Teresa Chylińska
— Karol Szymanowski Romans, którego nie było? — Między Tymoszówką i Wierzbówką
Polskie Wydawnictwo Muzyczne Kraków 2018
Zrealizowano w ramach programu „Dziedzictwo Muzyki Polskiej” ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Korespondencja między Karolem Szymanowskim a Natalią i Marianną Dawydowymi toczyła się głównie po francusku. Wszystkie listy z francuskiego tłumaczyła Barbara Jaroszyńska‑Stern. Dwa fragmenty zanotowane przez kompozytora po rosyjsku przełożyła Jadwiga Ilnicka. List Miry Borodkiny do Nuli Szymanowskiej oraz list Dymitra Dawydowa napisany do Szymanowskiego po rosyjsku przetłumaczyła Ałła Sarachanowa. Odpowiedź Szymanowskiego, także po rosyjsku, przełożył Andrzej Bednarczyk. Przytoczone fragmenty rosyjskiego Dziennika Marianny Dawydowej przetłumaczyła Teresa Chylińska, korzystając z pomocy Aleksandra Polaczoka. Fotografie: Jakub Szumowski (fot. 38–41 i kolorowe 1–8), Antoni Wieczorek (fot. 68) Okładka i projekt typograficzny: Kuba Sowiński, Wojciech Kubiena Koncepcja ikonograficzna i układ ilustracji: Urszula Kusek Redakcja merytoryczna i korekta: Danuta Ambrożewicz, Lesław Frączak Opieka wydawnicza: Małgorzata Sułek, Marta Turnau © 2018 by Polskie Wydawnictwo Muzyczne, Kraków, Poland ISBN 978-83-224-5072-7 PWM 20824 Wydanie I Polskie Wydawnictwo Muzyczne al. Krasińskiego 11a, 31-111 Kraków www.pwm.com.pl Druk i oprawa: Zakład Poligraficzny Sindruk ul. Firmowa 12, 45-594 Opole
Pamięci Krystyny Dąbrowskiej – „Kici”
Towarzyskie gry i zabawy
W
zajemne odwiedziny mieszkańców Tymoszówki i Wierzbówki stały się coraz częstsze, z czasem weszły do stałego obyczaju, zrodzonego z rosnącej sympatii, wspólnego odkrywania zalet towarzyskich i sposobu bycia‑życia. W liście Karola do Stefa‑ na Spiessa z lipca 1910 roku pojawia się pierwsza wzmianka o Dawydowach z Wierzbówki: Wczoraj byliśmy u Dawydowych w Wierzbówce, gdzieśmy bardzo przyjemnie spędzili czas (KOR 1, 245).
Nie była to wyprawa, lecz bliska sąsiedzka wizyta, Ty‑
moszówkę od Wierzbówki dzieliło zaledwie pięć kilometrów. Ze wzgórza, na którym stały pierwsze chaty, widoczna była jak na dłoni panorama całej wsi z małym mostkiem i górującym nad nim dworem, podobnym do maleńkiego średniowiecznego zamku z basztą, który majaczy blisko stawu w niewielkim jarze, sąsiaduje z młodym ogrodem. Sam dwór Dawydowów to parter i piętro oraz, jakby na drugim piętrze, pokój‑mansarda z dwoma oknami z fasadą. Z tyłu była owa okryta romantyczną tajemnicą baszta, która pozostawała w wyłącznej gestii gospo‑ darza domu, i do której rzadko kto bywał wpuszczany. Mówiono,
że progi tego dziwnego pomieszczenia przekraczał jedynie Piotr Czajkowski, gdy przyjeżdżał do Wierzbówki. Skromna fasada miała pięć prostokątnych okien na każdym poziomie, przy czym trzy z nich na pierwszej kondygnacji zastępował niewielki ganek, a trzy okna na drugiej wychodziły na odkryty taras. Latem te okna, podobnie jak okna na ganku, zasłonięte były storami. Ceglane mury miały charakter mauretańskiej i surowej klasycznej architektury. Taras i skromny balkon obramowano rzeźbionymi w drzewie łukami i kolumnami, co robiło wrażenie nieco pretensjonalne, ale