Gazeta Konopna
#59
Z
NEWS
S. 4
MEDYCYNA
S. 6
HEMP LOBBY
S. 7
GROWING
Cenzura mediów konopnych w dobie legalizacji
alegalizował Urugwaj, zalegalizowały w większości Stany Zjednoczone, Kanada, Hiszpania zezwoliła na uprawę i Konopne Kluby Społeczne. Niezliczona już liczba państw na świecie zezwoliła na medyczną marihuanę, o dziwo w tym także Polska. Większość cywilizowanego świata wprowadziła także dekryminalizację posiadania rekreacyjnego na własny użytek, więc jakby nie patrzeć legalizacja marihuany idzie w odpowiednim kierunku na świecie. Tym bardziej jeżeli cofniemy się 10 lat wstecz, gdy wojna z narkotykami była tematem przewodnim, niemal każdego wydania wiadomości. Skoro ONZ i rządy cywilizowanych krajów złagodziły trwającą wojnę z narkotykami, jej światowa legalizacja powinna być już tylko kwestią czasu. Jednak rzeczywistość nie jest, wcale taka różowa i pojawiło się zagrożenie stare jak świat - CENZURA. Cenzura korporacyjna gorsza od cenzury państwowej W dobie spekulacji informacją, światowe korporacje zachowały się niczym święta inkwizycja i postanowiły wyciszyć zwolenników zielonego liścia (więcej na ten temat przeczytasz w artykule Przemysława Zawadzkiego na str. 22). Wszystko zaczęło się od platformy YouTube, która na początku tego roku wyłączyła większość liczących się na świecie cannabis-owych kanałów takich jak: Jorge Cervantes, Remo The Urban Grower, DinaFem, Exzessiv TV. Z polskiego YT zniknęły m.in. nasz kanał Spliff Tv, Wiem co Ćpiem czy Cannabis News. Facebook natomiast zlikwidował stronę Społecznej Inicjatywy Narkopolityki oraz kilku producentów suplementów na bazie konopi. W ostatnim miesiącu ocenzurował swoją wyszukiwarkę o popularne cannabisowe hasztagi. Nie obyło się także bez cenzury na serwisie Twitter, który zablokował konto m.in. Judi Emmery oraz nasze. Na szczęście ruch, który powstawał przez kilkadziesiąt lat walki o wolność okazał się silny. Dzięki dużej świadomości społecznej i determinacji widzów oraz samych twórców najważniejsze kanały po ponad pół roku powróciły na platformę YouTube. Dawno, dawno temu kiedy internet nie był traktowany jako poważne
PEŁNOLETNICH
GAZETA
BEZPŁATNA
O tym czy w stolicy może istnieć cannabisowy biznes, rozmawiamy z właścicielem warszawskiego Amsterdamu. Ten biznes ma wiele twarzy, a Marcin ogromną determinację. strona 18
„Wybieramy się na poszukiwanie ludzi, którzy mają już trochę doświadczenia z ekstraktami marihuany przy użyciu rozpuszczalników lotnych.“ strona 7
W artykule na stronie 6-tej opisujemy dobre właściwości termoizolacyjne, a także wysoką paroprzepuszczalność kompozytu wapienno-konopnego oraz przykładowe rodzaje konstrukcji ścian stosowanych w połączeniu z betonem konopnym. strona 6
S. 2
DLA OSÓB
S. 17
KULTURA
S. 18
STREFA
W
medium, a legalizacja marihuany była marzeniem tylko narajanych freak-ów i dzieciaków biegających z koszulkami z liściem, cenzura tematów około konopnych w społeczeństwie wydawała się czymś naturalnym. Dlatego dla nas czymś naturalnym w tamtym okresie, była chęć przeciwstawienia się tej całej ciemnocie i zacofaniu. Tak właśnie powstał SPLIFF, gazeta konopna, która miała nam pomóc zmienić świadomość społeczeństwa i przekazywać wiedzę na temat licznych zastosowań tej cudownej rośliny. Jednak po ukazaniu się kilku pierwszych numerów natrafiliśmy na chęć zamknięcia nam ust i kilkukrotnie zostaliśmy wezwani na policyjne przesłuchania. Stało się tak ponieważ nie spodobaliśmy się kilku osobom, które postanowiły donieść władzy, policji i prokuraturze, że pojawiło się zagrożenie w postaci gazety z liściem. Cenzura państwowa, z którą spotkaliśmy się na początku naszej działalności, nie przeszła ponieważ Polska jest państwem prawa i funkcjonuje w naszej ojczyźnie wolność prasy. Są przepisy, są sądy, gdzie zawsze można się odwołać jeżeli nasze prawa zostaną pogwałcone. Jak dobrze wiemy, przepisy nie zawsze są racjonalne, ale w przeciwieństwie do walki z korporacją mamy dużo więcej możliwości obrony. Cenzura korporacyjna, z którą spotkaliśmy się całkiem niedawno po raz pierwszy jest po stokroć gorsza. Duże korporacje nie przestrzegają większości norm prawnych, są ponad narodowe i to one decydują o być lub nie być dla użytkowników ich portali. Odwołania i prośby nic nie dają, zresztą w większości przypadków nawet nie ma się gdzie odwołać, bo
rozmawiamy z botem, z algorytmem. Udało się nam wygrać poprzednią bitwę, ponieważ pokazaliśmy się że jest nas dużo i należy się liczyć z naszym zdaniem. Jeżeli chcemy żyć w wolnym, normalnym, szanującym się społeczeństwie, musimy się jednoczyć, działać wspólnie, razem zwalczać wspólnego wroga. Nie bać się głośno mówić o naszych prawach, nie bać się robić tego co sprawia nam frajdę i jest naszą zajawką. Pamiętajcie macie własne zdanie i z niego korzystajcie. 12 lat temu jak startowaliśmy z gazetą konopną, byliśmy marginalizowani i wyśmiewani, nawet środowisko konopne, nie wierzyło, że państwo pozwoli na działalność tak alternatywnego na owe czasy medium. Dziś sytuacja wygląda zgoła odmiennie, dlatego postanowiliśmy zjednoczyć nasze środowisko i zaprosić Was na dyskusję. Konopne Blog Forum 1 grudnia zapraszamy Was na dyskusję o roli mediów konopnych w kształtowaniu świadomości społecznej i ich wpływie na legalizację podczas I konopnego Blog Forum „Cenzura mediów konopnych w dobie światowej legalizacji”. Gośćmi specjalnymi naszej dyskusji będą Mestosław z kanału Wiem Co Ćpiem, Przemysław Zawadzki oraz Jerzy Afanasjew ze Społecznej Inicjatywy Narkopolityki. 1 Grudnia 2018, godzina 16 Centrum Kongresowe Global EXPO ul. Modlińska 6D, 03-216 Warszawa Zapraszam Wojciech Skóra
pierwszy weekend grudnia odbędą się najważniejsze wydarzenia konopne minionego roku. II edycja Międzynarodowych Targów Konopnych Cannabizz, gdzie wystawcy z całego świata zaprezentują na powierzchni 10.000 m² swoje najnowsze produkty oraz aktualne trendy na rynku. Imprezą towarzyszącą będzie trzydniowy kongres z udziałem uznanych na świecie autorytetów z dziedziny medycznej i przemysłowej. Pragniemy zaprezentować tematykę holistycznego wykorzystania konopi. Odwołamy się do badań, doświadczeń i aspektów prawnych. Wystąpią także osoby korzystające z leczniczych właściwości konopi i opowiedzą o swoich doświadczeniach. Konferencja będzie podzielona na trzy główne bloki tematyczne: w piątek 30.11 wystąpią specjaliści prezentujący przemysłowe wykorzystanie, a naszymi prelegentami będą: Maciej Kowalski, Silvia Spehar (ze Słoveni), Christoph Rossner (z Niemiec) i Marcin Biskupski oraz Jim Buchan (z Kanaday). w sobotę 1.12 zostanie poruszony temat prawnopolityczno-społeczny, a przemawiać będą: Dorota Gudaniec, Emmanuel Kozian, Jarosław Sachajko oraz odbędzie się I konopne Blog Forum „Cenzura mediów konopnych w dobie światowej legalizacji” w niedzielę 2.12 będziemy rozmawiali o medycznym zastosowaniu. O swoich doświadczeniach opowiedzą: Dr Marek Bachański, Bogdan Jot, Günter Weiglein (z Niemiec) czy Dmytro Isaev (z Ukrainy). Serdecznie Zapraszamy REKLAMA
2
Spliff Gazeta Konopna Newsy
W Ameryce można latać z marihuaną O
d września 2018 roku władze międzynarodowego lotniska w Los Angeles zezwoliły pasażerom powyżej 21 lat na przewóz 28,5g suszu (1 uncja międzynarodowa) lub 8g koncentratu z marihuany na własny użytek. Wraz ze zmianą prawa stanowego w Kalifornii od 1 stycznia bieżącego roku, każdy obywatel może posiadać 28,5g oraz zasadzić 6 krzaczków. Dlatego władze lotniska zostały zmuszone do zaktualizowania procedur na lotnisku. Oficerowie policji na lotnisku (APD) nie mają prawa aresztować konsumentów przewożących dozwoloną w Kalifornii ilość. WOW! To naprawdę przełomowa informacja, ponieważ dotychczas pomimo posiadania legalnego suszu, praktycznie niemożliwe było jego legalne przewożenie. Niestety jak zawsze jest jakieś ale... Władze lotniska przestrzegają, że zgodnie z prawem federalnym posiadanie marihuany jest nielegalne i możemy zostać aresztowani przez przedstawicieli Administracji Bezpieczeństwa Transportu (TSA) lub Ochronę Celną i Graniczną (CBP). Trzeba mieć także świadomość, żeby nie przewozić zioła do stanów, w których legalizacji jeszcze nie ma. Nie wolno z nią także lecieć poza Stany Zjednoczone. Krótko po LA, także władze Kanady zezwoliły swoim obywatelem na przeloty z marihuaną w obrębie kraju. Podczas lotów międzynarodowych niestety nadal obowiązuje zakaz. Jak poinformowała Christine Langlois, rzeczniczka Kanadyjskiego Urzędu Bezpieczeństwa Transportu Lotniczego regulacje wejdą w życie 17 października i tak samo jak w USA, będzie można przewozić 1 uncję suszu marihuany (28,5 g). Dokładne procedury nie są jeszcze znane i mają zostać opublikowane niebawem.
Potentat polskich konopi sprzedany za 100mln G
reen Organic Dutchman, kanadyjski gigant notowany na giełdzie w Toronto, warty miliard dolarów, przejmuje polską firmę z Elbląga. HemPoland, bo o niej mowa to firma założona przez naszego kolegę Macieja Kowalskiego, pierwszego redaktora naczelnego SPLIFFa i wieloletniego aktywistę konopnego. HemPoland to pionierzy, sami sadzą, sami zbierają, sami robią ekstrakty. Wszystko naturalnie bez pestycydów z zachowaniem rygorystycznych norm. Maciej razem z żoną opracowali unikalną technologię ekstrakcji konopi. Obecnie olejki CBD CanabiGold
można dostać w całej Europie i nie bez przyczyny są pierwszym preparatem z CBD dopuszczonym do sprzedaży w Niemieckich aptekach. Maciek nie był pierwszą osobą w III RP, która próbowała zarobić pieniądze na uprawie konopi przemysłowych, ale jest pierwszą osobą, która zarobiła na tym dobry biznes. Bez wątpienia Kanadyjczycy, u których 17 października zalegalizowali konsumpcję rekreacyjnej marihuany zwietrzyli w Polsce niezły biznes. Jestem tego pewien, że ta transakcja to jedna z pierwszych jaskółek legalizacji w kraju nad Wisłą. Zapamiętajcie to, ponieważ ta lawina ruszyła i to tylko kwestia czasu.
Szklanym bongiem przepędził złodziei T
rzech młodych zdesperowanych ziomali napadło na sklep z ziołem „Cannabis Farmers Market” niedaleko Toronto w Kanadzie. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyż codziennie, gdzieś na świecie jakiś menel próbuje się nachlać lub najarać za darmo. Jednak tym razem, zamaskowani mężczyźni, uzbrojeni w gaz na niedźwiedzie (gaz pieprzowy), zostali przepędzeni przez sprzedawcę przy pomocy dużego, szklanego bongosa. Jak widać na nagraniu z monitoringu, nieogarnięci złodzieje spotkali się z bezwzględnym oporem (Niestety bongos nie przeżył starcia). Mimo opuchniętych oczu,
sprzedawca nie pozwolił zrabować marihuany. To wydarzenie jednoznacznie dowodzi wyższości bongosów szklanych nad akrylowymi. Także w USA odnotowano wiele napadów na apteki z medyczną marihuaną, dlatego sprzedawcy stosują coraz więcej zabezpieczeń. W połowie września grupa nastolatków wjechała minivanem w witrynę sklepu Native Roots w Colorado Springs. Ich łupem padły słoiki z wystawy pełne oregano. Prawdziwy towar był ukryty w sejfie na zapleczu, mimo tego straty są liczone w tysiącach dolarów.
Ksiądz skazany za uprawę marihuany N
iestety kolejny grower w Polsce został złapany i osądzony. Tym razem padło na księdza z Gorzowa Wielkopolskiego, który uprawiał kilka krzaków na plebanii i robił z nich ciasteczka oraz podobno także sprzedawał zioło, które sam uprawiał. Jak to często bywa w tego typu sytuacjach, wielu growerów wpada przez donos, ale nie tym razem. Duchowny zamówił sprzęt, w jednym z growshop-ów ze Śląska, którego sprzedaż była monitorowana w internecie przez policję. Po kilku tygodniach od zakupu funkcjonariusze odwiedzili pechowego kupca w Gorzowie. Jakie zapewne musiało być ich zdziwienie jak trafili na księdza, mogę się założyć, że gdyby wiedzieli od razu, wytypowali by inną ofiarę. Duchowny został skazany przez Sąd Rejonowy w Gorzowie Wlkp. na 10 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2 lata oraz będzie musiał zapłacić 3 tys. zł dla Monaru. Dlatego pamiętajcie, jeżeli chcecie zrobić zakupy w growshopie, najlepiej udajcie się do sklepu stacjonarnego. Unikniecie podawania swoich danych i nie naraźcie się na niepotrzebne konsekwencje ze strony aparatu represji.
4
Spliff Gazeta Konopna Medycyna
Konsumpcja konopi, a zmniejszenie śmiertelności na zawał serca W
obszernych badaniach przeprowadzonych w USA i opublikowanych w 2018 roku, naukowcy z Uniwersytetu Kolorado w Aurorze dowiedli, że pacjenci po zawale serca wykazywali się mniejszą śmiertelnością, jeśli spożywali konopie. Autorzy artykułu mieli dostęp do danych pacjentów po zawale serca z ośmiu stanów, którzy byli przyjęci do szpitala w latach 1994 do 2013. W sumie przeanalizowano akta choroby 1273897 osób po zawale i hospitalizacji. Wśród nich znalazło się 3854 pacjentów, którzy zdeklarowali konsumpcję konopi.
przypadku terapii przy użyciu leków bazujących na konopiach. W przypadku pacjentów z uszkodzonym sercem preparaty takie muszą być bardzo ostrożnie dawkowane, aby nie przeciążyć serca. Długofalowy wpływ konopi na układ krwionośny jest mniej jednoznaczny i kontrowersyjny.
zawału serca. Już we wcześniejszych badaniach rzuciło się w oczy, że pacjenci po zawale spożywający wcześniej marihuanę byli przeciętnie młodsi niż inni pacjenci. Autorzy nowych badań podkreślają jednak, że nie może to być jedyne wyjaśnienie dla mniejszej śmiertelności. Możliwy jest również paradoks, występujący także w przypadku palaczy papierosów. Wśród nich śmiertelność w ciągu 30 dni po zawale jest mniejsza niż u osób niepalących.
Osoby spożywające konopie były średnio około 10 lat młodsze niż pozostali pacjenci (ok. 47 lat vs. 57 lat) i odznaczali się mniej zaawansowaną chorobą naczyń wieńcowych. Pacjenci spożywający konopie charakteryzowali się zdecydowanie większym prawdopodobieństwem przeżycia zawału serca. Autorzy piszą, iż wyniki te świadczą o tym, że „wbrew naszej hipotezie, spożywanie marihuany nie wiąże się ze zwiększonym ryzykiem niekorzystnych krótkofalowych konsekwencji zawału serca. Spożycie marihuany związane jest raczej ze zmniejszoną śmiertelnością po zawale serca”.
Jak dotąd jedynie kilka badań zajęło się tym, jak spożycie konopi wpływa na schorzenia układu krwionośnego, szczególnie w kontekście zawału serca. Ponadto dotychczasowe badania były o wiele mniej obszerne niż te przeprowadzone ostatnio. Badanie na Uniwersytecie Harvarda z roku 2013, w którym przez 18 lat obserwowano 2097 pacjentów po zawale, nie wykazało znaczącego wpływu spożywania konopi na śmiertelność. Osoby spożywające konopie nie miały ani większej, ani mniejszej szansy na przeżycie długo po zawale. Badanie z roku 2017 przeprowadzone przez naukowców różnych instytucji amerykańskich przeanalizowało dane 2451933 pacjentów, którzy przeszli zawał w latach 2010-2014. 35771 pacjentów miało wcześniej styczność z marihuaną. Wśród osób sporadycznie spożywających marihuanę istnieje minimalnie większe ryzyko zawału. Jednakże ogólna śmiertelność w tej grupie nie była znacznie wyższa.
Znany jest krótkofalowy wpływ konopi na układ krwionośny, szczególnie jeśli chodzi o przyspieszenie pulsu oraz zmiany ciśnienia. Może to być zarówno spadek ciśnienia, jak i – rzadziej – jego wzrost. To działanie na układ krwionośny należy mieć na względzie w
Autorzy nowych badań z Kolorado proponują kilka wyjaśnień dla zmniejszonej śmiertelności osób po zawale spożywających marihuanę. Jednym z nich może być młodszy wiek i mniejsza częstotliwość występowania czynników ryzyka dotyczących
Z
Autor: dr med. Franjo Grotenhermen
Humulen – wyjątkowy terpen anim wyjaśnimy w tym krótkim artykule, o co dokładnie chodzi z humulenem, musimy na początku podać parę informacji o tym, czym właściwie są terpeny.
W konopi wykazano występowanie ponad 600 różnych składników. Zaliczają się do nich oczywiście znane wszystkim kannabinoidy, takie jak THC lub CBD, ale również rozmaite flawonoidy, alkohole, węglowodory, aldehydy, kwasy tłuszczowe oraz właśnie terpeny, lepiej znane pod nazwą „olejki eteryczne”. Jest ich w konopiach ni mniej ni więcej niż co najmniej 120 i posiadają tak fantazyjne nazwy, jak mircen, limonen, pinen, kariofilen, a wreszcie również humulen. Humulen można znaleźć nie tylko w konopiach, lecz również w innych roślinach, takich jak kolendra, żeń-szeń, pieprz, imbir oraz – jak można wywnioskować na podstawie samej nazwy – w chmielu (Humulus Lupus). Humulen jest odpowiedzialny za charakterystyczny, „chmielowy” smak piwa. Więc w razie
K
Innym wyjaśnieniem może być ochronny wpływ konopi na serce. Istnieją przesłanki, że w przypadku zmniejszonego ukrwienia, konopie chronią serce, jak również inne organy przed uszkodzeniem. Istnieje kilka badań przeprowadzonych na zwierzętach, w których podanie kannabinoidów w przypadku zawału zmniejszała jego rozległość. Po podaniu kannabinoidu w tkance znaleziono mniej komórek z odczynem zapalnym. Aktualne badanie mówi: „Zaobserwowana mniejsza śmiertelność, rzadszy szok i zastosowanie wewnątrzaortalnej pompy balonowej mogą wynikać z ochronnego działania marihuany podczas zawału poprzez aktywowanie receptorów kannabinoidowych 2.”.
gdybyście kiedyś zastanawiali się, dlaczego świeżo otwarte piwo pachnie trawą – oto odpowiedź. Terpeny jednak nie tylko charakteryzują się swoim smakiem, lecz również mają znaczący wpływ na ludzki organizm. Przypisuje się im na przykład działanie przeciwzapalne, antynowotworowe i antybakteryjne. Zwiększają również apetyt. Wiele leków roślinnych zawiera humulen jako substancję aktywną, także w tradycyjnej medycynie chińskiej odgrywa on dużą rolę. Mimo iż na ten temat przeprowadzono już kilka Chmiel zwyczajny (Humulus lupulus) – gatunek byliny z rodziny kobadań, stan wiedzy w tym zakresie jest nopiowatych. niestety jeszcze ciągle dość ograniczony. Jak dotąd udowodniono, że terpeny
mają wpływ na tzw. efekt entourage. Oznacza to, że mogą one wzmocnić efekt terapeutyczny kannabinoidów. Osłabiają zatem negatywne oddziaływanie tetrahydrokannabinolu i polepszają jego tolerancję. Patrząc trzeźwym okiem wiele jednak jest jeszcze do odkrycia na polu terpenów i tak jak kilka lat temu zaskoczyła nas skuteczność kannabidiolu (CBD), tak prawdopodobnie i terpeny skrywają jeszcze wiele tajemnic. Konopie mają potencjał, który zaskakuje nas niezmiennie od tysięcy lat. I końca nie widać. Ferdinand Grün
Optymalna temperatura waporyzacji konopi
ażdy, kto ostatnio spotkał się z tematem konopi, może potwierdzić, że nie chodzi tylko o zioło przyćmiewające świadomość, które można ot tak sobie kupić w sklepie. Takie spojrzenie byłoby uproszczeniem i nieprawdą, biorąc pod uwagę dzisiejszą wiedzę medyczną. Ponieważ konopie, a tym samym 120 kannabinoidów, których obecność została potwierdzona empirycznie i medycznie, potrafią o wiele więcej. Jak tylko wypowiemy słowo „trawa”, myślimy o palaczach, którzy nie robią w życiu nic oprócz leniwego siedzenia na kanapie. Oczywiście istnieją i tacy, nie będziemy udawać, że tak nie jest. Jednak obszar zastosowania kannabinoidów jest obecnie o wiele szerszy, niż nam się wydaje. I dlatego nie da się odpowiedzieć jednym zdaniem na pytanie o to, w jakiej temperaturze powinno się waporyzować konopie. Przyjrzyjmy się więc temu tematowi trochę bliżej.
stosowane często w medycynie CBG oraz CBN, jak również liczne podgrupy terpenów. W dalszej części skupimy się jednak na wyżej wymienionych trzech substancjach i ich wpływie na nasz organizm.
Substancje zawarte w konopiach oraz obszary ich zastosowania
Właściwa temperatura i trzy typy konsumentów Możemy zatem wyróżnić trzy typy konsumentów konopi, którzy powinni trzymać się poniższych widełek dotyczących temperatury, w celu osiągnięcia konkretnych efektów. Oczywiście nie wolno zapominać, że zestawienie to jest dużym uogólnieniem i oprócz temperatury należy podczas waporyzacji uwzględnić jeszcze inne czynniki. Jednak poniższa lista może być pierwszą wskazówką.
