Teki Kociewskie zeszyt 10

Page 1

I S S N 1689-5398

Teki Kociewskie

Oddział Kociewski Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Tczewie

10


Teki Kociewskie Zeszyt X

Tczew 2016


Redaktor naczelny Michał Kargul Kolegium Redakcyjne: Jacek Cherek, Tomasz Jagielski, Leszek Muszczyński, Damian Kullas, Henryk Laga, Zygmunt Rajkowski „Teki Kociewskie” – czasopismo społeczno-kulturalne wydawane przez Oddział Kociewski Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Tczewie Zeszyt X

Korekta, skład i łamanie Oficyna Wydawnicza Edytor.org Lidia Ciecierska Tczew 2016 ISSN 1689-5398 Publikację wydano w ramach projektu Biblioteczne Spotkania Regionalne. Wydanie dofinansowano ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Województwa Pomorskiego, Powiatu Tczewskiego, Samorządu Miasta Tczewa oraz Zarządu Głównego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego.

Działania Oddziału Kociewskiego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Tczewie wspiera Bank Spółdzielczy w Tczewie. Czasopismo dostępne także w wersji elektronicznej na portalu Skarbnica Kociewska


Spis treści Od Redakcji

5

I. SPOŁECZEŃSTWO, KULTURA, JĘZYK Przemysław Kilian

Kulturotwórcza rola bibliotek. Instytucje – regionalizm – tożsamość

9

Daniel Kalinowski

Franciszek Sędzicki o „przyjaźni” kaszubsko-kociewskiej

13

Jowita Kęcińska-Kaczmarek

Krajna na mapie Pomorza

20

Wawrzyniec Mocny

Tematyka regionalna w gazetach i portalach lokalnych oraz regionalnych na Pomorzu    26 Maria Ollick

Borowiackie Towarzystwo Kultury w Tucholi – mecenas i propagator kultury w regionie     31 Maria Pająkowska-Kensik

O literaturze Kociewia (w zarysie)

41

Aleksandra Paprot

Co o Żuławach każdy wiedzieć powinien?

46

Wojciech Szramowski

Działania na rzecz regionalizmu w Bibliotece Uniwersyteckiej w Toruniu

61

Krystian Zdziennicki

Współczesne periodyki regionalne na Pomorzu – podsumowanie debaty „Pomorskie czasopisma regionalne a współczesny ruch regionalny”    68


II. Z KOCIEWSKO-POMORSKICH DZIEJÓW Jakub Borkowicz

Przestępczość w Zblewie w okresie międzywojennym

75

Karolina Czonstke, Maria Karolina Kocińska, Bartosz Świątkowski

Osadnictwo kultury pomorskiej na stanowiskach nr 18 i 19 w miejscowości Kolnik, gm. Pszczółki   112 Tomasz Jagielski

Opowieści historyka z żuławskiej krainy

117

Michał Kargul

Sześćdziesiąt lat Zrzeszenia na Kociewiu, trzydzieści pięć lat Zrzeszenia w Tczewie   124 Natalia Kalkowska

Człowiek znika, pieśń nie ginie

159

Jerzy Kornacki

Daniel Ernst Jablonski – teolog i naukowiec rodem z Mokrego Dworu

169

Jan Kulas

Józef Dylkiewicz (1906–1989). Nauczyciel, poeta i kronikarz Tczewa

185

Grzegorz Woliński

Ks. Anastazy Emil Manthey (1859–1921)

214

III. Z ŻYCIA ZRZESZENIA Tomasz Damaszk

Działalność Oddziału Kociewskiego ZKP w Zblewie w latach 2013–2016   221 Bogdan Wiśniewski

Oddział Kociewski ZKP w Pelplinie w latach 2013–2016. Nie tylko koncerty muzyki i poezji    225 Wojciech Szramowski

Sprawozdanie toruńskiego oddziału ZKP za 2015 rok

231

Michał Kargul

Kronika Oddziału Kociewskiego ZKP w Tczewie w 2016 roku

237

Leszek Muszczyński, Tomasz Jagielski

Bałkańskim szlakiem

251

Konkurs „Moja miejscowość”

269

Noty o Autorach

279


Od Redakcji Serdecznie zapraszamy do lektury dziesiątego zeszytu „Tek Kociewskich”. Z okazji skromnego – ale jednak – jubileuszu niniejszy zeszyt jest niezwykle ciekawy i bogaty w treści. Dział „Społeczeństwo – Kultura – Język” całkowicie wypełniły artykuły będące owocem wystąpień w ramach Bibliotecznych Spotkań Regionalnych. Wystąpień bardzo różnych, ale zawsze ciekawych i wzbogacających naszą wiedzę o pomorskim regionalizmie. Szczególnie polecam artykuły profesorów Jowity Kęcińskiej-Kaczmarek, Marii Pająkowskiej-Kenisk, Daniela Kalinowskiego oraz regionalistów – Aleksandry Paprot czy Przemysława Kiliana. Tradycyjnie ważną część „Tek” stanowią prace historyczne. Najwierniejszy chyba autor tego działu, Jakub Borkowicz, tym razem pochylił się nad przestępczością w międzywojennym Zblewie, ciekawe biografie opracowali Jan Kulas, Jerzy Kornacki i Grzegorz Woliński, zaś zarys historii Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego na Kociewiu oraz oddziału ZKP w Tczewie przygotował piszący te słowa. Prace naszego partu ZKP z Tczewa tradycyjnie już opracowaliśmy w formie kroniki. Klasyczne sprawozdania nadesłali z Pelplina – Bogdan Wiśniewski, zaś ze Zblewa Tomasz Damaszk. To kociewskie grono uzupełniła relacja z historycznej stolicy Pomorza – Torunia, zamieszczona w ramach naszej nadwiślańskiej współpracy. „Teki” zamykają prace laureatów konkursu „Moje miejsce na ziemi…”, także zorganizowanego w ramach Bibliotecznych Spotkań Regionalnych. Publikujemy trzy najlepsze prace plastyczne oraz trzy najciekawsze prace pisemne (wszystkie autorstwa gimnazjalistów). W ten sposób nie tylko symbolicznie nagradzamy zwycięzców, ale też zachęcamy innych do aktywności na tym polu. Konkurs ten bowiem zamierzamy kontynuować także w przyszłym roku, więc już teraz zachęcamy uczniów kociewskich i żuławskich szkół podstawowych do wzięcia w nim udziału! Na koniec zaś ważna informacja dotycząca wersji cyfrowej naszego czasopisma. W tym roku udało nam się uruchomić portal regionalno-­

5


-edukacyjny „Skarbnica Kociewska”, także zrealizowany w ramach projektu BSR. Na razie stworzyliśmy techniczne ramy, które systematycznie będziemy wypełniać w kolejnych miesiącach i latach. Niemniej już teraz przenieśliśmy do niego zawartość naszej Kociewskiej Biblioteki Internetowej. Stąd tak bieżący, jak i poprzednie numery „Tek”, znaleźć można już pod adresem www.kociewie.net. We współpracy z Miejską Biblioteką Publiczną w Tczewie planujemy systematycznie zamieszczać tam także kolejne opracowania poświęcone Kociewiu, jak i publikować informację o takich, dostępnych już pod innymi adresami. Poza biblioteką cyfrową zamieszać tam chcemy materiały dydaktyczno-edukacyjne oraz informacje i relacje z ważnych wydarzeń regionalnych. Mamy nadzieję, że starczy nam zapału i czasu na tą kolejną, cenną inicjatywę. Michał Kargul Redaktor Naczelny


I. SPOŁECZEŃSTWO, KULTURA, REGION BIBLIOTECZNE SPOTKANIA REGIONALNE


Przemysław Kilian

Kulturotwórcza rola bibliotek. Instytucje – regionalizm – tożsamość Z czym kojarzy się nam „biblioteka”? Kiedy słyszymy to słowo, w pierwszej kolejności przychodzą nam na myśl „książki” czy „czytanie”? Jednak, czy sztampowe skojarzenia mają jakieś odzwierciedlenie w realnej działalności i funkcji / -ach spełnianych przez współczesne biblioteki? Takich i wiele innych pytań można by zadać więcej. Chcąc udzielić na nie odpowiedzi, postaram się odnieść do własnych doświadczeń oraz obserwacji. Jednakże niniejszy wywód ma charakter przede wszystkim czysto refleksyjny i nie opiera się na przeprowadzonej analizie materiału naukowego. Poniżej opisuję zagadnienie, odwołując się do trzech wymienionych w tytule haseł. W tej krótkiej refleksji musimy wyjść od pytania zasadniczego, a mianowicie, czym tak naprawdę są dzisiejsze biblioteki. Tym samym przechodzimy do pierwszego słowa-klucza, jaki wymieniłem w tytule eseju, a więc – instytucja. Rzeczywiście, trudno się nie zgodzić z faktem, iż biblioteki to przede wszystkim – patrząc na nie od strony formalno-administracyjnej – instytucje kultury. Są to, zgodnie z tym podejściem, ośrodki, spełniające różnorodne zadania i funkcje. Skupmy się więc na tym, jakie funkcje spełnia – czy powinna spełniać – współczesna biblioteka. Wychodząc od podstawowej, jaką jest gromadzenie, katalogowanie i udostępnianie zbiorów książkowych, obecnie biblioteki, jeśli im bliżej się przyjrzeć, robią o wiele więcej. Czy słusznie? Pozostawiam to pytanie bez odpowiedzi. Tym niemniej wiemy, że jest to działanie racjonalne, a wszystkie zabiegi, jakie podejmują biblioteki, służą w końcowym rozrachunku wypełnianiu misji szerzenia, promowania, popularyzowania książek i czytelnictwa.


Jak bardzo niezadawalający jest stan owego czytelnictwa, nikogo nie trzeba przekonywać1. Rodzi się jednak pytanie, dlaczego tak jest, i czy można, a jeśli tak, to w jaki sposób, to zmienić? I tu znowuż wracamy do funkcji i działań bibliotek jako instytucji kultury, która – aby niejako przyciągnąć czy zachęcić potencjalnego czytelnika do książek – nie może ograniczyć się do posiadania zbiorów. Trzeba robić akcje promocyjne, organizować spotkania z autorami, rozwiesić plakaty, ogłosić wydarzenie na facebooku itp. Nie łudźmy się, że jeżeli nie wykonujemy takich zabiegów, to przeciętny czytelnik sam, na własną rękę znajdzie to, na czym nam (bibliotekarzom) zależy (nowości książkowe). Oczywiście, czytelnik może to zrobić, bez dwóch zdań, ale w takim wypadku, przy obecnym stanie czytelnictwa, jest to raczej zjawisko marginesowe. Powszechnie wszystkie dziedziny życia podlegają globalnym procesom związany z przemysłem marketingowym. A to oznacza, jak już nadmieniłem, że niedostatecznie – a przynajmniej niewystarczająco dla osób zaangażowanych – wpływa na rozwój czytelnictwa. W związku z powyższym, funkcjonowanie bibliotek oscyluje wokół działań kulturalnych oraz animacyjno-edukacyjnych. Na potwierdzenie tejże tezy możemy podać kilka przykładów, m.in. organizacja różnych konkursów plastycznych, recytatorskich dla dzieci i młodzieży; imprez / eventów okolicznościowych, np. z okazji Święta Niepodległości; spotkania z autorami książek i nie tylko oraz wiele innych przedsięwzięć. Celowo nie podaję przykładów ze wskazaniem konkretnej biblioteki, która przeprowadza takie, a nie inne działania, gdyż konkretne przykłady znajdą się w tekstach innych autorów, a zarazem przedstawicieli bibliotek. W konsekwencji owa działalność tychże instytucji kultury wpisuje się w zespół / paletę inicjatyw kierowanych do sprofilowanego bądź szerszego grona odbiorców z konkretnego obszaru / miejsca. W związku z tym, zapytajmy, czy biblioteki występują jako jedne z podmiotów współkreujących zjawisko regionalizmu? Niewątpliwie tak, choć na ile ten udział jest obecny, zależy oczywiście już od poszczególnych eventów i działalności konkretnych bibliotek. Dlaczego tak uważam? Przyczyny są dwie: pierwsza, odnosi się do umiejscowienia / położenia biblioteki i kręgu odbiorców; 1

Zob. I. Joć-Adamkowicz, C. Obracht-Prondzyński, Kultura książki – książka w kulturze, [w:] „Pomorska debata o kulturze: kultura na pograniczu – pogranicza kultury”, red. C. Obracht-Prondzyński, K. Kulikowska, Gdańsk 2014, s. 137–162.

10


druga, to treści i usługi proponowane odbiorcom w ramach działalności danej instytucji oraz współpraca przy ogólnoregionalnych lub powiatowych przedsięwzięciach. Udział bibliotek w szeroko pojętym regionalizmie ma swoje konsekwencje także tożsamościowe i kulturowe. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że w dzisiejszych czasach media kreują świadomość współczesnego człowieka. Biblioteka również, jako pewnego rodzaju „medium”, przekazuje treści nie tylko natury czysto informacyjno-wydawniczej, ale też okolicznościowe (np. już wspomniane Święto Niepodległości) czy regionalne. W tym ostatnim przypadku, chciałbym się odnieść do własnych obserwacji i przeprowadzonych etnograficznych badań terenowych w miejscowości Morzeszczyn w powiecie tczewskim. Tamtejsza Gminna Biblioteka Publiczna jest przykładem jak można wykorzystać lokalne dziedzictwo kulturowe. Mam tutaj na myśli umieszczony na murach biblioteki mural, przedstawiający wzornictwo haftu kociewskiego autorstwa Marii Wespy oraz ją samą. Tego typu przekładów jest więcej, choćby funkcjonująca przy bibliotece mała pracownia rękodzielnicza. Patrząc na to z boku, nieco naukowo, widzimy jak został wykorzystany potencjał lokalnego dziedzictwa kulturowego, który istniał raczej do tego czasu (powstania murala i innych inicjatyw) tylko w pamięci osób znających osobiście morzeszczyńską hafciarkę. A więc, przetworzono lokalny walor kulturowy i podano go w nowoczesnej formie. Jest to przejaw również innego procesu, który występuje współcześnie w wielu regionach Polski i Europy, a mianowicie etnicyzacji2. Krótko mówiąc, jest to nic innego jak ruch społeczny mający na celu odrodzenie etniczne danej grupy istniejącej w społeczeństwie pluralistycznym. Na ile owe odrodzenie jest udziałem bibliotek i czy ich działalność w ogóle wpisuje się w takie tendencje społeczne, pozostawiam do osobistego rozważenia czytelnikowi. Na koniec warto też wprowadzić pewne kategorie, a mianowicie, profil i administracyjne umiejscowienie bibliotek. Mówiąc dość ogólnie o problemach współczesnych bibliotek, należy przecież pamiętać o tym, że istnieje 2

Zob. Słownik etnologiczny. Terminy ogólne, pod red. Z. Staszczak, Warszawa–Poznań 1987, s. 77–79.

11


wiele profili bibliotek: specjalistyczne, publiczne, naukowe. Każda z nich jest przeznaczona dla innego odbiorcy. Stąd, jak mniemam, choćby problem czytelnictwa, należałoby rozpatrywać także przez pryzmat owego zróżnicowania. Po drugie, weźmy pod rozwagę to, że w niektórych elementach działalność bibliotek różni się i powinna się różnić, ze względu na położenie. Wiele zależy od tego, czy jest to biblioteka w wielkiej aglomeracji miejskiej, czy w niedużej wsi. Rola jaką odgrywają w obu przypadkach jest pozornie taka sama, a w rzeczywistości – inna. Wydaje się, że biblioteki gminne, takie jak w Morzeszczynie, oprócz podstawowych funkcji i zadań spełniają również inne, powiedzielibyśmy, bardziej kulturotwórcze.

12


Daniel Kalinowski

Franciszek Sędzicki o „przyjaźni” kaszubsko-kociewskiej Działalność polityczna i społeczna Franciszka Sędzickiego znajdowała swoje ujście także w liryce, epice, dramaturgii oraz publicystyce, które powstawały w ściśle określonych warunkach ideowych i historycznych. Dodatkowo niektóre z jego utworów odnajdują swój klucz interpretacyjny w czynniku autobiograficznym i prywatnym, który pozwala sądzić, że powstający utwór wyraża myśli autora zewnętrznego, samego Sędzickiego. Taki zatem portret aspirującego z nizin społecznych człowieka do odpowiedzialnego artysty przebija się z liryku Historiô baro czekawô i wiarogódnô1. Można postrzegać tę wypowiedź jako wierszowaną opowieść o własnym dzieciństwie, które zestawione z realiami źródeł historycznych znalazłoby swoje choćby częściowe potwierdzenie. Podobnie można widzieć wiersz Kaszuba a spory uczonych, w którym oprócz zasadniczej idei utworu, czyli sprzeciwu wobec oddzielania Kaszubów od polskości, pojawia się również akt prywatnej niechęci do niemieckich inicjatyw etnograficznych (początkowa nieufność wobec Izydora Gulgowskiego, rozczarowanie wobec postawy Aleksandra Majkowskiego, wrogość wobec Friedricha Lorentza)2. Wreszcie, nawet brzmiąca niczym zbiorowe wyznanie 1

Odwołuję się tutaj do utworów zawartych w najnowszym filologicznym wydaniu Biblioteki Pisarzy Kaszubskich: F. Sędzicki, Utwory kaszubskie, oprac. M. Cybulski, wstęp M. Cybulski, J. Schodzińska, D. Kalinowski, Gdańsk 2014. Podane poniżej cytaty pochodzą z tego właśnie wydania. 2  Postawa ta zmieni się zresztą z czasem i po wojnie będzie miała akceptacyjny wymiar wobec dziedzictwa kulturowego pozostawionego przez twórców wdzydzkiego muzeum. O działalności Gulgowskiego, np. L. Roppel, Izydor i Teodora Gulgowscy i ich dzieło we Wdzydzach, Kościerzyna 1975; J. Borzyszkowski, Młodokaszubi o roli Gulgowskich, „Pomerania” 1987, nr 11, s. 10–12.

13


Naszô mowa, to tyleż patetyczna wypowiedź patriotyczna i odezwa tożsamościowa mieszkańców wschodniego Pomorza, których wyrazicielem czuł się Sędzicki, co liryk wyrażający jego na wskroś indywidualne przekonania o znaczeniu kaszubszczyzny jako języka i o znaczeniu Kaszubów jako zwartej i jednolitej grupy społecznej3. Także w innych rodzajach i gatunkach literackich widać bliskość światopoglądu Franciszka Sędzickiego i narratora utworu. Najbardziej zaś widać to, kiedy przywołamy jego prace publicystyczne ogłaszane na łamach prasy międzywojennej. Dla pełniejszego zobrazowania współistnienia działalności społecznej i kaszubskojęzycznego pisarstwa warto przywołać cykl felietonów, w których główną rolę odgrywał szczególnego typu bohater literacki – Jakusz Gôdka. Zbliżonej stylistycznie figury artystycznej próbował Sędzicki już wcześniej w publicystyce polskojęzycznej (postacie Wojki Przekory4 oraz Franta Muchomora5), lecz teraz swą pasję satyryczno-polityczną postanowił wyrazić w języku kaszubskim. Grupa tekstów z rozpolitykowanym Jakuszem była publikowana na łamach czasopisma „Straż Gdańska” pod koniec lat trzydziestych XX wieku. Narrator felietonów skupiał się na czasami żartobliwej, czasami zaś ostrej krytyce życia polskiej i kaszubskiej społeczności w Wolnym Mieście Gdańsku6. Ocena obserwowanych zjawisk nie była specjalnie agresywna czy wroga; tym niemniej słowa krytyki ideowo-politycznej wymierzone były w zgermanizowane środowisko, które dawało się uwieść tymczasowym i małym korzyściom materialnym, towarzyskim układom społecznym i w rezultacie odstępowało od swoich narodowych i kulturowych korzeni słowiań3

Joanna Schodzińska, Franciszek Sędzicki (1882–1957). Działacz narodowy, regionalista i poeta kaszubski, Gdańsk–Wejherowo 2003, s. 140) zauważa np., że wiersz Człowiek mesli cuda, czym on je opisuje sytuację niestabilności życiowej oraz nieudanych zabiegów Sędzickiego o wpływ na profil prowadzonych przez siebie czasopism. 4  F. Sędzicki, Wojko Przekora ma głos, „Gazeta Narodowa” 1925, nr 1. 5  F. Sędzicki, Z opowieści Franta Muchomora (Listy Franta Muchomora), „Dziennik Pomorski” 1926, nr 1. 6  Na cykl felietonów składają się części: Jakusz Godka prawi, „Straż Gdańska” 1937, nr 13, s. 5; Jakusz Godka kolańduje, „Straż Gdańska” 1937, nr 14, s. 7–8; Jakusz Godka peroruje, „Straż Gdańska” 1938, nr 2, s. 5–6; Jakusz Goodka peroruje, „Straż Gdańska” 1938, nr 3, s. 4–5; Perory Jakusza Goodći, „Straż Gdańska” 1938, nr 6, s. 6–7; Jakusz Godka peroruje, „Straż Gdańska” 1938, nr 9, s. 6–7; Jakusz Goedka prawi, „Straż Gdańska” 1938, nr 14, s. 4–5.

14


skich. Takie podejście publicystyczne wyrażane w języku kaszubskim było wówczas innowacyjne, choć miało swoje wcześniejsze realizacje w pismach tożsamościowych Floriana Ceynowy. W sytuacji gorących sporów o niemieckość czy też słowiańskość Gdańska, głos Sędzickiego wyznaczał pewne normy życia politycznego, żądał klarownych postaw społecznych, a przy tym wszystkim był literacko i językowo atrakcyjny7. Felietony Sędzickiego w głównej mierze nasycone są opisami wewnętrznych stosunków społecznych Gdańska lat trzydziestych. Nie tyle jednak chodziło w nich o faktograficzną rzetelność zarysowania sytuacji ludnościowej, ekonomicznej czy politycznej, co o specyficznie tendencyjne wyśmianie wad i przywar. Sędzicki-Jakusz w sferze egzystencjalnej tępił wśród gdańskich Polaków i Kaszubów wystawny materializm, wygodnictwo i konsumpcjonizm, natomiast w sferze polityczno-ideowej krótkowzroczność, naiwność oraz narodową niestabilność. Jego ironiczne i palące słowa kierowane były zasadniczo do gdańszczan, przy czym wciąż wierzył, że powrócą oni do swoich naturalnych związków z rodzimą społecznością kaszubską i polską, nie zaś z napływową niemiecką. Sędzicki w wykreowaniu Jakusza-polemisty znalazł dla siebie możliwość wyrażenia swej pozycji obserwatora życia społecznego. Jako artyście zależało mu przy tym, aby wyrażać swoje przekonania w formach atrakcyjnych, na poły motywowanych przez tradycję literacką, na poły jednak autobiograficznych. Stąd pojawia się w cyklu figura franta i biednego łazika, co współbrzmi z postaciami literatury pięknej, jakie wykreował wcześniej w swoim poemacie o Skwierku, a z drugiej strony – figura fertycznego polityka i niespokojnego dziennikarza, co wiązać się może z autoironiczną oceną własnej działalności. Jakusz-narrator w swoich wywodach powołuje się na zdrowy rozsądek, umiar, historyczne związki z Polską (szczególne znaczenie Zygmunta Augusta jako królewskiego patrona dawnego Gdańska). To ktoś doskonale znający środowisko gdańskie, kto z racji swojej niezależności może wypowiadać prawdy gorzkie i niemiłe8. 7

Zob. szerszej: M. Cybulski, Kaszubszczyzna Gadki o Januszu Skwierku Franciszka Sędzickiego, [w:] Językowy, literacki i kulturowy obraz Pomorza, red. M. Klinkosz, A Lica, Z. Lica, t. 2, Gdańsk 2015. 8  Więcej: J. Schodzińska, Franciszek Sędzicki jako działacz Gminy Polskiej w Wolnym Mieście Gdańsk, „Acta Cassubiana” 1999, t. 1, s. 33–48; bardziej w duchu języko-

15


Jakusz wygląda zatem na niezrealizowanego działacza społecznego, a przy tym trochę pieniacza i raptusa. Spiera się nie tylko z polskimi działaczami w Gdańsku, ale i z fikcyjnymi znajomymi z Kociewia – Jôchimem Plôtą i Wawrzonem Jôchimem. Motyw wzajemnej niechęci Kaszubów i Kociewiaków to ciekawy element cyklu Sędzickiego, świadczący, że ostrze krytyki kierował nie tylko ku innym grupom społecznym, ale poniekąd ku własnej9. W przedstawieniu Kociewiaków jest Sędzicki tyleż żartobliwy, co i tendencyjny. Już pierwsze zdanie skierowane do odbiorcy felietonu zostało sformułowane z perspektywy kaszubskiej dominacji, poczucia wyższości, co przejawia się w zdaniu: „Òn pòlaszi jak zwëczajnie Kòcewiôce” (s. 441). W takim przekonaniu zawarta jest pozytywna duma lokalna, ale i pewne negatywne przecież lekceważenie rozmówcy. Nieco więcej o wzajemnych animozjach dowiemy się z felietonu, którego celem jest pokazać obu społecznościom wspólne zagrożenia: Kòcewiôk i Kaszëba to są nôblëższi sąsedze i miedzë nima prawie pewny grańcë ni ma. Mają te same òbëczaje, te same frantówczi i mielë téż tegò samégò wroga Niemca. Ale jednak ni mòglë przedtim nigdë na sebie zgarac. Kòcewiôk wësmiéwôł sã z Kaszëbë, z jegò mòwë kaszëbsczi, a Kaszëba przedrzézniôł pòlaszenié Kòcewiôka. (s. 444)

Głównym celem wspominanego felietonu Sędzickiego było wskazać pozytywny program współodpowiedzialności za los Pomorza i Kaszub lat trzydziestych ubiegłego wieku. W obliczu wzrastania nazizmu i dominacji kultury germańskiej tylko zespołowe działanie mogło przynieść zamierzony efekt obrony własnych wartości. Kaszuba wygląda tutaj na doskonale przygotowanego polityka, który wobec Kociewiaka przyjmuje strategię przewodnika. Działania wspólnotowe można jednak rozumieć błędnie. I tego właśnie przykład podaje Jakusz, cytując pokrętne myślenie Kociewiaka, wyraznawczym: M. Cybulski, O „Nowej kolędzie kaszubskiej” Franciszka Sędzickiego, „Język. Szkoła. Religia” 2016, t. XI, nr 1, s. 46–54. 9  O związkach sąsiedzkich między tymi dwiema grupami społecznymi pisali m.in.: J. Borzyszkowski, Wspólnota kociewsko-kaszubska w literaturze, [w:] O literaturze Kociewia. Biesiady Literackie, Czarna Woda 1993–2000, red. T. Linkner, Tczew 2003, s. 33–42; M. Latoszek, Kaszubi i Kociewiacy – kilka charakterystyk do obrazu, „Teki Kociewskie” 2012, s. 78–88.

16


żające w istocie poglądy Polonii gdańskiej. W przywołanym stylu rozumowania Sędzicki-Jakusz wyśmiewa zewnętrzność, pozerstwo, rozrzutność i kompleksy kulturowe, ogłaszane przy tym z butą i przekonaniem o słuszności własnej postawy i wyborów. Sędzicki nie komentuje nawet głupoty i krótkowzroczności środowiska polskiego, podając w zamian długą przemowę Kociewiaka. Aby odczuć specyfikę tej wypowiedzi, zacytujmy choć kilka jej zdań: Widzisz (…) gazyty przeciwników naszych ciągle nam trąbią w uszy, że nas w Gdańsku mało, więc urządzając tyle zabaw, dajemy dowód, że nas jest wiele. Poza tym urząd podatkowy też utrzymać trzeba, i my płacąc podatek zabawowy, okazujemy, jak bardzo my jesteśmy dbali o ten urząd. (…) To jest sposób dobrej propagandy. (s. 447–448)

Kociewiak został w kilku felietonach Sędzickiego przedstawiony jako przyjaciel Kaszuby, jednakże jednocześnie jako ktoś zbyt naiwnie wierzący w napuszone, pretensjonalne i racjonalne zachowania gdańskiej Polonii. Jakusz wygląda za to na wnikliwego i złośliwego krytyka zastanej rzeczywistości. Potrafi sformułować cięty dowcip, rzeczową opinię polityczną i własny punkt widzenia. Takiej właśnie samodzielności od Kociewiaków i strony polskiej domaga się Franciszek Sędzicki – polityk i działacz. Jeśli to się nie pojawi, panowanie żywiołu germańskiego na Pomorzu będzie nieodwołalne, co alarmistycznie ogłasza Jakusz. W kaszubskojęzycznej publicystycznej aktywności Sędzickiego można ujrzeć inną wersję felietonistyki społecznej, jaką prowadził na łamach periodyku „Zrzesz Kaszëbskô” Aleksander Labuda10. Wydaje się jednak, że felietony Sędzickiego miały na celu przede wszystkim możliwie szybko zmienić postępowanie polskich i kaszubskich obywateli Wolnego Miasta Gdańska, ukazując Niemców jako największych wrogów politycznych, ekonomicznych i kulturowych. Tymczasem Labuda w przedwojennej publicystyce krytykował nie tyle Kaszubów, co Polaków i sporadycznie Niemców, 10

Zob. artykuły o jego felietonistyce: J. Samp, „Świat na opak” Guczowego Macka, Jaromira Labudda, Aleksander Labuda jako humorysta oraz M. Cybulski, Językowy obraz polskiej rzeczywistości społecznej i politycznej po 1945 roku w felietonach Aleksandra Labudy, [w:] Aleksander Labuda, Życie. Literatura. Mit, red. D. Kalinowski, Bolszewo 2013, s. 78–86, 87–98, 99–110.

17


a zatem znajdował wady u wszystkich narodów obok, tylko nie we własnej grupie społecznej. Główna więc różnica pomiędzy felietonistyką obydwu literatów polega na tym, że Sędzicki piętnował wąską grupę społeczną, skupiając się głównie na kwestiach narodowych, Labuda z kolei miał ambicje dotrzeć poprzez swoje felietony do szerokiego grona Kaszubów, podając im inny, bardziej łechtający własną dumę, zestaw kwestii i problemów do analizy. Działalność regionalna Sędzickiego, z Jakuszem w roli głównej jako krytyka sytuacji kulturowej Wolnego Miasta Gdańska, nie do końca trafiała do odbiorców, ponieważ właściwie była obca przedstawicielom społeczności miejskiej czy robotniczej, która tam właśnie dominowała. Zauważył to Jan Drzeżdżon w Piętnie Smętka, pisząc: Wnikliwa analiza dowodzi, że tkwi on [Sędzicki – przyp. D.K.] najczęściej w tym samym kręgu zagadnień, odnoszących się do jego stron rodzinnych; stąd powracają problemy: Kaszuby – jako moja ojczyzna, Polskość – jako mit i marzenie o wolności, wreszcie Ziemia rodzinna – jako ostoja przed zwątpieniem i koszmarem przemijania […]. Kaszuby bowiem, ze swoją prowincjonalną, a więc wiejską i małomiasteczkową atmosferą są właściwym źródłem pomorskiego ruchu kulturalnego11.

Przywołana tutaj skrótowo kaszubskojęzyczna publicystyka Sędzickiego ukazuje, z jednej strony, jego konsekwencję ideową i stylistyczną, z drugiej jednak, swoistą naiwność czy też brak wyobraźni literackiej. W konsekwencji odniósł on porażkę komunikacyjną, spotkał się z brakiem odzewu społecznego i zrozumienia, co dopiero przy zaakcentowaniu autobiograficznej strony jego twórczości umożliwia zrozumienie motywacji, jaka mu przeświecała. Z pozycji psychologii twórczości patrząc, można zauważyć, że jako literat znajdował się on zbyt blisko emocjonalnie swoich utworów, za bardzo utożsamiał się z głoszonymi w nich przekonaniami. Nie mając odpowiedniego dystansu do swej twórczości, zanadto traktował pisanie jako niepodważalną prawdę o czasie czy zjawiskach jemu współczesnych. Jego wybijanie się na pozycję literata, publicysty czy działacza miało mu przynieść społeczną samodzielność i częściowo to 11

J. Drzeżdżon, Piętno Smętka. Z problemów kaszubskiej literatury regionalnej lat 1920–1939, Gdańsk 1973, s. 182.

18


osiągnął. Jednakże emocjonalne zaangażowanie, swoista prostolinijność i dosłowność jego twórczości, z jakimi się nie ukrywał, i które wprzęgał w realizację swych celów życiowych, mogło wielu ludzi irytować. Zwłaszcza tych, którzy przechodzili tradycyjny, typowy proces edukacji i kreowali środowiska inteligenckie. Sędzicki nie potrafił także przekroczyć granic najbliższych i nie przepracował literacko zadawnionej niechęci sąsiedzkiej na linii Kaszubi–Kociewiacy. W dzisiejszej ocenie warto pamiętać, że poezja, proza i dramaturgia Sędzickiego są wyrazem emancypowania się środowisk wiejskich nie tylko na Kaszubach. Przecież jego literatura nie jest aż tak odległa od tej, która wychodziła spod pióra działających w innych częściach II Rzeczpospolitej, a potem Polski Ludowej – Szymona Chełpińskiego, Ferdynanda Kurasia, Antoniego Kucharczyka czy Jana Wiktora12. W porównaniu do wymienionych literatów ludowych, Sędzicki bardziej się zaangażował w konsekwentną działalność polityczną i bardziej dążył do przekroczenia poetyki tekstu folklorystycznego. Niemniej jednak wszystkim im przyświecał cel wydobycia się poza ograniczenia własnego pochodzenia, statusu materialnego i mentalności.

12

Szersze rozważania o tych kwestiach: J. Bartmiński, Folklor. Język. Poetyka. Rozprawy literackie, Wrocław 1990; Cz. Hernas, Miejsce badań nad folklorem literackim, „Pamiętnik Literacki” 1975, z. 2, s. 9 n.; Jan Wiktor – pisarz i społecznik, red. S. Frycie, Rzeszów 1971.

19


Jowita Kęcińska-Kaczmarek

Krajna na mapie Pomorza Krajna – jeden z regionów Wielkiego Pomorza. Takie zdanie na początku tej wypowiedzi na pewno spotkałoby się ze sprzeciwem niektórych regionalistów. Dlaczego? Krajna Złotowska (o częściach regionu trochę później) znajduje się obecnie w województwie wielkopolskim. Zresztą administracyjnie nie tylko teraz. Właściwie to wciąż, będąc na skraju różnych jednostek administracyjnych, przechodziła z rąk do rąk… Wielu regionalistów zdecydowanie zalicza więc Krajnę do Wielkopolski. Tymczasem geograficznie zdecydowanie jest to Pomorze, którego naturalną granicą jest Noteć. A Krajna to region, którego granice zwykło się ustalać na Noteci ze strony południowej, na Kamionce i Debrzynce od północy, na Gwdzie ze strony zachodniej i wreszcie na dolinie Brdy od wschodu (tu granica najbardziej niewyraźna…). Problemem granic zajmowało się wielu etnografów, geografów, nade wszystko historyków, ale przecież granice – nie tylko Krajny, wszystkich regionów, krajów, dzielnic itd. – były mobilne, podlegały zmianom. Nie wchodząc w bardziej szczegółowe rozważania, przyjmijmy jednak, że Krajna wciąż (najwyraźniej geograficznie) leży na Pomorzu. Ciekawa jest nazwa tego regionu. Krajna znaczy leżąca na skraju, podobnie jak Ukraina. Tak w dokumentach nazywano tę ziemię za czasów króla Przemysła, natomiast nie wiemy, jak zwali ją dawni Pomorzanie. Faktem jest, że Krajna stała się terenem pomostowym. Językoznawca Zygmunt Zagórski nazywa ten teren węzłowym, skupia bowiem w swym języku cechy regionów, z którymi sąsiaduje. Jest pomostem łączącym dwa ważne regiony Polski – Kaszuby i Wielkopolskę. Stąd też w kulturze, języku Krajny skupiają się często, jak w soczewce, cechy obu tych krain.

20


Język, ten dawny (wychodzący już bardzo szybko z użycia), czyli gwara krajeńska, rzeczywiście ma w sobie wiele nawiązań wielkopolskich i kaszubskich. Jest oczywiste, iż w części południowej Krajny, tej leżącej blisko Noteci, powiązań wielkopolskich jest znacznie więcej. Złotowszczyzna w swym języku ma natomiast wiele nawiązań kaszubskich. Z cech charakterystycznych warto przypomnieć miękką wymowę k’ oraz g’ wymawianą jako ć i dź (nogi – nodzi, kiełbasa – ciołbasa, cienki – cieńci). Zachowały się na Krajnie Złotowskiej stare nazwy patronimiczne, odojcowskie. I tak dzieci Klimka to chłopoci, dziewuchy Klimkoc, Glugli – Glugloc, Tomasa – Tomasoc. To skrócona forma staropolskich nazw patronimicznych – król – królewic, wojewoda – wojewodzic itd. Typowe dla Krajny nazwy drzew owocowych nie występują na polskim obszarze językowym poza tym regionem: grusza – kruszczarka, jabłoń – jabłczarka, wiśnia – wiśniarka lub jagodziarka (wiśnia = jagoda). Zanotował te formy Kazimierz Nitsch, który na początku XX wieku badał gwary polskie. Jak w innych gwarach, tak i w krajeńskiej, zachowały się wyrazy bardzo stare, liczące sobie po kilkaset lat. I tak, plotka to wstążeczka (wcześniej zapewne tasiemka) wplatana dziewczynom we włosy, kazub, znany w staropolszczyźnie jako wyplatany kosz, też w niektórych regionach – wydrążony pień drzewa, na Krajnie oznacza wielki brzuch. Takich przykładów jest oczywiście więcej. Warto tu wspomnieć, iż w gwarach krajeńskich są też wyrazy, które znaleźć można w kociewskim (to odkrycie dzięki pracom językoznawczym prof. Marii Pająkowskiej-Kensik); są to między innymi formacje ekspresywne typu: kuron, byczon, robon… (Warto pewnie pokusić się o pracę wskazującą związki językowe Krajny i Kociewia). Pomijam tu znaczące znaki kultury materialnej – budownictwa, sprzętów codziennego użytku, strojów, haftu itp., gdyż są one bowiem takie same lub bardzo bliskie pomorskim standardom. Wystarczy zajrzeć do jakiegokolwiek muzeum pomorskiego, by ujrzeć te same sprzęty, narzędzia, przedmioty codziennego użytku., co w Muzeum Ziemi Złotowskiej czy w muzeum w Nakle.

21


Warto natomiast skupić się na tym, co Krajnę wśród pomorskich regionów wyróżnia, dlatego trzeba wspomnieć o specyfice tego regionu, która wciąż daje o sobie znać. Powstanie II Rzeczpospolitej spowodowało znaczący podział tego regionu. Część tzw. nakielska weszła w skład nowo odbudowującego się państwa polskiego, część złotowska pozostała w granicach Rzeszy (nie miejsce tu, by mówić o przyczynach historycznych tego procesu, bo to temat na odrębny artykuł). Co zadziwiające, podział ten obowiązuje do dzisiaj. Granice administracyjne po II wojnie światowej wciąż dzielą Krajnę. Obecnie znajduje się ona na terenie pięciu powiatów, trzech województw… Nie sprzyja to wspólnym działaniom, choć jest ich dość dużo. Warto przypomnieć chlubne karty historii Krajny Złotowskiej z okresu międzywojennego. Odcięta od nowo powstającego państwa polskiego konsolidowała zamieszkujących ten region Polaków, którzy na szczęście mieli znakomitego przewodnika – „Księdza Patrona” Polaków w Rzeszy Niemieckiej, Bolesława Domańskiego. Pochodzący z kaszubskiej Przytarni, był synem Franciszka z Krajny i Ewy z d. Perszyk, Kaszubki. Po studiach w Wyższym Seminarium Duchowym w Pelplinie, uzyskał doktoratu z filozofii w Królewskiej Pruskiej Akademii Teologicznej i Filozoficznej w Münster. Po powrocie do kraju, odrzucił stanowisko wykładowcy w Seminarium Duchownym w Pelplinie i po krótkim duszpasterstwie w złotowskiej parafii (zdążył tu pobudować kościół św. Rocha), został proboszczem w Zakrzewie. Odtąd zaczęła się wspaniała historia Krajny Złotowskiej! Krajna, wciąż nieobecna na mapie polskiego kręgu kulturowego, stała się najbardziej znaczącym ośrodkiem Polaków w Rzeszy Niemieckiej. Powstał tu Związek Polaków w Niemczech, którego duchowym przywódcą został właśnie ks. Domański. Zakrzewo, w którym rezydował ks. Patron, zyskało miano małej Warszawy, stolicy Polactwa w Niemczech! Polacy rozwijali działania w licznych polskich organizacjach. Po zabiegach prawno-dyplomatycznych powstały tu polskie szkoły (zwane mniejszościowymi, choć często były liczniejsze od niemieckich), młodzież polska działała aktywnie w kołach Katolickiego Towarzystwa Młodzieży Polskiej, starsi – w Radach Rodzicielskich funkcjonujących przy szkołach, nade wszystko jednak w kołach Związku Polaków w Niemczech. To niezwykły okres w historii Krajny Złotowskiej, zwanej wówczas Grenzmark – Pogranicze.

22


To właśnie wtedy, w okresie wzmożonego terroru, w okresie walki o utrzymanie tożsamości narodowej, ksiądz Patron uświadomił wiernym, jak znaczącą siłą jest… radość! To on właśnie ustanowił wtedy Patronką Polactwa w Niemczech Matkę Boską Radosną! Nie udało się mu się za życia pobudować kaplicy o tym wezwaniu Maryjnym, stanęła po wojnie w jego Zakrzewie. Kult Jej sławią nie tylko zakrzewianie, m.in. organizując coroczne spotkania z Matką Boską Radosną, ale także Krajniacy z Wielkiego Buczka pamiętają o Niej od kilkunastu lat w cieszący się ogromnym powodzeniem konkursie „Moja Matka Boska Radosna – Leśna”. Plon tego konkursu (corocznie około dwustu prac w kilku kategoriach) prezentowany jest podczas dorocznych Buczkowskich Konferencji Naukowych, które odbywają się w Wielkim Buczku (jednej z najbardziej patriotycznych wsi okresu międzywojennego) we wrześniu każdego roku. Konferencja poświęcona jest przede wszystkim historii regionu. W 2015 roku jej bohaterem był Jan Rożeński, niezwykły nauczyciel i działacz polski z okresu międzywojnia, któremu poświęcona została wydana na konferencję publikacja Jan Rożeński (1904–1968), Złotów 2015. W roku 2016 tematem konferencji były dzieje dwóch nauczycielek krajeńskich – Marii Rożeńskiej i Marii Gąszczak (ściętej toporem w Berlinie…). Za zryw patriotyczny w okresie międzywojennym Krajniacy Złotowscy zapłacili niezwykle wysoką cenę. We wrześniu 1939 roku aresztowano (według przygotowanych wcześniej list) miejscowych działaczy polskich, uwięziono ich w obozach koncentracyjnych. Część z nich tam zamęczono… Nie było wśród nich księdza Patrona, który zmarł w kwietniu 1939 roku, a którego pogrzeb w Zakrzewie stał się potężną manifestacją polskości. Zamęczony za to został w obozie ks. Alfons Sobierajczyk z Wielkiego Buczka, zmarł zmaltretowany na śmierć ks. Maksymilian Grochowski z Głubczyna… Nie należy jednak zapominać, że okres tej heroicznej walki o utrzymanie tożsamości narodowej zaowocował na Krajnie niezwykłymi symbolami żywymi do dzisiaj. Jest to przede wszystkim znak Rodła, znak Polactwa w Niemczech. Polakom zabroniono oczywiście używać wtedy polskiego godła, stąd Rodło, graficznie opracowane przez Janinę Kłopocką. Rodło nawiązywało do biegu Wisły, głównej polskiej rzeki z zaznaczonym Krakowem – kolebką kultury polskiej. Ten znak do dzisiaj króluje na Krajnie

23


Złotowskiej, tak jak i „Prawdy Polaków”, pięć zasad zaczynających się od słów: „Jesteśmy Polakami!”, przyjęte na Kongresie Polaków w Niemczech, w Berlinie, 6 marca 1938 roku. Oprócz wybitnej postaci tego regionu, księdza Patrona Bolesława Domańskiego, warto przypomnieć Władysława Brzezińskiego – autora pomnikowego dzieła języka krajeńskiego – Słownictwa krajniackiego. Słownika gwary wsi Podróżna w Złotowskiem. Ten pięciotomowy słownik jest nie tylko świadectwem języka Krajniaków, zawiera bowiem w sobie liczne informacje o życiu, codzienności, kulturze, historii regionu. Słownik ten (tak jak słownik kaszubski Bernarda Sychty) znajduje się w zbiorach watykańskich. Przywołaliśmy tu nazwiska dwóch najbardziej znanych i znaczących Krajniaków (co oczywiście zupełnie nie zamyka tematu, wręcz przeciwnie). Wypada nawiązać także do historii chyba najbardziej znaczącej w dziejach Krajny, faktu, z którego Krajniacy są tak bardzo dumni. Zacznijmy od poety krajeńskiego, u nas dobrze już znanego, który w swoich tomikach (a wyszło ich już sześć) sławi także Krajnę: U Góreckiej Pani Byłem w gaju U Góreckiej Pani byłem Ptasie psalmy Z drzew kapały A ja… Cudną wodę piłem Łykam krople Jak różaniec Jak paciorki Je przekładam Dla mej Pani Dla Góreckiej Z owych kropli Wiersz układam Włodzimierz Pankiewicz, Są takie miejsca, Zakrzewo 2009

24


Górecka Pani to Matka Boska Górecka z Górki Klasztornej niedaleko Łobżenicy. Miejsce objawienia Matki Boskiej, Najstarsze Sanktuarium Maryjne Na Ziemiach Polskich (1079). Do Góreckiej Pani zjeżdżają się pielgrzymi z całej Polski (i nie tylko), by czerpać wodę z cudownego źródełka, by uczestniczyć w nabożeństwach, które tu ku Jej czci się odbywają, obejrzeć Misterium Męki Pańskiej (może nie tak sławne jak inne, ale też wspaniałe). Literacka wizja objawienia, które miało tu miejsce, znajduje się w powieści Konrada Kaczmarka, Obelnik: Jak co dnia popołudniową porą pasałem bydło, które chętnie chadzało pić wodę ze źródełka (…). Po drugiej stronie doliny ukazała się na niebie kolorowa wstęga – niby gościniec. jeden koniec tej drogi schodził do ziemi i sięgał czuba najroślejszego wiekowego dębu (…). W tych kolorach szła wielkiej urody Pani, na ręku niosła Dzieciątko. Szła tak do dębowego czuba, a zatrzymała się dopiero wtedy, kiedy drzewo stanęło w wielkiej jasności jako w ogniu (…). Ptacy w gaju takie urządzili śpiewanie, jakby to była Kniazinia (…). Kiedy ustało śpiewanie ptaków i odleciały one na trzcinowiska, podniosłem w górę głowę, a wtedy już nie było na dębie ani światłości, ani Rodzicielki Krysta. Za to wszystko bydło, a nawet uparte woły zaległy w gaju, a wiele z nich padło na kolana. Potem ciężko podnosiły się z ziemi z ryczeniem, a siuty z beczeniem (…). Dalej wiecie, co było. Chodzą tam do gaju gromady ludzi, a między nimi kalecy, z tych zaś wielu ma przywrócone zdrowie. Wieść o zdarzeniu idzie w świat do coraz dalszych stron i coraz więcej przybywa tu ludzi, tak, że nie można już w bliskości chełma pasać bydełka. K. Kaczmarek, Obelnik, Wielki Buczek–Gdańsk–Dzierżążenko 2009

Jest więc Krajna regionem pomorskim o cechach swoistych, warta, by ją z bliska obejrzeć i dokładniej poznać. W tak krótkim tekście nie jesteśmy w stanie omówić wszystkich ciekawych, wartych poznania walorów Krajny, więc zachęcamy do osobistych poszukiwań.

25


Wawrzyniec Mocny

Tematyka regionalna w gazetach i portalach lokalnych oraz regionalnych na Pomorzu Zanim przejdę do tematu obecności regionów pomorskich w rodzimych mediach lokalnych, najpierw powinniśmy spróbować ustalić definicję regionalizmu. W pracy Czy jest miejsce dla regionalizmów w kontekście integracji europejskiej?1 przytoczono definicję ks. Henryka Skorowskiego, według którego regionalizm to ruch społeczny pielęgnujący dziedzictwo kulturowe, rozwijający różnorodne zamiłowanie do tradycji regionalnej, często wyrażający sprzeciw (czasami przybierający formę protestu wobec braku uwzględniania owej odrębności regionalnej. Regionalizm jawi się jako swoisty konglomerat kultury specyficznej dla danej społeczności, tradycji, terytorium wraz z krajobrazem i zamieszkującymi go ludźmi.

Dodałbym do tego także pielęgnujący miłość do małej ojczyzny oraz tradycję lokalnej gwary lub języka. Oczywiście nie każdy temat z regionu można nazwać promowaniem czy też rozwijaniem regionalizmu. Głośne np. ostatnio i niegdyś sprawy likwidacji szkół w Dąbrówce Malborskiej, Waplewie, czy przed laty w Piekle i Postolinie, są raczej poruszaniem tematyki i problemu regionu niż regionalizmu, choć niewątpliwie wszystkie te placówki miały duży pozytywny wkład w pielęgnowanie małych ojczyzn. 1

Ks. Henryk Skorowski, Regionalizm XXI wieku, [w:] Kancelaria Senatu, Czy jest miejsce dla regionalizmów w kontekście integracji europejskiej?, s. 20, http://www.senat. gov.pl/gfx/senat/userfiles/_public/k8/senat/zespoly/z013.pdf  [dostęp: 04.11.2016].

26


Samą prasę i portale pomorskie możemy podzielić na lokalne i regionalne. Media lokalne ograniczają się do zbierania i podawania informacji z jednej bądź kilku gmin lub jednego powiatu. Bywa także, że zajmują się jeszcze drobniejszym terenem: miasta, wsi, parafii, a nawet osiedla. Mianem mediów regionalnych określa się te spośród nich, które zajmują się obszarem, który obejmuje co najmniej dwa powiaty. Często jednak prasa lub portale regionalne obejmują znaczne obszary województwa („Gazeta Wyborcza Trójmiasto”) lub wykraczają zasięgiem poza jego obszar. Zdarza się często, że prasa, np. „Dziennik Elbląski” i „Dziennik Bałtycki”, mają charakter zarówno regionalny, jak i lokalny. W wymienionych tytułach główne wydanie dotyczy całego regionu, natomiast mutacje mają wymiar lokalny, ograniczający się najczęściej do jednego powiatu. Tytuły te dodatkowo dysponują portalami czy raczej serwisami internetowymi, które są uzupełnieniem tygodników lokalnych (bo o nich mowa). Zdarza się, że serwisy dotyczą ściśle gminy lub miasta (tczew.naszemiasto.pl, sztum.naszemiasto.pl itd.). Przejdźmy do omówienia wybranych wydawnictw i firm medialnych pod kątem poruszania przez nie tematów związanych z regionalizmem. „Dziennik Elbląski” dysponuje serwisami i wydawnictwami obejmującymi obecnie czternaście miejscowości (miast i gmin). Co ciekawe, Grupa WM Sp. z.o.o. (wydawca DE) prowadzi tzw. serwisy tematyczne. Jest ich czternaście i dotyczą spraw ogólnych, jednak jeden z nich ściśle koncentruje się na regionie. Chodzi o podserwis Moje Żuławy (mojezulawy.pl) i wiara.wm.pl. W serwisie Moje Żuławy możemy zapoznać się z nowinkami regionalnymi, dotyczącymi np. tradycji rolniczej Starego Pola (news o krowie rekordzistce, która dała 8040 l mleka), Szlaku Zamków Gotyckich czy możliwości wykorzystywania turystycznego Kanału Elbląskiego. Znajdziemy tam też informacje o zabytkach, np. o jedynym kościele greckokatolickim na Żuławach Wielkich – św. Mikołaja w Cyganku koło Żelichowa. Z kolei serwis wiara.wm.pl zdarza się, że porusza tematykę regionalną w kontekście tradycji i zwyczajów lokalnych. Media lokalne i regionalne siłą rzeczy zajmują się głównie newsami. Jeszcze bardziej dobitnie widać to w portalach internetowych. W pogoni za bieżącymi wydarzeniami często tematyka dotycząca stricte regionalizmu,

27


przebija się z trudem. Mimo to, na łamach wspomnianych gazet nie brakuje opisów warsztatów regionalnych czy wystaw lokalnych artystów. Na pierwszym planie są jednak: polityka lokalna, tzw. sprawy dla reportera – interwencje i informacje z policji. Na przykładzie portalu regionalnego www.TVRegionalna24.pl, który działa na terenie trzech powiatów: www.TVSztum.pl (powiat sztumski), www.TVMalbork.pl (powiat malborski), www.ZulawyiMierzeja24.pl (powiat nowodworski), można zauważyć pojawianie się tematyki regionalnej, choć nie wybiega ona na główny plan. Dziennikarze zwykle, poruszając się w tym temacie, opisują ważne wydarzenia kulturalne, np. wszelkiego rodzaju jarmarki, konferencje historyczne (tegoroczna relacja wideo poświęcona konferencji nt. historii parafii pw. św. Anny), prezentacje rękodzieła, kulinariów związanych z Żuławami i Dolnym Powiślem. Pojawia się tu pewna specyfika, ponieważ niekiedy, co barwniejsze wydarzenia tego typu są opisywane za pomocą relacji wideo. Często jeżeli wydarzenie nie jest opisane materiałem wideo lub artykułem, możemy znaleźć zapowiedź imprez organizowanych np. przez miejscowe Koła Gospodyń Wiejskich imprezach lub ważnych wydarzeniach związanych z regionem. Nie chodzi tu oczywiście o politykę lokalną czy sprawy społeczne, a raczej, jak to często opisuje lokalny tygodnik „Powiśle”, będący lokalnym dodatkiem do „Dziennika Bałtyckiego”, imprezy Konfraterni Wiejskiego Jadła, Napitku i Rękodzieła, które to promuje lokalną tradycję kulinarną. Co jakiś czas pojawiają się wywiady z przewodniczącym konfraterni, m.in. na temat ostatnio zapowiadanego przez nią Święta Miodu. Wydarzenia związane z regionalizmem, zwłaszcza dużej rangi, pojawiają się regularnie na łamach serwisów. Dodatkowym atutem są relacje wideo, dzięki czemu mają szerszy odbiór, mimo że dotyczą telewizji internetowych. Tak było np. w przypadku relacji z dzierzgońskiej imprezy – Festiwalu Czterech Kultur, dożynek czy konferencji poświęconych historii regionu wspomnianych powiatów. Jeśli chodzi o tygodnik „Dziennik Bałtycki. Powiśle”, to tematyka związana z regionalizmem pojawia się tam stosunkowo często, ale nie w artykułach czołówkowych. Tego typu informacje możemy raczej znaleźć na dalszych stronach pisma, ewentualnie czasem w krótkim wywia-

28


dzie na drugiej stronie. Niemniej trzeba przyznać, że tygodnik „Powiśle” często obejmuje patronatem tego typu wydarzenia. Na łamach Powiśla regularnie pojawiają się zapowiedzi promocji kwartalnika „Prowincja”. Jest to czasopismo obszerne, poświęcone regionalizmowi, a konkretniej Żuławom i Powiślu. Czasopismo z uwagi na duży zasięg i szeroko zakrojoną tematykę jest promowana także w tygodniku Żuławy i Mierzeja oraz w „Dzienniku Malborskim”. Podobnie dzieje się w „Dzienniku Tczewskim”, innej pomorskiej mutacji „Dziennika Bałtyckiego”. Ok. 5–10 proc. stanowi tematyka związana z regionalizmem. Bywa, że ważne wydarzenie, jak powtarzający się co pięć lat Kongres Kociewski, zyskuje rangę głównego tematu wydania. Jest on szeroko zapowiadany i promowany, np. w artykułach związanych z próbą oceny tożsamości kociewskiej (opis akcji liczenia Kociewiaków). Niestety jest to raczej wyjątek potwierdzający regułę, że tematyka ściśle związana z kulturą regionu, w tym wypadku kociewską, musi ustąpić typowym newsom. Warto zwrócić uwagę, że regionalizm pojawia się w tej grupie mediów nie tylko w ciekawych artykułach, ale także jest przemycana w różnego rodzaju działaniach proczytelniczych. Chodzi tu np. o plebiscyty na osobowości regionów, których obszar obejmuje wydawnictwo DB. I tak, mamy np. konkursy na Osobowość Powiśla, Osobowość Kociewia, Osobowość Żuław. Nagradzane są także osoby, które wykazują się aktywnością w promowaniu kultury swojego regionu. Przy okazji wydawnictw spółki Polska Press warto wymienić dodatek „Norda” poświęcony Kaszubom oraz miesięcznik historyczny „Nasza Historia”. Ten ostatni porusza tematykę ogólnopomorską. Co jakiś czas pojawiają się tam tematy ściśle związane z daną lokalną kulturą. Swego czasu „Dziennik Bałtycki” wspierał też akcję upowszechnienia lekcji regionalizmu. Podobnie rzecz ma się w tygodnikach Wydawnictwa Pomorskiego. WP wydaje cztery tygodniki: flagową „Gazetę Tczewską”, „Gazetę Kociewską” oraz „Gazetę Malborską” i „Kurier Kwidzyński”. Oprócz nich prowadzony jest także portalpomorza.pl, z podziałem na poszczególne regiony przypisane tymże tygodnikom. Portal zdawkowo porusza większość wydarzeń, traktując je jako reklamę materiałów, które ukazują się w tygodnikach. W formule i interfejsie

29


jest dość przestarzały. Brakuje relacji wideo czy wygodnego sposobu przeglądania galerii. Dla wydawnictwach główne przychody z reklam generują lokalne tygodniki. Regionalizm w mediach prasowych Wydawnictwa Pomorskiego pojawia się w związku z istotnymi wydarzeniami dotyczącymi w przypadku „Gazety Kociewskiej” i „Gazety Tczewskiej” – Kociewia, a „Gazety Malborskiej” czy „Kuriera Kwidzyńskiego” – Powiśla i Żuław. Na łamach GK i GT można znaleźć relację z organizowanych co cztery latach Kongresach Kociewskich, wydarzeniach związanych ze świętami. Odnotowywane są postacie związane z regionalizmem, które odeszły. W 2016 roku przy okazji śmierci znanych regionalistów i działaczy lokalnych, przypominano ich sylwetki. Można było przeczytać o zmarłych niedawno: Andrzeju Grzybie, Janie Ejankowskim czy Urszuli Giełdon. Czasami przy tej okazji publikowane są przepisy regionalne. Gazety WP publikują także relacje z promocji regionalnych książek i konferencji lokalnych organizacji pozarządowych. Gazety organizują też plebiscyty. Przed laty organizowały plebiscyt „Na najlepsze KGW w powiecie” czy obecnie – „Super sołtys”. W kontekście tych plebiscytów publikowane są opisy organizacji czy dokonań sołectwa, a to z kolei pozwala na przemycenie treści związanych z regionalizmem. Najczęściej można przeczytać o pracach związanych z wyplataniem wieńców dożynkowych czy przygotowań kulinariów Bożonarodzeniowych i Wielkanocnych lub o imprezach organizowanych w sołectwach i rodzimych wsiach. Często przy tej okazji znajdujemy także opis sołectwa obok opisywanego sołtysa. Dzięki temu czytelnik zaznajamia się z regionalnymi tradycjami. Zamieszczone w tygodnikach WP zdjęcia KGW pozwalają poznać też tradycyjne stroje ludowe, kultywowane przez panie z KGW o tradycjach kociewskich czy powiślańskich. Jak widać, nie są one radosną twórczością, a przeciwnie, powstają z poszanowaniem historii i lokalnego folkloru.

30


Maria Ollick

Borowiackie Towarzystwo Kultury w Tucholi – mecenas i propagator kultury w regionie Spuścizna kulturowa zarówno duchowa, jak i materialna stanowi solidna opokę dla mobilizowania społeczności lokalnej, do troski o cenne wartości naszego dziedzictwa, do ich pielęgnowania, kultywowania, do wyposażania i wzbogacania duchowości człowieka. Jesteśmy świadomi daru, który dała nam natura, jesteśmy świadomi dorobku żyjących przed nami pokoleń, przemian i bogactwa tworzonej przez nie kultury. Ważne jest jak to dokumentować, chronić, pielęgnować i pomnażać. To zadanie dla nas tu i teraz, bo jesteśmy tylko jednym z ogniw historii. Towarzystwa regionalne, oparte na aktywności i inicjatywach społecznych, pomagają społecznościom lokalnym czuć się „u siebie”, być „zadomowionym” i „zakorzenionym”. Przez skierowanie działalności na najbliższe miejsca, najbliższy świat dają nowe oblicze lokalnemu patriotyzmowi a przez niego patriotyzmowi narodowemu. W naszym regionie – na terenie powiatu i w Gminie Tuchola – działa kilka stowarzyszeń, które powstały na kanwie rewitalizacji ruchu regionalnego. Są to głównie stowarzyszenia gminne lub sołeckie, których działalność ogranicza się do lokalnego środowiska. Rola, jaką odgrywają i misja, jaką spełniają są ważnym elementem kształtowania się społeczeństwa obywatelskiego. Przecież odkrywanie, ocalanie, dokumentowanie – jak powiedział kardynał Jean-Marie Lustiger – „objawianie ludowi tego, co nosi w sobie prowadzić ma do zakorzenienia w świadomości, że własna tradycja jest jak perła, której nie należy składać do lamusa albo, że jest to skarb, którego wyjątkowo nie zamyka się w szkatułce na złoty kluczyk”.

31


Na przykładzie towarzystwa, do którego przynależę już ponad czterdzieści lat, i którym kieruję już dwanaście lat, chcę przybliżyć, jak Borowiackie Towarzystwo Kultury w Tucholi, a przede wszystkim jego członkowie, pojmują i realizują wytyczone ponad pięćdziesiąt lat temu cele. Borowiackie Towarzystwo Kultury w Tucholi powstało w 1963 roku i jest najstarszym stowarzyszeniem kulturalnym działającym na terenie Tucholi. Do 2008 roku BTK było oddziałem Kujawsko-Pomorskiego Towarzystwa Kulturalnego. Od 2009 roku działa samodzielnie. Towarzystwo prowadzi działalność w zakresie upowszechniania kultury, promocji regionu, edukacji regionalnej oraz wszelką inną działalność mieszczącą się w zakresie opracowanego Statutu, współpracując z administracją samorządową, Miejską Biblioteką Publiczną, Tucholskim Ośrodkiem Kultury, Muzeum Etnograficznym w Toruniu, Muzeum Borów Tucholskich, Lokalną Grupą Działania „Bory Tucholskie”, Fundacją Współpracy Polsko-Niemieckiej, Fundacją „Naji Goche”, z placówkami naukowymi (Instytut Etnologii i Antropologii Kultury – Zakład Etnologii Polski i Europy Uniwersytetu Łódzkiego, Instytutem Dialektologii Uniwersytetu Warszawskiego), placówkami oświatowymi i stowarzyszeniami kulturalnymi w regionie, w kraju i za granicą. Towarzystwo pozyskuje środki finansowe poprzez uczestniczenie w konkursach ofert na działalność w zakresie ochrony dziedzictwa kulturowego, upowszechniania kultury, promocji regionu, z fundacji i od sponsorów. Nazwę Borowiackie Towarzystwo Kultury przyjęto w 1966 roku. Wybrany wówczas prezesem Ryszard Żółkiewicz wprowadził towarzystwo na ścieżkę odkrywania, dokumentowania i upowszechniania korzeni borowiackiej kultury. Kierunek ten dominuje w działalności do dzisiaj. W tym miejscu przypominam tych, którzy odeszli z naszej społeczności, ale duch ich zaangażowania i torowania naszej drogi ciągle towarzyszy w działalności pojmowanej przez nas jako służba obywatelska. Byli to: Urszula Giemza, Kazimierz Sobek, Jan Jałoszyński, Jadwiga Jędrys, Edmund Kabaciński, Marianna Wróblewska, Helena Grabkowska, Irena Ziółkowska, Franciszek Wierzba, Stanisław Zając oraz Stefania i Ryszard Żółkiewiczowie. Stawiam śmiałą tezę, iż towarzystwo w swoich szeregach skupiało i skupia najbardziej aktywne w naszym środowisku jednostki i jest naj-

32


Członkinie Borowiackiego Towarzystwa Kultury w Tucholi zaangażowane w popularyzację haftu regionalnego

bardziej zasłużoną organizacją społeczną w dziedzinie kultywowania, odkrywania i popularyzacji kultury Borów Tucholskich. Liczy osiem 87 członków, w tym siedmiu z tytułem Członka Honorowego BTK. Główne cele organizacji to kultywowanie, utrwalanie, dokumentowanie tradycji historyczno-kulturowych Borów Tucholskich, odkrywanie, promowanie

33


i upowszechnianie profesjonalnej, ludowej i amatorskiej lokalnej twórczości artystycznej, podtrzymywanie tradycji narodowych i pielęgnowanie wartości patriotycznych oraz edukacja regionalna społeczności lokalnej. Realizacja tych celów przyczyniła się do tego, że wiele świąt, uroczystości i imprez na stałe zagościło w kalendarzu kulturalnym regionu. Są to: Święto Patronki Tucholi, Dzień Folkloru, wieczory patriotyczne, konkursy fotograficzne „Bory Tucholskie”, doroczne Wystawy Sztuki Ludowej i Biesiady Twórców, konkursy literackie, wystawy profesjonalnej i amatorskiej twórczości plastycznej, plenery malarsko-rzeźbiarskie, również międzynarodowe, w połączeniu z sympozjami odbywającymi się przemiennie (co dwa lata) w Tucholi i Olching – bawarskim mieście partnerskim. Pod opieką BTK aktywnie działają dwa kluby haftu artystycznego, promując haft kaszubski szkoły borowiackiej i tucholskiej. Twórczynie uczestniczą w kiermaszach, wystawach, targach (również zagranicznych). W konkursach sztuki ludowej tucholskie twórczynie zdobywają czołowe lokaty, dlatego też etnografowie uznają Tucholę za „zagłębie haftu kaszubskiego” promieniujące na całe Pomorze. Takie twórczynie – zweryfikowane artystki jak: Honorata Bloch, Marianna Weilandt, Alojza Zaremba-Lipińska oraz nieżyjąca już Helena Grabkowska i wiele innych pań (nie sposób tu wymienić kilkadziesiąt nazwisk) zrzeszonych w klubach pod ich kierunkiem – nadawały i nadają ton i złotobursztynowy koloryt sztuce ludowej regionu, zajmując czołowe miejsca w opracowaniach monograficznych dotyczących sztuki ludowej nie tylko Pomorza i kontynuując przedwojenną tradycję w tej dziedzinie – działalność Towarzystwa Popierania Przemysłu Ludowego. Grupa plastyków, malarzy i rzeźbiarzy, których liderem jest artysta plastyk Zenon Korytowski (długoletni wiceprezes BTK), współpracuje od wielu lat z Towarzystwem Kulturalnym w Olching. Wynikiem tej współpracy jest partnerstwo obu miast. Prace tucholskich artystów znajdują się w muzeach i galeriach w kraju i za granicą. Współpraca z Muzeum Etnograficznym w Toruniu zaowocowała penetracją i odkryciem kilkudziesięciu obiektów borowiackiej kultury materialnej i użytkowej, które znajdują swoje miejsce w zagrodzie borowiackiej na terenie muzeum. Akceptację uzyskał też odtworzony codzienny strój Borowiaczki według rycin i opisów zamieszczonych w atlasie stroju

34


Zwiedzanie ekspozycji obiektów borowiackiej kultury materialnej i użytkowej

kaszubskiego Bożeny Stelmachowskiej oraz opisu sporządzonego przez ks. Stanisława Kujota. Kiedy w 1962 roku, jako uczennica Liceum Ogólnokształcącego w Tucholi, wspólnie z koleżankami i kolegami pod okiem Stefanii i Ryszarda Żółkiewiczów zbierałam w borowiackich wsiach piosenki i przyśpiewki, a potem tańczyłam i śpiewałam w zespole folklorystycznym „Borowiacy”, nie myślałam, że kilka lat później prowadzić będę Zespół „Młodzi Borowiacy”, zrzeszający dzieci uczęszczające do Szkoły Podstawowej nr 3 im. Mikołaja Kopernika w Tucholi. Dzisiaj zespół prowadzą Dorota Szulc i Iwona Biesek, kiedyś członkinie tego zespołu. Już trzecie pokolenie kultywuje w taki sposób folklor borowiacki, śpiewa i tańczy walcerka tucholskiego, polkę borowiacką, mnietlarza, kołodzieja, ocalając od zapomnienia wiele innych obrazków i elementów naszego folkloru. Od dwunastu lat BTK prowadzi warsztaty edukacji regionalnej dla nauczycieli, młodzieży i dzieci w wieku szkolnym i przedszkolnym. Wprowadzenie w 1999 roku nowych podstaw programowych polskiej szkoły, w szczególności ścieżki edukacji regionalnej, wymagało od nauczycieli wiedzy o naszym regionie. W tej nowej sytuacji nauczyciele zgłaszali się do nas indywidualnie o pomoc w realizacji tematyki regionalnej. Opracowano wówczas tematykę lekcji w zależności od szczebla edukacji wraz

35


ze wskazówkami metodycznymi oraz tematykę lekcji do dyspozycji wychowawcy klasowego. Zaczęły powstawać kąciki i izby regionalne w szkołach i przedszkolach, nauczyciele przy naszej pomocy, opracowywali swoje programy autorskie. Regionalna izba Zespołu Szkół Licealnych i Agrotechnicznych im. Leona Janty-Połczyńskiego może dzisiaj śmiało konkurować ze zbiorami działu etnografii w Muzeum Borów Tucholskich pod względem bogactwa i rzeczowości. By zaspokoić zapotrzebowanie i oczekiwania środowiska nauczycielskiego, zorganizowane zostały warsztaty, wykorzystując wiedzę, umiejętności i doświadczenia lokalnych animatorów i twórców. Realizowano m.in. tematykę: Bory Tucholskie w badaniach etnografów i językoznawców; przeszłość i teraźniejszość sztuki ludowej; kultura materialna i duchowa – wierzenia, obrzędy, zwyczaje i legendy; tradycyjna kuchnia i architektura; pieśni, przyśpiewki, tańce borowiackie; malarstwo na szkle, rzeźba w drewnie, tajniki haftu i plecionkarstwa. Dopełnieniem były zajęcia w Muzeum Borów Tucholskich, Tucholskim Parku Krajobrazowym oraz wycieczki po regionie. Formy pracy to: wykłady, pogadanki, ale największą radość sprawiają pedagogom zawsze zajęcia praktyczne, które dają możliwość przeżycia i wzbudzają chęć własnych poszukiwań. W tej formie doskonalenia wzięło udział stu pięćdziesięciu nauczycieli z powiatu tucholskiego, chojnickiego i świeckiego. Cieszy, że pracę edukacyjną doceniają młodzi nauczyciele. Dowodem jest to, że zgłębiają wiedzę, sami poszukują i odkrywają, dzielą się swoimi doświadczeniami. Można zadać pytanie, czy tego rodzaju działalność towarzystwa jest celowa. Odpowiedź jest twierdząca. W anonimowej ankiecie ewaluacyjnej jedna z uczestniczek warsztatów na pytanie: Co dało Tobie uczestnictwo w zajęciach? – napisała: „Dziękuję, że mogłam uczestniczyć w takiej formie doskonalenia, która różniła się od innych, że pozwoliła mi głębiej odczuć wartość kultury mojego regionu, że była odmienną formą i treścią od innych szkoleń, które «zabijają teorią». Moją wiedzę i umiejętności wykorzystam nie tylko w pracy w szkole, ale również w celu integrowania mojego środowiska, w którym mieszkam i pracuję”. Właśnie „praca u podstaw” jest szukaniem sposobu na to, by młode pokolenie nie odwracało się od tradycyjnego kanonu dorobku kulturowego regionu i przeciwdziałaniem dominacji kultury masowej. BTK od samego początku istnienia skutecznie popularyzuje tradycje, historię i współczesną kulturę regionu poprzez słowo drukowane. W prze-

36


Borowiackie hafty i stroje regionalne

37


szłości był początkowo powielaczowy „Tucholanin” – zeszyt społeczno-kulturalny, publikujący wyniki badań, przyczynki do historii regionu, różnorodną tematykę społeczną, później „Tucholanin” – miesięcznik, następnie „Borowiackie Wieści”. Redaktorem był Józef Sporny, długoletni prezes towarzystwa. Towarzystwo wydawało też okolicznościowe „Zeszyty”, które opisywały poszczególne dziedziny życia kulturalnego, tomiki poezji, informatory, katalogi wystaw i różnego rodzaju broszury. Są one teraz, po latach dokumentami życia społecznego począwszy od 1963 roku. Borowiackie Towarzystwo Kultury również w ostatnich latach przygotowało wydawnictwo ciągłe dla czytelników. W 2005 roku ukazał się pierwszy numer „Zapisków Tucholskich”. BTK zdecydowało się na ponowne wydawanie czasopisma społeczno-kulturalnego, które rejestrowałoby jego dorobek zarówno kulturalny, jak i społeczny, aby ten dorobek miał gdzieś swój stały ślad. Instytucją sprawczą projektu zostało BTK, a pieniądze na jego realizację pochodziły z budżetu miasta, z tzw. zadań miejskiej biblioteki. Redaktorką wydań została autorka niniejszego tekstu – prezes Borowiackiego Towarzystwa Kultury. W słowie wstępnym do pierwszego numeru określono cele nowo powstałego czasopisma: „wydawnictwo ma w przystępnej formie przedstawiać historyczny i aktualny dorobek badań i myśli twórczej, kulturę duchową i materialną regionu, twórczość artystyczną profesjonalną, ludową i amatorską”. Zaznaczono w nim ponadto, że łamy periodyku są udostępnione dla autorów reprezentujących różne dziedziny życia społecznego i wyrażono ufność, że pozwoli to chociaż w części dać obraz kreatywności społeczeństwa, odzwierciedlając jego krajobraz kulturowy. Treść każdego z sześciu roczników „Zapisków Tucholskich” podzielona była na następujące działy: „Artykuły – Referaty”, „Materiały źródłowe”, „Sprawozdania – Doniesienia – Komunikaty”, „Bibliografia”, „Poezja”, „Pro memoriam”, „Wspomnienia”, „Legendy”. Ze smutkiem trzeba przyznać, że zaprzestano publikowanie „Zapisków…” z przyczyn niezależnych od towarzystwa. Inną inicjatywą wydawniczą na tucholskim rynku jest druk okolicznościowy, jednodniówka o charakterze historycznym wydawana cyklicznie przez Borowiackie Towarzystwo Kultury z okazji święta patronki miasta – świętej Małgorzaty – i nosi tytuł „Posłaniec świętej Małgorzaty”. Ukazuje się raz w roku, w dniu święta patronki. Do tej pory wydano dwanaście

38


numerów „Posłańca” (w latach 2005–2017). Przygotowaniem gazetek zajmuję się osobiście jako prezes towarzystwa, zapraszając do publikowania w nich mieszkańców miasta. Pomysł na wydawanie takich jednodniówek zrodził się w trakcie jednego z obchodów święta patronki miasta. Działacze BTK postanowili wnieść w obchody święta element edukacyjny, zwłaszcza, że pierwsze dwa obchody święta (istnieją od 2003 roku) były bez gazetki i nie pozostał po nich widoczny ślad. Corocznie BTK zgłasza projekt w ramach konkursu na tzw. zadania powierzone lub zlecone i stąd otrzymuje dofinansowanie od miasta, które pokrywa koszty druku. Pozostałe wydatki realizowane są społecznie. Nakład jednodniówek wynosił dotąd od 400 do 1000 egzemplarzy, w zależności od możliwości finansowych. Rozpowszechniane są w dzień patronki. W całości poświęcane są one zagadnieniom związanym z kultem św. Małgorzaty i historią miasta, tym samym stanowią swoisty dodatek do obchodów święta. Każdy z dotychczas zredagowanych „Posłańców” poświęcony był innym wydarzeniom lub rocznicom. Różnorodność wydawnictw ciągłych Borowiackiego Towarzystwa Kultury wskazuje, że stale jest ono zaangażowane w życie społeczności. Początkowo tytuły wydawane pod szyldem BTK związane były z samorządem, władzami miasta. Wraz z przemianami roku 1989 i rodzącą się lokalnością, większy nacisk położono na sprawy dotyczące samych tucholan, by ostatecznie skupić się na zagadnieniach kulturalnych, historycznych, które przyczyniają się zarówno do promocji regionu, jak i zwiększenia wiedzy o Małej Ojczyźnie wśród jej mieszkańców. Warto w tym miejscu wspomnieć, że towarzystwo prowadzi szeroką działalność wydawniczą, publikując monografie, słowniki biograficzne i gwarowe, albumy, katalogi oraz literaturę o regionie. Półwiecze nieprzerwanej działalności towarzystwa to nieustanna popularyzacja wiedzy o regionie, o jego dziedzictwie i współczesnym krajobrazie kulturowym. W tym miejscu chcę podziękować wszystkim członkom Borowiackiego Towarzystwa Kultury, animatorom kultury, tym współczesnym siłaczkom i siłaczom za ich wkład w ocalanie, promowanie i pomnażanie naszego dziedzictwa, które swoją treścią i formą wzbogaca naszą narodową kulturę. Dedykuję im fragment wiersza Jana Sabiniarza, architekta, malarza i poety, wielkiego miłośnika regionu, urodzonego w Rosochatce, w Borach Tucholskich:

39


Przeszłość i przyszłość tu się kłania I nic uronić nie chcę: dziś Żurawie ślą na pożegnanie Nadzieje wiosny, lata sny. Skowronkiem szczęścia, tęczą marzeń Wzlatujesz w błękit, w słońca blask. Wierzysz – nic złego się nie zdarzy – Tutaj Twe miejsce, tutaj Twój czas.


