shot.mag1

Page 1

1

Nº WYWIAD z Alicją Janosz

INDIE

KRAJ KONTRASTÓW

SKETCHES FROM THE ROAD


STA


ART W pierwszym odcinku… Kochamy wiosnę i lato. Czas kiedy wszystko budzi się do życia, powietrze pachnie inaczej, a życie płynie przyjemniej. Zyskujemy siłę, aby eksperymentować, próbować i poszukiwać. Każdy początek to fala energii, inspiracji i motywacji, by coś zmienić, zacząć coś ekscytującego. Przedstawiamy Wam Shota, który jest naszym „początkiem” i jednocześnie marzeniem. Shot to zastrzyk mody, duża dawka inspiracji, szczypta życiowej ciekawości i tony pozytywnej energii, a przy tym chwila zapomnienia. Poprzez kolor, różnorodność chcemy wyrazić indywidualność i pasję do sztuki, mody, designu i życia! Pokazać Wam, że współczesny człowiek to przede wszystkim człowiek otwarty, pełen energii i pasji do życia. W tym numerze znajdziecie mnóstwo modowych wskazówek i praktycznych rozwiązań. Poradzimy w co warto zainwestować, czego słuchać, jakiej książki na półce szukać. Zabierzemy Was na shopping w sieci – niepowtarzalnej skarbnicy stylu. Poznacie ludzi, których pasja stała się ich sposobem na życie. Zajrzymy do Ali Janosz i jej bluesowego świata... Nie zabraknie modnej fotografii i zakręconych stylizacji. Na koniec zabierzemy Was do Indii – Bon Voyage! Moda to obszar, w którym często można się pogubić nie mając mapy, ale trzymając się ściśle drogowskazów nie poznamy najciekawszych obszarów nieznanego, dlatego nie bójcie się eksperymentować i próbować, bo tylko wtedy moda będzie zabawą. Potraktujcie Shota, jako pomocnika, który wskazuje ciekawe ścieżki.


5

SKETCHES FROM THE ROAD

26

TRIBUTE TO ANNA MARIA PRZYBYSZ

15

28

WYWIAD Z ALICJĄ JANOSZ

TOP BLOG

30

ZA CHUDE - ZA GRUBE

21

32

EVERYBODY WANTS TO BE CARRIE MODNE MIEJSCA - ART HOTEL

BE A MAN!

24

INSPEKTOR GADŻET

38

40

OKIEM STYLISTKI


41

58

MAKE UP

PALCEM PO MAPIE

42

68

66

THE CANADIAN DREAM

SESJA CHOCKATE

CARTOON FLUO NOW

CO ZA SZYCIE

54

50

PORADNIK PERFEKCJONISTKI

FOLLOW ME

REDAKCJA

OLGA ŁUĆ ANNA SZYMAŃSKA ANITA BOHAREWICZ ANNA LOU EM EM SHOP

55

KOREKTA ANITA BOHAREWICZ

SKŁAD THREEOFUS

KONTAKT redakcja@shotmagazine.pl

74 POLECAMY

VIVA LA MUSICAL!

ZDJĘCIE NA OKŁADCE

76

KODOROTA KOROTKO wykonane dla XTREMEPHOTO


5

strona


SKETCHES FROM THE ROAD foto KOTY 2 PHOTOSTORYTELLERS www.koty2.com stylist www.billiejeanstyle.blogspot.com

strona

6


7

strona


strona

8


9

strona


strona

10


11

strona


strona

12


foto: KOTY 2 PHOTOSTORYTELLERS www.koty2.com model: KLAUDIA WCISŁO stylist: www.billiejeanstyle.blogspot.com make up: KLAUDIA W. / EEVI MAKEUP STUDIO hair: KLAUDIA W. / SYLWIA HUBICKA asystent: RÓŻENA GREY Dziękujemy firmie samochodyslubne.com za udostępnienie samochodu Cadillac DeVille 1962

13

strona


WYWIAD Z ALICJĄ JANOSZ rozmawiała ANNA SZYMAŃSKA foto ANNA POWIERŻA

Alicja Janosz - wszystko czego jeszcze nie wiecie o tej młodej wokalistce! Dom, rodzina, pasja, praca. Jak Ona to robi? Tylko u nas Alicja Janosz opowie o swoim życiu. Czy muzyka jest dla niej najważniejsza? Zapraszamy na ekskluzywny wywiad z wrocławską artystką!

strona

14


Jesteś gotowa? Alicja Janosz: Masz na myśli to, czy jestem gotowa na to, aby znów podpisać krążek swoim nazwiskiem i wziąć na siebie odpowiedzialność za to co na nim jest? Tak, bo tym razem to teksty i melodie, które wypłynęły z mojego serducha, bez pośpiechu i zewnętrznych nacisków, ale ze zwykłej potrzeby tworzenia. Ciekawi nas jak sama siebie postrzegasz. Kim w Twoich oczach jest Alicja Janosz? A.J.: Pierwsze co przychodzi mi do głowy to „poszukiwacz”. Mam w głowie bardzo wiele pytań, na które staram się odnajdywać odpowiedzi. Lubię poznawać nowe dźwięki, nowe smaki, nowe miejsca. Jestem pod wielkim wrażeniem mądrości jaką niesie w sobie buddyzm, a idąc jego tropem, powinniśmy po prostu być tu i teraz, a nie starać się kreować swój obraz we własnej głowie i w wyobrażeniu innych. To bardzo trudne, kiedy udziela się wywiadów i zawsze pada pytanie – jaka jesteś? Ale myślę, że to najlepszy sposób na bycie szczęśliwym. Jeśli miałabyś ocenić swoją dziką naturę do jakiego zwierzęcia byś ją porównała? A.J.: Chyba do małej chichuachuy. Mimo tego, że wiele bym dała za to, by móc swobodnie latać nad lasami tropikalnymi jak rajski ptak, bardzo cenię sobie bezpieczeństwo, komfort i wygodę życia, a te pieski kojarzą mi się z tuleniem, ciepłem i bezpieczeństwem. Patrzymy na Twoje zdjęcia i nie możemy wyjść z podziwu. Delikatna, subtelna! Jak Ty to robisz? Jesteś kokietką? A.J.: Nie zawstydzaj mnie. Kiedy myślę o sobie jako małej dziewczynce, to faktycznie byłam małą kokietką. Później miałam taki czas w życiu, w którym czułam się nieatrakcyjna. Ważyłam ponad 10 kg więcej niż w tej chwili, miałam pryszcze i aparat na zębach. Typowy okres dorastania. Później stopniowo zaczęłam odkrywać swoją kobiecość i zaczęłam się uczyć, że niektórych rzeczy nie należy traktować jako wadę, lecz jako atut. Jak każda kobieta miewam dni, w których czuję się atrakcyjna i takie, w których nic mi się w sobie nie podoba. Ale wygląd nie jest najważniejszą rzeczą na świecie. A jak jest z modą? Jest dla Ciebie ważna, może obojętna? A.J.: Uwielbiam przesiadywać w Empiku i przeglądać wszystkie wydania Vogue’a. Uwielbiam bardzo wysokie szpilki. Torebek nigdy dość. Jednak od wydawania kroci na markowe ciuchy, o wiele bardziej cenię sobie „rodzynki” wyszperane w second handach oraz rzeczy handmade. Mimo to przejście obok Zary bez wchodzenia do środka, wciąż jest dla mnie rzeczą niewykonalną...

15

strona


strona

16


A w Twoim sercu jest miejsce tylko na muzykę? A.J.: Ależ skąd! Jestem mała, ale mam „serce pojemne jak przedwojenna wanna”, jak śpiewa Kasia Nosowska. Poza muzyką są w nim przede wszystkim ludzie. Mam też kilka innych pasji.

i ważna rzecz – jedzenie. Daleko mi do tytułu dobrej kucharki, ale chętnie konsumuję, a czasem uda mi się nawet coś nowego wyczarować. Od ponad sześciu lat występujesz wspólnie z HooDoo Band. Jak określiłabyś muzykę, którą gracie?

Jakich? A.J.: Główną z nich jest handmade, którym zaraziła mnie moja przyjaciółka – Patrycja. Metoda, jaką robię biżuterię, nazywa się sutasz. Jest bardzo praco- i czasochłonna, ale ogromnie mnie odpręża i daje mnóstwo satysfakcji. To taka mantra, kiedy jestem w domu lub gdy jadę pociągiem przez sześć godzin. Oprócz tego bardzo lubię czytać, jeździć na rowerze, a ostatnio urządzać mieszkanie. Często z moim mężem spotykamy się ze znajomymi, chociażby na jam sessions, które też uwielbiam. No

17

strona

A.J.: To połączenie bluesa i funky. Niesamowicie pozytywna energia i moc. Ciężko to opisać, bo jestem nieobiektywna w opiniowaniu HooDoo. Więc jeśli czytelniczki miałyby ochotę się przekonać na własnej skórze, co takiego jest w tym zespole, że od dawna nie było takiego koncertu, podczas którego publiczność nie zerwałaby się z krzeseł i nie zaczęła pląsać pod sceną, to zapraszam do klubu Schody Donikąd, gdzie zagramy 5.02.2012 o godz. 20:00. HooDoo to po prostu magia!


Uczestniczyłaś we wrocławskich muzycznych jamach. Jak to wspominasz? A.J.: Wciąż biorę w nich udział, bo zjawiają się na nich moi znajomi i przyjaciele. To świetny pretekst do spotkania, a wspólne granie jest moim zdaniem bardzo rozwijające. Coraz więcej nowych twarzy pojawia się na jamach, czy to we wspomnianych przed chwilą Schodach Donikąd, czy w klubie Apropos koło CS Impart, gdzie muzycy z HooDoo rozprowadzają jamy, czy też w Nietocie na Kazimierza Wielkiego.

Niedawno wydałaś swoją solową płytę Vintage. To bluesowo-soulowo-jazzowa wycieczka po nieznanych dla większości Polaków meandrach muzyki. Czy to jest właśnie prawdziwa Ala Janosz? A.J.: Nie znoszę klasyfikowania i wstawiania w ramki, bo w ten sposób zamykamy sobie możliwość poznania tego, co jest poza nimi. Jak mawia Herbie Hancock – muzyka jest tylko jedna. Sama ewentualnie pokusiłabym się o stwierdzenia lepsza lub gorsza, ale to rzecz niezwykle subiektywna. W czasie tworzenia tej płyty, takie akurat dźwięki były mi najbliższe. Przypuszczam, że każda kolejna płyta będzie inna od poprzedniej i o to właśnie w życiu i w muzyce chodzi. Aby odkrywać, uczyć się i rozwijać. Odkrywać nowe lądy. Wiem, że ludzki mózg ma potrzebę szufladkowania, bo gdy nazywamy wszystko, czujemy się pewniej i bezpieczniej, ponieważ poruszamy się w przestrzeni, która jest uporządkowana. Ale mimo to nie chcę siebie traktować w ten sposób i koncentrować się na kreowaniu własnego wizerunku na podstawie jasnych i jednoznacznych sygnałów, które ułatwiają życie. Uważam, że otwartość serca i umysłu to właściwa postawa, a nie brak umiejętności zadeklarowania się i określenia. Wiem, że wiele osób jest odmiennego zdania i przez takie działanie mogę być odbierana jako „nijaka”, ale ja czuję w ten sposób i pozostanę temu wierna.

