nr 11 (1/2013)
W numerze: KleptoKracja polsKa III RP jako państwo drapieżcze – Bartłomiej Radziejewski Jak się ukręca łeb aferze – Maciej Gurtowski
o KleptoKracji w ameryce 8 40
Wspólnoty przestępcze, błędne koła i spirala występku. O logice polskiej administracji – Paweł Soloch 50 Dzieci zamykają oczęta, czyli odmowa wiedzy a kleptokracja – Radosław Sojak
Zakręcić kurek finansjerze – rozmowa ze Stevenem A. Ramirezem 136
Globalne zmiany, reGionalne sKutKi 60
Folwark Trzeciej Rzeczypospolitej – Rafał A. Ziemkiewicz 70 Przed syndykami broń nas, Panie! – Bartosz Pilitowski 76 Po sprawiedliwość do Strasburga – Aleksandra Rybińska 84 Armia psuje się od głowy – rozmowa z Bogdanem Święczkowskim 92 Komu naprawdę służy planowanie przestrzenne? – Adam Radzimski
Państwo na usługach wielkiego biznesu – rozmowa z Jamesem K. Galbraithem 130
Zarzucajmy kotwice gdzie się da! – rozmowa z Olafem Osicą 142 G20 jako barometr słabnięcia Zachodu – Tomasz Grzegorz Grosse
156
Niemcy idą za własnym interesem – rozmowa z Markiem A. Cichockim
164
Rosja: retoryczny zwrot ku Azji, praktyczny ku Europie – Marcin Kaczmarski 170
102
Rozumienie własności a kleptokracja – Olgierd Sroczyński 112 Księstwa bez książąt. Dlaczego postkomunistyczne kleptokracje nie radzą sobie z polityką? – Michał Kuź 120
KsiążKi Dwie Jadwigi Staniszkis, czyli fiasko procesualnej teorii władzy – Andrzej Maśnica 176 Pakt Ribbentrop-Beck jako lekcja politycznego realizmu – Remigiusz Włast-Matuszak 212
rzecz wstępna Polska jest naturalnie bogatym krajem. Wielkość, położenie, obfitość surowców – predestynują ją do tego. Jeśli spojrzeć na procent dochodu krajowego przeznaczanego na usługi publiczne – np. na uważane za niedofinansowane szkolnictwo wyższe – łatwo zauważyć, że pod wieloma względami nie odstajemy specjalnie od zachodnich państw dobrobytu. Zachowując proporcje, trzeba spytać: co się z tym bogactwem dzieje? Dlaczego teoretycznie nie odstając od Zachodu, tak bardzo praktycznie odstajemy? W tym numerze „Rzeczy Wspólnych” proponujemy perspektywę wyjaśniającą tę rozbieżność. Jest nią teoria państwa drapieżczego (predatory state), kleptokracji, dyskutowana przez zachodnich naukowców od kilkudziesięciu lat, u nas do tej pory nieznana. Aplikując ją do warunków polskich, pokazujemy mechanizmy zinstytucjonalizowanej kradzieży i korupcji, związki między słabością państwa, gospodarki i społeczeństwa, specyficzną (sub)kulturę kleptokratycznych elit, ale też współzależność „drapieżców” i „ofiar” sprawiającą, że ci drudzy niespecjalnie kwapią się do wymuszania radykalnych zmian status quo. Zwalczamy też mit o uzdrawiającym działaniu czasu, wskazując, że jest on – wbrew dość powszechnemu mniemaniu – sojusznikiem systemowych patologii. Wreszcie, przeciwstawiając kleptokrację republice, konstatujemy niezbędność obywatelskiego przebudzenia, jeśli ma nastąpić znacząca poprawa.
Jako że punktem wyjścia są tutaj diagnozy dotyczące innych państw, nasuwa się ważne pytanie: jak powszechna jest kleptokracja? Stąd dział „O kleptokracji w Ameryce”, nieprzypadkowo nawiązujący do Tocqueville’owskiego dictum: jeśli najsilniejsze państwo świata również wpadło w ręce „drapieżców”, to być może jest to rwący nurt naszych czasów. Jeśli tak, tym ważniejsza staje się praca nad remedium. Dział zagraniczny poświęcamy regionalnym konsekwencjom globalnych przewartościowań, które opisywaliśmy poprzednio, mówiąc o scenariuszu „Nowej Jałty”. Amerykański zwrot w stronę Pacyfiku, wraz ze słabnięciem NATO i UE oraz wzrostem znaczenia Rosji, radykalnie pogarsza polskie położenie. W tym numerze sprawdzamy, jak wpływa on na politykę państw skandynawskich, Niemiec i Rosji i jak przekłada się na układ sił w międzynarodowych instytucjach. Liczymy, że spowodowany brakiem miejsca brak działu „Idee” zrekompensuje Czytelnikom obecność filozoficznych artykułów w bloku okładkowym (Michał Kuź, Olgierd Sroczyński) oraz książkowym (Andrzej Maśnica), zawierającym pierwszą chyba w Polsce próbę całościowego zmierzenia się – i polemiki – z teorią władzy Jadwigi Staniszkis. Zapraszamy do lektury. Bartłomiej Radziejewski Redaktor naczelny
rzeCzY wsPÓLNe • Pismo rePUBLikaŃskie nr 11 (1/2013)
Jak się ukręca łeb aferze maCiej GUrtowski w ładzie współczesnych demokracji rynkowych natrafiamy na poważną lukę. jest nią brak instytucji skutecznie przeciwdziałających patologiom elit. klasyczne organa, pełniące funkcje kontroli społecznej: media i sądy, bywają często bezsilne wobec potężnych i wpływowych, a czasem instytucje te stają się wręcz narzędziem w rękach elit. aby zilustrować ów problem bliżej, warto odwołać się do pewnej tradycji teoretycznej, popularnej w stanach zjednoczonych, w Polsce niemal nieobecnej.
40
Kleptokracja polska
Jak się ukręca łeb aferze – Maciej Gurtowski
41
rzeCzY wsPÓLNe • Pismo rePUBLikaŃskie nr 11 (1/2013)
Do połowy XX w. przestępcę utożsamiano z ulicznym bandziorem. Przestępców kojarzono z niskim statusem społecznym, skłonnością do przemocy, ubóstwem i zaburzeniami psychicznymi. Taki obraz utrwalało doświadczenie potoczne. Zwykli obywatele, członkowie ich rodzin i sąsiedzi, najczęściej
rewolucja w kryminologii W grudniu 1939 r. Edwin Sutherland w ramach swojego prezydenckiego wystąpienia na zjeździe Amerykańskiego Towarzystwa Socjologicznego wygłosił referat pt. „White Collar Crime”, czym doprowadził do rewolucji w kryminologii. Skonceptualizowany
Funkcjonariusze instytucji wymiaru sprawiedliwości i przestępcy w białych kołnierzykach są członkami tej samej warstwy społecznej, co wywołuje mimowolne i podświadome poczucie solidarności środowiskowej mieli osobistą styczność z różnymi formami przestępczości ulicznej: kradzieżą czy rozbojami. W mediach w sensacyjnym tonie opisywane były szczególnie drastyczne, rozpalające ludową wyobraźnię przypadki zbrodni. Podręcznikowym przykładem rozbieżności między medialnym obrazem pracy policji kryminalnej a faktami jest deklarowane przez badanych przeświadczenie o powszechności strzelanin w codziennej pracy stróżów prawa, podczas gdy tak naprawdę przeciętny amerykański policjant oddaje w całej karierze średnio jeden strzał. Taki wizerunek przestępczości nie ograniczał się wyłącznie do doświadczenia potocznego. Również badania socjologiczne, w tym prowadzone przez tzw. szkołę chicagowską, dostarczyły wyników potwierdzających korelacje między niskim statusem społecznym a przestępczością.
42
przez Sutherlanda, dotychczas niewidoczny, rodzaj przestępczości miał się cechować następującymi atrybutami. Po pierwsze, wysokim statusem społecznym sprawcy. Po drugie, brakiem przemocy fizycznej. Po trzecie, wykorzystaniem oszustwa, manipulacji, zmowy. Po czwarte, korzyścią jako celem przestępstwa, najczęściej finansową. Po piąte, grupą lub instytucją jako ofiarą. Po szóste aspektem, iż ofiara nie jest świadoma swej roli oraz nie jest zdolna się odgryźć. Po siódme faktem, że ofiary mają większy interes w sankcjonowaniu naprawczym, a nie represyjnym. Ostatnia cecha nawiązuje do klasycznego w socjologii podziału Emila Durkheima, który wyróżnił sankcje represyjne, które występują w przypadku ukarania mordercy, oraz naprawcze, mające zastosowanie np. w przypadku oszustwa. Zabójstwo jest działaniem,
Kleptokracja polska
którego konsekwencje są nieodwracalne, stąd sankcją właściwą są represje wobec sprawcy. Natomiast funkcją sankcji naprawczych jest zadośćuczynienie za krzywdy poprzez dążenie do przywrócenia stanu sprzed przestępstwa. W ten sposób możliwe jest odtworzenie ładu, społecznej równowagi, której obowiązywanie naruszyło przestępstwo. Ofiary przestępczości białych kołnierzyków, np. naciągnięci przez piramidę finansową, mają większy interes w odzyskaniu powierzonych oszustom pieniędzy niż w osadzeniu sprawców w więzieniu. Sutherland podkreślał wyjątkową i nieoczywistą szkodliwość społeczną „biało-kołnierzykowej” przestępczości. Po pierwsze, straty miały charakter materialny. „Koszt finansowy przestępczości białych kołnierzyków jest prawdopodobnie kilkukrotnie wyższy niż koszt finansowy wszystkich przestępstw zwyczajowo ujmowanych jako »problem przestępczości«”. Po drugie, niemniej ważny był związany z naprawczym wymiarem sankcji aspekt dezintegracyjny. „Straty finansowe powodowane przez przestępczość białych kołnierzyków, jak wielkie by były, są mniej istotne niż erozja więzi społecznych. Przestępstwa białych kołnierzyków nadużywają zaufania, przez co wywołują podejrzliwość, co obniża społeczne morale i wywołuje dezorganizację społeczną na wielką skalę. Inne przestępstwa wywierają względnie mniejszy wpływ na instytucje i organizację społeczną”.
Jak się ukręca łeb aferze – Maciej Gurtowski
Współczesne badania opracowywane np. przez Association of Certified Fraud Examiners potwierdzają intuicje Sutherlanda. poza zasięgiem temidy Amerykański badacz szczególnie mocno podkreślił problem nieskuteczności sądownictwa i organów ścigania względem przestępców w białych kołnierzykach. Z czego ona wynika? Po pierwsze, przestępstwa uliczne zwykle mają jednoznacznie negatywny charakter, najczęściej nie ma problemu ze zrozumieniem szkodliwości i naganności moralnej kradzieży czy gwałtu. W przypadku przestępstw biało-kołnierzykowych, jak np. zmowa cenowa, bywa, że ich kryminalny charakter nie jest oczywisty, często trudno odróżnić je od akceptowanej praktyki biznesowej czy politycznej. Po drugie, przestępcy o wysokim statusie społecznym zwykle są szanowanymi obywatelami, elitą społeczeństwa, stąd psychicznie trudno jest uznać ich za przestępców, zestawić ich ze zwykłymi bandziorami, od których widocznie się różnią. Po trzecie, funkcjonariusze instytucji wymiaru sprawiedliwości i przestępcy w białych kołnierzykach są członkami tej samej warstwy społecznej, mają ten sam habitus, co wywołuje mimowolne i podświadome poczucie solidarności środowiskowej. Po czwarte, przestępcy w białych kołnierzykach potrafią sprawnie działać w warunkach obowiązującego ładu instytucjonalnego, umiejętnie działać w obrębie litery prawa i na granicy prawa. W tym kontekście
43
rzeCzY wsPÓLNe • Pismo rePUBLikaŃskie nr 11 (1/2013)
Sutherland stwierdza obrazowo: „Utalentowani przestępcy uliczni stają się profesjonalnymi kryminalistami. Utalentowani przestępcy w białych kołnierzykach zostają prawnikami”. Po piąte, przestępcy o wysokim statusie społecznym zwykle mają zasoby wystarczające do tego, by nieformalnie oddziaływać na instytucje wymiaru sprawiedliwości. W grę może wchodzić tu klasyczne korumpowanie urzędnika, ale można też wykorzystać powiązania środowiskowe czy towarzyskie w celu wywarcia pożądanego nacisku albo przekazania „grzecznej prośby”. Przykładem tej ostatniej sytuacji może być telefon osoby podającej się za asystenta szefa kancelarii premiera do prezesa sądu z pytaniem, czy sprawą zajmą się „zaufane osoby”. Z tych powodów zdaniem Sutherlanda instytucje tradycyjnie walczące z przestępczością są nieskuteczne w zwalczaniu przestępczości białych kołnierzyków. I znów, późniejsze badania prowadzone w ramach programu badawczego „Yale White Collar Crime Studies” te tezy potwierdziły. cztery procenty sprawiedliwości Pierwszy renesans zainteresowania problematyką przestępczości białych kołnierzyków nastąpił po aferze Watergate. Kenneth Mann, w ramach wspomnianego programu badawczego Uniwersytetu Yale, przeprowadził analizę porównawczą postępowań sądowych dotyczących przestępstw klasycznych i biało-kołnierzykowych. Mann w trybie obserwacji uczestniczącej brał udział
44
w procesach sądowych. Spośród wielu ciekawych różnic kluczowa z nich dotyczy roli obrońcy. W sprawach poświęconych przestępczości ulicznej, jej okoliczności najczęściej są dobrze rozpoznane, kryteria dookreślone, a zadaniem adwokata jest podważenie odpowiedzialności oskarżonego, względnie udowodnienie okoliczności łagodzących. Natomiast w przypadku przestępstw białych kołnierzyków obrońca pełni rolę aktywnego brokera informacji. Rekonstrukcja stanu faktycznego jest najczęściej w tych przypadkach niepełna, zaś kryteria penalizacji czynów są w istotnym zakresie uznaniowe. Dlatego też w tych sprawach adwokat bierze czynną rolę w określeniu definicji sytuacji, jest w stanie przekonywać skład orzekający, że nie mają oni do czynienia z przestępstwem, a ze „zwykłym nieporozumieniem” lub z „normalną praktyką biznesową”. Susan Shapiro przebadała to, jak często przestępcy w białych kołnierzykach zostają osądzeni w postępowaniach karnych. Aby wyniki jej badania zrozumieć lepiej, musimy przybliżyć model struktury przestępczości. Ogół przestępstw faktycznie popełnionych to tzw. przestępczość rzeczywista, zwana także „czarną liczbą przestępstw”. Nie jest ona znana, gdyż najczęściej przestępcy swoje czyny ukrywają. Skalę różnych rodzajów przestępstw w różnym stopniu trafności można oszacowywać, łatwo szacuje się statystykę kradzieży samochodów, trudniej korupcję czy oszustwa. Przestępczość ujawniona to taka, która
Kleptokracja polska
Jak się ukręca łeb aferze – Maciej Gurtowski
45
rzeCzY wsPÓLNe • Pismo rePUBLikaŃskie nr 11 (1/2013)
została wykryta. Jednakże nie ma pewności, czy ujawnione tu przypadki w wystarczającym stopniu spełniają znamiona przestępstwa, czyli w jej ramach uwzględnione są także czyny
Enronu. Do wzrostu popularności tej tematyki przyczyniły się także badania nad nadużyciami finansowymi związanymi z globalnym kryzysem finansowym z roku 2008. Już Sutherland
„Utalentowani przestępcy uliczni stają się profesjonalnymi kryminalistami. Utalentowani przestępcy w białych kołnierzykach zostają prawnikami”
niebędące przestępstwami. Przestępczość stwierdzona obejmuje przestępstwa potwierdzone w trybie postępowania przygotowawczego. Natomiast przestępstwa osądzone to takie, które zostały potwierdzone przez postępowanie sądowe. Gdyby przedstawić to w formie graficznej, każdy kolejny zbiór odpowiadający wymienionym kategoriom przestępczości zawierałby się w poprzednim. Nie wszystkie przestępstwa zostają ujawnione, spośród nich tylko część zostaje potwierdzona, a nawet te nie zawsze zostają osądzone. Jaki odsetek przestępców w białych kołnierzykach zostaje skazany przez sąd? Shapiro, badając próbę niemal dwóch tysięcy amerykańskich przypadków, ustaliła, że odsetek ten wynosi 4 proc.! Fatalne skutki bezkarności Drugi renesans zainteresowania przestępczością białych kołnierzyków miał miejsce w Stanach Zjednoczonych na fali dyskusji wokół głośnej afery
46
zwracał uwagę, że w praktyce przestępstwa białych kołnierzyków wymagają współpracy wielu osób. Współcześnie piszący o Enronie Sridhar Ramamoorti ujął to samo bardziej obrazowo: „Przeprowadzanie poważnych nadużyć to sport drużynowy”. Trudno znaleźć przekręt gospodarczy, w którym nie byłoby współudziału przestępców w białych kołnierzykach. Nawet pozornie typowo gangsterskie, a nie mafijne, przedsięwzięcia aferowe, takie jak afera Kolmeru czy afera winiarska w Łodzi, wymagały współudziału urzędników państwowych lub prawników. Zwróćmy uwagę, że im głośniejszy był przekręt, tym wyższy był status społeczny osób w niego zaangażowanych. Jak mantra w reportażach śledczych demaskujących afery pojawia się stwierdzenie: „W sprawie przewijają się nazwiska osób z pierwszych stron gazet”. John B. Thompson, autor opracowania „Skandal polityczny”, które wbrew sugestiom tytułu poświęcone jest także nadużyciom finansowym, stwierdził, że
Kleptokracja polska