zarazem dodawało swoistej elegancji (Druha Sonata, 101–102). Był czas poważnych dysput i „george‑sandowania” Natalii z Karolem, jak niektórzy zniecierpliwieni nazywali spotkania tych dwojga, ale był także czas towarzyskich zabaw. U Szy‑ manowskich odżyła sięgająca okresu dzieciństwa Karola, a zarzucona po śmierci Stanisława Szymanowskiego tra‑ dycja urządzania imprez muzyczno‑teatralnych, pantomim, żywych obrazów, teraz wzbogacona o parodiowanie postaci i scen z literatury. Urządzano również kabarety, tyle że nie we dworze tymoszowieckim, lecz po drugiej stronie stawu, w obszerniejszym dworze Rościszewskich. Układ, reżyseria i teksty były zwykle dziełem Karola i Feliksa, wykonawcami młodzi Szymanowscy, ich kuzyni i sąsiedzi, nie wyłączając szacownych dam, jak Natalia Dawydowa i Sonia Glinko‑ wa. Odkładano na bok powagę i dostojność, oddawano się we władanie pięknej charycie Eufrozynie, bogini zabawy. Pewnego wieczora salony u Rościszewskich zmieniły się nie do poznania: Przy małych stolikach – opowiada uczestniczący w tej zabawie kuzyn Roman Rogowski – niby w paryskim lokalu siedzieli goście, których obsługiwały zgrabne subretki podające kawę i wino. Były to panie Dawydow i Glinko [sic], Anna Kruszyńska i Stasia Szymanowska. W kącie znajdowała się
59
Towarzyskie gry i zabawy
mała estrada przeznaczona dla artystów. […] Niestrudzonym artystą był Feliks Szymanowski: występując jako francuski kuplecista we fraku i cylindrze śpiewał piosenkę z refrenem: „Et autre chose aussi, que je n’ose pas dire ici”. Następnie ubrany w ukraiński strój nucił „Pod czeresienką”. Feliks Zbyszewski, przebrany za kobietę w wieczorowej sukni z dekoltem, głową w lokach, z rajerem i wachlarzem w ręku osłaniającym biust, parodiował słynną pieśniarkę Plewicką. Śpiewał „Wietieroczek” i „Utro tumannoje” i inne romanse. Niezrównanym akompa‑ niatorem był Karol Szymanowski. Według Rogowskiego tak samo dobrze bawiono się u Szymanowskich, na „spektaklach” przygotowanych z komiczną teatralną starannością i przy‑ mrużeniem oka. Największym powodzeniem cieszył się obraz przedstawiający Zuzannę w kąpieli i trzech starców. Urocza
60
pani Dawydow, w kostiumie kąpielowym koloru ciała, siedziała w gumowej okrągłej wannie napełnionej wodą, oblewała się wyciskając gąbkę. Łysymi starcami, którzy ją podglądali, byli: Karol Szymanowski z monoklem w oku, Michał Kruszyński z lornetką i Dora Przyszychowska z przyprawioną brodą. Pani Anna Szymanowska, ciocia Marynia Zbyszewska i ciocia Józia patrząc przez lorgnon pytały się nawzajem: „Dlaczego kąpią się przy wszystkich?” „Dlaczego ci starsi panowie tak dziwnie się przyglądają?” Konferansjerkę prowadził Feliks Zbyszewski, dowcipnie omawiając obrazy. Nula, absolwentka uczelni plastycznej, odpowiadała za scenografię i kostiumy, które wzbudzały ogólny podziw. Sama chętnie wcielała się w Wagnerowską Brunhildę z dzidą w ręce i w hełmie na gło‑ wie, kiedy indziej przemieniała się w Kleopatrę, przykryta cienkim woalem ze żmiją, która okręcała się dookoła szyi i ramienia. To znowu wspaniale ucharakteryzowany Karol Rościszewski jako goryl porywał młodą dziewczynę – Ziokę Szymanowską (Z bliska).
