Rock Axxess nr 21 - wydanie polskie

Page 1

nr

21

wydanie polskie

‡ kat ‡ ‡ cochise ‡ ‡ made of hate ‡ ‡ luxtorpeda ‡ ‡ tsa‡ ‡ lecter ‡ ‡ vader ‡ ‡ bogusław linda ‡ ‡ the sixpounder ‡ ‡ delight‡ ‡ żywiec ‡



numer 21

4

ROCK TALK kat

12

ROCK TALK cochise

20 ROCK TALK made of hate 26

ROCK live luxtorpeda

34

rock style bogusław linda

40

rock fashion

42

rock talk war-saw

48

rock talk lecter

50

ROCK live tsa

58

rock screen polska na filmowo

64

ROCK SHOT najważniejszy wybór w żywcu

68

ROCK live the sixpounder

71

rock live vader

74

hity znacie... pięć płyt, które musisz znać

80

DARK ACCESS delight

okładka: piotr luczyk ROCK AXXESS Karolina Karbownik (naczelna), Jakub „Bizon” Michalski, Agnieszka Lenczewska, Katarzyna Strzelec WSPÓŁPRACOWNICY Hans Clijnk, Marek Koprowski, Paweł Kukliński, Annie Christina Laviour, Leszek Mokijewski, Miss Shela, Weronika Sztorc, VSpectrum, Dorota Żulikowska REKLAMA Katarzyna Strzelec (k.strzelec@allaccess.com.pl) EVENTY Dorota Żulikowska (dorota.zulikowska@gmail.com) GRAFIKA Karolina Karbownik LOGO ROCK AXXESS Dominik Nowak WYDAWCA All Access Media, ul. Szolc-Rogozinskiego 10/20, 02-777 Warszawa KONTAKT contact@rockaxxess.com


edytorial

M

amy za sobą 20 numerów Rock Axxess, ale dopiero teraz – po raz pierwszy – wszystkie strony poświęcamy polskiej stronie rocka. Jak zaraz zauważycie, to wydanie jest przygotowane tylko w języku polskim. Już na samym początku dziękuję dziewczynom z Metal Mind Productions za cierpliwe, ale skuteczne zachęcenie mnie do realizowania kilku tematów! Na kolejnych stronach znajdziecie kilka wywiadów z artystami, którzy w ostatnich tygodniach wydali płyty. Każdy z naszych dzisiejszych bohaterów jest inny: na innym etapie kariery, ale też z zupełnie innymi celami, muzycznymi kolorami i potrzebami. Kilka pokoleń rocka w Polsce w „Rock Axxess” reprezentują: legenda KAT – Piotr Luczyk, znany ze srebrnego ekranu lider grupy Cochise – Paweł Małaszyński, słynny poza naszymi granicami zespół Made of Hate oraz nieco młodsze, ale drapieżne kapele Lecter i War-Saw. Od „mrocku w rocku” oderwą Was pełne światła i kolorów zdjęcia mojego ulubionego fotografa – Marka Koprowskiego. Tym razem są to galerie z koncertów Luxtorpedy oraz TSA. Życzę Wam, żeby każdy artysta z osobna postawił Was w mocny trans, a wszyscy razem wyprawili Was w najlepszą muzyczną przejażdżkę ever! Ślizgu powinien dodać wyjątkowy gość „Rock Axxess”, wytrawny motocyklista – Bogusław Linda! To jedziemy! W tym numerze znajdziecie też przegląd polskich kronik filmowych, w których poszukaliśmy najdobitniejszych przykładów na to, jak muzyka rockowa doskonale radzi sobie w filmie, a także jak mocno drapie pazurem w modzie. Wszystko to – jak co miesiąc – za free i od serca dzięki grupie zapaleńców tworzących dla Was „Rock Axxess”. Powiedzmy, że to na tyle – a teraz czytamy i oglądamy. Headbanging dozwolony.

rock axxess poleca

Karolina Karbownik redaktor naczelna



wystarczy, że będę

rock talk


nagrać nowe wersje starych, dawno ogranych kawałków zwłaszcza swoich - każdy potrafi. bez napięcia, bez ciśnienia - to kierunek, który obrał sobie piotr luczyk przy pracy nad krążkiem acoustic - 8 filmów. to kat jakiego jeszcze nie było: pełen powietrza i energii, dojrzały. czasem pozamuzyczny. to są filmy - opowiada luczyk. karolina karbownik foto: archiwum kat


Odniosłam wrażenie, że wziąłeś gitarę na plażę czy w kilka innych miejsc i odpłynąłeś… A co, nie podoba ci się ta płyta? Nie, tego nie powiedziałam. Bardzo mi się podoba. Ale takiego cię nie znamy. To są filmy. Dużo powietrza, dużo przestrzeni. Poza tym – po tak długim czasie nienagrywania i niedziałania na naszym rynku – miałem dużo czasu na zastanowienie się nad tym, jak chcę nagrać tę płytę. Nie ścigam się z ludźmi, nie ścigam się z innymi wykonawcami. Nagrałem w życiu kilka, podobno fajnych piosenek i stwierdziłem, że zrobię to tak, jak mi się zawsze marzyło: bez ciśnienia, z wielkim dystansem do siebie i do nazwy zespołu. Ta nazwa jest, jakby to powiedzieć… trochę obciążająca i najmniej ważna w całym projekcie. Najważniejsza jest muzyka. To dlaczego jest KAT, a nie Luczyk? Chciałem nagrać płytę jako Piotr Luczyk, ale wytwórnia płytowa uznała, że lepiej będzie, jak wyjdzie to jako KAT. Bo to jest KAT. Powiedzieli: „Piotrek, ty zawsze byłeś KAT, my o tym wiemy, bo to zaczynaliśmy. Dlaczego masz z tego rezygnować?”. No właśnie, dlaczego mam rezygnować z czegoś, co stworzyłem, zrobiłem i tak dalej? Robię muzykę na lata, a nie na teraz. To dlaczego nazwa jest niefortunna? Niefortunna pod kątem tego, do czego ludzie są przyzwyczajeni, jak graliśmy przez lata. Wracając do starych utworów, jaki był twój stosunek do nich? Czy przez lata inaczej je rozumiesz, co innego w nich widzisz? Zawsze inaczej je słyszysz. Dorastasz. Utwory były robione kilkanaście lat temu, niektóre nawet kilkadziesiąt. W tamtych czasach były też inne możliwości niż teraz. Biorąc pod uwagę obecne możliwości, instrumentarium i moje podejście – że ja nie muszę być jakimś metalowym gitarzystą, wystarczy, że będę jakimś tam gitarzystą lub nawet aranżerem albo człowiekiem, który mówi pianistce: „zagraj mi to tak, bo tak mi się podoba, a nie tak” – zmienia się podejście do całej muzyki, do tych wszystkich utworów. Efekt jest taki, jak później słyszycie: bez napięcia, bez ciśnienia. Zagrane tak, jak mi się podoba. Nic więcej. Jak układała ci się praca z muzykami, którzy – podejrzewam – mają zupełnie inną wrażliwość, inny sposób gry niż ty – muzyk, mimo wszystko, metalowy? Nie określam siebie jako metalowca, ale można to tak powiedzieć. Wszyscy ci ludzie mają taką samą artystyczną wrażliwość. To są moi przyjaciele, Paulina Stateczna (piano, klawesyn) czy Daria Kołodziejska (wiolonczela) na co dzień grają w poważnych orkiestrach symfonicznych. Paweł Steczek (piano) komponuje i nagrywa muzykę nominowaną do Oscarów. Podobnie producent, Piotrek Witkowski, który pracuje z największymi hollywoodzkimi gwiazdami. Ci wszyscy muzycy tak samo myślą. Nagrywając 8 Filmów od początku wiedziałem, co będzie na końcu, gdyż muzycy grający na płycie nie są przypadkowi. Powstawało po kilka wersji do każdego utworu, a wybierając ostateczną, kierowałem się tylko tym, która wersja będzie bardziej pasować do klimatu albumu. Która ma więcej energii, a która więcej powietrza. Wszystkie dźwięki były tam, gdzie trzeba. Pierwszy raz mi się to zdarzyło. Polecam wszystkim: grajcie muzykę, nic więcej. Najlepsze było to, że ludzie, z którymi nagrywałem, nigdy nie słyszeli zespołu KAT.

6

Jak to? To jest możliwe? Ani jednego utworu. Przy okazji tej płyty sięgnęli po jakiś utwór KAT? Teraz, po nagraniu płyty, tak. I jak wrażenia? Lipina mówił wczoraj: „Jestem fanem KAT! Nigdy tego wcześniej nie znałem!”. Będziemy chodzić do filharmonii, gdzie łoją KATa? Nie, tak „źle” nie jest. A dlaczego źle? Mam pełno znajomych, którzy skończyli te wszystkie szkoły muzyczne. Ze dwadzieścia lat temu sam nagrywałem dyplom na Wyższej Szkole Muzycznej, nie mając żadnego wykształcenia muzycznego prócz ogniska dla 10-latków. Jednym z moich przyjaciół jest perkusista klasyczny. Na koniec szkoły musiał zagrać koncert na bębnach, kotłach itp. Pani dyrektor tej uczelni mówi: „Wiemy, że grasz rozrywkę. Może przygotowałbyś jeden utwór – to by było takie inne na naszej uczelni?”. Mówi: „Dobra, a czy może przyjść jeszcze inny gitarzysta?”. Pani na to: „no byłoby nawet wskazane, żeby to inaczej zabrzmiało”. Przywlo-


kłem tam marshalle i „flyinga” – ustawiłem moją elektrownię – i zagraliśmy utwór Rush. Pan rektor powiedział do mojego przyjaciela: „No wiesz, Janusz, zagrałeś tą klasykę, ale obronną ręką wyszedłeś tylko z tej twojej rozrywki”. Ludzie, którzy patrzą na muzykę pod kątem muzycznym, nie zwracają uwagi na to, kto gra jaki gatunek. Muzyka to muzyka. Robię też Cover Festival – zaprosiłem na jedną z edycji Sygitowicza, byłego gitarzystę Perfectu. Mówię: – Podobno lubisz grać Hendrixa? On: - No, mogę zagrać. – A może chciałbyś coś innego, bo będziemy grali Zeppelinów, przygotowuję też Purpli i takie tam. – To ja nie chcę tego Hendrixa, chcę Purpli – tam jest przynajmniej coś do grania! Wszyscy tylko tego Hendrixa i Hendrixa. – A może chciałbyś coś jeszcze innego? – Nie! Wiesz co, Piotrek? Muzyczka to muzyczka! Zagrał genialnie. Rysiek również znakomicie gra Chopina na gitarze. Da się. Wspomniałeś, że czułeś, jaki będzie efekt końcowy nagrań. Czy przygotowując się do pracy nad płytą, miałeś już ustalony skład, na przykład wiedziałeś, pod kogo przygotować teksty? Ja nie robię nic pod kogoś. Wiedziałem, kto będzie śpiewał,

natomiast nie wiedziałem, jak to wyjdzie. Jedynie mogłem się spodziewać, ponieważ z Maćkiem zrobiłem dwa utwory – tylko dwa utwory Deep Purple – Perfect Strangers i When a Blind Man Cries. W Polsce nikt tak tego nie zaśpiewał. Zagraliśmy z Maćkiem trzy razy. Mówię: „Skoro tak to robimy, to zrobimy sobie jeszcze jedną płytę”. Bez ciśnienia – tak jak sobie teraz spokojnie rozmawiamy. Nie będziemy się gonili, nie będziemy się ścigali – ktoś to wyda, ktoś to zrobi. Oczywiście wiedziałem, kto wyda, co wyda i jak wyda. Ale nikt nie wiedział, co się dzieje. O to chodziło. Spontan? Można tak powiedzieć. Ja, jako człowiek, który nie zna nomenklatury klasycznej, rozmawia z klawesynistką i mówi: „Zagraj mi to tak”. A ona mi tam mówi takie rzeczy, że aż język może się połamać. Mówię: „Zaraz, zaraz – poprosimy twoją siostrę, przetłumaczy”. I ta siostra-pianistka mówi: „A to tak się nazywa”. A Paulina: „Acha, gramy”. Ja mówię: „Ja pier***, jak oni grają!”. Wszystko potrafią. Mówię jej: „Nie tak, zagraj to odwrotnie”. A Paulina mi gra i mówi: „Tak?”. Ja: „No właśnie!”. No to nazywa się tak. I potem obie mnie szkoliły: to się nazywa tak, to się robi tak. Tak na poważnie poprosiłem, żeby partie klawesynu, fortepianu i wiolonczeli były zagrane bez partytury. Chodziło mi o indywidualne podejście do kompozycji.