afery są najbardziej szkodliwe społecznie właśnie wtedy, gdy nie zostają symbolicznie i rytualnie osądzone. Sam fakt pojawienia się w dyskursie publicznym informacji o złamaniu ważnej normy jest demoralizujący dla zbiorowości. Zaś informacja o bezkarności winnych demoralizuje podwójnie. Zdaniem Thompsona powstrzymanie negatywnego społecznie efektu afery wymaga pewnego rodzaju spektaklu, w którym nie tylko w sposób czytelny dla opinii publicznej udowodni się winę i ukarze przestępców. Potrzebny jest także jasny, symboliczny komunikat o wdrożeniu działań naprawczych, co zgodne jest ze wspomnianą logiką sankcji Durkheima. Opinia publiczna musi zdaniem Thompsona usłyszeć, że nie tylko ukarano winnych, ale także usunięto luki, które przestępstwo uczyniły możliwym, że wdrożono zabezpieczenia utrudniające podejmowanie niecnych działań w przyszłości. Czyli dobrze usankcjonowana afera to taka, którą wieńczą także działania reformatorskie. W polskim dyskursie prasowym od lat przewija się teza o bezkarności aferzystów. Za pomocą jakich działań i zabiegów aferzyści mogą neutralizować instytucje kontroli społecznej? Nasze zainteresowanie ograniczmy do dwóch najważniejszych instytucji kontroli społecznej: do mediów i sądów. metody dezinformacji Wyciszenie czy dezawuowanie afery sprowadza się do pewnych przedsięwzięć manipulacyjnych. Jedną z najważniejszych czynności w grze o definicję
Jak się ukręca łeb aferze – Maciej Gurtowski
sytuacji w przypadku afery jest nadanie jej nazwy. Zwróćmy uwagę, co komunikuje i co imputuje zwrot „afera Rywina”. Nazwa afery, podobnie jak pojęcia w języku w ogóle, pełni funkcję symbolu redukującego złożoność. Całokształt rozłożonych w czasie działań wielu osób składających się na przedsięwzięcie aferowe zostaje ujęty w dwóch słowach: „afera Rywina”. Kto zaprojektował aferę? Kto ją zorganizował? Kto pomagał? Kto był jej beneficjentem? Czyje zaniechania dopomogły aferze? W kogo afera była wymierzona, id est – czyim kosztem miano się obłowić? Kto jest winny? W tym przykładzie jakakolwiek próba odpowiedzi na te i inne pytania rozpocząć się musi od świadomego lub – częściej – nieświadomego skupienia uwagi naszego umysłu na haśle „afera Rywina”. W tym kontekście nie dziwi to, dlaczego walka o identyfikację tzw. grupy trzymającej władzę i o włączenie jej w zakres postępowania była tak dynamiczna. Umiejętne nadanie aferze nazwy to pierwszy krok do wyznaczenia obowiązującego schematu jej interpretacji. Na poziomie nieco ogólniejszym techniką zarządzania wiedzą o aferze jest tzw. przeciek kontrolowany. Dzięki niemu można skupić uwagę opinii publicznej i śledczych na tych wątkach, które są dla aferzystów bezpieczne lub wygodne, które w najmniejszym stopniu zagrażają ich interesom. Pojawienie się w sprawie nazwiska z pierwszych stron gazet, nawet jeśli działania nosiciela nazwiska nie miały dla afery
47
rzeCzY wsPÓLNe • Pismo rePUBLikaŃskie nr 11 (1/2013)
żadnego istotnego znaczenia, skutecznie odwróci uwagę audytorium. Może także wystraszyć niezależnych prokuratorów i onieśmielić niezawisłych sędziów. M.in. dlatego doświadczeni
utrudniła poważną komunikację na jej temat. Jak ustaliła w trybie dziennikarskiego śledztwa Maria Wiernikowska, pojawiające się w mediach absurdalne informacje o kluczowym dla sprawy
Sam fakt pojawienia się w dyskursie publicznym informacji o złamaniu ważnej normy jest demoralizujący dla zbiorowości. Zaś informacja o bezkarności winnych demoralizuje podwójnie aferzyści starają się podpinać swoje przedsięwzięcia pod znane osoby. Jedną z najciekawszych technik manipulacyjnych, przydatną w dezawuowaniu afery, jest tzw. dezinformacja apagogiczna. Polega ona na tym, że upublicznia się pewną informację prawdziwą w taki sposób, że wydaje się ona nieprawdziwa. Na poziomie odbioru potocznego ludzie najczęściej nie odróżniają wiarygodności informacji od wiarygodności źródła informacji. Oczywiste jest, że uznawane za wiarygodne źródło informacji może podać wiadomość fałszywą oraz że źródło uznawane za niewiarygodne może podać wiadomość prawdziwą. Chcąc w kontrolowany sposób wpuścić do obiegu publicznego prawdziwą informację, która ma się wydawać niewiarygodna, można ją wsadzić w usta komuś skompromitowanemu lub łatwo kompromitowalnemu. Prawdopodobnie taka sytuacja miała miejsce w aferze InterCommerce. Nagłośniona przez „kontrowersyjnego” polityka wiadomość o „talibach w Klewkach” skutecznie
48
„InterCommerce” informatorze Bogdanie Gasińskim, o tym, że miał on w swoim kalendarzu numer telefonu do Osamy bin Ladena, były prawdopodobnie obliczone na skompromitowanie przekazów prawdziwych. w sądzie, czyli na własnym boisku Poza obszarem medialnym aferę rozgrywa się także na polu sądowym. Ewentualność, gdy osądzenie afery odwleka się z powodu uczynienia sędziego „ministrą”, należy zarezerwować wyłącznie do przekrętów o znaczeniu krytycznym. Częściej obrońcy aferzystów stosują chwyty inne. Dane postępowanie sądowe zgodnie z logiką „ekonomiki procesowej” prowadzi się w sądzie, którego położenie geograficznie odpowiada miejscu popełnienia czynów, tak aby oskarżeni i świadkowie mieli do sądu bliżej. Problem powstaje w sytuacji, gdy sądzone są przypadki, na które składało się wiele działań rozproszonych geograficznie po całym kraju i za granicą. Wtedy ciężar prowadzenia sprawy przekazuje
Kleptokracja polska
się do jednego z sądów stołecznych, przez środowisko prawnicze nazywanego „ściekówką”, gdzie spływa wiele skomplikowanych spraw aferalnych i gdzie szanse na ślimaczenie się postępowania – i w efekcie jego przedawnienia – są wyjątkowo duże. Gra na przedawnienie się zarzutów była jedną z bardziej skutecznych technik procesowych w aferach gospodarczych w Polsce. Prostym sposobem przeciągania postępowania było wnoszenie o dowód z zeznań świadków, którzy mieszkali w odległych miejscach kraju, a najlepiej za granicą. Wystarczyło, że ktoś z oskarżonych lub świadków nie mógł się zjawić, i już to mogło być powodem do przesunięcia terminów. Sądzeni przestępcy w białych kołnierzykach w przeciwieństwie do przestępców ulicznych grają na własnym boisku. Klasyczni złoczyńcy potrzebowali adwokata, gdyż sami nie mieli kompetencji kulturowych, aby komunikować się z sądem. Niezawisłość sędziowska podobnie jak nieprzemakalność tkaniny ma swoje ograniczenia. Tkanina, użyta do namiotu czy płaszcza przeciwdeszczowego, zachowuje swoje właściwości tylko do pewnego określonego progu ciśnienia słupa wody. Podobnie niezawisłość sędziego działa również do momentu, gdy ciśnienie nie osiągnie punktu krytycznego. potrzebne nowe instytucje Sutherland i jego kontynuatorzy postulowali opracowywanie rozwiązań swoistych, wyspecjalizowanych w sank-
Jak się ukręca łeb aferze – Maciej Gurtowski
cjonowaniu przestępstw biało-kołnierzykowych. Skoro sądy karne nie są skuteczne w przypadku przestępstw elit, być może warto powołać lub wykorzystać istniejącą już inną instytucję. Sutherland wskazywał na urzędy kontrolne, w tym antymonopolowe i antytrustowe. Z dzisiejszej perspektywy jako właściwe wskazać można służby specjalne strzegące bezpieczeństwa gospodarczego państwa. Poza wymogami Konwencji Narodów Zjednoczonych Przeciwko Korupcji z 2003 r., intencją implicite przyświecającą utworzeniu Centralnego Biura Antykorupcyjnego była wola walki z korupcją elit. W związku z postępowaniami przeciwko aferom gospodarczym w Polsce sygnalizowano potrzebę powoływania wyspecjalizowanych składów orzekających. Być może pomocne byłoby także utworzenie w Polsce instytucji sędziego śledczego, która sprawdziła się w przypadku walki z mafią włoską.
maciej Gurtowski (ur. 1983), doktorant w Zakładzie Interesów Grupowych Instytutu Socjologii UMK w Toruniu. Naukowo zainteresowany badaniem ciemnej strony relacji międzyludzkich tj. korupcji, przestępczości gospodarczej, nielojalności itp. Prywatnie miłośnik noży. W wolnych chwilach prowadzi, dotychczas z niewielkimi sukcesami, eksperymenty archeologiczne nad uzyskaniem bułatu.
49
rzeCzY wsPÓLNe • Pismo rePUBLikaŃskie nr 11 (1/2013)
Folwark Trzeciej
Rzeczypospolitej rafał a. ziemkiewiCz Na pokrycie profitów uzyskiwanych przez postkolonialne elity złożyć się muszą masy. to skłania je do tym bardziej usilnego rabowania folwarku, po to aby wyjść na swoje. Powstaje szczególne sprzężenie w rozszabrowywaniu państwa – masy zamiast wymagać od elit, by przestały kraść, wymagają raczej, by nie przeszkadzały kraść „ludziom”. Popularność hasła walki z korupcją kończy się tam, gdzie walka ta odebrana jest jako zagrożenie dla codziennego wyłudzania świadczeń czy osiągania nielegalnych dochodów przez szarych obywateli.
70
Kleptokracja polska
Prof. Witold Kieżun w jednej ze swych książek pisał, że gdy po wieloletniej pracy w programie pomocowym ONZ dla państw afrykańskich wrócił do wolnej już Polski, uderzyło go podobieństwo III RP do postkolonialnych państw, w których spędził ostatnie lata. To nie jedyny, ale z uwagi na osobę wybitnego fachowca szczególnie cenny głos, wskazujący, że wyjaśnienia polskich problemów szukać trzeba w − dość już rozbudowanej − teorii państwa postkolonialnego. Kolekcjonuję takie głosy, ponieważ od kilkunastu już lat głoszę tę tezę w swojej publicystyce i jestem coraz bardziej pewien trafności postkolonialnej in-
Folwark III Rzeczypospolitej – Rafał A. Ziemkiewicz
terpretacji III RP. Oczywiście, mam tu na myśli tropienie ogólnych prawidłowości, mechanizmów społecznych, politycznych i gospodarczych wytworzonych w państwie postkolonialnym − a nie dokładne przenoszenie na Polskę klisz powstałych wskutek badań nad państwami o różnej historii i kulturze. W naszym państwie spełniają się ogólne prawidłowości rządzące państwami (i społecznościami) postkolonialnymi, ale mamy też niepowtarzalną, miejscową specyfikę. populacja zdeformowana Opis takiego państwa siłą rzeczy rozpada się na dwa zasadnicze
71
rzeCzY wsPÓLNe • Pismo rePUBLikaŃskie nr 11 (1/2013)
pola. Jednym jest deformacja elit, drugim deformacja mas. Wspólną przyczyną obydwu jest fakt, iż państwo budowane przez siłę obcą dla utrzymania panowania nad podbitym krajem, eksploatacji jego zasobów i narzucania
ciwko swym obywatelom i względem nich opresyjne. Z kolei masa, poddana w mniejszym lub większym stopniu kolonialnemu terrorowi i przemocy, zatraca instynkty wspólnotowe. Jest to wręcz warun-
Elita postkolonialna służy za pas transmisyjny pomiędzy metropolią a krajowcami, w jedną stronę pomagając w eksploatacji zasobów na rzecz kolonizatora, w drugą narzucając krajowcom wyższą cywilizację metropolii swojej cywilizacji jest czymś zasadniczo odmiennym od państwa stworzonego przez mieszkańców danego kraju dla siebie samych. Elita nie wyrasta tu w naturalny sposób ze społeczeństwa, nie formuje się z najlepszych, ale wyznaczona jest przez kolonizatora − okupanta, zaborcę etc. − z miejscowych kolaborantów. Zamiast „elitą narodu” jest „elitą przeciwko narodowi”, oddzieloną od niego kompleksem wyższości, podszytej lękiem, z natury przyjmującą postawę oikofobiczną. Służy za pas transmisyjny pomiędzy metropolią a krajowcami, w jedną stronę pomagając w eksploatacji zasobów na rzecz kolonizatora, w drugą narzucając krajowcom wyższą cywilizację metropolii. Struktura współtworzonego i współzarządzanego przez takie elity państwa także tym funkcjom odpowiada. Jest to państwo-kaganiec, podporządkowane całkowicie interesom biurokratycznych elit, zwrócone prze-
72
kiem skutecznego zarządzania nią − aby był posłuch, każdy z poddanych musi być wycofany w prywatność, unikać udziału w jakichkolwiek działaniach, które władza uznać może za spisek przeciwko niej. Ponieważ socjotechnika utrzymywania niewolników w posłuchu wymaga stosowania zarówno kija, jak i marchewki, pokolenia wychowywane w warunkach braku suwerenności uczą się swoistej gry − jak maksymalnie uniknąć kija, i jak dostać jak najwięcej marchewki. Gra taka, prowadzona z władzą przez każdego poddanego z osobna, kształtuje postawę cwaniacką. Tak właśnie, jako „cwanego niewolnika”, opisuje człowieka posowieckiego Tatiana Zasławska. jak fornal z dziedzicem Polską odmianę mentalności niewolniczej opisywałem w „Polactwie” na przykładzie pańszczyźnianego folwarku, którego obraz zaczerpnąłem ze
Kleptokracja polska
wspomnień byłych fornali Gombrowiczów, zawartych w literackim reportażu Joanny Siedleckiej „Jaśnie Panicz”. Zarzucono mi potem, że w okresie międzywojennym fornale stanowili już drobny odsetek ludności wiejskiej, i twierdzenie, iż ta wąska i niedarzona szacunkiem grupa mogła narzucić swe wzorce postępowania masom PRLowskiego awansu społecznego urąga logice. Tymczasem rzecz nie w przeniesieniu wzorców jednej grupy społecznej na inne, lecz raczej w odświeżeniu przez rzeczywistość państwa kolonialnego, jakim był PRL, wzorców tkwiących głęboko w pamięci migrujących ze wsi do miast PRL-owskich mas. Było to bowiem państwo nieodparcie kojarzące się z pańszczyźnianym folwarkiem, na każdym szczeblu odtwarzało jego sposób funkcjonowania. Nieodparcie np. kojarzył się z tym wzorcem „socjalistyczny zakład pracy”, najchętniej wielki kombinat, z jednej strony wykorzystujący pod kierunkiem warstwy socjalistycznych „ekonomów” marnie opłacaną pracę pańszczyźnianych, z drugiej, podobnie jak przedwojenny dziedzic, organizujący ich codzienną aktywność i zaspakajający potrzeby socjalne − budujący im „czworaki” (osiedla zakładowe), „ochronkę dla dzieci i bandosiarnię dla dziadów”, zapewniający „działalność kulturalnooświatową” i „wczasy pracownicze”. W cwaniackiej grze prowadzonej przez pańszczyźnianego z dziedzicem idzie o to, by z jednej strony jak najskuteczniej wykręcić się od swoich po-
Folwark III Rzeczypospolitej – Rafał A. Ziemkiewicz
winności (pracować leniwie, oszczędzając się, kiedy tylko to możliwe, ukryć się przed „ekonomem” i przespać), a z drugiej, jak najwięcej dla siebie z dziedzica i folwarku wyciągnąć, przy czym poza egzekwowaniem należnych świadczeń (w języku dawnego folwarku „serwitutów”) charakterystyczne zarówno dla folwarku, jak i dla „realnego socjalizmu” było całkowite przyzwolenie na kradzież dobra folwarcznego, czyli państwowego, jako godziwej formy zaprowadzania na swój prywatny użytek „sprawiedliwości społecznej”. W grze tej nie ma natomiast miejsca na jakąkolwiek troskę o dobro wspólne czy nawet na samo pojęcie wspólnego dobra. Choć cały los fornala zależy od pomyślności dziedzica, on sam nie jest w najmniejszym stopniu zainteresowany tym, czy folwark będzie prosperował, czy zbankrutuje. Tu tkwią korzenie charakterystycznego dla III RP − ale także innych krajów postkolonialnych – zjawiska, które prof. Jan Wilczyński nazwał „wrogim państwem opiekuńczym”. Fatalność postkolonializmu polega na tym, że również po drugiej stronie postkolonialnego podziału − owych „ekonomów”, czyli postkolonialnych elit − nie ma wrażliwości na wspólne dobro, na los folwarku. Choć dla tej warstwy państwo jest narzędziem do mnożenia własnego bogactwa, odbywa się to poprzez skupienie na interesie samych szabrowników i mniej lub bardziej doraźnie tworzonych przez nich „układów”, których lojalność wy-
73
rzeCzY wsPÓLNe • Pismo rePUBLikaŃskie nr 11 (1/2013)
nika z oddawanych sobie wzajemnych przysług; również i tu pokolenia funkcjonowania jedynie w roli najemników, pomagierów kolonizatora-dziedzica, zabiły odpowiedzialność właściwą eli-
drogą na pokrycie profitów, uzyskiwanych przez elity, złożyć się muszą masy. To skłania je do tym bardziej usilnego rabowania folwarku, po to aby „wyjść na swoje”. Powstaje szczególne sprzę-
Masa, poddana w mniejszym lub większym stopniu kolonialnemu terrorowi i przemocy, zatraca instynkty wspólnotowe tom krajów suwerennych. Z pańszczyźnianą mentalnością fornali zderza się więc w państwie postkolonialnym mentalność elit, oddana starą żydowską anegdotą: „Co ty byś zrobił, gdybyś nagle został królem? Kazałbym ministrowi skarbu, żeby mi wypłacił sto tysięcy, i szybko bym uciekł do Ameryki”. Granice postkolonialnego rozwoju Wprowadzenie na takim folwarku mechanizmów wyborczych przeniesionych z państwa demokratycznego daje więc zupełnie odmienne skutki niż w państwach, z jakich wzorce te pochodzą. Fornale, którym dano możliwość wyboru Dziedzica, wybierają takiego, który odpowiada im potrzebom − z jednej strony zwiększa „serwituty”, z drugiej mało goni do roboty i nie pilnuje zbyt starannie folwarcznego dobytku. Podobnie podchodzą do problemu włazy „ekonomowie” − im również jest na rękę Dziedzic możliwie słaby, nieudolny, nieprzeszkadzający w wyciskaniu pieniędzy dla siebie i swojego Układu ze wszystkiego, z czego się da − żelazne prawidła ekonomii sprawiają zresztą, że taką czy inną
