Projekt Sierzchowo
Włocławek 2012
Spis treści
O projekcie,
Justyna Ciesielska .............................................................................................5
Sierzchowo,
Monika Rębiałkowska ......................................................................................8
Poszukiwanie śladów przeszłości,
Wanda Wasicka ...............................................................14
Opowieści nieszawskie Jerzego Zyglarskiego,
opr. Maciej Celmer ...........................................16
Wywiady
Z Antoniną Lewandowską .......................................................................................22
Z Wandą Kułakowską .............................................................................................26
Z Barbarą Gilewicz .................................................................................................29
Z Józefem Lamparskim ...........................................................................................34
Z Eleonorą Orzechowską ........................................................................................38
Uczestnicy .......................................................................................................................41
Justyna Ciesielska
O projekcie Projekt Sierzchowo powstał w ramach programu Unii Europejskiej “Młodzież w działaniu” (www.mlodziez.org. pl). Program ten skierowany jest do młodzieży w wieku od 13 do 30 lat i wspiera uczestnictwo w kształceniu pozaszkolnym oraz aktywność młodzieży. Dzięki Programowi młodzi ludzie mogą rozwijać umiejętności, zdobywać nowe doświadczenia, realizować swoje pasje a przede wszystkim rozwijać osobowość. Projekt Sierzchowo realizowany jest przez młodzieżową grupę inicjatywną wspieraną przez Stowarzyszenie Edukacyjno-Teatralne Teatr „Nasz” (http://www. nasz.com.pl). Powstał ponieważ grupa młodych ludzi z Włocławka chciała poznać bliżej historię najbliższych im obszarów Kujaw, gminy Nieszawy i jej okolic, w tym również Sierzchowa. Celem projektu było zrozumienie trudnej historii wielokulturowego regionu, pokazanie stereotypów zakorzenionych w świadomości współczesnego pokolenia, umożliwienie dialogu międzypokoleniowego, a przede wszystkim przezwyciężenie własnych uprzedzeń i stereotypów. Nazwa projektu została zaczerpnięta od wsi Sierzchowo położonej w gminie Waganiec, 3 km od Nieszawy, gdzie znajduje się piękny zabytkowy dworek i park krajobrazowy z drugiej połowy XIX wieku. Dzieje sierzchowskiego dworku stały się jednym z celów badań młodzieży. „Burzliwe dzieje Nieszawy i okolic związane są z wybitnie pogranicznym charakterem tego miejsca. Po II wojnie światowej wielonarodowy i wielokulturowy świat rozpada się i znika z rzeczywistości. Represje wobec
Polaków i Żydów, dokonywanie przez Niemców, brutalne rządy Armii Czerwonej i polskiego Urzędu Bezpieczeństwa, odwet na niemieckich mieszkańcach Nieszawy i okolic, o tym dopiero od niedawna zaczynają mówić pamiętający te czasy mieszkańcy. Świat po wojnie określała niepamięć, zapomnienie, a nawet zacieranie śladów po zbrodniach i nieprawości. Mieszkańcy współczesnej Nieszawy i okolicznych wsi, jednak codziennie przechodzą obok pozostałości po „tamtym świecie”. Raz po raz opowiadają o macewach, którymi wybrukowano „jakieś” drogi, utwardzono gdzieś plac, słyszeli o losie Niemców, którzy „nie wyjechali” i może kilkoro spośród nich zna historię Niemca - Ottomana Pipera, który pracując w niemieckiej administracji w Kowalu, więziony przez Gestapo, współpracował z Armią Krajową, wsławił się uratowaniem kilkuset Żydów i Polaków, ukrywał się przed komunistyczną „bezpieką” w Polsce”. Albo ktoś coś wie o właścicielach dworku w Sierzchowie, oddalonym od Nieszawy o 3 km, całkowicie zrujnowanym i zapomnianym (Paweł Modrzejewski). W ramach Projektu Sierzchowo młodzież uczestniczyła w wielu ciekawych spotkaniach, przeprowadziła wywiady z mieszkańcami Nieszawy i okolic, zorganizowała warsztaty fotograficzne i filmowe, a także stworzyła stronę www, poświęconą projektowi, dostępną pod adresem: http://www.sierzchowo.pl. Pierwsze spotkanie w ramach projektu rozpoczął wykład Pani Izabeli Drozd, założycielki Koła Genealogicznego przy Uniwersytecie Trzeciego Wieku we Włocławku. Wykład dotyczył mniejszości ewangelickiej i jej po5
chodzenia, poruszony został również temat XVIII-wiecznych tablic trumiennych z inskrypcjami w języku niemieckim, znalezionych w budynku włocławskiej Parafii Ewangelicko-Augsburskiej. Pani Izabela Drozd opowiedziała również o archiwum miejskim i diecezjalnym, o sposobach poszukiwania informacji w archiwum i tworzenia drzewa genealogicznego. Kolejne spotkanie odbyło się w kościele Ewangelickim we Włocławku przy ulicy Brzeskiej. Bohaterem spotkania był pastor Michał Walukiewicz, który przedstawił historię i specyfikę protestantyzmu oraz historię kujawskich ewangelików. „Pierwsze kontakty Włocławka z ludnością ewangelicką miały miejsce już XVI, kiedy to kupcy zbożowi z Gdańska przybywali do włocławskiego portu rzecznego w celu przeładowania towarów. Drugim momentem w dziejach miasta, w którym na mapie migracji ewangelickich Włocławek stał się portem docelowym, był II rozbiór pruski 1793r. Ludność niemiecka napływała do nas z północnej części Prus, stymulując rozwój gospodarczy pogrążonego w zapaści miasta. Bracia Ferdynand i Wilhelm Bohm uruchamiają fabrykę cykorii, Karol Vaedtke zakłada fabrykę mydła, Wilhelm Haack funduje fabrykę maszyn rolniczych, a bracia Cassier (Niemcy o żydowskim pochodzeniu) otwierają wielką fabrykę celulozy, to tylko kilka znamiennych przykładów… Polifonia narracji niemieckich mieszkańców naszego miasta, niegdyś bogata i rozległa wraz z końcem drugiej wojny światowej zaczęła tonąć pod powierzchnią ciszy. Po roku 1945 Niemcy i Żydzi, dwa elementarne pierwiastki struktury demograficznej Włocławka, antagonistycznie przeciwstawione sobie przez chore ideologie XX wieku, niemal zniknęły z naszego krajobrazu, strawione w „bebechach” 6
historii” (Ewa Sztubecka). Spotkania z protestantyzmem miały miejsce również podczas „Spacerów śladami ewangelików” zorganizowanych przez Włocławski Uniwersytetu Trzeciego Wieku w ramach projektu „Zagubione ślady społeczności ewangelickiej we Włocławku i okolicy”. Członkowie Projektu Sierzchowo wraz z studentami Uniwersytetu Trzeciego Wieku spacerowali ulicami Włocławka w poszukiwaniu zabytkowych miejsc związanych z wybitnymi postaciami niemieckiego pochodzenia, m.in. odwiedzili fabrykę „Celulozy i Papieru” Maxa i Izydora Cassierów, budynek Drukarni Teodora Buchholza, „Wytwórnię Wódek Słodkich i Likierów” Ludwika Bauera, Fabrykę Cykorii Bohma, ruiny Fabryki Maszyn i Urządzeń Rolniczych” Fryderyka Haacka. Drugi spacer odbył się szlakiem Ludwika Bauera, burmistrza Włocławka w latach 1915-1918, pierwszego prezydenta miasta, postaci wybitnej i niezwykle zasłużonej dla historii Włocławka. Grupa inicjatywna odwiedziła miejsca ważne dla postaci Ludwika Bauera. Etapem końcowym wyprawy był Ewangelicki Dom Miłosierdzia i Kościół, w którym odbył się wykład pastora, dotyczący początków osadnictwa protestanckiego na obszarach Włocławka i okolic, budowy i historii kościoła oraz rozwoju parafii. Przybliżenie historii wspomnianych obiektów, przypomnienie biografii osób uświadomiło ich niepoślednią rolę w rozwoju gospodarczo-kulturowym miasta, tak by lepiej zrozumieć historię Włocławka oraz docenić jego wielokulturowe dziedzictwo. W ramach projektu odbyła się również wycieczka do Sierzchowa. Celem jej było zwiedzanie terenów dawnego folwarku rodziny Sierzchowskich, zabytkowego dworku z połowy XIX w., dawnej kuźni oraz pozostałości parku krajobrazowego. Uczestnicy wycieczki spotkali
się również z Piotrem Kosikiem, lokalnym działaczem na rzecz zachowania dziedzictwa architektonicznego. Spotkanie to umożliwiło poznanie historii folwarku, szkoły znajdującej się niegdyś w budynku dworku, lokalnych opowieści o terenach Sierzchowa, jak i rosnących tu pomników przyrody.
Kolejnym punktem na mapie Projektu Sierzchowo była Nieszawa. Wycieczka rozpoczęła się wizytą w Muzeum im. Stanisława Noakowskiego i spotkaniem z dyrektorem placówki, panem Ryszardem Lewandowskim, który to następnie oprowadził młodzież po Nieszawie. Trasę spaceru wyznaczały ślady obecności mniejszości żydowskiej i niemieckiej, niegdyś intensywnie współtworzących wielokulturową substancję miasta. „Promenada wzdłuż bulwarów doprowadziła nas do miejsca kaźni kilku dziesiątek Niemców, pobitych i utopionych tuż po wojnie w kwietniu 1945 roku przez lokalnych opryszków. Po latach, w miejscu tragicznych wydarzeń stanął pomnik poświęcony Polakom i Niemcom, jak głosi dwujęzyczny napis poświęcony „niewinnym ofiarom wojny i przemocy lat 1939-1945”, przy którym Polacy i Niem-
cy podali sobie ręce w geście pojednania w 2004 roku” (Ewa Sztubacka). Nieszawę młodzież odwiedziła ponownie, tym razem aby odbyć warsztaty fotograficzne i filmowe, poznać tajniki zawodu fotoreportera, przeprowadzić wywiady z najstarszymi mieszkańcami miasta, wysłuchać ich opowieści o minionych wydarzeniach. Wyjazd do Nieszawy był niezwykle aktywny. Poza samym miastem młodzież odwiedziła Ciechocinek, zamek w Bobrownikach, ponownie dwór i park w Sierzchowie, spotkała się z miejscowym bajarzem, Panem Jerzym Zyglarskim, z Panią Wandą Wasicką. Wraz z Panią Teresą Maksim wybrała się na dawny cmentarz żydowski oraz wysłuchała koncertu miejscowego Zespołu Muzyki Dawnej pod dyrekcją Agnieszki Witki, działającego przy fundacji im. Krzywdów i Bieńków w Nieszawie. Projekt Sierzchowo był niezwykle dobrym doświadczeniem w życiu grupy Włocławian, umożliwił młodzieży prowadzenie dialogu międzypokoleniowego. Liczne spotkania z osobami, zajmującymi się badaniami nad wielokulturowością oraz z najstarszymi mieszkańcami, umożliwiły poznanie złożonej historii regionu, pozwoliły przezwyciężyć uprzedzenia i zwiększyły udział młodzieży w życiu społecznym.
