Moja Ziemia nr 38 (2/2017)

Page 1

NR (38) 02/2017

ODDZIAŁU

KO C I E W S K I E G O

ZRZESZENIA 7 Lipiec

K A S Z U B S KO

-

POMORSKIEGO

W

ZBLEWIE ZBLEWO

FOTO: Krzysztof Bagorski, Magdalena Apostołowicz

K WA R TA L N I K


FOTO: Krzysztof Bagorski, Magdalena Apostolowicz

Uroczystość w 75-lecie zbrojnej dywersji partyzanckiej. Trosowo, 10 czerwca 2017 roku.


Od redakcji Gertruda Stanowska Drodzy Czytelnicy! Numer (38) 2/2017 Mojej Ziemi otwieramy relacją z obchodów 75 - rocznicy akcji dywersyjnej polskiej partyzantki w nocy z 8 na 9 czerwca 1942 roku wykolejenia niemieckiego transportu wojskowego. Uroczystość relacjonuje w szczegółach Piotr Wróblewski, a zdjęcia autorstwa Krzysztofa Bagorskiego i Magdaleny Apostołowicz oddają klimat uroczystości. Zarząd Oddziału Kociewskiego ZKP w Zblewie przygotował krótką notatkę Z życia Oddziału, napisał co słychać u niektórych z Członków. Szerzej, bo z wywiadem Piotr Wróblewski odwiedził Panią Mieczysławę Cierpioł. Co z tej wizyty wynikło, przeczytajcie Państwo sami w artykule zatytułowanym „Cis - ten sam, ale nie taki sam”. Dodam, że w redakcji, przy dyskusji nad tym artykułem samorzutnie narodził się nowy pomysł, zaakceptowany jednomyślnie, a nazwany: Zagadki kulinarne. I jeszcze raz polecam Piotra, tym razem po kociewsku. „Jak wuja ze mnie rybkarza chciał zrobić”. Obrazek znany z autopsji żyjących na co dzień z wędkarzami domowników. Napisana z wyjątkowym humorem gadka, a postać ciotki, wuja i zabawnych perypetii rybkarzy - starego i młodegojakby z życia wzięte. Edmund Zieliński krótkim tekstem uzupełnia swoją z poprzedniego numeru relację o Białachowie, bazując na źródłach, także niemieckich. W poprzednim numerze zmuszeni byliśmy podzielić tekst Tadeusza Majewskiego pt.: Starsza Pani pilnuje. Stara Kiszewa - Kociewie czy Kaszuby”. Polecamy ciąg dalszy. Prezes chóru parafialnego w Zblewie, Wojciech Birna przedstawia relację z XIII Koncertu Pieśni Religijnej, który odbył się w kościele parafialnym. Ludzie wybitni. Rodem z Kociewia. W tym numerze przypominamy sylwetkę, a niektórych z czytelników zapoznajemy z osobą księdza Mariana Borzyszkowskiego. „Ze Zblewa na Warmię” to przedstawiona z sentymentem przez Stanisława Sumowskiego droga życiowa do

kapłaństwa i katedry uniwersyteckiej Mariana Borzyszkowskiego. Z Kociewia na biskupią Warmię w Olsztynie. Urodzony i ochrzczony w Zblewie. Dorosłe życie poświęcił swojej nowej, małej Ojczyźnie - Warmii, którą i ja wspominam z sentymentem, tylko z odwróconymi rolami. W trakcie szkoły średniej przeniosłam się z liceum w Lidzbarku Warmińskim do Tczewa. I tak związałam swe losy z Kociewiem. Przepraszam za osobistą dygresję. Takie są koleje życia. Powtarzam często maksymę, z której stworzyłam swoje motto życiowe: odwdzięczaj się ziemi, dzięki której jesz chleb. Ksiądz Marian Borzyszkowski dzieciństwo i młodość spędził w rodzinnym Zblewie, w organistówce przy ulicy Kościelnej. Jest synem dwóch małych Ojczyzn: Kociewia z racji urodzenia i Warmii - na której i dla której pracował. Jednak najważniejszą Ojczyzną dla niego był Kościół powszechny. Bogu zawierzył swój los, niezależnie od tego, gdzie by Mu służył. Na wieczny spoczynek wrócił do Zblewa. Idąc główną alejką cmentarza od strony Kościoła, po prawej jej stronie, przystańmy przy jego grobie z zadumą pomyślmy o Człowieku, który umysł, rozum i czyny oddał Warmii, ale którego serce i dusza wróciły do domu, do Zblewa. Krąg życia zamknięty w latach 1936 2001. Zasłużony dla Kościoła i nauki. Mieszkańcy Zblewa pamiętają o swoich zasłużonych, także księżach. W 2003r. Wspólnota IKCh ufundowała tablicę pamiątkową upamiętniającą ks. Mariana Borzyszkowskiego jako twórcy Instytutu Kultury Chrześcijańskiej na Warmii. Jego prace naukowe, z których korzystają i będą jeszcze długo korzystać studenci nie tylko teologii nie pozwolą zapomnieć o Nim jako duchownym, teologu i filozofie. My Kociewiacy, wpisaliśmy Go do panteonu ludzi zasłużonych i wybitnych. No i na koniec nasze zyce i faksy. Podpatrzone okiem obiektywu i z uśmiechem skomentowane! Życzymy dobrej lektury! Poniżej: zespół redakcyjny, od lewej: Krzysztof Bagorski, Piotr Wróblewski, Gertruda Stanowska, Edmund Zieliński, Tomasz Damaszk i Bartłomiej Fotta. Nieobecni: ks. dziekan Zenon Górecki i redaktor Tadeusz Majewski.


Uroczystość upamiętniająca 75 rocznicę zamachu na Hitlera Trosowo 10. 06. 2017r. Piotr Wróblewski We wsi Trosowo - między Bytonią, Cisem i Strychem - na przytorowym nasypie nieopodal przejazdu kolejowego stoi kamienny obelisk. Upamiętnia on akcję dywersyjną członków Gryfa Pomorskiego. Siedemdziesiąt pięć lat temu, 9 czerwca 1942 roku, miał tamtędy podróżować Adolf Hitler. Partyzanci rozkręcili tory i pociąg się wykoleił. Hitlera w nim nie było. Ale w wyniku zamachu zginęło kilkuset esesmanów z gwardii Führera. Wprawdzie historycy są podzieleni co do faktycznego przebiegu i oceny tego wydarzenia, niemniej sam fakt, że na tym terenie - na ziemiach wcielonych do Rzeszy - doszło do zbrojnej dywersji jest ważny dla tożsamości i poczucia patriotyzmu mieszkających tu ludzi. 10 czerwca 2017 roku odbyła się w Trosowie uroczystość upamiętniająca ową akcję. Organizatorami byli Zespół Szkół Publicznych w Bytoni, Zespół szkół Publicznych w Kaliskach, Zrzeszenie Kaszubsko - Pomorskie Oddział Kociewski w Zblewie i Sołectwo Cis. Przy obelisku stanęło pięć pocztów sztandarowych - ZSP w Bytoni i Kaliskach, ZK-P w Zblewie, PSL w Zblewie, OSP w Bytoni. Wartę honorową pełnili harcerze z Hufca ZHP Czarna Woda. Stanęli też w szyku członkowie grupy rekonstrukcyjnej w historycznym umundurowaniu. Po odśpiewaniu Hymnu Państwowego przemówili dyrektor bytońskiej szkoły - jednocześnie - prezes ZK-P w Zblewie Tomasz Damaszk i wicedyrektor szkoły w Kaliskach Bogumiła Wałaszewska. Proboszcz zblewskiej parafii, ksiądz prałat Zenon Górecki poprowadził litanię za zmarłych i udzielił błogosławieństwa uczestnikom uroczystości. Oprócz organizatorów kwiaty i wiązanki złożyli przedstawiciele: Rady Powiatu Starogardzkiego, Hufca ZHP Czarna Woda, Klubu Inteligencji Katolickiej, Rada Sołecka i KGW z Bytoni, Andrzeja Kobylarza - posła na Sejm RP, gmin Zblewo i Kaliska. Pięknym i wzruszającym akcentem tej oficjalnej części odchodów był występ młodzieży z Kalisk - dziewczęta zapezentowały kilka patritycznych piosenek i wierszy. Tę część uroczystości prowadził Piotr Wróblewski. 4