74
żenie w rozszabrowywaniu państwa − masy zamiast wymagać od elit, by przestały kraść, wymagają raczej, by nie przeszkadzały kraść „ludziom”. Popularność hasła walki z korupcją kończy się tam, gdzie walka ta odebrana jest jako zagrożenie nie dla oligarchów, ale dla codziennego wyłudzania świadczeń czy osiągania nielegalnych dochodów przez szarych obywateli, czego w Polsce boleśnie doświadczyło nierozumiejące powyższych uwarunkowań PiS. W efekcie stan państwa odziedziczonego po kolonizatorach ulega zamiast poprawie pogorszeniu. Szczególnie w tych dziedzinach, które wymagają strategicznego, długofalowego planowania. Rozpada się infrastruktura, wartościowe części majątku narodowego wyprzedawane są obcym koncernom, nieodpowiedzialnie powiększane jest zadłużenie i trwonione są szanse przyszłego rozwoju. Kapitały lokowane są w inwestycjach często bezsensownych, ale takich, na których łatwiej je „przekręcić”. Fantastycznie rośnie natomiast konsumpcja, przynajmniej do momentu wyczerpania rezerw i możliwości zadłużenia, bo warunkiem utrzymania się
Kleptokracja polska
u władzy i czerpania z niej profitów jest stałe przekupywanie wyborców. Co stanie się, gdy na polskim folwarku możliwości finansowania konsumpcji się skurczą, a potem skończą? To samo, co w innych państwach postkolonialnych po natrafieniu na tę barierę i po gwałtownym spadku poziomu życia. Wojna plemienna. Na opisane wyżej prawidłowości nakłada się przecież silne napięcie kulturowe, tożsamościowe, bo kolonizator wyhodował przecież nie tylko „swoje” elity, ale i „swoją” ludność, którą skłonił do odrzucenia własnej tradycji i przyjęcia obcej. Nie jest ona w stanie porozumieć się z tą częścią, która przy tradycji i własnej tożsamości obstaje. Przykładem dramatycznym jest tu wojna na Bałkanach, toczona wszak pomiędzy Serbami prawosławnymi a tymi, którzy ulegli „poturczeniu”. Oczywiście, wojna polsko-polska, między PRL-owskimi „kreolami” a narodowo-katolickimi „tubylcami”, toczona jest przy użyciu środków przemocy symbolicznej, ale jej mechanizm jest identyczny. radykalna przebudowa czy rekolonizacja? Tyle o ogólnych prawidłowościach. A polska specyfika? Otóż jesteśmy krajem postkolonialnym, w którym zmiana metropolii dokonała się w sposób osobliwy. Elity PRL zbudowanego przez górujących nad Polakami siłą, ale nieimponujących im Rosjan, entuzjastycznie przyjęły ofertę złożoną im przez „magdalenkową” część „Solidarności” − pozostawiamy stary układ i stare hie-
Folwark III Rzeczypospolitej – Rafał A. Ziemkiewicz
rarchie, ale zamiast ZSRS będzie teraz Europa, zamiast idei Marksa i Lenina − ogólnie rozumiany europejski liberalny humanizm. Zamiast lektorów partyjnych − „autorytety” namaszczone przez „mesjaszy wolności”, z redaktorem naczelnym „Gazety Wyborczej” na czele. Poza tym elity pozostają te same i takie same, a więc i będą funkcjonować tak samo, jako pas transmisyjny między metropolią − nową, lepszą, bo i imponującą krajowcom, i sypiącą pieniędzmi na wsparcie dla nich − a wymagającym ucywilizowania ludem. W ten sposób wielki ruch „Solidarności” zamiast Polskę odzyskać, uszminkował tylko i uwiarygodnił PRL, dokładnie tak, jak tego chcieli ustawiający Okrągły Stół sowieccy generałowie w polskich mundurach. Pozostając PRL, III RP odziedziczyła również te jego cechy, które tę ułomną formę państwowości przywiodły do upadku: niezdolność do poradzenia sobie z wyzwaniem modernizacji, symbolizowaną przysłowiową niemożnością rozwiązania problemu zaopatrzenia w sznurek do snopowiązałek i papier toaletowy. To, w połączeniu z ciśnieniem geopolitycznym, sprawia, że długofalowo III RP ma przed sobą tylko dwie możliwości: gruntowną przebudowę albo rekolonizację. rafał a. ziemkiewicz (ur. 1964), pisarz, publicysta, dziennikarz. Autor kilkunastu książek − prozy, felietonów, a także kilku tysięcy tekstów prasowych w wielu różnych tytułach. Ostatnio wydał Myśli nowoczesnego endeka.
75
rzeCzY wsPÓLNe • Pismo rePUBLikaŃskie nr 11 (1/2013)
Księstwa bez książąt. Dlaczego postkomunistyczne kleptokracje nie radzą sobie z polityką? miChał kUź myśl polityczna Niccolò machiavellego wciąż jest wyzwaniem dla nowoczesnego republikanizmu. jest tak zwłaszcza w przypadku młodych, demokratycznych republik. Polska, jak i większa część europy Środkowo-wschodniej to np. obszar, w którym według klasycznej typologii elit machiavellego-Pareto dominują z reguły koterie kleptokratycznych, ale wyjątkowo sprawnych „lisów”. Przeciwstawiają się nim od czasu do czasu ryczące „lwy” o rodowodzie opozycyjno-narodowym. jako że nie posiadają one jednak lisiej giętkości, władzę na krótko zdobytą dość szybko oddają.
120
Kleptokracja polska
Księstwa bez książąt. Dlaczego postkomunistyczne kleptokracje nie radzą sobie z polityką? – Michał Kuź
Nadal brakuje więc w naszym regionie sprawnych przywódców, którzy byliby zdolni swą przebiegłość zaprząc do służby racji stanu. Zwłaszcza w przypadku polskiego republikanizmu bardzo wczesne i niefrasobliwe odrzucenie nauk Machiavellego urasta do rangi grzechu pierworodnego naszej myśli politycznej, który wciąż waży na losach kraju.
Dwa rodzaje elit Współczesna teoria elit1 w filozofii politycznej opiera się przede wszystkim na koncepcjach trzech myślicieli z tzw. włoskiej szkoły elitaryzmu. Są to Vilfredo Pareto, Gaetano Mosca oraz 1 Por. J. Higley, Elite Theory and Elites, [w:] „Handbook of Politics”, ed. K. T. Leicht i J. Craig Jenkins, Nowy York 2010, ss. 161–177
121
rzeCzY wsPÓLNe • Pismo rePUBLikaŃskie nr 11 (1/2013)
Robert Michels2. Szczególnie oryginalna koncepcja cyrkulacji elit została wyłożona przez Vilfredo Pareto w ostatnim tomie jego monumentalnej pracy – „Trattato di sociologia generale”3. Autor w weberowskim duchu konstruuje dwa idealne typy elit, odpowiadające dwóm typom tzw. społecznego rezyduum. W bardzo dużym skrócie4 typ pierwszy to pozbawieni skrupułów oportuniści, którzy potrafią jednak być również doskonałymi innowatorami. W swoich działaniach polegają raczej na intelekcie i nieformalnych powiązaniach niż na sile autorytetu oraz instytucji. Politykę zaś utożsamiają przede wszystkim ze swoim indywidualnym interesem. Jeśli już odwołują się do ogólnych teorii społecznych, to raczej do takich, dla których podmiotem jest jednostka, a nie zbiorowość. Typ drugi to elity opierające się na autorytecie i utożsamiające się z grupami takimi, jak naród czy kościół. Mają one silne poczucie misji, są patriotyczne i wierne swoim przekonaniom. W polityce opierają się zaś na charyzmie i sile, jaką dają im instytucje władzy. Są to jednak elity skrajnie zachowawcze, często pozostające w tyle za kon2 Michels był oczywiście z pochodzenia Niemcem, jednak przez wiele lat pracował i wykładał w Turynie. 3 Autor nie natrafił na polskie tłumaczenie tej wydanej w 1916 r. pracy,; w 1935 r. została ona jednak przełożona na język angielski. Poprawione tłumaczenie, z którym zapoznał się autor, to: The Mind and The Society, 4 vol., Nowy York 1963 4 Por. J. Burnham, The Machiavellians, Nowy York, 1987
122
kurencją i ogólnym rozwojem technologicznym. Dają się też łatwo złapać w sieci towarzyskich układów, których działania nie rozumieją. Z wielkim trudem poruszają się w sferze finansów i nieufnie podchodzą do gospodarki rynkowej. Oczywiście Pareto, jak i cała włoska szkoła elitaryzmu opierają się na myśli politycznej Niccolò Machiavellego. Sam Pareto nie określał jednak swoich dwóch typów elit jako „lisy” i „lwy”. Terminologię tę spolaryzował jego amerykański interpretator James Burnham5 w nawiązaniu do słynnego fragmentu „Księcia”, w którym Machiavelli stwierdza, że: „Książę [...] zmuszony świadomie postąpić jak zwierzę powinien wybrać między lisem a lwem; lew bowiem nie potrafi ujść zastawionych sideł, a lis nie zdoła się obronić przed wilkami. Toteż jest nieodzowne być lisem, aby wykrywać pułapki, i lwem, aby przerażać wilki. Ci, którzy pozostają po prostu przy lwie, nie pojmują, w czym rzecz”.6 Dwóch machiavellich i dwa republikanizmy Burnham zabrał również głos w kluczowej dla anglosaskiej myśli politycznej debacie nad etyczną oceną machiawelizmu i jego znaczeniem dla współczesnego republikanizmu. Opowiedział się jednoznacznie po stronie, jak sam to określił, „machiawelian – 5 Tamże 6 N. Machiavelli, Książę, tłum. Z. Płoński i W. K. Marriott, Warszawa 2011, ss. 88–89
Kleptokracja polska
Księstwa bez książąt. Dlaczego postkomunistyczne kleptokracje nie radzą sobie z polityką? – Michał Kuź
obrońców wolności”7. Uważał bowiem, że Machiavelli wniósł do polityki dążenie do stworzenia sprawnej administracji, która chroniłaby obywateli przed tyranią, jednocześnie surowo zakazując „księciu” (czyli państwu) sięgania po własność prywatną przeciętnych oby-
o Machiavellim, to monumentalne analizy J. G. A. Pockocka8 oraz Leo Straussa9. Istotnie, współczesna anglojęzyczna literatura o wielkim florenckim myślicielu zdominowana jest obecnie w całości przez uczniów tych dwóch myślicieli. Co ciekawe, uczniowie ci są
Machiavelli był republikaninem, który rządy absolutnego księcia traktował raczej jako etap lub element pewnego cyklu niż cel sam w sobie wateli oraz sprzymierzania się z koteriami możnych przeciwko ludowi. Stosowanie przemocy w myśl jego filozofii jest zaś dozwolone jedynie wtedy, kiedy staje się to absolutnie konieczne dla zachowania bytu państwa. Co więcej, według Burnhama nowocześni uczniowie Machiavellego, czerpiąc z jego nauki o koniecznościach i okazjach (necessità i occassione), przeciwstawiali się wyraźnie monistycznej wizji historii, charakterystycznej dla marksizmu i heglizmu. Machiawelianie odrzucali wulgarny historycyzm, w myśl którego jedna, zasadnicza przyczyna w sposób ostateczny tłumaczy i determinuje dzieje. Bronili oni raczej suwerenności decyzji podejmowanych przez rządy, a co za tym idzie, wolności i podmiotowości wspólnot politycznych. Byli jednak za to oskarżani o sprzyjanie polityce siły reprezentowanej w XX w. przez tzw. skrajną prawicę. Dwa wcześniejsze w stosunku do Burnhama, kluczowe głosy w debacie 7
J. Burnham op. cit., ss. 1–20
dziś zgodni co do tego, że Machiavelli był republikaninem, który rządy absolutnego księcia traktował raczej jako etap lub element pewnego cyklu niż cel sam w sobie. W „Księciu” florentczyk pisze wszak, że nie zajmują go zbytnio księstwa dziedziczne. Stwierdza też cierpko, że ci władcy, którzy swej pozycji nie zawdzięczają tylko własnej politycznej sprawności (virtù), „(...) nie mają… wiedzy potrzebnej na takim stanowisku”10. W swoich „Rozważaniach”11 Machiavelli otwarcie zaś opowiada się za republiką, rezerwując jednak w historii jej rozwoju specjalne miejsce dla charyzmatycznych założycieli i odnowicieli, którzy co jakiś czas powracają do etosu, na jakim dana republika opiera swoje istnienie. 8 Por. J. G. A. Pocock, The Machiavellian Moment, Princeton 1975 9 Por. L. Strauss, Thoughts on Machiavelli, Chicago 1958 10 N. Machiavelli, op. cit., s. 33 11 N. Machiavelli, Rozważania nad pierwszym dziesięcioksięgiem historii Rzymu Liwiusza, tłum. K. Żaboklicki, P. Śpiewak, Warszawa 2009
123
rzeCzY wsPÓLNe • Pismo rePUBLikaŃskie nr 11 (1/2013)
Straussiści i szkoła Pococka różnią się jednak w kwestii oceny proweniencji i etycznych konsekwencji republikanizmu Machiavellego. Pocock, jego uczeń Quentin Skinner12 oraz inni historycy idei związani z Uniwersytetem Cambridge widzą w Machiavellim kontynuatora oraz odnowiciela antycznego republikanizmu, który dostosowuje go do wymogów nowoczesności. W efekcie myśl florentczyka staje dla nich ideologicznym budulcem nowoczesnych państw w ogóle, a państw anglosaskich w szczególności. Leo Strass, Paul A. Rahe13, Harvey Mansfield14 oraz 12 Por. Q. Skinner, Machiavelli, Oxford 1981. 13 Por. P. A. Rahe, ed. Machiavelli's Liberal Republican Legacy, New York 2006 14 Por. H. A. Mansfield, Machiavelli's New Modes and Orders: A Study of the Discourses on Livy, Ithaca 1979
124
ich liczni amerykańscy uczniowie określają zaś republikanizm Machiavellego jako zaprzeczenie myśli antycznej i w jego filozofii politycznej widzą przyczynę etycznych antynomii nowoczesności. Zdaniem straussistów współcześni historycy idei bronią włoskiego myśliciela jako dobrego patriotę tylko dlatego, że zostali oni do tego stopnia skorumpowani przez amoralizm dzisiejszej polityki, iż nie są już w stanie myśleć w kategoriach innych niż te, które narzucił im autor „Księcia”. Florentczyk w ocenie Straussa szokuje czytelników swoim z pozoru obiektywnym opisem polityki, by ukryć jeszcze bardziej szokujące intencje swej oryginalnej filozofii. Faktycznie nie opisuje on bowiem rzeczywistości politycznej, lecz tworzy własną, nową politykę. Ona otwiera się zaś na nowo-
Kleptokracja polska
Księstwa bez książąt. Dlaczego postkomunistyczne kleptokracje nie radzą sobie z polityką? – Michał Kuź
czesny projekt poskramiania Fortuny, co w praktyce sprowadza się często do militaryzacji, biurokratyzacji i stosowania inżynierii społecznej. Według straussistów w przypadku myśli Machiavellego platońska granica między filozofią a praktyką zostaje nieodwracalnie zatarta. Z jednej strony zmusza to filozofów do obniżenia swoich etycznych standardów, z drugiej jednak radykalnie uproszczona filozofia postępu, kontroli i reorganizacji rzeczywistości społecznej staje się niepodzielną panią praktyki politycznej i na swej drodze nie napotyka już żadnych naturalnych praw czy teologicznych nakazów. Klasyczna filozofia platońska w ocenie Straussa jest zaś w swej praktyce niezwykle powściągliwa, co z kolei pozwala jej na pełne rozpostarcie teoretycznych żagli. Strauss, który z bezpiecznej odległości obserwował ogarniętą wojną Europę, przeciwstawiał się zwłaszcza współczesnemu militaryzmowi. Uważał wręcz, że postęp techniczny musi być poddany ścisłej kontroli etycznej. O przyczynach upadku antycznego republikanizmu pod ciosami machiawelicznej moderny pisał zaś tak: „Antyczni [filozofowie] byli w gruncie rzeczy konserwatystami, w odróżnieni od dzisiejszych konserwatystów wiedzieli jednak, iż nie sposób być nieufnym wobec zmian społeczno-politycznych, nie będąc równocześnie nieufnym wobec zmian technologicznych [...] Domagali się moralnego nadzoru i kontroli nad wynalazczością [...]. Mimo to, musieli pogodzić się z konieczno-
ścią wprowadzania nowych wynalazków w dziedzinie sztuki wojennej, musieli się ugiąć przed koniecznością obrony oraz oporu wobec przemocy”.15 Właśnie ta konieczność stała się według Straussa przyczyną upadku klasycznej myśli politycznej16. Co do USA, to niemiecko-amerykański myśliciel podobnie jak jego uczniowie uważał, że o wyjątkowości Stanów Zjednoczonych decyduje właśnie to, iż tak dalece, jak to tylko było możliwe, oparły się machiawelicznym pokusom. Pocock natomiast śmiało stwierdził coś wręcz przeciwnego: utrzymywał bowiem, że tylko dzięki przesiąknięciu ideami florenckiego myśliciela udało się amerykańskim elitom zbudować nową, potężną republikę. To myśl Machiavellego zapewniała bowiem o prymacie interesów ludu jako całości (the people) nad interesami rozmaitych grup i stanów; w opozycji do antyfederalistów uzasadniła też rozbudowę armii i obronę młodego państwa przed zewnętrznymi zagrożeniami, przy wykorzystaniu wszelkich dostępnych środków. pierwsza rzeczpospolita a machiavelli Historyczne doświadczenia Europy Środkowo-Wschodniej stanowią w mojej ocenie niezwykle interesujący test pozwalający w pewnym stopniu rozsądzić konflikt pomiędzy oceną machia15 L. Strauss, op. cit., s. 298, tłum. moje – M.K. 16 Strauss traktuje średniowieczną teorię polityczną jako przedłużenie tradycji antycznej.
