Subiektyw ma続y zeszyt kulturalny
03/2010
Nr 6 ISSN 2080-2994
Eroticon international Kulturalny pan szuka kogoœ, kto chce, do koñca chce, do niego siê poprzytulaæ. Kult, £¹czmy siê w pary, kochajmy siê
S
trze¿cie siê Polki na wydaniu! Niemiecki „Bild” opublikowa³ artyku³ zachêcaj¹cy tamtejszych kawalerów do poszukiwañ matrymonialnych w Polsce. W poderwaniu robotnej Polki pomo¿e parê s³ów wypowiedzianych w naszym jêzyku, a tak¿e (chyba jesteœmy trochê pazerne) kilka morgów ziemi i nowy samochód. WyobraŸmy sobie sytuacjê: autobus pe³en chêtnych Niemców i my – Polki oczekuj¹ce na przystanku z tabliczkami. Jak na lotnisku na Hawajach – napis zale¿ny od naszych oczekiwañ, coœ w stylu mini-og³oszenia matrymonialnego. Nie zapominajmy te¿ o innym przyjaznym nam kraju – w Chinach mieszka oko³o 40 milionów kawalerów, którzy (o zgrozo!) z braku kobiet nie maj¹ najmniejszych szans na prokreacjê, uwzglêdniaj¹c nawet kobiety posiadaj¹ce sk³onnoœci do zdrady. Si³¹ rzeczy – Chiñczycy coraz czêœciej szukaj¹ partnerek za granic¹. Chyba i u nas nadejdzie czas prze³omu. Mo¿e mê¿czyŸni poczuj¹ oddech konkurencji na karku i wezm¹ sprawy w swoje rêce? Co prawda, Tuwim ju¿ dawno powiedzia³, ¿e kobieta nie mo¿e goniæ za mê¿czyzn¹ – kto bowiem widzia³, ¿eby pu³apka goni³a mysz? Ale mimo wszystko bycie „pu³apk¹” do tej pory wymaga³o od kobiet wiele wysi³ku – manicure, pedicure, krótkie spódniczki, zadbane w³osy. Oczywiœcie „kobiety ubieraj¹ siê dla siebie, nie dla mê¿czyzn”. Przyjemnie w to wierzyæ, ale czy wszystko, jak œwiat œwiatem, nie d¹¿y³o od zawsze do przed³u¿enia gatunku? Natura. Teraz to mê¿czyŸni przejmuj¹ pa³eczkê, staj¹ siê myœliwymi walcz¹cymi o zwierzynê. W jaki sposób to robiæ? Pewien Eskimos marzy³ o nowej kurtce. Pewnego dnia spotka³ handlarza, który mia³ dok³adnie tak¹ kurtkê, na jakiej mu zale¿a³o. Nasz bohater odda³ za ni¹ najcenniejsz¹ rzecz, jak¹ posiada³ – strzelbê. Mija³y sielskie dni, dziewczyny szala³y za tak eleganckim ch³opcem, a¿ tu nadszed³ czas polowañ. Wystrojony Eskimos chcia³ wraz z innymi udaæ siê na poszukiwanie grubego zwierza, musia³ jednak najpierw po¿yczyæ od kogoœ broñ. Co na to inni Eskimosi? „Ty sobie strzelaj ze swojej kurtki” – odpowiadali i odprawiali go z niczym. Trudny wybór – jesteœ mêski i imponujesz albo – pró¿ny i dobrze wygl¹dasz. A nawet najbardziej wymuskana dziewczyna w koñcu zg³odnieje. Podobno istniej¹ gatunki ptaków, których samce tak piêknie œpiewaj¹, ¿e samice bezwolnie przyjmuj¹ pozycjê kopulacyjn¹. U ludzi nie jest tak ³atwo, choæ w jakiœ sposób t³umaczy³oby to burzliwe romanse gwiazd rocka. Ci nieposiadaj¹cy talentu musz¹ wypracowaæ sobie jakiœ inny, w³asny i (oby skuteczny) sposób podrywu. Zgodnie z powiedzeniem, bez wysi³ku mo¿na mieæ tylko d³ugie w³osy i brud za paznokciami. Natalia Stêpieñ
2
marzec 2010
SPIS RZECZY:
Subiektyw dwumiesiêcznik
Eroticon international....................................str. 2
Adres redakcji: ul. Mickiewicza 33 62-090 Rokietnica
Rozmowa z Micha³em Grudziñskim.….......................................str. .….......................................str. 4 Zawód z dusz¹...............................................str. 8 Ca³y ten Jazz..................................................str. Jazz..................................................str. 10 Hair – w³osy pokoju.......................................str. 14 Awantura........................................................str. Awantura........................................................str. 15 Rozmowa ze Spiêtym......................str. 17 Do teatru nie wchodzi siê bezkarnie............str. bezkarnie............str. 19 Preparaty – recenzja......................................str. 22 Komiks Chero (odc. 3)................................. 3)................................. str.24-23 szuflada otwarta Adam Grzelec – nigdy nie chodzi³em z wendy balsam.............................................str. 21 Nie mo¿na przejœæ obojêtnie obok marcowego numeru Subiektywu. Na jego wyj¹tkowoœæ sk³ada siê ca³y szereg zmian, które, mamy nadziejê, pozytywnie zaskocz¹ Czytelnika. Ok³adki Magdy Zwierzchowskiej sta³y siê ju¿ znakiem rozpoznawczym Subiektywu. Polecamy równie¿ zbieraj¹cy œwietne recenzje komiks Chero ( odcinek 3, str. 24!). Wreszcie w naszym ma³ym zeszycie kulturalnym zaczê³y pojawiaæ siê wywiady z istotnymi, wed³ug nas, postaciami œwiata kultury i sztuki. W tym numerze proponujemy Czytelnikowi Rozmowê z Micha³em Grudziñskim (o Gogolu i innych wa¿nych sprawach) oraz Rozmowê ze Spiêtym (o p³ycie Antyszanty). Wywiad z aktorem Teatru Nowego koresponduje w pewnym stopniu z tekstem Do teatru nie wchodzi siê bezkarnie (o twórczoœci Tadeusza Kantora), z kolei reporta¿ o tradycji lutniczej rodziny Niewczyków z Poznania, p³ynnie przechodzi w tekst Ca³y ten Jazz. Wydarzeniem prze³omowym dla Subiektywu jest pierwsza, od prawie roku istnienia czasopisma, publikacja poetycka! Staraliœmy siê trzymaæ od poezji z daleka. Nie widzieliœmy sensu, nie znaliœmy siê, nie znaleŸliœmy „jej”. Wiersz Adama Grzelca nigdy nie chodzi³em z wendy balsam wpad³ do dzia³u „Szuflada otwarta”, która ostatnimi czasy sta³a pusta albo by³a otwierana bardzo rzadko. Od teraz „Szuflada”, jak i ca³y Subiektyw, bêd¹ otwierane coraz czêœciej, nie dla samej czynnoœci otwarcia „gazety kulturalnej”, a dla treœci, która jest w nich zawarta. Nie dla poczytania „czegoœ”, tylko dla uchwycenia istoty problemu, znalezienia konkretnego faktu. Subiektyw nabiera treœci w kartkê. Dosyæ! Do lektury.
marzec 2010
Redaktor naczelny: Micha³ Piszora Zespó³ redakcyjny: Karolina Godlewska Anna Komendziñska Katarzyna £ukaszek Mateusz Mas³owski Paulina Rezmer Martyna Rubinowska Natalia Stêpieñ Agata Szulc Krzysztof Wojciechowski Joanna ¯abnicka Korekta: Redakcja Ilustracje: Agnieszka Nowacka Dorota Wojciechowska Magdalena Zwierzchowska Sk³ad graficzny: Project Studio Design Druk: Project Studio Design Wydawca: Micha³ Piszora Nak³ad: 1000 szt. Rozpowszechnianie materia³ów redakcyjnych bez zgody wydawcy jest zabronione. Redakcja nie zwraca materia³ów niezamówionych, zastrzega sobie prawo redagowania nades³anych tekstów i nie odpowiada za treœæ reklam.