7


Czego się nauczyłeś? Na szczęście już to zapomniałem. Mój producent – Piotrek Witkowski , który pracuje tylko z takimi orkiestrami – nauczył mnie, że oni mogą zagrać wszystkie dźwięki, jakie się chce. Chemia między wami była? No była. Przecież pianistka siedziała przy klawesynie czy fortepianie, ja obok niej i jej pokazywałem, co ma grać, a ona to grała. Pokazywałem jej, jakbym dyrygował, chociaż nie było to dyrygowanie, a ona już wiedziała, co ma zagrać. Jeżeli ktoś 30 lat gra po sześć godzin dziennie, to wie, o co chodzi. To jest poza naszą świadomością. Pianistka – moja koleżanka z kościoła, w którym pastor jest Amerykaninem. Jak kiedyś ćwiczyliśmy jakieś amerykańskie pieśni, zagraliśmy kilka utworów, a potem zrobiliśmy przerwę. Ona siedziała przy klawiszu i coś tam grała. Ja tak słucham i słucham… Wziąłem stratocastera i zacząłem podgrywać. Okazało się, że to, co gramy,

8

brzmi jak Dire Straits. Idealnie! Czy ona to zna? Pytam: – Co ty grasz, Paulina? – A takie tam… Ja tak mogę osiem godzin. – Jak to osiem godzin? – To są takie wprawki harmoniczne, które my całe życie gramy, żeby się rozegrać. Teraz już wiem, co to jest Dire Straits. Dla nich to jest chleb powszedni. Tak jak my tu siedzimy, tak oni takie rzeczy grają. Wystarczy wziąć gitarę o czystym brzmieniu Strata i zagrać razem. Wtedy wpadłem na pomysł, żeby może razem nagrać coś całkiem innego. I nagraliśmy. W końcu były te partytury czy nie? Nie, nie! Żadnych partytur! Od razu powiedziałem, że żadnych kwitów nie piszemy. Gramy to, co czujemy. I tak to wszystko jest zagrane. Pogaszone światła – świeczki, gdzieś tam lampka. I tylko tak.


Co wniósł na płytę Piotr Witkowski? No całe brzmienie. Piotrek jest facetem… Znasz Madonnę?

Zaszczyt? Tak.

Osobiście? Nie, ale wiesz, kto to jest?

I radocha przy tworzeniu. No, to też. Trochę nerwów… chociaż przy tej płycie nie denerwowałem się. Może dlatego, że inaczej była nagrywana – zawsze z uśmiechem i na wesoło.

Oczywiście. No to Piotrek pracował, na przykład, z Madonną i z Limp Bizkit. To największy wariat jakiego znam – z którym mogłem pracować. Potrafi pracować prawie 24 godziny na dobę przez cały rok. I przez drugi również. Szaleniec. Dlatego pracuje tam, gdzie pracuje i z takimi ludźmi, z którymi pracuje. Nagrywałem już z nim naszą pierwszą płytę koncertową. Piotrek sprowadził z Londynu przedwzmacniacze, czyli pre-ampy, które testował wcześniej Robbie Williams, do nagrania naszej płyty Somewhere in Poland. A więc jeżeli facet robi takie rzeczy po to, żeby płyta dobrze brzmiała, to znaczy, że nie jest to przypadek. Od czasu, kiedy się poznaliśmy, zawsze pracujemy razem. Nie muszę się martwić o żadne kwestie związane z brzmieniem i z pomysłem. To z nim wymyśliliśmy, że nagramy tą płytę filmowo. Piotrek robi muzykę do filmów. Jest twórcą studia Alvernia – szefem sekcji muzycznej. Z Piotrkiem nagraliśmy jedną płytę, drugą, trzecią – potem był spokój, a potem stwierdziłem, że chcę coś zrobić. Zaprosiłem Piotrka i powiedziałem mu: – Słuchaj, mam taki pomysł… robimy? – No jasne, ale takie dżin dżin dżin? – Nie, takie spokojne. Filmowe. Zagrałem kilka dźwięków, a on mówi: „No dobra, robimy”. Chciałem po prostu grać te utwory. Naturalnie i normalnie. I Piotrek tak zrobił. Jak posłuchacie tej płyty nie raz, tylko siedem czy osiem razy – a przy okazji wypijecie flachę czerwonego wina, będzie ciemno i będą palić się świece – wtedy zrozumiecie, co na tej płycie jest. Muzykę trzeba zrozumieć. My sobie o niej opowiadamy, ale to jest zupełnie inna bajka. To nie jest płyta do samochodu. Kaczkowski, zanim płytę ocenił, słuchał jej przez kilka tygodni. Ocenił ją bardzo pozytywnie. To dla mnie największy autorytet dziennikarstwa muzycznego.

Dużo czasu nad nią zeszło? Kilka miesięcy. Gitary nagrywałem wcześniej, potem ze dwa miesiące inne instrumenty, jakiś czas wokal. Ludzie, którzy nagrywali, w jakiś sposób potrafią się przeobrazić i zagrać, jak ktoś chce, a zarazem dają swoje serce i duszę. Wszystkie dźwięki były sprawdzone, ale nie ma ani jednego przypadkowego dźwięku. Ani jednego szumu, ani jednego tupnięcia. Utwór Trzeba zasnąć zaczyna się fortepianem. Schodzi kobieta, idzie w zamku, podchodzi do fortepianu i sobie gra. Tam nawet słychać skrzypienie krzesła – w którym momencie ona siada i jak się obraca. Na początku zastanawiałem się czy nie przesadzamy. A Piotrek na to mówi: „Tak skrzypi krzesło jak nagrywam fortepian”. Wszystko jest tu naturalne. Jak to zrozumiesz – zrozumiesz tę płytę. Inaczej nie ma sensu się nią zajmować. Po tej produkcji – twoje ulubione instrumenty? Wszystkie, jeśli są dobrze zagrane. Nagranych było jeszcze więcej, ale wyeliminowałem je, bo nie pasowały stylistycznie. Płyta to osiem filmów: przechodzimy przez średniowiecze do lat 70., 80. Kończymy na Pink Floyd. To jest pewna część historii – może Polski, może nie tylko. Widzę tam też różne filmy: Nóż w wodzie, Krzyżaków, bitwy. Tak sobie je zobrazowałem. Te dźwięki, ten klimat są dostosowane do obrazów. Są cztery plany, które grają ze sobą. Coś na jednym kiwnie – na drugim się odezwie. Na początku tego nie słychać, ale po to, żeby później usłyszeć inne rzeczy. Myślałeś, żeby napisać muzykę do gotowego filmu fabularnego? Nie wiem, czy bym potrafił. Jeśli tak, to do czegoś spokojne-

9


go. Nie wiem, czy potrafię zrobić jakieś energiczne rzeczy. Zastanawiałem się nieraz nad techniczną stroną kompozycji: patentami, jakimiś schematami, że muzyka filmowa jest do siebie podobna. Zastanawia mnie też to, że jak oglądam film i na końcu jest tracklista, to na niej jest pięć utworów. Kiedy je grano? Gdzie się schowały? Boli mnie to, że nie potrafię ich znaleźć. Jeśli już, to chciałbym zrobić coś, co jest delikatne, ale ewidentnie słyszalne w trakcie różnych długich kadrów. Coś, co zostaje, a nie coś, co przebrzmi przez przypadek. Takie rzeczy przecież lubimy. Muzyka hardrockowa i metalowa to jest romantyka. Niedawno przyjechał do Alverni facet z Hiszpanii: mały, niepozorny. Prosi Piotrka, żeby pokazał mu jakąś mocniejszą muzykę. Piotrek dał mu posłuchać naszych utworów. Facet mówi: „A wziąłbym to. Almodovar będzie robił taki film, to by pasowało”. I zapisał sobie. Może się uda, a może nie. Nigdy nie wiesz, na co trafisz. Często to jest przypadek. Nie natrafiłbym na wielu muzyków, gdyby nie to, że z Piotrkiem słuchaliśmy całkiem innej muzyki: Limp Bizkit, Metallica i Madonna… To zupełnie różne rzeczy. Zdarzyło ci się płakać na jakimś filmie? Tak. Jak się komuś nie zdarzyło, to znaczy, że nie wie, co tam się dzieje. Już cztery czy pięć osób powiedziało mi, że się popłakało przy słuchaniu naszej płyty.

Chyba o to chodzi? To już jest dobrze. W latach 80. oskarżano was o satanizm. Wygląda to na ulubioną rozrywkę Polaków – teraz atakują Behemotha. A przecież rola i znacznie Kościoła w tamtych czasach i teraz są zupełnie inne. Bywało niebezpiecznie? Śledzisz, co się dzieje teraz? Śledzę wszystko, co się dzieje. Jestem na bieżąco. Jak już wchodzimy na tematy Kościoła, to może napijemy się kawy? Pijemy… Jak to wyglądało? A tak, że ja byłem wyklęty, podobnie cały zespół. Ale nie braliśmy tego na poważnie. Zawsze byłem antyklerykalny. Ale nie było sytuacji, że przyszedł jakiś Nowak czy ktoś inny, obraził się i natychmiast wytoczył proces… Teraz też nie ma. To jest raczej działanie reklamowe, a nie proces. Co to zmienia dla niego? Behemoth, czy będzie miał proces, czy nie, to kwestia reklamy w telewizji. Fanów im od tego nie przybędzie, ani nie ubędzie. A proces można kontynuować przez najbliższe siedem lat. W latach 80. było inaczej. Proboszcz powiedział, że koncertu nie będzie. I koniec, a telewizja czy radio siedziało cichutko. To były inne czasy i inne


możliwości. A właściwie ich brak. Nie było Nowaka, bo w każdej diecezji był jakiś „Nowak”. To się nie zmieniło, Behemoth na prośbę proboszcza nie zagra na Seven Festival. Może zagra, może nie zagra. Ludzie to tylko ludzie, nic tu się nie zmieni. To jest biznes. Urzędnicy Kościoła katolickiego też chcą się utrzymać w pracy i awansować... Koncerty odwoływano Black Sabbath, Judas Priest – i to w USA. To co tam Polska? Kościół katolicki to jest instytucja polityczna, finansowa. Musi w jakiś sposób nakręcać ludzi, którzy przynoszą mu kasę. Nic nowego nie wymyślił. Najlepszy MLM na świecie. „Pójdę do kościoła, bo co sąsiadka powie? Dam na tacę, bo co sąsiadka powie?”. Z wiarą to nie ma nic wspólnego. Jestem osobą wierzącą, ale wyklętą w Kościele. No trudno. Ich biznes. Podchodzę do tego poważnie, ale całkiem inaczej. W latach 80. były problemy. Nie możesz grać, nie możesz zarabiać. W radiu cię nie puszczą. Masz blokadę medialną i możesz się w dupę pocałować. Zespół KAT jest na cenzurowanym cały czas. Mieliśmy promocję Mind Cannibals – pojechaliśmy za granicę. Premierowy koncert odbywał się w Paryżu, czego żadna polska kapela nie miała. W Polsce były akurat wybory prezydenckie. W mediach właśnie miała rozpocząć się promocja płyty. Jesteśmy w Paryżu i za chwilę mamy zagrać koncert. Nagle dostaję telefon z Polski od bardzo znanego dziennika-

rza. Mieliśmy mieć wywiad na żywo. „Sorry, Kaczyński wygrał wybory i przez trzy lata nikt nie puści KAT, bo nas z pracy wyrzucą. Z czegoś musimy żyć”. Po powrocie do Polski nawet nie chciało mi się o nic walczyć i zabiegać. Po cholerę? Jeżeli chcesz coś zrobić na poważnie, tu się tego nie da wykonać. Dlatego Możdżer jeździ po całym świecie. W muzyce dla mnie najważniejszy jest ten element, który pozostaje ci w głowie i wychodząc z koncertu, potrafisz to zanucić. U nas można zanucić disco polo, a w Stanach country. I to jest ta różnica – gdzie my mieszkamy i gdzie żyjemy. Żeby zagrać country, musisz umieć grać i śpiewać. To nie jest przypadek, że to my ich słuchamy, a nie oni nas. Legendarny muzyk metalowy może godnie żyć w Polsce? Co ty? W żadnym wypadku. Dlatego żyję z czegoś innego. Od 28 lat sprzedaję płyty – sprzedałem ich mnóstwo. Procesowałem się o moje pieniądze wiele lat, nie dostałem z tego nic. Straciłem miliony. Smuteczek. Polska. Przeszedłem już te etapy smuteczku i tak dalej. Nagrałem płytę dla własnej przyjemności.


rock talk


ZA DRZWIAMI

118

zadaniem zespołu rockowego jest rozpętanie rewolucji w ludziach, poruszenie ich od wewnątrz. - MÓWI PAWEŁ MAŁASZYŃSKI, WOKALISTA ZESPOŁU COCHISE, KTÓREGO ALBUM 118 POWINIEN BYĆ OBOWIĄZKOWĄ POZYCJĄ U KAŻDEGO MANIAKA POLSKIEGO ROCKA. KAROLINA KARBOWNIK FOTO: MAREK KOPROWSKI