125
rzeCzY wsPÓLNe • Pismo rePUBLikaŃskie nr 11 (1/2013)
welizmu autorstwa Straussa a Pococka. Test ten wykazuje, że o ile straussowski wywód wyróżnia się filozoficzną elegancją i zawiera wiele ważnych ostrzeżeń, to w praktyce politycy znajdujący się w trudnej sytuacji geopolitycznej nie powinni traktować tych nauk z pełną powagą. Amerykanie zaś od początku byli bardziej makiaweliczni, niż chcą tego straussiści. Historia „machiawelicznych porównań” pomiędzy losami Rzeczypospolitej a USA sięga samego początku Stanów Zjednoczonych. Już James Maddison w czternastym17 artykule z serii „Federalist Papers” zauważa, iż Rzeczpospolita Obojga Narodów jest jednym z niewielu bytów politycznych, który podobnie jak amerykańska federacja łączy republikański ustrój z pokaźnych rozmiarów terytorium. Jednocześnie
jednak ku przestrodze swoich czytelników federaliści powtarzają litanię kierowanych pod adresem Rzeczypospolitej oskarżeń o anarchię, rozbicie oraz plutokrację. Wieszczą też środkowoeuropejskiej republice tyleż zasłużony, co i rychły upadek18. Jeśli przyjąć optykę dyskursu machiawelian oraz antymachiawelian, upadek ten jest zaś rezultatem tego, że Rzeczpospolita przy swym rozległym terytorium i bardzo trudnej sytuacji geopolitycznej zbyt długo starała się bronić klasycznego modelu republikańskiego i odrzucała rady florenckiego myśliciela. Tak jak w arystokratycznej demokracji ateńskiej, wszelkie prawa obywatelskie były wszak dziedziczne i ograniczały się do ok. 8–10 proc. populacji. Zaś obywatele
18 17 J. Maddison, J. Jay, A. Hamilton, Federalist Papers, Indianapolis 2001, ss. 62–63
126
Por. tamże, artykuły numer 19, 22 oraz 76
Kleptokracja polska
Księstwa bez książąt. Dlaczego postkomunistyczne kleptokracje nie radzą sobie z polityką? – Michał Kuź
ci, tak jak sugeruje Strauss, tak długo jak tylko mogli, bronili się zaciekle przed tym, co postrzegali jako tyranię egzekutywy, centralizację administracji i militaryzację społeczeństwa. Co do historii polskiego antymachiawelizmu, warto też zwrócić uwagę na nieco już zapomnianą, acz niezwykle oryginalną pracę Karola Boromeusza Hoffmana19. Jako jeden z niewielu historyków dogłębnie przeanalizował on ten temat, dochodząc do konkluzji, iż włoska myśl polityczna była przez polską szlachtę wyszydzana jako szkoła tyranów już w XV w.i tak też wyszydzana pozostała aż do końca wieku osiemnastego. Nie jest wprawdzie pewne, czy istotnie pierwszym „polskim Machiavellim”20, tak jak chce Hoffman, był Filippo Buonaccorsi, wpływowy doradca Jan Olbrachta. Wydaje się bardziej prawdopodobne, że przypisywane Buonaccorsiemu21 „Rady Kalimacha” są nieco późniejszym, luźnym zbiorem celowo spłyconych i poprzekręcanych, półsatyrycznych impresji na temat florentczyka. Pozostaje jednak faktem, iż instynktowna niemal wrogość wobec włoskiego, politycznego nowinkarstwa bardzo wcześnie zawitała do szlacheckich dworków. Również pisma Jana Ostroroga raczej się do nich nie przebijały. Jest też bardzo znamienne, że pomiędzy rokiem 1780 a 1800, w przeciągu dwóch bodajże najważniejszych 19 K.R. Hoffman, Historia Reform Politycznych w Dawnej Polsce, Warszawa 1988 20 Tamże, s. 48 21 Por. K. Baczkowski, Rady Kalimacha ,Warszawa 1989
dekad w nowożytnej historii ludzkości, powstały dwie wojownicze republiki, które miały na zawsze zmienić losy świata i których twórców posądzano o inspiracje machiaweliczne, zaś Rzeczpospolita, która była istotnie ostatnią wielką, arystokratyczną republiką w stylu antycznym, zniknęła z mapy. lwy, lisy i książęta Przyswojenie historycznej prawdy o fundamentalnym błędzie, jakim było odrzucenie nauki Machiavellego, nawet w XX w. przychodziło jednak elitom polskim z wielkim trudem. Tradycję prześmiewczej antymachiawelicznej satyry kontynuowali np. Jerzy Czech i Przemysław Gintrowski w swojej piosence pt. „Machiavelli”22. Częściowo w efekcie takich właśnie pseudorepublikańskich resentymentów nowoczesna Polska wciąż cierpi na typowe dla postkolonialnych elit rozdarcie pomiędzy „lisami” a „lwami”. Te pierwsze nie odróżniają nowoczesnej polityki od pospolitego i często źle skrywanego oportunizmu. Te drugie potępiają machiawelizm w całości i zastępują polityczną roztropność swoim rozbuchanym poczuciem moralnej słuszności oraz honoru. Marcin Wolski w swoim „Polskim zoo” nie bez powodu w roli lisa obsadził wszak Adama Michnika, lwem zaś (być może nieco na wyrost) uczynił Lecha Wałęsę. Jaki jest jednak związek groteskowego zwierzyńca z realną polityką? 22 http://www.gintrowski.art.pl/gintrowski/106, teksty,machiavelli.html (dostęp w dn.11.12.2012)
127
rzeCzY wsPÓLNe • Pismo rePUBLikaŃskie nr 11 (1/2013)
Vilfredo Pareto w ekonomii znany jest jako twórca teorii optimów, do których dąży wymiana handlowa. Jego teoria elit zakłada istnienie bardzo podobnego stanu doskonałego, w którym wyszkoleni, profesjonalni politycy z jednej
kultu; hołubi na przykład pacyfizm, ceni tolerancję kulturową i seksualną; rytualnie potępia dziedzictwo kolonializmu i ogłasza wszem i wobec walkę z globalnym ociepleniem. Wszystkie te współczesne „świętości” przez naprawdę
„Lisy” nie odróżniają nowoczesnej polityki od pospolitego i często źle skrywanego oportunizmu strony z łatwością dostosowują się do zachodzących zmian i bezlitośnie wykorzystują wszelkie nadarzające się okazje, z drugiej zaś strony są otwarci na nowych adeptów i nie wykazują zupełnego cynizmu, wiążą bowiem swoją przyszłość z racją stanu, a rację stanu z dobrem społeczeństwa. Takie optimum nie jest zresztą niczym, co Pareto samodzielnie odkrywa. Lata, a wręcz stulecia prób i błędów wykształciły takie, machiaweliczne elity w rozwiniętych państwach. Są one wręcz tak przesiąknięte naukami florenckiego myśliciela, że mogą nawet być (i często są) nieświadome ich stosowania. Machiavelli zaleca, np., aby polityk, działając w imię racji stanu, nie wahał się w razie konieczności łamać nakazów religijnych, zachowując jednocześnie pozory pobożności. Czy myśl ta może być wszakże aktualna, skoro na pierwszy rzut oka nowoczesna polityka zachodnia już od dawna niespecjalnie przejmuje się religijnością? Tak, przy bliższej analizie łatwo bowiem dostrzec, że późna nowoczesność także ma swoje nieco zamaskowane formy
128
wybitnych polityków francuskich, niemieckich czy też amerykańskich traktowane są czysto instrumentalnie. W przypadku polityków z krajów Europy Środkowo-Wschodniej mamy zaś do czynienia albo z oportunistycznym przyklejaniem się do obcych elit, albo z brakiem umiejętności zachowania pozorów, tupaniem nóżką i pobrzękiwaniem szabelką. Zdeklarowany „lis” – Donald Tusk – godzi się więc na rujnujące Polskę, a wzbogacające Francję warunki redukcji emisji dwutlenku węgla i de facto likwiduje naukę historii w polskich szkołach. Za to zdeklarowany „lew” – Jarosław Kaczyński – co jakiś czas w imię, jak to powiada, „przyzwoitości”, wytacza przeciwko swoim oponentom najcięższe retoryczne działa, począwszy od słynnego „ZOMO”, a na „opcji niemieckiej” skończywszy. Na Ukrainie „lew” – Wiktor Juszczenko – znika ze sceny politycznej skłócony ze swoimi dawnymi towarzyszami broni, a „lis” – Wiktor Janukowycz zacieśnia więzy z Moskwą. Na Węgrzech po zdobyciu władzy „lew” Viktor Orbán decyduje się na polityczną wojnę ze
Kleptokracja polska
Księstwa bez książąt. Dlaczego postkomunistyczne kleptokracje nie radzą sobie z polityką? – Michał Kuź
wszystkimi, od własnych mediów począwszy, a na Międzynarodowym Funduszu Walutowym skończywszy. Węgierska opozycja w odpowiedzi wyprowadza zaś na ulice dziesiątki tysięcy ludzi, które przedtem oddały władzę Ferencowi Gyurcsányiemu – „lisowi” słynącemu z tego, że za zamkniętymi drzwiami przechwalał się, jak to sprawnie swoich wyborców oszukiwał. Podobne przykłady można mnożyć niemal w nieskończoność. jaki musi być książę? Spośród wymienionych powyżej polityków Viktorowi Orbánowi do postawy prawdziwego „księcia” jest chyba stosunkowo najbliżej. Nim zaczął swoją polityczną krucjatę, zadbał bowiem o to, by umocnić swoje wpływy i zbudować szeroki ruch społeczny. Igor Janke słusznie opisuje Orbána jako polityka z wizją, który zasadniczo różni się od Jarosława Kaczyńskiego. Jak zauważa polski dziennikarz: „Kiedy przywódca Fideszu przez lata ciężko pracował na to, by przyciągnąć do swojej partii wiele różnych organizacji, małych ugrupowań politycznych, by przekonać różne środowiska i w końcu wspólnie z nimi zbudować wielką partię, Jarosław Kaczyński porzucał kolejne grupki lub kolejni politycy i środowiska porzucali jego”23. 23 I. Janke, „Viktor Orbán jak Jarosław Kaczyński czy jak Donald Tusk?”, http://wiadomosci.wp.pl/kat, 127714,title,Viktor-Orbn-jak-Jaroslaw-Kaczynskiczy-jak-Donald-Tusk,wid,15162135,wiadomosc .html?ticaid=1fb34&_ticrsn=3 (dostęp w dn. 07.12.2012)
Istotnie, w realiach młodych, postkomunistycznych demokracji „lwy” zdają się nie rozumieć, że z „lisimi” układami (których tak nienawidzą) wygrać może tylko polityk, który najpierw, przy dojściu do władzy, skrupulatnie zbierze swoje siły i uśpi czujność przeciwników. W pierwszym etapie swej kariery okaże się więc „lisem”, a po pewnym czasie, w dogodnym momencie ujawni się jako republikański „lew” i przystąpi do reform. Polska tak jak opisywana w „Księciu” Romania jest bowiem krajem, który „książę (...) zastał pod rządami słabych panów, którzy raczej grabili swych poddanych, niźli sprawowali nad nimi rządy, i dawali więcej powodów do rozbicia niż do jedności”24. W tak nieuporządkowanej republice konsekwentne wezwanie do patriotyzmu zostanie wyśmiane, sukces będzie zaś wymagał od wybitnego polityka nieprzebranych pokładów cierpliwości i sprytu. michał Kuź (ur. 1984), doktorant i asystent na Wydziale Politologii Louisiana State University, absolwent Ośrodka Studiów Amerykańskich UW oraz Instytutu Filologii Angielskiej UAM. Stały współpracownik „Rzeczy Wspólnych”. Stypendysta Fundacji Fulbrighta, a także Institute for Humane Studies. Członek Philadelphia Society. Autor tekstów publicystycznych i naukowych z zakresu filozofii polityki oraz politologii porównawczej.
24
N. Machiavelli, Książę, op. cit., s. 37
129
rzeCzY wsPÓLNe • Pismo rePUBLikaŃskie nr 11 (1/2013)
Zakręcić kurek finansjerze ze steveNem a. ramirezem rozmawia stefaN sękowski Pozwoliliśmy, by kilka, może kilkadziesiąt osób miało władzę nad miliardami dolarów, co zwiększyło władzę dyrektorów generalnych nad wielkimi międzynarodowymi firmami, szczególnie na rynkach finansowych. Największa potęga tego sektora wynika z tego, że może zatrudniać i zwalniać ludzi pracujących na stanowiskach, które przynoszą dochody, jakich większość amerykanów nawet nie potrafi sobie wyobrazić. to tzw. drzwi obrotowe pomiędzy polityką a sektorem finansowym dają władzę dyrektorom generalnym nad kongresem.