Później uczestnicy przeszli na miejsce, na którym płonęło ognisko. Zebrani wokół nigo harcerze śpiewali wraz z wszystkimi wojskowe i patriotyczne pieśni. W kręgu zasiadł też historyk - Aleksander Masłowski, który w gawędzie opowiedział o sabotażu, o Gryfie Pomorskim, o księdzu Wryczy. Wspomniani wcześniej rekonstruktorzy urządzili inscenizację partyzanckiej akcji zbrojnej. Z obu stron torów padały strzały, eksplodowały granaty, rannemu udzielano pomocy. Po tych emocjach wszystkim bardzo smakowała serwowana z kuchni polowej grochówka i pieczone na ogniu kiełbaski. Uroczstość nie miałaby tak podnisłego charakteru gdyby nie społeczne zangażowanie i praca wielu ludzi. Organizatorzy serdecznie dziękują: za przeprowadzenie prac porządkowych Tomaszowi Męczykowskiemu i Janowi Szulcowi - koszenie trawy, klasie I Gimnazjum z ZSP w Bytoni z wychowawczynią Barbarą Kamysz - sprzątanie terenu, Stanisławowi Szarmachowi - prace techniczno-porządkowe, członkom Rady Sołeckiej wsi Cis Danielowi Mielewskiemu i Tadeuszowi Gołuńskiemu przygotowanie obelisku i jego otoczenia Janowi Nierzwickiemu za udostępnienie terenu na biesiadę przy ognisku Państwu Katarzynie i Sławomirowi Libera za użyczenie namiotu biesiadnego wraz z ławkami i stołami Zakładowi Komunalnemu Gminy Zblewo i OSP Zblewo za transport ławek i kuchni polowej Podziękowania niech przyjmą także:

• Bartłomiej Fotta i Miłosz Basara - zajęli się oni przewozem, instalacją i obsługą nagłośnienia

• Irena Czaja - komendantka Związku Drużyn ZHP

• • •

Bytonia i Ireneusz Czaja - zastępca Komendanta Hufca ZHP Czarna Woda; dowodzili oni harcerzami, którzy wystawili wartę i przygotowali pieśni patriotyczne Jacek Hołubowski - przedstawiciel posła Andzeja Kobylarza; znalazł on i zorganizował przyjazd rekonstruktorów czyli: Grupę rekonstrukcyjną „Jurandowcy Powstańcy Wileńscy”, Grupę Rekonstrukcyjną SGRH „Gryf” i Szkolną Grupę Rekonstrukcji Historycznej „Czata 44” przy Gimnazjum nr 7 w Gdańsku Przedstawiciel Klubu Inteligencji Katolickiej Dariusz Maciejewski i realizator filmu Witold Pobudzin Mieczysława Cierpioł - działaczka rady sołeckiej z Cisa, która zorganizowała nocleg dla rekonstruktorów Dorota Nadolska, która przygotowała z młodzieżą z ZSP Kaliska zaprezentowany MOJA ZIEMIA


podczas uroczystości tematyczny program artystyczny • Aleksander Masłowski - to on wygłosił gawędę historyczną • Wójt Zblewa, wójt Kalisk za ufundowanie poczęstunku i panie Gabriela Otta, Alicja Wodzik, Krystyna Szulc za przygotowanie i podanie grochówki • Specjalne podziękowania należą się dwojgu fotoreporterom, którzy robili zdjęcia podczas całej imprezy. Są to: Magdalena Apostołowicz, Krzysztof Bagorski. Do zobaczenia na kolejnych obchodach.

Starsza pani pilnuje. Stara Kiszewa - Kociewie czy Kaszuby Część II Tadeusz Majewski Kaszubowski jestem Obok biblioteki siedziba straży gminnej z małą poczekalnią. Akurat jakiś pechowiec płaci „przejezdne” smagłej strażniczce. Troszeczkę cierpliwości. Zgaszony pechowiec wychodzi, wchodzę ja. - Kim pani jest? Chodzi mi o regionalną tożsamość. Pytanie zbędne. Od razu widać, że jest Kaszubką. Co więcej, wszyscy, którzy do niej dzwonią z Polski w sprawie mandatów, są przekonani, że to Kaszuby. - Może zdjęcie do prasy? - proponuję. - Nie, absolutnie nie. Wchodzi mężczyzna, siada naprzeciw czarnowłosej. - Na tym terenie Kaszuba jestem i dubel Kaszubowski (bum, mężczyzna przystawia mi pieczątkę w zeszycie: „Komendant Straży Gminnej mgr Józef Kaszubowski”). Nie jestem stąd. Urodziłem się w Dziemianach, ale tu są Kaszuby. - Ile już mandatów? - pytam z ciekawości. - Dwanaście tysięcy w roku - odpowiada szybko. Hmm… Świetna forma promocji gminy. Aby można było się dogadać Przepływająca przez Starą Kiszewę Wierzyca stanowi naturalną granicę regionu, przecina miejscowość na dwie krainy - Kaszuby i Kociewie. Natrafiam we wsi na starszego pana, który na podwórku szarpie się z rowerem. - Kim pan jest, Kaszubą czy Kociewiakiem? zagaduję. - Kociewiakiem - rzuca bez cienia wątpliwości. LIPIEC 2017

Mężczyzna wsiada na rower, wyraźnie się spieszy. Na odjezdnym rzuca, żebym zapytał nauczycieli. Mieszkają obok. Zauważam przy płocie dwóch panów. - Z tej strony Starej Kiszewy są Kociewiacy stanowczo stwierdza jeden z nich. - Najważniejsze, aby można się było dogadać… - Mówimy też po niemiecku - dodaje drugi, ale kończy nagle, jakby się przestraszył, że za dużo powiedział. Pisaliby się do Kociewia Józef Czapiewski był wójtem gminy IV kadencji. Wcześniej w szkole uczył wiedzy o społeczeństwie i historii. Mieszka po południowej stronie rzeki. - Powiat kościerski jest kaszubski, co nie znaczy, że cały. Badacze mówią różnie. Jeden profesor twierdził nawet, że Kaszuby są aż do Świecia. - A skąd to przekonanie, że ta strona Starej Kiszewy to Kociewie, a tamta Kaszuby? - Bo blisko stąd do Konarzyn, Czarnej Wody. Tak się przyjęło. W Kiszewie, jak się rozmawia z mieszkańcami, można zauważyć naleciałości gwary kociewskiej: „dyrektorowju”, „wójtowju”, „przyjecheli”, „zagreli”. Bardziej pisaliby się do Kociewia, na przykład w Konarzynach. Typowo kaszubskiej mowy to tu się nie słyszy. - A pan kim się czuje? - Absolutnie nie czuję się Kaszubą. Nie tylko ja. Od lat dziewięćdziesiątych było tu Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie, ale się nie przyjęło i dwa lata temu je rozwiązano. Jest to pogranicze i nikt nas nie przekona, że Kiszewa jest gminą kaszubską. Wójt Liniewa też by się bardziej pisał do Kociewia. Obie gminy są w Lokalnej Grupie Działania „Chata Kociewia”. Gdy byłem wójtem, radni pytali, czy mam zamiar przenieść tę gminę do… powiatu starogardzkiego. Tu mało kto identyfikuje się w stu procentach z jednym z regionów. - Ale z tamtej strony rzeki mówią zdecydowanie, że są Kaszubami. - Kaszubowski tak, bo pochodzi z Dziemian. Oni wszyscy pochodzą z pobliskich stron. Ja zresztą też. Moja matka urodziła się w Kokoszkowych pod Starogardem, a ojciec pochodzi z Tucholi… - Czy to jest ważne, do jakiego regionu należymy? - Tożsamość i różnorodność są bardzo ważne. - Czy z tego podziału wynikały tu jakieś niesnaski? - Nie spotkałem się z konfliktami na tym tle. Kiedyś, gdy chodziłem do szkoły średniej w Kościerzynie, w latach siedemdziesiątych, miejscowi patrzyli na początku na mnie niechętnie. Kaszubi byli inni, bardziej zawzięci… A tu kiedyś jeszcze się mówiło: „to jest przybysz”. Tak było kiedyś. Teraz już nie…

5


Z życia Zrzeszenia Zarząd 10 czerwca 2017 roku - uroczystość upamiętniająca 75 rocznicę zbrojnej dywersji kolejowej (zamachu na Hitlera) w Trosowie koło Cisa. ZK-P O. Kociewski w Zblewie był, wraz z ZSP Bytonia, ZSP Kaliska i Sołectwem Cis współorganizatorem tej uroczystości. Relacja autorstwa P. Wróblewskiego w niniejszym numerze naszego pisma. 24 czerwca 2017 - Noc Kupały; tradycyjnie w noc świętojańską na stawami Józefa Peki spotkali się członkowie koła PSL i ZK-P ze Zblewa i okolic. Obie organizacje wspólnie przygotowały tę imprezę. Było puszczanie wianków i biesiada przy ognisku. Serdecznie dziękujemy gospodarzowi obiektu Józefowi Peka za gościnność oraz Bożenie i Ryszardowi Konewkom za ufunowanie pieczywa. 2 lipca 2017 roku - turniej piłki nożnej o puchar wójta gminy Zblewo. Udział wzięło pięć drużyn. Puchar zdobyła reprezentacja CONSTALU Zblewo. Drugie miejsce zajęła drużyna wystawiona przez CukiernięPiekarnię Piotr Kropidłowski, trzecie - Zrzeszeńcy, czwarte - OSP Bytonia i piąte MEGATRANSPORT Zblewo.