Maria Pająkowska-Kensik

O literaturze Kociewia (w zarysie) Oprócz ważnych tekstów historycznych i monografii poszczególnych miejscowości, Kociewie jako część Pomorza doczekało się swojego obrazu w tekstach literackich i paraliterackich, ukazujących dawne formy życia codziennego i świąteczną tradycję. Dorobek z tego zakresu, do lat siedemdziesiątych XX wieku, omówił Józef Milewski1. Od tego czasu, na fali umacniania się idei regionalnych, zasób ważnych tekstów znacznie się poszerzył. Równolegle rozwijało się badanie gwar kociewskich jako głównego wyznacznika granic etnicznych i nadal ważnego, choć nie jedynego, wyznacznika regionalnej tożsamości, co do dziś zauważa w swych reportażach Tadeusz Majewski2. Dwie bardzo obszerne księgi, zawierające referaty z Biesiad Literackich (ss. 383 i 409), organizowanych w Czarnej Wodzie od 1993 roku3, pokazują jak rozległa jest przestrzeń regionalnego piśmiennictwa. Nim zostanie opracowana historia literatury kociewskiej obejmująca teksty, w których choćby fragmentarycznie tworzywem literackim jest gwara, ale też teksty twórców pochodzących z naszej ziemi lub o niej piszących, warto w zarysie omówić ciekawe przykłady. Pierwszą opublikowaną i do dziś bardzo znaczącą pozycją jest dramat Bernarda Sychty, Wesele kociewskie (1959) w całości napisany nieco stylizowaną gwarą środkowokociewską, o czym świadczy składnia wypowiedzi bohaterów oraz duże nasycenie archaizmami. Profesor H. Popowska-­ 1

J. Milewski, Kociewie w piśmiennictwie i druku, Gdańsk 1980. T. Majewski, Starsza pani pilnuje. O Kociewiu niewygnanym z pamięci, Pelplin 2015. 3  O literaturze Kociewia. Biesiady Literackie, Czarna Woda 1993–2000, red. T. Linkner, Tczew–Pelplin 2003; Literackich Biesiad księga wtóra, red. Tadeusz Linkner, Czarna Woda 2001–2010, Pelplin 2011. 2

41


-Taborska w Słowie wstępnym do Słownika kociewskiego4 bardzo trafnie napisała: „Tak oto otrzymuje Kociewie olbrzymi zbiór słownictwa i kompedium danych związanych z kulturą ludową”. Trzeba tu zaznaczyć, że przy wielu hasłach słownikowych autor przytoczył różne teksty folklorystyczne, od dziecięcych wyliczanek po piosenki i bajki. W dziele B. Sychty znajdujemy prawdziwą „kopalnię różnorakich danych”, fragment jego dzieł został wyniesiony do rangi hymnu kociewskiego. Gwara kociewska występuje również w zbiorze Pieśni z Kociewia Władysława Kirsteina (1970). Pieśni z tego zbioru do dzisiaj pojawiają się w repertuarze dawnych i współcześnie występujących zespołów folklorystycznych, od Piaseckich Kociewiaków po Świeckie Gzuby. W publikacji W. Kirsteina najwięcej jest tekstów przekazanych mu przez Franciszkę Powalską z Pinczyna. Zbiór ludowej poetki i pieśniarki (długo w maszynopisie) doczekał się opracowania i wydania5. Na początku lat osiemdziesiątych XX wieku regionalistów pomorskich ucieszyło pojawienie się Sagi kociewskiej Bolesława Eckerta (1983)6. W powieści fikcja literacka naturalnie przeplata się z wątkami autobiograficznymi. Już tytuł pierwszego rozdziału Na linii Bydgoszcz–Gdańsk wprowadza czytelnika w realia geograficzne i kulturowe Pomorza. Wszystkie miejscowości mają autentyczne nazwy (Laskowice, Komórsk, Nowe, Grudziądz). Kociewianie starali się prowadzić normalne życie pod pruskim zaborem, zachowując nadzieje na powrót Polski. Mimo niechęci do zaborcy, komórszczaki (życiorys autora związany był z Komórskiem) przejmowali – często mimowolnie – różne germanizmy, na przykład durch – ‘zawsze’. Dwa lata później opublikowano Bajki kociewskie Bernarda Janowi7 cza . Bajki są wzorcowym przykładem zapisu gwary kociewskiej. Pisownię zweryfikował sam profesor Bogusław Kreja – wybitny językoznawca, Kociewiak. Teksty B. Janowicza to prozą zapisane krótkie opowiastki z wątkiem fantastycznym. Autor pisał je „z pamięci” na podstawie opowiadania swojej matki. Do dzisiaj bajki są często recytowane podczas konkursów, 4

B. Sychta, Słownictwo kociewskie na tle kultury ludowej, t. 1 i 2, red. H. Popowska-Taborska, Wrocław 1985. 5  K. Sturmowska, Jeszcze zaświeci słoneczko. Wokół pamiętnika Franciszki Powelskiej z Pinczyna, Starogard Gdański 2013. 6  Powieść ukazała się w Gdańsku, liczy 300 stron. 7  Wielokrotnie wydawane, m.in. 1977, 1994.

42


też powszechnie znane. B. Janowicz jest współautorem pięknie wydanego zbioru ponad 500 zwrotów i wyrażeń przysłowiowych – Przysłowia po kociewsku (1998)8. Drugim autorem był Antoni Górski, który używając pseudonimu Wasz Kaźmnirz, w „Gazecie Kociewskiej”9 zamieszczał popularne felietony i gadki po kociewsku. Tematem tych tekstów są sprawy codzienne – pogoda, bieżące wydarzenia w regionie, tradycje. Obszerny wybór felietonów z rysunkami autora ukazał się w Starogardzie Gdańskim w formie książkowej pt. Pory roku (2002). Po transformacji w 1989 roku pojawiły się też czasopisma lokalne, regionalne, w których obecna była tematyka kociewska. Gwarą pisane teksty z naszego regionu zamieszcza „Pomerania”10 i „Kociewski Magazyn Regionalny”11. Od lat siedemdziesiątych XX wieku Kociewie jako region etniczny przeżywa swoje odrodzenie, czemu sprzyjają ludzie kultury i nauki, stowarzyszenia społeczno-kulturalne, prasa oraz inne media. Dobitnie poświadczają to ważne wydarzenia, którymi są kolejne Kongresy Kociewskie – 1995, 2000, 2005, 2010 i ostatni, piąty w 2015 roku, po którym też ukaże się Księga. Równolegle trwa i rozwija się edukacja regionalna „od przedszkoli po uniwersytety”. Początkiem poznania mowy przodków może być książeczka zasłużonego pomorskiego publicysty, Józefa Ziółkowskiego U Andzi i Maćka na Kociewiu (2008). W tym samym roku ukazał się Elementarz gwary kociewskiej opracowany przez Mirosławę Moller i Grzegorza Ollera12. Po III Kongresie Kociewskim (2000) okazało się, że region ma coraz więcej do powiedzenia. Pojawiły się większe teksty pisane w języku ogólnopolskim z wtrąceniami gwarowymi, które oswajają kulturę, poświadczają autentyczność przeżyć, przywołują znane treści. Gwaryzmy pozwalają kreować miniony świat, który wraca, choć tak wiele się już zmieniło. Można zacząć (i warto) od zbioru opowiadań Andrzeja Grzyba Ścieżka przez las. Czarna krew (2003). Znajdujemy dom dziadka i ciekawe opowieści 8

Wydane w Starogardzie Gdańskim, z akwarelami Józefa Olszynki. Ukazuje się od 1989 r. w Wydawnictwie Pomorskim w Tczewie. 10  „Pomerania” od 1963 roku, współcześnie zamieszczane są teksty gwarowe Zyty Wejer, wcześniej Marii Block (Roszak). 11  Społeczno-kulturalne czasopismo, ukazuje się od 1986 roku, teksty gwarowe: Marian Odya, Zyta Wejer. 12  Ognisko Pracy Pozaszkolnej działa też poza Starogardem Gdańskim. 9

43


przy bónkawie, wypowiedzi okraszone gwarą. Autobiograficzna opowieść może być przekonującą zachętą do dalszego poznawania innych obrazów z „ludzkiego trwania zwykłych Pomorzan, a właściwie Kociewian, mimo chaosu i okrucieństwa XIX i XX wieku”. A. Grzybowi bliski był tzw. realizm magiczny. W bogatym dorobku autora już samym tytułem intryguje opowieść – Jan Konrad. Siedem żywotów i jedna śmierć (2006). Na okładce książki można przeczytać: „Żywot Jana Konrada, trwanie pomorskiej rodziny targanej przez wichry historii na pograniczu kociewsko-borowiacko-kaszubskim to główny temat tej opowieści. Uroda regionu przemieniająca się w zgodzie z rytmem natury, baśniowe dziwy i codzienność małej wsi dopełniają ten obraz ludzi i ziemi”. W tym samym roku ukazał się zbiór reportaży Tadeusza Majewskiego Przeplotnia (2006). Autor sam wyjaśnił znaczenie tytułowego słowa. Przeplotnia to nazwa urządzenia z placu zabaw „gdzie nieustannie zmieniane jest miejsce”. Zdaniem autora, przeplotnia jest w każdym „momencie tej książki”. Przeplatają się bowiem nie tylko różne formy tekstów (opowiadania, reportaże, wywiady, felietony), ale też „indywidualne czasy i przestrzenie”. Plecie się też język, gdyż w gwarze „nie należy zabijać emocji” w niej ukrytych. Znamienny też jest inny fragment, w którym T.M. wyraża swój pogląd na temat gwary kociewskiej: I pomyśleć, że poważni ludzie z poważnymi dyplomami niedawno przekonywali mnie, że kociewska gwara to fikcja. Panowie, język jest, a jeżeli język jest, to i naród da się znaleźć.

W 2015 roku ukazała się kolejna książka Tadeusza Majewskiego – Starsza pani pilnuje. O Kociewiu niewygnanym z pamięci. W uwagach końcowych miałam okazję wyrazić swoją radość z czytania tekstów, w których pełno Kociewia: Tę rozmaitość wątków wzbogaca znacznie melodia swojskiej mowy…W reportażach T.M. charakterystycznych kociewskich gwaryzmów znajdujemy sporo, np. draszowelim; nawet psierzyny ukredli; placki ruchanki itd.

Na zapamiętanych faktach, obrazach oparł swoje teksty znany na Kociewiu twórca, Edmund Zieliński, pisząc Na ścieżkach wspomnień (2009).

44


Są to relacje o ludziach i ich sprawach w wyraźnie określonej części regionu. Mamy tu centryfugę i bielawę, i brifkarza. Wymienione leksemy znane są i na południu, na tzw. Kociewiu Świeckim, gdzie też „króluje” często do dzisiaj potwierdzenie – jo… wyraz łączy całe Pomorze. Podobnie droga życiowa wybitnego Kociewiaka, Romana Landowskiego. Urodzony w Świeciu nad Wisłą, przez wiele lat mieszkał, tworzył i działał w Tczewie, by potem zamieszkać w Czarnej Wodzie. Na oswojoną w dzieciństwie ziemię świecką powrócił w książce Powroty do miejsc pamiętanych (1999). Z własnych rodzinnych doświadczeń oraz relacji bliskich poznał autor problemy mieszkańców Pomorza, uznawanych przez okupanta za urodzonych na ziemiach niemieckich i masowo wpisywanych na tzw. volkslistę, później często zsyłanych za to do sowieckiej Rosji. Liczę na to, że cała twórczość R.L. (artykuły, poezja) doczeka się wkrótce oddzielnego opracowania. W niniejszym przeglądzie muszę już pominąć mniej obszerne teksty z Kociewia, np. Jana Wespy13 czy też później wydane teksty Emilii Rulińskiej14. Muszę natomiast zwrócić uwagę na dwie książki, które wydano w 2011 roku. Pisane gwarą, mogą być podstawą scenariuszy w edukacji regionalnej. Anna Juraszewska, Między nami na Kociewiu…15; Barbara Pawłowska, U nas na Kociewiu16. Powyżej wspomniałam ważny dramat B. Sychty i najważniejsze przykłady tekstów prozatorskich. Oddzielnie warto by omówić poezję z Kociewia. Z okazji drugiego Kongresu Kociewskiego ukazał się wybór Kociewie. Antologia poezji (2000) w opracowaniu Jerzego Cherka. Znajdujemy w tym wiersze: Zygmunta Bukowskiego, Andrzeja Grzyba, Romana Landowskiego, Jana Majewskiego i ks. Franciszka Kameckiego. Kociewie obecne jest też w utworach Stanisława Sierki i innych twórców-poetów. Dobrze, że postanowiono utrzymać pomysł organizowania Biesiad Literackich i trzecia księga powstaje…

13

J. Wespa, Rodzinna moja ziamnio, Gdańsk 1981. E. Rulińska, Wybór wierszy kociewskich, Starogard Gdański 1994. 15  Jest to wybór gawęd i widowisk w gwarze kociewskiej. 16  Podtytuł – Scenki gwarą. 14

45


Aleksandra Paprot

Co o Żuławach każdy wiedzieć powinien? Wstęp Żuławy to region, który przez wiele lat znajdował się poza zainteresowaniem turystów. Nie bez przyczyny lokalni działacze promowali ten obszar jako „krajobraz dla konesera”. Zakładano, że tylko nieliczni będą w stanie docenić specyfikę Żuław, regionu nizinnego, poprzecinanego siecią rzek, kanałów i dróg śródpolnych, których kierunek wyznaczają rzędy wierzb. Pisał o nich Ludwig Passarge podczas podróży w 1856 roku: Brzegi rowów obsadzone są wierzbami, rosnącymi po częstokroć w kilku rzędach (…). Te szczególne, bardzo żywotne i odporne na klimat drzewa określają właściwą fizjonomię tych okolic. (…) Zadomowiona we wszystkich częściach tych ziem, wita nas, jak stara znajoma, wszędzie tam, gdzie postawimy naszą stopę1.

Co więcej, w okresie jesienno-zimowym trudno uniknąć tutaj błota, które nieraz utrudnia zwiedzanie i dotarcie do wielu ciekawych zabytków kultury materialnej. Żuławy to region dość nietypowy na mapie Pomorza. Nie posiada reliktów tradycyjnej kultury ludowej, np. stroju, haftu, zwyczajów i obrzędów, które współcześni Żuławiacy mogliby kultywować i utożsamiać się z nimi. Oskar Kolberg po podróży w 1875 roku o mieszkańcach Żuław napisał: Na Nizinach (Niederung) lud bogaty, ale bardzo zmaterializowany – meble sute, kareta często i fortepian etc., ale dlatego żona i córka są gospodarne (są tu i Mennonici – Manisty). Lud ociężały – leniwy w myślach, długo się namyślający, w pra1

L. Passarge, Z wiślanej delty. Tczew, Gdańsk, Żuławy, Malbork. Szkice z podróży 1856, Wydawnictwo Oskar, Gdańsk 2016, s. 209.

46


cy jednak wytrwały, gdy dla siebie. (…) W Nizinach mieszkają Niemcy. Jest to lud tłusty, nalany, ociężały, ale cierpliwy i wytrwały. Lecz niezbyt pracowity, gdyż ziemia wyborna i dobre daje utrzymanie. Jedzą ogromnie tłusto, na chleb z masłem kładą ser i ten jeszcze smarują masłem na wierzch. Widząc to, flisak wziął śledzia i solą go osypał w oczach Żułowca2.

Wreszcie Żuławy to region o przerwanej ciągłości kulturowej. W 1945 roku ludność zamieszkująca ten obszar musiała opuścić swoją „małą ojczyznę”. Jednocześnie wraz z zakończeniem drugiej wojny światowej na Żuławy dotarli nowi osadnicy i przesiedleńcy, którzy mieli zamieszkać na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Ich bagaż kulturowy wpłynął na współczesny wizerunek regionu. Dziś mieszkańcy Żuław poszukują swojej tożsamości i symboli. Podejmują się coraz to nowych działań mających na celu promowanie regionu. Popularyzują turystykę związaną z dziedzictwem kulturowym, zabytkami hydrotechnicznymi czy terenami położonymi poniżej poziomu morza. Odtwarzają i wytwarzają nowe tradycje, które mają budować markę i pozycję regionu w skali województwa czy nawet kraju. Dotychczasowe działania rozbudziły zainteresowanie wielu osób regionem. W ostatnich latach można zaobserwować wzmożony ruch turystyczny na Żuławach. Na szlakach domów podcieniowych, cmentarzy mennonickich można spotkać już nie tylko potomków ludności pochodzenia niemieckiego, mieszkającej tu przed wojną, ale i współczesnych Żuławiaków zainteresowanych swoim regionem oraz mieszkańców regionów sąsiednich. Przed wyjazdem na Żuławy warto jednak nieco bliżej poznać ich specyfikę społeczno-kulturową, dlatego w artykule chciałabym przedstawić krótką historię regionu w kontekście osadnictwa i jednocześnie obraz wielowiekowych zmagań człowieka z żywiołem wody, co w konsekwencji wpłynęło na krajobraz kulturowy Żuław. Żuławy to nizinna kraina geograficzna poprzecinana rzekami i ciekami wodnymi. Region ten wchodzi w skład Pobrzeża Wschodniopomorskiego3. 2

O. Kolberg, Dzieła wszystkie. Pomorze, t. 39, Polskie Towarzystwo Ludoznawcze, Wrocław–Poznań 1965, s. 43–44. 3  J. Szukalski, Żuławy Wiślane, Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, Warszawa 1975, s. 3.

47


Od zachodu graniczy z Pojezierzem Kaszubskim, od północy z Mierzeją Wiślaną i Zalewem Wiślanym, od wschodu z Wysoczyzną Elbląską i z Pojezierzem Iławskim. Żuławy przypominają trójkąt, którego dolny wierzchołek ma swój początek w pobliżu miejscowości Piekło i Biała Góra, gdzie Nogat wypływa z Wisły i tworzy się delta. W obrębie Żuław można wyróżnić trzy jednostki terytorialne. Na zachód od linii Wisły do granicy z regionem Kociewia i Kaszub aż do Gdańska są to Żuławy Gdańskie, zwane niekiedy Steblewskimi. Obszar delty Wisły to z kolei Żuławy Wielkie (zamiennie nazywane Wielkimi Żuławami Malborskimi). Trzecia część Żuław to Żuławy Elbląskie – na wschód od rzeki Nogat, sięgające aż za jezioro Druzno. Wyróżnia się także Małe Żuławy Malborskie, na wschód od Malborka do okolic miejscowości, takich jak Fiszewo, Żuławka Sztumska. Z kolei samą nazwę regionu badacze łączą z jego położeniem, charakterem gleb oraz roślinnością, która kiedyś porastała ten teren. Jerzy Szukalski podawał, że językoznawcy kojarzyli nazwę regionu z żułem – namułem leśnym4 czy osadem rzecznym. Inni z kolei podają, że Żuławy związane są ze staropruskim słowem określającym wyspę – solov, która została spolszczona, ponieważ w języku litewskim sala oznacza wyspę, želu – zielenieje, žole – trawa5. Pierwsze ślady osadnictwa odkryto w obecnie najwyżej położonej części południowej Żuław Wielkich, które datuje się na ostatni okres epoki kamienia (ok. 2500–1700 r. p.n.e.). Na północy od Nogatu odnaleziono ślady osad neolitycznych6. Bagnisty teren nie zachęcał ludzi do osiedlania się. Przez wiele wieków teren delty Wisły narastał, zwiększając swą powierzchnię. Dopiero tak naprawdę czasy krzyżackie przyniosły duże zmiany dla Żuław. Już wtedy zajęto się regulacją rzek i cieków wodnych, osuszano duże obszary ziemi. Warto wspomnieć, że to właśnie w 1407 roku Wielki Mistrz Zakonu Krzyżackiego, Konrad von Jungingen, powołał pierwszy Związek Wałowy na Żuławach Gdańskich. Na czele okręgu wałowego znajdował się nadzorca, książę wałowy – dygraf oraz przysiężni 4

J. Szukalski, op. cit., s. 9. Z. Gloger, Geografia historyczna ziem dawnej Polski, Warszawa 1991, s. 159. 6  J. Szukalski, op. cit., s. 79. 5

48


wałowi na stanowiskach zarządców7. W kolejnych wiekach struktura związków wałowych rozwijała się, co pozwoliło na rozwój rolnictwa na Żuławach. Jak pisał Przemysław Szafran, gleby te należały „do najżyźniejszych, zapewniających najwyższe plony. Są to bowiem głównie mady, zwane żuławskimi”8. Ważne miejsce na kartach historii Żuław zajmują mennonici, anabaptyści, którzy przybyli na ten obszar już w pierwszej połowie XVI wieku, głównie z Niderlandów. Prześladowani członkowie tej wspólnoty religijnej ze względu na wyznanie szukali schronienia w innych państwach Europy. Menonitom przewodził Menno Simons – były duchowny katolicki z Fryzji, który w dobie reformacji zachęcał do „reform, które byłyby oparte o nauki Chrystusa (…); wzywał do tworzenia kongregacji osób praktykujących baptyzm, dbania o słabych i biednych, odrzucenia wojny i przemocy”9. Królestwo Polskie w tym okresie było państwem prowadzącym dość tolerancyjną politykę religijną, dlatego mennonici tak chętnie przybywali nie tylko na Żuławy, ale także na obszar Doliny Wisły (okolice Kwidzyna, Świecia, Torunia). Mennonitom w delcie Wisły przekazywano ziemię na długoterminową dzierżawę, a wsie przez nich zamieszkiwane stały się znane z wysokiego poziomu gospodarowania. Ciekawym źródłem opisującym przybycie i rolę mennonitów na Żuławach jest fragment kroniki z kościoła mennonickiego z Orłowskiego Pola: Nowy Dwór i okolice, zanim zostały zasiedlone przez mennonitów, były w większości bagnistym, nieużytecznym terenem, pokrytym trzciną i krzakami. Teren został wydzierżawiony od polskiego króla przez braci: Jana, Szymona i Stefana Loitz. (…) W roku 1562 (…) zaprosili mennonitów z Holandii i innych krajów. Ci ludzie uczynili z wielkich i małych wysp (Żuławy) zdolne do uprawy ziemie, budując groble (…). Zbudowali wiatraki i wykopali rowy melioracyjne10.

7

K. Cebulak, Delta Wisły powyżej i poniżej poziomu morza, Stowarzyszenie Żuławy i Lokalna Grupa Działania Żuławy i Mierzeja, Nowy Dwór Gdański 2010, s. 19. 8  P. Szafran, Żuławy Gdańskie w XVII wieku. Studium z dziejów społecznych i gospodarczych, Wydawnictwo Morskie, Gdańsk 1981, s. 14. 9  E. Kizik, Mennonici na Żuławach, [w:] Mennonici na Żuławach. Ocalone dziedzictwo, Muzeum Narodowe w Gdańsku, Gdańsk 2007, s. 14. 10  P.J. Klassen, Ojczyzna dla przybyszów. Wprowadzenie do historii menonitów w Polsce i Prusach, ABORA, Warszawa 2002, s. 33.

49


Wielu badaczy rozpatruje okres krzyżacki i mennonicki jako ważne etapy osadnictwa w regionie. Oprócz nich wyróżnia się m.in. okres wczesnośredniowieczny – do 1308 roku, okres pruski i czasy porozbiorowe od 1772 do 1945 roku oraz czasy najnowsze – po 1945 roku do współczesności11. To właśnie 1945 rok stanowi istotną dla Żuław cezurę czasową. Konsekwencje drugiej wojny światowej sprawiły, że dotychczasowi mieszkańcy regionu, głównie pochodzenia niemieckiego, zostali zmuszeni do opuszczenia swoich rodzinnych stron i wyjechania na zachód Europy. Ich domy i gospodarstwa zajęli nowi osadnicy – przesiedleńcy (przymusowi i dobrowolni) z centralnej i południowo-wschodniej Polski (Mazowsza, Lubelszczyzny, Kielecczyzny, Podkarpacia), Kresów Wschodnich czy Ukraińcy (w ramach akcji „Wisła” z 1947 r.). Znaleźli się oni w regionie obcym, nie posiadali również wiedzy o tym, jak pracować na urodzajnej, ale trudnej ziemi żuławskiej. Co więcej, w okresie powojennym znaczna część regionu była jeszcze zalana z powodu przerwanych wałów i zniszczonych urządzeń hydrotechnicznych w wyniku działań wojennych. Wiele osób przybycie na Żuławy traktowało jednak jako pobyt tymczasowy. Wierzono, że po kilku latach osadnicy będą mogli bez problemów wrócić do swoich domów pozostawionych w innych częściach Polski. W większości przypadków tak się jednak nie stało. Poczucie tymczasowości wpływało na negatywny stosunek nowych mieszkańców regionu do dziedzictwa kulturowego. Wciąż pamiętano krzywdy wyrządzone Polakom w czasie wojny przez Niemców, a materialne ślady kultury Żuław uznawano właśnie za niemieckie. Można wskazać wiele aktów przejawów niechęci wobec przedwojennych kościołów i cmentarzy ewangelickich czy mennonickich. Ponadto polityka władz PRL-u nie sprzyjała zachowywaniu pamięci o dawnych mieszkańcach tym ziem. W myśl hasła „Stare Ziemie Piastowskie wróciły do Macierzy” propagowano polskość Ziem Odzyskanych. Stąd nacisk kładziony na budowanie tożsamości mieszkańców na poziomie narodowym. Na wiele lat ślady i pamiątki po dawnych mieszkańcach Żuław zostały celowo „zapomniane”. Dopiero po 1989 roku i transformacji ustrojowej 11

B. Lipińska, Żuławy Wiślane ochrona i kształtowanie zabytkowego krajobrazu, Stowarzyszenie Żuławy, Nowy Dwór Gdański 2011, s. 19–30.

50


w Polsce rozwinął się regionalny ruch społeczny, który rozpoczął proces „odpominania” historii tego obszaru. Konglomerat wielu kultur, nacji i wyznań przez wiele wieków kształtował obraz Żuław. Jak podaje Anna Weronika Brzezińska: Współczesna kultura żuławska to wypadkowa wielu doświadczeń, losów jednostek i rodzin. (…) Regionalna tożsamość żuławska dopiero się tworzy, konstytuuje, organizuje, poddaje ciągłej weryfikacji elementy dziedzictwa, przywiezionego przez członków społeczności lokalnych i tego zastanego, będącego spuścizną po poprzednich mieszkańcach12.

Przed 1945 rokiem na dziedzictwo kulturowe Żuław przez wiele wieków wpływała kultura plemion Bałtyjskach, słowiańskich, osadników z Niderlandów, ludności niemieckiej czy również ludności migrującej na te tereny z regionów ościennych w celach zarobkowych, np. z Kaszub czy Kociewia. Po 1945 roku spotkały się tutaj z kolei kultury: kielecka, krakowska, mazowiecka, lubelska, litewska, wołyńska, lwowska i ukraińska13. Różnorodność kultur występujących na tym obszarze sprawia, że we współczesnych działaniach regionalistów z Żuław można doszukać się odwoływania się do różnego typu narracji o przeszłości. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku na Żuławach pojawili się ponownie mennonici. Przyjeżdżali w ramach wycieczek sentymentalnych, aby po wielu latach odwiedzić groby swoich bliskich, czy pokazać swoim dzieciom domy, w których żyli. Niektórzy z nich nawiązali wtedy pierwsze kontakty ze współczesnymi mieszkańcami regionu. Wśród osób zaangażowanych ze strony polskiej był dr Arkadiusz Rybak (1929–2011) – były dyrektor Ośrodka Doradztwa Rolniczego w Starym Polu, Bolesław Klein – działacz i regionalista z Nowego Dworu Gdańskiego (1929–2012) oraz Roman Klim – regionalista, założyciel i kierownik Muzeum Wisły w Tczewie (1940– 2000). Ważnym zwieńczeniem tych relacji, a zarazem początkiem dla dalszych działań, było podjęcie prac porządkowych na cmentarzu menno12

A.W. Brzezińska, Mieszkając na Żuławach… Tożsamości kulturowe mieszkańców regionu, [w:] Jesteśmy stąd. Dom na Żuławach, red. M. Grosicka, Starostwo Powiatowe, Malbork 2008, s. 55–56. 13  Tamże, s. 47.

51


nickim w Stogach koło Malborka. Duża grupa mennonitów przyjechała do tej żuławskiej wsi, by przywrócić pamięć i świetność tej nekropolii. We współpracy z mieszkańcami Stogów ogrodzono i uporządkowano teren cmentarza. Ważną postacią dla tej inicjatywy był Helmut Reimer, mennonita z Düsseldorfu (1918–1991), który dawniej mieszkał w Stogach, czyli niemieckim Heubuden. W czasie trwania prac zmarł nagle. Zgodnie z jego życzeniem został pochowany w Stogach14. Tematyka mennonicka okazała się być ciekawym i nośnym tematem, dlatego działacze regionalni z obszaru delty Wisły w latach dziewięćdziesiątych XX wieku zaczęli promować Żuławy jako region zamieszkiwany przez mennonitów. Głównym ośrodkiem kształtującym wiedzę mieszkańców na temat tej mniejszości religijnej było otwarte w 1994 roku w Nowym Dworze Gdańskim Muzeum Żuławskie. Pasjonaci i aktywiści lokalni związani ze Stowarzyszeniem Miłośników Nowego Dworu Gdańskiego – Klubem Nowodworskim – współorganizowali kolejne Zjazdy Mennonickie na Żuławach15. Współpraca z mennonitami zaowocowała przekazaniem w 2004 roku na stałe wystawy „Polskie poldery – holenderscy mennonici w delcie Wisły 1540–1788–1945” przez gminę mennonicką z Harlemu w Holandii16. Muzeum Żuławskie w 2010 roku rozbudowano i dokonano jego gruntownego remontu. Placówka została przemianowana na Żuławski Park Historyczny i na nowo otwarta w kwietniu 2011 roku. Od tej pory stanowi ważny punkt na mapie Żuław. Rdzeniem ekspozycji muzealnej jest wystawa „Stolica Żuław. Delta Wisły”, na której można zobaczyć elementy wiatraka odwadniającego czy nagrobki z cmentarzy żuławskich. W trakcie zwiedzanie prezentowany jest także film o przedwojennych mieszkańcach Żuław pt. „Naznaczeni krajobrazem”. Oprócz wystawy o mennonitach można zwiedzić także ekspozycję „Strych pełen osobliwości” prezentującą głównie przedwojenne przed14

Helmut Reimer początkowo został pochowany na cmentarzu komunalnym w Malborku, dopiero w 1995 r. jego szczątki zostały przeniesione na cmentarz katolicki w Stogach. 15  I Międzynarodowy Zjazd im. Helmuta Reimera odbył się 4 czerwca 1993 r. w Stogach i w Muzeum Wisły w Tczewie, por. R. Klim, Posłowie, [w:] Materiały Pierwszego Zjazdu Mennonitów im. Helmuta Reimera, red. R. Klim, Tczew 1994, s. 69–76. 16  B. Chudzyńska, Muzeum Żuławskie, „Prowincja. Kwartalnik Społeczno-Kulturalny Dolnego Powiśla i Żuław” 2014, nr 3 (17), s. 65.

52


Członkinie Stowarzyszenia IWA – Integracja – Współpraca – Aktywność podczas prezentacji życia mennonitów na Żuławach (fot. A. Paprot)

mioty gospodarskie i codziennego użytku, a także „Magazynek Strażnika Wałowego”. Żuławski Park Historyczny ma także swoją filię we wsi Żelichowo-Cyganek. Utworzono tam cmentarz jedenastu wsi – lapidarium kamieni nagrobnych z Żuław. W otoczeniu lapidarium znajduje się także dom podcieniowy – przeniesiony ze wsi Jelonki z okolic Jeziora Druzno, a także cerkiew greckokatolicka. Cyganek nad rzeką Tugą to kolejne miejsce, ważne na mapie Żuław, ponieważ doskonale prezentuje specyfikę wielokulturowości regionu w kontekście religijnym i kulturowym. Skupia w sobie kilka wieków procesów osadniczych i działań społeczno-kulturalnych na rzecz ochrony dziedzictwa krajobrazu kulturowego Żuław. Ruch regionalny kształtuje się także w innych częściach regionu. Ciekawym miejscem jest dom podcieniowy w Trutnowach na Żuławach

53


Od góry: Dom podcieniowy w Gniazdowie, niżej: Dom podcieniowy w Miłocinie (fot. A. Paprot)

54


Cmentarz mennonicki w Markusach (fot. A. Paprot)

55


Gdańskich, który zamieszkało i wyremontowało małżeństwo miłośników regionu. W 2002 roku zabytkowy dom stał się także siedzibą Stowarzyszenia Żuławy Gdańskie17. Od tego czasu odbywają się tam liczne spotkania tematyczne poświęcone tematyce regionalnej i lokalnej. Jedną ze sztandarowych imprez jest „Niebo w gębie”, która wiąże się z promocją kulinariów Powiatu Gdańskiego. Na piętrze domu podcieniowego znajduje się makieta – skansen miniatur żuławskich prezentująca tradycyjne budownictwo regionu. Dom jest udostępniany do zwiedzania dla turystów. Stanowi ważne centrum wydarzeń kulturalnych na Żuławach Gdańskich. Z kolei na Żuławach Elbląskich działa wiele stowarzyszeń, których aktywność skupia się na rodzinnej miejscowości. Dobrym tego przykładem jest wieś Oleśno i działające tam Stowarzyszenie Mieszkańców Wsi Oleśno „Oleśno – wieś z pomysłem”. Na uwagę zasługuje prowadzona przez nie Stodolarnia, miejsce spotkań mieszkańców i działań kulturalnych. Zostało stworzone przez mieszkańców, którzy wspólnie gromadzą tam zabytkowe eksponaty życia codziennego charakterystyczne dla regionu. Zorganizowali także lokalną biblioteczkę. Oprócz Stodolarni stowarzyszenie organizuje wiele imprez mających na celu odtwarzanie tradycji kultury niematerialnej związanej z kulinariami i zwyczajami dorocznymi, np. przez przygotowywanie mennonickiej zupy kosiarza na retro-żniwa organizowane we wsi. Podobną drogę działalności obrało Stowarzyszenie „IWA” (Integracja – Współpraca – Aktywność) z Władysławowa koło Elbląga, które skupia swą działalność na przywracaniu tożsamości na obszarze dawnego Ellerwald (niem. las olchowy). Jeszcze kilka wieków temu był to niezamieszkany, podmokły teren: W 1563 roku wytyczono 5 równoległych grobli biegnących zew wsch. na zach. od miasta [Elbląg – A.P.] i wydzielono 435 działek odpowiadających liczbie parcel na Starym Mieście. (…) Układ wsi przy groblach był powiększoną trawestacją układu elbląskiego18.

17

Stowarzyszenie Żuławy Gdańskie, http://zulawy.org [dostęp: 31.10. 2016]. J. Domino, Adamowo, Władysławowo, Janowo, Kazimierzowo, Helenowo, Wikrowo – historia wsi, [w:] Przeszłość i teraźniejszość Krainy Żuławskiej Wierzby, Stowarzyszenie „IWA” Integracja – Współpraca – Aktywność, Władysławowo 2013, s. 26. 18

56


Na obszarze Ellerwaldu znalazły się wsie, które potem zostały zamieszkane głównie przez mennonitów. Współcześni mieszkańcy wsi z tego terenu zdecydowali się podjąć współpracę, by dbać o lokalne dziedzictwo kulturowe. Panie zrzeszone w stowarzyszeniu postanowiły uszyć stroje inspirowane ubiorem, jakie nosiły dawniej mennonitki na Żuławach. Jednocześnie liderzy nie zapominają o powojennym dziedzictwie kulturowym i chętnie promują przy okazji lokalnych festynów pierogi z nadzieniami charakterystycznymi dla kuchni kresowej. Ta wielowątkowość działań podejmowanych na rzecz promocji i przywracania pamięci regionu pokazuje tak naprawdę, że współcześni mieszkańcy Żuław odczuwają potrzebę poszukiwania wyznaczników własnej tożsamości. Odwołują się do tradycji minionych, przywiezionych, jak i zupełnie nowych – tym samym tworząc własną kulturę lokalną i regionalną. Zwiedzanie Żuław warto rozpocząć od Żuławskiego Parku Historycznego w Nowym Dworze Gdańskim. Poznanie kontekstu istnienia i funkcjonowania tego regionu jest konieczne, aby na dalszych etapach zrozumieć krajobraz kulturowy regionu. W okresie letnim można skorzystać z przejazdu na Mierzeję Wiślaną kolejką wąskotorową w ramach kursów Żuławskiej Kolei Dojazdowej. Co ciekawe, w 2016 roku ŻKD zdobyło tytuł „Najlepszy produkt turystyczny województwa pomorskiego 2016” w konkursie organizowanym przez Pomorską Regionalną Organizację Turystyczną19. Po drodze warto wstąpić do wspomnianego już wcześniej Cyganka i zwiedzić cerkiew greckokatolicką, lapidarium jedenastu wsi i dom podcieniowy „Mały Holender”. Z Cyganka już niedaleko do miejscowości Osłonka, gdzie znajduje się stacja pomp wybudowana w 1943 roku i po remoncie do dziś „umożliwiła obniżenie poziomu wody w zlewni Kanału Panieńskiego o ponad 2 metry i osuszenie części Zalewu Wiślanego, zwanego Zakątkiem Stobieckim”20. Okolice Osłonki to najmłodszy teren w Polsce. 19

Żuławska Kolej Dojazdowa, http://kolejzulawska.pl/wygralismy-zkd-z-tytulemnajlepszego-produktu-turystycznego [dostęp: 31.10. 2016]. 20  Stowarzyszenie Kochamy Żuławy, http://kochamyzulawy.pl/index.php/nasze-dzialania/zwiedzamy-zulawy/61-hydrotechniczne-zulawy-relacja-z-wycieczkirowerowej [dostęp: 31.10. 2016].

57


Wiatrak w Palczewie (fot. A. Paprot)

58


Innym ważnym zabytkiem hydrotechnicznym jest śluza w Białej Górze, gdzie można zobaczyć, w jaki sposób reguluje się wodę na rzece Nogat. Obie miejscowości posiadają również przystanie żeglarskie w ramach Pętli Żuławskiej. Pętla to: (…) atrakcyjna turystycznie i przyrodniczo droga wodna łącząca ze sobą szlaki wodne Wisły, Martwej Wisły, Szkarpawy, Wisły Królewieckiej, Nogatu, Wisły Śmiałej, Wielkiej Świętej – Tugi, Motławy, Kanału Jagiellońskiego, rzeki Elbląg i Pasłęki, a także wody Zalewu Wiślanego. To 303 km niezapomnianej przygody, którą można przeżyć płynąc kajakiem, jachtem, łodzią motorową lub hausbotem21.

Dla osób chcących poznać zabytki budownictwa charakterystycznego dla regionu Żuław ciekawy okaże się Szlak Domów Podcieniowych na Żuławach Gdańskich, który wiedzie przez wsie: Koszwały, Miłocin, Trutnowy, Osice, Steblewo i Koźliny. Inny szlak tematyczny to „Szlak Mennonitów”, który właściwie przebiega przez wszystkie części Żuław, ukazując zabytkowe domy i budynki gospodarcze, cmentarze oraz domy modlitwy, a także zabytki hydrotechniczne. Szlak ten „jest osią rozwoju turystyki na Żuławach. Na trasie od Gdańska do Elbląga łączy atrakcje krajoznawcze związane z historią osadnictwa w delcie Wisły”22. W ostatnich latach zostało wydanych wiele przewodników turystycznych po Żuławach uwzględniających trasy dla rowerzystów. Wśród nich warto zwrócić uwagę na Żuławy rowerem23, wydane przez Wydawnictwo Region czy Przewodnik turystyczno-krajoznawczy po powiecie malborskim24, wydany przez Stowarzyszenie Gmin i Powiatu Malborskiego. Żuławy okazują się być regionem idealnym na wyprawy rowerowe z rodziną czy znajomymi. Wiele stowarzyszeń zajmuje się organizacją bezpłatnych wycieczek krajoznawczych po poszczególnych miejscowościach czy gminach. Stowarzyszenie „Kochamy Żuławy” od 2014 roku realizuje cykl wycieczek, w ramach projektu „Zwiedzamy Żuławy”. Turyści i miłośnicy 21

Pętla Żuławska, http://www.petla-zulawska.pl/index.php?id=podstrony&idd=27&lang=pol&kat=15 [dostęp: 31.10. 2016]. 22  G. Gola, Szlak Mennonitów, „Rocznik Żuławski” 2008, s. 109. 23  K. Manikowska, T. Wąsik, Żuławy rowerem, Wydawnictwo Region, Gdynia 2012. 24  Przewodnik turystyczno-krajoznawczy po powiecie malborskim, Stowarzyszenie Gmin i Powiatu Malborskiego, Malbork 2015.

59


regionu podczas nich mają okazję zwiedzać wnętrza prywatnych zabytkowych domów podcieniowych oraz poznawać lokalne tradycje kulinarne.

Podsumowanie Żuławy w pierwszej chwili dla przyjezdnych wydają się być niezbyt urozmaiconym i mało interesującym regionem. Ostatnie lata pokazują jednak, że staje się on ciekawym miejscem dla osób zainteresowanych turystyką kulturową. Eksponuje się tutaj wielokulturową historię regionu zarówno w wymiarze dziedzictwa materialnego, jak i niematerialnego. Żuławy przedstawia się przede wszystkim jako region, który jest świadectwem wielowiekowych zmagań człowieka z żywiołem wody. To ona determinowała charakter osadnictwa, lokowania wsi, budownictwa czy wreszcie uprawy ziemi. Powojenne wysiedlenie ludności niemieckiej i przesiedlenie na te tereny nowych osadników zmieniły oblicze Żuław. Po wielu dekadach od zakończenia drugiej wojny światowej społeczności lokalne i nowe pokolenia Żuławiaków zaczynają poszukiwać swoich korzeni, ale z uwzględnieniem przeszłości regionu. Potrzeba budowania własnej – żuławskiej tożsamości, poczucia odrębności kulturowej na mapie Pomorza jest z kolei umocowana w zacieśnianiu więzi z zamieszkiwaną przestrzenią, chociażby przez zaangażowanie w działania lokalnych stowarzyszeń. Jak pisze Wojciech Łukowski: Identyfikacja z przestrzenią stymuluje do aktywności. (…) Fizyczna przestrzeń przedstawia się jako terytorialny obszar projekcji wartości, sensów, społecznych odniesień (…). Stanowi ona zatem ważny nośnik informacji i znaczeń, a tym samym składnik komunikacji społecznej25.

Żuławy są na etapie odtwarzania i tworzenia na nowo swojej kultury regionalnej. Duże nadzieje należy pokładać w ruchu regionalnym, jaki tworzą już nie tylko społecznicy, ale także elity lokalne: przedstawiciele instytucji kultury, samorządowcy czy naukowcy. To najczęściej osoby urodzone na Żuławach, które traktują je jako swoją małą ojczyznę. 25

W. Łukowski, Społeczne tworzenie ojczyzn, Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa 2002, s. 84.

60


Wojciech Szramowski

Działania na rzecz regionalizmu w Bibliotece Uniwersyteckiej w Toruniu Działalność proregionalna Biblioteki Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu ma kilka form. Biblioteka posiada zbiory regionalne wydzielone w ramach Czytelni Pomorzoznawczej oraz Kujawsko-Pomorskiej Biblioteki Cyfrowej. Poza tym w Bibliotece Uniwersyteckiej w Toruniu organizuje się szereg imprez i wydarzeń o charakterze regionalnym. Czytelnia Pomorzoznawcza powstała w 1975 roku z inicjatywy dr. Henryka Baranowskiego w celu ułatwienia czytelnikom korzystania z literatury głównie historycznej, dotyczącej Pomorza Przedniego, Zachodniego, Gdańskiego wraz z ziemią chełmińską, Warmii, Mazur, terenu dawnych Prus Wschodnich aż po Kłajpedę, a także Litwy, Łotwy i Estonii oraz krajów skandynawskich. Księgozbiory Czytelni Pomorzoznawczej stanowią niezwykle cenny warsztat do badań naukowych, z którego korzysta wielu naukowców zarówno polskich, jak i zagranicznych. W czytelni jest obecnie zgromadzonych ponad 22 tysiące woluminów książek i czasopism zaliczających się do druków nowych, czyli wydanych po 1800 roku. Można z nich korzystać na zasadzie wolnego dostępu, jednak wyłącznie na miejscu, w czytelni. Są to głównie publikacje naukowe przedstawiające dzieje polityczne, społeczne, gospodarcze, odnoszące się do historii kultury, nauki i sztuki oraz ukazujące zagadnienia z historii Kościoła. Zbiory podzielone są na 12 działów oznaczonych numeracją rzymską, wśród których znajdują się: – dział ogólny zawierający encyklopedie i słowniki, – dział czasopism (prawie 400 tytułów), – opracowania dotyczące historii Pomorza, – dział zawierający źródła do dziejów Pomorza,

61


– publikacje poświęcone historii Kościoła na Pomorzu, – wydawnictwa dotyczące dziejów sztuki na tym terenie, – dział poświęcony historii poszczególnych miejscowości leżących na całym Pomorzu, począwszy od Stralsundu aż po Kłajpedę, – opracowania o dziejach Bałtyku, – publikacje dotyczące historii Hanzy, – dział traktujący o dziejach Litwy, Łotwy i Estonii, – wydawnictwa poświęcone historii Danii, Finlandii, Norwegii i Szwecji. Czytelnia Pomorzoznawcza wyposażona jest w nowoczesne regały oraz stoliki, z których każdy zaopatrzony jest w gniazdko elektryczne i własne oświetlenie. W Pracowni Pomorzoznawczej, której częścią jest czytelnia, powstają bibliografie o charakterze regionalnym. Rokrocznie w „Zapiskach Historycznych” publikowana jest „Bibliografia historii Pomorza Wschodniego i Zachodniego oraz krajów regionu Bałtyku”, która zawiera wydawnictwa opublikowane w danym roku (wraz z uzupełnieniami z lat wcześniejszych), traktujące głównie na temat dziejów Pomorza Przedniego, Zachodniego, Gdańskiego, ziemi chełmińskiej, Powiśla, Warmii, Mazur, dawnych Prus Wschodnich i obecnego Obwodu Kaliningradzkiego. W Internecie dostępna jest również wersja elektroniczna tej bibliografii. W „Roczniku Toruńskim” co roku ukazuje się także bieżąca „Bibliografia miasta Torunia”. Kujawsko-Pomorska Biblioteka Cyfrowa, której działania koordynuje Biblioteka Uniwersytecka w Toruniu w ramach Konsorcjum Bibliotek Naukowych Regionu Kujawsko-Pomorskiego zawiera między innymi kolekcję dokumentów elektronicznych o nazwie Regionalia. Znajduje się tam ponad 144 tysiące publikacji, w tym ogromna większość (ponad 141 tys.) zasiliła pod kolekcję „Cuiaviana i Pomeranica”. Kolekcja zawiera oprócz monografii książkowych, artykułów, druków muzycznych, ulotek, czasopism i map, także dokumenty dźwiękowe, fotografie, pocztówki, grafiki i dzieła malarskie. Regionaliów w postaci zbiorów specjalnych znajdujących się w Kujawsko-Pomorskiej Bibliotece Cyfrowej należy szukać w kolekcji „Dziedzictwo kulturowe”. W Bibliotece Uniwersyteckiej w Toruniu odbywają się też dosyć często wydarzenia o charakterze regionalnym, które można podzielić na wystawy, konferencje i debaty oraz spotkania autorskie. Na potrzeby tego artykułu

62


analizę tego rodzaju działalności ograniczono do okresu lat 2011–2016. W tym czasie zorganizowano dziewięć ekspozycji, sześć konferencji i debat oraz siedem spotkań autorskich o tematyce regionalnej. Odbyły się także cztery kiermasze książki, na których były prezentowane wydawnictwa dotyczące Polski Północnej. Z racji tego, że w 2011 roku przypadała trzydziesta rocznica powstania Oddziału Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Toruniu tenże oddział zorganizował w Bibliotece UMK dwie wystawy o tematyce kaszubskiej. Pierwsza ekspozycja autorstwa Kazimierza Ostrowskiego, znanego regionalisty i działacza kaszubskiego z Chojnic, pt. „Jan Karnowski – Sumienie Ruchu Kaszubskiego” prezentowana była od 19 marca do 19 kwietnia 2011 roku. Drugą z wspomnianych wystaw, przygotowaną w postaci paneli i w gablotach, pt. „Kaszubi i organizacje kaszubskie w Toruniu”, odsłonięto z kolei 26 października. Można było ją oglądać przez miesiąc. Klub Studencki Pomorania w Toruniu wraz z Kołem Naukowym Studentów Etnologii UMK w Toruniu zorganizował ekspozycję fotograficzną „Kaszuby – między naturą a kulturą”, która była prezentowana od 26 maja do 17 czerwca 2011 roku. Z kolei Wydział Nauk Historycznych UMK, Uniwersytet Viadrina we Frankfurcie nad Odrą i Rosyjski Uniwersytet Państwowy im. Immanuela Kanta w Kaliningradzie zaangażowali się w przygotowanie wystawy „Kaliningrad-Sambia – walory turystyczno-krajobrazowe”, która była prezentowana w Bibliotece od 28 września do 16 października 2011 roku. W następnym roku odsłonięto ekspozycję „Iława odbita w wodzie – VII Międzynarodowy Studencki Plener Malarski”, której kuratorem był prof. Mieczysław Ziomek. Udostępniono ją zwiedzającym na okres prawie całego miesiąca. W 2013 roku przez całe wakacje można było w holu Biblioteki oglądać wystawę zorganizowaną przez Marszałka Senatu RP Jana Wyrowińskiego i Europejskie Centrum Solidarności w Gdańsku. Już jesienią została otwarta ekspozycja „Pogranicze? Poszukiwanie śladów dawnych granic w Toruniu i województwie kujawsko-pomorskim”, przygotowana przez uczestników projektu współpracy polsko-niemiecko-rosyjskiej „Trialog”, realizowanego przez Uniwersytet Europejski Viadrina we Frankfurcie nad Odrą, Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz Rosyjski Uniwersytet Państwowy im. Immanuela Kanta w Kaliningradzie. Jesienią 2015 roku odsłonięto z kolei wystawę „Zagłada dworów w województwie białostockim po 1939 roku”,

63


która została przygotowana przez Instytut Pamięci Narodowej, Oddział w Białymstoku. Ekspozycja była połączona z seminarium, które odbyło się także w Bibliotece Uniwersyteckiej. Od 2012 roku w ramach odbywającego się w maju Tygodnia Bibliotek, z inicjatywy Koła Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich przy Bibliotece Uniwersyteckiej w Toruniu, organizowany jest cykl debat o tematyce regionalnej. Pierwsza z dyskusji pod nazwą „Mazurski dwugłos” była połączona z promocją książek prof. dr. hab. Janusza Małłka pt. „Inne szkice pruskie” oraz Waldemara Mierzwy pt. „Miasteczko”. W 2013 roku odbyła się w Bibliotece Uniwersyteckiej w Toruniu debata pt. „Warmiński Dwugłos”. Dyskusja toczyła się między prof. dr hab. Hubertem Orłowskim z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, a znawcą historii i spraw regionu Edwardem Cyfusem na temat tradycji, tożsamości i przeszłości Warmii. Spotkanie prowadziła dr Izabela Lewandowska z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Kolejna debata to „Dwugłos Podlaski”, który odbył się w 2014 roku, z udziałem prof. dr. hab. Krzysztofa Mikulskiego i dr hab. Doroty Michaluk. W dwóch następnych latach w ramach Tygodnia Bibliotek, jak i Toruńskiego Kiermaszu Książki Regionalnej, zorganizowano debaty pomorskie. W 2015 roku miała miejsce debata pt. „Czy Toruń to jeszcze Pomorze?”, z udziałem Wicemarszałka Senatu RP Jana Wyrowińskiego i prof. Janusza Kutty z Kujawsko-Pomorskiej Szkoły Wyższej, której moderatorem był dr Michał Targowski z Wydziału Nauk Historycznych UMK. Natomiast w 2016 roku na Debatę Pomorską „Pomorze w polskiej i europejskiej perspektywie” zaproszono Honorowego Prezesa Instytutu Kaszubskiego prof. J. Borzyszkowskiego, Dyrektora Niemieckiego Instytutu Historycznego prof. Miloša Řeznika i prof. Szczepana Wierzchosławskiego z UMK w Toruniu. Spotkanie to poprowadził ponownie dr Michał Targowski. Wszystkie wymienione debaty zostały zarejestrowane przez toruńską TV UMK i są ogólnodostępne na stronach internetowych tej stacji. Spotkania autorskie i promocje książek w Bibliotece Uniwersyteckiej były organizowane jako samodzielne wydarzenia lub jako imprezy towarzyszące kolejnym odsłonom Toruńskiego Kiermaszu Książki Regionalnej. W ramach II Toruńskiego Kiermaszu Książki Regionalnej w kwietniu 2013 roku przygotowano spotkanie z Anną Koprowską-Głowacką, autorką książki „Czarownice, tajemnice, duchy, magia. Świat podań, legend i wie-

64


rzeń na Pomorzu, Kujawach, ziemi chełmińskiej i dobrzyńskiej”. Promocję monografii dr Sylwii Bykowskiej, „Rehabilitacja i weryfikacja narodowościowa polskiej ludności w województwie gdańskim po II wojnie światowej”, poprowadził natomiast prof. dr hab. Bogdan Chrzanowski z Uniwersytetu Gdańskiego. W 2014 roku odbyła się prezentacja nowej serii Oficyny Wydawniczej Retman z Dąbrówna – „Miniatury mazurskie”. W spotkaniu udział wzięli prof. Janusz Małłek i redaktor Waldemar Mierzwa. Współorganizatorem promocyjnego spotkania było Koło Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich przy Bibliotece Uniwersyteckiej w Toruniu. Biblioteka nie ograniczała się w swoich działaniach tylko do tematyki związanej z regionami Polski Północnej, gdyż na początku 2015 roku została zorganizowana promocja książki Andrzeja Piecucha „Cmentarze z I wojny światowej w Beskidzie Niskim”, którą poprowadził dr Andrzej Nieuważny. Podczas IV Toruńskiego Kiermaszu Książki Regionalnej miały miejsce dwa spotkania autorskie. Promocja książek prof. Janusza Małłka i prof. Grzegorza Jasińskiego odbyła się pod nazwą „Mazury w Toruniu”. Jako ostatnia w dniu kiermaszu została przeprowadzona dyskusja na temat wznowionej właśnie książki Bożeny Stelmachowskiej pt. „Rok obrzędowy na Pomorzu”. O promowanym dziele rozmawiali Dyrektor Muzeum Etnograficznego w Toruniu dr Hubert Czachowski i mgr Aleksandra Paprot z UAM, a moderatorem był dr Michał Targowski. Pierwsza edycja kiermaszu miała miejsce w Bibliotece Uniwersyteckiej w Toruniu, 26 października 2011 roku. Była to wówczas impreza towarzysząca uroczystościom obchodów 30-lecia oddziału toruńskiego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Przyjęła nazwę „Kiermasz Książki Kaszubskiej i Pomorskiej” i zgromadziła sześciu wystawców mających w swojej ofercie książki pisane między innymi w języku kaszubskim oraz dotyczące Kaszub i Pomorza. Toruńska impreza od początku jest współorganizowana przez miejscowy oddział ZKP i Bibliotekę. Przygotowując drugą odsłonę kiermaszu, zmieniono jego nazwę, formułę i termin. II Toruński Kiermasz Książki Regionalnej odbył się 8 kwietnia 2013 roku jako samodzielna całodniowa impreza, która zgromadziła 10 wystawców. Tym razem zaproszono wydawców prezentujących książki o szeroko rozumianej tematyce pomorskiej, w tym toruńskiej. Kiermaszowi

65


towarzyszyły dwa spotkania autorskie. Przebieg wydarzenia został nagłośniony przez Radio PiK i toruńską telewizję kablową TV Toruń. III Toruński Kiermasz Książki Regionalnej został zorganizowany już w ramach Tygodnia Bibliotek, dodatkowo przy współpracy Koła Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich przy BU w Toruniu. W całodniowym kiermaszu, który odbył się 11 maja 2015 roku, wzięło udział 13 wystawców głównie z województwa kujawsko-pomorskiego. Obecnych było także kilku autorów oferowanych książek. Podczas wydarzenia rozdawane były ulotki z programem imprez towarzyszących, wśród których znalazły się promocje autorskie. Można też było obejrzeć wystawę książek kucharskich ze zbiorów Biblioteki Uniwersyteckiej w Toruniu. Osobom, które wypełniły ankiety na temat kiermaszu, wydano 50 płyt z muzyką rockową i 30 egzemplarzy najnowszego numeru czasopisma „Teki Kociewskie”. Relacja z III Toruńskiego Kiermaszu Książki Regionalnej ukazała się m.in. w programie informacyjnym „Aktualności Toruńskie” w TVK Toruń i w toruńskich „Nowościach”. W IV Toruńskim Kiermaszu Książki Regionalnej, który odbył się 9 maja 2016 roku, wzięło udział 19 wystawców nie tylko z województwa kujawsko-pomorskiego, ale również z pomorskiego, warmińsko-mazurskiego i łódzkiego. Na kiermaszu swoją bogatą ofertę publikacji regionalnych na parterze i piętrze Biblioteki Uniwersyteckiej prezentowały wydawnictwa, muzea, biblioteki i fundacje. Podczas Kiermaszu rozdawane były ulotki z programem imprez towarzyszących. Osobom, które w trakcie wydarzenia wypełniły ankiety rozdano ok. 40 egzemplarzy najnowszego numeru czasopisma „Teki Kociewskie”. Relacja z IV Toruńskiego Kiermaszu Książki Regionalnej ukazała się m.in. w programie informacyjnym Aktualności Toruńskie w TVK Toruń i na antenie studenckiego Radia Sfera z Torunia, a także na portalach internetowych spoza województwa kujawsko-pomorskiego.

Bibliografia Biblioteka Uniwersytecka w Toruniu. Oddział Informacyjno-Bibliograficzny. Sprawozdania opisowe za lata 2011–2015 (dokumenty do użytku wewnętrznego). Opis kolekcji: Regionalia, http://kpbc.umk.pl/dlibra/collectiondescription?dirids=4 [dostęp: 16.11.2016].

66


Czytelnia  Pomorzoznawcza,  http://www.bu.umk.pl/eu/pomorzoznawcza  [dostęp: 16.11.2016]. Baranowski H., Czytelnia Pomorzoznawcza w Bibliotece Uniwersyteckiej w Toruniu, [w:] Studia o działalności i zbiorach Biblioteki Uniwersytetu M. Kopernika, cz. 2, red. B. Ryszewski, Toruń 1982, s. 39–56; Czapiewska N.Z., Kaszubi w grodzie Kopernika, „Pomerania” 2011, nr 12, s. 13–14. Szramowski W., Sprawozdanie z działalności w 2013 r. toruńskiego oddziału Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, „Teki Kociewskie” 2014, z. 8, s. 324–328. Szramowski W., Sprawozdanie toruńskiego oddziału Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego za 2015 r., „Teki Kociewskie” 2016, z. 10. Wałek A., Biblioteki cyfrowe na platformie dLibra, Warszawa 2009.

67


Krystian Zdziennicki

Współczesne periodyki regionalne na Pomorzu – podsumowanie debaty „Pomorskie czasopisma regionalne a współczesny ruch regionalny” Po raz dziesiąty staraniem Kociewskiego Oddziału Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Tczewie zorganizowano cykl debat w ramach Nad­ wiślańskich Spotkań Regionalnych. Jedna z nich miała miejsce 5 listopada 2016 roku w Sztumie, a jej tematem były: „Pomorskie czasopisma regionalne a współczesny ruch regionalny”. Warto podkreślić, że NSR po raz pierwszy zorganizowano na Powiślu. W dyskusji wzięli udział przedstawiciele kociewskich czasopism, tj. „Kociewskiego Magazynu Regionalnego”, którego reprezentantem był Jan Kulas oraz „Tek Kociewskich” przedstawianych przez dr. Michała Kargula. Do debaty włączyli się również osoby współpracujące z „Prowincją”, a także inni uczestnicy debaty. Moderatorem spotkania był Krystian Zdziennicki.

„Kociewski Magazyn Regionalny”, „Teki Kociewskie” i „Prowincja” „Kociewski Magazyn Regionalny” jest czasopismem z tradycjami, w porównaniu z „Tekami Kociewskimi” czy „Prowincją”. Jego pierwszy numer ukazał się trzydzieści lat temu, w 1986 roku. Należy zaznaczyć, że idea powołania do życia pisma kociewskiego jest wcześniejsza, ale w połowie dekady lat osiemdziesiątych XX wieku doszło do porozumienia dwóch or-

68


ganizacji, czyli Towarzystwa Miłośników Ziemi Kociewskiej w Starogardzie Gdańskim i Towarzystwa Miłośników Ziemi Tczewskiej, które razem założyły Kociewski Kantor Wydawniczy. Redakcja, publikując pierwszy numer tego magazynu, podkreślała, że wypełni on „dotychczasową dotkliwą lukę w rejestrowaniu tego, co dla regionu było i jest najistotniejsze”. Warto też w tym miejscu podkreślić, że pierwszym redaktorem naczelnym był jeden z czołowych działaczy kociewskich tamtych czasów – Roman Landowski. Na początku zakładano, że czasopismo będzie wydawane raz na kwartał. Tak jednak się nie stało. Nawet w pierwszych latach funkcjonowania wydawano maksymalnie trzy numery rocznie (1987). Do 1992 roku wydawano zazwyczaj po jednym numerze. Następnie, do 1995 roku nie wyszedł żaden numer „Kociewskiego Magazynu Regionalnego”. Kwestie te wynikały m.in. z trudności finansowych, które przezwyciężono dopiero w połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku. W 1997 roku po raz pierwszy udało się wydać 4 numery. Czasopismu, jak widać, po przezwyciężeniu perturbacji udało się przetrwać i współcześnie wychodzi jako kwartalnik. Osoby, które chciałyby zapoznać się z archiwalnymi numerami mogą to uczynić na stronie internetowej Miejskiej Biblioteki Publicznej w Tczewie, która zdigitalizowała numery z pierwszych dwudziestu lat (stan na 4 grudnia 2016 r.). Teki Kociewskie to rocznik popularno-naukowy wydawany przez Kociewski Oddział Zrzeszenia Kaszubsko Pomorskiego w Tczewie. Pierwszy numer ukazał się w 2007 roku. Wówczas to Michał Kargul i Krzysztof Korda widząc potrzebę publikowania badań, głównie młodych osób, na temat Kociewia postanowili założyć powyższe czasopismo. Rocznik podzielony jest na trzy działy, tj. I. Społeczeństwo, kultura, język; II. Z kociewsko-pomorskich dziejów oraz III. Z życia zrzeszenia. Widać zatem, że redakcja oprócz publikowania artykułów popularno-naukowych również umieszcza teksty informacyjne. Warto podkreślić, że „Teki Kociewskie” są nieodpłatnie dystrybuowane podczas spotkań promocyjnych. Wszystkie numery również zamieszczane są w wersji elektronicznej w sieci internetowej. Pierwszy numer z 2007 roku wyszedł w wersji elektronicznej. Od drugiego rocznika dzięki pozyskaniu środków finansowych redakcja również wydaje wersję papierową. W 2016 roku postanowiono wydrukować także pierwszy numer „Tek Kociewskich”.

69


Kwartalnik Społeczno Kulturalny Dolnego Powiśla i Żuław „Prowincja” obecny jest na rynku wydawniczym od połowy 2010 roku. Co niektórych może dziwić tytuł czasopisma obejmujący tzw. Zawiśle, czyli powiaty po wschodniej strony Wisły w województwie pomorskim. Jednakże w pierwszym numerze redakcja wytłumaczyła skąd pomysł, aby kwartalnik zatytułować „Prowincją”: „Tytuł raczej prowokacyjny, nieco przekorny, gdyż swojego miejsca nie uważamy za dopust Boży czy przykład zmarnowanego życia. To może peryferia i zaścianek, ale to miejsce naszych pierwszych miłości, młodzieńczych wierszy, kolejnych dzieci, pasji, nadziei, aspiracji, groby bliskich i w końcu miejsce wybrane”. Już od początku twórcy „Prowincji” postawili sobie za cel, aby kwartalnik stał się miejscem publicznej debaty dotyczącej szeroko rozumianych problemów społeczno-kulturalnych z terenu Powiśla i Żuław. Dotychczas wydano 26 numerów (stan na koniec 2016 roku). Publikowane są w czasopiśmie zarówno teksty literackie (m.in. poezja, proza), eseje, teksty informacyjne lub sprawozdawcze, a także artykuły historyczne i recenzje książek. Publikacja od samego początku zyskała zaufanie miejscowego samorządu oraz lokalnych firm, które dofinansowują jej wydawanie. Od 2011 roku czasopismo zyskało finansowanie również ze środków samorządu województwa pomorskiego na rozwój kultury. Warto podkreślić, że czasopism regionalnych w województwie pomorskim jest bardzo wiele. Na Powiślu wydawane są jeszcze kwidzyńskie „Schody kawowe” oraz „Kronikarskim Piórem. Prabuty – Riesenburg”. Z kolei na Kociewiu obecne jest jeszcze czasopismo „Rydwan” – rocznik Muzeum Ziemi Kociewskiej w Starogardzie Gdańskim. Bardzo wiele natomiast jest czasopism kaszubskich. Przykładem mogą być „Acta Cassubiana”, wydawane przez Instytut Kaszubski.

Debata o periodykach Na początku debaty po omówieniu idei Nadwiślańskich Spotkań Regionalnych przez Michała Kargula, jej moderator Krystian Zdziennicki przybliżył uczestnikom najważniejsze informacje poświęcone czasopismom. Z racji faktu uczestnictwa przedstawicieli wybranych pism regio-

70


nalnych postanowił również wskazać kilka przykładów różnego typu czasopism. Wyróżnił te o charakterze naukowym, popularnonaukowym oraz informacyjno-popularnych przedstawiając kilka przykładów. Następnie osoby związane z konkretnymi tytułami opowiedziały w zarysie o swoich czasopismach. Bardzo szeroko omówiony został wątek założenia danego pisma regionalnego. W dyskusji poruszono również kwestie konieczności pozyskiwania środków finansowych. Wskazano w tym miejscu ważną rolę poszczególnych samorządów, a także różnego rodzaju firm i instytucji, które dotują lub zakupują daną liczbę egzemplarzy pisma. Wynika to z faktu, iż tego czasopisma regionalne nie powstały w celach komercyjnych, a wsparcie jest konieczne, aby je wydrukować. Warto podkreślić, że jeden z reprezentowanych tytułów, tj. „Teki Kociewskie”, jest dystrybuowany bezpłatnie. Następnie zastanawiano się, jaką rolę dla kultury regionu odgrywa dane czasopismo, tj. „Teki Kociewskie” i „Kociewski Magazyn Regionalny” dla Kociewia i „Prowincja” dla Powiśla i Żuław. Tu podkreślano, że każde z powyższych czasopism ma ważny wpływ na integrację mieszkańców danego regionu oraz popularyzację szeroko pojętego regionalizmu. Uczestnicy debaty opowiedzieli również, jakie działania regionalne można śledzić na łamach ich czasopism. Okazało się, że poruszane są różnego rodzaju kwestie, które w danym momencie są ważne dla życia regionu. Również przypominane są postacie, które związane były z danym regionem oraz wydarzenia o kluczowym znaczeniu. W celach porównawczych Wawrzyniec Mocny, jako przedstawiciel środowiska dziennikarskiego, przedstawił kilkuminutowe wystąpienie pt. Tematyka regionalna w gazetach lokalnych na Pomorzu. Prelegent skupił się przede wszystkim na „Dzienniku Bałtyckim” oraz jego lokalnych dodatkach. Podał również kilka przykładów z innych tytułów prasowych, np. z „Gazety Tczewskiej”, z którą przez kilka lat współpracował. Debatę zamykała odpowiedź na najważniejsze pytanie, czy wydawanie Państwa czasopisma jest przejawem jakiegoś przemyślanego działania w zakresie kształtowania tożsamości regionalnej? Odpowiedź była oczywiście twierdząca. Podkreślano, że jest to główny cel funkcjonowania ich czasopism. Dowodem tego może być fakt, że dzięki funkcjonowaniu czasopism regionalnych mieszkańcy bardziej interesują się swoimi „małymi ojczyznami”.

71


Warto dodać, że omówione zagadnienia zainteresowały również uczestników debaty, którzy nie są związani z żadnym z tytułów, którzy również włączyli się do dyskusji, przedstawiając swoje stanowiska jako czytelników. Spotkanie przedstawicieli skupionych wokół czasopism regionalnych Kociewia, Żuław i Powiśla z całą pewnością był bardzo ważne, gdyż pozwoliło zarazem podsumować lata działalności poszczególnych tytułów, a także zastanowić się nad ich przyszłością. Podczas debaty widać było zbieżność celów przedstawicieli ruchu regionalnego, którzy tworzą poszczególne czasopisma, aby kształtować lub pielęgnować tożsamość regionalną. Przypadek pozakaszubskiej części Pomorza ukazuje, że również tu mieszkańcy chcą się identyfikować ze swoją „małą ojczyzną”. Z kolei dyskusja międzyregionalna pozwoliła na wymianę doświadczeń oraz poglądów. Być może wspólny głos przedstawicieli wschodniej części województwa pomorskiego będzie lepiej słyszane w całym regionie.


II. Z KOCIEWSKO-POMORSKICH DZIEJÓW


Jakub Borkowicz

Przestępczość w Zblewie w okresie międzywojennym Jednym z pomijanych oraz często nietraktowanym przez wielu historyków z należytą powagą zagadnień badawczych jest z pewnością tematyka związana z przestępczością kryminalną. Najczęściej zostawiana jest on autorom opracowań popularnonaukowych, jako coś mającego dla wielu mniejsze znaczenie. Twierdzenia tego typu są o tyle błędne, że dzieje przestępczości i przestępców mają dla historii danego regionu tak samo duże znaczenie dla pełnego poznania jego dziejów, jak np. dzieje zakładanych organizacji o charakterze kulturalnym, społecznym czy politycznym. Pozwalają lepiej zrozumieć m.in. mentalność czy życie społeczne ludzi na danym terenie, a także, jaki rzeczywisty wpływ na życie mieszkańców wywierały ważne wydarzenia, np. Wielki Kryzys z okresu dwudziestolecia międzywojennego. Celem mojego artykułu jest przedstawienie przestępczości kryminalnej na terenie ówczesnych gmin Zblewo oraz Piece, jak również historii organów powołanych na tym terenie do jej zwalczania, ze szczególnym uwzględnieniem Posterunku Policji Państwowej w Zblewie. Niniejsze opracowanie jest oparte przede wszystkim na materiałach archiwalnych zawartych w Archiwum Państwowym w Bydgoszczy, Archiwum Państwowym w Gdańsku oraz Archiwum Akt Nowych w Warszawie. Cennym źródłem podczas pisania tego artykułu była dla mnie prasa regionalna, w tym szczególnie informacje zawarte w „Pielgrzymie” oraz „Słowie Pomorskim”, ze względu na praktycznie całkowite zniszczenie dokumentacji policyjnej z tego okresu. Stanowią one niemal jedyne źródło do poznania przestępczości kryminalnej w latach 1920–1939.

75


W trakcie przygotowywania niniejszego opracowania korzystałem również z monografii dotyczących historii Policji Państwowej oraz przestępczości, z których chciałbym tu wymienić prace Roberta Litwińskiego – Korpus Policji w II Rzeczpospolitej. Służba i życie prywatne1 oraz Moniki Piątkowskiej – Życie przestępcze w przedwojennej Polsce. Grandesy, kasiarze, brylanty2.

I Posterunek Policji Państwowej w Zblewie Posterunek Policji Państwowej w Zblewie był jednym z najważniejszych w Komedzie Powiatowej w Starogardzie Gdańskim, zarówno pod względem zakresu odpowiedzialności, jak i liczby policjantów na nim służących. Do końca roku 1931 obszar podległy posterunkowi w Zblewie ograniczał się tylko do terenu obecnej gminy Zblewo, co oznaczało około 138 km2 zamieszkały przez ok. 8700 osób3. Był to więc znaczny teren do patrolowania, tym bardziej, że w tym okresie obsada posterunku liczyła zaledwie trzech policjantów4. Warto zauważyć, że była to i tak obsada liczniejsza niż na większości posterunków w powiecie starogardzkim – tylko w samym Starogardzie Gdańskim na posterunku służyło więcej funkcjonariuszy. Niemniej i tak oznaczało to, że na jednego funkcjonariusza przypadało, aż 2900 mieszkańców gminy Zblewo. Wskaźnik ten był więc wyższy niż w całym województwie pomorskim, gdzie na jednego policjanta przypadało 879 mieszkańców5. Można wyobrazić sobie, jak trudno szczupłej załodze było patrolować tak znaczny obszar i zwalczać na nim przestępczość, tym bardziej, że nie zawsze miała do dyspozycji pełną obsadę posterunku. Zmorą tego typu jednostek były m.in. choroby powodujące nieobecność funkcjonariuszy6. 1

2007.

2

R. Litwiński, Korpus Policji w II Rzeczpospolitej. Służba i życie prywatne, Lublin

M Piątkowska, Życie przestępcze w przedwojennej Polsce, Warszawa 2012. Oprac. na podst. Skorowidz miejscowości Rzeczypospolitej Polskiej, t. XI, Województwo Pomorskie, Warszawa 1926, s. 44–48. 4  APB, KOPP w Toruniu 1920–1939, Rozkazy…, 157/21, s. 32. 5  „Na posterunku” 1928, nr 24. 6  Szerzej na ten temat: R. Litwiński, op. cit., s. 485–486. 3

76


Jak pisze w swoich raportach komisarz Józef Hermuła, wśród policjantów z powiatu starogardzkiego do najczęstszych dolegliwości należały w 1929 roku m.in. reumatyzm oraz nieżyt żołądka7. Trudności te musiały się nasilać po 1932 roku, wtedy to bowiem zdecydowano o zmniejszeniu w całym kraju liczby posterunków, z 3023 do 2878, co było powodowane głównie zbyt małą liczbą policjantów, by obsadzić wszystkie posterunki8. W związku z tymi zmianami, posterunek w Zblewie musiał przyjąć odpowiedzialność za rejon zlikwidowanego posterunku w Czarnej Wodzie. W sumie więc po 1932 roku terytorium, za którego bezpieczeństwo odpowiadali policjanci ze Zblewa, liczył około 300 km2 zamieszkanych przez populację liczącą 9125 osób9. Równocześnie liczba policjantów w Zblewie zwiększyła się zaledwie o jednego funkcjonariusza, liczyła łącznie zaledwie czterech policjantów na posterunku, co czyniło go trzecim najliczniejszym na terenie powiatu starogardzkiego – więcej służyło tylko na Komedzie oraz na posterunku w Starogardzie Gdańskim10. Niemniej należy przyznać, że liczba funkcjonariuszy była zbyt mała, by w pełni utrzymać porządek na tym terenie, biorąc pod uwagę, że na jednego policjanta przypadało tu ok. 2275 mieszkańców. Nie był to, co prawda, mocno uprzemysłowiony rejon, jak np. sam Starogard Gdański, bo jedynymi zakładami przemysłowymi były tu młyny, tartaki, gorzelnie, a także jedna fabryka likierów11. Niemniej jednak w największych wsiach tego obszaru, jak Zblewo czy Pinczyn, funkcjonowało wiele sklepów, zajazdów, które padały ofiarami złodziei oraz lokali, restauracji, w których często dochodziło do burd i bójek12. W opisywanym okresie problemy te uległy jeszcze nasileniu przez wybuch Wielkiego Kryzysu, który w znacznym stopniu doświadczył gminę Zblewo, powodując znaczne zubożenie mieszkańców. Wystarczy 7

APB, KOPP w Toruniu, Sprawozdania sytuacyjne kwartalne Komend Powiatowych PP 1927–1929, 157/63, s. 158. 8  „Na Posterunku” z 11.02.1932, nr 7. 9  Oprac. na podst. Księga adresowa Polski wraz z miastem Gdańskiem dla handlu przemysłu, rzemiosł i rolnictwa z 1928 roku, Warszawa 1928, s. 1132 i nn. 10  AAN, Komenda Główna Policji Państwowej w Warszawie, Lokale zajmowane przez urzędy Policyjne. Wykaz wg stanu na dzień 1 XI 1938, sygn. Akt. 349/56, s. 272. 11  Księga adresowa Polski…, s. 1246. 12  Tamże, s. 1199 i 1246.