136
O kleptokracji w Ameryce
Zakręcić kurek finansjerze – rozmowa ze Stevenem A. Ramirezem
pieniężne zostały przekazane menedżerom bankowym i nieubezpieczonym kredytodawcom. To było bezprawne, gdyż nie było wcześniejszego udzielenia zgody na większość aktów pomocy, a te, na które udzielono zgody, zostały poszerzone ponad miarę. Myślę, że wszystko sprowadziło się do możliwości elit finansowych co do przekonania elit politycznych, zarówno prawodawców, jak i władzy wykonawczej, np. sekretarza skarbu Henry’ego Paulsona, że przyszłość amerykańskiej gospodarki absolutnie wymaga tego, by przekazać biliony dolarów na wsparcie tych wielkich banków. steven a. ramirez (ur. 1961), profesor prawa, dyrektor Centrum Prawa Biznesowego i Zarządzania Firmami na Uniwersytecie Loyoli w Chicago. Przed rozpoczęciem kariery akademickiej zajmował się prawem gospodarczym w kilku firmach prawniczych oraz pracował w Komisji Papierów Wartościowych i Wymiany Stanów Zjednoczonych. W 2012 r. wydał książkę Lawless Capitalism, w której stawia tezę, że amerykański system prawny i gospodarka zostały podkopane przez koncentrację majątku, co doprowadziło do kryzysu finansowego i utrudnia wydostanie się z niego. Prowadzi bloga Corporatejusticeblog.blogspot.com. twierdzi pan, że pomoc finansowa udzielona w latach 2008–2009 instytucjom finansowym w usa zaszkodziła rządom prawa. Dlaczego? Pamiętam, że gdy to się wydarzyło, byłem zadziwiony, jak szybko zasoby
ale przecież przepchnięcie tych decyzji przez Kongres wcale nie było tak łatwe. wyborcy dzwonili do swoich reprezentantów, by głosowali przeciw, część z nich rzeczywiście głosowała. Mimo to przeważająca większość Amerykanów nie mogła tego powstrzymać. Zdecydowała czysta siła finansowa. To było krótko przed wyborami, ale wyborcy nie mieli pola manewru, gdyż obie partie – Republikanie i Demokraci – w większości popierały ratowanie sektora bankowego. W pewnym sensie, z demokratycznego punktu widzenia było to uprawnione: mogli powiedzieć – zaufajcie nam, zagłosujemy za pomocą. Wam się może wydawać, że jesteście przeciw, ale jeśli zagłosujemy przeciw i gospodarka się zawali, będziecie nas za to winić. I odwołacie nas z naszych stanowisk.
137
rzeCzY wsPÓLNe • Pismo rePUBLikaŃskie nr 11 (1/2013)
i nastąpi nowy wielki Kryzys. Właśnie. Ale myślę, że jednak prawdziwy powód był inny: potęga elit finansowych była tak wielka, że było nie do pomyślenia, by decydenci pozwolili tym wielkim firmom upaść. Proszę pa-
rowie, którzy do tego doprowadzili, staliby się byłymi menedżerami. Gdy bank upada, kontrolę przejmuje nad nim syndyk masy upadłościowej, a długi banku pokrywane są z wpływów ze sprzedaży majątku. Większość długów zostałaby umorzona.
Potęga elit finansowych była tak wielka, że było nie do pomyślenia, by decydenci pozwolili wielkim firmom upaść miętać, że Henry Paulson jest byłym prezesem Goldman Sachs, a ta firma jest jednym z głównych beneficjentów pomocy. Ona mogła przyjąć zupełnie inną strukturę, jednak ta, jaką przyjęła, była w największym stopniu pobłażliwa dla elit finansowych. Aż 92 proc. menedżerów zachowało swoje stanowiska, często otrzymywali także premie. Dostało się udziałowcom, ale korzyść z pomocy odniosła kadra zarządzająca i nieubezpieczeni kredytodawcy. To nie miało też żadnego ekonomicznego uzasadnienia.
138
może jednak rację mieli zwolennicy pomocy? Gdyby nie przekazano bankom pieniędzy, cały system finansowy mógłby posypać się niczym kostki domina.
Zresztą nie trzeba było całkowicie rezygnować z udzielania pomocy bankom, można było udzielić jej na innych zasadach. Jednym z warunków powinna być wymiana kadry zarządzającej – oznaczałoby to zwolnienie kilkudziesięciu osób w każdym z banków. Gdybyśmy wynegocjowali również wypłaty dla nieubezpieczonych kredytodawców, by ich straty nie wyniosły 100 proc., sprawy tak by się nie potoczyły. Jednym z argumentów na rzecz pomocy było to, że inaczej banki przestaną pożyczać pieniądze – okazało się, iż i tak pożyczały znacznie mniej niż wcześniej. Można też uczyć się od tych, którym się udało, np. od Szwecji, która stworzyła nowe banki, dokapitalizowała je, zatrudniła w nich świeżą kadrę zarządzającą i sprzedała je w prywatne ręce.
Myślę, że gdyby w 2008 r. nie wyciągnięto do banków pomocnej dłoni, pozwolono by rzeczom dziać się wedle reguł kapitalizmu i w zgodzie z prawem, wszystkie te banki byłyby pod koniec roku niewypłacalne i ci menedże-
to niezrozumiałe – zdecydowana większość wyborców nie zgadzała się na udzielanie pomocy firmom finansowym, a jednak niewielka mniejszość finansistów przemogła na politykach realizację własnego interesu.
O kleptokracji w Ameryce
Zakręcić kurek finansjerze – rozmowa ze Stevenem A. Ramirezem
Gdy duża część bogactw należy do niewielkiej liczby osób, koordynacja działań tej grupy kosztuje mniej niż koordynacja działań większej grupy. Pozwoliliśmy, by kilka, może kilkadziesiąt osób miało władzę nad miliardami dolarów, co odbiło się na nierównościach, jeśli chodzi o opodatkowanie dochodu czy władzę dyrektorów generalnych nad wielkimi międzynarodowymi firmami, szczególnie na rynkach finansowych. Oni są nowymi królami. To nie ich osobisty majątek czyni ich potężnymi, ale to, że dysponują oni potężnymi zasobami firm. Gdy spojrzymy, co się dzieje z byłymi sekretarzami skarbu USA, okaże się, że przykładowo były sekretarz skarbu w administracji Billa Clintona, Robert Rubin, po odejściu z rządu został członkiem zarządu Citigroup i zarobił 33 mln dol. w pierwszym roku urzędowania. Tyle zarabia kilka osób w Stanach. Swoje znaczenie ma także finansowanie kampanii wyborczych przez wielkie firmy i działalność lobbystyczna. Największa potęga tego sektora wynika z tego, że może zatrudniać i zwalniać ludzi pracujących na stanowiskach, które przynoszą dochody, jakich większość Amerykanów nawet nie potrafi sobie wyobrazić. To tzw. drzwi obrotowe pomiędzy władzą a finansjerą dają władzę dyrektorom generalnym. Kryzys zwiększył władzę oligarchii finansowej? Tak. Na początku umożliwiono wielkim bankom wzajemne wchłanianie się. Bear Stearns został wchłonięty przez
JPMorgan Chase, Merrill Lynch został wchłonięty przez Bank of America. Pod koniec wszystkie te banki wyszły z kryzysu większe i potężniejsze. Ustawa Dodda-Franka, zwiększająca państwową kontrolę nad instytucjami finansowymi, tego nie zmieniła – jeśli się w nią wczytać, okaże się, że Federalne Przedsiębiorstwo Ubezpieczeń Depozytów (FDIC) i Rezerwa Federalna mają prawo do wszelkich form pomocy, jakiej udzielono w latach 2008–2009 instytucjom finansowym. Pomoc oferowana na podstawie ustaw uchwalonych przez Kongres była jedynie czubkiem góry lodowej. Największej pomocy udzieliła Rezerwa Federalna i zrobienie tego nie wymagało zgody Kongresu. jak dziś możecie powstrzymać tę finansową oligarchię? Prezydent Barack Obama ma historyczną szansę, by to zakończyć. Możemy poprawić ustawę Dodda-Franka i zachęcić Rezerwę Federalną, FDIC i sekretariat skarbu, by podjęli kroki w stronę podziału tych banków. Gdy w 1933 r. Franklin D. Roosevelt doszedł do władzy, od razu podzielił banki na mniejsze, np. JPMorgan na Morgan Stanley i JP Morgan Bank. W czasie Wielkiego Kryzysu mieliśmy już do czynienia z potęgą tego sektora i wygraliśmy walkę z nim. Szansa jest tym większa, że sektor finansowy podczas kampanii wyborczej bardzo mocno wspierał Mitta Romneya, ignorując wsparcie finansowe dla kampanii Baracka Obamy.
139
rzeCzY wsPÓLNe • Pismo rePUBLikaŃskie nr 11 (1/2013)
inaczej niż w 2008 r., kiedy obama i john mccain uzyskali od sektora finansowego podobną pomoc. Obama zatem niczego im już nie zawdzięcza. Jeśli więc będzie miał wokół siebie dobrych doradców i prawdopodobnie nowego prokuratora generalnego, to mu się uda. Musimy tylko przekonać ludzi w Waszyngtonie, którzy w trakcie kampanii nie otrzymują wielkiego wsparcia od instytucji finansowych, którzy po opuszczeniu polityki nie mogą otrzymać lukratywnych propozycji pracy, aby zmienili podejście do pomocy bankom. Moim zdaniem ten czas jest bliski, niemal go czuję. Niestety, pewne zjawiska tę perspektywę odsuwają. Przykładem decyzja departamentu sprawiedliwości w sprawie HSBC Holding za zaangażowanie w liczne przestępstwa. Ten bank umożliwiał prowadzenie interesów z Kubą, Iranem i innymi państwami, na które nałożone były sankcje, a także prał brudne pieniądze bossom narkotykowym z Meksyku. Bank zapłaci wprawdzie 1,9 mld dol. kary, jednak żadna z osób zaangażowanych w ten proceder nie pójdzie do więzienia. jeśli pana nadzieje się jednak ziszczą, okaże się, iż sektor finansowy, nie wspierając obamy, strzelił sobie w stopę. Dlaczego? Sektor finansowy był do tego stopnia związany z Mittem Romneyem – który jest właściwie jednym z nich – że w zasadzie zerwali z Obamą. Z tego
140
mogę jedynie wnioskować, że lobby finansowe oczekiwało, iż Romney pomoże mu w znacznie większym stopniu niż Obama. Obecny prezydent w trakcie swojej pierwszej kadencji powiedział do bankowców: „Między wami a widłami stoję tylko ja”. Ten cytat można rozumieć dwojako. Po pierwsze: za mną stoi opinia publiczna, która jest wściekła i może podjąć ostre działanie przeciw wam. Po drugie: za mną stoi opinia publiczna, która jest wściekła, ale nie bójcie się, ja was przed nimi obronię. Niestety, w czasie pierwszej kadencji Obamy zazwyczaj prawdziwe było drugie znaczenie tego cytatu. Nawet za kadencji George’a W. Busha prokuratura wzięła się za Enron, który wpłacał na kampanie wyborcze Busha potężne sumy pieniędzy. czy prywatne finansowanie kampanii wyborczych jest jedną z głównych przyczyn tych problemów?
O kleptokracji w Ameryce
Zakręcić kurek finansjerze – rozmowa ze Stevenem A. Ramirezem
Mamy z tym problem. Ten problem wynika z I poprawki do Konstytucji, która gwarantuje wolność słowa. Interpretuje się ją także jako możliwość finansowego wsparcia tych, których się popiera – i to prawo rozszerza się także na przedsiębiorstwa. Możliwość ograniczenia finansowania kampanii przez firmy jest bardzo niewielka, wyrok Sądu Najwyższego w sprawie Citizens United przeciwko Federalnej Komisji Wyborczej utrudnia też ograniczenie sum wydawanych na kampanie wyborcze. Być może za dwadzieścia, trzydzieści lat to się zmieni, ale na pewno nie teraz. czy postulowane przez pana dzielenie banków jest konieczne? może obyłoby się bez tak daleko idącej ingerencji? Wśród ekspertów od finansów, prawników i ekonomistów istnieje raczej konsensus co do tego, że banki są za duże, że elity finansowe mają zbyt wielki wpływ na politykę i że ma to negatywny wpływ na gospodarkę. Problem polega na tym, że gdy jest się w Waszyngtonie, bardzo trudno podjąć jakieś kroki przeciwko lobby bankowemu. Z mojego stanu Illinois pochodzi senator Dick Durbin, obecnie „bicz” Partii Demokratycznej w Senacie, który wręcz stwierdził kiedyś, że Kongres jest własnością banków. Instytucje finansowe wydają miliony dolarów na wsparcie kandydatów, którzy wspierają ich interesy. W 2012 r. wspierani przez nie kandydaci, tacy jak Scott Brown w stanie Massachusetts i Josh Mandel
w Ohio1 , przegrali wybory z kandydatami Demokratów, ale to nie znaczy, że lobby finansowe straciło na znaczeniu. skoro nie udało mu się przepchnąć wspieranych przez siebie kandydatów, może nie należy przywiązywać do jego władzy aż tak wielkiej wagi? Ważne jest, by zrozumieć, jak groźne są wysokie nierówności gospodarcze. Kilkadziesiąt procent społeczeństwa jest gospodarczo pozbawione władzy przez tych, którzy dysponując ogromnymi zasobami, są „właścicielami Kongresu”. To jest bardzo niebezpieczne także dla samej gospodarki. Jeśli z tymi nierównościami zaczniemy walczyć poprzez podział banków, tak aby nie stanowiły monolitu i tak potężnego lobby, możemy znaleźć się na początku drogi do bardziej dynamicznej gospodarki. Problem nie polega na tym, że nasza gospodarka jest słaba sama w sobie: z kryzysu wychodzimy powoli, ale co najmniej równie szybko jak inne państwa, lecz na tym, że mamy kiepską i być może skorumpowaną klasę polityczną. Wydaje mi się, że jeśli będziemy mieć bardziej sensowny system finansowy, nasza gospodarka znów będzie mogła wzbudzać na świecie zazdrość. stefan sękowski (ur. 1985), politolog, dziennikarz „Gościa Niedzielnego”. Stały współpracownik „Rzeczy Wspólnych” i portalu Rebelya.pl. 1 Większość pieniędzy na ich kampanie pochodziła od banków i firm ubezpieczeniowych (– przyp. red.).
141
rzeCzY wsPÓLNe • Pismo rePUBLikaŃskie nr 11 (1/2013)
Zarzucajmy kotwice gdzie się da! z oLafem osiCą rozmawia aLeksaNDra rYBiŃska ten tzw. polsko-rosyjski reset, którego tak naprawdę nie było, ale który funkcjonuje w dyskursie euroatlantyckim, został przez nordyków odebrany jako przejaw naszej zdolności koalicyjnej. wszyscy w skandynawii wiedzą doskonale, czym jest rosja, i są pod tym względem po naszej stronie. Dopiero jednak kiedy warszawa formalnie prowadziła z moskwą dialog i nastąpiło odprężenie, staliśmy się z ich punktu widzenia odpowiedzialni i poważni.