3
Rozmowa z Micha³em Grudziñskim
4
Micha³ Grudziñski
Micha³ Piszora: Pracuje Pan w Teatrze Nowym od 1973 roku. Czy to nie za d³ugo? Cz³owiek potrzebuje zmian… Micha³ Grudziñski: Czterdzieœci lat jestem w Nowym. Oczywiœcie kiedyœ Teatr Polski i Nowy, to by³y dwie sceny po³¹czone razem, pod wspóln¹ dyrekcj¹. I tak siedzê w Nowym i umrê w Nowym, jak £omnicki. Nie marzê nawet o tym, ¿e Teatr siê przemianuje na „Teatr im. Micha³a Grudziñskiego” (œmiech), bo £omnicki przyjecha³ do nas na kilka godzin, umar³ u nas na scenie i ma teatr swojego imienia. Krysia Feldman ma swój zau³ek, ró¿ne miejsca w autobusach. Moim marzeniem jest, by garderoba nazywa³a siê moim imieniem: „Garderoba Misia Grudziñskiego”, bo tak na mnie wo³aj¹ czasami – Misiu. Nie wierzê, ¿e nigdy nie dosta³ Pan propozycji zmiany miejsca pracy… M.G: Swego czasu, dostawa³em czêsto propozycje z Warszawy (i nie tylko), ale jestem z natury bardzo leniwy, ale te¿ przywi¹zujê siê do miejsca, które pokocha³em. Zawsze odpowiada³em: „Mo¿e w nastêpnym sezonie” i zawsze zostawa³em. Wspania³y artysta, dyrektor Teatru Studio, a póŸniej Teatru Narodowego w Warszawie, Jerzy Grzegorzewski, jeszcze krótko przed œmierci¹ proponowa³ mi po raz któryœ anga¿ w swoim teatrze, ja oczywiœcie odpowiada³em: „Mo¿e w przysz³ym sezonie”.
FOT. Danuta Potrawiak
o Gogolu o tym, ¿e nie wolno rezygnowaæ oraz o tym, czy aktor powinien p³akaæ na scenie
A propozycje do filmu? Jak to siê sta³o, ¿e WSZYSCY s¹ w telewizji albo na du¿ym ekranie, a Pana tam prawie w ogóle… nie ma? M.G.: Z tym „w ogóle” to bym nie przesadza³. W zamierzch³ych czasach, mimo propozycji, macha³em rêk¹ na kino, bo teatr pod dyrekcj¹ Izabeli Cywiñskiej by³ dla mnie najwa¿niejszy. Mówi³a: „A po co ci kino? Tu robimy TEATR!” No i ja, taki zapatrzony w ni¹ i ten TEATR, macha³em rêk¹ na kino i ju¿ tak zosta³o. Teraz oni na mnie machaj¹. ¯a³uje Pan swojej decyzji? M.G.: Trochê ¿a³ujê. Uwa¿am, ¿e nie wolno rezygnowaæ. Kiedy zaproponowano mi rolê kardyna³a Wyszyñskiego w jednym z filmów o papie¿u, zapyta³em: „Trzeba po angielsku?”. Powiedzieli mi, ¿e tak, a ja na
marzec 2010
to, ¿e nie znam angielskiego i podziêkowa³em. I to by³ b³¹d, bo nie powinienem odmawiaæ. Ilu aktorów nie zna jêzyka? PóŸniej siê podk³ada g³os i nie ma problemu. Zas³yn¹³bym póŸniej w œwiecie, jako „kardyna³ Wyszyñski-Grudziñski” (œmiech). Zosta³ Pan na dobre w teatrze. Jak siê Panu uk³ada wspó³praca z m³odszymi re¿yserami? M.G.: Bardzo czêsto jest tak, ¿e próbujê z ka¿dym re¿yserem dochodziæ do porozumienia. Sam czêsto modyfikujê swoje role, zmieniam je do tego stopnia, ¿e czasami k³ócimy siê i padaj¹ miêdzy nami ró¿ne inwektywy, ale zazwyczaj dochodzimy do porozumienia i powstaje „coœ” wartoœciowego, co nas zadawala (chocia¿ mnie ci¹gle nie do koñca).
nad nim, pijackim g³osem: „Panie! Panie Józiu!” i po chwili ju¿ normalnie doda³em: „Popatrz jeszcze na mnie”. Widownia p³aka³a ze œmiechu, a ja mia³em swoje piêæ minut i na scenie, i w rozmowie z Józiem, który nie wiem jak siê nazywa³, ale ja go nazwa³em – Józiem. Czuje siê Pan lepiej w komedii czy dramacie? M.G.: Jestem aktorem, który posiada ³atwoœæ komediowania, ale dramat daje mi wiêcej satysfakcji. Jestem raczej tragifarsowy. Spoœród sztuk, które s¹ w bie¿¹cym repertuarze Teatru Nowego, swój komediowy talent objawi³ Pan w O¿enku Gogola, graj¹c oficera ¯ewakina… M.G.: Tak, ale trzeba zauwa¿yæ pewn¹ wyj¹tkowoœæ w przypadku tej postaci.
Zawsze, kiedy ludzie przychodz¹ na spektakl, w którym gram, muszê tak prowadziæ swoj¹ rolê, ¿eby nie odwróciæ od siebie uwagi. Czyli ka¿dy, zarówno aktor, jak i re¿yser, chce w jakiœ sposób „zab³ysn¹æ”? Rywalizuj¹ ze sob¹? M.G.: Taki jest ten œwiat. Ka¿dy chce mieæ swoje piêæ minut. Zawsze, kiedy ludzie przychodz¹ na spektakl, w którym gram, muszê tak prowadziæ swoj¹ rolê, ¿eby nie odwróciæ od siebie uwagi. Wszyscy s¹ wpatrzeni w aktora, nikt siê nie odwraca, no, czasami mo¿e ktoœ zaœnie. Tak. To siê zdarza. Raz zdarzy³o mi siê, ¿e wstawiony widz zasn¹³ w pierwszym rzêdzie i jakby tego by³o ma³o, chrapa³! Zszed³em ze sceny (gra³em wtedy w komedii) i krzykn¹³em tu¿
6 marzec 2010
Chcia³em zawrzeæ w niej pewien tragizm ludzki, który ka¿dy z nas w sobie nosi. ¯ewakin po raz siedemnasty próbuje siê oœwiadczyæ, tak bardzo chcia³by mieæ dom, myœli, ¿e w koñcu mu siê uda, a tu… rozczarowanie. Wpad³em na pomys³, ¿e bêdê szuka³ sposobu za pokazanie têsknoty za drugim cz³owiekiem, za domem, za ciep³em rodzinnym… ¯ewakin to naprawdê tragiczna postaæ. Widzia³em, jak tê rolê grali Pokora, Peszek, oczywiœcie bardzo ceniê ich jako aktorów, ale oni „przelecieli” tê postaæ, nie znaleŸli w niej tragizmu. W kilku pocz¹tkowych scenach O¿enku ¯ewakin
Styczeñ 2010 5
FOT. Danuta Potrawiak
Micha³ Grudziñski „w swoim ¿ywiole”
bryluje, a na koñcu, okazuje siê, ¿e jest ju¿ starym cz³owiekiem, który boi siê samotnoœci. Ponosi po raz siedemnasty klêskê. I to jest MÓJ ¯ewakin. Jak du¿y wp³yw na gran¹ postaæ, maj¹ szczegó³y? Te drobnostki, o których Pan wspomina³. M.G.: Zawsze stara³em siê broniæ swojego bohatera. Nawet morderca nie rodzi siê morderc¹. Gdybym gra³ mordercê, chcia³bym pokazaæ, dlaczego on tym morderc¹ siê sta³, wydobyæ jakiœ szczegó³. O! Chocia¿by kurza stópka u kulej¹cego ¯ewakina – to te¿ ma wp³yw na wszystko co robi. Zmienia go.
