Teki Kociewskie zeszyt 2

Page 1



Teki Kociewskie Zeszyt II

Tczew 2008


„Teki Kociewskie” – czasopismo społeczno-kulturalne wydawane przez Oddział Kociewski Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Tczewie Redakcja Michał Kargul, Krzysztof Korda Korekta Barbara Rokita

Zdjęcia Waldemar Gwizdała, Patrycja Hamerska, Karolina Korda, Leopold Kulikowski, Damian Kullas

Na okładce Marianna Pauch, chata żuławska, Bernard Janowicz, Dolny Kubin

Dofinansowane przez Samorząd Województwa Pomorskiego oraz Samorząd Miasta Tczewa ISSN 1689-5398

Tczew 2008


OD REDAKCJI

_______________________________________________________________ Oddajemy do Państwa rąk drugi zeszyt Tek Kociewskich. Jego zawartość wypełniają materiały, jakie powstały przy okazji II Nadwiślańskich Spotkań Regionalnych, tak referaty wygłoszone w ich trakcie, jak i teksty oraz głosy w dyskusji tych uczestników, którzy odpowiedzieli na nasz apel. Dzięki temu powstał kolejny zeszyt naszego czasopisma. Tegoroczną nowością jest fakt, że poza zamieszczeniem go w Kociewskiej Bibliotece Internetowej, udało nam się wydać także skromny nakład papierowy, który jak mamy nadzieję, trafi do regionalnych i szkolnych bibliotek oraz czytelni. Tworząc w roku ubiegłym Teki Kociewskie nazwaliśmy je pismem regionalnym, w którym zamieszczać chcemy naukowe i popularnonaukowe teksty poświęcone Kociewiu i całemu Pomorzu. Dziś warto też przedstawić założenia i cele, jakie przyświecają naszej działalności w Zrzeszeniu Kaszubsko-Pomorskim, której odzwierciedleniem jest poniższe czasopismo. Sięgając do jego XIX-wiecznych korzeni, za regionalizm uznajemy ruch społeczny koncentrujący się wokół określonego regionu historyczno-etnograficznego. Swoim zainteresowaniem obejmuje on specyficzną dla tego obszaru kulturę, tradycję oraz jego samorządową podmiotowość. W naszych realiach za w pełni wykształcony i zorganizowany, uznać należy regionalizm pomorski, czyli ruch koncentrujący się wokół obszaru całego Pomorza Nadwiślańskiego. Za tym sądem przemawia kultura, historia, tradycja podziałów administracyjnych, tak państwowych, jak i kościelnych oraz przede wszystkim współczesne realia. Gdy w XXI-wiecznej Polsce, członku Unii Europejskiej, mówimy o regionie, to powinniśmy mieć na myśli obszar o wielkości przynajmniej obecnych województw. Taka kwalifikacja, nieco odbiegająca od codziennej praktyki nazywania regionem praktycznie każdego, choćby najmniejszego, specyficznego obszaru, w sposób kapitalny umożliwia bowiem działania, dyskusje, jak i zdobywanie pieniędzy w dzisiejszej Europie. W dotychczasowej historii regionalizmu pomorskiego największe piętno odcisnęli działacze kaszubscy, od Floriana Ceynowy, przez Jana Karnowskiego, po Bernarda Sychtę czy Tadeusza Bolduana, którzy przez długie lata tworzyli jedyne, 5


świadomie działające na rzecz regionalizmu, środowisko na Pomorzu. Zdecydowana większość z nich potrafiła wyjść poza problematykę stricte kaszubską, swoimi zainteresowaniami obejmując całą „Pomorską Krainę”. Specyfikę tej sytuacji najlepiej oddał Lech Bądkowski tworząc pojęcie ruchu kaszubsko-pomorskiego, które egzystuje do dziś w nazwie naszej organizacji. Żywimy głębokie przekonanie, że coraz dynamiczniej rozwijający się ruch regionalny w innych częściach Pomorza Nadwiślańskiego: Kociewiu, Krajnie, Borach, Żuławach, Powiślu oraz Ziemi Chełmińskiej coraz bardziej będzie dorównywał intensywności i wszechstronności działań regionalnych środowisk kaszubskich. Jednocześnie uważamy, że wynikające z tego rozwoju coraz większe koncentrowanie się przez poszczególne społeczności na własnych sprawach, nie przekreśli wspólnego działania na szczeblu pomorskim. Czujemy się dziedzicami Zrzeszenia Kociewskiego, które przez połączenie z Zrzeszeniem Kaszubskim stworzyło naszą organizację, Zrzeszenie KaszubskoPomorskie. Jesteśmy jednocześnie spadkobiercami pomorskich idei Lecha Bądkowskiego, który jako pierwszy tak całościowo określił cele stojące przed pomorskim ruchem regionalnym. Jesteśmy kociewskimi regionalistami, którzy chcą przede wszystkim działać na rzecz kultury, tożsamości i zachowania tradycji Kociewia. Jednocześnie uważamy, że ruch regionalny na Kociewiu jest ważnym i istotnym elementem regionalizmu pomorskiego. Dlatego nie możemy ograniczać się w naszych działaniach tylko i wyłącznie do Kociewia, bo jego przyszłość zależy od ścisłej współpracy z mieszkańcami innych pomorskich subregionów. Procesy tożsamościowe, wielkie liczby, procesy globalizacji oraz struktura finansowania kultury w dzisiejszej Polsce i Europie są nieubłagane. Tylko wszyscy razem jako Pomorzanie możemy zadbać o pełny rozwój naszego regionu i pełną ochronę jego tradycji i kultury. Tak jak pisał ks. Bernard Sychta w utworze, który od paru lat jest uznanym hymnem Kociewia: (…) Czy to my tu na Kociewiu, Czy Borusy w borach, Czy Lasaki, czy Kaszuby Na morzu, jeziorach. Ref: Jedna Matka nas, Wszytkich kolybała, Pokłóńma sie w pas: Tobie, Polsko, chwała. Szanujemy i chcemy, w miarę naszych możliwości, popierać kaszubskie starania związane z ochroną języka kaszubskiego, jednocześnie jednak zauważamy, 6


że językowa granica odgradzająca Kociewie od Kaszub u progu XX wieku, dziś już praktycznie nie istnieje. Można przecież rzec, że łączy nas wszystko poza językiem. Mamy wspólną historię, geografię, kulturę materialną, nawet, co wielokrotnie wskazywał ksiądz Bernard Sychta, obrzędowość i zwyczaje. Mamy jednocześnie zrozumienie dla potrzeb, jakie istnieją na Powiślu i Żuławach, i chcemy także swoje skromne, kociewskie siły zaangażować we wspieranie tamtejszych działań regionalnych. Liczymy, że nowe mosty, które będą stawiane na Wiśle, ułatwią nam współpracę z tamtejszymi środowiskami regionalnymi. Nie chcemy też odwracać się od powstającej metropolii gdańskiej, tym bardziej, że Tczew już dzisiaj wydaje się być jej częścią. Nasze położenie zobowiązuje nas do roli pośredników pomiędzy nią, a pomorskim południem. Wszyscy dziś jesteśmy autochtonicznymi Pomorzanami i razem powinniśmy zadbać nie tylko o ochronę naszej kultury, ale przede wszystkim o rozwój całego regionu w duchu pomorskich tradycji i wartości. Dlatego za główne cele w naszej dalszej działalności stawiamy sobie: 1. Dalszą ochronę tradycji, kultury i popularyzację historii Kociewia oraz budowę tożsamości kociewskiej; 2. Czynne zaangażowanie w nowoczesne działania zmierzające do budowy społeczeństwa obywatelskiego opartego na pomorskich wartościach i tradycjach; 3. Prowadzenie otwartego dialogu i ścisłej współpracy z mieszkańcami innych subregionów Pomorza, zmierzającego do wypracowania wspólnych działań w ramach pomorskiego ruchu regionalnego; 4. Współpracę i wymianę doświadczeń z organizacjami i instytucjami regionalnymi z innych regionów Polski oraz innych państw Unii Europejskiej.

7



I Społeczeństwo, kultura, język

_______________________________



Kamila Gillmeister

Jak wygląda współczesny pielgrzym? Na przykładzie pątników pielgrzymujących do Sanktuarium Maryjnego w Piasecznie

Słowo pielgrzym, w języku greckim per-epi-demos, określa cudzoziemca, nierezydenta. W łacinie pergrinus oznacza tego, który idzie przez pole, poza miejscem swojego zamieszkania. Słowo peregrinatio oznacza pobyt poza swoim krajem. W języku polskim na określenie pielgrzymki i pielgrzymowania używa się również peregrynacja, pątnictwo1. Powszechnie uważa się, że pielgrzymka jest podróżą podjętą z motywów religijnych, której celem są jakieś miejsca pielgrzymkowe, gdzie obecność Boża – przynajmniej w przekonaniu pątnika – daje się w specjalny sposób odczuć2. Ludzie pielgrzymują do sanktuariów, aby spełnić tam określone akty religijne. Antoni Jackowski wyróżnia trzy elementy pielgrzymki: człowieka (homo religiosus), przestrzeń i sacrum. Przestrzeń pielgrzymkową wyznaczają dwa punkty: miejsce wyjścia i miejsce dojścia, z którego rozpoczyna się powrót3. Miejscem docelowym pielgrzymki jest sanktuarium. Kodeks Prawa Kanonicznego z 1983 r. dokładnie precyzuje pojęcie sanktuarium: jest to kościół lub inne miejsce sakralne, do których za zgodą Ordynariusza miejsca, pielgrzymują liczni wierni dla szczególnej przyczyny pobożności4. Pielgrzymowanie było i jest ważnym elementem chrześcijaństwa. Ludzie wierzący zawsze chcieli obcować z sacrum, dlatego też pokonywali niekiedy trudną i długą drogę, aby dojść do konkretnego sanktuarium i tam podziękować lub prosić o łaski dla siebie, innych ludzi oraz swego narodu. Migracje pielgrzymkowe są widocznym wyznaniem wiary. Pielgrzymki na przestrzeni wieków ulegały pewnym zmianom. W swojej krótkiej pracy chcę pokazać współczesnego pielgrzyma na przykładzie osób pielgrzymujących do Piaseczna koło Gniewa. Będę się wspomagała ogólnymi opracowaniami na temat pielgrzymek. W artykule skupię się na omówieniu następujących aspektów pielgrzymowania: organizacji pielgrzymki, funkcji, motywów i intencji oraz na samych pielgrzymach: ich ubioru i zachowania. Opisu pielgrzymki 1

A. Jackowski, Pielgrzymowanie, Wrocław 2000, s. 6. R. Jusiak, Refleksje o pielgrzymkach w Polsce, „Homo Dei” 1977, nr 3, s. 204. 3 A. Jackowski, Zarys geografii pielgrzymek, Kraków 1991, s. 13 – 14. 4 Definicja za: J. Dudziak, Prawno-kanoniczna koncepcja sanktuarium, „Tarnowskie Studia Teologiczne”, 1983, t. IX, s. 66. 2

11


z Tczewa do Piaseczna dokonuję na podstawie badań terenowych, które przeprowadziłam we wrześniu 2002 roku. Piaseczno jest najstarszym kociewskim sanktuarium. Jego początki sięgają XIV wieku. Według tradycji w latach 1378 – 1379, przez tereny dzisiejszego sanktuarium jechał Smolnik ze sparaliżowanym synem. Podczas postoju ojciec zasnął, a choremu chłopcu ukazała się Maryja i kazała mu podejść do niej. Kiedy dziecko powiedziało, że nie może, Najświętsza Panienka powtórzyła polecenie. Chłopiec został cudownie uzdrowiony. Wieść o cudzie bardzo szybko obiegła okoliczne miejscowości i ludzie zaczęli licznie przybywać na miejsce objawienia. Piasecka figura otrzymała korony papieskie 8 września 1968 roku. Koronacji dokonał metropolita krakowski kardynał Karol Wojtyła, późniejszy papież Jan Paweł II5. Pielgrzymki mają ściśle określoną organizację. Pielgrzymka do Piaseczna w 2002 roku rozpoczęła się mszą świętą w kościele. Po nabożeństwie i błogosławieństwie, najczęściej Przenajświętszym Sakramentem, ludzie przygotowują się do wymarszu. W tym czasie także pakowano swoje rzeczy na samochód ciężarowy. Na czele pielgrzymki szła kobieta niosąca krzyż, nie było żadnych sztandarów, feretronów, świec, a nawet tabliczki informującej skąd idzie pielgrzymka. Pielgrzymi idący do Piaseczna nie zatrzymywali się przy krzyżach i kapliczkach przydrożnych, tylko niektórzy robili znak krzyża. W 2002 roku pielgrzymi wchodzący do wsi byli witani przez proboszcza, najczęściej w kościele. We wsi Brzuśce, parafia Subkowy, proboszcz wraz z mieszkańcami czekał na pątników przy pierwszej kapliczce. Pielgrzymi idący do Piaseczna nie byli witani tylko w dwóch parafiach: Pelplinie oraz Morzeszczynie. Bardzo często na pielgrzymów czekał darmowy poczęstunek przygotowany przez mieszkańców wsi. Pielgrzymi mieli również zorganizowany nocleg. Pątnicy zostali podzieleni na trzy grupy – dwie żeńskie i jedną męską. Mężczyźni i jedna grupa kobieca spała w salkach katechetycznych, druga grupa kobieca w sali gimnastycznej miejscowej szkoły, z kolei księża i siostra zakonna – na plebanii. W trakcie pielgrzymki cały czas śpiewno i się modlono. W latach wcześniejszych śpiewano pieśni, które nadawały nastrój powagi, zadumy, a nawet patetyczności. Przeważały pieśni maryjne do Matki Bożej m.in. Serdeczna Matko, Po górach, dolinach. Im bliżej sanktuarium tym śpiewy były żarliwsze. Na pielgrzymce tczewskiej przeważały krótkie i żwawe piosenki religijne, śpiewane przy akompaniamencie gitary, czasami śpiewano tzw. Kanony z Taize. W przeciągu wieków nie zmienił się kanon modlitw, dodawano tylko nowe, wcześniej nie znane. Współcześnie podczas pielgrzymki obowiązuje następujący schemat: różaniec i godzinki oraz trzykrotnie (o godzinie 6.00, 12.00, 18.00) Anioł Pań5

12

K. Myszkowski, Sanktuarium Maryjne w Piasecznie, Piaseczno 2006, s. 5-8.


ski, o godz. 15.00 – Koronka do Miłosierdzia Bożego. Odmawiano także Litanię loretańską oraz do Serca Jezusowego. O godzinie 21.00, w miejscu noclegu odśpiewano Apel Jasnogórski. Oprócz tego pielgrzymi pod przewodnictwem księży odmawiali niektóre modlitwy z brewiarza. Niektórym pątnikom dużą trudność sprawiła Koronka do Miłosierdzia Bożego, po prostu nie wiedzieli jak się odmawia ją na różańcu. Podczas pielgrzymowania można było porozmawiać z księżmi, co niektórzy pątnicy wykorzystali, żeby się wyspowiadać. Ważnym wyróżnikiem pielgrzyma był jego ubiór w czasie drogi, jak i już w sanktuarium. Współcześni pielgrzymi zdecydowanie różnią się od pątników z wcześniejszych wieków. Uczestnicy pielgrzymki tczewskiej byli ubrani „na sportowo”. Chłopcy zakładali t-shirty, krótkie spodenki oraz sportowe buty. Dorośli mężczyźni szli ubrani w koszulę z krótkim rękawem oraz długie spodnie. Ubiór większości dziewczyn był podobny do stroju chłopców. Bardzo mała część wiernych szła w długich spodniach, sukienkach lub spódnicach. Dorosłe kobiety były ubrane w koszulki z zasłoniętymi ramionami, spódnice lub sukienki, dłuższe spodnie, sportowe buty, czasem miały klapki lub sandały. Wchodząc do sanktuarium ponad 80% pielgrzymów nie było ubranych liturgicznie. Współcześnie ludzie rzadko wyrażają szacunek do sacrum poprzez swój ubiór. Wyróżnikiem pielgrzyma, obok jego stroju, powinno być również odpowiednie zachowanie, zarówno w czasie drogi, jak i po przybyciu do sanktuarium. Atmosfera i zachowania pątników są raczej radosne niż patetyczne, wynika to przede wszystkim z młodego wieku uczestników. Jednak podczas odmawiania różańca i innych modlitw większość osób była skupiona, jedynie dzieci miały problem z zachowaniem ciszy i powagi. Pielgrzymi zwracali się do siebie „bracie” i „siostro”. Pielgrzymka, podczas której prowadziłam badania, nie weszła do Piaseczna zwartą grupą: pątnicy wymieszali się z pielgrzymami z Nowej Cerkwi. Po przybyciu do sanktuarium pielgrzymi byli witani przez księży i pokropieni wodą święconą. Po przywitaniu uczestnicy pielgrzymki rozdzielili się, większość z nich czekała na mszę świętą, która miała być odprawiona specjalnie dla nich. Pątnicy do domów wracali już indywidualnie. Gdyby nie było ludzi, nie byłoby pielgrzymek. Właściwie kim byli i są pątnicy? W kronice kościelnej Przeglądu Katolickiego z 1885 roku o uczestnikach peregrynacji, prawdopodobnie do Gietrzwałdu, czytamy: Mężczyźni w (…) stroju, który zapewnie był w modzie za czasów Piasta, ich króla – chłopa (…)6. W podobnym tonie o uczestnikach pielgrzymki warszawskiej z 1894 roku pisał Reymont: sam szczery lud7. Daniel Olszewski w swoich opracowaniach na temat pobożności pątniczej przełomu XIX i XX wieku również stwierdza, że w pielgrzymkach przede 6 7

Przegląd Katolicki, 1895, nr 44, s. 701. W. Reymont, Pielgrzymka do Jasnej Góry, Warszawa 2000.

13


wszystkim brała udział ludność z niższych stanów. Inteligencji było mało, ponieważ nie chciała „bratać się” z pospólstwem. Przedstawiciele warstw wyższych pielgrzymowali na Jasną Górę w czasie, kiedy chłopi musieli zostać w domach z powodu prac polowych8. W II połowie XIX wieku bardzo często najbiedniejsi mieszkańcy miast nie różnili się statusem społeczno-zawodowym od ludności wiejskiej. Dlatego też pielgrzymki miały charakter ludowy. Należy także zaznaczyć, że chłopi nie pokonywali bardzo dużych odległości do danego ośrodka kultu. Sieć ośrodków na ziemiach polskich w XIX w. była bardzo rozbudowana i chętnie pielgrzymowano do lokalnego sanktuarium. Według Ludwika Stommy tylko 2-5 % chłopów wędrowało poza granicę swojej diecezji9. Z opracowania Edwarda Ciupaka pt. Kult religijny i jego społeczne podłoże wiemy, że w pielgrzymce warszawskiej w 1962 roku uczestniczyły głównie osoby o niskim standardzie materialnym. Najczęściej były to pomoce domowe, urzędnicy, osoby pochodzące ze wsi, które w Warszawie uczyły się zawodu. Wśród pątników byli również przedstawiciele inteligencji. W tej pielgrzymce przeważały kobiety w wieku od 14 do 25 lat i powyżej 50 lat10. Na pielgrzymce do Piaseczna w 2002 roku przeważały osoby z wykształceniem średnim, uczniowie i studenci. Grupa pielgrzymkowa była młoda, dzieci i młodzież stanowili 85% ogółu pątników, w pielgrzymce liczącej 100 osób. Kobiet w wieku 40 – 60 lat było 10, wszystkie panie miały wykształcenie średnie. Mężczyzn w wieku średnim było jeszcze mniej – 5 osób, także z wykształceniem średnim. W pielgrzymce prawie wcale nie brały udziału osoby pomiędzy 25 a 40 rokiem życia. Liczba uczniów i studentów była mniej więcej równa. Wszyscy uczniowie szkół ponadgimnazjalnych uczyli się w szkołach średnich. W tej grupie wiekowej również przeważały dziewczęta. Wszyscy pątnicy pochodzili z Tczewa lub z okolicznych wiosek, ale w Tczewie się uczyli. Studenci najczęściej studiowali w Trójmieście, Toruniu i Bydgoszczy. Skład społeczny pielgrzymki tczewskiej zgadza się z tym, co na temat uczestnictwa w pielgrzymkach napisał Andrzej Datko. Według niego młodzież przeważa w pielgrzymkach oraz zwiększyła się liczba osób z wykształceniem średnim i wyższym. Przewaga osób starszych, po 45 roku życia oraz mieszkańców wsi i słabiej wykształconych była widoczna do końca lat 60. XX wieku. Do odmłodnienia pielgrzymek doszło w latach 70. i 80. XX wieku. Współcześnie ponad 50%, a niekiedy 90% pątników stanowi młodzież. Pielgrzymuje coraz więcej osób z wykształceniem ponadpodstawowym i pochodzących z miast. Procentowo wygląda to w następujący sposób: 24% z pochodzi z miast do 20 tys. 8

D. Olszewski, Pobożność pątnicza w polskiej kulturze religijnej przełomu XIX i XX wieku, „Studia Claromontana” 1987, t. 7, s. 74-75; Idem, Polska kultura religijna na przełomie XIX i XX wieku, Warszawa 1996, s. 188-189. 9 L. Stomma, Antropologia kultury wsi polskiej XIX wieku, Warszawa 1986, s. 68 – 69. 10 E. Ciupak, Kult religijny i jego społeczne podłoże, Warszawa 1965.

14


mieszkańców, 16% z miast średnich (20 tys. – 100 tys.), 15% z miast dużych (powyżej 100 tys.). Uczestnictwo w pielgrzymkach deklaruje 20% osób z wykształceniem podstawowym, 17% z wykształceniem zawodowym, 20% ze średnim i 18% z wyższym11. Motywy i intencje pielgrzymek zmieniają się w zależności od wieku pielgrzymów, ich wykształcenia oraz sytuacji politycznej. Współcześni pielgrzymi szli do Matki Bożej Piaseckiej głównie z prośbami. Młodzież i studenci modlili się o pomoc w nauce i o wsparcie podczas całego roku szkolnego. Maturzyści modlili się, aby pomyślnie zdać maturę i dostać się na wymarzone studia. Osoby dorosłe modliły się o zdrowie, np. 45-letnia kobieta szła dla zdrowia swojego ducha i zdrowia psychicznego. 30% respondentów odpowiedziało mi, że pielgrzymka do Piaseczna jest dla nich okazją do spotkania się ze znajomymi z pielgrzymki częstochowskiej. 15-letnia dziewczyna uczestniczyła z czystej ciekawości: chcę zobaczyć jak to jest na takiej pielgrzymce. Z kolei dla 18-letniej uczennicy ta krótka peregrynacja miała charakter zastępczy: niestety nie mogłam uczestniczyć w pieszej pielgrzymce do Częstochowy, ponieważ posługiwałam jako animator na rekolekcjach oazowych. Dziewczyna ta szła również w intencji maturalnej i za zdrowie swojej babci. 5% respondentów (tylko mężczyźni) na pytanie o motywy, które skłoniły ich do odbycia pielgrzymki i z jakimi idą intencjami, odpowiadali m.in. tak: intencje są osobistą sprawą każdego człowieka. Motyw był jeden, aby uzyskać jakiegoś rodzaju łaski (student, lat 24) lub Intencje są czymś bardzo osobistym i właśnie modlitwa w tych intencjach skłoniła mnie do odbycia pieszej pielgrzymki (uczeń, lat 18). Tylko jedna osoba (studentka, lat 22) powiedziała, że poprzez swój udział w pielgrzymce chce pogłębić swoją wiarę. Pielgrzymka do Piaseczna miała charakter błagalny, w ogóle nie pojawił się motyw dziękczynny. Uczestnicy potwierdzili także charakter religijny, ponieważ tylko jedna osoba przyznała się, że poszła na pielgrzymkę z ciekawości. W opracowaniach pojawiają się również inne motyw pielgrzymowania. Ludzie pielgrzymują, ponieważ czują potrzebę oddawania czci Bogu w sposób bardziej widoczny, poprzez śpiew i taniec, chcą się oderwać od codzienności, aby zastanowić się na własnym życiem, własną wiarą. Inni w pielgrzymce widzą obowiązek religijny oraz zadośćuczynienie tradycji. Pielgrzymują, bo chcą wyrazić swoją wdzięczność za otrzymane łaski i prosić o nowe. Pielgrzymka to także odpowiedź na potrzebę kontaktu z sacrum12. Człowiek jest (…) pobudzony pragnieniem znajdowania się w takich miejscach, gdzie przebywa rzeczywistość absolutna, źródło 11 A. Datko, Sanktuaria i pielgrzymki – pątnictwo w Polsce po 1945 roku, w: W. Zdaniewicz, T. Zembrzuski (red.), Kościół i religijność Polaków 1945 – 1999, Warszawa 2000. 12 R. Jusiak, Pielgrzymka jako element życia religijnego w Polsce, „Chrześcijanin w świecie” 1980, nr 91 – 92, s. 65; Z. Mach, Symbolika narodowa i religijna centrum pielgrzymkowego w odniesieniu do współczesnej tożsamości Polaków, „Peregrinius Cracoviensis” 1996, z. 4, s. 105-107.

15


życia, serce świata(…)13. W ostatnich latach jako jeden z motywów pielgrzymowania wymienia się motyw poznawczy. Pojawiła się tzw. turystyka religijna, gdzie obok celów wypoczynkowo-poznawczych współistnieje motyw religijny. Obecność motywu poznawczego w pielgrzymkach, przynajmniej niektórych, jest jak najbardziej zrozumiała: największe i najbardziej znane sanktuaria znajdują się w znanych ośrodkach turystycznych, np. Rzym, Jerozolima, Kraków, Warszawa14. Motywy i intencje pielgrzymkowe w pewnym stopniu zależą od sytuacji politycznej. W XIX wieku, kiedy Polski nie było na mapie świata, wierni szli, aby prosić o odzyskanie niepodległości, choć nie zawsze było to akcentowane, czego przykładem może być pielgrzymka warszawska z 1894 roku. Pielgrzymki były więc okazją do zamanifestowania swojej tożsamości narodowej, przywiązania do wiary i Kościoła katolickiego. Podobnie było w XX wieku, głównie za czasów PRL. Szczególnie w 80-tych latach XX wieku silne były polityczne akcenty pielgrzymowania, którego zabraniały ówczesne władze. Po przełomie w 1989 roku intencje z ogólnonarodowych i patriotycznych zmieniły się na bardziej osobiste, takie jak: zdrowie i pomoc w nauce. Pielgrzymki z manifestacji politycznych stały się raczej manifestem swojej wiary. Pielgrzymki, istniejące od samego początku chrześcijaństwa, potrafiły przetrwać różnorodne zawirowania historii, jak wojny, otwartą niechęć władz świeckich, a nawet kościelnych. Migracje pielgrzymkowe, po pewnym regresie w epoce nowożytnej, odrodziły się na przełomie XIX i XX wieku, kiedy miały miejsce objawienia maryjne, m.in. w Lourdes, Fatimie i Gietrzwałdzie. Sanktuaria te, podobnie jak Rzym i Ziemia Święta, stały się popularnymi ośrodkami pielgrzymkowymi, odwiedzanymi przez wiernych z całego świata. W intensyfikacji migracji pielgrzymkowych duże znaczenie odegrał także rozwój środków transportu. Pątnicy nie muszą już iść miesiącami do danego ośrodka kultu, bardzo często trudno dostępnego. A pielgrzymi? Ci, w ciągu stuleci nie zmienili się tak bardzo, jakby mogło się to wydawać. Zmienili się zewnętrznie, ale intencje, z którymi pielgrzymują, w zdecydowanej większości pozostały takie same. Przybywają przed cudowny obraz lub figurę z nadzieją, że ich prośby zostaną wysłuchane. Najczęstsze intencje, z którymi idą pątnicy, to zdrowie, niezależnie od stulecia. W okresie niewoli narodowej czy za czasów PRL pojawiły się motywy patriotyczne. Współcześnie, szczególnie młodzi pielgrzymi, proszą o pomoc w nauce. Zmieniła się i to wyraźnie struktura wiekowa i społeczna pątników. Obecnie przeważają młodzi i wykształceni ludzie, pochodzący z miast. W okresach wcześniejszych przeważały osoby starsze z niższym wykształceniem. Oprócz struk13

F. i G. Lanzi, Pielgrzymka przez tysiąclecia, Warszawa 2000. A. Datko, Sanktuaria i pielgrzymki – pątnictwo w Polsce po 1945 roku, w: W. Zdaniewicz, T. Zembrzuski (red.), Kościół i religijność Polaków 1945-1999, Warszawa 2000, s. 325 – 327; A. Jackowski, Zarys…, Kraków 1991.

14

16


tury wiekowej i społecznej zmienił się również ubiór pielgrzymów. Współcześni pątnicy prawie nie różnią się od turystów. Coraz mniejszą wagę przywiązuje się do stroju, przez który także wyraża się swój stosunek do sacrum. Pielgrzymki były i są jednym z elementów integrujących społeczeństwo. Dzięki nim zacieśniały się nie tylko więzy lokalne i regionalne. Poprzez udział w dłuższej pielgrzymce można było poznać inne obyczaje, miejsca, nowych ludzi. W XIX wieku poprzez udział w peregrynacji bardzo często uświadamiano sobie swoją tożsamość narodową np. pielgrzymki chłopskie będące w Krakowie obowiązkowo odwiedzały Wawel i tutaj chłopi ostatecznie stawali się Polakami. Pielgrzymka to także możliwość wspólnego przeżywania uczuć religijnych, bycia razem. Wspólne wędrowanie (w przypadku pielgrzymek dalekich) sprzyja także poznawaniu nowych ludzi. Pielgrzymki miały także wpływ na rozwój, a nawet powstanie miejscowości. W dużych ośrodkach pielgrzymkowych rozwinęła się cała infrastruktura, jak noclegownie, jadłodajnie, punkty sprzedające dewocjonalia. Odpustom, na które ściągały liczne pielgrzymki, towarzyszyły jarmarki, gdzie wszystko można było kupić. Przykładem miejscowości, które rozwinęły się dzięki sanktuariom i licznym pielgrzymkom, jest m.in. Lourdes czy w Polsce – Licheń. Peregrynacje mają przede wszystkim funkcje religijne. Pielgrzymki stanowiły i nadal stanowią okazję do pogłębienia wiary, wzrostu świadomości religijnej. Pielgrzymka pomaga w wyciszeniu się i może wzbogacić życie duchowe i wewnętrzne. 18 – letnia dziewczyna powiedziała mi: Pielgrzymka, na której czuć powiew Boży, jest dobrym miejscem na zagłębienie się w miłość Boga.

17



Patrycja Hamerska

Cztery pory roku Bernarda Janowicza Bernard Janowicz urodził się 23.07.1908 roku w stolicy Kociewia – Starogardzie Gdańskim. Ojciec – Józef, pochodził z Jabłowa i pracował w majątku znanych w okolicy Jackowskich. W 1895 roku Józef Janowicz przeprowadził się do Starogardu Gdańskiego, gdzie poznał swoją żonę – Anastazję Meske1. Państwo Janowicz zamieszkali w pobliżu dworca (tzw. Mała Bana), przy ulicy Kościuszki 119. Bernard miał siedmioro rodzeństwa. Pięciu braci i dwie siostry. Bez wątpienia dzieciństwo Janowicza można uznać za szczęśliwe. Mimo niezbyt wysokiego poziomu życia nie brakowało w domu Janowiczów ciepła i miłości. Jego wspomnienia z dzieciństwa zostały opisane w cyklu esejów Moje Cztery Pory Roku. Z uwagi na chłopskie pochodzenie, i niewielkie zarobki ojca, Bernard wraz z rodzeństwem zmuszeni byli pomagać rodzicom w utrzymaniu domu, zarabiając przy drobnych pracach sezonowych.

Bernard Janowicz podczas I Kongresu Kociewskiego ( 1995 r.). Zdjęcie pochodzi z archiwum rodzinnego p. Heleny Janowicz

Gdy zbliżała się jesień i żyto było dojrzałe, nadszedł czas na żniwa – Janowicz poświęca im wiele uwagi w swoim eseju. Pisze o tym, jak razem ze swoim 1

Bernard Janowicz, Bajki Kociewskie, Starogard Gdański, 1994, s 125.

19


rodzeństwem, już po skończonych żniwach często zbierali z pola pozostawione przez gospodarzy kłosy, by móc same już ziarna sprzedać i otrzymać w zamian mąkę: (…) Dostelim mały wózeczek, i jak pełan nazbiyrelim, wysypelim kłosy w duży mniech, co go mama mniała, a jak go już pełen nazbiyrelim, zanieślim do dóm. W dómu,, jak uż para worków kłosów nazbiyrelim, mama rozłożyła na oborze deka (koc) i kłosy wydraszowelim (wymłóciliśmy) (…). Po tym plewy wiater wydmuchał i ostało czyste ziarno gotowe do sprzedania w młynie u Wicherka. Za żyto dało mąka na wymiana. I tak zawsze paranaście funtów mąki dało (…)2. Gdy skończyły się żniwa, nadszedł czas wykopków, czyli zbierania ziemniaków. I podobnie jak w przypadku żniw, gdy ziemniaki zostały już przez dorosłych wybrane, to dzieci zabrały swoje koszyki, i wybierały jeszcze te ziemniaki, które w ferworze pracy przeoczono. (…) Kiedy na polu kartofle byli wybrane, my dzieciaki chodziylim na pokopki, i tyż z hakyrko grzebelim za bulewkami, co nie byli wybrane, bo siedzieli za głamboko, albo bez nieuwaga ziamnio zakryte. I tak delim rada dosyć kartofelków wygrzebać i do dómu mamie i tacie pokazać, z czego się razem cieszyli3. Dzieci pomagały nie tylko przy żniwach i wykopkach, ale również przy zbieraniu opału na zimę: (…) Chodzilim do lasu po suszki – suche gałyzie sosnowe opadłe od wiatru – łómelim je i w mniechu przynosilim do dóm. Wej tyż zbiyrelim szyszki, które tyż do worka kłedlim, pełan worek na plecy i do dóm4. Oczywiście poza pracą zarówno w domu, jak i w szkole, mały Benek wraz z rodzeństwem mieli również wolny czas na odpoczynek i zabawę. Kociewski bajkopisarz często wspomina zabawy na polu, puszczanie latawców, wspólne spacery, dziecinne zabawy na ulicy. Tak właśnie wyglądała janowiczowska jesiań…W Zimie Janowicz opisuje dokładnie okolice, w których mieszkał. Skromne mieszkanie, trudne warunki do życia, bieda…A mimo tego autor, pisząc o tym trudnym pod względem materialnym okresie swojego życia, potrafił całą tę historię opowiedzieć z właściwym dla siebie dystansem i poczuciem humoru, jest to opowiadanie niezwykłe – smutne, nostalgiczne a zarazem piękne i pełne ciepła. Od urodzenia mnieszkalim na drugim psiyntrze w dómu przy ul. Kościuszki 119, Pokój z kuchnió, do ulicy (zawsze słońce) od wschodu do zachodu. W podwórzu każdy lokator mniał swój chlywik, w nim trzimał (kto mógł) koza, świnie, trusie, kury i… jeno szczurów nich nie trzimał, same sie trzmieli,a było jich co nie miara, nawet i po oborze lateli, jano niby w zimnie. W podwórzu była tyż woda z kranu. Mama nie narzykała, że to je ciażko kubeł wody na drugie psintro nosić,ale cieszyła 2

Bernard Janowicz., Moje cztery pory roku – Jesień. „Zapiski Kociewskie”, 1998, nr 3, s. 3 – 4. Ibidem. 4 Ibidem. 3

20


się, że ji pomagamy. A było nas razym 9 osób. Do mycia, kómpania, prania, szorowania podłogi w izbie i kuchni, korytarza, schodów i wychodka (ustępu)5. Moją szczególną uwagę zwróciła czułość, z jaką autor pisze o swoich rodzicach: Rodzice stareli się, żeby w mieszkaniu było ciepło, o ciepłą odzież. Ojciec postarał się o nowa słóma i słomo wypychał sztrózaki (sienniki) do łózków, żeby nóm się dobrze spało6. Dalej: (…) ojciec przyniósł z lasu chojanka i razym z mamó stareli się, by jak najładni wystroić chojniak7. Była to biedna, ale szczęśliwa rodzina. Matka zawsze znalazła czas na to, by przytulić rodzeństwo i opowiedzieć im bajkę. Oboje starali się, aby zapewnić im szczęśliwe dzieciństwo, i godne życie. Bernard Janowicz bardzo ciekawie opisuje też zimowe zabawy na śniegu: My dzieciaki się tyż cieszyli, jak kurzyło (padało) wiele śmnigu. (…) Korki, drewniane bóty na dni robocze, byli w zimnie najlepsze na ślizgawka, bo przez cały rok od latania obcasy byli zdarte i korki byli gładkie, tak jak łyże (łyżwy). Na sankach tyż zjeżdżelim z górki, chłopcy przeważnie na brzuchu i nogami kierowali na zakryntach8. Wiosna otwierała przed Janowiczem nowe możliwości, pomysły. Nie chcąc obciążać pod względem finansowym rodziców, młody Benek obmyślił plan, jakby tu sobie zarobić trochę pieniędzy. W czasie wolnym po szkole, chciałóm trocha grosza zarobjić, żeby mamie i tacie pomóc (…) niedaleko nas, przy końcu łulicy był Mały Dworzec kolejowy (Mała Bana), urzandowo: Starogard przedmoście. Tu do „mały bany” przyjeżdżali ludzie do mniasta (…) Jak zez dworca śli, to chodnik był na unych za wązki, tak dużo ich było, a uż zawdi w dni targowe, to nieśli kosze z jajami, masłem, glómzó, a w Pindlach mieli rozmajite warzywa. Ja (i mój kolegi) dochodziłóm tedi do taki obładowany kobity i pytałóm: – Moga nosić? I tak pomagłóm nosić i para franków dostałólóm9. Z kolei lato, to dla Bernarda Janowicza czas zabawy, kąpieli w rzece, wspólnego zbierania jagód z mamą. Najprzyjemniejsza pora roku. Autor opisuje piękno przyrody, zabawy z kolegami – odczuwa się w całym tym opisie pewną beztroskę, spokój i radość: Psianknie było nad rzeką, ale psianknie było tyz w lesie zielónym. Nie tylko że chodzili do lasu na szpacyr, wycieczka,ale i na maliny, jagody, borówki i poziomki10. Przy opisywaniu dzieciństwa Janowicza skupiłam się głównie na Moich Czterech porach roku, ponieważ uznałam, że nikt lepiej nie opisze uroków dzieciństwa Janowicza aniżeli on sam. Bernard Janowicz zaczął uczęszczać do szkoły w 1915 5

Bernard Janowicz., Moje cztery pory roku – Zima, „Zapiski Kociewskie”, 1998, nr 4, s. 3 – 4. Ibidem. 7 Ibidem 8 Ibidem. 9 Ibidem. 10 Bernard Janowicz., Moje cztery pory roku – Wiosna, „Zapiski Kociewskie”, 1998, nr 1, s. 6. 6

21


roku. Była to szkoła pruska. W latach 1919-1922 kontynuował edukację w szkole polskiej. Po ukończeniu edukacji na poziomie podstawowym, podjął pracę w fabryce obuwia Peter Kaufmann i Synowie „Polar”. Nasz bajkopisarz miał wówczas dopiero 15 lat. Po kilku latach przerwał jednak pracę w Polarze i zatrudnił się w innej fabryce obuwia – Balorient. Podjął również w tym czasie naukę w szkole wieczorowej. W 1926 roku został członkiem Męskiego Chóru Kościelnego Lutnia w Starogardzie Gdańskim, z zespołem był związany przez całe swoje życie. II wojna światowa obeszła się z naszym bohaterem „łaskawie”. Z powodu problemów zdrowotnych uniknął wojska i mógł w czasie okupacji pracować w fabryce obuwia Carl Heidenreich. Niestety, tak samo jak większość mieszkańców Starogardu Gdańskiego, również rodzina Janowiczów zmuszona została do ucieczki, w obawie przed aresztowaniami: Z podwórza fabryki patrzyliśmy, jak na koniach uciekają z miasta szwoleżerowie. Wtedy i my uciekaliśmy. Schroniliśmy się w pobliskim Owidzu, w lesie. Moja matka z większością lokatorów dotarła aż do Osia. Tylko mój ojciec został w domu, bo powiedział, że jemu chyba nic nie mogą zrobić, gdyż zna język niemiecki. Bardzo przejął się wejściem Niemców. Bał się, że zaczną prześladować za religię. Strasznie odbiło się to na jego zdrowiu, gdyż po trzech tygodniach od ich wkroczenia do Starogardu zmarł11. Wielokrotnie bajkopisarz wspominał wyzwolenie miasta przez Rosjan. W pamiętnikach Janowicza możemy przeczytać: Pierwszy raz żołnierzy sowieckich zobaczyłem na ulicy Pelplińskiej. Uciekający Niemcy powalili na ulicę wszystkie dorodne lipy, które zatarasowały przejazd. Rosjanie ściągali mężczyzn do odblokowania drogi. Ja też przy tym pracowałem. Od pierwszych dni nowej władzy starogardzianie nosili biało-czerwone opaski. Ja powiedziałem, że nie będę nosił, bo sąsiadom nie muszę udowadniać, żem Polak, a obcy niech mi dadzą spokój. Szeregowi żołnierze rosyjscy szczególnie łakomi byli na starogardzkie dziewczyny i zegarki. Gdy do naszego domu zbliżali się czerwonoarmiejcy, dziewczęta natychmiast chowały się w drugim pokoju, a drzwi zastawialiśmy szafą. Miałem jednak poważniejszą przygodę z radzieckim żołnierzem. Pewnego dnia, gdy wracałem do domu, doskoczył do mnie skośnooki kurdupel w spiczastej czapce z gwiazdą i krzyknął: Ty, Gierman – ruku wierch! Mierzył do mnie z karabinu, a ja stałem przy drewnianym płocie, przy Kościuszki 119. Przed oczami miałem zrujnowany Daimon, z którego wyskoczył Franciszek Florek, ojciec doktora Florka. Florek na szczęście znał dobrze język rosyjski i przetłumaczył wojakowi, że nie jestem Niemcem. Tak więc panu Franciszkowi, który stróżował wówczas w fabryce zawdzięczam życie12. 11

Z pamiętników B. Janowicza, które nie zostały jeszcze opublikowane i znajdują się w posiadaniu Tadeusza Majewskiego – redaktora naczelnego „Gazety Kociewskiej”. 12 Ibidem.

22


Po II wojnie światowej, ze względu na bardzo dobrą znajomość języka niemieckiego, zatrudniono Janowicza w administracji miejskiej, a w 1958 roku został on kierownikiem Urzędu Stanu Cywilnego w Starogardzie Gdańskim. W USC pracował od 1959 do 1973 roku. Na emeryturze pracował tam jeszcze pół roku, dopóki go nie wyrzucili – mówi śmiejąc się pani Helena – żona Bernarda Janowicza. Pan Bernard zawsze z sentymentem wspominał pracę w USC: W 1958 roku nie było jeszcze sali ślubów. Musieli się tłoczyć żeby zrobić wspólne zdjęcie – mówił13. Interesująca również wydaje się postawa Janowicza odnośnie zawierania związku małżeńskiego w USC: W USC cywilnego o ślubie nie ma mowy, tylko o zawarciu związku małżeńskiego. Nie ma mowy o ślubie, bo ten związek może być rozwiązany. Nikt nie ślubuje, że będzie wierny aż do śmierci, tylko przyrzeka aby „nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe”14. A jak zmieniały się obyczaje w USC? Czy wznoszono toast? – pyta p. T. Majewski, redaktor Gazety Kociewskiej: Kiedy ja przyszedłem, nie było jeszcze szampana. Niekiedy widziałem, że świadek miał w buksach butelkę, ale się krępował. Wypijali w biurze, w sali ślubów nie – powiedział, po czym dodał Panie Majewski, ale ja i tak zrobja korekta (wywiadu)15. Nigdy jednak tak naprawdę jej nie zrobił. Wielu ludzi pamiętało, że Bernard Janowicz udzielał im ślubu, sam bajkopisarz nie zawsze zapamiętywał ich twarze i nazwiska: Pytają, czy ich pamiętam, bo jednego pamiętają, ale jeden wszystkich nie może pamiętać. Ostatnio – jadę autobusem. Przyczepiła się jakaś kobieta (mnie się wydaje, że ona miała trochę chluchnięte). I w tym autobusie ja siedzę blisko kierowcy, a ona pcha się z tyłu. Tedy ona mówi «Kiedy ja brałóm ślub?» «Toć to pani powinna wiedzieć, to pani powinna pamiętać» Tera ja tak siedza a ta flaumina mnie całuje w ucho. No, gupsio mnie było, bo ludzie patrzeli16. Bernard Janowicz dzielił swój czas pomiędzy pracę, a hobby – śpiew w starogardzkim chórze Lutnia. Śpiewał i prowadził kronikę chóru. Był aktywnym jego członkiem. Wraz z kolegami reaktywował Lutnię i został zastępcą prezesa chóru. Założył także po 1946 roku żeński zespół wokalny. W Lutni pełnił rolę pierwszego tenora, którego wykonanie Ave Maria wspominają wszyscy znajomi pisarza. Chór ten odegrał znacząca rolę w życiu Janowicza, to w pewnym sensie dzięki niemu poznał on swoją żonę – Helenę. Pani Helena wspominała pierwsze spotkanie z mężem podczas jednego ze spotkań organizowanych przez Lutnię w obecnej siedzibie kina Sokół. 13

Fragment wywiadu przeprowadzonego z p. Bernardem Janowiczem przez Tadeusza Majewskiego. Jest to nieopisany wycinek z gazety, z archiwum pisarza. Prawdopodobnie 2000 rok. 14 Ibidem. 15 Ibidem. 16 Ibidem.