Czy wierzysz w szczęście do numerów, do liczb? Do liczb? Nie, nie mam czegoś takiego, ale mam swoje ulubione. 118? [nazwa ostatniego albumu – przyp. red.] Nie, 6 i 9, czyli 69. Z prostego powodu: jak położysz liczbę 69 horyzontalnie, to jest znak zodiaku – rak. A jak podniesiesz, to masz 69. Sprytne. Wszyscy kojarzą to z seksem [śmiech]. Podobno 69 ma coś wspólnego z wampirami. Serio? Miałam kiedyś kolegę w Finlandii, który 69 pisał wszędzie. Chciał być wampirem i szukał nietoperzy w Warszawie. A po co mu nietoperze? Może chciał jednać się z braćmi? Wampiry raczej nie przepadają za krwią zwierzęcą... to już ostateczność. Już pomijam fakt, że te wampiry tak nie do końca istnieją… Dracula istniał. Dracula owszem, ale nie jako wampir, tylko okrutny władca. Tak się przyjęło, bo podobno pił krew swoich ofiar. Niby tak. Ale ten ze Zmierzchu istniał na pewno. Pattinson [śmiech]. Blood pisałeś na planie Lekarzy? Tytuł mi się skojarzył… [śmiech] Boże, nie. Utwory powstają wszędzie, gdziekolwiek, np. podczas jazdy samochodem, do pracy, do teatru czy też do Białegostoku na weekend albo próbę. Nagle wpada mi melodia i szybko nagrywam to na dyktafon. Dzieje się to także w nocy – kiedy zasypiam, coś przychodzi mi do głowy. Dobry pomysł może przyjść w każdej chwili mojego życia. Nieco uprzedziłeś moje kolejne pytanie – czy teksty to inspiracja daną chwilą, czy kiełkują w tobie dłużej? To zależy. Czasami jestem w stanie napisać tekst od razu. Momentalnie mam to w głowie. Wiem, o czym chcę napisać i przelewam to na papier. Praktycznie tekst jest skończony w 90%. A z drugiej strony czasami kiełkuje, nawet i kilka miesięcy. Zdarza się tak, że poprawiam tekst jeszcze w studio, nawet jeśli został napisany półtora roku wcześniej. A jeszcze lepiej: jestem w stanie zmienić tekst na koncercie. Na płycie już zostaje tak, jak było, ale na koncercie zaczynam zmieniać niektóre zwroty czy słowa, bo lepiej pasują. Oryginalnie, każdy koncert jest inny. To na pewno. Z drugiej strony ktoś mógłby się przyczepić – fani śpiewają twoją piosenkę, a tu nagle jest inny tekst. Niespodzianka. Dajesz pożywkę różnym forom internetowym: „O, Małaszyński się pomylił!” Nie wiem. Nie czytam opinii na swój temat. Wiem, kim jestem. Pod tym względem nie jestem zwolennikiem Internetu. Dochodzą do mnie czasem różne nowiny związane z moją osobą. Mogę sobie tylko wyobrażać te wszystkie komentarze na poziomie. Nie czytam, więc jestem spokojniejszym człowiekiem. Mam wtedy coś…

14

Spokój ducha. Spokój ducha może być. Zdaję sobie sprawę z tego, jaki zawód uprawiam – czy to aktor czy wokalista zespołu – do końca życia będę na świeczniku i będę poddawany różnym opiniom. Moją pracę zawsze ktoś może ocenić. Bywasz bohaterem swoich tekstów? Rzadko, ale bywam. A kim dla ciebie jest publiczność? Czego potrzebujesz od publiczności, aby dobrze zagrać czy zaśpiewać? To jest dzielenie się pewnego rodzaju energią. Myślę, że zawsze zadaniem zespołu rockowego jest rozpętanie w ludziach rewolucji, poruszenie ich od wewnątrz. Oddanie im całej swojej energii. A potem odbieranie tej energii od nich. Jest to pewnego rodzaju wymiana. Uważam, że, łatwiej nawiązać intymną więź z grupą kilkudziesięciu osób na koncercie niż z drugim człowiekiem sam na sam. Podobnie jest w teatrze, nie licząc ram, za które nie powinno się wychodzić, chyba że to potrafisz i robisz to umiejętnie. Wiesz, że są osoby, które płaczą ze wzruszenia, słuchając Before You Sleep? Nie, kto tak robi? Mnie się tak zdarzyło… Naprawdę? To najpiękniejszy komplement, jaki do tej pory usłyszałem na temat 118. Takie miał zadanie ten kawałek. Mnie rozwaliłeś. To miło, bardzo miło. Dziękuję bardzo. To bardzo piękny komplement. Co to za pokolenie Sweet Love? Sweet Love Generation jto kawałek, który otwiera płytę 118 i to jest nasz ukłon w kierunku lat 60., całej tej rewolucji flower power. Tak pięknej i tak podniosłej. Tak wolnej i tak prawdziwej. Absolutnie nieskalanej. Ludzie walczyli o wolność, prawa człowieka, o miłość. Z drugiej strony trochę się w tym zatracili. To było takie utopijne. Po paru latach sami się zjedli. Poprzednia płyta wydawała mi się cięższa, bardziej przytłaczająca. Ta jest bardziej hardrockowa, chyba taka zróżnicowana. Jak skończyliśmy nagrywanie 118 i włączyliśmy sobie materiał do przesłuchania – jeszcze bez miksów, bez masteringów – szukaliśmy przymiotnika, który mógłby określić tą płytę. Stwierdziliśmy, że jest to trudna płyta. Słuchacze mogą mieć problem z jej oceną. Nie wszyscy będą w stanie ją znieść ze względu na to, że jest tak różnorodna stylistycznie, w pewien sposób poszatkowana. Ale Cochise to też taki zespół, który nie ułatwia słuchaczowi odbioru płyty, nie oczekuje poklasku. To jest płyta dla wszystkich. Myślę, że będzie mnóstwo osób, które powiedzą, że podobają im się dwa, trzy kawałki, a reszta nie pasuje. I będzie ok. Zdajemy sobie sprawę z tego, jaką mamy rozpiętość stylistyczną. Zawsze mamy taki problem z radiem, że nie wiadomo, z której strony ugryźć ten zespół. W Polsce nigdy nie wiadomo. Nigdy się nie nastawialiśmy, że coś się wydarzy. Nie śpiewamy po polsku, ale to wcale nie oznacza, że odcinamy się od języka polskiego. Po tych latach koncertowania zastanawiam, czy warto się gdziekolwiek przebijać.


17


I ciągle walczyć? Ciągle walczyć z kłodami, które nam rzucają pod nogi. Jak głową w mur? Tak, mur obojętności, niezrozumienia. Sądzę, że każdy muzyk włada potężną bronią, która jest w stanie zmienić wszystko – muzykę. To nie znaczy, że się poddajemy, ale zdajemy sobie sprawę, że nie jesteśmy zespołem łatwym. Skrajne emocje. Podzielone zdania. Każdy może to ocenić. Oceniam. Lubię waszą poprzednią płytę, ale to ta mnie porwała i bardzo mile zaskoczyła. Czuję power, różne nastroje. Przemyśleliście ją. Oczywiście. Zamykając się na noc w pokoju 118, wiedzieliśmy, co chcielibyśmy zobaczyć nad ranem. Wiedzieliśmy też, że nie będzie łatwo. Będzie skrajnie, ale ciekawie. Zrobiliśmy wszystko, na co nas stać w tej chwili, jeżeli chodzi o pomysły, aranżacje, produkcje. Być może jest takie myślenie ludzi – do końca też nie wiem, bo nikt ze mną o tym nigdy nie rozmawiał – że operujemy wielkim budżetem na studio, nagrywanie itd. - rzeczywistość jest zupełnie inna. Gdybym ci powiedział, ile ta płyta kosztowała, to nie byłabyś w stanie w to uwierzyć. [śmiech] Ile? [śmiech] Błagam cię, to są po prostu… Pewnie też chcą się do was doczepić – macie inną pozycję. Nie mamy żadnej pozycji. Tylko zawsze patrzą na nas z tej mojej perspektywy. Myślę, że ludzie i dziennikarze – którzy zdążyli nas poznać przez 10 lat istnienia i wiedzą, z czym to się je, na

16

czym to polega – wierzą nam i ufają, bo muzyki rockowej nie da się oszukać. Ci, którzy dopiero nas poznają, nie widzieli nas i nie znają, mogą odbierać to jako mój kaprys – kaprys śpiewającego aktora. Pojawiały się takie głosy i pewnie dalej będą się pojawiać. Nie zastanawiam się nad tym. Dla nas największym sukcesem jest to, że dalej gramy i istniejemy. To jest najważniejsze. Przygotowujemy już kolejną płytę. Parę dni temu mieliśmy premierę 118 , a już mamy pięć nowych utworów na kolejną płytę. Mam nadzieję, że ukaże się jesienią 2015 roku. Kilka minut temu zdziwiłeś się, że przesłuchałam płytę. Naprawdę ludzie przychodzą rozmawiać z tobą o muzyce, chociaż nie wiedzą, o czym mówią? Czasami tak bywa – aby tylko zrobić ze mną wywiad. Zdaję sobie z tego sprawę. Przychodzi dziennikarz i przyznaje się, że widział na YouTube dwa kawałki. W sumie to też w porządku, bo nie robią recenzji, tylko wywiad ze mną i interesuje ich to, co mam do powiedzenia. Ale miło jest, jak ktoś przychodzi przygotowany. Dziennikarz też ma zadanie domowe do odrobienia. Na przykład dowiedzieć się, z kim będzie rozmawiał. Oczywiście. Trudno jest rozmawiać z człowiekiem, skoro nie słyszysz tego co tworzy i nie wyciągnęłaś czegoś dla siebie. Zdarzają się nieprzygotowani. Rzadko, ale się zdarza. To pójdę dalej z przygotowaniami. Widziałam twoje podsumowanie płyt za 2013 rok. Gdzie?


W Onecie. Chcę się zapytać o Nicka Cave’a. Czy jest dla ciebie kreatorem niesamowitego nastroju, wokalistą, aktorem? Aktorem to może nie do końca. Wiem, że pisze scenariusze, widziałem kilka jego filmów. Ale zawsze mnie intrygowała jego wrażliwość. Jego poczucie piękna. Tego złego, bo w nim jest bardzo złe piękno. Rozumiesz? Takie, które mnie zawsze pociągało. Jego głos, a przede wszystkim teksty. Zawsze byłem pod wrażeniem, myślę, że obojętnie co zaśpiewa i zrobi Cave – czy solowo czy z Bad Seeds – jest to moja długa, samotna przerażająco piękna podróż. A widziałeś jego koncert? Nie. Niestety nigdy go nie widziałem, choć miałem dużą szansę. Niestety moje zajętości zawodowe mi na to nie pozwoliły. Tak samo jestem fanem Ballad Morderców Cave’a w wykonaniu naszych wokalistów. Byłem na PWST we Wrocławiu gdy powstała ta płyta. Śpiewali Kinga Preis i Mariusz Drężek. Zobaczcie na YouTube cały koncert. Fenomenalnie przetłumaczone, wyreżyserowane przez Jerzego Bielunasa. Patrzę z perspektywy lat jak to zostało zrobione. Ciarki. Widziałem ich kilka występów na żywo – grali to normalnie jako przedstawienie teatralne - fenomenalne przeżycie. Byłeś zbuntowanym nastolatkiem? Czy ja wiem? To też zależy jakim czynnikiem określasz bunt, jak to postrzegasz. Pewnie tak, bo nie zgadzałem się na pewne rzeczy. Myślę, że był to bardziej bunt duchowy, taki mój bunt. Po wielu latach mogę powiedzieć, że nikt na świecie mnie tak nie umęczył jak ja siebie. Bardziej nazwałbym to byciem sa-

motnikiem, co nie znaczy, że chodziłem sam i rozpaczałem. Nie. Po prostu lubię czasem być sam. Nie znaczy to też, że nie miałem czy nie mam wokół siebie kumpli. Ogólnie lubię samotność. Taka jest prawda. Myślę, że każdy tak ma. Masz też taki zawód, który wymaga bycia wśród ludzi. Nic dziwnego, że chcesz się odciąć. Może... Czasami męczą mnie tłumy... Miałeś swoją najcenniejszą koszulkę z zespołem? Nie. Nigdy nie nosiłem koszulki z zespołem. Uważałem to wtedy za manifestację tego czego się słucha, a ja nigdy nie afiszowałem się z tym. Zawsze wolałem zaskoczyć. Lubiłem białe koszulki, bo mogłem sobie sam coś na nich napisać. Co pisałeś? Zazwyczaj jakieś pojedyncze słowa albo zdania. Lubisz grunge, prawda? Na początku lat dziewięćdziesiątych absolutnie popłynąłem nurtem z Seattle. Pamiętasz moment, w którym dowiedziałeś się o śmieci Cobaina? Mmmm… To był taki chujowy dzień, z tego względu, że było ciemno i brudno. Jakoś tak to pamiętam. Chyba padał deszcz. Miałem w swoim pokoju mały czarno-biały telewizor – jak tylko wstawałem od razu włączałem MTV. Prawdziwe MTV, którego już dawno nie ma. Spędzałem każdą noc oglądając „Headbangers Ball”, Vanessę Warwick. To były fenomenalne czasy,

17


20


fenomenalna muzyka i programy. Wiedziałeś, że jesteś częścią jakiejś rewolucji. To się działo. Wielkie X. Wstałem rano, mechanicznie już odpaliłem ten telewizor, pogłośniłem i łaziłem po pokoju. Cały czas słyszałem jakieś wiadomości, że Kurt Cobain…, Kurt Cobain… Nie rozumiałem dlaczego jest tylu ludzi w Seattle. Myślałem, że może jakiś koncert będzie. W pewnym momencie – jak już się pakowałem do szkoły – zobaczyłem ludzi, którzy płaczą, a na zdjęciach Cobaina były świeczki. Wiedziałem, że nie jest dobrze. To było też takie uczucie podobne do śmierci Freddiego Mercury’ego. Czułem jakby odszedł ktoś bliski, członek rodziny. Nie jesteś w stanie tego opisać. Jeżeli siedzisz mocno w takiej muzyce jaką reprezentuje Queen, czy Nirvana to gdzieś tam wewnętrznie czujesz, że jesteś ich częścią. Oni stają się też członkami twojej rodziny, jakiejś wspólnoty duchowej. Jeżeli ich nagle zabrakło to z jednej strony poczułeś się oszukany, a z drugiej strony odeszli ludzie, którzy stanowili dla ciebie trzon jakiejś tam egzystencji duchowej, muzycznej. Zawsze jest to przykre. Teraz patrząc z perspektywy czasu jak podchodzę do śmierci: trzeba doceniać życie i dbać o nie. Jest tak kruche, że nie zauważymy kiedy spłoniemy. Amy Winehouse czy ostatnio Philip Seymour Hoffman. Każda z tych śmierci niepotrzebna. Wielka, wielka strata dla sztuki. Szkoda, bardzo szkoda. Jakie były woje pierwsze wrażenia jak pojechałeś do Seattle?