Co słychać u naszych członków? Zarząd Piotr Kropidłowski na zamku w Gniewie odebrał nagrodę - Rubinowy HIT Regionu w kategorii „organizacja i zarządzanie” za dynamikę rozwoju przedsiębiorstwa. Gratulujemy!

Mieczysława Cierpioł prowadziła (tradycyjnie w stroju kociewskim) tegoroczną edycję Festiwalu Free Time w Gdańsku. Powyżej na fotografii.

Aleksander Swobodziński gościł na swej plantacji choinek grupę plantatorów z Francji. Tomasz Damaszk został członkiem Rady Fundacji KUL (Kaszubskiego Uniwersytetu Ludowego) w Wierzycy. 6

MOJA ZIEMIA


„Cis - ten sam, ale nie taki sam” - wywiad z Mieczysławą Cierpioł. Piotr Wróblewski Gdy wjeżdża się do Cisa od strony Cieciorki czy też Kazuba, po prawej stronie widać ogrodzenie, za nim krótko przystrzyżona trawa i drewniany dom o ładnej architekturze. Przy bramie napis na desce: „Agroturystyka Cis”. W głębi jeszcze jeden mały domek i przeszklona sala-zimowy ogród. Właścicielami tego uroczego miejsca są Mieczysława i Mirosław Cierpioł. Siadamy w saloniku z Panią Miecią. Herbata w kubkach. Zaczynam. Skąd tu w Cisie? I wy i ten dom? Pierwszy raz w życiu zjawiłam się w Cisie zaraz po urodzeniu, gdy miałam trzy miesiące. Rodzice przywieźli mnie do domu dziadków. Tutaj dziewięćdziesiąt dwa lata temu urodziła się moja mama. Jej rodzice pochodzą z okolic Starej Kiszewy. A mój tata to urodzony w USA Wielkopolanin, który ze swymi rodzicami wrócił do Polski jeszcze przed wojną. Moi rodzice tu się poznali. Po wojnie przenieśli się do Gdańska, bo tam tata dostał pracę i mieszkanie - był kolejarzem. Tamten dawny Cis, Cis mojego dzieciństwa trochę inaczej wyglądał. Układ wsi był taki sam, ale dominowały kociewskie chałupy kryte strzechą. W takim też domu mieszkali moi dziadkowie; dwuizbowy, złożony z kuchni z piecem i łóżkiem, bo tam też się spało i izby gościnnej. Z kuchni jedne drzwi wiodły do komory, czyli tak zwanej spiżarni, a drugie do owej izby gościnnej, która również była sypialnią. Pomiędzy pomieszczeniami było okienko, w którym babcia ustawiała lampę naftową, żeby światło sprawiedliwie wpadało do obu pomieszczeń, bo prąd dotarł do LIPIEC 2017

Cisa dopiero w latach sześćdziesiątych. A wodociąg - w dziewięćdziesiątych. Wcześniej nosiło się wodę wiadrami ze studni w środku wsi. Ten babciny dom stoi w Cisie do dzisiaj. Jak docieraliście z Gdańska do Cisa? Oczywiście pociągiem. Najpierw do Tczewa, tam przesiadka do Zblewa. Z dworca w Zblewie do Cisa szliśmy prawie pięć kilometrów na piechotę targając w ręku tekturowe walizki. Jak już byłam trochę starsza, przyjeżdżaliśmy tu z bratem na zabawy. Po przyjściu ze Zblewa przebierałam się w szykowniejszą, miejską sukienkę i - kolejne trzy kilometry szliśmy do Lip. Tam w wiejskiej świetlicy były zabawy. Było hucznie, gwarno...Czasami wybuchały jakieś kłótnie, bójki - często o dziewczynę. Był wtedy modny „walc czekoladowy”. Kupowało się dziewczynie czekoladę i - do tańca! To nic, że czekolada topiła się w ręku... Do popicia była lemoniada. Był bufet z dwóch stołów i skrzynek oranżady tudzież mocnych alkoholi, których w tym wieku nie piłam. Nie było stolików. Dziewczyny siedziały na ławkach pod ścianami, na podium grała na żywo orkiestra. Dla mnie to było coś! W mieście, mając siedemnaście czy nawet osiemnaście lat, nie mogłam sobie pozwolić na pójście do lokalu na dancing. A taniec lubiłam bardzo. Spędzaliśmy w Cisie każde wakacje. Kochaliśmy to miejsce od dzieciństwa! A ten brak elektryczności i wody bieżącej wam nie doskwierał? Oczywiście, że doskwierał! Wodę wszyscy nosiliśmy na szuńdach. Wiadra obijały się boleśnie o kostki. Była za darmo ale kosztowała fizyczną pracę więc ją oszczędzano. A było tej wody potrzeba sporo do picia i do mycia, bo na wakacje przyjeżdżaliśmy we czwórkę - ja i troje rodzeństwa. A tu na miejscu wraz z babcią mieszkała siostra mamy, która miała piątkę dzieci. Wszyscy chodziliśmy zbierać jagody, ale muszę przyznać, że szło mi to opornie. No i dla mnie najgorsze były nocne ciemności. Ale poza tym uwielbiałam otaczającą przyrodę, zapach pól i lasów i ... czytanie książek. To tu przeczytałam pierwszy raz i to w całości „Pana Tadeusza”. A po wakacjach opisałam wierszem moje lato w Cisie. Od tej pory polubiłam poezję i czasem coś piszę” do szuflady”. Może trzeba tę szufladę opróżnić i co nieco 7


w „Mojej Ziemi” opublikować? A jak mieściliście się w tej dwuizbowej chałupie? Sypialiśmy też na strychu na sianie, albo w drugim domu, który był po połowie własnością mojego dziadka i jego brata. Tego domu już w Cisie nie ma, a szkoda bo był bardzo urokliwy. Na strychu? To nie było tu stodoły, jakiegoś gospodarstwa? Nie. Moi dziadkowie nie mieli gospodarstwa. Dziadek był przed wojną pracownikiem kolei. To dawało mu gwarancję stałej wypłaty a nie każdy miał wtedy taką możliwość. Dziadkowie mieli rower a babcia kapelusze z woalką, które zamawiała u modystki w Zblewie. Moja mama chodziła do szkoły w Cisie. Po jej ukończeniu, za namową nauczyciela, rozpoczęła naukę w Zblewie jako jedyna uczennica z Cisa. Mieszkała wówczas na tzw. stancji u rodziny nauczycieli. Była zdolna, więc miała kontynuować naukę liceum w Tczewie, ale nadszedł 1939 rok i wybuch wojny pokrzyżował plany. W tej wojnie moja babcia straciła trzech synów. Najmłodszy z nich miał 21 lat i zginął w 1941 roku Stutthof. No tak... Na wakacje do Cisa przyjeżdżali też inni krewni, dzieci od reszty rodzeństwa mamy... W te ciemne wieczory siadywaliśmy wszyscy i słuchaliśmy wspomnień i opowieści starszych. Czasem to były autentyczne wspomnienia, czasem baśnie z duchami, strachami...Opowiadała je babcia, babci siostra, mama, ciocia, sąsiadki. Siedzieliśmy jak myszy pod miotłą. I wiedzieliśmy, że jeżeli chcemy się czegoś dowiedzieć, musimy być cicho i odzywać się tylko w odpowiednich momentach, no żeby o coś zapytać... Stąd w mojej pamięci zostały dawne zwyczaje, patriotyczne pieśni, historia tego miejsca. To nas w jakiś sposób kształtowało. Zresztą babcia przyjeżdżała też do Gdańska. Wtedy podróż stąd do Gdańska to była prawdziwa wyprawa, więc babcia nie przyjeżdżała na dzień - dwa tylko na dłużej. I też snuły wspomnienia wraz z moją mamą. Myślę, że w naszym pokoleniu to było normalne. Tak. Przez to zdobywaliśmy wiedzę i szacunek dla historii. I świadomość, że nie zjawiliśmy się tu znikąd, że mamy jakąś przeszłość, jakieś korzenie. Że jesteśmy w tych dziejach zanurzeni, jesteśmy elementami jakiejś ciągłości... Ale czas płynie. Przestaliście być dziećmi...i... ...i założyliśmy własne rodziny. W domu babci już się nie mieściliśmy. Postawiliśmy mały domek - taki kemping w ogrodzie babci. Ale ja też dorobiłam się czwórki dzieci i ten domek także okazał się za mały. Wtedy kupiliśmy od sąsiada kawał ziemi i założyliśmy siedlisko. Chcieliśmy wybudować dom, w którym pomieści się nasza rodzina (z moją mamą siedem osób; jak przyjeżdżali moi teściowie to dziewięć) i, który byłby takim miejscem spotkań i integracji naszej rodziny i krewnych. 8