znaczenie. S³u¿y wyra¿aniu cech, bo te atrybuty to swego rodzaju esencje, które trzeba sprzedaæ „w postaci”. Ma Pan wra¿enie, ¿e postacie u Gogola s¹ marionetkowe? Gogolowi zarzucano, ¿e tacy Rosjanie nie istniej¹, ¿e postacie to tylko lalki w rêkach autora. M.G.: Nie. One s¹ osadzone w rzeczywistoœci, tylko, ¿e Gogol skondensowa³ pewne cechy ludzkie. Podobnie jest w³aœnie w O¿enku, Rewizorze czy Martwych duszach – postacie s¹ nakreœlone grub¹ kresk¹, to znaczy, ¿e momentami niektóre ich cechy s¹ przejaskrawione, bardzo wyraŸne. Tylko, ¿e w przypadku ¯ewakina, nie chcia³em, ¿eby widz tylko siê œmia³. Chcia³em ¿eby, przynajmniej na koñcu, chocia¿ trochê siê wzruszy³. Nikt w tej postaci (a widzia³em chyba piêæ O¿enków) nie próbowa³ wzbudziæ we mnie innych odczuæ ni¿ œmiech. To nie jest czasami tak, ¿e trudniej jest rozœmieszyæ widza ni¿ wzruszyæ? M.G.: Nie. Rozœmieszyæ jest bardzo ³atwo. Trudniej wzruszyæ. WeŸmy na przyk³ad „p³acz”. Nie sztuk¹ jest p³akaæ rzewnymi
Nie sztuk¹ jest p³akaæ rzewnymi ³zami na scenie, ale sztuk¹ jest graæ wstrzymywanie p³aczu. Szukam te¿ rekwizytów, bo to mówi o nas. To, jak siê ubieramy, jak wygl¹damy, wyra¿a nasz¹ osobowoœæ. Bardzo istotne jest jakie zak³adamy okulary, w jakich oprawach, czy mamy zegarek na rêce, czy lubimy mieæ w kieszeni, jakie buty zak³adamy, czy skrzypi¹, czy nie skrzypi¹ – to wszystko ma
6
³zami na scenie, ale sztuk¹ jest graæ wstrzymywanie p³aczu. Na pewno nie wzruszy mnie widok rycz¹cego aktora! Ja wspó³czujê, prywatnie jako widz, tym, którzy wylewaj¹ ³zy i siê tak strasznie mêcz¹ na scenie, doprowadzaj¹c siê do stanu rozpaczy. Wstrzymywaæ p³acz, to jest ciekawe! –
marzec 2010
jak mówi³ mój mistrz, Jan Œwiderski. Wydajê mi siê, ¿e Pan ca³y czas gra… aran¿uje jakieœ sytuacje. Gdzie jest ta granica miêdzy scen¹, a ¿yciem? M.G.: To prawda. By³em taki od dziecka. Byæ mo¿e to jest te¿ zboczenie zawodowe… w jakiœ sposób „manipulujê” rozmówc¹, podobnie jak widzem w teatrze. Stwarzam jakieœ sytuacje, wywo³ujê, choæby teraz, u mojego rozmówcy ró¿ne reakcje, œmiech,
a mo¿e bym siê nadawa³.” – TO TRZEBA KOCHAÆ. Jeszcze na pocz¹tku swojej kariery, w momencie kiedy zdawa³em do szko³y aktorskiej, bêd¹c ju¿ po dwóch latach wojska, nie mia³em matury. Zda³em do szko³y aktorskiej w Warszawie, obiecuj¹c, ¿e w paŸdzierniku dowiozê maturê. I zaczê³a siê gehenna. Jako ekstern musia³em zdaæ wszystkie przedmioty. Wyrzuca³em ksi¹¿ki przez okno. Mama mi je wnosi³a z powrotem
Zda³em do szko³y aktorskiej w Warszawie, obiecuj¹c, ¿e w paŸdzierniku dowiozê maturê. I zaczê³a siê gehenna. Jako ekstern musia³em zdaæ wszystkie przedmioty. Wyrzuca³em ksi¹¿ki przez okno. Mama mi je wnosi³a z powrotem (...) smutek. W ró¿nych miejscach aran¿uje ró¿ne scenki, próbujê przeistaczaæ siê w jakieœ charakterystyczne postacie, ludzie zwracaj¹ na to uwagê, a ja jestem w swoim ¿ywiole. Oczywiœcie rozgraniczam aktorstwo od ¿ycia prywatnego. W ró¿nych miejscach u¿ywam innych œrodków. Na estradzie staram siê rozmawiaæ z widzem, nawi¹zywaæ z nim kontakt. W teatrze gram postaæ. Najproœciej: polega to na tym, ¿e na estradzie mówiê w oczy, a w teatrze wypuszczam s³owa ponad g³owami. Na koniec chcia³bym zadaæ Panu z pozoru banalne pytanie: zawsze chcia³ Pan zostaæ aktorem? M.G.: Ja chcia³em zostaæ albo aktorem albo lekarzem, ale ¿e zawsze ba³em siê widoku krwi (do dzisiaj mnie mierzi na jej widok), wybra³em karierê aktorsk¹. Nie mo¿na sobie nagle wymyœliæ: „O! To mo¿e zostanê
marzec 2010
– kochana kobieta. Mówi³a: „Misiu… zda³eœ do s z k o ³ y a k t o r s k i e j …To twoje marzenie.” By³em bliski za³amania. W koñcu… zda³em i w zêbach donios³em do PWST maturê. Wyplu³em j¹ na biurko w rektoracie… no i siê zaczê³o. Nie wolno rezygnowaæ.
Z Micha³em Grudziñskim rozmawia³ Micha³ Piszora.
7
Zawód z dusz¹… Tradycja w zak³adzie lutniczym Niewczyków jest ci¹gle ¿ywa. Pasja pracy z instrumentami strunowymi przesz³a w rêce czwartego pokolenia. Dziœ mija ju¿ ponad 120 lat od za³o¿enia pracowni.
C
iê¿kie drzwi ustêpuj¹ pod naciskiem. Wita mnie dŸwiêk starego, uwieszonego u ich framugi dzwonka i jakiœ magiczny, trudny do opisania zapach, przywo³uj¹cy na myœl magiê starych strychów i dawno zapomnianych przez czas wnêtrz. Tutaj te¿ ten jakby stan¹³ w miejscu: ca³¹ pracowniê wype³niaj¹ drewniane fragmenty instrumentów strunowych. Dominuj¹ skrzypce, ale zaskakuje mnie widok wspó³czesnej gitary elektrycznej czy egzotycznie wygl¹daj¹cego instrumentu wykonanego ze…skorupy ¿ó³wia. Œciany ledwie mieszcz¹ imponuj¹ca liczbê oprawionych w ramy dokumentów, dyplomów i zdjêæ. Niektóre s¹ ju¿ stare i wyblak³e, co jedynie potwierdza wielowiekow¹ tradycjê, która jest w tym miejscu ci¹gle ¿ywa. Opisane miejsce to mieszcz¹ca siê na ulicy WoŸnej w Poznaniu pracownia lutnicza Benedykta Niewczyka. – Pracowniê za³o¿y³ w roku 1885 mój pradziad, Franciszek Niewczyk – opowiada w³aœciciel zak³adu. Poznañ by³ wtedy pod zaborem Prus. W zwi¹zku ze swoj¹ patriotyczn¹ dzia³alnoœci¹ w³adze da³y poznañskiemu lutnikowi dobê na opuszczenie miasta. Przypuszczano, ¿e nie uda mu siê w tak krótkim czasie spakowaæ ca³ego dobytku swojego i rodziny, jednak dziêki pomocy ¿y-
68
czliwych mu ludzi wkrótce znalaz³ siê we Lwowie, gdzie za³o¿y³ Pierwsz¹ Krajow¹ Fabrykê Instrumentów Muzycznych, która istnia³a do momentu wybuchu II wojny œwiatowej. Kilka lat wczeœniej, w 1922 roku, powsta³a filia fabryki w Bydgoszczy. Prowadzeniem jej zaj¹³ siê dziadek pana Benedykta – Stanis³aw. Po ponad dziesiêciu latach Stanis³aw Niewczyk powróci³ do Poznania i za³o¿y³ tu pracowniê. – Dawniej warsztat mieœci³ siê w kamienicy, stoj¹cej na miejscu dzisiejszej restauracji „Sphinx”, na ulicy Gwarnej. Po wybuchu II wojny œwiatowej warsztat dziadka zamkniêto, poniewa¿ Polacy nie mogli posiadaæ w³asnych zak³adów w centrum miasta. – wyjaœnia Benedykt Niewczyk. Po tym wydarzeniu, dziadek przeniós³ swój warsztat do mieszkania po³o¿onego w tej samej kamienicy. Na drzwiach umieœci³ napis po niemiecku „Pracownia Lutnicza” oraz po polsku „I PIÊTRO”. Dopisek uznano za dane personalne i wkrótce wœród Niemców rozesz³a siê fama, ¿e w kamienicy zamieszka³ W³och, niejaki I. Pietro. Pomy³ka wysz³a jednak wkrótce na jaw i dziadek, wyrzucony z mieszkania, przeniós³ siê na ulicê D¹browskiego, gdzie pracownia istnia³a do roku 1978. W roku 1954 Stefan Niewczyk by³ jednym ze wspó³za³o¿ycieli Stowarzyszenia
Marzec 2010
Polskich Artystów Lutników. Opiekowa³ siê skrzypcami muzyków startuj¹cych w powojennych Miêdzynarodowych Konkursach Skrzypcowych im. H. Wieniawskiego. Do dziœ w Muzeum Instrumentów Muzycznych w Poznaniu mo¿na ogl¹daæ stworzon¹ przez niego wyj¹tkow¹ g³ówkê skrzypiec zdobion¹ wizerunkiem patrona konkursu. Rok '78 by³ dla dzia³alnoœci Niewczyków prze³omowy. Wówczas, z inicjatywy ówczesnego Prezydenta Miasta Poznania – Andrzeja Wituskiego, ulica WoŸna zosta³a oficjalnie uznana ulic¹ rzemios³ artystycznych. W ten oto sposób zak³ad lutniczy znalaz³ siê w miejscu, w którym mo¿emy go znaleŸæ dziœ. Od œmierci ojca w marcu 2007 roku, prowadzi go Benedykt Niewczyk. Nie tylko lutnictwo jest rodzinn¹ tradycj¹ w rodzinie Niewczyków. – Jestem z zawodu bieg³ym s¹dowym, podobnie jak mój ojciec, dziadek i pradziadek – opowiada pan Benedykt. Moim obowi¹zkiem jest miêdzy innymi orzekanie w sprawach przewozów zabytkowych instrumentów za granicê oraz ich wycena. Jak d³ugo trwa praca nad budow¹ skrzypiec? – To zale¿y od wielu czynników. Œrednio trwa to nawet pó³ roku. Zdarzy³o mi siê jednak ukoñczyæ skrzypce dopiero po 4 latach. Tyle czasu trwa³o ich lakierowanie. To, jak d³ugo schn¹ warstwy, zale¿y miêdzy innymi od wilgotnoœci powietrza, a takich warstw trzeba na³o¿yæ kilkanaœcie – wyjaœnia Niewczyk. Tak¿e drewno, z którego powstan¹ skrzypce, musi mieæ swoje lata. Nie u¿ywam materia³u m³odszego ni¿ 80letni – podkreœla lutnik. Wbrew pozorom, ¿ycie pana Benedykta nie skupia siê jednak tylko na pracy w zawodzie. – Niedawno z ciekawoœci zacz¹³em graæ na…pile – opowiada z uœmie-