7
Monika Rębiałkowska
Sierzchowo
Sierzchowo położone jest 4 km na zachód od Wagańca. To malownicze miejsce, o którym pierwsze wzmianki pojawiają się już w 1489 roku. Wtedy to właścicielem ziemi jest pan Sierzchowski. Z tego to dworu wywodził się Michał Wierzchowski (1560-1582) herbu Nałęcz, mąż rycerski na kujawach, żoną jego była Zofia Zagajewska, dziedziczka na Seroczkach, mieli jedną córkę Annę wydaną za mąż za Wojciecha Trzebuchowskiego. Wieś w II połowie XVI w. była własnością szlachecką Sierzchowskiego. Kolejnym właścicielem był Józef Modliński. Dowodem na to jest sielanka Feliksa Jaskólskiego „Pasterze na Bachorzy. Sielanki kujawskie”. 8
„Do Wielmożnego Józefa Modlińskiego, Kawalera Krzyża Polskiego w Sierzchowie Wśród prac mego zawodu zbywające chwile, Których nie mogę liczyć w bardzo wielkiej sile, Poświęciłem je Muzom i Literaturze, Zebrantm z nich owocem Tobie się przysłużę. A pisząc wpośród szczęku trąb, bębnów i broni, Chociaż w tak wielkiej wrzawie . lecz w lubej ustroni, Tobie moje Sielanki z wdzięcznością poświęcę. Przyjmij, przezacny Mężu! Coć zdziałały ręce, Te, które dobrodziejstwa Twoje odbierały, Nie mając prócz szczerości. I tą Ci oddały”. (F.J)
Wieś w 1775 roku razem z Unimierzem posiadała 19 domów. W 1779 roku należała już do Wyczechowskiego, sędziego czerskiego. Dziedzicem wówczas był Berner. Później przeszła w ręce Antoniego Szydłowskiego. Około 1870 roku folwark Sierzchowo miał prawie 150 ha powierzchni. Pod koniec XIX w. do majątku należały: młyn parowy, wiatrak oraz cegielnia. W 1882 M.Boniecki jest wymieniany jako właściciel dworu kujawskiego w książce: „Był sobie kraj... Polska w publicystyce i eseistyce nie-
mieckiej”, Grass – Bienek. Według Zwolińskiego dwór założony został w 1912 roku przez Niemca, który wykupywał okoliczne wioski i w ten sposób została wydzielona kolonia Sierzchowo. Wiadomo że przed rokiem 1936 właścicielem majątku był Boje (Boye), który sprzedał dwór Bogdanowi Licińskiemu z Wielkopolski w roku 1936. Liciński miał dwór w posiadaniu do 1939 roku, kiedy to wybuchła II wojna światowa. Gdy dwór był w rękach Licińskiego, zarządcą dworu był Zieliński. Wtedy to dwór bardzo mocno się rozwijał, Liciński założył pierwszą szkołę 4-klasową, planował budowę lotniska, wykopał studnię głębinową, gdzie konie chodząc w kieracie pompowały wodę do dworu, zbiorników i obór. W czasie wojny dwór przejął komisarz Saksember. Gdy on się zastrzelił, to dwór przejął komisarz Treuhander. Pod rządami Niemców zostały wyremontowane wszystkie budynki. W tedy też powstał wiatrak, który miał pompować wodę zamiast pracy koni. Jednak wiatrak z powodu dużej ilości drzew nie był zbyt wydajny. Żelazny wiatrak przetrwał wojnę i został zabrany do Raciążka i postawiony obok starej remizy jako wieża obserwacyjna. Po wojnie Liciński przeprowadził się do Gdyni, a 42 hektary ziemi zostały przyznane inżynierowi z Warsza-
wy, Józefowi Grodeckiemu, właścicielowi kopalni na Śląsku, któremu dziedzice jeszcze przed wojną winni byli pieniądze. Państwo zamiast pieniędzy zaoferowało mu ziemię na Kujawach. Grodecki mieszkał w dworku wraz z córką i powoli sprzedawał ziemię. W końcu przeprowadził się do bloku do Ciechocinka. W 1955 roku w budynku zorganizowano szkołę, najpierw 5 klasową. Sam budynek dworu przetrwał do dziś i jest przykładem architektury szlacheckiej. Tradycja budowy dworów sięga renesansu. Po potopie szwedzkim wykształcił się schemat dworku polskiego. Dworek szlachecki to wiejski budynek mieszkalny dla szlachty, czyli właścicieli i posiadaczy ziemskich, klasy społecznej, dominującej w życiu politycznym Polski od XV wieku właściwie do czasów przed II wojną światową. Typowy dworek zbudowany był na planie prostokąta, z wejściem znajdującym się centralnie po środku. Podobnie budowano wiejskie chaty z sienią, z której wchodziło się do pomieszczeń na lewo i prawo, przeznaczonych często dla osobnych, choć spokrewnionych ze sobą rodzin. Wiejskie chaty budowano korzystając z posiadanego doświadczenia. Dworek odróżniał się od chaty ozdobnym wejściem, najczęściej z zadaszonym gankiem, opartym na słupach. W rogach budynku były alkierze, czworoboczne narożniki, wystające z bryły budynku. Te narożniki są pozostałością po czasach rycersko - średniowiecznych, gdy to siedziby rycerstwa spełniały funkcje obronne. Szlachta wywodziła się z rycerstwa, które za zasługi otrzymało od króla ziemię. Rycerze, a potem szlachcice, budowali swoje siedziby, tak by świadczyły o ich statusie społecznym, były okazałe i wyróżniały się w całej okolicy. Dlatego też dworki budowane były na wzór zamków. Z narożnych baszt łatwiej 9
można było bronić się przed atakiem. Dworki szlacheckie nie pełniły już funkcji obronnej, ale tradycja pozostała i przetrwała do XIX wieku, dostosowując się do obowiązującego w poszczególnych okresach stylu. Dwór traktowano jako symbol narodowej kultury pielęgnujący tradycje szlacheckie i niepodległościowe, skierowany przeciwko wpływom zaborców utrwalił się na przestrzeni ponad dwóch wieków. Można wyróżnić pewien schemat. Do niezmiennych elementów należy sień - umieszczona na osi budynku i salon położony za sienią, z którego można było wyjść do ogrodu, przestronna jadalnia. Wykazu pomieszczeń dopełniają biblioteka, salonik, gabinet, kredens, apteczka, sypialnie oraz pokoje gościnne i pomieszczenia dla rezydentów (w zależności od zamożności właścicieli). Salon był najbardziej reprezentacyjnym pokojem w każdym polskim dworze i to w nim kwitło życie towarzyskie i kulturalne. Podejmowano w nim gości oraz urządzano uroczystości. Umeblowanie salonu musiało być bardzo reprezentacyjne. Meble i wyposażenie bardzo często sprowadzano z zagranicy, niejednokrotnie z Wiednia i Paryża. Do wyglądu pozostałych izb nie przykładano już takiej wagi. Większość dworów posiadała również fortepian lub pianino. Elementami dekoracyjnymi najczęściej były dywany, lustra, obrazy, świeczniki, makaty i kilimy. Jadalnia była także bardzo ważnym miejscem. Stał w niej wielki stół, kilkanaście krzeseł, okazały kredens, stojący zegar i pomocnicze meble. Gabinet był królestwem dziedzica. Tu przechowywano księgi rachunkowe, dokumenty, podejmowano decyzje dotyczące majątku. Gabinet umeblowany był biurkiem lub sekreterą, krzesłami, fotelami, stołem, posiadał bi10
bliotekę. Na ścianach zwyczajowo wisiały trofea myśliwskie, broń i obrazy o tematyce wojennej. Sypialnie zdobił charakterystyczny kobierzec lub gobelin wieszany nad łóżkiem, by ocieplał ściany. Na jego tle wieszano zapobiegliwie w zasięgu ręki białą broń czy rusznicę. Zgodnie z tradycją do dworu przylegał park w którym dziedzic miał lodownię i pszczólnik (gdzie zimą przechowywano ule). W sztuce ogrodowej w większości panował kierunek romantyczny, wykorzystujący elementy naturalnego krajobrazu wzbogacanego malowniczymi, architektonicznymi elementami. W dwudziestoleciu międzywojennym styl dworkowy był świadomie stosowaną formą historyczną, wywodzącą się jeszcze z tradycji Rzeczypospolitej Szlacheckiej. Marek Kwiatkowski we wstępie do albumu Stanisława Markowskiego „Dwór polski” napisał: „Klasycyzm, który pozostawił stosunkowo najwięcej przykładów, przyozdobił dwór polski „rzymskim” kolumnowym portykiem, rzadziej arkadowym, zwieńczonym trójkątnym tympanonem. Takie ozdobne wejścia, sytuowane zazwyczaj pośrodku fasady, pojawiły się pod koniec XVIII stulecia, i to nie tylko w nowo budowanych dworach (przeważnie już z cegły z powodu „ginięcia” modrzewia), ale także starsze dwory i dworki zaczęto wtenczas upiększać cztero, a bywało i sześciokolumnowymi portykami, nierzadko „monumentalnymi”. Kolumnowy, „klasyczny” portyk, dostawiony do niskiego zazwyczaj budynku, krytego czapą wysokiego, gontowego dachu, stał się nieodzownym elementem typowego polskiego dworu szlacheckiego. (...)Wjazd do dworów z gościńca prowadził zazwyczaj długą aleją wysadzaną drzewami. Z tylu, za dworem rozciągał się park, w mniejszym lub większym stopniu „planowany” i zazwyczaj starannie utrzymany. W drugiej połowie XVIII wieku zaprzestano przestrzegania
symetrii, prowadząc swobodnie wijące się alejki wśród kęp drzew i krzewów. Teren parku urozmaicały oczka stawów, a także zielone, nie zarośnięte połacie łąk i polan. Po bokach dworu umieszczano zazwyczaj budynki gospodarcze z własnymi „dziedzińcami”. (...)Wyposażenie dworów nie było ani bogate ani wytworne. Wnętrza ogrzewały kominki, zazwyczaj „szafiaste”, o dużej powierzchni grzejnej. W bogatszych dworach stawiano je z kamienia, najczęściej z piaskowca, a niekiedy – i z marmuru. (...) Później zastępowały je lub uzupełniały (dostawiane w co obszerniejszych salach) piece, nierzadko o oryginalnych ozdobnych formach i kolorowych, często malowanych kaflach. Ściany sypialni i pomieszczeń używanych na co dzień ocieplano, zawieszając wełniane, zazwyczaj orientalne kobierce. Nad łóżkiem gospodarza, obok ryngrafu z Matką Boską, wisiała szabla, a czasem nawet i dwie, by zawsze – w razie niebezpieczeństwa – broń była „pod ręką”. Około połowy XVIII wieku ściany niektórych na ogół mniejszych pomieszczeń wybijano, na wzór pałacowych, ozdobnymi tkaninami. Tynkowanie i bielenie ścian jest już późniejszą historią, podobnie jak wyklejanie wnętrz tapetami. Stropy w dworach były drewniane, z widocznymi belkami konstrukcyjnymi, biegnącymi przez całą długość lub szerokość pokoju. Czasem zdobiono je malowidłami typu arabeskowego; malowidła w tym stylu pojawiały się niekiedy także nad oknami i drzwiami. Na podłogach, ułożonych z prostych, heblowanych i woskowanych desek, kładziono wyprawione futra upolowanych zwierząt. Liczne poroża jeleni, głowy dzików, a czasem niedźwiedzi – trofea będące powodem dumy właściciela – zdobiły ściany paradnych sal: jadalnej i bawialni.” Dwór Sierzchowski powstał prawdopodobnie około 1771 roku. Data ta została prawdopodobnie wydrapana
na murach. Badania konserwatorskie wskazują, że dorek powstał około 1850 roku, zaś przebudowany został w II połowie XIX wieku (około 1984 roku). Zabudowa Dworku w Sierzchowie jest charakterystyczna dla budynków z tego okresu. Jest to przykład dworu polskiego. Budynek na planie prostokąta jednopiętrowy i podpiwniczony.
Zbudowany z drewnianych bali układanych poziomo i łączonych „na zrąb”. W celu ocieplenia i uszczelnienia ściany były wyklejane gazetą. Szczątki gazety z 1935 roku znajdowały się na suficie na przedpokoju. Z zewnątrz dwór otynkowano. Budynek jest dwu traktowy z sienią główną na osi frontowej elewacji, na tylnej znajdowało się wyjście do ogrodu. Elewacja frontowa jest symetryczna dziewięcioosiowa. Po środku wnęka wejściowa o zaokrąglonych narożach ujęta w masywne filary dźwigające gzyms. Wejście poprzedzone jest szerokimi schodami z ozdo 11
Elewacja tylna jest piecioosiowa, a na jej środku znajduje się wyjście do ogrodu poprzedzone wąskimi schodami. W korpusie znajdowały się 2 okna. Całość przykryta dachem czterospadowym, ułatwiającym usuwanie śniegu.
bionymi wazonami. Po bokach trzy wąskie okna. Nad wnęką wejściową znajduje się okienko w powiece.
12
Dwór składał się od frontu z sieni ze schodami, obok znajdował się gabinet i jadalnia, w części tylnej był salon połączony z sienią, pokój z fortepianem i dwie sypialnie.