23


Jak się okazało, była ona piękną, młodą kobietą i nie narzekała na brak zainteresowania ze strony płci przeciwnej. Pan Bernard, nie zwracając jednak uwagi na konkurencję, zaprosił panią Helenę na... cukierki i znalazł się na prostej drodze do zdobycia serca rodowitej, jak się potem okazało Wielkopolanki. Pan Janowicz miał wówczas trzydzieści osiem lat, a pani Helena zaledwie dwadzieścia jeden. W 1947 roku wzięli ślub. Z tego związku urodziło się troje dzieci – Włodzimierz, Barbara i Aleksandra. Pani Helena wspomina małżeństwo z panem Janowiczem jako bardzo udane. Pani Janowiczowa nie pracowała i zajmowała się wychowywaniem dzieci, a nasz bajkopisarz pracował, aby utrzymać rodzinę. Mieszkali oni na ulicy Traugutta (rynek) w małym, dwupokojowym mieszkaniu. Po dwóch latach przeprowadzili się jednak na ulicę Krasickiego, ponieważ pani Halinie mieszkanie „na rynku” nie podobało się, ze względu na trudne warunki lokalowe. W stosunku do swoich dzieci pan Bernard był bardzo czuły i opiekuńczy. Jedna z córek – Aleksandra wspomina często wspólne, niedzielne spacery do Strzelnicy (stadnina koni w Starogardzie Gdańskim). Zależało mu na tym, aby jego dzieci miały beztroskie i szczęśliwe dzieciństwo. Żona pana Janowicza opowiedziała mi również, że to ona zmuszona była karcić dzieci, ponieważ pan Bernard jedyne co potrafił, to bawić się z nimi i je rozpieszczać. Jego kociewska dusza obudziła się w nim jednak bardzo późno. Bernard Janowicz zainteresował się bliżej Kociewiem dopiero na emeryturze. Do dziś pani Janowicz wspomina, jak mąż narzekał, niezadowolony z faktu, iż „przeszedł na rentę” – nigdy bowiem nie używał określenia „emerytura”. O odpoczynku na emeryturze nie było nawet mowy. Pan Janowicz był na to zbyt ruchliwym człowiekiem, wszędzie go było pełno. Znajomi naszego bajkopisarza wspominają, iż bardzo szybko chodził i rzadko zdarzało się, by ktokolwiek mógł za nim nadążyć. Z rozmów przeprowadzonych z panią Heleną wynika, iż Bernard Janowicz codziennie wychodził o 9:40 z mieszkania – spieszył się na autobus jadący do centrum miasta. Bardzo lubił spacerować i obserwować ludzi. A ludzie rozpoznawali go na ulicy, zagadywali, przypominali, że udzielał im ślubu, na co Pan Bernard żartobliwie odpowiadał: A co? Żałujecie teraz? W swoich kieszeniach nosił ulubione cukierki – Kubanki, które rozdawał napotykanym przez siebie ludziom, z którymi rozmawiał. Spacerował po mieście aż do obiadu. Odwiedzał zazwyczaj wówczas córkę, która prowadziła sklep przy Sądzie Rejonowym, spacerował po parku i spotykał się ze znajomymi. Wychodził z domu zawsze pod pretekstem zakupów, na co dziwiła się pani Helena, pytając jak długo można robić zakupy. Codziennie pan Bernard odwiedzał grób swoich rodziców na pobliskim cmentarzu – nigdy o nich nie zapominał – ofiarowali mu przecież piękne dzieciństwo, wyrósł bowiem, co jeszcze raz podkreślę, w atmosferze ciepła, miłości i pełnego zrozumienia. Pan Janowicz, gdy tylko zgłodniał i zbliżała się pora obiadu, wracał 24


do domu, gdzie czekała na niego zniecierpliwiona, ale przyzwyczajona do codziennych eskapad żona. Po obiedzie nasz bajkopisarz ucinał sobie krótką drzemkę, by zaraz potem móc znów wyruszyć na spacer po mieście. Do domu wracał dopiero na kolację, a potem pogrążał się w swoich kociewskich lekturach. W sierpniu 1997 roku Państwo Janowiczowie obchodzili Złote Gody.

Państwo Helena i Bernard Janowiczowie. Zdjęcie pochodzi z rodzinnego archiwum pani Heleny Janowicz

Uroczystości związane z pięćdziesiątą rocznicą ślubu państwa Janowiczów zorganizowano w Urzędzie Stanu Cywilnego w Starogardzie Gdańskim. W sali ślubów ratusza miejskiego pojawiło się wówczas wielu gości, a jubilaci otrzymali portret olejny, przedstawiający Bernarda Janowicza, podarowany im przez Państwa Z. H Pobłockich. Złote Gody to również czas wspomnień związanych ze ślubem: Nas do ślubu zawoził Edward Łaszcz z Chojnickiej. Dwa konie, ładna bryka i my zajechelim do ślubu na Sobieskiego – powiedział pan Janowicz, uzupełniała go pani Helena: Drzwi bryczki przeszklone, na szybie były ładne wianeczki z mirty, i tedy jechali do kościoła. Przed wojną kobieta do ślubu musiała tyż mieć na głowie wiónek17. Kilka lat później w jednym z wywiadów pani Helena powiedziała: Już 55 lat tak razem żyjemy. Ludzie pewnie gadają, że tak długo te emerytury pobieramy, ale nam się dobrze żyje. A że mąż będzie sławny dzięki bajkom, to bym nigdy nie pomyślała18. 17 18

Ibidem. Jeden z wywiadów, przeprowadzonych z p. Janowicz. Jest to nieopisany wycinek z gazety z archiwum pisarza.

25


Bardzo ważnym dniem w życiu Janowicza okazał się 14 października 2002 roku. Tego dnia Bernard Janowicz został patronem Szkoły Podstawowej w Brzeźnie Wielkim. Okazało się to wielkim zaskoczeniem dla bajkopisarza, który powiedział: Kiedy pierwszy raz odwiedziła mnie delegacja szkolna i poprosiła mnie o to, bym został patronem, trochę się przestraszyłem. Zawsze wydawało mi się, że najpierw trzeba umrzeć, aby doczekać się takiego wyróżnienia. Uspokojono mnie i wyjaśniono, że mogę użyczyć swego imienia i będzie to dla grona uczniów, i nauczycieli zaszczyt. Przede wszystkim jednak, to ja czuję się wielce wyróżniony i zaszczycony (…)19.

Artykuł, pochodzący z Dziennika Bałtyckiego. Wycinek z archiwum bajkopisarza

Pan Janowicz borykał się jednak przez cały okres swojej emerytury z pewnym zdrowotnym problemem, a mianowicie niedosłyszał. Czy to jednak go w jakimś stopniu zasmucało? Wprowadzało w kompleksy? Ograniczało? Odpowiedź jest jednoznaczna – absolutnie nie. Pan Bernard z uśmiechem na ustach mówił: To, co móm usłyszeć to usłysza, a to co nie móm usłyszeć to nie usłysza. Może to właśnie była jego receptą na długowieczność? Wielokrotnie proponowano mu aparat słuchowy, a on odmawiał. Namawiał go również do noszenia aparatu profesor Józef Borzyszkowski w jednym ze swoich listów:

19

Jeden z wywiadów, przeprowadzonych z B. Janowiczem. Jest to nieopisany wycinek z gazety. Wiadomo tylko, że pochodzi on z Dziennika Bałtyckiego i datowany jest na 2002 rok.

26


Fragment listu profesora J. Borzyszkowskiego, skierowany do B Janowicza. Archiwum prywatne autora

Bardzo często pytano go również skąd w nim tyle pokładów pozytywnej energii w tak podeszłym wieku. W jednym z wywiadów bajkopisarz powiedział: Nigdy nie spodziewałem się, że dożyję aż do 2000 roku. Nie wiem, czy jest jakiś specjalny sposób, no może to, że długo byłem starym kawalerem. Ożeniłem się dopiero gdy miałem 39 lat. Nie jem jedynie zdrowych rzeczy. Do dziś bardzo lubię wątrobiankę i kaszankę, chociaż moja żona mówi, żebym jadł twarożek. Zawsze starałem się prowadzić zdrowy tryb życia, więc nie nadużywałem alkoholu i prawie nie paliłem. Myślę jednak, że najważniejsza jest praca. Zawsze bardzo dużo pracowałem, więc nie miałem czasu na chorowanie (…)20. Bernard Janowicz przeżył swoich kolegów, ale zawsze gdy któryś zmarł zwykł mawiać „jo, ten już był stary”, zapominając przy tym że paradoksalnie on sam był… od nich starszy. Pod koniec życia, a dokładniej na dwa lata przed śmiercią, wykryto u Bernarda Janowicza nowotwór. Jak ta wiadomość wpłynęła na jego życie? Można by pomyśleć, że się załamał, lub też dzielnie walczył o każdy kolejny dzień swojego życia… A jak było naprawdę? Z relacji żony Janowicza wynika, nie przejął się diagnozą lekarską. Gdy lekarz 20

Jeden z wywiadów, przeprowadzonych z p. Bernardem Janowiczem. Jest to nieopisany wycinek z gazety archiwum pisarza. Prawdopodobnie Gazeta Kociewska

27


powiedział mu o walce, którą przyjdzie mu stoczyć, Janowicz zapytał tylko: No tak, ale czy mogę już wracać do domu? Nie chciał być w szpitalu, wolał spędzić wieczór jak zazwyczaj – ze swoją żoną, obiecał jednak zdziwionemu lekarzowi, że nazajutrz pojawi się na badaniach… i pojawił się. Starał się nie myśleć o swojej chorobie i niczego w swoim dotychczasowym życiu nie zamierzał zmieniać. Pani Helena wspomina jak pan Janowicz z zaropiałym uchem, już w zawansowanym stadium raka, wybrał się do Brzeźna, gdzie znajduje się szkoła nazwana jego imieniem i rozdawał dzieciom w szkole batoniki. Nadal codziennie rano wychodził z domu, by pospacerować po mieście, odwiedzał swoją córkę, spotykał się ze znajomymi, odwiedzał także grób rodziców. Cieszył się życiem i swoją radością zarażał innych, do tego stopnia, że również oni zapomnieli o jego chorobie – niestety do czasu. Na dwa miesiące przed śmiercią stan słynnego kociewskiego bajkopisarza zaczął się pogarszać… Już nie spieszył się na autobus odjeżdżający punktualnie o 9:40, nikt już nie spotykał wesołego, zabieganego, białego staruszka na ulicy. Z jednej rzeczy jednak nie zrezygnował – nadal każdego dnia odwiedzał grób swoich rodziców. Zawoziła go tam codziennie jego córka – Aleksandra. Rodzina Janowicza zdawała sobie sprawę z tego, że pozostało mu już niewiele czasu – innego zdania był jednak sam Janowicz. Gdy prezydent miasta, jak co roku przyszedł złożyć mu życzenia urodzinowe, pan Bernard snuł już plany na przyszły rok. Śmierć pozostawała jakby zupełnie poza nim. Wola życia, jego plany i marzenia do dawały mu sił i pozwalały zapomnieć o chorobie. Bernard Janowicz umierał trzy dni. Już na trzy dni przed śmiercią pielęgniarka zasygnalizowała Pani Helenie, że nie dożyje on przyszłego tygodnia. Rodzina była przygotowana na śmierć, z kolei Pan Bernard zdawał się nie zdawać sobie z tego zupełnie sprawy. Cały dzień czuwała przy nim jego rodzina, do końca pozostał świadomy i przytomny. Stracił jednak apetyt i jedyne co jadł to płatki owsiane z mlekiem. 15.08.2003 roku w domu Janowiczów pojawiła się pielęgniarka i powiedziała, że najprawdopodobniej pan Bernard nie dożyje do następnego dnia. Odwiedził go również ksiądz i dał mu ostatnie namaszczenie. Około 17:00 Pani Janowicz usłyszała ciche westchnienie – zmarł. W domu Janowiczów zapanował smutek, ale żona bajkopisarza w przeprowadzanym z nią wywiadzie powiedziała, iż zdaje sobie sprawę z tego, że w życiu jest czas na radość, i na smutek, a oni tak naprawdę niedługo znów się spotkają. Trzy dni później w kościele pod wezwaniem św. Katarzyny w Starogardzie Gdańskim odbył się pogrzeb Bernarda Janowicza. Jak opisuje wielu znajomych słynnego Kociewiaka – był to niezwykle uroczysty pogrzeb. Dawno nie widziano w mieście tak ogromnego orszaku żałobnego. Zjechali się wszyscy regionalni działacze, przyjaciele, znajomi. 28


W mowie pożegnalnej pan Ryszard Szwoch przytoczył słowa z bajki Bernarda Janowicza Wandrówki Franka: Bernard jidzie na swoja wandrówka po psianknych, szyrokich i wysokich trepach wew chmurach zes złożonymi rancami, zawdy wyży i zawdy wyży.21

21

Bernard Janowicz, Bajki Kociewskie, s. 114 – 115.

29



Michał Kargul

Kociewsko-kaszubskie meandry pomorskiego regionalizmu w początkach XXI wieku Nabywając książki jednego z wydawnictw regionalnych można się wzbogacić o kolorową zakładkę poświeconą kaszubskim haftom. Wyliczone są na niej wszystkie jego szkoły. Tak więc mamy obok szkół wdzydzkiej czy żukowskiej także szkołę wejherowską i… kociewską. Szkoła kociewska haftu kaszubskiego…. Można by to uznać za przykład skrajnego uproszczenia na materiale reklamowym czy brak wiedzy autorów tego dzieła, lecz jest to chyba także ciekawy przykład na obecny stan stosunków kociewsko-kaszubskich. Wyjaśnijmy może najpierw sprawę tego haftu. Haft kaszubski, w obecnej formie wykreowany został głównie dzięki działalności Izdydory Gulgowskiej i Maksymiliana Lewandowskiego w pierwszej połowie XX wieku. Lokalne starania doprowadziły w przeciągu kolejnych dekad do powstania kilku szkół – stylów, jak żukowski czy wdzydzki. Często ich rodowód wyciągano z zamierzchłych wieków, wywodząc go od np. klasztornych szkół dla dziewcząt. W rzeczywistości była to jednak zazwyczaj odpowiedź na zapotrzebowanie „rynku”, gdyż oczekiwanie na „ludową” twórczość rosła wraz z odchodzeniem od tradycyjnych metod gospodarowania. A i nutka lokalnego patriotyzmu przy kreacji takowych szkół odegrała swoją rolę1. Rzecz jasna takie działania miały miejsce nie tylko na Kaszubach. Jak wspominał Roman Landowski powołana w 1970 roku Poradnia Pracy Kulturowo-Oświatowej postanowiła, widząc popularność haftu artystycznego na sąsiednich Kaszubach, podjąć próbę reaktywowania kociewskiego haftu ludowego2. Przy czym słowo „reaktywowanie”, jest zwykłym eufemizmem, gdyż jak pisał dalej kociewski regionalista, zasadniczym problemem w tym działaniu, był brak jakichkolwiek wzorców. To, że przedsięwzięcie to skończyło się sukcesem, tczewska pracowania zawdzięczała Marii Wespowiej z Morzeszczyna. Wybitna ta hafciarka wyszywała w stylu zasadniczo odbiegającym od kaszubskiego czy „miastowego”. Tczewscy społecznicy pomogli jej wyszukiwać pozostałości wzornictwa z terenów Kociewia, na podstawie którego morzeszczyńska hafciarka stwo1 Z legendami, jakie się tworzy wokół dzisiejszych kaszubskich szkół haftu by wykazać ich ludowe korzenie, rozprawił się ostatnio, choć może w nieco zbyt emocjonalnej formie Aleksander Błachowski: A. Błachowski, Z historii haftów kaszubskich – geneza formy [w:] Ziemia Człuchowska – Kaszuby – Pomorze dziejach , kulturze i ludziach, pod red. C. Obracht-Prondzyńskiego, Człuchów-Gdańsk 2007. 2 R. Landowski, Barwne wyszywanie, [w:] Kultura ludowa Kociewia, pod red. tegoż, Tczew 1995, s. 184.

31


rzyła swój autorski kanon haftu. Dla naszych rozważań warto tylko odnotować, że w siedmiobarwnym rygorze kolorów nie było tak charakterystycznej dla Kaszub barwy czarnej i trzech odcieni niebieskiego. W tym samym czasie podobną działalność prowadziła Małgorzata Garnyszowa z Pączewa, która w swojej palecie umieściła aż trzynaście kolorów. Choć obie hafciarki starały się wzorować na historycznych materiałach, to poza zaznaczonymi powyżej zastrzeżeniami do uznania ich pracy za rekonstrukcje haftu ludowego, należy też mieć świadomość, że o ostatecznym kształcie palety barw decydowała rzeczy zgoła przypadkowe, jak dostępność na rynku nici danego koloru3. Wzory obu tych szkół, morzeszczyńskiej i pączewskiej zostały wydane w teczkach, popularyzując tego rodzaju działalność, jednocześnie dopisując haft kociewski do dobrostanu „kultury ludowej” Pomorza. Jak pisał Ryszard Szwoch: Wydanie drukiem obu wzorników przez Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie pozwoliło uchronić piękno twego haftu przed kompletnym zaginięciem i bałamutnym zunifikowaniem ze wzornictwem sąsiednich Kaszub4. Tu więc dochodzimy do sedna. Kociewscy działacze wspierali obie artystki, by w dziedzinie haftu stworzyć autonomiczną kociewską szkołę, która miał się przyczynić (i przyczyniła się) do wzmocnienia regionalnej tożsamości, wprost zaznaczając, że w pewnym sensie opozycyjnej do kaszubskiej. I właśnie dlatego warto się pochylić nad sytuacją, gdy po kilkudziesięciu latach znajdujemy ową zakładkę, gdzie ta szkoła jest zaliczona do haftu kaszubskiego. Przykład ten jest niezmiernie plastyczny, pokazuje bowiem dwa bardzo popularne do dziś zachowania regionalistów obu krain. Ci z Kociewia, nieco przytłamszeni żywotnością i popularnością kaszubszczyzny, podejmują szereg działań na zasadzie reakcji i opozycji (bynajmniej nie należy traktować tego określenia, jako zarzutu, należy bowiem pamiętać, iż jedną z prostszych metod kształtowania jakiejkolwiek tożsamości, jest budowa własnych wartości właśnie poprzez przeciwstawianiu się innej, wyrazistej grupie). Natomiast ci z Kaszub, często nad kociewskością znacznej części Pomorza przechodzą do porządku dziennego, uznając Kociewiaków za „spolaszonych Kaszubów”. Pogląd ten jest zresztą dość popularny na Kaszubach, bo nawet naukowcy odnotowują w sercu powiatu kartuskiego, takie oto wypowiedzi „zwykłych ludzi”: Bo teraz wszyscy mówią: Kaszuby, Kaszuby, Kaszuby. Niby nawet Kociewie to też Kaszuby5; (…) to jest nazwane te gwary – i Kaszubi Piaskowi, i Kaszubi Rybaki, i Kaszubi Kociewiaki (…)6. W wersji nieco bardzo unaukowionej przybiera to postać poglądu, iż onegdaj 3

Ibidem, s. 188. R. Szwoch, Śwat dawna zabaczóny, Kociewski Magazyn Regionalny, 1987, nr 3, s.28. 5 Wywiady z mieszkańcami Chmielna ; K. Wypiorczyk, Dyskurs społeczny o statusie kaszubszczyzny a potoczna wiedza mieszkańców Chmielna i okolic o języku kaszubskim, [w:] Catering dziedzictwa kulturowego? Kaszubi i Kaszuby w oczach etnologów, pod red. P. Kalinowskiego, Gdynia 2006, s. 88. 6 Ibidem, s. 78. 4

32


całe Pomorze zamieszkiwane było przez Kaszubów (zwanych w dawnych wiekach Pomorzanami), to dzisiejsi Kociewiacy są po prostu potomkami spolonizowanych Kaszubów. Publicznie wygłaszane takie sądy są zresztą jedną z głównych przyczyn wspomnianych już powyżej reakcji Kociewiaków. Zirytowanych tym bardziej, że naukowcy, zwłaszcza językoznawcy, od ponad stu lat głoszą raczej pogląd o autonomiczności ludności kociewskiej i co ważniejsze, wątpią w proste wykształcenie się dialektu kociewskiego na kaszubskim podłożu7. Co ciekawe, gdy w wydanej ostatnio Historii Kaszubów w dziejach Pomorza pierwszy Kaszuba wśród historyków – Gerard Labuda – postawił całkowicie nową (i przeciwstawną kaszubskiemu „vox populi”) tezę, jakoby Kociewiacy byli potomkami plemion/plemienia, które na Pomorze przybyli w ślad za przodkami Kaszubów już w I tysiącleciu naszej ery8, nie wywołała ona w kaszubskim światku praktycznie żadnego echa. W tej sytuacji diagnoza dzisiejszych stosunków kociewsko-kaszubskich wydawałaby się prosta. Możemy mieć tu po prostu do czynienia z pewnym symbolicznym zawłaszczaniem Kociewia przez Kaszubów, co wywołuje tam określone konsekwencje i kolejne naturalne reakcje mieszkańców obu regionów. Rzecz banalna i między sąsiadami częsta, zaś kolejną faktograficzną ofiarę, w postaci kociewskiej szkoły kaszubskiego haftu, w spokoju można by ponosić. Parę spraw jednak każe się nad nią pochylić nieco dokładnej. Pierwszą z nich jest sama osławiona już „wojna kociewsko-kaszubska”. Choć w trakcie spotkania pod takim tytułem zorganizowanym na jesieni 2006 roku przez Oddział Tczewski Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, praktycznie wszyscy jego uczestnicy odżegnywali się od takowego określenia, to problem ów jednak istnieje. Świadczą o tym ukazujące się co jakiś czas artykuły prasowe, gdzie kociewscy działacze (najczęściej rodem ze Starogardu, choć ostatnio też z Tczewa) protestują przeciwko różnym działaniom kaszubskim. Najsłynniejszą tu sprawą była kaszubska akcja nawołująca do zmiany nazwy województwa pomorskiego na kaszubsko-pomorskie, która wywołała masowe protesty Kociewiaków. O tym, że coś jest na rzeczy z ową wojną wiedzą członkowie kociewskich oddziałów Zrzeszenia, przez Kaszubów uważani za kociewskich separatystów włamującej się z wszechkaszubskiej (tożsamej dla wielu z pomorską) wspólnoty (np. nie chcą czytań na mszy po kaszubsku9…), a przez „prawowiernych” działaczy kociewskich określani bądź łagodnie jako kaszubskocentryczni, bądź nieco ostrzej jako V kolumna kaszubska. 7

J. M. Piskorski, Pomorze plemienne. Historia-Archeologia-Językoznawstwo, Poznań – Szczecin 2002, s. 222-224. G. Labuda, Historia Kaszubów w dziejach Pomorza, T. I. Czasy średniowieczne, Gdańsk 2006, s. 49. 9 Wezwanie do Kociewiaków, by zaktywizowali się na tym polu, wystosował swego czasu jeden z działaczy zrzeszeniowych, z kaszubskiej Nordy na zebraniu Rady Naczelnej ZKP, wyrażając jednocześnie zdziwienie, że tak słabo angażują się w liturgię kaszubską na swoim terenie. 8

33


Choć wylano już morze oliwy na tę wzburzoną wodę, trzeba mieć jednak świadomość, że po obu stronach wszelkim dyskusjom towarzyszą już emocje i wystarczy czasem malutka iskra, by znów rozgorzał ogień10. Zaznaczyć jednak trzeba, że emocjonalnie i ogniście jest zwłaszcza po stronie kociewskiej, zaś Kaszubi występują tu zazwyczaj w roli nie do końca świadomych prowodyrów. Drugą sprawą jest dogorywanie idei pomorskiej w środowisku pomorskich regionalistów. Teoretycznie zarysowana przez Lecha Bądkowskiego w połowie XX wieku, nabrała ona organizacyjnego kształtu w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, głównie dzięki aktywności Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Zrzeszenie wtedy stało się organizacją faktycznie ogólnopomorską. Choć większość z jego członków stanowili Kaszubi, a i sprawy kaszubskie wymagały najwięcej zaangażowania, to nie dość, że prężnie działało kilkanaście nie-kaszubskich oddziałów na obszarze całego Pomorza Nadwiślańskiego, to Zrzeszenie jako całość poczuwało się do odpowiedzialności za całe Pomorze, czego najciekawszym przykładem był jego udział i wiodąca rola, w organizacji I Kongresu Kociewskiego w 1995 roku oraz Kongresu Pomorskiego w 1998 roku. Tamten okres to już tylko jednak śpiew przeszłości. Z jednej strony znaczna część kociewskich działaczy Zrzeszenia, „wybiło się na samodzielność”, z drugiej ZKP ostatniej dekady poszło przyśpieszonym kursem w stronę „etnicznej organizacji Kaszubów”. Obie strony celowo zresztą pogłębiają ten rozdźwięk11. Obecnie znaczna część działaczy kaszubskich, podobnie jak mieszkańcy Chmielna, Kociewiaków uważa za takich prawieże-Kaszubów i nie do końca może zrozumieć ich obiekcje przed włączaniem się w czysto kaszubskie działania, kosztem swoich własnych. Naturalnym im się wydaje zainteresowanie „południowych braci”, włączających się w ruch kaszubsko-pomorski, językiem kaszubskim i innymi „rodnymi” problemami, zaś sami nie poczuwają się do głębszego zainteresowania sprawami ogólnopomorskimi. Jeszcze częściej wyrażany, często bezmyślnie i automatycznie, jest drażniący sąsiadów z południa pogląd o tym, że Kaszubi są jedyną grupą autochtoniczną na Pomorzu. Określenie – pomorskie dla nich jest synonimem – kaszubskiego. Z drugiej strony kociewscy działacze, często ze zrzeszeniowymi epizodami w życiorysie, na każdym kroku podkreślać chcą swoją odrębność od Kaszub. Gotowi są przekreślić wszelkie działania podkreślające jedność Pomorza, zwłaszcza zaś jego historii i dziedzictwa, byleby tylko zaznaczyć autonomiczność Kociewia względem Kaszub. I tak dla przykładu pojawiają się głosy domagające się zabra10

Iskrą taką może być np. nieopatrzne przypomnienie na forum publicznym w Tczewie, lub Starogardzie, iż I Kongres Kociewski został zorganizowany w dużej mierze dzięki ZKP, jak to miało miejsce choćby w trakcie dyskusji na I Nadwiślańskich Spotkaniach Regionalnych w 2007 roku… 11 O klimacie w stosunkach tychże elit i wielu perturbacjach, jakie z tego powodu powstają obszernie pisze: S. Klein, Antagonizmy na pograniczu kaszubsko-kociewskim [w:] Pogranicza kulturowe i etniczne w Polsce, pod red. Z. Kłodnicki, H. Rusek, Wrocław 2003, s. 123-129.

34


nia ze skansenu we Wdzydzach (noszącego miano Kaszubskiego Parku Etnograficznego) obiektów pochodzących z Kociewia, które powinny być zalążkiem samodzielnego, kociewskiego skansenu12. Wielu z „ortodoksyjnych” kociewskich działaczy uważa także ZKP za organizację stricte kaszubską, której działania wykraczające poza Kaszuby, to przemyślane kroki dywersyjne mogące prowadzić do takich tworów jak województwo kaszubsko-pomorskie i całkowitego zawłaszczenia przez nich Pomorza. Trudno u nich znaleźć zrozumienie dla tych z działaczy Zrzeszenia (najczęściej także Kociewiaków), którzy wczytując się w jego statut starają się nadal działać w duchu idei pomorskiej. Znamienna jest także praktyczna nieobecność kociewskiej myśli regionalnej na polu ogólnopomorskim13. Cóż się zatem dzieje dziś z ideą pomorską? Myśl ta jest tak silnie zrośnięta ze Zrzeszeniem Kaszubsko-Pomorskim, że tylko nieliczni działacze spoza tej organizacji wprost do niej nawołują. O wiele bardziej słyszalne są głosy, silnie obecne choćby na dwóch edycjach Pomorskiego Kongresu Obywatelskiego, które twierdzą, iż tożsamości pomorskiej (a więc i owej idei) obecnie nie ma, a i budowa takowej w najbliższej przyszłości stoi pod dużym znakiem zapytania14. Zresztą obecni przywódcy ZKP także sprawę pomorską traktują jak przysłowiowy gorący ziemniak. Prezes Artur Jabłoński swego czasu wprost stwierdził, że „małego narodu kaszubskiego” nie stać na zajmowanie się sprawami ogólnopomorskimi, gdy jest tyle wyzwań wewnątrzkaszubskich15. Owe wyzwania zresztą w dużej mierze determinują także stosunki kociewsko-kaszubskie. Na początku XXI wieku przez środowisko kaszubskie toczyła się dyskusja między tzw. opcją regionalną i etniczną. Przedstawiciele drugiej z nich, jako strona atakująca, stworzyli dość wyrazisty dorobek medialno-ideowy, który odegrał trudną do przecenienia rolę w postrzeganiu Kaszubów przez sąsiadów z południa. Warto zaznaczyć, że to właśnie w ich ujęciu, na historycznym Pomorzu nie ma miejsca dla nikogo innego poza przodkami Kaszubów. Oni też prowadzą mniej lub bardziej skoordynowaną działalność mającą na celu symboliczne związanie 12

Zob. ibidem, s. 126. Poza działalnością dwóch chwalebnych wyjątków: Andrzeja Grzyba i Marii Pająkowskiej-Kensik. 14 W tym duchu wypowiadał się m.in. lider kociewskich regionalistów Andrzej Grzyb (co ciekawe już w czasach studenckich aktywny działacz ZKP); A. Grzyb, W stronę tożsamości pomorskiej, [w:] Tożsamość kulturowa obszarów przygranicznych w dobie globalizacji, Pelplin-Tczew 2006, s. 46-49. 15 A. Jabłoński, Uprzedzając przeznaczenie, Pomerania, 2006, nr 12, s. 4-6. Znamienna jest dyskusja jaka się rozpętała wokół zawartego tam stwierdzenia prezesa Artura Jabłońskiego o tym, by Zrzeszenie przekształciło się w organizacje czysto kaszubską. Praktycznie wszyscy członkowie Rady Naczelnej ZKP potępili taki kierunek, jako pozbawiający Zrzeszenie jakże ważnego członu pomorskiego, po czym powstał zasadniczy problem ze zdefiniowaniem jakie to konkretnie działania w tym zakresie są aktualnie prowadzone. Nie da się ukryć, że wszelkie kociewskie, żuławskie, krajeńskie czy ogólnopomorskie działania Zrzeszenia w ostatnich latach są inspirowane (i zazwyczaj przeprowadzane) tylko siłami nie-kaszubskich działaczy tej organizacji. Prawdopodobnie też dlatego dla hasła Artura Jabłońskiego, o nie marnowaniu skromnych kaszubskich sił na sprawy ogólnopomorskie, zabrakło szerszego poparcia, gdyż trudno było takie, rzucone na pomorski front, kaszubskie siły znaleźć… 13

35


nie-kaszubskiej części Pomorza z Kaszubami. Dążąc do kreacji (uświadomienia?) narodu kaszubskiego z natury rzeczy podkreślali wszelkie czynniki wyróżniające Kaszubów z polskiej rzeczywistości. Dobitnym tego przykładem jest dyskusja związana z kaszubskim hymnem. Powszechnie za niego uznawana pieśń autorstwa Hieronima Derdowskiego Marsz kaszubski, próbuje się zastąpić Zemią rodną Jana Trepczyka, w której nie ma zwrotów o „polskiej wierze” i „polskiej mowie”, natomiast jest przytoczony mit o wielkim kaszubskim Pomorzu „od Gdańska do Roztoki bram”. Sam mit Wielkiego Pomorza, jak i różne próby jego zdemitologizowania są ciekawym wątkiem tego problemu. Niestety wczytując i wsłuchując się w środowiskową dyskusję na ten temat, skonstatować można, że wynikającą z niego pomorskość ogranicza się głownie do treści pieśni Trepczyka i może osoby Lecha Bądkowskiego. Mit ten stał się też narzędziem w dyskusji o roli Kaszubów na Pomorzu. W opinii niektórych publicystów przedstawiciel zrzeszińców Jan Trepczyk wyrasta nie tylko na jego twórcę, ale też głównego ideologa utożsamiającego z Kaszubami całe Pomorze. Wystarczy przecież jednak lektura takich przedwojennych prac jak Śladami Smętka Melchiora Wańkowicza czy Ziemia gromadzi prochy Józefa Kisielewskiego, by zrozumieć, że tak Trepczyk, jak i zresztą Lech Bądkowski, są tylko dziećmi międzywojennych czasów, w których idea Pomorza sięgającego od Odry do Wisły była żywym tematem dyskursu społecznego i naukowego. Co istotniejsze całkowicie przekłamuje się kwestię kaszubską, odczytując dosłownie Trepczyka i do niego się ograniczając. Cóż wspólnego z Kaszubami miał młody torunianin Lech Bądkowski zakładający w 1940 roku w Anglii Związek Pomorzan? Warto przeczytać, co o Wielkim Pomorzu mówił Józefowi Kisielewskiemu inny zrzesziniec, młody Feliks Marszałkowski, jesienią 1938 roku16. Warto też wczytać się w dzieła dziecka tego samego pokolenia – historyka Gerarda Labudy, by zrozumieć, że „Wielkie Pomorze” nie tylko pewna sztuczna kreacja, ale przede wszystkim symboliczna rzeczywistość, która kształtowała wartości i punkt widzenia świata17. Ta sama idea, która kazała Feliksowi Marszałkowskiemu opowiadać o książętach szczecińskich, powodowała, że młodzi oficerowie marynarki na początku września 1939 roku snuli wizje, w jakimż to porcie Pomorza Zachodniego będzie najlepiej umieścić bazę floty polskiej po 16

„– Słyszał pan termin „Wielkie Pomorze”?

– Słyszałem – mówię. – Ale to nie chodzi o to Pomorze, które robi polska administracja. Oni wzięli termin od nas. Jeśli my mówimy

„Wielkie Pomorze”, to myślimy aż poza Szczecin. To jest dopiero wielkie Pomorze. Czy pan sądzi, że nie zdajemy sobie sprawy: jeżeli kiedykolwiek jest możliwa myśl o takim Pomorzu, to tylko w oparciu o Polskę. I to w silnym oparciu, żeby się nie powtórzył jeszcze raz błąd książąt szczecińskich. Och jacyż oni byli krótkowzroczni…”; J. Kisielewski, Ziemia gromadzi prochy, Poznań 1939, s. 403. 17 O owym uproszczonym postrzeganiu tego mitu pisze i chyba także w nieco zbyt uproszczony sposób próbuje ja zdemitologizować: A. Hoja, Kaszubska mitologia na nowo odczytana, Pomerania, 2008, nr 1, s. 17-19.

36


zwycięskiej dla aliantów wojnie… Mit ten funkcjonował w ówczesnej rzeczywistości w sposób niejako obiektywny, sprawą drugorzędną wydaje się być kwestia jego ojcostwa. Odczytywany on był na swój sposób przez poszczególne osoby i środowiska. O jego żywotności bez wątpienia zadecydowało to, że był on orężem w polsko-niemieckiej wojnie na symbole i argumenty. Niemieckości Pomorza Nadwiślańskiego i Wielkopolski przeciwstawiano słowiańskość Śląska oraz Pomorza Zachodniego. Sprowadzanie idei „Wielkiego Pomorza” do mitu założycielskiego narodu kaszubskiego w myśl literalnie odczytanych słów pieśni Trepczyka, a tak często ostatnimi czasy się dzieje, jest wyrzuceniem poza nawias całego dorobku historiografii pomorzoznawczej po II wojnie światowej. Bez wątpienia najwybitniejszym krzewicielem idei „Wielkiego Pomorza”, który ów mit przyoblekł w naukowe ciało, jest profesor Gerard Labuda. Jak swego czasu pisał Zygmunt Szultka labudowa koncepcja Wielkiego Pomorza, zrewolucjonizowała historiografię pomorzoznawczą, zaś jej najważniejszy owoc, wielotomowa „Historia Pomorza” w pewnym sensie mit ten przyoblekła w ciało18. Praca ta bowiem obejmuje całe Pomorze w jego „wielkich” granicach. Taka koncepcja i jej stojąca na wysokim naukowym poziomie wieloletnia realizacja, doprowadziła do sytuacji, że dla polskiej historiografii u progu XXI wieku „wielkie” Pomorze, to taka sama kraina historyczno-geograficzna, jak Śląsk, Wielkopolska czy Mazowsze. Co ważniejsze takie rozumienie pojęcia „Pomorze” na dobre zadomowiło się w świadomości tzw. zwykłych ludzi. Przed II wojna światową w Polsce Pomorze jednoznacznie identyfikowano z ówczesnym województwem pomorskim. Żywym tego reliktem jest zresztą także obecna nazwa województwa pomorskiego. Jednak szkolna edukacja prowadzona od kilkudziesięciu lat w duchu naukowców spod znaku „Historii Pomorza” spowodowała, iż mimo to, dziś oczywistym jest, że Pomorze to obszar przynajmniej od Odry do Wisły19. W owej dyskusji o pomorskości dostrzec można też coraz bardziej postępujące odchodzenie do koncepcji Lecha Bądkowskiego. Przeglądając wypowiedzi na ten temat w ostatnich latach trudno nie oprzeć się wrażeniu, iż w myśl jego dzisiejszych spadkobierców rodem z Kaszub, głównymi zasługami Bądkowskiego dla ruchu regionalnego było jego uczestnictwo w powstawaniu „Solidarności” oraz działalność organizacyjna na rzecz Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Pajęczyną zapomnienia obrasta jego koncepcja stworzenia społeczności pomorskiej, 18

Z. Szultka, Kaszubi zachodniopomorscy w historiografii XX wieku, [w:] Badania kaszuboznawcze w XX w., pod red. J. Borzyszkowskiego i C. Obracht-Prondzyńskiego, Gdańsk 2001, s. 161. 19 Bardzo dobrym tego przykładem była dyskusja w sprawie zmiany nazwy województwa na pomorskiego na kaszubsko-pomorskie. Zwolennicy tego kroku jako jeden z głównych powodów podawali właśnie niejednoznaczność nazwy pomorskie odnoszącego się tylko do 1/3 obszaru właściwego Pomorza, zob .dyskusja w Pomeranii, 2001, nr 1, m.in. R. Starczewski, Północy wystarczą Kaszuby, s. 9-10; Z. Zielonka, By „oni” nie mieli, s. 10.

37


zjednoczonej historycznymi doświadczeniami o mocnym etosie wspólnych wartości. Natomiast trudno stwierdzić czy jacyś wielbiciele pomorskiej myśli Lecha Bądkowskiego uchowali się na Kociewiu. Często odwołując się do jego politycznej idei samorządności regionu pomorskiego, zapomina się, czasem chyba celowo, iż jej źródło tkwiło w przekonaniu, że Pomorzanie tworzą jedną społeczność, której wewnętrzne podziały dotyczą bardziej sfer symbolicznych niż rzeczywistych. Dzisiejszym piewcom odwiecznej etnicznej odrębności Kaszubów czy samodzielności i immanentności Kociewiaków łatwo przychodzi zapomnienie o tym, iż Bądkowski pisząc Pomorską myśl polityczną bynajmniej nie tworzył mitycznego ludu pomorskiego, lecz opisywał polskie społeczeństwo, które funkcjonowało przed 1939 rokiem. Pamiętać jednak należy, iż społeczność ta (wyliczymy do niej i Kaszubów) stanowiła wtedy tylko około połowę mieszkańców Pomorza Nadwiślańskiego20. Po 1945 roku sytuacja się zasadniczo zmieniła, bo oto prawie połowa mieszkańców tego regionu uległa wymianie. Niemców zastąpili Polacy z centralnej i wschodniej Polski. To właśnie do nich głownie, kierowana była powojenna oferta gdańskiego pisarza: zintegrujcie się z nami, doceńcie nasze wartości i stańcie się Pomorzanami. Gdy dziś często prześmiewczo podkreśla się nierealność „pomorskich cech” opisanych przez Bądkowskiego, zapomina się, że miał to być pewien moralny i ideowy kręgosłup, wywiedziony z pomorskich wartości społeczeństwa samorządnego Pomorza. Czy dosłowniej rzecz ujmując, takie charakterystyki był w dużej mierze zachętami dla przybyszów by i oni poczuli się Pomorzanami (a także dla rodowitych Pomorzan, by nie wstydzili się swych korzeni). Niestety jak już wyżej było wspomniane, nie dość, że ciągle napotyka to zasadnicze opory, to dodatkowo zaczął zachodzić proces, którego Bądkowski chyba nie przewidział: atomizacja autochtonicznej społeczności pomorskiej. Być może jest on nieunikniony, jednak nie sposób nie odnieść wrażenia, iż jest efektem typowej „wojny na górze”. Procesu, gdzie elity i przywódcy nie pytając się o zdanie tych, których reprezentują czy nawet wbrew nim zaczynają dekretować, iż odtąd z najbliższymi sąsiadami dzieli nas tak wiele, że nie sposób mówić o nich my… Działania takie są znane od dawna na całym świecie, najbardziej spektakularnym ich przykładem jest chyba pokłosie aksamitnej rewolucji w Czechosłowacji, gdy wbrew woli większości społeczeństwa władze przeprowadziły rozwód obu republik tworzących federację. Toczy się on również od dobrej dekady na Pomorzu, choć status owych bojowych elit jest dość niejednoznaczny21. W tabloidalnej rzeczywistości doby cyfrowej informacji, czasem wystarczy samozwańczy 20

Liczby te w latach 1920-1946 ulegały znacznym zmianom na wskutek dziejowych zmian politycznych. Liczba Niemców drastycznie spadła po 1920 roku by znów wzrosnąć po 1939 i jeszcze bardziej drastycznie spaść po roku 1945. 21 O tym zjawisku już pisał kilka lat temu Kazimierz Ostrowski: K. Ostrowski, Kociewsko-kaszubskie meandry, „Pomerania”, 2002, nr 1, s. 12.

