biblioteka respubliki nowej
Sponsor publikacji: Arkadiusz Muś Korekta: Magdalena Jackowska Opracowanie graficzne i skład: rzeczyobrazkowe.pl Druk i oprawa: Drukarnia Gemtext Sp. z o. o., ul. Puławska 34, 05-500 Piaseczno ©Copyright by Cezary Wodziński ©Copyright for this edition by Res Publica Nowa, Warszawa 2010 Fundacja Res Publica im. Henryka Krzeczkowskiego Ul. Gałczyńskiego 5, 00-362 Warszawa Telefon: 22 826 05 66, faks: 22 343 08 33 redakcja@res.publica.pl www.publica.pl ISBN 978-83-910975-9-5
Cezary Wodziński List do Janusza Palikota
μόνον γελα των ζώων άνθρωπος Arystoteles, De partibus animalium, III, 10
Na widok czapki z lisa na głowie pewnej damy ktoś rzekł: „coś pani siadło na głowie i... zdechło”. Zasłyszane
Witaj Januszu, obawiam się, że jestem organicznie uniezdolniony do pisania „listów poparcia”, zwłaszcza publicznych, i do podpisywania jakichkolwiek list, szczególnie tych medialnych. To zapewne poważna wada, która od dawna wyklucza mnie z debaty publicznej i multimedialnej. Przeto zamiast „listu poparcia” garść niespiesznie i cichaczem kleconych uwag wokół spraw, o których od jakiegoś czasu rozmawiamy i o których – bywa także – milczymy, znajdując upodobanie w innych zajęciach, o ileż bardziej radujących dusze, ciała i duchy. 7
1
Wkrótce po 10 kwietnia wspomniałeś niby mimochodem: „toż to znów Trans-Atlantyk”... Sięgnąłem po książkę z pewnym ociąganiem i niedowierzaniem, rezonując w duchu: wciąż to samo... Wiem przecież nie od dziś, że jak trwoga, to Janusz Palikot zaleca nieodmiennie – i zgoła od pogody niezależnie – marsz do Gombrowicza! Tymczasem to zalecenie okazało się wyjątkowo na czasie. I na miejscu. Czytam ci ja więc ten Trans-Atlantyk i od razu zaczynam niedowierzać własnemu małodusznemu niedowierzaniu. Czytam wpierw wszystkie trzy przedmowy, każda z nich sprzed pół wieku z okładem (1951, 1953, 1957), a tam stoi jak czarne na białym: oto płynie ten „statek korsarski, który przemyca sporo dynamitu, aby rozsadzić nasze dotychczasowe uczucia narodowe. A nawet ukrywa w swym wnętrzu pewien wyraźny postulat odnośnie do tegoż uczucia: przezwyciężyć polskość. Rozluźnić to nasze poddanie się Polsce! Oderwać się choć trochę! Powstać z klęczek! [...] Oto – kontrabanda ideowa Trans-Atlantyku”. (1957) I już bym rad zamustrować się na tę „koślawą fregatę”, ba! zabrać się – który to już raz! – w ten transatlantycki rejs, by wraz ze Skipperem „bronić Polaków przed Polską... wyzwolić Polaka z Polski...”, „wzbić się ponad naród”, przezwyciężać tę 8
przeklętą spuściznę, która wikła nas w „mrzonkę, iluzję, frazes, legendę, deklamację”, wdać się bez reszty w tę otrzeźwiającą „szlachecką krytykę wartości” (wszystko to znane perełki z Dziennika)... już stawiam stopę na trapie, gdy mi ten okręt usuwa się spod stopy, rozpływa w lotnej holenderskiej mgle i na moich zdumionych oczach przemienia się w widmo jakiegoś Narrenschiff: „... cóż to za dziwaczny okręt! Maszty spróchniałe, z lamusa chyba wyciągnięte, a jak dyszle! Koło sterowe jakby z bryczki zdjęte, a żagle ze starych waszych prześcieradeł! I cały statek wypełniony od góry do dołu jakąś niewydarzoną, ciężką i niezdarną mową i jakby echem dawnych gestów, przebrzmiałego już ceremoniału, jakimś pradawnym cudactwem, odwieczną sklerozą. Kulawy, kaczy, krowi okręt, tępy, psi i koński statek, a właściwie bryczka, dawna bryczka nasza...” (1951) Ciarki przechodzą po pacierzu od tego widoku i tego kwakania. I po pacierzu też. Już transatlantycka fregata odmieniona w rozklekotaną kolaskę, a rejs przez ocean i ponad oceany przeinaczony w swojskie, arcyswojskie, zaściankowe „hajda na Soplicowo!”. Kto beztrosko wdaje się w grę „z Gombrowiczem” albo i „w Gombrowicza”, ten może być pewien, że reguły się zmienią i zmieniać będą. W tej grze jedynym niezmiennikiem jest transatlantycka zmienność reguł. O czym niejeden polski, arcypolski i niepolski krytyk łacno się już przekonał. „Polski kosmos”... „chaos polski” i „... Polski”. Czy można się dziwić, że nawet ministrowi puściły nerwy? Jak się jest mini-sterem, to lepiej się za sterowanie nie zabierać i na rejs z mega-sternikiem nie zaciągać.