77


wspomnieć, że w samym 1931 roku, tylko w samym Zblewie, było aż stu bezrobotnych13. Wszystkie te czynniki powodowały wzrost przestępczości i innych problemów, z którymi musiała się borykać tak szczupła załoga posterunku w Zblewie.

Umundurowanie i uzbrojenie Odpowiednie umundurowanie było z pewnością jednym z najważniejszych atrybutów policjantów. W latach 1920–1939 cechy munduru i uzbrojenia informowały również o posiadanym stopniu służbowy, co przedstawia tab. 1. Początkowo właściwe umundurowanie i uzbrojenie stanowiło jeden z poważniejszy problemów dla nowo powstałej służby. W latach 1919– 1920 panowała w tym względzie różnorodność, bo brakowało właściwych przepisów regulujących tę kwestię i noszone były mundury w różnych kolorach i korzystano z broni pozostawionej przez zaborców14. Kwestię mundurów zaczęto regulować od 1920 roku, wtedy to bowiem ostatecznie uznano, że będzie on koloru grantowego. W późniejszym czasie wydawano dodatkowe przepisy dostosowujące umundurowanie do pory roku15. Trzeba przyznać, że w kwestii umundurowania nie napotykano na Komendzie w Starogardzie Gdańskim, więc i w Zblewie na większe trudności. Tylko w 1928 roku Komendant Hermuła raportował o zbyt małej liczbie czapek dla nowych funkcjonariuszy16. Ten dobry stan umundurowania policjantów w województwie pomorskim był zresztą podkreślany na naradach Komendantów Powiatowych w Toruniu17. Nieco inaczej wyglądała sytuacja, jeśli chodzi o uzbrojenie, bowiem dopiero w 1929 roku zaczęto zbroić funkcjonariuszy w polskie karabiny

13

„Pielgrzym” z 19.02.1931, nr 19. Tamże, s. 258, 271. 15  Tamże, s. 267. 16  APB, KOPP w Toruniu, Sprawozdania sytuacyjne…, 157/63, s. 24. 17  APB, Komenda Okręgowa PP w Toruniu, Protokół z odprawy…, 157/55, s. 44. 14

78


Tabela 1. Odznaczenia stopni służbowych w latach 1919–1939 Odznaczenia szarż wg Rozporządzenia z 1927 roku

Odznaczenia szarż wg Rozporządzenia z 1929 roku

Posterunkowy Kurtka, spodnie, płaszcz

Na przednim brzegu łapek kurtki i płaszcza naszyty galonik srebrny o szer. 1 cm. + zwykłe umundurowanie

dwa galony porzeczne na naramiennikach, oraz dwa galoniki na otoku czapki

Starszy Kurtka, spodnie posterunkowy płaszcz + na lewym ramieniu powyżej łokcia 1 kąt ostrzem w dół z błękitnego sukna

Na przednim brzegu łapek kurtki i płaszcza naszyte dwa galoniki srebrne, brzeżny i wewnętrzny, oraz na lewym rękawie naszyty kąt niebieski wierzchołkiem w dół

trzy galony porzeczne na naramiennikach, oraz trzy galoniki poziome na otoku czapki

Przodownik

Na przednim i dolnym boku łapek kołnierza naszyty srebrny galonik szer. 15 mm. Na lewym rękawie kurtki i płaszcza naszyty kąt z galonu srebrnego wierzchołkiem w dół

Galon wzdłuż brzegów naramiennika, z wyjątkiem dolnego brzegu wszytego do rękawa. Na otoku czapki jeden galonik o kształcie kąta wierzchołkiem w dół

Nazwy szarż

Odznaczenia szarż wg Rozporządzenia z 1919 roku

Kurtka, spodnie płaszcz + na lewym rękawie naszyty kąt ostrzem w dół z taśmy srebrnej, oraz błękitny parol na kołnierzu obszyty taśmą

Źródło: Dz.U, nr 26, poz. 159; 1927, nr 99, poz. 862; 1936, nr 51, poz. 364.

„Mosin”18. Do tej pory, np. na Komendzie w Starogardzie, podstawowym uzbrojeniem był karabin niemiecki, wzór 98; każdy posterunek posiadał również prywatne pistolety19. W późniejszym okresie karabiny „Mosin” zostały wymienione na austriackie karabiny „Mannlicher M1895”20. Natomiast w 1933 roku nastąpiło przezbrojenie policjantów w belgijskie 18

R. Litwiński, op. cit., s. 272. APB, KOPP w Toruniu, Sprawozdania sytuacyjne…, 157/63, s. 23. 20  R. Litwiński, op. cit., s. 272. 19

79


rewolwery „Nagant”, wzór 1895, które na jej potrzeby produkowała fabryka „Łucznik” w Radomiu21.

Warunki lokalowe, transport i łączność Równie ważne do efektywnej służby, oprócz odpowiedniej pensji, uzbrojenia czy umundurowania, były z pewnością warunki lokalowe. Zresztą sam posterunek winien być zawsze wizytówką policji, świadczyć o jej sile, znaczeniu i znajdować się w miejscu dostępnym dla mieszkańców. Z tych właśnie powodów „Przepisy o organizacji powiatowych komend Policji”, wydane przez Ministra Spraw Wewnętrznych w 1919 roku, mówiły wyraźnie, że stała siedziba policjantów musiała się znajdować „w gminach, mniejszych miastach, oraz większych skupieniach ludności. Stałe posterunki w gminach znajdować się w miejscu siedzib urzędów gminnych”22. Zgodnie z tymi przepisami, Posterunek Policji w Zblewie mieścił się przy ulicy Kościelnej – jednej z ważniejszych ulic wsi23. Nie był to budynek specjalnie zbudowany na potrzeby policji, lecz wynajmowany przez Komendę24. Zgodnie ze spisem lokali zajmowanych przez Urzędy Policyjne z 1938 roku zajmował on dwie izby o powierzchni 43 m2, a czynsz za wynajem wynosił 273 złp25. Zapewne ze względu na tak małą liczbę pomieszczeń, wszyscy policjanci musieli mieszkać poza posterunkiem, wiadomo m.in., że w 1931 roku dwóch policjantów mieszkało w Zblewie przy głównej ulicy26. Ze względu na tak mizerne warunki lokalowe policjanci byli zmuszeni również korzystać z aresztu gminnego, co prawdopodobnie, jak wszędzie prowadziło do konfliktów pomiędzy Policją a władzami gminnymi. 21

„Na Posterunku” z 21.01.1933, nr 4. Dz. Ust. 1919, nr 94, poz. 508. 23  T. Krzyżanowska, op. cit., s. 128. 24  APB, KPP w Starogardzie Gdański, Sprawozdania sytuacyjne za I i II kwartał 1929 roku, 3040/5. 25  AAN, Komenda Główna Policji Państwowej w Warszawie, Lokale…, sygn. 349/56, s. 272. 26  „Pielgrzym” z 5.10.1931. 22

80


Jak bowiem w swojej pracy pisze pan Bolesław Sprengel utrzymywanie zatrzymanych w aresztach gminnych uważały za jeden z najbardziej uciążliwych obowiązków27. Często trudno było bowiem im doprosić się o zwrot tych kosztów, nie o takich sytuacjach jak tak, która miała miejsce np. w lutym 1939 roku kiedy policjanci zatrzymali na dworcu i osadzili w areszcie dwóch pijaków, którym sytuacja ta do tego stopnia się nie spodobała, że kompletnie zdemolowali areszt28. Koszty naprawy musiały dla gminy być tu ogromne. Warunki lokalowe musiały się również stopniowo pogarszać ze względu na co raz większe oszczędności nakazywane przez Komendę Okręgową m.in. latach 1932–1933 nakazano ograniczyć środki na światło, opał, zakupy, materiały pisarskie, papier oraz remonty29. Problemem mogło być również wyposażenie same posterunku, skoro w 1933 roku wspominano, że na posterunkach i komendach w całym województwie pomorskim brakowało aż 120 przepisowych biurek i szaf30. Równie poważnym problemem jak właściwe zakwaterowanie była niedostateczna liczba środków transportu. W latach 1920–1939 policjanci ze Zblewa mogli tylko pomarzyć o samochodach czy motocyklach. Trudno dostępne były nawet rowery np. w 1931 roku na 36 policjantów służących na ternie powiatu starogardzkiego przypadały tylko cztery rowery31. Nic dziwnego zatem, że w większości Policjanci zmuszeni byli korzystać z rowerów prywatnych32. Nie co lepiej wyglądał sytuacja jeśli chodzi o środki łączności już bowiem 1928 roku wszystkie posterunki w powiecie miały połączenie telefoniczne33. Jednym problemem dla funkcjonariuszy były tu oszczędności zarządzone również w przypadku rozmów telefonicznych34. 27

B. Sprengel, Policja Państwowa a organy władzy publicznej…, s. 422–423. „Pielgrzym” z 23.02.1939, nr 23. 29  APB, Komenda Okręgowa PP w Toruniu, Protokół z odprawy…, 157/55, s. 184. 30  Tamże, s. 43. 31  APB, UWP, Wydział Bezpieczeństwa Publicznego, Informacja o działalności funkcjonariuszy…, sygn. 4912, s. 128. 32  APB, KPP w Starogardzie Gdański, Sprawozdania…, 3040/5, s. 2. 33  APB, KOPP w Toruniu, Sprawozdania sytuacyjne…, 157/63, s. 120. 34  APB, Komenda Okręgowa PP w Toruniu, Protokół z odprawy…, 157/55, s. 185. 28

81


Służba prewencyjna i czynności śledcze oraz zadania zlecone przez inne organy na Posterunku Policji w Zblewie Służba prewencyjna Prewencja, czyli zapobieganie przestępczości oraz zbieranie danych o potencjalnych zagrożeniach, od zawsze było jednym z najważniejszych zadań służb zajmujących się ochroną porządku publicznego. Jedną z najczęściej stosowanych metod realizacji tego celu było z pewnością patrolowanie podległego terenu. Była to również, jak pisano w 1923 roku w gazecie policyjnej „Na Posterunku”, podstawowa służba tej najmniejszej jednostki policyjnej35. Oprócz już wymienionych zadań celem tego typu służby było również zapoznanie się z miejscową ludnością36. Widok patrolującego policjanta miał również zwiększać wśród mieszkańców poczucie bezpieczeństwa – mieli oni wiedzieć, że na policję zawsze można liczyć. W celu sprawnej realizacji służby patrolowej cały teren posterunku był dzielony na obchody, tego typu plany przygotowywać miał komendant posterunku, uwzględniając potrzeby oraz zagrożenia występujące na danym terenie. Patrole takie miały być wykonywane najlepiej przez co najmniej dwóch funkcjonariuszy37. Niestety nie zawsze plany obchodów rzeczywiście odpowiadały zagrożeniom i potrzebom rejonu, ponieważ przepracowani komendanci nie mieli często czasu na odpowiednią analizę danych, więc plany były sporządzane mechanicznie i byle jak38. Nic dziwnego, że Komenda Okręgowa w Toruniu często wydawała takie dyrektywy, jak ta z 1932 roku, w których nakazywano patrolować przede wszystkim obszary najbardziej zagrożone przestępczością, a nie tylko całą wieś. Przygotowanie wykazu tego typu miejsc leżało oczywiście w gestii komendanta posterunku39. Poważnym problemem, często uniemożliwiającym odpowiednie wywiązywanie się z zadań, były braki kadrowe oraz znaczne obciążanie służ35

„Na Posterunku” z 15.08.1923, nr 33. R. Litwiński, op. cit., s. 294. 37  „Na Posterunku” z 15.08.1923, nr 33. 38  R. Litwiński, op. cit., s. 300. 39  APB, Komenda Okręgowa PP w Toruniu, Protokół z odprawy…, 157/55, s. 6. 36

82


bą policjantów odbywających patrole. O tym, jak poważne to mogły być trudności, świadczą dane z poniższej tabeli, ilustrującej jak wyglądał plan obchodów na posterunku w Zblewie w 1926 roku. Tabela 2. Plany obchodów na terenie Posterunku Policji w Zblewie w 1926 roku Czas Droga Czas na Czas na Liczba Czas trwania do przejpatrolo- odpoczymieszprzejścia całego ścia wanie nek kańców [w h] obchodu [w km] [w h] [w h] [w h]

Obchód

Liczba domów

1

319

2201

25,5

6,45

1,15

2,0

10

2

365

3234

27,0

7,00

1,00

2,0

10

3

169

1495

16,5

4,15

1,15

1,3

7

4

327

3619

28,5

7,50

1,50

2,0

11

Źródło: APB, UWP, Wydział Bezpieczeństwa Publicznego, Informacja o działalności funkcjonariuszy…, sygn. 4900, s. 44

Nie tylko te dane świadczą o tym, jak ciężka była praca policjantów na posterunku w Zblewie. Nie jest aż tak przerażające, że zazwyczaj w pojedynkę lub we dwójkę posterunkowi musieli przejść średnio w ramach jednego obchodu po 24,38 km, w przeciągu 10–11 godzin, zdaniem bowiem Komendy Głównej – szeregowy policji musiał chodzić z szybkością 4 km/h40. Nie powinno więc dziwić, że zgodnie z wytycznymi Komendy Okręgowej w Toruniu posterunkowy na patrolach musiał spędzić co najmniej 240 godzin miesięcznie, co i tak nie było dużo, jeśli się weźmie pod uwagę, że ze względu na braki kadrowe często wyrabiał on po 300 godzin41. Najbardziej tragiczne były same warunki służby, którą ze względu na brak rowerów – o samochodach nie mówiąc – musiał on wykonywać pieszo i nie miały przy tym znaczenia takie czynniki, jak pogoda, pora dnia czy roku. Wskutek tego funkcjonariusze zapadali na liczne choroby, zwłaszcza reumatyzm czy przeziębienia42. Często musieli również 40

R. Litwiński, op. cit., s. 300. Tamże, s. 300; APB, Komenda Okręgowa PP w Toruniu, Protokół z odprawy…, 157/55, s. 5. 42  APB, KPP w Starogardzie Gd Sprawozdania sytuacyjne za I i II kwartał 1929 roku 3040/5, s. 1. 41

83


odbywać patrole sami, mając cały czas odbezpieczoną broń i bagnet na karabinie. Doceniając te trudności, okoliczni mieszkańcy darzyli policjantów nie niechęcią czy nieufnością, ale wręcz współczuciem. Świadczy o tym m.in. list anonimowy list, jaki napisał pewien mieszkaniec Zblewa do redakcji „Pielgrzyma”, pisał w nim, że nieraz można nocami widzieć dzielnych policjantów patrolujących o deszczu i zimie i spełniających swoje obowiązki. Ubolewania godne, że wielu obywateli nie współpracuje z policją nie informując ich o podejrzanych osobnikach, tylko krytykuje43.

Trzeba przyznać, że za tę ciężką pracę rzeczywiście policjantom ze Zblewa należał się podziw i szacunek. Dzięki tym wyczerpującym patrolom, zapobiegli oni nie jednemu przestępstwu oraz zdobywali zaufanie wśród miejscowej ludności, a przez to wiele informacji niezbędnych do wykrywania przestępstw.

Technika pracy śledczej Służba policjantów na posterunku w Zblewie nie ograniczała się oczywiście tylko do patroli i obchodów czy innych zadań z zakresu prewencji. Do ich zadań należało również rozwiązywanie spraw kryminalnych. Należy tu oczywiście odróżnić policjantów służby mundurowej od funkcjonariuszy służby śledczej. Tylko ci ostatni byli szkoleni do prowadzenia dochodzeń, do pracy śledczej. Na terenie powiatu ich posterunek mieścił się w Starogardzie Gdańskim, a i często wspierali koledzy z Urzędu Śledczego w Tczewie. Niemniej jednak, ze względu na braki kadrowe, nie mogli oni zajmować się wszystkimi sprawami. Dlatego często dochodzenia w mniej skomplikowanych sprawach, takich jak np. kradzieże, prowadzili policjanci mundurowi ze Zblewa. Nie posiadali oni dostępu do nowoczesnych narzędzi pracy śledczej, takich jak badanie laboratoryjne czy badania odcisków palców. Niemniej jednak, jak zauważa Monika Piątkowska w swojej pracy, dzięki bardzo do43

84

„Pielgrzym” z 01.11.1930, nr 131.


brej znajomości mentalności oraz stosunków miejscowych, odnosili oni nie mniejsze sukcesy niż śledczy uzbrojeni w najnowszą technikę44. Konieczność dogłębnego poznania stosunków miejscowych, oraz budowy własnej sieci konfidentów, były zresztą opisywane w podręcznikach służby śledczej jako podstawowa metoda pracy śledczej45. To jak wyglądało dochodzenie prowadzone przez policjantów z posterunku w typowej dla nich sprawie kradzieży, które były w tym czasie prawdziwą plagą na wsiach, obrazuje opisana w „Pielgrzymie” z kwietnia 1933 roku sprawa kradzieży we wsi Borkowo46. Miejscowość ta, co prawda, nie należała do rejonu, za który odpowiadał posterunek w Zblewie, ale przez polityczne tło tej sprawy była ona przez redaktorów gazety lepiej opisana niż inne, poza tym można ją uznać za typową dla całego województwa pomorskiego. Otóż, 31 stycznia 1931 roku, pięciu bandytów napadło na gospodarstwo w Borkowie, kradnąc i zabijając świnie będące własnością gospodarzy. Pierwszymi krokami policjantów z pobliskiego posterunku było zabezpieczenie śladów zostawionych przez rabusiów, najpierw na miejscu, potem na okolicznym terenie, co też zresztą zalecały podręczniki policyjne47. W tym wypadku najważniejsze były świeże ślady stóp. Do ich zabezpieczenia stosowano wiele różnych sposobów. Można było m.in. wyciąć kawał podłogi, na którym się odcisnęły, lub przygotować odlewy z gipsu, potasu lub kleju stolarskiego48. W tej, konkretnej sprawie policjanci mieli ułatwione zadanie – była zima, więc ślady obuwia oraz krwi po zabitych świniach były bardzo dobrze widoczne. Szybko więc podjęto ten trop. Często do tego typu czynności wykorzystywano psy, jednak jeśli już były, to na całą komendę przypadał co najwyżej jeden pies, więc zazwyczaj policjanci byli skazani na własne umiejętności. Z Borkowa trop doprowadził ich do wsi Rajkowy. Kiedy tam dotarli, skorzystali z informacji od miejscowych „mężów zaufania” i wytypowali podejrzanych. Czasami takich informacji nie posiadano, ale w tym wypadku czyniono tak, jak radził jeden z autorów czasopisma „Na Posterunku”, czyli kontrolowano zawodowych 44

M. Piątkowska, op. cit., s. 153. W. Stepek, Z. Hofman-Krystańczyk, Służba śledcza, Poznań 1925, s. 8–9, 13. 46  „Pielgrzym” z 4.04.1933, nr 40. 47  W. Stepek, Z. Hofman-Krystańczyk, op. cit., s. 71–72. 48  Tamże, s. 74. 45

85


złodziei recydywistów, a przede wszystkim szukano paserów pomagających upłynnić skradziony towar49. Po wytypowaniu podejrzanych w ich domach były przeprowadzane rewizje, w trakcie których szukano ukradzionych rzeczy oraz śladów przestępstwa. Po znalezieniu dowodów, w tym konkretnym przypadku były to zabłocone buty oraz zakrwawione ubrania. Podejrzanych brano na posterunek na przesłuchania. Była to ważna część każdego dochodzenia. Następnie, jak udowadnia Maria Piątkowska, dzięki użyciu odpowiedniej techniki przesłuchania, można było szybko uzyskać przyznanie się do winy50. Chociaż w przypadku kradzieży w Borkowie czynności te nie dały oczekiwanego rezultatu, ponieważ sąd ostatecznie uniewinnił sprawców, jednak policjanci ze Zblewa mieli na swoim koncie wiele rozwiązanych spraw, w tym rozbicie kilku szajek złodziei, jak m.in. miało to miejsce w lipcu 1931 roku. Wówczas to, dzięki nocnym obławom, policjantom dowodzonym przez przodownika Franciszka Kiereckiego udało się rozbić sześcioosobową szajkę, zajmującą się kradzieżami na terenie powiatu kościerskiego, starogardzkiego i chojnickiego51.

Praca na posterunku oraz zadania zlecone przez inne instytucje państwowe i samorządowe Praktycznie od zawsze wśród policjantów można usłyszeć narzekania na nadmiar tzw. papierkowej roboty, utrudniającej wykonywanie podstawowych zadań policji. Nie inaczej było w latach 1920–1939. Uzupełnianie wszelkich formularzy, pisanie notatek było dla policjantów poważnym czynnikiem utrudniającym ich zdaniem pracę. Nic więc dziwnego, że w marcu 1936 roku został wydany specjalny rozkaz komendanta okręgowego, w którym ściśle określono ile godzin komendanci poszczególnych posterunków muszą spędzać na pracy biurowej – w Zblewie czas ten wynosił 3 godziny52. 49

„Na Posterunku” 1936, nr 43; „Na Posterunku” 1935, nr 17. M. Piątkowska, op. cit., s. 153. 51  „Słowo Pomorskie” z 26.07.1931, nr 170. 52  APB, KOPP w Toruniu Rozkazy Komendanta…, 157/30, s. 111. 50

86


Niechęć do pracy biurowej brała się z jej nadmiaru. Na posterunkach policji do wypełnienia było średnio około 30 stałych ksiąg, formularzy i wykazów miesięcznych53. Wśród tych ksiąg znajdowały się m.in. plany obchodów, księga rozmów telefonicznych, księga wydarzeń, księgi furażowe, księgi menażowe, wykres godzin służby, wykaz spatrolowanych miejscowości, księga dowodów rzeczowych, spis posiadających broń czy skorowidz spraw załatwionych54. Każdy z posterunkowych musiał posiadać również własny notatnik służbowy, w którym opisywał zdarzenia podczas patrolu, a także czas przybycia i odejścia z poszczególnych miejscowości. Po powrocie z obchodu był on sprawdzany przez dyżurnych, którzy spisywali z niego najważniejsze zdarzenia do księgi stacyjnej oraz sporządzali notatki55. Biorąc pod uwagę wielość zajęć związanych z obchodami oraz prowadzeniem śledztw i dochodzeń, nie należy się dziwić, że do tej pory biurowa część pracy należy do bardziej znienawidzonych przez funkcjonariuszy. Ostatecznie, wszyscy policjanci – począwszy od komendanta powiatowego, a na zwykłym posterunkowym ze Zblewa kończąc – nie „papierkową robotę” uważali za czynnik najbardziej utrudniający pracę policji. Były nimi bowiem wszelkie zadania zlecone przez administrację terenową oraz inne organy państwowe należące do różnych ministerstw, traktujące policję jak prywatną agendę. Do tego typu zadań należały z pewnością, wymieniane w książce prof. Andrzeja Misuka, takie zadanie zlecone przez administrację publiczną, jak: doręczanie wezwań i nakazów, zbieranie informacji o osobach starających się o zapomogę, ochrona mostów kolejowych, badanie stanu majątkowego na zlecenie urzędu skarbowego, warty przy kasach skarbowych, doręczanie książeczek wojskowych czy licytacja dowodów rzeczowych oraz konwojowanie więźniów na zlecenie sądów i prokuratury56. Na terenie powiatu starogardzkiego policjanci prowadzili 53

A. Abramski, J. Konieczny, Justytariusze, hutami, policjanci. Z dziejów służb ochrony porządku publicznego, Katowice 1987, s. 203. 54  Por. AAN, KGPP, Wydz I, Organizacyjno-Wyszkoleniowy, Referat Organizacyjny, F. Kaufmann, Przepisy biurowe dla komisariatów i posterunków PP oraz wskazówki służbowe. Oprac. 1924, 349/432, s. 14–15 i nn. 55  Tamże, s. 31. 56  A. Misiuk, op. cit., s. 127–128.

87


np. dozór nad kotłowniami i sprawdzali, czy posiadają one książeczki kotłowe, a także sprawdzali aktualność kart łowieckich u myśliwych57. Jak uciążliwe dla policjantów były te zadania świadczy fakt, że – zgodnie z obliczeniami dr. hab. R. Litwińskiego – w samym tylko 1925 roku stanowiły one aż 40% wszystkich czynności wykonywanych przez policjantów58. Wiedząc o tym, w 1927 roku nawet komendant powiatowy Hermuła w swoim sprawozdaniu narzekał na starostwo w Starogardzie, że „obarcza policjantów zbyt dużą ilością błahych spraw odciągających od głównych zajęć”59. Skargi te w końcu znalazły zrozumienie nawet u samego prezydenta, bowiem na podstawie Rozporządzenia o Policji Państwowej z 6 marca 1928 roku policjanci zostali oficjalnie zwolnieni m.in. z takich czynności, jak: pobieranie i ściąganie danin, grzywien, opłat kar pieniężnych czy doręczanie wezwań i innych pism sądowych. Odtąd wykorzystanie policji do tego typu zadań, wymagało zezwolenia Ministra Spraw Wewnętrznych60. Niemniej w dalszym ciągu policjanci byli cały czas wykorzystywani do tak uciążliwych zadań, jak np. konwojowanie aresztowanych, które przy szczupłym etacie skutecznie odciągało od właściwych zadań.

Przestępczość kryminalna oraz jej zwalczanie na posterunku policji w Zblewie Statystyka oraz czynniki wpływające na wzrost przestępczości Pozornie mogłoby się wydawać, że praca funkcjonariusza na wiejskim posterunku policji, jak w Zblewie na terenie województwa pomorskiego, gdzie w tym okresie nie dochodziło do większych konfliktów na tle narodowym czy społecznym, nie należała do specjalnie trudnych. Są to jednak tylko pozory, bowiem w latach 1920–1939 na terenie całej Rzeczypospolitej miano do czynienia z prawdziwą eksplozją przestępczości, w szczególności kradzieży. 57

„Orędownik Urzędowy Powiatu Starogardzkiego” 1923, nr 34; „Orędownik Urzędowy powiatu starogardzkiego” 1925, nr 52. 58  R. Litwiński, op. cit., s. 296. 59  APB, KOPP w Toruniu, Sprawozdania sytuacyjne…, 157/63, s. 23. 60  Rozporządzenie Prezydenta Rzeczypospolitej z dnia 6 marca 1928 roku o Policji Państwowej, Dz.U. 1928, nr 28, poz. 257.

88


Z jak poważnym problemem musieli borykać się policjanci ze Zblewa dobrze ukazują statystyki przestępczości na tym terenie. Co prawda tab. 3 zawiera dane tylko za marzec, kwiecień, lipiec oraz październik 1936 roku, ale już one same dobrze obrazują skalę zjawiska. Tabela 3. Przestępczość na terenie gminy Zblewo w marcu, kwietniu, lipcu oraz październiku 1936 roku Liczba Liczba przypad- Liczba przypad- Liczba przyprzypadków ków w marcu ków kwietniu padków w lipcu w październi1936 r. 1936 r. 1936 r. Przestępstwa ku 1936 r. zamel- wykry- zamel- wykry- zamel- wykryzameldowane dowane te dowane te dowane te Zniewaga urzędnika

0

0

2

2

0

0

0

Inne przestępstwa przeciwko urzędom

0

0

0

0

1

1

0

Wykryte fałszywe banknoty

0

0

3

0

0

0

0

Wykryte fałszywe monety

2

0

0

0

3

0

0

Zbrodnicze podpalenia

1

0

0

0

0

0

0

Kradzieże środków lokomocji

4

2

6

1

3

1

7

Kradzieże mieszkaniowe

0

0

6

2

1

0

5

Kradzieże z pól i lasów

0

0

0

0

2

0

0

Kradzieże inne

11

6

16

10

3

1

11

Oszustwa

1

1

1

0

0

0

1

Zakłócenie spokoju

2

2

3

3

0

0

0

21

11

37

18

13

3

24

Razem

Źródło: APG, Starostwo Powiatowe w Starogardzie Gdańskim, Korespondencja Starostwa 1632/9, s. 287; APB, KPP Starogard, Sprawozdania Miesięczne, wykazy przestępczości 1934–1936, 3040/8, s. 13–74.

89


Biorąc pod uwagę dane tylko z tych kilku miesięcy, widać, że wbrew temu, co mogłoby się wydawać policjanci ze Zblewa mieli do czynienia ze znaczną liczbą przestępstw, w szczególności jeśli weźmie się pod uwagę szczupły etat posterunku. Co gorsza, wykrywalność przestępstw w tym okresie wynosiła 43% i była znacząco niższa niż średnia dla całego kraju, wynosząca ok. 76,4%61. Szczególnie niepokojąca była wykrywalność wszelkiego typu kradzieży, stanowiących w tym okresie największe utrapienie dla miejscowej ludności, bo było to 42%. O tym, że nie był to wyjątkowy okres, świadczą dane zawarte m.in. w „Pielgrzymie”, dzięki którym wiadomo, że w styczniu 1932 roku w samym Pinczynie było aż 12 kradzieży62. Podobna sytuacja miała miejsce w całym powiecie starogardzkim, czego dowodzą statystyki za 1933 roku, dzięki którym wiadomo, że każdego miesiąca tegoż roku dokonywano od 56 do 107 kradzieży63. Różne były czynniki wpływające na ten ciągły wzrost przestępczości – z pewnością należały do nich, niezależnie od regionu, powszechna bieda oraz bardzo wysokie bezrobocie wśród miejscowej ludności, co skutkowało znacznym wzrostem przestępczości w dobie Wielkiego Kryzysu64. W tym okresie na celowniku przestępców był każdy choć odrobinę zamożniejszy mieszkaniec wsi65. Nic dziwnego, że najbardziej biedni mieszkańcy wsi stawali się w oczach policji i innych obywateli najbardziej podejrzani o dokonywanie kradzieży. Jak pisze Monika Piątkowska, za wylęgarnie złodziei powszechnie uważano miejskie dzielnice biedoty, gdzie policja często dokonywała nalotów i obław66. Nie inaczej było na wsiach. W samym Zblewie za takie siedlisko złodziei uważano miejscowy dom gminy, zamieszkiwany przez najbiedniejszych mieszkańców wsi i wielokrotnie domagano się, by „zrobić z tym miejscem porządek”67. 61

R. Litwiński, op. cit., s. 326. „Pielgrzym” z 9.1932, nr 5. 63  APG, Starostwo Powiatowe w Starogardzie Gdańskim, Sprawozdania…, 1632/21, s. 8, 16, 19, 23. 64  M. Piątkowska, op. cit., s. 136. 65  Tamże, s. 143. 66  Tamże, s. 90. 67  „Pielgrzym” z 12.02.1931, nr 19; „Pielgrzym” z 30.05.1931, nr 65. 62

90


Wśród innych czynników wpływających na wzrost przestępczości, w szczególności na Pomorzu, bardzo często wymieniano migracje robotników sezonowych do Gdyni czy do Wolnego Miasta Gdańska68. O dokonywanie przestępstw oskarżano również Cyganów, także w innych rejonach kraju, m.in. w powiecie włocławskim69. We wrześniu 1931 roku mieszkańcy Zblewa pobili i strzałami z broni wyrzucili tabor cygański, który przyjechał do wsi70. Moim zdaniem, czynnik ten, podawany często jako główna przyczyna wzrostu przestępczości, był w znacznej mierze przesadzony. Nie da się zaprzeczyć, że imigranci czy Cyganie dokonywali wielu, szczególnie drobnych, uciążliwych dla mieszkańców kradzieży czy innych przestępstw. Nawet na terenie gminy Zblewo policjanci chwytali przestępców wywodzących się z Polski Centralnej czy Wschodniej – taką szajkę złodziei kur schwytano m.in. 9 marca 1931 roku we wsi Iwiczno71. Ale nie wolno tracić z oczu faktu, że o wiele większa liczba przestępstw takich jak kradzieże czy włamania w dużej mierze były dokonywane przez bandytów wywodzących się z okolicznych wsi – tylko oni mogli dobrze zaplanować napady i mieli najlepsze rozpoznanie72. Podkreślanie wpływu migrantów czy Cyganów na wzrost przestępczości dowodzi, że cały czas obawiano się wszelkich „obcych”, i łatwo było zrzucić na nich winę za wszystkie nieszczęścia. O wiele większy wpływ na wzrost przestępczości miał czynnik rzadko wspominany przez Komendę Okręgową w Toruniu, ale za to bardzo często podnoszony przez Starostwo Powiatowe w Starogardzie Gdańskim, a była nim szczupłość kadry policji, która, jak pisał starosta, „nie pozwala organom bezpieczeństwa na częstsze patrolowania przydzielonych okręgów, co ułatwia różnym szumowinom popełnianie przestępstw”73. Duży wpływ na wzrost przestępczości miał również wymieniany w raportach komendy wojewódzkiej brak odpowiednich zabezpieczeń ze strony miejscowej ludności74. Brak dbałości o zachowanie odpowiedniego 68

APB, Komenda Okręgowa PP w Toruniu, Protokół z odprawy…, 157/55, s. 30. B. Sprengel, Policja państwowa…, s. 173. 70  „Pielgrzym” z 22.09.1931, nr 114. 71  „Pielgrzym” z 13.03.1931, nr 33. 72  M. Piątkowska, op. cit., s. 151. 73  APG, Starostwo Powiatowe w Starogardzie Gdańskim, Sprawozdania…, 1632/224, s. 9. 74  APB, Komenda Okręgowa PP w Toruniu, Protokół z odprawy…, 157/55, s. 30. 69

91


poziomu bezpieczeństwa miało szczególne znaczenie, m.in. w przypadku tak niepokojącego zjawiska, jakim był wzrost kradzieży rowerów na terenie gminy Zblewo. Najczęściej ofiarami tego przestępstwa byli właściciele, zostawiający swoje pojazdy bez jakiejkolwiek opieki. W ten sposób m.in. zrabowano w Zblewie rower panu Wincentemu Dąbrowskiemu, który podczas zdarzenia spokojnie robił zakupy w sklepie75.

Zabójstwa Najpoważniejszymi przestępstwami, z jakimi musieli się zmagać policjanci ze Zblewa, były oczywiście zabójstwa oraz morderstwa, od zawsze najbardziej budzące grozę, niezależnie od miejsca czy czasu popełnienia. Zaznaczyć tu należy, że zbrodnie te nie należały do przestępstw, których wykrycie sprawiało większe problemy. Najczęściej były one powodowane przez nadużywanie alkoholu przez sprawców. Innym czynnikiem wpływającym na liczbę tego typu przestępstw był stosunkowo łatwy dostęp do broni palnej. W latach 1920–1939 nie obowiązywały tak restrykcyjne przepisy dotyczące wydawania pozwoleń na broń, jak w teraz. Zezwolenie na posiadanie broni mógł otrzymać praktycznie każdy obywatel Polski, niekarany oraz legitymujący się dobrą opinią76. Wielu z mieszkańców posiadało z pewnością również broń z okresu I wojny światowej. A niestety, kombinacja broni i alkoholu często prowadziła do zabójstw. Jako narzędzi zbrodni korzystano również z noży czy innych rzeczy będących pod ręką napastnika. Typowym przykładem takiej bezmyślnej zbrodni jest z pewnością zabójstwo dokonane we wrześniu 1928 roku w Zblewie podczas wesela. Sprawcą był tutaj wyrzucony za pijaństwo i burdy gość, który wściekły powrócił na salę weselną uzbrojony w dubeltówkę, z której postrzelił pana młodego. Na pomoc rzucił się drużba, który chciał wyrwać broń z rąk furiata. Niestety doszło do tragedii – broń wystrzeliła i pociski trafiły drużbę prosto w brzuch, w wyniku czego niemal od razu zmarł77. 75

„Pielgrzym” z 07.01.1933, nr 3. Rozporządzenie Prezydenta RP z dnia 27 października 1932. Prawo o broni, amunicji i materiałach wybuchowych, Dz U., nr 94, poz. 807. 77  „Słowo Pomorskie” z 14.09.1928, nr 212. 76

92


Podobne tło miała tragedia, do jakiej doszło w dniu 11 sierpnia 1935 roku podczas zabawy straży pożarnej w miejscowości Piesienica. W trakcie tej imprezy pomiędzy kilkoma uczestnikami doszło do bójki, w wyniku której jeden z uczestników, Józef Roszewicz, został śmiertelnie pchnięty nożem w serce. Za tę zbrodnię na dwa lata więzienia ostatecznie został skazany Bronisław Ossowski78. Najgłośniejszą jednak sprawą tego typu, która w największym stopniu zbulwersowała miejscową ludność, było zabójstwo Teodora Andrykowskiego. Do tej bezsensownej zbrodni doszło 18 sierpnia 1930 roku w Zblewie. Tego dnia, do spokojnie siedzącego w restauracji pana Perszonki kupca ze Zblewa Hermana Andrykowskiego podeszło dwóch pijanych mężczyzn – Izydor Czaplewski ze Zblewa i Teodor Szlachta z Cisa. Zaczęli się oni domagać od Andykowskiego, by ten postawił im wódkę. Kiedy odmówił, został przez nich zaatakowany. Na pomoc ojcu rzucił się syn Teodor Andrykowski, który zdołał wyrzucić bandytów z restauracji. Niestety wrócili oni do restauracji oknem i ciosem noża w plecy pozbawili życia dzielnego młodzieńca79. Mordercy zostali od razu aresztowani przez policję. Ten bezmyślny mord spotkał się z ogromnym potępieniem ze strony miejscowej ludności, Teodor Andrykowski był bowiem przez wszystkich powszechnie lubianym młodzieńcem. Sprzeciw wobec tej zbrodni najlepiej można było zobaczyć podczas jego pogrzebu, który stał się, jak można uznać, pierwszym na tej ziemi marszem przeciwko przemocy. W pogrzebie tym wzięło udział ok. stu osób, a młodzież utworzyła szpaler z zieleni, by okazać przywiązanie do kolegi. Pogrzeb celebrował proboszcz w asyście trzech księży, a śpiewy żałobne wykonał miejscowy odział towarzystwa śpiewaczego „Lutnia”. O randze pogrzebu świadczy też fakt, że przemówienie nad trumną wygłosił Alfons Wyczyński – jeden z najpopularniejszych redaktorów „Pielgrzyma” oraz działacz Stronnictwa Narodowego80. Sprawcy tej zbrodni wyroki usłyszeli na rozprawie 9 października 1930 roku. Procesowi towarzyszyło ogromne zainteresowaniem publiczności, która żądała surowego ukarania winnych. Ostatecznie bezpośredni 78

„Pielgrzym” z 13.08.1935, nr 97; „Pielgrzym” z 26.12.1935, nr 155. „Słowo Pomorskie” z 23.08.1930, nr 194. 80  „Pielgrzym” z 30.08.1930, nr 104; „Słowo Pomorskie” z 30.08.1930, nr 200. 79

93


sprawca, Teodor Szlachta, który zadał cios nożem, został skazany na 3 lata więzienia, a jego kompan, Izydor Czapiewski, który rozpoczął tak tragicznie zakończoną kłótnię, został skazany na 2 lata więzienia81. Opór przeciwko funkcjonariuszom państwowym. Zabójstwo posterunkowego Franciszka Matusiaka Z pewnością nic tak nie godziło w interes i powagę państwa, jak przestępstwa dokonywane przeciwko funkcjonariuszom publicznym na służbie. Nie zawsze to musieli być policjanci, np. w maju 1933 roku w Zblewie Maria Czechowska stawiła czynny opór poborcy skarbowemu, który chciał zająć jej czekoladę za zaległe podatki, za co została skazana na 6 miesięcy w zawieszeniu na 2 lata82. To właśnie policjanci najczęściej stawali się ofiarami tego typu przestępstw. We wrześniu 1928 roku posterunkowy Maksymilian Szumacher został zaatakowany w Zblewie przez Stanisława L., który chciał ukraść mu lornetkę i latarkę. Napaść ta została odparta dzięki groźbie użycia broni palnej83. Opisane powyżej wypadki były z pewnością poważne i nie należy ich bagatelizować, jednak nie mogły się równać z wydarzeniami, jakie miały miejsce w Zblewie, 30 listopada 1933 roku. Wtedy to doszło do zdarzenia niemającego precedensu w dziejach całej Komendy Powiatowej w Starogardzie. Tego dnia doszło bowiem do zabójstwa funkcjonariusza policji, jedynego poległego na służbie podczas pełnienia służby. Zamordowany został 26-letni posterunkowy Franciszek Matusiak, który tego dnia, razem z posterunkowym Adamem Drzewieckim, patrolował ulice Zblewa. Podczas obchodu spotkali dwóch podejrzanie wyglądających mężczyzn, których postanowili przesłuchać. Zatrzymanymi okazali się zawodowi złodzieje – Izydor Muszyński oraz Klemens Wencki. Pech chciał, że tego dnia wracali oni z Kościerzyny, gdzie dokonali włamania do miejscowej siedziby Kasy Chorych i przy sobie mieli narzędzia, broń oraz łup z kradzieży84. Nic dziwnego, że obaj bandyci byli gotowi walczyć, 81

„Pielgrzym” z 14.10.1930, nr 123. „Pielgrzym” z 13.05.1933, nr 57. 83  APG, Starostwo Powiatowe w Starogardzie Gdańskim, Sprawozdania…, 1632/18, s. 331. 84  „Słowo Pomorskie” z 14.12.1933, nr 287. 82

94


byle tylko nie trafić do więzienia. Jeden z nich, Klemens Wencki, z premedytacją wykorzystał moment nieuwagi post. Matusiaka, błyskawicznie wyszarpnął rewolwer i strzelił, raniąc go prosto w piersi. Izydor Muszyński również wyciągnął broń, strzelając niecelnie w kierunku st. post. Drzewieckiego. Kiedy bandyci zaczęli uciekać na drogę w kierunku Starogardu, Drzewiecki przycelował i trafił Muszyńskiego z karabinu z odległości 15 metrów. Ciężko ranny bandyta uciekł do przydrożnego rowu, gdzie po krótkiej walce został aresztowany. Wenckiemu udało się uciec do Starogardu, ale szybko został zatrzymany w domu kochanki85. Zabójstwo post. Franciszka Matusiaka było podobnym szokiem dla mieszkańców powiatu starogardzkiego, jak dla Zblewian mord na Andrykowskim. Na jego pogrzeb, 3 grudnia 1933 roku, przybyły tłumy ludzi. Na czele konduktu żałobnego szli jego rodzice, a za nimi policjanci z Komendy z komisarzem Pawłem Tuzem na czele, przedstawienie władz samorządowych, oficerowie z miejscowego garnizonu. Pogrzeb ten stał się demonstracją koleżeństwa policjantów, którzy nieśli trumnę poległego oraz z własnych składek ufundowali mu pomnik, który do dziś można oglądać na Katolickim Cmentarzu Komunalnym w Starogardzie Gdańskim86. Proces mordercy post. Franciszka Matusiaka – Klemensa Wenckiego rozpoczął się 15 grudnia 1933 roku i odbywał się o w trybie doraźnym, gdzie postępowanie było skrócone do minimum, od wyroku nie było możliwości apelacji. W sprawach tego typu bardzo często zapadały wyroki śmierci. Zdaniem władz powiatu zastosowanie tej procedury miało służyć jako środek prewencyjny dla ewentualnych naśladowców Muszyńskiego i Wenckiego87. Proces zakończył się wydaniem wyroku śmierci na Wenckiego, który do końca nie przyznawał się do winy. Ostatecznie został powieszony na dziedzińcu więzienia w Starogardzie, 17 grudnia, o godzinie 8.5288. Jego 85

Por. „Słowo Pomorskie” z 14.12.1933, nr 287; „Pielgrzym” z 19.12.1933, nr 151.; APG, Starostwo Powiatowe w Starogardzie Gdańskim, Sprawozdania sytuacyjne 1632/21, s. 24; APB, Komenda Policji Państwowej w Starogardzie Gdańskim, Książka patroli w powiecie starogardzkim 1933–1934, 3040/10, s. 298. 86  Pielgrzym” z 05.12. 1933, nr 145; „Słowo Pomorskie” z 07.12. 1933, nr 282. 87  J. Bardach, B. Leśnodowski, M. Pietrzak, Historia ustroju i prawa polskiego, Warszawa 2009, s. 600; APG, Starostwo Powiatowe w Starogardzie Gdańskim, Sprawozdania sytuacyjne 1632/21, s. 21, s. 24. 88  „Słowo Pomorskie” z 17.12.1933, nr 290.

95


kompan, Izydor Muszyński, zmarł z odniesionych ran i został pogrzebany 29 grudnia 1933 roku89.

Napady rabunkowe Bardzo poważnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa mieszkańców były również częste napady rabunkowe, kończące się ciężkim pobiciem lub zabójstwem zaatakowanych osób. W tym okresie na swoim terenie policjanci z posterunku w Zblewie mieli do czynienia z co najmniej dwoma tego typu wypadkami. Pierwszym z nich był napad z 23 października 1930 roku na listonosza Libiszewskiego ze Zblewa, który tego dnia wiózł z poczty do pociągu ok. 3800 złp. Bandyci zrzucili go z roweru i bardzo mocno pobili. Zabrano mu plecak pocztowy z całą zawartością90. Należy się tu zgodzić z redaktorami „Pielgrzyma”, że napad ten był spowodowany głównie całkowitą bezmyślnością kierownictwa poczty. Sama poczta bowiem leżała aż 2 km od dworca, gotówkę zawoził tam zawsze tylko listonosz, bez obstawy, o czym wiedzieli wszyscy we wsi. Groźba napadu wisiała w powietrzu. Niestety jego sprawcy nie zostali ujęci, nie powiodło się śledztwo kierowane przez samego Komendanta Powiatowego Policji w Starogardzie, komisarza Józefa Hermułę. Kolejny przypadek napadu rabunkowego, zakończonego brutalnym mordem, miał miejsce w nocy z 3 na 4 maja 1933 roku, w Borzechowie. Zamordowana została kilkakrotnym uderzeniem w głowę 73-letnia Teresa Rhode, a jej mieszkanie kompletnie zostało splądrowane91. O zbrodnię tę oskarżono później dwóch młodych żebraków z Borzechowa, ale pomimo zeznań świadków, nie udało się udowodnić im winy92.

Włamania, kradzieże, paserstwo Wszystkie wymienione wyżej przestępstwa należały do najbardziej godzących w bezpieczeństwo i porządek publiczny. Niemniej nie stano89

„Słowo Pomorskie” z 31.12.1933, nr 300. „Pielgrzym” z 25.10.1930, nr 129. 91  „Słowo Pomorskie” z 07.05.1933, nr 105. 92  „Słowo Pomorskie” z 8.09.1933, nr 206. 90

96


wiły one największego wyzwania oraz problemu, z jakim musieli borykać się policjanci z posterunku w Zblewie. Nie należały one również do najbardziej uciążliwych dla mieszkańców gmin Zblewo i Piece, do morderstw czy rabunków na szczęście dochodziło stosunkowo rzadko. Prawdziwym problemem w latach 1920–1939 zarówno dla policjantów, jak i zwykłych mieszkańców, stały się kradzieże z włamaniem. Zjawisko to, szczególnie w okresie Wielkiego Kryzysu, przybrało tak dramatyczne rozmiary, że w gazetach z tego okresu mówi się wręcz o „epidemii kradzieży” czy „pladze kradzieży”93. Porównania te nie były ani trochę przesadzone, bowiem sytuacja ta przypominała plagi biblijne. Wśród złodziei byli zarówno przypadkowi żebracy, jak też dwaj mieszkańcy domu gminnego ze Zblewa (złapani 6 lutego 1931 roku na kradzieży 1 ctr mięsa z samochodu94) oraz zawodowi przestępcy, jak niejaki Antoni Wróbel, 10-krotnie karany za kradzieże z włamaniem, opór przeciwko władzy oraz ucieczki z aresztu gminnego95. Bardzo znanym, poszukiwanym przez policję listami gończymi, typowym „zawodowcem” był też wielokrotnie karany, pochodzący z wsi Pinczyn, Jan Brandt, będący hersztem bandy działającej na terenie całego powiatu starogardzkiego96. Wielu z tych złodziei działało indywidualnie, jednak najniebezpieczniejsi byli ci, którzy działali w dobrze zorganizowanych szajkach, zwykle o wiele trudniejszych do wykrycia. Często złodziej kradnący indywidualnie wpadał w ręce policji, kiedy np. próbował spieniężyć łup. Tak między innymi udało się złapać bandytę, który zrabował zboże z spichlerza należącego do plebanii w Pinczynie, a także jego kolega po fachu, usiłujący w Zblewie sprzedać łupy pochodzące z kradzieży na terenie powiatu starogardzkiego i chojnickiego97. Rozbicie i schwytanie członków dobrze zorganizowanej grupy przestępczej było dla policjantów nie lada zadaniem. Zwykle grupa składała się z herszta, złodziei, wywiadowców, wartowników oraz paserów98. Jak dobrze 93

nr 300.

„Słowo Pomorskie” z 28.12.1926, nr 298; „Słowo Pomorskie” z 30.12.1932,

94

„Pielgrzym” z 12.02.1931, nr 19. „Pielgrzym” z 30.07.1938, nr 91, Pielgrzym” z 9.08.1939, nr 95. 96  „Słowo Pomorskie” z 27.08.1930, nr 197. 97  Słowo Pomorskie” z 10.09.1924, nr 235; „Pielgrzym” z 19.05.1931, nr 60. 98  W. Stepek, Z. Hofman-Krystańczyk, op. cit., s. 178. 95

97


były zorganizowane ówczesne gangi świadczy fakt, że w skład szajki Jarzembińskiego – jednej z groźniejszych grup przestępczości zorganizowanej rozbitych przez zblewską policję – wchodził m.in. syn stróża nocnego z tejże wsi, który podczas dyżuru ojca dokonywał większości kradzieży99. Bardzo ważną rolę w tego typu szajkach pełnili paserzy, umożliwiający upłynnienie skradzionego towaru bez groźby wpadki złodziei. Paserami najczęściej byli różni handlarze czy zwykli gospodarze, kupujący towar po niższych cenach100. Stanowili oni ważną część szajki. Wystarczy wspomnieć, że w skład rozbitej 27 grudnia 1937 roku 7-osobowej grupy przestępczej braci Gussów wchodziło aż dwóch paserów101. W latach 1920–1939 kradziono praktycznie wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, a ofiarą bezwzględnych rabusiów mógł być praktycznie każdy. Jednak analizując tego typu przestępstwa na terenie podległym Posterunkowi Policji w Zblewie, można wyróżnić kilka swego rodzaju specjalizacji wśród złodziei, będących zarazem najbardziej uciążliwymi dla miejscowej ludności. Kradzieże w mieszkaniach i gospodarstwach Najbardziej uciążliwymi i niebezpiecznymi dla mieszkańców wsi z terenu byli przestępcy zajmujący się ogołacaniem mieszkań gospodarstw czy sklepów z bielizny, garderoby, ubrań czy naczyń. Żądni zdobyczy przestępcy nie powstrzymywali się nawet przed kradzieżą np. uli razem z pszczołami, by tylko zdobyć miód. Sytuacja taka miała miejsce w sierpniu 1933 roku w Zblewie, kiedy miejscowemu stolarzowi ukradziono w sumie osiem uli. Po wyjęciu miodu ule porzucano w rzece102. Przykładem tego typu złodziei jest wspomniana już szajka Jarzembińskiego czy zlikwidowana w lipcu 1932 roku 8-osobowa banda, której udowodniono 11 kradzieży z włamaniem, 6 zwykłych oraz 5 usiłowań. Jej przestępcy rekrutowali się z Bytoni i Pieców103. Złodzieje tego typu najczęściej włamywali się do gospodarstw, wyważając okna czy drzwi, jak najszybciej starali się wziąć łup, którym mo99

„Pielgrzym” z 19.09.1931, nr 113. „Na Posterunku” z 1936, nr 43. 101  „Pielgrzym” z 6.01.1938, nr 3. 102  „Słowo Pomorskie” z 5.09.1933, nr 203. 103  „Słowo Pomorskie” z 27.07.1932, nr 170. 100

98


gła być każda wartościowa rzecz. Przed sprzedażą paserowi towar był jakiś czas przechowywany w różnych miejscach, najczęściej ukrywano go w mieszkaniach rabusiów, ale zdarzały się i sytuacje, jak ta, która miała miejsce w lipcu 1938 roku w Borzechowie. Zlikwidowana wtedy szajka łup z kradzieży, na który składało się 14 pierzyn, 8 poduszek, 3 pary firanek oraz bielizna pościelowa, przechowywała w worku zakopanym w lesie104. Kradzieże zwierząt hodowlanych Bardzo uciążliwą i przynoszącą znaczne straty mieszkańcom gminy Zblewo grupą złodziei byli przestępcy wyspecjalizowani w rabowaniu zwierząt hodowanych przez okolicznych gospodarzy, w szczególności kur, świń czy gęsi. Jak kradzieże kur stawały się poważnym problemem dla mieszkańców donosił „Pielgrzym”105. W tamtym czasie kradzież w Zblewie w listopadzie 1932 roku tylko podczas jednego włamania 25 kur była ogromną stratą106. Wśród złodziei kradnących zwierzęta hodowlane można spotkać zarówno bandytów indywidualnych, jak i zorganizowane grupy przestępcze. Jedną z grup kurokradów rozbili policjanci ze Zblewa w miejscowości Iwiczno. W jej skład wchodziły 3 osoby pochodzące z Polski Centralnej107. Kradzieży świń najczęściej dokonywały zorganizowane grupy przestępców, gdyż zwykle po kradzieży zwierzęta były od razu zabijane i ćwiartowane, jak to miało miejsce np. w grudniu 1938 roku w Pinczynie108. Część mięsa tuczników trafiała na stoły przestępców, a resztę sprzedawano rzeźnikom lub okolicznym handlarzom. Najbardziej znaną zblewską szajką trudniącą się tym procederem była z pewnością wspomniana już banda Gussów. Zdarzało się, że kradzione w ten sposób zwierzęta były przemycane za granicę. W 1924 roku policji w Pinczynie udało się rozbić szajkę zajmującą się kradzieżami oraz przemytem gęsi109. 104

„Pielgrzym” z 30.07.1938, nr 91. „Pielgrzym” z 12.02.1931, nr 19. 106  „Słowo Pomorskie” z 18.11.1932, nr 266. 107  „Pielgrzym” z 13.03.1931, nr 33. 108  „Pielgrzym” z 13.12.1938, nr 149. 109  „Słowo Pomorskie” z 10.09.1924, nr 249. 105

99


Kradzieże rowerów Obok wyposażenia mieszkań, gospodarstw czy zwierząt hodowlanych to właśnie rowery należały do jednych najczęściej kradzionych rzeczy na terenie działania Posterunku Policji w Zblewie. Wśród przestępców byli złodzieje indywidualni, jak np. aresztowany w maju 1937 roku złodziej, który skradziony w Bytoni rower chciał sprzedać w Zblewie110. Pracę złodziejom ułatwiał brak ostrożności właścicieli rowerów zostawiających jednoślady byle gdzie i całkowicie bez opieki. Policjantom ze Zblewa udawało się likwidować szajki zajmujące się tym procederem. Podczas aresztowania np. w grudniu 1931 roku w miejscowości Kaliska odzyskali wiele skradzionych rowerów111. Włamania do magazynów kolejowych Stacje oraz magazyny kolejowe były jednymi z najważniejszych budynków w miejscowościach należących do gmin Zblewo czy Piece. Były one również łakomym kąskiem dla złodziei – w szczególności kusiły magazyny stacji pełne wszelkiego dobra. Nic dziwnego, że w tym okresie policja miała do czynienia z tego typu przestępstwami. Złodzieje zajmujący się tego typu kradzieżami upodobali sobie szczególnie stację w Zblewie. W kwietniu 1933 roku ukradli tam zapas mydła, a w listopadzie 1934 ten sam magazyn został ogołocony z przesyłek z konfekcją112. Kradzieże inne Wymienione wyżej kradzieże nie zamykają oczywiście katalogu tego typu przestępstw dokonywanych na terenie działania Posterunku Policji Zblewo w latach 1920–1939. Mieszkańcy okolicznych wsi byli okradani również m.in. z upranej bielizny suszącej się na dworze czy np. z świeżo zasieczonego zboża113. Kradziono bowiem wszystko, więc każdy mógł stać się ofiarą coraz bardziej zuchwałych przestępców. Sytuacja ta niestety utrzymywała się do końca istnienia II Rzeczpospolitej i kradzieże – obok biedy i bezrobocia – miały stać się największym utrapieniem dla miejscowej ludności. 110

„Dziennik Starogardzki” z 13.05.1937. „Pielgrzym” z 5.12.1931, nr 146. 112  „Pielgrzym” z 9.11.1934, nr 143; „Pielgrzym” z 8.04.1933, nr 40. 113  „Pielgrzym” z 17.12.1931, nr 151; „Słowo Pomorskie” z 15.08.1931, nr 187. 111

100


Oszustwa Kolejną grupą przestępców, z którą musieli się zmagać policjanci z Posterunku Policji w Zblewie, byli wszelkiej maści oszuści, którzy, wykorzystując naiwność ludzi lub luki w systemie, chcieli nielegalnie zdobyć pieniądze. Do takich przestępców należał z pewnością Oskar St. z Karolewa w gminie Zblewo. Był to wielokrotnie notowany oszust, który w 1924 roku postanowił zarobić pieniądze, żerując na ludziach marzących o wyjeździe do USA. Obiecał dziesięciu osobom z Polski Centralnej zorganizować wyjazd z kraju. Oczywiście konieczne były zaliczki na przygotowanie podróży. Wyłudził w ten sposób od nich ok. 311 dolarów, po czym uciekł do USA, zostawiając swoje ofiary na lodzie i bez pieniędzy114. Z kolei małżeństwo ze Zblewa w 1938 roku wyłudzało od nieświadomych ludzi zadatek tytułem kupna nieruchomości, której nie byli właścicielami. Mieli oni jednak miej szczęścia niż Oskar St., bo szybko zostali złapani przez policję. Mąż usłyszał wyrok roku, żona dziewięciu miesięcy więzienia115. Oszuści nie ograniczali się do zwykłych ludzi w usiłowaniu wyłudzenia pieniędzy. W 1932 roku na dwa tygodnie więzienia skazano pochodzącą z Pinczyna Stefanię Sz., która fikcyjnie zarejestrowała swoją siostrę w Kasie Chorych, by wyłudzać świadczenia116. Niektórzy z oszustów byli na tyle bezczelni, że próbowali oszukiwać ubezpieczycieli i policję. W 1937 roku usiłowało do uczynić dwóch mężczyzn ze Zblewa – Jan Murawski oraz Julian Nadolski, którzy upozorowali włamanie oraz zgłosili fałszywą kradzież samochodu, by wyłudzić odszkodowanie. Szybko jednak ich oszustwo wyszło na jaw i w lutym 1938 roku zostali aresztowani przez policję. Wśród oszustów zatrzymanych przez policję w Zblewie nie brakowało również niedoszłych bigamistów. Należał do nich m.in. pochodzący z Niemiec Aleksy Gehrke, który, będąc już żonatym, usiłował ożenić się z panną Łucją K. z Borzechowa. Przy okazji jednemu z obywateli tej wsi ukradł rewolwer. Został szybko aresztowany przez policję, a później skazany na sześć miesięcy w zawieszeniu na sześć lat117. 114

„Słowo Pomorskie” z 22.10.1924, nr 246. „Pielgrzym” z 1.03.1938, nr 26 116  „Pielgrzym” z 26.07.1932, nr 80. 117  „Słowo Pomorskie” z 10.11.1932, nr 259; tenże z 13.12.1932, nr 286. 115

101


Sprzeniewierzenia oraz przestępstwa urzędnicze Bardzo poważnymi przestępstwami, bezpośrednio godzącymi w powagę oraz zaufanie do państwa czy różnych instytucji, należały z pewnością przestępstwa urzędnicze oraz zawiązane ze sprzeniewierzaniem pieniędzy. Z pewnością jednym z najpoważniejszych przypadków tego typu było przestępstwo popełnione przez kasjera Banku Ludowego w Zblewie. W latach 1928–1935 doprowadził on do sprzeniewierzenia kwoty 12 765,15 złp. Nie bał się fałszować ksiąg kasowych, by ukryć swoją przestępczą działalność. Ostatecznie skończyło się to dla niego wyrokiem dziewięciu miesięcy więzienia118. Równie niegodny zaufania okazał się sołtys z miejscowości Piece, którego w sierpniu 1930 roku zawieszono za defraudację pieniędzy z składek na ubezpieczenie zbieranych od miejscowej ludności119. W trakcie kontroli prowadzonej przez urzędników ze Starostwa Powiatowego w Starogardzie Gdańskim ujawniono, że zalegał on ze składkami na kwotę 708,22 złp120. Zgodnie z zeznaniami świadków i zabezpieczonymi dokumentami, niemal całą tę kwotę wydał na własne potrzeby, a w gminie stał się znany jako pijak i awanturnik121. W trakcie postępowania cały czas mataczył, unikając komisarza śledczego Bauera, składał fałszywe zeznania, że całość kwoty już wpłacił na konto towarzystwa ubezpieczeniowego, po czym udowodniono mu fałszerstwo ksiąg kasowych122.

Fałszerstwa Na terenie podległym Posterunkowi Policji Państwowej w Zblewie rzadziej spotykano się z przestępcami dopuszczającymi się fałszerstw. Jednak warto wspomnieć, że w grupie przestępców byli zarówno niegroźni osobnicy, jak Jan Borkowski z Pinczyna skazany w maju 1933 roku na sześć miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata za fałszowanie karty 118

„Pielgrzym” z 22.02.1938, nr 263 „Słowo Pomorskie” z 30.08.1930, nr 200 120  UWP Toruń, Sprawa dyscyplinarna a/a sołtysowi Janowi Ossowskiemu z gminy Piece dot. nadużyć finansowych, 1930–1931, sygn. akt 7341a, s. 5 121  Tamże, s. 5. 122  Tamże, s. 14. 119

102


rowerowej123 oraz wyjątkowo niebezpieczni dla funkcjonowania państwa fałszerze pieniędzy. Co prawda, żadnego z nich tutejsi policjanci nie mieli okazji zatrzymać, ale np. w grudniu 1931 roku wykryto w Zblewie parę przypadków posługiwania się fałszywymi dwuzłotówkami124.

Przemytnictwo Bardzo niebezpiecznym, trudnym do zwalczania procederem, który przynosił również poważne straty finansowe dla młodego państwa polskiego było z pewnością przemytnictwo. W szczególności w latach 1920–1926 na terenie Pomorza policja miała do czynienia z bardzo dobrze zorganizowaną kontrabandą papierosów czy żywności. Z problemem tym musiano walczyć zresztą aż do 1939 roku. O skali tego zjawiska świadczy fakt, że wartość zatrzymanego przemytu przez Straż Graniczną w latach 1928–1939 na terenie całej Polski wynosiła ponad 69 mln złp125. Wśród przemytników można było wyróżnić takich, którzy zajmowali się kontrabandą okazjonalnie, podczas podróży za granicę oraz zawodowców działających w zorganizowanych gangach126. Tych ostatnich było mniej, ale to oni przysparzali najwięcej strat Skarbowi Państwa. Z problemem tym musieli się zmagać policjanci z PP Zblewo. Był on bardzo poważny, tym bardziej, że spośród mieszkańców gminy Zblewo czy Piece od początku rekrutowało się wielu zawodowych przemytników, takich jak zatrzymany w 1920 roku Tczewie, podczas próby wwozu 70 ft. kiszki oraz 12 ft. mięsa, Otto M. ze Zblewa127. W tej grupie znaleźli się również wymieniani w raportach policyjnych z 1920 roku rzeźnik Augustyn L., kupiec Anastazy K., zajmujący się przemytem żywności do Niemiec Stanisław B. czy synowie kowala z Borzechowa, zajmujący się przemytem złota oraz banknotów128. 123

„Pielgrzym” z 30.05.1933, nr 64. „Pielgrzym” z 5.12.1931, nr 146. 125  L. Grochowski, Zwalczanie przestępczości przemytniczej w okresie II Rzeczpospolitej, „Przegląd Policyjny” 1991, zeszyt 1, s. 59. 126  H. Domińczak, Granica polsko-niemiecka 1919–1939, Warszawa 1975, s. 216. 127  APG, Komisariat Graniczny PP w Tczewie 1921, Przemytnictwo i kradzieże, 43/1, s. 86. 128  UWP w Toruniu, Wydz. Bezpieczeństwa, Spis przemytników zawodowych, sygn. 4840, s. 165. 124

103


W początkach istnienia odrodzonego po latach rozbiorów Państwa Polskiego to właśnie żywność, kosztowności i banknoty były najczęściej przemycanymi towarami. Sytuacja ta uległa zmianie w latach 1924–1926, kiedy bardzo poważnym problemem stał się przemyt tytoniu. W procederze tym brali udział również przemytnicy ze Zblewa, a sama wieś w czerwcu 1924 roku została w raportach policyjnych odnotowana jako „siedlisko przemytników tytoniu”129. W tym okresie doszło we wsi do walk między policjantami a podchmielonymi mieszkańcami, po tym, jak podczas jednej z obław, zastrzelony został Alojzy K. – zawodowy przemytnik ze Zblewa130. Obławy takie, składające się z patroli w sile od ośmiu do czternastu policjantów, były podstawowym sposobem zwalczania przemytnictwa tytoniu131. Najczęściej był on przemycany przez tzw. zieloną granicę pieszo, przez kilkunastoosobowe grupy przemytników. Należy zaznaczyć, że nie były to małe ilości – przy przemytniku Franciszku Lewandowskim zatrzymanym w 1925 roku znaleziono 400 papierosów i 1,8 kg tytoniu132. Nasilenie przemytu tytoniu na tym terenie można było zaobserwować do 1926 roku, jednak nawet później przemytnicy ze Zblewa i okolic nie dawali o sobie zapomnieć. W 1935 roku koło miejscowości Szczodrowo postrzelony został pochodzący ze wsi Piece przemytnik tytoniu Jan O.133 W 1937 roku Inspektorat Straży Granicznej z Tczewa rozpracowywał szajkę przemytniczą ze Zblewa, zajmującą się kontrabanda kamyków zapałowych i tytoniu. Zgodnie z informacjami uzyskanymi od informatora, na jej czele stali bracia G., posiadający własny autobus, którym wozili handlarzy na targ do Gdańska. Kupiony w Gdańsku towar był potem przemycany w autobusie i sprzedawany w Zblewie i okolicy przez innych członków szajki134. 129

APG, SP w Starogardzie Gdańskim, Sprawozdania… 1632/18, s. 120. Tamże, s,. 120. 131  Tamże, s. 129. 132  APB, Komenda Powiatowa Policji Państwowej w Gniewie/Tczewie, Kontrola przemytniczej kontrabandy 1925–1928, sygn. 63, s. 6. 133  APB, KOPPw, Komunikaty dzienne Kierownika Urzędu Śledczego KOPP w Toruniu, 1935–1937, 157/323, s. 224. 134  Pomorski Inspektorat Okręgowy, Sprawozdania Pomorskiego Inspektoratu Okręgowego i i podległych inspektoratów granicznych z organizacji sieci informatorów 1936–1937, sygn. akt. 189/69, s. 52. 130

104


Z problemem tym policjanci z PP Zblewo oraz funkcjonariusze innych służb odpowiedzialnych za zapewnienie porządku i bezpieczeństwa na tym terenie musieli się zmagać aż do końca istnienia II Rzeczypospolitej.

Przestępczość podczas jarmarków Przestępstwa popełniane na jarmarku nie stanowią oddzielnej kategorii w żadnym kodeksie karnym, jednak ich analiza, w szczególności tak małego wiejskiego posterunku, jak ten w Zblewie, może przynieść wiele ciekawych informacji na temat funkcjonowania tej jednostki. Zabezpieczenie jarmarków i zwalczenie przestępczości podczas tej imprezy handlowej było jednym z ważniejszych zadań miejscowych policjantów, porównywalnym z zabezpieczaniem meczów piłki nożnej w dzisiejszych czasach. Najczęstszymi przestępstwami podczas jarmarków były oczywiście kradzieże. Podczas tych imprez w szczególności uaktywniali się kieszonkowcy, zwani w tym okresie „doliniarzami”. Bardzo wielu tych złoczyńców działało podczas jarmarku 7 października 1926 roku. Jak opisali redaktorzy „Słowa Pomorskiego”, „uwijali się tu zwinnie i z powodzeniem rewidowali kieszenie”. Ich ofiarami stali się m.in. gospodarz z Bytoni, któremu ukradziono 600 zł, inny, któremu skradziono 150 zł oraz „pewien jegomość z Czerska”, który nie mógł pojeździć na karuzeli, bo okradziono go z 60 złp135. Podczas jarmarków nie brakowało również różnych oszustów, chcących wykorzystać naiwność bliźnich. Do wyjątkowo bezczelnego oszustwa doszło w czerwcu 1923 roku. Pewna kobieta sprzedała za 3,5 mln złp krowę. Pieniądze były zapakowane w torbę, bowiem, biorąc pod uwagę panującą wówczas inflację, banknotów musiało być wiele. Torbę tą otworzyła niestety dopiero po powrocie do domu, gdzie ku jej przerażeniu okazało się, że w środku zamiast pieniędzy są gazety136. Częstym problemem dla policjantów zabezpieczających jarmark byli również jego uczestnicy, którzy wypili zbyt dużo alkoholu, po czym urządzali burdy i awantury. Takiego awanturnika musiała zatrzymać policja m.in. podczas jarmarku w kwietniu 1931 roku137. 135

„Słowo Pomorskie” z 12.10.1926, nr 235. „Słowo Pomorskie” z 17.06.1923, nr 136. 137  „Pielgrzym” z 7.04.1931, nr 42. 136

105


Zdarzało się, że zabezpieczenie jarmarku angażowało niemal całą załogę posterunku.

Zakłócenia porządku, bójki Jednym z częstszych przestępstw i wykroczeń popełnianych w tym okresie były na terenie podległym posterunkowi w Zblewie wszelkiego rodzaju bójki oraz inne zakłócenia porządku. Najczęściej były to wszelkiego rodzaju rozróby wywołane nadużywaniem alkoholu. Były one podobne do tej, jaka miała miejsce podczas zabawy organizowanej przez Towarzystwo Śpiewacze św. Cecylii w Zblewie, w kwietniu 1933 roku. Podczas tej imprezy dwóch podpitych awanturników, Władysław Burczy oraz Józef Tribus, zaczęło bić, wyzywać ludzi oraz demolować salę, pobili się oni również z przybyłą policją. Zakończyło się to zatrzymaniem obydwu i skazaniem Burczy na 6 miesięcy więzienia, a Tribusa na 30 złp grzywny. Tego typu burdy były również wszczynane przez osoby chcące pomścić jakieś osobiste porachunki. Postąpił w ten sposób m.in. Franciszek W. ze Zblewa, który mocno pobił Żyda Gotheinera z Sępólna, za to, że ten oskarżał go o kradzież, co dla sprawcy zakończyło się wizytą w areszcie138. W kompletny szał zemsty wpadł kominiarz ze Zblewa Franciszek Falikowski, który otworzył ogień z rewolweru do grupki robotników z majątku Radziejewo, kiedy usłyszał kawał, że „kominiarz w nocy komin wymiata”. Strzał przeszył spódnicę jednej z robotnic, nie czyniąc jej krzywdy. O wiele bardziej niebezpieczny był drugi strzał, który trafił 19-letniego robotnika Franciszka Rzoskę prosto w brzuch. Chłopak cudem uniknął śmierci139. Nie tylko jednak broń palna była niebezpiecznym narzędziem w rękach wszelkiej maści awanturników. W styczniu 1938 roku w Borzechowie, podczas gry w karty jeden z uczestników tak się wściekał z przegrywanej partii, że pobił innego gracza odważnikiem140. We znaki miejscowej ludności dawali się również bandyci uwielbiający napady z użyciem noża. Jednym z takich wyjątkowo niebezpiecznych nożowników był mieszkaniec znienawidzonego przez zwykłych mieszkań138

„Pielgrzym” z 4.05.1933, nr 55. „Słowo Pomorskie” z 23.03.1926, nr 67. 140  Pielgrzym” z 18.01.1938, nr 8. 139

106


ców Zblewa gminnego domu pomocy, W. Rozmaity, który pięć razy był karany za napady z nożem141. Do jego bardziej brutalnych wyczynów należał m.in. napad na czeladnika krawieckiego Szybowskiego, który został ciężko zraniony nożem w bok i tylko szybka interwencja lekarza uratowała mu życie142. Do samego Rozmaitego pasowało przysłowie „kto nożem [mieczem] wojuje, od noża ginie”. W styczniu 1938 roku ten niebezpieczny nożownik został raniony nożem przez Jana Kuśnierza ze Zblewa, bo odmówił wypicia z nim wódki143. Wszystkie opisane sprawy nie stanowiły większego problemu dla policjantów ze Zblewa, jeśli chodzi o samo ich wykrycie. Niemniej awanturnicy tego rodzaju stanowili poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa oraz porządku publicznego na wsiach w tym okresie.

Podpalenia W omawianym czasie podpalenia na wsiach stały się prawdziwą plagą na terenie województwa pomorskiego, o czym wspomniano nawet podczas narad w Komendzie Okręgowej w Toruniu w 1932 roku144. Nie należy się temu dziwić, biorąc pod uwagę, że zabudowa była najczęściej drewniana i łatwa do podpalenia. O tym, jak zjawisko to stało się poważne świadczy fakt, że Komenda Główna PP w Warszawie stworzyła specjalny fundusz pożarowy, z którego wypłacano nagrody dla policjantów zasłużonych w walce z podpalaczami oraz dla informatorów, dzięki którym udało się rozwiązać tego typu sprawy145. Z podpaleniami musieli zmagać się również zblewscy policjanci. Co ciekawe, zdarzało się, że podpalaczem okazywał się sam właściciel posesji, który w ten sposób usiłował wyłudzić odszkodowanie. Taki przypadek miał miejsce m.in. w listopadzie1925 roku, kiedy na rok więzienia został skazany pewien rzeźnik ze Zblewa, który podpalił własny dom146. 141

„Pielgrzym” z 30.05.1931, nr 65. „Słowo Pomorskie” z 3.06.1931, nr 126. 143  „Pielgrzym” z 18.01.1938, nr 8. 144  APB, Komenda Okręgowa PP w Toruniu, Protokół z odprawy…, 157/55, s. 27. 145  AAN, KG PP W-wa, Walka z podpaleniami głównie na Pomorzu, Sprawozdania i zestawienia KW PP w Toruniu. Korespondencja 349/104, s. 1. 146  „Słowo Pomorskie” z 1.12.1925, nr 279. 142

107


Często w wyniku dochodzenia okazywało się, że pożar został wzniecony przypadkowo, np. przez nieszczelny komin czy podczas zabawy przez dzieci. Dzieci stały się podpalaczami m.in. zabudowań pana Franciszka Mazurowskiego w Zblewie, w październiku 1926 roku147. Często policjanci ze Zblewa w tego typu sprawach musieli prosić o pomoc swoich kolegów z Starogardu uzbrojonych w fundusz pożarowy. Pieniądze z tego funduszu pomogły rozwiązać m.in. sprawę podpalenia u gospodarza Plewy w Kaliskach w 1938 roku. Za udzielone informacje w tej sprawie 7 złp otrzymał Jan S., 15 złp Jan Sz., a 10 złp inny informator Walter B.148

Ucieczki z aresztów, pościgi za zbiegami Wydaje się absurdalne, że policjanci z tak małej miejscowości jak Zblewo, gdzie nie było żadnych większych zakładów penitencjarnych, mogliby mieć problemy z uciekinierami z więzień czy aresztów, niemniej nawet ucieczki ze zwykłego aresztu gminnego czasami kończyły się pogonią. Do jednego z najciekawszych przypadków tego typu doszło w lipcu 1938 roku, wtedy w areszcie gminnym wyłamał okno i uciekł 10-krotnie karany za kradzież i włamania niejaki Antoni Wróbel, którego do aresztu trzeba było doprowadzać siłą. Szybko jednak został złapany przez policjantów ze Zblewa, później za ucieczkę skazano go na dwa lata więzienia149. Ciekawy przypadek ucieczki miał miejsce w grudniu 1932 roku w noc wigilijną. Tego dnia za sprzeniewierzenia został aresztowany i osadzony w areszcie w Zblewie niejaki Aleksander Szulist. Podobno tak bardzo płakał i narzekał, że nie może być na Pasterce, że w nocy nieznane osoby otworzyły mu drzwi od celi, dzięki czemu uciekł z aresztu. Później został bardzo szybko złapany i skazany na sześć miesięcy więzienia. Niestety jego wspólników nie udało się ustalić150. Policjanci z posterunku w Zblewie uczestniczyli również w obławach organizowanych na uciekinierów na terenie całego powiatu starogardzkiego. W lipcu 1939 roku udało im się złapać w Pinczynie jednego z czterech 147

„Słowo Pomorskie” z 24.10.1926, nr 246. AAN, KG PP W-wa, Walka z podpaleniami…, 349/104, s. 61. 149  „Pielgrzym” z 9.08.132, nr 95. 150  „Pielgrzym” z 19.09.1933, nr 112. 148

108


uciekinierów z Zakładu w Kocborowie. Byli to włamywacze-symulanci, którym łatwiej było uciec ze szpitala niż z więzienia w Starogardzie. Jeden z nich zwichnął podczas ucieczki nogę i to jego znaleziono w Pinczynie151.