Niestety nie wiadomo jak wyglądały wnętrza dworu. Wiadomo jedynie, że znajdowały się w nim piece kaflowe zdobione pod sam sufit: białe brązowe i zielone, a jadalnię pokrywały malowidła ścienne. Cały dwór był skanalizowany. Po bokach dworu umieszczono budynki gospodarcze, mamy tu podwórze folwarczne, cztery czworaki. W lewej oficynie mieściła się kuchnia z piecem chlebowym, spiżarnia, pokój służącej i gosposi. Wszystko to połączone było z dworem korytarzem z przeszklonym dachem, przejście znajdowało się w jadalni. Po prawej stronie stała rządcówka, dom kowala. W obejściu znajdowała się kuźnia (później zamieniona na kaplicę), aby kowal nie dorabiał w tajemnicy przed zarządcą oraz ługownia, dom stelmacha, owczarnia i winiarnia. W swych fundamentach budynki te zawierały piwnice, gdzie składowano zapasy na zimę. Ogrodzenie wykonane było z cegieł ułożonych w szachownicę z żelazną kutą furtką. Całe to założenie stanowiło jedność z parkiem. Był on bardzo ważną częścią dworu i stanowił jednocześnie ocieplenie budynku. Sztuka ogrodowa była zawsze nieodłącznym elementem posiadłości szlacheckich.
Park miał współgrać z dworem i wkomponowywać się w krajobraz. Tak też się stało w Sierzchowie. Składał się on z dwóch alei. Jedna z nich to aleja tuj. Druga część zakończona była niecką stawu. W parku znajdowała się lodownia i pszczelnik. Obecnie park jest bardzo zaniedbany, ale ze względu na znajdujące się w nim rośliny i drzewa, stał się częścią muzeum narodowego. Do czasów dzisiejszych zachowały się dwa platany, jeden z nich o średnicy 530 cm jest pomnikiem przyrody. Oprócz tego w parku rosną miłorzęby dwu klapowe, klony srebrne, świerki brzeziny, magnolie, akacje, kasztanowiec jadalny i wiele innych cennych gatunków.
Bibliografia „Był sobie kraj... Polska w publicystyce i eseistyce niemieckiej”, Grass – Bienek. „Dwór polski” , Stanisław Markowski, wstęp Marek Kwiatkowski. Karty białe konserwatora zabytków we Włocławku. „Pasterze na Bachorzy. Sielanki kujawskie”, Feliks Jaskólski, oprac. Bogdan Burdziej, Włocławek 2005. www.dworymalopolskie.pl http://homegarden.pl/polski_dworek.html
13
Wanda Wasicka
Poszukiwanie śladów przeszłości (Artykuł z Tygodnika CAL)
14
15
opr. Maciej Celmer
Opowieści nieszawskie Jerzego Zyglarskiego Grupa inicjatywna podczas realizacji Projektu Sierzchowo spotkała się z nieszawskim bajarzem, Panem Jerzym Zyglarskim, który opowiedział o Nieszawie i swoim tomie baśni. Jerzy Zyglarski, nauczyciel polonistyki, poprosił swoich uczniów, aby zebrali od dziadków stare opowiastki, legendy i historie magiczne. Następnie rozwinął je w książkę, i tak powstały „Nieszawskie baśnie wiślane”. Jak sam mówi, niektóre z tych historii są oparte na faktach autentycznych. Traktują o czarownicach, których nazwiska wymieniała jego babka w drodze na targ. Nieszawianie palili czarownice na stosach na targu, aby więc ustrzec się czarów, należało, wędrując drogą, przeklinać po cichu w duchu. Dzieci natomiast musiały przeżegnać się w duchu. Właściwie wszystkie starsze panie postrzegano jako czarownice. W Nieszawie równie dużo było opowieści o diabłach. Naczelnym diabłem był Rozkibało, jego imię powstało od nazwy miejsca „Rozkibaliła”. Miejsce to było własnością królewską. Diabeł ten urządzał przeróżne harce, przemieniał się w przystojnego mężczyznę i uwodził żony rybaków. Z romansów tych rodziły się stwory i czarownice. Jedną z nich była Kusapyrna, której imię wywodziło się od kusych, krótkich spódniczek. Kusapyrnę wypędzono z miasta za kontakty z diabłami. Obecnie powstaje kolejny tom opowieści Pana Zyglarskiego, związany z Nieszawą. Będzie to opowieść o trzech Nieszawach, pod tytułem „Nieszanowie nieszawscy”. Trzy Nieszawy to kolejne lokacje miasta, zanim osiedliło się ono na stałe w miejscu obecnym, nad Wisłą koło Sierzchowa. W związku z tym faktem 16
Nieszawę często nazywa się miastem wędrującym. Opowieść „Nieszanowie nieszawscy” jest próbą wyjaśnienia, jak powstała obecna, trzecia Nieszawa oraz jak rozwijało się nazwisko Nieszawscy. Pierwsza Nieszawa była tam, gdzie teraz znajduje się Mała Nieszawka, nadana przez króla Konrada Mazowieckiego Krzyżakom, po lewej stronie Wisły. Powstało tam komturstwo krzyżackie. Krzyżacy zbudowali na tym terenie zamek, po którym dziś pozostały tylko ruiny. Konrad Mazowiecki zaprosił Krzyżaków, aby pomogli mu w walce z wrogiem. Jednak oni sfabrykowali dokument, na mocy którego ziemia miała stać się własnością zakonu. Żądano, aby Krzyżacy opuścili te tereny. Po pewnym czasie udało się ich wypędzić. Zamek został zniszczony, a król Władysław Jagiełło przeniósł Nieszawę pod Toruń na Podgórze, w miejsce, gdzie obecnie znajduje się Podgórz, również po lewej stronie Wisły. Nieszawa wówczas bardzo się rozwijała. Po jakimś czasie zbudowano okazały zamek, wyżej w górę Wisły, który nazywano Zamkiem Dybowskim, a następnie Nieszawskim. Do nowej Nieszawy przeprowadziła się część ludności Małej Nieszawki. Przynieśli oni ze sobą handel, rozwijali przemysł i rozbudowywali miasto. W konsekwencji tego napływu ludności i rozwoju gospodarczego, Nieszawa stała się mocną konkurencją dla Torunia. Przez Nieszawę bowiem przebiegał szlak handlowy. Towar, który szedł np. z Gdańska zatrzymywał się w Nieszawie i tam kupcy pozostawali dwa albo trzy dni i dopiero potem przemieszczali się dalej.
Mieszkańcy Torunia tracąc przez to zyski, zaczęli żądać od syna Władysława Jagiełły, Kazimierza Jagiellończyka, zniszczenia Nieszawy. Jagiellończyk nie chciał początkowo przystać na te żądania. Doniesienia mówią, że podobało mu się w zamku Nieszawskim, gdzie czasami przebywał i mieszkał. Cenił również życzliwych ludzi, zamieszkujących te tereny. Niestety wybuch wojny trzynastoletniej doprowadził w konsekwencji do kolejnego przeniesienia Nieszawy. Toruń był siedzibą Związku Jaszczurczego działającego przeciwko Krzyżakom, którzy żądali od kupców dużych opłat i czynszów. Zaproponowano więc Jagiellończykowi sporą sumę pieniędzy za zlikwidowanie Nieszawy. Kazimierz Jagiellończyk odkładał tę sprawę w czasie. Jednak na Nieszawę często napadano i podpalano ją. Chcąc zapobiec dalszym zatargom, król postanowił, że miasto zostanie przeniesione trzydzieści kilometrów w górę Wisły. Każdemu z mieszkańców obiecano ziemię, materiały budowlane z królewskich lasów albo zamieszkanie w Toruniu. Większość Nieszawian powiedziała, że woli mieszkać w leśnej glinianej chatce, niż w pięknym pałacu toruńskim. Tak oto Nieszawa znalazła swoje miejsce. Na przepuście pojawił się proboszcz Pliszka, który w 1460 roku założył tu pierwsze szkoły klasztorne dla dziewcząt i chłopców. Należy pamiętać, że szkoły klasztorne dla dziewcząt w owym czasie były ewenementem. Wtedy finalnie zaczęła się tworzyć trzecia, obecna Nieszawa. Miasto otrzymało dużo przywilejów: pierwszeństwo wystawiania towarów, zgodę na kilkanaście jarmarków (które były dość ważne, ponieważ zjeżdżali się na nie ludzie z różnych okolic i handlowali ze sobą). W Nieszawie było również kilkanaście browarów, był browar biskupi przy kościele. Piwo nieszawskie transportowano
również do Gdańska. Były spichlerze, w których magazynowano zboże, a następnie sprzedawano za wyższą cenę. Większość spichrzów należało do biskupów włocławskich, ale dużo było również w rękach Nieszawian. Tak funkcjonował handel, który później jeszcze bardziej się rozwinął. Król Kazimierz wydał zakaz mieszkania dla Żydów w centrum miasta, ale pozwolił osiedlać się im na peryferiach. Doprowadziło to do rozrostu miejscowości i jeszcze większej ekspansji handlowej. Jak wiadomo, Żydzi byli dobrymi specjalistami w tej dziedzinie. W 1624 roku do Nieszawy przybyli Żydzi spod Torunia i osiedlili się tu na stałe. Kolejnymi mieszkańcami Nieszawy zostali Niemcy. Pewne statystyki mówią, że w tamtym okresie mieszkało tu czterystu Żydów i dwustu pięćdziesięciu Niemców. Było więc to miasto wielokulturowe. Pojawiła się nawet wzmianka o dziewięciu Rosjanach zamieszkujących te okolice. Nieszawa rozwijała się prężnie, kwitł handel, usługi. Pojawili się nawet Buksy. Byli to grasujący piraci, łupiący towary. Przewoźnicy wynajmowali więc młodych nieszawskich mężczyzn do ochrony towarów.
17
18
Wywiady 19
20
Justyna Ciesielska
Wywiady
W ramach Projektu Sierzchowo Grupa inicjatywna przeprowadziła wywiady z mieszkańcami Nieszawy i okolic. Poprzez wywiady chcieliśmy dowiedzieć się jak najwięcej o czasach i wydarzeniach, w których nasi rozmówcy uczestniczyli. Niniejsze rozmowy zostały przeprowadzone, aby spojrzeć na historię przez pryzmat prywatnej opowieści, subiektywnych doznań i wspomnień, czasem bardzo odległych od wizji wydarzeń z podręczników historii. Zadawane przez nas pytania miały charakter otwarty. Zastosowana została metoda wywiadu swobodnego, który zakłada dowolność i swobodę w aranżowaniu pytań, w sposobie ich formułowania. Wywiady zostały zarejestrowane na kamerach video, bądź dyktafonach, a następnie spisane, stając się przedmiotem niniejszej publikacji. Staraliśmy się spojrzeć na świat z perspektywy naszych rozmówców. Dzięki spotkaniom z mieszkańcami Nieszawy przekonaliśmy się, że każda rozmowa jest inna, że nie ma dwóch takich samych odpowiedzi na pytanie, nie ma dwóch takich samych poglądów. W historii mówionej nie najważniejsze są daty, liczby, poprawność polityczna, a przede wszystkim emocje, uczucia, drobiazgi, najmniejsze szczegóły, które sprawiają, że dane wydarzenie zostaje zakodowane w naszej pamięci. Ważne są tu słowa, pauzy, gesty... Przeprowadzone wywiady to całe zestawy uczuć, twierdzeń przekształcanych przez lata wraz ze zdobywanym doświadczeniem, edukacją, poprzez otoczenie, czy środowisko społeczne. Jest to skarbnica
wiedzy prywatnej, a ich czytanie jest niczym edukacyjna podróż w głąb historii, ale i również w głąb siebie.
21
Wywiad z Antoniną Lewandowską Czy Pani jest poetką? Kocham poezję po dziś dzień, gdy jeszcze widzę, to czytam... Teraz, w tej chwili to ze wzrokiem ciężko, ale znam wiersz taki List z Sybiru, napisał go Artur Oppman: Mamo piszę do ciebie list Czy go czytać będziesz? Nie wiem... Czy dojdzie? Nie wiem... Tak bym chciał spytać kwiatka Jak to się wróżyło u nas z listków rwania Ale kwiatki umarły pod śniegu posłaniem
Żydóweczkami i dwoma Żydami – Kuba Gross i Kuba Graubert – nazwiska dobrze pamiętam, i z jedną ewangeliczka, Ecią Nojman, ona później po wojnie pracowała tutaj w Bobrownikach na poczcie. Właściwie to jeden Żyd był w zamiarach do mnie. Tośka – mówi - byłaś fajna, przyjechałem do Ciebie. A ja na to: Daj mi spokój. Ani myślę. Jeżeli chodzi o życie towarzyskie to nie było wyróżnienia, że to Niemiec, to Polak a to Żyd. Na pewno wiary się nie zmieni od razu, ale jak był człowiekiem to nie dawało się odczuć czy on żyd, katolik czy ewangelik.