Sekretem tych wybornych zabaw, które tak przyciągały gości z Kamionki i Wierzbówki, była towarzysząca im niezwy‑ kła atmosfera, a przy tym autentycznie wysoki poziom wyko‑ nawczy. Jak często zdarza się w licznym rodzeństwie – przypo‑ minał tamte wydarzenia Rogowski – byli ze sobą zżyci i umieli w zamierzeniach w mig się porozumieć, posiadali wspólny język i wyczucie właściwe artystom, mimo że każde z nich przedstawiało odrębną indywidualność. Karol – już opromie‑ niony sławą – był łagodnego usposobienia, […] promieniował nieuchwytnym urokiem, któremu każdy musiał ulec. Ubrany wytwornie, w doskonale skrojonym garniturze, miał słabość do krawatów, których kolekcję zgromadził. W krawat wpinał zawsze nieodzowną perłę. Swą wypielęgnowaną prezencją przeczył panującej wówczas modzie na zaniedbanych artystów i nieład cyganerii. […] Feliks z zamiłowaniem gospodarował w rodzinnej Tymoszówce. Wiejskie zajęcia nie przeszkadzały mu w wolnych chwilach grać na fortepianie […]. Miał też duże zdolności aktorskie, które z jego poczuciem humoru świetnie współgrały podczas przedstawień amatorskich. Poza tym mało kto wiedział, że Feliks obdarzony był pięknym głosem. Dzięki tym talentom zasłynął jako filar imprez teatralnych. Ogromne sukcesy odnosił w charakterystycznych rolach w kabaretach […]. Kreował wówczas różne postaci, bywał nawet świetną kuplecistką. Ubierał się bardzo starannie, ale w przeciwień‑ stwie do Karola hołdował stylowi wiejskiemu w szczegółach garderoby. W sportowych strojach Felo bardzo zręcznie umiał zachodnią modę dostosować do ukraińskich zwyczajów. Pani Nula to typ południowy nie tylko z urody, gdyż i tem‑ perament oraz żywość zdradzały gorącą krew. Ukończyła Warszawską Szkołę Sztuk Pięknych, a specjalizowała się w sztu‑ ce stosowanej. Malowała piękne lalki w strojach ludowych wycinane z drzewa. A piękna pani Stasia! […] Gdy się śmiała,
61
Towarzyskie gry i zabawy
odsłaniała dwa rzędy wspaniałych lśniących bielą zębów. Jej śmiech nie miał sobie równego (Do widzenia, 81–82). Ten miły towarzyski rozgardiasz nie tylko nie przeszka‑ dzał Karolowi, ale stanowił nawet higieniczne antidotum na wysiłek towarzyszący gigantycznej pracy, jaką wykonywał w Tymoszówce przez lato i jesień 1910 roku. A pracował nad partyturą dzieła wielkiego w zamyśle i tyleż rozmiarami: nad II Symfonią B‑dur, przy czym jakby pod ciśnieniem nagro‑ madzonej twórczej weny i energii szkicował, niejako przy okazji, „obok” II Symfonii coś, z czego – jak się spodziewał – może się wyłonić sonata na fortepian (KOR 1, 233). Niebawem, zadowolony, powiadomi Zdzisława Jachimeckiego: Przez całe lato pracowałem z zapałem nad moją Symfonią i nad nową for‑ tepianową Sonatą, którą doprowadziłem do połowy (KOR 1, 249).