Nawet nie zauważyłem, że to dziura. [śmiech] Jak tylko wjeżdżałem do Seattle to otwierały się wszystkie receptory, rozszerzyła mi się percepcja. Jesteś w miejscu gdzie rozpoczęła się cała rewolucja zmieniająca twoją świadomość, twoje podejście do życia, twoje postrzeganie świata. Obojętnie, którą szedłem ulicą, czy zachodziłem do któregoś sklepu – wiedziałem, że tymi ścieżkami chodzili najwięksi. Tu chodzili moi bohaterowie: Chris Cornell, Eddie Vedder, Kurt Cobain, Layne Staley, Mudhoney – po prostu cała śmietanka. Zdarzyło mi się tam z raz czy dwa popłakać. Byłeś pod domem, w którym zmarł Staley? Byłem pod domem Kurta Cobaina, byłem w wielu miejscach. Byłem tam dwa dni więc tak naprawdę od rana do nocy biegałem po całym Seattle i co mogłem tylko dotknąć to dotykałem. Byłem w The Crocodile, gdzie odbywały się te wszystkie koncerty i nadal się odbywają. Byłem w hotelu Moore. Byłem w Sub Popie – tam poznałem chłopaków z Mudhoney. Pod domem Kurta byłem chyba ze dwa, trzy razy. Specjalnie pojechałem zobaczyć to wszystko. To były przepiękne dwa dni. Nie jesteś w stanie opisać tego, co się czuje. Byłem w London Bridge, gdzie chłopaki z Pearl Jam, Mother Love Bone, Alice in Chains czy Soundgarden nagrywali pierwsze płyty. Nic nie zmieniło się od tamtej pory. Wspaniała podróż. Sentymentalna i bardzo emocjonalna. Ja to w swoim własnym ja przeżyłem bardzo mocno.

21


rock talk

made

ate

of


Dynamiczny, melodyjny metal przeplatany bogatymi partiami gitary solowej to znak szczególny Made Of Hate – zespołu, który poprzednimi dwoma albumami zainteresował dziennikarzy na całym świecie, a także zwrócił uwagę Bruce’a Dickinsona. 26 kwietnia pojawił się w sprzedaży trzeci krążek zespołu Out of Hate. Paweł Boroń


Od dnia premiery waszej najnowszej płyty, Out of Hate, minęło już kilka tygodni. Z jakim odbiorem spotkał się ten krążek i jak sami go oceniacie, biorąc za punkt wyjścia wcześniejsze wydawnictwa Made Of Hate, czyli Bullet in Your Head i Pathogen? Album Out of Hate wyszedł 25 kwietnia 2014, więc jest z nami stosunkowo krótko. Niemniej od razu widać, jak pozytywny i budujący jest odbiór nowej płyty. Nasi fani nie szczędzą nam miłych słów, cieszą się bardzo każdym nowym utworem i dają wyraz sympatii, zasypując nas komentarzami i wiadomościami na naszym profilu na Facebooku. Co ciekawe, do tej pory reakcje po wydaniu albumu docierały do nas powoli i stopniowo, a tutaj, ku naszemu zaskoczeniu, jest inaczej – w zasadzie już w parę godzin po oficjalnej premierze w serwisie iTunes mieliśmy kilka listów od słuchaczy. Są fani, którzy kupili po kilka egzemplarzy nowego krążka, a cały czas mówimy o okresie w zasadzie dwóch tygodni od premiery. Jest bardzo dobrze, chyba najlepiej i zdecydowanie lepiej, niż się spodziewaliśmy. Oby tak dalej! W moim odczuciu, w porównaniu z waszymi poprzednimi krążkami, Out of Hate jest zdecydowanie bardziej stonowany, mniej impulsywny, bardziej dojrzały, stabilny. W trakcie odsłuchu zrodziło się w mojej głowie pytanie: kim są dziś muzycy Made of Hate – to nadal „młodzi gniewni” czy mam już do czynienia z tzw. „wyjadaczami”? Myślę, że masz do czynienia z ludźmi, którzy wiedzą, czego chcą, pokazali już niejednokrotnie, do czego są zdolni i jak sobie radzą z najróżniejszymi sprawami, a dziś pokazują, jak wyciągnąć to, co najlepsze z lat doświadczeń scenicznych, milionów godzin z instrumentem w rękach oraz z kilkoma płytami o zasięgu całego naszego globu. Wyjadaczami nie jesteśmy, bo niczego nie wyjedliśmy. Mamy jeszcze wiele do zrobienia i pewnie zawsze będzie coś do zrobienia. Młodzi gniewni byliśmy, gdy byliśmy sporo młodsi. Dziś się nie napinamy, mamy dystans i gramy, bo to jest najlepsza rzecz w życiu. Nie musimy nikomu niczego udowadniać, mamy luz i korzystamy z życia i muzyki. Czego więcej chcieć? Co was inspirowało w pracy nad płytą Out of Hate? Okoliczności powstania płyty Out of Hate były dość interesujące. Na kilka miesięcy przed wejściem do studia odszedł od nas Jarek i zostaliśmy bez basisty tuż po całkiem długiej serii koncertów, a w przededniu bardzo ścisłej pracy nad przygotowaniem materiału do studia. Wówczas tak naprawdę wszystko działo się lawinowo: numery były napisane przeze mnie już wcześniej, bodaj na wiosnę. Teksty i ostatnie linie melodyczne – chyba pod wpływem ogólnej sytuacji – powstały niemal z dnia na dzień. Inspiracji było wiele, co słychać w tekstach, ale dodałbym, że ogólny – chwilowy wówczas – impas dodał „hate” do naszej płyty. Długo kazaliście czekać na nowy krążek. Dlaczego? Nie lubię tworzyć czegoś, czego nie jestem pewien lub do czego nie mam przekonania. Każdy riff i każda nuta muszą być dobrze przemyślane i nie można odstawiać fuszerki w tak intymnej formie sztuki, jaką jest muzyka. Dlatego nigdy się nie spieszę i nic tego nie zmieni. Stąd na płytę trzeba było trochę poczekać, choć równie dobrze – gdyby wszystko szło zgodnie z planem – mogłaby być gotowa przynajmniej rok wcześniej. Już wtedy była przeze mnie napisana od początku do końca. Poślizg, który powstał ze względu na różne formalności i zdarzenia wewnątrz zespołu, wpłynął na mniej więcej roczne, może półtoraroczne, opóźnienie.

58


Dlaczego zdecydowaliście się zmienić wytwórnię z niemieckiej na polską i jakie w związku z tym widzicie różnice? Wytwórnia AFM Records pozwoliła nam wyjść na szerokie wody, pokazaliśmy się, trafiliśmy, gdzie mieliśmy trafić itd. Z czasem zauważyliśmy, że jej polityka wobec Made of Hate nie do końca pokrywa się z naszymi oczekiwaniami i w pewnych kwestiach po prostu się nie rozumiemy. Zdecydowaliśmy się zmienić wytwórnię płytową na Fonografikę, bo po pierwsze – mamy podobne poglądy na muzykę i kwestie wydawnicze, po drugie – jej siedziba znajduje się parę ulic od miejsca, gdzie mieszkamy i w razie czego możemy się umówić na kawkę i od ręki przedyskutować wszystkie aspekty współpracy. A po trzecie – podobnie widzimy pozycję Made of Hate i wszyscy zgodnie chcemy osiągnąć założone cele. Było dobrze, jest lepiej. Jak będzie przebiegała promocja nowej płyty? Planujecie nowe klipy, odsłuchy albo jakieś inne akcje promocyjne? Wszystko będzie w swoim czasie, plany mamy dość szerokie, ale ze względu na ograniczony budżet musimy dobrze dobierać kolejne kroki. Dziś jest wiele instrumentów, które mogą nam pomóc w dotarciu do fanów i pozostać w ich świadomości. W miarę naszych skromnych możliwości będziemy je wykorzystywać i przypominać o sobie fanom ciężkiego grania. Klipy, merch – wszystko będzie. Kto wie, może nawet budka z całusami od Marleny? Jak to się stało, że w szeregach Made of Hate pojawiła się Marlena i jak się układa wasza współpraca? Marlena bywała w kompleksie sal prób, gdzie i my mieliśmy swoje miejsce. Gdy Jarek odszedł, stwierdziliśmy, że byłoby ciekawie, gdyby ona dołączyła. Zaskoczyła nas bardzo ambitną postawą, skrupulatnością i wielkim zapałem. W zasadzie po kilku spotkaniach wiedzieliśmy, że trafiliśmy w dziesiątkę i że będzie lepiej, niż było. Nie zawiedliśmy się. Marlena szybko się uczy, dobrze gra, na koncertach przyciąga wzrok wielu panów. Przede wszystkim jest bardzo fajną dziewczyną i doskonale się rozumiemy. Jak się okazuje, czasami szukając substytutu, można znaleźć coś bezcennego. W tym wypadku kogoś. Jak wyglądają wasze plany koncertowe na trwający już sezon letni? Gdzie będzie można zobaczyć was na żywo? Najprawdopodobniej ruszymy z serią koncertów na jesieni. W lato mieliśmy zaplanowane całkiem spore wydarzenia, ale z przyczyn niezależnych od nas, plany te jasny szlag trafił i zostaliśmy z ręką w nocniku. Być może zagramy pojedyncze sztuki przed lub w lacie, ale coś większego będzie gotowe raczej dopiero na jesień. Niemniej sytuacja jest bardzo dynamiczna, pewne oferty się pojawiają, więc najbezpieczniej będzie, jeśli zainteresowani będą zaglądać na naszą stronę na Facebooku, gdyż tam znajdą zawsze najświeższe informacje i, przede wszystkim, informacje z pierwszej ręki. Wiem, że na to pytanie jest nieco za wcześnie, ale zaryzykuję: na waszą druga płytę czekaliśmy dwa lata, na Out of Hate – cztery. Czy na następny album Made of Hate poczekamy – idąc tym tropem – sześć? Jak to mawiali Gallowie, jeśli niebo nie spadnie nam na głowę, to w 2016 lub najpóźniej w 2017 powinien ukazać się całkowicie nowy krążek… ale nie wykluczamy zrobienia pewnego wydawnictwa po drodze. Być może jakiś live, być może jakaś inna wersja czegoś już znanego, kto wie? Jeśli tylko sytuacja będzie się tak dobrze rozwijać, jak na to się obecnie zanosi, to powiedzmy do 2017 powinna być przynajmniej jedna płyta spod szyldu Made of Hate. Na razie jednak zachęcamy do zapoznania się z nową płytą, Out of Hate, i do jej kupna! Czuwaj!


rock live

luxtorpeda ,

Ĺšwiebodzice Rock Fest 15 marca 2014 fotografia: marek koprowski











rock STYLE

Fireweed Inc.

Tylko


37


Bardzo zajęty i popularny aktor, Bogusław Linda, dał się złapać na kilkuminutową rozmowę nigdzie indziej, jak w warszawskim Garażu Fireweed Inc. Aktor zamówił kolejny customowy motocykl amerykańskiej firmy z siedzibą przy ul. Bema 65. Podczas burzliwej dyskusji dwóch artystów: twórcy maszyn Fireweed Inc. i aktora, udało nam się zadać kilka pytań. foto: materiały prasowe

Jak długo trwa twoja motocyklowa przygoda? Bardzo długo, bo egzamin na samochodowe i motocyklowe prawo jazdy zdawałem mając 17 lat. Miałem sporą przerwę w jeździe, jednak od filmu Złoto Dezerterów znów poddałem się tej pięknej pasji. Podkreślam, że to tak dawne czasy, że zaczynałem od starego dobrego Junaka i MZT, które pamiętają już chyba nieliczni. Od początku byłem jednak mocno zafascynowany chopperami, stąd przez Yamahę i Hondę, doszedłem do Harleya Davidsona, mając przyjemność posiadania pierwszego V-Roda w Polsce, wspaniały motocykl! Widzę charakterystyczny błysk w oku na wspomnienie Harleya Davidsona, skąd współpraca z Fireweed Inc.? Fireweed Inc. zobaczyłem przez przypadek w Internecie i od razu wiedziałem, że to moja stylistyka. Piękna, ręczna robota, mosiężne zdobienia, które uwielbiam, masa i przysadzistość tych motocykli jest dokładną odpowiedzią na moje zapotrzebowanie i gust. Te maszyny są krwiożercze, mają sporo elementów złotych i brązowych, to bliskie stylistyce „WEST”, czyli wszystkiemu, co związane z jazdą konną. Jestem koniarzem, kocham wszystko, co powiązane jest z podobnym obuwiem, ostrogami i tematycznymi gadżetami, wszystko to pięknie się uzupełnia. Ważniejsza jest dla ciebie prędkość czy stylowość? Nigdy nie ciągnęło mnie do motocykli typu „ścigacz”, więc zdecydowanie nie chodzi mi o prędkość. Wygląd jest dla mnie ważny, natomiast zdecydowanie najbardziej cenię sobie praktyczność motocykla oraz poczucie wolności, jakie mi daje. Ko-