I o losie tej kartki żaden mi nie powie... A tak nie wiem mamo czy tak chociaż powrócę do ciebie? Mamo jak to dawno, jak dawno się zdaje, gdym cię żegnał Ta chwila jak we mgle mi staje Przed okiem zapatrzonym tam ku naszej stronie,
Czy w trakcie wojny pomagaliście sobie? W czasie wojny ja to króko byłam tu, wywieźli mnie do Niemiec z mamą. Dużą partią nas wywieźli, z trzydzieści osób. Byłam tam jakieś trzy i pół roku.
widzę twoje rozpacznie wyciągnięte dłonie I widzę róg ten, kiedyś chciała cała z bólu obłąkana przed potworem dymiącym runąć na kolana I ten wieczór i słońce gasnące szkarłatnie I jękiem rwie mi serce! Pamiętaj Ostatnie…
Kiedy Pani po raz ostatni ten wiersz recytowała? Już nie pamiętam, dawno, z dziesięć lat temu, podczas pewnej uroczystości Proszę opowiedzieć jak Pani wspomina Żydów przed wojną? Dobrze żeśmy żyli... Ja chodziłam do szkoły z dwoma 22
Gdy Pani wróciła to już Niemcy zarządzali Nieszawą. Czy byli to Niemcy stąd czy obcy z Wermachtu? W czasie okupacji to już obcy byli, ale żeby oni tak specjalnie prześladowali tych Polaków, to nie, nie było tak źle... Byli tu jeszcze Żydzi? Oni wyjechali, później o nich już nie miałam informacji. Wróciłam jak jeszcze okupacja tu była. Dostałam urlop zdrowotny i już nie pojechałam do Niemiec. Byłam tu aresztowana i siedziałam na gestapo we Włocławku jedną noc i tam spisali protokół i mnie puścili, a zaraz potem wojna się skończyła.
A jeszcze przed wojną, co Pani słyszała o właścicielach, co to byli za ludzie? To byli Niemcy? Tak. W porządku ludzie. Ja nie wiem, gdzie oni się podziali, nikt nic na ten temat nie mówił. Zresztą, młoda wtedy byłam, to się interesowałam czym innym, nie takim sprawami poważnymi. W ogóle przed wojną Nieszawa była inna niż teraz, życie było jakieś, i to towarzyskie życie. Teraz tak wszystko jakoś zamilkło, nie ma się kto tym zająć. Może teraz ludziom się nie chce po prostu nic robić? Na czy polega problem w Nieszawie? Na tym, że ludzie się zamykają w domach i nic nie robią? Jest telewizja, ludzie się zamykają i tylko patrzą i to wszystko. Ja za dużo nie patrzę, ogladam dziennik i najwyżej jak jest jakieś ładne słuchowisko. A jak teraz jest ładna pogoda, to wolę posiedzieć na powietrzu. Słyszałam, że przed wojną grała Pani w teatrze? A lubiłam, szalenie lubiłam grać w teatrze… Ile lat Pani grała? Dużo, nie raz jak jeszcze byłam za młoda, to mnie charakteryzowali na starszą i grałam dużo ról.
Wie Pani co stało się z waszymi sąsiadami z żydami, z ewangelikami po wojnie? Jaki był ich los? Ewangelicy uciekali. Żydzi na długo przed tym wyjechali do Izraela. Mieli jakiś swój związek…. Słyszała coś może Pani o Sierzchowie? To był duży majątek, folwark. Moja siostra pracowała tam przy dziecku.
Graliście komedie czy raczej repertuar poważny? I w komedii byłam dobra i w poważnych rolach też. Czy wystawialiście w związku ze świętami przedstawienia okolicznościowe np. jasełka? Tak. Jak już adwent miał się zacząć, to chodziliśmy na próby i już były całe wieczory były zajęte. Do organisty chodziliśmy na śpiewy. Miałam bardzo ładny głos, sopran wysoki i jeszcze jedna koleżanka też miała ładny. 23
Umilaliśmy sobie życie jak było można. Czy jak były większe święta Boże Narodzenie, Wielkanoc, zapraszaliście do siebie żydów albo ewangelików? Tak, urządzaliśmy np. w Wielkanoc, mówiliśmy na to „jajko”. Prosiliśmy wtedy księży i zakonnice i niektórych żydów. Nie było rozróżnienia. Oni lubili nas, a my ich. Żydzi mięli sklepy, to się tam chodziło i kupowało materiały, galanterię. A w teatrze graliście wspólnie? Nie, to było kółko dramatyczne przy parafii, tylko dla katolików. Pamięta Pani synagogę? Tak, i pamiętam jak się paliła. Wiem nawet, kto ją podpalił. Później jak byłam w Niemczech, on się nam przyznał. On był w wojsku wtedy i podpalił tę synagogę. Kto? Niemiec, gestapowiec. Jencz się nazywał. Kawał drania było z niego, bardzo podły był. Pamięta Pani cmentarz żydowski? Tak, nazywali go kirkut, to na przepuście było, jak się na przepust szło, po prawej stronie. Czy on został zniszczony w trakcie, czy po wojnie? Czy on jeszcze istnieje? Nie, to wszystko jest porozwalane. Nie ma znaku po cmentarzu, zboże tam sieją, tak jak na ewangelickim przecież też. Ewangelicki cmentarz był obok naszego katolickiego, duży był. Teraz jest ogrodzenie, pozbierali tam wszystkie szczątki. 24
A czy Pani nie tęskni za swoimi sąsiadami żydami, ewangelikami? Tak, tęsknię, nagle nie ma nikogo, zniknęli. Brakuje tak wielu ludzi… Przed wojną nie było wyróżniania, że on żyd, a ja katoliczka. Jako kolega, jako znajomy, zaprzyjaźnieni byliśmy. Nie wiem, czy dzisiaj ludzie umieliby się tak przyjaźnić. Myśmy nie mięli żadnych wrogów. Niemka była naszą gospodynią i bardzo dobrym człowiekiem. W ogóle nie było tego wyróżnienia, że to Niemcy, to Polacy, to Żydzi. Bo to zasadniczo tak samo jak Polacy... Inna rzecz, że gdy wybuchła wojna, to niektórzy z tych ewangelików, poczuli się panami. Zna Pani takie przypadki? Moją siostrę aresztowali, zbili. Dwa czy trzy tygodnie leżała w szpitalu, cała posiniona. Ale za co ją zbili… Coś rozdawali i ona nie chciała dać tego jakieś Niemce… Nie pamiętam co to było… Ja sobie przypominam też, że nawet księży wywozili. Ewangelickich czy katolickich? Katolickich, Niemcy. I też ich mordowali? Tak. Nasz ksiądz Kneblewski zginął chyba w górnej grupie, zamordowali go. My tak specjalnie wrogów nie mięliśmy, nam się żyło przed wojną z nimi dobrze, to i później nie mięli podstaw do tego, żeby coś tam dokuczyć czy zaszkodzić. A jakąś krzywdę wyrządzili wam jako rodzinie? Mi to tyle, że do tych Niemiec wywieźli, ale żebym cierpiała tak bardzo, to nie. Niemcy w Rajchu byli kultural-
niejsi jak ci nasi volksdeutsche. Tam była dość wysoka kultura. Oni szanowali, jak się tam pracowało uczciwie, tak jak tego żądali. Nie dokuczali ludziom. Jedzenie jak to jedzenie, kotłowe. Tam byli też Czesi, oni byli na innych prawach. Czesi traktowani byli tak jak Niemcy, dostawali kartki, mogli je wykupić, a my już nie. Nam dawali gotowy prowiant. Mój wujek też miał folwark za Wisłą, Kawno. Babcia i dziadek mięli duży majątek w Zbrachlinie. Wujek ten to był brat rodzony babci. Zatrudniał z 14 rodzin. Wszystko to zostało rozparcelowane i rodzina z tego nie dostała ani grosza. Tu ukrzywdzili, bo na to że ten wujek posiadał, to się składały całe pokolenia. A to później zabrali i nawet żadnej renty nie dostawał, nic. Wypędzili jak psa. To jest najgorsze, co nam wyrządzili. Cała Pani rodzina przeżyła wojnę? Nie, wujek w Dachau został zamęczony, brat mamy. Też z Nieszawy? On mieszkał w Lipnie, a zamordowali go w Dachau. A reszta rodzin, siostry, bracia, rodzice, mąż? Przeżyli jakoś… Znam się z moim mężem od lat szkolnych. Grał z Panią w teatrze? Nie Podziwiał pewnie? Tak. W 1975 w październiku, żeśmy ślubowali. Czwórkę dzieci mięliśmy. Wszyscy pokończyli nieszawskie liceum i szli dalej. Najstarszy ukończył we Wrocławiu Akademię rolniczą. Córka, rok jej brakowało i wyszła za mąż, też na tej akademii była. Dwóch synów to po 10 latach się
znaleźli od córki, też sobie skończyli pomaturalne, elektryczne… A Pani czym się zajmowała przez całe życie, po wojnie? Jak skończyłam tę szkołę, to zaraz rodzice oddali mnie do mistrzów Racinowskich, przed wojną już skończyłam, a po wojnie zdawałam egzamin w Toruniu. Mam świadectwa, chociaż nigdy nie pracowałam zawodowo, bo nie było kiedy i nie było potrzeby. Mąż prowadził zakład fryzjerski, było utrzymanie. Miałam bardzo dobrego męża, muszę się pochwalić, naprawdę, życzyłabym wszystkim kobietom, żeby takich mężów miały. Czy Pani brała udział w obchodach pojednania polsko niemieckiego, a związanego z morderstwem ewangelików tuż po wojnie? Jak się Pani odnosi do tych wydarzeń? Mnie się wydaje, że człowiek jest człowiekiem i powinien robić to, co mu dyktuje sumienie, a nie pędzić, za czym nie wiem… Jak można mordować ludzi z premedytacją? Jeżeli ktoś zawinił, to go poddaj pod sąd, a nie tak bez sądu, bez niczego… Czy wierzy Pani w jakieś kujawskie wierzenia, zna podania, legendy o duchach, o śmierci? Ja specjalnie nie wierzę w duchy. Człowiek jest tylko człowiekiem i trzeba się umieć dostosować do panujących warunków, żeby nie robić nikomu szkody. Ja tu jestem tyle lat, w Nieszawie mieszkam cały czas i nie mam tu wrogów. Każdy po przyjacielsku traktuje mnie. Zawsze należałam do grupy, która chciała coś robić, nie poddawać się. Do dziś nie lubię jak czapla usiąść, ciągle sobie coś wyszukuje do roboty. 25
Wywiad z Wandą Kułakowską Kułakowska Wanda, urodzona 18 kwietnia w 1929 r. w Nieszawie
Jakie były relacje między mniejszościami w Nieszawie? Miałam rodziców, którzy byli rzeźnikami i 20 lat prowadzili swój sklep. Do czasu okupacji. Gdy rozpoczęła się okupacja, miałam 12 lat, zostałam zabrana do pracy do Ciechocinka. Z Żydami to żeśmy bardzo dobrze żyli. Nawet miałam kolegę Żyda. Dopiero kiedy chodziłam do szkoły, dowiedziałam się, że Żydzi Pana Jezusa zamordowali. Więc ja mówię do niego: „Słuchaj, ja się z Tobą nie będę bawić, bo Ty Pana Jezusa zamordowałeś”, a on mówi: „Wandzia, nie ja, nie ja, to mój dziadek!” (śmiech). Małe dziecko było, to też nie wiedziało co mówi. Tak żeśmy świetnie żyli i z Żydami i z Niemcami, w ogóle nie było żadnej różnicy. Ja to dopiero jak byłam już starsza, w czasie okupacji, to się dowiedziałam kto Żydzi, a kto Niemcy. A tak to żeśmy żyli wspólnie. Nie było różnicy.
tam była szkoła w tym dworku, a przed wojną to... nie pamiętam. Czy zna Pani cmentarz żydowski, jego dzieje, związane z nim historie? To tylko wiem, że jak ten Pan Piper zmarł (co żeśmy mleko brali od tej Pani Piprowej), to na tym cmentarzu został pochowany. Później Niemcy to wszystko zrujnowali. Tak samo i bóżnica była piękna, i też ją spalili.
Jak układało się życie z sąsiadami i ze wszystkimi mieszkańcami Nieszawy przed wojną, a jak po zakończeniu wojny? No tak samo, tak samo żeśmy żyli i wszyscy, ci sąsiedzi tak żyli, tak i my żeśmy żyli. Wszyscy. Pamiętam jak Kucki robili, to my żeśmy tam chodzili, podglądali i wcale się nie psociliśmy. Z ciekawości podglądaliśmy, co oni tam robią. Kucki to były takie ich święto. Dużo zieleni znosili, robili altany i modlili się. Co roku w jakimś czasie obchodzili to swoje święto.