38


przedstawiciel jakiejś grupy, który odpowiednio medialnie nagłośni swoje zdanie, by podpalić kolejną beczkę z prochem. Wśród Kaszubów rolę taką pełnią przedstawiciele grupy etniczno-narodowej, którzy potrafili medialnie zdominować przedstawicieli regionalnej, „kaszubsko-pomorskiej” opcji. Co istotne, choć obecny prezes Zrzeszenia Artur Jabłoński ma silne związki z tym środowiskiem, to jednak okazało się ono za słabe, by wdrożyć jakikolwiek z symbolicznych projektów podkreślających kaszubską odrębność i w dużej mierze pozostaje ono tylko bytem medialnym. Jednak same hasła i gazetowe wypowiedzi wystarczały, by na Kociewiu wywoływać nie tylko alergiczne reakcje, ale także dość głębokie przekonanie, że to właśnie oni wyrażają najpełniej kaszubskie chęci. Efekt jest taki, że coraz bardziej się pogłębia niezrozumienie obu grup. Nieutożsamiający się z etnikami Kaszubi nie mają zrozumienia dla kociewskich reakcji22, zaś Kociewiacy wszelkie działania odwołujące się do ruchu kaszubsko-pomorskiego z podejrzliwością traktują jako „zasłonę dymną” kaszubskiej ekspansji. Dzisiaj stan jest taki, że choć obie społeczności łączy wiele więcej niż jeszcze sto lat temu, to zrobiono wiele, by w sferze symboli wykopać głębokie rowy. Trzecią w końcu sprawą, która każe się dziś pochylić nad kociewsko-kaszubskim stosunkami jest komunikacja. Powyżej padło wiele gorzkich słów wobec Kaszubów, a zwłaszcza przedstawicieli Zrzeszenia, ale każdy medal ma dwie strony. Owe stosunki bez wątpienia wyglądałyby całkiem inaczej, gdyby powodzeniem zakończył się projekt powołania Federacji Stowarzyszeń i Związków „Kociewskiej Więźby” jednoczącej regionalne organizacje Kociewia. Nie jest to miejsce, by analizować jej aktualny stan, ale już kilka lat temu padały publiczne głosy ze strony przedstawicieli jej członków-organizacji, które wprost zarzucały jej ospałość, czy wręcz wirtualną egzystencję23. Znamiennym przykładem owego stanu komunikacji (jak i samej „Więźby”) jest próba włączenia się Oddziału Tczewskiego Zrzeszenia w organizację III Kongresu Kociewskiego (którą koordynowała właśnie „Kociewska Więźba”). Ówczesny jej prezes Jerzy Cisewski przyjął tę inicjatywę z otwartymi rękami, po czym okazało się, że nie ma ze strony kociewskiej federacji nikogo, który mógłby podjąć skonkretyzowania owej współpracy. Mimo takich zasług, jak przyjęcie hymnu oraz herbu Kociewia czy wręczanie odznaczeń „Chwalby Grzymisława”, trudno znaleźć pochodzące z tego środowiska (poza znamienitym wyjątkiem osobistych działań pierwszego jej prezesa Andrzeja Grzyba), jakiekolwiek próby nowoczesnego zdefiniowania kociewskiego i pomorskiego regionalizmu. O braku jasnej (nawet mocno antykaszubskiej) polityki 22

Trudno nie uniknąć wrażenia, że przynajmniej część z osób „podpalających” owe „beczki z prochem”, ma świadomość dokonywania prowokacji, licząc na żywiołowe reakcje strony kociewskiej. Odnieść można bowiem wrażenie, że wbrew głoszonym hasłom o „kaszubskości Kociewiaków” jest im na rękę zniechęcanie ich do współpracy z Kaszubami na polu regionalnym, bo tym samym chronią swój „naród” przed wikłaniem się w zgubne odmęty regionalizmu pomorskiego w duchu Bądkowskiego. 23 R. Landowski, 35 lat dla Tczewa, Tczew 2004, s. 189.

39


federacji najlepiej świadczy fakt, że gdy przy różnych okazjach w latach 20042006 kociewscy działacze Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Tczewie, choć chwaleni za aktywność, wprost oskarżani byli przez przedstawicieli „Kociewskiej Więźby” o brak własnej kociewskiej podmiotowości i zbytnie związki z Kaszubami, to u progu 2007 roku na nowego jej prezesa wybrany został Jarosław Pajakowski… m.in. członek zarządu Instytutu Kaszubskiego w Gdańsku. Tak więc, choć federacja miała szansę być organizacją, która podejmie się trudu dźwignięcia na swoje barki nie tylko regionalizmu kociewskiego, ale i pomorskiego, zwłaszcza wobec postępującego kaszubocentryzmu Zrzeszenia, to nie potrafiła ona jednak wypracować wspólnego programu, pozostając raczej konfederacją członków. Nie dość tego, gdy w ostatnim czasie znów uaktywniły się kociewskie struktury Zrzeszenia oraz powstał szereg nowych podmiotów regionalnych o całkowicie nowej filozofii działania, jak LOT Kociewie czy Lokalne Grupy Działania „Wstęga Kociewia” i „Chata Kociewia”, pod znakiem zapytania staje jej reprezentatywność jako przedstawiciela ruchu regionalnego na Kociewiu. Czułą sferą kontaktów są różnego rodzaju symbole, zwłaszcza zaś nazewnictwo. Mowa już była o niedostrzeganiu przez Kaszubów Kociewia i czasem przesadnych reakcjach Kociewiaków w takich sytuacjach. Trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że w wielu momentach owe nazewnictwo to nie tylko przyczyna, ale i fundament sporu. Niewiele osób z „ortodoksyjnych” kociewskich elit wnika w cele i działalność Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, gdyż sam przymiotnik „kaszubskie” w nazwie wystarczy im dla uznania wszelkich jego działań (jak i samych członków) za kaszubskie, ergo obce i wrogie na Kociewiu. Tak samo oburzenie kociewskich patriotów wywołuje nazwa skansenu we Wdzydzach – Kaszubski Park Etnograficzny. Nie wnikając w cele (skansen ma za zadanie gromadzenie obiektów tak Kaszub jak i Kociewia), geografię, ani w historię miejsca (założył go przecież Kociewiak Izydor Gulgowski) nazwa ta odstręcza ich od współdziałania z tą „kaszubską instytucją, która zawłaszczyła kociewskie dziedzictwo”24. Z drugiej strony trudno zrozumieć kaszubską manierę „zapominania” o Kociewiu. Tym bardziej, że przy okazji różnego rodzaju dyskusji w duchu „dziadka w Wermachcie”, tudzież „kresowych korzeniach dzisiejszych Pomorzan”, podparcie się doświadczeniami i wspólną historią z najbliższymi sąsiadami wydawałoby się jak najbardziej w kaszubskim interesie. Być może przyczyn należało by szukać w procesie kreowania pewnych symboli obu społeczności. Przeważająca część tzw. kultury ludowej, czy też lepiej współczesnego regionalnego folkloru (czy może raczej folku) obu grup, została wykreowana w XX wieku staraniem miejscowych działaczy. Kaszubi przystąpili do tego jednak o wiele wcześniej nadając swoim działaniom znaczny rozmach. Działania te okazały się na tyle skuteczne, że znaczna część kaszubskich elit sama chyba uwierzyła w historyczność „od24

40

Zob. S. Klein, op.cit., s. 126.


wiecznego kaszubskiego haftu” czy stroju. Stąd nierzadkie sytuacje, jak z ową kociewską szkołą kaszubskiego haftu, gdy kaszubscy działacze są głęboko przekonani, iż ich kultura i tradycje są tymi tradycyjnymi, oryginalnymi i prawdziwymi, zaś to co wymyślają Kociewiacy, to tylko wynikająca z ich kompleksów reakcja. Ciekawym przyczynkiem tej kaszubsko-kociewskiej komunikacji może być zrzeszeniowy periodyk „Pomerania”. Od początków (a ukazuje się już ponad czterdzieści lat) starał być się pismem obejmującym swoim zainteresowaniem całe Pomorze. W dużej mierze ten charakter zachował do dziś i obecnie jest bez wątpienia najmocniejszym filarem „pomorskości” Zrzeszenia. Przyglądając się jednak uważniej jest niestety już nieco gorzej. Sprawy kaszubskie bez wątpienia dominują na jego łamach, co ważniejsze jednak są zazwyczaj przedstawiane w sposób fachowy i na bieżąco. O innych subregionach Pomorza pisze się od czasu do czasu, zazwyczaj w związku z różnymi wydarzeniami, jak Rok Powiśla, Rok Żuław czy redakcyjne nagrody dla działaczy spoza Kaszub. Kociewie wydaje się być w uprzywilejowanej sytuacji, bo poza okazjonalnymi tekstami w dzisiejszej „Pomeranii” stałymi rubrykami są felietony Andrzeja Grzyba oraz kociewskie bajki Marii Roszak. Felietony, jak to felietony, rządzą się swoimi sprawami i często w nich porusza się całkiem inne wątki niż stricte kociewskie. Choć trzeba także dodać, iż przeglądając ostatnich kilkanaście numerów nietrudno zauważyć, że o sprawach stricte kociewskich czasem pisywał (pisywał, bo przed kilku miesiącami zrezygnował ze współpracy z miesięcznikiem), także inny felietonista, rodem z Tczewa (acz będący głównym filarem opcji narodowo-etnicznej Kaszubów), Tomasz Żuroch-Piechowski. Patrząc na to całościowo można pokusić się o hipotezę, że z całej „kociewskości” redakcję interesuje przede wszystkim gwara, stąd miejsce dla Marii Roszak, zaś w Andrzeju Grzybie widzi się przede wszystkim poetę, którego związki z kociewskością są tylko i wyłącznie „wartością dodaną” nie wynikającą z linii redakcyjnej25. Ostatni „programowy” tekst, dyskusja lub wywiad dotyczący Kociewia gościł na łamach chyba aż w 1998 roku. Trudno mieć natomiast pretensję do braku bieżących informacji o ważniejszych wydarzeniach kulturalno-regionalnych na Kociewiu, gdyż takowej brakuje nawet w stosunku do Kaszub. Najistotniejsze jest jednak coś innego. Od czasów dyskusji z 2001 roku dotyczącej zmiany nazwy województwa na kaszubsko-pomorskie praktycznie nie występują polemiczne teksty dotyczące tak regionalizmu w skali całego Pomorza, jak i wzajemnego stosunku Kociewia i Kaszub. Nawet ostatnie polemiki dotyczące hymnu kaszubskiego rażą epitetami, personalnymi wycieczkami i brakiem głębszego spojrzenia. 25

Tylko tym można tłumaczyć brak na łamach Pomeranii jakichkolwiek tekstów analitycznych, czy programowych, kociewskiego poety, choć często w tym duchu zabiera publicznie głos, czy nawet gdzie indziej publikuje, np. A. Grzyb, W stronę pomorskiej tożsamości, [w:] Tożsamość kulturowa obszarów pogranicznych w dobie globalizacji, pod red. K. Ickiewicza, Pelplin-Tczew 2006.

41


I tak, choć „Pomerania” jest na Kociewiu bardzo dobrze odbierana, to paradoksalnie mało kto ją tam czytuje, bo prezentowane tam teksty dla kociewskich regionalistów niezbyt interesujące, a przede wszystkim poruszają sprawy raczej marginesowe, robiąc to zresztą dość incydentalnie. Dodatkowo część osób razi owe „kaszubskocentryczne” skupienie się na „języku” – gwarze kociewskiej, która dla kociewskiego regionalizmu ma obecnie jednak drugoplanowe znaczenie (nie oszukujmy się, tekst bajki w gwarze jest raczej dość kiepskim magnesem, przyciągającym do lektury nawet studentów zainteresowanych tematyka regionalną, którzy nie są filologami). Na koniec tej krótkiej i na pewno subiektywnej analizy kociewsko-kaszubskich relacji warto jeszcze przypomnieć kilka ideologicznych „mitów założycielskich”, które odgrywają ogromną rolę w dzisiejszej dyskusji obu stron. I tak w głosach z Kaszub często pada stwierdzenie o Kaszubach jako jedynej autochtonicznej społeczności Pomorza. Drugim mitem z tej strony jest stwierdzenie, iż Kociewiacy czy Borowiaccy, to spolonizowani Kaszubi. Trzecim jest wizja, iż autonomiczność języka kaszubskiego, musi zakładać takie działania w kreacji jego literackiej wersji, by był jak najmniej zrozumiały dla Polaków. Kociewiaków dla odmiany prześladuje wizja kaszubskiej ekspansji na terenie województwa pomorskiego, zaś jednym z najwidoczniejszych jej efektów jest przekonanie, o wszechmocy Kaszubów na Pomorzu. Obie strony natomiast równie dalekie są niestety dzisiaj od zaangażowania się regionalizm pomorski, rozumiany jako zainteresowanie całym Pomorzem z uszanowaniem jego odrębności. Przy czym miejmy świadomość, że mowa tu tak naprawdę o aktywnych intelektualnie elitach obu społeczności, gdyż dla pozostałych 80-90% Kaszubów i Kociewiaków owe spory są całkowicie niezrozumiałe i nieinteresujące...

42


Tadeusz Magdziarz

Wędrówki piesze po Kociewiu1 Rozpoczynając ten referat, na wstępie chciałbym powiedzieć kilka słów o naszym klubie. Nadwiślański Klub Krajoznawczy PTTK-TRSOW powstał dnia 29 lutego 1992r. Jego nazwa została zaczerpnięta z przywilejów księcia świeckiego Grzymisława z roku 1198, gdzie wymieniona jest nazwa miasta jako Trsow. Pierwszym prezesem wybrano kolegę Romana Klima ówczesnego Dyrektora Muzeum Wisły w Tczewie. Klub jest organizatorem sobotnich wędrówek pieszych, które odbywają się pod wieloma hasłami tematycznymi takimi jak: - Przyroda i zabytki Kociewia; - Śladami Menonitów; - Poznajemy Gminę; - Brzegiem Wisły; - Poznajemy twórców ludowych i wiele innych. W ciągu piętnastu lat działalności klub zorganizował 501 wędrówek pieszych, podczas których uczestnicy przeszli około 6900 km. Zorganizowano również wiele innych imprez, sesji, rejsów i wypraw samochodowych. Działalność Klubu została doceniona przez Oddział Regionalny PTTK w Gdańsku i Zarząd Główny PTTK w Warszawie przyznając Klubowi-Srebrną Honorową Odznakę PTTK. Przechodząc do dalszej części przypomnę, że Kociewie jest jednym z regionów Pomorza, którego nazwa zgodnie ze stwierdzeniami historyków jest w średniowieczu zupełnie nieznana. Językoznawcy oraz regionaliści uważają, że upowszechniła się dopiero w XIX wieku. Etymologią nazwy zajmowało się wielu badaczy, ale żadnemu z nich nie udało się w sposób jednoznaczny i ostateczny ustalić pochodzenia i znaczenia nazwy. Dyskusje na te tematy trwają do dziś. Region Kociewie nie ma ściśle określonych granic, jednak na podstawie badań gwary i jej wspólnych cech udało się je wyznaczyć. Granica ta w przybliżeniu biegnie od wsi Czatkowy nad Wisłą w okolicach Tczewa do Trąbek Wielkich - dalej do Wysina, Liniewa, Nowych Polaszek i Konarzyn. Tu skręca na południowy wschód przez Czarną Wodę, Osieczną, Liniewo do Gruczna, a następnie rzeką Wisłą do Tczewa. Region ten liczy około 3,5 tysiąca km kwadratowych powierzchni, na którym zamieszkuje około 340 tyś. mieszkańców. Systematyczne badania podziałów etnograficznych wykazały na istnienie kilku grup etnonimicznych, takich jak: Polanie (Polusy) – Piaskarze – Górale – Lasocy – rdzenni Kociewiacy – Olendry – Feteracy i Nadwiślanie. 1

Prezentacja Nadwiślańskiego Klubu Krajoznawczego PTTK–TRSOW, przedstawiona w trakcie I Nadwiślańskich Spotkań Regionalnych w październiku 2007 roku.

43


Niewątpliwym atutem Kociewia jest różnorodność krajobrazu. Są tu płaskie obszary nizin nadwiślańskich, malownicze doliny Wisły, pagórkowaty teren pojezierny z licznymi lasami oraz piękne odcinki poszczególnych rzek. Walorem tej ziemi są rzeki jeziora i lasy. Największą rzeką regionu jest Wisła, do której uchodzą rzeki Wda i Wierzyca. Mniejsze to Mątawa, Wietcisa, Węgiermuca i Janka. Z ponad dwustu jezior, największym jest jezioro Kałębie koło Osieka, a nieco mniejsze to Radodzierz, Borzechowskie, Czarne i Godziszewskie. W zachodniej części regionu kociewskiego dominują lasy należące do największego w Polsce zwartego obszaru leśnego jakim są Bory Tucholskie z Parkiem Narodowym utworzonym w 1996 roku. Na Kociewiu istnieje kilka Rezerwatów Przyrody takich jak: – Krzywe Koło w Pętli Wdy (krajobrazowe); – Czapli Wierch (czaple); – Jezioro Udziera; – Zdrojno (ssaki); – Brzęczek (leśne); – Wiosło Duże i Małe (leśne); – Rezerwat Cisów im. Leona Wyczółkowskiego w Wierzchlesie (leśne); – Arboretum Wirty (dendrologiczny); Przez Kociewie przebiega wiele szlaków turystycznych, z których największe to: – Kociewski (żółty) ~ Tczew – Starogard Gd.– Czarna Woda2.

2

Zamieszczone mapki pochodzą ze strony Oddziału Regionalnego Gdańsk PTTK – http://www.pomorskie. pttk.pl.

44


– Skarszewski (zielony) ~ Skarszewy – Nowy Wiec – i dalej do Sopotu

45


– Kamiennych Kręgów (zielony) ~ Czarna Woda – Odry – Bąk – Olpuch i dalej do Kamienicy Królewskiej;

– Partyzantów Armii Krajowej i Gryfa Pomorskiego (niebieski) ~Szlachta – Krąg – Fojutowo – Śliwice – Błędno – Czersk Świecki. Należy wspomnieć o jeszcze mało rozpowszechnionym, zielonym szlaku Ziemi tczewskiej imienia Romana Klima ~Tczew – Pelplin – Borkowo – Wyręby Wielkie – Opalenie. Możemy również zaproponować trasę samochodową zwaną „Pierścieniem Kociewskim”, prowadzącą przez najpiękniejsze miejscowości Kociewia: Tczew – Skarszewy – Pogódki – Zamek Kiszewski – Borzechowo – Lubiszewo – Ocypel – Skórcz – Osiek – Warlubie – Gniew – Pelplin – Starogard Gdański – Tczew, o długości 220 km. Nadwiślański Klub Krajoznawczy „Trsow” uważa, że tereny Kociewia są piękne i urozmaicone licznymi jeziorami, rzekami i lasami mają swój niepowtarzalny urok. Na uwagę zasługują wczesnośredniowieczne grodziska, z których najlepiej zachowane są: nizinne w Waćmierku i wyżynne w Borkowie i Ciecholewach. Ciekawe są gotyckie kościoły, których nas Kociewiu jest około 90. Najstarszą świątynią jest fara pod wezwaniem Podwyższenia Krzyża Świętego w Tczewie, a największą i zarazem najciekawszą jest katedra w Pelplinie. Bardzo piękne, godne polecenia są kościoły w Lubiszewie koło Tczewa, Gorzędzieju, Piasecznie, Rajkowach, Nowej Cerkiewi koło Pelplina, Obozine, Pogódkach , Klonówce , Szczodrowie czy Lalkowach. 46


Ciekawie prezentuje się kościół w miejscowości Turze, zbudowany w latach 1914–1918. Wnętrze tego kościoła posiada z trzech stron galerie ozdobione malowidłami o motywach roślinnych. Oryginalną cechą tego kościoła jest występowanie organów bezpośrednio nad ołtarzem głównym. Ponadto bardzo ciekawy jest, nigdzie niespotykany, amfiteatralny układ ławek. Stopniowo opadają one ku ołtarzowi, a pod bocznymi galeriami są skośnie zwrócone do ołtarza. Kościół w Tymawie jest powiązany z historią pobytu tu Zakonu Klaratrawensów, a wzgórza nadwiślańskie zwane są Alpami Tymawskimi. Ciekawostką na Kociewiu są zegary słoneczne umieszczone na murach kościołów w Subkowach, Rajkowach i Lignowach. Na Kociewiu znajduje się także kilka ciekawych pałaców. Prawdopodobnie najstarszym, pięknie odrestaurowanym i z gotyckimi piwnicami jest pałac w Rynkówce. Oprócz tego na uwagę zasługują budowle w Rybakach, Nowej Wsi Rzecznej Bolesławowie, Stanisławiu i Starogardzie Gdańskim. Bardzo ciekawy jest węzeł hydrotechniczny w Rybakach, którego głównym celem jest odwadnianie niżej położonych terenów. Składa się on ze śluzy oraz XIX-wiecznych budynków, stacji pomp o nazwach Nadzieja, Pokój i Zgoda, z oryginalnymi urządzeniami z okresu ich budowy. Mało kto wie, że w Rybakach, na jego południowych krańcach w odległości 100 m od drogi Tczew – Rybaki – Gręblin, znajduje się sześć schronów bojowych, jeden większy bunkier oraz magazynki amunicyjne. Z tego miejsca otwiera się wspaniały widok na jezioro Pelplińskie, Nizinę Walichnowską oraz Wisłę. Ciekawostką techniczną jest także położony tuż przy umownej granicy Kociewia, największy w Polsce akwedukt w Fojtowie zbudowany w 1848 roku, gdzie krzyżują się bezkolizyjnie Wielki Kanał Brdy i Czerska Struga. Nadwiślański Klub Krajoznawczy „TRSOW” zaprasza na wędrówki nie tylko znakowanymi szlakami. Zachęcamy do wędrówek po mniej znanych zakątkach Kociewia, gdzie zawsze znajdzie się coś ciekawego i godnego uwagi. Każdy znajdzie coś dla siebie. Takim ciekawym miejscem jest zapewne Wiosło Małe i Wiosło Duże, gdzie odnajdziemy budownictwo kryte strzechą, piękną przyrodę i spokój, tak potrzebny w dzisiejszych czasach. Mniej znane są okolice Świecia, gdzie okoliczne wzgórza zwane są „ Diabelce ”. Spacerując tam wysoką skarpą, możemy podziwiać piękną panoramę Starego Miasta i doliny Wisły. Jako, że pierwszym prezesem naszego Klubu był kolega Roman Klim, Honorowy Obywatel Miasta Tczewa, po jego śmierci został wytyczony szlak pieszy zielony nazwany jego imieniem prowadzący z Tczewa do Opalenia. Podczas wędrówek tym szlakiem możemy zobaczyć: – pałac w Stanisławiu; – Sanktuarium Matki Boskiej Pocieszenia w Lubiszewie, w którym znajduje się rzeźba Madonny z 1380 roku; 47


– grodzisko nizinne oraz cmentarzyk rodziny von Kries w Waćmierku; – piękny kościół pw. Św. Bartłomieja z 1705 roku w Rajkowach z zegarem słonecznym; – Diabelski Kamień o obwodzie 8 m. w nurcie rzeki Wierzyca tuż pod Pelplinem; – zabytki Pelplina z Górą Jana Pawła II-go; – grodzisko wyżynne wczesno średniowieczne w miejscowości Borkowo oraz piękny pomnik przyrody „ Dąb Napoleona” o obwodzie 4,7 m; – pałac w Lipiej Górze z 18 wieku z pięknym parkiem; – piękne dęby – pomniki przyrody (9 sztuk) w parku Domu Pomocy Społecznej w Wyrębach Wielkich; – zabytki Opalenia. Podczas wędrówek nie możemy zapomnieć o miejscach masowych mordów z okresu II wojny światowej . Takie miejsca na Kociewiu są w Szpęgawsku, gdzie zginęło około 10 000 osób. Mimo, że wędrówki piesze to główny cel Nadwiślańskiego Klubu Krajoznawczego „TRSOW”, to klub z uwagi na coraz większe trudności komunikacyjne (PKP – PKS) organizuje również wyprawy samochodowo-piesze w dalsze części regionu oraz poza jego granice. Według nas w obecnych czasach to niedopuszczalne, aby likwidować coraz więcej linii autobusowych i kolejowych szczególnie w soboty i niedziele. Przecież są to dni, w których społeczeństwo powinno mieć możliwość dotarcia do wielu ciekawych miejsc, a także do kina czy teatru. Odbywamy również rejsy Szlakiem Polskich Kanałów, Rzek i Jezior. Do chwili obecnej odbyło się dziewięć takich rejsów, zarówno po wodach Kociewia, jak i poza naszym regionem. Szkoda tylko, że nie ma na Wiśle regularnych rejsów statkiem białej floty, mimo iż rzeka stanowi znaczną część granicy Kociewia. Mamy jednak nadzieję, że władze miejskie i powiatowe doprowadzą niebawem do tego, że Tczew naprawdę będzie miastem położonym nad wodą . Dziś jeszcze tego nie widać. Zapraszamy więc na nasze wszystkie formy poznawania Kociewia, ale także Kaszub, Powiśla, Żuław i Wysoczyzny Elbląskiej. O naszych wędrówkach można się dowiedzieć z: telegazety program TVP Gdańsk strona 702, Radia Głos z Pelplina oraz ogłoszeń znajdujących się w holu Centrum Wystawienniczo-Regionalnym Dolnej Wisły w Tczewie. Zapraszamy również na środowe spotkania Klubowe, które odbywają się w Centrum Wystawienniczo-Regionalnym w Tczewie, w małym budynku w pokoju 101, o godzinie 18.00, a przy okazji można obejrzeć kroniki z naszej działalności.

48


Magdalena Świerczyńska

Tożsamość mieszkańców pogranicza Kaszub i Kociewia na przykładzie miejscowości Stara Kiszewa – informacja z badań

W badaniach, jakie przeprowadziłam na potrzeby swojej pracy licencjackiej1, zajęłam się problemem tożsamości mieszkańców terenu pogranicza dwóch regionów geograficznych – Kaszub i Kociewia. Badania przeprowadziłam w miejscowości gminnej Stara Kiszewa, uznawanej przez językoznawców za pogranicze tych dwóch krain. Zamierzałam skonfrontować dotychczasową wiedzę na temat tej wsi, z rzeczywistością tego środowiska. Informacje na jej temat były dosyć skromne. Wiedziałam, m.in., że w Starej Kiszewie trzy lata temu przestał działać oddział Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego bardzo silnej organizacji, która za cel stawia sobie w głównej mierze rozwój poczucia związku z regionem. Zjawisko to może świadczyć o zatracaniu przez środowisko chęci podtrzymywania tożsamości regionalnej. Stara Kiszewa należy administracyjnie do powiatu kościerskiego, uważanego za kaszubski, zatem warte głębszej refleksji było zbadanie, w jakim stopniu miejscowość ta jest kaszubska. Z drugiej jednak strony, jeśli za czynnik kaszubskości uznać język, to wieś tą nie można uznać za kaszubską, bowiem według Marka Latoszka położona jest poza obszarem dialektów kaszubskich lub w bezpośrednim ich sąsiedztwie2. Jaki więc wpływ mogą mieć te fakty na poczucie tożsamości mieszkańców Starej Kiszewy? W swoich badaniach wyróżniam dwie grupy badanych: liderów społecznych i zwykłych mieszkańców. Za liderów uznaję osoby reprezentujące poszczególne instytucje, które wpływają na kształtowanie tożsamości mieszkańców: władze gminy, proboszcza parafii w Starej Kiszewie, wicedyrektorkę Zespołu Szkół, członkinię Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju Ziemi Kiszewskiej oraz panią pracującą w jedynej we wsi bibliotece. W badaniach tych 1

Tożsamość mieszkańców pogranicza Kaszub i Kociewia na przykładzie miejscowości Stara Kiszewa, pod kierunkiem dr hab. J. Dumasowskiego, obronionej w czerwcu 2008 roku na Katedrze Antropologii i Etnologii Kulturowej Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Praca jest dostępna na serwerze Kociewskiej Biblioteki Internetowej. 2 M. Latoszek, Pomorze – zagadnienia etniczno–regionalne, Gdańskie Wydawnictwo Naukowe, Gdańsk, 1996, s. 67.

49


chciałam zanalizować wpływ działalności wybranych instytucji na kształtowanie poczucia tożsamości mieszkańców wsi. Pokazać chciałam, w jaki sposób pochodzenie danego lidera grupy może wpływać na jego działalność w danej instytucji, a tym samym na jej kształt oraz odbiór społeczny. Następnie chciałam rozmówić się ze zjawiskiem kreowania przez te instytucje pewnej rzeczywistości społecznej, a przez to konkretnej tożsamości mieszkańców. Istotne dla naszego problemu wydaje się też świadome kreowanie pewnej tożsamości, na potrzeby turystyki, badałam więc też zjawisko czynienia z identyfikacji regionalnej produktu marketingowego. Metoda przeprowadzania wywiadów oparta została o pogłębione rozmowy z mieszkańcami Starej Kiszewy. Wyznacznikami tożsamości człowieka są przede wszystkim miejsce urodzenia, pochodzenie rodziców oraz język. Mimo, że nie zawsze jesteśmy w stanie od razu sprecyzować, dlaczego i kim się czujemy, najczęściej nasze poszukiwania skupiają się w tym samym miejscu – wokół wspomnianych wcześniej wyznaczników. Nie jest to zatem zwykła naukowa teoria, a potwierdzona badaniami rzeczywistość. Obserwując życie w Starej Kiszewie, zwiedzając, pytając, spotykałam ludzi w różnym wieku, o różnym statusie społecznym. Byli to rozmówcy wybrani losowo. Udało mi się przeprowadzić około piętnastu wywiadów. Podobnie jak liderzy, pozostali mieszkańcy wsi mieli problem z jasnym zdecydowaniem, która z grup etnicznych jest im bliższa, na pytanie: Kim się pan/pani czuje? Najczęściej uzyskiwałam odpowiedź: „Polakiem”. Informator 1 (pani pracująca w sklepie, wiek około 45 lat) Dla mnie nie ma znaczenia czym ja jestem…jestem tu nabytkiem. Z domu niby Kaszubką, ale nie ma znaczenia, najszybciej Polką. Informator 2 (pan i pani z kwiaciarni, wiek około 50 lat) Pan: Czujemy się Polakami jak na razie. Pani: Tutaj tego i tego po trochu, niby nas ta rzeka rozdziela. Pan: Nie, rzeka to nie, do Konarzyn to Kaszuby, tutaj nie. Pani: Jestem kim jestem, nie zastanawiam się nad tym. Musiałaby pani do Wiela, Kartuz, Wdzydz jechać – tam to Kaszuby. Tutaj mowa taka mieszana trochę, trochę z tego, trochę z tego(…)3. W wypowiedziach moich rozmówców pojawiają się częściej Kaszuby, o Kociewiu nie ma słowa. Jak widać, bardzo zależało im abym poznała tamten region, być może dlatego, że sami wiedzą, że w miejscowościach kaszubskich poczucie tożsamości jest bardzo głębokie i kiedy się pojedzie w tamte tereny, to człowiek czuje się jak nie w Polsce, a to ze względu na inny język oraz widoczne emblematy kulturowe. Być może mieszkańcy odsyłali mnie na Kaszuby, bo byli przekonani, że w Starej Kiszewie żadnych ciekawych zjawisk nie można dostrzec, że to mało atrakcyjne miejsce dla toruńskiego turysty. Na silną rolę języka w kształtowaniu tożsamości zwraca uwagę kolejna informatorka: Ja się czuję Kaszubką, rodzice dziadkowie mówili po kaszubsku, mama 3

Fragmenty zaznaczone kursywą, to wypowiedzi respondentów uzyskane w trakcie badan terenowych, które przeprowadziłam w Starej Kiszewie we wrześniu 2006 i 2007 roku.

50


była też Kaszubka, ale języka nie kultywowała. Ja się urodziłam w Starej Kiszewie, rodzice byli z Żukowa i z Gdańska. Podobnie związku tożsamości z językiem upatruje kolejna pani: Sama nigdy nie myślałam o tym, kim jestem… ale tutaj to chyba Kaszuby, bo tutaj takie strony…u nas ludzie nie mówią jeszcze po kaszubsku, ale jak się jedzie na Klincz, Kartuzy, Kościerzyna to już tak. My tak bliżej mieszkamy, więc Kaszuby. A Kociewie? To nie wiem(…). Tutaj na uwagę zasługuje wspomniana Kościerzyna, która uchodzi za kaszubską miejscowość. A pojawiła się nie bez powodu – Stara Kiszewa administracyjnie podlega pod powiat kościerski, zatem jeśli Kościerzyna jest kaszubska, to Kiszewa też taka może być. Duża część mieszkańców Starej Kiszewy nie jest związana ani z Kaszubami ani z Kociewiem, co wnioskuję z wypowiedzi starszego pana: Tu je różnie, tu je z południa Polski i, jak to mówią – Lwowiaki – wszystko razem, bo tu po wojnie przyszło i to tu jest, tu są różni ludzie, to się zebrało. Ja nie mogę określić, kim ja jestem, ja już tu jestem czterdzieści przeszło lat… czterdzieści dwa…no, to nie jestem ani Kaszub ani Kociewiak rychtych. Można zauważyć zatem, iż spory wpływ na kształtowanie tożsamości mieszkańców Starej Kiszewy ma ludność napływowa. Jeżeli mieszkańcy nie dostrzegają w swoim otoczeniu Kaszubów czy Kociewiaków, pochodzących z sąsiedzkich miejscowości, a codzienne ich kontakty to dialogi z ludźmi z południa Polski, wówczas przestają identyfikować się z kaszubską bądź kociewską zbiorowością, zaczynają zaś czuć się częścią całości, złożonej z ludzi zewsząd, o niskim poczuciu tożsamości regionalnej. Głównym wyznacznikiem tożsamości moich rozmówców było miejsce urodzenia. Pani mieszkająca już na wyjeździe ze wsi, urodziła się w Gdyni i mieszka w Kiszewie od trzydziestu lat. Czuje się Kaszubką, choć przyznaje, że nie ma to dla niej większego znaczenia: – Eee…ja się nad tym nie zastanawiałam. Najważniejsze, że człowiek jest Polakiem, a to gdzie mieszka, to nieważne. Co ciekawe, informatorka ta, będąc z pochodzenia Kaszubką wskazuje, iż Stara Kiszewa to wieś kociewska. To dość nietypowe zachowanie, ponieważ inni informatorzy, którym bliższa jest z różnych powodów (pochodzenie rodziców, znajomość słów kaszubskich, atrakcyjność folkloru) kultura Kaszubów, określają Starą Kiszewę wsią kaszubską. Należy dodać, że gdyby posłużyć się teorią związaną z rzeką Wieżycą, o której wielu mieszkańców wypowiadało się jako o granicy kociewsko-kaszubskiej (rzeka przepływa przez środek wsi), to informatorka urodzona w Gdyni mieszka po kaszubskiej stronie rzeki, a określa ją kociewską. Interesującym obiektem badań są też dwaj panowie, określający się jako miejscowi, bo urodzeni i zamieszkani właśnie tutaj. Można by zadać sobie pytanie jak owo „bycie miejscowym” wpływa na ich identyfikację. Na przykładzie wypowiedzi jednego z panów: Nie wiem, tak nam wmawiają, że jesteśmy Kaszubami, tu od urodzenia, to od urodzenia się tak 51


myśli. Można by stwierdzić, iż nie mają oni silnego poczucia własnej tożsamości, nie czują się do końca przekonani o swojej kaszubskości, niemniej jednak na podstawie zasłyszanych informacji, utartych poglądów większości mieszkańców wsi, za takich właśnie się podają. Nie jest zatem tak, że mieszkańcy pogranicza zapytani o swoją tożsamość bezpodstawnie określają się Kociewiakami lub Kaszubami. To zjawisko powodują głębokie przesłanki, świadczące o ich identyfikowaniu się. Czemu Kaszuby? Bo jest bliżej do Kościerzyny niżeli do Zblewa czy Starogardu Gdańskiego, bo wieś administracyjnie podlega pod Kaszuby, bo większość mieszkańców wsi uważa się za Kaszubów, bo przybyła stamtąd. Kociewiaków jest mniej, nie słychać gwary kociewskiej, częściej już kaszubskie wtrącenia językowe. Informatorka urodzona w Gdyni uznaje tę wieś za kociewską, ponieważ nie odnajduje w niej kultywowanych tradycji kaszubskich, jakie zna ze swoich rodzinnych stron. Jeżeli zatem – nie Kaszuby, a coś na pewno, to na zasadzie antagonizmu – Kociewie. Powyższe wypowiedzi mogą być dowodem na to, że w Starej Kiszewie mamy do czynienia z różnymi rodzajami tożsamości. Jedni dostrzegają swój związek z Kociewiakami, inni z Kaszubami, jeszcze inni czują się związani po trosze z obiema kulturami, a ostatni w ogóle nie zamierzają się z żadną z nich utożsamiać. O pewnym zagubieniu, które można dostrzec wśród mieszkańców świadczy zdanie wypowiedziane przez młodą dziewczynę: Ja jestem z pogranicza, człowiek znikąd. W rozmowach z ludźmi często pojawiało się też określenie „kiszewiak”, stanowiące pewnego rodzaju ułatwienie sprecyzowania swego „miejsca na ziemi”. Świadczyć może o tym wypowiedź byłego wójta gminy: My stąd jesteśmy…kiszewiacy tutaj, takie pogranicze jest. Kartuzy, Puck, Wejherowo to Kaszuby, tutaj to w ogóle. To jest kaszubski powiat częściowo, z Kociewiem ma trochę wspólnego – przykładowo międzygminne porozumienie agroturystyczne Kociewie. Pracuje i z Kociewiem i Kaszubami. Tu się nie spotykają tradycje, nie ma zespołów folklorystycznych, pielęgnowania przeszłości, także to pogranicze. Przedmiotem prowadzonych badań było zagadnienie tożsamości mieszkańców wsi uznawanej przez językoznawców za pogranicze Kaszub i Kociewia, a także dylematów z nią związanych. Celem była próba odpowiedzi na pytanie, kim się czują mieszkańcy Starej Kiszewy – Kaszubami, Kociewiakami, „kiszewiakami” czy może każdym po trochu? Jakie znaczenie ma dla tych ludzi fakt, iż mieszkają na terenie, będącym pod wpływem dwóch zbiorowości? Jaki wpływ na budowanie tożsamości mieszkańców ma działalność poszczególnych, ważnych dla funkcjonowania w społeczeństwie instytucji? Jakimi wyznacznikami posługują się ludzie, by określić, kim są i dlaczego, i czy ma to dla nich znaczenie? Wreszcie próba odpowiedzi na pytanie: Jaki wpływ na autoidentyfikację ma tak popularny w naszych czasach marketing kulturowy? Jak wynika z badań, instytucja tak ważna w procesie socjalizacji wtórnej, czyli 52


szkoła, opowiada się w praktyce za kaszubszczyzną, mimo że w teorii miało być inaczej. Spory wpływ na profil edukacji regionalnej ma pochodzenie osoby za nią odpowiedzialnej. W tym przypadku nauczycielka pochodzi z Kaszub. Również zabiegi marketingowe dążą być może do tego, by określić Starą Kiszewę wsią kaszubską. Wykorzystywane są tu slogany i nazwy nawiązujące wyraźnie właśnie do tamtego regionu. Inną wizję tożsamości mieszkańców przedstawia ksiądz proboszcz. Jego zdaniem wieś rozwija się raczej w duchu kociewskim. W parafii nie prowadzi się mszy ani nawet jej elementów w języku kaszubskim, podczas kościelnych uroczystości nie pokazuje się też strojów ludowych. Jednym z powodów opowiadania się księdza po stronie kociewskości wsi może być fakt, że jeżeli nie widać we wsi znanych elementów kultury kaszubskiej, to znaczy, że ona kaszubską nie jest. A w określeniu jej kociewską pomaga pochodzenie księdza właśnie z tamtych rejonów. Za związkiem badanej miejscowości z Kociewiem zdaje się też opowiadać Stowarzyszenie na Rzecz Ziemi Kiszewskiej oraz władze gminy. Wynika to z racji współpracy gminy z kociewskimi stowarzyszeniami. Z drugiej jednak strony gmina promuje wizerunek Starej Kiszewy jako miejscowości atrakcyjnej turystycznie, bo leżącej na granicy Kaszub i Kociewia. Można by też wysnuć daleko idący wniosek, że te różne wizje tożsamości i związków Starej Kiszewy nie pozostają bez wpływu na mieszkańców wsi. Mało zorientowany człowiek wykorzystuje to, co gdzieś usłyszy, przeczyta, zauważy. A kiedy jego uwagę zwraca stowarzyszenie kociewskie zarówno w nazwie jak i w profilu, nie zastanawia się zbytnio nad przyczynami współpracy gminy z tymi instytucjami, tylko akceptuje to i na pytanie: Czy Stara Kiszewa to Kociewie, czy Kaszuby? Odpowie, że Kociewie. Podobnie może być w sytuacji, gdy człowiek widzi slogany nawiązujące do Kaszub. Z posiadanych przeze mnie informacji wynika, że na terenie Starej Kiszewy nie przeprowadzano wcześniej badań nad tożsamością jej mieszkańców. Owszem, byli tu socjologowie czy etnografowie, aby uzyskać wiedzę na temat tego czy w tej miejscowości można zaobserwować wpływy kaszubskie i to głównie pod względem językowym. Jak się okazało, o czym wspomniałam już wcześniej, wpływy te są nieznaczne. Wpływów kociewskich ani tożsamości jako takiej nikt do tej pory tam nie badał. Przeprowadzając badania terenowe, etnograf uczy się człowieka, jego funkcjonowania, potrzeb. Takie badania są nieocenioną wartością nie tylko dla mieszkańców, z którymi się rozmawia, ale przede wszystkim dla samego badacza. Poprzez stawianie pytań i niesugerowanie odpowiedzi, etnograf zmusza niejako swego informatora do refleksji nad samym sobą. Współczesność na terenie Starej Kiszewy przejawia się w głównej mierze mieszanką tradycji i wpływów. Dotyczy to zarówno struktury społecznej, jak i kultury i tożsamości. Mieszkańcy badanej miejscowości stoją być może przed wyzwaniem – jak w warunkach globalizacji kultury i gospodarki przetrwać i za53


chować własną tożsamość, będącą połączeniem wpływów dwóch silnych grup – Kaszubów i Kociewiaków. Mogą chcieć zachować taką pograniczną tożsamość, bo jest ona wartością, ale nie muszą do tego dążyć. Jest jednak drugie wyjście, bliższe, jakby się mogło wydawać z perspektywy zrealizowanych badań. Większość mieszkańców Starej Kiszewy nie dąży raczej do identyfikowania się z którąś grupą, a nawet z pograniczem, zatem mogą chcieć po prostu nazywać siebie „kiszewiakami”, czyli „tutejszymi”. Jak się okazało, często wśród mieszkańców Starej Kiszewy pojawia się określenie: My to tutaj kiszewiacy, czyli tutejsi, ani Kaszubi, ani Kociewiacy. Kilka lat temu wydawano w miejscowości miesięcznik Kiszewiak, w którym znajdowały się informacje o aktualnych działaniach i zamierzeniach gminy. Od 2005 roku gazeta nie ukazuje się. Należy wspomnieć tutaj jeszcze o języku. Odgrywa on bardzo ważną rolę w kształtowaniu tożsamości regionalnej. Język pozwala określić kogoś jako „swojego”, to właśnie za jego sprawą przekazywane jest dziedzictwo kulturowe. Badając mieszkańców Starej Kiszewy, nie spotkałam się z sytuacją, w której mój rozmówca mówił płynnie po kaszubsku, czy posługiwał się gwarą kociewską. W wypowiedziach niektórych starszych osób mogłam usłyszeć wtrącenia kaszubskie, ale daleko było tym ludziom do płynnego posługiwania się kaszubską mową. Wielokrotnie na pytanie: Czy pan/pani jest Kaszubem/Kaszubką? Informatorzy odpowiadali, że nie mówią po kaszubsku. Skoro odpowiadając na to pytanie, pierwszą rzeczą, o jakiej pomyśleli było posługiwanie się językiem kaszubskim, oznaczać to może, jak świadomie lub mniej świadomie język jest dla nich ważnym wyznacznikiem tożsamości. Być może uważają, że nie są godni uważania się za Kaszuba/Kaszubę, bo nie posługują się tą mową, bo polaszą, w pewien, uznany przez nich sposób kalecząc ten język? Z jednej strony ludzie nie czują się godni uważania za Kaszubów z racji nieumiejętności językowych, z drugiej jednak łatwiej jest niektórym z nich określić się, jeżeli na przykład pomaga w tym zabieg marketingowy, o czym już wspomniałam. W Starej Kiszewie mamy przecież „Aptekę Kaszubską”, kwatery agroturystyczne „Pokoje na Kaszubach” czy hotel z restauracją „Wrota Kaszub”. Do tego dochodzą też rzucające się w oczy afisze reklamujące firmę ochroniarską „Kaszuby” z Kościerzyny. To wszystko powoduje, że ludzie mogą czuć się „jakoś”, widząc częste napisy informujące wizerunek związku terenu wizerunek Kaszubami. Być może mechanizm ten działa tak, że jak człowiek coś widzi, to łatwiej jest mu w to uwierzyć, często nie zastanawiając się nad prawdziwością tego przekazu. Można by przewidywać w tym miejscu, że za sprawą już tak dalece rozwiniętego marketingu kulturowego za kilkanaście lat ludzie zaczną jeszcze bardziej utożsamiać się skutecznie tym, co im się aktualnie sprzedaje. skutecznie że kultura kaszubska rozwija się szybciej skutecznie intensywniej niż kociewska, można przypuszczać, że mieszkańcy Kiszewy będą się kiedyś utożsamiać bardziej sku54


tecznie Kaszubami niż Kociewiakami. Chyba, że działalność turystyczna gminy będzie dominować nad marketingiem. Mam tu na myśli wchodzenie w jeszcze głębsze niż dotychczas relacje ze stowarzyszeniami kociewskimi. Wtedy tożsamość mieszkańców mogłaby rozwijać się w duchu kociewskim. Nie można w tej chwili ocenić, w jakim stopniu mieszkańcy Starej Kiszewy będą w stanie obronić się przed działaniem cateringowym, przed mediami, które na dzień dzisiejszy w większości podejmują tematykę kaszubską niż kociewską. Już teraz jestem ciekawa wyniku badań, przeprowadzonych za kilka lat na tym samym terenie. Czy rezultaty będą konkretne? Czy Starą Kiszewę będą zamieszkiwać ludzie o kaszubskiej lub kociewskiej tożsamości? A może nie będą oni już w stanie określić się częścią jednej z tych grup? Pytania te na chwilę obecną pozostawiam bez odpowiedzi. Pytania stawiane informatorowi przez badacza o to kim jest, jakie jest jego pochodzenie, kim się czuje, sprawiają nie lada problem. Najwyraźniej jest to sfera tak intymna dla człowieka, że nie potrafi i nie chce o niej rozmawiać. Taka sytuacja ma miejsce wśród niektórych (nie wszystkich! – jak wykazały badania) mieszkańców pogranicza. Świadczyć to może o zagubieniu, niemożności dokonania samookreślenia, może poczucia wstydu, że powinno się czuć związanym z danym terenem z racji zamieszkania w nim, a po prostu się tego nie czuje. Niechęć do rozmowy zatem nie musi wynikać tylko z braku czasu czy zainteresowania tematyką. Warto jest zdawać sobie z tego sprawę.

