1689-5398
6
Teki Kociewskie Zeszyt VI
Tczew 2012
WYDAWCA Oddział Kociewski Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Tczewie ul. 30 Stycznia 4, 83-110 Tczew zkp.tczew@wp.pl REDAKCJA Michał Kargul, Krzysztof Korda Redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów, korekty, edycji nadesłanych materiałów, nadawania im własnych tytułów, a także do publikacji materiałów w dogodnym dla redakcji czasie i kolejności oraz niepublikowania materiału bez podania przyczyny. LAYOUT Anna Dunst KOREKTA, PRZYGOTOWANIE DO DRUKU I DRUK STUDIO VP – Magdalena von Piechowska www.redakcja-korekta.pl PUBLIKACJA WYDANA PRZY WSPARCIU Samorządu Miasta Tczewa, Samorządu Powiatu Tczewskiego, Związku Miast Nadwiślańskich oraz Zarządu Głównego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego
Partner Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego
Partner Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego
Czasopismo bezpłatne, dostępne także w wersji elektronicznej w Kociewskiej Bibliotece Internetowej ISSN 1689-5398
SPIS TREŚCI
Od redakcji ........................................................................................................................................
5
I. Woda i przyroda . ........................................................................................................................
7
Wojciech M ajewski Dokąd zmierza polska gospodarka wodna. Stan obecny i wyzwania przyszłości ........................................................................................... 8 Ireneusz P ieróg Środowisko naturalne gminy Bukowiec w powiecie świeckim ................................... 25 Tadeusz Wrycza Utrzymanie śródlądowych dróg wodnych dawniej i dziś . .............................................. 51 II. Społeczeństwo, kultura, język .......................................................................................... 71 M ałgorzata K ruk „Na ludowo, a nowocześnie”. Rozmowa z Katarzyną Sulęta-Cierzniewską, właścicielką Stylowej Manufaktury „Brandia” ..................................................................... 72 M arek L atoszek Kaszubi i Kociewiacy – kilka charakterystyk do obrazu ................................................ 78 A nna Ł ucarz Portret Boga, świata, człowieka i natury widoczny w języku liryków Zygmunta Bukowskiego . ............................................................................ 89 M aria Pająkowska-K ensik O obrazie życia rodzinnego w tekstach Andrzeja Grzyba .............................................. 99 Jarosław Różański Zmiany w przestrzeni miejskiej Tczewa w okresie transformacji systemowej .... 103 Bogdan Wiśniewski Pelplin – miasto ks. Janusza St. Pasierba ................................................................................. 110 M ateusz Zieliński Ponieśli najwyższą ofiarę. Uzupełnienie .................................................................................. 115 III. Z kociewsko-pomorskich dziejów ................................................................................. 123 Jakub Borkowicz Rzemiosło, przemysł, handel oraz usługi we wsiach powiatu tczewskiego w świetle Księgi adresowej Polski z 1930 roku ........................................................................ 124 Michał K argul Zapomniany oddział tczewskiego września 1939 roku – 2. kompania 82. batalionu piechoty ......................................................................................................................... 134
3
M arcin K łodziński Pierwsze powojenne seanse, czyli w tczewskim kinie ..................................................... 151 K rzysztof Korda Republika Gniewska 1919-1920 ..................................................................................................... 159 M arek Kordowski Zarys dziejów Czarlina ....................................................................................................................... 180 L eszek Muszczyński Jakub Komierowski – zapomniany generał i adiutant ostatniego króla polskiego ....................................................................................................................................... 205 Seweryn Pauch Zagrożenia bezpieczeństwa na terenie byłej diecezji chełmińskiej w latach 1867-1877 ................................................................................................................................ 208 IV. Z życia Zrzeszenia .................................................................................................................. 235 Wioleta Dejk , K atarzyna Główczewska , K arolina Serkowska Jubileusz – i co dalej? Perspektywy Klubu Studenckiego Pomorania w świetle obchodów 50-lecia jego działalności ..................................................................... 236 Tomasz Jagielski, A leksander Kowalski, L eszek Muszczyński „Szczo bude, to bude, ale wypyty treba” – czyli relacja z wyprawy podczas EURO 2012 na Ukrainę i Mołdawię ............................................................................................ 245 Michał K argul Kronika Oddziału ZKP w Tczewie – rok 2012 . ..................................................................... 266 Debata „Lokalne portale miłośnicze – szansą budowy zainteresowań społecznych i rozwoju badań historyczno-regionalnych?” ............................................. 282 V. Materiały źródłowe ......................................................................................................................... 303 Organizowanie władzy ludowej w woj. gdańskim w latach 1945-1948 – opracował M arcin K łodziński ........................................................................................................... 304 Sprawa Operacyjna „Hera”– SB wobec odpustów w Sanktuarium Maryjnym w Piasecznie – opracował P rzemysław Ruchlewski ................................................................................................. 310 Kociewskie Towarzystwo Kultury – regionalna organizacja, której nie było dane powstać – opracował Michał K argul .................................................................................................................. 320 Noty o autorach ...................................................................................................................................... 324 Wykaz autorów i źródeł ilustracji ................................................................................................. 329
4
Od redakcji Zapraszamy Państwa do lektury kolejnego, szóstego już zeszytu „Tek Kociewskich”. Cieszy nas bardzo pozytywny odbiór naszego periodyku, czego rezultatem są m.in. liczne artykuły przesyłane do redakcji. Ponieważ „Teki” mają charakter publikacji pokonferencyjnej Nadwiślańskich Spotkań Regionalnych (w 2012 roku mieliśmy już ich szóstą edycję), ich zawartość odzwierciedla tematykę październikowej imprezy. Z tego powodu niniejszy zeszyt otwiera nowy dział: „Woda i przyroda”, na który składają się referaty profesora Wojciecha Majewskiego oraz inż. Tadeusza Wryczy, wygłoszone w czasie konferencji poświęconej Wiśle jako drodze wodnej, która odbyła się w ramach VI Nadwiślańskich Spotkań Regionalnych oraz tekst dr. Ireneusza Pieroga, poświęcony przyrodzie gminy Bukowiec. Ciekawie prezentuje się dział „Społeczeństwo, kultura język”: Małgorzata Kruk przeprowadza wywiad na temat wykorzystania elementów regionalnych w modzie, profesor Marek Latoszek zastanawia się nad problematyką badań nad tożsamością kociewską, Anna Łucarz analizuje twórczość Zygmunta Bukowskiego, zaś profesor Maria Pająkowska-Kensik wiersze Andrzeja Grzyba. W trzech ostatnich tekstach tego działu Jarosław Różański przedstawia swoje wnioski z badań nad zmianami przestrzeni miejskiej Tczewa, Bogdan Wiśniewski analizuje związki Pelplina z ks. Januszem Stanisławem Pasierbem, zaś Mateusz Zieliński dopisuje kolejny rozdział do opisanej w piątym zeszycie „Tek Kociewskich” wojennej gehenny pelplińskich nauczycieli. Ciekawych artykułów nie brakuje w dziale „Z kociewsko-pomorskich dziejów”. Jakub Borkowicz analizuje księgę adresową powiatu tczewskiego z 1930 roku, Michał Kargul docieka losów tczewskich żołnierzy z 1939 roku, Marcin Kłodziński opisuje historię tczewskiego kina tuż po 1945 roku, zaś Krzysztof Korda przypomina dzieje Republiki Gniewskiej. W kolejnych artykułach Marek Kordowski szkicuje historię Czarlina, Leszek Muszczyński przypomina sylwetkę Jakuba Komierowskiego, zaś Seweryn Pauch analizuje kronikę kryminalną sprzed stu czterdziestu lat.
5
W kolejnej części zamieściliśmy teksty poświęcone naszej organizacji i jej członkom. Studentki Wioleta Dejk, Karolina Serkowska oraz Katarzyna Główczewska, z okazji pięćdziesięciolecia zrzeszeniowego Klubu Studenckiego Pomorania podzieliły się refleksjami na jego temat. Warto dodać, że Wioleta Dejk, już po oddaniu tego tekstu w październiku 2012 roku, została wybrana na prezesa klubu. Trójka podróżników: Leszek Muszczyński, Tomasz Jagielski oraz Aleksander Kowalski podzieliła się swoimi przeżyciami związanymi z uczestnictwa w EURO 2012 na Ukrainie. Nie zabrakło kroniki naszego Oddziału ZKP, zaś na koniec zamieściliśmy zapis debaty poświęconej portalom miłośniczym, która odbyła się w ramach VI Nadwiślańskich Spotkań Regionalnych. Na koniec, w dziale „Materiały źródłowe”, znaleźć można trzy interesujące dokumenty oraz ich analizę: relację jednego z instalatorów władzy ludowej, którą odnalazł i przygotował do druku Marcin Kłodziński, esbecką dokumentację związaną z odpustami w Piasecznie opracowaną przez Przemysława Ruchlewskiego oraz protokół zebrania założycielskiego Kociewskiego Towarzystwa Kultury – organizacji, której nie było dane działać, przygotowany przez Michała Kargula. Mamy nadzieję, że kolejny zeszyt naszego czasopisma wzbogaci Państwa wiedzę o Kociewiu wczoraj i dziś. Cieszymy się, że wzrost aktywności kociewskich struktur ZKP ma swoje przełożenie także na nasze pismo. Liczymy, że nadchodzący 2013 rok, który będzie upływał pod patronatem ks. Janusza Stanisława Pasierba, stanie się okazją do jeszcze energiczniejszego zajęcia się naszym regionem. Na koniec przypominamy, że wszystkie zeszyty „Tek Kociewskich” dostępne są w Kociewskiej Bibliotece Internetowej, prowadzonej przez Oddział ZKP w Tczewie. Michał Kargul Krzysztof Korda Tczew, dn. 1 grudnia 2012 r.
6
I. Woda i przyroda
Wojciech Majewski
Dokąd zmierza polska gospodarka wodna? Stan obecny i wyzwania przyszłości Świat stoi obecnie przed poważnymi ograniczeniami rozwoju, są to: woda, energia oraz żywność. Każde z tych ograniczeń ma swoją specyfikę. Jednak trzeba sobie uzmysłowić, że woda jest niezbędna nie tylko do życia wszystkich organizmów i roślin, ale także konieczna przy wytwarzaniu żywności i w wielu procesach energetycznych. W różnych krajach i regionach naszego globu problemy te występują z rozmaitym nasileniem. Istnieją państwa, w których zjawisko to w ogóle nie występuje, ale w wielu krajach brak wody wiąże się z trudnością wytwarzania żywności i głodem. Problemom wody poświęcona będzie zasadnicza część tego artykułu, ale warto choćby w skrócie zasygnalizować pozostałe problemy związane z żywnością i energią. Żywność Obecnie, jak podają statystyki, z ponad 7 miliardów osób zamieszkujących kulę ziemską około 1 miliard ludzi jest niedożywionych lub przymiera głodem[3]. Jednocześnie około półtora miliarda ludzi jest „przejedzonych” (overeaten) i posiada znaczną nadwagę, co stwarza istotny problem zdrowotny. Około 30% wytworzonej żywności jest zmarnowane. Tak więc obecnie, a nawet w perspektywie 2030 r. (8 miliardów ludzi), wyżywienie całej ludności nie powinno stanowić problemu pod warunkiem racjonalnej gospodarki żywnościowej. Energia Ludzkość w coraz to większym stopniu zdaje sobie sprawę z wyczerpywania się niektórych źródeł energii pierwotnej (węgiel, ropa, węgiel brunatny, gaz) i intensywnie poszukuje się nowych źródeł w postaci energii z wiatru, falowania na morzach, pływów, biomasy, słońca czy geotermii. Wykorzystanie tych źródeł jest bardzo kosztowne, jeżeli chodzi o instalację odpowiednich urządzeń, a ponadto charakteryzują się one obecnie niską sprawnością nieprzekraczającą kilkunastu procent. Ilość produkowanej i zużywanej energii na świecie, mimo stosowania oszczędnych technologii, stale wzrasta. Znamienny jest fakt, że coraz popularniejszym nośnikiem energii jest elektryczność, bez której nie potrafimy funkcjonować. Nawet kilkugodzinne przerwy w dostawie energii elektrycznej powodują dziś kompletny paraliż społeczny i gospodarczy.
8
Drugim bardzo istotnym faktem jest to, że do tej pory nie umiemy energii magazynować. Zasadnicza część energii elektrycznej wytwarzana jest w elektrowniach cieplnych, jądrowych i wodnych. Energetyka jądrowa, która w ostatnich latach rozwijała się pomyślnie, stanęła ostatnio przed bardzo poważnym problemem akceptacji społecznej po katastrofie elektrowni jądrowej w Japonii. Podobny problem stanowiła przed laty katastrofa elektrowni w Czernobylu. Energetyka wodna jest dziś niezwykle zaawansowaną technologią i w skali światowej produkcja energii elektrycznej w elektrowniach wodnych utrzymuje się stale na poziomie 17-18 % całej wytwarzanej energii elektrycznej. Przy stale rosnących ilościach wytwarzanej energii elektrycznej oznacza to wzrost w wartościach bezwzględnych. Warto przypomnieć, że elektrownie wodne w skali światowej produkują podobną ilość energii elektrycznej, co elektrownie jądrowe. Szybko rozwija się energetyka wiatrowa, fotowoltaika i wykorzystanie energii falowania. Wszystkie rodzaje elektrowni posiadają jednak pewne mankamenty oraz zagrożenia, co często powoduje opór społeczny. Energia pochodząca z elektrowni wodnych jest odnawialna i ekologiczna. Niestety energetyka wodna została postawiona obecnie zupełnie na marginesie i stała się wręcz tematem tabu, głównie ze względów ekologicznych. W wielu krajach europejskich energetyka wodna jest poważnym źródłem energii elektrycznej (Norwegia 100% zaopatrzenia w energię elektryczną), a w wielu krajach istotnym źródłem uzupełniającym (Austria, Turcja, Hiszpania). Co więcej, kraje te potrafią pogodzić problem funkcjonowania elektrowni wodnych z wymaganiami ekologicznymi. Polska posiada skromne zasoby energii wodnej. Energetyka wodna, nawet dająca jedynie kilka procent energii do systemu, powinna być traktowana poważnie, bowiem jest to energia odnawialna i niezanieczyszczająca środowiska. Ponadto obiekty hydroenergetyczne są powiązane z innymi obiektami hydrotechnicznymi służącymi szeroko pojętej gospodarce wodnej. Woda Woda jest naturalnym surowcem, który w przeciwieństwie do energii nie ma żadnego substytutu. Woda jest niezbędna do życia wszelkich istot żywych oraz roślin. Odgrywa również bardzo istotną rolę w gospodarce i życiu społecznym. Jak podają statystyki, około 1 miliarda ludzi nie ma dostępu do zdrowej wody do picia, a 2,5 miliarda nie ma dostępu do odpowiednich urządzeń sanitarnych, co wiąże się z poważnym problemem wody. Społeczeństwo dzieli się zasadniczo na dwie grupy, jeżeli chodzi o wodę. Są to konsumenci i użytkownicy. Konsumenci to ci, którzy zużywają wodę, a więc gospodarka komunalna, rolnictwo i częściowo przemysł. Użytkownicy, którzy z wody tylko korzystają, to energetyka wodna i cieplna, żegluga oraz rekreacja. Problemy gospodarki wodnej możemy rozpatrywać w skali
9
globalnej, w skali regionalnej (Europa) oraz w skali lokalnej – Polska. Takie spojrzenia mogą być bardzo różne. Brak i nadmiar wody (susze i powodzie) może powodować poważne problemy ekonomiczne, społeczne i ekologiczne. Susze przebiegają powoli i są często mało widoczne. Są zawsze powiązane z wysokimi temperaturami powietrza, które dodatkowo powodują wiele problemów ekonomicznych, ekologicznych i społecznych (zdrowie). Powodzie natomiast występują bardzo gwałtownie i ze względu na swą spektakularność są często nagłaśniane przez media. Dziś szacuje się, że powodzie powodują 37% strat ekonomicznych wywołanych wszystkimi naturalnymi kataklizmami. Poważnym problemem wykorzystania wody jest jej zanieczyszczenie, które powoduje, że woda nadmiernie zanieczyszczona nie nadaje się do niczego. Oczyszczanie wody jest możliwe, ale bardzo kosztowne. Wiele podręczników gospodarki wodnej zaczyna się obecnie od zacytowania następującego hasła – water: too much, too little, too dirty (woda: za dużo, za mało, zbyt zanieczyszczona). Ilość wody w światowym cyklu hydrologicznym jest stała i mogą występować jedynie drobne przesunięcia jej ilości między poszczególnymi obszarami jej występowania, takimi jak hydrosfera, atmosfera, litosfera czy woda zawarta w lodowcach. Woda słodka to zaledwie 2,5% całej wody znajdującej się na kuli ziemskiej. Ilość dostępnej wody słodkiej (wody powierzchniowe i podziemne) przypadająca na jednego mieszkańca naszego globu stale maleje ze względu na rosnącą liczbę ludności. Co więcej, dyspozycyjne zasoby wody maleją ze względu na ich zanieczyszczenie, jak również ograniczenia ekologiczne w postaci tzw. przepływu nienaruszalnego (biologicznego). Obecnie wskaźnik dostępności wody dla całej kuli ziemskiej wynosi około 6,0 tys. m3 na mieszkańca rocznie. Jest to stosunek objętości wody odpływającej rzekami do mórz i liczby ludności. Wartość tego wskaźnika wynika z obecnej liczby ludności 7,2 mld. mieszkańców oraz średniego rocznego odpływu rzekami do mórz wynoszącego 44 km3 (Rys. 1). Jest to ilość wody, która byłaby wystarczająca do pokrycia wszystkich potrzeb społecznych, gospodarczych i ekologicznych. Niestety rozkład przestrzenny i czasowy zasobów wodnych na kuli ziemskiej jest bardzo nierównomierny, co powoduje, że niektórzy mają nadmiar wody, a inni jej brak. Woda na kuli ziemskiej jest w ciągłym ruchu, w tzw. cyklu hydrologicznym przedstawionym na rysunku 1. Dostępne dla nas zasoby wodne to głównie woda płynąca w rzekach oraz wody podziemne. Nadmierny pobór wody z jednego czy drugiego źródła może spowodować zaburzenie naturalnego cyklu hydrologicznego. Cykl hydrologiczny funkcjonuje dzięki energii słonecznej, która powoduje parowanie wody z mórz i oceanów. Część tej pary wodnej przenosi się nad lądy i po skropleniu spływa rzekami i wodami gruntowymi z powrotem do mórz i oceanów, zamykając tym samym obieg wody w cyklu hydrologicznym.
10
Rys. 1. Cykl hydrologiczny
Warto dodać, że cykl hydrologiczny spełnia jeszcze funkcję oczyszczania wody, bowiem woda, która paruje jest pozbawiona zanieczyszczeń i domieszek chemicznych. W ostatnich latach, w związku z gospodarowaniem coraz to skromniejszymi zasobami wody słodkiej i jej brakiem, w wielu miejscach na kuli ziemskiej pojawiają się nowe określenia dotyczące wody. Woda niebieska i zielona Woda niebieska to woda tradycyjna, która znajduje się w rzekach, jeziorach i zbiornikach wodnych. Nazwa pochodzi od odbicia się nieba w wodzie nadająca jej kolor niebieski. Woda zielona natomiast to ta, która znajduje się w strefie nienasyconej gleby i jest przekazywana do atmosfery za pośrednictwem transpiracji przez rośliny. Trzeba zwrócić uwagę, że zwiększenie ilości wody zielonej kosztem zasobów wody niebieskiej może spowodować zmiany w cyklu hydrologicznym, bowiem woda ta będzie wyparowana przez rośliny i nie wróci do mórz i oceanów, a do atmosfery. Woda niebieska i zielona pokazana jest schematycznie na rysunku 2. Woda wirtualna Określenie to pojawiło się dopiero przed kilku laty i oznacza ilość wody potrzebną do wytworzenia określonego produktu. Aby uzmysłowić skalę tego problemu podam jedynie kilka przykładów ilości wody wirtualnej związanych z wytwarzaniem żywności: • filiżanka kawy 140 litrów,
11
Rys. 2. Woda niebieska i zielona
• kromka chleba 40 litrów, • kilogram zboża 1500 litrów, • kilogram sera 5000 litrów, • kilogram wołowiny 15000 litrów. Obecnie można utożsamiać eksport żywności z eksportem wody. Gospodarka wodna i jej rola społeczna oraz gospodarcza Gospodarka wodna od zarania dziejów ludzkości była bardzo istotną dziedziną gospodarki. W zależności od czasu oraz kraju czy regionu miała ona różne priorytety. Generalnie możemy wymienić następujące cele gospodarki wodnej: • zaopatrzenie w wodę ludności, przemysłu i rolnictwa, • umożliwienie żeglugowego i energetycznego wykorzystania wód, • zapewnienie dobrego stanu ekologicznego i geomorfologicznego wód, • zapewnienie przepływów nienaruszalnych i możliwości ujęcia wód dla różnych celów, • zapewnienie warunków dla sportów wodnych oraz rekreacji i turystyki wodnej, • przeciwdziałanie skutkom powodzi i susz oraz łagodzenie tych skutków. W starożytnym Rzymie problemem było zaopatrzenie ludności w wodę dobrej jakości (akwedukty). W Mezopotamii priorytetem było zapewnienie wody do nawodnień rolniczych. W XVII i XVIII wieku istotnym celem była żegluga śródlądowa, bo nie było jeszcze dobrych dróg kołowych ani linii kolejowych i transport wodny był bardzo korzystny, bo nad rzekami leżały
12
duże ośrodki miejskie i przemysłowe. W początkach XX wieku elektrownie wodne były w stanie wyprodukować wystarczające ilości energii elektrycznej na ówczesne potrzeby. Dziś skala potrzeb jest dużo większa, niemniej jednak elektrownie wodne spełniają nadal istotną rolę w systemie energetycznym. Zmiana priorytetów gospodarki wodnej Z biegiem czasu priorytety gospodarki wodnej zmieniały się dosyć istotnie. Na początku XX wieku priorytetami była żegluga śródlądowa i energetyka wodna. Pod koniec tego wieku i na początku XXI wieku w Unii Europejskiej zasadniczym problemem stała się jakość wód i stan ekosystemów wodnych (Ramowa Dyrektywa Wodna, Program NATURA 2000)[6], [10], bo cała infrastruktura hydrotechniczna była w tych krajach już dobrze rozwinięta. Ostatnio wobec pojawiających się zmian klimatycznych[11] objawiających się coraz częstszymi sytuacjami ekstremalnymi i wyższymi wartościami tych ekstremów, a w szczególności suszami i powodziami, UE wysunęła jako priorytet ochronę przeciwpowodziową (Dyrektywa Powodziowa)[1]. Niezwykle ważnym celem gospodarki wodnej jest obecnie zaopatrzenie w wodę ludności, przemysłu i rolnictwa. Problem ten jest coraz trudniejszy ze względu na rosnące zanieczyszczenie wód powierzchniowych i podziemnych, jak również ograniczenia ekologiczne. Dużo kontrowersji występuje między ekologami a specjalistami gospodarki wodnej. Ekolodzy chcieliby widzieć rzeki płynące w sposób naturalny, bez obwałowań przeciwpowodziowych i regulacji koryta rzeki[4]. Takie warunki trudno sobie wyobrazić w dolinach rzecznych zabudowanych infrastrukturą gospodarczą z ośrodkami miejskimi i obszarami wykorzystywanymi rolniczo. Trzeba zdawać sobie sprawę z faktu, że zmiany klimatyczne powodują i będą powodować coraz częstsze występowanie sytuacji ekstremalnych w postaci powodzi i susz. Jednym ze sposobów zaradczych jest budowa zbiorników retencyjnych na rzekach, magazynujących wodę w czasie jej nadmiaru i wykorzystywanie jej podczas niedoborów. Takie podejście pozwala również na wykorzystanie rzek dla celów żeglugi i energetyki wodnej[9]. Na tym polega zrównoważony rozwój. Dziś ekolodzy mówią, że Wisła jest jedyną w Europie naturalną i dziką rzeką. Specjaliści gospodarki wodnej uważają natomiast, że Wisła jest rzeką zdziczałą i jedyną tej wielkości rzeką w Europie nieprzynoszącą korzyści gospodarczych. Znalezienie rozwiązania jest bardzo trudne i wymaga dialogu, kompromisów oraz rzeczowej dyskusji. Energetyka wodna Na początku XX wieku energetyka wodna dostarczała wystarczających ilości energii dla ówczesnych potrzeb. Warto przypomnieć, że w Polsce kaskada elektrowni wodnych na Raduni o łącznej mocy około 14,2 MW, wybudowana na początku XX wieku przez Senat Wolnego Miasta Gdańska, zapewniała wystarczającą ilość energii elektrycznej na ówczesne potrzeby miasta.
13
Elektrownie wodne Gródek (1923 r. 5,6 MW) i Żur (1930 r. 12 MW) na Wdzie wybudowane również na początku XX wieku przez znanego hydrotechnika inż. A. Hoffmanna dostarczały energię elektryczną na budowę portu Gdynia i dla społeczności lokalnych. Warto przypomnieć, że inż. Hoffmann, aby zwiększyć popyt na energię elektryczną, stworzył przy jednej z tych elektrowni zakład produkujący elektryczne żelazka, czajniki i garnki. Rozpoczęta w 1935 r. na Dunajcu budowa zapory i elektrowni wodnej Rożnów o mocy 50 MW miała na celu zaopatrzenie w energię elektryczną planowanego Centralnego Okręgu Przemysłowego (COP). Zapora miała również utworzyć duży zbiornik przeciwpowodziowy. Z biegiem czasu zapotrzebowanie na energię elektryczną, szczególnie przemysłu, wzrastało bardzo szybko i w wielu przypadkach możliwości energetyki wodnej stały się niewystarczające. Jedynie nieliczne kraje opierają swoje zaopatrzenie w energię elektryczną na elektrowniach wodnych w całości lub w znacznym stopniu (Norwegia, Austria, Turcja). W wielu krajach europejskich, gdzie elektrownie wodne pokrywają całkowite zapotrzebowanie na energię elektryczną lub jedynie w kilku lub kilkunastu procentach, elektrownie te funkcjonują i są stale modernizowane i rozbudowywane. Wynika to z faktu, że są to odnawialne źródła energii (OZE) i spełniają bardzo ważną rolę w systemie energetycznym. Istotne jest, że jest to energia odnawialna i niepowodująca zanieczyszczenia środowiska. Polskie elektrownie wodne wytwarzają obecnie około 1,5% elektryczności. Warto dodać, że elektrownie szczytowo-pompowe, które są pewnego rodzaju akumulatorami energii, stanowią bardzo ważny element systemu energetycznego. Żegluga śródlądowa W XVIII, XIX i początkach XX wieku żegluga śródlądowa odgrywała poważną rolę w Europie w transporcie towarów. Był to tani środek transportowy, a ponadto nie było jeszcze wystarczającej sieci dróg i autostrad, ani linii kolejowych. Warto przypomnieć, że w XVIII wieku przed rozbiorami Wisłą transportowano, bardzo prymitywnymi środkami, prawie ćwierć miliona ton towarów i surowców do i z portu gdańskiego, który był naszym oknem na świat. Z biegiem czasu jednak możliwości transportowe żeglugi śródlądowej traciły swoje znaczenie na korzyść dróg i linii kolejowych. W wielu krajach europejskich pozostały jednak ważnym lub uzupełniającym środkiem transportu (Holandia, Niemcy, Francja, Belgia, Dania). Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że obecnie UE przykłada duże znaczenie do żeglugi śródlądowej. Wynika to z faktu zatłoczenia dróg i autostrad. UE uważa, że 1/3 transportu powinna odbywać się drogami kołowymi, 1/3 liniami kolejowymi, natomiast 1/3 żeglugą śródlądową. Transport wodny jest dużo mniej energochłonny niż
14
transport drogowy czy nawet kolejowy, a ponadto nie powoduje zanieczyszczenia środowiska. Kiedyś problemem był przeładunek towarów i dostarczenie go w miejsce ostatecznego przeznaczenia. Dziś w dobie kontenerów problem ten praktycznie przestał istnieć. Obecnie w wielu krajach UE żegluga towarowa odgrywa poważną rolę w systemie transportowym. W Holandii około 40% masy towarowej transportowane jest żeglugą śródlądową. Żegluga odgrywa również bardzo istotną rolę w dziedzinie turystyki i rekreacji, przynosząc poważne zyski ekonomiczne. Mimo, że przez Polskę przebiegają 3 międzynarodowe szlaki żeglugowe, to żegluga towarowa stanowi zupełny margines w systemie transportowym kraju. Ochrona przeciwpowodziowa Powodzie powodowały zawsze wielkie straty ekonomiczne społeczne i ekologiczne. Ochrona przeciwpowodziowa przeszła wiele przeobrażeń. Początkowo dominowały środki techniczne w postaci wałów przeciwpowodziowych, zbiorników retencyjnych, polderów itp. Później zaczęto z powodzeniem stosować środki nietechniczne w postaci doskonalenia prognoz, przygotowania odpowiedniego zaplecza i dróg ewakuacji. Zaczęto stosować zarządzanie powodzią (flood management), aż do zintegrowanego zarządzania i nauczenia się żyć z powodzią. Warto zwrócić uwagę na to, że zarówno środki techniczne, jak i nietechniczne, nie mogą zabezpieczyć nas całkowicie przed skutkami powodzi. Mogą jednak złagodzić ich skutki. W 2007 r. weszła w życie dyrektywa powodziowa UE wprowadzająca pojęcie ryzyka powodziowego. Zmienia to całkowicie sposób podejścia do powodzi. Nasze Prawo Wodne zostało znowelizowane w 2011 r. w celu dostosowania go do Dyrektywy Powodziowej UE. Największym problemem gospodarki wodnej w Polsce jest ochrona przeciwpowodziowa. Dyrektywa Powodziowa UE nakłada na nas szereg obowiązków aż do 2015 r., które musimy spełnić. Pojawiające się ostatnio prawie każdego roku powodzie powodują ogromne straty społeczne, ekologiczne i ekonomiczne. Nieraz okazuje się, że zniszczenia poprzedniej powodzi nie zostały naprawione przed nadejściem następnej. Podjęcie wielu inicjatyw w postaci nowych budowli hydrotechnicznych napotyka niestety sprzeciwy ekologów. Przy okazji każdej większej powodzi (1997 r. i 2010 r.) straty powodziowe sięgnęły kilkunastu miliardów złotych. Dostępne środki w gospodarce wodnej nie zawsze wystarczały na naprawę zniszczeń w infrastrukturze przeciwpowodziowej. Obecnie podjęto szeroki wieloletni program ochrony przeciwpowodziowej obszaru górnej Wisły. Istnieje jednak wiele problemów lokalnych, w innych częściach Polski, wymagających szybkiego działania. Musimy zdawać sobie sprawę, że prognozowane zmiany klimatyczne zwiększą zagrożenia powodziowe w naszym kraju.
15
Zaopatrzenie w wodę Bardzo istotnym elementem gospodarki wodnej jest zaopatrzenie w wodę ludności, rolnictwa i przemysłu. Zaopatrzenie w wodę miast staje się obecnie poważnym problemem, bowiem coraz więcej ludzi zamieszkuje w aglomeracjach miejskich. Problemy wodne w miastach to nie tylko dostarczanie wody o odpowiedniej jakości, ale również oczyszczanie ścieków oraz przeciwdziałanie podtopieniom występującym w czasie gwałtownych deszczy nawalnych. W 2012 r. ludność zamieszkująca w miastach przekroczyła 50%. W Polsce procent ludności zamieszkujących w miastach jest znacznie większy. W niektórych krajach pobory wody przez rolnictwo do nawodnień stanowią nawet 80% pobieranej wody. Pobór takich ilości wody czy to z wód powierzchniowych czy podziemnych staje się poważnym zagrożeniem dla cyklu hydrologicznego. Stan ekologiczny wód śródlądowych i jakość wód Zdecydowana większość krajów europejskich posiada w pełni rozwiniętą infrastrukturę hydrotechniczną i hydroenergetyczną. Dlatego jakość wód i problemy ekologiczne stały się u nich priorytetem, co znalazło swoje odbicie w Ramowej Dyrektywie Wodnej (RDW), która weszła w życie w 2000 r. Polska infrastruktura hydrotechniczna jest bardzo skromna i zaniedbana. Wymaga ona modernizacji i rozbudowy. Wchodząc do UE i przyjmując RDW byliśmy zmuszeni poświęcić całą uwagę na jakość wód i problemy ekologiczne. Powstało wiele nowych oczyszczalni ścieków, co pochłonęło większość dostępnych środków. Jakość wód uległa poprawie, ale infrastruktura hydrotechniczna pozostała prawie bez zmian. W Polsce nastąpił znaczący rozwój instytucji stojących na straży problemów ekologicznych. Niedawno powstała Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska i jej odpowiedniki regionalne. Większość odcinków rzek zostało włączonych do europejskiego programu NATURA 2000[10], co znacznie utrudnia jakiekolwiek inwestycje hydrotechniczne na tych obszarach. Zasoby wodne i stan gospodarki wodnej Polski Zasoby wodne są określane wskaźnikiem dostępności wody, który jest stosunkiem średniego rocznego z wielolecia odpływu rzekami do morza z danego terenu i aktualnej liczby ludności zamieszkującej ten teren. Średni roczny odpływ z terenu Polski określany jest na 62 km3, natomiast obecna liczba ludności to 38,3 mln mieszkańców. Daje to wskaźnik około 1,6 tys. m3 na mieszkańca rocznie. W gospodarce wodnej jest to uważane jako wartość bardzo niska. Ten wskaźnik dla całej Europy wynosi około 4,5 tys. m3, natomiast dla całego świata około 6,0 tys. m3. Warto podkreślić, że zarówno na terenie Europy, jak i Polski, istnieje bardzo duże zróżnicowanie tego wskaźnika.
16
Polska w Europie pod tym względem zajmuje jedno z ostatnich miejsc. Nieco niższy wskaźnik ma jedynie Belgia, a trochę większy Niemcy[7]. Niski wskaźnik dostępności wody w Polsce wynika z naszego położenia geograficznego dającego z jednej strony niskie opady (średni roczny opad z wielolecia dla całego kraju to 610 mm) a z drugiej strony wysokie parowanie. W wyniku otrzymujemy niski odpływ rzek do morza. Europejska Agencja Środowiska (European Environmental Agency EEA) przedstawia nowe podejście do wielkości zasobów wodnych. Wyraża to wskaźnikiem wykorzystania wody (water exploitation index WEI). Jest to stosunek całkowitego poboru wody na danym terenie i objętości średniego rocznego odpływu. Cały pobór wody w Polsce (rolnictwo, gospodarka komunalna, przemysł, energetyka cieplna) wynosi obecnie około 11,2 km3. Przy średnim rocznym odpływie 62 km3 otrzymujemy WEI równy 18%. WEI w granicach 10-20% określany jest jako nisko groźny (low stress). WEI powyżej 20% uważany jest jako stan niebezpieczny. Polska spośród wymienionych 31 krajów europejskich znajduje się na 18 miejscu tuż poniżej Francji, a powyżej Niemiec i Republiki Czeskiej. EEA bierze dodatkowo pod uwagę pobór wody przez energetykę cieplną. Ta pobrana woda jest zaraz odprowadzana w tej samej ilości, jedynie o podwyższonej temperaturze około 10 0C, do odbiornika, z którego została pobrana. Ma to oczywiście wpływ na jakość wody, ale nie zmienia bilansu wody. W Polsce roczny pobór wody bez uwzględnienia energetyki cieplnej wynosi około 4,4 km3 (przemysł, gospodarka komunalna, rolnictwo), co daje WEI równy 7,1%. EEA rozpatruje pobory wody w krajach o różnych klimatach. W krajach położonych na południu dominuje pobór wody dla celów rolniczych, osiągając nawet 70% całego poboru. Warto zwrócić uwagę, że pobór wody dla celów rolniczych jest poborem bezzwrotnym w przeciwieństwie do energetyki cieplnej. W Polsce pobór wody dla celów rolniczych nie przekracza obecnie 10 %. Nasze rolnictwo bazuje głównie na wodzie pochodzącej z opadów atmosferycznych. Są prognozy, że ilość wody pobieranej przez rolnictwo może się zwiększyć, gdy nasze rolnictwo będzie starało się być bardziej konkurencyjne w stosunku do innych krajów UE. Warto zwrócić tu uwagę na pewne niebezpieczeństwo związane z wykorzystaniem biomasy. Wiadomo, że rośliny zużywają dużo wody do wegetacji, nie mówiąc, że duże ilości wody z gleby przekazywane są do atmosfery w formie ewapotranspiracji. Zwiększenie ilości upraw dla biomasy może spowodować zachwianie naszego bilansu wodnego. Prognozy opadów w dalszych okresach XXI wieku wskazują, że regiony o niskich opadach będą miały w przyszłości opady jeszcze mniejsze. Natomiast w regionach o dużych opadach opady jeszcze wzrosną. Dotyczy to w dużej mierze takich krajów jak Norwegia, Szwecja czy Finlandia. W tych krajach badania idą w kierunku doskonalenia prognoz hydrologicznych, co jest konieczne dla należytego funkcjonowania energetyki wodnej i optymalnego wykorzystania pojemności zbiorników retencyjnych.
17
Rys. 3. Wskaźnik eksploatacji wody (WEI)
W Polsce rozkład opadów jest bardzo nierównomierny zarówno w czasie, jak i przestrzeni. Groźne są bardzo intensywne opady występujące na małych obszarach, powodujące tzw. powodzie natychmiastowe (flash floods)[2]. Należyte gospodarowanie zasobami wodnymi jest oparte na odpowiedniej pojemności zbiorników retencyjnych. W Polsce zbiorniki te są z reguły wielofunkcyjne, co wymaga dobrej współpracy wszystkich użytkowników zbiornika. Pojemność zbiorników retencyjnych w Polsce wynosi około 4 km3, co stanowi około 6,5 % średniego rocznego odpływu z terenu Polski. Wszystkie sąsiadujące z nami kraje mają ten wskaźnik powyżej 10%. W projekcie Polityki Wodnej Państwa do 2030 r.[5] przedstawionym przez KZGW mówi się o osiągnięciu retencjonowania wód do 10% odpływu rocznego w 2030 r. i 15% odpływu rocznego w 2050 r. Jest to niezwykle ambitne zadanie, z którego wynika, że do 2030 r. będziemy musieli zwiększać pojemność retencyjną co roku o około 100 hm3. Zwiększenie pojemności zbiorników retencyjnych jest postulowane również w Polityce Ekologicznej Państwa w latach 2009-2012 z Perspektywą do roku 2016[4] oraz w Projekcie Przestrzennego Zagospodarowania Kraju do 2030 r.
18
Zarządzanie i ranga gospodarki wodnej w Polsce Bardzo istotnym problemem w Polsce jest bardzo niska ranga gospodarki wodnej[5]. Wynika to z faktu podporządkowania gospodarki wodnej Ministerstwu Środowiska, gdzie podstawowymi priorytetami jest przyroda i ochrona środowiska, natomiast gospodarka wodna ma bardziej charakter gospodarczy i techniczny. Wynika to również z faktu zaniedbania i niedoinwestowania infrastruktury hydrotechnicznej w ciągu minionych lat. Brak jest nowych inwestycji w gospodarce wodnej, a problematyka badawcza w tej dziedzinie odstaje coraz bardziej od poziomu światowego. Dużą winę za taki stan ponosi jednak samo środowisko gospodarki wodnej niepotrafiące mówić jednym zdecydowanym głosem. Wyraźną oznaką takiej sytuacji był chociażby brak kierunku studiów poświęconych inżynierii i gospodarce wodnej. Dominowały problemy inżynierii środowiska i ochrony środowiska. Dopiero w 2010 r. z inicjatywy Komitetu Gospodarki Wodnej PAN oraz dwóch pozostałych komitetów PAN związanych z wodą Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego zatwierdził kierunek studiów Inżynieria i Gospodarka Wodna. Uczelnie mogą teraz otwierać studia o takim kierunku. Okazuje się, że w Polsce coraz bardziej odczuwa się brak specjalistów z dziedziny budownictwa hydrotechnicznego i gospodarki wodnej. Warto również zwrócić uwagę na fakt złego zarządzania gospodarką wodną, co wielokrotnie podkreślano na konferencji zorganizowanej w Senacie RP w dniu 2 czerwca 2011 r. na temat Stan gospodarki wodnej w Polsce[7]. Poruszono tam wiele problemów gospodarki wodnej a w szczególności zarządzania, żeglugi i ochrony przeciwpowodziowej. Prawo Wodne z 2001 r. było już wielokrotnie nowelizowane i nadal nie jest kompatybilne z Dyrektywami UE a w szczególności z Ramową Dyrektywą Wodną, która weszła w życie już w 2000 r.[8] Sprawy organizacji gospodarki wodnej i Prawa Wodnego wymagają decyzji politycznych, na które niestety środowiska inżynierskie i naukowe nie mają wpływu, a co więcej głosu tych środowisk niestety nikt nie chce słuchać. W Polsce transport śródlądowy nie przekracza 1% całej transportowanej masy towarowej. Przez Polskę przebiegają trzy międzynarodowe szlaki żeglugowe E70, E30 i E40. Obecnie dzięki funduszom UE istnieje możliwość modernizacji pomorskiego odcinka Wisły: Gdańsk – Bydgoszcz – Toruń stanowiącego fragment międzynarodowej drogi wodnej E70. W sierpniu tego roku GUS przedstawił raport „Katastrofalny stan żeglugi śródlądowej w Polsce”. W Polsce obecnie jedynie około 1,5% energii elektrycznej wytwarzane jest w elektrowniach wodnych. Polska ma stosunkowo skromne zasoby hydroenergetyczne w stosunku do innych krajów Europejskich. Przy wykorzystaniu wszystkich potencjalnych lokalizacji elektrowni wodnych ilość ta mogłaby wzrosnąć do około 10%. Udział pozostałych OZE w Polsce jest obecnie niewielki w porównaniu z hydroenergetyką.
19
Dziś i w najbliższej przyszłości w Polsce zaopatrzenie w wodę ludności, przemysłu czy rolnictwa nie stanowi i nie będzie stanowić poważnego problemu. Jedynie w przypadku wystąpienia lat suchych w niektórych regionach mogą wystąpić niedobory wody. Jak wykazała ostatnia powódź w 2010 r. do takich kataklizmów nie jesteśmy przygotowani. Trudno sobie wyobrazić, że środkami technicznymi będziemy w stanie całkowicie przeciwdziałać powodziom. Na pewno jednak będziemy mogli łagodzić skutki powodzi, co będzie już poważnym osiągnięciem. Co dalej w polskiej gospodarce wodnej? Jesteśmy świadkami zmian klimatycznych[11]. Trwają zażarte dyskusje, czy klimat się ociepla czy nie. Jest jednak faktem, że coraz częściej pojawiają się sytuacje ekstremalne (powodzie, susze, gwałtowne opady, gradobicia, wysokie i niskie temperatury, osuwiska itp.). Co więcej, pojawiające się ekstrema są większe w stosunku do tych z poprzednich lat. Chciałbym zacytować tu bardzo znamienne stwierdzenie, jakie pojawiło się ostatnio w Holandii, kraju bardzo mocno związanym z wodą i poważnymi zagrożeniami powodziami: „Nie możemy po prostu czekać i patrzeć, co przyniosą nam zmiany klimatyczne.” Holandia jest krajem, który już w przeszłości podejmował wiele istotnych i znaczących rozwiązań inżynierskich, takich jak na przykład Plan Delta. Dziś Holandia podejmuje bardzo duży wieloletni eksperyment ochrony swoich brzegów morskich w postaci namywania rumowiska na przedpolu istniejących wydm brzegowych. Jest to dalekosiężne przedsięwzięcie skierowane przeciw pojawianiu się bardziej intensywnych sztormów oraz podnoszenia się poziomu morza. Jednak jest oczywiste, że nie mamy i nie będziemy mieli wpływu na zmiany klimatyczne. Jednak istotne jest, abyśmy potrafili możliwie dokładnie prognozować te zmiany i znaleźć sposoby zaadaptowania się do nich. Nie jesteśmy bowiem w stanie przeciwdziałać ani nawet łagodzić pojawiających się sytuacji ekstremalnych. Świat, społeczeństwo i gospodarka stale się rozwijają i zmieniają nasze środowisko. Rozwój ten musi spełniać następujące uwarunkowania: • bezpieczeństwo ludzi i gospodarki, • zapewnienie zrównoważonego rozwoju, • rozwój społeczny i gospodarczy. Każda nowa budowla lub modernizacja już istniejącej ingeruje w mniejszym lub większym stopniu w środowisko. Obecne prawo wymaga w tych sytuacjach szczegółowej OOŚ oraz kompensacji przyrodniczej. Ten ostatni postulat jest uzasadniony, jeżeli chcemy zachować zrównoważony rozwój. Jeżeli jednak nowa budowla jest uzasadniona z punktu widzenia bezpieczeństwa społecznego i jest uzasadniona z punktu widzenia rozwoju gospodarczego
20
to rolą ekologów powinno być wskazanie optymalnego rozwiązania z punktu widzenia przyrodniczego, a nie kompletne jej negowanie. Osiągnięcie tego celu jest możliwe w oparciu o rzeczową dyskusję wszystkich uczestników procesu inwestycyjnego tj. projektantów, inwestorów, ekonomistów, naukowców, ekologów i socjologów. Osiągnięcie celu jest możliwe jedynie na zasadzie kompromisu, bowiem pełne spełnienie warunków wszystkich stron nie jest możliwe. Problemy gospodarki wodnej na najbliższe lata Tocząca się od dłuższego czasu dyskusja na temat zmian klimatycznych przesunęła się od podejścia polegającego na złagodzeniu tych zmian, w kierunku możliwości zaadaptowania społeczeństwa do negatywnych efektów tych zmian. Stwierdzono, że nasze możliwości ograniczenia emisji gazów cieplarnianych są stosunkowo znikome i dlatego całą uwagę należy skupić na jak najlepszym dostosowaniu naszego społeczeństwa i środowiska do stresów i niedogodności, jakie będą związane ze zmianami klimatycznymi. Podstawowe uwarunkowania gospodarki wodnej będą dotyczyć cyklu hydrologicznego a więc sytuacji, gdzie będziemy mieli za dużo lub za mało wody. To znaczy powodzie i susze powodujące bardzo istotne straty ekonomiczne, ekologiczne i społeczne. Jest kilka krajów, których na szczęście te problemy nie dotyczą, bo mają one właściwy rozkład wody w ciągu całego roku. Zdecydowana jednak większość krajów i regionów będzie musiała sprostać tym nierównomiernym rozkładom zasobów wodnych. Jest to problem, jak zwiększyć korzyści i jak zredukować ryzyko. W tym kontekście możemy powiedzieć, że nie jest to nic nowego i będziemy mieli „jedynie nieco więcej tego samego”. Tak więc powodzie i powodzie szybkie (flash floods)[2] będą coraz intensywniejsze i częstsze, a susze dłuższe i bardziej surowe. Z reguły mamy wiedzę i doświadczenie, jak postępować w sytuacjach lokalnych czy jednostkowych, brak jest natomiast często wiedzy, jak postępować, aby uzyskać długookresowe dostosowanie się do prognozowanych zmian na dużych obszarach. Następnym problemem dużo bardziej złożonym jest oddziaływanie zmian klimatycznych w postaci powodzi i susz na inne dziedziny gospodarki czy na nasze życie. Jak te zmiany wpłyną na rolnictwo, żeglugę, zaopatrzenie w wodę czy energetykę? Czy powstaną konflikty między tymi dziedzinami? Jak te zmiany wpłyną na stan zdrowotny społeczeństwa? Czy potrzebne będą specjalne programy edukacyjne społeczeństwa? Odpowiedzi na te pytania nie są proste i wymagają wielodyscyplinarnego podejścia. Następujące problemy stoją przed gospodarką wodną w Polsce w najbliższych latach. Wynikają one z potrzeb przedstawionych w polskich dokumentach planistycznych, jak również w dyrektywach Unii Europejskiej. Można tu wymienić następujące działania:
21
• budowa nowych zbiorników retencyjnych, • przystosowanie polskich rzek do żeglugi śródlądowej, • gospodarka wodna na terenach zurbanizowanych, • ochrona przeciwpowodziowa w myśl Dyrektywy Powodziowej UE, • wdrażanie Ramowej Dyrektywy Wodnej ze szczególnym uwzględnieniem jakości wód powierzchniowych i podziemnych. Polska w dużej części jest krajem nizinnym i możliwości lokalizacji na tych obszarach nowych zbiorników retencyjnych są ograniczone. Z konieczności będą to musiały być zbiorniki wielofunkcyjne i znalezienie właściwych form eksploatacji będzie wymagało kompromisów między użytkownikami. Nie można oczekiwać, aby te zbiorniki zapewniły pełne zabezpieczenie przeciwpowodziowe czy wystarczającą alimentację w okresie susz. Z pewnością jednak przyczynią się do złagodzenia nadmiarów czy braków wody. Będzie również możliwość ich wykorzystania energetycznego czy rekreacyjnego. Problemy, jakie tu wystąpią, to wyposażenie budowli piętrzących w odpowiedniej wielkości urządzenia przelewowe i upustowe, odpowiednia eksploatacja zapewniająca minimalizację ich sedymentacji i odpowiednie przepławki dla ryb wędrownych. Rozwiązanie tych problemów wymaga dziś bardzo specjalistycznej wiedzy inżynierskiej przy projektowaniu i eksploatacji takich obiektów. Transport wodny śródlądowy w Polsce jest obecnie bardzo ograniczony. Pomyślnie rozwija się natomiast rekreacja i turystyka wodna niewymagające dużych głębokości rzek i kanałów. Przez Polskę przebiegają trzy międzynarodowe szlaki wodne. Unia Europejska, biorąc pod uwagę kongestię istniejących dróg i autostrad, postuluje zwiększenie transportu wodnego śródlądowego i zamierza finansowo wspierać takie przedsięwzięcia. Warto tu zaznaczyć, iż powstanie żeglugi rekreacyjnej i turystycznej przyczyni się znacznie do rozwoju gospodarczego miejscowości wzdłuż tych szlaków wodnych w postaci budowy przystani, punktów zaopatrzenia czy restauracji. Gospodarka wodna na terenach zurbanizowanych nabiera szczególnego znaczenia w związku ze stale rosnącymi aglomeracjami miejskimi. Problemami są: zaopatrzenie w wodę dobrej jakości, odprowadzenie i oczyszczanie ścieków oraz powodzie miejskie i lokalne podtopienia. Ochrona przeciwpowodziowa wymaga zupełnie nowego podejścia. Jest ono narzucone w postaci Dyrektywy Powodziowej UE. Jest to sprawa przyjęcia ryzyka powodziowego, które jest kombinacją prawdopodobieństwa powodzi i wrażliwości terenu objętego powodzią na zniszczenie i wszelkiego rodzaju negatywne oddziaływanie powodzi. Możemy wyróżnić trzy różne etapy podejścia do powodzi, są to: • prewencja powodzi (flood prevention), • ochrona przed powodzią (protection) • łagodzenie skutków powodzi (mitigation), • adaptacja do powodzi (adaptation).
22
Pod pojęciem prewencji rozumiemy wszelkie działania na terenie zlewni lub dorzecza mające na celu przeciwdziałanie pojawienia się powodzi, w postaci odpowiedniego zagospodarowania terenu, zwiększenia wszelkiej możliwej pojemności retencyjnej oraz spowolnienia odpływów powodziowych. Tego rodzaju działania wymagają dokładnego rozpoznania terenu i podjęcia długookresowych działań. Ochrona przeciwpowodziowa ogranicza się głównie do środków technicznych oraz nietechnicznych. Bardzo istotnym elementem ochrony jest sprawne działanie wszystkich istniejących budowli hydrotechnicznych, takich jak wały przeciwpowodziowe czy urządzenia przelewowe. W ochronie bardzo ważnym elementem jest dokładna prognoza powodzi tak w sensie czasowym, jak i obszarowym. Łagodzenie skutków powodzi to należyte przygotowanie budynków i infrastruktury do normalnego funkcjonowania nawet w czasie zalania terenu. Nasuwa się tu refleksja dotycząca występujących u nas coraz częściej podtopień w wyniku gwałtownych opadów deszczu. Trudno wymagać, aby burzowa sieć kanalizacyjna była w stanie odprowadzić szybko wodę z opadu deszczu przekraczającego miesięczną normę w ciągu jednego dnia lub nawet kilku godzin. Największe straty występują w indywidualnych budynkach, w których zalane zostają piwnice, garaże lub pomieszczenia na parterze. Straż pożarna jest wzywana do wypompowywania wody. Jednakże sami mieszkańcy nie zrobili wcześniej nic lub niewiele, aby zabezpieczyć budynek przed wodą nieprzekraczającą nawet 1 m głębokości. Adaptacja do wystąpienia powodzi jest rzeczą niezbędną. Musimy zdawać sobie sprawę, że powódź może wystąpić i będziemy znali w przybliżeniu jej parametry (głębokość wody, prędkości przepływu, czas trwania takiego stanu itp.) i musimy przygotować się do w miarę normalnego funkcjonowania przy wystąpieniu takiego stanu. Przy okazji tych rozważań warto również wspomnieć o możliwych scenariuszach rozwoju gospodarczego i społecznego, które będą generować takie lub inne możliwości powstawania powodzi[11]. Dziś w Polsce oraz w Europie najczęściej rozpatrywane są następujące scenariusze: • A1 Rynkowy zakładający, że rozwój będzie odbywać się w oparciu o kryteria ekonomiczne; że będzie to rozwój globalny ze zrównoważonym wykorzystaniem różnych źródeł energii; • A2 Regionalny zakładający rozwój na określonych specyficznych obszarach w oparciu o kryteria ekonomiczne; • B1 Zrównoważony zakładający rozwój globalny, ale rozwój zrównoważony. Podsumowanie W najbliższej przyszłości o rozwoju społecznym i gospodarczym decydować będą trzy podstawowe czynniki tj. żywność, energia i woda. Ten ostatni
23
ma dominujące znaczenie. Zmiany klimatyczne, jakie nas czekają, mogą mieć ogromny wpływ na te podstawowe czynniki, a w szczególności na zasoby wodne. Nie możemy czekać na to, co nam przyniosą przyszłe lata, lecz już obecnie powinniśmy starać się prognozować zmiany i szukać sposobów do zaadaptowania się do nich. Jesteśmy członkiem Unii Europejskiej, ale nie możemy również bezkrytycznie patrzyć na to, czego Bruksela będzie od nas wymagać. Jesteśmy dużym państwem i w wielu aspektach różnimy się od innych krajów zachodnich oraz mamy swoje specyficzne uwarunkowania, których nie mają inni i powinniśmy potrafić należycie te racje wyartykułować i ich bronić. Nieodzowne są również wszelkie działania zmierzające do podniesienia rangi szeroko pojętej gospodarki wodnej w Polsce. Duża część społeczeństwa nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wygląda nasza gospodarka wodna i czym może grozić brak poprawy w tej dziedzinie. Zrównoważona gospodarka wodna nie może stawiać jako priorytety ochronę przyrody i ekosystemów wodnych, pozostawiając człowieka i względy gospodarcze oraz społeczne na zupełnym marginesie. System gospodarowania zasobami wodnymi w Polsce budzi poważne zastrzeżenia wśród specjalistów. Trudno jednak oczekiwać w najbliższym czasie zmian organizacyjnych w zarządzaniu gospodarką wodną, bo to zależy od woli politycznej partii sprawującej władzę. Trzeba jednak nasze wnioski i postulaty prezentować wszędzie tam, gdzie tylko będzie to możliwe, tak aby w przyszłości przy wystąpieniu sytuacji krytycznych nikt nie powiedział, że we właściwym czasie specjaliści od gospodarki wodnej nie zgłaszali swoich postulatów.
Bibliografia 1. 2. 3. 4. 5.
Dyrektywa Powodziowa UE, 2007. Majewski W., Powódź w Gdańsku w lipcu 2001 r., IMGW PIB Warszawa 2010. Majewski W., Światowy Dzień Wody 2012, Gospodarka Wodna. Polityka Ekologiczna Państwa, Ministerstwo Środowiska Warszawa 2008. Polityka Wodna Państwa do Roku 2030, z uwzględnieniem etapu 2016 (projekt), KZGW 2010. 6. Ramowa Dyrektywa Wodna, 2000. 7. Stan Gospodarki Wodnej w Polsce, Materiały Konferencji, Kancelaria Senatu RP, Warszawa 2011. 8. Ustawa Prawo Wodne, 2001. 9. WISŁA Monografia rzeki, Wydawnictw Komunikacji i Łączności, Warszawa 1982. 10. Zasady gospodarowania na obszarach NATURA 2000 w dolinach rzek, WWF Polska, Globalne Partnerstwo dla Wody, Warszawa 2005. 11. Zrównoważone gospodarowanie zasobami wodnymi oraz infrastruktura hydrotechniczną w świetle prognozowanych zmian klimatycznych (Tom 4), IMGW PIB Warszawa 2012.
24
Ireneusz Pieróg
Środowisko naturalne gminy Bukowiec w powiecie świeckim Bukowiec i okoliczne miejscowości tworzą gminę wiejską leżącą w północnej części województwa kujawsko-pomorskiego. Jest to jedna z jedenastu gmin powiatu świeckiego, która sąsiaduje z gminami: od północy Lniano i Drzycim, od wschodu Świecie, od południa Pruszcz i od zachodu Świekatowo. W skład gminy Bukowiec wchodzi 16 miejscowości: Bramka, Branica, Budyń, Bukowiec, Gawroniec, Korytowo, Krupocin, Plewno, Poledno, Polskie Łąki, Przysiersk, Różanna, Tuszynki, Franciszkowo, Jarzębieniec i Kawęcin. Trzynaście pierwszych z nich jest jednocześnie siedzibami sołectw. Siedzibą władz gminy jest oczywiście Bukowiec, leżący w jej centralnej części, oddalony od Bydgoszczy 45 km i od Torunia 65 km. Przez północno-wschodnie tereny gminy przebiega droga wojewódzka nr 240 ze Świecia do Chojnic, leżą przy niej miejscowości Przysiersk, Bramka i Franciszkowo. W południowo-wschodnim sąsiedztwie gminy przebiegają drogi krajowe nr 91 (była nr 1) i nr 5, które łączą się w okolicy pobliskiego Świecia1. Powierzchnia gminy Bukowiec wynosi 111 km2, czyli 11100 ha, co stanowi 7,54% powierzchni powiatu świeckiego. Zapewnia jej to siódme miejsce wśród wszystkich gmin tegoż powiatu pod względem wielkości terenu2. Ludność W 2007 roku (wg stanu na dzień 31 grudnia) terytorium gminy Bukowiec zamieszkiwały na stałe 5132 osoby, spośród których 2600 to kobiety. Średnia gęstość zaludnienia wynosiła wówczas 46 osób na km2 i na 100 mężczyzn przypadało 102,7 kobiet. W tymże roku zarejestrowano 46 nowych małżeństw. Przyrost naturalny był dodatni i wynosił 5,39%, był on najwyższym przyrostem naturalnym w powiecie świeckim i jednym z największych w województwie kujawsko-pomorskim3. W 2007 r. na terenie gminy w zakładach zatrudniających powyżej 9 osób i poza rolnictwem indywidualnym pracowało 607 1
2
3
Gmina Bukowiec, [w:] Wikipedia, wolna encyklopedia [http://pl.Wikipedia.org/wiki/ Gmina_Bukowiec, (10. 03. 2009), s. 1-4; Gmina Bukowiec, „Biuletyn Informacji Publicznej” [http: //www.bip.bukowiec. pl [dalej cyt: „BIP”], s. 1; Katalog miejscowości województwa, Bydgoszcz 1999, s. 151; Gmina Bukowiec, http://www.bukowiec.pl/gmina.htm/ 2009-03-11; Polska. Nowy podział administracyjny [Mapa], Wyd. EKOKOPIO. Gmina Bukowiec, [w:] Wikipedia, s. 2; Województwo Kujawsko-Pomorskie: podregiony, powiaty, gminy, r. 5, 2008, Bydgoszcz 2008, s. 96-97. Województwo Kujawsko-Pomorskie, s. 97, 111-113.
25
osób, z czego tylko 229 to kobiety. Większość z nich (399 os.) zatrudniona była w sektorze produkcyjnym, a pozostała część (208 os.) w sektorze usługowym4. Stan ludności bukowieckiej gminy jest dość stabilny, po upływie roku uległ pomniejszeniu tylko o 7 osób i 2 stycznia 2009 r. wynosił 5125 mieszkańców5. Przy wspomnianym powyżej dodatnim przyroście naturalnym świadczy to, że mieszkańców gminy ubywa, ale nie jest to jeszcze zjawisko zagrażające populacji ludności w naszej gminie. Ubytek ten jest związany najczęściej z poszukiwaniem pracy, małżeństwem, dalszą edukacją i jest dość mały. Ludność gminy Bukowiec należy do społeczeństwa średnio młodego, gdyż młodzież (do 18 roku życia) liczyła w 2009 r. 1248 osób, co stanowiło 24,35% bukowieckiej społeczności. Osób starszych (w wieku emerytalnym) natomiast było 598, co stanowiło tylko 11,67%. Dominująca część mieszkańców to osoby w wieku produkcyjnym (19-60 lat kobiety i 19-65 lat mężczyźni) – 3293 os. (63,98%), przy czym większość stanowią wśród nich mężczyźni (1740 os.). Wśród emerytów zaś dominują kobiety – 408 os. (68,23%). Świadczy to o dużej śmiertelności wśród mężczyzn w kwiecie wieku, czyli w wieku przedemerytalnym6. Gmina Bukowiec ma charakter rolniczy. Na jej terenie działa ponad 400 gospodarstw rolnych, a ponadto zarejestrowanych jest obecnie około 200 innych podmiotów gospodarczych, prowadzących przede wszystkim działalność usługową w transporcie, budownictwie i handlu. Zapewniają one – wraz z oświatą, służbą zdrowia i administracją – rynek pracy dla większości mieszkańców gminy. Pomimo tego występuje tu rónież zjawisko bezrobocia. Według stanu na 2 stycznia 2009 r. w gminie zarejestrowanych było około 308 bezrobotnych. W porównaniu z 2008 r. (30 VI) ich liczba się powiększyła o 10 osób. Większość z nich, bo aż 85%, nie posiadała prawa do zasiłku dla bezrobotnych7. Mieszkańcy gminy Bukowiec są chrześcijanami i należą przede wszystkim do Kościoła rzymskokatolickiego. Na terenie gminy funkcjonują cztery parafie rzymskokatolickie należące do Diecezji Pelplińskiej: Bukowiec, Przysiersk, Polskie Łąki (ich tereny w dużym stopniu pokrywją się z terenem gminy) i parafia Gruczno, do której należą małe skraje gminy8. Położenie geograficzne Omawiając położenie geograficzne gminy Bukowiec w oparciu o aktualny podział fizyczno-geograficzny Polski, należy stwierdzić, że leży ona w środkowej części Wysoczyzny Świeckiej, mezoregionu wchodzącego, obok Borów 4 5 6 7 8
26
Ibidem, s. 124. Gmina Bukowiec, „BIP”, s. 1. Ibidem, s. 1 (z dn. 2009-01-25). Ibidem, s. 1 (z dn. 2009-03-10) i 1 (z dn. 2009-01-25). Diecezja Pelplińska. Mapa w skali 1: 200 000, wyd. Via Mercatorium, Gdańsk 1999.
Mapka Gminy Bukowiec. Tablica informacyjna na ul. dr. F. Ceynowy w Bukowcu.
Tucholskich i Doliny Brdy, w skład Pojezierza Południopomorskiego, będącego jednostką wyższego rzędu, czyli makroregionem. Pojezierze Południowopomorskie, w granicach, którego wyodrębniono 12 mezoregionów, jest natomiast częścią składową podprowincji Pojezierzy Południowobałtyckich, znajdujących się w obrębie Niżu Środkowoeuropejskiego. Podstawą wyodrębnienia Wysoczyzny Świeckiej była jej rzeźba terenu oraz budowa geologiczna. W niedalekim sąsiedztwie bukowieckiej gminy znajdują się: od północy mezoregion Bory Tucholskie, a od południowego wschodu makroregion Dolina Dolnej Wisły9. 9
J. Kondracki, A. Richling, Regiony fizycznogeograficzne [mapa – dodatek do:] J. Kondracki, Geografia regionalna Polski, Warszawa 2000; L. Andrzejewski, Położenie i ogólna charakterystyka środowiska geograficznego, [w:] Przyroda Województwa Kujawsko-Pomorskiego, pod red. A. Przystalskiego, Bydgoszcz 2001 [dalej cyt: Przyroda Woj. Kuj.-Pom.], s. 7-8; L. Andrzejewski, Położenie i ogólna charakterystyka środowiska geograficznego, [w:] Krajobrazy
27
Określając natomiast położenie samego Bukowca za pomocą współrzędnych geograficznych, stwierdzamy, że leży on na 53° 25′ 54″ N i na 18° 14′ 20″ E.10 Budowa geologiczna i jej przeszłość Budowę geologiczną gminy Bukowiec można i należy rozpatrywać jako element składowy budowy geologicznej Wysoczyzny Świeckiej, gdyż jest ona za małą jednostką terytorialną, aby można tylko i wyłącznie skupić się na niej, nie nawiązując do większych jednostek terytorialnych (przestrzennych). Tak więc głębokim podłożem naszej gminy, jak i całej Wysoczyzny Świeckiej, jest zachodnio-południowa rubież platformy wschodnioeuropejskiej – jednej z podstawowych jednostek geologicznej Europy, która na linii Szczecinek – Chojnice – Bydgoszcz – Solec Kujawski – Toruń – Włocławek graniczy z drugą podstawową jednostką geologiczną – obszarem fałdowań paleozoicznych. Platforma wschodnioeuropejska zbudowana jest z prekambryjskich skał magmowych oraz metamorficznych i zalega dość płytko (od 350 do 6 tys. m), a leżące na niej, powstałe później, warstwy skał osadowych nie są sfałdowane, gdyż nie uległy zaburzeniom11. Te brzeżne rubieże platformy wschodnioeuropejskiej, na których leży m.in. terytorium gminy Bukowiec, uległy zrzuceniu (obniżeniu) tektonicznemu, czego efektem jest głębokie obniżenie jej podłoża zwane synklinorium brzeżnym12. Jest ono traktowane także jako strefa graniczna między platformą wschodnioeuropejską a wspomnianym już obszarem fałdowań paleozoicznych, do którego zalicza się już sąsiadujące z nim antyklinorium pomorskie, będące również częścią wału kujawsko-pomorskiego13. W tymże synklinorium brzeżnym, prekambryjskie podłoże krystaliczne – w porównaniu z właściwą platformą wschodnioeuropejską – zalega bardzo nisko, bo na głębokości 4-5 tys. m p.p.m. i zbudowane jest najczęściej z gnejsów. Na nim występują skały osadowe powstałe z utworów kambru, ordowiku i dość obfite utwory syluru (ok. 2000 m miąszczu), są to przede wszystkim osady piaszczysto-mułowcowo-ilaste. Bezpośrednio na nich występują osady powstałe w czasach permsko-mezozoicznych. Brakuje tu całkowicie skał z okresów wcześniejszych: dewońskiego i karbońskiego14.
10 11
12 13 14
28
Ziemi Świeckiej, pod red. J. Pająkowskiego, Świecie 2001 [dalej cyt.: Krajob. Z. Ś.], s. 8; E. Drozdowski, Środowisko geograficzne regionu świeckiego, [w:] Dzieje Świecia nad Wisłą i jego regionu, t. 1, pod red. K. Jasińskiego, Warszawa – Poznań – Toruń 1979, s. 12-13; J. Kondracki, Geografia regionalna Polski, Warszawa 2000, s. 69 i 79. Bukowiec, (powiat świecki),[w:] Wikipedia, s. 1 (z dn. 2009-03-10). Raport o stanie środowiska województwa kujawsko-pomorskiego w 1999 roku, Bydgoszcz 2000, s. 10. B. Augustowski, Pomorze, Warszawa 1977, s. 16-17. Ibidem, s. 16 i 20. Ibidem, s. 20-21.
W trzeciorzędzie (starszym plejstocenie), będącym pierwszym okresem ery kenozoicznej, synklinorium brzeżne, podobnie jak wszystkie wypiętrzenia i obniżenia na Pomorzu, na skutek działań denudacyjnych uległo zrównaniu z sąsiadującymi z nim regionalnymi jednostkami geologicznymi. W jego przypadku zrównanie to zamykają utwory kredowe. Osady kredowe w postaci twardego mułkowatego marglu powstały tu wcześniej, gdyż tereny te znajdowały się pod powierzchnią morza, jak cały prawie obszar współczesnej Polski. Dzisiejszy region świecki, w tym teren naszej gminy, wynurzył się z morza na skutek częstych, intensywnych ruchów fałdowych skorupy ziemskiej na przełomie dwóch podokresów trzeciorzędu, paleogenu i neogenu15. Na początku neogenu (w miocenie) obszar nasz wraz z całą północną Polska, aż po Skandynawię włącznie, tworzył jeden ląd, który pokryty był bujną roślinnością, a główne rzeki płynęły z północy na południe. Pozostałościami tegoż są tzw. formacje węgla brunatnego (różnoziarniste piaski z dużą ilością miki kwarcu, mułów i iłów oraz węgla brunatnego). Pod koniec neogenu (w pliocenie) następowało stopniowe ochłodzenie klimatu, co wpłynęło bardzo na zmiany w szacie roślinnej, również w naszym regionie. W tym czasie południowe jego krańce mogły znajdować się w granicach „wielkiego jeziorzyska”, które zalewało obszar dzisiejszej Wielkopolski i Mazowsza. Efektem czego są występujące tu tłuste iły, mułki i drobnoziarniste piaski, których całkowicie brak w północnej części regionu świeckiego. Nowy okres ery kenozoicznej (czwartorzęd) rozpoczął się, na skutek ciągłego oziębiania się klimatu, epoką lodowcową (plejstocenem) trwającą od 1,5 mln do 10 tys. lat temu. W epoce tej nasz rejon, jak cała północna Polska, przeszedł czterokrotne zlodowacenie kontynentalne16. Uległo wówczas całkowitej zmianie środowisko biologiczne naszego regionu. Zniknęła ciepłolubna roślinność trzeciorzędowa, a na jej miejsce pojawiła się na styku lodowca roślinność tundrowa. Natomiast w interglacjałach (okresach międzylodowcowych), cechujących się ociepleniem prowadzącym do klimatu podobnego do obecnego, pojawiły się lasy liściaste (dąb, buk, leszczyna). Zlodowacenia pozostawiały po sobie różnorodne osady. Część z nich są skutkiem bezpośredniej akumulacji lodowca np. gliny morenowe, a część pochodzenia wodnolodowcowego: żwirki, piaski, mułki i iły17. Ostatnie zlodowacenie (tzw. bałtyckie, północnopolskie lub Vistulian), które trwało od 70 do 10 tys. lat temu, pozostawiło po sobie warstwę brązowych glin przykrywających utwory interglacjalne (piaski, muły iły i torfy)18. Osady epoki zlodowacenia (plejstocenu) stanowią na naszym terenie najbardziej rozpowszechnioną formację utworów przypowierzchniowych. 15 16 17 18
Ibidem, s. 23; E. Drozdowski, op. cit., s. 14. E. Drozdowski, op. cit., s.19. Ibidem, s. 18. Raport o stanie środowiska, s. 11-12.
29
Największa miąższość (grubość) tychże osadów występuje m.in. w południowo-wschodniej części naszej gminy (rzędu 80-100 m), gdzie wysoczyzna morenowa zaczyna graniczyć z doliną Wisły19. Ukształtowanie powierzchni Ostatnie zlodowacenie wpłynęło także w sposób decydujący na ukształtowanie powierzchni naszego terenu, jak i całej Wysoczyzny Świeckiej oraz sąsiednich regionów. Rzeźba terenu w tej części Polski cechuje się typowym krajobrazem młodoglacjalnym. Główne rysy terenu Wysoczyzny Świeckiej zostały zasadniczo ukształtowane w wyniku ustępowania ostatniego lądolodu ok. 17-16 tys. lat temu, podczas subfazy krajeńsko-wąbrzeskiej. W ukształtowaniu terenu naszej gminy można wyróżnić: wysoczyznę morenową, równinę sandrową, pagórki i wzgórza morenowe oraz rynny subglacjalne20. Środkową (centralną) część gminy zajmuje równina sandrowa, która jest wydłużona z północy (między Kawęczynem a Jarzębieńcem) na południe z rozszerzeniem poniżej Bukowca w kierunku Poledna, Różanny oraz Łaszewa i biegnącą ponownie w kierunku Jezior Branickich. Jest to piaszczysta równina, powstała z płaskich piaszczysto-żwirowych stożków napływowych, urozmaicona formami wklęsłymi o morfogenezie glacjofluwialnej. Utworzona przez wody roztopowe na przedpolu znikającego lądolodu w czasie jego postoju na linii Bukowiec – Plewno, które uchodziły w kierunku południowym i południowo-wschodnim. Wody te dały początek lokalnym rzeczkom (strugom)21. Powyższa równina sandrowa otoczona jest z wszystkich stron wysoczyzną morenową, płaską i falistą, o morfogenezie glacjalnej powstałą przede wszystkim w wyniku bezpośredniej akumulacji lądolodu. Jest ona drugim ważnym elementem ukształtowania terenu naszej gminy. Przy powierzchni zbudowana jest z gliny morenowej, a miejscami z zwałowych piasków i żwirów. Z wysoczyzną morenową płaską mamy do czynienia wówczas, gdy wysokość względna terenu dochodzi do 2 m (nachylenie 2°), a z falistą, gdy różnica w wysokości w terenie wynosi od 2 do 5 m (nachylenie terenu 2-5°). Ciekawszy i urozmaicony krajobraz ma wysoczyzna morenowa falista. Jest on bardziej zmienny poprzez pagórkowatość i występowanie mozaiki lasów, pól uprawnych, łąk i jezior, np. rejon Bukowca. W krajobrazie naszej wysoczyzny morenowej wyraźnie zaznacza się wzniesienie (wzgórze), na którym zlokalizowana jest wieś Plewno. Ma ono kształt owalny wydłużony z południowego zachodu na północny wschód i wznosi się do wysokości 118,8 m n.p.m., a ok. 19 20
21
30
E. Drozdowski, op. cit., s. 19. Ibidem, s. 24; L. Andrzejewski, Położenie i ogólna charakterystyka środowiska geograficznego, [w:] Krajob. Z. Ś., s. 11; Mapa geomorfologiczna regionu świeckiego, Warszawa – Poznań – Toruń 1978, [załącznik do:] E. Drozdowski, op. cit. E. Drozdowski, op. cit., s. 27 i 30; Mapa geomorfologiczna.
25 m w stosunku do terenów sąsiadujących od strony południowej. Powstało ono z jednej z moren czołowych, które występują w postaci strefy między Przysierskiem a Gródkiem (leżącym już poza gminą Bukowiec). Zbudowane jest z gliny morenowej i osadów żwirowo-piaszczystych. Struktura jego budowy jest zaburzona od strony północnej na skutek naporu czoła lądolodu. Interesująca nas morena czołowa powstała podczas lądolodu w fazie krajeńsko-wąbrzeskiej, będącego z kolei fazą recesyjną lądolodu stadium poznańskiego22. Wzniesienie to jest najwyższym wzniesieniem w tej okolicy. Rozciąga się z niego (droga Plewno – Dąbrówka) piękny widok w kierunku wschodnim na dolinę Wdy23.
Widok na dolinę Wdy z wzniesienia (wzgórza) Plewno
Na terenie gminy Bukowiec znajdują się dwie, dobrze zachowane, typowe rynny subglacjalne, jako przykłady licznie występujących na wysoczyźnie morenowej dolin pochodzenia glacjalnego, z którymi do czynienia mamy również na równinach sandrowych. Są to rynna jeziora Poledno i rynna Przysierska, które biegną z północnego zachodu na południowy wschód. Powstały one w wyniku erozji wód płynących w tunelach podlodowcowych. 22
23
E. Drozdowski, op. cit., s. 25-26; J. Luterek-Cholewska, Walory krajobrazowe, [w:] Krajob. Z. Ś, s. 45. J. Luterek-Cholewska, op. cit., 45.
31
Po wycofaniu się lądolodu ich trwałość zapewnił pozostały lód, który się stopniowo wytapiał. Obecnie wypełniają je jeziora i strugi spływające na południowy wschód w rynnie jeziora Poledno i na północ w rynnie przysierskiej. Rynna jeziora Poledno jest większa. Rozpoczyna się w okolicy Dolnego Młyna (między Bukowcem a Przysierskiem) i ciągnie się poza jezioro Poledno (poza teren gminy). Jej szerokość wynosi od 60 do 100 m, a nachylenia stoku dochodzą do 35°, ale mały ciek wody zwany strugą Dworzysko płynie do j. Poledno dość powolnie otoczony torfami. Dopiero wypływając dalej z jez. Poledno, gwałtownie zwiększa swój spadek i wcina się w podłoże, w wyniku czego dalsza część rynny nosi kształt doliny V, co jest skutkiem erozji – ale to już poza granicami gminy. Rynna Przysierska jest mniejsza i ma bardziej urozmaicony podłużny profil. Kończy się w południowej części zagłębienia wypełnionego przez jezioro Przysierskie24. Innym urozmaiceniem rzeźby naszej gminy – zarówno wysoczyzny morenowej i równiny sandrowej – są dziś zagłębienia wytopiskowe powstałe kilka tysięcy lat później, a występujące tu dość powszechnie. Powstały one w wyniku wytopienia się pogrzebanych brył lodowych, pozostawionych po zaniku czaszy lodowej. Obecnie wypełnione są najczęściej torfowiskiem po zarośniętych jeziorach lub wodą zanikających jeziorek i stawów25. Sieć hydrograficzna Czytając powyższy tekst, łatwo można zauważyć, że z procesami deglacjacji związany jest początek i rozwój sieci hydrograficznej naszego terenu. W jej skład wchodzą rzeki, jeziora, bagna, mokradła oraz wody podziemne. Podobnie jak na całym Pomorzu, sieć rzeczna naszej gminy tworzy układ bardzo młody, którego początek sięga końca plejstocenu. Kształtował się on przez holocen aż do czasów współczesnych i jest ściśle związany z rozwojem rzeźby glacjalnej w stadiale pomorskim zlodowacenia bałtyckiego26. Przez teren gminy Bukowiec nie przepływa bezpośrednio żadna główna rzeka, ani jej bezpośredni dopływ. „Sieć rzeczną” tworzą tu małe rzeczki, ze względu na swoje rozmiary zwane najczęściej strugami. Wchodzą one w systemy rzeczne dwóch lewostronnych dopływów Wisły: przede wszystkim Wdy oraz Brdy – przez co tereny gminy leżą w ich dorzeczach. Wda i Brda należą do rzek sandrowych południowego skoku Pomorza, gdyż usytuowane są w dawnych szlakach spływu wód sandrowych, które swój początek brały jako wody roztopowe na przedpolu lądolodu w okresie stadiału pomorskiego. Wody te spływały zgodnie z nachyleniem powierzchni w kierunku południowym do powstałej wówczas Pradoliny Toruńsko-Eberswaldzkiej27. 24 25 26 27
32
E. Drozdowski, op. cit., s. 27-28. Ibidem, s. 29. Ibidem, s. 40; B. Augustowski, op. cit., s. 85-86. B. Augustowski, op. cit., s. 88-89.
W granicach gminy Bukowiec znajdują się cztery większe rzeczki, są to strugi Wyrwa, Dworzysko, Kotomierzyca oraz struga Graniczna. Najdłuższy odcinek przepływający przez środkową część gminy należy do strugi Wyrwy, która płynie z zachodu na wschód z lekkim odchyleniem między Bukowcem a Dolnym Młynem na południe. Wypływa ona z Jeziora Zalewskiego leżącego na wschód od miejscowości Zalesie Królewskie w gminie Świekatowo. Płynie w kierunku wschodnim i przepływa przez jeziora Szewińskie i Branickie Duże oraz Małe. Dalej przepływa od południa przez Bukowiec i kierując się w stronę Poledna, jednak za Bukowcem skręca w stronę Dolnego Młyna i biegnie w kierunku Przysierska. Po drodze przyjmuje kilka mniejszych cieków wodnych, zwłaszcza w dolnym Młynie wpada do niej jej lewe odgałęzienie, które często traktowane jest przez literaturę jako dalszy bieg Wyrwy. Natomiast odcinek między Jez. Zalewskim a Dolnym Młynem jest określany jako Potok Młyński. Nazwa ta związana jest z znaczeniem gospodarczym tego odcinka Wyrwy w przeszłości, gdyż powstawały nad nim młyny wodne. Jeden z nich funkcjonuje do dziś w Dolnym Młynie, gdzie z tego względu powstało pewne spiętrzenie wody. Dalej Wyrwa, przepływając przez Przysiersk, od północy kieruje się na wschód w stronę rzeki Wdy, do której uchodzi w miejscowości Wyrwa Młyn. Jej długość wynosi 23 km, a średni spadek 0,92‰. Jest rzeczką zbierającą wodę z powierzchni 121,4 km2 (powierzchnia zlewni całkowitej, dorzecze)28. Jest ona zlewnią wód z pięciu jezior: Zalewskiego, Szewieńskiego, Branickiego Dużego, Branickiego Małego oraz Jez. Lubodzież (Lubież), których łączna objętość wynosi ok. 6024,8 tys. m3, a łączna powierzchnia 229,9 ha, retencyjność zaś 76 mm29. W połowie drogi między Bukowcem a Gawrońcem początek swój bierze Struga Dworzysko, która płynie początkowo na wschód, a później skręca gwałtownie po przekroczeniu drogi Gawroniec – Dolny Młyn w kierunku południowo-wschodnim i przepływa przez jezioro Poledno. Do jeziora struga ta przypomina nikły strumień płynący leniwie wśród torfowisk. Dopiero przy wypływie z Poledna zwiększa gwałtownie spadek i wcina się w podłoże, co zwiększa jego erozję, zaś dolinka rzeczna nabiera kształtu litery „V”. Dalej struga Dworzysko opuszcza teren gminy i jej wody ostatecznie wpływają do Wdy30. Na zachód od miejscowości Tuszynki zaczyna swój bieg w kierunku południowym (z lekkim odchyleniem na zachód) struga Graniczna. Jest ona 28
29
30
Raport o stanie środowiska województwa kujawsko-pomorskiego w 2001 roku, Bydgoszcz 2002, s. 93; Mapa Gminy Bukowiec 2008; Atlas Województwa Bydgoskiego, Warszawa 1973 [dalej cyt.: Atlas Woj. Bydg.], s. 2 i 7. Atlas jezior Polski, t II: Jeziora zlewni rzek Pomorza i dolnej Wisły, praca zbiorowa pod red. J. Jańczaka, Poznań 1997, s. 54, 224-225. Mapa Gminy; E. Drozdowski, op. cit., s. 28.
33
lewostronnym dopływem Brdy. W okolicach wsi Stążki (na wysokości Korytowa) przekracza granice gminy Bukowiec i płynie dalej na zachód równolegle do rzeczki Kręgiel. Wpływa ona – podobnie jak Kręgiel – do południowej części Zalewu Koronowskiego, mieszczącego się na Brdzie powyżej Koronowa. Po drodze – już poza granicami gminy Bukowiec – wpada do jeziora Zamkowe, dla którego jest zlewnią. Powierzchnia tejże zlewni wynosi 18,5 km2, a rentowność 14-17 mm31. Lewobocznym dopływem Brdy rozpoczynającym bieg również na terenie naszej gminy jest rzeczka Kotomierzyca. Tylko jej górna część leży w granicach gminy Bukowiec. Rozpoczyna się ona na południowy wschód od Korytowa i biegnie na południe. Między drogami do Łaszewa i do Pruszcza (na wysokości Stanisławia) opuszcza tereny bukowieckiej gminy, płynąc dalej na południowy zachód. W okolicy Tryszczyny wody jej wpadają do zbiornika zaporowego na Brdzie powstałego w wyniku spiętrzenia wody zaporą w Tryszczynie. Długość Kotomierzycy wynosi ok. 25,7 km, a powierzchnia jej dorzecza 184,4 km2 32. Strugi naszej gminy, jak wszystkie polskie rzeki, mają śnieżno-deszczowy ustrój zasilania. Nie są to jednak wielkie cieki wodne. Ich głównym zadaniem jest odprowadzanie wód opadowych z okolicznych pól, w tym z pól uprawnych, co jest główną przyczyną ich zanieczyszczeń. Regularny pomiar czystości wód dokonywany jest tylko na Wyrwie oraz Kotomierzycy i nie wypada on najlepiej. Jakość wód Kotomierzycy w jej górnym biegu – również na terenie naszej gminy – spełnia wymogi II i III klasy, jednak wody Wyrwy nie odpowiadają normom. Stan czystości wód Kotomierzycy ulega ostatnio poprawie, należy mieć nadzieję, że w przyszłości będzie to dotyczyło również Wyrwy33. Kolejnym elementem wód powierzchniowych są jeziora. Powszechnie przyjmuje się, że jeziora to naturalne zbiorniki wodne o powierzchni lustra wody od 1 ha (przy średnim stanie wody)34. Wszystkie jeziora gminy Bukowiec, podobnie jak całego Pomorza, zostały ukształtowane podczas ostatniego zlodowacenia czyli posiadają morfogenezę glacjalną. Według Adama Choińskiego (Katalog jezior Polski, 2006) oraz Antoniego i Elwiry Zwolińskich (Katalog jezior województwa bydgoskiego, 1995) na terenie naszej gminy występuje łącznie dziewięć jezior. Ich powierzchnia wspólna wynosi 110,3 ha, co daje 0,99 % jeziorności (udział powierzchni jezior w ogólnej 31
32
33
34
34
Mapa Gminy; Raport o stanie środowiska ... w 2001 r., s. 91 [mapka]; Atlas jezior, s. 46 i 222-223; W. Marszałkowski, S. Burak, A. Solarczyk, Jeziora województwa kujawsko-pomorskiego, Bydgoszcz 2000, s. 55. Mapa Gminy; Raport o stanie środowiska województwa kujawsko-pomorskiego w 2003 roku, Bydgoszcz 2004, s. 88. B. Augustowski, op. cit., s. 91; Raport o stanie środowiska ... w 2002 roku, Bydgoszcz 2003, s. 93 i 110, ... w 2003 roku, Bydgoszcz 2004, s. 88 i 102, ... w 2001 roku., Bydgoszcz 2002, s. 92-93 i 101, ... w 2006 roku, Bydgoszcz 2007, s. 88, 97-98. W. Marszałkowski i in., op. cit., s. 7.
Jezioro Branickie Duże. Widok od strony Branicy II
powierzchni gminy). Przy czym tylko dwa z nich ma powierzchnię większą niż 10 ha, więc dominują tu jeziora małe, które nie były dotychczas przedmiotem zainteresowań naukowych i badań instytucji zajmujących się ochroną środowiska. Nie posiadają one również ogólnie przyjętych nazw własnych. Często dla ich określenia podaje się nazwę najbliższej miejscowości lub tworzy się ich nazwę od położenia względem najbliższej miejscowości lub najbliższego jeziora o nazwie własnej. W gminie Bukowiec są to następujące jeziora: Branickie Duże – 70 ha, Branickie Małe – 22,5 ha, jezioro Poledno – 6,2 ha, jezioro Przysierskie 1,5 ha, jezioro na północ od miejscowości Poledno – 2,6 ha, jezioro Kawęczyn (jezioro na SW od jeziora Budyńskiego) – 1,1 ha, jezioro Budyńskie – 2,8 ha, jezioro Korytowo – 1,1 ha i jezioro na południe od miejscowości Stanisławie – 2,5 ha35. 35
B. Augustowski, op. cit., s. 95; A. Choiński, Katalog jezior Polski, Poznań 2006, s. 78-79, 88, 187-188, 204; R. Sobieralska, A. Choiński, Jeziora, [w:] Przyroda Ziemi Świeckiej, praca zbiorowa pod red. J. Pająkowskiego, Świecie 1998 [dalej cyt.: Przyroda Z. Ś.], s. 12, 14-17; A. Zwoliński, E. Zwolińska, Katalog jezior województwa bydgoskiego wraz z ich waloryzacją turystyczną, wędkarską i formami ochrony, Bydgoszcz 1995, s. 134-135, mapka pt. Katalog Jezior Województwa Bydgoskiego, opr. E. Zwolińska i A. Zwoliński, czerwiec 1995 [Występują w nich błędy dotyczące jezior gminy Bukowiec. W Katalogu jezior województwa bydgoskiego jeziora Branickie Duże i Branickie Małe zaliczono do
35
Są to jeziora morenowe i rynnowe. Do typowo rynnowych jezior zaliczmy jeziora Branickie Duże i Branickie Małe oraz jez. Poledno. Cechują się one wydłużonym kształtem, stromym zboczem podwodnym i niewyrównanym dnem z przegłębieniami36. Do nich można również zaliczyć jezioro na NW od miejscowości Poledno. Pozostałe są to jeziora morenowe. Wszystkie jeziora naszej gminy oprócz Jeziora Budyńskiego, są jeziorami odpływowymi powstałymi na sandrze. Jezioro Budyńskie natomiast nie ma odpływu i powstało na glinie37. Najbardziej znane literaturze naukowej są Jeziora Branickie (Branickie Duże i Branickie Małe), które – jak widać z analizy powyższego tekstu – wyróżniają się wśród jezior gminy Bukowiec sporą powierzchnią lustra wody. Dzięki temu zaliczane są w poczet największych jezior regionu świeckiego38. Obydwa Jeziora Branickie położone są w rynnie polodowcowej ułożonej równoleżnikowo, w pobliży miejscowości Branica, od której wzięły nazwę. Mają dobrze rozwiniętą linię brzegową, lecz mało urozmaicone dno (konfigurację). Przepływa przez nie struga Wyrwa, a sporą część zlewni całkowitej stanowią lasy. Najgłębsze miejsce w jeziorze Branickim Dużym występuje w jego części wschodniej ( 8,4 m), a w Branickim Małym w części zachodniej (4 m). Pomimo to jeziora te należą do jezior płytkich, gdyż ich średnia głębokość ( Branickie Duże – 4,3 m, Branickie Małe –1,7 m) jest mniejsza od średniej głębokości jezior Pojezierza Pomorskiego, która wynosi 6,8 m. Okolice tych jezior wykorzystywane są w celach rekreacyjnych, co niekiedy ma na nie negatywny wpływ, ponieważ budowa licznych pomostów wędkarskich niszczy spójność ich strefy makrofilów. Jakość ich wód pod względem czystości wykracza poza klasę, a podatność na degradację jeziora Branickiego Dużego odpowiadała w 2003 r. III kategorii, a jeziora Branickiego Małego wykraczała poza skalę kategorii. Zestawienie danych o niniejszych i pozostałych jeziorach gminy Bukowiec przedstawiają poniżej tabele 1 i 2 39.
36 37 38 39
36
gminy Świekatowo i przy Jeziorze Budyńskim zawyżono powierzchnię. Błędy te musiały wpłynąć na złe dane dotyczące jeziorności gminy Bukowiec – również w innych opracowaniach. W Katalogu jezior Polski natomiast autor nie uwzględnił Jeziora Budyńskiego]. E. Drozdowski, op. cit., s. 46. A. Zwoliński, E. Zwolińska, op. cit., s. 134-135. E. Drozdowski, op. cit., s. 45. Ibidem, s. 45; A. Choiński, op. cit., s. 188; Raport o stanie środowiska ... w 2003 roku, Bydgoszcz 2004, s. 105-106 i 131; R. Sobieralska, A. Choiński, op. cit., s. 13; A. Zwoliński, E. Zwolińska, op. cit., s. 134-135; Atlas jezior Polski, t. II, s. 54-55; W. Marszałkowski i in., op. cit., s. 45.
Tabela nr 1 Charakterystyka
największych jezior gminy
Bukowiec
L.p.
Nazwa jeziora
Branickie Duże
Branickie Małe
1
Długość geograficzna
18°10,4΄
18°12,2΄
2
Szerokość geograficzna
53°26,6΄
53°26,4΄
3
Wysokość położenia
96,8 m n.p.m.
96,8 m n.p.m.
4
Długość maksymalna
2900 m
1300 m
5
Szerokość maksymalna
510 m
350 m
6
Typ jeziora
ROS
ROS
7
Powierzchnia zwierciadła wody
(79,3 ) 70 ha
(29,1*) 22,5 ha
8
Głębokość maksymalna
8,4 m
4m
9
Głębokość średnia
4,3 m
10
Objętość
3419,0 tys. m
497,3 tys. m3
11
Klasa czystości wód
poza klasą
poza klasą
12
Zlewnia
Wda
Wda
13
Kategoria podatności na degradację
III
poza kategorią
14
Klasyfikacja troficzna
eutroficzne
eutroficzne
15
Wskaźnik odsłonięcia
18,4
17,1
16
Linia brzegowa misy jeziornej
6550 m
3300 m
17
Funkcja jeziora
–
wędkarskie
18
Klasa turystyczna
II
–
*
1,7 m 3
*według IRŚ Olsztyn **wspólna dla obydwóch jezior
Tabela nr 2 Charakterystyka
pozostałych jezior gminy
Bukowiec na SW od J. Budyńskiego
Nazwa jeziora
na S od Budyń- na N od Stanisła- Przysiersk Poledno skie Poledna wia
Powierzchnia
6,2 ha
2,8 ha
2,6 ha
2,5 ha
1,5 ha
1.1 ha
1,1 ha
Wysokość położenia (n.p.m.)
92 m
100 m
74 m
97 m
82 m
102 m
100 m
Korytowo
Zlewnia
Wda
Wda
Wda
Brda
Wda
Brda
Wda
Klasa turystyczna
-
II
-
-
-
-
-
Typ jeziora
ROS
MBG
ROS
MOS
MOS
MOS
MBG
Funkcja jeziora
-
-
-
-
wędkarska -
-
M – morenowe, R – rynnowe, O – odpływowe, B – bezodpływowe, S – na sandrze, G – na glinie
37
Wspomniana powyżej jeziorność naszej gminy (0,99%) stawia ją w grupie gmin ubogich w jeziora, zwłaszcza na Pomorzu, gdzie jeziora są nierozerwalnym elementem krajobrazu. Średnia jeziorność (zajezierzenie terenu) na Pomorzu wynosi 2,5%, w powiecie świeckim tylko 1,44%, a w skali całego województwa kujawsko-pomorskiego 1,4%. Chociaż średnie powiatu świeckiego i naszego województwa w tej materii są sporo niższe od średniej Pomorza, to i tak naszej gminie do nich daleko40. Sytuację pogarsza dodatkowo fakt niskiej czystości wód naszych jezior oraz zagrożenie ich bytu w postaci zarastania i wypłycenia. Już w 1960 roku jez. Branickie Duże należało do grupy jezior regionu świeckiego o dużym stopniu wynurzonej roślinności, wynosił on wówczas dla tegoż jeziora 11,6%41. Natomiast współcześnie jesteśmy świadkami zanikania większości pomniejszych jezior i jeziorek naszej gminy scharakteryzowanych powyżej w tabeli nr 2. Problem ten dotyczy całego Pomorza, prawdopodobnie ponad 60% jezior tego regionu uległo już zanikowi42. Większość jezior na Pomorzu należy do grupy jezior eutroficznych, czyli zawierających dużą ilość składników pokarmowych. Jest to skutek odprowadzania do nich przez dłuższy czas ścieków. Do grupy tej należą na pewno Jeziora Branickie i również pozostałe jeziora naszej gminy. Zwiększający się proces eutrofizacji prowadzi często do dewastacji jezior. Trwająca obecnie rozbudowa systemu kanalizacji na terenie gminy powinna w przyszłości zahamować ten proces43. Brak jezior w krajobrazie gminy rekompensują nieco dość liczne występujące tu stawy, najczęściej pochodzenia natuStruga (rzeczka) Wyrwa. ralnego z bardzo rozwiniętą Widok w Przysiersku obok posesji p. Cop otoczką roślinną. 40
41 42 43
38
B. Augustowski, op. cit., s. 95; W. Marszelewski, Warunki hydrologiczne, [w:] Przyroda Woj. Kuj.-Pom., s. 19; R. Sobieralska, A. Choiński, op. cit., s. 12. R. Sobieralska, A. Choiński, op. cit., s. 13-14. B. Augustowski, op. cit., s. 99. Ibidem, s. 98; Raport o stanie środowiska ... w 2003 roku, Bydgoszcz 2004, s. 105.
Zanikające jeziora często przekształcają się w torfowiska m.in. w wyniku intensywnego procesu zarastania. Na obszarach torfowisk, najczęściej na Pomorzu, występują bagna i mokradła. Torfowiska są także zbiornikami wody, ponieważ torf zawiera jej w swym składzie ok. 30%. Na terenie gminy Bukowiec część torfowisk i bagien występuje w okolicy Branicy, Krupocina, Tuszynek, Gawrońca, Bukowca, Polskich Łąk i Plewna. Najwięcej jednak występuje ich w obrębie miejscowości Branica, bo aż 20 stanowisk o łącznej powierzchni 17,74 ha. Są one traktowane nie tylko jako część składowa sieci hydrograficznej, ale również jako użytki ekologiczne, chronione prawem. Łączna powierzchnia zarejestrowanych (39 pozycji) użytków ekologicznych wynosi 34,55 ha. Stanowią one własność Skarbu Państwa i są pod zarządem Nadleśnictwa Zamrzenica44. W skład sieci hydrograficznej wchodzą także wody podziemne. Ogólnie dzielą się one na wody zaskórne (wierzchówkowe) i wody gruntowe. Wody zaskórne występują blisko powierzchni na głębokości 1-3 m i są dość powszechne na terenie gminy Bukowiec, przeważnie w piaskach usytuowanych na glinie. Nie tworzą poziomu ciągłego i ze względu na zanieczyszczenia nie nadają się do celów komunalnych. Wody gruntowe występują na większych głębokościach (kilka – kilkadziesiąt m) i tworzą ciągłe poziomy wodonośne ułożone w kilku piętrach, są czyste i o dość stabilnej temperaturze, co decyduje o ich wykorzystywaniu dla celów komunalnych45. Na terenie naszego województwa występują cztery piętra wodonośne wód gruntowych, są to wody w utworach czwartorzędowych, trzeciorzędowych, kredowych i jurajskich. Prawie 80% zapotrzebowania na wodę pokrywa się z ujęć czerpiących zasoby wód czwartorzędowych, zarówno u odbiorców indywidualnych, jak i zbiorowych, są one podstawą dla ujęć lokalnych, w tym wodociągów wiejskich – także na terenie naszej gminy. Poziomy wodonośne wód czwartorzędowych występują najczęściej na głębokości od kilkunastu do 50 m. Ich ilość i głębokość występowania uzależniona jest od uwarunkowań geomorfologicznych. Na obszarach wysoczyzny morenowej, występującej w dużym stopniu także na terenie naszej gminy, może być ich kilka. Pierwszy wodonośny poziom czwartorzędowy gromadzi się tu w piaszczysto-żwirowych zbiornikach sandrowych i śródmorenowych. W przypadku zbiorników morenowych miąższości ich dochodzą do 20 m. Wody te są w dużym stopniu odizolowane przez warstwy glin morenowych, co w naturalny sposób chroni je przed zanieczyszczeniami. Mimo wszystko są to wody średniej jakości, ponieważ czynniki zewnętrzne, a zwłaszcza komunalne i związane z uprawą 44
45
B. Augustowski, op. cit., s.. 99; R. Sobieralska, J. Pająkowski, Formy ochrony przyrody na terenie ziemi świeckiej, [w:] Przyroda Z. Ś., s. 134; Studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego gminy Bukowiec, cz. 2, Kierunki rozwoju gminy, opr. A. Kujoth-Jaworska, Bukowiec 2006, s. 15-16. B. Augustowski, op. cit., s. 100-101.
39
roślin, robią swoje. Najbliższe ujęcie wody z piętra trzeciorzędowego poza gminą Bukowiec znajduję się w Tucholi, a z poziomu kredowego w Chełmnie. Chociaż obecnie na terenie naszej gminy ujmuje się także wody warstwy trzeciorzędowej, które występują na głębokości 70-100 m (zwierciadła ich wód). W okolicach Świecia (w kierunku na Grudziądz) znajduje się jeden z głównych zbiorników zwykłych wód podziemnych (GZWP) tzw. Zbiornik rzeki dolnej Wdy, w której skumulowana została woda czwartorzędowa. Powierzchnia zbiornika wynosi 56 km2, a średnia głębokość ujęcia 5 m46. Klimat Kolejnym składnikiem środowiska naturalnego, wpływającego również na powyżej opisane warunki hydrologiczne, jest klimat. Dokonując charakterystyki warunków klimatycznych naszej gminy, należy oczywiście odwołać się do klimatu Pomorza oraz całej Polski, czy warunków klimatycznych województwa kujawsko-pomorskiego. Tak więc gmina Bukowiec leży w strefie klimatu umiarkowanego o charakterze przejściowym pomiędzy morskim (oceanicznym) klimatem Europy Zachodniej a klimatem lądowym (kontynentalnym) Europy Wschodniej. Cechuje się on dużą zmiennością warunków pogodowych w ciągu dnia oraz roku. Jest to związane przede wszystkim z napływem mas powietrza oceanicznego (wilgotnego) z zachodu lub kontynentalnego (suchego) ze wschodu. Masy powietrza oceanicznego powodują latem ochłodzenie i opady, zimą zaś ocieplenie i odwilż. Masy powietrza kontynentalnego zimą przynoszą natomiast mrozy i małą ilość opadów, a latem upały i susze47. Według najbardziej popularnego podziału klimatu Polski na dzielnice klimatyczno-rolnicze dokonanego przez Romualda Gumińskiego, gmina nasza znajduje się w dzielnicy VI, tzw. dzielnicy bydgoskiej, która wychodzi poza granice Pomorza. Jest jedną z 26 dzielnic klimatyczno-rolniczych i cechuje się klimatem przejściowym między chłodną i wilgotną dzielnicą pomorską na północy, a suchą i ciepłą dzielnicą środkową na południu48. Pełen obraz klimatu danego regionu daje dopiero suma jego elementów składowych takich jak: opady, temperatura powietrza, siła i kierunek wiatrów, zachmurzenie49. Są to elementy bardzo ważne dla flory i fauny danego regionu. Przy ich omawianiu wykorzystywać będziemy dane zawarte w aktualnej literaturze przedmiotu, zwłaszcza w Atlasie klimatu Polski z 2005 r. W przeszłości oraz współcześnie 46
47
48
49
40
Raport o stanie środowiska... w 1999 roku., Bydgoszcz 2000, s. 81-83; Studium uwarunkowań, cz. 2, s. 20. B. Augustowski, op. cit., s. 71-72; G. Wójcik, K. Marciniak, Klimat województwa kujawsko-pomorskiego, [w:] Przyroda Woj. Kuj.-Pom., s. 23; E. Drozdowski, op. cit., s. 48. B. Augustowski, op. cit., s. 83-85; E. Drozdowski, op. cit., s. 49; Wojewódzkie Biuro Geodezji i Urządzeń Rolnych w Bydgoszczy [dalej cyt.: WBG Bydg.], Mapa glebowo-rolnicza w skali 1: 5000 Gmina Bukowiec 1977, Aneks do mapy glebowo-rolniczej, cz. 1, Ogólna charakterystyka środowiska geograficznego, nr 1/1, s. 2, nr 2/1, s. 2, nr 4/1-19/1, s. 2. R. Sobieralska, Charakterystyka środowiska przyrodniczego, [w:] Przyroda Z. Ś., s. 8.
nie dokonywano na terenie gminy Bukowiec żadnych pomiarów meteorologicznych w celach badawczych, których wynikami można by się podeprzeć przy niniejszej charakterystyce klimatu. Dotychczas posługiwano się w tym celu danymi z lat 1891-1963 uzyskanymi z pomiarów w Świeciu, Śliwicach lub Grudziądzu. Współczesna literatura bazuje natomiast na pomiarach dokonanych w Bydgoszczy, Chojnicach lub Toruniu. Nie odbiegają one jednak znacznie od danych sprzed pół wieku. Najbardziej istotnym elementem klimatu jest temperatura powietrza. Średnia roczna temperatura powietrza na interesującym nas terenie w latach 1986-2000 wynosiła 8 do 8,5°C, chociaż w 1973 r. jej wielkość odnodowano od 7,5 do 8°C. Najcieplejszym miesiącem jest lipiec, ze średnią wieloletnią 17,5°C, a najchłodniejszym styczeń, którego średnia wieloletnia wynosi -2°C. Z temperaturą powietrza związane są również dni mroźne, gorące oraz z przymrozkami, co wpływa na wegetację roślin. Liczba dni gorących (temp. ≥ 25°C) wynosi 30 w ciągu roku. Natomiast z przymrozkami jest ich od 100 do 110, a liczba dni mroźnych, gdy temperatura maksymalna powietrza w ciągu dnia spada poniżej 0°C, waha się w granicach od 30 do 4050. Z temperaturą powietrza są ściśle związane zachmurzenie i usłonecznienie. Stan zachmurzenia nieba wpływa na ilość dostarczanej energii słonecznej do powierzchni ziemi, co z kolei ma wpływ na temperaturę powietrza oraz na okres wegetacji. Średnie roczne zachmurzenie dla terenów naszej gminy w skali od 0 do 8 (0 – pogodnie, 8 – pochmurnie) wynosi 5,2. Dni pochmurnych w ciągu roku (zachmurzenie ≥ 7 w powyższej skali) jest tu 160-170. Najwięcej przypada ich zimą (ok. 50-60), a najmniej latem i wiosną (30-40). Dni pogodnych natomiast (zachmurzenie ≤ 2) jest tu w ciągu roku od 35 do 40. Najwięcej ich przypada na wiosnę – ok. 10-15. Odwrotnością zachmurzenia jest usłonecznienie, które określa się w godzinach. Dla naszego terenu średnia roczna suma godzin usłonecznienia wynosi 1550. Okres wegetacyjny trwa tu łącznie około 210-215 dni. Rozpoczyna się on w pierwszej dekadzie kwietnia, a kończy się w pierwszej dekadzie listopada51. Ważnym elementem klimatu dla środowiska geograficznego są również opady atmosferyczne, które występują na ziemi bukowieckiej pod wszystkimi postaciami. Średnia roczna opadów atmosferycznych w latach 19712000 wynosiła 550 mm. Najbardziej bogatymi w opady miesiącami są czerwiec i lipiec, na które przypada średnio po 70-75 mm opadów. Najmniej pada natomiast w lutym, którego średnia opadów wynosi zaledwie 25 mm. Średnia roczna liczba dni z opadami ≥ 1mm wynosi ok. 100. Zimą natomiast średnia wysokość pokrywy śnieżnej wynosi 8 cm, a dni z pokrywą śnieżną w sezonie 50
51
Atlas klimatu Polski, pod red. H. Lorenc, Warszawa 2005, s. 28-29, 34-39, 57-60; Atlas Woj. Bydg., s.6. Atlas klimatu Polski, s. 21 i 65-71; E. Drozdowski, op. cit., s. 49-50; WBG Bydg. Aneks, nr 1/1-19/1, s. 2.
41
jest od 50 do 60. W ciągu roku śnieg pada średnio przez 50-60 dni, a grad przez 2-4 dni. Do opadów atmosferycznych zalicza się także mgłę, rosę, szron i sadź. Na naszym terenie w tych przypadkach średnia w ciągu roku w latach 1971-2000 wynosiła: 120-140 dni z rosą, 60 dni z mgłą, 40-50 dni z szronem oraz 8 dni z sadzią. Z opadami, a zwłaszcza z ulewnymi deszczami, związane są wyładowania atmosferyczne w postaci burz. Średnia roczna liczba dni z burzami wynosi tu 20-22. Z temperaturą powietrza oraz opadami związana jest wilgotność powietrza. Dla gminy Bukowiec średnia roczna wilgotność względna powietrza wynosi 80-82% 52. Ważną właściwością powietrza jest także jego ciśnienie, które związane jest z występującymi na danym terenie wiatrami. Te z kolei wpływają w dużym stopniu na temperaturę i wilgotność powietrza. Średnia roczna ciśnienia atmosferycznego dla naszego terenu wynosi 1015 mm hPa. Dominują tu wiatry o kierunku południowo-zachodnim, o częstotliwości występowania ok. 20%, i o kierunku zachodnim. Natomiast średnia prędkość wszystkich wiatrów w ciągu roku waha się w granicach 3-4 m/s (na wysokości 10 m n.p.g.). Ostatnio, przyjmując za podstawę zróżnicowanie temperatur dobowych powietrza i czas ich trwania, wyodrębnia się w przy omawianiu klimatu 8 tzw. termicznych pór roku53. W naszym rejonie początek i czas trwania niniejszych pór przedstawia się następująco: „1) Przedwiośnie (0°C ≤ temp. dobowa < 5°C) zaczyna się ok. 20-25 II i trwa 35-40 dni. 2) Wiosna (5°C ≤ temp. dobowa < 10° C) zaczyna się 30 III – 4 IV i trwa 30 dni. 3) Przedlecie (10°C ≤ temp. dobowa < 15°C) zaczyna się 30 IV – 5 V i trwa 40 dni. 4) Lato (temp. dobowa ≥ 5°C) początek ma 5-10 VI i trwa 80-90 dni. 5) Polecie (10°C ≤ temp. dobowa < 15° C) zaczyna się 30 VII – 5 IX i trwa 35 dni. 6) Jesień (5°C ≤ temp. dobowa < 10°C) – początek 30 IX – 5 X i trwa 30 dni. 7) Przedzimie (0°C ≤ temp. dobowa < 5°C) – początek 30 X – 5 XI i trwa 40-45 dni. 8) Zima (temp. dobowa < 0°C) zaczyna się 15-20 XII i trwa 70 dni”54. Przedstawione powyżej dane są średnimi wieloletnimi i w poszczególnych latach mogą się zmieniać i to dość znacznie. Zmiany te nie są jednak trwałe. Mogą się one również nie pokrywać z danymi miejscowymi, ponieważ na lokalne elementy klimatu często wpływają czynniki miejscowe, typu bieżąca szata roślinna, ukształtowanie i nachylenie terenu, występowanie zbiorników wodnych oraz wytwory trwałe ludzkiej działalności gospodarczej, a także rodzaje gleby55. 52 53 54 55
42
Atlas klimatu Polski, s. 62, 72, 78-89, 92, 96, 101, 105-113; E. Drozdowski, op. cit., s. 51. Atlas klimatu Polski, s. 1, 3, 15; G. Wójcik, K. Marciniak, op. cit., s. 24. Atlas klimatu Polski, s. 49-56. G. Wójcik, K. Marciniak, op. cit., s. 32; R. Sobieralska, Charakterystyka środowiska, s. 8; E. Hohendorf, Klimat, [w:] Województwo Bydgoskie. Krajobraz, dzieje, kultura, gospodarka, Poznań 1973 [dalej cyt.: Woj. Bydg.], s. 27.
Gleby Na rodzaj gleby, spośród wszystkich elementów środowiska geograficznego, największy wpływ mają rodzaj skały macierzystej i podłoża oraz występująca na nim szata roślinna i klimat. Na terenie naszej gminy występują przede wszystkim cztery rodzaje gleb: bielicowe, rdzawe, płowe i brunatne56. Gleby bielicowe i rdzawe wykształciły się przede wszystkim na piaszczystych równinach sandrowych oraz, zwłaszcza w przypadku naszej gminy, na piaszczysto-morenowym obszarze położonym na południe od rzeczki Wyrwy, oprócz małego odcinka między Bukowcem a Przysierskiem. Powstały one pod wpływem roślinności lasów iglastych z piasków i piaszczystych glin morenowych, przepuszczalnych i ubogich w składniki pokarmowe. Mogły powstać również pod wpływem borów lub lasów mieszanych. Gleby bielicowe i rdzawe różnią się między sobą typem genetycznym. Należą jednak razem do strefowych gleb bielicoziemnych, które pokrywają ok. 39% powierzchni naszego województwa. Gleby rdzawe i bielicowe są to przeważnie gleby leśne, mało żyzne, z bardzo kwaśnymi oraz niekorzystnymi warunkami fizycznymi (IV, V a nawet VI klasa żyzności)57. Do gleb bardziej żyznych należą natomiast gleby brunatne i płowe. Rozwinęły się one pod wpływem wielogatunkowych lasów liściastych lub mieszanych na glebach lub piaskach gliniastych występujących na obszarach wysoczyzny morenowej falistej i płaskiej. Przy czym na wysoczyźnie płaskiej lub lekkofalistej rozwinęły się bardziej gleby płowe, które różnią się od brunatnych swą morfologią. Gleby brunatne i płowe należą do strefowych gleb brunatnoziemnych, które pokrywają ok. 44% obszaru naszego województwa. Są to gleby dobre o dużym znaczeniu rolniczym zaliczane do II i III, a czasami IV klasy żyzności. Na tereniej gminy gleby brunatne występują w okolicy Bukowca i na północ od Jezior Branickich oraz na południe od Przysierska w stronę Gawrońca i Poledna. Gleby płowe natomiast wytworzyły się w okolicach Polskich Łąk, Przysierska oraz w okolicy Kawęcina i Franciszkowa. Podsumowując warunki glebowe naszej gminy pod względem rolniczym, należy stwierdzić, że większość gleb w gminie należy do III b, IV i V klasy żyzności, a w okolicach Plewna i Poledna spotykamy gleby klasy III a, jak więc widać warunki glebowe nie sprzyjają tu zbytnio rozwojowi rolnictwa58. 56
57
58
Raport o stanie środowiska ... w 1998 roku, Bydgoszcz 1999, s. 163; R. Sobieralska, Charakterystyka środowiska, s. 7; Studium uwarunkowań, cz. 2, s. 19. E. Drozdowski, op. cit., s. 52-53; R. Bednarek, Z. Prusinkiewicz, Zróżnicowanie i rozmieszczenie gleb, [w:] Przyroda Woj. Kuj.-Pom., s. 33 i 36; ; Studium uwarunkowań, cz. 2, s. 19; Atlas Woj. Bydg., s. 8. R. Bednarek, Z. Prusinkiewicz, op. cit., s. 33 i 35; Atlas Woj. Bydg., s. 8; Studium uwarunkowań, cz. 2, s. 19; E. Drozdowski, op. cit., s. 52-53; R. Sobieralska, Charakterystyka środowiska, s. 8.
43
Szata roślinna Gleby wchodzą w skład środowiska biotycznego. Oprócz nich należą do niego szata roślinna danego terenu oraz występujący na nim świat zwierzęcy59. Obecna naturalna szata roślinna, która przetrwała w naszym regionie, podobnie jak na całym Pomorzu, jest dość młoda, ponieważ jej początek jest związany z ustępowaniem lodowca. Zaczęła się kształtować dopiero po jego ostatecznym ustąpieniu ok. 12000 lat temu pod wpływem różnorakich czynników, a zwłaszcza podłoża i klimatu60. Ulegała ona przekształceniu wraz ze zmianami klimatycznymi. Już we wczesnym trzeciorzędzie rozwijała się tu roślinność strefy umiarkowanej śródziemnomorskiej oraz podzwrotnikowej. W plejstocenie pojawiła się roślinność arktyczna, a pod jego koniec przyszedł czas na roślinność tundrową (mchy, porosty, wierzby). W epoce polodowcowej zmieniała się ona nadal pod wpływem zmian klimatu. W wyniku czego pojawiły się ostatecznie: sosny, brzozy, dęby, leszczyny, lipy, olszy, świerki i buki61. Obecnie szata roślinna gminy Bukowiec – podobnie jak całego powiatu i województwa – uległa w dużym stopniu przekształceniu przez człowieka, dlatego w krajobrazie naszej gminy dominują dziś pola uprawne. Naturalne lasy, zwłaszcza w południowej części powiatu świeckiego, w której mieści się nasza gmina, zostały wytrzebione już w średniowieczu w związku z rozwojem rolnictwa62. Zgodnie z podziałem geobotanicznym Zygmunta Czubińskiego, gmina Bukowiec leży w obrębie zachodniopolskiej krainy lasów mieszanych i sosnowych z udziałem buku na pograniczu dwóch jednostek niższego rzędu: okręgu południowo-wschodniego i Borów Tucholskich. Przy czym Bory Tucholskie zajmują 85-90% lasów w powiecie świeckim63. W 2007 r. lasy w naszej gminie zajmowały powierzchnię 1478 ha, co stanowiło 13,3% jej powierzchni. Lesistość naszej gminy jest zatem o wiele mniejsza od lesistości powiatu świeckiego (35,4%) i od przeciętnej lesistości województwa kujawsko-pomorskiego (23,2%). Pod tym względem zajmujemy trzecie miejsce od końca wśród pozostałych gmin naszego powiatu (niższą lesistość mają gminy Pruszcz – 1,9% i Świekatowo – 8,4%, zaś największą w powiecie gmina Osie – 70,7%). Lasy gminy Bukowiec stanowią 2,8 % wszystkich powierzchni leśnych w powiecie świeckim64. W podziale administracyjnym Lasów Państwowych dominująca część obszaru naszej gminy należy 59 60 61 62 63 64
44
E. Drozdowski, op. cit., s. 52. M. Boiński, W. Cyzman, T. Załuski, Szata roślinna, [w:] Przyroda Woj. Kuj.-Pom., s. 54. Raport o stanie środowiska ... w 1999 roku, Bydgoszcz 2000, s. 184. E. Drozdowski, op. cit., s. 53-54. Ibidem, s. 55-56. Województwo Kujawsko-Pomorski, s. 207-208.
do Nadleśnictwa Zamrzenica (obręby leśne Świekatowo i Wierzchlas). Tylko wschodnie skrawki gminy należą do Nadleśnictwa Dąbrowa (obręb leśny Bedlenki)65. Wśród siedlisk naszych lasów dominują zdecydowanie siedliska borowe, które zajmują powierzchnię aż 1195 ha, co daje 80,8% powierzchni wszystkich lasów gminy. Siedliska leśne zajmują natomiast powierzchnię tylko 179 ha (12,1%). Wśród drzewostanu gatunkowo prym wiedzie sosna (1305 ha), która stanowi aż 88,2% ogólnego drzewostanu lasów w gminie. W przybliżeniu jest to równe drzewostanowi naszego województwa (87,7-89%), ale wyższe Pomniki przyrody. Cisy pospolite w Bukowcu od ogólnokrajowego (70,5%). na ul. dra F. Ceynowy przy budynku poczty Pozostałe gatunki to brzoza, olcha, buk i świerk. Należy także pamiętać, że ponad ⅔ wszystkich lasów bukowieckiej gminy (ok. 1000 ha) stanowią lasy w wieku powyżej 40 lat66. Dominujące u nas bory sosnowe można podzielić na bory powstałe w wyniku działalności człowieka i bory naturalne. Przy czym te drugie wyróżniają się bogatszym runem złożonym z licznych i rozmaitych krzewów oraz bogatą warstwą mchów i porostów. Poza tym dzielą się na bory suche, mieszane oraz, występujące w większości, bory świeże. Bory świeże z kolei cechują się wielowarstwowym drzewostanem sosny z dobrze wykształconą warstwą krzewów, bogatym runem i sporą ilością mszaków67. Pozostałe środowiska roślinne naszej gminy, w tym główne ich elementy, nie odbiegają znacząco od środowisk roślinnych naszego regionu Ziemi Świeckiej, a zwłaszcza Wysoczyzny Świeckiej. Dlatego osoby zainteresowane tym tematem odsyłam do literatury fachowej np. pracy zbiorowej pod redakcja Jarosława Pająkowskiego, książki często wymienianej tu w przypisach 65 66
67
Studium uwarunkowań, cz. 2, s. 17. Ibidem, s. 17-18; T. Chrzanowski, Lasy i leśnictwo, [w:] Przyroda Woje. Kuj.-Pom., s. 99; J. Czyż, J. Jasnoch, W. Robert, Leśnictwo i łowiectwo, [w:] Krajob. Z Ś, s. 68. M. Ceynowa-Giełdon, Szata roślinna, [w:] Przyroda Z. Ś., s. 35-36; J. Czyż i in., op. cit., s. 69.