142
Globalne zmiany, regionalne skutki
Zarzucajmy kotwice gdzie się da! – rozmowa z Olafem Osicą
szwecji, Finlandii, islandii, litwy, Łotwy i estonii. eksperci nie mieli wątpliwości, że na północy europy powstaje nieformalny sojusz polityczny i obronny. Dołączyła do niego wielka brytania. czy brytyjczycy, bałtowie i skandynawowie stworzą nowy regionalny sojusz na starym Kontynencie?
olaf osica (ur. 1974), dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich. Doktor politologii, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego i Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego we Florencji. W latach 2005–2010 pracował jako ekspert Centrum Europejskiego Natolin, wcześniej jako analityk w Centrum Stosunków Międzynarodowych w Warszawie. Członek zespołu redakcyjnego kwartalnika „Nowa Europa: Przegląd Natoliński” oraz „Spraw Międzynarodowych”. Od 2011 r. członek Rady Naukowej Instytutu Zachodniego w Poznaniu. Od lipca 2011 r. dyrektor OSW. Współredaktor raportu OSW W regionie siła? Stan i perspektywy współpracy wojskowej wybranych państw obszaru od Morza Bałtyckiego do Morza Czarnego (grudzień 2012). w 2011 r. odbył się w londynie szczyt z przywódcami norwegii, Danii,
Mówienie o nowym regionalnym sojuszu jest nieuzasadnione. To była inicjatywa brytyjska, którą trzeba oceniać głównie na tle ówczesnego kontekstu politycznego: bliskości francusko-niemieckiej i debaty w Unii Europejskiej na temat kierunku integracji i działań kryzysowych. W tym sensie był to więc pewien zabieg polityczny, aby pokazać, że Wielka Brytania ma zdolność do budowania koalicji, że ma w Europie partnerów. Wybór nordyków nie był przypadkowy. My często o tym zapominamy, ale Islandia, Norwegia, Dania i WB są sobie historycznie bliskie. Tak bardziej na doczepkę zostały do tego doproszone kraje bałtyckie, które z Wielką Brytanią nie mają wielu wspólnych interesów, choćby w UE, m.in. w kwestii budżetu unijnego. Tu są zdecydowanie po przeciwnych stronach. To państwa nordyckie były zainteresowane udziałem Bałtów, których to z kolei dowartościowywało poprzez pokazanie, że na tle dominacji kontynentalnej Europy jest jeszcze przestrzeń bałtycka. Innymi słowy, to było spotkanie przyjaciół północy w opozycji do Europy kontynentalnej, reprezentowanej przez Francję i Niemcy. Zresztą kolejny szczyt, który odbył się rok później,
143
rzeCzY wsPÓLNe • Pismo rePUBLikaŃskie nr 11 (1/2013)
pokazał, że dyskusja poszła w kierunku kwestii społecznych, ekonomicznych, innowacyjności. Jeśli zatem coś z tej inicjatywy pozostanie, to raczej platforma debaty o gospodarce i społeczeństwie, obszarach, gdzie rzeczywiście istnieją wspólne elementy łączące Brytyjczyków, Bałtów i nordyków. Natomiast mówienie o szczycie londyńskim w kategoriach wojskowych to już zupełne nieporozumienie. Nie było takiej intencji i nie ma na razie mocnych powodów dla takiej współpracy nordycko-brytyjskiej. Dominuje raczej wąsko definiowany interes narodowy. W 2008 r. kilka brytyjskich myśliwców miało wziąć udział w ramach NATOwskiej rotacji kontroli przestrzeni powietrznej Islandii. Nie doszło to jednak do skutku ze względu na problem długów pozostawionych przez upadłe banki islandzkie, które nie chciały oddać brytyjskim inwestorom pieniędzy. To pokazuje, że powstanie jakiegokolwiek twardego sojuszu, skoncentrowanego wokół wspólnego definiowania zagrożeń, jest mało realne. jednak były szef msz norwegii thorvald stoltenberg zaproponował wówczas trzynastopunktowy plan regionalnego sojuszu. zakłada on m.in. budowę wspólnego systemu monitoringu satelitarnego oraz wzajemne gwarancje bezpieczeństwa dla uczestników sojuszu, nazywanego przez media – m.in. „rzeczpospolitą” – entuzjastycznie nordyckim „mini-nato”. była mowa o konieczności budowy takiej współpracy wobec zagrożenia
144
ze strony rosji, m.in. w kontekście narastającego sporu o rejon arktyki. może warto zadać pytanie nieco inaczej: czy powinna powstać alternatywna regionalna konstelacja bezpieczeństwa na północy? Ponownie, uważam, że mini-NATO to przesada. To nie ma miejsca, na pewno nie w tym szerokim układzie i na płaszczyźnie polityczno-militarnej. Są pewne formaty, jak grupa północna, są w niej nordycy, Wielka Brytania, Polska też była zaproszona, ale to ma jedynie charakter politycznej dyskusji na temat ogólnych wyzwań, przed którymi stoi bezpieczeństwo euroatlantyckie. Natomiast nordyckie mini-NATO to nasza interpretacja, niemająca wiele wspólnego z rzeczywistymi celami tych państw. Pamiętajmy, że wojskowa współpraca nordycka jest jedną z najbardziej dojrzałych w Europie, bo jest tworzona na gruncie wieloletnich doświadczeń oddolnej współpracy politycznej i bliskości geograficzno-kulturowej. Zimna wojna kraje nordyckie podzieliła. Norwegowie weszli do NATO, ale z pewnymi ograniczeniami, bo na północy Norwegii ćwiczenia nie mogły się odbywać, po to, by nie ściągnąć na siebie gniewu Związku Sowieckiego. Szwecja pozostała formalnie neutralna (jak wiemy dzisiaj), aby dać m.in. szanse Finlandii na suwerenny, w porównaniu z nami, byt. To wszystko tworzy wspólne ramy dla myślenia o regionie, ale niekoniecznie dla współdziałania w jego bezpieczeństwie, zwłaszcza wojskowym.
Globalne zmiany, regionalne skutki
tak chyba jest. Kraje europy północnej miały do tej pory odmienne poglądy na temat bezpieczeństwa. szwecja i Finlandia to państwa neutralne. norwegia jest bliskim sojusznikiem usa. a islandia to jedyny członek nato, który nie posiada własnej armii. czy da się te stanowiska pogodzić? Z każdą współpracą regionalną jest trochę jak z Kubusiem Puchatkiem, który szukał Prosiaczka w norce. Im głębiej do norki zaglądał, tym bardziej
Zarzucajmy kotwice gdzie się da! – rozmowa z Olafem Osicą
poza Unią Europejską, a do dziś są także poza NATO. To spowodowało, że stworzyły zręby politycznego wymiaru współpracy w wielu dziedzinach bez udziału obu organizacji, a jednocześnie nie kontestowały ich istnienia. Dlatego Norwegowie nie zrobią niczego, co mogłoby sugerować, że chcą zastąpić NATO jakąkolwiek alternatywną strukturą. Im nie chodzi więc o to, by budować alternatywę dla Paktu Północnoatlantyckiego, tylko wzmacniać swoją pozycję wewnątrz sojuszu północno-
Nordycy wiedzą, że Rosja się nie zmieni i nie stanie się partnerem bardziej przewidywalnym, ale nie robią z tego tematu dyskusji publicznej Prosiaczka tam nie było. Współpraca regionalna między krajami nordyckimi oczywiście istnieje, ale jest budowana oddolnie, czyli inaczej niż w naszej części Europy. Nie zaczyna się od szczytu, na który przyjeżdżają ministrowie i podpisują w świetle kamer przełomowe dokumenty. Takie działanie było niestety modelowe dla Grupy Wyszehradzkiej i jak wiemy, przynosi jak na razie słabe efekty. Nordycy zaczynają od projektów technicznych, zorientowanych wokół konkretnych problemów. Jeśli się to sprawdza, to idą dalej. Powstało więc NORDEFCO (Nordic Defence Cooperation – przyp.red.), struktura, która organizuje współpracę wojskową, techniczną i przemysłów zbrojeniowych, jednak daleko jej jeszcze do instytucji politycznej. Państwa te – jako cała piątka – były przez lata
atlantyckiego i tworzyć pewien komplementarny względem sojuszu wymiar regionalny. To samo ze strony szwedzkiej i fińskiej. To są państwa, które nie są w NATO i nie chcą w nim być, dlatego nie mają zamiaru stworzyć wrażenia, że czują się odpowiedzialne za bezpieczeństwo innych krajów, szczególnie bałtyckich. Poza tym Szwedzi i Finowie wiedzą jednak, że potrzebują NATO na Bałtyku i na Północy, więc są zainteresowani zarówno wspomaganiem Paktu Północnoatlantyckiego bądź wspomaganiem w nim Norwegów. Mówienie zatem w tym wypadku o minisojuszu, z ewentualnym udziałem państw bałtyckich, jest dzisiaj błędem, ponieważ sugeruje istnienie czegoś, czego nikt na razie nie chce. Nawet jeżeli uwzględnimy to, że Szwedzi i Finowie od chwili kryzysu finan-
145
rzeCzY wsPÓLNe • Pismo rePUBLikaŃskie nr 11 (1/2013)
sowego i wojny w Gruzji zaczęli powoli zmieniać stosunek do państw bałtyckich, które przez lata 90. traktowali jak nieodpowiedzialnych rusofobów, gotowych pakować się w każdą awanturę, bez względu na konsekwencje. Cała norweska, fińska i szwedzka kultura strategiczna wobec Rosji polega na tym, że obniża się napięcie, współpracuje tam, gdzie się da, ale z drugiej strony polega też na odstraszaniu. Co ważne, odstraszanie nie ma miejsca na poziomie szumnych deklaracji słownych i prężenia muskułów, tylko na po-
146
ziomie konkretnych działań. Rosjanie doskonale wiedzą, dlaczego Finowie się zbroją i dlaczego mają jedną z ostatnich armii z powszechnego poboru oraz z jakiego powodu nie są sygnatariuszami traktatu o wyeliminowaniu min przeciwpiechotnych. Ale ponieważ Finowie nie mają zwyczaju opowiadania wszystkim, dlaczego nie lubią Rosjan, obie strony zachowują dla siebie elementarny szacunek i rozwijają współpracę, mimo świadomości że z geopolitycznego punktu widzenia są to relacje dwóch nieprzyjaznych sobie państw.
Globalne zmiany, regionalne skutki
Nordycy wiedzą, że Rosja się nie zmieni i nie stanie się partnerem bardziej przewidywalnym, jednak nie robią z tego tematu dyskusji publicznej. To m.in. odróżnia państwa nordyckie od bałtyckich. Chociaż tu również nastąpiły pewne zmiany. Politycy bałtyccy po wojnie w Gruzji zorientowali się, czym może się skończyć polityka nieliczenia się z geostrategicznymi realiami. To nie oznacza, że Bałtowie nie mają podstaw do obaw i że ich reakcje na działanie Rosji nie były uzasadnione. To oni byli przecież ofiarami, a Moskwa najeźdźcą. Ale prowadzenie polityki w oderwaniu od realiów kończy się tak jak w Gruzji. Prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili chciał Gruzji silnej i suwerennej, wierzył w oparcie Zachodu, jednak w ostatecznym rachunku przegrał i stracił terytorium. czy to, co się stało w Gruzji w 2008 r., nie jest jednak dobitnym dowodem na to, że usa się całkowicie od europy odwróciły, kierując swą uwagę na rejon pacyfiku, pozostawiając swych tradycyjnych sojuszników, w tym Gruzję, na pastwę losu? Do tego dochodzi reset z rosją. nato przestało zajmować się obroną własnego terytorium, zwalcza jedynie zagrożenia bardzo odległe od swoich granic. jak możemy wypełnić ten deficyt bezpieczeństwa? Zgadza się, to się wszystko wpisuje w tę dynamikę. USA zmieniają priorytety, upadła nadzieja na modernizację Rosji, na to, że kraj ten będzie zainte-
Zarzucajmy kotwice gdzie się da! – rozmowa z Olafem Osicą
resowany normalną współpracą. Raport Stoltenberga, o którym Pani wspomniała, pokazał, że istnieje rzeczywiście problem pewnej próżni bezpieczeństwa, która powstaje wskutek wycofywania się USA z Europy. Jednak sposób, w jaki raport ten został przyjęty, a szczególnie jego 13 punkt, dotyczący solidarności sojuszniczej, pokazuje problem, który mają nordycy, a który dotyka istoty czy też dylematu wszystkich gwarancji sojuszniczych: jak zakomunikować, że działamy solidarnie, a jednocześnie nie ograniczać sobie swobody działania w sytuacji kryzysowej. Raport Stoltenberga był zatem i jest do dzisiaj początkiem dyskusji na temat wzajemnych powinności państw nordyckich, a nie jej konkluzją. Ciekawe były też reakcje Bałtów. Zainteresowaniu i nadziei, że państwa nordyckie zaczną ich wciągać do współpracy, towarzyszyła obawa, iż jeśli zaczną otrzymywać wsparcie poprzez quasisojusz regionalny, to może to kolidować z powinnościami NATO-wskimi. Że poniekąd zwalniamy Pakt Północnoatlantycki z obowiązków, także artykułu 5 Traktatu waszyngtońskiego, ponieważ w regionie mamy poza-NATO-wskich sojuszników. tu należy jednak zadać pytanie: czy nato realnie wciąż jest i może być gwarantem naszego bezpieczeństwa? cytując George’a Friedmana: „nato dziś niewiele znaczy. nie ma sojuszu. są jakieś spotkania urzędników i oficerów w brukseli”.
147
rzeCzY wsPÓLNe • Pismo rePUBLikaŃskie nr 11 (1/2013)
Czy NATO nas obroni? Tego tak do końca nie wiadomo. Tak naprawdę będzie wiadomo tylko w momencie próby. To, co jest głównym zadaniem Paktu, jak wszystkich polityczno-militarnych sojuszy, nie jest wygranie
politik: nie przyjmiemy was, bo nie będziemy w stanie was bronić, a to oznacza, że musicie szukać sposobu na życie w cieniu Rosji. Albo zapewnić Gruzinom mocne wsparcie polityczne i wojskowe. Jeśli chodzi o samo NATO,
Czy NATO nas obroni? Tego tak do końca nie wiadomo. Tak naprawdę będzie wiadomo tylko w momencie próby
wojny, tylko niedopuszczenie do jej wybuchu. Istotą sojuszu wojskowego zawiązanego w czasie pokoju jest odstraszanie. W momencie, kiedy doszłoby do zagrożenia bezpieczeństwa jednego z sojuszników, już wtedy NATO w gruncie rzeczy poniosłoby klęskę. W tym sensie wojna w Gruzji pokazała, jak lekkomyślne i niebezpieczne jest myślenie o porozumieniu militarnym bez uwzględniania scenariuszy kryzysowych. Z jednej strony Pakt rozważał przyszłe członkostwo w sojuszu Gruzji, państwa, które w ostatnich latach stanęło w obliczu konfliktu z Rosją wielokrotnie, a równocześnie nie myślano poważnie o tym, że trzeba będzie mu pomóc. To był jeden z większych błędów, który popełniło NATO: wysyłało fałszywy sygnał do Tbilisi. Ze strony formalnej wszystko było jak najbardziej w porządku, bo Gruzini nie byli członkami sojuszu, ale wiadomo było, że po wielu latach szumnych deklaracji pomocy tej oczekują. Gruzja w tym sensie była przez Pakt przegrana. Trzeba było przyjąć wówczas twardą postawę Real-
148
to nie od dzisiaj wiemy, że sojusz słabnie, pogłębiają się podziały, coraz trudniej o wspólne myślenie i działanie. Mimo to Pakt jest dziś ostatnią rzeczą, która trwale i instytucjonalnie łączy USA z Europą. Na tle tego przewartościowania, zwrotu ku Azji, sojusz północnoatlantycki nabiera innego niż chcielibyśmy znaczenia. Jest to jednak wciąż miejsce, gdzie Amerykanie są obecni, jest to kanał komunikacji i to dziś naprawdę bardzo dużo. Jeśli uznamy, że Pakt jest passé, to zostaniemy sami ze sobą. A taka perspektywa nie napawa optymizmem. A tak naprawdę, bądźmy szczerzy, żadnej alternatywy dla NATO nie ma. Ani w UE, ani w regionie. Możemy być rozczarowani sojuszem, ale niczego lepszego w zanadrzu nie mamy. Jedyne, co możemy zrobić, to budować współpracę wojskową i polityczną, która będzie wzmacniała pozycję Paktu w naszym sąsiedztwie. przy okazji szczytu państw nordyckich i bałtyckich w londynie pojawiły się informacje o tym, że szwecja
Globalne zmiany, regionalne skutki
chce ściślej współpracować z polską w dziedzinie militarnej. czy taki sojusz ze szwecją jest realny i czy przyniósłby on nam korzyści na polu strategicznym? Nic takiego nie miało miejsca. Jeden szwedzki poseł w Riksdagu zadał swego czasu pytanie o możliwości współpracy i wielu ujrzało w tym szansę na narodziny sojuszu. Nikt w ostatnich dwudziestu latach nie proponował i nie zaproponuje nam takiego dwustronnego sojuszu, a już na pewno nie Sztokholm. Jeśli spojrzymy na historię Szwecji, to jest to jedyny kraj w regionie, który nie stracił suwerenności w XX w. Elity szwedzkie cenią ją sobie nie tylko w UE, ale także w kwestiach wojskowych. Nigdy nie wejdą w układ polityczny, który by tę suwerenność ograniczył, a tym bardziej zmusił ich do obrony kogokolwiek. To tworzy bardzo silny podział w regionie – na południowy Bałtyk i północny Bałtyk – i my nie jesteśmy w stanie tego przeskoczyć. Natomiast istnieje nowe otwarcie na Polskę ze strony krajów nordyckich i opiera się ono na kilku elementach. Pierwszy z nich, który w dyskusji o polityce zagranicznej wydaje się niedostrzegany, dotyczy Rosji. Przez wiele lat jedną z głównych przeszkód z punktu widzenia państw nordyckich – Norwegii, Szwecji i Finlandii – w otwarciu się na Polskę i kraje bałtyckie były nasze relacje z Moskwą. Nordycy, którzy są do bólu pragmatyczni i którzy mają Rosję jako sąsiada, muszą z nią żyć i nauczyli się sobie z nią radzić, nie chcą mieć
Zarzucajmy kotwice gdzie się da! – rozmowa z Olafem Osicą
partnerów, którzy robią oficjalnie z Moskwy problem i którzy otwarcie uzasadniają wydatki zbrojeniowe zagrożeniem ze strony Rosji. W związku z tym ten tzw. polsko-rosyjski reset, którego tak naprawdę nie było, ale który funkcjonuje w dyskursie euroatlantyckim, został tam odebrany jako przejaw naszej dojrzałości i zdolności koalicyjnej. Wszyscy w Skandynawii wiedzą doskonale, czym jest Rosja, i są pod tym względem po naszej stronie. Dopiero jednak kiedy Polska z Rosją formalnie prowadziła dialog i nastąpiło odprężenie, staliśmy się z ich punktu widzenia odpowiedzialni i poważni. Druga rzecz, która to wzmacnia, to zmiana w postrzeganiu naszego państwa. Na tle dzisiejszej Europy jesteśmy krajem sukcesu gospodarczego i jesteśmy jednym z nielicznych krajów na Starym Kontynencie, który poważnie traktuje dziedzinę obronności. Mamy duże fundusze na zakup nowoczesnego uzbrojenia. To wzmogło zainteresowanie nami, bowiem każda współpraca wojskowa, szczególnie ze strony takich partnerów jak nordycy, to nie kwestia szumnych deklaracji, tylko czysty pragmatyzm. To przemysł zbrojeniowy otwiera drogę do współpracy. Jesteśmy atrakcyjni, bo mamy pieniądze, a w Europie jest nadprodukcja w przemyśle zbrojeniowym, więc jesteśmy cenieni jako klienci, dzisiaj nawet przez Amerykanów. Zakup uzbrojenia to bardzo dobry i skuteczny sposób na prowadzanie polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. To buduje długofalową współpracę.