Walki z zamieszkami na terenie gminy Zblewo W latach trzydziestych nastąpił wzrost napięć społecznych spowodowanych polityką rządu, czego przyczyną było przede wszystkim rosnące bezrobocie oraz lęk o utratę pracy. W tym okresie policja była coraz częściej wykorzystywana do inwigilacji ruchów robotniczych, likwidacji strajków czy zamieszek prowokowanych przez osoby bezrobotne, domagające się pracy. Można było to zaobserwować również na terenie podległym posterunkowi w Zblewie. Do największych tego typu zamieszek doszło 28 marca1933 roku, przy tartaku w Kaliskach. Tego dnia pod tartakiem zebrało się ok. 120 bezrobotnych z Kalisk i okolic, domagających się, by do pracy w tym największym w okolicy zakładzie przemysłowym przyjmowano tylko miejscowych. Kiedy kierownik tartaku, Bronkowski, zapowiedział, że z Kalisk na pewno nikogo nie przymnie, został przez bezrobotnych pobity oraz obrzucony kamieniami. Ucierpiał również sam budynek tartaku, gdzie wybito szyby w kancelarii oraz na werandzie. Do akcji była zmuszona wkroczyć policja, której udało się uspokoić wzburzonych ludzi, przy okazji aresztowano sześciu prowodyrów zajść, którzy później zostali skazani na sześć miesięcy w zamieszeniu za pobicie152.

Naruszenia prawa w ruchu drogowym W latach 1921–1939 coraz większym problemem policji stawały się wszelkie przestępstwa związane z naruszeniami prawa w ruchu drogowym. Samochody i inne pojazdy stawały się dużym zagrożeniem dla pieszych 151

„Dziennik Starogardzki” z 18.07.1939, nr 162; „Dziennik Starogardzki” z 19.07.1939, nr 163. 152  SP w Starogardzie Gdańskim, Sprawozdania… 1632/21, s. 8–9; „Słowo Pomorskie” z 04.04.1933, nr 78; „Pielgrzym” z 8.03.1933, nr 68.

109


użytkowników dróg, w tym w szczególności dzieci, które były najczęstszymi ofiarami wypadków drogowych, m.in. w 1924 roku w Zblewie oraz 1931 w Miradowie. W obydwu przypadkach wyglądało to podobnie – nieupilnowane przez rodziców dziecko wybiegło przed maskę samochodu. W pierwszym przypadku zakończyło się to tylko pobytem w szpitalu, mniej szczęścia miała dziewczynka z Miradowa, która poniosła śmierć na miejscu153. Jakże aktualnie brzmiał do tej ostatniej sprawy komentarz redaktora ze „Słowa Pomorskiego”, że „dzieci mieszkające przy ulicy należy szczególnie mieć na baczności”. W tym okresie coraz większym problemem stawali się również pijani kierowcy. W październiku 1924 roku taki właśnie szofer doprowadził do wypadku samochodu, który wpadł do rowu i uległ poważnym uszkodzeniom. Tylko dużemu szczęściu zawdzięczał, że nikt nie zginął154. Podobnie jak dzisiaj, wiele wypadków było spowodowanych przez jazdę niesprawnymi samochodami. Defekt kierownicy był m.in. przyczyną tragicznego wypadku, jaki miał miejsce w kwietniu 1929 roku w okolicach Miaradowa. Niesprawna ciężarówka, przewożąca nabiał oraz dziesięciu pasażerów, uderzyła w drzewo, w wyniku czego jedna osoba zginęła na skutek obrażeń wewnętrznych, pozostali byli lekko ranni155. Jak wspomniał jeden z redaktorów „Dziennika Starogardzkiego”, poważne zagrożenie na drogach stwarzali łamiący przepisy cykliści. Jadący nieprzepisową stroną jezdni rowerzysta spowodował m.in. wypadek, który miał miejsce w maju 1937 roku koło miejscowości Piece. Ranny został rowerzysta – sprawca wypadku oraz lekko uszkodzony został samochód. Nie są również wytworem naszych czasów wypadki na przejazdach kolejowych. Również w okresie II Rzeczpospolitej przez brak ostrożności w tych miejscach dochodziło do tragedii. Jeden z poważniejszych wypadków na terenie gminy Zblewo miał miejsce w 1935 roku, kiedy to pociąg najechał na furmankę, która wjechała na tory przy samej stacji Zblewo, bo jej właściciel nie zauważył barierki. W wyniku wypadku zginął koń, a rannych zostało trzech pasażerów furmanki156. 153

„Słowo Pomorskie” z 5.07.1924, nr 154; „Słowo Pomorskie” z 20.06.1931, nr 140. „Słowo Pomorskie” z 22.10.1924, nr 246. 155  „Słowo Pomorskie” z 3.05.1929, nr 103. 156  APG, SP w Starogardzie Gdańskim, Bezpieczeństwo linii komunikacyjnych, wy154

110


Zakończenie Jak więc widać, przez cały okres dwudziestolecia międzywojennego mieszkańcy gminy Zblewo oraz policjanci z miejscowego posterunku musieli zmagać się z przestępczością, która była prawdziwą plagą nękającą całą II Rzeczpospolitą. W szczególności kradzieże stały się szczególnym utrapieniem dla mieszkańców. Zjawisko to uległo jeszcze nasileniu w okresie Wielkiego Kryzysu, który przyczynił się do znacznego zubożenia społeczeństwa polskiego. Poważnym problemem stawało się również przemytnictwo, podpalenia czy różne oszustwa. Bardzo uciążliwe dla mieszkańców były również bójki czy innego rodzaju zakłócenia porządku oraz stające się coraz większym problemem przestępstwa związane z naruszeniami prawa w ruchu drogowym. Z tymi wszystkimi przestępstwami walczyć musieli funkcjonariusz z Posterunku Policji Państwowej w Zblewie. Mimo ogromnego zaangażowania, nie zawsze byli w stanie ze względu na małą ich liczbę w idealny sposób wykonywać swoje obowiązki. Zaznaczyć tu należy, że byli w niewystarczający sposób wyekwipowani, nie posiadali nawet służbowych rowerów do patrolowania terenu, często byli obciążani dodatkowymi obowiązkami niezwiązanymi z właściwą służbą. Niemniej jednak z narażeniem zdrowia i życia wykonywali oni swoje obowiązki, płacąc czasami nawet najwyższą cenę, jak zamordowany w 1934 roku posterunkowy Franciszek Matusiak Policjanci ci byli równocześnie dla mieszkańców tych ziem żywym symbolem odrodzenia Polski po 123 latach niewoli.

padki drogowe i kolejowe, 1632/38., s. 5.

111


Karolina Czonstke, Maria Karolina Kocińska, Bartosz Świątkowski

Osadnictwo kultury pomorskiej na stanowiskach nr 18 i 19 w miejscowości Kolnik, gm. Pszczółki Budowa gazociągu wysokiego ciśnienia DN 500 mm, MOP 8,4 MPa, relacji Kolnik–Gdańsk wraz z obiektami towarzyszącymi, została poprzedzona wykopaliskowymi badaniami wyprzedzającymi na czterech stanowiskach, wytypowanych zgodnie z decyzją Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków z dnia 15 września 2009 roku. Pretekstem do ich przeprowadzenia były informacje o wcześniejszych znaleziskach pochodzących z omawianych terenów, uzyskane w wyniku badań powierzchniowych prowadzonych w ramach tzw. Archeologicznego Zdjęcia Polski. Wykopy archeologiczne założono w miejscowościach Kolnik na stanowiskach 11 (ślad osadnictwa z okresu wpływów rzymskich) i 14 (ślad osadnictwa neolitycznego), Koszwały na stanowisku 16 (ślad osadnictwa późnośredniowiecznego) i Osice na stanowisku 10 (ślad osadnictwa późnośredniowiecznego). W ich trakcie nie zarejestrowano żadnych śladów wcześniejszego osadnictwa. Dalsze badania archeologiczne były ściśle związane z pracami ziemnymi przy budowie gazociągu. Przyjęły one formę nadzoru archeologicznego, polegającego na bieżącej obserwacji odsłanianych nawarstwień. Generalnie można go podzielić na dwa etapy. Pierwszy z nich przeprowadzono bezpośrednio po odhumusowaniu pasa gruntu o szerokości około 5 m przeznaczonego pod budowę gazociągu. Drugi natomiast polegał na obserwacji profili ziemnych powstałych w wyniku pogłębienia wykopów do głębokości przyjętych w projekcie (min. 1,5 m). Łączna długość przeba-

112


danego terenu wynosiła nieco ponad 30 km. Poszukiwania prowadzono w różnych warunkach atmosferycznych, niekiedy przy intensywnych opadach deszczu, prowadzącego do lokalnych podtopień lub śniegu. W wyniku przeprowadzonych prac pozyskano materiał ruchomy w postaci ceramiki datowanej na okres nowożytny (najciekawszym znaleziskiem był fragment importowanej kamionki nadreńskiej z Westerwaldu, datowanej na XVII wiek, odkryty w okolicy wsi Koszwały), a także zlokalizowano dwa stanowiska archeologiczne (18 i 19) w miejscowości Kolnik gm. Pszczółki. Stanowiska numer 18 i 19 zostały wyróżnione przez M. Haftkę w roku 1988 w trakcie drugiego sezonu badań AZP1. Pierwsze z nich zostało określone jako ślad osadniczy datowany na okres neolitu i punkt osadniczy z epoki brązu. Rozróżnienia chronologicznego dokonano wówczas na podstawie pozyskanego materiału ruchomego, w postaci jednego łuszcznia krzemiennego datowanego ogólnie na epokę neolitu oraz sześciu fragmentów ceramiki datowanych na epokę brązu i związanych z kulturą łużycką. Natomiast drugie z wymienionych stanowisk określono jako osadę wielokulturową, na którą składały się: ślad osadnictwa neolitycznego związanego z kulturą pucharów lejkowatych, punkt osadniczy kultury łużyckiej, osada z wczesnej epoki żelaza i ślad osadniczy z okresu wczesnego średniowiecza. Ze stanowiska pozyskano dość zróżnicowany zbiór materiałów archeologicznych. Do okresu neolitu przypisano pięć fragmentów ceramiki, trzy odłupki, jeden wiór krzemienny i dwa łuszcznie krzemienne. Kulturze łużyckiej przypisano trzy fragmenty ceramiki. Na wczesną epokę żelaza datowano piętnaście fragmentów ceramiki. Okres wczesnego średniowiecza reprezentował zaledwie jeden fragment ceramiki. Omawiając wyniki prac archeologicznych prowadzonych w ramach budowy gazociągu, należy także uwzględnić odkrycia archeologiczne ze wsi Miłobądz2 (oddalonej o około 1 km od omawianych stanowisk), gdzie w XIX wieku odnaleziono cmentarzysko grobów skrzynkowych. Ponadto w latach siedemdziesiątych XX wieku odkryto także domniemane grodzisko datowane na wczesną epokę żelaza oraz cmentarzysko szkieletowe z okresu wpływów rzymskich. 1

Informację pochodzą z Archiwum Muzeum Archeologicznego w Gdańsku, sygn. teczki 147. 2  Sygn. teczki 1258.

113


Stanowiska 18 i 19 w miejscowości Kolnik zlokalizowane były na terenie pogranicza dwóch jednostek fizjograficznych, a dokładniej Żuław Wiślanych, wchodzących w skład makroregionu Pobrzeża Gdańskiego i podprowincji Pobrzeża Południowobałtyckiego oraz Pojezierza Starogardzkiego, wchodzącego w skład Pojezierza Wschodniopomorskiego. Jest to obszar charakteryzujący się przejściem rzeźby młodoglacjalnej w równinę. Stanowisko 18 położone jest po zachodniej stronie drogi krajowej numer 91, około 1 km na północny-zachód od wsi Miłobądz, i około 400 m na południe od wsi Kolnik. Natomiast stanowisko 19 znajdowało się po wschodniej stronie drogi krajowej numer 91, około 1 km na północ od Miłobądza, około 0,5 km na południowy-wschód od wsi Kolnik. Zarówno jedno, jak i drugie zlokalizowane były na stokach wzniesień morenowych, na terenach użytkowanych rolniczo. Stanowisko 18 rozciągało się na długości około 800 m, w obrębie których zarejestrowano 29 obiektów o charakterze osadowym tworzących niewielkie skupiska. Dwa z nich zinterpretowano jako szałasy (obiekty 19 i 28) wraz z towarzyszącymi im jamami gospodarczymi. Na północnozachodnim krańcu osady odkryto dwa paleniska wyłożone kamieniami (obiekty 20 i 21). Ze wspomnianych obiektów pozyskano materiał ruchomy w postaci ceramiki, kości i krzemienni. Na szczególną uwagę zasługuje obiekt 24, z którego pozyskano nieomal 500 fragmentów ceramiki, w tym jedno nieomal kompletne, choć rozbite naczynie. Jama ta miała charakter gospodarczy, a po zakończeniu funkcjonowania stała się śmietniskiem, do którego wyrzucano jedynie potłuczone naczynia ceramiczne. Ponad to zadokumentowano też warstwę kulturową (warstwa 46), która wytworzyła się najprawdopodobniej w obrębie dawnego zastoiska wodnego. Pozyskano z niej liczny zbiór kości i niewielkiej ilości ceramiki. Pozostałości odkrytej osady przedstawicieli kultury pomorskiej możemy datować na okres od schyłku okresu Ha D do począteku SOPR, co można korelować z przełomem II i III do IV fazy rozwoju kultury pomorskiej (Czopek 1992), a także z fazą II B Karczemki (Podgórski 1992, 209– 212) oraz fazami III i IV cmentarzyska w Leśnie 2 (Walenta 2008, 93–94)3. Na stanowisku zarejestrowano jeden obiekt (obiekt 15) o chronologii odbiegającej od reszty stanowiska, z którego pochodziły fragmenty na3

W tym miejscu chcielibyśmy serdecznie podziękować Tomaszowi Galewskiemu za pomoc w ustaleniu chronologii pozyskanych materiałów.

114


czyń oraz kości psa. Najprawdopodobniej można datować go na MOPR. Odkryto też jeden grób zwierzęcy (obiekt 1), w którym odkryto szczątki krowy, ułożonej na lewym boku w porządku anatomicznym. Szkielet był nieomal kompletny nie zachowała się jedynie czaszka zwierzęcia, a z żuchwy pozostały tylko fragmenty trzonu oraz korzenie dwóch zębów. Brakowało także pierwszego i drugiego kręgu szyjnego. Stan zachowania kośćca był bardzo zły, zidentyfikowane elementy to w większości fragmenty, na których nie stwierdzono śladów wietrzenia i rzeźnictwa. Wiek zwierzęcia ustalono na podstawie stanu zrastania nasad kości długich z trzonami oraz kostnienia kręgów na powyżej 5 lat. Jego wysokość w kłębie oszacowano na podstawie długości bocznej kości skokowej na 106,1 cm (Makowiecka 2013). Wraz z ciałem złożono narzędzie krzemienne wykonane na naturalnym okruchu krzemienia bałtyckiego. Jak dotychczas nie udało się jeszcze precyzyjnie określić datowania tego obiektu. Pochówki zwierzęce są dość często spotykane w okresie przedrzymskim, ale nie da się również wykluczyć wcześniejszej chronologii wspomnianego obiektu. Na stanowisku Kolnik 19, rozciągającym się na długości około 700 m, wystąpiło 14 obiektów. W większości miały one charakter produkcyjny. Były to przede wszystkim piece o różnej konstrukcji, wzniesione z kamienia i polepy (obiekt 1) lub z samej polepy (obiekty 2 i 3). W obrębie jednego z nich (obiekt 2) udało się odkryć dobrze zachowany kęs brązu. Ponadto wystąpiły także dwa paleniska, które w całości wypełnione były kamieniami (obiekty 11 i 12). W jednej z jam (obiekt 7), odkryto także w miarę dobrze zachowany kubek i przepalony szklany paciorek. Na podstawie pozyskanego materiału zabytkowego stwierdzono, iż stanowisko Kolnik 19 jest równoczasowe ze stanowiskiem 18. Opisane powyżej stanowiska są oddalone od siebie o zaledwie 350 m (obecnie przedziela je pas drogi krajowej). Z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, iż mogły one być użytkowane przez tą samą społeczność i stanowić część jednej bardzo dużej osady kultury pomorskiej. Niewielki zakres prac obejmujący pas o szerokości zaledwie 5 m nie pozwala na stworzenie szerszego opisu odkrytej osady, ale stanowi bezceny zaczątek przyszłych badań i stwarza szansę na poszerzenie naszej wiedzy na temat kultury pomorskiej, znanej dotychczas głównie z cmentarzysk i niewielkiej ilość stanowisk osadowych.

115


Na koniec warto również wspomnieć o przypadkowym odkryciu dokonanym w październiku 2015 roku przez Mirosława Wójcika, który zgłosił się do dwójki autorów powyższego tekstu, czyli Karoliny Czonstke i Bartosza Świątkowskiego, z prośbą o pomoc w przekazaniu zabytku do Pomorskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Na podstawie wstępnych oględzin udało się określić przynależność kulturową i chronologiczną zabytku. Odkryta w pobliżu Koźlin brązowa obręcz, stanowi fragment napierśnika kultury pomorskiej, który można datować na okres od IV do II wieku p.n.e. Podobne napierśniki składały się najczęściej z 10 lub większej ilości bogato zdobionych motywami geometrycznymi obręczy, spinanych ażurowymi brązowymi klamrami. Analiza odkrytych dotychczas zabytków tego typu, a zwłaszcza ich rozmiarów, wskazuje, że przedmioty te nie były noszone lecz najprawdopodobniej były wykorzystywane w trakcie ceremonii pogrzebowych i były nakładane na szyjki urn twarzowych. Znalezisko z Koźlin najprawdopodobniej było częścią depozytu o charakterze kultowym złożonego na podmokłym obszarze. Miejsce jego odkrycia oddalone jest o zaledwie 4 km od opisanej powyżej osady. Jego przynależność kulturowa i chronologiczna może wskazywać na związek tego przedmiotu ze społecznością pierwotnie zamieszkującą osadę. Zgodnie z decyzją Pomorskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków artefakt został przekazany do zbiorów Instytutu Archeologii i Etnologii Uniwersytetu Gdańskiego.

Bibliografia Czopek S., Uwagi o chronologii względnej i periodyzacji materiałów z okresu halsztackiego i starszego okresu przedrzymskiego w świetle analizy kultury pomorskiej, [w:] Ziemie polskie we wczesnej epoce żelaza i ich powiązania z innymi terenami, red. S. Czopek, Rzeszów 1992, s. 81–89. Makowiecka M., Wyniki badań zwierzęcych szczątków kostnych z miejscowości Kolnik, stan. 18, gm. Pszczółki, Rokietnica 2013, mps. Podgórski J.T., Fazy cmentarzysk kultury łużyckiej i pomorskiej na Pomorzu Wschodnim, [w:] Ziemie polskie we wczesnej epoce żelaza i ich powiązania z innymi terenami, red. S. Czopek, Rzeszów 1992, s. 199–214. Walenta K., Leśno i mikroregion w późnej epoce brązu i wczesnej epoce żelaza, Chojnice 2008.

116


Tomasz Jagielski

Opowieści historyka z żuławskiej krainy Koszwały dom podcieniowy na gdańskim banknocie 27 października 1920 roku na mocy traktatu wersalskiego zostało utworzone Wolne Miasto Gdańsk. Obszar nowej jednostki terytorialno-administracyjnej wynosił 1893 km² i dzielił się na pięć powiatów: dwa miejskie – Gdańsk i Sopot oraz trzy wiejskie: Gdańsk Wyżynny, Gdańsk Niziny i Wielkie Żuławy. Nowy byt państwowy miał własną konstytucję, hymn, parlament oraz własną walutę. Początkowo była to marka gdańska, zastąpiona 1 stycznia 1924 roku przez guldena gdańskiego. Wybijano gdańskie monety i banknoty, na których umieszczono charakterystyczne widoki Gdańska, np. Dwór Artusa, kościół Mariacki, port z Żurawiem czy Ratusz Miejski. Wyjątkiem był nominał 50-guldenowy, na którym jako jedynym umieszczono wizerunek spoza miasta nad Motławą. Znalazł się na nim dom podcieniowy charakterystyczny dla widoku Żuław Gdańskich. Ten konkretny budynek znajdował się w Koszwałach. Zbudowano go w 1792 roku, o czym informowała chorągiewka podcieniowa. Umiejscowiony w środku wsi, na małym wzniesieniu, przy głównej drodze, był murowanym budynkiem z cegły z piętrem nad podcieniem. Od frontu na osi wysunięty podcień o siedmiu drewnianych słupach połączonych arkadami, dźwigającymi piętro. Układ wewnętrzny tworzyły sień oraz wielkie izby i czarna kuchnia. Drzwi główne barkowe. Naprzeciwko domu znajdowała się stacja kolejki wąskotorowej, która została oddana do użytku w 1905 roku. Dom w Koszwałach został wyremontowany w 1927 roku przez Państwową Służbę Ochrony Zabytków i w roku 1934. W latach trzydziestych minionego wieku jego właścicielem był gospodarz o nazwisku Kiep.

117


Taki wizerunek domu widzieli mieszkańcy Wolnego Miasta Gdańska, którzy czynili zakupy lub odbierali wypłatę lub przekazy pieniężne w nominale 50 guldenów. Po II wojnie światowej do domu w Koszwałach, jak i całej okolicy sprowadzili się nowi osadnicy i mieszkańcy. Przeszedł on pełny remont i konserwację jeszcze w roku 1959. Linia kolejki wąskotorowej przebiegająca w jego pobliżu została zlikwidowana.

50 guldenów gdańskich z wizerunkiem domu podcieniowego w Koszwałach

Wybierając się na pieszą lub rowerową wędrówkę w okolice Koszwał, warto pamiętać, że kiedyś wiele osób miało wizerunek domu podcieniowego w swoim portfelu na nominale pięćdziesięciu guldenów gdańskich.

Polski król Stanisław Leszczyński w Kiezmarku Żuławy Gdańskie są obszarem pełnym cichych zakątków i nie tak łatwo zauważalnych piękności, których nie można odnaleźć podczas pobieżnego zwiedzania. Oko wędrowca ucieszą pojedyncze zabytkowe domy oraz malownicze wsie ze starymi pięknymi kościółkami. Jedną z takich osad jest wieś Kiezmark, położona trochę na uboczu od głównych traktów i szlaków turystycznych. Warto poznać przeszłość tej małej żuławskiej miejscowości. Powróćmy do historii, aby odkryć jakie tajemnice kryje ta ziemia. Tym bardziej, że przeszłość Kiezmarka była ciekawa, interesująca, często także dramatyczna.

118


Wieś położona nad brzegami Wisły istniała w czasach słowiańskich. Miejsce lokalizacji, gdzie dawniej rozdzielała się Wisła na odnogę gdańską (dzisiaj Wisła Leniwka) i elbląską (dzisiaj Szkarpawa), sprzyjało założeniu osady. Jedna z pierwszych krzyżackich nazw Liebenwerder pochodzi prawdopodonie od lieb – ‘miły’ i Werder, czyli ‘kępa’, ‘ostrów’ czy ‘wyspa’, to też jeden z tropów. Żuławy w czasach wczesnego średniowiecza to teren zalany wodami morskimi, daleki od dzisiejszej linii brzegowej. W 1308 roku Zakon Krzyżacki opanował Gdańsk i Pomorze Gdańskie. Na Żuławy zaczęli napływać nowi osadnicy, zapełniając osady i wsie. W 1349 roku Wielki Mistrz Zakonu Krzyżackiego Henryk Dusmer nadał wsi przywilej lokacyjny. Osadzie nadano 63 włóki, z których 6 wolnych od obciążeń otrzymał sołtys, zaś 3 proboszcz. Od 54 pozostałych włók mieszkańcy mieli płacić czynsz w wysokości 1,5 marki, 4 skoty za pieprz i 4 skoty za szarwarki pańskie1. Dokument ten, w którym określone były granice, liczba włók oraz prawa i obowiązki chłopów, były przyznawane wsiom po ich zasiedleniu lub gdy ustanowionemu przez Zakon mężowi zaufania (lokatorowi) powierzone zostało zadanie sprowadzenia niemieckich chłopów. Lokatorowi nadawano wieś na prawie chełmińskim, aby ten wymierzył i porozdzielał pomiędzy osadników poszczególne włóki. Sołtysem w Kiezmarku był wówczas Henryk Tisin2. W 1734 roku doszło w Polsce do kłótni o tron. Gdańsk opowiedział się za Stanisławem Leszczyńskim. Znano go tu jako człowieka kulturalnego, mądrego, sprawiedliwego i przystępnego, a fakt, że był on teściem króla Francji i dobrze postrzeganym w Szwecji, miał duże znaczenie. Ale ten wybór nie podobał się dworom: saskiemu, austriackiemu i rosyjskiemu. Po drugiej elekcji na tronie polski osadzono Augusta III. Po wkroczeniu wojsk rosyjskich i saskich, król Leszczyński wycofał się ze stolicy do Gdańska. Tu za potężnymi murami przychylnego mu miasta, bezpiecznie czekał na interwencję swego zięcia. Rosyjski dowódca Münnich odgrażał się, że jeśli Gdańsk nie porzuci Leszczyńskiego, to zostanie do tego zmuszony. W 1734 roku Rosjanie zajęli okopy w okolicach Kiezmarka3. Kolejnym 1

Słownik Geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, red. B. Chlebowski, W. Walewski, wg Planu F. Sulimierskiego, t. IV, Warszawa 1883, s. 54. 2  Tamże, s. 54. 3  J. Ciarkowski, M. Ambros-Zesula, Pierwszy był Pruszcz, Pruszcz Gdański 2002, s. 75.

119


sukcesem Moskali było zdobycie Gdańskiej Głowy i odcięcie miasta nad Motławą od drogi wiślanej. Trwało także artyleryjskie ostrzeliwanie miasta. Rosjanie czekali na transport najcięższych armat z Petersburga. Przewieziono je przez Prusy Książęce, za zgodą króla pruskiego i przez Zalew Wiślany, Szkarpawę do Kiezmarka. Trawiły one na pozycje i wzmocniły intensywność ostrzeliwania Gdańska4. Sytuacja miasta była rozpaczliwa i beznadziejna. Münnich zażądał kapitulacji i dał czas do 1 lipca 1734 roku. Król Leszczyński zrozumiał, że zaistniała konieczność przerwania walk. W nocy z 27 na 28 czerwca opuścił potajemnie miasto w towarzystwie generała szwedzkiego Stenflichta. Król w przebraniu chłopskim przeszedł przez wał i wsiadł do łodzi, czekającej w fosie. W ten sposób wydostał się z miasta i dalej w towarzystwie trzech przewodników przedzierali się przez zalane Żuławy.

Stanisław Leszczyński, król Polski w latach 1704–1709 i 1733–1736, książę Lotaryngii i Baru 1738–1766 4

J. Krośnicka, Żuławy Gdańskie w historię Pomorza Gdańskiego wpisane, Pruszcz Gdański 2010, s. 134–135.

120


Tak opisywał to Stanisław Leszczyński: Trzeba było wrócić na bagno, skąd wyszliśmy. Wybraliśmy inną trasę, a po przejściu jednej mili drogi równie uciążliwej jak ta przebyta wcześniej, obraliśmy na schronienie pewien dom, gdzie mnie natychmiast rozpoznano. – Kogo widzę?! – krzyknął gospodarz, gdy tylko mnie dostrzegł. – Widzisz jednego z naszych towarzyszy – odpowiedzieli mu moi przewodnicy – cóż tak osobliwego widzisz w jego wyglądzie? – Naprawdę, wcale nie mylę się – odparł ów człowiek – to król Stanisław. – Tak, mój przyjacielu – odpowiedziałem mu natychmiast w sposób stanowczy i pewny (…). Wieśniak ten przyrzekł przeprawić mnie przez Wisłę i dotrzymał słowa. Wyszedł z domu i pełen gorliwości pospieszył poszukać łodzi oraz wybadać na brzegach rzeki miejsce, w którym mógłbym ją przebyć jak najbezpieczniej. (…) Była to środa, 30 [czerwca] (…). W ten sposób bijąc się z myślami dostrzegłem około piątej wieczorem wchodzącego gospodarza. Oznajmił mi, że znalazł łódź u pewnego rybaka, u którego mieszkało dwóch Moskali, ale ze względu na bardzo wielu Kozaków rozproszonych w okolicy – z których jedni paśli konie, a drudzy przeszukiwali okolice, mając rozkaz pójścia moim śladem i schwytania mnie, gdziekolwiek by mnie znaleźli – nie radził by rychło zaryzykować przeprawę. Dodał też, że Kozacy szukając mnie, zatrzymywali wszystkich bez różnicy przechodniów, rewidowali i przeszukiwali ich, żądali od nich paszportów lub poręczeń sąsiadów i że szczególnie przykładali się do badania ludzi mniej więcej mojego wieku, wzrostu, mojej postury – i to bez względu na ubiór lub stan. (…) Nazajutrz, w czwartek, dnia pierwszego lipca zwołałem wszystkich moich ludzi, aby zasięgnąć ich rady w ważnej sprawie przeprawy przez Wisłę, tak mocno leżącej mi na sercu. (…) Około szóstej wieczorem gospodarz domu – przybył pełen radości. Zapewnił mnie, że Kozacy wycofali się z okolicy, a przejście jest wolne i gotowa łódź czeka na brzegu Wisły o milę od miejsca naszego pobytu. Z niecierpliwością oczekiwałem nadejścia nocy, by udać się w drogę. (…) Ze wszystkich stron widać było ognie wędrownych obozów nieprzyjacielskich (…). Blask tych ognisk, oświetlający moją drogę, był mi na rękę i któż by wówczas powiedział Rosjanom, że to właśnie oni sami świecili, by pomóc mi ich ominąć? Zmuszeni byliśmy przejechać zupełnie blisko wsi Kiezmark, gdzie nieprzyjaciel miał silny posterunek. Tam właśnie od chwili rozpoczęcia oblężenia urządzili oni park artylerii, a następnie główny magazyn żywności. Przebyliśmy już pól mili nie spotkawszy nikogo, gdy mój gospodarz zawrócił i powiedział mi, bym zatrzy-

121


mał się, a on pójdzie zbadać pewne miejsce, gdzie przejście – jak się obawiał – było obecnie mniej bezpieczne niż początkowo się spodziewał. Nie czekałem długo – gospodarz wrócił silnie zaniepokojony, by oznajmić mi, że pełno tam było nowo przybyłych Kozaków; wymknął się im jedynie dzięki tłumaczeniu, że wracając po dostarczeniu żywności ich armii, zgubił konie na pastwisku i szuka ich na wszystkie strony. (…) Przebyliśmy z gospodarzem dobre pół mili i dojechaliśmy do wału, a wkrótce potem ujrzeliśmy moskiewski wóz jadący w naszym kierunku, na którym znajdowało się trzech ludzi; uznaliśmy za stosowne uniknąć go. Schowaliśmy się za gęstym żywopłotem, gdzie nas nie zauważono. Sto kroków dalej zostawiliśmy nasze konie i idąc ciągle tym samym wałem przebyliśmy ćwierć mili pieszo. – To tutaj – rzekł gospodarz – znajduje się miejsce przeznaczone na pańską przeprawę. Zostawiam pana na chwilę, ale niech pan z łaski swojej schowa się w tych krzakach, zanim nie przyprowadzę łodzi. (…) Moi ludzie wcześniej niż ja usłyszeli szum wioseł i przybiegli do mnie. Wsiedliśmy do łodzi i dokonaliśmy wreszcie tej tak długo pożądanej i okupionej tyloma niebezpieczeństwami i trudami przeprawy. Dobijaliśmy do brzegu, kiedy odwołałem gospodarza na stronę i wylewnie dziękując mu za wszystko, co dla mnie zrobił, włożyłem mu do ręki tyle dukatów, ile z kieszeni mogłem wyjąć. (…) Poczciwy ów wieśniak, zdumiony, prawie zawstydzony, cofnął się i usiłował umknąć. – Nie, nie – powiedziałem – daremny wasz trud, przyjmiecie ten podarunek, jest to nowa przysługa, o jaką was proszę, a uważam ją nawet za jeden z największych dowodów waszego przywiązania do mnie. Ponieważ nalegałem coraz mocniej, a on wzmagał swe wysiłki, by uniknąć mojej wdzięczności, inni myśleli, że wszcząłem z nim kłótnię. Już biegli, aby mnie uspokoić. Ten ruch, który ów (wieśniak) zauważył, zmusił go do pospiesznego powiedzenia, że jeśli dla zadowolenia mnie trzeba koniecznie przyjąć jakąś rzecz ode mnie, on gotów wziąć tylko dwa dukaty jako wieczną pamiątkę szczęścia, które miał, widząc mnie i poznając. Owa szlachetna bezinteresowność oczarowała mnie tym więcej, że nie spodziewałem się spotkać jej u człowieka tego stanu. Wziął on dwa dukaty z mojej ręki w taki sposób i z takimi uczuciami, iż nie mogę ich opisać i podziękował mi tak, jak ja bym mu dziękował, gdyby on otrzymał nie ten skromny prezent, który zamierzałem ofiarować, ale wszelkie wynagrodzenia, jakimi chciałbym opłacić wszystkie usługi przez niego mi oddane5.

5

122

S. Leszczyński, Opis ucieczki z Gdańska do Kwidzyna, Olsztyn 1988, s. 25–35.


Daniel Chodowiecki, rycina Ucieczka Stanisława Leszczyńskiego z Gdańska do Kwidzynia (1797)

Broszura autorstwa króla Leszczyńskiego, w której opisał swoją drogę ucieczki z Gdańska do Kwidzyna stała się bardzo popularna w całej Europie w XVIII wieku. Jeszcze po latach można było natrafić na ślady królewskiej wizyty w żuławskiej osadzie. W 1803 roku przebywał w Kiezmarku emerytowany kontroler Komisji Skarbu, a także poeta – Wyszkowski, który zwiedzał Gdańsk i jego okolice. Tak pisał o Żuławach: Co za okolica wesoła! Co za dolina rozkoszna! Która ciągnie się nad brzegami Wisły. Są to wolne osady, słynące porządkiem, gospodarstwem i bogactwy (…). Mieliśmy rozkosz widzieć wewnętrzny porządek u jednego z osadników. Dziwić się potrzeba nad ochędostwem i kształtem obszernego zabudowania, które liczną familię, sług i dobytek mieści wygodnie. Porcelana i szkła angielskie w izbie zbliżały się nawet do zbytku. Na ścianie zawieszona była tablica, na której złoty napis świadczył bytność króla u niego (prawdopodobnie Stanisława Leszczyńskiego, który z 1 na 2 lipca 1734 przeprawiał się przez Wisłę w Kiezmarku). Poczciwy gospodarz szczycił się tą pamiątką i nas najgościnniej przyjmował6.

Mała żuławska osada przez moment znalazła się w centrum dziejów naszego kraju. Pobyt króla Stanisława Leszczyńskiego i dzielna postawa jego przewodnika zostały utrwalone i spopularyzowane przez samego monarchę. Warto o tym epizodzie pamiętać, mijając tą małą żuławską wieś położoną nad brzegami Wisły. 6

I. Fabiani-Madeyska, Odwiedziny Gdańska w XIX wieku, Gdańsk 1957 rok, s. 27–28.

123


Michał Kargul

Sześćdziesiąt lat Zrzeszenia na Kociewiu, trzydzieści pięć lat Zrzeszenia w Tczewie Wstęp We wrześniu 2016 roku mija trzydzieści pięć lat od powołania przez Zarząd Główny Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Tczewie oddziału w Tczewie. W grudniu tego roku mija zaś sześćdziesiąt lat powołania Zrzeszenia Kaszubskiego – które dało początek naszej organizacji. W styczniu 2017 roku minie sześćdziesiąta rocznica powstania Zrzeszenia Kociewskiego, które razem z Kaszubskim stworzyło w 1964 roku Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie. Jest to okazja by pochylić się nad działalnością Zrzeszenia, najpierw Kociewskiego, a następnie Kaszubsko-Pomorskiego na terenie Kociewia oraz najstarszemu działającemu do dziś kociewskiemu oddziałowi. Historia Zrzeszenia Kociewskiego pozostaje cały czas w dużej mierze nieznana. Nie zachowały się archiwalia tej organizacji, zaś dokumenty z nią związane są bardzo szczątkowe. Niewiele wiemy też o pierwszym oddziale ZKP na Kociewiu w stołecznym Starogardzie Gdańskim, którego historia urywa się około 1970 roku. Kociewski oddział Zrzeszenia powstał w Tczewie. Było to ukoronowanie trwających ponad dekadę starań działaczy ZKP rozciągnięcia struktur tej organizacji na teren Kociewia. Jak pokazał czas, próba ta była nad wyraz udana i mimo że pierwsze lata działania tczewskich zrzeszeńców upłynęły w okresie nocy stanu wojennego, potrafili oni dość skutecznie w tych warunkach działać, czego koronnym dowodem była organizacja I Spotkań Nadwiślańskich w 1983 roku.

124


Historię tczewskiego oddziału podzielić można na trzy okresy: pierwszy przypadający na lata osiemdziesiąte i początek lat dziewięćdziesiątych, gdy prezesem był Michał Spankowski. Potem nastąpiła trzyletnia przerwa, którą zakończyło spotkanie reaktywacyjne w roku 1996, w wyniku którego stery przejął Roman Klim. Niestety śmierć tego zasłużonego, nie tylko dla Zrzeszenia, społecznika przyniosła kolejną przerwę w działaniach tczewskiego Zrzeszenia. Ostatni, trwający do dziś okres rozpoczął się na przełomie 2003 i 2004 roku, gdy w wyniku działań grupy młodych osób wywodzących się z Klubu Studenckiego „Pomorania” doszło w marcu 2004 roku do kolejnego spotkania reaktywującego działalność oddziału ZKP w Tczewie. Pod wodzą wywodzącego się z tego kręgu, młodego, wówczas 25-letniego, prezesa Krzysztofa Kordy oddział aktywnie włączył się w działania regionalne na terenie Tczewa, Kociewia i całego Pomorza.

I Kociewskie korzenie Zrzeszenia Rok 1956 przyniósł na Pomorzu klimat przychylny działalności regionalnej. Stalinizm, który tak krwawo odciął swoje piętno także na Pomorzu, już w sposób widoczny słabł od jakiegoś czasu. Rodzącej się szansy na aktywizację działalności regionalnej nie przegapiły osoby, które często społecznie działały jeszcze przed wojną, a z których wielu czynnie włączyło się w konspirację antyniemiecką w latach wojny. Jako pierwsi z „październikowej odwilży” skorzystali Kaszubi, którzy w grudniu 1956 roku założyli Zrzeszenie Kaszubskie. W tym samym czasie nad powołaniem swojej organizacji pracować zaczęli także Kociewiacy. Już jesienią 1956 roku powstał Komitet Organizacyjny Zrzeszenia Kociewiaków, który na swoim zebraniu, 8 listopada tego roku, wystosował „List Otwarty do Egzekutywy KW PZPR w Gdańsku”, w którym protestowano przeciwko „dyskryminacji społecznej Kociewiaków”1. Kociewskich społeczników do zabrania głosu skłonił list owej egzekutywy Komitetu Wojewódzkiego, w którym to „mówi się o ludności kaszubskiej, gdańskiej, warmińskiej, a o kociewskiej nawet się nie 1

List Otwarty do Egzekutywy KW PZPR w Gdańsku, „Głos Starogardzki” nr 10/11, listopad 1956, s. 1.

125


wspomina”2. W liście tym, który możemy potraktować jako zarys programowy powstającej organizacji, domagano się uwzględnienia Kociewiaków w obsadzie kierowniczych stanowisk rad narodowych szczebla powiatowego i wojewódzkiego oraz w fabrykach, władzach oświatowych i partyjnych na ziemi kociewskiej. Żądano także „utworzenia na Kociewiu czasopisma kociewskiego i otwarcia muzeum Kociewia w Starogardzie Gdańskim”3. Z tegoż listu dowiadujemy się także, że członkami Komitetu byli sygnujący go: Czesław Dawicki, Antoni Georgik oraz Antoni Spigarski. Także na Zebraniu Założycielskim (I Zjeździe Delegatów) Zrzeszenia Kaszubskiego 2 grudnia 1956 roku obecny był przedstawiciel owego komitetu organizacyjnego – Czesław Dawicki. Ten zasłużony działacz społeczny z międzywojnia (z kręgów Stronnictwa Pracy) i emisariusz Państwa Podziemnego z okresu okupacji hitlerowskiej, stał się jednym z głównych animatorów powołania podobnej do Zrzeszenia Kaszubskiego organizacji na terenie Kociewia. Owe „braterstwo” z Kaszubami oddawać miała zresztą przyjęta nazwa, a do kaszubskiego przykładu odwoływali się organizatorzy spotkania założycielskiego organizacji kociewskiej w Starogardzie. W ulotce informującej o Zjeździe Kociewiaków napisali m.in. „Bracia Kociewiacy! Łączmy się i organizujmy jak mieszkańcy innych regionów Polski (…)”4. Zjazd ten odbył się 13 stycznia 1957 roku, a w jego trakcie powołano Zrzeszenie Kociewskie. Referat wprowadzający czytał wówczas Czesław Dawicki, statut przedstawiał Arkadiusz Binnebesel, a „część artystyczną” zapełnił swoimi deklamacjami w gwarze Władysław Kirstein. Zrzeszenie Kociewskie rozpoczęło swoją działalność z dość dużym rozmachem. Prezesem Zarządu Głównego nowej organizacji został Czesław Dawicki5, jego zastępcami Arkadiusz Binnebesel i Józef Milewski, sekretarzem Antoni Gerigk6, a sekretarzem technicznym Józef Waliński7. Stanowisko skarbnika objął Julian Burczyk, a członkami bezfunkcyjnymi 2

Tamże. Tamże. 4  R. Szwoch, Kociewiacy w towarzystwach i związkach społeczno-kulturalnych w XIX i XX wieku (próba zarysu), [w:] Organizacje pozarządowe na Kociewiu wczoraj i dziś, red. R. Szwoch, Starogard Gdański 2003, s. 24. 5  R. Szwoch, Słownik Biograficzny Kociewia, t. I, Starogard Gdański 2005, s. 87–90. 6  Tamże, t. II, Starogard Gdański 2006, s. 72–74. 7  Tamże, s. 244. 3

126


zostali: Franciszek Rutkowski8, Tuski, Gapowa, Pastwa i Adamski. W skład Komisji Rewizyjnej weszli: Dembiński, Janowicz, Komorowski oraz Alojzy Prabucki9. Szybko powstały jego komórki w Tczewie, Pelplinie, Pinczynie, Krągu, Lubichowie, Gniewie i Skórczu. Prezesem został Czesław Dawicki, sekretarzem Anton Gerigk zaś przy Zarządzie Głównym powołano Studenckie Koło Kociewiaków pod przewodnictwem Bogdana Łuczkowskiego z dwoma filiami: w Poznaniu i Warszawie10. Już 20 lutego 1957 roku powstał pierwszy oddział Zrzeszenia Kociewskiego w Starogardzie Gdańskim. Na spotkaniu tym powołano Zarząd Oddziału w składzie: Alfred Błażyński – prezes, Franciszek Rutkowski – wiceprezes, Jan Wałaszewski, Paweł Burczyk oraz Więckowski – członkowie Zarządu. Do Komisji Rewizyjnej wybrano natomiast Jana Komorowskiego, Kazimierza Prabuckiego oraz Czesława Cebulę. W trakcie zebrania prezes Zarządu Głównego, Czesław Dawicki przekazał władzom oddziału kilkadziesiąt deklaracji członkowskich, które (jak można przypuszczać z terenu Starogardu) wpłynęły do Zarządu Głównego. Zaplanowano dość intensywną prace organizacyjną, planując w każdy pierwszy piątek miesiąca zebrania Oddziału, zaś w kolejne piątki „urządzać dowolne spotkania”, czyli jak można przypuszczać imprezy na rzecz mieszkańców stolicy Kociewia. Na koniec postanowiono „podjąć inicjatywę Zrzeszenia Kaszubskiego i przystąpić do zbierania funduszów na organizację Uniwersytetu Gdańskiego drogą sprzedaży cegiełek”11. Wydano też biuletyn Zrzeszenia – „Zapiski Kociewskie”. W planach miał to być pierwszy numer cyklicznego periodyku, lecz niestety zdołano wydać tylko ten jeden numer12. Organizowano wystawy, odczyty, popularyzowano samą nazwę Kociewie. Powstała wówczas m.in. restauracja 8

Tamże, s. 214; R. Szwoch, F. Rutkowski, „Kociewski Magazyn Regionalny” 1987, z. 4, s. 86. 9  Rozmawiamy z prezesem ZG Zrzeszenia Kociewskiego, „Głos Starogardzki” nr 1 (13), luty 1957, s. 1–2. 10  Tamże, s. 24–25; R. Szwoch, Słownik biograficzny Kociewia, t. I, Starogard Gdański 2005, s. 89; t. II, Starogard Gdański 2006, s. 74. 11  A.G (erigk), Pierwszy Oddział Zrzeszenia Kociewskiego, „Głos Starogardzki” nr 2 (14), marzec 1957, s. 3. 12  R. Szwoch, Kociewiacy, s. 25; R. Landowski, Nowy Bedeker Kociewski, Gdańsk 2002, s. 505–506; „Zapiski Kociewskie” 1957.

127


„Kociewianka” w Starogardzie, planowano wspierać dalsze regularne wydawanie miesięcznika: „Głos Starogardzki”, który był organem Powiatowego Komitetu Frontu Narodowego. Rozpoczęto też starania o organizację muzeum regionalnego13. Na Sejmiku Powiatowym, który się odbył 11 lutego 1957 roku wyraźnie stwierdzono, że „cieszące się wielkim zaufaniem” Zrzeszenie Kociewskie należy otoczyć wsparciem finansowym „w celu umożliwienia utworzenia muzeum Kociewia, stworzenia zespołów o charakterze regionalnym, odnowienia życia regionalnego przez ustalenie i kultywowanie pieśni, tańców i strojów kociewskich, popieranie twórców ludowych (rzeźba, haft ludowy) i ochrony zabytków archeologicznych”14. Jak już wyżej wspomniano, działacze kociewskiej organizacji jeszcze przed jej formalnym zawiązaniem publicznie zabierali głos, w listopadzie 1956 roku, w sprawie dyskryminowania Kociewia w pracach Komitetu Wojewódzkiego PZPR15. Później pojawiały się bardziej konkretne żądania. Wiosną 1957 roku Zarząd Główny wysunął kilka postulatów, opublikowanych na łamach kwietniowego numeru „Głosu Starogardzkiego”. Owe „pięć dezyderatów” dotyczyło zwrotu kaflarni w Skórczu wcześniejszym właścicielom, by mogli rozpocząć produkcję ceramiki ludowej, uruchomienie prywatnych wiatraków w Dąbrówce i Janinie, przekazaniu domu pokoszarowego w Gniewie na dom turystyczny, udzielenia konkretnej odpowiedzi w sprawie przekazania świetlicy szkolnej w Starogardzie gdańskim na muzeum Kociewia oraz konserwacji muru obronnego przy ulicy Wodnej, w tymże mieście16. Co ciekawe (i jednocześnie wiele mówiące o ówczesnym klimacie politycznym), już w następnym numerze redakcja „Głosu Starogardzkiego” opublikowała mniej lub bardziej konkretne odpowiedzi na owe postulaty (aczkolwiek tak jak nie jest jasne do kogo owe dezyderaty były kierowane, tak nie wiadomo, kto na nie odpowiadał). I tak stwierdzono, że są przewidziane fundusze na zabytkowy mur na ul. Wodnej i nie ma żadnych przeszkód do uruchomienia prywatnych wiatraków, a jedynie właściciele nie podejmują w tym kierunku żadnych starań. Niemożliwe natomiast jest 13

R. Landowski, op. cit., s. 509; R. Szwoch, Kociewiacy, s. 25. Z. Gabryszak, Atak na kulturę, „Głos Starogardzki” nr 2 (14), marzec 1957, s. 1. 15  List otwarty do Egzekutywy KW PZPR, „Głos Starogardzki” nr 10/11, listopad 1956, s. 1. 16  Ag., 5 dezyderatów Zarządu Głównego Zrzeszenia Kociewskiego, „Głos Starogardzki” nr 3 (15), kwiecień 1957 r., s. 2. 14

128


przekazanie świetlicy szkolnej przy ul Świerczewskiego w Starogardzie na rzecz Muzeum Kociewskiego, gdyż jest ona potrzebna, a brakuje lokalu, do której można ją przenieść. Za krzywdzące natomiast uznano określenie upaństwowionej kaflarni Skórczu za „nierentowną”. Natomiast były właściciel Pawłowski miał już czynić starania w sprawie zdjęcia przymusowego zarządu państwowego, ale nic nie osiągnął ze względu na „wstrzymanie decyzji Minist. Przemysłu Drobnego i Rzemiosła”17. Jak widać Zrzeszenie Kociewskie potraktowane zostało jako poważny partner, któremu nie tylko udziela się wyjaśnień, ale także spełnia się, leżące w gestii i możliwościach lokalnych władz, jego postulaty. Prężna praca trwała jednak tylko tak długo, jak sprzyjał jej klimat polityczny. Koniec październikowej odwilży spowodował, że wkrótce nastąpił kryzys w działaniach Zrzeszenia Kociewskiego. Jak pisał R. Szwoch: „Przychylny klimat dla tychże działań skończył się jednak zbyt szybko, zostawiając u wielu działaczy Zrzeszenia poczucie porażki”18. Józef Milewski w 1964 roku stwierdził, że na ograniczenie działań Zrzeszenia Kociewskiego miało też duży wpływ powstanie 16 października 1959 roku starogardzkiego oddziału Towarzystwa Rozwoju Ziem Zachodnich, które wkrótce liczyć miało aż 300 członków: „W nowej organizacji znalazło się wielu aktywistów ziemi starogardzkiej. Zrzeszenie Kociewskie zaczęło przechodzić w czas stagnacji (…)”19. Nie był to jednak koniec aktywności tego środowiska. Józef Milewski tak opisał aktywność kociewskiego stowarzyszenia na początku lat sześćdziesiątych: „W ostatnich 3-ch latach zorganizowano 6 konferencji popularnonaukowych poświęconych problemom historii, gospodarki i kultury tych ziem. (…) Można by wymieniać wiele osiągnięć aktywu kociewskiego i zorganizowanych spotkań. Na jednym z nich dyskutowano nad potrzebą budowy portu w Gniewie”20. Jak widać, nie było tu rozmachu z pierwszych miesięcy działań, ale środowisko Zrzeszenia, choć mocno osłabione kadrowo, dalej próbowało aktywnie pracować na rzecz regionu. Jednak tak prezes Dawicki, jak i inni przedstawiciele władz Zrzeszenia Kociewskiego 17

Odpowiedzi na krytykę i inne, „Głos Starogardzki” nr 4 (16), czerwiec 1957, s. 4. R. Szwoch, Kociewiacy, s. 25. 19  Protokół z Walnego Zebrania Delegatów Zrzeszenia Kaszubskiego, odbytego w dniu 18 X 1964 r. w Gdańsku; Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie; Zarząd Główny w Gdańsku, Archiwum Państwowe w Gdańsku, 1597/1, s. 118. 20  Tamże. 18

129


z uwagą obserwowali aktywność bratniej organizacji z Kaszub: Zrzeszenia Kaszubskiego, które o wiele lepiej potrafiło przetrzymać zmieniającą się koniunkturę. Sam Czesław Dawicki był obecny na dwóch pierwszych zjazdach Zrzeszenia Kaszubskiego w 1956 i 1958 roku, na których zabierał głos21. Jak wynika z jego wypowiedzi oraz planów pracy Prezydium Zarządu Głównego Zrzeszenia Kaszubskiego, władze obu stowarzyszeń regularnie się spotykały by omówić współdziałanie22. Antoni Gergik, sekretarz ZG Zrzeszenia Kociewskiego, był też stałym korespondentem periodyku Zrzeszenia Kaszubskiego – dwutygodnika „Kaszëbë”23. Zrzeszenie Kaszubskie, mimo sporych przeszkód ze strony władz, o wiele lepiej znosiło niesprzyjający klimat i u progu lat sześćdziesiątych działało w nim ciągle kilkuset członków. Zaś z rozbudowanej struktury kociewskiej organizacji ostało się w początkach lat sześćdziesiątych ledwo kilkanaście osób. Problemy Kociewiaków aktywizowały także działaczy skupionych wokół Lecha Bądkowskiego, którym marzyła się szersza działalność obejmująca całe Pomorze. Osłabione kadrowo Zrzeszenie Kociewskie zdecydowało się ostatecznie na połączenie z bratnim Zrzeszeniem Kaszubskim. Trudno powiedzieć, kiedy zapadła ta decyzja. Śledząc dokumentację przedzjazdową Zrzeszenia Kaszubskiego, można stwierdzić, że jeszcze wiosną 1964 roku nie ma śladów wskazujących na zmierzające do rozszerzenia zakresu działania i zmianę nazwy. Pojawiają się one dopiero po wakacjach, gdy w rozsyłanych oddziałom dokumentach padać zaczyna sformułowanie „kaszubsko-pomorski”. Można przypuszczać, że decyzję o samym połączeniu z Kociewiakami, jak i jego formie zapadła na spotkaniu prezydiów obu stowarzyszeń, gdzieś w połowie 1964 roku. Sama forma jest także ciekawa, bo analizując dokumentację zjazdową Zrzeszenia Kaszubskiego z 18 października 1964 roku, wynika, że trzej przedstawiciele Zrzeszenia Kociewskiego: Franciszek Rutkowski, Józef Mi21

Protokół Walnego Zebrania Zrzeszenia Kaszubskiego z dnia 2.12.1956 r., C. Obracht-Prondzyński, Zrzeszeni w idei, Gdańsk 2006, s. 466; Protokół z Walnego Zebrania Delegatów Zrzeszenia Kaszubskiego odbytego w Gdańsku w dniu 27 IV 1958 r., APG, 1597/1, s. 99. 22  Protokół z Walnego Zebrania Delegatów Zrzeszenia Kaszubskiego, odbytego w dniu 18 X 1964 r., s. 126; Harmonogram przygotowań do Zjazdu Wlanego Delegatów, APG; 1597. 23  R. Szwoch, Słownik Biograficzny Kociewia, t. II, s. 74.

130


lewski oraz Czesław Dawicki mieli status delegatów, co pozwoliło im na czynny udział w obradach i na wejście do Zarządu Głównego tej organizacji (która jednocześnie zmieniła nazwę na Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie). Trzeba przyjąć, że mimo iż występowali oni wyraźnie jako przedstawiciele Zrzeszenia Kociewskiego, już wcześniej musiały zapaść jakieś wiążące decyzje, dające im status członków kaszubskiej organizacji. Jednocześnie, jak wynika z list obecności, na ten Zjazd zaproszonych było ogółem trzynaście osób ze Zrzeszenia Kociewskiego, w większości, poza niejakim Adamowskim z Pelplina i Franciszkiem Mazurem z Tczewa, pochodzących z samego Starogardu. Trudno stwierdzić, czy owa trzynastka, to członkowie władz kociewskiego stowarzyszenia, czy też ogół jego ówczesnych aktywnych działaczy. Z tej trzynastki na zjeździe ostatecznie, poza trzema wymienionymi już delegatami, pojawili się także Antoni Georgik i Roman Miszewski, zaś Paweł Burczyk przysłał pisemne usprawiedliwienie, że nie może się pojawić z powodu obowiązków służbowych24. Formalnie zatem, 18 października 1964 roku Zrzeszenie Kaszubskie zmieniło zapisy statutu, rozszerzające jego działalność także na Kociewie oraz zmieniając swoją nazwę na Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie. Najpóźniej w tym momencie uznano mandaty trzech przedstawicieli Zrzeszenia Kociewskiego, których wybrano następnie do Zarządu Głównego ZKP. Można przypuszczać, że już wcześniej decyzję o połączeniu z Kaszubami podjęły władze kociewskiej organizacji, a taka procedura gwarantować miała jak najsprawniejsze połączenie obu stowarzyszeń. Jak się jednak okazało, przysporzyło to jednak później sporo perturbacji związanych z formalnym zakończeniem działania Zrzeszenia Kociewskiego. Niemniej 18 października 1964 roku jest ważnym momentem, w którym Zrzeszenie Kociewskie faktycznie połączyło się ze Zrzeszeniem Kaszubskim, tworząc razem Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie. O realizacji tego połączenia przesądza fakt, że Czesław Dawicki, Józef Milewski i Franciszek Rutkowski zostali wybrani członkami trzydziestoczteroosobowego 24

W dokumentacji zjazdowej zachowało się także drugie usprawiedliwienie nieobecności adresowane z Tczewa, jednak nieczytelny podpis trudno identyfikować jako nazwisko Franciszka Mazura – tczewskiego członka Zrzeszenia Kociewskiego. Być może to pismo Ludwika Miotka, pochodzącego z Tczewa gościa zjazdu; APG, 1597/1, s. 230; APG, 1597/1, s. 214.

131


Zarządu Głównego ZKP25. Józef Milewski wszedł także do prezydium Zarządu Głównego, gdzie wraz z Józefem Węgierskim odpowiadali za prace Komisji Propagandowo-Rocznicowej26. W czasie samego Zjazdu głos zabierali Józef Milewski, który krótko scharakteryzował dotychczasową działalność Zrzeszenia Kociewskiego oraz Czesław Dawicki, który postawił formalny wniosek o przyłączenie kociewskiej organizacji do Zrzeszenia Kaszubskiego. Obaj podkreślali wspólnotę celów i bliską współpracę. Józef Milewski swoją wypowiedź zakończył stwierdzeniem: „Kultura regionalna Kociewia posiada swoje osiągnięcia, chociaż Kaszubi wyprzedzili nas, co jest dla nas bodźcem do jeszcze intensywniejszej pracy. Nurtują nas wspólne zagadnienia społeczno-ekonomiczne niewykorzystywanych możliwości gospodarczych. Rezerwy tkwią w produkcji chałupniczej i zbycie wyrobów ludowych: sprawy te łączą nas i łatwiej je będzie razem rozwiązywać”27. Natomiast prezes Zrzeszenia Kociewskiego, Czesław Dawicki, złożył następującą deklarację: „Zrzeszenie Kociewskie przez cały okres swojej działalności utrzymuje łączność z Zrzeszeniem Kaszubskim, a udział naszego Zarządu na Zjeździe i zebraniach był zawsze żywy i owocny. Omawiając wspólne zagadnienia ideologiczne i programowe, program działania i statut naszych zrzeszeń są prawie identyczne. Nasz regionalizm wyrósł z regionalizmu kaszubskiego, więc łączność ta i współpraca są na pewno słuszne. Różnimy się tylko gwarą, ale na pewno nie kierunkiem myślenia. Właśnie w Starogardzie działał Ceynowa, tam też położyliśmy kamień pamiątkowy. Od lat rozmawiamy na temat połączenia naszych dwóch zrzeszeń, mamy trudności organizacyjne i administracyjne, a połączenie wspólnych wysiłków i osiągnięć dałoby na pewno dobry rezultaty. 25

W relacji w „Biuletynie ZKP” omyłkowo podano, że trzecim kociewskim członkiem ZG, miał być Franciszek Milewski, a nie Rutkowski; III Walny Zjazd Delegatów Zrzeszenia Kaszubskiego, „Biuletyn Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego” 1965, nr 1(4), s. 50; Protokół z Walnego Zebrania Delegatów Zrzeszenia Kaszubskiego, odbytego w dniu 18 X 1964 r., s. 133, 175. 26  Komunikat Prezydium ZG ZKP z 11 XII 1964 r., APG, 1597/1, s. 200; Podział zadań wśród członków Prezydium Zarządu Głównego, „Biuletyn Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego” 1965, nr 1(4), s. 53. 27  Protokół z Walnego Zebrania Delegatów Zrzeszenia Kaszubskiego, odbytego w dniu 18 X 1964 r., s. 118.

132


Dlatego zgłaszam wniosek o połączenie Zrzeszenia Kociewskiego z Kaszubskim i proszę o ustalenie formy przystąpienia do Zrzeszenia Kaszubskiego. Deklarujemy naszą aktywność i zapewniamy, że będziemy wciągali młodą generację do zaszczytnej pracy”28. Delegaci Zrzeszenia Kaszubskiego jednogłośnie przegłosowali zmianę statutu i nową nazwę. Nawiązując do dziedzictwa Młodokaszubów, jak i oddając stan rzeczywisty, przyjęto nazwę Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Na Kociewiu, zwłaszcza w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku, nazwa ta budziła wiele emocji. Wynikają one jednak głównie z braku wiedzy na temat historii pomorskiego ruchu regionalnego. Tak się bowiem złożyło, że w początkach XX wieku, jak i w latach sześćdziesiątych tego stulecia to właśnie środowisko kaszubskie występowało aktywnie w obronie interesów Pomorza i Pomorzaków. A warto pamiętać, że najstarsza do dziś działająca kaszubska organizacja – studenckie Koło Kaszubologów (z którego wywodziło się gros Młodokaszubów) – powstało (i działa po dziś dzień) w duchowej stolicy Kociewia, w Pelplinie. Praktycznie wszyscy działacze, kładący zręby pod regionalizm kaszubski, aktywnie pracowali w pozakaszubskich regionach Pomorza. Nic dziwnego, że bliskie im były problemy całego regionu. Widocznym tego znakiem była nie tylko nazwa sopockiego muzeum, powołanego do istnienia przez Aleksandra Majkowskiego w 1912 roku (Muzeum Kaszubsko-Pomorskie), ale także aktywność po Wielkiej Wojnie przedstawicieli środowiska młodokaszubskiego w wielu ogólnoregionalnych organizacjach, jak Rada Pomorska, Bractwo Pomorskie czy Związek Filomatów Pomorskich29. Nic też dziwnego, że byli przykładem dla działań regionalnych poza Kaszubami, a zwłaszcza na Kociewiu. Wprost o tym pisał Edmund Raduński, przedstawiając program tczewskiego periodyku regionalnego „Kociewie” w 1938 roku30. Co do stanu rzeczywistego, to smutna prawda wyglądała tak, że do ponad trzystu aktywnych członków Zrzeszenia Kaszubskiego przyłączyło się ledwie kilkunastu Kociewiaków, działających jeszcze w Zrzeszeniu Kociewskim. Dominację tą potęgowały jeszcze problemy organizacyjne 28

Tamże, s. 126. Tegoż, Kaszubi między dyskryminacją, a regionalną podmiotowością, Gdańsk 2002, s. 548; tegoż, Kaszubskich pamiątek skarbnice. O muzeach na Kaszubach i ich dziejach, twórcach i funkcjach społecznych, Gdańsk 2008, s. 92–108. 30  Mgr Leśny (E. Raduński), Regionalizm w służbie narodu i państwa, „Kociewie” 1938, nr 1, s. 2. 29

133


Zrzeszenia Kociewskiego. W dokumentacji ZKP zachowały się tylko informacje o wizycie Klemensa Derca, sekretarza ZKP w Starogardzie w lutym 1965 roku, gdzie miał finalizować przekształcenie Zrzeszenia Kociewskiego w oddział ZKP. Przeprowadził tam kilka rozmów, lecz żaden z jego rozmówców nie podjął się osobistego zaangażowania w procedurę likwidacyjną Zrzeszenia Kociewskiego. Ostatecznie ZG Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego zobowiązał Derca by wydał polecenie sekretarzowi Zrzeszenia Kociewskiego by załatwił procedury administracyjne jego likwidacji. Niestety nie wiadomo, czy procedury te zostały dopełnione31. Jednak nie ulega wątpliwości, że już w lutym 1966 roku działał powiatowy oddział ZKP w Starogardzie, na którego czele stał Czesław Dawicki32. Atmosfera jednak na Kociewiu musiała być dla regionalistów bardzo ciężka, co w dużej mierze wyjaśnia ową biurokratyczną niemoc działaczy ze Starogardu. Już w 1966 roku Lech Bądkowski pisał: „Istnieje oddział w Starogardzie (…), ale nie możemy powiedzieć nic ponad to, że istnieje, chyba tylko formalnie”33. Oddział ten działał przynajmniej do końca 1968 roku, kończąc swój żywot najprawdopodobniej przed rokiem 197034. W archiwach ZKP zachowały się dokumenty świadczące o tym, że w lutym 1966 roku prezesem Zarządu Powiatowego ZKP w Starogardzie był Czesław Dawicki (ZKP wtedy miał strukturę powiatową: w każdym powiecie był jeden oddział, zaś w poszczególnych miejscowościach koła). Oddział Powiatowy w Starogardzie miał przynajmniej jedno koło terenowe (najpewniej jedyne) w samym mieście. Koło to swoje spotkanie organizacyjne miało dopiero 6 stycznia 1968 roku, kiedy na prezesa wybrano Henryka Rosę, a na delegata na Zjazd Walny ZKP Józefa Milewskiego. Nowe władze zintensyfikowały formalności. 20 stycznia złożyły (najprawdopodobniej któryś z kolei) wniosek do Powiatowej Rady Narodowej w Starogardzie o wpisanie miejscowego koła ZKP do rejestru stowarzyszeń (nic nie wiemy, czy zarejestrowany wówczas już był oddział powiatowy, czy też rejestrując owe koło, skupiające najpewniej wszystkich 31

C. Obracht-Prondzyński, Zrzeszeni, s. 176–177. Tamże, s. 177. 33  L. Bądkowski, Co się stało z Kociewiem?, „Biuletyn Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego” 1966, nr 6, s. 11. 34  Z tego okresu pochodzi ostatni ślad zainteresowania oddziałem ze strony Zarządu Głównego ZKP; C. Obracht-Prondzyński, Zjednoczeni w idei, s. 177. 32

134


członków oddziału, chciano obejść sprzeciw władz w sformalizowaniu działania oddziału powiatowego, jak to w tym czasie uczyniono np. w Toruniu). W tymże roku 1968 koło starogardzkie ZKP przeprowadziło odczyty i prelekcje w 31 wsiach, zorganizowało wycieczkę do Będomina, wystawę kociewskiej sztuki ludowej w Skórczu, spotkanie z artystami ludowymi oraz podjęło przygotowania do wydania monografii wsi starogardzkich35. W tym czasie oddział starogardzki liczył dziewięciu, a później dziesięciu członków, z czego trzech należących do PZPR36. Jednak już 14 października 1968 roku, wobec odejścia z funkcji Rosy, nowym prezesem został J. Płoszyński37. Lata 1969– 1970 to chyba już schyłek działalności tego oddziału. Jednak to właśnie z tego okresu posiadamy pierwsze informacje o planach powołania, być może w oparciu o wcześniej działające koło Zrzeszenia Kociewskiego, oddziału ZKP w Tczewie. Już w rok po połączeniu Zrzeszenia Kociewskiego i Zrzeszenia Kaszubskiego Władysław Kirstein opisując swoje wrażenia po wizycie w Tczewie, po spotkaniach m.in. z Janem Akermanem, Leonem Galińskim i Józefem Dylkiewiczem, stwierdził: „Przy udziale takich jednostek w licznych w kraju stowarzyszeniach regionalnych wprowadza się w czyn szczytne zasady współcześnie pojętego regionalizmu. Wskazane więc, byłoby, aby w Tczewie zorganizować oddział Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego”38. O faktycznych próbach podjęcia takich działań świadczą zapisy z 1970 roku, gdzie wspomniano o organizującym się oddziale w Tczewie liczącym od dwóch do sześciu osób39. Jednak z różnych przyczyn przez ponad dekadę po upadku oddziału starogardzkiego około 1968 roku nie udawało się powołać żadnej nowej komórki Zrzeszenia na obszarze Kociewia, choć jak wspominał Roman Landowski, bardzo aktywnie zabiegał o to w połowie lat siedemdziesiątych m.in. Lech Bądkowski40. Choć nie odniósł szybkiego sukcesu, stara35

Tamże, s. 177. Tamże, s. 259, 261. 37  Tamże, s. 177. 38  W. Kirstein, Wrażenia z wprawy na Kociewie czyli, że czas uaktywnić ruch regionalny, „Biuletyn Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego” 1965, nr 5, s. 19. 39  Tamże, s. 218. 40  R. Landowski, Lech Bądkowski w Tczewie i w mojej pamięci, „Kociewski Magazyn Regionalny” 2004, nr 2 (45), s. 12–13; tegoż, Recenzent moich książek, „Pomerania” 2007, nr 5, s. 19. 36

135


nia te wydały plony w kilka lat później. Dziś już wiadomo, że wiele w tej materii miały do powiedzenia ówczesne władze obawiające się rozwoju ZKP. Ich rola w tym procesie jest trudna do ocenienia, Niemniej faktem jest, że z chwilą „sierpniowej rewolucji” roku 1980 wejście Zrzeszenia na Kociewie nagle nabrało realnych kształtów.

II. Nadwiślańskie lata osiemdziesiąte 19 września 1981 roku Zarząd Główny Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego powołał oddział w Tczewie. Jednocześnie w tej samej uchwale upoważnił „(…) Oddział w Tczewie do podejmowania działalności w imieniu Zarządu Głównego na terenie sąsiednich gmin, a mianowicie: Tczew, Pelplin, Gniew, Morzeszczyn i Subkowy”41. Zebranie założycielskie nowego oddziału odbyło się 26 października w Domu Kultury na osiedlu Śródmieście II (Garnuszewskiego). Prezesem nowo powstałego oddziału został Michał Spankowski, jego zastępcami Jan Wespa i Eugeniusz Jażdżewski, zaś skarbnikiem Natalia Smolińska42. Przedstawiciel oddziału, Roman Landowski, uczestniczył już w uroczystościach z okazji 25-lecia ZKP, które odbyły się 5 grudnia 1981 roku w siedzibie GTN-u w Gdańsku43. Wprowadzony w grudniu stan wojenny uniemożliwiał przez kolejne półtora roku rozwinięcie przez oddział szerszej działalności. Dopiero w maju 1983 roku oddział przygotował pierwszą poważną imprezę. Było to zaplanowane z szerokim rozmachem cykliczne przedsięwzięcie, które na długo wpisało się w tczewskie życie kulturalne. W dniach 26 i 27 maja odbyły się I Spotkania Nadwiślańskie. Jak relacjonował dziennikarz „Pomeranii”: „Pomyślano je ambitnie, z rozmachem: dysputy o problemach Wisły i żyjących nad nią ludzi, prezentowanie twórczości i przegląd inicjatyw społecznych i kulturalnych, zrodzonych w regionach nadwiślańskich”44. 41

Odpis Uchwały Zarządu Głównego z dnia 19.09.1981, Archiwum Oddziału Kociewskiego ZKP w Tczewie [dalej AOT]. 42  „Głos Wybrzeża” 1981, nr 209; z 21.10.1981; nr 219, 1981, z 3.11.1981. 43  Choć nie jest jasne, czy jako delegat na zjazd, czy tylko jako gość; R. Landowski, Recenzent, s. 19. 44  Sz. I Spotkania Nadwiślańskie, „Pomerania” 1983, nr 7, s. 50. Zob. też: (r.) I Spotkania Nadwiślańskie – Tczew 1983, „Głos Wybrzeża” nr 87, z 14.04.1983; (gab.) I Spotka-

136


Odpis Uchwały Zarządu Głównego ZKP z 19 września 1981 r.

Liczono na gości z wielu ośrodków nadwiślańskich, jednak frekwencja była stosunkowo niska. Spotkania rozpoczęły się w czwartek 26 maja od wizyt w tczewskich szkołach. Następnie spotkano się z prezydentem miasta Hubertem Andrzejewskim i sekretarzem Komitetu Miejskiego PZPR Gerardem Gdańcem i zwiedzano obiekt Muzeum Wisły, które było w końcowej fazie organizacji45. Sesję plenarną otworzył profesor Andrzej Piskozub, który przedstawił gospodarczy i ekologiczny kontekst planów zagospodarowania Wisły. Przedstawiciele Płocka prezentowali swoje miasto oraz działające na jego terenie organizacje i instytucje kulturalne. Podobnie swoje miasto przedstawiali gościom gospodarze z Tczewa, podkreślając zwłaszcza fakt będących na finiszu prac związanych z otwarciem Muzeum nia Nadwiślańskie, „Głos Wybrzeża” nr 123, z 26.05.1983. 45  Zaproszenie na 1 Spotkania Nadwiślańskie, Zbiory Sekcji Historii Miasta Miejskiej Biblioteki Publicznej w Tczewie (dalej MBP), XVIII-1-b-1; (k) I Spotkania Nadwiślańskie w Tczewie, „Dziennik Bałtycki” nr 104, z 27–29.05.1983.

137


Wisły. W ramach spotkań dyskutowano także o architekturze nadwiślańskiej, odbył się wieczór poezji, spotkano się z władzami miasta oraz wręczono Puchary Retmanów Wiślanych profesorom: Andrzejowi Piskozubowi oraz Stanisławowi Gierszewskiemu. Uczestnicy mieli też możliwość odbyć wycieczkę statkiem po Wiśle46. Współorganizatorami tego przedsięwzięcia byli: Muzeum Wisły, Miejska Biblioteka Publiczna, Dom Kultury Kolejarza, Tczewski Dom Kultury oraz Międzyosiedlowy Dom Kultury. Jeszcze jesienią 1983 roku, zgodnie z kalendarzem wyborczym Zrzeszenia, odbyło się zebranie sprawozdawczo-wyborcze tczewskiego oddziału. Prezesem ponownie został Michał Spankowski, wiceprezesem – Kazimierz Ickiewicz, sekretarzem – Roman Landowski, skarbnikiem – Eugeniusz Jażdżewski, zaś bezfunkcyjnymi członkami zarządu: Jan Wespa, Piotr Osowski i Roman Klim. Delegatem na IX Zjazd Delegatów Zrzeszenia, który się odbył 3 grudnia 1983 roku został wybrany Roman Landowski (mandat nr 71)47. Warto zwrócić uwagę na ówcześnie deklarowane plany działania. Oprócz kontynuacji Spotkań Nadwiślańskich, tczewscy zrzeszeńcy chcieli doprowadzić do finalizacji wydawnictwa monograficznego o Tczewie, zorganizować Studium Wiedzy o Kociewiu oraz wędrówki: Brzegiem Wisły i Po Kociewiu48. Oddział aktywnie też włączył się w życie samego Zrzeszenia. Wkrótce po zebraniu walnym, 30 stycznia 1984 roku, odbyło się spotkanie z redakcją „Pomeranii”, którą reprezentowali Wojciech Kiedrowski, Edmund Szczesiak i Stanisław Janke. Było to jedno z cyklicznych spotkań, jakie przeprowadzała ówczesna redakcja, chcąc pobudzić osoby w terenie do włączania się w redagowanie i współpracę z prasowym organem Zrzeszenia. Zebranym przedstawiono techniczne i merytoryczne strony redagowania miesięcznika. Tczewiacy, wyrażając słowa uznania za prowadzenie czasopisma, zwracali uwagę na macosze traktowanie problematyki Kociewia i innych niekaszubskich terenów Pomorza49. II Spotkania Nadwiślańskie rozpoczęły się 22 czerwca 1984 roku i odbywały się przez kolejne cztery dni50. Rankiem pierwszego dnia „pisarze 46

Tamże; Sz. I Spotkania Nadwiślańskie, „Pomerania” 1983, nr 7, s. 50–51. MBP, syg. XVII 3b; „Głos Wybrzeża” 1983, nr 270, z 16.11.1983. 48  K.I., W Tczewie po wyborach, „Pomerania” 1984, nr 2, s. 53. 49  S.J., „Pomerania w Tczewie, „Pomerania” 1984, nr 4, s. 43. 50  Ponieważ już od popołudnia 21 czerwca planowano przyjmowanie gości, a wie47

138


Zaproszenie na II Spotkania Nadwiślańskie (s. 1)

139


Zaproszenie na II Spotkania Nadwiślańskie (s. 2)

140


Zaproszenie na II Spotkania Nadwiślańskie (s. 3)

141


Zaproszenie na II Spotkania Nadwiślańskie (s. 4)

i twórcy” gościli w tczewskich szkołach średnich. Równolegle część plenarną w tczewskim Domu Kultury na ulicy Kołłątaja, rozpoczął prezydent Tczewa Czesław Glinkowski, a następnie, pod kierunkiem prof. Lucjana Hoffmana, odbyła się sesja poświęcona delcie Wisły. Mgr inż. Z. Czaja przedstawił referat „Kształtowanie się delty Wisły”, mgr inż. A Tyrzański prezentował „Perspektywy rozwoju i zabudowy ujściowego odcinka Wisły”, zaś dr inż. K. Cebulak przedstawił „Ochronę przeciwpowodziową delty Wisły”. Po dyskusji goście spotkań zwiedzili Muzeum Wisły, a po powrocie do Tczewskiego Domu Kultury i przerwie obiadowej odbyło się po południu Forum Publicystyczne, podczas którego dziennikarze prezentowali zgłoszone wcześniej tematy. Pierwszy dzień Spotkań kończył koncert artystyczny dla uczestników51. W trakcie II Spotkań Nadwiślańskich powołano do życia Towarzystwo Miłośników Wisły52. Rok 1985 oddział rozpoczął od organizacji 21 marca tradycyjnego obrzędu „topienia marzanny”, w którym udział wzięła Harcerska Orkiestra Dęta oraz kilka tysięcy tczewskich uczniów53. Miesiąc później oddział współorganizował wraz z Zarządem Głównym ZKP oraz Klubem Studenckim „Pomorania” sesję poświęconą stanowi oświaty na Pomorzu. 20 kwietnia 1985 roku w Muzeum Wisły spotkali się nauczyciele, naukowcy oraz działacze Zrzeszenia. W trakcie sesji dzielono się doświadczeniami czorem tego dnia, także spotkanie informacyjne, niektóre źródła podają, że II Spotkania Nadwiślańskie rozpoczęły się już tego dnia; j.z., II Spotkania Nadwiślańskie w Tczewie, „Dziennik Bałtycki” nr 143, z 18.06.1984; Dokładny program Ii Spotkań Nadwiślańskich – 21.06–24.06.1984, MBP, syg. XVII-1-b-2. 51  Tamże; grab, Spotkania nadwiślańskie w Tczewie, „Głos Wybrzeża” nr 148, z 23– 24.06.1984. 52  R. Szwoch, Kociewska Kronika Kulturalna 1984, KMR, 1986, z. 1, s. 91 53  J. Golicki, M. Pająkowska, R. Szwoch, Kociewska Kronika Kulturalna 1985, KMR, 1987, z. 2, s. 74.