36



rzystam z niego na co dzień, w mieście, stąd też ponownie Fireweed Inc. mi odpowiada, bo te motocykle są lekkie, sprytne i zwinne. Motocykl ma być przede wszystkim użytkowy. Na co zwracasz uwagę przy zakupie motocykla? Balans jest najistotniejszy, dobry środek ciężkości. W motocyklach Fireweed Inc. nie czuć wagi maszyny, to jest fantastyczne. Równoznaczny jest także komfort jazdy, zarówno prowadzenia, jak i zwyczajnie, siedzenia, te autorskie siedziska są niezrównane. Piękne, dopracowane w szczególe, wygodne i twarde. Czy pomysł zakupu motocykla customowego wziął się z tak indywidualnych potrzeb? Dla mnie z motocyklem jest jak z własnym koniem, którego bardzo kocham. Staram się, by oba były moje, w mojej stylistyce, niezależnie czy jazda ta jest motocyklowa czy konna. Ważne jest, by to było ze mnie, wręcz osobiste, to przyjemność zarówno obcowania, jak i korzystania. Lubię patrzeć na swój motocykl i na nim jeździć, lubię mieć poczucie, że jest wyjątkowy i się wyróżnia, przede wszystkim dla mnie. Uważam, że motocykl jest bardzo indywidualną sprawą, stąd customy wedle mojej opinii, są idealne. Ten jeden, jedyny motocykl, jest twój i tylko dla ciebie. Czy łatwo jest zamówić custom, przychodzisz i zamawiasz co chcesz, wedle własnej fantazji? Absolutnie nie, to długi proces! To nie supermarket. Customing jest sztuką, to praca z artystą. To docieranie i zrówno-

ważenie swoich wyobrażeń z dziełem sztuki. Mam ogromne zaufanie do Fireweed Inc., bo rękodzieło to rzemieślnictwo najwyższej klasy. Oferta to zarówno projekt, budowa motocykla, jego mechanika, lakiernictwo, tłoczenie drobnych części, zdobienia i kaletnictwo, wyobraź sobie ile części składa się na całość. Znalezienie konsensusu to całkiem trudne zadanie, jednak efekt końcowy jest tego wart. Czy estetyka pełni dla ciebie ważną rolę? Oczywiście, lubię praktyczność, ale gadżet to dla mnie także estetyka. Coś, co jest indywidualne musi być wyjątkowe, fajne, ładne i niepowielalne 1 do 1. Z Fireweed Inc. dwa dni dyskutowałem o odcieniu srebra, to ważne, bo muszę czuć się z tym dobrze. Do tego, lubię estetykę amerykańską, szerokich dróg, równoczesną zwartość, ale też złudne wrażenie ciężkości sprzętu. Myślę, że chyba właśnie dlatego zakochałem się w motocyklach Fireweed Inc. Uczestniczysz w życiu środowiska motocyklowego? Nie, zdecydowanie jestem motocyklowym samotnikiem. Uwielbiam wsiąść samemu i wybrać się na długą przejażdżkę, dokładnie w tych samych okolicach, gdzie jeżdżę konno, na południu Polski. Już nie mogę się doczekać sezonu, bo właśnie to zaplanowałem na swoje wolne dni! Bardzo lubię też wpadać tutaj, na Bema, do Garażu Fireweed Inc., bo odpowiada mi specyficzny klimat tego miejsca, przestrzeń, otoczenie pięknych motocykli, a przy tym świetni ludzie, którzy doskonale znają się na swojej profesji.



Long Live Rock

rock girl

projektanci, którzy czują rocka czekają na was na www.shwrm.pl

KIKI MIKADO

anniss

ptaszek

agata bieleń anniss

dressap ptaszek

jolie sue

fun in design

ptaszek

thunder blond


basic station

Charlotte Rouge

anniss

ptaszek

madox

KIKI MIKADO dressap

ptaszek

henry and vince

mozcau dressap ptaszek

basic station ptaszek

fun in design


rock talk

ZAKLĘTE RIFFY


W A WARR -s w ssssaaaaw w w w a


WarSaw, czyli nasze rodzime thrashowe objawienie – idzie jak burza naprzód. Niestraszna im moda ani czasy. Po trasie z Katem marzą o występie przed Metallicą. Czy im się to uda? Ostrzegają nas, ze już wkrótce rozpętają prawdziwą wojnę… ANNIE CHRISTINA LAVIOUR

Po co zakładać w XXI wieku zespół thrashmetalowy, gdy scenę wciąż nieźle wypełniają legendy? Czy gdy patrzycie na sukcesy takich zespołów, jak Metallica czy Megadeth, których członkowie po wydaniu szóstego albumu byli milionerami, gdzieś nie pojawia się żal, że już nie ta epoka czy nie ten kraj? D: Uważam, że w XXI wieku nadal warto zakładać nowe thrashowe zespoły. Według mnie z biegiem lat takie legendy, jak Metallica czy Megadeth mogą się już trochę nudzić. Oczywiście dalej lubię czasem wrócić do swoich bohaterów z młodości, jednak obecnie słucham przede wszystkim młodych kapel z XXI wieku, które potrafią konkretnie kopać po tyłkach. A co do żalu odnośnie do poprzedniej epoki, to takowego nie mam. Urodziłem się w takich, a nie innych czasach i nie myślę o tym, co by było, gdyby. Ważne jest to, co jest tu i teraz i w „moich” czasach spróbuję odnieść sukces. Jeśli się nie uda, to trudno. Dlaczego tak trudno w naszym kraju spełniać się muzycznie, nagrać płytę, koncertować? Czy sądzicie, że w USA czy nawet Niemczech byłoby to prostsze? D: Ostatnio czytałem wywiad z perkusistą Kerimem Lechnerem, który właśnie w Polsce postanowił rozwijać swoją karierę muzyczną, gdyż uważa, że w naszym kraju jest na to o wiele większa szansa niż w jego rodzinnej Austrii. Wspomina o sporym potencjale, który u nas drzemie. Nagrywać płyty, koncertować i spełniać się muzycznie można także w Polsce. Faktem jest, że w popularnych mediach nie za wiele się słyszy o muzyce metalowej, ale na to już nic nie poradzimy. Metal to jednak trochę niszowa muzyka, nie dla każdego. Nie wiem, czy łatwiej byłoby walczyć o sukces za granicą. Myślę że w Niemczech czy w USA też konkurencja jest ogromna. Wszędzie trudno się wybić bez znajomości czy pieniędzy na rozwój.

44

Jak sądzicie, co jest potrzebne, aby osiągnąć sukces na scenie muzycznej w naszym kraju? Od dawna nie słyszy się o spektakularnych sukcesach rockowych czy metalowych bandów (nie mówiąc o 15 minutes of fame w talent shows). D: U nas w kraju dalej jest sporo „kolesiostwa” i jak nie znasz odpowiednich osób i nie masz pełnego portela, to trudno się wybić bądź wystąpić przed kimś znanym, aby móc się pokazać. I talent tutaj wiele nie pomoże. Sam czasami się zastanawiam, skąd biorą się niektóre mało znane kapele jako supporty dużych gwiazd. Bo na pewno nie z powodu wysokich umiejętności. Co wyróżnia was na tle innych zespołów thrashmetalowych? Ł: Wiesz co, moim zdaniem to wszystko jest zaklęte w naszych riffach. Każdy utwór jest zupełnie inny niż następny. A co nas jeszcze wyróżnia? Myślę że determinacja i ciężka praca w dążeniu do celu. Każdy z nas oddaje się w 100% zespołowi i o to chyba chodzi. Jako początek podajecie datę 2008 rok, czyli leci wam 7. rok. Jak sądzicie, dlaczego w naszym kraju tak ciężko sie wybić i osiągnąć sukces? K: Jest ciężko, bo ta muza jest skierowana do garstki osób. Brak promocji w mediach dodatkowo wpływa na niskie zainteresowanie tego typu muzyką. W Polsce nikt nie szuka młodych, obiecujących kapel. Przebić się można, mając odpowiednie znajomości. W innym razie trzeba liczyć na szczęście i po prostu robić swoje.


Jak byście widzieli siebie żyjących w latach 80. w Polsce…? Q : W tamtych czasach w Polsce powstała kupa świetnych kapel thrashowych czy heavy, które w pewnej części grają do tej pory. Wspomnieć tylko KAT, Turbo, Acid Drinkers czy Vader, więc petarda była w tamtych czasach solidna. Był ciąg na tę muzę, coraz więcej ludzi zaczynało swoją przygodę z metalem, więc poza kapelami z zagranicy chcieli poznawać polskie zespoły i gości ze sceny, których mogli traktować jako idoli. Wydaje mi się, że odnaleźlibyśmy się w tych czasach doskonale, pewnie muzyka byłaby trochę inna, bo i inne czasy i inne otoczenie, ale mentalnie nic by się nie zmieniło. Gralibyśmy muzę do której wszyscy chcą machać łbem. …I w USA (lub) Kanadzie…? Q : USA to inna bajka. U nas nigdy tak nie było – i możliwe, że nigdy nie będzie – że w każdej knajpie co drugi wieczór grała kapela na żywo. Nieważne, czy grali metal, blues, czy country.

Ważne, że grali i ważne, że lokale były zapełnione. To nas chyba od nich różni, kultura klubowa, pubowa i związana z tym kultura koncertowa. Gdyby udało się mi lub nam żyć w tamtych czasach w Stanach, to mogłaby być bajka. Żyć i grać w czasach Slayera, Mety i innych gigantów thrashu w Stanach – to by było to! Nazwa zespołu War-Saw w połączeniu z waszą muzyką (biorę do ręki najnowszy krążek i widzę tytuły World’s on Fire, You Will Die in My Hand, Freedom Has Its Price itd.) przywołuje ducha historii i krwawej wojny. Czy wasza najnowsza płyta Nuclear Nightmare nie jest trochę przerysowanym jej obrazem? Co chcielibyście przez nią wyrazić? M: Obraz wojny tak naprawdę nigdy nie będzie przerysowany, wojna to zło w najgorszej postaci, kiedy odzywają się w ludziach najgorsze instynkty, o które sami by się nie podejrzewali w czasach pokoju, do którego wszyscy powinniśmy dążyć

45


26


całym naszym intelektem... Myślę, że ten temat często będzie się przewijał w twórczości War-Saw, ponieważ wiele ciemnych stron człowieka wiąże się z wojną, nie wspominając o wojnach religijnych, które obecnie toczą się w krajach arabskich czy też afrykańskich, tam dochodzi do ludobójstwa i nie chcemy być wobec tego obojętni. Zebraliście wiele bardzo dobrych opinii na temat swojej płyty, szczególnie podkreślane jest dopracowanie szczegółów, kompletność, wysoki poziom utworów. Jak długo pracowaliście nad materiałem? Czy macie już kolejne pomysły na nowy krążek? K: Nad materiałem pracowaliśmy już od wydania EP Spiral of Violence w 2010 r. Nawet gdy mieliśmy już nagrane numery, spędziliśmy mnóstwo czasu na dopieszczaniu wszystkich szczegółów. Podejrzewam, że przy następnej płycie zabierze nam to mniej czasu, ale nie zamierzamy się specjalnie spieszyć z jej wydaniem. Mamy już część materiału, a jest to solidny kop w szczękę! Następca Nuclear Nightmare będzie znacznie dojrzalszym albumem, co uważam za naturalną kolej rzeczy. Podczas działalności zespołu wasz skład zmieniał się wielokrotnie. Co było tego powodem? Czy wasz obecny skład w pełni oddaje to, co zespół War-Saw chce przekazać i co każdy z was wnosi do zespołu? Ł: Owszem, skład zmienił się diametralnie. Powodów było naprawdę dużo: hobby, brak zaangażowania, praca. W chwili obecnej skład, w którym gramy od listopada jest na tyle silny i zgrany, że więcej zmian nam chyba nie potrzeba i nie są mile widziane. Jeśli tworzymy nowy numer, to każdy z nas dodaje do niego jakąś cząstkę siebie i wtedy efekt końcowy jest miażdżący. Podczas występów możecie podglądać również wielkie zespoły, legendy. Wy gracie za małe honorarium lub bez niego, a tamci – za niezłą kasę. Wierzycie, że ich thrash metal jest prawdziwy, że nadal potrafią przekazać tę agresję, surowość? M: Jestem wielkim fanem Metalliki, ale głownie ich starszej twórczości, czyli jadowitego thrashu, bo obecnie ich muza nie przekonuje mnie tak, jak kiedyś; koncerty też już nie są tak bardzo energetyczne i myślę, że dotyczy to też zespołów typu Slayer czy Megadeth. Exodus akurat wciąż zabija, ale oni wciąż grają killerskiego thrasha i po płytach widać, ze nie odpuszczają, dotyczy to również Testamentu; jestem fanem przede wszystkim takiego bezkompromisowego thrashu, dlatego nasza muza kopie thrashem po ryju i to się nie zmieni. Na stronie zespołu można zakupić oraz pobrać wszystkie wasze płyty. Dlaczego zdecydowaliście się na taki rodzaj promocji? M: Po nagraniu płyty próbowaliśmy naszym materiałem zainteresować różne wytwórnie, ale nie było odzewu, więc postanowiliśmy sami wydać płytę i to sprawdziło się w stu procentach, bo po pierwsze płyta bardzo dobrze się sprzedaje w Polsce i na świecie, a po drugie mieliśmy pełną kontrolę nad tym, co dzieję się z naszą płytą, co oczywiście nie przeszkadza w różnego rodzaju współpracy z firmami, które zajmują się promocją i sprzedażą muzyki. Co dla was oznacza podpisanie umowy z Legacy Records? Ł: Ha! Powiem ci, że czekałem na to pytanie! Wiesz, sprawa z Legacy została zakończona. Dystrybutor nie wywiązał się z tego, co nam naobiecywał. Umowę podpisaliśmy w kwietniu, a do września nie dostaliśmy listy sklepów, do których