55



II Z kociewsko-pomorskich dziejรณw

_______________________________



Jakub Borkowicz

Komenda Powiatowa Policji Państwowej w Tczewie 1921-1939. Powstanie, organizacja i funkcjonowanie

Odzyskanie przez Polskę niepodległości w latach 1918-1921 nie było równoznaczne jednak z zakończeniem 123 walk o odbudowę polskiej państwowości, niemal całkowicie od początku trzeba było odbudować praktycyzmie wszystko: gospodarkę, całą administrację, wojsko polskie. Konieczne było również stworzenie od nowa policji polskiej, której zadaniem jest przecież zapewnienie bezpieczeństwa obywatelom kraju. Polacy w tym względzie musieli się wzorować na Niemcach, Rosjanach i Austriakach, bowiem kiedy w XIX wieku tworzono pierwsze formacje policyjnie w dzisiejszym rozumieniu tego słowa, kraj był pod zaborami nie mógł mieć więc własnych tradycji policyjnych. Celem niniejszego artykułu jest właśnie przedstawienie jak wyglądały początki, organizacja, działalność oraz życie policjantów Komendy Powiatowej Policji Państwowej w Tczewie w latach 1921-1939. Najważniejszymi źródłami dotyczącym tego zagadnienia są akta Komendy Okręgowej Policji Państwowej w Toruniu znajdujące się w Archiwum Państwowym w Bydgoszczy. W toku pracy korzystałem również zespołów archiwalnych Starostwa Powiatowego w Tczewie, Starostwa Powiatowego w Stargardzie Gdańskim, Komendy Powiatowej Policji Państwowej w Stargardzie Gdańskim, oraz Komisariatu Granicznego Policji Państwowej w Tczewie znajdujących się w zasobie Archiwum Państwowego w Gdańsku. Cennym źródłem zawierającym w szczególności dużo informacji na temat przestępczości na terenie powiatu tczewskiego jest również prasa codzienna z okresu międzywojennego. Należy tu wymieć przede wszystkim Dziennik Starogardzki oraz Goniec Tczewski. Wśród opracowań dotyczących tego tematu na pierwszym miejscu należy wymienić pracę A. Misiuka Policja Państwowa 1919-19391, dużo informacji na temat początków Policji na terenie Pomorza zawiera również praca J. Kutty Policja w Polsce Odrodzonej. Wielkopolska i Pomorze 1918-1922. Geneza – Organizacja – Funkcjonowanie2. Dużo informacji na temat organizacji pomorskiej policji 1

A. Misiuk, Policja Państwowa 1919-1939, Warszawa 1996. J. Kutta, Policja w Polsce Odrodzonej. Wielkopolska i Pomorze 1918-1922. Geneza- Organizacja – Funkcjonowanie, Bydgoszcz 1992.

2

59


wnosi również praca B. Sprengela Policja państwowa w Toruniu (1920-1939)3, wśród innych prac dotyczących tej tematyki można również wymienić opracowanie A. Abramskiego i J. Koniecznego zawierające zarys dziejów polskich służb ochrony porządku publicznego na przestrzeni wieków4. W toku pracy korzystałem również z Historii Tczewa pod red . W. Długokęckie5 go , w celu nakreślenia stosunków polityczno gospodarczych na terenie powiatu tczewskiego latach 1921-1939.

I Geneza i początki Policji Państwowej w Tczewie w latach 1918-1921 Rewolucja listopadowa 1918 roku w Cesarstwie Niemieckim stworzyła dla polskich patriotów z zaboru pruskiego niespotykaną do tej pory szansę na zrzucenie jarzma niemieckiego. Już bowiem w listopadzie 1918 roku, powstały w Poznaniu w 1916 roku Centralny Komitet Obywatelski, przekształcił się w Naczelną Radę Ludową tworząc pierwszy quasi rząd Polski na terenie zaboru pruskiego. 14 listopada 1918 roku powołała ona w porozumieniu jeszcze z niemieckimi władzami oraz Radami Żołnierskimi, Straż Ludową – pierwszą polską organizację policyjną na terenie zaboru pruskiego6. Początkowo obejmowała ona tylko teren Wielkopolski jednak już od grudnia zaczęły się tworzyć komórki Straży Ludowej na terenie Pomorza tak, że wkrótce na początku 1919 roku jej liczebność wynosiła ok. 2 tys. funkcjonariuszy7. Przede wszystkim byli to członkowie polskich organizacji paramilitarnych jak np. „Sokół”, dawni skauci oraz weterani wojskowi8. Zajmowali się oni nie tylko obroną porządku publicznego wkrótce bowiem mieli oni wyruszyć jak członkowie wojska polskiego do dalszej walki o niepodległość. Sama Straż Ludowa na Pomorzu została rozwiązana w 1920 roku, kiedy to funkcję policji przejęła II Brygada Żandarmerii, pod dowództwem Zygmunta Wizy, która wkroczyła na te tereny razem z „Błękitną Armią” generała Hallera kładąc kres niemieckiemu panowaniu na tym terenie . Jednostka ta liczyła ok. 900 funkcjonariuszy podzielonych pomiędzy IV okręgi z komendami w Toruniu, Chojnicach, Pucku i Kościerzynie, w skład którego wchodził między innymi powiat tczewski9. W przyszłości to właśnie żandarmi ci mieli się stać trzonem pomorskiej policji. II Brygada Żandarmerii istniała do 3

B. Sprengel, Policja państwowa w Toruniu(1920-1939), Toruń 1999. A. Aramski, J. Konieczny, Justycjariusze, hetmani, policjanci. Z dziejów służb ochrony porządku w Polsce, Katowice 1987. 5 Historia Tczewa, pod red W. Długokęckiego, Tczew 1998. 6 Kutta J., op. cit., s. 30. 7 Ibidem, s. 31. 8 Ibidem, s. 31. 9 Ibidem, s. 34 4

60


11 czerwca 1920 roku, kiedy to decyzją Ministra Byłej Dzielnicy Pruskiej na terenie Wielkopolski i Pomorza zaczęła obowiązywać ustawa o Policji i żandarmeria została podporządkowana Policji Państwowej10. Początkowo trudno mówić o jednej i tej samej koncepcji dotyczącej organizacji Policji Państwowej, w szczególności komend powiatowych. Początkowo stworzono bowiem kilka dużych komend obejmujących 2-3 powiaty. Między innym rozkazem z dnia 27 lipca 1920 roku powołano Komendę Powiatową w Stargardzie Gdańskim, która obejmowała powiaty: tczewski, starogardzki i gniewki, a pierwszym jej komendantem został podkomisarz Leon Grzybek11. Powołano również podległy tylko Komendantowi Okręgowemu Komisariat Graniczny Policji Państwowej w Tczewie, który istniał do 1920 roku12. Wkrótce jednak postanowiono odejść od tej koncepcji tworzą mniejsze komendy obejmujące teren tylko jednego powiatu. Zmiany te objęły między innym Komendę w Stargardzie Gdańskim. Już 15 czerwca 1921 roku utworzono komendę powiatową w Gniewie, gdzie pierwszym komendantem został Jakub Przygoda13. Pod koniec 1921 roku nastąpił dalszy podział Komendy bowiem od dnia 1 grudnia 1921 roku powołano Komendę Powiatową Policji Państwowej w Tczewie, z aspirantem A. Hechelskim na czele jako jej komendantem14. Dopiero więc tę datę możemy uznać za początek tczewskiej policji jak instytucji państwowej.

II Organizacja i wyposażenie Komendy Powiatowej Policji w Tczewie 1. Sytuacja społeczno-polityczna w powiecie tczewskim w latach 1921-1939 Jak już wspomniałem z dniem 1 grudnia 1921 roku Komenda Powiatowa Policji w Tczewie zaczęła funkcjonować jako w pełni samodzielna jednostka policyjna. Moim zdaniem nie należy się tu dziwić tej decyzji, ponieważ teren Tczewa i powiatu tczewskiego od samego początku zaprzątał uwagę władz województwa pomorskiego, był on bowiem cały czas zagrożony infiltracją agentury niemieckiej, cały czas rozwijał się tu przemyt węgla, papierosów dewiz i wszystkiego co dało się przemycić. Bardzo dobrze zorganizowane i sprawnie działające były 10

Ibidem, s. 45 APB/Komenda Okręgowa Policji Państwowej w Toruniu(dalej cyt. KOPPwT), Rozkazy Komendanta Okręgowego Policji Państwowej w Toruniu 1919-1921/13, s. 340 12 J. Kutta, s. 69. 13 APB/KOPPwT/Rozkazy…/13, s. 296 14 Ibidem, s. 276. 11

61


tu stowarzyszenia, zrzeszające mniejszość niemiecką, która co prawda, w wyniku masowej emigracji po 1920 roku, liczba Niemców mieszkających w Tczewie w znaczący sposób się zmniejszyła15. Ci co pozostali w dalszym ciągu mieli jednak ogromny wpływ na życie gospodarcze i polityczne w Tczewie, m.in. byli właścicielami 73,8% gruntów uprawnych w powiecie16. W Tczewie również miało swoją siedzibę kierownictwo niemieckiego Deutschtumbundu, jednej z najsilniejszych organizacji niemieckich, na północne Pomorze17. Dużą rolę odgrywały tu organizacje polityczne związane z narodową demokracją, były one opozycyjne zarówno do rządów, które kierowały Polską w okresie przed 1926 roku, jak i również brały aktywny udział w walce z sanacją. Stanowiły one w oczach władz powiatu kolejne zagrożenie dla spokoju i bezpieczeństwa publicznego. Uległo ono potęgowaniu podczas wielkiego kryzysu lat trzydziestych, wtedy to władzę w Stronnictwie Narodowym przejęli młodzi działacze dążący do walki z sanatorami18. W tym okresie mamy z resztą do czynienia z ogólną radykalizacją nastrojów społecznych, do których przyczyniło się między innymi szalejące bezrobocie. W całym powiecie tczewskim w 1937 roku wynosiło 938 zarejestrowanych rodzin oraz 1750 nie zarejestrowanych19. Rosnące ubóstwo oraz brak perspektyw powodowały liczne zaburzenia społeczne m.in. w latach 1936-1937 na terenie powiatu tczewskiego miały miejsce liczne strajki robotników rolnych20. Sytuacja ta sprzyjała także wzrostowi przestępczości kryminalnej.

2. Struktury organizacyjne Komendy Powiatowej Policji Państwowej w Tczewie Walka z tymi wszystkim zagrożeniami pewnością wymagała powołania osobnej komendy w Tczewie. Nic dziwnego zatem, że siły policyjne w powiecie były bardziej rozbudowane aniżeli np. w sąsiednim Stargardzie Gdańskim, obok zwykłych posterunków policji na terenie powiatu tczewskiego działała też delegatura policji politycznej zajmująca się zwalczaniem agentów oraz organizacji wywrotowych. Była ona zresztą prawie całkowicie niezależna od komendanta powiatowego, podlegała mu on tylko po względem gospodarczym i administracyjnym. Natomiast jeśli chodzi o sprawy merytoryczne jej zwierzchnikiem była Komenda Okręgowa21. 15 16 17 18 19 20 21

62

Dzieje Tczewa…, s. 322 H. Kopczyk, Niemiecka działalność wywiadowcza na Pomorzu 1920-1933, Gdańsk 1970, s. 28 Ibidem, 198 R. Wapiński, Endecja na Pomorzu 1920-1939, Gdańsk 1966, s. 118. APG, Starostwo Powiatowe w Tczewie(dalej cyt. SPwT), Sprawozdania sytuacyjne 1936-1939, 26/25, s. 43 R. Wapiński, Życie polityczne na Pomorzu w latach 1920-1939, Toruń 1983., s. 215. J. Kutta, op. cit. s. 20.


Należy tu zaznaczyć, że sam Komendant Powiatowy nie był w pełni niezależny nawet jeśli chodzi o kierowanie podległymi sobie policjantami. Sam podlegał aż dwóm zwierzchnikom – Komendantowi Okręgowemu w sprawach organizacji, administracji, zaopatrzenia, uzupełnień i wyszkolenia, a w zakresie czynności służby bezpieczeństwa i czynności wykonawczych władz państwowych – staroście powiatowemu22. Starosta zresztą miał zgodnie z ustawą o policji prawo zawieszać Komendanta Powiatowego w czynnościach służbowych23. Można więc z pewnością powiedzieć, że silny starosta mógł praktycznie całkowicie podporządkować sobie Komendę. Samemu komendantowi bezpośrednio podlegało na terenie powiatu tczewskiego 11 posterunków i komisariatów policji, były to: Komenda Miejska Policji w Tczewie, podkomisariat graniczny w tym samym mieście, posterunki w Czatkowach, Gołębiewku, Miłobądzu, Pelplinie, Subkowach, Suchostrzygach, Świetlikowie i Turzu. W skład komendy wchodził również Wydział Śledczy24. Ta ostania jednostka z resztą początkowo była podporządkowana bezpośrednio Komendantowi Okręgowemu i dopiero od 1922 roku została całkowicie oddana pod zwierzchnictwo Komendy Powiatowej25. Przez krótki okres czasu funkcjonował również posterunek policji we wsi Gorzędziej jednak z dniem 2 sierpnia 1926 roku najprawdopodobniej z powodów oszczędnościowych został on zlikwidowany26. O ile dzięki zachowanym źródłom można odtworzyć zasięg terytorialny oraz liczbę posterunków wchodzących w skład Komendy, to niestety niewiele można powiedzieć o wewnętrznej organizacji samej komendy z opisem jej poszczególnych komórek organizacyjnych. Wynika to przede wszystkim z braku dokumentów, które zaginęły podczas II wojny światowej. Na pewne wyobrażenia jak mogła ona wyglądać pozwala praca J. Milczarka na temat Komendy Powiatowej Policji Państwowej w Wieluniu, gdzie zachowało się więcej materiałów. Dzieliła się ona na 5 Wydziałów: Ogólny, w skład którego wchodziły min. sekretariat i archiwum; Służbowy – zajmujący się sprawami personalnym; Administracyjny; Sądowo-Karny – zajmujący się ściganiem przestępców, sprawami sądowymi oraz wydział Wojskowy27. W ten sam sposób z pewnością mogła wyglądać organizacja Komendy w Tczewie. Brak możliwości odtworzenia wewnętrznej struktury Komendy nie jest nie22

F. Hosicka, Zarys nauk o państwie i prawie administracyjnym, Warszawa 1922, s. 95-96 Ibidem, s. 98 24 APG/KOPPwT/Rozkazy komendanta Wojewódzkiego Wojewódzkiego Komendanta Głównego Policji Państwowej 1927-1929, 157/21, s.33 25 A. Misiuk , op. cit. s. 296. 26 APB. KOPPwT, Rozkazy Komendanta Wojewódzkiego 1922-1926, 157/16, s. 178 27 J Milczarek, Powiatowa Komenda Policji Państwowej w Wieluniu oraz posterunki powiatu wieluńskiego wieluńskiego ich kancelaria oraz pozostałość aktowa , „Rocznik Łódzki”, t. XXXII, 1982, s. 320-321. 23

63


stety jedynym problemem, na jaki natrafiłem podczas przygotowania niniejszego artykułu. Praktycznie niemożliwe jest również ustalenie wszystkich komendantów powiatowych policji w Tczewie. Oprócz bowiem wymienionego już aspiranta Heheleskiego źródła wymieniają jeszcze czterech innych komendantów powiatowych – Komisarza Romualda Bauera, który jest wymieniany jako tczewski komendant powiatowy w książce adresowej Tczewa i Pelplina z 1924 roku28. Z pewnością był on następcą Antoniego Hechelskiego, który w tym samym źródle jest wymieniany jako komendant Posterunku Granicznego na dworcu w Tczewie. Następcą R. Bauera był komisarz Guzikowski, który swoje stanowisko objął w 1925 roku29. Jego następcą został komisarz Alfonsa Szyszkowki, który był Komendantem w Tczewie co najmniej od 1932 do 1935 roku, kiedy to uczestniczył w odprawach Komendantów Powiatowych w Toruniu30. Jego następcą na tym stanowisku był komisarz Tadeusz Skalski, który swoje stanowisko pełnił do 1938 roku, kiedy to przeniesiono go do Lublina, gdzie został Komendantem Miejskim, a zastąpił go kom. Stanisław Bąk z Rohatynia31. Był prawdopodobnie ostatnim Komendantem Powiatowym w Tczewie przed II wojną światową. Na te dość częste zmiany miała duży wpływ sytuacja polityczna w Polsce, co było widać w szczególności po zamachu majowym w 1926 roku, kiedy dokonano licznym zmian personalnych w kierownictwie policji, m.in. w województwie pomorskim zwolniono 13 wyższych oficerów32. Na ich miejsca mianowano najczęściej byłych posłusznych obozowi sanacji oficerów wojskowych, a samą policję, od 1928 roku, bezpośrednio podporządkowano wojsku, na skutek czego formalnie stała się ona częścią sił zbrojnych33.

3. Policjanci Komendy Powiatowej Policji w Tczewie – ich pochodzenie społeczne oraz liczebność Jak już wspominałem nie możliwe jest odtworzenie pełnej listy Komendantów Policji Państwowej w Tczewie, tak samo jak i odtworzenie nazwisk poszczególnych Komendantów, Posterunków i Komisariatów z powiatu tczewskiego. Niemożliwe jest również odtworzenie personaliów wszystkich funkcjonariuszy policji powiatu tczewskiego. Dzięki zachowanym materiałom, można jednak pokusić 28

Adresy miast Tczewa i Pelplina, Grudziądz 1924, s. 49. APB. KOPPwT, Rozkazy...., 157/16, s. 110 30 APB, KOPPwT, Protokoły z odbytych odpraw Komendantów Powiatowych województwa pomorskiego 19271937, 157/33, s. 189; APB, KOPPwT, Protokół z odprawy Komendantów Powiatowych Policji Państwowej województwa pomorskiego w dniach 22 i 23 III 1932 w Toruniu, 157/33, s. 1 31 APB, KOPPwT, Rozkazy Komendanta Okręgowego KPP w Toruniu 1938-1939, s. 49. 32 A. Misiuk, op. cit.., s. 74 33 Ibidem, s. 63 29

64


na zbiorowy portret stróżów prawa więcej tego regionu, pozwalają one bowiem na ukazanie jak wyglądała osada posterunków komisariatów posterunków, podległych Komendzie w Tczewie oraz z jakich środowisk rekrutowali się policjanci. Jak już wspominałem policjanci z powiatu tczewskiego należeli w większości do różnych organizacji skautowskich, typu „Sokół”, byli to również weterani I wojny światowej z początku zaangażowani w budowę administracji rządowej na wyzwolonych terenach. Jak już wcześniej wspominałem to oni właśnie tworzyli pierwszą organizację policyjną na tych terenach – Straż Ludową. Dobrym przykładem jest tu urodzony w wsi Subkowy Leon Puchowski, który po powrocie z wojny organizował komórkę Straży Ludowej w Pelplinie, a od 1920 roku przeszedł do służby w Policji Państwowej34. Nie była to oczywiście jedyna grupa skąd rekrutowali się policjanci z powiatu tczewskiego, można było bowiem znaleźć wśród nich wiele osób, które swoją służbę rozpoczęło już w czasach zaboru pruskiego. Byli wśród nich zarówno Polacy tacy jak np. H. Ziętara, który latach 1921-1922 policjantem w Tczewie czy Nabożny – st. post. z Ekspozytury Policji Politycznej w Tczewie35. Byli to także Niemcy jak np. Nauman – kierownik kancelarii w Ekspozyturze Policji Politycznej w Tczewie. Zatrudnianie tych ostatnich z pewnością było powodowane brakiem odpowiednio wykształconego personelu narodowości polskiej byli oni z resztą szybko ich zwalniano. Obok rdzennych mieszkańców Pomorza można znaleźć wśród pomorskich policjantów osoby sprowadzone na te tereny z ziem zaboru rosyjskiego, pruskiego m.in. według A. Misiuka wśród wyższych oficerów stanowili oni ok. 36%36. Nie na należy się temu dziwić, ponieważ na Pomorzu ciągle borykano się z brakami kadrowi. Konieczne więc były ciągle uzupełniania. Jak już wspominałem niewiele można powiedzieć na temat biografii poszczególnych policjantów. Dużo więcej jest za to informacji na temat liczebności policjantów z Komendy Powiatowej Policji w Tczewie w latach 1928-1929, co obrazuje poniższa tabela. Tabela nr 1. Liczebność Komendy Powiatowej Policji w Tczewie w latach 1928-1929 Lata

1928 1929

Oficerowie wyżsi

1 2

Oficerowie niżsi

92 82

Wyżsi oficerowie służby śledczej

1 1

Niżsi oficerowie Służby śledczej

8 12

Razem

102 97

Źródło: APG, KOPPwT, Wykazy statystyczne, organizacyjne Komend Powiatowych Policji Państwowej województwa pomorskiego, s.157/64, s. 166. 34

J. Milewski, Pamięci ofiar sowieckich represji 1939-1956(Kociewie), Starogard 1993, s. 35. APB, KOPPwT, Dopełnienie formalności administracyjnych przez zwolnionych i wydalonych funkcjonariuszy ze służby Policji Państwem 196-1928, 157/51, s. 9 i 14 36 A. Misiuk, op. cit., s. 56. 35

65


Jak więc widać w ciągu latach 1928-1929 obsada Komendy stopniowo ulegała zmniejszeniu, co było związane z oszczędnościami w budżecie państwa w okresie wielkiego kryzysu. Celem uzupełnienia warto tu przytoczyć wyniki badań Andrzeja Misiuka, któremu udało się ustalić również liczebność załogi komendy tczewskiej w 1922, 1926 oraz 1937 roku wynosiła ona odpowiednio 139, 127 oraz 12637. Jak więc widać, dopiero pod koniec lat trzydziestych liczba policjantów wzrosła do poziomu z początku istnienia tejże jednostki. Najprawdopodobniej było to związane z coraz większą radykalizacją nastrojów społecznych oraz rosnącym zagrożeniem niemieckim. Zachowane źródła pozwalają się również przedstawienie jak wyglądała obsada poszczególnych posterunków i komisariatów na terenie powiatu tczewskiego, co przedstawia poniższa tabela. Tabela nr 2. Obsada poszczególnych posterunków wchodzących w skład Komendy Powiatowej Policji Państwowej w Tczewie w 1929 roku l.p 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12

Przodownicy

Posterunkowi

St. Post.

Razem

1 5 8 2 –

1 13 24 2 2

3 25 39 4 3

1

2

3

1

1

4

6

1

1

4

6

1

1

2

1

3

4

1

1

2

– 9

1 14

– 17

1 59

2 95

Posterunki

St. Przod.

Komenda Powiatowa Komisariat PP w Tczewie Komisariat Graniczny Wydział Śledczy Posterunek PP w Czatkowach Posterunek PP w Gołębiewku Posterunek PP w Miłobądzu Posterunek PP w Pelplinie Posterunek PP w Subkowach Posterunek PP w Suchostrzygach Posterunek PP w Świetlikowie Posterunek PP w Turzy Razem

1 3 3 – –

– 4 4 – 1

Źródło: APB, KOPPwT, Rozkazy Komendanta Wojewódzkiego i Komendanta Głównego Policji 1927-1929, 157/21, s.33

37

66

A. Misiuk, op. cit., s. 244.


Jak z powyższej tabeli wynika poza Komisariatami tczewskimi obsada Posterunków na terenie powiatu tczewskiego była nieliczna. Nic dziwnego zatem, że policjanci często nie byli w stanie dobrze wykonywać swoich obowiązków. Trzeba tu pamiętać, że do ich zakresu obowiązków należało nie tylko ściganie przestępców. Sprawne działanie uniemożliwiała nie tylko rozbudowana biurokracja – na każdym posterunku do uzupełniania było ok. 30 stałych ksiąg, formularzy oraz wykazów miesięcznych38. Mieli oni obowiązek również wypełniać liczne zadania zlecone im przez Starostwo, Sąd, Prokuraturę, Wojsko czy Urzędy Skarbowe jak np. doręczanie aktów oskarżenia, wezwań, zbieranie informacji o osobach starających się o zapomogę czy asystę przy ściąganiu podatków39. Nic dziwnego zatem, że obciążeni tyloma obowiązkami policjanci nie mogli, przy tak dużych brakach kadrowych, wypełniać swoich podstawowych obowiązków. Nie tylko z resztą zwykli policjanci z służ prewencyjnych narzekali na zbyt małą obsadę posterunków. Problem ten dotyczył również funkcjonariuszy z Policji Politycznej. W 1923 roku w Ekspozyturze w Tczewie służyło: 6 policjantów, 1 aspirant, 1 przodownik, 1 starszy posterunkowy, 3 posterunkowych oraz jeden urzędnik cywilny. Nawet zdaniem przeprowadzającego tam kontrolę oficera z Komendy Okręgowej PP w Toruniu było to za mało, biorąc chociażby pod uwagę znaczenie Tczewa i infiltrację miasta przez niemieckich agentów40.

4. Uzbrojenie oraz wyposażenie Komendy Powiatowej Policji Państwowej w Tczewie Braki kadrowe nie były jednak jedynym problemem z jakim musieli się borykać policjanci z powiatu tczewskiego. Poważny kłopot szczególnie w pierwszym okresie działalności staniało wyposażenie posterunków policji w odpowiedni sprzęt, transport, nawet w odpowiedni lokal na posterunek policji. Jeszcze bowiem w 1928 roku słychać narzekania policjantów na fatalne warunki lokalowe na posterunkach PP w Pelplinie i w Subkowach41. Nie należy się jednak temu dziwić jeśli się weźmie pod uwagę, że brakowało właściwie wszystkiego i na wszystkim co było możliwe oszczędzano. Jeśli chodzi o wyposażenie i zaopatrzenie to problemy zaczynały się praktycznie od rzeczy najbardziej podstawowych, takich jak np. zwykły papier do pisania. O konieczności oszczędzania wspominał zresztą w 1920 roku sam Komendant 38

Abramski A., J. Konieczny, op. cit., s. 203. A. Misiuk, op. cit. , s. 127-128. 40 APB, KOPPwT, Protokół przeglądu Komend Powiatowych In Ekspozytur Policji Państwowej zakresie działalności służby śledczej, 157/47, s. 45. 41 APB, KOPPwT, Sprawozdania sytuacja kwartalne Komend Powiatowych PP o stanie organizacji policji państwowej oraz stosunku do władz lokalnych i ludności cywilnej, 157/63, s. 116 39

67


Okręgowy Wiza, który w 1920 roku wydał rozkaz, w którym nakazywał pisać w miarę ciasno, korzystać z druków w języku niemieckim oraz wielokrotnie używać jednej kartki papieru42. Podobne rozkazy były wydawane z resztą w latach następnych np. podczas odpraw służbowych w latach 1932-1933, nakazano oszczędzać min prąd elektryczny, opał, rozmowy telefoniczne oraz na remonty posterunków43. Istniały również problemy z wyposażeniem posterunków i komend nawet w meble m.in. jeszcze w 1923 roku kancelista z Ekspozytury Politycznej w Tczewie narzekał, że nie jest w stanie utrzymywać w porządku kancelarii, bo Komendant Powiatowy z Tczewa wziął mu szafę, a nowej do tej pory nie dostał44. Warto wspomnieć, że za siedzibę tak ważnej jednostki musiały służyć, zaledwie dwa pokoje udostępnione przez Starostwo Powiatowe w Tczewie45. Jeszcze większe problemy występowały w Komendzie Powiatowej Policji w Tczewie jeśli chodzi o środki transportu. Nie mogło być mowy oczywiście o samochodach, bo jak wspomina w swojej pracy Bolesław Sprengel, na Pomorzu w ten środek transportu wyposażone były tylko komendy w Gdyni i w Toruniu46. Policjanci z pozostałych Komend musieli zadowolić się końmi i rowerami. W powiecie tczewskich, większość policjantów zostawało jednak chyba tylko przemieszczanie się piechotą, ponieważ np. w 1928 roku na 102 funkcjonariuszy przypadało zaledwie 6 rowerów oraz 1 wóz z koniem47. Problemy te z pewnością, oprócz wspomnianych już problemów kadrowych, były kolejnym czynnikiem, uniemożliwiającym sprawne działanie tczewskiej policji. Względnie dobrą sytuację można było zaobserwować, jeśli chodzi o uzbrojenie policjantów oraz wyposażenie w środki łączności. Z pewnością żaden z policjantów nie chodził bez broni, w 1928 roku policjanci na posterunkach w powiecie tczewskim posiadali 115 karabinów, 117 bagnetów , 9 szabel oraz 30 pistoletów48, co było wystarczająca liczbą, by uzbroić wszystkich 102 funkcjonariuszy. Były to zazwyczaj pistolety firm Ortiges, FN oraz karabiny firmy Manlicher49. Z pewnością również każdy z policjantów posiadał swój mundur, według przepisów powinien on być błękitny, a np. dla zwykłego posterunkowego składać się z kurtki, płaszcza, spodni oraz czapki50. Oczywiście mogły się zdarzać przypadki, że były braki, ale w zachowanych źródłach nie ma na ten temat żadnych informacji. 42 43 44 45 46 47

APG, KOPPwT, Wykazy statystyczne….,157/64, s. 283.

48

Ibidem , s. 283 B. Sprengel, op. cit., s. 167. F. Hosicka, op. cit., s. 111.

49 50

68

APB, KOPPwT,Rozkazy…,157/13, s. 322. APB,KOPPwT, Protokoły…, s. 157/33, s. 185 APB, KOPPwT, Protokół z przeglądu… 157/47, s.9 Ibidem, s. 47. B. Sprengel, op. cit., s. 166.


Jak już wspominałem również ze środkami łączności nie było takich problemów jak z transportem. Jak to w 1928 roku raportował komendant policji poza posterunkami w Gołębiewku i Świetlikowie wszystkie inne posiadały telefony51.

III Zwalczanie przestępczości pospolitej przez policjantów z Komendy Powiatowej Policji Państwowej w Tczewie 1. Przestępczość na terenie powiatu tczewskiego a. Kradzieże Walka z przestępczością oraz inne działania mające na celu utrzymanie porządku publicznego były oczywiście głównym zadaniem stróżów prawa z Komendy w Tczewie. Przede wszystkim musieli oni poszukiwać sprawców przestępstw pospolitych takich jak: kradzieże i rozboje czy np. uspokajać mieszkańców Tczewa nadużywających alkoholu. Wśród złapanych przestępców można było również często spotkać osoby złapane na przemycie, fałszerstwie czy nielegalnym przekroczeniu granicy, co obrazuje poniższa tabela. Tabela nr 3. Przestępcy złapani na terenie powiatu Tczewskiego w latach 1922-1926 Rodzaj Przestępstwa

Kradzieże z i bez włamania Nielegalne przekroczenie granicy Fałszerstwo Przemytnictwo Opilstwo Włóczęgostwo i żebractwo Jawne przestępstwa przeciw moralności

IV 1922

I 1926

III 1926

29 16 – – – – –

37 – 2 3 10 – 6

13 – 6 6 21 8 –

Źródło: APG, SPwT, Sprawozdania sytuacyjne 1920-1922, 1921, 1926, 26/21, s.107, s. 129, s. 137- 138

Tabela nr 3 dotyczy co prawda bardzo krótkiego okresu czasu, ale moim zdaniem dobrze obrazuje najważniejsze przestępstwa z jakimi musieli walczyć policjanci z Tczewa. Jak już wcześniej wspominałem największym utrapieniem dla mieszkańców powiatu były kradzieże. Odnosi się to z resztą nie tylko do samego powiatu 51

APB, KOPPwT, Sprawozdana…, 157/63, s. 116.

69


tczewskiego. Według ustaleń Janusza Kutty, kradzieże stanowiły aż 87% wszystkich przestępstw na terenie II Rzeczpospolitej52. Należy tu zaznaczyć, że nie były to wielkie głośne napady na banki w wyniku, których zdobywano ogromne łupy, a ich sprawcy urastali legendą. Byli to zwykli bandyci , którzy zadawalali się praktycznie czymkolwiek. Dobrym przykładem jest tu szajka działająca na terenie powiatu tczewskiego, o której aresztowaniu pisał 23.09.1938 roku Goniec Pomorski. Jej członkowie napadali na domy i mieszkania w miastach i na wsiach kradnąc bieliznę i kosztowności53. Ofiarami złodziei często padali również często okoliczni gospodarze, którzy byli okradani ze zboża i hodowanych zwierząt54. Często również łupem złodziei padały wagony z węglem, co się wiązało zapewne z położeniem Tczewa przy jednym z najważniejszych szlaków kolejowych, którym dowożono ten cenny surowiec do portu w Gdyni55. b. Przemyt, fałszerstwa oraz nielegalne przekraczanie granicy Znaczącym problemem dla tczewskiej policji były praktycznie od początku istnienia Komendy w Tczewie sprawy związane z przemytem i nielegalnym przekraczaniem granicy. O tych problemach z resztą wspominają zresztą raporty policyjne już z 1920 roku56. Były to zresztą problemy typowe dla każdego nadgranicznego miasta, do których Tczew zaliczał się latach 1920-1939. Przemyt ten był z pewnością dużym źródłem zysku dla okolicznej ludności i dużą pokusą na zarobienie szybkiej gotówki nawet dla tczewskich stróżów prawa, m.in. w 1923 roku kilku policjantów zostało wyrzuconych ze służby, za przemyt papierosów57. Papierosy były zresztą, podobnie jak w czasach obecnych, jednym z najczęściej przemycanych produktów. Oprócz nich przemytnicy usiłowali również przez granicę często szmuglować pieniądze, oraz dewizy o czym wspominają notatki w gazetach lokalnych58. Przemytnicy w tym przypadku zresztą wykazywali się często dużą przebiegłością, by oszukać władze m.in. w 1921 roku złapano w Tczewie przestępcę, który usiłował przemycić pieniądze schowane w sztucznej nodze59. Kolejnym produktem często przemycanym przez granicę były artykuły spożywcze, w tym mięso oraz masło, o czym wspominają raporty policjantów z Komisariatu Granicznego w Tczewie60. Kolejną grupą przestępstw typowych dla nadgranicznego miasta były fałszer52 53 54 55 56 57 58 59 60

70

J. Kutta, op. cit., s. 86. Goniec Pomorski, 23. 09. 1938, s. 5. Goniec Pomorski, 20. 07. 2008; Goniec Pomorski, 13. 12. 1938; Goniec Pomorski, 24.12. 1938. Goniec Pomoreski, 29. 09. 1938. APG, SPwT, Sprawozdania..., 26/21, s. 3. APB, KOPPwT, Rozkazy Komendanta Okręgowego Policji Państwowej w Toruniu 1922-1926,157/16, s.52. Goniec Pomorski, 09. 08. 1938; Goniec Pomorski, 27.08. 1938. APG, Komisariat Graniczny Policji Państwowej w Tczewie 1921 (dalej cyt.KGPPwTcz), 43/1, s. 369. Ibidem, s. 107-108, 342.


stwa oraz próby nielegalnego przekroczenia granicy. Były to wypadki powiązane ze sobą, ponieważ chodziło zazwyczaj o sfałszowane paszporty oraz inne tego typu dokumenty wykorzystywane właśnie do bezprawnego przekraczania granicy. Tczew i cały powiat były bowiem punktem docelowym dla wielu osób, które z różnego powodu chciały nielegalnie opuścić Polskę. Byli to zarówno przestępcy tacy jak: zatrzymany przez tczewską policję w wrześniu 1938 roku bandyta poszukiwany za włamania na terenie całego kraju61 oraz dezerterzy z wojska polskiego. Wśród aresztowanych za to przestępstwo było oczywiście wielu agentów sowieckich i niemieckich. Do najgłośniejszych wydarzeń tego rodzaju można zaliczyć zatrzymanie w 1921 roku sowieckiej agentki, która miała przy sobie Orde de Batalie Okręgu I Korpusu w Warszawie62. c. Morderstwa oraz zabójstwa Kolejną kategorią przestępców, z którą musieli walczyć policjanci z powiatu tczewskiego byli również mordercy oraz zabójcy. Należy jednak zauważyć, że przestępstwa tego typu należały raczej do rzadkości i nie były to zaplanowane zabójstwa, ale raczej przypadkowe zabójstwa podczas sprzeczek i włamania. Do tego typu należały między innymi dwa morderstwa rabunkowe popełnione w 1922 roku w Gorzędzieju oraz w Tczewskich Łąkach, dokonane przez sprawców, którym niestety udało się uciec na terytorium Wolnego Miasta Gdańska63. Ofiarami morderców padały również nienarodzone dzieci, m.in. w 1928 roku aresztowano akuszerkę, która zajmowała się nielegalnymi aborcjami64. d. Włóczęgostwo, naruszenia porządku publicznego Złodzieje i przemytnicy, oraz zabójcy nie byli jedynymi grupami przestępców, które musieli zwalczać tczewscy stróże prawa. Duża część wezwań dla policjantów polegała bowiem na interwencji w celu uspokojenia lokalnych bójek wywoływanych przez pijanych mieszkańców, które często zresztą kończyły się tragicznie m.in. w 1920 roku w bójce między czterema mieszkańcami Tczewa, jedna osoba została zabita, a dwie ciężko ranne65. Alkoholizm był zresztą w omawianym okresie poważnym problemem dotykającym wielu grup społecznych m.in. policjantów np. w 1933 roku aż 40% kar dla policjantów na terenie województwa pomorskiego wynikała właśnie z nadużywania alkoholu na służbie66. Kolejnym ważnym problemem z jakim musieli walczyć policjanci z Komendy 61 62 63 64 65 66

Goniec Pomorski, 04. 09. 1938. J. Kutta, op. cit. 82. APG, SPwT, Sprawozdania..., 26/21, s. 112. Ibidem, s. 387. Ibidem, s. 9. APB, KOPPwT, Protokoły..., 157/33, s. 200.

71


w Tczewie było włóczęgostwo. Problem ten nasilił się w latach trzydziestych, kiedy to w wyniku Wielkiego Kryzysu tysiące osób straciło cały swój dobytek. Włóczędzy ci stanowili w rozumieniu władz zagrożenie dla porządku publicznego. e. Przestępstwa przeciwko ruchowi drogowemu Całkowicie nową, w porównaniu z XIX wiekiem, kategorię przestępstwo stanowiły wykroczenia przeciwko ruchowi drogowemu. Już w tym okresie na polskich drogach pojawiło się coraz więcej właścicieli motocykli i samochodów, co się wiązało z coraz większą liczbą wypadków drogowych. Śledztwa w tej sprawie musieli również prowadzić policjanci z Komendy w Tczewie. Zazwyczaj były to zwykłe stłuczki, ale często dochodziło do wypadków śmiertelnych m.in. w lipcu 1938 roku w wypadku samochodu pod Rudnem zginął kierowca samochodu67. Szerokim echem w prasie lokalnej odbił się również wypadek motocyklowy, w którym śmierć poniósł jeden z celników tczewskich68. f. Inne Wymienione powyżej przestępstwa nie były oczywiście jedynymi z jakimi zmagali się policjanci z powiatu tczewskiego. Wśród przestępców można znaleźć, również paserów gwałcicieli czy osoby czerpiące zyski z nierządu. Są to jednak przypadki raczej odosobnione niezbyt często goszczące w raportach policyjnych czy notatkach prasowych, podobnie jak przykłady korupcji wśród urzędników państwowych. Do najbardziej znanych takich przypadków na pewno można zaliczyć zatrzymanie starosty tczewskiego za nadużywanie władzy w 1921 roku69 oraz aresztowanie kilku urzędników z Wydziału Powiatowego w Tczewie w 1936 roku70. Dokładnie trudno teraz stwierdzić czy mała liczba informacji o podobnych zatrzymaniach wynikała z uczciwości urzędników czy niechęci samych policjantów do zadzierania ze starostą, który był jednym ze zwierzchników policji w powiecie.

2. Metody wykrywania przestępstw stosowane przez Policję Państwową W celu wykrywania opisanych powyżej przestępstw policjanci z Komendy w Tczewie dysponowali w dość ograniczonym arsenałem środków. W dużej części metody te można poznać dzięki pamiętnikowi – podręcznikowi byłego po67

Goniec Pomorski, 05. 07. 1938. Goniec Pomorski, 18. 08. 1938. 69 APB, KOPPwT, Raporty sytuacyjne dzienne Komend Policji Państwowej nadsyłane do Urzędów Śledczych o stanie na terenie Pomorza 1920-1921, 157/312, s. 15. 70 Dziennik Starogardzki, nr 102, 1 maja 1936. 68

72


licjanta W. Maćkowiaka Podręcznik dla organów policyjnych i śledczych. Przede wszystkim nakazuje on zabezpieczać pozostawione na miejscu ślady oraz szukać świadków przestępstw71. Co ciekawe odradza on bicie świadków, uważając, że lepiej zachęcić podejrzanego do przyznania się do winy72. Przesłuchiwanie świadków, spisywanie ich zeznań czy protokołów z miejsca zdarzenia nie były oczywiście jedynymi metodami wykrywania przestępców. Już w tych czasach dobrze rozwinięta była daktyloskopia i ważną rzeczą stawało się zabezpieczenie odcisków palców, co również doradzał W. Maćkowiak w swoim podręczniku73. O tym jak duże znaczenie miała daktyloskopia dla pracy policjantów śledczych z Tczewa świadczy to, że tylko od kwietnia do grudnia 1927 roku przez Wydział Śledczy w Tczewie daktyloskopowano 98 osób74. Zebrane odciski palców były wykorzystywane przy tworzeniu kart daktyloskopijnych, pomocnych podczas poszukiwania przestępców. Coraz popularniejszym środkiem pozwalającym na zabezpieczenie dowodów oraz miejsca przestępstwa stała się fotografia, używana także w tworzeniu kartotek przestępców, coraz częściej wykorzystywanym w pracy śledczej np. w 1927 roku wykonano w Tczewie fotografie 29 osób. Fotografie te były wykorzystywane do tworzenia kartotek oraz albumów ze zdjęciami zatrzymanych przestępców. W 1932 roku w Urzędzie Śledczym w Tczewie zarejestrowanych było ok. 197 aresztowanych przestępców75. Kolejną metodą wykorzystywaną przez policjantów w pracy śledczej była traseologia, czyli badanie śladów m.in. odcisków butów pozostawionych przez przestępców. Opisuje ją również w swoim podręczniku W. Maćkowiak, doradzając policjantom jak wykonywać gipsowe odlewy śladów. Radził on na ten odcisk wylać ok. 1 kg. gipsu i odczekać 30 minut, po którym to czasie odlew powinien być gotowy76. W swojej pracy wspomniany autor podkreśla również zalety psów policyjnych, które były nieocenioną pomocą podczas poszukiwań. przestępców. Były one wykorzystywane z sukcesami również przez tczewskich policjantów min. pies policyjny z Tczewa wabiący się Milan, w znaczący sposób przyczynił się do rozbicia niebezpiecznej szajki okradającej gospodarzy w powiecie starogardzkim77. Jak więc widać policjanci w okresie dwudziestolecia międzywojennego dyspo71

W. Maćkowiak, Podręcznik dla organów policyjnych i śledczych., Szamotuły 1926, s. 18. Ibidem, s. 35-36. 73 Ibidem, s. 83. 74 APB, KOPPwT, Sprawozdania kwartalne o stanie bezpieczeństwa na terenie województwa pomorskiego i wykazy przestępców, 157/322, brak nr str. 75 APB, KOPPwT, Wykazy..., 157/64, s. 285. 76 W. Maćkowiak, op. cit., s, 18-19. 77 Dziennik Starogardzki, 8 listopada 1936 nr 261. 72

73


nowali dość ograniczonymi, chociaż coraz bardziej rozbudowywanym, arsenałem do walki z przestępcami, nic dziwnego zatem wykrywalność przestępstw na terenie Pomorza wynosiła ok. 45,5 %.78 Znaczyło to, ni mniej ni więcej, że ponad połowa przestępców unikała kary. Stan taki moim zadaniem nie wynikał z nieudolności czy z braku kompetencji tczewskich policjantów. Jak już często wspominałem cała policja w tym okresie była niedofinansowana. Policjanci byli również obciążeni wieloma innymi dodatkowymi obowiązkami, które nie pozwalały na skuteczną walkę z przestępcami. Braki kadrowe z pewnością dopełniały czar goryczy. Wszystko to razem w znaczący sposób obniżało skuteczność policji.