6 marzec 2010
chem. W zesz³ym roku wraz z niespe³na trzydziestoosobow¹ grup¹ uda³o nam siê pobiæ rekord Guinessa w jednoczesnym graniu utworu na tym w³aœnie instrumencie. Pan Benedykt nie boi siê o podtrzymanie ci¹g³oœci czteropokoleniowej jak dot¹d tradycji. Obaj jego synowie: 23-letni Tytus i 17-letni Maksym, ¿ywo interesuj¹ siê prac¹ ojca. Ca³e szczêœcie, bo do dziœ, na „ulicy rzemios³ artystycznych”, z wielu zak³adów pozosta³o jedynie kilka miejsc, które wci¹¿ jeszcze wspó³tworz¹ niepowtarzalny klimat tej, jednej z najstarszych, czêœci miasta. Katarzyna £ukaszek
Ilustracja – Aga Nowacka
Styczeñ 2010 9
Ca³y ten Jazz BO D¯EZU NIKT NIE KUMA
Z
godnie z informacj¹ zamieszczon¹ swego czasu na bilbordach reklamuj¹cych pewien bank, jazzu s³ucha 9% doros³ych Polaków. Nie wiem, nie sprawdza³am, nie widzia³am sonda¿y. Wiadomym jest mi natomiast, ¿e istnieje nies³uszne podejrzenie, jakoby jazz nie zosta³ stworzony dla ludzi w ogóle. Jako kategoria estetyczna z wy¿szej pó³ki kojarzony jest przez ogó³ (jeœli ju¿ jest kojarzony) z drogimi papierosami, wyszukanym winem i snobizmem intelektualnym. Czas mo¿na mierzyæ epokami, okresami wojen i pokoju lub sprawowaniem rz¹dów mniej lub bardziej charyzmatycznej jednostki. Mo¿na te¿ czas mierzyæ partiami, w których czegoœ nie wypada nie robiæ. Nie wiem, czego nie wypada nie robiæ dziœ. Wiem, ¿e kiedyœ nie wypada³o nie s³uchaæ jazzu. Pytanie o to, czy dziœ tamte dni odbijaj¹ siê w spo³eczeñstwie echem czy czkawk¹, pozostawiam pytaniem otwartym. MADE IN POLAND Polski jazz dziœ rozpoznawany przez koneserów na ca³ym œwiecie, narodzi³ siê, podobnie jak wiêkszoœæ rzeczy smacznych, w Warszawie, w okresie miêdzywojennym. S³yszalne – bo przecie¿ nie mo¿e byæ inaczej – wp³ywy amerykañskie zmierzaj¹ do jazzu raczej odtwarzanego, opartego na œwiatowych standardach, ni¿ do jazzu spontanicznego, improwizowanego. Pocz¹tkowo gra siê Gershwina, Lorenza i Rodgersa. To, co oni graj¹, to nie jest jazz… do koñca. W polskich domach, kawiarniach
10
i stacjach radiowych rozbrzmiewa najpierw swing. Tê falê w Polsce zaczêli rozwijaæ Henryk Wars, twórca muzyki filmowej i rozrywkowej, Jerzy Petersburski (doœæ napisaæ Ta ostatnia niedziela), czy Zygmunt Karasiñski, pionier jazzu, przedstawiciel dixielandu, autor piosenek m. in. Mieczys³awa Fogga i S³awy Przybylskiej. W okresie stalinizmu, gdy zakaz dotyczy³ wszystkiego niemal¿e, jazz zszed³ do podziemia. Dopiero po roku 1956 powsta³a zorganizowana instytucja zwana Polskim Stowarzyszeniem Jazzowym, uformowa³y siê pierwsze festiwale jazzowe, Miêdzynarodowy Festiwal Jazzowy w Sopocie, czy Jazz Jamboree w Warszawie, który odbywa siê do dziœ. I s³usznie. CZY TO, CO ONI GRAJ¥, TO JEST JAZZ? S¹ w s³owniku jazzowym s³owa, których ludo¿erka nie pokuma. Dlatego nale¿¹ siê pewne wyjaœnienia. Bo przecie¿ nawet jeœli ktoœ fanem jazzu nie jest, to s³owa-klucze s³ysza³. Ale ma prawo nie rozumieæ. Tê lekcjê zaczniemy wiêc od g³ównego nurtu. Mainstream, bo to w³aœnie o nim mowa, wyewoluowa³ ze swingu i bebopu. Jeœli g³ówny to i klasyczny. Zapamiêtaæ nale¿y, ¿e mainstream to jazz niepodlegaj¹cy eksperymentom i mutacjom. Polski mainstream reprezentuj¹ Jan Ptaszyn Wróblewski i Wojciech Karolak. Obok g³ównego nurtu znajdziemy dixieland. Wdziêczny termin definiuj¹cy jazz z Nowego Orleanu, Chicago i Nowego Jorku. Dixie ³¹czy elementy bluesa i ragtime’u, cechuje siê rozwiniêt¹ sekcj¹ rytmiczn¹. Odpowiedzialnoœæ za charakterystyczne
marzec 2010
Tomasz Stañko – ikona wspó³czesnego jazzu
brzmienie dixielandu spoczywa na instrumentach dêtych. Przyk³ad? When the Saints Go Marching In. I wszystko jasne. Na szczególn¹ uwagê zas³uguje równie¿ termin acid-jazz, z którym mamy do czynienia, jeœli po³¹czymy jazz z gatunkami muzyki rozrywkowej, funkiem, czy hiphopem. Na skalê œwiatow¹ uprawiaj¹ to Herbie Hancock, St. Germains, Jamoriquai. JESZCZE WIÊCEJ JAZZU Jeœli Amerykanie s¹ pradziadkami polskiego jazzu, artyœci dwudziestowiecznej sceny warszawskiej zaœ jego dziadkami, to kilka s³ów nale¿y powiedzieæ równie¿ o ojcach. Inna rzecz, ¿e w muzyce jazzowej w³aœciwie w ogóle nie ma kobiet. Do niekwestionowanych i najwiêkszych autorytetów w przestrzeni jazzu nale¿y Krzysztof Komeda Trzciñski. Doskona³y kompozytor, pianista, nauczyciel, autor muzyki filmowej (Nó¿ w wodzie, Dziecko Rosemary). W jego zespo³ach grali m.. in.: Zbigniew Namys³owski, Micha³ Urbaniak, Tomasz Stañko, Jan Ptaszyn Wróblewski, a wiêc póŸniejsi liderzy zespo³ów i nurtów stylistycznych w jazzie polskim. Komeda jest autorem albumu Astigmatic, uwa¿anego za najdoskonalsz¹ p³ytê polskiego jazzu. Choæ jest i zawsze by³ królem, dziœ jego muzyka jest przyczyn¹ krajowego jazzowego renesansu. To za poœrednictwem jego nazwiska jazz znów wychodzi na ulice, wchodzi na sceny festiwalowe, a nawet w lekkostrawnej formie, goœci w stacjach radiowych. Kolejne nazwisko, którego nieznajomoœæ powinna byæ przyczyn¹ wstydu, to Tomasz Stañko, przez wielu uwa¿any za najwybitniejszego z ¿yj¹cych muzyków jazzowych. Reprezentuje free jazz, jest obywatelem œwiata, aktywnym na scenie miêdzynarodowej, choæ najbardziej zwi¹zanym z Nowym Jorkiem. W jego utworach obok œwiatowych standardów pobrzmiewaj¹ tematy polskie. Sam, ucz¹c siê od najlepszych, dziœ jest wzorem dla wielu. Do-
marzec 2010
wodem na nies³abn¹c¹ doskona³oœæ warsztatow¹ Stañki niech bêdzie jego ostatni album Dark Days (ECM Records, 2009). Szalenie ciekaw¹ postaci¹ jest Micha³ Urbaniak, skrzypek, saksofonista, kompozytor. Wielki eksperymentator, któremu nie straszne fuzje muzyki jazzowej z rapem, elektronik¹ i soulem. £¹czy najnowsze trendy œwiatowego jazzu z w³asnym stylem. Subiektywnie oœmielam siê poleciæ albumy Urbanator oraz Fusion, tym, którzy nie doœwiadczyli jeszcze przyjemnoœci obcowania z takim jazzem. Do propagatorów niecodziennych po³¹czeñ nale¿y równie¿ Zbigniew Namys³owski, multiinstrumentalista i wspania³y kompozytor oraz nauczyciel. Bezdyskusyjny geniusz pozwoli³ Namys³owskiemu na niestandardowe interpretacje jazzowe. P³yty Kujaviak Goes Funky, Czy to blues, czy nie blues czy Mozart Goes Jazz s¹ doskona³ym dowodem na to, ¿e Namys³owski nie musi baæ siê muzycznych eksperymentów. YASS? YES, PLEASE W historii polskiego jazzu nie da siê nie wspomnieæ o tych, którym sam jazz w swej potêdze nie wystarczy³. Wspania³y w swym stylu i harmonii wyda³ siê ¿¹dnym wie¿ego uderzenia muzykom zbyt skostnia-
11
$$$$$$ $$$$$$$$$ $$$$$$$$$$$$ $$$$$$$$$$$$$$$
Pora na ... REKLAMÊ!!!