Miała być integracja, a wyszła agroturystyka. Jak to się stało? Z konieczności. Gdyśmy się zabierali do budowy, wzięliśmy kredyt. Wyliczyliśmy, że spokojnie spłacimy go przez te dwadzieścia parę lat. Niestety, po trzech latach - gdy dom już stał - zmieniła się sytuacja. I w kraju i w rodzinie - mąż, który zajmował się poligrafią zaczął gwałtownie tracić klientów, a nie mieliśmy dość środków na dodatkowe inwestycje. Choć nie od razu, ale mąż znalazł inną pracę. Ja zaś w międzyczasie rzuciłam pomysł zróbmy agroturystykę. Sąsiedzi dziwili się - a to było dwadzieścia lat temu - i śmiali z nas, że chcemy obcych ludzi do domu wpuścić. Że, jak to, oni będą z nami mieszkać, robić co będą chcieli? I nie boicie się? Nam jakoś to nie przeszkadzało i nie przerażało. Trochę też nie mieliśmy wyjścia. Kochaliśmy ten dom i chcieliśmy go za wszelką cenę zachować. To był dla nas trudny czas. Przez dziesięć lat nie byliśmy na żadnym urlopie. Ale mieliście przygotowanie z dwuizbowej chałupy pełnej ludzi... Ba, miałam jakąś tam wiedzę o Kociewiu, o regionie i chciałam dzielić się nią z przyjezdnymi. Gotować zawsze gotowaliśmy dobrze. Mieliśmy świetne przepisy kulinarne. Pokończyliśmy rozmaite kursy z agroturystyki. Ja zapisałam się do Gdańskiego Stowarzyszenia Agroturyzmu pierwszej w Polsce organizacji zrzeszającej gospodarstwa agroturystyczne. Jeździłam na targi turystyczne, brałam udział w licznych konkursach kulinarnych. Razem z mężem skończyliśmy w tym czasie Akademię Wychowania Fizycznego w Gdańsku, na kierunku Turystyka i Rekreacja. Obroniliśmy prace magisterskie. Chcieliśmy być dobrze przygotowani do nowego zajęcia. Ludzie interesowali się Kociewiem? Bardzo słabo. Często nie wiedzieli, że jest taki region. Na targach w Warszawie bili nas na głowę Górale, Kaszubi... A ja wygrałam wtedy konkurs na potrawę regionalną - „młoda kapusta po kociewsku” według oryginalnej receptury mojej mamy. Jurorom zasmakowała, zwiedzającym też, ale prowadzący imprezę zapytał mnie, gdzie właściwie jest to Kociewie? Potem od razu zmieniliśmy nasze foldery. Wszędzie umieszczamy na nich nazwę naszego regionu i opisujemy położenie. No tak. Kaszubi szli ze swoim regionalizmem do przodu, Borowiacy też. A Kociewie między nimi jak czarna dziura... Tak. Żeby więc zacząć promować nasz region, szybko uszyłam sobie najprostszy strój kociewski i do dziś, gdzie tylko jadę, na targi czy promocje - jestem w tym stroju. Dawno zaczęłam też przekonywać władze powiatu i gminy, że gospodarstwa agroturystyczne muszą ze sobą współpracować a nie konkurować MOJA ZIEMIA


i współdziałać z władzami samorządowymi. Bo one też powinny promować region. Wspólnie z innymi, tu w Cisie, zorganizowaliśmy minikonferencję regionalną z konkursem kulinarnym i gwary kociewskiej. Zaprosiliśmy władze samorządowe, dziennikarzy. W efekcie powołano do życia międzygminne porozumienie agroturystyczne „Kociewie”. A na targach gdańskich od pięciu lat prowadzę ze sceny, oczywiście w kociewskim stroju, konkurs wiedzy turystycznej o Pomorzu. Przygotowując pytania zawsze pamiętam o naszym Kociewiu: Zblewie, Wirtach... Zaglądam do albumu pamiątkowego. Są fotografie z początków działalności, foldery reklamowe. Zdjęcie z otwarcia domu - wszystko zawiane śniegiem i data 11 marca 2000 rok. Są wpisy odwiedzających - także w obcych językach. A przyjeżdżali nie tylko letnicy; pojawiali się spece od agroturystyki zza granicy, grupy studyjne, dzieci i młodzież. Widać, jak drzewa są coraz wyższe, jak obiekt pięknieje i rozrasta się. Jest też fotografia z dwutysięcznego roku przedstawiająca kilku partyzantów Gryfa Pomorskiego. Są ich autografy z pseudonimami. To oni 9 czerwca 1942 roku rozmontowali w pobliżu przejazdu kolejowego w Trosowie tory, by wykoleić pociąg, którym miał podróżować Hitler. O! Przecież kilka dni temu widzieliśmy się na uroczystości 75 rocznicy tego zamachu... Tak. W 2000 roku zauważyliśmy z mężem, że obelisk w Trosowie jest mocno zaniedbany, że nie ma tam nawet tablicy pamiątkowej bo ktoś ją - podobno - ukradł. I, gdy na otwarciu naszej agroturystyki zjawił się ówczesny wójt Zblewa, zaczęliśmy z nim o Trosowie rozmawiać. Obiecał pomoc i słowa dotrzymał. 9 czerwca 2000 roku nastąpiło odsłonięcie nowej tablicy. Było uroczyście, przybyli nieliczni żyjący jeszcze świadkowie i uczestnicy tamtych wydarzeń. Byli u nas w Cisie, przyjęliśmy ich przy zastawionym stole - to był wielki zaszczyt i niebywała przyjemność. I to jest na tym zdjęciu. Zresztą przez te prawie 20 lat gościliśmy różne osoby. Na przykład piosenkarkę Halinę Frąckowiak czy aktorów z serialu „Barwy szczęścia”... Wiem, że od lat jest Pani zaangażowana w działalność społeczną i to nie jedyną. Tak, to prawda. Od 23 lat działam w Stowarzyszeniu Przyjaciół Wyspy Sobieszewskiej. Współzakładałam to stowarzyszenie, a obecnie jestem jego wieloletnim prezesem. Wszyscy pracujemy na zasadzie wolontariatu. To moja pasja i współczesny patriotyzm. Nie jest sztuką oczekiwać, żeby władza taka, czy inna - coś dała, zrobiła. Trzeba rozmawiać, dyskutować, szukać porozumienia i wsparcia. W drodze do osiągnięcia społecznego celu należy być zdeterminowanym, ale nie do końca roszczeniowym. Zresztą mamy to w rodzinie, jak to się mówi, we krwi. LIPIEC 2017

Przecież znany, lokalny patriota i działacz społeczny ks. Franciszek Wołoszyk ze Starej Kiszewy to bliski krewny mojej babci. Jestem również w zarządzie wspomnianego Gdańskiego Stowarzyszenia Agroturyzmu, a od zeszłego roku w Zrzeszeniu Kaszubsko - Pomorskim i w radzie sołeckiej naszej wsi Cis. Do rady weszłam, bo znika stary Cis, taki jak go pamiętam. Moja mama to jedna z najstarszych mieszkanek Cisa. Dawni sąsiedzi powymierali. Przyjechało wielu nowych, którzy pobudowali domy. Chciałabym móc i tych nowych zintegrować z wioską, zaangażować w coś, co będzie cenne, dobre i znaczące dla wszystkich. Chcemy w środku wsi umieścić tablicę upamiętniającą mieszkańców Cisa, którzy zginęli w czasie II wojny światowej na frontach i w obozach. Bo, jak odejdą najstarsi, którzy tamten czas pamiętają, i jak nas zabraknie, to kto o tym będzie pamiętał? Są ślady historii, które należy ocalić od zapomnienia . To jest nasz obowiązek. Walorem Cisa jest niewątpliwie otaczająca go przyroda. Planujemy we wsi postawić tablice edukacyjno - przyrodnicze, informujące o ochronie środowiska. Nie chcemy aby poprzez liczny napływ ludności ulegało ono powolnej dewastacji. W ubiegłoroczne święta Bożego Narodzenia Rada Sołecka Cisa przekazała wszystkim dzieciom z naszej wsi karmniki. To jeszcze jedna rzecz, powiedziałbym osobista, tak na koniec. Cierpioł - to nie nasze nazwisko? Brzmi po śląsku... Bo mój mąż pochodzi ze Śląska. Jest z bardzo umuzykalnionej rodziny - teść był skrzypkiem w orkiestrze kameralnej w Bytomiu. Mąż ma wykształcenie muzyczne. Gra na akordeonie. Synowie na fortepianie. Zresztą moja rodzina z Cisa też jest muzyczna. Wujkowie grali na różnych instrumentach, mama i siostra mamy przepięknie śpiewały na głosy. Babcia miała patefon i płyty więc młodzież z Cisa często przychodziła na tańce. Teraz w naszym domu mamy też nie lada orkiestrę, szczególnie w święta, bo do naszej rodziny dołączyła rodzina zięcia a wraz z nią gitary, skrzypce... A reszta stuka, puka, grzechoce i śpiewa. W zeszłym roku śpiewaliśmy kolędy po... śląsku. Mój małżonek, choć dojeżdża do pracy do Gdańska, prowadzi zespół muzyczny Akord w Gminnym Ośrodku Kultury w Kaliskach. Można więc powiedzieć, że działa międzygminnie. Wcześniej udzielał się w projekcie muzycznym w Pinczynie. Przez wiele lat aktywnie działał w harcerstwie. Ma najwyższy stopień instruktorski. Działalność społeczna jest więc - także dla niego - tym, co go kształtowało. Jest czymś oczywistym. Tak, jak dla mojej babci, mamy, taty i dla mnie i pozostaje mieć nadzieję, że nasze dzieci też się kiedyś w tym odnajdą. Dziękuję za rozmowę. Do zobaczenia. 9