płyty zostały wysyłane, więc tak naprawdę nie wiedzieliśmy do końca, co się z nimi dzieje. Sprawdzianem dla nich był nasz koncert w Oberhausen na 30-leciu Destruction. Obiecali, że przyjadą z naszym merchem (koszulki, wlepki itd.). Jak się okazało na miejscu, nie odbierali od nas telefonów i w efekcie mogliśmy sprzedawać jedynie nasz ostatni album Nuclear Nightmare. Obecnie czekamy na zwrot naszych rzeczy i to by chyba było na tyle, jeśli chodzi o Legacy Records. Graliście na trasie z Katem. Gdybyście mieli wybrać dowolny zespół z całego świata, który możecie supportować, jaki byście wybrali i dlaczego? Ł: Hmm wiesz co, gdyby istniała teraz Pantera, to na pewno to byłby ten zespół, ponieważ jestem ich ogromnym fanem. Ucząc się gry na gitarze, wzorowałem się na stylu grania Dimebaga. Drugim zespołem, który mógłbym supportować na pewno byłaby Metallica i tutaj na pewno Marek się ze mną zgodzi. D: Moja odpowiedz raczej nie będzie zbyt oryginalna. Zawsze marzyłem, żeby zagrać przed moimi bohaterami z dzieciństwa, czyli przed Metallicą. A gdybyście to wy byli zespołem, który osiągnął światowy sukces, to kogo zabralibyście ze sobą w trasę? D: Gdyby nam się udało odnieść sukces na międzynarodowej arenie, to w trasę zabrałbym kapele mało znane, ale bardzo utalentowane. Jestem patriotą, więc na pewno byłyby to kapele z Polski. Sam bym ich poszukał, obejrzał, wysłuchał i zaprosił na trasę. Ł: Mamę, tatę, babcię i psa… dobraaaa, a tak na poważnie – zgadzam się z Darkiem, trzeba dawać młodym kapelom szansę na pokazanie swoich umiejętności. A kogo jeszcze bym zabrał? Hmm… pewnie Jacka Daniel’sa. K: Gdybyśmy byli zespołem, który zaszedł tak daleko, na pewno wyciągnęlibyśmy rękę do kapel, obok których zaczynaliśmy. Mam na myśli polskie zespoły, takie jak Psychopath, Striking Beast, Rusted Brain czy Thunderwar. Uważam, że zawsze trzeba pamiętać, jak to jest być w startującej kapeli, kiedy nie ma się wsparcia wytwórni, a każda pomoc jest na wagę złota. Q: No, może nie Daniel’sa ale jak już patriotyzm, to Wyborową i Żołądkową Czystą. I powiem mało patriotycznie, ale chciałbym kiedyś zagrać z Meshuggah. Zobaczyć od strony backstage’u, jak oni to robią... i dostać kontakt do ich dealera. M: Zabrałbym na trasę wybijające się polskie kapele tharshowe, bo mamy dużo ciekawych zespołów, no i Jacka Daniel’sa, obowiązkowo. O ile mi wiadomo, większość z was założyła już rodziny. Czy poszlibyście na całość, gdybyście dostali szansę na zrobienie światowej kariery? Co dla War-Saw jest najważniejsze? Jak i gdzie widzicie siebie za kolejne 5 lat? M: Rodzinę założyłem tylko ja. Jeśli War-Saw osiągnie duży sukces i będzie to wymagać wyrzeczeń, to każdy członek zespołu będzie musiał się zdecydować, jak dalece chce być częścią tego sukcesu i jak wiele jest w stanie dać zespołowi. Najważniejsze, aby nasze utwory wciąż miażdżyły nas i fanów metalu i żebyśmy ciągle z przyjemnością grali je na koncertach, co na razie się udaje, mimo że upłynęły już 2 lata od nagrania materiału na płytę w studio. Obecnie pracujemy nad nowym materiałem, który swoją koncepcją zaskoczy wszystkich metallimaniaków, mam nadzieję pozytywnie. To będzie coś nowego na rynku thrashu, ale chcemy poszerzać horyzonty tej muzy, a superpozytywne recenzje Nuclear Nightmare tylko nas przekonują, że idziemy w dobrym kierunku. Rozpętamy kolejną wojnę.

47


38


Lecterbez granic Wydostać to tytuł nowej - tym razem polskojęzycznej - płyty Lecter, na której gościnnie wystąpił także Tomek Lipa Lipnicki. O nowym krążku opowiada wokalista i lider zespołu, Roman Bereźnicki. Piotr Miecznikowski

Na Wydostać są wyłącznie polskie teksty, skąd taka decyzja? Jak powstawały? Dorosłem do tego. Po prostu. Jestem znów gotowy śpiewać i pisać w naszym ojczystym języku. Czuję, że jest to bardziej szczere. Tak przed sobą, jak i w kontakcie z ludźmi. Muzycznie także jest inaczej niż na pierwszym albumie, co było inspiracją? Zatoczyłem koło, zahaczając o swoją, naszą historię. Pierwszy album był zapisem ówczesnych przeżyć. Celowo nie dopuszczałem żadnych pomysłów sprzed lat. Chciałem, by Inside/Outside było zapisem chwili, etapu w życiu, choć było to ryzykowne. I tak się stało. Przy Wydostać inspirowałem się przeżyciami sprzed lat, wracałem wspomnieniami do różnych momentów życia. Pamiętajmy, że tytułowy utwór Wydostać powstał w 2006 roku. Na krążku pojawiło się parę tekstów i piosenek napisanych kilka dobrych lat temu. Okazały się wciąż aktualne, świeże. Poza tym, i co najważniejsze, wydanie tej płyty jest częścią mojej wizji jeszcze sprzed debiutu i ukoronowaniem naszej dotychczasowej działalności. Skąd na płycie Tomek Lipa Lipnicki? Jak doszło do współpracy? Podczas nagrywania singla Wielki wóz pomyślałem o featuringu. Tomek to dla mnie jeden z najlepszych polskich głosów oraz bardzo fajny facet. Pamiętam, że u schyłku lat dziewięćdziesiątych Lipa eksperymentował z elektroniką i pomyślałem, że może spodoba mu się ten utwór. Łączymy tam transową elektronikę z gitarowym graniem i mocnym wokalem. Znaliśmy się już wcześniej, gdyż mieliśmy z Lecterem przyjemność niejednokrotnie supportować Lipali. Z mojej strony było to dość odważne posunięcie, nigdy wcześniej nic takiego nie robiłem, mogłem przecież nie trafić w jego gust czy dobry moment, no i poprzeczkę podniosłem sobie wysoko. Wciąż jednak uważam, że muzyka nie zna granic i trzeba spełniać swoje marzenia. Wysłałem więc materiał Tomkowi, obgadaliśmy

sprawę i w ten sposób doszło do fuzji. Pamiętam moment, kiedy dostałem tracki z jego wokalem. Uczucie – bezcenne! Jak długo trwała praca nad materiałem? Gdzie i z kim nagrywaliście? Praca nad materiałem w tym przypadku trwała przez parę dobrych lat. Niektóre z tych utworów gramy od dawna, czekały tylko na dobry moment, reszta powstała w zeszłym roku. Wszystko złożyło się w jedną całość – tak, jak powinno być. Samo nagrywanie to tylko parę spotkań. Materiał był bardzo dobrze ograny. Nagrywamy zazwyczaj u siebie w studio Strobo, sam realizuję, choć tym razem pomagał mi nasz przyjaciel Grzesiek Fijałkowki [Ufecki]. Miks i mastering powierzyłem Jarkowi Toiflowi. To był strzał w dziesiątkę. Rozumiemy się z Jarkiem bardzo dobrze, zarówno prywatnie, jak i muzycznie. To zapewniło dobrą współpracę. Jarek jest świetnym, wszechstronnym realizatorem oraz, co ważne, muzykiem… także dobrym psychologiem [śmiech], co w moim przypadku bardzo się przydało. Wiedział, kiedy może iść moim tokiem myślenia, ale też kiedy mnie przystopować, postawić na swoim. Dzięki temu połączeniu powstało dzieło sztuki. Zresztą znamy się z Jarkiem od lat, ale to już inna historia. Jak nowy materiał sprawdza się na koncertach? Fantastycznie, wszystko się zgadza. Plany na przyszłość, kolejne ruchy? Jak to zawsze powinno się dziać po wydaniu płyty – koncerty. Na razie pojedyncze, ale jesienią będzie trasa. Mamy dobrego managera i wydawcę. Jest dobra energia. Wszystko zmierza w dobrym kierunku. Chciałbym zawitać do miast, w których jeszcze nie graliśmy. Zostało ich jeszcze sporo. Poza tym montujemy teledyski, nad którymi wraz z ekipą HOLEINMOON wciąż pracujemy. Pierwszy pojawi się w dniu premiery płyty, następny – po wakacjach. Mamy też sporo zarejestrowanych pomysłów na następny album.

49


rock live


TSA Ĺšwiebodzice Rock Fest 15 marca 2014 fotografia: marek koprowski








rock screen

ROCKOWA

POLSKA NA FILMOWO


Polacy nie gęsi, swój rock’n’roll mają! Oto nasz subiektywny ranking polskich filmów, które powinien znać każdy Polak w ramonesce. karolina karbownik, dorota żulikowska foto: youtube, materiały prasowe

Wielka Majówka, Czuję się świetnie MAANAM Banalna fabuła osadzona w polskich realiach przełomu lat 70. i 80. Główną atrakcją tego dzieła jest Kora i zespół Maanam. Miłośnikom wiecznie żywej grupy polecamy jednak dokument fabularyzowany Czuję się świetnie, w którym oprócz Grzegorza Ciechowskiego zobaczycie resortową córę – Monikę Olejnik. Film dedykujemy szczególnie tym, którzy nie wierzą w czar gotyckiej poezji w Byronowskim stylu (z rowerem w tle).

59


Skazany na bluesa DŻEM Jedna z lepszych polskich produkcji filmowych ostatnich lat, bez koloryzacji i słodzenia. Do tego rewelacyjna rola Tomasza Kota (Rysiek Riedel).

Sarnie żniwo Zespół Filmowy Skurcz i Kazik

Yesterday The beatles

Muza Zespołu Filmowego SKURCZ – Kazik Staszewski – wykazuje się niekonwencjonalnym talentem aktorskim i, oczywiście, muzycznym. W japonkach, bez skarpetek. Filmy ZF SKURCZ tylko dla koneserów: po secie i galarecie.

W połowie lat 80. Radosław Piwowarski cofa się o dwie dekady. Nie było iTunes, ale byli Beatlesi, a świat kręcił się wokół kartek muzycznych z trudem ściąganych… nie, nie z internetu. Zza żelaznej kurtyny. Czasy niby inne, ale problemy nastolatków takie same jak dziś.

Wojna polsko-ruska CLOSTERKELLER Dyskoteka w rytmie Scarlett Closterkellera z efektami świetlnymi serwowanymi przez dresiarskiego Borysa Szyca może zakończyć się szatańskim wymiotem. Pozycja obowiązkowa.

60


Ambassada NERGAL - Wiecie, że zawsze chciałem być muzykiem? - Wiemy!

Akademia Pana Kleksa TSA marsz wilków to Koszmar każdego dzieciaka dorastającego w latach 80. Tekturowe maski wilków straszyły okrutnie na tle wypalanych traw. Ja się pytam, czy wtedy nie ucierpiał żaden jeż?

To tylko rock W czasie, kiedy powstał, był gniotem totalnym. Dziś – wspomnień czar, chętnie z przymrużeniem oka. Oprócz naszego rodzimego Ozzy’ego oraz kultowego Dezertera usłyszeć można Krystynę Jandę z rockowym pazurem.

61


21


MIEDZYNARODOWY ZLOT MOTOCYKLOWY HARLEY-DAVIDSON i PRZYJACIELE

ELEVEN BIKE FEST4 16-18.05 2 0 1 HARLEY-DAVIDSON CLUB ELEVEN

Serdecznie zaprasza na miêdzynarodowy zlot motocyklowy „ELEVEN BIKE FEST 2014”, który odbêdzie siê w dniach 16-18.05.2014 w malowniczo po³o¿onym oœrodku wypoczynkowym Z³oty Potok Resort (4 km od miejscowoœci Gryfów Œl¹ski). W programie mnóstwo atrakcji oraz

PIATEK 16.05.2014

KONCERT

WILKI

4 SZMERY JEM DZEM SS TOP FREEBIRDS

SOBOTA 17.05.2014

BUDKA SUFLERA BIG CYC KOBRANOCKA Koncert - "Cien wielkiej góry"

www.hdc11.pl

Złoty Potok 42 59-820 Leśna woj. dolnośląskie

THE LAST RIDE MANSON BAND

ANTYRADIO COVERBAND www.zlotypotokresort.pl Wiêcej informacji na: www.11bikefest.pl


rock shot

najważniejsza decyzja

w

żywcu


Marka Żywiec ogłosiła wybory: pierwsze w Polsce głosowanie, w którym miłośnicy piwa mogą wybrać gatunek, który pozostanie w sprzedaży na dobre. Rock axxess prezentuje smacznych kandydatów.