sce
Miej !!
j dakc w.re
mê!
ekty
subi
ekla
oj¹ r
w na T om
ail.c
m a@g
12
Marzec 2010
Pora na ... REKLAMÊ!!!
$$$$$$ $$$$$$$$$ $$$$$$$$$$$$ $$$$$$$$$$$$$$$
ROZPOCZELIŒMY ZAPISY NA DRUGI !!!SEMESTR!!!
Marzec 2010
13
³y. Zwrócili swe oczy, uszy i poczucie estetyki w kierunku rytmów elektronicznych. Mostem ³¹cz¹cym klasykê jazzu z nowym tworem muzycznym by³y dokonania Micha³a Urbaniaka, którego zami³owanie do fuzji elektroniki, rapu i jazzu odbija siê g³oœnym echem w twórczoœci nowego pokolenia muzycznego. Pójœcie t¹ œcie¿k¹ da³o narodziny nowego nurtu. Dla okreœlenia konglomeratu muzyki jazzowej, techno, folku, punk rocka i czego tam jeszcze, stworzono pojêcie yass. Pod koniec lat osiemdziesi¹tych trójmiejska publicznoœæ jako pierwsza mia³a okazje doœwiadczyæ estetycznego wstrz¹su, którego g³ównym emitorem by³ Ryszard Tymon Tymañski i jego Mi³oœæ. Tymañski nie poprzesta³ na tym projekcie. Odcisn¹³ œlad swojej muzycznej stopy równie¿ w postaci dzia³alnoœci Trupów, Kur, Tymañski Yass Ensemble oraz Tymon & The Transistors. Choæ ruch straci³ na swej intensywnoœci, Tymañski do dzisiaj bawi siê muzyk¹, w koñcu nikt mu nie zabroni. Scena yassowa reprezentowana jest równie¿ przez takich muzyków jak Mazzoll (Jerzy Mazolewski, zwi¹zany z Arythmic Perfection), Gwinciñski (Trytony czy £oskot) oraz Trzaska (£oskot, Mi³oœæ). . GDZIE JEST CA£Y TEN JAZZ? Jeœli wydaje siê komuœ, ¿e ludzie odpowiedzialni za tworzenie tych wszystkich projektów s¹ nieosi¹galni, widmowi albo, ¿e w ogóle nie istniej¹, mo¿e ³atwo przekonaæ siê, ¿e jest dok³adnie odwrotnie. W zwi¹zku z niszowym charakterem muzyki jazzowej i nurtów pokrewnych muzycy wymieniaj¹ siê, wspó³pracuj¹ ze sob¹ stale b¹dŸ okresowo, eksperymentuj¹, wspieraj¹ siê wzajemnie. Raczej nie konkuruj¹. Mo¿na ich spotkaæ w bydgoskim „Mózgu”, gdañskim „Uchu”, krakowskim „Kornecie” czy warszawskim „Tygmoncie”. Mimo ca³ej eterycznoœci jazzu mo¿na siê z nim równie¿ zetkn¹æ w DSM*. Czeka na pó³kach zapisany na p³ytach, zamkniêty w zgrabnych opakowaniach, wszystko to w cenach na studenck¹ kieszeñ. Choæ to nie reklama, zachêcam.
14
Hair – w³osy pokoju i wolnoœci Kultowy musical Gerome'a Ragniego i Jamesa Rado we wroc³awskim Teatrze Muzycznym Capitol.
B
o my jesteœmy tacy, jak oni, a ja, przez ca³y spektakl czu³am, ¿e nie ma „my” i „wy”, a ju¿ na pewno nie ma oni, jest tylko jeden byt. Wœród ludzi oddaj¹cych swoje kurtki i p³aszcze do szatni, któr¹ obs³ugiwa³y dwudziestoletnie obywatelki lat szeœædziesi¹tych, jeŸdzi³a na rolkach dziewczyna w zaawansowanej ci¹¿y. Podjecha³a do mnie i mojej mamy: „Ale macie hairy! Czeœæ jestem Jeany!”. Mówi³a wprawnym aktorsko g³osem, by wszyscy j¹ s³yszeli. Poda³a nam rêkê, zapyta³a jak siê nazywamy i czy utworzymy jej grupê szturmow¹. „Jasne!” Z przetrenowanym okrzykiem „jo” wtargnêliœmy na widownie, by zaj¹æ miejsca. Przysiad³a siê do nas Jeanny (Monika Dawidziuk). „Adoptuj mnie?/!” – zapyta³a b¹dŸ rozkaza³a mamie, która jak wiadomo by³a, jest i bêdzie moj¹ mam¹. „A bêdziesz wynosi³a œmieci?” „Mam dziecko, czujesz, kopie.” „Witaj córko.” „Hud, (Miko³aj Woubishet) poznaj moj¹ mamê i nasz¹ siostrê.” „Witaj kolejna mamo Jeany. Hej siostra, jestem czarnuch, ca³kiem czarny” „Bia³y nie jesteœ, ale ¿eby tak ca³kiem czarny.” „Widzisz tu czarniejszego? Berger, mamy now¹ siostrê, wygadana jakaœ.” „Ave siostra.” Spektakl, dla którego scena nie stanowi ograniczenia, nie ma pocz¹tku. Aktorzy kr¹¿¹ po scenie, która przeminiona jest przez Micha³a Hrisulidisa w artystyczny squat. Gdzieœ, ktoœ siê rozœpiewuje i do³¹czaj¹ kolejni. Zaczyna siê. Œwiat³a jeszcze nie gasn¹, jeszcze chwilê pozostaj¹ w³¹czone nim przyt³umione, zamieni¹ siê w mrok. Okadzona nikotynowo (dziwnie
Paulina Rezmer
marzec 2010
Zachêc¹ publicznoœæ by siê do³¹czy³a. Wszyscy zaczn¹ œpiewaæ Let the Sunshine In w oryginalnej wersji jêzykowej. Berger podbiegnie i zaci¹gnie mnie na scen¹, bym potañczy³a z nimi. Razem z kilkoma osobami z widowni stoimy w epicentrum, z którego promieniuje ta niesamowita energia i intensywnoœæ, któr¹ emanuje musical, na scenie. Po musicalu zosta³am z przeœwiadczeniem, ¿e hipisi byli wyj¹tkowi nie dlatego, ¿e byli hipisami, a dlatego, ¿e fascynowa³o ich to, co niesie bycie hipisem. I tak Make love, not war sta³o siê objawieniem, a to, ¿e „biali ludzie wysy³aj¹ czarnych ludzi na wojnê z ¿ó³tymi, ¿eby broniæ ziemi, któr¹ ukradli czerwonym” nierozwi¹zywalnym paradoksem. Martyna Rubinowska
nieznajomo) marihuanowym dymem, siedzia³am jak zahipnotyzowana poch³aniaj¹c woñ potrzeby mi³oœci, wolnoœci i akceptacji. Wydawa³o mi siê, ¿e Claude (Adrian K¹ca), czy Berger (Bartosz Picher) nie wierz¹ w ¿adne idee wyp³ywaj¹ce z Dezyderaty (swoisty manifest ruchu hipisowskiego). Dla nich to, ¿e ich osi¹gniêcia, jak i plany powinny stanowiæ Ÿród³o radoœci, czy to, ¿e s¹ dzieæmi wszechœwiata, to nie s¹ wielkie prawdy, pierwotne przekonania, to podstawowe do ¿ycia rzeczy. Zgoda na drugiego cz³owieka i zgoda by porwaæ siê w wir choreograficznych zdarzeñ wykonanych œpiewaj¹co. Historia, znana z filmu Milosa Formana z 1979, nie jest to¿sama z t¹ z wroc³awskiego Capitolu. Claude nie jest przyjezdnym, akcja niemal¿e nie toczy siê w Nowym Jorku, a czêœæ piosenek œpiewana jest w odmiennym kontekœcie. Bez znaczenia. Bo co ma znaczenie w obliczu ³ez? £ez wywo³anych uwypukleniem przez powtórzenie scen walki i równoœci¹ zobrazowan¹ nagoœci¹ absolutn¹; w której wszyscy s¹ jednorodni i wszystkich spotyka œmieræ. Przedstawienie zosta³o nagrodzone d³ugotrwa³ym aplauzem. Aktorzy powracaj¹c na scenê ju¿ kolejny raz zaczynaj¹ skandowaæ: „Wolnoœæ! Mi³oœæ! Sex!”