Kącik kulinarny Pani Mieczysława Cierpioł pochwaliła się wygraną w konkursie na potrawę regionalnąmłodą kapustą po kociewsku. Pamiętając o kąciku kulinarnym w Mojej Ziemi, jako że sezon na młodą kapustę, poprosiliśmy o oryginalny przepis panią Miecię. I tutaj spotkalismy się z niespodzianką. Otóż otrzymaliśmy tylko spis składników, które chętnie udostępniamy, a w oparciu o które nie trudno będzie skomponować potrawę. Oto składniki podane przez Panią Mieczysławę: • mięso mielone wieprzowe, • młoda kapusta, • cebula, • sól, ocet, cukier, magii, • mąka do zagęszczenia, • śmietana, • bardzo dużo świezego kopru. Nie wiele myśląc, zadziałaliśmy i poprosiliśmy o przepis na młodą kapustę jedną z Pań z Koła Gospodyn Wiejskich z Bytoni. I oto co Pani podała: potrzebujemy • 2 główki kapusty, • liść laurowy, ziele angielskie, • boczek podsmażany 30 dkg, • włoszczyznę potartą na tarce, • 1 kg mielonego mięsa ( usmażyć klopsiki i z olejem do kapusty) • do smaku trochę kwasku i cukru, • 2 pęczki koperku. • doprawiamy do smaku. Gdybyśmy poprosili kolejną Panią / Pana, otrzymalibyśmy jeszcze inną lub zbliżoną wersję bigosiku z młodej kapusty, którą w domach najczęściej przygotowuje się z kiełbaską. Jest to potrawa bardzo popularna na całym Pomorzu i w tej chwili na czasie. A oto zagadka kulinarna autorstwa Pana Edmunda Zielińskiego: Co to za potrawy?: • parzybroda • szarpaki Prosimy o odpowiedź, w miarę obszerną, a z ewentualnym przepisem podzielimy się szczerze z naszymi czytelnikami. Odpowiedzi prosimy przesyłać na: biuro.zkpzblewo@gmail.com Pan Edmund dla najciekawszych przygotowuje niespodzianki.

odpowiedzi

Wprowadzając od tego numeru zagadki kulinarne chcemy uchronić od zapomnienia kuchnię naszych przodków. A wszyscy pamiętamy smaki dzieciństwa! Zapraszamy do zabawy smakami i przepisami kulinarnymi zachowanymi w naszej pamięci. 10

Jeszcze o Białachowie Edmund Zieliński W uzupełnieniu do mego felietonu „Białachowo - wieś warta upamiętnienia”, zamieszczonego w poprzednim numerze „Mojej Ziemi”, chciałbym jeszcze kilka zdań dopisać. Otóż szperając po archiwaliach, a szczególnie wertując książkę „Pr. Stargard - ein Bild der Heimat” autor Leopold Schenzel, dowiedziałem się ciekawych rzeczy z historii Białachowa i sąsiedniego Białachówka. W czasie zaboru pruskiego wieś nazywała się Groß Bialachowo, przed II wojną światową - Białachowo. Od 26 października 1939 roku okupant nadał nową nazwę - Weißfelde, a od 25 października 1942 do 6 marca 1945 roku wieś nazywała się Belchau. Ilość mieszkańców: W roku 1852 - 232, w 1905 - 324, w 1910 - 337, w 2012 - 213. Wieś Białachowo istniała już w XVI wieku. W XVIII wieku miejscowość podzielona została na „Adlige Rittergut Bialachowken und das Gut Bialachowo” - dwór szlachecki Białachowko i Białachowo Dobre. Obie te miejscowości tymczasowo należały do Miradowa (Miradau). W 1843 roku w Białachowie i Białachówku zamieszkiwało 120 osób z czego 80 należało do wyznania protestanckiego. Majątek w Białachówku zajmował powierzchnię 120 ha a wieś Białachowo 220. Do końca 19 wieku właścicielem majątku w Białachówku była rodzina Augusta Gramsa. W 1906 roku odziedziczył majątek jego syn Heinrich. Pamiętam z przekazów dziadka, był to człowiek potężnej postury. Heinrich Grams gospodarzył w trudnym okresie kryzysu lat dwudziestych. Kiedy zmarł w 1936 roku, jego zięć Helmut Herrmann przejął gospodarowanie mieniem. Swoje gospodarstwo ustawił na produkcje ziemniaków i hodowlę świń. Ziemniaki odstawiał do destylarni w Radziejewie - majątku rodziny Gramsów ze strony żony. To było głównym źródłem przychodu majątku Herrmanna. Wzrost gospodarczy Helmut Herrmann osiągnął w 1940 i 1943 roku, wraz ze wzrostem uprawy ziemniaków, słodkiego łubinu, hodowli koni, świń i krów. Siłą pociągową w gospodarstwie były konie i woły. Tymi ostatnimi poganiał przy orce mój starszy brat Jerzy. Pewnym jest, że do wzrostu dochodów z gospodarstwa przyczyniła się darmowa siła robocza Polaków i Ukraińców zmuszonych do pracy w tym majątku. W nocy z 19 na 20 lutego 1945 na dziedziniec majątku w Białachówku spadły pierwsze bomby lotnicze. Władze niemieckie poleciły Helmutowi Herrmannowi opuszczenie majątku i udanie się w kierunku zachodnim. Pośpiesznie zabili ostatni zapas 180 sztuk świń, wybili nawet cenną hodowlę MOJA ZIEMIA


byków. Tak, by wszyscy uciekający Niemcy z pobliskich gospodarstw mogli być zaopatrzeni w żywność. Sześć wozów bocznymi drogami udało się forsownym marszem w kierunku Odry, w ciągłym zagrożeniu na bombardowanie przez Armię Czerwoną. Drogi ubywało i w końcu dotarli do mostu na Odrze przez który dostali się na wyspę Wolin. Zdążyli przejechać, poczym most został wysadzony przez saperów niemieckich. Helmut Herrmann po ucieczce do Niemiec, z powrotem zajął się rolnictwem. Dostał w leasing małe gospodarstwo w Weterlingen z możliwością przejęcia gospodarstwa o powierzchni 90 morgów w sąsiednim Hachum. Po wojnie na majątku w Białachówku osiadła rodzina Poćwiardowskich. Nie wiem na jakich prawach, czy dzierżawili to mienie poniemieckie, czy chcieli je zakupić. Mieszkali tam do początku lat 50 XX wieku. Państwo Poćwiardowscy mieli trójkę dzieci. Z Zygmuntem chodziłem do jednej klasy w Białachowie. Zespół pałacowo parkowy był jeszcze w dobrym stanie. W czasie wojny nie ucierpiał. W czasie działań wojennych zbombardowana została tylko stodoła i spłonęła. Warunki mieszkalne w pałacu były na wysokim poziomie jak na owe czasy. Były łazienki, telefon, doprowadzona woda, prąd. W pałacu była też obszerna sala - bawialnia wyposażona w małą scenę. Uczestniczyłem tam w jakimś przedstawieniu w wykonaniu aktorów ze Zblewa. Gospodarstwo miało własna studnię głębinową i agregat prądotwórczy na wypadek zaniku napięcia w sieci. Była kuźnia, duża świniarnia, obora , spichlerz, druga stodoła, silosy na kiszonkę. Później w pałacu zamieszkali pracownicy Spółdzielni Produkcyjnej, która zaczęła gospodarzyć na tych włościach. Z tą spółdzielnią to coś nie wyszło, bo w pewnym czasie, chyba po 1956 roku ziemię wydzierżawili okoliczni gospodarze. Byli i tacy którzy przybyli w te strony i wybudowali się na ziemiach byłego majątku. Jeden nazywał się Szachraj a drugi Grzymski. To były słabiutkie zabudowania - glinianki. Dziś nie ma po nich śladu. W 1963 roku Herrmann napisał do mego ojca długi list. Pisał o swojej rodzinie, jak mu się tam powodzi, z tęsknotą wspominał swój majątek w Białachówku. W Lipcu 1974 roku przyjechał do byłej swojej posiadłości. Doznał jakichś kłopotów, ktoś powiadomił Milicję, że jest tu Herrmann, który przyczynił się do śmierci kogoś w niemieckim obozie koncentracyjnym w Stutthow. Po sprawdzeniu w Komendzie Powiatowej Milicji w Starogardzie został oczyszczony z podejrzeń. I na koniec, w nawiązaniu do mego felietonu o Białachowie z poprzedniego numeru, dnia 2 czerwca 2017 byłem z Panem T. Damaszkiem u Wójtem Artura Herolda. Otrzymaliśmy zapewnienie uporządkowania starego cmentarza w Białachowie, oraz wsparcie finansowe przy wykonaniu tablicy informacyjnej jak i XI pleneru Artystów Ludowych Pomorza w Bytoni.