142


oraz m.in. szukano rozwiązań mających zapobiec zatrudnianiu niekompetentnych pedagogów w stanie oświaty wiejskiej oraz powiązana nauczania w rolniczych zawodówkach z potrzebami gospodarstw indywidualnych54. W tym okresie także, prawdopodobnie jeszcze w 1984 roku, oddział tczewski wraz z Towarzystwem Miłośników Ziemi Tczewskiej współfinansował wydanie książki Adama Świerzyńskiego Taniec kociewski. Na skrzypce i fortepian. Na temat pracy oddziału w połowie lat osiemdziesiątych posiadamy ciekawą notatkę autorstwa Stanisława Pestki. W 1985 roku oddział liczył 44 członków i 8 sympatyków. Inicjatywy podjęte przez Oddział ułatwiły jego asymilację w środowisku, które, trzeba pamiętać, wyłoniło przed laty organizacje o podobnym charakterze – Towarzystwo Miłośników Tczewa. A jednak dla Zrzeszenia znalazło się pole do działania, czego dowodem, choćby najpoważniejsza doroczna impreza organizowana z inspiracji głownie pod egidą Zrzeszenia »Spotkania Nadwiślańskie«. Formy pracy, w jakich specjalizuje się oddział mieszczą się przede wszystkim w obrębie tzw. edukacji kulturalnej społeczności miejscowej, zwłaszcza dzieci i młodzieży. Wymieńmy najważniejsze: »Studium Wiedzy o Regionie« (comiesięczne wykłady z zakresu historii Pomorza), przegląd filmów fabularnych, dokumentalnych, krajoznawczych i oświatowych, traktujących o regionie pomorskim, patronat (wspólnie z Muzeum) nad konkursem dla dzieci: «Tczew – miasto nad Wisłą», zorganizowano ponadto wystawy – «Tczew w dawnej rycinie« oraz »Kociewie i Pomorze w dawnym dokumencie». Z inicjatywy prezesa oddziału zapoczątkowano kolekcjonowanie starych dokumentów obrazujących przekrój życia kulturalnego w b. zaborze pruskim («Teka Tczewska»). Warto także odnotować imprezy związane z tegorocznymi Dniami Kultury Pomorskiej, połączone z inscenizacją obrzędu «Powitanie Wiosny», a także seminarium dla nauczycieli historii, zorganizowane dzięki współpracy z klubem «Pomorania»55.

Tczewscy zrzeszeńcy współorganizowali wraz z TMZT konkurs na wspomnienia, ogłoszony przez Miejską Bibliotekę Publiczną we wrześniu 1984 roku, pt. „Ocalić od zapomnienia pamięć przodków”56. Na konkurs nadesłano dwanaście prac. Pierwszą nagrodę, której towarzyszyła gratyfikacja pieniężna w wysokości 12 tysięcy złotych, uzyskały wspomnienia 54

HG, Tczew: Sesja na temat oświaty, „Pomerania” 1985, nr 7. S. Pestka, Ocena działalności Oddziałów ZKP w Pelplinie i Tczewie w 1985 r., AZG. 56  R. Szwoch, Kociewska Kronika Kulturalna 1984, s. 92. 55

143


Stanisława Komorowskiego z Tczewa. Dwie równorzędne drugie nagrody (i po dziesięć tysięcy zł) otrzymali Jadwiga Świtalska z Bydgoszczy i Jan Mrozek z Tczewa. Trzecią nagrodę (oraz dziewięć tysięcy zł) zdobył natomiast Wacław Krakowski z Łodzi. Jak widać ten, rozstrzygnięty w grudniu 1985 roku, konkurs przyciągnął uczestników z całego kraju57. Co ciekawe, zwycięska praca opublikowana została w kwartalniku „Pomorze”, antagonistycznego wobec ZKP Związku Przyjaciół Pomorza, zaś przy okazji publikacji prac, które uzyskały kolejne miejsca w „Kociewskim Magazynie Regionalnym”, nie wspominano już o współudziale tczewskiego oddziału58. W czerwcu 1985 roku odbyły się III Spotkania Nadwiślańskie, nad którymi patronat objął Minister – Kierownik Urzędu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Poza tradycyjnymi już wycieczkami i zwiedzaniem atrakcji Tczewa i Kociewia głównym punktem Spotkań były dwie sesje naukowe: „Wisła w muzealnictwie polskim” i „Ochrona wód delty Wisły”59. Następny rok przyniósł kolejne cykliczne przedsięwzięcia oddziału. Wraz z Muzeum Wisły i Polskim Towarzystwem Historycznym przeprowadzono szereg wykładów i prelekcji pt. „Tczewskie spotkania z historią”60. Natomiast w czerwcu odbyły się kolejne, już czwarte, Spotkania Nadwiślańskie. W dniach 19–21 czerwca dyskutowano, jak zwykle o gospodarce, literaturze oraz kulturze. 20 czerwca, w ramach Spotkań, odbył się zjazd sprawozdawczo-wyborczy Krajowego Towarzystwa Miłośników Wisły. Czwarte Spotkania upłynęły jednak przede wszystkim pod znakiem dyskusji o energetyce jądrowej. Rok 1986 to przecież rok katastrofy czarnobylskiej. Jest to też okres intensyfikacji budowy elektrowni jądrowej w Żarnowcu. Analizując notkę prasową z tego wydarzenia, nietrudno dostrzec atmosfery społecznej niezgody na ta budowę. Dziennikarz „Pomeranii” akcentuje nagłe wycofanie się zgłoszonych referentów z Warszawy, którzy mieli przedstawiać zagadnienie bezpieczeństwa elektrowni jądrowych oraz ich wpływu na środowisko naturalne. Ten unik nie wpłynął pozytywnie na akceptacje żarnowieckiego przedsięwzięcia. 57

Rozstrzygnięcie tczewskiego konkursu na wspomnienia, „Pomerania” 1986, nr 3, s. 32, 58  J. Mrozek, Moja Młodość, „Kociewski Magazyn Regionalny” 1987, z. 3, s. 6.; J. Świtalska, Ze wspomnień tczewianki, KMR, 1987, z. 4, s. 30. 59  J. Golicki, M. Pająkowska, R. Szwoch, op. cit., s. 73. 60  S.J., W Tczewie o historii, „Pomerania” 1986, nr 4, s. 33.

144


Kolejni prelegenci prezentujący stronę „jądrówki” mieli ogromne problemy w przekonaniu zebranych do swoich racji. A, co warto podkreślić, występowali oni nie z referatami podejmującymi temat sensowności budowy elektrowni w Żarnowcu, lecz m.in. poruszającymi temat lokalizacji następnych nad samą Wisłą. Trudno nie odnieść wrażenia o ogromnym rozdźwięku w tej sprawie między decydentami a społeczeństwem. I choć sytuacja polityczna, a i pewnie czujne oko cenzury, nie pozwalały na dogłębne przedstawianie wszystkich wątpliwości w tej sprawie, niemniej widać wyraźnie że na samych Spotkaniach toczono ostrą dyskusję, mocno naruszając argumenty władzy61. Rok 1986 przyniósł też kolejne wybory w oddziale. Na zebraniu walnym w dniu 6 listopada Michał Spankowski został znów wybrany prezesem, już na trzecią kadencję62. Jego zastępcą została Grażyna Żeśko, funkcje skarbnika objął Andrzej Śliżewski, zaś sekretarza Elżbieta Czarnecka. Skład Zarządu, jako członkowie bezfunkcyjni, uzupełnili: Andrzej Tobieński, Andrzej Leopold, Roman Klim oraz Roman Landowski. W skład Komisji Rewizyjnej weszli natomiast: Jan Kulas, Eugeniusz Jażdżewski oraz Anna Kortas63. Jednym z delegatów na X Walny Zjazd Delegatów ZKP wybrana została Grażyna Żeśko (mandat nr 140)64. 9 marca roku następnego odbyła się sesja popularnonaukowa poświęcona 180. rocznicy zajęcia Tczewa i Pomorza przez wojska Jana Henryka Dąbrowskiego oraz 45. rocznicy wyzwolenia z okupacji hitlerowskiej. Swoje referaty wówczas wygłosili profesor Wacław Odyniec z Uniwersytetu Gdańskiego – Kampania pomorska 1807 r., Roman Landowski – Wyzwolenie Tczewa w 1807 r. w literaturze, Czesław Skonka – Szlak pomorski gen. J.H. Dąbrowskiego oraz Henryk Justa – Wyzwolenie Tczewa w 1945 r. Po referatach odbył się finał konkursu Śladami gen. J.H. Dąbrowskiego na Pomorzu Gdańskim. W finale wzięły udział zespoły ze szkół: Liceum Ogólnokształcącego im. Marii Curie-Skłodowskiej (zwycięzcy konkursu), 61

Sz., Spotkania Nadwiślańskie, „Pomerania” 1986, nr 9, s. 35. Tą datę podał Kazimierz Ickiewicz w swojej relacji dla „Pomeranii”; K. Ickiewicz, W Tczewie nad Wisłą, 1987, nr 3, s. 42. Według „Kociewskiego Magazynu Regionalnego”, nowe władze ZKP w Tczewie wybrano 30 października; J. Golicki, J. Kamiński, R. Szwoch, Kociewska Kronika Kulturalna 1986, KMR, 1987, z. 3, s. 96. 63  K. Ickiewicz, W Tczewie nad Wisłą, s. 42. 64  Zbiory MBP, syg. XVII, 2bdzs. 62

145


Technikum Mechanicznego, Liceum Ekonomicznego oraz Liceum Medycznego65. Także w marcu tczewscy zrzeszeńcy wraz z Domem Kultury Kolejarza w Szkole Muzycznej w Tczewie zorganizowali koncert muzyki klasycznej. Wystąpiła A. Prabucka-Firlej na fortepianie oraz K. Sperski na wiolonczeli66. Koncerty te kontynuowane były jesienią. W listopadzie można było wysłuchać „Arcydzieł muzyki gitarowej” oraz „Rosyjską muzykę kameralną”, zaś w grudniu posłuchać staropolskich kolęd i pastorałek67 Wiosnę 1987 roku członkowie oddziału przywitali przygotowanym z rozmachem topieniem marzanny. Wzięły w niej udział dzieci z tczewskich przedszkoli i szkół, wśród których przeprowadzono konkurs na najokazalszą kandydatkę do utopienia. Pochodowi towarzyszyła orkiestra kolejarska, zaś całą imprezę zamknął pokaz kociewskich i kaszubskich tańców wykonaniu zespołu „Kolejarz” z Tczewa68. We wrześniu tego samego roku odbyły się kolejne – V Spotkania Nadwiślańskie. Dwoma podstawowymi tematami tej imprezy, która odbyła się w dniach 24–26 września były: Nadwiślańska kultura ludowa oraz Małe elektrownie wodne. W ramach pierwszego problemu wygłoszono m.in. referaty poświęcone nadwiślańskiej kultury ludowej, budownictwu przybrzeżnemu oraz ochronie zabytków, zaś w ramach drugiego odwiedzono elektrownie wodne na rzece Raduni w Straszynie, Bielkowie oraz w Rutkach i dyskutowano nad perspektywami rozwoju tego typu obiektów. V Spotkania Nadwiślańskie odbywały się pod patronatem Ministerstwa Ochrony Środowiska i Zasobów Naturalnych69. W marcu 1988 roku już po raz czwarty około trzech tysięcy tczewskich uczniów wzięło udział w zorganizowanym przez oddział powitaniu wiosny70. W archiwum oddziału tczewskiego zachowały się ciekawe informacje z roku 1989. Oddział liczył wówczas 54 osoby, spośród których jedenaście 65

Jot-ka, Wolność miastu, „Pomerania” 1987, nr 5, s. 60; J. Golicki, J.A. Kamiński, R. Szwoch, Kociewska Kronika Kulturalna [półrocze 1987], KMR, 1987, z. 4, s. 88. 66  Tamże, s. 88. 67  J.A. Kamiński, M. Spankowski, R. Szwoch, Kociewska Kronika Kulturalna II półrocze 1987, KMR, 1988, z. 5, s. 88. 68  Jot-ka, Marzanna w Tczewie, „Pomerania” 1987, nr 8, s. 42. 69  S.j., V Spotkania Nadwiślańskie, „Pomerania” 1987, nr 12, s. 37; Kociewska Kronika Kulturalna II półrocze 1987, s. 88. 70  J.A. Kamiński, K. Pacholski, R. Szwoch, Kociewska Kronika Kulturalna I kwartał 1988, KMR, 1988, z. 6, s. 93.

146


zostało przyjętych w roku 1989 (w październiku)71. Wiemy też, że 26 czerwca odbyły się – przy współudziale Urzędu Miejskiego w Tczewie, Miejskiej Biblioteki Publicznej, tczewskiego Domu Kultury oraz przedsiębiorstwa Budownictwa Wodnego – VII Spotkania Nadwiślańskie. Składały się one z dwóch części – konferencji pod patronatem Ministerstwa Kultury i Sztuki pt. „Kulturotwórcza rola towarzystw regionalnych” oraz plenerowej imprezy Tczewskie Sobótki, które odbyły się na bulwarze nad Wisłą72.

III. Kryzysy i reaktywacje W początkach lat dziewięćdziesiątych tczewski oddział przeżywał swój największy rozwój liczbowy. W lutym 1991 roku liczył już 108 osób, więc w przeciągu roku rozrósł się dwukrotnie. W ramach oddziału funkcjonowało „Bardzo dobrze pracujące koło młodzieżowe działające przy Technikum Kolejowym oraz grupa (uczniowie Liceum Ogólnokształcącego w Tczewie) fakultetu humanistycznego LO, zajmująca się głównie zagadnieniami ochrony dóbr kultury materialnej Pomorza”73. Już czwartą kadencję funkcję prezesa pełnił Michał Spankowski. Od grudnia 1989 do stycznia 1991 roku odbyło się 13 spotkań w ramach Studium Wiedzy o Regionie (obocznie używano również nazwy Studiu Wiedzy o Pomorzu). Rozpoczęło ono działalność 8 listopada 1989 roku inauguracyjnym wykładem profesora Józefa Borzyszkowskiego. W ramach kolejnych imprez z tego cyklu odbyło się m.in. spotkanie poświęcone twórczości Güntera Grassa (21 lutego 1990 r.), wycieczki po muzeach we Wielu, Pucku i Wdzydzach Kiszewskich oraz cmentarzyska w Piaśnicy (marzec–kwiecień 1990 r.), spotkania z Marią Pająkowską, Stanisławem Pestką, Ryszardem Ciemińskim, Jerzym Kiedrowskim i ks. Januszem Pasierbem, projekcja filmu Kaszëbë (8 czerwca 1990 r.) czy spotkanie z ks. Janem Perszonem poświęcone pomorskiej obrzędowości74. 71

Lista członków Oddziału ZKP w Tczewie, AOT. VII Spotkania Nadwiślańskie, AOT. 73  Sprawozdanie prezesa Michała Spankowskiego dla Zarządu Głównego Zrzeszenia z dnia 18.02.1991 r., AOT. 74  Tamże; Jot-ka, Studium Wiedzy o Pomorzu w Tczewie; „Pomerania” 1990, nr 1, s. 43; Jot-ka, W Tczewie o Grassie, „Pomerania” 1990, nr 5–6, s. 50; Pot-ka (sic!), „Kaszëbë” w Tczewie, „Pomerania” 1990, nr 11–12, s.; 55; K. Ickiewicz, O regionie w Technikum Kolejowym w Tczewie, „Pomerania” 1991, nr 3, s. 46–47. 72

147


Oddział pomagał Zarządowi Głównemu ZKP przy organizacji II Konkursu „Współczesna Sztuka Ludowa Kociewia” (współorganizatorem konkursu był Dom Kultury Kolejarza w Tczewie, zaś patronat nad nim objął Wydział Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku)75. Własnymi siłami zorganizował także wystawy „Motyw muzyczny w twórczości ludowej Kaszub” oraz „Świat wierzeń i obrzędów na Kociewiu Kaszubach”76. W tym czasie oddział zorganizował także kilkanaście imprez kulturalno-rozrywkowych, m.in. Tczewska Wiosna, Powitanie Wiosny – topienie Marzanny, dwa koncerty muzyki kameralnej z cyklu „Wieczór muzyki i pieśni polskiej” oraz dwa spotkania cyklu „Wieczory u Wawrzyńca”, podczas których goszczono osoby związane pracą zawodową i artystyczną z Kociewiem i Kaszubami (byli to Edmund Puzdrowski oraz Jerzy Kiedrowski). Dodatkowo oddział zorganizował jedenaście wycieczek w okolice Osieka, Szlachty, Czarnej Wody, Ocypla–Kasparusa, Gniewa–Opalenia, Nowego oraz Skarszew i zorganizował stałe stoisko z literaturą kaszubsko-pomorską i rękodzielnictwem artystycznym w holu kina „Wisła”77. W 1991 roku kontynuowane były spotkania z cyklu Studium Wiedzy o Regionie. W jego ramach odbyła się m.in. wycieczka do Piaseczna i Gniewa w styczniu 1991 roku78. Oddział współorganizował także, wraz z Zarządem Głównym oraz Miejską Biblioteką Publiczną w Tczewie, trzecią edycję konkursu „Współczesna Sztuka Ludowa Kociewia”. Nagrody na sumę 7 mln złotych ufundowali: Urząd Wojewódzki, księgarnia „Foskal” z Tczewa oraz przedsiębiorstwo Usługowo-Promocyjne „Perfekt”. Na konkurs nadesłano 89 prac. Pierwszą nagrodę w kategorii rzeźby otrzymał Alojzy Dmochowicz z Gniewa, za malarstwo na szkle Wojciech Lesiński z Tczewa, zaś za haft Helena Abramowicz z Gdańska. Wystawę pokonkursową zorganizowano w tczewskiej bibliotece. Jej otwarcie odbyło się 9 października 1991 r.79 Inną formą aktywności oddziału było jego zaangażowanie w wybory samorządowe w 1990 roku. Wraz z Towarzystwem Miłośników Ziemi 75

Sprawozdanie… z dnia 18.02.1991 r.; K. Ickiewicz, II Konkurs „Współczesna Sztuka Ludowa Kociewia”, „Pomerania” 1990, nr 2–3, s. 51. 76  Sprawozdanie… z dnia 18.02.1991 r. 77  Tamże; Jot-ka, Wieczory u Wawrzyńca, „Pomerania” 1991, nr 3, s. 47. 78  K. Ickiewicz, Młodzież z Tczewa poznaje region, „Pomerania” 1991, nr 4, s. 38. 79  MP, Konkurs na kociewska sztukę ludową, „Pomerania” 1992, nr 1, s. 39.

148


Tczewskiej oddział wystawił wspólną listę do Rady Miasta, do której w wyniku wyborów weszło pięciu radnych. Trzeba jednak podkreślić, że wielu członków tczewskiego Zrzeszenia zaangażowało się także w pracę samorządową pod szyldem solidarnościowych komitetów obywatelskich (tak znalazł się np. w Radzie Miasta jej pierwszy przewodniczący, także członek Zrzeszenia, Jan Kulas)80. Mimo tak ożywionej działalności oddział wkrótce zaczął ogarniać kryzys. W źródłach nie odnajdujemy już żadnej imprezy z roku 1992, zaś w roku 1993 zaprzestał on praktycznie wszelkiej działalności. Poza różnymi obiektywnymi powodami było to też związane z sprawami personalnymi. Bez wątpienia na tę sytuacje największy wpływ miało wycofanie się z działalności długoletniego prezesa tczewskiego oddziału – Michała Spankowskiego. Mimo braku formalnych działań, środowisko zrzeszeniowe w Tczewie było nadal aktywne. Potrzeba było jednak impulsu w postaci Kongresu Kociewskiego w 1995 roku, by zdecydowano się na reaktywacje oddziału. Swój udział mieli tu też przedstawiciele zrzeszeniowej centrali z Gdańska, jak i sąsiednich, przeżywających wówczas swój rozkwit, oddziałów kociewskich. 4 stycznia 1996 roku w tczewskiej bibliotece spotkało się ponad dwadzieścia osób, w większości członków tczewskiego oddziału, które wybrały nowe władze. Warto wspomnieć, że obecna na tym spotkaniu była silna grupa „moderująca” z ramienia Zarządu Głównego. Na liście uczestników znajdujemy bowiem: Józefa Borzyszkowskiego i Stanisława Pestkę, byłych prezesów Zarządu Głównego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, Cezarego Obracht-Prondzyńskiego, redaktora naczelnego „Pomeranii” oraz przedstawicieli oddziałów w Gdańsku i Zblewie. Nowym prezesem oddziału wybrano Romana Klima, kierownika Muzeum Wisły, zaś do zarządu weszli: Grażyna Żeśko, Bożena Deja-Gałecka, Dorota Jażdżewska, Wojciech Piechowski i Jan Kulas, zaś w komisji rewizyjnej znaleźli się Iwona Malmur, Bożena Szczepańska oraz Eugeniusz Jażdżewski81. 80

K. Ickiewicz, Oddział ZKP w Tczewie został reaktywowany, „Pomerania” 1996, nr 3, s. 63. 81  Tamże; Lista obecnych na spotkaniu O. Tczewskiego ZKP 4.1.96 w Bibliotece Miejskiej, AOT; R. Klim, Oddział Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Tczewie –  odrodzenie i program rozwoju (maj 1996), AOT.

149


Protokół ze spotkania reaktywującego oddział ZKP w Tczewie, 4 stycznia 1996 roku, w tczewskiej bibliotece (s. 1)

150


Protokół ze spotkania reaktywującego oddział ZKP w Tczewie, 4 stycznia 1996 roku, w tczewskiej bibliotece (s. 2)

Pod energicznym przywództwem Romana Klima tczewskie Zrzeszenie znów zaczęło intensywną działalność, choć na nieco mniejszą skalę niż w poprzednim okresie. Nie udało się zrealizować ambitnych planów, jak reaktywacja Spotkań Nadwiślańskich, niemniej organizowane w każdy pierwszy wtorek miesiąca „Kociewskie Wieczory Wtorkowe” weszły na kilka lat na stałe do kalendarza tczewskich imprez kulturalnych82. W ich ramach odbyła się m.in. promocja zeszytów Instytutu Teologicznego w Tczewie „Folia Pomeraniae” oraz promocja książki Józefa Weltrowskiego „Głos serca polskiego – drukarnia w Borach Tucholskich w latach 1941–1943”83. Nowy prezes zainteresował środowisko Żuławami i historią Wisły. Owocem tego było m.in. zorganizowanie i przeprowadzenie kursu na przewodników turystyczno-terenowych po Kociewiu i Żuławach Wiślanych w 1998 roku. Kurs ten był przedsięwzięciem dość skomplikowanym. 82

R. Klim, Kociewskie Wieczory Wtorkowe (Tczew 17.05.1996 r.), AOT; R.K., Tczewski oddział ZKP, „Pomerania” 1996, nr 4, s. 71–72. 83  R. Klim, Kociewskie Wieczory…

151


Pismo Romana Klima do prezydenta Zenona Odyi z prośbą o przesunięcie realizacji kursu na przewodników turystyczno-terenowych po Kociewiu i Żuławach

152


Korespondencja nt. II części kursu na przewodników turystyczno-terenowych po Kociewiu i Żuławach

153


Korespondencja nt. II części kursu na przewodników turystyczno-terenowych po Kociewiu i Żuławach (cd.)

Jego realizacja ciągnęła się aż dwa lata, środki na realizację (m.in. z Urzędu Miasta w Tczewie) pozyskano już na wiosnę 1997 roku, a ostatnie egzaminy odbyły się dopiero w listopadzie 1998 roku84. Nie mamy informacji o wyborach, przypadających zgodnie z kalendarzem Zrzeszenia na jesień 1998 roku, poza wiedzą, że funkcję prezesa dalej 84

Program drugiej części kursu dla kandydatów na przewodników turystyczno-terenowych po regionach Kociewia i Żuław Wiślanych oraz Muzeum Wisły w Tczewie (11.09.1998), AOT; Umowa z Gminą Miejską Tczew na realizację projektu „przeprowadzenie kursu dla kandydatów na przewodników po Tczewie, Kociewiu, Żuławach Wiślanych i Dolnym Powiślu, AOT.

154


pełnił Roman Klim. Ostatnią imprezą, którą odnotowała prasa, współorganizowaną 22 kwietnia 1999 roku przez oddział w Tczewie (zresztą pióra samego Romana Klima), była sesja krajoznawcza „O nadwiślańskiej gminie Tczew”, zorganizowana w Gniszewie wraz z PTTK, Nadwiślańskim Klubem Krajoznawczym „Trsow”, Muzeum Wisły, Gdańskim Oddziałem Towarzystwa Opieki nad Zabytkami oraz Urzędem Gminy Tczew. Sesja była jedną z form uczczenia Dnia Ziemi, w ramach 15-lecia Muzeum Wisły. Referaty wygłosili na niej: wójt Ireneusz Włochyń (który scharakteryzował gminę Tczew), Roman Klim (o walorach krajoznawczych gminy), Piotr Osowski (o zespole parkowo-pałacowym w Gniszewie) oraz Wiesław Karger (o wpływie turystyki na środowisko przyrodnicze). Sesja miała również bogaty program artystyczny, zaś po południu uczestnicy wzięli udział w wycieczce terenowej po gminie85. Niestety śmierć Romana Klima w 2000 roku przerwała czteroletnią działalność oddziału. Ta sytuacja nałożyła się na kryzys kociewskich struktur Zrzeszenia. Jednym z jego powodów były reformy, zwłaszcza edukacji, która „zabrała czas” nauczycielom, nakładając na nich duże wymagania, co odbiło się na ich aktywności społecznej, a także reforma administracji, która przymusiła samorządy do większego angażowania się w kulturę i do dzielenia środków na zasadach projektowych, co zawęziło pole do działania mało aktywnym stowarzyszeniom. Ogromną rolę odegrała też coraz większa dominacja kaszubska w działaniach całej organizacji, co wszystko razem spowodowało, że w początkach XXI wieku aktywnie pracowały już tylko dwa oddziały ZKP na Kociewiu: w Pelplinie i Zblewie. Nieliczni członkowie Zrzeszenia w Tczewie, chcący kontynuować swoją pracę, włączyli się w struktury oddziału gdańskiego, zaś w samym mieście dobra pamięć o osiągnięciach miejscowego oddziału była coraz bardziej przytłaczana przez kaszubskocentryczną, dla wielu kontrowersyjną, działalność organów naczelnych ZKP, jak wprowadzanie języka kaszubskiego do szkół czy walkę o wpisanie Kaszubów na listę mniejszości narodowych i etnicznych. Nawet wielu dawnych członków żywiło pewien żal do organizacji, mając w pamięci choćby ponawiane wciąż, a pozostające 85

R. Klim, O nadwiślańskiej gminie Tczew. Sesja krajoznawcza w Gniszewie, „Kociewski Magazyn Regionalny” 1999, z. 2 (25), s. 50.

155


głuchymi, apele o tłumaczenie kaszubskich wystąpień na obradach organów władz naczelnych Zrzeszenia86. Jednak to właśnie z Gdańska wyszedł impuls do kolejnej aktywizacji tczewskiego środowiska. Założona w 1962 roku młodzieżowa organizacja Zrzeszenia – Klub „Pomorania” (wkrótce przemianowany na Klub Studencki) – miał w zamyśle jego twórców, z Lechem Bądkowskim na czele, być kuźnią kadr dla środowiska kaszubsko-pomorskiego. Rolę tę w dużej mierze pełnił. Warto zauważyć, że przez jego szeregi przewinęli się tacy kociewscy działacze, jak Kazimierz Ickiewicz i Andrzej Grzyb. W latach 2002–2004 jego kolejnym prezesem był student ostatnich lat historii na UG i szkolny wychowanek (z tczewskiego Technikum Kolejowego) wspomnianego już Kazimierza Ickiewicza, Krzysztof Korda. To z jego inicjatywy, przy współpracy członków dawnego oddziału w Tczewie (należy tu wymienić Kazimierza Ickiewicza, Jana Kulasa oraz Kazimierza Smolińskiego), zrodził się pomysł odnowienia oddziału Zrzeszenia w Tczewie. Mimo pewnych obiekcji Zarządu Głównego, 9 marca 2004 roku, odbyło się spotkanie reaktywacyjne oddziału. Tym razem, w odróżnieniu od sytuacji z 1996 roku, większość obecnych nie była członkami Zrzeszenia, nie byli na nim też obecni przedstawiciele władz naczelnych. Fakt, iż większość zebranych stanowili studenci trójmiejskich uczelni zaowocował tym, że gdy, po dopełnieniu formalności związanych z przyjęciem wszystkich chętnych do Zrzeszenia, 31 marca odbyły się wybory, to w siedmioosobowym zarządzie znalazło się aż pięć osób poniżej 25 roku życia. I tak, w kolejnej, siódmej już, kadencji władz oddziału tczewskiego znaleźli się: Krzysztof Korda jako prezes, Kazimierz Smoliński oraz Jan Kulas jako wiceprezesi, Andrzej Telus jako skarbnik, Michał Kargul jako sekretarz oraz Jakub Borkowicz i Michał Kurr jako członkowie. Do Komisji Rewizyjnej zostali wybrani Janusz Kowalkowski, Jacek Cherek oraz Waldemar Gwizdała. Jednocześnie warto zauważyć, iż wznawiając swoją działalność do nazwy oddziału dodano człon „kociewski”, podkreślając wychodzące poza samo miasto zainteresowania tczewskiego Zrzeszenia. W roku 2004 oddział liczył 21 członków i przez trzy lata rozrósł się do 31 osób. W 2016 roku miał 39 członków, z czego dziewięciu skupionych w istnieją86

Tak m.in. wspominał Roman Landowski na spotkaniu reaktywacyjnym oddziału w dniu 9 marca 2004 roku.

156


cym od 2013 roku kole terenowym w Opaleniu gmina Gniew. Od 2007 roku swoją coroczną aktywność oddział relacjonuje na łamach kolejnych zeszytów „Tek Kociewskich”, więc odnotować wystarczy jedynie najistotniejsze fakty z ostatniej dekady. Oddział przez ten czas organizował liczne, różnego rodzaju imprezy, zwłaszcza o charakterze popularnonaukowym. Podkreślić trzeba zwłaszcza serie sesji: „Śladami nieznanych działaczy społeczno-kulturalnych Kociewia”, który zaowocował wydaniem materiałów posesyjnych (najpierw w wersji cyfrowej, a potem przy finansowym wsparciu Urzędu Miasta w Tczewie, w wersji papierowej). Od 2007 roku organizuje w październiku Nadwiślańskie Spotkania Regionalne, odbywające się nie tylko w Tczewie, ale także w Opaleniu, Suchym Dębie, a w 2016 roku nawet w Sztumie. Plonem spotkań jest nasz rocznik „Teki Kociewskie”. „Teki”, wydawane w wersji cyfrowej i papierowej, dzięki wsparciu Zarządu Głównego ZKP oraz szeregu donatorów z lokalnymi samorządami na czele, na stałe wpisały się już w krajobraz wydawniczy Kociewia. Członkowie oddziału od jesieni 2005 roku zaczęli prowadzić piątkowe audycje w Radiu „Fabryka”, najpierw „Spotkania z Historią Tczewa”, a potem „Spotkania z Kociewiem”. Audycje te nadawane były do końca 2014 roku, gdy w związku z przekształceniami Radio „Fabryka” przestała prowadzić programy na żywo. Zainicjowana została też Kociewska Biblioteczka Cyfrowa, gdzie systematycznie dodawane są multimedialne materiały dotyczące Kociewia. Od kilku lat trwają przygotowania do włączenia Kociewskiej Biblioteki Internetowej w zasób portalu regionalnego „Skarbnica Kociewska”. Oddział był też aktywny na forum ogólnozrzeszeniowym. Zabierał głos w sprawie apolityczności Zrzeszenia w trakcie wyborów prezydenckich w 2005 roku, w dyskusji o powstawaniu oddziałów ZKP w dzielnicach wielkich miast oraz polemizował z prezesem Arturem Jabłońskim w dyskusji dotyczącej charakteru Zrzeszenia, broniąc jego pomorskości. Swoistą kulminacją tej aktywności było włączenie się w przygotowania obchodów Roku ks. Janusza S. Pasierba w 2013 roku oraz organizacja konferencji „Polska Regionalna”, w ramach V Kongresu Kociewskiego. Kolejne wybory w oddziale odbyły się 21 września 2007 roku i w składzie nowych władz znaleźli się: Krzysztof Korda – ponownie wybrany na prezesa oddziału, Damian Kullas oraz Jakub Borkowicz, którzy objęli funkcje wice-

157


prezesów, Jacek Cherek, który został skarbnikiem, Michał Kargul jako sekretarz oraz Seweryn Pauch, Małgorzata Kruk oraz Bartosz Świątkowski jako bezfunkcyjni członkowie zarządu. W skład komisji rewizyjnej weszli natomiast Kazimierz Ickiewicz, Waldemar Gwizdała oraz Piotr Lużyn. Po trzech latach nastąpiła zmiana na stanowisku prezesa i 10 września 2010 roku szefem oddziału został Michał Kargul. Jego zastępcami zebranie walne wybrało Damiana Kullasa oraz Jakuba Borkowicza. Sekretarzem została Małgorzata Kruk, a skarbnikiem Jacek Cherek. Skład zarządu uzupełnili Bartosz Świątkowski oraz Henryk Laga. Nie uległ zmianie natomiast skład komisji rewizyjnej. Kolejne zebranie wyborcze oddziału miało miejsce 26 kwietnia 2013 roku. Prezesem ponownie został Michał Kargul, zaś na jego zastępców wybrano Damiana Kullasa oraz Tomasza Jagielskiego. Sekretarzem został Henryk Laga, a skarbnikiem ponownie Jacek Cherek. Członkami bezfunkcyjnymi zostali wybrani natomiast: Bartosz Świątkowski oraz Marek Kordowski jako przedstawiciel koła w Opaleniu. Rzeczone koło zawiązało swoją działalność kilka tygodni wcześniej i jego szefem został właśnie Marek Kordowski. Utrzymany został ponownie skład komisji rewizyjnej, która pracowała w składzie: Kazimierz Ickiewicz, Piotr Lużyn i Waldemar Gwizdała. Na zjeździe delegatów natomiast tczewian reprezentowali Krzysztof Korda, Jan Kulas oraz Michał Kargul. Dwóch pierwszych weszło do Rady Naczelnej XIX kadencji, zaś Michał Kargul został wiceprezesem Zarządu Głównego ZKP. Ostatnie wybory odbyły się 10 czerwca 2016 roku. Nowym prezesem został Tomasz Jagielski, zaś jego zastępcami Damian Kullas i Michał Kargul. Swoje funkcje zachowali sekretarz Henryk Laga oraz skarbnik Jacek Cherek. Skład zarządu uzupełnili Leszek Muszczyński oraz Zygmunt Rajkowski jako przedstawiciel koła w Opaleniu. Zmienił się również przewodniczący koła. Został nim tym razem Bogdan Olszewski.

158


Natalia Kalkowska

Człowiek znika, pieśń nie ginie „Andrzej Grzyb – urodzony w 1952 roku w Złym Mięsie, poeta, prozaik i publicysta. Część swoich utworów wydał pod pseudonimami Andrzej Stefan Fleming i Anka z Boru. Absolwent Uniwersytetu Gdańskiego na kierunku filologia polska. W 2007 roku wybrany na senatora RP”. Krótko, acz treściwie – tak właśnie przedstawiłam poetę Grzyba w jednym z rozdziałów mojej pracy magisterskiej. Wywiad został przeprowadzony zdalnie, ze względu na pogarszający się już wówczas stan zdrowia senatora. Odpowiedzi na pytania otrzymałam mailem, 18 lutego 2015 roku. Andrzej Grzyb był jedną z pięciu osób, które udzieliły takiego wywiadu powtórnie. Koncepcja tego rozdziału mojej pracy zakładała bowiem dotarcie do wszystkich żyjących i dostępnych osób spośród tych, z którymi siedemnaście lat wcześniej podobne rozmowy przeprowadziła Aleksandra Adamiak, jedna z magistrantek profesor Marii Pająkowskiej-Kensik (wówczas doktor Marii Pająkowskiej).

* * * W 1998 roku Andrzej Grzyb miał 46 lat i piastował urząd burmistrza Czarnej Wody. Był także redaktorem naczelnym „Kociewskiego Magazynu Regionalnego”, a publikując swoje teksty literackie podpisywał się własnym nazwiskiem lub pseudonimem artystycznym Andrzej Stefan Fleming. W rozmowie z Aleksandrą Adamiak wyjaśnił pochodzenie tego ostatniego: „Andrzej to moje pierwsze imię, Stefan – drugie, a Fleming to nazwisko rodowe mojej matki”. To przywiązanie do domu rodzinnego i osób z nim związanych przebija zresztą w całej twórczości poety. Szeroko pojęta działalność literacka była dla Grzyba nieodłącznym elementem życia. Zapytany przez panią Adamiak, co by się stało, gdyby w ciągu całego dnia nie napisał ani linijki, odpowiedział: „Byłbym chyba chory…”.

159


Senator Andrzej Grzyb (fot. za kociewiak.pl)

Rozmawiając z A. Adamiak, poeta Grzyb mówił między innymi o swoim rozumieniu liryki. Uważał, że aby w pełni zrozumieć zamysł autora, należy udać się do jego kraju (miasta, regionu) w celu zapoznania się z geograficznym i duchowym charakterem ziemi, która go wychowała. Trzeba również ocenić jednostkowy charakter twórczości danej jednostki, zagłębić się w nią i rozpoznać, czy poeta przedstawia w swych wierszach arkadię, czy też wprost przeciwnie; czy podejmuje wiele tematów, czy może ogranicza się do jakiegoś konkretnego. Na tym, według Andrzeja Grzyba, polega prawidłowe odczytywanie poezji. Oczywiście nie wykluczał on możliwości interpretacji tekstu bez uprzedniego poznania „okolicy, w której żyje poeta”, podkreślał jednak, że sprowadzanie wiersza do tak dalekiego uproszczenia prowadzi do niepełnego zrozumienia jego wymowy. W dalszej części rozmowy Grzyb przywoływał jedną ze swoich największych inicjatyw – słynne na całe Kociewie Biesiady Literackie, które wówczas – pod koniec lat 90. – dopiero nabierały rozmachu. W 1998 roku późniejszy senator planował wydanie pierwszej książki, mającej być pozostałością po tych spotkaniach. Mówił, że „będzie to zarys literatury (…) czy to związanej z Kociewiem, czy też tworzonej na Kociewiu”. Publikacja ukazała się dwa lata później, jako zbiór materiałów pokonferencyjnych pt. „O literaturze Kociewia: Biesiady Literackie, Czarna Woda 1993–2000”.

160


Poeta mówił też w wywiadzie o swojej wieloletniej współpracy i przyjaźni z – również od niedawna nieobecnym – Janem Ejankowskim. Nazywał go „rasowym społecznikiem”, który, w odróżnieniu od „typowego egoisty”, ukierunkowuje swoje działania nie tylko na dobro własne, ale też dobro najbliższego otoczenia: w pierwszej kolejności rodziny, w następnej – społeczności lokalnej, miasteczka lub wsi, a wreszcie na dobro całego regionu. Nie zabrakło również pytań o kociewską kulturę ludową. Zagadnięty o gwarę, Andrzej Grzyb odpowiadał, że jej znajomość wyniósł z domu rodzinnego, choć posługiwał się nią wówczas raczej biernie. Wspominał również, że w czasie swojej czteroletniej praktyki dydaktycznej w szkole podstawowej w Czarnej Wodzie, wielokrotnie słyszał rodzimą mowę w wypowiedziach swoich uczniów. Jako nauczycielowi języka polskiego sprawiało mu to radość i trudność zarazem. Dzieci, mające kłopot z odróżnieniem głosek „y”, „i” oraz „j”, stosowały bowiem dowolność w zapisie ortograficznym niektórych wyrazów, a innych – wyraźnie zaczerpniętych z lokalnej odmiany polszczyzny – używały w miejsce leksemów należących do znanej powszechnie i obowiązującej w oświacie polszczyzny ogólnej. Grzyb podkreślał, że nigdy nie tępił u swoich podopiecznych skłonności do posługiwania się gwarą, a jedynie starał się ich nauczyć odróżniania mowy lokalnej od języka ogólnopolskiego. W swojej pracy dydaktycznej kładł nacisk na podsycanie w uczniach poczucia przynależności regionalnej. Sam senator miewał niekiedy wrażenie, że opisywanie otaczającego go świata za pomocą języka ogólnego oddaje koloryt tej ziemi w sposób nieco uboższy, niż wówczas, gdy o tych samych elementach rzeczywistości mówi się przy użyciu środków językowych zaczerpniętych z gwary. Zdarzało się, że był świadkiem wykpiwania osoby stosującej lokalną odmianę polszczyzny przez środowisko, ale wówczas nabierał dystansu wyłącznie do osób wyśmiewających, nie zaś – do wyśmiewanych. Uważał, że gwara „to dodatkowa wartość, która nas wyróżnia (…), ukorzenia” i w związku z tym należy o nią dbać. Andrzej Grzyb jednocześnie przyglądał się z pewnym smutkiem postępującemu już wówczas zanikaniu gwary w życiu codziennym mieszkańców Kociewia. Zauważał, że mowa lokalna ginęła w miarę tego, jak wymierali ostatni przedstawiciele pokolenia urodzonego tuż po pierwszej wojnie światowej, którzy posługiwali się nią na co dzień. Gdy senator przysłuchiwał

161


się zwyczajnym rozmowom członków lokalnej społeczności, słyszał w nich jeszcze spontaniczne zastosowania języka lokalnego. Inaczej było w przypadku audycji radiowych lub telewizyjnych, reżyserowanych i zawierających przygotowane wcześniej dialogi. Grzyb mówił wprost, że w takich wypowiedziach wyraźnie wyczuwalny jest fałsz. Zapytany o miejsce gwary w szkole, senator odpowiada: „Należy tłumaczyć dzieciom, pokazać, o co chodzi, żeby się trochę osłuchały. Należy jednak pamiętać, aby nie poznawały gwary jako coś osobnego”. Pogląd ten jest mi osobiście bliski, jednak miejsce na rozwinięcie tej myśli znajdzie się z pewnością w innym artykule. Andrzej Grzyb proponował, aby wskazywać uczniom wyjątkowość ich rodzimej mowy i rozniecać w nich poczucie, że jest to coś dobrego, co ubogaca każdego jej użytkownika. Polecał, aby pozbawiać dzieci uprzedzeń i jednocześnie uświadamiać im głębokie zakorzenienie lokalnego języka w kulturze, której są częścią. Na koniec rozmowy z A. Adamiak, Grzyb opowiedział o swoich planach i marzeniach na przyszłość. Myślał wówczas o napisaniu powieści, w druku był również jego zbiór „Szare kamyki: wiersze i małe prozy”. Interesował się także tematyką splatających się ze sobą losów ludności pochodzenia polskiego i niemieckiego na ziemiach pomorskich. Popchnęła go do tego świadomość bliskiego pokrewieństwa z człowiekiem, który nie mówił po polsku, podczas gdy sam Andrzej Grzyb nie posługiwał się językiem niemieckim. Chciał napisać książkę pt. „Niemiecki kuzyn”, co ostatecznie nie doszło do skutku1.

* * * 1

Powyższy tekst stanowi streszczenie wywiadu przeprowadzonego w 1998 roku z Andrzejem Grzybem przez Aleksandrę Adamiak. Dzięki jej uprzejmości mogłam posłużyć się napisanym przez nią tekstem w celu ukierunkowania własnej pracy magisterskiej. Efektem tych działań było ponowne odbycie wywiadu z pięcioma osobami, których poglądy na sprawy Kociewia zostały wcześniej opisane w pracy A. Adamiak. Dodatkowo poszerzyłam grono swoich rozmówców o kolejne osoby, które w latach dziewięćdziesiątych nie były jeszcze tak znane ze swojej działalności na rzecz rozwoju regionu, lub z innych powodów nie zostały przez A. Adamiak wzięte pod uwagę. Źródło: Adamiak A., Dialekt kociewski – jego stan i funkcja w świadomości przedstawicieli środowisk twórczych, praca magisterska napisana pod kier. dr M. Pająkowskiej, Bydgoszcz 1998.

162


Poniżej przedstawiam treść mojego wywiadu z Andrzejem Grzybem, przeprowadzonego po 17 latach od jego rozmowy z Aleksandrą Adamiak. Część pytań ma charakter osobisty, odnoszący się do życia i twórczości senatora, pozostałe są nieco bardziej uniwersalne i dotyczą ogólnych zagadnień związanych z regionem. Wszystkie odpowiedzi składają się jednak na obraz poglądów i doświadczeń mojego rozmówcy, a te zasługują na wzięcie pod rozwagę. Czy chciałby pan coś dodać do tego, co mówił 17 lat temu? Jak wiele zmieniło się na Kociewiu od tamtego czasu? Na pewno mógłbym niejedno dodać do tamtej rozmowy sprzed 17 lat, bo to naturalne, zmieniło się Kociewie i zmieniłem się ja. Umarło kilku pasjonatów Kociewia i pojawili się nowi. Nie ma choćby Romana Landowskiego i Józefa Milewskiego, jak oni za dwóch albo i trzech pracują Michał Kargul, Regina Kotłowska, Grzegorz Oller i Mirosława Möller. Są pisma mniej lub bardziej regionalne. Trwa „Kociewski Magazyn Regionalny”, który zyskał rywala w postaci „Tek Kociewskich”. Mnożą się spotkania, festiwale, biesiady. Przybyło tzw. zespołów folklorystycznych. Nadspodziewanie liczne są różnego rodzaju publikacje regionalne dotyczące małej historii, gwary (słowniki, elementarz, zeszyty dydaktyczne, teksty gwarowe, zwyczajów i obyczajów regionu, a także jedzenia (książki kucharskie). Ważna jest praca pelplińskiego Wydawnictwa „Bernardinum”, Instytutu Kociewskiego w Starogardzie Gdańskim czy drukarni w Mirotkach i Kociewskiego Kantoru Edytorskiego przy Bibliotece Tczewskiej. Liczne koła gospodyń wiejskich ubrały się w kociewskie stroje, promując naszą kuchnię, ale też gwarę czy zwyczaje. To, co 17 lat temu nieśmiało nazywano kociewskim renesansem, teraz prawdziwie nim jest. Ważna jest regionalna praca edukacyjna prowadzona przez Ognisko Pracy Pozaszkolnej w Starogardzie Gdańskim i przez szkoły, np. na Kociewiu Świeckim. Edukacja szkolna powinna zawierać, a może zaczynać się edukacją regionalną: historia Polski od historii okolicy, miejsca urodzenia, lekcje języka – od elementów gwary, geografia – od geografii opłotków itd. Wszystko po to, aby opisać to, co bliskie, pierwsze i podstawowe, a na tym tle uczyć o Polsce, o Europie i świecie.

163


Jakie są wady, a jakie zalety łączenia działalności politycznej z regionalną? Są tacy, którzy twierdzą, i nie są bez racji, że dziury w drodze są polityczne. Każdy polityk, pracując dla państwa i narodu, tkwi po uszy w regionie, w mieście, okręgu wyborczym, który przecież obdarzył go zaufaniem, tak więc działalność polityczna z regionalną jest naturalnie połączona, chociaż są wyjątki – „spadochroniarze” polityczni, którzy bazują na tzw. zasługach partyjnych. Jakie imprezy regionalne uważa Pan za najbardziej wartościowe dla Kociewia? Największą wartość dla całego Kociewia mają: Festiwal Smaków w Grucznie, festiwale folklorystyczne, Kociewski i Pomorski w Piasecznie, cykl imprez związanych z zamkiem w Gniewie, Jarmark Cysterski w Pelplinie, Festiwal im. Romana Landowskiego w Tczewie, może jeszcze Biesiady Literackie w Czarnej Wodzie. Do tej wyliczanki mógłbym dodać kilkadziesiąt imprez, festiwali, nagród, konkursów, światowych mistrzostw, rajdów, spływów dziejących się w każdej kociewskiej gminie. Proszę opowiedzieć o swojej działalności pisarskiej. Czym się pan inspiruje? Czy któraś z wydanych książek ma dla pana szczególne znaczenie? Rzeczą pisarza jest pisanie, a nie opowiadanie o swoim pisaniu. Napisałem ponad 30 książek, nie z każdej w równym stopniu jestem zadowolony, ale nie mnie sądzić. Osądzą czytelnicy. Inspiruje mnie Kociewie, to, co zdarzyło się lub dzieje dookoła mnie. Kociewie jest dla mnie pępkiem świata, ale wcale to nie znaczy, że cierpię na kurzą czy kociewską ślepotę. Moje małe historie, małe życie są jak najbardziej ogólne, po prostu ludzkie. Dla pisarza zawsze najbliższa jest ostatnia książka, w moim przypadku – zbiór opowiadań Okno początku i końca. Jakie jest pańskie pierwsze skojarzenie związane z Kociewiem? Może biedna, nadrzeczna, borowa arkadia wczesnego dzieciństwa. Ciepła domowa mowa, smaki i magia babcinych opowieści.

164


Jak by pan określił swoje miejsce na Kociewiu? Moje miejsce na Kociewiu… Jeden z około 350 tysięcy Kociewiaków, który może odrobinę więcej niż inni identyfikuje się z regionem i ma nadzieję, że do tego, co zrobił, to i owo jeszcze dołoży. Jaka jest według pana rola Kongresów Kociewskich? Nie tylko byłem świadkiem, uczestnikiem, ale i w mniejszym lub większym stopniu organizatorem i pracownikiem dotychczasowych Kongresów. Krytykantów nie brakowało, a to twierdzili, że Kongresy są zbyt często, a to, że dorobek za mały. Bez wątpienia lata kongresowe są na Kociewiu bogatsze, intensywniejsze od lat niekongresowych. Ruch związany z przygotowaniem, a potem oceną Kongresów to już niemało. A kolejne księgi pamiątkowe, utrwalające dorobek kongresowy, są dla regionu bez wątpienia wartością dodaną. Kongresy, tak czy owak, dopingują i inspirują region. Budują też ciągłość, co choćby z powodu dziś widocznej zmiany pokolenia wśród tzw. działaczy, ma spore znaczenie. Znaczenie gwary – czy współcześnie odgrywa ona dużą rolę w określaniu tożsamości regionalnej wśród młodych ludzi? Gwarowy wyróżnik regionu jako istotna składowa tożsamości regionalnej naturalnie funkcjonuje i dzisiaj, choć może i dla ludzi młodych ma nieuświadomione, niewielkie znaczenie. Nie zmienia to faktu, że mimo presji nowych mediów (telewizji i internetu) gwara żyje. Słyszę ją w sklepikach wiejskich, urzędach, w szpitalu. Słyszę ją w Gdańsku i pod Szczecinem, gdy nagle pada słowo zróbkaj, a na pytanie do mamy, skąd zna to kociewskie słowo, pada odpowiedź, że nie wie. W sklepiku w Pinczynie słyszę gwarowy dialog babci i wnuczka. W szpitalu w Starogardzie Gdańskim, wsłuchany w mowę współtowarzyszy niedoli, słyszę: chca do dom; usz pszeszło dwa dziesiątki lat są ze sobo; on teramedyje wygaduje; łona nie je dziś przyjechana; kto jo tym nafutrował; mie to obeszło do gorzu; ciszko, dajkaj, zróbkaj; z Benio to je czysty Meksyk, dom krewka (krew); co je luz; nazorgował; on wzion jó na opak. Młodzi ludzie organizują się, kręcą oparte o kociewskie legendy i baśnie filmy, rzeźbią, malują, piszą i tym sposobem budują swoją tożsamość i może

165


dobrze, że nie jest to ruch powszechny, lecz w pewnym sensie ekskluzywny. Widać wyraźnie dwa kierunki: jeden globalizujący, uniwersalizujący i drugi odwrotny, na różne sposoby regionalny, lokalny. Młody plastyk wystawiający w dalekim świecie, Paryżu i Nowym Jorku, w Sopocie i Warszawie, Oskar Dawicki poprosił o przełożenie na gwarę kociewską jego rodzinnej historii. Nie tłumaczył dlaczego, ale założę się, że chciał się wyróżnić, być inny, autentyczny, niepowtarzalny na tych światowych salonach. Co się znajduje na pańskiej półce z regionaliami? Ponieważ gromadzę książki, rzeźby, obrazy związane z Kociewiem od początku lat siedemdziesiątych, to mam ich sporo. Większość rzeźb ludowych przekazałem do Muzeum Ziemi Kociewskiej, część książek i czasopism – do bibliotek. Teraz, gdy ktoś chce coś pożyczyć, informuję go, gdzie się to znajduje, a moja półka nadal jest całkiem bogata. Gdybym miał komuś polecić minimalny zbiór na regionalną kociewską półkę, to wskazałbym Słownik gwar kociewskich Sychty albo któryś z łatwiej dostępnych słowników prof. Marii Pająkowskiej-Kensik, Bedeker kociewski Romana Landowskiego, Krajobrazy Kociewia – atlas turystyczny, mapa topograficzna i może O literaturze Kociewia pod redakcją prof. Tadeusza Linknera. Współczesna działalność Kociewskiego Magazynu Regionalnego – co pan o niej wie i jak by określił jej znaczenie dla Kociewia? Działalność „Kociewskiego Magazynu Regionalnego” nie mnie oceniać. Jestem członkiem Rady Programowej i jednym z autorów tego magazynu. Znam dobrze pochwalne opinie pochodzące ze środowisk naukowych, choćby Uniwersytetu Jagiellońskiego. Długie trwanie i solidny, niezły poziom magazynu jest dla nas powodem do dumy, a dla innych regionów powodem zazdrości. Nasz kwartalnik utrwala to, co się na Kociewiu dzieje, ale też jest źródłem informacji i inspiracji dla wielu. Jaka jest Pańska wizja Kociewia przyszłości? To, co zdarzyło się na Kociewiu przez ostatnie dwadzieścia pięć lat, jest sporą inwestycją w przyszłość naszego regionu. Myślę, że Kociewie nie

166


straci swojej odrębności jako polski region na Pomorzu, że nadal będzie ważną, wyrazistą składową różnorodności, bogactwa naszej ojczyzny. Nowe Kociewie – jaka jest pańska opinia o współczesnych działaniach zmierzających do wypromowania regionu (imprezy miejskie, happeningi, wizytówki…)? Nowe Kociewie, bo nowe przychodzą pokolenia, nowe Kociewie, chcąc nie chcąc, będzie kontynuacją i następstwem starego Kociewia. Wszystko rodzi się i umiera jednocześnie. Widzę nowe Kociewie choćby w ok. 250 pozycjach wyszukiwarki internetowej, przypuszczam, że istnieje drugie tyle stron internetowych, których wyszukiwarka z różnych powodów nie widzi. Wiem, że wyszukiwarek jest wiele, do tego Facebook i… Może źle się zdaje tym, którzy twierdzą, że Kociewie jest mało znane, tajemnicze, nie odkryte. Proszę, jakie dobre początki do kampanii promocyjnych. Jest już Światowy Dzień Kociewia, nie pomija hasła Kociewie Katalog Biblioteki Kongresu Stanów Zjednoczonych Ameryki, nawet Kaszubi starają się wszystko, co kociewskie (łącznie z nazwą) przetłumaczyć na swój język, być może sądząc, że jeśli czegoś na kaszubski nie przełożono, to nie istnieje. Co cieszy w „odrodzonym” Kociewiu, a co jest tu wciąż zaniedbane? Mnie cieszy tak wiele, że strach wymieniać, a zaniedbanie zawstydza. Kociewie pięknie „zbudowało się” w minionym dwudziestopięcioleciu, odnowiło się, wypiękniało. Ważne jest, żeby nie zatraciło korzeni, swej tożsamości, zgrabnej, otwartej, regionalnej odrębności opartej na tradycji i nowoczesności jednocześnie.

* * * Przełom roku 2015 i 2016 przyniósł nam stratę wybitnego działacza regionalnego – Jana Ejankowskiego. Musimy się zmierzyć ze świadomością odejścia 5 lipca 2016 roku kolejnego wielkiego Kociewiaka, jakim był Andrzej Grzyb. Trudno oprzeć się wrażeniu, że oto na naszych oczach

167


kończy się jakaś epoka. Cytując ponownie nieobecnego bohatera niniejszego artykułu: „umarło kilku pasjonatów Kociewia i pojawili się nowi”. Region wciąż będzie trwał, jednak sądzę, że w znacznie zmienionej formie, odkąd w tak krótkim czasie zabrakło mu dwóch tak ważnych filarów. Pocieszające mogą być jedynie przywoływane w tytule słowa poety Jacka Kaczmarskiego. Znamienici kociewscy działacze pozostawili po sobie spuściznę trwalszą od spiżu. Dzięki niej na trwałe wpisali się w historię naszego regionu i z pewnością nie zostaną zapomniani.


Jerzy Kornacki

Daniel Ernst Jablonski – teolog i naukowiec rodem z Mokrego Dworu Wstęp Daniel Ernst Jablonski przyszedł na świat 20 listopada 1660 roku w miejscowości Mokry Dwór (niem. Nassenhuben) koło Gdańska, jako Daniel Ernst Figulus. Pochodził z bardzo religijnego rodu, a jego przodkowie zarówno od strony ojca. jak i matki byli wybitnymi członkami i działaczami wspólnoty religijnej Jednota Braci Czeskich. Był to odłam wyznaniowy wywodzący się bezpośrednio z powstałego w Czechach na początku XV wieku ruchu reformacyjnego, nazwanego na cześć twórcy husytami. Jednota Braci Czeskich rozpoczęła swoją działalność w Czechach 1 marca 1457 roku, kiedy to ukrywająca się część husyckiej frakcji taborytów osiadła w dobrach ziemskich Jerzego z Podiebradów. W 1458 roku Jerzy z Podiebradów został królem czeskim, pierwszym władcą państwa w Europie niebędącym wyznawcą religii rzymskokatolickiej. W jego dobrach, dzięki działalności gminy wyznaniowej pod przywództwem Piotra Chelczyckiego i wsparciu duchowym Jana Augusty, pierwszego biskupa jednoty, zapoczątkowano krystalizowanie doktryny religijnej tej wspólnoty. Uznała ona za kryterium wiary wyłącznie Pismo Święte. Członkowie wspólnoty potępiali bogactwo kleru katolickiego i przepych panujący w kościołach. Uznawali Komunię Świętą w dwóch postaciach. Przeciwstawiali się sprzedawaniu odpustów, sprawowali liturgię w języku ojczystym, a nie po łacinie. Jeden z działaczy braci, Jan Blahoslav, przetłumaczył Pismo Święte na język czeski. Bracia czescy odrzucili celibat i spowiedź uszną, stanowczo potępiali też przemoc i wojnę, odmawiając między innymi służby w wojsku. Odrzucali

169


możliwość walki zbrojnej w imię religii z katolikami lub innymi wyznaniami chrześcijańskimi. Skupiali swoją działalność na płaszczyźnie kulturowej, gospodarczej, naukowej i oświatowej. Dwieście lat później, w czasie wojny trzydziestoletniej, członkowie tego odłamu wyznaniowego byli prześladowani. Zmuszano ich do powrotu na łono Kościoła rzymskokatolickiego lub do emigracji z ojczyzny. Bracia czescy wybrali dwie drogi emigracji zapoczątkowane wyjazdem na Śląsk. Pierwszym kierunkiem były Niemcy, a drugim Rzeczpospolita, ciesząca się w ówczesnych czasach mianem państwa o wysokiej tolerancji religijnej. W Królestwie Polskim bracia czescy dostali się pod protekcję wielu możnych rodów magnackich, a przede wszystkim Ostrorogów i Leszczyńskich. Wraz z napływem coraz większej liczby wyznawców utworzono trzecią prowincję kościelną Jednoty Braci Czeskich. Siedzibą władz kościelnych początkowo był Ostroróg, a później Leszno, gdzie członkowie bractwa założyli szkołę, drukarnię, teatr itp. W 1555 roku wyznanie to zawarło unię z bardzo popularnym zwłaszcza na północy królestwa Kościołem Kalwińskim, uznającym podobne tezy reformatorskie.

Amos Komenski (1592–1670) Jednym z najwybitniejszych duchownych Jednoty Braci Czeskich był dziadek Daniela Jablonskiego – Jan Amos Komenski (Comenius). Urodził się

Amos Komenski

28 marca 1592 w czeskiej Nivnicy, a zmarł 15 listopada 1670 w Amsterdamie. Był to człowiek bardzo wykształcony i jego przekonania religijne były

170


cenione w wielu zborach i kościołach reformowanych w całej Europie. Amos Komenski, w latach 1608–1611, ukończył szkołę Jednoty Braci Czeskich w Przeorowie. Tam też, w 1614 roku, po późniejszym ukończeniu studiów w Herbom i Hildenbergu powrócił, by zostać administratorem. 8 lutego 1628 roku został zmuszony do emigracji z Czech i przyjechał do Leszna. Wybór Rzeczypospolitej, znanej wówczas z dużej tolerancji religijnej, nie był przypadkowy. W kraju nad Wisłą pozwalano żyć i rozwijać się wielu wyznaniom i odłamom religijnym, tworzyć gminy wyznaniowe, szkoły i inne organizacje społeczne. W tym samym roku urodziła się jego córka i przyszła matka Daniela Jablonskiego – Elżbieta. Rok później Amos został nauczycielem w szkole bractwa w Lesznie i jednocześnie członkiem kierownictwa prowincji Jednoty Braci Czeskich w Polsce. W czasie działalności w Lesznie wydał wiele podręczników i prac naukowych, m.in. podręcznik do nauki łaciny „Juana linguarum reserate” [Brama do języków otwarta]. Był też profesorem gimnazjum w Elblągu. W 1632 roku Amos Komeński został seniorem prowincji Jednoty Braci Czeskich w Polsce. W związku z tym często podróżował za granicę zapraszany na dysputy i spotkania religijne z wyznawcami innych odłamów reformatorskich w Niemczech, Holandii i Anglii. Od 1648 roku dziad Daniela został pierwszym biskupem Jednoty Braci Czeskich w Polsce. Rok później, 19 października 1649 roku, córka Amosa, Elżbieta zawarła związek małżeński z Piotrem Figulusem. Ojciec Daniela był w tym czasie znanym kaznodzieją i działaczem duchownym braci czeskich w Polsce. Młodzi małżonkowie zamieszkali w Lesznie, prowadząc działalność pedagogiczną i duszpasterską. W 1654 roku Piotr Figulus został nadwornym kaznodzieją księżniczki (z książąt legnickich) Sybilli Małgorzaty, wdowie po wojewodzie pomorskim Gerardzie Denhoffe i przeprowadził się z rodziną do Gdańska. W czasie potopu szwedzkiego, w dniach 28–30 kwietnia 1656 roku, wojska polskie podpaliły Leszno, posądzane o sprzyjanie najeźdźcy, w szczególności wszystkie zbory i gminy kościołów reformowanych. W gminie braci czeskich, w płonącym zborze, zniszczono trumnę z ciałem generała Krzysztofa Arciszewskiego, głównodowodzącego artylerii królewskiej, który zmarł 7 kwietnia 1656 roku w Arciszewie lub Buszkowych koło Gdańska. Warto przybliżyć w tym miejscu zapomnianą przez historię postać tego oddanego żołnierza.

171


Krzysztof Arciszewski (1592–1656) Krzysztof Arciszewski urodził się w Rogalinie, 9 listopada 1592 roku, w rodzinie szlacheckiej wyznającej odłam protestantyzmu – arianizm. Początkowo młody Krzysztof uczęszczał do szkoły braci polskich w Śmiglu, posiadłości ojca. Od 1609 roku naukę pobierał we Frankfurcie nad Odrą. Po ukończeniu szkół, od 1619 roku, rozpoczął karierę wojskową, służąc w wojskach hetmana polnego litewskiego, księcia Krzysztofa Radziwiłła. Z wojskiem tym brał udział w wyprawie do Inflant i wojnie ze Szwecją (lata 1621–1622). W tym czasie popadł w konflikt na tle majątkowym z Jaruzalem Brzeźnickim, którego w porywie złości zamordował. Krótko po tym zabójstwie został skazany na infamie i banicję. Od 1623 roku zamieszkał w holenderskiej Hadze, gdzie dzięki wsparciu finansowemu księcia Radziwiłła, rozpoczął studia w dziedzinie inżynierii wojskowej i artylerii. Potem na uniwersytecie w Lejdzie doskonalił umiejętności z zakresu nawigacji. Wsparcie finansowe wynikało prawdopodobnie z talentu w tej dziedzinie wojskowości jakim w Inflantach wykazał się Krzysztof Arciszewski. Na polecenie księcia przeniósł się do Paryża, gdzie miał reprezentować jego interesy polityczne na dworze francuskim, co spotkało się z niechęcią króla polskiego Zygmunta III Wazy. Tam wstąpił na służbę wojskową do najemnej armii kardynała Richelieu. Pod jego rozkazami brał czynny udział w słynnym szturmie na twierdzę La Rochelle, siedzibę francuskich hugenotów.

Krzysztof Arciszewski

172


W listopadzie 1629 roku Krzysztof Arciszewski zaciągnął się do służby holenderskiej w tworzonej Kompanii Zachodnioindyjskiej. Tam otrzymał przydział do artylerii w stopniu kapitana. Po dopłynięciu do Brazylii siedmiotysięczny korpus, pod wodzą admirała Hendricka Lonoque, rozpoczął walki z portugalskim wojskiem. Po błyskotliwym zajęciu wyspy Itamarika przez oddziały dowodzone przez Krzysztofa Arciszewskiego, otrzymał on awans do stopnia majora. W czasie późniejszych walk, widząc jego kunszt dowódczy i znajomość prowadzenia wojny, został pułkownikiem artylerii. Uznanie przyniosły mu zwycięstwa nad wojskami piechoty hiszpańskiej, tzw. tercios. Były to oddziały bardzo dobrze wyszkolonych i cieszących się ponurą sławą bezlitosnych żołnierzy. W 1638 roku, będąc zastępcą naczelnego dowódcy holenderskiej ekspedycji Sigismunda von Schkoppego, otrzymał awans do stopnia admirała. Pobyt w Brazylii zakończył się dla Krzysztofa Arciszewskiego po konflikcie z holenderskim gubernatorem tej kolonii, księciem Maurycym Nassau-Siegen. Książęce wpływy na dworze królewskim oraz zazdrosne ambicje, odsunęły i doprowadziły ostatecznie do dymisji admirała. W tym czasie piastował on funkcję wicegubernatora holenderskiej Brazylii. Po powrocie do Europy Krzyszrof Arciszewski zamieszkał w Amsterdamie, gdzie zaczął opisywać swoje spostrzeżenia i doświadczenia z zakresu inżynierii wojskowej, kartografii i geografii poznanego kontynentu. Zajmował się także analizą codziennego życia żołnierskiego, problemami zdrowotnymi i społecznymi w wojsku. Napisał m.in. traktat o leczeniu podagry. Uporządkował również swoje notatki opisujące miejscową ludność. Był żywo zainteresowany tradycjami i wierzeniami Indian. Pod jego rozkazami w brazylijskiej kompanii służyli także Indianie z plemienia Tapuja, których dokładnie opisał. Będąc w Holandii starał się usilnie o możliwość powrotu do Polski. Za wstawiennictwem przyjaciół słał wiele listów do króla i wpływowych dygnitarzy państwowych. Julian Ursyn Niemcewicz po wielu latach opublikował list Arciszewskiego z 1637 roku, którego adresatem był król. We fragmencie możemy przeczytać: A toż tak wierzę i jeźli mi tą kondycyą Ichmość Panowie Duchowni pozwolili wracać do Polski, a jeźliby przytem Ichm. Chcieli się kontentować odwagą gołą i pożyteczną, jeźliby Bóg ją tak chciał dać, niech za moją usługą nic nie dawają, niech leżą najniższe usługi moje pod nogami Majestatu W.K.M.

173


Król Władysław IV Waza, chcąc zreformować wojska królewskie, wydał stosowny list żelazny i zgodził się na powrót banity do kraju. Krzysztof Arciszewski po 23 latach emigracji powrócił do Polski. Otrzymał od króla propozycję objęcia stanowiska Starszego nad armatą, czyli generała artylerii koronnej. Piastując tę funkcję, podjął się reorganizacji wojsk inżynieryjnych i artylerii. Przede wszystkim odnowił przestarzałe i wybudował nowe arsenały (cekhauzy) w Malborku, Warszawie, Pucku, Krakowie, Lwowie, Kamieńcu Podolskim i Barze. W 1648 roku wybuchło powstanie Kozackie pod wodzą Bogdana Chmielnickiego na Ukrainie, będącej wtedy częścią Rzeczpospolitej. Krzysztof Arciszewski wziął udział w walkach z kozakami. Początkowo dowodził artylerią w wojskach hetmana Mikołaja Potockiego. Generał nie brał bezpośredniego udziału w bitwach pod Żółtymi Wodami i Korsuniem, zakończonych klęską wojsk polskich. Pierwszą bitwę z Kozakami stoczył pod Piławcami. Tam jednak z powodu sporu między dowodzącymi regimentarzami i ich braku doświadczenia, połączone wojska królewskie i szlacheckie pospolite ruszenie doznały porażki. W czasie panicznego odwrotu, wznieconego przez wystraszoną szlachtę, utracono całe tabory, w tym około 100 dział. Arciszewski z pozostałym wojskiem wycofał się do Lwowa, gdzie dowodził obroną miasta. Umocnienia twierdzy górującej nad miastem były bardzo przestarzałe i padła ona bardzo szybko. Widząc, z jakim okrucieństwem pastwiono się nad wziętymi do niewoli żołnierzami, władze miasta wykupiły się oblegającym kozakom za kwotę 365 tysięcy złotych. Arciszewski był przeciwny negocjacjom, wiedząc, że zdobycie miasta nie jest łatwe, a Kozacy nie mieli ciężkich dział i amunicji. Jednak włodarze miasta byli głusi na jego argumenty i porozumienie podpisano. Mimo zapłaconej kontrybucji oblężenie – życiem lub niewolą – przypłaciło 7 tysięcy mieszkańców i obrońców miasta. Po przybyciu do Lwowa wojsk koronnych, Arciszewski powrócił do służby przy królu Janie Kazimierzu, zmierzając wraz z nim na odsiecz wojskom obleganym w Zbarażu. W drodze podczas przeprawy przez Strypę, w okolicy Zborowa, doszło do podziału armii. Na to czekały połączone wojska kozacko-tatarskie. Bitwa trwała dwa dni (15–16 sierpnia 1649 roku). Wojska polskie konsekwentnie odpierały ataki wroga. Osobistym męstwem odznaczył się sam król Jan Kazimierz. Arciszewski dowo-

174


dził całością artylerii i dzięki jego doświadczeniu i celności armat wojska polskie wytrwały w oblężeniu. Bitwa zakończyła się pertraktacjami, które ostatecznie dały kres powstaniu kozackiemu.

Obraz Jana Matejki „Bohdan Chmielnicki z Tuhaj-Bejem pod Lwowem”

W 1650 roku, po konflikcie na tle wyznaniowym z kanclerzem wielkim koronnym Jerzym Ossolińskim, generał Arciszewski ostatecznie odszedł ze służby w wojsku. Kanclerz był zagorzałym wrogiem wyznawców protestanckich i przyczynił się między innymi do likwidacji arian w Polsce.

175


Stary wiarus osiadł na stałe w Buszkowych koło Gdańska. Był to znajdujący się w pobliżu Arciszewa majątek, będący własnością Pawła Arciszewskiego – kuzyna Krzysztofa. Posiadłości te ród Arciszewskich otrzymał za zasługi w służbie królewskiej od Anny Jagiellonki, żony króla Stefana Batorego. W zaciszu tego wiejskiego majątku generał oddał się swojej pasji – literaturze. Tworzył wiele poematów, wierszy, listów i pamiętniki. Napisał m.in. „Elegię”, która była relacją z dotychczasowego życia i błaganiem do Boga o przebaczenie za zamordowanie Brzeźnickiego. Zajmował się także rysowaniem, zwłaszcza portretów. Nie brał już aktywnego udziału w życiu politycznym i wojskowym. Zmarł 7 kwietnia 1656 roku, przeżywszy 64 lata. Do końca życia był wyznawcą protestantyzmu – kalwinem. Zgodnie z wolą testamentową zwłoki przewieziono do Leszna, gdzie trumnę ustawiono w kościele braci czeskich (obecnie w tym miejscu stoi kościół pw. św. Jana Chrzciciela). W przeddzień pogrzebu wojska polskie podpaliły miasto. Miała to być kara za współpracę ze Szwedami. W trakcie pożaru kościół wraz z trumną Krzysztofa Arciszewskiego doszczętnie spłonął. Obawiając się prześladowań, rodzina Daniela Jablonskiego postanowiła opuścić zrujnowane miasto. Dziad Amos Komenski wyemigrował do Amsterdamu, po drodze mieszkał przez pewien czas w Niemczech. W trakcie podróży napisał książkę „Lesnae exicidum” [Zniszczenie Leszna]. Natomiast rodzina Daniela przeprowadziła się do Mokrego Dworu (niem. Nassenhuben) koło Gdańska. Tam od 26 marca 1657 roku Piotr Figulus objął funkcję miejscowego pastora i kaznodziei, również dla wyznawców kalwinizmu zamieszkujących posiadłość rodziny starosty sobowidzkiego Gerharda Pröenena. Rodzina ta odkupiła majętność od rodu Werdenów, bogatych patrycjuszy i kupców gdańskich. Kupiecki ród Pröenenów po otrzymaniu szlachectwa, wzorem tamtej epoki, stał się opiekunem i protektorem gmin kościołów reformatorskich działających w jego dobrach. Piotr Figulus zastąpił dotychczasowego pastora Gerharda Böttnigera. Równocześnie głosił kazania w kościele pw. św. Apostołów Piotra i Pawła w Gdańsku, przy ulicy Żabi Kruk. Był to kościół wykorzystywany przez reformatorów kalwińskich od 1553 roku. Duchowny braci czeskich głosił słowo Boże co drugą niedzielę zmieniając się z luterańskim pastorem o nazwisku Fischer (zmarłym w Gdańsku w 1676 roku), a potem Danielem Kaley. Jeździł też głosić kazania i wizytować gminę braci czeskich w Kłajpedzie.

176


Okładka „Biblii Gdańskiej”

W Gdańsku działał w ówczesnych czasach Andrzej Hüuefeld (1581– 1666), znany drukarz gdański. Wydawał on od lat 1618/1619 pierwszą w Polsce gazetę – „Wöchentliche Zeitung” [Gazeta Tygodniowa]. Ukazywała się w języku niemieckim, uznanym przywilejem królewskim jako język urzędowy w Gdańsku. W jego drukarniach wydano również tzw. „Biblię Gdańską” (1632), najważniejsze dzieło sakralne dla wyznań protestanckich. Wydawca ten jako pierwszy w Polsce opublikował dzieła Amosa Komenskiego, mając na to specjalny przywilej królewski. Tak wydano m.in. „Pansophiae diatyposis” [Szkic wiedzy ogólnej].

177


Daniel Ernst Jabłoński (1660–1741) 20 listopada 1660 roku urodził się Daniel Jablonski. W tym czasie w rodzinie żyli już jego starsi bracia. Jan Teodor (1654–1731), późniejszy znany historyk, sekretarz Pruskiej Akademii Nauk, który współpracował z Gottfriedem Wilhelmem Leibnizem, wybitnym niemieckim uczonym oraz Samuel Amos (ur. w 1656 r.), którego rodzina wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych, gdzie potomkowie żyją do dnia dzisiejszego. Miał też dwie młodsze, siostry Annę Konstancję (ur. w 1663 r. w Mokrym Dworze) i Marie Elżbietę (ur. W 1665 r.). Niektóre źródła podają jako ostatniego z rodzeństwa Piotra (ur. 1667 r.), ale brak jest potwierdzonych wiadomości o jego urodzeniu.