149
rzeCzY wsPÓLNe • Pismo rePUBLikaŃskie nr 11 (1/2013)
tylko czy my w pełni wykorzystujemy wzrost naszej pozycji politycznej i możliwości finansowych? Mniej więcej od roku odbywa się cała masa spotkań: konsultacje polskoszwedzkie, polsko-norweskie. Były też polsko-rumuńskie i polsko-czeskie. To wszystko dzieje się na poziomie MSZów, MON-ów i sztabów generalnych. Co z tego będzie, zobaczymy. My tego w Polsce nie zauważamy, bo jest to robione właśnie w stylu nordyckim. A my jesteśmy przyzwyczajeni do modelu Trójkąta Weimarskiego, czyli odgórnych inicjatyw, przykuwających uwagę mediów. Z polskiego punktu widzenia otwarcie na region jest też pewnego rodzaju sprawdzianem zdolności regionu do myślenia politycznego, chęci samookreślenia się wobec zmian w Europie, których jesteśmy świadkami. Przez ostatnie lata dużo dyskutowaliśmy: czemu nie region? Czemu nie północ? A za kilka lat może się okazać, że zakończmy przetargi, kupimy sprzęt i okaże się, iż niektóre z tych krajów, które nas dziś bardzo lubią, przestaną się nami interesować… Zobaczymy zatem, na ile zainteresowanie nami opiera się na tym, że jest im z nami po drodze politycznie i strategicznie, a na ile chodzi im wyłącznie o transakcję finansową. warszawa jednak szuka obecnie wsparcia także na zachodzie, na osi paryż- berlin. po trójkącie weimarskim, który okazał się politycznym trupem, powstał trójkąt weimarski plus, z udziałem włoch i Hiszpanii. ma
150
to dać możliwość budowy wspólnej polityki obronnej ue, przy obejściu brytyjskiego weta. czy ten pomysł ma większe szanse na sukces? Główne motywy, które kierowały Brytyjczykami i Francuzami, kiedy w 1998 r. podjęli w St. Malo decyzję o tym, że przełamujemy nasze spory i budujemy wspólną politykę bezpieczeństwa i obrony, są wciąż aktualne. Już wtedy było wiadomo, że Amerykanie zmieniają swoje priorytety i odchodzą mentalnie, a także politycznie, od Europy. Że będzie wprawdzie współpraca europejsko-amerykańska, ale znacznie mniej intensywna politycznie. Amerykanie uważają po prostu, że Europa jest bezpieczna. Działania Francuzów i Brytyjczyków w 1998 r. były więc racjonalne. I to jest jeszcze prawdziwsze dziś. Tyle tylko, że niewiele z tego wyszło, i to z kilku powodów. W ostatnich latach mamy do czynienia z faktycznym rozbrajaniem się Europy. Nie ma i nie będzie wspólnej polityki bezpieczeństwa i obrony, za którą nie stoją pieniądze wydatkowane na uzbrojenia. Kryzys spowodował, że ta polityka nie jest i nie może stać się alternatywą dla NATO. Nawet jeśli okaże się, w ciągu dekady.. bądź dwóch, że sojusz północnoatlantycki jest wojskową wy-dmuszką, to...... wciąż nie widzę szansy na to, by UE
Globalne zmiany, regionalne skutki
Zarzucajmy kotwice gdzie się da! – rozmowa z Olafem Osicą
151
rzeCzY wsPÓLNe • Pismo rePUBLikaŃskie nr 11 (1/2013)
z tym projektem tę lukę wypełniła. Największe wyzwanie to to, że kiedyś może Paktu nie być, ale nie pojawi się nic w zamian. Jest jednak rzecz pozytywna w tym, że kryzys przełamał pewną polityczna poprawność, polegającą na tym, że projekty politycznowojskowe są niejako na siłę forsowane w oderwaniu o realiów gospodarczych czy polityk państw. Gdy okazało się teraz, że „król jest nagi”, bo Europa jako całość tnie wydatki zbrojeniowe, to otworzyła się droga dla różnych inicjatyw regionalnych, które nie muszą mieć błogosławieństwa Brukseli. Z jednej strony mamy więc nowe NATO i zmianę preferencji USA, ale z drugiej strony świadomość, że nadzieja związana ze wspólną obronnością europejską się nie ziści. Mogą natomiast powstać regionalne wyspy bliskiej i efektywnej współpracy, które per saldo pozwolą ocalić wojskową siłę Starego Kontynentu. Ryzyko z nimi związane dotyczy pogłębiania podziałów. Nasze przekonanie, że bezpieczeństwo euroatlantyckie, a zwłaszcza europejskie pozostaje niepodzielne, jest prawdziwe co do zasady, jednak w praktyce wygląda inaczej. Włochów, Hiszpanów interesuje róg Afryki, Morze Śródziemne, walka z terroryzmem, a nas, Finów, Bałtów, Norwegów, Szwedów interesują także wyzwania innego rodzaju. To, że w NATO przedmiotem negocjacji nad koncepcją strategiczną w Lizbonie była gradacja zagrożeń, już pokazuje, iż istnieje tu pewien fundamentalny problem. W sojuszu można negocjować narzędzia czy
152
politykę wobec zagrożenia, lecz nie samo zagrożenie. To powinno mieć charakter wspólny i oczywisty. a co z Grupą wyszehradzką? czy może się ona przemienić w strukturę sojuszniczą, która w przyszłości zagwarantuje nam bezpieczeństwo i zwiększy nasze regionalne znaczenie? z kim jeszcze na południu europy moglibyśmy współpracować? Jeśli chodzi o inicjatywy polityczne i stopień zainteresowania Polski współpracą z partnerami z Grupy Wyszehradzkiej, a także z Rumuni i Bułgarii, to jest on porównywalny z zainteresowaniem współpracą z państwami bałtyckimi. Problem polega na tym, że o ile Rumunia jest krajem, który posiada znaczące zdolności wojskowe i myśli w kategoriach zbliżonych do nas, o tyle żyje regionem czarnomorskim, a dla nas jest to jednak za daleko. Ale jest pewien potencjał. W przypadku Słowacji, Węgier czy Czech problem polega na tym, że polityczne zainteresowanie współpracą regionalną z Polską w dziedzinie obronności w przypadku tych krajów nie przekłada się na wzrost wydatków i na nowe zakupy uzbrojenia. Elity polityczne i społeczeństwa w tych krajach w coraz mniejszym stopniu podzielają naszą percepcję zagrożeń. To, co nas łączyło w latach 90.: że chcieliśmy do NATO i baliśmy się Rosji, dzisiaj odchodzi w przeszłość. W tej kwestii partnerami dla nas są dziś rzeczywiście bardziej państwa nordyckie i bałtyckie, a nie Węgrzy czy Słowacy, dla których
Globalne zmiany, regionalne skutki
bezpieczeństwo dotyczy głównie tzw. miękkich aspektów typu przestępczość, migracja. Oczywiście Słowacja czy Węgry są zainteresowane współpracą z Polską, ale czas pokaże, czy kryje się
Zarzucajmy kotwice gdzie się da! – rozmowa z Olafem Osicą
na siłę próbować tego aplikować odgórnie, a przez to nieszczęsne odwoływanie się do Międzymorza można to niestety sugerować. Warto znać historię i poczytać sobie, dlaczego projekt Mię-
W ostatnich latach mamy do czynienia z faktycznym rozbrajaniem się Europy. Nie ma i nie będzie wspólnej polityki bezpieczeństwa i obrony
za tym chęć tworzenia razem z nami nowej jakości wojskowej w regionie, czy też jest to próba podzielenia się z nami odpowiedzialnością za ich bezpieczeństwo. Tu w grę wchodzi m.in. kwestia przyszłości sił powietrznych krajów wyszehradzkich. Czy my mielibyśmy np. wobec Słowacji, Węgier, Czech prowadzić w przyszłości misję air policingu jak dla państw bałtyckich? Na tym polega cały dylemat związany z Grupą Wyszehradzką. Czy chcemy w ogóle taki sygnał wysyłać, a jeśli tak, to czy jesteśmy gotowi ponieść konsekwencje, także finansowe? mówił pan o oddolnej współpracy. ale obecnie w dyskusji nad regionalną współpracą z nordykami w polsce króluje pojęcie międzymorza… To jest gra na wielu poziomach. Warstwa polityczna, wojskowa, energetyczna. Nie ma wspólnej mapy dla wszystkich kategorii współpracy i dla całego regionu. To jest taki patchwork inicjatyw i rozsądna polityka regionalna powinna go uwzględniać. Nie można
dzymorza i zaangażowanie Skandynawów w okresie międzywojennym nie wyszły. A nie wyszły m.in. dlatego, że mieliśmy poważny konflikt z Niemcami, a Skandynawowie nie chcieli być jego częścią. Jestem przeciwnikiem operowania takimi pojęciami, jak Międzymorze, ale jeśli już musimy, nazywajmy to jak chcemy, byle mielibyśmy świadomość tego, że nie ma jednej wspólnej politycznej mapy, jednej koncepcji, którą możemy nałożyć na region, i wszystko będzie nam się układać. W kwestiach wojskowych jesteśmy bliżej nordyków niż Wyszehradu. Ale w kwestiach unijnych i energetycznych to już się na siebie nie nakłada. co więc sądzi pan o scenariuszu „nowej jałty”, o której pisaliśmy w poprzednim numerze „rzeczy wspólnych”, opierającym się m.in. na tezie, że usa będą próbowały doprowadzić do przesilenia z chinami, by rozstrzygnąć, kto będzie światowym hegemonem w następnych latach? a żeby to zrobić, będą dążyć do pozyskania do koalicji antychińskiej rosji, kosztem
153
rzeCzY wsPÓLNe • Pismo rePUBLikaŃskie nr 11 (1/2013)
polski. taki konflikt zasadniczo i negatywnie by na nas rzutował, choć nie mielibyśmy na niego większego wpływu... W Polsce ostatnio robi furorę ośrodek Stratfor i jego szef George Friedman. Oni są mistrzami od tego rodzaju fajnych sformułowań. Ale warto by się zastanowić, co się pod tym pojęciem kryje. Z jednej strony doceniam umiejętność nazywania pewnych rzeczy w sposób interesujący i zmuszający do refleksji. Równocześnie jednak mam dystans do takiej „łatwej” geopolityki, polegającej na tym, że bierzemy szachownicę i przesuwamy klocki. Jak Amerykanie będą dążyli do przesilenia z Chińczykami, to nastąpi taka a nie
154
inna reakcja Rosji albo kogokolwiek innego. Dojrzała polityka i dojrzałe myślenie geopolityczne nie powinno być oparte tylko na ekstrapolacji lekcji historii i wielkich koncepcji, w stylu Halforda J. Mackindera czy Alfreda T. Mahana, ale przede wszystkim myśleć w kategoriach współczesnych. Koncepcja, którą Friedman lansuje w wywiadach i artykułach: że Polska znów znajdzie się w kleszczach między Rosją a Niemcami, jest efektowna, ale czy prawdziwa? Czy naprawdę Amerykanie przyjdą i nam pomogą wyjść z tego potrzasku, ponieważ Warszawa jest filarem ich obecności w Europie kontynentalnej? Nie widzę w debacie i polityce USA wobec Polski tego typu myślenia. Oczywiście sytuacja Europy,
Globalne zmiany, regionalne skutki
a w tym Warszawy, jest obecnie niepewna, ponieważ wszystko zmienia się i nie wiadomo, w jakim kierunku. Ale właśnie dlatego byłbym ostrożny z próbą ostatecznego „sformatowania” naszej obecnej sytuacji, jednoznacznego zdefiniowania naszego położenia. W perspektywie lat może się bowiem okazać, że choćby bliskość z Niemcami jest dla nas szansą, ale może to nieść ze sobą pewne ryzyka. Może się okazać, że to rejon nordycki jest jakimś drogowskazem, a być może nie. Moim zdaniem, w okresie tak dużej niepewności dyskusja i polityka nie powinna polegać na próbach udzielenia ostatecznej odpowiedzi na wszystkie nasze obawy natychmiast, najlepiej już dziś. Do wyboru: albo z Niemcami, albo z Amerykanami, albo koniecznie region. Powinniśmy starać się zarzucić kotwice wszędzie gdzie się da, prowadzić dialog polityczny i współpracować wojskowo. Rozproszenie zamiast koncentracji. Szczególnie w chwili tak dużego przesilenia i niepewności, chociażby co do istnienia UE w najbliższych latach. Przypominam o „końcu historii” Francisa Fukuyamy i licznych innych ogłoszonych końcach tego typu. Jak widzimy, ten koniec nie nastąpił. Po upadku komunizmu nikt, z wyjątkiem może kilku osób, nie mówił w Polsce o UE i NATO. A jednak do obu układów przystąpiliśmy. Wtedy to się wydawało nie tylko niemożliwe, ale wręcz absurdalne. Warto więc poczekać, zanim dokona się ostatecznego osądu nad sytuacją geopolityczną.
Zarzucajmy kotwice gdzie się da! – rozmowa z Olafem Osicą
Kolejny pomysł wychodzący od władz w warszawie to „poradzimy sobie sami”. prezydent bronisław Komorowski wysunął pomysł „polskiej tarczy antyrakietowej”. czy to dobry pomysł, bez względu na koszt, czy – jak twierdzi część krytyków na prawicy – realizacja rosyjskich interesów? W sytuacjach krytycznych sami nigdy sobie nie poradzimy. Natomiast warto udowadniać, że traktujemy swoje bezpieczeństwo w sposób poważny, bo to zwiększa szanse, iż będziemy też poważnie traktowani przez sojuszników. Silnym łatwiej przyjść z pomocą niż słabym. Zwłaszcza w takim miejscu Europy. Koszt zbrojenia się jest ogromny, ale jeżeli spojrzymy na to w perspektywie państwa, jego modernizacji i polityki zagranicznej, to jest on wart poniesienia, zwłaszcza jeżeli w sytuacji Polski nie wiąże się to z dramatycznymi wyrzeczeniami w innych obszarach. Tarcza jest też logiczną konsekwencją reformy sił zbrojnych. Bez własnej kopuły spora część naszej armii i jej uzbrojenia stanie się linią Maginota. Zamiast ją obejść, wystarczyło będzie nad nią przelecieć. aleksandra rybińska (ur. 1976), absolwentka wydziału socjologii paryskiej Sorbony oraz Instytutu Nauk Politycznych w Paryżu (IEP). Zastępca kierownika działu zagranicznego „Gazety Polskiej Codziennie”, stały współpracownik „Rzeczy Wspólnych”, członek zarządu Fundacji Macieja Rybińskiego.
155
rzeCzY wsPÓLNe • Pismo rePUBLikaŃskie nr 11 (1/2013)
Pakt Ribbentrop-Beck jako lekcja politycznego realizmu remiGiUsz włast-matUszak książka zychowicza, która zdominowała w księgarniach jesienno-zimowy sezon wydawniczy, nie jest tylko sukcesem publicystycznym. odbieram ją jako rodzaj cezury między starym a nowym sposobem myślenia określającego interpretację dziejów Polski, jak i narzędzi ocen przebiegu procesów historycznych. współczesna rosja ma swojego wiktora suworowa, iii rP ma nareszcie Piotra zychowicza.