marzec 2010
Awantura Tekst ten dedykujê s¹siadom, którzy – dziêki toczonym w rodzinie bójkom – zainspirowali mnie do jego napisania. W imieniu ca³ej ludzkoœci œlicznie Wam dziêkujê! Kiedy ktoœ siê z kimœ bije, zazwyczaj dzia³a w afekcie i nie panuje nad swoimi ruchami. Dlatego najlepiej przemyœleæ wczeœniej, na trzeŸwo, jeszcze przed œwiadomoœci¹, ¿e siê uderzy kogoœ, to, gdzie maj¹ padaæ ciosy. Tym bardziej, jeœli to ma byæ pranie matki i ojca. Trzeba zdawaæ sobie sprawê, ¿e przy³o¿enie im, to jest uderzenie w g³owê, kopniêcie w ³ydkê b¹dŸ popchniêcie na meble, nie jest spraw¹ prost¹. Moment nieuwagi, jeden nieprzemyœlany ruch, i mo¿na wykonaæ rzecz nie tak, jak trzeba by³o, popchn¹æ za lekko, musn¹æ w nogê zamiast uderzyæ, waln¹æ w oko miast w czo³o. Gdy cz³owiek bije siê z kimœ obcym – technika bicia nie ma znaczenia. Kiedy natomiast syn bije siê z ojcem, ojciec bêdzie spodziewa³ siê okreœlonych ruchów ze stro-
15
ny pierworodnego, ba – mo¿e nawet je zapamiêtaæ, tym samym zdobêdzie nad nim przewagê. Dlatego najlepiej trenowaæ ciosy w swoim pokoju z workiem, przynajmniej 15 minut dziennie. Wystrój mieszkania przy bójkach rodzinnych tak¿e jest wa¿ny. Istotna i pora dnia. Latem, kiedy w ci¹gu dnia jest s³onecznie, rodziny najczêœciej rezygnuj¹ z prania siê, bowiem podczas upa³ów cz³owiek bardzo siê poci, jest mu duszno, odczuwa fizyczny dyskomfort, i z szarpaniny, i bójki najzwyczajniej w œwiecie rezygnuje. Pozostaj¹ tylko marne wyzwiska. Natomiast wieczorem, kiedy jest cicho, kiedy nie ma mo¿liwoœci, by ha³asy z ulicy t³umi³y jakiekolwiek rodzinne okrzyki bojowe, biæ siê najlepiej. Opieraj¹c siê na technice stosowanej przez s¹siadów, podam kilka wytycznych, wed³ug których winna siê toczyæ zwada rodzinna. Po pierwsze: musi nast¹piæ jakiœ do niej wstêp (tak jak w szkolnym wypracowaniu). Rodzina obiera jakiœ temat, na który zaczyna toczyæ rozprawkê. Ojciec i syn wysuwaj¹ przeciwstawne argumenty, matka milczy, córka ma jeszcze inne nañ zdanie, ale te¿ milczy. Wysuwanie argumentów przemawiaj¹cych na ka¿dego korzyœæ mo¿e trwaæ nawet do 30 minut; d³ugoœæ zale¿y od tego, czy rodzina nastawiona jest na dialog, czy te¿ na akcjê. W trakcie wymiany zdañ mog¹ ju¿ zacz¹æ padaæ ( i najczêœciej padaj¹) wyzwiska typu: k**ewka, ch**ek, s*czka, pierdykol siê i inne. Po takiej rozmowie – debacie, któryœ z mê¿czyzn, to jest ten, którego twarz jest bardziej czerwona, wstaje i popycha przeciwnika. Ten, staj¹c siê owym gestem zirytowany, popycha popychaj¹cego równie¿, co powodujê, ¿e popychaj¹cy z wiêksz¹ si³¹ i natê¿eniem posuwa siê do popchniêæ dalszych. Tymczasem córka zaczyna p³akaæ, próbuje coœ mówiæ (b¹dŸ wrzeszczeæ, w zale¿noœci od temperamentu), a matka rozdzieliæ swoich popycha-
16
j¹cych siê najbli¿szych. Kiedy jej starania nie znajduj¹ u nich poklasku i kiedy sama zostaje popchniêta na przyk³ad na pod³ogê, córka wpada w pop³och, zdarza siê, ¿e nawet w histeriê. W trakcie syn zd¹¿a ju¿ kilkakrotnie zasadziæ miêœniaki na ciele ojca, czemu ten nie pozostanie d³u¿ny; akcja przyspiesza, walka toczy siê, jest coraz bardziej za¿arta, popychane s¹ ju¿ nawet meble, potem œciany, a te w koñcu staj¹ siê za ma³e, przeciwnicy wysypuj¹ siê wiêc na klatkê schodow¹ z hukiem, a kiedy l¹duj¹ na podwórku, w oknach ju¿ wysiaduje multum s¹siadów. W oknach usadawiaj¹ siê zazwyczaj doroœli; swoim dzieciom walk ogl¹daæ nie pozwalaj¹, a to z bardzo prostej, acz nieuœwiadamianej sobie przez nich przyczyny: nie chc¹, by dzieci, które ze swej natury s¹ zazwyczaj bardzo spostrzegawcze, zaobserwowa³y i zapamiêta³y techniki, jakie przeciw drugiemu cz³owiekowi wykorzystaæ mo¿na. Ale wracaj¹c do tematu... Gwiazdy na niebie, a na ziemi… wiruj¹ce gwiazdki wokó³ g³ów niektórych. Zawodnicy czuj¹ siê ju¿ Ÿle. Sapi¹ ze zmêczenia, z wycieñczenia organizmu, tyle si³y, energii, ba – tyle ambicji wk³adaj¹ w bójki, byleby tylko wygraæ! A tu proszê – któryœ z niewdziêcznych s¹siadów postanawia, w akcie nieprzemyœlanego heroizmu, zadzwoniæ na policjê, by zg³osiæ (i podaæ przy tym swe dane!), ¿e obok jest jakaœ awantura. A przecie¿ mo¿na by³o obyæ siê bez tego gestu; przyjazd policji sprawi, ¿e rozprawka miêdzy synem a ojcem i ojcem a synem, nie zostanie rozwi¹zana, nie dojd¹ oni do koñcowych argumentów! A przecie¿ – w myœl psychologów – wszystko, co siê zaczê³o, powinno siê skoñczyæ. I nie nasza w tym g³owa, czy dobrze, czy Ÿle. Ms. Abstrakcja
marzec 2010
Rozmowa ze Spiêtym o p³ycie Antyszanty Micha³ Piszora: Czy Pana wyobra¿enie o ¿yciu na morzu jest oparte na legendach, historiach ¿eglarskich? Jak Pan pozna³ „¿ycie na morzu”? Spiêty: Tê p³ytê zrobi³em w taki sposób, ¿e pomyœla³em sobie, ¿e ¿ycie jest pewnego rodzaju rejsem. Tak siê sk³ada, ¿e szanty traktuj¹ o tym wyp³yniêciu z portu, o tej samotnoœci na morzu, rozterkach, o tym, ¿e czasami jest piêkne s³oñce, a czasami jest burza i mo¿na podczas sztormu pójœæ na dno, no a póŸniej siê gdzieœ zawija do portu, tak¿e ta p³yta to taka parafraza… ¿ycia. Jestem ¿eglarzem, od wielu lat ¿eglujê i znam szanty. Pomyœla³em, ¿e dobrze bêdzie nagraæ p³ytê nawi¹zuj¹c¹ w jakiœ sposób do tego gatunku. Na tej p³ycie mo¿emy odnaleŸæ du¿o humoru. Zgodzi siê Pan z tym, ¿e we wspó³czesnej muzyce w Polsce, brakuje dystansu? Takie „silenie siê na dydaktykê? Spiêty: Nie, chyba nie. S¹ w Polsce zespo³y, które potrafi¹ siê zdystansowaæ. Ale to jest generalnie problem ca³ej ludzkoœci. Œpiewam: „A by³ raz kapitan siê sili³ na dydaktykê,/jak pizdn¹³ w molo, nabra³ wody i spali³ elektrykê” – mia³em tutaj na myœli to, ¿e sam bywam dydaktyczny i te¿ czasami temu ulegam. W tym jest problem. Czy tworzenie albumu solowego wymaga wiêkszej samodyscypliny? Spiêty: Na pewno. Ja te¿ wyruszy³em w rejs, którym by³o zrobienie tej p³yty, po to, ¿eby nauczyæ siê pewnej konsekwencji. Rejs trwa³ kilka lat, w listopadzie ubieg³ego roku wyda³em p³ytê, w konsekwencji jestem na scenie, gram na gitarze, sam funkcjonujê. S¹