9
„... patrzcie jak dzielnie, jak dziarsko ja, Gombrowicz, za łeb złapałem śmieszność, która nas tratuje i, oklep dosiadając jej, ja, jeździec, koniem śmiechu naszego głoszę dumę naszą!” (tamże)
4
Otóż śmiech bywa poważną sprawą. Niekiedy nawet śmiertelnie poważną. Kto wie, może i nieśmiertelnie... Raz jeszcze: w tym miejscu i czasie: „... dramat wasz tym bardziej dramatyczny, iż nie dojrzał do dramatu”. Zaiste, dramatyczna sytuacja. Dramatyczna do kwadratu. Trans-Atlantyk chybocze się na Bałtyku, bojąc się ugrzęznąć na mieliźnie. Zacumował przy redzie, dajmy na to: na Oksywiu. Z wysokości mostku kapitańskiego widać potężne żurawie Stoczni Gdańskiej. Podejrzewam, że na wydarzenia Sierpnia ’80 Gombrowicz zareagowałby salwami śmiechu. Radosnego, gargantuicznego, żywotnego, afirmatywnego. A trzydzieści lat później bez mała? W kwietniu – maju 2010? Z nieszczęścia śmiać się niepodobna. Na pogrzebie śmiać się nie uchodzi. Ale jak reagować na nieszczęsne skutki nieszczęścia? Jak zachować się po pogrzebie, który jakąś fatalną mocą zamienia się w ponurą farsę? Grożąc następnymi nieszczęściami i pogrzebami? Kiedy spod ziemi wyłażą upiory, zbijają się w grupki, wychodzą na ulice i place, krążą między ludźmi, sieją panikę, zarażają zbiorową histerią, szerzą niezaleczoną nekrofilię? Gotowe obrócić nasze miasta w nekropolie? Wkra12
dają się w słowa i między słowa, przeinaczają reguły semantyczne, plugawią gramatykę, redukują interpunkcję, podmieniając znaki zapytania wykrzyknikami i wykrzykami? Knują, spiskują, węszą, judzą – sic! – i oskarżają? Jak poradzić sobie z paradą upiorów? z zombie-parade? z plagą ockniętych nagle krzyżaków? Nikt nie śmie się śmiać. Straszno jest. No... I właśnie wtedy, kiedy robi się straszno i ponuro, Gombrowicz zaleca z zuchwałą przewrotnością: śmiejcie się śmiać! „... choćbyście w najgorszych znajdowali się opałach...”. Wyśmiejcie upiory z waszego świata! Wyśmiewajcie (bo one będą wracać...)! Strzelajcie do upiorów śmiechem. Rozbrajajcie śmiechem. Demilitaryzujcie ironią, dowcipem, żartem, drwiną, a jak trzeba – gdy jaki upiór wyjątkowo upiorny: uparty i natrętny – to choćby i szyderstwem. Bez zmiłowania. Do upadłego... upiora.
5
Program z Trans-Atlantyku rodem: śmiałość do śmiechu. Im wyższe zagrożenie, tym niższy próg nieśmiałości. Właśnie dlatego, że tak straszno. Właśnie dlatego, że upiorność chce z nas durniów zrobić, wystrychnąć na dudków i głupków, poniżyć do roli zastraszonych winniczków, zarazić jadem ogłupiającej trumiennej nienawiści, zainfekować resentymentem odwetu i pomsty. Tak straszno, ergo: śmiesznie. Śmiesznie, bo straszno. 13
Tak rad bym widzieć grę między kapłanem a błaznem. Nie inaczej: Kapłana... Błaznem. Aż do skutku, czyli bez końca. Skłaniać kapłana do śmiechu gwoli błazeńskiej powagi. A więc, jeśli kto woli, i na wywrót: błazna... kapłanem. Dać kapłanowi błazeńskie insygnia, a błazna posadzić pod kapliczką. Niech pracują wspólnie na rzecz Innego.
