[Title will be auto-generated]

Page 1

11

(29)

November/listopad 2008 ISSN 1756-3542

14

Belfast:

Kiedyś nikt nie wspominał o religii

Bezdomni żołnierze | Okiem obcego | Sumo ma się źle



Kilka słów na początek

Listopad 2008 November 2008

Mieszkamy na Wyspach i jesteśmy Polakami. Czytamy polską prasę, od czasu do czasu lepimy pierogi, interesujemy się tym, co wyprawiają w kraju nasi politycy, głosujemy. Czy jednak jesteśmy patriotami? 11 listopada obchodzimy najważniejsze święto w polskim kalendarzu – odzyskania niepodległości przez Polskę. Wywieśmy flagi w naszych oknach. O 11:00 jedenastego listopada uśmiechnijmy się do naszych rodaków, z którymi pracujemy, spotykamy się, mieszkamy. Bo przecież możemy być dumni, że jesteśmy Polakami. Dlaczego? Oto 11 powodów: 1. Nasz język jest piękny. I bardzo trudny, ale to czyni go wyjątkowym. Kto tak ślicznie szemrze i szeleści, jak my? 2. Historia – bolesna i wspaniała. Odzwierciedla wszystkie nasze wady i zalety. 3. Zaradność – odnajdujemy się w każdych warunkach. 4. Jak mawiają o nas Anglicy: „We work hard and play hard”. 5. Smak żurku i chleba. Kiełbasy też. I pomidorowej ze śmietaną. I, ach... ten bigosik... a pierogi z kapustą i grzybami? 6. Kochamy aż do bólu. Jesteśmy rodzinni i romantyczni. 7. Nasza filozofia: „Gość w dom, Bóg w dom”. Nikt z naszego domu nie wyjdzie głodny. Nigdy. 8. Złota polska jesień. Rano przymrozki, po południu – jasne, ciepłe słońce z wiatrem, który szczypie w policzki. 9. Krajobrazy – góry, doliny, morze i połoniny. Mamy nawet jedną pustynię (Błędowską). 10. Kochanowski, Szymborska, Miłosz, Tischner, Herling-Grudziński, Tuwim, Lem... 11.Tu niech każdy wpisze, co uważa za stosowne. Dlatego zostawiam dużo miejsca…

To miłe być Polakiem.

Aleksandra Łojek-Magdziarz

Fot. Bartłomiej Kwieciszewski

Zobacz: rodzinne dokarmianie łabędzi. Kraków, 2005.

www.linkpolska.com

November 2008 | listopad 2008 | 3


LINKw numerze

Historia - Niepodległość na galowo 27

11

Obok nas 30

Turystyka - Peru 32 (29)

6

POLSKA Ogólnoświatowy kryzys dotknął też i Polskę. Jakie są jego objawy? Paweł Bruger

20

REPORTAŻ Jak pokierujemy przyszłością na obczyźnie, zależy od nas samych. Aleksandra Kaniewska

30

OBOK NAS Obcokrajowcy rozkładają Polaków na czynniki pierwsze. Aleksandra Łojek-Magdziarz

8

ŚWIAT W Izraelu zamieszanie polityczne, a Hamas Izraela nie uznaje. Aleksandra Łojek-Magdziarz

23

KULTURA Aktorów rozmowy w garderobie. Tym razem o Draculi i oczach Michelle Pfeiffer. Anna Kozłowska

32

TURYSTYKA Peru to kraj pięknej przyrody. Mimo biedy, nikt nie skarży się na swój los. Tomasz Kurkowski

11

PERYSKOP

24

35

14

TEMAT NUMERU Bezrobocie, narkotyki, alkohol i samobójstwa bardziej łączą niż dzielą katolików i protestantów z Belfastu. Mimo to nikt nie potrafi zapomnieć o podziałach. Jakub Świderek

KULTURA Bartek Kołata, laureat Irish Art Award opowiada o związkach swojego malarstwa z fotografią i o tym, jak udaje mu się żyć ze sztuki. Jakub Świderek

SPORT Sumo choruje. Tomasz Kurkowski

37

LINK CAFÉ O prawie Murphy’ego i podłej złośliwości przedmiotów martwych. Aleksandra Łojek-Magdziarz

38

LINK CAFÉ Na zimne weekendy tarta Tatin z jabłek. Helena Kubajczyk

18

FOTOGALERIA Bezdomni żołnierze. Specjalnie dla nas - Stuart Griffiths

27

29

HISTORIA Niepodległość na galowo. Piotr Miś FELIETON Wariacje listopadowe. Maciej Przybycień

*na okładce: Kiedyś nikt nie wspominał o religii. Fot. Jakub Świderek Adres/Address: 1a Market Place Carrickfergus BT38 7AW Tel.: +44 28 9336 4400 www.linkpolska.com info@linkpolska.com Redaktor naczelna/Editor in chief Aleksandra Łojek-Magdziarz aleksandra@linkpolska.com Sekretarz redakcji/Deputy Editor Sylwia Stankiewicz redakcja@linkpolska.com Reklama/Advertising Aneta Patriak +44 7787588140 aneta@linkpolska.com