Czy zna Pani jakieś historie opowiadane przez przodków, z pokolenia na pokolenie? Znam historię od mojego taty, co był na froncie. Opowiadał kiedyś tak: „Wiesz, idę taki zmęczony, tak mi się chce pić. Naraz zobaczyłem taką maleńką chatkę, a tam takie małe drzwi, że musiałem się nachylić. Wszedłem, a tam ciemno. Nim się rozejrzałem, zobaczyłem kobietę za stołem siedzącą i jej się pytam: Czy macie wodę?, a ona mówi: Tak. Wskazała mi, a tam w rogu stała beczka z wodą, a na tej beczce był przywiązany garnek. Wziąłem ten garnek i piję tę wodę. Naraz patrzę a za stołem siedzi trzech bandziorów. Wypiłem wodę i zacząłem się cofać tyłem, rakiem. Bo jak bym szedł inaczej to na pewno by mnie zabili. Wyszedłem. Koledzy mnie obstąpili. I pytają się mnie: Słuchaj, jest woda?. A ja powiedziałem: Jest woda ale nie wchodźcie, bo żywi nie wyjdziecie.”
Słyszała Pani coś o dworku w Sierzchowie? Sierzchowo? Tak, tak. Mogę tylko tyle powiedzieć, że
Zna Pani jakieś legendy, opowieść o duchach? Chodziłam do mojej ciotki, Sińskiej, siostry mojej mamy.
26
Często chodziłyśmy tam zimową porą i ona nam opowiadała: „Wiesz, w tym domu to zmarła dziewczynka. I co wieczór... widzisz tę deskę od piwnicy?”. A mama mówi: „Widzę. I takie kółeczko jest tam, żeby otworzyć tę piwnicę, to było zawsze takie żelazne kółeczko”. To ciotka mówi: „Codziennie ta dziewczynka, wieczorem tym kółeczkiem się bawi”. Czy takie historie mają wpływ na społeczeństwo, czy ludzie naprawdę w to wierzą? Oczywiście że wierzą! Jedni wierzą, drudzy nie wierzą, ale przeważnie wierzą. Większa część wierzy w duchy. Muszę powiedzieć, że gdy pracowałam w Czamalinie, w przedszkolu, to już był wieczór, nim dostałam się do tego domu. Szłam wieczorem i zupełna mgła przede mną się ukazała. Wystraszyłam się bardzo. Poszłam do tego domu, śpię i słyszę naraz, jak ktoś przewraca papiery, leżące na stole, ja tam miałam takie różne zapiski. No i rzeczywiście! Rano wstałam, a te papiery były porozrzucane… Opowieść z dzieciństwa Wandy Kułakowskiej: Gdy miała 12 lat podszedł do mnie Niemiec i pyta: ”Wie viel hast du Jahr?”( ile masz lat?), a ja mówię: „Zwölf” (dwanaście). ”Ooo bist du Dick und stark, kanst du gut arbeit!” (jesteś silna i mocna, możesz dobrze pracować). I zawieźli mnie, wstawiłam się o ósmej na żandarmerii, było tam już dużo ludzi. Byłam najmłodsza. Wszystko było starsze, kobiety, mężczyźni. Załadowali nas na samochód i pojechaliśmy do gospodarza rwać len. No i rwę ten len, kazał mi tak układać, to tak układam ten len. Przyszedł drugi raz i coś znowu mówi po niemiecku. Ja nie rozumiem, a on doszedł do mnie i uderzył mnie w twarz i widocznie zawadził o nos, bo cała się zala-
łam krwią i się przewróciłam. Kolega później do mnie doszedł i mówi: „Słuchaj, on powiedział, że źle rwiesz, z kąkolami”. A ja mówię: „No to mógł mi powiedzieć, ja nie rozumiem po niemiecku, że źle rwałam”. Później, jak poszliśmy na obiad, to ten Niemiec włożył mnie taki kawałek mięsa. Sumienie go dręczyło, że mnie uderzył. A ja mimo że taka byłam młoda, to mięso odgarnęłam i zjadłam samą zupę (śmiech). Bardzo się zdziwił, że mięsa nie zjadłam. Pokazała Pani charakter Tak, pokazałam. Mówię, nie myśl że ja jestem taka łakoma na mięso. Zupę zjadłam, podziękowałam, a mięsa nie. Co było w 1939 roku? Z początku ci Rosjanie, co przyszli pierwsi, to byli dobrzy, wspaniali byli. Tylko później te Rosjanie byli nie dobrzy. Mój tato kupił sobie rower przed wojną, taką piękną balonówkę. Jak Niemcy wkroczyli, to rozkręcił go i na strychu trzymał, tu kółko, tam pedały. Gdy wyszli Niemcy, to tata mówi tak: „No muszę jechać zobaczyć, - bo mieliśmy kawałek ziemi - jak ten Niemiec obsiał tę ziemię”. Dojechał tylko do cmentarza. Rosjanie mu ten rower zabrali. Powiedzieli do taty tak: „Albo rower, albo cię ‘zastrelu’!”. Mówi tata tak: „Za rower mięli mnie zastrzelić? Musiałem im oddać ten rower”. Mało tego, mój mąż był zabrany z Włocławka, pracował cały czas w Niemczech, i jak był koniec tej okupacji, to Niemka powiedziała do niego tak: „Słuchaj Janek, tu pracowałeś tak długo u mnie. Mój mąż już nie żyje, po nim jest taki motor stary. Jak chcesz to weź i do Polski pojedziesz.” Mój mąż mówi tak: „Ja kawałek dojechałem, zabrali mnie Rosjanie motor, zabrali mnie buty i 27
boso szedłem do Włocławka”. Tacy byli Rosjanie! To ja się buntowałam i mówiłam: „Jak to, to nasi sprzymierzeńcy, co nas wyzwolili, i tak się zachowują?”. Po wojnie tato założył sklep, to pomagałam w sklepie. Później pracowałam jako przedszkolanka. Na wsi nie było przedszkola, a takie wychowanie przedszkolne. To wyjechałam tam na dwa miesiące. A tak to przeważnie u taty pracowałam w sklepie. Tutaj w Nieszawie mieliście ten sklep Tak, tak, tutaj na rogu mieliśmy. Tato mój 20 lat sklep prowadził. I zawsze mieszkaliście w tym miejscu? Nie, tu to dopiero po wojnie, żeśmy się wprowadzili. A przed wojną? A przed wojną to mieszkaliśmy tu na rogu, na Piekarskiej. I tam ten sklep był. A później tu tato kupił, no właśnie tato kupił sklep od Pana, Pana… od Żyda. Bo tu to była olejarnia przed wojną. Olej wybijali. W tym domu, znaczy się w tym podwórzu, bo dom to już stoi inny. Ale tu w tym podwórzu była olejarnia. Czy wie Pani o masowej zagładzie ewangelików w Nieszawie? Tak, jak mówiłam ojciec prowadził sklep... więc przyjechał samochód i do nas przyszli. I zażądali, żeby tata im zagrzał kiełbasy i zrobił herbatę. Jeszcze wujek miał piekarnię, to ja poleciałam po bułki. Najedli się i wyszli. A na drugi dzień, dowiedzieliśmy się... bo tu przetrzymywali na komorze Niemców. A ci z Aleksandrowa ubowcy przyjechali i ich zamordowali. Pamiętam ich, w takich kurtkach, przepasani pasami, mięli olbrzymie pistolety, 28
takie duże. I w butach byli do kolan. Ja ich pamiętam, rozmawiali tak między sobą, a tak to każdy się bał.
Wywiad z Barbarą Gilewicz Barbara Gilewicz o sobie: “Jestem rodowitą Nieszawianką. Część dorosłego życia spędziłam w Poznaniu, około 20 lat. Moi rodzice mieszkali w Nieszawie. Przyjechałam tu, kiedy rodzice już z trudem dawali sobie radę. I tak zostałam do dziś. To już trzydzieści pięć lat przeszło. Dobre pół życia tu spędziłam”. Na początku chciałabym zapytać o relacje Polaków z mniejszościami wyznaniowymi, z żydami i ewangelikami. Relacje były bardzo dobre. Tyle tylko, że w szkole jedne dzieciaki szły na lekcje religii, my szliśmy jak ksiądz prowadził, ewangelicy szli do swojego kościoła i żydzi też gdzieś mieli zajęcia, ale tym to już jakoś się nie interesowaliśmy. A w czasie wojny, jak to wyglądało? W czasie wojny, to my byliśmy wysiedleni, to trudno mi powiedzieć coś na ten temat. W czterdziestym roku byliśmy wysiedleni i po wojnie wróciliśmy. Chciałabym zapytać o to, co wydarzyło się 1 września 1939 roku, jak Pani pamięta ten dzień? Ja pamiętam ten dzień bardzo dobrze. Miałam dwie siostry, starsze. Tego dnia sadziłyśmy tu na tej działce truskawki z jedną z sióstr, no i przyszła do nas najstarsza siostra, i już widzimy, że ona jest taka jakaś mocno podekscytowana. Co to być może? Zapytałam: „Co się stało?”, a ona odpowiedziała: „Wojna, wojna jest!”. Na to
druga siostra nieco młodsza od niej, wzięła mnie na bok i wyparowała: „Ale fajnie, będzie wojna, przynajmniej coś się będzie działo! My tu tak siedzimy w tej dziurze i nic. Teraz dopiero będzie fajnie!”. Ona miała wtedy szesnaście lat. No i zaczęło się. A moi rodzice przecież pamiętali pierwszą wojnę i właściwie to już była druga wojna w ich życiu, biedni bardzo się zasmucili. Gdybyśmy wtedy wiedzieli, co czeka nas, cały naród, to chyba jeszcze bardziej byli byśmy zasmuceni. A po zakończeniu wojny, pamięta Pani jakieś wydarzenia, jakie nastroje panowały tutaj w Nieszawie? Nie, nie pamiętam… bo taka okropna historia się stała z tym mordem Niemców, okropna historia, ale… Mogłaby Pani przybliżyć nam właśnie tę historię? No taka już znana chyba, dużo na ten temat mówili. Wiosną w czterdziestym piątym roku, właściwie jeszcze wtedy wojna trwała, tutaj na terenie szkoły skoszarowali miejscowych Niemców, cywili, kobiety, dzieci, staruszków. Tam, tam nad Wisłą, w miejscu gdzie kiedyś przed wojną było seminarium nauczycielskie. Tam kiedyś tacy panowie, UB-ecy, jak to zawsze, jak zmienia się władza, coś się dzieje, to szumowiny wypływają i każdy nagle chce być ważny. Ja może nawet się nie dziwię tym młodym ludziom, ale żeby do tego stopnia.. no to już za wiele. Stracili umiar… No, ci UB-cy cały czas tu ich gnębili. Pracowali popychani, bici, kłaniać się w pas musięli. Tak to właśnie narastała ta nienawiść. Wyładowali ją na tych najmniej winnych, bo już kto, czuł się trochę winien, to, 29
po prostu wyjechał, uciekł dawno, a zostali ci, którzy, nie spodziewali się, że może ich coś złego spotkać, bo nic złego nie zrobili. Jak niewinnego człowieka, no na zdrowy chłopski rozum, gdzie tam go… kto go będzie życia pozbawiał, absolutnie nie… tym bardziej, że wkoło mieli pełno przyjaciół. Zawsze. No, ale niestety skończyło się, jak się skończyło. Panowie z UB popili sobie z miejscową policją, też tacy młodzi ludzie, Nieszawiacy. No i tych Niemców wspólnie pomordowali. Tutaj w Nieszawie jest taki bulwar nad Wisłą, bardzo ładne miejsce, ale ja tam już nigdy nie chodzę, bo właśnie tam ta tragedia się rozegrała. No i tak to było… Uważam że jest to plama dla miasta i niestety pewnych rzeczy nie da się odwrócić. Pojednanie pojednaniem, ale zawsze coś tam zostaje. Teraz pragnę zapytać o dworek w Sierzchowie, czy mieszkańcy Nieszawy mięli kontakt z dworkiem? Chyba nie mięli. A może słyszała Pani coś o właścicielu majątku? Pojęcia nie mam. Mój ojciec tu w Nieszawie był kierownikiem elektrowni. Wydaje mi się, że był duży dystans między ziemianami i tymi ludźmi ze wsi i tymi mieszczanami. To jednak była duża przepaść. Nieraz się patrzyło jak przyjeżdżali bryczką, powozem, no ale nie pospolitowali się specjalnie z nami. Był dystans. To byli państwo. Jaśnie państwo! A nie ma żadnych historii, ani plotek na ich temat, skoro byli tacy odlegli? O Sierzchowie to nie znam za bardzo, ale na przykład tutaj rodzina Bacciarellich w Wagańcu mieszkała. Tuż przed wojną, chyba z rok przed wojną, jakiś samolot tu oblatywał okolicę i miał awarię, spadł na pola tego dzie30