24
Błazeńska kreatywność powinna strzec się błazenady, w którą zamienia się wtedy, gdy swoją przyrodzoną afirmatywność (jako negację negacji) wymienia na rezonerską pretensjonalność. Błazen jest czystą maską – personą w sensie ścisłym – pod maską nie kryje się żadne ego. Błazen to istota doskonale od-ja-jona i dlatego właśnie tak skuteczna i pełna wigoru w swojej pasji demaskowania. Ale fakt, że błazen jest czystą maską – i że dzięki temu może tak sprawnie demaskować innych i Innego – naraża go na łatwiznę rezonerstwa i pokusę moralizatorstwa. A stąd już niedaleko do porzucenia maski błazna. Cóż dzieje się wtedy z błaznem? Wtedy, gdy porzuca maskę, która jest jego prawdziwą, bo jedyną twarzą? Staje się jeźdźcem bez głowy? Przed niebezpieczeństwem rezonerstwa przestrzega... samego siebie przezorny Cioran: „Postanowiłem już nie mieć pretensji do nikogo, odkąd spostrzegłem, że upodabniam się w końcu zawsze do mojego ostatniego wroga”.
50
Wróg uzależnia. Wróg infekuje. Wróg sprawia, że staję się jego wrogiem. Wtedy inność między nami mówi nam „pa, pa!”. Siłą błazeńskiego śmiechu jest afirmacja, która przeważnie działa pod postacią podwójnej negacji. Śmiech błazna ma zawsze drugie dno, a często nawet więcej. Kiedy śmiech zamienia się w negację prostą, potrafi już tylko ośmieszać i wyśmiewać. Kiedy trafia na kapłana, przemienia go w pałającego żądzą odwetu inkwizytora. Zamyka go w zbroi śmiertelnego wroga, niezdolnego do ćwierci śmiechu. Wyszydzony inkwizytor staje się katem, który szuka już tylko koziołka ofiarnego. Uśmiech nigdy nie zagości na jego srogim tiomnym liku. Śmiech lubi dokazywać sobie z powagą, dworować z nadętego głupstwa, ujeżdżać tępego mędrka jak krnąbrnego osiołka. Ale musi stale pilnować swego – bywa: niewyparzonego – języka, by nie zarazić się nieznośnym eto-patosem kapłana i jego ministrantów. Patria o muerte? Uchowaj Boże... Kiedy tylko patriotyczny eto-patos wkrada się nam w język, kiedy kasandryczno-eklezjastyczne tonacje wpadają nam w ucho, polecajmy się czym prędzej opiece św. Witolda. Wskakujmy na pokład jego pirackiej karaweli i dalejże w trans... Atlantic! On – „sprzymierzając się z kapłanem anarchii”, z kapłanem błazeństwa, z kapłanem śmiechu – powiedzie nas na otwarte morze. Nauczy nas, jak być „poza narodem – a nawet ponad narodem. Poza i ponad – aby móc stwarzać sobie naród na obraz i podobieństwo nasze” (1953). Skipper tego okrętu wie, jak Polaka zubożonego o połowę samego siebie, stłamszonego przez histeryczną historię, zbolałego literaturą „ku pokrzepieniu serc” – pierwszorzędną lite-
51
Cezary Wodziński, profesor filozofii. Ulu-
bione zajęcia: długie biesiadowanie z przyjaciółmi; czytanie i pisanie limeryków nieprzystojnych; łapanie Sokratesa i Heideggera za słówka; żeglowanie szuwarowo-bagienne; łowienie grubych ryb i złotych rybek; słuchanie i odśpiewywanie pieśni kozackich; relacjonowanie meczu Polska – Argentyna z 1974 roku (3:2); rąbanie drewna oraz heblowanie w prawo i w lewo; bawienie dam; bajerowanie i uwodzenie pięknych dziewcząt; zabijanie much packą; podziwianie rękodzieła; przyglądanie się Kairosowi; codzienne zapatrywanie się w nic; kolekcjonowanie uśmiechów mimo... wszystko.
Prowadzimy sprzedaż archiwalnych numerów wraz z dodatkami książkowymi
zamówienia: redakcja@res.publica.pl
www.publica.pl