45
– pt. Przyroda Ziemi Świeckiej (Świecie 1998). Bywa jednak, że niektóre bardzo ciekawe gatunki roślin występują tylko w wybranych miejscach danego regionu. Do osobowości roślinnych naszego terenu należy przewiercień długolistny (Bupleurum longifolium) występujący w okolicy Poledna w stronę Dworzyska. Jest on rzadko spotykanym gatunkiem górskim, wywodzącym się z wczesnego okresu polodowcowego68. Tereny bukowieckiej gminy nie należą do obszarów o dużych walorach przyrodniczych. Spowodowane to jest w dużym stopniu przez małą lesistość i małą jeziorność naszej gminy. Z form ochronnych przyrody występują tu tylko niewielkie połacie obszaru chronionego krajobrazu, pomniki przyrody i użytki ekologiczne. Do tych pierwszych zaliczamy 25 ha położonych na południowy wschód od Poledna (na wschód od linii kolejowej Bydgoszcz – Gdańsk i na południe od drogi Poledno – Gruczno). Jako obszar chronionego krajobrazu teren ten wyróżnia się krajobrazowo oraz różnorodnością ekosystemu69. Czasami ochronie podlegają pozostałości ekosystemów mających znaczenie dla zachowania różnorodności biologicznej danego miejsca. Takie obszary chronione określamy mianem użytków ekologicznych. W przypadku gminy Bukowiec są to głównie bagna o łącznej powierzchni 32,23 ha, o których to pisano już powyżej. Razem jest to 36 pozycji użytków ekologicznych występujących w obrębie miejscowości: Branica (20 stanowisk), Bukowiec (5 stanowisk), Polskie Łąki (3 stanowiska), Plewno (2 stanowiska), Tuszynki (2 stanowiska), Korytowo (1 stanowisko), Krupocin (1 stanowisko) i Skrzynki (1 stanowisko)70. W przypadku pomników przyrody są to twory przyrody żywej o dużej wartości przyrodniczej, naukowej i krajobrazowej w postaci okazałych drzew. Razem największa ich ilość występuje w parku w miejscowości Kawęcin – 8 dębów szypułkowych o wymiarach obwodu: 520, 480, 412, 405, 398, 390, 380, 330 cm i 2 buki zwyczajne czerwone o wymiarze obwodu 380 i 325 cm. W samym zaś Bukowcu zlokalizowanych jest 9 pomników przyrody. Są to 2 cisy pospolite na ul. Dworcowej (120 i 91 cm), 2 cisy pospolite na ul. dra F. Ceynowy przy budynku poczty (90 i 78 cm), 2 jesiony wyniosłe w miejscowym parku (285 i 295 cm), a także w tymże parku cis pospolity (76 cm), wiąż szypułkowy (322 cm) oraz dąb szypułkowy na ul dra F. Ceynowy. W Budyniu natomiast znajduje się aż 6 dębów szypułkowych (227-334 cm) wpisanych w rejestr pomników przyrody województwa kujawsko-pomorskiego i 2 graby zwyczajne (260 i 323 cm). Poza tym w Polednie, w miejscowym parku, pomnikami przyrody są dąb szypułkowy (430 cm), buk zwyczajny czerwony (318 68 69
70
46
M. Ceynowa-Giełdon, op. cit., s. 25. Studium uwarunkowań, cz. 2, s. 11 i 13; R. Sobieralska, J. Pająkowski, Formy ochrony przyrody na terenie Ziemi Świeckiej, [w:] Przyroda Z. Ś., s. 117. Studium uwarunkowań, cz. 2, s. 15-16; R. Sobieralska, J. Pająkowski, Formy ochrony przyrody, s. 133-134.
cm) i kasztanowiec zwyczajny (285 cm). W Stanisławiu, leżącym w obwodzie miejscowości Korytowo, do kategorii pomników przyrody zaliczono 2 dęby szypułkowe (332 i 226 cm) oraz daglezję zieloną (198 cm). Przysiersk również może pochwalić się własnym pomnikiem przyrody, jest nim sosna zwyczajna dwuwierzchołkowa (233 cm). Na terenie gminy Bukowiec znajdują się ogółem 34 pomniki przyrody71. Świat zwierząt Ostatnim elementem środowiska geograficznego gminy Bukowiec jest świat zwierząt. Jest on bardzo uzależniony od pozostałych składników środowiska naturalnego. Każde zmiany zachodzące w tym środowisku w sposób znaczący wpływają na rodzaj i populację zwierząt. Wraz z rozwojem cywilizacji i przeobrażaniem środowiska wyginęły bezpowrotnie na naszym terenie takie zwierzęta jak tur, ryś, łoś, żbik i niedźwiedź czy żubr72. Niski stopień lesistości i jeziorności naszej gminy oraz jej charakter rolniczy dodatkowo odbijają się dziś negatywnie w jej świecie fauny. To lasy oraz jeziora są środowiskami naturalnymi (biotypami) dla wielu dzikich zwierząt. Rozwój rolnictwa niszczy zaś często pozostałe środowisko naturalne. Słaba atrakcyjność pod tym względem terenów gminy Bukowiec dla dzikich zwierząt nie oznacza jednoznacznie braku wśród nich różnorodności. Podobnie jak całe województwo kujawsko-pomorskie, także i nasza gmina nie posiada jednak żadnych rewelacyjnych swoistości świata zwierząt, a jej tereny – jak i całego naszego województwa – leżą w zasięgu faunistycznej krainy bałtyckiej73. Dokładne przedstawienie fauny na niewielkim terenie, jakim jest obszar jednej gminy, nie jest łatwe. Tym bardziej gdy weźmiemy pod uwagę przemieszczanie się zwierząt. Dlatego odwołujemy się tu często do literatury dotyczącej w tej materii obszaru województwa i powiatu. Najbardziej urozmaicony bywa świat owadów. Zakłada się, że powinno być tu 50% z wszystkich 35 tys. gatunków owadów występujących w Polsce – nie jest więc możliwe na kilku stronach przedstawić ich szeroką reprezentację. Najładniejszymi ich przedstawicielami są motyle dzienne, których do roku 1996 doliczono się tu 69 gatunków na 159 znanych w Polsce i na 103 występujących w naszym województwie. Do najbardziej znanych w naszym regionie zaliczono motyle z rodziny rusałkowatych (np. rusałka pokrzywnik, rusałka wierzbowiec, rusałka pawik, rusałka żałobnik i rusałka ceik) i latolistka cytrynka z rodziny bielnikowatych, do której zaliczają się również występujące u nas zarzynka rzeżuchowca, bielinek kapustnik, bielinek rzepnik i bielinek bytomkowiec. Na początku lata pojawiają się motyle z rodziny 71
72 73
Studium uwarunkowań, cz. 2, s. 14; R. Sobieralska, J. Pająkowski, Formy ochrony przyrody, s. 121-122. E. Drozdowski, op. cit., s. 58. J. Mikulski, Świat zwierząt, [w:] Woj. Bydg., s. 63.
47
dostojek, zwłaszcza dostojka latonia, dostojka malinowiec, dostojka laodyce i dostojka ino74. Najbardziej licznymi owadami są chyba jednak mszyce, występujące masowo i we wszystkich gatunkach roślin w lasach, sadach i na polach. Najczęściej są one szkodnikami i pokarmem dla innych owadów, będących ich naturalnym wrogiem, jak np. chrząszcze z rodziny biedronkowatych, muchówki z rodziny bzygowatych czy złotook. Wśród biedronek najliczniejsza jest tu biedronka siedmiokropka. Do wrogów mszyc zaliczyć tu można także chrząszcze z rodziny biegaczy, występujące często na polach, w lasach i na brzegu wód (biegacz złocisty, biegacz ogrodowy i biegacz wręgaty są prawnie chronione). Ściółkę leśną zamieszkują również liczne gatunki chrząszczy z rodziny żukowatych.75. W wodach jezior, stawów oraz rzeczek dominują larwy muchówek z rodziny komarowatych, mustrykowatych oraz wodzeni i ochotkowatych. Są tu też siedliska larw ważek, jętek, widelnic i chruścików. W borach sosnowych spotkać można kopce mrówki ćmowej i mrówki rudnicy, a na łąkach, w sadach i na polach, zwłaszcza uprawy roślin motylkowych, dzikie pszczoły (ok. 200 gatunków), trzmiele i osy, a także pszczołę miodną76. Bliskość Pradoliny Toruńsko-Eberswaldzkiej, będącej drogą przemieszczania się między innymi wielu gatunków ślimaków, wpływa na ich mnogość i różnorodność także na naszym terenie. Na przykład na obszarze byłego województwa bydgoskiego, w granicach którego mieściła się nasza gmina, przebiega wschodnia granica zasięgu ślimaka ogrodowego. Wzdłuż Wisły zaś dotarł tu ślimak austriacki, w naszym sąsiedztwie przebiega północna granica jego zasięgu77. Środowiskiem naturalnym dla ryb w gminie Bukowiec są przede wszystkim jeziora (ich mała ilość ogranicza jednak to środowisko). W celach wędkarskich odwiedzane są przede wszystkim Jeziora Branickie i jezioro Poledno, które pod względem rybackim zaliczane są do typu jezior leszczowatych o dobrze rozwiniętej roślinności. Występują w nich oczywiście leszcze, a także uklejka, płoć, wzdręga, krąp, okoń, szczupak, sandacz, węgorz i jazgacz. Pozostałe jeziora zaliczyć można do jezior typu linowo-szczupakowatych (płytkie, muliste i silnie zarośnięte), gdzie oprócz lina i szczupaka występuje płoć, okoń, węgorz i karaś. Siedliskiem ryb są również leśne i śródpolne oczka wodne i stawy, w których można spotkać karasia, lina a niekiedy karpia. Poza tym w wodach naszych jezior mogą występować w mniejszych ilościach pozostałe 74
75
76 77
48
T. Pawlikowski, J. Buszko, Owady,[w:] Świat zwierząt, [w:] Przyroda Woj. Kuj.-Pom., s. 78; M. Machnikowski, Osobliwości faunistyczne. Motyle dzienne, [w:] Przyroda Z. Ś., s. 60, 62-66. T. Barczak, G. Kaczorowski, J. Benewicz, Owady miedz i zakrzewień, [w:] Osobliwości faunistyczne, [w:] Przyroda Z. Ś., s. 67 i 70-72; T. Pawlikowski, J. Buszko, op. cit., s. 78-79. T. Pawlikowski, J. Buszko, op. cit., s. 78-79. J. Mikulski, Świat zwierząt, [w:] Woj. Bydg., s. 63.
ryby krajowe. Natomiast wody największej rzeczki naszej gminy – Wyrwy zaliczyć można do krainy pstrąga potokowego i może lipienia78. Ze środowiskiem wodnym związany jest także świat płazów. W tym przypadku również występują tu wszystkie ich gatunki typowe dla Niżu Polski (13 gatunków). Licznie reprezentowana jest tu traszka zwyczajna i, w mniejszej ilości, traszka grzebieniasta. Spośród bezogonowców znajdujemy tu ropuchę szarą, ropuchę zieloną, ropuchę paskówkę (stawy, glinianki, zastoiska), kumaka nizinnego, rzekotkę drzewną, żabę trawną i żabę moczarową, należące do żab brunatnych oraz przedstawicieli żab zielonych: żabę jeziorkową, żabę wodną i żabę śmieszkę, będącą największym płazem bezogonowym. Ostatnio zaobserwowano ogólny spadek ilości płazów, co jest spowodowane zmianami w środowisku, a zwłaszcza melioracją, skażeniem środowiska i wzrostem ruchu kołowego. Część gatunków już dziś zagrożona jest wyginięciem79. Dość ubogi w gminie Bukowiec jest świat gadów. Najbardziej rozpowszechnioną u nas i w całym województwie jest jaszczurka zwinka, lubująca się w nasłonecznionych zboczach i polanach. Tereny wilgotne zaś wybierają sobie jaszczurka żyworodna (niska roślinność, skraj lasu), padalec (wilgotne partie lasu) i zaskroniec (podmokłe łąki, sąsiedztwo jezior i torfowisk) oraz żmija zygzakowata (skraje lasów, polany, obrzeża torfowisk, stogi siana i sterty drewna)80. Bogaty gatunkowo jest za to świat ptaków odbywających lęgi na naszym terenie. Ich występowanie zdeterminowane jest przez rodzaj środowiska (biotop). Na polach uprawnych najczęściej występują: skowronek polny, pliszka żółta. Polne mokradła, stawy i inne zagłębienia śródpolne są wykorzystywane na siedliska lęgowe przez m.in.: krzyżówki, łyski i słowiki szare. Przydroża, miedze i zarośnięte skarpy goszczą często cierniówkę, makolągwę, gąsiorka i srokę. W zabudowie wiejskiej gnieździ się wróbel, jaskółki dymówka i oknówka, kawka, szpak, kopciuszek oraz okazały bocian biały. Sady i ogrody nawiedzane są przez cierniawkę, piegżę, szczygła i kulczyka. W borach sosnowych i mieszanych spotkać można skowronka borowego, świergotka drzewnego, sosnówkę, dzięcioła dużego i ziębę. W borach mieszanych mieszkają natomiast: bogatka, modraszka, kowalik, strzyżyk, dzięcioł czarny, drozd śpiewak, kos, muchówka żałobna i szara, kruk, dzięcioł zielony, jastrząb, myszołów, turkawka, sójka, puszczyk i in. Na jeziorach zakładają gniazda perkoz dwuczubowy, krzyżówka, perkozek, czernica i łabędź niemy oraz głowienka, łyska, trzcinak i błotniak stawowy. Jeziora są też 78
79
80
A. Przystalski,. Kręgowce,[w:] Świat zwierząt, [w:] Przyroda Woj. Kuj.-Pom., s. 83; J. Nowicki, Ichtiofauna [w:] Osobliwości faunistyczne, [w:] Przyroda Z. Ś., s. 77-80. A. Przystalski, Kręgowce, s. 84-85; R. Sobieralska, Płazy, [w:] Osobliwości faunistyczne, [w:] Przyroda Z. Ś., s. 80-81. A. Przystalski, Kręgowce, s. 85; R. Sobieralska, Gady, [w:] Osobliwości faunistyczne, [w:] Przyroda Z. Ś., s. 81-82.
49
odwiedzane przez rybitwę zwyczajną, rybitwę czarną i czaplę siwą. Pozostałe tereny odwiedzają, zwłaszcza na zimę, jemiołuszki, gile, kawki i gawrony81. Stan gatunkowy ssaków w bukowieckiej gminie nie odbiega znacząco od stanu w naszym powiecie czy w województwie. Ssaki owadożerne reprezentowane są tu przez kreta, ryjówkę aksamitkę, ryjówkę malutką czy nietoperza (np. gacka rudego i gacka łydkowłosego). Spośród gryzoni zaś występują pospolicie w naszych lasach i na naszych polach wiewiórka, piżmak, szczur wędrowny, mysz domowa i mysz leśna, a na terenach wilgotnych nornik bury, nornik zwyczajny i nornik północny. Gatunki drapieżne u nas to lis, kuna leśna, kuna domowa i rzadziej występująca pospolita łasica łaska82. Ze zwierząt wyższych, czyli gatunków łownych, można dość licznie spotkać tu zwierzynę grubą: daniela, sarnę leśną, sarnę polną, jelenia, dzika oraz zwierzynę drobną: zająca, bażanta, kuropatwę, dziką kaczkę czy dziką gęś. Przy czym warto zauważyć, że populacja, zwłaszcza tych ostatnich, ulega w ostatnich latach pomniejszeniu. Do takich wniosków doszły osoby dokonujące ich pomiaru w latach 1989-1999 między innymi na terenie Nadleśnictwa Zamrzenica83. Wiele z tych gatunków przedstawionych zwierząt jest dziś pod ochroną prawną ze względu na grożące im wymarcie84.
81
82
83
84
50
J. Pająkowski, Afwifauna, [w:] Osobliwości faunistyczne, [w:] Przyroda Z. Ś., s. 85-89; A. Przystalski, Kręgowce, s. 85 i 89-90. A. Przystalski, Kręgowce, s. 91-92; E. Drozdowski, op. cit., s. 59; R. Sobieralska, Ssaki, [w:] Osobliwości faunistyczne, [w:] Przyroda Z. Ś., s. 90. E. Drozdowski, op. cit., s. 58; G. Wiśniewski, Gospodarka łowiecka, [w:] Przyroda Woj. Kuj-Pom., s. 107-108; R. Sobieralska, Ssaki, s. 90. Osoby zainteresowane odsyłam do: A. Przystalski, Wykaz gatunków objętych gatunkową ochroną zwierząt osiągających na obszarze województwa kujawsko-pomorskiego stały sukces rozrodczy, [w:] Przyroda Woj. Kuj.-Pom., s. 95-96.
Tadeusz Wrycza
Utrzymanie śródlądowych dróg wodnych dawniej i dziś „Drogi wodne z jednej strony stanowią część ogólnej gospodarki wodnej, z drugiej zaś strony wchodząc do całokształtu sieci komunikacyjnej, stanowią część systemu krwionośnego organizmu państwowego”. inż. Tadeusz Tillinger[1]
Wprowadzenie Leżą przede mną dwa ważne dokumenty, które dzieli okres prawie stu lat. Jakże odmienne i wymowne w swojej treści. Z obowiązku przytaczam oba, bez komentarza: „Czem Dniepr dla ziem ruskich, tem była Wisła z dopływami i Warta dla ziem polskich, a jak ważny stanowiły one czynnik w gospodarstwie społecznym dawnej Polski, świadczy fakt, że nie było prawie sejmu, nie było traktatu zawartego z ościennemi państwami, w którychby nie było mowy o żegludze” – Mieczysław Rybczyński, rok 1916[2]. GUS: Katastrofalny stan żeglugi śródlądowej w Polsce „W Polsce mamy 214 km dróg wodnych klasy międzynarodowej. Większość taboru pochodzi z lat 50. i 60., nic więc dziwnego, że transport śródlądowy stanowi jedynie 0,3 proc. transportu ogółem. Raport Głównego Urzędu Statystycznego na temat stanu transportu wodnego śródlądowego w Polsce opisuje katastrofę żeglugi śródlądowej w Polsce”*. Każdy, kto wspomniany raport przeczyta, winien przede wszystkim zastanowić się nad losem polskich rzek i gospodarką wodną. Zatem zapaść rodzimej żeglugi śródlądowej stała się faktem. Z ekonomicznego punktu widzenia jest to tragiczna prawda dla Polski, tym bardziej, że w okresie międzywojennym: „Sprawę tę traktowało poważnie ówczesne Ministerstwo Robót Publicznych, w nim początkowo Gabriel Narutowicz, następnie Roman Ingarden, Mieczysław Rybczyński i inni. […] Pierwsze programy rozbudowy dróg wodnych w Polsce opracował w latach trzydziestych Tadeusz Tillinger w Biurze Dróg Wodnych Ministerstwa Komunikacji. Program * http://www.rynekinfrastruktury.pl/artykul/drukuj/83/gus-katastrofalny-stan-zeglugisrodladowej-w-polsce.html [dostęp: 6.10.2012].
51
uwzględniał wyrównanie odpływu rzecznego przez budowę zbiorników retencyjnych na Podkarpaciu, a także budowę portów rzecznych z największym portem żeglugi śródlądowej w Płocku na dolnej Wiśle”[3]. Katastrofalna powódź ze strony Wisły i jej odpływów w 1934 r. pokrzyżowała te ambitne plany. W pierwszej kolejności rozpoczęto budowę zapory na Dunajcu w Rożnowie, ukończoną w 1941 r.[5], ale faktem jest również to, że zaporę w Czorsztynie, także na Dunajcu, przy sprzeciwie ekologów, oddano do eksploatacji dopiero w 1997 r. Ciekawe, co przeciwnicy tej inwestycji sądzą dziś o jej istnieniu, wraz ze zbiornikiem wodnym, na tym terenie w szczególny sposób zagrożonym powodziami? Byłoby błędem pominięcie i przekreślenie wielu osiągnięć Polski w budownictwie hydrotechnicznym po II wojnie światowej, sprzyjających rozwojowi żeglugi śródlądowej. Wspomnieć tu należy: kaskadę Górnej Wisły po Kraków; budowę kanału Żerańskiego wraz ze zbiornikiem Zegrzyńskim; wybudowanie osamotnionego stopnia wodnego we Włocławku wraz z jego zbiornikiem; regulację Martwej Wisły; przebudowę śluzy w Przegalinie; oddanie zbiornika Czorsztyn oraz nowej śluzy w Czersku Polskim na Brdzie (w 1999 r.) itp. Nastąpił również, niewspółmiernie w stosunku do rozwoju dróg wodnych, dynamiczny rozwój wszystkich stoczni rzecznych oraz portów. Te niewątpliwie „punktowe” osiągnięcia w budownictwie wodnym i hydrotechnicznym w konfrontacji z rozwojem dróg wodnych i żeglugą śródlądową na Zachodzie i Wschodzie, nie miały większego znaczenia nawigacyjno-ekonomicznego dla rodzimej żeglugi śródlądowej, a tym bardziej dla rozwoju społeczno-gospodarczego kraju. Część winy za obecny stan dróg wodnych i żeglugi śródlądowej spada na samych żeglugowców, a szczególnie na centralne władze resortu komunikacji. Przez lata regulowano polskim sprzętem i siłą roboczą rzeki w byłej Czechosłowacji, zapominając jednocześnie o rodzimych drogach wodnych. Błędna polityka resortu transportu spowodowała przesycenie taboru rzecznego w stosunku do technicznych możliwości przewozowych dróg wodnych, szczególnie na odcinku Wisły i Odry środkowej, a także na szlaku wodnym Wisła – Odra. Polska flota śródlądowa pod koniec 1980 r. miała się czym pochwalić, ale nie miała po czym pływać! Przyczyny zaniku żeglugi śródlądowej Jest ich sporo. U źródeł tego stanu rzeczy leży niedocenianie i lekceważenie znaczenia posiadania w systemie transportowym kraju dróg wodnych odpowiedniej klasy technicznej, przez wszystkie bez wyjątku rządy po roku 1945, szczególnie zaś po roku 1989. Dziś mści się to szczególnie dotkliwie, a także negatywnie wpływa na rozwój społeczno-gospodarczy państwa. Co to oznacza dla Polski w XXI w.? Posłużę się fragmentem pochodzącym z pracy wybitnego hydrotechnika z okresu międzywojennego:
52
„Drogi wodne, jako najtańszy środek transportowy, powodują obniżkę kosztów dostawy surowców, co jest ich celem. Lecz nawet gdyby przewóz wodny nie był tańszy od kolejowego, to już sam fakt jego istnienia jest dla życia gospodarczego kraju pomyślny, gdyż zaspokajając potrzeby przewozowe w rozmaity sposób, kraj jest bardziej zabezpieczony na wypadek, gdy jeden ze środków komunikacji z jakiegoś powodu chwilowo zawiedzie (strajk, wojna). Kraj taki opiera swoje potrzeby przewozowe na dwóch nogach, a nie na jednej. Drogi wodne w przeciwieństwie do dróg kołowych, będąc przeznaczone do przewozu jednorazowego większej ilości towarów, wywierają przez to odpowiedni wpływ na społeczeństwo: tam gdzie rozwija się żegluga musi powstać handel hurtowy, składy i odpowiednie organizacje handlowe i przemysłowe. Żegluga wychowuje społeczeństwo w duchu przedsiębiorczości i handlu na szeroką skalę i z kramarza wytwarza kupca”[1]. Zwalanie winy za obecny stan dróg wodnych przez pseudoznawców problematyki żeglugi śródlądowej wyłącznie na zaborców i II wojnę światową, nie jest uzasadnione, zważywszy tylko na spustoszenie dokonane przez gestora polskich dróg wodnych w ostatnich dwudziestu dwóch latach, czyli zamianę znacznych połaci kraju w obszary bagienno-szuwarowe. Żeby nie być gołosłownym, przytaczam poniżej fragment z przemówienia ministra środowiska Antoniego Tokarczuka (jedynego jak dotąd zdroworozsądkowego ministra tego resortu), które zostało wygłoszone w toruńskim Ratuszu, z okazji podpisania porozumienia w sprawie „Programu dla Wisły i jej Dorzecza na lata 2000-2020”, w dniu 2 czerwca 2000 r.: „Ekolodzy nazywają Wisłę największym rzecznym skansenem Europy, ale nie jest to skansen dzikiej naturalnej rzeki a skansen nieporozumień, niekonsekwencji i straconych szans”. Mija dwanaście lat od podjęcia uchwał przez rząd i Sejm RP o rozpoczęciu budowy stopnia wodnego Ciechocinek – Nieszawa na Wiśle (roboty przygotowawcze placu budowy rozpoczęto za E. Gierka w 1979 r.). Były minister środowiska Maciej Nowicki, odpowiedzialny za stan i rozwój dróg wodnych oraz ochronę przeciwpowodziową, zamiast wesprzeć finansowo Energę Gdańsk, która zamierzała rozpocząć budowę stopnia Nieszawa, groził w telewizji (SuperStacja, lipiec 2010): „O ile Energa nie znajdzie na budowę wyżej wymienionego stopnia trzech miliardów złotych, to on podejmie decyzję o budowie progu przelewowego poniżej stopnia wodnego Włocławek”. Minister nie powiedział, czy miałby to być próg ze śluzą, czy bez, i za ile, ale ma pieniądze, które spadają z nieba jak kasza manna. Bulwersujące jest również to, że minister zapomniał, iż Unia Europejska wymaga, aby do roku 2020 Polska produkowała około 10% energii odnawialnej (obecnie mamy jej zaledwie około 2,5%). I tak wodny obiekt wielofunkcyjny (czysta energia elektryczna, dogodna droga wodna, most łączący oba brzegi, woda
53
dla przemysłu i gospodarki komunalnej oraz rolnictwa, akwen dla sportów wodnych, rekreacji i rybołówstwa), który jest niezmiernie ważny dla gospodarki, został po raz kolejny zawieszony w próżni. Do dnia dzisiejszego nie rozpoczęto budowy kolejnego stopnia. Czy do podjęcia decyzji potrzebna jest katastrofa stopnia we Włocławku? Kolejną istotną przyczyną zaniku polskiej żeglugi śródlądowej były wielokrotnie przeprowadzane po 1945 r. reorganizacje w systemie zarządzania krajową gospodarką wodną, w tym również administracją dróg wodnych. Brak stabilności w dziale gospodarka wodna, a także traktowanie go jak piąte koło u wozu, jest wyjątkowo niebezpiecznym zjawiskiem, które godzi w żywotny interes państwa i narodu. Bez wody nie ma życia! Błędem było i jest przekonanie, że pod kierownictwem ministra środowiska należało się spodziewać poprawy stanu krajowych dróg wodnych, jak również poważnego traktowania znaczenia żeglugi śródlądowej, która przecież jest najbardziej przyjaznym środowisku sposobem transportu! Za paradoks musimy uznać to, że resort, który funkcjonuje pod nazwą ochrony środowiska, zamiast aktywnie wspierać rozwój dróg wodnych i żeglugę śródlądową, walnie przyczynił się do zaniku tej ostatniej. W tym miejscu chciałbym przytoczyć ważny fragment z referatu śp. prof. Marka Michalskiego: „Drogi wodne tym się różnią od dróg kołowych czy kolejowych, że rzeki i jeziora istnieją w naturze, nie wymagając wykupu terenu, że zazwyczaj pozostają w otulinie dzikiej roślinności, która stanowi ochronny parawan ograniczający rozprzestrzenianie się hałasu, pyłów i jest doskonałym filtrem hamującym dalszą drogę spalin. Toteż prawdziwi ekolodzy (z wykształcenia) widzą tylko zalety związane z wykorzystaniem dróg wodnych. Przeciwnie – ekofile (wyznawcy ekologii) nie widzą żadnych korzyści dla siebie. Nie można tu nikogo straszyć, szantażować, uzyskiwać niczym nieuzasadnionych dochodów. Interesujące jest, że w innych krajach Europy drogi wodne uznane są za najbardziej sprzyjające środowisku, jedynie w Polsce uznano je za sprzeczne z wymogami ekologii”[6]. Drogi wodne a żegluga śródlądowa Podstawę egzystencji żeglugi śródlądowej stanowią bezpieczne śródlądowe drogi i szlaki wodne. Są to naturalne rzeki, uregulowane w celu zagwarantowania swobodnego i bezzatorowego spływu wezbraniowych wielkich wód i bezzatorowego pochodu lodów, a także wytyczone szlaki wodne na jeziorach, zalewach, sztucznych zbiornikach wodnych i kanałach żeglownych. Ich kształtowanie i budowa, jak również zabudowa hydrotechniczna, przebiegała przez stulecia po to, by służyły rozwojowi gospodarczemu kraju. Pomiędzy drogą wodną o określonych parametrach technicznych, a uprawianiem żeglugi, zachodzi ścisły związek przyczynowo-skutkowy w wymiarze technicznym, jak i ekonomicznym. Głównym determinantem
54
rentowności żeglugi jest głębokość tranzytowa. Są na świecie rzeki naturalne, nieuregulowane o odpowiedniej głębokości, która umożliwia uprawianie żeglugi, w tym statkami rzeczno-morskimi, o dużym zanurzeniu i ładowności. Polska takimi rzekami nie została obdarzona. Wręcz przeciwnie, z uwagi na duże i zmienne w czasie odpływy do Bałtyku, nasze rzeki naturalne wymagały regulacji i utrzymania. Fragmentaryczna kanalizacja rzek w Polsce stanowi znikomy procent w całej sieci dróg wodnych. Warto w tym aspekcie sprawy podkreślić, że same słowo „kanalizacja” u ekologów i przyrodników wznieca białą gorączkę oraz niespotykaną agresję wobec działań mających w rzeczywistości poprawić środowisko naturalne. Droga wodna, jak każda inna infrastruktura transportowa, wymaga systematycznego i kosztownego utrzymania w należytym stanie techniczno ‑eksploatacyjnym, zarówno dla celów ochrony przeciwpowodziowej, jak i uprawniania żeglugi śródlądowej. W naszych warunkach atmosferycznych, wynikających z położenia geograficznego Polski, drogi wodne były i są głównym źródłem zagrożeń powodziowych, tym groźniejszych im większe są zaniedbania w ich utrzymaniu. A z tym po roku 1989 jest bardzo źle i gorzej już być chyba nie może. Skutki ogromnych zaniedbań w polskiej gospodarce wodnej należy odrobić, w tym wiele spraw zaczynać od zera! Rozpocząć trzeba od przywrócenia drogom wodnym gospodarza w celu ich właściwego utrzymywania. W przeciwnym razie będziemy mieli coraz częstsze powodzie jak w 2010 r. oraz susze, jak ta, którą mamy w 2012 r. Utrzymanie śródlądowych dróg wodnych Kilka słów wprowadzenia Rzeka naturalna po uregulowaniu staje się nie tylko infrastrukturą transportową, ale także musi spełniać wiele innych ważnych funkcji gospodarczych w każdym kraju. Śródlądowa droga wodna wymaga systematycznego przeprowadzania zabiegów konserwacyjno-naprawczych przez powołane do tego celu instytucje, zakłady i inne podmioty, które są wyposażone w specjalistyczny sprzęt wodny i lądowy, niezbędny do należytego wykonywania robót. Jeżeli państwo chce z wody czerpać zyski oraz gwarantować ludziom i przyrodzie życie, ma obowiązek utrzymywać system wodny kraju. Polskie rzeki od wieków regulowano głównie dla zagwarantowania bezpiecznego spływu wielkich wód i bezzatorowego pochodu lodów, jednak z jednoczesnym uwzględnieniem ich użeglownienia dla kontynuowania żeglugi śródlądowej. Tak więc w naszych warunkach, wynikających z położenia geograficznego Polski, utrzymanie krajowych dróg wodnych, będących głównym źródłem zagrożeń powodziowych, ma szczególne znaczenie. „W obliczu katastrofalnych zagrożeń naturalnych w ostatnich latach w Polsce, w szczególności katastrofalnych powodzi, w dorzeczu Wisły
55
i Odry w 2010 r. – chcąc zapewnić skuteczną ochronę mienia i życia obywateli przed tymi zagrożeniami – Państwo powinno mieć wyspecjalizowaną, dobrze wyposażoną technicznie administrację wodną, dysponującą odpowiednimi do zadań finansami”[7]. Z finansami w krajowej gospodarce wodnej było zawsze kiepsko. Nikt jednak nigdy świadomie nie likwidował jednostek administracyjno-wykonawczych na drogach wodnych wraz z całym sprzętem wodnym, co niestety miało miejsce po 1989 r. Dziś nie ma czym dróg wodnych utrzymywać! Im więcej ostatnimi laty było mowy o rozwoju dróg wodnych i ożywieniu żeglugi śródlądowej, a także związanym z tym rozwojem społecznym i gospodarczym kraju, tym skuteczniej i systematyczniej, pod ochronnymi skrzydłami ministra środowiska, likwidowano system utrzymaniowy dróg wodnych w Polsce! W praktyce oznacza to, że dziś wszystko trzeba zaczynać od zera! A to kosztuje! Cóż, Polska bogata, zapłaci za wszystko. Utrzymanie według prawa wodnego Czwartym od 1922 r. aktem prawnym regulującym gospodarowanie wodami w Polsce (wcześniejsze regulacje pochodzą z lat: 1922, 1962, 1974) jest Ustawa z dnia 18 lipca 2001 r. (Dz. U. Nr 115 poz. 1220) Prawo wodne, które weszło w życie w dniu 1 stycznia 2002 r. W zakresie utrzymania stanowi ono: „Art. 22.1 Utrzymywanie śródlądowych wód powierzchniowych polega na zachowaniu lub odtworzeniu stanu ich dna lub brzegów oraz konserwacji lub remoncie istniejących budowli regulacyjnych w celu zapewnienia swobodnego spływu wód oraz lodów, a także właściwych warunków korzystania z wody. Art. 26. Do obowiązków właściciela śródlądowych wód powierzchniowych należy: • zapewnienie utrzymania w należytym stanie technicznym koryt cieków naturalnych oraz kanałów, • dbałość o utrzymanie dobrego stanu ekologicznego wód, • regulowanie stanu wód lub przepływów w ciekach naturalnych oraz kanałach stosownie do możliwości wynikających ze znajdujących się urządzeń wodnych oraz warunków hydrologicznych, • zapewnienie swobodnego spływu wód powodziowych oraz lodów, • współudział w odbudowywaniu ekosystemów zdegradowanych przez niewłaściwą eksploatację zasobów wodnych, • umożliwienie wykonywania obserwacji i pomiarów hydrologiczno-metrologicznych oraz hydrogeologicznych”. Nie ma tu ani słowa o utrzymaniu dróg wodnych śródlądowych! Nie trzeba być specjalistą, aby skonfrontować obowiązki państwa, zawarte w wyżej wymienionej ustawie z aktualnym stanem posiadania
56
(czytaj: nieposiadania) dobrze zorganizowanego, krajowego systemu utrzymaniowego dróg wodnych, a także, aby uzmysłowić sobie co nas czeka! Gdyby nie fakt bezmyślnej likwidacji po roku 1998 (i to wbrew intencjom rządu RP) dawnych Okręgowych Zarządów Wodnych, jednostek administracyjno-wykonawczych (po roku 1972 Państwowych Przedsiębiorstw Budownictwa Wodnego, Hydrotechnicznego, Inżynieryjnego), można by żywić nadzieję, że Polska podoła własnymi siłami utrzymać stan swoich dróg wodnych na tym poziomie, jaki powstał w wyniku regulacji. Rzeczywistość ta wydaje się tym bardziej smutna, że po katastrofalnych powodziach pod Płockiem w styczniu 1982 r. oraz na Wyspie Nowakowskiej od strony Zalewu Wiślanego w styczniu 1983 r., wymienione wyżej państwowe jednostki zostały dozbrojone w latach 1985-1992 w nowoczesny sprzęt wodny i lądowy dla celów utrzymaniowych. Należy zdawać sobie sprawę z faktu, że zaniedbania w utrzymaniu dróg wodnych spowodowały systematyczny zanik nie tylko żeglugi śródlądowej, ale i likwidację większości stoczni rzecznych oraz wielu przedsiębiorstw kooperacyjnych. Cóż – mądry Polak po szkodzie. System utrzymania dróg wodnych śródlądowych Każdy system, żeby dobrze funkcjonował, musi stanowić całość składającą się z podmiotów współprzyczyniających się[8] do osiągnięcia zamierzonego celu jako całości. Struktura organizacyjna zarządzania śródlądowymi drogami wodnymi wymaga przestrzegania kardynalnych zasad przy jej formowaniu, a także jednoczesnego uwzględnienia naturalnych warunków, którymi od zarania życia rządzi się woda. Nakazuje to, aby zarządzanie systemem utrzymania śródlądowych dróg wodnych było trwale zespolone z system zarządzania zasobami wodnymi kraju i to w jednym organie. Wszyscy jesteśmy konsumentami lub użytkownikami zasobów wodnych. Żegluga śródlądowa odgrywa istotną rolę w życiu społeczno-gospodarczym użytkownika ich walorów. Wobec powyższego wymienić należy kardynalne zasady formowania systemów zarządzania utrzymaniem dróg wodnych, którymi kierowano się zawsze w przeszłości. • System zarządzania utrzymaniem dróg wodnych powinien być dopasowany do występujących w dorzeczach zróżnicowanych warunków hydrologicznych i hydrogeologicznych. Nakazuje to, aby system zarządzania drogami wodnymi był podporządkowany systemowi zarządzania zasobami wodnymi kraju. • System nie może być zespolony z administracją samorządową, jak również musi działać w granicach eksterytorialnych. • Struktura organizacyjna systemu zarządzania utrzymaniem dróg wodnych powinna być hierarchiczna i instancyjna.
57
• System powinien charakteryzować się cechami paramilitarnymi (zdolny do szybkiego reagowania na występujące zagrożenia powodziowe i inne). • System musi być wyposażony w specjalistyczny sprzęt wodny i lądowy, jak również posiadać wysoko kwalifikowaną kadrę do jego obsługi. • System musi posiadać stosowne do potrzeb zaplecza techniczne do naprawy władnego sprzętu wodnego, urządzeń wodnych, budowli wodnych etc. • W systemie musi być prawnie umocowana władza żeglugowa (w pionie administracji wodnej). • Dziś system musi uwzględniać dyrektywy Unii Europejskiej tj. Ramową Dyrektywę Wodną oraz tzw. Dyrektywę Powodziową. Pragnę podkreślić, że formowanie systemów zarządzania nie wymaga wielkich nakładów finansowych. Wystarczy jedynie zdrowy rozsądek poparty wiedzą. Utrzymanie dróg wodnych dawniej Badania historyczne z zakresu utrzymania dróg wodnych w Polsce pozostawiam historykom. Warto jednak wspomnieć, że w roku 1856, pod zaborem rosyjskim, powołano w Puławach Państwowy Zarząd Wodny. Przetrwał on zabory, I i II wojnę światową, a także okres PRL. Likwidacji tej instytucji dokonał dopiero w 2001 r. minister środowiska III RP! Jakie zadania spoczywały na Państwowych Zarządach Wodnych, dowiadujemy się z przytoczonego poniżej cytatu: „UTRZYMANIE SZLAKU ŻEGLOWNEGO Bezpośredni zarząd dróg wodnych, jak również wykonywanie na tych drogach robót technicznych, niezbędnych do utrzymania szlaku żeglownego, należy do Państwowych Zarządów Wodnych.
Prądówka na Wiśle. Przewodnik żeglugi śródlądowej, Warszawa 1936.
58
Zarządy te bezpośrednio, lub przez swe podwładne organa – nadzorców dróg wodnych i dodanych im do pomocy strażników wodnych (wytycznych), w celu ułatwienia, a niejednokrotnie i umożliwienia żeglugi i spławu na zrządzanych przez nich odcinkach, dokonywują wytyczania, oświetlania i oczyszczania nurtu, oraz pogłębienia szlaku żeglownego przez mechaniczne usuwanie tworzących się tam mielizn i przemiałów. Wytyczanie i oświetlanie nurtu dokonywa się za pomocą znaków ustawianych wzdłuż szlaku żeglownego lub na brzegu. Oczyszczaniem nurtu, zajmują się tzw. Prądówki”[4].
Pogłębiarka „Smok” na Wiśle. Przewodnik żeglugi śródlądowej, Warszawa 1936.
Utrzymanie w okresie międzywojennym Po odzyskaniu niepodległości w 1918 r., na bazie zarządów wodnych istniejących pod zaborami, formowano Państwowe Zarządy Wodne (PZW), jako budżetowe jednostki administracyjno-wykonawcze pierwszej instancji dla wykonywania robót regulacyjnych i utrzymaniowych, na przydzielonych im w zarząd odcinkach dróg wodnych. Ustawa wodna z dnia 19 września 1922 r. (przetrwała do roku 1962) szczegółowo regulowała, w art. 75 i 76, pojęcie utrzymania oraz obowiązki utrzymania. Oba artykuły przedstawiono w oryginalnym brzmieniu, wraz z mapami i schematem organizacyjnym urzędów [patrz: Aneksy]. Po „skasowaniu tzw. Dyrekcji Dróg Wodnych (w Krakowie, Warszawie, Toruniu i Brześciu nad Bugiem), podległe Ministerstwu Robót Publicznych…” przy urzędach wojewódzkich od 1 kwietnia 1933 r. (Monitor Polski Nr 80 r. 1933) utworzono Wydziały Dróg Wodnych względnie Oddziały Wodne (Rys. 62) w Wydziałach Komunikacyjno-Budowlanych funkcjonujące
59
jako urzędy techniczne II instancji, niezespolone z władzami administracji ogólnej”[4]. Wymienione wyżej wydziały (oddziały) podlegały odtąd Ministerstwu Komunikacji jako organowi władzy centralnej trzeciej instancji. Warto podkreślić, że wyżej wymienione ministerstwo skupiało w ramach jednego resortu transport kolejowy, drogowy, wodny morski i śródlądowy, a także powietrzny (cywilny). Jak wynika ze schematu (Rys. 62), w Ministerstwie Komunikacji istniało Biuro Dróg Wodnych. Podlegało mu 8 wydziałów (oddziałów) dróg wodnych, zaś im dwadzieścia siedem PZW. „Władzą III instancji w zakresie wszelkich spraw związanych z gospodarką na drogach wodnych jest Ministerstwo Komunikacji – Biuro Dróg Wodnych”[4].
Przewodnik żeglugi śródlądowej, Warszawa 1936.
60
Przewodnik żeglugi śródlądowej, Warszawa 1936.
W okresie II wojny światowej Z relacji żyjących nadal świadków (wodniaków i marynarzy) wynika, że pod niemieckim kierownictwem (np. PZW w Tczewie, wówczas noszący nazwę Reichswasserstraßenbauamt Dirschau, kierowany przez niejakiego Senkpiela) były prowadzone intensywne prace regulacyjne i utrzymaniowe na dolnym odcinku ujściowym Wisły. Z Holandii sprowadzono nawet do robót trzy nowe duże pogłębiarki, które po II wojnie światowej nosiły nazwy: „Belzebub”, „Lucyfer” i „Mefisto”. Były to jednostki kubłowo-refulacyjne, które w PZW na Wiśle wykorzystywano przez szereg lat do robót inwestycyjnych na drogach wodnych. Obszar delty Wisły był bowiem szczególnie ważny z punktu widzenia strategicznego, czego przykładem może być m.in. topiel terenów depresyjnych Żuław dokonana w marcu 1945 przez wycofujące się wojska niemieckie. Woda została wówczas użyta jako broń
61
strategiczna[10]. Przypuszczać należy, że mniej intensywnie utrzymywano pozostałe rzeki na rozległym obszarze Europy. Utrzymanie po II wojnie światowej Administracja dróg wodnych, jak i żegluga śródlądowa, doznały dotkliwych strat materialnych, m.in. podczas wspomnianej topieli Żuław. W nowych granicach państwa (po likwidacji Wolnego Miasta Gdańska, a także przez pozyskanie ziem zachodnich, Odry, Opola, Wrocławia, Szczecina, Gdańska, Elbląga itd.) trzeba było organizację tę dopasować do nowej sytuacji geopolitycznej, a także posiadania w zmienionych granicach Polski innej sieci dróg wodnych. Czas liczony od 1945 r. po 2012 r. należy podzielić na okresy wzlotów i upadków rodzimej gospodarki wodnej, a w niej również administracji dróg wodnych i zależnej od niej żeglugi śródlądowej. W ciągu tych 67 lat istniało i istnieje w gremiach decyzyjnych przekonanie, że woda sama sobie poradzi. Dział gospodarki wodnej przylepiano do różnych resortów branżowych (ministerstw), gdzie zawsze był kulą u nogi. W zarządzaniu nim popełniano wiele błędów, w tym w administracji dróg wodnych, a sprawy utrzymania traktowano jako zło konieczne. Ale nie o błędach będzie mowa, a o reorganizacjach! Utrzymanie w latach 1945-1972 Karuzela reorganizacji ruszyła, powoli i konsekwentnie! „Organizacja administracji wód śródlądowych doznawała w okresie 1945-1964 wielu zmian, uzależnionych m.in. od zmieniającego się zakresu działania poszczególnych jednostek administracyjnych. Podstawowa sieć rzek i potoków została objęta w 1945 r., podobnie jak w okresie przed 1939 r., prawie w całości przez administrację podległą Ministerstwu Komunikacji, a mianowicie przez Państwowe Zarządy Wodne. Do zakresu działania Państwowych Zarządów Wodnych należało: utrzymanie rzek i potoków oraz budowli regulacyjnych, dalsza regulacja ich koryt, budowa i utrzymanie dróg wodnych i portów, budowa i utrzymanie zbiorników wodnych; poza tym częściowo sprawy ochrony od powodzi i lodołamania, a także sprawowanie w określonym zakresie organu władzy wodnej i władzy żeglugowej. Ogółem zostały utworzone 34 Państwowe Zarządy Wodne, jako jednostki niezespolone ze starostwami, podległe Dyrekcjom Okręgowych Dróg Wodnych, których utworzono początkowo 6, a następnie 5. W Ministerstwie Komunikacji powstał Departament Dróg Wodnych sprawujący ogólne kierownictwo i nadzór nie tylko nad Dyrekcjami Dróg Wodnych, ale także nad przedsiębiorstwami żeglugowymi”[11]. Od stycznia 1951 r. zarządzanie drogami wodnymi i żeglugą śródlądową przeszło z Ministerstwa Komunikacji w kompetencje Ministerstwa
62
Żeglugi. Utworzono wówczas Centralny Zarząd Dróg Wodnych i Centralny Zarząd Żeglugi Śródlądowej. Już w 1952 r. nastąpiła zmiana nazwy na Centralny Zarząd Dróg Wodnych Śródlądowych „obejmujący swoją działalnością budowę i utrzymanie dróg wodnych, regulację rzek i potoków oraz budowę zbiorników, jednak z wyraźną dominacją zagadnieniem transportu wodnego”[11]. Ta dominacja żeglugi śródlądowej to grzech pierworodny, bowiem odebrano PZW prawie całe zaplecze techniczne, tj. dobrze zorganizowane porty, zimowiska, warsztaty, stocznie, by przekształcić je w stocznie rzeczne! Antoni Arkuszewski pisze: „Równocześnie w ciągu 1951 r. zmniejszono liczbę Dyrekcji Okręgowych Dróg Wodnych do 4, a liczbę Państwowych Zarządów Wodnych najpierw do 28, a następnie do 23, przekształcając je w 1952 r. w Rejony Dróg Wodnych. Pomimo zmienionej nazwy, działalność Rejonów Dróg Wodnych w zasadzie odpowiadała nadal działalności poprzednio istniejących Państwowych Zarządów Wodnych. W 1954 r. uległy likwidacji Okręgowe Dyrekcje Dróg Wodnych, a liczba Rejonów Dróg Wodnych została zmniejszona do 16. Jednocześnie Rejony Dróg Wodnych, będąc jednostkami budżetowymi, otrzymały uprawnienia przedsiębiorstw [będących] na rozrachunku gospodarczym. W tym okresie utworzono również najpierw 2 a następnie 4 Zarządy Inwestycji, w celu realizacji podstawowych zadań inwestycyjnych z zakresu budownictwa wodnego. Z kolei Centralny Zarząd Dróg Wodnych Śródlądowych objął nadzorem Przedsiębiorstwo Geologiczne Budownictwa Wodnego »Hydrogeo«, a następnie Centralne Biuro Studiów i Projektów Budownictwa Wodnego »Hydroprojekt« z oddziałami, co jednak zostało zmienione po kilku latach. Jak widać z powyższego, w okresie pierwszego dziesięciolecia administracja wód śródlądowych (dróg wodnych, rzek i potoków) przeszła dwukrotną reorganizację”[11]. Warto dodać, że w 1954 r. Rejonom Dróg Wodnych odebrano zakres zadań związanych z władzą żeglugową, powołując przy ministrze żeglugi Inspektoraty Żeglugi Śródlądowej. Działają one po dzień dzisiejszy pod nazwą Urzędów Żeglugi Śródlądowej w Ministerstwie Infrastruktury. Autor zna przyczyny tego nierozsądnego kroku, który wprawdzie nie miał wpływu na dzisiejszy stan dróg wodnych, ale był dziwolągiem organizacyjnym. Jak bowiem inaczej można określić sytuację, w której administrator drogi wodnej wyrabiać musi dokumenty potrzebne do uprawniania żeglugi u użytkownika tej drogi! Ustawą z dnia 14 czerwca 1960 r. powołano do życia Centralny Urząd Gospodarki Wodnej (CUGW) w Warszawie, z prezesem w randze ministra. W skład tegoż urzędu wszedł jako organ zarządzający Centralny Zarząd Dróg Wodnych Śródlądowych, który zmienił nazwę na Centralny Zarząd Wód Śródlądowych. A. Arkuszewski pisze:
63
„Postępujące zmiany w zadaniach służb dróg wodnych spowodowały potrzebę odpowiednich zmian organizacyjnych, co uwidoczniło się wyraźnie już w 1961 r. Do prac nad zmianami organizacyjnymi przystąpiono dopiero w 1962 r. Przede wszystkim wymagał właściwego ustalenia zakres zadań jednostek dróg wodnych, przy utrzymaniu ogólnej organizacji całej służby w zasadzie jako dwustopniowej. W dostosowaniu do zakresu działań ustalono zmienić nazwę Rejonów Dróg Wodnych na Okręgowe Zarządy Wodne. Następnie wymagała rewizji liczba Zarządów, biorąc pod uwagę potrzebę tworzenia jednostek dostatecznie mocnych, mogących otrzymać znaczne rozszerzenie ich uprawnień w związku z wprowadzaną sukcesywnie decentralizacją gospodarczą. Jednocześnie jednak przyjęto tezę niecentralizowania w Okręgowych Zarządach Wodnych wszystkich elementów zarządzania i prowadzenia robót na wodach śródlądowych. Dopuszczono mianowicie do tworzenia oddziałów w zarządach, w szczególności w siedzibach byłych Państwowych Zarządów Wodnych. Ustalono, że w zakresie działalności gospodarczej Okręgowych Zarządów Wodnych będą one jednostkami budżetowymi, jednak z szerokimi uprawieniami przedsiębiorstw na rozrachunku gospodarczym [przedsiębiorstwa użyteczności publicznej – przyp. T.W.]. Nowa organizacja służb wód śródlądowych została wprowadzona w życie z dniem 1 stycznia 1964 r. w wyniku uchwały nr 249 Rady Ministrów z dnia 19 lipca 1963 r. oraz zarządzenia Prezesa Centralnego Urzędu Gospodarki Wodnej z dnia 13 grudnia 1963 r. Okręgowe Zarządy Wodne są terenowymi jednostkami organizacyjnymi Centralnego Urzędu Gospodarki Wodnej, który sprawuje nadzór nad nimi przez Centralny Zarząd Wód Śródlądowych. W większości Zarządów utworzono oddziały w liczbie 21, które mają dość dużą samodzielność”[11]. W ogólnej opinii znawców problematyki gospodarki wodnej i żeglugi śródlądowej okres zarządzania za istnienia CUGW jest oceniany pozytywnie. Nie była ważna nazwa tego rządowego organu niższej rangi, natomiast liczył się fakt, że zarządzanie krajową gospodarką wodną, a tym samym również śródlądowymi drogami wodnymi znalazło się w jednym ręku. Było to możliwe dzięki poświęceniu i pracy licznych specjalistów związanych z gospodarką wodną. Niestety, wielu z nich nie ma już wśród nas. Warto wspomnieć, że wspomnienia pośmiertne o nich są publikowane prawie co miesiąc na łamach „Gospodarki Wodnej”. Autor pragnie przytoczyć nazwiska osób, z którymi miał zaszczyt współpracować jako ich podwładny. Byli to: Janusz Grochulski, Antoni Arkuszewski, Władysław Pichor, Roman Dziewulski, Jolanta Bolesta i wielu innych.
64
Lata 1972-1985 W dniu 29 marca 1972 r. został zniesiony CUGW. Poniżej znajduje się oryginalna informacja z książki „Prawo wodne oraz przepisy wykonawcze i związkowe”[12].
Likwidacja CUGW, a wraz z tym CZWŚ i OZW zaskoczyła środowisko wodniackie i żeglugowe oraz naukowo-techniczne. Odrę wraz z Kanałem Gliwickim podporządkowano Ministerstwu Żeglugi, zaś Wisłę oraz pozostałe rzeki Ministerstwu Rolnictwa. Był to krok samobójczy tak dla gospodarki wodnej, jak i dla administracji dróg wodnych. Najgorsze co ją mogło spotkać, to pozbawienie podstawowych narzędzi pracy (różnego rodzaju sprzętu wodnego) potrzebnych do jej utrzymania. Uchwałą Rady Ministrów nr 328 z dnia 22 grudnia 1972 r. przywrócono drogom wodnym Okręgowe Dyrekcje Gospodarki Wodnej, podległe Ministerstwu Rolnictwa, tym samym rozpoczął się proces dualizmu w zarządzaniu drogami wodnymi. Szczegółowa analiza materiałów z tego okresu upoważnia nas do stwierdzenia, że następowała dalsza systematyczna degradacja administracji śródlądowych dróg wodnych. Na Odrze, w strukturze Zjednoczenia Żeglugi Śródlądowej i Stoczni Rzecznych, powołano Zarząd Odrzańskiej Drogi Wodnej. Natomiast w Ministerstwie Rolnictwa powstał Centralny Zarząd Budownictwa Wodnego i Melioracji. Utworzono ponadto 17 Zjednoczeń Budownictwa Wodnego i Melioracji, a OZW przekształcono w Przedsiębiorstwa Budownictwa Wodnego, Inżynieryjnego, na Odrze zaś Hydrotechnicznego, które działały na zasadzie tzw. trzech S (samodzielność. samorządność, samofinansowanie). Od tamtego czasu roboty utrzymaniowe dla większości wyżej wymienionych przedsiębiorstw stały się nieopłacalne. Ponadto powodowało to
65
ukierunkowanie ich zadań i działalności na roboty ogólnobudowlane oraz atrakcyjne roboty eksportowe w byłej Czechosłowacji, związane z regulacją i utrzymaniem tamtejszych rzek. Jedynie siłą rozpędu i zrozumienia znaczenia utrzymania krajowych dróg wodnych, w tym w szczególności zagrożeń powodziowych płynących z ich strony, Okręgowe Dyrekcje Gospodarki Wodnej zawierały wieloletnie umowy na bardziej opłacalne roboty typu inwestycyjnego (np. przebudowa, budowa, śluzy oraz akcje lodołamania).
Lodołamanie na Wiśle w okolicach Knybawy
Sielanka ta jednak skończyła się w chwili wejścia w życie ustawy o zamówieniach publicznych oraz przekształceniach przedsiębiorstw państwowych w spółki prawa handlowego. Był to drugi gwóźdź do trumny utrzymania śródlądowych dróg wodnych. Odtąd administracja dróg wodnych, odpowiedzialna za utrzymanie rzek i ochronę terenów nizinnych przed powodziami (szczególnie od zatorów lodowych), stała się ubogim petentem, który ponadto został uzależniony od dobrej woli przedsiębiorstw. Okres 1985-2012 „Dopiero tragiczne powodzie w 1982 r. pod Płockiem i w 1983 r. na Żuławach Elbląskich oraz naciski środowiska wodniackiego wymusiły na władzy powołanie organu administracji wodnej, który skupiłby gospodarkę wodną kraju w jednym ręku, na wzór dawnego CUGW, ale słusznie rozszerzonego o zagadnienia ochrony wód. Zielone światło zabłysło, kiedy zgodnie z Uchwałą Sejmu z 28.07.1983 r. (niestety po tragediach powodzi 82 i 83 r.) powołany został Urząd Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.
66
W początkowej fazie swego istnienia skupił w jednym ręku kadrę inżynieryjno-techniczną oraz całokształt zagadnień związanych z zarządzaniem gospodarką wodną kraju, lecz nie na długo. Już w 1985 r. wyżej wymieniony urząd przekształcił się w Ministerstwo Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, a zgodnie z Ustawą z dnia 20.12.1989 r. (Dz. U. Nr 73/89, poz. 433) w Ministerstwo Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa, biurokratycznego molocha i znakomitego hamulcowego rozwoju gospodarki wodnej kraju”[13]. Trzeba w tym miejscu podkreślić, że dzięki istnieniu Głównego Komitetu Przeciwpowodziowego oraz Centralnego Zarządu Budownictwa Wodnego i Melioracji skutki powodzi pod Płockiem, wraz z oczyszczeniem czaszy zbiornika wodnego Włocławek, usunięto w rekordowym tempie (przy dużej koncentracji sprzętu). Z wyżej wymienionego ministerstwa, z zadań statutowych skrzętnie usunięto zwrot „drogi wodne” (Dz. U. Nr 73, poz. 433 z 1989 r.), a następnie, niezgodnie z prawem wodnym z 1974 r., zarządzeniem z dnia 1.02.1991 r. (MP nr 6.91, poz. 38) obok już istniejących pięciu ODGW powołano siedem Regionalnych Zarządów Gospodarki Wodnej. Fuzja tych dwóch organów rządowych nastąpiła w 2002 r. zgodnie z Ustawą Prawo wodne z 2001 r. Tym samym rozrosła się biurokracja, zagrożenie powodziowe wzrosło, żegluga śródlądowa upada! W 1996 r. nadszedł czas na komercjalizację przedsiębiorstw państwowych, w tym PBW, PBWI i PBWH Odra, która została poprzedzona restrukturyzacją (czytaj: zwolnieniami grupowymi pracowników, złomowaniem i wyprzedażą sprzętu wodnego). Tam, gdzie zwyciężył zdrowy rozsądek (np. Zakład Budżetowy Budownictwa Wodnego w Puławach, PBWI Giżycko), zdołano częściowo uratować te zakłady zasłużone dla dróg wodnych. Zakład Budżetowy Budownictwa Wodnego w Puławach zlikwidowany został przez ministra środowiska w 2001 r. PBWI Giżycko trafiło na szczęście pod zarząd ODGW w Warszawie (nasuwa się proste pytanie: jak to zrobiono?), dzięki czemu służy drogom i szlakom wodnym po dzień dzisiejszy. PBW Bydgoszcz i Poznań, gospodarze szklaku Odra – Wisła, upadły. Natomiast pozostałe przedsiębiorstwa (PBW, PBW, PBWI i PBH Odra), wbrew postanowieniu Rady Ministrów z 1996 r., poddano „cudotwórczej komercjalizacji”, przekształcając je, w latach 1998-1999, w jednoosobowe spółki Skarbu Państwa. Los ich był z góry przesądzony. 30 czerwca 2012 r. całkowitej likwidacji uległo Przedsiębiorstwo Budownictwa Wodnego w Tczewie, które pod różnymi nazwami istniało od 1920 r. Podsumowanie W przeszłości zarządzanie zasobami wodnymi kraju, śródlądowymi drogami wodnymi i żeglugą śródlądową nie było w Polsce gorsze niż w krajach
67
zachodniej Europy. W wielu przypadkach rozwiązania organizacyjne były wzorem dla państw ościennych. Niestety, dziś gospodarowanie zasobami wodnymi oraz wykorzystanie wody dla rozwoju społeczno-gospodarczego, w tym dla celów żeglugi śródlądowej, jest w powijakach. Przypisać to należy m.in. złej organizacji w jej zarządzaniu. Dziś nie tylko drogom wodnym potrzebny jest gospodarz, ale również strumykom, potokom, rzekom od źródeł po ujścia oraz pozostałym akwenom. Drogi wodne w naszych specyficznych warunkach wymagały zawsze i nadal wymagają szczególnej troski o ich należyte utrzymanie. Zaniedbania w tej dziedzinie powodują wzrost zagrożeń powodziowych, nawiedzające kraj susze, a także brak żeglugi śródlądowej oraz zagrożenie dla gospodarki narodowej. Straty ekonomiczne jakie dziś Polska ponosi i ponosić będzie musiała, sięgają wielu miliardów złotych. Nie wolno zapominać, że woda to żywioł i wymaga regulacji oraz utrzymania, a z tym szczególnie po 1980 r. jest bardzo źle. Przedstawiona sytuacja dotycząca utrzymania śródlądowych dróg wodnych w Polsce, będących częścią sieci dróg wodnych Europy, a ponadto stanowiących istotny element krajowej gospodarki wodnej, zmusza do zadania pytań: • Co dalej z polskimi drogami wodnymi i żeglugą śródlądową? • Czy planowana kolejna w systemie zarządzania gospodarką wodną reorganizacja będzie w stanie podołać stawianym obecnie przez Unię Europejską wymaganiom? Piszący niniejszy referat może jedynie proponować sposoby rozwiązania kwestii organizacji i zarządzania krajową gospodarką wodną, w tym śródlądowymi drogami wodnymi, kierując się dobrem ogólnym i własnym doświadczeniem w przedmiocie sprawy. Katastrofalne powodzie, które w ostatnim czasie miały miejsce na Wiśle i Odrze, utwierdzają opinie lansowane od wielu lat przez wielu znawców problematyki wodnej i żeglugi śródlądowej, że system zarządzania działem rządowym: gospodarka wodna, ustawowo umocowany (czytaj: przylepiony) do działu rządowego ochrona środowiska, przysporzył rządowi wiele problemów, a państwu przyniósł wielomiliardowe straty ekonomiczne, materialne, ekologiczne i moralne. Polska gospodarka wodna w ostatnich dwudziestu latach zamiast przeć do przodu cofnęła się o wiele lat! Trzeba w końcu zrozumieć, że: „Woda rządzi się własnymi naturalnymi prawami i nie obchodzą ją ustawy, przepisy, strategie, reorganizacje i przekształcenia oraz polityczne deliberie, nawet na najwyższym szczeblu. Jedynie człowiek rozumiejący prawa, którymi od zarania istnienia życia rządzi się woda, potrafi w sposób pożyteczny ujarzmić negatywne i często
68
tragiczne skutki, i wykorzystać jej znaczenie i walory dla rozwoju społeczno-gospodarczego kraju i dobrobytu człowieka. W Polsce na początku XXI w. wykorzystanie wód potoków i rzek jest zacofane. Stanowi problem do rozwiązania dla obecnych i przyszłych pokoleń, w myśl zasady o zrównoważonym rozwoju”. Wnioski Sytuacja, w jakiej znalazła się gospodarka wodna kraju, oraz konieczność rewitalizacji międzynarodowych dróg wodnych w Polsce wymaga: • Przekształcenia Krajowego Zarządu Gospodarki Wodnej w Warszawie w Ministerstwo Gospodarki Wodnej III instancji. • Utworzyć cztery mocne Regionalne Zarządy Gospodarki Wodnej II instancji w czterech różniących się regionach wodnych obejmujących obszary kilku dorzeczy.
• Reaktywować Okręgowe Zarządy Wodne, w miejscach dawnych PZW, jako podstawowe jednostki budżetowe na prawach zakładu I instancji dla wykonywania robót regulacyjnych i utrzymaniowych na przydzielonym im obszarze dorzeczy.
69
Władza żeglugowa w układzie pionowym od góry do dołu musi być w rekach administracji dróg wodnych. Podniesienie działu gospodarki wodnej do rangi Ministerstwa Gospodarki Wodnej jest propozycją niezbyt drogą. Przypuszczać należy, że takie rozwiązanie gwarantować będzie realizację zadań stawianych Polsce przez Unię Europejską, w tym sukcesywną rewitalizację śródlądowych dróg wodnych. Nie uchybia to w niczym w przestrzeganiu obowiązujących przepisów prawa o ochronie środowiska, czy zasadzie o zrównoważonym rozwoju społeczno-gospodarczym. Wręcz przeciwnie, przyczyni się znacząco do poprawy jakości wszelkiego życia, zależnego przecież od wody. Przywróćmy śródlądowym drogom wodnym gospodarza!
Bibliografia [1] Tillinger Tadeusz, Drogi Wodne, T. 1, 1948. [2] Rybczyński Mieczysław, Żegluga śródziemna i regulacja rzek w ustawodawstwie sejmów polskich, Lwów 1916. [3] Mikulski Zdzisław, Polskie drogi wodne wobec wymogów europejskich, „Gospodarka Wodna” 2000, nr 6. [4] Przewodnik żeglugi śródlądowej, Warszawa 1936. [5] Tuszko Aleksander, Wisła, Warszawa 1984. [6] Michalski Marek, Przyszłość żeglugi śródlądowej w Polsce [materiał z seminarium], Szczecin 2008. [7] Zieliński Jan, Koncepcja zarządzania gospodarką wodną: nowe propozycje, artykuł dyskusyjny, „Gospodarka Wodna” 2010, nr 10. [8] Kotarbiński Tadeusz, Traktat o dobrej robocie. [9] Ustawa Wodna (Dz. U. Nr 102, poz. 939 z dn. 27.11.1922) [10] Cebulak Kazimierz, Delta Wisły poniżej i powyżej poziomu morza, Nowy Dwór Gdański 2010. [11] Arkuszewski Antoni, XX lecie na polskich wodach śródlądowych, Warszawa 1965. [12] Wołłejko Witold, Prawo Wodne, Warszawa 1972. [13] Wrycza Tadeusz, Memoriał w sprawie poprawy bezpieczeństwa kraju od powodzi zatorowych, styczeń 1998.
70
II. Społeczeństwo, kultura, język
Małgorzata Kruk
„Na ludowo, a nowocześnie”. Rozmowa z Katarzyną Sulęta-Cierzniewską, właścicielką Stylowej Manufaktury „Brandia” W ostatnim czasie folklor stał się modny. Występuje w muzyce, sztuce, ale też w architekturze. Po motywy ludowe sięgają projektanci wnętrz i odzieży. Możemy kupić tapetę na ścianę, poduszkę, czajnik do herbaty czy torebkę z wykorzystaniem wzorów regionalnych. W ten sposób tradycja łączy się ze współczesnością, jak w skrócie określamy: etnodesign. Na ogół projektanci sięgają po motywy łowickie czy góralskie, ale w świecie mody od pewnego czasu funkcjonuje projekt „Brandia”, który wykorzystuje haft kaszubski i kociewski w nowoczesnej formie. Jego autorką jest Katarzyna Sulęta-Cierzniewska, z wykształcenia historyk, z którą porozmawiamy o tym nowatorskim i interesującym projekcie. Kasiu, czym jest „Brandia”? „Brandia” – to realizacja moich marzeń z młodzieńczych lat, wydobywanie tego, co jako studentka robiłam w domowym zaciszu i co docierało do bardzo wąskiego grona odbiorców: mojej rodziny, przyjaciół, bądź chowane było do szuflady. W tej chwili odkrywane jest to na nowo, nabiera nowej formy i prezentowane jest w szerszym zakresie. Mniej więcej dwa lata temu narodził się pomysł na działalność zawodową i tak oto powstała mała, stylowa manufaktura, która zajmuje się tworzeniem rzeczy w pojedynczych egzemplarzach. Innych niż te, które dostępne są na co dzień w wielu sklepach. Jakie wyroby „Brandia” oferuje klientom? Pierwsza kolekcja, która została stworzona w ramach projektu (bo tak nazywam „Brandię”, nie jest to firma, tylko zrzeszenie osób zaprzyjaźnionych, dobrych duchów, które ją współtworzą), nawiązywała do wyrobów typowo galanteryjnych. Są to torebki z elementami haftu kaszubskiego i kociewskiego. Jednak na tym nie poprzestajemy, systematycznie projekty się rozszerzają i wiele nie ujrzało jeszcze światła dziennego po prostu z braku czasu. A teraz kilka słów o tych dobrych duchach, jak to określiłaś, czyli o ludziach, którzy tworzą „Brandię”. Na samym początku „Brandia” była połączeniem siły i entuzjazmu kobiet. Jestem inicjatorką i pomysłodawczynią całego projektu. Udało mi się znaleźć dwie fantastyczne panie. Jedną z nich jest Grażyna Browarczyk, która
72
odpowiada za wszelkiego rodzaju rzeczy związane z krawiectwem, nadzoruje projekty, które gdzieś rodzą się w mojej głowie i później je urealnia. Druga osoba to Mirosława Dargacz, która jest autorką pięknych haftów kaszubskich i kociewskich, jakie widnieją na wyrobach. Obie panie są związane ze środowiskiem Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Biorą udział w różnorodnych konkursach i dzięki temu mamy pewność, że nasze projekty faktycznie odzwierciedlają tradycję. Jest jeszcze Twój mąż... Wdzydzka czerń Mój mąż dołączył do zespołu i zajmuje się sprawami stricte technicznymi, bierze odpowiedzialność za montaż swego rodzaju rzeczy kaletniczych, które są niezbędne w galanterii skórzanej. Jest też Marcin Piasecki, świetny fotograf, młody człowiek z pasją, który również zaufał nam, podobnie jak większość osób i zainwestował w ten projekt. Marcin jest odpowiedzialny za zdjęcia produktowe umieszczane na naszej stronie internetowej. Przy sesjach zdjęciowych współpracuje z dwiema fantastycznymi dziewczyWdzydzka kopertowka nami: Emilią Pobłocką i Anetą Pomieczyńską, które pokazują produkty w takim świetle, w jakim widzą je na co dzień dziewczyny, kobiety, nastolatki. Pokazują one inną twarz produktów od tej prezentowanej na naszej stronie. Ile sesji zdjęciowych dotychczas się odbyło? W jakich miejscach? Pierwsza sesja odbyła się w Lisewskim Dworze, wspaniałym miejscu na Kaszubach, w pięknym zespole dworsko-parkowym, który udostępnili nam Grażyna i Mariusz Brudniewiczowie, dzięki czemu mogliśmy zrealizować swój pomysł. Były to nasze pierwsze projekty galanterii skórzanej z elementami haftu kaszubskiego i kociewskiego, które postanowiliśmy pokazać w typowo folkowym wydaniu. Stylizacja też była utrzymana w tym tonie. Druga sesja była już utrzymana w klimacie bardziej nowoczesnym, ponieważ otrzymywaliśmy sygnały, że torebki kojarzą się wyłącznie z taką sielską
73
stylizacją. Postawiliśmy już na stylizacje typowe, nowoczesne i ta sesja była zrealizowana w Sopocie. Naszym zamysłem jest utworzenie na stronie internetowej bądź na Facebooku galerii z zakładkami, gdzie nasi klienci będą nadsyłali zdjęcia z własnymi stylizacjami, autorskimi z pomysłami na wykorzystanie naszych produktów. Jest dla nas niezwykle ważne, jak dany produkt odbiera nasz klient. Warto zaznaczyć, że już takie zdjęcia otrzymujemy. Dla Waszych klientów z pewnością może to być dobrą zabawą i możliwością sprawdzenia siebie. Myślę, że tak. To będzie stanowiło dla nas dużą inspirację, bo nie ukrywajmy, nie tworzymy dla własnego ja wyłącznie dla chęci realizacji wytworów swojej wyobraźni, ale po prostu dla klienta. Jak wyglądają kolejne etapy powstawania torebki? Jakich materiałów używacie? Torebki powstają ze wzorów własnego autorstwa, co jest rzeczą dla nas niezwykle istotną, bo zapewnia niepowtarzalny charakter i stanowi wyróżnik naszych produktów. Rzeczą wartą podkreślenia jest to, że produkty wykonujemy w pojedynczych bądź kilku egzemplarzach. Niewielkie serie również podkreślają ich wyjątkowość. Bardzo dużą wagę przywiązujemy do stosowanych materiałów, które można nabyć w Polsce bądź w krajach Unii Europejskiej. Nie stosujemy żadnych półfabrykatów, materiałów, które pochodzą z Chin lub z zakładów, które nie produkują zgodnie z zasadami poszanowania środowiska naturalnego. Mimo że wiąże się to z wyższymi kosztami wyprodukowania danej rzeczy, to przywiązujemy do Kociewski kubek tego dużą wagę. Ile czasu zajmuje wykonanie jednej torebki? Ponieważ w każdym wyrobie z serii „Back to folk – Kaszëbë design” jest element haftu ręcznego, czas ten jest dłuższy, niż powstanie torebki z haftem komputerowym. Samo wykrojenie, ujęcie w całość, aż do powstania finalnego produktu, zabiera nam od jednego do dwóch dni. Czy stylizacja torebek podoba się klientom? „Brandia” działa od niecałego roku, zaś nasza kolekcja jest w sprzedaży praktycznie od sześciu miesięcy, dlatego póki co testujemy. Jeżeli chodzi o odbiorców, to opinie na początku były bardzo mocno podzielone i sceptyczne, ponieważ haft kaszubski i kociewski kojarzył się głównie z wyrobem
74
tradycyjnym – obrusem, serwetą lub krawatem, co już było znacznym odstępstwem od tradycji. Mamy duże pole do popisu, żeby przekonać klientów, że ręczny haft ludowy jest na tyle piękny i urokliwy, że można go nosić w nowoczesnej stylizacji i zasługuje na pokazanie szerszemu odbiorcy, jak to obecnie się dzieje z elementami łowickimi i góralskimi. Kto był pierwszym klientem „Brandii”? O dziwo pierwszy oficjalny klient (czyli nie rodzina lub znajomy) był mężczyzną. Obecnie około 30% naszych klientów to mężczyźni. Wracając do owego pana, otóż kupił on torebkę i koralowy kubek z haftem kociewskim dla swojej żony w prezencie gwiazdkowym. Potem otrzymaliśmy od niego bardzo entuzjastycznego maila. Okazało się, że ów pan był rodowitym Kaszubą i torebka, jak sam powiedział, stanowiła namiastkę tradycji, w której się wychowywał. Był dumny, że może coś takiego mieć i to była jego sentymentalna podróż w rejony, z któWdzydzki dzbanek rych się wywodził. Jesteśmy z nim w stałym kontakcie. Ten pan mieszka obecnie poza Pomorzem, zgadza się? Tak, mieszka w Krakowie. Czyli Kaszuba zamieszkały w Krakowie kupił torebkę z haftem kociewskim… Produkty „Brandii” można kupić głównie przez internet, odwiedzając stronę www.brandia.pl. Nie ma sklepu, który by je sprzedawał. Jest to spowodowane względami ekonomicznymi. Jesteśmy na tyle małą manufakturą, że w tej chwili nie możemy pozwolić sobie na stacjonarny punkt. W pewnym sensie jest to ograniczenie dla naszych klientów. Ja sama, będąc kobietą, każdą rzecz lubię sprawdzić, dotknąć, przymierzyć i zastanowić się przed zakupem. W związku z tym prowadzimy rozmowy z punktami, w których nasze rzeczy będą dostępne. W tej chwili jest jedna galeria w Warszawie – „Las Rąk. Laboratorium rękodzieł”, w której są nasze torebki. Witryna stacjonarna z naszymi wyrobami znajduje się również w Lisewskim Dworze pod Wejherowem. Myślę, że lista stacjonarnych punktów sprzedaży będzie się systematycznie rozszerzać. Zapewne wystawiasz też swoje produkty na targach. Tak, nowa kolekcja była prezentowana na Międzynarodowych Targach Gdańskich – Dniach Kobiet, organizowanych w marcu 2012 roku. Były to pierwsze targi, do których byliśmy przygotowani produktowo, bowiem tak
75
jak wspomniałam, działalność sensu stricto zaczęliśmy od początku roku i teraz wykorzystujemy każdą okazję, by móc klientom przybliżyć nasze wyroby i przekonać ich do tego, że są warte poznania. Jaki jest odbiór produktów, z jakimi reakcjami ludzi się spotykasz? Łatwiej przekonać tradycjonalistów, którzy uważają, że haft powinien występować wyłącznie na bieżnikach, obrusach, bieliźnie pościelowej, czy łatwiej docierasz do ludzi, którzy nie są związani ani z Kaszubami ani z Kociewiem? Mam na myśli panie, które w modzie są bardzo zachowawcze i uważają, że torebka powinna być tylko w klasycznej postaci, najlepiej czarna, a o haftowanych ozdobach najlepiej zapomnieć, bo będzie się dziwnie wyglądało. Kogo łatwiej przekonać? Ze środowiskiem tradycjonalistów kontaktu nie mam, nie znam ich opinii, chociaż jestem jej ciekawa. Wśród moich znajomych są ludzie związani z ZKP i oni moje projekty odbierają pozytywnie . Kolekcja „Kaszëbë design” jest sposobem, by hafty ręczne pokazać w innej formie, by one nabrały nowoczesnego wymiaru i myślę, że to jest przyjmowane pozytywnie. Jeżeli chodzi o kobiety, to np. torebka początkowo w każdej z nas wzbudza emocje. I dobrze, bo produkt, wobec którego przechodzimy obojętnie, nie jest dobrym produktem. Ważne, żeby prowokował on do myślenia, emocji i rozmów. Zauważyłam, że nasze klientki są osobami, które chcą się wyróżnić, pragną pokazać, że mają coś innego, chcą to zaakcentować, chcą, żeby ten wyrób przyciągał uwagę osób postronnych. Ubierają się gustownie, elegancko i nasze wyroby potrafią wkomponować w swój styl. Jeżeli chodzi o reakcje na sam haft, to na Targach spotykaliśmy się z różnym odbiorem, rozdźwięk wypowiedzi mnie samą zaskoczył. Zdarzyły się dwie opinie negatywne, ale większość osób była po prostu zaskoczona, że jest to haft ręczny, a nie komputerowy, którego wszędzie jest pełno i że występuje on w takiej, a nie innej formie. Czy są nowe pomysły? Pomysłów nie brakuje, ale moją główną bolączką jest brak czasu na ich realizację. Staramy się stosować zasadę, żeby nasze wyroby miały logiczny ciąg, żeby nie były to rzeczy pojedyncze, ale cała seria. Z tego względu wielu pomysłów jeszcze nie zdradzamy, niektóre projekty już są gotowe i leżą na półce, czekając na swój czas. Planujemy rzeczy pamiątkarskie i upominki w trochę innej formie niż te, które sprzedajemy obecnie. Jedno jest pewne: nie będzie haftów komputerowych, bo ja ich po prostu nie czuję, dla mnie tylko ten pierwotny haft ma swoją duszę i swój klimat. Tak to też oceniają klienci. Na pewno będzie pewna wariacja haftu i kaszubskiego, i kociewskiego, bo mam potrzebę, by to promować. W końcu stąd jestem… „Brandia” została laureatem drugiej edycji konkursu „Street of design”. Co to za konkurs? Jest to impreza organizowana w Warszawie, która w tym roku będzie miała swoją drugą edycję. W zamyśle organizatorów ma otworzyć przestrzeń
76
dla kultury i sztuki, stać się alternatywą dla wernisaży, dla pokazywania sztuki w zamkniętych pomieszczeniach. Tu galerie będą otwarte, ustawione wzdłuż Traktu Królewskiego na Krakowskim Przedmieściu. Zaprezentowane zostaną wzory przemysłowe. Nie zabraknie wystaw, koncertów. Całemu przedsięwzięciu patronuje Dorota Wróblewska, która jest pomysłodawczynią i głównym organizatorem. To osoba znana w świecie mody, promotorka mody, sztuki, producentka programów telewizyjnych o wizerunku. I powiem szczerze, z jej autorytetem bardzo się liczę. Wysyłając prace na konkurs, potraktowałam to jako sprawdzenie siebie, czy jest zasadne, żebym ja, historyk z wykształcenia, a nie projektant, mogła powalczyć o to, by się w tym bardzo wąskim gronie projektantów znaleźć. Czym innym jest bowiem opinia koleżanek, a czym innym zdanie profesjonalisty... Właśnie! Jury było zupełnie niezależne i oceniało tylko na podstawie 10 wysłanych zdjęć. Wszystkie prace były zaprezentowane na portalu Sophisti.pl Można było wyrażać opinię, przydzielać swoje głosy, jednak ostateczne zdanie należało do jury. Do konkursu zgłoszono ponad 200 różnych prac: od biżuterii, wyrobów galanteryjnych, a skończywszy na aranżacji wnętrz. Jury wybrało około 40 projektantów, designerów, w tym również nasze projekty, a dokładniej kolekcję „Back to folk – Kaszëbë design”. Nie ukrywam, że jest to dla mnie bardzo duże wyróżnienie, możliwość sprawdzenia się i pokazania, że nasze, czyli to, co pomorskie, jest piękne i zasługuje, żeby znaleźć się w takim towarzystwie, bowiem w Warszawie będą nie tylko początkujący projektanci. Impreza odbędzie się 26 i 27 maja 2012 roku. Tak. Musimy trzymać kciuki tylko za dobrą pogodę. W zeszłym roku pogoda dopisała i przez dwa dni imprezy przewinęło się prawie 100 tysięcy osób. W związku z tym ostatni weekend maja warto spędzić w stolicy… Kasiu, zarówno Tobie, jak i wszystkim współpracownikom „Brandii” życzę wielu pomysłów i wytrwałości oraz tego, by Wasze wyroby wzbudzały reakcję. Oby więcej było tych pozytywnych opinii, choć konstruktywna krytyka też się przyda. Dziękuję za rozmowę. Ja również dziękuję i zapraszam do zapoznania się z kolekcją „Back to folk – Kaszëbë design” na stronie internetowej www.brandia.pl * Artykuł powstał w oparciu o wywiad z Katarzyną Sulęta-Cierzniewską, który został przeprowadzony 13 kwietnia 2012 r. w programie „Spotkania z Kociewiem”, realizowanym przez Oddział Kociewski Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Tczewie i Radio Fabryka.
77
Marek Latoszek
Kaszubi i Kociewiacy – kilka charakterystyk do obrazu Uwagi wstępne Obie społeczności są przedmiotem zainteresowania ze względu na ich pozycję na Pomorzu, w tym prospektywność, nie pomijając wartości i tradycji. Nierzadko spotykam się z poglądem, że rywalizują ze sobą o funkcje i prestiż w urzędach różnych szczebli, zwłaszcza Sejmiku Wojewódzkiego. Jeżeli jest to efektywne, to świadczy korzystnie o funkcjonowaniu demokracji lokalnej. Chciałbym jednak wyjść poza założenia, że źródło zainteresowania tematem społeczności regionalnych i etnicznych wynika głównie z zapotrzebowania praktycznego instytucji i kręgów samorządowych na dobre dzielenie przestrzeni społecznej w intencjach jej korygowania1. Jak wykazuje literatura przedmiotu, potencjał poznawczy bez wątpienia jest i był jednak najważniejszy. Lokalizm – przykłady oddolnej demokracji na Pomorzu Okres PRL konserwował w sposób sztuczny schematy poznawcze uwarunkowane ideologicznie. Nie oznacza to jednak, że spontaniczne procesy na Ziemiach Zachodnich w postaci masowej emigracji ludności do RFN, zwłaszcza na Opolszczyźnie i Mazurach, decydowały w latach osiemdziesiątych jako czynnik wiodący w uruchomieniu procesów transformacyjnych w Polsce. Potrzeba w postaci tęsknoty do uobywatelnienia tkwiła od dawna w tutejszych społecznościach lokalnych. Miało to w pełni odzwierciedlenie instytucjonalne w Zrzeszeniu Kaszubsko-Pomorskim z siedzibą w Gdańsku. Koncepcja „uśpionego potencjału”, wypracowana przez socjologów skupionych wokół Instytutu Gospodarki Przestrzennej Uniwersytetu Warszawskiego oraz tematu CPBP 09.8.4, stanowiła adekwatną podstawę do uruchomienia badań ogólnopolskich u schyłku realnego socjalizmu (Dudkiewicz i Grzelak 1
78
Zob np. H. Popowska-Taborska, Kaszubszczyzna. Zarys dziejów, Warszawa 1980; C. Obracht–Prondzyński, Bibliografia do studiowania spraw kaszubsko-pomorskich, Gdańsk 2004; J. Borzyszkowski, Inteligencja polska w Prusach Zachodnich 1848–1920, Gdańsk 1986; T. Bolduan, Nie dali się złamać, Gdańsk 1996; G. Labuda, Kaszubi i ich dzieje, Wejherowo 1997; C. Obracht–Prondzyński, Kaszubi miedzy dyskryminacją a regionalną podmiotowością, Gdańsk 2002.
1986; Jałowiecki 1986, 1987; Latoszek 1990: 95 – 114; Sowa 1989: 23 – 43)2. znalazło to przełożenie na działalność badawczą Komisji Socjologicznej Gdańskiego Towarzystwa Naukowego i Gdańskiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Socjologicznego. Specyfika sytuacji na terenie Pomorza Gdańskiego i w Trójmieście nie potwierdzała trendu masowego wyjazdów z Polski, raczej górowała idea ułożenia spraw poprzez organizowanie się własne w samorządach, zgodnie z teoretycznymi inspiracjami Lecha Bądkowskiego. Świadczą o tym m.in. spektakularne kariery Józefa Borzyszkowskiego jako wicewojewody gdańskiego (1990-1996), a także Brunona Synaka jako przewodniczącego Sejmiku Województwa Pomorskiego (2002-2010) oraz innych działaczy Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, które stało się nieomal kuźnią kadr działaczy różnych szczebli, nie tylko w środowisku kaszubskim, ale również ogólnotrójmiejskim. Te właśnie inicjatywy, mające głębokie osadzenie w kaszubsko-pomorskiej refleksji politycznej oraz projektach samorządowych i bieżącej myśli naukowej (Lech Bądkowski, Gerard Labuda, Józef Borzyszkowski i inni) w niemały sposób zdecydowały o specyfice procesów transformacji. Można przyjąć, że rozliczne inicjatywy obywatelskie, a także projekty samorządowe podbudowane refleksją teoretyczną i działalnością praktyczną Zrzeszenia oraz Pomorskiego Modelu Obrony Czynnej, mogły mieć pewien wpływ na ukształtowanie pierwszych realiów na Pomorzu Gdańskim – zamiast emigracji jako mody, pojawiły się pomysły na „urzeczywistnienie własnego domu”3. Grupa etniczna jako odmiana społeczności lokalnych Na ogół funkcja lokalizmu była omawiana jako czynnik uruchamiający oddolnie tendencję demokratyczną na etapie transformacji po komunizmie. W niniejszym przypadku lokalność była analizowana w kategoriach struktury, obejmującej w swych ramach wariant grupy etnicznej. Mam tu na myśli jedną z poniżej wyróżnionych grup, a mianowicie grupę autochtoniczną – Kaszubów. Przyjąłem za Bohdanem Jałowieckim, że „lokalność stanowi nie tyle konwencję, co realność”. W przypadku moich badań nad społecznością Kaszubów 2
3
Zob: M. Latoszek, Kaszubi monografia socjologiczna, pod red. M. Latoszka, Rzeszów 1990; M. Latoszek, Pomorze odkrywanie tożsamości w okresie długiego, trwania [w:] Regiony i regionalizmy w Polsce współczesnej, pod red. W. Świątkiewicza, Katowice 1998; M. Latoszek, Wielokulturowość mieszkańców Pomorza na tle przemian społecznych (1945-1995), pod red. A. Saksona, Poznań 1996; A. Sakson, Stosunki narodowościowe na Warmii i Mazurach 1945-1997, Poznań 1998; A. Sakson, Mazury dylematy tożsamości, [w:] Ślązacy, Kaszubi, Mazurzy, Warmiacy między polskością a niemieckością, Poznań 2008. „Solidarność a wychodzenie Polski z komunizmu”, pod red. L. Mażewskiego, W. Turka, Gdańsk 1995.
79
układem odniesienia była jednostka wyższego rzędu – dzielnica geograficzno-historyczna: Pomorze, jako obszar zamieszkiwany przez różne grupy regionalne np. Kociewiaków, Borowiaków, jak również autochtonizującą się ludność napływową. Wówczas jeszcze mniejszości niemiecka i ukraińska nie były ujawnione jako osobne reprezentacje. Mniejszą jednostkę operacyjną stanowił region, utożsamiany tutaj z kaszubszczyzną. Stwarza to także okazję, ażeby przywołać nazwę „Kaszuby”, która funkcjonowała żywo w okresie, kiedy akcentowano znaczenie różnic folklorystycznych w kontekście innych regionów: Podhala, Warmii czy Mazur (Kapeluś i Krzyżanowski 1982: 391-5894). Grupa etniczna była pomyślana, przez socjologów z Instytutu Polonijnego w Krakowie, jako jedna z odmian społeczności lokalnej. Teoretycznie wyróżniono pięć takich odmian: 1. naród, 2. mniejszość narodowa, 3. wspólnota prenarodowa – „potencjalny naród”, 4. grupa emigracyjna, 5. grupa autochtoniczna (Kubiak, Paluch, Babiński 1980). Dodam, że wymienione grupy nie stanowią „rodziny”, gdyż za bardzo się różnią paradynamicznie. Inny konsensus dotyczył regionu w postaci podwójnej realności: z jednej strony geograficzno-historycznej (podziały dzielnicowe), z drugiej – układu administracyjnego, aktualnie wówczas obowiązującego z jednostkami podstawowymi oraz wtórnie terytorialnymi (gminy, miasta, województwa – lata 1986-1989). Rozróżnienie wprowadzone przez Bohdana Jałowieckiego – na miejsce i obszar, pozwalało stosunkowo dobrze umiejscowić kaszubszczyznę jako układ względnie wyodrębniony w kategoriach integracji geograficzno-historycznej oraz formy życia i bytowania w układzie przestrzenno-terytorialnym (Latoszek 1987; Jałowiecki 1988). Jest pewnym fenomenem, że w okresie PRL (może poza pierwszym okresem osiedlania się na ziemiach kaszubskich ludności napływowej) nie dochodziło do drastycznych konfliktów, lub mało o nich wiemy, z wyjątkiem terytoriów zamieszkałych przez Słowińców. Walczyli o nich z władzą PRL m.in. Lech Bądkowski i Tadeusz Bolduan. Nie można też zapewne zbagatelizować np. opinii Bolesława Maroszka (1965, 1970) dotyczącej napięć pomiędzy ludnością rodzimą a napływową, która była popierana przez państwo w ramach propagowania polityki jednolicie formowanego społeczeństwa. Wariant wzajemnego zamykania się grup na siebie był przećwiczony wcześniej w okresie zaborów, czy okupacji, oraz PRL-owskiego zamrożenia, szczególnie w latach czterdziestych i pięćdziesiątych oraz po stanie wojennym (T. Bolduan: 1996). Na dobrą sprawę prawdziwe sygnały o zaszłościach docierały w okresie „odwilży”, oraz pierwszych rozwiązań sytuacji przez Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie. Stereotyp związany z etykietowaniem Kaszubów „niemczyzną” nie zakorzenił się chyba po doświadczeniach okresu międzywojennego5. 4 5
80
Dzieje Folklorystyki Polskiej 1864–1918, PWN Warszawa 1982. J. Kutta, Druga Rzeczpospolita i Kaszubi 1920-1939, Bydgoszcz 2003.
W latach osiemdziesiątych w realizowanych przeze mnie badaniach na obszarze dialektów kaszubskich (odk) przeważał raczej trend do autochtonizowania się ludności napływowej i rzadkiego kwestionowania ekologicznej roli Kaszubów, jako gospodarzy tych ziem. Może to zabrzmi anegdotycznie, ale nie przypuszczałem, że przeczytanie książki Hanny Popowskiej-Taborskiej (1986) Kaszubszczyzna zdobytej antykwarycznie oraz dar przekonywania Edmunda Szczesiaka, który w imieniu Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego zaprosił mnie do zabrania głosu na jednym z pierwszych seminariów kaszubskich w terenie, jeszcze w czasach głębokiego PRL-u, będą stanowić na tyle mocne bodźce, że problematyka regionalno-etniczna, obok „Solidarności”, stanie się, w sensie dosłownym, moim życiowym tematem. Pomysł, żeby za punkt wyjścia do pomyślanych badań przyjąć kaszubszczyznę jako przestrzeń zamieszkałą przez Kaszubów w relacji do ówczesnego podziału administracyjnego, który rozdzielał Kaszubów między trzy województwa: gdańskie, słupskie i bydgoskie, uważam metodologicznie za udany, gdyż sprawdził się w badaniach terenowych, czyli w praktyce. Warto dodać, że podziały administracyjne w PRL warunkowane były w znacznym stopniu zależnościami ideologicznymi kolejnych ekip rządzących. Język, według badaczy kaszubszczyzny i kaszubologów, stanowił jedno z najważniejszych, branych pod uwagę kryteriów jako korelat: więzi, autoidentyfikacji oraz bariery dla obcych – w tym przypadku ingerujących urzędników6. Atlas (AKJ, Siebert i inni 1954) sporządzony przez językoznawców okazał się bardzo przydatny jako układ odniesienia dla badań socjologicznych, pozwolił m.in. na wyodrębnienie centrum kaszubszczyzny w wybranych gminach województwa gdańskiego oraz peryferii – i to w dwojakim tego słowa znaczeniu: zamieszkiwania przez Kaszubów pewnych obszarów województwa słupskiego i bydgoskiego oraz tych sytuacji, w wyniku których relacja nie-Kaszubów z Kaszubami wskazywała na przewagę tych pierwszych (Popowska-Taborska 2000: 171-176). Generalnie bowiem żywioł kaszubski okazywał się bardziej dynamiczny, niż ludność napływowa oraz inne społeczności regionalne na styku. Tak jak ocenił to Gerard Labuda (1996: 285-321), szczególnie obszary wiejskie były miejscem stabilnego zamieszkania Kaszubów. Nie można zapomnieć o tym, że to właśnie językoznawcy podjęli wczesną inicjatywę badań ankietowych w 1954 roku (Zdzisław Stieber, Hanna Popowska-Taborska i inni) w 104 wsiach kaszubskich i 82 wsiach zamieszkałych przez ludność autochtoniczną dialektów: Krajny, Borów, Kociewia, które wchodziły wówczas do ziem Wielkopolski, Kujaw, Ziemi Chełmińskiej i Powiśla. Nie znamy natomiast bliższych szczegółów o metodzie, np. jaki był typ 6
B. Synak, Społeczne położenie Kaszubów, „Pomerania” nr 3, 1994, s. 177-182; B. Synak, Tożsamość kulturowo–etniczna Kaszubów w procesie zmian, [w:] Rodzina Pomorska, pod red. J. Borzyszkowskiego Gdańsk 1999.
81
zastosowanej ankiety? Ze sformułowania w haśle „odpytywanie ludzi” można domniemać, że był to prawdopodobnie wywiad otwarty, oparty na kwestionariuszu, lub ewentualnie ankieta pilotowana, kierowana przez badacza. Można wnioskować także, że były to prawie na pewno badania wyczerpujące nieoparte na próbie losowej. Oznacza to, że zarówno badania Zdzisława Stiebera, Hanny Popowskiej ‑Taborskiej z zespołem w latach pięćdziesiątych, jak też nasze (w ramach CPBP.09.8.4 – Marek Latoszek z zespołem7) w drugiej połowie lat osiemdziesiątych nie były dotychczas przepracowane pod kątem porównawczym podobieństw i różnic metodologicznych. Bardzo wiele cennego materiału na temat całokształtu problematyki kaszubskiej dostarcza Poradnik Encyklopedyczny Język Kaszubski (Treder 2006)8. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że razem z Bibliografią do studiowania spraw kaszubsko-pomorskich (Obracht-Prondzyński 2004) stanowią kluczowe pozycje zastępujące encyklopedię kaszubską, której dotychczas nie ma. Zastosowane przeze mnie konstrukty (odk oraz kręgi koncentryczne) w aspekcie socjologicznym, pozwoliły na uaktualnienie poznawcze tych pojęć w kategoriach przestrzenno-tożsamościowych, co nie zamyka kolejnych przedsięwzięć interdyscyplinarnych z udziałem np. tradycyjnej etnografii w penetrowaniu terenowym Pomorza jako ziemi Kaszubów i innych społeczności regionalnych. W zrealizowanych i omawianych wcześniejszych badaniach znajdują się wciąż niewydobyte do końca potencjalne możliwości reinterpretacji dyskusji metodologicznych – ze względu na redukcjonizm ostatnio towarzyszący badaniom socjologicznym: mała dbałość o dobory prób i nieomawianie ich, dominanta wywiadów telefonicznych, deformacja świadomości potencjalnych respondentów (do czego również przyczyniają się media), które (nie można się dziwić) mylą sondę z sondażem itp.9 Osobną kwestią jest zaniechanie na ogół badań terenowych, o które się upominam. Ostatnio pojawiły się jednak badania etnograficzne, np. realizowane przez Muzeum Zachodnio-Kaszubskie w Bytowie. Wprowadzenie – koncepcje przestrzeni społecznej Pojęcie przestrzeni społecznej i tożsamości należą do często wykorzystywanych, a może wręcz „niezastępowalnych”. Zapotrzebowanie na nie sięga 7 8
9
82
Skład Zespołu: H. Galus, J. Iskierski, M. Latoszek, O. Sochacki, B. Synak. Zob też J. Treder, Kaszubszczyzna – problemy językoznawców dawniej i dziś, [w:] Antropologia Kaszubi Pomorza, t I, J. Borzyszkowski, Gdynia 1998, tegoż, O nazwie Kociewie [w:] Ze studiów nad dialektem kociewskim i kaszubskim, pod red. E. Brezy, Warszawa, Poznań 1989. Zob. np. Poza granicami socjologii ankietowej, pod red. A. Sułka, K. Nowaka, A. Wyki, Warszawa 1989: A. Sułek, Socjologia ankietowa wobec nowych doświadczeń, s. 5-36; A. Wyka, Podsumowanie, s. 319-335; K. Sopuch, Na obrzeżu, Łomża 2001, s. 69 -75, 96-98, 102-107.
do rzeczywistości społecznej w częstym dylemacie co do jej natury, w opcjach: odsłaniania zjawisk „danych nam” w świecie, vs. kreowania ich w daleko zaawansowanych konstrukcjach interpretacyjnych (P. Sztompka 2002: 401, 510, 564, 576, 581-598), (A.Sułek 1990: 54-87, J. Perszon 1993, 2000). Niemałe znaczenie ma funkcjonalność tych pojęć również w naukach pokrewnych socjologii, np. antropologii społecznej, która zastąpiła etnografię, pozostając często w symbiozie z postmodernizmem (J. Goćkowski 1996: 190-220, Dunin-Karwicka 2001: 34-42, J. Perszon 2001: 56-74)10. W samej socjologii przestrzeń i tożsamość mają również częste zastosowanie w dwóch problematykach: etniczno-regionalnej i dotyczącej miasta (P. Rybicki 1972: 184-187, B. Jałowiecki 2000: 7-10, 14-15). Wyróżniona charakterystyka Pomorza Nadwiślańskiego w porównaniu do innych regionów zawiera się w następujących przesłankach: 1. Stanowi historyczne miejsce, w którym narodził się i rozwinął ruch społeczny „Solidarność”. Jego skuteczność miała swoje źródło w doświadczeniach uprzednich protestów, szczególnie Grudnia 1970 roku. Istotne znaczenie miała oryginalna koalicja zdeterminowanych robotników stoczniowych z Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża z opozycją polityczną. 2. Dzięki wyjątkowo sprzyjającej sytuacji w kontekście zewnętrznym: radykalnej tym razem polityki mocarstw atlantyckich, uwikłania ZSRR w Afganistanie oraz realistycznej reakcji Gorbaczowa na kryzys ekonomiczny – zryw „Solidarności” mógł stać się jednym z pierwszoplanowych czynników zmiany globalnej na świecie. Nie stałoby się to jednak bez ryzyka i determinacji robotników Wybrzeża, o czym pisali amerykańscy badacze „Solidarności” (np. L. Goodwyn 1992: 109-110, R. Laba 1991: 11-113, A.M. Cirtautas 1996: 3, 5, 177, 191, 256, 261). 3. Stawiając kropkę nad i: strategia i ryzyko podjęte przez „Solidarność” w Trójmieście uruchomiły zasadę domina w innych regionach, bynajmniej niejednolitą. Prawidłowość pokazała, że wielkie zakłady pracy na Pomorzu Gdańskim i Szczecińskim, w kopalniach Śląska i Nowej Hucie stanowiły swoistą forpocztę protestu. Wcześniej dały znać o strajkowej gotowości Lublin, Świdnik i Warszawa. Tym niemniej w całej potencjalnie strajkowej Polsce w roku 1980 oczekiwano na sygnał ze stoczni trójmiejskich, jako oznakę organizacyjnej i symbolicznej gotowości oraz przykładu. 4. Uprzednie próby reform PRL, a także próby reform podejmowane w innych krajach demokracji ludowej (Węgry, Czechosłowacja) pokazują dowodnie, że „bez zniszczenia bryły zaskorupiałego molocha socjalistycznego” miały 10
A także: A. Kwaśniewska, Kaszubi w badaniach etnograficznym, „Nasze Pomorze”, t. 3, 2002. Por. z tendencją kreacjonistyczną obecną np. w „Kulturze i Społeczeństwie”. Warto zauważyć, że w Instytucie Kaszubskim właśnie tradycjonalna etnografia jest kontynuowana. Zob. Kultura ludowa Kaszubów w procesie przemian, [w:] Badania kaszuboznawcze w XX w., red. J. Borzyszkowski, C. Obracht-Prondzyński, Gdańsk 2001.
83
one charakter pozorowany. Dopiero zmiana „odgórna”, w tym przypadku skali globalnej, mogła uruchomić administracyjno-polityczne reformy państwa na poziomie samorządów, co z kolei stanowiło przesłankę dla kształtowania się autentycznych społeczności lokalnych. 5. W moich badaniach, wpisanych w program CBPB.09.8, postawiłem po raz pierwszy tezę o etniczności, jako czynniku strukturalnym społeczności lokalnych. Badania pod koniec lat osiemdziesiątych i na przełomie lat dziewięćdziesiątych tezę tę potwierdziły również w innych regionach. Niezależnie od tego, w województwie gdańskim istniały wcześniejsze przesłanki do samorządności, były one ugruntowane przez poszukiwana i eksperymenty (np. Chmielno) w działalności Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego a przede wszystkim w nośnej i oryginalnej teorii krajowości Lecha Bądkowskiego. Generalnie można stwierdzić, że ruch społeczny „Solidarność” w swojej trójmiejskiej genezie był prekursorem „jesieni ludów”, a zatem powstania społeczeństwa obywatelskiego z jego atrybutami w krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Warto zauważyć, że pojęcie społeczeństwa otwartego może mieć różne sensy – i tak np. Piotr Sztompka (2002) uznaje je za „takie, w których awans jednostkowy, lub grupowy jest nie tylko w szerokim zakresie możliwy, ale i silnie kulturowo oczekiwany i wymagany”. Natomiast w niniejszej analizie istotą jest przejście od przestrzeni społeczeństwa zamkniętego w wariancie totalitarnym do przestrzeni społeczeństwa otwartego w wariancie demokratycznym. Po upadku komunizmu zaistniały warunki do odzyskania tożsamości, ale też rozwijania jej na poziomach lokalnych i etniczno-regionalnych, co przybrało z czasem trend dominujący i co trwa do dzisiaj, np. w wyraźniejszym klarowaniu się niektórych społeczności Pomorza Nadwiślańskiego (Kociewiacy, Powiślacy, Borowiacy). Nie można zapomnieć, że nowe podejście do lokalności rodziło się już u schyłku PRL i wyrastało z niezgody, zarówno na praktykę centralistyczną, jak też paradygmat ideologii pionierskiej, faworyzujący ludność napływową. Ważną inicjatywą dotyczącą dyskusji na temat społeczeństwa obywatelskiego i wspólnoty regionalnej był Pomorski Kongres Obywatelski w 2006 roku „W stronę wspólnoty regionalnej” zorganizowany przez Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową, firmowany, w ramach redakcji merytorycznej, przez Jana Szomburga11. Na tymże kongresie podjęto interesujący wątek krytyczny dotyczący równowagi koncepcji regionu, w aspektach samorządowości12. Niestety, kolejne 11
12
84
I Pomorski Kongres Obywatelski zatytułowany „W stronę wspólnoty regionalnej” odbył się w Gdańsku na wiosnę 2006. Np. referat Artura Jabłońskiego, Obywatelskie samorządne Pomorze. Pomorska Wielokulturowość – arkadyjski mit czy problem?, [w:] W stronę wspólnoty regionalnej, pod red. J. Szomburga, Gdańsk 2006.
kongresy oscylują w kierunku PR i sukcesu propagandowego. W tej konwencji koncepcja dyskusji i wymiany poglądów z założenia nie przebiła się, a warto, ażeby „Pomorski Przegląd Gospodarczy” udostępnił swe łamy do swobodnych dyskusji i ścierania się poglądów, również po doświadczeniu uczestnictwa w kongresach. Największą dyskusję, na Pomorskim Kongresie Obywatelskim w roku 2006, wywołało wystąpienie Stefana Chwina „Najpierw duch miejsca, potem tożsamość”. Autor bezkompromisowo zakwestionował tożsamość regionalną, jako niezrealizowany postulat, wyrażając tezę, że różnorodności nie ma. Według niego została skutecznie zabita przez PRL. Przykładem na to są anonimowe miasta z seryjnie anonimowymi domami. W przesłaniu „najpierw zbuduj pomorski dom i posadź drzewo, a potem rozmawiaj o pomorskiej tożsamości” zawarte są przesłanki nie tyle ekonomiczne, bo przecież ludzi bogatych, a nawet milionerów w III RP nie brakuje. To raczej kwestia niedorozwoju potrzeb duchowych i ukazania prawdziwego charakteru i mentalności elit. Ktoś może powiedzieć, odwołując się np. do filmu „Ziemia obiecana”, że potrzeby estetyczne i prospołeczne wymagają długotrwałej socjalizacji, nierzadko z niesympatycznymi elementami „walki o byt”. To też kwestia konkurencji, Trójmiasto akurat jest zespołem rozwojowych miast, bardzo dużo w każdym z nich się zmienia. Kociewiacy i inne grupy na Pomorzu Nadwiślańskim Pomorze jest obszarem usytuowania różnych grup społecznych, nierzadko postrzegane jest przez pryzmat Kaszubów jako wiodącej społeczności. Badania nad tą grupą mają stosunkowo dawną metrykę sięgającą kilka wieków wstecz (np. Szultka 1996, Belzyt 1996, Bukowski 1982: 391-419, Borzyszkowski 1999: 15-28, 172-234, 2009: 271, Treder 1992, Borzyszkowski 2009: 271). Obecnie można zaobserwować potrzeby i ambicje tożsamościowe innych mniej spenetrowanych badawczo grup. Wydaje się, że takie zapotrzebowanie jest już od pewnego czasu kierowane do Kociewiaków. Mówi się też dużo ostatnio o Powiślanach. Niezależnie od współpracy Kaszubów i Kociewiaków, można zaobserwować od dłuższego czasu zainteresowanie Kociewiem przez Uniwersytet Gdański, jak też samorządowe i państwowe kręgi polityczne. W Bedekerze Kociewskim, autorstwa Franciszka Biernackiego i Józefa Bieleckiego, Kociewie zostało nazwane regionem etniczno-kulturowym. Nazwa Kociewie wzmiankowana jest po raz pierwszy w początkach XIX w. W Bedekerze Kociewskim można znaleźć omówienie 230 nazw miejscowych Kociewia i okolic. W rezultacie swojej aktywności Kaszubi i Kociewiacy mają liczną reprezentację w Senacie, Sejmie, rządzie RP, oraz w większości średnich i niższych szczebli władzy samorządowych na Pomorzu.
85
Kociewiacy mają swój herb oraz hymn.Cztery jego zwrotki, co warte podkreślenia, zostały ułożone przez księdza Bernarda Sychtę, wielkiego patrona dwóch pomnikowych dzieł: słownika kaszubskiego i słownika kociewskiego. Dialekt kociewski zaliczany jest do polskich gwar kontynentalnych. Wyróżnione zostały trzy podgrupy etnograficzne: Górale, Polanie i Lasacy (czyli Borowiacy). Jak widzimy opis Kociewia i Kociewiaków jak dotychczas ma charakter bardziej etnograficzny, niż socjologiczny. Wgląd w bedekerowe i krajoznawcze zapisy o Kociewiu ukazuje liczne akcenty patriotyczne. Można też w nich znaleźć nawiązania do II RP w tradycji i życiorysach. Także sfera symboliczna jest znacznie rozbudowana w charakterystyce własnego herbu i hymnu. Każda społeczność wybijająca się później na samodzielność, zazwyczaj zaczyna od kultury ludowej i na niej się koncentruje. O wyższym poziomie organizacji tych społeczności mogą świadczyć kolejne Kongresy Kociewskie. Bardzo istotny jest też stosunek Kociewiaków do sfery symbolicznej i to, jak ją postrzegają w kategoriach tożsamości i rozwoju. Mają oni swoje priorytety i cele, coraz ważniejsze jest dla nich usytuowanie w kontekście grup regionalnych Polski. Problem weryfikacji przychodzi czasem w zupełnie nieoczekiwanej sytuacji. Takim był wspomniany Kongres Obywatelski z 2006 roku. Dzisiaj wydaje się jednak, że w kontekście ambicji, poszukiwań i rozwoju to się zmienia. Kaszubi i Kociewiacy są przedmiotem coraz większego zainteresowania ze względu na swoją pozycję na Pomorzu, w tym prospektywność, oczywiście nie pomijając wartości i tradycji. Nierzadko spotykam się z przesadnym może poglądem, że rywalizują ze sobą o funkcję i prestiż w urzędach różnych szczebli, zwłaszcza Sejmiku Województwa Pomorskiego. W punkcie wyjścia przyjmuję założenia, że źródło zainteresowania tematem społeczności regionalnych i etnicznych wynika nie tylko z zapotrzebowania poznawczego instytucji i kręgów samorządowych, co również zadań praktycznych dotyczących podniesienia standardów życia w konkurencji, często nie tylko z inną grupą lokalną, ale również w skali całego regionu. Chodzi jednak też o to, żeby nie powtarzać stereotypów z okresu PRL, że „obie społeczności pilnują na ogół tego, aby realizować wspólną strategię rozwoju województwa pomorskiego, i że w tym sensie nie ma tu otwartego konfliktu interesów, jest dbałość o dobry wizerunek m.in. preferowania pracy organicznej i »dystansu« dla zrywów romantycznych”. Warto przypominać, że właśnie tu powstała „Solidarność” nie tylko jako zakwestionowanie PRL-u , ale również widocznych mankamentów III RP; pewniej inklinacji do tworzenia układów. Do różnic między Kaszubami i Kociewiakami zaliczyłbym stosunek do tradycji i symboli narodowych. To są rzeczy bardzo trudno badalne, nie tylko w kontekście tradycji – czasem też interpretowane jako naruszenie status
86
quo. Powstaje pytanie czy consensus polega na respektowaniu „inności”? Jak ta inność jest artykułowana; co stanowi odniesienie obok oceny miejsca i roli Polski w Unii Europejskiej? Osobną rzeczą są poglądy i postawy osób uczestniczących we władzy na różnych szczeblach, a być może też w zawodach inteligenckich, gdzie ważną rolę odgrywa tradycja. Warto by było natomiast zderzyć ze sobą pod kątem deklarowanych wartości dwie próbki: a) osób sprawujących władzę, b) zwykłych mieszkańców z wylosowania. Czy Kociewiacy czują się społecznością równorzędną do Kaszubów, jeśli chodzi o zasoby, perspektywy rozwoju, „status regionalny”? Inaczej to formułując: czy mają własne aspiracje podmiotowe, w czym się one przejawiają? Tożsamość w warunkach komunizmu była tożsamością narzuconą propagandowo w celu kształtowania masy społecznej. Jednocześnie pojęcie świadomych warstw społecznych miało specyficzny sens, bo odnosiło się do tradycji Polski jako narodu wolnego, demokratycznego i wielokulturowego – nie ograniczało się też, jak pokazała „Solidarność”, do warstwy inteligencji. Po upadku komunizmu zaistniały warunki do odzyskania tożsamości, ale też rozwijania jej na poziomach lokalnym i etniczno-regionalnym, co przybrało z czasem trend dominujący i co trwa do dzisiaj, np. w wyraźniejszym klarowaniu się niektórych społeczności Pomorza Nadwiślanego (Kociewiacy, Powiślacy, Borowiacy). Nie można zapominać, że nowe podejście do lokalności rodziło się już u schyłku PRL i wyrastało z niezgody, zarówno na praktykę centralistyczną, jak też na paradygmat ideologii pionierskiej faworyzującej ludność napływową. Jeszcze jedna istotna uwaga: historyczne zainteresowania Kaszubami w porównaniu do Kociewiaków i innych społeczności Pomorza (pomijam mniejszości narodowe) wiążą się z udziałem badaczy zagranicznych, szczególnie niemieckich i rosyjskich, co za ich sprawą pozwalało problem Kaszubów wykreować również w szerszym kontekście europejskim. Za inny aspekt tego zagadnienia można by uznać doświadczenia z saksów np. do Ameryki i Kanady. Obecnie w miesięczniku „Pomerania” coraz częściej znaleźć można również teksty dotyczące Kociewiaków, np. pióra Marii Pająkowskiej-Kensik, która zwraca uwagę na wzajemne współzależności ziem i społeczności: „moje Kociewie sąsiaduje z Kaszubami, ale i z Borami Tucholskimi – regionem, który »wiąże borami« i w Kociewie i w Kaszuby”, czyli łączy ważne pomorskie ziemie”. I dalej „nie mieli Borowiacy szczęścia »do Kolberga« to sami pozbierali legendy, opowieści, stare słowa i pieśni. Przeglądając zbiór, stwierdziłam, że wiele takich samych tekstów żyje też na Kociewiu […] Oddział
87
ZKP w Tucholi »szykuje się do 25-lecia«. Pomyślałam od razu: święto Borowiaków powinni też uczcić sąsiedzi, czyli Kaszubi, Kociewiacy. Sąsiedztwo zobowiązuje”13. Można też przypuszczać, że ważną rolę rozwojową będą odgrywać interesująco ewoluujące „Teki Kociewskie”, czasopismo społeczno-kulturalne, początkowo dostępne tylko w formie cyfrowej, od numeru drugiego także drukiem, wydawane przez oddział Kociewski Zrzeszenia Kaszubsko Pomorskiego w Tczewie14.
13
14
88
Maria Pająkowska-Kensik, Dobry sąsiad, „Pomerania”, nr 4, 2012. Zob. też: tejże, hasło: Kociewie, Encyklopedia Katolicka, t. IX, Lublin 2002, s. 267; tejże, O gwarach kujawskich, [w:] Polszczyzna bydgoszczan historia współczesności, pod red. M. Święcickiej, t. 3, Bydgoszcz 2007, s. 72-77 i inne znane teksty (kilkadziesiąt publikacji). Redakcja Michał Kargul, Krzysztof Korda. Obejmują one zarówno teksty naukowe, jak i szeroko pojętą sprawozdawczość dotyczącą dat historycznych oraz aktualności.