IV Życie codzienne policjantów z Komendy w Tczewie Nie tylko jednak posiadany arsenał środków do poszukiwań przestępców decydował o skuteczności policji, najważniejsi byli tu oczywiście ludzie. Dlatego moim zdaniem warto również przyjrzeć się jak wyglądały codzienne warunki bytu policjantów w okresie międzywojennym. Trzeba przyznać, że były dosyć trudne, policjanci musieli walczyć z wieloma problemami, najważniejszym z nich był oczywiście brak pieniędzy na utrzymanie swoje i rodziny. Jak już bowiem wspominałem, policja była od początku instytucją niedofinansowaną, co dotyczyło nie tylko braku sprzętu czy podstawowych materiałów biurowych, ale także pensji stróżów prawa m.in. w 1934 roku wynosiły one od 150 złp dla posterunkowego, do 1000 złp dla Komendanta Głównego Policji miesięcznie79. Jeśli się więc weźmie pod uwagę, że w powiecie tczewskim najgorzej zarabiający posterunkowi i starsi posterunkowi stanowili ok. 80% wszystkich policjantów, to trzeba przyznać, że sytuacja tu na prawdę nie wyglądała zbyt dobrze. Była ona tym tragiczniejsza, jeśli weźmie się pod uwagę, że początkujący policjant na awans na stopień oficerski, który mógł mu dać podwyżkę i zatem polepszenie sytuacji życiowej, musiał czekać nawet do 6 lat80. Podobne perspektywy z pewnością mogły wpływać na zniechęcenie do służby i decyzje o odejściu z policji tym bardziej, że za te głodowe pensje policjant musiał się utrzymywać nie tylko sam, ale i cała swoją rodzinę. Trzeba tu zaznaczyć, że policjanci w województwie pomorskiej byli w większości żonaci bowiem według raportu wojewody pomorskiego z 1925 roku na 1430 aż 1188 (83%) stróżów prawa było żonatych, 232 było kawalerami, a resztę stanowili wdowcy z dziećmi81. Sytuacja ta była tym trudniejsza, że według wspomnianego raportu 78

J. Kutta, op. cit., s. 86. A. Misiuk, op. cit., s. 98. 80 Ibidem, s. 90. 81 APB, Pomorski Urząd Wojewódzki w Toruniu, Wydział Społeczno-Polityczny ,Wojewoda Pomorsk o trudnej sytuacji Policjantów 1925, sygn akt. 30223, s. 307. 79

74


w większości posiadali oni od 1 do 4 dzieci, a 5 z policjantów dochowało się nawet 9 potomstwa82. Nic dziwnego zatem, że zdaniem Wojewody Pomorskiego podobne warunki pracy, kiedy policjanci muszą często głodni pracować ponad ustaloną normę godzin może powodować ich demoralizację83. Podobne sygnały z resztą można odnaleźć również rozkazach Komendanta Okręgowego dotyczących kar dla policjantów, w 1933 roku a w 40% przypadków były to bowiem kary za pijaństwo i niedbalstwo na służbie84. Widomy znak, że wielu z policjantów nie radziło sobie z problemami. Czasami dochodziło do tego, że policjanci byli wręcz wydalani ze służby za nałogowe pijaństwo jak np. posterunkowy Stanisław Ch. z Tczewa85. W skrajnych przypadkach policjanci ze stróżów prawa stawali się sami przestępcami jak np. posterunkowy Jan S. skazany w 1922 roku za gwałt i kradzież86. Obok jednak takich smutnych przypadków można znaleźć wśród pomorskich policjantów wielu funkcjonariuszy, którzy swoim postępowaniem nie dawali żadnych powodów do skarg czy zażaleń. Trzeba tu zaznaczyć, że policjanci ci nie byli całkowicie pozostawieni samym sobie, ponieważ jak przy każdej podobnej instytucji istniały organizacje pomagające najbardziej potrzebującym. Mogli oni zawsze starać się o zapomogi, które wynosiły od 40 do 120 zł 87. Mieli oni również możliwość wysłania siebie i swoich rodzin na wczasy organizowane przez Stowarzyszenie „Policyjny Dom Zdrowia”, do którego w województwie pomorskim należało około 51% policjantów88. Stowarzyszenie to zostało powołane w celu pomocy chorym policjantom i ich rodzinom, budowy domów zdrojowych oraz organizowania dotowanych wyjazdów na wczasy89. Zwracano wtedy przeciętnie od 25% do 40% poniesionych kosztów90. Podobne wyjazdy oraz alkohol nie były jedynymi sposobami spędzania wolnego czasu przez policjantów z Komendy w Tczewie. Wielu z nich należało do licznych na terenie województwa pomorskiego policyjnych klubów sportowych, gdzie uprawiano między innymi strzelectwo, lekkoatletykę i inne dyscypliny sportowe91. Wielu z policjantów cały czas starało się podnosić swoje kwalifikacje studiując podręczniki i inną literaturę fachową.. Trzeba przyznać, że policjanci z Komendy 82

Ibidem, s. 308. Ibidem, s. 306. 84 APB, KOPPwT, Protokoły..., 157/33, s. 200. 85 APB, KOPPwT, Rozkazy..., 157/21, s. 200. 86 APB. KOPPwT, Rozkazy Komendanta Wojewódzkiego 1922-1926, 157/16, s. 20. 87 Ibidem, s. 85. 88 Gazeta Administracji i Policji Państwowej, nr 6 1926. 89 Gazeta Administracji i Policji Państwowej, nr 24 1926. 90 APB. KOPPwT, Rozkazy Komendanta Wojewódzkiego 1922-1926, 157/16, s. 164. 91 B. Sprengel, op. cit., s. 174. 83

75


Tczewskiej mieli zapewnione pod tym względem wręcz idealne warunki, ponieważ Biblioteka Komendy była solidnie zaopatrzona – posiadała ok. 897 tomów dzieł fachowych i ogólnych, z których korzystało wiele osób92. Wielu policjantów abonowało również czasopisma policyjne jak np. Na Posterunku czy Gazetę Administracji i Policji Państwowej. Policjanci spotykali się również często na imprezach okolicznościowych organizowanych przez Komendanta jak np. akademie ku czci Józefa Piłsudskiego czy na wspólnym łamaniu się opłatkiem93. Imprezy takie sprzyjały z pewnością tworzeniu poczucia jedności pomiędzy poszczególnymi policjantami oraz pozwalały chociaż na chwilę zapomnieć o problemach i jeszcze lepiej wykonywać swoją pracę, która jak już wspominałem, była bardzo trudna oraz niewdzięczna, przez co wielu nie było w stanie jej sprostać. Tym bardziej należy podziwiać tych, którzy mimo tych przeciwności z odwagą i poświęceniem wykonywali swoje obowiązki zapewniając bezpieczeństwo mieszkańcom powiatu tczewskiego.

V Losy policjantów z Komendy Powiatowej Policji w Tczewie po 1 IX 1939 Lata 1920-1939 były okresem budowania pierwszej polskiej policji na terenie powiatu tczewskiego, dobiegł on jednak końca z dniem 1 września 1939 roku, z chwilą ataku niemieckiego agresora na Polskę. Wtedy to kociewscy policjanci zostali poddani najcięższej próbie, a wielu z nich musiało oddać życie za swoją ojczyznę, otrzymując ciosy od obydwu okupantów. Już od początku wojny tczewscy policjanci czynnie brali udział w obronie swojego miasta, wypełniając swoje obowiązki polegające na ochronie bezpieczeństwa publicznego jak np. komendant posterunku na dworcu kolejowym w Tczewie, Leon Puchowski, który zaraz po bombardowaniu pośpieszył z pomocą rannym mieszkańcom94. Policjanci ci musieli również zabezpieczać ewakuację władz miasta oraz ludności cywilnej, która rozpoczęła się z 1/2 września95. Starali się również dbać o porządek podczas ewakuacji ludności cywilnej drogami Kociewia. Różne były losy tczewskich stróżów prawa podczas tego początkowego okresu wojny. Niektórym z nich udało się uciec ostatnimi pociągami, które pojechały do Kowla i Brześcia nad Bugiem, gdzie po 17 września byli wzięci do niewoli 92 93 94 95

76

APB, KOPPwT, Sprawozdania...., 157/63, s. 117. Ibidem, s. 117; Ibidem, s. 156. J. Milewski, Pamięci ofiar...., s. 35. Tenże, Kociewie w latach okupacji hitlerowskiej 1939-1945, Warszawa 1977, s. 46-47.


przez Armię Czerwoną i uwięzieni w obozie w Ostaszkowie. Nie dla wszystkich jednak starczyło tam miejsca, dlatego też wielu musiało zostać z tego powodu czy też z własnej woli w na terenie Kociewia. Obydwie grupy czekał niestety ten sam okrutny los. Dla obydwu najeźdźców byli oni podobnie jak inteligencja, księża, szlachta czy Żydzi zaliczani do najniebezpieczniejszej grupy ludności polskiej przeznaczonej do niezwłocznej likwidacji96. Najwcześniej ofiarami represji ze strony okupanta stali się policjanci, którzy pozostali na terenach zajętych przez Niemcy, już bowiem w jesienią 1939 roku rozpoczęły się aresztowania i egzekucje osób przeznaczonych do likwidacji. Wśród ofiar znalazło się również wielu policjantów z Komendy w Tczewie, co obrazuje poniższa tabela. Tabela nr 4. Policjanci z Komendy Powiatowej Policji Państwowej w Tczewie zamordowani przez Niemców w latach 1939-1945 L.p.

1 2 3 4 5 6 7 8

9 10 11 12

Imię nazwisko pełniona funkcja

Stanisław Fiłałkowski wywiadowca służby śledczej Edward Jarczewski Leon Recki pracownik służby śledczej Jan Gregorkiwicz Stefan Krawiec Przodownik PP Jan Pawłowski Wojciech Poprawa Antoni Wojtakiewicz emeryt policyjny W. Krzyżanowski Józef Kurek Jan Żmuda-Trzebiatowski Bolesław Zajączkowski komendant Posterunku PP w Pelplinie.

Data śmierci

Miejsce śmierci

20. 10. 1939 27. 10. 1939

Las szpęgawski nieznane

nieznana 24. 11. 1939

Las szpęgawski Las szpęgawski

24. 11. 1939 24. 11. 1939 24. 11. 1939

Las szpęgawski Las szpęgawski Las szpęgawski

1942 16. 09. 1942 1939 29. 11. 1939

KL Stutthoff KL Stutthoff walki o Warszawę nieznane

28. 10. 1939

nieznane

Źródło: Księga imienna strat ludzkich II wojny światowej (Kocieiwie), Starogard 1983, s. 237-238, 241-243, s. 248, s. 253, 282.

Nie jest to pełna liczba ofiar niemieckiej okupacji, wśród których należy również wymienić zamordowanego dnia 24 listopada 1939 roku w Lesie Szpęgawskim byłego Komendanta Powiatowego Policji Państwowej w Starogardzie Gdańskim – komisarza Leona Grzybka, któremu w latach 1920-1921, podlegała także 96

Ibidem, s. 62.

77


Komenda w Tczewie97. Nie były to również jedyni policjanci z Komendy w Tczewie pomordowani w latach 1939-1945, ponieważ jak już wspominałem ta część z nich, która zdołała się ewakuować na Wschód wpadła w ręce okupanta sowieckiego i została osadzona w obozie w Ostaszkowie, który znajdował się niedaleko miasta Twer przy jeziorze Selinger, blisko linii kolejowej Wielkie Łuki – Bołgoje. W okresie istnienia tego obozu, czyli od listopada 1939 roku do kwietnia 1940 roku przebywało w nim ok. 6500 więźniów, głównie policjantów, żandarmów oraz członków Korpusu Ochrony Pogranicza98. Podobnie jak obozy w Kozielsku i Starobielsku, gdzie przetrzymywano oficerów wojska polskiego, był to tylko obóz przejściowy, gdzie więźniowie praktycznie tylko oczekiwali na decyzje o dalszych losach. Decyzja ta zapadła w dniu 5 marca 1940 roku, wtedy to szef NKWD Ławrentij Beria skierował do Józefa Stalina odręczną notatkę, w której zalecał rozstrzelanie bez procesu 14736 polskich jeńców trzymanych w tych trzech obozach. Wśród osób do likwidacji wymieniono również 6168 policjantów, żandarmów i funkcjonariuszy straży granicznej99. Propozycja ta została w pełni zaakceptowana przez członków Politbiura i już w dniu 22 marca Beria wydał rozkaz nr 00350 O rozładowaniu więzień NKWD USSR I BSRR. Już 1 kwietnia z Moskwy przesłano pierwsze 3 listy osób przeznaczonych do rozstrzelania, dotyczyły one właśnie obozu w Ostaszkowie100. Był to początek likwidacji obozu i wywózki więźniów, która trwała do końca czerwca 1940 roku. W większości zostali wywiezieni do Tweru, gdzie dokonano na nich egzekucji, a ciała pochowano w lesie w Miednoje. W sumie z pośród od 6500 więźniów Ostaszkowa ocalało zaledwie 130, którzy trafili do obozu w Pawliszczew Borze101. Wśród ofiar byli również policjanci z komendy w Tczewie, co przedstawia poniższa tabela. Tabela nr 5. Policjanci z Komendy Powiatowej Policji Państwowej w Tczewie zamordowani przez NKWD w 1940 roku L.p

1 2 3 4

97

Imię nazwisko

Marcin Duczmal Augustyn Krajnik Mielczarek Leon Puchowski

Księga imienna..., s. 242. Zbrodnia Katyńska w świetle dokumnetów, b.m., b.d., s.17. 99 http://pl. wikisource.org/wik/Decyzja_kat%C5%84ska. 100 http://pl. wikipedia.org/wik/Decyzja_kat%C5%84ska. 101 Zbrodnia Katyńska...., s. 61. 98

78

Pełniona funkcja

Przodownik PP Przodownik sł.śl nieznana Komendant Post. PP na Dworcu Kolejowym


5 6

Jan Wierzbowski Jan Wiśniewski

Przodownik nieznan

Źródło: J. Milewski, Pamięci ofiar..., s. s. 30, s. 34, s. 35, s. 37, s. 44-45.

Z pewnością w powyższej tabeli nie wymieniono wszystkich policjantów zamordowanych przez sowieckiego okupanta. Należało by wymienić tu również dwóch byłych komendantów z Tczewa również zamordowanych w 1940 roku są to: nadkomisarz Tadeusz Skalski oraz komisarz Alfons Szyszkowski, obaj w 2008 roku otrzymali awans od Prezydenta RP odpowiednio na stopnie nadkomisarza i podinspektora. Podobnie jak nie można podać pełnej liczby zamordowanych, nie można również dokładnie ustalić, ilu policjantom z powiatu tczewskiego udało się przeżyć wojnę. Jednak koniec wojny nie oznaczał dla nich powrotu do normalnego życia. W latach 1945-1989 byli oni cały czas prześladowani przez władze komunistyczne, które uważały ich za wrogów. Musieli oni znosić również upokarzanie ze strony zwykłych ludzi, którzy Policję Państwową kojarzyli tylko i wyłącznie z osławioną „Policją Granatową” z Generalnego Gubernatorstwa. Dopiero po 1989 roku zaprzestano prześladowań, przywrócono im należne miejsce w historii jako pierwszym prawdziwie polskim policjantom.

VI Zakończenie W wrześniu 1939 roku dobiegła końca historia Komendy Powiatowej Policji Państwowej w Tczewie, pierwszej prawdziwie polskiej policji, w znaczeniu nowożytnym na tych terenach. Dla wielu policjantów był to również koniec ich służby narodowi polskiemu. Mogli oni z pewnością odejść dumni z dobrze wykonanego obowiązku. Pomimo wielu problemów natury organizacyjnej i finansowej, związanych z brakami sprzętowymi, lokalowymi udało stworzyć sprawnie działający organizm stojący na straży bezpieczeństwa publicznego, walczący z wszelkimi przestępcami. Za prawdziwych bohaterów w tej walce należy uznać zwykłych policjantów służących na posterunkach i komisariatach rozsianych na terenie powiatu tczewskiego. Mam tu nie tylko na myśli ofiary mordów dokonanych przez Niemców i Rosjan. Jak bowiem nie uznać za bohaterów ludzi, którzy pracując za marne grosze wykonywali swoją trudną niezmiernie trudną i stresującą pracę służąc i chroniąc mieszkańców powiatu tczewskiego przed rozbojami, gwałtami czy morderstwami. Byli oni również symbolem tego, że po 123 Polska wróciła do niepodległego bytu nie jest tylko państwem sezonowym, a jest w stanie stworzyć trwałe struktury, w celu zabezpieczenia swojego bytu i spokojnego życia mieszkańców. 79


Dlatego moim zdaniem policjanci ci nawet teraz mogą być wzorem do naśladowania dla wszystkich policjantów i mieszkańców Kociewia.

Aneks nr 1

Stopnie służbowe w policji w latach 1919-1939 1. Posterunkowy 2. Starszy posterunkowy 3. Przodownik 4. Starszy Przodownik 5. Aspirant 6. Podkomisarz 7. Komisarz 8. Nadkomisarz 9. Podinspektor 10. Inspektor 11. Nadinspektor 12. Komendant Główny

Bibliografia

I Archiwalia 1. Archiwum Państwowe w Bydgoszczy, Komenda Okręgowa Policji Państwowej w Toruniu 1919-1939, 157/0 2. Archiwum Państwowe w Bydgoszczy, Urząd Pomorski Wojewódzki w Toruniu 1919-1939, 4/0 3. Archiwum Państwowe w Gdańsku, Powiatowa Komenda Policji Państwowej w Starogardzie Gdańskim 1921-1926, 47/0 4. Archiwum Państwowe w Gdańsku, Komisariat Graniczny Policji Państwowej w Tczewie 1921, 34/0 5. Archiwum Państwowe w Gdańsku, Starostwo Powiatowe w Tczewie 19201939, 26/0 II Prasa 1. Dziennik Starogardzki, 1936 80


2. Goniec Pomorski, 1938 3. Gazeta Administracji i Policji Państwowej, 1926 III Źródła drukowane 1. Adresy miast Tczewa i Pelplina, Grudziądz 1924. 2. Hosicka F., Zarys nauk o państwie i prawie administracyjnym, Warszawa 1922 3. Maćkowiak W., Podręcznik dla organów policyjnych i śledczych, Szamotuły 1926 (Publikacja dostępna w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej) IV Opracowania 1. Aramski A, Konieczny J, Justycjariusze, hetmani, policjanci. Z dziejów służb ochrony porządku w Polsce, Katowice 1987. 2. Historia Tczewa pod red W. Długokęckiego, Tczew 1998 3. Kopczyk H., Niemiecka działalność wywiadowcza na Pomorzu 1920-1933, Gdańsk 1970 4. Księga imienna strat ludzkich II Wojny Światowej (Kocieiwie), Starogard 1983 5. Kutta J. Policja w Polsce w Odrodzone. Wielkopolska i Pomorze 19181922. Geneza – Organizacja – Funkcjonowanie, Bydgoszcz 1992. 6. J Milczarek, Powiatowa Komenda Policji Państwowej w Wieluniu oraz posterunki powiatu wieluńskiego wieluńskiego ich kancelaria oraz pozostałość aktowa , „Rocznik Łódzki”, t. XXXII, 1982. 7. Milewski J. Pamięci ofiar sowieckich represji 1939-156/KOCIEWIE/, Starogard Gdański 1993, s. 35 8. Tenże, Kociewie w latach okupacji hitlerowskiej 1939-1945, Warszawa 1977 9. Misiuk A., Policja Państwowa 1919-1939, Warszawa 1996. 10. Sprengel B. Policja państwowa w Toruniu(1920-1939), Toruń 1999 11. Wapiński R, Endecja na Pomorzu 1920-1939, Gdańsk 1966, s. 118. 12. Wapiński R., Życie polityczne na Pomorzu w latach 1920-1939, Toruń 1983 V Strony internetowe 1. www.pl.wikipedia.org/wiki/Polska

81


Typy budownictwa żuławskiego.

82


Waldemar Gwizdała

Drewniane budownictwo ludowe Żuław Budownictwo drewniane – symbol i świadek dawnej doskonałości rzemieślniczej i artystycznej myśli ludzkiej. Z racji nietrwałości materiału, jest dziś już dużą rzadkością. Zachowane przykłady są najczęściej pojedynczymi obiektami, zazwyczaj pozbawionymi dawnego, historycznego otoczenia i tradycyjnego kontekstu przestrzennego. I nie są niestety w związku z tym, pełnowartościowymi świadkami dawnej kultury przestrzennej. Mogą przekazywać informacje wycinkowe: o technice i technologii, o formie architektonicznej i zdobniczej, o potrzebach funkcjonalnych ówczesnych mieszkańców i użytkowników. Niestety nie przekażą atmosfery i klimatu minionych czasów. Są jedynie reliktami dawnego krajobrazu, pojedynczymi „znaleziskami”. Trudno dzisiaj docenić rolę architektury drewnianej w kompozycji krajobrazowej. Można jedynie w przybliżeniu wyobrazić sobie wygląd niegdysiejszych zespołów takiej zabudowy. Charakterystycznym elementem krajobrazu Żuław jest różnorodność kształtów przestrzennych wsi. Rozróżnia ich się 32 typy. Wydaje się jednak, że ewidentnie związanymi jedynie z Żuławami jest mniej, a powiązanych z samym osadnictwem holenderskim, kilka. Należy przy tym podkreślić, iż formę nowo zakładanych wsi wymuszały konkretne warunki terenowe, które przekształcano już od czasów średniowiecza. Do XVI wieku wszystkie zakładane wsie miały charakter zwarty, co wiązało się z samym charakterem lokacji, rozmierzeniem gruntów, wytyczeniem gospodarstw i rozłogu, oraz trójpolową formą kultury rolnej. Wsie powstałe w okresie XIV – XV wieku, to wsie owalnicowe, ulicowo – placowe, ulicówki jedno i dwustronne, wielodrożnicowe, sakowe, przysiółki placowe i ulicowe oraz folwarki. W tym okresie zakładano też wsie o formie ulicówki wodnej, gdzie zabudowa sytuowała się wzdłuż cieku wodnego – rzeki lub kanału czy ulicówki przywałowej, gdzie wieś założona przy wale rzeki oddzielona była od niego drogą. W tych wsiach ważną rolę komunikacyjną odrywała rzeka. We wsiach zakładanych od 2 poł. XVI wieku następowało z reguły nowe rozmierzenie gruntów, komasowanie pól w jednym kawałku, a zabudowanie znajdowało się w centrum areału właściciela. Dlatego też zabudowania oddalone były mniej lub bardziej od siebie nie tworząc zwartego ciągu domów, jak we wsiach zakładanych wcześniej. Wyodrębniły się więc formy tzw. łańcuchówek, rzędówek, szeregówek i zabudowań jednodworczych. Ich położenie względem cieku wodnego określa typ przywałowy, lokalizacja zabudowań na usypanym pagórku – typ na terpach. Łańcuchówki 83


to typ wsi długiej, usytuowanej wzdłuż jednej drogi, obustronnie lub w przypadku cieku wodnego jednostronnie, w znacznym oddaleniu od siebie. Rzędówki to typ wsi z zabudowaniami położonymi także po obu stronach prostej, wytyczonej drogi, biegnącej często dawną groblą jednakże z zabudowaniami położonymi bliżej siebie niż w łańcuchówkach. Szeregówka jest typem wsi o jednostronnej zabudowie, małych działkach siedliskowych położonych blisko siebie. Zabudowę jednodworczą blokową cechuje regularnie lokowane zagrody w znacznym oddaleniu od siebie, o indywidualnych, z reguły prostopadłych dojazdach od drogi – osi wsi. W zabudowie jednodworczej liniowej zagrody oddalone są od głównej drogi jednakowo. Wyjątkowym sztucznym tworem był charakterystyczny dla Żuław terp wyraźnie wyróżniające się w płaskim krajobrazie niewielkie wzniesienie. Nie przeprowadzono dotychczas badań terpu pod względem jego budowy, nie jest więc jasne czy był to jedynie kopiec ziemny usypywany z wyrobisk melioracyjnych rowów i mniejszych kanałów z sąsiedztwa gospodarstwa, czy też zawierał w sobie jakąś konstrukcję: np. faszynę, plecione kosze wypełnione ziemią i kamieniami, drewniane pale, kamienie – głazy polne stanowiące fundament, trzon albo obrzeża wzgórka. Terpy mają przeważnie owalny kształt, chociaż czasami obiegające rowy wycinają czworoboczną, niewielką parcelę, podobną do parcel mennonickich cmentarzy znajdujących się także na terenie usypanym. Nie jest też ustalony związek terpu z kształtem gospodarstwa. Otwarte pozostają kwestie czy kształt pagórka (owalny lub zbliżony do okręgu) determinował układ zagrody (lub odwrotnie, pod planowany kształt sypano terp) czy też ulegał zmianie, np. powiększeniu w jakimś kierunku w związku z rozbudową. Upływ dziesięcioleci, powodzie rozmyły pierwotny kształt usypanego pagórka. Wiele terpów, chociaż już bez zabudowy, nadal pozostało w krajobrazie, inne zostały wtórnie zagospodarowane, niektóre jednak jak się wydaje, były w okresie aktywnego działania PGR-ów, zwłaszcza kiedy komasowano grunty w większe areały niwelowane. Głównym elementem wyróżniającym budownictwo Żuław jest rozpowszechniony typ zagrody, w której budynek mieszkalny, obora i stodoła połączone są ze sobą tworząc jakby jedną, długą budowlę. Wzajemne relacje ustawienia części zagrody były podstawą do określenia kilku typów takich rozwiązań. Otto Kloeppel przedstawił trzy zasadnicze typy takich zagród: • wzdłużną, w której wszystkie budynki ustawione były w jednej linii. Typ „I”, czyli Langhof; • kątową, w której do budynku obory prostopadle przylega z jednej strony stodoła, typ „L”, czyli Winkelhoh; • krzyżową, kiedy to do obory z dwóch stron przylegają dwie stodoły. Typ „T”, czyli Kreuzhof; Występują także różne odmiany poboczne. Takimi mogą być układy ograni84


czone jedynie do zblokowania domu i obory, zblokowanych jedynie ze sobą budynków gospodarczych z domem wolnostojącym, wbudowanej wtórnie obory do zagrody w typie wzdłużnym wyryzalitowanej w jedną lub w dwie strony tworząc tym samym układ zbliżony do krzyżowego. W rysunkach O. Kloeppla zróżnicowana została wielkość poszczególnych części zależnie od wielkości zagrody. W zagrodzie wzdłużnej dom mieszkalny jest niewielki, o 3 - osiowej elewacji bocznej, zaledwie dwuizbowy, oddzielony jedynie sienią od obory, zaś w krzyżowej odpowiednio większym. Oczywiście właściciel większego gospodarstwa posiadał większe zabudowania gospodarcze. Stać go było także na większy dom. W oparciu o zachowane przykłady trzeba stwierdzić, iż wielkość domu nie miała tak jednoznacznego związku z układem zagrody. O wiele ważniejszym czynnikiem były zapewne warunki terenowe, położenie w gęstym rejonie zabudowy czy w oddaleniu od niej. Istotne było usytuowanie wobec drogi, na usypanym terpie, w odległości od wody czy też innych jeszcze, nieczytelnych obecnie uwarunkowań. We wsiach o gęściejszej zabudowie, o dużym znaczeniu głównej drogi dla jej układu przestrzennego – ulicówkach, szeregówkach, rzędówkach, zagroda wzdłużna ulokowana była zarówno kalenicowo, jak i szczytowo do ulicy. Przy usytuowaniu szczytowym dom zawsze stał bliżej drogi. W ustawieniu kalenicowym zagroda mogła stać pomiędzy drogą a podwórzem i wjazd na podwórze zasadniczo prowadził przy stodole. Tu z reguły główne wejście do domu znajdowało się od ulicy. Mogła też znajdować się za podwórzem, które od drogi oddzielały inne wolnostojące budynki gospodarcze – spichlerz, wozówka, obora. Tu wejście główne znajdowało się zawsze od strony gospodarczej, a tym samym też i od ulicy. W zagrodach stojących szczytowo wejście główne znajdowało się od strony podwórza. Rozpoznane zagrody w typie krzyżowym stały zawsze z domem ustawionym szczytowo do drogi. Najwięcej wariantowości wykazują zagrody w układzie kątowym. Zblokowana część domu i obory mogła stać zarówno szczytowo, jak i kalenicowo do ulicy, przed podwórzem lub za, prostopadłe skrzydło obejmowało podwórze lub też wyprowadzone było w stronę pola (co może też świadczyć, o rozebraniu drugiego skrzydła stodoły i redukcji zagrody krzyżowej, do kątowej). Nie natrafiono na zagrodę kątową ustawioną skrzydłem stodoły równoległym do głównej drogi. Wjazd na podwórze znajdował się przy ścianie szczytowej domu. W układach wsi rozproszonych (jednodworcza blokowa, jednodworcza liniowa) domy mogły stać od wsch., od zach. i od płd., natomiast część gospodarcza zawsze znajdowała się od strony płn. Wjazd na podwórze prowadził od dojazdu do głównej drogi w rejonie. Nie stwierdzono tu jednoznacznych zasad, prowadził albo przy szczycie domu, albo przy zabudowaniach gospodarczych. 85


W lokalizacji kolonijnej większe niż gdzie indziej miała znaczenie przydomowa zieleń – sad lub park. Często droga dojazdowa prowadziła zarówno przy zabudowaniach gospodarczych, jak też jeszcze objeżdżając niejako gospodarstwo granicą ogrodu z wjazdem od budynku mieszkalnego. Powszechnym elementem gospodarstwa była brama wjazdowa. Powszechnie jeszcze napotkać można ceglane słupki bramne ( metalowe skrzydła z reguły już się nie zachowały), a nawet formy aspirujące do bram dworskich ( np. w Jazowie). Bramy lub ich resztki spotyka się we wsiach o gęściejszej zabudowie. Zapewne wszystkie też gospodarstwa były ogrodzone, lecz forma tych ogrodzeń pozostaje w sferze domniemywań. Grodzone też były ( zapewne żerdziami) pastwiska na polderach, by uniemożliwić niszczenie przez zwierzęta rowów melioracyjnych. Na Żuławach znane są dwa, odmienne genezą i odległe czasowo formy domów, w których główne wejście znajdowało się przy krótszej ścianie – domy podcieniowe 1 i 2 typu z XVII i XVIII wieku, który nie występował w powiązaniu z budynkami gospodarczymi tworząc z nimi rozległą zagrodę, lecz był budynkiem wolnostojącym oraz forma domu budowanego w 2 poł. XIX wieku i na pocz. XX wieku występująca zarówno samodzielnie, jak też połączony z oborą i stodołą. W budynkach o frontowym szczycie, (3 lub 5 osiowym) wejście znajdowało się pośrodku elewacji, poprzedzone mniej lub bardziej dekoracyjnie opracowanym gankiem. Budynek podzielony był wówczas na 2, 5 lub 3 trakty podłużne, z reprezentacyjną sienią od szczytu kończącą się na czarnej kuchni, rozdzielającą bądź dwa równej wielkości pokoje po obu stronach sieni, bądź reprezentacyjny pokój znajdował się po jednej stronie a dwa mniejsze po drugiej. Za czarną kuchnią, w środkowym trakcie znajdowała się sień gospodarczą z drzwiami do obory, schodami i komunikacją do wyjścia gospodarczego na podwórze w jednej ze ścian bocznych. W bardziej reprezentacyjnych domach cały jeden trakt (południowy, wschodni) zajmowały większe pokoje – salon, jadalnia, z amfiladą drzwi, oświetlone większą liczbą okien, a w trakcie po przeciwnej stronie sieni znajdowały się mniejsze pokoje o jednym lub najwyżej dwóch oknach, kuchnia, sień gospodarcza, niewielka służbówka. Na żuławskiej wsi wznoszono przede wszystkim budynki z wejściem głównym w ścianie kalenicowej, były to więc budynki szerokofrontowe liczące od 4 (rzadko mniej) osi do 7, najczęściej jednak ich liczba zawierała się od 5 do 7. Najbardziej reprezentacyjnym budynkami żuławskiej wsi (obok kościołów) były domy podcieniowe. W wsiach lokalizowanych na prawie chełmińskim – owalnicach czy ulicowo-placowych (zapewne też ulicówkach), to właśnie one stanowiły główną zabudowę. Jak wskazują ikonograficzne przekazy domy ustawione były z podcieniami przy ulicy tworząc rytmiczną, efektowną pierzeję. Pierwszym typem były domów podcieniowych były budynki z podcieniem od szczytu. Podcień funkcjonował od wczesnego średniowiecza w budownictwie na tym terenie 86


i przejęty został także przez mennonitów. Rozwój domu podcieniowego został już przeanalizowany, jednakże nie zostały rozpoznane relacje w aspekcie osadnictwa mennonickiego. Najstarsze zachowane lub zbadane domy podcieniowe pochodzą z 2 połowy XVIII wieku. Często też, jak można wnosić z analizy niektórych budynków, podcień dostawiano wtórnie, czasem przy budynku obory. Jakkolwiek można przyjąć, że mennonici mieszkali na ogół w zagrodach typu holenderskiego i zamieszkiwali domy podcieniowe zblokowane w takiej zagrodzie, a więc w typie 3 – z podcieniem przy dłuższej ścianie. Pomijając domy podcieniowe rozpoznane drewniane domy żuławskie prezentują dwa zasadnicze typy: parterowy oraz parterowy ze ścianką kolankową. W obu typach pojawiała się w połaci dachowej facjatka, z reguły od strony frontowej, w której znajdował się pokój, przy czym była tu wyższa od erkla – facjatki w drewnianych domach w rejonie Kociewia czy terenów położonych na płd. od Kwidzyna. Zaobserwować także można piętrowe skrzydło dostawione w k. XIX wieku do drewnianego domu, brak jednak analizy tego typu domu nie pozwala na formułowanie tutaj żadnych wniosków. Domy drewniane w przeważającej większości budowano w konstrukcji zrębowej, z węgłami na jaskółczy ogon, przy czym węgły bez ostatków przesłonięte są niemal zawsze deską. W sporadycznych wypadkach zachowane były ostatki, co może sugerować, iż do ok. poł. XVIII wieku zrębiono ściany z ostatkami. Nie były prowadzone rozpoznania pod względem gatunku drewna belek ściennych, lecz ze sporadycznych wzmianek wynika, iż były to belki sosnowe. W najstarszych zaobserwowanych przykładach ścianę tworzyło od 4 do 6 szerokich, w starszych domach ciosanych, od ok. 2 ćw. XIX wieku już tylko tartych belek, usztywnionych dyblami, z glinianym uszczelnieniem. Od zewnątrz przy krawędziach wycięta bywała faza, w którą wpasowywano między belki uszczelniającą, szeroką listwę. Po poł. XIX wieku liczba belek w ścianie zwiększała się do 8, aż po 10 po ok. 1880 roku. Związane to było z jednej strony z użyciem belek tartych przemysłowo w tartaku, o znormalizowanej wielkości, adaptowanie na szeroką skalę typowych projektów domów, stosowanych nie tylko na wsi, ale także w mieszkalnej zabudowie małomiasteczkowej i podmiejskiej większych miast, z drugiej podwyższeniem ogólnie wnętrza mieszkalnego. Ścianę wieńczył oczep bądź spoczywający na belkach ściany, bądź wysunięty, wsparty na belkach stropowych. Podobnie też więźba dachowa starszych domów opierała się albo na oczepie, albo przechodząc przez oczep na ostatkach belek stropowych. Szczyt budynku wysunięty przed lico ściany zbudowany był najczęściej w konstrukcji słupowo-ryglowej, z oknami wpasowanymi pomiędzy słupy, oszalowany pionowo deskami w jednym poziomie, z nabitym olistwowaniem na szczelinie między nimi, przy czym o ile budynek nie posiadał dekoracyjnego gzymsu na bel87


ce wieńcowej, głównym elementem ozdobnym ściany były dolne wycięcia desek oszalowania. Zdarzały się w mniejszych budynkach szczyty zbudowane z oszalowanego, dwu- lub trójjętkowego kozła więźby dachowej, o krosnowych oknach przymocowanych do jętek i desek oszalowania. Budynki mieszkalne z żuławskich zagród holenderskich o ścianach wzniesionych w całości w konstrukcji ryglowej, wypełnionej cegłami spotyka się sporadycznie i raczej są to realizacje wtórne, z pocz. XX wieku. Spotyka się zaś dużo domów ryglowych wolnostojących, które oczywiście mogły być własnością potomków holenderskich osadników. Często za to układ ryglowy z ceglanym wypełnieniem stosowany był w konstrukcji szczytów i facjat, niekiedy w ściance kolankowej, a w przeważającej większości w podcieniach. Ryglową górną część domu stawiano zarówno na zrębowym przyziemiu, jak też murowanym. Rysunek rygla w szczytach i facjatach, tak jak w większości podcieni był prostą kratownicą, na ogół o 3-4 ryglach, czasami w narożach wprowadzono zastrzały, a w zwieńczeniach i trójkątnych polach miecze. Efektowny fachwerk dekorował jedynie domy podcieniowe powstałe w XVIII wieku. Trudno powiedzieć, kiedy wprowadzono obyczaj otynkowania budynku drewnianego. Pomijając powojenne potynkowanie elewacji ( które trudno odróżnić w wielu wypadkach od starszych), wydaje się, iż część drewnianych domów już od początku mogła być tynkowana. W niektórych węgły przysłaniano imitacją boni wyciętych w desce, w otynkowanych narożniki boniowano. Wydaje się, iż tam, gdzie w otynkowanym domu zachowano deski wycięte w łuk czy profil kolumny, wyprawę położono później, przy formie pilastra toskańskiego czy też karbowanej w bonie desce, mógł to być zamiar pierwotny. Na Żuławach przeważały zdecydowanie dachy dwuspadowe, o wysokim kącie nachylenia połaci. W starszych domach był on wyższy – ok. 70°, przeważał jednak zbliżony do 45°. W niektórych domach ze ścianą kolankową połać dachowa obniżona była do ok. 35-30°. Rzadko wznoszono domy o dachu naczółkowym lub mansardowym. Początkowo wszystkie budynki kryte były strzechą trzcinową (w nielicznych przypadkach odnotowane zostało pokrycie słomą żytnią), niektóre dotrwały do dnia dzisiejszego. Nie natrafiono na pokrycie gontem. Trudno ustalić, kiedy zaczęła się wymiana strzechy na pokrycie dachówką. Wiązało się to z wzmocnieniem lub zmianą więźby dachowej. Być może w większości starych domów fakt ten miał miejsce już po 1945 roku. Budynki wznoszone od 4 ćw. XIX wieku od początku kryto dachówką. Okna w żuławskich domach były typowymi formami dla całego budownictwa. Pierwotnie były to okna krosnowe, wielokwaterowe, z szybkami oprawnymi w ołów. Stosowane były do końca budownictwa drewnianego w szczytach i ściankach kolankowych, jako okienka jednopołaciowe, jednodzielne, 2-3 kwaterowe, dwudzielne, 2-, 4, nawet 6 polowe. Zapewne mimo zamożności żuławskich chłopów, obok szyb szklanych funkcjonowały też błony. Okna w najstarszych do88


mach zbliżone są do kwadratu, w wielkich izbach do leżącego prostokąta. W XIX wieku przeważały okna ościeżnicowe, dwudzielne, o 2- lub 4 – kwaterowych skrzydłach zamocowanych na tarczkach kątowych, potem pojawił się słupek, w dalszej kolejności ślemię i krzyżowy podział kwater okiennych. W mniejszych domach do dziś dotrwały głównie okna 4 i 6 kwaterowe, w większych wstawiano okna o trójkwaterowych skrzydłach podślemieniowych oraz jedno a nawet dwóch kwaterach w oknach nadślemiennych. Wstawiano też produkowane przemysłowe półskrzynkowe i skrzynkowe okna o fantazyjnych, historyzujących słupkach, z głowicami uformowanymi w korynckie lub kompozytowe kapitele, fantazyjne woluty czy stylizowane hermy. Oknom zawsze towarzyszyły zewnętrzne okiennice. Początkowo były to skrzydła deskowe na szponach, na kutych zawiasach pasowy zamykane od zewnątrz na drewniany rygiel lub skobel, potem na kuty haczyk. Później (lub równolegle w bogatszych domach) zawieszano okiennice płycinowo - ramowe, nierzadko o fantazyjnym wykroju płyciny, a od k. XIX wieku ramowe, opierzone żaluzjowo. Napotkać można także można w niektórych oknach - przeważnie półokienkach w części gospodarczej na kraty wpuszczone w drewniane belki ścian. Domy mieszkalne na Żuławach zbudowane były starannie, ale nie ograniczano się jedynie do poprawności konstrukcyjnej, każdy budynek był ponadto mniej lub bardziej dekorowany. Nie można na obecnym etapie badań powiedzieć czy ściany zewnętrzne były pierwotnie jednorodnie bielone wapnem, pokostem z barwnikiem, (krwią bydlęcą), smołowane, czy każdy element architektoniczny malowano w innym kolorze, a może malowano jakieś motywy geometryczne, roślinne, zoomorficzne, czy też pozostawione było w surowej strukturze drewna, faktury ceglanego wątku, kontraście rygla z ceglanym lub otynkowanym wypełnieniem. Gloger w swoich wspomnieniach opisując podróż przez Żuławy zwraca uwagę na barwnie malowane budy - gospody przy drogach wodnych. Czy malowanie w jaskrawych kolorach ścian ograniczała się tylko do gospód, czy także dotyczyła innych budynków trudno rozstrzygnąć. Malowanie ścian miało także (lub głównie) znaczenie ochronne przeciw owadom lub przed wilgocią. Na pewno malowane były okiennice i drzwi, zapewne też odrzwia, ramy okienne, obramienia okien. Okiennice i drzwi malowano zarówno ochronnie całościowo, ale też w innym kolorze ramę, w innym płycinę. Ślady polichromii na okiennicach domu w Przemysławie przedstawiające kwiaty i owoce, świadczą o bardziej ambitnych realizacjach. Podstawę estetyki domu tworzą jego elementy ciesielskie. Takimi są formy zaciosania wysuniętych końców belek stropowych. Opracowywane były one albo w prosty ćwierćwałek, ćwierćwałek z dolną lub górną plintą, simę z plintą, kompozycję ćwierćwałków, wklęsek i plint, niemal esownic. Ostatki krokwi wycięte bywały zazwyczaj w długą esownicę lub układ długiej i krótkiej esownicy. Innym 89


rozwiązaniem zwieńczenia ściany było zasłonięcie ostatków bele i oczepu profilowaną deską, lub wręcz profilowe sfazowanie powierzchni belki wieńczącej. W drewnianych domach żuławskich ściany łączone były na jaskółczy ogon, ale zawsze węgły osłaniała deska. W końcu XVIII wieku jej krawędź wewnętrzna wycięta bywała sinusoidalnie, w formę profilu łuku partyjskiego, profil kolumny z nadmiernie zaznaczonym entasis, cokołem i kapitelem. Okna ujęte były w deskowe obramienia, często górna miała kształt trójkątnego tympanonu, a boczne przechodząc przez parapet wydzielały podokienną płycinę lub zakończone były wyciętymi glifami, łezkowaniem czy kołem. Pod koniec XIX wieku pojawiały się także naczółki z wyciętą ażurową dekoracją o motywach plecionki lub wici roślinnych. Na przełomie XIX i XX wieku nastąpiła istna eksplozja dekoracji w formie laubzekinowych wycinanek. Umieszczano je zarówno w szczytach, pomiędzy deskami wiatrowymi a pazurem, także między deskami wiatrowymi, a ostatkami płatwi więźby dachowej, jako wsporniki pod ostatkami płatwi. Waldemar Gwizdała

Bibliografia 1. Bogdanowski J., Wprowadzenie do regionalizmu architektoniczno-krajobrazowego, „Wiadomości Ekologiczne”, T. XXIX, z. 3, 1983 2. Ciołek G., Chałupy podcieniowe na Pomorzu, „Biuletyn Historii Sztuki i Kultury” t.7, 1939, nr 2 3. Długokęcki W., Osadnictwo na Żuławach w XIII i początkach XIV w., Malbork 1992 4. Domino J., Domy podcieniowe na Żuławach Elbląskich i Wysoczyźnie Elbląskiej, „Rocznik Elbląski”, t. 20, 2006 5. Domino J., Domy podcieniowe w powiecie elbląskim, „Warmińsko - mazurski Biuletyn Konserwatorski”, t. I, 1999 6. Kloeppel O., Die bäuerliche Haus-, Hof- und Siedlungsanlage, [w:] Das Weichsel – Nogat – Delta, Westpreußischen Geschichtsverein, H. 11, Danzig 1924 7. Lipińska B., Żuławskie wsie ulicowo-placowe jako element historycznego krajobrazu Żuław Wiślanych, Gdańsk 1992 8. Mączak A., Gospodarstwo chłopskie na Żuławach malborskich w początkach XVII wieku, Warszawa 1962 9. Stankiewicz J., Zabytki budownictwa i architektury na Żuławach, Gdańskie Towarzystwo Naukowe, Gdańsk 1958 90


Krzysztof Korda

Zabytki małej architektury Tczewa Polacy wykazują coraz większość wrażliwość na kwestie ochrony dóbr kultury. Widać to po prawodawstwie, roli konserwatorów zabytków, ale i po spontanicznych akcjach społeczeństwa, przejawiających się np. w Tczewie w zbieraniu podpisów mieszkańców w celu ratowania unikatowego XIX wiecznego mostu przez Wisłę w Tczewie. Społeczeństwo jest coraz bardziej wrażliwe na kulturę, także tę zabytki kultury, jednak moim zdaniem ciągle nie doceniamy zabytków małej architektury. Literatura przedmiotu jest uboga, poza kilkoma artykułami zamieszczonymi w trójmiejskim magazynie „30 dni”1 nie znam przykładów zainteresowania tą kwestią. Inspiracją dla mnie był sygnał tczewskiego historyka, Ryszarda Rząda, pasjonata zabytków, który zauważył niepokojące zjawisko znikania z tczewskich ulic elementów małej architektury – zabytkowych, stuletnich, unikatowych hydrantów. Próbując ustalić przyczynę ich znikania, siłą rzeczy zainteresowałem się historią tych zabytków, a ustalenia chciałbym przekazać w poniższej wypowiedzi. Dużą trudnością jest sama definicja „zabytek małej architektury”. Najpierw zacytuję za Wikipedią definicję słowa zabytek: Zabytek - według Ustawy o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami to rzecz (nieruchomość, np. budynek, cmentarz lub krajobraz kulturowy albo rzecz ruchoma, np. dzieło sztuki użytkowej, obraz, rzeźba, znalezisko archeologiczne - np. artefakt) lub zespół rzeczy, które są dziełem człowieka lub są związane z jego działalnością i stanowią świadectwo minionej epoki bądź zdarzenia, a które powinny być zachowane ze względu na swoją wartość artystyczną, naukową i historyczną. Obiekty takie wpisane są do rejestru zabytków prowadzonego przez wojewódzkiego konserwatora zabytków i podlegają ochronie prawnej. Przyglądając się tej definicji, można wskazać, że zabytek małej architektury to rzecz – nieruchomość lub dzieło sztuki użytkowej, które są dziełem człowieka lub są związane z jego działalnością i stanowią świadectwo minionej epoki, a z uwagi na swą wartość artystyczną, naukową i historyczną, powinny być zachowane. Do grupy zabytków małej architektury można zaliczyć w przypadku Tczewa: kapliczki (przydrożne), pompy, hydranty. Na terenie miasta znajduje się tylko jedna kapliczka, pochodzące z I połowy XX wieku, a znajdująca się w pobliżu zabytkowego obiektu „Strzelnica” mieszczącego się za tczewskim targowiskiem. Na terenie Tczewa mamy trzy pompy służące 1

Warto tu wskazać zwłaszcza na artykuł Tadeusza T. Głuszko, Co zrobić z zabytkami techniki, „30 dni”, nr 6, 2007, s. 40.