Daniel Ernst Jabłoński, szkic Friedricha Wilhelma Weidemanna

Można przypuszczać, że pierwsze nauki młody Daniel pobierał w szkole parafialnej wspomnianego kościoła pw. św. Apostołów Piotra i Pawła lub szkółce przy plebanii w Mokrym Dworze. Uczył go też ojciec, Piotr Figulus, najlepszy autorytet zboru braci czeskich w północnej Polsce. W 1662 roku

178


Piotr został biskupem Jednoty Braci Czeskich. Gmina wyznaniowa oprócz kaznodziei posiadała świecki zarząd tzw. starszych Kościoła (Kirchenvorsteher). Byli to zazwyczaj: sołtys wsi, organista prowadzący szkółkę przykościelną, grabarz i dzwonnik. Jedno z nazwisk grabarza, z roku 1815, zostało upamiętnione na napisie wyrytym w drewnianej belce w dzwonnicy cmentarnej w Wiślinie. Napis ten informuje o tragicznej śmierci grabarza Johana Bruna (Johann Brun Anno 1815 Totengraber gemord). Kościoły w zborach Jednoty Braci Czeskich miały z reguły jednakowy wystrój, bez przepychu i bogactwa. Ołtarz główny wraz ze stołem pokrytym suknem był skromny. Używano naczyń liturgicznych i świeczników, które nie były wyrafinowanie rzeźbione, bez drogich kamieni i szlachetnych metali. Znajdował się tam też pulpit wykorzystywany przy czytaniu Biblii. Wierni siedzieli na drewnianych ławach. Była też tablica, na której zapisywano numery psalmów i pieśni deklamowanych i śpiewanych podczas nabożeństw. W kazalnicy znajdowała się klepsydra odmierzająca czas kazań, które samodzielnie przygotowywał duszpasterz zboru. W kościele znajdowała się także skarbona. Taki mógł mieć wystrój kościół w Mokrym Dworze. Komunię świętą wierni przyjmowali pod postacia konsekrowanego chleba i wina. Podczas nabożeństw nie używano organów ani innych instrumentów. Jednak świątynia posiadała dzwony. W 1649 roku zostały ufundowane i odlane dwa dzwony. Posiadały odpowiednio wagę: 2 i 5 cetnarów (około 1000 i 2500 kilogramów). Od 1792 roku, czyli od momentu wybudowania dzwonnicy cmentarnej w Wiślinie, zostały one zawieszone w wieży tej dzwonnicy. W czasie I wojny światowej zabrano dzwony i przetopiono na armaty. W 1922 roku ufundowano nowe dzwony. Obecnie wiszą na wieży kościoła w Wiślinie, służąc mieszkańcom do dnia dzisiejszego. Na dzwonach wygrawerowano rotę modlitwy w języku niemieckim. Na większym brzmi ona: Panie powiększ plony, owoce naszej ziemi. Daj naszym sercom dobroduszność. Poprowadź nas na koniec do Królestwa Niebieskiego (Herr lass gedeihn die Frucht auf Unserem Feld. Gib, dass auch unser Herz sei Wohlebesteut. Am Ende führ uns In dein Himmelzeit). Mniejszy z dzwonów posiada treść: Zachowaj nas Panie od wojny. Błogosław nasz chleb powszedni. Pomóż przestrzegać Twoich przykazań (Schültz uns Herr vor Kriegesnot. Segne unser täglich Brot. Hilf uns Bheren Dein gebot).

179


Dzwony z 1922 roku, wiszące na wieży kościelnej w Wiślinie

Rok 1670 był trudny dla dziesięcioletniego Daniela. Najpierw 12 stycznia w Kłajpedzie zmarł ojciec – Piotr Figulus, a 15 listopada w Amsterdamie zmarł dziad Amos Komenski, ostatni biskup senior braci czeskich. Wdowa Elżbieta Figulus zabrała dzieci i przeprowadziła się ponownie do Leszna, głównego ośrodka Kościoła Jednoty Braci Czeskich w Polsce. Tam wychowaniem Daniela i jego rodzeństwa zajął się senior prowincji Adam Samuel Hartmann. Tam też Daniel dalej kontynuował naukę w lesznieńskim gimnazjum. W 1676 roku gmina wyznaniowa braci czeskich w Mokrym Dworze formalnie stała się administracyjną częścią prowincji Jednoty Braci Czeskich w Królestwie Polskim z siedzibą w Lesznie. W latach 1677–1680 Daniel Jablonski odbył podróż do Niemiec, gdzie we Frankfurcie nad Odrą rozpoczął studia teologiczne. Studiował też filozofię i języki bliskowschodnie. Nauki te kontynuował w Anglii, studiując w Oxfordzie. Zaraz po zakończeniu edukacji został pastorem gminy Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w Magdeburgu. Tam w 1685 roku dokonał zmiany nazwiska z Figulus na Jablonski. Nowe nazwisko pochodziło od nazwy miejscowości w Czechach – Jablonne’ nad Orlici’, w której urodził się jego ojciec Piotr Figulus. Zmiany nazwiska dokonał też jego starszy brat Jan Teodor. W roku 1686 Daniel powrócił do Polski, gdzie objął stanowisko rektora gimnazjum w Lesznie, którego wcześniej był absolwentem. Szkoła w tym czasie posiadała bardzo bogatą bibliotekę. Tam rozpoczął aktywną działalność pedagogiczną i pisarską, korzystając z drukarni działającej w gminie braci czeskich. Funkcję rektora gimnazjum w Lesznie sprawował do 1691 roku.

180


7 lutego 1688 roku, w kościele pw. św. Jana Chrzciciela w Lesznie, Daniel Jablonski wziął ślub z Barbarą Fergushill, pasierbicą swojego wychowawcy Adama Samuela Hartmanna. Jej rodzina pochodziła ze Szkocji, a ojciec Alexander Fergushill był kupcem z Leszna. Wychowawca i przyjaciel rodziny Figulus, Adam Samuel Hartmann, ożenił się z matką przyszłej żony Daniela – Krystyną Epenet, po tym jak została wdową. Mógł on celowo zapoznać swoich młodych wychowanków, przyczyniając się w znacznym stopniu do ich ślubu.

Strona tytułowa dzieła D.E. Jablonskiego (przekład na język angielski – wydane w 1721 roku)

Od 1691 roku D.E. Jablonski został pastorem (Hofprediger) gminy ewangelickiej w Królewcu. A w 1693 roku został nadwornym kaznodzieją księcia elektora brandenburskiego Fryderyka I Hohenzollerna. W 1699 roku działalność i zasługi Daniela Jabłońskiego zostały docenione i otrzymał on nominację na seniora prowincji Jednoty Braci Czeskich

181


w Królestwie Polskim, a także został seniorem Kościoła Kalwińsko-Reformowanego w Wielkim Księstwie Litewskim.

Pomnik Jana Amosa Komenskiego w Lesznie

W czasie III wojny północnej, a dokładnie wojny o sukcesję polską, zwolennicy króla Stanisława Leszczyńskiego, wyznawcy Kościołów reformowanych, a nawet zwykli mieszkańcy dóbr stronników tego monarchy, byli posądzani o współpracę z wojskiem szwedzkim. Po kolejnych klęskach wojsk szwedzkich wielu tych ludzi było szykanowanych i prześladowanych. Daniel Jablonski pomny doświadczeń z potopu szwedzkiego postanowił opuścić Polskę, będąc postrzegany jako zwolennik rodu Leszczyńskich. W 1707 roku wraz z rodziną przeprowadził się do Berlina. Tam związał się już na stałe z dworem księcia elektora brandenburskiego Fryderyka I Hohenzollerna, gdzie nadal był jego nadwornym kaznodzieją i spowiednikiem. Opiekował się też gminą ewangelików reformowanych, działającą przy dworze książęcym. W 1718 roku został konsystorzem tej gminy wyznaniowej. Była to funkcja będąca najwyższą władzą administracyjno-sądową w zarządzie Kościoła. Jedenaście lat później został wybrany również superintendentem tego zboru. Było to stanowisko będące odpowiednikiem biskupa w Kościele rzymskokatolickim, czyli związane było z nadzorem w stosunku do pastorów i wspieranie ich w posłudze duszpasterskiej. Wraz z Gottfriedem Wilhelmem Leibnizem był współzałożycielem Pruskiej Akademii Nauk w Berlinie, którą uroczyście otwarto w dniu 11 lipca 1700 roku. Była to pierwsza akademia naukowa, która oprócz nauk przyrodniczych zajęła się też naukami humanistycznymi. Daniel Jablonski

182


został tam dyrektorem filologii i studiów wschodnich. Głównym fundatorem akademii był książe elektor brandenburski Fryderyk I Hohenzollern. W 1701 roku, po koronacji księcia na Króla Prus, akademia zmieniła nazwę na Królewskie Pruskie Towarzystwo Nauk. W przyszłości członkami towarzystwa miały zostać takie znane osoby jak: Monteskiusz, Immanuel Kant, bracia Grimm czy Albert Einstein. W 1733 roku Daniel Jablonski został prezydentem tego towarzystwa naukowego. Ponadto działał też w Stowarzyszeniu Brandenburskiej Nauki, gdzie w trakcie wielu spotkań naukowych, odczytów i publikacji prowadził dialog ekumeniczny między wyznaniami wielu Kościołów reformowanych: luteran, kalwinów i braci czeskich w Królestwie Prus i Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Wierny był zasadzie „una eademque Sancta catholica et apostolich eademque evangelica evangelica et reformata ecclesia” [jeden i ten sam święty katolickich i ewangelickich ten sam i apostolski i reformowany Kościół…]. Dążąc do jedności Kościołów chrześcijańskich wszystkich odłamów wyznaniowych, chciał stworzyć w Królestwie Prus reformowany Kościół episkopalny na wzór angielski, z podobną strukturą i hierarchią. Zajął się pracą pisarską i dydaktyczną. Jest autorem wielu dzieł poświęconych dialogowi ekumenicznemu, wyjaśnianiu różnic i odmienności na nurcie religijnym i filozoficznym. Dokonał też wielu sprawozdań i opisów wydarzeń we wspólnotach religijnych w wielu gminach wyznaniowych. W pracach swych nie uciekał od wymiany poglądów i próby zrozumienia argumentów strony przeciwnej. Tłumaczył też księgi Starego Testamentu z języka hebrajskiego na język niemiecki i łaciński. W swoich wydaniach poświęconych współżyciu i kontaktom międzyludzkim dokonywał też oceny ustrojów państwowych i ich wpływów na obywateli. Jest twórcą dzieła „Prawa Y Wolności Dyssydentom w Nabożeństwie Chrześciańskim w Koronie Polskiey y w W. X. Litewskim Służące: z Przywileiów, Konstytucyi Seymowych, i Statutów W. X. Litewskiego i różnych inszych Zebrane, y dla wiadomości wszystkich do druku Podane”, które zostało wydane drukiem przez Michała Grölla już po śmierci autora w 1791 roku. Inne znane jego dzieła to m.in.: „Jura et libertates dissidentium in regno Poloniae” (1708 rok), „Historia consensus Sendormiriensis” (1731 rok). Pod koniec życia wspierał działalność wspólnoty Braci Morawskich z Herrnhut. Popierał kandydatury na seniorów tego zgromadzenia

183


religijnego. W 1735 roku Dawida Nitschmanna, późniejszego misjonarza na Karaibach i w Ameryce Północnej oraz w 1737 roku swojego zięcia Mikołaja von Zinzendorfa. Mikołaj von Zinzendorf był twórcą tzw. teologii serca, zakładającej wspólne uczestnictwo w mszach i nabożeństwach osób różnych wyznań. Praktykę tą stosowano wśród braci morawskich już od 1727 roku. Był on też autorem wielu pieśni religijnych, śpiewanych w Kościołach ewangelickich do dziś. Daniel Jablonski zmarł 25 maja 1741 roku w Berlinie. W ślady Daniela Jablonskiego poszedł jego syn Paweł Ernest Jablonski, urodzony 26 grudnia 1693 roku, w Berlinie – znany teolog i lingwista. Studiował teologię, filozofię i orientalistykę na Uniwersytecie we Frankfurcie nad Odrą, a potem w Berlinie. Naukę teologii oraz języka koptyjskiego, od 1714 roku, kontynuował w Oxfordzie, holenderskim Leiden i w Paryżu. W 1720 roku został pastorem w miasteczku Liebenberg, położonym niedaleko Berlina. Otrzymał stopień profesora filozofii (w 1721 roku) i teologii (w 1722 roku) na Uniwersytecie we Frankfurcie nad Odrą. Od 1741 roku do swojej śmierci, 13 września 1757 roku, był członkiem Królewskiego Pruskiego Towarzystwa Naukowego w Berlinie.

184


Jan Kulas

Józef Dylkiewicz (1906–1989). Nauczyciel, poeta i kronikarz Tczewa Chyba nie ma tczewianina, który by nie słyszał o Józefie Dylkiewiczu. Prawie nie ma szkoły, gdzie by nie pozostawił po sobie śladu poetyckiego. Prawie każdy, kto korzystał z cennych zbiorów naszej Miejskiej Biblioteki Publicznej, słyszał o „Kronice” J. Dylkiewicza. Z jego nazwiskiem nierozłącznie związany był jubileusz 700-lecia Miasta Tczewa. Zrodzony i ukształtowany w Wilnie, ponad 40 lat pracy na niwie kultury i edukacji, poświęcił właśnie grodowi Sambora. W moim przekonaniu 25. rocznica śmierci J. Dylkiewicza, jest dobrą okazją do przywołania jego biografii oraz bogatej twórczości dla dobra oświaty, kultury i rozwoju Tczewa. Nie miałem okazji osobiście poznać Józefa Dylkiewicza. Za to w stanie wojennym poznałem i współpracowałem z jego córką Krystyną Łatasiewicz. Razem działaliśmy m.in. w Duszpasterstwie Ludzi Pracy „Emaus” i w Ruchu Trzeźwości im. św. M. Kolbe. Łączyło nas wspólne umiłowanie niezależnej literatury i marzenia o wolnej i demokratycznej Polsce, co w roku 1983 wydawało się być bardzo odległe. K. Łatasiewicz w ramach niezależnych wykładów w „Emaus” u ks. Feliksa Kameckiego, opowiadała nam o Wilnie, jego kulturze, zwyczajach polskich Kresów Wschodnich. Takim też sposobem dowiedziałem się o twórczości literackiej i poetyckiej Józefa Dylkiewicza.

Rodowód Nazwisko Dylkiewicz jest naturalnie pochodzenia litewskiego. Taki też jest rodowód Józefa Dylkiewicza. Rodzina Dylkiewiczów mocno związana była z polskim kręgiem kulturowym miasta Wilna. Od niepamiętnych czasów Dylkiewicze czuli się Polakami.

185


Józef Dylkiewicz urodził się 18 marca 1906 roku w Wilnie, wtedy pod zaborem rosyjskim. Był synem Aleksandra i matki Józefy Felicji, z domu Mieczonis. Wychowywał się w rodzinie wielodzietnej, w skromnych warunkach. Miał czworo rodzeństwa. Pierwsze 9 lat życia spędził w rodzinie, w Wilnie, wtedy w granicach Imperium Rosyjskiego. Zapewne z domu rodzinnego wyniósł umiłowanie języka i literatury polskiej. W życiu publicznym i szkole obowiązywał wszędzie język rosyjski. Z czasem ta znajomość języka rosyjskiego, szczególnie podczas II wojny światowej, bardzo mu się przydała. W 1914 roku rozpoczęła się pierwsza wojna światowa. W tym roku mały Józef utracił na wojnie ojca. Wielodzietna rodzina znalazła się w trudnej sytuacji bytowej. Już w 1916 roku na ziemie b. Wielkiego Księstwa Litewskiego wkroczyła armia niemiecka. Mały Józef miał wtedy 8–9 lat. W tym wieku zetknął się z kulturą języka niemieckiego. Znajomość języka niemieckiego okaże się użyteczna w wieku dojrzałym. Niewiele wiemy o Józefie w dalszych latach wojny światowej, jak też o latach rewolucji i wojny polsko-radzieckiej.

W II Rzeczypospolitej Jesienią 1920 roku Wileńszczyzna powróciła w granice Polski. Pokój polsko-radziecki z 18 marca 1921 roku (w Rydze) przyznawał Polsce duże obszary dawnych Kresów Wschodnich. Naturalnie wielodzietnej rodzinie Dylkiewiczów nie było łatwo żyć w wolnej, ale generalnie biednej Polsce. W pierwszym okresie powojennym braki były powszechne. W 1923 roku, wtedy 17-letni Józef próbował wyjechać za chlebem do Stanów Zjednoczonych (USA). W kraju tym wielu Polaków, także po I wojnie światowej, układało sobie życie od nowa. Droga na Zachód wiodła przez Tczew i Gdańsk. Niestety, a może i na szczęście, podróż Józefa na Zachód zakończyła się właśnie w Tczewie. Tutaj z powodu naruszenia przepisów i niepełnoletności został zatrzymany przez policję i na krótko nawet uwięziony (29 listopada 1923). Z tego dotkliwego doświadczenia pochodzą dwa jego wiersze: „Noc w więzieniu” (poświęcony powstańcom z 1830 roku) oraz „Ciemna noc”. Następnie pod konwojem odstawiono

186


niesfornego młodzieńca – via Toruń, Białystok, Grodno – do Wilna, gdzie na marnotrawnego syna czekała mocno strapiona matka. Pierwsze doświadczenie J. Dylkiewicza wywiezione z grodu Sambora zaprawione było „goryczą doznanego zawodu i żalem”. Po tczewskich doświadczeniach i ostatecznej rezygnacji z wyprawy na Zachód, Józef Dylkiewicz osiadł na dłużej w rodzinnym Wilnie. Wtedy też osiągnął wiek dojrzałości. Nade wszystko dokończył swoją edukację, przerywaną wojnami i rewolucją. Wpierw ukończył Gimnazjum im. A. Mickiewicza. W czasie nauki dorabiał na własne utrzymanie i czesne. Był m.in. przewodnikiem po Wilnie. Po ukończeniu Gimnazjum J. Dylkiewicz upatrzył swoją przyszłość w zawodzie nauczyciela. Z tą myślą uczył się dalej na kursach pedagogicznych. Dokończył edukację zawodową i coraz bardziej rozwijał swoje zainteresowania literackie i teatralne. W 1932 roku Józef rozpoczął pracę jako nauczyciel. Miał wtedy 26 lat. Naturalnie z uwagi na koncentrację inteligencji polskiej w Wilnie, trudno było o pracę w szkolnictwie. Jedynie przez jakiś czas pracował w Wołkowysku i Różanie Grodzieńskiej. Dlatego szukał zatrudnienia poza Wileńszczyzną. I tak krótki okres czasu pracował w szkolnictwie w Łodzi. Uczył w miejscowej Szkole Rzemieślniczej. Następnie na kilka lat (1934–1937) zamieszkał w Rybniku. Znalazł zatrudnienie w stolicy Śląska, w Katowicach. Używał wtedy nazwiska Józef Nałęcz-Dylkiewicz. Na Śląsku zetknął się bliżej z dziejami i kulturą tej ziemi. Nawiązał współpracę z Stanisławem Ligoniem (1879–1954), poetą, pisarzem, działaczem kultury, animatorem teatrów ludowych oraz dyrektorem Katowickiej Rozgłośni Polskiego Radia. W miejscowym radiu prezentował J. Nałęcz-Dylkiewicz „Echa wileńskie na Śląsku”. Zyskały one duże uznanie. W liście z Polskiego Radia, z 9 lipca 1936 roku, pisano do niego: „Z prawdziwą przyjemnością pragniemy współpracować z W. Panem”. Józef Nałęcz publikował także własne utwory sceniczne. Wydawało się, że tutaj osiądzie na stałe. Na Śląsku znalazł przecież niezłe warunki do życia i pracy. Tutaj mieszkały też jego siostry. W okresie śląskim J. Dylkiewicz dużo podróżował (Włochy, Austria, Niemcy). Uwielbiał też wędrówki po górach, zakosztował w ich uroku. Józef Dylkiewicz chyba zawsze tęsknił za Wilnem i jego kulturą, bowiem Wilno nad rzeką Wilją, było dla niego jednym z najpiękniejszych

187


miast na świecie. Jak tylko zaistniały dogodne warunki i możliwości, szybko powrócił w rodzinne strony. Podjął pracę w szkole Polskiej Macierzy Szkolnej w Nowej Wilejce. Niestety, dane mu było jedynie dwa lata, do 1 września 1939 roku, wzbogacać swoje doświadczenia pedagogiczne. Równolegle Dylkiewicz rozwijał swoje pasje teatralne. Zapewne w tym czasie miał okazję poznać się z Witoldem Hulewiczem (1895–1941), poetą, krytykiem literackim, twórcą Teatru Polskiego Radia, autorem „Teatru wyobraźni”. Sztuka teatralna coraz bardziej go pociągała. Dlatego postanowił pogłębić swoją edukację. J. Dylkiewicz jako jeden z pierwszych słuchaczy podjął naukę w trzyletnim Studium Teatralnym w Wilnie. Zachowała się jego legitymacja z dnia 15 października 1935 roku. Wyjaśnijmy, że Studium Teatralne powstało w 1934 roku, z przekształconej wileńskiej Szkoły Dramatycznej. Pieczę merytoryczną nad Studium Teatralnym sprawowała Rada Wileńskich Zrzeszeń Artystycznych. Studium miało za zadanie „przede wszystkim wychowanie adeptów teatru, inteligentnych odbiorców sztuki, którzy z kolei jako instruktorzy terenowi i środowiskowi mieli urabiać szeroko pojętą widownię, przygotowywać ją do odbioru prawdziwej sztuki”. W Studium Teatralnym J. Dylkiewicz spotkał sławy Uniwersytetu Stefana Batorego, jak np. prof. Mieczysław Limanowski (współzałożyciel „Reduty”), prof. Stefan Srebrny (teatr klasyczny), prof. Konrad Górski (teoria dramatu), prof. Jerzy Orda (filozofia i historia sztuki), prof. Tadeusz Szeligowski (teoria muzyki), doc. Benedykt Dylewski (wymowa) i inni. Nie przypadkiem również w sierpniu 1936 roku J. Dylkiewicz brał udział w 4-tygodniowym kursie Wakacyjnego Instytutu Sztuki przy Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. W przedwojennym Wilnie Józef Dylkiewicz marzył, aby zostać teoretykiem teatru. Wciągał go coraz bardziej teatr amatorski. Scenę teatralną uważał jedynie za „środek do celu”. Zamierzał, jak pisał po latach, „skierować swe wysiłki na ożywienie ruchu amatorskiego w Polsce, na podniesienie jego poziomu artystycznego, będącego w tym czasie w stanie kompletnego zaniedbania”. Stąd pogłębianie własnej wiedzy teatralnej. Z tą myślą odbywał także praktykę, biorąc udział w słuchowiskach radiowych Polskiego Radia w Wilnie. W sumie w Wilnie, J. Dylkiewicz podczas blisko 3-letniej edukacji teatralnej, zdołał również napisać cykl artykułów instruktażowych dla poznańskiej „Sceny Oświatowej”, zresztą wysoko

188


ocenionych i mających przedruki. W korespondencji zewnętrznej zwracano się do niego coraz częściej per „literat”. Coraz bardziej doceniano jego dorobek teatralny. W połowie lutego 1939 roku Światowy Związek Polaków z Zagranicy okazał zainteresowanie partycypacją w publikacji opracowania pt. „Teatr amatorski”. Niestety, wraz z wybuchem wojny runęły piękne i interesujące plany teatralne J. Nałęcz-Dylkiewicza. Lata II wojny światowej i okupacja zapoczątkowały wieloletni okres nieszczęść i dramatów ludności polskiej na Kresach Wschodnich. W chwili wybuchu wojny Józef Dylkiewicz miał skończone 33 lata. Nie dane mu było wziąć udziału w wojnie obronnej Polski. Zresztą po 17 września 1939 roku, wkroczyły tutaj w nieprzyjaznych zamiarach oddziały Armii Czerwonej. Przedwojenna Polska została podzielona, prawie po środku, dwiema okupacjami – hitlerowską i radziecką. Zapewne Józef Dylkiewicz dotkliwie przeżył pierwszą okupację radziecką Wileńszczyzny. Jak większość Polaków tutaj mieszkających, zaangażował się w działalność podziemną. Niestety, jesienią 1939 roku został aresztowany. Więziono go na wileńskich Łukiszkach. Po najeździe hitlerowskim na ZSRR (22.06.1941), więzieni Polacy na Kresach Wschodnich zsyłani byli na Sybir i do Kazachstanu. Wielu tej zsyłki nie przeżyło. J. Dylkiewiczowi dzięki pewnej zaradności i sprytowi udało się uciec przed sowieckim zesłaniem. W tym trudnym okresie doświadczył też konkretnej pomocy ze strony pewnej rodziny litewskiej. Lata 1941–1944 spędził w szeregach Armii Krajowej (AK). Działał pod pseudonimem „Euzebiusz”. Równolegle jako nauczyciel zaangażował się w tajne nauczanie. W tych latach został dwukrotnie aresztowany. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności i dzięki własnemu sprytowi oraz nabytym zdolnościom, wydostał się na wolność. W lipca 1944 roku wojska radzieckie wkroczyły na ziemie litewskie. Dramatem zakończyła się próba wyzwolenia Wilna przez oddziały AK. Wojska radzieckie bezceremonialnie usuwały jednostki AK, oficerów polskich podstępnie aresztowano. Nie było wątpliwości, że wojska radzieckie i siły specjalne (NKWD) traktują Wileńszczyznę jako własną zdobycz. Stąd i nasilające się represje wobec Polaków. Te okoliczności zapewne były znane Józefowi Dylkiewiczowi. Widmo represji i więzienia wciąż stawało się realne. Po wielu latach mówił w ro-

189


dzinie:„W czasie wojny trzeba być lisem i lwem, ażeby przeżyć”. Jednakże w połowie 1944 roku stanął przed trudnym wyborem dalszej drogi życiowej. Jak się wydaje, po namyśle i dokonaniu realistycznej oceny sytuacji, uznał, że dalszy opór wobec potężnej siły ZSRR może jedynie narazić Polaków na dalsze straty i niepotrzebne represje. Jak wspomniano, nie był zawodowym żołnierzem. W czasie okupacji działał w AK, ale przede wszystkim udzielał się w tajnym nauczaniu. Dlatego w 1944 roku na wyzwalanych spod okupacji hitlerowskiej terenach, organizował polskie szkolnictwo. Czynił to pod znakiem nowej władzy polskiej, czyli Związku Patriotów Polskich (ZPP). Wcześniej, zapewne nawiązał kontakty i współpracę z ZPP. Pomagał także w formowaniu nowego 5. zapasowego batalionu piechoty, wchodzącego w skład ludowego Wojska Polskiego. W okresie od 2 kwietnia do dnia 22 września 1945 roku był prezesem zarządu rejonowego ZPP w Nowej Wilejce. Położył duże zasługi w „dziedzinie szkolnictwa polskiego i szerzenia kultury artystycznej wśród ludności polskiej w Nowej Wilejce”. Stosowne zaświadczenie wydano jemu z dniem 26 września 1945 roku. Naturalnie w zaświadczeniu nie ma informacji o „legalizacji partyzantów” (w tym z AK) i kierowaniu ich w szeregi „odrodzonego” wojska polskiego. Dzięki temu wielu Polaków „spod znaku Wilka i Łupaszki” powróciło wraz z wojskiem do Ojczyzny. Decyzje wielkich mocarstw, w Jałcie i w Poczdamie, całkowicie przekazywały dawne polskie Kresy Wschodnie Stalinowi, państwu radzieckiemu. Dlatego w 1945 roku nakazem dziejów było ratowanie ludności polskiej na wschodnich rubieżach. Z pełnym zaangażowaniem uczestniczył w organizowaniu transportów polskich repatriantów. Tysiące Polaków z Wileńszczyzny udało się uratować przed stalinowską niewolą i kolejną falą represji, szczególnie wobec żołnierzy AK. Wielu litewskich Polaków jako swoją drugą Ojczyznę wybrało Gdańsk, Gdynię, Pomorze. Często droga wiodła przez Tczew.

Tczew drugą Ojczyzną Józef Dylkiewicz podczas akcji repatriacyjnej zdążył dobrze poznać nowe władze radzieckie. W pierwszym okresie pomógł wielu rodakom w powrocie do kraju. Nie miał jednak złudzeń, co do intencji władz radzieckich. Dlatego nie odkładał decyzji o własnej repatriacji. Dla J. Dylkie-

190


wicza wybór pomiędzy tzw. ludową Polską a republiką radziecką, był dla oczywisty. Zawsze czuł się Polakiem. Wiadomo, że NKWD na Wileńszczyźnie konsekwentnie rozpracowywało i aresztowało b. działaczy AK. Traktowano ich jako wrogów i niejednokrotnie, paradoksalnie, oskarżano o współpracę z Niemcami. Zapadały surowe wyroki na wieloletnie zsyłki na Sybir. Wiele wskazuje na to, że w połowie 1945 roku NKWD zainteresowało się losem Józefa Dylkiewicza. Przecież był aktywnym członkiem Okręgu Wileńskiego AK (ps. „Euzebiusz”). W dodatku miejscowe władze radzieckie dawały do zrozumienia, że „jest im bardzo potrzebny”. Zatem repatriacja J. Dylkiewicza do Polski stała pod dużym znakiem zapytania. Latem 1945 roku najbliższa rodzina Józefa ewakuowała się do nowej Polski. Małżonkowie na pewien czas musieli się rozdzielić. Z uwagi na bezpieczeństwo rodziny, Józef Dylkiewicz repatriował się znacznie później, w październiku 1945 roku. Musiał zwlekać, kluczyć, aby zgubić radzieckie służby specjalne. Początkowo rodzina Dylkiewiczów osiadła w Łuczanach (Giżycko). Po kilku tygodniach dołączył do niej wyczerpany i prawie nie do poznania, Józef. O okolicznościach i dramaturgii tego powrotu do Polski nigdy nie chciał rozmawiać. Rodzina Józefa Dylkiewicza niedługo przebywała na Mazurach. Ziemia ta nie odpowiadała klimatem jego żonie Juliannie, a chyba zbyt mocno była przesiąknięta tradycją Prus Wschodnich. Być może i względy bezpieczeństwa przemawiały za dalszą wyprawą na zachód. Pierwotnie J. Dylkiewicz planował wyjazd do Poznania. Barierą nie do przebycia okazały się jednak względy mieszkaniowe. W listopadzie 1945 roku Józef Dylkiewicz przybył do Tczewa. Miał wówczas 39 lat. Wkrótce sprowadził z Łuczan swoją żonę Juliannę i dwoje małych dzieci. W sumie, po wielu perypetiach, z wojennej pożogi szczęśliwie ocalał wraz z rodziną. Na nowym gruncie życia legitymował się dobrym wykształceniem i silną wolą działania. Faktem jest, że życie rozpoczynał od nowa. Prawie wszystko pozostało na Wileńszczyźnie. Miał jednak przy sobie ukochaną i dzielną rodzinę. W nowej rzeczywistości przed Józefem Dylkiewiczem przyszłość stała otworem. Już wcześniej podjął decyzję o zaangażowaniu się w system tzw. władzy ludowej. Zapewne uznał, że jako nauczyciel i animator kul-

191


tury, w pojałtańskiej Europie, bardziej będzie przydatny swoim rodakom w pozytywistycznym działaniu niż w opozycji. Ta pozytywistyczna postawa będzie mu towarzyszyła do końca życia. Praca zawodowa w oświacie, upowszechnianie kultury i działalność społeczno-polityczna, to główne życiowe drogi Józefa Dylkiewicza w powojennym Tczewie. Stosunkowo szybko zaaklimatyzował się w grodzie Sambora i zapuścił tutaj korzenie. Późna jesienią 1945 roku Józef Dylkiewicz został włączony w struktury nowej władzy Polski ludowej w naszym mieście. Wpierw ułożył sobie dobre stosunki z faktycznym radzieckim komendantem wojennym w Tczewie, kapitanem Tiszczenko. Następnie porozumiał się z Janem Andrysiakiem, który pełnił obowiązki I sekretarza Komitetu Powiatowego PPR. „Z miejsca wciągnął mnie do pracy politycznej i społecznej”, wspominał po latach. Początkiem inicjacji politycznej J. Dylkiewicza było wstąpienie do PPR (później PZPR). Następnie, zgodnie z kompetencjami, został przewodniczącym Komisji Oświaty i Kultury Miejskiej Rady Narodowej w Tczewie. W jej ramach sprawnie zorganizował 16 ruchomych bibliotek, co w latach walki z analfabetyzmem, miało kapitalne znaczenie. Tczew w tej kampanii oświatowej wysunął się na pierwsze miejsce w regionie. Wkrótce powierzano jemu nowe stanowisko. Został członkiem Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Tczewie. Można zatem skonstatować, że w trudnych powojennych latach (1945–1947), był jednym z organizatorów życia społeczno-politycznego oraz oświatowo-kulturowego Tczewa. W 1947 roku Józef Dylkiewicz powrócił na stałe do pracy w szkolnictwie. Osobiście uważał siebie przede wszystkim za pedagoga. Pisarstwo i aktywność na niwie kultury, traktował jako dodatkową pasję i uzupełnienie własnej osobowości. Do pracy nauczycielskiej był znakomicie przygotowany. Posiłkował się w niej szeroką wiedzą z zakresu literatury i kultury. W pracy pedagogicznej J. Dylkiewicza edukacja kulturalna była czymś naturalnym i zawsze ważnym. Warto również podkreślić jego uniwersalną znajomość wielu języków obcych, a mianowicie: rosyjski, litewski, niemiecki, greka i łacina oraz włoski. Na marginesie, dodajmy, że znajomość tych języków, nieraz ratowała jemu życie. Początki pracy nauczycielskiej J. Dylkiewicza nie były łatwe. W okresie powojennym Józef Dylkiewicz pracę nauczycielską rozpoczynał w Rumi. Z uwagi na zbyt dużą odległość od Tczewa, na pewien czas

192


tam też zamieszkał. Tutaj niewątpliwie zetknął się z kręgiem edukacji i kultury kaszubskiej. W Rumi-Zagorzu, w miejscowej Szkole Rolniczej, uczył przedmiotów ogólnokształcących. Można rzec niósł tam kaganek oświaty. Niestety, w 1950 roku władze polityczne Rumi zajęły gmach szkoły na siedzibę Miejskiego Komitetu PZPR. Zniknęło dotychczasowe miejsce pracy. Powrót do Tczewa nie był zbyt łatwy. W miejscowym szkolnictwie brakowało etatów. Swoje robił klimat czasów stalinowskich. Trzeba było żyć, dzieci dorastały. W 1950 roku Józef Dylkiewicz zatrudnił się w państwowym przedsiębiorstwie RSW „Ruch”. Został pracownikiem „Domu Książki” w Tczewie. W ówczesnej ewidencji urzędniczej odnotowano „pracownik umysłowy”. Faktycznie J. Dylkiewicz „urzędował” wtedy przy ulicy Kościuszki. Tak minęły trudne i niebezpieczne lata 1950–1954. Przypomnijmy, że represje stalinowskie miały wtedy swoje apogeum. Szczęśliwym trafem w 1954 roku został Józef Dylkiewicz na stałe zatrudniony w szkolnictwie Tczewie. Blisko 20 lat pracował w Zasadniczej Szkole Zawodowej (Metalowej), potem rozbudowanej do Zespołu Szkół Zawodowych nr 1 przy ul. Sobieskiego, w tym kilka lat w Technikum Mechanicznym. W „Kronice” ZSZ, przy adnotacjach zatrudnionych nauczycieli, odnajdujemy następujący zapis: „Józef Dylkiewicz – język rosyjski i biblioteka”. W tej samej szkole 15 lat pracowała jego żona, Julianna Dylkiewicz (biblioteka, przedmioty zawodowe). Praca w oświacie zapewniła p. Dylkiewiczom stabilizację i możliwości szerszego rozwoju. Z czasem, szczególnie po Październiku ‘56, duża indywidualność i pasje J. Dylkiewicza zostały dostrzeżone i docenione przez władze. Nie przypadkiem też przez 10 lat (1962–1972) prowadził, jak sam konstatuje z humorem, szkolenia ideologiczne w ramach doskonalenia rad pedagogicznych. Odnalazł także w tej szkole pokrewne sobie dusze i nawiązał trwałe przyjaźnie w środowisku nauczycielskim oraz w kręgu kultury grodu Sambora. Odchodząc na emeryturę, J. Dylkiewicz dedykował swojej szkole obszerny bo 21. zwrotkowy wiersz pt. „Wspomnienia o Szkole Metalowej”. „Będąc nauczycielem – podkreślił doświadczony i ceniony nauczyciel, mgr Jarosław Domel – J. Dylkiewicz wpajał swoim wychowankom wierność ideałom i Ojczyźnie, szacunek dla pracy i ludzi, miłość do świata i własnego miasta”. Jakże te wartości są wciąż aktualne i pożądane… W 1962 roku J. Dylkiewicz narzekając nieco na „obojętność kulturalną”

193


ówczesnych mieszkańców Tczewa, stwierdził: „Ja osobiście stawiam na młodzież i na swoim odcinku staram się uwrażliwić ją na piękno sztuki”. Także w latach późniejszych mawiał: „Stawiam na młodzież!” Wierzył, że „informacje o ziemi, na której młodzi się wychowują i dorastają, zwiążą ich emocjonalnie z regionem”. Zaiste tak też się działo. W 1966 roku J. Dylkiewicz przeszedł na podstawową emeryturę (60 lat życia), ale nie zaniechał do końca aktywności zawodowej. Do 1972 roku pracował w macierzystej szkole (ZSZ) jako bibliotekarz. W tej pracy również czuł się bardzo dobrze, bowiem oświata, kultura i książki to były jego ulubione rewiry. Józef Dylkiewicz marzył o coraz piękniejszym i atrakcyjniejszym Tczewie. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku głośna była sprawa inwestycji miejskiej, pod nazwą „budowa i modernizacja bulwaru nad Wisłą”. W wierszu do pierwszego Prezydenta Tczewa (1975–1977) Kazimierza Deji pisał: „ja ciągle myślę, ja ciągle marzę, o naszym przyszłym tczewskim bulwarze”. Wtedy skończyło się na planach i zapowiedziach. Dodajmy, to piękne marzenie J. Dylkiewicza spełniło się niespełna 10 lat temu. W latach aktywności zawodowej Józef Dylkiewicz nie stronił od pewnej aktywności politycznej we władzach (politycznych) miejskich i powiatowych w Tczewie. Nie bez znaczenia był fakt, iż miał wyrobione i popularne nazwisko. Jednakże w jego wypadku aktywność polityczna służyła realizacji konkretnych celów społecznych i kulturalnych. Na „zakrętach politycznych” (np. 1970, 1980) PRL dostrzegał ważny zmiany społeczne i moralne, ale miał świadomość zagrożenia i niebezpieczeństwa ze strony totalitarnego systemu. W stanie wojennym Józef Dylkiewicz przeżywał głębokie rozterki. Naznaczony doświadczeniem totalitaryzmu wschodniego, nie miał żadnych złudzeń, że ekipa gen. W. Jaruzelskiego nie cofnie się przed żadnymi środkami w obronie swojej władzy. Strzelanie przez ZOMO do górników z kopalni „Wujek” (16.12.1981) było bardzo mocnym ostrzeżeniem. Zapewne bliska była J. Dylkiewiczowi rozważna i ostrożna droga postępowania Prymasa Polski Józefa Glempa, mająca na względzie w pierwszej kolejności ratowanie biologicznej i społecznej substancji narodu. Zapewne również zwracał uwagę na pragmatykę postępowania politycznego Jana Dobraczyńskiego, popularnego i cenionego pisarza katolickiego. Z Tczewem bardzo mocno związana jest działalność społeczna Józefa Dylkiewicza. W latach pięćdziesiątych minionego wieku, blisko współ-

194


pracował z Ochotniczą Strażą Pożarną (OSP) w Tczewie. Współpraca ta na tyle rozwinęła się, że w okresie 1961–1962 został honorowym Prezesem OSP w grodzie Sambora. Jako mieszkaniec Tczewa, J. Dylkiewicz był współorganizatorem i sekretarzem powiatowego oddziału Towarzystwa Rozwoju Ziem Zachodnich (TRZZ) w latach 1960–1970. W ramach TRZZ przygotowywał sesje popularnonaukowe w Tczewie, Gniewie i Pelplinie. Jak konstatuje znany badacz Kociewia, Ryszard Szwoch, z tych sesji „powstanie kilka monografii tych miast”. W latach sześćdziesiątych minionego wieku J. Dylkiewicz działał społecznie w Towarzystwie Przyjaciół Dzieci (TPD), bo – jak uzasadniał – „bliskie mi są sprawy wychowania dzieci”. Za życia Józefa Dylkiewicza zorganizowano dwa oficjalne i uroczyste jubileusze działalności społecznej oraz twórczej. Warto przywołać tu kilka informacji. W 1962 roku obchodzono jubileusz 25-lecia pracy J. Dylkiewicza „na niwie kulturalno-oświatowej”. Jubileusz ten miał istotne odbicie w mediach, nie tylko lokalnych. „Głos Wybrzeża” poświęcił jemu już 29 grudnia 1961 roku syntetyczny artykuł pt. „25 lat pracy Józefa Dylkiewicza”. Przypomniano jego wileński rodowód, abc z biografii oraz podkreślono, że „wyrazem szczególnego przywiązania jubilata do Tczewa jest jego udział w obchodach 700-lecia miasta”. Z kolei „Dziennik Bałtycki” (10.01.1962) zatytułował swoja informację „Jubileusz prof. J. Dylkiewicza”. Przypomniano m.in. jego dorobek poetycki oraz utwory sceniczne Józefa Nałęcza. Spuentowano, że dowodem jego zasług jest m.in. „szereg odznaczeń i wyróżnień otrzymanych zarówno od władz miejscowych, jak i z Ministerstwa Kultury”. Także ogólnopolskie „Słowo Powszechne” odnotowało „Jubileusz nauczyciela-społecznika”. Skonstatowano tam, że „po wojnie Józef Dylkiewicz przyczynił się w znacznym stopniu do rozwoju życia kulturalnego i społecznego w Tczewie”. Naturalnie przywołano też jego zasługi dla 700-lecia miasta Tczewa. W „Informatorze WDTL” (1962, nr 2) w Gdańsku, pod wizerunkiem „Józef Nałecz-Dylkiewicz”, zapisano: „Zasłużony działacz kultury z Tczewa”. Następnie obszernie przybliżono jego sylwetkę, „urodzonego społecznika”, działacza kultury. Tytułem uzupełnienia dodajmy, że w 1967 roku otrzymał J. Dylkiewicz od Zarządu Głównego Związku Teatrów Amatorskich dyplom o treści: „za ofiarną społeczną działalność w zakresie upowszechniania kultury teatralnej”.

195


W 1976 roku, w dniu imienin, zorganizowano podwójny jubileusz Józefa Dylkiewicza, tj. 70-lecie urodzin (miał przed sobą 13 lat życia) i 30-lecie pracy społecznej. Była to wielka i należna gala dla Pana Józefa. Urzędujący wtedy Prezydent Tczewa, Kazimierz Deja, wypowiedział do Jubilata i zebranych gości znamienne słowa: „Z zawodu nauczyciel, z zamiłowania społecznik, z uzdolnień poeta i publicysta – Józef Dylkiewicz wszedł na stałe do grona najpopularniejszych obywateli miasta. A jeżeli dodamy jeszcze entuzjazm, otrzymamy pełną sylwetkę człowieka oddanego bez reszty Tczewowi i jego problemom”. Do gratulacji i szczerych życzeń włączyło się najbliższe jubilatowi środowisko nauczycielskie. W okolicznościowej laudacji wyeksponowano jego „długoletnią działalność społeczno-polityczną na rzecz miasta, szczególnie w zakresie patriotycznego wychowania młodzieży”. W sumie, wszystko co miał najlepsze, oddawał swojej tczewskiej Ojczyźnie. Józef Dylkiewicz należał również do grupy założycielskiej Towarzystwa Miłośników Ziemi Tczewskiej (TMZT). Przy jego nazwisku napisano – „działacz społeczny”. Z dniem 24 marca 1970 roku TMZT rozpoczęło faktyczną działalność. Bez trudności zostało zarejestrowane. W pierwszych latach działalności Józef zasiadał także w Radzie TMZT. Jego autorytet społeczny i wyrobione kontakty społeczno-polityczne, otwierały Towarzystwu niejedne drzwi. 12 stycznia 1978 roku J. Dylkiewicz otrzymał tytuł „Członka Honorowego Towarzystwa Miłośników Ziemi Tczewskiej”. Na Liście Honorowych Członków TMZT zajmuje pozycję nr 1. Dodajmy, że kolejne tytuły honorowe przyznano dopiero 5 lat później. W tej grupie znaleźli się m.in. dr Józef Milewski (1914–1998), prof. Edwin Rozenkranz (1925–1992) i Przemysław Smolarek (1925–1991). Dodajmy, że Towarzystwo regularnie (co 5 lat) obchodzi jubileusze swojego powstania. Akurat w 1985 roku świętowano 15-lecie działalności TMZT. Na tą okazję blisko 80-letni J. Dylkiewicz napisał większy utwór poetycki pt. „Na 15-lecie Towarzystwa Miłośników Ziemi Tczewskiej”. Jak się wydaje, Towarzystwo było prawdziwie najważniejszą organizacją w jego życiu. Wiadomo, że Józef Dylkiewicz, w mniejszym lub większym zakresie, udzielał się jeszcze w kilku innych organizacjach społecznych. I tak, w 1985 roku wstąpił do Stowarzyszenia „Wisła-Odra”. Tutaj niewątpliwie spotykał się m.in. z Romanem Klimem. Z pewnością doceniał rolę i zna-

196


czenie powstałego w 1984 roku w Tczewie Muzeum Wisły. Więcej, z wiersza pt. „Memorandum do Ojców miasta Tczewa”, dowiadujemy się jak usilnie kibicował tej instytucji na etapie jej powstawania. W ostatnich strofach „Memorandum” wymienia imiona ówczesnych prezydentów Tczewa (Czesława i Jana) i życzy im, aby „tego dzieła dokonali”. Bezpośrednio po przejściu na emeryturę Józef Dylkiewicz udzielał się społecznie w Osiedlowym Klubie Kultury (OKK) na Suchostrzygach. Poświęcił jemu jeden z pierwszych tutaj napisanych wierszy pt. „O naszym Osiedlowym Klubie Kultury”. W każdy wtorek prowadził „Klub Seniora”. Był jego założycielem i organizatorem. Dzięki niemu „Klub Seniora” funkcjonował niezwykle aktywnie i wszechstronnie. W tym Klubie zachęcał tczewskich seniorów do aktywnego i ciekawego stylu życia, także w „jesieni życia”. Inspirował zajęcia z muzyki, sztuki filmowej, literatury anegdotycznej, wspólnych śpiewów. Zachęcał do pogłębiania wiedzy o własnym zdrowiu i do udziału w krótszych wycieczkach plenerowych. W okresie prowadzenia „Klubu Seniora” J. Dylkiewicz nadal uprawiał poezję. W latach 1984–1989 powstał zbiór wierszy, w tym m.in. „Czcigodnym Seniorom”, „Dzień Seniora”, „Na Dzień Kobiet” oraz „Życzenia noworoczne”. W 1989 roku napisał J. Dylkiewicz prawdopodobnie ostatni wiersz, też poświęcony „uroczym i przemiłym Paniom”, naturalnie z „Klubu Seniora”. Warto dodać, że i obecnie Klub Seniora działa wciąż aktywnie przy Spółdzielczym Domu Kultury (SDK). Jako emerytowany nauczyciel Józef Dylkiewicz chętnie angażował się w działalność Sekcji Emerytów ZNP w Tczewie. Przeglądając (22.02.2013) kolejne tomy „Kronik” tej Sekcji, aż trudno uwierzyć jak wiele serca i śladów poetyckich tutaj pozostawił. Podkreślmy, że w tej Sekcji pełnił obowiązki kronikarza. Dzięki uprzejmości prezesa ZNP w Tczewie Jerzego Waruszewskiego, udało się odnaleźć jego kilkanaście wierszy poświadczających uczuciowe oraz przyjazne związki z miastem i oświatą tczewską. Z wierszy natury bardziej środowiskowej, które tutaj powstały, warto odnotować następujące: „Elegia na Dzień Kobiet”, „Emeryci”, „Na 30-lecie Sekcji Emerytów i Rencistów ZNP w Tczewie”, „Pedagogom-Seniorom” i „W dniu nauczyciela”. W Sekcji Emerytów ZNP spotkał J. Dylkiewicz pokrewne dusze poetyckie, a mianowicie Jadwigę Jędruch, Janinę Giełdon-Rembowską i …Alfonsa Guzińskiego. Trzeba wyeksponować dwa

197


wiersze J. Jędruch skierowane z wyrazami przyjaźni do Pana Józefa, a mianowicie: „Repatriacja” (do Józefa D.) i po prostu „Do Józefa D.”. W latach emerytalnych Józef Dylkiewicz nie zaniechał indywidualnej aktywności publicznej. Od czasu do czasu wygłaszał odczyty i prelekcje. Odbywał również spotkania z czytelnikami. Szczególnie cenił sobie spotkania i dialog z młodzieżą. Córka Krystyna Łatasiewicz pamięta ożywienie i zainteresowanie ojca wydarzeniami roku 1989. Kilka razy Józef Dylkiewicz był na spotkaniu z AK-owcami w Gdańsku. Na więcej nie starczyło już życia…

700-lecie miasta Tczewa Jubileusz 700-lecia miasta Tczewa był przygotowywany z najwyższą starannością. Rok jubileuszowy trwał od 31 grudnia 1959 roku do 31 grudnia 1960 roku. Dużo wcześnie (28.06.1958) zawiązał się Społeczny Komitet Obchodu 700-lecia Tczewa. W jego skład wchodził Komitet Honorowy (25 osób), Komitet Wykonawczy – prezydium (7 osób) na czele z Bronisławem Goździelewskim (przewodniczącym PMRN w Tczewie, gospodarz miasta) oraz zwykli członkowie komitetu (60 osób). Józef Dylkiewicz znajdował się wśród członków komitetu, przy jego nazwisku skromnie napisano „nauczyciel Szkoły Metalowej”. Tymczasem praktyka dowiodła, że stał się on literacko-artystyczną wiodącą „duszą” Jubileuszu 700-lecia miasta Tczewa. Najbliżej, z wzajemnym i przyjaznym zaangażowaniem, współpracował z Przewodniczącym Komitetu Organizacyjnego Zygmuntem Thomasem. Na jubileusz 700-lecia miasta Tczewa złożyło się wiele działań i wydarzeń. I tak, w ramach akcji „Tysiąc szkół na tysiąclecie” oddano do użytku na Osiedlu Czyżykowo szkołę – pomnik „Siedemsetlecia miasta”. Wybito pamiątkowy medal 700-lecia Tczewa. Udostępniono okolicznościową porcelanę z herbem miasta oraz z charakterystycznym wizerunkiem „Wiatraka” i sylwetką gotyckiej Fary. Ukazał się również, chociaż z opóźnieniem, jubileuszowy znaczek pocztowy z wizerunkiem miasta i napisem „Tczew”, o nominale 60 groszy. Wypuszczono na rynek szereg drobiazgów pamiątkarskich, w tym serię jubileuszowych pocztówek. Naturalnie cały czas dbano o estetyczny wygląd miasta. Wreszcie wydano w dużym nakładzie

198


(10 tys. sztuk) „Jednodniówkę-Magazyn” Społecznego Komitetu Obchodu 700-lecia m. Tczewa pt. „Miasto-Jubilat”. W tej „Jednodniówce-Magazynie” (50 stron) pomieszczono trzy utwory poetyckie J. Dylkiewicza, a mianowicie: „Kantata o Tczewie”, „Czy znasz ten gród” i „Tczewska urna” – na uroczystości grunwaldzkie (550. rocznica zwycięstwa). Na oddzielną uwagę zasługuje „Kronika siedemsetlecia Tczewa 1260– 1960”. Kronikę wykonał Zespół Plastyczny ZSZ, pod kierunkiem Józefa Dylkiewicza. Kronika nie tylko odnotowuje najważniejsze imprezy związane z jubileuszem miasta Tczewa. Niekiedy je też uściśla i eksponuje ważne szczegóły. Dzięki niej poznajemy np. precyzyjny przebieg jubileuszowej sesji Miejskiej Rady Narodowej w dniu 12 marca 1960. Dowiadujemy się również o ważniejszych imprezach i uroczystościach roku jubileuszowego 1960. Ale nie tylko. W „Kronice siedemsetlecia Tczewa 1260–1960” zapoznajemy się z życiem społeczeństwa i miasta w roku jubileuszowym. Dowiadujemy się o kolejnych inwestycjach przemysłowych, produkcji eksportowej PGO „Malinowo”, stanie tczewskiego rzemiosła, rozbudowie osiedla kolejowego i nagrodach dla kolejarzy, próbie reaktywacji Towarzystwa Miłośników Miasta, awansie tczewskiej młodzieży (np. Zyty Sidor), klęsce urodzaju na rynku owocowym (brakowało weków), sytuacji aprowizacyjnej mieszkańców, groźbie powodzi nad Wisłą (część ul. Zamkowej zalana) oraz o zmianach nazw ulic i placów w grodzie Sambora. W tej ostatniej, ważkiej kwestii radni uchwalili m.in. zmianę ul. Dworcowej na 1 Maja, Placu św. Grzegorza na Plac Komuny Paryskiej, części Wojska Polskiego na ul. Jagiellońską. W tejże samej uchwale zaprojektowano nazwy nowych ulic dla Śródmieścia II oraz kilka nowych ulic dla osiedla Czyżykowo, jak też ustanowiono cztery skwery: Armii Czerwonej, PKWN, Jedności Robotniczej i Bohaterów Szymankowa. Podsumowując, „Kronika” J. Dylkiewicza wprowadza nas w klimat i realia Tczewa sprzed blisko 55 lat. Trzeba podkreślić, że kulminacyjnym punktem obchodów jubileuszu 700-lecia m. Tczewa była uroczystość zorganizowana w 15. rocznicę wyzwolenia grodu Sambora (12 marca 1960 r.) spod okupacji hitlerowskiej. Na uroczystej akademii miejskiej miało miejsce prawykonanie „Kantaty o Tczewie” Józefa Dylkiewicza. Muzykę do niej skomponował prof. Edmund Prechowski z Wyższej Szkoły Muzycznej w Gdańsku. Partię solową na tle chóru i orkiestry symfonicznej wykonał brat profesora – Tadeusz,

199


znany bas-baryton Opery Wrocławskiej. Sala Domu Kultury Kolejarza była wypełniona po brzegi. Jej uczestnicy byli świadkami pierwszej w historii tego miasta pieśni o Tczewie. W „Kronice” ZNP w Tczewie odnotowano, dobitnie i wymownie: „Ludzie płakali ze wzruszenia. Autor Kantaty był głównym twórcą wspaniałego widowiska”. Uroczystej jubileuszowej sesji Miejskiej Rady Narodowej Józef Dylkiewicz poświęcił oddzielny utwór poetycki, zapewne napisany wkrótce po 12 marca 1960 roku. Nadał jemu prosty, jasny tytuł: „Sesja nadzwyczajna z okazji 700-lecia Tczewa”. Naturalnie sesji przewodniczył prof. szkolny Bronisław Goździelewski. W prezydium MRN zasiadało 6 osób, zwykłych radnych były 44 osoby. W sumie J. Dylkiewicz zapisał poetycko portret każdego z 50 radnych. Przy ich zwięzłych charakterystykach nie zabrakło odrobiny humoru i fantazji. Wizerunki radnych dobrze oddają ich społeczny profil działalności. Z bardziej znanych radnych tamtego czasu warto odnotować nazwiska Zygmunta Thomasa (wiceprzewodniczący), doktor Wincentyny Durys, Edmunda Wiśniewskiego, prof. Alfonsa Guzińskiego, Franciszka Fabicha, Janiny Nikczyńskiej, Bolesława Pancierzyńskiego, Mariana Pelca, Zygmunta Romanowskiego, Heleny Trzcińskiej i Bronisława Wesołka. Tytułem przykładu poetyckiej wizji „Sesji nadzwyczajnej z okazji 700-lecia Tczewa” dajmy strofy o misji całej MRN: „Każda głowa miasta, to niezwykła głowa, choć nad byle kwestią, głowić się gotowa”. Pomimo upływu 50 lat w zadaniach samorządu miejskiego chyba aż tak wiele się nie zmieniło. W grudniu 1960 roku miały miejsce uroczystości związane z zakończeniem Roku Jubileuszowego 700-lecia miasta Tczewa. Oficjalne zaproszenia otwierały strofy z „Kantaty o Tczewie”, a mianowicie: To miasto nam wszystkim tak miłe, bo każdy mu serce dał swe, i zapał, i trud, i wysiłek, by rósł i rozkwitał nasz Tczew.

W Szkole 700-lecia przy ul. Czyżykowskiej, 19 grudnia 1960 roku, nastąpiło uroczyste otwarcie wystawy pt. „Siedemsetlecie Miasta Tczewa”. Z kolei 31 grudnia 1960 roku miało miejsce kilka finalnych imprez jubileuszowych. W samo południe w asyście pocztów sztandarowych i delegacji wysłuchano Hejnału miasta. O godz. 13 rozpoczęła się uroczysta akademia

200


w Domu Kultury Kolejarza. Część oficjalną rozpoczęto wierszem pt. „Czy znasz ten gród”. Wysłuchano pieśni o Tczewie, a potem okolicznościowych przemówień. Przewodniczącemu P.M.R.N. Kazimierzowi Rzeczyckiemu przekazano „Kronikę roku jubileuszowego 700-lecia miasta Tczewa”, autorstwa J. Dylkiewicza. Następnie wręczono zaproszonym gościom i organizatorom medale 700-lecia Tczewa. Część artystyczna uroczystej akademii zaczęła się wraz z „Kantatą o Tczewie”. Zaprezentowano w niej kilka kolejnych utworów poetyckich J. Dylkiewicza, a mianowicie: „Stary Tczew”, „Tczewski wiatrak”, „Marsz ZBoWiD” i „Nowy Tczew”. Dodajmy, że kompozycje muzyczne opracowali prof. Edmund Prochowski i mgr Leon Galiński. Tegoż dnia o godz. 17 iluminacje miasta, przejazd banderoli konnej i patroli harcerskich zakończyły jubileuszowe obchody 700-lecia miasta Tczewa. Niewątpliwie przy okazji 700-lecia miasta Tczewa pięknie rozwinął się talent poetycki Józefa Dylkiewcza. Stał się uznanym i twórczym poetą Tczewa. Na zapytanie dr. Stefana Cejrowskiego, jak mógł to uczynić przybysz z Wilna? Odpowiedział J. Dylkiewicz prostolinijnie: „wrosłem sercem w to miasto”. Ludzie powszechnie zaczęli go doceniać i szanować. Wtedy to J. Dylkiewicz zyskał sobie dużą i trwałą sympatię oraz popularność wśród mieszkańców grodu Sambora.

Dorobek w literaturze i kulturze Opracowanie dorobku literackiego i kulturowego Józefa Dylkiewicza czeka wciąż na swojego badacza, dziejopisa. Tutaj ograniczam się jedynie do informacyjnego abc. Niewątpliwie Józef Dylkiewicz miał wybitny talent na niwie literackiej, poetyckiej i teatralnej. Naturalnie rozpoczynał jako poeta. Z początku lat dwudziestych minionego wieku (co najmniej od 1923 r.) zachował się brulion wierszy, kierowanych nie tylko do sympatii, Julianny (Do Janki, „Jancik”). Być może preludium poetyckie stanowił wiersz zaczynający się strofami: Czemu poetą nie mam być? Czemu z muzami mnie nie żyć? Czemu nie mam śpiewać bujnych moich pieśni, Czemu nie mam ścierać z ludzkiej myśli pleśni?

201


Z pierwszego okresu poetyckiego Józefa Dylkiewicza pochodzą m.in. trzy niezwykle patriotyczne i symboliczne wiersze. A mianowicie wiersze: „Szlakami orłów”, „Do Polski” (wizja przyszłości) i „Do Królowej Polski”. Pierwszy z nich dedykowany został „Tym – co poszli na wołanie Ojczyzny”. Wiersz „Do Polski” („Ja za cię, Polsko, wszystko bym dał!”) zachowywał niezwykłą aktualność, nawet w dramatycznych okresach Ojczyzny. Z kolei, przy trzecim wierszu, znajdujemy dopisane poniżej słowa przyszłej żony, Julianny Andruszkiewicz (dla J.D.), i jakże wymowne: „Pamiętaj, że Ojczyznę kochać trzeba i za nią zginąć jest pięknie”. Z tego też okresu zwraca uwagę wiersz: „Pytasz mnie, gdzie szczęście, gdzie ciszy zdrój?”. Wiersz kończy się optymistycznie, słowami o nadziei i o życiu wiecznym. Z okresu wileńskiego (z końca lat 30. XX wieku), w związku z nauką w Studium Teatralnym, wyłania się znaczący dorobek teatralny. Pod pseudonimem „Józef Nałęcz”, J. Dylkiewicz napisał 16 sztuk scenicznych oraz opracował kilka adaptacji scenicznych. Napisał także szereg artykułów metodyczno-dydaktycznych dla zespołów estradowych. Na ukończeniu znajdowała się jego książka pt. „Teatr amatorski”. Zapewne stanowiła by ona udokumentowanie wykształcenia teatralnego J. Dylkiewicza. Wiele wskazuje na to, że Józef Dylkiewicz nie zaniechał twórczości literackiej w okresie okupacji hitlerowskiej. Najwięcej czasu poświęcał tajnemu nauczaniu. Nawiązał też współpracę z kilkoma pismami konspiracyjnymi („Ojczyzna”, „Nasza Walka”, „Do Zwycięstwa”). Sprawdzał się w nich jako sekretarz redakcji. Naturalnie, ta nadmierna aktywność nie uszła uwadze władz niemieckich. Początki twórczości literackiej Józefa Dylkiewicza w Tczewie nie należały do łatwych. W 1946 roku pod pseudonimem „Józef Nałęcz” napisał „Szopkę Tczewską”. Była to pierwsza tego rodzaju pozycja wydana po wojnie na Wybrzeżu Gdańskim. Dochód z jej sprzedaży istotnie wzmocnił odbudowę Hali Miejskiej (Obecnie Centrum Kultury i Sztuki w Tczewie), ale na jej autora ściągnął niemałe kłopoty. Bowiem „Szopka Tczewska” uderzała w biurokrację i przerośnięte ambicje lokalnych dygnitarzy. Szybko ujawniono jej autora. Zawrzało w tczewskim środowisku politycznym. Sprawa „Szopki” powracała potem jeszcze kilkakrotnie. Po latach, w 1957 roku zainteresował się nią redaktor naczelny „Głosu Wybrzeża”, Jerzy Dziewicki. Po niewielkich korektach i wraz z ilustracjami, wydruko-

202


wano ją w „Głosie Wybrzeża” jako „Szopkę noworoczną”, z datą 31 grudnia 1957 roku. Po kontrowersjach i kłopotach z „Szopką Tczewską”, Józef Dylkiewicz na pewien czas zaniechał pisania. Nabrał ponownie chęci do pisania po październiku 1956 roku. Ocalał i rozkwitł całkiem na nowo jego talent literacki. Szczególnie objawił się tczewianom jako płodny i rzutki poeta. Poezję uprawiał do końca swojego żywota. Większość tczewian kojarzy J. Dylkiewicza z poezją miejską i patriotyczną. On sam za najbardziej wartościowe uznał trzy utwory poetyckie, a mianowicie wspomnianą „Kantatę o Tczewie”, wiersz „Czy znasz ten gród?” oraz późniejszy wiersz „Stary Tczew”. Dla wielu tczewian równie ważny i popularny był wiersz pt. „Kolejarze”. W pierwszych strofach czytamy: „Tczew jest miastem kolejarzy, to się widzi, to się wie, to się daje zauważyć już od dworca PKP”. Uzupełnijmy, że do wiersza „Kolejarze” piękną muzykę napisał Tadeusz Abt. Dla sąsiedniego miasteczka Gniew napisał J. Dylkiewicz podobny wiersz, odwołujący się do jego wielkiej historii i tradycji, a zatytułowany po prostu „Gniew”. Z wierszy dotykających historii, tradycji i uroków Tczewa należałoby zwrócić uwagę jeszcze na dwa utwory. A mianowicie na wiersz „Historia miasta Tczewa” i wiersz „Wizja”. Pierwszy utwór (ok. 1977 r.) nawiązuje do historii Tczewa na wesoło, pisanej również przez prof. Wacława Odyńca z Uniwersytetu Gdańskiego. Bohaterami wiersza są księżna Matylda (Mechtylda) i jej mąż książę Sambor. Autor przywołuje genezę prastarego grodu pomorskiego i wskazuje na rosnące znaczenie Tczewa, pisząc: „A gdy czas rozkwitu nastał, wybił się nad inne miasta”. Z kolei wiersz „Wizja” został napisany w roku 1983. W istocie rzeczy dotyczy wizji przyszłości grodu Sambora. Zacytujmy pierwsze strofy: Ja wierzę, że kiedyś będzie w Tczewie pięknie, Bariera gnuśności i marazmu opadnie, Wyzwoli w mieszkańcach tak wiele inwencji, Że nawet malkontentów do czynu zachęci I zaraz, niczym w bajce, wszystko się odmieni: Miasto się pogrąży w zieleni.

Józef Dylkiewicz jako poeta i literat blisko współpracował z kilkoma szkołami. Miałem niedawno okazję przekonać się o tym, studiując prawie

203


wszystkie tczewskie kroniki szkolne. J. Dylkiewicz napisał z okazji jubileuszy historycznych hymny szkół podstawowych nr 4, nr 5, nr 7, nr 10 i nr 11. Niejako przy okazji napisał też wiersz dla Szkoły Podstawowej nr 1 im. gen. J.H. Dąbrowskiego, w 25-lecie jej powstania. Uzupełnijmy, że napisał również hymn dla Szkoły im. Jana Heweliusza w Gdańsku-Oliwie. Wszystkie te utwory mają cenne walory wychowawcze i patriotyczne. A przy tym dobrze i łatwo wpadają w ucho. Józef Dylkiewicz cenił swój zawód i lubił młodzież, chętnie się z nią spotykał, nie tylko w szkole. Na kanwie współpracy z młodzieżą powstała zbiorowa recytacja pt. „W rocznicę wyzwolenia Tczewa” oraz „Hymn Młodzieży Szkoły im. Adama Mickiewicza w Tczewie”, odwołujący się do „Ody do młodości” Adama Mickiewicza. Ostatnie strofy „Hymnu” brzmią wymownie: Oddamy Ojczyźnie wszystkie siły swoje, by rosła, by kwitła i żyła w pokoju.

Pisał również lżejsze gatunkowo utwory, także o przeznaczeniu estradowo-rozrywkowym. Wiele w tym zakresie zawdzięcza jemu „Tczewska Kapela”. Chętnie i profesjonalnie poświadcza to jeden z jej liderów, Franciszek Zakrzewski. Jak wspomina: „Pan Józef dawał nam teksty, myśmy pisali muzykę i następnie je grali”. W oparciu o jego teksty powstały następujące piosenki, jak np: „W górę kulturę”, „Nowe budownictwo”, „Nowe domy”, „Podwórkowa kapela” (A kiedy zagra nasza kapela…) oraz „Tczewska Kapela”, i „Tczewski walczyk”. J. Dylkiewicz przekazywał też „Tczewskiej Kapeli” kuplety o wszystkich tczewskich zakładach pracy. „Kapela” z własnej inicjatywy opracowała też bardziej żywą i dynamiczną muzykę do popularnego utworu pt. „Kolejarze”. Po latach muzycy z „Tczewskiej Kapeli” z przyjemnością przypominają, że „byliśmy bardzo zadowoleni z współpracy z Panem Józefem”. Poczucie humoru i pogoda ducha nie opuszczała prawie nigdy J. Dylkiewicza. W swoim poetyckim „Autoportrecie” z lat osiemdziesiątych, pisze: Dlatego, być może, we mnie te ciągoty do żartów, satyry, a nawet do psoty.

204


Lżejszy, bardziej rozrywkowy charakter ma także piosenka Józefa Dylkiewicza o Szkole Morskiej w Tczewie (z muzyką Tadeusza Abta), zatytułowana „Tczewianki”. W tej grupie utworów należy jeszcze odnotować „Tczewskie śpiewki i przyśpiewki” i „Szkolną piosenkę”. Warto nadmienić, że w pewnym momencie J. Dylkiewicz dokonał wyboru swoich wierszy pod kątem ich przydatności do pracy wychowawczej w szkołach. Tak doszło do wydania, na prawach rękopisu, zbioru pt. „Strofy o Tczewie”. W 1980 roku dokonał się w Polsce przełom moralno-społeczny. Społeczeństwu przywrócono nadzieję. W klimacie nadziei i entuzjazmu społecznego, Józef Dylkiewicz zdobył się na duży wysiłek twórczy. Jeszcze we wrześniu 1980 roku napisał pogaduszki pt. „My z Wilna”. Na tym nie poprzestał. Wtedy także rozpoczął pracę nad „Słownikiem gwary wileńskiej”. „Słownik” ukończył po kilkunastu miesiącach intensywnej pracy. Dopowiedzmy, że „Słownik gwary wileńskiej” zawiera ponad 5 tysięcy słów z gwary wileńskiej, z dodatkowym tłumaczeniem na literacki język polski. Niewątpliwie „Słownik” i utwór „My z Wilna” zrodziły się na tle wspomnień autora z okresu młodości i powrotu „do miejsc pamiętnych”. Doniosłą rolę w dorobku kulturalnym Józefa Dylkiewicza zajmuje kronikarstwo. Na pierwszym miejscu należy postawić dwa obszerne tomy (I i II) kroniki pt. „Ziemia Tczewska”. W pierwszym tomie, na pierwszej stronie, autor zawarł swoje credo życiowe, oznajmiając: „Z tym miastem związałem moje losy na zawsze. Jako honorowy dawca krwi dawałem mu co roku cząstkę mego serca, by wreszcie oddać całe”. W pierwszym tomie zapisano i zamieszczono zdjęcia wokół następujących rozdziałów: 1. Czy znasz ten gród, 2. Między wojnami, 3. Wojna i okupacja, 4. Wyzwolenie, 5. Życie społeczno-polityczne. W drugim tomie kroniki opracował J. Dylkiewicz następujące tematy: 1. Wisła, 2. Muzeum Wisły, 3. Mosty, 4. Zakłady pracy, 5. Oświata, 6. Harcerstwo, 7. Kultura, 8. Sport, 9. Kronika Towarzystwa Rozwoju Ziem Zachodnich, 10. Pokochać swój region, 11. Kociewie, 12. Pelplin, 13. Gniew, 14. Piaseczno. Kroniki pt. „Ziemia Tczewska” mają wysokie walory źródłowe i poznawcze. Są one do wglądu w Miejskiej Bibliotece Publicznej przy ul. J. Dąbrowskiego. Wysokie walory dokumentacyjne i poznawcze ma również „Kronika obchodów 700-lecia miasta Tczewa”. Dla dziejów oświaty w Tczewie użyteczna jest także dwutomowa „Kronika Zasadniczej Szkoły Zawodowej”

205


(ZSZ nr 1). Historycy i pasjonaci dziejów najnowszych chętnie sięgną również do „Kroniki ruchu robotniczego w Tczewie w latach 1945–1970”. Tytułem uzupełnienia dodajmy, że odbytą w 1977 roku w Tczewie sesję naukową, poświęconą historii Tczewa, utrwalił J. Dylkiewicz w kronikarsko-poetyckiej formie, w wierszu pt. „Rzecz o sesji naukowej w grodzie Sambora. Mniej znana jest działalność publicystyczna i wspomnieniowa Józefa Dylkiewicza. Wiadomo, że przez pewien czas pisywał jako korespondent do „Głosu Wybrzeża”. Swoje artykuły zamieszczał, od czasu do czasu, również w „Dzienniku Bałtyckim”. Już w 1968 roku (24 marca) na łamach tej gazety wydobył z zapomnienia Aleksandra Skulteta z Tczewa, wybitnego humanistę, uczonego okresu odrodzenia, a zarazem przyjaciela Mikołaja Kopernika. W późniejszym okresie dalszą promocją A. Skulteta zajmować się będzie Roman Landowski. J. Dylkiewicz sporadycznie publikował również w biuletynie TRZZ, „Głosie Nauczycielskim”, w periodyku „Szkoła Zawodowa”, w tygodniku „Kraj Rad”, „Przyjaźń”, „Tygodniku Morskim” i „Żołnierz Polski”. Z literatury bardziej wspomnieniowej trzeba wyeksponować po części autobiograficzny teks J. Dylkiewicza pt. „Z Wilna do Tczewa”, gdzie eksponuje m.in. szlak repatriancki z Nowej Wilejki do Tczewa oraz powojenne zmagania z analfabetyzmem w grodzie Sambora. Refleksje z konspiracji wileńskiej oraz wizerunek kultury w powojennym Tczewie, zawarł on w szkicu pt. „Pieśń bez rozmarynu”. Z kolei we „Wspomnieniu z woj. gdańskiego” przybliżył i naświetlił swoją edukację kulturalną w wileńskim Studium Teatralnym. Te trzy wartościowe teksty ukazały się w obszerniejszych pracach zbiorowych. Wspomniane publikacje są pokłosiem udziału w różnych konkursach literackich. Zapewne takich inicjatyw literackich było znacznie więcej. Józef Dylkiewicz, jak wspomniano, nie stronił od udziału w różnorakich konkursach, nie tylko zresztą literackich. Próbował swoich sił także na niwie historycznej. Wiadomo, że w 1976 roku wziął udział w konkursie historycznym ogłoszonym przez Zarząd Główny ZNP. Napisał obszerniejszą (24 strony) pracę pt. „Z dziejów walk o polskość szkolnictwa tczewskiego”. Na przestrzeni lat 1905–1947 naszkicował zmagania o tworzenie i rozwój polskiej oświaty w Tczewie i powiecie tczewskim. Na przykładzie Szkoły Morskiej w Tczewie (1920–1930) wyeksponował fenomen szkolnic-

206


twa morskiego. Z kolei w części źródłowej zamieścił wykaz nazwisk 42 nauczycieli w Tczewa i okolicy, którzy w latach 1939–1944 oddali życie za ojczyznę. W ujęciu historycznym oświaty J. Dylkiewicz dostarcza znaczną porcję wiedzy poznawczej, ale niejako przy okazji kreuje poczucie dumy i umiłowania małej Ojczyzny wśród mieszkańców Ziemi Tczewskiej. W tej części biogramu Józefa Dylkiewicza należy odnotować jeszcze jedno uzupełnienie. Otóż w 1990 roku, niejako w rok po śmierci J. Dylkiewicza, jego córka Krystyna Łatasiewicz, doprowadziła do wydania kilkunastu utworów poetyckich ojca, poprzedzonych ciekawym i refleksyjnym życiorysem, w zbiorze pt. „My z Wilna”. Chwała jej za to, bowiem, wartościowa to i potrzebna lektura.

W rodzinie Swoją przyszłą żonę Juliannę Andruszkiewicz (1906–1996), córkę Szymona, b. oficera armii carskiej i matki Emilii z domu Paszkiewicz, wcześnie osieroconą, poznał Józef Dylkiewicz podczas nauki w Gimnazjum im. Adama Mickiewicza, w Wilnie. Razem zdawali maturę. Okazało się, że Julianna dysponuje wybitnym talentem malarskim, ale ubóstwo rodzinne nie pozwalało jej na dalsze kształcenie w tej dziedzinie. Ostatecznie zdecydowała się na profesję nauczycielską. W Warszawie ukończyła Seminarium Nauczycielskie z nauką gospodarstwa domowego. Przedmiot taki dla młodych kobiet był „bardzo potrzebny i przydatny”. Po ukończeniu nauki Julianna podjęła pracę zawodową w Wilnie. Wzajemna sympatia Józefa i Julianny stopniowo dojrzewała. Początek miał miejsce w klasie maturalnej. Józef zakochał się pierwszy i obdarował Juliannę („Jancik”) swoimi lirykami miłosnymi. Zachowały się jego wiersze z wyznaniem miłości, z 1927 roku. Nie przygotowana na tak szybką miłość szkolnego kolegi, Julianna, mogła mu na razie zaofiarować przyjaźń, pisząc: „Jedynie przyjaźń mam i tą Cię obdarzam”. To zapewne był jeden z istotniejszych powodów wyjazdu J. Dylkiewicza na Śląsk. Julianna miała go w swoim sercu, o czym może świadczyć jej wiersz (27.10.1927) pt. „Modlitwa”, rozpoczynający się wymownymi słowami: „Poślij, o Panie, Twego Anioła, Aby go chronił wśród drogi”. Dała też tutaj wyraz przekonaniu, że jest „Dobro, co nigdy nie zginie”. Jak się wydaje, jej przyjaźń coraz

207


bardziej stawała się miłością. Mijały jednak długie lata. Szczęśliwie miłość „Józika” i „Jancik” przetrwała wieloletnią próbę czasu. Dopiero po powrocie ze Śląska, 24 czerwca 1937 roku w Wilnie, Józef Dylkiewicz poślubił wierną mu Juliannę Andruszkiewicz. Mieli wtedy oboje po 31 lat. Zamieszkali w Wilnie. Do wybuchu wojny, zaledwie przez 2 lata, mogli nacieszyć się urokami małżeństwa. Dla Pana Józefa żona na zawsze pozostała wzorem kobiety, którą nazywał: „Gwiazdką Zaranną” i „kochanym Słoneczkiem”. Tytułem dopowiedzenia faktografii, dodajmy, że Józef i Julianna przeżyli ze sobą 52 lata. Zaiste, piękna to historia miłosna, ze szczęśliwym finałem! Zacytujmy jeszcze pierwszą zwrotkę z wiersza „Kochanej Zonie”, a podpisany „Pełen uwielbienia Mąż”: Od Boga przeznaczona, przeze mnie wybrana, Moja ślubna Zona kochana Julianna.