Aby zdecydować, jaka temperatura waporyzacji jest najwłaściwsza, warto wiedzieć, czego oczekuje się od konsumpcji trawy. Różne substancje mają bowiem różne działanie. THC – zacznijmy od klasyka i pierwszego skojarzenia z konopiami. Jest to substancja, która sprawa, że palacz podczas waporyzacji (palenia) doznaje stanu zmiany świadomości. Ma ona zatem wpływ na nasze postrzeganie i nasz centralny układ nerwowy. To ona jest odpowiedzialna za „high”. CBD – najbardziej interesująca substancja z medycznego punktu widzenia, która stosowana jest aktualnie w wielu obszarach. Należy do nich terapia stanów lękowych, chorób psychicznych, bólu a nawet nowotworów – CBD, nazywany również kannabidiolem, od dawna jest znanym lekiem w medycynie alternatywnej. Terpeny – substancje te są odpowiedzialne za charakterystyczny zapach oraz smak konopi i stosowane są przy produkcji licznych zapachów oraz olejków eterycznych. Mają one szczególne znaczenie dla koneserów, również w medycynie znaleziono dla nich już pierwsze obszary zastosowania. Oczywiście nie na tym koniec, ponieważ tutaj wymieniliśmy tylko najbardziej znane związki, które można znaleźć w konopiach. Inne ważne substancje to na przykład psychoaktywne THCV,
Właściwa temperatura
Jak zatem znaleźć właściwą temperaturę waporyzacji? W końcu zastosowanie i działanie może być bardzo różne w zależności od tego, czy chodzi nam bardziej o efekt medyczny, rozluźniający czy związany ze smakiem. Obowiązuje jednak reguła: Im wyższa temperatura, tym wyższa zawartość kannabinoidów (CBD, CBN, CBG), które mają wpływ na nasz organizm (np. łagodzenie bólu) . Niskie temperatury umożliwiają większą zawartość substancji, które mają wpływ na naszą świadomość i percepcję (THC).
150-180⁰C:
Temperatura ta nadaje się doskonale dla tych, którzy szukają silnych doznań smakowych, nie chcą jednak wytrącić swojego organizmu z równowagi. Wysokie stężenie THC oraz terpenów gwarantuje bogate doznania smakowe i duże ograniczenie tudzież rozszerzenie świadomości w sensie duchowych przygód. Również palacz-imprezowicz może się polubić z tą temperaturą, ponieważ wpływ na organizm jest odczuwalny z powodu niskiej zawartości olejku CBD. Stosując jednak zbyt niską temperaturę podczas dłuższej sesji mogą pojawić się stany lękowe i paranoja. W temperaturze 157⁰C smak jest najlepszy, ponieważ terpeny uwalniają wtedy cała swoją moc.
Po pierwsze dlatego, iż zdecydował się na waporyzację, co w przeciwieństwie do tradycyjnego palenia trawy, jest o wiele zdrowsze. Po drugie ma do czynienia z doskonałą kombinacją psychoaktywnego THC oraz uspokajającego CBD i CBN, co gwarantuje relaksujący wieczór na sofie. Do efektu zmiany świadomości dołącza się uspakajające działanie CBD, które wywołuje często odczuwalną lekkość. Ponadto pomaga zwalczyć mogącą się ewentualnie pojawić paranoję.
210-230⁰C
Wszystkim osobom stosującym konopie w celach medycznych polecamy generalnie temperaturę 220⁰C, umożliwia ona uzyskanie możliwie największej zawartości CBD, która jest odpowiedzialna za największe działanie medyczne konopi. W temperaturze tej utrzymuje się jednak również pewna zawartość THC, co może mieć również pozytywny skutek w niektórych terapiach. Wybierając wyższą temperaturę powstaje ryzyko spalenia, a tym samym spopielenia substancji aktywnych, co z pewnością byłoby niekorzystne dla zdrowia. Dlatego temperaturę 230⁰C wolno przekraczać tylko w wyjątkowych sytuacjach
Podsumowanie
Temperatura waporyzacji jest skomplikowanym tematem, w którym trudno o uogólnienia. Odgrywa tu rolę wiele czynników, które należy sprawdzić i rozważyć przed wyborem danej temperatury. Trzymanie się podanych przez nas wartości pozwala jednak na zaspokojenie większości potrzeb. Posiadając dostateczne doświadczenie można oczywiście dopasować temperaturę waporyzacji w zależności od indywidualnych preferencji.
190-210⁰C
Podnosząc temperaturę do ok. 200⁰C znajdzie dla siebie coś palacz, mający również na względzie skutki zdrowotne. Dlaczego?
Chmura z nowej generacjii waporyzerów. Zdj. Lindsay Fox
5
Spliff Gazeta Konopna Medycyna
Cegła w dobrej sprawie
Medyczna marihuana. Historia hipokryzji dr Doroty Rogowskiej-Szatkowskiej
W
przypadku dostępnej na rodzimym rynku literatury naukowej i popularnonaukowej poświęconej marihuanie możemy już chyba mówić o klęsce urodzaju – w przeciągu ostatnich dwóch lat ukazały się przede wszystkim dwie wyczerpujące pozycje Bogdana Jota (Odkłamywanie marihuany, Marihuana leczy) i tłumaczenie zwięzłego kompendium Mitcha Earlywine’a Zrozumieć marihuanę, jak również parę innych pozycji. Wrażenie takie wzmacniać może wzmożona obecność konopi w dyskursie publicznym – od głośnej sprawy dr-a Bachańskiego, przez zaskakująco liberalne postanowienie sygnalizacyjne Trybunały Konstytucyjnego, aż po sejmowe wygibasy posła Liroya. Słowem - nie da się ukryć pewnego pozytywnego (?) fermentu w temacie. Choć daleki jestem od naiwnej nadziei, że przynajmniej w tym jednym punkcie dobra zmiana okaże się naprawdę dobra, to jaskółki pierwszych orzeczeń prawnych dotyczących medycznego zastosowania marihuany obiecują już wiele.
Zdjęcie: Materiały promocyjne, krytykapolityczna.pl
W tym klimacie kolejna obszerna pozycja z ambicją wyczerpującego potraktowania tematu leczniczej marihuany tyleż trafia w swój czas, co może pogłębiać wrażenie przesytu, czy wręcz w szumie doniesień medialnych pozostać niezauważona. Takie niebezpieczeństwa grożą oczywiście najnowszej pozycji Krytyki Politycznej – najambitniejszej bodaj na rodzimym rynku próbie podsumowania stanu badań nad medycznymi zastosowaniami marihuany – żywię jednak mocne przekonanie, że nieoceniona wartość merytoryczna Medycznej Marihuany... może zapewnić jej fundamentalną pozycję w polskiej literaturze przedmiotu.
Wydając pokaźne tomiszcze Doroty Rogowskiej-Szadkowskiej Krytyka Polityczna z jednej strony kontynuuje swoją cenną serię pozycji poświęconych narkotykom (Polityka Narkotykowa, Wojny Narkotykowe, Odczarowanie, Dzieci wojny narkotykowej, liczne teksty na narkopolityka.pl), z drugiej – konsekwentnie i otwarcie stoi na stanowisku liberalizacji polityki narkotykowej i redukcji szkód. Zarówno sam podtytuł najnowszego wydawnictwa „KryPy” – „Historia Hipokryzji” – jak i postać autorki nie pozostawiają wątpliwości, że i tym razem dobro pacjentów i użytkowników (w tej kolejności!)
weźmie górę nad argumentami zwolenników represji. Wyraźny punkt wyjściowy mógł zaowocować powstaniem książki pisanej pod z góry założoną tezę, takiego efektu jednak udaje się autorce przez większość czasu uniknąć, brak też Medycznej Marihuanie zacięcia publicystycznego cechującego np. dwie książki Jota. Nie jest też praca Rogowskiej, wbrew podtytułowi, „historią” – ciągłą narracją o zakłamaniu rządów czy firm farmaceutycznych (choć takie wątki, mimochodem, wciąż się w niej przewijają). Większą część tego momentami przytłaczającego tomu wypełnia żmudna, drobiazgowa, do bólu dokładana analiza setek przypadków stosowania medycznej marihuany w leczeniu najróżniejszych dolegliwości. Całość liczy sobie ponad pięćset stron, z czego niemal setkę wypełnia bibliografia, przypisów jest ponad tysiąc – przytaczane liczby budzą respekt i chyba najlepiej świadczą o charakterze najnowszego wydawnictwa Krytyki. Pisałem kiedyś, bodaj przy okazji omawiania książki Earlywine’a, że z pewnego punktu widzenia najlepszym co mogłoby spotkać marihuanę byłoby uczynienie jej tematem tak nudnym i zwyczajnym, jak to tylko możliwe, innymi słowy - zdjęcie z niej odium ziomalskiej używki i sprowadzenie do pozycji z jednej strony - dyskutowanego na niekończących się konferencjach naukowych leku, z drugiej – śmiesznych papierosków palonych przez nudnych aktorów w wieku naszych rodziców. Przynajmniej ten pierwszy postulat udaje się Rogowskiej spełnić z nawiązką. Jakkolwiek by to paradoksalnie nie brzmiało, udaje się marihuanę uczynić po prostu nudną i chwała za to! Skuszony tytułem czytelnik liczący na luzacki styl i żarciki o jaraniu szybko odkryje, że najbardziej luzackim fragmentem książki jest listek ganji na okładce (przy okazji – trudniej o bardziej wyświechtany motyw, zlitujcie się już...). Niedostatki street-wisdom w zabawny sposób kontrastują czasami z naukowym stylem i charakterem pozycji – z zupełną powagą traktowane są tu więc miejskie legendy o maczaniu topów w czymkolwiek bądź, dziwaczna informacja, że marihuana zawitała do Polski wraz z transformacją ustrojową, czy zaskakująco nieporadne rozdzialiki o sposobach zażywania konopi, czy ich subiektywnych efektach psychoaktywnych. To, że Medyczna Marihuana... nie kokietuje stereotypowego ziomala, nie oznacza bynajmniej, że jest pozycją dla każdego – i nie chodzi tu tylko o rygorystyczną formę właściwą publikacji naukowej. Wymownie świadczą o tym także nieco zdawkowe pierwsze rozdziały, zdradzające, że zakładana jest po prostu pewna wyjściowa wiedza czytelnika. Na żart zakrawa rozdzialik „Czym jest marihuana”, po łebkach potraktowana została historia zastosowań konopi (rozdział o zastosowaniach przemysłowych pojawia się dopiero pod sam koniec! – do nieprzejrzystego układu całości jeszcze zresztą wrócę). Prędko jednak dostajemy się do merytorycznego mięcha. Solidną przystawką przed daniem głównym – rozdziałami o zastosowaniach medycznych – jest bardzo interesująca historia delegalizacji, przywołująca kluczowe momenty tego procesu: począwszy od Konferencji Opiumowej Ligi Narodów, przez rolę niesławnego Anslingera w USA, po rezolucje ONZ. To pierwszy tak dobrze udokumentowany rozdział, stanowi więc zarazem rozgrzewkę, jak i próbkę stylu przed pokaźnymi sekcjami dotyczącymi zastosowań medycznych marihuany. Nie ma co ukrywać: clou książki to niezwykle rzetelnie potraktowany przegląd publikacji naukowych dotyczących chyba wszelkich możliwych pól medycznych zastosowań marihuany – od tak oczywistych jak jaskra, czy ból, po tak rzadkie i egzotyczne jak fibromiaglia, czy zespół Tourette’a. Szczególnie interesujące są wątki dotyczące zaburzeń psychicznych – jak zespół szoku pourazowego czy depresja, ta ostatnia, może z racji skąpej literatury przedmiotu, potraktowana została jednak nieco zdawkowo. Pojawia
się też oczywiście główne pole zainteresowań naukowych i zawodowych doktor Szadkowskiej – HIV/AIDS, tu – w kontekście leczenie objawów wyniszczenia i zaburzeń apetytu. Oprócz kluczowych rozdziałów o zastosowaniu marihuany w konkretnych przypadkach na szczególną uwagę zasługuje analiza różnic między marihuaną roślinną a patentowanymi przez kompanie farmaceutyczne mieszankami poszczególnych, izolowanych kannabinnoidów. Nie jest niespodzianką, że koncerny farmaceutyczne pełnią tu raczej rolę bohatera negatywnego, choć przegląd badań nad działaniem Sativexu,
Dronabinulu, Nabinolu i innych potraktowano rzetelnie. Pojawia się też obowiązkowy rozdział na temat odkrycia i funkcjonowania układu endokanabinoidowego, zaskakuje jednak jego lapidarność – kwestia ta została potraktowana znacznie bardziej szczegółowo przez Bogdana Jota w jego Marihuana leczy, rzecz tym bardziej zaskakująca, że tu mamy do czynienia z pozycją naukową napisaną przez doktor nauk medycznych, spodziewalibyśmy się więc większej wnikliwości. Wartą uwagi jest zachowywana konsekwentnie przez autorkę naukowa bezstronność, szczególnie w omawianiu potencjalnych negatywnych skutków używania marihuany, choć, trzeba przyznać, badania nad nimi w większości wypadków okazują się niekonkluzywne. Analiza wyników badań, obok samej tytanicznej pracy ich zgromadzenia, jest zresztą jedną z najmocniejszych stron książki: autorka z wprawą posługuje się krytyką metodologii, odsiewając badania niechlujne, obliczone na udowodnienie z góry założonej tezy (jak głośne podduszanie
...większości zaś czytelników książka posłuży raczej jako bezcenne źródło bibliograficzne, bądź też przegląd ciekawych przypadków. rezusów celem udowodnienia szkodliwości dymu), czy po prostu nierzetelne. W podsumowaniach wyników badań jak refren pojawia się fraza „potrzebne są dalsze badania...”, co zresztą z właściwym sobie humorem celnie wypunktowuje profesor Vetulani, autor przedmowy do książki. Niejako mimochodem, między kolejnymi, czasami wręcz żmudnymi, wyliczeniami kolejnych medycznych casusów i badań pojawiają się fragmenty historii – perypetie NIDA, powstanie DEA, docierająca aż do Sądu Najwyższego batalia o uznanie praw pierwszych pacjentów... Opowieść ta wyłania się jednak raczej przy okazji i, jej kolejne odsłony rozsiane są między rozdziałami stricte medycznymi. W podobnie niespodziewany sposób napotykamy też (wyśmienity!) rozdział o pierwszych komisjach badających efekty długotrwałego zażywania marihuany, od kolonialnych Indii począwszy. Tu dochodzimy do głównego problemu z książką. Dość szybko odkrywamy, że Medyczna marihuana... nie jest bynajmniej porywającą książką do poduszki. Lektura „ciurkiem” może być zajęciem raczej dla specjalistów – lekarzy (bądź znudzonych korespondentów gazetek o ganji :)), większości zaś czytelników książka posłuży raczej jako bezcenne źródło bibliograficzne, bądź też przegląd ciekawych przypadków, słowem - rzecz do czytania raczej wyimkami niż w sposób ciągły. Przyznam – zagadką dla mnie pozostaje na przykład struktura całości, czy następstwo rozdziałów, włącznie ze zdawkowym potraktowaniem takich kwestii jak historia zastosowań innych niż medyczne, czy mechanizmu działania marihuany w ogóle. Brakuje mi też też jednolitej, spójnej narracji i wyrazistych konkluzji – rzecz zrozumiała, wziąwszy pod uwagę naukowy charakter pozycji, zawarta w podtytule obietnica „historii hipokryzji” wydaje się jednak pozostać niespełniona. Czuć to wyraźnie w nieco zdawkowym zakończeniu książki – oddano co prawda głos przeciwnikom marihuany w jakiejkolwiek postaci, spróbowano także zarysować po krótce sinusoidę de/legalizacji, próby te jednak są zaskakująco skromne jak na tak ambitną (i obszerną!) pozycję. Wrażenie pewnej „dowolności” (by nie powiedzieć – chaosu) pogłębia dodatkowo pewna nieprzejrzystość, cechująca szczególnie pierwszą część książki: wydawca zdecydował się wyróżnić co ważniejsze obserwacje większym drukiem, co w połączeniu z zastosowaniem osobnych kapsułek z tekstem i osobliwego podwójnego systemu przypisów tworzy wrażenie pewnego zagubienia. Podobne zabiegi oczywiście nieco rozbijają monotonię litego, naukowego tekstu, równie dobrze w takiej funkcji sprawowałyby się jednak tabele czy wykresy, których, niestety, brak. Jako „pomoce wizualne” pojawiają się tylko wklejone w środek książki kolorowe infografiki, powielone zresztą na serii pocztówek towarzyszących wydawnictwu – zgrabne, komunikatywne i sympatyczne, jednak – niewystarczające. Na szczęście książkę opatrzono funkcjonalnym indeksem nazwisk i przydatnym wykazem stosowanych skrótowców, choć trochę ułatwia to orientację w tekście. Powyższe zarzuty można łatwo oddalić, do czego zresztą zachęcam czytelników, po prostu zmieniając tryb lektury – tak, by Medyczna marihuana... była nie tyle liniową historią, ale raczej przydatnym, wyczerpującym kompendium. Usprawiedliwszy w ten sposób swoisty „modularny” charakter całości, wciąż pozostajemy bowiem w posiadaniu bezdyskusyjnie najobfitszego i najdokładniejszego z dostępnych w kraju źródeł. Nie wątpię zarazem, że książka Rogowskiej może stać się zarówno nieortodoksyjnym podręcznikiem akademickim, jak i, choć sama pazura polemicznego pozbawiona, skutecznym orężem dla zapalonych (beng! pierwszy żart o jaraniu dopiero w siódmym akapicie, niech nam ktoś powie, że nie dojrzewamy!) wojowników o legalizację. Przede wszystkim jednak stanowić będzie bezcenną pomoc dla potencjalnych pacjentów i ich lekarzy. Robert Kania
6
Spliff Gazeta Konopna Hemplobby
Konstrukcje ścian z betonu konopnego Umieszczenie drewnianej ramy po wewnętrznej lub zewnętrznej stronie ściany
G
łównym zastosowaniem betonu konopnego jest wypełnienie ścian zewnętrznych, których konstrukcję stanowi szkielet drewniany. Wypełnienie to pełni funkcję izolacji termicznej i akustycznej, a także usztywnienia budynku. Dobre właściwości termoizolacyjne, a także wysoka paroprzepuszczalność kompozytu wapienno-konopnego decydują o tym, że głównie stosowany jest on w przegrodach zewnętrznych, a rzadziej w wewnętrznych. Stosowane są różne układy konstrukcyjne szkieletu drewnianego. Beton konopny jest materiałem, którym można wypełnić każdy kształt konstrukcji. W niektórych przypadkach jest to łatwiejsze, w innych trudniejsze, jednak z uwagi na swoją konsystencję oraz wymiary paździerzy, możliwe jest wypełnianie szczelin i trudno dostępnych miejsc, których nie wypełniłoby się np. kostkami słomy. W dalszej części artykułu zostaną przedstawione i opisane przykładowe rodzaje konstrukcji ścian stosowanych w połączeniu z betonem konopnym.
Drugim sposobem konstruowania ściany jest umieszczenie drewnianej ramy po wewnętrznej (rys.5) lub zewnętrznej stronie ściany, czego efektem są odsłonięte słupy jej powierzchni. W rozwiązaniu tym zwykle stosuje się deskowanie tracone stanowiące powierzchnię wykończeniową lub podłoże pod tynk. W przypadku stosowania deskowania tymczasowego od strony ramy drewnianej, zdecydowanie łatwiejszy jest montaż płyt, gdyż mocowane są bezpośrednio do słupów, krótkimi wkrętami bez konieczności zachowywania dystansów. Od strony przeciwnej do linii ramy drewnianej stosowane jest deskowanie tymczasowe na takiej samej zasadzie jak w poprzednim, omawianym przypadku. W takim rozwiązaniu obciążenie ciężarem własnym betonu konopnego nie jest symetrycznie rozłożone względem słupów, a środek ciężkości ściany nie znajduje się w linii ramy drewnianej. Istnieje zatem ryzyko odspajania się kompozytu od drewnianej konstrukcji. Dobrym sposobem na przeciwdziałanie temu zjawisku jest zamocowanie drewnianych łat prostopadle do słupów co 50-60 cm wzdłuż wysokości ramy (rys.6). Zapewnią one lepsze przewiązanie kompozytu wapienno-konopnego z drewnianą ramą.
Drewno jako konstrukcja ścian
W budownictwie stosowane jest zwykle drewno pozyskane z drzew iglastych, np. sosna i świerk. Głównie z uwagi na dostępność, cenę, łatwość obróbki, a także właściwości mechaniczne odpowiednie do zastosowań konstrukcyjnych. Są one zaliczane do gatunków miękkich i przy niewłaściwych warunkach użytkowania lub przechowywania są atrakcyjne dla owadów, pleśni oraz grzybów. Wykorzystując mieszankę wapienno-konopną, elementy drewniane są zabezpieczane wapnem zawartym w tej mieszance i jeśli wbudowane drewno jest wolne od jakichkolwiek oznak korozji biologicznej i jest „ukryte” w betonie konopnym to zwykle nie impregnuje się go innymi preparatami do ochrony drewna. Drewno nie może być natomiast przechowywane na placu budowy w sposób szczelny. Każdy element drewniany musi być wentylowany. Zwykle układa się je w rozstawie na dystansach z listew drewnianych. Poza tym najlepszym rozwiązaniem jest przechowywanie go pod zadaszeniem.
Deskowanie stosowane przy wznoszeniu ścian z betonu konopnego
Stosowane są różne materiały jako płyty deskowania. W przypadku deskowania tymczasowego mogą to być płyty OSB (o grubości np. 15 mm), które są najłatwiej dostępne, a także bezproblemowe jest ich docięcie do pożądanego wymiaru. Minusem tych płyt jest ich słaba odporność na wodę. Pod wpływem wody, płyty OSB rozwarstwiają się oraz zniekształcają, co utrudnia uzyskanie równych ścian. Innym rodzajem deskowania są sklejki wodoodporne, które wykazują większą sztywność oraz trwałość, lecz są bardziej kosztowne. Stosowane są również deskowania systemowe z tworzywa sztucznego. Zaletą jest ich trwałość, natomiast minusem są systemowe wymiary płyt, które czasem trudno dopasować do konkretnego projektu. Deskowanie montowane jest (przynajmniej z jednej strony) w postaci płyt o wysokości umożliwiającej bezproblemowe ułożenie i ręczne zagęszczenie mieszanki. Ściany wznosi się warstwowo, na zasadzie wypełnienia formy deskowania o wysokości 400-600 mm, demontażu oraz podnoszeniu płyt (rys.1). Stosując właściwą mieszankę wapienno-konopną oraz odpowiednio ją zagęszczając, demontaż płyty deskowania możliwy jest już po wstępnym wiązaniu, po wypełnieniu przygotowanej formy deskowania. Przerwy technologiczne nie są konieczne, aczkolwiek pozostawienie płyty deskowania na ścianie wypełnionej już betonem konopnym nie powoduje negatywnych zjawisk, a jej demontaż jest bezproblemowy – nie następuje zespojenie płyty ze ścianą. W przypadku deskowania traconego wymagane jest, aby płyta wykonana była z materiału, który nie będzie zakłócał swobodnego przepływu pary wodnej przez przegrodę. Stosowane są płyty na bazie włókna drzewnego lub płyty MgO. Płyty deskowania powinny być również odporne na niszczące działanie wody, a więc aby po wchłonięciu wody potrafiły ją odparować bez wpływu na swoje właściwości. Ciekawym rozwiązaniem jest stosowanie mat z trzciny, które zapewniają otwartość dyfuzyjną przegrody oraz stanowią wzmocnienie dla tynku. Maty są jednak materiałem delikatnym, który podczas zagęszczania mieszanki mógłby ulec zniszczeniu, dlatego też należy tymczasowo wzmacniać matę mocując np. deski lub płytę OSB, które po wstępnym związaniu kompozytu wapienno-konopnego są demontowane.