91


mieszkańcom do nabierania wody, znajdują się one: przy ulicy Tetmajera 5 na Czyżykowie, przy ulicy Armii Krajowej na Suchostrzygach przy skrzyżowaniu z ulicą Romualda Traugutta oraz przy wieży ciśnień. Są to pojedyncze zabytki, wiele więcej mamy unikatowych hydrantów, których historia jest niezwykle ciekawa i można ją odtworzyć. Tczewskie hydranty pochodzą z początków XX wieku, nierozłącznie są związane z powstaniem wieży ciśnień. Są one świadectwem miejskiej infrastruktury kanalizacyjnej pochodzącej z początków XX wieku. Warto je wyeksponować i promować. Warto wskazać, że np. w Londynie większość turystów robi zdjęcia przy unikatowych budkach telefonicznych i … hydrantach. W naszym mieście jednak nie są tak doceniane. Zabytkowe, unikatowe hydranty występują w Tczewie przy ulicach Westerplatte, Wojska Polskiego, 30 Stycznia, Sienkiewicza, Starowiejskiej i przy wieży ciśnień. Najstarsze zabytki małej architektury – infrastruktury wodociągowej są nierozerwalnie związane z powstaniem infrastruktury kanalizacyjno – wodociągowej. Jej początki wiążą się z rokiem 1904 – to wówczas w Berlinie w pracowni Davida Grove opracowano dokumentację kanalizacji w Tczewie. W rok później także w tej pracowni przygotowano dokumentację wieży ciśnień. David Grove projektując kanalizację w Tczewie był już znaną osobą, jego firma rozpoczęła działalność w roku 1864 roku. Zajmowała się nawadnianiem, osuszaniem, instalacjami, systemami ciepłej wody2. Najstarsze, wysokie, około jednometrowe hydranty w grodzie Sambora posiadają na swoich zaworach ciekawe napisy. Z góry jest to napis David Grove. Mają go także hydranty ziemne i pokrywy zakrywające tczewskie studzienki kanalizacyjne przy ulicy Bałdowskiej i w parku, przy wieży ciśnień. 2 http://translate.google.pl/translate?hl=pl&sl=de&u=http://www.nonvaleur-shop.de/historische-wertpapiere/david-grove-p-1198.html&sa=X&oi=translate&resnum=9&ct=result&prev=/search%3Fq%3Ddavid%2Bgrove%2Bberlin%26hl%3Dpl%26lr%3D%26sa%3DG Wiadomości dotyczące historii wodociągów i kanalizacji w Tczewie zawarto także na stronie internetowej Zakładu Wodociągów i Kanalizacji w Tczewie.

92


Każdego dnia przechodzi po tych ziemnych hydrantach wiele osób, miesięcznie pewnie będzie to kilka tysięcy osób, któż jednak patrzy pod nogi i przypatruje się pokrywom, hydrantom i zwraca uwagę na ich napisy, któż zastanawia się skąd się wzięły, z czym się wiążą, jak do nas trafiły? Pewnie teraz niewiele osób, poza pasjonatami. „Wysokie”, wystające z ziemi hydranty mają także inny napis wskazujący na firmę, która je wyprodukowała. Pod napisem ujawniającym Davida Grove, występuje inny napis, mianowicie: Bopp & Reuther Mannheim. Szukając informacji na temat tej firmy, nie sądziłem, że istnieje nadal i co więcej, że jest potentatem na światowym rynku. Firma „Bopp & Reuther” powstała w Niemczech w roku 1872 roku. Specjalizowała się i nadal się specjalizuje w produkcji pomp i ciężkich zaworów. Firma ta słynie z dokładności i niezawodności, co potwierdzają ich tczewskie produkty. Potentatem na rynku niemieckim była już z pewnością w okresie, kiedy jej produkty pojawiły się w naszym mieście. Szukając w Internecie ich zabytkowe produkty znalazłem ich fotografie, bliźniaczo podobne do naszych zabytków w wielu miastach, między innymi we Wrocławiu, Ścinawie, Wałbrzychu, a wśród innych Zabytkowy hydrant z napisem Bopp & Reuther produktów tej firmy znalazłem Mannheim je także w takich miejscowościach jak: Freidburg, Innsbruck oraz na kontynencie amerykańskim. Obecnie produkowane ich urządzenia docierają na cały świat. Tczewski hydrant z ulicy Sienkiewicza pochodzi z firmy Polte z Magdeburga, zaś zabytek z ulicy Starowiejskiej z Firmy Piecek w Bydgoszczy. O firmie z Bydgoszczy nie posiadam żadnych informacji, jedyny fakt, to ten, że hydrant z pewnością pojawił się w Tczewie w okresie międzywojennym (1920 – 1939), gdyż napis na zabytku jest w języku polskim. Zaś odnośnie zabytku z firmy Polte to jedyny hydrant tej firmy w Tczewie, powstał prawdopodobnie przed rokiem 1920. Firma Polte istnieje nadal, funkcjonuje w Magdeburgu, w interaktywnej sieci zachowało się wiele informacji o jej funkcjonowaniu i zabytkach w Niemczech, 93


na forach internetowych występuje ta nazwa często, zwłaszcza w informacjach odnoszących się do okresu II wojny światowej, bowiem firma Polte z Magdeburga była dostawcą uzbrojenia.

Hydrant wkomponowany w chodnik przy wieży ciśnień

Jakie wnioski można wysnuć z obecności zabytków małej architektury miejskiej? Po pierwsze smutną wiadomością jest taka, że niewiele osób je docenia. Społeczeństwo nie jest obecnie na tyle wrażliwe, aby docenić także takie elementy naszej historii. Wynika to z jednej strony z braku wrażliwości, a z drugiej strony z braku znajomości naszej bogatej historii. Jednak nastawienie społeczeństwa może ulec zmianie, jeśli stosowne władze zdadzą sobie sprawę z rangi unikatowych zabytków, jakie mają pod swoją opieką. Tczewskie zabytki wykonane są z atrakcyjnych materiałów dla złodziei – złomiarzy. Zachodzi obawa, że z jednej strony warto promować ich historię, z drugiej strony zachodzi obawa przed kradzieżą przez złomiarzy lub złodziejów - kolekcjonerów unikatowych zabytków. Ratunkiem dla nich będzie wyeksponowanie ich w kilku miejscach w mieście np. na zapleczu przyszłego muzeum miasta Tczewa – obecnego Centrum Wystawienniczo–Regionalnego Dolnej Wisły w Tczewie oraz w okolicy wieży ciśnień, z którą są nierozerwalnie związane. Ponadto przydałby się choćby krótki opis tego zabytku, aby wyczulić mieszkańców na ich, naszą wspólną historię. Już 94


Pokrywa kanalizacyjna z napisem David Grove. Takich stuletnich elementów zachowało się w Tczewie jeszcze bardzo dużo m.in. w jezdniach przy ul. 30 Stycznia, Bałdowskiej, Sambora, Łaziennej, Młyńskiej

samo podjęcie tematu na Nadwiślańskich Spotkaniach Regionalnych wywołało zaciekawienie wśród mieszkańców, którzy zgłaszali swoje refleksje, dzielili się radością, że rzeczywiście dotąd nie zwracali na nie uwagi. Ktoś z mieszkańców dodał nawet, że kształt hydrantów przypomina bardzo samą wieżę ciśnień. Co do kształtu nie podzielam tych uwag, gdyż są one takie same w różnych częściach Europy, ale cieszy mnie, że mieszkańcy już zaczynają utożsamiać niedoceniane, zapomniane zabytki małej architektury z swoim miastem, jego historią i swoim codziennym życiem. Oby świadomość w tym względzie nadal się powiększała.

95



Tomasz Styn

Wojna prusko-francuska 1870-1871 w prasie pomorskiej na przykładzie Pielgrzyma Celem mojej pracy jest pokazanie jak Pielgrzym, gazeta pelplińska, przedstawiał wojnę francusko-pruską lata 1870-1871 i jakie wydarzenia, problemy akcentował najsilniej. Ale najpierw musimy poznać znaczenie i rolę Pielgrzyma w systemie prasy na Pomorzu, które było w tym czasie w zaborze pruskim. Działanie polskich gazet na Pomorzu w tym czasie nie było łatwe. Jak pisze M. Łojek1 w zaborze pruskim władze nastawione były na tępienie żywiołu polskiego. Mimo to prasa polska szybko się rozwijała. Wpływ na to miała na pewno coraz powszedniejsza umiejętność czytania. Najtrudniejsza sytuacja była jednak w zaborze rosyjskim, gdzie likwidowano prasę polską, prowadzono rusyfikację i stosowano surowe represje wobec Polaków. W zaborze austriackim natomiast była największa swoboda. Ale wróćmy do Pomorza. W naszym regionie tym czasie redakcje gazet i pism były ważnymi ośrodkami inicjującymi rozwój polskiego życia politycznego, społeczno-kulturalnego i gospodarczego2. W tym czasie nie miały one jeszcze określonej linii politycznej. Zróżnicowanie polityczne pism pomorskich pojawiła się dopiero, z czasem np. Pielgrzym stanie się na początku XX wieku organem endecji i konserwatystów na Pomorzu. Jeśli chodzi o rynek prasowy w zaborze pruskim, to jego rozwoju dały impuls wydarzenia Wiosny Ludów w 1848 roku. Istotny dla prasy był manifest Wilhelma IV z 17 marca, który znosił cenzurę prewencyjną i urzędowe koncesje na wydawanie prasy3. Mimo to sytuacja prasy nie była zbyt silna, a w kolejnych latach ograniczano jej działalność. W tym czasie na Pomorzu Nadwiślańskim, w latach 1848-1921 ukazywało się 71 tytułów pism polskich i ich mutacji4. A. Romanow5 wyróżnia na Pomorzu kilka ośrodków wydawniczych. Najważniejszymi z nich były: Chełmno (Szkółka Narodowa, Nadwiślanin, Znicz, Przyjaciel Ludu, Piast), które dominowało do połowy lat 60-tych XIX wieku. Kolejnym był Toruń (Gazeta Toruńska, Przyjaciel, Gospodarz). Natomiast najbardziej nas interesujący, Pelplin, także stał się ważnym ośrodkiem kulturalnym. Było to możliwe dzięki istnieniu Seminarium Duchownego, Collegium Marianum, a tak1

J.Łojek, Dzieje prasy polskiej, Warszawa 1988, s. 51-52. A.Romanow, Pielgrzym pelpliński w systemie prasy polskiej na Pomorzu Nadwiślańskim ,w latach 18691920,[w:] Prasa jako źródło do dziejów Pomorza i Śląska w XIX i XX wieku, pod red.J. Nowosielskiej-Sobel i E. Włodarczyka, 2005, s. 8. 3 Ibidem, s. 9. 4 Ibidem, s. 11. 5 Ibidem, s. 12 . 2

97


że gazet (Pielgrzym, Rolnik). Pierwsza polska gazeta w Gdańsku mogła powstać dopiero po dymisji Ottona von Bismarcka, była nią założona w 1891 roku. Gazeta Gdańska. W Grudziądzu natomiast dużą pozycje zdobyła sobie założona w 1894 roku przez Wiktora Kulerskiego, Gazeta Grudziądzka. Prasa polska pełniła w tym czasie ważną rolę dla Polaków. Dawała odpór propagandzie niemieckiej, choć nie miała łatwo. Uprzywilejowaną pozycję miała przecież prasa niemiecka, a dla pism polskich wprowadzano liczne utrudnienia i przeszkody, a mimo to następował szybki rozwój prasy. Gazeta, której poświecę najwięcej uwagi to Pielgrzym, została ona założona w Pelplinie w 1869 roku. Pierwszy jej numer wyszedł 1 stycznia.1869 roku, a redaktorem był ks. Szczepan Keller. Jak podaje J. Banach6 inicjatywa jej założenia wyszła z kręgów duchowieństwa polskiego w diecezji chełmińskiej, a tytuł gazety miał nawiązywać do symbolicznego wędrowca, Polacy byli pielgrzymami w swym własnym kraju. Nakład pisma w 1869 roku wynosił 800 egzemplarzy i wzrastał na początku dość powoli. W 1880 roku wynosił 2500 szt., ale już w 1906 roku 13000, a w 1919 roku prawie 290007. Pismo do 1875 roku wychodziło jako tygodnik w czwartki i docierało głównie na tereny Pomorza. Tematyka Pielgrzyma była początkowo głównie religijno-moralizatorska, co widać w przeglądanych przeze mnie numerach. Na pierwszych stronach widzimy zawsze tytuł: Nauka z Ewangelii Św. Dalej są same teksty poświęcone religii, wierze a w końcowej części zatytułowanej Nowiny ze świata relacje z ziem pomorskich, ale także z Rzymu, Berlina, Galicji, a nawet informacje dotyczące Ameryki. Z upływem czasu jest ich coraz więcej. Pewnym ograniczeniem w działalności informacyjnej pisma była niewątpliwie cenzura, a także grożące kary finansowe. Być może, dlatego niewątpliwie ważnemu wydarzeniu, jakim była wojna francusko-pruska poświęcono niewiele miejsca. Pisząc o tej wojnie i o tym jak ją przedstawiała gazeta, należy chociaż nieco przybliżyć, jak wyglądała ona na arenie międzynarodowej, a także jakie znaczenie miała ona dla ziem pomorskich. Wojna została wypowiedziana przez Francję Związkowi Północnoniemieckiemu 19 lipca 1870 roku8. Bezpośrednią jej przyczyną była sfałszowana przez Bismarcka tzw. Depesza emska. Armia niemiecka górowała nad francuską organizacją i liczebnością. Trzy armie pruskie liczyły 535 tyś. żołnierzy, a korpusy francuskie około 240tyś. Dla Niemców zwycięskie były bitwy pod Weissenburgiem i Wörth w sierpniu. Armia francuska została zepchnięta do Metzy, a armia marszałka Mac Mahona została otoczona w Sedanie, gdzie skapitulowała 1-2 września, a Napoleon III dostał się do niewoli. Klęska ta wywołała obalenie cesarstwa i powstanie rządu Obrony Narodowej. Strasburg został 6

J.Banach, Prasa polska Prus Zachodnich w latach 1848-1914, Gdańsk 1999, s. 94-95. A.Romanow,op.cit.,s.21-22 8 W.Czapiński i in., .Historia Niemiec , Wrocław 1981, s. 570-573. 7

98


zajęty 27 września, Metz 27 października, a Paryż został oblężony. 28 stycznia 1871 roku podpisano zawieszenie broni, a traktat pokojowy został zawarty we Frankfurcie nad Menem 10 maja 1871 roku. Na jego mocy Francja musiała zapłacić kontrybucje, 5 mln. franków w złocie, traciła Alzacje i część Lotaryngii, która miała duże znaczenie gospodarcze. Walki toczyły się głownie we Francji, ale były odczuwane także na Pomorzu. Jak czytamy w Historii Pomorza9, intensywne przygotowanie do wojny trwały od lipca 1870 roku. Do wojska powołano rezerwistów, a nawet nauczycieli, w wojsku pruskim walczyło, więc wielu mieszkańców naszego regionu. Na wybrzeżu utworzono system łączności, a w Wejherowie stacje telegraficzną. Przygotowywano się na spodziewane lądowanie Francuzów w Gdańsku. Do obrony na Bałtyku przygotowano 50 fregat pancernych i 2 nowoczesne pancerniki, a łodziom rybackim zakazano wypływać w morze. Dużo uwagi poświęcono szpitalom m.in. w Starogardzie, Gdańsku czy Pruszczu. Na Pomorzu nie toczyły się większe walki, ale przebywali tu jeńcy francuscy - w Królewcu i Toruniu, którzy zostali zwolnieni po wojnie. Polacy, jak można się domyślić przyjmowali zwycięstwa prusaków ze smutkiem, panowały nastroje antyniemieckie, wzbudzona została przecież nadzieja Polaków na odzyskanie niepodległości, która się nie spełniła. Pielgrzym, jak już wspominałem, nie pisze o tej wojnie zbyt dużo, ale można w nim znaleźć ciekawe informacje. Pierwsze wiadomości o wojnie pojawiają się w gazecie 28 lipca 1870 roku10. Informacja o wojnie pojawia się na przedostatniej stronie, w dziale Nowiny ze świata. Autor nie podaje w tym artykule dokładnych danych, kiedy wypowiedziano wojnę, pisze dość ogólnie. Gazeta pozornie nie zajmuje stanowiska po żadnej ze stron, pisze o potrzebie pokoju. Podkreślono jednak znaczenie wiary katolickiej. Czytamy więc, iż Rzadko gdzie słyszano, aby katolicy w burdach udział brali. Słowo ,,katolik” można także rozumieć jako Polak. Można by, więc powiedzieć, iż prawi Polacy walczący w tej wojnie, zostali przeciwstawieni innym nacjom np Niemcom. Jak czytamy dalej wojna jest złem koniecznym, Monarchowie tak rozstrzygają spory. Inaczej niż Ojciec Święty, który powagą swoją nie jeden spór złagodził i usunął. Lecz teraz, gdy ludy i rządy od posłuszeństwa względem Kościoła się wyłamały, następuje rozlew krwi i wojna. Inną przyczyną wojen jest według gazety wyrugowanie religii z murów szkolnych. Jak więc wyraźnie widzimy wojna jest ukazana jako skutek odejścia od wiary i nauczania Kościoła. Położono silny akcent na znaczenie wiary i skutki odejścia od niej. Ale jak czytamy dalej, Kościół mimo to nie opuści cierpiących i będzie dalej niósł pomoc i otuchę potrzebującym, poprzez m.in. Siostry Miłosierdzia. W kolejnym numerze także są informację dotyczące wojny11. Opublikowano tu 9

Historia Pomorza ,pod red. S.Salmonowicza, T.4, cz.,2, Gdańsk 2002, s.44-46. ,Pielgrzym, (dalej P.), nr.30, 1870. 11 P., nr 31, 1870. 10

99


odezwę. Jest ona zaproszeniem wszystkich chętnych na spotkanie organizacyjne towarzystwa, które miałoby pomóc m.in. opatrywać rannych i chorych żołnierzy. Jak piszą autorzy niesienie pomocy jest obowiązkiem wszystkich wierzących. Pod tą odezwą podpisani są członkowie obranego zarządu, podkreśla się także, iż zebrało się dość liczne zgromadzenie bez różnicy wyznania. W tym numerze nie ma informacji o przebiegu działań wojennych, ale pojawia się ogłoszenie o sprzedaży map z pola bitwy przez księgarnie J.N. Romana w Pelplinie. Podobnie jest w kolejnym wydaniu pisma z 11 sierpnia 1870 roku12. Opublikowano tu list arcybiskupa poznańskiego i gnieźnieńskiego. Oprócz spraw wiary i wezwania modlitwy za walczących rodaków można znaleźć informację o wojnie. Według biskupa Bóg ,za grzechy nasze dopuścił na nas wojnę, ale dzięki modlitwom i pokucie położy jej kres. Jak czytamy z naszej diecezji wielu żołnierzy poszło, aby walczyć. Okryli się oni sławą pod Weissenburgiem i Woerth. Kościół natomiast pomaga rannym i cierpiącym. Urządzono lazarety, a na plac boju pospieszyły Siostry Miłosierdzia, także z naszych okolic: z Pelplina, Kościerzyny, Wejherowa, Lubawy czy Malborka. Dla rannych to duża pociecha, jeśli mogą usłyszeć język ojczysty. W tym tekście wymienione są miejsca dwóch bitew w Alzacji, zwycięskich dla Prus, pod Weissenburgiem 4 sierpnia i pod Woerth 6 sierpnia. Wojna natomiast ma być karą za grzechy, postrzega się ją przez pryzmat religii. To samo podejście widzimy w następnym numerze gazety13. Jak pisze autor: Jeszcze rok temu motłoch szturmował klasztor berliński, a dziś w czasie wojny zakony wszędzie są poważane i pożądane. To Kościół niesie pomoc rannym, a nie masoni, którzy tyle piszą przeciw klasztorom. Ukazano tu więc, iż klasztory są pożyteczne i potrzebne, co ma duże znaczenie w dobie sekularyzacji i likwidacji klasztorów. Jak dalej czytamy łóżka dla rannych stoją już w pogotowiu w Domu św. Jacka w Pelplinie, a także w Wejherowie. W tej gazecie opublikowana jest także odezwa Stowarzyszenia Pań św. Wincentego a Paulo apelują one o wsparcie darami pieniężnymi lub materialnymi. Ranni mają być leczeni bez względu na wyznanie czy narodowość. Pielęgnowanie chorych miałoby się rozpocząć od 1 października, a czuwałby nad nim dr Sternberg. O udzielaniu pomocy rannym czytamy także w kolejnym Pielgrzymie 14. Dowiadujemy się tutaj, iż wojsko niemieckie jest podzielone na trzy armie. Do każdej z nich przydzielono 150 Sióstr Miłosierdzia. Także z naszej diecezji wyjechały siostry i księża do terenów nadreńskich. Podobny temat podejmuje pismo w nr 3515, możemy się z niego dowiedzieć o tzw. Ugodzie Genewskiej, która dotyczy m.in. rannych i chorych żołnierzy. Zgodnie z nią lazarety i szpitale są neutralne i nietykalne, nie wolno 12

P., nr 32, 1870. P., nr 33, 1870. 14 P., nr 34, 1870. 15 P., nr 35, 1870. 13

100


ich atakować. Podobnie jak i tych, którzy się nimi opiekują, jeśli noszą oni białą opaskę z czerwonym krzyżem. Mimo to ranna została pewna siostra, która opatrywała rannych16. Bardzo ciekawie zostały natomiast przedstawione wydarzenia wojenne w Pielgrzymie w numerze z dnia 29.09.1870 roku17. Są tu one pokazane w zależności od wydarzeń w Rzymie. Według autora zachodzą związki pomiędzy wycofaniem się Francuzów z Rzymu, a klęskami Francji na wojnie. Czytamy, więc że 4 sierpnia wycofano oddziały francuskie z Rzymu i tego samego dnia Francuzi zostali pobici pod Weissenburgiem, 5 sierpnia korpus francuski opuścił Viterbo, a tego samego dnia wojsko pruskie przeszło granice francuską. I dalej 6 sierpnia gen. Dumont wyjechał do Francji, i tego samego dnia marszałek Mac-Mahon został pobity, 4 tys. Francuzów wyjechało z państwa papieskiego i tego samego dnia 4 tys. Francuzów dostało się do niewoli na froncie. Według autora klęski Francuzów wiążą się z ich wyjściem z Rzymu i przejęciem go przez Włochów. Za karę, więc Bóg zesłał na nich niepowodzenie i klęski. W tym artykule jest też przedstawione stanowisko papieża wobec wojny, są cytowane jego słowa o potrzebie modlitwy za pokój. O potrzebie modlitwy o pokój i za walczących rodaków mówi także kilka innych artykułów Pielgrzyma. Czytamy w nich o listach, które wysyłają Polacy, będący na froncie, w których proszą o msze św., ale też opisują warunki, w jakich walczą. Możemy, więc się dowiedzieć o pewnym ,,wiarusie”, o którym pisano z Francji do Pielgrzyma wzywając o modlitwę18. Gazeta przy okazji wzywa o rozsądek i spokój wśród czytelników, co mogłoby świadczyć o wzroście nastrojów antypruskich wśród Polaków. Informacje są jednak szczątkowe. Dokładniejsze dane na temat wojny możemy znaleźć w nr 42 pisma19. Tutaj także jest publikowany list żołnierzy z naszej diecezji. Piszą oni spod Metz. Proszą oczywiście o modlitwę i mszę św. Są oni wymienieni z imienia i nazwiska, podane jest także miejsce zamieszkania. Są oni z Sędzina i Sędzinka. Dalej w artykule jest wzmianka o oblężeniu Strasburga, ale nie pod kątem militarnym. Czytamy tu, iż wiele kościołów zostało zniszczonych, a także o cudownym ocaleniu dzieci, gdy do ich pokoju wpadł granat. List wysłali także żołnierze z frontu, z Belford, Paryża, Fort Issy do opata klasztoru wejherowskiego20. Znajdujemy tu informację, że żołnierze z powiatów: wejherowskiego, kartuskiego, kościerskiego walczący we Francji zebrali 20 talarów i przesłali je prosząc o mszę św. Są oni tu wymienieni. Pochodzą m.in. z Czerska, Przodkowa, Kwaszczyna, Oksywia i Chłapowa. List ten jest wg autora 16

P., nr 38, 1870. P., nr 39, 1870. 18 P., nr 36, 1870. 19 P., nr 42, 1870. 20 P., nr 5, 1871. 17

101


dowodem pobożności, a także powodem dla chwały dla ich rodzin. List podobny jest także opublikowany w kolejnym numerze gazety21. Został on wysłany przez żołnierzy walczących pod Belford do ich proboszcza w Pogódkach. Opisują oni trudne warunki na wojnie-ciężkie walki, brak odpoczynku, mróz, a także brak księdza. Oni także składają się na msze św. i proszą o modlitwę. Kolejne numery nie przynoszą nam zbyt wielu informacji na interesujący nas temat. Pojawiają się tylko wzmianki o wojnie przy okazji innych wydarzeń np sytuacji w Rzymie, która jest opisywana niemal w każdym numerze i to bardzo szeroko. Rzym w tym czasie był przejmowany przez wojska włoskie. Pisze się, więc wiele o tym , jakie to straszne rzeczy dzieją się w Rzymie, że dochodzi do rabunków, mordów i świętokradztwa. Pojawia się tylko wzmianka o oblężeniu Strasburga i groźbie zniszczenia katedry22. Ważniejsze były jednak dla autorów wydarzenia w regionie. Wiele miejsca poświęca się np. wyborom do sejmu, publikuje się także nazwiska polskich kandydatów. Nie mamy w gazecie informacji o końcowym etapie wojny i pokoju, który ją kończył. Jest to zabieg najwyraźniej celowy, nie chciano widocznie opisywać zwycięstwa Prus i postanowień pokoju z 10 maja 1871 roku, który był dla nich bardzo korzystny i dlatego też go pominięto. Pojawia się natomiast bardzo dużo informacji na temat sytuacji w Paryżu- Komuna Paryska. Walki w Paryżu są szeroko opisywane i komentowane. Czytamy o urojeniach rewolucyjnych, motłochu, który chce odłączyć Kościół od państwa, skonfiskować majątki kościelne23. Dochodzi tu do mordów, rabunków, sytuacja jest porównywana do rewolucji 1790 roku24. Sytuacja w Paryżu jest opisywana także w kolejnych numerach, nie ma natomiast informacji o podpisanym pokoju francusko-niemieckim25. Czytając Pielgrzyma, widzimy, mimo iż nie ma w nim na ten temat wielu informacji, jest on pożytecznym źródłem dotyczącym tego okresu. Brak niektórych danych może wynikać z faktu obecności cenzury. Wszystkiego nie można było napisać, ale starano się zaakcentować np udział polskich żołnierzy w walkach, pokazać ich pobożność i chwałę. W piśmie nie ma bezpośredniej krytyki Niemców i opisu działań wojennych, dużo pisze się za to o działaniach, jakie podejmowano na Pomorzu np lazarety, szpitale, a także o pomocy instytucji kościelnych dla rannych poprzez np. Siostry Miłosierdzia. Można powiedzieć, iż wyraźnie akcentuje się sferę religii i wiary katolickiej. Wojna jest przedstawiona jako kara za grzechy i przyczyniło się do niej 21

P., nr 6, 1871. P., nr .37, 1870. 23 P., nr 16, 1871. 24 P., nr 17, 1871. 25 P., nr 19-23, 1871. 22

102


odejście od Kościoła i wiary. Gazeta ta wywodziła się przecież z kręgów kościelnych, zajmowała więc określone stanowisko. Pielgrzym nie pisał dużo o wojnie. Z jednej strony z obawy przed cenzurą, a z drugiej, bo były w tym czasie także inne istotne sprawy, jak obrona polskości katolicyzmu moralności. W początkowym okresie swego istnienia gazeta ta nie miała przecież funkcji ściśle informacyjnych, pojawia się to z czasem. Ogólnie można powiedzieć, iż Pielgrzym odgrywał ważną rolę jako pismo podtrzymujące i inicjujące polskie życie narodowe. Bronił praw narodu polskiego i usiłował dać odpór polityce niemieckiej, ale na drodze legalnej.

103



III Z życia Zrzeszenia

_______________________________


Krzysztof Korda

Na przepięknej Orawie.

O współpracy kociewsko-orawskiej W poprzednim numerze Tek Kociewskich Michał Kargul wspominał wyjazd na słoweńskie Kočevje. W bieżącym numerze chciałbym przybliżyć inną krainę – Orawę. Od wielu lat nuciłem przy różnych okazjach piosenkę Hej bystro woda: Hej, powiadali, hej powiadali Hej, ze Janicka porubali Hej porubali go Orawiany, Hej, za owiecki, za barany. Studiując historię wczytywałem się w różne podręczniki do historii Polski, jednak nie natrafiłem na wiadomości o Orawianach. W końcu uznałem, że Orawianie – to Morawianie, mieszkańcy leżących w Czechach Moraw. Po wielu latach, w 2007 roku na szkoleniu z cyklu „Akademia polityczna” organizowane przez Fundację Konrada Adenauera (Konrad Adenauer Stiftung) pod hasłem Liderzy Samorządu 2007 poznałem radnego Gminy Jabłonka, Macieja Rutkowskiego prezesa Orawskiego Stowarzyszenia Artystycznego, członka Oddziału Orawskiego Związku Podhalan. Wiele godzin spędziliśmy na wspólnych rozmowach o Orawie i Kociewiu. Nie zabrakło dysput o Janicku, jak to z nim właściwie było… Jeszcze w 2007 roku doszło do wizyt Kociewiaków na Orawie i Orawian na Kociewiu. To wówczas doszło do nagrania audycji orawskiej w tczewskim Radio Fabryka. W 2008 roku postanowiłem raz jeszcze wybrać się na południe Polski, aby jeszcze lepiej poznać krainę leżącą nad rzeką Czarną Orawą. Pisząc artykuł nie sposób nie wspomnieć o cennych tytułach, wskazówkach bibliograficznych, które okazały się niezbędną pomocą przy pisaniu poniższego tekstu. Pragnę wskazać dwie prace: 1. Maciej Kowalczyk, Maciej Rutkowski, Cmentarze Orawy, Muzeum Orawski Park Etnograficzny w Zubrzycy Górnej, 2007. 2. Drogi, ścieżki i bezdroża Orawy, wydane w roku 2007 przez Stowarzyszenie Przyjaciele Babiej Góry w Zubrzycy Górnej. Orawa dzieli sić na Górnŕ i Dolnŕ. W granicach Polski znajduje sić 1/3 terenu Orawy Górnej, stanowiŕca okoůo 300 km˛. W jej skůad wchodzi 14 wsi: Bukowina, Chyýne, Harkabuz, Jabůonka, Lipnica Maůa, Lipnica Wielka, Orawka, Piekielnik, Podsarnie, Podszkle, Podwilk, Zubrzyca Dolna, Zubrzyca Górna, Kiczory). 106


Dolny Kubin

Orawa jest kraina geograficzną i historyczną, graniczy z Podhalem, Liptowem, Małą Fatrą, Kysucami, Beskidem Żywieckim, Pasmem Podhalańskim i zachodnią częścią Tatr- Rohaczami. Polska część Orawy oddalona jest od Zakopanego w odległości około 40 km. Etymologia nazwy (z łaciny Arva) wywodzi się od nazwy rzeki Czarnej Orawy. Naukowcy nie są jednak zgodni, wskazują na inne teorie wywodzące nazwę krainy od języka prasłowiańskiego, celtyckiego, germańskiego, łacińskiego. Nazwa oznacza region położony nad „szumiącą wodą”. Znany orawski poeta Emil Kowalczyk wskazał na jeszcze inną hipotezę wyjaśniającą nazwę, nie pozbawioną racji. Wskazał, że słowo Orawa po węgiersku oznacza sierotę, a region ten będąc pod władaniem Węgrów, był uważany za najuboższy komitat Węgier. Warto podkreślić, że losy Orawy przeplatały się na przestrzeni wieków pomiędzy historią Polski i Węgier. Wielokulturową przeszłość Orawy można zauważyć także i dzisiaj, zwiedzając cmentarze, na których widnieją napisy w językach polskim, węgierskim i słowackim. Osadnictwo nad Orawą pojawiło się w XIII wieku. Od połowy XIV wieku zamieszkiwali prawosławni Wołosi uciekający przed katolickimi Madziarami, próbującymi „nawracać” Wołochów. Wśród osadników zamieszkujących Orawę pojawili się Polacy, Węgrzy i Słowacy, wytworzyło to mozaikę kulturową Orawy. W dobie rozbicia rozbiorowego Rzeczypospolitej, ta przepiękna kraina wchodziła 107


w skład cesarstwa austriackiego, a od roku 1867 w skład cesarstwa austro-węgierskiego. W początkach XX wieku ożywiła się działalność polskich działaczy w rejonie Babiej Góry. Z inicjatywy krakowskiego urzędnika Juliana Teisseyre i lekarza nowotarskiego Jana Bednarskiego powstało w 1912 roku w Jabłonce Orawskiej Towarzystwo Miłośników Języka Ojczystego. Celem była nauka polskiego języka literackiego, a w perspektywie starania o przyłączenie Orawy do Polski. Bednarski rozpoczął w 1913 roku wydawać Gazetę Podhalańską. Po klęsce Austro-Węgier w 1918 roku powstała Rada Narodowa. Domagano się przyłączenia wszystkich polskich wsi orawskich do katolickiej Polski. Wkrótce teren Orawy Górnej zajęło wojsko Polskie. Działania orawskich organiczników przypominają pracę organiczną działaczy z zaboru pruskiego, także z Kociewia. Funkcjonujące od początków XX wieku Towarzystwa Ludowe na Pomorzu krzewiły język polski i rodzimą literaturę, podobnie jak orawskie Towarzystwo Miłośników Języka Ojczystego i także pragnęły przyłączenia swoich rodzimych stron – Kociewia, Pomorza do Polski. Warto wskazać, że także na Kociewiu funkcjonował odpowiednik Rady Narodowej, której tczewscy członkowie zostali oskarżeni przez Niemców, a ich życie uratowała konferencja paryska i Traktat Wersalski. Analogii w historii Kociewia i Orawy jest więcej, wróćmy jednak do dziejów Orawy. W dniu 13 stycznia 1919 roku wycofano wojsko i administrację polską. Zawiązano Komitet Obrony Spisza, Orawy, Czadeckiego i Podhala na czele z Kazimierzem Przerwą-Tetmajerem. Na konferencję pokojową do Paryża wysłano delegację górali spisko-orawskich (kolejna analogia z Pomorzem, do Paryża udali się Tomasz Rogala z Kościerzyny i Antoni Abraham z Pucka). Decyzją Rady Ambasadorów 28 lipca 1920 roku przyznano Polsce 27 wsi (14 orawskich i 13 spiskich), a stronie czechosłowackiej 44 wsie. W 1938 roku wojska polskie zajęły Czechosłowacką część Spiszu i Orawy (na skutek kryzysu monachijskiego), zajęto wsie orawskie Głodówka i Suche. W 1939 roku, po wybuchu II wojny światowej, Orawę zajęły wojska słowackie biorące udział po stronie Niemiec. Najeźdźcy chcieli zniszczyć podwaliny polskości – kościół i szkołę. Usunięto polskich księży i nauczycieli, na ich miejsce ściągnięto osoby z głębi Słowacji. Działania wojenne na Orawie zakończyły się w końcu stycznia 1945 roku, ale do maja 1945 roku region był pod zarządem słowackim. Polska administracja przybyła w lipcu 1945 roku. Orawa to teren górzysty, najwyższy szczyt Babia Góra ma 1725 m.n.p.m. To szczyt mający szczególne znaczenie dla mieszkańców. Góruje nie tylko w krajobrazie krainy, ale także w mentalności mieszkańców, poezji i pieśniach. Turysta odwiedzający Orawę powinien zobaczyć także inne urokliwe miejsca tego regionu, m.in. Jezioro Orawskie, zwane takýe Morzem Orawskim, o powierzchni 35 km˛ i objćtoúci 350 mln mł. Mówiŕc o wodzie warto wspomnieć o niezwykłym bogactwie Orawy, atrakcyjnym dla turystów. To kraina „wyposażo108


na” w bogactwa naturalne, w tym w wody termalne. W miejscowoúci Oravice występują źródła wody leczniczej o temperaturze 57 stopni Celsjusza, wypływającej z głębokości 1606 metrów. Wody geotermalne poza stanowieniem ogromnej atrakcji dla turystów spragnionych ciepłej relaksującej kąpieli, mają także właściwości lecznicze. Mają skład wapienno – siarczanowy o dużej zawartości żelaza. Nie sposób opisać wszystkich atrakcji turystycznych orawskiej krainy, odwołuję zainteresowanych do wspomnianej na początku artykułu literatury. Podkreślę tylko jeszcze kilka obiektów, któZamek Orawski re trzeba zobaczyć. Są to zamek orawski leżący po słowackiej stronie Orawy, jednak dojazd nie stanowi żadnego utrudnienia, granic nie ma, a więc można łatwo dotrzeć do zamku. Po drodze mijając wsie regionu można zauważyć tradycyjną zabudowę wsi przejawiającą się w bliskim sąsiedztwie zabudowań będącej przyczyną znacznych zniszczeń całej wsi w przypadku zaprószenia ognia lub pożaru w jednym z domów. Należy odwiedzić skanseny orawskie w miejscowościach: Zubrzyca Górna (po polskiej stronie) i w Zubercu (po słowackiej stronie). Oba muzea ukazują tradycyjne budownictwo tego góralskiego ludu. Można podziwiać układ wsi, cenne obiekty budownictwa: domy, zagrody, gospodę, młyn, kościół, szkołę i karczmę. W Muzeum Orawskiego Parku Etnograficznego w Zubrzycy Górnej nagrywano filmy: Janosik oraz pierwsze sceny Ogniem i mieczem. Cennym obiektem drewnianego budownictwa sakralnego jest kościół p.w. Św. Jana Chrzciciela w Orawce, kościół ten znajduje się na liście najcenniejszych zabytków budownictwa drewnianego. Kościół wyróżnia się piękną architekturą i wnętrzem, w którym podziwiać można liczne wizerunki i zdobienia malarskie. Turyści przyjeżdżający na Orawę znajdą coś dla siebie, w zależności od upodobań. Region ma wiele tras turystycznych pieszych, rowerowych i co ważne także samochodowych. Każdy turysta ma szansę wybrać trasę dla siebie w zależności od pogody i środka lokomocji. 109


Orawa to region o bogatym i żywym folklorze. Istnieje tradycyjny strój orawski. Będąc w kościele p.w. Przemienienia Pańskiego w Jabłonce Orawskiej zauważyłem, że wszystkie kobiety zakładają do kościoła chusty. Były to tradycyjne chusty orawskie, niespotykane w innych regionach. Religijność mieszkańców Orawy łatwo zauważyć, są bardziej religijni niż Kociewiacy, ich głęboką wiarę można jedynie przyrównać ze wszystkich mieszkańców Pomorza jedynie do Kaszubów. Parafianie z Jabłonki przywiązują dużą wagę do odświętnego stroju w kościele. Łatwo odróżnić w kościele parafian od gości. Kolejnym elementem wyróżniającym i podkreślającym odrębność mieszkańców spod Babiej Góry jest gwara. Ciągle żywa, używana przez mieszkańców, zapisana w słownikach, literaturze i poezji, i występująca w muzyce. Warto podkreślić, że bardzo znany zespół rockowy DE PRESS bijący rekordy popularności w latach 90 -tych XX wieku m.in. utworami Bo jo Cie Kochom śpiewa utwory w gwarze orawskiej. Orawskie Stowarzyszenie Artystyczne realizuje projekt Janko Muzykant urodził się na Orawie. Tytuł projektu, kiedy usłyszałem po raz pierwszy, zabrzmiał w moim odczuciu prowokacyjnie. W mojej świadomości Janko Muzykant kojarzył się ze stronami zapisanymi na kartach noweli Henryka Sienkiewicza, a nie z Orawą. Odwiedzając w 2007 i 2008 roku Orawę, byliśmy wraz z żoną pod wrażeniem zdolności muzycznych ludu tej krainy. Każdy dom, który odwiedziliśmy, każda wizyta utwierdzała mnie, że Janko Muzykant rzeczywiście rodzi się na Orawie,

Muzeum wsi orawskiej w Zubercu

110


że jeśli jeszcze tego nie dostrzegamy, to za kilka lat zostanie to zauważone. Tyle talentów muzycznych, jakie żyją w tamtych stronach, dzięki projektowi zostanie rozwiniętych. W każdym domu, jaki odwiedzaliśmy, praktycznie każdy z domowników grał na jakimś z instrumentów, a to na skrzypcach, gitarze, pianinie, a nawet fujarce. Pamiętam piosenkę Anny Marii Jopek opowiadającą o Joszko Brodzie – góralu z Koniakowa w Beskidach, który umiał zagrać na wszystkim, nawet na liściach. Będąc na Orawie nabrałem przekonanie, że górale z Orawy podobnie jak Joszko Broda są w stanie także zagrać na wszystkim. Nie dziwi mnie, że na ogólnopolskiej arenie muzycznej często pojawiają się zespoły góralskie, skoro w każdym z domów muzyka jest czymś powszechnym. Niestety w żadnym z regionów Pomorza, także na Kociewiu, ani śpiew, ani muzyka nie jest tak powszechna jak wśród ludu góralskiego, dlatego tak rzadko nasze zespoły przebijają się do wielkiego świata muzycznego. Pamiętam ostatni wieczór podczas pobytu na Orawie. Spędziliśmy go w chacie góralskiej z lat 20-tych XX wieku. Przy kominku zebrali się państwo Rutkowscy: Emilia i Andrzej, Bartek i Maciej i sąsiedzi Pan Bogdan Łuka z żoną Elżbietą. Śpiewom nie było końca, a kiedy wieczór się zakończył, nam pozostały tylko łzy wzruszenia i miłe wspomnienia. Może jeszcze kiedyś Bóg da szansę odwiedzić te wspaniałe strony i ludzi, i zaśpiewać po orawsku: Orawa, Orawa na Orawie ława. Wtorendy chodzali, wtorendy chodzali Orawcy do prawa. Wtorendy chodzali, wtorendy chodzali Orawcy do prawa.