Z miłości małżeństwa Dylkiewiczów narodziło się troje dzieci: Krystyna (1938), po mężu Łatasiewicz, Eugeniusz Iwo (1944) i Zofia Maria (1947), po mężu Biernacka. Krystyna Łatasiewicz ma za sobą piękny okres pracy nauczycielskiej. Odważnie udzielała się na rzecz Ojczyzny w stanie wojennym. Po 1989 roku organizowała i przewodniczyła jako pierwszy prezes Związkowi Solidarności Polskich Kombatantów (ZSPK). Iwo Dylkiewicz zaliczył spory okres zawodowej służby wojskowej. Od wielu lat dokumentuje w fotografii piękno i uroki Tczewa. Jest także autorem miniatury literackiej „Strażnik wzgórza” (Tczew 2005). Z kolei druga córka, Zofia Biernacka, od wielu lat mieszka w Szczecinie, praktycznie zawsze zajmowała się domem i dziećmi. Chyba najważniejsze i najtrudniejsze decyzje życiowe Józef Dylkiewicz uzależniał od losu rodziny. Szczególnie trudne decyzje podejmował w 1944 roku, kiedy urodził się jego syn Iwo. Rodzina stanowiła dla niego niezwykłą i zawsze autonomiczną oazę. Zresztą kochał dzieci, kochał młodzież. Bardzo kochał swoją żonę Juliannę. Zawsze pamiętał, że to na niej spoczywał ogromny trud wychowania i utrzymania dzieci, szczególnie w latach okupacji hitlerowskiej i radzieckiej. Do końca życia pozostał wierny żonie Juliannie i nieustannie troszczył się o ukochaną trójkę swoich dzieci. Sam przecież w młodości doświadczył

208


życiowych trudności i biedy. Być może przyrzekł sobie zapewnić godne warunki życia i nauki dla swojej rodziny, dla swoich dzieci. Niewątpliwie jednak głównym filarem życia rodzinnego, w codziennych kłopotach i troskach, pozostawała żona Julianna. Jej niezwykła opiekuńczość i wielka wyrozumiałość, umożliwiały Józefowi całkowite oddanie się pracy zawodowej i pasjom społeczno-kulturalnym. Jak prawie każdy nauczyciel i rodzic, J. Dylkiewicz starał się spełnić swoje marzenie o dobrym wykształceniu i wychowaniu własnych dzieci. W tym kontekście, w 1990 roku, córka Krystyna Łatasiewicz skonstatowała: „Wdzięczna jestem Ojcu, że zaszczepił we mnie patriotyzm, miłość i zainteresowanie ziemią ojczystą, jej historią oraz wielki sentyment do rodzinnych stron”. Miał Józef Dylkiewicz szczęście do dłuższego i interesującego życia, także na niwie rodzinnej. 18 marca 1986 roku obchodził 80-lecie urodzin. Z tej okazji otrzymał m.in. dyplom okolicznościowy, który wręczyła jemu wiceprezydent Tczewa, Zyta Myszka. Z kolei 24 czerwca 1987 roku, małżonkowie Julianna i Józef Dylkiewiczowie świętowali złote gody. W imieniu licznych gości i oficjeli, gratulacje, życzenia i wyrazy sympatii przekazał tczewski pisarz i poeta oraz regionalista (młodszy o 30 lat), kolega po fachu, Roman Landowski. Jubilat mógł spokojnie świętować i ufnie patrzeć na drugi brzeg życia, bowiem jego dzieło miało wybitnego następcę i kontynuatora. Rodzina Dylkiewiczów znalazła w Tczewie wiernych i oddanych przyjaciół. W Sekcji Emerytów i Rencistów ZNP Józef napotkał również przyjazne dusze poetyckie. W 1975 roku Olga i Alfons Guzińscy, skierowali na jego ręce i serce, wiersz pt. „Panu Koledze Józefowi Dylkiewiczowi – podziękowanie”. Piszą tam m.in. „Szczery podziw budzi pan Józef Kolega… Pisze wiersze miłe, dowcipne, ciekawe, proste, nie zawiłe, trafia w sedno sprawy”. Na jego imieniny (19 marca), w 1981 roku, wiersz od serca, napisała poetka i ceniona społeczniczka z tego kręgu, Jadwiga Jędruch, życząc: „Żyj nam długo, szczęśliwie, Bo Cię tu kochamy, Wilniuku nasz i poeto”. Chciałoby się powiedzieć, jakże mało znamy, te poetyckie barwy grodu Sambora lat minionych. Pod koniec lata 1989 roku Józef Dylkiewicz poważnie zachorował. Regularnie odwiedzała go i pomagała doktor Lucja Wydrowska-Biedunkiewicz. Niestety, choroba nowotworowa czyniła szybkie postępy. Wkrótce całkiem

209


zaniemógł. Nie pomagały żadne lekarstwa i zabiegi. J. Dylkiewicz zmarł 29 listopada 1989 roku, oczywiście w Tczewie. Kiedy umierał, był już świadkiem narodzin wolnej i demokratycznej Polski. Rząd T. Mazowieckiego, wspierany przez „Solidarność”, dokonywał historycznych zmian ustrojowych. Warto zauważyć, że śmierć J. Dylkiewicza odnotowano w prasie regionalnej. W „Dzienniku Bałtyckim” napisano prosto i wymownie: „Józef Dylkiewicz nie żyje”. Jego nazwisko było dobrze rozpoznawalne na Pomorzu. Z kolei w większym artykule, w „Głosie Wybrzeża”, skonstatowano: „Odszedł piewca ziemi tczewskiej”. Zaiste, tak się sprawa miała. „W „Kociewskim Magazynie Regionalnym” redaktor R. Landowski zauważył, że o ile w Wilnie J. Dylkiewicz był znany jako poeta i dramaturg (ps. Józef Nałęcz), to „tutaj, w Tczewie twórczość swoją niemal całkowicie poświęcił miastu”. Wielu też tczewian przeżywało wtedy żal i smutek, gdyż darzyło Dylkiewicza szacunkiem, sympatią i uznaniem. Dobrze to oddała wspomniana nauczycielka-poetka Jadwiga Jędruch, pisząc: „Bardzo głęboko odczuwamy Twoje odejście, Ty nasz poeto kochany, Przez nas emerytów tak bardzo szanowany”. J. Dylkiewicz przeżył pełne 83 lata. Został pochowany po katolicku, na cmentarzu komunalnym przy ul. Rokickiej, m.in. w asyście księży Stanisława Cieniewicza i Feliksa Kameckiego. J. Dylkiewicz był człowiekiem wierzącym, chociaż, jak zauważa córka Krystyna Łatasiewicz, „nie obnosił się ze swoją wiarą”. Jedynie w kręgu rodzinnym, podczas rozmów o Bogu i religii, mówił: „Przede wszystkim zawsze modlę się za Ojczyznę”. Warto przy okazji przypomnieć, że już w 1927 roku napisał „Hymn do Boga”. Dodajmy, że w rodzinnym nekrologu, w prasie lokalnej napisano m.in., że zmarł „emerytowany nauczyciel, poeta, członek AK okręgu wileńskiego ps. „Euzebiusz”, więzień NKWD”. Naturalnie nie zabrakło prasowych kondolencji i słów uznania, wdzięczności – od Wydziału Oświaty i Wychowania, ZNP w Tczewie i od przyjaciół. Jednakże na cmentarzu zabrakło przedstawicieli władz Tczewa. Uzupełnijmy zatem, że na pogrzebie J. Dylkiewicza na cmentarzu słowa pożegnania wygłosił Roman Landowski. Z jego serdecznej i pięknej mowy odnotujmy dwa stwierdzenia: „Wszystko co robił, wykonywał uczciwie, w sposób osobisty, troskliwy. Jak dobry mąż, ojciec, przyjaciel. Stał się legendą tego miasta i nie ma w tym stwierdzeniu żadnej przesady”. Dodał również: „Odszedł człowiek szlachetny i powszechnie szanowany. Był dla nas prawdziwym autorytetem”.

210


Za życia J. Dylkiewicz otrzymał wiele nagród i wyróżnień, o znaczeniu lokalnym i krajowym, na czele z „Panoramą miasta Tczewa”, odznaką „Zasłużony Ziemi Gdańskiej” i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Może warto zaznaczyć, że w pierwszej grupie nagrodzonych „Panoramą Tczewa”, ustanowioną przez Prezydenta Miasta w 1978 roku, znaleźli się tak znamienici tczewianie, jak: Józef Dylkiewicz, Bronisław Goździelewski, Alfons Guziński, Piotr Kleina i Władysław Jędruch.

Znaczenie Józef Dylkiewicz przeżył 83 lata. Urodził się i wychował w Wilnie. Tutaj ukształtowała się jego indywidualność i rozwinął talent literacki. Tutaj stawał się człowiekiem teatru. W Wilnie J. Dylkiewicz poznał miłość swojego życia, Juliannę. W jakimś sensie zawsze pozostawał „Wilniukiem”. Niewątpliwie tęsknił za dawnym, pięknym polskim i zarazem wielokulturowym Wilnem. W okresie okupacji hitlerowskiej i radzieckiej Józef Dylkiewicz trzykrotnie był aresztowany. Kilka lat działał w konspiracji AK-owskiej. W 1945 roku zrobił wszystko, ażeby repatriować rodzinę z (już) radzieckiej Litwy do nowej Polski. Udało się dojechać do Tczewa. Z bogatej biografii Józefa Dylkiewicza ponad połowa życia przypada na okres tczewski. Gród Sambora stał się jego drugą Ojczyzną. Tutaj żył, działał, tworzył przez równe 44 lata! Chyba nikt, tak jak on pięknie i serdecznie, nie opiewał dziejów, dobra i uroków Tczewa. Jego poezja była ukoronowaniem wielkiego jubileuszu 700-lecia Tczewa. „Kantata o Tczewie” J. Dylkiewicza inspirowała przez ponad pół wieku, nie tylko pisarzy i poetów rodem z grodu Sambora. Z kolei wydobyty przez niego z zapomnienia wielki humanista wieku odrodzenia, Aleksander Skultet, jest obecnie patronem Miejskiej Biblioteki Publicznej w Tczewie. W okresie pracy w ZSZ w Tczewie marzył o powstaniu Muzeum Miasta Tczewa. Być może zaczątkiem jego pomysłu była zorganizowana przez Mieczysława Izydorka Izba Tradycji. Niewątpliwie należy Józef Dylkiewicz do najwybitniejszych twórców i poetów Tczewa w drugiej połowie XX wieku. Jego dzieło i życiowe znaczenie bardzo dobrze oddaje pamiątkowa tablica w tczewskiej Farze, wmurowana w setną rocznicę urodzin, o następującej treści:

211


Wilno               Tc zew JÓZEF NAŁĘCZ-DYLKIEWICZ 18.03.1906–29.11.1989 PAMIĘCI NAUCZYCIELA, POETY, PUBLICYSTY, ŻOŁNIERZA A.K. OKRĘGU WILEŃSKIEGO PS. „EUZEBIUSZ” UKOCHAŁ ZIEMIĘ WILEŃSKĄ I TCZEWSKĄ AUTOR „KANTATY O TCZEWIE”. KRONIKARZ MIASTA W 100. ROCZNICĘ URODZIN URZĄD MIASTA „JEDNO JEST GODNE PAMIĘCI WŚRÓD ŻYCIA BURZLIWYCH DRÓG, OJCZYZNĄ NASZĄ – NIEBO NASZYM OJCEM – BÓG!”

Warto zauważyć, że poetycko zwieńczy tablicę pamiątkową fragment jednego z wierszy Józefa Dylkiewicza. Trzeba docenić fakt, jak wiele niezwykle cennych treści zawiera ta tablica w tczewskiej Farze. Józef Dylkiewicz uczył i wychowywał pokolenia tczewian przez 20 lat aktywności zawodowej. Dobrym przykładem, gruntowną wiedzą oraz osobistą kulturą i skromnością, ujmował powierzoną jemu młodzież. Zachęcał młodych do lektury, pisania i pracy nad sobą, rozwijania swoich talentów. Wśród konkretnych uczniów wybitnie utalentowanych, należy wymienić tytułem przykładu – Ryszarda Karczykowskiego i Józefa Ziółkowskiego. W wymiarze kultury miasta Tczewa, trzeba skonstatować ponad 40 lat pracy twórczej J. Dylkiewicza dla ulubionego i świadomie wybranego miasta, grodu Sambora jako małej Ojczyzny. W tym też znaczeniu, J. Dylkiewicz dał Tczewowi najlepszą część swojego niepospolitego talentu i wytężonej pracy. P.S. W przygotowaniu tego zarysu biografii za pomoc dziękuję przede wszystkim: Krystynie Łatasiewicz, Miejskiej Bibliotece Publicznej w Tczewie, Antoninie Witosińskiej oraz Jerzemu Waruszewskiemu, Prezesowi ZNP w Tczewie i Jarosławowi Domelowi.

212


Wybrana bibliografia Dylkiewicz Józef (wspomnienie pośmiertne), „Kociewski Magazyn Regionalny” 1990, nr 8. Domel J., Józef Dylkiewicz. Twórczość poetycka działaczy ZNP, [w:] Działalność Sekcji Emerytów i Rencistów przy ZO ZNP w Tczewie w latach 1958–2000, Tczew 2000. Dylkiewicz J., My z Wilna, wstęp K. Łatasiewicz, Gdańsk 1990. Dylkiewicz J., Pieśń bez rozmarynu, [w:] Naprzeciw schematom, Centralny Ośrodek Metodyki Upowszechniania Kultury, Warszawa 1981. Dylkiewicz J., Wspomnienie z woj. gdańskiego, [w:] Nauczyciele życia, red. E. Podgórska, A. Olszewska, T. Jałmużna, Warszawa 1989. Dylkiewicz J., Z dziejów walk o polskość szkolnictwa tczewskiego, Tczew 1976. Kroniki Spółdzielczego Domu Kultury (SDK) na Suchostrzygach, Kroniki ZSZ (obecnie Zespołu Szkół Technicznych im. kmdra Antoniego Garnuszewskiego w Tczewie). Landowski R., 35 lat dla Tczewa i regionu, Tczew 2004. Milewski J., Józef Dylkiewicz, „Jantarowe Szlaki 1982, nr 3, „Przywróćmy pamięć (Józef Dylkiewicz)…” Czesław Glinkowski, Tczew 2008. „Siedemdziesiąt lat Zespołu Szkół Zawodowych Nr 1 w Tczewie, red. R. Kirszlinga, Tczew 1996. Słownik biograficzny Kociewia, t. I, R. Szwoch, Starogard Gd. 2005. Społeczny Komitet Obchodów 700-lecia m. Tczewa, Kronika 700-lecia Tczewa 1260– 1960. Jednodniówka – magazyn, Tczew 1960. Tajemnica za nagrobnym krzyżem (Józef Dylkiewicz), [w:] J. Ziółkowski, Szkice kociewskie, Tczew 2003. Ziółkowski J., Powrót białych żurawi, „Kociewski Magazyn Regionalny” 1986, z. 1. Czasopisma Kronikarz z Tczewa, „Dziennik Bałtycki” z 12.11.1981, nr 224. Pogaduszki o Łukiszkach, „Dziennik Bałtycki” z 3.03.1989, nr 53. Józef Dylkiewicz nie żyje, „Dziennik Bałtycki” z 4.12.1989, nr 276. Wieczór wspomnień (m.in. o J. Dylkiewiczu), , „Dziennik Bałtycki” z 2.12.2003. Kronikarz miasta i piewca ziemi tczewskiej, „Głos Wybrzeża” z 12.11.1981, nr 225. Piewca ziemi tczewskiej, „Głos Wybrzeża” 1986, nr 277. Odszedł piewca ziemi tczewskiej, „Głos Wybrzeża” z 5.12.1989, nr 277. Życie ruchliwe. O autorze tczewskiej kantaty, „Wieczór Wybrzeża” z 1.06.1986, nr 104.

213


Grzegorz Woliński

Ks. Anastazy Emil Manthey (1859–1921)* Zwykło się pisać o księżach zasłużonych, odznaczonych, kustoszach, księżach intelektualistach, sumiennie wykonujących swoją posługę. Niniejszy artykuł opisuje nieco inny życiorys kapłana – można by rzec już na wstępie – dramatyczny. Życiorys księdza Anastazego Manthey’a nie spotkał się z większym zainteresowaniem pomorskich historyków czy regionalistów. Wyjątkiem może być jego biogram (acz niepełny), zawarty w słowniku ks. Henryka Mrossa1. Niniejszy artykuł jest więc pełniejszą biografią księdza, aczkolwiek zapewne nie do końca jeszcze wyczerpaną. Wspomniany duchowny urodził się 4 sierpnia 1859 roku w Lnianie, w rodzinie katolickiego nauczyciela Augustyna i matki Katarzyny, zd. Gozdzik2. Ochrzczony został w kościele w pobliskim Drzycimiu, 14 sierpnia 1859 roku, otrzymując na chrzcie imiona Anastazy Emil3. Mając 10 lat, w 1869 roku, podjął naukę w progimnazjum Collegium Marianum w Pelplinie, w którym kształcił się do 25 lipca 1877 roku4. Następnie przeszedł do gimnazjum w Chełmnie, otrzymując stypendium *  Artykuł

w znacznej swej treści powstał w 2015 r., natomiast w 2016 został nieznacznie uzupełniony. 1  H. Mross, Słownik biograficzny kapłanów Diecezji Chełmińskiej wyświęconych w latach 1821–1920, Pelplin 1995, s. 196. 2  Był drugim dzieckiem w rodzinie, starszy brat Alojzy, zmarł jako niemowlak w 1858 r. Poza tym miał jeszcze sześć sióstr: Annę, Agatę (zm. w dzieciństwie), Lucię, Rozalię, Reginę, Klarę i trzech braci: Antoniego (zm. w dzieciństwie), Roberta i Ambrożego. Archiwum Diecezji Pelplińskiej (dalej: ADP), Taufenbuch der Kathol. Pfarkirche in Dritschim… Jahrgang 1837–1870; 1871–1888, sygn. W 261, W 262 passim; Todenbuch der Kathol. Pfarkirche in Dritschim…, 1842–1877, sygn. W 266, passim. 3  ADP, Taufenbuch der Kathol. Pfarkirche in Dritschim…Jahrgang 1837–1870, sygn. W 261, 1859 r. nr 52. 4  M. Stanke, Collegium Marianum in Pelplin Schülerverzeichnis 1858–1920, Bonn b.r.w., nr 2215, s. 149.

214


Towarzystwa Pomocy Naukowej. W 1879 roku zdał maturę i 29 października tegoż roku podjął studia teologiczne na Uniwersytecie Wrocławskim5. W czasie nauki we Wrocławiu należał w latach 1879–1882 do Towarzystwa Literacko-Słowiańskiego (TLS) oraz w latach 1881–1882 do Towarzystwa Górnośląskiego6, w obydwu towarzystwach aktywnie się udzielał. Na przykład w TLS wygłosił w semestrze letnim 1880 roku dość ambitny koreferat przyrodnika Józefa Webera (ówczesnego sekretarza i prezesa towarzystwa), pt. „Przyczyny szerzenia się reformacji w Polsce”7. Z kolei w Towarzystwie Górnośląskim wygłosił na posiedzeniu 11 lipca 1881 r. odczyt pt. „Tendencja i treści Ody do Młodości”8. Najprawdopodobniej w połowie 1882 roku przeniósł się do Monachium, by tam kontynuować naukę w Seminarium Duchownym, ponieważ seminarium w Pelplinie zostało zamknięte w 1876 roku przez rząd pruski, wskutek Kulturkampf. W półroczu letnim 1882 roku został jeszcze członkiem nadzwyczajnym Towarzystwa Górnośląskiego, członkostwo takie uzyskiwała osoba, która opuszczała Uniwersytet Wrocławski9. Po około roku spędzonym w monachijskim seminarium, przyjął tamże, 29 czerwca 1883 roku święcenia kapłańskie10. Razem z nim wyświęcono jeszcze dwóch alumnów z Pomorza: Pawła Teitza (1858–1914) i Piotra Żurawskiego (1857–1913), obaj byli również po Uniwersytecie Wrocławskim11. Termin prymicji księdza Manthey’a jest nieznany. 5

H. Mross (Słownik…, s. 196) podaje datę wpisu na studia 20 października, z kolei Album Członów Towarzystwa Górnoszląskiego przy Uniwersytecie Wrocławskim, k. 11, nr 21, rkp podaje datę immatrykulacji 29 października. Zob. też „Pielgrzym” 1882, nr 21, s. 3. 6  E. Achramowicz, T. Żabski, Towarzystwo Literacko-Słowiańskie we Wrocławiu 1836–1886, s. 445, nr 782; Towarzystwo Górnośląskie we Wrocławiu 1880, sygn. R. II, k. 15, rkp.; Album Członów Towarzystwa Górnoszląskiego…, k. 11, nr 21, rkp. Obydwa źródła dostępne w: Silesian Digital Library. 7  E. Achramowicz, T. Żabski, Towarzystwo…, s. 316, 411. 8  Zob. Sprawozdanie Towarzystwa Górnośląskiego 1880–1882, sygn. R. XIV, k. 24, 26–27, rkp, za: Silesian Digital Library. 9  Album Członów Towarzystwa Górnoszląskiego…, k.11, nr 21 rkp.; Sprawozdanie Towarzystwa Górnośląskiego 1 V 1882–21 I 1884, sygn. R. XII, k. 1 i n.n. rkp.; zob. Ustawy Towarzystwa Górnośląskiego we Wrocławiu 1881–1885, sygn. R. VIII, Tytuł IV, § 11, s. 48 (druk), [w:] Silesian Digital Library. 10  H. Mross, op. cit., s. 196. Brak wzmianki o święceniach w „Pielgrzymie”. 11  H. Mross, Słownik…, s. 330–331, 386, 477.

215


Po powrocie do diecezji macierzystej, od września 1883 roku, został wikarym w rodzinnej parafii w Drzycimiu. Swą posługę pełnił tam do końca lipca 1884 roku12. Pełnienie funkcji duszpasterskiej w parafii, z której pochodził można tłumaczyć panującą w tym czasie trudną dla Kościoła sytuacją Kulturkampfu. Powyższy przypadek nie był odosobniony13. Z kolei od października 1884 roku ks. Manthey został wikarym w parafii pw. św. Marcina w Barłożnie k. Skórcza. Posługę kapłańską pełnił tam mniej więcej do połowy maja 1885 roku, udzielając m.in. chrztów, ślubów, czego dowodzą wpisy w tamtejszych parafialnych księgach metrykalnych14. Następnie został osadzony w domu księży emerytów w Zamartem nieopodal Chojnic15. W 1886 roku został ustanowiony wikarym katedralnym – katedry pelplińskiej16; warto dodać, że wspomniane „stanowisko” od dwóch lat wakowało17. Nie sprawował tamże długo swej posługi, bowiem od kwietnia 1887 roku został wikarym w nowo powstałym kościele pw. św. Michała Archanioła w Zblewie, obejmującym dość dużą parafię18. Nie dane mu jednak było pełnić swej służby. 21 maja 1887 roku został zwolniony z pracy duszpasterskiej (według ks. Mrossa z powodu choroby)19. Z późniejszego źródła dowiadujemy się, że od 1888 roku do 1921 roku, a więc 12

ADP, Taufenbuch der Kath. Pfarrgemeinde Dritschim, Kresi Schwetz 1871–1888, sygn. W 262, l. 1883–1884. W Słowniku ks. H. Mrossa brak uwzględnienia tego faktu. 13  Zob. H. Mross, Słownik…, s. 386 i passim. 14  ADP, Barloschno, Liber babtisatorum 1871–1891, sygn. W 42 (pod 1884–1885 r.); Liber Capulatorum 1871–1939, sygn. W 44 (pod 1884–1885 r.). 15  ADP, Directorium Divinii Offici et Missarium 1885 (dalej: Directorium), Gedani 1886, s. 39–40 pkt 2. Źródło to podawało zawsze stan duchowieństwa na koniec października danego roku, którego dotyczyło. 16  ADP, Directorium, za 1886 r., s. 6; H. Mross, Słownik…, s. 196. Fakt ten odnotowano w albumie Towarzystwa Górnośląskiego (nr 21, k. 11). Być może ks. Manthey prowadził korespondencję ze wspominanym towarzystwem albo wiedzę o jego dalszym losie po studiach kierownictwo towarzystwa znało z innego źródła. 17  Zob. ADP, Directorium 1884, s. 6; 1885, s. 6. 18  Zob. ADP, Hochstüblau, Taufenbuch 1867–1892, sygn. W 547 (1887 kwiecień– maj). Kościół w Zblewie w 1887 r. był świeżo wybudowany za staraniem tamtejszego proboszcza ks. H. Trętowskiego, jego konsekracja odbyła się we wrześniu 1887 r.; zob. Diecezja Chełmiński. Zarys historyczno-statystyczny, Pelplin 1928, s. 580 i n. 19  Schematismus des Bistuns Culm mit dem Bischofssitze in Pelplin 1904 (dalej: Schematismus 1904), Pelplin 1904, s. 658, por. H. Mross, Słownik…, s. 196.

216


do śmierci (1 marca), duchowny ten przebywał w Szpitalu Psychiatrycznym w Świeciu20. O chorobie psychicznej księdza A. Manthey’a nie można nic konkretnego powiedzieć. Nie udało mi się bowiem uzyskać żadnych informacji ze źródeł świeckiego Szpitala Psychiatrycznego z 2. poł. XIX wieku. Niewykluczone, że archiwalia z powyższego okresu mogły zaginąć lub ulec zniszczeniu21. W związku z tym odnieśmy się do faktów, które udało się ustalić. Z życiorysu księdza wynika, że okres jego nauki w pelplińskim progimnazjum, zważywszy na lata kształcenia 1869–1877 oraz gimnazjum chełmińskim (1877–1879), został zakończonym zdaniem matury i przebiegał prawidłowo. O jego dalszym rozwoju świadczy kontynuowanie nauki na Uniwersytecie Wrocławskim, na kierunku teologicznym, w latach 1879–1882. W czasie pobytu we Wrocławiu należał do dwóch towarzystw naukowo-patriotycznych działających przy uniwersytecie, w których życiu aktywnie uczestniczył, wygłaszając referaty. Z ich treści wynika, że były ambitne. Następnie w latach 1882–1883 kształcił się w Seminarium Duchownym w Monachium, otrzymując tamże święcenia kapłańskie, 29 czerwca 1883 roku. Jego dalsze losy związane są z kapłaństwem i nie można dopatrzyć się w nich niczego nadzwyczajnego: pełnienie niemal rocznej posługi w rodzinnej parafii w Drzycimiu, następnie w Barłożnie. Dwumiesięczna przerwa pomiędzy pracą w jednej i drugiej parafii przypada w okresie letnim, więc można sądzić, że miała charakter przerwy wakacyjnej. Może zastanawiać dość krótki okres sprawowania posługi kapłańskiej w Barłożnie (październik 1884 – maj 1885), a następnie osadzenie 20

ADP, Księga zgonów parafii Świecie 1914–1930, bez sygn., pod 1921 r., poz. 32. Jako przyczynę zgonu księdza podano słabość muskułu serca. Pochowany został najprawdopodobniej na ówczesnym cmentarzu przyszpitalnym w Świeciu. Z badań przeprowadzonych przez autora w Świeciu, 24.06.2016, z wykorzystaniem map sztabowych Świecia z 1919 i 1942 r., wynika, że obecnie w tym miejscu jest park Szpitala Psychiatrycznego, a po dawnym cmentarzu nie ma śladu. 21  W Archiwum Państwowym w Bydgoszczy znajdują się archiwalia z początkowego okresu funkcjonowania Szpitala Psychiatrycznego w Świeciu, tj. z l. 1855–1862; tamże, Landratsamt Schwerz, sygn. 143. Kwerenda źródłowa dotycząca lat następnych nie dała pozytywnego rezultatu. Ogólnie na temat szpitala patrz: H. Grunau, Die ersten 40 Jahre Westpreussischen Prowinzial Irren Anstalt zu Schwetz, Danzig 1897, passim.

217


młodego kapłana w domu księży emerytów w Zamartem. Czy fakt ten może wynikać z symptomów jego choroby psychicznej? Jeśli byłoby to prawdą, to rodzi się pytanie, dlaczego rok później, w 1886 roku, powierzono mu zaszczytną funkcję wikarego katedry w Pelplinie? Gdyby przyjąć scenariusz choroby, może kuria chciała mieć chorego po prostu „na oku”, bliżej. W kwietniu 1887 roku został skierowany do dużej parafii w Zblewie, ale pełnił tam swoją posługę kapłańską tylko 2 miesiące; 21.05.t.r. został z niej zwolniony z powodu choroby. Od 1888 roku (według późniejszej wzmianki22) przebywał w Szpitalu Psychiatrycznym w Świeciu, spędził tam resztę życia, więc przypadek musiał być poważny. Niewykluczone, że duchowny cierpiał na schizofrenię, która ujawnia się zwłaszcza u młodych ludzi, częściej u mężczyzn niż u kobiet, zwykle pomiędzy 15 a 30 rokiem życia. Niekiedy dotyka również osób duchownych…23 Z biografii księdza można wywnioskować (zakładając, że cierpiał na schizofrenię), że jej rozpoznanie było powolne: najpierw praca na parafiach w Drzycimiu i Barłożnie, następnie osadzenie w domu księży emerytów, później próba powołania go na nowo do służby duszpasterskiej w Pelplinie i Zblewie, następnie definitywne odsunięcie od sprawowania funkcji kapłańskich. Przyczyn choroby jest niezwykle wiele, trudno powiedzieć, czy w jakimś stopniu u jej genezy, w jego przypadku, nie leżało kapłaństwo, profesja wymagająca twardego charakteru, odpowiedzialna, często związana z samotnością. Mogło, ale zastrzec trzeba, że wcale nie musiało; choroba mogła nie mieć związku ze stanem kapłańskim i rozwijać się niezależnie od niego. Wydaje mi się, że warto wracać do biografii także mniej znanych / lub w ogóle nieznanych kapłanów naszej diecezji (np. represjonowanych w okresie Kulturkampf24), do ich losów interesujących, może i tragicznych25. 22

Tj. metryki zgonu z 1921 r.; zob. przyp. 20. Potwierdza to również pośrednio Directorium za 1888 r., s. 39. i za lata następne. 23  Więcej A. Kępiński, Schizofrenia, Kraków 2012, s. 13, 22–25. 24  Na ten temat: G. Woliński, Ksiądz Jan Białkowski z Królów Lasu, „Kociewski Magazyn Regionalny” 2011, nr 73, s. 14 i n. 25  Zob. np. zawiłą biografię ks. Wojciecha Klucka (1853–1918), szermierza polskości (zwłaszcza języka polskiego) w mrocznych czasach zaborów. Na jego temat: H. Mross, Słownik…, s. 137; Schematismus 1904, s. 657.

218


III. Z ŻYCIA ZRZESZENIA


Tomasz Damaszk

Działalność Oddziału Kociewskiego ZKP w Zblewie w latach 2013–2016 W minionej kadencji (2013–2016) Zarząd Oddziału Kociewskiego ZKP w Zblewie pracował w następującym składzie: Tomasz Damaszk – prezes, Aleksander Swobodziński – wiceprezes, Teresa Krzyżyńska – sekretarz, Jan Gumniński – skarbnik oraz członkowie zarządu: Gertruda Stanowska, Jarosław Boś, Henryk Świadek i Marcin Jankowski. W latach 2013–2016 odbyło się 16 zebrań zarządu. Dotyczyły one głównie problematyki społeczno-kulturalnej, spraw statutowo-organizacyjnych własnych oraz zagadnień przekazywanych przez Zarząd Główny ZKP do realizacji przez oddziały. Z ważniejszych przedsięwzięć Oddziału podjętych do realizacji należy odnotować następujące: 1. Przedsięwzięcia kulturalno-oświatowo-patriotyczne •   współorganizowaliśmy VIII, IX i X Plener Artystów Ludowych Pomorza (namacalne owoce pleneru: kapliczki przydrożne w miejscowościach: Miradowo, Pinczyn, Borzechowo, Cis, Białachowo, Wirty oraz Bytonia / Cis, Borzechowo, Góra, Płociczno oraz renowacja obelisku w Trosowie); •   dwukrotnie organizowaliśmy wraz z oddziałem ZKP w Gdańsku warsztaty artystyczne pn. „Ludowe Talenty” (lata 2014, 2015); •   organizowaliśmy „Konkurs kulinarny kół gospodyń z gminy Zblewo” podczas kiermaszu świątecznego, który odbył się 15 grudnia 2013 roku w szkole w Bytoni; •   z naszej inicjatywy i dzięki uprzejmości ks. Adama Kapelusza przy pomniku św. Jana Pawła II w Paździe odbyły się w dniu urodzin Karola Wojtyły nabożeństwa majowe (2015, 2016 rok);

221


•   nasz oddział rekomendował w kategorii kulturalno-oświatowej za rok 2015, do nagrody Wójta Gminy Zblewo, członków naszego Oddziału panów: Krzysztofa Bagorskiego oraz Piotra Wróblewskiego; •   w lutym 2016 złożyliśmy wniosek do Marszałka Województwa Pomorskiego o nadanie honorowego wyróżnienia za zasługi dla województwa Pomorskiego członkowi naszego oddziału panu Edmundowi Zielińskiemu; •   w lutym 2015 roku wsparliśmy pogorzelców z Białachowa, przekazując obraz na licytację oraz organizując zbiórkę pieniężną podczas zabawy karnawałowej rolników, 14 lutego 2015 roku. Przekazana kwota to 1464,30 zł; •   w marcu 2015 roku w Chmielnie, wraz z kol. Aleksandrem Swobodzińskim, braliśmy udział w szkoleniu liderów ZKP; •   2 lutego 2016 roku wystąpiliśmy z wnioskiem do Przewodniczącego RG w Zblewie o nadanie tytułu honorowego obywatela gminy Zblewo śp. Prezydentowi RP prof. Lechowi Kaczyńskiemu; •   współorganizowaliśmy 18 czerwca 2016 roku wraz ze sołectwami wsi Cis i Bytonia oraz ZSP w Bytoni „Uroczystość 50. rocznicy odsłonięcia obelisku w Trosowie”, upamiętniającego zbrojną dywersję kolejową z dnia 9 czerwca 1942 roku; •   współorganizowaliśmy 28 sierpnia 2016 roku wraz z Nadleśnictwem Kaliska i Kołem Gospodyń w Bytoni „Kiermasz sztuki i rękodzieła w Wirtach”. 2. Przedsięwzięcia sportowo-turystyczne •   w minionej kadencji zorganizowaliśmy 7 spływów kajakowych na Wdzie, z czego 3 podczas Plenerów Artystów Ludowych Pomorza; •   wraz z Nadleśnictwem Kaliska i firmą Boś-Met przygotowaliśmy pierwszy etap trasy do narciarstwa biegowego na odcinku ścieżki dydaktycznej z Wirt do Borzechowa; •   zorganizowaliśmy 5 czerwca 2016 roku „Turniej Piłki Nożnej Drużyn Zakładowych”. 3. Przedsięwzięcia integracyjne •   w minionej kadencji współorganizowaliśmy wraz z Radą Rodziców przy ZSP w Bytoni coroczne zabawy karnawałowe;

222


•   wraz z strukturami powiatowymi PSL oraz organizacją rolników trzykrotnie zorganizowaliśmy „Noc kupały”; •   dzięki uprzejmości Nadleśnictwa Kaliska 16 lutego 2015 roku w Wirtach zorganizowaliśmy tradycyjnego „śledzika”; •   corocznie jesteśmy organizatorami „Andrzejek”. W pracach Zarządu, którym miałem zaszczyt kierować, staraliśmy się również zauważać szerszy kontekst społeczno-gospodarczy oraz problematykę zrównoważonego rozwoju naszej gminy. Tą problematyką zajmowali się byli i obecni radni, którzy są członkami naszego oddziału. W minionej kadencji Rady Gminy Zblewo byli to: Ewa Jędrzejewska, Piotr Chociaj (obecnie śp.), aktualnie – kol. Janusz Szchutzmann oraz MarcinJankowski. Naszymi reprezentantami w Radzie Powiatu Starogardzkiego są kol. Henryk Świadek i Ryszard Gumiński. W tym miejscu chciałbym im podziękować za wszystkie działania, które podjęli na rzecz naszej małej Ojczyzny – Kociewia. Szczególnie serdecznie chciałbym podziękować koleżankom i kolegom z zarządu: wiceprezesowi, sekretarzowi, skarbnikowi oraz Gertrudzie Stanowskiej, Jarkowi Boś, Henrykowi Świadkowi, Marcinowi Jankowskiemu za dobrą i owocną współpracę dla dobra naszej organizacji. Słowa podziękowania należą się również nowym członkom, którzy aktywnie włączyli się w działania naszego oddziału. A są to: ks. Mieczysław Bizoń, ks. Adam Kapelusz, Piotr Kropidłowski, Krzysztof Langowski, Krzysztof Bagorski, Dariusz Begier, Krystyna Engler, Lucyna Herold Wąs, Ewa Jędrzejewska, Ryszard Konewka, Daniel Mielewski, Marek Pawelec, Józef Peka, Jakub Piechowiak, Marcin Piotrowski, Bogdan Sarnowski, Janusz Schutzmann, Tamara Swobodzińska, Regina Umerska, Piotr Wróblewski, Edmund Zieliński, Gołuński Tadeusz, Stiwe Waldemar, Szachta Patrycjusz, Wysocki Marek oraz Mieczysława Cierpioł. Wszystkie wymienione osoby to nowi członkowie naszego oddziału, ale nie wszyscy. W minionej kadencji do naszego oddziału wstąpiło w sumie 59 osób, dwie osoby zmarły (Franciszek Puttkammer, Piotr Chociaj) i na dzień 6 października 2016 roku oddział liczy 84 osoby. Reasumując naszą działalność za okres mijającej kadencji, muszę stwierdzić, że podejmowaliśmy działania na miarę naszych możliwości na rzecz naszego środowiska. Jednocześnie stawiam wniosek do nowych

223


władz naszego oddziału o kontynuację podjętych przedsięwzięć. Mam nadzieję, że dyskusja i proponowane wnioski wytyczą dalsze kierunki działania naszego oddziału na nową kadencję. W imieniu własnym i całego Zarządu chciałbym wszystkim członkom i sympatykom, władzom gminy, podziękować za pomoc w realizacji zadań statutowych, które służyły dla dobra naszej małej Ojczyzny – Kociewia.


Bogdan Wiśniewski

Oddział Kociewski ZKP w Pelplinie w latach 2013–2016. Nie tylko koncerty muzyki i poezji Oddział Kociewski Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Pelplinie (który powstał w 1984 r.) liczy ok. 40 członków. Niektórzy odchodzą lub są skreślani z ewidencji, inni wyrażają ochotę działania na rzecz małej ojczyzny. Istotną grupę stanowią nauczyciele (w tym także emerytowani), są również pracownicy administracji i księża. Zrzeszeńcem jest zarówno obecny burmistrz Patryk Demski, jak i jego poprzednik Andrzej Stanuch, a także proboszcz parafii katedralnej ks. infułat Tadeusz Brzeziński. Ta sytuacja znacznie ułatwia kontakty i współpracę z samorządem i Kościołem. Pelpliński Oddział w sposób systematyczny współpracuje nie tylko z władzami miasta, ale także szkołami, instytucjami kulturalnymi (Miejski Ośrodek Kultury, Miejska Biblioteka Publiczna, Diecezjalne Centrum Informacji Turystycznej) i instytucjami kościelnymi (parafia katedralna, Wyższe Seminarium Duchowne, Biblioteka Diecezjalna). Swoją działalność wzmocnił zarówno po ufundowaniu sztandaru w 2006 roku, jak i po uzyskaniu osobowości prawnej w 2010 roku. To pierwsze mobilizuje do uczestnictwa w różnych wydarzeniach zrzeszeniowych, miejskich, państwowych i religijnych. Jest doskonałą formą promocji. Dzięki sztandarowi widać zrzeszeńcow. Osobowość prawna natomiast mobilizuje do pozyskiwania środków finansowych na działalność statutową. Oddział w latach 2013–2016, działając pod kierunkiem zarządu w składzie: Elżbieta Wiśniewska – prezes, Zenon Szumacher – wiceprezes, Helena Świtała – skarbnik oraz Roman Pruszyński i Bogdan Wiśniewski – członkowie, nastawił się na zdobywanie funduszy w ramach konkursów ofert

225


na realizację zadań publicznych, ogłaszanych przez starostę tczewskiego oraz burmistrza miasta i gminy Pelplin. Środki w ten sposób uzyskane powiększone przez darczyńców (m.in. Fundację Pelplińska Biblia Gutenberga, Miejski Ośrodek Kultury, Bank Spółdzielczy w Skórczu) pozwoliły na zrealizowanie jedenastu wydarzeń z zakresu popularyzacji kultury i nauki. W ustanowionym przez Radę Naczelną ZKP i Radę Miejską w Pelplinie Roku Ks. Janusza St. Pasierba (czyli w 2013 r.) odbył się cykl koncertów „Cztery pory roku z poezją ks. Janusza St. Pasierba”. Teksty tego poety czytali gdańscy aktorzy, Elżbieta Goetel i Jerzy Kiszkis, zaś oprawą muzyczną zajęli się Sławomir Dombrowski (gitara) i Alina Dombrowska (pianino). Te koncerty prezentowane w auli Biblioteki Diecezjalnej okazały się sukcesem, zdobyły uznanie wśród licznej widowni. Dlatego też postanowiono zorganizować kolejne. W roku 2014, w związku z 15. rocznicą pielgrzymki Ojca św. Jana Pawła II do Pelplina, aktorskie małżeństwa: Halina Winiarska i Jerzy Kiszkis, Elżbieta Goetel i Jerzy Dąbkowski, Violetta Seremak-Jankowska i Zbigniew Jankowski, czytały utwory Karola Wojtyły / papieża św. Jana Pawła II. Instrumentalnie i wokalnie programy ilustrowało „Trio Pelplinensis” w składzie: Jolanta Grzona – sopran, Klaudiusz Rosół – skrzypce, Michał Rakowski – organy. W roku Kongresu Kociewskiego 2015 odbył się cykl spotkań „Poeci z Kociewia, na Kociewiu, o Kociewiu”. Elżbieta Gotel, Halina Winiarska, Florian Staniewski i Jerzy Kiszkis prezentowali wiersze m.in. ks. Janusza St. Pasierba, ks. Franciszka Kameckiego, ks. Tomasza Czapiewskiego, Jana Majewskiego, Zygmunta Bukowskiego, Andrzeja Grzyba, Romana Landowskiego i Małgorzaty Hillar. W 2016 roku natomiast zorganizowano cztery koncerty poetycko-muzyczne z okazji 1050. rocznicy Chrztu św. i polskiej państwowości, pod wspólnym tytułem „Myśląc Ojczyzna”. Każdy z nich miał inną tematykę, inną aurę, innych wykonawców. Florian Staniewski w kwietniu 2016 roku czytał wiersze w programie „Ojczysta ziemia, ojczysty język”. W kolejnym koncercie, w czerwcu 2016 roku, Jerzy Kiszkis interpretował polskie modlitwy poetyckie. We wrześniu 2016 roku poezję maryjną czytała Elżbieta Goetel, zaś ostatni koncert z tego cyklu, zatytułowany „Jak długo w sercach naszych…”, odbył się w listopadzie 2016 roku i poświęcony był poezji

226


patriotycznej. Czytała ją aktorka wywodząca się z Pelplina, Monika Janeczek-Toporowska. Jerzemu Kiszkisowi towarzyszyła oprawa muzyczna w wykonaniu „Trio Pelplinensis” (trzykrotnie) oraz chóru gregoriańskiego „Schola Cantorum Gymevevnsis”. Od kilku lat Oddział Kociewski ZKP jest współorganizatorem Pomorskiego Festiwalu Poetyckiego im. ks. Janusza St. Pasierba. Pozyskiwane przez zrzeszeńców środki finansowe pozwalają na zorganizowanie wydarzeń towarzyszących. Takim był m.in. koncert z okazji 85. rocznicy nadania Pelplinowi praw miejskich, który miał miejsce w czerwcu 2016 roku. Oddział włącza się w organizację innych wydarzeń o charakterze regionalnym i kulturalnym (m.in. Jarmark Cysterski, Dzień Św. Bernarda – Patrona Miasta, Noc Muzeów, Boże Narodzenie w Opactwie Cysterskim). Współpracuje również przy organizacji Areopagów Pelplińskich, dwudniowych konferencji naukowych pod auspicjami Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, Kurii Diecezjalnej Pelplińskiej i Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Znamiennym emblematem jest wydawanie przez członków oddziału publikacji promujących różne oblicza kociewskiego regionalizmu. W końcu 2016 roku przygotowano prekursorską pracę „Alfabet pelpliński”, będącą swoistym leksykonem wiedzy o mieście. Alicja Słyszewska, Elżbieta Wiśniewska, Jacek Hinz, Bogdan Solecki, Andrzej Wolski, Mateusz Zieliński i Bogdan Wiśniewski (jednocześnie redaktor książki) opracowali ponad sto haseł związanych z historią i współczesnością miasta. Trzeba nadmienić, że to nie jedyna publikacja przygotowana w trzech ostatnich latach przez członków pelplińskiego oddziału ZKP. W 2015 roku ukazała się praca zbiorowa pod redakcją Bogdana Wiśniewskiego, „Ksiądz Janusz St. Pasierb człowiek dialogu”, będąca pokłosiem konferencji naukowej zorganizowanej w 2013 roku. W 2016 ukazały się jeszcze trzy pozycje wydawnicze: ks. Wojciech Gruba wydał książkę „W duchu wdzięczności za 25 lat kapłańskiej służby w parafii Wielki Garc (1991–2016)”, Krystyna Gierszewska zaś kolejną książkę dotyczącą kuchni kociewskiej – „Pory roku na talerzu”, a znany badacz dziejów miasta Bogdan Solecki jest autorem publikacji „Od Sokoła do Wierzycy”, poświęconej pelplińskim klubom sportowym. Dodajmy, że członkiem oddziału jest ks. prof. Janusz Szulist, redaktor naczelny „Studiów Pelplińskich”, autor wielu publikacji naukowych.

227


Oddział ZKP włączył się w przygotowania i organizację Roku Kongresowego. W marcu 2014 roku w Pelplinie odbyło się jedno z kilku spotkań organizacyjnych, na które przybyli działacze z różnych stron Kociewia. 10 lutego 2015 roku, w Międzynarodowym Dniu Kociewia, w zawsze gościnnej Bibliotece Diecezjalnej odbyło się kolejne spotkanie V Kongresu Kociewskiego. Przybyło kilkadziesiąt osób, głównie samorządowców i przedstawicieli organizacji pozarządowych. Gospodarzem był burmistrz Patryk Demski, który witając gości w sposób szczególny uhonorował nestora kociewskich regionalistów, człowieka o niepożytych siłach, dziś już niestety nieżyjącego, Jana Ejankowskiego. Po obejrzeniu i wysłuchaniu występu niezawodnych „Modraków” głos zabrali: senator Andrzej Grzyb (też już nieżyjący), poseł Jan Kulas, starosta Tadeusz Dzwonkowski, prezydent Starogardu Gd. Janusz Stankowiak, wicestarosta starogardzki Kazimierz Chyła, wiceburmistrz Świecia Jan Kułakowski. W dyskusji, którą prowadził spiritus movens V Kongresu Kociewskiego dr Michał Kargul, pojawiło się wiele konkretnych planów, inicjatyw i zobowiązań. Cieszyło szczególnie zobowiązanie przedstawicieli władz samorządowych w sprawie włączenia się w organizację Kongresu. To w Pelplinie wybrano na przewodniczącego Komitetu Organizacyjnego Tadeusza Dzwonkowskiego i podjęto decyzję, że V Kongres Kociewski rozpocznie się w maju w Starogardzie Gdańskim, a zakończy w grudniu w Nowem. Na początku czerwca 2016 roku minęły dwie ważne dla pelplińskiego oddziału dziesiąte rocznice. I tak, 3 czerwca 2006 roku, pelplińscy zrzeszeńcy przeżywali wielkie święto, jedną z najważniejszych dat w swoich dziejach. Po wieloletnich staraniach oddział otrzymał sztandar. Odbyła się piękna i dostojna uroczystość. Rozpoczęła ją w bazylice katedralnej koncelebra mszy św., pod przewodnictwem ks. infułata Stanisława Grunta. Tu także dokonano poświęcenia sztandaru. Zaprojektował go Andrzej Wolski, a wykonała Zdzisława Gulgowska. Dalsza część uroczystości miała miejsce w gościnnym Zespole Szkół nr 2. Przybyło na nią wiele znamienitych gości, z ówczesnym wiceprezesem Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego prof. Brunonem Synakiem. Były obecne władze miasta i gminy, a także liczne delegacje i poczty sztandarowe ZKP z różnych rejonów Pomorza. Radość świętowania została jednak naznaczona smutkiem spowodowanym nagłą śmiercią długoletniego prezesa pelplińskiego oddziału ZKP Je-

228


rzego Henryka Demskiego, który zmarł w przeddzień uroczystości. Zdążył jeszcze uczestniczyć w przygotowaniach, opracował tekst modlitwy wiernych. Wszyscy uczestnicy tej uroczystości sprzed dziesięciu lat mieli świadomość, że zabrakło na niej najważniejszej osoby. Kogoś, kto przez długie lata, niestrudzenie i nie zważając na trudności, czynił dosłownie wszystko, aby pelplińscy regionaliści mieli sztandar, który skupiałby ich wokół działalności na rzecz małej Ojczyzny. Śp. Jerzy Henryk Demski był niestrudzonym orędownikiem Kociewia. Niestety, nie doczekał uroczystości, o którą tak bardzo zabiegał. Dodajmy na marginesie, że ostatnio w oddziale dojrzała myśl, aby zmodyfikować sztandar. Pojawi się na nim niebawem napis „Oddział Kociewski”. Coraz częściej mówi się również, aby – wzorem pocztów oddziałów kaszubskich – chorążego i panie z pocztu sztandarowego ubrać w stroje kociewskie. Każda obecność pelplińskich zrzeszeńców w kaszubskich oddziałach jest promocją Kociewia. Pelplinianie są widoczni na bardzo wielu wydarzeniach zrzeszeniowych, bardzo często z udziałem pocztu sztandarowego. Głównie są to rocznice powstania poszczególnych oddziałów (np. w 2016 roku byli w Gdańsku, Kartuzach, Brusach), ale także spotkania opłatkowe w zaprzyjaźnionych oddziałach (w Gdańsku i Kartuzach), uroczystości związane z osobami zasłużonymi dla Kaszub i Kociewia (np. odsłonięcia pomników: Bernarda Sychty w Sierakowicach w 2015 roku i Gerarda Labudy w Luzinie w 2016 r.). W listopadzie 2016 roku z radością uczestniczyli w uroczystości wręczenia sztandaru Oddziałowi Kociewskiemu w Zblewie. Przede wszystkim jednak współpracują – na różnych płaszczyznach – z Oddziałem Kociewskim w Tczewie (m.in. biorąc udział w Nadwiślańskich Spotkaniach Regionalnych). Zarząd Oddziału występował w latach ubiegłych wielokrotnie do różnych kapituł o wyróżnienia osób szczególnie zaangażowanych i zasłużonych dla Pelplina i Kociewia. W roku 2016 Nagrodą „Skra Ormuzdowa”, którą kolegium redakcyjne „Pomeranii” przyznaje osobom lub instytucjom i stowarzyszeniom za systematyczną działalność społeczną na rzecz lokalnych społeczności, wyróżniono m.in. zespół folklorystyczny „Modraki”, działający przy Zespole Kształcenia i Wychowania nr 1 w Pelplinie. W 2014 roku zespół ten był nominowany do nagrody „Kociewskiego Pióra”. 11 lutego 2016 roku w dostojnej Sali Mieszczańskiej Ratusza

229


Staromiejskiego w Gdańsku odbyła się podniosła uroczystość wręczenia nagród „Skra Ormuzdowa”. Była ona zapewne znaczącą cezurą w prawie dwudziestoletniej działalności „Modraków”. Warte podkreślenia jest to, że niektórzy członkowie Oddziału są przewodnikami po Katedrze i jednocześnie członkami Towarzystwa Miłośników Zabytków Pelplina. Ich praca (nie tylko przewodnicka) wpisuje się w promowanie Pelplina i Kociewia, promowanie idei małych Ojczyzn, co należy do statutowych zadań Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Inna specyfika Oddziału to organizowane ostatnio promocje książek związanych z dziejami Kociewia. W 2016 roku promowano m.in. książki Krzysztofa Kordy „Ks. ppłk Józef Wrycza. Biografia historyczna”, Kamili Thiel-Ornass i Danuty Thiel-Melerskiej „Rody pomorskie. Ornass i Thiel” i Przemysława Dakowicza „Afazja polska 2”. Ta ostatnia publikacja dotyczy m.in. zbrodni dokonanych przez hitlerowców w 1939 roku (pelplińska krwawa jesień, zbiorowe mordy w Szpęgawsku i Piaśnicy). W czasie zebrania sprawozdawczo-wyborczego we wrześniu 2016 roku wybrano nowe władze na kolejną kadencję. W skład zarządu weszli: Helena Świtała – skarbnik, Marzena Żmudzińska – wiceprezes, Elżbieta Wiśniewska i Mateusz Zieliński – członkowie oraz – piszący te słowa – Bogdan Wiśniewski jako prezes.

230


Wojciech Szramowski

Sprawozdanie toruńskiego oddziału ZKP za 2015 rok Po raz piętnasty w okresie bożonarodzeniowo-noworocznym, wspólnie z Komisją Historyczną Kujawsko-Pomorskiej Okręgowej Izby Lekarskiej w Toruniu, 19 stycznia, zorganizowane zostało spotkanie opłatkowe. W siedzibie Kujawsko-Pomorskiej Okręgowej Izby Lekarskiej w Toruniu członkowie toruńskiego oddziału ZKP wzięli udział w prelekcji dr. n. med. Janusza Czarneckiego pt. „Sławnych Polaków kondycja i zdrowie”, który promował też swoją książkę „Chłopiec z pociągu i inne opowiadania”. Spotkanie zakończyło się wspólnym śpiewaniem kolęd (także po kaszubsku) i poczęstunkiem. W zebraniu uczestniczyli m.in. goście z Oddziału ZKP w Bydgoszczy – Ryszard Tusk z małżonką.

Wspólne spotkanie opłatkowe z Komisją Historyczną Kujawsko-Pomorskiej Okręgowej Izby Lekarskiej w Toruniu (fot. W. Szramowski)

231


30 marca w Bibliotece Uniwersyteckiej w Toruniu odbyło się z kolei doroczne Walne Zebranie Sprawozdawcze Członków Oddziału ZKP w Toruniu. Na spotkaniu przyjęto sprawozdanie z działalności Zarządu w 2014 roku oraz wręczono legitymację członkowską ZKP Krystynie Stasiak. Na koniec zebrani wysłuchali ciekawego referatu doktorantki Agnieszki Laddach (UMK) „Historia miejscowości Wierzchucino zapisana w miejscach pamięci”. 11 maja odbyła się trzecia edycja Toruńskiego Kiermaszu Książki Regionalnej, która w Bibliotece Uniwersyteckiej w Toruniu zgromadziła rzesze uczestników. W ramach przygotowań do imprezy ułożono strategię PR, która pozwoliła z bardzo dobrymi rezultatami zrealizować cele Kiermaszu. Przygotowano też dla wystawców regulamin uczestnictwa w wydarzeniu. Uroczyste otwarcie imprezy, współorganizowanej z Biblioteką Uniwersytecką w Toruniu i ze wsparciem tamtejszego koła Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich, zaplanowano na godz. 12. Kiermasz był punktem kulminacyjnym odbywającego się rokrocznie cyklu imprez pn. Tydzień Bibliotek.

Tradycją oddziału jest organizowanie kiermaszy książki regionalnej (fot. P. Kurek)

W III Toruńskim Kiermaszu Książki Regionalnej wzięło udział 13 wystawców, a pojawiło się ich więcej niż w poprzedniej edycji. Byli to: Fundacja Generał Elżbiety Zawackiej, Instytut Pamięci Narodowej Oddział

232


w Gdańsku, Miejska Biblioteka Publiczna im. Aleksandra Skulteta w Tczewie, Miejska Biblioteka Publiczna w Tucholi, Muzeum Ziemi Dobrzyńskiej w Rypinie, Muzeum Ziemi Kujawskiej i Dobrzyńskiej we Włocławku, Oficyna Wydawnicza „Retman” z Dąbrówna, SOP Oświatowiec w Toruniu, Towarzystwo Miłośników Torunia, Towarzystwo Naukowe w Toruniu, Wydawnictwo Naukowe UMK, Wydawnictwo „Region” i Wydawnictwo Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Obecnych było także kilku autorów oferowanych książek. Żywa dyskusja zrodziła się podczas Debaty Pomorskiej „Toruń – czy to jeszcze Pomorze?” z udziałem wicemarszałka Senatu RP Jana Wyrowińskiego i prof. Kujawsko-Pomorskiej Szkoły Wyższej w Bydgoszczy Janusza Kutty. Zdecydowanie przeważyło zdanie, że w świadomości dużej części mieszkańców Torunia miasto to jest częścią Pomorza. Burzliwa dyskusja na temat miejsca pochówku Mikołaja Kopernika toczyła się podczas towarzyszącego Kiermaszowi spotkania autorskiego z prof. Teresą Borawską i dr. Henrykiem Rietzem. Podczas wydarzenia rozdawane były ulotki z pro-

Sesja podczas III Toruńskiego Kiermaszu Książki Regionalnej (fot. P. Kurek)

gramem imprez towarzyszących, z których ostatnią, zamykającą Kiermasz, był wykład prof. Jarosława Dumanowskiego pt. „Ciastko, piwo i musztarda. Tajemnice historii piernika” połączony z degustacją. Podczas imprezy

233


można było też obejrzeć wystawę książek kucharskich ze zbiorów Biblioteki Uniwersyteckiej w Toruniu. Cała impreza zakończyła się o godz. 17. Osobom uczestniczącym w Kiermaszu, które wypełniły ankiety na jego temat oceny organizatorzy rozdali 50 płyt z muzyką rockową i 30 egzemplarzy najnowszego numeru czasopisma „Teki Kociewskie”. Według przeprowadzonej ankiety trzecia edycja Kiermaszu przyciągnęła 70% nowych uczestników. III Toruński Kiermasz Książki Regionalnej bardzo dobrze lub dobrze oceniło 88% ankietowanych, obecnych na wydarzeniu. Uczestnicy Kiermaszu najlepiej ocenili ofertę wydawców (78%), następnie imprezy towarzyszące (48%) oraz organizację kiermaszu (46%). Udział w kolejnej edycji Toruńskiego Kiermaszu Książki Regionalnej zadeklarowało 90% osób, które wypełniły ankiety podczas trwania trzeciej jego odsłony. Imprezę pozytywnie ocenili również wystawcy. Relacja z III Toruńskiego Kiermaszu Książki Regionalnej ukazała się m.in. w programie informacyjnym Aktualności Toruńskie w TVK Toruń i w toruńskich Nowościach, na portalach tucholskich i tczewskich oraz na stronie portalu księgarskiego (autorzy 365) oraz kaszubi.pl. Wydarzenie zostało częściowo dofinansowane ze środków uzyskanych przez Zarząd Oddziału od Wydziału Kultury Urzędu Miasta Torunia. 27 czerwca miało miejsce po raz pierwszy w Toruniu spotkanie Zespołu Kociewsko-Nadwiślańskiego Rady Naczelnej Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Dla przypomnienia, jedyne dotąd toruńskie obrady Rady Naczelnej ZKP (wówczas z udziałem głównych władz Zrzeszenia) obyły się 5 grudnia 2009 roku, przy okazji odsłonięcia tablicy poświęconej Lechowi Bądkowskiemu. W czerwcu 2015 roku do Torunia przybyli przedstawiciele oddziałów miejskich położonych wzdłuż Wisły – Tczewa, Grudziądza i Bydgoszczy. Oddział toruński reprezentowali prezes Michał Targowski i wiceprezes Wojciech Szramowski. Spotkanie rozpoczęło się zwiedzaniem toruńskiej Starówki, po której przybyłych oprowadziła członkini oddziału toruńskiego Hanna Giełdon-Szramowska. Następnie po przeniesieniu się działaczy do budynku Biblioteki Uniwersyteckiej w Toruniu zaznajomili się oni z bogatymi zbiorami Czytelni Pomorzoznawczej, które w zajmujący sposób przybliżyła kierownik Pracowni Pomorzoznawczej Urszula Zaborska. Właściwe obrady Zespołu rozpoczęły się o godz. 12, a działalność poszczególnych oddziałów scharakteryzowali – toruńskiego Michał

234


Spotkanie Zespołu Kociewsko-Nadwiślańskiego Rady Naczelnej Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego (Fot. W. Szramowski)

Targowski, bydgoskiego – prof. Maria Pająkowska-Kensik, grudziądzkiego – Jarosław Loewenau, a tczewskiego – Michał Kargul. Po żywej dyskusji ustalono, że na następnym zebraniu Zespołu oddziały dokonają wyboru wspólnej inicjatywy do realizacji w 2016 roku. Postulowano także potrzebę organizacji osobnych warsztatów liderów oddziałów pozakaszubskich. W celu zacieśnienia współpracy z sąsiednimi oddziałami ZKP, 3 października, Wojciech Szramowski wziął udział w debacie poświęconej skutkom podziału administracyjnego z 1998 roku. Debata zorganizowana w ramach IX Nadwiślańskich Spotkań Regionalnych miała miejsce w Powiatowej i Miejskiej Bibliotece w Gniewie, gdzie zgromadzili się przedstawiciele oddziałów zaangażowanych w prace Zespołu Kociewsko-Nadwiślańskiego Rady Naczelnej Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. W bardzo interesującej dyskusji głos zabrali regionaliści z Gdańska, Gniewu, Tczewa, Sztumu, Pelplina, Torunia i Bydgoszczy. Podczas spotkania wyłonił się także zarys projektu wspólnej wystawy prezentującej działalność oddziałów pozakaszubskich, w związku z przypadającymi w 2016 roku obchodami 60-lecia Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. 23 listopada Wojciech Szramowski reprezentował Zarząd Oddziału na jubileuszu prof. Janusza Tandeckiego, w latach osiemdziesiątych XX wieku

235


Uczestników II Turnieju Czarnej Baśki o Puchar Kopernika powitali: (od lewej) radny powiatu toruńskiego – Dariusz Meller, wiceburmistrz Miasta Chełmży – Marek Kuffel, członek Zarządu Powiatu Toruńskiego – Wiesław Kazaniecki i Michał Targowski, prezes toruńskiego oddziału Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego (fot. P. Rybacki)

prezesa naszego oddziału oraz działacza ówczesnej opozycji. Przedstawiciel Oddziału wręczył prof. Tandeckiemu okolicznościową wiązankę kwiatów. Jubilat w swoim wystąpieniu wspomniał m.in. o związkach łączących go z toruńskim Oddziałem ZKP. 27 listopada Antoni Stark reprezentował oddział toruński na V Kongresie Kociewskim w Tczewie. Brał on udział w bardzo interesującej sesji naukowej „Polska regionalna – mowa – kultura – edukacja”, która zgromadziła naukowców z ośmiu ośrodków akademickich. 29 listopada odbyła się druga edycja „Turnieju Czarnej Baśki o Puchar Kopernika”, który jest organizowany wspólnie przez toruński oddział ZKP i Klub AS PIK działający przy Chełmżyńskim Ośrodku Kultury. Nasz oddział przekazał nagrody książkowe dla zwycięzców turnieju, pozyskane od Fundacji Generał Elżbiety Zawackiej w Toruniu oraz Zarządu Głównego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Gdańsku. W uroczystości otwarcia Turnieju wziął udział prezes oddziału Michał Targowski.

236


Michał Kargul

Kronika Oddziału Kociewskiego ZKP w Tczewie w 2016 roku Promocja „Tek Kociewskich” w Gniewie Rok 2016 tradycyjnie zainaugurowaliśmy sesją hallerowską w Gniewie, gdzie na zaproszenie tamtejszej biblioteki, 27 stycznia, promowaliśmy najnowszy, dziewiąty zeszyt „Tek Kociewskich”. Obok „Tek” promowany był także najnowszy numer „Kociewskiego Magazynu Regionalnego”, zaś Marcin Kłodziński, doktorant UG, wygłosił prelekcję na temat powrotu Pomorza do Tczewa.

Tczewska promocja czasopism regionalnych Kolejna promocja „Tek” miała miejsce w Tczewie. Wraz z tczewską Miejską Biblioteką Publiczną promocję najnowszych „Tek” połączyliśmy

Pierwszą nagrodę „Tek Kociewskich” otrzymał Zenon Drewa (fot. J. Cherek)

237


z okazaniem najnowszego numeru „Kociewskiego Magazynu Regionalnego”. Przy tej okazji, na podstawie decyzji Zarządu, pierwszą w historii nagrodę „Tek Kociewskich” wręczyliśmy Zenonowi Drewie. Tym wyróżnieniem chcieliśmy mu podziękować za pracę na rzecz Kociewia oraz wsparcie jakiego udzielał nam przy pracach nad naszym rocznikiem.

Spotkanie podsumowujące V Kongres Kociewski W Fabryce Sztuk pod koniec lutego zorganizowaliśmy spotkanie Społecznego Komitetu Organizacyjnego V Kongresu Kociewskiego, podsumowującego jego przygotowania i przebieg. W dyskusji dominowały oceny pozytywne, acz z różnymi zastrzeżeniami. Najważniejszym punktem były rozważania – co dalej z kongresem? Zebrani dość sceptycznie odnieśli się do pomysłu powołania nowego stowarzyszenia, które wzięłoby na swoje barki przygotowanie kolejnego kongresu. Uznano, że najpierw zastanowić się trzeba, czy może któreś z istniejących już regionalnych towarzystw nie podjęłoby się roli oficjalnego organizatora VI Kongresu. Na refleksję w tej sprawie zebrani dali sobie kilka miesięcy, by na kolejnym spotkaniu, w okolicach wakacji, spróbować podjąć już jakieś konkretniejsze ustalenia. Niestety mimo propozycji, by podyskutować o tej sprawie w sierpniu przy okazji spotkania przy ławeczce Landowskiego, tematu do końca roku nie podjęto.

VI Sesja Żuławska Tradycyjna sesja żuławska w 2016 roku przybrała charakter podróży studyjnej. Odbyła się ona 12 marca w sobotę, rozpoczynając się krótkim spotkaniem w Zespole Szkół w Suchym Dębie. Następnie uczestnicy pojechali do Krzywego Koła, gdzie mieli okazję zwiedzać dom podcieniowy i kościół. Kolejnymi punktami programu było zwiedzanie ruiny świątyni w Steblewie oraz wsi Wiślina, po której oprowadzał miejscowy pasjonat historii Jerzy Kornacki. W czasie podróży zebranym zaprezentowany został najnowszy zeszyt „Tek Kociewskich”. Sesję współorganizowaliśmy z suchodębskim Zespołem Szkół, tamtejszą gminą oraz Caritasem diecezji gdańskiej.

238


Promocje „Tek Kociewskich” W tym roku „Teki Kociewskie” promowaliśmy także w Pelplinie, przy okazji zebrania tamtejszego oddziału ZKP, w Sztumie, 16 marca, przy okazji prelekcji dr. Krzysztofa Kordy zorganizowanej przez Towarzystwo Miłośników Ziemi Sztumskiej oraz w Gdańsku. Tam, na zaproszenie prezesa Trójmiejskiego Klubu Kociewiaków Przemysława Kiliana, redaktor naczelny Michał Kargul promował najnowszy numer, 10 kwietnia, na spotkaniu TKK, w Ratuszu Staromiejskim. „Teki” przedstawione były także uczestnikom IV Toruńskiego Kiermaszu Książki Regionalne, który odbył się 9 maja w Bibliotece Uniwersytetu Mikołaja Kopernika.

Sesja popularnonaukowa w Opaleniu Kolejna impreza oddziałowa odbyła się 16 kwietnia. Koło ZKP w Opaleniu przygotowało jak zwykle bardzo ciekawą edycję sesji historycznych. W tegorocznej zebrani mogli oglądać spektakl teatru cienia pt. „Wiosenny zwiastun” oraz zapoznać się z treścią IX zeszytu „Tek Kociewskich”. Odbyła się też prelekcja Marka Kordowskiego nt. „Piaseczno jako ważny ośrodek kociewskiego regionalizmu na ziemi gniewskiej w XIX i XX wieku”.

II Areopag Pelpliński Reprezentacja oddziału wokatywnie wzięła udział także w II Areopagu Pelplińskim, który odbył się 24 i 25 kwietnia w tamtejszej bibliotece diecezjalnej. Wśród referentów byli działacze tczewskiego oddziału: doktorzy Michał Kargul i Krzysztof Korda. Tematem areopagu była zaś problematyka edukacji na Pomorzu.

Zebranie wyborcze koła ZKP w Opaleniu 23 maja odbyło się zebranie wyborcze Koła Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Opaleniu. Gościem spotkania był prezes oddziału tczewskiego Michał Kargul. Ustępujący przewodniczący Marek Kordowski przedstawił zebranym sprawozdanie z pierwszej trzyletniej kadencji istnienia opaleńskiej komórki ZKP. Po ciekawej dyskusji wybrano nowy trzyosobo-

239


wy zarząd. W jego skład weszli: Bogdan Olszewski jako przewodniczący, Zygmunt Rajkowski jako zastępca przewodniczącego oraz Zbigniew Kobalski jako skarbnik. W planie pracy przyjęto kontynuowanie dotychczasowych działań, a także przymierzenie się do powołania w Opaleniu samodzielnego oddziału Zrzeszenia.

Biblioteczne Spotkania Regionalne W tym roku zrealizowaliśmy projekt „Biblioteczne Spotkania Regionalne”, dofinansowany z funduszy samorządów Tczewa, Powiatu Tczewskiego, Województwa Pomorskiego oraz Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Projekt we współpracy z MBP składał się w sumie z kilkunastu działań, zainaugurowanych już 4 czerwca Nocą Bibliotek w tczewskiej książnicy. Wcześniej zaangażowaliśmy i przeszkoliliśmy wolontariuszy, którzy służyli nam wsparciem aż do końca roku. Sama Noc Bibliotek trwała od godziny 18 do 23 i w jej ramach w tczewskiej bibliotece gościli m.in. Roksana Jędrzejewska-Wróbel, Marek Fiedler i Marcin Mindykowski. Można było zakupić publikacje regionalnych wydawnictw, zwiedzić historyczny gmach biblioteki, posłuchać kociewskiej muzyki w wykonaniu zespołu „Frantówka” czy wziąć udział w jednym z kilku konkursów. Kolejnymi

Prof. Jowita Kęcińska-Kaczmarek z dr. Michałem Kargulem podczas Bibliotecznych Spotkań Regionalnych (fot. J. Cherek)

240


punktami były spotkania poświęcone poszczególnym regionom Pomorza. Jeszcze 13 czerwca o Krajnie opowiadała profesor Jowita Kęcińska-Kaczmarek. Kolejne spotkania odbyły się latem i jesienią.

Nowe władze oddziału W piątek 10 czerwca odbyło się zebranie walne oddziału. Zebrani zdecydowali, że z dniem pierwszego sierpnia urząd nowego prezesa oddziału obejmie kolega Tomasz Jagielski. Zaś wspierać go w nowym zarządzie będą: wiceprezesi Damian Kullas i Michał Kargul, sekretarz Henryk Laga, skarbnik Jacek Cherek oraz członkowie bezfunkcyjni Zygmunt Rajkowski, i Leszek Muszczyński. Szefostwo komisji rewizyjnej objął Jakub Borkowicz, a jej skład uzupełnili Kazimierz Ickiewicz oraz Piotr Lużyn. Delegatami na zjazd delegatów zostali natomiast Jan Kulas, Kazimierz Ickiewicz oraz Michał Kargul.

Walne zebranie oddziału i wybór nowych władz (fot. J. Cherek)

Kociewiacy u Landowskiego Pod koniec wakacji, 22 sierpnia, zorganizowaliśmy happening „Kociewiacy u Landowskiego”. Grupa kilkudziesięciu działaczy kociewskich przybyła pod tczewską ławeczkę, poświęconą Romanowi Landowskiemu,

241


Spotkanie przy ławeczce Landowskiego (fot. J. Cherek)

by wspólnie przypomnieć jego sylwetkę w kolejną rocznicę jego śmierci. Spotkanie zaszczyciła także rodzina kociewskiego pisarza. Wspólnie odśpiewano hymn kociewski oraz przybliżono dokonania bohatera spotkania. Następnie zebrani przeszli do Biblioteki Głównej, gdzie profesor Maria Pająkowska-Kensik wygłosiła prelekcję poświęconą literaturze kociewskiej. Oba wydarzenia odbywały się w ramach Bibliotecznych Spotkań Regionalnych.

Biblioteczne Spotkania Regionalne – wrześniowe spotkania z krainami Pomorza W ramach BSR wraz z tczewską biblioteką zorganizowaliśmy jeszcze trzy spotkania poświęcone kolejnym krainom Pomorza. Już 2 września w bibliotece gościliśmy profesora Daniela Kalinowskiego z Słupska, który opowiadał o Kaszubach, współczesnej literaturze kaszubskiej i związkach kaszubsko-kociewskich. Doktorantka etnologii Aleksandra Paprot, 19 września przybliżała nam Żuławy, zaś 23 września prezes Borowiackiego Towarzystwa Kulturalnego Maria Ollick opowiadała o Borach Tucholskich i ich kulturze oraz gwarze. Artykuły będące owocami wszystkich pięciu pomorskich spotkań zamieściliśmy w niniejszym zeszycie „Tek”.

242


Dr hab. Daniel Kalinowski, prof. Akademii Pomorskiej w Słupsku z dr. Krzysztofem Kordą (fot. J. Cherek)

X Nadwiślańskie Spotkania Regionalne Ponieważ tegoroczne NSR zostały wpisane w realizację projektu Spotkań Bibliotecznych, więc miały nieco nietypowy i wyjątkowo rozciągnięty w czasie charakter. Pierwszym ich punktem była debata w Opaleniu „Rola źródeł internetowych i bibliotek cyfrowych w badaniach regionalnych”,

Debata w Tczewie nt. roli bibliotek (fot. J. Cherek)

243


która odbyła się 1 października. Zgromadziła grono kociewskich regionalistów, dyskutujących nad rolą i znaczeniem materiałów historycznych dostępnych w Internecie. Była to jednocześnie swoista inauguracja portalu „Skarbnicy Kociewskiej”, który powstał także w tym roku, w ramach projektu Bibliotecznych Spotkań Regionalnych. Wiele spostrzeżeń i konkluzji jakie poruszano w debacie na pewno zostanie wykorzystane w dalszym rozwoju Skarbnicy. Druga odsłona NSR odbyła się 26 października w Tczewie, gdzie grono regionalistów i bibliotekarzy dyskutowało nad rolą bibliotek w działaniach regionalnych na Pomorzu. Dwa wiodące referaty z tego spotkania również publikujemy w niniejszym tomie. Następnego zaś dnia zorganizowaliśmy wieczór poetycki poświęcony twórczości księdza Franciszka Kameckiego i z jego udziałem. Wieczór, wzbogacony profesjonalną aktorską recytacją i oprawą muzyczną zgromadził tłumy miłośników poezji.

Spotkanie autorskie z poetą ks. Franciszkiem Kameckim (fot. J. Cherek)

Finałem X Spotkań była debata w Sztumie, poświęcona pomorskim czasopismom regionalnym. Choć frekwencja na niej odbiegała nieco od zainteresowanych poezją księdza Kameckiego, to spotkało się na niej stosunkowo spore grono przedstawicieli kociewskich i powiślańskich periodyków regionalnych, które spędziło ponad dwie godziny na rzeczowej dyskusji. Wstępną prelekcję Wawrzyńca Mocnego, mówiącą o treściach regionalnych w prasie oraz podsumowanie debaty pióra Krystiana Zdziennickiego, również można przeczytać w tym numerze „Tek”.

244


Spotkanie w Sztumie nt. pomorskich czasopism regionalnych (fot. J. Cherek)

Promocja książki o ks. ppłk Józefie Wryczy Krzysztof Korda

k s. pp łk

J Ó Z E F

W RYC Z A

B I O G R A F IA H I S T O RYC Z NA

(1884 – 1961)

Wydawnictwo ZKP wraz z Instytutem Kaszubskim w Gdańsku wydało doktorat byłego prezesa tczewskiego oddziału Krzysztofa Kordy pt. „Ks. ppłk Józef Wrycza (1984–1961). Biografia historyczna”. Pierwsza jej promocja odbyła się, przy współudziale naszego oddziału, 21 października w tczewskiej Fabryce Sztuk i zgromadziła ponad stuosobowy tłum. Do końca roku doktor Korda wziął udział w kolejnych kilkunastu spotkaniach autorskich na terenie całego Pomorza.