LIPIEC 2017

Koncert Pieśni Religijnej „Posługujemy się dźwiękami, aby tworzyć muzykę, tak jak posługujemy się słowami, aby tworzyć język”.

Wojciech Birna

Koncert Pieśni Religijnej odbywający się co roku w Zblewie staje się tradycją w środowisku muzycznym, i nie tylko, tej miejscowości . Z biegiem czasu nabiera coraz bardziej pokaźnych rozmiarów, a także, co najważniejsze, obfituje w coraz ciekawsze koncerty i interesujące wydarzenia. XIII Koncert Pieśni Religijnej , który odbył się tradycyjnie w ostatnią niedzielę czerwca, z pewnością pozostanie w pamięci tych, którzy go organizowali, tych, którzy w nim brali udział oraz tych, którzy z wytęsknieniem go wyczekiwali. Dodam tylko, że pierwszy Koncert odbył się w 2005 roku. Już po raz trzynasty Koncert Pieśni Kościelnej w kościele parafialnym w Zblewie zgromadził wykonawców i miłośników muzyki sakralnej z różnych stron Kociewia i Kaszub. Niezmiennie cieszy fakt, że z roku na rok wydarzenie to obfituje w nowe treści i formy. Myślą przewodnią Koncertu było hasło: „Bądź dobry jak chleb”, ponieważ obecny rok jest rokiem św. Brata Alberta. Występy zaproszonych chórów sprawiły, że muzyka różnych epok i wykonawców skupiła wokół siebie wiele zblewian, jak również gości spoza naszej miejscowości. Koncert można z pewnością uznać za prawdziwą ucztę duchową. Stało się tak dzięki muzyce sakralnej, rozbrzmiewającej w naszym monumentalnym kościele w łącznością z nabożeństwem czerwcowym. Wykonano między innymi utwory Mozarta, Bach i inne w aranżacji różnych muzyków. Dzięki dźwiękom różnych utworów słuchacze mogli zapoznać się z tradycją katolicką. Muzykę chrześcijańską zaprezentowano publiczności również podczas mini koncertu organowego z towarzyszeniem pięknego śpiewu wybitnej solistki Angeliki Podwojskiej zblewianki. Napawa to wielką nadzieją, że także i w przyszłym roku przygotuję prawdziwe święto pod patronatem św. Cecylii. W końcu ten jedyny dzień już od 13 lat wpisuje się w liturgiczne wspomnienie patronki muzyki kościelnej, obchodzone w Kościele katolickim 22 listopada. Zaproszenie do udziału w koncercie przyjęły następujące chóry: 1. Kartuski Chór Męski z Kartuz - dyr. M. Trepkowski 2. Chór gminno - parafialny „Polifonia” z Przodkowa dyr. K. Zalewska 3. Chór im. Serca Jezusowego z parafii św. Mateusza ze Starogardu Gdańskiego - dyr. M. Pizuński 4. Chór Mieszany Passionata ze Tczewa - dyr. M. Bławat 5. Koncert Angeliki Podwojskiej - sopran z akompaniamentem M. Pizuńskiego - organy. 6. Chór pw. św. „Cecylii” ze Zblewa - dyr. W. Klejna 11


Jak wuja ze mnie rybkarza chciał zrobjić. Piotr Wróblewski Mom wuja wew Świeciu. Tam je taki śpital, jak łu nas, wew Starogardzie. Znaczy się wew Kocborowie. Ale ja nie o tym… jano o jęziorach. Wew tym Świeciu to jano só rzeki - Wjisła ji Czarna Woda znaczy się Wda. A wuj to je rybkarz! Ni ma niedzieli, żeby na rybki nie pojejchał. Dawni brał klamoty na plecy i pendałował na swoji stary rifce. Ale raz mu keta spadła, bremza w torpedzie nie działała ji ze skarpy wew błocko wjejchał - a ciamno było. Późni wzión na raty Komarka, to mu ukradli. Tera ma auto, ale jak wkaruje tamój te swoje wandki, kaszorki, bojtelki to już na tasza z jedzyniam ni ma miejsca. A musi wziónść pianć sztulków, termos z kawó bonowó i tuta bonbonów. Ciotka gada, że jak to wepchnie w tego swojigo Cienkocienko, to już na ta jego gruba dupa ni ma mniejsca i na zdrowie by mu było, żeby go pchał nad ta woda. Wuj łapie jano na jęziorze i jano z brzegu, bo jak raz pojejchał na pontónie na Wjisła to go nazad do dom stażaki prziwieźli. Ponton przebjił na kamlotach. Zniosło go pod most. Dobrze, że straż manewry miała ji po woda przijechejli, bo by sie był wuja utopjił, a tak jano sie skómpał i ze strażakami uchlał. Raz we wakacje wuja budzi mnie o szósty rano ji mówi: - Chodźkaj, nałucza cie ribki łapać. Ja na to: - A co to je za sztuka? Każdy potrfji. Wuja na to: - Jo jo! Ty jo! Żeś jano ślydzia złapał, jak matka smażyła, a o wandkowaniu móndrujesz! Idzim na łogród. Poślim. A tamój rós orzech laskowy. Wuja wzión fuksszwanc - to je taka wónska żaga - ji użagował kija leszczynowygo. Na dwa ji pół metra długi. Pytom się: - Wuja? A to bańdzim na ten knybel ryby łapać? Wuja na to: - Ja żem tak zaczynał, to ty tyż możesz. Weźkaj jano gim ji fest prziczep na ciankim końcu. Do gimu wuja prziwiónzał haczyk, zacisnył kulka ołowiu i fertych. A, jeszcze spławjik zrobił zes propka po winie i knybelka od lizaka. Wsiedlim w samochód ji pojechejlim na Deczno. Tam narodu fol, bo było ciepło. A mnie wstyd było się z tym moim knyblam pokazywać. Wuja kazał mi się wykąpać, bo - mówił - tu je tak głośno, że wszystkie ribki łuciekli. Deczno je małe i snadkie. Bez to woda chućko sie nagrzewa. Łabędzie i kaczki só. Czaple latajó… Za godzina żem już byli na Laskowjickim. Bo to je łod Świecia jano z dziesięć kilometrów. Ono je przedzielóne bez kolej. To só tak rychtych dwa jęziora. Jedno - ludzie tamój mówió, że to je Laskowskie- ji do 12