Anna Łucarz
Portret Boga, świata, człowieka i natury widoczny w języku liryków Zygmunta Bukowskiego Odpowiednie dać rzeczy słowo. Postulat ten spełniał Zygmunt Bukowski – poeta, rzeźbiarz, rolnik, społecznik, żyjący na Kociewiu, który o rzeczach zwykłych mówił w sposób niezwykły. Przez prof. Józefa Borzyszkowskiego został określony „stolemem pomorskiej twórczości ludowej”1, która – jak każda forma kultury ludowej – odznacza się wartościowaniem rzeczywistości. Chociaż wiersze te są liryką osobistą, niekiedy nawet intymną, to wyłaniają się z niej obrazy Boga, człowieka, natury i przestrzeni charakterystyczne dla kultury ludowej, stąd człowiek w tej poezji to nie konkretna osoba, lecz przedstawiciel świata pewnych wartości i ideałów, co uwidacznia się w językowych środkach wyrazu. We wstępie do tomiku wierszy pt. Kształty wzruszeń, który analizowałam, Donat Niewiadomski pisze, że „Zygmunt Bukowski jest poetą słowa i właściwej na jego podłożu myśli”2, stąd zawarta w jego lirykach ogólna perspektywa widzenia rzeczywistości, wyrażająca punkt widzenia chłopskiej zbiorowości i wiele elementów wartościujących, i kategoryzujących, tę rzeczywistość. W niniejszych rozważaniach skupię się na wizerunku Boga, człowieka, rzeczywistości, w której on żyje i natury, widocznych w języku utworów lirycznych poety, a będących ze sobą w ścisłym powiązaniu i zespoleniu. 1. Językowy obraz Boga3 Wizerunek Boga, także ten językowy, interesuje ludzkość od najdawniejszych czasów. W języku lirycznym Zygmunta Bukowskiego spotykamy się z następującymi wizerunkami Stwórcy: Bóg jest dobrotliwym ojcem. 1
2 3
J. Stanek, Zygmunt Bukowski nie żyje, http://www.old.portalpomorza.pl/aktualności/9/5113. Z. Bukowski, Kształty wzruszeń, Gdańsk 1991, s. 16. Językowy obraz świata rozumiem jako mentalną fotografię otaczającego świata i zjawisk oddaną w języku. W swoich rozważaniach powołuję się na to pojęcie wg J. Bartmińskiego i R. Grzegorczykowej. Zob.: R. Grzegorczykowa, Pojęcie językowego obrazu świata, [w:] Językowy obraz świata, pod red. J. Bartmińskiego, Lublin, 1999, s. 39-46; a także R. Tokarski, Słownictwo jako interpretacja świata, [w:] Współczesny język polski, pod red. J. Bartmińskiego, Lublin 2001, s. 343-370, oraz R. Tokarski, Językowy obraz świata – przybliżenia. [w:] Współczesny język polski, pod red. J. Bartmińskiego, Lublin 2001, s. 364-369.
89
Bóg, który wie, że człowiek, choć stworzony na jego podobieństwo, nie jest doskonały, nie karze go za popełniane błędy, choć „nieraz człowiek kolcem w twej cierniowej koronie”4, ale Bóg jest „potężny i łagodny jak wiosna, ujmiesz mnie za dłonie i wynagrodzisz chwilę szczerości”5. Bóg nie jest sędzią, którego należy się bać, można mu o wszystkim powiedzieć, bo choć wszechmocny, jest przede wszystkim łagodny. Bóg jest władcą życia i śmierci. To on wyznacza koniec ludzkiego istnienia: „kiedy zawołasz do wieczności”6, albo „kiedy Bóg zgasi moją gwiazdę na niebie”7. Podmiot liryczny, prosząc go o kopię ludzkiego życia w niebie, ukazuje Boga jako władcę ziemskiego: „nieużytek na kresach Twego królestwa zmienił w żyzne pola”8. 2. Językowy obraz człowieka Człowiek w lirykach Bukowskiego jest istotą dynamiczną, rozwijającą się, dojrzewającą i w końcu przemijającą. Autor portretuje człowieka w jego poszczególnych etapach życia, ale też poprzez ukazanie jego świata wartości, wydarzeń i spraw najistotniejszych. W językowej warstwie odnalazłam następujące wizerunki człowieka: Człowiek żyje w zgodzie z Bogiem. Kultura ludowa odznacza się pewną naiwnością w kreowaniu rzeczywistości, w opozycji do naukowego wizerunku świata, ale według Bukowskiego to właśnie świat oparty na ufności, wierze w Boga, zawierzeniu, może przynieść człowiekowi satysfakcję, pomoc i nadzieję. Człowiek w tych utworach jest istotą pracującą, ale wszystkie swoje działania przyporządkowuje bądź ofiarowuje Bogu: „gospodarz raz ostatni krzyżem wielkim rozgrzesza łan przez chwilę cichą modlitwą tonie w błękicie (...) pełen ufności klęka ze słowem dopomóż Boże wstępuje w pachnący majestat chleba”9. Jest także pełen pokory, wdzięczności za wszystko, co otrzymuje: „dziękowałem ci za to, że jestem rolnikiem”10. Człowiek jest częścią natury – żyje zgodnie z jej cyklem, obserwuje ją Bardzo często Zygmunt Bukowski akcentuje podobieństwo ludzkiego życia i procesu dojrzewania roślin: „rosłem jak dzikie ziele”. W poezji 4 5 6 7 8 9 10
90
Z. Bukowski, Moja modlitwa,[w:] tegoż, dz. cyt., s. 39. Tamże. Z. Bukowski, Kiedy zawołasz Panie , [w:] tegoż, dz. cyt. , s. 46. Z. Bukowski, Kiedy mi ziemia, [w:] tegoż, dz. cyt. , s. 48. Tenże, Chłopskie żniwo, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 98. Tenże, Wobec niej, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 124. Tenże, Z przykrych dni dzieciństwa, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 24.
Bukowskiego te dwa światy przenikają się, człowiek interesuje się przyrodą i zachodzącymi w niej zmianami. Natura staje się źródłem wrażeń estetycznych, zmysłowych oraz emocjonalnych: „lubię iść w wiosenne pola, chłonąć zapach żyt, u stokrotki być narodzin, przeistoczyć się w leszczynę, być tak blisko pięknej wiosny – dać jej bukiet moich odczuć”11. W myśl tej zasady Bukowski poetyckim słowem maluje przed nami portret przyrodniczego mikrokosmosu, w którym najdrobniejsze stworzenia i rośliny mają swoje rytuały, obrzędy, obyczaje, natomiast człowiek może go obserwować, a przez to uczestniczyć w roślinno-zwierzęcym nabożeństwie, jak np. w wierszu pt. Okruch ciszy, gdzie „głóg ubiera ornat biały, szerszeń buczy jak kapłan, dziewanna wydzwania kantyczkę maryjną”12. Przemiany zachodzące w przyrodzie są naturalne, mają wpływ na ludzką codzienność, jak np. „i znów krwawią jarzębiny, wrzosy płoną na torfowiskach, wnet polecą dzikie gęsi, przyjdą deszcze uporczywe drzwi napuchną od wilgoci”13. W innym utworze poeta żałuje, że nie zdążył wszystkiego zobaczyć, zaobserwować, nie może wybaczyć sobie tego, że coś przegapił: „idę wolno nogami mieszam liście żal ogromny mam do siebie (...) ani razu nie usiadłem na kolanach matki sosny by popatrzyć w kalejdoskop zmian przyrody”14. Człowiek jest istotą omylną, niedoskonałą Człowiek popełnia błędy w najprostszych, elementarnych sprawach: „nie myślałem, że cierpienia się opiję, jak to cielę zabielonej mlekiem wody”15 lub w innym utworze „zbłądzę w pacierzu, czasem przysnę, zgubię się w dziesiątce różańca”16. To natura i Bóg są wzorem doskonałości, w wierszu pt. „Mojej duszy kościołek” poeta powie, że każdy kwiat jest mu nauczycielem pacierza, nawet „maleńka biedronka wie że za chwilę dziewanna (...) wydzwoni Anioł Pański”17. Człowiek jest istotą śmiertelną Jednakże chce ten moment „przeżyć”, tak jakby to była kolejna praca, zadanie do wykonania: „nie daj Panie umierać w łóżku, gdzie obok najbliżsi płaczą, w polu chcę skończyć, patrząc w gromnicę słońca”18. Dni życia będzie zbierał jak narzędzia po pracy w polu: „wołał będę moje dni”19. 11 12 13 14 15 16 17 18 19
Tenże, Iść i marzyć, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 69. Tenże, Okruch ciszy, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 70. Tenże, Zwiastuny jesieni, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 87. Tenże, W październikowym lesie, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 90. Tenże, W cieniu dębu, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 38. Tenże, Moja modlitwa, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 39. Tenże, Mojej duszy kościółek, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 82. Tenże, Kiedy będę wołał dni, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 44. Tamże.
91
Życie człowieka po śmierci powinno być podobne do życia na ziemi, z którą człowiek nie umie się rozstać: „gdy spracowany będę odchodził z tej ziemi w rzeczywistość inną niż ta, pozwól mi zostać to trawką najlichszą” – jednocześnie zaznacza, że gdyby to było niemożliwe, to chociaż „ziarnkiem piachu czy drobiną kurzu”20, albo w innym wierszu: „kiedy zawołasz do wieczności daj mi skrawek ugoru na uboczu nieba, pozwól na nim postawić chatę z krużgankiem do słońca (...) kosę udatną stwórz mi do żniwa”21. Właśnie w tym utworze podmiot liryczny zaznacza, że potrzebuje jaskółki i gniazd, kilku wierzb, aby mógł odnaleźć się w nowej rzeczywistości – wieczności, która ma być wzorowana na ziemskim życiu. Także w tej kwestii Bukowski wartościuje zjawiska, ponieważ człowiek nie wybiera życia wiecznego, ziemskie życie jest jedynym istniejącym w świadomości człowieka i jest w dodatku lepsze: „bólem nieskończonym napełnij moją nicość, wolę być tu z tym niźli w obczyźnie tęsknić bez końca”22, czy „gdy następca pług da mi w ręce, nie wrócę choćbym był u tronu samego Boga”23. Takie postrzeganie śmierci wzmacniają użyte przez Bukowskiego liczne eufemizmy słowa „śmierć”, bowiem w analizowanych przeze mnie lirykach to słowo nie pojawia się wprost (tylko raz w wierszu Daleko od pól – zmarłeś). Spotykamy tu symboliczne: „bóg zgasił gwiazdę na niebie; kiedy mi ziemi przysłoni jasny wielki świat; odeszłaś w nieznane światy; musiałaś odejść; matka usychała; złożono cię na dnie glinianego dołu; moje nogi już na tamtej stronie czują chłód; kiedy zawołasz do wieczności”. 3. Językowy obraz natury Natura jest częścią życia człowieka Za pomocą personifikacji elementy natury (zwierzęta i rośliny) stają się towarzyszami, przyjaciółmi człowieka: „świetlik rozpaczliwie za nami wołał, wołało winogrono (...) topole u drogi stały na palcach, by jak najdłużej widzieć nas”24, czy „mglisty ogródek wciąż idzie ze mną”. Gdy umiera matka, nad dzieckiem „płacze smutny listopad”25. Innym razem dzikie pszczoły „witają go uroczystym brzękiem”26, w innym utworze „dzikie wino jak zawsze podsłuchuje”27. W wierszu pt. W tym kraju „mrówcza rodzina piastuje swoje niemowlęta”, a „jałowce są ubrane w zielone kożuchy”28, w liryku pt. Gdy wszyscy odejdą po 20 21 22 23 24 25 26 27 28
92
Z. Bukowski, Przeistoczenie, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 45. Tenże, Kiedy zawołasz Panie, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 46. Tenże, Przeistoczenie, [w:] tegoż, dz. cyt. Tenże, Gdy mój następca, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 43. Tenże, Wygnanie, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 21. Tenże, Nad grobem Matki, [w:] jw., s. 23. Tenże, Ojcowska zagroda, [w:] jw., s. 27. Tenże, Powrót, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 29. Tenże, W tym kraju, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 33.
pogrzebie „mrówka z przylesia przybiegnie z okruszkiem kochanej ziemi”29 – to właśnie ona będzie pamiętała, że tak bardzo będzie potrzebna podmiotowi lirycznemu na wieczną drogę. Właśnie po śmierci, gdy bliscy odejdą, człowiek będzie mógł liczyć na naturę: „poziomka przyniesie serce nabrzmiałe smutkiem, jagoda zapłacze łzą, dzika róża przypłynie zapachem, żyto okadzi miejsce spoczynku, pszenica przyjedzie na koniku polnym, owadów rząd solidarnie ujmie się za ręce”30, a w wierszu pt. Kiedy mi ziemia „kwiatom z żalu pękną serduszka”31. Tak wszechobecne uosobienie elementów natury sprawia, że jest ona nieodłącznym elementem życia człowieka, które z kolei zależy od cyklu pór roku, od przyrody. Bukowski w języku swoich utworów zawarł to proste i oczywiste w kulturze ludowej powiązanie. Natura jest odzwierciedleniem stanów uczuciowych, emocjonalnych człowieka Człowiek w lirykach Bukowskiego porównuje swoje wnętrze do panujących okoliczności przyrodniczych, stąd: „wkoło jeszcze groźna zima a w moim zaciszu wiosna”32, czy „ja z wnętrzem pełnym dobrodziejstwa wiosny”, zgoła inaczej czuje się podmiot liryczny w listopadowy dzień, gdy „moja nadzieja wybiegła daleko wraca i chyli głowę przed majestatem śmierci”33. Człowiek przeżywa zmiany zachodzące w przyrodzie: „daleko zdawało się do jesieni smutek włóczy się po ścierni (...) czuję się tak jakby ktoś najdroższy odszedł na zawsze”34. Wiosna napawa człowieka radością, lato wytchnieniem, optymizmem, jesień przynosi refleksję, a zima lęk, grozę: „zaćma gęstnieje osacza cię w koło a ty zbłądzony ręce wyciągasz (...) w którą stronę do domu”35. Ziemia w wierszach Bukowskiego jawi się jako matka – to dawczyni życia, którą należy szanować, dbać o nią i troszczyć się jak o kogoś bliskiego: „witam ciebie ziemio, deszcz koniecznie ci potrzebny”36, czy „matka ziemia urodziła wiele ziaren chlebodajnych”. Natura jest dziewczyną To kolejny obraz przyrody widoczny w języku liryków Bukowskiego. Elementy przyrody noszą cechy kobiece, są zmysłowe, szepczą, delikatnie muskają człowieka, np.: „leszczyna stroi się w słońcu, opadające warkocze, ona zostawia na mej dłoni pocałunek, pąk szepcze mi do ucha przyjdź w samo 29 30 31 32 33 34 35 36
Tenże, Gdy wszyscy odejdą, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 21. Tenże, Gdy wszyscy odejdą, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 47. Tenże, Kiedy mi ziemia, [w:] tegoż, dz. cyt. Tenże, W moim zaciszu, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 67. Tenże, W listopadowy dzień, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 91. Tenże, Jeszcze wczoraj, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 88. Tenże, Zadymka, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 94. Tenże, Pierwszy obchód, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 68.
93
południe będę przez chwilę dziewczyną marzeń twoich”37, czy „arcypięknie wystroiłaś się przyrodo; koniczyno nie proś mnie o pocałunki”38. Natura nosi w sobie elementy boskie Zgodnie z panteistycznym pojmowaniem natury odnajdujemy w niej Boga – przyroda i Stwórca to nierozerwalna jedność. Także taką wizję natury zawarł Zygmunt Bukowski w swoich utworach m.in. przez liturgizację języka i sakralizację elementów przyrody, np.: „tarnina ośnieża hostią, głóg bóg wiosny ubiera ornat biały w oktawie jego dostojeństwa, dziewanna w południe wydzwania kantyczkę maryjną”39; „świerki obsiane kroplami złota niczym cerkiewne lichtarze”40; „zboża w głębokim ukłonie na modlitwie skupione”41. Spotkamy tu również „biedronki dźwigające swój dekalog”42. Z kolei w wierszu „Ustronie” poeta stwierdzi, że w przyrodzie jest „tak cicho i nabożnie jakby sam Bóg zmęczony pieniem aniołów przyjechał na wywczas”43. W Polnej świątyni Bukowski podtrzymuje taką perspektywę ukazania natury za pomocą nagromadzenia słów związanych ze sferą sacrum44: „osika wciąż odmawia pacierze”, jarzębiny tworzą prezbiterium, „róża uczepiła ołtarz, w której kropla rosy jest monstrancją”, występują słowa „tabernakulum” czy „przejrzystoskrzydły kapłan”. Ten obraz jest tak wyraźny, tak utrwalony w lirykach Bukowskiego, że nawet przydomowe malwy są „posłańcami samego Boga”45, które po deszczu mają na swych płatkach „perły w ostrobramskich aureolach”. W wierszu Mojej duszy kościółek poeta podkreśla, że modli się w polu nie tylko dlatego, aby być bliżej Stwórcy, ale przede wszystkim z zachwytu dla przyrody: „skowronka, który zaraz powie kazanie na wysokiej ambonie błękitu; kapłan mak kielichem pełnym krwi Pańskiej uczyni podniesienie, łan przyklęknie i przyjmie komunię z płatka rumianku”46.
37 38 39 40 41 42 43 44
45 46
94
Tenże, Wiosenna leszczyna, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 71. Tenże, Z łóżka podniesienie, [w:] tegoż, dz. cyt., Tenże, Okruch ciszy, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 70. Tenże, Majowy las, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 72. Tenże, Czerwcowy wieczór, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 74. Tenże, Z łóżka podniesienie, [w:] tegoż, dz. cyt. Tenże, Ustronie, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 77. Zob.: L. Kołakowski, O wypowiadaniu niewypowadalnego: język i sacrum, [w:] Język a kultura, pod red.. J. Bartmińskiego i R. Grzegorczykowej, t. 4, Wrocław 1991, s. 53. Z. Bukowski, Domowe malwy, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 79. Tenże, Mojej duszy kościółek, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 82.
4. Świat wartości i wartościowanie47 Nieodłącznym elementem kultury ludowej, której przedstawicielem bez wątpienia był Zygmunt Bukowski, jest wartościowanie i jasny system wartości, który układa się niejako w pewien schemat, świat wartości. W wierszach tego poety można wyróżnić następujące wartości: Dzieciństwo Trwało wprawdzie krótko, ale było najszczęśliwszym okresem życia podmiotu lirycznego, który niejednokrotnie powtarza: „uczyń mnie znów dzieckiem, bym stał się wolnym od podłości ludzkiej; ożywię wszystkie chłopięce marzenia”48. Dom rodzinny Dom rodzinny to gniazdo, które wyraża trwałość, wieczność i jest swoistym sacrum dla podmiotu lirycznego: „gniazdo jakie to ciepłe słowo, jaka to świętość wysoka”49 – zamiast: moje mieszkanie – już tytuł wskazuje na różnicę pomiędzy gniazdem a mieszkaniem, to nie tylko miejsce zameldowania, pomieszczenia z meblami, to przede wszystkim miejsce, w którym rodzice opiekują się, troszczą o rozwój dziecka, to miejsce z którego wychodzi się jako ukształtowany i dorosły człowiek. Dom jest w wierszach Bukowskiego miejscem najważniejszym, nie ma lepszego: „czy znasz miejsce droższe nad to gdzie (...) czas z dzieciństwa wraca wspomnieniem”50. Ten dom to prosta drewniana chatka, ale „tu szuflady pachną wczesnym dzieciństwem, w szczelinach belek drzemią sny szczęśliwe”51. Wyłania się także obraz domu z matką, który był piękny, natomiast dom z macochą jest zimny, pełen okrucieństwa, zła, bo ta nie troszczy się o dzieci, nie kontynuuje dzieła matki: „Dom zniewolony panowaniem macochy stał mi się obcy; podejrzanie schło winogrono, które zasadzone matczyną ręką; gdy odeszłaś w nieznane światy nikt się nie troszczył o moją przyszłość”52, „u innych szukałem twego ciepła, znalazłem tylko puste wnętrze”53; czy „po przyjściu macochy opuszczam dom wcześnie, nikt mnie nie żegna”54. 47
48 49 50 51 52 53 54
Zob.: M. Pająkowska-Kensik, Wartościowanie w wybranych metaforach gwarowych, [w:] Słownictwo kociewskie a kultura ludowa, Bydgoszcz 1997, s. 67. Warto zapoznać się z badaniami tego zagadnienia autorstwa prof. J. Puzyniny np. Jak pracować nad językiem wartości, [w:] Język a kultura, pod red. tejże i J. Bartmińskiego, t. II, Wrocław 1989, s. 185-199. Z. Bukowski, Prośba, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 40. Tenże, Moje gniazdowanie, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 40. Tenże, Dom, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 18. Tenże, Powrót, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 29. Tenże, Z przykrych dni dzieciństwa, [w:] tegoż, dz. cyt. Tenże, Dzieciństwo, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 20. Tenże, Odjazd, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 25.
95
Rodzice Rodzice w lirykach Bukowskiego stanowią niepodważalną wartość, choć każde z nich miało inną rolę do spełnienia. Matka wypełniała cały świat człowieka, tak silnie wpłynęła na jego sposób myślenia, że nawet jako dorosły człowiek wraca do jej słów, nauk, wartości, które przekazywała: „z jej bajek tworzyły się malownicze kraje, umiała mówić tak prosto i tak pięknie (...) do dziś ona jedyna świętością mi się zdaje”55. Matka potrafiła pocieszyć i ochronić małego człowieka przed okrucieństwem wojny, chorobami, czy osłodzić niedostatki: „choć w one dni brakło chleba, tyfus szalał we wsi, samoloty ważyły bomby pod skrzydłami (...) byłaś Ty, promieniałaś jak słońce, jak sam Bóg sprawiedliwie dzieliłaś wszystko”56. Śmierć matki oznacza koniec szczęśliwego dzieciństwa i zawalenie się świata człowieka: „zwalił się mój dom piękny (...) uschła czeremcha”57. Natomiast ojciec dla podmiotu lirycznego był synonimem pracy, szlachetności, niezłomnych zasad, był autorytetem kształtującym moralny kręgosłup człowieka, wcale nie kształtując – tzn. dawał odpowiedni wzór swoją postawą. Zygmunt Bukowski podkreśla tym samym ówczesną mentalność, charakterystyczną dla kultury ludowej, w której starsi, rodzice uczą – nie ucząc. Podmiot liryczny mówi: „jak dobre i godne miałeś mieszkanie, byłeś cichy i wielki w pokorze, wstawałeś razem ze słońcem (...) w spichlerzu twym nigdy nie brakło ziarna na chleb”58. Silny związek człowieka z Bogiem to najprawdopodobniej zasługa ojca, który był przykładem religijności, pobożności i ufności: „w spichlerzu zboże błogosławione ojcowskim znakiem”59, czy „wstawałeś razem ze słońcem, by śpiewać godzinki ku czci Panienki Świętej”60. Ojca, który swoje prace wykonywał „po bożemu”, przestrzegając religijnych rytuałów: „wiele lat zatykałeś za belkę zioła i kłosy święcone”61. Praca Praca – choć niekiedy jest bardzo ciężka – uszlachetnia człowieka i jest wyznacznikiem jego wartości, np.: „nikt się nie leni, nawet igła maleńka (...) pospiesznie zszywa łzą radości rozdartą mgiełkę na szybie”62. W liryku pt. Najukochańsza podkreśla pracowitość żony jako zaletę: „ręce twe nie znają urlopów, a paluszki w pracy biegliwe jak młoteczki pianina”63. 55 56 57 58 59 60 61 62 63
96
Tenże, Maleńkie szczęście, [w:]. tegoż, dz. cyt., s. 19. Tenże, Dzieciństwo, [w:] tegoż, dz. cyt. Tamże. Z. Bukowski, Daleko od pól, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 28. Tenże, Ojcowska zagroda, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 27. Tenże, Daleko od pól, [w:] tegoż, dz. cyt. Tamże. Z. Bukowski, Ojcowska zagroda, [w:] tegoż, dz. cyt. Tenże, Najukochańsza, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 50.
Tylko w niektórych lirykach ukazany jest trud i mozół związany z pracą, który mimo wszystko nie jest ciężarem, a pewnikiem jutra, pewnikiem przyszłości. W wierszu pt. Moja ziemio poeta wskazuje na wysiłek człowieka przy pracy, używając określeń tj.: „wykarczowałem”, „zebrałem ogrom kamieni z twej piersi”, „przeorałem”, „nakładłem”. Wszystko po to, aby na koniec stwierdzić: „mym atomem praca; pracowałem od świtu do nocy”64. Świat wiejski jest lepszy od miejskiego W tym punkcie wartościowaniu podlega m.in. dom: „Co mi tam klocki z betonu i wszystkie współczesne dziwadła, nie ma to jak moja chata”65; „chateńko jaka w tobie cisza, jaka serdeczność”66. Wartościowane są również przestrzeń czy sposób bycia, mentalność i religijność: „tu i Frasobliwy bez cierniowej korony, bo wszyscy uczynni wobec siebie i pana nie ma w słowie; zgoda chodzi szerokim gościńcem”67; „w tym kraju jestem szczęśliwy, gdzie wszystko pachnie swojskością (...) gdzie Madonny w kapliczkach (...) a Chrystus rozpięty na krzyżu przebacza każdemu”68. Bukowski wartościuje nawet naturalne wiejskie lecznictwo, w którym to przyroda ma magiczną moc, a nie lekarze, „z makiem polnym leczącym sińce zadane przez profanów podleczony magiczną siłą rumianku (...) chcę być niesiony do szpitala pod sosną, gdzie siostry konwalie dogadzać będą”69. Do refleksji na temat wyższości przestrzeni wiejskiej nad miejską skłania Bukowskiego także „polna droga”, powie: „nudzi mnie prosta asfaltowa szosa, wolę jechać polną drogą”70, która zapewnia mu spokój, wyciszenie, powolne, leniwe wędrowanie, pozwalające skupić się na każdym szczególe, a nie tylko szybko przenieść się z punktu A do punktu B. Chociaż na polnej drodze są koleiny, doliny i zakręty, to jest ona bliska, znana, swojska – a ta kategoria jest jedną z istotniejszych w procesie wartościowania i opozycji swój – obcy, obecnym w kulturze ludowej. W obrębie utworów dotyczących chłopskiej pracy obecne są konstrukty językowe ukazujące negatywne nastawienie poety do nowoczesności, postępu, któremu zarzuca bezduszność, brak odpowiedniego szacunku i namaszczenia, które były zawsze elementem ludzkiego wysiłku. Jako przykład może posłużyć obraz koszenia owsa, dziś ułatwionego przez „ruchliwą maszynę” i „kosę uzbrojona w stalowe bagnety nagina zboże (...) ubijacze bezustannie formułują owies, igła czai się jak żmija” a potem „pogardliwie wypluwa”71. 64 65 66 67 68 69 70 71
Tenże, Moje obserwatorium, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 64. Tenże, Moja chata,, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 31. Tenże, Powrót, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 29. Tenże, Ojczyzna, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 32. Tenże, W tym kraju, [w:] s tegoż, dz. cyt.,. 33. Tenże, Z łóżka podniesienie, [w:] tegoż, dz. cyt. Tenże, Polna droga, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 80. Tenże, Koszenie owsa, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 99.
97
W wierszu Młocka podkreśla bezmyślność ludzi współpracujących z maszyną i upodabniających się do niej: „ludzie czynią ruchy wciąż te same” oraz niehumanitarne podejście do plonów, darów matki ziemi: „ziarno biegnie na sąd ostateczny”72. Przeszłość jest lepsza niż teraźniejszość Bukowski nie zachwyca się również postępem, nie tylko w kwestiach gospodarczych, o których wspomniałam przed chwilą, ale przede wszystkim nie akceptuje zmian, podkreśla ich negatywny wymiar, zmianę na nijakość, bylejakość i masowość, o czym wspomina w utworze pt. Przemiany „zmieniasz się wiosko moja bruk nakryto ci czarnym asfaltem dla nijakiej potrzeby rozebrano płachtę (...) nie ma stodół, boćki przeniosły się na słupy elektryczne, łazienki zamieniły strumień wody w ściek cuchnący”73. Nowe dachy w niczym nie przypominają domów, bo mają płaskie dachy, a ludzie wyręczani przez maszyny bezmyślnie oglądają telewizję. W takim nowoczesnym świecie jest „pustkowie, lud nie śpiewa u kapliczki” i przede wszystkim „świat uboższy o tę wielką miłość chłopa do ziemi”74. O tym, że pisarz nie akceptuje tych zmian dowiadujemy się m.in. z użycia czasowników o silnym nacechowaniu emocjonalnym tj.: „zruinowano”, „rozorano”, „wydarto”. 5. Podsumowanie Podsumowując niniejsze rozważania, można wyróżnić w lirykach Zygmunta Bukowskiego cztery najważniejsze elementy widoczne w języku: Bóg, człowiek, natura oraz świat wartości człowieka, które zarówno w rzeczywistości poetyckiej, jak i potocznej, stanowią jednolitą całość, bowiem Bóg stworzył człowieka i naturę na własne podobieństwo – stąd brak możliwości rozróżnienia czy całkowitego oddzielenia obrazu Boga od człowieka i natury, człowieka od natury. Lingwistyczna płaszczyzna prezentująca rzeczywistość jest bogata w elementy wartościowania, liczne neologizmy, eufemizmy, bogatą metaforykę, co czynią językowy świat poezji Bukowskiego niezwykle ciekawym i szerokim polem do badań – niewyczerpanych do końca w niniejszych rozważaniach.
72 73 74
98
Tenże, Młocka, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 101. Tenże, Przemiany, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 105. Tenże, Gdzie była wieś, [w:] tegoż, dz. cyt., s. 107.
Maria Pająkowska-Kensik
O obrazie życia rodzinnego w tekstach Andrzeja Grzyba „Piękno jest w nas w każdej rzeczy zakryte jak droga we mgle” A. Grzyb Kociewskie okruchy
Na okładce książki Andrzeja Grzyba1 pod intrygującym tytułem Jan Konrad. Siedem żywotów i prawdziwa śmierć znajdujemy zapowiedź szczególnie ważnej publikacji tego autora, w którego dorobku do 2004 roku wymienia się dwadzieścia książek, później doszły kolejne z wypraw do krajów skandynawskich2. Wracając do dzieła wspomnianego na początku opowieści, warto przytoczyć zdania z okładki: „Żywot Jana Konrada – trwanie pomorskiej rodziny targanej przez wichry historii na pograniczu kociewsko – borowiacko – kaszubskim – to główny temat tej powieści. Uroda regionu przemieniająca się w zgodzie z rytmem natury, baśniowe dziwy i codzienność małej wsi dopełniają ten obraz ludzi i ziemi”. Obraz ten znajdujemy w tekstach poetyckich i prozie Andrzeja Grzyba3. Zaczynam od zbioru opowiadań Ścieżka przez las, Czarna krew (2003) i czytam, a właściwie od razu idę z narratorem ścieżką – „stecką” przez las, wcale mi się nie dłuży. Znajdujemy dom jego dziadka, opowieści przy „bónkawie” stają się ważne i ciekawe. Realizm magiczny zawsze mi odpowiadał, ale szukam ciągle śladów swojskości w mowie… i jest: „co tam, a pamięta…” Dziadek mówi: „A bodaj cię knapie…”, „No lątrusie…”. Pierwsza autobiograficzna opowieść zachęca do dalszego poznania obrazów z „ludzkiego trwania zwykłych Pomorzan, a właściwie Kociewian mimo chaosu i okrucieństwa XIX i XX wieku”. Drugim tekstem, który wybieram z bogatego dorobku autora, jest wspomniana opowieść Jan Konrad. Siedem żywotów i prawdziwa śmierć (2006). Jej bohaterów łączy ziemia i czas skazujący na podobny, często trudny los. Warto ten los poznać, o nim pamiętać, by znajdować właściwą miarę współczesnych 1
2
3
A. Grzyb, obecnie senator RP VIII kadencji (poprzednio także VII kadencji) wcześniej burmistrz Czarnej Wody; regionalista pomorski, głównie kociewski, twórca Kociewskiego Klubu Parlamentarnego, Więźby Kociewskiej, poeta, pisarz, podróżnik. W serii reportaży z podróży wędkarskich na Północ znajdujemy kolejne książki A. Grzyba. Od wydanej w 2004 roku Łososie w krainie niedźwiedzi po Ryby spod gwiazdy polarnej, 2011. Inne opublikowano w latach 2006-2010. Pisałam już nieco o tym w artykule Z życia gwar kociewskich w tekstach starych i nowych (z Biesiad literackich księga wtóra, Pelplin 2011, s. 330).
99
trudów. Z postaciami opowieści ciągle łączy mnie język, właściwie gwarowe zwroty i wyrażenia. Przypadła mi do gustu babcia Marynka, która miast uczyć „knapa”, krzątając się w kuchni między „frysztykiem” a wieczerzą, snuła opowieści. Sympatię budzi nawet straszna ciotka, która w „grapie golce” gotowała. „Golce” trzeba dołączyć do innych regionalnych smaków, jak: „czernina”, „zacierka”, „okrasa”, „ślepy śledź”. W opowieściach o nich „babcie, ciotki i mamy dochodziły do licznych cudów, czarów i prawdziwych nieprawdopodobieństw”– pisze A. Grzyb, a ze swojego zamiłowania do kulinarnych tematów jest znany4. Swojskość języka tekstu znajduję na wielu kartach wspomnianej książki. Język (a jego odmianą jest gwara) tworzy i przechowuje wartości kultury, zarazem jednoczy daną społeczność. Na Kociewiu gwara była jednym z głównych wyróżników tożsamości. Obecnie nie jest jedynym środkiem komunikacji. Coraz częściej staje się składnikiem stylu ograniczonego do kręgu najbliższej rodziny, czy sąsiadów5. Znany w środowisku Uniwersytetu Gdańskiego jako literaturoznawca Józef Bachórz, tak ocenił tekst pisarza z Czarnej Wody: „Andrzej Grzyb nie schodzi do plebejskiej strony życia jak z łaski. Swojego bohatera tytułowego, jego krąg familijny i jego sąsiadów traktuje jako środowisko rodzinne, własne, znajome do ostatniego szczegółu”6. W pełni zgadzam się z badaczem, że A. Grzybowi bliska jest filozofia życia, która za fundament trwania społeczeństwa uważa rodzinę. Pisarz przedstawia zwyczajny obraz, w którym tradycja jest spoiwem różnych zachowań – niekiedy odświętnych, a najczęściej codziennych. Kociewiaków nie opuszczają małe i większe strapienia, które przyjmowane są jednak ze spokojem, bo taka jest kolej rzeczy. Stały uczestnik Biesiad Literackich w Czarnej Wodzie, Tadeusz Linkner w opracowaniu tekstów prozatorskich A.Grzyba7 zwrócił uwagę na: • czas, który płynie od 1901 roku do naszej współczesności nie tylko, jak to na wsi, zgodnie z porami roku; • mit rodzinnego domu, który najpierw poznajemy jako wielce wiekowy, by na koniec dowiedzieć się, że tak zmieniły go remonty; • konfekcja pradziadka i spodnie dziadka, które tutaj też swoją historię opowiadają; • dzień powszedni na kociewskiej wsi; • kociewska gwara, która co chwila jest tu słyszana i z wielkim wyczuciem dla indywidualizacji języka kolejnych postaci i podawana zgodnie z ich wiekiem; • dawne wierzenia tego regionu; • recepty z „domowej apteki” często serwowane; 4
5 6 7
100
A. Grzyb jest autorem Kuchni gdańskiej, w „Kociewskim Magazynie Regionalnym” były publikowane jego artykuły na ten temat, por. też W kuchni i przy stole. Ksiónżka o jeściu na Kociewiu, Tczew – Starogard Gdański 2002; Myśliwska książka kucharska, Pelplin 2010. por. J.Bartmiński, Gwara ludowa w funkcji języka artystycznego, Lublin 1977. J. Bachórz, O Janie Konradzie Andrzeja Grzyba, [w:] Biesiad Literackich księga wtóra, s. 168. T. Linkner, Najnowsza proza Kociewia, [w:] dz. cyt., s. 143-166.
• kulinaria niczym w Panu Tadeuszu bogato opowiadane. W ogólnym obrazie życia wiejskiego liczy się szczegół, pojedyncze zdarzenie, niby okruch rzeczywistości. Spokojna narracja wpisuje to w nurt życia rodziny, która trwa dzięki zwykłej codziennej pracy, umocniona świętowaniem tradycji i cichą zgodą na to, co przynosi los. Andrzej Grzyb jest świadomy, że bliski mu obraz życia na Kociewiu przedstawia fragmentarycznie, ale zgodnie z realiami. Na opowieść życia składają się niezwykłe przedmioty np. srebrna trąbka pradziadka Jana, zapalniczka z wojny. Piec w chacie, maleńka stacja kolejowa w Szałamajach wpisują się w magiczną przestrzeń. Ścieżka przez bór prowadzi w świat, w którym granicą do przekroczenia jest rzeka. Do kociewskiego zaścianka docierają zmiany cywilizacyjne i powstają nowe lęki, ale i nadzieja trwania. Znowu będą sianokosy, „gęsiobicie”, odpust w Łęgu i Wigilia. Bohaterowie opowieści mają swojskie imiona, przydomki i przezwiska – „babcia Józefka, Jóś, wuj »Diacheł«”. Zostaje po nich przywoływana przez rodzinę opowieść, czy choćby często powtarzane charakterystyczne powiedzenie. Cały ten świat przedstawiony prozą (jednak przez poetę) wydaje się baśniowy i znającym realia życia na Pomorzu przypomina bliskie obrazy budzące sentyment. Pomiędzy książkami Andrzeja Grzyba Czarna krew… a Jan Konrad… w 2004 roku ukazał się Niecodziennik pomorski8. Zgodnie z podtytułem mamy w nim „Wiersze i prozy mniejsze”. Tadeusz Linkner tak tłumaczy układ książki: „Że wierszy mamy tu więcej od prozatorskich tekstów (44) też jest zrozumiałe, wszak jeszcze tak niedawno było się tylko poetą”9. Choć nie brakuje w nich „poetyckiego zamyślenia” i „lirycznego słowa”, to – jak zauważył Linkner dominuje tam „elementarna narracja” w najzwyklejszych fragmentach życia wiejskiego, „płynącego wolno jak rzeka pojawiająca się tam wiele razy, ocieniona pięknym borem i zmierzająca w stronę jakiegoś odległego celu”10. Scenki rodzajowe przedstawione w Niecodzienniku zawierają tak zwaną filozofię życia. W bardzo syntetycznej treści zawierają się sentencje i refleksje dotyczące życia rodzinnego. Literacką przestrzenią jest tu pomorskie Kociewie i Pomorze pojęte jako całość, łącznie z Wybrzeżem. Przyjrzymy się fragmentom: • „Dziecko na plaży rzuca kamyczki w morze… by zabić fale”; „ze słomkowego kapelusza mamy, piasku i patyczków buduje warowny zamek” (Na plaży II, s. 10) Dziecko czuje się bezpieczne, bawi się, bo jest obok wyrozumiała mama. Nawet jej kapelusz posłużył zabawie. • W wierszu Zielone Świątki mamy obraz ojca „Pod baldachimem olch dochodzimy z ojcem do brzegu rzeki”; „Pokaż co potrafisz – mówi ojciec, zapalając papierosa”; „Dobrze pochwalił ojciec… Ojca dumnego ze mnie” 8 9 10
Pelplin 2004. T. Linkner, Metamorfoza poety, [w:] dz. cyt., s. 78. Tamże.
101
(Niecodziennik, s. 14). Oszczędność słów wyraźnie wpisuje się tu w stereotyp kulturowy – Pomorzanie jako ludzie Północy nie są wylewni. • Podobnie oszczędny i zarazem ciepły jest obraz matki, np. porównanie: „by po chwili jak dziecię ukołysane szeptem matki zasnąć w ciszy zmierzchu” (jw., s. 19); „Raduje się jak Matka, której pod sercem poruszyło się nowe życie” (jw., s. 70). Poza codziennością w obrazie rodziny znajdujemy odniesienia do tradycji. Podczas bardzo rodzinnych świąt, jakimi jest Boże Narodzenie, liczy się obecność wszystkich pokoleń: • „Na pustym krześle cień dziadka siedzi Babcia koślawo lecz pięknie śpiewa »W żłobie leży«” (jw., s. 42). W króciutkim tekście prozy mamy obraz babci ubolewającej nad potłuczoną figurką glinianego aniołka: • „I pachnie chojna jak co roku Bliscy przy stole” (jw., s. 43). Chciałoby się powiedzieć, że tylko tyle i aż tyle. Ci bliscy, oprócz dziadków, to rodzeństwo i rodzice – małżeństwo: W pięknym wierszu Błogosławieństwo dnia I poeta wyznaje: „Uśmiechem Anno podlewasz petunie Ogród pełen Ciebie i kwiatów” (jw., s. 35). Jest to jedna z bardzo oszczędnych i zarazem pięknych metafor. Niżej znajdujemy zapewnienie: „Nawet kiedy zamknę oczy Będę widział Ciebie niby anioła krzątającą się Z tej strony światła z tamtej strony cienia” (jw., s. 35). W wierszu bez tytułu, wyznaje: „Za progiem powtarzając litanię żony” Najlepszą przestrzenią dla rodziny jest dom, do którego trafia się nawet po omacku. „Jedynie okruch światła migającego na progu domu raz silniej, raz słabiej, prowadzi mnie. Już blisko. Spokojnie dojdę, nawet jeśli zamknę oczy” (jw., s.78). Wiele tekstów A. Grzyba poświadcza, że życie rodzinne jest ostoją wartości, pokolenia wiąże przeżywana bliskość i tradycja. Dobitnie to wyznał autor Kociewskich okruchów: „To prawie cud Może anielskie dzieło Na przekór czasu Jest w nas dom dzieciństwa Jedyny Na całe życie”
102
Jarosław Różański
Zmiany w przestrzeni miejskiej Tczewa w okresie transformacji systemowej1 Przekształcenia, które zaszły w Polsce po 1989 r. odegrały ważną rolę w kształtowaniu nowej rzeczywistości dotyczącej wielu aspektów codziennego życia Polaków. Przejście z gospodarki centralnie planowanej do systemu wolnorynkowego było procesem dość trudnym i czasochłonnym. Przeobrażenia polityczne, gospodarcze i społeczne, którym podlegała Polska po obradach Okrągłego Stołu w zasadzie trwają do dziś i zapewne nadal będą realizowane w najbliższym okresie. Wszystkie te zmiany niewątpliwie przyczyniły się do zdemokratyzowania naszego kraju, czego efektem było chociażby wstąpienie Polski do Unii Europejskiej czy NATO. Tym niemniej, dalsza transformacja ustrojowa jest nieunikniona, aby jeszcze bardziej zbliżyć się do standardów panujących w Europie Zachodniej. W niektórych dziedzinach systemowych jest bowiem wciąż wiele do zrobienia. Jednakże ciągłe unowocześnianie warunków życia Polaków jest satysfakcjonujące, co napawa optymizmem w dalszej perspektywie rozwojowej naszego kraju. Wspomniane wcześniej przeobrażenia mają odzwierciedlenie nie tylko w sferze stricte ustrojowej, ale także mentalnej. Bowiem dzięki nieustannym zmianom, jakim podlega Polska od 1989 r., zmienia się również sposób życia jej obywateli, zaś postrzeganie przez nich świata staje się bardziej otwarte i tolerancyjne. Wprowadzenie nowego systemu umożliwiło także łatwiejsze poznawanie różnorodności kulturowej, chociażby za sprawą częstszych wyjazdów za granicę, czy pojawienia się większej ilości imigrantów w naszym kraju. W okresie zmian systemowych ustawicznym przekształceniom podlegały również przestrzenie polskich miast, które wymagały modernizacji w celu poprawienia wizerunku miejskiego. Bardzo ważnym elementem tych zmian było przede wszystkim odejście od nieracjonalnego gospodarowania przestrzenią miejską, którego skutki są niestety widoczne do dzisiaj. W obecnym systemie jest nie do zaakceptowania umiejscawianie w zabytkowych częściach miasta zabudowy nieodpowiadającej wizerunkowo otoczeniu. Praktyki takie stosowane były jednak dość często w PRL, gdzie typowe socjalistyczne budynki zapełniały wolne przestrzenie w starszych częściach miasta, co na 1
Artykuł powstał na podstawie pracy magisterskiej napisanej w Zakładzie Geografii Społeczno-Ekonomicznej i Turystyki Akademii Pomorskiej w Słupsku, w 2012 r. pod kierunkiem dr Wioletty Szymańskiej na seminarium u prof. zw. dr. hab. Eugeniusza Rydza.
103
trwałe deformowało reprezentacyjne obszary ośrodków miejskich. Przykładów działań o negatywnych skutkach podczas organizowania fizjonomii polskich miast można mnożyć więcej. Niekwestionowanym atutem ówczesnego ustroju było powstawanie ogromnej ilości nowych mieszkań w krótkim czasie, realizowanych za pomocą budownictwa wielkopłytowego. Analogicznie do obecnej sytuacji tworzenia nowych budynków wielorodzinnych, proces ten był godny podziwu. Miniona epoka charakteryzowała się także zindustrializowaniem polskich miast, gdzie zdecydowana większość mieszkańców zatrudniona była w przemyśle. Zatem przekształcenia przestrzenno-funkcjonalne w ostatnim czasie wymagały dużych nakładów pracy, żeby zniwelować dominującą funkcję produkcyjną na rzecz szeroko pojętych usług, które przed rozpoczęciem transformacji charakteryzowały się niedoborem. Przeobrażenia już demokratycznych ośrodków miejskich odnosiły się nie tylko do sfery gospodarczej czy mieszkaniowej, ale także odcisnęły swe piętno na życiu społecznym. Pojawił się problem bezrobocia, a co za tym idzie progres patologii społecznych w postaci bezdomności, wzmożonej przestępczości, czy popadania w nałogi. Problemy te częstokroć zaliczane są do pejoratywnych skutków transformacji systemowej. Zmiana ustroju państwa doprowadziła także do przekształceń w strukturze demograficznej polskich miast, do których zaliczyć można m.in. emigrację zarobkową, starzenie się społeczeństwa, czy niski przyrost rzeczywisty. Powyższe rozważania oraz ich rozszerzona analiza dotycząca bogatszego wachlarza zagadnień dotyczących wpływu zmian ustrojowych na przekształcenia społeczno-gospodarcze ośrodka miejskiego średniej wielkości, stały się inspiracją do napisania pracy magisterskiej pt. Zmiany w przestrzeni miejskiej Tczewa w okresie transformacji systemowej. Opracowanie to w szczegółowy sposób opisuje szereg tematów związanych ze zmianami ustrojowymi w Polsce po 1989 r. na tle wybranej jednostki administracyjnej, w tym przypadku Tczewa. Przeobrażenia przestrzenno-funkcjonalne grodu Sambora mające miejsce w ostatnim ćwierćwieczu są niezwykle interesujące i jeszcze nie do końca zbadane. Notabene większość regionalnych publikacji dotyczących Tczewa odnosi się raczej do typowo historycznych ujęć miasta, nie zaś do jego przekształceń na przełomie XX i XXI w. Zatem omawiana praca może przyczynić się do lepszego zobrazowania ostatnich zmian zachodzących w mieście, szczególnie dla osób młodych, które z racji wieku nie znają ich z autopsji. Można przypuszczać, że wielu tczewian zapomina o zrealizowanych niedawno przeobrażeniach w mieście lub odnosi się do nich obojętnie. Dlatego omawiana praca może stać się zachętą dla osób, które zapragną odświeżyć sobie najnowsze dzieje grodu Sambora. Pozycja ta opiera się na zestawieniu realiów ówczesnego systemu politycznego ze współczesnością. Częstokroć odwołuje się do stanu rzeczy mającego miejsce w PRL i porównuje je do aktualnej sytuacji w danej dziedzinie, co pozwala czytelnikowi
104
samemu wyciągać wnioski. Pozwala również na dokładniejsze zapoznanie się z wszystkimi ważniejszymi inwestycjami zrealizowanymi w ostatnim czasie, które były kluczowe dla udoskonalenia życia w Tczewie. Przekrojowo opisuje proces wprowadzania w mieście istotnych zmian, mających odzwierciedlenie w rodzaju pełnionych przez nie funkcji. Przejście z typowego miasta o dominującej funkcji przemysłowej do ośrodka nie do końca utożsamianego głównie z przemysłem jest ogromnym sukcesem ostatnich lat. Permanentny rozwój usług, a co za tym idzie większa dostępności dóbr materialnych i niematerialnych sprawia, że funkcja produkcyjna w Tczewie jest coraz bardziej wypierana przez usługi. Różnorodność ta wpływa na bardziej intensywny rozwój miasta, dzięki czemu wzrasta jego ranga w regionie. Omawiana publikacja skupia się także na niemalże doskonałej dostępności komunikacyjnej Tczewa, która tak w przeszłości, jak i dziś, stanowi ogromny potencjał i szansę na dalszy progres oraz pełni znacząca funkcję miastotwórczą. W ramach ogólnego wprowadzenia czytelnika w podstawowe informacje ogólne, w omawianej rozprawie można się zapoznać z wiadomościami o położeniu Tczewa, informacjami dotyczących jego warunków fizycznogeograficznych (geologia, gleby, stosunki wodne, mikroklimat, etc.), jak również o randze jaką pełni w regionie, województwie i w Polsce. Wielu z nas nie uświadamia sobie jak ważną rolę pełni Tczew dla Kociewia czy jeszcze większego obszaru. Jest to największy ośrodek miejski w południowo-wschodniej części województwa pomorskiego, z którego dóbr korzysta okoliczna ludność. Z powodu pełnienia funkcji miasta powiatowego tworzy ważny ośrodek administracyjny. Wartą odnotowania jest także zaleta, którą posiada Tczew dobrze skomunikowany kolejowo z resztą Polski, dzięki czemu wyróżnia się jako znaczące miasto przesiadkowe. Dodatkowe atuty komunikacyjne, np. droga krajowa nr 91, która dzieli gród Sambora na część wschodnią i zachodnią; znajdująca się w bezpośrednim sąsiedztwie droga krajowa nr 22 przy południowych rubieżach Tczewa; droga wojewódzka nr 224, czy bliskość przebiegającej nieopodal autostrady A1, uzmysławiają czytelnikowi, w jaki sposób szlaki te wpływają na znaczenie ośrodka w regionie. Ukazują również, że dobra infrastruktura drogowa miasta jest jednym z głównych kryteriów, którymi kierują się inwestorzy wybierając miejsce do ulokowania kapitału. Ponadto porównanie powierzchni Tczewa z obszarami zajmowanymi przez inne polskie miasta o podobnej liczbie mieszkańców, wyróżnia go pod tym względem za sprawą stosunkowo małego terenu, jaki zajmuje. Transformacja systemowa przyczyniła się do przeobrażeń fizjonomii poszczególnych części Tczewa, które często radykalnie zmieniły pełnione przez siebie funkcje. Przykładowo, teren dzisiejszego osiedla Bajkowego, jeszcze w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku odgrywał rolę typowo rolniczą, dziś zaś pełni funkcję mieszkaniowo-usługową. Podobna sytuacja miała miejsce na terenach Pomorskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej (PSSE):
105
w PRL istniał tam teren rolniczy, natomiast obecnie obszar ten zdominowany jest przez przemysł. Również teren dawnego Unimoru zmienił oblicze, przechodząc z funkcji produkcyjnej do usługowo-handlowej. Przykładów pokazujących zmiany w pełnieniu określonych funkcji przez dany obszar w granicach administracyjnych Tczewa jest dużo więcej, można zapoznać się z nimi w omawianej pracy. Zapewne w najbliższym czasie przekształcenie takie dokona się również w obrębie obszarów zajmowanych do niedawna przez jednostkę wojskową. Wartości liczbowe odnoszące się do udziału poszczególnych terenów w ogólnej powierzchni miasta pokazują zmiany, które dokonały się w bilansie użytkowania ziemi w Tczewie. Wniosek nasuwa się sam: wszystkie tereny zainwestowane zwiększyły swój obszar. Można zauważyć, że w ostatnich latach zdecydowanie zmniejszył się udział obszarów rolniczych w mieście, zaś tereny mieszkaniowe czy przemysłowe znacznie się powiększyły. Zatem ciągle zmniejsza się odsetek terenów niezainwestowanych uszczuplając tym samym wolne zasoby terenowo-budowlane Tczewa. Być może w związku z permanentnym rozwojem miasta w niedalekiej przyszłości władze lokalne będą zmuszone do poszerzenia granic administracyjnych grodu Sambora. Tym bardziej, że jego powierzchnia w stosunku do liczby mieszkańców nie jest zbyt duża, a fakt ten lokuje Tczew w ścisłej czołówce najgęściej zaludnionych miast w Polsce. Wyniki badań przeprowadzonych na potrzeby pracy obrazowo prezentują koncentrację poszczególnych terenów (mieszkaniowych, przemysłowych, usługowych, komunikacyjnych, zieleni i rekreacji) w przestrzeni miasta pokazując tym samym ich udział procentowy na danym obszarze. Każdy z tych terenów został szczegółowo opisany oraz podjęto próby wyznaczenia ich dokładnych granic. Przy dość dużych terenach mieszkaniowych, przemysłowych czy komunikacyjnych wydawać by się mogło, że w Tczewie wciąż istnieje niedobór terenów zielonych i rekreacyjnych. Analizowano także tereny niezainwestowane, które w strategii rozwojowej mogą zostać wykorzystane pod inwestycje. Najbardziej odpowiednimi obszarami dla takich działań wydają się tereny położone w południowo-zachodniej oraz zachodniej części miasta, jak również wolne przestrzenie znajdujące się w już zabudowanych obszarach. Spróbowano także podzielić miasto na strefy funkcjonalne, uwzględniając ich dominującą funkcję. Przemiany demograficzne, które dokonały się w okresie transformacji systemowej w Tczewie, zanalizowano w aspektach ruchu naturalnego i wędrówkowego ludności bazując na przyroście naturalnym oraz saldzie migracji tczewian. Z tych analiz wypływa wniosek, że stagnacja dotycząca liczby mieszkańców Tczewa nie wynika z ujemnego przyrostu naturalnego, ponieważ ten po 1989 r. przez cały czas utrzymywał się na poziomie dodatnim, lecz z ujemnego salda migracji. Liczba mieszkańców już od wielu lat ciągle oscylująca wokół 60 tys. spowodowana jest stałą emigracją tczewian. Nie mówimy tu tylko o emigracji
106
zarobkowej za granicę, która dość drastycznie nasiliła się po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej w 2004 r., ale także o przeprowadzaniu się mieszkańców do stref podmiejskich. Wielu tczewian, chcąc podwyższyć swój standard życia, zdecydowało się w ostatnich latach zamieszkać na terenach wiejskich, lecz w bliskim sąsiedztwie Tczewa. Tendencja ta powoduje, że osoby uciekające przed miejskim zgiełkiem, budując bądź kupując domy na terenach okalających gród Sambora, tworzą tzw. suburbia. Przykładami takich stref suburbanizacyjnych są Szpęgawa, Tczewski Łąki, Czarlin, Bałdowo czy Rokitki, a ostatnimi czasy coraz częściej także Śliwiny, Lubiszewo czy Stanisławie. W omawianym opracowaniu możemy również znaleźć graficznie przedstawione rozmieszczenie ludności Tczewa z uwzględnieniem gęstości zaludnienia w poszczególnych obrębach geodezyjnych. Prognozy na przyszłość dotyczące sytuacji demograficznej nie napawają jednak optymizmem, ponieważ w mieście cały czas będzie wzrastała liczba osób w wieku poprodukcyjnym, a liczba osób w wieku przedprodukcyjnym i produkcyjnym będzie powoli maleć. Zastępowalność pokoleń w Tczewie może zatem być mocno zachwiana, o zagrożeniu tym coraz częściej mówi się także w odniesieniu do całego kraju. W perspektywie problem ten mógłby zostać rozwiązany za pomocą przyjmowania do Polski większej ilości obcokrajowców. Nowe warunki ekonomiczne, w jakich znalazł się polski przemysł po 1989 r. spowodowały upadek wielu dużych państwowych zakładów produkcyjnych. Taka sytuacja miała miejsce również w Tczewie. Nierentowność prowadzonej do tej pory produkcji oraz inne, unowocześnione, zapotrzebowanie rynku wymusiły na polskim przemyśle wprowadzenie szeroko pojętych zmian strukturalnych. Niestety, niektóre z tczewskich, dużych przedsiębiorstw nie podołały tym przekształceniom i zostały zlikwidowane. Pomorska Fabryka Drożdży, Kombinat Owocowo-Warzywny Malinowo, Unimor, niegdyś będące jednymi z największych zakładów produkcyjnych w mieście, w obliczu trudnych zmian restrukturyzacyjnych ogłosiły upadłość. W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku po tych zakładach pozostały jedynie opuszczone budynki, które z roku na rok coraz bardziej niszczały. Zatem w przestrzeni miejskiej Tczewa pojawiły się obszary zdegradowane, które wymagały dużych nakładów finansowych, aby odzyskać dawny blask. Z biegiem lat sporą część tych opuszczonych terenów udało się zagospodarować i nadać im nowe oblicze, np. teren dawnego Unimoru, który niegdyś pełnił funkcję typowo przemysłową, przekształcony został w teren o funkcji usługowo-handlowej. Kolejnym przykładem może być obszar pozostawiony po Malinowie, gdzie na terenie dawnego sadu zostały wybudowane budynki wielorodzinne, a powierzchnia, na której do niedawna stały szklarnie, dziś zajmowana jest przez sklepy wielkopowierzchniowe. Pomimo tego, że trudny proces prywatyzacyjny w polskim przemyśle w wielu przypadkach okazał się dla przedsiębiorstw nie do udźwignięcia, to
107
istnieją także przykłady fabryk, które poradziły sobie z tym przeobrażeniem. W Tczewie do takich przedsiębiorstw zaliczyć można Eaton Truck Components, Koral czy Metrix AB. Prosperowanie tych zakładów tak w okresie PRL (oczywiście pod innymi markami), jak i dziś, odgrywa ważną rolę na lokalnym rynku pracy. W dobie przemian ustrojowych zmieniła się również nieco lokalizacja przemysłu w mieście. Jeszcze w minionej epoce strefa produkcyjna Tczewa umiejscowiona była bliżej centrum, natomiast współcześnie została przeniesiona raczej na obrzeża. Dziś największe zakłady przemysłowe w mieście zlokalizowane są głównie na obszarze dwóch podstref PSSE, a mianowicie Czatkowy i Rokitki. Właśnie tu, z dala od zabudowy mieszkaniowej, funkcjonuje strefa przemysłowa Tczewa, która w żaden sposób nie jest uciążliwa dla mieszkańców. Po załamaniu się w latach dziewięćdziesiątych lokalnej gospodarki, powstanie tych dwóch podstref na terenie miasta stało się stymulatorem ożywiającym miejscowy rynek pracy. Tworzenie nowych zakładów produkcyjnych w PSSE spowodowało zwiększenie zatrudnienia, a co za tym idzie, zmniejszenie lokalnej stopy bezrobocia. Podwyższyło to również rangę miasta w regionie, gdyż pracę tu znalazło także sporo osób spoza Tczewa. Zmiany strukturalne w tczewskim przemyśle, proces prywatyzacyjny oraz upadłościowy tutejszych zakładów pracy, jak również zagospodarowanie terenów poprzemysłowych w dość szczegółowy sposób zostały przedstawione w omawianej pracy. Ostatnie ćwierćwiecze przyniosło także spore zmiany w dziedzinie usług, które w poprzednim systemie zaliczano do do niszowych. Po 1989 r. nastąpił ich gwałtowny rozwój, czego przejawem są dziś różnorakie firmy skupiające się na jak najlepszym dostosowywaniu swojej oferty do potrzeb klienta. Niedobór usług w PRL spowodował duże zainteresowanie mieszkańców Tczewa tym działem gospodarki w już demokratycznej Polsce. Większa dostępność do usług zrekompensowała tczewianom niedosyt w tej dziedzinie, z którym borykali się w minionej epoce. Zakłady kosmetyczne, salony odnowy biologicznej, solaria, internet, kluby fitness, bankomaty, biura podróży, karty płatnicze etc. stanowiły wówczas novum dla lokalnej społeczności. Dzięki powstawaniu nowych firm usługowych w mieście, podniósł się standard życia, a jego gospodarka stała się stabilniejsza. Także zdecydowanie powiększył się obszar zajmowany przez różnego rodzaju usługi w mieście. Powstanie sporej ilości sklepów wielkopowierzchniowych spowodowało łatwiejszy dostęp do różnego rodzaju produktów, które można zakupić w jednym miejscu, nawet w późnych godzinach wieczornych. Należy pamiętać również, że sieci supermarketów zapewniły sporą ilość nowych miejsc pracy. Dziś raczej nie zobaczymy pustych półek sklepowych czy długich kolejek przy ladzie. Pozytywne zmiany, które dokonały się w dostępności do usług oraz udogodnienia występujące w handlu, przyczyniły się do zdecydowanego podwyższenia poziomu życia tczewian oraz skróciły okres oczekiwania, jaki wcześniej musieli poświęcać na zrealizowanie swoich potrzeb.
108
Pewnego rodzaju przekształcenia zaistniały w omawianym czasie również w oświacie. Wprowadzenie reformy edukacyjnej powołującej gimnazja, wymusiło przeprowadzenie reorganizacji w tczewskich placówkach oświatowych. Nie licząc przeniesienia trzech podstawówek do sąsiednich jednostek, w związku z tą reformą po 1989 r. w Tczewie nie została zamknięta ani jedna szkoła podstawowa. Należy uznać ten fakt za sukces lokalnych władz, albowiem w wielu innych polskich gminach likwidacja niektórych szkół podstawowych była nieunikniona. Do niespełnionych ambicji miasta należy brak własnej uczelni wyższej. Być może jednak w przyszłości (w optymistycznym wariancie) jednostka taka powstanie. Omawiana pozycja odnosi się zatem również do przekształceń dokonanych w ostatnim czasie w tczewskich placówkach oświatowych na poszczególnych poziomach kształcenia. W pracy przeczytać można o działaniach mających na celu pobudzenie życia kulturalnego w mieście, czy o sytuacji panującej w tczewskiej służbie zdrowia. Ponadto można zapoznać się z negatywnymi skutkami wynikającymi z procesu transformacji systemowej. Niewątpliwie należą do nich różnego rodzaju patologie społeczne, które częstokroć wynikają z nieprzystosowania się pewnej grupy osób do panujących obecnie warunków gospodarczych. Nieznany dotąd problem bezrobocia, w czasie przechodzenia do gospodarki wolnorynkowej stał się ogromnym zagrożeniem, które potęgowało inne kłopoty Polaków. Osoby pozostające przez dłuższy czas bez pracy często czuły się bezradne i zaczęły popadać w nałogi. Zatem problem alkoholizmu czy narkomanii, wcześniej raczej ukrywany zaczął stanowić poważną patologię społeczną, której należy przeciwdziałać. Trudne warunki ekonomiczne, w jakich znaleźli się tczewianie po 1989 r. przyczyniły się także do występowania wzmożonej przestępczości oraz bezdomności. Dla osób zainteresowanych przekształceniami funkcjonalno-przestrzennymi grodu Sambora w ostatnim ćwierćwieczu praca ta może okazać się o tyle cenna, że w dość przystępny i przekrojowy sposób ukazuje trudny proces transformacji systemowej na tle interesującej czytelnika jednostki administracyjnej, ponieważ za podmiot badań przeprowadzanych na potrzeby omawianej pracy przyjęto miasto Tczew w jego granicach administracyjnych. Przedmiotem badań były zaś przeobrażenia przestrzenne i funkcjonalne zachodzące na jego terenie pod wpływem transformacji polityczno-gospodarczej zapoczątkowanej w Polsce w 1989 r. oraz ich skutki dla miasta. Opracowanie to miało na celu empiryczną weryfikację wpływu zmian ustrojowych na życie społeczno-gospodarcze Tczewa. Dla wszystkich zainteresowanych, chcących bliżej zapoznać się z pracą, w całości została ona opublikowana w wersji elektronicznej w KBI (Kociewskiej Bibliotece Internetowej) na portalu Oddziału Kociewskiego w Tczewie Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego (www.zkp.tczew.pl).
109
Bogdan Wiśniewski
Pelplin – miasto ks. Janusza St. Pasierba1 Janusz Stanisław Pasierb – kapłan, poeta, historyk sztuki, eseista, homileta i wykładowca, profesor Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie i Wyższego Seminarium Duchownego w Pelplinie, bywalec audytoriów uniwersyteckich i najprzedniejszych salonów europejskich. Jeden z najbardziej znaczących luminarzy kultury i nauki polskiej drugiej połowy XX w. Chociaż nie był rodowitym pelplinianinem, z tym miastem się związał, temu miastu poświęcił wiele miejsca w swojej twórczości i z tym miastem się identyfikował. Jego rodzice pochodzili z galicyjskiego, podtarnowskiego Żabna, skąd z nakazem pracy nauczycielskiej pojawili się w Lubawie, która – chociaż należała do diecezji chełmińskiej – nie znajdowała się w obrębie Pomorza, z którym tak bardzo związał swoje życie. Najpierw jako kilkulatek, kiedy wraz z rodzicami pojawił się Tczewie, późnej jako absolwent liceum, kiedy stanął u bram pelplińskiego seminarium. Jak widział Pelplin? Prześledźmy i chronologicznie, i topograficznie, Pelplin widziany Jego oczyma. Pierwsze wspomnienia – jakby przez mgłę – jeszcze z lat dzieciństwa, z czasów przedwojennych: „Pierwsze wspomnienie z Pelplina: olbrzymia księga w drewnianych okładkach obciągniętych skórą, przymocowana na łańcuchu. Przez cały wieczór myślałem potem, dlaczego ją tak przykuto? Dokąd chciała uciekać, odlecieć, trzepocząc tymi drewnianymi okładkami? Ojciec zabrał mnie na gimnazjalną wycieczkę. Może było to w roku 1936, nie chodziłem jeszcze do szkoły”2. Druga klisza pamięci z tego samego i pierwszego pobytu w Pelplinie, z odniesieniem do czasów seminaryjnych: „Zapamiętałem także leśniczówkę pod lasem: synowie leśniczego chodzili do gimnazjum w Tczewie, a latem bawiąc się w Tarzana biegali goło po lesie. W tym lesie jako klerycy odkryliśmy ewangelicki cmentarz, już wtedy pod koniec lat czterdziestych zniszczony i zarastający krzakami. W samym rogu, oddzielony żywopłotem z tui był grób z granitowym krzyżem, na którym wyryto tylko dwa słowa: Illy Rohrbeck. Żadnego napisu, żadnej daty. Nie przyszło nam na myśl, żeby dowiedzieć się 1
2
110
Referat wygłoszony w czasie sympozjum zorganizowanego 21.11.2011 r. przez Oddział Kociewski Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Pelplinie z okazji 80 rocznicy nadania Pelplinowi praw miejskich. J. St. Pasierb, Gałęzie i liście, Pelplin 1993, s. 235-236.
czegoś więcej. Wyobrażaliśmy sobie, że był to ktoś młody, jakoś wyklęty, skoro pochowano go w kącie, w oddzieleniu od innych umarłych”3. Kolejne pelplińskie reminiscencje wiążą się już z seminarium, do którego został przyjęty w 1947 r. i w którym spędził najpierw pięć lat jako kleryk, a później lat trzydzieści jako profesor, dodajmy: niezwykle popularny i lubiany, darzony przez kleryków niebywałą estymą. „Pierwsze spotkanie z seminarium, gdy zgłosiłem się w czerwcu, pozostawiło mi wrażenie nad wyraz przygnębiające. Ale innego wyboru nie było. Od 400 lat, od soboru trydenckiego, droga do kapłaństwa wiedzie przez seminarium. Gmach w cieniu katedry wyglądał surowo. Na korytarzach szafy z książkami, zasłaniające okna (było po pożarze biblioteki). [...] Przyjeżdżając do seminarium po wakacjach, przeżywałem koniec świata. Czułem, że muszę się wyrzec świata w zupełnie dosłownym tego słowa znaczeniu: tym światem było lato, słońce, drzewa i owoce, wiersze, kształty i melodie [...] Z całą bezkompromisowością osiemnastolatka wyrzekłem się swojego świata. Wszedłem w kapłaństwo jak w śmierć. Opłakiwałem ją codziennie przez długie dni, tygodnie i miesiące w pokoju nr 92. A co działo się potem? Długo by o tym pisać. Potem odezwał się Bóg, który musi mieć ostatnie słowo i który nie pozwala prześcignąć się w dawaniu”4. I pelplińska katedra. Ten, który był niekwestionowanym autorytetem w dziedzinie historii sztuki, ten, który widział niejedną budowlę sakralną zapierającą dech w piersiach, ten, który dostrzegał w architekturze katedr metaforę europejskiej cywilizacji, pisał, że świątyni w Pelplinie nie przesłoniła w jego sercu żadna z katedr świata. Pisał o niej wielokrotnie, nie tylko w wydanym już po śmierci monograficznym albumie Pelplin i jego zabytki, w którym czytamy: „Przeszło trzydzieści lat upływa od chwili, gdy po raz pierwszy – na łamach „Tygodnika Powszechnego” – pisałem o bazylice pelplińskiej. Było to w dniu moich święceń kapłańskich, kiedy po pięciu latach spędzonych w jej cieniu w Seminarium Duchownym, wyjeżdżałem z Pelplina. Wróciłem po jedenastu i właściwie nigdy jej nie opuściłem, choć wiele razy wyjeżdżałem, na krócej lub dłużej. Żadna z katedr świata nie przesłoniła jej w moim sercu. Położona – wedle cysterskiego zwyczaju – nisko wznosi się ona ponad morenowe wzgórza tej części Pomorza, która nosi nazwę Kociewia. Gotycka, a całkowicie wypełniona manieryzmem i barokiem, europejska i swojska, zawsze wydawała mi się jakąś lekcją życia, mater et magistra. Historia zaczęła się tu przed siedmioma wiekami. Świątynię i opactwo odwiedzali królowie i prości ludzie. Pelplin przyciągał i nie przestaje przyciągać uwagi historyków”5. Dodajmy, że w ostatnich latach (szczególnie od czasu wizyty Ojca Świętego bł. Jana Pawła II) katedra staje się coraz bardziej popularna wśród 3 4 5
Tamże, s. 235-236. Tamże, s. 140-141. J. St. Pasierb, Pelplin i jego zabytki, Pelplin 1993.
111
turystów, także z zagranicy. Jej piękno ściąga do Pelplina corocznie tysiące turystów. Sięgnijmy jeszcze na chwilę do pierwszego artykułu Pasierba poświęconego katedrze, tego z roku święceń. Brzmi on o tyle interesująco, że dzisiaj katedra tętni życiem, inaczej było bez mała sześćdziesiąt lat temu. „Wyobraźcie sobie w małym sennym miasteczku ogromną, jedną z największych w Polsce, zabytkową katedrę. Zjawisko trochę niesamowite. Tylko dwa razy do roku, w największe uroczystości, katedra się zapełnia – normalnie jest pustawa i onieśmielająca swym ogromem”6. W Gałęziach i liściach wydanych bez mała trzydzieści lat temu tak ukazał topografię miasta, widzianego oczyma kogoś, kto miał tu swoją kanonię, swoich przyjaciół i studentów, swoje fascynacje, ale jednocześnie kogoś, kto bywał tutaj nieczęsto i kogo przyjazd stanowił zawsze wielkie wydarzenie: „Do Pelplina przyjeżdżam wczesnym rankiem. Pięć tysięcy mieszkańców. Stolica diecezji. [...] Jedna ulica prowadzi z dworca na rynek, druga z rynku, obok katedry, do Starogardu Gdańskiego, z tym, że za mostem rozgałęzia się w kierunku cmentarza nad rzeką”7. Można mieć zastrzeżenia co do nazwania placu Grunwaldzkiego rynkiem, ale być może ks. Pasierb chciał w ten sposób jakoś nobilitować nasze miasto. Można mieć zastrzeżenia, że nie wymienia innych miejsc: ul. Kościuszki, ul. Sambora, ul. Dworcowej z nowym osiedlem, czy Okoniewa. Dostrzegał zapewne te miejsca, które były mu najbardziej znane. I przy nich pozostańmy. Najpierw ul. Kanonicka, która – aż dziw bierze – rzadko jest wymieniana jako swoista atrakcja Pelplina. „Ulica Kanonicka prowadzi donikąd i kończy się jednym z ładnych stylowych domów kanonickich z XIX w., które w Pelplinie nazywa się kuriami. Nie ma tu żadnego ruchu. Jest to chyba najbezpieczniejsza ulica świata, nieotwierająca się na żadne dalekie i groźne perspektywy. Jeśli nawet jest tu trochę straszno, to tylko w tym stopniu, że mogłaby się tutaj dziać jakaś somnambuliczna powieść Juliana Greena. [...] Jak tu spokojnie i bezpiecznie. To miejsce nie może być tłem żadnej z tych okropności, jakimi jest pisana historia naszych czasów. I w tej chwili przypomniałem sobie: to właśnie stąd w październiku 1939 roku Niemcy wywlekli na rozstrzelanie wszystkich kanoników z wyjątkiem księdza Sawickiego. Mając szesnaście lat, ekshumowałem ich z kolegami z liceum; było to tuż po wojnie”8. Znaczący w Pasierbowej topografii Pelplina jest cmentarz nad Wierzycą. To tutaj zażyczył sobie oczekiwać na Zmartwychwstanie, wskazując na swój nagrobek olbrzymi kamień. Wybrał małą kameralną nekropolię w Pelplinie, chociaż zapewne wielu widziałoby miejsce jego wiecznego spoczynku 6 7 8
112
Tenże, 600 lat historii sztuki w jednej katedrze, „Tygodnik Powszechny”, 1952, nr 28, s. 5. Tenże, Gałęzie i liście, dz. cyt., s. 138. Tamże, s. 139.
chociażby na warszawskich Powązkach. Dlaczego tak się stało, wyjaśniać może w jakimś stopniu poniższy cytat z Gałęzi i liści: „Kiedy dzwonię do drzwi ks. Liedkego [przypomnijmy: kanonia rektorska mieszcząca się na rogu ulicy Mestwina i placu Mariackiego, vis a vis kościoła Bożego Ciała], właśnie z kościółka parafialnego wychodzi pogrzeb. Ale nie odbywa się on w „nieludzkiej pustce”, życie jest tutejsze i śmierć jest tutejsza”9. I dalej czytamy: „Na cmentarzu pelplińskim, przedzielone zbiorową mogiłą księży zabitych przez hitlerowców w 1939 roku, znajdują się dwa groby; spoczywają w nich dwaj ludzie z przedwojennego Pelplina, mędrzec i święty. O wielkim uczonym pomorskim, ks. Sawickim, pisałem kilkakrotnie, jego dzieła mówią o nim dostatecznie wiele. Po biskupie Dominiku pozostała właściwie tylko pamięć i więcej niż pamięć: na jego grobie palą się zawsze świece, leżą świeże kwiaty, a w maju biało-czerwone kokardki maturzystów. Nad grobami kolegów i przyjaciół zatrzymuję się, by za nich się pomodlić i nie zaniedbuję tego za żadną bytnością w Pelplinie. Nad grobem biskupa staję, by wzywać wstawiennictwa, pomocy”10. Pelplin to miasto jego studiów, pierwszych prób literackich, szukania swojej drogi do kapłaństwa, pierwszych przyjaźni na długie lata. Miasto jego pracy naukowej i dydaktycznej. Wreszcie to świadomie wybrane miejsce wiecznego spoczynku na pelplińskiej nekropolii. Był w dobrym tego słowa znaczeniu obywatelem świata, Europejczykiem w każdym calu, człowiekiem rozpoznawalnym i mile widzianym w różnych znamienitych towarzystwach. Zawsze jednak z radością wracał do swojego matecznika w Pelplinie. W jego wspomnieniach Pelplin jawi się nie tylko jako miejsce bliskie, ale przy tym niezwykle przyjazne, nieomalże magiczne, a w każdym razie tchnące poezją: „W Pelplinie przed oknami miałem cały park, potężny jak symfonia i tak piękny w swojej nieregularności, zagmatwaniu i pewnym zaniedbaniu, że trudno było się oderwać od spoglądania w okno. [...] Następne dni w Pelplinie, cudownym, spokojnym. Słońce wschodzi i zachodzi w oknie północnego pokoju. [...] Niezwykłe, chciałem napisać: nieznane wrażenie szczęścia. Słońce przez sięgające podłogi szklane, „francuskie”, jak mówili panowie stolarze, drzwi. Nie pamiętam, kiedy byłem tak szczęśliwy, może przed laty w Chartres [...]. Czułem, że muszę zmówić modlitwę dziękczynną po prostu – za życie”11. Pelplin stał się na wiele lat i praktycznie do końca życia tym miejscem na ziemi, które było dla Pasierba oazą spokoju i przystanią po wielu podróżach. Można jeździć po całym świecie, ale gdzieś trzeba mieszkać – wyznał w Gałęziach i liściach. O tym prowincjonalnym, ale przecież stołecznym mieście 9 10 11
Tamże, s. 231. Tamże, s. 236. Tamże, s. 234.
113
pisał z sentymentem i jednocześnie jako człowiek doświadczony i mający poczucie konieczności zakorzenienia się. Znalezienia swojej przystani, ostoi bezpieczeństwa, swojej Itaki. „Tu wydarzyło się literalnie wszystko, co było ważne w moim życiu. [...] Tu będę chyba mieszkał do śmierci. Że takie małe miasteczko? Po tylu podróżach wiadomo już mniej więcej, ze świat może być jedną rzeką, jednym kościołem, jedną ulicą, drzewem za oknem, odrobiną książek, płyt i – last but not least – kilku dobrymi ludźmi”12. Na zasadzie post scriptum, ale jakże ważnego, dodajmy, że Pelplin ks. Janusza St. Pasierba to także miejscowe Liceum Ogólnokształcące Jego imienia, Pomorski Festiwal Poetycki, któremu również patronuje oraz ulica, której nadano imię autora Gałęzi i liści. To także Wyższe Seminarium Duchowne, w którym pamięta się o swoim profesorze, gdzie przygotowuje się wieczory poświęcone Jego twórczości, gdzie znajduje się Jego popiersie autorstwa prof. Gustawa Zemły. To w końcu Wydawnictwo Bernardinum, mające wielkie zasługi w edycji Jego dzieł. Pelplin pamięta o tym, który uczynił dla tego miasta bardzo wiele, rozsławiając je jak mało kto.
12
114
Tamże, s. 231-232.
Mateusz Zieliński
Ponieśli najwyższą ofiarę. Uzupełnienie W numerze V „Tek Kociewskich” ukazał się mój artykuł Ponieśli najwyższą ofiarę – wspomnienie pomordowanych nauczycieli pelplińskich w 70. rocznicę wybuchu II wojny światowej, napisany w roku 2009. Obecnie prezentuję krótkie uzupełnienie. Niedługo ujrzy światło dzienne drugie, poprawione wydanie mojego artykułu. W tym miejscu chciałbym szczególnie podziękować Redakcji „Tek Kociewskich” za wsparcie w opublikowaniu tej oraz innych moich prac oraz panu Zbigniewowi Sakowskiemu z Gdańska, którego kwerendy w archiwach oraz życzliwość wydatnie pomogły przy powstaniu tego suplementu. Inteligenci Nauczyciele, obok urzędników, oficerów wojska i policji, ziemian i księży byli grupą nadającą ton społeczeństwu, kształtującą jego postawy. To właśnie szeroko rozumiana grupa inteligencka zasilała na początku XX wieku Drużyny Strzeleckie Piłsudskiego, potem Legiony Polskie, by w 1918 roku wziąć na siebie główny ciężar odbudowy państwowości polskiej. Dwudziestolecie międzywojenne potwierdziło wysokie morale inteligencji jako całości, gdy przyszło jej walczyć z trudnościami wewnętrznymi młodego państwa, ale także i z wrogiem zewnętrznym – Niemcami podczas Powstania Wielkopolskiego i powstań śląskich oraz Sowietami podczas wojny 1920 roku. Poimo olbrzymich trudności, udało się wiele osiągnąć. W przededniu II wojny światowej Polska była szybko rozwijającym się krajem przemysłowo-rolniczym, nadrabiając ogromne zaległości we wszystkich dziedzinach życia społecznego. Można rzec, że byliśmy „drugim światem” – ustępowaliśmy krajom Europy Zachodniej i Niemcom, ale dzięki podejmowanym wysiłkom staliśmy na wyższym poziomie, niż sąsiedzi z regionu i Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich, który pomimo wielkich przeobrażeń w latach trzydziestych XX wieku nadal był pod wieloma względami krajem prymitywnym, chociaż potężnym militarnie. Rodzima inteligencja, jak już wspomniałem, reprezentowała postawę patriotyczną i różnymi metodami zwalczała wrogie Polakom i polskości siły. III Rzesza i ZSRS, dwaj państwa najbardziej wrogie Rzeczpospolitej Polskiej, doskonale zdawały sobie z tego sprawę, planując walną rozprawę z tą grupą w naszym narodzie, przy pomocy zbrodniczych metod. Działania władz ZSRS, takie jak deportacje Polaków w głąb terytorium sowieckiego, rozstrzeliwania oficerów etc. nie są tematem tej pracy. Za to poniżej przedstawimy dokładniej
115
działania Niemców, którzy na długo przed wojną planowali biologiczną eksterminację tych jednostek spośród Polaków, które posiadały kwalifikacje przywódcze do potencjalnego organizowania antyniemieckich działań. „Czarne chmury” Wstępne przygotowania III Rzeszy do agresji na Polskę zostały poczynione już w marcu 1939 roku, zaraz po rozbiorach Czechosłowacji. Jeszcze wcześniej niż działania wojskowe zostały podjęte wysiłki natury propagandowej, gdy jesienią 1938 roku, po odrzuceniu przez Rzeczpospolitą żądań Rzeszy (przyłączenie Gdańska do Niemiec, wytyczenie eksterytorialnej autostrady i linii kolejowej przez Pomorze Gdańskie, przystąpienie do paktu antykominternowskiego) kanclerz Adolf Hitler wypowiedział pakt o nieagresji z 1934 roku. W efekcie wcześniej wyciszona i zakamuflowana propaganda antypolska nabrała mocno na sile, oddziałując na społeczeństwo niemieckie i międzynarodową opinię publiczną1. III Rzesza, która utratę swoich wschodnich rubieży traktowała jako stan tymczasowy, dążyła do utrzymania silnego żywiołu niemieckiego w tych rejonach. Jednak pomimo dotacji z Berlina, płynących różnymi drogami, liczba członków mniejszości niemieckiej w Polsce zmniejszała się. W roku 1921 spis ludności wykazał 1.110.000 Niemców w skali kraju, a następny spis w 1931 roku – 741.0002. Liczba Niemców na Pomorzu Gdańskim spadła z 175.000 w 1921 roku do 112.000 w roku 19373. Był to skutek czynników politycznych i ekonomicznych (przede wszystkim lepsze perspektywy finansowe na zachodzie Niemiec). Propaganda niemiecka ten „odpływ”, jak i wiążące się z nim ubytki w niemieckiej sieci szkolnictwa oraz powoli malejący stan posiadania mniejszości niemieckiej, próbowała przedstawić jako dowód na „polskie prześladowania”, pomimo że polskie władze miały dosyć liberalny stosunek do polskich Niemców, zaś szkoły niemieckie zamykano administracyjnie dopiero na krótko przed wojną, jako odpowiedź na analogiczne poczynania niemieckie wobec szkół polskich w Niemczech4. W połowie lat trzydziestych XX wieku, a więc już po objęciu przez Adolfa Hitlera urzędu kanclerza Rzeszy, w Polsce przybrała na sile niemiecka działalność organizacyjna utrzymana w duchu narodowosocjalistycznym. Maria Wardzyńska podaje, że przed wybuchem wojny „do organizacji o charakterze faszystowskim należało w Polsce około 200 tys. Niemców”5. 1
2 3 4
5
116
M. Wardzyńska, Był rok 1939. Operacja niemieckiej policji bezpieczeństwa w Polsce Intelligenzaktion, Warszawa 2009, s. 19. S. Potocki, Położenie mniejszości niemieckiej w Polsce 1918-1938, Gdańsk 1969, s. 67. S. Osiński, V kolumna na Pomorzu Gdańskim, Warszawa 1965, s. 16. W. Jastrzębski, J. Szyling, Okupacja hitlerowska na Pomorzu Gdańskim w latach 1939-1945, Gdańsk 1979, s. 14-15. M. Wardzyńska, dz. cyt., s. 22-23.
„Krwawa łaźnia” Należy także wspomnieć o uprawianiu przez mniejszość niemiecką w sierpniu i wrześniu 1939 roku szeroko rozpowszechnionej akcji szpiegowskiej oraz powszechnym donosicielstwie do niemieckich władz bezpieczeństwa. Akcja szpiegowska była prowadzona już dużo wcześniej, chociaż z mniejszym rozmachem. Jej efektem była Specjalna księga Polaków ściganych listem gończym zawierająca kilka tysięcy nazwisk. Wpisywano do niej tych Polaków, którzy znani byli konfidentom z propolskiej, a tym samym antyniemieckiej działalności6. We wrześniu, na terenach zajętych przez Wehrmacht i potem wcielonych do Rzeszy trwały aresztowania, pacyfikacje i zwykłe mordy na jeńcach i cywilach. Wymieniać można długo: eksterminację umysłowo chorych, mordy odwetowe za „bydgoską krwawą niedzielę”, samosądy niemieckiej „Samoobrony” (Selbstschutz). Osoby, których nie zamordowano na miejscu, często były wysyłane do obozu koncentracyjnego Sttuthof – w grudniu 1939 roku przebywało na jego terenie ok. 7 tysięcy osób. Można przyjąć, że do roku 1942 zginęło w nim od 6 do 7 tysięcy osób, z czego znaczna część jeszcze w 1939 roku. Polacy ginęli w skutek egzekucji, jak i z powodu jak najgorszych warunków życia w obozie7. Pelplińska jesień to tytuł książki i jednocześnie termin ukuty przez Alojzego Męclewskiego w roku 1971. Pojęciem tym określił on krwawe wydarzenia mające miejsce w stolicy ówczesnej diecezji chełmińskiej od września do listopada 1939 roku. Niewielkie miasteczko (niespełna 4,5 tys. mieszkańców w 1939 roku) zostało dotknięte licznymi aresztowaniami, których finałem często była śmierć w Lesie Szpęgawskim lub wysiedlenie do Generalnego Gubernatorstwa. Jak napisała Barbara Bojarska „tak liczne aresztowania spowodowały oszczerstwa miejscowych Niemców”8. O szkołach słów kilka W latach dwudziestych XX wieku polskie szkolnictwo było oparte na zasadach odziedziczonych po państwach zaborczych, tzn. pierwszym stopniem edukacji była szkoła powszechna (wcześniej elementarna), potem ośmioletnie gimnazjum (do 1928 roku wstęp do gimnazjum był warunkowany zdaniem egzaminu wstępnego, a nie posiadaniem świadectwa szkoły powszechnej), które dzieliło się na trzyletnie gimnazjum przygotowawcze i na pięcioletnie gimnazjum systematyczne (niższe i wyższe)9. Koniec lat dwudziestych wiązał się z licznymi próbami zreformowania istniejącego ustroju, który był już anachroniczny. Ostatecznie, po kilku latach 6 7 8 9
Tamże, s. 44-47. Tamże, s. 66-67. Tamże, s. 91. Tamże, s. 131.
117
przymiarek i projektowania, wdrożony został program reform ministra Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego Janusza Jędrzejewicza (od 12 sierpnia 1931 roku). Wprowadził on reformę szkolnictwa od jego nazwiska zwaną „jędrzejewiczowską”. Od 1 lipca 1932 roku (momentu rozpoczęcia wdrażania ustawy) struktura szkolnictwa w Polsce ewoluowała w kierunku przedstawionym na schemacie nr 1 (niestety, do 1939 roku nie udało się wdrożyć całej reformy)10.
Schemat systemu szkolnictwa II Rzeczpospolitej w latach 1933-1939. Cyfry oznaczają kolejny rok nauki Źródło: T. Łach, Reforma „jędrzejewiczowska” a nowe podstawy programowe, „Mazowieckie Zeszyty Naukowe”, 1998, nr 2, s. 144.
Tytułem wyjaśnienia: siedmioletnia szkoła powszechna była siedmioletnia tylko dla tych, którzy nie podjęli nauki w gimnazjum. Gimnazjalista kończył szkołę powszechną na klasie szóstej. Po siódmej klasie młody człowiek szedł na roczny kurs zawodowy lub do trzyletniej szkoły dokształcającej11. Od końca lat dwudziestych XX wieku nauczycielem szkoły powszechnej zostawało się po ukończeniu Seminarium Nauczycielskiego i zdaniu egzaminu dojrzałości. Kandydat do stanu nauczycielskiego rozpoczynał pracę w szkole jako nauczyciel tymczasowy i w ciągu trzech lat był zobowiązany zdać tzw. drugi egzamin nauczycielski. Po jego zaliczeniu był nauczycielem 10
11
118
Z. Osiński, Janusz Jędrzejewicz – piłsudczyk i reformator edukacji (1885–1951), Lublin 2007, s. 133, 145-147. Tamże, s. 146.
stałym (ustabilizowanym w służbie). Egzamin dojrzałości nie był tożsamy z maturą gimnazjalną. Absolwent gimnazjum mógł rozpocząć studia wyższe, natomiast absolwent Seminarium Nauczycielskiego nie. Władze oświatowe stworzyły możliwość dokształcania nauczycieli poprzez roczne tzw. Wyższe Kursy Nauczycielskie. Zgodę na kształcenie na kursie musiał wyrazić inspektor szkolny, który uzależniał ją od stanu kadry i możliwości intelektualnych kandydata. Ukończenie WKN było przepustką do awansu zawodowego, na przykład objęcia stanowiska kierownika szkoły. Nauczyciele pelplińscy Wacław Niklas – urodzony 5 grudnia 1903 roku we wsi Dąbrówka pod Starogardem Gdańskim, syn Michała, rolnika. Od początku 1935 roku dyrektor Szkoły Podstawowej w Pelplinie. Zamordowany w Lesie Szpęgawskim na przełomie października i listopada 1939 roku12. Trudno powiedzieć coś o jego wykształceniu z braku materiałów archiwalnych. Pewne jest to, że do stanu nauczycielskiego wstąpił 1 sierpnia 1922 roku. W roku szkolnym 1925/1926 pracował w szkole powszechnej w Kielnie w powiecie wejherowskim13. Z dużym prawdopodobieństwem, graniczącym z pewnością, można przyjąć, że na początku lat trzydziestych był nauczycielem szkoły powszechnej nr 2 w Starogardzie. Potwierdzeniem tej tezy jest jego zdjęcie razem z gronem pedagogicznym tej szkoły. Na początku roku szkolnego 1933/34 Wacław Niklas objął funkcję kierownika szkoły powszechnej III stopnia w Lubichowie14. Od 1 sierpnia 1934 roku Niklas został p.o. kierownika szkoły powszechnej III stopnia w Pelplinie i pracował na tym stanowisku do wybuchu wojny. Był absolwentem Wyższego Kursu Nauczycielskiego o kierunku fizyczno-matematycznym. W 1935 roku ożenił się z nauczycielką tej samej szkoły Wandą Lewrenc. Jeśli chodzi o zaangażowanie polityczne to na pewno był członkiem Straży Przedniej w powiecie starogardzkim. Jego osobę można rozpoznać na zdjęciu zamieszczonym w drugim tomie Dziejów Starogardu pod redakcją M. Kallasa15. Wanda Niklas z domu Lewrenc – urodzona 12 stycznia 1905 roku w Pelplinie. Nauczycielka, członkini Związku Nauczycielstwa Polskiego. Była siostrą księdza Jana Lewrenca, który został zwolniony z obozu Stutthof po interwencji kardynała Augustyna Hlonda. Nauczycielką została 1 października 1922 roku, zaś w szkole w Pelplinie pracowała od 1 września 1923 roku. 12 13 14
15
B. Solecki, Męczennicy pelplińskiej jesieni, „Informator Pelpliński”, 2006, nr 5 (178), s. 15. Ustalenia Zbigniewa Sakowskiego. Księga ewidencyjna szkół i etatów obwodu szkolnego tczewskiego, Archiwum Państwowe w Gdańsku, Inspektorat Szkolny w Tczewie, sygn. 143/185. Ustalenia Z. Sakowskiego.
119
Swoje życie zawodowe związała tylko z jedną szkołą powszechną. Dokumenty zachowane w archiwum ukazują cały okres zawodowy jej pracy jako nauczycielki. Oceniane na bieżąco lekcje, podobnie jak i jej zaangażowanie pedagogiczne, nie budziły zastrzeżeń kontrolujących. Wystawiane okresowe opinie charakteryzują ją jako nauczycielkę sumienną i odpowiedzialną: „pracuje pilnie i sumiennie i osiąga w pracy dydaktycznej i wychowawczej zadowalające wyniki […] znajomość pedagogiki wraz z psychologią, dydaktyki i metodyki nauczania, programów i przepisów szkolnych jest zadowalająca” (opinia dla nauczycielki p. Lewrencównej Wandy za czas 1 stycznia 1933 r. do 31 grudnia 1934 r.)16. „Nauczycielka zdolna, dość pilna i zaradna. Wykazuje dostateczną znajomość metody pracy i programu nauki, dobry stosunek do dziatwy oraz ogólnie dostateczne wyniki pracy wychowawczej i dydaktycznej” (opinia za lata 1935-1936 inspektora szkolnego Józefa Muchy)17. Kolejna opinia za lata 1937-1938 stwierdza „sympatyczny lecz stanowczy stosunek do uczniów zaś umiejętność oceny wyników ich pracy na poziomie należytym”18. Wanda Niklas została aresztowana przez okupantów na początku października 1939 roku i osadzona w piwnicach Seminarium Duchownego w Pelplinie, które zostało przekształcone w więzienie. Dwuletnim synkiem Romanem zaopiekowała się jej matka. Z pomocą jednej z osób obsługujących kuchnię więzienną udało się jej po raz ostatni zobaczyć z synkiem, przyniesiono go do niej do budynku seminarium19. Została zamordowana przez hitlerowców w Lesie Szpęgawskim 24 lub 25 października 1939 roku20. Ludwik Redzimski – urodził się 25 sierpnia 1905 roku w Łęgu (powiat chojnicki), jako syn Jakuba, organisty. Miał siostrę Helenę i brata Polikarpa, który w latach 1924-1930 był sołtysem Pelplina. Ludwik ukończył seminarium nauczycielskie w Tucholi. Pracę zawodową rozpoczął 1 września 1926 roku w dwuklasowej szkole powszechnej w Wielkich Walichnowach. Od 16 września 1929 roku pracował w Publicznej Szkole Powszechnej w Pelplinie. W pracy szkolnej specjalizował się w śpiewie i wychowaniu fizycznym21. 16
17 18 19 20 21
120
Akta personalne nauczycielki Wandy Niklasowej, Archiwum Państwowe w Gdańsku, Inspektorat Szkolny w Tczewie, sygn. 143/148. Tamże. Tamże. B. Solecki, dz. cyt., s. 15 Tamże. Akta personalne nauczyciela Ludwika Redzimskiego, Archiwum Państwowe w Gdańsku, Inspektorat Szkolny w Tczewie, sygn. 143/160.
„Pan Redzimski jest pilny, chętny i spełnia gorliwie swe obowiązki służbowe. […] Stosunek p. R[edzimskiego] do dzieci jest przychylny, do rodziców uczniów życzliwy, do personelu nauczycielskiego koleżeński, a do władz poprawny i przychylny” (opinia kierownika szkoły z 22 maja 1935 roku). „[…] wypełnia swoje obowiązki sumiennie. Jest energiczny i konkretny we wszystkich poczynaniach wychowawczych w swojej klasy jak i na terenie szkoły. […] wyniki pracy wychowawczej osiąga dobre, dydaktycznej zadowalające. Zachowanie w służbie jak i po służbie odpowiada powadze stanu nauczycielskiego” (opinia p.o. kierownika szkoły Wacława Niklasa z 2 grudnia 1938 roku)22. W roku szkolnym 1935/1936 Ludwik Redzimski ukończył Wyższy Kurs Nauczycielski w Poznaniu o specjalności śpiew – wychowanie fizyczne23. Nauczyciel z Pelplina został zmobilizowany 24 sierpnia 1939 roku i przydzielony do 2. Baonu Strzelców w Tczewie, po czym skierowany do 3. Baonu Strzelców w Rembertowie. W trakcie działań wojennych dostał się do niewoli sowieckiej, do kwietnia 1940 roku przebywał w obozie w Kozielsku24, następnie został zamordowany w Lesie Katyńskim. W trakcie ekshumacji w jego mundurze znaleziono kartę mobilizacyjną25 Miał żonę i syna. Nazwisko Ludwika Redzimskiego zostało upamiętnione 19 listopada 1966 roku na głazie-pomniku w ogrodzie szkoły przy ulicy Sambora 5 w Pelplinie26. Paweł Włoch urodził się 13 czerwca 1915 roku. Pracę w Szkole Powszechnej w Rajkowach podjął 1 października 1937 roku, po ukończeniu Seminarium Nauczycielskiego. Z zachowanych w archiwum materiałów wynika, że była to jego pierwsza praca. Najprawdopodobniej do wybuchu wojny pozostawał nauczycielem tymczasowym. Nie wiadomo czy P. Włoch w ostatnim roku przed wybuchem wojny zmienił miejsce pracy i przeniósł się do Pelplina. Kronika szkoły w Rajkowach z 1945 roku, opisująca wydarzenia przedwojenne nie opierała się na relacjach bezpośrednich świadków, stąd być może wziął się błąd w imieniu tego nauczyciela. Fakt, że nazwisko P. Włocha upamiętniono na głazie przed szkołą w Pelplinie zapewne dowodzi jego pracy w tej szkole27. Niestety, na obecnym etapie badań są to wszystkie informacje, które udało się zebrać na temat tej osoby28. 22 23 24
25 26
27 28
Tamże. Tamże. Indeks represjonowanych Ośrodka Karta: http://www.indeks.karta.org.pl/pl/szczegoly. jsp?id=3201. B. Wiśniewski, Redzimski – pelpliński katyńczyk, „Ziemia Pelplińska”, 1989, nr 1. J. Milewski, Pamięci ofiar sowieckich represji 1939-1945 na Kociewiu, Starogard Gdański 1993, s. 16. Ustalenia Z. Sakowskiego. Księga ewidencyjna szkół i etatów obwodu szkolnego tczewskiego, Archiwum Państwowe Gdańsk, Inspektorat Szkolny w Tczewie, sygn. 143/185.
121
Bibliografia I. Źródła archiwalne 1. Archiwum Państwowe Gdańsk, Inspektorat Szkolny w Tczewie sygn. 143, – akta personalne; – księga ewidencyjna szkół i etatów obwodu szkolnego tczewskiego. 2. Wywiad z rodziną L. Redzimskiego (w posiadaniu autora). 3. Wywiad z rodziną małżeństwa Niklasów (w posiadaniu autora). 4. Kronika szkolna Szkoły Podstawowej w Rajkowach. 5. Kronika szkolna Zespołu Szkół im. Jana Pawła II w Pelplinie. II. Opracowania książkowe 1. Bojarska B., Eksterminacja inteligencji polskiej na Pomorzu Gdańskim (wrzesień-grudzień 1939), Poznań 1972. 2. Jastrzębski Wł., Szyling J., Okupacja hitlerowska na Pomorzu Gdańskim w latach 1939-1945, Gdańsk 1979. 3. Męclewski A., Pelplińska jesień, Gdańsk 1971. 4. Milewski J., Pamięci ofiar sowieckich represji 1939-1945 na Kociewiu, Starogard Gdański 1993. 5. Osiński S., V kolumna na Pomorzu Gdańskim, Warszawa 1965. 6. Osiński Z., Janusz Jędrzejewicz – piłsudczyk i reformator edukacji (1885-1951), Lublin 2007. 7. Potocki S., Położenie mniejszości niemieckiej w Polsce 1918-1938, Gdańsk 1969. 8. Stelmasiak I., Janusz Jędrzejewicz – pedagog, wojskowy, ideolog i polityk (zarys biografii 1885-1951), Toruń 2012. 9. Szpęgawsk. Martyrologia mieszkańców Kociewia, Gdynia 1959. 10. Wardzyńska M., Był rok 1939. Operacja niemieckiej policji bezpieczeństwa w Polsce Intelligenzaktion, Warszawa 2009. III. Artykuły i prasa 1. Solecki B., Męczennicy pelplińskiej jesieni, „Informator Pelpliński”, 2006, nr 5 (178). 2. Wiśniewski B., Redzimski – pelpliński katyńczyk, „Ziemia Pelplińska”, 1989, nr 1.
122
III. Z kociewsko-pomorskich dziejรณw
Jakub Borkowicz
Rzemiosło, handel oraz usługi we wsiach powiatu tczewskiego w świetle Księgi adresowej Polski z 1930 roku Uprawa zbóż i hodowla zwierząt od zarania dziejów były jednym z najważniejszych źródeł utrzymania mieszkańców wsi, częściowo także miast, powiatu tczewskiego. Tematyka ta była również tak często opisywana w pracach naukowych, że często zapominano o tym, iż obok gospodarstw rolniczych czy folwarków na wsiach istniało również wiele warsztatów rzemieślniczych, zakładów przemysłu wiejskiego, oraz wiele innych przedsiębiorstw niezwiązanych z produkcją rolną. Celem niniejszego artykułu jest właśnie przedstawienie jak wyglądały pozarolnicze zajęcia ludności wiejskiej w powiecie tczewskim w 1930 roku. Temat ten wymaga moim zadaniem głębszego opracowania, gdyż dotychczas był on przez badaczy zajmujących się tymi zagadnieniami pomijany lub potraktowany zbyt pobieżnie. W niniejszej pracy pominięto miasta Tczew i Pelplin, ponieważ zagadnienia gospodarcze z nimi związane były często tematem innych opracowań. W artykule przedstawiono miejscowości z powiatu tczewskiego w granicach z 1930 roku, czyli bez wsi należących do dzisiejszej gminy Gniew, ponieważ w 1930 roku były one częścią powiatu gniewskiego, który został zlikwidowany i przyłączony do powiatu tczewskiego dopiero na mocy rozporządzenia Rady Ministrów z dnia 21 grudnia 1931 roku1. Głównym źródłem wykorzystanym podczas realizacji tego tematu jest Księga adresowa Polski wraz z m[iastem] Gdańskiem dla handlu, przemysłu, rzemiosł i rolnictwa z 1930 2. Jest to niezwykle cenne, choć często niedoceniane źródło, pozwalające na bardzo dokładne przedstawienie i opisanie wszelkich przedsiębiorstw, zakładów przemysłowych oraz warsztatów na terenie powiatu tczewskiego. W trakcie pracy korzystałem również z Księgi adresowej gospodarstw rolnych powyżej 50 hektarów z lat 1928 oraz 1926 3. Bardzo pomocne były także 1 2
3
124
L. Muszczyński, Zarys dziejów powiatu tczewskiego, Tczew 2010, s. 43. Księga Adresowa Polski wraz z m. Gdańskiem dla handlu, przemysłu, rzemiosł i rolnictwa z 1930, Warszawa 1930. Księga adresowa gospodarstw rolnych powyżej 50 hektarów województwa pomorskiego oprac. S. Manthey, Toruń 1929; Księga adresowa gospodarstw rolnych powyżej 50 hektarów województwa pomorskiego oprac. S. Manthey, Toruń 1923.
dane zawarte w Drugim spisie powszechnym z 1931 roku 4. Pomocniczo korzystałem również z informacji zawartych w Małym Roczniku Statystycznym za 1932 rok5. W trakcie pisania artykułu wykorzystałem artykuły na temat rzemiosła oraz przemysłu zawartych w pracy Dziesięciolecie Polski Odrodzonej. Księga Pamiątkowa 6, wiele cennych informacji na temat przemysłu spożywczego województwa pomorskiego dostarczyła mi praca R. Dąbrowskiego7. Przy opisie rzemiosła bardzo pomocna była praca Janiny Orynżyny O przemyśle ludowym w Polsce 8. 1. Rzemiosło w powiecie tczewskim w 1930 roku. Rzemieślnicy, obok rolników, stanowili chyba od początków państwa polskiego najważniejszą grupę ludności zamieszkującą wsie. Nie inaczej było na wsiach powiatu tczewskiego w 1930 roku, kiedy stanowili największą grupę ludności wiejskiej niezwiązaną z rolnictwem. W tym okresie funkcjonowało 78 warsztatów rzemieślniczych, co stanowi aż 48% wszystkich przedsiębiorstw oraz zakładów przemysłowych wymienionych w „Księdze adresowej”. Jak słusznie zauważa w swojej pracy Janina Orynżyna rozwój rzemiosła wiejskiego był ściśle związany z dążeniem wsi do samowystarczalności9. Rzemieślnicy produkowali głównie na potrzeby wsi i to dzięki nim jej mieszkańcy nie musieli np. kupować nowych produktów, tylko oddawać stare podniszczone do naprawy. Ta znacząca przewaga rzemieślników wynikała również z słabiej rozwiniętego przemysłu, który by produkował na potrzeby ludności. Nie bez znaczenia jest fakt, ze produkty warsztatu rzemieślniczego były tańsze, ponieważ sprzedawano je od razu u producenta bez pośredników. Były one z pewnością wyższej jakości niż produkty wytwarzane w fabrykach. Zatem nic dziwnego, że na terenie powiatu w 1930 roku warsztaty rzemieślnicze posiadało 78 przedstawicieli ponad 20 różnych profesji, co przedstawia poniższa tabela.
4
5 6
7
8 9
Drugi powszechny spis Rzeczypospolitej Polski z dnia 09 grudnia 1931 rok. Mieszkania, Ludność, Stosunki zawodowe. Województwo Pomorskie, Warszawa 1938. Mały Rocznik Statystyczny 1932, Warszawa 1932. Dziesięciolecie Polski Odrodzonej. Księga Pamiątkowa 1918-1929, Kraków-Warszawa 1928. R. Dąbrowski, Przemysł spożywczy w województwie Pomorskiem w latach 1920-1939, „Roczniki TNT”, R. 75, z. 2, 1970. J. Oryżna, Przemysł Ludowy w Polsce, Warszawa 1938. Tamże, s. 7.
125
Tabela nr 1 Warsztaty rzemieślnicze L.p. Rzemiosło
na terenie powiatu tczewskiego w
Liczba warsztatów
%
1
kowale
15
19,23%
2
rzeźnik
12
15,38%
3
szewcy
11
14,1%
4
murarze
9
11,54%
5
kołodzieje
7
8,97%
6
piekarze
6
7,69%
7
krawcy
5
6,41%
8
stolarze
5
6,41%
9
cieśle
2
2,56%
10
koszykarze
2
2,56%
11
ślusarze
1
1,28%
12
garncarze
1
1,28%
13
fryzjerzy
1
1,28%
14
tapicerzy
1
1,28%
78
100%
Razem
1930
roku
Źródło: „Księga adresowa”, s. 1121, 1124, 1127, 1135, 1141-1142, 1161, 1170, 1172-1173, 1175, 1191, 1126, 1128.
W 1930 roku wśród rzemieślników mających warsztaty na wsiach powiatu tczewskiego dominowali kowale. Nie powinno to dziwić, ponieważ w tym okresie ciągle dominującym środkiem transportu, a także nieodłącznym towarzyszem pracy rolnika był koń, którego trzeba było podkuć. Nie dziwi również dominacja przedstawicieli branży spożywczej, takich jak rzeźnicy czy piekarze, to u nich bowiem mieszkańcy wsi zaopatrywali się w żywność. Obok nich należy również wymienić przedstawicieli branży odzieżowej, w szczególności szewców i krawców, u których reperowano ubrania, oraz drzewnej, jak stolarzy i kołodziei czy cieśli, którzy byli określani jako jedni z najważniejszych rzemieślników na wsi, naprawiających meble oraz koła u wozu10. Znaczącą pozycję wśród rzemieślników mieli również murarze stanowiący 11,54% ogółu wszystkich wymienionych, bez nich z kolei niemożliwe byłyby naprawy domów. Moim zdaniem przytoczone powyżej dane potwierdzają, że wsie powiatu tczewskiego w 1930 roku dążyły przede wszystkim do niezależności, żeby 10
126
Tamże, s. 141.
wszystkie najważniejsze zakłady były na miejscu. Niewiele w tym względzie zmieniło się tu od czasów nowożytnych, bowiem w XVI-XVII wieku na wsiach kociewskich wśród rzemieślników dominowali również kowale oraz krawcy11. Co ciekawe wspomniane powyżej branże rzemiosła dominowały w 1928 roku na terenie całej Polski, co prezentuje poniższa tabela. Tabela nr 2 Liczba oraz
zatrudnienie w najbardziej znaczących warsztatach rzemieśl-
niczych na ternie
Polski
L.p. Rodzaj rzemiosła
w
1928
roku
Liczba warsztatów
Liczba zatrudnionych
1
szewstwo
81680
205060
2
piekarstwo
60330
185640
3
krawiectwo
40770
106500
4
kowalstwo
40050
109000
5
stolarstwo
24280
64560
6
kołodziejstwo
8930
19740
7
kamasznictwo
6970
18300
8
ślusarstwo
4803
159960
9
ciesielstwo
4790
10870
10
czapnictwo
4760
12900
11
murarstwo
4440
13050
Źródło: dr H. Mianowski, O rzemiośle, [w:] Księga..., s. 1086.
Jak widać również na terenie całej Polski dominowały obok kowalstwa przede wszystkim branża drzewna, odzieżowa oraz spożywcza. Przykład powiatu tczewskiego dowodzi również, że liczba warsztatów wcale nie musiała oznaczać dominującej roli jeśli chodzi o zatrudnienie zgodnie z danymi zawartymi w Drugim spisie powszechnym z 1931 roku (wykres nr 1). W 1931 najwięcej zatrudnionych osób było w warsztatach krawieckich oraz w jatkach rzeźniczych, a w kowalstwie zatrudnionych było najmniej spośród wszystkich pracowników mających zajęcie w rzemiośle na terenie powiatu tczewskiego. Wynikało to najprawdopodobniej z tego, że praca w warsztacie kowalskim nie wymagała pomocy aż tylu czeladników co zajęcia w warsztatach krawieckich i jatkach rzeźniczych, często też produkujących na szerszą skalę.
11
H. Samsonowicz, Rzemiosło wiejskie w Polsce XIV-XVIII wieku, Warszawa 1954, s. 183.
127
Wykres nr 1 Zatrudnienie
w rzemiośle wiejskim w powiecie tczewskim w
1930
roku
Źródło: Drugi powszechny spis...., s. 290.
2. Przemysł wiejski na terenie powiatu tczewskiego w 1930 roku Duże znaczenie dla gospodarki powiatu tczewskiego miały również wymienione w Księdze Adresowej zakłady przemysłu wiejskiego. W znaczącej większości były one związane z branżą spożywczą i ich najważniejszym celem było przerabianie płodów rolnych z gospodarstw powiatu tczewskiego. Tabela nr 3 Zakłady przemysłu wiejskiego na terenie powiatu tczewskiego w 1930 roku L.p. Rodzaj zakładu przemysłowego
Liczba
%
1
gorzelnie
9
25,71%
2
mleczarnie
8
22,86%
3
cegielnie
5
14,29%
4
wiatraki
3
8,57%
5
młyny
3
8,57%
6
suszarnie ziemniaków
2
5,71%
7
młockarnie
2
5,71%
8
fabryka wód mineralnych
1
2,86%
9
zakład wyrobów ceramicznych
1
2,86%
zakłady ogrodnicze
1
2,86%
35
100
10
Razem
Źródło: Księga adresowa..., s. 1124, 1127, 1135, 1141, 1161, 1173, 1175, 1177, 1190, 1193, 1201-1203, 1220, 1226-112.
128
Zgodnie z danymi z powyższej tabeli wśród zakładów przemysłowych dominowały gorzelnie. Nie należy się temu dziwić, ponieważ na terenach byłego zaboru pruskiego przemysł gorzelniany był rozwinięty najlepiej. Zgodnie z danymi z Małego Rocznika Statystycznego w latach 1930-1931 na 1459 wszystkich czynnych gorzelni województwach zachodnich znajdowało się aż 668, czyli o prawie połowę więcej niż w pozostałych rejonach kraju12. Wynikało to moim zdaniem ze znaczniejszej niż w innych województwach liczby dużych majątków ziemskich, z którymi były zazwyczaj związane gorzelnie, zgodnie bowiem z obliczeniami Piotra Gałkowskiego tylko gospodarstwo mające powyżej 120 ha i hodowlę własnych ziemniaków, z których wytwarzano spirytus13. Gorzelnie związane z mniejszymi gospodarstwami upadały nawet w okresie dobrej koniunktury, co się wiązało z wprowadzeniem w 1924 Monopolu Spirytusowego, który wyznaczał kontyngenty, oraz ceny spirytusu do wyprodukowania. Zazwyczaj były one na tyle małe, że produkcja coraz bardziej się nie opłacała. W przeciwieństwie jednak do innych powiatów województwa pomorskiego, w powiecie tczewskim nie było zbyt wielu przypadków likwidacji i upadłości gorzelni oraz innych zakładów przemysłowych, co potwierdzają dane z tabeli nr 4 prezentującej liczbę zakładów przemysłowych w rękach ziemiaństwa w latach 1923-1929. Zgodnie z nimi zmiany w liczbie gorzelni, młynów czy np. cegielni były tu minimalne. Wynikało to moim zdanie przede wszystkim z tego, że majątki w powiecie były znacznej wielkości, dobrze zarządzane, a gleby były tu lepsze oraz często wydajniejsze niż na innych terenach. Tabela nr 4 Zakłady przemysłowe w rękach skiego w latach 1923-1929
ziemiaństwa na terenie powiatu tczew-
L.p. Rodzaj zakładu przemysłowego Liczba w 1923 r. Liczba w 1929 r. 1
gorzelnie
8
6
2
cegielnie
4
3
3
młyny
2
3
4
mleczarnia
2
2
5
tartak
1
1
6
Razem
16
15
Źródło: Księga adresowa gospodarstw rolnych powyżej 50 hektarów (rok 1929), s. 557, 559, 565, 567, 569, 575, 577; Księga adresowa gospodarstw rolnych powyżej 50 hektarów (1923), s. 371, 373, 375, 377, 38.
12 13
Mały Rocznik....., s. 43. P. Gałkowski, Ziemianie i ich własność w Ziemi Dobrzyńskiej w latach 1918-1947, Rypin 1999, s. 118.
129
Spośród innych zakładów z branży spożywczej największe znaczenie miały mleczarnie, młyny oraz wiatraki. Ich rola w gospodarce powiatu tczewskiego polegała nie tylko na tym, że były one niezbędne dla miejscowej ludności, ponieważ zarówno mąka jak i masła były jednymi z najważniejszych polskich produktów eksportowych, dzięki czemu w lach 1933-1938 samo tylko młynarstwo stanowiło drugi co do ważności przemysł w województwie pomorskim14. Co ciekawe większość z tych zakładów stanowiło własność nie ziemiaństwa, tylko innych prywatnych właścicieli. Obok wyżej wymienionych zakładów przemysłu wiejskiego z branży spożywczej na terenie powiatu tczewskiego funkcjonowały również zakłady ogrodnicze, fabryka wód mineralnych oraz dwie suszarnie ziemniaków, które były typowe dla terenów byłego zaboru pruskiego15. Spośród innych zakładów przemysłu wiejskiego wymienianych w Księdze Adresowej należy wymienić te związane z branżą mineralną oraz budowlaną; na terenie powiatu tczewskiego były to przede wszystkim również związane z wielkimi majątkami ziemskimi cegielnie. Zaznaczyć tu należy, że podobnie jak na terenie całego kraju były to zazwyczaj małe zakłady przemysłowe produkujące na potrzeby folwarku oraz miejscowej ludności16. Obok cegielni jedynym zakładem z tej branży była Fabryka Naczyń Ceramicznych znajdująca się w miejscowości Wola17. Generalnie jednak wśród zakładów przemysłu wiejskiego dominowały gorzelnie, mleczarnie, młyny, wiatraki oraz inne zakłady związane z przemysłem spożywczym, wiązało się to przede wszystkim z większą opłacalnością tego przemysłu oraz tradycjami sięgającymi nawet do okresu średniowiecza – na tych ziemiach od zawsze dominowały młyny, gorzelnie oraz browary. Nie bez znaczenia jest fakt, że głównym inwestorem oraz właścicielem tych wszystkich zakładów było ziemiaństwo (patrz tabela poniżej), któremu trudniej byłoby zainwestować w inne zakłady przemysłowe, ze względu na brak surowców oraz doświadczenia. Tabela nr 5 Struktura własności
zakładów przemysłowych w
L.p. Rodzaj zakładu przemysłowego 1 gorzelnie 2 mleczarnie 3 cegielnie 14 15 16 17
130
R. Dąbrowski, dz. cyt., s. 11, 14. Księga Adresowa…., s. 41. P. Gałkowski, dz. cyt., s. 130. Księga Adresowa…., s. 1227.
1930
roku
Stanowiące właInni Spółki Razem sność ziemiaństwa właściciele 7 1 1 9 2 5 1 8 3 1 1 5
4 5 6 7 8 9 10 11
młyny wiatraki suszarnie ziemniaków młockarnie fabryka wód mineralnych zakład wyrobów ceramicznych zakłady ogrodnicze Razem
1 2 2 2 1 1
2 1 -
-
3 3 2 2 1 1
1 22
10
3
1 35
Źródło: Księga adresowa..., s. 1124, 1127, 1135, 1141, 1161, 1173, 1175, 1177, 1190, 1193, 1201-1203, 1220, 1226-1128.
3. Placówki handlowe na terenie powiatu tczewskiego w 1930 roku Jak już wspominałem, mieszkańcy wsi rzadko kiedy kupowali jakieś towary, a woleli raczej oddać je do naprawy do rzemieślnika albo wytworzyć coś samemu. Jednak również na wsi istniały takie towary, które trzeba było kupić. Widać to również w Księdze Adresowej, zawierającej dane o 32 placówkach handlowych na terenie powiatu tczewskiego, co prezentuje poniższa tabela. Tabela nr 6 Placówki handlowe
na terenie powiatu tczewskiego w
L.p. Rodzaj placówki handlowej
1930
roku
Liczba
%
1
wyszynk trunków
13
40,63%
2
artykuły kolonialne
8
25%
3
artykuły spożywcze
3
9,38%
4
kupcy bławatni
3
9,38%
6
handel zbożem
2
6,25%
7
sprzedaż opału
1
3,13%
8
handel bydłem
1
3,13%
9
galanterie
1
3,13%
32
100%
Razem
Źródło: Księga adresowa..., s. 1127, 1135, 1141, 1170, 1172, 1190-1192, 1201, 1226.
