7 minute read
ROZMOWA RYNKU/ OPOWIEŚCI Z CZARNEGO MIASTA
Marta Knopik pisarka, autorka powieści „Czarne Miasto” (2020) i „Rok zaćmienia” (2021), nauczycielka. Jej debiut zdobył m.in. tytuł Książki Roku 2020 przyznawany przez portal literacki Granice.pl. Stypendystka Prezydenta Bytomia w dziedzinie literatury. Pasjonatka wypraw wysokogórskich i rowerowych, adeptka sztuki białego śpiewu.
OPOWIEŚCI Z CZARNEGO MIASTA
Advertisement
W swoich książkach zabiera nas do Czarnego Miasta, by wraz z jego mieszkańcami poszukać rozwiązań niecodziennych zagadek. Oczarowuje przy tym światem, wcale nie czarnym, a mieniącym się barwami setek opowieści. Dla polskiego czytelnika książki Marty Knopik okazały się uniwersalnymi historiami i szybko zdobyły uznanie. Lokalni odbiorcy tej lektury zobaczą w niej także znajome miejsca, postacie, historie, a może samych siebie na skrzydłach wyobraźni autorki. O inspiracjach, końcach świata i procesie pisania powieści rozmawiamy z Martą Knopik.
Tekst: Katarzyna Mołdawa/ Zdjęcia: Grzegorz Goik
Chciałabym zacząć rozmowę od Pani debiutanckiej powieści i od jej bohaterów. Pierwszym z nich jest tytułowe fikcyjne Czarne Miasto. Nie jest ono chyba metaforą Bytomia, domyślamy się jednak, że Bytom był dla Pani inspiracją.
Bardzo ważne jest dla mnie właśnie to rozróżnienie: Bytom jest inspiracją, ale Czarne Miasto to nie Bytom, ponieważ Czarne Miasto tak naprawdę – jak mówią jego mieszkańcy, jak na to wskazują wszelkie znaki – skazane jest na zagładę, natomiast Bytom, jak sądzę, jest w fazie powolnego rozkwitu. Bytom jest dla mnie niewyczerpanym źródłem inspiracji. Przyznam, że uwielbiam zwłaszcza owe lekko zaniedbane zaułki miasta. Podoba mi się także pewna okresowa senność miasta i jego tajemniczość. Przemawia to do mojej wyobraźni bardzo silnie.
Drugim bohaterem „Czarnego Miasta” są jego mieszkańcy. To społeczność, która żyje w poczuciu przemijania, odchodzenia pewnej historii, nadciągającego kresu wszystkiego. W bytomianach także jest silna nostalgia za tym, co minione, trochę czarnomieszczańska. Wydaje mi się, że powieść może mieć w pewnym sensie moc terapeutyczną, skoro porusza tę tematykę.
Umieściłam fabułę, a przynajmniej kluczowe wydarzenia fabuły powieści „Czarne Miasto” na przełomie tysiącleci. Kończyłam wtedy liceum a Bytom był w momencie przemiany: stare odchodziło, a nowego jeszcze nie było widać na horyzoncie. Słyszało się o zamykaniu kolejnych zakładów, o tym, że ludzie się wyprowadzają się z miasta - to był czas kurczenia się społeczności Bytomia. I powieść jest o tym momencie, a raczej o moich wrażeniach z tamtego okresu. Wiem, że nie tylko moich, bo przecież pamiętam, jakie były rozmowy, a jako że zbliżał się koniec tysiąclecia, więc nie tylko na Śląsku mówiło się o końcu jakiejś epoki. Do tego dołóżmy ówczesną plotkę o pluskwie milenijnej, o tym, że przestaną działać wszelkie technologie. Te wszystkie opowieści wydawały mi się wtedy bardzo spójne, chociaż oczywiście nie wierzyłam w koniec świata. Bo to jest tak, że ów koniec świata jest zapowiadany co chwilę! I rzeczywiście, stary świat odchodzi, więc coś się kończy, ale też przychodzi
nowe. Nas bytomian łączy owo wzdychanie za tym, co minęło.