Zespół redakcyjny/ Magazine team Paweł Bruger, Piotr Miś, Tomasz Kurkowski Współpraca/Contributors Piotr Adamczyk, Tomasz Karolak, Aleksandra Kaniewska, Dorota Mazur, Helena Kubajczyk, Maciej Przybycień, Anna Kozłowska, Szymon Kiżuk, Jolanta Reisch Konsultant generalny/ General Consultant Andrzej Szozda

Dział foto/Photo Editor Jakub Świderek jakub@linkpolska.com Dział graficzny/Art Room Irka Laskowska irka@linkpolska.com Tomasz Zawistowski Wydawca/Publisher Link Polska Limited Dyrektor/Director Ewa Grosman

Redakcja i wydawca nie ponoszą odpowiedzialności za treść ogłoszeń, reklam i informacji. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych i zastrzega sobie prawo do skracania i redagowania tekstów. Nadesłane materiały przechodzą na własność redakcji, co jednocześnie oznacza przeniesienie na redakcję magazynu „Link Polska” praw autorskich z prawem do publikacji w każdym ob-

Druk/Print GPS Colour Graphics Ltd. Alexander Road Belfast, BT6 9HP

szarze. Przedruk materiałów publikowanych w magazynie „Link Polska” możliwy tylko za zgodą redakcji.

Kuchnia Heleny 38 4 | listopad 2008 | November 2008



LINKpolska

Kryzys u bram Paweł Bruger

Ze Stanów Zjednoczonych przez ocean kryzys finansowy szybko rozlał się na całą Europę. Rząd początkowo zapewniał, że naszego kraju to nie dotyczy. Z czasem jednak okazuje się, że Polska nie jest taką „oazą stabilności”, jakby chciał premier. Jak to się stało, że nasza gospodarka, jedna z najprężniej rozwijających się w Europie, teraz wyraźnie zwalnia? Na ile światowy kryzys finansowy dotyczy również naszego kraju? Zaufanie – to słowo, które w biznesie wydaje się być kluczowe. Najpierw amerykańskie banki przez lata nadmiernie ufały swoim klientom i zbyt łatwo udzielały wysokich kredytów hipotecznych na zakup nieruchomości. W efekcie wielu z nich nie było w stanie spłacić zobowiązań, a największe banki popadły w kłopoty finansowe. Wtedy również straciły one zaufanie tych obywateli, którzy powierzyli im oszczędności. Koło się zamknęło, klienci i inwestorzy w panice zaczęli wypłacać z nich swoje pieniądze i kryzys się pogłębiał. Potrzebna była natychmiastowa pomoc państwa – plan Paulsona, czyli doraźne wpompowanie przez FED (amerykański bank centralny) 700 mld dolarów w podupadłe banki, aby te podtrzymały płynność finansową, a wraz z nią resztki zaufania klientów. Już teraz jednak wiadomo, że suma ta nie wystarczy na finansowe kłopoty USA i potrzebne będą większe nakłady.

Działania prewencyjne w Europie Europejska opinia publiczna natychmiast wyraziła obawę, że krach finansowy w Ameryce może dojść również na Stary Kontynent. Szybko okazało się, że bez pomocy rządów państw Wspólnoty również banki w tych krajach będą miały duże problemy. Wzorcowy plan pomocy opracowała Wielka Brytania. Rząd Gordona Browna przedstawił program ratowania systemu finansowego w postaci częściowej nacjonalizacji banków. Polega on na wpompowaniu 50 mld funtów w największe banki i kasy oszczędnościowe w zamian za częściowe udziały w nich, zaś Bank of England przeznaczył 200 mld funtów na zabezpieczenie kredytów. Kolejnym etapem walki brytyjskiego rządu z kryzysem finansowym będzie 250 mld funtów gwarancji dla średnioterminowych

6 | listopad 2008 | November 2008

zobowiązań banków. Razem więc pomoc brytyjskiego rządu to 500 mld funtów. Wszystko po to, aby odbudować zaufanie do brytyjskich instytucji finansowych. Brytyjczycy zadziałali prewencyjnie w nadziei, że tak duża kwota pieniędzy rozwiąże wszystkie problemy ich systemu finansowego. Na dofinansowanie swoich banków zdecydowały się również Niemcy (470 mld euro – kraj ten jako pierwszy w Europie uruchomił pomoc), Hiszpania (50 mld euro), Holandia (10 mld euro), Szwecja (205 mld dolarów), a nawet taki raj finansowy jak Szwajcaria (60 mld dolarów). Brak działań mógłby doprowadzić do sytuacji, jaka zaistniała w Islandii. Kraj ten znalazł się na skraju bankructwa i by uniknąć katastrofy, rząd znacjonalizował trzy największe banki oraz poprosił Rosję o pomoc w postaci pożyczki na 4 mld euro.