Na koniec musimy zapytać co dalej? Jakie masz plany muzyczne, najbliższe koncerty? A.J.: Oczekuję na koncerty promujące moją płytę. Pomagam też mojemu mężowi zorganizować wizytę w Polsce naszego przyjaciela z Chicago, znakomitego bluesmana Carlosa Jahonsona. Będzie u nas gościł w lipcu tego roku i wspólnie z HooDoo zagra kilka koncertów w różnych miastach. Wrocław oczywiście na trasie koncertowej również się znajdzie, tak więc już dziś zapraszam do śledzenia naszego profilu zespołowego na FB i na bardzo wyjątkowy koncert, bo każde spotkanie na scenie z Carlosem, jest czymś takim. Mamy już kilka nowych wersji demo piosenek na kolejny krążek i ogromną ochotę na kilka duetów, tak więc niebawem znów zabieramy się do pracy w studio. Za kilka miesięcy ukaże się również album HooDoo Umplugged, na co czekam z wielką niecierpliwością. Czego Ci życzyć ? A.J.: Zdrowia proszę, bo bez tego ani rusz, a gdy jest dobre, to wszystko inne możemy przy odrobinie szczęścia zrobić sami. I ja również tego życzę wszystkim czytelniczkom!

strona

18


19

strona


MODNE MIEJSCA

ART HOTEL text foto

OLGA ŁUĆ www.lalala.lu

strona

20


MODNE MIEJSCA Łóżko i toaleta przestały być wystarczającymi elementami w pokoju hotelowym. Staliśmy się bardziej wymagający i to wcale nie w kwestii wygody, nowinek technicznych, ale designu. Trudno jest opisać miejsce, które jest nietypowe i oryginalne, ale jeszcze trudniej opisać takie, które ma tak wiele duszy na tak małej powierzchni. LALALA Art Hotel to mekka dla osób lubiących przebywać w niesamowitych miejscach, dla osób, które ogromną wagę przywiązują do detali i dla tych, którzy marzą, aby oderwać się od codzienności, by zanurzyć się w nieco innej przestrzeni. Jeśli chcecie poczuć się jak w bajce, przy tym wypić dobre wino i zjeść domowe ciasto, a jednocześnie macie dosyć wszechogarniającego nas zewsząd banału – zapraszam do Sopotu, do siedmiu magicznych światów LALALA Art Hotelu!

21

strona


Wszystkie detale pamiętam bardzo dokładnie, choć byłam tam jakiś czas temu. Od razu również wiedziałam, że spośród siedmiu pokoi ciężko będzie wybrać ten jeden. Spacer po tym hotelu to niesamowita podróż, na którą nie musimy zabierać mapy, nie potrzebujemy drogowskazów, ani przewodnika – wystarczy dać się ponieść emocjom. Najpierw odwiedzamy pokój dla dużych dzieci, czyli raj pełen niespodzianek! Na podłodze możemy pograć w klasy. Na jasnobłękitnych ścianach popodziwiać folkowe indyki, nad którymi kłębią się śnieżnobiałe chmury – śpimy pod gołym niebem. Biel i błękit tworzy delikatny nastrój, idealny do wypoczynku i marzeń. Z kąta spogląda na nas grzechocząca lalka. W powietrzu unosi się zapach dzieciństwa, ciepłego mleka i gumy balonowej Turbo. Tuż za rogiem mieszka chyba jakaś tancerka, o czym świadczą srebrne szpilki odstawione na podłodze. Jej partner chyba również jest tancerzem, skoro obok szpilek stoją męskie buty do stepowania. Mijając pokój tancerki widzimy międzywojenne drewno połączone z błękitem, które tworzy idealne rozwiązanie, na zasłonach uciekające nie wiadomo dokąd żyrafy, dodające wnętrzu dozę humoru, a na ścianie naiwne malarstwo wpasowujące się w morską kolorystykę. W hotelu znajdziemy wiele przepięknych mebli, elementów, przy czym żadne z nich nie jest bez znaczenia... Marzeniem jest przepiękne łóżko wspierane przez gipsowe stopy baletnicy czy łazienka w drobne, równomierne grochy – zwieńczona lampą, niczym dyskotekowa kula. Idąc dalej napotykamy pokój wypeł-

niony arktyczną bielą, uzupełniony ozdobnym czarnym żyrandolem, pokój jak dla Królewny Śnieżki, którego centrum stanowi ogromne białe łoże. Na ścianie za rogiem spotykamy dziewczynkę huśtającą się z pistoletem, nad którą lata samolot, a dalej wygrzewa się wieloryb. Skręcając w prawo spotykamy odpoczywającego flaminga. Dalej na ścianie zwisają folkowe wycinanki, jakby stworzone rękami Kasi Kmity. Mijając witającego nas flaminga i siedzącą w rogu lalę trafiamy do wyrafinowanego wnętrza – eleganckiego i bardzo gustownego. Czerń łącząca się z bielą dodaje przestrzeni tajemniczości i smaku. Czarne koronowe zasłony współgrają z białym puchatym dywanikiem. Dalej spotykamy czerwone rogi naścienne oraz obite sztucznym węglowo czarnym futrem meble. Na koniec wędrówki spotykamy wygrzewającego się pod szafą białego psa. Tego miejsca nie da się opisać w kilku słowach. Tam trzeba pojechać. To trzeba przeżyć. Odwiedzając Sopot zalecamy rezerwacje w hotelu LALALA Art Hotel, gwarantujemy niezapomniane sny i piękne koszmary…


Ułatwiają życie i są po prostu piękne.

1

Designerskie połączenie piękna, często sztuki z użytecznością. Odkryciem ostatnich dni jest elektryczna zalotka do rzęs marki Panasonic – niedroga (kosztuje ok 100 zł), piękna (dostępna w kilku kolorach), jakże potrzebna i jakże przyspieszająca wykonanie perfekcyjnego makijażu. Życia wnętrzu doda wyrazisty gadżet, którym z pewnością jest fotel inspirowany latami 70-tymi z lekkim powiewem nowoczesności, ujawniającej się w przezroczystych oparciach, podpórkach. Najlepszą przyjaciółką kobiety w tym sezonie będzie torebka skrywająca niemierzoną ilość skarbów i niezbędników, w modnym landrynkowym kolorze. Na imprezowy wieczór proponujemy kocie okulary w kolorze czerwonego wina...

2 4

5

6

7 8 23

strona

3


9 10 11

12 16

15

13

14

1. Koszulka kelnera, pakamera.pl, 2. Fotel inspirowany latami 70-tymi, zoomzoom.pl, 3. Elektryczna zalotka marki Panasonic, panasonic.com, 4. Aparat, lomography.com, 5. Lenonki, warbyparker.com, 6. Lalka – Sonia Rykiel, zoomzoom.pl, 7. Kalendarz drewniany, ekodizajn.pl, 8. Łóżko dla psa, vurv.ca, 9. Spinacze do papieru, fafarafa.pl, 10. Ptasi termos, finishdesignshop.com, 11. Landrynkowy kuferek, mullhollanddrivestore. com, 12. Bielizna od Stelli McCartney, 13. Peeling, angelfacebotanicals.com, 14. Żółty kołnierzyk, wonderment.com, 15. Kufer na kłódkę, shopjessicabauman.com, 16. Czerwone kocie okulary, vintageshop.pl.

strona

24


Tribute to Anna Maria Przybysz W tym roku odeszła 25-letnia graficzka i ilustratorka współpracująca m.in. z magazynami Glamour, Twój Styl czy Przekrój. Doceniana, uzdolniona i wyjątkowa. Jej talent, charakter i kreatywność były motywacją dla niezależnych artystów: fotografów, grafików, a ilustracje gościły na łamach polskich i międzynarodowych magazynów... Inspirowała wielu i inspirować będzie stale. Przedstawiamy Tribute to Anna Maria Przybysz czyli owoc współpracy grafika Grzegorza Wróblewskiego z fotografem Aleksandrą Macewicz, przy udziale modelki: Adrianny Myślickiej i wizażu Maji Bauer.

„ Let your soul flow in heaven, create a better heaven” RIP

25

strona



TOP BLOG BLOGI MODOWE text

ANNA SZYMAŃSKA

Blogi modowe! Zjawisko społeczne, którego nikt chyba nie jest w stanie zbadać. Blogów przybywa jak grzybów po deszczu i to właśnie z nich trzeba wybrać te mniej trujące. Za sprawą Kasi Tusk blogi stały się w Polsce bardziej zauważalne, medialne, pożądane. Każda młoda dziewczyna kochająca modę, chce pokazać światu swoje drugie oblicze. Czasami łatwiej wyrazić nam swoje uczucia poprzez zdjęcie, ubiór czy tekst, prawda? Pytanie tylko, o co tak naprawdę chodzi? Czy blogi stały się już kolejnym medium dotarcia do potencjalnego klienta, na którym można zarobić? Czy pozostają jeszcze suwerenne i subiektywne? My nadal szukamy inspiracji na blogach nie tylko zagranicznych, ale też polskich, dlatego w rubryce TOP BLOG będziemy pokazywać Wam blog, który naszym zdaniem zasługuje na wyróżnienie. Na pierwszy ogień bierzemy właścicielkę bloga Billijeanstyle www.billiejeanstyle.blogspot.com. Klaudia ma 18 lat. Mieszka w Krakowie i obecnie przygotowuje się do matury. Swojego bloga prowadzi od dwóch i pół roku. Jestem naprawdę miło zaskoczona podejściem i dojrzałością Klaudii. Dziewczyna wie czego szuka w życiu, zna się na modzie! Pisząc „zna” nie mam na myśli chodzenia po lumpach i zabaw w przebieranki! Ta dziewczyna po prostu śledzi modę. Inspiruje się wielkimi nazwiskami, nie kopiuje i ewidentnie ma swój styl. Jej blog jest naprawdę dobry! Zresztą sami zobaczcie, co ma do powiedzenia. Jak zaczęła się Twoja przygoda z blogowaniem? Czym dla Ciebie jest Twój blog? Latem 2009 zupełnym przypadkiem trafiłam na bloga młodziutkiej Szwedki Lisy Olsson. Zauroczyła mnie totalnie! Z ciekawości zaczęłam przeglądać inne tego typu blogi, aż wkrótce sama zdecydowałam stworzyć swój wirtualny ‘dom mody’. Z czasem moje zaangażowanie rosło, a wraz z nim liczba obserwatorów. Teraz nie wyobrażam sobie tak po prostu skończyć przygody z blogowaniem :)

Zainteresowanie modą to hobby czy styl życia? Hobby. Aczkolwiek niewykluczone, że w przyszłości porzucę moją matematykę na rzecz kreowania i szycia :) Jakie jest Twoje największe modowe marzenie?