111


Michał Kargul

II Nadwiślańskie Spotkania Regionalne 17-18 października 2008 roku

W ubiegłym roku Oddział Kociewski ZKP w Tczewie, chcąc nawiązać do organizowanych, w latach osiemdziesiątych Spotkań Nadwiślańskich zorganizował w październiku I Nadwiślańskie Spotkania Regionalne1. Dzięki współpracy z Centrum Wystawienniczo-Regionalny oraz Państwową Strażą Łowiecką zmaterializował się ciekawy projekt łączący zagadnienia ekologiczne, historyczne w kontekście aktywności organizacji pozarządowych. Zachęcenie sukcesem ubiegłorocznej imprezy w 2008 roku postanowiliśmy rozszerzyć jej zakres. Interesujące prezentacje i pokazy Państwowej Straży Łowieckiej, wspartej Państwową Strażą Rybacką skierowane zostały do uczniów dwóch tczewskich szkół: SP nr 8 i SP nr 10. Od tego właśnie punktu rozpoczęła się rankiem 17 października druga edycja NSR. Przez kilka godzin strażnicy prezentowali kilkuset uczniom swój sprzęt, zadania, zagrożenia, jakie czyhają na zwierzęta ze strony kłusowników, jak i zasady postępowania z dziką zwierzyną. Część konferencyjna rozpoczęła się późnym popołudniem w gmachu Centrum Wystawienniczo-Regionalnego Dolnej Wisły w Tczewie. Po przywitaniu i krótkim omówieniu historii i programu imprezy, któremu towarzyszył multimedialny pokaz zdjęć z imprezy ubiegłorocznej, Piotr Dziadul, komendant wojewódzkiej Straży Łowieckiej w Gdańsku, zrelacjonował zebranym poranne wizyty w szkołach. Jako pierwszy wystąpił wiceprezes ZKP Łukasz Grzędzicki, który zaprezentował problematykę wykorzystania funduszy unijnych na potrzeby organizacji społeczno-kulturalnych. Treściwa i ciekawa prezentacja wywołała dyskusję na temat aktualnego stanu absorpcji środków unijnych. Z kilku wystąpień warto zwłaszcza odnotować głos polemiczny Patryka Demskiego, radnego Sejmiku Województwa Pomorskiego, który odnosząc się do przedmówcy zwrócił zebranym uwagę, na obecne problemy z wykorzystaniem unijnych dotacji, które wynikają z naszych zaniedbań legislacyjnych. Przestrzegał on przed hurraoptymizmem w materii wydawania środków unijnych. Nie obyło się także bez głosów domagających się od tczewskich władz samorządowych zintensyfikowania działań na rzecz pozyskania środków na budowe dróg dojazdowych do autostrady A-1. W dyskusji zwrócono też uwagę na trudności, jakie z pozyskiwaniem tych funduszy mają małe samorządy i społeczności. Niestety, dziś większość kwot jest przejmowana, przez bogatsze i silniejsze samorządy Trójmiasta. 1

112

Programy obu edycji NSR, fotorelacja i sprawozdania znajdują się na stronie Spotkań: www.nsr.tczew.pl


Kolejnym gościem Spotkań był Dominik Włoch, znany pielgrzym do miejsc świętych. W bardzo osobistej, nasyconej własnymi duchowymi i emocjonalnymi przeżyciami przedstawił on zebranym historię swoich pieszych pielgrzymek: do Santiago de Compostela, Rzymu, Medjugorje i tej najdłuższej, liczącej cztery i pół tysiąca kilometrów, do Jerozolimy. Szeroko odpowiadał zwłaszcza o tej ostatniej ilustrując to licznymi zdjęciami. Ciekawe omówienie tych wypraw, okraszone refleksjami duchowych przeżyć i doświadczeń autora, wywołała duże zainteresowanie zebranych, potwierdzone ożywioną dyskusją po wystąpieniu. Tym punktem skończył się pierwszy dzień Nadwiślańskich Spotkań. Ciąg dalszy odbył się w sobotę. Sobotnia, konferencyjna część Spotkań zainaugurowana została panelem historycznym. W jego trakcie swoje referaty i prezentacje wygłosili: Bartosz Świątkowski Rola Wisły w szlaku bursztynowym w pradziejach, Waldemar Gwizdała Budownictwo ludowe Żuław, Krzysztof Korda Zabytki małej architektury Tczewa oraz Roman Chylewski Żuławy - kraina ocalona. Każdy z tych referatów wzbudzał dyskusję oraz pytania do referentów. Szczególne ożywiona atmosfera panowała po wystąpieniach dotyczących małej architektury i problematyki żuławskiej. Po dyskusji nad tymi referatami przedstawiony został kolejny panel, ekologiczny, gdzie swoje prezentacje mieli: Anna Peichert o Pracowni Ekologicznej w Tczewie, Katarzyna Duda-Zauer o działalności i projektach Zespołu Parków Krajobrazowych Chełmińskiego i Nadwiślańskiego, Piotr Dziadul o świecie zwierzęcym Kociewia oraz Mirosów Pobłocki o powrocie Tczewa nad Wisłę. W trakcie i po tym panelu dyskusja rozszalała się na dobre. Odnotować trzeba zwłaszcza liczne głosy Tadeusza Wryczy dopytującego się tak o politykę względem Wisły Zespołu Parków, jak i recenzującego projekty władz Tczewa związane z budowa infrastruktury dla turystyczno-kulturalnej nad Wisłą. Po przerwie na posiłek, Seweryn Pach zaprezentował w formie multimedialnej, wystawę: Menonici nad Wisłą, przygotowaną na NSR, a prezentowaną w jednej z tczewskich szkół. Następnie wystąpili żołnierze JKM Króla Pruskiego z grupy rekonstrukcyjnej z czasów napoleońskich, którzy przedstawili plany zorganizowania w Tczewie inscenizacji bitwy o miasto z 1807 roku. Jako reprezentanci pułku, który ówcześnie bronił miasta (a zdobywały go, co warto pamiętać ówczesne wojska polskie pod dowództwem gen. Jana Henryka Dąbrowskiego), rekonstruktorzy zadeklarowali swoje wielkie zainteresowanie oraz konkretne plany dotyczące tego wydarzenia. Ostatnim zaś punktem programu była dyskusja panelowa Pomorski ruch regionalny w dobie globalizacji, w której uczestniczyli: Patrycja Hamerska reprezentująca Koło Naukowe „Mozaika” z UG, Tatiana Kuśmierska z Klubu Studenckiego „Pomorania”, Kazimierz Smoliński i Leopold Kulikowski z Stowarzyszenia Rozwoju Ziemi Tczewskiej „Gryf”, Antoni Barganowski z Towarzystwa Miłośników 113


Ziemi Kwidzyńskiej, Tadeusz Wrycza, ze Stowarzyszenia Dorzecza „Dolnej Wisły oraz Michał Kargul i Krzysztof Korda z Oddziału Kociewskiego ZKP w Tczewie. Ożywiona i bardzo ciekawa, blisko dwugodzinna dyskusja została nagrana i zaprezentowana w całości w niniejszym numerze Tek Kociewskich. Warto na koniec dodać, że aktualny numer Tek, który w większości składa się z materiałów prezentowanych na Nadwiślańskich Spotkaniach Regionalnych bądź nadesłanych przez ich uczestników, ma charakter materiałów pokonferencyjnych z tego wydarzenia.

114


Wielkie zainteresowanie uczniów klas integracyjnych SP nr 10 wzbudził sprzęt Państwowej Straży Rybackiej.

Komendant Państwowej Straży Łowieckiej w Gdańsku Piotr Dziadul prezentuje uczniom SP nr 10 sprzęt swojej jednostki.

115


Wielkie zainteresowanie uczestników Spotkań wywołali żołnierze 52 regimentu Króla Pruskiego, którzy opowiadali o przygotowaniach do rekonstrukcji bitwy o Tczew z roku 1807.

Kuluarowe rozmowy dwóch prezesów ZKP – kolbudzkiego, Jerzego Krefta i tczewskiego, Krzysztofa Kordy

Bardzo cennym głosem dyskusji było wystąpienie gościa z Kwidzyna – prezesa Towarzystwa Miłośników Ziemi Kwidzyńskiej Antoniego Barganowskiego

116


Wawrzyniec Mocny

Odkrywanie nieznanych kociewskich działaczy Oddział Kociewski Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Tczewie kontynuuje cykl spotkań popularno-naukowych, przedstawiających sylwetki nieznanych, ale zasłużonych działaczy Kociewia. Posłużyła temu sesja popularno-naukowa Śladami nieznanych działaczy społeczno-kulturalnych Kociewia, która odbyła się w Centrum Wystawienniczo-Regionalnym Dolnej Wisły 4 kwietnia 2008 roku. Bohaterami spotkania byli: Juliusz Kraziewicz - pionier polskich Kółek Rolniczych, ksiądz Alojzy Kowalkowski, historyk, polonista, bibliofil oraz Alfons Wyczyński, redaktor, polityk, więzień Berezy Kartuskiej. Juliusz Kraziewicz w najcięższym dla Polaków okresie zaborów zapisał się w historii jako twórca pierwszego w Polsce Kółka Rolniczego, powstałego w 1862 roku w Piasecznie. W okresie intensywnej pruskiej germanizacji. - Niewiele wiemy o jego dzieciństwie – zauważył Kazimierz Ickiewicz, przedstawiając sylwetkę działacza. Urodził się 1829 roku w Lidzbarku Welskim. Prowadził gospodarstwo w Biesławku. W 1857 roku w wieku 28 lat przeniósł się na Kociewie do Tymawy pod Gniewem. Założenie przez niego kółka rolniczego było jednym z impulsów, który sprawił że do 1863 roku teren Pomorza pokryła cała ich sieć. Towarzystwa Rolnicze były tworzone nie tylko po to, by weprzeć rolników, ale przede wszystkim by zachować polskość. To na Kociewiu zmienił się jego obojętny początkowo stosunek do spraw polskich. Od 1861 do 1863 roku powstawały m.in.: Towarzystwa Agrorolnicze w Brodnicy, Towarzystwo Rolnicze Ziemi Kaszubskiej, TR Ziemi Pomorskiej (Starogard Gdański i ziemie przyległe) czy TR Ziemi Malborskiej. W 1862 roku Kraziewicz powołuje do życia Towarzystwo Rolnicze w Piasecznie (wspomniane wyżej kółko). Organizacje rolnicze, obok krzewienia idei podtrzymywania polskości, zajmowały się sprawami typowo rolniczymi jak: podnoszenie wydajności gospodarstw, co miało dać odpór niemieckim kolonizatorom i umocnić polską wieś. W 1863 roku przystąpiono do wprowadzania płodozmianu – gospodarstwa zastępującego zacofaną trójpolówkę. Po 6 latach większość chłopów z terenów Kociewia w obrębie Tymawy i Gniewu stosowała płodozmian. Zwracano uwagę na ubezpieczenia gospodarstw od ognia. Działania te spotykały się z podejrzliwością ziemiaństwa. Często próbowano ośmieszać Kraziewicza, wykorzystując fakt, że posługiwanie się językiem polskim przychodziło mu z trudnością. Szybko rosła liczba członków Towarzystwa 117


Rolniczego w 1864 roku – 100 członków, a w 1866 roku już ok. 180. Innym jego doniosłym osiągnięciem było założenie towarzystwa kredytowego. Od tego momentu następuje ruch spółdzielczy. W 1864 roku powstaje pierwsza na Pomorzu spółdzielnia oszczędnościowo-pożyczkowa, z czasem obracająca 70 tys. talarów. W późniejszych latach stała się pierwszym ludowym bankiem na Pomorzu. Z inicjatywy działacza wydawano w Chełmie pismo Piast (wyd. 1867-1869). W 1912 roku w rocznicę 50 rocznicy założenia przez Kraziewicza kółka rolniczego w Piasecznie Gazeta Gdańska przypomniała jego zasługi, dodając z ubolewaniem, że do tej pory nie uczczono tej postaci żadnym pomnikiem, a nawet pamięć ludzka o nim się nie zachowała. Pamięć o Juliuszu Kraziewicz coraz częściej jest przypominana. Często wtedy gdy mówi się o ruchu rolniczym na naszym terenie. Ostatnio jego zasługi podkreślił Piotr Hałaszczuk, mówiąc o historii założenia pierwszego kółka rolniczego w Polsce podczas 25-lecia Duszpasterstwa Rolników Diecezji Pelplińskiej w maju br. O swoim wuju, Alojzym Franciszku Kowalkowskim, opowiedział Krzysztof Kowalkowski. Ksiądz Kowalkowski urodził się 16 września 1905 roku w Kartuzach. Pasjonował się fotografią. W 1924 roku wstąpił do Seminarium Duchownego w Pelplinie. W 1929 roku w Kaplicy św. Barbary przyjął święcenia z rąk ks. bp. Konstantego Dominika. Był on działaczem Federacji Katolickiej Młodzieży. Zajmował się też dziennikarstwem pisał m.in. do Pielgrzyma, Gońca Pomorskiego i Gazety Kartuskiej. Przed wojną opublikował 50 artykułów historycznych, polemik i recenzji. Jako zwolennik endecji w publikacjach wyrażał swoje narodowe poglądy. Władze sanacyjne szybko się nim zainteresowały, uniemożliwiając działalności w Collegium Marianum. Ksiądz Alojzy 1 marca 1941 roku został powołany do Wojska Polskiego, gdzie zajął stanowisko Kapelana Sił Powietrznych Wojsk Brytyjskich w stopniu kapitana oraz brytyjskiego majora. Z obczyzny powrócił w 1947 roku. W tym samym roku podjął ponownie pracę w Collegium Marianum. We wspomnieniach uczniów pozostał jako surowy, wymagający nauczyciel, który często na lekcjach stosował wojskowy dryl, jednocześnie potrafił barwnie, a niekiedy nawet zabawnie, przekazywać wiedzę. Był solą w oku ówczesnych władz komunistycznych, jako człowiek o konserwatywmych poglądach. Jakub Borkowicz wygłosił referat o Alfonsie Wyczyńskim, także przeciwniku sanacji oraz przedstawicielu przedwojennej endecji. Przedstawił go nie tylko jako więźnia Berezy Kartuskiej, ale też i świetnego organizatora, idącego pod prąd, wyrażającego niezależne poglądy, nie tylko jako działacz, ale i publicysta (Pielgrzym, Goniec Pomorski, Dziennik Narodowy). Jego artykuły często poddawane były cenzurze. Urodził się w 1890 roku. Kształcił się w Pelplinie, działalność w ruchu narodowym rozpoczął w Starogardzie Gdańskim. W młodzieżówce Stronnictwa Narodowego, bardzo szybko awansował. Wkrótce jego polem dzia118


łania stał się Tczew. Także we właściwym SN szybko został sekretarzem zarządu. Partia w 1935 roku w czasie wyborów wyznaczyła go do agitacji. - Nie był postacią kryształową – referował Jakub Borkowicz. – Alfons Wyczyński równie szybko jak awansował w strukturach partyjnych robił sobie wrogów po przeciwnej stronie. Stał się do tego stopnia niewygodny, że trafił do Berezy Kartuskiej. Pierwszego na ziemiach polskich obozu koncentracyjnego, w którym umieszczano radykalnych działaczy, terrorystów ukraińskich, komunistów i zwykłych przestępców. Podobnie jak w obozach koncentracyjnych stosowano wyniszczenie przez pracę przy podawaniu skromnych ilości pożywienia, chociaż na pewno nie tak małych jak w niemieckich obozach. Berezę wykorzystywali polscy komuniści w PRL, chlubiąc się męczeńską przeszłością. Pobytem Wyczyńskiego w Berezie posługiwało się SN, ponieważ na skutek tego ich działacz stał się bardzo popularny i budził powszechny podziw. Na samym początku wojny został aresztowany przez nazistów. W 1943 roku trafił do obozu w Sztutowie, gdzie zmarł w tym samym roku.

119


Pomorski ruch regionalny w dobie globalizacji.

Dyskusja panelowa z II Nadwiślańskich Spotkań Regionalnych 18.10.2008 rok Michał Kargul (Oddział Kociewski ZKP w Tczewie): Proszę Państwa! Pozwolę sobie rozpocząć tę dyskusję krótką refleksją na temat ruchu regionalnego. Wiele osób myli ruch regionalny z lokalizmem. To, że zajmujemy się określoną wsią, miastem, miejscowościami, jak choćby moje Tczewskie Łąki, Starogard Gdański czy Gdańsk, to nie oznacza od razu, że jesteśmy regionalistami. Pytanie brzmi: Jak jest z tą regionalną świadomością tych różnych grup, społeczności, instytucji i organizacji, które działają na Pomorzu, które zajmują się swoimi specyficznymi problemami? Tutaj patrzę na pana Kazimierza, który reprezentuje organizację mającą perspektywę gospodarczą. My tu w Zrzeszeniu mamy bardziej perspektywę historyczno-kulturalną, tak bym to nazwał. I pytanie brzmi: Na ile te różne perspektywy, możemy łączyć lub identyfikować z pomorskim ruchem regionalnym? A drugie moje pytanie brzmi: Mówimy o globalizacji i ja, z jej całego spectrum, szerokiego zakresu, chciałbym wydobyć kwestię identyfikacji jednostki z regionem. Czy dla dzisiejszej młodzieży, może nie młodzieży, bo i pewnie także już są trzydziestolatki, którzy nie mają większego problemu w tym, by w poniedziałek mieszkać w Londynie, we wtorek w Dublinie, a środę w Paryżu, którzy się wychowują i żyją w tej rzeczywistości cyfrowej, internetowej, globalnej. Czy dla tych ludzi ruch regionalny może być atrakcyjny? Czy ta identyfikacja, nie z miejscem zamieszkania, lokalna, nie szersza narodowa, ale ta regionalna, pomorska w naszym wypadku, czy ona jest dziś atrakcyjnym towarem? Panie Kazimierzu? Kazimierz Smoliński (Stowarzyszenie Rozwoju Ziemi Tczewskiej „Gryf”): Dziękuję bardzo. Może nie tylko o kwestii gospodarczej. Najpierw może ogólnie o pozarządowych organizacjach, NGO, jak to się powszechnie mówi. Polska i województwo pomorskie, pozwolę sobie sięgnąć do takiego opracowania Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej z 2007 roku, jaki jest stan organizacji pozarządowych zarejstrowanych w KRS-ie w województwie pomorskim, w stosunku do całego kraju. Z przykrością stwierdziłem, że jesteśmy na jednym z ostatnich miejsc. Trzecie miejsce od końca, jeśli chodzi o ilość organizacji pozarządowych, funkcjonujących w stosunku do ilości mieszkańców. To wykazuje, że ta aktyw120


ność obywatelska w naszym województwie nie jest zadawalająca, nawet średniego poziomu nie uzyskaliśmy w skali kraju. Jeżeli chodzi o skalę europejską, to tutaj kolejna statystyka: jeżeli chodzi o ilość zatrudnienia w organizacjach pozarządowych w stosunku do osób aktywnych zawodowo w gospodarce. Polska jest tutaj, pośród krajów europejskich na niechlubnym przedostatnim miejscu. Gorzej jest tylko w Rumunii. Na tym tle można powiedzieć, że globalizacja i to, co się dzieje w świecie jeszcze nas nie dotknęło, bo jesteśmy jeszcze daleko w tyle, tak mówiąc kolokwialnie. Niestety, Tczew na tej mapie kształtuje się tak samo źle. Jak województwo na tle kraju, tak Tczew na tle województwa, też słabo. Ilość organizacji pozarządowych funkcjonujących w Tczewie niestety jest mała i badania, które były prowadzone przez niezależne instytucje, w temacie aktywności obywatelskiej, potwierdziły, że u nas ta aktywność jest mała. W zakresie ruchu regionalnego, to myślę, że tutaj Zrzeszenie jest chyba najsilniejszą organizacją, która ma tutaj największe tradycje. W Tczewie w latach siedemdziesiątych powstało Towarzystwo Miłośników Ziemi Tczewskiej, które wówczas było jedną z organizacji reglamentowanych, składających się praktycznie z samych urzędników, potem dopiero się wybiło trochę na niepodległość. Wysyp organizacji pozarządowych, które powstały po 1989 roku. Tczew wtedy miał, patrząc z perspektywy czasu, ogromne osiągnięcia. Jednym z największych było powstanie Regionalnej Izby Gospodarczej. W 1991 roku byliśmy największą organizacją gospodarczą w Polsce. Z tych lokalnych największą. W tym wypadku można powiedzieć, że ten wpływ globalizacji doprowadził, tak na skróty patrząc, do tego, że zrezygnowaliśmy z własnej podmiotowości, połączyliśmy się z Gdańską Izbą Gospodarczą i stworzyliśmy wielka izbę pomorską, i ten ruch tczewski upadł. Stowarzyszenie Rozwoju Ziemi Tczewskiej „Gryf”, które na takiej płaszczyźnie gospodarczo-społecznej działało, też po takim dużym okresie aktywności wyciszyło się i teraz obecnie na nowo dopiero zaczynamy działać. Niestety, Tczew na tej mapie dziś wypada bardzo słabo, jeżeli chodzi o ruch regionalny. Myślę, że Kociewie w stosunku do Kaszubów wypada też słabo. Nie jesteśmy dziś w stanie z nimi konkurować. Tutaj chwała Oddziałowi Kociewskiemu, że próbuje się tutaj, na tej płaszczyźnie kaszubsko-pomorskiej, trochę przebijać ze swoja kociewskością. Uważam, że jest to jeszcze dalekie od stanu zadawalającego i to być może też jest przyczynek do dalszej dyskusji. Michał Kargul: Dziękuję bardzo, jak tu była mowa o kaszubskiej aktywności, to może poproszę Tatianę. Nie zdradzę tu wielkiej tajemnicy, ale warto wiedzieć, że poza tym, że jest ona prezeską Klubu Studenckiego „Pomorania”, to jest także dziennikarką, więc ma też niezły ogląd jak to wygląda na Kaszubach, w terenie. 121


Tatiana Kuśmierska (Klub Studencki „Pomorania” w Gdańsku): Była przed chwilą mowa o Zrzeszeniu Kaszubsko-Pomorskim jako o największej organizacji pozarządowej na Pomorzu. To jest zdecydowanie organizacja, która osiągnęła pewien monopol kulturalno-gospodarczy, może nawet naukowy. Zasługi Zrzeszenia są bez wątpienia bardzo duże, ale rodzi się pytanie: Czy dziś, taka organizacja powinna zajmować się wszystkim, czy nie ma miejsca na Pomorzu dla konkurencyjnych organizacji? Bardzo często zwłaszcza poza tymi kręgami pomorskimi, ZKP odbiera się jako tę organizację, która reprezentuje wszystkich na Pomorzu, a w szczególności wszystkich na Kaszubach. Nie ma co ukrywać, że Kaszubi zdominowali Zrzeszenie mimo, że ma ono w członie przecież też „pomorskie”. Mnie zastanawia to czy organizacja, która liczy 3-4 tysiące członków, może tak naprawdę reprezentować całą wielką, kilkusetysięczną społeczność. Czy może reprezentować wszystkich Kaszubów, Kociewiaków, którzy przecież często ze Zrzeszeniem się nie utożsamiają. Jakie jest miejsce innych wyspecjalizowanych organizacji, które działają poza ZKP, na Kaszubach jest np taki Kaszubski Instytut Rozwoju. Zrzeszenie bowiem, to organizacja, która chce zajmować się wszystkim. Kwestią jest jednak też to czy starano się założyć, takie organizacje, które koncentrowałyby się na wyspecjalizowanej działalności. To bardzo ciekawe, jak wygląda konkurencja, między takimi podmiotami, a jedną organizacją, dość monopolizującą cała społeczność. Ja sama, jako Kaszubka, mam perspektywę właśnie kaszubską. Jestem jednak z Klubu Studenckiego „Pomorania”, a nam zależy, by osobom, które do niego należą, pokazywać też inne kultury, między innymi właśnie kociewską. Stąd nasza bliska współpraca z Klubem Naukowym „Mozaika”. Padło pytanie, o to na ile ta nasza kultura jest obecna i zauważalna w nowych mediach. Tu bez wątpienia mamy przewagę na Kociewiakami. Kultura kaszubska jest obecna w tych największych mediach: telewizji, choć to się sprowadza głównie do programu Rodno zemia, niedawno zdjętego z anteny, który jednak znów na nią wrócił, a teraz mają być nawet dwa kaszubskie programy. Jest też przecież Radio Kaszëbë, są audycje w Radiu Gdańsk. To nasz program Na bòtach ë bòrach. Jest jednak pytanie o to, na ile atrakcyjne dla odbiorców są te programy. Są one bowiem w większości utrzymywane dzięki temu, że jest pewien nakaz odgórny, że te programy muszą być, bo tego wymaga ustawa, bo były one zawsze bądź z tego utrzymuje się cała instytucja, jak w wypadku Radia Kaszëbë. Mnie się wydaje, że powinniśmy wymagać więcej takiego podejścia marketingowego do tej kultury, żeby dla ludzi była ona jak najbardziej atrakcyjna, by wykreować taki jej wizerunek, który przyciągnie i zainteresuje ludzi. Co do kultury kociewskiej, to myślę, że jednak więcej tutaj może coś powiedzieć Patrycja.

122


Patrycja Hamerska (Koło Naukowe „Moziaka” na Uniwersytecie Gdańskim): Witam Państwa. „Mozaika” jest przykładem na to, że Kociewie się rozwija coraz prężniej. My działamy na Uniwersytecie Gdańskim. Powiem Państwu, że nie było łatwo założyć takie koło, ponieważ studenci, nie za bardzo interesują się regionem, nie za bardzo interesują się ludowością. Dla nich jest to często powód do kpin, jakiś takich uśmieszków, uważają, że to nie jest trendy, nie jest dla nich. Gdy zakładaliśmy „Mozaikę”, to na nam mówiono, że nie mamy szans, że to koło padnie szybko, jak w ogóle powstanie. Jednak ja i parę innych osób, byliśmy bardzo zdeterminowani, by stworzyć jakąś organizację, która zajmowałaby się ginącymi kulturami, chcieliśmy zająć się także tutejszymi pomorskimi regionami. Pomorze, to nie tylko Kociewie i Kaszuby. Tak więc na początku, nawet ci co wstąpili do koła, podchodzili do tego projektu sceptycznie i kiedy pierwszy raz zorganizowaliśmy przedstawienie kociewskie, to trudno było znaleźć kogoś chętnego do występu. Potem, około pół roku od tego przedstawienia, zorganizowaliśmy wyjazd na Kociewie i to pokazało, że można w młodych ludziach wzbudzić tożsamość regionalną. I jak zorganizowaliśmy ten wyjazd, to zapytałam się na zebraniu koła, co ma być jeszcze w jego programie, bo chcieliśmy pozwiedzać: Starogard Gdański, Gniew, Piaseczno. Jeden z moich kolegów, to taka moja ulubiona anegdota, powiedział: To świetnie, ale chyba za mało tu ludowości w tym wszystkim. My chcemy tego więcej. Jest to świetnym przykładem, na to, że można to wszystko świetnie sprzedać, zainteresować ludzi ludowością. Nasze koło działa obecnie bardzo prężnie, zorganizowaliśmy przez ten rok około dwunastu projektów. Tylko, że chcemy w nieco inny sposób pokazać tę naszą ludowość. Nie stawiamy, na jakieś wykłady, poważne rozmowy, ale głównie chcemy prezentować nasz region tak trochę z przymrużeniem oka. Pokazać zarówno zalety jak i wady. Staramy się pożartować z naszego ojczystego regionu, a dzięki temu ludzie są zainteresowani. Jak to jest zabawne, to od razu jest przez wielu lepiej przyjmowane. Od początku mamy w „Mozaice” dwadzieścia aktywnie działających osób. Rzeczywiście można coś takiego zrobić. Rzecz jasna Kaszuby dziś rozwijają się o wiele lepiej, ale myślę, że jak naprawdę zaczniemy działać na Kociewiu, to się szybko zmieni. Patrząc obiektywnie, rzeczywiście Kociewia jest mało w mediach. Są te media i programy poświęcone Kaszubom. Jest choćby Radio Kaszëbë, a u nas czegoś takiego, kociewskiego nie ma. Myślę, że to też dzięki temu, że w samych mieszkańcach tego terenu, w społeczności, która zamieszkuje Kociewie, ta tożsamość regionalna, nie jest jeszcze na tyle rozwinięta. Kociewiacy zazwyczaj mówią, że są ze Starogardu Gdańskiego, Tczewa, ale rzadko mówią, że są Kociewiakam. Chyba, że jakiś Kaszub im mówi, że mieszkają na Kaszubach, wtedy szybko przypominają sobie, że są jednak Kociewiakami. Niestety, obawiam się, że jeszcze długo potrwa nim rozbudzimy w 123


sobie tożsamość regionalną i będziemy chcieli o nią walczyć. Może nawet tu nie chodzi o walkę, co o chęć, by przekonywać obcych ludzi, by chcieli zapoznać się z naszym pięknym regionem. A nie, wstyd z tego powodu lub ukrywania się, że nie jest się z Gdańska, lecz z jakiejś prowincji. Ta sprawa leży bez wątpienia w gestii szerokiego grona działaczy. Myślę, że naszym kociewskim problemem i to powiem wprost, jest to, że często obrażamy się na siebie. A czy to warto? A tak Starogard Gdański, Tczew i Świecie, chadzają niestety trochę same, nie potrafią zorganizować czegoś wspólnie. Nie potrafią stworzyć wspólnego projektu, który na stałe połączy te trzy powiaty. Gdyby to się udało, to już by było o wiele lepiej. Nie mamy tak prężnie działającej organizacji jak Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie. U nas jest wiele mniejszych organizacji, które też, moim zdaniem, działają głownie dla siebie i nie potrafią spojrzeć szerzej i się efektywnie zorganizować. Jeżeli sami nie zaczniemy współpracować, to nic się nie zmieni. A tak to mamy, takie marudzenie i narzekanie, że tutaj się nic nie dzieje, że Kaszubi dominują i tak dalej. Jest to jednak głównie nasza wina, bo jak naprawdę chcemy coś zrobić, to „Mozaika” jest najlepszym przykładem na to, że jeśli się chce, to naprawdę można wiele zdziałać. Michał Kargul: Dziękuję bardzo. Na kanwie tego, co pan Kazimierz mówił i Patrycja, chciałbym poczynić taką uwagę socjologiczną. Różne badania w Europie i na świecie pokazują, że gdy mówimy o aktywności społecznej, o zaangażowaniu w organizacje pozarządowe, to liczba aktywnych osób nigdy nie przekracza jakichś 30% całego społeczeństwa. I to jest górna granica. Jak mowa o osobach, które chcą być aktywne, nie tylko zawodowo, ale chcą coś zrobić więcej niż to, co robią w swojej pracy, to ich z definicji jest po prostu mało. Tym bardziej rola ich jest ogromna. Jeżeli ludzi interesuje jakaś problematyka, nie oznacza, że od razu będą chciały aktywnie działać. Tu można podać taki przykład z piłką nożną, która przecież interesuje miliony, lecz nie wszyscy z nich od razu grają. Jeszcze mniej osób z tych, co jakoś tam grają, zostaje piłkarzami. Tak samo jest z tą naszą działalnością społeczną. Nawet jak jestem czymś zainteresowany, to od razu nie oznacza, że jestem gotów poświęcać temu swój prywatny czas, by na rzecz tego działać. Nawet zresztą jak już będę działać, to też od razu nie oznacza, że będę działać skutecznie i wiele zrobić. To jest taka pierwsza myśl. Natomiast moja druga uwaga, to gdy mówimy o tych wielu organizacjach, o tej różnorodności, to trzeba mieć świadomość, że w takich społecznościach lokalnych, często kilka różnych organizacji tworzą te same osoby. Gdy mają one kilka pól zainteresowań, to je zamieniają w aktywność w kilku różnych sferach. Często jest tak, to widać świetnie choćby na przykładzie takich kół naukowych 124


na uniwersytecie, że czasem jedna osoba potrafi ciągnąc dwa, a nawet trzy koła i ona jest ich głównym motorem, bo inne osoby tam aktywne, choćby nie miały nic innego na głowie, nie potrafią tak tego prężnie zorganizować, jak ci przywódcy, działacze. Gdy mówimy więc o aktywności społecznej i angażowaniu w to ludzi, pamiętajmy, że choć trzeba ich jak najczęściej namawiać, nakłaniać, a idzie to ciężko, to nie oznacza, że ci oporni, są zaraz jacyś gorsi, że to zaraz, jak to się często mówi, efekt komunistycznego dziedzictwa. Często się tłumaczy własną nieskuteczność w tej materii, taką frazą, że to komunizm, przez czyny społeczne skompromitował społecznikostwo itd. Przepraszam bardzo, ale mamy już całe pokolenie, dorosłych ludzi, którzy już się w III Rzeczpospolitej urodzili i oni nie mieli doświadczeń żadnych bezpośrednich z PRL-em. Nie dość tego, jeszcze dziś (a w latach dziewięćdziesiątych, było ich jeszcze więcej), jest mnóstwo aktywnych ludzi, którzy się urodzili przed czasami Polski Ludowej. Urodzili, ukształtowali, a swoje postawy przekazywali dzieciom i wnukom. Myślę tu choćby o takich moich dziadkach, którzy w okres komunizmu weszli już w średnim wieku, a III Rzeczpospolitą dopiero z siedemdziesiątką na karku. A badania pokazują, że fundamentem aktywności społecznej są najczęściej właśnie emeryci. Dlatego proszę pamiętać, że problemy z zaangażowaniem, to nie jest jakieś nasze przekleństwo wynikające tylko z historii. Naprawdę dzisiaj bardzo wiele zależy od nas i od tego jak chcemy działać, i jak zachęcać ludzi. Kończąc już moje refleksje do wypowiedzi moich poprzedników, zwracam państwa uwagę na ten dwugłos: Na Kaszubach ludzie zastanawiają się czy dominacja jednej, prężnej organizacji nie ogranicza aktywności innych. Na Kociewiu zaś ubolewamy, że nie mamy takiego Zrzeszenia i każdy chadza własną drogą, co powoduje naszą słabość. To chyba pokazuje, że tak naprawdę trudno o złoty przepis w tak delikatnej materii jak funkcjonowanie społeczeństwa. Warto też przypomnieć, że to Zrzeszenie przechowuje gdzieś tę ideę ogólnopomorską, czego najlepszym przykładem jest istnienie i działalność naszego oddziału. Często podkreślamy, że ta dominacja Kaszubów w naszej organizacji, jest tylko efektem niechęci wielu Kociewiaków, by zaangażować się w pracę na rzecz szerszej idei, pomorskiej właśnie i bliską współpracę z innymi społecznościami naszego regionu. Niestety, coś jednak jest w tym stwierdzeniu, że zbyt wielu działaczy woli być prezesem organizacji słabej, niż bezfunkcyjnym, a aktywnym członkiem, mocnej. A wystarczy przecież tylko wgłębić się w taki statut i zakres działania ZKP, by odkryć, że jest tam naprawdę wiele miejsca i dla Kociewiaków, i dla Krajniaków, i dla Borowiaków, mieszkańców Żuław czy Powiśla. Tatiana mówiła, że Zrzeszenie jest często postrzegane z zewnątrz jako reprezentacja całego Pomorza. Tu na Kociewiu mamy nawet czasem pretensje, że Kaszubi sobie uzurpują prawo do bycia jedynymi Pomorzanami i zapominają o nas. Tylko, że nikt inny 125


poza nimi tego po prostu nie robi. Nikt prócz ZKP nie ogłasza wszem i wobec: jesteśmy Pomorzanami. Osobiście uważam, że sukces dominacji ZKP na Kaszubach, to nie efekt jakiegoś reglamentowanego monopolu, ale jednak dowód na skuteczność tego typu organizacji. Niektórzy na nas krzywo patrzą, że my, z oddziału w Tczewie, wolimy być aktywnymi członkami silnej struktury, niż tworzyć kolejny klon towarzystwa miłośników własnego powiatu. Po prostu działamy z Kaszubami na rzecz Pomorza. Działamy wspólnie. Kontynuując zaś nieco tę dyskusję, to warto zauważyć, że jak mowa o tożsamości na Kaszubach i na Kociewiu, to jednak mówimy o nieco dwóch różnych rzeczach. Na Kaszubach mamy jednak tożsamość wynikającą z języka, dziedzictwa, pochodzenia. Gdy mówimy o Kociewiu, to jest to jednak w dużej mierze tożsamość wykreowana. To nasze Kociewie powstało bardzo niedawno i to głównie wskutek tego, że naukowcy rozciągnęli nazwę, która funkcjonowała gdzieś pomiędzy Pelplinem i Gniewem, na cały obszar gdzie wyróżniono specyficzna gwarę zwaną dziś kociewską. I to dopiero podchwycili miejscowi działacze, którzy od międzywojnia, od czasów Edmunda Raduńskiego, w sposób przemyślany budują to poczucie, że wszyscy tu jesteśmy Kociewiakami. Nie mniej, to właśnie tłumaczy, tę kaszubską przewagę w tej całej sferze aktywności regionalnej. Kazimierz Smoliński: Chciałbym jeszcze wrócić do tej aktywności. W tym okresie przed 1989 rokiem wiemy, że organizacje wszystkie mogły działać tylko w sposób kontrolowany, a ta aktywność była po prostu ogromnie tłumiona w sposób instytucjonalny. Albo ktoś działał w podziemiu, albo wcale. W związku z tym, że nie każdy jest bohaterem, to w podziemiu i w organizacjach działało niewielu ludzi. Potem 1990 rok spowodował eksplozje organizacji, z tym, że często działo się tak, że ludzie szybko z tej działalności społecznej przechodzili w politykę i z tej płaszczyzny społecznej znikali. Z drugiej strony młodzież, która powinna być bardzo otwarta, niezbyt się tym interesowała. Globalizacja, pogoń za pieniądzem, ten przysłowiowy wyścig szczurów, robienie kariery i nie było już czasu na działalność społeczną. Aktywność rzecz jasna jest, ale dziś dalej jest ograniczana przez czynniki ekonomiczne. Powoli się zbliżamy do tych standardów europejskich. Myślę, że i tu będziemy się zbliżać. I tu jest teraz bezpośrednia wskazówka. Działalność gospodarcza jest ponadregionalna. Ona nie ma granic. Nie tylko Unia Europejska, ale różne czynniki powodują, że praktycznie dziś możemy w sposób nieograniczony działać gospodarczo na całym świecie. Ale z drugiej strony właśnie Unia zaczęła preferować regiony. Duże, często nawet międzypaństwowe regiony. Małe społeczności lokalne czuły się na początku tym wszystkim zagrożone. Teraz jednak widać, 126


że jest ogromne pole do działania dla tych małych organizacji, co było choćby widać na prezentacji działań Parku Krajobrazowego1. Te produkty, które można przerabiać na nalewkę czy wina. Też kowale, rzemieślnicy-artyści. I to jest pole do działań gospodarczych na niwie kulturalnej. Możemy te lokalne, jakieś tam specyfiki wykorzystywać, żeby ludzi zachęcać, by wykorzystywali to w normalnej gospodarce, więc łączymy tu jedno z drugim. Warto zwrócić uwagę na sferę duchową, poezję czy literaturę, choć na literaturze też można zarabiać. Możemy więc też zarabiać na literaturze regionalnej, nie mówiąc już o kowalstwie artystycznym, rękodziele czy odtwarzaniu zawodów zaginionych. To są pieniądze, często już jest nawet rynek, tylko muszą się znaleźć chętni, którzy zechcą na tym zarabiać. To jest właśnie pole do działania dla młodych ludzi. Jeszcze są ci starzy, co pamiętają, bo za chwile oni wszyscy umrą i będziemy mogli to odtwarzać tylko z wykopalisk. Zresztą wykopaliska mogą być też już niedługo w Internecie, a to jest przecież sfera właśnie młodych. Jest to ogromna skarbnica informacji, ale czasem patrzę z przerażeniem, że dla nich jak czegoś nie ma w Internecie, to nie istnieje. Wszystkiego w Internecie nie ma i pewnie nie będzie, na całe szczęście, bo by nam tu powstał jakiś Matrix. Reasumując jest tu ogromne pole do działania dla lokalnych organizacji, które na tym styku małych ojczyzn i biznesu mogą osiągnąć wiele w obu tych sferach. Tatiana Kuśmierska: Chciałabym trochę powiedzieć o marketingu, który może przyciągać ludzi do tej naszej kultury kaszubskiej czy kociewskiej. Wydaje mi się, że jak mowa o młodych, to jest tak, że czasem nie warto od razu mówić, że zapraszamy do stowarzyszenia, które zajmuje się kulturą regionalną. Zwróciłam na to uwagę, kiedy robiliśmy akcję naboru członków do naszego klubu. Jak pisaliśmy na ogłoszeniach, że zapraszamy do Klubu „Pomorania”, gdzie się zajmujemy kulturą pomorską i kaszubską, to przyszły osoby, które bądź już mocno tkwiły w tej działalności, bądź były jakoś rodzinnie związane z byłymi czy obecnymi członkami „Pomoranii” i tak naprawdę to nie przyciągało „świeżej krwi”, ludzi z zewnątrz. W tym roku postawiliśmy na torcie inny schemat, napisaliśmy tylko na plakacie, że w klubie działa już trzecie pokolenie, kilkaset projektów kulturalno-naukowych i mocny pion rekreacyjny, nie oszukujmy się ta sfera zabawowa dla studentów jest przecież bardzo ważna. I nic więcej. Przyjdź, sprawdź, zapraszamy Klub Studencki „Pomorania”. Okazuje się, że w ten sposób przyciągnęliśmy naprawdę więcej osób. Rzecz jasna, były takie osoby, które jak się dowiedziały, że tu jacyś Kaszubi, to podziękowały za współpracę. Byli też studenci, którzy faktycznie się zainteresowali. Czasami więc warto po prostu zainteresować, przyciągnąć, a potem dopiero wdrażać w szczegóły. Zwłaszcza wobec młodych ludzi, którzy do1

Zespołów Parków Nadwiślańskiego i Chełmińskiego.