wandkowania ji do kąpania, bo mało zarosłe, drugie - co ma nazwa Zamkowe- jano dwa, trzi punkty dla ribkarza, albo z łódki. Tak sie nazywa, bo na górce nad brzegam stojał przed wojno i za Niemca pałac właściciela Laskowjic. Jak Ruski wejszli, wybuch pożar i jano jakaś budka ostała. Ja żem się tamój skupić nie móg. Durch jano pocióngi! A wuja brawandził coś o budowie ty koleji. Ji co chwila - o, pośpiech do Łodzi, abo jednostka do Gdyni - tak glandził. A mnie już nerwy brali! Dwa godziny żem stojał po jaja we wodzie! Ale dwa glapy na ten knybel żem złapał! Tedy zjedlim i wuja mówi tak: - Ty wjisz, że ja wew łódka nie wsiadam, ale żeby ci pokazać, jak to je, pojadzim tera na Lipno. Tamój nasze koło ma łódź. To je stendy jano kawałek. Rychtych, z trzy kilometry. Mała wioska, jakiś stary PGR czy coś. Fajn jęzioro. Dawni wojsko ze Świecia miało tu kąpielisko. Na lato stawiali kantyna i gzuby z wioski mogli so oranżada kupjić, a starsze knapy cygarety. Ratownik był i pływać uczyli. Tera pusto i zarosłe. Jano krowy się na brzegu pasó. Wuja łódź odketował i żem popłyneli. Wuja dał mnie spinning, pokazał co i jak, i jak żem sie zamachnył, zara był szczupiec! I to fest, na pół metra długi! Jeszcze wuja mjał szport ze mnie, bo żem ni móg tego jego dzioba otworzyć i haka wycióngnóńć. Ale na kóniec tak gada: - Na, tera żeś je rychtych ribkarz. Pojadzim za chwjiłka do mojego kumpla, a na wieczór wrócim nazad do Świecia. - A dzie ón mięszka ten twój kumpel, wuja? - żem spytał. - Ón? A wew Trójmieście. Ja w śmiech. - Wuja! Czy ty żeś sie z gupim bez ściana macał?! Do Trójmiasta mómy jejchać ji na wieczór być u ciotki?! Wuja na to: - A ty żeś myślał, że ja chca jaż tamój jejchać? Ji to z temi pindlami wew aucie i twojimi rybami? Kumpel ma kamping nad Stelchnem ji od wiosny siedzi tamój do jesieni. Pojechejlim. Nazad do Laskowjic, tedy na Jeżewo. Dali bokami bez jakieś Skrzynki czy Kacze Doły. Ale to, co żem zobaczył, tego nie zabacza do końca życia! To je jęzioro! Tamte to przy tym jak błotka. Woda zimna, bo - podobno - źródełka z dna wytryskują, czysta. Para łódków z rybkarzami na wodzie. Ale patrza, a tu kiele trzcin jakieś kawły steropianu. Żem sie spytał wuja, co to je, a on klnonć zaczył. Za komórka złapał, jano zasięgu ni mniał. Kumpel wuja mi wyjaśnił: - To są pupy. Tak łowią kłusownicy. Do każdego kawałka styropianu jest przywiązana żyłka z haczykiem i przynętą. Wieczorem wypuszczają to na wodę. Zbierają przed świtem. Styropian nie tonie i widać go z daleka. A jak strażnicy zobaczą, zawsze można się wyprzeć - przecież z wędkami kłusownika nie złapali. Weź łódkę i popłyń, ale nie zbieraj, bo kłusownicy mogą obserwować jezioro. A my pójdziemy z twoim MOJA ZIEMIA


wujem tu do leśniczego i zadzwonimy po strażników. Weź lornetkę i poobserwuj ptaki. Oj, było co obserwować! Na wieczór, jak już sie ciamno robiło, szantopierze zaczeli latać, a późni sowa. A nad woda sarny przyśli. Wew Świeciu żem byli kele dwanasty w nocy. Ciotka jak usłiszała, że żem byli nad Stelchnem zara o rakach zaczeła gadać, jakie só dobre i jak wuja raz cała kipa ji prziwjóz. Jak piszczeli przi gotowaniu. Ji że dopiero wtenczas só czerwóne. Ja na to, że raki só pod ochronó, a ciotka na to: - Jak żeś raków nie jad, to już jeść nie bańdziesz ji sia nie dowjesz jak smakujó. Nie wjem, czy benda jeszcze kiedy ryby łapać. Ale na drugi rok pojada na jinsze nasze jęziora. Na Borzechowskie, Wygonin, Płociczno i Kazub, Niedackie. Mniejsze ji wianksze. Kupia so ponton. Narobia zdjęciów i wszystko to bańdzieta wjidzić, bo wstawia na Facebuka. Pomocnik wyrazowy, czyli mini słowniczek: bremza w torpedzie -hamulec w tylniej piaście roweru pianć sztulków - pięć kanapek tuta bonbonów - torebka cukierków gim - żyłka propek - korek knybelek - kijek glapy - płotki (ryby) szport - zabawa, dowcip, żart szantopierze - nietoperze

Ze Zblewa na Warmię - szczególna misja Księdza Profesora Mariana Borzyszkowskiego. Stanisław Sumowski Księdza Mariana poznałem zaraz po maturze w 1976 roku w Warmińskim Seminarium Duchownym Hosianum w Olsztynie. Pamiętam Jego szpakowatą głowę i serdeczny uśmiech. Imponował mi niekłamaną pokorą ducha i skromnością choć był już znanym naukowcem i moim profesorem. Jest dla mnie przykładem kapłana otwartego na potrzeby drugiego człowieka i misjonarza wiary. Zawsze miał czas na rozmowę i wspólną refleksję. Uczył mnie historii filozofii, metafizyki i propedeutyki teologii. Jak wspomina siostra Księdza Profesora - Barbara, kiedy odwiedzał dom rodzinny w Zblewie, był cichy, skromny i nigdy nie chwalił się swoimi osiągnięciami naukowymi czy tytułami LIPIEC 2017

kościelnymi. - Dopiero przed śmiercią dowiedziałam się od Niego, że jest profesorem zwyczajnym i infułatem. Związany był zawsze z mamą - wspomina Pani Barbara, którą mogłem niedawno poznać i wspólnie przejrzeć pamiątki po Księdzu Profesorze. - Nie chciał nas martwić swoimi problemami, szczególnie stanem zdrowia. Ukrywał przed nami swoją ciężką chorobę. Wtedy nie wiedziałem, że jest rocznikiem mojej mamy. Wspominał, że pochodzi z Kociewia. Kilka lat temu poznałem Jego historię rodzinną. To w Zblewie kształtowało się Jego serce i powołanie - w rodzinie organisty tutejszej parafii - Izydora i Jadwigi (z d. Szarmach) Borzyszkowskich. Jak zaznaczył Mieczysław Markowski z Polskiej Akademii Nauk - w swoim wspomnieniu pośmiertnym - „Śp. Marian pochodził ze starego rodu pomorskiego Borzyszkowskich”. „Przyszedł na świat 31 sierpnia 1936 roku w liczącym około 700 lat Zblewie położonym na Pojezierzu Starogardzkim”. Biskup Julian Wojtkowski pisze w swoich wspomnieniach o szkole podstawowej w Zblewie i szkole średniej w Starogardzie Gdańskim, gdzie ksiądz Marian przygotowywał się do matury. Od początku wiedzieliśmy - jak wspomina Pani Barbara, że Marian miał określony cel w życiu - chciał być księdzem. - Nie przyjęli Go po maturze do seminarium w Pelplinie, bo był za młody. Do szkoły powszechnej mama posłała Mariana kiedy miał sześć lat. Przyjęto go z otwartymi rękoma do seminarium w Olsztynie widząc jego stopnie na świadectwie dojrzałości - dodaje. W Olsztyńskim „Hosianum” studiuje filozofię i teologię w latach 1953 - 1958. Jako diakon podjął studia na Wydziale Filozofii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, gdzie otrzymał stopień magistra filozofii 20 czerwca 1961 roku na podstawie rozprawy naukowej: „Problematyka stanu badań nad źródłami metafizyki Franciszka Swareza”. Ze względu na młody wiek nie mógł przyjąć święceń kapłańskich ze swoimi kolegami - stąd decyzja o Jego studiach na KUL-u. Święcenie kapłańskie otrzymał z rąk Biskupa Warmińskiego - ówczesnego uczestnika Soboru Watykański II, Tomasza Wilczyńskiego, w dniu 24 maja 1959 roku. Ksiądz Marian rozpoczął swoją działalność dydaktyczno-naukową w 1962 roku jako wykładowca historii filozofii i metafizyki Warmińskiego Wyższego Seminarium Duchownego „Hosianum” w Olsztynie i w latach 1963-1975 Warmińskiego Wyższego Studium Katechetycznego w Gietrzwałdzie. Dwadzieścia lat wykładał na Studium Teologicznym dla Świeckich w Olsztynie (1979-1999) i do śmierci na Wydziale Teologii Uniwersytetu Warmińsko - Mazurskiego. Stopień doktora filozofii otrzymał 13 kwietnia 1969 roku. Habilitował się na Wydziale Filozofii Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie 13 marca 1972 roku poświęcając badania naukowe twórczości Jana z Kwidzyna (1343-1417). Jako stypendysta Fundacji Humboldta w latach 1973-1974, 1977 i 1980 specjalizował się w zakresie filozofii i teologii 13