marzec 2010
Hubert Dobaczewski „Spiêty” podczas koncertu w CK ZAMEK 24 lutego
tego blaski i cienie oczywiœcie. Dziêki tej p³ycie, dziêki trasie koncertowej, nabieram nowych doœwiadczeñ, nie tylko muzycznych, równie¿ tych niezwi¹zanych z muzyk¹ – tych „ludzkich”. Dzisiejszy koncert pokaza³, ¿e nie daje siê Pan zamkn¹æ w jednym gatunku, wepchn¹æ w schemat… Spiêty: Sam siê przez lata wpycha³em w schematy. By³em metalowcem, by³em w subkulturze i wszystko, co by³o poza metalem, mnie nie interesowa³o, wszystko „inne” uwa¿a³em za gorsze. PóŸniej wyros³em z takiego myœlenia i teraz si³¹ rzeczy nie dajê siê wmanewrowaæ w jakiœ schemat. Podczas koncertu zagra³ Pan miêdzy innymi cover Nancy Sinatry Ban Bang, na koñcu pojawi³a siê Miêdzymiastowa Kalibra 44. Oprócz tego ten set DJ-ski przy utworze Ma Czar Karma. Spiêty: Lubiê ró¿ne gatunki. Jednoczeœnie staram siê byæ w tych wykonaniach szczery
17
i przekonywuj¹cy. Dlaczego p³yta zosta³a nagrana w „Technikum samochodowym”? Spiêty: Bo ja tak nazwa³em swoje studio domowe… Jestem absolwentem technikum samochodowego. Czy zak³ada³ Pan od pocz¹tku nagraæ p³ytê „dwuwarstwow¹”? Z jednej strony – weso³¹, wulgarn¹ – a z drugiej – bardziej filozoficzn¹, sk³aniaj¹c¹ do refleksji? Spiêty: Nie… to samo zdryfowa³o w tê stronê („zdryfowa³o” – to dobre s³owo przy okazji tej p³yty). To jest tak, ¿e wyszed³em od szant, które traktuj¹ czêsto o alkoholu, o kobietach, a poniewa¿ bezsensu jest œpiewaæ tylko i wy³¹cznie o tym, wplot³em w tê p³ytê jakieœ swoje przemyœlenia na ró¿ne tematy i w ten sposób p³yta siê uzupe³nia. Ale jest te¿ prawd¹, ¿e szanty czêsto s¹ liryczne, nostalgiczne i refleksyjne. Bêd¹c na morzu mamy do wyboru albo siê po prostu upiæ, albo pójœæ na dziwki, albo wyæ do ksiê¿yca… Na tej p³ycie kobiety s¹ przedstawione jako „cycuszki” do cyckania… Spiêty: Wynika³o to tylko i wy³¹cznie z potrzeb gatunku… szant. Szanty zawsze by³y sproœne. „Ale jak ch³op nie je miêtki, nie gamoñ, nie pizda/To na przemijanie ch³op takowy gwizda” – zawar³ Pan w tych s³owach kwintesencjê mêskoœci…
18
Spiêty: Bo morze uczy moresu, wiêc trzeba byæ po prostu i pokornym i twardym, w trudnych sytuacjach trzeba siê wzi¹æ w garœæ. W niektórych tekstach (choæby w utworze Mor¿e) zawarta jest dwuznacznoœæ. To s¹ zawsze zabiegi zaplanowane? Spiêty: Nie, nie zawsze. Na tê p³ytê nie mia³em ¿adnego planu, po prostu j¹ robi³em. Na Antyszantach wiele rzeczy jest gdzieœ pochowanych, zawarte s¹ na tej p³ycie „rzeczy podprogowe”, z których nawet ja sobie nie zdajê sprawy. Jak siê Panu wspó³pracowa³o z rodzin¹ podczas tworzenia Antyszant? Spiêty: Tak siê z³o¿y³o, ¿e w nagrywaniu tej p³yty, bra³a udzia³ moja bratanica i moja ¿ona. Bratanica ma siedem lat i ju¿ wykazuje pewnego rodzaju „artystyczne ci¹goty”. Pomyœla³em: „Dlaczego by tego nie wykorzystaæ?”, dla niej to by³a frajda, a dla mnie pewnego rodzaju urozmaicenie. Natomiast moja ¿ona wspó³produkowa³a tak naprawdê tê p³ytê i recenzowa³a ka¿dy mój krok. W razie w¹tpliwoœci pyta³em ¿onê, co o tym s¹dzi. Przy procesie twórczym by³a od pocz¹tku i to jest po czêœci te¿ jej p³yta. Dziêkujê za rozmowê Rozmawia³ Micha³ Piszora
marzec 2010
Do teatru nie wchodzi siê bezkarnie Istniej¹ g³osy, które nie s³abn¹ nawet zza grobu. Poci¹gniêcia pêdzla na tyle zamaszyste, by zachowaæ energiê nawet w obliczu przemijania. S³owa na tyle potê¿ne, by ich echo brzmia³o w opustosza³ych kaplicach. Gesty, s³owa, malarstwo Tadeusza Kantora – prze¿y³y jego, prze¿yj¹ i nas. Bo s¹ tym, co po nas przyjdzie – s¹ œmierci¹ w najczystszej postaci.
Z
adziwia, mo¿e tak¿e rozczarowuje, selektywnoœæ pamiêci. Przywi¹zujemy wagê do nazwisk, autorów, którzy, jak to napisa³ Herbert – „gestykuluj¹ w pustce”, zamiast przypominaæ sobie tych wielkich, znanych, cenionych nie tylko przez nas. Kim jest dla nas postaæ Tadeusza Kantora? Kim w naszym myœleniu o sztuce jest cz³owiek, którego przedstawienie Umar³a klasa grane by³o ponad dwa tysi¹ce razy na ca³ym œwiecie od chwili wystawienia w 1975 roku w Krzysztoforach? Œmieræ i rozk³ad, pamiêæ, zapomnienie – te motywy wci¹¿ obecne s¹ w spektaklach tego wybitnego re¿ysera. To ostatni nurt twórczoœci artysty zajmowa³ bêdzie mnie najbardziej w próbie opowiedzenia o jego wizji cz³owieka, teatru, ¿ycia. Nie mo¿e wiêc zabrakn¹æ odwo³añ do wspomnianej ju¿ Umar³ej klasy (1975), ale tak¿e do sztuk: Wielopole, Wielopole (1980), Niech sczezn¹ artyœci (1985), Nigdy ju¿ tu nie powrócê (1988) oraz Dziœ s¹ moje urodziny (1991), która zosta³a wystawiona ju¿ po œmierci artysty. Co je scala? Z pewnoœci¹ œmieræ. Dekonstrukcja cz³owieka, potraktowanie go jako bio-obiektu, pozbawienie kszta³tu, porównanie do lalki – Kantor bezlitoœnie redukuje, zaskakuje widza œmia³ymi, abstrakcyjnymi scenografiami. Obecny na scenie, wci¹¿ dyryguje, poprawia, daje wskazówki aktorom. Nie jest jednak Demiurgiem, nieomylnym Poruszycielem. To raczej twórca zrodzony i poruszaj¹cy siê w materii chaosu, szalony lalkarz. „Wszystko, co tworzy³em dotychczas, mia³o zawsze cechê wyznania.
