BIZNES / www.expressbiznesu.pl
Przepiórcza Farma Są miejsca do których przez całe lata wraca się z wielką przyjemnością. Stworzone z marzenia i budowane na mocnych podstawach, a także przekonaniu, że sukces w biznesie jest możliwy, jeśli poprowadzimy go w oparciu o kompromis i w zgodzie z samym sobą. W Przepiórczej Farmie w Trzcinnie Koło Miastka, jak podkreśla Zofia Dopke właścicielka nie dzieją się cuda. Rozwój proekologicznej agroturystyki to nagroda za zaangażowanie całej rodziny. Jak również nadzieja, że stanie się skarbem przekazywanym z pokolenia na pokolenie.
N
azwa Przepiórcza Farma wiąże się z jakąś szczególną historią?
Jest związana z początkiem naszej działalności, którą była hodowla przepiórek. Sama historia miejsca faktycznie nie jest oczywista. W tamtym czasie oboje z mężem pracowaliśmy zawodowo, w pracy układało się nam doskonale. Przeważył charakter – mieliśmy dość niespokojne dusze, więc niezależnie od stopnia poukładania świata gdzieś nas ciągnęło, dlatego gdy pojawiła się możliwość wydzierżawienia farmy nie wahaliśmy się. Miejsce nas urzekło, od początku wiedzieliśmy, jak ma wyglądać – gdzie powstanie agroturystyka, gdzie będziemy hodować przepiórki i króliki, oraz jak usytuujemy stawy rybne. Zależało nam agroturystyce proekologicznej, funkcjonującej na szeroką skalę i nastawionej na rodziny z dziećmi. Nazwa
22
Przepiórcza Farma całkowicie nasze marzenie odzwierciedlała.
Początki były trudne? Zaczynaliśmy od 5 pokoi z łazienkami i hodowli przepiórek. Działalność biznesowa była dla nas nowością, jesteśmy z wykształcenia leśnikami. Ja bardzo parłam, aby jak najszybciej urzeczywistnić plany, tym bardziej, że większość decyzji jakie zapadały opierałam na doświadczeniach z dzieciństwa. Urodziłam się w Gdyni, jednak większość mojej rodziny pochodzi z Półwyspu Helskiego, gdzie tradycją jest, że latem domy zamieniają się w letniska. Podczas wakacji u cioci w Jastarni nauczyłam się, że ci sezonowi goście oprócz rybołówstwa są głównym źródłem utrzymania mieszkańców. Od drugiej babci zamieszkującej w lesie odebrałam za to lekcję gościnności – nie wynajmowała pokoi, ale wszyst-
kich przechodniów, którzy szli nad jezioro Bieszkowickie, czy Wyspowo raczyła wodą i jakimś przysmakiem w przysłowiowym gratisie. Zapamiętałam to bardzo dobrze i gdy pojawiła się szansa na własną agroturystykę nie miałam wątpliwości, że to jest moja zawodowa i życiowa droga.
Czyli gen gościnności jest jednak silnym argumentem w biznesie? Niezmiernie ważnym. W moim przypadku była to klasyczna gościna, taka od serca, która powoli przekształciła się w oczekiwaną usługę kompleksowo wyświadczaną odwiedzającym Farmę.
Nie bała się Pani ryzyka, jakie niesie za sobą prowadzenie agroturystyki całkowicie uzależnionej od oceny klientów i pogody? Zupełnie nie. Jesteśmy na rynku od 22 lat