Rys 1. Zamontowana płyta deskowania o wysokości około 50 cm
drewnianych klocków lub rurek PVC. Mocowanie płyt do konstrukcji musi być na tyle solidne, aby nie doszło do odkształceń płyty podczas zagęszczania mieszanki, a w konsekwencji do uzyskania nierównej ściany. Podczas montowania płyt z zachowaniem dystansu należy kontrolować pion, płaszczyznę ścian oraz kąty w narożnikach ściany za pomocą poziomic, łat i kątowników. Znacznym uproszczeniem prac związanych z montażem deskowania i pionowaniem jest zastosowanie na etapie wznoszenia konstrukcji drewna klasowego lub czterostronnie struganego. Słupy są wtedy
Rys 2. Schemat układów konstrukcyjnych ścian wypełnionych kompozytem wapienno-konopnym [1]
mniej zniekształcone i łatwiej jest utrzymać jednakowy dystans, nie tracąc przy tym pionu ściany. W rozwiązaniu z centralnym umieszczeniem ramy drewnianej, jest ona otoczona, „ukryta” w betonie konopnym. Wapno, chrakteryzujące się alkalicznym odczynem, chroni drewno przed korozją Rys 3. Ściana zewnętrzna ze szkieletem drewnia- biologiczną, a stwardniały kompozyt wapienno-konym ustawionym w osi ściany nopny, będący niepalnym materiałem, zabezpiecza drewno przed negatywnymi skutkami działania ognia. Rozważając statykę ściany, obciążenie ciężarem własnym jest równomierne i symetrycznie rozłożone względem szkieletu, a zagęszczony, stwardniały kompozyt wapienno-konopny poprawia sztywność w kierunku podłużnym, co może wpłynąć na ograniczenie stosowania elementów drewnianych pracujących jako usztywnienie (poziome lub skośne belki usztywniające).
Podsumowanie
Jak opisano w artykule, stosowane są różne schematy konstruowania drewnianego szkieletu ścian w budynkach izolowanych betonem konopnym. Przedstawiono te najczęściej stosowane w projektach powstałych konkretnie w tej technologii. Wybór konkretnego rozwiązania zależy od różnych czynników, np. od rodzaju wykończenia ścian. Jednak mieszanka wapienno-konopna stosowana jest także w konstrukcjach, które nie zostały zaprojektowane w tej technologii, np. w renowacji drewnianych budynków, których układ konstrukcyjny jest nietypowy. Jest to zaleta betonu konopnego, że możliwe jest „dopasowanie” go do każdego kształtu.
Układy konstrukcyjne ścian
Układy konstrukcyjne ścian różnią się przede wszystkim umiejscowieniem drewnianej ramy w stosunku do grubości ściany. Najczęściej stosowanymi układami się te, w których rama drewniana zlokalizowana jest centralnie względem grubości ściany oraz zlicowana z powierzchnia wewnętrzną lub zewnętrzną ściany. Schematy obrazujące lokalizację szkieletu przedstawiono na rysunku 2.
Centralne umieszczenie szkieletu względem grubości ściany
Dr inż. Przemysław Brzyski Politechnika Lubelska, Wydział Budownictwa i Architektury Ogólnopolskie Stowarzyszenie Budownictwa Naturalnego Budynki z konopi (www.budynkizkonopi.pl)
Umieszczenie ramy drewnianej w osi ściany jest najbardziej charakterystyczne dla technologii budownictwa z wykorzystaniem konopi i wapna (rys.3). W rozwiązaniu tym stosowane jest deskowanie tymczasowe (rys.4). Płyty deskowania montowane są obustronnie do słupów lub innych elementów drewnianej konstrukcji za pomocą (często długich) krętów, zachowują dystans celem uzyskania zaprojektowanej grubości ściany. Dystans wykonuje się zwykle za pomocą
Czasami stosowane jest również rozwiązanie polegające na montażu drugiej ramy drewnianej licującej się z drugą powierzchnią ściany (zewnętrzną lub wewnętrzną). W takim przypadku jedna rama stanowi konstrukcję, przenosi obciążenia ze stropów i dachu, jest wykonana z elementów o większym przekroju poprzecznym, natomiast druga rama stanowi stelaż dla okładziny ściennej, np. desek elewacyjnych czy boazerii od wewnątrz. Ta druga rama wykonywana jest z elementów drewnianych o mniejszym przekroju i nie przenosi obciążeń od konstrukcji. Dwie ramy łączone są ze sobą za pomocą poziomych przewiązek z drewna. Powierzchnie drewna, które są odsłonięte i nie pokryte kompozytem wapienno-konopnym powinny być impregnowane. W przypadku odsłoniętych słupów po wewnętrznej stronie, możliwe jest montowanie do nich ciężkich przedmiotów z wyposażenia domowego.
Rys 4. Tymczasowe deskowanie obustronne z płyt OSB
Literatura [1] Fic S., Brzyski P., Jarosz-Hadam M.: Możliwości wykorzystania odpadów lnianych i konopnych do szerokiego zastosowania w budownictwie”, rozdział w monografii pt. „Współczesne dylematy polskiego rolnictwa cz.1”, Biała Podlaska, 2014 [2] Stanwix, W., & Sparrow W.: The hempcrete book. Designing and building with hemp-lime. Green Books, England, 2014
Spliff Gazeta Konopna Growing
Wax, shatter czy budder
P
rzypadek sprawił, że udało mi się spotkać z człowiekiem znanym jako Ol Shadderhand (Shaddi), który tym razem zabrał mnie ze sobą na jedną ze swoich wypraw po najszlachetniejszy shatter. Najpierw jednak rozsiedliśmy się wygodnie i porozmawialiśmy o tym i owym. Chciałem mianowicie dowiedzieć się, na co przede wszystkim zwraca uwagę przy produkcji swoich ekstraktów. Aromaty (terpeny) w połączeniu z mnogością kannabinoidów są dla wielu największym przysmakiem, a dla innych sposobem na znośne życie. Dlatego od jakiegoś czasu zwiększyło się zainteresowanie wszelkimi ekstraktami z konopi. Właśnie dlatego, że ekstrakty posiadają tak wysoką zawartość kannabinoidów i terpenów, są one szczególnie chętnie spożywane. W tym artykule chciałbym wam opowiedzieć więcej o ekstraktach pozyskiwanych z użyciem gazu. Konsumenci konopi są bardzo pomysłowi i z biegiem czasu powstały coraz to nowe ekstrakty o takich nazwach jak wax, shatter czy budder. A to dopiero początek. Ale co jest co i dlaczego budder to budder, a nie shatter? Też się nad tym zastanawiałem i dlatego wybrałem się na poszukiwanie ludzi, którzy mają już trochę doświadczenia z ekstraktami marihuany przy użyciu rozpuszczalników lotnych.
Wyposażenie
Na początku był osprzęt. Hardware należy wybierać bez pośpiechu. Ponieważ obecnie na rynku dostępnych jest wiele ekstraktorów, ważne, aby dokonać przemyślanego wyboru, który będzie dostosowany do indywidualnych oczekiwań. Ol Shadderhand zdecydował się na specjalny ekstraktor aluminiowy z wyjątkową powłoką. Zaletą jego jest, że do ekstrakcji można stosować zarówno butan jak i eter dietylowy. „Można więc poeksperymentować”, mówi uśmiechając się. Ekstraktor to nie wszystko, potrzebujemy jeszcze pompę próżniową oraz komorę dekompresyjną. Są one niezmiernie ważne przy oczyszczaniu ekstraktu. Proces oczyszczania nazywany jest również purgen lub purging i może zostać przeprowadzony z użyciem różnej aparatury. Można w tym celu zastosować również piec próżniowy, nie jest on jednak najtańszy, dlatego zwykle używa się pompy próżniowej, która również daje dobre rezultaty, jak zresztą sami zobaczycie. Oczywiście potrzeba jeszcze kilku drobiazgów, o których wspomnę jeszcze w trakcie naszej wyprawy. Jednak wyżej wspomniane to podstawowe narzędzia Shaddiego nie wspominając oczywiście mnóstwa fajek, waporyzatorów i innych zabawnych gadżetów, dzięki którym do płuc trafia jak najłagodniejszy ekstrakt o jak najlepszym smaku.
Jak uzyskać shatter
Możemy więc powoli przejść do samego procesu ekstrakcji, ale wcześniej jeszcze jedna rzecz. Warunkiem dobrego ekstraktu jest dobry materiał wejściowy. Niezależnie od tego, czy ekstrahujemy z użyciem rozpuszczalnika, czy nie. Dlatego na rynku jest coraz więcej ekstraktów z najlepszych kwiatów. Oczywiście są też dobre ekstrakty z resztek. Zasadniczo obowiązuje jednak zasada, w myśl której ekstrakt z kwiatów potencjalnie będzie lepszy niż ekstrakt z resztek. Sposób produkcji ma jednak również ogromny wpływ na produkt końcowy. Shaddi zaleca również: „W przypadku wykorzystania resztek należy brać jedynie błyszczące liście, ponieważ duże, niepokryte żywicą jedynie zanieczyszczą ekstrakt, a na pewno nie dostarczą go więcej”. Z tego powodu Shaddi używa zwykle grubych topów. I również tym razem prezentuje mi talerz pełen soczystych, aromatycznych kwiatów, które tylko na to czekają, aby przerobić je na ekstrakt. Na talerzu mamy roślinę Glueberry OG od Dutch Passion. Naprawdę udana hybryda, która łączy oszałamiające słodkie aromaty leśnych jagód z odrobiną pikantnej ziemi.
EKSTRAKTY tego rodzaju powinny być zawsze przeprowadzane na wolnym powietrzu. Po ok. 10 minutach butelka jest pusta, a na folii w komorze dekompresyjnej znajduje się bursztynowa ciecz. Teraz musimy odczekać, aż gaz się ulotni. Proces ten powinno się przyspieszać naprawdę ostrożnie. W tym wypadku Shaddi wziął wiadro letniej wody i ostrożnie umieścił w nim naczynie komory dekompresyjnej, podkreślając przy tym, że woda naprawdę nie powinna być za gorąca. Podczas całego procesu temperatura nie powinna przekroczyć 38 stopni, również w fazie końcowej. Po ok. dwóch godzinach gaz w dużej mierze się ulotnił, a na folii widoczna jest kleista, ciągnąca się masa. Teraz pora na kolejny krok. Oczyszczanie oleju przy użyciu pompy próżniowej. Metoda ta pozwala na oddzielenie zbędnego gazu z ekstraktu przy wykorzystaniu próżni w komorze dekompresyjnej. W tym celu komorę należy zamknąć specjalną pokrywą. Na pokrywie znajduje się analogowy wyświetlacz ciśnienia i specjalne urządzenie wyposażone w dwa wentyle. Wentyle są konieczne, aby wyssać powietrze z komory, utrzymać ciśnienie, a następnie je obniżyć. Oczywiście również w tym wypadku należy zwrócić uwagę na kilka szczegółów. Najpierw pompa próżniowa jest połączona z komorą dekompresyjną za pomocą cienkiej rurki, następnie komorę należy postawić na podgrzewanej macie, aby trochę zwiększyć temperaturę ekstraktu. W tym czasie pompa nie jest jeszcze włączona. Przy włączeniu pompy obydwa wentyle muszą być zamknięte. Gdy pompa jest już włączona, należy otworzyć pierwszy z dwóch wentyli (ten, który prowadzi od rurki do pompy). W ten sposób w komorze zostaje wytworzona próżnia. Ol próbuje utrzymać ciśnienie w wysokości 1 Pa. Następnie ponownie zamyka wentyl i dopiero wtedy wyłącza pompę. Gdyby wyłączyć pompę przy otwartym wentylu, olej z pompy próżniowej z powrotem dostałby się do komory i zanieczyściłby ekstrakt. Próżnia w komorze utrzymywana jest, dopóki powietrze nie zostanie spuszczone drugim wentylem. Również w tym wypadku ważne jest, aby spuścić powietrze drugim wentylem, gdyż w przeciwnym razie może dojść do ponownego zanieczyszczenia ekstraktu. Cały spektakl, który odbywa się w komorze dekompresyjnej podczas tworzenia pierwszej próżni, podobny jest do zjawiska przyrodniczego występującego w mikrokosmosie. Ciecz pieni się tworząc coraz większe pęcherze, pulsuje i porusza się jak lawa z innej planety. Po 20 minutach Ol spuszcza powietrze drugim wentylem. Gdy podnosimy pokrywę, widać wyraźnie, jak zmieniła się tekstura i struktura materiału. Nadeszła pora, aby zebrać ekstrakt i przygotować go do drugiego podejścia. W tym celu Ol tak zwija folię, aby ekstrakt skleił się ze sobą. Następnie przejeżdża po folii lodem. Gdy ponownie rozwija folię, strona, która miała kontakt z lodem, jest wolna od ekstraktu, który przykleił się do jego pozostałej części. Shaddi powtarza tę procedurę aż do otrzymania na folii grubego, kwadratowego kawałka. Następnie kładzie ekstrakt na małym sylikonowym talerzyku, który mieści się do komory dekompresyjnej. Również i tym razem warto obejrzeć, jak gaz uwalnia się z ekstraktu i mały kwadratowy kawałek robi się coraz większy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ponownie czekamy 20-30 minut przed spuszczeniem powietrza. Ponieważ Ol Shadderhand zajmuje się najchętniej produkcją shatter, musi trochę oszlifować ten nieforemny skarb. W tym celu ponownie sięga po folię PTFE i z jej pomocą rozgniata ekstrakt na płasko na sylikonowym talerzyku. Aby uwolnić ekstrakt z folii ponownie sięga po lód. Podczas trzeciego purging-u widać wyraźnie, że z ekstraktu uwalnia się coraz mniej pęcherzy powietrza. Proces oczyszczania powtarzany jest jeszcze dwa razy, przy czym raz próżnia utrzymywana jest w komorze przez dłuższy czas. Im dłużej trwa próżnia w komorze, tym więcej gazu może się ulotnić. Stąd też zaleca się jak najdłuższe utrzymywanie ekstraktu w próżni. Ol Shadderhand czyścił swój Glueberry Og shatter przez około 3-4 godziny, ciągle otwierając komorę i dociskając shatter przy pomocy folii. W zależności od tego, jak potraktowany został ekstrakt przed lub podczas oczyszczania, zmienia się jego konsystencja i struktura. Jeśli np. ekstrakt przed oczyszczaniem został zamieszany lub poruszony, konsystencja nie będzie przeźroczysta lecz raczej mętna. W ten sposób powstaje ekstrakt zbliżony do karmelu, zwany budder. Następnie ekstrakt można rozpłaszczyć i oczyszczać, wtedy powstaje shatter. Shatter jest żółtawy lub bursztynowy, zaś jego konsystencja jest gładka, zbliżona do szkła. Jednak w przypadku obydwu wariantów należy uważać, aby nie poddać ich zbyt wysokim temperaturom. Miły człowiek mówi, że stara się utrzymać temperaturę poniżej 38 stopni. Ekstrakty nie lubią zbyt wysokiej temperatury, ponieważ tracą nie tylko terpeny i kannabinoidy, lecz również może ulec zmianie ich konsystencja, struktura i kolor, co przy całym nakładzie pracy byłoby niepożądane. Miły człowiek powiedział mi, że każdy ze swoich ekstraktów oczyszczał od 5 do 12 godzin.
Efekt
Tym razem Shaddi odważa 50g suszu, które w ciągu kilku sekund rozdrabnia w młynku elektrycznym. Drobno, ale nie za drobno. Potem napełnia trawą swój ekstraktor. Następnie wykłada naczynie komory dekompresyjnej folią PTFE. Folia PTFE jest niezwykle praktyczna, gdyż jest odporna na działanie gazu, wysokiej temperatury oraz zimna. Dzięki temu ekstrakt od początku do końca może być na niej obrabiany. Ponadto ekstrakt można bardzo łatwo zdjąć z folii. Gdy wszystko jest już przygotowane, można zaczynać. Shaddi wpuszcza do ekstraktora butelkę Dexso. Nie zapomina przy tym założyć grubych rękawic, okularów ochronnych i maski. Ponieważ podczas ekstrakcji może zdarzyć się naprawdę dużo, procesy
7
Po całej tej pracy przyszła pora, aby przyjrzeć się bliżej jej efektom. Kolor jest pięknie żółtawy, a struktura i tekstura przejrzysta i gładka. Tak jak powinno być. Również Ol jest bardzo zadowolony z rezultatów i zaprasza mnie do testowania, czemu oczywiście nie mogłem się sprzeciwić. Zapach Glueberry Og shatter jest dość słaby, można jednak wyczuć słodką, owocową nutę. Ogólnie aromat shatter w porównaniu z wax czy budder jest słabszy, ponieważ terpeny są zamknięte w ekstrakcie. Ekstrakty takie jak Budder albo Crumble mają dzięki innej strukturze i większej powierzchni bardziej intensywny aromat. Podczas dabu shattter pokazuje jednak taką samą moc jak wax i spółka. Również Glueberry jest niesamowitym doznaniem smakowym. Jest jak podróż na pole jagód matki Glueberry, która chętnie prezentuje swoje słodkie owoce. Smak jest zatem ekstremalnie owocowy i słodki. Ponieważ ustawiliśmy temperaturę e-nail na – wydaje mi się – 340 stopni, smak ukazał się w całej okazałości i również działanie nie kazało na siebie długo czekać. Ekstrakty sprawdzają się świetnie, jeśli chodzi o odprężenie lub walkę z bólem, gdyż ich koncentracja w zależności od jakości może wynosić nawet 85%. Oznacza to, że w gramie ekstraktu zawarte jest do 850 mg THC. Mając na uwadze, że gram bardzo dobrej trawy zawiera
200mg, w gramie ekstraktu zawarte są 3-4 gramy trawy. Dlatego warto zapamiętać sobie słowa „okruszek wystarczy” i ostrożnie obchodzić się z ekstraktami.
Wybór
Gdy miły człowiek wyjaśnił mi, jak produkuje swoje ekstrakty, chciał mi – i oczywiście również Wam – zaprezentować swoje dzieła. Wyciągnął więc puszkę z trzema czy czterema torebkami i dwoma małymi pojemnikami sylikonowymi, które zaprezentował mi z dumą. W torebkach znajdują się trzy różne ekstrakty, wszystkie uzyskane z zastosowaniem gazu Dexso. Dzięki różnej obróbce udało się uzyskać dwa różne rodzaje ekstraktu. W jednej torebce znajduje się wspaniały budder Euforia, który wygląda jak mały kawałek karmelka, który miałoby się ochotę zjeść. Euforia to szczególny gatunek Skunk od Dutch Passion. Budder ma korzenno-żywiczny, kwaśny i słodki zapach, naprawdę szalona kombinacja. Następnie mamy tu jeszcze bursztynowy shatter, który został wyekstrahowany z kwiatów Critical i już na sam widok wiem, że to jeden z najlepszych ekstraktów. Zapach Critical-a nie jest tak silny jak ekstraktu Euforii, ale i tu można doszukać się lekkiej korzennej nuty. Nie wiem, z jakiego banku był akurat ten Critical, ale ogólnie szczep Critical jest krzyżówką Big buda i Skunk-a, co wyjaśnia korzenną nutę. W ostatniej torebce znajduje się shatter Chemdawg, który również został wyprodukowany z kwiatów. Chemdawg i do tego ekstrakt, wowo, nie mogło mnie spotkać nic lepszego.
W przypadku Chemdawg temperatura podczas oczyszczania była odrobinę za wysoka, dlatego kolor jest trochę ciemniejszy. Aromat i tu jest raczej korzenny, choć da się wyczuć również kilka owocowych komponentów. Ta roślina Chemdawg pochodzi od Humboldt Seeds i została wyprodukowana m.in. przy użyciu oryginalnego klona Chem-91. Wszystkie trzy ekstrakty były niezwykle smaczne i miały bardzo silne działanie. Ale to nie wszystko, gdyż na koniec został prawdziwy rarytas, który miły człowiek koniecznie chciał mi pokazać. Jego najnowsza kreacja, żywica Glueberry-OG-live oraz Cuvee-budder z kilku różnych odmian. Żywica ma tę cechę szczególną, że do jej produkcji używa się świeżych części rośliny. Kwiaty lub liście należy wcześniej zamrozić. Następnie materiał należy rozdrobnić i ponownie zamrozić. Następnie ekstraktor napełnia się rozdrobnionym i zamrożonym materiałem i poddaje działaniu butelki butanu lub Dexso. Oczywiście tylko na wolnym powietrzu! Również tutaj dobrym rozwiązaniem jest folia PTFE, gdyż wytrzymuje ona temperatury od 260 do -150 stopni. Następnie procedura wygląda tak samo, jak w przypadku innych ekstraktów z małą różnicą. Potrzeba więcej czasu, aby płynno-lodowa mieszanka gazu i ekstraktu była gotowa do oczyszczania. Jednak zdecydowanie warto poczekać, gdyż żywica zawiera dwa do trzech razy więcej terpenów niż zwykłe ekstrakty. Ponieważ świeże rośliny zawierają więcej terpenów niż suche. Żywica pachnie zatem przesadnie intensywnie. Aromat jest owocowy i przypomina jagody, zaś w końcówce można wyczuć lekką ziemistą nutę. Zapach jest tak powalający, że nie mogłem przestać wąchać. Panie E, bardzo dziękuję. Artykuł ten służy jedynie celom dokumentalnym. Marihuana i jej ekstrakty są w niektórych krajach zabronione, a ekstrakcja grozi wybuchem. Jeżeli tak jest w Twoim kraju, nigdy tego nie próbuj. Wszystkiego dobrego, Budler
8
Spliff Gazeta Konopna Growing
W
oda jest nieodłącznym elementem uprawy, a co za tym idzie w bardzo wielu technikach oraz systemach uprawowych magazynujemy ją w zbiornikach na okres od kilku dniu do 2 tygodni. W tak długim czasie, jeżeli odpowiednio o to nie zadbamy zbiornik oraz nasz system zrobi się śliski, substrat uprawowy np. keramzyt może obrosnąć glonem, a w najgorszym przypadku korzenie naszych roślinek zakatować może grzyb. Problem dotyczy nie tylko systemów hydroponicznych typu NFT czy RWDC ale zarówno pasywnego systemu nawadniającego jak np. Autopot. Po pierwsze dbamy o czystość systemu - po każdym cyklu pozbywamy się z systemu całego substratu, czyścimy cały system z korzeni, sprawdzamy czy w systemach hydroponicznych nie pozarastały nam rury, a w systemie typu Autopot sprawdzamy dozowniki do wody oraz kopułki napowietrzające jeżeli je używamy. Myjemy cały system hydroponiczny, przepłukujemy go czystą wodą i przed ponownym użyciem dezynfekujemy przy pomocy specjalnych płynów takich jak Keep It Clean z Dutch Pro, Liquid Oxygen z Growth Technology lub Flora Kleen z GHE.