Marzec 2010
ste. Wyznania, aby ocaliæ przed zapomnieniem. Wyznanie nostalgii, têsknoty za powrotem do lat dzieciñstwa, aby ocaliæ ten szczêœliwy czas klasy szkolnej. PóŸniej, aby ocaliæ swój pokój dzieciñstwa, utrwaliæ, wpl¹taæ w wielk¹ i duchow¹ historiê naszej kultury. A potem to ci¹g³e pragnienie i marzenie i wola, by twórczoœæ by³a wolna, podleg³a tylko mnie, moim s³aboœciom, szaleñ-stwom, chorobom, moim klêskom, mojej samotnoœci.” – w ten sposób Kantor podsumowywa³ swoj¹ dzia³alnoœæ. Uczyni³ dla sztuki z pewnoœci¹ wiêcej, ni¿ tylko utrwalenie w³asnej wizji siebie. Da³ g³os umar³ym – wskrzesi³ ich w niemej chwale, ich rachityczne korpusy zamieni³ w manekiny, w pó³-automaty, bio-obiekty. Dziêki jego staraniom o¿y³y zasnute pajêczyn¹ klasy, na zakurzonych pulpitach znów pojawi³y siê ksi¹¿ki i kartki. Lekcje, rytua³y, podwórka – jak dawniej wype³nione zosta³y bieganin¹, krzykiem, sprzeczkami, problemami. Choæ wszystko to powróci³o w zmienionej, gorszej, u³omnej postaci. Bohaterowie zamkniêci w krêgu powtarzaj¹cych siê czynnoœci, fantazji, ckliwych obrazów, jakby nie do koñca widz¹cy œwiat obok siebie. Dojmuj¹co samotni, choæ otoczeni przecie¿ podobnymi sobie bytami. Jakby zajêci bardziej sprawami tego drugiego œwiata, bardziej automatyczni, niezaanga¿owani w swoje akcje, w emocje. Widzimy ich jako cienie, jako wspomnienia. A poœród nich – kr¹¿¹cego, obsesyjnie poszukuj¹cego idealnej wersji w³asnej podœwiadomoœci Kantora. Do teatru nie wchodzi siê bezkarnie. Teatrum Mundi – Kantor, poprzez zatarcie granic miêdzy aktorami a publicz-
19
publicznoœci¹, przekazuje widzowi – wy tak¿e jesteœcie lalkami, marionetkami w moim teatrze. Nie oswaja œmierci w sposób, do jakiego przyzwyczai³a nas kultura. Nie przedstawia „zaœniêcia”, „odejœcia”, „przejœcia na drug¹ stronê”, ale – zejœcie, przepoczwarzenie, deformacjê, degradacjê. Obsesyjny, podobny pod tym wzglêdem do Schulza, Kafki, Witkacego, jak wskazuj¹ jego liczni interpretatorzy – budzi wci¹¿ niepokój, wprowadza publikê w zak³opotanie. Miejmy nadziejê, ¿e dla nas stanie siê i pozostanie symbolem sztuki rewolucyjnej, sztuki uwieñczonej sukcesem, ambitnej, docenionej, trudnej i specyficznej. Sztuki wartej zatrzymania i namys³u. Krzysztof Wojciechowski
Zapraszamy do wspó³pracy!
www.subiektyw.org
Artyku³y znajdziesz równie¿ na:
www.subiektyw-magazyn.blogspot.com www.subiektyw.org
Ilustracja – Dorota Wojciechowska
20
Marzec 2010
a lad uf rta Sz twa o
nigdy nie chodzi³em z wendy balsam Pierwsza mi³oœæ jest serialem produkcji polskiej. Google nigdy nie chodzi³em z wendy balsam wiêc wygl¹du jej piersi mog³em siê jedynie domyœlaæ niewielu wiedzia³o ¿e kocham siê w wendy a ju¿ zupe³nie nikt nie podejrzewa³ ¿e chcia³bym zobaczyæ jej piersi (chocia¿ koledzy mówili jakby specjalnie przy mnie ¿e wk³ada do stanika kolorowy papier) w³aœciwie tylko z ojcem o tym rozmawia³em ale ojciec mówi³ ¿e to niemo¿liwe ¿e pierwsza mi³oœæ jest nieskazitelnie czysta i ¿e on sam widzia³ w ¿yciu cztery pary piersi i tylko piersi matki mia³y coœ wspólnego z mi³oœci¹ tymczasem moja mi³oœæ do wendy balsam sprowadza³a siê do nieokie³zanej ¿¹dzy zg³êbiania tajemnicy jej kobiecych kszta³tów po jakimœ czasie da³em sobie jednak spokój ciesz¹c siê ¿e tê najtrudniejesz¹ pierwsz¹ mi³oœæ mam wreszcie za sob¹ nied³ugo potem znalaz³em sobie inn¹ dziewczynê która od razu pokaza³a mi piersi i nie tylko piersi ale okaza³o siê ¿e ojciec mia³ racjê i nie mia³o to nic wspólnego z mi³oœci¹ parê miesiêcy póŸniej po raz pierwszy dane mi by³o ujrzeæ piersi wendy balsam zupe³nie przez przypadek po prostu z rozpêdu pomyli³em szatnie i przez u³amek sekundy widzia³em parê drobnych bardzo zgrabnych piersi w koñcu by³em pewien ¿e stanik wendy wype³niony jest tylko tym czym powinien i mog³em obojêtnym uœmiechem reagowaæ na oszczerstwa kolegów moja pierwsza mi³oœæ spe³ni³a siê niektórzy nie wierz¹ ¿e to w ogóle mo¿liwe niektórzy siedz¹ bezczynnie i gapi¹ siê w okno a wystarczy biec wystarczy d³ugo biec ¿eby w koñcu któregoœ dnia pomyliæ tê przeklêt¹ szatniê i skoñczyæ z tym raz na zawsze niektórzy po jakimœ czasie zapominaj¹ inni jeszcze d³ugo gapi¹ siê w okno jakby tam mieli ujrzeæ nagie piersi swoich pierwszych mi³oœci Adam Grzelec
Marzec 2010
21
Preparaty
D
ebiut ksi¹¿kowy Przemys³awa Witkowskiego nie ma w sobie zbyt wiele optymizmu. Trudno siê dziwiæ – t³em dla g³osu podmiotu jest rozsypana uk³adanka. Mówi siê tu o ¿yciu jak o fragmentach wypreparowanych z umar³ego organizmu, o zasuszonych wspomnieniach, które w doœæ rozpaczliwy sposób próbuje siê u³o¿yæ w jak¹kolwiek ca³oœæ. Oczywiœcie – powrót jest niemo¿liwy. W ramach szko³y przetrwania przeprowadza siê „æwiczenia w umieraniu”: rozprasza³o siê œwiat³o lamp i s³ychaæ by³o wyraŸnie szum maszyn. a rano, po szkole inne dziewczynki sz³y wolno, wydymaj¹c usta, ju¿ wytresowane, jakby próbowa³y, która lepiej zabrzmi.
[podstawy dziedziczenia] W tomiku pobrzmiewa g³os rwany, wyraŸnie czuæ w nim pow¹tpiewanie, roi siê tu od zaj¹kniêæ. Poza tym cech¹ charakterystyczn¹ tej poezji jest opisywanie œwiata poprzez zjawiska chemiczno-biologiczne, wystêpuj¹ stylizacje na jêzyk naukowy, jak gdyby mia³ on daæ jakieœ oparcie. Czy jêzykowa niepewnoœæ jest zamierzona? Mo¿e to tylko chwyt, porozumiewawczy gest ku poszukuj¹cym czytelnikom. Witkowski zdaje sprawê ze swoich lektur, „wyczuwa grunt” czytelniczy. W wierszach podmiot czuje siê wyj¹tkowym, a zarazem pyta o trafnoœæ stawianych przez siebie tez. W tej poezji kreacja jest sposobem na ³¹czenie strzêpów pamiêci. W tomie dominuje perspektywa migawkowa – objawia siê w niedaj¹cym spokoju nadmiarze. i nic siê nie klei, bo nie ma ¿adnego mnie, jest nas kilku, spotykamy siê i wszystkie kobiety s¹ wspólne. razem koñczyliœmy szko³y i kradliœmy ksi¹¿ki, choæ mieliœmy osobna toaletê i szatniê.
[gry i zabawy ruchowe] Nie mogê pozbyæ siê wra¿enia, ¿e Witkowski pisa³ ten tomik przede wszystkim dla publicznoœci – trochê sypie w oczy brokatem, b³yska œwiat³ami. Wiele jest tutaj chwytów uniwersalnych, u¿ytych jakby w przekonaniu, ¿e nale¿y sprostaæ zapotrzebowaniu i oczekiwaniom. G³êbia obrazów zdaje siê byæ„doczepiona”, i nie jest pewne, czy to zamierzony element poetyki – przecie¿ poezja „musi” podskórnie mówiæ. Preparaty to treœæ notatnika przemyœlnego maklera lub smutnego aktora. Który gra tu lepiej? Tomik jest wynikiem projektu Biura Literackiego „Po³ów 2009”. To w³aœnie w jego ramach Witkowski zosta³ dostrze¿ony przez Andrzeja Sosnowskiego i pod czujnym okiem Romana Honeta rozwin¹³ arkusz poetycki Lekkie czasy ciê¿kich chorób w Preparaty. Ksi¹¿ka mia³a premierê 23 stycznia we wroc³awskiej „Przystani Literackiej”. W wieczorze autorskim wziêli udzia³ równie¿ Julia Fiedorczuk, czytaj¹c fragmenty swojej prozatorskiej ksi¹¿ki Poranek Marii i inne opowiadania, Grzegorz Jankowicz prezentuj¹c zbiór rozmów z Andrzejem Sosnowskim pt. Trop w trop oraz Roman Honet, który odczyta³ kilka nowych utworów z przygotowywanego tomu. Joanna ¯abnicka
622
Marzec 2010 Styczeñ
Chero – odcinek 3