dzica Bacciarellego. I jego córka – zresztą były to piękne dziewczyny, sześć córek chyba miał – ta najstarsza, wyszła za mąż za tego pilota. Był to oficer wojskowy, leciał tym samolotem, no i ona wyszła za niego. Po wojnie znalazła się w Ameryce jakimś sposobem. Nie wiem, czy wróciła, czy nie. Tutaj, jakiś czas chyba ludzie kontaktowali się, ale kiedy mówiło się o zwrotach majątków zrabowanych przez komunistów, to ktoś podpalił ten dworek w Wagańcu. Pewnie służba dawna. Dokładnie tak samo jak tutaj w Służewie był, mówili, piękny pałac. Nie wierzyłam, myślałam sobie, że to lekka przesada, na pewno jakiś dworek, ale jak kiedyś kupiłam taką książkę na temat rodziny Wodzyńskich, to zobaczyłam, że tam rzeczywiście był pałac. Pałac jak zamek, wspaniały, wspaniały zabytek, a w nim dzieła sztuki zgromadzone. No to już w czterdziestym piątym roku, jak Rosjanie wyszli, to ten pałac spalili miejscowi ludzie w Służewie, bali się że działacze partyjni, mogliby sobie tam własne gniazdo założyć i skorzystać. Z dymem wszystko poszło. Kolejny temat, o który chciałam zapytać, to cmentarz żydowski i jego dzieje. Czy może podzielić się Pani z nami jakimiś informacjami na ten temat? Pamiętam ten cmentarz żydowski, ale jako dzieci nie chodziliśmy tam. To tam jak się idzie na Przepust, w górę Wisły, kawałeczek. Teraz jest tam po prostu taka łąka, bo Niemcy wszystkie te kamienie nagrobne wywieźli, znaczy ulicę nimi wybrukowali jakąś tam, zniszczyli cmentarz kompletnie. Pamiętam pogrzeb żydowski, bo jak mówiłam, mieszkaliśmy w podwórzu, przy elektrowni, tam ojciec pracował, a wkoło mieszkali sami Żydzi. My byłyśmy małe dziewczynki, ci Żydzi mięli dzieci też w naszym wieku i myśmy się z tymi Żydami zawsze bardzo przyjaźniły i bawiłyśmy się. Moja mam
nigdy z tymi Żydówami się nie kłóciła, ani żadnych plot nie było, ani nic. W idealnej zgodzie. Pani Zakrzewska do nas przychodziła przed wigilią, rybę po Żydowsku szykowała, makaron. Jak mojej mamie nie chciało się zagniatać makaronu, to pani Zakrzewska przychodziła i zarabiała. Poza tym taki mieszkał Żydek, handlował starzyzną, Feluś, ale taki nędzarz żydowski. On co rano brał taki wózeczek i wyjeżdżał na wieś, kupował skórki z zajęcy i różne rupiecie. Żona mu zmarła i zostało dwoje dzieci, już takich dorastających. Syn jeszcze przed wojną, do Palestyny wyjechał, jak to te żydowskie organizacje młodzieżowe tak werbowały młodzież żydowską na wyjazd, to on wyjechał i ocalał. Córka została, taka Reyla. Reyla właściwie to u nas się wychowywała. Oni byli tacy biedacy, dzisiaj ludzie nie mają pojęcia o prawdziwej nędzy. Ona przychodziła do nas gotować, bo u nas się wiecznie ogień palił. Mój ojciec z elektrowni miał opał za darmo, no więc się paliło od rana do nocy i ona przychodziła do nas, ta Reyla i gotowała obiady temu ojcu. Była u nas zadomowiona, traktowaliśmy ją bardzo po rodzinnemu, i w ogóle Żydów. Mój ojciec niby był antysemitą, ale żadnemu Żydowi by nie zrobił krzywdy, absolutnie. Wydaje mi się, że potem tak to rozdmuchali. Nie jest dobrze, że ludzie zamiast jakiegoś porozumienia i zrozumienia własnego, tak podgrzewają emocje i tę nienawiść, to się sączy, to się jątrzy. Niedobrze to jest, niedobrze. Pamiętam, po wojnie zaraz, chodziłam do szkoły w Warszawie, bo rodzice, jak byli wysiedleni pod Warszawę, to tam jeszcze zostali z rok po wojnie. Jak tylko otworzyli teatr i muzea, to pamiętam jeden dzień w tygodniu nie szłam do szkoły, tylko szłam do teatru. Lillę Wenedę grali, pierwszy spektakl po wojnie, to po kilka razy, tę Lille Wenedę oglądałam. I tak nieraz wieczorem szłam do domu przez te zgliszcza, przez te ruiny, bo to
kupa ruin była. Na Pułaskim mieszkaliśmy sobie, Boże kochany, ja tutaj tak sobie szukam rozrywki, a ci biedni rodzice moi pracują, żebym ja mogła chociaż tę szkołę skończyć. Ale dziś nie żałuję. Skończyłam szkołę i nie żałuję wcale, że… przynajmniej było. Teraz już nie chodzę do teatru, długi czas mieszkałam w Poznaniu, to tam też były teatry. Chciałabym zapytać o tę drogę wybrukowaną macewami. Czy to miało jakiś wydźwięk tutaj, w Nieszawie, czy ludność jakoś reagowała? Trudno mi powiedzieć, ale wydaje mi się, że ludzie byli zastraszeni i tak po prostu każdy się bał. Tu chyba nikt się specjalnie nie wyłamał. Powiem wam, jeżeli chodzi o ruch oporu, no to było tu tak. Ta pani nazywa się Rucińska, jest starsza ode mnie, jest już osobą naprawdę bardzo wiekową. To chyba jej siostrę Niemcy stracili. Ona została zgilotynowana za działalność w tajnej organizacji. W czterdziestym roku, zaraz na początku wojny to się stało. I nikt o tym nie pamięta. Jakbyście państwo się chcieli dowiedzieć na ten temat, to tu jest taka pani historyczka, emerytowana nauczycielka z gimnazjum, pani Maksim. Ona mogłaby coś o tym powiedzieć. Dalej chciałam zapytać o folklor i nieszawskie tradycje, na przykład jakieś historie opowiadane przez przodków? Tylko rybackie tradycje pamiętam z dzieciństwa. Był prom, dużo z tych ludzi - rybaków zajmowało się też przewozem ludzi na drugą stronę i za pięć groszy o każdej porze dnia i nocy, o każdej porze roku można było przepłynąć łodzią. Nieraz to już tak niebezpiecznie… No to ci przewoźnicy opowiadali czasem, a to jak diabła przewoził, a to to, a to tamto. Dzieci tego słuchały 31
i strasznie to były dla nich ciekawe historie i nawet w to wierzyły jakiś czas. Opowiadali, że tu jakiś elegancki pan się zjawił, poprosił o przewóz, a potem jak płynęli tą łodzią, to zerwał się wiatr i przewoźnik się przeżegnał, a pan chlup! do wody i zniknął, no czyli diabeł. Wspaniałe historie. Czy te wierzenia miały wpływ tylko na dzieci, czy na starsze osoby też? Trudno powiedzieć. Myślę, że może im człowiek mniej wykształcony, tym mocniej wierzył. Młodzież to miała tu utrudniony dostęp do nauki. No co ja mówię, za komuny jak człowiek wspomni, to ciarki przechodzą, ale właściwie trza obiektywnie powiedzieć, że uczyć się było łatwiej. Łatwiej było do tej szkoły startować. Teraz też niby jest łatwo, ale to już są koszty i to dosyć duże. Miałam kiedyś takich znajomych, z takiej wsi, biedna, bardzo biedna rodzina, sześcioro dzieci. Wszystkie dzieci skończyły studia za komuny, teraz nawet nie wiem, czy im by się to udało. No, ale tyle zła zrobili, że już o tym staram się nie pamiętać. To obiektywnie mówiąc, ta jedna rzecz, to rzeczywiście łatwiej było, łatwiej było na pewno. Rozwijając wątek dalej, rdzenna ludność i mniejszości narodowe mieszkały tutaj razem. Jaką rolę odegrały tradycje mniejszości narodowych, czy przejmowali państwo jakieś obrzędy, zwyczaje? Tak, robiło to na mnie duże wrażenie. To było w lecie i jakieś było święto tych ewangelików. I tu ci Niemcy z całej okolicy, ci koloniści się zjeżdżali do kościoła, bo tam vis a vis szkoły był kościół ewangelicki. Rozebrali go po wojnie. Tych Niemców przyjeżdżało bardzo dużo. Wszyscy w bryczkach. Wtedy jeszcze byłam małym dzieckiem, tak się człowiek gapił na to. Wszyscy bryczkami, te bryczki czyściutkie, konie wyczesane, a u nas to takie 32
niechlujstwo na ogół, no to człowieka tak szokowało. I te Niemki takie wszystkie czyste i pamiętam, wszystkie były prawie jednakowo uczesane, takie tu wałeczki miały. Wałki takie skręcone, jak one to robiły, to nie wiem, ale w każdym razie ta schludność niemiecka, to mogło nas zawstydzać. Nie wiem, czy to na wszystkich robiło takie wrażenie, ale na mnie jak byłam dzieckiem, to tak, zawsze bardzo byłam poruszona. Specjalnie stałam tam całymi godzinami, gapiłam się na te czyste bryczki, na te czyste konie, na tych schludnych ludzi. Odbijali od nas, co tu dużo gadać. A to wynikało raczej z różnic takich mentalnych, czy raczej może finansowych? Chyba nie byli to zbyt zamożni ludzie. Tu niby opowiadają teraz w Nieszawie, a ten był taki, a to Niemiec, a to ten wydał, a to może… no zdarzało się wszędzie. Pamiętam jak kiedyś z moimi siostrami i z mamą zrobiłyśmy sobie taki obóz za Wisłą. Wzięłyśmy namiot, rozbiłyśmy go i przyszedł pan, właściciel tej ziemi i powiedział, że musimy mu zapłacić dziesięć złotych, czy ileś tam. To była kupa pieniędzy, jak na nasze kieszenie oczywiście. No więc nie było mowy o zapłacie, no i wynocha. I przyszła taka Niemka, kolonistka. Pamiętam, że ona nie miała jednej ręki, tak z tyłu trzymała rękę, nie miała dłoni. Pokiwała głową i tak mówi: „Chodźcie do mnie. Ja tu mam obok lasek, też możecie sobie rozbić namiot, możecie być”. Jeszcze nam czegoś ugotowała, czy kawa, czy jakaś zupa, w każdym razie przyjęła nas, można powiedzieć po rodzinnemu. Także wydaje mi się, że byli w porządku na pewno. Potem może ci nacjonaliści jeszcze przed samą wojną to zaczęli podkręcać takie ohydne nastroje. Normalnie, jak ja byłam dzieckiem (jestem dwudziesty piąty rocznik), gdzieś tak początek lat trzy-