Wśród placówek handlowych na terenie powiatu tczewskiego dominowały przedsiębiorstwa zajmujące się wyszynkiem trunków. Nie należy się z resztą temu wcale dziwić, bo nie świadczy to wcale o jakiś alkoholizmie wśród
131
mieszkańców. Tego typu placówki były spadkobiercami karczem, które od czasów średniowiecza były praktycznie centrum wsi, tu odpoczywano, załatwiano najważniejsze interesy. Nie na darmo wybitny badacz tego tematu Józef Burszta nawał karczmy „największymi ośrodkami życia społeczno-gospodarczego na wsi”18. Nie powinna dziwić również znaczna liczba sklepów kolonialnych, w nich można było bowiem zaopatrzyć się w przyprawy oraz inne produkty, których nie można było samemu wyhodować albo wyprodukować. Wśród pozostałych placówek handlowych wyróżniały się sklepy kupców bławatnych, u których kupowano płótna, oraz placówki zajmujące się sprzedażą lokalnych płodów rolnych i bydła. 4. Usługi na terenie powiatu tczewskiego w 1930 r. a) Zajazdy, hotele oraz restauracje Powiat tczewski nie należał do tak atrakcyjnych turystycznie obszarów jak powiat morski, Kaszuby czy Bory Tucholskie, jednak i tu istniały zajazdy oraz restauracje przygotowane z myślą o turystach. Wiązało się to z położeniem powiatu przy granicy państwowej z Wolnym Miastem Gdańskiem. Najwięcej zajazdów, bo aż trzy, znajdowało się we wsi Miłobądz, gdzie w tym okresie funkcjonowało przejście graniczne19. Po dwa zajazdy istniały również w położonym w pobliżu Maleninie, a po jednym w Dąbrówce i Rukosinie20. Jeszcze lepiej na przyjęcie podróżnych przygotowało się przejście graniczne Godziszewo, w 1930 roku funkcjonowały tam dwa zajazdy oraz restauracja21. b) Służba zdrowia W Księdze Adresowej w 1930 r. nie wspomina się o gabinetach lekarskich funkcjonujących na wsiach powiatu tczewskiego, moim zdaniem wiązało się to z tym, że opiekę lekarską zapewniali lekarze Tczewa oraz Pelplina. Dzięki danym zawartym w tym źródle wiadomo jednak, że w 1930 r. na terenie powiatu mieszkały dwie akuszerki zajmujące się odbieraniem porodów oraz opieką nad kobietą po porodzie. Mieszkały one w Miłobądzu oraz Godziszewie22. Zakończenie Dane zawarte w Księdze Adresowej z 1930 roku, w miarę dokładny sposób pozwalają na przedstawienie, jak wyglądały zajęcia pozarolnicze mieszkańców powiatu tczewskiego. Potwierdzają one również tezę, że wieś polska w 1930 roku cały czas dążyła do samodzielności. Z tych powodów dominowały tu nie 18 19 20 21 22
132
J. Burszta, Rola karczmy w życiu wsi pańszczyźnianej, Warszawa 1961, s. 30. Księga Adresowa…, s. 1175. Tamże, s. 1135, 1172, 1193. Tamże, s. 1141. Tamże, s. 1141, 1175.
sklepy oraz duże zakłady przemysłowe, ale warsztaty rzemieślnicze, gdzie kupowano towar u producenta oraz oddawano rzeczy do naprawy zamiast kupować nowe. Dowodzą one również, jak niewiele się zmieniło na wsi polskiej od XVI-XVIII wieku. Wśród rzemieślników dominowały te same branże, które były popularne w okresie nowożytnym, podobnie zresztą jak wśród zakładów przemysłowych i usługowych. Powyższa praca dowodzi moim zdaniem również, jak pożyteczne mogą się okazać księgi adresowe oraz telefoniczne do badania historii gospodarczej. Są one bowiem bardziej szczegółowe niż źródła wytworzone przez urzędy, przez co dają pełniejszy obraz życia codziennego.
Michał Kargul
Zapomniany oddział tczewskiego września 1939 roku – 2. kompania 82. batalionu piechoty Wydarzeniom, które miały miejsce 1 września 1939 roku w Tczewie, poświęcono liczne publikacje, jednak daleko nam jeszcze do pełnego poznania okoliczności, które im towarzyszyły. Świadczy o tym zapomniana historia kompanii Obrony Narodowej „Tczew”, czy precyzyjniej – od momentu mobilizacji – 2 kompanii 82. batalionu piechoty typu specjalnego. Jednostka ta w większości publikacji poświęconych obronie Tczewa jest jedynie wzmiankowana, nierzadko wręcz wspominano, że jej działania w dniu 1 września są całkowicie nieznane lub że tczewska kompania nie toczyła żadnych walk, a następnego dnia uległa rozproszeniu1. Nawet badacz przebiegu kampanii wrześniowej na Kociewiu, Józef Milewski, przytaczając bardzo precyzyjne informacje jej dotyczące, nie potrafił podać dokładnych losów tej jednostki2. Opinie te wciąż funkcjonują w literaturze przedmiotu, pomimo tego, że ponad dwie dekady temu opublikowane zostały wspomnienia byłego żołnierza tej jednostki Jana Mrozka, które podważają takie sądy3. Dlatego warto przybliżyć historię tego oddziału oraz zastanowić się nad kwestiami z nią związanymi, których do dziś nie potrafimy wyjaśnić. Obrona Narodowa powstała w połowie lat trzydziestych, będąc z jednej strony próbą zwiększenia potencjału obronnego Polski, z drugiej zaś wsparciem dla bezrobotnej młodzieży w wieku przedpoborowym i rezerwistów niepodlegających mobilizacji. Idea tej formacji w swym zamyśle była dość prosta. Wykorzystując znaczne nadwyżki osób zdolnych do służby wojskowej, a z różnych względów niepodlegających mobilizacji, chciano stworzyć formację milicyjną zdolną do szybkiego sformowania się, mogącą pełnić rolę swego rodzaju „ochotniczej straży pożarnej” na wypadek nagłego zagrożenia4. Potencjał dla tego rodzaju formacji widziano zwłaszcza na terenach 1
2 3
4
134
M.in. K. Ciechanowski, Armia „Pomorze” 1939, Warszawa 1983, s. 149-150; I. Modzelewski Wojna wybuchła w Tczewie, „Kociewski Magazyn Regionalny”, 1989, nr 7, s. 4, 9. J. Milewski, Kociewskie bataliony w wojnie 1939 r., Starogard Gdański 1994, s. 15-16. Zdziwienie budzi zwłaszcza fakt niewykorzystania informacji podanych przez weterana tczewskiej jednostki, dotyczących jej ostatecznych losów, przez Ireneusza Modzelewskiego, który w swoim opracowaniu przytacza jej wcześniejsze fragmenty; J. Mrozek, Moja młodość, „Kociewski Magazyn Regionalny, 1987, nr 3, s. 9-11. K. Pindel, Obrona Narodowa 1937-1939, Warszawa 1979, s. 14-18.
zachodniej Polski, gdzie istniały odpowiednie rezerwy ludzkie, zaś skomplikowane warunki polityczno-geograficzne powodowały, że w przypadku nagłego konfliktu istniejące jednostki regularne nie były w stanie w pełni zabezpieczyć ważnych militarnie celów. W tym miejscu należy przypomnieć, że granicę od strony naszego drugiego potencjalnego przeciwnika, czyli Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich (w tym okresie uznawanego zresztą ciągle za przeciwnika nr 1) zabezpieczał Korpus Ochrony Pogranicza. A granica wschodnia nie dość że była łatwiejsza do obrony, to ważne ośrodki gospodarcze znajdowały się w znacznym oddaleniu od jej przebiegu5. Tymczasem na zachodzie tak ważne miasta jak Gdynia, czy Katowice były miejscowościami granicznymi, zaś regularne jednostki stacjonujące tam w okresie pokoju w przypadku nagłej napaści, nie gwarantowały nawet zabezpieczenia mobilizacji6. Po kilkunastu miesiącach dyskusji rozkazem ministra spraw wojskowych z 12 marca 1937 roku rozpoczęto formowanie Obrony Narodowej (ON). Miały ją tworzyć jednostki istniejące w czasie pokoju, których żołnierze po przeszkoleniu mieli pozostawać w życiu cywilnym, w gotowości do błyskawicznego stawienia się na rozkaz (skrzyknięcie) do miejsca mobilizacji danego oddziału. Wykorzystując warunki terenowe i ich znajomość jednostki, te miały ochraniać ważne punkty na pograniczu polsko-niemieckim, osłaniając tym samym mobilizację i rozwinięcie jednostek regularnych. Nie przewidywano ich do użycia w większych starciach, widząc w nich raczej narzędzie do walki z dywersją i oddziałami rozpoznawczymi przeciwnika. Z tego założenia wynikała organizacja Obrony Narodowej. Jej podstawową jednostką były bataliony terytorialne, których poszczególne kompanie oraz plutony tworzyli rezerwiści z danych miejscowości. Do ich uzbrojenia i umundurowania wykorzystywano znaczne zapasy materiałów starszego typu wycofywane lub nieprzewidziane w etacie jednostek regularnych. Głównie dla potrzeb organizacyjno-szkoleniowych utworzono także dowództwa wyższego szczebla: półbrygady i brygady Obrony Narodowej, początkowo jednak nie przewidywano wykorzystania tych struktur w czasie walk7. Zgodnie z wytycznymi z 12 czerwca 1937 roku utworzono m.in. Pomorską Brygadę Obrony Narodowej pod dowództwem płk. Tomasza Mazurkiewicza. Zaczęto systematycznie tworzyć też jej bataliony: kościerski, czerski, tucholski, gniewski i kcyński. Jednak już we wrześniu tego samego roku batalion 5 6
7
Zob. R. Szubański, Plan operacyjny „Wschód”, Warszawa 1994, s. 9-14, 61-66. Do 1937 roku jedyną jednostką piechoty stacjonująca na polskim Wybrzeżu był batalion morski stacjonujący w Wejherowie. Najbliżej swoje garnizony miały bataliony strzelców w Tczewie i Chojnicach oraz 2. pułk szwoleżerów w Starogardzie. Biorąc pod uwagę siłę tych oddziałów oraz fakt, że one także osłaniały ważne punkty strategiczne, należy skonkludować, że ewentualnej pomocy Gdyni mogły udzielić dopiero jednostki 16 dywizji piechoty, stacjonujące m.in. w Grudziądzu i Chełmnie, czyli oddalone o ponad 100 km. K. Pindel, dz. cyt., s. 18-22.
135
gniewski został przemianowany na starogardzki8. Początkowo zatem batalion ten miano formować u boku stacjonującego w Gniewie II batalionu 65. Starogardzkiego Pułku Piechoty. Ostatecznie jednak najpewniej uznano, że lepsze warunki do mobilizacji dowództwa i pododdziałów specjalnych będą istniały w większym Starogardzie. Także w stolicy Kociewia zorganizowano 1. kompanię tego batalionu, 2. powstała w Tczewie a 3. w Gniewie. Jeden z plutonów 1. kompanii formowany był w Skarszewach, drugi pluton 3. kompanii w Pelplinie, a trzeci we wsiach Rudno, Walichnowy i Szprudowo9. Na wiosnę 1938 roku wszedł w życie nowy plan mobilizacyjny „W”, który organizował rozwinięcie wojska polskiego na wypadek wojny. Był to plan rozwojowy i przewidywano (poprzez jego coroczne uzupełnienia) w ciągu kolejnych lat formowanie w razie mobilizacji nowych jednostek oraz przekształcenia istniejących (co wynikało m.in. z dopływu nowego uzbrojenia, jak armaty przeciwlotnicze i przeciwpancerne). Już w lecie tego roku opracowano jego aktualizację na rok 1939, zwaną w literaturze planem „W2”. Jedną z projektowanych zmian miało być mobilizowanie w VIII Okręgu Korpusu rezerwowej dywizji piechoty, której zgodnie z ówczesną praktyką miano nadać numer 4810. Dywizję tę chciano sformować w oparciu o miejscowe bataliony Obrony Narodowej. Pierwszym etapem jej budowy było zaplanowanie mobilizowania, na bazie sześciu batalionów ON, tzw. pomorskich batalionów numerowanych. W uzupełnieniu planu mobilizacyjnego na rok 1939 (planowanych już od lata 1938 roku) przewidziano sformowanie dla nich dwóch dowództw pułków (późniejszych 208 i 209 pp. rez.)11. Prawdopodobnie na rok 1940 przewidzianoby sformowanie trzeciego pułku, jak i pełnej 48. dywizji piechoty rezerwowej. Jednak wypadki roku 1939 przekreśliły te długofalowe plany. Jak piszą autorzy fundamentalnego opracowania poświęconego planowi „W”: „Zaznaczyć trzeba, że z końcem maja 1939 roku, pomimo daleko posuniętych przygotowań do utworzenia tej dywizji (istniało już wówczas 6 baonów o numerach od 81 do 86 oraz dwa dowództwa pułków), płk dypl. Wiatr [Józef – szef Oddziału I Sztabu Głównego, odpowiedzialny za całe opracowanie planu mobilizacji – MK] podjął decyzję, aby »zrezygnować z utworzenia tej jednostki ze względu na trudności skoncentrowania poszczególnych batalionów przy uwzględnieniu ich planów osłonowych« (por. CAW, Oddział I SG 415). Ponieważ jednak w innych dokumentach nie przeprowadzono odpowiednich zmian, przyjmujemy, iż decyzja ta miała charakter tymczasowy i wynikała z istniejącej wówczas sytuacji militarnej, 8 9
10
11
136
Tamże, s. 32. Tamże, s. 32, J. Milewski, Kociewie w latach okupacji hitlerowskiej 1939-1945, Warszawa 1977, s. 38. R. Rybka, K. Stepan, Najlepsza broń. Plan mobilizacyjny „W” i jego ewolucja, Warszawa 2010, s. CVIII-CX. Tamże, s. CX.
a w razie zmniejszenia napięcia w stosunkach polsko-niemieckich dywizję jednak by sformowano”12. Jednym z batalionów przewidzianych do mobilizacji był starogardzki batalion Obrony Narodowej. Jak podano w tabelach mobilizacyjnych na rok 1939: „Zawiązkiem baonu piechoty typ. spec. nr 82” jest batalion ON „Starogard” z całą kadrą zawodową oficerów i podoficerów. Dowódca batalionu ON „Starogard” podlega całkowicie i bezpośrednio pod względem mobilizacyjnym komendantowi KRU Starogard”13. Najprawdopodobniej była to jedna z przyczyn stworzenia na wiosnę 1939 roku specjalnego etatu dla pomorskich batalionów Obrony Narodowej. Wobec narastającego zagrożenia wojennego pod koniec marca 1939 roku Ministerstwo Spraw Wojskowych postanowiło znacząco rozbudować stany tej formacji. W dniu 27 kwietnia wydano rozkaz nakazujący formowanie nowych batalionów, półbrygad i brygad ON oraz ustalającej pięć nowych typów (etatów) batalionów oraz dwa typy dowództw brygad. Dotychczasową Pomorska Brygadę Obrony Narodowej przekształcono w Chełmińską Brygadę Obrony Narodowej, pozostawiając w niej dwa dotychczasowe bataliony „Kcynia” i „Nakło” oraz formując sześć nowych batalionów (wiosną sformowano bydgoski, brodnicki, jabłonowski, wągrowiecki i żniński, zaś w sierpniu jeszcze grudziądzki). Pozostałe cztery bataliony (czerski, kościerski, tucholski i starogardzki) podporządkowano nowo sformowanej Pomorskiej Brygadzie Obrony Narodowej, której dowództwo, zlokalizowane w Świeciu, objął płk Tadeusz Majewski. Do istniejących już jednostek tej brygady dołączono dwa nowe bataliony ON: „Koronowo” i „Świecie”. Wszystkie pierwotne bataliony, sformowane w 1937 roku (a więc dwa w Chełmińskiej Brygadzie ON i cztery w Pomorskiej Brygadzie ON), określanie w dokumentacji mobilizacyjnej jako „pomorskie bataliony numerowane”, przeformowano według etatu typu II. Poza trzema kompaniami strzeleckimi składał się on także z plutonów: ckm, zwiadowców i saperów14. Tym samym batalion taki liczył 560 żołnierzy (i kilkunastu woźniców), w tym 4 oficerów i 11 podoficerów zawodowych, uzbrojonych m.in. w 3 ckm, 9 rkm, 1 moździerz i 6 granatników15. Był on znacząco słabszy od regularnego batalionu piechoty po mobilizacji, liczącego 949 ludzi i uzbrojonego m.in. w 2 moździerze 81,2 mm, 9 granatników 46 mm, 12 ckm, 27 rkm oraz 9 kb ppanc. Można przypuszczać, że poza zapewnieniem bazy do formowania 12 13 14 15
Tamże s. CLII. Tamże, s. 757. K. Pindel, dz. cyt., s. 44 -53. Informacje dotyczące etatów jednostek Wojska Polskiego oparte zostały na opracowaniu K. Wałka, Wojsko Polskie – struktury organizacyjne. Etaty oddziałów Wojska Polskiego z września 1939 roku, http://wp39.struktury.net/on-batalion-typu-ii.html [dostęp 29.08.2012]; por. K. Pindel, dz. cyt., s. 53.
137
batalionów typu specjalnego w momencie mobilizacji, taka liczebność i wyposażenie (mimo wszystko stosunkowo dobre, w porównaniu z pozostałymi typami batalionów ON) wynikało z chęci zapewnienia tym jednostkom odpowiedniej wartości bojowej na wypadek działań sił niemieckich z terenu Rzeszy lub Wolnego Miasta Gdańska. Choć znacznie ustępujące jednostkom regularnym, były one na tyle silne, że mogły odegrać rolę planowanej osłony, gdyby wydarzenia zaskoczyły stronę polską przed mobilizacją. Podkreślić należy, że w obliczu narastającego kryzysu wszystkie bataliony Obrony Narodowej typu II zdołano w sierpniu 1939 roku zmobilizować i w postaci przewidzianej pokojowym etatem z kwietnia tego roku nigdy nie walczyły16. W trzeciej dekadzie sierpnia wszystkie sześć batalionów zostało zmobilizowanych według etatu rezerwowych batalionów piechoty. Były one cały czas słabsze od regularnych batalionów w pułkach piechoty, jednak różnice te były na tyle małe, że mogły one bez większego problemu wypełniać zadania stawiane przed takimi jednostkami17. Zresztą prezentujące podobny stan bataliony śląskie, czy grodzieńskie (w niektórych wypadkach wręcz gorzej wyposażone niż bataliony pomorskie) zostały użyte do sformowania 55. i 35. dywizji piechoty i w ich ramach brały udział w walkach do trzeciej dekady września, wypełniając z powodzeniem zadania analogiczne do tych stawianych batalionom w pułkach regularnych. Dynamiczne zmiany organizacyjne w 1939 roku, jakie towarzyszyły opisywanym powyżej przekształceniom, spowodowały, że dziś niezmiernie trudno jest dokładnie prześledzić obsadę personalną batalionu Obrony Narodowej „Starogard” w tym okresie. Zamieszanie potęguje fakt, że powstały na jego bazie 82. batalion piechoty specjalnej, jako jedyna jednostka piechoty mająca garnizon w tzw. „korytarzu”, dołączył do reszty armii i wcielony do 27. dywizji piechoty walczył do końca trzeciej dekady września (a niektóre jego pododdziały dotarły nawet do Warszawy). W ciągu tego prawie miesiąca dwukrotnie podlegał on daleko idącej reorganizacji (w momencie mobilizacji oraz po przeprawie przez Wisłę w dniu 3 września), a w czasie kolejnych walk na skutek strat zmieniała się także obsada poszczególnych pododdziałów. Stąd w literaturze mamy znaczne różnice w tej materii. Dysponujemy np. wspomnieniami Bronisława Lubińskiego, który podaje, że po mobilizacji objął dowództwo 16
17
138
Mimo że zaznacza wielokrotnie to tak autor monografii o Obronie Narodowej Kazimierz Pindel, jak i Konrad Ciechanowski, autor opracowania poświęconego armii „Pomorze”, w szeregu publikacji (jak i autorzy hasła w Wikipedii) pisali, iż w kampanii wrześniowej walczyły bataliony Obrony Narodowej typu II. Bez wątpienia wpływ na to mają wspomnienia weteranów tych jednostek nieużywających zazwyczaj „wojennego” nazewnictwa. Pod ich wpływem nawet J. Milewski uznał, że określenie „82 batalion” to „kryptonim”; J. Milewski, Kociewskie bataliony, s. 15. Przy tym porównaniu pamiętać należy, że na Pomorzu „bataliony numerowane” współdziałały z dwoma batalionami strzelców, które były jednostkami o wiele silniejszymi niż typowe bataliony regularne mobilizowane dla pułków piechoty.
plutonu w kompanii ckm, czego nie odnotowuje żadne inne źródło18. Józef Milewski, któremu zawdzięczamy najwięcej informacji o tej jednostce, ustalił następujący skład kociewskiego batalionu w dniu 1 września 1939 r.: Dowódca – mjr Emil Niemiec Adiutant – por. Marian Spławski Szef Batalionu – st. sierż. Romuald Sosnowski Oficer gospodarczy – ppor. rez. Józef Chmielecki Lekarz – ppor. rez. Połom 1. kompania „Starogard” – kpt. Józef Teodorczyk (3 IX: kpt. J. Tarnawski) I pluton – por. Konstanty Ostrowski (?) II pluton – ppor. rez. Reszke (?) III pluton – ppor. rez. Zenon Maciejewski (?) 2. kompania „Tczew” – kpt. Juliusz Tarnawski, (3 IX: ppor. Ostrowski) I pluton – ppor. Ostrowski (ppor. rez. Franciszek Czerwiński?) II pluton – ppor. rez. Jan Cybula (ppor. rez. B. Puppel?) III pluton – ppor. rez. Leon Goncz 3. kompania „Gniew” – kpt. Wincenty Warszawski I pluton – ppor. rez. Marian Wojak II pluton – ppor. rez. Jerzy Wiaźmin III pluton – ppor. rez. Walter Blank kompania ckm I pluton II pluton III pluton
– por. Stanisław Brożek – ppor. rez. Feliks Morkowski – ppor. rez. Jan Donaj – ppor. rez. Józef Góral
pluton łączności – ppor. rez. Adam Rokitowski pluton kolarzy (zwiadowców) – ppor. rez. Sadowski działon moździerzy – ppor. rez. Kazimierz Zaremba (po czym Jerzy Wiaźmin) tabory – por. Siemiok19. Aleksander Sałacki nie odnotowuje w ogóle kapitana Tarnawskiego, jako dowódców kompanii podaje kolejno: kpt. Mieczysława Teodorczyka, por. Antoniego Tyssowskiego oraz kpt. Wincentego Warszawskiego20. 18
19 20
B. Lubiński, Moja służba w Batalionie Obrony Narodowej Starogard, „Kociewski Magazyn Regionalny”, 1997, nr 3, s. 97. J. Milewski, Kociewskie bataliony, s. 18-19. A. Sałacki, Na straconych pozycjach, Warszawa 1989, s. 182.
139
Tymczasem według Stanisława Truszkowskiego kpt. Tarnawski był dowódcą 1. kompanii, natomiast drugą dowodził kpt. Mieczysław Teodorczyk. Plutonami 2. kompanii natomiast dowodzić mieli podporucznicy Czerwiński, Pupel i Gończ21. Konrad Ciechanowski także podaje, że dowódcą 2. kompanii był kpt. Julian Tarnowski, zaś plutonami dowodzili podporucznicy rezerwy: Ostrowski, Stępiński i Cebula22. Jeszcze bardziej komplikuje nam ten obraz list, który w reakcji na artykuł Stanisława Truszkowskiego został przesłany do redakcji „Wojskowego Przeglądu Historycznego”, w którym tczewianin Jan Żychski napisał, że „(...) w 2. kompanii byli oprócz wymienionych ppor. Reszke i Macidłowski”23. Widać tutaj dokładnie, że weterani, bo na ich relacjach opierały się powyższe informacje, nie byli nawet zgodni, która kompania, tczewska czy starogardzka, nosiła numer 1, a która 2. Na szczęście na podstawie relacji (zwłaszcza wspomnianego już Józefa Mrozka), dotyczących już przebiegu walk, możemy stwierdzić, że kapitan Tarnawski oraz podporucznik Cebula walczyli pod Tczewem, zaś podporucznik Czerwiński w Janowie pod Gniewem. Skąd jednak to zamieszanie? Pewną sugestię może dawać hasło w Wikipedii, oparte według autorów na aktach Centralnego Archiwum Wojskowego (niestety czasowo, z powodu remontu, przez kilka lat jest CAW niedostępne dla badaczy i nie można zweryfikować tych informacji). Otóż znajdujemy w nim aż cztery kompanie batalionu ON „Starogard”, dowodzonych kolejno przez kapitanów Tarnowskiego i Teodorczyka, por. Tyszowskiego oraz kpt. Warszawskiego, czyli – uwzględniając literówki – wszystkich dowódców kompanii znanych nam z innych źródeł24. Śledząc szlak bojowy batalionu, można powstały chaos informacyjny wyjaśnić następującą hipotezą: po przeprawie przez Wisłę 3 września (lub kilka dni później, po włączeniu jej w skład 27. dywizji piechoty) dokonano reorganizacji batalionu nr 82, po której dotychczasowy dowódca rozbitej na lewym brzegu Wisły 2. kompanii objął nową jednostkę (sformowaną być może z części 1. kompanii 2. batalionu strzelców, która ponoć także, jak podaje Józef Milewski, przeprawiła się, jak batalion starogardzki, pod Sartowicami25), której nadano numer pierwszy, a dotychczasowa 1. kompania otrzymała numer 2. To w logiczny sposób tłumaczyłoby całe zamieszanie, ale nie możemy wykluczyć jednak daleko idącej rotacji oficerów w batalionie, w wyniku czego wyjątkowo niedokładnie odtwarzano w dotychczasowej literaturze obsadę 21
22
23
24 25
140
S. Truszkowski, Z dziejów organizacji formacji Obrony Narodowej w Siłach Zbrojnych II Rzeczpospolitej. Zakończenie, „Wojskowy Przegląd Historyczny”, 1970, nr 1, s. 307. K. Ciechanowski, Polskie oddziały wojskowe o pomorskich nazwach (6), „Pomerania”, 1976, nr 5, s. 45. J. Żychski, O Batalionie O.N. „Starogard” w 1939 r., Wojskowy Przegląd Historyczny”, nr 2, 1071, s. 464. pl.wikipedia.org/wiki/Batalion_ON_”Starogard”[dostęp: 30.08.2012]. J. Milewski, Kociewskie bataliony, s. 7.
batalionu w dniu 1 września 1939 roku. Nie można także wykluczyć, że weterani, odtwarzający po kilkudziesięciu latach wojenne przeżycia, podawali lepiej zapamiętaną (bo o wiele dłużej funkcjonującą) pokojową obsadę baonu „Starogard”, choć wiemy, że po mobilizacji miały miejsce liczne zmiany personalne. Warto też tutaj zwrócić uwagę na bardzo dużo literówek i omyłek w imionach i nazwiskach, wynikających z faktu, że część oficerów przybyła do batalionu z całkiem innych jednostek (jak kpt. Julian Tarnawski, przedtem oficer 66. pułku piechoty). Jako drugą hipotezę, która może wspomniane zamieszanie tłumaczyć, możemy przyjąć stwierdzenie Konrada Ciechanowskiego, który w artykule z 1976 roku, poświęconym Pomorskiej Brygadzie Obrony Narodowej napisał: „Po mobilizacji kompania tczewska została podporządkowana dowódcy 2. batalionu strzelców w Tczewie, natomiast na jej miejsce przydzielono do batalionu ON „Starogard” kompanię strzelecką z 3. batalionu strzelców z Rembertowa. 27 sierpnia batalion został skierowany w rejon Opalenia”26. Autor niestety nie podał, na czym oparł to stwierdzenie, zaś w późniejszej monografii Armii „Pomorze” go już nie powtórzył. Teza ta brzmi na pierwszy rzut oka dość fantastyczne, ponieważ żadne inne źródło nie podaje nam jakichkolwiek informacji ani o przybyciu na Pomorze kompanii piechoty z Rembertowa, ani o przydziale kompanii tczewskiej do Oddziału Wydzielonego „Tczew”. Nie można jednak a priori tej hipotezy odrzucić, bo mamy jednak kilka przesłanek, które ją nieco uprawdopodobniają. Po pierwsze, nie ulega wątpliwości, że kompania „Tczew” walczyła 1 września podporządkowana ppłk. Janikowi27. Po drugie, jako jeden z dowódców kompanii wymieniany jest w niektórych relacjach porucznik Antoni Tyssowski, a oficer o takim imieniu i nazwisku w marcu 1939 roku był dowódcą kompanii właśnie w rembertowskim 3. batalionie strzelców28. Po trzecie, Józef Milewski przekazał ciekawą informację: „Według A. Sosnowskiego baon ON „Starogard” osiągnął stan 998 oficerów i szeregowych, przy czym nadwyżki mobilizacyjne (baon zapasowy) już 27 sierpnia zostały odesłane do Rembertowa”29. Tymczasem według znanych nam planów 82. batalion piechoty miał 26 27
28 29
K. Ciechanowski, Polskie oddziały, s. 45. Choć nic o tym fakcie nie wspominał sam dowódca OW „Tczew”: Obrona i wysadzenie mostów w Tczewie w dniu 1 IX 1939 roku według relacji ppłka Stanisława Janika – dowódcy 2 Batalionu Strzelców w Tczewie, [w:] K. Ickiewicz, Druga wojna światowa wybuchła w Tczewie. Szkice historyczne, Tczew 2012, s. 128-138; to świadczy o tym tak wspominana relacja Jana Mrozka, jak i polegli 1 września 1939 roku żołnierze kompanii pochowani w Tczewie. Tak też oddział ten klasyfikuje, w jednej z najnowszych prac poświęconych tematowi W. Gogan, Szwoleżerowie rokitniańscy. Dzieje 2 pułku ułanów Legionów Polskich i 2 pułku szwoleżerów roktiniańskich, Pelplin 2005, s. 276. R. Rybka, K. Stepan, Rocznik Oficerski 1939, Kraków 2006, s. 661. Chyba tutaj mamy do czynienia z literówką, bo najpewniej chodzi o sierżanta Romualda Sosnowskiego – szefa batalionu – na którego informacje powołuje się autor w dalszej części tekstu; J. Milewski, Kociewskie bataliony, s. 15.
141
„Po mobilizacji nadwyżki personalne i materiałowe przekazać do ośrodka 16 DP”30. Jeżeli Romuald Sosnowski się nie pomylił, to odesłanie prawie 250-osobowego oddziału nadwyżek mobilizacyjnych 82. baonu piechoty, zamiast do Radomia (gdzie miał się organizować Ośrodek Zapasowy 16 DP), akurat do Rembertowa musi budzić zastanowienie. Było to bowiem nie tylko miejsce organizowania się Ośrodka Zapasowego Strzelców, ale także mobilizacji 3. batalionu strzelców, o którym wspominał Konrad Ciechanowski. Nie mamy żadnych przesłanek, by sądzić, że ową tajemniczą, odesłaną na Pomorze kompanią, była któraś z pokojowych kompanii tego batalionu. Jednak 3 batalion strzelców poza sobą mobilizował także dość liczne inne jednostki, m.in. II batalion 94 pp. rez., kompanie marszowe 1., 2. i 3. batalionu strzelców, kilka kompanii kolarzy oraz wspomniany Ośrodek Zapasowy Strzelców. Nie można zatem wykluczyć, że w ramach wzmacniania osłony dla Korpusu Interwencyjnego, któremu towarzyszyły liczne przetasowania organizacyjne, zdecydowano się na ruch, który sugerował Konrad Ciechanowski. Możemy przyjąć, że nadwyżki 82. batalionu składały się głównie z żołnierzy szeregowych, dla których w pomorskich ośrodkach mobilizacyjnych brakowało kadry, broni i wyposażenia. Batalion starogardzki mobilizowano już od 24 sierpnia i być może dopiero w tych dniach zapadła decyzja, by wzmocnić go ową dodatkową kompanią, na miejsce oddeteszowanej kompanii tczewskiej. Jednostkę taką można było utworzyć ad hoc w ciągu kilku dni (baon starogardzki mobilizował się do 28 sierpnia) właśnie w Rembertowie. Logicznym wtedy byłoby odesłanie tam nadwyżek starogardzkich, które miały „załatać” niedobór kadrowy, powstały w tamtejszym ośrodku. Należy jednak podkreślić, że przy dzisiejszym stanie wiedzy jest to teoria o wiele mniej prawdopodobna, niż ta omówiona wcześniej. Reasumując to organizacyjne zamieszanie, możemy stwierdzić jedynie kilka faktów, które nie budzą naszej wątpliwości. Kompania Obrony Narodowej „Tczew” w dniu 24 sierpnia została zmobilizowana zgodnie z planem i skoszarowana w dawnym budynku Szkoły Morskiej. Według „Rocznika Oficerskiego 1939” w dniu 23 marca 1939 roku dowódcą 2. kompanii batalionu ON „Starogard” był kpt. Stefan August Śliwa31. Nie pełnił zbyt długo tej funkcji, bo Jan Mrozek podał, że rok wcześniej kompanią dowodził kpt. Płodowski32. W wyniku sierpniowej mobilizacji dowództwo kompanii objął Juliusz Tarnawski, który jeszcze w marcu dowodził kompanią w 66. pułku piechoty33. Jednym z plutonów (według wspomnień Jana Mrozka trzecim) dowodził ppor. rezerwy Jan Cebula, który w boju w Rokitkach został ranny i ewakuowany w głąb kraju, gdzie wpadł później w ręce Armii Czerwonej. Pierwszym 30 31 32 33
142
R. Rybka, K. Stepan, dz. cyt., s. 757. R. Rybka, K. Stepan, Rocznik Oficerski 1939, Kraków 2006, s. 667. J. Mrozek, dz. cyt., s. 9-10. Tamże, s. 626.
plutonem, według tego samego źródła, dowodzić miał ppor. Ostrowski, który był także ostatnim dowódcą całej kompanii. Niewymieniony z nazwiska dowódca drugiego plutonu, wkrótce po ppor. Cebuli został ranny w nogi, tak, że wieczorem 1 września w kompanii pozostało jedynie dwóch oficerów. Według Wiesława Gogana ostateczna struktura polskich jednostek na Pomorzu ukształtowała się około 27 września, gdy 27 Dywizja Piechoty z Korpusu Interwencyjnego rozlokowała się na południe od Starogardu (Osieczna – Lubichowo – Ocypel). W celu jej osłony powstałe dwa dni wcześniej Oddziały Wydzielone „Starogard” i „Tczew” wyłączono z podporządkowania gen. Stanisławowi Grzmot-Skotnickiemu z Grupy Osłonowej „Czersk” i dowództwo nad nimi przejął bezpośrednio gen. Władysław Bortnowski, dowódca Armii „Pomorze”. Była to logiczna decyzja, bo oba te ugrupowania znajdowały się w pasie działań Korpusu Interwencyjnego i najpewniej w momencie decyzji o jego wkroczeniu do Wolnego Miasta Gdańska przeszłyby pod rozkazy jego dowódcy34. Zapewne wtedy też podjęto decyzję o wzmocnieniu Oddziału Wydzielonego „Tczew” przez mobilizowaną właśnie 2. kompanię 82. batalionu piechoty, tworzoną na bazie kompanii ON „Tczew”. Co prawda nic o tym fakcie nie wspominali ani dowódca OW „Tczew” ppłk. Stanisław Janik, ani dowódca 82. batalionu mjr Emil Niemiec, ale tylko taki stan rzeczy może nam tłumaczyć losy kompanii w dniu 1 września. Dotychczas uważano, że kompania miała za zadanie dozorowanie Wisły na odcinku od Tczewa do Gniewu i podlegała, jak reszta macierzystego batalionu, dowództwu OW „Wisła”. Jednak dowodnie wiemy, że po mobilizacji w przeciwieństwie do innych jednostek 82. baonu nie zajęła przewidywanych wcześniej pozycji, lecz pozostała w Tczewie, koszarując w budynku dawnej Szkoły Morskiej. Na dodatek, gdy już po rozpoczęciu działań wojennych mjr Niemiec próbował dowiedzieć się u ppłk. Popka, dowódcy OW „Wisła”, co dzieje się z jego tczewską kompanią, nie uzyskał żadnych informacji. Jest to zadziwiający fakt, gdyż 1 września oddziały w Tczewie i Gniewie się swobodnie komunikowały (artylerzyści z 48. dywizjonu artylerii lekkiej podesłali nawet na prośbę tczewian amunicję dla plutonu artylerii) i trudno sobie wyobrazić sytuację, że przez cały dzień ppłk Popek nie zainteresował się losem wojsk obsadzających jeden z trzech podległych mu odcinków. Jeśli jednak przyjmiemy, że tczewska kompania mu nie podlegała, to sprawa stanie się jasna. Majora Niemca o tym fakcie najpewniej nie poinformowano, zaś ppłk Janik najpewniej przeoczył mniej lub bardziej świadomie jednostkę, która nie walczyła na kluczowych odcinkach linii obrony miasta. Teoretycznie jest także możliwy taki scenariusz, że ppłk Janik wykorzystał fakt, że 2. kompania 1 września była ciągle w Tczewie i odkładając na bok jej 34
W. Gogan, dz. cyt., s. 275-277.
143
przydział, sobie ją po prostu podporządkował, tylko byłoby to niezmiernie dziwne w przypadku tak kluczowej i skrupulatnie przygotowywanej pozycji obronnej. Tczewska kompania bowiem wyruszyła do Rokitek zaraz po rozpoczęciu działań wojennych, przedłużając skrzydło 2. kompanii 2. batalionu strzelców. Niemcy dopiero zajmowali pozycje wyjściowe do natarcia i przez parę jeszcze godzin sytuacja na tym odcinku była pod pełną kontrolą polskich żołnierzy. Nie było to zatem żadne desperackie „łatanie dziury” (co mogłoby być wytłumaczeniem dla podporządkowania sobie obcej jednostki), lecz raczej skierowanie oddziału na wcześniej przewidzianą pozycję obronną. Sądzić też możemy, że w swoich wspomnieniach coś by napomknął o tej raczej niecodziennej sytuacji. Według relacji Jana Mrozka, dowódca kompanii zaraz po rozpoczęciu działań wojennych wyprowadził oddział ulicą Skarszewską (dzisiejszą Wojska Polskiego) w stronę Rokitek. W trakcie przemarszu poległ pierwszy żołnierz kompanii, niejaki Wilga, z zawodu piekarz. Po dojściu do skrzyżowania dróg, najpewniej w centrum wsi, kompania zajęła stanowiska frontem na północ, na których się okopała. Patrząc z południa, na prawym skrzydle pozycje 2. batalionu strzelców przedłużył 1. pluton, okrakiem wzdłuż szosy (najprawdopodobniej tej prowadzącej z Rokitek do Lubiszewa) usadowił się 2. pluton, zaś na lewym skrzydle 3. pluton zajął pozycje „aż po tor kolejowy” najpewniej na wysokości Jeziora Rokickiego Małego. Jan Mrozek wspomina jeszcze, że na transformatorze w centrum wsi pozycje zajął kompanijny obserwator, zaś w okolicach stacji Suchostrzygi stanowisko zajmował pluton z batalionu strzelców. Po zajęciu stanowisk zaobserwowano niemieckie ciężarówki jadące szosą z Dąbrówki do Szpęgawy, które szybko powstrzymały karabiny maszynowe (najprawdopodobniej ciężkie) plutonu na stacji Suchostrzygi35. Nadmienić należy tutaj, że tczewska kompania 82. batalionu była bardzo skąpo wyposażona w broń maszynową i posiadała jedynie 3 rkmy (po jednym na pluton). Teoretycznie wzmacniać ją powinien pluton ckm (3 sztuki) z batalionowej kompanii karabinów maszynowych, lecz cała kompania znajdowała się z głównymi siłami batalionu w rejonie Opalenia. Broń maszynowa była bez wątpienia piętą achillesową tczewskiej jednostki. Jej stan osobowy bowiem nie odbiegał zbyt od składu kompanii regularnych batalionów i liczył ponad 200 żołnierzy. Jednak jednostki regularne miały aż 9 rkmów i liczyć mogły na wsparcie 4 ckm z batalionowej kompanii ckm. W sytuacji gdy zabrakło przydziału plutonu ckm kompania kpt. Tarnawskiego miała bardzo ograniczone możliwości walki ogniowej na średnim i dłuższym dystansie (ckmy prowadzić mogły ogień nawet na odległość sporo przekraczającą 1000 m). Według etatu kompania posiadała także granatniki 46 mm; na pluton jednostek regularnych przypadała jedna sztuka. Stąd walka ogniowa z Niemcami 35
144
Szczegółowe losy kompanii w dniach 1-3 września opracowano na bazie relacji Jana Mrozka; J. Mrozek, dz. cyt., s. 10-11.
znajdującymi się na północnych stokach doliny Motławy spaść musiała na karabiny maszynowe batalionu strzelców. Pozycja 2. kompanii 82. batalionu jednak przedłużała skrzydło polskich pozycji i najpewniej skutecznie zniechęciła Niemców do prób obejścia pozycji batalionu strzelców.
Mapa nr 1. Działania 2. kompanii 82. batalionu piechoty w dniu 1 września 1939 r. Oprac. własne na bazie mapy WIG z 1932 r.
Przeciwnikiem polskich jednostek na północ od Tczewa byli esesmani z SS-Heimwehr Danzig. Ze względu na ukształtowanie terenu (grząska dolina Motławy), spotęgowane polskimi zalewami, niemieckie ruchy zostały skanalizowane na trzech kierunkach: wzdłuż szosy z Koźlin do Tczewa, wzdłuż linii kolejowej (i równoległej do niej szosy) Gdańsk – Tczew oraz wzdłuż drogi Dąbrówka – Tczew. Na tym ostatnim kierunku działały najprawdopodobniej trzy kompanie esesmanów, wspierane kilkoma samochodami pancernymi i kilkoma bateriami artylerii. Według relacji Jana Mrozka natarcie w tym rejonie wspierała także niemiecka artyleria przydzielona do grupy „Medem”, zajmująca pozycje po drugiej stronie Wisły. Nocą z 31 sierpnia na 1 września pododdziały niemieckie zostały przewiezione z Gdańska do Rębielcza, gdzie zajęły pozycje wyjściowe do ataku na Tczew. Najpewniej w miarę punktualnie, około 4.45 przekroczyły granicę Polski z Wolnym Miastem Gdańskiem. Możemy przypuszczać, że napotkały przy tym na jakiś opór
145
polskich posterunków straży granicznej, bo dotarcie w rejon Dąbrówki oraz stacji towarowej Zajączkowo zajęło im aż kilkadziesiąt minut, dzięki czemu nasza kompania miała czas zająć stanowiska w Rokitkach, zaś kolejarze zdołali ewakuować (już pod niemieckim ogniem) znajdujące się w Zajączkowie parowozy36. Jan Mrozek wspomina, że wkrótce po zajęciu stanowisk w Rokitkach, polscy żołnierze zaobserwowali niemieckie ciężarówki wyjeżdżające z Dąbrówki w stronę Szpęgawy i Suchostrzyg. Ich ruch powstrzymały polskie ckmy z rejonu dworca w Suchostrzygach. Niemcy podjęli próbę natarcia, ale została ona zatrzymana na tym odcinku aż do godziny 10.00. Niemcy przez następne godziny nie przejawiali chęci do podjęcia zdecydowanego szturmu, zaś próby ich działań, zwłaszcza w rejonie węzła kolejowego Zajączkowo, skutecznie powstrzymywała polska broń maszynowa. Dopiero ostrzał artyleryjski, który rozpoczął się około 11.00 zaczął nadwyrężać polską obronę. Na odcinku 2. kompanii 82. batalionu straty powodowała także niemiecka broń maszynowa, której tczewscy żołnierze, w przeciwieństwie do sąsiadujących z nimi strzelców, nie mieli czym odpowiedzieć. Padać zaczęli pierwsi ranni i zabici. Do wieczora ze stanu kompanii ubyło aż 35 żołnierzy, choć część z nich była dezerterami (do kompanii mieli nie powrócić m.in. sanitariusze, którzy odprowadzili pierwszych rannych do miasta). Jak już wspomniano w tym okresie ranni zostali m.in. dwaj dowódcy plutonów. Jan Mrozek podaje, że poza wzmiankowanym wyżej rannym ppor. Janem Cebulą oraz zabitym piekarzem Wilgą, ranni zostali także Zander i Przybył. Rannych, a być może i zabitych transportowano do tczewskich koszar. Tuż przed południem nasilił się ogień artyleryjski oraz nadleciały niemieckie bombowce, które przez kilka kolejnych godzin systematycznie nękały polskie oddziały. Po takim przygotowaniu Niemcy rozpoczęli około 13.00 następne natarcie, które skierowano na pozycje 2. kompanii 2. batalionu strzelców. Ta nie utrzymała stanowiska w rejonie wylotu szosy gdańskiej (dzisiejsza DK 91 w rejonie Malinowa) i zmuszona była się wycofać, aż do rejonu Prątnica – Piotrowo. Kompania 82. batalionu znalazła się w tym momencie w ciężkim położeniu, gdyż groziło jej przeskrzydlenie, a mocno naciskana z rejonu Dąbrówki nie miała możliwości wsparcia sąsiadów. Jednak w ciągu godziny ppłk. Janik przygotował przeciwnatarcie i 2. kompania 2. batalionu strzelców, wsparta dwoma plutonami 1. kompanii oraz jakimiś elementami 3. kompanii odrzuciła Niemców, odzyskując większość pozycji37. Nie do końca jest jasne, czy także ckmy wspierające ogniem 2. kompanię 82. batalionu z rejonu dworca w Suchostrzgach zmuszone zostały do 36
37
146
R. Michaelis, SS-Heimwehr Danzig 1939, tłum. I. Bogucka, Warszawa 2003, s. 38-39; J. Mrozek, dz. cyt., s. 11. Opis działań wojennych 2. kompanii 82. batalionu piechoty, na podstawie: J. Mrozek, dz. cyt., s. 11; R. Michaelis, dz. cyt., s. 38-40; I. Modzelewski, dz. cyt., s. 9.
odwrotu, tym niemniej, jak wspomina Jan Mrozek, sąsiadujący z pozycjami wycofującej się kompanii kpt. Klejmenta, 1. pluton około 15.00 z trudnością już utrzymywał swoją pozycję. Jedynie sukces polskiego kontrnatarcia pozwolił najpewniej na dalsze utrzymanie pozycji w Rokitkach. Jednak około 17.00 zapadła decyzja o ogólnym odwrocie z Tczewa (takie rozkazy otrzymał wówczas ppłk Janik). Po zapadnięciu zmroku, więc około godziny 19.00, żołnierze 2. kompanii kpt. Tarnawskiego ostrożnie wycofali się w rejon Gniszewa. Tam po godzinie 20.00 kompania dołączyła do kolumny 2. batalionu strzelców maszerującej z Górek, przez Czarlin do Starogardu. Zajęła ona najpewniej miejsce za maszerującymi żołnierzami ppłk. Janika.
Mapa nr. 2. Działania oddziałów SS-Heimwehr Danzig w dniu 1 września w rejonie Tczewa (na podst. oprac. R. Michaelisa)
Rankiem 2 września oddział dotarł do Pączewa, gdzie zarządzono odpoczynek. Z nie do końca jasnych przyczyn kompania ruszyła dalej dopiero o godzinie 14.00, gdy 2. batalion strzelców wyruszył już w południe. Być może chodziło tu o bierną obronę przeciwlotniczą, która nakazywała utrzymywanie znacznych odległości pomiędzy maszerującymi pododdziałami. Walenty Faterkowski we swoich wspomnieniach pisze o nieustannych bombardowaniach wojsk ppłk. Janika w dniach 2 i 3 września38. W każdym bądź razie, jak wspomina Jan Mrozek, kompania nadal pozostawała pod rozkazami ppłk. Janika. Tak jak jego batalion, oddział kpt. Tarnawskiego następną noc spędził w Osiu. Tutaj rankiem 3 września kapitan przekazał dowództwo ppor. Ostrowskiemu, by razem z ppłk. Janikiem udać się w stronę Świecia. Jest to dość 38
W. Faterkowski, Wspomnienia wojenne i powojenne Walentego Faterkowskiego, Nowa Sól 2009, s. 19-20.
147
zaskakujące wydarzenie, bowiem na jego skutek w kompanii pozostał tylko jeden oficer. Możemy jedynie przypuszczać, że kpt. Tarnawski został wysłany w rejon Świecia dla zorientowania się w sytuacji na tamtejszej przeprawie, na którą siły dawnego OW „Tczew” kierował ostatni rozkaz płk. Trepto, wydany wczesnym rankiem 3 września. Przypomnijmy, że kpt. Tarnawski do sierpnia 1939 roku stacjonował w Chełmnie, jako żołnierz 66. pułku piechoty i być może jego znajomość tego terenu zaważyła na takiej decyzji. Dzięki niej kapitan przedostał się na drugi brzeg Wisły i dołączył do reszty 82. batalionu strzelców. Natomiast jego kompania, najpewniej znów na końcu kolumny, ruszyła dalej w stronę Świecia. Już w rejonie Osia spotkano się z jednostkami OW „Chojnice”, podążającymi w tym samym kierunku, lecz kilka kilometrów na południe, w rejonie Brzezin maszerujące oddziały rozproszyły niemieckie pojazdy pancerne. Ich pojawienie się spowodowało panikę wśród przemęczonych i zdezorientowanych żołnierzy. Podporucznik Ostrowski próbował opanować panikę i zorganizował obronę, która przetrzymała działania niemieckiego oddziału rozpoznawczego. Jednak dwie godziny później z całej kompanii zebrało się jedynie 50 żołnierzy. Na wieść o tym, że prom w Świeciu nie przyjmuje już żadnych zorganizowanych sił, podporucznik Ostrowski zdecydował się podzielić resztki 2. kompanii na małe grupy, które otrzymały rozkaz przedarcia się za Wisłę. Trudno stwierdzić, jak ta, nieprawdziwa zresztą informacja (do wieczora 3 września w rejonie Świecia trwała przeprawa), dotarła do wojsk pod Osiem. Jednak właśnie wtedy, późnym przedpołudniem 3 września zakończył się szlak bojowy 2. kompanii 82. batalionu strzelców, sformowanej na bazie kompanii Obrony Narodowej „Tczew”. Ostatnią zagadką związaną z tczewską kompanią Obrony Narodowej jest lista poległych w walkach na początku wojny. Jan Mrozek wspominał, że 2 września w Pączewie szef kompanii sprawdził stan kompanii i stwierdził brak 35 żołnierzy39. Odejmując kilku dezerterów, o których pisał nasz autor, straty bojowe kompanii szacować możemy na ok. 30 osób, co, przy wzięciu pod uwagę klasycznego stosunku zabitych do rannych (1:3), pozwala szacować liczbę poległych żołnierzy kompanii na 5-10 żołnierzy. W publikacjach opartych w większości na „Księdze imiennej strat ludzkich II wojny światowej (Kociewie)”, wydanej w Starogardzie Gdańskim w 1983 roku podano jedynie dwóch poległych żołnierzy kompanii. Jednym z nich jest plut. Jan Jeżewski, zaś drugim por. Konstanty Ostrowski. I właśnie ta postać budzić musi spore wątpliwości. Pamiętamy, że Jan Mrozek wspominał, iż dowódcą pierwszego plutonu kompanii był ppor. Ostrowski. Jednak Konstanty Ostrowski, urodzony 17 czerwca 1906 roku, poległ już 1 września i był porucznikiem, zaś wspomniany podporucznik Ostrowski miał się dobrze 39
148
J. Mrozek, dz. cyt., s. 11.
jeszcze trzeciego dnia wojny. Na dodatek na tczewskim Cmentarzu Nowym przy ulicy 30 Stycznia Konstanty Ostrowski jest odnotowany jako spoczywający w grobie zbiorowym żołnierzy poległych 1 września. Jego śmierć robi się tym bardziej zagadkowa, że polec miał rankiem 1 września w trakcie bombardowania koszar 2. batalionu strzelców. Nic się tutaj zatem nie zgadza. Możemy roboczo przyjąć, że Konstanty Ostrowski był faktycznie oficerem 2. kompanii 82. batalionu piechoty i Jan Mrozek albo nie wymienił go z nazwiska (byłby wtedy dowódcą 2. plutonu), albo pomylił się w szczegółach i to właśnie Konstanty Ostrowski dowodził jego 1. plutonem, zaś później dowództwo nad nim przejął inny oficer, zapomniany przez autora wspomnień. Być może właśnie dlatego nie podał on imienia swojego dowódcy? Jednak nie wyjaśnia to obecności Konstantego Ostrowskiego rankiem 1 września w tczewskich koszarach. Kompania kpt. Tarnawskiego stacjonowała przecież prawie kilometr dalej w budynku dawnej Szkoły Morskiej. Na dodatek Jan Mrozek podaje, że jego dowódca był podporucznikiem, gdy Konstanty Ostrowski był pełnym porucznikiem. Wiemy na pewno, że informacje z nagrobka tczewskiego (imię, data urodzin) cmentarza odpowiadają informacjom zawartym w przedwojennych rocznikach oficerskich (poza jednym szczegółem: w 1939 roku Konstanty Ostrowski był już porucznikiem i na nagrobku jest błąd), zatem możemy chyba założyć, że faktycznie poległ on 1 września 1939 roku w Tczewie. Można też postawić hipotezę dotyczącą zapisania poległych żołnierzy naszej kompanii na konto bombardowania koszar. Dla oddziałów walczących w rejonie Suchostrzyg i Rokitek koszary przy ówczesnej ulicy Skarszewskiej były naturalnym punktem etapowym wycofywania rannych, a może i zwłok poległych (choć wnioskując z relacji Jana Mrozka, tego ostatniego raczej nie robiono). Być może zatem ciężko ranni Ostrowski oraz Jeżewski, ewakuowani spod Rokitek, zmarli w drodze do koszar lub w samym budynku i ich zwłoki tam pozostawiono. Gdy po skończonych walkach, najpewniej już pod niemieckim nadzorem, chowano ciała znajdujące się w koszarach, wszystkie zapewne zakwalifikowano jako ofiary bombardowania. Trudno wyrokować, czy Konstanty Ostrowski był 1 września oficerem naszej kompanii. Informacja Józefa Milewskiego, który widział w nim dowódcę plutonu 1. kompanii jest raczej błędna, bo ta tego dnia stacjonowała pod Opaleniem. Być może pełnił on tę funkcję przed mobilizacją i stąd taka sugestia. Nie można wykluczyć także tego, że Konstanty Ostrowski po mobilizacji został włączony w skład 2. batalionu strzelców (podobnie z baonu ON „Starogard” przeszedł do Tczewa kpt. Bolesław Klejment) i stąd jego obecność w koszarach. Przydział tego oficera w dniu 1 września jest dla nas ciągle zagadką. Sprawę gmatwa także wiedza o nieścisłościach, do jakich dochodziło przy okazji identyfikacji znajdujących się w koszarach ciał polskich żołnierzy.
149
Najbardziej spektakularnym przykładem jest osoba ppłk. Władysława Koczorowskiego. W większości prac poświęconych wydarzeniom 1 września, opartych na wspomnianej publikacji z 1983 roku, podaje się, że poległ on tego dnia w czasie bombardowania koszar. Pomijając fakt, że nie do końca wiadomo, co oficer w stanie spoczynku (w 1939 roku miał już 60 lat) miałby robić 1 września o świcie w koszarach, to na jednym z tczewskich cmentarzy, na grobie rodzinnym, znajdujemy inskrypcję, informującą, że zginał on w Dachau 2 czerwca 1942 roku! Potwierdzają to najnowsze ustalenia Instytutu Pamięci Narodowej, który podał, że Władysław Koczorowski zginął w filialnym wobec Dachau ośrodku eutanazji za zamku Hartheim koło Linzu w Austrii40. Z powyższego wynika zatem, że ustalenia przyjmowane w literaturze za pewnik wymagają jeszcze sporych uściśleń. Wiedząc o tym, możemy zatem wskazać kolejną wątpliwość z listy ofiar wojny poległych w tczewskich koszarach. Pamiętamy, że Jan Mrozek odnotował ranienie niejakiego Zandera, a na liście ofiar bombardowania odnajdujemy Franciszka Zandera. Czyżby kolejny błędnie zidentyfikowany żołnierz naszej kompanii? Także niejaki Wiśniewski, odnotowany bez imienia i stopnia, liczący w momencie wybuchu wojny 45 lat mógł być żołnierzem naszej jednostki. Wnioskując z wieku, musiałby on być zawodowym podoficerem batalionu strzelców, ponieważ tak odległe roczniki nie podlegały sierpniowej mobilizacji. Gdyby tak jednak było, można by sadzić, że dość liczni weterani z przedwojennej kadry tczewskiej jednostki podaliby więcej szczegółów dotyczących kolegi. Może zatem był to kolejny poległy żołnierz kapitana Tarnawskiego? Losy tczewskiej kompanii Obrony Narodowej, zmobilizowanej jako 2. kompania 82. batalionu piechoty typu specjalnego nie stanowią już dla nas zagadki i warto przy okazji wrześniowych rocznic pamiętać także o jej żołnierzach, którzy zasługują na miano obrońców Tczewa. Jednak wiele szczegółowych zagadnień budzi jeszcze szereg wątpliwości i wymaga dodatkowych badań.
40
150
„475) Koczorowski Władysław, nr obozowy 18599, ur. 07.05.1879 r. w m. Boruj, data wywózki 06.05.1942 r.”; Poszukiwani świadkowie i informacja ze śledztwa w sprawie zamordowania w latach 1939-1945 w tzw. zakładzie eutanazji w Hartheim koło Linzu (Republika Austrii) nieustalonej liczby obywateli polskich, http://www.ipn.gov.pl/ wai/pl/245/3657/Poszukiwani_swiadkowie_i_informacja_ze_sledztwa_w_sprawie_ zamordowania_w_latach_.html [dostęp: 21.09.2012].
Marcin Kłodziński
Pierwsze powojenne seanse, czyli w tczewskim kinie Kiedy rozmyślamy nad widokiem Tczewa po ostatniej wojnie światowej, przed oczami zwykle staje nam wizja miasta dotkniętego jej okrucieństwami. Rysuje się obraz zniszczonych przez bombardowania budynków oraz ludności próbującej się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Najczęściej skupiamy się na polityczno-gospodarczych aspektach tamtych czasów. Właśnie poprzez ich pryzmat postrzegamy omawiany okres zazwyczaj wyłącznie w kategoriach nieustającego terroru ze strony systemu komunistycznego, bądź niezwykle ciężkiej sytuacji materialnej ówczesnego społeczeństwa. Wynika to trochę z faktu, że właśnie te tematy, głównie z powodu swojej popularności i nośności, są najczęściej podejmowane przez autorów licznych opracowań i przyczynków traktujących o powojennych losach grodu Sambora. Rzadko jednak dostrzegamy, że na gruzach zniszczonych budynków odradzało się również życie kulturalne miasta. Obok instytucji nowo powstałych, zarówno samorzutnie jak i z inspiracji władz, do pracy powracały i te przedwojenne. Działalność w zupełnie nowej rzeczywistości rozpoczynały m.in.: kluby sportowe, chóry, czy amatorskie grupy artystyczne itp. Stawały się one pewnego rodzaju odskocznią od codzienności pełnej niepokoju o przyszłość, w której zaspokojenie podstawowych potrzeb było często sporym wyzwaniem. Zapewne dla wielu mieszkańców Tczewa stanowiło to nadzieję na powrót do utraconej przed sześciu laty normalności, która niestety, wobec intensywnego zawłaszczania kolejnych niw życia społecznego przez komunistów, już w niedługim czasie okazała się płonna. Wśród instytucji kulturalnych rozpoczynających pracę w nowej rzeczywistości znajdowało się również tczewskie kino. Miejsce, którego historia pokazuje nam w pewnym sensie wycinek życia rozrywkowego ówczesnych mieszkańców grodu Sambora. Tczewskie kino, w odróżnieniu od innych miejskich ośrodków kulturalnych, nie przerwało działalności wraz z wybuchem drugiej wojny światowej. Według relacji Leona Markowskiego, przywołanej przez Jacka Nienartowicza w artykule Historia kinem pisana, w jej czasie zostało ono przejęte przez Niemca Karla Milchmeiera. Kino pod jego kierownictwem działało praktycznie prawie aż do wkroczenia Rosjan. Jak wspomina Markowski, pracujący w nim w czasie wojny i po niej, jeszcze przed zajęciem Tczewa przez Armię Czerwoną sala kinowa została uszkodzona przez radziecką bombę lotniczą,
151
która przebiła dach i wybuchła na balkonie. Do zdarzenia doszło podczas filmu Świecą gwiazdy, w chwili gdy jego główna bohaterka, śpiewając, spoglądała w niebo. Po zajęciu Tczewa przez czerwonoarmistów w marcu 1945 r. kino powróciło do przedwojennej nazwy – „Apollo”. Zostało ono znacjonalizowane przez nowe władze. W pierwszych dniach po wojnie wyświetlano w nim wyłącznie filmy radzieckie, których głównymi widzami – jak wspomina Markowski – byli żołnierze Armii Czerwonej. Seanse odbywały się jednak w salce parafialnej kościoła pod wezwaniem św. Józefa w Tczewie, która w czasie wojny była siedzibą kina „Sallbau Lichtspieler”, ponieważ w budynku Kinoteatru „Apollo” urządzono lazaret dla rannych żołnierzy. Było to jednak rozwiązanie tymczasowe. Po pewnym czasie projekcje filmów powróciły do gmachu tczewskiego kina. Najpóźniej w drugiej połowie kwietnia 1945 r. Kinoteatr „Apollo” zmienił nazwę na „Wisła”. Pierwszym filmem wyświetlanym w „nowym” kinie, w tym samym miesiącu, był dokument Majdanek cmentarzysko Europy w reżyserii Aleksandra Forda, wyprodukowany w 1944 roku przez „Czołówkę” – Wytwórnię Filmową Wojska Polskiego. Na obwieszczeniach wywieszonych na ulicach miasta był reklamowany hasłem: „Masowa zbrodnia hitlerowska, 2 miliony niewinnych ludzi woła o pomstę dla hitlerowskich katów”. Bezpośrednio po emisji widzowie mogli obejrzeć pierwsze powojenne wydanie Polskiej Kroniki Filmowej. Seanse odbywały się w dni powszednie w godzinach popołudniowych (godz. 14, 1530 i 17) oraz w soboty i niedziele (godz. 1230, 14, 1530 i 17). Pierwszym filmem fabularnym wyświetlanym w „Wiśle”, od 28 kwietnia do 8 maja 1945 r., były Nowe przygody Tarzana (produkcja amerykańska z 1935 r.), z Bruce Bennettem jako Hermanem Brixo (Tarzanem) w roli głównej. Wraz z nim prezentowano drugą część Polskiej Kroniki Filmowej. Ceny biletów na pierwsze seanse nie były wygórowane. Wahały się od 3 do 8 zł. Dla porównania możemy dodać, że w maju 1945 r. kilogram chleba w powiecie tczewskim kosztował na wolnym rynku 30 zł, a kilogram mięsa 80 zł (według cen ustalonych przez władze administracyjne kilogram chleba miał kosztować 1 zł, a mięsa 6 zł, jednakże przy chronicznych problemach z aprowizacją pozostawały one tylko na papierze). W pierwszych kilkunastu miesiącach funkcjonowania „Wisły” w jej repertuarze dominował dorobek kinematografii radzieckiej, a także przedwojenne filmy polskie. Obok obrazów powstałych w Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich, głównie o tematyce wojennej, takich jak np. Dwaj żołnierze (1943), Szalony lotnik (1941), Czekaj na mnie (1943), tczewscy widzowie mogli ponownie podziwiać m.in. kreacje Eugeniusza Bodo w Czy Lucyna to dziewczyna? (1934), czy też Aleksandra Żabczyńskiego w Manewrach miłosnych (1935). Często seanse były łączone z projekcjami Polskiej Kroniki Filmowej.
152
Co najmniej od początku 1947 r. można zaobserwować znaczące zmiany w repertuarze Kina „Wisła”. Obok produkcji rodzimych i radzieckich coraz częściej pojawiają się filmy zachodnie. Mieszkańcy grodu Sambora mogli podziwiać obrazy pochodzące m.in. ze Stanów Zjednoczonych, Francji i Włoch. Wśród prezentowanych widzom komedii, filmów wojennych, westernów, znajdowały się również produkcje, które bezopornie możemy zaliczyć do kanonu kin europejskiego i światowego. Najlepszymi przykładami mogą być szwedzki Skandal (laureat Złotej Palmy na Festiwalu Filmowym w Cannes w 1946 r.) w reżyserii Alfa Sjöberga, wyświetlany w tczewskim kinie w lutym i marcu 1948, a także amerykańska Zielona dolina (laureat pięciu Oscarów w 1942 r.) w reżyserii Johna Forda, wyświetlany w marcu 1949 r. W omawianym okresie miesięcznie wyświetlano około czterech do pięciu filmów. Każdy obraz był prezentowany około tygodnia. Projekcje odbywały się głównie popołudniami. W październiku 1947 r. decyzją gdyńskiego przedsiębiorstwa „Film Polski”, wprowadzono w tczewskim kinie poranki kinowe. Polegały one na prezentowaniu w niedziele (o godz. 12) najlepszych filmów sezonu po ulgowych cenach (35 zł). Zapewne takie przedsięwzięcie mogło znaleźć wielu zwolenników. Jednak nie wszystkie decyzje gdyńskiego „Filmu Polskiego” były tak fortunne. W 1947 r. przedsiębiorstwo wprowadziło zakaz wpuszczania do kina dzieci do lat ośmiu. Spowodowało to sporą krytykę ze strony rodziców. Na przykład w jednym z listów do redakcji „Dziennika Bałtyckiego”, w październiku 1947 r., czytelniczka z Oliwy pytała: „Dlaczego na film »Podrzutek« (gdzie główną rolę gra dziewczynka pięcioletnia) nie wpuszcza się dzieci pięcioletnich, które doskonale na tym filmie by się bawiły? Nie mówiąc już o ślicznych bajkach sowieckich, którymi zachwycały się licznie rzesze dzieci w zeszłym roku, gdy jeszcze nie istniał ten niemądry przepis”. Nie dysponujemy tego typu głosami z samego Tczewa, jednak można sądzić, że nastroje były podobne. Rok 1947 r. mógł zostać zapamiętany przez tczewskich widzów również z innego powodu. W lutym tegoż roku w „Wiśle” miały premierę Zakazane piosenki w reżyserii Leonarda Buczkowskiego, pierwszy powojenny polski film fabularny, który został dopuszczony do wyświetlania przez cenzurę. Wkrótce coraz częściej na ekranie tczewskiego kina zaczęły gościć nowe rodzime produkcje (jako ciekawostkę można potraktować fakt, że przeglądając repertuar kinowy autor niniejszego artykułu nie znalazł informacji o wyświetlaniu w grodzie Sambora filmu Skarb z 1948 r. również w reżyserii L. Buczkowskiego). Miały one jednak coraz większe obciążenie ideologiczne, które w niemałym stopniu wpływało na ich wartość artystyczną. Przykładami mogą być obrazy takie jak Jasne łany (wyświetlany w „Wiśle” w lutym 1948 r.), czy też Za wami pójdą inni (wyświetlany w czerwcu 1949 r.). Był to zwiastun dużo szerszego zjawiska. Pod koniec lat czterdziestych, w dobie rodzącego się w Polsce stalinizmu, kino miało spełniać, jeszcze w większym stopniu niż w poprzednich latach, funkcję jednego z frontów walki ideologicznej. Z repertuarów zaczęły
153
znikać zachodnie produkcje, zastępowane obrazami gloryfikującymi nową komunistyczną rzeczywistość. Zmiany repertuarowe z końca lat czterdziestych nie oznaczały jednak, że dopiero wówczas rozpoczęło się upolitycznianie tczewskiego kina. Praktycznie od samego „wyzwolenia” w 1945 r. znajdowało się ono pod kontrolą lokalnych stronnictw politycznych. Widać to na przykładzie powojennych kierowników „Wisły”, wybieranych nie ze względu na posiadane doświadczenie i kwalifikacje zawodowe, których notabene żaden z nich nie posiadał. O objęciu tego stanowiska decydowała wyłącznie nominacja partyjna. Pierwszym kierownikiem Kina „Wisła”, według relacji Leona Markowskiego, był niejaki Wierzbicki, o którym praktycznie nic nie wiemy. Jego następcą został Jakub Łukjanow, który przed wojną był handlarzem w Tczewie, gdzie spędził, jak sam wskazywał, lata okupacji. Kierownikiem został z nadania Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS), był jednym z jej czołowych działaczy miejskich (w tym samym czasie był również radnym Miejskiej Rady Narodowej w Tczewie). Na szczególną uwagę zasługuje jego następca na tym stanowisku – Stanisław Wodzeński. Ten murarz z zawodu, przedwojenny członek Komunistycznej Partii Polski, w chwili obejmowania fotela kierownika Kina „Wisła” był u szczytu politycznej kariery. Należał do miejskich i powiatowych władz Polskiej Partii Robotniczej (PPR). Ponadto przez lata był jednym z kreatorów działalności Powiatowej Rady Związków Zawodowych, należał także do ścisłego kierownictwa powiatu. Jako jeden z nielicznych opierał się różnym czystkom i weryfikacjom kadr. Można nawet pokusić się o kolokwialne stwierdzenie, że był „niezatapialny”. O samym kierowaniu tczewskim kinem przez Wodzeńskiego wiemy bardzo niewiele. Najprawdopodobniej – obciążony wieloma obowiązkami partyjnymi – nie poświęcał on pracy w „Wiśle” wiele czasu. Według Leona Matkowskiego kierownik został zapamiętany przez ówczesnych pracowników kina jako osoba nadużywająca alkoholu, która wymuszała picie na innych. Trudno nam to zweryfikować, aczkolwiek problemy z alkoholem Stanisława Wodzeńskiego potwierdzają inne źródła. Jego następcą na stanowisku kierownika kina został we wrześniu 1946 r. Czesław Kazimierski. Obejmując tę funkcję, nie należał on do czołowych działaczy partyjnych (chociaż był członkiem PPR). Najprawdopodobniej, tak jak jego poprzednicy na tym stanowisku, nie posiadał on wcześniejszego doświadczenia w pracy w kinie. Jednak za jego kierownictwa rozpoczął się proces przebudowy budynku kina do kształtu, który zapamiętało wielu tczewian. Obrazuje to treść pisma wysłanego przez niego do Komitetu Powiatowego PPR w Tczewie (w maju 1948 r.), w którym czytamy: „Budynek kina »Wisła« wraz z restauracją »Grand Hotel« był przed wojna własnością Niemca Gandrasa z tym, że do budynku kina jako całości należy obecna sala tańca, zajmowana przez »Grand Hotel« którą w pierwszych dniach wyzwolenia przywłaszczyli dzierżawcy wyżej wymienionego hotelu.
154
Wskazują na to przejścia z kina – drzwi z poczekalni, z widowni, balkonu, jak również protokół komisji budowlanej z architektem miejskim na czele, którego odpis załączam. Ponadto na wniosek kinoteatru „Wisła” w miejscu, Prezydium Powiatowej Rady Narodowej uznając słuszne uzasadnienie kierownictwa kina, jak również biorąc pod uwagę szerokie rzesze ludzi pracy korzystających z rozrywki oświatowej, kulturalnej i propagandowej, którzy przez to tylko, że wyżej wymieniona poczekalnia jest w posiadaniu dzierżawcy hotelu, narażeni są na wyczekiwanie godzinami na deszczu i mrozie, stwierdziło potrzebę oddania sali tańca, zajmowanej przez w.w. hotel na poczekalnię dla kina »Wisła«. Odpis protokołu Prez[ydium] Pow[iatowej] Rady Narodowej załączam. Obecnie ma być przeprowadzony remont kina, na którą to inwestycję Centralny Urząd Planowania przeznaczył gotówkę do dyspozycji Okręgowemu Zarządowi Kin w Gdyni. Niestety Urząd Likwidacyjny, do którego kompetencji powyższa nieruchomość należy, odmawia przydzielenia wyżej wymienionej sali tańca na poczekalnie. W konsekwencji kino od 6-ciu tygodni nieczynne, gdyż Przedsiębiorstwo Państwowe »Film Polski« uzależnia remont i przebudowę kina od pomyślnej decyzji Urzędu Likwidacyjnego w Sopocie. Wobec powyższego uprzejmie proszę Komitet Powiatowy PPR w Tczewie o poparcie powyższego”. Za ciekawostkę można uznać fakt, że spośród ówczesnych elit powiatu największe predyspozycje i kwalifikacje do objęcia kierownictwa Kinoteatru „Wisła” posiadał kierownik Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Tczewie w latach 1945-1946 ppor. Jerzy Andrzejewski, który w ankietach personalnych deklarował zawód kinooperatora. Ze względu na warunki lokalowe budynek kina był kilkakrotnie wykorzystywany do przeróżnych akcji politycznych. Na sali projekcyjnej organizowano różnego rodzaju zebrania, masówki oraz konferencje. Przed wyborami do Sejmu Ustawodawczego (przeprowadzonymi w styczniu 1947 r.) w „Wiśle” zorganizowano cztery wiece propagandowe, a także dokonano bezpłatnej projekcji filmu. Na koniec należy dodać, że „Wisła” nie była jedyną instytucją tego typu w grodzie Sambora. Co najmniej od sierpnia 1945 r. działało Kino „Tatry”, najprawdopodobniej w salce parafialnej św. Józefa. Niestety, praktycznie nic nie wiemy o jego funkcjonowaniu. Według Stefana Linowskiego, twórcy Dziejów Tczewa w latach 1939-1965, w tym samym miejscu w latach 1946-1950 miało się znajdować się drugie kino miejskie. Według autora niniejszego tekstu nie należy łączyć tych kin. „Tatry” były najprawdopodobniej tworem efemerycznym. W dotychczasowych kwerendach autor dotarł tylko do jednej wzmianki o jego działalności. Teza o istnieniu drugiego miejskiego kina, którą prezentuje Linowski wydaje się interesująca. Dalsze wyświetlanie filmów w salce parafialnej na Nowym Mieście (po przejściowym funkcjonowaniu tam
155
Kinoteatru „Apollo”, późniejszej „Wisły”) wydaje się bardzo prawdopodobne i raczej jest bezsporne. Można jedynie powiątpiewać, czy była to faktycznie struktura samodzielna, czy tylko sala wykorzystywana przez różne instytucje do projekcji filmów. Autor artykułu, po dotychczasowych kwerendach, przychyla się bardziej do drugiej tezy. Nie można jednak wykluczyć, że przyszłe badania zweryfikują nasze poglądy związane z tym zagadnieniem. Repertuar Kina „Wisła” w latach 1946-1949 1946 rok III. Marzec 1. Świat się śmieje 2. Polska Kronika Filmowa: Łódź, Opowieść wigilijna, Norymberga, Felieton nr 1 IV. Kwiecień 1. Polska Kronika Filmowa: Łódź, Opowieść wigilijna, Norymberga, Felieton nr 1 2. Wołga, Wołga 3. Grzesznicy bez winy 4. Pokłosie wojny 5. Muzyka i miłość (wraz z kroniką filmową: konferencja ONZ) V. Maj 1. Muzyka i miłość (wraz z kroniką filmową: konferencja ONZ) 2. Chłopiec z naszego miasta 3. Manewry miłosne 4. Czy Lucyna to dziewczyna 5. Szalony lotnik VI. Czerwiec 1. Cyrk (wraz z kroniką filmową: Hallo tu Polskie Radio Łódź) 2. Dwaj żołnierze (wraz z kroniką filmową: Spółdzielczość) 3. Sportowiec mimo woli 4. Adieu VII. Lipiec 1. Adieu 2. Czekaj na mnie
156
3. Było ich dziewięciu (wraz z kroniką filmową: Południowa Afryka) 1947 rok
I. Styczeń 1. Aktorka 2. Jego wielka miłość 3. Górą dziewczęta 4. Dni szczęścia 5. Maskarada II. Luty 1. Maskarada 2. Nieuchwytny Smith 3. Zakazane piosenki 4. Daleka droga 5. Zygmunt Kłosowski III. Marzec 1. Zygmunt Kłosowski 2. Ulica złoczyńców 3. Romans pajaca 4. Kwiat miłości 5. Śluby kawalerskie IV. Kwiecień 1. Śluby kawalerskie 2. W okowach lodu 3. Wielki przełom 4. 15 letni kapitan 5. Zwariowane lotnisko V. Maj 1. Zwariowane lotnisko 2. Skarb rodziny Goupi
3. Maria Luiza 4. Twardzi ludzie 5. Podrzutek VI. Czerwiec 1. Podrzutek 2. Elwira Madigan 3. Historia jednego fraka VII. Lipiec 1. Nowe pokolenie 2. Młodość Tomasza Edisona 3. Syn pułku 4. Pani minister tańczy 5. Serenada w dolinie słońca VIII. Sierpień 1. Serenada w dolinie słońca 2. Zamieć śnieżna 3. Czarodziejski kwiat 4. W górach Jugosławii 5. Miłość na lekarstwo IX. Wrzesień 1. Miłość na lekarstwo 2. Wielki walc 3. Niewidzialny detektyw 4. Złota maska 5. Wyspa skarbów 6. Bohaterki Pacyfiku X. Październik 1. Bohater Pacyfiku 2. My z Kronsztadu 3. Wesoły pensjonat [od lat 16] 4. Synowie [od 11 lat] 5. Muzyka i miłość [od 14 lat] [w ramach Poranku Kinowego] 6. Ostatnia szansa [od lat 10] 7. Skrzydlaty dorożkarz [w ramach Poranku Kinowego] XI. Listopad 1. Ostatni szansa [od lat 10] 2. Delegat floty [od lat 16] 3. 5 zuchów [od lat 12] 4. Ludzie i manekiny [od lat 14] 5. Dusze nieujarzmione [do lat 14]
XII. Grudzień 1. Dusze nieujarzmione [do lat 14] 2. Ciche wesele [od lat 14] 3. Goal od [lat 10] 4. Noc grudniowa [od lat 16] 5. Zwycięscy stepów [od lat 12] 1948 rok
I. Styczeń 1. Pontcaraal [od lat 14] 2. Zwycięscy stepów [od lat 12] 3. Mściwy Jastrząb [od lat 14] 4. Krążownik Wareg [od lat 14] 5. Nauczycielka bawi się [od lat 14] II. Luty 1. Nauczycielka bawi się [od lat 14] 2. Siódma zasłona [od lat 14] 3. Jasne Łany [od lat 12] 4. Kopciuszek [od lat 8] 5. Skandal [od lat 18] III. Marzec 1. Skandal [od lat 18] 2. Rywal Jego Królewskiej Mości [od lat 12] 3. Zuch dziewczyna [do lat 12] 4. Znak Zorro [od lat 14] 5. Curie Skłodowska [od lat 14] IV. Kwiecień 1. Biały kieł [od lat 10] [Kino „Wisła” było nieczynne od 3 kwietnia do 3 sierpnia. Od 4 do 8 sierpnia pod nazwą Kino „Bajka”] VIII. Sierpień 1. Awantura w zaświatach [od lat 14] 2. Skarb Tarzana [od lat 8] 3. Knock out [od lat 12] 4. W pogoni za mężem [od lat 14] 5. Wiosna [od lat 14] IX. Wrzesień 1. Wiosna [od lat 14] 2. Symfonia pastoralna [od lat 16] 3. Biały kieł [od lat 10]
157
4. Ognisty step [od lat 14] X. Październik 1. Ostatni etap [od lat 14] 2. Lermontow [od lat 14] 3. Cienie przeszłości [od lat 14] 4. Admirał Nachimow [od lat 14] 5. W imię życia [od lat 14] XI. Listopad 1. W imię życia [od lat 14] 2. Wyspa bezimienna [od lat 12] 3. Wieczna Ewa [od lat 16] 4. Stalowe serca [od 14 lat] 5. Ostatnia noc [od lat 14] 6. Ludzie bez skrzydeł [od lat 14] XII. Grudzień 1. Ludzie bez skrzydeł [od lat 14] 2. Rodzina Artamanowych [od lat 16] 3. As wywiadu [od lat 14] 4. U schyłku dnia [od lat 18] 5. Wilki morskie [od lat 14] 1949 rok
I. Styczeń 1. Wilki morskie [od lat 14] 2. Zakazane piosenki 3. Dziewczęta z baletu II. Luty 1. Dragonwyck 2. Słońce wschodzi 3. Syrena 4. Rosanna z 7 księżyców III. Marzec 1. Rosanna z 7 księżyców 2. Urwis Gavroche 3. Zielona dolina 4. Piękna przygoda IV. Kwiecień 1. Piękna przygoda 2. Konik garbusek 3. Belita tańczy 4. Pieśń tajgi
158
V. Maj 1. Pieśń tajgi 2. Dzieci ulicy 3. Cygański tabor 4. Poganin 5. Chłopiec z przedmieścia 6. Tajemnica wywiadu VI. Czerwiec 1. Tajemnica wywiadu 2. Baryłeczka 3. Karl kłamie 4. Za wami pójdą inni 5. Dwulicowa kobieta VII. Lipiec 1. Dwulicowa kobieta 2. Ostatni Mohikanin 3. Decyzja profesora Milasa 4. Zagubione dni 5. Ulica Graniczna 6. Zielone lata VIII. Sierpień 1. Zielone lata 2. Dzwonnik z Notre Dame 3. Guramiszwilli 4. Cygańska miłość 5. Rzym miasto otwarte 6. Ulica Graniczna IX. Wrzesień 1. Ulica Graniczna 2. Na morskim szlaku 3. Ludzie i myszy 4. Pocałunek na stadionie 5. Krakatit X. Październik 1. Krakatit 2. Nowa Albania XI. Listopad 1. Nowa Albania 2. Dżulbars 3. Dwulicowa kobieta
Krzysztof Korda
Republika Gniewska 1919-1920 Po 123 latach niewoli, 11 listopada 1918 roku, proklamowano państwo polskie. Niestety, nie było w nim wówczas Pomorza Gdańskiego, Wielkopolski i Śląska. Wielkopolska w roku 1919, zaś Śląsk w latach 1919-1921 wywalczyli niepodległość drogą zbrojną. Przygotowania do powstania trwały także na Pomorzu. Sygnałem do rozpoczęcia walk miał być przyjazd wojsk Hallera do Gdańska. Niestety nie dopuszczono do tego, a wojska przyjechały do Polski w 1919 roku koleją, z pominięciem Pomorza. Tymczasem w dniu 12 listopada 1918 roku powstał w Poznaniu Tymczasowy Komisariat Naczelnej Rady Ludowej. Najważniejsze zadanie Komisariatu polegało na reprezentowaniu spraw wszystkich Polaków zamieszkałych na terenach należących do państwa niemieckiego oraz doprowadzenie do utworzenia Naczelnej Rady Ludowej1. Na Pomorzu powstawały rady na każdym szczeblu, we wszystkich miejscowościach. Począwszy od rad wiejskich (często były to rady parafialne), które obejmowały kilka wsi. Nadrzędną jednostkę stanowiły rady powiatowe, w skład których wchodzili przedstawiciele rad wiejskich. Najwyższą instancją w systemie Polskich Rad Ludowych na Pomorzu był Podkomisariat Naczelnej Rady Ludowej na Prusy Królewskie, Warmię i Pomorze z siedzibą w Gdańsku2. Entuzjazm, który się wytworzył po podpisaniu rozejmu zawieszającego działania na frontach I wojny światowej spowodował, że także na ziemi gniewskiej zwoływano wiece polskie. W efekcie tych działań na ziemi gniewskiej także zawiązała się Polska Rada Ludowa. Wcześniej rady powstały w okolicznych miejscowościach: Tczewie, Pelplinie, Świeciu i Starogardzie (Gdańskim). Termin „Republika Gniewska” pojawił się w publicystyce historycznej po drugiej wojnie światowej. W Archiwum Państwowym w Toruniu3 znajduje się 1
2
3
A. Gulczyński, Poznański Sejm Dzielnicowy, czyli uwag kilka o korzeniach parlamentaryzmu odradzającej się Polski, [w:] Naczelna Rada Ludowa 1918-1920, Kronika Miasta Poznania, nr 4, 1998, s. 10. Znajduje się tam szerszy opis genezy powołania Naczelnej Rady Ludowej, który ja jedynie sygnalizuję. O funkcjonowaniu Podkomisariatu NRL na Pomorzu i o sytuacji w latach 1918-1920 w rozprawie Mieczysława Wojciechowskiego, Powrót Pomorza do Polski 1918-1920, Warszawa – Poznań – Toruń 1981. Archiwum Państwowe w Toruniu (dalej: APT), Towarzystwo Badania Historii Ruchu Niepodległościowego na Pomorzu (dalej: TBHRNnP), Materiały dotyczące ruchu niepodległościowego na Pomorzu, sygn. 3 (dalej: sygn. 3), s. 133-138v. Znajduje się tam relacja Jana Brochońskiego pt. Tajna Organizacja Wojsk Polskich i Straży Ludowej w Gniewie rok 1919/1920 zapisana 12 kartach. Autor opisuje tam okres 1919-1920 oraz zamieszcza wykaz 317 nazwisk członków Straży Ludowej na ziemi gniewskiej.
159
relacja zastępcy komendanta Straży Ludowej w Gniewie w okresie 1919-1920, Jana Brochońskiego. Zamieszczono ją później częściowo w Księdze Pamiątkowej Dziesięciolecia Pomorza, ale jej autor ani razu nie użył terminu „Republika Gniewska”. Po raz pierwszy spotkałem się z tym określeniem w tekście Jana Ejankowskiego4 zamieszczonym w „Kociewskim Magazynie Regionalnym” oraz w publikacji Józefa Milewskiego przygotowanej na 75. rocznicę powrotu Starogardu Gdańskiego do Polski w 1920 roku5. Wspomniany wyżej J. Ejankowski przekazał mi informację, że po raz pierwszy spotkał się z określeniem „Republika Gniewska” w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, w artykule „Gazety Bydgoskiej”. Termin ten upowszechnił się także w naukowej monografii Gniewu, użył go bowiem prof. Andrzej Romanow, opisując dzieje tego miasta w latach 1815-19206. W Księdze Pamiątkowej Dziesięciolecia Pomorza wydanej w 1930 roku w Toruniu ukazał się tekst poświęcony ziemi gniewskiej w okresie 1919-19207. Nie pojawia się w nim określenie „Republika Gniewska”, co daje podstawę do przypuszczeń, że termin ten nie był stosowany w latach 1919-1920. Przeprowadzając kwerendę prasową, natrafiłem jednak w „Słowie Pomorskim” z 1928 roku na określenie „republika Toruń” w odniesieniu do wydarzęń z 1919 roku. Takiego określenia użył Gerhard Rossbach, dowódca oddziału Grenzschutzu, który pacyfikował miejscowości pomorskie w 1919 roku8. Zatem przez analogię zakładam, że termin „Republika Gniewska” mógł ukształtować się w 1919 roku, być może funkcjonował w nieoficjalnym obiegu. Mógł być rzeczywiście używany, skoro niemiecki żołnierz użył terminu „republika” na określenie Torunia. W tytule artykułu celowo użyłem terminu „republika”, po pierwsze z uwagi na jego popularyzatorski charakter. Z drugiej zaś strony tytuł ten adekwatnie opisuje ówczesną rzeczywistość. W literaturze historycznej używa się terminu „republika” na określenie quasi-państw, które stały się enklawą wolności po wypędzeniu wrogów. Taką nazwę stosuje się np. na określenie Republiki Pińczowskiej utworzonej w 1944, gdy lokalne oddziały partyzanckie zwalczyły okupantów niemieckich9. W przypadku Republiki Gniewskiej nie ma mowy 4 5
6
7
8
9
160
J. Ejankowski, Pługiem po niwie, Kociewski Magazyn Regionalny 1986, 4, s.6 J. Milewski, W 75-rocznicę powrotu Starogardu do Macierzy (1920-1995), Starogard Gdański 1995, s.18. A. Romanow, Gniew w latach 1815-1920, [w:] Dzieje Miasta Gniewu do 1939 roku, pod red. Błażeja Śliwińskiego, Pelplin 1998, s. 215. Księga pamiątkowa dziesięciolecia Pomorza, Toruń 1930, s. 392-393. Został opracowany na podstawie relacji Jana Brochońskiego znajdującej się w APT. Publikując wspomnienia w prasie niemieckiej Rossbach zapisał: zakwaterowano nas pod Brodnicą, żołdu nie było, nie podlegaliśmy nikomu. Nie jest więc cudem, że w tym czasie ogólnego zamieszania „republika Toruń” wydała mi oficjalnie wojnę, Najazd Rossbacha na Chełmżę w roku 1919, „Słowo Pomorskie” 1928, nr 160. A. Sznajderski, Partyzancka Odyseja, Działoszyce 2004, s. 222-230. Republika Pińczowska istniała w dniach od 24 lipca do 12 sierpnia 1944 roku. Partyzanci z Armii Krajowej, Armii
o walkach, zaistniała ona dzięki wyjątkowemu splotowi okoliczności i stała się oazą wolności. Rządzili w niej Polacy, którzy sprawowali władzę ustawodawczą i wykonawczą oraz powołali własne oddziały paramilitarne. Encyklopedia PWN definiuje hasło „republika” w sposób następujący: „republika [łac. res publica ‘rzeczpospolita’, ‘sprawa, rzecz publiczna’], forma ustroju państw[owego], w którym najwyższe organy władzy są powoływane na określony czas w wyborach bezpośrednich lub pośrednich; instytucje ustrojowe: wybieralny prezydent, parlament, rząd odpowiedzialny przed parlamentem lub prezydentem”10. Analizując tę definicję, nietrudno zauważyć, że stosowanie terminu republika w odniesieniu do Gniewu jest tylko w części uzasadnione. W Republice Gniewskiej wybierano bowiem władze w wyborach organizowanych podczas spotkań ludowych, ale nie definiowano okresu, na który władze wybrano. Trudno byłoby zresztą w chwili zagrożenia zajmować się określaniem ich kadencyjności, bowiem zostały one wybrane, aby działać, sytuacja była niespokojna, obawiano się zachowania Niemców, należało więc zajmować się rozwiązywaniem istotnych problemów społecznych. Z drugiej strony Republika Gniewska stała się quasi-państwem, w którym, jak podaje Milewski, „uzyskano niespotykaną gdzie indziej wolność słowa polskiego, zgromadzeń itp. Tworzyły się kursy języka polskiego, zadbano o przygotowanie kadry nauczycielskiej dla szkół”11. Słowo „republika” oznacza potocznie państwo, kojarzy się z ruchem rewolucyjnym, wolnościowym. W Gniewie władzę cywilną i wojskowę sprawowali Polacy, którzy mimo wszystko mieszkali w państwie niemieckim, jednak to tu powstał zalążek polskiej władzy, kultury, edukacji. W sąsiednich miastach i powiatach taka sytuacja nie zaistniała, dlatego używanie terminu „republika” w odniesieniu do szeroko pojętej ziemi gniewskiej (o czym niżej) uważam za uzasadnione i dopuszczalne. Powstała wolna republika ze stolicą w Gniewie. Na terenie ziemi gniewskiej przeważało liczebnie społeczeństwo polskie nad niemieckim, choć w samym Gniewie w 1910 roku Polacy stanowili 49%, Niemcy 48%, zaś Żydzi 3% ludności. W republice dużą rolę odegrało duchowieństwo katolickie, zaś katolikami w Gniewie byli nie tylko Polacy, ale i Niemcy, stanowiąc łacznie 67,6% mieszkańców, natomiast ewangelicy stanowili tylko 29,6% ludności (w roku 1910)12. Księża mogli więc kształtować także postawy Niemców-katolików. Za początek republiki uważa się objęcie przez Polaków pełni władzy cywilnej i wojskowej na terenie ziemi gniewskiej. Pierwszym krokiem do przejęcia władzy było utworzenie, a kolejnym działalność Powiatowej Rady Ludowej w Gniewie.
10 11 12
Ludowej i Batalionów Chłopskich zdobyli ziemie, odbili je na krótko z rąk niemieckich. http://encyklopedia.pwn.pl/haslo/3967233/republika.html. Pobrano dnia 18.09.2012 r. J. Milewski, dz. cyt., s. 18. A. Romanow, dz. cyt., s. 184 i 186.
161
Legalna działalność polskich Rad Ludowych na Pomorzu Gdańskim w pierwszej połowie 1919 roku koncentrowała się w głównej mierze na obronie ludności polskiej przed prześladowaniami ze strony niemieckiej, których dokonywali zwłaszcza żołnierze Grenzschutzu – paramilitarnej formacji ochotniczej stworzonej do obrony granic Niemiec, która wsławiła się niezwykłą brutalnością na Pomorzu. Jej członkowie dokonywali morderstw, bezprawnych aresztowań itp.13 Rady Ludowe zbierały informacje o działalności tych jednostek i interweniowały u lokalnych lub prowincjonalnych władz cywilnych i wojskowych. Wzywały społeczeństwo polskie do rozwagi, ale prowadziły jednocześnie zdecydowaną akcję protestacyjną przeciw bezprawiu strony niemieckiej14. Rady miały bronić mienia i interesów ludności polskiej, służyć jej radą i pomocą. Kompetencje wszystkich Rad Ludowych określiła odezwa Komisariatu Naczelnej Rady Ludowej z 14 listopada 1918 roku w sprawie wyborów delegatów na Polski Sejm Dzielnicowy w Poznaniu oraz powoływania Rad Ludowych. Zapisano w tym dokumencie, że do kompetencji rad należy: – czuwanie nad utrzymaniem ładu, porządku i bezpieczeństwa publicznego; – nawiązanie kontaktu z radami robotniczo-żołnierskimi i wprowadzenie do nich swoich przedstawicieli; – nawiązanie kontaktu z dotychczasowymi władzami niemieckimi „w kierownictwie sprawami publicznymi, rozciągając opiekę swoją także na osoby i mienie ludności niepolskiej”; – udzielanie pomocy powracającym żołnierzom, a także powracającym „rodakom zakordonowym”15. W Gniewie Powiatowa Rada Ludowa powstała 18 listopada 1918 roku. Jej głównymi organizatorami byli ks. Antoni Wolszlegier16 z Pieniążkowa, 13
14
15 16
162
Jeden z dowódców Grenzschutzu opublikował swoje wspomnienia, których fragment dotyczy działalności tych oddziałów na Pomorzu: G. Rossbach, Mein Weg durch die Zeit. Erinnerungen und Bekenntnisse, Berlin 1950. M. Wojciechowski, Polskie Rady Ludowe na Pomorzu Gdańskim w latach 1918–1920, „Litery”, 1968, nr 11, s. 4. M. Wojciechowski, Powrót Pomorza…, s. 39. Antoni Wolszlegier (1853-1922) urodzony w Szenfeldzie pow. Chojnice. Ukończył gimnazjum chojnickie, gdzie był współzałożycielem tajnej organizacji filomackiej. Po maturze studiował we Wrocławiu, Insbrucku, Monachium i Würzburgu. W tej miejscowości obronił doktorat i uzyskał święcenia kapłańskie. Po powrocie do diecezji chełmińskiej był m.in. proboszczem w Dąbrównie, a następnie aż do emerytury w Pieniążkowie. Należał do czołowych organizatorów polskiego ruchu narodowego na Pomorzu. Był członkiem Rady Nadzorczej Banku Związku Spółek Zarobkowych w Poznaniu, pełnił funkcje w Polskim Komitecie Wyborczym na Prusy Zachodnie (od 1907 prezes), a od 1912 do 1919 sprawował funkcję prezesa Polskiego Centralnego Komitetu Wyborczego na Rzeszę Niemiecką. Był przewodniczącym Rady Ludowej w Gniewie i delegatem na Sejm Dzielnicowy. Sejm wybrał go do Naczelnej Rady Ludowej, której był wiceprzewodniczącym. H. Mross, dz. cyt, s. 366-367.
ks. Aleksander Kupczyński17 z Wielkiego Garca, ks. Franciszek Filarski18 z Dzierżążna oraz Paweł Tollik z Gniewu19, Franciszek Czarnowski z Gniewskich Młynów i Julian Piotrowski ze Szprudowa. Rada organizowała wiece, m.in. 24 listopada w sali Raszeji w Lignowach dla publiczności z Kursztyna, Szprudowa, Lignów, a w dniu 6 stycznia 1919 roku w Opaleniu w sali pana Maszkego. Zebraniu przewodniczył Jan Kubowski z Widlic, a sekretarzem był Paweł Tollik z Gniewu20. Na spotkaniu w Opaleniu wybrano mężów zaufania dla poszczególnych wsi, którzy mieli czuwać, aby język polski w szkołach w pełni się rozwijał. 17
18
19
20
Ks. Aleksander Kupczyński (1873-1941)
Aleksander Kupczyński (1873-1941). Urodził się w Paliwodziźnie pow. Lipno w zaborze rosyjskim. Chodził do szkoły elementarnej w Chełmży, mieszkał u wujka ks. Antoniego Kamińskiego w Chełmży. Następnie uczęszczał do Collegium Marianum w Pelplinie, gimnazjum w Chełmnie i Brodnicy. Filomata. Po maturze (1893 r.) studiował w Pelplinie, święcenia kapłańskie przyjął 25 marca 1897. Był ich patronem od 1906 roku. Podlegało mu 115 towarzystw na Pomorzu. Był wikarym w Pręgowie, Chełmży, Subkowach, Nowem. Od 30 czerwca 1903 roku proboszcz w Wielkim Garcu pod Pelplinem. Aktywny w polskim ruchu narodowym, szczególnie w latach 1918-1920. Uczestniczył w wiecach w tym okresie w wielu miejscowościach na Pomorzu, za co groziły mu prześladowania ze strony Niemców. Od 1920 roku poseł z ramienia Związku Ludowo-Narodowego do Sejmu Ustawodawczego i następnie w latach 1926-1927. Czołowy działacz endecji na Pomorzu. Od 24 listopada 1926 roku proboszcz parafii farnej w Tczewie. Od 1926 r. prezes Związku Kapłanów Unitas. Przez pewien czas Prezes Rady Nadzorczej Banku Ludowego w Gniewie. W 1940 roku aresztowany przez Niemców za słuchanie spowiedzi w języku polskim. Uwolniony z nakazem wyjazdu poza Pomorze. Wyjechał do dawnego wikarego Bernarda Steina do Berlina. Tam zmarł. H. Mross, dz. cyt., s. 160, K. Korda, Aleksander Kupczyński – ksiądz, społecznik, patron pomorskich towarzystw ludowych, [w:] Postacie z Kociewia. Śladami nieznanych działaczy społeczno-kulturalnych Kociewia XVIII-XX wieku, praca zbiorowa pod red. K. Ickiewicza i K. Kordy, Tczew 2006. Franciszek Filarski (1873-1931). Urodził się w 1873 roku w Lubawie. Uczył się w progimnazjum w Lubawie i gimnazjum w Chełmnie (matura 1895). Filomata. Studiował w Pelplinie, święcenia kapłańskie przyjął w 1899 r. Pełnił posługę duszpasterską w Golubiu, Rumianie, administrował w Dąbrównie, Parchowie, wikary w Brusach, Człuchowie, kuratus w Brzeźnie Szlacheckim. Od 27 września 1915 roku był proboszczem w Dzierżążnie. Zasiadał w latach 1918-1920 w Powiatowej Radzie Ludowej w Gniewie. Był współzałożycielem Koła Polsko-Katolickiego w Nowej Cerkwi w 1919 roku. Od 19 września 1927 roku był proboszczem w Lignowach, pełnił wówczas funkcję dziekana gniewskiego. Zmarł w Lignowach 6 kwietnia 1931 roku. Był bratem Bernarda Filarskiego, wybitnego działacza polonijnego w Wolnym Mieście Gdańsku, H. Mross, dz. cyt., s. 67. Paweł Tollik był dyrektorem Spółdzielczego Banku Ludowego w Gniewie założonego 7 maja 1907 roku. W Wolnej Polsce został pierwszym przewodniczącym rady miejskiej w Gniewie, T. Tollik, Pamiętnik Tadeusza Tollika rodzonego w Janowie dnia 12 kwietnia 1898 roku, opracowali Jadwiga Bartosiewicz, Justyna Liguz-Kołakowska, Kwidzyn 2000, s. 7 oraz A. Romanow, dz. cyt., s. 216. J. Ejankowski, Jak w Gniewie powstała Rada Ludowa Powiatowa, „Kociewski Magazyn Regionalny”, 1999, nr 1 (24), s. 39-40.
163
Domagano się, żeby dzieci w szkole mogły czytać i pisać po polsku. Był tam obecny ks. Antoni Wolszlegier. Wkrótce po ustanowieniu Powiatowej Rady Ludowej w Gniewie odbył się wiec, na którym domagano się powrotu Gniewu do Polski. W związku z tym wysłano telegram do prezydenta Stanów Zjednoczonych Thomasa Woodrowa Wilsona o treści: „Lud polski zebrany na wielkim wiecu w Gniewie, zaznaczając swą polskość i korzystając swoją przewagą liczebną nad ludnością niemiecką, dziękuje Panu Prezydentowi z szczerego serca za dotychczasową przychylność względem Polski, prosi o dalszą pamięć na Kongresie pokojowym i prosi o przyłączenie do Polskiej Macierzy”. Jednak Niemcy także aktywizowali się przeciw akcjom Polaków, jak to określano: „bezprawnym, wielkopolskim roszczeniom oderwania od […] ziemi niemieckiej […] naszej macierzystej prowincji” oraz rozmieszczali w wielu miejscowościach wzmocnione oddziały Grenzschutzu21. 21 listopada z inicjatywy księdza Władysława Wiśnickiego22 z Kościelnej Jani odbyło się w Gniewie „plenarne zebranie komitetu wyborczego z następującym porządkiem obrad: 1. Wybory do Sejmu Dzielnicowego w Poznaniu, 2. Wybory do Rady Ludowej Powiatowej”. W posiedzeniu uczestniczyli księża: Władysław Wiśnicki, Franciszek Filarski, Konrad Gburkowski23, Antoni Wolszlegier oraz świeccy: Paweł Tollik, Julian Piotrowski, Maciej Tramowski, Teodor Cejrowski, Franciszek Lipiński, Józef Raduński. Zebraniu przewodniczył ksiądz Antoni Wolszlegier, który scharakteryzował sytuację społeczną i polityczną pod koniec 1918 roku w powiecie kwidzyńskim24 rozciągającym się na obu brzegach Wisły, obejmując na brzegu lewym ziemię gniewską. 21
22
23
24
164
A. Romanow, dz. cyt., s. 214. Profesor Romanow przywołuje treść telegramu za pelplińskim „Pielgrzymem” nr 141 z 1918 roku. Władysław Wiśnicki (1863-1930) urodzony w Lubawie. Ukończył progimnazjum w Lubawie i gimnazjum w Brodnicy (matura 1885). Studiował w Monasterze (1885-1887) i następnie w Pelplinie po ponownym otwarciu seminarium, po zakończeniu kulturkampfu. Święcenia kapłańskie przyjął w 1890 roku. Był wikarym w Wąbrzeźnie, Lisewie, Łobdowie, Tucholi, administrował w Wudzynie i Śliwicach. Od 21 lutego 1896 proboszcz w Kościelnej Jani. Zaangażowany w polskim ruchu wyborczym. Od 1920 do 1930 dziekan dekanatu nowskiego. Zmarł 11 marca 1930 roku w Kościelnej Jani. H. Mross, Słownik biograficzny kapłanów diecezji chełmińskiej wyświęconych w latach 1821-1920, Pelplin 1995, s. 360. Konrad Gburkowski (1869-1927), urodzony w Pacółtowie pow. Lubawa. Uczył się w progimnazjum w Nowym Mieście i gimnazjum w Chełmnie (matura 1894). Filomata. Po studiach w Pelplinie uzyskał święcenia kapłańskie 1 kwietnia 1899 roku. Był wikarym w Pucku, Łążynie, Drzycimiu, Bzowie, Jeżewie, Koronowie, Pińczynie, Rumianie, Miłobądzu, a od 20 kwietnia 1909 roku proboszczem w Wielkich Walichnowach. Angażował się w polski ruch wyborczy (1912 r.). Aktywny w plebiscycie na Powiślu (1920). Zmarł 17 kwietnia 1927 roku, pochowany w Walichnowach. H. Mross, dz. cyt., s. 76. J. Ejankowski, Jak w Gniewie powstała…, s.39– 40. Tam cytat-fragment odpisu protokołu z zebrania z 21 listopada 1918 roku.
W jej skład weszli25: • ks. dr Antoni Wolszlegier – prezes rady26, • ks. Aleksander Kupczyński z Wielkiego Garca jako zastępca prezesa, • Paweł Tollik z Gniewu jako sekretarz, • ks. proboszcz Franciszek Filarski z Dzierżążna jako skarbnik, • ks. proboszcz Gburkowski z Wielkich Walichnów, • Józef Raduński z Włosienicy, • Franciszek Czarnowski z Gniewskich Młynów, • Julian Piotrowski z Szprudowa, • Tadeusz Tollik z Janowa27, • Jan Cyganek z Gniewu, • Franciszek Czyżewski z Jaźwisk, • Teodor Cejrowski z Leśnej Jani, • Jan Bielicki z Piaseczna, • Maciej Tramowski z Dąbrówki, • ks. proboszcz Władysław Wiśnicki z Kościelnej Jani, • ks. Maksymilian Putynkowski28 z Pieniążkowa, 25 26
27
28
Księga pamiątkowa dziesięciolecia Pomorza…, s. 392. Niekiedy podaje się, że prezesami rady byli księża Feliks Bolt i Antoni Wolszlegier. Uważam, że jest to wątpliwe, a wręcz niemożliwe. Ksiądz poseł F. Bolt był wówczas proboszczem w Srebrnikach w powiecie wąbrzeskim. Jest to tym bardziej mało prawdopodobne, gdyż ksiądz Wolszlegier był również parlamentarzystą, posłem w latach 1893-1898, a jednocześnie osobą wpływową w polskim ruchu narodowym na Pomorzu i w Poznańskiem. Wszedł później w skład Naczelnej Rady Ludowej w Poznaniu, a wcześniej brał udział w spotkaniach Rady Narodowej w Poznaniu. W czasie pierwszej wojny światowej był członkiem tajnego Koła Międzypartyjnego, a od 1918 członek Centralnego Komitetu Obywatelskiego w Poznaniu. Wolszlegier był osobą wpływową, zaangażowaną w szeroki polski ruch narodowy pod zaborem pruskim, jednak wątpliwe, aby to Bolt stał na czele rady. Wspomina o tym M. Wojciechowski, Powrót Pomorza..., s. 58. Tadeusz Tollik (1898-1937), członek Powiatowej Rady Ludowej w Gniewie, mieszkał w Janowie. Wywodził się z rodziny pielęgnującej język polski i polskość na Powiślu w Janowie. Jego wujkiem był Paweł Tollik z Gniewu, a dziadkiem Melchior Tollik, wiceprezes Kółka Rolniczego w Piasecznie, współpracownik pierwszego tygodnika rolniczego „Piast”. Tadeusz Tollik po przyłączeniu w dniu 16 sierpnia 1920 roku Janowa do Polski na skutek plebiscytu przez wiele lat był wójtem Janowa do 1935 roku. Zmarł na gruźlicę w 1937 roku. Osierocił syna i dwie córki. Został pochowany w Janowie. Janusz Ryszkowski, Komentarz, [w:] T. Tollik, dz. cyt., s. 19. Maksymilian Putynkowski (1885-1939), urodził się w Komierowie pow. Sępólno. Uczył się w progimnazjum Collegium Marianum w Pelplinie i gimnazjum w Chojnicach (matura 1908 r.). Studiował jeden semestr w Münster (1908-1909), a następnie w Pelplinie. Święcenia uzyskał 9 marca 1913 roku. Był wikarym w Goręczynie, Kościerzynie, Człuchowie, Nowej Cerkwi k. Pelplina, administrował parafiami w Nowej Cerkwi w 1918 r., Swornychgaciach. Następnie wikary w Pieniążkowie i Piasecznie, potem kapelan w Pomorskim Zakładzie Wychowawczym w Chojnicach, Zakładzie Psychiatrycznym w Kocborowie, od 19 listopada 1927 roku proboszcz w Wabczu. Zamordowany 1 listopada 1939 przez hitlerowców. H. Mross, dz. cyt., s. 258.
165
• Jan Kowalski z Górki, • Tadeusz Odrowski z Kamionki, • Konrad Redmer z Tychnów, • ks. proboszcz Leon Kurowski 29z Lalków, • Franciszek Niklewski z Tymawy, • Jan Langowski z Pieniążkowa, • ks. proboszcz Eryk Gross30 z Tychnów (1862-1935), • Franciszek Lipiński z Lalków. Członkowie rady stanowili polską władzę na terenie powiatu kwidzyńskiego. Działalność Powiatowej Rady Ludowej napotykała na problemy w działalności ze strony Niemców. Jak napisał Mieczysław Wojciechowski: „w kwietniu i maju 1919 r. władze niemieckie dążyły do sparaliżowania działalności polskiej, głównie zaś rad ludowych. Cel ten zamierzano osiągnąć przez ograniczenie swobody odbywania zebrań (do całkowitego zakazu włącznie) oraz zawieszenie pracy organizacji polskich. […] wkrótce potem (17 V) rozwiązano Podkomisariat NRL w Gdańsku pod zarzutem zdrady stanu, a w dalszej kolejności powiatowe rady ludowe w Gdańsku (19 V) oraz na powiat wejherowski z siedzibą w Sopocie (20 V)”31. Istniała więc obawa, że władze niemieckie mogą zaszkodzić polskiej radzie w Gniewie. Niebezpieczeństwo zostało ograniczone z chwilą podpisania traktatu wersalskiego, który przyznał ziemię gniewską Polsce.
29
30
31
166
Leon Kurowski (1873-1939), urodził się w Toruniu. Uczęszczał do szkoły w gimnazjum w Toruniu. Filomata. Zdał maturę 1893 roku. Studiował w seminarium w Pelplinie. Święcenia kapłańskie uzyskał w 1897 roku. Był wikarym w Łasinie, Pelplinie, a od 15 sierpnia 1905 roku proboszczem w Lalkowach. Angażował się w polski ruch narodowy na Pomorzu. Współpracował z ks. Wolszlegierem i Kupczyńskim, z którym studiował na tym samym roku w Pelplinie. Pełnił przez wiele lat funkcję skarbnika w związku towarzystw ludowych na Pomorzu. Od 15 grudnia 1931 roku pełnił funkcję proboszcza w Gniewie. Był wicedziekanem dekanatu gniewskiego. Zasiadał w miejskim komitecie Pomocy bezrobotnym. Zginął 24 października 1939 roku rozstrzelany przez Niemców w Szpęgawsku. H. Mross, dz. cyt., s. 161. Eryk Gross (1862-1935) długoletni proboszcz parafii katolickiej Tychnowy na Powiślu, zasłużony i aktywny działacz polski. Członek Powiatowej Rady Ludowej w Gniewie. Aktywny w trakcie plebiscytu. Jego parafia nie wróciła do Polski. Po plebiscycie przypadła do Niemiec, choć w samych Tychnowych odnotowano wynik w wysokości 59% oddanych głosów na Polskę. Aktywnie pracował w Związku Polaków w Niemczech. Mimo nacisków władz niemieckich nie zmienił układu polskich nabożeństw i odmówił przeniesienia do innej parafii (np. do Polski). Został ze swoimi parafianami. T. Oracki, Słownik biograficzny Warmii, Mazur i Powiśla XIX i X wieku (do 1945 roku), Warszawa 1983, s. 122 oraz Z. Wendt, dz. cyt., s.152 i A. Bieńkowska, Sytuacja Polaków Ziemi Kwidzyńskiej w okresie międzywojennym, http://www.aup-kwidzyn.ckj.edu.pl/publikacje/ miedzyprzedmiotowy_projekt/scen_pdf/sytuacja_polakow_ziemii_kwidzynskiej.pdf pobrano dnia 20.03.2012. M. Wojciechowski, Powrót Pomorza…, s. 118-119.
Ważnym wydarzeniem poza wyborem samej rady był wybór na spotkaniu w dniu 18 listopada 1918 roku delegatów na Sejm Dzielnicowy, który zwołano do Poznania w dniach od 3 do 5 grudnia 1918 roku. Sejm Dzielnicowy w Poznaniu Sejm odegrał ogromną rolę. Miał za zadanie powołać organ Polaków złożony z przedstawicieli wszystkich ziem znajdujących się pod zaborem niemieckim, ustalić zasady sprawowania władzy oraz miał sformułować postulaty narodowe. Odegrał również ważną rolę integrującą Polaków z Pomorza, Wielkopolski, Prus Wschodnich i Śląska32. Wśród delegatów z Gniewu wybrano na sejm odbywający się w dniach od 3 do 5 grudnia 1918 roku w Poznaniu: księdza Antoniego Wolszlegiera z Pieniążkowa, Klemensa Tetzlafa z Gniewu33, Teodora Cejrowskiego z Leśnej Jani, Jana Cyganka z Gniewu, Maksymiliana Kitowskiego z Kościelnej Jani, Juliana Piotrowskiego ze Szprudowa, Teodora Wiśniewskiego z Dąbrówki. Poza nimi brały udział jeszcze trzy osoby. Co do ich nazwisk istnieją jednak rozbieżności. Dokumentacja sejmowa podaje, że wybrano również Józefa Krajnika z Janowa, Tadeusza Odrowskiego z Kamionki, Władysława Witkowskiego z Tychnów34. Jan Ejankowski podaje zaś, opierając się na relacji mieszkańca zaangażowanego w republikę, że delegatem z ziemi gniewskiej była wspomniana wyżej siódemka co do której nie ma wątpliwości oraz Aleksander Lisiewski z Tychnów, Augustyn Czyżewski z Janowa, ks. Władysław Wiśnicki z Kościelnej Jani35. Lista delegatów stanowi więc punkt wyjścia do dalszych badań dotyczących delegatów z ziemi gniewskiej. Niestety takie rozbieżności wskazał Andrzej Gulczyński także w odniesieniu do delegatów z Poznania i innych miejscowości36. Być może inne osoby wybrano na zebraniu wyborczym, a inne pojechały do Poznania, np. w zastępstwie powyższych. Istnieje także możliwość, że nastąpił błąd pisarski np. w odniesieniu do nazwiska Władysława Witkowskiego z Tychnów i ks. Władysława Wiśnickiego z Kościelnej Jani37. Podczas posiedzenia sejmu spośród ponad tysiąca delegatów wybrano 80-osobową Naczelną Radę Ludową. W jej skład 32 33
34
35 36 37
A. Gulczyński, dz. cyt., s. 12-13 i 17. Klemens Tetzlaf został po przyłączeniu Gniewu do Polski w dniu 27 stycznia 1920 roku pierwszym polskim burmistrzem Gniewa. A. Romanow, dz. cyt., s. 216. Spis delegatów wszystkich dzielnic zaboru pruskiego wybranych na Polski Sejm Dzielnicowy do Poznania, http://www.wtk.ngo24.pl/sd/lista.aspx Stan z dnia 20.03.2012 r. J. Ejankowski, Jak w Gniewie powstała…, s.40. A. Gulczyński, dz. cyt., s. 14. Podobieństwo nazwisk i imion może oznaczać, że w spisie błędnie podano Witkowskiego, a odnosiło się ono do księdza Wiśnickiego. Rozbieżności wskazują, że istotnie należy traktować wskazane wyżej postacie trzy w zapisach sejmowych i trzy z artykułu Jana Ejankowskiego jako przyczynek do dalszych badań, które nie są istotą niniejszego artykułu, stąd jedynie sygnalizuję problem, podobne omyłki wskazuje A. Gulczyński, dz. cyt., s. 14.
167
weszło trzynastu Pomorzan, wśród nich ksiądz Antoni Wolszlegier, który został wybrany nawet wiceprzewodniczącym NRL. Proboszcz z Pieniążkowa podczas posiedzenia sejmu odegrał też ważną rolę, bowiem obrano go marszałkiem komisji organizacyjnej38. Straż ludowa – siła zbrojna Republiki Gniewskiej Polacy obawiali się zachowania Niemców na Pomorzu Gdańskim, Grenzschutz pacyfikował tutejsze miasta. Brutalnie rozprawiono się z Chełmżą. Pacyfikowano Toruń, Gdańsk, ale i Gniew. 18 stycznia 1919 roku do miasta przybył oddział Grenzschutzu pod dowództwem kpt. Masseubacha – ustawiono karabiny maszynowe, armaty, przeprowadzano rewizje w domach, nie zważano na chorych i starszych. Żołnierze żądali wydania broni. Aresztowano Jana Cyganka i Mrozka, obaj pochodzili z Gniewu. Szczegółowe rewizje przeprowadzono u Czarnowskiego i Pawła Tollika. Zdaniem pelplińskiego „Pielgrzyma”: „Prusakom chodziło o to, by poprzez takie nagłe najścia psychicznie wykończyć przywódców ruchu niepodległościowego”39. Polacy chcieli na przyszłość przeciwdziałać tym sytuacjom i podjęli kroki do utworzenia straży ludowej dla ochrony polskiej ludności. Pierwszym krokiem, który w efekcie doprowadził do zawiązania straży było zawarcie porozumienia przez rząd polski z rządem niemieckim. Dotyczyło to ustanowienia Polskich Delegatów Rządowych przy landraturach powiatowych. W efekcie porozumienia wybrano przy landraturze w Kwidzynie w czerwcu 1919 roku Franciszka Czarnowskiego z Gniewskich Młynów40, który określony został jako „gorliwy Polak i niezmordowany działacz”41. Za jego staraniem władze niemieckie oddały w użytkowanie Radzie Ludowej zamek krzyżacki w Gniewie, wówczas całkowicie opróżniony. Ulokowano w nim biuro „Polskiego Powiatowego Delegata Rządowego przy landraturze w Kwidzynie”. Następnie na skutek starań Franciszka Czarnowskiego, Antoniego Wolszlegiera i Józefa Głowackiego z Pelplina byłego porucznika armii niemieckiej, a później kapitana wojsk polskich i pod naciskiem nieustannych petycji i zażaleń na niewłaściwe zachowanie Grenzschutzu, niemieckie czynniki rządowe zdecydowały się wycofać go i udzieliły zezwolenia na zawiązanie Straży Ludowej, ale pod warunkiem utrzymywania jej kosztów na rachunek Polaków42. W dniu 20 czerwca 38 39 40
41 42
168
Dziennik Polskiego Sejmu Dzielnicowego w Poznaniu w grudniu 1918, Poznań 1918, s. 85. J. Ejankowski, Jak w Gniewie powstała…, s. 41. Franciszek Czarnowski – urodził się w 1883 roku w Jeleniu koło Gniewu w rodzinie ziemianina. Był właścicielem młyna, wiceprezesem zarządu kółka Rolniczego w Piasecznie. Wówczas prezesem był Czesław Raabe oraz członkiem Zarządu Banku Ludowego w Gniewie. Więzień Oświęcimia i Ravensbruck, zmarł w 1960 roku w Bydgoszczy i tam pochowany. J. Ejankowski, Pługiem po niwie…, s. 6. Księga pamiątkowa dziesięciolecia Pomorza …, s. 392. Tamże.