212
Książki
W naszym kraju wszyscy jesteśmy politykami. Polacy to chyba najbardziej rozpolitykowany naród w Europie, a podziały poglądów przebiegają nawet w poprzek najbliższej rodziny. Nie należy się temu specjalnie dziwić, bowiem wielowiekowa tradycja demokracji szlacheckiej, nieznanej w innych państwach, wielodniowe sejmiki, zgromadzenia powiatowe, wojewódzkie, sejmy elekcyjne, zaszczepiły politykę, politykowanie i politykierstwo w elicie rządzącej, braci szlacheckiej, obywatelach Rzeczypospolitej. Szlachta miała monopol na bycie politykami aż do XIX w., choćby z racji umiejętności czytania i pisania, jak i materialnego statusu. Reszta społeczeństwa mogła się na niej wzorować, robiła to,
Pakt Ribbentrop-Beck jako lekcja politycznego realizmu – Remigiusz Włast-Matuszak
jak i czyni to – świadomie lub nieświadomie – do dzisiaj. Polskim myśleniem politycznym rządzą jednak stereotypy, powielane klisze, przesądy i kalki myślowe – zasłyszane lub odziedziczone – oraz sztampy podręcznikowe, jak i cyniczna propaganda medialna. Przeciętny polski inteligent czy „wykształceniec” jest nosicielem cudzych poglądów, często z pokolenia na pokolenie. Z historii „wiemy” powszechnie, iż straszna królowa Bona otruła Barbarę Radziwiłłównę (zapewne dziewicę), Bonaparte był zbawcą Polski (właśnie w centrum Warszawy wystawiono mu pomnik), gen. Franco to krwawy faszysta, a minister Józef Beck nie chciał dać się odepchnąć od morza. pod prąd Powielana, obiegowa sztampa poglądów politycznych jest niezwykle trudna do obalenia czy jakiejkolwiek rewizji, zwłaszcza gdy została uświęcona przez „autorytety” naukowe lub „moralne”. Właśnie przekonuje się o tym młody charyzmatyczny historyk i publicysta Piotr Zychowicz oraz grono zwolenników nowego spojrzenia na naszą historię, wyłożonego w „Pakcie Ribbentrop-Beck” – obszernej książce, która stała się politycznym i historycznym bestsellerem. Praca Zychowicza, która zdominowała(!) w księgarniach jesienno-zimowy sezon wydawniczy, nie jest tylko sukcesem publicystycznym. Odbieram ją jako rodzaj cezury między starym a nowym sposobem myślenia określa-
213
rzeCzY wsPÓLNe • Pismo rePUBLikaŃskie nr 11 (1/2013)
jącego interpretację historii Polski, jak i narzędzi ocen przebiegu procesów historycznych. Współczesna Rosja ma swojego Wiktora Suworowa, III RP ma nareszcie Piotra Zychowicza.
W dniu premiery książki doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego, wysoki funkcjonariusz jego kancelarii Henryk Wujec (były polityk UD/UW) rozdarł szaty w liście protes-
Polskim myśleniem politycznym rządzą jednak stereotypy, powielane klisze, przesądy i kalki myślowe – zasłyszane lub odziedziczone – oraz sztampy podręcznikowe, jak i cyniczna propaganda medialna Muszę dobitnie zaznaczyć, iż nie jestem fanem literatury historical fiction, jak i wszystkiego, co jest zbliżone do literatury SF. Pisząc wprost – nie lubię tego nurtu twórczości. Jakieś dwadzieścia dwa lata temu położyło się to cieniem na mojej znajomości z ówczesnym guru tego gatunku Rafałem Ziemkiewiczem, a pierwszą książkę nurtu historical fiction, „Chwała cesarstwa” Jeana d’Ormessona (1971), po odkryciu mojej pomyłki wymieniłem na butelkę Sofii. Zaznaczam to, by nie wmawiano mi gustowania w HF czy historii alternatywnej. „Pakt Ribbentrop-Beck” Piotra Zychowicza został z miejsca zaszufladkowany przez większość recenzentów oraz historyków jako HF i historia alternatywna, i przez tych z wrzaskliwej, lewej strony dyskursu, jak i, o dziwo, tych z prawej strony sceny politycznej. Jak okazało się w trakcie ukazywania się kolejnych dwudziestych i pięćdziesiątych recenzji, większość publicystów i polityków książki w ogóle nie przeczytała albo zaledwie ją przekartkowała, skupiając się na wybranych tendencyjnie interesujących ich rozdziałach!
214
tacyjnym do „Rzeczpospolitej”, wysuwając na czoło problem Holocaustu: „W głowie się nie mieści, że Polak w ogóle mógł napisać taką książkę”. Z treści potępienia (a jeszcze dziesięć lat temu taki list czy tekst krzyczący z łamów „GW” skutkował wykluczeniem potępianego z grona „ludzi przyzwoitych”!) wynikało, że Wujec książki nie przeczytał, a zna ją z cudzych opinii, typowych dla środowiska Agory, i być może przeczytał bezrefleksyjnie (bo intelektualistą jest niespecjalnym) rozdział o zasięgu i przebiegu ewentualnego Holocaustu, o którym przed 1941 r. nikomu się nie śniło. Dziesięciokrotny Holocaust, czyli koszt alternatywy Skoro problem Holocaustu zdominował całą dyskusję o książce i stał się „wiodącym” w historii Polski, to proszę – oto omówienie tego wątku. Autor przewidując argumenty krytyczne, przedstawia Holocaust wyjątkowo dokładnie, obszernie, a nawet przytacza rozmowy ze znanym autorytetem historycznym z Izraela. Na wstępie mu-
Książki
simy wbrew naszej dzisiejszej wiedzy i odczuciom przyjąć do wiadomości fakt, iż kanclerz, a potem wódz III Rzeszy Niemieckiej, do kwietnia 1939 r. prowadził bardzo propolską politykę, wypominaną mu przez mniejszość niemiecką (700 000 osób) w II RP. Określano Hitlera jako polonofila! Do wybuchy wojny był też uznawany i szanowany przez wszystkie państwa europejskie, o od 23 sierpnia 1939 r. był sojusznikiem Stalina, Kominternu i ZSRS. Do 11 grudnia 1941 r. USA utrzymywały z Hitlerem poprawne stosunki dyplomatyczne i kwitnące gospodarcze (vide np. IBM, Ford Motors Co.). Gdyby nie pochopne i fatalne dla III Rzeszy wypowiedzenie wojny Stanom Zjednoczonym , USA przez długie lata by tych stosunków nie zerwały, a wojna potoczyłaby się najprawdopodobniej zupełnie inaczej. Antysemityzm w III Rzeszy nie był wyjątkiem. Podobny panował we Francji, w Jugosławii, USA – gdzie do lat 50. Żydzi mieli zakaz wstępu na publiczne pływalnie, a do elitarnych klubów prywatnych zaczęto ich przyjmować dopiero w latach 70. Nie wspominam tu o państwowym i urzędowym antysemityzmie w Rosji carskiej, gdzie do 1917 r. obowiązywał ścisły zakaz (!) osiedlania się i przebywania Żydów w Moskwie, Petersburgu i innych znaczących miastach czy obszarach (dlatego Żydzi osiedlali się masowo lub byli jako dawni więźniowie przymusowo osiedlani na terenie Królestwa Polskiego i późniejszych jego ziemiach). Nie wspomnę tu o krwawym antysemityzmie z lat 1937–1953 w ZSRS, przy-
Pakt Ribbentrop-Beck jako lekcja politycznego realizmu – Remigiusz Włast-Matuszak
musowych wywózkach nad Amur czy obowiązującym jeszcze za Nikity Chruszczowa zakazie przyjmowania Żydów na prestiżowe kierunki studiów czy o zasadzie „numerus clausus”. W kwietniu–sierpniu 1939 r. nikt po prostu nie myślał o komorach gazowych i Holocauście, dlatego też minister Wujec staje się propagandystą i szerzycielem fałszywych poglądów wobec kilkuset urzędników Kancelarii Prezydenta RP i samego prezydenta. Bronisław Komorowski i prof. Tomasz Nałęcz, i setka innych notabli, nie przeczytawszy książki Zychowicza, będzie żyła w świadomości dezinformacji szerzonej przez Wujca, i razem będą tę nieprawdę utrwalać i kolportować dalej. Wojna totalna zaczęła się dopiero 21/22 czerwca 1941 r., wówczas Niemcy zaczęli zamykać getta w Polsce, a na terenach zajętych na Wschodzie zaczęły mordować Einsatzgrupen SS. Dopiero wówczas Hitler, w prawie dwa lata po wybuchu wojny, stał się tym Hitlerem, jakim go dzisiaj postrzegamy i jakiego znamy oraz potępiamy. Piotr Zychowicz dokładnie i przekonywająco przedstawił nasz polski ewentualny udział (a raczej jego brak) w proniemieckich represjach wobec polskich Żydów (około 3,5 mln). I tak za historykiem Timothym Snyderem autor przytacza, iż na terenach krajów, które zostały sojusznikami czy wasalami III Rzeszy (Węgry, Rumunia, Bułgaria, Włochy – do 1943 r.), prawdopodobieństwo i fakt przeżycia Żydów wynosiło 1:2, natomiast na terenach okupowanych przez III Rzeszę (Polska,
215
rzeCzY wsPÓLNe • Pismo rePUBLikaŃskie nr 11 (1/2013)
216
Książki
Czechy, Łotwa, Litwa, Estonia, Holandia, część Francji, Jugosławia, Grecja) 1:20! I dlatego też Niemcy swoje obozy zagłady budowali na terenie okupowanej Polski, bo mogli administracyjnie i wojskowo robić tu co chcieli. józef beck – polityczny kabotyn Przedstawiłem tu w mocnym skrócie odpowiedź na tendencyjne i nieprawdziwe zarzuty Henryka Wujca wobec książki, a dotyczące Holocaustu. By dokładnie odpowiedzieć i zaprezentować kontrargumenty na wszystkie inne zarzuty postawione przez kilkunastu publicystów, trzeba by napisać nową sporą książkę. Ograniczę się tylko hasłowo do przykazań politycznych marszałka Józefa Piłsudskiego, jakie zostawił swoim politycznym spadkobiercom: Polska musi zrobić wszystko, by wejść do wojny jako ostatnia; wojna nie powinna rozgrywać się na naszym terytorium; Polska nie może liczyć na sojusz z państwami Zachodu – „Zachód jest parszywieńki”; największym zagrożeniem dla Polski jest ZSRS; Polska nie ma szans prowadzenia wojny na dwa fronty – i z Niemcami, i z Rosją sowiecką. Niestety Józef Beck wybrał najgorszy z możliwych scenariuszy politycznych. Dobrowolnie wszedł w pułapkę angielskich „gwarancji” bez pokrycia. Wprowadził Polskę do wojny jako pierwszą już 1 września 1939 r. 12 września alianci odwołali ofensywę na zachodzie, a 17 września ZSRS, łamiąc pakt z Polską, zadało nam cios w plecy. Beck uciekł z kraju i dał się internować w Rumunii. Kabotyn polityczny zszedł ze sceny.
Pakt Ribbentrop-Beck jako lekcja politycznego realizmu – Remigiusz Włast-Matuszak
Rzeczpospolita utraciła połowę terytorium, 6,5 mln obywateli, większość wykształconych elit, a po zakończeniu wojny nie uzyskała odszkodowań od Niemiec i popadła na czterdzieści pięć lat w sowiecką niewolę, której konsekwencje odczuwamy i będziemy odczuwać nie wiadomo jak długo. Większość polityków, publicystów, a nawet licealistów jest przekonana, iż opanowała sztukę politycznie realnego myślenia. Podobnie było wiosną/latem 1939 r. – a bardzo nieliczni, faktycznie realnie myślący politycy, tacy jak Stanisław Cat-Mackiewicz, Władysław Studnicki, płk Ignacy Matuszewski, senator Karol Radziwiłł czy Kajetan Dzierżykraj-Morawski byli uciszani, ignorowani, lub represjonowani. Ówczesny „główny nurt” polityczny okazał się marszem lemingów ku przysłowiowej nadmorskiej przepaści. Historia się powtarza, a nowe pokolenia nie chcą wyciągać nauk z przeszłości. Stary telewizor zastępuje się nowym, z którego pada hasło SLD – „My Wam przedszkola, a oni Wam teczki”; hasło PO – „Z dala od polityki” lub deklaracje premiera Donalda Tuska o „płynięciu w głównym nurcie polityki europejskiej”. Zychowicz swoja książką wprowadził mocne zamieszanie „w głównym nurcie” bicia piany historycznej, letargu i lenistwa umysłowego panów profesorów od historii, posłów i polityków. Publikacja trafiła również w głowę szefa MSZ – podjął szybką i bezprecedensową decyzję o wydaniu oficjalnego obiadu z udziałem autora, osób wybranych i znaczących, by obiadową
217
rzeCzY wsPÓLNe • Pismo rePUBLikaŃskie nr 11 (1/2013)
dyskusję o potrzebie realnego politycznego myślenia zdyskontować w krajowych i zagranicznych mediach. Jak szybko „obiadową” decyzje podjął, tak i ją odwołał. Za to później w serwisie MSZ ukazał się obszerny artykuł szarej eminencji polskiej polityki, ambasadora Jarosława Bartkiewicza, od lat sprawującego urząd dyrektora politycznego polskiego MSZ. „wam kury szczać prowadzać…” Co proponuje otwartym tekstem Jarosław Bartkiewicz autorowi „Paktu Ribbentrop-Beck”, jak i wszystkim trzeźwo i realnie myślącym młodym i starym republikanom, niezależnej opozycji niepodległościowej oraz ludziom do niej zbliżonej? A no robi propozycję współpracy z demokratycznymi Niemcami, by za pośrednictwem Radosława Sikorskiego wspólnie realizować „agendę integracyjną”, by „wyciągać odważne wnioski dla współczesności”; uwypukla rolę „ikonoklazmu w historiografii”, która jest „kluczowym czynnikiem autoidentyfikacji społecznej”, chwali „transgresję historiograficzną” Zychowicza, i potępia Becka za jego „miskalkulację”, która „była w istocie kumulatywnym skutkiem tej jagiellońskiej formuły”. Zapewne nie dorosłem „do wymiany myśli z prawą ręką” ministra Sikorskiego, ale może kolokwialnie zapytam pana ambasadora: „Co nam pan proponuje w zamian?”. Owszem, możemy podjąć dyskusję, możemy poprzeć takie czy inne wypracowane politycznie realne kompromisy w układzie gospodarczym
218
i politycznym z Niemcami, nawet z ewentualną „IV Rzeszą”, ale w zamian za co? Za milczenie w sprawie rosyjsko-niemieckiej rury blokującej port w Szczecinie, za dryfowanie „w głównym nurcie polityki UE” pod dyktando kanclerza Niemiec? Zachęcam pan ambasadora i ministra Radosława Sikorskiego, by zaczęli myśleć politycznie i realnie, przeczytali dokładnie książkę Piotra Zychowicza, wynotowali na obiadowym obrusie tezy i jej przesłania, a potem zaprosili autora i np. Fundację Republikańską na konkretne rozmowy. Samą tylko radosną twórczość na internetowych stronach MSZ mogę jedynie skwitować myślą marszałka Piłsudskiego: „Wam, Panowie, kury szczać wyprowadzać, a nie politykę robić”. Piotr Zychowicz, Pakt Ribbentrop-Beck, czyli jak Polacy mogli u boku III Rzeszy pokonać Związek Sowiecki, Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2012, ss. 362 remigiusz włast-matuszak (ur. 1948), poeta, publicysta. Studia odbył na Wydziale Filozofii UW, zamienionym w 1968 r. na Wydział Nauk Społecznych. Od 1976 r. niezależny publicysta. Pomiędzy 1989 a 1992 r. był prywatnym wydawcą, m.in. dwóch tomów głośnej antologii Po Wojaczku. Poetycko debiutował w „Odrze” w 1982 r., w 1997 r. opublikował tom wierszy Dokumenty bez następstw prawnych, w 2003 r. Przywilej, w 2009 r. – Znaki. Miłośnik ogrodnictwa i prasoznawstwa.
reDakCja krzysztof Bosak, Bartłomiej radziejewski (redaktor naczelny), Piotr trudnowski, maciej trząski (sekretarz redakcji), stanisław tyszka, marek wróbel
wsParCie Numer nie powstałby bez wsparcia finansowego mec. jacka Bartosiaka i Pana Dariusza z warszawy. Chcesz zostać jednym z Darczyńców? zobacz szczegóły na tylnej okładce. okładka: Piotr Promiński ilustracje: wojciech Pawliński, Piotr Promiński skład: rafał siwik organizacja druku: wydawnictwo Penelopa korekta: Przemysław skrzydelski Promocja, sprzedaż, dystrybucja: maciej trząski kontakt: m.trzaski@rzeczywspolne.pl Prenumerata: maciej trząski kontakt: prenumerata@rzeczywspolne.pl
stali współpracownicy: michał Beim, władysław jóźwicki, Bartłomiej kachniarz, michał kuź, andrzej maśnica, rafał matyja, Barbara molska, agnieszka Nogal, aleksandra rybińska, stefan sękowski, zbigniew stawrowski, tomasz szatkowski, ewa thompson, remigiusz włast-matuszak
Pismo wydawca: fundacja republikańska kontakt z redakcją: redakcja@rzeczywspolne.pl ul. Nowy Świat 41 00-042 warszawa tel.: +48 22 891 07 37 zachęcamy do odwiedzania strony www.rzeczywspolne.pl i naszego profilu na facebooku. rzeCzY wsPÓLNe Pismo rePUBLikaŃskie Nr 11(1/2013) Cena: 25 PLN (5% vat) issN 2081-5417 indeks: 2714467 Nakład 2500 egz. aby zaprenumerować pismo „rzeczy wspólne”, prosimy o wysłanie e-maila na adres: prenumerata@rzeczywspolne.pl. redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i zmiany tytułów. materiałów niezamówionych nie odsyłamy. redakcja „rzeczy wspólnych” nie ponosi odpowiedzialności za treść i formę reklam.