Jak pozbyć się glonów ze zbiornika?
Po 2 dodaj za każdym razem do zbiornika z wodą / pożywką np. Keep It Clean z Dutch Pro, dzięki czemu raz na zawsze pozbędziesz się problemów z obślizgłymi ściankami twojego zbiornika czy glonów na keramzycie. Sprawdza się zarówno w systemach hydroponicznych NFT, Areo, DWC, RDWC, gdzie woda jest przepompowywana oraz w systemach pasywnych czy grawitacyjnych. 3. Koniecznie napowietrzaj zbiornik. Woda czy pożywka z dużą ilością tlenu to same plusy dla naszej uprawy. Po pierwsze korzenie będą znakomicie natlenione, będą zdrowsze i zaobserwujesz szybszy wzrost całej rośliny. Po drugie w dobrze natlenionym roztworze nie będą rozwijały się beztlenowce. 4. Bardzo ważna jest odpowiednia temperatura wody, którą dostarczamy w czasie uprawy. Zaleca się aby była ona pomiędzy 18-21 stopniami. W tym przedziale temperaturowym mamy dla naszych krzaczków najwięcej tlenu oraz nie tak duże ryzyko „obcych” w naszej wodzie. W systemach hydroponicznych zazwyczaj aby uzyskać taką temperaturę pożywki trzeba użyć profesjonalnej chłodziarki (chiller), ponieważ system zazwyczaj mocno nagrzewa się od lamp. Chłodziarka utrzymuje temperaturę na ustawionym przez nasz poziomie, zazwyczaj jego obsługa jest bardzo prosta. Jest to bardzo wygodne rozwiązanie, dzięki któremu nasza pożywka wytrzyma dłużej, a my możemy rzadziej pojawiać się na spocie. W przypadku systemów pasywnych (np. Autopot) umieścić zbiornik dalej od lamp i źródeł ciepła, ewentualnie dobrze go zaizoluj i to powinno wystarczyć aby pożywka nam się zbytnio nie nagrzewała. Jeżeli woda jest za zimna podgrzej ją za pomocą grzałki z termostatem. Koniecznie upewnij się czy termostat w grzałce działa oraz czy jest ustawiony na odpowiednią temperaturę aby nie ugotować roślin oraz żeby nie stworzyć środowiska w którym będą się rozwijać glony, grzyb itp. wrogowie, którzy kochają ciepło. Dlatego podgrzewamy do nie więcej niż 20 stopni. W przypadku uprawy w pomieszczeniach z zimna posadzką (np. piwnica), umieść zbiornik na izolacji np. gruby styropian, paleta, mata itp. materiał izolujący od podłoża. Godrik REKLAMA
Spliff Gazeta Konopna Growing
Prohibicja zmusza mnie
9
DO UPRAWY INDOOR LATEM T
rudno dokładnie powiedzieć, ilu ludzi tego lata rozpoczęło swój mały projekt outdoor, który jesienią pozwoli im obchodzić święto dziękczynienia delektując się dorodnymi szczytami. Niestety tak samo trudno ocenić, ilu growerów nie może wykorzystać swojego otoczenia do uprawy konopi, mimo letniego słońca, które pozwoliłoby zaoszczędzić energię elektryczną, muszą marnować prąd, aby zapewnić wzrost swoim roślinom w domach, mieszkaniach, garażach i piwnicach.
Słońce w stalowym bunkrze Również u mojego dobrego zioma, wiecznie uśmiechniętego Taiszo, nawet w najbardziej słoneczny dzień pali się gdzieś lampa, która ma zagwarantować przetrwanie jego roślin, ponieważ otoczenie niestety
wydajność kosztuje wprawdzie trochę żywotności, ale i tak po około 1-1,5 roku warto rozejrzeć się za nową lampą. Mimo iż sztuczne słońce wytwarza wyczuwalną temperaturę, jesienią, zimą i wczesną wiosną udaje się obyć bez dodatkowego wentylatora, co świadczy o tym, jak wydajnie wymieniane jest powietrze przez wentylator w Micro Harvesterze. Wentylator jest w ogóle sensacyjnym elementem całego systemu, ponieważ obracające się śmigło znajduje się wewnątrz filtra węglowego, z którego powietrze wydostaje się przez system cooltube obok lampy i tym samym trochę schładza powietrze w growingboxie. W lecie dodatkowy wentylator jest jednak obowiązkowy, mówi Taiszo, zwracając uwagę na również inne zalety ruszającego się powietrza. W ten sposób można lepiej pozbyć się wilgotności, czubki rośliny nie przypalają się tak łatwo w bliskości lampy, i również jakość pączków jest odrobinę lepsza.
delikatnym unoszeniu. On od lat sięga po odżywki firmy GHE. Trójkomponentowe nawozy tego producenta są łatwe w zastosowaniu i po tylu latach używania, umożliwiają bezproblemowe, niemalże automatyczne przygotowanie pożywki zachwyca się Taiszo przy każdej rozmowie.
Ponieważ pan T. przesiadł się z plastikowych doniczek na pojemniki z tkaniny, woda z podlewania zbiera się na dnie wanienki w Harvesterze, tak że cały czas należy pilnie śledzić poziom wilgotności,
Kompletny, gotowy set uprawowy zapakowany w stalową szafkę/ skrzynie mój ziom przywiózł jako pamiątkę ze zmywaków, która do dziś dostarcza najlepszych kwiatów.
Uprawa w kokosie oraz keramzycie, jest dużo bardziej wydajna od uprawy w ziemi, nawet nowicjusz nie będzie mieć problemów, o ile używa miernika EC oraz pH-metru. Te dwa narzędzia należą według mojego przyjaciela do podstawowego wyposażenia growera. Dzięki nim rośliny hodowane w kokosie mogą być rozsądnie zaopatrywane w substancje odżywcze, a nie zabijane złym nawożeniem. Na początku fazy kwitnienia rośliny żeńskie mają tu wartość EC równą 1,0, którą w ciągu 6-7 tygodni podnosi do 2,0. W ósmym tygodniu podlewa jedynie wodą, aby przewidziana potem do konsumpcji trawa nie drapała zbyt mocno w krtani i oskrzelach. Na końcu rośliny są obcinane i wieszane do góry nogami w ciemnym boxie. Przy wysokich temperaturach domowy grower może wykorzystać upały, które mają dobry wpływ na schnięcie roślin. Już po tygodniu można oddzielić pąki od łodyg i umieścić je w specjalnie do tego celu przeznaczonych pojemnikach. Regularne wietrzenie pozwoli pozbyć się pozostałej wilgotności i sprawi, że dobra trawa po kilku tygodniach będzie doskonała.
nadal reaguje alergicznie na tę roślinę. Taiszo dostarcza więc słońca do swojego bunkra, nawet jeśli powoduje to dodatkowe koszty, nieskomplikowanej produkcji jego najwyższej jakości zioła. Już od wielu lat służbę u niego sprawuje praktyczny Micro Harvester, który jest kompaktowym growboxem. Kompletny, gotowy set uprawowy zapakowany w stalową szafkę, mój ziom przywiózł jako pamiątkę ze zmywaków, która do dziś dostarcza mu najlepszych kwiatów. Bez potrzeby zaopatrywania się w wiele dodatkowych urządzeń Harvester działa niezawodnie i ma już na swoim koncie nie jeden produktywny sezon, który z reguły zajmuje osiem tygodni. Wynika to stąd, iż sięga on zwykle po takie konopie, które dojrzewają szybciej. Ostatnio nasz rozmówca postawił na klasykę i w growboxie pojawiły się rośliny Super Skunk od Sensi Seeds oraz OG Kushs od DinaFem, które po 55 dniach oświetlania przez 12 godzin lampą 275W są gotowe do zbiorów. Zastosowana została tu żarówka Gib-Lightning Pure Bloom, która w zasadzie ma 250W, jednak świetnie daje sobie radę ze statecznikiem cyfrowym NXE podkręconym do 275W. Większa
W trakcie kwitnienia, który zostaje zapoczątkowane przez zmianę cyklu oświetlania na 12/12 godzin, zwiększa ilość nawozu na kwitnięcie (Flora Bloom) do 15ml /10L wody, natomiast zmniejsza nawóz na wzrost (Flory Gro) do 5ml/10l wody przy niezmiennej 10ml/10l dawce mikroelementów (Flora Micro), 10ml/10l wody przez większą część uprawy aby w efekcie otrzymać olbrzymie pąki.
Ponieważ koszty prądu mieszczą się w granicach rozsądku, korzyści są bezdyskusyjne i tym samym hobby wydaje się mieć sens, Taiszo co lato jest wprawdzie zasmucony, że nie może obsadzić całego ogródka przed domem marihuaną, jednak każde zbiory z metalowej skrzynki poprawiają mu humor. aby uniknąć problemów z pleśnią lub mączniakami. Dlatego podlewa jedynie wtedy, gdy używany substrat kokosowy jest całkowicie suchy na głębokość kilku centymetrów, a pojemniki wydają się być lekkie przy
Uprawa konopi jest niestety w wielu krajach nadal niedozwolona, dlatego przed zasadzeniem nasion tej rośliny dowiedzcie się, jak w waszym kraju wygląda sytuacja prawna. HJ
REKLAMA
10
Spliff Gazeta Konopna Growing
NAPRAWDĘ Owocowe odmiany O
d lat niezmiennie jest mega haype na odmiany owocowe i trend ten raczej będzie się utrzymywał. Bez wątpienia lubimy jako konsumenci poczuć słodycz. Producenci pestek od lat selekcjonują nowe owocowe odmiany z dominującą nutą terpen: limonen – aromat m.in. cytryn, grejpfruta i pomarańczy, mircen – odpowiadający za mango oraz pinen -sosnowy. Widać ten trend doskonale także w piwowarstwie kraftowym, gdzie browary warzące m.in IPA dodają dużo aromatycznych „owocowych” odmian amerykańskiego chmielu (cascade, mosaic, amarillo itp.), a jak dobrze wiemy chmiel i konopie to rośliny z tej samej rodziny konopiowatych, posiadają te same terpeny zawarte w olejkach eterycznych. To właśnie dzięki nim zarówno dobrze uwarzone piwo, tak samo jak dobrze zrobiony spliff, raczy nas niebagatelnym aromatem oraz smakiem np. sosny lub owoców tropikalnych.
Mango KC Brains Holland, zdjecie: merlin
Mango KC Brains Holland, zdjęcie: growdiaries.com
I to właśnie Mango z Kc Brains Holland przychodzi mi na myśl jako pierwsza kultowa odmiana owocowa, którą poznałem w Holenderskich sklepach z wysyłkową sprzedażą nasion konopi, a była to końcówka lat 90-tych. Dziś mamy dużo większy wybór, jednak ta pozycja stale utrzymuje się w kręgu zainteresowania growerów z całego świata, powstało ponad 30 krosów i hybryd z tą odmianą. Mango to krzyżówka KC 33 i odmiany afgańskiej, która nadała jej bardzo kompaktowej budowy, jest niska, dorasta maksymalnie do 130 cm ale za to jest bardzo krzaczasta, zbita, ma ogromne topy. Ciemnozielona o porywającym, mocnym zapachu afgańskiego skunka z lekką haszyszową nutą. Jej zaletą jest również krótki okres kwitnięcia i afgańska odporność na grzyby i choroby. Dobrze ususzone i dojrzałe kwiaty smakują niczym dojrzałe mango, po prostu cudownie. Blueberry z Dutch Passion to chyba najbardziej znany szczep w naszym zestawieniu, zwyciężczyni Cannabis Cup w roku 2000 i 20001. Jej zapach w czasie uprawy jest owocowy ale kwiaty
już w czasie suszenia przywołują nam jagodowe wspomnienia wyżerki w środku lasu podczas wędrówki w poszukiwaniu optymalnego spota, tego z idealnym światłem przez cały dzień, z dala od jakiejkolwiek cywilizacji. Selekcjonowana od lat 70-dziesiątych, produkuje gęste przypominające jagódki kwiaty, zmieniające kolor od czerwonego przez purpurowy do niebieskiego. Jak każda Indyka jest mocna i zniewalająca. Nutkę Blueberry poczujecie w ponad 200 hybrydach skrzyżowanych przez hodowców z całego świata. Kiedy zaczynałem przygodę z uprawą indoor bardzo popularny był Grapefruit z Female Seeds ponieważ jest bardzo dobrą odmianą za rozsądną cenę i dlatego przez ponad 20 lat nadal jest bardzo chętnie wybierana, także dlatego, że powstała bardzo dobra wariacja pod uprawę na dworze Outdoor Grapefruit. Jednak najlepszą owocową odmianą jaką kiedykolwiek
zapaliłem w życiu to Shishkaberry zrobiona przez Paco z TasTy T’s healthy seeds, polaka, który przez lata tworzył rewelacyjne odmiany w Madrycie. Miałem okazję skosztować ją podczas targów konopnych Spannabis w 2015 roku, kiedy wziąłem pierwszego bucha poczułem się jak bym pił sok jagodowy, ilość smaku i aromatu była na niesamowicie wysokim poziomie. Bardzo dużą zasługę miał w tym Paco, który przygotował próbki niesamowitej jakości, jakości, która w uprawach komercyjnych jest bardzo, bardzo rzadko osiągana. Niestety prawdopodobnie nie kupicie obecnie pestek tej odmiany, ponieważ TasTy Seeds, cyklicznie wypuszcza nasiona nowych krosów. Nie zapalicie także oryginalnej Shishkaberry ze Szwajcarii, ponieważ policja podczas nalotu na breeder-a Spice of Life Seeds, kilka lat temu zniszczyła wszystkie klony tej i innych odmian bezpowrotnie. Na szczęście jest na rynku kilka hybryd tej nieziemskiej odmiany, więc nadal jest nadzieja, że uda nam się odnaleźć ten niepowtarzalny smak. Godrik
Shishkaberry, zdjęcie: sensimilla.pl REKLAMA
Oświęcim
ŚwiatKonopi.pl
160 m2
FEMINIZOWANE NASIONA
Garbarska 14b Growshop
& Headshop
Kto ieje, ten zbiera... www.e-green-garden.pl
Towar od ręki Zakupy w 5 minut Własny transport
MARIHUANY PEWNY SPRAWDZONY SKLEP! NAJLEPSZE CENY DOSTAWA W 24H DYSKRETNA PRZESYŁKA NAJWIĘCEJ GRATISÓW PACZKI XXL
Grapefruit, z Female Seeds, zdjęcie: alchimiaweb.com
ps
Pu r
1
#
Nowe odmiany 2018
www.dinafem.org
k
ic
Qu
ca l+
iti
Cr
k
ic
Qu
D
CB
h
Ku s
ed
m
na
Di
us
Pl
la
ril
Go
to
Au
Di ck
CB D
M ob y
ed
m
rp le
Pu
Di na
cg-reklama-naturoterapia-2018.pdf 1 2018-08-09 15:11:48
C
M
Y
CM
MY
CY
CMY
K
15
Spliff Gazeta Konopna Growing
Zawsze tak samo dobre zioło - curing Cv Boveda Czy zastanawiałeś się kiedyś nad tym co palisz? Oczywiście nie mam tu na myśli, czy jest to susz koloru zielonego, czy brązowego. Pytam o jakość. Jest wiele czynników, które o tym decydują. Odmiana, warunki uprawy, odżywki, oświetlenie, dojrzałość rośliny. Wszystko to decyduje o tym, co do ciebie, drogi Czytelniku trafia. Reszta zależy od Ciebie. Masz wpływ na suszenie jeśli to twoja własna roślina. Masz wielki wpływ na curing i przechowywanie. Nad tym właśnie się skupimy.
S
uszenie to powolny proces, który wymaga określonych warunków. Ile razy trafiłeś na kruchy materiał o wyczuwalnym smaku chlorofilu, czasem podobnego do miętowego aromatu, z naciskiem na duszący i gryzący dym. To efekt złego suszenia. Pamiętaj, żeby zostawić roślinie czas na uwolnienie chlorofilu. Zawsze rośliny warto podzielić na mniejsze łodygi, powiesić do góry nogami w ciemnym, przewiewnym i suchym miejscu do 30- 40 procent względnej wilgotności. Takie powolne obsychanie powinno potrwać od siedmiu do dziesięciu dni. Następnie, gdy z wierzchu czuć przyjemny opór, bez lepkości i odczucia wilgoci, nadchodzi czas na curing. Ważne, żeby łodyżki strzelały przy łamaniu, po tym łatwo poznać, że pora przejść do curingu.
susz do czterech piątych (około 80% do 90%). Nie ugniatamy, ponieważ to odbije się negatywnie na jakości. W ten sposób wilgotność pozostaje na względnie dobrym poziomie. Dążymy do sytuacji, kiedy nasz produkt, kruszy się w palcach, obłędnie pachnie i nie jest już ani mokry, ani chrupki na powierzchni, tylko całkowicie chrupki. Wszystkie te starania prowadzą do wydobycia tego co najlepsze w suszu roślinnym oraz do zakonserwowania go na długo, z dala od pleśni, zwietrzenia; ucieczki smaku, zapachu no i niestety też mocy suszu. Wiele starań, prawda? Przedstawię teraz genialne rozwiązanie, które cały curing, a tym samym dojrzewanie suszu roślinnego znacznie ułatwia. Służą do tego saszetki Boveda 62. Opiszę teraz jak to wygląda, krok po kroku. Zaczynamy po suszeniu suszu, po siedmiu dziesięciu dniach po zbiorze. Dzielimy na porcje trzydziestu gramowe albo wielokrotność i pakujemy do słoików razem z saszetką (saszetkami, jeśli wielokrotność 30 gramów). I teraz uwaga, większość wspomnianej pracy wykona za nas tajemnicza saszetka. Brzmi to dziwnie, nie trzeba nic dodawać i wietrzyć? Należy kontrolować, czy susz dojrzewa swobodnie, lecz wietrzenie suszu warto wykonać tylko raz na początku curingu, później całą robotę wykona za nas saszetka Boveda 62. Saszetki Boveda 62 są trochę większe niż karty bankomatowe, trochę grubsze od nich i mają w środku sekretny żel, który tworzy zawartość saszetki. Bierzemy więc słoik, odmierzamy 30 gramów suszu i do wieczka przyklejamy taśmą torebkę Boveda 62 tak, aby nie miała styczności z tytoniem. Wnętrze torebki pochłania nadmiar wilgoci oraz oddaje wilgoć, gdy jest taka potrzeba. Wydaję się nie możliwe? A jednak to działa. Ścianki saszetki są zaprojektowane tak, żeby umożliwić wymianę pary wodnej; w obu kierunkach; do torebki i z powrotem. Środek saszetki przy trzydziestu gramowej zawartości słoika stara się utrzymać wszystko co szczelnie zamknęliśmy w słoiku na poziomie 62%. Jest to idealna wilgotność suszów roślinnych przeznaczonych do palenia i waporyzacji.
Curing jest niczym innym jak dojrzewaniem materiału roślinnego. Etap ten pozwala na dalsze pozbywanie się chlorofilu oraz wydobywanie nuty aromatycznej i smakowej z suszu. Susz ziołowy bez curingu jest suchy, szorstki w smaku dym, a zawartość kluczowych substancji może spadać przez złej jakości curing (dojrzewanie suszu) lub jego całkowity brak. Wróćmy więc do początku. Susz jest już suchy i co dalej? Trzeba go przełożyć do opakowania i codziennie wietrzyć kilkukrotnie po godzinie. Należy też mieszać i kontrolować, żeby się nie zepsuł. Zbyt duża wilgotność suszu doprowadzi go do zagrzybienia pleśnią. Tego byśmy nie chcieli. Jak wspomniałem wcześniej jest to też czas na podzielenie materiału na drobniejsze kawałki, oberwanie łodyżek, podzielenie tytoniu na mniejsze porcje. Trzydzieści gramów to idealna porcja, żeby taki susz spakować z nowinką techniczną, którą wam zaprezentuję. Niepozorne torebki, wyglądające jak torebki z herbatą, pakowane w osobne saszetki. Najpierw jednak zwrócę uwagę na wilgotność, gdyż to ona w dużym stopniu decyduje o kompozycji smakowo - zapachowej uwalniającej się później, po curingu (dojrzewaniu). Zbyt niska wilgotność sprawia, że susz kruszy się na proszek, czego nie lubimy, nie ma smaku, zbyt szybko się wypala. Dlaczego się tak dzieje? Zamknąłeś swój susz roślinny w nieszczelnym opakowaniu, a na zewnątrz wilgotność była niska, susz obeschnął. Pierwszy sposób na poprawę jakości ziół jest tradycyjny. Jeśli nie jest suchy na wiór można jeszcze ratować sytuację, wystarczy dodać kawałek skórki od pomarańczy, jabłka, cytryny bądź śliwki (oczywiście na 30 gramów dajemy dosłownie dwu centymetrowy fragment, już trochę podsuszony). Ważne, żeby skórka nie miała kontaktu z suszem, trzeba odrobinę staranności, żeby zachować odstęp. Można użyć saszetki do zaparzania herbaty albo własnoręcznie wykonać siatkowy ochraniacz z drutu pokrytego plastikiem. Do takiego ochraniacza wkładamy skórkę owocową i zamykamy szczelnie z suszem na noc. Rano kontrolujemy stan wilgotności. Suchy na wiór będzie potrzebował więcej niż jedną noc, to jest dłużej niż dwanaście godzin nawilżania. W tym czasie susz obracamy tak, żeby nabrał wilgoci na większej powierzchni. Cały proces powtarzamy do czasu uzyskania suszu kruszącego się w palcach, ale nie na proszek, ani też na wiór. Jeśli materiał roślinny kruszy się w palcach, jest to znak, że curing jest na odpowiednim poziomie. Jeśli tak się nie dzieje, a susz jest mokry i wilgotny w dotyku, pudełko bądź słoik z suszem należy otworzyć z szczelnie zamkniętego na całkowicie otwarte i zostawić na noc, żeby podeschnął. Z suszem jest jak z winem, leżakowanie mu służy, a czym dłużej dojrzewa, tym lepiej (trzy, cztery miesiące). Olejki zapachowe i terpeny wydobywają się z komórek roślinnych na zewnątrz, uwalniając bukiet smakowo - zapachowy. Gdy zdaży nam się sytuacja odwrotna i sam susz jest wciąż za mokry, zbyt świeży, wtedy bierzemy i rozkładamy na gazecie na noc, rano zbieramy go do słoiczka i zamykamy. Tę czynność powtarzamy, aż susz będzie chrupki, wtedy można go zamknąć w słoiku z ciemnego szkła lub pozostawić słoik w ciemnym i suchym miejscu. Wietrzenie ograniczamy wtedy do kilku otwierań po pół godziny do godziny w ciągu dnia. Ważne żeby w słoiku nie było zbyt wiele powietrza, dlatego pakujemy
Przykładowo: Zamykamy susz o wilgotności 70%, trzydzieści gramów do słoika, dajemy saszetkę Boveda 62, mierzymy wilgotność zamykając w słoiku sondę z czujnikiem wilgotności. Po dwunastu godzinach lub trochę więcej, wilgotność w słoiku spadła do 62%, czyli wilgotności idealnej.
do większego słoika lub specjalnej puszki dać wielokrotność 30 gramów i odpowiednio więcej saszetek Boveda 62. Dostępne są też superszczelne puszki od producenta Boveda, z wnęką na umieszczenie w wieczku puszki, na torebki . Co bardzo ułatwia proces przechowywania w świeżości nasze zioła, czy też ich curing, czyli właśnie starzenie, inaczej dojrzewanie suszu. Takie rozwiązanie znacznie ułatwia curing wszelkich suszów roślinnych. Koniec z przesychaniem, ubytkiem wagi, utratą jakości, w tym smaku i zapachu. Wręcz przeciwnie, dojrzewanie we właściwej temperaturze, wydobywa to co najlepsze z materiału organicznego, w skrócie suszu roślinnego, czy jest to zioło, tytoń czy coś innego do palenia. Producent Bovedy 62 dostarcza też saszetki o innych parametrach wilgotności, na przykład dedykowane do cygar. Teraz każde kubańskie cygaro nie straci na jakości i nie przeschnie nigdy więcej. Boveda 62 eliminuje problem zbyt mokrego suszu, radząc sobie z problemem pleśni. Zbyt wysoka wilgotność, więcej niż 62% pozwala na ataki grzybów twojego suszu roślinnego. Wszystkie warianty suchego i zbyt mokrego suszu zostały skrupulatnie sprawdzone w naszych warunkach testowych z użyciem wilgotnościomierza umieszczonego wewnątrz słoika badawczego. Większe słoiki, powyżej 30 gramów zawartości potrzebowały więcej czasu na ustabilizowanie właściwej wilgotności, a potem utrzymywały obiecane 62%. Saszetki Boveda zostały tak sprawdzane przez okres kilku miesięcy i do tej pory trzymają swoje parametry. Ważne jest, żeby nie rozrywać torebek Boveda 62, gdyż stają się bezużyteczne.