Powiatowa Rada Ludowa wydała odezwę do wstępowania do straży ludowej, a utworzono ją po uzyskaniu zgody z Landlatury (niemieckiego starostwa w Kwidzynie)43. Po wycofaniu się Grenzschutzu powstała straż ludowa złożona z 200 mężczyzn, podzielono ich na cztery kompanie. Do ich zadań należały: służba bezpieczeństwa publicznego i ochrona mienia obywateli oraz ochrona porządku publicznego. Dzięki temu społeczność w Gniewie „miała sposobność oglądać w lipcu 1919 roku (jak ogólnie mówiono) Wojsko Polskie, gdyż pod dowództwem p. por. Głowackiego ćwiczenia Straży Ludowej odbywały się w języku polskim a Straż Ludowa występowała wszędzie publicznie jako Polska Organizacja Wojskowa”44. Liczebność polskiej milicji w Gniewie można uznać również za sukces. Bowiem występowały duże dysproporcje w liczebności straży ludowych w różnych powiatach. Najliczniejsza straż była w powiecie toruńskim i liczyła 2718 członków, a najmniej liczna w powiecie chojnickim i liczyła 100 osób45. To oznacza, że zgromadzenie 200 osób z ziemi gniewskiej można uznać za sukces, bowiem teren nie był tak duży jak powiat toruński czy chojnicki i tak licznie zamieszkany jak w powiecie toruńskim. Jan Brochoński w swoim wspomnieniu zapisał, że „ze Straży Ludowej utworzono Ekspozyturę Tajnej Organizacji Wojsk Polskich na Pomorzu, wobec tego otrzymaliśmy dalsze fundusze od dowództwa frontu pomorskiego na prowadzenie formalnej roboty dalszej, zakup broni, amunicji i ekwipunku. […] Baon Straży Ludowej Gniew stał się tajnie zapasowy[m] baon[em] 65. p.p. Strzelców Starogardzkich w Gniewie pod rygorem i dyscypliną ściśle wojskową”46. Straż Ludowa republiki gniewskiej występowała jawnie jako przyszli polscy żołnierze. Wspomina o tym prof. Mieczysław Wojciechowski, pisząc: „w niektórych powiatach członkowie straży występowali otwarcie jako przyszli polscy żołnierze, przypinając polskie odznaki narodowe bądź inicjując akcje na rzecz wojska polskiego (w Gniewie zorganizowali oni w grudniu 1919 r. zbiórkę pieniędzy, które przeznaczono na kupno sztandaru dla starogardzkiego pułku piechoty)”47. Była to mimo wszystko odważna postawa. Republika Gniewska Powołanie Straży Ludowej – polskiej milicji obywatelskiej w Gniewie stało się faktycznie początkiem REPUBLIKI GNIEWSKIEJ. 43 44 45 46 47
APT, TBHRNnP, sygn. 3, s.133v i 136v. Księga pamiątkowa dziesięciolecia Pomorza …, s. 392. M. Wojciechowski, Powrót Pomorza…, s. 181. APT, TBHRNnP, sygn. 3, s. 137. M. Wojciechowski, Powrót Pomorza…, s. 181.
169
Odtąd od dnia 7 lipca 1919 roku48 aż do stycznia 1920 roku Gniew i ziemia gniewska stały się quasi-państwem na czele z Franciszkiem Czarnowskim („prezydentem republiki”) i członkami Rady Ludowej na czele z ks. Antonim Wolszlegierem. Terytorium Republiki Gniewskiej wyznaczyła linia demarkacyjna obowiązująca od 7 lipca 1919 roku49. Teren przyszłej Republiki Gniewskiej obejmował część ziem powiatu kwidzyńskiego położonych po lewej stronie Wisły i kilka miejscowości po prawej stronie, szczególnie teren późniejszej gminy Janowo oraz ziemie parafii Tychnowy. Zdaniem Józefa Milewskiego50 republika obejmowała powierzchnię 430 km². Obejmowała tereny dwunastu parafii katolickich, w tym osiem wchodzących w skład dekanatu gniewskiego (Gniew, Dzierżążno, Wielki Garc, Lignowy, Piaseczno (wraz z Opaleniem), Tymawa, Wielkie Walichnowy, Janowo), trzy z dekanatu nowskiego (Pieniążkowo, Kościelna Jania, Lalkowy) i Tychnowy znajdujące się na prawym brzegu Wisły, obecnie w dekanacie Kwidzyn-Zatorze. W jej skład wchodziło więc 102 miejscowości.
48
49 50
170
J. Głowacki, Przyczynki do dziejów organizacji wojskowej Pomorza, [w]: 15-ta Rocznica Powstania Wielkopolskiego: przyczynki do ruchu niepodległościowego w byłym zaborze pruskim, pod red. Edmunda Bartkowskiego, Poznań 1933, s.13. Datę 7 lipca 1919 r. jako dzień, w którym podjęto decyzję o zawiązaniu straży podaje Józef Głowacki i dodaje, że „przystąpiono natychmiast do utworzenia straży”. M. Kordowski, Opalenie. Zarys dziejów wsi kociewskiej, Opalenie 2007, s. 39. J. Milewski, dz. cyt., s. 18.
Wykaz
miejscowości wchodzących w skład
L.p. Nazwa parafii
Republiki Gniewskiej51.
Miejscowości wchodzące w skład parafii
1.
Gniew
Gniew, Brody, Brodzkie Młyny, Cierzpice, Ciepłe, Kotło, Nicponia, Polskie Gronowo, Przeczki i Wielkie Gronowo
2.
Dzierżążno
Dzierżążno, Gogolewo z Młynami, Polskie Brody
3.
Wielki Garc
Międzyłęż, Międzyłęż folwark, Nowy Międzyłęż, Stary Międzyłęż
4.
Lignowy
Lignowy Szlacheckie, Cierpice (dwór), Janiszewo z Pustkami, Kursztyn, Szprudowo, Stockie Młyny, Pomyje
5.
Piaseczno
Piaseczno, Opalenie, Aplinki, Dębowylas, Widlice, Bielsk, Jeleń, Jelenica, Milanowo, Wyrąbki, Wyręby
6.
Tymawa
Tymawa, Jaźwiska, Rakowiec
7.
Wielkie Walichnowy
Wielkie Walichnowy, Małe Walichnowy, Rozgarty, Małe Gronowo, Kuchnia
8.
Lalkowy
Lalkowy gmina, Lalkowy folwark, Bukowiny, Cisowy, Frąca, Kopytkowo, Lisówko, Rynkówka, Smętowo, Smętowo dworzec, Smętówko, Włosienica, Udzierz
9.
Pieniążkowo
Pieniążkowo, Czerwińsk, Dąbrówka, Kolonia Ostrowicka, Kulmaga, Luchowo, Mała Karczma, Małe Wiosło, Duże Wiosło, Ostrowite, Półwieś, Smarzewo, Smętowo dworzec, Stary Młyn
10.
Kościelna Jania
Kościelna Jania, Bobrowiec i Kornatka, Grabowiec i Długolas, Komorze, Leśna Jania, Lichtental, Stara Jania
11.
Janowo
Bursztych, Kramrowo, Nowe Lignowy i Pólko Małe, Szkaradowo, Szkolna Łąka (Jarzębina), Szałwinek, Gurcz, Kuligany, Gniewskie Pole, Pastwa
12.
Tychnowy
Tychnowy, Dubiel, Jerszewo, Budzin, Bagno, Jałowiec, Bystrzec, Czerwony Dwór, Podzamcze, Nowa wieś, Straszewo, Trzciano, Klecewko, Mątki
Landrat musiał się zgodzić na powstanie straży ludowej, wynikało to bowiem z przepisów, umów o Einwohnerwehr – straży obywateli. Członkowie Straży Ludowej przejęli od burmistrza Gniewu 88 karabinów i amunicję i jak napisał Józef Głowacki, dowódca straży ludowej w Gniewie: „w kilka dni później stu ludzi pod bronią tworzy pod moim dowództwem pierwszą 51
Tabelę opracowałem na podstawie wykazu miejscowości wchodzących w skład dekanatu Gniew, Nowe oraz częściowo dla parafii Janowo w 1927 roku z uwzględnieniem stanu na 1919 rok na podstawie: Diecezja chełmińska. Zarys historyczno-statystyczny, Pelplin 1927. Dla parafii Janowo oraz Tychnowy na podstawie Z. Wendt, Z. Wendt, Katrynka. Graniczna struga, Kwidzyn 2006, s. 105 oraz informacji zamieszczonych na stronach internetowych parafii Janowo oraz Tychnowy.
171
kompanię polską na terenie niezajętym jeszcze przez władze polskie. Niemcy zorientowali się wkrótce, że Straż niezupełnie odpowiada przepisom Einwohnerwehry, ponieważ kompania odbywała ćwiczenia polowe, była stale pod bronią, a co gorsze, nosiła odznaki polskie przy mundurach i czapkach pruskich”52. Straż miała ubiór: „umundurowanie było poniemieckie. Dystynkcje służbowe oparto o wzory polskie. Na czapkach polskie orzełki [zostały] wykonane w Poznaniu. Czerwone otoki czapek zasłonięto szarą taśmą, wskutek czego otrzymały one wygląd maciejówek. Zamożniejsi żołnierze sprawili sobie na własny koszt rogatywki, których szyciem zajmował się m.in. krawiec gniewski Ksawery Zawadzki”53. „Na skutek doniesień Niemców zjechała do Gniewu dnia 8 sierpnia specjalna komisja z ramienia Landratury dla zbadania sprawy, gdzie ustalono zakres działalności Straży, oznaczono linię demarkacyjną. Intencje władz niemieckich szły w duchu ograniczenia rozwoju i zapobiegnięcia na przyszłość przekraczania kompetencji ze strony członków Straży. Wobec niezastosowania się ze strony Komendy do dyrektyw władz niemieckich zagrożono dnia 13 sierpnia 1919 r. rozwiązaniem Straży (pismo Landrata 13/VIII. – 19. L. 624 podpisał major Brungraeber), Niemcy nie mogli strawić tego, że Straż nosi odznaki polskie. Dnia 14/VIII. zagrożono jej rozbrojeniem (pismo d-cy Eskadronu Buscha z dnia 14/VIII.19[19]r. Nr. 130 Pelplin) co nie było rzeczą trudną do wykonania, gdyż oprócz szwadronu kawalerii w Pelplinie stał cały batalion wojska Grenzschutzu w Tczewie. Straż była w pogotowiu, rozstawiono posterunki w obawie, aby nie zaskoczono Straży niespodziewanie, ale do energicznego wystąpienia ze strony Niemców nie przyszło. Straż więc wygrała kampanię i pozostawiono ją własnemu losowi aż do chwili wkroczenia do Gniewu oddziałów polskich”54. Reakcja władz niemieckich na powołanie Straży Ludowej w Gniewie „Rząd niemiecki na prawym brzegu w osobach Prezydenta Rejencji i Landrata w Kwidzynie (Marienwerder), patrzył na to wrogim okiem, jednakowoż nie śmiał temu przeszkadzać, ze względu na bliską ratyfikację wersalskiego traktatu pokojowego, natomiast usiłował wszelkiemi sposobami wszystek majątek obywatelstwa polskiego w postaci zboża, bydła, jak również innych produktów rolniczych jak n.p. spirytusu, nabiału etc. i przedmiotów wartościowych (złota i srebra) wywieźć w głąb Niemiec”55. 52 53
54 55
172
J. Głowacki, dz. cyt., s. 13. Ćwiczenia odbywano na boisku w Nicponi. J. Ejankowski, Straż Ludowa w Gniewie, „Kociewski Magazyn Regionalny”, 1999, nr 2(25) s. 20. J.Głowacki, dz. cyt., s. 13-14. Tamże, s. 13.
Żołnierze Straży Ludowej jednak temu przeciwdziałali, nie chcąc dopuścić do zubożenia ziemi gniewskiej. W efekcie wstrzymali wywóz 16 wagonów zboża, dużej ilości bydła, produkcji spirytusu przeznaczonego na wywóz do Królewca i Szczecina. Niemcy wpadli także na pomysł szabrowania tych terenów z lasów. Nakazali więc wykarczować las w miejscowości Dębowo. Ścięli drzewa, jednak wywieźli je tylko na kilku furmankach. Stawiła się bowiem straż ludowa oraz mieszkańcy i wstrzymali wysyłkę 500 furmanek. Było to w listopadzie 1919 roku. Zapobiegli też wywozowi maszyn przemysłowych. Gdyby nie powstrzymali wywozu produktów spożywczych, ludziom z ziemi gniewskiej groziłby po prostu głód. Funkcje kierownicze w straży pełniły osoby związane z Organizacją Wojskową Pomorza. Z polecenia dowódcy utworzono biuro, którym kierował Jan Brochoński. Utworzono dział zaopatrzenia – kwatermistrzostwo (kierował nim Józef Cyganek), dział rachuby (na czele stał Donat Rajski), kuchnię wojskową (kierował nim Franciszek Guziński), komorę odzieżową (zarządzał Bolesław Orkiestra Straży Ludowej Kucharski), rusznikarnię i kuźnię (odpow Gniewie, którą dyrygował wiedzialny: Paweł Białkowski) i izbę Władysław Sikorski. chorych (odpowiedzialny: Zakrzewski). Powstała orkiestra kierowana przez Władysława Sikorskiego, a nad zdrowiem czuwał miejscowy lekarz Roman Kamiński. Posiadała także własny wóz, kierowcą był Franciszek Siemion, a jego pomocnikiem Pomierski. Kapelanem został Alojzy Karczyński56, wikariusz gniewski. Komendy wojskowe wydawane po polsku opracował Franciszek Warsziński, a później sprowadzono z wielkopolski podręczniki obowiązujące w wojsku polskim57. Niemcy nie wystąpili zbrojnie, prawdopodobnie ze względu na interes niemieckich właścicieli, którym mogły grozić szykany ze strony polskiej. Wielu Niemców to właściciele majątków w Ciepłem, Jeleniu, Lipiej Górze, Włosienicy, Kopytkowie, Frący, Smarzewie i ze względu na bliską ratyfikację 56
57
Alojzy Wojciech Karczyński (1892-1967) ur. w Pelplinie. Uczył się w Collegium Marianum, gimnazjum Chełmnie i Wejherowie. Maturę uzyskał w 1913 r. Po studiach w seminarium w Pelplinie otrzymał święcenia kapłańskie 11 lutego 1917 roku. Był wikarym w Osiu, Toruniu, Gniewie, Lipinkach. Od 1922 roku sprawował funkcję katechety w Żeńskim Seminarium Nauczycielskim i szkole rolniczej w Toruniu, a od 1935 roku do 1939 pełnił funkcję ojca duchownego i profesora teologii ascetycznej i mistycznej w Pelplinie. Wojnę przeżył pod przybranym nazwiskiem w Generalnym Gubernatorstwie. Po wojnie wykładał w seminarium w Pelplinie. Zmarł 9 grudnia 1967 roku w Pelplinie, H. Mross, dz. cyt., s.125. J. Ejankowski, Straż Ludowa w Gniewie …, s. 20
173
traktatu wersalskiego – takiego zdania był Szczepan Czaja, współtwórca straży na ziemi gniewskiej58. Mogli jednak przy użyciu pobliskich wojsk ulokowanych w Pelplinie czy Tczewie dokonać zbrojnej likwidacji enklawy wolności. Zresztą okres od lipca 1919 do stycznia 1920 nie był wcale sielankowy i wolny od obaw co będzie dalej z mieszkańcami republiki. Tadeusz Tollik wspominał, że 3 sierpnia 1919 roku otrzymał wiadomość od Tadeusza Odrowskiego z Kamionki, że niektórym Polakom grozi aresztowanie. Tadeusz Tollik ruszył więc do Gniewu do swego wuja Pawła Tollika, do ks. Karczyńskiego. Następnie wysłano gońców do księży Kupczyńskiego i Gburkowskiego i innych. Dopiero po dwóch dniach zniesiono rozkaz aresztowania59. Żołnierze Straży Ludowej mieli pretensje podczas spotkania Związku Zawodowego Polskiego w Opaleniu w dniu 27 listopada 1919 r. do mieszkańców ziemi gniewskiej, że wśród nich znajdują się osoby, które nasyłają Grenzschutz na polską straż ludową i że nielegalnie wywożą drzewo i zboże za Wisłę60. Straż posiadała stałe posterunki w Opaleniu, Kolonii Ostrowickiej, Smętowie (dworzec), Lipiej Górze, Walichnowach, Janiszewku, Gniewie (dworzec i mleczarnia)61. Funkcjonowały one całą dobę. Oprócz tego posiadała lotne patrole (konne), odwiedzające poszczególne miejscowości. Jak pisze Jan Ejankowski: „mieszkańcy o straży mówili – nasze wojsko, co świadczyło, że darzyli żołnierzy zaufaniem i sympatią. Na różnych koncertach z radością witano straż z orkiestrą, która później stała się orkiestrą 65. starogardzkiego pułku piechoty”62. Finansowanie Straży Ludowej. Jak podał Szczepan Czaja: „wydatki na utrzymanie Straży Ludowej pokryte zostały częściowo z darów Polaków [i] z nieograniczonego kredytu Banku Ludowego w Gniewie, któremu szefował Paweł Tollik. Sam ks. dr Antoni Wolszlegier ofiarował na ten cel kwotę równającą się 4000 dolarów”, pieniądze przekazywali też mieszkańcy63. Ponadto otrzymano fundusze z Podkomisariatu Naczelnej Rady Ludowej w Gdańsku na zakup broni64. W republice kwitło również polskie życie kulturalne. Jan Ejankowski na łamach „Kociewskiego Magazynu Regionalnego” napisał, że „Straż Ludowa w Gniewie zorganizowała również na szeroką skalę działalność kulturalno-oświatową, dostępną dla wszystkich”65. W połowie roku 1919 chór Halka 58
59 60 61 62 63 64 65
174
Tamże Relacja Szczepana Czaji z dnia 28 maja 1976 roku znajduje się zbiorach Muzeum Historii Ruchu Ludowego oddział w Piasecznie. T. Tollik, dz. cyt., s. 34. M. Kordowski, dz. cyt., s. 40. APT, TBHRNnP, sygn. 3, s. 137. J. Ejankowski, Straż Ludowa w Gniewie…, s. 21. Tamże, s. 21. APT, TBHRNnP, sygn. 3, s. 137. J. Ejankowski, Straż Ludowa w Gniewie…, s. 20-21.
i miejscowy zespół teatralny wystawili w sali Kazimierza Bartkowskiego mogącej pomieścić 300 osób sztukę Przebudzenie śpiących rycerzy. Wystąpiło w niej dwunastu dorosłych aktorów amatorów i tyle samo dzieci66. Zachowało się zdjęcie aktorów z tej sztuki wystawionej latem 1919 roku. Przed kilkunastu laty został wydany pamiętnik Tadeusza Tollika, mieszkańca Janowa, a zarazem aktora teatru amatorskiego. Wspominał występy teatru na początku 1919 roku w Kwidzynie, Tychnowach. Zainteresowanych odsyłam do tego źródła67. Tworzono podwaliny pod polską szkołę, uczono języka polskiego. W grudniu 1919 roku Polski Powiatowy Delegat Rządowy Franciszek Czarnowski z Gniewskich Młynów został mianowany I Komisarycznym Starostą. Powierzono mu administrację części powiatu kwidzyńskiego położonej na lewym brzegu tj. późniejszy powiat gniewski. Na skutek ratyfikacji w dniu 10 stycznia traktatu wersalskiego, 27 stycznia ziemia gniewska wróciła do Polski. Nie oznacza to jednak, że Republika Gniewska była niezniszczalna, aby ją zniszczyć wystarczyłoby wysłać oddział Gerharda Rossbacha osławionego kata Chełmży, który pacyfikował to miasto w styczniu 1919 roku. W efekcie aresztowano tam polskich działaczy, a kilka osób zostało zastrzelonych, w tym siedmioletnie dziecko. Republika Gniewska, powstała jednak później niż miały miejsce wydarzenia w Chełmży, okreŹródło: „Pomerania”, 2008 , nr 4. ślane jako powstanie, a więc już po zakończeniu obrad konferencji paryskiej i podpisaniu traktatu pokojowego w Wersalu. Ewentualna akcja ze strony Niemców mogła wywołać akcję odwetową ze strony Polski. Warto jednak wskazać, że wówczas zarówno Polska jak i Niemcy były w trudnej sytuacji i nie chciały zaostrzać i tak zaognionej granicy polsko-niemieckiej. Niemcy miały u siebie rewolucję, a Polska nieuregulowane granice z sąsiadami, o którą należało zadbać. W efekcie splotu wielu ważnych wydarzeń, geopolityki, ziemia gniewska stała się od 7 lipca 1919 do 10 stycznia 1920 wolnym państwem, ale dążącym do połączenia z Polską. Był to wielki sukces polskiego ruchu narodowego na Pomorzu, zwłaszcza ks. Antoniego Wolszlegiera, najwybitniejszego polityka na ziemi gniewskiej i jednego z najważniejszych polityków pomorskich w tym okresie. Liczyli się 66
67
A. Lubiński, Amatorski ruch teatralny w Gniewie w latach 1919-1950, „Pomerania” 2008, nr 4, s. 25. T. Tollik, dz. cyt., s. 30, 34, 36.
175
z nim na wiele lat wcześniej działacze polscy w całym zaborze pruskim, choć współpracowało się z nim nie zawsze dobrze, z uwagi na jego apodyktyczny charakter. Powrót do Polski Upragniony powrót do Polski nastąpił 27 stycznia 1920 roku. Co prawda do Rzeczypospolitej przyłączono tereny Republiki Gniewskiej leżące na lewym brzegu Wisły. Tereny na prawym brzegu – sołectwo Janowo z czterema wioskami (Bursztych, Kramrowo, Nowe Lignowy i Pólko Małe) przyłączono do Polski 16 sierpnia 1920 roku w wyniku wygranego przez Polaków plebiscytu z lipca 1920 roku (Przewodniczącym Komisji Plebiscytowej w Janowie był Tadeusz Tollik68). Za Polską padły 252 głosy spośród 437 głosujących (w tym w Bursztychu za Polską opowiedziało się 79% głosujących. W Kramrowie 50%, Nowych Lignowach 58%, Małym Pólku 44%, a w Janowie 48%). Odtąd ziemie te nazywano Małą Polską, Rzeczpospolitą Janowską lub Pięciowsią69. Ogromne zasługi w plebiscycie odegrał ks. Ignacy Niklas70. Pozostałe wsie z parafii Janowo (Szkaradowo, Szkolna Łąka (Jarzębina), Szałwinek, Gurcz, Kuligany, Gniewskie Pole, Pastwa) oraz ziemie parafii Tychnowy przypadły w wyniku głosowania do Niemiec. Zwycięstwo polskie w plebiscycie w Janowie było jedynym polskim sukcesem w plebiscytach na terenie Prus Wschodnich. Plebiscyt przeprowadzano w trudnej chwili, gdy niepodległość Rzeczypospolitej była zagrożona na skutek nadciągającej od wschodu armii bolszewickiej. Niemcy straszyli Polaków, że jeśli ci wygrają plebiscyt, to ich ziemie i tak nie przypadną Polsce, a bolszewikom. A Polacy bali się ich bardziej niż Niemców. Do tego prasa niemiecka szerzyła informacje, co prawda zgodne z prawdą, że Polacy przegrywają na froncie bolszewickim, ale w ten sposób manipulowali polską opinią publiczną, zniechęcając ich 68
69
70
176
B. Bieliński, Cztery pokolenia Tollików z Janowa nad Wisłą, „Kociewski Magazyn Regionalny”, 2001, nr 4, s. 16. http://parafiajanowo.pl/historia Pobrano dnia 18.09.2012. Na stronie parafii zapisano m.in.: „Dobry wynik głosowania w 1920 roku w Janowie zawdzięczać należy odwadze i patriotyzmowi wszystkich polskich mieszkańców, a przede wszystkim ofiarnej pracy między innymi księdza proboszcza Ignacego Niklasa, (który od 1894 roku, mimo szykan niemieckich i pobytu w więzieniu w okresie pierwszej wojny światowej głosił polskie kazania i popularyzował polski śpiew), Tadeusza Tollika, Stefanii Pobrynówny, Andrzeja i Bolesława Napiontków, Anastazego Wygockiego, Walentego Banieckiego, Augustyna i Alojzego Czyżewskich, Roberta Małkowskiego oraz” Z. Wendt, dz. cyt., s.137. Ignacy Niklas (1857-1937) urodził się w Goręczynie. Po ukończeniu Collegium Marianum w Pelplinie i gimnazjum w Chełmnie studiował teologię na uniwersytecie w Würzburgu (seminarium w Pelpinie było wówczas zamknięte). Święcenia kapłańskie uzyskał w 1885 roku w Monachium. Pracował jako wikary w Żukowie, Czarnowie, Lisewie. Od 1894 roku proboszcz w Janowie. Pielęgnował polskość na terenie parafii. Propagował czytelnictwo polskich gazet i książek, śpiew polski, głosił kazania po polsku. Od 1931 roku jako emeryt zamieszkał w Gniewie. H. Mross, dz. cyt., s. 219.
do popierania Rzeczypospolitej. Przy tym, każdy kto agitował za polskością, głośno wyrażał swoje poglądy, obawiał się o własne życie71. Niemcy także agitowali, w Dużej Pastwie za Niemcami optował 20-letni wówczas Rudolf Hess, który w okresie II wojny był komendantem niemieckiego obozu koncentracyjnego w Auschwitz, a karierę zaczynał w oddziałach Gerharda Rossbacha na Pomorzu72. Dnia 27 stycznia 1920 roku do Gniewu wkroczyły wojska armii generała Józefa Hallera z 65. Starogardzkiego Pułku Piechoty. Tak ów moment wspominał po latach jeden ze świadków tych wydarzeń: „chwila ta uroczyście zapisana złotemi literami w historii powiatu była tak wzruszająca i radosna, że opisać nie można entuzjazmu ludności, witającej wkraczające do Gniewu wojska polskie. Cała ludność polska ze łzami radości w oczach witała nasze Wojsko Polskie, które przyjmował na granicy powiatu około miasta Nowego Komisaryczny Starosta p. Czarnowski wraz z zasłużonym działaczem narodowym, Ks. Dr. Wolszlegierem z Pieniążkowa i wszystkimi członkami Rady Ludowej Powiatowej oraz niezliczoną rzeszą. Zerwano kajdany niewoli! Naród Polski przytulił się pod rozpięte ochronne skrzydła Orła Polskie, a nasi druhowie Ochotniczej Straży Ludowej wzmocnieni o 200 osób (razem 400 osób) wraz z ich dowódcą p. por. Głowackim wstąpili ochotniczo z bronią w ręku w szeregi II. Baonu 65 p.p.”73, a wcześniej także młodzież udawała się poza Pomorze do formujących się pułków pomorskich74. Tak więc Straż Ludową z Gniewu, siłę zbrojną republiki gniewskiej włączono w dniu 28 lutego do 65. Starogardzkiego Pułku Piechoty. Przyjęto tym samym 239 szeregowych75. Kronika pułku wydaje się tu bardziej wiarygodna, niż wspomnienie komendanta. Polskie władze, które obejmowały urzędowanie w Gniewie, zastały już wstępnie przygotowaną administrację polską dzięki pracy polskiego delegata przy landracie. Komisja szkolna przygotowywała kadrę nauczycielską, tworzyła kursy języka polskiego76. W Gniewie odbyły się także trzy kursy dla Żandarmerii Krajowej z całego Pomorza. W okresie od 1 października 1919 roku do 20 grudnia 1919 roku wzięło w nich udział po 100 uczestników podczas 71
72
73 74 75
76
Na nizinach kwidzyńskich…, oraz Jak zajmowaliśmy Janowo?, „Gazeta Bydgoska”, 1930, nr 189. Z. Wendt, dz. cyt., s. 136. B. Sauer, Gerhard Roßbach – Hitlers Vertreter für Berlin. Zur Frühgeschichte des Rechtsradikalismus in der Weimarer Republik, www.bernhard–sauerhistoriker.de (20.09.2012), s. 16. Księga pamiątkowa dziesięciolecia Pomorza…, s. 393. W. Odyniec, J. Węsierski, Gniew dawny i współczesny, Gdańsk 1966, s. 62. L. Proskurnicki, Zarys historii wojennej 65-go starogardzkiego pułku piechoty, Warszawa 1929, s. 6. W. Odyniec, J. Węsierski, dz. cyt., s. 62.
177
każdego kursu. Trwały też prace „nad wyszkoleniem żołnierzy i utrwaleniem ducha niepodległości”77. Władze Republiki Gniewskiej przystąpiły do „organizowania polskiej administracji i odbudowy polskiego życia społeczno-organizacyjnego i kulturalnego. W tym celu wydawano zakazy i zezwolenia na prowadzenie działalności gospodarczej i handlowej, wystawiano opinie o określonych osobach, powołano komisję szkolną, zorganizowano kursy języka polskiego”78. Wkrótce utworzono powiat gniewski i ukonstytuowały się jego władze79. Na ich czele stanęli bohaterowie Republiki Gniewskiej: m. in. komisaryczny starosta Franciszek Czarnowski z Gniewskich Młynów, który przewodził Radzie Powiatowej. W jej skład weszli także na skutek nominacji wojewody pomorskiego z dnia 13 marca 1920 roku: Julian Piotrowski z Szprudowa, Czesław Raabe z Piaseczna, Jan Rafalski z Rudna, Klemens Tetzlaff z Gniewu, ks. dr Antoni Wolszlegier z Pieniążkowa i Eugen Ziehm z Gręblina. Następnie pismem wojewody z dnia 30 kwietnia 1921 roku mianowano dalszych 12 członków tymczasowej rady powiatowej, a 27 grudnia na urząd starosty powołano Jana Popiela, najpierw jako kierownika starostwa, zaś po upływie kilku miesięcy mianowano go starostą i przewodniczącym Wydziału Powiatowego. Na mocy rozporządzenia Ministerstwa byłej Dzielnicy Pruskiej z dnia 12 lipca 1921 roku zarządzono na 25 listopada 1921 roku pierwsze wybory do Sejmiku Powiatowego. W ich wyniku do rady powiatu dostali się: • Jan Ałaszewski z Lignów • Teodor Cejrowski z Leśnej Jani • Konrad Chmarzyński z Rynkówki • Augustyn Czyżewski z Janowa • ks. Działowski z Pieniążkowa80 • ks. Filarski z Dzierżążna 77 78 79 80
178
APT, TBHRNnP, sygn. 3, s. 136v I 138. A. Romanow, dz. cyt., s. 215. Księga pamiątkowa dziesięciolecia Pomorza…, s. 394. Gustaw Działowski (1872-1940). Urodził się w Uciążu pow. Wąbrzeźno. Pochodził z zasłużonej dla polskości rodziny Działowskich. Uczył się w gimnazjum w Chełmnie, filomata. Po maturze (1893) studiował w Münster. W 1900 roku uzyskał doktorat z historii literatury. Święcenia kapłańskie uzyskał w Pelplinie 1 lipca 1900 roku. Był wikarym w Chełmnie, Lidzbarku, adm. w Łobdowie, Płowężu, proboszczem w Turowie na Mazurach od 18 grudnia 1906 roku. Czynny w polskich organizacjach, polskim Banku Ludowym w Olsztynie i wielu innych inicjatywach. Delegat na Sejm Dzielnicowy w Poznaniu, dziekan pomezański 1915-1920. Aktywny w plebiscycie w Turowie w 1920 roku, w którym za polskością opowiedziało się 65% mieszkańców. 15 sierpnia 1920 został dotkliwie pobity przez bojówki niemieckie i przemocą wywieziony do Polski. W 1921 został administratorem w Pieniążkowie, a od 28 listopada 1922 proboszczem, dziekan dekanatu Nowe w latach 1934-1940. Aresztowany przez Niemców w 1939 roku, następnie zwolniony. Zmarł 10 kwietnia 1940 roku w Pieniążkowie. H. Mross, dz. cyt., s. 61.
• Franciszek Kacki z Dzierżążna • Edmund Kuczkowski z Opalenia • ks. proboszcz Kurowski z Lalków • Józef Laskowski z Lignów • Feliks Neumann z Rakowca • Franciszek Pastewski z Lignów • Jakub Podwalski z Kierwałdu • Michał Rauchfleisch z Rynkówki • Czesław Raabe z Piaseczna • Julian Reptowski z Jaźwisk • Franciszek Rzepka z Ostrowitego • Bernard Stempka z Lignów • Klemens Tetzlaff z Gniewu • Wacław Wielbacki z Gniewu Na pierwszym posiedzeniu w dniu 9 grudnia 1921 roku wybrano członków Wydziału Powiatowego w składzie: • starosta Jan Popiel • Franciszek Czarnowski z Gniewski Młynów • Augustyn Czyżewski z Janowa • ks. dr Działowski – proboszcz z Pieniążkowa • Czesław Raabe z Piaseczna • Bernard Stempka z Lignów • Klemens Tetzlaff z Gniewu. Jako deputowanych powiatu wybrano Franciszka Czarnowskiego i Klemensa Tetzlaffa. Wspomniany Sejmik i Wydział Powiatowy urzędowały do 24 listopada 1925 roku. Tak pokrótce funkcjonowała Powiatowa Rada Ludowa na ziemi gniewskiej i Straż Ludowa. Republika przestała funkcjonować w dniu 27 stycznia 1920, kiedy ziemia gniewska wróciła do Polski. Jednak powrót do macierzy to zasługa odważnych mieszkańców Gniewu. Jak pisze Marek Kordowski w monografii Opalenia: „dopiero w styczniu 1920 roku zajaśniała na ziemi pomorskiej jutrzenka wolności. Ale wcześniejsza działalność Republiki Gniewskiej stworzyła jej zwiastun, który w całej okazałości urzeczywistnił się wraz z chwilą wkroczenia błękitnej armii gen. Józefa Hallera”81 .Oazą wolności, namiastką polskości na Pomorzu stał się Gniew i okolica w drugiej połowie 1919 roku, jednak marzenia ziściły się ostatecznie 27 stycznia 1920 roku, kiedy przyszła Polska.
81
M. Kordowski, dz. cyt., s. 41.
179
Marek Kordowski
Zarys dziejów Czarlina Historia Czarlina zaczyna się w XIII wieku. Źródła archiwalne są w różnym stopniu hojne dla badacza, który zamierza poznać i przedstawić dzieje osady w ciągu kilku stuleci. W sobotę 30 stycznia 2010 roku zegar wiszący na Urzędzie Miasta zakończył pracę i na elektronicznej tablicy pojawiła się cyfra zero. Jubileuszowa „klepsydra” przekazała informację o rozpoczęciu obchodów 750-lecia Tczewa. Tyle czasu upłynęło od momentu lokacji miasta w 1260 roku. Dokument wydany przez księcia Sambora II dał początek osadzie, która urosła do rangi znaczącej aglomeracji województwa pomorskiego. W przywileju lokacyjnym wyznaczono granice miasta oraz wymieniono nazwy kilku miejscowości, w tym również Czarlina. Odnotować należy fragment najbardziej nas interesujący, w którym jest mowa o łąkach znajdujących się na przestrzeni kilku kilometrów: „Ponadto nadaliśmy wspomnianemu miastu miejsce do wypasu bydła, z zachowaniem takich samych uprawnień i wszelkich korzyści, jak z łąk, o których wcześniej mówiliśmy, liczące na długość dziewięćdziesiąt sznurów, które bierze początek od ogrodów leżących w pobliżu miasta, a kończy się, kiedy idąc w kierunku na zachód przejdzie się odcinek liczący dziewięćdziesiąt wspomnianych sznurów. Natomiast szerokość tego terenu liczy również dziewięćdziesiąt sznurów poczynając od znaków granicznych, które umieściliśmy na drodze prowadzącej z Tszadelin, w kierunku na północ, a stąd zgodnie z granicami, które tu wyznaczyliśmy, wracając bez przeszkód w kierunku miasta, a kończąc tam, gdzie wyznaczono długość w sznurach”. W tekście pojawiła się wieś Tszadelin i oznacza ona Czarlin. Jest to pierwsza, historyczna wzmianka o osadzie. Zatem zegar odmierzający jubileusz 750-lecia Tczewa, odegrał taką sama rolę dla dużo mniejszej miejscowości, położonej u południowych bram miasta. W przywileju Sambora II wymieniono łąki położone w pobliżu ogrodów miejskich, zajmowały one znaczącą powierzchnię pomiędzy bokami kwadratu, a każdy z nich liczył dziewięćdziesiąt sznurów (1 sznur – 47,07 metra), czyli 4236 metrów. Zatem od znaków granicznych, które umieszczono na drodze z Czarlina, linia rozgraniczenia wiodła w kierunku północnym i posiadała wcześniej wyznaczoną długość. W 1198 roku założono w Lubiszewie i Gorzędzieju, najstarsze na ziemi tczewskiej jednostki duszpasterskie. Żeby usprawnić działalność i dotrzeć
180
do wszystkich wiernych, stopniowo zmniejszano okręgi pierwotnych parafii i tworzono nowe. Z obszaru ostatniej z wymienionych miejscowości w XIII wieku wyodrębniono parafię subkowską. Trudno w tej chwili dokładnie ustalić, kiedy powstała. Ksiądz Stanisław Kujot wydał następującą opinię w tej kwestii: „…pomyśleć nie można, by ją stolica włocławska dopiero po roku 1282 [tę parafię] założyła. Jest ona starsza, założycielem jej był jeden z panujących i to w czasie, kiedy rzeczone majątki jeszcze do niego należały, zatem najpóźniej przed r. 1224, w którym Radostowo już od cystersów przeszło, gdyż książę nie byłby ludzi klasztornych do nowej parafii swojej włączał”. Ksiądz Kujot datuje powstanie parafii przed rokiem 1224. Inną opinię wyraził Wiesław Długokęcki w monografii Historia Tczewa, który stwierdził, że parafie: gorzędziejską, miłobądzką i subkowską erygowano w drugiej połowie XIII wieku, wyłączając je z parafii tczewskiej i lubiszewskiej. Na podstawie XIII-wiecznych wykazów można w miarę dokładnie ustalić zakres terytorialny parafii subkowskiej: Wielka i Mała Słońca, Radostowo, Brzuśce, Waćmierz, Narkowy i Czarlin. Źródła archiwalne z tego okresu nie przynoszą informacji o przynależności parafialnej do Subków, takich osad jak: Gniszewo, Starzęcin czy Wielgłowy. Dopiero wiek XVI precyzuje pewne zagadnienia i ściśle określa granice pomiędzy poszczególnymi parafiami zwłaszcza że w wieku XIII i XIV powstały jeszcze: tczewska, rajkowska, szpęgawska, garecka i walichnowska. Czarlin już od XIII wieku znajdował się w obrębie parafii subkowskiej i ta przynależność trwa w dalszym ciągu z pewnymi modyfikacjami, które nastąpiły w ostatnim okresie. Trudna sytuacja ówczesnego władcy Pomorza, księcia Władysława Łokietka, stworzyła korzystne podłoże do rozwinięcia ekspansji państwa krzyżackiego. W roku 1308 w obliczu ataku wojsk brandenburskich Polacy poprosili krzyżaków o udzielenie pomocy zbrojnej. Propozycja została chętnie przyjęta i rycerze spod znaku czarnego krzyża wyparli oddziały brandenburskie, a później konsekwentnie realizowali własną politykę, zmierzającą do opanowania całego Pomorza. W pierwszym etapie 13 listopada 1308 roku zdobyli Gdańsk i dokonali rzezi jego mieszkańców. Natychmiast ruszyli w górę Wisły. Najbliższym grodem obsadzonym przez polską załogę był Tczew, który bardzo szybko zajęto po krótkotrwałym oporze. Fakt ten miał miejsce prawdopodobnie 15 listopada tegoż roku. Po zdobyciu miasta ekspansja krzyżaków trwała nadal i zakończyła się opanowaniem całego Pomorza Gdańskiego w 1309 roku. W okresie późniejszym wprowadzili oni sprawnie działający aparat administracyjny, zarządzający odpowiednimi okręgami terytorialnymi. W latach dwudziestych XIV wieku ustanowiono stanowisko wójta tczewskiego, który miał siedzibę w Sobowidzu. Podlegały mu okręgi: sobowidzki, kiszewski, kościerski, nowski i skarszewski. Wójtostwo tczewskie wchodziło w skład komturii malborskiej. Ten podział administracyjny przetrwał bez zmian aż do roku 1466. W obrębie
181
wymienionych jednostek i okręgu sobowidzkiego Czarlin znajdował się wówczas w okręgu sobowidzkim wójtostwa tczewskiego. Wielkim wstrząsem w dziejach państwa krzyżackiego była klęska poniesiona przez Zakon 15 lipca 1410 roku pod Grunwaldem. Rozprężenie i zamęt powstał wśród niedobitków i uciekinierów zbiegłych z pola bitwy po totalnym pogromie. Królowi polskiemu zbliżającemu się pod Malbork poddawały się kolejne zamki i miasta, tak uczynili mieszczanie Gdańska, Tczewa i Gniewu. W tym czasie biskup Jan przyjął w Subkowach pełnomocnika gdańskiego, a zarazem burmistrza Konrada Leczkowa. Powyższą informację zamieszczono w Zarysie historyczno-statystycznym Diecezji Chełmińskiej”. Jako uzupełnienie dodano: „zapewne wpływowi biskupa należało przypisać, że Gdańsk krótko potem hołduje królowi”. Źródła niemieckie przedstawiają zarzut biskupowi Janowi, że „stał najwyraźniej po stronie Polski”. Wspomniany hierarcha kościelny złożył deklarację wierności Zakonowi Krzyżackiemu, jednakże po klęsce grunwaldzkiej pomagał Polakom. Odwołajmy się zatem do niemieckiego tekstu, w którym zamieszczono następującą opinię o Subkowach: „gród stał przed nieprzyjacielem otworem, któremu dawał on schronienie i którego przyjmował w gościnę. Subkowy były ośrodkiem nieprzyjacielskiego obozu wojskowego, z którego dokonywano okolicznych najazdów łupieżczych, nie oszczędzając przy tym również klasztoru w Pelplinie”. W latach 1410 i 1411 Zakon czynił biskupowi zarzuty, że „prowadzi wolny dom dla polskich oficerów”. Autor tekstu wyraźnie akcentuje propolskie stanowisko hierarchy oraz podkreśla strategiczne znaczenie Subków i rolę, jaką osada pełniła w konflikcie zbrojnym, co miało także wpływ na sąsiedni Czarlin. Postanowienia pierwszego pokoju toruńskiego z 1411 roku pozostawiły Pomorze w rękach krzyżackich. Drugi zryw wolnościowy miał miejsce czterdzieści lat później, ale został poprzedzony najazdem husytów w 1433 roku. W tym przypadku konflikt zbrojny nie oszczędził również Czarlina. Wojska wielkopolskie ze swym sojusznikiem księciem słupskim Bogusławem IX i husytami dotarły do Chojnic, Tczewa i Gdańska, niszcząc po drodze klasztory cystersów w Pelplinie i Oliwie oraz wiele okolicznych miejscowości. Wojna trzynastoletnia toczona ze zmiennym szczęściem przez Polskę i krzyżaków, przyniosła kolejne nieszczęścia mieszkańcom terytorium, na którym operowały wrogie strony. Król Kazimierz Jagiellończyk 6 marca 1454 roku dokonał inkorporacji ziem pruskich do Królestwa Polskiego. Miesiąc wcześniej członkowie Związku Pruskiego wypowiedzieli posłuszeństwo krzyżakom i stopniowo zajmowano kolejne miasta i zamki. Ziemia pomorska była świadkiem licznych bitew i przemarszów wojsk, które pozostawiły po sobie wiele zniszczeń. Oddziały stacjonujące w miejscowych garnizonach dokonywały wypadów rabunkowych w celu pozyskania żywności. Po długotrwałych zmaganiach wojennych nastał upragniony
182
czas pokoju. Na gruzach zniszczonych domostw pojawili się ich mieszkańcy. Ponownie odbudowali to, co uległo sile ognia i grabieży. Wieloletnie spory i konflikty zbrojne o Pomorze zakończyły się w 1466 roku podpisaniem II pokoju toruńskiego. Niezmienione w kształcie granice prowincji Prus Królewskich, w skład której weszły trzy województwa: pomorskie, chełmińskie, malborskie oraz Warmia, przetrwały do I rozbioru Polski. Niegdyś oderwane terytoria na nowo należało włączyć w strukturę administracyjną Królestwa Polskiego. Rozpoczął się powolny okres zrastania Prus Królewskich z resztą kraju. W 1476 roku król Kazimierz Jagiellończyk przeprowadził ujednolicenie praw, przyjmując za podstawę prawo chełmińskie. Wprowadzono urzędy analogiczne do tych, jakie były w Polsce, a więc województwa, kasztelanie i starostwa. Województwo pomorskie podzielono na osiem powiatów: człuchowski, gdański, mirachowski, nowski, świecki, tucholski oraz tczewski. Ten ostatni zasięgiem terytorialnym pokrywał się z obszarem wójtostwa tczewskiego z czasów krzyżackich, powiększonego o komturstwo gniewskie i okręg borzechowski. W szesnastowiecznym wykazie znajdujemy informacje na temat powiatu tczewskiego, który składał się z dziewięciu starostw: borzechowskiego, gniewskiego, kiszewskiego, kościerskiego, skarszewskiego, sobowidzkiego, starogardzkiego, tczewskiego, dzierżawy międzyłęskiej i dziesięciu jednowioskowych dzierżaw. Nie należy również zapominać o posiadłościach kościelnych: cystersów z Pelplina i Oliwy oraz biskupów włocławskich. Z przedstawionego opisu wynika, że pod względem podziału administracyjnego, Czarlin należał do województwa pomorskiego oraz powiatu i starostwa tczewskiego. W drugiej połowie XVI wieku właścicielem wsi był szlachcic Jerzy Czarliński. Niemcy nazywali go Georg von Zedlin czy też Tschardliński. Czarlińscy pieczętowali się herbem, na którym umieszczono sowę siedzącą na dębowym pniu w zarysie błękitnego tła. Był on właścicielem domu w Tczewie. Kiedy Edmund Raduński opublikował w 1928 roku monografię Zarys dziejów miasta Tczewa, wówczas omawiany obiekt oznaczony numerem 109 posiadał organista Leon Rakowski. Po śmierci Jerzego Czarlińskiego w 1607 roku majątek przejął jego zięć Andrzej Sokołowski. W 1630 roku sprzedał on wspomniany dom w Tczewie. W okresie kilkuset lat aż do I rozbioru Polski dobra czarlińskie wielokrotnie dzielono i łączono pomiędzy wymienionymi rodzinami. W tym czasie mieszkał w sąsiedniej plebanii członek rodziny Czarlińskich, prałat i dziekan tczewski oraz późniejszy oficjał gdański ks. Piotr Bartliński. W latach 1619-1624 pełnił funkcję proboszcza tczewskiego, a od 1624 roku także lubiszewskiego. Przeprowadził on w tczewskiej farze prace renowacyjne nad ołtarzami w bocznych kaplicach. Jako dzierżawcę sześćdziesięciołanowej wsi Klonówka wymienia się w drugiej połowie XVI wieku K. Czarlińskiego. Czy istniało pokrewieństwo
183
pomiędzy wymienionymi członkami rodu noszącymi to samo nazwisko? Zapewne tak. Rodzina Czarlińskich ufundowała w tczewskim kościele farnym pw. św. Krzyża kaplicę św. Jana Chrzciciela, usytuowaną od południowej strony świątyni. W kartuszu obiektu umieszczono herb rodziny fundatorów. Kaplica miała być utrzymywana za roczny czynsz w wysokości 6 florenów i 20 groszy. Powyższą kwotę miał uiścić każdorazowy właściciel domu przy plebanii. Z dokumentów inwentaryzacji powizytacyjnej z 1729 roku wynika, że kaplica św. Jana Chrzciciela była najpiękniejsza spośród wszystkich kaplic w tej świątyni. W tym czasie obok stała chrzcielnica, ale od 1881 roku zmieniono ołtarz i wezwanie na Niepokalane Poczęcie NMP. W 1906 roku w pelplińskim „Pielgrzymie” pojawiła się notatka, w której podano, że w krypcie znajdują się trzy pochówki duchownych. Szczątki doczesne jednego z nich należą prawdopodobnie do kanonika włocławskiego Jana Franciszka Czarlińskiego, który zanim obrał stan kapłański był właścicielem Stanisławia, Bukowca, Łukocina i Kobysewa. Ożenił się ze starościanką mirachowską i grudziądzką Teresą Szczepańską, przez matkę spokrewnioną z rodem Sobieskich. Miał dwóch synów Jana Michała i Mikołaja oraz córki Justynę (później zakonnicę w Żukowie), Katarzynę i Joannę. Po śmierci żony 10 stycznia 1680 roku poświęcił się stanowi duchownemu i otrzymał godność kanonika włocławskiego. Dwa lata później, dzięki protekcji Jana III Sobieskiego, uzyskał probostwo skarszewskie. W latach 1683-1693 był proboszczem tczewskim i lubiszewskim. Zmarł 4 października 1693 roku. Na fundatora krypty i ołtarza bocznego typuje się również kanonika warmińskiego Ignacego Czarlińskiego. Być może w krypcie znajdują się jego doczesne szczątki lub wcześniej wymienionego Jana Franciszka . Obecnie prowadzone są szczegółowe badania antropologiczne. Ród Czarlińskich od XVII wieku posiadał wieś Stanisławie. W miejscu swego zamieszkania w dworku szlacheckim urządzili kaplicę domową, która była filią kościoła w Lubiszewie. Czarlińscy ze Stanisławia ufundowali dwa boczne ołtarze usytuowane w wiejskiej świątyni: ołtarz Opatrzności Bożej oraz Wniebowzięcia NMP. Na obu umieszczony jest herb Sówka. W prezbiterium znajduje się obraz przedstawiający Chrystusa adorowanego przez grupę świętych i jednego z przedstawicieli rodu Czarlińskich. Na odwrocie obrazu wykonanego w 1749 roku znajduje się napis w języku łacińskim informujący, że fundatorem malowidła jest kanonik warmiński de Schedlin-Czarliński. Najpewniej chodzi tu o Ignacego, którego portret i herb umieszczono w dolnej części obrazu. W XVI wieku Prusy Królewskie ogarnęła fala reformacji, która wśród mieszkańców prowincji znalazła wielu zwolenników. Luteranie przejęli znaczną liczbę dotychczasowych kościołów katolickich, ponieważ nie mieli własnych. Jednak antyreformacyjne decyzje Soboru Trydenckiego oraz skuteczna akcja
184
kontrreformacyjna biskupów włocławskich, głównie Hieronima Rozrażewskiego, sprawiły, że wielu protestantów powróciło do wcześniej wyznawanej wiary. Zabiegi te nie odniosły jednak żadnego skutku wobec mieszkańców dużych miast z potężnym Gdańskiem na czele. Królewskie edykty tolerancyjne wydane przez Zygmunta I Starego i Zygmunta Augusta oraz ogólna sytuacja polityczno-społeczna, sprzyjały pokojowemu rozwiązaniu konfliktu religijnego, dlatego nie doszło tu do bratobójczego rozlewu krwi, jak to miało miejsce w kilku krajach Europy Zachodniej. W Subkowach już w wieku XVI, a może nawet wcześniej, istniało więzienie biskupie. Przebywały w nim osoby podejrzane o herezję, czyli zwolennicy protestantyzmu: „W okresie przed reformacją, a także w czasie reformacji Subkowy było miejscem, którego obawiało się duchowieństwo. Biskup urządził w starej warowni więzienie dla duchownych, którzy dopuścili się ciężkich występków. Pierwszy reformator w Polsce Jakob Knade, Niemiec, początkowo działający w Gdańsku, a następnie stamtąd wypędzony, odbywał w Subkowach swój areszt. Tu w czasach kontrreformacji przetrzymywani byli we więzieniu duchowni podejrzewani o herezję (kacerstwo) i skłonności do protestantyzmu”. Parafia subkowska, do której należał Czarlin, zachowała wiarę katolicką, jej mieszkańcy nie ulegli nowinkom religijnym ks. dr. Marcina Lutra, chociaż reformacja ogarnęła całe Pomorze. Zatem parafia subkowska była ostoją katolicyzmu wśród szerzącego się wokół protestantyzmu. Źródłem wojen Polski ze Szwecją nie były tylko spory dynastyczne, ale przekształcenie Morza Bałtyckiego w morze szwedzkie „dominium maris Baltici”. Dążenia króla Gustawa II Adolfa zmierzały do opanowania wszystkich szlaków żeglugowych oraz wybrzeży bałtyckich wraz z najważniejszymi portami. Dlatego w lipcu 1626 roku, rozpoczął on działania wojenne. Zaledwie w ciągu miesiąca oddziały szwedzkie zajęły: Piławę, Braniewo, Frombork, Tolkmicko, Elbląg, Malbork, Ornetę i Dobre Miasto, a po sforsowaniu Wisły opanowały Tczew, Gniew i Puck. We wrześniu podeszły pod Gdańsk i poczyniły pierwsze czynności oblężnicze. Wobec zagrożenia najważniejszego polskiego portu nad Bałtykiem, król Zygmunt III Waza wyruszył z jedenastotysięczną armią w kierunku Gniewu, pod który dotarł 18 września. Kilka dni później przybył ze swymi oddziałami król szwedzki Gustaw II Adolf, aby udzielić niezbędnej pomocy otoczonej załodze miasta. Na obszarze pomiędzy Walichnowami, Gronowem, a wzgórzami Ciepłego, dwóch Wazów stoczyło bitwę, która trwała z kilkudniowymi odstępami od 21 września do 1 października. Wynik starcia był niekorzystny dla wojsk polskich. Co prawda zanotowano równorzędny bilans strat po obu stronach, jednak to Szwedzi zajęli dominujące i ważne pod względem strategicznym wzgórza wokół wsi Ciepłe. W tej sytuacji, niezniszczona armia polska ruszyła do Pelplina, a następnie do Waćmierza. Po odblokowaniu załogi
185
szwedzkiej w Gniewie, Gustaw II Adolf wycofał się na północ, ponieważ jego wojska zostały zagrożone odcięciem od sił głównych. Po przedstawieniu w ogólnym zarysie pierwszego etapu działań zbrojnych na Pomorzu można opisać epizod czarliński. Polacy zajęli 7 października Waćmierz, a następnie Subkowy i Czarlin. W ostatniej z wymienionych miejscowości założono obóz warowny, który miał bronić przesmyku jezior pod Rokitkami. Umocniono go palisadą i szańcami, a położony był on na niewysokim, rozległym i bezleśnym wzgórzu. W ten sposób zablokowano Szwedów na linii ciągnącej się przez Subkowy, Czarlin, Gdańsk i Puck. Odwody skoncentrowano w Waćmierzu. W tym czasie 6 października siły polskie wzmocniono nowymi chorągwiami magnackimi i królewskimi, a 21 października przybył hetman polny koronny Stanisław Koniecpolski z chorągwiami kwarcianymi oraz książęta zbarascy i Jeremi Wiśniowiecki. Król Zygmunt III Waza przebywał w Subkowach i okolicznych miejsco wościach ponad miesiąc. Kwaterował między innymi w pałacu biskupim. W tym miejscu zapadały najważniejsze decyzje i wydano zarządzenia mające wpływ na los kraju oraz wynik toczących się wówczas działań zbrojnych. Wobec braku aktywności wrogich armii, już 18 października podjęto rokowania pokojowe. Nie przyniosły one jednak żadnych efektów. Żądania obu stron konfliktu były zbyt wygórowane. Szwedzi chcieli zawrzeć rozejm z zachowaniem ówczesnego stanu posiadania, czyli nowymi nabytkami w postaci polskich miast i osad na terenie Prus Królewskich. Natomiast Polacy zgadzali się przyznać Gustawowi II Adolfowi prawo dożywotniego zatrzymania korony szwedzkiej. W Toruniu w dniach od 10 do 29 listopada 1626 roku obradował Sejm nadzwyczajny. W związku z powyższym faktem król Zygmunt III Waza, przekazał 13 listopada dowództwo nad armią hetmanowi Stanisławowi Koniecpolskiemu i udał się do Torunia. W listopadzie odeszły z obozu czarlińskiego niektóre oddziały magnackie i pospolitego ruszenia, biorące wcześniej udział w walkach o Gniew. Pozostały tylko roty husarskie i kozacka wojewody sieradzkiego Jana Baranowskiego. Dołączyły natomiast nowe oddziały zaciężne: roty piechoty cudzoziemskiej Gabriela Ceridona, Wilhelma Kitta, Baltazara Rotensteina, Tomasza Duplessisa, Jana Forde, Wilhelma Appelmana, Waltera Butlera starszego, Adriana Fuldropsa, Waltera Butlera młodszego, rota dragońska Adriana Kitta, roty rajtarskie Ernesta Denhoffa, Rosnopsta Medena, Wyszbierzego, arkebuzeria Mikołaja Gniewosza, chorągwie husarskie Mikołaja Kędzirzelskiego, starosty osieckiego Mniszecha, chorągwie kozackie Mniszecha, Wojciecha Baranowskiego, Piotra Bujalskiego, Jana Worytki i kilku innych. Popis w obozie pod Waćmierzem 4 listopada 1626 roku wykazał 7 chorągwi husarskich, chorągwię arkebuzerską, 6 chorągwi rajtarskich, 11 chorągwi kozackich, 12 jednostek piechoty cudzoziemskiej, 6 rot piechoty polskiej
186
i węgierskiej, 3 roty dragonii, czyli razem 4367 koni jazdy i 4258 porcji dragonii i piechoty (8625 stawek żołdu), to jest około 7900 ludzi. Ta liczba nie uwzględnia żołnierzy chorągwi kwarcianych hetmana Stanisława Koniecpolskiego (4200 jazdy, 1000 dragonii i 1000 piechoty polskiej). Z oddziałów litewskich została chorągiew husarska Andrzeja Stanisława Sapiehy i regiment rajtarski Mikołaja Abrahamowicza. Roty nadworne były reprezentowane przez chorągiew nadworną królewską, która występowała jako rota królewicza Władysława, ponadto rajtarzy Ottona Denhoffa i dragoni Mikołaja Judyckiego. Z powodu wygaśnięcia terminów służby, głównie piechoty cudzoziemskiej, liczebność armii nieustannie się zmieniała. Szacuje się, że w grudniu 1626 roku siły polskie na terenie Prus Królewskich liczyły ponad 10300 żołnierzy, a konkretnie 6530 koni jazdy oraz 4890 porcji piechoty i dragonii, czyli 11420 stawek żołdu. Zaprowiantowanie wojska, zwłaszcza zimą, natrafiało na coraz większe trudności, dlatego zgłoszono projekt utworzenia komisji, która zajęłaby się zakupem żywności w innych regionach kraju, transportem do Prus i sprzedażą po umiarkowanych cenach ustalonych przez hetmana i komisarzy, z potrąceniem wartości z żołdu. Trudności z terminową zapłatą wynagrodzeń oraz z zaprowiantowaniem sprawiły zmniejszenie liczebności żołnierzy w poszczególnych chorągwiach. Z reguły podawano pełne stany oddziałów, jednak w rzeczywistości były niższe od etatowych. Warunki atmosferyczne zimą 1627 roku także miały wpływ na postawę żołnierzy. Królewicz Władysław w liście do hetmana polnego litewskiego krytycznie oceniał powstałą sytuację: „U nas w Prusach po staremu mało się robi, a wojska ubywa i zgoła służyć im się nie bardzo chce”. Stany liczebne wojsk koronnych ulegały wahaniom. Przykładowo w pierwszym kwartale (od 1 grudnia 1626 r. do 28 lutego 1627 r.) hetman Stanisław Koniecpolski miał do dyspozycji: 18 chorągwi husarii w tym 12 kwarcianych, chorągiew królewicza Władysława i następne starosty ryskiego Andrzeja Sapiehy, Mikołaja Krzyczewskiego, starosty wiskiego Mikołaja Kossakowskiego, starosty pokrzywnickiego Jana Działyńskiego, chorągiew arkebuzerska Mikołaja Gniewosza, 28 chorągwi kozackich, w tym Pawła Czarnieckiego, Andrzeja Śladkowskiego, Mikołaja Moczarskiego, Piotra Bujalskiego i Falenckiego, 3 jednostki rajtarii, w tym chorągiew kwarciana Andrzeja Kossakowskiego, regiment Mikołaja Abrahamowicza, chorągiew Ottona i Ernesta Denhoffów, 5 jednostek dragonów w tym regimenty Jakuba Butlera i Wintera, kompania Wilhelma Lessego, regiment Mikołaja Judyckiego, kompania Adriana Kitta, 12 jednostek piechoty cudzoziemskiej, 7 rot piechoty polskiej. Jak już wcześniej wspomniano, liczebność armii sięgnęła 10300 żołnierzy. W drugim kwartale (od 1 marca 1627 r. do 31 maja 1627 r.), hetman miał pod swoją komendą: 19 chorągwi husarii, 29 chorągwi kozackich, 3 jednostki rajtarii i 5 jednostek dragonii. 1 czerwca 1627 roku służbę zakończyła kompania
187
Adriana Kitta, za to do obozu przybyły regimenty Butlera i Wintera. Pomimo ubytku roty Reginalda Kiska w marcu, nastąpiło wzmocnienie jednostek piechoty autoramentu cudzoziemskiego poprzez uzupełnienie niektórych z nich do stanu etatowego. W porównaniu z poprzednim zestawieniem, liczba stawek żołdu wzrosła do 12730 i obejmowała 6730 stawek dla jazdy i 6000 dla piechoty i dragonii. Od 1 czerwca 1627 roku weszły do służby regimenty piesze Magnusa Ernesta Denhoffa i Gerarda Denhoffa. Na nowo sformowano roty Wilhelma Butlera starszego, Andrzeja Rytgiera Rusa, Pola Magnusa i Hoffena. Od listopada 1626 roku do kwietnia 1627 roku wojska polskie prowadziły wojnę podjazdową i niepokoiły siły szwedzkie, co przedstawia poniższy opis: „Stanisław Koniecpolski hetman […] położywszy się obozem, przez całą zimę Tczew w oblężeniu trzymał i miejsca okoliczne od wycieczek szwedzkich zasłaniał”. Na przełomie listopada i grudnia dwie chorągwie Pawła Czarnieckiego i Hermolausa Przyłęckiego zaatakowały konwój z zaopatrzeniem, który zmierzał do Tczewa oraz rajtarię z miejscowego garnizonu. Naoczni świadkowie takie oto dali świadectwo,: „Wypadli dwa kornety (rajtarii), których nasi aż na pół wsi między siebie wpuściwszy, z dwu stron wypadli i tam do Szwedów śmiele skoczywszy, łacno zatrwożonych wyparli i aż do miasta siekąc pędzili, gdzie kilkunastu na placu zostało, jednego pojmano”. Ciągłe kłopoty z zaopatrzeniem w żywność sprawiły, że wielokrotnie zaobserwowano przypadki ograbienia miejscowej ludności. Takie wydarzenie miało miejsce zaraz po potyczce pod Tczewem, a jej głównymi sprawcami byli żołnierze wspomnianej wcześniej chorągwi Pawła Czarnieckiego. To on również na czele swych ludzi i kilku innych chorągwi wyruszył na podjazd, aby zarekwirować żywność chłopom. Zajęto miejscowość Żuławki i zdobyto przy tej okazji 12 polowych dział szwedzkich. Nie powiódł się atak na Nowy Staw, pomimo brawurowo przeprowadzonej akcji. Ponadto odniesiono dosyć dotkliwe straty. Liczne zagony jazdy stwarzały pozory wielkiej armii i przez pewien czas znakomicie maskowały szczupłość polskich sił. Wrogie załogi garnizonów niepokojono również w innych miejscach, dlatego utrzymanie wielu miast było trudnym zadaniem. W związku z tym odnotowano następujące oświadczenie dotyczące Koniecpolskiego: „ustawiczne wycieczki ku Elblągowi i Malborkowi, tak ściskał Szwedów, że, jakby oblężeni w swych twierdzach, wychylić się z nich nie mogli”. Zimą 1627 roku sytuacja wojsk polskich w obozie czarlińskim nieustannie się pogarszała. Akcja rekwirowania żywności wywołała bunt chłopów na Wielkiej Żuławie. Ekspedycje karne zakończyły się niepowodzeniem i jeszcze zaogniły stan napięcia, pomiędzy poszczególnymi stronami sporu. Hetman Stanisław Koniecpolski nałożył kontrybucję, ale chłopi jej nie respektowali. Ostatecznie podpisano umowę, która dokładnie regulowała wysokość świadczeń i sposób ich dostawy. Pod koniec stycznia wyparto z Żuław polskie
188
oddziały. W ten sposób żołnierzy pozbawiono dostaw żywności, brakowało już paszy, padały konie oraz zaczęły się dezercje. Pomimo próśb hetmana o pomoc, król pozbawiony środków finansowych nie mógł udzielić znaczącego wsparcia. Gdy Wisła stała się żeglowną po skruszeniu lodów, wysłano rzeką pewne ilości żyta, owsa, grochu, masła i innych artykułów. Żołd otrzymali tylko żołnierze kwarciani, natomiast rotom zaciągniętym przez króla i pozostałym, pieniędzy nie przekazano. Hetman w listach do Zygmunta III pisał: „To też Waszej Królewskiej Mości Panu Memu Miłościwemu oznajmić mi przychodzi, że dla wielkiego niedostatku bardzo połowa ich nie wsiądzie, którym już tak bieda dokuczyła, że jeśli nie przyszłą ćwierć, która się pierwszego marca zaczyna, pieniędzy mieć nie będą, odbierze służbę Waszej Królewskiej Mości chcą. Piechocie niektórym kompaniom miesiąc wyszedł, drugim i dwa winno […]. Przy tym wszystkim prowiant proszę racz Wasza Królewska Mość mieć na pamięci, bo bez niego, choćby dobrze i pieniądze były, niepodobna”. Przedmiotem szczególnej troski hetmana była piechota autoramentu cudzoziemskiego. W innym z jego listów czytamy: „za piechotą cudzoziemską uniżenie Waszą Królewską Mość proszę, którym już jeden, drugim dwa, a niektórym trzy miesiące się winno, aby Wasza Królewska Mość raczył bez omieszkania kazać pieniędzy do nich przysłać, bo bez nich jednym uciekać, drugim zdychać przyjdzie. Nie wątpię, że Wasza Królewska Mość nie będziesz życzył sobie dla omieszkania pieniędzy rujnować tych ubogich żołdatów, za którymi po wtóre uniżenie i pokornie proszę”. Oprócz wspomnianej wcześniej pomocy, król nie przysłał ani pieniędzy, ani żywności w okresie wiosennym. Z powodu braku kwater wojsko spędziło zimę pod namiotami. Polscy żołnierze głodni i biwakujący na mrozie niemal pod gołym niebem ponieśli straty sięgające 50% stanu osobowego. Dowództwo szwedzkie znało i krytycznie oceniało sytuację swego przeciwnika. W liście adresowanym do Teuffla, 22 stycznia 1627 roku Axel Oxenstierna pisał: „Wróg leży jeszcze pod Tczewem, jest dość znacznie słaby. Dwa tysiące ludzi do Pucka wysłał, ostrzeliwał go, ale wielu ludzi stracił, bo dużo na furażowaniu wybito, a część rozproszyła się z głodu”. Siły polskie i hetman Koniecpolski nie wzbudzały obaw wśród Szwedów, dlatego ułożono plan przełamania obrony pod Czarlinem. Pewne straty spowodowane zimowymi warunkami pogodowymi ponieśli również żołnierze szwedzcy. Wysoki poziom zachorowalności nosił symptomy masowej zarazy. Stany regimentów obniżyły się od 20 do 35%. Szwedzi byli jednak w dużo korzystniejszej sytuacji niż Polacy, ponieważ zapewniono im odpowiednie warunki zakwaterowania pod strzechami chłopskich chat i dachami miejskich kamienic. Około 1 marca 1627 roku hetman Stanisław Koniecpolski otrzymał ostrzeżenie od podkanclerzego Zadzika o marszu najemnych wojsk szwedzkich zwerbowanych w Meklemburgii. Liczono się także z atakiem ze wschodu od strony Żuław. Obóz oddziałów polskich w Czarlinie flankował pozycję
189
pod Tczewem oraz bronił przesmyków pod Rokitkami, gdzie między jeziorem Rokickim, bagnami Motławy i Młyńskiego Rowu a kamiennym wałem przeciwpowodziowym, prowadziła jedyna droga do Gdańska. Wykorzystując trakt na Subkowy i Pelplin, flankowano położony na południu Gniew. Wadą tych pozycji była słaba obronność, a konkretnie łagodne wzgórze, dogodne do wypadu jazdy, nie stanowiło jednak żadnej przeszkody dla atakujących. Wobec dwustronnego zagrożenia działaniami ofensywnymi wroga, hetman Koniecpolski stworzył dodatkową linię obrony w rejonie Starogardu i Skarszew. Obie miejscowości obsadzono piechotą, dragonami i chorągwią kozacką. Ponadto dostarczono tabory i artylerię. Dla zabezpieczenia granicy zachodniej wysłano 17 chorągwi jazdy. Reszta sił wraz z hetmanem pozostała w Czarlinie, były to 2 pułki jazdy i 13 rot piechoty. Szwedzi skoncentrowali znaczną ilość oddziałów na Żuławach. Po 21 marca dowództwo dysponowało 10 regimentami piechoty i 20 kompaniami kawalerii. Gdy nastąpił kres przygotowań do wymarszu, zanotowano wysoki poziom Wisły, który unicestwił wszelkie plany sforsowania rzeki. Kanclerz Oxenstierna napisał list do króla Gustawa II Adolfa i w nim donosił: „most przygotowany, tak pod Malborkiem, jak i pod Tczewem, został przewrócony. Poziom i przybór wody w Wiśle i Nogacie teraz tak wielki, jakiego nie było od wielu lat. Prądy i wiry tak silne, że nie można łodzią przepłynąć bez narażenia się na największe niebezpieczeństwo, nie mówiąc o promach i działach”. Woda zalała przede wszystkim prawy brzeg rzeki i zamieniła go „w nieprzebyte błota”. W tym samym czasie 2,5 tysiąca niemieckich najemników w służbie szwedzkiej przekroczyło polską granicę w pobliżu Białego Boru i Miastka. Na wieść o tym hetman Stanisław Koniecpolski wyruszył z 3 tysiącami piechoty i dragonów oraz 10 działami polowymi przeciw wrogowi. Jako osłonę przed ewentualnymi wypadami szwedzkich załóg z Tczewa i Gniewu, atakami zza Wisły oraz odwód, pozostawiono dwa pułki jazdy Mikołaja Potockiego i stryjecznego brata hetmana Stefana Koniecpolskiego. Linię obrony wzdłuż Rokitek, Czarlina i Subków osłaniała część chorągwi jazdy, głównie kozackich. Szańce obozu czarlińskiego obsadziły trzy chorągwie: dragonów, rajtarii i husarii. Dowódcą tej grupy został Paweł Czarniecki. Około 30 marca 1627 roku hetman na czele swych wojsk przybył do Pucka obleganego już od grudnia poprzedniego roku. Zintensyfikował bombardowanie miasta i w konsekwencji załoga szwedzka 2 kwietnia skapitulowała. Kilkanaście dni później, 16 kwietnia, Polacy odnieśli zwycięstwo i rozbili pod Czarnem niemieckich najemników w służbie szwedzkiej zwerbowanych w Meklemburgii. Po tych starciach hetman Stanisław Koniecpolski pospiesznym marszem powrócił do Czarlina, ponieważ przeciwnik próbował sforsować Wisłę pod Tczewem, czego doświadczył Paweł Czarniecki. Rozstawiono wojsko w Starogardzie, pod Tczewem i Subkowami.
190
Wiosną 1627 roku aktywność ofensywna znacznie wzrosła, ponieważ do Prus Królewskich dotarł ze Szwecji Gustaw II Adolf z nowymi oddziałami. Głównym celem kampanii letniej było zdobycie Gdańska. Zdawano sobie sprawę, że musi dojść do rozstrzygającej batalii, ponieważ armia polska działająca na tyłach wroga zapewne uniemożliwiłaby realizację tego zadania. Pierwszym symptomem zagrożenia była skuteczna obrona przeprawy przez Wisłę w okolicach Kiezmarku. Moment kulminacyjny nastąpił jednak pod Rokitkami. Armia polska licząca 8 tysięcy żołnierzy przeniosła swój obóz z Czarlina do Lubiszewa, z zamiarem obrony przejścia pomiędzy jeziorami. Po drugiej stronie bagien motławskich stanęło 10 tysięcy Szwedów. Wrogie siły oddzielały trzy groble. Bitwa rozpoczęła się 7 sierpnia 1627 roku. W czasie rekonesansu Gustaw II Adolf zanadto zbliżył się do polskich stanowisk. Monarchę rozpoznano i ruszył za nim pościg. Władca dotarł do eskorty i pod naporem przeważających sił wroga wycofał się do obozu. Natychmiast zarządzono atak rajtarii, którą Polacy odrzucili aż pod szańce szwedzkich fortyfikacji. Doświadczony hetman Koniecpolski nie wydał jednak rozkazu do szturmu na obóz wroga, ponieważ rezultat tejże batalii byłby dla niego niekorzystny. Wobec braku możliwości stoczenia bitwy w otwartym polu, polski dowódca nakazał odwrót. Wycofywano się jedyną drogą poprzez groblę. W momencie krytycznym zaatakowali Szwedzi i podjęli nieudaną próbę odcięcia dostępu do grobli polskim oddziałom. Polacy ponieśli niewielkie straty, można było doliczyć się zaledwie 80 zabitych. Ich przeciwnicy sądzili, że wśród ofiar jest również hetman Stanisław Koniecpolski, co okazało się nieprawdą. Następny dzień nie zapowiadał się pomyślnie dla Polaków. Piechota silnie ostrzeliwana przez artylerię została zmuszona do odwrotu. Po pewnym czasie celem ostrzału był również obóz. Szwedzi przygotowywali się do decydującego ataku. Na szczęście nie doszedł on do skutku, z powodu rany, którą odniósł Gustaw II Adolf. Władca wydał rozkaz do odwrotu, ponieważ nie mógł osobiście dowodzić, a nie chciał kontynuować batalii pod swoją nieobecność. Bitwa pod Rokitkami zakończyła się strategiczną porażką Szwedów, bo w jej wyniku nie mogli przystąpić do ataku na Gdańsk. Wojna Polski ze Szwecją w latach 1626-1629 jest słabo znana, w podręcznikach historii najczęściej znajdują się informacje o genezie i wyniku końcowym konfliktu. Wiedzę uczniowie uzupełniają dodatkiem o bitwach pod Oliwą i Trzcianą. Zatem zakres wiedzy jest minimalny i należy zadbać o jej rozszerzenie, poprzez wprowadzenie nowych elementów propagujących historię poszczególnych miejscowości. Temu celowi służy niniejszy opis. W nim uwzględniono wydarzenia z przeszłości Czarlina, ponieważ to tutaj skoncentrowano polską armię. Ponadto osada znajdowała się w centrum działań wojennych i była narażona na zniszczenia, jakie niesie każda pożoga i na pewno ich nie uniknięto.
191
Kiedy w 1626 roku Szwedzi zajęli Tczew, król Gustaw II Adolf dla zrekompensowania strat poniesionych przez miasto przekazał mu wsie Czarlin, Czyżykowo, Bałdowo, Dalwin, Pszczółki i Kolnik. Były to prywatne majątki właścicieli, którzy schronili się w głębi Rzeczypospolitej, dlatego też wydaje się wątpliwe, aby mieszczanie w rzeczywistości objęli kiedykolwiek powyższe posiadłości. Pierwszy rozbiór Polski w 1772 roku wydał część terytorium kraju na długie lata niewoli. Polityka partnerów wielkiej koalicji zmierzała do zwiększenia obszaru swych posiadłości kosztem Rzeczypospolitej. Nowe granice nie tylko wyznaczyły zasięg terytorialny ekspansji ościennych mocarstw, ale także ich potrzeby gospodarcze. Zdobycie ujścia Wisły oznaczało dla Prus opanowanie eksportu zboża. Zmusiło to polską szlachtę do szukania innych rynków zbytu na płody rolne oraz stworzenie nowego typu opłacalnej produkcji. Polityka fiskalna obciążyła poddanych znacznymi podatkami, co miało wpływ na ich dobrobyt materialny. Prusy Królewskie z województwami pomorskim (bez Gdańska), malborskim i chełmińskim (bez Torunia) oraz Warmią, częścią Wielkopolski, przemianowano na Nowe Prusy (Neu-Preussen). Nazwa miała krótki żywot i 31 stycznia 1773 roku zmieniono ją na Prusy Zachodnie (Westpreussen). Naczelną władzą prowincji była Kamera Wojenna i Domen (Kriegs und Domänen-Kammer), której siedzibę zlokalizowano w Kwidzynie. Pierwotnie podporządkowano ją królowi, a następnie Dyrektorium w Berlinie. Dzieliła się na powiaty, na ich czele stali radcy ziemscy – landraci. Wymienieni urzędnicy administrowali obszary wiejskie z wyłączeniem domen państwowych, do których należały zagarnięte królewszczyzny oraz majątki kościelne i zakonne. W 1772 roku powołano specjalne jednostki administracyjne do nadzoru gospodarki skonfiskowanych majątków szlacheckich i dóbr kościelnych. Nazywano je domenami i zostały podzielone na intendentury, a te z kolei na Królewskie Urzędy Domenalno-Rentowe (tzw. Domanenrentamt). Wraz ze zmianą przynależności państwowej nastąpiły przeobrażenia polskiej wsi znajdującej się pod zaborem pruskim. Oprócz zniesienia poddaństwa osobistego w dobrach państwowych chłopi otrzymali również prawo dziedziczenia ziemi. Król Prus Fryderyk II wydał ustawę wiejską, która zawierała wykaz przepisów dotyczących sposobów gospodarowania. Chłopom zalecano oszczędność, pracowitość oraz posłuszeństwo wobec władz zwierzchnich. W dokumencie z 1780 roku uwzględniono zapowiedź wprowadzenia nowych roślin uprawnych typu: rzepak, koniczyna czy też ziemniaki. Ponadto wspomniano o przepisach dotyczących uprawy roli. Reformy przeprowadzone do końca XVIII wieku przez rząd pruski miały charakter połowiczny i ograniczały się do dóbr państwowych. Stanowiły jednak podstawę do stworzenia szerszej akcji reformatorskiej na początku
192
wieku XIX, który przebiegał pod znakiem takich właśnie wydarzeń. W obliczu zagrożeń płynących ze strony Napoleona władze pruskie wydały w 1811 roku edykt regulacyjny, czyli uwłaszczeniowy, w którym czytamy: „przyznaje się prawo własności do gospodarstwa wszystkim teraźniejszym posiadaczom dziedzicznych posiadłości chłopskich zarówno czy nazywają się kmieciami, półkmieciami, hubnikami czy chałupnikami lub noszą jakąś inną nazwę prowincjonalną zarówno czy należą do domen kościelnych, do dóbr komunalnych lub prywatnych”. Przebieg reform był jednak bardzo powolny, ale pomimo to osiągnięto poważne sukcesy w postaci likwidacji pańszczyzny. W efekcie chłopi uzyskali prawo własności do uprawianego gruntu. Powyższe zarządzenia regulowały stosunki na wsi i przyczyniły się do swobodniejszego rozwoju kapitalizmu. Po I rozbiorze Polski Czarlin kupił starosta sobowidzki Teodor von Kicki, który przez kilkadziesiąt lat zarządzał majątkiem, aż do 1817 roku. Nabył on również Stanisławie w 1780 roku. Od roku 1818 Subkowy były siedzibą urzędu domenalnego, należało do niego 39 miejscowości z 419 parcelami i liczył wraz z łąkami prawie 1300 mórg. W jego skład włączono folwark subkowski o powierzchni 14 włók. Zarządcą domeny królewskiej około roku 1820 został Samuel Heine. Pałac biskupi w Subkowach pełnił przez wiele lat zaboru pruskiego funkcję obiektu mieszkalnego i tam też przebywali na stałe dzierżawcy i administratorzy mienia państwowego. Samuel Heine wcześniej mieszkał w Grontingen pod Halberstadt (Saksonia). Kiedy przybył w 1801 roku na Pomorze, przejął w dzierżawę Subkowy, Radostowo i Miłobądz. W 1817 roku kupił majątki w Czarlinie, Gniszewie i Wielgłowach, a sześć lat później Narkowy, Śliwiny i Rokitki. Nabywał je od polskich właścicieli po zaniżonej wartości, niemalże za bezcen, z wolnej ręki lub z przetargu przymusowego. Za Gniszewo i Wielgłowy zapłacił 13 tysięcy talarów. W 1828 roku kupił 5 włók i 19 morgów ziemi w Gorzędzieju. Systematycznie powiększał swój majątek i nabywał kolejne grunty, aż w latach pięćdziesiątych XIX wieku stał się właścicielem połowy tej wsi. Stanisławie to kolejny nabytek z lat czterdziestych. Samuel Heine przyczynił się do wzrostu gospodarczego i kultury poziomu rolnictwa w swych włościach. W Gniszewie w miejscu starych, drewnianych budynków inwentarskich powstały nowe, murowane i znacznie większe. Zatem powiększono hodowlę bydła, trzody chlewnej i owiec. Osuszono wiele nieużytków przez kopanie rowów, które później przeznaczono na łąki i pastwiska. W podobny sposób gospodarowano w Stanisławiu. Kamienie usunięte z pól wykorzystano później do budowy obiektów gospodarczych, takich jak stajnia i kuźnia z warsztatem kołodziejskim. Wykopany staw miał także służyć celom gospodarczym. Ówczesny właściciel przyczynił się do przebudowy dworu, który został powiększony o południowe skrzydło i ozdobiony
193
różnorodnymi detalami architektonicznymi. Do skrzydła przylegał wydłużony ganek z czerwonej cegły licówki, wejście do niego osłonięto daszkiem wspartym na czterech żelaznych wysięgnikach. Powstał również budynek dla służby dworskiej. Jest on ciekawy ze względów architektonicznych, ponieważ zarysy jego fundamentu przyjęły kształt litery „L”. Samuel Heine okazał się dobrym gospodarzem, skoro nieustannie pomnażał swój majątek. Rozpowszechniał w Subkowach nowe metody uprawy roślin i wprowadził płodozmian, zamiast trójpolówki. Niewielu skorzystało z jego nowatorskiego sposobu działania i sporo czasu upłynęło, zanim znalazł naśladowców. W I połowie XIX wieku Subkowy stały się miejscowością wzorcową, świecącą przykładem wśród kilku innych, takich jak: Starogard, Kokoszkowy, Ciechocin, Dalwin czy Wojanowo. Andrzej Bukowski w książce Pomorze Gdańskie 1807-1850 przedstawił następującą opinię: „dobre gospodarstwa spotyka się w niektórych większych majątkach, gdzie zdarza się doskonała kultura rolna z hodowlą bydła i hodowlą uszlachetnionych, a nawet całkowicie szlachetnych owiec”. Charakterystyka dotyczyła wcześniej wymienionych osad. Ponownie odwołajmy się do kolejnego fragmentu i opisu działalności Samuela Heinego: „Wielkie postępy uczyniła w niektórych miejscowościach na Wyżynach hodowla owiec. Przed około 20 laty nie było tu jeszcze żadnych uszlachetnionych owiec. Dopiero dzierżawca dóbr państwowych w Subkowach, p. Heine, sprowadził z Saksonii owce merynosy, hodował je troskliwie i ze znajomością, doprowadzając swoją trzodę w krótkim czasie do pięknej rasy i powodując przez to pomyślny przewrót w zachodniopruskiej hodowli owiec, nadto własnym, z energią przeprowadzonym, zresztą dobrze rentującym się przykładem zachęcając innych do naśladownictwa. Liczącą około 4500 sztuk, bardzo ładną trzodę subkowską słusznie uważa się za jasny punkt kultury rolniczej państwa pruskiego, jest też ona szeroko znana. Dostarcza wełnę, która pod każdym względem może równać się z najpiękniejszą wełną Saksonii, zdobywając sobie uzasadnioną sławę na wszystkich rynkach z Niderlandami i Anglią włącznie”. W 1819 roku za cetnar wełny subkowskiej płacono 125 talarów. Dużo mniejszą trzodę owiec merynosów z piękną wełną odnotowano w Czarlinie. Produkty z hodowli sprzedawano w Berlinie, ale bardziej opłacalny okazał się eksport do Anglii i Niderlandów. Bliższy i wygodniejszy rynek zbytu wiódł poprzez port gdański. Heine był pionierem nowoczesnego rolnictwa na ziemi tczewskiej i w Czarlinie. W swych majątkach wprowadził płodozmian i przyczynił się do rozwoju hodowli owiec, niezwykle w tym czasie opłacalnej. Dzięki wiedzy, doświadczeniu oraz solidnej pracy, stał się powszechnie znanym i cenionym właścicielem sporego areału gruntów, którymi ze znawstwem zarządzał, wprowadzając udogodnienia w produkcji rolnej. Likwidował nieużytki i rozbudowywał infrastrukturę gospodarczą, był fundatorem szkoły czarlińskiej – są to przykłady jego żywotnej działalności i pracowicie
194
spędzonego czasu. Samuel Heine zmarł w 1852 roku i pozostawił trzynaście majątków ziemskich swojej żonie oraz synom: Albertowi, Adolfowi, Fritzowi, Wilhelmowi, Robertowi i córce Wilhelminie Heine-Stampe. Czarlin i Narkowy przejął Robert Heine. Zapisy kronikarskie zawierają różnorodny zbiór informacji, są one wiarygodnym źródłem wiedzy o czasach minionych. Taką też wartość posiada kronika szkoły czarlińskiej (Schul- und Gemeindechronik). Obejmuje ona okres od 1865 do 1912 roku. Jej autorami byli miejscowi nauczyciele, ale inicjatorem Herman Krefft. Regionalista okresu międzywojennego Edmund Raduński, w oparciu o powyższy dokument dokonał analizy tekstu i opublikował swe uwagi we wrześniu 1938 roku w dodatku „Gońca Pomorskiego” o nazwie „Kociewie”. W artykule Kronika czarlińska scharakteryzował postawę Hermana Kreffta takimi słowami: „Nieciekawe są wynurzenia autora na temat dawnych stosunków polskich, których nigdy nie badał, a w odniesieniu do których opowiada różne brednie. Ciekawsze jest to, co mówi o samym Czarlinie. Jemu współczesnym, o latach, które sam przeżył w tej wiosce, co mówi o szkole swojej i o swoich poprzednikach. Poświęca również kilka słów obyczajom i dawnym ubiorom mieszkańców”. Szeroki zestaw informacji zawartych w zapomnianej już kronice czarlińskiej ponownie dociera do czytelników. Obraz szkoły w Brzozinie, jako małej, niskiej chaty bez podłogi, gdzie „człowiek wysokiego wzrostu ledwo mógł się wyprostować”, jest zgodny z rzeczywistością, ale z naszymi wyobrażeniami nie ma nic wspólnego. W 1818 roku Samuel Heine założył szkołę dla dzieci ze swych dóbr w Czarlinie, Narkowach, Gniszewie, Śliwinach i Wielgłowach. Budynek wzniesiono w Czarlinie, a następnie w Brzozinie nad szosą do Gniszewa. Później w roku 1860 strawił go pożar. Utrzymaniem placówki zajmował się fundator i jego spadkobiercy. Fundator szkoły wymagał, aby nauczyciel był ewangelikiem ze względu na obecność kilku rodzin wyznających tę wiarę, ponadto musiał posługiwać się językiem polskim, bowiem ludność tych wiosek nie znała języka niemieckiego. Niskie płace na pewno nie należały do czynników motywujących do podjęcia tej pracy. Nauczyciel musiał wykonywać inne wyuczone zawody w oparciu o posiadane kwalifikacje, aby zapewnić sobie i swojej rodzinie utrzymanie. Nie każdy mógł spełnić powyższe wymogi, wówczas wymienione czynniki decydowały o dalszym funkcjonowaniu szkoły lub jej zamknięciu. Uposażenie nauczyciela przed rokiem 1855 wynosiło w skali rocznej: 60 talarów czyli 380 złotych, 23 korce żyta, wolne pastwisko dla jednej krowy i jałówki, 10 cetnarów siana i wóz słomy. Należy jeszcze uwzględnić wolne mieszkanie, za które nie płacił. Dwa lata później zanotowano wyższe pobory i wynosiły one 80 talarów, czyli 510 złotych, 32 korce żyta, wolne pastwisko dla dwóch krów, czterech sztuk trzody chlewnej i piętnastu gęsi.
195
Niskie wynagrodzenie nie pozwalało zaspokoić najpilniejszych potrzeb, dlatego nauczyciele zatrudnieni w Czarlinie bardzo szybko rezygnowali z pracy i opuszczali dotychczasowe miejsce pobytu. Tak też było z pierwszym znanym z nazwiska pedagogiem, niejakim Schulzem. Najpierw „pobiedziwszy kilka lat” przeprowadził się do Elbląga, gdzie osiadł na roli. Ów nauczyciel był ewangelikiem, zatem spełnił jeden z wymogów stawianych przez fundatora. Następny nauczyciel, również ewangelik, o nazwisku Witznick zajmował się szewstwem. Zmarł w 1856 roku. Wakat na stanowisku nauczyciela spowodował, że szkołę zamknięto na rok. W 1857 roku zatrudniono Hermana Stacha z Frysztatu. Po pożarze szkoły w Brzozinie odszedł na Powiśle i kupił tam gospodarstwo. W 1860 roku w szkole uczyło się około 50 dzieci z Czarlina i Gniszewa. Do szkoły nie uczęszczali uczniowie z Narków, ponieważ trudno było ich przyzwyczaić do nauki, spora odległość stanowiła główną przyczynę niechęci do uczestnictwa w zajęciach. Dużo więcej informacji czerpiemy o pierwszym kronikarzu Hermanie Kreffcie, który urodził się 31 maja 1831 roku w rodzinie kaszubskiej. Jego ojciec pełnił funkcję nauczyciela ludowego w Chynowiu, w powiecie lęborskim i – jak wspominał – dlatego rodzice nauczyli się mówić po niemiecku. On sam mówił i posługiwał się w młodości dwoma językami krajowymi, ale przylgnął więcej do niemczyzny ze względu na ojca nauczyciela. Z sentymentem opowiada autor kroniki o efektach kształcenia w jego rodzinnych stronach w Chynowiu. Tam „szkoła dokonała cudów”, a jakich? „Pierwsze pokolenie korzystające z dobrodziejstw szkoły niemieckiej nauczyło się mówić językiem niemieckim, następne pokolenie zaczynało już zapominać języka polskiego. Przy tego rodzaju szybkim postępie cywilizacji pruskiej w latach 1860-tych w Pomorsce, przy życzliwej współpracy szkoły i kościoła ewangelickiego, zaszła w ciągu dwóch pokoleń taka wspaniała przemiana językowa, że dzieci często nie mogły porozumieć się ze starkami”. Podobnej przemiany chciał dokonać wobec swoich podopiecznych w Czarlinie, ale zanim Krefft rozpoczął pracę pedagogiczną, ukończył w 1852 roku Seminarium Nauczycielskie w Malborku. Później został zatrudniony na kilka miesięcy w Starogardzie, następnie zaś na 7 lat w Waćmierzu. Gdy przybył w 1861 roku do Czarlina, aby kierować miejscową szkołą ludową, posiadał odpowiednie wykształcenie i legitymował się wysokimi kwalifikacjami pedagogicznymi. Dysponował już doświadczeniem zawodowym w kontekście kilkuletniego stażu pracy, który został powiększony w Czarlinie o kolejne 31 lat. Herman Krefft otrzymywał wynagrodzenie na podobnym poziomie jak jego poprzednicy. W chwili rozpoczęcia pracy pobory wyniosły 100 talarów, czyli 636 złotych w gotówce oraz wszystkie inne wcześniej ustalone świadczenia w naturze. Przed rokiem 1872 nauczyciele dość często grywali na uroczystościach rodzinnych, jeżeli nie nauczyli się w młodości innego rzemiosła. Było to dodatkowe źródło dochodu. Od roku 1889 położenie materialne
196
nauczyciela uległo znacznemu polepszeniu, ponieważ w skali rocznej otrzymywał on 900 marek czyli 1900 złotych. Na opał i mieszkanie odliczano 150 marek. Po pożarze w Brzozinie nowy budynek szkoły w Czarlinie powstał w 1862 roku i „stoi do dnia dzisiejszego, uległszy w międzyczasie rozbudowie”. Autorem cytatu jest Edmund Raduński, zaś wzmianka dotyczy roku 1938. Jeśli czytelnik dokona analizy tekstu, to zapewne zauważy pewną lukę obejmującą lata 1860-1861. Czy szkoła wówczas funkcjonowała, czy została zamknięta? Jest to kolejna niewiadoma. W następnych latach działalności obwód szkoły w Czarlinie nieustannie zmniejszał się, ponieważ odłączano od niego poszczególne miejscowości. Tak też w 1875 roku Gniszewo i Śliwiny, a jeszcze wcześniej Wielgłowy przydzielono do katolickiej szkoły w Brzuścach. W konsekwencji pozostały tylko dwie osady: Czarlin i Narkowy. Zanotowano wówczas w spisie 80 uczniów, w tym 13 dzieci narodowości niemieckiej. Do lat dziewięćdziesiątych XIX wieku skład liczbowy reprezentantów odrębnej nacji utrzymywał się na podobnym, ustabilizowanym poziomie. Później jednak zmieniał się na korzyść Niemców i osiągnął wartość około 30%. Kary cielesne w formie chłosty były jedną z metod wychowawczych, jakie stosowano w XIX wieku wobec uczniów. Herman Krefft uznał – i to na stronach kroniki – za słuszne oraz konieczne stosowanie kar. No cóż, czasy zmieniły się i obecnie „narzędzia tortur” dziatwy szkolnej możemy oglądać wyłącznie w muzeach, np. we Wdzydzach Kiszewskich. Nauczyciel mógł stosować karę chłosty dowolnie, przeważnie kijem: od roku 1882 rózgą z brzózek, lecz nie w sposób, jak „to czynił ojciec lub matka, a na rękę po lekcjach”. Pięć lat później zaostrzono przepisy i można było bić kijem o grubości do 5 cm każdego chłopca, który ukończył dziewiąty rok życia. Na koniec nie istniały żadne ograniczenia i „nauczyciel mógł karać, kiedy uważał za stosowne, mógł wymierzyć chłostę czym chciał i gdzie chciał, byleby nie kaleczył”. Jakie były pierwsze spostrzeżenia czarlińskiego nauczyciela, kiedy w 1861 roku rozpoczął pracę? Utyskiwał i żałował, że nie może porozumieć się z miejscową ludnością w języku niemieckim. Niewiele osób umiało czytać lub pisać po polsku. Jak sam zaznaczył: „Na ogół lud był umysłowo zaniedbany, szczególnie polski. Szkoły ewangelickie, o ile uczęszczały do nich dzieci znające język niemiecki, wykazywały wyższy poziom nauki, chociaż i tu postępy i wyniki na ogół zależały od woli i sumienności nauczyciela”. Z wielkim entuzjazmem przystąpił do działania, przede wszystkim germanizując uczniów, ponieważ „przylgnął więcej do niemczyzny”, jak sam przyznał. To było jego posłannictwo, które realizował w ciągu 31 lat aktywności pedagogicznej. Pod koniec roku 1890, u schyłku kariery zawodowej, Herman Krefft zastanawiał się nad rezultatami swej pracy wychowawczej, a oceniał je na podstawie postępów niemczyzny. Dzieła swego nie dokonał i germanizacja dwóch polskich osad nie powiodła się, nad czym bardzo ubolewał. Chciał dokonać
197
cudów, jak to stało się w jego rodzinnym Chynowiu. Pomimo wielkiego zaangażowania, efekty były mizerne. W zapisie kronikarskim z 1893 roku odnotowano, że dzieci czyniły mierne postępy. Z kolei uczniowie drugiego oddziału czytali, używając elementarza, i nie potrafili pisać dyktand. Mając 61 lat, w roku 1892, Herman Krefft przeszedł w stan spoczynku „zniszczywszy zdrowie i przytępiwszy umysł”, jak sam napisał. Był pracowity i oszczędny z natury, a w pracy pedagogicznej bardzo konsekwentny i wytrwały. Mógł zatem w spokoju spędzić ostatnie lata swego życia w Tczewie. Dysponując wolnym czasem, poświęcił się pasji pisarskiej i w 1910 roku opublikował w kościerskim kalendarzu powiatowym kronikę swego rodzinnego Chynowia. Zmarł 20 stycznia 1915 roku. Odszedł człowiek, który był kronikarzem swojej epoki. Pisał o tym, co widział lub sam przeżył. Wnikliwa analiza wydarzeń, choć nie zawsze obiektywna, wskazuje na różnorodne aspekty życia codziennego mieszkańców Czarlina. Osiągnięcia Hermana Kreffta w tej mierze są godne uwagi. Wobec uchwał i zarządzeń eliminujących język polski z ostatniego bastionu, jakim była nauka religii w szkołach, do walki w obronie mowy ojczystej stanęły dzieci. W kronice pod datą 2 listopada 1906 roku znajduje się notka zawierająca szczegóły na ten temat. Starsze dzieci pozdrawiały po polsku nauczyciela religii wchodzącego do klasy. Zostały wymienione nazwiska najaktywniejszych uczniów, którzy wzięli udział w „sztrajku” szkolnym, a mianowicie Franciszek i Marcin Rybiccy oraz Jan Stopieński. Wobec buntujących się zapowiedziano zastosowanie chłosty, a ojcom zagrożono zapłaceniem kar grzywny. Obawa przed konsekwencjami skłoniła dzieci do rezygnacji z akcji protestacyjnej już następnego dnia. Jak zanotowano wówczas w kronice „sztrajk ucichł i więcej się nie powtórzył”. Po nabyciu majątku czarlińskiego Samuel Heine założył intratną hodowlę owiec rasy merynos, kontynuowaną przez jego syna Roberta w drugiej połowie XIX wieku. W związku z importem tańszej wełny australijskiej, dotychczasowa rasa owiec już nie przynosiła tak dużych dochodów, dlatego w 1874 roku sprowadzono z Francji rasę rambouillet. Duża efektywność produkcji oraz wysoka cena poszczególnych okazów hodowli narkowskiej ugruntowała jej powszechną sławę. Barany na ubój sprzedawano przeciętnie po 16 talarów. W 1880 roku niektóre sztuki osiągnęły wagę 106 kilogramów. Roczny dochód z ich sprzedaży wynosił niejednokrotnie tysiąc talarów. W 1884 roku bogaty farmer amerykański nabył 4 barany i 8 owiec za 12 tysięcy marek. Za najlepszego barana zapłacił 4 tysiące marek i była to najwyższa cena transakcji handlowej, jaką kiedykolwiek uzyskano za sprzedaż pojedynczej sztuki tego gatunku zwierząt. Z transportem owiec do Ameryki Południowej udał się owczarz Jaskólski. Zdobycie pierwszej nagrody na wystawie wiedeńskiej przez hodowlę narkowską to wymierny efekt działalności hodowlanej.
198
Do prac polowych wykorzystywano woły pociągowe sprowadzane z Bawarii, ponieważ tutejsza rasa bydła nie dawała dobrego materiału. Dla poprawy gatunku kupowano bydło rasy holsztyńskiej. Żeby uzyskać wysokie plony buraków cukrowych, należało wcześniej dokonać głębokiej orki gruntów, dlatego do pługów zaprzęgano cztery konie albo cztery woły. Bardzo opłacalna okazała się uprawa buraków cukrowych, którą rozpoczęto w roku 1870. Przetwarzano je początkowo w cukrowni lisewskiej, a od 1879 roku w tczewskiej. Z tekstu kroniki dowiadujemy się, że ostatnia z wymienionych instytucji w latach 1882 i 1883 odrzucała 50% dywidendy, a w 1884 roku 30%. Autor podał ówczesną cenę cukru, która wynosiła 1,20 marki za kilogram. Później obniżono ją do 70 fenigów. Właściciel majątku unowocześnił proces produkcji poprzez wprowadzenie nowych maszyn i urządzeń. W ten sposób zwiększał wydajność pracy. W 1877 roku kupił pług parowy, a pięć lat później młockarnię parową. W latach sześćdziesiątych XIX wieku sprowadził z głębi Niemiec drzewka wiśniowe, ale ze względu na brak należytej opieki „wyginęły” one. Herman Krefft narzekał, że mieszkańcy Czarlina mało interesowali się sadami. Sam pielęgnował drzewka owocowe w szkółce, lecz nie mógł ich sprzedać. W majątkach powszechnie zatrudniano robotników rolnych, którzy otrzymywali wynagrodzenie za swoją pracę. Tak zwani „ludzie szarwarkowi” posiadali 30 arów ziemi pod ogród, krowę w chlewiku, dla której w zimie otrzymywali furę siana, a w lecie wolne pastwisko. Poza tym mieli wolne pastwisko dla trzody chlewnej, owiec i gęsi, oddając tylko piątą gęś „panu”, a także pole pod zasiew lnu. Po roku 1872 świadczenia szarwarkowe uległy uszczupleniu, gdyż wzięto pod uprawę pastwiska i nie można było na nich hodować owiec i gęsi. Krowa zimowała we wspólnym chlewie, karmiona sieczką i plewami. Ogród ograniczono do 25 arów. Gdy młócono zboże cepami, robotnicy otrzymywali jedenasty korzec; gdy młócono przy pomocy „rozwerku”, zarabiali siedemnasty korzec. Pomimo niekorzystnych warunków znaleźli się w nieco lepszej sytuacji od „ludzi na frejcie”. Trudne warunki egzystencji robotników rolnych były spowodowane niskim wynagrodzeniem, niezapewniającym utrzymania odpowiedniego poziomu życia i w konsekwencji doskwierał im głód. Ponadto wielodzietne rodziny gnieździły się w pomieszczeniach mieszkalnych o małym metrażu. To tylko kilka przyczyn, które skłoniły niektórych mieszkańców do emigracji. Wyśnioną krainą szczęścia miała być Ameryka, właśnie tam 22 marca 1881 roku wyruszyły trzy rodziny z Czarlina: Urbańscy, Schwarzowie i Krzeczyńscy. Dołączyły do nich cztery rodziny z Gniszewa, z Waćmierza sześć, z Szczerbięcina siedemnaście, z Małżewa i Kokoszek dwadzieścia rodzin. W roku 1889 liczba mieszkańców Czarlina zmniejszyła się o trzy rodziny. Herman Krefft opisał harmonogram dnia z podziałem na poszczególne czynności. Wszyscy mieszkańcy pracowicie spędzali czas, już od „wczesnego
199
rana” pracowali w ogrodzie i w gospodarstwie. Kobiety prały odzież i później „bieliły ją na bielawie”. Jak ocenił autor kroniki, uprana bielizna była „biała i czyściutka”. Warto nadmienić, że u uczniów zanotowano wyższy poziom czystości i utrzymania higieny, niż w latach sześćdziesiątych XIX wieku. Mężczyzna po powrocie z pracy pomagał żonie, gdy zachodziła taka potrzeba. Nic nie można zarzucić mieszkańcom Czarlina pod względem moralnym, jak i religijnym. Regularnie chodzili do kościoła, a w sobotnie wieczory i w każdą niedzielę często śpiewali religijne pieśni. Śledząc zapis kronikarski można dostrzec także wady mieszkańców. Do nich autor zaliczył brak „cnoty oszczędności”, gdyż „nie myślą o jutrze”. Zarobione przy młócce 10 do 12 korców żyta czarlinianie zazwyczaj sprzedawali w Tczewie. Następnie połowę gotówki zostawiali „u kupców, restauratorów i rzeźników”. Autora drażniła zbytnia rozrzutność opisanych postaci. Ponadto zauważył brak zajęć dla kobiet i dziewcząt w okresie zimowym. Już w 1880 roku dziewczęta nie umiały posługiwać się kołowrotkiem i krosnem. Nauczyły się jedynie „wiązać” pończochy i to w szkole, w której od roku 1860 „uczono więźć, nieco szyć i naprawiać bieliznę i ubrania”. Jakie istniały w XIX wieku trendy mody w środowisku wiejskim? Autor kroniki zanotował, że już w latach siedemdziesiątych XIX wieku ginął starodawny zwyczaj „ubierania i noszenia się”. Pozostały tylko resztki dawnego obyczaju, a i one – jak zaznaczył autor – „wraz z postępem języka niemieckiego zginęły”. Zmiany w ubiorze zachodziły stopniowo i nie każdy je pochwalał. Herman Krefft przytoczył w tym miejscu następujący przykład: „Pewien proboszcz z okolicy ganił z kazalnicy zwyczaj ubierania się nowocześnie, zalecając niewiastom starodawne nakrycia głowy”. Kronikarz z dużą dozą znawstwa i znajomością tematu opisał pewne części garderoby: „zielona chustka z jedwabiu u katolickich kobiet, idących do kościoła. Końce tych chustek zawiązywano nad czołem na kokardę. Mężczyźni starsi co niektórzy nosili jeszcze w 1880 roku granatowe żakiety z metalowymi, błyszczącymi guzikami, większość jednak już nosiła modre lub czarne sukmany”. Autor zapamiętał rosłego parobka z roku 1860, który w niedziele i podczas uroczystości nosił białe spodnie a w pasie przepasany był czerwonym pasem, którego końce zakończone kutasami zwieszały się po lewym boku. Modra jaczka z błyszczącymi metalowymi guzikami i czerwony szal dookoła uzupełniały ubiór. Tak szedł do kościoła. Wróciwszy do domu zamienił modrą jaczkę na zieloną. Kto się tak ubierał, był prawdziwym parobkiem, mawiali starzy ludzie”. Kronika czarlińska zawiera różne wiadomości, które dotyczą innych miejscowości m.in. Tczewa. W 1882 roku w katolickiej farze pękł dzwon wykonany w 1584 roku. Ważył 50 cetnarów. Jego patronem był Jan Chrzciciel, zaś na otoku miał inskrypcję: „Anno 1577 in verte halb Stund ward Dirschau und Glocken verbrennet bis auf den Grund” [Roku 1577 w ciągu trzech kwadransów Tczew razem z dzwonami został spalony aż do gołej ziemi]. Redakcja
200
gazety „Dirschauer Zeitung”, przeprowadziła zbiórkę pieniędzy w mieście i w okolicznych osadach. Zebrano 700 marek. Dzwon o wadze 53 cetnarów, wykonał za 3 tysiące marek gdańszczanin Collier. Pod datą 11 listopada 1883 roku odnotowano fakt poświęcenia kaplicy im. ks. dr. Marcina Lutra na cmentarzu ewangelickim w Tczewie. Wzniesiono ją z okazji czterechsetnej rocznicy urodzin patrona. W 1880 roku na polach narkowskich odnaleziono kamienne toporki. Następcy Hermana Kreffta zwrócili uwagę na wyniki głosowania do parlamentu. Uświadomienie narodowe ludności z Czarlina, Narków i Wielgłów odgrywało dużą rolę. W 1906 roku na polskiego kandydata głosowało 67 osób, na niemieckiego 20. Sześć lat później proporcja wynosiła 56 do 38 głosów, na korzyść polskiego kandydata. Na tym zapisie kończy się kronika. Dzięki kronice czarlińskiej, której wartość źródłowa jest wręcz bezcenna, Herman Krefft zapewnił kolejnym pokoleniom badaczy historii miejscowości niezwykłe bogactwo materiału. Z tego tylko względu, nazwisko kronikarza należy napisać wielkimi literami w panteonie ludzi zasłużonych dla Czarlina. W przypadku innych opracowań informacje są bardzo ubogie. Herman Krefft jako mieszkaniec miejscowości i bystry obserwator miał możność poznać wszystkie aspekty życia codziennego miejscowej ludności. Jak podkreślił Edmund Raduński: „Zapiski jego byłyby może ciekawsze, gdyby był podszedł do swojego tematu z pewną miłością do ludu. Ale z ludem polskim nic go nie wiązało”. Autor kroniki był Niemcem i germanizował polskie dzieci, chociaż w pruskim szkolnictwie istniała możliwość ograniczonego stosowania języka polskiego do roku 1887. Tenże język dopuszczono do prowadzenia lekcji religii i śpiewu kościelnego na poziomie pierwszego stopnia nauki natomiast na II i III stopniu mógł zostać wykorzystany tylko dla lepszego zrozumienia omawianej kwestii, gdyż językiem wykładowym był niemiecki. Nauka czytania i pisania po polsku odbywała się dla dzieci nieniemieckich dopiero na poziomie III stopnia nauki. Czarlin w 1910 roku liczył 263 osoby. W 1918 roku Polska odzyskała niepodległość. O ojczyznę upomnieli się jej synowie i córki, którzy z bronią w ręku wykuwali granicę wolnego państwa. Wśród bitewnego zgiełku, nie szczędząc trudu i krwi, walczyły „lwowskie orlęta” o Lwów, Wielkopolanie i Ślązacy w powstaniach „przypominali Europie, że nie są Niemcami”. Konferencja Pokojowa w Wersalu rozstrzygnęła o losach Pomorza. Część nadmorskiej krainy z 147-kilometrową linią brzegową włączono do Polski, ale bez Gdańska. Styczeń 1920 roku był mroźny. Polscy mieszkańcy Pomorza Gdańskiego z niecierpliwością oczekiwali chwili, kiedy wkroczą oddziały Błękitnej Armii gen. Józefa Hallera i moment ten nastąpił. Spełniły się marzenia. „Triumf sprawiedliwości”, „Polska zmartwychwstała” – jakże wymownie brzmią owe hasła wypowiedziane pamiętnego dnia 27 stycznia 1920 roku. A zabrzmiały
201
one z ust wielu mieszkańców ziemi gniewskiej, którzy odczuwali radość i wzruszenie, widząc na ulicach pomorskich miast i wsi żołnierzy Frontu Północnego. Oni jednak wędrowali dalej, kierując się z południa na północ, ku Bałtykowi. Dotarli do Czarlina, a następnie do Tczewa – 30 stycznia 1920 roku. W szkołach po raz pierwszy zabrzmiał język polski jako oficjalny i powszechnie obowiązujący. Mowa ojczysta, którą posługiwało się wielu uczniów, stała się językiem wykładowym. Kalejdoskop przeobrażeń dotyczył również dotychczas urzędującej niemieckiej kadry pedagogicznej. Nauczycieli niemieckich zastąpiono polskimi, to oni nieśli kaganek oświaty, oświetlając swą wiedzą serca i umysły przedstawicieli młodego pokolenia. Kształcili i wychowywali w duchu polskości, a podstawą ich działania było wszczepianie miłości do ojczyzny. W 1928 roku w Czarlinie funkcjonowała jednoklasowa szkoła powszechna, w której pracował jeden nauczyciel. Uczyło się w niej 66 uczniów wyznania katolickiego. W 1921 roku miejscowość liczyła 311 osób, siedem lat później ilość jej mieszkańców spadła o ponad połowę do 127 osób. Ostatnim wielkim właścicielem ziemskim w Czarlinie była Helena Wallenberg-Pacholly, która mieszkała w pobliżu Wrocławia. Po niej dzierżawę prawie 2200 mórg przejął Heinz Nachtigal. W pierwszych dniach września 1939 roku Niemcy zajęli Czarlin, który wraz z całym Pomorzem Gdańskim włączono do Rzeszy. Zasadniczym elementem polityki germanizacyjnej była eksterminacja polskich warstw przywódczych, zwłaszcza inteligencji. Przeprowadzono masowe aresztowania, których dokonywano indywidualnie i zbiorowo. Większość aresztowanych w Tczewie i okolicach hitlerowcy mordowali w jednym z największych na Pomorzu miejscu kaźni – Lesie Szpęgawskim. Zaraz po wkroczeniu okupanci spalili księgozbiory, zniszczyli wszystkie napisy polskie na urzędach, instytucjach i domach prywatnych. Zlikwidowano polskie stowarzyszenia i placówki kulturalno-oświatowe. Eksterminacja i działania wojenne spowodowały duże straty wśród ludności. Zniszczenia objęły wszystkie dziedziny życia gospodarczego. Po bardzo zaciętych walkach, na początku marca 1945 roku, do Czarlina wkroczyła Armia Czerwona. W pierwszych dniach po wyzwoleniu powołano władze samorządowe, partie polityczne, organizacje społeczne i instytucje użyteczności publicznej. Po wojnie w podziale terytorialnym nie wprowadzono zmian i Czarlin wraz z okolicą pozostał w obrębie powiatu tczewskiego, który wszedł w skład nowo utworzonego województwa gdańskiego, na mocy dekretu Rządu Tymczasowego z 30 marca 1945 roku. W 1947 roku mieszkańcy Czarlina wznieśli kapliczkę, była ona wyrazem wdzięczności za ocalenie życia i szczęśliwy powrót do domu z tułaczki wojennej. Poświęcił ją ówczesny proboszcz parafii Subkowy ks. Brunon Szylicki.
202
Kapliczka znajduje się przy głównym trakcie Berlin – Królewiec. We wnętrzu monumentalnej budowli umieszczono figurę Matki Bożej Królowej Polski, której skronie wieńczy złota korona. W dolnej półokrągłej niszy ustawiono figurę Jezusa, uginającego się pod ciężarem dźwiganego krzyża. Poniżej na marmurowej płycie wyryto napis: Panu Bogu i Matce Jego na chwałę za opiekę i odzyskaną wolność wdzięczna gromada Czarlina rok 1947 Obecnie Czarlin jest ważnym węzłem kolejowym i drogowym w Polsce północnej. Tu krzyżują się szlaki komunikacyjne z Niemiec do Rosji. Spajają one linią drogową nr 22 Gorzów Wielkopolski, Kostrzyn i Berlin z Malborkiem i Elblągiem. Natomiast droga krajowa nr 1 łączy aglomerację trójmiejską z południem kraju. Od 1852 roku, kiedy oddano do użytku trasę Bydgoszcz – Gdańsk, wiedzie przez Czarlin linia kolejowa. W dalszym ciągu Czarlin jest ważnym punktem komunikacji pasażerskiej, ze względu na usytuowany w tym miejscu dworzec. Wędrówka przez dzieje miejscowości wiedzie poprzez relacje z przeszłości, skąd wyłaniają się najwyraźniej dwa centra życia społeczności lokalnej: kościół i szkoła. Wokół tych instytucji koncentrowało się najżywiej codzienne i odświętne bytowanie mieszkańców, tam realizowali swoje ambicje, talenty, duchowe potrzeby, prowadzeni mądrością i radą kolejnych duszpasterzy, nauczycieli i liderów miejscowej elity. Stąd też ruszyli w świat pomni obowiązku pamięci o rodzinnym gnieździe. Interesująca jest panorama ich losów. Wielu mieszkańców Czarlina przejawiało aktywność w dziedzinie społecznej. Na tle całej społeczności wyróżniały się jednostki wybitne. To oni wyrośli z twardej kociewskiej ziemi, nacechowanej walką o utrzymanie polskości. To oni tworzyli jej wielkość i dumę. Bez tych wartości nie do pomyślenia byłaby historia i kultura narodu polskiego.
203
Bibliografia Biskup M., Tomczak A., Mapy województwa pomorskiego w II połowie XVI wieku, Toruń 1955. Bukowski A., Pomorze Gdańskie 1807-1850, Wrocław 1958. Diecezja Chełmińska. Zarys historyczno-statystyczny, Pelplin 1928. Historia Tczewa, Praca zbiorowa pod red. W. Długokęckiego, Tczew 1998. Kodeks Tczewski z Lubeki, praca zbiorowa pod red. J. Mykowskiego, Tczew 2009. Korda K., Gdy miasto upadło, „Kociewski Magazyn Regionalny”, 2001, nr 33. Korthals O., Chronik des Kreises Dirschau, Bonn – Witten 1968. Kujot S., Dzieje Prus Królewskich, Toruń 1913. Kujot S., Kto założył parafie w dzisiejszej diecezji chełmińskiej? „Roczniki Towarzystwa Naukowego w Toruniu”, 1902-1903, r. 9-10. Landowski R., Tczew w czasie i przestrzeni, Tczew 2008. Muszczyński L., Zarys dziejów Powiatu Tczewskiego, Tczew 2010. Pierzynowska G., Dwory, parki i folwarki Kociewia i Kaszub, Tczew 1998. Pierzynowska G., Kapliczki i krzyże przydrożne Kociewia, Tczew 1999. Pierzynowska G., Kapliczki i krzyże przydrożne Kociewia, Tczew – Pelplin 2005. Raduński E., Kronika Czarlińska, „Goniec Pomorski”, 1938. Raduński E., Zarys dziejów miasta Tczewa, Tczew 1928. Skoworoda P., Hammerstein 1627, Warszawa 2006.
204
Leszek Muszczyński
Jakub Komierowski – zapomniany generał i adiutant ostatniego króla polskiego Znany jest powszechnie fakt, że w trakcie pomorskiej kampanii napoleońskiej 1807 r. brało udział wielu słynnych później polskich generałów, takich jak gen. Jan Henryk Dąbrowski, jego syn Michał, czy gen. Amilkar Kosiński. Jednak spośród wielu innych dowódców, którzy walczyli z Prusakami na Pomorzu (w tym Kociewiu), osobą, która wymaga przypomnienia jest generał Wojsk Polskich Księstwa Warszawskiego Jakub Komierowski. Postać, która na stałe związała się z pomorskim regionem, ponieważ generał poległ i pochowany jest na pomorskiej ziemi. Jakub Komierowski urodził się w 1766 r. Był najstarszym synem łowczego bydgoskiego Stanisława Komierowskiego, dziedzica Komierowa i Dąbrówki. Miał czterech braci (Andrzeja, Józefa, Ignacego, Macieja) oraz pięć sióstr (Jadwigę, Juliannę, Cecylię, Magdalenę i Zofię). W latach 1800-1806 był ostatnim właścicielem dóbr wchodzących w skład klucza krajeńskiego (w 1839 r. zostały skonfiskowane przez dom panujący Hohenzollernów), uczestniczył w insurekcji kościuszkowskiej. W grudniu 1806 współorganizował w Bydgoszczy oddział jazdy, który wystawił za własne pieniądze, na jego czele ruszył w ostatni bój. Ciężko raniony w potyczce z dragonami pruskimi stoczonej w Ostrowitem koło Pieniążkowa, zmarł z ran w Nowem 13 stycznia 1807 roku o godz. 16. Miał zaledwie 40 lat. Komierowski został pochowany w podziemiach kościoła farnego pw. św. Mateusza w Nowem nad Wisłą. Spoczywa w grobowcu ufundowanym przez księdza kanonika Józefa Andrzeja Majowskiego. Grobowiec ten zakryty jest kamienną płytą nagrobną z inskrypcją: AETERNO ET IMMORTALI GLORIAM MORTALIUM QUIETI PAX ET META LABORUM FUNDATA A PAROCHO LOCI ANNO DOMINI 1750 J[OSEPHUS] A[NDREAS] M[AJOVSKI]1. Z biegiem czasu inskrypcja się zatarła, widoczny był tylko herb ks. Majowskiego. Przy powiększaniu kościoła w 1912 płytę zasypano ziemią. Obecnie w Nowem znajduje się również ulica Jakuba Komierowskiego. Jak przebiegała walka gen. Komierowskiego z Prusakami i w jakich okolicznościach doszło do tego, że zginął? Jak mówią zapiski: „Zawrócili także 1
Wiecznemu i Nieśmiertelnemu na chwałę, śmiertelnikom na spoczynek i pokój po skończeniu pracy. Fundacja proboszcza miejscowego roku Pańskiego 1750 J[ózef] A[ndrzej] M[ajowski].