62
Jaki obraz Karola i Tymoszówki wyłania się z Dziennika Marianny Dawydowej? Pamiętamy, że pierwsi z Szyma‑ nowskimi nawiązali kontakt Dawydowowie z Wierzbówki, a Marianna i Lew z Kamionki nieco później: Ja mało znałam Karola. Zaledwie raz widziałam go u Glinków. Po czym nastą‑ piła pierwsza wizyta w Tymoszówce: Pojechaliśmy z wizytą do Szymanowskich. Przyjęli nas na werandzie. Dom był dość duży, ze schodami schodzącymi lekkim skłonem do stawu. Był to typ gruntownie urządzonej dawnej pałacowej oficyny, wszędzie parkietowa posadzka, stare, z pięknego drzewa meble, dwa fortepiany, przy tym brak wodociągów, ciemne zakamarki kredensów, w przedpokoju stare, wysiedziane kanapy, i stary sługa w rodzaju liberii, skulony i zgarbiony tak, że jego ubranie wyglądało, jakby było w połowie puste. Dzień był gorący. Posiedzieliśmy chwilę w salonie z panią Szymanowską, potem poproszono nas na herbatę na werandę. Weranda taka, jak bywało w wielu drewnianych domach rosyj‑ skich. Z podłogą z długich, wąskich drążków, nie przylegających
jeden do drugiego, i z dachem i bokami obrośniętymi dzikim winem. Bardzo jest przytulnie pod takim daszkiem. Tu migoce wesołymi ognikami słońce, błyszczy na porcelanie i szkle sto‑ jącym na stole i nie niepokoi swym gorącem. Dobrze w cieniu nad białym obrusem. Siadamy wokół pani domu, która nalewa herbatę. Nula siada koło Lwa. Ma jaskrawoniebieskie oczy, gę‑ sty meszek nad górną wargą i czupurno‑zadziorny uśmieszek. Pani Szymanowska jest uprzejma, ujmująco życzliwa, roz‑ mawia swobodnie, od pierwszej chwili robi wrażenie sympa‑ tycznej i jakby „swojej”. Z ogromnym humorem i naturalną wesołością, ale często przebłyskuje też współczucie i rozczu‑ lenie! Rozmawia po francusku, a po małorosyjsku [ukraińsku – T.Ch.] opowiada rozmaite arcyciekawe anegdotki. Przyjmuje nas herbatą, gęstą śmietanką, na stole miód i zimny, podobno jeszcze przed chwilą pokryty szronem, czerwony arbuz. Lew próbuje wszystkiego częstowany przez Nulę, która go kokietuje i umizguje się. Ja rozglądam się po niewyszukanym ogrodzie, proszę, by mi go pokazano. – O! Il n’y a rien à voir [O, tam nie ma nic do zobacze‑ nia – T.Ch.] – skromnie mówi Pani Szymanowska i wstaje; schodzimy z czterech stopni na mały placyk. Wzdłuż werandy rosną bardzo zwyczajnie posadzone kwiaty, cynie, werbeny. Kilka krzewów pięknych róż, które Nula zrywa i podaje Lwu. Lew całuję jej ręce, ona śmieje się! Maleńka, a taka kokiete‑ ryjna. Dwie – trzy alejki w ogrodzie i koniec. Jedna długa, nad wodą. Drzewa rzadkie i malutkie, rozrzucone w bezładzie… to w ogóle nie ogród. Staw ładny, wypełniony po brzegi. Zawracamy do dworu, ku podjazdowi gęsto zarośniętemu bzami i akacjami. Za dwo‑ rem, po tej stronie – ładniej, i dopiero tam zrozumiałam cały urok obejścia. Przemieszane z warzywami i drzewami owocowymi rosły najrozmaitsze letnie kwiaty, posadzone
63
Towarzyskie gry i zabawy
wzdłuż regularnie wytyczonych ogrodowych ścieżek. Rosły gęsto i bezładnie, splatając się. Jedna alejka była dosyć długa, wąska, kwiaty rosły wysoko i wydawało się, że całkiem ją opanowały. Ta dróżka wiodła do malutkiego domku pokrytego słomianym dachem. – C’est la petite maison de Charles – objaśniła pani Szy‑ manowska. – C’est là qu’il travaille, qu’il compose, et comme il y a deux pièces, quelquefois ses amis l’occupent, quand ils viennent nous voir. [To jest mały domek Karola. To tu pracuje, komponuje, są tu dwa pomieszczenia, które zajmują jego przyjaciele, kiedy chcą się z nami zobaczyć. – T.Ch.] Ogromny fortepian zajmował większą część pierwszego pomieszczenia. Przy ścianie stała otomana i krzesła. W drugim pokoju duży, roboczy stół, na nim leżał papier nutowy zapisany muzyką.