Przykład drugi. Mamy susz, suchy jak pieprz, zamykamy go z Bovedą 62, w ilości trzydziestu gramów, do tego sonda wilgotności. W słoiku panuje wilgotność na poziomie 32%. Zamykamy szczelnie wieczkiem i chowamy na kilkanaście godzin. Z czasem wilgotność rośnie do 62% i trzyma się na tym poziomie na stałe. Ile razy mamy problem z kupionym tytoniem, który zaczyna schnąć zaraz po otwarciu? Praktycznie zawsze. Teraz jest na to rozwiązanie - Boveda 62. Jak działa Boveda 62? Torebki zbudowane są z obustronnie przepuszczającego parę wodną materiału, który pozwala na wymianę wilgotności z i do saszetki. W środku znajduje się specjalny żel, który pozwala na ustabilizowanie wilgotności na danym poziomie. Po prostu chowamy torebkę do trzydziestu gramowej porcji, zamykamy w słoiku lub specjalnej puszce, szczelnie zamykamy i gotowe! Takie działanie producent gwarantuje przez kilka miesięcy. Skład żelu i materiału pokrycia torebek strzeżony jest kilkoma patentami. Masz więcej suszu roślinnego niż trzydzieści gramów? To nie problem. Wystarczy
Do curingu Boveda 62 nadaje się bezapelacyjnie. Spełnia jednocześnie dwie funkcje. Nawilża, a gdy potrzeba odbiera nadmiar wilgoci, nie dając grzybom pleśniowym szans. Torebki Boveda 62 jak i specjalne superszczelne puszki dostępne są w sklepie internetowym domowauprawa.pl jak i w sklepie stacjonarnym Domowej Uprawy. Cena jest niewygórowana, za parę złotych można przeprowadzić kontrolowane dojrzewanie bezproblemowo i w zasadzie bezobsługowo. Sprawdziliśmy w naszej redakcji, w ciężkich warunkach testowych, czy wszystko działa. Okazało się, że jest nawet lepiej niż się spodziewaliśmy. Ostatnim zastosowaniem Boveda 62 jest przechowywanie gotowego suszu. Dzięki saszetkom nie ma problemu ze spadkami wagi. Jak wkładasz kilogram, to masz pewnosć, że za pół roku nadal będzie kilgram. Nie stracisz na wadze, nie stracisz także na jakości. Z czystym sumieniem polecamy Boveda 62 do curingu oraz do przechowywania suszów roślinnych. Koniec utraty wagi, przesuszania oraz zapleśniałego suszu. Dzięki Boveda 62 uzyskacie pierwszej jakość sort, czyli świeżość i głębie smaku i aromatu. Z Boveda 62 jest to bardzo łatwe. Gorąco polecamy! Jacek
Spliff Gazeta Konopna Kultura
B
icycle Moto X, czyli BMX. Za tym skrótem kryje się nie tylko jedna z największych uliczno-sportowych subkultur naszych czasów, ale również od 2016r. dyscyplina olimpijska. To już nie tylko mały rower. To mainstream i underground w jednym. To pień wielkiego drzewa z wieloma rozgałęzieniami. To wspólny mianownik dla „skejtów”, sportowców, lansiarzy, diggerów i innych. A wszystko zaczęło się w latach ’70 w Kalifornii... Bo jakże inaczej.
BMX
17
- Nie tylko rower
ty RACE i DIRT oraz tytanicznej pracy i faszystowskiego charakteru w lewackim ciele, bo jeśli nie kopiesz, to nie jeździsz! Tworzenie takich torów, które nabierają niesamowitych kształtów i dostarczają wiele radości z jazdy jest głównym zajęciem trailsowców. Jest to dla nich tym czym płótno dla malarza. Niczym biedni artyści poświęcają masę czasu na budowanie i utrzymanie. Chowają się w lesie jak hipisi i celebrują wspólne chwilę z dala od cywilizacji. Często nie są najlepszymi Riderami, ale często też najlepsi riderzy nie potrafią jeździć po ich trudnych trailsach. A po drugiej stronie? Wymuskane gwiazdy w stylówie Justina Biebera ze skateparkiem za swoim wielkim domem reprezentujący wielkie koncerny i od 2020r także olimpijczycy.
Wtedy to grupki dzieciaków marzyły o wyścigach motocrossowych. Brali swoje małe, dziecięce rowery jako tanią alternatywę dla motorów i budowali sobie własne trasy (RACE). Moda szybko się rozeszła, bo była bardzo dostępna i ekscytująca. Rosnąca popularność tworzyła bohaterów i przyciągała widzów. Rozwijająca się równolegle w tym regionie kultura skateboardu przecierała szlaki pod Freestyle. Nie trzeba było długo czekać, aż ktoś wyłamie się ze ścigania i zacznie szukać czegoś więcej. Riderzy w poszukiwaniu nowych wrażeń zaczęli jeździć w Można powiedzieć, że BMX jest Choć dla wielu ludzi, któopuszczonych basenach, które były tworzyli (i nadal tworzą) młodszym bratem deskorolki. rzy zalążkami pierwszych ramp. Te zascenę BMX udział w IgrzyStarszy przeciera szlaki, ale to skach jest pewnego rodzaju częli sami budować, wystawiać i młodszy okazał się zdolniejszy. organizować zawody. Powstawały policzkiem. BMX od początpierwsze tricki, a wschodzący prosi ku był alternatywny. Był prześcigali się w wymyślaniu nowych tricków i kombinacji. Był czymś dla cywilizowanego świata jak BitCoin dla światowego to wielki rozkwit Freestyle. Szybko zaadoptowano duże rampy banku. Wydaje się więc, że jego korelacja jest nieunikniona, jed(VERT) i rozbudowano skateparki czy zaszczepiono freestyle nak wciąganie go w światowe związki to dla wielu policzek, a do racingu i teraz zamiast ścigać się po ziemnych torach, budo- dla innych wspaniałe możliwości. Na szczęście wpływ igrzysk wano z nich hopy na wzór ramp, na których można było wyko- nie sprawi, że trailsowcy wyjdą z lasu, a streetowcy przestaną nywać tricki (DIRT). Równie szybko riderzy zaatakowali street, kręcić filmy, które definiują ich jako prosi. a niektórzy zadecydowali, by nie wjeżdżać w ogóle na rampy, tylko poszczególne freestylowe triki rozwijać na płaskim tere- Musicie też wiedzieć, że większość Riderów są prosami nie nie tworząc swoisty taniec na rowerze (flatland). przez udział w zawodach. Prawdziwy Freestyle rozgrywa się na ulicach. Kręci się filmy, które definiują jak dobry jesteś. Jest to Można powiedzieć, że BMX jest młodszym bratem deskorolki. arena, na której można się wykazać umiejętnościami nabytymi Starszy przeciera szlaki, ale to młodszy okazał się zdolniejszy. w różnych rodzajach jazdy. To tu najbardziej można wykazać Niesamowita jest różnorodność dyscyplin BMX, która z czasem się kreatywnością poprzez wykorzystanie elementów architeksię pogłębia, ale równie miesza i przenika. Możliwości jakie tury nie przystosowanej do jazdy, a codziennego użytku. Tutaj daje ten mały rower stworzyły rodzinę wielką jak włoska mafia. rozkwita life style i Freestyle. Street cieszy się największą popuCo jest najciekawsze, kiedy zagłębiamy się nieco bardziej w larnością w śród BMX. Nie trzeba specjalnie przygotowanych całą kulturę BMX to różnorodność. Mamy np. kulturę trails, skateparków, nie trzeba nieustannie kopać w ziemii. Wsiadasz czyli tras najczęściej budowanych w lasach, łączących elemen- na rower i tniesz przez miasto jak przez życie, poszukując no-
wych miejscówek, spotykając nowych ludzi, próbując nowych rzeczy. Jedna scena, na której spotykają się gawędziarze z kozakami kręcącymi kolejne klipy dla sponsorów. Ostatecznie wszyscy są sobie potrzebni. Jak babka i tytoń w kręceniu spliffa. Kiedy jednak twoje miasto staje się za małe, szybko odkrywasz, że podróżowanie jest nieuniknione dla dalszego rozwoju. Ale żeby tylko o rozwój chodziło. BMX staje się pretekstem, żeby zwiedzić świat. Pretekstem i przepustką zarazem. Bo gdzie cie nie poprowadzi, tam na pewno znajdziesz kogoś, kto wyciągnie do ciebie pomocną dłoń. Oprowadzi po lokalnych miejscówkach, zabierze na najlepsze żarcie, ogarnie dobre zioło, czy udostępni kanapę jeśli nie masz gdzie spać. Wszędzie na całym świecie będziesz mógł poczuć się jak w domu. Czy może być lepsza forma odkrywania świata niż wchodzenie w lokalne struktury ze wspólną pasją? Ja osobiście nic lepszego w życiu nie znalazłem. Wróbel
Rozmawiamy z wielkrotnym mistrzem Polski Marcinem „Wróbelem” Wróblewskim
C
ześć Marcin, bardzo fajnie, że możemy gościć Ciebie na łamach Spliffa i przybliżyć naszym czytelnikom zajawkę na BMX-a, bo życie bez zajawki, życie bez hobby, które nas napędza jest zwyczajniej w świecie nudne.
BMX to zajebisty mały rower, który nosi w sobie wielkie możliwości. Możesz jeździć po ulicach, rampach, hopach, trailsach. Możesz robić foty kumplom, kręcić filmy, podróżować w poszukiwaniu nowych spotów, znajomości. Łatwo odczuć, że współdzielisz pasję z różnymi ludźmi, gdzie wspólnym mianownikiem jest własnie ten rower. I to naprawdę działa. Jak się rozpoczęła Twoja zajawka na BMX i czy droga do zostania wielokrotnym mistrzem Polski była wyboista? Zacząłem jeździć na bmx, bo był tańszy niż rowery mtb. Chciałem się ścigać, jeździć w downhillu, ale nie miałem kasy na sprzęt. Kupiłem BMX od sąsiada i zacząłem skakać na pobliskich górkach, które budowali moi późniejsi przyjaciele. Od małego lubiłem jeździć. Teraz mogłem temu zwykłemu pedałowaniu dorzucić coś extra. Poznałem ludzi, którzy przyjęli mnie takiego jakim jestem, bez zbędnego oceniania no i połknąłem bakcyla. Minęły 3 lata i wygrałem pierwsze mistrzostwa. 3 lata codziennej jazdy. Nie nazwał bym tego wyboistą drogą. Raczej mega zajawą. Jeździłem w zasadzie codziennie. W czasach, kiedy zaczynałeś, parafrazując znanego kandydata na prezydenta „nie było niczego” - tras, ramp, odpowiednich rowerów? Czy uczucie odkrywania i tworzenia sceny, bycia prekursorem dawało dodatkową motywacją? Nie powiem, że nie było niczego. Było i to przede wszystkim w Białymstoku. Zabawny zbieg okoliczności. Niemniej kiedy zaczynałem to scena rzeczywiście była mała i młoda. Istniała jakieś 10 lat, ale te początki to była totalna jazda po omacku. Gdzieś coś komuś mignęło, że na takich małych rowerach można robić tricki, no i w zasadzie w każdym dużym mieście w Polsce była jakaś osoba, która zaczynała tą zajawę. Jeździli po krawężnikach, albo lipnych rampach, które robili ludzie nie mający pojęcia na czym to polega. Niemniej coś się już urodziło. Kiedy ja zacząłem jeździć, w Białymstoku był Janek Pietruczuk, który jeździł dla RedBulla i potrafił zajmować wysokie miejsca na zawodach w Niemczech, które już były mocno rozwinięte. W okół Janka szybko można było złapać wyższy poziom, dlatego przez wiele lat Białystok i Warszawa wiodły prym w Polsce. Co do tricków to faktycznie, jest taki trick, tailwhip. Polega na obróceniu roweru w okół kierownicy w powietrzu. Widowiskowy. Kiedy zaczynałem jeździć to był dla nas wręcz jak święty Gral! A przyjeżdżali do nas Niemcy i robili go jak chcieli. Mocno mnie motywowało, żeby się go nauczyć. Żeby udowodnić, że też możemy. No i się nauczyłem. Parę jego opcji robiłem jako pierwszy w Polsce. Satysfakcja była wielka, ale motywowało to tylko do robienia kolejnych tricków, kombosów. Zrobisz coś, chcesz więcej. Wiesz, że to nic złego. Wszystko co robisz jest dobre. Dopóki się ostro nie skasujesz ;) Czy gdybyś zaczynał dziś, gdzie wszystko jest na wyciągnięcie ręki, też by Ciebie tak to wciągnęło? Trudno powiedzieć, nie wiem jak bym się dziś zachowywał gdybym miał 14 lat. Ale zawsze kochałem aktywność. Uprawiał bym jakiś sport. Czy BMX? Nie wiadomo Dużo podróżowałeś po świecie, jeździłeś w USA, w Hiszpanii... Jak bardzo różni się światowa scena BMXa od naszego podwórka? W tej chwili wciąż mocno odstajemy od reszty świata. Ale to,
czego nie daje nam państwo, budujemy sobie sami. Są tory do mirtu, czyli Hopy z ziemi z których się wyskakuje by w powietrzu robić tricki, wiele osób w Polsce robi albo pochowane w lasach albo na prywatnym terenie. I te Hopy są takie jak za granicą. Oczywiście nie najlepsze, ale naprawdę godne. W Suszcu takie Hopy zbudowali sobie bracia Godźkowie, którzy należą do absolutnego światowego topu kolarstwa grawitacyjnego. Chłopaki są niesamowici i zawdzięczają to tylko swojemu uporowi i wsparciu rodziny, która pozwoliła im ten tor wybudować. U nas przede wszystkim brakuje dobrych skateparków. W krajach zachodnich to norma, że w każdej mieścinie jest skatepark, a duże miasta mają ich kilka, odkrytych lub zadaszonych. W Czechach podobnie. Nasi południowi sąsiedzi mogliby nas wiele nauczyć… Najlepsze miejsce w jakim jeździłeś? Mellowpark w Berlinie. To była przestrzeń dla całej ulicznej subkultury. Mury do malowania, boiska do kosza, nogi, siatki plażowej, miejsce na koncerty, głównie punkowe i hip hopowe, redakcja gazety BMX, no i wielki park, rampy, hopy. Wiele różnych zajawek w jednym miejscu. Spędzałem tam dużo czasu, bo drogo też nie było. Jaki masz stosunek do legalizacji marihuany? Sadzić i palić Sativa czy Indica? Sativa Jak działa na Ciebie dobry buch? Relaks po ciężkiej pracy czy kreatywnie na lepszy trening? Zależy od odmiany i okoliczności Masz ulubioną odmianę? Wspomnienie jakiegoś szczególnego spliffa, szczepu, który wbił Ciebie w podłogę? Jack Herrer. W podłogę wbiła mnie jednak Amnestia Haze. Ale wspomnienie uszło w raz z jej nadejściem. Nazwa zobowiązuje ;) Raz pamiętam jak zapaliłem Jacka Herrera przed finałowym przejazdem na zawodach i zrobiłem tricki, przed którymi
byłem wcześniej trochę zblokowany, a na koniec zasadziłem największego grinda (czyli ślizg na bocznych rurkach – pegach) w swoim życiu. Kiedy byłem kilka lat temu w Amsterdamie niedaleko Zeeburg-a, zauważyłem stojące pod mostem rampy, legalne ściany na których można było coś namalować. Od razu pomyślałem - Wow, kawałek wolnej przestrzeni, wykorzystany, żeby młodzi ludzie mogli rozwijać swoją zajawkę. U nas w kraju, takie inicjatywy nadal trafiają na mur, można tu przytoczyć przykład Poznania czy Warszawy. Jak to wygląda, jest gdzie jeździć? Władze lokalne pomagają czy podstawiają nogę? Też kiedyś przypadkiem wpadliśmy na ten skatepark. Wiadomo jak jest w Amsterdamie, nie zawsze wszystko da się zaplanować i ogarnąć. Nam los zsyłał takie kąski, że nie wierzyliśmy we własne szczęście. Miejsce jest świetne i jeszcze rok temu powiedział bym, że u nas nic takiego nie ma. Ale w Warszawie powstał Szaber Bowl. Betonowy skatepark pod mostem Poniatowskiego. Zbudowany całkowicie przez skaterów za ich własne pieniądze i jest to najlepszy tego typu obiekt w Polsce. Żadna z wielce obcykanych w temacie firm nie potrafiła by zrobić takiego projektu. Niestety firmy te są nastawione na kasę, a nie na robienie fajnych obiektów. Wracając jednak do Warszawy, kiedy Szaber bowl miał się ku wykończeniu, władze się tą samowolką zainteresowały i od razu ogłosiły, że zostanie on zniszczony. Protesty ludzi z całego kraju zmieniły decyzję władz i teraz obiekt ma być zalegalizowany i rozwijany właśnie w kierunku ulicznej subkultury. Jednak obawiam się, że jeszcze wiele wody w Wiśle upłynie nim będzie można nieco swobodniej gospodarować przestrzenią publiczną. Póki co wciąż jest beton. Ale powoli kruszeje. Polska scena jest obecnie mocna, są zawodnicy, którzy liczą się na światowej scenie? Jeżeli chodzi o ludzi to szybko się rozwijamy. Jeżeli chodzi o infrastrukturę to średnio szybko.. Jak już wspominałem, mamy braci Godźków, ale to trochę jak Lewandowski w piłce. Za nim pojawiają się riderzy z bardzo dobrym poziomem, ale to jeszcze nie top. A bmx jest tak różnorodny, że niekoniecznie trzeba robić kosmiczne tricki, żebyś był rozpoznawanym. Wiele zależy od stylu jaki masz. Możesz być popierdolonym rock n rollowcem skaczącym z dachów z glebami, które bolą od samego patrzenia, a i tak będziesz bardziej znany niż koleś co wykręci czysto potrójne salto na mega rampie. Liczy się całokształt i to co sobą wnosisz do tego świata. Co poleciłbyś początkującym bmx-owcom? Nie jarajcie przed jeżdżeniem. W ogóle za dużo nie jarajcie. To tylko dodatek do życia, a życie bez pasji to nuda ;) więc pasja przede wszystkim. A jak już coś robisz, to rób to dobrze. Go big Or go Home!
Spliff Gazeta Konopna Strefa
Amsterdam w środku Warszawy
18
Warszawski Amsterdam ma wiele obliczy, a jego właściciel Marcin ma ogromną determinację aby mógł w Polsce funkcjonować normalny, kanabisowy biznes. W Amsterdamie znajdziecie chyba największy wybór bibułek w stolicy, a może nawet w Polsce. Amsterdam to nie tylko headshop ale także pierwszy „coffeshop”, który sprzedaje legalny w naszym kraju susz z CBD, bez zawartości THC.
C
ześć Marcin, jesteś właścicielem sklepu Amsterdam, opowiedz o sobie, czym się zajmujecie?
Właścicielem jestem ja i moja narzeczona, sklep istnieje od 01.04.2013, a sam pomysł pojawił się dwa lata wcześniej. Ja osobiście mam wykształcenie nie co odbiegające od branży konopnej - technik żywienia oraz studia hotelarstwo i gastronomia, a Natalia studiowała audio-fonologie, zaś ostatnio razem poszliśmy na studia związane z ogrodnictwem. Aktualnie prowadzimy sieć sklepów stacjonarnych oraz mobilny sklep AMSTERDAM JOINT TRACK. Sklepy od początku zajmowały się sprzedażą nasion konopi indyjskiej, akcesoriami do palenia (fajki wodne, fifki, bibułki) ale również młynki do mielenia, wagi elektroniczne, waporyzatory i inne artykuły. Z biegiem czasu pojawiły się produkty CBD, takie jak olejki, a dwa lata później (jako pierwsi w Polsce) wprowadziliśmy do sprzedaży haszysz cbd, żeby rok po tym czyli około stycznia 2018 r. wprowadzić susz - cannabis CBD. To był moment przełomowy! Razem z Natalią wpadliśmy na pomysł, a mianowicie 1-szy w Polsce stacjonarny ,,coffee shop” CBD.
myślałem, że będę miał spokój z policją, ale niestety spełniły się groźby policjanta, którego nagrałem i tu cytat ,,jak nie pójdziesz na współprace to będziemy rzeźbić wokół Ciebie” no i niestety tak się stało - zostałem zatrzymany 28 maja 2015 roku w dniu pogrzebu mamy. Powodem? Podejrzenie jazdy pod wpływem środka podobnie działającego do alkoholu. Tego dnia został mi zatrzymany dokument prawa jazdy.