27

strona


Chciałabym tworzyć rzeczy zarówno dla wielkich sław jak i “zwykłych” kobiet i dziewczyn.. sprawiać, żeby czuły się pięknie, oryginalnie, wyjątkowo! Czym się kierujesz tworząc swoje stylizacje? Co Cię inspiruje? Jak opisałabyś swój styl? Inspiracje czerpię zewsząd! Mieszam, miksuję, przeplatam... w zależności od okoliczności i mojej chwilowej zachcianki. Szyję, przerabiam zwykłe szmatki na wzór ich znacznie droższych odpowiedników. Lubię być widoczna, ale nie oryginalna na siłę. Rzecz, której nigdy nie pozbyłabyś się ze swojej szafy to... Mam mnóstwo takich rzeczy, z którymi ze względu na sentyment nie mogłabym się rozstać. Począwszy od koszuli, która podczas każdego malowania służy mi jako wycieraczka do pędzli.. Przez strój halloweenowy albo koszulkę z reprodukcją obrazu Picassa, których wykonanie zajęło mi sporo czasu.. Po T-shirt, który dostałam od Marco Santaniello podczas jego wizyty w Krakowie. W styczniu do tej listy dołączyła sukienka studniówkowa :) Twoim modowym guru jest…? Dlaczego? Uwielbiam niewymuszony styl Rumi Neely i nonszalancję Alexy Chung. Podziwiam Chicmuse za niesamowitą klasę i perfekcyjną figurę. Olivia Lopez imponuje mi niebanalnymi połączeniami a Maffashion różnorodnością i nieprzewidywalnością. Kocham Bobbiego Raffina za pomysłowość, pozytywną energię i uśmiech, a Marco Santaniello za sposób bycia, oryginalność i odwagę. Jesteś zakupoholiczką? Nie. Raczej nie ;) Gdzie najczęściej robisz zakupy? Często modyfikuję ciuchy, dlatego szukam okazji w lumpeksach i sklepach internetowych. Zdarza mi się np. kupić marynarkę dla jednego guzika albo zasłony, z których szyję sukienkę... Aczkolwiek sieciówkami też nie gardzę ;) Gdybyś trafiła szóstkę w totka, jaki ciuch/dodatek kupiłabyś w pierwszej kolejności? Gdybym trafiła 6 w totka.. w pierwszej kolejności zabrałabym przyjaciół w szaloną, niezapomnianą podróż! A jeśli zostałoby mi jeszcze parę ‘groszy’, sprawiłabym sobie geometryczne buty Finsk :) Twój ulubiony trend w sezonie wiosna/lato 2012 to…? Właśnie obejrzałam kulisy kampanii reklamowej Roberto Cavalli S/S 2012 i mam wrażenie, że tego lata zabłysnę złotymi cekinami! Kuszą mnie również malownicze, fruwające z każdym ruchem jedwabie oraz delikatne, białe koronki i wszelkie przezroczystości. Ponadto mam w głowie sporo własnych projektów, które tuż po maturce pragnę zrealizować i pokazać światu! :)

strona

28


ZA CHUDE ZA GRUBE text

ANITA BOHAREWICZ

Jest ich tysiące, jeśli nie miliony. Dziewczyn, które marzą o kanciastym ciele, małych piersiach, wąskich biodrach i smukłych udach. I trudno je za to winić. W końcu dążą do tego, co widzą. Gdzie? Na każdej stronie pism skierowanych do kobiet, w kobiecych portalach, na wielkich billboardach wiszących na każdym rogu czy na wybiegu. Rozpropagowana przez media idea smukłości zrodziła się w homoseksualnej i artystycznej atmosferze świata mody. Wielcy kreatorzy hołdując wysublimowanej idei sztuki dla sztuki, sprowadzili kobietę do roli dyskretnego wieszaka, którego zadaniem jest zniknąć pod prezentowaną kreacją, dać się zapomnieć. Bo co to za sztuka – zaprojektować ubranie dla kobiety. Teraz wymyśla się kobiety dla ubrań. Lansowane przez nich hasła dość szybko zostały podjęte przez dziennikarzy piszących o modzie i urodzie. To oni nie pozwalają nam zapomnieć o modelkach, z którymi większość z nas nigdy nie będzie mogła się utożsamić. Robiąc z nich celebrytki, wpędzają nas w kompleksy. Wraz z projektantami pociągają za spust oznajmiający początek wyścigu do zasuszenia.

Anty-glamour Zatrudnianie coraz młodszych i coraz chudszych dziewczyn stało się normą w świecie mody. Nawet pomimo protestów zakazujących tego typu praktyk. Na wybiegach bardzo rzadko pojawiają się modelki o krągłych kształtach. I jeśli się pojawiają, są to najczęściej pokazy bielizny. Koronkowe staniki o wiele lepiej prezentują się na bujnych, jędrnych piersiach niż na wychudzonych sylwetkach współczesnych boginek. Wiele dziewczyn, aby zaistnieć w tej branży, doprowadza swój organizm do stanu zupełnego wycieńczenia. Agencje modelek jak i same zainteresowane oczywiście temu zaprzeczają. Bo właśnie tak wyglądają normalne dziewczyny. Jedzą ile chcą. Swoją wagę zawdzięczają dobrym genom. Tyle w tym temacie. Badania przeprowadzone przez organizację Model Alliance przeczą tym wyidealizowanym obrazkom serwowanym na szklanym ekranie czy w co drugim magazynie. Co trzecia z an-

29

strona


kietowanych dziewczyn nie tylko boryka się z problemami z odżywianiem, ale też cierpi na stany lękowe i depresję. Połowa z nich miała kontakt z narkotykami. Prawie 55% rozpoczęło pracę w wieku 13-16 lat. 64% zostało poproszonych o schudnięcie przez swoje macierzyste agencje. „Modelki maczają waciki w sokach i je jedzą. To zaspokaja ich głód na kilka dni. W ogóle nie przejmują się, że mogą się od tego pochorować, ale boją się, że jeśli nie będą chudnąć, stracą pracę” – wyznaje jedna z bohaterek wstrząsającego obrazu „Picture me”, wyreżyserowanego przez byłą modelką, 27-letnią wówczas Sarę Ziff. Projektanci dobrze o tym wiedzą. I nic z tym nie robią. W dalszym ciągu tną kobiece kształty, aby ich dzieło było bardziej wyraziste, aby nosiło znamiona sztuki. Wraz z producentami odzieży narzucają rozmiary i modele. To przez nich trudno zmieścić się w żakiet o rozmiarze 36 mając zbyt obfity biust, a jeszcze trudniej ubrać się zgodnie z obowiązującymi trendami mając rozmiar 42. To oni podzielili kobiety na te, które mają prawo ubierać się modnie i z fantazją oraz na te, które powinny przywdziewać szare, bezkształtne worki. Dokonali swego rodzaju selekcji. Stworzyli gatunek i podgatunek kobiety. Co gorsze – nikt nie sprzeciwia się ich edyktom. Siedzące w pierwszych rzędach osobistości ze świata mody oraz celebrytki zachwycają się sukienką za kilkanaście tysięcy dolarów, smętnie powiewającą na przypominającym szkielet ciele modelki. Ot współczesna definicja luksusu. Po trupach do celu. Kreatorzy żyją w blasku fleszy projektując ubrania, szyte przez całe zastępy imigrantów z Chin. Pracujące dla nich modelki umierają z głodu. Zapatrzone w te nastoletnie dziewczyny zwykłe kobiety popadają w czarną rozpacz. Część z nich próbując sprostać narzuconemu wzorcowi wpada w sidła anoreksji i bulimii. Tak kończy się dążenie do osiągnięcia rzeczy niemożliwych...

Krągłe piękności? Odpowiedzią na dziewczyny o figurze nastoletniego chłopca są modelki przypominające figurki Wenus z Willendorfu. Kobiety, które mogą w końcu trochę odsapnąć i przestać z niepokojem spoglądać na wagę i centymetr. Cechuje je obfity biust. Krągłe biodra. I etykietka „prawdziwych” kobiet, które żądają takich samych praw, jakie przysługują szczupłym. Trudno nie przyznać im racji. Bo dlaczego krągłe dziewczyny muszą oglądać ciuchy na modelkach, które noszą rozmiar zero, skoro mogą je zaprezentować na sobie? Agencje rekrutujące dziewczyny o rozmiarach 40+ próbują przełamać stereotyp grubych kobiet, które bardzo często postrzegane są jako nieudolne, leniwe, zaniedbane, mniej aktywne zawodowo oraz wiecznie „okupujące” lodówkę. Chcą zwrócić uwagę na problem dyskryminacji osób z nadwagą oraz zachęcić kobiety o nieco większych gabarytach do pokochania własnego ciała. Szczytne idee, ale czy prawdziwe?

Takie popadanie ze skrajności w skrajność jest świetnym sposobem na rozgłos. Postawmy korpulentną dziewczynę obok wychudzonej modelki, a nikt nie przejdzie obok nich obojętnie. Jedną będzie chciał odchudzić. Drugą nakarmić. Owe „prawdziwe” kobiety są tak samo dobrą pożywką dla mediów, jak chodzące po wybiegach wieszaki. Dobrym przykładem są Marta Grycan i jej córki, które robią zawrotną karierę w polskich mediach nie tylko dzięki swojej tuszy, ale też hasłom, które wszem i wobec ogłaszają, jakoby anorektyczne 34 nie było sexy. Dochodzi do walki między „prawdziwymi” a wychudzonymi. Jedne uważają, że mężczyzna nie pies, na kości się nie rzuca. Drugie, że znacznie więcej osób umiera na otyłość niż niedojadanie. Prawda leży po środku. Mężczyźni nad wychudzoną sylwetkę na pewno przedkładają apetycznie zaokrąglone piersi, biodra i uda. Apetycznie zaokrąglone, lecz nie opasłe. Promowanie modelek plus size jest tak samo niezdrowe, jak promowanie kobiet przeobrażonych w zagłodzonych chłopców. Kobiece kształty to nie wylewające się zewsząd fałdy tłuszczu, lecz odpowiednio zachowane proporcje między talią a biodrami, zgrabne nogi i kształtna pupa. Modelka nosząca rozmiar 46 wcale nie musi mieć kobiecych kształtów, lecz nie zweryfikujemy tego, skoro przed trafieniem na okładkę zostaje poddana ostrej obróbce przy pomocy Photoshopa. Opatrywanie tego wszystkiego hasłem „chudość jest niezdrowa” trąci hipokryzją. Bo czy otyłość jest zdrowa?