64
W tym pomieszczeniu unosiła się poezja. Szymanowski podobał mi się bardzo taki, jakiego zobaczy‑ łam wówczas, takim go jeszcze nigdy nie spotkałam. Właśnie skądś wrócił i był w białej koszuli z rozpiętym kołnierzykiem. Lekkie utykanie dodawało jego ruchom łagodności. Zazwy‑ czaj utykanie nie dodaje urody, jednak w jego wypadku było inaczej. Był średniego wzrostu, dobrze zbudowany, szczupły, piękny. Z ciemnymi kasztanowymi włosami, szarymi, bar‑ dzo głęboko spoglądającymi, uważnymi oczami pod gęstymi, ciemnymi, zrośniętymi brwiami, z cienkim, prostym nosem i dobrymi, ślicznymi ustami pod szczoteczką (taka była moda) przystrzyżonych wąsów. Gdy wychodziliśmy z domku, szedł nam naprzeciw, trochę pochylony na jedną stronę, wśród wysokiego pachnącego tytoniu wyglądał jak jakieś stworzenie zrodzone z otaczającej je splątanej, barwnej masy. Niezwykle przejrzyste, różowe wieczorne powietrze spowijało cały ogród i wielkim spokojem kładło się gęstymi czerwonawymi cieniami na całą tę artystyczną orgię! Natychmiast zrozumiałam, że
Karol ogromnie lubił swój domek, że tam, bardziej niż w ja‑ kimkolwiek innym miejscu rodziły się twórcze pomysły, tam spędzał większą część swego czasu. Przywitaliśmy się, po czym on podszedł do matki: „Dzień dobry, droga mamciu” – powiedział i zaczął całować jej sta‑ reńkie policzki i ręce, a ona objęła rękami jego głowę; wyraz ich twarzy łączył się jakby w czułym unisonie z całym otoczeniem. Następnie ruszyliśmy wszyscy w kierunku dworu, gdzie już czekał na nas ekwipaż. Karol szedł obok mnie, rozmawialiśmy oczywiście o błahostkach, ale on miał niezwykle miły zwyczaj tak się odnosić do ludzi, że niemal mimo woli myślało się: „Jaki on jest dla mnie miły…, bez wątpienia przypadłem mu do gustu!”. Być może, że było całkiem nie tak, ale właśnie takie wrażenie wywierała na wszystkich jego attitude. Taki był Karol. Wypytywał mnie o wszystko z wielkim za‑ interesowaniem, od czasu do czasu z humorem i ożywieniem śmiał się, a gdy żegnaliśmy się – jego uścisk ręki był serdeczny i prosty. Zresztą cała rodzina promieniowała dobrocią, atmos‑ fera domu była przesycona życzliwością, zainteresowaniem dla wszystkich i wszystkiego, wielką prostotą i naturalnością (Dziennik MD).
Sporo wrażliwości i intuicji wykazała Marianna w opisie małego domku (w Tymoszówce nazywano go „kompozytor‑ nią”), okalających go roślin i Karola, który wyglądał jak jakieś stworzenie zrodzone z otaczającej je splątanej, barwnej masy. Niezwykle przejrzyste, różowe wieczorne powietrze spowijało cały ogród i wielkim spokojem kładło się gęstymi czerwona‑ wymi cieniami na całą tę artystyczną orgię – to obraz jak z wiersza Baudelaire’a Harmonie du soir, w którym dźwięki i wonie krążą w wieczornym powietrzu… Obserwując coraz częściej i dłużej życie mieszkańców Tymoszówki, Marianna dostrzegła coś bardzo istotnego:
65
Towarzyskie gry i zabawy
U Szymanowskich panowało moralne c i e p ł o . Znamienne, że oni interesowali się tobą. C i ą g n ę ł o d o n i c h , tu étais toujours la bienvenue [byłaś zawsze mile widziana – T.Ch.]. T r u d n o b y ł o s i ę o d n i c h o d e r w a ć , czuło się bowiem ich wyższość w pojmowaniu kultury i wykształcenia. P r a g n ę ł o s i ę p r z e b y w a ć w ś r ó d n i c h , taki był w nich nadmiar życia, wiele czytali, wnikali w psychologię ludzi i lubili ich. Mieli bardzo wielu krewnych. O wszystkich troszczyli się, byli bardzo solidarni, nikogo nie podporządkowywali swemu rodzinnemu despotyzmowi (co się często zdarza). Wszyscy byli bardzo utalentowani. Feliks był zachwycającym pianistą, Stasia śpiewała, Karol był kompozytorem. Jeden z kuzynów był aktorem dramatycznym [Feliks Zbyszewski – T.Ch.], inny także dobrym pianistą [Harry Neuhaus – T.Ch.], słowem ta‑