Jestem tego przekonany. Pokazują to niejedne badania nad rynkiem narkotykowym w Europie. Palimy nawet więcej niż
Taki sam zarzut miałem gdy mnie zatrzymywali przed nagraniem filmu, ale wtedy pojechałem na badania krwi ale nie wykręcili żadnej afery dlatego, że ich nagrałem i pytałem też dlaczego mi powiedzieli, ze dostali zgłoszenie o kierowcy dziwnie zachowującym się na drodze, a do prokuratury napisali, ze kierowca zwrócił ich uwagę na drodze. Do dnia dzisiejszego nie ma wyniku badania krwi z zatrzymania przed nagraniem filmu z YouTube. Aktualnie 3,5 roku po sprawie apelacyjnej z zatrzymania, 2 lata po otwarciu sklepu tzn. wcześniej wspomniany dzień pogrzebu mojej mamy zostało utrzymane postanowienie sądu pierwszej instancji zakazujące mi prowadzenia pojazdów przez okres 4 lat. Czym dokładnie handlujecie. Jakie produkty macie obecnie w ofercie? Jakie mają stężenie CBD / THC? Aktualnie mamy w sprzedaży nasiona konopi, fajki wodne, wagi elektroniczne, woreczki strunowe, młynki do mielenia, bibułki, wrapy, kosmetyki, fifki, filierki, tipy, odzież, schowki, tytoń, testy, rożnego rodzaju ANTY TESTY, które właśnie pozwalają uniknąć takich sytuacji jak ja miałem. CANNABIS CBD ma zawartość THC na poziomie max 0,2%, ale za to CBD od 3-15%. HASZYSZ CBD, THC max 0,2%, a CBD 3,8-22%. Która z oferowanych odmian jest najbardziej aromatyczna? Znajdziemy u Was cały przekrój np. aromaty sosnowe czy odmiany bardziej owocowe?
Jesteście pierwszym Polskim „coffe shopem” CBD? Jaka była reakcja policji, inspekcji pracy itp. instytucji, które system wysyła przeciwko nam? Aktualnie reakcji większej nie ma w Warszawie czy Łodzi, bo w tych miastach policja nas zna (przeszliśmy wszelkie możliwe kontrole) i wiedzą, że nie pozwolimy sobie na sprzedaż czegokolwiek co by było zakazane przez polskie prawo. Za to już w innych częściach Polski policja nie jest na tyle wyedukowana żeby znać taki produkt jak cannabis CBD (THC mniej niż 0,2%). W mediach po festiwalu Pol and Rock, było o Was głośno, gazety pisały, że policja zatrzymała groźnego dilera z 1,5kg suszu koloru zielonego. Możesz nam przybliżyć kulisy waszego zatrzymania? Historia woodstockowa to straszne nieporozumienie, ale trzeba zaznaczyć ze panowie policjanci mieli prawo zrobić co chcą w danym momencie. Na Woodstock dojechałem we wtorek o 01.00 w nocy. Najpierw musiałem jechać załatwić pewną sprawę w Zielonej Górze, więc na festiwal wróciłem o 18.00, a handlowałem do środy do godziny 04.00 nad ranem. W tym momencie podeszło do mnie pięciu policjantów po cywilu (wydział kryminalny) oraz 3 z CBŚ. Oznajmili, ze dostali informacje o handlu narkotykami, więc starałem się im wytłumaczyć, ze w suszu który sprzedaje THC jest poniżej 0,2% i jest to legalny susz. Niestety panowie byli głusi na to co mówiłem i dokonali przeszukania busa oraz zatrzymali mnie. Nie miałem 1,5kg suszu, a jedynie 0,5kg oraz 100g haszyszu CBD. Zostałem przewieziony na posterunek polowy policji, a stamtąd do Gorzowa na 24h. W czwartek pojechaliśmy do Słubic gdzie zostały mi postawione zarzuty posiadania znacznych ilości środków odurzających. Czekamy na rozwój sytuacji. Wiemy, ze byli już u polskiego producenta - rolnika. Czekamy na wynik badania chromatografem. To nie pierwszy raz kiedy macie problem z policją. Na początku waszej działalności opublikowałeś w internecie film, w którym funkcjonariusze Ciebie szantażują i chcą żebyś kapował. Nie dałeś się sprowokować. Jak skończyła się tamta sprawa? Nie masz problemów z niebieskimi? Po udostępnieniu filmu na YouTube, tytuł: „POLICJA PROPONUJE ŁAPÓWKĘ ZA BYCIE KONFIDENTEM”
Aktualnie mamy kilka rodzajów suszu i haszyszu, niektóre mają zapach leśno-sosnowy, a inne zaś owocowe przez cytrusy do truskawki. Przekrój jest na prawdę duży. Mamy polskiego producenta bo on aktualnie daje gwarancję legalności w Polsce, ale będziemy też wprowadzać zagranicznych producentów, po tym jak próbki od nich przejdą pozytywnie badania. Na razie z 10 producentów, od których otrzymaliśmy próbki, tylko jedna odmiana miała wynik równy 0,2% THC, a wszystkie inne 0,5%, a nawet 1,5% (byli to producenci z Włoch i Szwajcarii). Od razu tutaj przestrzegamy klientów kupujących takie produkty. Nie kupujcie ich! Dlatego, że możecie sobie narobić dużych problemów. Doszły nas słuchy, że taki susz już pojawił się w Polsce. Zapewniamy, że w 95% nie jest to legalny susz na terenie Polski. Ma większe stężenie THC lub np. w przypadku Szwajcarii, która może uprawiać gatunki NIEDOPUSZCZONE na terenie Unii Europejskiej = NIELEGALNE. Podobno macie największą ofertę bibułek w Polsce, to prawda? Bibułka to bibułka czym różnią się od siebie? Myślę, że tak, jest się czym chwalić, bo chyba nigdzie indziej nie ma tak dużego wyboru. Mamy ogólnie ponad 100 rodzajów papierków do zwijania, co klienci naszych sklepów bardzo chwalą. Czy trzeba mieć 18 lat aby kupić susz CBD? Dmuchamy na zimne. Tak trzeba mieć. Jaką odmianę polecisz początkującym? Jak polecam to Nothern Light Auto Jak ocenisz politykę narkotykową w naszym kraju, co się zmieniło w ciągu ostatnich 5-10 lat Twoim zdaniem? Idziemy w dobrym kierunku? Jak oceniam? ŹLE! Dlatego, że 10 lat temu zanim były prezydent Kwaśniewski, podpisał ustawę zakazującą posiadania jakichkolwiek ilości Cannabis można było mieć przy sobie 1g. Wystarczy dla poczucia wolności prawda? Więc odebrał nam te wolność za namowami partii PIS. Były prezydent, który ostatnio na arenie ONZ przeprosił wielu młodych Polaków za to, że wyrządził im krzywdę. Mi także - miałem wyrok za 0,1g! Pracy przez to nie mogłem znaleźć przez 5 lat i tak się to ciągnie do dziś. Po za nowelizacją, która mówi, że prokurator może odstąpić, gdy jest niska szkodliwość czynu, jednakże kiedy ona jest, jak prokuratorzy mogą sami decydować, ile to jest mało, a ile dużo, a nie ma jasno określonej granicy np. jak w Czechach. PiS niby teraz pozwolił na medyczna marihuanę w aptekach i co z tego, jak to martwa ustawa taka na ,,odczep się”. Pacjenci dalej nie maja dostępu do MM, dlatego my wyszliśmy na przeciw i mamy Cannabis CBD. Nie działa na wszystko, ale już części pacjentów możemy pomagać! Myślisz ze w prohibicyjnej Polsce konsumuje się więcej zioła niż np. w Czech, gdzie jest to zdepenalizowane.
kolebka gandzi – Holendrzy. Sativa Czy Indica? Zdecydowanie SATIVA! Pobudza do działania! Doczekamy się legalizacji w kraju? Nie wiem czy się doczekamy, wiem, że rządzą nami byli komuniści i ludzie żyjący w tamtym ustroju, wiec raczej dobrze nie będzie, jak te dziadki nie oderwą się od tzw. ,,koryta”. Aktualna władza ma gdzieś wolność tych czy tamtych, dla nich cannabis to narkotyk i trzeba z tym walczyć. Przykre to bo z takim podejściem nigdy nie dogonimy Europy, a co dopiero Stanów Zjednoczonych, które de facto 40 lat temu wypowiedziały wojnę marihuanie, wrzucając ją do jednego worka z takimi narkotykami jak heroina czy kokaina, a jako ciekawostka kto jest teraz potentatem jeżeli chodzi o rynek rekreacyjnej marihuany? Odp. brzmi USA, wygląda jakby zaplanowali tę akcje. Najpierw zdemonizować, żeby po wielu latach czerpać największe zyski, bo nawet jak rynek na świecie się unormuje to USA będzie największym producentem najprawdopodobniej. Sprytnie prawda? Bongo czy spliff? Czasami bongo, ale rzadko. Zdecydowanie spliff, jak powiedział poseł LIROY, można porównać palenie jointa do palenia cygar! Nie każdy je pali, jest to cały rytułał. Dzięki za rozmowę, do zobaczenia na targach Cannabizz w Warszawie. My też dziękujemy! Zapraszamy do Warszawy na ul. Wolska 50a/12b oraz do Łodzi na ul. Piotrkowską 111, a także na imprezy sezonowo letnie w całej Polsce. Możecie tez odwiedzić naszą stronę internetowa http://amsterdam.sklep.pl REKLA MA
19
O
Spliff Gazeta Konopna Strefa
Karczochy, CIA i LSD – czyli o co chodzi z tym MK ULTRA?
d dwóch miesięcy trwa nieprzerwany internetowy hajp na Stranger Things. Czerpiąca pełnymi garściami z popkultury lat osiemdziesiątych przebojowa produkcja Netflixa pozwala sobie także na zapożyczenia nieco głębsze. Mniej więcej w połowie serialu [SPOILER ALERT!] pojawia się sugestia, że paranormalne zdolności jednej z bohaterek mogą być skutkiem udziału jej matki w programie MK Ultra [/SPOILER]. Wątek ten potraktowany jest co prawda nieco zdawkowo, podobnie jak i inne nawiązania do kultury psychodelicznej (jak chociażby znany z „Odmiennych stanów świadomości”[1980] motyw komory do deprywacji sensorycznej), ale co bardziej uważnemu widzowi może zapalić się w głowie lampka. Niby każdy średniozaawansowany psychonauta coś tam o rządowych eksperymentach z LSD słyszał, kryptonim MK ULTRA wielu obił się o uszy, ale o co dokładnie chodziło? Jeśli waszej ciekawości nie zaspokaja powtarzanie miejskich legend czy strzępki wiedzy z Wikipedii, zapraszam do lektury. Jeżeli najlepszym sposobem na spędzenie kwasowego tripa wydaje się Wam leżenie na polanie i gaworzenie o uniwersalnej miłości, to tylko dowód na to, że słuchanie sajtransów rzeczywiście zabija wyobraźnię… Znacznie bardziej kreatywnie do LSD podchodzili funkcjonariusze Centralnej Agencji Wywiadowczej i to na dekadę przed Merry Pranksters i Latem Miłości. Okazuje się, że nieuprzedzone jeszcze pogadankami Leary’ego, chłopaki z CIA potrafiły wymyślić dziesiątki niekonwencjonalnych zastosowań dla Trudnego Dziecka doktora Hoffmana… Pewnie wszyscy słyszeli o sztandarowym przykładzie zainteresowania amerykańskiego wywiadu psychedelikami – programie MK-ULTRA – chociażby za sprawą „Facetów, którzy gapią się na kozy”, czy niesławnego samobójstwa Franka Olsona. W istocie ten rozpoczęty w 1953r. projekt był największym przedsięwzięciem CIA dotyczącym niestandardowych technik wywiadowczych (bowiem nie testowano w nim tylko LSD, jedną z ulubionych zabaweczek wywiadowców było upiorne BZ (3-Chinuklidynobenzylan), do którego stosowania nawiązywała „Drabina Jakubowa”[1990]), nie powstał jednak w próżni, będąc jedynie zwieńczeniem kilku innych programów. Począwszy bowiem już od końca Drugiej Wojny Światowej amerykańskie służby specjalne, świadome zbliżającego się konfliktu ze Związkiem Radzieckim, intensywnie interesowały się wszelkimi niestandardowymi technikami wywiadowczymi, które mogłyby dać Ojczyźnie Wolności przewagę nad Czerwonymi. U źródeł harców z kokainą, podrzucaniem kolegom z biura LSD do porannej kawki, czy prowadzeniem tajnych burdeli w San Francisco (cierpliwości…) stała rozpoczęta w 1945 operacja PAPERCLIP (funfact: wspominają o niej w filmowym „Kapitanie Ameryce”). Dość dobrze opisany projekt miał na celu pozyskiwanie uzdolnionych nazistowskich naukowców, którzy w zamian za ratowanie skóry zgodziliby się pracować dla amerykańskiego wywiadu (niezły dil, jeśli grozi Ci Norymberga). Choć większość badaczy specjalizowała się w broni rakietowej, czy fizyce, co najmniej ośmiu z nich (w/g autorów „Acid Dreams”- Martina Lee i Bruce’a Shlaina, recenzja w ‚Spliffie’ #51) zostało zwerbowanych przez U.S. Army Chemical Corps, gdzie pracowali nad gazami paraliżującymi układ nerwowy i superhalucynogenami. Choć Armia miała swoje własne pomysły na kreatywne spędzanie czasu na tripie (na przykład idee fixe major-generała Williama Creasy’ego było rozpylanie LSD za liniami wroga w ramach „wojny psychodelicznej”, biedaczek nie mógł ścierpieć, że nie pozwolono mu na przeprowadzenie testu tej taktyki w nowojorskim metrze; nota bene – sam termin „tripowanie” na określenie kwasowego odurzenia zaczął być używany właśnie przez amerykańskich wojskowych) , wśród badanych zastosowań halucynogenów pojawił się też pomysł wykorzystania środków chemicznych przy przesłuchaniach – bądź w charakterze kolejnego środka nacisku, bądź po prostu jako mitycznego „serum prawdy”. W tym momencie doświadczeniami Armii zainteresowało się świeżo utworzone CIA. Utworzoną w 1947 Centralną Agencję Wywiadowczą szczególnie zainteresował prowadzony przez Marynarkę Wojenną przy wsparciu naukowców pozyskanych podczas „PAPERCLIP” projekt CHATTER. Jak sama nazwa wskazuje – milusińskich oficerów marynarki zajmowało uzyskanie substancji, która skłoniłaby przesłuchiwanych do wyjawienia tajnych wiadomości – najlepiej w sposób nieświadomy i niemożliwy do przypomnienia sobie po przesłuchaniu. Wśród typowanych do roli serum prawdy znajdowały się kokaina i meskalina (którą zaproponował prowadzący projekt Charles Savage, zainspirowany eksperymentami jakie z ekstraktem peyotlu prowadzili naziści, zadanie miał o tyle ułatwione, że w jego zespole znajdował się za sprawą ‚PAPERCLIP’ dr Hubertus Strughold, który współpracował z „badaczami” z Dachau), spore nadzieje wiązano także z … ekstraktem konopi indyjskich uzyskanym przez OSS (Office of Strategic Services, poprzedniczka CIA), które wręcz funkcjonowało pod kryptonimem TD (od „Truth Drug” – panowie nie wykazali się błyskotliwością). Choć ostatecznie żadna z typowanych w projekcie CHATTER substancji nie okazała się szczególnie przydatna, to sama idea zmiękczania przesłuchiwanych za pomocą środków psychoaktywnych zainspirowała przyglądających się uważnie badaniom Marynarki pracowników CIA, którzy niewiele później zaczną eksperymentować z nową, obiecującą substancją sprowadzaną z laboratoriów szwajcarskiego Sandoza… Zanim Agencja zaczęła zaopatrywać się w Delysid (pod taką handlową nazwą funkcjonowało LSD-25 w katalogu Sandoza), zniechęciwszy się co do rozmaitych substancji-kandydatów na „serum prawdy”,
koncentrowała się na dwóch technikach przesłuchań wspomaganych chemikaliami: „narkohipnozie” i traktowaniu delikwenta koktajlem dragów o przeciwnym działaniu (np. barbituranami i amfetaminą). Obydwie techniki jednak okazywały się mało skuteczne, druga z nich była ponadto skrajnie niebezpieczna dla przesłuchiwanego (nie, żeby było to aż tak istotne, pamiętajmy jednak, że CIA szukała także sposobów na „dyskretne” wydobywanie informacji – bez świadomości ofiary). Tymczasem już od 1947 w prasie naukowej pojawiają się wzmianki o nowym, potężnym halucynogenie aktywnym w niezwykle małych dawkach – autorem pierwszych publikacji na temat LSD był dr Werner Stoll – syn dyrektora Sanodza i bliski współpracownik Alberta Hofmanna. Jego pracami szybko zainteresował się amerykański wywiad – w obawie, że własne badania nad LSD zaczęli już Sowieci (w istocie było to więcej niż prawdopodobne, ale CIA nie dysponowało wtedy na to żadnymi dowodami). Efektem tego zainteresowania były ogromne zamówienia Delysidu złożone między 1950 a 1951 w ramach projektu BLUEBIRD (natomiast pierwsze próbki
...przez pierwsze kilkanaście lat klinicznych, przeprowadzanych w atmosferze zimnowojennego wyścigu chemicznych zbrojeń, badań nad LSD, nikomu nie przyszło do głowy by miał to być narkotyk miłości, pokoju, czy oświecenia. LSD zostały sprowadzone do stanów przez cywilnych naukowców już w 1949 roku – dokonali tego Max Rinkel i Robert Hyde, ten drugi dokonując autoeksperymentu został zaś pierwszym ukwaszonym człowiekiem na Zachodniej Półkuli). Rozpoczęty w 1949 i objęty najwyższą klauzulą tajności (z obawy przed kompromitacją świeżo założonej Agencji) BLUEBIRD miał skupiać wszystkie drobne projekty CIA poświęcone kontroli umysłu. Wśród zagadnień badanych przez agentów znajdowały się hipnoza, telekineza, wywoływanie zmian osobowości oraz – przede wszystkim – stosowanie dla tych celów środków psychoaktywnych. Gdy więc pracujący przy operacji agenci dostali w swoje ręce LSD usiłowali korzystać z niego na różne sposoby – nie tylko przy przesłuchaniach. Jednym z istotnych punktów programu było też przygotowanie się na zastosowanie LSD przez wrogi wywiad – uczestniczący w nim agenci musieli więc być sami dość dobrze zaznajomieni z działaniem psychedelików. Nic dziwnego, że entuzjazm dla nowej substancji rósł szybko, a pracujących z nią zaczęto określać w wewnętrznych dokumentach jako enlightened operatives. Zastosowań dla wynalazku doktora Hofmanna szukano jednak trochę po omacku – pierwotnie kontynuowano wytyczne projektu CHATTER traktując LSD jako potencjalne serum prawdy. Szybko jednak okazało się, że jego działanie jest znacznie bardziej złożone. Zgodnie z obowiązującą na początku lat 50-tych wywodzącą się z behawioryzmu doktryną „psychozomimetyczną” (badania Paula Hocha) wierzono, że kwas odtwarza po prostu kliniczne przypadki czasowej psychozy – wobec tego świetnie sprawiałby się w funkcji odwrotnej niż „serum prawdy” – zażyty przez przesłuchiwanego agenta mógłby umniejszyć jego wartość jako informatora. W związku z tym pojawił się także pomysł, by stosować swego rodzaju „Próby Kwasu” (brzmi znajomo?) – jako jeden z możliwych testów sprawdzający odporność psychiczną agentów przed wysłaniem ich w teren. Rozważano też możliwość potajemnego podawania LSD postaciom publicznym, szczególnie politykom, w celu ich kompromitacji (niemal dwadzieścia lat przed tym jak na pomysł ukwaszenia Nixona wpadła Grace Slick i pół wieku przed wypadkiem Gabriela Janowskiego). Gdy w sierpniu 1951 projekt BLUEBIRD zostaje oficjalnie przemianowany na ARTICHOKE („karczoch”) sprawy zaczynają się rozkręcać. Do repertuaru agentów spod znaku karczocha należało testowanie heroiny (a raczej heroinowego głodu po przymusowym uzależnieniu) jako narzędzia zmiękczania przesłuchiwanych, łączenie wysokich dawek LSD z elektrowstrząsami, czy w końcu – pomysł na wykorzystanie psychedelików aby skłonić ich ofiarę do sterowanego morderstwa. Przy takim spektrum zagadnień tym upiorniejsze stają się liczne przykłady nieodpowiedzialności pracowników Agencji – takie jak pomyłki przy szacowaniu ilości zamawianego Delysidu (jeden z mających najwyraźniej problemy z systemem dziesiętnym pracowników CIA miał zlecić zakup dziesięciu kilogramów czystej substancji (sto milionów dawek), zanim zorientował się, że w ofercie Sandoza pomylił kilo- z mikrogramami), regularne prywatki pracowników wywiadu z rekreacyjnym użyciem psychedelików, czy wreszcie niesławną praktykę podrzucania sobie „nieświadomek”, której ofiarą stał się Frank Olson. Ten ostatni proceder nie wziął się znikąd. Gdy w 1953 ruszył słynny projekt MK-ULTRA przez jakiś czas funkcjonował on równolegle z ARTICHOKE, programy były bowiem nadzorowane przez dwa odrębne organy w łonie CIA (ten pierwszy przez TSS-Technical Services Staff, drugi natomiast przez Biuro Bezpieczeństwa). Między obydwiema grupami pojawiały się tarcia, które doprowadziły do sytuacji, w której grupy szpiegowały się wzajemnie, oraz sprawiały sobie rozmaite psikusy w rodzaju porannej kawy z kwaskiem… Szczytem tego typu żarcików były udaremnione przez wewnętrzne służby bezpieczeństwa plany TSS dodania LSD do świątecznego ponczu podczas imprezy dla pracowników Agencji (i znowu – Prankstersi nie wpadli na ten pomysł pierwsi…).