205
i Pomorzanie unosząc ze sobą ciężko rannego dowódcę [Jakuba Komierowskiego – przyp. LM], który w Nowem ducha wyzionął”. Trochę więcej dowiadujemy się na temat przebiegu kampanii w tej okolicy z powieści Stefana Żeromskiego „Popioły”. W jego drugim tomie dwudziestego czwartego rozdziału – Ku morzu: „Już pod Nowem, na brzegu Mątawy, ów regiment, dybiący zawsze na sztychu, wpadł na mocny patrol czerwonych huzarów. Była to pierwsza utarczka Rafała. Mało z niej odniósł wrażeń. Z dala ujrzał jeźdżców w burki owiniętych, przemokłych wskakujących na koń w popłochu. Rzucił się za innymi naprzód, dobywszy pałasza, ale jeno przecwałował w kupie ze dwa stajania pola. Prusacy odrębując się, strzelając z rzadka, gdyż mieli, widocznie, broń zamokłą, cofnęli się ku miastu na rozkiełznanych koniach pod osłonę piechoty i armat. Później dopiero Olbromski dowiedział się, że wzięto kilkunastu jeżdżców i z podziwieniem oglądał posępnych, bezbronnych, milczących chłopów niemieckich, gdy ich miano odstawiać w kierunku Bydgoszczy. Podobnie pomyślna gratka trafia się poznańskim kawalerom pod Opaleniem czyli Minsterwaldem, gdzie jazda dziewanowczyków dopadła i wzięła w jasyr 16 dragonów i ośmiu piechura z przedniej straży pruskiej” (S. Żeromski, Popioły). Prawdopodobnie ostatnie zdanie jest opisem potyczki stoczonej przez oddział gen. Jakuba Komierowskiego: „Tegoż jeszcze dnia przyszło do bitwy. Dywizja polska musiała się w niej cofnąć przed nieprzyjacielem, który z drugiego, prawego brzegu Wisły przeszedł po lodzie. Grad kul sypała artyleria konna pruska, stojąc na prawym brzegu rzeki, w młodą piechotę polską. Batalion pierwszy regimentu trzeciego pod wodzą Fiszera i batalion pierwszy regimentu czwartego pod podpułkownikiem Wasilewskim zostały napadnięte bagnetem. Pomimo całej nieumiejętności, braku skałek i nabojów, młode wojsko zdołało bronić się przez cały dzień i odpierało napaść, ile mogło. Pierwszy to raz sześciu trupów, poległych na placu, nocną porą zakopała wiara w zmarzłą grudę. Kilkudziesięciu rannych wyniesiono z szeregów” (S. Żeromski, Popioły). Następne, poniższe fragmenty mówiące o pobycie twórcy legionów w nowskim grodzie i opublikowaniu tu odezwy do mieszkańców Pomorza – obok waloru artystycznego mają również walor poznawczy. Nie wiadomo, czy było wielu mieszkańców, którzy mieli wiedzę o opisywanych przez Żeromskiego faktach? Potwierdza to Janusz Staszewski w swej fundamentalnej pracy Wojsko Polskie na Pomorzu w roku 1807. Autor wiele razy cytuje rozkazy gen. Dąbrowskiego wydawane z Nowego np. 26 stycznia do Berthiera (s. 81); 27 i 28 stycznia pięć rozkazów do swoich podwładnych (s. 84). Staszewski na podstawie meldunku gen. Dąbrowskiego złożonego 1 lutego marszałkowi Lefebvre informuje: „miał w Nowem w pierwszych dniach lutego dwa bataliony piechoty [1600 bagnetów] oraz dwa szwadrony kawalerii [300 szabel]; na równinie koło Wielkiego Lubienia dla obserwacji dróg między Gdańskiem a Bydgoszczą znajdowało się 800 kawalerzystów...” (s. 89).
206
Natomiast Żeromski pisze tak: „Rozeszła się w legii wieść: Na Gdańsk! Na Kołobrzeg! W marszu, na postojach, nocą na pocztach uczył starszy żołnierza, co je ów Gdańsk, gdzie i na jakiej ziemi stoi Kołobrzeg. Nieśli i rozrzucali wszędzie odezwę generała Dąbrowskiego z kwatery głównej w Nowem wydaną. »Do Holendrów i wszystkich rodu niemieckiego mieszkańców na ziemi polskiej«, której to odezwy główne punkty głosiły: Holendrzy, Niemcy i jakiejkolwiek religii i rodu ludzie, zamieszkali na ziemi polskiej, którzy się zachowają w swoich domach spokojnie, żadnego nieprzyjaciółmi kraju nie będą mieć porozumienia; zachowają wierność dla rządu polskiego, wypłacać będą postawione kontrybucje i podatki, doświadczą wolności w wyznawaniu swojej religii, obrony swoich osób, majątków i uważani będą jako bracia i ziomkowie. Wy zaś Polacy – głosiła odezwa – którzy wyznajecie religię katolicką, wolność każdemu od Boga nadaną wielbić go podług swojego przekonania i nie badając różnicy wiary bądźcie obywatelstwem połączeni z mieszkańcami, którzy przemysłem i pracą kraj wasz zbogacają...”. Generał Komierowski był wprawdzie zaledwie dowódcą pułku dragonów, niemniej jednak jego śmierć została odnotowana. Nie było mu dane dokończyć pomorskiej kampanii napoleońskiej. Śmierć spowodowała również, że ta dzielna i dobrze rozpoczynająca się kariera w Wojskach Polskich Księstwa Warszawskiego została wcześnie przerwana. Pochowano go w podziemiach kościoła parafialnego pw. św. Mateusza w Nowem, prowincjonalnej miejscowości na Pomorzu, która pozostała w obrębie państwa pruskiego aż do 1920 r. Jedynie nieliczni polscy mieszkańcy pamiętali o pochówku generała, co było szczególnie trudne w okresie zaborów oraz podczas okupacji hitlerowskiej. Dzisiaj, przejeżdżając drogą krajową nr 1 z Łodzi do Gdańska, warto zatrzymać się w tym malutkim miasteczku i wejść na moment do starego kościoła parafialnego, którego bryła wystaje ponad dachy domów starego miasta i zobaczyć płytę nagrobną ostatniego adiutanta króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Osobom zainteresowanym bliżej postacią gen. Jakuba Komierowskiego warto polecić pracę Józefa Milewskiego i Antoniego Mykaja Nowe nad Wisłą 1266-1966 (Gdańsk 1966).
207
Seweryn Pauch
Zagrożenia bezpieczeństwa na terenie byłej diecezji chełmińskiej w latach 1867-1877 WSTĘP Celem niniejszego artykułu jest wskazanie zagrożeń dla ludności, jakie występowały w latach 1867-1877 na terenie byłej diecezji chełmińskiej. Na podstawie przeprowadzonej kwerendy źródłowej autor będzie starał się wykazać, że zagrożenia te były zróżnicowane. Jakkolwiek sama definicja pojęcia „zagrożenie” nie jest jednoznacznie sprecyzowana, to jednak można je podzielić na zewnętrzne i wewnętrzne1. Do pierwszej grupy zaliczamy te, których źródłem jest przyroda i działania człowieka, np. wylewy rzek, burze, uderzenia piorunów. Istotną część tej grupy stanowią również różnego rodzaju przestępstwa. Zagrożenia wewnętrzne natomiast obejmują choroby, uzależnienia, agresję. Autor pracy za cel stawia sobie odpowiedź na pytanie: Która grupa zagrożeń dominowała w interesującym go czasie na terenie byłej diecezji chełmińskiej? Artykuł oparty został na materiale źródłowym, jaki stanowią dwa czasopisma ukazujące się na Pomorzu i mające szeroki krąg odbiorców na omawianym obszarze. Większość pracy zrealizowano na podstawie wnikliwej kwerendy czasopisma „Pielgrzym”, ukazującego się od 1869 r. w Pelplinie. Jego zawartość w przeważającej mierze zawierała treści o charakterze religijnym i moralizatorskim, jednakże każdy numer zawierał też informacje, przesyłane przez korespondentów z okolicznych miejscowości, o charakterze świeckim, czasem sensacyjnym2. Drugim czasopismem, które zawiera znacznie mniej informacji, ale wzbogaciło niniejszą pracę, jest wydawana od 1867 r. w Toruniu, jako dziennik, „Gazeta Toruńska”3. Druga z gazet posłużyła jako baza źródłowa dla lat 1867-1868, natomiast „Pielgrzym” dla okresu 1869-1877. Oba źródła dostępne są w bazie Kujawsko-Pomorskiej Biblioteki Cyfrowej. W tradycyjnej formie „Pielgrzyma” można 1 2 3
208
Brunon Hołyst, Wiktymologia, Warszawa 1997, s. 65. Andrzej Romanow, „Pielgrzym” pelpliński w latach 1869-1920, Gdańsk-Pelplin 2007. http://portalwiedzy.onet.pl/38972,,,,nadwislanin,haslo.html (dostęp 20.05.2012).
odnaleźć w Bibliotece Wyższego Seminarium Duchownego w Pelplinie, zaś „Gazetę Toruńską” w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Toruniu. Dla potrzeb niniejszego tekstu niezbędne jest krótkie przybliżenie historii diecezji chełmińskiej i jej granic. Została ona utworzona w 1243 r. Jej nazwa pochodzi od miasta Chełmna i ziemi chełmińskiej, chociaż biskupi chełmińscy początkowo zasiadali w Chełmży, a w okresie 1257-1773 w Lubawie. W roku 1821 diecezję chełmińską powiększono terytorialnie o archidiakonat pomorski i ziemię krajeńską. Do końca XIX w. miała miejsce jeszcze jedna reorganizacja diecezji, gdyż w 1824 r. jej stolicę przeniesiono do Pelplina, choć nadal nazywana była diecezją chełmińską. Ostatecznie, w roku 1992, papież Jan Paweł II utworzył z części omawianej diecezji diecezję pelplińską4. W latach 1867-1877 w skład diecezji chełmińskiej wchodziły więc następujące tereny: ziemia chełmińska, Pomezania, archidiakonat pomorski, archidiakonat kamieński i ziemia górzeńska5. PRZESTĘPSTWA KRYMINALNE Morderstwa Liczną grupę przestępstw w omawianym okresie stanowiły morderstwa mające podłoże rabunkowe. Na podstawie dokonanej kwerendy źródłowej, można zaobserwować przeróżne oblicza zbrodni. W dniu 29 grudnia 1868 r. doszło do morderstwa w Kwidzynie, jego ofiarą padł obywatel Szymon Niklewski z Gogolewa koło Gniewu. Dnia 12 lutego 1870 r. doszło do zabójstwa w jednej z rodzin w mieście Kowal. Ojciec polecił synowi udać się z pieniędzmi do domu, a ten ukrył je w kominie, gdzie uległy spaleniu. W ataku złości zabił syna, a sam się powiesił. Żona dowiedziawszy się o tym, zabiła się nożem, a małe dziecko, które pozostawiła w kąpieli, utonęło6. Dnia 24 grudnia 1870 r. w okolicach Iławy zamordowany został lekarz, który wcześniej był świadkiem w pewnej sprawie sądowej. Prawdopodobnie mordercą była osoba, przeciwko której świadczył7. W miejscowości Silno pod Chojnicami doszło do zabójstwa. We wrześniu 1871 r. pijany parobek pchnął drugiego pijanego parobka nożem, na skutek czego ten zmarł8. W jednym z lutowych numerów „Pielgrzyma” można przeczytać, że w Konstantynopolu zamordowano Piotra Rogowskiego – misjonarza pochodzącego z Chełmna9. Dnia 30 marca 1876 r. w Sierakowicach doszło do zabójstwa, kiedy to pewien mężczyzna ugodził drugiego nożem10. 4 5 6 7 8 9 10
http://pl.wikipedia.org/wiki/Diecezja_che%C5%82mi%C5%84ska (dostęp 20.05.2012). Diecezja chełmińska. Zarys historyczno–statystyczny, Pelplin 1928, s. 16. „Pielgrzym”, 1870, nr 12. Tamże, 1871, nr 1. Tamże, 1871, nr 38. Tamże, 1874, nr 8, nr 9, nr 11. Tamże, 1876, nr 29.
209
W połowie września 1876 r. w Tczewie miała miejsce nietypowa zbrodnia. Podczas jarmarku pewien robotnik zaręczony z dziewczyną tańczył z nią, po czym do tańca poprosił ją inny młody chłopak. Po wszystkim narzeczeni pokłócili się i usłyszano krzyk. Okazało się, że panna leżała cała we krwi, a obok niej narzeczony. Spośród kilku ran zadanych dziewczynie jedna ugodziła ją w serce, natomiast narzeczony miał dwie głębokie rany, prawdopodobnie też śmiertelne. Najpewniej narzeczony z zazdrości chciał zabić swoją przyszłą żonę, a później próbował siebie pozbawić życia11. W styczniu 1877 r. „Pielgrzym” donosił, że dwie żony dokonały zbrodni na swoich mężach, jednak nie podawał bliższych szczegółów12. 19 stycznia 1877 r. znaleziono między Jaroszewami a Pogódkami ciało 19-letniej dziewczyny, córki właściciela R. z Cz. Dzień wcześniej została ona wysłana z zaproszeniami na ślub do Pogódek. Ciało miało poderżnięte gardło, ponacinane nogi i ręce i było obdarte z ubrania. Mężczyzna podejrzany o tę zbrodnię został szybko aresztowany. Podejrzewano, że zemścił się za to, że dziewczyna doniosła na niego, iż kradł i świadczyła przeciwko niemu13. W okolicy miejscowości Zgorzały Most został zamordowany niejaki Herman Glanden. Władze rejencji kwidzyńskiej wyznaczyły nagrodę w wysokości 150 marek dla osoby, która wykryje mordercę14. W kwietniu z Tychnów wypłynęła łódź, wioząca sól do Brunsbergi (Braniewa). Wkrótce znaleziono ją pustą, na pokładzie brakowało kapitana, majtka i chłopca. Sądzono, że wszyscy zostali zamordowani, gdyż na łodzi były ślady krwi15. 27 kwietnia 1877 r. w Kobylinie ograbiono i zamordowano kupca żydowskiego Vogla. Został on zamordowany przez pewną kobietę w środku dnia (ok. godziny 13) zaledwie kilkaset kroków za miastem16. W końcu maja znaleziono pod Brodnicą zabitego niejakiego M17. Na wsi niedaleko Chełmna znaleziono 30 maja 1877 r. ciało pasterza Goerke, który prawdopodobnie został zamordowany18. W „Pielgrzymie” z 8 listopada 1877 r. zamieszczono list od przyjaciela „Pielgrzyma” o następującej treści: „Brody, dn. 29 paźdz. 1877 r. Straszna zbrodnia wydarzyła się w sobotę 27. paźdz. tu w Brodach pod Gniewem. Dwóch niedorostków na tamtejszym folwarku poczubiło się. 11 12 13 14
15 16 17 18
210
Tamże, 1876, nr 73. Tamże ,1877, nr 4. Tamże, 1877, nr 10. Tamże, 1877, nr 12; Zgorzały Most – miejscowość w województwie kujawsko-pomorskim, położona obecnie w gminie Osie. Tamże, 1877, nr 44. Tamże, 1877, nr 49. Tamże, 1877, nr 59. Tamże, 1877, nr 63.
Jeden z nich, na którego niekorzyść bójka wypadła, poszedł skrwawiony na skargę do ojca, który wrzący zemstą na widok krwią oblanego syna porwał kij i kilku uderzeniami tak pobił chłopaka, który się był porwał na niego, iż nieszczęśliwy po 20 godzinach bez wiatyku życie zakończył. Zbrodniarz jest już w ręku policyi”19. Kradzieże W interesującym autora czasie wiele osób próbowało, z różnym skutkiem, przywłaszczyć sobie cudzą własność. Często takie praktyki kończyły się niepowodzeniem i umieszczeniem w areszcie. Wyniki tych działań przedstawiono poniżej. W kwietniu 1867 r. doszło do kradzieży w Chełmnie. Dwaj chłopcy, szewczyk S. i mularczyk L. włamali się do mieszkania księdza Z. i ukradli różne przedmioty. Zostali oni złapani w sklepie pewnego kupca i skazani na rok więzienia oraz 2 lata dozoru policji20. Liczną grupę tego rodzaju przestępstw stanowiły włamania do kościołów, np. w marcu 1874 r.21 W nocy z 27 na 28 sierpnia 1871 r. okradziono kościół w Lubieniu nad Wisłą22. W tym samym czasie okradziony został kościół parafialny w Niborku (Nidzicy)23. W Nowym Mieście pod Łąkami w październiku 1871 r. grasowała pewna kobieta, która wymuszała jałmużnę i kradła pieniądze24. W nocy z 5 na 6 stycznia 1874 r. okradziono kościół katolicki w Człuchowie. Łupem złodziei padły różnorakie paramenty. Około dwóch tygodni wcześniej podobna kradzież miała miejsce w Przysiersku25. W nocy z 21 na 22 lutego 1874 r. próbowano okraść kościół w Złotowie, jednak nie udało się sforsować drzwi26. W jednej ze wsi w powiecie świeckim okradziony został pijany ceglarz, któremu zginęło ubranie, zegarek i pieniądze27. Kolejnym przykładem, że świątynie były łakomym łupem dla złodziei jest zdarzenie ze stycznia 1875 r. W Rajkowach w nocy z 14 na 15 tegoż miesiąca okradziono kościół, z którego zabrano tylko świece woskowe i pół butelki wina mszalnego. Jednak już wcześniej tenże kościół był okradany i doszło do kilku nieudanych prób włamania28. Po raz kolejny próbowano włamać się do rajkowskiej świątyni w kwietniu 1877, ale nowe, mocniejsze drzwi, wstawione 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28
Tamże, 1877, nr 128. „Gazeta Toruńska”, 1867, nr 82. „Pielgrzym”, 1874, nr 13. Tamże, 1871, nr 36. Tamże, 1871, nr 37. Tamże, 1871, nr 42. Tamże, 1874, nr 3. Tamże, 1874, nr 6. Tamże, 1874, nr 19. Tamże,1875, nr 4.
211
po wcześniejszym włamaniu, nie pozwoliły złodziejom dostać się do środka. Tej samej nocy próbowano okraść karczmarza Manię29. W maju 1877 r. dziesięcioletni chłopak zbierał gałązki w lesie, na czym przyłapał go pełniący służbę przy dozorze leśnym pan Krzemiński. Chłopak, widząc straż leśną, zaczął uciekać, więc Krzemiński krzyknął „stój, bo strzelę” i tak zrobił. Chłopak został trafiony kilkunastoma kulkami śrutu w brzuch i po trzech dniach zmarł30. Okolice Sartowic pod Świeciem musiały być miejscem dość niebezpiecznym, skoro w marcu 1875 r. doszło tam do kilku kradzieży. Pewien oberżysta z Bratwina został okradziony przez dwóch mężczyzn w dniu 4 marca. Zamówili oni potrawy, a gdy ten wyszedł je przyrządzić, ukradli jemu 90 talarów. Jednakże przy pomocy innych osób udało się ich szybko ująć i odstawić do więzienia w Świeciu. W dniu 8 marca 6 złodziei ukradło w nocy 8 korców grochu, ale nie udało się ich ująć31. W nocy z 25 na 26 lipca 1875 r. złodzieje włamali się oknem do kościoła w Christfeldzie. Ukradli pomniejsze sprzęty i puszkę na komunikanty32. Z 13 na 14 września 1875 r. doszło do włamania i kradzieży w kościele w Płowężu. Złodzieje dostali się do środka za pomocą drabiny przez otwór w wieży. Wewnątrz wyłamali cyborium i ukradli pozłacaną puszkę33. Również kradzież żywego inwentarza nie była czymś rzadkim w interesującym nas czasie. W 1875 r. Franciszek Barra z Miłobądza wyznaczył nagrodę w wysokości 10 talarów dla osoby, która pomoże mu odzyskać skradzionego konia. Informował on, że „W nocy z czwartku na piątek, 23 b.m. [września – SP] skradziono mi z podwórza jasnosiwego wałacha (w dobrym stanie, 5 stóp 3 cale wysoki, na oba oczy ślepy), zielony wózek kastowy, uzdę, szory i śle na jednego konia. Każdego, który by miał wiadomość o tych rzeczach proszę, ażeby mi doniósł natychmiast. Kto mi dopomoże do odzyskania ich, temu niniejszem obiecuje nagrodę 10 tal”34. Kradzież o podobnym charakterze wydarzyła się w styczniu 1876 r. Proboszczowi Janowi Derdowskiemu z Kazanic skradziono parę koni wraz z saniami. Po pewnym czasie udało się złapać złodzieja, który skradł nie tylko rzeczoną parę, ale też wiele innych koni z jarmarków w Prusach (Brusach) i koło Bydgoszczy35. 29 30 31 32
33 34 35
212
Tamże, 1877, nr 43. Tamże, 1877, nr 52. Tamże, 1875, nr 12. Tamże, 1875, nr 31; Christfelde (nazwa niemiecka) to obecnie Chrząstowo, wieś leżąca w gminie Człuchów – http://pl.wikipedia.org/wiki/Chrz%C4%85stowo_(wojew%C3%B3dztwo_pomorskie) – dostęp na 20.05.2012 „Pielgrzym”, 1875, nr 38. Tamże, 1875, nr 39. Tamże, 1876, nr 5.
Również 22 lutego 1876 r. ukradziono konia w Pelplinie. Właściciel zamieścił anons w „Pielgrzymie”, gdzie informował, że koń jest czteroletni, wysoki na 5 stóp, osiodłany, koloru gniadego z białą gwiazdą na łysinie. Koń został ukradziony spod zajazdu. Właściciel – Franciszek Brodnicki – obiecał nagrodę dla osoby, która pomoże odzyskać mienie36. W grudniu 1875 r. w pewnej wsi pod Świeciem obywatel G. wraz z żoną wybrał się do miasta. W domu pozostawił 13-letniego służącego, który okradł go z pieniędzy. Wkrótce udało się ująć złodzieja, który ucztował w oberży w Świeciu w towarzystwie kolegów i miał przy sobie jeszcze 6 talarów37. W styczniu 1876 r. kilkakrotnie złodzieje zakradali się do różnych domostw. Próbowali nawet włamać się do redakcji „Pielgrzyma”, ale zostali spłoszeni38. W tym samym miesiącu do klasztoru w Bysławku włamał się złodziej, którego łupem padło kilka kotłów, drzwiczek do pieca i miechów. Część rzeczy odzyskano, a całą sprawą zajął się prokurator39. 2 lutego 1876 r. w Janowie nad Wisłą złodzieje włamali się do kuźni i ukradli narzędzia kowalskie, które (zdaniem redaktora) przydadzą się im w przyszłości w złodziejskim procederze40. Podobne zajście miało miejsce w połowie miesiąca w Topolnie. Skradziono tam kowalowi wszystkie wytrychy, więc ludność została ostrzeżona, ponieważ złodzieje mogli dostać się do ich domostw i stajen41. W lutym 1876 r. ujęto w Brusach trzech młodocianych złodziei, którzy okradali wozy osób przyjeżdżających z okolicy do kościoła42. Wiosną 1876 r. złodzieje stawali się coraz bardziej zuchwali. W Zakrzewku okradli pana Czarlińskiego, kilka dni później ukradziono komuś wołu, innej osobie ukradziono kozę, a w Chełmży ukradziono szewcowi dwie świnie, które zabito na podwórzu43. W parafii lubiewskiej doszło do kradzieży w kościele. W nocy z 11 na 12 czerwca 1876 r. złodzieje, którzy włamali się przez zakrystię, ukradli: kielich srebrny – w środku pozłacany, albę, komżę, trzy komeżki dla ministrantów, dwa płótna na ołtarz, dwa grubo pozłacane naczynia, dwa krzyże cynowe, jeden krzyż mosiężny, mosiężną łyżkę do sypania kadzidła i pieniądze ze skarbonki. Złodzieje byli do tego stopnia zuchwali, że pozostawili w kościele kartkę zapisaną po niemiecku o następującej treści: Ośmiu jest nas, Noc żniwem dla nas. Wozem sobie jedziemy Nosić się potrzebujemy. 36 37 38 39 40 41 42 43
Tamże, 1876, nr 16. Tamże, 1875, nr 50. Tamże, 1876, nr 1. Tamże, 1876, nr 2. Tamże, 1876, nr 12. Tamże, 1876, nr 13. Tamże, 1876, nr 12. Tamże, 1876, nr 33.
213
Zowię się „Greif” Złap mię44. Dnia 11 czerwca 1876 r. pewien chłopak chciał sprzedać zegarek zegarmistrzowi. Tenże wezwał policjanta, ponieważ podejrzewał, że zegarek jest skradziony. Chłopak został zatrzymany i osadzony w więzieniu w Toruniu45. W Gronowie (w ówczesnym powiecie toruńskim), w marcu 1877 r. złodzieje włamali się do kościoła i zabrali srebrną koronę oraz sukienkę z obrazu znajdującego się w ołtarzu głównym. Rozbili także skarbonkę kościelną i ukradli świece46. W tym samym czasie doszło do napadu między Przechowem a Terespolem. Trzech ludzi weszło do domu handlarza piaskiem i związało jego żonę. Złodzieje ukradli wszystkie pieniądze, pościel, bieliznę, po czym kobietę uwolnili i uciekli47. W marcu 1877 r. aresztowano w Malborku oberżystę Templina i jego syna. Obaj zostali odstawieni do Tczewa, ponieważ byli podejrzewani o okradzenie kasy pocztowej przy dworcu tczewskim48. W nocy z 2 na 3 maja 1877 w Lubawie okradziono kasę sióstr miłosierdzia, z której zginęło 900 marek49. Do nietypowej kradzieży doszło w końcu lipca 1877 r. pod Tczewem. Złodzieje wymłócili w nocy rzepik i zabrali go ze sobą50. W sierpniu 1877 r. w „Pielgrzymie” pojawiło się ogłoszenie, w którym właściciel poszukiwał skradzionego konia, który został skradziony z pastwiska w Rzeżęcinie. Właściciel – Jan Kowalski – obiecał 10 marek nagrody za znalezienie pięcioletniej klaczy51. Pobicia Z różnych przyczyn dochodziło do bijatyk. Jak podkreślali autorzy XIX-wiecznych artykułów, zwykle źródłem kłótni i agresji bywał nadmiar alkoholu. Dnia 28 lutego 1871 r. w Suszu w karczmie pobiło się dwóch robotników. Następnie jeden z nich, wraz z grupą innych osób, bił przeciwnika. Skutkiem tego był zgon pobitego robotnika. Dnia 8 marca 1875 r. we wsi Wiąg doszło do bijatyki w karczmie, jednakże dzięki interwencji innych osób nikt mocno nie ucierpiał52. W lipcu 1875 r. doszło do dwóch sytuacji z użyciem przemocy w okolicach Sartowic. 18 lipca 1875 r. we wsi Wiąg około godziny 23 stróż nocny wszedł do oberży i poprosił gości, aby ją opuścili. Ci zaś w odpowiedzi pobili go po plecach i głowie krzesłem oraz innymi sprzętami. Pobity został zaniesiony do domu, gdzie zmarł po kilku godzinach, zostawiając żonę z czwórką dzieci. 44 45 46 47 48 49 50 51 52
214
Tamże, 1876, nr 48. Tamże, 1876, nr 49. Tamże, 1877, nr 28. Tamże, 1877, nr 29. Tamże, 1877, nr 30. Tamże, 1877, nr 54. Tamże, 1877, nr 83. Tamże, 1877, nr 93. Tamże, 1875, nr 12.
Sprawców ujęto i dostarczono do więzienia w Świeciu. Co ciekawe, korespondent podkreśla, że było ono w owym czasie przepełnione. W tym samym dniu doszło w Wiągu do drugiego wydarzenia o bandyckim charakterze. Doszło wtedy do kłótni miedzy niejakim C. i 19-letnim chłopakiem, którzy płynęli Wisłą. C. wyrzucił młodzieńca w nurt rzeki, ale tenże dopłynął do brzegu. Tam wydarzenia miały ciąg dalszy, gdyż C. pobił go i ugryzł palec u prawej ręki. Cała sprawa znalazła finał w sądzie w Świeciu53. Trzech krewnych z parafii śliwickiej pokłóciło się między sobą podczas pobytu w Tucholi. Ich spór zakończył się krwawo w Gołąbku. Doszło do tego, że pod wpływem alkoholu rzucili się na siebie z nożami, aż jeden z nich został ugodzony w serce54. Czasem złodzieja kusiły nawet drobne łupy, jak np. pewnego złoczyńcę, który w Pelplinie ukradł aptekarzowi kosz z bielizną55. Dnia 16 lipca doszło do bijatyki w miejscowości S. pod Świeciem. Pewien obywatel, na co dzień spokojny, został rozdrażniony niecenzuralnymi słowami w karczmie i pobił jednego z gości. Został ujęty i czekał na karę w świeckim więzieniu56. Ciekawe zdarzenie, które ukazuje obyczajowość ludzi w drugiej połowie XIX w., miało miejsce się w maju 1877 r. W Sandhof (Piaskach) pod Malborkiem pewna wyrobnica wmówiła sobie, że jej dziewięcioletni syn jest czarownikiem oddanym diabłu. Dlatego pobiła go tak bardzo, że dziecko mocno zachorowało57. Pod Tucholą mąż pobił żonę, która nadużywała alkoholu. Skutkiem tego połowica zmarła po 24 godzinach58. W lipcu 1877 r. w Chełmży pewien mieszczanin skatował pięcioletniego chłopca sierotę59. W październiku 1877 r. w Jordankach pod Sztumem komornik ugodził nożem swego byłego pracodawcę za to, że zwolnił go za nadużywanie alkoholu60. Napady rabunkowe Zdarzało się, że złodziej świadomie lub nie, podczas dokonywania kradzieży, napotkał właściciela ograbianego mienia. W rezultacie dochodziło do tragicznych w skutkach zdarzeń. W Borach Tucholskich, w parafii śliwickiej, syn leśniczego wyszedł do lasu i nie powrócił. Po dwóch dniach, zbroczonego krwią i z rozpłataną głową, znalazł go ojciec. Sprawcy zbrodni nie udało się ująć. W tym samym czasie 53 54 55 56 57 58 59 60
Tamże, 1875, nr 30. Tamże, 1875, nr 51. Tamże, 1876, nr 34. Tamże, 1876, nr 59. Tamże, 1877, nr 52. Tamże, 1877, nr 63. Tamże, 1877, nr 76. Tamże, 1877, nr 118.
215
w okolicach Chojnic znaleziono człowieka powieszonego na choince. Ludzie sądzili, że na denacie dokonano morderstwa, a następnie go powieszono61. W kwietniu 1876 r. doszło w Tczewie w nocy do zbrodni. Do kupca Hirschfelda przyszło o drugiej w nocy kilku ludzi, którzy próbowali wejść do środka. Żona kupca postanowiła sprawdzić, kto otwiera drzwi. Gdy je uchyliła, do środka weszło pięciu mężczyzn, którzy zaczęli ją bić. Kobieta obiecała, że przyniesie im pieniądze, więc ją puścili, wówczas wraz z pieniędzmi uciekła ona z domu. Złoczyńcy, aby się zemścić, postanowili wymusić informacje o pieniądzach na Hirschfeldzie. Ciało jego pocięli nożami, a nie mogąc ściągnąć pierścienia z palca, ucięli go. Bandytów spłoszyli sąsiedzi. Hirschfeld był 70-letnim starcem, ale przeżył napad. Ujęto wkrótce kilka osób podejrzanych o ten rozbój i sama żona poszkodowanego miała rozpoznać jednego ze zbójców62. W sierpniu 1876 r., w „domu wariatów” w Świeciu, jeden z podopiecznych zaatakował kawałkiem szkła dozorcę. Pracownik zdołał jednak obronić się i obezwładnić napastnika63. W październiku 1876 r. w okolicach Człuchowa grasowała banda rozbójników napadających na ludzi i włamujących się do domów. Dwóch spośród szajki zostało jednak ujętych64. W końcu stycznia 1877 r., pewien chłop sprzedał na jarmarku w Chełmnie krowę. Za miastem został napadnięty, okradziony i mocno pobity65. W połowie maja 1877 r. w okolicy Chełmży mieli grasować rabusie, którzy napadali podróżnych66. W tym samym czasie z Lubawy wracała do domu pewna kobieta, która sprzedała krowę. W lesie napadł na nią komornik ze wsi, w której mieszkała, poranił głowę, zabrał pieniądze i sądząc, że kobieta nie żyje, wrzucił ją do rowu z wodą. Poszkodowana zdołała wrócić do domu, ale po kilku dniach zmarła. Rabusia udało się ująć67. W Zajezierzu pod Sztumem, pod koniec maja 1877 r., rzeźnik B. napadł komornicę Kiedrowską i ukradł jej pieniądze i szynkę oraz zadał kilka ran nożem68. Oszustwa Wszelakiej maści oszuści próbowali nawet w trudnych czasach kulturkampfu podszywać się pod usuwanych z parafii księży lub fałszować monety. W marcu 1870 r. w okolicach Kiszewy pojawiła się oszustka, która twierdziła, że jest siostrą dwóch księży z diecezji. W ten sposób obchodziła niektóre 61 62 63 64 65 66 67 68
216
Tamże, 1875, nr 51. Tamże, 1876, nr 31. Tamże, 1876, nr 65. Tamże, 1876, nr 77. Tamże, 1877, nr 10. Tamże, 1877, nr 54. Tamże, 1877, nr 54. Tamże, 1877, nr 60.
plebanie i prosiła o pieniądze. Autor tejże informacji ostrzegł czytelników „Pielgrzyma” przed oszustką69. W październiku 1871 r. pojawiły się w Wejherowie fałszywe książki p.t. Droga do nieba, które na jarmarkach sprzedawali kramarze. Redaktor „Pielgrzyma” ostrzegał przed ich lekkomyślnym zakupem, zwracając jednocześnie uwagę na to, jak rozpoznać oryginał70. W dobie kulturkampfu (1871-1878) często usuwano polskich księży z zajmowanych parafii. Tak działo się również na Pomorzu, co skrzętnie wykorzystywali różnej maści oszuści, podając się za duchownego, który tuła się, bo nie ma swej parafii. W czerwcu 1875 r. w Stężycy pewien mężczyzna próbował podszyć się pod ks. Wojciecha Klatta z Kościerzyny, ale został zdemaskowany71. Oszustwa przyjmowały różne oblicza, np. w Chełmnie sąd skazał na dwa tygodnie więzienia kobietę, która z sąsiedniej wsi przywoziła do miasta sprzedawać mleko mocno rozrzedzone wodą72. Na początku 1877 r. w obiegu znajdowały się fałszywe banknoty 50-markowe banku cesarstwa niemieckiego. Jednocześnie podano, w jaki sposób odróżnić oryginalne banknoty od fałszywych73. W lipcu 1877 r. trafił do więzienia w Świeciu kołodziej Dąbrowski z Nowego. Zawinił tym, że wydawał fałszywe talarówki74. ZDARZENIA O CHARAKTERZE NIEKRYMINALNYM Zdarzenia spowodowane przez człowieka Choroby Wiek XIX był czasem, kiedy ludzkość nauczyła się radzić sobie z wieloma chorobami. Mimo to liczne były przypadki zachorowań i zgonów na przypadłości, które mogą obecnie wydawać się niegroźne. Ich przyczyną bywał głównie brak higieny75. Przegląd niektórych z nich przedstawiono w niniejszym podrozdziale. W lutym 1867 r. „Gazeta Toruńska” informowała, jak można walczyć z cholerą. Zalecano dezynfekcję miejsc, w których ta choroba może się rozwijać. Za takie uznawano wyziewy z kloak. Niejaki doktor von Pettenkofer prowadził doświadczenia, jaki środek jest najskuteczniejszy. Korespondent Dr D. napisał: „Pettenkofer jest zdania, że wszystkie środki chroniące odchody od przejścia w reakcją alkaliczną zmieniają w istocie cały ich proces rozkładu. 69 70 71 72 73 74 75
Tamże, 1870, nr 11. Tamże, 1871, nr 44. Tamże, 1875, nr 25. Tamże, 1877, nr 60. Tamże, 1877, nr 9. Tamże, 1877, nr 82. Katherine Ashenburg, Historia brudu, Warszawa 2009, s. 166-167.
217
Ta właśnie okoliczność ma zdaniem owego lekarza przeszkodzić tworzeniu się właściwego pierwiastka zaraźliwego cholery i przejściu jego w powietrze”76. W lutym 1868 r. w Chełmnie szerzyły się różne choroby. Wśród nich panowały płonica (szkarlatyna) i tyfus, który zbierał śmiertelne żniwo. Jednocześnie informowano w obszernym artykule zamieszczonym w „Gazecie Toruńskiej”, jak przeciwdziałać tyfusowi77. Jak donosił „Pielgrzym” w sierpniu 1871 r., w Gdańsku zaczynała panoszyć się cholera. W mieście nikt na nią nie zachorował, ale w Nowym Porcie dwóch majtków miało objawy. Redaktorzy czasopisma zalecali, aby ludność szczególnie utrzymywała w czystości domy i używała jak najczystszej wody, co miało zapewnić ochronę przed zarazą78. Pod koniec sierpnia choroba zbliżała się do granic diecezji, np. w Elblągu było 14 ofiar śmiertelnych79. Dnia 25 listopada 1872 r. w Kościerzynie pewien człowiek zachorował na cholerę, która zaczęła już wcześniej zanikać80. Powszechną chorobą w 2. połowie XIX w. były żarnice. Korespondenci „Pielgrzyma” nie podawali innej nazwy tej choroby, ale najpewniej była to różyczka lub odra81. Od początku 1875 r. choroba ta panowała w Złotowie. Jej żniwo nie było jeszcze obfite, chociaż spowodowała zamknięcie szkół i kilka ofiar śmiertelnych82. W lutym 1877 r. panowały one w Chełmży, gdzie codziennie na tę chorobę umierało jakieś dziecko83. W kwietniu tego samego roku żarnice panoszyły się w Chełmnie, paraliżując zupełnie pracę szkół, które były prawie puste. Na chorobę zaś zapadło tam ok. 800 dzieci84. Również w maju 1877 r. wiele dzieci zmarło na tę chorobę w Świeciu85. W styczniu 1868 r. w powiecie świeckim (w Osiu i okolicy) dzieci i dorośli chorowali licznie na żarnice86. W związku z tym zamknięto szkoły. Jeszcze inną, ale równie groźną chorobą, był tyfus. Niedaleko Pelplina, we wsi Nowy Dwór choroba ta musiała zabić jakąś grupę osób, ale wg korespondenta sytuacja polepszyła się od momentu, gdy zarażonych zaczęła doglądać odpowiednia pomoc, tj. elżbietanka z Kamienia87. W połowie marca 1876 r. w Gdańsku i Elblągu rozwijał się tyfus, który lekarze potwierdzili w 6 przypadkach88. Wkrótce, w kwietniu, w Tucholi zmarł 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88
218
„Gazeta Toruńska” 1867, nr 38. Tamże, 1868, nr 29. „Pielgrzym”, 1871, nr 33. Tamże, 1871, nr 35. Tamże, 1872, nr 50. http://genealodzy.pl/PNphpBB2-printview-t-2561-start-0.phtml – (dostęp 20.05.2012). „Pielgrzym”, 1875, nr 7. Tamże, 1877, nr 24. Tamże, 1877, nr 44. Tamże, 1877, nr 57 Tamże, 1868, nr 25. Tamże, 1875, nr 10. Tamże, 1876, nr 21.
na tyfus praktykujący tam od dwóch lat lekarz Jan Gatz89. W lipcu 1876 r. w Kościerzynie panowała szkarlatyna, więc zamknięto tamtejsze szkoły90. W lutym 1877 r. w Tczewie panowały petocie, na którą to chorobę zmarło kilka osób91. W Waplewie pod Sztumem wśród dzieci panowała w maju 1877 r. szkarlatyna92. W 1877 r. w Nowem po weselu zachorowało kilkanaście osób, prawdopodobnie od tego, że gotowano potrawy w miedzianych kotłach93. W końcu czerwca 1877 r. w Podstolinie pod Sztumem wśród dzieci panowały żarnice94. W sierpniu 1877 r. w Rożentalu pod Pelplinem pewien robotnik zachorował na cholerę95. W październiku 1877 r. we wsi Jeleń pod Gniewem panował tyfus, na który zmarło kilka osób96. We wsi Mosin niedaleko Człuchowa, w październiku i listopadzie 1877 r., panowała wśród dzieci szkarlatyna i opuchlizna wodna, na którą kilkoro nieletnich zmarło97. W grudniu 1877 r. donoszono, że w powiecie kartuskim panowały wśród dzieci żarnice i inne zaraźliwe choroby, na które wiele z nich umierało98. Bardzo często zdarzało się, że zdrowie ludzkie narażone było na choroby wywołane przez pasożyty. Wynikało to w głównej mierze ze spożywania skażonego mięsa zwierząt, które takowe posiadały. Można więc znaleźć wiele informacji o zarażeniu trychinami, czyli włośnicą, będącą ciężką chorobą pasożytniczą. Władze pruskie podejmowały kroki, aby temu zaradzić. W 1876 r. prawo nakazywało rzeźnikowi, który lekkomyślnie sprzedawał zarażone mięso, wypłacić wynagrodzenie osobie zarażonej99. Daleko co prawda do przeciwdziałania mięsa z trychinami, ale zauważalna jest troska o los mieszkańców. Utonięcia Bardzo liczną grupę zagrożeń stanowiły w omawianym okresie utonięcia. Świadczy o tym duża ilość tego typu zdarzeń, relacjonowanych w XIX-wiecznej prasie. Pod koniec grudnia 1872 r. w Puszczy Tucholskiej utonął wraz z wozem w jeziorze pewien piekarz100. W Stobnie koło Tucholi utopił się gbur 89 90 91
92 93 94 95 96 97 98 99 100
Tamże, 1876, nr 31. Tamże, 1876, nr 56. Tamże, 1877, nr 23; petocie – wybroczyny krwi na skórze, mogą być spowodowane reumatyzmem, gnilcem, zakażeniem krwi i.in. – http://www.gutenberg.czyz.org/word,58381 – dostęp na 20.05.2012. „Pielgrzym”, 1877, nr 51. Tamże, 1877, nr 63. Tamże, 1877, nr 71. Tamże, 1877, nr 95. Tamże, 1877, nr 122. Tamże, 1877, nr 128. Tamże, 1877, nr 140. Tamże, 1876, nr 13. Tamże, 1872, nr 52.
219
nazwiskiem Król. Wydarzenie to miało miejsce w Wielki Tydzień, w kwietniu 1874 r.101 W czerwcu 1875 r. podczas odbywania pielgrzymki na odpust do Łąk dwie kobiety przeprawiające się przez Drwęcę niedaleko Bartnicki utonęły wraz z przewoźnikiem102. W sierpniu 1875 r. w jeziorze koło Tucholi utopił się młody szewczyk, który postanowił wypłynąć na środek jeziora. Prawdopodobnie opadł z sił i nie zdołał dotrzeć do brzegu. Ciało jego znaleziono dopiero po pięciu dniach103. Warto przeanalizować informacje zawarte w jednym z czasopism w roku 1875. Mianowicie zwrócono wtedy uwagę nie tylko na liczne przypadki utonięć, ale także na sposoby ratowania osób tonących, co w ówczesnych realiach było rzadkością. Możemy dowiedzieć się, jak udzielano takiej pomocy na zachodzie Europy, a jednocześnie czytelnicy zdobyć mogli wiedzę, jak robić to „u siebie”. Profesor „Besson z Műlhausen w Alzacyi takie daje rady, aby można topielca do życia przywrócić: najprzód głowę jego trzymać do góry, boby się utrudziło oddychanie, po wtóre położyć go na wznak z głową nieco podniesioną, zapalić w pobliżu ogień i nacierać go ciepłą flanelą; po trzecie: wpuszczać mu powietrze do nosa i do ust mieszkiem a jeśli nie ma mieszka ustami, byleby ostrożnie, po czwarte, jeśli można, użyć elektryczności, aby przywrócić ruch muszkułom i następnie obieg krwi, po piąte: jeżeli nieszczęśliwy miał pełny żołądek, skoro tylko da znaki życia, starać się, aby zwrócił, lub dać mu na wymioty”104. Ten sposób, jak określono, przywracania topielca do życia, zawiera kilka elementów, które wpisują się w dzisiejsze działania resuscytacyjne. Powyższe wskazania redaktor naczelny „Pielgrzyma” umieścił w dziale „Rozmaitości”, gdzie zwykle pojawiały się różnego rodzaju ciekawostki. Można więc wywnioskować, że takie nowatorskie postępowanie było czymś osobliwym w tamtym czasie. To samo czasopismo wróciło do tematu „ratowania utonionych” w czerwcu 1877 r. Na pierwszej stronie, na której zwykle pojawiały się informacje o treści religijnej, „Pielgrzym” umieścił obszerne wskazówki, jak to czynić. „Po ostrożnem wydobyciu z wody człowieka, który utonął, trzeba położyć go twarzą ku ziemi (jeżeli pogoda pozwoli, na świeżem powietrzu) na sienniku albo innej podkładce, tak, aby głowa była nieco niżej niż reszta ciała, przez co woda, w znacznej nieraz ilości w kanale powietrznym nagromadzona, przez usta i nos z łatwością spłynąć będzie mogła. Po wypłynieniu wody z ust, należy wydobyć z nich śluz, pianę, piasek i t.p. za pomocą palca wskazującego skrzywionego, pióra lub słomy we dwoje złożonej, a równocześnie porozpinać i porozwięzywać wszystkie rzeczy tak, aby szyja i piersi były wolne. 101 102 103 104
220
Tamże, 1874, nr 16. Tamże, 1875, nr 24. Tamże, 1875, nr 34. Tamże, 1875, nr 34.
Teraz trzeba pobudzić oddychanie; w tym celu, podpierając mu głowę, obrócić go na bok, dać mu zażyć tabaki, lub powąchać coś mocnego (amoniaku, cebuli, chrzanu tartego, lub t.p.), połechtać gardło chorągiewką pióra, trzeć piersi i twarz na gorąco i skrapiać je zimną wodą. Jeżeli nie okaże się ani śladu oddechu, położyć go znów na brzuch, wsunąć pod piersi zwiniętą w wałek wielką chustę lub inną odzież i podłożyć mu jedną z rąk jego pod twarz. Tak leżącemu na brzuchu trzeba przyciskać ręką silnie i jednostajnie plecy pomiędzy łopatkami. Następnie obraca się utonionego zwolna na bok i nieco dalej, prawie na wznak; poczem nagle zwraca się go na brzuch, podkładając mu rękę jego pod twarzi uciskając plecy, jak powyżej powiedziano. Takie taczanie, raz na prawo drugi raz na lewo, powtarzać około 15 razy na minutę rozważnie i wytrwale, przyczep pomocnik powinien wspierać głowę, i od czasu do czasu skrapiać twarz i piersi zimną wodą. Równocześnie drugi pomocnik stopniowo ściąga mokre odzienie z utonionego i osusza ciało, następnie zaś naciera mu członki silnie i wytrwale, poczynając od palców, ku górze, kawałkiem sukna, flaneli lub t.p. Jeźli to wszystko w przeciągu kilku minut nie pomoże i nie powróci oddechu, wtedy podsuwając pod głowę i pod kark suknie lub część pościeli zwiniętą, położyć trzeba utonionego na wznak w ten sposób, aby górna część ciała leżała wyżej, a język wyciągnąć z ust, utrzymując go w tem położeniu albo ręką pomocnika, albo chustką przewiązaną przez brodę. Następnie stanąć trzeba za utonionym, a uchwyciwszy obie ręce jego tuż nad łokciami, ciągnąć je zwolna, lecz usilnie, ku górze aż do głowy i w tem położeniu trzymać je ze dwie sekundy. Potem prowadzi się ręce na dół i przyciska się je zwolna, lecz silnie, przez dwie sekundy do boków piersi. To pociąganie rąk na przemiany ku górze i na dół, powtarzać należy około dziesięciu razy na minutę, dopóki się nie postrzeże pierwszych znaków wracającego życia. Znaki życia są: lekkie drganie w powiekach, w oczach, na twarzy i na szyi, słabe zaczerwienienie się ust, mniejsze stężenie członków, rozgrzewanie się skóry w niektórych miejscach, a mianowicie w dołku sercowym, pod pachami i w pachwinach; nieznaczne poruszenia piersiami i zaledwie dające się czuć uderzenia serca. Gdy się więc pokażą wyraźne ruchy oddechowe, można wracającego do życia pozostawić spokojnie leżącego na grzbiecie, a zająć się wyłącznie ogrzaniem ciała i pobudzeniem krążenia krwi, już to przykładając kamionki z wodą gorącą, lub cegły rozgrzane, w płaty obwinięte do nóg, rozgrzane talerze lub pokrywy na dołek sercowy, tudzież owijając całe ciało w kołdry i t.p. Uważać jednak trzeba, żeby ta pomoc nie szła zbyt natarczywie, przez co raczej zaszkodzić może aniżeli pomóc; strzec się też należy, ażeby kamionkami, pokrywami i t.p. nie poparzyć skóry wracającego do życia.
221
Na otwartem polu do takiego ogrzania posłużyć może piasek, rozgrzany do słońca, którym pokrywa się całe ciało aż po szyję i zmienia go od czasu do czasu, w miarę tego, jak stygnie. Gdyby w tym czasie ruchy oddechowe naturalne znów słabły i ustały, trzeba na nowo począć poruszać ręce utonionego na przemiany ku górze i na dół, jak powiedziano wyżej. Gdy chory odzyska możność połykania, daje mu się od czasu do czasu łyżeczkę wody ciepłej z winem lub z wódką, albo też kawy, herbaty lub ziółek. Kąpiel ciepłą dać można tylko w skutek zalecenia lekarza. Jeżeli przyprowadzony do życia będzie miał oddech ciężki, jeżeli twarz jego i szyja będą koloru ciemno- sinego, a potem okaże się nieprzytomność umysłu, trzeba dorosłemu upuścić funt jeden krwi z ręki, tudzież postawić przynajmniej 20 pijawek za uszami, albo w niedostatku tychże, kilkanaście baniek nacinanych na karku lub na wierzchołku głowy ogolonej. Uczynić to jednak należy tylko w takim razie, jeżeli nie można sprowadzić lekarza i jeżeli jest przynajmniej cyrulik, który te czynności potrafi należycie uskutecznić. Upuszczenie to krwi, a nawet powtórzenie go tem potrzebniejszem będzie, gdy chory, przychodząc do siebie, wpadnie w pewien rodzaj jakby obłędu i rzucać się będzie na otaczające go osoby, co się mianowicie wydarzało wtenczas, gdy do przywrócenia oddechu używane były uderzenia dłonią w klatkę piersiową pod pachami, zapewne z powodu nader przykrego czucia, jakiego chory w takim razie doznaje. Gdy po wytrwałem użyciu wszelkich środków dopiero opisanych ratowania, przynajmniej przez godzin dziesięć, nie powróci życie, nie należy jeszcze człowieka takiego ze wszystkiem opuszczać, ale trzeba go okryć całego czem ciepłem, n.p. popiołem, słodzinami i t.p. i wtedy dopiero dozwolić pogrzebać, gdy się już okażą wyraźne znaki zgnilizny, jakiemi są plamy zielone na dolnej części brzucha występujące”105. Zdarzało się w XIX w., że ludzie podejmowali ryzykowne połowy na lodzie, które nieraz kończyły się wielką tragedią. W lutym 1876 r. w okolicach Rzucewa zginęło w taki sposób 6 osób. Dnia 4 lutego pięciu rybaków i ceglarz wybrało się na połów okoni. Do podróży po morzu użyli sanek, a następnie złowione ryby sprzedali. Najprawdopodobniej wiejący wiatr spowodował, że duża kra oderwała się i poniosła rybaków na otwarte morze. Uważano, że wszyscy utonęli, gdyż pomimo upływu dwóch tygodni nikt ich nie widział. Dodatkowym problemem w przypadku tych osób stały się ich osamotnione rodziny. Z jednej zginęli ojciec i dwaj starsi synowie, którzy pozostawili matkę z ośmiorgiem dzieci106. 24 czerwca 1876 r. kilku mężczyzn spod Świecia, wraz z dwunastoletnim chłopcem udało się w interesach do wioski nad Wisłą. W drodze powrotnej 105 106
222
Tamże, 1877, nr 68. Tamże, 1876, nr 15.
popili nieco w karczmie, a w drodze powrotnej pijany chłopiec wypadł do rzeki i utonął107. W przeszłości dochodziło również do nierozważnych skoków do wody. Kilku służących po wypiciu wódki poszło się kąpać w Wiśle. Jeden nich spocony i rozgrzany wskoczył do rzeki i utonął. Korespondent zalecał, aby nikt w takim stanie do wody nie wskakiwał. Jednocześnie zalecał, aby postać nad wodą i dopiero wtedy do niej wejść108. W połowie lipca 1876 r. utonęła pod Świeciem pewna służąca109. Na początku 1877 r. w Gowidlinie utonęła żona dzierżawcy Wolskiego, która wracała do domu z kościoła. Zapewne chciała skrócić sobie drogę i weszła na lód, który się pod nią załamał110. U progu tego samego roku w Terespolu utonęła w Czarnej Wodzie (Wdzie) osiemnastoletnia córka urzędnika kolejowego. Poszła po wodę do rzeki, w miejscu, gdzie brzeg jest bardzo stromy. Znaleziono tam tylko jej buty, a ciało odnaleziono następnego dnia przy młynie kozłowskim111. W tym samym czasie do podobnego wypadku doszło w Jastarni, gdzie szesnastoletni chłopak poszedł czerpać wodę do studni, poślizgnął się i utonął112. Do sporej tragedii doszło w maju 1877 r. w Grudziądzu. Łódź, przewożąca 21 osób do robót przy moście kolejowym, przewróciła się i utonęły 4 osoby: Piotr Koerber, Rogowski, Bielicki i Sasse. Wkrótce okazało się, że w tym wypadku zginęło więcej, bo aż 7 osób. Poza już wymienionymi byli to: Karol Kruszewski z Mokrego pod Grudziądzem (23 lata), Józef Otlewski z Barłożna w powiecie starogardzkim, (22 lata), Piotr Holz z Gieczewa w powiecie chełmińskim (56 lat). Nie udało się odnaleźć żadnych ciał113. W Kozielcu pod Nowem utonęła w przydomowej sadzawce pod koniec maja córeczka leśnika Schnackenburga114. W czerwcu 1877 r. podczas kąpieli w Wiśle pod Nowem utonął druciarz115. W tym czasie w Kokoszkowach pod Starogardem utonęło 3 chłopców, którzy wybrali się dziurawą łodzią na jezioro w celu szukania kaczych gniazd116. W lipcu podczas kąpieli w Wierzycy utonął czeladnik dekarski117. Na początku sierpnia 1877 r. w Rywałdzie utonął parobek. Chciał ratować krowy, które weszły do wody, ale pomimo umiejętności pływania utonął. 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117
Tamże, 1876, nr 52. Tamże, 1876, nr 59. Tamże, 1876, nr 59. Tamże, 1877, nr 12. Tamże, 1877, nr 17; zapewne chodzi o dzisiejszy Terespol Pomorski. Tamże, 1877, nr 17. Tamże, 1877, nr 52; nr 54. Tamże, 1877, nr 59. Tamże, 1877, nr 68. Tamże, 1877, nr 68. Tamże, 1877, nr 80.
223
Po wyciagnięciu z wody dawał jeszcze znaki życia, ale redaktor „Pielgrzyma” stwierdził, że pewnie ratujący nie czytali artykułu o tym, jak ratować „utonionych”118. W tym samym czasie w Owidzu utonęło dwuletnie dziecko. Siedmioletnia siostra i matka wskoczyły do wody, aby je ratować, ale same prawie utonęły. Matkę i starsze dziecko uratował jakiś budowniczy młyna119. W listopadzie 1877 r. w Nawrze pod Chełmżą utopił się w kałuży (!) pewien człowiek120. Pożary Zdecydowaną większość zabudowy wsi w drugiej połowie XIX wieku stanowiły drewniane domy kryte strzechą lub słomą. W tego rodzaju mieszkaniu nietrudno było o pożar, szczególnie w czasie burzy lub suszy. Dlatego wykaz takich wypadków jest bardzo obszerny. Przyczyny pożarów mogą być dwojakie, gdyż mogły wywołać je burze lub świadome podpalenie przez człowieka. Jednym z najczęściej spotykanych zjawisk przyrodniczych, które często niszczyły zabudowania mieszkańców diecezji chełmińskiej, były pożary. W interesującym mnie okresie występowały one szczególnie licznie. W lutym 1867 r. w Gniewie spłonęła stodoła kupca Fasta, a następnie skład drewna. Przylegające zabudowania kupca Dieka udało się uratować, ale podczas zamieszania pewni ludzie zamiast pomagać, obłowili się na jego nieszczęściu121. W maju 1868 r. korespondent „Gazety Toruńskiej” informował o pożarach w Piasecznie pod Gniewem. Pisał, że przed kilku laty cała okolica żyła w obawie przed pożarem, gdyż ciągle takowe wybuchały. Udało się wtedy schwytać kilku podpalaczy i zamknąć ich w więzieniu na 10 lat. Jednak po kilku latach, 8 maja 1868 r., ponownie doszło do pożaru. O godzinie 3 rano spłonął dom obywatela K., ubezpieczony na 500 talarów. Na szczęście wiatr wiał w taką stronę, że nie zajęły się zabudowania innych osób. Zwrócono uwagę na istotny fakt, że sprzęty ogniowe znajdują się w wielkim nieładzie, a sikawki nie działały, bo skórzany wór był dziurawy122. Dnia 2 maja 1869 r. w Kościerzynie spłonęła kaplica św. Barbary. 2 sierpnia 1871 r. doszło pod Gdańskiem do pożaru spowodowanego przez dwóch nieletnich chłopców. Na skutek tego zdarzenia zniszczone zostały stodoła i stajnia z wieloma maszynami rolniczymi123. Dnia 4 września 1872 r. doszło do pożaru w Sulęczynie. Jego skutkiem było całkowite zniszczenie drewnianego kościoła, wzniesionego w 1616 r.124 118 119 120 121 122 123 124
224
Tamże, 1877, nr 86. Tamże, 1877, nr 86 Tamże, 1877, nr 133. „Gazeta Toruńska”, 1867, nr 49. Tamże, 1868, nr 109. „Pielgrzym”, 1871, nr 37. Tamże, 1872, nr 38.
14 czerwca 1874 r. w Karsinie koło Wiela doszło do wielkiego pożaru. Spłonęły 32 domy mieszkalne i około 100 budynków, na skutek czego wiele osób potrzebowało natychmiastowej pomocy. Ponieważ wieś Karsin należała do parafii wielewskiej, tamtejszy wikary wzywał do zbiórki na pomoc dla pogorzelców125. W lutym 1875 r. w miejscowości Małe Czaple pod Sartowicami doszło do pożaru, podczas którego spłonęły dwa gospodarstwa. Sprawcy nie udało się wykryć, ale podejrzewano o to pewnego żebraka126. W połowie kwietnia 1875 r. w Pelplinie doszło do pożaru w domu pana Dzierzgowskiego. Ogień, który wybuchł po południu, został ugaszony po 30 godzinach. Początkowo w ratowaniu uczestniczyła tylko jedna „sikawka”, a kolejne – z Nowego Dworu i Pomyj – przybyły później. Zniszczeniu uległy obrazy i sprzęty miejscowego malarza Lewickiego. Korespondent podał, że dom uległ wypaleniu głównie w środku, a mury pozostały nietknięte127. Wspomniany dom musiał jednak zostać solidnie zbudowany, ponieważ stoi do dzisiaj. Wiosną 1875 r. pożary w okolicach Pelplina były liczne. Po niedawnym pożarze w domu pana Dzierzgowskiego pożar wybuchł jeszcze dwukrotnie, ale szybko go ugaszono. Wkrótce wybuchł ogień w nieodległej wsi Rozbark, a 7 maja tegoż roku wieczorem aż w trzech miejscach: najpierw w Rajkowach (spłonęły zabudowania gospodarzy Tollika i Hillara), później w Gogolewie, a na końcu u Pieskiego pod Kulicami128. Maj nie był spokojny również dla mieszkańców Rożentala pod Pelplinem, gdyż 22 dnia tego miesiąca, w samo południe, pożar wybuchł w domu, gdzie znajdowało się troje dzieci bez opieki rodziców. W pożarze zginęło niemowlę i dwuletnie dziecko, a uratowało się najstarsze, pięcioletnie, które uciekło oknem. Ogień strawił też zabudowania gospodarza Zielińskiego129. Sporadycznie zdarzało się, że niektóre osoby dzięki swej rozwadze zapobiec potrafiły niebezpieczeństwu pożaru. W lipcu 1875 r. w Grabowie pod Skórczem, po pewnym święcie znalazły się osoby chcące w nocy głośno fetować. Pewien człowiek uznał to za niestosowne, aby wśród ciszy nocnej hałasować o północy lub pierwszej w nocy w centrum wsi i wśród domów krytych słomą130. Można zauważyć tutaj troskę o to, aby nie doszło do nieszczęścia pożaru. Korespondent „Pielgrzyma” informował we wrześniu 1875 r., że dnia 23 tegoż miesiąca doszło do wielkiego pożaru we wsi Rybaki. Ludzie, 125 126 127 128 129 130
Tamże, 1874, nr 27. Tamże, 1875, nr 9. Tamże, 1875, nr 15. Tamże, 1875, nr 19. Tamże, 1875, nr 21. Tamże, 1875, nr 30.
225
którzy wyszli z kościoła, zobaczyli, że w całej miejscowości pozostały tylko 3 domy i żywy inwentarz. Szacowano, że spłonęło wtedy około 700 talarów oszczędności131. W kwietniu 1876 r. w Warlubiu spaliły się cztery domy mieszkalne, kilka szop i stodół. Natomiast w Nawrze pod Chełmżą spłonął stóg, który prawdopodobnie został przez kogoś umyślnie podpalony132. Dnia 22 czerwca tego samego roku w Brzuścach pod Pelplinem doszło do pożaru w gospodarstwie Langmesera. Podejrzewano, że pożar został wzniecony z zemsty przez jakiegoś parobka. Tydzień później spaliły się stajnie w Owidzu, na skutek czego zginęło 30 koni133. Na początku sierpnia doszło do pożaru w Rajkowach. Spłonęła wtedy proboszczowska stajnia i stodoła oraz pięć domów, ponadto jeszcze jedna stajnia i stodoła134. W październiku w Miłoradzu spłonął stóg proboszczowski złożony z 80 wozów słomy. Na szczęście wiatr wiał w taki sposób, że nie zajęły się żadne zabudowania. Podejrzewano, że ogień ktoś podłożył celowo, z zemsty135. Na początku 1877 r. w Chojnicach spalił się dom kupca Juliusza Soldina136. Także w styczniu w Chełmży spłonął dom pana M., zbudowany z drewna i pokryty słomą. Przy okazji korespondent donosił, że złodziejstwo jest w tamtej okolicy na porządku dziennym. Piwowarowi skradziono dwa wieprze wartości 240 marek, ale dwóch złodziei wkrótce ujęto137. W nocy z 12 na 13 stycznia w Lalkowach spaliła się gorzelnia138. 26 maja o godzinie 23 spłonęły w Skarszewach trzy domy i jedna stodoła. Wiadomo było, że źródło pożaru znajdowało się w stodole139. W czerwcu w Mątowach pod Nowem ok. godziny 22 wybuchł pożar, który kosztował życie 4 osób, spłonęło także bydło pana Goertza140. W nocy z 28 na 29 maja w Kartuzach spaliła się stara szkoła i dom stojący naprzeciwko. Tragedia ta pochłonęła jedną ofiarę śmiertelną, którą była starsza kobieta141. W czerwcu w Morzeszczynie spłonęła szkoła i kilka innych zabudowań. Ogień spowodowały iskry z przejeżdżającej lokomotywy142. W tymże czasie w Lubawie spłonęło 5 domów, stajnia i stodoła, znajdujące się w północno-wschodniej części miasta. 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142
226
Tamże, 1875, nr 39; 1 talar = 30 srebrnych groszy = 360 miedzianych fenigów. Tamże, 1876, nr 30. Tamże, 1876, nr 51. Tamże, 1876, nr 61. Tamże, 1876, nr 77. Tamże, 1876, nr 4. Tamże, 1877, nr 12. Tamże, 1877, nr 14. Tamże, 1877, nr 60. Tamże, 1877, nr 62. Tamże, 1877, nr 63. Tamże, 1877, nr 65.
W nocy z 11 na 12 czerwca w Rożentalu pod Pelplinem spłonęły zabudowania pana Homy143. W połowie tego samego miesiąca w Swarzewie pod Puckiem spłonął dom biednego chałupnika144. Również w Tymawie pod Gniewem spaliły się budynki gospodarza Łangowskiego145. W lipcu w Szprudowie spłonęły zabudowania pana Mani i pana Sengera146. W końcu lipca spłonął w Jeleniu pod Gniewem dom Hübnera. Ponieważ był zbudowany z drewna i kryty słomą, nic nie zdołano uratować147. Na początku sierpnia doszło do pożaru w Trąbkach pod Pszczółkami. Na skutek uderzenia pioruna spłonęły zabudowania pana Buranda. Zginęło wtedy 31 koni, 14 wołów, 3 jałówki i 80 wozów koniczyny. W tym samym czasie spłonęła stodoła w Grabowcu pod Starogardem148. We wrześniu w Chełmży spłonął dom listonosza M.149 W nocy z 3 na 4 września tegoż roku spłonęła w Skarszewach stodoła kupca H. i mistrza szewskiego K. wraz z całymi zbiorami ze żniw150. W liście z 27 września 1877 r. korespondent „Pielgrzyma” donosił o tragicznym wypadku pod Nowem. Otóż w miejscowości R. pewna kobieta zostawiła trzyletnią córkę w domu, a sama wyszła po wodę na podwórze. Gdy wróciła do domu, zobaczyła dziecko w płomieniach, gdyż zapaliła się na nim odzież151. W grudniu 1877 r. we wsi Iwice w Borach Tucholskich spłonął budynek mieszkalny kolonisty K. Drugiego dnia spłonęły jemu stodoła wraz z plonami zebranymi podczas żniw i koń152. Inne zdarzenia W marcu 1867 r. doszło do nieszczęśliwego wypadku w Skarszewach. Otóż pocztylion usnął na koźle i rozbił sobie głowę o rogatkę, skutkiem czego złamał kark. Pasażerom nic się nie stało, ale pocztylion zmarł, pozostawiając żonę i dzieci153. W końcu marca tego samego roku wieczorem w Kotomierzu pociąg przejechał dwóch pijanych mężczyzn. Korespondent dziwił się, że nie słyszeli nadjeżdżającego pociągu154. W styczniu 1868 r. doszło w Barchnowach do wypadku przy młockarni. Pan Grąbczewski został złapany przez maszynę za lewy rękaw futra, przez co 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154
Tamże, 1877, nr 66. Tamże, 1877, nr 69. Tamże, 1877, nr 71. Tamże, 1877, nr 80. Tamże, 1877, nr 82. Tamże, 1877, nr 89. Tamże, 1877, nr 101. Tamże, 1877, nr 103. Tamże, 1877, nr 118. Tamże, 1877, nr 140. „Gazeta Toruńska”, 1867, nr 76. Tamże, 1867, nr 78.
227
ręka dostała się do młockarni i została zgnieciona oraz okaleczona. Lekarze z Pelplina i Starogardu, którzy szybko przybyli, musieli ją amputować155. Jeden z redaktorów „Pielgrzyma” informował w styczniu 1874 r., że na kolei ma miejsce wiele wypadków156. W listopadzie lub grudniu 1875 r. doszło do takiego zdarzenia w Zblewie. Dwaj furmani, którzy zatrzymali się przed szlabanem, nie mogąc doczekać się pociągu ze Starogardu, postanowili podnieść barierę. Pierwszy przejechał, zaś drugi wpadł pod pociąg, który zabił jego i konie. Warto zaznaczyć, że obaj byli pod wpływem alkoholu157. W Szpęgawkach doszło w 1877 r. do wypadku przy młockarni. Maszyna okaleczyła parobka, który w rezultacie zdarzenia miał prawą rękę w dwóch, a lewą w trzech miejscach złamaną. Lekarze jednak musieli amputować jemu lewą rękę158. Do tragicznego w skutkach wypadku doszło 2 kwietnia 1874 r. w Milewie pod Nowem. Podczas przerwy w pracy w gorzelni pękł kocioł, na skutek czego zginęło 5 osób, a 7 zostało ciężko rannych159. W sierpniu tego samego roku doszło w Chełmnie do tragicznego wypadku. Pewna siedemnastoletnia dziewczyna nieostrożnie obchodziła się z lampą naftową, na skutek czego podpaliła siebie i zmarła od rozległych poparzeń160. W tym samym czasie (sierpniu 1874 r.) we wsi Wysoka pod Starogardem doszło do nieszczęśliwego zdarzenia. Czeladnik ciesielski o nazwisku Jankowski, naprawiając studnię, przy wyciąganiu na powierzchnię spadł i utonął161. O podobnym wydarzeniu jak w Chełmnie informował „Pielgrzym” w listopadzie tego samego roku. Pewna piętnastolatka, gasząc lampę naftową, oblała się naftą. Płonącą dziewczynę próbował ratować ojciec, który też uległ poparzeniu. Godne uwagi jest to, że redaktor czasopisma zalecał środki ostrożności. Wspominając, że nie jest to pierwszy taki przypadek, doradzał wielką ostrożność przy gaszeniu tego typu lamp, tj. aby nie zostawiać obciętych knotów w lampie oraz uważać, by lampa nie paliła się zbyt dużym płomieniem162. W marcu 1877 r. w Pszczółkach na robotnika Langmessera przewrócił się mur domu, który tenże zamierzał zburzyć. Na skutek doznanych obrażeń robotnik zmarł w ciągu pół godziny163. Dość częste były przypadki, kiedy ktoś spożywał zbyt wiele alkoholu, skutkiem czego była śmierć lub nieszczęście rodzinne. W lutym 1875 r. w okolicy 155 156 157 158 159 160 161 162 163
228
Tamże, 1868, nr 25. „Pielgrzym”, 1874, nr 3. Tamże, 1875, nr 48. Tamże, 1877, nr 21. Tamże, 1874, nr 17. Tamże, 1874, nr 35. Tamże, 1874, nr 35. Tamże, 1874, nr 48. Tamże, 1877, nr 26.
Człuchowa, podczas polowania znaleziono ciało zmarłego staruszka, któregoleżało od ok. dwóch tygodni. Według korespondenta czasopisma przyczyną zgonu było pijaństwo164. Jakie skutki może nieść ze sobą pozostawienie dzieci bez opieki rodziców, informował w sierpniu 1875 r. korespondent „Pielgrzyma”.W Borach Tucholskich w okolicach Czerska pewien czteroletni chłopiec dokuczał kogutowi, który to zaatakował go i wyłupał dziecku oko165. Bezpieczeństwo osobiste dorosłych często było zagrożone przez ich brak rozwagi. W grudniu 1875 r. z powodu wypicia zbyt dużej ilości wódki w Nicponi pod Gniewem zmarł wyrobnik Rezmerowski. Smaku całej sprawie dodawały informacje, że założył się on o talara, że wypije jeszcze półtora litra wódki, będąc już pijanym. Zakład wygrał, ale nagrody nie zdołał niestety odebrać166. Problem pijaństwa nie omijał młodzieży. W październiku 1875 r. trzech gimnazjalistów z Wejherowa upiło się do tego stopnia, że jeden z nich został znaleziony następnego dnia martwy. Przyczyną śmierci było wychłodzenie167. Do tragicznego wypadku doszło w lutym 1876 r. Pewien młodzieniec wrócił do domu saniami. Po zejściu z nich zaczął klęczeć i trzymał się kłonicy. Ojciec sądził najpierw, że chłopak jest pijany, zauważył jednak, że podczas wysiadania kłonica dostała się pod kamizelkę, następnie do gardła i zadusiła mężczyznę168. W końcu marca 1876 r. w Rozbarku koło Pelplina doszło do nieszczęśliwego wypadku. Dziewczyna, gotując jedzenie dla pięcioletniego chłopca, oparzyła go, w wyniku czego zmarł on kilka godzin później169. Inny nieszczęśliwy wypadek zdarzył się w tym czasie w Chełmży. Kobieta nazwiskiem Langowska poszła z kubłami po piasek, jednak gdy nie wracała przez dłuższy czas, mąż postanowił jej poszukać. Znalazł żonę martwą przysypaną warstwą piasku170. W połowie 1876 r. zmarła w Nowem piastunka, która uległa poparzeniu przy obsługiwaniu lampy naftowej171. W połowie 1877 r. w Świeciu pewien cieśla spadł tak niefortunnie z budynku, że po 3 dniach zmarł172. W końcu maja tego samego roku w Wejherowie na skutek przysypania ziemią zginęła dziesięcioletnia dziewczynka173. 164 165 166 167 168
169 170 171 172 173
Tamże, 1875, nr 7; zob. też nr 9. Tamże, 1875, nr 33. Tamże, 1875, nr 50. Tamże, 1875, nr 43. Tamże, 1876, nr 15; kłonica – część wozu konnego w formie drążków, wykonana z drewna. Tamże, 1876, nr 29. Tamże, 1876, nr 29. Tamże, 1876, nr 51. Tamże, 1877, nr 57. Tamże, 1877, nr 57.
229
Niecodzienne zdarzenie miał miejsce w połowie roku 1877 w Malborku, gdzie uczeń szkoły realnej strzelił sobie strzałą z łuku w lewe oko174. W lipcu 1877 r. w Nowym Dworze pod Pelplinem zawaliła się owczarnia175. W styczniu 1867 r. „Gazeta Toruńska” informowała o wypadku statku w okolicy Helu. Wielki angielski parowiec „Juno” wypłynął z Gdańska i płynął ze zbożem do Antwerpii. Statek rozbił się, ale 23-osobowa załoga dotarła szczęśliwie do brzegu176. W Lignowach pod Pelplinem w święto Nowego Roku 1876 zatruło się czadem dwoje dzieci niejakiego pana Ziehma. Na szczęście w porę interweniował lekarz Amort, który zdołał je uratować177. Także w styczniu, pod Puckiem na skutek zaczadzenia zmarł lokaj Melzer178. Dnia 29 czerwca 1876 r. doszło w Nowem do samobójstwa. Szklarz Bukofcer wziął ze sobą małą córeczkę, oddał jej diament do krojenia szkła, pieniądze i skoczył z mostu do rzeki. W grudniu 1876 r. pewien mężczyzna z Tczewa będący w w podeszłym wieku chciał dokonać samobójstwa . Zamierzał strzelić sobie w usta, ale nie załadował kuli, lecz wystrzelił samym prochem. Na skutek tego zdarzenia stracił język i nos, ale nie osiągnął zamierzonego skutku. Przyczyną desperackiego kroku miały być relacje rodzinne, o czym informował w liście179. W lipcu 1876 r. do niecodziennego wypadku doszło w Kolonii Ostrowickiej pod Świeciem. Pewna matka zostawiła roczne dziecko pod opieką syna i wypuściła z obory świnię, po czym udała się na pole. Starszy brat zapomniał o młodszym i wyszedł się bawić. Kiedy wrócił do domu zastał tylko głowę i kadłub dziecka, gdyż pozostałe części ciała zjadła świnia. Okaleczony chłopiec zmarł po kilku godzinach180.W tym samym okresie pewne dziecko połknęło szkło, na skutek czego przez kilka tygodni konało w męczarniach181. W sierpniu 1876 r. w Laskowicach doszło do wypadku podczas prac gospodarskich. W sieczkarni parowej pękło koło napędzające, na skutek czego jeden robotnik doznał złamania dolnej szczęki, drugi zaś złamania żebra182. W grudniu tegoż roku w Nowem pewien mężczyzna nazwiskiem Dombrowski pił alkohol w szynkowni i płacił tam fałszywymi talarami zrobionymi z ołowiu. Ponieważ częstował policjanta, szybko został ujęty i przekazany sądowi183. W Borach Tucholskich w lutym 1877 r. ktoś strzelał do leśniczego, 174 175 176 177 178 179 180 181 182 183
230
Tamże, 1877, nr 63. Tamże, 1877, nr 77. „Gazeta Toruńska” 1867, nr 5. „Pielgrzym”, 1876, nr 1. Tamże, 1876, nr 5. Tamże, 1876, nr 100. Tamże, 1876, nr 59. Tamże, 1876, nr 59. Tamże, 1876, nr 65. Tamże, 1876, nr 98.
który został ranny184. W kwietniu tego samego roku we wsi Leśniewo pod Wejherowem powiesił się w swojej stodole chłop Kowalewski185. Pod koniec maja 1877 r. w Chełmnie pewna kobieta przechodziła z dzieckiem przez rynek. W tym czasie z kramu kupca Hirschberga wyrzucono lampę naftową, która zbyt mocno się paliła, gdyż obawiano się wybuchu. Niebezpieczny przedmiot trafił kobietę w głowę, na skutek czego zapalił się jej kapelusz i chustka. Dzięki pomocy przechodniów ogień szybko ugaszono, ale owa kobieta i tak doznała poważnych obrażeń186. Zdarzenia spowodowane przez naturę Burze Pod koniec czerwca 1876 r. piorun uderzył w zabudowania proboszcza i zniszczył je187. Dnia 8 lipca tegoż roku w godzinach od 14 do 18 doszło do wielkiej burzy w Radomnie. Około godziny 17 piorun uderzył w mieszkanie Józefa Grzywacza, w którym zginęła jego żona i pani Haase188. W Lichnowach pod Chojnicami, dnia 9 czerwca 1877 r. piorun uderzył w wieżę nowo wybudowanego kościoła, niszcząc ją. Najpewniej o tym samym wydarzeniu wspominał korespondent, który zanotował: „W Lichnowie pod Chojnicami dnia 9. b.m. piorun uderzył we wieżę nowego kościoła i zerwał 6 stóp wysokie zakończenie wieży. Prócz tego też dach na dwóch miejscach uszkodzonym został”189. Również w czerwcu 1877 r. w Grzywnie pod Chełmżą piorun uderzył w stodołę właściciela gospodarstwa, niejakiego Jorduna, na skutek czego spłonęły stodoła, stajnia i dom. Gospodarz stracił też 16 świń190. Miesiąc później w Owidzu pod Starogardem piorun zniszczył komin gorzelni. Wylewy rzek Niektóre rejony diecezji chełmińskiej były narażone na liczne wylewy rzek z racji położenia w dolinie Wisły. Zdarzały się one prawie corocznie w miejscach położonych na nizinach. W marcu 1867 r. Wisła w okolicy Tczewa mogła stwarzać zagrożenie dla miasta. Jak pisano, 29 marca rzeka puściła, a w ciągu dwóch i pół godziny cała kra spłynęła i nie uszkodziła statków, które tam zimowały w dużej liczbie. Wiadomo było, że wkrótce poziom wody wzrośnie, bo pod Warszawą jej stan był wysoki191. 184 185 186 187 188 189 190 191
Tamże, 1877, nr 23. Tamże, 1877, nr 49. Tamże, 1877, nr 57. Tamże, 1876, nr 51. Tamże, 1876, nr 56. Tamże, 1877, nr 66; nr 67. Tamże, 1877, nr 68. „Gazeta Toruńska”, 1867, nr 75.
231
Na początku marca 1876 r. w Wielkopolsce i na Pomorzu Gdańskim po zimie niebezpiecznie wezbrały rzeki. Wypływająca na Kaszubach Radunia w okolicy Pruszcza wezbrała do tego stopnia, że wodę i krę trzeba było odprowadzać starym korytem rzeki. Następnego dnia woda podniosła się do tego stopnia, że usypane tamy zaczęły pękać. Istniało niebezpieczeństwo uszkodzenia linii kolejowej z Tczewa do Gdańska, ale po wielu trudach setce robotników udało się zapobiec nieszczęściu. Zaledwie zakończono prace, została przerwana inna tama, a woda zalała ogrody, pola i parterowe mieszkania okolicznych miejscowości. W zagrożone miejsce udała się duża grupa robotników do naprawy uszkodzonej tamy. Wszystkie przeprawy przez Wisłę wstrzymano, a na długim odcinku rzeki czynne były tylko mosty w Tczewie i Toruniu192. Na początku marca 1876 r. Wisła wylała, zamieniając przyległe tereny w wielkie jezioro. Pod wodą znalazły się miejscowości: Rybaki, Kępa Panieńska, Ostrów i Świecie. Ponieważ Wisła była przez trzy miesiące zamarznięta, nagłe roztopy spowodowały ogromne zagrożenie. Kra uszkodziła wiele łodzi. Część miejscowości corocznie narażonych na zalanie miała przygotowany plan ochrony przed wylewami. Miejscowa ludność zabierała zwierzęta z chlewów i obór i zaprowadzała do sąsiadów mieszkających wyżej, zaś sama powracała do mieszkania. Jeżeli woda wdarła się na poziom parteru, siadano na krzesłach i stołach, jeśli podeszła wyżej, chowano się na strychach. Dopiero w ostateczności opuszczano domy i mieszkania, i nocowano u sąsiadów. Między domami przemieszczało się wiele łodzi, przewożących np. żywność. Opadająca woda powodowała, że wśród ludności rozwijały się różne choroby193. W końcu stycznia 1877 r. w Tczewie zaczęto kruszyć lód na Wiśle. Zapewne wynikało to z faktu, że wcześniej na Żuławach zostało zalanych wiele wsi. Korespondent zanotował, iż rozstrzeliwanie lodu było tak głośne, że w niektórych domach nad rzeką popękały piece i szyby194. W marcu 1877 r. w Świeciu wylała Wisła. Zalała domy i leżące niedaleko ogrody. W tej samej okolicy wezbrały też wody w Czarnej Wodzie (Wdzie), która tamże wpada do królowej polskich rzek. Niewiele brakowało, aby woda dostała się na ulice starego miasta, jednak już w pierwszej połowie marca zaczęła opadać195. Dnia 7 marca doszło w Nowem do zerwania tamy196. W końcu tego samego miesiąca bardzo niebezpieczne stały się wylewy Wisły. Cała wieś Rybaki została zalana wodą, co się nie zdarzyło od wielu lat. Według korespondenta, domy położone wyżej, wraz z ogrodem tworzyły widok przypominający 192 193 194 195 196
232
„Pielgrzym”, 1876, nr 18. Tamże, 1876, nr 19. Tamże, 1877, nr 9; powódź na Żuławach – Tamże 1877, nr 7, 9. Tamże, 1877, nr 26. Tamże, 1877, nr 30.
wyspę. Jeszcze 4-5 lat wcześniej po dużej powodzi w Świeciu pływano łodzią w kościele, jak w jeziorze. Istniała obawa, że zostaną przerwane kolejne tamy, a woda zaleje niziny197. Do nieszczęścia doszło 25 marca, kiedy Wisła zalała okoliczne ziemie. O skutkach tych wydarzeń pisano następująco: „Kiedy już w numerze 40 »Orędownika« po raz pierwszy w zeszłym tygodniu odzywaliśmy się o pomoc spieszną dla biednej ludności, w mieście naszem starem, powodzią srodze dotkniętem, w dniu 25. zeszłego miesiąca i następnie, to nie omieszkujemy i w łamach naszego kochanego »Pielgrzyma« jeszcze poprosić publicznie naszą Wiarę o wspomożenie na uśmierzenie naszej biedy, a tem bardziej, że powtórnie woda wezbrawszy zalała miasto stare nasze na świeżo zaraz po świętach, a przy ogromnym wichrze, nieszczęście powiększyła. Bo co jeszcze z chat we wodzie stojących przy cichym, chociaż gwałtownym prądzie wód, jakośkolwiek się utrzymać zdołało, to wskutek silnego bicia wałów, wysoko wichrem ogromnym wzruszonych, do szczętu runęło. I tak chałupska nisko leżące poprzewracane, ściany podkopane, kominy poobalane, płoty porozrywane odpłynęły, groble przerwane, bruki uszkodzone, drzewka i krzewy zniszczone i widzisz tylko wszędzie, gdzie oko twe zajrzy, kochany wiarusie, nic jak biedę a biedę”198. W końcu maja 1877 r. w okolicach Świecia Czarna Woda (Wda) wystąpiła z koryta, zalewając pola i ogrody. Na skutek tego szczególnie ucierpieli biedniejsi mieszkańcy, którzy musieli kupić drogo ziemniaki do sadzenia. Podobnie stało się w Chełmnie199. Inne zdarzenia W roku 1850, podczas przeprawy rzecznej przez Wisłę w okolicy Gniewa, doszło do tragicznego wydarzenia. Około 150 osób podróżujących na odpust do Łąk zginęło w nurtach rzeki. W nocy z 28 na 29 kwietnia 1869 r. wiatr strącił krzyż z kulą z wieży kościoła katolickiego w Golubiu. Korespondent spod Świecia informował w 1876 r., jak walczyć z szarańczą. Około 300 osób spędzonych z wiosek, z gałęziami w ręku, pędziło szarańczę z wiatrem na pole zasiane seradelą i łubinem. Owady spędzone w to miejsce zaorano pługami. Skutki takich działań miały być widoczne dopiero za rok, gdyż szarańcze mogły złożyć jajka200. W drugiej połowie sierpnia 1876 r. szarańcza pojawiła się na Kaszubach201. W jednym z grudniowych numerów „Pielgrzyma” (1876) pisano, że ponieważ w powiecie świeckim w zeszłym roku pojawiła się szarańcza, w miejscowości Krąplewice kazano wyzbierać szkodniki. Przyczyną takich działań 197 198 199 200 201
Tamże, 1877, nr 36. Tamże, 1877, nr 42, 43. Tamże, 1877, nr 60. Tamże, 1876, nr 60. Tamże, 1876, nr 65.
233
był fakt, że zaoranie pól, gdzie żyła szarańcza, okazało się niewystarczające. W sumie zebrano prawie 116 tysięcy sztuk szarańczy202. Jakieś niebezpieczne owady pojawiły się w czerwcu 1877 r. w okolicy Chełmna na polu obsianym wyką. Stworzeń tych nie widziano nigdy w tej okolicy, a dodatkowo żerowały one na drzewach. Tymczasem miliony sztuk pożarły całą zasianą wykę203. ZAKOŃCZENIE Celem niniejszego opracowania było wykazanie różnorodności zagrożeń występujących na terenie diecezji chełmińskiej w latach 1867-1877. Wiele przykładów dowodzi, że były one niebezpieczne zarówno dla jednostek (utonięcia), ale i grup (pożary gospodarstw, w których ginęło kilka osób, zatonięcie statku). Ze względu na podział zagrożeń, jaki przedstawiono we wstępie, zauważalna jest przewaga zagrożeń zewnętrznych nad wewnętrznymi. Z dużym nasileniem w latach 1867-1877 pojawiały się problemy o podłożu kryminalnym (morderstwa, kradzieże mienia, pobicia, napady rabunkowe, różnego rodzaju oszustwa i fałszerstwa). Z powyższej grupy zagrożeń stosunkowo częste były też katastrofy spowodowane siłami przyrody, np. wylewy rzek, co uwarunkowane było położeniem diecezji nad Wisłą. Czasem zdarzały się niszczycielskie burze, które niosły za sobą groźbę pożaru. Duża liczba tych ostatnich wynikała z celowych podpaleń, a więc miały one charakter przestępstw i zaliczyć należy je do zagrożeń zewnętrznych. Spośród zagrożeń o charakterze wewnętrznym na pewno należy odnotować liczne choroby nawiedzające ludność. Śmiertelne i zbierające obfite żniwo okazywały się takie choroby jak cholera, tyfus, żarnice. Zdaniem autora, zagrożenia, które przedstawione zostały w niniejszym artykule, pozwalają wysnuć kilka wniosków. Po pierwsze, ludność diecezji chełmińskiej w latach 1867-1877 narażona była na zagrożenia zewnętrzne i wewnętrzne o zróżnicowanym charakterze. Po drugie, ponieważ nie można bezkrytycznie uwzględniać informacji podawanych przez cytowane źródła, trudno stwierdzić, które zagrożenia były najczęstsze. Wymagałoby to pogłębionych badań, na większej ilości tytułów prasowych. Jednak wydaje się, że w zaprezentowanym materiale większość zagrożeń stanowią te o charakterze zewnętrznym. Po trzecie, ludność próbowała sobie radzić z niektórymi problemami na różne sposoby, które często mogły być skuteczne (np. ratowanie tonących).
202 203
234
Tamże, 1876, nr 98. Tamże, 1877, nr 65.
IV. Z życia Zrzeszenia
Wioleta Dejk, Katarzyna Główczewska, Karolina Serkowska
Jubileusz – i co dalej? Perspektywy Klubu Studenckiego Pomorania w świetle obchodów 50-lecia jego działalności Wioleta: Niezbyt formalny artykuł o dość poważnych, jak dla członkiń Klubu, sprawach. Do rozważań na tematy nam bliskie, posłużymy się techniką stymulującą konflikt funkcjonalny w tejże organizacji. We współczesnym świecie uważa się, że konflikt jest nieunikniony, a jego odpowiednia intensywność powoduje pozytywne konsekwencje. Co więcej, konflikt funkcjonalny, w przeciwieństwie do dysfunkcjonalnego, służy osiąganiu lepszych efektów działań1. Postaram się więc wywołać takowy konflikt metodą „adwokata diabła”, w którego, rzecz jasna, osobiście się wcielę. Zadanie będzie polegało na krytykowaniu działań w Klubie Pomorania, odnajdywaniu wszelkich negatywnych punktów, słabych stron, a następnie przedstawieniu ich kluczowym decydentom. W rolę tych ostatnich wcielą się: Katarzyna i Karolina. Powszechnie twierdzi się, że taka krytyka wpływa motywująco na cały zespół, skłania do refleksji, pozyskania dodatkowych informacji o danym zagadnieniu, a co najważniejsze – ukierunkowuje na osiągnięcie właściwych celów. Rok 2012 Pomorańcy okrzyknęli rokiem jubileuszu. Przejęci faktem, że to za ich panowania w Klubie organizacja wkracza w kolejne 50-lecie, postanowili zorganizować coś wyjątkowego. Tak oto powstała koncepcja Wielkiego Zjazdu Pomorańców. Niestety, określenie „Wielki Zjazd” pozostał tylko naszym ambitnym zamysłem. W rzeczywistości na spotkanie przybyło raptem 100 osób (wraz z osobami towarzyszącymi, z których nie wszyscy byli powiązani z Klubem). Dla porównania, na potrzeby tej inicjatywy utworzono bazę z nazwiskami i adresami, obejmującą niespełna 550 Pomorańców i sympatyków razem wziętych. Co spowodowało tak niską frekwencję na balu? Dlaczego 30-lecie Klubu cieszyło się większym zainteresowaniem, niż tegoroczna impreza, na czas której liczba potencjalnych zaproszonych była większa o ostatnie 20 lat zbiorów młodych sił? Na zaproszeniu czytamy: „Wspólna zabawa, uwieńczona zostanie wspomnieniami i wymianą doświadczeń”. Ze wspomnieniami nie było trudno, bo zatroszczyli się o nie organizatorzy, jak i sami goście, chętnie wdający się 1
236
[http://ki.ae.krakow.pl/~zajaca/artykuly/kon_zn96.html; czas dostępu: 7.09.2012].
w konwersacje ze swoimi rówieśnikami, no właśnie... rówieśnikami, bo z integracją pokoleń było dość kiepsko. Po czyjej stronie stoi wina? Może młode pokolenie Pomorańców nie budzi już sympatii u swoich starszych kolegów? Katarzyna: Pięćdziesięciolecie Klubu to ważna rocznica, z której Lech Bądkowski byłby na pewno dumny, gdyby żył. Organizując Zjazd Pomorańców podjęliśmy się trudnego zadania, ale czy rzeczywiście impreza pozostała Wielkim Zjazdem tylko z nazwy? Czy od razu trzeba szukać winnych niedociągnięć organizacyjnych czy też niedobrej integracji pokoleń podczas balu? Biorąc pod uwagę nagłośnienie Balu Jubileuszowego w mediach i docieraniu do przeszło pięciuset członków i sympatyków, nie sądzę, aby ktoś z gości żałował wzięcia udziału w zabawie. Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że frekwencja była bardzo dobra – udało się zebrać 100 osób, a mogło być ich jeszcze więcej, ponieważ wielu osobom termin 12 maja z różnych względów nie odpowiadał. Na więcej też można było liczyć, ponieważ nie do wszystkich udało się dotrzeć. Z myślą o przybyłych główni organizatorzy, tj. aktualni członkowie KS Pomorania, zaplanowali różne atrakcje. Pomiędzy tym co zawsze ma miejsce na balach, tj. jedzeniem i tańczeniem, czas był na powspominanie, wpisywanie się do Kroniki Klubu, a także rozmowy i śpiewanie. Każdy, kto uczestniczył w balu otrzymał na pamiątkę drobny, choć cenny upominek – książeczkę okolicznościową z okazji jubileuszu 50 lat działalności Klubu. Zawarte w niej rozważania, na temat tego, jaka była Pomorania wczoraj i dziś, uzupełnione zostały zdjęciami z różnych okresów istnienia „podchorążówki” ZKP. Oprócz książeczki przybyłym do Kłosowa zaprezentowany został krótki filmik, zawierający liczne zdjęcia dopasowane do muzyki i przeplatane sentencjami oraz fragmentami z Kroniki. Na zakończenie filmu, zamiast napisów, na ekranie przewijały się nazwiska członków i sympatyków Pomoranii. Zrealizowanie filmiku było możliwe dzięki uprzejmości wielu byłych członków, którzy udostępnili swoje zdjęcia. Mimo że wielu dawnych Pomorańców nie przyjechało na bal, to ci, którzy na nim byli, mieli okazję zobaczyć po latach swoich druhów. Rozmowy trwały do późna. Czy to niewystarczający dowód na to, że całe przedsięwzięcie się udało? Najważniejsze, że wszyscy byli zadowoleni, o czym świadczą także liczne serdeczne wpisy do Kroniki Pomorańskiej, a oto niektóre z nich: „Bóg zapłac wiele razy, że mòżemë tu dzysô bëc, òbôczëc pò latach drëchów z czasów naji bëtnoscë w Karnie. Bùcha rozpiérô, czej sã czëje, że jesmë dzélã tak wiôldżégò dzejaniô, wielepòkòleniowégò brzadu, jaczim je naje Lubòtné Karno Sztudérów Pòmòraniô […]” [Jiwóna i Wòjcech Makùrôce] „Wiôldżé Bóg Zapłac wszëtczim młodim, pësznym i widzałim Kaszëbóm z Karna Pòmòraniô za tak bëlné zéńdzenié z leżnotë 50 lat jistnieniô Klubù. Wrôcałë wspòminczi, mëslë, dreszstwa, jaczé na sztót bëłë ùspioné. Niech Bóg dô wama mòcë do roznaszaniô Skrów Òrmùzdowëch pò całëch Kaszëbach. […] [Elżbiéta Prëczkòwskô]
237
Bal z okazji półwiecza Klubu przeszedł już do historii. Oczy wiście na tym nie kończy się upamiętnianie jubileuszu Pomoranii bowiem do końca roku pozostało jeszcze sporo czasu i wiele celów do zrealizowania, chociażby najbliższe seminarium YEN, organizowane na początku października przez Kaszubów z Pomoranii, zatyDzisiejsze Pomoranki były gospodyniami tułowane „Solidarity in Diversity”. balu 50-lecia. Trzeba też sobie zadać pytanie, czy wielki jubileusz musi się opierać na wielkich balach? Osobiście uważam, że organizowane z rozmachem imprezy to nie wszystko. Co pozostaje po takich „szumnych spotkaniach”? Dla współczesnych Pomorańców na pewno satysfakcja, że udało się zorganizować coś wielkiego, ale z drugiej strony pewien niedosyt, że to nie wszystko, że trzeba jeszcze coś zorganizować… Wioleta: Oczywiście, że impreza to nie wszystko, ale oprócz funkcji dostarczenia rozrywki i oderwania się od szarej rzeczywistości, niesie za sobą chęć zorganizowania kolejnej. Tak oto dwa tygodnie po ogólnym zjeździe spotkali się członkowie Klubu z przełomu lat osiemdziesiątych. Co pozostaje po tego typu inicjatywach? No właśnie, skoro sens takich inicjatyw budzi naszą wątpliwość, to może na przyszłość z nich zrezygnujmy? Karolina: Na to, że członkowie KS Pomorania z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych chcieli spotkać się ponownie, niewątpliwie wpływ miał wcześniej zorganizowany zjazd wszystkich Pomorańców. Na kolejnym zebraniu byli obecni zarówno ci, którzy uczestniczyli w balu, jak również osoby, które z różnych względów nie mogły przyjechać do Kłosowa 12 maja br. Kolejny zjazd rozpoczął się mszą św. w kościele pw. Trójcy Świętej w Wejherowie. Następnie jego uczestnicy udali się na grób śp. Jana Trepczyka, by wspólnie odmówić modlitwę oraz złożyć kaszubskiemu poecie wiązankę kwiatów. Kolejnym punktem programu była gościna w sali Jana Pawła II, przy kościele farnym, udostępnioną przez ks. prałata Tadeusza Reszkę. Główni organizatorzy spotkania, którymi byli Halina Bobrowka, Kazimierz Klawiter oraz Kazimierz Kleina, oprócz swoich kolegów i koleżanek z dawnych czasów Pomoranii, zaprosili również do Wejherowa delegację obecnych członków Klubu. Dzięki temu młode pokolenie Pomorańców mogło podsłuchać, podpatrzeć i porównać, jakie emocje wśród dawnych klubowiczów wywołuje słowo „Pomorania”. Zauważyli, że każdy, kto był zaangażowany w tę działalność, ma podobny błysk w oku, wynikający z radości, że uczestniczyło się w czymś ważnym. Widząc nostalgię, a nawet wzruszenie na twarzach dawnych studentów, obecni Pomorańcy mogli wyobrazić sobie
238
samych siebie za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat. Dużo radości obecnym na spotkaniu przysporzyło wspólne oglądanie fotografii w albumie przyniesionym przez Halinę Bobrowską. Każdy wypatrywał tam siebie, bądź zdjęcia przypominającego zabawną sytuację, którą można było z rozrzewnieniem opowiedzieć i przypomnieć pozostałym. Zachowały się także sprawozdania z zebrań członków Klubu, które odczytywane z udawaną powagą, budziły uśmiech na twarzach zebranych. Nie brakowało również poważniejszych rozmów na temat kolejnych poczynań Pomoranii i całego ruchu kaszubsko-pomorskiego. Mimo wszystko nie pojawiły się moralizatorskie słowa kierowane do młodego pokolenia Pomorańców. Ich miejsce zajęły rady, sugestie, a także pytania i propozycje współpracy, za co obecni klubowicze byli bardzo wdzięczni. Cieszyli się, że mogą nie tylko uczestniczyć we wspomnieniach byłych Pomorańców, ale że gospodarze spotkania są żywo zainteresowani obecną działalnością klubu. Sposób, w jaki 27 maja br. dawni Pomorańcy wspominali swoje studenckie czasy, zawiązane wówczas znajomości i przyjaźnie, a przede wszystkim działalność klubową, pokazał, że pomimo nieuniknionych różnic, wszyscy dawni oraz obecni członkowie mają jeden, wspólny cel – dbanie o dobrą przyszłość Pomoranii. Wioleta: Emocje, jakie wywołuje termin „Pomorania” zapewne są różne, ale zanim do tego dojdziemy, należy wspomnieć o kolejnej inicjatywie. Nasi koledzy z Kociewia podeszli do tematu jubileuszu bardziej poważnie i zaproponowali Klubowi zorganizowanie konferencji. Obecni Pomorańcy (bardziej w roli gości, choć formalnie nazwano nas współorganizatorami) skromną grupą przybyli do Tczewskiej Fabryki Sztuk, by zaprezentować się gronu przybyłych i żeby samemu wsłuchać się w ciekawe wspomnienia Pomorańców-Kociewiaków, ale nie tylko. Jaka jest więc różnica w efektach tak różnych inicjatyw, jak bal i konferencja? Czy konferencje są bardziej wartościowe w skutkach od, jak to nazwano – „szumnych spotkań”? Jeśli tak, to dlaczego na wyjazd do Tczewa nie było już tylu chętnych spośród obecnych Pomorańców, co na udział w wielkim zjeździe? Bardzo trafnie sytuację ujął L. Bądkowski oceniający stan Klubu po 15 latach istnienia: „Obecnie Pomorania, jak się wydaje, zanadto przypomina klub imprezowo-rozrywkowy”2. Czy jest możliwe, że po 35 lat refleksja ta jest wciąż aktualna? 2
Lech Bądkowski, Plemię Pomorańców, „Pomerania”, 1977, nr 4, s. 4.
239
Katarzyna: Klub tworzą rozmaite osoby, o różnych osobowościach, zainteresowaniach i pomysłach na działanie. Jedni wolą włączyć się w działanie międzynarodowe i projekty, inni w organizowanie konkursów, konferencji, a jeszcze inni w tworzenie imprez. Może dzisiaj zbyt łatwo zostać członkiem Klubu (kandydat nie musi bowiem należeć do ZKP, ale przejść okres próbny, mający na celu sprawdzenie, czy nadaje się na członka Klubu), ale nie każdy członek potrafi godnie reprezentować Pomoranię. Owszem, były kiedyś i pewnie będą czasy klubu imprezowego (w Checzy i nie tylko), ale mimo wszystko zawsze znajdą się jednostki, które utrzymają właściwy bieg Pomoranii, tj. działanie z myślą ku rozkrzewianiu kaszubszczyzny i wiedzy Pomorza poprzez seminaria, konferencje, spotkania i wiele innych. Tradycja organizowania spotkań i dyskusji została podtrzymana chociażby podczas obchodów 50-lecia działalności Klubu. W ramach jubileuszu dzisiejsi Pomorańcy zorganizowali wspólnie z Oddziałem Kociewskim ZKP (w którego szeregach zasiadają także byli Pomorańcy) konferencję o znaczącym tytule, a mianowicie Pięćdziesiąt lat „Pomoranii” – dla Pomorza i Kociewia. Poruszane podczas niej tematy takie jak: zarys historii Klubu, w prezentacji którego udział brali również Pomorańcy z Kociewia, oraz obraz współczesnej Pomoranii, zachęcały do dyskusji i wymiany poglądów na temat regionalizmu studenckiego w XXI w. Chyba każdy z obecnych na spotkaniu w Tczewie z ciekawością przysłuchiwał się wspomnieniom byłych Pomorańców: Kazimierza Kleiny i Andrzeja Grzyba, którzy opowiadali o swoim działaniu w Klubie, o tym jak jeździli do Checzy, jakich ważnych działaczy i pisarzy kaszubskich zapraszali na spotkania, ilu było wówczas Pomorańców i jacy oni wtedy byli. Podobnego
Konferencja z okazji 50-lecia Klubu Studenckiego „Pomorania” w Tczewie
240
rodzaju konferencje i spotkania skłaniają do refleksji oraz wymiany poglądów nad tym, jaka jest Pomorania i jak wielu ludzi połączyła. Klub to organizacja, którą należy pielęgnować wśród studiującej młodzieży. Dlatego warto dalej organizować podobne spotkania, które z pewnością są wartościowe. Wioleta: Klub to w dalszym ciągu żywa legenda, której żywotność podtrzymują (a przynajmniej starają się to robić) obecni Pomorańcy. Z liczebnością trzonu organizacyjnego bywało różnie. Jest to drażliwy temat dla tych, którzy nie mogli liczyć na wsparcie dużej liczby rówieśników . Natomiast te roczniki, które zostały sowicie obdarzone młodą kadrą, szczycą się tą licznością, co jest całkowicie zrozumiałe. Świadczy to bowiem o tym, że potrafili przykuć uwagę i zainteresowanie, przyciągnąć młodzież, zachęcić do włączenia się w różne akcje. Usłyszawszy na spotkaniu w Tczewie swego rodzaju pocieszenie od starszych kolegów, którzy stwierdzili, że „Pomorania zawsze liczyła oficjalnie kilkadzięciu członków, a rzeczywiście działających było zaledwie kilkunastu”, w myślach odparłam: „Rzeczywiście, różnica w proporcjach nie zmieniła się zbytnio, ale skala została zmniejszona do kilkunastu członków, w tym kilku aktywnie działających”. Kolejny raz powołam się na autorytet L. Bądkowskiego, który ujął problem w sposób metaforyczny: „W ciągu lat piętnastu, a tym bardziej dwudziestu jeden, powinien był w naszym środowisku ukształtować się działaczy dostatek. A wciąż nam ich brakuje. Mamy kusą kołdrę; gdy podciągniemy ją pod brodę, marzną nam nogi; gdy odkryjemy nogi, chłód przenika piersi”3. Znamy to z autopsji. Aż strach pomyśleć, co powiedziałby Bądkowski na wciąż aktualny problem po półwiecznym istnieniu Klubu. Co robimy nie tak? Dlaczego młodzież nie chce angażować się w inicjatywy na rzecz Pomorza? Jakie rady zapamiętaliśmy od starszych kolegów na poprawę sytuacji? Dlaczego organizacja obozów adaptacyjnych dla świeżo upieczonych studentów umarła śmiercią naturalną? Problemów z dotarciem do potencjalnych członków raczej być nie powinno. Istnieje szereg sposobów na darmową i skuteczną promocję Klubu w mediach (regionalna prasa, portale społecznościowe i informacyjne, lokalne radio). Może problem polega na tym, że nie potrafimy wykorzystać ścieżek dostępu do młodzieży albo że ma ona wokół siebie wiele innych ciekawych propozycji na spędzenie wolnego czasu? Karolina: Rzeczywiście trudno tu mówić o problemach z dotarciem do młodzieży, tym bardziej, że przez wszystkie lata funkcjonowania Klubu nastąpiły istotne zmiany. Otworzyło się przed nami coraz więcej możliwości związanych z dostępem do informacji, ale może te właśnie udogodnienia sprawiają, że dla młodych ludzi angażowanie się w sprawy społeczne przestaje być atrakcyjne i choć wiedzą o Klubie, nie odczuwają potrzeby wstąpienia w jego szeregi? Z drugiej strony, niektóre osoby wciąż jeszcze mogą o Klubie nic nie wiedzieć. Nawet jeśli Pomorania byłaby szeroko reklamowana 3
Tamże, s. 3.
241
w mediach regionalnych, to należy zwrócić uwagę na fakt, że wiadomości przez nie przekazywane śledzą głównie, choć nie wyłącznie, osoby już zaangażowane w szeroko pojętą działalność kaszubsko-pomorską. Panuje bowiem obecnie tak duże nagromadzenie informacji, że czymś naturalnym wydaje się ich selekcjonowanie i wybieranie tych najbardziej nas interesujących. Możliwe, że my młodzi nie potrafimy zachęcić rówieśników do działania na rzecz Pomoranii, ale prawdopodobne wydaje się również, że duża ich część nie jest po prostu tym tematem zainteresowana i choć popiera tego typu inicjatywy, to często stwierdza: „To nie dla mnie”, albo po prostu nie chce brać na siebie kolejnego obowiązku, bo i tak ma zapełniony grafik po brzegi fakultetami, kołami zainteresowań, kursami czy woli spędzić czas wolny z przyjaciółmi na zabawie, zamiast na organizacji danego przedsięwzięcia. Ci, którym leży na sercu dobro Pomoranii niejednokrotnie zastanawiają się, dlaczego – nawet w przypadku, gdy uda się już zachęcić daną osobę do zaangażowania w sprawy Klubu – szybko okazuje się, że nie znalazła ona w nim tego, czego szukała. Niektórzy twierdzą, że przyczyna leży w słomianym zapale studentów. Z początku mają oni sporo chęci, planów, pomysłów i obietnic, a nawet wymagań od pozostałych członków. Później jednak na zamiarach się kończy i bardzo szybko rozpalona iskra również szybko gaśnie. Dlaczego tak się dzieje? Może planując, młodzi po prostu myślą, że wszystko udźwigną, dadzą radę studiować na dwóch kierunkach, działać w Klubie, a do tego pracować na pół etatu, by odciążyć rodziców od kosztów studiowania. W efekcie stwierdzają, że brakuje im już na wszystko czasu i z czegoś po prostu muszą zrezygnować. I najczęściej rezygnują z tego typu działalności. Wiadomo, że większa ilość zadań do wykonania wiąże się umiejętnością lepszego planowania i organizowania swojego czasu, co potem procentuje w życiu zarówno zawodowym, jak i osobistym. Tylko czy właśnie tej organizacji czasu potencjalni Pomorańcy są nauczeni, albo chcą się jej nauczyć w Klubie? Na wyjaśnienie powodu mniejszego zainteresowania Klubem Studenckim Pomorania istnieje również przypuszczenie, że nie każdy Kaszuba czy Kociewiak odczuwa potrzebę poznawania i rozwijania swojego regionu. Mimo że tu się urodził, tu żyje, nie zakorzeniło się w nim tak silnie poczucie tożsamości regionalnej, żeby chciał je pogłębiać. Niektórzy wręcz nie chcą utożsamiać się z regionem, bo nie czują się z tego powodu wyjątkowi. Nie da się, ot tak, rozpropagować kultury, z której jeszcze niedawno się śmiano, nie da się również od razu pozbyć utartych, negatywnych stereotypów dotyczących Kaszubów, a to wszystko może powodować niechęć do regionalizmu. Studenci działający w Pomoranii z pewnością chcieliby, żeby ich kolegów w Klubie wciąż przybywało, aby mieli możliwość organizowania większych, ciekawszych inicjatyw, by mogli też wymieniać się z nimi doświadczeniami. Chcieliby mieć komu przekazać pałeczkę, kiedy oni ukończą studia. Niewielka ilość aktywnie działających Pomorańców to złożony problem, na który
242
składa się wiele czynników i obawa o przyszłość Klubu wydaje się uzasadniona. Obyśmy potrafili wykorzystać szansę, jaką dostaliśmy od starszych kolegów na rozwijanie siebie, a także swojego regionu i by nam tej kołdry, choć kusej, nigdy nie zabrakło. Wioleta: Racja. Zawsze mogło być gorzej – kusa kołdra lepsza niż żadna. Czas więc pomyśleć o przyszłości. Co zostało nam jeszcze do zrealizowania? Czy naśladowanie poprzedniego pokolenia Pomoranii to wszystko, na co nas stać? Przeglądając kroniki, można domniemywać, że starano się co jakiś czas wymyślać nową inicjatywę i nie wszystko organizowano wraz z początkiem zawiązania Klubu. Medale Stolema po raz pierwszy wręczono po 5 latach istnienia organizacji, Konkurs Wiedzy o Pomorzu odbył się znacznie później, nie wspominając o Kursie Języka Kaszubskiego czy warsztatach regionalnych dla młodzieży. Z racji przywileju, że możemy zmieniać świat (w sensie lokalnym), może warto pomyśleć nad koncepcją nowej, cyklicznej inicjatywy? Trzeba postawić sobie pytanie: co Klub może jeszcze zaoferować dla społeczności kaszubsko-pomorskiej, żeby zdobyć jej uznanie oraz w jaki sposób poprawić pracę Pomorańców, by ich samych zmotywować do większego działania? Jeśli nie wszyscy, którzy chcą działać w Pomoranii nadają się do tego, to co zrobić, by dobrze spełniali swoje zadania i godnie reprezentowali Klub? Katarzyna: Przede wszystkim – mierzmy siły na zamiary. Po co organizować szereg imprez, które jakością nie przysporzą nam chluby? Lepiej, jeśli przyszłe pokolenia będą przymierzać się do jednego, dwóch projektów, ale za to będą one porządnie zrobione. Oczywiście – warto także podtrzymywać tradycję, ale przecież każde pokolenie wytycza swoje szlaki i może w odmieniony sposób podejmować te same, a także inne inicjatywy. Wystarczą tylko chęci, a wspólnie zawsze można czegoś dokonać. Każdy wstępujący w szeregi Klubu zazwyczaj sam wybiera sobie rodzaj pracy, który mu najbardziej odpowiada. Jeśli na przykład ktoś lubi pisać projekty – to ma wielkie pole do popisu, a ten kto nie czuje się w tym dobry, po prostu włącza się w organizowanie czegoś innego. Wspólne inicjatywy powinny być wspólnie realizowanie. W praktyce różnie bywa, ale czasem nie mamy już na to wpływu. Zresztą każdy członek powinien być świadomy, że należąc do Klubu nie reprezentuje tylko siebie, lecz wszystkich Pomorańców. Moim zdaniem obecni i przyszli Pomorańcy powinni kłaść jeszcze większy nacisk na samokształcenie. Dbanie o rozwijanie się może przybierać różne aspekty (jak kto woli), takie jak: spotkania z ważnymi osobami dla Kaszub (np. literaci, twórcy, dziennikarze, nauczyciele, Stolemowcy), organizowanie spotkań tematycznych, na których można podyskutować o różnych sprawach dotyczących Kaszub i Pomorza, organizowanie konferencji, uczęszczanie na spotkania promocyjne książek lub innego rodzaju publikacji. Wciąż mało się dyskutuje, co nie motywuje do pogłębiania swojej wiedzy, poza lekturami obowiązkowymi na studiach. Lech Bądkowski nakłaniał Pomorańców właśnie do
243
odważnego spojrzenia na aktualne sprawy Pomorza. Dlatego zapraszał do siebie tych, którzy śmiało chcieli dyskutować i mieć wpływ na przyszłość. Nie każdy ma w sobie odwagę, by przełamać się i mówić w języku kaszubskim lub wygłosić referat na konferencji, czy podczas warsztatów. Dlatego trzeba śmielej wychodzić naprzód, pozyskiwać wiedzę nie tylko z książek, ale i z praktyki. Przyszłość Pomoranii powinna wiązać się także z poznawaniem innych mniejszości narodowych i etnicznych, a to przecież już się dzieje poprzez uczestnictwo w seminariach YEN-u. Każdy świadomy swojej kaszubskiej tożsamości Pomoraniec zawsze był i będzie tam, gdzie coś się dzieje. Stąd biorą się liczne akcje lokalnego zasięgu, ale równie bardzo ważne, a mianowicie: czytanie podczas mszy po kaszubsku, udział w obchodach rocznic, wizyty w szkołach i pogadanki o Kaszubach oraz wiele innych. Dbać powinniśmy także o wewnętrzną integrację, ale nie mam tu na myśli jedynie imprez (np. sylwestrowych). Piękny zwyczaj wędrowania po Kaszubach powinien znowu odżyć. Wspólne wanogi zacieśniają więzi. Pomorania to przecież swego rodzaju rodzina, w której każdy powinien liczyć nie na samego siebie, tylko na drugą osobę, a gdy coś nagle się nie chce udać – mamy być dla siebie nawzajem oparciem. Poznając samych siebie – poznajemy tak samo, o i ile nie lepiej, Kaszuby i Pomorze. Każda osoba w Klubie jest ambasadorem swojej rodzinnej kaszubskiej miejscowości, o której reszta członków może się co nieco dowiedzieć, jeśli oczywiście lubi słuchać. Klub Pomorania oferuje wciąż wiele możliwości działania i samorealizacji młodych ludzi. Wszystko tylko zależy od tego, jak wykorzystają to przyszłe pokolenia. Wioleta: No i stało się. Przedstawiona technika sprawdziła się, przynosząc oczekiwane rezultaty. Pojawiły się refleksje, spostrzeżenia i wnioski. Jednocześnie, przyjmując rolę sprawozdawczą, dyskusja dostarczyła informacje o działaniach w roku jubileuszu Klubu Studenckiego Pomorania. Wracając do wskazówek na przyszłość – co z nimi zrobią członkowie Klubu? Zlekceważą, czy postarają się wdrożyć w życie przynajmniej niektóre z propozycji poprawy? Mogą również zaprzeczyć zarzutom postawionym przez „adwokata diabła”, czy odpowiedziom na postawione pytania. Mimo wszystko starano się obiektywnie podejść do tematu. Czas pokaże, jaki będzie odbiór tego artykułu. Na zakończenie i jednocześnie na zachętę do działania dla Pomorańców i nie tylko, przywołam odpowiedź na często słyszane pytania: „Po co to robimy? Dlaczego działamy? Jaka z tego płynie korzyść?” Oto ona: „Nagroda wyraża się w kilku słowach: poczucie dobrze spełnionego obowiązku, satysfakcja z własnej przydatności. Tę największą nagrodę odbierają i oceniają tylko ci, którzy potrafią ją zrozumieć. Nagroda jest w nas samych”4. Skoro znany jest cel działalności Klubu – to teraz do dzieła! Przed nami przecież jeszcze tyle do zrobienia. 4
244
Tamże, s. 7.