66
lenty rozkwitały. Jedna Nula była w rodzinie wyjątkiem. Nie posiadała żadnych talentów, a i charakter miała nieznośny. Nie była ładna, choć w młodości pikantna i interesująca. To zdanie Marianny o braku talentów jest zaskakujące, świad‑ czy o czymś więcej niż tylko o powierzchownej obserwacji: przecież wiedziała, że to właśnie Nula w życiu towarzyskim dała się poznać jako doskonała „scenografka” zabaw i ży‑ wych obrazów, świetna plastyczka, osoba wykształcona. I właśnie między innymi ta jej wrażliwość malarki wraz z zaletami umysłowości stały się podstawą jej przyjaźni z Natalią Dawydową – przyjaźni trwającej do końca ży‑ cia pani Natalii. Marianna z niejasnych przyczyn do owej przyjaźni odnosiła się bez entuzjazmu. Może z kroplą za‑ zdrości wyczuwała, że bardziej niż jej nieco trzpiotowaty, by nie rzec wesołkowaty temperament Nula ceniła spokój i refleksyjność pani Natalii. W następnych zdaniach także pobrzmiewa nieco protekcjonalny, krytyczny ton: Pokłady wielkiego temperamentu często ją zaślepiały i wdawała się
w bezsensowne kłótnie z siostrami, matką, braćmi. Matka, gdy kłótnie wzmagały się ponad miarę, machała ręką i spokojnym głosem, przyzwyczajona do takich scen, mówiła: – Dosyć, Nula! Jużeś nadokuczała! – i szybko zaczynała mówić po polsku, dopóki Nula nie zamilkła. Ostatecznie jednak Marianna przyznawała, że Nula miała naturę bogatą, była inteligentna, oczytana, umiała mówić, żywo się wszystkim interesowała, tylko gubił ją egocentryzm (Dziennik MD). Podkreślana w zachowaniu Nuli kokieteria wobec Lwa Dawydowa (może i na to Marianna spoglądała niechętnym okiem?) przełoży się na wzajemną sympatię i miłe stosun‑ ki tych dwojga. Lew nie będzie umiał odmówić prośbom Nuli. Katocie mój serdeczny – napisze Anna Szymanowska w liście do Karola o Nuli – U Leona Dawydowa wyrobiła dla Misia [Michała Kruszyńskiego, ciotecznego brata Karola – T.Ch.] od kwietnia praktykę gospodarczą na cztery miesiące w Dubrawie, a dla Cioci Heli [matki Michała a siostry Anny Szymanowskiej, pianistki – T.Ch.], na tyleż miesięcy, miejsce do muzyki dla Olunuszki [Alonuszki, córeczki Dawydowów – T.Ch.] (KOR 1, 472). Wyjaśniając, dlaczego w swym Dzienniku tyle miejsca poświęca rodzinie Szymanowskich, Marianna wyznaje otwar‑ cie: Zafascynowało mnie pisanie o Szymanowskich, ponieważ od czasu, kiedyśmy się z nimi spotkali, blisko się związaliśmy i następnie razem przeżywaliśmy różne wydarzenia. Poza tym połączyła nas wielka sympatia. Nie ukrywała, że ona osobiście poza sympatią otrzymała od nich coś jeszcze większego i ważniejszego: Od nich zaczerpnęłam wiele cen‑ nego i bogatego, mogę śmiało powiedzieć, że Szymanowscy byli dla mnie latarnią morską wiodącą ku właściwej drodze, którą ja, niezależnie od wszelkich okoliczności, pragnęłam podążać (Dziennik MD).
67
Spis treści
6 Podziękowania 12 Kilka słów niezbędnego wyjaśnienia 16 Szymanowscy 34 Dawydowowie 44 Sąsiedzi 50 Pani Natalia 58 Towarzyskie gry i zabawy 70 Karol, Artur i II Sonata fortepianowa 82 Rzym, Wiedeń, Tymoszówka i „dziki trepak” 96 Rozstanie z Wiedniem 110 Rzym po raz kolejny – maj 1914 114 Na przekór historii. Lata 1914–1917 162 Rozstajne drogi. Lata 1917–1919 204 Zgliszcza i nadzieje 242 Życie od nowa 270 Epilog 274 Hafty z warsztatów Natalii Dawydowej w Wierzbówce 284 Posłowie – Józef „Żuk” Opalski 293 Źródła wykorzystane do skonstruowania tej opowieści 297 Źródła ikonograficzne