Szalone pomysły rodzące się w łonie MK-ULTRA nie wynikały tylko z czystej rywalizacji z ARTICHOKE. W istocie Sidney Gottlieb – mózg tej niesławnej operacji – w przeciwieństwie do skoncentrowanych na zastosowaniach wywiadowczych kolegach po fachu spod znaku „karczocha”, pragnął testować LSD na nieświadomych cywilach w sytuacjach codziennych (podczas gdy ówcześnie nawet „cywilne” badania nie wychodziły poza przestrzeń klinik, o czym mógł się przekonać zgłaszający się do nich na ochotnika Ken Kesey). Gdy Gottliebowi odmówiono zgody na próby na nieświadomych obywatelach, ten wziął sprawy w swoje ręce – najpierw inicjując praktykę niespodziewanego raczenia tripami kolegów z Agencji, następnie wychodząc ze swoimi eksperymentami „na miasto”. Najsławniejszym (i najbardziej bezczelnym) przejawem inicjatywy doktora Gottlieba była operacja MIDNIGHT CLIMAX. Przekopując się przez starsze badania nad wykorzystaniem ekstraktu konopi jako serum prawdy koordynator MK-ULTRA natknął się na postać oficera Federalnego Biura ds Narkotyków – George’a Huntera White’a, który przeprowadzał próby na nieświadomych badanych. Po wystosowaniu oficjalnej prośby do ówczesnego szefa Biura ds. Narkotyków – Harry’ego Anslingera (praktycznie rzecz biorąc ojca „Wojny z Narkotykami”) uzyskał zgodę na „wypożyczenie” jego agenta. White od samego początku wykazywał się zapałem i inicjatywą. Udając artystę i żeglarza zwabiał poznanych na imprezach przypadkowych ludzi do mieszkania wynajętego w nowojorskim Greenwich Village, gdzie bez ich wiedzy podawał im LSD i notował rezultaty. Rozparty wygodnie w fotelu ze szklaneczką whisky, White był wyjątkowo zaskoczony sporym odsetkiem bad tripów wśród swoich gości (niespodzianka!). Jego metoda rozwinęła się jednak, w pełni gdy w 1955 uzyskał przeniesienie do San Francisco. Zainicjowana tam operacja MIDNIGHT CLIMAX, opierała się na wykorzystaniu uzależnionych od narkotyków prostytutek do zwabiania przypadkowych mężczyzn do nadzorowanego przez CIA burdeliku (wkrótce otwarto jeszcze drugi taki przybytek). Na miejscu delikwentowi podawano drink z LSD, a dalszemu rozwojowi wypadków przyglądał się gość w kitlu po drugiej stronie zainstalowanego w sypialni lustra weneckiego… Oprócz nocnego nadzorowania MIDNIGHT CLIMAX, White wykonywał w dzień swoją pracę agenta antynarkotykowego, nic więc dziwnego, że bywał zestresowany – napięcie rozładowywał z kolegami w znajdujących się pod jego opieką lokalach – z pełnym wykorzystaniem ich wyposażenia. Gdy jednak sąsiedzi tych przybytków zaczęli się skarżyć na hałasujących po nocach odurzonych mężczyzn z bronią, program zaczęto powoli wyciszać. White pozostał jednak współpracownikiem CIA aż do lat 60-tych, pojawiając się regularnie w raportach na temat Haight-Ashbury. Aż dziw, że tak efektowna i kontrowersyjna operacja jak MIDNIGHT CLIMAX nie doczekała się szerszego odzewu, chociażby w popkulturze (jedną z przyczyn może być utajnienie większości dokumentów związanych z MK-ULTRA). Warto jednak wiedzieć, że operacja została w 2009 sportretowana w (średniawym) mini-serialu z 2009 „Operation Midnight Climax”. Po skandalach związanych z samobójstwem Olsona i następujących po nim przeciekach o narkotykowych ekscesach agentów CIA, Agencja w latach sześćdziesiątych nieco stonowała swoje eksperymenty (choć LSD zostało użyte co najmniej kilkukrotnie w normalnych działaniach operacyjnych). Jednocześnie zaczął też w Agencji słabnąć entuzjazm dla kwasów, które okazywały się dość kłopotliwe w użyciu jako środek dywersji (LSD jest rozkładane przez chlor, więc odpada zatruwanie miejskich ujęć wody, w postaci gazowej z kolei wchłania się dość kiepsko), skupiono się na badaniach nad znacznie bardziej skutecznym w warunkach bojowych BZ (które ostatecznie zostało użyte w Wietnamie). Projekt MK-ULTRA zaczął być wygaszany, przy czym większość jego dokumentacji utajniono. Co ciekawe, dopiero gdy LSD przestało już być ulubioną zabaweczką pracowników wywiadu, podchwycił ją rodzący się ruch dzieci-kwiatów. To już jednak całkiem inna opowieść, warto jednak zwrócić na dwa ciekawe fakty: Po pierwsze – przez pierwsze kilkanaście lat klinicznych, przeprowadzanych w atmosferze zimnowojennego wyścigu chemicznych zbrojeń, badań nad LSD, nikomu nie przyszło do głowy by miał to być narkotyk miłości, pokoju, czy oświecenia – co tylko potwierdza rolę jaką przy stosowaniu psychedelików odgrywa set&setting... i jednocześnie zadaje kłam powstającym w latach 60-tych teoriom, bezrefleksyjnie utożsamiającym chrupanie kwasków z receptą na powszechną szczęśliwość. Po drugie – wiele działań MK-ULTRA zostało utajnionych, szczególnie zagadkowy wydaje się wątek infiltracji środowiska Haight-Ashbury przez CIA – wydaje się niemożliwe, by tak ogromnej wielkości naturalne laboratorium badawcze z dziesiątkami tysięcy konsumentów psychedelików umknęło uwadze Agencji. Tym bardziej, że CIA pomagało założyć kilka czarnorynkowych wytwórni LSD, zachowując poprzez enigmatyczną postać Ronalda Starka niejasne więzy z odpowiedzialnym za większość podaży kwasu pod koniec lat sześćdziesiątych Brotherhood of Eternal Love. Wątek „Hippie Mafii” jest jednak na tyle ciekawy, że zdecydowanie zasługuje na osobny tekst. Tymczasem sprawdźcie którąś z tych książek: Marin Lee, Bruce Shlain:Acid Dreams. The Complete Social History of LSD: The CIA, the Sixties and Beyond (recenzja w Spliffie #51) Jay Stevens: Storming Heaven: LSD and American Dream (recenzja w Spliffie #28) Stewart Tendler, David May: The Brotherhood of Eternal Love: From Flower Power to Hippie Mafia: The Story of the LSD Counterculture (recenzja w Spliffie #51) Robert Kania
21
Spliff Gazeta Konopna Kultura
Terapeuta na kozetce
P
„Oswoić narkomana” Robert Rutkowski w rozmowie z Ireną Stanisławską
ostać Roberta Rutkowskiego, warszawskiego terapeuty uzależnień może być naszym czytelnikom znana chociażby z mocnego wywiadu „Palić trzeba umieć”, którego psychoterapeuta udzielił nam w Spliffie #52, czy z równie dobitnych sądów wygłaszanych przez niego w spotkaniach telewizyjnych. W wydanej w kwietniu przez wydawnictwo Muza rozmowie z Ireną Stanisławską psychoterapeuta wciąż nie stroni od twierdzeń podkopujących samozadowolenie miłośników rekreacji ze skrętem, i tym razem solidnie je argumentując, przede wszystkim jednak dzieli się z czytelnikami niezwykle osobistą relacją z własnych zmagań ze znacznie groźniejszym przeciwnikiem - z heroiną. O swoim doświadczeniach z używkami Rutkowski wspominał już, co prawda, parokrotnie, jednak wywiad - rzeka udzielony Stanisławskiej jest pierwszą jego wypowiedzią tak osobistą, szczerą i dogłębną. Jednocześnie nie można oprzeć się wrażeniu, że jest to opowieść tyleż formacyjna, co - legitymizująca postać Rutkowskiego - terapeuty. Nawet jednak jeżeli książka została celowo tak pomyślana, w żaden sposób nie umniejsza to jej wartości - bagaż przezwyciężonych uzależnień (od opiatów, alkoholu, marihuany, seksu...) uwiarygadnia bowiem nie tylko kompetencje terapeutyczne Rutkowskiego, jak i jego wypowiedzi jako eksperta. Z drugiej strony - ten sam bagaż doświadczeń może okazać się niezwykle silnym filtrem poznawczym, w znaczący sposób wykrzywiającym obraz uzależnień jako takich. Terapeuta sam jednak jasno mówi o takim zagrożeniu, zaś chronić przed nim może, do pewnego stopnia, niezwykle osobisty i partykularny charakter opowieści.
No właśnie - aspekt osobisty... Rutkowski swoją opowieść prowadzi w sposób chronologiczny, z rzadka tylko pozwalając sobie na skoki do przodu, pierwszych więc kilka rozdziałów poświęca swojej sytuacji rodzinnej i powolnemu wchodzeniu w fascynację heroiną, a potem nałóg. Te pierwsze fragmenty nadają ton całości i stanowią - szczególnie wspomnienia ojca - probierz szczerości i otwartości Rutkowskiego, z drugiej strony - mogą nieco krępować - jako zbyt osobiste, narcystyczne wręcz osobliwym narcyzmem uzależnionych. To jednak wrażenie, które szybko ulega zatarciu przez clou książki - opis piekła uzależnienia... i odwyku. Tu nie ma miejsca ani na przesadne epatowanie narkomańskim syfem (choć, spodziewać się można - środowisko kompociarzy z lat osiemdziesiątych mogłoby zapewnić niejedną brudną anegdotkę), ani na specyficzne „kombatanctwo heroinistów”. Rutkowski wydaje się na to z jednej strony zbyt chłodny i opanowany (nota bene: lekko cyniczna i zdystansowana persona psychoterapeuty jest w tonie jego wspomnień niezwykle silnie obecna) , z drugiej - zbyt profesjonalny.
Największym atutem „Oswoić narkomana” jest bowiem warstwa czysto faktograficzna. O ile wynurzenia na temat odtrącenia przez ojca, kobiety, czy drużynę sportową można zbyć jako sentymentalne, o tyle fachowo wytłumaczona rola deficytów emocjonalnych w kształtowaniu osobowości podatnej na uzależnienia jest nie do przecenienia. Rutkowski szczegółowo opisuje proces kształtowania się kolejnych faz: używania, zależności, nadużywania i w końcu pełnego uzależnienia, sprawnie posiłkując się przykładami ze swojego życiorysu. Szczególnie interesujący wydaje się wątek uzależnienia behawioralnego - często niesłusznie bagatelizowanego (szczególnie w zestawieniu z tak ciężkimi zależnościami fizycznymi jak ta od heroiny), jednak odgrywającego kluczową rolę zarówno w procesie wchodzenia w narkotyki - jak i odwyku. Świetnie zaświadczają o tym wyjątkowo mocne wspomnienia o przeprowadzanych na własną rękę detoksach i niemal automatycznych powrotach do igły gdy tylko Rutkowski znaj-
zezwłoki”. Zdaję sobie jednak sprawę, że na postawę Rutkowskiego mogą wpływać jego osobiste doświadczenia (marihuanę rzucił po wyjątkowo nieprzyjemnej sesji z kokainą i trawką), praktyka terapeutyczna (przecież trafiają do niego już osoby które mają realny problem z ganją - a więc niewielki procent użytkowników), czy wrodzony sceptycyzm. Nawet jednak on nie uzasadnia kuriozalnego odrzucenia marihuany jako leku - doskonale wszak opisanego w dziesiątkach poważnych, naukowych publikacji! Cóż, jak widać uprzedzenia nie omijają nawet najbardziej racjonalnych umysłów. Na koniec warto jednak uczciwie przyznać, że Rutkowski sprzeciwia się szkodliwej i kreującej efekt „zakazanego owocu” penalizacji, o czym wielokrotnie mówił.
„Oswoić narkomana” nie jest książką wolną od błędów (...) jednak niewątpliwie stanowi na naszym rynku pozycję niezwykle cenną - traktuje bowiem o narkotykach rzetelnie i na chłodno... dował się w sytuacjach kojarzonych przez siebie z braniem. Warto w tym miejscu od razu zauważyć, że znacznie więcej uwagi niż samemu braniu poświęcane jest wychodzeniu z niego - ostatecznie trudno się temu dziwić, to w końcu wywiad z terapeutą. Jest to proces długi i niezwykle bolesny, do którego fizyczny detoks, typowy cold turkey, jest tylko banalnym wstępem. Dalej jest terapia w ośrodkach (godnym uwagi jest fakt, że zamordyzm a’la Monar, choć wspomniany, nie jest tu jakoś gloryfikowany i stanowi tylko jedną z możliwości) i powolne wychodzenie na prostą. A także - nie ma co tu kryć - nawroty. Rutkowski celnie portretuje zależność od przeróżnego rodzaju haju jako przypadłość fundamentalną i będącą odbiciem deficytów emocjonalnych z dzieciństwa (deficytom neurologicznym, przekręconemu układowi nagrody, poświęcając mniej miejsca), a co za tym idzie - powracającą. W dalszych rozdziałach opisuje więc swoje eksperymenty z kokainą, problemy z alkoholem, a także... marihuaną.
Część uwag Rutkowskiego pod adresem marihuany uważam za co najmniej niesprawiedliwe/.../ Nawet jednak on nie uzasadnia kuriozalnego odrzucenia marihuany jako leku”. Zdaję sobie sprawę (tak samo jak i sam Rutkowski, gdy udzielał Nam w zeszłym roku wywiadu), że dla części środowiska prolegalizacyjnego każda krytyczna uwaga pod adresem marihuany odebrana będzie jako fundamentalny atak. Sam staram się od takiego fanatyzmu trzymać się z daleka, jednak część uwag Rutkowskiego pod adresem marihuany uważam za co najmniej niesprawiedliwe; nie chodzi mi jednak o samo wskazywania zagrożeń (więcej - uważam, że uczciwa postawa prolegalizacyjna sama powinna o zagrożeniach pisać jak najwięcej), co o przesadny pesymizm, graniczący z determinizmem w stylu „osoby palące zmieniają się w bezwolne
Marihuanie poświęca Rutkowski jednak tylko niewielki rozdzialik, pod koniec książki. Tam też pojawiają się jego obserwacje na temat alkoholu, czy syntetycznych dopalaczy - przed którymi słusznie przestrzega (są one nawet o tyle niebezpieczniejsze, że ich legalność kreuję iluzję bezpieczeństwa), najwięcej jednak miejsca poświęca ponownie - mechanizmowi uzależnienia jako takiego i drogom wychodzenia z nich. W tym sensie heroina, czy sensacyjna aura „szczerych wyznań znanego terapeuty” stanowią tylko efektowną otoczką, w gruncie rzeczy zaś najbardziej wartościowym aspektem pozycji jest rzetelna, konkretna i poparta ogromnym osobistym doświadczeniem wiedza o uzależnieniach . „Oswoić narkomana” nie jest książką wolną od błędów (rzucają się w oczy przede wszystkim techniczne - niestaranna edycja, czy „kwiatki” w rodzaju „huci”, czy „fricków”), jednak niewątpliwie stanowi na naszym rynku pozycję niezwykle cenną - traktuje bowiem o narkotykach rzetelnie i na chłodno; rys autobiograficzny tylko ją wzbogaca i uwierzytelnia, nie zmieniając jednocześnie w sentymentalne pamiętnikarstwo. Oswoić narkomana. Robert Rutkowski w rozmowie z Ireną A. Stanisławską| Wydawnictwo Muza, Warszawa 2016 | 240 stron Robert Kania
22
Roślina wyklęta - 100 lat kłamstw na temat konopi
G
dy siadam do pisania tego tekstu, w TV leci transmisja z poznańskiego Marszu Równości, a kilka dni temu stacje telewizyjne przedstawiały protest ok 100 osób krzyczących coś pod szyldem KOD. Faktem jest, że media opisują niemal każdą opozycyjną pikietę – każdy okrzyk i pierdnięcie pod Sejmem. No chyba, że przez Warszawę przechodzi tysiące Polaków wśród kłębów słodkiego i zakazanego dymu – wtedy milczą jakbyśmy byli całkiem niewidzialni i niemi. Użyłem Googla i poza relacjami kilku blogerów oraz konopnych mediów, o ostatnim Marszu Wyzwolenia Konopi wspomniały tylko dwa portale (Noizz i Wyborcza). Dla porównania, o marszu środowisk LGBT w Poznaniu napisały już niemal wszystkie możliwe media i napiszą jeszcze na trzy sposoby. Przemilczenie to jednak najmniejszy problem zwolenników legalizacji. Rządy, koncerny, media oraz serwisy społecznościowe jak YouTube i Facebook, wciąż ramię w ramię wojują na różne sposoby z konopiami. Czemu tak jest? Komu na tym zależy? Aby poznać ten problem, cofnijmy się do samego początku. Historia konopi to 100 lat kłamstw i ukrywania prawdy Przed Wami Ziobro w wersji hard, ojciec konopnej prohibicji, Harry Anslinger – pierwszy dyrektor Federalnego Biura ds. Narkotyków w Departamencie Skarbu USA. Rasista, który całym sobą nienawidził kolorowych i marihuany, opowiadał się za surowymi karami dla palaczy oraz stanowczo sprzeciwiał się edukacji narkotykowej, twierdząc, że to jedynie zachęta do eksperymentów. W ramach swojej propagandowej kampanii wymierzonej w marihuanę opublikował całą masę kłamliwych artykułów na temat „największych niebezpieczeństw” związanych z marihuaną oraz wiele filmów skrajnie demonizujących skutki używania marihuany, w tym m.in. Reefer Madness. To właśnie ten człowiek w głównej mierze przyczynił się do delegalizacji marihuany w 1937 roku przez Amerykanów, co niestety w kolejnych latach jak zaraza rozeszło się po świecie. Całej sprawie pomógł jeden z największych w historii magnatów prasowych, William Hearst oraz stosowane prze niego żółte dziennikarstwo, tj. pogoń za tanią sensacją kosztem rzetelności dziennikarskiej. To właśnie sensacyjne i skandalizujące „historie z życia” dotyczące marihuany, przyczyniły się do wykreowania zakłamanego wizerunku tej rośliny, który w dużym stopniu funkcjonuje do dziś, utrudniając nam walkę o prawdę i liberalizację prawa narkotykowego. Ten rasista (tak, on też nim
Przeczytaj !
Celem niniejszej publikacji nie jest nakłanianie do zażywania narkotyków. Nadużywanie marijuany może powodować poważne szkody zdrowotne i społeczne. Doświadczenie pokazuje jednak, że bez względu na status prawny zawsze znajdą się ludzie gotowi z nią eksperymentować. Redakcja „Gazety Konopnej – SPLIFF” dokłada wszelkich starań, by obok publikowania informacji dotyczących wykorzystania konopi, rozpowszechniać podstawowe fakty umożliwiające redukcję szkód zdrowotnych, społecznych i prawnych, które mogą powstać w wyniku jej stosowania. Jesteśmy członkiem ENCOD – Europejskiej Koalicji dla Racjonalnych i Efektywnych Polityk Narkotykowych oraz Deutscher Hanf Verband (Niemiecki Związek Konopny). Spliff – Gazeta Konopna to periodyk wydawany w Berlinie dla Polaków żyjących na terenie Unii Europejskiej. Wydawca nie odpowiada za treść zamieszczanych reklam. Zawarte w publikowanych tekstach poglądy autorów niekoniecznie muszą odpowiadać poglądom redakcji. Gazeta dla osób powyżej 18 lat.
Stopka Redakcyjna Wydawca: SPLIFF Agentur Sowjet GmbH Schliemannstraße 20, 10437 Berlin Redakcja: Wojciech Skóra - wojtek@spliff.pl Współpraca: Dr med. Franjo Grotenhermen, Dr inż. Przemysław Brzyski, Robert Kania, Przemysław Zawadzki, Godrik, Jacek, Budler, Hans Klos, Wróbel Konoptikum.cz, HanfJournal.de, konopravda.com, hyperreal.info Growlike.pro, Wydawnictwo Okultura Grafika: Tomasz S. Kruk - grafik@spliff.pl Foto: redakcja, Toudy, internet, PM, Dystrybucja: biuro@spliff.pl Druk: Union Druckerei Weihmar GmbH Reklama: biuro@spliff.pl Korekta: Hans, Godrik Chcesz pisać do Spliffa? Zapraszamy do współpracy! Szczególnie mile widziane teksty na temat zastosowań konopi w przemyśle i medycynie, jak również kwestiom uprawy. Na propozycje czekamy pod adresem redakcja@spliff.pl
był), poprzez całkowite pomijanie w swoim przekazie słowa „konopie” i naukowego określenia „cannabis”, a przy tym ciągłe powtarzanie slangowego meksykańskiego słowa „marijuana”, wprowadził je do użycia w języku angielskim (to też podobnie jak prohibicja rozeszło się na cały świat) i sprawił, że większość Amerykanów, w tym nawet naukowcy opiniujący projekt delegalizujący marihuanę, nie zdawali sobie początkowo sprawy z tego, że zakazane zostaną tak wtedy popularne i cenione w przemyśle farmaceutycznym, papierniczym i tekstylnym konopie. To było do diabła tak skuteczne, że ponad 80 lat później i 7 tys kilometrów dalej, w to, że marihuana ma coś wspólnego z konopiami nie dowierzał sam Jarosław Kaczyński. Wow! – Spośród wszystkich narkotyków znanych ludzkości, marihuana jest tym który najmocniej wywołuje agresję – tak przed Kongresem zeznał Anslinger. Zarówno on jak i Hearst swoje zakłamane kampanie opierali przede wszystkim na strachu, seksualności
– Spośród wszystkich narkotyków znanych ludzkości, marihuana jest tym który najmocniej wywołuje agresję – tak przed Kongresem zeznał Anslinger kobiet oraz rasizmie, który w tamtym czasie był w USA wciąż bardzo popularnym i wywołującym silne emocje zjawiskiem. Twierdzili oni m.in., że marihuana doprowadza do szaleństwa i zamienia ludzi w maniakalnych morderców, a Afroamerykanie i Meksykanie dopuszczają się pod jej wpływem brutalnych gwałtów na białych kobietach oraz takich występków jak choćby patrzenie białemu człowiekowi w oczy, śmianie się z niego czy oglądanie się za białymi kobietami, które zresztą pod wpływem marihuany miały uprawiać sex na lewo i prawo, zwłaszcza z kolorowymi. I choć dziś wiele z tych twierdzeń brzmi absurdalnie, jestem w stanie zrozumieć czemu ludzie tak łatwo łykali kłamstwa na temat marihuany głoszone przez rząd USA w latach 30-tych. Był to dopiero sam początek kampanii przeciw tej roślinie, nie było internetu i przede wszystkim niemal żadnych ogólnodostępnych badań na temat jej działania i skutków ubocznych. Z kolei wyniki nielicznych badań jak choćby opublikowanego przez Brytyjski rząd w Indiach raportu Indian Hemp Drugs Commission oraz zleconego w 1930 roku przez rząd USA badania nad efektami palenia konopi przez amerykańskich pracowników rządowych w Panamie, były trudno dostępne dla przeciętnego obywatela, a rząd miał gdzieś płynące z nich wnioski. Choć obydwa raporty stwierdzały, iż marihuana nie stanowi problemu oraz zalecały nie stosować żadnych kar w związku z tym – rząd USA zbagatelizował te informacje i rozpoczął brudną wojnę z rośliną, a w efekcie ze zwykłymi ludźmi, których spychano na margines społeczny oraz wtrącano masowo do więzień. Brzmi jak smutny rozdział z podręcznika do historii? Szkoda tylko, że to rozdział wciąż niezamknięty mimo upływu całego wieku. Policja w USA aresztuje dziś więcej osób za stosowanie marihuany niż za wszystkie kryminalne przestępstwa razem wzięte! W Polsce co każde 10 minut ujawniane jest kolejne „przestępstwo” narkotykowe – to aż 10% wszystkich wykrywanych przestępstw kryminalnych w naszym kraju. W czasach, gdy przeszczepiamy serca, potrafimy teleportować proton i bez trudności latamy w kosmos, na całym globie rozgrywają się tragedie setek tysięcy ludzi, którzy mieli czelność sięgnąć po inne używki niż te, na które łaskawie zezwoliła im władza. Blokowanie drogi do poznania Przez całe lata trwania tej absurdalnej wojny, rządy większości krajów blokowały niezależne badania nad konopiami, pozwalając równocześnie na to firmom farmaceutycznym, których zadaniem było stworzenie syntetycznych kannabinoidów o takim samym potencjale medycznym jak te naturalne, ale bez działania psychoaktywnego. Jak wiemy jedyne co się z tego narodziło, to dopalacze – syntetyczne kannabinoidy, które nie tylko pozbawione są oczekiwanych właściwości leczniczych, ale w dodatku wykazują bardzo silne działanie psychoaktywne oraz są zdecydowanie groźniejsze od marihuany. W Polsce było przynajmniej kilka prób zbadania tej rośliny i jej wpływu na człowieka, ale nie wiem czy jakikolwiek projekt doszedł do skutku. Te o których wiem – a w ramach jednego konsultowano ze mną projekt hali uprawowej i samego procesu produkcji – były torpedowane przez kolejne urzędy, choć przecież polskie prawo jak najbardziej zezwala jednostkom naukowym na realizację takich badań. To, że ktoś wmawia Ci, że białe jest czarne to nie jest wielki problem, bo za chwilę spojrzysz i zrozumiesz, że zostałeś okłamany. Kreatorzy konopnej prohibicji doskonale jednak zdawali sobie z tego sprawę dlatego zawiązali obywatelom oczy, aby nie poznali tak szybko prawdy. Wszystko zaczęło się już podczas anty-konopnej kampanii Anslingera, gdy bagatelizowano wyniki badań dotyczących wpływu marihuany na człowieka, a prace nad ustawą delegalizującą marihuanę prowadzono w tajemnicy. Przeciw temu projektowi wystąpił m.in. dr William G. Woodward, przedstawiciel Amerykańskiego Towarzystwa Medycznego, które dopiero na 2 dni przed wysłuchaniem zorientowało się, że rząd chce zakazać cannabis – bezpiecznego leku, używanego w medycynie od ponad 100 lat w leczeniu wielu schorzeń. Wcześniej
Spliff Gazeta Konopna Strefa
nie protestowali, bo nie mieli pojęcia, że te wszystkie sensacyjne doniesienia o „diabelskim zielsku z Meksyku” przewijające się w tabloidach, tak naprawdę dotyczą konopi. Rządzący nie tylko zatkali usta naukowcom wywalając Woodwarda z obrad komisji, ale podczas głosowania nad ustawą w Kongresie, jeden z przedstawicieli komisji zapytany o to czy projekt konsultowano z ATM, odparł bez wahania – Dr Wharton (przekręcił jego nazwisko) zgadza się z projektem całkowicie! I tak oto zdelegalizowano konopie. Środowisko naukowców było w późniejszym okresie nieustannie prześladowane przez Anslingera, który karał tysiące lekarzy za przepisywanie pacjentom wyciągów z konopi, a po ukazaniu się raportu “LaGuardia Marijuana Report 1938 – 1944” ścigał tych, którzy brali udział w pracach badawczych. Nic dziwnego, że był wściekły i bezprawnie blokował kolejne próby badawcze nad tą rośliną – wspomniany raport donosił bowiem, że marihuana nie tylko nie powoduje agresji, ale też przynosi szereg różnych korzyści. Czwarta władza Gdyby rządy były osamotnione w kreowaniu zioła na wielkiego wroga ludzkości, zapewne ta wojna dawno by się zakończyła, a może nawet nigdy nie zaczęła bez wsparcia takich ludzi jak Hearst, którzy poprzez swoje media bombardowali społeczeństwo zniekształconym obrazem marihuany. Czasem do zbudowania wielkiego szumu wystarczył jeden wypadek samochodowy i znaleziony skręt w schowku auta. Tworzono narrację jakby dookoła ginęła masa ludzi w wypadkach drogowych spowodowanych przez najaranych zombie. Nikt oczywiście nie poruszał kwestii faktycznej plagi wypadków spowodowanych używaniem alkoholu. W bardo podobny sposób wykreowano morderczy wizerunek dopalaczy w 2010 roku tuż przed całkowicie bezprawną akcją zamknięcia wszystkich smart-shopów w Polsce. Wtedy media przez ok 3 tygodnie codziennie podawały informacje dotyczące zatruć na oddziałach toksykologicznych, sugerując ogromny
Plakat filmu z roku 1949 o tytule „She Shoulda Said No!.”