Healthy is the new skinny Moda powinna być przyjemnością, pięknem i przedmiotem pożądania. Czy jest? Nie. Wszystko w rękach agencji, które zatrudniają dziewczyny o rozmiarach 36–40, takie, dla których nie ma miejsc w agencjach dla super chudych, ani zbyt krągłych. Choć ich figura nie determinuje doboru ubrań i można na nich pokazać rozmaite kreacje, w chwili obecnej nie mają one szans w starciu z modelkami high fashion. Moda zmienną jest. Za czasów Rubensa królowały kobiety o obfitych kształtach. Obecnie prym wiodą dziewczyny noszące rozmiar zero (nawet pomimo tego, że coraz częściej powstają agencje dla modelek plus size – co również podlega dyskusji). Warto zauważyć, że nie chudną one z wyboru. Po prostu starają się sprostać normom narzucanym przez świat mody, aby dostać się do tego elitarnego grona wybrańców. Pora to zmienić. Czas, aby do głosu doszły normalne kobiety. Tak. Nie bójmy się tego określenia. Normalne. Takie, które mogą poszczycić się proporcjonalną sylwetką z biustem, pupą, smukłą talią i zgrabnymi nogami. Bez tłustych fałd wylewających się spod bluzki. Zdrowe, uśmiechnięte, szczęśliwe. Będące wzorem do naśladowania. Moda jest iluzją. Zamiast frustrować się na widok Anji Rubik, skierujmy swe oczy na gwiazdy srebrnego ekranu, kobiety pokroju Marilyn Monroe, Scarlett Johansson, Kate Winslet czy Monici Bellucci. Trudno doszukiwać się wśród nich szkieletów, ponieważ nikt z nas nie chciałby po raz setny oglądać „Nocy żywych trupów”. Anita Boharewicz * do napisania artykułu zainspirowała mnie książka „Mężczyźni wolą krągłości” dr Pierre’a Dukana

strona

30


“EVERYBODY WANTS TO BE CARRIE” foto ALEKSANDRA MACEWICZ wizaż i stylizacja ADRIANNA KUBIENIEC modelka ALEKSANDRA NERKOWSKA

Każda kobieta ma w sobie pierwiastek Carrie Bradshaw. Każda z nas chciałaby posiadać ogromną garderobę, dokładnie taką jaką miała felietonistka z Nowego Yorku – główna bohaterka „Seksu w wielkim mieście”. Garderobę zajmującą powierzchnię pokoju wielkości 100 m2, przestronną i kryjącą modowe rarytasy na każdą okazję: na zakupy, randkę, spotkanie biznesowe – wchodzisz do niej i wybierasz! Pośród milionów butów, dodatków, torebek czujesz się jak w raju...

31

strona


strona

32




35

strona



BE A MAN BE A MAN! Prawdziwy mężczyzna to mężczyzna z klasą i wyczuciem stylu. Mężczyzna dbający o siebie, który zdaje sobie sprawę, że nie tylko dłonie i włosy są jego wizytówką, lecz także dobrze skrojone ubrania i odpowiednio dobrane dodatki. Lubimy, gdy Panowie potrafią zaprezentować swój styl, nawet jeśli nie przywiązują wielkiej wagi do mody. Co więcej – styl, który prezentują niekoniecznie musi być modny. Miarą męskiej elegancji są dodatki. Dlatego polecamy zainwestować w zegarek, im prostszy tym lepszy, choć nie do końca… Na dużej męskiej ręce dobrze prezentują się też zegarki a’la Indiana Jones – na grubym skórzanym pasku w formie busoli czy kompasu. Jeśli wybieracie strój klasyczny, zainwestujcie w tajemniczy szczegół (niekoniecznie widoczny na pierwszy rzut oka) – fikuśne skarpetki, zabawna muszka czy nietypowa marynarka dodadzą charakteru całości.

2

1

3 4 5 37

strona


6

7 8 9 10

15

11

12

14 13

1. Marynarka, topman.com, 2. Czapka z daszkiem, onlynylives.com, 3. Okulary, warbyparker.com, 4. Mucha, topman.com , 5. Buty, mrporter. com , 6. Pokrowiec na iPhone’a, mrporter.com l, 7. Pokrowiec na iPada, mrporter.com, 8. Zegarek, chronomaster.co.uk , 9. Stylizacja włosów, toniandguy.com 10. Pasek, diesel.com, 11. Kurtka, parkaandbond.com, 12. Skarpetki, topman.com , 13. Koszulka, mrporter.com, 14. Kurtka, mrportercom, 15. Torba, asos.com.

strona

38


OKIEM STYLISTKI TRIK Z TOREBKĄ Znalezienie torebki idealnej nie jest takie trudne, jakby się mogło wydawać. Wystarczy wiedzieć na co zwracać uwagę. Bo nie zawsze to co modne musi być dobre. Zanim wybierzesz się do sklepu – stań przed lustrem. Uważnie przyjrzyj się swojej sylwetce. Jeśli linia bioder jest szersza od linii ramion, oznacza to, że masz figurę gruszki. Nie przewieszaj toreb ukośnie. Nie pozwalaj, aby opierały się na biodrze, ponieważ je uwydatnią i poszerzą. Nie inwestuj w torebki na długich paskach i łańcuszkach. Zdecydowanie lepsze będą te na krótkim pasku. Przerzucone przez ramię, powinny kończyć się na linii talii – dzięki temu podkreślą ją oraz odwrócą uwagę od bioder. Zabieg ten wskazany jest też u kobiet, które mają prostą sylwetkę, bez wcięcia w talii. Torebka noszona w ten sposób – tworzy talię. Takie małe czary mary. Jeśli linia bioder jest węższa od linii ramion, oznacza to, że masz figurę odwróconego trójkąta. Twoim sprzymierzeńcem będą torebki opierające się na biodrze. Powiększą optycznie tę część ciała, a co za tym idzie – wyrównają proporcje sylwetki. Możesz przewieszać je przez ramię bądź

39

strona

ukośnie. Torebki z krótkim uchwytem są wskazane, ale tylko wtedy, gdy będziesz je nosiła w ręce. Wtedy odciążysz górną część ciała. Będziesz wydawać się smuklejsza. Jeśli przerzucisz taką torebkę przez ramię… Cóż… Jak bardzo lubisz Arnolda Schwarzeneggera? Zanim zakupisz torebkę – pamiętaj o jeszcze jednej zasadzie. Jeśli jesteś drobną kobietką nie inwestuj w duże torby, ponieważ cię przytłoczą. O wiele lepszy duet stworzysz z delikatną kopertówką, małą torebką przewieszoną przez ramię (na długim pasku, żeby poszerzyć lekko biodra, albo na krótkim pasku, żeby podkreślić talię) bądź niewielką torebką trzymaną w ręce. Jeśli jesteś wysoka bądź masz trochę ciałka wzrok skieruj w stronę wielkich toreb, takich, w których pomieścisz dosłownie wszystko! Mając tę podstawową wiedzę o torebkach nie zbłądzisz. Życzę owocnych torebkowych łowów!


MAKE UP

1

MAKE UP! text ANNA LOU

Tegoroczna wiosna stoi pod znakiem pasteli i neonów. Nie będę jednak podążać za trendami. Zaproponuję coś innego. Makijaż oka ograniczony właściwie do dwóch kolorów – czerni i cielistego beżu. Czarna kreska ciągle w modzie. Retro look też. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. 1. Brwi przyciemniamy brązowym cieniem. Powiekę ruchomą pokrywamy cielistym matowym cieniem.

2.Za pomocą czarnego eyelinera rysujemy dwie kreski – jedną nad załamaniem powieki, drugą – wzdłuż linii rzęs. Łuk brwiowy rozświetlamy błyszczącym jasnym cieniem. Rzęsy podkręcamy zalotką i starannie tuszujemy. Po wytuszowaniu przyklejamy sztuczne rzęsy.

3.Wzdłuż dolnej linii rzęs prowadzimy czarną kreskę. Policzki podkreślamy różem. Usta malujemy różowym błyszczykiem.

2 3

Lista kosmetyków: Podkład: Bourjois Healthy Mix, Korektor: Rimmel Match Perfection , Puder: Max Factor Professional Loose Powder, Róż: Mary Kay Cienie: cielisty Kobo 117, rozświetlający Urban Decay (paletka Naked – kolor Virgin) Cień do brwi: Bobbie Brown (Mahogany 10) Eyeliner: MAC, Kredka do oczu: Victoria’s Secret, Maskara: MAC False Lash Effect , Błyszczyk: Bourjois

strona

40


CARTOON FLUO NOW foto DOROTA KOROTKO wykonane dla XtremePhoto stylizacja ALEX KAWAŁKO | LOVagency

Sesja jest inspirowana szeroko pojętym kolorem i wariacją na temat trendu fluo. Zabawne, kreskówkowe postacie wyświetlane na modelce i modelu zostały połączone z pozytywnymi, wyrazistymi i intensywnymi fluorestencyjnymi barwami. W obiektywie Doroty Korotko moda przestaje być oczywistym i banalnym przekazem, sesja “CARTOON FLUO NOW” w myśl tej idei przedstawia nowatorskie oblicze mody i koloru.

41

strona


strona

42



strona

44


45

strona



47

strona


foto: DOROTA KOROTKO wykonane dla XtremePhoto www.xtreme-photo.pl Make-up: ANNA ORONOWICZ Włosy: DANIEL GRYSZKE / Akademia Berendowicz & Kublin Opole Model: WOJTEK CZERSKI / AMQ Modelka: RENATA MOLENDA Stylistka: ALEX KAWAŁKO / LOVagency W sesji zostały wykorzystane kolekcje marek: NIFE / www.nife.pl H&M / hm.com oraz prywatna własność stylistki

strona

48



CO ZA SZYCIE


CO ZA SZYCIE Nie będę pokazywać jak uszyć idealnie skrojoną bluzkę, spódnicę czy spodnie. Zapewne nie dowiecie się, jak używać gotowych wykrojów. Chociaż, kto wie! Nie znajdziecie też profesjonalnych porad krawieckich – od tego są magazyny branżowe. Co więc tu zobaczycie? Indywidualne projekty, które może uszyć każda z Was!