127


piero szukają i nie mają jeszcze często wykrystalizowanych zainteresowań. Warto na pewno też „być obecnym” w Internecie. Każda akcja, która ma tam odzwierciedlenie, to czysta reklama dla organizacji. Wszystko co robimy, jest umieszczane na naszej stornie przez naszego moderatora. Nasz adres i e-mail jest zawsze w materiałach promocyjnych, plakatach, ulotkach i w ten sposób też nawiązaliśmy kontakt z wieloma wartościowymi ludźmi. Niektórzy na to wszystko reagują pozytywnie, a niektórzy nie, ale jest to pewna naturalna selekcja, tych którzy będą chcieli działać. Jeżeli tych, którzy mają chęć do działania jest trzydzieści procent, to my w naszej konkretnej organizacji, jesteśmy w stanie zmobilizować dziesięć procent, to już przecież będzie dużo. Patrycja Hamerska: Zgadzam się z moją poprzedniczką, również stosujemy takie niekonwencjonalne sposoby. Moim zamiarem było to, by „Mozaika” zajmowała się Kociewiem, ale wiedziałam, że jak to sformułuję wprost i napiszę, że to będzie Kociewskie Koło Naukowe, to pewnie nikt nie przyjdzie. W związku z tym w statucie mamy zajmowanie się ginącymi kulturami. A ludzi, zwłaszcza u nas na kulturoznawstwie, interesuje taka tematyka. Jest to bardzo ciekawe. Zobaczyć jak wygląda wioska indiańska, zobaczyć jak żyją ludzie winnych krajach. Zaczęliśmy stosować taką politykę, by zawsze przynosić jakieś smakołyki, gadżety. Mamy osobny profil mozaikowy na Naszej Klasie. Staramy się jak możemy. I naprawdę do ludzi można dotrzeć trochę w inny sposób. A to jeszcze refleksja. Jeżeli chcemy, by nasz region się rozwijał, to musimy nim zainteresować właśnie młodych ludzi. Tym doświadczonym działaczom, może już nie starczać sił i po prostu potrzebna jest „świeża krew”. Tak przynajmniej mi ostatnio mówiono w Trójmiejskim Klubie Kociewiaków. Jak nie będzie kolejnych działaczy, którzy będą walczyć o tę naszą kulturę i tożsamość, to nikt już nie będzie się interesował regionem. Dlatego trzeba moim zdaniem głównie stawiać na młodzież i ją zachęcać, bo to jest nasza przyszłość. Michał Kargul: Nim oddam głos kolejnej osobie chciałbym tylko dopowiedzieć jedną rzecz. Często ze strony organizacji, ich zarządów, liderów, słychać taki zarzut do własnych członków, że oni tutaj powinni działać, a nie działają, są nieaktywni. W klubach studenckich ten problem występuje z taką dużą wyrazistością, bo tam ta intensywność działań, intensywność zaangażowania jest o wiele większa, a właśnie sięgając do własnych doświadczeń studenckich, to nasuwa mi się taka rzecz. Dany człowiek, w tym momencie ma czas i go poświęca, jest bardzo aktywny, ale za pół roku tego czasu może już po prostu nie mieć. Warto więc, według mnie, zawsze doceniać, gdy mowa o aktywności społecznej, to, że ktoś 128


dziś może poświęcić choć godzinę. Niektórzy może tę godzinę znajdują tylko raz w miesiącu. Jak ktoś jest aktywny i angażuje się choć raz w roku, to także jest to cenne. Dlatego przestrzegałbym, a to się czasem zdarza, przed lekceważeniem, okazywaniem jakichś wyrzutów, wobec osób, które według nas mogłyby się angażować, a jednak tego nie czynią. Rzecz jasna, często to może być proste lenistwo, ale nierzadko po prostu życie toczy się cały czas i przecież ciągle nas zaskakują nowe sytuacje zmieniające nasze harmonogramy, plany i czasem brak po prostu sił na wszystkie zamiary. Dlatego trzeba docenić tych, co jednak są i nawet ci, co przyjdą tylko na jedno spotkanie, to jak w tym dowcipie, doceńmy to, że czegoś szukają. Jak nie znaleźli tego u nas, to nie znaczy, że mamy się na nich obrażać. Co więcej warto utrzymywać z nimi kontakt, choćby towarzyski, bo może wypłyną w takiej dziedzinie czy organizacji, która może być atrakcyjna jako partner dla nas. Antoni Barganowski (Towarzystwo Miłośników Ziemi Kwidzyńskiej): W imieniu Towarzystwa Miłośników Ziemi Kwidzyńskiej po pierwsze dziękuję za zaproszenie. Akurat dotarłem w trakcie prezentacji poświęconej menonitom i chciałbym zwrócić Państwa uwagę, że była ona poświęcona menonitom, po lewej stronie Wisły, a u nas także mieszkali. Moi szanowni przedmówcy mówili na temat aktywności społecznej, problemu ile osób działa w tych naszych organizacjach i jak przyciągać chętnych i jak to u Państwa wygląda. Wszyscy przedmówcy stosowali taką gradację: przede wszystkim Kaszuby, później Kociewie, które jest terenem nieco młodszym i nieco sztucznie stworzonym. To, co my mamy mówić po tamtej stronie Wisły? Jesteśmy z Powiśla, ten termin został wprowadzony dopiero w XX wieku. Jakieś osiemdziesiąt czy już nawet dziewięćdziesiąt lat temu, przy okazji plebiscytu po I wojnie światowej, który miał rozstrzygnąć o przynależności tych ziem. Kwidzyn i większość naszego obecnego powiatu nigdy nie należała do Polski. Były to tereny zgermanizowane, choć ludzi o nazwiskach polskich było bardzo wielu, nawet do 40% czy 50% na początku XX wieku. Jednak świadomość narodowa była bardzo niska. Jeżeli chodzi o północną część terenu określanego jako Powiśle, ziemię sztumską, tam ta polskość była bardziej żywa i aktywna. W Sztumie wtedy za Polską głosowało oficjalnie 27%, a u nas tylko 4,2%, a w całym powiślańskim okręgu plebiscytowym głosowało 7,3% za Polską. Takie są nasze korzenie. Dlatego my musimy tę naszą tożsamość, po 1945 i roku masowej wymianie ludności, a faktycznie dopiero teraz tworzyć od nowa. W dobie globalizacji, która oznacza, taką pewna uniwersalizację postaw, wartości, sposobów zachowania, mamy przecież tu globalizację gospodarczą, kulturową, komunikacyjną, polityczna, mamy jednocześnie u nas do czynienia, po 1989 i 1990 roku pewien renesans regionalizmu. Pan Smoliński mówił tutaj, że 129


pewne organizacje, mogły rozwinąć szerzej skrzydła dopiero po tych zmianach ustrojowych, które zaszły w Polsce. Towarzystwo Miłośników Ziemi Kwidzyńskiej, podobnie jak Towarzystwo Miłośników Ziemi Tczewskiej, powstało w 1970 roku i już ma prawie czterdzieści lat, ale było w pewnym stopniu odgórnie koncesjonowane, a członkami w dużym stopniu byli urzędnicy gminy ze sfery kultury, oświaty i tak dalej. Nasze Towarzystwo zostało reaktywowane dopiero w 1999 roku i teraz na nowo chcemy pewne rzeczy robić. Mamy pewnego rodzaju lukę pokoleniową, która jest do zapełnienia. Tutaj Państwo macie o tyle lepiej, że macie bliżej do Gdańska i to zaplecze intelektualne, w postaci studentów, jest łatwiejsze do ściągnięcia. U nas natomiast do Gdańska jest sto kilometrów i tyle samo jest do Torunia, niektórzy studiują też w Olsztynie, ale to już jest w województwie warmińsko-mazurskim. Większość jednak trafia do Trójmiasta. Sam kończyłem Uniwersytet Gdański, ale dosyć dawno. Państwo mówiliście wcześniej, że do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć. Trzydzieści lat temu, mimo że żyli ludzie, którzy pamiętali dawne czasy, gdy mogłem zdobyć więcej pamiątek czy dokumentów, nie byłem tym zainteresowany, choć byłem historykiem. Wtedy mnie pociągała bardziej jakaś ogólna historia. Dopiero od dziesięciu lat fascynuje mnie i wciąga ta regionalistyka. Być może nam się jeszcze mniej udaje niż Państwu, o czym myślę, jak widzę te młode panie, działające w organizacjach studenckich. Z punktu widzenia Trójmiasta, te tereny, które zostały za Wisłą przyłączone do województwa pomorskiego, a przedtem były w elbląskim, są traktowane jako tak zwane Zawiśle, co niektórzy odbierają jako takie lekceważenie i czasem zapomnienie. Dużo zależy od działalności regionalnej, ale też od władz samorządowych i tu mam na myśli zwłaszcza finansowanie, które jest bardzo ważne. Jestem radnym powiatowym, od trzech kadencji i nie narzekamy na nasze władze, zwłaszcza miejskie. Jest zrozumienie ze strony burmistrza i jego ekipy, jak i samorządowców w poszczególnych gminach, dla potrzeb regionu i regionalizmu i wydatków z tym związanych, poszukiwań, na wydawanie różnych opracowań czy monografii, ale z drugiej strony mimo to hamuje nas trochę ta kwestia finansowa. Samorządy nie mają na to za dużo także. Bardzo ważne jest jednak ułożenie sobie dobrej współpracy z władzami samorządowymi. Wydajemy Zeszyty Kwidzyńskie, wyszło jedenaście numerów w latach 20002003 i jeden numer wspólny z Towarzystwem Miłośników Ziemi Sztumskiej, w którym bardzo aktywnie działa emerytowany, od niedawna, historyk Andrzej Lubiński. Teraz chcemy je po prawie pięciu latach wznowić. Wydaliśmy wspólnie ze Sztumem ten jeden numer, przy okazji Roku Powiśla, który Sejmik Wojewódzki ogłosił w roku ubiegłym. Wydaliśmy Przewodnik po Powiślu. Powiat kwidzyński, w którym dokładnie opisaliśmy i historię i dzisiejszą specyfikę tego regionu. Natomiast ciągle szukamy współpracy z innymi organizacjami regionalnymi i mam 130


nadzieję jak powstanie ten słynny most przez Wisłę na wysokości Kwidzyna i Gniewu, to może nasza współpraca będzie częstsza. Tak to jedyne nasze połączenie z Kociewiem albo przez most w Grudziądzu, albo przez Malbork i Tczew, ewentualnie promami, ale to czasem trwa i z dwie-trzy godziny. Nie chcę, by to był głos jakiegoś żalu, ale obiektywnie trzeba stwierdzić, że nam na Powiślu trudniej budować tę naszą tożsamość lokalną, bo tu po tej stornie Wisły dominuje jednak ludność zasiedziała, a u nas większość to osoby napływowe z różnych stron z południowej Polski, z kresów, zza Buga. Stąd tożsamość trudniej jest budować, nie mniej jest jednak kilka organizacji, które starają się to z mniejszym, lub większym powodzeniem robić i miejmy nadzieje, że to będzie coraz lepiej kontynuowane. Jest przecież obecnie zapotrzebowanie w tych realiach zjednoczonej Europy, by znaleźć coś, co różni nasz region od sąsiadów. Wydarzenia, historia, zabytki czy też walory przyrodnicze, które są specyficzne dla nas i które należy promować i wykorzystywać w różnych sferach nie tylko w turystyce. Dzięki temu można budować tę lokalną tożsamość i przywiązanie do regionu. Krzysztof Korda (Oddział Kociewski ZKP w Tczewie): Powinniśmy pamiętać, że globalizacja postępuje w większym lub mniejszym zakresie już od XIX wieku. Wtedy padły bariery komunikacyjne pojawiła się przecież kolej, a potem inne środki transportu. Warto tu przytoczyć dwa tytuły: w 1905 roku ukazała się książka Konstantego Kościńskiego Kaszuby giną. Kilkanaście lat wcześniej w 1893 roku Stefan Ramułt z Polskiej Akademii Umiejętności w swoim Słowniku języka pomorskiego, czyli kaszubskiego napisał, że Kaszubi już praktycznie wyginęli, bo wypiera ich grupa Kociewiaków. Minęło sto piętnaście lat, a językiem kaszubskim posługuje się oficjalnie przynajmniej pięćdziesiąt tysięcy ludzi, według Spisu Powszechnego, a pewnie ciągle go zna od stu do trzystu tysięcy. Gwarę kociewską można jeszcze usłyszeć w pociągu do Smętowa, w Osieku i w wielu innych miejscach. Jednak dzisiaj, to my powinniśmy napisać książkę Kociewie ginie czy Gwara kociewska ginie. W czasie stu kilkunastu lat regionalizm kaszubski podnosi się cały czas z kryzysu. Tu ujawnia się właśnie przewaga niektórych organizacji. Jest wiele takich w Polsce, które współpracują z grupami studenckimi, a potem absolwenci tych uczelni wracają do domu i od razu się włączają w działalność takich stowarzyszeń. Takim przykładem jest Klub Studencki „Pomorania”, który założył w ramach Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego Lech Bądkowski w 1962 roku. Ówczesne Zrzeszenie Kaszubskie istniało dopiero sześć lat, a już odczuło potrzebę założenia struktury młodzieżowej, która choć związana z Zrzeszeniem, działa głownie formalnie na uczelniach. Często osoby, odnoszące się z rezerwą bądź nawet całkowicie wrogie samemu Zrzeszeniu, bo byli tacy za moich czasów, potrafiły się jednak zaanga131


żować w działalność „Pomoranii”, jako właśnie klubu studenckiego. Włączyły się dzięki temu w ten ruch regionalny i potem to procentowało dalej. Sam Klub organizował jeszcze wiele imprez i konkursów dla uczniów szkół średnich i w ten sposób, sam zdobywał późniejszych członków, angażujących się w ruch regionalny. Jeszcze odnośnie historii początków XX wieku. Powiedziane tu zostało, że teraz działa wiele osób, które są jednocześnie aktywne w różnych organizacjach. Tak było zawsze. Słynny Józef Czyżewski, drukarz i wydawca Gazety Gdańskiej, wielce zasłużony dla całego Pomorza, działał chyba we wszystkich organizacjach w jakich to było możliwe. Jak się pojawiał, to organizacja aktywnie działała, jak znikał, to zamierała. I to były organizacje począwszy na północy od Pucka, aż po Toruń. Tak samo Bernard Chrzanowski, słynny senator z Poznania, który był siłą napędową regionalizmu tak wielkopolskiego, jak i pomorskiego. Z Poznania jeździł po całym zaborze pruskim i moderował tą działalność. Było też, tak jak dzisiaj, że wiele organizacji niby funkcjonuje, ale owoców ich działań jakoś nie widać. Co do współpracy z samorządami, to tu też bywa różnie. W tym roku Rada Miejska w Tczewie przyjęła plan współpracy z organizacjami pożytku publicznego. Niestety, do tej pory projektu z zakresu kultury, taki jak ten, ze strony samorządu miasta oceniali nauczyciele WF-u. Oni byli miejskimi ekspertami czy może rozdzielali pieniądze na kulturę z tą intencją, że jako bezstronni nie powinni kierować się własnymi interesami. Było to jednak wypaczenie, bo często nie mieli pojęcia, o czym tak naprawdę decydują, brakowało też zrozumienia właśnie dla ruchu regionalnego. Gdy zaczynałem działalność w Tczewie przed kilku laty, to na imprezę podobną do tej, miasto było gotowe przyznać góra pięćset złotych. Każdy, kto organizuje tego typu przedsięwzięcia ma świadomość, że to starczy co najwyżej na znaczki, zaproszenia i materiały biurowe, a na rzeczywiste potrzeby służące meritum projektu, to jest po prostu za mało. Liczę, że teraz będzie ciągle lepiej, lecz te zmiany nie doszłyby do skutku, gdyby nie lobbing tczewskich organizacji. W radzie miasta jest na szczęście obecnie wielu przedstawicieli różnych organizacji i świetnie wiedzą, jakie są potrzeby, choć są też tacy, co o tym nie mają kompletnie pojęcia. Choć tak chyba zawsze będzie. Wracając zaś do globalizacji, to często ze strony regionalistów słyszy się, że nie, te nowoczesne techniki wiele nie pomogą w zachowaniu tradycji. Sama globalizacja, zaś jest dla regionalizmu niby śmiertelną trucizną Jednak spójrzmy na świat. Antyglobaliści, ci, którzy jeżdżą po całym świecie i protestują, organizują się, zbierają i utrzymują kontakt, właśnie tylko dzięki zdobyczom tej globalizacji. Internet i telefony komórkowe są głównym fundamentem ich działań. Dlatego dla nas Internet, strony internetowe to także podstawa wszelkich działań. Odbiorcami przekazów przez to medium są przecież ludzie w każdym wieku. Robiliśmy 132


kiedyś w Tczewie badanie, jak wygląda wśród mieszkańców korzystanie z Internetu, to nawet wśród osób w wieku siedemdziesięciu-osiemdziesięciu lat, kilkadziesiąt procent z niego korzysta. „Nie siedzą w nim cały czas”, ale raz na jakiś czas przez godzinę, czasem z pomocą wnuków, ale jednak mają dostęp i z niego korzystają. Największy odsetek użytkowników był rzecz jasna wśród młodzieży i dwudziesto-trzydziestolatków, a starsze roczniki korzystają z niego znacząco mniej, ale jest to najskuteczniejsze chyba obecnie medium. Informacje podane w Internecie powinny być także przedstawiane w sposób atrakcyjny, w tym gąszczu ofert i ogłoszeń także należy się dobrze sprzedać. Jak reaktywowaliśmy w 2004 roku oddział Zrzeszenia w Tczewie, to jeszcze formalnie nie działaliśmy, a już mieliśmy stronę internetową. A do tej pory są tu takie, których w Internecie po prostu nie ma. Wydawało się, że odzewu wielkiego początkowo nie było, ale z biegiem czasu okazuje się, że media, prasa lokalna wykorzystuje zamieszczane tam informacje dla swoich potrzeb i w jakiś sposób to szło dalej do ludzi. I tak powoli na dobre zakorzeniliśmy się w świadomości mieszkańców, że coś regionalnego funkcjonuje aktywnie w naszym mieście. Naszym celem powinno być dążenie do tego, by wychowywać młodzież w duchu regionalnym, a więc edukacja regionalna w szkołach, wydawnictwa, multimedia itd. Choć o tym się mówi od dobrych dwudziestu lat, to niestety brak większego oddźwięku. Obecnie jest nowe wyzwanie: ma powstać metropolia trójmiejska. Wydaje się, że będzie sięgać do Tczewa, na pewno dzięki kolei i drogom, połączenie z Gdańskiem mamy wyśmienite. Ma do nas dotrzeć kolej metropolitarna i Tczew będzie częścią tej metropolii, ale zwróćcie uwagę na to, że na Tczewie będzie się to kończyć. Miasto będzie coraz bardziej związane z Gdańskiem, a coraz słabiej ze Starogardem Gdańskim, Świeciem z resztą Kociewia. To niesie groźbę oderwania nas od tego regionu. Kontakty, naturalne linie komunikacyjne, a więc nauka, praca, rozrywka, będą nas spychać czy też przyciągać na północ, odcinając tym samym od Starogardu Gdańskiego czy Gniewu. Już dziś jest tak, że wielu ma pracę w Gdańsku i choć mieszka w Tczewie, to bardziej czuje się mieszkańcami metropolii niż Kociewia. To są potencjalne zagrożenia, które rodzą pytanie: Czy metropolia może zaszkodzić ruchowi regionalnemu, czy może jednak nie? Uważam, że nie należy tylko straszyć, bo wszystko można wykorzystać do swoich celów. Tylko trzeba to umieć. Tadeusz Wrycza (Stowarzyszenie Dorzecza „Dolnej Wisły): Proszę Państwa. Po pierwsze prosiłbym o wytłumaczenie, co to znaczy NGO, które pojawiło się na zaproszeniu na to spotkanie. Jest na nim napisane, że w tej debacie uczestniczą przedstawiciele pomorskich NGO. Chciałbym więc później, by ktoś mi tę sprawę wyjaśnił. Jeżeli, jak się domyślam, oznacza to organizacje pozarządowe, to ja wolałbym o tej globalizacji specjalnie nie mówić. Mam przed 133


sobą materiały z III Kongresu Kociewskiego i referat pana profesora Kazimierza Denka Walory turystyczne Kociewia, szansą rozwoju w Europie regionów. I pisze on tak: Problematyka zainteresowań III Kongresu Kociewskiego ma wymiar lokalny, regionalny, ogólnopolski, europejski i globalny. Postawienie któregoś z nich na uboczu, lub zbytnie preferowanie stanowi zarzewie takich niebezpieczeństw jak: zamknięcie, separatyzm, zaściankowość, centryzm, totalitaryzm. I dalej pisał on tak: Do roli troskliwych gospodarzy kultury, edukacji i turystyki coraz bardziej zmierzają samorządy. Na poziomi gmin, powiatów i województw, spoczywa odpowiedzialność kształtowania małych ojczyzn i za ich dziedzictwo narodowe, gospodarkę, kulturę, edukację, ekologie, zdrowie, sport, krajoznawstwo i turystykę. Proszę Państwa zostawmy tę globalizację na uboczu. Tak w wymiarze globalnym, jak i w wymiarze europejskim, a na temat rozwiązań społeczno-gospodarczych czy raczej gospodarczo-społecznych krain i regionów województwa pomorskiego, Kociewia, Powiśla i Żuław rozmawiajmy i zadajmy sobie zasadnicze pytanie: Czy w dobie tej globalizacji potrafimy ze sobą współpracować? Czy potrafimy się integrować? Tu mam kolejny dokument: Strategia rozwoju województwa pomorskiego zatwierdzoną na lata 2007-2013. Dziś sporo tu mówiono na temat wody i Wisły, a między innymi z tych wszystkich warsztatów, które były, na podstawie których ta strategia powstała i została zatwierdzona, rodzi się pytanie: Co tu ostatecznie piszą o Kociewiakach, powiecie tczewskim, powiecie starogardzkim i okolicach? Między innymi: nie wykorzystano turystycznie wielu walorów np rzek, jezior, zabytków. Niedostateczne wykorzystanie szlaków wodnych. Proszę Państwa z obowiązku, choć może niektórzy powiedzą, że mieszam, pozwólcie, że odczytam jeszcze, co dziś już, podczas naszego wspólnego spotkania kilkukrotnie podkreślałem. Był taki minister środowiska, nazywał się Antoni Tokarczuk, który w temacie rozwoju kraju napisał: Ekolodzy nazywają Wisłę największym rzecznym skansenem Europy, ale nie jest to skansen dzikiej, naturalnej rzeki, a skansen niegospodarności, niekonsekwencji i straconych szans. Proszę Państwa, nas tu jest mało. Zawszę żałuję, że jest nas tak mało i za dużo chcemy od razu załatwić. Zostawmy tą globalizacje tym, którzy się tym zajmują. Niektóre elementy globalizacji, zostały już wprowadzone bez naszej zgody czy wiedzy. Natomiast nie wyobrażam sobie, by globalizacja miała w jakiś sposób wpływ na kulturę Powiślan, Kociewiaków czy Kaszubów. Czego w tym wszystkim brak? Jakiejś współpracy chyba. Udało się, proszę Państwa Stowarzyszeniu Dorzecza Wisły i kilku kolegom tu obecnym pewną współpracę nawiązać. O ile chodzi o moją taką osobistą opinię w stosunku do niektórych samorządów, które powinny przodować w realizacji tych wszystkich strategii, to zauważyłem, że pewne sprawy się ignoruje. Nie wiem dlaczego. Jestem przekonany, jeszcze raz to powtarzam, że niestety to, że drogi wodne, rzeki polskie są w rękach ministra środowiska, skutkuje tylko i wyłącznie ujemnymi zjawiskami i stworzyło bardzo 134


wyraźne zagrożenie powodziowe. Rzek nie regulowało się przecież dla żeglugi, lecz głównie dla ochrony mienia i ludzi. O ile tu nie nastąpi zmiana, to w ramach globalizacji na ekologię będą przeznaczać miliony, lecz na rozwój gospodarczy Wisły i innych rzek, nie dadzą ani grosza. Nie dość, że Natura 2000 została zrobiona wbrew obowiązującemu prawu o ochronie przyrody, to jak w innych krajach chroni ona 4% obszaru, a u nas aż 11%. Czyli jak tego się dostawi dyrektywę siedliskową, to będzie 20%. Wtedy, tak plastycznie mówiąc, co piąty kilometr będzie pod ochroną. Robimy wszystko w tej infrastrukturze lądowej i bardzo dobrze, ale Wisła, jak była „pustą wstęgą” na mapie Polski, tak jest. Spróbujcie państwo uzyskać pomoc i wsparcie z Unii Europejskiej na rozwój żeglugi śródlądowej w Polsce albo rozwój dróg wodnych. Chce się z Polski zrobić jeden wielki skansen! Może tu podchodzę zbyt emocjonalnie, ale sprawa jest naprawdę ważna. Kazimierz Smoliński: Pan tu trochę myli działalność, państwa, samorządów i właśnie NGO, czyli organizacji pozarządowych. To powszechnie przyjęty skrót angielskiej ich nazwy. Właśnie nie rządowe, lecz pozarządowe. Co do globalizacji, to nie jest tak, że my się nią bezpośrednio tu zajmujemy, lecz chcemy się zastanowić, jaki ma ona wpływ na nas i naszą działalność. Ona stwarza rzecz jasna pewne zagrożenia, ale i korzyści. Są nimi, choćby tu wspominane środki europejskie czy też uwolnione, dzięki nim, środki krajowe, które są przeznaczane na naszą działalność. W organizacjach pozarządowych można realizować nie tylko swoje osobiste hobby, ale też zadania państwa. Państwo bowiem zleca swoje zadania właśnie organizacjom. Trzeba tylko dobrze poszukać odpowiedniego funduszu, priorytetu czy finansowania. Pytanie: np. Czy w tej sprawie, którą Pan poruszał, taki fundusz jest? Obawiam się, że nie z prostej przyczyny. Wisła nie jest dziś bowiem arterią komunikacyjną, lecz ciekiem wodnym. Dawno już przestała pełnić funkcję drogi. Dlatego w infrastrukturze już nie funkcjonuje, lecz w ministerstwie środowiska. Może to było przemyślane działanie, może popełniono błąd na początku lat dziewięćdziesiątych… Chciałbym wrócić do tego, co mówił kolega z Kwidzyna. Żalimy się jako Kociewiacy, że się nie potrafimy ze swoim regionalizmem wobec Kaszubów. Myślę, że wam na Powiślu jest jeszcze trudniej, na Żuławach jeszcze trudniej, a co mamy powiedzieć o środkowym Pomorzu? O Miastku, Człuchowie? Dla nas się tam świat kończy, a oni przecież tak samo żyją jak my. Tam ten regionalizm pewnie jeszcze trudniej funkcjonuje niż u nas. To jest według mnie zadanie dla samorządu wojewódzkiego, który ma tworzyć zrównoważony rozwój, nie tylko w zakresie infrastruktury, ale też w sferze społecznej, a o tym się zapomina. A to przecież jest najważniejsze. Poczucie wykluczenia spoza tego naszego starego 135


województwa gdańskiego będzie się pogłębiać. Tak jak globalizacja spowodowała, że wykluczenie na świecie jest większe. Jak tysiąc lat temu różnica między najbogatszymi a najbiedniejszymi była, powiedzmy z siedemnaście razy, to dziś jest pewnie z trzydzieści razy, w dochodzie narodowym na głowę mieszkańca. Mówimy dużo o zrównoważonym rozwoju na świecie, a dzieje się odwrotnie. W Polsce może będzie lepiej. Jak patrzymy na te działania dotyczące wzmacniania tej naszej ściany wschodniej, to chyba powoli się to udaje. Miejmy nadzieję, że tak samo będzie w naszym województwie. Dzięki przemyślanym działaniom może się ono zintegrować, a poczucie regionalizmu pomorskiego będzie w skali kraju funkcjonowało. Tylko ta pomorskość… Teoretycznie obejmuje obszar od Torunia do Szczecina. Wszędzie nieco inna. I teraz pytanie, która? Kujawska? Nasza, niby ta prawdziwa? Czy ta zachodnia pomorskość? Możemy powiedzieć, że tylko jesteśmy „te Pomorzaki prawdziwe”, a reszta to są takie gorsze… To jest przyczynek do szerszej dyskusji, na pewno na te wszystkie problemy, o których pan mówił, nie znajdziemy lekarstwa. Na pewno jest jednak łatwiej robić coś teraz, niż dwadzieścia lat temu. To nie ulega najmniejszej wątpliwości. Wtedy jak się nie dostało zgody od ówczesnego naczelnika, prezydenta, to nie było. Teraz ja się nikogo nie muszę pytać. Mogę dostać środki z funduszu norweskiego, brukselskiego, amerykańskiego i nikogo o nic się pytać. Choć w pierwszej kolejności powinno to być zadanie samorządu, by wspomagać organizacje. Tadeusz Wrycza: W tych kwestiach, o których mówiłem, to wszędzie na świecie odpowiada za to państwo, które ma do tego odpowiednie narzędzia, które naturalnie mogą być różne. Problemem związanym z obecnym stanem systemu przeciwpowodziowego Wisły, jest to, że w województwie pomorskim dziś mamy takie zagrożenie, jakby zlikwidowano straż pożarną., bo się nic poważnego przez ostatnie dziesięć lat nie spaliło… Do dziś w ustawie to jest, że państwo aktywnie odpowiada za stan ochrony przeciwpowodziowej. Ten sam minister środowiska, który odpowiada za bezpieczeństwo od powodzi, za należyte utrzymanie cieków wodnych, bo tak w prawie wodnym stoi, w 2001 roku zlikwidował ostatni zakład budżetowy budownictwa wodnego w Puławach. A flotylla lodołamaczy dogorywa… Przekop Wisły zaś może tylko wtedy dobrze funkcjonować przy schodzeniu lodów, gdy udrażniają go lodołamacze. A nam się po paru ciepłych zimach wydaje, że Wisła już nie zamarznie? Niestety, takie wołanie na głuszy w tej sprawie, pokazuje, że jak państwo nie chce, to nie słucha żadnych głosów społecznych. Patrycja Hamerska: Nawiązując do tego, co powiedział pan prezes z Powiśla. Słuchałam bardzo uważnie, co pan mówił, że Kociewie jest od was silniejsze, a Kaszubi dominują 136


na Pomorzu. Zgadzam się z tym, lecz dzisiaj o tym decydują przede wszystkim mieszkańcy danego obszaru i dlatego trzeba po prostu działać. Nasze koło naukowe, jak już wcześniej mówiłam, zajmuje się ogólnie tymi tradycyjnymi kulturami na Pomorzu, nie tylko Kociewiem. Chcemy zorganizować festiwal kultur Pomorza i podczas niego chcemy promować i zapoznać studentów z czterema regionami: Kaszuby, Kociewie, Powiśle i Żuławy. Jak będziecie Państwo zainteresowani, mieli własne ciekawe pomysły, skontaktować nas z ludźmi, którzy będą chcieli się w to zaangażować ze strony Powiśla, to bardzo bym prosiła o przyłączenie się i współpracę. Wszystko zależy przecież od mieszkańców. Jeśli ci są zdeterminowani, chcą coś zrobić, to nie ma przeciwwskazań i można wiele osiągnąć. Kolejny temat to globalizacja. Była tu mowa o jej negatywnych aspektach. Jest przecież też mnóstwo pozytywów. Choćby wymiana informacji, uproszczenie kontaktów międzyludzkich przez Internet, mimo odległości, możliwość szerokiej promocji. Globalizacja, sama w sobie nie jest złem. Trzeba po prostu umiejętnie wykorzystać ten proces i towarzyszące mu zjawiska. Jak będziemy potrafili to zrobić, to jest duża szansa, że nasze regiony nie będą tylko bogatsze, ale też lepiej znane, bardziej wyraziste i mieszkańcy będą się z nimi silniej utożsamiać. Nie należy narzekać, tylko trzeba umiejętnie to zorganizować. Co do kwestii współpracy. Mówimy Kaszuby to, Kociewie tamto, Powiśle jeszcze coś. Nie mówimy o jakiś odległych, nie mających nic wspólnego ze sobą regionach. Razem tworzymy jedno Pomorze. I razem o nie powinniśmy dbać. Nie powinniśmy promować tylko siebie i dbać o swój najbardziej lokalny interes, ale powinniśmy dbać, by to nasze wspólne Pomorze nabrało jak najlepszego kształtu. By się dzięki nam wszystkim rozwijało. Nie możemy się tylko dąsać czy nawet kłócić i rywalizować, lecz przede wszystkim razem współpracować. Dobrym przykładem może być to, co robi teraz „Mozaika” z „Pomoranią”. Nie ma co się obrażać na Kaszubów, że oni się lepiej rozwijają, a też nie wszystko co nie robią mi się podoba, nie dlatego, że jestem Kociewiaczką, ale dlatego, że się nie sprawdza. Nie mniej są sfery, gdzie powinniśmy brać przykład od nich. „Pomorania” na przykład robi warsztaty regionalne dla młodzieży „Remusowa kara”. Też wzięliśmy w nich udział, bardzo nam się podobało i teraz złożyliśmy podanie do pana rektora, pana senatora, niedługo do pana posła i już mamy środki, by zrobić coś takiego na Kociewiu. Brakuje nam tylko jeszcze trzech tysięcy, ale je na pewno zdobędziemy. Zrobimy kociewskie warsztaty, gdzie będziemy zapoznawać młodzież z naszą tożsamością regionalną. Dlatego warto brać przykład i warto współpracować i nawiązywać z nimi bliższą znajomość. Nie ma co się bać fantastycznych wizji, że Kaszuby zagarną Kociewie, Powiśle i powstania jakaś wielka Rzeczpospolita Kaszubska. Zaufanie i współpraca wszystkim nam wyjdzie na dobre. Chcę reprezentować opcje regionalizmu otwartego: jestem Kociewiaczką, ale także Pomorzanką i inne regiony Pomorza też są mi bliskie. 137


Ludziom czasem trzeba pomóc, zachęcić ich, pochwalić, nawet jak nie robą jeszcze czegoś dobrze. Mam koleżankę z Żuław, która mi na początku mówiła: tylko to twoje Kociewie i Kociewie, to zachęcałam ją: zrób coś o Żuławach, ja się na tym nie znam, ale chętnie pomogę jak zaczniesz organizować. Podjęła się tego, zorganizowała imprezę, która jak na pierwszy raz cieszyła się niezłym zainteresowaniem, a kosztowało to tylko trzysta złotych. Została zachęcona, otrzymała pomoc i przyniosło to wymierne efekty. Dlatego proszę pamiętać o młodych ludziach i dawać im szansę. Mamy tu już naklejki z naszym gryfem kociewskim, nawet tutaj mam takie specjalne kolczyki, bo uważam, że do młodych mogą przemawiać właśnie takie gadżety związane z regionem. One budują także tą tożsamość, powodują, że obcujemy z tymi symbolami regionu na co dzień. U młodych ludzi takie rzeczy cieszą się olbrzymim powodzeniem. Samorządy maja sporo zadań i kompetencji w tej sferze kultury i im powinno zależeć na promocji i tożsamości lokalnej, i na pewno są pieniądze na takie działania. Wspierajmy się wzajemnymi doświadczeniami, a przede wszystkim wydobądźmy z siebie chęci do działania. Tatiana Kuśmierska: Także się cieszę, że mogliśmy nawiązać bliską współpracę z kołem „Mozaika”. Kaszubi, Kociewiacy to nie jacyś wrogowie, ale bliscy sąsiedzi. Jeżeli mówimy o tej sile kultury na Kaszubach, to miejmy świadomość, że nie każdy Kaszub w tej ludowej kulturze głęboko tkwi. Dla wielu z nas to także jest jakiś folklor, historia, nie budząca zawsze samych miłych skojarzeń i co ważniejsze, nie zachęcająca do zaangażowania. Dlatego tak istotne jest to dotarcie do młodych i przemawianie ich językiem. Śpiewam też w zespole rockowym, który wykonuje piosenki z kaszubskimi tekstami i tak tworzymy współczesną kulturę kaszubską. Sama nazwa też jest ciekawa, bo jest to kaszubskie słowo „rozumiesz”, ale zapisane z angielska: „The Rozmish”. Jak robimy koncerty, to ludzie czasem nie mają pojęcia, że przychodzą na jakiś kaszubski zespół, ot jakiś rock. I zostają, bo choć jest rock kaszubski, to jak jest dobra muzyka, to im się podoba. Wiem, że był taki projekt, gdzie nagrano płytę z kociewskim regge. Dlatego szansą jest pokazywanie tej kultury dla młodych, współczesnej. Także jej kreowanie i tworzenie. Byłam pod wrażeniem plakatów „Mozaiki” która swoją imprezę zatytułowała: Miłość po kociewski, czyli o ruchankach naukowo. Przyszło sporo osób, które by w życiu tam nie dotarły, jakby ktoś to reklamował tradycyjnie: folklor kociewski czy tradycje kociewskie. Muszę powiedzieć jeszcze jedną rzecz do pana prezesa z Towarzystwa Miłośników Ziemi Kwidzyńskiej. W „Pomoranii” choć dominują u nas Kaszubi, jak sama nazwa wskazuje zainteresowani jesteśmy całym Pomorzem, są u nas Kociewiacy, byli nawet prezesami. To, że Kaszubom najbliżej do Gdańska i w klubie 138


ich najwięcej, to jeszcze o niczym nie świadczy. My nawet nie okazjonalnie, ale na stałe zapraszamy ludzi z Powiśla, bo w „Pomoranii” znajdą oni możliwości i wsparcie dla wszelkich działań na rzecz swojego regionu. Zatem jak macie państwo jakichś znajomych studentów z Gdańska, to zapraszamy do Klubu „Pomorania” na Straganiarską. Jak macie takowych w Toruniu, to też zapraszamy, bo od zeszłego roku działa tam prężenie przy UMK nasza filia. Jesteśmy też jak najbardziej otwarci na współpracę z tamtejszymi organizacjami. Leopold Kulikowski (Stowarzyszenie Rozwoju Ziemi Tczewskiej „Gryf”): Chciałbym zwrócić uwagę, na jedną, wydaje mi się podstawową rzecz. Na rolę samorządów lokalnych w kreowaniu takich właśnie postaw zainteresowania organizacjami pozarządowymi. Bogu dziękować i władzom samorządowym za to, że możemy dzisiaj tutaj w Centrum Wystawienniczo-Regionalnym siedzieć, że pani dyrektor Alicja Gajewska, nas tutaj gości. I bardzo cenne jest to, że są ludzie, którzy chcą się angażować, uczestniczą w tej dyskusji, ale zwracam uwagę na taką sprawę: zaproszenie poszło do wielu instytucji i wielu urzędników różnego szczebla. Teraz proszę zwrócić uwagę na jeden fakt: kto się tutaj pojawił? Osoby, które z racji zajmowanych stanowisk powinny tutaj być, nie pojawiły się. Od nich powinno się wymagać obecności. Jeżeli zwierzchnicy władzy samorządowej nie będą sobie zdawali sprawy z tego, jak bardzo potrzebne w sprawnym rządzeniu są organizacje pozarządowe, jak bardzo wymagają pielęgnacji i stymulowania do aktywności, to te nasze wysiłki, też, kiedyś nam się znudzą: „a co się tutaj będę szarpał, zajmę się czymś innym”. Powinniśmy od nich tego wymagać. Michał Kargul: Dziękuję panie Leopoldzie. Zbliżamy się już do końca naszej dyskusji, mam tylko jeszcze jedną uwagę, a propos samorządu. Jak jest jakieś ścięcie z władzą samorządową, jakaś dyskusja czy irytacja na to, że zachowuje się jak typowa władza, to mi się zaraz przypomina takie pytanie ze studiów, z konstytucji: Co to jest samorząd? Samorządem, w myśl naszej konstytucji są wszyscy mieszkańcy, cała społeczność, danej gminy, powiatu, województwa. Jak mówimy tu o relacjach z władzą, urzędnikami samorządowymi, to o ile taki prezydent, poseł czy senator ma tak naprawdę mandat od całego narodu, reprezentuje państwo i z tego tytułu budzi respekt i szacunek, to jednak na szczeblu samorządu, zwłaszcza gminnego, wszelką władze sprawują ludzie bezpośrednio przez nas wybrani i tylko dla nas. Żaden urzędnik nie robi nam łaski, że wykonuje swoją pracę. Nie dość tego, warto mieć świadomość, że to my jesteśmy jego pracodawcą, nie jakiś wójt, prezydent czy dyrektor. W naszych rękach spoczywa, co cztery lata, konkretna decyzja czy ma pracować dalej, czy go zwolnić. Co mniej przenikliwi, 139


a bardziej leniwi, urzędnicy samorządowi, niestety często o tym zapominają. Nie mówiąc już o samej wybranej przez nas władzy. To nie jest tak, że władza robi jakąś łaskę organizacjom, pozwalając im działać, że przeznacza na nie jakieś pieniądze, że gości ich w jakiś lokalach. To jest wola mieszkańców: jak chcą coś robić, zwłaszcza na rzecz lokalnej społeczności, to władza ma obowiązek im nie tylko to umożliwić, ale pomóc w miarę swoich możliwości. Jak tego nie robi, to jest po prostu władzą złą. Rozmowa władzy samorządowej z organizacjami pozarządowymi, to nie prośby petenta, ale rozmowy partnerów. Czasem wręcz to powinno zresztą wyglądać jak dyspozycje wydawane przez pracodawcę samodzielnemu pracownikowi. To władza jest naszym pracownikiem, a nie my jej petentem. Kazimierz Smoliński: Chciałbym się jeszcze odnieść do tej kwestii aglomeracji trójmiejskiej i przynależności Tczewa do aglomeracji. Uważam, że ta obawa, że się oderwiemy od Kociewia jest nieuzasadniona. Raczej, jeżeli będziemy w aglomeracji, to dla Tczewa jest to korzystne, będziemy korzystać z tej wielkości z synergii i tych wszystkich korzyści jakie z niej wynikają. Jednocześnie jest przecież projekt budowy węzła komunikacyjnego w okolicach dworca i dzięki nam inni też będą mieli bliżej do tej aglomeracji, bo przez Tczew będzie można łatwiej dojechać, zostawić samochód i wsiąść w skmkę. Uważam, że nie ma tego zagrożenia. Młodsze koleżanki mówiły przed chwilą o samych korzyściach wynikających z globalizacji, nie możemy jednak zapominać o zagrożeniach. Korzyścią jest to, że jesteśmy w Unii i ten obiekt, choćby został wyremontowany w dużej mierze za unijne pieniądze. Tu więc mamy pozytywny przykład naszej przynależności do dużej rodziny europejskiej, lecz z drugiej strony mamy takie bezpośrednie zagrożenie w przypadku stoczni. Gdybyśmy nie byli w Unii, to byśmy powiedzieli: a co tam damy jeszcze jeden miliard, bo tak nam się podoba. Jesteśmy we własnym kraju i dlaczego nie możemy ratować własnego przemysłu. Okazuje się ani pani komisarz, ani specjalista od przemysłu stoczniowego, ale młody Austriak decyduje tak naprawdę o tym czy stocznie zamknąć, czy nie. To jest takie bezpośrednie zagrożenie i mamy tu po prostu plusy i minusy. Tak samo Internet ma mnóstwo plusów, ale ma też i minusy. Dzieci dziś mają dostęp do takich rzeczy, do których moje pokolenie nigdy nie miało i pozostawały one pod kontrolą rodziców. W tej chwili rodzice tracą kontrolę. Są niby możliwości techniczne, które pozwalają na „filtrowanie” treści, ale jak rodziców nie ma cały dzień w domu, to dzieci pozostają same i bez kontroli. Swoją drogą to ogromne pole do popisu dla organizacji pozarządowych, by próbować tym dzieciom zorganizować czas i może w jakiejś części zastąpić tych zapracowanych rodziców. Szkoła dziś niestety już nie wychowuje i świadomie 140


ogranicza się tylko do edukacji, co widać choćby po aktualnej nazwie ministerstwa, gdzie została sama edukacja. Michał Kargul: Dziękuję bardzo za udział w dyskusji. Mam nadzieję, że nawzajem się tutaj wzbogaciliśmy i być może nawiązaliśmy nowe „nicie współpracy”. Już teraz zapraszam do udziału w III Nadwiślańskich Spotkaniach Regionalnych w przyszłym roku.

Paneliści dyskusji o regionalizmie – (od lewej) Michał Kargul, Patrycja Hamerska, Kazimierz Smoliński oraz Tatiana Kuśmierska.

141


Spis treści Od redakcji.......................................................................................................3 I Społeczeństwo, kultura, język...........................................................7 Kamila Gillmeister, Jak wygląda współczesny pielgrzym? Na przykładzie pątników pielgrzymujących do Sanktuarium Maryjnego w Piasecznie..................................9 Patrycja Hamerska, Cztery pory roku Bernarda Janowicza.................................17 Michał Kargul, Kociewsko-kaszubskie meandry pomorskiego regionalizmu w początkach XXI wieku.....................................................................................28 Tadeusz Magdziarz, Wędrówki piesze po Kociewiu.........................................40 Magdalena Świerczyńska, Tożsamość mieszkańców pogranicza Kaszub i Kociewia na przykładzie miejscowości Stara Kiszewa – informacja z badań....................45 II Z kociewsko-pomorskich dziejów..................................................53 Jakub Borkowicz, Komenda Powiatowa Policji Państwowej w Tczewie 1921-1939. Powstanie, organizacja i funkcjonowanie.........................................................54 Waldemar Gwizdała, Drewniane budownictwo ludowe Żuław.........................77 Krzysztof Korda, Zabytki małej architektury Tczewa........................................85 Tomasz Styn, Wojna prusko-francuska 1870-1871 w prasie pomorskiej na przykładzie Pielgrzyma....................................................................................... 91 III Z życia Zrzeszenia........................................................................98 Krzysztof Korda, Na przepięknej Orawie. O współpracy kociewsko-orawskiej.100 Michał Kargul, II Nadwiślańskie Spotkania Regionalne...................................105 Wawrzyniec Mocny, Odkrywanie nieznanych kociewskich działaczy.............108 Pomorski ruch regionalny w dobie globalizacji. Dyskusja panelowa z II Nadwiślańskich Spotkań Regionalnych................................................................111




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.