Tomasz Jagielski, Aleksander Kowalski, Leszek Muszczyński
„Szczo bude, to bude, ale wypyty treba” – czyli relacja z wyprawy podczas EURO 2012 na Ukrainę i do Mołdawii Wsiąść do samolotu czy pociągu klimatyzowanego jest bardzo łatwo, lecz podróżować pociągami czy tzw. „marszrutkami” (małe busiki – przyp. aut.) na wschodzie Europy nie każdy potrafi. Tym bardziej że te środki transportu z reguły są przepełnione, mają często zaspawane okna, a brud spoconego ciała sąsiedniego pasażera nieraz potrafi zemdlić. W taki oto sposób udaliśmy się z grupą znajomych w letnią podróż na Ukrainę i do Mołdawii. Pretekstem były także kończące się w Polsce i na Ukrainie Mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Ostatni raz u naszego wschodniego sąsiada byłem dwa lata temu. Niejako już z pewną normalnością przyjąłem fakt, że niewiele się u niego zmieniło. Owszem, przekraczając granicę w Dorohusku, daje się zauważyć wspólną odprawę na tzw. pasie „green line”. Jednakże przy odrobinie szczęścia nadal czeka się minimum dwie godziny. Awaria systemu komputerowego sprawiła, że żar lejący się z nieba był niemal niezauważalny. Jak nieoficjalnie podkreślali polscy celnicy, to dobrze, że Euro wreszcie się kończy, bo wspólne odprawy to jednak udręka. Bowiem Polacy nadal starali się sprawnie przepuszczać podróżujących na finał do Kijowa, a Ukraińcy odwrotnie, hamowali ruch, by tylko wziąć łapówkę – średnio 10 hrywien (ok. 4 zł.). Powodowało to, że wspólna odprawa niewiele różniła się od tej sprzed Euro. Skoro ten system nie działa, to już lepiej niech zostanie, jak było do tej pory. Pozostałe drogi też nie napawają optymizmem, udało się wyremontować drogę ze Lwowa do granicy w Hrebennem, jednak odcinek od Lwowa do Korczowej już tylko w części. Nadal jest ona niedokończona, a na wielu odnowionych pobieżnie trasach ku granicy polskiej ponownie zaczynają pojawiać się dziury. Droga do Kowla przebiegła w miarę sprawnie, po niespełna godzinie znaleźliśmy się na dworcu w tym mieście. Tu dygresja o ukraińskich dworcach, które są „oczkiem w głowie” władzy na obszarze postsowieckim. Podobnie jak w minionej epoce, ten państwowy budynek był i jest wizytówką miasta. Dlatego nie zobaczymy w ich pobliżu nawet jednego bezdomnego, chociaż w pobliżu jest mnóstwo kupujących i sprzedających wszystko, co się da. Ten współczesny targ handlowy przypomina
245
na wskroś bizantyjsko-bliskowschodni bazar. Jego charakterystyczną cechą są tak zwani „walutczyki”, po naszemu „cinkciarze”, którzy stanowią lokalny koloryt i są konkurencją dla legalnie działających kantorów wymiany walut. W autobusie rejsowym z Warszawy do Kowlajtylko nasza czwórka Polaków to obcokrajowcy, reszta to obywatele Ukrainy, przeważnie handlarze i ludzie pracujący na wpół legalnie w Polsce, głównie w rolnictwie, sadownictwie oraz budownictwie. Świadczą o tym spalone słońcem ich dłonie i twarze. Już na granicy wchodzi „walutczyk” i wymienia całą zapłatę zarobioną w Polsce na hrywny. Niestety, na dworcu w Kowlu okazuje się, że biletów na pociąg do Kijowa już nie ma, a my musimy być tam już 1 lipca w Euro-Zonie. Po zastanowieniu udajemy się do jednej z „prowadnic” (kobieta opiekująca się pojedynczym wagonem w pociągach we wschodniej Europie) i proponujemy jej łapówkę w wysokości ceny biletu w kasie, tyle że bez tzw. „kwitancji”. Po chwili siedzimy u niej w przedziale służbowym typu „coupé”, pełnym umundurowania na różną okazję. Nad ranem docieramy do Kijowa. Na dworcu w ogóle nie wyczuwa się atmosfery Euro 2012. Owszem, na środku holu dworcowego stoją wolontariuszki oraz kilka plakatów, ale to wszystko. Całkowity brak entuzjazmu, może dlatego, że ani Polska ani Ukraina nie grały w finale. Pojawiają się jednak Hiszpanie, Irlandczycy, Niemcy, no i chyba największa po Hiszpanach grupa Polaków. Spod dworca „ściąga” nas do siebie „babuszka”, czyli emerytka chcąca dorobić na przyjezdnych, oferując im nocleg. Po ustaleniu ceny jedziemy z nią na tzw. „kwartirę”. Tu jednak okazuje się, że starsza osoba chciała nas oszukać, udzielając błędnej informacji. W ostatniej chwili udało nam się odzyskać pieniądze i wróciliśmy na dworzec. Tam zostawiliśmy plecaki w skrzynkach bagażowych. Wyglądały one jak sejf z Vabanku, tyle że z lat siedemdziesiątych. Niby z szyfrem, ale co chwilę odzywał się z nich przeraźliwy pisk, a starszy portier chodził z długim śrubokrętem, niczym Kwinto i włamywał się do zawartości skrzynki. W ten sposób udało się nam odzyskać plecaki złożone tam przed rozpoczęciem meczu. Sam Kijów nie zrobił na nas szczególnego wrażenia. Owszem w centrum można podziwiać stare kamienice „carskiego empire’u”, lecz dookoła, jak okiem sięgnąć, stały szeregi postsowieckich blokowisk. Zastanawiający jest brak współczesnego zachodniego kodu cywilizacyjnego. Owszem, w Kijowie znajduje się kilka restauracji sieci McDonald’s rozrzuconych po mieście oraz zaledwie kilka sklepów zachodnich marek handlowych na Kreszczatyku. Jest to szeroka reprezentacyjna aleja, całkowicie odbudowana w latach pięćdziesiątych po zniszczeniach wojennych, już w stylu socrealistycznym. W średniowieczu łączyła ona Górne Miasto z Nowym Miastem zwanym Padołem. Bulwar z jednej strony zaczyna się przy Placu Besarabskim, kończy zaś
246
Majdanem Niezależności, na którym stoi charakterystyczna Brama Lacka (czyli Brama Polska). Kijów liczy ponad dwa i pół miliona mieszkańców. Historyczne miasto położone jest na kilku wzgórzach na prawym brzegu Dniepru, przedzielonych głębokimi jarami. Najważniejsze wzgórze zwane Miastem Górnym, z soborem św. Zofii, w czasach Jarosława Mądrego zostało opasane murami z czterema bramami (najbardziej znana to Złote Wrota z 1037 r.). W dole znajduje się miasto targowe, tzw. Padole, dochodzące do Dniepru. Pomiędzy Miastem Górnym a Padołem wiedzie główna arteria Kijowa – Kreszczatyk, zaś opodal Miasta Górnego na wzgórzu znajduje się najważniejszy monastyr Kijowa – Peczerska Ławra. Pomimo zniszczeń w stolicy Ukrainy zachowało się wiele zabytków z różnych epok historycznych: Sobór św. Zofii (XI-XII w., rozbudowany w XVII-XVIII w.) z cennymi freskami i mozaikami autorstwa artystów bizantyjskich i ruskich, obok dzwonnica, dom metropolity i Brama Zaborowska (poł. XVIII w.). Obok Ławry Peczerskiej – monastyry, m.in.: Bratski z cerkwią św. Ducha (XVII-XVIII w.), przy którym od 1701 r. mieści się Akademia Kijowska, Fłorowski z zabudowaniami z XVII-XVIII w. i Wozniesieński z XVIII w.). Na przedmieściu Kijowa zachował się monastyr Wydubiecki założony w XI w. (obecne zabudowania pochodzą z XVII-XVIII w., m.in. cerkiew św. Jerzego z końca XVII w.). Liczne cerkwie, m.in.: Kiryłowska i Spaska z XII w., Iljińska XVII w.), Pokrowska (XVIII w.), okazała barokowa cerkiew św. Andrzeja (zbudowana w l. 1747-1753, wg projektu W.W. Rastrellego), Sobór Władymirski (poł. XIX w.); Pałac Maryjski (poł. XVIII w., wg projektu Rastrellego) z geometrycznym założeniem ogrodowym, dom gubernatora (2. poł. XVIII w.), Uniwersytet św. Włodzimierza, gmach muzeum sztuki, dom własny architekta W. Grodeckiego; cytadela zbudowana z inicjatywy cara Piotra I; kolumna poświęcona pamięci nadania praw miejskich. Nie zachował się żaden z klasztornych kościołów katolickich (dominikański, jezuicki i bernardyński) wzniesionych na Padole w XVI i XVII w. Istnieją do dziś: kościół św. Aleksandra (z pierwszej poł. XIX w., wg projektu F. Miechowicza, po 1945 zamieniony na planetarium, zwrócony wiernym w 1990 r.) i św. Mikołaja (z przełomu XIX/XX w., wg projektu Grodeckiego i S. Wałowskiego). Dla Polaków ważne jest jeszcze jedno miejsce, a mianowicie Złota Brama. To pozostałość dawnej bramy wjazdowej do Kijowa. Według tradycji w tę bramę miał uderzyć Szczerbcem król Bolesław Chrobry, wkraczając do miasta w roku 1018. Tyle legenda, wiadomo, że Szczerbiec powstał wiele lat później. Dzisiejszy obiekt to późniejsza rekonstrukcja. Kijów to miasto kontrastów kulturowo-historycznych. Z jednej strony stoi pomnik Lenina, a z drugiej Bohdana Chmielnickiego na koniu. W jednej dzielnicy widujemy nowoczesne domy, a zaraz za zakrętem ruderę i wokół pełno śmieci. Większość mieszkańców miasta mówi po rosyjsku, chociaż nazwy ulic
247
oraz urzędów napisane są po ukraińsku. Ciekawym zjawiskiem jest kwestia językowa, przez którą wrze na ulicy. Chodzi bowiem o uznanie rosyjskiego za język urzędowy równoważny ukraińskiemu. W tej sprawie są zbierane podpisy – zwłaszcza na zachodzie kraju – pod petycją, by tego nie czynić, bowiem Ukraińcy obawiają się supremacji kulturowej języka rosyjskiego. Jednak w praktyce już dominuje on na wschodzie i południu Ukrainy, byłoby to więc jedynie usankcjonowanie stanu faktycznego. Ostatecznie 3 lipca 2012 r. Rada Najwyższa przyjęła ustawę O zasadach państwowej polityki językowej, która przewiduje ustanowienie języków regionalnych jako języków oficjalnych w pracy władz lokalnych. Część deputowanych do Rady Najwyższej chce zaskarżyć brak możliwości odwołania tej ustawy do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Co z tego ostatecznie wyjdzie, zobaczymy niebawem. Sytuacja ekonomiczna na Ukrainie jest zróżnicowana. Największe zarobki są w Kijowie, natomiast na prowincji średnia płaca wynosi na złotówki ok. 700-800 zł. Ceny są nawet wyższe niż w Polsce, czy w Europie Zachodniej, co przy zarobkach znacznie niższych niż w Polsce oznacza, że miejscowa ludność musi naprawdę troszczyć się o przetrwanie. Do nielicznych wyjątków należą alkohole, papierosy, słodycze oraz paliwo, które jest przeciętnie tańsze od polskiego o ok. 1 zł. Sytuacja ta po części spowodowana jest małą konkurencyjnością firm lub wręcz monopolem. Jedynie małe sklepy, mające układy z miejscowymi oligarchami, tworzą enklawę ograniczonego wolnego handlu. Ziemia oraz nieruchomości są oficjalnie w rękach państwowych. Tak więc ziemia uprawna leży odłogiem, tylko nieliczne jej fragmenty są obsiane zbożem. Władze nie chcą jej sprzedawać, gdyż boją się, że trafi ona w ręce oligarchów. Wówczas kilku biznesmenów mogłoby stać się właścicielami obszaru większego niż posiadał sam Jeremi Wiśniowiecki, czy Jan Tarnowski. Zamiast tego władze proponują dzierżawę nieruchomości, stąd często spotkany napis: „arenda”, czyli dzierżawa. W mieście jest mało sklepów wielkopowierzchniowych, reprezentowane są jedynie sieć Billa (z jednym niewielkim sklepem na Kreszczatyku), Metro oraz Auchan. Widać wyraźnie, że Ukraina nie została jeszcze opanowana przez sieci hipermarketów jak kraje zachodnie. Brakuje na pewno sklepów dyskontowych (obecnie zastępuje je ryneczek w dzielnicy). Niestety, ale ceny dalej rosną. W marcu rząd określił, że cena paliwa 95 powinna być na poziomie nie wyższym niż 9,5 hr. za litr. Tak było przez kilka dni, ale rynek zrobił swoje. Od końca marca ubiegłego roku cena na paliwo wynosiła już 9,7 hr, zaś w lipcu doszła do ponad 10,50 hr. Przypomnijmy, że hrywna to ok. 0,43 groszy. Prócz tego władze Kijowa wprowadziły nowe zarządzenie. Od 1 kwietnia 2011 roku nie można sprzedawać piwa i papierosów w kioskach do 40 m2, których jest w Kijowie sporo. Wyglądem przypominają one najczęściej nasze kioski ruchu i usytuowane są raczej w popularnych miejscach. Rzadko jednak oferowały prasę. Główny zysk przynosiła właśnie sprzedaż papierosów i piwa.
248
Od 1 kwietnia wszystko się zmieniło. Wiele kiosków zamknięto, sporo będzie musiało się przebranżowić. Jednak na prowincji nadal można kupić, nawet w sklepie spożywczym, piwo, wódkę czy koniak na tzw. „rozliw” (czyli z tzw. „kija”) lub z butelki, przypominając jak żywo sklepy GS z minionej epoki. Łatwa dostępność alkoholu sprawia, że jego spożycie wśród młodzieży stanowi prawdziwy problem społeczny i bije rekordy spośród wszystkich krajów europejskich. Do najbardziej popularnych alkoholi zaliczają się wódki „Klasyczna”, „Niemiroff”, „Chlibnyj Dar”, poza tym cała gama koniaków oraz piw z „Czernichowskim”, „Obołoniem” i „Lwowskim”. Najbardziej typowymi ukraińskimi potrawami są zupy powszechnie znane i u nas : barszcz czy solanka (zupa wieloowocowa z kawałkami mięsa), a także pielmienie czy wareniki (ruskie pierogi z mięsem lub kartoflami). Poza tym wszędzie można spotkać bary szybkiej obsługi, zwane „szwydko”, z hamburgerami czy hot-dogami. Żadnych rewelacji kulinarnych nie zauważyliśmy. Owoce i warzywa są droższe niż w Polsce, ale i tak większość Ukraińców żyje z przydomowych ogródków, sprzedając nadwyżki na bazarach. Po tej dygresji socjologicznej przejdźmy do wydarzeń bezpośrednio związanych z Euro. Po pobieżnym zwiedzeniu miasta udaliśmy się do Strefy Kibica. Już po drodze widoczni byli kibice z różnych stron świata, najwięcej oczywiście Hiszpanów, ale i Polaków było sporo. Większość przyleciała czarterami tylko na jeden, dwa dni. Na pewno dla znacznej części z nich była to wyprawa egzotyczna, pierwszego wrażenia po przybyciu do kraju nad Dnieprem dopełniały napisy w cyrylicy oraz odwieczny problem z ubikacjami (na prowincji to normalność, że potrzebę fizjologiczną wykonuje się „na Małysza”). Problemy te rekompensowali jednak miejscowi swoją pomocą i serdecznością, a widok pięknych kobiet niektórym kibicom dech zapierał. Ubierają się one bowiem tak wyzywająco, że obcokrajowcy niemający pojęcia o tutejszych obyczajach biorą je niekiedy za prostytutki. Tłum kibiców zmieszany z miejscowymi stanowił kolorowy konglomerat barw nacji i ich smaków. Jednak największe poruszenie wywoływali Hiszpanie, zwłaszcza im bliżej było do samego meczu. Gromkie: „Gol, Gol – Espan~ol!” rozchodziło się po całym Kreszczatyku. Postronni wznosili toasty na rzecz Hiszpanów oraz robili sobie z nimi zdjęcia. Atmosfera zaczęła gęstnieć z godziny na godzinę, do momentu rozpoczęcia samego finału. Na ulicach dawało się zauważyć lekko wstawionych kibiców bratających się z mieszkańcami. Zdaje się, że niektórzy obcokrajowcy nie interesowali się w ogóle meczem, tylko płcią przeciwną. Strefa Kibica na Kreszczatyku dla wielu mężczyzn była niczym wybieg mody w Mediolanie. Siedzieli po bokach, wypatrywali piękności i często głośno wyrażali swój zachwyt. Każdego dnia można było tam spotkać rzesze przedstawicielek płci pięknej. Co jakiś czas mijali nas „koniki”, proponując kupno biletu na mecz finałowy. Im bliżej było jego rozpoczęcia, tym bardziej oferowana przez nich cena
249
spadała. Byli chętni na te bilety, lecz z decyzją o zakupie często czekali do ostatniej chwili. Najniższą ceną, jaką pamiętam, było 150 euro. Po meczu okazało się, że zostało sporo wolnych miejsc. Dużo biletów kupowali Niemcy, jednak ich drużyna nie dostała się do finału. Mimo tego niewielka część z nich przyjechała do Kijowa. Nawet udało mi się z nimi trochę porozmawiać, byli pełni stereotypów, jeden z nich zapytał mnie, czy wódka, jaką spożywają, im nie zaszkodzi. Poza tym spotkaliśmy wielu obcokrajowców, ale najbardziej zapadło nam w pamięci spotkanie z Rosjanami, a zwłaszcza z jednym, który co chwila pytał nas: „Dlaczego biliście Rosjan?”. Musieliśmy mu wyjaśniać przyczyny bijatyk przed stadionem w Warszawie poprzedzających mecz. Jednak nie wydawało to mu się oczywiste i wciąż powtarzał: „Dlaczego bijecie Rosjan?”. Z czasem uświadomił sobie, że padł ofiarą rosyjskiej propagandy i gdy go ponownie spotkaliśmy w Strefie Kibica, sam do nas podchodził i proponował „piwo zgody.” Atmosfera była wspaniała dla tych, którzy się sami dobrze bawili. Ukraińcy patrzyli na ten spektakl raczej beznamiętnie, może także dlatego, że sami nie brali w nim udziału. Nas zadziwił bardzo senny, pozbawiony emocji komentarz rosyjskiego... (a nie ukraińskiego!) komentatora. Z letargu wybawił nas głos kolegi Aleksandra, który nagle zaczął krzyczeć: „Kto nie skacze, ten Moskal!” – od razu przyłączyła się do nas mała grupka ukraińskich „wboliwalników”. Zaczęli skakać razem z nami i tak zostało już do końca meczu. Nasz nowy towarzysz Kola (były ukraiński celnik, znający dobrze język polski), którego poznaliśmy chwilę potem, komentował co chwilę zachowania rosyjskiego komentatora: „Skąd oni go wzięli?”. Po meczu, na ławce pod jego blokiem, nie było końca rozmów. Nazajutrz Kola, który specjalnie kombinował, jak zwolnić się na chwilę z pracy, pokazał nam resztę Kijowa. Dotrwał do południa, a my poszliśmy dalej wypoczywać nad Dniepr, by w nim popływać. Potem postanowiliśmy zobaczyć stadion olimpijski. Ku naszemu zdziwieniu ochroniarze nie wpuścili nas do środka, więc zrobiliśmy sobie kilka zdjęć na jego tle. Sam obiekt jest nieco wciśnięty w zabudowę miejską starego Kijowa. Jeden z boków stadionu wygląda z daleka jakby prawie dotykał sąsiedniego budynku. Na terenie stadionu znajduje się muzeum, którego niestety nie mogliśmy zwiedzić. Tak oto skończyły się nasze mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Czas było jechać na południe. Wieczorną marszrutką, nieco zapchaną i pełną duchoty, dotarliśmy nad ranem do Odessy. Nie mieliśmy jeszcze noclegu, dlatego wykorzystaliśmy okazję w postaci miejscowej „babuszki”, u której spaliśmy. Odessa jest stosunkowo młodym miastem, powstała w 1794 roku. Jednak przeszłość ma zdecydowanie dłuższą. W okresie greckim znajdowały się tutaj kolonie greckie – ”Isiaka” i „Istrian”. Później przez ten obszar przechodziły koczownicze plemiona Gotów, Hunów i Pieczyngów. Od XIV w. tereny miasta podlegały pod władztwo Chanatu Krymskiego. Od 1529 r. do 1789 r. Odessa
250
należała do tureckiej prowincji Jedysan. Następnie cały ten obszar podbili Rosjanie, którzy założyli twierdzę-port Odessa, nawiązującą nazwą do ówczesnej mody na starożytność. Dzisiejsza Odessa to kosmopolityczny ośrodek portowo-turystyczny. Miasto partnerskie Gdańska i Łodzi. Stare miasto pełne jest dawnych kamienic, różnie zresztą utrzymanych. Wystarczy jednak skręcić w boczne ulice, a zobaczymy prawdziwe oblicze miasta o lekko orientalnym charakterze. Warta zobaczenia jest Stara Opera, budynek filharmonii (dawnej giełdy), a także kościoły (w tym polski – Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny), synagoga oraz cerkwie. Jednak najbardziej znanym symbolem Odessy, jej znakiem rozpoznawczym na świecie, są gigantyczne schody Potiomkinowskie, stanowiące bramę wejściową do miasta. Na ich górze znajduje się pomnik pierwszego gubernatora miasta Armanda du Plessis de Richelieu (1826). Schody pierwotnie zbudowane z piaskowca były niszczone przez erozję, aż w 1933 roku materiał zastąpiono różowoszarym granitem z Podola – przy okazji zmniejszono ogólną liczbę stopni do 192 (z 200). W roku 1925 budowlę tę rozsławił Sergiej Eisenstein w swoim filmie Pancernik Potiomkin, sceną spadającego po nich dziecięcego wózka podczas rozpędzenia manifestacji antyrządowej przez carski oddział. Miasto było także ważne dla Polaków. Z Odessą związanych było wielu naszych rodaków, do najbardziej znanych należeli Adam Mickiewicz i Juliusz Słowacki. Warto też zobaczyć port wraz z dworcem morskim, nad którym góruje ogromny wieżowiec Hotelu Odessa. Stąd odpływają statki do Warny, Istambułu oraz Batumi. Po drodze chcieliśmy obejrzeć stadion miejscowego klubu piłkarskiego, pierwszoligowego „Czernomorec Odessa”, ale udało się nam zwiedzić go jedynie z zewnątrz. Do środka nas nie wpuszczono. Widać jednak, że to nowy stadion z miejscami na 35 tys. ludzi, ładnie położony w parku miejskim, nieopodal morza. Był on rezerwowym obiektem na Euro 2012. Stadion ma małe muzeum oraz sklep z pamiątkami. Po zakupie pamiątek i wymianie uprzejmości zaproponowano nam zwiedzanie obiektu za prawie 100 zł od łba – podziękowaliśmy! Po trudach warto odpocząć przy zimnym piwku w jednym z licznych ogródków piwnych lub pójść na jedną z wielu piaszczystych plaż, np. Lanżeron czy Arkadia, to te najbliżej położone w mieście. Odessa ma dobrze rozwiniętą infrastrukturę turystyczną, wprawdzie w wielu miejscach przestarzałą, jednak istnieją enklawy nowoczesnych kompleksów turystycznych. Na ulicy nie widuje się wielu zagranicznych turystów, chyba że zaliczymy do nich przybyszy z terenu dawnego Związku Sowieckiego. Większość turystów przyjeżdża tutaj na wypoczynek krótkoterminowy lub sanatoryjny. Jeśli ktoś nie lubi tłoku lub zwiedzania, może udać się do małej turystycznej miejscowości wypoczynkowej – Zatoki. Jest ona położona pomiędzy
251
wybrzeżem czarnomorskim a tzw. Lemanem Dniestru, w odległości ok. 30-50 km od Odessy. Wyglądem przypomina trochę Stegnę, Rowy lub Dębki z lat osiemdziesiątych. Tyle że Morze Czarne jest znacznie cieplejsze i czystsze od naszego Bałtyku. Średnie temperatury powietrza w lecie z łatwością osiągają tutaj ponad 30 stopni. Jedynym mankamentem tego miejsca jest to, że jest to strefa „malaryczna”. Od strony północnej, znad jeziora Dniestrzańskiego, wieczorem strasznie tną komary. Na zewnątrz trudno wytrzymać. Nasz gospodarz kazał nam kupić tzw. raptor, czyli strzykawkę, lecz to i tak nic nie daje. W nocy trudno spać. Wpadliśmy na pomysł, żeby wcierać w siebie alkohol, co rzeczywiście odstraszało komary. Nie wiadomo tylko, czy dlatego, że nic nie czuliśmy, czy też naprawdę ten sposób na nie zadziałał. Zaraz po przyjeździe dopada do nas chmara babć, pośredniaków i różnych osób oferujących różne miejsca noclegowe. Trochę kręcili nosem, że tylko na jedną noc. Udało nam się w końcu u pewnego dziadka wynająć pokój na cztery osoby za 8 dolarów. Wjazd do Zatoki z początku nie napawa optymizmem. Początkowo widać stare budy i małe domki wyglądem przypominające nasze ogródki działkowe, tyle że tonące w zieleni. Ceny żywności odrobinę nas zaskoczyły. Jest drożej niż u nas. Kilogram arbuza – 3-5 hr, bardzo drogie wędliny i kurczaki (kura z grilla – 25 hr/kg), drogie ryby. Jedynie wódka tania jak barszcz. Medoff – 12 hr, Chortycia (polecam – zgodnie z opinią zaprzyjaźnionych Ukrainców najrzadziej podrabiana) – 16 hr, Nemiroff – 15 hr. Litr wody BonAqua – 4 hr, litr Coca Coli – 5 hr. W barze na plaży pięćdziesiątka + cola to 4-5 hr!!!, piwo różnie – średnio 2-2,5 hr. Warto chodzić po sklepach i porównywać ceny, bowiem mogą się znacznie różnić. Jest to kurort, więc z cenami i tak nie jest najgorzej. Taniej można zjeść jedynie w stołówce w pobliżu wejścia na nadmorski deptak. Uwaga, koniecznie trzeba znać język rosyjski, turystów z zachodu nie ma. Nikt nie zna angielskiego czy niemieckiego. Najwięcej tu turystów z Rosji i Mołdawii. Jest to wymarzone miejsce dla samotnych facetów – dziewczyny na dyskotekach są baaaaardzo ochocze do nawiązywania znajomości (szczególnie gdy się zaświeci grubszą gotówką). Trochę milicji, ale nie czepiają się, ogólnie spokój, jeśli nie liczyć dyskoteki wyjącej w nocy, lecz tylko do 24 godziny. Każda knajpa ma swojego grajka, co daje dziwny efekt, gdy nakładają się dźwięki z 3 knajp i kina na wolnym powietrzu. Z negatywów należy wymienić brud na ulicach oraz problemy higieniczne. Jeśli ktoś nie lubi „robić na Małysza” i odzwyczaił się od wiejskich zapachów, lepiej niech tam nie jedzie, bowiem nawet zwykłego Toi-Toia nie ujrzy, tylko tzw. dół kloaczny. Dla dzieci niewiele atrakcji, jednym słowem „mydło i powidło”. Zatoka to miejsce, w którym nie ma co zwiedzać, ale były tam dwa bazary. Jeden miał charakter ściśle żywnościowy. Po wejściu już na węch można było stwierdzić, co tam można kupić – przede wszystkim ryby. Ryby są stałym elementem krajobrazu na Ukrainie. Ukraińcy jedzą ryby duże i małe, gotowane
252
i smażone, grillowane i wędzone, z oczami, płetwami i bez oczu, płetw. Do tego dochodzą raki, krewetki, ślimaki i cała gama innych owoców morza. Stoisk z rybami było dość sporo, dla dobrego fotografa było to idealne miejsce do wykonania artystycznych zdjęć. Ponadto ryb jest dużo także w samej Odessie i – co mnie osobiście zaskoczyło – na plażach. U nas sprzedaje się lody, kukurydzę, a na Ukrainie trzy osoby sprzedające na cztery mają w swojej ofercie ryby. Żal wyjeżdżać, ale przed nami jeszcze jeden cel – Mołdawia, a właściwie jej wschodnia część, zwana Mołdową. Jest to nieco sztuczne państwo, oddzielone od macierzystej rumuńskiej Mołdawii wskutek postanowień paktu Ribbentrop-Mołotow. Republika Mołdawii uchodzi za najbiedniejszy kraj Europy, jego powierzchnia wynosi zaledwie 33 tys. km kwadratowych, zaś liczba ludności wynosi ponad 4 miliony mieszkańców. Ten niewielki kraj wciśnięty jest w dorzecze Prutu oraz Dniestru. Na lewym brzegu Dniestru znajduje się nieuznawane przez Europę państewko zwane Nadniestrzem, zamieszkane w większości przez Rosjan i Ukraińców. Obecnie znajduje się pod kontrolą stacjonujących tam wojsk rosyjskich. Mołdawię zamieszkują w większości Mołdawianie (Rumuni), ale i Rosjanie, Ukraińcy, a także Gaugazi – potomkowie dawnych ludów koczowniczych. Kraj jest wyżynny, poprzecinany jarami Dniestru i Prutu. Sporadycznie zaobserwuje się pola upraw winorośli, bowiem wino to produkt eksportowy tej krainy. Już na przejściu granicznym w Pałance zaskoczenie – na granicy obsługują nas wyłącznie kobiety, swoją drogą mołdawski rząd chyba zorganizował casting do tej pracy… Zostaliśmy wnikliwie zlustrowani, celniczki oglądały nasze paszporty pod specjalną lupą. Wreszcie udajemy się w drogę do Kiszyniowa. Stolica kraju liczy ok. 610 tys. mieszkańców. Jedna z etymologii objaśnia, że nazwa Chişinău pochodzi od starorumuńskiego słowa chişla („źródło”) i nouă („nowy”), ponieważ miasto zostało zbudowane wokół źródła. Obecnie źródło jest zlokalizowane przy skrzyżowaniu ulic Puszkina i Albişoara. W samym Kiszyniowie nie ma zbyt wiele do zwiedzania. Na uwagę zasługują: duży park miejski, pałac prezydencki, łuk tryumfalny, cerkiew Narodzenia Pańskiego oraz bulwar im. Stefana Wielkiego. Był on założycielem Hospodarstwa Mołdawskiego w XV w. i twórcą jego potęgi. Resztę krajobrazu stanowią postsowieckie blokowiska będące obecnie żywym przykładem historycznego budownictwa z lat chruszczowowskiej epoki. Warto wejść do wnętrza takiego bloku i przejechać się czynną wciąż windą retro. Charakterystyczne jest to, że tzw. komunałki mają zabudowane balkony, zapewniające ciepło w miesiącach zimowych, lecz latem kompletnie niedające przewiewu. Klimatyzacja dostępna jest jedynie w nielicznych biurach i urzędach. Dlatego trzeba sporo samozaparcia, by móc mieszkać w czymś takim. Dodajmy przy tym, że choć otoczenie domów i bloków, czyli tzw. przestrzeń publiczna
253
pozostawia wiele do życzenia, to w domach ludzie mają skromnie, lecz na ogół czysto. Nasz nocleg wypadł w hostelu, który prowadziła w swoim domu młoda kobieta samotnie wychowująca dziecko. Spotkaliśmy tam jeszcze jedną parę turystów z Zachodu, którzy z Gruzji „przebijali się” do Rumunii. Mołdawia nie różni się specjalnie od sąsiedniej Ukrainy, spokojnie można porozumieć się po rosyjsku czy ukraińsku, rozumie go zwłaszcza starsze i średnie pokolenie. Zdarza się jeszcze, że napisy występują w obu językach – mołdawskim (rumuńskim) oraz po rosyjsku. Kraj jest zróżnicowany regionalnie. Na południu daje się zaobserwować wpływy tureckie i wygląda jakby był miejscem zapomnianym przez Boga – to najbiedniejsza i najbardziej zacofana gospodarczo część kraju. Turyści właściwie tu nie docierają. Na porządku dziennym jest widok furmanek, często można tu spotkać, dawniej niezwykle popularne w ZSRS, motocykle z przyczepką pełniące funkcję pojazdu rodzinnego – widok naprawdę rzadki na północy i w centrum. Krajobraz południa nieco się spłaszcza, choć rozległe wzgórza rozciągnięte w kierunku południkowym bynajmniej nie znikają. Znika natomiast las – charakterystyczny dla centrum kraju – ustępując miejsca sięgającym po horyzont winnicom, rozległym pastwiskom i polom uprawnym, a także przydomowym sadom rodzącym wspaniałe śliwki i brzoskwinie. Wsie nawleczone są jak paciorki wzdłuż rozległych dolin rzecznych. Wschodnia część Mołdawii to dominujące jary mały rzek wpadających do wielkiego Dniestru, którego przełom zapiera dech w piersiach. To właśnie nad jego brzegami znajduje się najważniejszy zabytek tego kraju, klasztor w Orheiul Vechi wraz ze słynnymi winnicami Cricova. Wino gromadzone jest tam w długich (nawet na 200 km i głębokich na 30-85 m) podziemnych korytarzach. W niekończących się szeregach beczek z ukraińskiego i rosyjskiego dębu dojrzewają i nabierają bukietu miliony hektolitrów boskiego napoju. Dalej warto rozpocząć również zwiedzanie potężnej winoteki, zwanej Złotą Kolekcją, która liczy ok. 2 milionów butelek. Umieszczone są one w specjalnych niszach, każda butelka ma swój numer rejestracyjny zawierający najważniejsze dane o znajdującym się wewnątrz trunku. Wiele z nich pokrytych jest grubą warstwą kurzu, oplatają je pajęczyny, porasta mech, co jest najlepszym świadectwem tego, że wino ma doskonałe warunki dojrzewania. W kolekcji znajdują się tylko miejscowe wina, ceny najstarszych (z 1969 r.) na aukcjach dochodzą ponoć nawet do 1000 euro! Po obejrzeniu największych atrakcji regionu udaliśmy się w kierunku północnym do Bielc. Jedno z największych miast Mołdawii posiada kilka cerkwi oraz lokalne muzeum krajoznawcze. Warto wspomnieć, że mieszkańcy północnej i zachodniej Mołdawii stanowią niezwykłą mieszankę etniczną. Żywioł romański, mołdawski, zlewa się tu w jeden stop z żywiołem słowiańskim, ukraińskim, rosyjskim i polskim. Nie można też zapomnieć o Cyganach. Niegdyś należałoby jeszcze wspomnieć o Żydach, których obecnie pozostało
254
bardzo niewielu. Wielojęzyczność, otwartość, gościnność i tolerancja, wymuszone wiekami współegzystencji, weszły mieszkańcom tak głęboko w krew, że zdają się czymś naturalnym i niezmiennym. Dla nas Polaków zwiedzanie północnej Mołdawii ma charakter szczególnie sentymentalny. Na każdym kroku spotykamy tutaj różnego rodzaju polonica, wielu ludzi przyznaje się do polskich korzeni, wielu mimo niesprzyjających warunków zachowało świadomość narodową i uważa się za Polaków. Tożsamość narodowa jest źródłem dumy, wyróżnia spośród innych, łączy się z przekonaniem o wysokim poziomie kulturalnym i duchowym. Każdy z Polaków mieszkających w Mołdawii posiada własną, niezwykłą rodzinną historię, sagę o osiedlających się tu przodkach, opowieść o zmieniających i krzyżujących losy zawieruchach historii, trudnościach dnia powszedniego i niegasnącej nadziei na pomyślną przyszłość. Bielce są skupiskiem mołdawskiej Polonii. Polacy posiadają tutaj swoją parafię oraz Dom Polski. Nam niestety nie udało się spotkać z przedstawicielami polskiej mniejszości, ale wystarczy pojechać troszeczkę na północ, by zobaczyć swoisty ewenementem, jakim jest Styrcza – niemal w stu procentach polska wieś, w której centrum zaskoczy nas widok arcyrodzimy – „norwidowskie” gniazdo bocianie na elektrycznym słupie. Będąc jeszcze w Bielcach, natknęliśmy się na małą akcję polityczną zbierania podpisów przez miejscowych Rosjan na rzecz wstąpienia Mołdowy do tzw. ZBIR-u, czyli Związku Białorusi i Rosji. Jak nas poinformował miejscowy aktywista partyjny: „ZBIR to jedyna alternatywa dla Mołdawii. Bez Rosji będzie tutaj bieda” – dodał po chwil. Gdy dowiedział się, że jesteśmy z Polski, wspomniał, że jest filatelistą i ma w swojej kolekcji znaczki z Polski, stare niemieckie z okresu Wolnego Miasta Gdańska oraz terenu dawnego Generalnego Gubernatorstwa. W pewnym momencie zjawił się starszy pan, który przedłożył aktywiście oryginalny paszport z okresu Związku Radzieckiego. Czego tam nie było, różne pieczątki o zatrudnieniu, liczbie dzieci oraz nieproporcjonalnie do dokumentu duże zdjęcie z twarzą jego właściciela. Żal było wyjeżdżać, a nazajutrz mieliśmy opuścić terytorium Mołdawii i ponownie wjechać do Ukrainy. Spokojnie dojechaliśmy z Bielc marszrutką do granicy mołdawsko-ukraińskiej w Mamałydze. Po jej przekroczeniu okazało się, że nie ma autobusu do Czerniowiec. Jednak udało się nam złapać autostop do Czerniowiec i już wieczorem dotarliśmy do stolicy Bukowiny. Nie było czasu na szukanie polskiego kontaktu w tym mieście, tak więc – jak zwykle w takich przypadkach – udaliśmy się do miejscowego taksiarza. Szybki nocny kurs w mieście, z krótkim rysem historycznym i lądujemy na noclegu, w gościnnych pokojach miejscowego PKS-u. Nie ma czasu na dokładne zwiedzanie Czerniowiec. Nazajutrz mamy być w Chocimiu. Najpierw docieramy do naszej bazy wypadowej – Kamieńca Podolskiego. Miasto-twierdza wielokrotnie opisywane na kartach historii oraz w trylogii Henryka Sienkiewicza. Nie ma więc sensu przypominać historycznych zapisków, odnieśmy się jedynie
255
do wrażeń, jakie to miasto na nas wywołało. Początkowo nie sprawia wrażenie ośrodka turystycznego, ponieważ nie różni się od innych miast ukraińskich. Obecny Kamieniec to miasto ok. stutysięczne, powstałe na nowym korzeniu nieopodal Starego Miasta, tzw. Nowy Plan, z blokowiskami oraz zabudową poststalinowską z dworcem i dużym bazarem. Żeby zobaczyć stare miasto, trzeba udać się na zachód, przejść pięknie wyżłobiony jar Smotryczy i ukazuje się nam piękny widok starego Kamieńca. Po trosze odnowionego, z kawiarenkami, ale jeszcze w centrum i na opłotkach mocno zniszczonego, po którym na zapleczu domów w rynku chodzą kury i kozy. Pośrodku Polskiego Rynku stoi ratusz z końca XIV stulecia, w którym można obejrzeć ekspozycję poświęconą miastu. Obowiązkowo trzeba zajrzeć do katedry kamienieckiej pod wezwaniem świętych Piotra i Pawła, przy której stoi minaret. To pamiątka z okresu okupacji Podola przez Turków w latach 16721699. Po opuszczeniu miasta przez Turków, na górze wieży chrześcijanie umieścili figurę Matki Boskiej. Obok rynku polskiego znajduje się remontowany kościół pw. św. Mikołaja, czyli klasztor dominikański. Las rusztowań wewnątrz świadczy, że prace ciągle trwają. Pocieszający jest fakt, że przy naszych wątłych środkach próbuje się zadbać choćby o część naszej przeszłości. W mieście spotykamy Polaków, to wycieczka Radia Maryja, mamy przy sobie biało-czerwoną flagę, czym wzbudzamy zamieszanie i radość pośród uczestników polskiej wycieczki. Warto też zwiedzić Rynek Ormiański, dzwonnicę ormiańską, pozostałe kościoły i cerkwie oraz niektóre dobrze zachowane bramy miejskie, jak Brama Polska, Brama Batorego czy Brama Ruska. No, ale największym magnesem turystycznym jest zamek kamieniecki wielokrotnie przebudowywany od XIV w. aż do XVIII w. Już sama panorama przejścia przez tzw. Most Turecki robi duże wrażenie. To, co pozostało z zamku, to tylko niewielka część z eklektyczną ekspozycją na temat ziemi kamienieckiej, w której wątki przeszłości łączą się z komunistyczno-banderowskimi. W zasadzie poza tą ekspozycją nie ma nic szczególnego do zwiedzania, pozostają tylko mury Starego Zamku z basztami oraz pozostałości po Nowym Zamku. Wydaje się, że miasto niewiele robi, by rozwijać turystycznie to miejsce. Byłem tu po ośmiu latach i nie zauważyłem żadnych zmian. Po odśpiewaniu fragmentu piosenki W stepie szerokim..., wypiciu toastu na rzecz współpracy polsko-ukraińskiej cisnęły się z pamięci fragmenty z Pana Wołodyjowskiego po kapitulacji twierdzy kamienieckiej: „[…] Wołodyjowski zaś zdjął hełm z głowy; chwilę spoglądał jeszcze na tę ruinę, na to pole chwały swojej, na gruzy, trupy, odłamy murów, na wał i na działa, następnie podniósłszy oczy w górę, począł się modlić... Ostatnie jego słowa były: – Daj jej, Panie, moc, by zaś cierpliwie to zniosła, daj jej spokój!... Ach!... Ketling pospieszył się, nie czekając nawet na wyjście regimentów, bo w tej chwili zakołysały się bastiony, huk straszliwy targnął powietrzem: blanki, wieże, ściany ludzie, konie, działa, żywi i umarli, masy ziemi
256
– wszystko to porwane w górę płomieniem, pomieszane, zbite jakby w jeden straszliwy ładunek, wyleciało w powietrze... Tak zginął Wołodyjowski, Hektor kamieniecki, pierwszy żołnierz Rzeczypospolitej […]”. Kamieniec Podolski to także miasto fantastycznych ludzi. Najpierw spotkaliśmy miejscowego młodego Polaka, nomen omen Jerzego Michała, który pracował w hotelu o nazwie Stary Bank, zaś wieczorem oglądaliśmy polski film Vabank z dubbingem ukraińskim. Śmiesznie to wyglądało, gdyż słuchało się tego jakby niejako z pogłosem lub głębokim echem. Tu mała dygresja, tzw. wschodni dubbing jest czymś okropnym, nie da się tego słuchać, z kolei niemiecki jest tak całkowicie sterylny, że w ogóle nie słychać najmniejszego szmeru oryginalnego tekstu, najlepszy mają chyba Skandynawowie, ponieważ puszczają oryginał, a jedynie napisy są w języku tłumaczonym. Mimo wszystko w ukraińskiej telewizji właściwie leci prawie to wszystko, co na Zachodzie i jest jego wierną, choć nie zawsze dobraną kopią. Wszystkie filmy, nawet rosyjskie, muszą być tłumaczone na ukraiński, co w kraju praktycznie dwujęzycznym wydaje się absurdem. Tym bardziej że szyldy w obwodach dawnej Polski są w zarówno w cyrylicy, jak i w łacince, czego nie ma na wschodzie i w centrum kraju (poza Kijowem i Odessą). No, ale takie jest ustawodawstwo! Kolejną napotkaną osobą był „uratowany” przez nas miejscowy pijaczyna, który legł w trawie w centrum miasta. Zdziwiony, że go ktoś budzi, ledwo trzeźwy zaprowadził nas do swojej grubo młodszej żony, która pracowała w miejscowej pizzerii. Zdziwiona! Z wdzięczności za to, że mąż nie stracił rozumu i portfela, postawiła nam po piwie i pizzy. Innym razem na kamienieckim rynku, pośród rozwalającego się bruku, spotkaliśmy emerytowanego żołnierza Specnazu. Charakterystycznie ubrany w koszulkę w biało-niebieskie paski oraz pierścień SS, co chwilę salutował niczym Breivik i powtarzał jak mantrę, że nienawidzi żydokomuny. Mocno wstawiony powtarzał: „szczo bude, to bude, ale wypyty treba” („Co będzie to będzie, ale wypić trzeba”), śpiewał z nami Hej, sokoły. Podobno miał polskie korzenie, ale im bliżej polskiej granicy, tak obecnej jak i dawnej, tym częściej okazuje się, że ktoś ma polskie DNA. Taki paradoks! Były komandos nazwany przez nas „malinowym beretem”, gdyż tak siebie określał, nie panował już nad sobą, więc trzeba było go pożegnać. Na koniec zdążył jeszcze wszystkim nadać swoje ksywki, np. naszego kolegę przezwał św. Janem, że on taki niby pobożny i dobroduszny. Jednym słowem – strzał w dziesiątkę! Chodząc po Kamieńcu spotykamy nagle Polaków z jedną Ukrainką. Od słowa do słowa, pytają się, co tu robimy, skąd przyjechaliśmy? Dziwią się, że łazęgujemy tutaj jeszcze po Euro. Wtem Ukrainka pyta nas, jak się nam tutaj podoba? Odpowiedzieliśmy, zgodnie z prawdą, że się podoba, ale jeszcze jest dużo do zrobienia. – Wiem, wiem! – odparła.
257
– No, ale nasza władza jest taka, jaka jest. Ostatnio pani mer na spotkaniu z miejscowymi biznesmenami mówiła: „Ja Was proszę! Kradnijcie tylko połowę, ja was proszę, nie wszystko, tylko połowę!”. Apel pozostał bez odpowiedzi! Przed Kamieńcem i całą Ukrainą daleka więc droga, tylko dokąd...? Następnym etapem naszej podróży był Chocim. Zatłoczoną marszrutką dojechaliśmy do mostu na Dniestrze, następnie pomaszerowaliśmy pieszo około kilometra nad rzeką do zamku. Turystów niewielu. Wita nas pomnik hetmana Piotra Konaszewicza-Sahajdacznego, który w bitwie pod Chocimiem dowodził wojskami kozackimi wespół z hetmanem Janem Karolem Chodkiewiczem. Zanim weszliśmy na parking, gdzie przywitało nas kilku handlarzy tandetą, zauważyliśmy niezwykłą ciekawostkę. Na płocie wisiał baner w trzej językach: po angielsku, ukraińsku i polsku. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że tekst polski był pełen błędów językowych i merytorycznych. Wyglądało to, jakby ktoś skopiował tłumaczenie z translatora Google. W dodatku z hetmana Chodkiewicza zrobiono króla. Jednym słowem: porażka. Powstaje wręcz pytanie, czy takimi zabytkami w ogóle zajmują się na Ukrainie profesjonaliści? Na osłodę mamy widok z zamku na Dniestr. Piękna, historyczna okolica, w pobliżu której miały miejsce dwie ważne dla Rzeczpospolitej bitwy z Turkami – we wrześniu i październiku 1621 roku oraz 11 listopada 1673 roku, obie zresztą wygrane przez połączone siły polsko-ruskie. W tej drugiej świetne zwycięstwo odniósł król Jan III Sobieski. Smutne jest jednak to, że nie upamiętniono tu w jakikolwiek sposób także polskich zwycięzców spod Chocimia. Co prawda na zamku jest ekspozycja pokazująca dzieje zamku oraz wkład obu stron w zwycięstwo nad Turkami, jednak mam wrażenie, że strona ukraińska nie zawsze dostrzega, iż współdziałanie wielkich postaci z historii polskiej i ukraińskiej może stanowić platformę dla polsko-ukraińskiego pojednania. Sam zamek to dobrze zachowany artefakt, poza murami oraz dawnymi koszarami do obejrzenia są tutaj pałac komendanta, dawny kościół (obecnie stoi pusty) oraz baszty. Wracając z Chocimia zatrzymaliśmy się w Żwańcu, dawnej twierdzy. Dziś to mała miejscowość, w której niewiele jest do zwiedzania. Stąd niedaleko do Okopów św. Trójcy, do których podwiózł nas miejscowy banderowiec (określany tak przez nas, ponieważ w samochodzie miał czerwono-czarną flagę Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów). Wysadził nas w samym centrum wsi. Twierdza powstała w 1692 roku. Jej zadaniem, razem ze znajdującą się 43 kilometry na zachód twierdzą Szaniec Panny Maryi, było trzymanie w szachu sił tureckich stacjonujących w odległym o 20 kilometrów, zdobytym w 1672 roku, Kamieńcu Podolskim i Chocimiu. Jej pomysłodawcą i fundatorem był hetman wielki koronny Stanisław Jan Jabłonowski, który zwrócił uwagę Janowi III Sobieskiemu na dogodne miejsce, w którym Zbrucz uchodzi do Dniestru. Okopy św. Trójcy zostały zaprojektowane przez Tylmana z Gameren, zaś budową kierował generał
258
artylerii koronnej Marcin Kątski. W Nie-boskiej komedii nazwa „Okopy Świętej Trójcy” została użyta na określenie obozu arystokratów, wytrwale obstających przy swoich przekonaniach. W jej murach bronił się przed Moskalami w 1769 r. Kazimierz Pułaski. Okopy to sam koniuszek przedwojennej Polski, to tu Zbrucz wpada do Dniestru. W 1928 r. utworzono tu placówkę Korpusu Ochrony Pogranicza. Most, którym przekraczaliśmy drogę do Żwańca, będący kiedyś po stronie sowieckiej, już przed wojną nie był czynny ze względu na napiętą sytuację polityczną pomiędzy Polską a ZSRS. Niemniej jest to magiczne miejsce, w którym kończyła się lub zaczynała II Rzeczpospolita. Po powrocie do Kamieńca Podolskiego udaliśmy się przez Borszczów do Zaleszczyk. Po przekroczeniu dawnej granicy w Skale Podolskiej (siedziba rodowa hr. Agenora Gołuchowskiego, który w latach 1859-1861 był ministrem spraw wewnętrznych Austrii i czterokrotnie namiestnikiem Galicji), nasza marszrutka zatrzymała się w Borszczowie. W tym niewielkim miasteczku kresowym przy dawnej granicy II RP mieściła się siedziba garnizonu KOP. Można w nim podziwiać dawny kościół, cerkiew oraz pomnik Adama Mickiewicza. W trakcie postoju udało się nam skosztować tzw. „wina na rozliw”, Polscy kibice na Podolu które sprzedawał w swoim sklepie – w tle historyczny Kamieniec Podolski spożywczym pewien Ukrainiec. Wino niestety było ciepłe i nie pochodziło spod Zaleszczyk, lecz z Krymu. Mimo wszystko nam smakowało, ale ze względu na brak czasu nie spróbowaliśmy pozostałych specjałów tej ziemi. Nasza marszrutka już nas przywoływała. Znowu tłok i „zaspawane okna”, swoją drogą, dokąd ci ludzie jadą, skoro nie mają nic do roboty, z czego żyją? Co prawda, żeby coś kupić np. obrotowe krzesło do biurka, jedzie się tu nieraz 60 i więcej kilometrów. W każdym razie na Wschodzie nie odczuwa się zupełnie weekendu, dzień wolny praktycznie nie różni się od zwykłego dnia, no może na wsi dla ludzi idących do cerkwi na mszę. Poczucie dnia wolnego jest tu zupełnie inne, nie ma kultury wypoczynku, trzeba zarabiać, choćby na lewo! A żywność zapewnią przydomowe ogródki, których plony z nadwyżką sprzedaje się na miejscowych bazarach. W końcu wzdłuż pięknego i głębokiego jaru Dniestru dojeżdżamy do Zaleszczyk, dawnej stolicy polskiego wina. Bardzo ciekawa miejscowość położona na samej przedwojennej granicy II RP, będąca niegdyś własnością Lubomirskich oraz Poniatowskich. Z uwagi na swój specyficzny, bardzo
259
ciepły klimat, w czasach II RP była znanym kurortem ze wspaniałymi plażami nad Dniestrem, miejscem jedynego występowania wielu gatunków roślin, stolicą uprawy winorośli. Co roku urządzano tu ogólnopolskie święto winobrania. Letnisko zwane było „polskim Meranem”. W 1928 r. Zaleszczyki zostały uznane za uzdrowisko o charakterze użyteczności publicznej. Z innych ciekawostek należałoby wymienić: – za czasów PRL komunistyczna propaganda prezentowała fałszywie miasto Zaleszczyki jako punkt, w którym resztki polskich wojsk (z naczelnym dowództwem) oraz rząd i najwyższe urzędy wycofywały się po 17 września 1939 roku do Rumunii. W rzeczywistości granicę przekraczano samochodami w Kutach, bo w Zaleszczykach był tylko most kolejowy. Prawdą jest, że nieliczni uchodźcy przekroczyli w 1939 r. Dniestr wpław, wśród nich Melchior Wańkowicz; – w Zaleszczykach znajdował się przedwojenny polski biegun ciepła, dzięki czemu słynęły one z krajowej uprawy winorośli i kawonów; – w Zaleszczykach istniała pierwsza w Polsce nieoficjalna plaża naturystyczna; – do Zaleszczyk kilkakrotnie przybywał na wypoczynek marszałek Józef Piłsudski; – ponieważ Zaleszczyki były bardzo popularnym i atrakcyjnym miejscem letniego wypoczynku, kursował tu bezpośredni „sleeping” z Warszawy, wożący wczasowiczów oraz nieco egzotyczne jak na polskie warunki owoce: brzoskwinie, winogrona, melony. Istniało też najdłuższe połączenie kolejowe II RP relacji Gdynia – Zaleszczyki. Po zwiedzeniu miasta naprawdę trzeba mieć dużą dozę wyobraźni, by móc przedstawić sobie dawną świetność tego miejsca. W 1939 r. Sowieci zniszczyli plażę oraz plantacje melonów wraz z ogrodami. Zburzyli barokowy ratusz, żeby postawić w jego miejscu pomnika Lenina. Zdewastowali kościół ufundowany przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego i plebanię. Po latach zatrzymaliśmy się w niej u miejscowego proboszcza. Rynek przypominał, że przeszedł przez niego front: zachowały się jedynie wschodnia i północna pierzeja. Za to w nocy paliły się aż trzy latarnie, a najlepiej oświetlone było merostwo. Młodzież wieczorami nie ma co robić, więc chłopcy z dziewczętami wałęsają się po zaciemnionych prowincjach dawnego „polskiego Meranu”, zaś za dyskotekę robią im trzy przyciemniane łady żiguli, które akurat zaparkowały na zaleszczyckim rynku. Stoją obok nich i piją alkohol, zaś ze środka aut ryczy ukro-disco i tak gdzieś do północy. Nazajutrz powtórka z rozrywki. W sezonie letnim trwa ona przez trzy miesiące, bo właśnie tyle wakacji ma ukraińska młodzież. Poza tym można jeszcze zajrzeć do miejscowej pizzerii, gdzie ku naszemu zdziwieniu obejrzeliśmy na plazmie polską Vivę. Dobrze, że oprócz cmentarza i kościoła chociaż tyle polskości tu zostało... Udało się nam również wykąpać w rwącym Dniestrze pod mostem drogowym, trochę poopalać w miejscu, gdzie kiedyś rosły palmy. Następnie udaliśmy się
260
na drugi wysoki brzeg, niegdyś rumuński, by podziwiać panoramę Zaleszczyk z przeciwnej strony. Każdemu polecamy ten widok. Jedenastotysięczne miasteczko wygląda z góry jakby było oplecione jarem Dniestru, niczym węzłem żeglarskim. Po drodze spotkaliśmy miejscowych paralotniarzy i zajrzeliśmy do Kreszczatyku, czyli męskiego prawosławnego monastyru, w którym można się pomodlić i rozmyślać nad „nieznośną lekkością bytu”. W drodze powrotnej posililiśmy się w barze o nazwie „Bukowina” i dotarliśmy na kwaterę do księdza proboszcza. Rano niespodzianka. Myśleliśmy, że znajdujemy się nie w kościele katolickim, lecz unickim. Tymczasem po rannym posiłku ksiądz słuchał przez wieżę stereofoniczną transmisji z mszy w cerkwi, która znajdowała się dwie ulice dalej. Po zjedzeniu śniadania u księdza czas było ruszać dalej w kierunku Tarnopola. Tak więc jedziemy przez Tłuste, Kopyczyńce, Czortków, Trembowlę i wczesnym popołudniem meldujemy się w grodzie nad Seretem. Współczesny Tarnopol liczy 217 tysięcy mieszkańców i jest miastem obwodowyn, podobnie jak przed wojną, kiedy był stolicą województwa tarnopolskiego. Jego założycielem był w roku 1540 hetman wielki koronny Jan Tarnowski, który prócz miasta wybudował tu twierdzę. Tarnopol jest ładnie położony nad dużym stawem, po którym pływają niewielkie jednostki pływające. Do 1843 r. był on miastem prywatnym i należał do hr. Tadeusza Turkułła, który z powodu zadłużenia musiał sprzedać miasto państwu austriackiemu. W rok później cesarz Ferdynand I podniósł rangę ośrodka i nadał mu tytuł królewskiego miasta. Rozwój Tarnopola nastąpił po doprowadzeniu do niego kolei żelaznej w roku 1870. Na skutek walk polsko-ukraińskich w 1919 r. miasto znalazło się w granicach Polski. Z Tarnopolem związani byli m.in. prof. Kazimierz Ajdukiewicz – filozof, prof. Ludwik Finkel – historyk, bp Eugeniusz Baziak – metropolita lwowski, Franciszek Kleeberg – generał dywizji WP, prof. Wincenty Pol – poeta, geograf i Kazimierz Pużak – działacz polityczny, wielokrotny poseł na Sejm II RP. W Tarnopolu zachowało się niewiele zabytków, ponieważ duża część miasta została zniszczona w czasie działań wojennych w 1944 r. W byłym kościele dominikańskim znajduje się obecnie cerkiew, przy której stoi pomnik ostatniego zwierzchnika kościoła grekokatolickiego – Slipija, aresztowanego przez komunistów, a następnie tragicznie zmarłego. Z wieży tego kościoła strzelali do Sowietów nieliczni polscy obrońcy miasta we wrześniu 1939. Trwało to, dopóki Rosjanie nie zagrozili, ze rozstrzelają kilku mieszkańców miasta. Wówczas polscy oficerowie popełnili samobójstwo, a żołnierze poddali się. Na dawnym placu Sobieskiego w miejscu zniszczonego pomnika Mickiewicza stoi monument księcia halickiego Daniela. Warto też wejść do jednego skrzydła zamku, w którym mieści się niewielka ekspozycja. Poza tym w mieście zachowało się kilka starych kamienic wraz z dworcem, który po zniszczeniach został odbudowany w stylu modernizmu stalinowskiego. Wokół niego
261
znajduje się przydworcowy bazar, z „wódką na rozliw” w dodatku podaną tradycyjnie na ciepło. Na dworcu panuje duchota oraz kilku bezdomnych: staruszka, jaka zastygła, śpiąc w pozie „na fakira”, dziadek bez nogi wyglądający niczym jeniec spod Stalingradu oraz „Stanisław Ciosek” kupujący gazetę „Ekspres”. Idąc dawną ulicą Brodzińskiego, zauważyliśmy człowieka, który na starym secesyjnym balkonie miał chyba cały majątek i wyglądał, jakby był tam eksmitowany, być może przez swoją żonę. Grillował sobie w najlepsze i serdecznie nas pozdrawiał. Obraz ten zabawnie zderzał się i kontrastował z ulicą, na której brylowały dziewczyny kuso ubrane, niczym na wybiegu mediolańskim. Całości dopełniali mężczyźni w białych koszulach, niektórzy z wyszywankami, na nogach czarne buty z czubami dłuższymi niż mieli rycerze w średniowieczu. Wędrując po mieście, spotkaliśmy wieczorem parę młodych Ukraińców, którzy ucieszyli się, że mogą rozmawiać po polsku. Jak twierdzili, mieli polskie korzenie. On – „biznesmen-prawnik”, ona – logistyk, ale… pracująca w domu u ojca. Igor narzekał, że musi siedzieć na prowincji w Tarnopolu, a wolałby mieszkać we Lwowie lub Kijowie. Ciągle podkreślał, jak ciężko jest na Ukrainie, że nie może się rozwijać. Należy dodać, że na Ukrainie słowo „biznesmen” często okrePolsko-ukraińscy kibice EURO 2012 śla zwykłego handlowca. W tym kraju mężczyzna jest najczęściej właśnie biznesmenem lub kierowcą. Igor podobno był już wszystkim: zaangażowanym religijnie, nacjonalistą, a także sympatykiem muzyki gotyckiej. Tania natomiast chciała od nas zaproszenie do Polski – by móc się także rozwijać! Ciągle powtarzała, że mając 26 lat jest już za stara (ten pogląd to standard wśród wielu młodych dziewcząt na Ukrainie, zwłaszcza na prowincji), ale mimo to marzy, by jak najszybciej wyjść za mąż. Nie wierzyła, że mam tyle lat, na ile wyglądam i po raz czwarty zostałem na Ukrainie poproszony o okazanie paszportu, żeby zweryfikować, czy mówię prawdę. Na Ukrainie umieralność wśród mężczyzn jest wysoka: wódka, tryb życia i złe odżywianie robią swoje. Większość panów Kociewiacy na ukraińskim Euro
262
średnio nie dożywa 62 lat, a kobiet 74 lat. W Polsce ten współczynnik wynosi odpowiednio 72 lata dla panów oraz 80 dla pań. W pewnym momencie, gdy siedzieliśmy w miejscowym pubie, podszedł do nas fotograf, który pracuje dla miejscowej prasy. Kiedy dowiedział się, że jesteśmy z Polski, zapragnął zrobić nam zdjęcia. Ustawianie nas do fotografii trwało długo, niczym próba przed spektaklem w teatrze. Nasz kolega Aleksander wyciągnął nagle biało-czerwoną flagę, którą wiózł jeszcze z Kijowa. Gdy zobaczyła ją „stara” 26-letnia Tania, zapragnęła ją mieć, aby pokazać ją dziadkowi o polskich korzeniach. Tak długo nękała naszego kolegę, który nie chciał pamiątki oddać, aż wreszcie wskoczyła mu na kolana i powiedziała po angielsku: „Alex, give me your flag!” (Aleksandrze, daj mi swoją flagę!) Nasz druh, zażenowany tymi okolicznościami, oddał jej w końcu naszą jedyną pamiątkę po Euro. Miejmy nadzieję, że chociaż wisi ona gdzieś na poczesnym miejscu ku pokrzepieniu polskich serc. Tak oto zaskakująco zakończyła się nasza wyprawa na Kresy Wschodnie, zarówno te bliskie, jak i dalekie. Wróciliśmy do Polski przez Lwów, cali i zdrowi, pełni wielu wrażeń, które powstały przy okazji wspólnej organizacji mistrzostw w piłce nożnej przez dwa tak bliskie i zarazem tak dalekie kraje, jakimi są Polska i Ukraina.
Kronika Oddziału Kociewskiego ZKP w Tczewie za rok 2012 Styczniowe spotkanie Sekcji Kociewskiej W sobotę, 21 stycznia w tczewskiej Fabryce Sztuk odbyło się spotkanie Sekcji Kociewskiej Zespołu d/s Edukacji przy Radzie Naczelnej Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Poza omówieniem planów oddziałów Zrzeszenia na Kociewiu w 2012 roku oraz przedyskutowaniu zamierzeń na Rok ks. Janusza Stanisława Pasierba, przypadający w roku następnym, zebrani poddali analizie potrzeby edukacji regionalnej na Kociewiu. Podjęto decyzję, żeby zaapelować do wszystkich zainteresowanych szerszym wykorzystaniem własnych prac na potrzeby kociewskich zajęć regionalnych, aby nieodpłatnie udostępnili opracowywane przez siebie pomoce edukacyjne. Postanowiono bowiem zebrać jak największy zbiór niepublikowanych szerzej opracowań, który wraz z materiałami przygotowanymi przez członków sekcji zostanie opracowany i upubliczniony, w formie osobnego opracowania lub poprzez umieszczenie go na dedykowanej stronie internetowej. Na spotkaniu sekcji gościli Łukasz Grzędzicki – prezes ZKP oraz Dariusz Majkowski – nowy redaktor naczelny miesięcznika „Pomerania”. Prezes Grzędzicki przedstawił plany Zarządu Głównego na nadchodzące miesiące ze szczególnym uwzględnieniem spraw kociewskich. Natomiast redaktor Majkowski przybliżył swoją koncepcję prowadzenia miesięcznika oraz przedyskutował z członkami Sekcji pomysły dotyczące tekstów poświęconych Kociewiu.
Zebranie Sekcji Kociewskiej ZKP w Tczewie – gośćmi są prezes ZKP Łukasz Grzędzicki oraz redaktor naczelny „Pomeranii” Dariusz Majkowski
264
Promocja publikacji Wydawnictwa Region – za stołem prezydialnym od lewej: dr Dariusz Piasek, Jarosław Ellwart oraz dr Michał Kargul
Kilka dni później, 25 stycznia, także w Fabryce Sztuk, odbyła się promocja wydawnictw regionalnych opublikowanych przez Wydawnictwo Region z Gdyni, które przedstawiło wznowienia dwóch prac ks. Jakuba Fankidejskiego: Utracone kościoły i kaplice w dzisiejszej diecezji chełmińskiej podług urzędowych akt kościelnych oraz Obrazy cudowne i miejsca w dzisiejszej diecezji chełmińskiej podług urzędowych akt kościelnych i miejscowych, zaś nasz Oddział ZKP – najnowszy, V zeszyt Tek Kociewskich. Publikacje prezentowali Jarosław Ellwart (właściciel Wydawnictwa Region) oraz dr Dariusz Piasek i dr Michał Kargul. Tczewscy zrzeszeńcy nagrodzeni za działalność regionalną Koniec stycznia przyniósł kilka wydarzeń bardzo miłych dla członków tczewskiego Oddziału ZKP. Doceniając znaczenie rocznika Teki Kociewskie dla regionu, audycji Spotkania z Kociewiem emitowanej na antenie Radia Fabryka oraz całościowy dorobek na niwie regionalnej, dwie kociewskie kapituły postanowiły nagrodzić redaktorów tych inicjatyw. Towarzystwo Społeczno-KultuPrezes oddziału dr Michał Kargul odbiera ralne im. Małgorzaty Hillar w Zblenagrodę – Kociewskie Pióro wie w piątek 27 stycznia nagrodziło Kociewskim Piórem prezesa Oddziału Kociewskiego ZKP w Tczewie, dr. Michała Kargula za osiągnięcia i zasługi na rzecz Kociewia w dziedzinie publicystyki.
265
Członkowie oddziału Małgorzata Kruk (sekretarz) i Krzysztof Korda (były prezes) odbierają nagrodę – Pierścień Mechtyldy
Natomiast w Dzień Tczewa 30 stycznia, Kociewski Kantor Edytorski, również doceniając dokonania w dziedzinie publicystyki, swoim wyróżnieniem – Pierścieniem Mechtyldy – nagrodził wiceprezesa całego Zrzeszenia (i byłego prezesa oddziału w Tczewie) Krzysztofa Kordę. Na tej samej gali Pierścieniem Mechtyldy, ale w dziedzinie edukacji, nagrodzono aktualną sekretarz tczewskiego oddziału – Małgorzatę Kruk.
Lutowe promocje 3 lutego 2012 r. o godzinie 17.30 w Czytelni Miejskiej Biblioteki Publicznej w Starogardzie Gdańskim odbyła się promocja V zeszytu Tek
Michał Kargul z młodzieżą licealną na promocji Tek Kociewskich w Starogardzie Gdańskim
Senator Andrzej Grzyb na promocji V zeszytu Tek Kociewskich w Starogardzie Gdańskim
266
Kociewskich zorganizowana przez Towarzystwo Miłośników Ziemi Kociewskiej oraz Oddział Kociewski ZKP w Tczewie. Natomiast 23 lutego w tczewskiej Fabryce Sztuk promowaliśmy najnowszą powieść naszego członka, Tomasza Hildebrandta – Druga Polska, opublikowaną w Wydawnictwie Oskar z Gdańska. W kameralnym gronie dyskutowano nad ważkimi pytaniami dotyczącymi kondycji polskiego społeczeństwa, które w swojej powieści postawił
Promocja powieści Druga Polska – przy głosie autor i członek oddziału Tomasz Hildebrandt
autor. Kontrowersyjna forma, lecz jednocześnie pióro celnego diagnostyka społecznej rzeczywistości, wszystko to było kapitalną sposobnością do dyskusji nad Polaków obrazem własnym. II Sesja Żuławska w Suchym Dębie W sobotę 24 marca w Zespole Szkół w Suchym Dębie odbyła się II sesja popularnonaukowa o tematyce żuławskiej, zorganizowana przez Zespół Szkół w Suchym Dębie, Urząd Gminy w Suchym Dębie, Żuławski Ośrodek Kultury i Sportu w Cedrach Wielkich oraz nasz oddział ZKP. Tematem przewodnim sesji był regionalizm w dobie internetu. Dr Michał Kargul mówił m.in. o lokalnych portalach miłośniczych i ich wpływie na jakość edukacji regionalnej. Małgorzata Kruk skupiła się na regiona-
II Sesja Żuławska w Suchym Dębie – przemawia Małgorzata Kruk, pierwszy z prawej Tomasz Jagielski – koordynator sesji
liach w zasobach polskich bibliotek cyfrowych. Następnie Tomasz Jagielski przedstawił w zarysie 700-letnią historię Wróblewa. Warto wspomnieć, że kolega Tomasz jest autorem książki o wspomnianej wsi żuławskiej1. Krótki przerywnik muzyczny zaprezentowali Karol Milewczyk i Grzegorz Wróbel, którzy grą na gitarach przypomnieli znane utwory. Głos zabrały również Mirosława Polanowska z Żuławskiego Ośrodka Kultury i Sportu, która przybliżyła zebranym wystawę Cedry Wielkie – kadry czasu oraz Barbara Jankowska, która zaprezentowała obrazy własne i uczniów Zespołu Szkół w Suchym Dębie. Po przerwie zebrani udali się do Wróblewa, gdzie zwiedzili miejscowy kościół, poznając jego historię oraz zgromadzone w nim zbiory. 1
Tomasz Jagielski, Wróblewo. 700 lat wsi żuławskiej, Maszoperia Literacka, Gdańsk: 2012.
267
II Sesja Żuławska – zdjęcie pamiątkowe uczestników przed kościołem w Wróblewie
III Sesja Historyczna w Opaleniu W ostatni dzień marca już po raz trzeci historycy z tczewskiego oddziału ZKP zawitali do Opalenia na sesję historyczną zorganizowaną wraz z miejscowym Zespołem Szkół im Józefa Czyżewskiego. Spotkanie poprowadził inicjator i główny organizator przedsięwzięcia, lokalny historyk i działacz ZKP, Marek Kordowski. Tradycyjnie sala miejscowego domu kultury zapełniła się po brzegi. Poza mieszkańcami na sesji byli obecni liczni radni oraz
III Sesja Historyczna w Opaleniu
268
przedstawiciele władz gminy Gniew – z burmistrz Marią Taraszkiewicz-Gurzyńską na czele. Najpierw opaleńska młodzież zaprezentowała kociewski program artystyczny, po którym prezentacji najnowszego zeszytu Tek Kociewskich dokonał ich współredaktor Michał Kargul. Następnie głos zabrał Jan Kulas, który przedstawił zebranym sylwetkę Józefa Czyżewskiego, działacza niepodległościowego i zasłużonego redaktora prasy pomorskiej urodzonego w Widlicach. Po nim głos zabrał wiceprezes ZKP Krzysztof Korda, który przedstawił historię tzw. Republiki Gniewskiej, zapomniany dziś epizod historii, dzięki któremu polskie rządy Marek Kordowski – pomysłow Gniewie zaczęły się kilka miesięcy wczedawca i koordynator sesji opaśniej niż w reszcie Pomorza. leńskich ZKP W drugiej części sesji odbyła się ożywiona dyskusja, w której głos m.in. zabrali Jan Ejankowski, Jan Kulas, Krzysztof Korda i Andrzej Solecki. Jednym z owoców tego spotkania było zaproszenie do stolicy gminy, gdzie we wrześniu w ramach tamtejszych „Gniewinek” Krzysztof Korda zaprezentował w bibliotece jeszcze raz swój referat o Republice Gniewskiej.
Zebrani Sekcji Kociewskiej ZKP w Opaleniu
Po sesji odbyło się II spotkanie Sekcji Kociewskiej Zespołu d/s Edukacji. Członkowie sekcji dyskutowali nad dalszymi działaniami związanymi z projektem stworzenia kociewskiego portalu edukacyjnego. Drugim ważkim punktem obrad było omówienie przygotowań do Roku ks. Janusza Stanisława Pasierba. Na wniosek przewodniczącej sekcji, prof. Marii Pająkowskiej-Kensik, zebranie zakończono ustaleniem, że kolejne spotkania odbędą się w Pelplinie oraz Grucznie.
269
Pomorania a Kociewie – sesja z okazji 50-lecia Klubu Studenckiego Pomorania Z okazji okrągłego jubileuszu zrzeszeniowej młodzieżówki jej absolwenci z tczewskiego oddziału ZKP postanowili zorganizować wspólnie z dzisiejszymi Pomorańcami sesję poświęconą kociewskim wątkom w działaniach Klubu. 14 kwietnia kilkunastu członków dzisiejszej Pomoranii zawitało na Kociewie. Przedpołudnie spędzili w Pelplinie, gdzie gościła ich prezes tamtejszego oddziału Zrzeszenia Elżbieta Wiśniewska. Studenci zwiedzili katedrę, seminarium oraz Muzeum Diecezjalne. Po południu zawitali do Tczewa, gdzie wzięli udział w wspomnianej konferencji. Najpierw krótko przedstawiono historię Klubu oraz przypomniano sylwetki najbardziej znanych jego członków wywodzących się z Kociewia. Najciekawszym punktem spotkania była jednak dyskusja z udziałem byłych członków Klubu. Zgromadziło się ich kilkunastu, z jednym z pierwszych jego prezesów Andrzejem Grzybem (dziś senatorem z Kociewa), znanym działaczem kaszubskim (także senatorem) Kazimierzem Kleiną czy regionalistami i historykami Kazimierzem Ickiewiczem oraz Krzysztofem Kordą. Natomiast Pomorańcy pod wodza prezesa Pawła Kowalewskiego przedstawili dzisiejszą działalność Klubu oraz plany obchodów swojego jubileuszu. Konferencja była okazją do przypomnienia i pokazania ogromnych zasług tej organizacji studenckiej w kształtowaniu postaw kilku pokoleń młodych Pomorzan. Noc Muzeów – miłośnicy historii Tczewa oprowadzani przez Zrzeszenie na prelekcji ks. Dawida Barona – wikarego parafii ewangelicko-augsburskiej w Sopocie
Turniej ZKP w piłce nożnej W niedzielę 20 maja 2012 roku w Garczynie pod Kościerzyną odbył się turniej piłki nożnej Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Do startu zgłosiło się pięć drużyn. Poza gospodarzami z Kościerzyny (zielone stroje) swoje reprezentacje wystawiły oddziały z Szymbarka (niebiescy), Cewic (żółci) i Tczewa (biało-czarni). Piąty zespół (czerwoni) reprezentował barwy miesięcznika „Pomerania”. „Kociewiacy” z Tczewa zagrali w składzie: Bartłomiej Kargul, Aleksander Kowalski, Leszek Muszczyński, Krzysztof Korda, Szymon
270
Stangel, Michał Kargul, Waldemar Gwizdała oraz Tomasz Jagielski. W pierwszych dwóch meczach nasi piłkarze ulegli zdecydowanie lepszym (i młodszym) zespołom z Cewic i Szymbarka. W kolejnym wygraliśmy z Kościerzyną, by w ostatnim meczu turnieju zmierzyć się o trzecie miejsce z zespoTurniej Piłkarski ZKP „Kociewiacy” z Tczewa zagrali w składzie (od prawej): Bartłomiej Kargul, Aleksander Kowalski, Leszek Muszczyński, Krzysztof Korda, Szymon Stangel, Michał Kargul, Waldemar Gwizdała oraz Tomasz Jagielski (z flagą)
łem pomerańskich dziennikarzy. W bardzo zaciekłym spotkaniu dwukrotnie zmieniało się prowadzenie. W decydującym momencie meczu dziennikarze wykorzystali osłabienie zespołu z Tczewa dwuminutową karą i strzelili dwie bramki na 3:1. „Kociewiacy” rzucili się do odrabiania strat, doprowadzając do wyniku 3:2, jednak w ostatniej minucie dziennikarze wykorzystali ofensywne zaangażowanie naszej reprezentacji i ustalili wynik na 4:2. Ostatecznie „Kociewiacy” uplasowali się na czwartym miejscu. Zważywszy na fakt, że reprezentacja oddziału w Tczewie swój pierwszy mecz zagrała dopiero na turnieju, bez wcześniejszych treningów, członkowie zespołu byli zadowoleni ze swojej gry. Oddziałowa wycieczka w okolice Opalenia Ostatnią sobotę maja członkowie Oddziału Kociewskiego ZKP w Tczewie spędzili w okolicach Opalenia. Oprowadzani przez Marka Kordowskiego poznawaliśmy ciekawą historycznie i krajobrazowo dolinę Wisły. Pierwszym punktem była przeprawa promem do Opalenia, w miejsce przedwojennego przejścia granicznego. W związku z budową nowego mostu przez Wisłę prawdopodobnie był to ostatni rok funkcjonowania przeprawy pomiędzy Opaleniem a Korzeniewem. Sama przeprawa trwała około 10 minut. Co ciekawe, prom nie posiada silnika, a do ruchu wykorzystuje jedynie nurt Wisły. Następnie udaliśmy się do Widlic, zobaczyć stojący do dziś dom rodzinny zasłużonego wydawcy i działacza niepodległościowego Józefa Czyżewskiego. Aktualny właściciel potwierdził, że południowa część budynku to oryginalny fragment z czasów narodzin pomorskiego dziennikarza. Z Widlic ruszyliśmy na południe do jednej z najmniejszych wsi naszego powiatu – Wiosła Małego. Miejscowość ta, ukryta w wąwozie schodzącym ku Wiśle, nasuwa prawdziwie górskie skojarzenia. Dziś to zaledwie cztery
271
domy mieszkalne i kilka letniskowych. Z punktu widokowego na szczycie wąwozu rozpościerał się fantastyczny widok na południe, w stronę Nowego i Grudziądza. Natomiast praktycznie na wyciągnięcie ręki widać było południowe dzielnice Kwidzyna na drugim brzegu Wisły. Następnie drogą przez las ruszyliśmy ku Małej Karczmie i dalej, wzdłuż linii kolejowej, do nieczynnego od kilkudziesięciu lat dworca w Opaleniu. Potem zwiedziliśmy centrum Opalenia: tamtejsze nekropolie oraz okolice szkoły (kościół katolicki zwiedziliśmy dwa lata temu). Po smacznym obiedzie w miejscowym lokalu ruszyliśmy ku Jaźwiskom, gdzie na granicy z Opaleniem budowany jest nowy most przez Wisłę. Ostatnim punktem były odwiedziny u sołtysa Jaźwisk Jana Albrechta, który zaprosił nas na zwiedzanie jego wsi. Niestety, zbliżający się wieczór spowodował, że z zaproszenia będziemy mogli skorzystać dopiero w przyszłości. Czerwcowa promocja W środę 6 czerwca w tczewskiej Fabryce Sztuk zorganizowaliśmy promocję dwóch wydawnictw poświęconych historii Kociewia i Pomorza. Książkę Wspomnienia wojenne (z czasów II wojny światowej) autorstwa Jerzego Wrzałkowskiego prezentował zebranym Kazimierz Ickiewicz, zaś biografię Teofil Zegarski (1884-1936). Pedagog, urzędnik, pomorski działacz społeczny i twórca „Orlego Gniazda” z Gdyni pióra Leszka Molendowskiego przedstawił Krzysztof Korda. Obecny był także Jerzy Wrzałkowski (Leszek Molendowski niestety nie dotarł na promocję), który podzielił się z zebranymi refleksją wyjaśniającą powstanie książki oraz licznymi anegdotami z życia kolejarza. Kociewski Klub Dyskusyjny – KaKaDu W pierwszej połowie roku odbyły się dwa spotkania Kociewskiego Klubu Dyskusyjnego. W ramach pierwszego, które zainaugurowano 10 lutego dyskusją o lokalnych portalach miłośniczych, przygotowywaliśmy się wraz z grupą moderatorską portalu Dawny Tczew do debaty, którą przeprowadziliśmy w październiku w ramach VI Nadwiślańskich Spotkań Regionalnych.
Kociewski Klub Dyskusyjny KaKaDu – o forach historycznych
272
Bazą do dyskusji był referat wprowadzający Michała Kargula, który zaprezentował kilka lokalnych portali zajmujących się historią, przedstawiając ich specyfikę oraz analizując liczbę użytkowników, poruszanych tematów i aktywności poszczególnych osób. Natomiast w piątek 29 czerwca rozmawialiśmy na temat naszej Kociewski Klub Dyskusyjny – przy głosie pamięci o wydarzeniach z okresu wiceprezes Damian Kullas II wojny światowej. Na wstępie Szymon Stangel przypomniał zebranym najważniejsze punkty lokalnej historii tego okresu, zaś Małgorzata Kruk opowiedziała o swoich doświadczeniach zawodowych związanych z gromadzeniem pamiątek i źródeł z czasów wojny oraz organizacją wystaw na jej temat. W dalszej dyskusji zebrani skoncentrowali się na dwóch kwestiach. Po pierwsze: ciągle jest aktualne pytanie, w jaki sposób powinniśmy opisywać i przedstawiać szerszemu odbiorcy sprawy kontrowersyjne, czy wzbudzające emocje, jak np. stosunki polsko-żydowskie, czy służba Polaków w Wehrmachcie. Po drugie, zastanawialiśmy się, jakie formy upamiętniania przeszłości są najbardziej skuteczne. W dyskusji poruszano także inne wątki, m.in. kwestię powojennych skutków wydarzeń z okresu 1939-1945, czy traumy żyjących do tej pory świadków tych wydarzeń, unikających zwierzeń, czy składania relacji. Ciekawa, choć toczona w kameralnym gronie, dyskusja trwała prawie dwie godziny, zaś na jej zakończenie władze Oddziału Kociewskiego ZKP w Tczewie przypomniały zebranym o kolejnej rocznicy założenia Tajnej Organizacji Wojskowej „Gryf Pomorski”, która przypada na kolejny weekend i zaprosiły na spotkanie pod pomnikiem ofiar wojny na Cmentarzu Starym przy ul. 30 Stycznia, w celu upamiętnienia pomorskich partyzantów i konspiratorów. Delegacja tczewskiego oddziału z wizytą w Kočevju. W połowie lipca delegacja Oddziału Kociewskiego ZKP w Tczewie gościła w Kočevju (niem. Gottschee). Jest to dziewięciotysięczne miasteczko leżące na południu Słowenii, będące stolicą gminy słynnej z wielkich lasów i żyjących w nich niedźwiedzi. Przed drugą wojną światową żyła tu liczna niemieckojęzyczna społeczność Koczewarów, która została wysiedlona w jej trakcie przez nazistowskie władze, pozostawiając liczne opuszczone wsie i osady, wyludniając cały region na długie lata. Głównym punktem odwiedzin była wizyta w tamtejszym muzeum regionalnym – Pokrajinskim Muzeju Kočevje. Prezes oddziału Michał Kargul rozmawiał z pracownikami muzeum, z dyrektor Vesną Jerbič Perko na czele,
273
na temat dalszej współpracy i wymiany informacji dotyczących naszych regionów. Poza podobieństwem nazw szerokie pole do współpracy można na pewno znaleźć w tematyce historycznej oraz przyrodniczej. Słoweńskim muzealnikom zaoferowaliśmy łamy Tek Kociewskich na potrzebę popularyzacji ich regionu, w zamian zobowiązaliśmy się do przesłania informacji na temat Kociewia, które muzeum będzie chciało wykorzystać w swoich wydawnictwach. Omówiono także bardziej długofalowe wspólne zadania. Samo miasteczko jest ciekawą miejscowością, choć niestety pozbawioną cenniejszych obiektów historycznych. Na miejscu zamku zburzonego w okresie wojny stoi dziś pomnik, zaś najbardziej wyróżniającym się obiektem jest kościół pod wezwaniem świętych Sebastiana i Fabiana. Najbliższa okolica obfituje za to w cenne obiekty przyrodnicze. Poza wspomnianymi lasami i niedźwiedziami (ich różnorakie podobizny – jako symbolu regionu – są wszechobecne), przyrodniczą ciekawostką jest rzeczka Rinża, której źródła i ujście giną wśród krasowych skał. Nad miastem górują góry Stojana sięgające 1000 m. n.p.m. Kilkanaście kilometrów na południe rozpościera się malownicza dolina rzeki Kolpy, wzdłuż której biegnie granica słoweńsko-chorwacka. Warto zachęcić polskich Kociewaków udających się latem na chorwackie plaże do odwiedzin położonego zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od Rijeki naszego słoweńskiego brata. Wakacyjne spotkania Sekcji Kociewskiej Kociewscy działacze ZKP po raz trzeci w mijającym roku spotkali się w Pelplinie (26 czerwca). Głównym punktem obrad były przygotowania do Roku ks. Janusza Stanisława Pasierba, a zwłaszcza jego pelplińskie elementy. Redaktorzy Tek Kociewskich przedstawili także założenia tworzonego wówczas numeru Tek Kociewskich (VI), zaś sekretarz sekcji Michał Kargul przedstawił stan prac nad portalem edukacyjnym. Kolejne spotkanie odbyło się 18 sierpnia w Grucznie, przy okazji tamtejszego Festiwalu Smaku. Jego uczestnicy dyskutowali nad problematyką edukacji przyrodniczej Kociewia oraz możliwościami publikacji dotyczących naszego regionu. Debatowano także nad nadchodzącym Spotkaniem Kociewiaków w Pelplinie oraz możliwościami uzyskania wsparcia finansowego z budżetu państwa na ochronę gwary kociewskiej. Wiceprezes ZKP Krzysztof Korda przedstawił m.in. możliwości, które zaczynają się kształtować w związku z staraniami Ślązaków o uznanie ich „godki” za język regionalny. Tczewianie oddali hołd Młodokaszubom W setną rocznicę powołania Towarzystwa Młodokaszubów, 22 sierpnia 2012 roku, członkowie Oddziału Kociewskiego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Tczewie oddali hołd członkom tej organizacji, włączając się w akcję zainicjowaną przez prezesa Zrzeszenia Łukasza Grzędzickiego.
274
Dzięki uprzejmości dyrekcji Muzeum Stutthof, delegacja Zrzeszenia pod przewodnictwem wiceprezesa ZKP Krzysztofa Kordy mogła odwiedzić teren obozu i złożyć kwiaty pod obozowym krzyżem, wspominając przy tej okazji Młodokaszubów wiezionych i pomordowanych w niemieckich obozach koncentracyjnych w czasie II wojny światowej. W obozie Stutthof zginęli m.in. dr Bernard Filarski, Franciszek Kręcki i Michał Szuca. Gros tczewskich zrzeszeńców w tym czasie spotkało się w Lesie Szpęgawskim, gdzie zapalono znicz upamiętniający zamordowanego tam ks. Leona Heykego. Zapalono go pod centralnym krzyżem, ponieważ groby szpęgawskie, pomimo że Instytut Pamięci Narodowej posiada dane znacznej części pomordowanych tam osób, ciągle pozostają anonimowe... Następnie tczewscy zrzeszeńcy udali się do Lubiszewa, gdzie oddano hołd działaczowi Towarzystwa Młodokaszubów, tamtejszemu proboszczowi ks. Bolesławowi Piechowskiemu (1885-1942). Był on więźniem obozów koncentracyjnych Stutthof, Dachau, Oranienburg i Sachsenhausen. Został zamordowany w ośrodku eutanazji na zamku Hartheim koło Linzu w Austrii. Parafianie upamiętnili swego duszpasterza pomnikiem-krzyżem autorstwa artysty Ignacego Zelka, pod którym członkowie Zrzeszenia zapalili kolejny znicz. Przy tej okazji z naszej inicjatywy ukazało się w lokalnych mediach kilka artykułów oraz przeprowadzono kilka dyskusji, poświęconych tak idei młodokaszubskiej, jak i kociewskim działaczom tego ruchu. Promocja książki Druga wojna Światowa wybuchła w Tczewie W tczewskiej Fabryce Sztuk w czwartek 30 sierpnia odbyła się promocja piątego wydania książki członka naszego oddziału, Kazimierza Ickiewicza pt. Druga wojna światowa wybuchła w Tczewie. Spotkanie otworzyła dyrektor Fabryki Sztuk Alicja Gajewska, po czym dr Michał Kargul zaprezentował zebranym najnowszą publikację tczewskiego historyka. Zwrócił uwagę na jej wartość, daleko wykraczającą poza deklarowaną przez autora chęć popularyzacji wśród tczewian wydarzeń sprzed 73 lat. Druga wojna światowa wybuchał w Tczewie jest dziś, mimo popularyzatorskiej formy, podstawową lekturą także dla historyków Promocja książki Druga wojna światowa zainteresowanych tymi wydarzezaczęła się w Tczewie – autor K. Ickiewicz niami. Wpływ na to mają zarówno podpisuje swoje dzieło
275
precyzyjne opisy, jak i liczne załączniki, będące częstokroć jedynymi opublikowanymi źródłami dla historii obrony Tczewa w 1939 roku. W najnowszym wydaniu warto wspomnieć dwa nowo załączone świadectwa: skan dokumentu Szefa Sztabu Głównego Rzeczpospolitej z dnia 22 sierpnia 1939 roku, zawierającego wskazówki dotyczące zniszczenia mostów tczewskich oraz relację z przebiegu walk dowódcy tczewskiego garnizonu ppłk. Stanisława Janika. Po prezentacji głos zabrał autor, który przedstawił genezę powstania publikacji oraz przypomniał zebranym najważniejsze fakty związane z walkami o Tczew w 1939 roku. Na koniec polecił uczestnikom promocji lekturę artykułu historycznego, opublikowanego przez swojego ucznia (dziś także historyka) Krzysztofa Kordę w czasopiśmie „Militaria XX wieku”, w którym rozwija on wiele ciekawych wątków dotyczących tych wydarzeń. Jako pierwszy do dyskusji, która była kolejnym punktem spotkania, zaproszony został K. Korda, który przedstawił zebranym historię badań i publikacji nad tczewskimi początkami wojny. Kolejne głosy dotyczyły wiedzy tak tczewian, jak i osób z zewnątrz, na temat tych wydarzeń oraz wyzwań, które stoją jeszcze przed historykami. Ostatnim punktem spotkania było podpisywanie książek przez Kazimierza Ickiewicza. Promocja najnowszej książki prof. Tadeusza Linknera W poniedziałek 10 września w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Tczewie odbyła się promocja najnowszej książki prof. dr. hab. Tadeusza Linknera, Śląski poeta na Kaszubach ks. Konstanty Damrot (1870-1884), zorganizowana przez nasz Oddział ZKP wspólnie z tczewską książnicą. Publikacja traktuje w głównej mierze o kaszubskim okresie życia ks. Konstantego Damrota (pseud. Czesław Lubiński) – poety, pisarza, działacza, pedagoga – urodzonego na Śląsku. Na Pomorze sprowadziła go praca zawodowa, bowiem został dyrektorem Seminarium Nauczycielskiego w Kościerzynie. Pełnił również funkcje inspektora szkolnego. W tamtym okresie napisał książkę pt. Szkice z ziemi i historii Prus Królewskich. Listy z podróży odbytej przez Czesława Lubińskiego, która została skonfiskowana przez władze pruskie, a jej wydawca aresztowany. Pierwotną wersję Szkiców… drukowała „Gazeta Toruńska”. Tadeusz Linkner poświęcił również jeden rozdział Annie z Bardzkich Karwatowej, pisarce urodzonej w Małym Turzu, która założyła w Kobysewie polską szkołę, co w latach zaboru było dużym wyzwaniem. Zebranych przywitała dyrektor tczewskiej MBP Urszula Wierycho, zaś promocję poprowadził Michał Kargul. W pierwszym punkcie spotkania głos zabrał historyk i regionalista Jan Kulas, który obszernie przedstawił zebranym sylwetkę autora, a następnie omówił tczewskie wątki jego najnowszej książki. Następnie prof. Linkner opowiedział o kulisach powstania tego opracowania, wzbogacając swoje wystąpienie licznymi dygresjami i anegdotami.
276
Po krótkiej dyskusji chętni, przed skorzystaniem z przygotowanego poczęstunku, mogli nabyć publikację i zdobyć autograf autora. Zrzeszeńcy na Spotkaniu Kociewiaków w Pelplinie W sobotnie popołudnie 15 września 2012 r. członkowie oddziałów ZKP w Tczewie i Pelplinie wzięli udział w Spotkaniu Kociewiaków, zorganizowanym w ramach pelplińskiego Jarmarku Cysterskiego. Po mszy świętej w intencji pomyślności Kociewia i Kociewiaków, przeszliśmy na scenę, gdzie odbyło się wręczanie Chwalb Grzymisława.
Kociewiacy ze Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego wraz z dyrektor tczewskiej MBP Urszulą Wierycho na Spotkaniu Kociewiaków w Pelplinie
Nasza delegacja była najbarwniejsza w całym kociewskim korowodzie. Na mszy świętej jednym sztandarem był sztandar oddziału pelplińskiego, zaś w czasie spotkania uwagę przykuwał baner Oddziału ZKP w Tczewie. Flagi promocyjne Kociewia według naszego pomysłu po raz kolejny zrobiły taką furorę, że po spotkaniu kilka nie powróciło z wypożyczenia, zaś kilka sztuk przekazaliśmy w darze zaprzyjaźnionym działaczom. Kulminacyjnym punktem Spotkania Kociewiaków było wręczenie, po kilkuletniej przerwie, nagrody Chwalba Grzymisława. Jej laureatami w roku
Na spotkaniu Kociewiaków w Pelplinie po raz kolejny furorę zrobiły flagi promocyjne Kociewia naszego pomysłu
277
2012 zostali: Eleonora Lewandowska – prezes Towarzystwa Miłośników Ziemi Tczewskiej, ks. Franciszek Kamecki – znany kociewski poeta i animator kultury oraz Mirosław Kalkowski – prezes Towarzystwa Miłośników Ziemi Kociewskiej. Wyróżnionym nagrodę wręczał marszałek senatu Bogdan Borusewicz. Jedynym zgrzytem podczas tej niezmiernie udanej imprezy było odejście od podpisania przygotowanego przez nas listu do Sejmu w sprawie ochrony gwary kociewskiej. Na wskutek ostrego sprzeciwu jednego z kociewskich parlamentarzystów (niewytłumaczalnego dla nas do tej chwili) doszło do niezbyt przyjemnej kontrowersji. Nie chcąc psuć sobie radości z wspólnego świętowania, sprawę zabiegów o systemowe wsparcie dla naszej regionalnej mowy postanowiliśmy przenieść na później. VI Nadwiślańskie Spotkania Regionalne W dniach 4 i 5 października odbyły się VI Nadwiślańskie Spotkania Regionalne. Mimo że największa impreza organizowana przez nasz oddział trwała w tym roku jedynie dwa dni, jej program był niezwykle bogaty. Spotkania zainaugurowane zostały konferencją naukową Międzynarodowa Droga Wodna E70 w aspekcie jej utrzymania pod patronatem Marszałka Województwa Pomorskiego Mieczysława Struka. Była ona współorganizowana
Konferencja poświęcona Wiśle, która odbyła się w ramach VI NSR, cieszyła się dużym zainteresowaniem specjalistów
przez Stowarzyszenie Żeglugi Śródlądowej „Delta Wisły” (którego prezes inż. Tadeusz Wrycza był głównym pomysłodawcą i organizatorem konferencji) oraz Fabrykę Sztuk. Wzięli w niej udział członkowie władz samorządowych z powiatu oraz miasta Tczew, jak również delegacje z Urzędu Marszałkowskiego oraz Urzędów Morskich i Regionalnych Dyrekcji Gospodarki Wodnej, ponadto liczni przedstawiciele środowisk wodniackich. Konferencję prowadził dr inż. Jan Bogusławski, prezes zarządu Pomorskiej Rady Federacji Naukowo-Technicznych Naczelnej Organizacji Technicznej w Gdańsku. Jako pierwszy wystąpił prof. Wojciech Majewski, członek Komitetu Gospodarki Wodnej PAN, który wygłosił referat Dokąd zmierza polska gospodarka wodna. Stan obecny i wyzwania na przyszłość. Następnie głos zabrał Zbigniew
278
Ptak – pełnomocnik Marszałka Województwa Pomorskiego ds. rozwoju śródlądowych dróg wodnych województwa pomorskiego, który przedstawił stan realizacji projektów związanych z budową infrastruktury lądowo-wodnej na Międzynarodowej Drodze Wodnej E-70, w tym szczególności na Pętli Żuławskiej. Ostatni referat, autorstwa inż. Tadeusza Wryczy, poświęcony był sprawom żeglugi śródlądowej (podobnie jak wystąpienie Wojciecha Majewskiego, publikujemy go w niniejszym zeszycie Tek Kociewskich). W drugiej części odbyła się dyskusja nad zmianami w prawie wodnym oraz stanem żeglugi śródlądowej w naszym kraju. W tym samym czasie w Zespole Szkół w Suchym Dębie Damian Chrul wystąpił z odczytem pt. Lokalne wydarzenia kulturalne w portalach społecznościowych, prezentując tamtejszej młodzieży nowe możliwości poznawania lokalnej historii i kultury. Z takim samym wystąpieniem Damian Chrul udał się następnie do Zespołu Szkół Katolickich w Tczewie. Zwieńczeniem pierwszego dnia imprezy było spotkanie W czwartkowy wieczór VI Nadwiślańskich Spotkań Regionalnych, o swoich kaukas z tczewskimi podróżnikami Tomakich podróżach opowiadali (od prawej) szem Jagielskim i Leszkiem MuszTomasz Jagielski i Leszek Muszczyński czyńskim pod tytułem Odkrywanie Kaukazu – podróż do Gruzji i Armenii, którzy prezentowali specyfikę oraz piękno Kaukazu, podkreślając zwłaszcza gościnność tamtejszej ludności. Drugi dzień Spotkań rozpoczęła wizyta Państwowej Straży Łowieckiej w Szkole Podstawowej nr 12 w Tczewie. Strażnicy prezentowali uczniom sprzęt oraz przeprowadzili pogadanki przyrodniczo-ekologiczne kształtujące pozytywne zachowania na łonie przyrody. Wczesnym popołudniem w Zespole Szkól Katolickich w Tczewie Jarosław Ellwart, właściciel Wydawnictwa Region, spotkał się z tamtejszą młodzieżą pod hasłem: Miłość do regionu – od pasji do biznesu. Ukoronowaniem VI Nadwiślańskich Spotkań Regionalnych była wieczorna debata zorganizowana razem z portalem Dawny Tczew, pod tytułem Lokalne portale miłośnicze – szansą budowy zainteresowań społecznych i rozwoju badań historyczno-regionalnych? Jej zapis także zamieszczony został w niniejszym tomie. VI Nadwiślańskie Spotkania Regionalne odbyły się dzięki wsparciu finansowemu samorządu Miasta Tczewa, samorządu Powiatu Tczewskiego, Związku Miast Nadwiślańskich oraz Zarządu Głównego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego.
279
Sesja w 20. rocznicę śmierci profesora Edwina Rozenkranza W czwartek 25 października wraz z Miejską Biblioteką Publiczną w Tczewie oraz Towarzystwem Miłośników Ziemi Tczewskiej zorganizowaliśmy sesję w dwudziestą rocznicę śmierci autora Dziejów Tczewa, profesora Edwina Rozenkranza. Spotkanie rozpoczęło wystąpienie Jana Kulasa, który zaprezentował zebranym zarys biografii profesora. Następnie prezes TMZT Eleonora Lewandowska przedstawiła związki bohatera sesji z tczewskim Towarzystwem, podkreślając zasługi, które zaowocowały nadaniem mu honorowego członkostwa tej organizacji. Ostatni referat wygłosił Kazimierz Ickiewicz, który przybliżył zebranym publikację Edwina Rozenkranza Dzieje Tczewa, wydaną już po śmierci autora. Niezmiernie ciekawa była dyskusja, w której głos zabrała licznie reprezentowana rodzina profesora, jego byłe studentki oraz pamiętający go tczewianie. Na tropie tczewskiego zamku Członkowie tczewskiego Oddziału ZKP z dużym zadowoleniem przyjęli wyniki badań archeologicznych na działce przy ulicy Zamkowej 12/13 w Tczewie. W pełni potwierdziły one przypuszczenia naszych historyków, że w czerwcu 2009 roku natrafiono na pozostałości budowli obronnej ze średniowiecza. Niestety, nad odkrytym zabytkiem zawisła jakaś klątwa, czy mówiąc precyzyjniej – objawiła się niemoc Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Gdańsku. Pomimo tego, że badania archeologiczne zakończyły się w roku 2011, gdańscy urzędnicy przez kolejny rok nie byli w stanie wpisać odkrycia do rejestru zabytków. Tym sposobem nadwyrężone mury (a od momentu odkrycia przeżyły one już trzy mroźne zimy i powódź) niszczały niezabezpieczone przez prawie cały rok 2012. Konserwatorzy gdańscy, zasłaniając się trudnymi do wyjaśnienia procedurami, nie mogli się zdecydować na prawne zabezpieczenie pozostałości średniowiecznej budowli, które zobowiązałoby jej prywatnego właściciela do podjęcia niezbędnych zabiegów konserwujących. Brak decyzji całkowicie sparaliżował tczewski samorząd, który pomimo chęci pomocy nie mógł podejmować żadnych kroków (związanych np. z przejęciem działki z zabytkiem), wobec terenu, na którym formalnie nie znajduje się nic godnego ochrony. Już wiosną tczewskie środowisko historyków oraz lokalni dziennikarze próbowali wpłynąć na przyspieszenie działań WUOZ, niestety zostali zbyci ogólnikowymi deklaracjami. Doczekaliśmy się jedynie oficjalnej ekspertyzy po wykopaliskach, choć konia z rzędem temu, kto odgadnie co autorzy tego dokumentu rozumieją pod pojęciem „krzyżacka budowla obronna”, skoro jednocześnie stwierdzili, że nie jest to żaden zamek. Abstrahując od niuansów terminologicznych, przez wiosnę i lato nic nie zrobiono w sprawie
280
zabezpieczeń znaleziska na Zamkowej 12/13. Jedyną pozytywną informacją było odwołanie dotychczasowego wojewódzkiego konserwatora zabytków. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że sprawa tczewskiego zamku to wyjątkowy przykład nieudolności całego urzędu, za który odpowiadał przecież jego szef. Przypomnijmy, że w 2009 roku wspomniany urząd zainteresował się tczewskim odkryciem dopiero po interwencji mediów, pomimo wysyłanych przedtem informacji, a nawet formalnych wniosków o zajęcie się tą sprawą. Zirytowani tym faktem, w połowie października 2012 roku wraz z kolegami z Ruchu Inicjatyw Obywatelskich Tczewa (prowadzącymi portal Dawny Tczew) wysłaliśmy pismo do p.o. wojewódzkiego konserwatora zabytków Agnieszki Kowalskiej, z żądaniem podjęcia natychmiastowych działań w celu zabezpieczenia odkopanych murów przed zimą. Jednocześnie zażądaliśmy przedstawienia harmonogramu działań Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w tej sprawie. Nie wykluczamy złożenia wniosków do odpowiednich organów nadzoru w celu wyciągnięcia konsekwencji wobec osób, które spowodowały, że pozostałości największego znanego świeckiego budynku krzyżackiego w Tczewie, które fachowcy bezbłędnie zidentyfikowali na pierwszy rzut oka, przez trzy lata nie doczekały się prawnej ochrony. Niestety w połowie listopada 2012 roku, gdy powstaje ten tekst, ciągle nie ma decyzji w sprawie wpisu obiektu na listę zabytków, nie otrzymaliśmy nawet odpowiedzi na nasze pismo. Żywimy jedynie nadzieję, że zabytkowym murom uda się dotrwać czasu, gdy nowy szef WUOZ w Gdańsku spowoduje, że jego placówka zacznie realizować swoje zadania statutowe.
281
Debata Lokalne portale miłośnicze – szansą budowy zainteresowań społecznych i rozwoju badań historyczno-regionalnych? VI Nadwiślańskie Spotkania Regionalne, Tczew 5 października 2012 r. Michał Kargul (ZKP Tczew): Krótka prezentacja trzech miłośniczych forów, która miała miejsce na początku naszego spotkania, dobrze wprowadziła nas w temat dzisiejszej dyskusji. Na sali są jednak obecni członkowie znacznie większej ilości portali zajmujących się lokalną historią. Widzę tu choćby forumowiczów z Naszych Kaszub, czy Dawnego Gdańska. Mam nadzieję, że oni także podzielą się z nami swoimi doświadczeniami. Jestem przedstawicielem organizacji, która gromadzi wszelkiej maści historyków, przynajmniej u nas w Tczewie. Takich bardziej klasycznych, grzebiących w archiwach, gromadzących z mozołem literaturę i choć niemających jeszcze siwych włosów, to do historii podchodzących bardzo tradycyjnie. Dlatego razem z kolegami z Dawnego Tczewa doszliśmy do wniosku, że warto skonfrontować te dwa światy i te dwa rodzaje historycznej aktywności. Tym bardziej że nie ulega wątpliwości, iż są one pod wzajemnym wpływem i czasem mocno się przenikają. Bez wątpienia jest wiele pozytywów aktywności internetowej. Wrażenia robią cyfry, z którymi mogliśmy się przed chwilą zapoznać: czterystu użytkowników, kilka tysięcy wątków. Gdy na początku roku zrobiliśmy spotkanie na podobny temat, w ramach Kociewskiego Klubu Dyskusyjnego, mogliśmy się dowiedzieć, że na niektórych forach ilość użytkowników idzie już nawet w tysiące. I nawet jeżeli głos na tych portalach zabiera jedynie połowa z nich, to i tak są to liczby ogromne. Nawet w skali Gdańska, półmilionowej metropolii, gdy na spotkaniu historycznym: promocji, konferencji, czy odczycie, uda się zebrać z pięćdziesiąt osób, to mówi się o sukcesie frekwencyjnym. Publikacje naukowe zazwyczaj wydawane są w nakładach wynoszących co najwyżej pięćset egzemplarzy, a często jedynie dwieście, natomiast tutaj mówimy o kilkuset osobach regularnie dyskutujących o historii. Klasyczni historycy, którzy się opierają na wydawaniu publikacji i wygłaszaniu odczytów, mogą takiej ilości odbiorców jedynie pozazdrościć.
282
Na temat portali miłośniczych można także wygłosić sporo krytycznych opinii, np. że wiele spraw jest omawianych bardzo ogólnie, że wiele cyfrowego atramentu wylewa się na sprawy, które nie są specjalnie odkrywcze. Często dany temat został już dobrze opisany i czytelnik mógłby go poznać, gdyby tylko odwiedził bibliotekę. Myślę, że to współżycie historyków i internetowych miłośników historii jest niezmiernie ciekawym tematem. Tym bardziej że wielu historyków jest także aktywnych w internecie. Jedną z największych wartości, jaką przynoszą portale miłośnicze, jest według mnie ich wszędobylstwo. Ileż drobnych spraw, niuansów, czy lokalnych ciekawostek zostało przez forumowiczów takich portali opisanych, odkrytych, często także przeanalizowanych. Ile artefaktów uchronili i pamiątek po historii już przed zagładą i zapomnieniem? Różnych akcji ratowniczych zainicjowanych na tych portalach w skali naszego województwa mamy już dziesiątki, jeżeli nie setki. Żeby zainicjować dyskusję, pozwolę sobie zadać Państwu pierwsze pytanie: co nas tak naprawdę przyciąga do Dyskusja o portalach miłośniczych aktywności na portalach miłośniczych? rozpoczęła się od krótkiej Zwłaszcza osoby, które nie są historyprezentacji kilku z nich, m.in. kami, a czasem nawet nie do końca pasjoPrzemysław Szkatuła przedstawił nują się historią tradycyjnie pojmowaną. Forum Kolejowe Przemysław Szkatuła (ForumKolejowe.pl): Myślę, że fora internetowe służą popularyzacji historii. Profesorowie, naukowcy, piszą prace, które zazwyczaj są trudno dostępne. Forum internetowe, jak Dawny Tczew, czy Dawny Gdańsk, jest ogólnie dostępne dla wszystkich. Każdy może wejść i dowiedzieć się rzeczy, o których wcześniej nie miał pojęcia. Odkrywanie historii po raz drugi może dać też pewne nowe światło na szczegóły, które wcześniej nie były znane, lub były pomijane. Leszek Muszczyński (ZKP Tczew): Mówimy tutaj o regionie i jego historii z punktu widzenia polskiego, a chciałbym przypomnieć, że Pomorze ma również swoją niemiecką historię. Przez pewien czas udzielałem się na forum niemieckojęzycznym, które zajmowało się dziejami Wolnego Miasta Gdańska. Cieszyło się ono dużym zainteresowaniem i wbrew obawom, nie było tam wcale jakichś
283
rewizjonistycznych nastrojów. Udało mi się za to nawiązać współpracę z osobami, które piszą na temat Kaszub i Kociewia. Gdy się tam zalogowałem, podając, że jestem z Polski, kilku użytkowników od razu zwróciło się do mnie z prośbą o pomoc. Pewna pani szukała informacji do swojego drzewa genealogicznego oraz chciała uwiecznić kilka miejsc, m.in. Wiślinkę na Żuławach, w czym jej pomogłem. Inna osoba prosiła mnie o pomoc w złożeniu zapytania do gdańskiego archiwum. Według mnie trochę brakuje wzajemnej współpracy polsko-niemieckiej na tym polu. To forum założył na przykład mieszkaniec Świbna, który stworzył ciekawy portal dla niemieckich miłośników Pomorza. Łukasz Brządkowski (Dawny Tczew): Chciałbym nawiązać do tego, co powiedział przed chwila kolega Leszek. U nas na forum stanęliśmy przed podobnym wyzwaniem, gdy odezwał się mężczyzna z Nowej Zelandii, którego przodkowie wyjechali z Tczewa pod koniec XIX wieku. Rzecz jasna, nie zna on języka polskiego. Dla takich osób stworzyliśmy dział obcojęzyczny. Początkowo był on dla osób mówiących po angielsku i niemiecku. Ponieważ na forum udziela się znaczna ilość osób, które nie władają tymi językami, moderatorzy otrzymali uprawnienia, dzięki którym takie posty mogą edytować i od razu dokonywać pod oryginalną wersja ich tłumaczenia. To działa dwustronnie. Gdy któryś z naszych forumowiczów odpowiada po polsku dokonują oni także tłumaczenia na język obcy. Ostatnio zarejestrował się Rosjanin, miłośnik kolei z Obwodu Kaliningradzkiego, którego bardzo interesują nasze parowozownie i dzięki niemu ten dział wzbogacił się o język rosyjski. Tak więc, w pewnym zakresie, na polskim forum kontaktujemy się z osobami z zagranicy. Damian Kullas (ZKP Tczew): Wracając do tego, co mówił kolega z Forum Kolejowego chciałbym dodać, że posty zamieszczane na forach są zazwyczaj napisane językiem bardzo przystępnym, zaś publikacje naukowe czasem ciężko zrozumieć i to także utrudnia ich poznanie. Zwykłym osobom czasem jest bardzo ciężko przebrnąć przez tę naukową terminologię. Dlatego często wolą one zapoznać się z wiedzą historyczną właśnie na portalu, niż czytać fachową książkę. Michał Kargul (ZKP Tczew): Przed spotkaniem, kiedy rozmawiałem z jednym z naszych gości, kolegą Jarkiem Ellwartem, właścicielem Wydawnictwa Region i portalu Nasze Kaszuby, zastanawialiśmy się, jak to jest, że istnieje tyle osób zainteresowanych tą tematyką. Czasem złudne jest to, że na jakiś temat nie toczy się zażarta dyskusja, bo się może okazać, że zaledwie kilka bardzo merytorycznych postów w danym wątku przyciągnęło mnóstwo czytelników.
284
Nie brakuje też wątków, gdzie dyskusje są bardzo ożywione i trwają czasem wręcz miesiącami. Wydaje mi się, że jednym z magnesów przyciągających ludzi w takie miejsca jest możliwość dodania czegoś od siebie. Nie musze być historykiem, znawcą, specjalistą, wystarczy, że mam aparat cyfrowy, że zrobię zdjęcie jakiejś ciekawostce i po prostu zapytam o jej wyjaśnienie. W tym momencie staję się aktywnym dyskutantem danego portalu. Mam coś, czym mogę się podzielić i to jest mój wkład w poznawanie historii. Pamiętajmy, że takich internetowych inicjatyw jest mnóstwo. Nie każdy, kto stworzył portal miłośniczy, czy historyczny, odniósł sukces. Mamy w internecie wiele stron i forów wegetujących z kilkoma tematami, na które nikt nie zareagował. Według mnie, fora, których jesteśmy reprezentantami, albo na których się udzielamy, właśnie dlatego odniosły sukces i gromadzą dziesiątki, czy nawet setki miłośników historii, bo stworzono na nich warunki, by ludzie zaczęli się dzielić własnymi pytaniami. Nikt ich nie strofował, nie pouczał, nie odsyłał po pierwszym pytaniu do opasłych tomów. W takim klimacie ludzie chętnie zabierają głos i zaczynają się dzielić także własnymi przemyśleniami. Dlatego tak ogromną rolę odgrywają administratorzy i moderatorzy portali, którzy potrafią odpowiednio zachęcić nowicjuszy. Nie tylko wiedzą, ale także klimatem dyskusji. Mam tu porównanie z forami, na których się udzielają głownie historycy, tak ci zawodowi, jak i pasjonaci zbliżeni do zawodowstwa. Tam normą są sytuacje, że gdy ktoś nowy zadaje jakieś pytanie, to odsyła się go do wyszukiwarki albo biblioteki. Tam, rzecz jasna, też jest wiele ciekawych tematów i sporo pasjonujących dyskusji, jednak zwykły człowiek, nawet dysponujący pewną wiedzą, z dużym oporem zabierze w takim miejscu głos, bojąc się brutalnego sprowadzenia do parteru. Dlatego wydaje mi się, że fora miłośnicze mają nie tylko walory edukacyjne, ale także angażujące do aktywności. Działają one w myśl prostej zasady: daję, byś dał. Gdy zadbamy, by na forum zaangażowali się ludzie, to ci ludzie odpłacą nam często unikatowymi informacjami czy artefaktami z archiwów rodzinnych, miejsc pracy, czy wręcz strychów, które w innych okolicznościach nie miałyby szans na publiczne wypłynięcie. Przy okazji, bo rzadko to jest zamierzone, portale takie stają się nośnikami ważnych idei: rozbudzenia pamięci historycznej, przywrócenia zapomnianych wydarzeń czy lokalnych bohaterów. Dawny Tczew na przykład propaguje zasłużonych tczewian narodowości niemieckiej, którym my wszyscy do dziś wiele zawdzięczamy, jak choćby fundator parku, czy miejskich łazienek. I właśnie taka rzucona idea, przekuta w materię pod postacią nazw nowych ulic znacząco zmieni nasze postrzeganie niemieckiej przeszłości grodu Sambora. Czy jakaś inna, tradycyjna społeczność miłośnicza mogłaby to zrobić tak szybko, sprawnie i bez większych kontrowersji? Chyba nie...
285
Przemysław Szkatuła (ForumKolejowe.pl): Myślę, że motorem każdego forum jest zwykła ludzka ciekawość. Ja na przykład jestem miłośnikiem kolei, a w pewnym momencie trafiłem na forum Dawny Tczew. Szybko przekonałem się, ze jest tam bardzo dużo wątków typowo kolejowych, dzięki którym mogłem jeszcze bardziej poznać historię tczewskiej kolei. Z ciekawości zaczyna się czytać poszczególne wątki, nie mając nawet odwagi samemu się w nich udzielać. Potem następuje moment, gdy okazuje się, że mamy coś ciekawego do dodania, uzupełnienia, o coś chcemy dokładniej spytać. I nagle sami stajemy się współautorami danego wątku. Tak właśnie tworzy się forum. Wojciech Giełdon (Dawny Tczew): Kołem zamachowych takich zjawisk jak forum Dawny Tczew jest zaangażowanie użytkowników. Dwa lata temu powstało coś bardzo podobnego do Dawnego Tczewa – portal Stary Tczew. Jest on do dziś obecny w internecie. O ile pamiętam, nie miał on wcale takiego elementu jak forum. Proszono tam o angażowanie się, ale nie było możliwości wykrzyczenia tczewskiego, historycznego fetysza. Można niby było cos tam podrzucać, ale to nie wciągało. Półtora roku działania Dawnego Tczewa pokazuje jednak przewagę tej formuły, w której ludzie mogą coś od siebie dawać. Ludzie uwielbiają mówić, słuchać, dowiadywać się nowych rzeczy o tym, co było. Uwielbiają się dzielić z innymi ludźmi także swoją wiedzą. Kołem zamachowym Dawnego Tczewa jest właśnie ta społeczność zaangażowana w tworzenie tego forum. Jan Kulas (ZKP Tczew): Bardzo dobrze się stało, że rozmawiamy dzisiaj dużo o historii i tradycji w świecie wirtualnym. Choć jest to przecież świat coraz bardziej realny. Podzielam opinie mówiące o problemie bariery językowej. Jako tczewianin, Pomorzanin, powinienem dbać o to, by przy większych publikacjach, książkach i artykułach ten skrót po angielsku czy niemiecku się jednak pojawił. Bo to jest dostępność do wiedzy i wzbogacenie jej w skali światowej. Namawiałbym też do pewnej współpracy: świata wirtualnego z tym światem realnym, zwłaszcza w kwestii wydawniczej. Nic by się przecież nie stało, gdy w internecie odkrywamy ważne postacie, czy nowe źródła, jak opisujemy je także w artykułach, gazetach, czasopismach. Tego trochę jednak brakuje. Książka jest ważnym źródłem kultury. Nasze czasopisma świadczą przecież o poczuciu tożsamości Tczewa i Pomorza. Warto by takie, pochodzące z wirtualnych dyskusji odkrycia i wnioski, częściej były publikowane. Kolejna rzecz. Jako tczewianie powinniśmy także zwracać uwagę na lokalny patriotyzm. Przykład Dawnego Tczewa pokazuje, że ta historia nas jednak uczula. Dowiadujemy się, że jest to ciekawe miasto o bogatej przeszłości, ale także o interesującej teraźniejszości oraz być może ważnej przyszłości.