Przeróbki, materiały, nowe stylizacje, dodatki – jak to zrobić? Tu znajdziecie porady krok po kroku jak zmienić swoje stare ciuchy w nowe za pomocą kilku drobnych trików. Stojąc przed szafą na pewno nie raz zadałyście sobie pytanie – w co się dziś ubrać? I pewnie często padała odpowiedź nie mam w co. To „nie mam w co” w 99% przypadkach oznacza shopping. Gdybyśmy jednak chciały spełnić każdą naszą modową zachciankę, dość szybko popadłybyśmy w finansową ruinę! Właśnie dlatego pokażę Wam jak tanio i niewielkim wysiłkiem uzyskać nową stylizację. Po co kupować nową bluzkę, skoro podobna zalega na dnie szafy? Wystarczy ją nieco „podrasować” i będzie jak nowa. Wierzcie mi, wbrew pozorom to wcale nie jest takie trudne!

zaczynamy?

Pozwólcie, że zaprezentuję „Dramatyczną Truskawkę”. Spódnica wykonana z elanobawełny, czerwona w białe groszki, z zielonymi filcowymi kieszeniami. Skąd pomysł? Na zajęciach z Podstaw Projektowania Ubioru, na które uczęszczam, omawialiśmy styl dramatyczny. Po krótkim omówieniu przyszedł czas na zrobienie projektu. Dramatyczna Truskawka spisała się idealnie! Szkoda tylko, że nie była na temat… Wywarła jednak tak duży wpływ na całej grupie, że po przyjściu do domu od razu siadłam do maszyny. Spódnica wygląda świetnie. Nosi się ją rewelacyjnie. Właśnie dlatego dzielę się nią z Wami!

szyjemy!

Zanim przystąpimy do szycia przygotujmy sobie wszystkie niezbędne narzędzia. Będziemy potrzebowały: 1,2 metra materiału – elanobawełna, czerwona w białe kropki, zakupiona w hurtowni online - www.tkaniny-hurtownia.pl zielony filc na kieszenie – można go kupić w sklepie plastycznym na sztuki. Będą potrzebne cztery ….. Czerwone i białe nici, nożyczki, szpilki, mydełko krawieckie, biała gumka o grubości 5 cm, taśma klejąca do tkanin. maszyna do szycia (w tym przypadku używałam zwykłej stębnówki Łucznika i overlocka Janome). Polecam zabrać mamie, babci lub cioci. Na początku w zupełności wystarczy. Materiał składamy na pół. Na lewej stronie spinamy szpilkami, żeby nam się nie przesuwał i rysujemy spódnicę. W tym momencie powinnyśmy użyć gotowej formy spódnicy standardowej wykrojonej na papierze pod swoje wymiary i dopiero wtedy ją modyfikować. Ja tego nie zrobiłam. Nie posługiwałam się gotową formą ani też żadną ze spódnic, które zalegają w mojej szafie. To była czysta zabawa materiałem! Po zaznaczeniu długości talii i linii bioder możemy przystąpić do robienia zakładek. Zależało mi na tym, aby spódnica była w miarę sztywna i nabrała objętości. Im więcej zakładek tym bardziej widoczny efekt. Na zakładki (inaczej fałdy) potrzebujemy więcej materiału, dlatego lepiej najpierw je udrapować, a dopiero później wyciąć formę z materiału. Spódnica powinna mieć krój tulipana (swoją drogą Dramatyczna Truskawka - tulipan – wybuchowe połączenie) – poszerzamy biodra i zwężamy dół. Przy tego typu działaniach często korzystam z pomocy manekina (możecie go zakupić na aukcjach internetowych za 50 zł.). Na manekinie lepiej widać jak układa się materiał. Po upięciu zakładek i spięciu boków sprawdzamy na sobie czy wszystkie wymiary pasują. Jeśli jest ok – możemy szyć! Najpierw zszywamy boki zostawiając miejsce na kieszenie. Jeśli jest Wam wygodniej możecie je najpierw zszyć i dopiero później przymocować do spódnicy, a następnie zszyć boki razem z workiem kieszeniowym.

51

strona


Kolejnym elementem jest pasek. Przyszywamy górę spódnicy do gumki o grubości 5cm, dzięki temu jest bardziej elastyczna, po czym odwijamy gumkę do środka i znowu stębnujemy po zewnętrznej stronie, tak aby gumka się nie wywijała.

Kiedy mamy przyszyty pasek pozostaje nam jedynie podszyć dół spódnicy. Ja użyłam specjalnej taśmy klejącej, która pod wpływem ciepła roztapia się i skleja materiał, dzięki temu nie mamy widocznych szwów.

J������������������������������������������������������������ eśli wszystkie kroki zrobiłyście według moich wskazówek właśnie teraz powinna objawić się wam Dramatyczna Truskawka. Ostatni element to prasowanie (o czym warto pamiętać również w trakcie szycia np. rozprasowując lub zaprasowując szwy). Spódnica jest! Do tego czarna bluzka, korale i stylizacja gotowa. Niech się dobrze nosi! A jeśli macie dodatkowe pytania piszcie: kontakt@ememszop.pl

strona

52


PORADNIK PERFEKCJONISTKI GWÓŹDŹ PROGRAMU Poprawnie wbity gwóźdź buduje. Niepoprawnie wbity rujnuje. I to by było na tyle, jeśli chodzi o moją wiedzę z zakresu wbijania gwoździ. Ale nie poddam się. W końcu – co w tym trudnego? Skoro mój luby to potrafi. To ja też. Nie będę go prosić o pomoc. Od czego zaczynamy? Może od wzięcia gwoździa w rękę (dobry plan!). Do tego młotek i apteczka. Tak na wszelki wypadek, co by nie upaćkać krwią paneli, ściany oraz nowych jeansów. No dobrze. To gdzie go wbijemy? Może tutaj? Tak, tutaj - to bardzo dobre miejsce. Trzy głębokie wdechy. Trzy głębokie wydechy. Zaczynamy! Końcówkę gwoździa opieram o ścianę. Ustawiam go prostopadle do powierzchni. Energicznym ruchem uderzam główkę i.... aua! Muszę ponowić próbę i ponowię, gdy palec przestanie mi pulsować z bólu. Nie krwawię. Jest dobrze. Palec dochodzi do siebie. Kolejny głęboki wdech i kolejne uderzenie. Udało się! Gwóźdź zagłębił się nieznacznie w powierzchnię ściany. No to jesteśmy w domu! Jeszcze tylko kilka uderzeń... No nie! Gwóźdź się skrzywił. Co zrobiłby w takiej sytuacji MacGyver? Pewnie wyprostowałby go zębami. Nie, to bardzo zły pomysł. Idę po kombinerki. Ciągniemy na trzy. Raz, dwa, trzy - sukces! Biorę nowy gwóźdź. Ponawiam wszystkie kroki. Prawie... Tym razem zamiast przytrzymać gwóźdź palcami, sięgam po spinkę do włosów. Uczmy się na własnych błędach, oj uczmy. Kilka uderzeń młotkiem i voilà. Wiedziałam, że wbijanie gwoździ to pikuś! Tylko, gdzie się podział obraz, który zamierzałam powiesić?

53

strona


FOLLOW ME rozmawiała

ANNA SZYMAŃSKA

strona

54


K����������������������������������������������������������� arolina Kardas i dwie Anie – Kisielewska-Szymczyk i Wodzyńska to skład Follow Me! Dziewczyny z pasją, miłością do mody i butów! Dzięki nim na mapie Warszawy pojawiło się miejsce, w którym ekskluzywność odnosi się do tego jak traktowane są klientki, a nie do cen znajdujących się tam produktów. Miejsce, w którym zakocha się każda kobieta! Piszecie, że Follow me jest spełnieniem waszych marzeń, czyli…? Możemy spokojnie powiedzieć o sobie, że pasją każdej z nas jest spełnianie marzeń! I tak się wspaniale złożyło, że ta nasza pasja do mody, butów, ale i do ludzi przerodziła się w Follow me. Follow me to nasze marzenie o miejscu, do którego kobiety przyjdą nie tylko po to, by zasmakować w pięknych i bajecznie kolorowych butach. Ale też po to, aby spotkać inne wspaniałe kobiety. Śmiejemy się, że jesteśmy sklepem, w którym czas poświęcony poszczególnej klientce jest najdłuższy w Warszawie. Niezwykle ważne dla nas jest to, aby każda z odwiedzających nas pań, panów zresztą też, czuła się wyjątkowo dobrze i komfortowo. Follow me tworzą trzy kobiety, które na co dzień zajmują się marketingiem, sprzedażą i eventami. Nie prowadzimy naszego miejsca dlatego, że musimy, ale dlatego, że kochamy buty! Skąd się wzięła nazwa? Wiąże się z tym jakaś dłuższa historia? Mając tak niesamowity produkt jak buty włoskiej rodzinnej manufaktury Mauro Leone, wiedziałyśmy, że nazwa naszego projektu musi odzwierciedlać jego charakter. Wiedziałyśmy, że nie chcemy być kojarzone z masowymi markami, że proponowane przez nas buty będą zaskakiwały kolorami, formami. Tę piękną nazwę Follow me wymyśliła Karolina Kardas i to był strzał w dziesiątkę. Pokochałyśmy ją! Dziś otaczają nas marki globalne, których i w Polsce mamy już mnóstwo. Od samego początku wiedziałyśmy, że Follow me będzie miejscem, do którego trzeba dotrzeć i za którym chce się podążać. Udało się nam w kilka miesięcy stworzyć miejsce, do którego chce się wracać. Niezwykle ważną platformą komunikacji z naszymi klientami jest Facebook. Wszystkie zdjęcia modeli są umieszczane na naszym profilu na bieżąco. Staramy się odpowiedzieć osobiście na każdy post. Doskonałą pracę wykonali dla nas Szymon Celej, który stworzył to piękne logo i Julka Gaudyn, która tak kusząco fotografuje nasze buty! Co takiego wyjątkowego mają w sobie buty z manufaktury Mauro Leone? Dlaczego akurat nimi chcecie zauroczyć Polki? Buty Mauro Leone to buty, które wzbudzają emocje! To chyba najbardziej kolorowe buty jakie widziałyśmy w naszym kraju, w którym łamiemy stereotyp, że moda polskiej ulicy jest szara, a Polki boją się odważnych modeli i kolorów. Nasze Klientki udowodniły nam, że lubią bawić się kolorem i z przyjemnością decydują się na zwariowane modele. Marka Mauro Leone to historia włoskiej rodzinnej firmy, której już drugie pokolenie pracuje na rozwój tej firmy. To buty, które są tworzone z myślą o wygodzie