Są w końcu w Pani powieści bohaterowie pierwszego planu ‒ rodzina Bobrów, która wprowadziła się do Czarnego Miasta, a dokładniej do starej kamienicy, i która musi to miasto oswoić. Czy na tym poziomie znajdziemy nawiązania do Pani historii rodzinnej?
Rodzina Bobrów: Wanda Bóbr, Zdzisiek Bóbr i dwie córki Belinda i Bianka, zwane siostrami BeBe, przybywają z Dolnego Śląska. Moja rodzina takTo jest też opowieść o ludziach, którzy nie mają siedziby rodowej, nie mają jakiejś wsi, do której mogą wracać, ani domów i ziemi z dziada pradziada. Nie mają korzeni, ale – może dzięki temu – potrafią te korzenie zapuścić tam, gdzie się znajdują, nie czują się wyrwani. Zadomawiają się w Czarnym Mieście. że pochodzi z Dolnego Śląska, ale na Dolny Śląsk przyjechała po II wojnie ze Wschodu. Część przodków przybyła z okolic Starego Sącza, część spod Kielc, część z jeszcze dalszego Wschodu. To jest też opowieść o ludziach, którzy nie mają siedziby rodowej, nie mają jakiejś wsi, do której mogą wracać, ani domów i ziemi z dziada pradziada. Nie mają korzeni, ale – może dzięki temu – potrafią te korzenie zapuścić tam, gdzie się znajdują, nie czują się wyrwani. Zadomawiają się w Czarnym Mieście. I chociaż główna bohaterka do końca mówi, że się nie czuje czarnomieszczanką, że to miasto ją przerasta, przeraża, to jednak wrasta w tę społeczność i się w niej odnajduje. A ta opowieść o rodzinie bez korzeni, to jest też opowieść o mojej rodzinie.
Rozmawiając o Pani twórczości, trzeba wspomnieć o sile kreacji, sile
wyobraźni w stwarzaniu nowych światów. Wychodzi Pani od przedstawienia w fabule z pozoru błahego wydarzenia, a po chwili przed czytelnikiem rozciąga się perspektywa sięgająca tajemniczej podmiejskiej głębi i legendarnych początków miasta. Tu jest magia. Czy tak Pani widzi rolę literatury?
W strukturze powieści „Czarne Miasto” jest trochę wydarzeń, ale jest bardzo dużo tego, co ludzie sobie opowiadają. To jest dla bohaterów równie ważne, jak to, co się dzieje wokół. Kiedy więc jedna z bohaterek wspomina swojego dziadka, to przytacza to, co od niego usłyszała. Opowieść rozrasta się na boki. Tak właśnie widzę literaturę i tak też postrzegam w ogóle świat. Myślę, że moje życie na równi jest złożone z tego, co przeżywam, i z tego, co mi opowiedziano, co przeczytałam, zobaczyłam na filmach, czyli z przeróżnych opowieści, którymi nasiąkam. One tak samo na mnie wpływają, jak to, co się ze mną dzieje w świecie rzeczywistym, jak wydarzenia, które mi się przytrafiają. Chciałam, żeby to było w powieści odczuwalne. Kiedy więc bohaterowie słuchają o dawnych wydarzeniach, to częściowo się tam znajdują.
Pani powieść składa się z osobistych przeżyć, wrażeń, są tu fakty z historii Śląska, motywy z legend.
Bardzo różnie. W przypadku „Czarnego
Miasta” najpierw pisałam przeróżne opowiastki, a potem je składałam, chociaż od początku wiedziałam, po co je piszę, wiedziałam, która postać je opowie i dlaczego. Kiedy opowiadałam na przykład o żałobie Katarzyny i jej magicznym przejściu o północy do innego świata, to dlatego, że było mi to potrzebne w kontekście głównej bohaterki. Ktoś jej więc tę historię opowiedział, bo to było dla niej ważne i było tropem Myślę, że moje życie w fabule. Kiedy opona równi jest złożo- wiadam legendę, to też ne z tego, co prze- dobieram taki materiał, żywam, i z tego, który jest istotny dla co mi opowiedziano, fabuły. Osobno więc co przeczytałam, zo- przebiega etap szukania baczyłam na filmach, legend, mitów, zbierania czyli z przeróżnych informacji, studiowania opowieści, który- i przygotowywania się. mi nasiąkam. One Nie jest to wprawdzie tak samo na mnie powieść historyczna, ale wpływają, jak to, czułam się w obowiązku, co się ze mną dzieje by pewne rzeczy pow świecie rzeczy- układać sobie w głowie. wistym, jak wyda- Zatem najpierw część rzenia, które mi się badawcza, potem twórprzytrafiają. cza.