problem z dopalaczami. Fakty były jednak takie, że podawane liczby zatruć nie dotyczyły tylko dopalaczy, a niemal wszystkich przypadków – od wypicia Domestosa po zjedzenie kasztanów. Nie odnotowano wtedy też żadnego zgonu z powodu zatrucia dopalaczami – ani podczas tych 3 tygodni, ani w całym roku. Tak rządy ze wsparciem głodnych sensacji mediów kreują problemy z którymi później dzielnie walczą - oczywiście z poklaskiem pewnej części społeczeństwa. Co najciekawsze, w momencie słynnego zamykania tych sklepów odnotowywano mniej niż 200 zatruć rocznie, a po tej spektakularnej akcji i serii kolejnych zaostrzeń przepisów, z roku na rok, zatruć było więcej i więcej, aż w 2015 roku liczba ta przekroczyła 7 tys. A wystarczy zerknąć na to jak z problemem radzi sobie choćby Portugalia – tam nikt nie ma potrzeby szukania legalnych i niebezpiecznych zamienników, bo brak jest kar za posiadanie marihuany i innych dobrze znanych człowiekowi substancji. Nie bez powodu media nazywamy czwartą władzą. Narkofobiczny właściciel dużej stacji telewizyjnej jest równie niebezpieczny jak narkofobiczny prezes dużej partii politycznej. Z kolei razem, bez przeszkód mogą kształtować społeczeństwo, politykę i prawo. Facebook, Youtube, Instagram i marihuana Chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że niemal wszystkie serwisy społecznościowe zwalczają treści dotyczące marihuany. Instagram jakiś czas temu blokował konta nawiązujące do marihuany, Facebook od zawsze nie zgadzał się na płatne reklamy związane z konopiami, nawet jeśli dotyczą one maści konopnej czy produktów spożywczych zawierających nasiona konopi. Facebook, ale też Instagram, mimo wielu prób nie pozwoliły mi nawet na jakąkolwiek reklamę legalnie działającej restauracji. Rozmawiając z pracownikami Facebooka dowiadywałem się, że promuję narkotyki, a nawet, że prowadzę (uwaga!) agencję towarzyską. Ostatnio Facebook usunął z wyników wyszukiwania strony, ale także grupy i posty, które mają w nazwie słowa „marihuana”, „cannabis”, „THC” oraz „ganja”, utrudniając tym swobodną działalność legalnych firm w USA czy Kanadzie. Nie lepiej jest na YouTube, gdzie likwidowane są kanały, które często od lat
23
Spliff Gazeta Konopna Strefa
poruszały temat marihuany, czy też zwracały uwagę na szkodliwość i nieskuteczność restrykcyjnego prawa narkotykowego. Zlikwidowano, choć po zaciętej walce i odwołaniach przywrócono kanały Cannabis News oraz Wiem co Ćpiem. Wielu jednak nie miało takiego szczęścia i zniknęło na zawsze. Jestem przekonany, że w Dolinie Krzemowej zapach palonej ganji nie jest niczym zaskakującym, a ci kreatywni ludzie kształtujący lepszą przyszłość dla nas wszystkich mają świadomość, że marihuana to używka mniej szkodliwa od alkoholu, a kryminalizacja jej posiadania to najgorsza możliwa droga. Gdy dodamy do tego fakt, że w Dolinie Krzemowej funkcjonuje grubo ponad setka sklepów z marihuaną i jej przetworami, nie pozostaje nawet cień wątpliwości co do tego, że pracownicy Youtube i Facebooka zwalczają konopny content z innych przyczyn niż niewiedza. Czemu rozpętano tę wojnę? Najpopularniejsza chyba teoria, którą głosił Jack Herer, dotyczy zaangażowania w sprawę przedstawicieli branż dla których konopie były ogromnym zagrożeniem. W latach 30-tych na rynku pojawiły się bowiem maszyny do zbioru oraz przetwarzania paździerzy konopnych w masę przeznaczoną do produkcji papieru. Firmy takie jak Hearst Paper Manufacturing Division, które opierały swoją produkcję na przemyśle drzewnym z pewnością miały pełne portki. Podobnie jak DuPont, która dziwnym zbiegiem okoliczności w momencie kiedy wchodziła pierwsza ustawa delegalizująca konopie, opatentowała nylon, proces wytwarzania plastiku z ropy i węgla, jak również nowy proces wytwarzania papieru z „papki” drzewnej. Teraz najlepsze – nasz antybohater Anslinger został wybrany na stanowisko szefa Federalnego Biura ds. Narkotyków przez swojego teścia, bankiera Andrew Mellon’a, którego jeden z banków (Mellon Bank z Pittsburgh’a) współpracował (chyba nawet nadal współpracuje) właśnie z DuPont. Możemy więc przypuszczać, że to chciwości i być może chęć władzy motywowały Anslingera, szczególnie, że jeszcze kilka lat wcześniej nie uważał marihuany za narkotyk i wypowiadał się o niej pozytywnie. Co jednak spowodowało, że William Hearst uruchomił swoje kilkadziesiąt największych w USA gazet, a także stacje radiowe oraz kompanie filmowe i dołączył do wojny przeciw konopiom? Najbardziej prawdopodobnym jest, że kierował się po po prostu zemstą. Podczas rewolucji meksykańskiej stracił on bowiem w Meksyku ok 800.000 akrów ziemi i kilkadziesiąt tysięcy sztuk bydła. Odpowiadał za to Pancho Villa i jego ludzie, znani ze swego zamiłowania do palenia marihuany. A jak już wiemy zarówno Hearst jak i Anslinger byli zaciekłymi rasistami, którzy prowadząc wojnę z konopiami, walczyli przy okazji z Afroamerykanami oraz Meksykanami przywożącymi do USA to „diabelskie ziele”. W mojej ocenie możliwa jest jeszcze jedna przyczyna, a w zasadzie kolejna motywacja Anlingera. Kiedy rozpoczynano w USA wojnę z trawką, kończyła się właśnie prohibicja alkoholowa, która przyczyniła się do ekspresowego powstania potężnych grup przestępczych, dwukrotnego wzrostu liczby morderstw oraz śmierci ponad 10 tys osób z powodu zatrucia zanieczyszczonym alkoholem. Rządzący powinni więc wiedzieć i z pewnością wiedzieli, że podobne efekty uzyskają walcząc m.in. marihuaną. Czemu więc mimo to przystąpili do kolejnej z góry skazanej na porażkę wojny? Tuż po objęciu swojego stanowiska Anslinger poprzez siatkę współpracujących z nim narkomanów zrobił zasadzkę na lekarzy, którzy przepisywali uzależnionym m.in. heroinę. Zatrzymano ok 20 000 lekarzy w całym kraju choć dotychczas było to legalne – zgodnie z wyrokiem Sądu Najwyższego, który orzekł, że nie można karać lekarzy przekonanych, że przepisując heroinę swoim uzależnionym pacjentom działają w ich najlepszym interesie. Dotychczas preparaty z opioidami jak choćby zawierający morfinę syrop „Mrs. Winslow’s Soothing Syrup”, były dostępne w aptece i dość często stosowane przy przeziębianiach czy depresji. Część ludzi się oczywiście uzależniała, ale jak wynika z badań, większość nałogowców funkcjonowała w społeczeństwie zupełnie normalnie bez zarzutów wykonując swoją pracę, często na wysokich stanowiskach. Po wprowadzeniu zakazu dużo się zmieniło – wiele uzależnionych osób gorączkowo poszukiwało dostępu do tych substancji. Przypominali umierających z pragnienia i byli w stanie poświęcić naprawdę wiele, aby zaspokoić ten nieludzki głód. I jak zapewne się domyślacie z pomocą przyszły grupy przestępcze, całe na biało oferując gram morfiny za dolca, kiedy dotychczas w aptece kosztował zaledwie 2-3 centy. I wtedy narodził się właśnie znany nam brudny, przestępczy i mroczny świat narkomanów, gdzie mężczyźni kradną, a kobiety sprzedają swoje ciała, aby mieć na kolejną wycenioną jak złoto działkę. I tak oto przestępczość rosła, a razem z nią sens istnienia departamentu Anslingera. Perpetum kurde mobile. To jednak nie jest główny cel tego działania. Najważniejszy był
Zdjęcie: Sharon McCutcheon on Unsplash.com
prawdopodobny układ z mafią, która po delegalizacji narkotyków mogła tak jak w przypadku prohibicji alkoholowej, rozwinąć swoje skrzydła i mnożyć w prosty sposób ogromne pieniądze. Gdybanie? Mało realna teoria? Być może, ale tylko do momentu, w którym dowiadujemy się, że Chris Hanson, szef Biura Anslingera w Kalifornii, który odpowiadał za organizację nalotu na lekarzy, pracował dla okrytego złą sławą chińskiego dealera narkotykowego Woo Singa. Dowiedziono w sądzie, że Chris przyjmował od mafii duże pieniądza za działanie na ich korzyść. Już wiecie czemu zatrzymano tysiące lekarzy i zamknięto te wszystkie kliniki.
ka serwisów społecznościowych, które najzwyczajniej w świecie obawiają się ewentualnej odpowiedzialności karnej za promowanie lub wspieranie handlu marihuaną. Rządzący tak jak w prze-
Bez względu na motywacje pojedynczych osób, które odegrały kluczowe role w wywołaniu ogólnoświatowej nagonki na marihuanę, istotne jest także przyzwolenie na to wszystko ze strony rządu oraz prezydenta Roosevelta – bez tego nigdy nie doszłoby do zmiany pożytecznej rośliny w „diabelskie” ziele. Można dziś gdybać czy rządzący chcieli wykreować nowy problem, z którym dzielnie będą mogli walczyć, czy też po prostu przespali temat, albo czerpali z tego jakieś osobiste zyski. Pewne jest jednak to, że Anslinger i Hearst odwalili taką propagandę, że niebawem ich krokiem poszły niemal wszystkie państwa na świecie. Siła rażenia tej kampanii jest moim zdaniem najważniejszą przyczyną tak długiego trwania idiotycznej wojny z narkotykami. Mistrz propagandy, Joseph Goebbels twierdził, że kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą. I wygląda na to, że się nie mylił, choć trzeba przyznać, że jego koledzy po fachu z USA dla pewności powtórzyli swoje kłamstwo przynajmniej milion razy, a ich następcy zrobili to jeszcze miliard razy w 3000 językach. I tak oto roślina posiadająca cały szereg pozytywnych właściwości leczniczych została zakazana na niemal całym globie. Bez namysłu zaczęto karać za posiadanie stosunkowo niegroźnej używki, choć równocześnie niemal w każdym kraju legalnie kupić można było alkohol i tytoń – substancje, które co każde 3 sekundy przyczyniają się do czyjejś śmierci. Dlaczego to się jeszcze nie skończyło? Dziś, gdy wiedza na temat marihuany jest znacznie szersza, a rzetelne informacje są na wyciągnięcie ręki każdego z nas, wojna z ziołem nadal trwa, choć ewidentnie zmierza ku końcowi. Proces ten jest jednak z wielu przyczyn bardzo zawiły i czasochłonny. Dość oczywistym wydaje się opór przemysłu farmaceutycznego, który zarabia przede wszystkim na opatentowanych przez siebie lekach. No cóż, konopie zostały już opatentowane przez naturę, Matkę Ziemię czy jak kto woli – przez samego Boga. Wszystko wskazuje na to, że obawy koncernów farmaceutycznych nie są bezpodstawne gdyż w stanach z legalną medyczną marihuaną stosowanie kluczowych leków na receptę spadło już o 11 procent. W przypadku legalizacji na poziomie federalnym, a następnie ogólnoświatowym, ich straty będą liczone w dziesiątkach miliardów dolarów. Liberalizacja prawa narkotykowego jest dziś z pewnością niewygodna także dla przemysłu alkoholowego, który obawia się mniejszej sprzedaży swoich produktów. Potwierdza to ujawniona przez portal Wikileaks korespondencja pomiędzy branżą alkoholową i amerykańskimi władzami, gdzie mamy do czynienia z lobbingiem przedstawicieli tej branży za kontynuowaniem walki z „groźną” marihuaną. Czy mają się czego obawiać?Wyniki różnych badań nie są jednomyślne – część dowodzi, że tam gdzie zalegalizowano marihuanę, średnio o 15% spadła sprzedaż alkoholu, ale inne nie dają jasnej odpowiedzi lub sugerują coś zupełnie odwrotnego. Prawdopodobnie zbyt mało czasu upłynęło od pierwszych legalizacji, aby jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Niezmiennie na delegalizacji korzystają również grupy przestępcze, choć sam mam wątpliwości co do tego, aby obecnie w jakiś znaczący sposób lobbowały za utrzymaniem restrykcyjnego prawa narkotykowego. Nie wierzę w ich zdolność do tak odległych czasowo działań oraz inwestycji – szczególnie, że w większości państw legalizacja to niepewny i odległy proces, a przestępcy z oczywistych względów skupiają się raczej na tym co tu i teraz. Bardzo możliwe, że tak jak w przypadku sklepów z dopalaczami, wielu dotychczasowych przestępców legalizowałoby swoją działalność otwierając własne coffeeshopy i hale uprawowe. Jeśli chodzi o media, to tak jak 100 lat temu, tak i dziś różnie z nimi bywa. Choć świadomość na temat marihuany jest zdecydowanie większa niż w przeszłości, czasem chęć pogoni za tanią sensacją zwycięża i trafiają się zakłamane oraz szkodliwe publikacje. Muszę przyznać, że dość dobrze wygląda jakość przekazu na temat medycznego zastosowania konopi – nie da się ukryć, że namacalne i poruszające relacje pacjentów, którym pomagają przetwory z konopi, były na rękę zarówno szukającym atencji dziennikarzom, jak i nam – zwolennikom legalizacji marihuany. Nie jest tajemnicą, że to właśnie emocje znów pomogły odmienić choć trochę wizerunek marihuany – tym razem w odwrotną stronę i uczyniła to empatia, bezsilność oraz złość na prawo zabraniające nam się leczyć, a nie strach przed jakimś diabelskim zielem z Meksyku. A co z dzisiejszymi politykami? Bez większych zmian. Wciąż są to przeważnie ignoranci i hipokryci, którzy nie kierują się dobrem obywateli, a zyskami politycznymi lub osobistymi. To z tworzonego przez nich absurdalnego prawa wynika m.in. wcześniej wspomiana przeze mnie polity-
Plakat filmu „Reffer Madness”.
szłości, nadal blokują badania nad konopiami i utrzymują wojnę, która wciąż im się opłaca. Dzięki temu Ziobro czy minister zdrowia może co jakiś czas opowiedzieć o kolejnym niewiarygodnie skutecznym rozszerzeniu listy zakazanych substancji, pogadać o śmiertelnym zagrożeniu spowodowanym marihuaną i dopalaczami, a policja ma dzięki temu więcej pieniędzy i lepsze statystyki, gdyż wykrycie przestępstwa narkotykowego, niemal zawsze jest równe wykryciu sprawcy. I jakoś się to wszystko kręci podsycane narkofobią wielu polityków – zarówno tą będącą owocem ignorancji jak i tą będącą owocem przekonań religijnych. Niestety ta woja będzie się im opłacać dopóki świadomość społeczna, a co za tym idzie, poparcie dla zmian nie będzie wystarczająco duże. Zerknijcie na sprawę medycznej marihuany – nagłośnienie kilku poruszających historii pacjentów, bardzo szybko zbudowało niemal 90% poparcie dla legalizacji medycznej marihuany, a to z kolei jeszcze szybciej pobudziło do działania polityków, którzy co prawda niezdarnie, ale odpowiedzieli na oburzenie społeczne ustawą liberalizującą przepisy w tej kwestii. To właśnie przemiany społeczne poprzedzają zmiany legislacyjne. Dlatego właśnie tak istotna jest edukacja społeczeństwa i przesuwanie pewnych granic, które następują znacznie szybciej gdy konsumenci marihuany wychodzą z ukrycia i głośno mówią o swojej sytuacji oraz szkodliwości obecnej polityki narkotykowej. Tak jak w Niemczech czy Wielkiej Brytanii, tak i u nas możliwe jest doprowadzenie do sytuacji, gdzie restrykcyjne prawo narkotykowe zacznie być coraz bardziej martwe. Nadejdzie moment, w którym sami policjanci, prokuratorzy i sędziowie przez powszechność zjawiska i ogólną świadomość braku szkodliwości społecznej tego czynu, zaprzestaną ścigać i surowo karać palaczy marihuany. Myślę, że ten proces właśnie się w Polsce rozpoczyna na naszych oczach i mimo konserwatywnego rządu pełnego takich ludzi jak Ziobro czy Kempa sytuacja się poprawia – w ubiegłym roku umorzono ponad 8 tys spraw o posiadanie małych ilości substancji odurzających. Dla porównania w 2012 roku umorzono 4 razy mniej takich spraw, choć liczba postępowań karnych nie była mniejsza. Co prawda zmiany te są dość powolne, ale i tak jest to znaczny skok biorąc pod uwagę sytuację w latach sprzed bumu na medyczną marihuanę, gdy konopie oraz kwestia liberalnej polityki narkotykowej były tematami tabu. Nie ma ważniejszych tematów niż walka o swobodne ćpanie? Dziś wciąż wielu zwolenników legalizacji marihuany słyszy takie często kończące dyskusję pytanie swoich oponentów. I to właśnie na tym polu mamy jeszcze trochę do zdziałania. Nie walczymy przecież o jakieś ćpanie, a o to, by zaprzestano traktowania tych ludzi jak gwałcicieli – o wartości takie jak wolność, prawo do decydowania o samym sobie czy też godność. Nadal bardzo często słowo „legalizacja” utożsamiane jest z poparciem, a nawet promocją palenia marihuany, a przecież jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Nie chodzi przecież o to, aby ludzie zaczęli palić, a o to, by przestało to być karane – marihuana już istnieje i dla większości jest łatwo dostępna, choć zdaję sobie sprawę z tego, że z ciemnej i pędzącej limuzyny może być trudno to dostrzec. Myślę, że po tych latach wspinaczki do celu jakim jest legalizacja, od wyzwolenia konopi dzieli nas tylko górka z której trzeba bezpiecznie zjechać. W kilku ostatnich latach na legalizację marihuany zdecydowała się Kanada, Urugwaj, część stanów USA i wiele państw, które w mniejszym stopniu liberalizują swoją politykę narkotykową. Jestem przekonany, że tak jak 100 lat temu zaraza delegalizacji rozeszła się po całym świecie, tak jutro legalizacja zagości w tych państwach na nowo, a dla naszych dzieci wojna z marihuaną będzie jedynie rozdziałem w książce od historii – zamkniętym rozdziałem. Przemysław Zawadzki