55

strona


i komforcie, ale też z mocnym naciskiem na jakość wykonania i skór z jakich są wykonane. To buty ręcznie produkowane, które są bardzo kobiece. Szpilki czy wysokie platformy są bardzo dobrze wyprofilowane tak, że mimo wielu godzin spędzonych w naszych butach, nie czuje się zmęczenia. Oferowane przez nas buty to też zabawa modą. W naszej ofercie znajdują się dopinane osobno skórzane kokardki, które idealnie pasują do wielu modeli butów, albo też same mogą stanowić dodatek biżuteryjny. Mamy wspaniałe klientki, które zaskakują nas swoimi pomysłami. W poprzedniej kolekcji wiosna-lato, z którą wystartowało Follow me, dużym zaskoczeniem dla nas była ilość kolorowych czółenek – różowych, czerwonych, miętowych, beżowych zakupionych przez przyszłe panny młode do swoich ślubnych kreacji. Klasyczne białe czy ecru suknie ślubne w zestawieniu w kolorowymi obcasami to niezwykle piękne i oryginalne połączenie. Przed nami kolekcja wiosna-lato 2012, która już za kilka dni obejrzymy wraz z przedstawicielami Mauro Leone. Nie możemy się doczekać nowych modeli i kolorów Czy Follow me to tylko buty? Follow me to połączenie pasji, naturalności, a przede wszystkim szacunku dla każdego naszego klienta. W naszej stałej ofercie są buty Mauro Leone, ale jeśli tylko gdzieś na świecie znajdziemy coś, co nas urzeknie z olbrzymią przyjemnością zaoferujemy to naszym klientkom. Eventowo, w krótkich seriach pojawiają się i będą pojawiać sukienki oraz dodatki. Jak wygląda przedział cenowy butów, które możemy znaleźć w Follow me? Baleriny kosztują 279 zł, czółenka 399 zł, botki 439 zł, kozaki od 539 zł Czy istnieje możliwość zamówienia tych butów z każdego zakątka świata, czy można je nabyć tylko i wyłącznie w butiku? Nasze buty wysyłamy pod każdy adres na całym świecie. Wystarczy skontaktować się z nami mailowo contact@follow-me.com.pl lub telefonicznie 669295567, wybrać na naszym facebookowym profilu model i rozmiar buta, a po potwierdzeniu dostępności, buty trafiają w ręce swoich nowych właścicielek. Które buty lubicie najbardziej: baletki, trampki, obcasy? Mauro Leone póki co nie posiada jeszcze w swojej ofercie trampek … Kochamy piękne i wygodne buty i tylko charakter wyjścia determinuje rodzaj butów, które wybieramy!

strona

56


PALCEM PO MAPIE

lndie

KRAJ KONTRASTÓW text ANNA NOWICKA foto RADOSŁAW NOWICKI



Indie są drugim państwem na świecie pod względem liczby ludności i, jak dumnie mówią Hindusi, największą światową demokracją. W tym wielkim, prawie półtora miliardowym kraju, obok siebie żyją hinduiści, muzułmanie, chrześcijanie, sikhowie, dżiniści i animiści. To jeden z niewielu krajów na świecie, gdzie jednocześnie można usłyszeć bicie kościelnych dzwonów, nawoływanie muezina i zobaczyć pielgrzymów, zmierzających na modlitwę do hinduskiej świątyni. Mieszkańcy Indii mówią 415 różnymi językami. Istnieje też około 1000 dialektów i języków plemiennych. Niektóre języki, jak np. marathi i andamański różnią się od siebie tak bardzo jak polski i chiński. Języki oficjalne, hindi i angielski, którymi włada większość hindusów, pozwalają mieszkańcom 28 indyjskich stanów

59

strona


strona

60


porozumiewać się między sobą. Mimo, że współczesne Indie szybko się zmieniają a ich mieszkańcy chętnie wzorują się na Europejczykach czy Amerykanach, większość hinduskich małżeństw wciąż jest aranżowana. Rodzice, chcąc zapewnić synowi czy córce jak najlepszą przyszłość, sami szukają kandydatów na męża czy żonę, kierując się kryteriami takimi jak zarobki, wykształcenie i przynależność do odpowiedniej kasty. Matki dorosłych synów często same zamieszczają ogłoszenia matrymonialne w gazetach lub korzystają z usług swatek. W bardziej nowoczesnych rodzinach młodemu mężczyźnie przedstawia się kandydatkę na żonę. Młodzi mają okazję chwilę ze sobą porozmawiać. Potem mężczyzna ma kilka godzin na podjęcie decyzji. Jeśli nie chce poślubić przedstawionej mu kandydatki, szuka się nowej. Nie jest jednak dobrze widziane, żeby kandydat na męża odmówił poślubienia drugiej lub trzeciej przedstawionej mu panny. Bombaj (niedawno nazwa została zmieniona na tradycyjną indyjską nazwę Mumbai) liczy około 20.000 mieszkańców, czyli tylu, co połowa Polski. Jest to szósta co do liczby mieszkańców metropolia na świecie. Miasto jest stolicą finansową Indii a także największym centrum indyjskiej rozrywki i kinematografii: korzenie bombajskiego Bollywood sięgają czasów sprzed II wojny światowej. Bombaj to miasto kontrastów. Widok wysokich wieżowców i businessmanów w markowych garniturach kontrastuje ze śpiącymi na ulicy biedakami czy widokiem kobiet gotujących skromny posiłek na ognisku przed domem zbudowanym z kartonów. To również miasto nieporządku i hałasu, samochodów trąbiących bez powodu i kierowców riksz, którzy nie znają zasad ruchu drogowego. Najszybszym środkiem transportu w Bombaju jest zatłoczony miejski pociąg, w którym są osobne przedziały dla bogatych oraz osobne dla kobiet. Mimo, że w 2009 roku zakazano jazdy na dachach bombajskich pociągów, pod ich kołami nadal ginie codziennie 20 osób.

61

strona





THE CANADIAN DREAM text foto

OLGA ŁUĆ www.lovejulesleather.com

Każdy chłopiec marzy, aby być Jamesem Deanem, Marlonem Brando czy Clintem Eastwoodem. Mieć swoją Jane, ratować damy z opresji, zamykać za kratkami cwanych złodziejaszków, wieczorami na tarasie palić fajkę i popijać whisky, czy uciekać na koniu wśród tumanów kłębiącego się kurzu. Może trochę mnie poniosło, ale zawsze lubiłam patrzeć na nonszalancki look Johna Wayne’a – lekko niedbały, ale zawsze stylowy.

Kto z nas chociaż przez chwilę nie chciał mieć kowbojskich butów? Zainspirowana Dzikim Zachodem marka Love Jules tworzy rzeczy z duszą i historią wplecioną w teraźniejszość. W małym garażu w Kanadzie powstają dzieła sztuki, ręcznie szyte i malowane, niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju. Skład modowego duetu to Julia, która postanowiła być businesswoman i założyć markę Love Jules oraz księgowy Joshua (chcę księgowego z takimi zdolnościami!) o nietypowych umiejętnościach artystycznych. Jak sami o sobie mówią: „We live where we do” – co oznacza, że uwielbiają tworzyć w nietypowych miejscach – nie tylko we własnym garażu, pełnym modowych rarytasów (skórzane paski, nerki, torby, breloczki) i zapachów z Dzikiego Zachodu. Co więcej tworzą nie tylko siedząc przy biurku w pracowni, ale również jeżdżąc na nartach czy rowerze, bo również wtedy szukają inspiracji, obserwują świat i zbierają doświadczenia, które następnie przelewają na swoje projekty. Dwa ulubione słowa tego duetu to handmade i vintage, czyli autentyczność, imperfekcja łącząca się z perfekcją i przepływająca w kontrolowany mix.

65

strona



I AM THE CAKE foto PAULINA KANIA styling ANASTAZJA BROWARSKA

Słodkości nigdy za wiele. Gorąca czekolada z bitą śmietaną, mleczne herbatniki, lukrowane ciasteczka, aksamitne praliny, jedwabne i chrupiące bezy, pierniki w czekoladzie, pianki marshmallow, cynamonowe serducha - to wszystko zjadamy bardzo chętnie, ale tym razem prezentujemy inną funkcję tych wszystkich smakołyków. Piękna i oryginalna biżuteria by Chocokate w połączeniu z ciekawymi stylizacjami, prostymi, ale na pewno niebanalnymi. Outfity urozmaicone słodkościami, niczym z Jasia i Małgosi, prezentują się niesamowicie, makijaż i fryzury a’la Jackie Kennedy dodają dodatkowej pikanterii.

67

strona



69

strona


strona

70


foto: PAULINA KANIA stylist: ANASTAZJA BROWARSKA make up: MAGDALENA SOMMERFELD-BENROT hair: KAROLINA ZGOナ、 Clothes: BIZUU Jewelry: CHOCOKATE Editorial: PIOTR BUCZKOWSKI

71

strona



POLECAMY Tabu Casey Hill, wyd. Prószyński i S-ka text

książka

ANITA BOHAREWICZ

Nie powinno oceniać się książki po okładce. A mimo to zrobiłam to. I nie żałuję tego. Z góry zakładałam, że będzie to coś dobrego i… nie myliłam się. Okładka przywodząca na myśl „Milczenie owiec” Thomasa Harrisa okazała się świetnym wabikiem. To, co zastałam wewnątrz niej, okazało się zręcznie poprowadzonym kryminałem, choć nie bez skazy. Reilly Steel, urodzona i wychowana w Kalifornii absolwentka Akademii FBI w Quantico, opuszcza gwarne San Francisco na rzecz sennego Dublina, by jako doskonały w swej profesji śledczy sądowy wprowadzić irlandzkie laboratorium kryminalistyczne w XXI wiek, mieć oko na ojca, który po rodzinnej tragedii wpadł w sidła alkoholizmu, a przy tym spróbować odciąć się od traumatycznych zdarzeń z przeszłości i zacząć nowe życie. Marzenie ściętej głowy... Plany Reilly niweczy pojawienie się mordercy, który za cel obrał sobie łamanie moralnych zakazów powszechnie funkcjonujących w społeczeństwie. Trupów przybywa. Demony przeszłości powracają. Czy Steel stawi im czoła? Czy uda się jej schwytać mordercę? Choć miejscami czułam znużenie, zwłaszcza wtedy, gdy w przełomowym dla książki momencie tylko bohaterowie zdawali się nie wiedzieć, kto stoi za wszystkimi zbrodniami, uważam, że skrywające się pod pseudonimem Casey Hill małżeństwo bardzo mądrze i do pewnego momentu zupełnie niespodziewanie wykładało na stół kolejne karty. Akcja nabierała impetu wraz z rozwojem śledztwa. Powieść czytało się bardzo dobrze. Wyjątkowo szybko i przyjemnie. Nawet pomimo tego, że wszystkie poszlaki bezbłędnie prowadziły do celu, a co za tym idzie zabrakło elementu zaskoczenia, tak istotnego dla miłośników wszelkiej maści kryminałów i thrillerów. Siłą tej książki są odniesienia do psychoanalizy Freuda, brzytwy Ockhama oraz sam pomysł wykorzystania kulturowego tabu, które stało się głównym motorem napędzającym działania seryjnego mordercy. Niektóre sceny wstrząsają. Chwilami trudno pojąć, jak działa umysł tego psychopaty, dlaczego jego działania są tak brutalne, dlaczego zmusza ludzi do robienia naprawdę obrzydliwych rzeczy. I właśnie to czyni go najbardziej intrygującym bohaterem „Tabu”, niezmiernie ciekawym, można by rzec ulubionym. Debiutancka powieść duetu Kevina i Melissy Hill dobrze rokuje. Jest to pierwsza część serii thrillerów o śledczej Reilly Steel. Miejmy nadzieję, że kolejna nie będzie tak przewidywalna, a ponadto, że z każdej jej strony będzie wyzierać groza, która powoli spłynie na oniemiałego z wrażenia i strachu czytelnika, przenikając go do szpiku kości.