dziestych, lata trzydzieste właściwie całe, to uważam, że bardzo dobrze się to współżycie tu w Nieszawie nam układało. Pamiętam, mój ojciec nieraz coś tam robił, to u Niemców, to z Niemcami i z tym pastorem też miał bardzo dobre układy. Tu jeszcze pastora żona uczyła w szkole niemieckiego. Nie było żadnych tam zatarć, ani prześladowań mniejszości, jak to się nieraz mówi teraz. Nie absolutnie… i w ogóle wydaje mi się, że choć może ludzie prości, niewykształceni tu, to dużą sympatię mieli do tych ludzi i innych wyznań, na przykład Żydów. Jak tu Żydów wysiedlali, wyrzucali, bardzo to spokojnie się odbywało. Bardzo spokojnie, nic nikt nie wykrzykiwał, nikt broń boże nie mówił: ”dobrze im tak się stało”, czy inaczej. Absolutnie. Raczej wszyscy byli przybici. Tak samo po tej zbrodni, jaką tu zrobili w Nieszawie, to ja przyjechałam z tego wysiedlenia, to jeszcze była zima, tak tu się rozejrzeć w Nieszawie, to ludzie po prostu tak jakby ze zgrozy jakiejś im mowę odebrało. Jeszcze nic na temat morderstwa tego nie mówili. Teraz to koloryzują i stale są świadkowie. Tam nie było żadnych świadków, to w nocy zrobili, żadnych świadków absolutnie. To było tuż po wojnie i może żywi mogli tam do niektórych Niemców jakąś urazę czuć, ale jakoś na ludziach to zrobiło okropne wrażenie, okropne, okropne. Rzeczywiście wstrząsające wydarzenia. Zmieniając całkowicie temat, mam ostatnie dwa pytania jeszcze, a propos świąt, szczególnie świąt regionalnych tutaj. Jest coś szczególnie charakterystycznego dla Nieszawy? No chyba te wianki tylko, ale to nie tylko w Nieszawie. To tak nad Wisłą, w wigilię świętego Jana, wianki dziewczyny plotą i puszczają na wodę. Wianki ze świeczkami. Jeszcze w ubiegłym roku dziewczyny puszczały. Teraz władze się zmieniły i pan burmistrz nie uważał za wska-
zane, żeby święto takie – nazywali to świętem Wisły – organizować. Nic się nie działo już teraz, nic. A są może jakieś przesądy, zabobony regionalne? A to trzeba by kogoś innego zapytać, bo to więcej na wsiach. Może by ktoś jeszcze, jakieś babcie pamiętały, trudno mi powiedzieć. Na pewno na wsiach… O przypominam sobie. Nieraz jak człowiek chciał kupić coś, bodajże w sobotę po południu, nikt nic nie sprzedał, bo to już wiązało się z jakimiś konsekwencjami, jakieś nieszczęścia wróżyło. Bardzo dużo było tych przesądów na wsiach, no ale, że moi rodzice to raczej nie wierzyli w takie rzeczy, to człowiek się dowiadywał przypadkiem, tylko jak coś tam na wsi pogadał ze starymi. Kujawiacy tu to tacy spokojni ludzie, pracowici i tak sobie na tej wsi siedzieli. No teraz myślę, że się trochę pogubili w tym wszystkim, ale to kwestia czasu chyba była. Czy ma pani może jakieś zdjęcia, jakieś pamiątki z tamtego czasu, które moglibyśmy, jeżeli to nie byłby problem, sfilmować? Chyba nie. Sprzed wojny… nie, zaraz... oglądałam takie zdjęcia, bym powiedziała historyczne. Zaczął tu wychodzić taki tygodnik regionalny, w Aleksandrowie Kujawskim Cal, takie te litery na tablicach rejestracyjnych. Oni tam chyba publikowali zdjęcia i tam nieszawscy Żydzi byli, jak okopy kopali w trzydziestym dziewiątym roku. Chyba ja te zdjęcia w tym Calu widziałam. Gdzieś niedawno to było, trudno mi powiedzieć, czy na pewno, ale chyba tak…
33
Wywiad z Józefem Lamparskim Czy pamięta Pan jak wyglądały relacje między mniejszościami w Nieszawie przed wojną? Przed wojna było tak: Żydów było sporo, mięli oni rozmaite sklepy (spożywcze, żelazne, rowerowe), a Niemcy mieli tu gospodarki. Przed wojną, w urzędzie burmistrzem był Niemiec. Nie było między nami żadnej różnicy. Nikt nie myślał wtedy o rolach, relacjach między nimi. A jak Polska przegrała z Niemcami, najazd był, Niemcy zaczęli rządzić, zabrali nauczycieli i księży i wszystkich wywieźli do Aleksandrowa, do Solca, a później wywieźli ich do obozów koncentracyjnych. Dyrektora gimnazjum wzięli, był z niego porządny człowiek, dostali potem powiadomienie, że zmarł, on poszedł do pieca, był w Dachau, tam gdzieś tablica nawet jest. Potem znowu wysiedlali na jesieni, koło listopada do protektoratu za Kutnem, za Kutnem była generalna gubernia. Przed wojną była wolność, swoboda, wszyscy równi, ale bida była. Wszyscy starzy ludzie, moi dziadkowie też, chodzili kwestować, od chałupy do chałupy, przy każdej się oni żegnali W imię ojca ...albo za grosze albo za pajdę chleba, czasem za mąkę kwestowali. Straszny zastój był w dużych miastach, firmy plajtowały. Koło szkoły mieszkał Żyd, który wyjechał do Palestyny jeszcze przed wojną i to jego domostwo kupił potem Niemiec. Ale proszę pani, nikt stąd Niemców nie wyganiał... A po powstaniu w Warszawie, niewolniki ruskie budowały tu most w Nieszawie, Niemcy też, zaczęli od sierpnia, przywozili wielkie pnie, drzewa, było tego na pół rynku nieszawskiego. Niestety z tego mostu nic nie wyszło, bo 12 stycznia brygada radziecko-polska ruszyła.... 34
Jak było w Nieszawie w czasie wojny? Był taki czas, koło 20 stycznia, jak z miasta wywozili wszystkich, ja też wywieziony byłem na Kujawy, na okopy, koło Radziejowa. Takie doły jak ja kopałem, to kopali też z drugiej strony szosy, a do Dobrego to kopali taki przeciwczołgowy, to miała być zapora, ale nic z tego. Ta zapora to nic nie dała, bo Niemcy zaczęli uciekać. Jak nas wieźli na okopy, we wrześniu, to już stały całe transporty Niemców z Nieszawy, były w kościele magazyny, gdzie Niemcy mieli swoje mundury, to był cały kościół w tych mundurach, wszystko przedtem wywieźli. A co wtedy działo się z Żydami? Żydzi to wtedy zaczęli uciekać. Nawet taki z Torunia pociąg był cały załadowany i jechali do Warszawy. Jak były wysiedlenia, to brali ich przeważnie stąd, byli wysiedleni z miasta, ze wsi dołączali. No i tych Żydów w kieleckie, koło Włodzisławia ich wyrzucali, a potem mówili gdzie chceta to idźta. I my tak samo byliśmy wysiedleni 1 listopada w 1941 roku. A jak jakiegoś Żyda znajdowali na ulicy, to dobijali. A czy ktoś ukrywał w okolicy jakiegoś żyda? Ktoś się odważył? Nie, Nie, pani, a skąd!!! Nikt taki głupi nie był… Ale kilku Żydów wróciło tu po wojnie, ci co przeżyli. Jedna Żydówka co wróciła to chajtnęła się z bogatym kawalerem, dostała powojenne odszkodowanie i dzięki temu mogli sobie kupić we Włocławku sklep i tu w Nieszawie półtora hektara, tyle pieniędzy dostała. On to się chyba Krzesiń-
ski nazywał… Czy może Pan opowiedzieć o zabójstwie Niemców? Jak do tego doszło? To wydarzyło się tuż po wojnie. Niemiec, co tu burmistrzem był, jak się dowiedział, że chcą księży i nauczycieli (żydowskich) rozstrzelać, to ich obronił. Niemcy jak uciekali to wszystko co ich, to przepadło, bo inni Niemcy im to wszystko pokradli. Młodzi wzięli ich dziewięciu (tych złodziei) i ukarali, to był już koniec września. Rozstrzelali ich, a później zrobili pamiątkę. Niemca to potem nie było żadnego.
Czy wie Pan coś o właścicielach dworku w Sierzchowie? Mówił Niemiec z Polakami, że właściciel dworu to się w parku powiesił. Niemcom też ciężko było, każdy musiał grać prawidłowo… Jak nas wysiedlili to na nasze miejsce Niemców z okolic Morza Czarnego przywieźli. Czarnomorscy my tych Niemców nazywalim. Oni przyjechali już wcześniej i czekali w Łodzi, aż nas nie będzie. Przyszli o piątej w nocy, żandarmi i wrzeszczeli: „Ubierać się! Wysiedlenie!”. Zabrać dużo nie mogliśmy, pierzynę we worek, trochę jedzenia i tyle. Jak ktoś udowodnił, że 35
jest pracownikiem jakiegoś Niemca to mógł zostać. Co się działo z tym dworem, ktoś go przejął po zmarłym? Nie wiem kto właścicielem był, chyba też jakiś Niemiec opanował. Po wojnie na wiosnę w 1945, Niemców przetrzymywali w gimnazjum. Ci co przeżyli to wrócili w swoje strony, z własnej woli, a potem zaraz to wszyscy uciekli: konno, samochodami, pieszo, jak tylko się dało. Był tu taki jeden Niemiec co nigdzie nie uciekał, on organistą był w niemieckim kościele. Niemcy to mieli bardzo ładny kościół, ale oni to później sprzedali, rozebrali na piętrówki. Jak przedwojenna Nieszawa ma się do dzisiejszej? Dużo się tutaj zmieniło? Tu było zupełnie inaczej. Nad Wisłą stał młyn, teraz to tam nie ma nic, wszystko rozebrali. Niemiec, co właścicielem był tego młyna, to z niego uciekł i tam pełno mąki zostało, ja sam poleciałem. Potem matka z tego chleba napiekła. A jak rozbierali sklepy, to wszyscy na rękach buty nosili. Na wieczór poszedłem tam z jednym kolegą, tak po gospodarstwach się przejść, jeden Niemiec wyleciał z mostu z karabinem, a inny Niemiec, stary Roller akurat wyszedł i tłumaczył, że póki oni tutaj są, to nam wychodzić nie wolno. Jakby tamten wtedy nie wyszedł, to kto wie, ten z karabinem, to by nas pozabijał. A później z tatą wyglądamy i tu przy drodze stoi samochód wojskowy, w mieście już były pustki, nic nie zostało, same ruiny i tylko widać masę niemieckich mundurów, i latali od gospodarstwa do gospodarstwa, od chałupy, do chałupy, my szybko wbiegliśmy do chałupy i baliśmy się, że do nas też z karabinami wlecą, bo z komina dym 36
leciał. A tam co taki wielki płot jeszcze jest, to było pastora, kościelny też tam mieszkał, to było parafii niemieckiej i zawsze o 8 rano dzwonili na swoją mszę. A potem dzwony i dzwonnice rozwalili i pokradli, w klasztorze też i przez długi czas nigdzie nie dzwonili. W klasztorze to jeszcze przed wojną szkoła była, wiem, bo mój ojciec tam się uczył. Co stało się z cmentarzem żydowskim? Cmentarz żydowski nad Wisłą był, tam takie nagrobki kamienne były. Nie wiem jak oni tam chowali, podobno nieboszczyki w prześcieradło owinięte. Tuż przed lekarnią ten cmentarz był. A jak Żyd umarł, to takie biedne baby wynajmowali i one płaczkami były. Potem Niemcy wszystko zniszczyli. Były tutaj aż trzy cmentarze: katolicki, żydowski i niemiecki. Na niemieckich cmentarzach jest porządek, w kształcie krzyża alejki były, a u nas to jest napaskudzone wszędzie. U Żydów to nie było nic, a niemiecki to ładnie ogrodzony. Później wszystko zostało zniszczone i jak nasi kupili te ziemie po cmentarzu, to tam kukurydzę posiali. A teraz po cmentarzu nie ma ani śladu, wszystko rozebrane. Podobno tutejsze drogi są wybrukowane żydowskimi macewami , czy to prawda? Tam taka piachowata droga jest, Niemcy te kamienne tablice tam kładli, co by lepiej się jeździło. Szczególnie ta szosa co od Wisły jest, powykładana z pomników była. Jeden Ukrainiec, co cukiernikiem był, to na tych płytach nagrobnych wylewał swoje cukierki. Czy zna Pan tutaj jeszcze inne miejsca pamięci? Pani widziała taki kamień, tu na zakręcie, taki obelisk, tam zawsze kwiaty są i napis „Tu II Armia Polska szła”.