P

iwny świat nie ma granic. Nie istnieje skończona liczba gatunków, smaków czy aromatów. Granicą może być jedynie wyobraźnia piwowara. Magia piwa polega na tym, że każdy może je wymyślać na nowo i tworzyć własne warianty. Cechuje je bogata sensoryka, a próbowanie ich to rytuał równie rozbudowany jak w przypadku win. Piwo ocenia się w kilku etapach. Najpierw określa się wygląd – kolor, nasycenie dwutlenkiem węgla oraz klarowność. Następnie sprawdza się aromat – dominujące zapachy i złożoność bukietu. Dalej jest pierwszy smak – wtedy tworzy się ogólne wrażenie i wyczuwa się nuty dominujące. Sprawdza się, jakie doznania piwo wywołuje w ustach, jaka jest jego struktura. Później opisuje się posmak, jaki trunek pozostawia. Ostatecznie weryfikacji podlega piana – jej stabilność i wytrzymałość. Ocena wszystkich elementów umożliwia sprawdzenie nie tylko ogólnej jakości, ale także stwierdzenie, czy piwo spełnia wszystkie kryteria danego stylu. Należy pamiętać o tym, że podobnie jak wino, dane piwo podaje się w odpowiedniej temperaturze i właściwie dobranym szkle. Duże znaczenie ma także technika nalewania. Tylko perfekcyjne serwowanie pozwala wydobyć wszystkie walory smakowe i zapachowe. Do wyborów Żywca stanęli trzej wyjątkowi kandydaci: Bock, Marcowe i Białe. Każdy z nich został uwarzony przez piwowarów z Żywieckiej Szkoły Piwowarskiej, ceniących tradycję, ale idących równocześnie z duchem czasu i poszukujących doskonałych smaków. Lokal wyborczy został stworzony na www.zywiec.com.pl. Wystarczy skosztować każdego z kandydatów i zagłosować na niego w terminie do 8 czerwca. Poznaj kandydatów!

65


Piwo białe swoją nazwę zawdzięcza jasnozłotemu kolorowi. Gęsta, doskonale biała, kremowa, utrzymująca się bardzo długo piana to jego znak rozpoznawczy. Jest ono naturalnie mętne. Odznacza się świeżym i orzeźwiającym smakiem. Zawiera 11-12,5% ekstraktu oraz 4,5-5,2% alkoholu. Żywiec Białe jest lekkie i delikatne – przyciąga dodatkiem kolendry. Piana jest biała, obfita i doskonale trzyma się w szklance. Warzy się je przy użyciu słodu pszenicznego oraz jęczmiennego z dodatkiem kolendry. Zachęca świeżym smakiem, doskonale orzeźwia. W podawaniu piwa kluczowe jest zapewnienie odpowiedniej temperatury – pozwala to podkreślić jego wszystkie atuty. Dla Białego to 4-6 stopni Celsjusza, co sygnalizowane jest przez zmianę koloru szklanki na etykiecie na niebieski. Białe pijemy w dedykowanym smukłym szkle, ułatwiającym zbudowanie gęstej piany. Dzięki temu przez cały czas piwo będzie aromatyczne i odpowiednio nagazowane.

Marcowe to piwo typu lager, powstałe w latach 40. XIX wieku w Niemczech. Jego nazwa pochodzi z tradycji warzenia tego gatunku w pierwszych tygodniach wiosny. Produkowane początkowo z ostatnich zapasów słodu, leżakowało aż do września i było serwowane w październiku podczas festiwalu piw Oktoberfest. Stąd też wywodzi się druga popularna nazwa marcowego – Oktoberfestbier. Z czasem możliwa stała się produkcja marcowego także w innych porach roku. W zależności od rodzaju, marcowe może mieć kolor od ciemnozłotego po głęboki pomarańczowy. Pierwsze beczki piwa marcowego warzono w Żywcu już w latach 60. XIX wieku. Pierwotnie znane jako Märzen Lagerbier, szybko zmieniło nazwę na polską i zaczęło podbijać Galicję, a następnie dalsze regiony już po prostu jako Marcowe. Było to piwo specjalne typu monachijskiego. Warzono je ze słodu ciemnego. W okresie międzywojennym produkowano również ciemne Marcowe – piwo dubeltowe, czyli o większej sile. Marcowe warzono w Żywcu aż do początku lat 90. XX wieku. Współczesne Marcowe z Żywca cechuje szczególnie delikatny smak. Do jego produkcji używa się specjalnego słodu monachijskiego,nadającego mu łagodny smak, balansowany przezdelikatnie wytrawny finisz. Ma głęboką bursztynową barwę. Zawartość ekstraktu wynosi 13,8%, a alkoholu – 5,4%. Marcowe najlepiej oddaje swoje walory smakowe, kiedy jest serwowane w kuflu w temperaturze 6-8 stopni Celsjusza. Osiągnięcie idealnego poziomu schłodzenia sygnalizuje zmiana koloru kufla, zamieszczonego na kontretykiecie na niebieski.

66


Bock (wym. bok) to tradycyjne niemieckie piwo, którego historia sięga XIV wieku. Gatunek przeżywał swój renesans na przełomie XVIII i XIX wieku. Piwo to początkowo było warzone metodą górnej fermentacji ze słodu jęczmiennego w Einbeck w Dolnej Saksonii. Wraz z upływem lat, bock zyskiwał liczne odmiany i podgatunki, docierając do coraz to nowych regionów. Na przełomie osiemnastego i dziewiętnastego stulecia dotarł do Monachium, gdzie upowszechniła się jego obecna nazwa. Zawdzięczamy ją bawarskiej wymowie nazwy miasta pochodzenia tego piwa. Rodzima nazwa gatunku – koźlak – jest tłumaczeniem niemieckiego słowa der Bock, oznaczającego kozła. Przełom wieków to czas, kiedy bocka warzyli głównie cudzoziemcy, jednak już w połowie XIX wieku, wraz z rozwojem browarnictwa, zawędrował on także na ziemie polskie. Koźlaki to piwa, do produkcji których używa się drożdży dolnej fermentacji oraz niskiej temperatury leżakowania. Są ciemne, o bogatym treściwym smaku. Charakteryzuje je głęboka rubinowa barwa i kremowa piana. Bocków jest wiele i mogą być warzone w kilku stylach. Tradycyjny ma barwę w odcieniu przechodzącym od mahoniu do ciemnej miedzi. Zawiera 1618% ekstraktu oraz 6-7,5% alkoholu. Piwo ciemne typu koźlak uwarzono w Arcyksiążęcym Browarze w Żywcu już w 1860 roku. Było ono przygotowywane z najlepszego słodu jęczmiennego, czystej górskiej wody i chmielu. Doskonały smak Bocka udawało się osiągnąć dzięki fermentacji w niskiej temperaturze oraz użyciu specjalnego rodzaju drożdży. Ze względu na dużą ekstraktywność, Bock był najdroższym żywieckim trunkiem i posiadał status piwa zbytkowego. Produkcja koźlaków w Żywcu została zakończona w 1880 roku. Piwo to przetarło szlak Porterowi, który zadebiutował już rok później. Współczesny Bock powstał ze słodu pilzneńskiego, monachijskiego i karmelowego. Zawiera 16% ekstraktu oraz 6,5% alkoholu. Ma ciemny rubinowy kolor oraz łagodny, bogaty i esencjonalny smak z chmielową goryczką i karmelową nutą. Najlepiej wydobywa swoje walory smakowe i zapachowe, kiedy podawany jest w temperaturze 9-11 stopni Celsjusza w snifterze – zmiana jego symbolu na kontretykiecie na niebiesko świadczy o osiągnięciu idealnej temperatury.

67


rock live

the sixpounder

metalfest open air 2013, jaworzno fotografia: vspectrum / www.spectrum.blogspot.com


29



vader

od nowa metalfest 2013

fotografia: vspectrum / www.spectrum.blogspot.com


32


33 photo: Hans Clijnk


digging the rock

hity znacie...


SKORO 21. NUMER ROCK AXXESS JEST WYJĄTKOWY – POŚWIĘCONY TYLKO POLSKIM ARTYSTOM – TAKI TEŻ BĘDZIE TYM RAZEM TEN DZIAŁ. STAWIAM NA POLSKIE DŹWIĘKI, ZAMIAST JEDNAK SKUPIĆ SIĘ NA JEDNYM WYKONAWCY, WSPOMNĘ O PIĘCIU PŁYTACH PIĘCIU RÓŻNYCH ZESPOŁÓW. NIEKTÓRE Z TYCH ALBUMÓW UZNAWANE SĄ DZIŚ ZA KULTOWE, CHOĆ NIECO ZAPOMNIANE DZIEŁA. INNE NIGDY NIE DOCZEKAŁY SIĘ NALEŻNEGO IM SZACUNKU, CZĘSTO IGNOROWANE ZE WZGLĘDU NA AUTORÓW. jakub „bizon” michalski

CZERWONE GITARY SPOKÓJ SERCA [1971] Czerwone Gitary raczej nie kojarzą się przeciętnemu słuchaczowi ani z nazbyt ambitną twórczością, ani z muzyką rockową. Często określa się ich jako polski odpowiednik The Beatles, aczkolwiek jeśli takie porównanie ma w ogóle jakiś sens, to należałoby nadmienić, że – w przeciwieństwie do czwórki z Liverpoolu – panowie z Gdańska przez całą karierę gustowali raczej w prostych, chwytliwych pioseneczkach. Z drobnymi wyjątkami. Na początku lat 70. – po odejściu z zespołu Krzysztofa Klenczona – grupa zerwała z klimatami bigbitowymi, charakteryzującymi polską muzykę lat 60., i postawiła na bardziej rockowe brzmienie. Efekt: kilka zupełnie dziś zapomnianych, ale dość ciekawych płyt. Krążek Spokój serca to album niewątpliwie zróżnicowany stylistycznie. Otwierający płytę utwór Uwierz mi, Lili to jeszcze nawiązanie do wcześniejszych albumów Czerwonych Gitar, ale już dwa kolejne kawałki to takie oblicze tej grupy, o którym chyba niewielu wie. Zwłaszcza w kompozycji Nocne całowanie słychać wpływy brytyjskiego

blues rocka spod znaku Cream. Serio! W utworze Gdy trudno zasnąć panowie odjeżdżają nawet momentami w klimaty wczesnych Floydów ery Barrettowej. Z miejsca podrywa piosenka Uczę się żyć, może niezbyt skomplikowana, ale bardzo dynamiczna, z rockowym kopem, mocno inspirowana Beatlesowskim Come Together. Bardzo sielsko i przyjemnie robi się przy delikatnym, niezwykle subtelnym muzycznie Jesteś, dziewczyno, tęsknotą. Nie irytuje nawet nieco płaczliwy śpiew Seweryna Krajewskiego. Trzeba to powiedzieć wprost – w najlepszych momentach Spokoju serca Czerwone Gitary w niczym nie ustępują grupom, które w tym samym czasie tworzyły czołówkę brytyjskiej sceny rockowej. Żeby jednak nie było tak różowo – panowie kilka razy uderzają w typowy dla najbardziej znanych swoich kompozycji muzyczny banał. Do tej grupy nagrań zaliczyć można chyba jedyny znany utwór z tego albumu – Płoną góry, płoną lasy. Ale i przyznać należy, że zespół miał w swoim dorobku kompozycje dużo bardziej rzewne i banalne. Spokój serca to płyta niesłusznie zapomniana. To, że kupienie jej na CD graniczy z cudem, raczej nie sprzyja zmianie tego stanu.

SKALDOWIE KRYWAŃ, KRYWAŃ [1972] Skaldowie kojarzą się przeciętnemu słuchaczowi ze skocznymi melodiami, z tymi, którzy „porwali te panny prosto od Kmicica…” i z Prześliczną wiolonczelistką. Jednak wiele osób nie wie, że grupa ta jest też odpowiedzialna za stworzenie jednej z najlepszych i najbardziej znanych polskich płyt artrockowych. Krywań, Krywań to jedynie pięć kompozycji, z których pierwsza – Krywaniu, Krywaniu – trwa niemal 18 minut i zajmuje całą pierwszą stronę wydania winylowego. Utwór ten to prawdziwa muzyczna jazda bez trzymanki w stylu wczesnych nagrań Deep Purple, podszyta akcentem góralskim, który stanowi motyw przewodni całości. Ta muzyczna „purpura” to w dużej mierze zasługa organów Hammonda obsługiwanych przez lidera grupy, Andrzeja Zielińskiego, który jako druga osoba w Polsce (po Czesławie Niemenie) dysponował tym kultowym instrumentem. Świetną robotę robi tu też bas Konrada Ratyńskiego oraz solo na skrzypcach Jacka Zielińskiego. To niewątpliwie jeden z najwy-

75


bitniejszych utworów w historii polskiej muzyki. Strona B siłą rzeczy pozostaje w cieniu tego monumentalnego dzieła, aczkolwiek grupa w każdym z czterech umieszczonych na niej utworów prezentuje się niezwykle ciekawie i różnorodnie. Juhas zmarł to znakomite, niezwykle chwytliwe połączenie polskiej muzyki folkowej, klimatów latynoskich i jazzu. Zdecydowanie najkrótsza kompozycja na płycie – Jeszcze kocham – to udany ukłon w stronę lżejszych, bardziej popowych klimatów, z którymi najczęściej kojarzony jest zespół, choć i tu nie brakuje jazzujących wstawek fortepianu. Pozostałe dwa kawałki – Gdzie mam ciebie szukać i Fioletowa dama – to śmiałe nawiązanie do tradycyjnego hammondowo-gitarowego rocka. Niestety zdobycie kompaktowego wydania tej wybitnej płyty za przyzwoitą cenę graniczy obecnie z cudem.