Międzyszkolny Kociewsko-Kaszubski Konkurs Regionalny „Moje miejsce na Ziemi – moja miejscowość, mój region” Także w ramach projektu Bibliotecznych Spotkań Regionalnych zorganizowaliśmy w tym roku konkurs skierowany do szkół. Zainicjowaliśmy go już we wrześniu. Najpierw wypromowaliśmy samą ideę, m.in. w czasie


Rajdu Rowerowego po Żuławach Gdańskich, a następnie został ogłoszony regulamin i warunki uczestnictwa. Zainteresowani mogli przesyłać swoje prace do 10 listopada. 14 listopada zebrało się Jury, któremu przewodniczył Jacek Cherek, i wyłoniło zwycięzców. Konkurs obejmował dwie kategorie: plastyczną skierowaną do uczniów szkół podstawowych oraz literacką dla uczniów szkół ponadpodstawowych. W kategorii plastycznej nadesłano ponad pięćdziesiąt prac, z czego 48 zakwalifikowano do konkursu. Wygrała praca Filipa Gierszewskiego z Zespołu Kształcenia i Wychowania w Rudnie, drugie miejsce zajęła Marta Mazur z Zespołu Szkół w Suchym Dębie, zaś trzecie Nella Konkel z Zespołu Szkół nr 2 w Pelplinie. Wyróżnienia natomiast zdobyli Patrycja Miotke z Zespołu Szkół w Suchym Dębie, Adam Dubiela ze Szkoły Podstawowej nr 11 w Tczewie oraz Mateusz Kawecki z Zespołu Szkół w Osiu. Do kategorii literackiej zakwalifikowano 14 prac. Pierwsze miejsce przyznano Maksymilianowi Frąckowiakowi z ZS w Suchym Dębie, drugie Patrycji Heinricht z tej samej szkoły, zaś trzecie Janowi Bocianowi z ZS w Osiu. Poza tym wyróżniono także prace Karoliny Rzepeckiej, Oliwii Brzozowskiej z Suchego Dębu, Anny Deinowskiej z Osia, a zwłaszcza Oliwii Tomasik. Nagrody zostały wręczone 20 grudnia, podczas otwarcia wystawy „Pomorze Nadwiślańskie” w filii tczewskiej biblioteki na osiedlu Suchostrzygi. Prace laureatów zaś publikujemy w niniejszym tomie.

Wystawa o regionalizmach znad Dolnej Wisły W ramach projektu Bibliotecznych Spotkań Regionalnych, we współpracy z wszystkimi nadwiślańskimi oddziałami ZKP z Pomorza, a więc z Torunia, Bydgoszczy, Grudziądza, Pelplina, Tczewa, Malborka, Pruszcza Gdańskiego i Gdańska, przygotowaliśmy wystawę pt. „Pomorze Nadwiślańskie – regionalizmy znad Dolnej Wisły”. Wystawa opracowana graficznie przez Lecha Zdrojewskiego, na podstawie scenariusza Michała Kargula, była prezentowana już w trakcie X NSR. Ze względów logistycznych oficjalnie została otwarta dopiero 20 grudnia, w Filii nr 2 Miejskiej Biblioteki Publicznej w Tczewie. W kolejnych tygodniach pokazywana ma być w innych filiach tczewskiej biblioteki, a następnie trafić do miejscowości, gdzie działają inne nadwiślańskie oddziały ZKP.


Na polu ogólnozrzeszeniowym Jesień 2016 roku była bogata w wydarzenia ogólnozrzeszeniowe, w których aktywny udział wzięli członkowie naszego oddziału. W sobotę, 29 października, w Gdańsku uroczyście obchodziliśmy sześćdziesięciolecie Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Po uroczystej mszy świętej odbyła się gala w Europejskim Centrum Solidarności. W jej trakcie specjalnymi dyplomami z okazji jubileuszu nagrodzeni zostali nasi zasłużeni członkowie: Kazimierz Ickiewicz, Krzysztof Korda oraz Jan Kulas.

Od góry: Działacze i sympatycy oddziału ZKP w Tczewie na gali 60-lecia Zrzeszenia, niżej: nagrodzeni dyplomem Krzysztof Korda i Krzysztof Kowalkowski (fot. J. Cherek)


Tydzień później, 6 listopada, uroczystość dwudziestopięciolecia obchodził bratni oddział kociewski ze Zblewa. Z tej okazji oddział, jako drugi na Kociewiu, przyjął własny sztandar. Gratulacje z tej okazji składali także tczewiacy, z byłymi prezesami Krzysztofem Kordą i Michałem Kargulem na czele.

Od góry: Gala z okazji 25-lecia oddziału kociewskiego ze Zblewa, niżej: wręczenie własnego sztandaru oddziału (fot. J. Cherek)


Od góry: prezes Tomasz Jagielski na XX Zjeździe Delegatów ZKP, niżej: Kazimierz Ickiewicz i Jan Kulas jako delegaci z Tczewa na tymże Zjeździe (fot. J. Cherek)

Prawie miesiąc później, 3 grudnia, odbył się XX Zjazd Delegatów ZKP. Wybrano nowego prezesa. Został nim profesor Edmund Wittbrodt, zgłoszony do wyborów m.in. przez delegatów z wszystkich pozakaszubskich oddziałów ZKP na Pomorzu, których reprezentował doktor Michał Kargul. W wyniku wyborów do Rady Naczelnej dostali się reprezentanci Kociewia: Maria Pająkowska-Kensik z Bydgoszczy, Bogdan Wiśniewski z Pelplina, Aleksander Swobodziński ze Zblewa oraz Michał Kargul i Jan Kulas z Tczewa.


Klub Studencki „Pomorania”, 13 grudnia 2016 roku, uhonorował jednego z naszych najstarszych stażem członków, profesora Kazimierza Ickiewicza Medalem Stolema. Doceniono w ten sposób jego osiągnięcia jako historyka, wychowawcy oraz społecznika. Kolega Kazimierz od lat jest członkiem Komisji Rewizyjnej Oddziału. Uroczystość wręczenia medalu odbyła się w Ratuszu Staromiejskim w Gdańsku.

Uroczystość wręczenia Medalu Stolema Kazimierzowi Ickiewiczowi (fot. Jacek Cherek)


Leszek Muszczyński, Tomasz Jagielski

Bałkańskim szlakiem Nocą z pokładu samolotu wybrzeże bułgarskie Morza Czarnego wygląda niczym nawleczone na złoty łańcuszek koraliki większych i mniejszych miejscowości. Możemy to zaobserwować jedynie w momencie zniżania się maszyny do lądowania. Budzi to zachwyt, zwłaszcza pośród turystów, którzy pierwszy raz lecą samolotem w te strony. Nadmorski port Burgas powitał nas ciepłym powietrzem. Zanim tłum podróżujących na wakacje polskich turystów opuścił terminal lotniskowy, spokojnie odczekaliśmy do ranka i wyruszyliśmy w miasto. Można dojechać do niego miejskim autobusem spod samego terminala. Burgas to czwarte pod względem wielkości, liczące 200 tysięcy mieszkańców, miasto nad Morzem Czarnym. W przewodnikach nie poświęca się mu wiele uwagi, chociaż można tutaj zobaczyć kilka ciekawych miejsc. Już w drodze z lotniska zwracają na siebie uwagę jeziora przymorskie, jak Burgaskie, Atanasowskie czy Mandreńsko. Na pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie opuszczonego terenu, na którym nie pływa żadna jednostka wodna i nie ma żywego ptaka. Jednak, jak nam mówiono, część wód z tych jezior stanowi rezerwuar wody pitnej dla miasta i okolic. Miasto nie sprawia wrażenia historycznego, chyba że za takowe uznać brak nowoczesnej infrastruktury transportowo-mieszkaniowej. Po ulicach jeżdżą marki różnorakich autobusów z minionej epoki, najczęściej produkcji niemieckiej, tureckiej. A w środku, zwyczajem wschodnim, bilety sprzedaje najczęściej konduktor w średnim i wyżej wieku, dzięki czemu sztucznie zmniejszono bezrobocie w tej sferze, no i człowiek ma jakieś zajęcie. W samym mieście na obrzeżach królują nieśmiertelne wieżowce, pamiętające jeszcze czasy Teodora Żiwkowa, w centrum zaś możemy zobaczyć więcej secesyjno-modernistycznych budynków, głównie z przełomu

251


XIX i pocz. XX wieku. Burgas nie jest starym miastem, gdyż powstało dopiero w XVIII wieku, na gruzach faktorii greckiej. Obecnie to port, ośrodek przemysłowy, głównie chemiczny, w mniejszym stopniu turystyczny. Większość turystów go prawie nie zwiedza, udając się zaraz do Słonecznego Brzegu lub Sozopola. Nam udało się trochę pozwiedzać miasto, wykąpać się w morzu i poleżeć na miejscowej plaży, przejść się po miejscowym parku nadmorskim, który w niemiłosierny upał stanowił doskonałe miejsce wypoczynku. W jego centrum możemy podziwiać pomniki różnych osób związanych z tym miastem. Pośród nich był i nasz Wieszcz, Adam Mickiewicz, którego popiersie można oglądać z powodu jego kilkumiesięcznego pobytu w tym miejscu w drodze do Konstantynopola. Nie zatrzymując się dłużej, warto wybrać się w dalszą podróż na południe, np. do Sozopola. To malowniczo położone nad zatoką historyczne miasteczko, liczące obecnie niespełna 5 tysięcy mieszkańców, kiedyś senna wioska rybacka przyciągająca artystów, latem zaś falę zwiedzających i wypoczywających na Bułgarskiej Riwierze turystów. Charakterystyczne wąskie uliczki, piętrowe domy, wysunięte górne kondygnacje i drzewa figowe w ogrodach sprawiają wrażenie jakby czas się zatrzymał. Stale obecna jest tutaj wielokulturowość, począwszy od czasów, kiedy Sozopol był grecką, a potem rzymską faktorią handlową, ze słynnym onegdaj pomnikiem Apollina, poprzez wpływy tureckie czasów nowożytnych, a skończywszy na słowiańskim osadnictwie z VII–VIII wieku. Spoza kramów zagadują nas tubylcy, pytając o nocleg lub też przekonując do kupna swoich towarów. Najczęściej sprzedają rękodzieło, pamiątki oraz inne wyroby. Przeciskając się pomiędzy turystami, nie można uniknąć zapachu bułgarskich potraw. Kuchnia bułgarska to w zasadzie skrzyżowanie wpływów słowiańskich z kuchnią śródziemnomorską, bałkańską oraz bliskowschodnią. Swoją obecność na tym terenie zawdzięcza ona głównie wpływom polityczno-kulturalnym. A że jedzenie to ważna rzecz dla tej kultury, niech zaświadczy fakt, że nazwa kraju pochodzi nie tylko od jednego z plemion stepowych pochodzenia turańskiego, który wdarł się do Europy znad stepów nadwołżańskich we wczesnym średniowieczu i osiadł pośród Słowian bałkańskich, lecz także od nazwy sztandarowego produktu, jakim jest jogurt, do którego produkcji używano w łacińskiej formule „Lactoba-

252


cillus bulgaricus”. Istotnie ten rodzaj produktu, nazwany tutaj kisielo mljako (skisłe mleko), powszechnie występuje na tym terenie i używany jest do szeregu sałatek, z których najpopularniejsza jest tzw. sałatka szopska. Dodawany jest do niej ser typu feta, przez co przypomina trochę sałatkę grecką. Do bułgarskich dań głównych zalicza się też gulasze, zarówno te wegetariańskie, jak i przygotowane na bazie jagnięciny, wołowiny, wieprzowiny, kurczaka czy mięsa koziego. W Bułgarii nie jest popularne smażenie w głębokim oleju, natomiast wiele potraw przygotowuje się na grillu. Często wykorzystuje się wieprzowinę, może być ona zmieszana z wołowiną lub kurczakiem. Popularne są także ryby. Natomiast wśród zup wyróżnilibyśmy zupę z soczewicy, rybne, pomidorowe z serem, z klopsikami wołowymi (topczeta) oraz coś w rodzaju naszego chłodnika, tyle że ogórkowy, zwany tarator. W ogóle wszystkie niemal zupy mają dodatek w nazwie czorba, przez to łatwiej zorientować się że to zupa, a nie główne danie. Pozostałością po kuchni tureckiej i perskiej są też obecne w pozostałej części Bałkanów: musaka, bakława, duvec. Używa się też dużo papryki i kapusty. Niektóre dania bułgarskie są podobne do polskich, jak: pileszka (rosół), sarmi (gołąbki) podawane w wigilię Bożego Narodzenia. Trudno w tym opisie pominąć sprawę napojów, głównie wina, piwa i słynną rakiję. Ta ostatnia to narodowy napój alkoholowy, należący do ciężkich trunków, ponad 40-procentowych, zrobiony najczęściej ze śliwek, winogron, brzoskwiń, generalnie południowych owoców. W zależności od regionu Bałkanów, ma swój lokalnych charakter i zbliżoną nazwę. Śmiało można powiedzieć, że to produkt bałkański, jak i bułgarski. Bardziej znane w Polsce wina bułgarskie nie różnią się specjalnie od pozostałych bałkańskich w bukiecie oraz jakości. Wymienilibyśmy Sophię, Kadarkę, Varnę. Natomiast piwa bułgarskie są znacznie słabsze od polskich i traktowane przeważnie jako napój gaszący pragnienie. Tradycyjnie, podobnie jak na całym wschodzie Europy, można je nabyć w dużych butelkach plastikowych. W tym miejscu wymieniłbym: Pirińsko, Zagorka, Burgasko, Kamenitzę. Sozopol, jak i cała Riwiera Bułgarska, stanowi wyjątkowy teren do wędrówek oraz malowniczy temat fotografii. Morze, wysokie wybrzeże, piaszczyste plaże, cumujące łódki, to wspólny mianownik wielu zdjęć.

253


Nocowaliśmy na miejscowym campingu, gdzie oprócz Polaków można było spotkać Niemców, Rosjan, Czechów oraz inne narodowości. Nie ukrywamy, że infrastruktura turystyczna w tym turystycznym kraju jest różnoraka pod względem standardów. W przypadku campingów mieliśmy wrażenie, że nie dorastają w stosunku do polskiej. Po pierwsze cena jest znacznie wyższa niż w Polsce, a wyposażenie nie do końca wystarczające. Owszem, jest podłączenie do prądu i nawet sklepik, ale ogólnie standard całości jest znacznie niższy. Sanitariaty nie zawsze czyste, brak placu zabaw dla dzieci, ławeczek, zadbanej zieleni. Można rzec, że to jedynie kawałek pola z plażą i to wszystko. Niedostatki warunków rekompensuje za to plaża. Campingów nad morzem jest niewiele. Zdaje się, że nawet Bułgarów na nich nie spotykaliśmy. Swoją drogą, dokąd oni jeżdżą na urlop? Na campingu w Złotych Piaskach sklepik był nieczynny, dopiero kierowniczka go otworzyła, ale produktów nie było zbyt wiele. Za to ładnie położona restauracja nad wybrzeżowym urwiskiem kusiła swoimi specjałami. Kolejnym punktem podróży był Nesebyr, miasto położone na niewielkim półwyspie na wybrzeżu Morza Czarnego. To 10-tysięczne miasteczko jest nadmorską perłą, jego położone na półwyspie Stare Miasto stanowi rezerwat archeologiczno-architektoniczny. Swoim wyglądem przypomina wcześniej opisany Sozopol, ale przyciąga większe rzesze turystów. Pełne uroku wąskie uliczki, dzielące wąskie posesje starych domów z charakterystycznymi wykuszami, oferują upragniony cień w spiekocie dnia. Wieczorem zaś uliczki wypełnione są turystami wypoczywającymi w kawiarenkach głośnych od różnych języków. Nie udało się nam wypatrzeć ani jednej polskiej restauracji oferującej nieśmiertelnego schabowego. Nasza podróż zbiegła się z finałami EURO, w których drużyna portugalska pokonała Francuzów. Nie wynik jednak był istotny, lecz samo zdarzenie, które oglądaliśmy w miejscowej restauracji. Było niewielu klientów, grupka małżeństw francuskich i dwie rosyjskie. Mecz oglądaliśmy na telebimie z wyłączoną fonią, bo klienci w ogóle nie przywiązywali wagi do tego wydarzenia. Być może dlatego, że mecz nie dotyczył już Rosjan ani Bułgarów. Nagle, popijając piwo Kamienicę za Kamienicą, utkwiliśmy wzrok w świecących na niebiesko butach nowobogackiego Rosjanina, które swoim kształtem przypominały mokasyny. Buty miał wyraźnie nieco za ciasne, a na szyi zwisała złota „keta”. Rosjanie wydawali się spokoj-

254


nie biesiadować, zajmując się najzwyczajniej sobą, a nas trapiło pytanie o profesję jaką reprezentują. Czy są z „pół światka” przestępczego, a tutaj, w Bułgarii piorą brudne pieniądze? Rosjan, mimo kryzysu i sankcji, spotykaliśmy całkiem sporo. Mają tutaj, podobnie jak inne narodowości, swoje apartamenty i jest dla nich stosunkowo tanio. Skoro mowa o mieszkaniach, to udało się nam podejrzeć, że ceny niektórych mieszkań są względnie tanie. Przykładowo kawalerkę w Neseberze można było nabyć już za 14–20 tysięcy euro. Problem oczywiście z utrzymaniem jej produktywnie przez cały rok. Mieszkaliśmy w wysłużonym bloku u pewnej starszej pani i nie przeszkadzała nam kwartira z czasów Teodora Żiwkowa. Babcia w starym telewizorze miała programy w różnych językach, w tym po polsku. Po pobycie w Neseberze udaliśmy się na pobrzeże, skąd popłynęliśmy statkiem do pobliskiego Słonecznego Brzegu. Ta turystyczna miejscowość zapewnia doskonałe warunki klimatyczne; słońce, czystą wodę, wydmy piaszczyste, sięgające czasem 20 m wysokości, nowoczesne hotele, bungalowy, campingi z 5 tysiącami miejsc, plażę o długości 6 km, płytkie morze, liczne wypożyczalnie sprzętu oraz trzy baseny dla dzieci. Latem odbywa się tu wiele festiwali. Wieczorem można pospacerować wzdłuż niemal 5-kilimetrowej promenady, od świętego Włada aż do Neseberu. Po drodze mijamy sklepiki, restauracje, dyskoteki, które oferują różne towary, od pamiątek począwszy, a skończywszy na sztuce ludowej. W pobliżu Słonecznego Brzegu można skorzystać z dwóch aquaparków lub wykąpać się w morzu. Woda w Morzu Czarnym jest oczywiście znacznie cieplejsza niż w Bałtyku i ma ładniejszy, lazurowy wygląd. Na plaży więcej opalających się aniżeli w wodzie. Pływają głównie młodzi i turyści z różnych rejonów świata. Sami Bułgarzy zdają się być wobec wody obojętni, pływać umie niewielu. Pomimo takich warunków klimatycznych i urokliwych miejsc, infrastruktura sportowo-rekreacyjna nie jest imponująca. Brakuje miejsc do czynnego wypoczynku, popularnych u nas „orlików”, placów gry czy zabaw. Kolejnym etapem podróży wzdłuż wybrzeża czarnomorskiego była Warna. Port, jak również centrum przemysłowe, kulturalne Bułgarii, liczące ponad 300 tysięcy mieszkańców. Analogicznie do Burgas posiada także wielowiekową przeszłość. Osadzone na fundamentach dawnej osady

255


greckiej Odessos z VI wieku p.n.e., a także później rzymskiego i bizantyńskiego miasta, które opanowali Słowianie w VII wieku. Ślady dawnej przeszłości można obejrzeć w centrum miasta, gdzie znajdują się pozostałości budowli rzymskich i bizantyńskich fortyfikacji. Nad miastem góruje Sobór Zaśnięcia Matki Boskiej, a w centrum Starego Miasta zachowały się kamienice z przełomu XIX i pocz. XX wieku. Nadmorska promenada prowadzi nas wzdłuż parku aż nad samo morze. Nad jego brzegami możemy podziwiać teatr oraz słynne delfinarium, w którym szkoli się delfiny czarnomorskie. Naszą uwagę jednak przykuło oddalone w pewnej odległości od centrum mauzoleum poświęcone królowi polsko-węgierskiemu Władysławowi III Warneńczykowi. Jest to postać ważna dla trzech narodów, gdyż tutaj właśnie, u podnóża Warny, przegrał on 10 listopada 1444 roku słynną bitwę z sułtanem osmańskim Muradem II. Stało się tak głównie z powodu zdrady floty weneckiej, przekupionej przez Turków oraz niedotrzymania obietnicy danej mu przez legata papieskiego Cesariniego, w sprawie wsparcia wyprawy posiłkami floty weneckiej i burgundzkiej. Władysław zerwał poprzedni 10-letni rozejm i rzucił się w kierunku Bosforu. Jednakże wskutek okrążenia go przez wojska tureckie został pobity. Młody, 20-letni król zginął na polu bitwy. Według niektórych relacji, głowę polskiego króla sułtan turecki przechowywał jako trofeum wojenne w garnku z miodem przez wiele lat. Nigdy nie odnaleziono ciała monarchy, dlatego szerzyły się opowieści o jego cudownym ocaleniu. Władysław stał się bohaterem walk o wolność Bułgarii i innych ludów bałkańskich, za co Bułgarzy upamiętnili go symbolicznym mauzoleum oraz nazwami placów i ulic na jego cześć. Nam niestety nie udało się wejść do środka, gdyż muzea w tym kraju są zamknięte nie tylko w poniedziałek, lecz również we wtorek. W dalszej części podróży udaliśmy się w kierunku granicy rumuńskiej, zatrzymując się na campingu pod Złotymi Piaskami, drugim najbardziej znanym i popularnym bułgarskim kurortem nad Morzem Czarnym. Z trudnością udało nam się przedostać autostopem i autobusem do granicy rumuńskiej, do której mieliśmy ponad 70 km. Niestety nie można było dotrzeć do niej w miarę szybko i zmuszeni zostaliśmy do skokowego poruszania się, przenosząc się z miasta do miasta. Najpierw dotarliśmy do Albeny, a potem do Bałczika. Uciekł nam autobus, więc w Bałcziku zro-

256


biliśmy postój. W Bałcziku, niedaleko Warny, znajduje się piękny ogród botaniczny oraz imponujący pałac Euxinograd z XVIII wieku, który swoją architekturą i wystrojem w niczym nie ustępuje pałacom we Francji czy Wiedniu. Wybudowano go w stylu przypominającym francuskie château, jako letnią rezydencję carskiej rodziny. Czekając na przystanku w drodze do granicy, zmuszeni byliśmy pojechać do Kavarny, gdyż nie było dalszego połączenia, nie mówiąc już o rozkładzie jazdy. Miejscowi podawali przybliżone czasy odjazdów marszrutek, więc nie do końca było wiadomo, kiedy przyjedzie bus. W oczekiwaniu na środek transportu nasze zdziwienie wzbudziły oklejone nekrologami przystanki autobusowe. Niektóre z nich wisiały dosyć długo, inne były zdarte, a jeszcze inne zupełnie nowe. Okazało się, że nekrologi rozwieszają firmy pogrzebowe, które za dodatkową opłatą oklejają nekrologami całe przystanki, od wewnątrz i zewnątrz. Wygląda to okropnie i przygnębiająco, z drugiej strony świadczy o niezwykłej pamięci zmarłych mieszkańców. I, bynajmniej, wcale nie zapowiada nieszczęść w podróży. Wreszcie po godzinie zjawił się autobus i mogliśmy ruszyć w kierunku Kavarny. Jednemu z nas skończyły się bułgarskie lewa, więc zmuszony był do wymiany pieniędzy w miejscowym banku. Był zdziwiony, że na oficjalną wymianę pieniędzy czeka zbyt długo i dostał przy tym niepotrzebną ilość papierków. Bułgarski lew jest bowiem sztucznie wzmacniany, przez co jeden lew jest wart dwa złote. Ceny towarów i usług są natomiast podobne do naszych, a nawet niektóre z nich niższe. Po krótkiej przerwie, bo czas naglił, chociaż i tutaj można było pójść na plażę lub zwiedzić rezerwat przyrody oraz samo miasto, udaliśmy się w stronę niedużego miasteczka Szabła. To tutaj miało miejsce trzęsieni ziemi w grudniu 2012 roku. Tam też okazało się, że mamy ostatnią marszrutkę do miejscowości Durankułak, która znajduje się przy granicy z Rumunią. Zdążyliśmy minąć się jeszcze z parą polskich studentów z gdańskiej politechniki, którzy jechali w przeciwną stronę, do Warny, po czym dojechaliśmy do ostatniej miejscowości w Bułgarii, czyli Durankułak. Samo miasteczko, chociaż niewielkie, robi przygnębiające wrażenie, mimo że stanowi miejsce turystyczne. Leży w odległości 4 km od morza i 5 km od granicy rumuńskiej. Jego dodatkową atrakcją jest duże jezioro przymorskie, czyli liman, miejsce postoju 260 gatunków ptaków, w tym tych częściowo zagrożonych.

257


W Durankułak okazało się jednak, że nie ma transportu do granicy, więc podjęliśmy decyzję o autostopie. Wyszliśmy poza miejscowość i gdy wydawało się, że zmuszeni będziemy pójść na piechotę w stronę przejścia granicznego, zatrzymał się pewien emeryt, który wracał do Rumunii, do Mamai. W rozmowie przyznał, że jest wojskowym emerytem, o wysokiej emeryturze, który korzystając z granicy, ubezpiecza samochód w Bułgarii i sam jeszcze dodatkowo zarabia. Sam był pół-Rumunem a pół-Rosjaninem. Chwalił się nawet, że chodził we wczesnym dzieciństwie do rosyjskiej szkoły, a potem już do rumuńskiej. Z ironią wypowiadał się o rzekomej biedzie bułgarskiej i tamtejszych służbach, niejako wychwalając swoją rumuńską, po przepracowaniu lat dostaje według niego ok. 1000 euro. Zastanawiało nas, czy gościu nie pracował czasem w rumuńskiej służbie specjalnej, zwanej „Securitate”. W nagrodę za podwiezienie dostał od nas gadżety promujące Tczew. Na granicy obu państw niebędących w strefie Schengen musieliśmy tylko formalnie okazać paszporty. Całość nie trwała więcej niż 5–10 min, po czym wjechaliśmy do Rumunii, pozostawiając na drugim pasie kolejki Mołdawian i Ukraińców. Rumuński emeryt wysadził nas w pierwszej letniskowej miejscowości po rumuńskiej stronie Vama Veche. Można rzec, że ta nietypowa wioska rumuńskiego wybrzeża, to nasze Mielno, czyli „mekka” tamtejszej młodzieży. W zasadzie nie ma tam nic do zwiedzania, bo to dawna wioska rybacka. Warto jedynie wieczorem zabawić się pośród bud i małych pensjonatów. Rumunia ku naszemu zdziwieniu okazała się trochę bogatsza niż Bułgaria, sprawiła lepsze wrażenie. Miasta i prowincje bardziej zadbane od bułgarskich. Jest tutaj nieco drożej, bo i sam lej, chociaż prawie tak silny jak złotówka (przelicznik niemal 1:1), sprawia wrażenie nawet estetycznie wartościowszego od lewa. Ceny nieco wyższe od polskich, w niektórych przypadkach nawet 20–30%. Tymczasem młodzież rumuńska, pomimo okolicznych dyskotek i atrakcji, wcale nie okupowała pubów i restauracyjek, a masowo gromadziła się na plaży, gdzie słuchała i tańczyła w rytm „rąbanki” wydobywającej się z plażowych głośników, pijąc przy tym alkohol, głównie piwo Cius, Ursus i Bucegi, zakupiony w sklepach, właśnie ze względów oszczędnościowych. Vama Veche to jedyne takie miejsce na Riwierze rumuńskiej, gdzie może się ona bawić jak chce, stąd

258


często określane jest jako hipsterskie. Nie różni się ona specjalnie od odległych zaledwie o 2 km plaż bułgarskich, poza jednym faktem, o którym za chwilę. Jedynie tylko obcokrajowców jest mało i mniej jest rozreklamowana. Sąsiednia Mamaja przypomina bardziej Słoneczny Brzeg i jest bardziej kurortowa niż pozostałe miejsca. To co różni obie plaże, to zjawisko mieszania plaży dla naturystów z tymi dla „tekstylnych”. Nie mam obiekcji w tym względzie – mężczyzna może być ubrany, a kobieta rozebrana lub odwrotnie – nie przeszkadza. Jednakże wszędzie indziej mamy do czynienia z jasnym rozgraniczeniem plaż, tutaj tego nie ma. Wygląda to dziwnie, ale można się przyzwyczaić. Po krótkim pobycie na campingu w Vama Veche pojechaliśmy autobusem w stronę Konstancy. Miasto leżące nad Morzem Czarnym jest jednym z największych w Rumunii i liczy 280 tysięcy mieszkańców. Podobnie jak inne czarnomorskie miasta, także i ono ma historyczną grecką i rzymską przeszłość, co daje się z łatwością dostrzec w terenie. Chociażby w największej dzielnicy Tomis, pierwotnej części miasta. Natomiast Konstanca to nazwa dzielnicy poświęconej siostrze cesarza bizantyńskiego Konstantyna. Z miastem związana jest też osoba samego Owidiusza, który przebywał tutaj, w ówczesnym Tomis, na wygnaniu. W XIV wieku miasto zajęli Turcy, co trwało nieprzerwanie aż do roku 1878, kiedy to Północna Dobrudża uzyskała niepodległość, przypadając Rumunii. Obecnie można zobaczyć takie miejsca, jak Stare Miasto z Placem Owidiusza, przy którym znajduje się dawny ratusz, obecnie muzeum, meczet. Poniżej promenady znajduje się park, dawne kasyno, katedra prawosławna, synagoga, port, a ma północy kurort morski Mamaja. Trzeba przyznać, że Konstanca to na swój sposób magiczne miasto ludzi otwartych, na każdym kroku może spotkać cię coś ciekawego. Nam udało się spotkać najpierw Polaka, który miał stłuczkę z pewnym Rumunem i w gorączkowy sposób narzekał na ich nieodpowiedzialną, brawurową jazdę. To on przypadkiem pokazał nam drogę do centrum, a my mu do dworca kolejowego. Samochód miał skasowany i dodatkowo dużo formalności związanych z tłumaczeniem i ubezpieczeniem. A potem w miejscowym barze wdaliśmy się w dyskusję z dwoma starszymi Rumunami. Jeden z nich, bardziej elokwentny, po angielsku opowiadał o historii Rumunii i Polski. Poruszyła nas zwłaszcza historia rumuńskiego poety George

259


Enescu, który został prawdopodobnie zamordowany w 1955 roku, umarł w niejasnych okolicznościach w Paryżu. Dziadek stwierdził jakoby został on otruty przez obce służby. Drugi z kolei wychwalał gen. Antonescu, dyktatora i głównodowodzącego armią rumuńską sprzymierzoną z Hitlerem w walce przeciwko Rosji. Jak przystało na prawdziwych Rumunów, obydwoje byli antyrosyjscy. Dyskusja ciągnęła się długo i gdyby nie mecz mołdawskiej Jassy z Hajdukiem Split, który zakończył się niespodziewaną wygraną drużyny mołdawskiej w eliminacji do Ligi Mistrzów, co większość przyjęła z radością, to rozmowie nie byłoby końca. Zmęczeni, z trudem dotarliśmy do hotelu o wdzięcznej nazwie „Tineretului”, czyli młodzież, pamiętający czasy Ceasescu. Z Konstancą wiąże się również pewien polski wątek historyczny. Mianowicie, to do tutejszego portu ewakuowano we wrześniu 1939 roku polskie złoto w okresie II wojny światowej, najpierw przez granicę polsko-rumuńską w Śniatyniu, a potem pociągiem do portu w Konstancy. Stąd brytyjski tankowiec „Eocene” przewiózł 11 ton polskiego złota do Istambułu, a potem do Bejrutu. Niemcy próbowali je przejąć w Rumunii, stosując naciski na rząd rumuński, ale tenże się nie ugiął i nie wydał polskiego skarbu Niemcom. Próżno dzisiaj szukać śladów tamtejszego miejsca, ale w sferze mentalno-historycznej Polaków to ważne miejsce w Rumunii, tak jak pozostałe miejsca internowania polskich żołnierzy w tym kraju czy polskie wioski na Bukowinie. Pożegnanie z Konstancą było także pożegnaniem z Morzem Czarnym. Z żalem trzeba było opuścić stolicę regionu Dobrudża, niezwykle wielokulturowego oraz stepowo-wybrzeżowego, gdyż czekał na nas kolejny cel, jakim była naddunajska Tulcza. To niecałe 100-tysięczne miasto jest potocznie nazwane „bramą delty Dunaju”. Jest to bowiem obszar drugiej co do wielkości delty rzecznej, obejmującej swoim zasięgiem około 3,5 tysiąca km. Na tym rzadkim i bardzo ciekawym terenie ma swoje legowisko 1200 gatunków roślin, 300 gatunków zwierząt (do najbardziej znanych należą pelikany) oraz 85 rodzajów ryb słodkowodnych. Całość obszaru wpisana jest na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Jej początek znajduje się na wysokości, skąd Dunaj rozwidla się na trzy główne ramiona. Są to Kilia, Sulina i Święty Jerzy, wpadające do Morza Czarnego. Podróżowanie na tym terenie jest bardzo utrudnione, do niektórych miejsc można dotrzeć jedynie łodzią.

260


Nad wodospadem, Ukraina (fot. ze zbioru autorรณw)

261


Od razu wyczuwa się atmosferę miasta leżącego nad wodą. Chociaż zjawiliśmy się tam wczesnym popołudniem, to nie udało nam się złapać transportu. Publiczne środki komunikacji wodnej wyruszyły już rankiem. Za to mogliśmy liczyć na transport prywatny, który oferował krótsze wycieczki po delcie za 100 euro wraz z noclegiem. Trochę nas to zasmuciło, aby móc zobaczyć deltę trzeba było przenocować i kolejnego dnia wypłynąć, a my nie mieliśmy na to czasu, więc jeszcze tego samego dnia marszrutką pojechaliśmy w stronę Bukaresztu. Do stolicy dotarliśmy tego samego dnia wieczorem. Bukareszt nawet w świetle wieczoru nie sprawia ciekawego wrażenia. W dodatku wieczorem przy dworcu północnym przywitały nas panie lekkich obyczajów. Za dnia wygląda to znacznie lepiej, gdyż mieni się kolorami różnych stylów architektonicznych złożonych z zabudowy historycznej, socrealistycznej i nowoczesnej, odzwierciedlający historię miasta. Chociaż dzieje tego prawie 2-milionowego ośrodka mają swój historyczny rodowód, sięgający połowy XV wieku, to tak na dobrą sprawę dzieje miasta zaczęły się w latach sześćdziesiątych XIX wieku, kiedy to stało się ono stolicą kraju. Wówczas powstawały nowoczesne kamienice, po których został dzisiaj niewielki fragment. Znaczna część miasta została wyburzona na żądanie I sekretarza rumuńskiej partii komunistycznej Nicolae Ceaușescu (1965–1989). Dyktator miał bowiem wizję stworzenia nowoczesnego miasta socjalistycznego i burzył wszystko, co stare i stojące mu na przeszkodzie w realizacji jego marzeń. Pobudował za to komunałki i wieżowce, próbował ingerować w przyrodę, budując w Karpatach drogę transfogarską, niszczył mniejszości narodowe, eksperymentował na społeczeństwie rumuńskim. Jego obsesją było dojście wbrew Moskwie do komunizmu swoją prywatną drogą. Pamiątką po jego rządach jest ogromne gmaszysko, jeden z największych budynków świata. Dawny Dom Ludowy powstał po wyburzeniu 7 km kwartałów dzielnic i wyeksmitowaniu 40 tysięcy ludzi. Przy jego budowie pracowało 20 tysięcy robotników, spośród których część zginęła podczas budowy. Cały kompleks miał być częścią dzielnicy rządowej, dlatego obok niego znajduje się ciąg gmachów, obecnie ministerialnych. Całość założenia wieńczy długa na kilkaset metrów aleja wzorowana na paryskiej Champs-Élysées, dłuższa o kilka metrów od pierwowzoru francuskiego. Ceaușescu chciał, żeby Bukareszt został nie tylko „Paryżem Południa”, ale i „Moskwą Południa”.

262


Pałac nawiązuje do budynków neoklasysystycznych o charakterze eklektycznym. Łączna kubatura całego budynku wynosi 830 tysięcy mkw. Budynek podzielony jest na 3 części, każda z nich różni się przeznaczeniem. Pałac posiada około 1100 pomieszczeń, w 440 z nich mieszczą się biura, ponadto znajduje się tu 30 wielofunkcyjnych komnat (największa z nich ma 16 metrów wysokości i kubaturę 2200 m³), 4 restauracje, 3 biblioteki, dwa parkingi podziemne, jedna sala koncertowa. Pod ziemią jest jeszcze 12 kondygnacji. Wnętrza sal ozdobione są marmurami z Transylwanii, 3,5 tysiąca kryształowych żyrandoli. W pomieszczeniach wentylacja naturalna, gdyż Ceaușescu bał się zamachu na swoje życie. Jednym słowem pusty i okrutny budynek, wystaje jak wrzód na sumieniu i kościach narodu rumuńskiego. Nam pozwolono jeszcze wjechać na windę z przewodnikiem, skąd można obejrzeć widok na całe miasto i miejsce, z którego odleciał otoczony przez demonstrantów dyktator. Złapany później przez tzw. Trybunał Narodowy został rozstrzelany w grudniu 1989 roku przez rumuńską Służbę Bezpieczeństwa Securitate. Obecnie użytkowany jest jako siedziba senatu. A plany wobec niego miał miliarder amerykański Murdoch, który chciał urządzić tam kasyno oraz Michael Jackson, który również upatrzył to miejsce. No, ale wiadomo, pomylił Bukareszt z Budapesztem, za co go miasto nie polubiło i nie odwdzięczyło się mu niczym, jak tylko darmową reklamą miasta. Zastanawiające jest, że mając taki budynek w stolicy, niczym nasz Pałac Kultury w Warszawie, społeczeństwo rumuńskie nie zarabia na nim, tak jak można to uczynić. Wręcz odwrotnie, jeszcze się go wstydzi. W wewnątrz nie ma nawet wzmianki, gadżetu o dyktatorze. Za to młoda przewodniczka z lubością opowiada o nim, jakby dopiero co zmarł. To wypieranie swojej historii z podświadomości narodu powoduje, że do dzisiaj budzi kontrowersje. Chociażby przy wejściu do budynku w celu zwiedzania należy poddać się rygorystycznej, niemal jak na lotnisku, odprawie biletowo-kontrolnej. Zastanawia to, bo w niewielu miejscach zachowuje się tak rygorystyczne środki ostrożności. Niemniej jednak warto odwiedzić ten przybytek minionego okresu i zobaczyć, jaką potęgą miało „słońce Karpat”, jak lubił mówić o sobie Ceaușescu. Współczesny Bukareszt nie różni się od pozostałych stolic w Europie. Tak więc są muzea, teatry, szkoły wyższe, parki, centra biznesowe, parki,

263


Czortków (Ukraina), w tle kościół św. Stanisława (fot. ze zbioru autorów)

264


metro. I te nieliczne zabytki, które świadczą o dawnej przeszłości, jak cerkwie, w tym katedra prawosławna, synagoga, rumuńskie Ateneum oraz Łuk Triumfalny. Wieczorem można posiedzieć na ulicy lub w restauracji na terenie niewielkiej Starówki, gdzie zwłaszcza wieczorem wylegają na ulice młodzi ludzi, by się zabawić. Nas spotkał na Starówce bukaresztańskiej pewien emerytowany – jak mówił – profesor filologii, który zaczepił nas celem finansowej pomocy, w zamian za pogawędkę na temat polskich poetów. Szczególnie upatrzył sobie Bolesława Prusa „Lalkę”, z której próbował nas egzaminować. Trudno wyrokować, czy był tym profesorem rzeczywiście, czy tylko udawał. A w swoim zanadrzu posiadał komplet środków do konwersacji, stosownie do zaczepionej przez niego nacji. Konkludując Rumunia, jak i sam Bukareszt, chociaż im jeszcze daleko do pełnego rozwoju, sprawiają lepsze wrażenie niż Bułgaria. Wydają się lepiej zarządzane, nieco bogatsze i bardziej zróżnicowane geograficznie. Jeśli chodzi o rumuńską kuchnię, to jest zbliżona do rumuńskiej. Tak więc mamy i czorby, pławy, gulasze, gołąbki. Różne rodzaje szaszłyków. Warto też dopowiedzieć, że Rumunia jest centrum mamałygi, czyli kaszki podawanej z różnymi dodatkami na zimno lub ciepło. W Siedmiogrodzie zaś dostrzegamy wpływy kulinarne niemieckie i węgierskie, natomiast w Mołdawii i na Bukowinie także ukraińskie. Podobnie rzecz ma się z napojami, o których już wcześniej pisaliśmy na przykładzie alkoholi ogólnobałkańskich, jak piwa, wina czy śliwowice. W dalszą drogę na północ do Siedmiogrodu (Transylwanii) udaliśmy się pociągiem z Bukaresztu przez Ploeszti, łańcuch Karpat z masywem Bucegi (najwyższe pasmo alpejskie w rumuńskich Karpatach o wysokości prawie 3 tys. m n.p.m.) do Braszowa. Z okna pociągu można podziwiać najpierw Nizinę Naddunajską, a potem Karpaty Południowe, by wjechać na Wyżynę Siedmiogrodzką. Karpaty stanowią bowiem nie tylko granicę klimatyczną, lecz również i cywilizacyjną. Wraz z przybyciem do Braszowa, powitały nas właśnie chłodne masy klimatyczne, a 30-stopniowe upały zostały w tyle. Zmienił się też krajobraz kulturowy, z tej strony bowiem zaczyna się lub kończy, jak kto woli, cywilizacja zachodnia. Siedmiogród zasiedlony Niemcami i Węgrami jest widoczny na ulicy Starego Miasta wyraźnie. To nieformalna stolica Węgrów rumuńskich, co widoczne było i słyszalne nawet na ulicy.

265


Braszów, założony w 1211 roku przez Krzyżaków, w średniowieczu był centrum wymiany między Półwyspem Bałkańskim, Mołdawią a Wołoszczyzną. To stąd król węgierski Andrzej II wypędził Zakon, który następnie w Ziemi Chełmińskiej osiedlił mazowiecki książę Konrad. Braszów jest głównym miastem Siedmiogrodu (rum. Transilvanii), historycznej krainy położonej na Wyżynie Siedmiogrodzkiej w centralnej Rumunii. W 1849 roku był oblegany przez wojska węgierskie Józefa Bema i do 1918 roku pozostał pod panowaniem węgierskim, potem Rumunii. W latach 1951–1961 miasto nazywało się Orașul Stalin (Miasto Stalina). W listopadzie 1987 roku w mieście doszło do protestów przeciwko komunistycznym władzom Rumunii. Protest został stłumiony jeszcze tego samego dnia przez „Securitate”. Miasto to ma swoje związki nie tylko z Pomorzem, lecz jest miejscem urodzenia Teodora Axentowicza, polskiego malarza i rysownika, profesora ASP w Krakowie. Całości tego prawie 300-tysięcznego miasta dopełnia fakt istnienia ścisłej średniowiecznej zabudowy wraz z kamieniczkami reprezentującymi różne style architektoniczne, sukiennice, ratusz, tzw. czarny kościół – jeden z najdalej na wschód położonych kościołów łacińskich. Kolejne związki z polską stanowi postać Jana Hontera, humanisty, teologa, drukarza. Studiował w Wiedniu i wykładał w Krakowie. Był nauczycielem Izabeli Jagiellonki. Otworzył drukarnię i gimnazjum, gorąco propagował protestantyzm w Siedmiogrodzie. Poza obrębem Starego Miasta wyrosło nowe, które nijak pasuje do całości starego. Wygląda to, podobnie jak w średniowieczu, kiedy to dwa światy żyły obok siebie – saski, w zamkniętej strukturze dawnego miasta oraz późniejszych Węgrów i Rumunów, którzy nie mieli wstępu do części saskiej. Wprost przeciwnie, wpływy zachodnie w tej części Rumunii mogliśmy odczuć na własnej skórze, kiedy to zamieszkaliśmy w pensjonacie o nazwie „Gabriel”. Takiej liczby zarządzeń i uwag pod adresem turystów nocujących w tym miejscu dawno nie widzieliśmy! Nie będziemy ich tutaj przytaczać w całości, wystarczy, że przywołamy: „Proszę po kąpaniu wytrzeć podłogę!”, „Panowie, proszę zamknąć po załatwionej potrzebie klapę od sedesu!” itd. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie stanowcza uwaga właścicielki pensjonatu w momencie przekroczenia progu domu, że mamy zaraz zdjąć buty i wyrecytowanie nam na pamięć niemal całego regulaminu. Całości przekazu towarzyszyło lekkie znudzenie, a nawet

266


zdziwienie, typu „czego tutaj chcecie?”. Takiego nastawienia do gości dawno nie widzieliśmy. Dlaczego komuś takiemu nastrojach chce się prowadzić pensjonat w miejscu turystycznym?! Nazajutrz trzeba było dalej ruszyć w drogę, gdyż czekała nas dłuższa przeprawa ze środkowej Rumunii aż na północ, do stolicy rumuńskiej Bukowiny – Suczawy. Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że tak długą trasę mamy pokonać nie wygodnym autobusem, lecz większym mikrobusem. Już od rana na dworcu na autobus był taki tłok, że praktycznie nie było miejsca. Jeden z nas zajął miejsce w środku, a drugi usiadł obok kierowcy, na poduszce, tak ruszyliśmy w kierunku Mołdawii. Niewiele jednak brakowało, abyśmy tego dnia w ogóle nie wyruszyli z Braszowa. Grupa staruszek z torbami tak długo nadawała kierowcy, by je zabrał, lamenty, jęki: „weź nas, panie, nie możemy tutaj zostać, to jedyny autobus!”. W końcu kierowca uległ lamentującym staruszkom i pozwolił wsiąść. Zapewne nie jechały daleko, my zaś do Suczawy aż sześć godzin. Natomiast nie załapała się na jazdę młoda dziewczyna, której kierowca nie uległ. W końcu zalała się łzami. A co mu przeszkadzało, zapewne przepisy, a szkoda, bo już na pierwszym przystanku ubyło trochę ludzi. Wyruszyliśmy z Siedmiogrodu, mijając wioski węgierskie ciągnące się aż do wschodnich Karpat. Po pokonaniu gór wjechaliśmy na Wyżynę Mołdawską. Czekał nas całkowity powrót do wschodniej cywilizacji w kulturze i przyrodzie. Przy wjeździe do Mołdawii przestało padać. Na pierwszym postoju popas i mijanka z kursami przeciwnymi do naszego. Zawsze pełno ludzi (swoją drogą, dokąd ci ludzie w dniu pracy jeżdżą po tyle kilometrów?). Za oknem na polach mnóstwo słonecznika. Wrażenie, jakby słonecznik i kukurydza to jedyne rośliny, które sadzono na polach rumuńskich. Po drodze mijamy większe miasta, Roman, Bacău . Po południu docieramy do Suczawy. Suczawa to 100-tysięczne historyczne miasto, dawna stolica Mołdawii, a ściślej południowej Bukowiny. Ośrodek kultury polskiej Polaków bukowińskich, gdzie mieszka ok. 250 Polaków. Dodatkowo na północy od miasta znajduje się kilka polskich wiosek. W mieście znajduje się twierdza, pamiętająca czasy Stefana Wielkiego i Jana Olbrachta, z końca XV wieku, kiedy to próbował on osadzić na tronie hospodarskim swojego brata Zygmunta. Suczawę zdobył Jan III Sobieski, przepędzając stąd Turków. Można

267


tu podziwiać jeszcze cerkwie, z najbardziej okazałą Narodzin św. Jana Chrzciciela z 1642 roku. Po kilkugodzinnym pobycie w Suczawie, czekała nas już ukraińska marszrutka z Suczawy do Czerniowiec na Ukrainie. Na granicy rumuńsko-ukraińskiej pojawiliśmy się szybko, jednak czas oczekiwania był nieznany. Tradycyjnie nic się nie zmienia, nadal trzeba czekać. Nam udało się przejechać ją stosunkowo szybko, bo po ok. 2 godzinach. Miejscowy kierowca, wie co robić, chociaż czekaliśmy na stronie ukraińskiej, zapewne w celu odpalenia tzw. chabara, czyli „łapówki” po polsku, i droga wolna. Do Czerniowiec nie jest daleko, ale droga od razu daje odczuć, gdzie jesteśmy. Mimo jej ważnego znaczenia międzynarodowego, nadal ma dziury. Wreszcie wjeżdżamy późnym popołudniem do Czerniowiec, stolicy Bukowiny ukraińskiej, 300-tysięcznego ośrodka uniwersyteckiego i przemysłowego. Czerniowiec można porównać z wyglądu do Lwowa. Swoją historią sięga osady XII-wiecznej, która funkcjonowała na szlaku Lwów – Tarnopol – Mołdawia. Od XVI wieku był we władaniu Turków, potem Austriaków. Za czasów tych ostatnich dwukrotnie burmistrzem miasta był Polak – Antoni Kochanowski. W okresie międzywojennym miasto znalazło się pod władztwem rumuńskim. Zachowało swoją wielokulturowość, w roku 1930 zamieszkiwali je: w 38% Żydzi, 27% Rumuni, 15% Niemcy, 10% Ukraińcy (Rusini), w 8% Polacy i 1,3% Rosjanie. Obecnie większość stanowią Ukraińcy oraz mniejszość rumuńska, Polaków jest ok. 1500. Wielokulturowość przejawia się w zabytkach, architekturze. Obok siebie stoją cerkwie grekokatolickie, kościół katolicki, ormiański i synagoga, ratusz, uniwersytet, Dom Polski, Dom Niemiecki, Dom Żydowski, Dom Rumuński, hotele Bristol, Palace oraz teatr. Dzisiaj całe miasto, podobnie jak cała Ukraina, boryka się z problemami gospodarczymi i konfliktem o Donbas. Inflacja sięgnęła już kilkudziesięciu procent. Dlatego wszystko dla nas stało się tanie, ale ceny dla Ukraińców są niebotycznie wysokie, zwłaszcza te przetworzone. Mimo tego czynią próby, by centrum miasta zostało odrestaurowane, za wyjątkiem dróg, które pozostają wiele do życzenia. O Ukrainie pisaliśmy już we wcześniejszym cyklu opowieści z podróży po Wschodzie, więc nie ma potrzeby się powtarzać. Pora ruszać w dalszą drogę, w stronę dawnej szosy zaleszczyckiej i przez Tarnopol kierować się do Polski.

268


Konkurs „Moja miejscowość”

„Teki” zamykają prace laureatów konkursu „Moje miejsce na ziemi…”. Konkurs zorganizowaliśmy w ramach Bibliotecznych Spotkań Regionalnych. Publikujemy trzy najlepsze prace plastyczne oraz trzy najciekawsze prace pisemne. Ich autorami są gimnazjaliści. W ten sposób nie tylko symbolicznie nagradzamy zwycięzców, ale też zachęcamy innych do aktywności na tym polu. Konkurs ten zamierzamy kontynuować także w przyszłym roku, więc już teraz zachęcamy uczniów kociewskich i żuławskich szkół podstawowych do wzięcia w nim udziału.

W kategorii plastycznej zwyciężyły publikowane niżej prace.

269


„Lignowy Szlacheckie” – Filip Gierszewski, Zespół Kształcenia i Wychowania Rudno – zdobywca I miejsca w kategorii plastycznej

270


„Dom podcieniowy w Krzywym Kole” – Marta Mazur – Zespół Szkół w Suchym Dębie – zdobywczyni II miejsca w kategorii plastycznej

271


„Nasza piękna katedra” – Nella Konkel – Zespół Szkół nr 2 w Pelplinie, zdobywczyni III miejsca w kategorii plastycznej

272


Kategoria literacka w konkursie „Moja miejscowość” Maksymilian Frąckowiak (Zespół Szkół w Suchym Dębie), „Suchy Dąb – moje miejsce na Ziemi”, zdobywca I miejsca w kategorii literackiej Mam na imię Maksymilian i mam czternaście lat. Mieszkam w malowniczej wsi o nazwie Suchy Dąb, która należy do gminy o tej samej nazwie. Chciałbym Wam opowiedzieć o miejscu, w którym żyje. Region, w którym mieszkam nazywa się Żuławy Gdańskie i jest położony na północy Polski, w województwie pomorskim. Dawno temu tereny te były zalane wodą, ponieważ w większości znajdują się poniżej poziomu morza, w tzw. depresji. Odkąd woda opadła, ziemia jest tu bardzo żyzna i urodzajna. W okolicy, w której mieszkam nie ma lasów ani jezior. Wcale mi to jednak nie przeszkadza, ponieważ krajobraz jest pełen kolorów i barw. Przeważają liczne łąki i pola uprawne, poprzecinane wieloma kanałami oraz rowami, przy których rosną przepiękne wierzby. W miarę upływu czasu, pory roku lub pory dnia, pola mienią się wieloma kolorami, np. żółtym – rzepaku, zielonym – niedojrzałej pszenicy lub brązowym – zaoranego pola. Czasem patrząc w dal, widzi się tylko biel leżącego na polach śniegu. Na łąkach pasą się krowy, a rano i pod wieczór można zaobserwować liczne stada saren. Wśród zwierząt zamieszkujących te tereny są także lisy, zające, borsuki i jenoty. We wsi znajduje się parę gniazd, w których co roku na wiosnę pojawiają się bociany. W zeszłym roku na moje podwórko zawitał nawet łoś! Postał parę minut, popatrzył na nas, po czym dumnie odszedł w dal. Na terenie naszego regionu jest parę zabytkowych miejsc, które warto zobaczyć. Jednym z nich jest kościół parafialny pod wezwaniem Świętej Anny i Joachima, wzniesiony w drugiej połowie czternastego wieku. Drugim ciekawym miejscem są ruiny kościoła w Steblewie. W tym roku odbyła


się tam droga krzyżowa, w której uczestniczyłem. Prócz tych dwóch wymienionych miejsc w okolicy są jeszcze ruiny zamku krzyżackiego w Grabinach-Zameczku oraz wiele starych kościołów i domów podcieniowych. W zwiedzaniu tych pięknych miejsc pomaga stworzona niedawno sieć dróg rowerowych. Region jest pełen atrakcji dla osób interesujących się historią oraz architekturą Żuławską. Chociaż moja rodzina nie wywodzi się z Suchego Dębu, to i tak bardzo interesuje się historią tego miejsca. Jak tylko rodzice przeprowadzili się tu z Sopotu, kupili książkę na temat regionu: „Pierwszy był Pruszcz” M. Ambros-Zezuli, J. Ciarkowskiego. Wiele informacji o okolicy dostarczył nam także przewodnik „Żuławy Gdańskie” Stowarzyszenia Żuław Gdańskich oraz „Teki Kociewskie”, których jednym z autorów jest mój nauczyciel historii, pan Tomasz Jagielski. Przydatne informacje można także znaleźć na stronie internetowej Gminy Suchy Dąb. W Suchym Dębie jest szkoła, do której uczęszczam. W zasadzie jest to cały zespół szkół. W jego skład wchodzi przedszkole, zerówka, szkoła podstawowa oraz gimnazjum. Obok szkoły został wybudowany tzw. orlik, na którym można pograć w różne gry oraz uprawiać sport. Szkoła organizuje dla tutejszej społeczności różne atrakcje. Co roku odbywa się dzień sportu, dzień rodziny, bal karnawałowy oraz wiele innych imprez, w których mogą wziąć udział dzieci oraz ich rodzice. Na tutejszym stadionie często odbywają się mecze oraz organizowane są imprezy okolicznościowe, takie jak np. gminne dożynki, dzień strażaka, Dzień Dziecka itp. Na Euro 2012 została zorganizowana strefa kibica, w której na telebimie można było wspólnie obejrzeć mecz. Były także organizowane różne gry i zabawy dla dzieci i młodzieży. Nie od zawsze mieszkałem w Suchym Dębie. Los przywiódł moją rodzinę do tego pięknego miejsca jedenaście lat temu. Przeprowadziłem się tu z rodzicami i dwoma braćmi z Sopotu, gdzie rodzice mieszkali od urodzenia. Mama Monika, tata Paweł oraz ja i moi bracia Piotr i Jakub urodziliśmy się w szpitalu w Gdyni-Redłowie, ponieważ w Sopocie nie ma szpitala położniczego. Ojciec mojego taty miał na imię Tadeusz i pochodził z Poznania. Miał jednego brata. Matka miała na imię Klara i wychowała się na Kaszubach, w miejscowości Sulęczyno. Miała dwanaścioro rodzeństwa, które rozjechało się po całej Polsce. Ojciec mojej mamy miał na imię Władysław i urodził się w Krakowie. Miał jednego brata. Matka mojej mamy

274


ma na imię Małgorzata, pochodzi z Poznania i ma jednego brata. Od wielu lat mieszka na Pomorzu, a ostatnio przeprowadziła się niedaleko – do Koziej Góry, która leży koło Mierzeszyna. Tata mój ma trzech braci, a mama jest jedynaczką. Bardzo mi się podoba mieszkanie w naszej wsi. Jest tu spokój i cisza. Wszystko jest na miejscu – szkoła, kościół, urząd gminy, przychodnia i apteka. Są sklepy i bank. Większość spraw związanych z życiem codziennym można załatwić na miejscu. Nie ma tu takiego zgiełku, jak w mieście. Jest czyściej, bezpieczniej i kameralnie. Wszyscy się znają i ludzie są bardziej dla siebie życzliwi. Pięknych krajobrazów nie zasłaniają żadne wieżowce ani reklamy. Można oddychać świeżym powietrzem, które nie jest zanieczyszczone przez spaliny samochodowe. Nie będę obiecywał, że zostanę w Suchym Dębie na zawsze. Moje życie może potoczy się tak, że wyjadę stąd i będę żył w innym miejscu. Nigdy jednak nie zapomnę czasu, kiedy tu mieszkałem, wiodąc szczęśliwe i pogodne życie wśród przyjaciół.

* * *

Heinrich Patrycja (Zespół Szkół w Suchym Dębie), „Suchy Dąb – moja miejscowość”, zdobywczyni II miejsca w kategorii literackiej Mieszkam we wsi o nazwie Suchy Dąb, która leży w gminie o tej samej nazwie. Moja gmina znajduje się w regionie pomorskim i składa się z takich wsi jak: Steblewo, Krzywe Koło, Suchy Dąb, Osice, Grabiny-Zameczek, Wróblewo, Ostrowite oraz Koźliny. Może zacznijmy od tego, że siedzę tutaj, w tej klasie dzięki moim dziadkom, jak i rodzicom. Moi dziadkowie (od strony mamy) i ich rodzice zamieszkali w Bałdowie – jest to mała wieś niedaleko Tczewa. Tczew jak i Bałdowo należy do Kociewia, które leży obok mojego obecnego miejsca zamieszkania. Dziadkowie poznali się w tym rodzinnym miasteczku już jako nastolatkowie, jeżdżąc razem do szkoły. Po dłuższym czasie wzięli ze sobą ślub i zamieszkali w centrum Tczewa, aby mojej mamie i jej rodzeństwu było łatwiej. Gdy moja mama osiągnęła wiek dorosłości postanowiła

275


się przeprowadzić do większego miasta – Gdańska, aby jeszcze lepiej rozwijać się niż w Tczewie. Z kolei mój dziadek ze strony taty, jak i jego przodkowie, mieszkali „za młodu” w Toruniu. Ze względu na wojnę, zostali wyeksmitowani ze swojego miasta i przeniesiono ich do Gdańska. Mój tata od początku swojego życia rozwijał się w tym miejscu. Tak też się stało, że pewnego dnia rodzice się spotkali. Po jakimś czasie zakochali się w sobie i w taki sposób znalazłam na tym świecie razem z moją siostrą. Gdy miałam 5 lat, rodzice postanowili przeprowadzić się w spokojniejsze miejsce, gdzie mogliby wybudować swój wspólny wymarzony dom. Wybierali dosyć długo te idealne miejsce, aż w końcu znaleźli małą, skromną wieś – Suchy Dąb. Tak to się stało, że w wieku 8 lat przeprowadziłam się z wielkiego miasta na małą wioskę. W okolicy mojego zamieszkania, jak i we wsi, można znaleźć kilka ciekawych zabytków, takich jak XV-wieczny zamek krzyżacki, który znajduje się we wsi Grabiny-Zameczek czy ruiny kościoła gotyckiego w Steblewie, powstałego w XIV wieku dzięki Krzyżakom. Miałam nawet okazję zwiedzić steblewskie ruiny i, szczerze, zrobiły na mnie wrażenie. Mimo że nie był to zbyt duży kościół, to gdyby nie uległ zniszczeniu byłby na pewno jedną z zabytkowych perełek na Żuławach. Kolejnym ciekawym zabytkiem w mojej okolicy jest dom podcieniowy z początków XIX wieku, odnowiony w latach 1978–1980. Ma charakterystyczny wielosłupowy podcień, wysunięty przed zasadniczą część budynku. Posiada konstrukcję szkieletową z drewna, wypełnioną czerwoną cegłą. Posłużyłam się w powyższym temacie internetem – moim zdaniem w XXI wieku największym przyjacielem młodego człowieka. Moja okolica jest przepiękna. Uwielbiam wychodzić na spacery i podziwiać te bujne krajobrazy. Największe wrażenie na mnie robi kwitnący rzepak, który pozostaje mi w pamięci na długi czas. Jest tu trochę lasów, lecz przeważają szerokie i niekończące się pola, na których rolnicy uprawiają zboże, rośliny strączkowe i mój ulubiony rzepak. Mój pies, widząc, że zaraz zabiorę go na spacer, aż podskakuje z radości, bo czuje, że jest wolny, tak samo ja. Gdybym miała jednym słowem porównać zamieszkanie na wsi i w mieście powiedziałabym „wolność”. Nikt tutaj nie przeszkadza, każdy ma swoje miejsce, bez popłochu, bez zbędnych złości. Dzięki tej wolności


czuję się bezpiecznie, bo wiem, że nikt mi nie przeszkodzi „w mojej chwili”. Gdybym miała polecić jakieś ciekawe miejsca w Suchym Dębie osobie, która chciałaby je zwiedzić, to byłoby mi ciężko, bo wiem, że zakochałaby się w tym miejscu. Suchy Dąb to ciekawe miejsce, choć niepozorne pod względem wielkości i skromności. Jednak wiem, że w tej skromności i małej wielkości kryje się dużo piękna i niejeden nie może się oprzeć temu spokojowi i temu, że to miejsce pozwala usłyszeć, jak nasza dusza do nas szepcze, że czuje się bezpiecznie.

277


O Autorach Jakub Borkowicz – urodzony w 1981 roku, historyk i regionalista. Absolwent historii na Uniwersytecie Gdańskim, działacz Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, od dwóch kadencji wiceprezes Oddziału Kociewskiego ZKP w Tczewie. Jeden z redaktorów audycji „Spotkania z Kociewiem” w tczewskim Radiu „Fabryka”. W kręgu jego zainteresowań znajduje się historia XX wieku oraz okresu nowożytnego, zwłaszcza problematyka gospodarcza oraz służb mundurowych. Karolina Czonstke – urodzona w 1985 roku, pochodząca z Wejherowa, archeolog. Tomasz Damaszk – nauczyciel, dyrektor Zespołu Szkół Publicznych w Bytoni. Działacz społeczny i regionalista. Od 2013 roku prezes Oddziału Kociewskiego ZKP w Zblewie. Tomasz Jagielski – urodzony w 1972 roku, absolwent historii na Uniwersytecie Gdańskim i studiów podyplomowych z politologii na UG. Jako nauczyciel pracuje w Zespole Szkół w Suchym Dębie. Interesuje się przeszłością ziemi pomorskiej Kociewia i Żuław. Napisał kilka publikacji o charakterze regionalnym: Ostrowite i Suchy Dąb. Historia wsi żuławskich (2006), Jubileusz 50-lecia Szkoły Podstawowej w Suchym Dębie 1957–2007 (2007), Steblewo – historia wsi żuławskiej (2008), Steblewo – dawne dzieje (2012), Wróblewo – 700 lat wsi żuławskiej (2012). Publikuje też w prasie lokalnej: „Pomerania”, „Dziennik Bałtycki”, „Teki Kociewskie”. Interesuje się również tematyką kresów wschodnich, a opisy wypraw w te rejony świata zamieszcza w „Tekach Kociewskich”. Od czerwca 2016 roku prezes Oddziału ZKP w Tczewie. Daniel Kalinowski – urodzony w 1969 roku w Sławnie. Doktor habilitowany z zakresu historii literatury polskiej, profesor Akademii Pomorskiej w Słupsku. Z uczelnią tą związany jest od czasów studiów. Jego zainteresowania naukowe koncentrują się wokół problematyki związanej z historią literatury polskiej w XIX wieku oraz spraw związanych z teatrem. Interesuje go także historia i współczesny stan literatury pomorskiej i kaszubskiej. Aktywny członek Instytutu Kaszubskiego w Gdańsku. Autor wielu prac naukowych i popularnonaukowych, m.in. Określa-


nie horyzontu. Studia o polskiej aforystyce literackiej XIX wieku (2003), Żydzi polscy i pomorscy (2013) czy Raptularz kaszubski (2014). Natalia Kalkowska – urodzona 1991 roku w Gdańsku. Absolwentka Liceum Ogólnokształcącego w Skórczu oraz studiów polonistycznych na Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy. Nauczycielka języka polskiego, przygotowująca rozprawę doktorską na temat obecnego stanu edukacji regionalnej na Kociewiu i możliwości jej usprawnienia. Prywatnie miłośniczka poezji Jacka Kaczmarskiego, literatury fantastycznej oraz babcinych chrustów. Michał Kargul – absolwent historii i socjologii na Uniwersytecie Gdańskim. W 2009 roku na macierzystej uczelni obronił rozprawę doktorską poświęconą historii pomorskiego leśnictwa, wydaną pt. Abyście szkód w lasach naszych nie czynili… Gospodarka leśna w województwie pomorskim w okresie nowożytnym (1565–1772). Członek Oddziału Kociewskiego ZKP w Tczewie oraz Instytutu Kaszubskiego w Gdańsku. Jako nauczyciel historii pracuje w Szkole Podstawowej nr 11 w Tczewie. Jego zainteresowania koncentrują się wokół spraw gospodarczych okresu nowożytnego oraz pomorskiego ruchu regionalnego. Jowita Kęcińska-Kaczmarek – Krajniaczka, doktor habilitowany z zakresu językoznawstwa, profesor Akademii Pomorskiej w Słupsku, specjalizująca się w literaturoznawstwie i geografii literackiej. Aktywna działaczka społeczna, od lat liderująca regionalistom z Krajny. Aktywna członkini i wieloletnia prezes Oddziału ZKP w Wielkim Buczku oraz opiekunka tamtejszego zespołu ludowego „Krajniacy”. Laureatka Medalu Stolema. Autorka licznych publikacji naukowych i popularyzatorskich, m.in. Małego słownika gwary krajeńskiej (2004), Krajeńskich ścieżek (2011) i Geografii życia literackiego na Pomorzu Nadwiślańskim 1772–1920 (2003). Przemysław Kilian – urodzony w 1989 roku w Gdańsku, absolwent studiów historycznych na Uniwersytecie Gdańskim. Obecnie student studiów magisterskich na kierunku etnologia w Instytucie Archeologii i Etnologii UG. Zainteresowania badawcze koncentruje wokół zagadnienia tożsamości etniczno-regionalnej i szeroko rozumianej kultury, w tym kociewskiej i pomorskiej. Społecznie zaangażowany w pomorski ruch regionalny, pełniący funkcję prezesa Trójmiejskiego Klubu Kociewiaków. Członek m.in. Towarzystwa Miłośników Ziemi Kociewskiej i Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Maria Karolina Kocińska – archeolog związana z środowiskiem gdańskim, właścicielka pracowni archeologiczno-konserwatorskiej. Jerzy Paweł Kornacki – urodzony w 1971 roku w Gdańsku. Jego rodzina od trzech pokoleń mieszka w Wiślinie, w której on również spędził swoje dzieciństwo. W latach 1986–1991 uczęszczał do Technikum Leśnego im. prof. St. Sokołowskiego

280


w Warcinie. Jest absolwentem Wydziału Leśnego Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. W okresie studiów współpracował z redakcją gazety „Poznajmy Las”. Po ukończeniu studiów pracował w Lasach Państwowych RDLP w Krośnie. Początkowo w nadleśnictwie Baligród w Bieszczadach, a następnie w nadleśnictwie Krasiczyn na terenie Pogórza Przemyskiego. Z zamiłowania przyrodnik i podróżnik, a także fotograf. Fascynują go góry, amatorsko uprawia taternictwo. Od kilkunastu lat jego hobby stała się historia Żuław Gdańskich oraz śledzenie dziejów swojej rodziny. W roku 2009 został laureatem powiatowego konkursu „Poznaj swoją historię. Moja mała ojczyzna”. Jest autorem książki Wiślina. Zarys dziejów (2010) oraz wielu artykułów prasowych. Z żoną i dwójką dzieci nadal mieszka w rodzinnej Wiślinie. Jan Kulas – urodzony w 1957 roku, absolwent historii na Uniwersytecie Gdańskim. W latach osiemdziesiątych był nauczycielem w Zespole Szkół Kolejowych w Tczewie, później przez dekadę pracował w ZRG NSZZ „Solidarność”. Jeden z tczewskich liderów podziemia solidarnościowego po 1981 roku i komitetów obywatelskich w 1989 roku. Współtworzył samorząd lokalny w Tczewie. Przez trzy kadencje poseł na Sejm RP. Popularyzator historii i działacz regionalny. Należy do kilku organizacji i stowarzyszeń, m.in. Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego (zasiada w Radzie Naczelnej) oraz Towarzystwa Miłośników Ziemi Tczewskiej. Inicjator, redaktor i współautor książek poświęconych historii najnowszej oraz osobom zasłużonym dla Tczewa i regionu, m.in. Sierpień ‘80. Co nam zostało z tamtych dni? (1996), Grzegorz Ciechowski 1957–2001. Wybitny artysta rodem z Tczewa (2007), Parafia NMP w Tczewie i jej proboszcz ks. Stanisław Cieniewicz (współautor z K. Ickiewiczem i A. Chyłą, 2011), Lucja Wydrowska-Biedunkiewicz. Pół wieku pracy i służby dla Tczewa (współautor z K. Ickiewiczem, 2012), Niezwykłe biografie harcerskie Tczewa i Pomorza (2016). Wawrzyniec Mocny – dziennikarz i społecznik. Przez lata redaktor „Gazety Tczewskiej”, po przeprowadzce do Sztumu współpracownik mediów z Powiśla. Aktywny współpracownik oddziału ZKP w Tczewie na polu inicjatyw społecznych, jak i sportowych. Leszek Muszczyński – urodzony w 1971 roku, historyk, germanista oraz regionalista (członek oddziału Kociewskiego ZKP w Tczewie). Absolwent historii Uniwersytetu Gdańskiego oraz Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy oraz filologii germańskiej w KKNJO na Uniwersytecie Gdańskim i Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Nauczyciel w ZSE im. Janusza St. Pasierba w Tczewie. Autor artykułów w pismach regionalnych, branżowych (transport, szkolnictwo) i ogólnopolskich. Publikował m.in. w: „Dzienniku Bałtyckim”, „Najwyższym Czasie”, „Opcji na Prawo”, „30 dni”, „Tekach Kociewskich”, „myśl.pl”. Jest autorem lub współautorem m.in.: Die deutsch-polnischen Beziehungen von 1945 bis zur Gegenwart auf dem Grund von zwei ausgewählten polnischen Geschichtslehr-

281


büchern (2004), Zarys dziejów powiatu tczewskiego (2010), Tczew miastem kolejarzy (2012). Maria Ollick – pochodząca z Tucholi regionalistka i działaczka społeczna. Wykształcenie wyższe (pedagogika kultury, bibliotekoznawstwo z informacją naukową), od 2001 roku na emeryturze, popularyzatorka dziedzictwa kulturowego regionu („Skra Ormuzdowa 2008”), autorka kilku publikacji o kulturze materialnej i duchowej Borów Tucholskich, prezes Borowiackiego Towarzystwa Kultury w Tucholi. Maria Pająkowska-Kensik – urodziła się w Sulnówku koło Świecia n. Wisłą, czyli na Kociewiu, którego kulturą, szczególnie dialektem, zajmuje się od podjęcia studiów doktoranckich na Uniwersytecie Gdańskim w 1973 roku, pod kierunkiem wybitnego językoznawcy z Kociewia, prof. B. Krei. W bydgoskiej uczelni była kierownikiem Podyplomowych Studiów Edukacji Regionalnej, obecnie jako profesor UKW kieruje Pracownią Polszczyzny i kultury Regionalnej w Instytucie Filologii Polskiej. Promotor kilkudziesięciu prac magisterskich poświęconych gwarom kociewskim na tle kultury, obecnie opiekun naukowy czterech doktorantów. Autorka pięciu książek, kilkudziesięciu artykułów naukowych oraz licznych prac popularyzatorskich. Członek Komisji Dialektologicznej Komitetu Językoznawstwa Polskiej Akademii Nauk w latach 2003–2011, od 1987 członek Rady Programowej Kociewskiego Magazynu Regionalnego. W obecnej kadencji prezes oddziału Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Bydgoszczy oraz członek Rady Naczelnej ZKP. Aleksanda Paprot – urodzona w 1988 roku w Malborku. Magister, etnolog i kulturoznawca, doktorantka w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Członkini Polskiego Towarzystwa Ludoznawczego oraz sekretarz działającej przy nim Sekcji Stroju Ludowego. Zajmuje się problematyką kreowania współczesnych tożsamości regionalnych oraz lokalnych, a także polityką regionalną, kulturalną i dziedzictwem kulturowym na Ziemiach Zachodnich i Północnych, ze szczególnym uwzględnieniem Żuław i Powiśla. Interesuje się także mechanizmami tworzenia nowych tradycji w regionach o przerwanej ciągłości kulturowej. Jest wiceprezeską Stowarzyszenia „Kochamy Żuławy”, w ramach którego popularyzuje regionalne dziedzictwo kulturowe i współpracuje z lokalnymi liderami Wojciech Szramowski – historyk, regionalista i działacz społeczny. Doktor historii, pracownik Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Jeden z liderów oddziału toruńskiego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Bartosz Światkowski – urodzony w 1984 roku, absolwent archeologii na Uniwersytecie Gdańskim. Archeolog i działacz społeczny, od kilkunastu lat członek Oddziału Kociewskiego ZKP w Tczewie, przez kilka kadencji członek zarządu oddziału.

282


Bogdan Wiśniewski – urodzony 1952 roku w Gdańsku. Absolwent Uniwersytetu Gdańskiego (filologia polska i etyka). Kaszuba, od 1974 roku zamieszkały na Kociewiu. Członek Zarządu Oddziału Kociewskiego ZKP w Pelplinie (w latach 2004–2010 i ponownie od 2016 roku jego prezes). Związany z Liceum Ogólnokształcącym im. ks. Janusza St. Pasierba w Pelplinie (w ostatnich latach przed emeryturą jako dyrektor szkoły). Od 1996 roku przewodniczący komitetu organizacyjnego Pomorskiego Festiwalu Poetyckiego im. ks. Janusza St. Pasierba. Autor i współautor kilku książek, m.in. Pomorskie drogi ks. Janusza Pasierba (1994, 1998), Czas zapisany w pamięci (2001), Ks. Janusz St. Pasierb kapłan – poeta – humanista (2004), Poetyckie spotkania z ks. Januszem St. Pasierbem (2005), Pelplin – nasza mała ojczyzna (2009), Kopa lat (2011). Interesuje się teatrem, filozofią, poezją (nie tylko ks. Janusza St. Pasierba) oraz edukacją regionalną. Grzegorz Woliński – magister historii od 2009 roku, obecnie doktorant Wydziału Historycznego Uniwersytetu Gdańskiego. Specjalizacja: gospodarka w Państwie Krzyżackim (ze szczególnym uwzględnieniem osadnictwa w komturstwie tucholskim i gniewskim). Zainteresowania: toponomastyka Kociewia i Powiśla. Publikuje m.in. na łamach „Kociewskiego Magazynu Regionalnego”, kwidzyńskich „Schodów Kawowych” czy starogardzkiego „Rydwanu”. Mieszka w Piasecznie. Krystian Zdziennicki – urodzony w 1992 roku w Sztumie. Absolwent historii na Uniwersytecie Gdańskim. Członek Koła Naukowego Historyków UG. Interesuje się problematyką historii Powiśla i rodzinnego miasta. Aktywny na łamach prasy regionalnej, współpracownik m.in. „Prowincji” i „Tek Kociewskich”.

283


ISSN 1689-5398


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.