73

strona

film

Martha Marcy May Marlene reż. Sean Durkin text

MARTA KAPRZYK

„Martha Marcy May Marlene” to film niesamowicie pociągający, elektryzujący, a jednocześnie niełatwy i trochę nieprzyjemny. Długometrażowy debiut Seana Durkina jest mieszanką wybuchową, która na długo nie pozwoli o sobie zapomnieć. Martha, Marcy May oraz Marlene to trzy różne wcielenia tej samej bohaterki (Elizabeth Olsen). Dziewczyna ucieka z sekty i szuka schronienia u swojej siostry Lucy i jej męża, Teda. Okazuje się jednak, że długie miesiące na oddalonej od świata farmie po pierwsze sprawiły, że Martha nie potrafi funkcjonować w normalnym społeczeństwie (ani nawet mikrospołeczeństwie własnej rodziny z którą nie widziała się od niemal dwóch lat), a po drugie zostawiły Marcie bolesne wspomnienia. Historię jej pobytu na farmie sekty od przybycia przez każdy ważniejszy moment aż po ucieczkę oglądamy jako serię epizodów, które z prawdziwą wirtuozerią zostały poprzeplatane ze scenami które rozgrywają się już w domu siostry. Znakomita reżyseria (nagrodzona na festiwalu Sundance) sprawia, że film trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej sceny nie tanimi sztuczkami, ale bardzo wnikliwym, bezkompromisowym i emocjonalnym podejściem do bohaterki. Jej próba przystosowania się do życia z bliskimi zakłócana jest skojarzeniami z tym, co wydarzyło się we wspólnocie. Jej lęki, niepokoje i wspomnienia są więc pretekstem do odkrywania tajemniczych dwóch lat jej życia, kawałek po kawałku. Co najważniejsze, reżyser podejmując temat funkcjonowania w sekcie ucieka od nachalnego moralizatorstwa, bardzo delikatnie traktuje zarówno sytuacje ekstremalne, jak i skrajne emocje. Kamera prowadzona jest tak, że widz często staje się podglądaczem, zaglądając do domu przez okna czy podsłuchując przez półotwarte drzwi. Film Seana Durkina jest też świetnie obsadzony. Na uwagę zasługuje przede wszystkim diabelnie charakterystyczny (mam wrażenie, że ostatnio dosyć modny) John Hawkes o wyglądzie psychopatycznego heroinisty, który znakomicie wpisuje się w profil nihilistycznego guru sekty. Elisabeth Olsen w swojej pierwszej poważnej roli z dużym talentem portretuje zagubioną w rzeczywistości tytułową bohaterkę i pokazuje, że warto nie tylko zapamiętać jej nazwisko, ale również z uwagą śledzić jej filmową karierę. Bardzo dobre tło stanowią dla nich Sarah Paulson jako Lucy, Hugh Dancy jako Ted oraz Brady Corbet jako Watts, znajomy Marthy z sekty. Atmosfera w „Martha Marcy May Marlene” jest gęsta jak mgła. Napięcie, jakie tworzy się pomiędzy poszczególnymi epizodami może wręcz irytować, ale jest to uczucie, wbrew pozorom, pozytywnie stymulujące. Ważne tym bardziej, że wiele pytań pozostaje w filmie bez jednoznacznej odpowiedzi.


Birdy wytwórnia Warner Music Poland text

muzyka

ANITA BOHAREWICZ

Pomimo bardzo młodego wieku doskonale wie czego chce. Swoim zmysłowym, głębokim głosem i wybitną zdolnością operowania nim – zahipnotyzowała nie tylko Wyspy Brytyjskie, ale też mnie. Nie przeszkadza mi nawet fakt, że póki co Birdy wykonuje covery. Bo nie są to zwykłe covery. Są to przecudne utwory, które przeszywają na wskroś. Czasem lepsze od oryginału… Kryjąca się pod pseudonimem Birdy – 16-letnia Jasmine Van Den Bogaerde – na warsztat wzięła piosenki Phoenix, Cherry Ghost, The National, The Postal Service czy Jamesa Taylora. Zinterpretowała je na własny sposób, ukazując swój styl i dając przedsmak tego, co znajdzie się na kolejnych krążkach, bo jedno jest pewne – Birdy nie poprzestanie na tym albumie. To dopiero początek jej drogi na szczyt. Choć na mój gust – już się na nim znalazła. Niektóre ze znajdujących się na tej płycie coverów cieszą się na YouTube większą oglądalnością niż oryginały. Birdy nazywana jest drugą Adele. Dlaczego? Bo jej anielski głos koi. To niesamowite w jaki sposób ta młoda dziewczyna śpiewa o smutku, żalu, miłości, która się skończyła. W jaki sposób przekazuje emocje. Słuchając jej odnosi się wrażenie, jakby już to wszystko przeżyła, jakby miała ogromny bagaż doświadczeń. A przecież to jeszcze dziecko. Jej debiutancki album nie ma słabych punktów. Wszystkie utwory są tak samo dobre. Wszystkie powodują przypływ melancholii. Wszystkich można by słuchać w nieskończoność. Jeśli jednak musiałabym się zdecydować na jeden – wybrałabym Fire & Rain. Może z sentymentu do Jamesa Tylora. Może dlatego, że podoba mi się to, w jaki sposób Birdy go zinterpretowała – nieco przyspieszyła, ożywiła, lecz nie zatraciła jego ducha. Wartymi przesłuchania są też na pewno Skinny Love czy People Help The People. Zresztą trudno ich nie znać. To właśnie te utwory wespół z Shelter promują debiutancki album piosenkarki. Jeszcze – nie artystki. Bo na to miano trzeba zasłużyć. Birdy jest na dobrej drodze. Już dawno nie było tak dobrego debiutu. Ta zaledwie 16-letnia wokalistka jest bez wątpienia wyjątkowym zjawiskiem na współczesnej scenie muzycznej. Oby czarowała nas swym głosem przez długi czas.

strona

74


75

strona


VIVA

LA MUSICAL!

text

ANITA BOHAREWICZ

“When you know the notes to sing. You can sing most anything”. To lekcja, której swego czasu udzieliła nam Maria, opiekunka niesfornych dzieci Kapitana von Trappa. I coś w tym jest, a na dodatek daje początek czemuś pięknemu. Bo gdy poskłada się te do-re-mi w całość. Co więcej wsadzi do jednego worka z utalentowanymi aktorami, dobrym scenariuszem i wyśmienitą scenografią, następnie wstrząśnie i wymiesza, powstanie musical – najbardziej magiczny spośród wszystkich filmowych gatunków!

strona

76


Musical jako gatunek filmowy rozwijał się dosyć długo z uwagi na początkowe ograniczenia techniczne. W końcu pierwszy film dźwiękowy na ekrany kin wszedł dopiero w 1927 roku. Warto nadmienić, że było to coś na kształt musicalu. W „Śpiewaku jazzbandu” Alana Croslanda znalazło się jednak zbyt mało piosenek, żeby uznać go za pioniera gatunku. Za pierwsze w pełni autonomiczne dzieło nie będące repliką brodway’owskiego musicalu, z którego gatunek ten wywodzi swoje korzenie, można uznać „Melodię Brodway’u” Harry’ego Beaumonta. Jako, że latach 20-tych i 30-tych wielu twórców wywodziło się z kręgu sceny, ówczesne musicale były ściśle związane z tradycją teatralną. Dominującym nurtem był tak zwany „backstage musical”, opowiadający melodramatyczną historię rozgrywającą się w środowisku rewii, a więc silnie splatającą się z wątkami związanymi z kulisami przygotowania spektaklu. Choć w latach 30-tych Fred Astaire oraz Ginger Rogers wprawiali widzów w zachwyt swoimi długimi sekwencjami tanecznymi („Wesoła rozwódka”, „Lekkoduch” oraz „Panowie w cylindrach”), ten swoisty przegląd musicali zacznę od cudownego obrazu Victora Fleminga. To on dał początek złotej erze musicali. Złota era musicali „Czarnoksiężnik z krainy Oz” z pamiętną rolą Judy Garland i sławetnym utworem „Somewhere Over the Rainbow” był pierwszym kompletnie oderwanym od rzeczywistości musicalem, w którym piosenki i sekwencje taneczne stanowiły integralną część opowiedzianej w nim historii. Ta czarująca bajka o dziewczynce w czerwonych pantofelkach, która porwana przez trąbę powietrzną odbywa podróż do fantastycznej krainy, dzięki musicalowym sekwencjom i urzekającej warstwie wizualnej ma w sobie coś ponadczasowego. Coś co sprawia, że z dużą przyjemnością oglądają ją kolejne pokolenia. Coś, dzięki czemu spisane przez L. Franka Bauma przygody Dorotki i jej niezwykłych przyjaciół, przeszły nie tylko do historii literatury, lecz też kinematografii. W 1942 roku na musicalową scenę fabryki snów wkroczył Gene Kelly. Debiutując w obrazie „Dla mnie i mojej dziewczyny” Busby Berkley’a rozpoczął erę bohaterów z nizin społecznych, dzięki którym musicale nabrały więcej „realizmu”, choć paradoksalnie to właśnie w latach 40-tych ugruntowała się strategia umownego przedstawiania rzeczywistości. W latach 50-tych kontynuowano doświadczenia poprzedniej dekady. Wprowadzono też kilka innowacji, jak np. wykorzystanie plenerów („Na przepustce” Stanley’a Donena). Musicale w końcu przestały zasilać szeregi filmów kategorii B! Najlepszym tego przykładem są „Amerykanin w Paryżu” i „Gigi” Vincente Minelli, a także, i przede wszystkim, „Deszczowa piosenka” w reżyserii Stanley’a Donena i Gene’a Kelly. Film ten w dość karykaturalny sposób opowiada o problemach gwiazd kina niemego, które nie potrafią sprostać nowym wymogom nałożonym przez film dźwiękowy (co w gruncie rzeczy nie było aż tak zabawne, bo zgasiło blask wielkich gwiazd z Glo-