Tak też powstawała druga książka – „Rok Zaćmienia”, wydana w tym roku?
„Rok Zaćmienia” jest trochę inną opowieścią, ponieważ w jej przypadku miałam inny pomysł fabularny. Narodził się on, kiedy w Muzeum Śląskim na wystawie w Galerii Plastyki Nieprofesjonalnej zobaczyłam obraz Marka Idziaszka „Dzielnica śmieciarzy”. To bardzo ciekawa praca, namalowana na szkle, niezwykle bogata w detale. Jest na niej cała masa postaci.
Marek Idziaszek jest byłym górnikiem i wywodzi się jeszcze ze środowiska, które brało udział w zajęciach twórczych przy zakładach pracy. Co ciekawe, „Dzielnica śmieciarzy” została namalowana na przełomie tysiącleci, czyli w okresie, do którego wracam w powieściach. To jest obraz, który zbiera rozmaite, typowe dla Śląska elementy z różnych miast i wkłada je w jedną przestrzeń. Bohaterowie obrazu, a jest ich niesamowicie dużo, to ludzie, którzy są w sytuacji granicznej w swoim życiu. Jeden z bohaterów, bardzo niepasujący do całej reszty, do mnie przemówił. I już miałam pomysł na fabułę, wiedziałam, że do Czarnego Miasta, bo ono także pojawia się w drugiej książce, przybywa on w pewnej sprawie. Można powiedzieć, że ta fabuła sama się napisała. To podróż bohatera do niezwykłego świata. Najpierw ocenia go bardzo sceptycznie, ale potem daje się porwać wirowi wydarzeń.
Pisze Pani również powieść młodzieżową, w której sięga znów do legend. Łatwiej czy trudniej tworzy się dla młodego czytelnika?
I łatwiej, i trudniej. Łatwiej, ponieważ dla młodzieży układa się trochę prostsze fabuły, mniej jest wątków pobocznych, ale rzeczywiście jest też trudność, bo trzeba się bardzo pilnować, żeby nie uderzyć w przesadne uproszczenie. Przyznam, że jestem zapaloną czytelniczką powieści młodzieżowych. Jako nauczycielka pracuję z 11- i 12-latkami i bardzo lubię ludzi w tym wieku. Bardzo chciałam taką książkę napisać i dała mi ona dużą swobodę w puszczeniu fantazji. To opowieść o pewnej dziewczynie, która znajduje niezwykły podarunek. W trakcie wydarzeń dziewczyna dowiaduje się o sobie czegoś niesamowitego, mianowicie, że częściowo przynależy do magicznego Wężowego Królestwa. To Wężowe Królestwo i w ogóle Wężowego Króla zapożyczyłam z baśni Beskidu Śląskiego. Był to dla mnie niezwykle przyjemny proces tworzenia, bo mogłam trochę pobawić się fabułami, chociaż wykonałam także dość poważną pracę badawczą nad materiałem źródłowym. Okazało się, że w mitologii słowiańskiej to wąż jest istotą powietrzną, a smok ziemną czy wodną, a więc inaczej niż w popkulturze. Będę się starała jednak pójść za mitologią.
Wiem, że w wolnej chwili eksploruje Pani okolice na rowerze. Jakie wybiera Pani miejsca i czy te wyprawy bywają inspirujące?
Najlepsze pomysły przychodzą mi do głowy właśnie na rowerze. To cudowna sprawa. Bardzo lubię trasy w okolicach Bytomia. Zwłaszcza jedną: najpierw przejeżdżam przez hałdę, potem zagłębiam się w stronę Segietu i wracam, na przykład przez Miechowice. To jest odpoczynek, ale też pięknie czyści głowę. Jeżeli pogoda pozwala, to jeżdżę na rowerze do pracy do Katowic. Polecam.
Posłuchaj podcastu z Martą Knopik