286
Ten patriotyzm lokalny przejawia się przecież na tych zdjęciach, na tych mapach, w tych dyskusjach i jest to według mnie niezmiernie ważne. Jak prowadziłem biuro poselskie, to na swojej stronie zamieszczałem informacje o Tczewie i Pomorzu. Kiedyś miałem takie telefony z Kanady i z Kalifornii: „Dla nas ta strona to jest istne »okno na świat« poświęcone Tczewowi i Pomorzu”. Wtedy zdałem sobie sprawę, jak ważna jest ta wiedza propagowana elektronicznie. Gdzieś w dalekiej Kalifornii, w Kanadzie mogą dzięki temu śledzić wydarzenia ze swoich rodzinnych stron. Pamiętajmy, że tam także są tczewiacy! Osoby, które choćby w czasach „Solidarności” wyemigrowały i szukają teraz wiedzy o ojczystych stronach. I tutaj mogą ją znaleźć. Tczewianie są przecież także w Australii i w Nowej Zelandii. Powinniśmy im pomagać w utrzymywaniu więzi z rodzinnym miastem. Takie kontakty to także szansa rozwoju dla naszej społeczności lokalnej. Tomasz Strug (Wolne Forum Gdańsk): Wracając jeszcze do tego pytania: skąd sukces forów? Poruszając przy okazji także ten wątek naukowców, którzy nie mają takiej publiczności. To wynika z dostępności przede wszystkim. No i z tej interakcji. Wspólna rozmowa, gdzie każdy może wszystko komentować. Ten non stop toczący się dialog, pomiędzy tymi, którzy coś wiedzą i tymi, którzy są ciekawi, to sedno tego sukcesu. Można tylko zachęcić naukowców do przyjścia na takie fora. Na szczęście to już się dzieje. Wiele bibliotek, uczelni, cyfryzuje swoje zasoby. Dziś można dotrzeć przez sieć do niesamowitych perełek. Pamiętam, jak jeszcze jakieś pięć lat temu, jakim skarbem był skan księgi adresowej Gdańska. To niesamowity katalog danych: nazwisk, adresów, zawodów. Dzisiaj to wszystko jest dostępne w sieci, w wersji cyfrowej. Jest tu jednak problem, gdy chodzi Tomasz Strug, który przedstawił zebranym o nowe rzeczy, bo pojawia się kwe- Wolne Forum Gdańsk, był bardzo aktywny w czasie dyskusji stia praw autorskich. Autor wydający książkę poświęca swój czas i pieniądze na jej napisanie i problemem jest, jak to pogodzić z udostępnieniem jego pracy bezpłatnie w wersji cyfrowej... Może Państwo mają jakiś pomysł? Widzę, że Dawny Tczew prze bardzo do przodu, jest to wprost eksplozja aktywności. Uwrażliwiam, że to jednak może zacząć przygasać. Facebook nas bardzo mocno zżera. Widzę to, bo prowadzę kilka forów i dostrzegam, że aktywność na nich bardzo spada, bo pisanie rozczłonkowuje się na twórczość
287
na Facebooku, gdzie powstają różne profile tematyczne. I chyba tutaj właśnie coś tracimy i jest to raczej nieuchronne. Aczkolwiek możemy go też jakoś wykorzystać, tworząc choćby fanpage, reklamujące nasze fora, czy portale. Jarosław Ellwart (Naszekaszuby): Jako wydawca i właściciel portalu spotkałem się z pomysłem, by rzeczy, które przez cztery, czy pięć lat były gromadzone na tamtejszym portalu, wydać w postaci książki. Chodziło tu o miasteczko Nowe na Kociewiu. Pół roku nam zajęło ustalenie, jak formalnie możemy wydać drukiem materiały, które tam w internecie opublikowano. Były tam wspomnienia, zdjęcia i podobne materiały. Z tymi przedwojennymi nie było problemu, bo zazwyczaj prawa autorskie już wygasły, ale z tych powojennych okazało się, że tylko niektóre możemy wykorzystać. Nie było zgody wszystkich spadkobierców. Wydaje mi się, choćby na przykładzie gdańskiego czasopisma „30 Dni”, że druk, wydanie gazetowe może być bardzo wartościowe, gdy wypływa z ustaleń dokonywanych w internecie. Publikacja gazetowa, w formie kwartalnika, czy miesięcznika, może być interesującym uzupełnieniem forumowych dyskusji. Portal Nasze Kaszuby, którym ja zajmuje się dopiero od dwóch lat, ma już w sumie aż jedenaście lat i widzę, jak wiele z rzeczy, które na nim poruszano, gdzieś nam po prostu umknęło. Niby można się do starszych informacji „dokopać”, ale tylko do pewnej granicy. Wpisy z 2004 czy 2003 roku są bardzo głęboko zakamuflowane i trzeba nieźle się napracować, by dokonać ich „wyguglania”. Także dostrzegamy zagrożenie płynące ze strony Facebooka, chociaż mam wrażenie, że dyskusje, które tam się odbywają są o wiele bardziej powierzchowne w stosunku do tych na forach. Rzeczywistość facebookowa jest rzeczywistością krótką: dwu, trzydniową. Pojawiają się momenty dynamiczne, stawia się te „lajki”, ale po kilku dniach tego już de facto nie ma. Znajduje się nowy obiekt zainteresowania. Natomiast na klasycznych forach, jak Wolne Forum Gdańsk, czy Forum Kolejowe, tematy żyją o wiele dłużej. Na Naszych Kaszubach mamy wątki, które się ciągną od dwóch, czy trzech lat. Nie ma tam może codziennie nowych postów, ale po tygodniu, dwóch, pojawia się zawsze coś nowego. Tomasz Strug (Wolne Forum Gdańsk): Pan mówi tutaj o sytuacji przenoszenia czegoś z internetu na papier. Ja jednak mówiłem bardziej o czymś odwrotnym, przechodzenia z papieru do sieci. Chodzi o to, by publikacje drukowane były zamieszczane i dostępne w internecie. Perturbacje z ustaleniem praw dla zdjęć, które gdzieś zostały wydane, to nie jest jeszcze wielki problem bowiem spotkałem się już z roszczeniami właścicieli skanów, czy oryginałów pocztówek, którzy twierdzili, że mają prawa majątkowe do nich. To już wchodzi w sferę absurdu...
288
Jarosław Ellwart (Naszekaszuby): Tak, to są absurdy. Zakup oranżady, nawet z roku 1976, nie oznacza, że staję się właścicielem wszystkich oranżad, choćby zdjęcia jej butelki. Żyjemy jednak w kapitalistycznym świecie, gdzie pieniądz nie śmierdzi i trzeba się liczyć, że właściciel jakiejś unikalnej dziś pocztówki, mimo że wyprodukowano jej kiedyś tysiące, może sobie rościć do niej prawa. W wydawnictwie korzystamy czasami z materiałów, które publikowane są w internecie, ale w myśl dopuszczalnego prawa cytatu. Tu jest jedynie kwestia podania źródła. Przemysław Zieliński (Dawny Tczew): Moi przedmówcy poruszyli problem praw autorskich i warto powiedzieć, jak to wygląda u nas na Dawnym Tczewie. Moderatorzy zwracają uwagę na to, żeby użytkownicy nie zamieszczali załączników bez podania źródła. Natomiast mamy taki zapis w regulaminie, że forumowicze, zabierając głos na forum, automatycznie zgadzają się na wykorzystanie swoich wypowiedzi dla celów promocyjnych Dawnego Tczewa, czy to w formie artykułów na stronie głównej portalu, czy w mediach, z którymi współpracujemy. Oczywiście z zachowaniem danych wrażliwych oraz za wiedzą autora. Zastanawiamy się jednak, czy ten automatyzm jest najszczęśliwszym rozwiązaniem. Ponieważ jest na sali mecenas Smoliński, chciałbym go zapytać, co sądzi o tym problemie. Kazimierz Smoliński (ZKP Tczew): Jestem pełen uznania dla przedstawianych dzisiaj portali. Zwłaszcza tych nieprofesjonalnych. Na pewno bowiem robi się takie rzeczy łatwiej, gdy można, choćby po pewnym czasie zajmować się taką problematyką komercyjnie. Natomiast ci, którzy to robią jedynie społecznie, budzą ogromne uznanie i cieszę się, że wciąż są ludzie, którym chce się chcieć. Sukces tych portali wynika także z tego, że wielu się właśnie nie chce. Kiedyś trzeba było iść na spotkanie, w księgarni kupić książkę, a dziś mogę nawet we własnym łóżku, późną nocą wejść na stronę i sobie poczytać albo cos napisać. Właśnie, dzięki temu, że niektórym się nie chce, inni mogą Przy głosie mecenas Kazimierz odnieść sukces. Później bowiem często Smoliński takie osoby, zdopingowane w internecie, dają się jednak wyciągnąć na jakiś spacer, spotkanie, czy nawet nagle chce im się gdzieś iść, by zrobić zdjęcie. To jest takie sprzężenie zwrotne, dzięki któremu ludzie nagle zaczynają coś robić. Zgadzam się z tym, co zostało powiedziane, bo nie ma zagrożenia ze strony facebooka, bo tam wszystko
289
jest bardzo powierzchowne. Język tam jest niezmiernie prosty. Na portalach i forach mamy język także nieskomplikowany, ale jednak zrozumiały i mieszczący się w obrębie języka polskiego. Może nie naukowego, ale popularyzatorskiego. Rozmowy na Facebooku mają raczej formę rozmów prywatnych z wszystkimi tego cechami. Zatem myślę, że takie portale miłośnicze uda się obronić przed tym zagrożeniem. Natomiast rzeczywiście, to co Pan Przemysław powiedział, problemy prawne w tej sferze są i jeszcze długo będą. Polskie prawo nie nadąża za techniką. Mamy prawo prasowe, które ma trzydzieści kilka lat, które przecież odnosi się także dziś do internetu. Coraz częściej mamy procesy, które wynikają z oczywistej nieświadomości ówczesnych autorów tych przepisów, tego, z czym dziś mamy do czynienia. Kwestia zacytowania jest zawsze bezpieczna. Regulaminy na forach to dobra rzecz, ale należy pamiętać, by użytkownik zawsze „kliknął”, że je akceptuje, a nie by on był gdzieś głęboko schowany. Jest to jakaś ochrona przed pretensjami, jeżeli dana osoba wcześniej na coś wyraziła zgodę. Generalnie można powiedzieć, że są to te same zasady, co w prawie prasowym, a i prawo autorskie też tutaj publikujących naturalnie chroni. Są zakusy, żeby tutaj jakoś zarobić, mimo że jest to często bezpodstawne. Egzemplarza pocztówki nie można chronić, gdy była ona wydana w tysiącach i trudno udowodnić, że to konkretna pocztówka została zeskanowana, chyba że ma jakieś specyficzne cechy. Innym problemem są wspomnienia i materiały tego typu. Tutaj, by się zabezpieczyć, trzeba wniknąć w sprawy spadkowe i ustalić, kto ma do nich prawa. Przy dużych wydawnictwach przestrzegałbym przed pochopnymi działaniami, bo można się spotkać z problemami prawnymi. Michał Kargul (ZKP Tczew): Tylko dopowiem, z kociewsko-pomorsko-kaszubskiego świata, że przykładem takich powikłań są prawa autorskie do publikacji dzieł księdza Bernarda Sychty. Mimo że są na to środki, nie można ich wydać, bo spadkobierca nie wyraża zgody. W nawiązaniu do tej dyskusji, którą rozpoczął Pan Jan Kulas, o potrzebie wydawania, tudzież edytorskiego opakowywania tego, co się pojawi w internecie, a zarazem cyfrowego upubliczniania drukowanych książek, to warto wspomnieć o postulacie, który w naszym środowisku jest podnoszony od paru lat. Kolega Krzysztof Korda był tutaj prekursorem stanowiska, że w sytuacji gdy wiele takich wydawnictw powstaje za publiczne pieniądze, to już na etapie ich tworzenia owi publiczni donatorzy, najczęściej są to samorządy, powinni zadbać, by praca taka jak najszybciej była dostępna w internecie. Ile w ostatnich latach zostało przecież wydanych ciekawych prac dofinansowanych, a czasem wręcz wyłącznie wydanych przez samorządy gminne, powiatowe, czy wojewódzkie? Wiele z nich nie ma nawet komercyjnej dystrybucji
290
i rozchodzi się różnymi urzędniczymi kanałami. Gdyby systematycznie zadbano o takie podpisywanie umów, by taką książkę można było po jakimś czasie zamieścić w sieci, można by szalenie wzbogacić wiedzę zainteresowanych daną tematyką. To jest sfera, o której mówił Pan Mecenas: by urzędnicy i prawnicy konstruujący takie umowy wyprzedzali teraźniejszość i patrzyli w kategoriach tego, co może być realne już za chwilę. Przecież publikację, którą np. w pełni sponsoruje samorząd miejski, de facto sponsorujemy my wszyscy, bo to idzie z naszych podatków. Dlaczego tę książkę, którą sami wydajemy, nie możemy otrzymać do użytku? Wszyscy, a nie tylko kilkudziesięciu wybrańców, którzy będą mieli czas pojawić się na jakiejś promocji? Gros takich książek nie trafia nawet do sprzedaży, a nawet jak trafia, to ileż one mają nakładu: trzysta sztuk, czasem może z tysiąc. A dziś już wiemy na pewno, że cyfrowa wersja wcale nie zniechęca czytelników fachowych książek do ich kupna. Książka ciągle jest wygodniejsza niż komputer. Zresztą umowę można skonstruować tak, by w internecie zamieszczać daną publikację w jakiś czas po jej wydaniu, albo po wyczerpaniu nakładu. Dlatego według mnie trzeba do takich pomysłów podochodzić systemowo. Gdy od razu mamy świadomość, że materiały gromadzone na danym portalu mogą być wykorzystane w jakiejś publikacji, czy ulotce, to odpowiednio informujemy i moderujemy dyskusjami, by, gdy przyjdzie taki moment, mieć zgodę autorów oraz jasność, co do pochodzenia wszelkich materiałów. Z drugiej strony, gdy samorząd wydaje jakąś pracę w „ogromnym” nakładzie stu egzemplarzy, od razu może założyć, że zamieści się ją na stronach gminy, biblioteki publicznej, czy jakiegoś zaprzyjaźnionego stowarzyszenia, albo portalu. I zgoda na takie rozwiązanie powinna być egzekwowana od autorów już na etapie rozmów o dofinansowaniu. Jak ktoś nie chce się w ten sposób dzielić owocami swojej pracy, może przecież wydać ją komercyjnie, lub zdobyć prywatnych sponsorów. Wielu jednak autorom zależy dziś bardziej na rozpropagowaniu swoich odkryć, niż wirtualnych pieniądzach z ewentualnych sprzedaży danej książki. Nie mówiąc już o sytuacji gdy autor dostaje z publicznych pieniędzy honorarium, bo w takiej sytuacji naprawdę trudno zrozumieć, jak może mieć obiekcje do takiego rozwiązania. Jarosław Ellwart (Naszekaszuby): To dobry pomysł. Fajnie to określiłeś, że trzeba wyprzedzać pewne rzeczy. To nie jest tylko kwestia prawna. Wydajemy jakąś książkę w tym nakładzie stu egzemplarzy i możemy ją bezproblemowo dać na stronę. Jak jest tylko jeden autor, to może nie być z tym problemu. My wydajemy właśnie monografię, w której jest dwunastu autorów. Zaproponowaliśmy, by miasto, które jest wydawcą, porozmawiało z autorami na temat tego, żeby docelowo tę książkę umieścić w internecie. Niestety, wystarczyło, że jeden z autorów powiedział,
291
że sobie nie życzy i cały pomysł jest zablokowany. By zrobić to skutecznie, należało o tym pomyśleć już na etapie rozpoczęcia tego projektu i wyboru autorów. A jest to dobry pomysł, bo na Pomorzu mamy kilka dobrych bibliotek cyfrowych, gdzie każda nowa książka z chęcią byłaby publikowana. Krzysztof Korda (ZKP Tczew): Jeżeli chodzi o publikacje wydawane przez samorządy, czy inne instytucje publiczne, to coś takiego próbowaliśmy przeforsować i w Tczewie i w Zrzeszeniu Kaszubsko-Pomorskim. Ideą tą natchnęła mnie serbska Biblioteka Rastko – internetowa biblioteka słowiańska, która rozwijała różne narodowe zakładki, aż w końcu stworzyła też taką dla literatury polskiej i kaszubskiej. Bardzo trudno jest uzyskać zgody od autorów książek, gdy te już są wydane. W Zrzeszeniu wprowadziliśmy odpowiednie umowy, gdy ktoś pisze na przykład do naszego miesięcznika „Pomerania” i automatycznie, albo ktoś się godzi na takie warunki, albo dla nas nie pisze. Wtedy prawa majątkowe takiego autora kupujemy od niego, bo płacimy mu honorarium i przechodzą one na Zrzeszenie. Rzecz jasna, prawa osobiste, jego nazwisko i imię przy nim zostają, bo są niezbywalne. Danym tekstem możemy jednak dysponować według swojego uznania. I nie będziemy musieli się pytać jego, czy jego spadkobierców, gdy za jakiś czas będziemy chcieli robić jakieś przedruki, wznowienia, czy zamieścić tekst w internecie. W Tczewie podobnym przykładem jest „Kociewski Magazyn Regionalny”, gdzie redakcja zdigitalizowała i opublikowała prawie wszystkie numery. Starsze numery naszej „Pomeranii” są także już dostępne w internecie, zaś z najnowszych numerów na Facebooku umieszczamy najciekawsze artykuły. Akurat w jej wypadku trochę nam zależy na jej sprzedaży, bo to ważne źródło finansujące nasz miesięcznik. Niemniej podpisaliśmy umowę z Pomorską Biblioteką Cyfrową i niedługo wszystkie numery będą tam publikowane z kilkumiesięcznym opóźnieniem. Generalnie, jeżeli chodzi o publikacje finansowane ze środków publicznych, to uważam, że powinny być one publikowane w internecie, zwłaszcza te, za które autorom się płaci honoraria. Powinny być jasne warunki finansowania takich projektów przez samorząd i albo autor się na nie zgodzi, albo nie. A czasem te honoraria są naprawdę duże, a mieszkaniec musi za książkę płacić dwa razy: najpierw z podatków na jej wydanie, a potem w księgarni, by ją przeczytać. Ostatnia kwestia to współpraca historyków z forami, czy w ogóle obecność historyków na tego typu forach. Wielu naukowców z niechęcią patrzy na to, jak się cytuje informacje ze stron internetowych. Można się z tym spotkać, pisząc prace dyplomowe. Jednak wydaje mi się, że historycy coraz bardziej korzystać będą z pomocy piszących na takich forach osób. Zgadzam się z Kazimierzem Smolińskim, że duże ukłony dla osób, które takie portale
292
tworzą i je moderują. Osoby, które dziś studiują historię, lub ją będą niedługo studiować, będą dorastać z jednej strony w tradycyjnym świecie naukowym, ale z drugiej są już dziećmi internetu i w sposób naturalny będą wiązać te dwa światy. Jako przykład takiej współpracy mogę podać mój ostatni artykuł, poświęcony wydarzeniom z ranka 1 września 1939 roku w Tczewie i Szymankowie. Poszukiwałem informacji o lokomotywach, które wzięły udział w słynnej „Aktion Zug”. W żadnym opracowaniu nie było na ich temat dokładnych informacji. Poprosiłem kolegę, który ten temat wrzucił na specjalistyczne forum dyskusyjne Warmińsko-Mazurskiego Towarzystwa Miłośników Kolei. I tam szybko otrzymaliśmy precyzyjne informacje, jakie to były rodzaje parowozów, jakie miały numery, jakie miały dane techniczne. Forumowicze bowiem z jednej strony popularyzują odkrycia i publikacje naukowców, ale z drugiej strony to naukowcy dzięki nim mogą zdobyć także ciekawe źródła dla swoich badań. Dlatego cieszymy się z wszelkich pojawiających się informacji i zachęcamy wszystkich miłośników historii do sygnalizowania historykom własnych spostrzeżeń, czy pojawiających się wątpliwości. Na tej współpracy zyskują bowiem obie strony. Jarosław Ellwart (Naszekaszuby): Mam jeszcze dwie uwagi. Jedno, to jest kwestia tego, czy można w internecie publikować całe publikacje. My, na naszym portalu promujemy choćby „Pomeranię”, zamieszczając na samej górze informacje o najnowszych numerach tego miesięcznika. Przedstawiamy spis treści z krótkimi wstępami artykułów, dzięki czemu można się zorientować, o czym jest dany numer. Wydaje mi się, że najważniejsze w tych rzeczach, które ukazują się w internecie na forum, jest to, że choć uczestnicy tych dyskusji mają wąską wiedzę na dane tematy, to jednak razem suma tej wycinkowej wiedzy daje nam miejsce, gdzie możemy się naprawdę dużo dowiedzieć o bardzo różnych tematach i w tych tematach możemy się także sami wypowiedzieć. Przemysław Szkatuła (ForumKolejowe.pl): Wracając do wcześniejszych wypowiedzi. Wydaje się, że przyszłością forów internetowych jest współpraca internautów i historyków. Jeden z przedmówców słusznie zauważył, że taka współpraca daje lepsze efekty i na niej wszyscy zyskają. Michał Kargul (ZKP Tczew): Dodam tutaj małą łyżkę dziegciu. Gdy analizujemy to przenikanie się, współpracę świata tradycyjnej historii i miłośniczych forów, to możemy stwierdzić, że te wirtualne społeczności cały czas cechuje bardzo duża wsobność. Często mogę zaobserwować, że na forach są zapowiedzi jakiegoś wydarzenia, historycznego, kulturalnego, organizowanego właśnie dla zainteresowanych
293
jakimś tematem, które organizuje jaką nobliwa instytucja, czy towarzystwo. I choć teoretycznie taka impreza leży w sferze głębokiego zainteresowania użytkowników danego portalu, to często wcale tego nie widać. Nierzadko dopiero po jakimś czasie ktoś zaczyna dopytywać, czy jakiś forumowicz był na tym wydarzeniu obecny, czy pojawia się jakaś skromna relacja. A przecież czasem są to dyskusje czy sesje, w których przedstawia się badania w tematach, które na danym forum były bardzo szeroko dyskutowane... Widać bardzo wyraźnie dystans owych wirtualnych miłośników przed wchodzeniem w działania robione przez klasycznych społeczników, czy historyków. Rzecz jasna, z drugiej strony, gdy społeczności forumowe zaczynają organizować jakieś rzeczy w „realu”, to też trudno stwierdzić, by owi „klasyczni” historycy, czy miłośnicy się w nie głębiej angażowali. Jest tutaj bardzo wyraźna dwoistość i spory dystans obu tych środowisk. To pewnie kiedyś zaniknie, niemniej dziś mamy tutaj pewien rozdźwięk. Ci tradycyjni działacze, czy historycy, chyba nie do końca wiedzą, jak stworzyć klimat, by zachęcić do udziału osoby z takich wirtualnych społeczności. Zaś osoby z owych społeczności tkwią czasem w dosłownie wirtualnym świecie, nie dostrzegając tego co jest wokół nich. Tu też często brak jest pomysłu, jak wykorzystać dla własnych, podejmowanych działań, potencjał, jaki mają instytucje kultury, czy środowiska historyczne. My w Tczewie nie musimy co prawda tutaj jakoś narzekać na tę współpracę, ale nie raz i nie dwa na jednym, czy drugim forum może przeczytać dyskusje zamieniające się w pasjonujące śledztwa, których rozwiązanie szybko mogłoby nadejść, gdy popytać osobę, która w tym tematem się od dziesięcioleci zajmuje. Nie raz i nie dwa pojawiają się inicjatywy, które mogłyby zyskać naprawdę mocne poparcie i merytoryczne wsparcie, gdyby się pofatygować do działającego od lat towarzystwa i poprosić ich o wsparcie. Łukasz Brządkowski (Dawny Tczew): Pozostając w temacie przenikania się tych społeczności internetowych i świata realnego oraz ich wpływu na słowo drukowane i pisane, doszedłem
Dyskusje prowadzili Michał Kargul oraz Łukasz Brządkowski, który zaprezentował także portal Dawny Tczew
294
do wniosku, że sam internet to jeszcze nie wszystko. Jest całkiem duża liczba osób, które nie korzystają z tego źródła informacji i to wcale nie są osoby starsze. Mam rówieśników, którzy nie korzystają z internetu, bo ich to nie interesuje. Jako Dawny Tczew wyszliśmy w związku z tym z inicjatywą współpracy z prasą. W „Gazecie Tczewskiej” w każdym numerze jest jakiś artykuł, gdzie albo podejmowany jest temat, który wypłynął na forum, albo relacjonowane są nasze spacery, zaś w „Kociewskim Kurierze Tczewskim” zamieszczane są artykuły, które są napisane przez naszych użytkowników. Wydaje nam się, że jest konieczne cały czas korzystanie także z mediów tradycyjnych. Spotkałem na osiedlu Zatorze, czyli popularnym Kozen, panią, która opowiedziała mi historię swojego domu. Okazało się, że widziała w telewizji kablowej wywiad ze mną. Warto zatem zaistnieć w tradycyjnych mediach. Mi się wydaje, jak już zresztą padło, że to jest właśnie esencja naszej działalności popularyzatorskiej. Należy to robić wielotorowo. Nie może to być tylko internet, ale także telewizja, gazeta, książka, czy radio. Tomasz Strug (Wolne Forum Gdańsk): Jeżeli chodzi o to współistnienie imprez forumowych i tych tradycyjnych, to wydaje mi się, że to zawsze tak już będzie. Będzie ciężko ściągnąć takich forumowiczów na imprezę organizowaną przez miasto. Dlaczego? Nie wiem, jaki jest status tego miejsca, ale widać, że zostało stworzone przez ludzi, którzy chcieli. Ale za jakieś dwadzieścia – trzydzieści lat będzie tutaj skostniałe muzeum Tczewa, albo coś w tym rodzaju. Przyjdą następne pokolenia, szefem tego zostanie synowa, kuzynki burmistrza. Pojawi się osoba, która nie będzie miała pasji, nie będzie żyła tym miejscem, ale będzie urzędnikiem, który będzie jedynie realizował to, co mu się zaplanuje. Tak chyba oceniają internauci wiele istniejących instytucji i organizowane przez nie imprezy. Są to bowiem rzeczy, które są robione „za kasę”, na które dostają organizatorzy jakieś dofinansowania, gdzie są jakieś interesy. Tutaj od razu wyjaśnienie sytuacji, gdzie siedemdziesięciolatek oddaje swoją książkę za darmo, a trzydziestolatek nie chce tego zrobić. Ten starszy nie ma już niczego do stracenie. Zaś ten młodszy uczestniczy w wyścigu szczurów i każdą rzecz musi wycisnąć jak cytrynę. Nie stać go na takie podarki. Wszyscy pewnie znamy profesora Andrzeja Januszajtisa z Gdańska, który bez problemu udostępnia swoją wiedzę i prace, ale jest mnóstwo osób, które swoje dzieła trzymają bardzo mocno w garści, bo to ich jedyny kapitał, by coś uzyskać, czy zdobyć. Michał Kargul (ZKP Tczew): Ja do końca się nie zgodzę. W skali makro to jest może i dobra ocena. Aktywność różnorakich urzędniczych instytucji często jest wyobcowana z takich realnych, żywych problemów. Zwłaszcza w sferze kultury. Są jakieś
295
rozdzielniki, parytety, mamy ileś dostępnych pieniędzy i wykraja się kalendarz imprez, gdzie jakieś realne potrzeby środowiska są na ostatnim miejscu priorytetów. Jednak dzisiaj naprawdę dużo zależy też od samych lokalnych społeczności. Na pewno w Tczewie, czy jeszcze w mniejszych gminach, jest w tej sferze o wiele łatwiej niż w Gdańsku. U nas każdy urzędnik, czy chce czy nie chce, musi być bliżej tak zwanego „zwykłego człowieka”. Gdański prezydent Adamowicz, zarządzający prawie półmilionowym miastem jest szefem armii urzędników, której nie powstydziłaby się niejedna korporacja. Prezydent Tczewa wygląda przy nim jak szef małej firmy. Nie tylko musi być bliżej przysłowiowego klienta, ale i swoich pracowników zna o niebo lepiej. Gdy mamy spotkanie, na którym pojawia się pięćdziesięciu obywateli, to w tej skali jest to już impreza, na której włodarz gminy być powinien, bo to niebagatelna ilość wyborców. Dlatego w takich środowiskach jak nasze bardzo dużo zależy od tych, nazwijmy ich, aktywistów społecznych, działaczy. Tych, którym się chce nie tylko w świecie wirtualnym, ale i tym realnym. To nie jest tak, że tutaj nam coś zostało dane. Że oto władza zbudowała nam takie piękne miejsce i w swojej mądrości dała nam idealne warunki do pracy. To zostało, może nie wywalczone, ale wychodzone, wydeptane, wydyskutowane. Jesteśmy dziś bardzo zadowoleni z działalności Fabryki Sztuk i możliwości, jakie daje ona organizacjom pozarządowym, ale wiemy, że jest także wynik naszej pracy. I mamy świadomość, że naprawdę niewiele trzeba, by to się nagle zmieniło. Jesteśmy członkami wielkiej organizacji, Zrzeszenia, które działa w kilkudziesięciu gminach i nieraz widzieliśmy, jak prężne ośrodki kultury, czy instytucje, upadały po jednej zmianie personalnej. Logika systemu władzy jest taka, a nie inna. Rządzący zawsze będą z biegiem czasu popadać w poczucie nieomylności, rutyny. Biurokracja zawsze będzie chciała się rozrastać i organizować świat po swojemu. Tak już jest i nie ma się co oszukiwać, że jakiś ludowy heros, Janosik za sterami, dokona tutaj ostatecznej rewolucji. Jednak jeżeli my, obywatele, dobrze pilnujemy swoich interesów, to nie pozwolimy władzy popaść w jakąś patologię, czy popełnić choćby jakieś kardynalne błędy. To my jesteśmy sumieniem i nadzorcą naszych urzędników i samorządowców. I dlatego my, historycy, miłośnicy, pasjonaci, powinniśmy pilnować tego, na czym nam zależy. Jeżeli chcemy mieć miejsce, czy instytucję, które będzie realizować jakieś ważne dla nas działanie, to o nie walczmy, przekonujmy innych do tej idei. Mamy bowiem także, choćby w skali Pomorza wiele pozytywnych przykładów, gdzie konsekwencją i jakością argumentów udało się coś obronić, coś wywalczyć i zrobić wartościową rzecz. Ja widzę na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat bardzo dużą zmianę. Dzięki temu, że wszedł wszędzie system projektów, to dla dobrego pomysłu
296
łatwiej jest znaleźć wsparcie. Czy Dawny Tczew, czy dzisiejsze Nadwiślańskie Spotkania Regionalne, są przykładem, że można uzyskać całkiem przyzwoite dofinansowanie dla ciekawych inicjatyw. Widzę tutaj bardzo ważną rolę portali społecznych. One są kapitalnym dozorcą samorządowych decydentów. Gdy trzymają one poziom, dyskusja nie przypomina komentarzy z portali informacyjnych, zabierają na nich głos uznani działacze, to stanowią one dziś ważne ogniwo kontroli społecznej. Mogą też być inicjatorem wielu cennych działań. Musi być jednak jakaś interakcja, jakieś zainteresowanie, ale i zrozumienie dla urzędniczych działań. Bo wbrew pozorom w bardzo wielu przypadkach nie trzeba wcale toczyć jakichś wojen i po merytorycznym przedstawieniu naszych argumentów można dojść do dobrego konsensusu. Należy pamiętać, ze władza nie jest wszechmocna, ale nie można też popadać w poczucie nieomylności i własnej wielkości, co czasem też można wśród internautów zaobserwować. Jak w kulturalny sposób zwrócimy uwagę na jakąś sprawę, to nawet najbardziej anachronicznie myślący urzędnik lokalny doceni argument społeczności, która liczy np. pięciuset aktywnych forumowiczów. Tomasz Strug (Wolne Forum Gdańsk): Warto tutaj podkreślić różnicę między inicjatywami oddolnymi a odgórnymi. Warto tu przywołać Kuronia, który nawoływał: nie palcie komitetów, ale zakładajcie swoje. Widać, że w Tczewie nie czekaliście aż was władza obdaruje własnymi pomysłami, ale założyliście swoje organizacje, które realizują to, na czym wam zależy. Ale czy starczy takich osób jak wy, by to zmienić dogłębnie i by dało to długotrwały efekt? Jarosław Ellwart (Naszekaszuby.pl): Ja chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na jedna rzecz. Portale są różne. Jest jednak kwestia robienia czegoś z pozycji instytucji. W Pomorskiem mamy bardzo dobry przykład. Są dwa portale promujące województwo pomorskie. Z poziomu urzędu marszałkowskiego: Poznaj Pomorze oraz Pomorskie travel. Z racji swoich zainteresowań i pracy w wydawnictwie turystycznym, pilnuję tego, co się w takich miejscach pokazuje. Okazuje się, że Pomorze wygląda całkiem inaczej zza gdańskiego biurka. Potra- Kilkukrotnie głos zabierał Jarosław Ellwart fią tam pomylić miejscowości, – właściciel portalu Nasze Kaszuby które są na Żuławach i na Ziemi
297
Słupskiej. To wynika jednak z tego, że tutaj, na tych forach, które Państwo reprezentujecie, jest wasza pasja i wasze zainteresowania. To nie jest tak, że przychodzicie na 8.00 i wychodzicie o 16.00, że trzeba coś tam zrobić, podbić oglądalność, zamieścić jakiegoś posta. Zawsze portale założone przez ludzi z inicjatywą będą przewyższały te tworzone przez urzędy, czy odgórnie w związku z realizacją jakiegoś projektu w latach 2010-2013 i jak przyjdzie 31 grudnia 2013, to ostatni gasi światło. Damian Kullas (ZKP Tczew): Wrócę tylko do tej popularności forów. Wynika ona według mnie także dlatego, że dużo osób pozostaje anonimowych. Mają swoje „niki”, ale nikt ich nie stawia w świetle reflektorów. Gdyby mieli wystąpić przed jakimś zgromadzeniem, takim, choćby jak tutaj, to mieliby spory problem. Przecież wielu ludzi ma zahamowania przed występami publicznymi, czy się po prostu wstydzą prezentować własne zdanie, mając poczucie jakiegoś braku komunikatywności. Na forum tego nie ma. Nikt nam w oczy nie patrzy. Możemy pisać, przedstawiać własną wiedzę, dopracowywać własne wypowiedzi. Rzecz jasna, wiele Swoimi refleksjami dzieli się z osób dzięki temu się przełamuje i potem zebranymi wiceprezes tczewskiego można je też spotkać przy okazji różnego oddziału ZKP – Damian Kullas rodzaju dyskusji, ale to właśnie takie fora pozwoliły im to osiągnąć. Dlatego mi się wydaje, że taka anonimowość bardzo pomaga ludziom w zabieraniu głosu i dzieleniu się swoja wiedzą. Michał Kargul (ZKP Tczew): Kiedy Jarek mówił o portalach turystycznych to przypomniał mi się jeszcze jeden aspekt tej sprawy, którego tutaj nie poruszaliśmy. Gdybyśmy jeszcze z piętnaście lat temu szukali informacji na temat jakiejś małej miejscowości, tu pod Tczewem, na Żuławach, czy na Kaszubach, to byłby z tym ogromny problem. Naturalnie gdybyśmy osobiście się udali do takiego Skórcza, Skarszew, Lęborka, czy Kartuz, to tam, w bibliotekach, w lokalnych publikacjach, coś byśmy może znaleźli. Ale w Gdańsku? W gdańskich bibliotekach mamy publikacje o samej stolicy województwa, o stolicach powiatu może i jakieś naprawdę losowe przyczynki o mniejszych miejscowościach. Dzisiaj dzięki aktywności społeczności wirtualnych, informacjom zawartym na portalach miłośniczych, jest tych informacji naprawdę wiele. Też pewną reakcją na tę oddolną aktywność są wszelkiego rodzaju portale
298
samorządowe: Wrota Tczewa, Wrota Pomorza, czy owe portale turystyczne, gdzie też mamy coraz więcej wartościowych informacji. Sięgają one coraz głębiej. Publikuje się wiadomości i źródła na temat coraz mniejszych miejscowości, często takie, do których profesjonalny historyk nie miałby szans dotrzeć. Dwa lata temu kolega Leszek Muszczyński wydał książkę Zarys dziejów Powiatu Tczewskiego. Powiem szczerze, że sam się zdziwiłem, gdy się okazało, że Leszek, jako pierwszy polski historyk opisał szereg wsi z terenu naszego powiatu. W żadnej publikacji, nawet popularyzatorskiej, o wielu miejscowościach nikt jeszcze z historycznego punktu widzenia nie wspominał. Jest co prawda podobne dzieło napisane w języku niemieckim, ale nie dość że dosyć wiekowe, to jeszcze kiepsko dostępne. Tylu absolwentów historii opuszcza mury uniwersytetów każdego roku, a tutaj się okazuje, że pod nosem mamy wręcz cała krainę historycznych białych plam. Pamiętajmy, że Leszek, z obiektywnych względów wydawniczych jedynie zarysował historię wielu miejscowości. Źródeł do ich dziejów naprawdę nie brakuje. Przykładem niech będą podtczewskie Czatkowy, którym poświęcona jest gruba księga dokumentów, łatwo dostępna w Archiwum Diecezjalnym w Pelplinie. Tylko siąść i pisać. No, ale sołtys Czatków nie zasponsoruje historycznego wydawnictwa, więc na razie chętnych brak. Zaś na forach informacje na temat takich miejsc lawinowo się zwiększają. Nawet jak nie ma żadnego miłośnika historii w danej wsi, to znajdzie się jakiś w sąsiedniej, albo ktoś, kto ma tam krewnych. Fora miłośnicze są często jedynym publicznym źródłem na temat takich miejscowości. Ktoś coś sfotografował, poszperał w archiwum rodzinnym, w bibliotece cyfrowej, czy nawet w archiwum państwowym. Sam, gdy zawodowo czegoś szukam, często zaglądam na pomorskie fora i nawet nie po to, by znaleźć jakieś gotowe informacje. Bardziej traktuje je jako swego rodzaju katalog, gdzie dokładnie podane jest, gdzie mogę, w jakim archiwum, czy bibliotece, dotrzeć do źródeł na temat tej czy innej miejscowości. Daleko nie szukając, to moje rodzinne Tczewskie Łąki są tu kapitalnym przykładem. Jedyne informacje na temat ich historii, poza tymi dostępnymi w pracy Leszka i jego niemieckiego poprzednika, są w internecie. A nie zapominajmy, że to są rzeczy szalenie ważne dla mieszkańców takich osad, dla ludzi, którzy w nich działają, albo mają z nimi jakieś związki. Być może to jest zresztą przyszłość tego typu inicjatyw. Historykom zostanie pisanie syntez, a miłośnicy będą się wgłębiać w dzieje dzielnic, ulic, przysiółków, czy pojedynczych domów. I być może wiele nowego w temacie choćby takiej historii Tczewa, czy Pomorza, na poziomie jakiejś syntezy, powiedzieć się więcej nie da. Ale dzieje takich mikroświatów to zbiór wręcz nieskończony, który można powiększać przez kolejne lata.
299
Tomasz Strug (Wolne Forum Gdańsk): To jest mój czarny sen, czyli wielki impuls elektromagnetyczny, który zjada te wszystkie nasze dane, na temat tych białych plam. Dokładnie, te fora i portale powodują, że ukorzeniamy się jeszcze bardziej. Przecież Gdańsk jest zupełnie miastem przeniesionym ze wschodu, większość nie ma tutaj żadnych korzeni i to poznawanie ulic, domów, czy drzew powoduje, że oni się czują coraz bardziej tutejsi. Inaczej człowiek podchodzi do tak opisanego i poznanego miejsca. Człowiek wtedy zupełnie inaczej myśli. Na jeszcze jedną rzecz chciałem zwrócić uwagę. To jest pewne niebezpieczeństwo. Nawet jeżeli forum jest tylko o historii Tczewa, czy tylko o kolejnictwie, to i tak w końcu dojdziemy do takiego punktu, gdzie będziemy musieli się odnieść do teraźniejszości. Zainteresować się tym, komu jakiś zabytek podlega, albo interweniować, bo ktoś jakiś zabytek niszczy. To już jest jakieś zarzewie konfliktu z miejscowymi włodarzami. A chciałbym wam zwrócić uwagę, że przecież zazwyczaj jest jakaś forma „romansu” z tymi władzami, czy poprzez finansowanie, czy inne wsparcie. I taki potencjalny konflikt może się szybko czkawką nam odbić, albo nawet nagle to wobec nas zacznie się stosować jakieś formy nacisku. Też może się zdarzyć, że ktoś zacznie się nami chwalić, że to działa dzięki niemu, że to on dofinansował taką świetną stronę. Zdyskontuje wasz sukces jako swój. Widzę też jeszcze inne zagrożenie. W Gdańsku jest to dalej posunięte. Dzisiaj władze tworzą bowiem własne media i własne strony. Powstają samorządowe gazety, w Gdańsku jest zamysł zrobienia miejskiego forum. To też będzie projekt unijny. Ja jestem też dziennikarzem i widzę w tym zagrożenie dobra wspólnego. Ktoś, za nasze pieniądze, tworzy takie medium, spychając tych, którzy mogą mieć do władzy bardziej krytyczny stosunek. Powinniście pilnować, aby wasze forum nie stało się przypadkiem narzędziem i zachowało niezależność, bo tylko to daje szansę, by było świeże i wiarygodne. Kilkadziesiąt tysięcy złotych miasto Gdańsk płaci komuś za to, że obsługuje Facebooka. To są potworne pieniądze. W Warszawie to jest dwieście tysięcy złotych w skali roku. Ktoś, kto wstawia tam michałki, albo reklamuje stronę Gdańska. Już nie wiadomo, czy to jest jeszcze portal społecznościowy, czy już portal propagandowy. Przemysław Szkatuła (ForumKolejowe.pl): Nawiązując do tego, o czym kolega przed chwilą mówił. Forum Kolejowe nie jest jedynym portalem, które zajmuje się koleją. Inne fora jednak, chcąc nie chcąc, wspierają różne spółki kolejowe. Są też fora, które reprezentują na przykład Intercity. Jednak żywotność tego rodzaju przedsięwzięć jest bardzo, bardzo krótka. Jeżeli ktoś z konkurencji chce się na takim forum wypowiedzieć, to jego posty zaraz giną. Ludzie się jednak szybko na tym poznają i takie fora umierają naturalną śmiercią. My nie współpracujemy z żadną
300
z instytucji kolejowych, choć, rzecz jasna, staramy się promować różne projekty, ale zależy nam na wiarygodności wśród naszych użytkowników. Michał Kargul (ZKP Tczew): Zmierzając już do konkluzji, wydaje mi się, że największą siłą tych wszystkich internetowych społeczności jest dyskusja. Tutaj padło bardzo dobre stwierdzenie, że objawem braku niezależności będą ginące, czy usuwane merytoryczne posty. Mam jednak wiarę w ludzi i dlatego póki będziemy się pilnować, by te głosy krytyczne, tak wobec rzeczywistości, czy wobec jakiejś głównej linii, którą propagują moderatorzy, czy właściciele, albo za którą optują włodarze danego miasta, będą w jakiś sposób hołubione, wtedy takie forum będzie cały czas atrakcyjne i wiarygodne. Będzie postrzegane jako miejsce prawdziwej, merytorycznej dyskusji. Dyskusji, w której są dwa różne zdania, lecz zamiast obrzucać się inwektywami, będziemy się starać wypracować z tych różnych perspektyw jakieś wspólne wnioski, czy działania. Myślę, że to jest ta główna wartość, którą powinniśmy chronić. Poza tym bogactwem źródeł i informacji, które tam się znajdują, powinniśmy zachować owe forum w tej czystej, wręcz rzymskiej postaci: jako miejsce, gdzie się ludzie spotykają i podejmują wspólne działania. Ta różnorodność głosów jest też najlepszą tarczą bezpieczeństwa przed różnymi naciskami. Gdy użytkownicy mają różne punkty widzenia, to trudniej taką społeczność wykorzystać dla jakichś własnych celów, czy zmusić do popierania jakiejś opcji, czy władzy. To łatwo może przecież pójść także w drugą stronę. Nie brakuje dziś inicjatyw społecznych i miejsc w interesie, gdzie władza jest atakowana wręcz z każdej strony i za wszystko. Trudno takiemu forum skutecznie działać, gdy prowadzi ono z władzą jakąś emocjonalną wojnę. Dlatego myślę, że kluczem sukcesu jest mądrość moderatorów i administratorów, by tak animowali te dyskusje, by zachowywali złoty środek. Dzięki czemu ta skumulowana wiedza i energia użytkowników będzie mogła jak najlepiej być wykorzystywana w praktyce. Łukasz Brządkowski (Dawny Tczew): Każdy, kto prowadzi jakieś forum, czy stronę, wie, jaki to ciężki chleb, moderowanie dyskusji. Dlatego wielkie ukłony wobec naszej dwójki moderatorów, którzy gros tej porządkowej pracy na forum Dawnego Tczewa robią. Na razie, na nasze szczęście, nie mamy jakoś wiele przypadków naruszenia regulaminu, nie pojawiają się ludzie, którzy chcą się jedynie wykrzyczeć. Mamy ostatnio ciekawą dyskusję związaną z działalnością naszych kibiców w sferze historii. Myślę, że to wszystko jakoś dobrze się toczy. Mamy kilka głównych zasad i nie ma problemu, gdy ktoś się z czymś merytorycznie nie zgadza. To jest jego święte prawo. Ważne jest tutaj zachowanie kultury. Musimy się
301
do siebie odnosić w sposób kulturalny i to widać na forum. Forum jest dzięki temu bezkonfliktowo prowadzone. Michał Kargul (ZKP Tczew): Szanowni Państwo! Czas zakończyć już oficjalną część naszej dyskusji. Chciałbym podziękować wszystkim za udział, za tę ciekawą i pouczającą dyskusję. Mam nadzieję, że to będzie w jakiś sposób dalej kontynuowane wirtualnie, czy na żywo. Myślę, że się chętnie za jakiś czas podejmiemy organizacji kolejnego spotkania i kolejnej wymiany doświadczeń. Dziękuje wszystkim raz jeszcze.
V. Materiały źródłowe
Organizowanie władzy ludowej w województwie gdańskim w latach 1945-1948 opracował Marcin Kłodziński Relacja na piśmie nadesłana do Referatu Historii Partii KW PZPR w Gdańsku w dniu 3 XII 1961 r. Towarzysz ANDRYSIAK Jan1 Na początku marca 1945 Kom[itet] Woj[ewódzki] PPR w Bydgoszczy wysłał mnie do Tczewa na sekretarza Powiatowego Komitetu PPR2. Tczew w tym czasie nie przejawiał żadnej żywotności – warsztaty i sklepy były zamknięte, a ludzie z przygotowanymi walizkami siedzieli czekając – czy czasami nie będą musieli z miasta uciekać, ponieważ w tym czasie szedł bój z hitlerowskimi wojskami, które były okrążone w kotle na Żuławach. Wojska te kilkanaście razy atakowały pozycje sowieckie ażeby się przerwać. Ludność obawia się żeby Niemcy nie przerwali pozycji sowieckich. Artyleria sowiecka zajmowała pozycję około 5 km od Tczewa. Często grały „Katiusze” – Gdańsk się palił, atakowały go wojska sowieckie i polskie. W końcu Gdańsk został zdobyty3. Po porozumieniu się z zastępcą komendanta sowieckiego kpt. Tyścienko [Jemielian Tiszczenko]4 postanowiliśmy miasto doprowadzić do normalnego życia. Zwołałem rzemieślników i kupców do sali partii na zebranie. Oświadczyłem im, że warsztaty i sklepy muszą być otwarte. Pomimo obaw, na skutek panującego w tym czasie chaosu, rzemieślnicy i kupcy postanowili warsztaty i sklepy otworzyć. Zaraz po zebraniu na drugi 1
2
3 4
304
Jan Andrysiak (1894-1966) – działacz komunistyczny; w czasie I wojny światowej żołnierz Legionu Puławskiego; od 1922/23 czł. KPRP (potem KPP); od 1942 czł. PPR i GL (potem AL); uczestnik powstania warszawskiego; od marca 1945 do kwietnia 1947 I sekretarz Komitetu Powiatowego PPR w Tczewie; w latach 1945-1949 przewodniczący Powiatowej Rady Narodowej w Tczewie. Jan Andrysiak najprawdopodobniej przybył do Tczewa 21 marca 1945 r. Jego nominacja na I sekretarza odbyła się pomiędzy 12 a 20 marca 1945 r. Miało to miejsce 30 marca 1945 r. Jemielian Dimitrjewicz Tiszczenko – kapitan Armii Czerwonej, w latach 1945-1946 zastępca Komendanta Wojennego miasta Tczewa do spraw kontaktów z partiami politycznymi.
dzień mieliśmy 15 sklepów otwartych, a przez tydzień były wszystkie sklepy otwarte. Na dwa dni przed moim przyjazdem przyjechał do Tczewa5 naznaczony przez [wojewodę] na starostę ob. Puczek [Paweł Pucek]6 z Polskiego Stronnictwa Ludowego7. W tym czasie przyjechał wygnania tow. [Józef] Ziomek8, który był sekr[etarzem] Powiatowym PPS. Razem pomagaliśmy zorganizować starostwo i Zarząd Miejski w Tczewie, Pelplinie i Gniewie. Po trzech tygodniach urzędowania ob. Puczka w starostwie zobaczyliśmy, że pan Puczek więcej dba o siebie aniżeli o powiat. Pojechaliśmy do wojewody w Bydgoszczy wraz z Sekr. Ziomkiem, ażeby wojewoda9 zmienił nam starostę, na co wojewoda się zgodził – odwołał pana Puczka ze stanowiska starosty10. Pierwszym burmistrzem Tczewa był inż. Męzik [Tadeusz Mężyk]11. Po pewnym czasie został odwołany z tego urzędu, a na jego miejsce powołaliśmy na burmistrza tow. Wojaka Mariana12, który razem ze mną przyjechał z Bydgoszczy. Co się tyczy Partii [PPR], to gdy przyjechałem do Tczewa byłem jedynym członkiem Partii13. Pierwsi członkowie, którzy zostali przyjęci do PPR byli: Wierzba Kazimierz14, Jabłoński Stanisław15, Wojak Marian. Partia jednak z każdym dniem rosła. Kiedy po 2 latach i 3 miesiącach przekazywałem funkcję sekr. Pow[iatowego] Kom[itetu] PPR było już przeszło 2000 peperowców. Razem ze mną do Tczewa przyjechała grupa 5 oficerów wojska polskiego z ppor. [Stefanem] Cisłakiem16, chor. Błaszczykiem 5 6
7
8
9 10
11
12
13
14
15
16
Paweł Pucek przyjechał do Tczewa najprawdopodobniej 19 marca 1945 r. Paweł Pucek – działacz ludowy; od 19 marca do 19 kwietnia 1945 r. starosta powiatowy w Tczewie; od maja 1945 r. przewodniczący powiatowych struktur Stronnictwa Ludowego; do listopada 1945 r. prezes Zarządu Powiatowego SL; od listopada 1945 r. do co najmniej grudnia 1946 r. prezes Zarządu Powiatowego PSL; w czasie Referendum Ludowego (1946) i wyborów do Sejmu Ustawodawczego (1947) dwukrotnie aresztowany. Błąd. Powinno być Stronnictwa Ludowego. W tym czasie PSL w powiecie tczewskim jeszcze nie istniało. Józef Ziomek – działacz PPS, od marca do lipca 1945 r. I sekretarz Powiatowego Zarządu PPS w Tczewie; usunięty na skutek interwencji Jana Andrysiaka. Ówczesnym wojewodą był Mieczysław Okęcki. Paweł Pucek został odwołany ze stanowiska starosty najprawdopodobniej 19 kwietnia 1945 r. Tadeusz Mężyk – burmistrz Tczewa od 13 marca do 19 kwietnia 1945 r.; od kwietnia do maja 1945 r. starosta powiatowy. Marian Wojak – działacz komunistyczny; od 19 kwietnia do 25 sierpnia 1945 r. burmistrz Tczewa; podporucznik WP. Nie jest to do końca prawda. W Tczewie od 15 marca 1945 r. były organizowane struktury PPR, m.in. przez Tadeusz Mężyka. Kazimierz Wierzba – działacz komunistyczny; najprawdopodobniej przed wojną członek SDKPiL; brak dokładniejszych danych. Stanisław Jabłoński – działacz komunistyczny; przed wojną w PPS; z zwodu mistrz gazowy, pracownik Gazowni Miejskiej. Stefan Cisłak – Pełnomocnik ds. Reformy Rolnej na powiat tczewski; pierwszy przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej w Tczewie (1945 r.); członek władz powiatowych PPR; podporucznik WP.
305
Franciszkiem17 i innymi, których nazwisk nie pamiętam. Ci oficerowie przeprowadzili reformę rolną, byli przydzieleni pojedynczo do gmin, a niektórych z nich na dwie gminy. W miesiącu kwietniu przyjechały do Tczewa – dwie grupy młodzieży z Łodzi ZWM [Związek Walki Młodych] i OM TUR [Organizacja Młodzieżowa Towarzystwa Uniwersytetów Robotniczych], których przydzieliliśmy do przeprowadzenia reformy rolnej. Na terenie powiatu tczewskiego było przeszło 90 folwarków18. Po wyzwoleniu Gdańska – Tczew został przyłączony do województwa gdańskiego. Przy końcu kwietnia lub w pierwszej połowie maja, województwo gdańskie przysłało do starostwa tczewskiego pisemne zarządzenie, ażeby opracować plan odbudowy zniszczeń i dewastacji powiatu. Zastępca starosty ob. [Leonard] Frankiewicz19 zwołał posiedzenie Komitetu honorowego, do którego wchodzili ob. ob. z wyższym wykształceniem, 2 inżynierów architektów, i jeden technik budowlany, 2 inspektorów szkół, sędzi i prokurator, jeden adwokat, burmistrz miasta inż. Menizk i Sekr. Pow[iatowego] Kom[itetu] PPR [Jan] Andrysiak20. Starosty w tym czasie w Tczewie nie było21, kiedy więca [więc] z-ca starosty zreferował zarządzenie wojewody [Mieczysława] Okęckiego zapanowała cisza. Niemniej jak 15 minut nikt nie miał odwagi wysunąć propozycji opracowania planu odbudowy. Ja też czekałem myśląc, że taka propozycja powinna wyjść od tych więcej uczonych i tych, co mieli czynienia z samorządem. Ponieważ tak długo nikt nie zabierał głosu, więc ja poprosiłem o głos i powiedziałem: „Obywatele! ja myślę, że zaczniemy od tego, co jest nam najwięcej potrzebne, a więc: wodę mamy w mieście? nie mamy! Trzeba wodociągi odbudować. Chleba nie mamy, trzeba młyny odbudować. Nie mamy światła w dostatecznej ilości w miastach i wsiach. Pomimo tego, że już częściowo zaprowadziliśmy światło to jednak jest go mało. Trzeba elektrownie odbudować. Gazu w mieście nie ma – gazownia mocno uszkodzona – potrzeba ją odbudować. Mosty zawalone, gruzy na ulicach – trzeba odbudować i oczyścić ulice, ponaprawiać drogi, odbudować i wyremontować szkoły. Dzieci muszą chodzić do szkoły. Trzeba odbudować domy użyteczności publicznej, które są uszkodzone i zdewastowane. Odbudować zniszczone zakłady pracy, ażeby ludzie mogli pracować. Obywatele mój wniosek jest taki – mamy 3 architektów dołączymy im po 2 pisarzy obeznanych z samorządem i oni w całości będą tworzyli komisje, które objadą powiat i nasze miasta. Spiszą i wykonają kosztorysy na wszystkie urządzenia. Na wykonanie tej pracy damy im 10 dni, a po 10 dniach zrobimy 17
18 19 20
21
306
Franciszek Błaszczak (ur. 1920 r.) – działacz komunistyczny i spółdzielczy; członek władz powiatowych PPR; podporucznik WP. Ich dokładna liczba wynosiła 96. Brak dokładniejszych danych. Analizując listę obecnych, należy stwierdzić, iż takie spotkanie mogło się odbyć w pierwszej połowie kwietnia 1945 r. Chodzi najprawdopodobniej o Pawła Pucka.
posiedzenie i ustalimy plan odbudowy. Wniosek został przyjęty jednogłośnie i tak został plan odbudowy powiatu opracowany. Jeżeli chodzi o rolnictwo to znajdowało się w opłakanym stanie. Koni nie więcej jak 30%, rogacizny i trzody również 30%. Nie było czym obsiać [pól]. Nasi rolnicy szli na Żuławy tam gdzie był kocioł – znaczy okrążenie wojsk niemieckich. Po zlikwidowaniu kotła przez wojska sowieckie, były tam rozpuszczone konie. Starali się łapać te konie. Bardzo często natrafiali na miny i tam 4 osoby z naszego powiatu zostało zabitych. W gromadach robiliśmy zebrania – w celu obsiania gruntów. Mówiliśmy do chłopów, że ci którzy mają konie muszą bezpłatnie pomagać tym, którzy tych koni nie mają, a w zamian za to oddazą [oddadzą] mniejszy kontyngent. Chłopi nas zrozumieli i starali się jak najwięcej gruntów obsiać. Jeszcze w 1948 r. na państwowej ziemi mieliśmy odłogi, lecz z biegiem czasu z każdym rokiem było ich mniej. Do szkolnictwa w naszym powiecie zabrali się energicznie inspektorzy tow. [Edward] Jagusiak22 i tow. [Feliks] Dąbek23, a także grupa tow. Jaskólski24 i inni. Ze średnimi szkołami w początkach mieliśmy trochę kłopotu. Uczniowie gwizdali nam na wiecach, to znaczy, że pomiędzy profesorami tych szkół znajdowali się wrogowie ustroju ludowo – demokratycznego. Co do przemysłu: to na naszym powiecie mieliśmy 6 fabryk, które zostały odbudowane. Na terenie powiatu mieliśmy także 5 cegielni nieczynnych. Po miesiącu przyjechał do Tczewa25 tow. Wodzyński [Wodzeński] Stanisław26, który został II Sekr. Kom[itetu] Pow[iatowego] PPR27. Następnie został wybrany przewodniczącym Miejskiej Rady Narodowej w Tczewie28, a po roku sekretarzem powiatowej Rady Związków Zawodowych. Pracował on aktywnie dla Polski Ludowej. Po zorganizowaniu gminnych i miejskich rad narodowych w miesiącu maju i czerwcu 1945 zostałem wybrany przewodniczącym powiatowej Rady Narodowej w Tczewie i tę funkcję piastowałem od 10.VI.1945 r. do 17.II.1949 r. Praca w gminnych i miejskich Radach Narodowych układała się 22
23
24
25
26
27
28
Edward Jagusiak (ur. 1899 r.) – inspektor szkolny; członek władz powiatowych Stronnictwa Demokratycznego, a później PPR. Feliks Dąbek (ur. 1901 r.) – nauczyciel; inspektor szkolny; członek władz powiatowych PPR; przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej w Tczewie w latach 1945-1949. Najprawdopodobniej chodzi o nauczyciela Alojzego Jaskólskiego. W 1945 r. kierownika Szkoły Powszechnej nr 2 w Tczewie. W latach 1945-1948 członka Kolegium Wydziału Powiatowego w Tczewie. Zapewne jest to błąd. Stanisław Wodzeński w Tczewie przebywał najprawdopodobniej już w marcu 1945 r., a nie jak sugeruje to zdanie, w kwietniu. Stanisław Wodzeński – działacz komunistyczny; członek władz powiatowych PPR; I sekretarz Komitetu Miejskiego PPR w Tczewie (1945); przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej w Tczewie (1945); przewodniczący Powiatowej Rady Związków Zawodowych. Jest to błąd. Stanisław Wodzeński nie piastował nigdy funkcji II sekretarza Komitetu Powiatowego PPR. Był tylko przez pewien czas zastępcą I sekretarza (1945). Stanisław Wodzeński funkcję przewodniczącego Miejskiej Rady Narodowej w Tczewie pełnił od 2 czerwca do 12 grudnia 1945 r.
307
pomyślnie. Co do pracy politycznej na terenie powiatu, to pomiędzy ugrupowaniami politycznymi układała się różnie. Doły partii i stronnictw zawsze dochodziły do porozumienia. Jednak byli tacy więksi aktywiści w PPS jak starosta w Tczewie tow. Krasowski [Jan Krassowski]29 i tow. Jarecki30 w Gdańsku pan Puczek i PSL, którzy nie mogli strawić, że PPR rozwija się i rośnie. Powstawały koła na wsiach i miastach. Najwięcej bolało ich to, że te koła nie były PPS ani PSL a tylko PPR. Byli wśród nich i tacy towarzysze jak tow. Witczak31 z PPS, ob. [Franciszek] Błażejewski32 i ob. [Stanisław] Bucholc33 ze Stronnictwa Ludowego i wiele innych, który [którzy] uczciwie pracowali dla jedności ugrupowań i odbudowy Polski Ludowej. Na terenie powiatu Tczewskiego promieniował przede wszystkim PPR. Można by jeszcze wymienić dużo ludzi, którzy uczciwie współpracowali z nami. Nazwisk ich nie pamiętam. Po zorganizowaniu Woj[ewódzkiej] Rady Narodowej 25.VI.1945 r. zostałem jej członkiem. Nieraz byłem wysyłany z jej ramienia na kontrolę innych powiatów. Pewnego razu, kiedy pojechałem przeprowadzić kontrolę do powiatu Malbork po linii likwidacji odłogów stwierdziłem, że na polach pracowało 35 traktorów. Pracownicy traktorów byli zaopatrzeni w kuchnie polowe i tak w niektórych powiatach likwidowało się odłogi. Bardzo dużo pracy włożyło województwo w wypompowanie wody z Żuław. Znaczy to, że tow. wojewoda Zrałek i tow. przew[odniczacy] Woj[ewódzkiej] Rady Narodowej Duda-Dziewierz włożył dużo w odbudowę województwa. Sadzę, że im się należy uznanie. Inż. Stefański zastępca przew[odniczącego] Woj[ewódzkiej] Rady Narodowej, też włożył duży wkład pracy w odbudowę województwa. Nadmieniam i o aktywnej pracy pomocników Kom[itetu] Pow[iatowego] w Tczewie tow. Kaczanowskiego Andrzeja34, Lajdechera [Leitgebera] Stefana35, Gołębiowskiego Józefa36, który przyjechał do Tczewa przy końcu 1945 r. został później II sekr. Kom[itetu] Pow[iatowego] PPR w Tczewie i wielu innych, któr[z]y pracowali na gminach i miastach. Co do władz sowieckich to powiem, że nam uczciwie pomogli. Nie tyle komendant, który miał gosposię Niemkę, ale zastępca komendanta kapitan 29
30 31 32
33
34 35
36
308
Jan Krassowski – starosta powiatowy w latach 1945-1948; członek władz powiatowych PPS. Brak bliższych danych. Witczak – oficer WP; członek władz powiatowych PPS. Franciszek Błażejewski – nauczyciel; członek władz powiatowych Stronnictwa Ludowego; wiceprzewodniczący Prezydium Powiatowej Rady Narodowej. Stanisław Bucholc – przewodniczący Stronnictwa Ludowego w powiecie tczewskim; członek Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Tczewie. Andrzej Kaczanowski (ur. 1911) – działacz komunistyczny; z zawodu kierowca. Stefa Leitgeber (ur. 1912) – działacz komunistyczny; I sekretarz Komitetu Miejskiego PPR w Tczewie (1946); II sekretarz Komitetu Powiatowego PPR w Tczewie (1947). Stefan Gołębiowski (ur. 1906) – działacz komunistyczny; przed wojną w KPP, w czasie wojny w Gwardii Ludowej i Armii Ludowej; uczestnik powstania warszawskiego; w latach 1946-1948 II sekretarz Komitetu Powiatowego PPR w Tczewie.
Tyścienko, który mocno pomagał i przemawiał do ludności. Prezydium Powiatowej Rady Narodowej postawiło wniosek o odznaczenia go Srebrnym Krzyżem Zasługi. Odznaczenia tego nie dostał, gdyż sprzeciwił się temu ówczesny komendant powiatu bo żal mu było, że jego nie przedstawiono do odznaczenia. Kapitan Tyścienko pisał o tym z Mikołajewską. Jan Andrysiak
Sprawa Operacyjna „Hera” – SB wobec odpustów w Sanktuarium Maryjnym w Piasecznie opracował Przemysław Ruchlewski Sprawę obiektową o kryptonimie „Hera” założyła w 1972 roku Służba Bezpieczeństwa w Tczewie1. Prowadzono ją w celu zapewnienia dopływu informacji na temat Sanktuarium Maryjnego w Piasecznie. Miejsce to znane już w czasach średniowiecza z kultu Matki Bożej znajdowało się od roku 1945 pod stałą obserwacją aparatu bezpieczeństwa ze względu na ruch pielgrzymkowy. Od 1967 roku funkcję administratora parafii w Piasecznie pełnił ks. dr Kazimierz Myszkowski. Wielopłaszczyznowe inicjatywy księdza doprowadziły do ukoronowania Figury Matki Bożej Piasecznej 8 września 1968 roku, kiedy to na uroczystość przybył m.in. arcybiskup metropolita krakowski Karol Wojtyła. Oprócz przyszłego papieża przyjechało dwustu pięćdziesięciu księży i około siedemdziesiąt tysięcy pielgrzymów. Wrześniowe uroczystości odpustowe w Piasecznie stanowiły dla komunistycznej bezpieki dość duży problem, gdyż ściągały tam tysiące wiernych. SB, zwłaszcza po 1968 roku starała się dokładnie kontrolować przebieg uroczystości. W rozmaity sposób szykanowano pielgrzymów oraz samego ks. Myszkowskiego. W teczce zachowało się kilka planów działania oraz meldunków z uroczystości z lat 1969-1973. Są to przede wszystkim plany operacyjnego zabezpieczenia uroczystości odpustowych z lat: 1969, 1970, 1971 i 1973 oraz dwa sprawozdania z przebiegu uroczystości z roku 1970 i 1971. Grupy pielgrzymów oraz poszczególne osoby biorące udział w pielgrzymce obserwowano przede wszystkim przy pomocy funkcjonariuszy oraz agentury. W okresie trwania uroczystości, tj. przez około tydzień, wzmagano ilość tzw. kontroli fizycznych, czyli wielokrotnie legitymowano często tych samych pielgrzymów. Kontrolowano wycieczki, grupy osób podróżujących państwowymi środkami lokomocji w celu sprawdzenia, czy dane pojazdy zostały wynajęte pielgrzymom zgodnie z ich przeznaczeniem. Także pod kątem legalności sprzedaży i przepisów porządkowych milicja oraz pracownicy Wydziału Handlu i Przemysłu PPRN w Tczewie nadzorowali sprzedaż 1
310
IPN GD 003/41, Sprawa obiektowa o kryptonimie „Hera”.
dewocjonaliów. W celu zabezpieczenia operacyjnego uroczystości wykorzystano szereg jednostek z sieci agenturalnej. Przed odpustem tczewska bezpieka sporządzała odpowiednie plany działania, w których dokładnie określono zadania funkcjonariuszy „operacyjnie zabezpieczających imprezę”. Najczęściej nagrywali oni kazania podczas mszy świętych oraz wykonywali zdjęcia. Szeroko korzystano z agentury. Wobec pielgrzymów stosowano różnorakie szykany polegające m.in. na legitymowaniu wiernych, kontrolowaniu państwowych środków lokomocji (w celu wyciągnięcia konsekwencji wobec użyczających pojazdy państwowe), kontrolowaniu handlujących dewocjonaliami, sprawdzaniu lokum dla pielgrzymów w państwowych ośrodkach (dla wykluczenia zagrożenia pożarowego) itp. Również sprawdzano przybywających duchownych i zakonników, czy nie byli „wrogo ustosunkowani do rzeczywistości PRL”. Po zakończonych uroczystościach bezpieka sporządzała meldunki, które mniej lub bardziej szczegółowo relacjonowały przebieg odpustu. Na treść tych raportów składały się opisy mszy świętych, procesji, liczba uczestników z ich strukturą wiekową. Analizowano również kazania, szczególne te, które uznane zostały za polityczne. Ciekawsze z operacyjnego punktu widzenia nagrywano miniforami i spisane dołączano do akt. W 1972 roku dyrektor Departamentu IV MSW na podstawie Zarządzenia nr 003/72 nakazał, aby zakładać sprawy obiektowe, w ramach których rozpoznawano przejawy działalności duchownych oraz świeckich związanych z sanktuariami maryjnymi. Luźne informacje z kilku lat z uroczystości w Piasecznie zebrano w jedną teczkę i w 1972 roku założono sprawę. Za cel postawiono sobie: „Przeciwdziałanie ujemnym zjawiskom notowanym podczas odbywania corocznych uroczystości odpustowych”2. Zrozumiałe było zabezpieczenie obchodów w roku 1968, kiedy w uroczystościach uczestniczyło około siedemdziesięciu tysięcy wiernych. Kolejne lata nie wymagały użycia środków operacyjnych, łącznie z wykorzystaniem helikopterów. Kult maryjny ośrodka w Piasecznie ograniczył się do zasięgu lokalnego. Już w 1969 roku informowano o zaledwie około siedmiu tysiącach pielgrzymów, w późniejszych latach donoszono o około czterech tysiącach pątników. Udział wyższych hierarchów kościelnych ograniczał się również tylko do przedstawicieli diecezji chełmińskiej. Przez lata tczewski aparat bezpieczeństwa nie dawał spokoju ks. Kazimierzowi Myszkowskiemu, zwłaszcza w czasie uroczystości odpustowych. W ciągu roku zdarzały się przerwy w dostawie prądu elektrycznego akurat podczas święta maryjnego. Duchowny zabezpieczył się przed „nieprzewidzianymi” okolicznościami związanymi z przerwami w dostawach prądu i kupił dwa generatory spalinowe. 2
IPN GD 003/41, Wniosek o wszczęcie sprawy obiektowej o kryptonimie „Hera” sporządzony przez I zastępcę Komendanta Miejskiego i Powiatowego MO w Tczewie ppłk Czesława Wesołka z dnia 21 kwietnia 1972 r.
311
Ostatecznie udał się do płk. Romana Kolczyńskiego i przedstawił mu sytuację związaną z ośrodkiem maryjnym w Piasecznie. Jak twierdził ks. Myszkowski od tego momentu szykany ustały. Sprawę obiektową o kryptonimie „Hera” zakończono. Nie zdołano uzyskać dowodów na prowadzenie antypaństwowej działalności podczas uroczystości odpustowych, kazania miały wyłącznie charakter religijny, a przybywający ludzie byli wyłącznie pielgrzymami, a nie „wrogim elementem”. Kontrolę nad ośrodkiem maryjnym w Piasecznie prowadzono naturalnie w dalszym ciągu w ramach teczki założonej dla parafii. Zamieszczony poniżej materiał źródłowy pochodzi z teczki sprawy obiektowej o kryptonimie „Hera” przechowywanej w Oddziale Gdańskim Instytutu Pamięci Narodowej. Źródło Plan operacyjnego zabezpieczenia uroczystości odpustowych w Pasiecznie w dniach od 11 do 19 września 1971 roku stanowi jeden z wielu przykładów szkodliwej działalności aparatu bezpieczeństwa wobec Kościoła katolickiego oraz jego wiernych. Ilustruje również wielki wysiłek organizacyjny i finansowy władz oraz ogrom działań, który był niewspółmierny do potencjalnego zagrożenia. * Zatwierdzam Tczew, dnia 1 września 1971 r. Zastępca Komendanta Wojewódzkiego TAJNE MO ds. Służby Bezpieczeństwa w Gdańsku Egzemplarz nr 1 płk mgr Kazimierz Dudek PLAN operacyjnego zabezpieczenia uroczystości odpustowych w Piasecznie3 w dniach od 11-19.09.1971 r. I. Ocena sytuacji: W dniach od 11.09.1971 r. do 19.09.1971 r. w miejscowości Piaseczno, powiat Tczew4 odbędą się tradycyjne uroczystości związane z odpustem Matki Boskiej Piaseckiej („Królowej Pomorza”). Na główną uroczystość w dniu 12.09.1971 r. przybędzie ks. biskup sufragan Zygfryd Kowalski5, księża kurialiści z Pelplina6, jak też kler z okolicznych 3
4 5
6
312
Piaseczno – wieś kociewska położona w województwie pomorskim (dawniej gdańskim), w powiecie tczewskim, w gminie Gniew. Tczew – miasto powiatowe nad Wisłą, w województwie pomorskim. Biskup Zygfryd Kowalski (1910-1995) – sufragan chełmiński, w latach 1981-1991 wikariusz generalny kapituły Diecezji Chełmińskiej. Pelplin – miasto w województwie pomorskim, w powiecie tczewskim. Od 1821 roku stolica Diecezji Chełmińskiej (po przeniesieniu z Chełmży), od 1992 roku Diecezji Pelplińskiej.
parafii. Na uroczystości te będą przybywały do Piaseczna pielgrzymki z ościennych parafii jak z Gniewa7, Opalenia8, Tymawy9, Pelplina oraz Starogardu Gdańskiego10, Nowego nad Wisłą11 i Kwidzyna12. Na okres trwania dekady odpustowej zaproszeni zostali do Piaseczna dwaj księża zakonni celem wygłaszania kazań i prowadzenia nauk rekolekcyjnych. Jeden z tych zakonników (jezuita), ksiądz Zbigniew Frączkowski13, zamieszkały w Poznaniu, znany jest z wrogich wystąpień w trakcie głoszonych kazań, o czym poinformował nas Wydział IV14 Komendy Wojewódzkiej MO Poznań. Mając na uwadze znaczenie oraz zakres uroczystości odpustowych, które szczególnie w tym roku zostały szeroko rozpropagowane przez miejscowego proboszcza, jak również z uwagi na udział w nich wyżej wymienionego zakonnika, potrzeba operacyjnego oraz zewnętrznego zabezpieczenia głównych uroczystości przewidzianych w programie, jak też głoszonych kazań i nauk rekolekcyjnych. Tegoroczne uroczystości swoim zasięgiem zbliżone będą do ubiegłorocznych. Nie przewiduje się zmian odnośnie ustalonego programu w roku ubiegłym. Oficjalny program nie zawiera dodatkowych imprez wybiegających poza dotychczasowy tradycyjny przyjęty przebieg, również nie przewiduje się przyjazdu kleru na uroczystości odpustowe spoza terenu diecezji chełmińskiej. W przeprowadzonej w dniu 30.09.1971 r. rozmowie operacyjnej z proboszczem parafii Piaseczno księdzem Myszkowskim15, zobowiązał się on do przestrzegania porządku w okresie odpustu i w tym celu wytypuje we własnym zakresie spośród wiernych służbę porządkową na okres trwania odpustu. Zapewnił również, że dopilnuje, aby zorganizowane procesje odbywały się w czasie i [na] trasie określoną w wydanym zezwoleniu przez Prezydium Powiatowej Rady Narodowej Tczew. Będzie również kontrolował kazania 7 8
9 10
11
12
13
14 15
Gniew – miasto w woj. pomorskim, w pow. tczewskim. Opalenie – wieś kociewska położona w woj. pomorskim, w pow. tczewskim, w gminie Gniew. Tymawa – wieś kociewska położona w woj. pomorskim, w pow. tczewskim, w gm. Gniew. Starogard Gdański – miasto w woj. pomorskim, siedziba powiatu starogardzkiego oraz gminy Starogard Gdański. Nowe nad Wisłą – miasto w woj. kujawsko-pomorskim (dawniej bydgoskim), w pow. świeckim, siedziba gminy miejsko-wiejskiej Nowe. Kwidzyn – miasto powiatowe w woj. pomorskim, do 1975 roku w woj. gdańskim, w latach 1975-1998 w woj. elbląskim. O. Zbigniew (Felicjan) Frączkowski (1921-2004) – jezuita, w 1955 uzyskał doktorat z socjologii religii, misjonarz ludowy i duszpasterz akademicki (m.in. na KUL), superior poznańskiego domu jezuitów w latach 1967-1972. Wydział IV zajmował się kontrolą działalności Kościołów i związków religijnych. Ks. prałat Kazimierz Myszkowski (ur. 1928), doktor prawa kanonicznego – w latach 19672006 proboszcz Sanktuarium Maryjnego w Piasecznie. W 1968 r. doprowadził do koronacji figurki Matki Boskiej Piaseckiej przez kardynała Karola Wojtyłę. Zbudował nową kapliczkę przy Studzience, wraz z dzwonnicą i zapleczem, a także Drogę Krzyżową. Prowadził też wieloletnie prace konserwatorskiej w kościele parafialnym w Piasecznie.
313
głoszone przez zaproszonych zakonników, aby nie zawierały one akcentów politycznie wrogich. Zadeklarował, iż wezwie pielgrzymów do respektowania zarządzeń porządkowych wydanych przez władze terenowe. II. Program uroczystości podlegających zabezpieczeniu. Dnia 11.09.1971 godz. 15.00 – powitanie pielgrzymów przychodzących ze Starogardu Gdańskiego, godz. 17.00 – odsłonięcie figury Matki Boskiej Piaseckiej z kazaniem w kościele, godz. 18.00 – procesja z kościoła do „studzienki” i z powrotem, godz. 22.00-24.00 – pasterka Maryjna i ciche msze. Dnia 12.09.1971 r. godz. 1.00-2.30 – procesja pielgrzymów z Nowego i msza z kazaniem, godz. 2.30-4.30 – prywatne modły i ciche msze, godz. 6.00-7.00 – msza z kazaniem, godz. 7.00-8.00 – msza z kazaniem dla pielgrzymów przybyłych ze Starogardu Gdańskiego, godz. 8.00 – powitanie pielgrzymów z Nowego i msza z kazaniem, godz. 8.00 – msza przy „studzience” z kazaniem, godz. 9.00 – powitanie pielgrzymów z Tymawy, Opalenia, Kwidzyna i Gniewu, połączone z mszą i kazaniem, godz. 9.30 – powitanie biskupa sufragana Zygfryda Kowalskiego, godz. 10.30-13.30 – procesja do „studzienki” i msza z kazaniem misjonarza oraz wystąpienie biskupa, powrót procesji do kościoła, godz. 15.30 – uroczysta msza w kościele i pożegnanie pielgrzymów godz. 18.30 – wieczorna msza z kazaniem. Od dnia 13.09.1971 r. do 18.09.1971 r. w okresie oktawy msze z kazaniami odprawiane będą w godzinach 9.00, 11.00, 16.30, 18.30. W dniu 18.09.1971 r. od godziny 18.00-24.00 modły maryjne połączone z kazaniem. Dnia 19.09.1971 r. godz. 1.00-6.00 – modły we własnych intencjach, procesja w kościele połączona z mszą i krótkim kazaniem, godz. 7.00 – msza z kazaniem godz. 8.00 – msza z kazaniem godz. 9.00 – msza z kazaniem dla dzieci i młodzieży, godz. 10.30-13.30 – procesja do studzienki, msza z kazaniem wygłoszonym przez przedstawiciela kurii pelplińskiej, powrót procesji do kościoła, godz. 16.00 – uroczyste nieszpory i zakończenie uroczystości odpustowych. III. Zadania związane z organizacją zabezpieczenia. 1. Operacyjne zabezpieczenie grup i osób biorących udział w pielgrzymkach zdążających w kierunku Piaseczna.
314
2. W okresie trwania uroczystości kościelnych od 11-19.09.1971 r. wzmóc operacyjno-fizyczną kontrolę rejonu uroczystości ze szczególnym zwróceniem uwagi na osoby znane z wrogiej postawy, elementu społecznie niezdyscyplinowanego, cudzoziemców i innych osób przybyłych spoza tutejszego terenu. 3. Objąć kontrolą przybyłych na uroczystości do Piaseczna uczestników wycieczek i grup posługujących się państwowymi środkami lokomocji. 4. Poprzez służbę mundurową MO oraz pracowników Wydziału Handlu i Przemysłu Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Tczewie, dokonać kontroli osób, trudniących się handlem dewocjonaliami i innymi artykułami pod kątem legalności sprzedaży i przestrzegania przepisów porządkowych. 5. Ważniejsze uroczystości religijne wymienione w programie zabezpieczyć operacyjnie poprzez tajnych współpracowników oraz użycie techniki operacyjnej. 6. Celem zapewnienia spokoju i porządku publicznego wzmóc służbę patrolową MO w okresie nasilenia uroczystości, głównie w czasie ruchu pielgrzymek i procesji oraz w porach wieczorno-nocnych. 7. W okresie trwania uroczystości poprzez Inspektorat Ruchu Drogowego Komendy Powiatowej MO Tczew zapewnić niebezpieczeństwo na drodze E-16 (odcinek Gniew – Rakowiec16). 8. W związku z przemarszem pielgrzymek oraz ich pobytem w Piasecznie dokonać kontroli pracy stróży w obiektach państwowych, a szczególnie w miejscowych PGR-ach. Przy udziale Powiatowej Komendy Straży Pożarnej w Tczewie skontrolować stan zabezpieczenia przeciwpożarowego w wymienionych obiektach. IV. Zabezpieczenie operacyjne uroczystości. W dniu 10.9.1971 r. zabezpieczyć operacyjnie przybycie oraz pobyt w Pelplinie pielgrzymki ze Starogardu Gdańskiego. Wykona poprzez t.w.17 ps. „Sierp”, „Czesław”, „Stanisław”, „Kamiński” – sierżant H. Wowerka. W dniu 11.09.1971 r. w godzinach od 15-18-tej zabezpieczyć operacyjnie powitanie pielgrzymki ze Starogardu Gdańskiego przybyłej do Piaseczna. Wykona poprzez t.w. „Tadeusz”, „Heniek”, „Krzysztof”, „Mróz” – porucznik Żurawski18, podporucznik Urban. 16
17 18
Rakowiec – wieś kociewska położona w woj. pomorskim, w pow. tczewskim, w gm. Gniew, dawniej w województwie gdańskim. T.w. – tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa. Bolesław Żurawski – inspektor operacyjny Referatu ds. Bezpieczeństwa KMiP w Tczewie, zob.: Aparat bezpieczeństwa w województwie gdańskim w latach 1945-1990. Obsada stanowisk kierowniczych, wstęp i opracowanie Marcin Węgliński, Gdańsk 2010, s. 406.
315
W godzinach 17.00-18.00 – zabezpieczyć przy użyciu mini fonu kazanie wygłoszone w kościele podczas uroczystości odsłonięcia figury Matki Boskiej Piaseckiej. Utrwalenie kazania oraz rozpoznanie przebiegu uroczystości dokonają sierżant Galik i szeregowy Dzięciołowski. W godzinach 18.00-20.30 – zabezpieczyć przemarsz procesji do studzienki oraz przebieg uroczystości z wygłoszonym kazaniem przy użyciu mini fonu. Wykonają sierżant Galik i szeregowy Dzięciołowski. W tym samym dniu zabezpieczyć operacyjnie rozpoznanie pielgrzymki starogardzkiej, która wyrusza z Pelplina do Piaseczna. Wykona przy udziale t.w. „Sierp”, „Czesław”, „Stanisław” – sierżant H. Wowerka. Dnia 12.09.1971 r. o godzinie 7.00 poprzez t.w. „Sierp”, „Stanisław” rozpoznać skład ilościowy pielgrzymki parafii katedralnej Pelplin, wyruszającej z Piaseczna. Wykona sierżant H. Wowerka. W godzinach od 8.00-10.00 dokonać operacyjnego rozpoznania pielgrzymek przybyłych z Tymawy, Opalenia, Kwidzyna i Gniewu pod kątem ich składu osobowego i ilości uczestników, jak też treści przemówień powitalnych. Wykonać przy udziale t.w. „Heniek”, „Tadeusz”, „Krzysztof” oraz pracownika operacyjnego kaprala Waszczyńskiego. Odpowiedzialny porucznik Żurawski, podporucznik Urban. Godzina 10.30 – zabezpieczyć operacyjnie przy udziale t.w. „Heniek”, „Tadeusz”, „Czesław”, „Stanisław”, powitanie biskupa Kowalskiego. Odpowiedzialny podporucznik Urban, sierżant Wowerka. Godziny 10.30 do 13.30 zabezpieczyć operacyjnie procesję do studzienki oraz treść głoszonych kazań misjonarza i biskupa, przy wykorzystaniu dwóch mini fonów. Wykona przy udziale pracownika operacyjnego porucznika Tokarskiego19 z Wejherowa, szeregowego Jańczewskiego oraz t.w. „Heniek”, „Krzysztof”, „Stanisław”, „Czesław”, „Gwiazda”, „Józef” – sierżant Wowerka. W okresie trwania oktawy od dnia 13-18.09.1971 r. przewiduje się następujące zabezpieczenie operacyjne: Dnia 13.09.1971 r. w godzinach od 16.00-18.00 kazanie oraz naukę rekolekcyjną zabezpieczy pracownik operacyjny plutonowy Banaszkiewicz. Dnia 14.09.1971 r. w godzinach od 16.00-18.00 kazanie oraz naukę rekolekcyjną zabezpieczy pracownik operacyjny szeregowy Janczewski. 19
316
Franciszek Tokarski – inspektor operacyjny SB Referatu ds. Bezpieczeństwa KP MO w Wejherowie, zob.: Aparat bezpieczeństwa w województwie gdańskim w latach 19451990. Obsada stanowisk kierowniczych, wstęp i opracowanie Marcin Węgliński, Gdańsk 2010, s. 362-363.
Dnia 15.09.1971 r. w godzinach od 16.00-18.00 kazanie oraz naukę rekolekcyjną zabezpieczy pracownik Komendy Kolejowej MO sierżant Tkacz. Dnia 16.09.1971 r. w godzinach od 16.00-18.00 kazanie oraz naukę rekolekcyjną zabezpieczy pracownik Kunke, Komenda Powiatowa MO Tczew. Dnia 17.09.1971 r. w godzinach od 16.00-18.00 kazanie oraz naukę rekolekcyjną zabezpieczy funkcjonariusz Komendy Powiatowej MO Tczew. Dnia 18.09.1971 r. w godzinach od 22.00-24.00 wieczorne nabożeństwo wraz z kazaniem zabezpieczy pracownik operacyjny plutonowy Banaszkiewicz. Dnia 19.09.1971 r. Godzina 7.00-9.00, przy wykorzystaniu t.w. „Heniek”, „Krzysztof” oraz przy udziale pracownika operacyjnego porucznika Śmiałkowskiego, szeregowego Jańczewskiego zabezpieczyć kazania wygłoszone podczas mszy w Kościele. Wykona sierżant Wowerka Henryk. Godzina 7.00-13.30 dokonać zabezpieczenia przemarszu procesji do „studzienki” oraz głoszonych tam kazań przez misjonarza i przedstawiciela Kurii pelplińskiej. Wykonać przy udziale pracownika Służby Bezpieczeństwa szeregowego Jańczewskiego. Odpowiedzialny sierżant Wowerka. V. Zabezpieczenie fizyczne rejonu. W celu uniknięcia zakłóceń w ruchu drogowym oraz zachowaniu porządku bezpieczeństwa publicznego podczas odbywania się uroczystości odpustowych założono poniższe zadania dla służby wewnętrznej MO. – W dniu 10.09.1971 r., godzina 15-ta posterunek MO Pelplin wystawi członków ORMO20 – 2, w rejonie Nadleśnictwa w Pelplinie, tj. trasą przemarszu pielgrzymki ze Starogardu Gdańskiego. Ustalą oni liczebność i skład pielgrzymki oraz zachowanie się jej uczestników w czasie przemarszu. – W dniu 10.09.1971 r. od godziny 16.00-24.00 na terenie Pelplina wzmóc służbę patrolową celem zapewnienia porządku na terenie miasta ze szczególnym zwróceniem uwagi na zabezpieczenie obiektów uspołecznionych pod względem przeciwpożarowym oraz przed ewentualnością kradzieży i włamań. – Posterunek MO w Gniewie w dniach od 11-12.09.1971 r. w rejonie Gniewa i Piaseczna dokona wzmożenia służby patrolowej celem zapewnienia porządku i ochrony obiektów uspołecznionych szczególnie zagrożonych w okresie pobytu pielgrzymek. – W dniu 12.09.1971 r. posterunek drogowy MO w Gniew w porozumieniu z kapitanem Krawczakiem z Inspektoratu Drogowego Komendy Powiatowej 20
ORMO – Ochotnicze Rezerwy Milicji Obywatelskiej.
317
MO Tczew zapewni swobodny ruch na drodze lokalnej biegnącej przez wieś Piaseczno poprzez zablokowanie ruchu kołowego na tym odcinku. – W okresie tym patrole MO zapewnią bezpieczeństwo na drodze E-16 (odcinek Gniew – Rakowiec). – Pełniący służbę funkcjonariusz MO z referatu do Walki z Przestępstwami Gospodarczymi podporucznik Kaczmarczyk Lech, Żelnio, starszy sierżant oraz pracownicy Wydziału Handlu Prezydium Powiatowej Rady Narodowej będą dokonywać w czasie trwania odpustu systematycznej kontroli pojazdów, właścicieli straganów i innych osób trudniących się handlem. – W czasie pobytu pielgrzymek w Piasecznie posterunek MO Gniew dokonywać będzie wspólnie z pracownikami Powiatowej Komendy Straży Pożarnej kontroli dozorców w obiektach uspołecznionych oraz zwracać będą uwagę by w obiektach tych nie przebywali pielgrzymi mogący wywołać niebezpieczeństwo pożaru. – Wnioskujemy o przydzielenie na dzień 12.09.1971 r. jednej drużyny ZOMO21. – Celem omówienia zadań związanych z zabezpieczeniem odpustu zorganizować w dniu 8.09.1971 r. w Komendzie Powiatowej MO Tczew odprawę dla Komendantów Posterunków MO, Inspektoratów Ruchu Drogowego i z funkcjonariuszami przydzielonymi do zabezpieczenia. Za zabezpieczenie operacyjne odpowiedzialny jest I zastępca komendanta powiatowego ds. SB w Tczewie podpułkownik Czesław Wesołek22, zaś za zabezpieczenie fizyczne zastępca komendanta powiatowego MO w Tczewie major Olczak. I zastępca Komendanta Miejskiego i Powiatowego MO w Tczewie ppłk Czesław Wesołek Komendant Miejski i Powiatowy MO w Tczewie mjr E. Kłosowski
21 22
318
ZOMO – Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej. Czesław Wesołek – I zastępca KMIP MO w Tczewie, zob.: Aparat bezpieczeństwa w województwie gdańskim w latach 1945-1990. Obsada stanowisk kierowniczych, wstęp i opracowanie Marcin Węgliński, Gdańsk 2010, s. 374-375.
Uwagi naczelnika Wydziału IV Komendy Wojewódzkiej MO Gdańsk. Uwag nie mam. Łączność z rejonową SB w Tczewie w imieniu Wydziału IV utrzymywał będzie kapitan R. Berdys23. 6.IX.1971 r. Naczelnik Wydziału IV Komendy Wojewódzkiej MO Gdańsk Aleksander Świerczyński24
23
24
Ryszard Berdys – kierownik Grupy 1 Wydziału IV SB KW MO w Gdańsku, zob.: Aparat bezpieczeństwa w województwie gdańskim w latach 1945-1990. Obsada stanowisk kierowniczych, wstęp i opracowanie Marcin Węgliński, Gdańsk 2010, s. 88-89. Aleksander Świerczyński – ówczesny naczelnik Wydziału IV SB KW MO w Gdańsku, zob.: Aparat bezpieczeństwa w województwie gdańskim w latach 1945-1990. Obsada stanowisk kierowniczych, wstęp i opracowanie Marcin Węgliński, Gdańsk 2010, s. 361-362.
319
Kociewskie Towarzystwo Kultury – organizacja regionalna, której nie było dane powstać opracował Michał Kargul Na początku lat siedemdziesiątych XX wieku organy bezpieczeństwa w województwie gdańskim zainteresowały się ożywieniem działalności członków Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, których efektem był V Zjazd Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego i wybór nowych władz tej organizacji. Z tego powodu zbierano m.in. informacje dotyczące działalności poszczególnych komórek terenowych ZKP. Także do Komendy Miejskiej MO w Starogardzie Gdańskim skierowano pod koniec 1970 roku zapytanie dotyczące aktywności tamtejszego oddziału Zrzeszenia (który powstał w 1964 roku na bazie Zrzeszenia Kociewskiego)1. W odpowiedzi, poza stwierdzeniem, że oddział już nie funkcjonuje, przesłano do Gdańska ciekawy dokument, a mianowicie protokół zebrania założycielskiego Kociewskiego Towarzystwa Kultury. Analizując jego treść, staje się jasne, dlaczego uznano, że dokument ten może zainteresować zwierzchników w Gdańsku. W składzie działaczy nowo powstałej organizacji znajdujemy bowiem byłych członków Zrzeszenia Kociewskiego i oddziału starogardzkiego ZKP: Józefa Milewskiego, Czesława Dawickiego, Pawła Burczyka, Romana Miszewskiego, czy ostatniego znanego nam prezesa oddziału – Józefa Płoszyńskiego. Przypuszczać można, że wobec fiaska prowadzenia działalności w ramach Zrzeszenia, jego starogardzcy działacze włączyli się w projekt stworzenia nowej organizacji „powiatowej”. Potrzeba jej powołania wynikała najpewniej nie tylko z powodu niepowodzenia działalności starogardzkiego oddziału ZKP, ale także z podjęcia decyzji o likwidacji Towarzystwa Rozwoju Ziem Zachodnich. Ta ogólnokrajowa organizacja, zajmująca się kulturalnym „dowartościowaniem” ziem byłego zaboru pruskiego oraz włączonych do Polski na mocy porozumień jałtańskich, uważana za następcę przedwojennego Polskiego Związku Zachodniego, została bowiem zlikwidowana w grudniu 1970 roku, oficjalnie z powodu zrealizowania wszelkich stawianych przed nią celów. 1
320
Zob. M. Kargul, Pięćdziesiąt lat Zrzeszenia na Kociewiu, „Kociewski Magazyn Regionalny”, 2007, nr 58, s. 4-7; O aktywności Zrzeszenia Kociewskiego – głosy działaczy kociewskich na zjeździe powołującym Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie w dniu 18 października 1964 roku, oprac. M. Kargul, „Teki Kociewskie”, rok 2011, z. V, s. 275-278.
Spowodowało to, że wielu lokalnych społeczników z Ziem Zachodnich zostało nagle pozbawionych możliwości zorganizowanego działania. Wiemy, że starogardzki oddział TRZZ w połowie lat sześćdziesiątych był o wiele aktywniejszy od struktur zrzeszeniowych, więc prawdopodobnie to z kręgu jego działaczy wyszła nowa inicjatywa2. Wskazywać na to może podział funkcji w nowo powstałej organizacji, w której ludzie związani z Zrzeszeniem odgrywali jednak drugorzędna rolę. Możemy także przypuszczać, przez analogię z innymi komórkami TRZZ, że organizacja ta w Starogardzie była ściśle powiązana z administracją państwową i partyjną. A jak napisał autor tego raportu, por. Stefan Adamkiewicz, w prezydium nowo powstałej organizacji znaleźli się ludzie desygnowani właśnie przez Komitet Powiatowy PZPR oraz Prezydium Powiatowej Rady Narodowej, czyli ówczesny zarząd powiatu. Pozostaje natomiast zagadką, dlaczego organizacja ta, pomimo pełnego wsparcia powiatowych władz partyjnych, nie zyskała aprobaty gdańskich urzędników z Urzędu Spraw Wewnętrznych Urzędu Wojewódzkiego. Możemy przypuszczać, że starania o rejestrację KTK nie zakończyły się na jednym wysłanym wniosku. Gdyby chodziło jedynie o długotrwałe procedury (co w realiach PRL nie było takie rzadkie), to można by sądzić, że kociewskie towarzystwo podtrzymywałoby swoje działania. Skoro por. Adamkiewicz zdecydowanie informował zwierzchników, że aktualnie (na przełomie 1971 i 1972 roku) KTK nie działa, to jest jasne, że władze w Gdańsku (i to raczej partyjne, a nie administracyjne) nie wyraziły akceptacji dla tej inicjatywy, co skutkować musiało porzuceniem jej przez „aktyw powiatowy” i zaprzestaniem wszelkiej działalności. Powodów takiej decyzji możemy się jedynie domyślać, ale bez wątpienia była ona świadectwem wyjątkowo instrumentalnego traktowania działaczy w Starogardzie, którym odmówiono możliwości powołania własnego towarzystwa regionalnego, choć w tym samym czasie (marzec 1970 r.) podobna organizacja powstała w sąsiednim Tczewie3. Nie można wykluczyć, że były to jakieś reperkusje nieskutecznych działań związanych z rozwiązaniem Zrzeszenia Kociewskiego oraz zarejestrowaniem oddziału ZKP w Starogardzie. Wiemy bowiem, że jeszcze w 1968 roku, a więc w ponad trzy lata od jego powołania władze oddziału starogardzkiego Zrzeszenia czyniły ciągle starania o jego rejestrację4. Trudno przesądzić, czy był to wynik niechęci władz, czy pewnej nieudolności organizacyjnej działaczy. Niemniej 2
3
4
O aktywności starogardzkiego oddziału TRZZ, liczącego w 1964 roku trzystu członków, wspominał Józef Milewski na zjeździe Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w dniu 18 października 1964 r.; O aktywności Zrzeszenia, dz. cyt., s. 277. W dniu 24 marca 1970 roku odbyło się zebranie założycielskie Towarzystwa Miłośników Ziemi Tczewskiej, zaś już 25 kwietnia zostało ono zarejestrowane przez Urząd Spraw Wewnętrznych Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Gdańsku; R. Landowski, 35 lat dla Tczewa i regionu, Tczew 2004, s. 24-27. C. Obracht-Prondzyński, Zjednoczeni w idei, Gdańsk 2006, s. 177.
321
brak rejestracji Kociewskiego Towarzystwa Kultury wpisuje się w owe formalne perturbacje starogardzkich działaczy Zrzeszenia. Skutek tego był taki, że dopiero kolejna inicjatywa powołania w 1973 roku Towarzystwa Miłośników Ziemi Kociewskich przyniosła starogardzkim działaczom sukces, zaś z inicjatywy o trzy lata wcześniejszej zachował się jedynie niniejszy dokument. * [s. 167] Informacja do Naczelnika Wydziału III-go KW MO od Komendy Powiatowej w Starogardzie Gdańskim5 W odp[owiedzi] na pismo z 09.12.1971 r., ustalono, że na terenie powiatu nie istnieje żaden oddział ZKP i jedynie przy Powiatowym Domu Kultury w dniu 16.04 1970 r. ustalono utworzenie Kociewskiego Towarzystwa Kultury, w skład prezydium wybrano kilku działaczy z ramienia KP PZPR [Komitetu Powiatowego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej] i PPRN [Prezydium Powiatowej Rady Narodowej] w Starogardzie. Wydział Spraw Wewnętrznych PPRN pismem z dnia 13.07 przesłał statut Kociewskiego Towarzystwa Kultury do PWRN [Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej] Urząd Spraw Wewnętrznych Oddział Spraw Społecznych z prośbą o rejestrację towarzystwa. Ale z braku odpowiedzi K. Tow. Kultury nie działa i nie zaproszono nikogo od nich na V Zjazd ZKP. [s. 168] Odpis Protokół z zebrania Kociewskiego Towarzystwa Kultury z dnia 16.04.1970 r. Na zebraniu K.T.K. obecne były osoby zainteresowane. Pierwszym punktem było ukonstytuowanie prezydium K.T.K. w skład którego weszli: 1. Pałkowski Kazimierz – prezes 2. Mazurowski Czesław – wiceprezes 3. Gdaniec Brunon – wiceprezes 4. Płoszyński Józef6 – sekretarz 5. Żalik Ludwik7 – skarbnik 5
6
7
322
Dokument niniejszy znajduje się w archiwum Instytutu Pamięci Narodowej w Gdańsku: IPNGd 003/83, t. 2, s. 167-168. Jeden z działaczy Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Starogardzie; wybrany na ostatniego, znanego nam prezesa w październiku 1968 r. Ludwik Żalik (1903-1975) – działacz kulturalny i samorządowy. Przed wojną pracownik administracji gminnej i powiatowej w Starogardzie oraz działacz licznych organizacji społecznych. W latach 1945-1946 burmistrz Starogardu, potem pracownik GS-u i radny miejski. Jeden z założycieli Towarzystwa Miłośników Ziemi Kociewskiej i jego pierwszy sekretarz.
2. Rada K.T.K.: 1. Wrycza Bogusław 2. Klein Tadeusz 3. Burczyk Paweł 4. Waśkowski Zbigniew 5. Jarębski Wiesław 6. Śliwińska Elżbieta 7. Dawicki Czesław8 8. Brzozowski Leon 9. Drabina 10. Miszewski Roman 11. Stawowy Alojzy. Następnie ustalono składkę członkowską, która wynosi 12 złotych rocznie. Obecni wyrazili konieczność utworzenia konta w PKO oraz wykonanie pieczątki K.T.K. Dokonano wyboru Komisji Rewizyjnej, w skład której wschodzą: 1. Spacjer Stefania 2. Górski Antoni 3. Brzozowski Leon, Wybór Sądu Koleżeńskiego: 1. Falkowski Edmund 2. Danielewicz 3. Burczyk Paweł. Wybór poszczególnych komisji: 1. Teatralna – odpowiedzialna – Kuligowska Ewa 2. Literacka – odpowiedzialny – Kubiszewski Tadeusz 3. Fotograficzna – odpowiedzialny Brzozowski Leon 4. Plastyczna – odpowiedzialny Wałaszewski Józef 5. Muzyczna – odpowiedzialna Bartlinek Barbara 6. Regionalna – odpowiedzialny Milewski Józef. Następnie poruszono sprawę popularyzowania szlaków turystycznych Kociewia. Ob. Dawicki poinformował, że wyjdzie do końca czerwca mapa, gdzie wytypowane będą 4 szlaki na Kociewiu. Ustalono terminy opracowania planów pracy poszczególnych komisji do końca 20.05.1970 r. Spotkania prezydium odbywać się będą raz w m-cu, a następne spotkanie odbędzie się 20.05.1970 r. o godzinie 18-tej. Towarzystwo działa przy powiatowym Domu Kultury. Za zgodność odpisu z oryginałem. (-) por. Stefan Adamkiewicz 8
Czesław Dawicki (1901-1976) – działacz społeczny, w latach 1957-1964 prezes Zarządu Głównego Zrzeszenia Kociewskiego, a następnie (najpewniej w latach 1964-1968) Oddziału Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Starogardzie Gdańskim.
323
Noty o autorach Jakub Borkowicz – ur. w 1981 r. Historyk i regionalista, absolwent historii na Uniwersytecie Gdańskim, działacz Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego (od dwóch kadencji wiceprezes Oddziału Kociewskiego ZKP w Tczewie). Jeden z redaktorów audycji Spotkania z Kociewiem w tczewskim Radiu Fabryka. W kręgu jego zainteresowań znajduje się historia XX wieku oraz okresu nowożytnego, zwłaszcza problematyka gospodarcza oraz służb mundurowych. dr Michał Kargul – ur. w 1979 r., absolwent Technikum Leśnego w Tucholi oraz historii i socjologii na Uniwersytecie Gdańskim. W 2009 roku obronił pracę doktorską napisaną na macierzystej uczelni pod kierunkiem prof. Józefa Arno Włodarskiego, opublikowaną w bieżącym roku przez ZKP pt. „Abyście szkód w lasach naszych nie czynili.”. Gospodarka leśna w województwie pomorskim w okresie nowożytnym (1565-1772). Członek Oddziału Kociewskiego ZKP w Tczewie, aktualnie jego prezes. Jeden z prowadzących audycję Spotkania z Kociewiem w tczewskim Radio Fabryka. Pracuje jako nauczyciel historii w Szkole Podstawowej nr 11 w Tczewie. Jego zainteresowania koncentrują się wokół spraw gospodarczych okresu nowożytnego oraz pomorskiego ruchu regionalnego. Współredaktor „Tek Kociewskich”. Marcin Kłodziński – ur. w 1986 r. mieszkaniec Tczewa, doktorant Wydziału Historycznego Uniwersytetu Gdańskiego. W pracy badawczej zajmuje się historią powiatu tczewskiego w latach 1945-1956, a także działalnością kontrwywiadu Wojsk Ochrony Pogranicza na Pomorzu Gdańskim. Autor kilkunastu artykułów naukowych i popularnonaukowych. Publikował na łamach: „Gazety Tczewskiej”, „Kociewskiego Magazynu Regionalnego”, „Naszego Słowa”, „Pamięci i Sprawiedliwości”, „Problemów Ochrony Granicy”, „Słupskich Studiów Historycznych”, „Tek Gdańskich” i „Tek Kociewskich”. Krzysztof Korda – ur. w 1979 r. absolwent historii Uniwersytetu Gdańskiego. Zawodowo związany z Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku. Działacz Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, członek Rady Naczelnej i wiceprezes Zarządu Głównego, przez dwie kadencje pełnił funkcję prezesa Oddziału w Tczewie. Radny miasta Tczewa, jeden z prowadzących audycję Spotkania z Kociewiem w tczewskim Radio Fabryka. Członek Instytutu Kaszubskiego. Publikował m.in. na łamach: „Kociewskiego Magazynu Regionalnego”, „Rydwanu”, „Act Cassubiana”, „Pomeranii”, „Tygodnika Powszechnego”,
324
„Focus Historia”, „Militariów XX wieku” i „Militariów XX wieku. Wydanie Specjalne”. Przygotowuje rozprawę doktorską pt. Józef Wrycza (1884-1961) – ksiądz, wojak, narodowiec pod kierunkiem prof. dr. hab. Józefa Borzyszkowskiego. Jego zainteresowania koncentrują się wokół historii najnowszej – ruchu solidarnościowego w latach osiemdziesiątych XX wieku oraz pomorskiego ruchu regionalnego. Współredaktor „Tek Kociewskich”. Marek Kordowski – ur. w 1965 r. w Malborku. Mieszka w Opaleniu. Jest bibliotekarzem w Powiatowej i Miejskiej Bibliotece Publicznej im. ks. Fabiana Wierzchowskiego w Gniewie. Absolwent Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie oraz Podyplomowego Studium Historii i Polonistycznego Studium Podyplomowego na Uniwersytecie Gdańskim. Autor monografii Opalenie. Zarys dziejów wsi kociewskiej (2007). W książce Czesława Glinkowskiego Związki ziemi tczewskiej z Wisłą zamieścił autorskie teksty. W lokalnych periodykach opublikował około 200 artykułów naukowych i publicystycznych z zakresu historii regionalnej. Współpracuje z „Kociewskim Magazynem Regionalnym”, „Nowinami Gniewskimi” oraz subkowskim „Emaus”. Jest organizatorem sesji historycznych w Opaleniu. Za działalność społeczną w 2009 r. został uhonorowany nagrodą Starosty Tczewskiego w dziedzinie kultury. Małgorzata Kruk – ur. w 1981 roku, tczewianka, z wykształcenia historyk. Zawodowo i społecznie zajmuje się popularyzowaniem dziejów Tczewa. Członkini Oddziału Kociewskiego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, aktualnie pełni funkcję jego sekretarza. Jest jedną z prowadzących audycję Spotkania z Kociewiem w tczewskim Radio Fabryka. Jan Kulas – ur. w 1957 r., absolwent historii na Uniwersytecie Gdańskim. W latach osiemdziesiątych pracował jako nauczyciel w Zespole Szkół Kolejowych w Tczewie, później przez dekadę pracował w Zarządzie Regionu Gdańskiego NSZZ „Solidarność”. Jeden z liderów podziemia solidarnościowego po 1981 r. i komitetów obywatelskich w 1989 r. Współtworzył samorząd lokalny w Tczewie. Przez trzy kadencje poseł na Sejm RP. Popularyzator historii i działacz regionalny. Należy do kilku organizacji i stowarzyszeń, m.in. Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego (zasiada w Radzie Naczelnej) oraz Towarzystwa Miłośników Ziemi Tczewskiej. Inicjator, redaktor i współautor książek poświęconych historii najnowszej oraz osobom zasłużonym dla Tczewa i regionu, m.in: Sierpień 80. Co nam zostało z tamtych dni?, Grzegorz Ciechowski 1957-2001. Wybitny artysta rodem z Tczewa, Parafia NMP w Tczewie i jej proboszcz ks. Stanisław Cieniewicz, Lucja Wydrowska-Biedunkiewicz. Pół wieku pracy i służby dla Tczewa.
325
Anna Łucarz – ur. w 1985 r. w Świeciu, gdzie nadal mieszka. Od trzech lat pracuje jako nauczycielka języka polskiego w szkołach gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych. Wcześniej pracowała jako specjalista ds. public relations, ponieważ na Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy skończyła obie te specjalności. Obecnie jest studentką III roku studiów doktoranckich UKW w Bydgoszczy, na kierunku językoznawstwo. Interesuje się procesami językowo-kulturowymi i pojęciem językowego obrazu świata, także ludowego. prof. zw. dr hab. Marek Latoszek – ur. w 1936 r. w Warszawie, socjolog. Tytuły naukowe zdobywał na macierzystym Uniwersytecie Jagiellońskim. Od kilkudziesięciu lat związany z Gdańskiem. Były kierownik Zakładu Socjologii Medycyny i Patologii Społecznej Akademii Medycznej w Gdańsku. Profesor i założyciel Katedry Socjologii w Kaszubsko-Pomorskiej Szkole Wyższej w Wejherowie (2003 r.). W dorobku ponad 160 publikacji naukowych, autor, współautor i redaktor kilkunastu książek, m.in. z problematyki regionalizmu i etniczności: Kaszubi. Monografia socjologiczna (1990), Pomorze. Zagadnienia etniczno-regionalne (1996), oraz o „Solidarności” i demokracji: Sierpień`80 we wspomnieniach (1991), Solidarność. Dwadzieścia lat później (2001), Dziedzictwo Solidarności – dar dla tożsamości Gdańszczan (2003), Lokalne wzory kultury politycznej (badania nad demokracją lokalną w Wejherowie) (2007). prof. dr hab. Wojciech Majewski – jest jednym z najwybitniejszych polskich hydrotechników, międzynarodowym ekspertem w dziedzinie budownictwa wodnego i gospodarki wodnej. Studiował w Gdańsku, na Wydziale Budownictwa Wodnego Politechniki Gdańskiej. Kiedy powstawał projekt budowy elektrowni szczytowo-pompowej i jądrowej Żarnowiec, został organizatorem i koordynatorem kompleksowych badań Jeziora Żarnowieckiego. W latach 2000-2004 pełnił funkcję dyrektora Instytutu Budownictwa Wodnego Polskiej Akademii Nauk. Obecnie jest członkiem Rady Naukowej IBW. We współpracy z Komitetem Gospodarki Wodnej PAN przez 25 lat był organizatorem Ogólnopolskiej Szkoły Hydrauliki – specjalistycznego forum, na którym prezentowane są najnowsze osiągnięcia naukowe w dziedzinie hydrauliki wód śródlądowych. Jest wiceprzewodniczącym Komitetu Gospodarki Wodnej PAN oraz członkiem Komitetu Planeta Ziemia PAN. Opublikował ponad 250 prac w języku polskim i angielskim. Wypromował kilku doktorów nauk technicznych. Był recenzentem wielu prac doktorskich, habilitacyjnych oraz ocen dorobku na tytuł profesora. Leszek Muszczyński – ur. w 1971, historyk, germanista oraz regionalista (członek oddziału kociewskiego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Tczewie). Absolwent historii Uniwersytetu Gdańskiego i Uniwersytetu Kazimierza
326
Wielkiego w Bydgoszczy oraz filologii germańskiej w KKNJO na Uniwersytecie Gdańskim oraz Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Nauczyciel w ZSE im. ks. Janusza St. Pasierba w Tczewie. Autor artykułów w pismach regionalnych, branżowych (transport, szkolnictwo) i ogólnopolskich, publikował m.in. w „Dzienniku Bałtyckim”, „Gazecie Tczewskiej”, „Najwyższym Czasie”, „Opcji na prawo”, „30 Dniach” i „Tekach Kociewskich” oraz w monografii: Die deutsch-polnischen Beziehungen von 1945 bis zur Gegenwart auf dem Grund von zwei ausgewählten polnischen Geschichtslehrbüchern (2004), Zarys dziejów powiatu tczewskiego (2010), Tczew miastem kolejarzy (2012). dr hab. Maria Pająkowska-Kensik, prof. UKW – urodziła się w Sulnówku koło Świecia n. Wisłą, czyli na Kociewiu. Kulturą, szczególnie zaś dialektem tego regionu zajmuje się od podjęcia studiów doktoranckich na Uniwersytecie Gdańskim w 1973 r. pod kierunkiem wybitnego językoznawcy, prof. B. Krei (także z Kociewia). W bydgoskiej uczelni była kierownikiem Podyplomowych Studiów Edukacji Regionalnej, obecnie kieruje Pracownią Polszczyzny i Kultury Regionalnej w Instytucie Filologii Polskiej. Promotor kilkudziesięciu prac magisterskich poświęconych gwarom kociewskim na tle kultury, obecnie opiekun naukowy czterech doktoratów. Autorka pięciu książek, kilkudziesięciu artykułów naukowych oraz licznych prac popularyzatorskich. Członek Komisji Dialektologicznej Komitetu Językoznawstwa Polskiej Akademii Nauk w latach 2003-2011, od 1987 członek Rady Programowej „Kociewskiego Magazynu Regionalnego”. W obecnej kadencji prezes Oddziału Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Bydgoszczy. Seweryn Pauch – ur. w 1979 w Sztumie, mieszka w Pelplinie. Historyk, pracuje jako nauczyciel. Ukończył Akademię Bydgoską im. Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, studia podyplomowe: AWFiS w Gdańsku, GWSH w Gdańsku (edukacja dla bezpieczeństwa). Zainteresowania: historia, koszykówka. Członek Oddziału Kociewskiego ZKP w Tczewie. Autor kilkudziesięciu artykułów historycznych. dr Ireneusz Pieróg – historyk z Przysierska koło Świecia nad Wisłą. Pracuje jako nauczyciel, swoją karierę zawodową związał ze szkołami południowego Kociewia, m.in. był dyrektorem gimnazjum w Bukowcu. Jest specjalistą od historii XIX w. Pracę doktorską poświęcił Florianowi Ceynowie, która w roku 2009 została wydana drukiem (Florian Ceynowa. Życie i działalność). Jarosław Różański – ur. w 1986 r., od urodzenia zamieszkały w Tczewie. Absolwent Akademii Pomorskiej w Słupsku. Absolwent studiów magisterskich na kierunku geografia. Zainteresowania: geografia, podróże, polityka.
327
Przemysław Ruchlewski – doktorant Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, przygotowujący rozprawę doktorską pod kierunkiem prof. dr hab. Wojciecha Polaka, pracownik Działu Badań Historycznych w Wydziale Myśli Społecznej Europejskiego Centrum Solidarności. Jego zainteresowania koncentrują się wokół dziejów najnowszych Polski. Bogdan Wiśniewski – ur. 1952 r. w Gdańsku. Absolwent Uniwersytetu Gdańskiego (filologia polska i etyka). Kaszuba, od 1974 r. zamieszkały na Kociewiu. Członek Zarządu Oddziału Kociewskiego ZKP w Pelplinie (w latach 2004-2010 jego prezes). Nauczyciel Liceum Ogólnokształcącego im. ks. Janusza St. Pasierba w Pelplinie (od 2012 r. dyrektor szkoły). Od 1996 r. przewodniczący komitetu organizacyjnego Pomorskiego Festiwalu Poetyckiego im. ks. Janusza St. Pasierba. Autor i współautor kilku książek, m.in. Pomorskie drogi ks. Janusza Pasierba (1994, 1998), Czas zapisany w pamięci (2001), Ks. Janusz St. Pasierb kapłan-poeta-humanista (2004), Poetyckie spotkania z ks. Januszem St. Pasierbem (2005), Pelplin – nasza mała ojczyzna (2009), Kopa lat (2011). Interesuje się teatrem, filozofią, poezją (nie tylko ks. Janusza St. Pasierba) oraz edukacją regionalną. inż. Tadeusz Wrycza – ur. w 1932 r., tczewianin. Przez całą karierę zawodową związany z Wisłą. Przez lata pracował w tczewskim Przedsiębiorstwie Budownictwa Wodnego. Na emeryturze zaangażował się w ratowanie infrastruktury rzecznej oraz propagowanie transportu wodnego. Założyciel i prezes Towarzystwa Żeglugi Śródlądowej „Delta Wisły”. Mateusz Zieliński – ur. w 1988 roku, mieszkaniec Pelplina. Absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego. Obecnie pracuje w Ośrodku Analiz Polityczno-Prawnych przy UG. Interesuje się historią prawa i ustroju polskiego oraz historią lokalną. Ma w dorobku m.in. publikacje: Pelplin, nasza mała ojczyzna. Srebrny jubileusz Oddziału Kociewskiego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Pelplinie (współautor); Miasto Pelplin 1931-2011. 80. rocznica nadania praw miejskich (współautor), Spór o Pomorze – „Krajowość” Lecha Bądkowskiego („Naji Gochë” nr 42).
328
Wykaz autorów i źródeł ilustracji Autorzy fotografii: Okładka: Jacek Cherek, Karolina Korda, Alicja Młyńska, Marcin Piasecki Jacek Cherek 239, 240, 264, 265, 266, 267, 268, 269, 270, 271, 272, 273, 275, 277, 278, 279, 283, 287, 289, 294, 297, 298 Marcin Piasecki 74, 75 Ireneusz Pieróg 27, 31, 35, 38, 45 Aneta Pomieczyńska 73, Ilustracje ze zbiorów: Jakuba Borkowicza 128 Tomasza Jagielskiego, Aleksandra Kowalskiego i Leszka Muszczyńskiego 259, 262 Michała Kargula 145, 147 Klubu Studenckiego Pomorania 238 Krzysztofa Kordy 170 (reprodukcja z: 15-ta Rocznica Powstania Wielkopolskiego. Przyczynki do ruchu niepodległościowego w byłym zaborze pruskim, pod red. E. Bartkowskiego, Poznań 1933, s. 14) 175 Wojciecha Majewskiego 11, 12, 18 Jana i Barbary Romeyko-Hurko (Gdańsk) 163 Tadeusza Wryczy 58, 59, 60, 61, 65, 66, 69 Mateusza Zielińskiego 118
329
ISSN 1689-5398