TEST TEST [1974]

Hasło: Wojciech Gąssowski. Skojarzenia? Dansingowy hit o prywatkach i rzewna pieśń z serialu M jak Miłość. Niezbyt dobra rekomendacja, zwłaszcza w kontekście artykułu w magazynie zajmującym się muzyką rockową i metalową. Uwierzcie mi jednak, czytelnicy (zwłaszcza ci młodsi) – nie zawsze tak było! W pierwszej połowie lat 70. na polskiej scenie muzycznej

76

całkiem nieźle radził sobie zespół Test właśnie z Gąssowskim w roli wokalisty oraz Dariuszem Kozakiewiczem na gitarze – tym samym, który wcześniej grał na legendarnej płycie Blues zespołu Breakout, a obecnie jest podporą Perfectu. I co najważniejsze – Test był uznawany za pierwszy polski zespół hardrockowy. Nic dziwnego – rockowe klimaty mamy tu już od pierwszego utworu – dynamicznego Płyń pod prąd. Gęsto od gitar jest też w Inna jest noc. To znakomite podwójne wprowadzenie do płyty. Dalej wcale nie jest słabiej. Są rzeczy mocniejsze, zaskakujące mocą i gitarowym czadem, jak Zguba, Gdy gaśnie w nas płomień czy Licz na siebie sam. Są też fragmenty spokojniejsze, nasycone gitarową lub gitarowo-organową nutą, jak Testament (świetna partia klawiszowa Krzysztofa Sadowskiego, ojca znanej skądinąd Marii), nieco zbyt szybko ucięte Śnij o mnie czy Droga przez sen (ponownie Sadowski!). I wreszcie największy hit zespołu, wieńczący płytę numer Przygoda bez miłości. Prawdziwy klasyk polskiego rocka. Naprawdę tak grało się w Polsce w 1974 roku. Aż trudno uwierzyć, że gość, który tak znakomicie śpiewa na tym albumie, to ten sam sobowtór profesora Miodka, pojawiający się od czasu do czasu w telewizji i prezentujący wizerunek, który kojarzyć się może raczej z golfistami niż rockmanami. Jedyne kompaktowe wydanie tego krążka, wypuszczone w 1992 roku, zawiera dodatkowo 5 utwo-

rów (w tym między innymi cover Smoke on the Water). Co dziwne, kompozycje te umieszczono nie na końcu, a na początku tego wydania płyty.

FATUM MANIA SZYBKOŚCI [1989]

Na pytanie o największe polskie zespoły metalowe lat 80. i początku kolejnej dekady większość słuchaczy wymieni grupy Turbo, TSA, Acid Drinkers czy KAT. Warszawski zespół Fatum został w dużej mierze zapomniany, choć niewątpliwie jest dziś dla zagorzałych polskich fanów heavy metalu kapelą kultową. Być może na taki stan rzeczy wpływ miało to, że grupa nagrała zaledwie dwie płyty i w obu przypadkach niedługo po wydaniu albumu zawieszała działalność. „Kultowość” formacji niewątpliwie wzmocniła też przedwczesna śmierć wokalisty Fatum, Krzysztofa Ostasiuka, który zmarł w 2002 roku, wkrótce po zakończeniu nagrań na trzeci krążek zespołu, który nigdy nie został wydany. Muzyka Fatum to melodyjny, dość przystępny i wygładzony heavy metal ze sporym udziałem klawiszy. Z jednej strony sprawia to, że materiał na Manii szybkości łatwo wpada w ucho. Z drugiej – osoby, które nie przepadają za tą ugrzecznioną odmianą heavy metalu rodem z lat 80. będą niewątpliwie kręcić nosem na brzmienie i klawiszowy plastik.


Taki urok tamtych czasów. Inni być może nie będą w stanie przebić się przez teksty, przyznajmy – często nie najwyższych lotów. Ale też nie każdy zespół grający tego typu muzykę musi odnosić się w swojej twórczości do klasyki literatury czy historycznych bitew. Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że Mania szybkości to w swoim gatunku krążek bardzo udany. Ostasiuk dysponował silnym, wysokim głosem, przywodzącym na myśl Grzegorza Kupczyka z Turbo. Także gitarzysta Piotr Bajus to sprawny muzyk, dzięki któremu na krążku znajdziemy sporo porywających partii gitarowych. Dominują oczywiście szybkie dynamiczne numery, jak Mania szybkości, Frajer i Kac-88, ale nie brakuje także kilku chwil oddechu w postaci podniosłych rockowych ballad (Błaganie). To po prostu sprawnie napisany i zagrany materiał, który momentami nawiązuje do twórczości Turbo czy Oddziału Zamkniętego. Dla fanów tego typu grania pozycja absolutnie obowiązkowa!

ODDZIAŁ ZAMKNIĘTY BEZSENNOŚĆ [1995]

Dla większości fanów rocka w Polsce Oddział Zamknięty już zawsze będzie się kojarzył przede wszystkim z dwiema pierwszymi płytami grupy oraz ze śpiewającym na nich Krzysztofem Jaryczewskim. Nic dziwnego – Party, Obudź się, Ten

wasz świat czy GAndzia i ja to absolutna klasyka rodzimego rocka. Po odejściu Jaryczewskiego, który popadł w poważne problemy zdrowotne, grupa przez chwilę próbowała grać z innymi wokalistami (między innymi z panem, który od kilkunastu lat po kilka razy w tygodniu wciąż dopytuje się, jaka to melodia). Wreszcie po kilkuletniej przerwie Oddział powrócił z człowiekiem, który został w kapeli na nieco dłużej – Jarosławem Wajkiem. To on śpiewa na trzeciej i czwartej płycie zespołu – Terapii i Bezsenności. O ile ta pierwsza zapisała się w pamięci fanów rocka choćby tym, że znajduje się na niej hit Gdyby nie ty (choć ta kompozycja stała się przebojem dopiero w nagranej dwa lata później wersji akustycznej), o tyle Bezsenność jest dziś niemal kompletnie zapomniana. A szkoda, bo to jedna z lepszych polskich płyt rockowych. Przekonujemy się o tym od samego początku. Mam swoje nic to udane wprowadzenie w klimat krążka – utwór prezentuje bardziej mięsiste brzmienie Oddziału w latach 90., lecz Wajk jednocześnie nawiązuje tu nieco do wokalnej maniery Jaryczewskiego. Podobnie prezentuje się 1987? Pamiętam. Jednak jeszcze lepiej jest, gdy Wajk śpiewa całkiem po swojemu. A ma chłop naprawdę świetny głos, który najlepiej sprawdza się w utworach nieco spokojniejszych. Takim jest Wierzę, że moja bezsenność będzie twoja – kompozycja zadedykowana Ryśkowi Riedlowi, także

muzycznie nieco bliższa Dżemowi niż „typowy” kawałek Oddziału. Świetnie buja numer Drzewa. To już nie jest ten zbuntowany Oddział z lat 80., a dojrzały muzycznie kolektyw, który nie musi grać głośno i szybko, by zwracać na siebie uwagę. Znakomicie wyszły dwa covery utworów Krzysztofa Klenczona. Można nawet odnieść wrażenie, że Jesień to kawałek wręcz stworzony do wersji hardrockowej. Płytę wieńczy przepiękny numer Do…, spokojna kompozycja, niewątpliwie jedna z najlepszych w dorobku grupy. Wielka szkoda, że ten skład nie został ze sobą na dłużej. Wajk odszedł tuż po nagraniu krążka, a wkrótce potem na ładnych parę lat zniknął z radaru. Na Bezsenności spisuje się fantastycznie. Być może narażę się na krytykę ze strony fanów zespołu, ale dla mnie to właśnie Wajk jest zdecydowanie najlepszym wokalistą w historii grupy. Instrumentaliści też stanęli na wysokości zadania. Gitary brzmią dużo bardziej soczyście i przyjemnie niż na pierwszych płytach. Cieszy obecność oryginalnego perkusisty grupy – weterana polskiej sceny rockowej Jarosława Szlagowskiego. Ucho cieszy też gra basisty Waldemara Kuleczki. Czemu ten chłop marnuje się w Papa Dance? Bezsenność to najlepsza płyta Oddziału Zamkniętego, a to, że jest kompletnie nieznana fanom rocka w Polsce, należy uznać za jedną z największych muzycznych wtop polskiej muzyki ostatnich 20 lat.

77


nova rock 2014 nickelsdorf, austria

CIESZYN WROCŁAW RZESZÓW KRAKÓW ŁÓDŹ

300 KM 415 KM 560 KM 395 KM 610 KM

Bilety od 126 euro w eventim.sk

52


20 lat THE OFFSPRING Taki jubileusz nie może obejść się bez świętowania! Wiedzą o tym członkowie amerykańskiej grupy punkrockowej The Offspring i szykują niezłą fetę. Podczas zbliżającego się festiwalu Nova Rock, w strefie The Volume Grill&Chill zabrzmi na żywo cały album Smash, który dla kapeli okazał się przełomem. Na kartach historii muzyki zapisał się także jako najlepiej się sprzedający album wydany przez niezależną wytwórnię fonograficzną. Epitaph Records wypuściła krążek w 1994 roku. Do dziś sprzedano go w nakładzie 11 milionów egzemplarzy.

PIĄTEK 13 czerwca

Niedziela 15 czerwca

The Prodigy Volbeat Limp Bizkit Slayer Casper Steel Panther Sepultura Bring Me The Horizon Seether Black Stone Cherry The Used Phil Anselmo & The Illegals Crazy Town Irie Révoltés Buckcherry Panteón Rococó

Black Sabbath Avenged Sevenfold Soundgarden Rob Zombie The Offspring Megadeth Dropkick Murphys Fettes Brot Black Label Society Bad Religion Ed Kowalczyk Arch Enemy Karnivool Walking Papers Uncle Acid & The Deadbeats Miss May I Wendi’s Böhmische Blasmusik

Sobota 14 czerwcA Iron Maiden Seeed Mando Diao Amon Amarth Sunrise Avenue Special Late Night 80’s Show: David Hasselhoff Awolnation Anthrax Mono & Nikitaman Trivium Samy Deluxe Ghost Emergency Gate feat. Haddaway K.I.Z. Epica My First Band

Scena Red Bull Brandwagen Skillet • Crowbar • Gerard • Memphis May Fire • Blitz Kids • Kaiser Franz Josef • Birth Of Joy • Stu Larsen • Reignwolf • Battlecross • The Graveltones • Huntress • Powerman 5000 • The Badpiper Cam McAzie


dark access

DELIGHT

fading TALE

leszek mokijewski

W

The crowd is lamenting over The tragic fates of victims Despite the fact that about the Drama On the stage of her ensnare soul They are silent

blasku księżycowej poświaty na scenie życia, gdy cisza zalega nad samotnymi duszami, dopełniając obraz porzuconej miłości, swój początek znajduje tragiczna historia. Subtelne dźwięki klawiszy, a zaraz po nich heavymetalowe gitary prowadzą w głąb opowieści. Przerwana została cienka nić miłosnej gry, w zdradzonym spojrzeniu pojawiła się chęć zemsty. Paulina Maślanka swym czarującym głosem snuje opowieść. Dwie dusze jeszcze chwilę temu połączone w miłosnym uniesieniu, a dziś sobie obce. Ich świat zamienił się w proch, a serca zamarły. Usta zdobi tylko strużka krwi wypływająca z przegryzionego słowa „kocham”. Nie zagrają już wspólnie na scenie życia. Sztylet uderzył o posadzkę zbroczoną czerwienią. U kresu prawdy i miłości pozostała tylko pustka. Jej niespełnione marzenie.

I can’t say I know myself But I know that I have Pictures of my faces Deep in my mind, changing in time! W nieustającym biegu zachłystujesz się czasem, który nieubłaganie przemija. Niczym w nieskończonym filmie grasz różne role. Strach przed prawdziwym ja cię paraliżuje. Myślisz, że znasz siebie, a nieraz przyjmujesz przeróżne maski. Wsłuchaj się w ciszę i poszukaj swojego prawdziwego ja. Pełen ciepła i wrażliwości głos Pauliny, a wraz z nim wznosząca się muzyka prowadzą dalej. Przestań się chować pod płaszczem swej

80

powierzchowności, pokaż, kim jesteś, odetchnij pełną piersią. Twoje prawdziwe imię jest dziś niczym niezapisana księga. Na krótko byłeś sobą, gdy echa dziecięcego śmiechu odbijały się w korytarzach szkolnych sal. Teraz spoczywasz w formalinie swego istnienia, powoli umierając. Przebudź się – nie jest jeszcze za późno.

I still believe in people who think Love is something more than desire Although it flavours our life With a taste of sombre wine Wydana w 2002 roku płyta zespołu Delight zatytułowana Fading Tale to drugi album w historii grupy. Muzykę zawartą na płycie ciężko umiejscowić w jednym gatunku, choć blisko jej do stylistyki gotyckiego metalu. Różnorodność warstwowa poszczególnych numerów, melodyjne, momentami wręcz heavymetalowe gitary tworzą klimatyczną otoczkę dla niesamowitego głosu wokalistki. Paulina Maślanka obdarzona anielską barwą jest w moim odczuciu największym atutem zespołu. Wspaniale maluje obrazy opisane poetyckimi tekstami jej własnego autorstwa. Raz znajdujemy się na scenie życiowego teatru, by po chwili wznosić się na obłokach w krainie sennych marzeń, a następnie spaść prosto w codzienność. Jeśli połączyć to z pełnym ekspresji głosem, nie sposób nie dać się porwać emocjom, jakie niesie ze sobą muzyka zawarta na Fading Tale. Nie czekaj dłużej i przekrocz bramy zapomnianej historii.



10. - 13. 7. 2014

D i s t i l l e r y Vizovice, Czech Republic www.mastersofrock.cz

Exclusive festival set feat. new album and Best of - the greatest hits!

Special show with setlist created by fans! First show in Czech Republic!

Special SCORPIONS set - performance of „Lovedrive“ album.

Special night show full of fire and pyro effects!

... and many others Premium Czech draught beer €1.10 only!

TICKETS:

www.mastersofrock.cz www.ticketportal.pl www.ticketpro.pl


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.