Czy w okolicy są jakieś nawiedzone miejsca? Może wierzą Państwo w duchy, z którymi wiążą się ciekawe historie? Ja to w duchy nie wierzę, ale jest tu taki profesor, co pisał o tych duchach, czarownicach, ale to wszystko zmyślone, fantazja go poniosła. Wymyślają ludzie cuda jakieś. A czy Pan ma jakieś historie rodzinne, przypowieści, które opowiada swoim wnukom? Ja im mówię tak: Aby Niemcy wygrali, musieliby pokonać amerykańską flotę, ruską hołotę, angielskich bankierów i polskich szmuklerów, ale nie pokonali tego i wojnę musięli przegrać. Niemiec to była siła. Pamiętam jak widziałem taki obrazek w gazecie, gdzie była Polska, Czechy, Austria i inne małe państewka, a Niemiec żelazny po nich idzie z Wermachtu i wszystkie te państwa depcze. To sobie zapamiętałam, bo te wszystkie narody, państewka, wszystko było pod nogami Niemców, taka prawda była. I mówię też młodym, że trzeba być na diecie, to będzie się długo żyło. Ja mam jeszcze dwóch braci i wszyscy żyjemy. Trzeba jeść chude jedzenie, mleko odciągane, chleb ciemny, najlepiej jak wszystko samemu się robi. Niech mi Pan jeszcze powie, obchodzą Państwo jakieś święta regionalne? Tu to jest ciemnota, żadnych niezwykłych świąt my nie obchodzimy. Kiedyś to była inna kultura, wszystko od burmistrza zależy, kiedyś to może coś się tutaj działo, ale ja nie pamiętam, a teraz to jest tutaj ruina.
37
Wywiad z Eleonorą Orzechowską Jak pamięta Pani początek wojny w Nieszawie? Przyjechałam do Nieszawy w roku 1940. Urodziłam się w Bieżanowie, a z rodziną mieszkaliśmy w Radziejowie. Tam też zastała nas okupacja. W Radziejowie doczekaliśmy się wejścia wojsk niemieckich i tam przebywaliśmy jeszcze po ich wejściu. Jak więc znalazła się Pani w Nieszawie? W Radziejowie byliśmy otoczeni Niemcami. Obok mieszkał Edward Lange. Był pokojowym człowiekiem. Nie mieliśmy z nim żadnych kłopotów. Przyjaźniliśmy się z jego synem, także nie mogę nic złego powiedzieć na tę rodzinę. Natomiast naprzeciwko nas mieszkała inna Niemka, Minbrantz, która nienawidziła Polaków. Kiedy był okres spokojniejszy po wejściu Niemiec, wychodziła często przed dom w fartuchu i wykrzykiwała: „Gdzie jest ten Pan, co z szabelką chodził? Pewno do Rumunii pojechał kółeczka zakładać”. Ciągle nam tak wykrzykiwała. Często koło północy przyjeżdżał patrol. Niemcy wpadali do mieszkania i o ojca pytali. Mama tłumaczyła, że jeszcze nie wrócił. Myśmy z siostrą były pochowane gdzieś w podwórku, w ogródku pod krzakiem. Ja miałam osiem lat, a siostra starsza o dwa lata była. W końcu mama dostała informację, że będziemy wysiedleni. Mieliśmy znajomego gospodarza, który przyjechał takim drabiniastym wozem, o czwartej rano popakowaliśmy co było trzeba i wyruszyliśmy do Nieszawy. Jechaliśmy tu cały dzień, był listopad, proszę sobie wyobrazić… Siedziałyśmy w szafie na poduszkach. Były liczne kontrole, które legitymowały. Dotarliśmy o jedenastej wieczorem 38
do Nieszawy. Zatrzymaliśmy się w starym domku tutaj naprzeciwko i mieszkaliśmy tam dłuższy czas. Więc jak wyglądało życie w czasie wojny? Od momentu śmierci ojca w 42 roku mieliśmy straszną biedę, nie mieliśmy za co jeść. Tata był bardzo dumny, nic od nikogo nie wziął, a pracował, jak już przyjechał do nas, w kopalni kamieni do regulacji Wisły. Pewnie napił się wody i usnął gdzieś na kamieniu. Zaziębił się. Umarł na płuca. Od tamtego momentu było bardzo ciężko. Nawet nie do końca pamiętam, skąd były pieniądze. Był przydział mięsa na osobę, to było dwadzieścia pięć deko. To na tydzień chyba było albo na miesiąc, nie wiem. Początkowo mieliśmy swoje pieniądze. Mama sprzedawała srebro, dywany, jakieś zastawy, takie bardziej ładne rzeczy. Te pieniądze nas trochę ratowały, dostawaliśmy marki za to. Jako dzieci chodziliśmy na pola i zbieraliśmy kłosy. Jak już mieliśmy kiść to nieśliśmy do domu i ciocia młóciła ziarno, przez maszynkę mieliła i piekła chleb. Mama nie potrafiła. Mieliśmy dzięki temu czarny chleb i z marmoladą barwioną burakami jedliśmy. W ogóle dzieci były tak wyszkolone i energiczne, że dnie spędzały na poszukiwaniu jedzenia. Pamiętam jak pływaliśmy na gospodarstwo za Wisłę do Niemca. Miał tam marchew, oddzielaliśmy liście od niej i dzięki temu było zawsze trochę marchwi. To dobry Niemiec był. Potem dostaliśmy się do Niemki w Sierzchowie, która miała gospodarstwo i nas tam zatrudniła, mnie, mamę i siostrę. Zbierałyśmy kartofle za maszyną. Ciężko było, nie zdążyło się nieraz. No i mieliśmy kartofle dzięki temu.
Następnie chodziliśmy po mleko odciągane. Wszystkie dzieci jakie możliwe, większe i mniejsze chodziłydo Niestruszewa, zaraz za Nieszawą, jakieś 3 kilometry. Tam była mleczarnia. Wychodziliśmy o piątej rano ze dzbankami. Szliśmy w kolejkę, żeby szybciej stanąć i to mleko kupić. Nieraz dwa albo trzy litry się kupiło. Zawsze dzieciaki chodziły, dzieciaka tak nie wypędzą. Jakoś tam się zbierało trochę tej żywności. Jeszcze jak było ciepło to chodziliśmy na grzyby. Dzieciaki zarabiały wtedy pieniądze. Moja siostra, jako że była niepełnosprawna, bo miała kłopoty z kręgosłupem, robiła na drutach. Ona zawsze coś tam za to dostawała, a to mąkę, a to jajka czy kawałek słoniny i już nam było lepiej.
Pamiętam, że z siostrą po trzy sukienki zakładałyśmy, żeby zabrać więcej rzeczy. Rano przyszedł Polak, który nas poinformował, że mamy się stawić o dziewiątej na placu. Zza płotów dzieciaki wyglądali, potem mężczyźni się zebrali, ale nikogo nie było. Niemcy uciekli już. Tak to byśmy też najprawdopodobniej byli rozstrzelani. Nie zdążyli. Już Rosjanie wkraczali i nie zdążyli.
A jak niemieccy żołnierze Was traktowali, czy było z nimi dużo kłopotu? Moja mama tworzyła grupy. Była nauczycielką i żeśmy chodziły do domu do gospodarza, tam mama uczyła. Ja tam chodziłam, a tak to same chłopaki byli. Kilku z nich zginęło. Kiedyś niemiecki żołnierz wszedł, my przerażeni, oczy w słup, wszystko pod stół chowamy. Wpadł i spytał tylko ile jest jeden razy jeden. Na pewno dobrze wiedział, co się święci. Ale tylko spytał i poszedł sobie. Tak żeśmy się uratowali. Na moją mamę ktoś musiał na żandarmerii donosić, że powinna pracować. Przyszedł Niemiec i powiedział, że musi iść do pracy. Ona na to, że ma małe dzieci. On powiedział, że wcale takie małe nie są i musi iść do pracy. Została wysłana do mycia motorów na żandarmerii. Pracowała cały dzień. Dostała za to dwie marki. Najbardziej drastyczne u nas to było, jak Niemcy rozstrzelali dziesięciu mężczyzn. Kto tam co złego o nich powiedział to już rozstrzelany był. Nas wezwano do stawienia się na piaskach, tam, gdzie stary dom kultury teraz stoi. Mieliśmy wziąć co potrzeba tylko.
Co Pani wie o dworku w Sierzchowie? Tam była pierwsza szkoła po wojnie. Właściciele byli wysiedleni dosyć późno stamtąd. Moja ciocia miała tam znajomych, ta co nam załatwiała zbieranie ziemniaków.
Jak wspomina Pani wyzwolenie? Wjechały pierwsze czołgi rosyjskie. Miejscowe panie zbierały kwiaty i witały nimi żołnierzy. To był luty, czy styczeń… 21 styczeń. Jeszcze wtedy kwiaty nie rosły, z doniczek zbierały.
Czy stosunki na tle etnicznym pogorszyły się po wojnie? Między Polakami a Żydami nie było żadnego pogorszenia stosunków. Nie, nie, tylko między Polakami a Niemcami. Na pewno słyszałyście Panie o tym mordzie, który tu miał miejsce. Otóż byli to Niemcy najmniej winni. Najmniej winny zawsze cierpi. Źli ludzie, to przetrzymują ten czas.. Jest taki Niemiec z Brudnawy, który tej sprawy pilnuje. Były spotkania i mieliśmy w muzeum towarzystwo kulturalne Nieszawy. Teraz przy zmianie rządu, jak się mówi, wszystko ucichło. Mięliśmy piękne wieczory historyczne. Koleżanka była nauczycielką, historyczką i organizowała te wieczorki. Były bardzo pouczające i też już ich nie ma. Było Towarzystwo Przyjaciół Nieszawy , również ucichło. Chyba o pieniądze chodzi. 39
40
Uczestnicy 41
PAULINA WESOŁOWSKA
Jestem dwudziestoletnią optymistką, nieco zakręconą, która ma tysiąc pomysłów na minutę i nie znosi nudy. Obecnie studiuje pedagogikę, choć marzyłam o Szkole Teatralnej. Jestem bardzo związana z Teatrem Nasz i ludźmi, którzy go tworzą.
GRUPA INICJATYWNA: IZABELA KRUŻYŃSKA – KOORDYNATOR
DOMINIKA RYDZYŃSKA ARTUR NOWACKI PIOTR STUDZIŃSKI
UCZESTNICY: JUSTYNA KĄCKA ANNA KOWALCZYK MAGDALENA PIOTROWSKA PAULINA WESOŁOWSKA MICHAŁ ZIÓŁKOWSKI ARTUR BOKOTA RADOSŁAW SALaMOŃCZYK ADAM DETMER
42
MAGDALENA PIOTROWSKA
Nazywam się Magdalena Piotrowska. Skończyłam studia magisterskie w Wyższej Szkole Bankowej w Toruniu. W teatrze jestem od 1 września 2007 roku. Jestem optymistką i lubię jasne sytuacje. Uwielbiam się śmiać i innych rozśmieszać. Lubię także kreować różne postacie.
JUSTYNA KĄCKA
Nazywam się Justyna Dorota Kącka. Ze Stowarzyszeniem Edukacyjno -Teatralnym Teatr NASZ związana jestem od 2007 roku. Aktualnie studiuję Edukację Artystyczną w zakresie sztuk plastycznych na Wydziale Sztuk Pięknych na UMK w Toruniu. Moją pasją jest odnajdywanie i wydobywanie piękna poprzez plastykę, muzykę oraz wszelkie dziedziny sztuki teatralnej.
DOMINIKA RYDZYŃSKA
W teatrze gram od 3 lat. Obecnie szukam szczęścia w Poznaniu, studiuję, a poza tym czytam, oglądam filmy, obmyślam plan działania na życie. Dziękuję. Do widzenia.
PIOTR STUDZIŃSKI
Piotrek, lat 19 studiuję bezpieczeństwo wewnętrzne w Toruniu, w Teatrze NASZ działam ponad 3 lata (z krótką przerwą). Zagrałem między innymi w spektaklach: Tama, Dziady, Palący problem (i w tym kujawskim!! Zapomniałem tytułu!!) po godzinach jestem harcerzem, pracuję w radiu i marzę o karierze rockmana, jestem na tyle nieciekawym człowiekiem że nic więcej mi nie przyszło do głowy.
IZABELA KRUŻYŃSKA
W teatrze jestem najmłodsza, ale oni nauczyli mnie że wiek się nie liczy lubię tańczyć. Lubię osoby wyluzowane i szczere oraz takie, które mają dużo energii i dystans do siebie. Szukam siebie
43
W tym miejscu chcielibyśmy serdecznie podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do powstania niniejszej publikacji. W szczególności dziękujemy naszym rozmówcom, dzięki którym dowiedzieliśmy się więcej o regionie nieszawskim, jego wielokulturowym podłożu, wysłuchaliśmy ciekawych opowieści, poznaliśmy wiele ciekawych historii życia i spojrzeliśmy na samych siebie inaczej. Dziękujemy również Teatrowi „Naszemu” za wsparcie i opiekę.
Grupa Inicjatywna - Projekt Sierzchowo
Skład i redakcja: Justyna Ciesielska Maciej Celmer
Wsparcie Projektu: Stowarzyszenie Edukacyjno-Teatralne Teatr „Nasz”
44