na Uniwersytecie Monachijskim w Instytucie Martina Grobmanna - pod kierunkiem znanego dogmatyka i wybitnego niemieckiego mediewisty Michaela Schmausa. 8 maja 1987 roku otrzymał tytuł profesora nadzwyczajnego od Wielkiego Kanclerza Papieskiej Akademii Teologicznej, Franciszka Kardynała Macharskiego na podstawie - jak wspomina bp. Julian Wojtkowski: „na mocy dwukrotnego „Nihil obstat” Kongregacji Seminariów i Wyższych Uczelni w Rzymie. Ksiądz Marian ze Zblewa - tytuł profesora zwyczajnego otrzymał na Uniwersytecie Warmińsko Mazurskim w Olsztynie na Wydziale Teologii otrzymał 11 stycznia 2000 roku. W dorobku naukowym i pisarskim Profesora ze Zblewa na czoło wysuwała się historia filozofii i teologii oraz filozofia kultury. Pozostawił po sobie bogaty dorobek naukowy - 159 publikacji. Dostępne są też trzy maszynopisy dotyczące między innymi: historii filozofii w systemie Hegla, historii biskupów pomezańskich oraz rozprawa o nieśmiertelności duszy ludzkiej na podstawie medytacji Kartezjusza. Obok działalności naukowo - dydaktycznej Księdza Profesora należy wspomnieć o jego osiągnięciach w zakresie popularyzacji kultury chrześcijańskiej. Pamiętam Go jako dyrektora Biblioteki seminaryjnej. W roku 1983 organizował archiwum diecezjalne. W 1979 roku - po wyborze Kardynała Karola Wojtyły na papieża - wyjednał u ówczesnego ordynariusza Diecezji Warmińskiej Kardynała Józefa Glempa powołanie Instytutu Kultury Chrześcijańskiej imienia Papieża Jana Pawła II w Olsztynie, kierował nim do śmierci. Zmarł w Olsztynie 21 września 2001 roku. Został pochowany w rodzinnym grobie na cmentarzu parafialnym w Zblewie w asyście ówczesnych biskupów warmińskich. Trudno podsumować życie i drogę kapłańską niezwykłego człowieka, który pochodził z niewielkiej wsi i gminy Zblewo, a który oddał swoje talenty Warmii, nauce, Kościołowi i Panu Bogu, któremu bezgranicznie ufał. Mam nadzieje, że Jego znakomita Postać i dorobek naukowy doczekają się właściwego opracowania i prezentacji młodym ludziom, którzy poszukują swojego świata wartości A ten świat - osadzony w realiach Ewangelii, pokazuje nam na kartach swojej twórczości i na drodze życia kapłan Profesor Marian Borzyszkowski. Podstawowe artykuły wykorzystane do informacji o Księdzu Prof.Marianie: 1. Mieczysław Markowski _ Polska Akademia nauk, w: Marian Borzyszkowski (31,08.1936-21.09.2001) IN MEMORIAM ; Studia Warmińskie XXXIX (2002); s. 6-20; 2. bp. Julian Wojtkowski, Olsztyn - w: Śp. Ksiądz Profesor dr hab. Marian Borzyszkowski - Studia Elbląskie 3, s. 287-292, 2001 Biografię Stanisława Sumowskiego napisano w oparciu o publikacje: Józefa M. Ziółkowskiego „Stanisław Sumowski. Wnętrze ma pełne przemyśleń,jakby z innego, obcego świata...2007, notatki o autorze zawartej w nr (15) 1/2014 „Prowincji”, kwartalniku społeczno-kulturalnym Dolnego Powiśla i Żuław. Ostatnie lata pracy zawodowej autora są powszechnie znane.

14

Na Ofiarowanie

Księdzu Profesorowi Marianowi

Oddaję Ci Panie Okruchy mojego chleba Zamoczone w winie Oddaję Ci Panie Cień mojej wiary By prosić Ciebie o okruchy miłości by wzrastać w miłości na Prawdzie na Nadziei na Twojej Drodze Ofiaruje Ci Panie Moje życie Niedokończone w Tobie Przyjmij je W nieskończoności W mojej pokorze. Stanisław Sumowski O autorze: Stanisław Sumowski urodzony w 1957r. w Malborku. Studiował filozofię i teologię. Kilka miesięcy spędził w Seminarium Duchownym w Olsztynie. Marzeniem jego Babci było, by wnuk został księdzem. To wówczas jego drogi zeszły się z ks. Marianem Borzyszkowskim. Ostatecznie, jak pisze w swoim życiorysie, z zawodu jest weterynarzem i ...polonistą po ukończeniu filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Uczył języka polskiego w szkole średniej i gimnazjum. Ukończył też studia na Wydziale Rewalidacji i Resocjalizacji na WSP Specjalnej w Warszawie. „Poszedłem na pedagogikę specjalną, miałem do spłacenia dług wobec rodziców i mojego środowiska”. Oboje rodzice nie słyszeli. Stracili słuch jako dzieci. Dlatego chciał pomagać niesłyszącym. Stąd jego praca w ośrodku wychowawczym dla młodzieży. Wspomagał Fundację Szkoły Otwartych Serc przy SP 5 w Malborku. Przez wiele lat pracował w nadzorze pedagogicznym w Delegaturze KO w Tczewie. Obecnie jest pracownikiem pedagogicznym w poradni pedagogiczno - psychologicznej w Starogardzie Gd. Tak pokrótce wygląda droga zawodowa Stanisława Sumowskiego. A niezawodowa? „Jego mama miala talent malarski. Ale i Stanisław w trudnych chwilach uciekał z ołówkiem i białą kartką papieru w inny świat. Bo - papier jest dla mnie przyjacielski. Można na nim malować i pisać wiersze, rozmawiać z Bogiem - mówił”. Pisał dla siebie. Owocem jego pracy jest poezja i eseje. Za namową przyjaciół zaczął publikować, najpierw w prasie elbląskiej. Później razem z J. Moździeżem wydał tomik Po drugiej stronie ciszy, następnie samodzielnie Dotyk Ognia i tomik modlitw poetyckich W drodze i wiele innych. Wspólnie z Dorotą Ojdowską - Starzyk napisali opowieść o świecie ciszy bliskim mu ,ale też i trudnym w okresie dorastania. Rodzice nie słyszeli jego pierwszego płaczu,jego pierwszych i następnych słów, jego muzyki. Widzieli tylko jego palce grające na fortepianie. Palce, które też przenosiły na papier to, co grało w jego duszy i zamieniało się w słowa.

MOJA ZIEMIA


Fotografia ze zbiorów rodzinnych - ks. infuat prof. zw. dr hab. Marian Borzyszkowski. Kilkuletni Marian z mamą Jadwigą.

Ojciec Księdza Mariana Izydor Borzyszkowski na próbie chóru parafialnego Zblewa

Kardynał Józef Glemp i ksiądz Marian Borzyszkowski.

Święcenia kapłańskie.

Ksiądz infułat Marian Borzyszkowski.

Grób rodzinny księdza infułata.

Tablica upamiętniająca twórcę Instytutu Kultury Chrześcijańskiej w Olsztynie.

LIPIEC 2017

15

FOTO: ze zbiorów Barbary Gabryszewskiej i Stanisława Sumowskiego

Fotografia ze zbiorów rodzinnych - ks. infuat prof. zw. dr hab. Marian Borzyszkowski z wizytą a ad limina u Ojca Świętego.


FOTO: Krzysztof Bagorski, Magdalena Apostołowicz OPISY: REDAKCJA

„Cholera! Co tu robi Bronek? Zaprosiłem Dudę a przyjechał Komorowski...” - myśli Daniel Mielewski Sołtys Cisa

„Ale psiankny ten nasz sztandar”

„Pojednanie polsko - niemieckie. Który mundur wybrać?” - myśli Daniel

„Wołodia (trzeci od lewej) doskonale od lat wrósł w kaszubską ziemię. Ale to z Kociewiakami jest za pan brat!”

„Trzy pieczenie na jednym ogniu! Sołtys... potrafi!”

„Tańczący z choinkami Aleksander Wielki Swobodziński!”

Halo?

„Najlepszy sędzia piłkarski na kociewiu Franciszek Bieliński równie sprawnie porusza się na boisku jak i w biznesie.”

biuro.zkpzblewo@gmail.com w w w.fa c e b o o k . c o m / z k p z b l e w o

Jedno i drugie mi „zwisa” bo jestem Mirosław Cierpioł z Cisa...

„Przeflancowany Kociewiak ze Śląska. Z Bytomia czy Bytoni?”

REDAKCJA: KRZYSZTOF BAGORSKI, BARTŁOMIEJ FOTTA, KS. ZENON GÓRECKI, GERTRUDA STANOWSKA, PIOTR WRÓBLEWSKI, EDMUND ZIELIŃSKI, TADEUSZ MAJEWSKI - korespondent DTP: KINGA GEŁDON Fundacja OKO-LICE KULTURY DRUK: DRUKARNIA MIROTKI


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.