77

strona

rią Swanson, Marceline Day i Clarą Bow na czele). „Deszczowa piosenka” dostarcza pierwszorzędnej rozrywki zarówno w warstwie fabularnej, jak i niektórych partiach muzycznych, zwłaszcza wtedy, gdy Gene Kelly pobiera lekcje dykcji („Moses Supposes”), gdy Donald O’Connor nawołuje do tego, by rozbawiać ludzi („Make ‘Em Laugh”), gdy Kelly wraz z O’Connorem i Debbie Reynolds witają nowy dzień („Good Morning”). No i „Singing In the Rain”, po wysłuchaniu którego, aż prosi się o to, by w deszczowy dzień wyjść na dwór bez parasola, skakać po kałużach i cieszyć się życiem… Sztandarowym musicalem lat 60-tych jest luźna adaptacja „Romea i Julii”, czyli „West Side Story” Roberta Wise’a oraz Jerome’a Robbinsona. Obraz ten łączy w sobie świetną choreografię z przenikliwą obserwacją obyczajową, zrywa z rewiowym klimatem tak charakterystycznym dla musicali z udziałem Freda Astaire’a i Ginger Rogers. Do dziś nie traci nic ze swojego uroku, tak samo jak „My Fair Lady” z Audrey Hepburn czy porywający obraz Wise’a „Dźwięki muzyki” z niezapomnianą kreacją Julii Andrews. Choć Audrey Hepburn w „My Fair Lady” z doskonałym wyczuciem wcieliła się w Elizę Doolittle, nie otrzymała żadnej nominacji do Oscara. Trudno bowiem wyróżniać aktorkę, która grając w musicalu i to jedną z głównych ról, nie wykonała samodzielnie ani jednego utworu. Wspierana dubbingiem, niczym Lina Lamont w „Deszczowej piosence”, poradziła sobie całkiem dobrze, lecz jej gwiazda blednie w starciu z cudowną panną Andrews. Rola Marii do dziś uznawana jest za największą w jej karierze. Losy rodziny von Trappów okraszone tytułowymi dźwiękami muzyki, tymi niepozornymi Do Re Mi Fa Sol La Si, wpisały się już w klasykę gatunku, inspirując do dziś. So long, farewell, auf Wiedersehen, adieu. Trudno się z nim rozstać, lecz trzeba ruszyć dalej. Choć film ten w gruncie rzeczy kończy tzw. złotą erę musicali, jestem zdania, że te najciekawsze obrazy narodziły się dopiero w kolejnej dekadzie. Dekadentyzm i antywojenne songi lat 70-tych Trudno jednoznacznie sklasyfikować musicale lat 70-tych. Z jednej strony mamy dekadencki, przesiąknięty zapachem papierosowego dymu i wysokoprocentowego alkoholu „Kabaret” Boba Fosse z fenomenalną Lizą Minelli w roli egocentrycznej Sally Bowles. Z drugiej strony – do bólu cukierkowy obrazek z życia amerykańskiej młodzieży lat 50-tych, który przyniósł rozgłos Johnowi Travolcie i Olivii Newton-John, a także dostarczył wielkich wakacyjnych przebojów z „Summer Nights” na czele. Nie możemy zapomnieć tez o słynnych rock-operach: „Jesus Christ Superstar” Normana Jewisona, „Hair” Miloša Formana, nie mówiąc już o kultowym „The Rocky Horror Picture Show” w reżyserii Jima Sharmana, który podobnie jak „Skrzypek na dachu” Normana Jewisona czy „Grease” Randala Kleisnera jest filmową adaptacją słynnego brodway’owskiego widowiska. Ówczesne musicale przestały propagować amerykański styl życia. W „Kabarecie” i „Całym tym zgiełku” Boba Fosse poruszano problemy zarezerwowane dla kina autorskiego. W „Hair” śpiewano antywojenne songi. „Grease” zdaje się zaś stanowić ucieczkę


przed wietnamskim koszmarem, który trwał przeszło 18 lat, pozbawiając życie nie tylko milionów Wietnamczyków, lecz, co z punktu Amerykanów miało zdecydowanie większe znaczenie, ich rodaków. Dlatego też choć na chwilę cofnięto się w czasie do beztroskich lat 50-tych, dając początek musicalom, których akcja dzieje się w dużej mierze na szkolnych korytarzach. Czy gdyby nie Grease powstałby w ogóle uwielbiany przez nastolatków High School Musical? Oto jest pytanie! Współczesny musicalowy miszmasz Jestem zdania, że najlepsze musicale powstały w latach 70-tych. Niemniej jednak pragnę zauważyć, że również wiele współczesnych obrazów zasługuje na uwagę. Z pewnością należą do nich muzyczne biografie: „Evita” Alana Parkera z doskonałą kreacją Madonny, która zanim wcieliła się w postać żony argentyńskiego prezydenta Juan Peróna, pobierała regularne lekcje śpiewu oraz „Chicago” Roba Marshalla – obraz będący filmową adaptacją słynnego brodway’owskiego musicalu Boba Fosse z muzyką Johna Kandera, opartego na prawdziwej historii Beulah Annan (pierwowzór Roxy Hart) i Belvy Gaertner (pierwowzór Velmy Kelly). Pięć lat temu podjęto dość ciekawą próbę zreinterpretowania największych przebojów The Beatles. Choć „Across The Universe” Julie Taymor podobnie jak niegdyś „Hair” Formana zawiera antywojenne hasła, w gruncie rzeczy jest pięknym filmem o miłości opakowanym w wyśmienitą muzykę chłopaków z Liverpoolu. Patent ten próbowano powtórzyć biorąc na tapetę utwory Abby. Niestety z dość marnym skutkiem, nawet pomimo naprawdę dobrej obsady. „Mamma mia!” Phyllis Lloyd to jedyny film z udziałem Meryl Streep, który powinniśmy wymazać z naszej pamięci, podobnie jak „Nine” Roba Marshalla czy „Burleskę” Steve’a Antina, które nie dość, że powielają znane schematy, to na domiar złego są nudne jak flaki z olejem. Ich totalnym przeciwieństwem jest czarujący obraz Baza Luhrmanna „Moulin Rouge!”. Rozśpiewani Nicole Kidman i Evan McGregor, a nawet Jacek Koman (ot, taki polski akcent) żonglując wielkimi przebojami Marilyn Monroe, Queen, The Police czy Madonny zabierają nas w okraszony blichtrem świat paryskich kurtyzan i zielonej wróżki, którego nie sposób zapomnieć. Podobnie zresztą jak wyreżyserowanego przez Tima Burtona wiktoriańskiego Londynu, w którym iście demoniczny duet w składzie Johnny Depp i Helena Bonham-Carter serwuje widzom „The Worst Pies in London”. Obraz ten z pewnością można uznać za jedno z ciekawszych zjawisk musicalowej sceny L.A. Zamykając fabularny przegląd musicali wspomnę jeszcze o „Tańcząc w ciemnościach” Larsa von Triera. Jest to film inny niż wszystkie, bo nie przykuwający naszej uwagi warstwą wizualną, a piekielnie dobrą kreacją Björk! Piosenkarka wciela się w matkę samotnie wychowującą dziecko, kobietę obdarzoną potężną wyobraźnią, za pomocą której przenosi się chwilami w cudowny i bezpieczny świat musicalu, po to, aby choć na chwilę nadać swemu życiu odrobiny barw.

Pisząc o musicalach nie sposób pominąć pełnometrażowych animacji ze stajni Disney’a. Chodzi o te najbardziej klasyczne z najbardziej klasycznych opowieści, mniej więcej do momentu pojawienia się „Mulan”, po której nawet te doskonałe dotychczas animacje znacznie straciły na musicalowych sekwencjach. Myślę, że „Zaplątani” są tego najlepszym przykładem. Jedyną piosenką, która zapada w pamięć jest ta śpiewana przez Julię Kamińską i to nie za sprawą samej animacji, a tego, że obiła się o uszy przy okazji kinowej premiery i towarzyszącej jej rozległej promocji. Te niepozorne bajki oddziaływały i dalej oddziałują na wyobraźnię widzów. Choć oparte na banałach, wszak to produkcje w pierwszej kolejności skierowane do dzieci, zawierają wiele świetnie skomponowanych melodii i wiele rewelacyjnie wplecionych w fabułę piosenek, od których trudno opędzić się po zakończonym seansie. I tak dzięki „Królewnie Śnieżce i siedmiu krasnoludkach” pół świata, a nawet gremliny śpiewało „Hej ho, hej ho, do pracy by się szło”. Nowe życie w animacje Disney’a tchnął oczywiście Alan Menken, można by rzec – nadworny kompozytor tej wytwórni. To on wprowadził jej produkcje na zupełnie nowy, zdecydowanie wyższy muzyczny poziom. To dzięki niemu za najpiękniejsze animacje Disney’a do dziś uchodzą „Mała syrenka”, „Piękna i Bestia”, „Pocahontas” oraz „Aladyn”. Warto, a nawet trzeba wspomnieć też o „Królu lwie”, do którego muzykę skomponowali Hans Zimmer i Elton John. To dzięki nim walentynkowa lista przebojów wzbogaciła się o „Can You Feel the Love Tonight”. Nierozerwalnie związane z muzyką animacje Disney’a należą do klasyki gatunku. Mamy tu ponadczasowe melodie połączone z zapadającymi w pamięć piosenkami, które idealnie komponują się z fabułą. Czego chcieć więcej? Nic dziwnego, że twórcy South Park wypuszczając na duży ekran pełnometrażową wersję przygód czwórki przyjaciół z małej amerykańskiej mieściny, sięgnęli po ten sam wzorzec. Nawet, jeśli ich głównym zamierzeniem było wyśmianie musicali, wplatając w „Miasteczko South Park” musicalowe sekwencje uratowali ten obraz przed całkowitym zapomnieniem. Bo choć film ten ma się nijak do serialu, w związku z czym zebrał baty zarówno od krytyków jak i fanów, dzięki piosenkom Cartmana, Kyle’a, Stana czy nawet Szatana gdzieś tam pobrzękuje w naszej głowie za każdym razem, gdy sobie o nim przypomnimy. The End O musicalach można by rozprawiać godzinami. Można by nawet napisać książkę. W moim odczuciu to najwdzięczniejszy gatunek filmowy. Pozwala oderwać się od szarej rzeczywistości. Jak żaden inny pozwala pogrążyć się w świecie marzeń i zapomnieć o całym bożym świecie. Muzyka, taniec i śpiew. Ot, takie trzy niepozorne elementy, które potrafią zdziałać cuda!

Rozśpiewane animacje Disney’a

strona

78


You

thank


1



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.