Recesja w Polsce? Objawy szalejącego kryzysu na świecie są również widoczne i w Polsce – w formie spowolnienia gospodarczego, gwałtownych spadków kursów papierów wartościowych (światowe giełdy co jakiś czas przeżywają kolejne „czarne piątki”) oraz spadku wartości waluty. Ale z tego akurat cieszą się emigranci, ponieważ funt i euro znowu zyskują na wartości w relacji do złotówki. Na razie Polacy odczuwają skutki kryzysu w postaci drożejących kredytów. Banki, idąc za przykładem zachodnich, przestały rozdawać tanie kredyty hipoteczne, a jeszcze do niedawna bardzo popularne kredyty we frankach szwajcarskich teraz stały się praktycznie nieosiągalne. Ci zaś, którzy spłacają zaciągnięte niegdyś kredyty w tej walucie, teraz muszą płacić większe raty miesięczne. Spowolnienie gospodarcze, a nawet recesja

w niektórych państwach zachodnich mają również wpływ na wyniki polskiego przemysłu, ponieważ powodują mniejsze zapotrzebowanie na produkty polskich producentów. Dotyczy to szczególnie Niemiec, do których eksportujemy najwięcej. Polska odczuwa kryzys finansowy, ponieważ jest komórką większego organizmu, jakim jest Unia Europejska. Przede wszystkim jednak nasz kraj jest gopodarką rozwijającą się, a więc niestabilną, a takie rynki są zawsze obarczone większym ryzykiem. Dlatego inwestorzy są skłonni wycofać kapitał z naszego rynku, co źle wróży polskiej gospodarce. Jak bardzo jednak nasz kraj zostanie dotknięty kryzysem, zależy od dalszego rozwoju sytuacji na świecie, ale również rozsądnych posunięć rządu. Zwiększenie gwarancji depozytów bankowych z 22,5 tys. do 50 tysięcy euro, jakie zatwierdził już parlament – może w niedalekiej przyszłości okazać się niewystarczającym działaniem prewencyjnym...

Dziennik „The Guardian” próbuje przewidzieć najbardziej prawdopodobne możliwości przebiegu kryzysu finansowego w Wielkiej Brytanii i na świecie. Według gazety rozwój sytuacji zależy przede wszystkim od polityki banków i cen ropy. Scenariusze mogą przebiegać: od optymistycznego uregulowania się sytuacji do lata 2009 i powrotu inflacji w UK do poziomu 2%; poprzez krótszy lub dłuższy i głębszy kryzys spowodowany ograniczeniem przez kraje OPEC wydobycia ropy, a co za tym idzie wzrostu jej cen, co z kolei spowoduje dalszy wzrost inflacji, bezrobocia i pogłębiający się kryzys gospodarczy; najczarniejszym scenariuszem gazety jest wybuch wojny na Bliskim Wschodzie, który sprawi, że ceny ropy osiągną zawrotne wysokości, systemy bankowe w wielu krajach upadną, na ulicach wybuchną zamieszki, a ludzie w panice będą wykupywać żywność w konserwach.

www.linkpolska.com


LINKpolska Drożeje wynajem mieszkań

prasówka

Kredyty hipoteczne są w Polsce coraz droższe, dlatego zwiększa się popyt na mieszkania wynajmowane. Z powodu zaostrzenia przez banki kryteriów przyznawania kredytów hipotecznych zakup mieszkania staje się coraz bardziej nieosiągalny dla przeciętnego Kowalskiego. Dlatego coraz częściej decyduje się on na wynajęcie lokalu. Część z potencjalnych kupujących woli się również wstrzymać z zakupem i poczekać na spadek cen nieruchomości. Tylko w ostatnim roku ceny najmu mieszkań wzrosły o 20 – 30%. „Jeżeli popyt na nowe mieszkania cały czas będzie spadał, a na wynajmowane rósł, istnieje możliwość, że tym rynkiem mieszkań zainteresują się deweloperzy, którzy nie mogąc ich sprzedać, zaczną je po prostu wynajmować” – przewiduje „Dziennik”. (BRU)

Tempo budowy polskich autostrad znacząco zwolni, a być może inwestycje zostaną całkiem zatrzymane, pisze dziennik „Polska”. Powodem są kłopoty firm budujących drogi z uzyskaniem kredytów na inwestycje. Prawdziwym winowajcą jest globalny kryzys gospodarczy.

Coraz trudniej o własne gniazdko na polskim rynku nieruchomości. Fot. Bartosz Ostrowski

66% Polaków chce nowych wyborów

Noworodki w Polsce chorują, a nawet umierają znacznie częściej niż noworodki w pozostałych krajów europejskich – alarmuje „Dziennik”. Powodami są: zła opieka, brak szczepień ochronnych oraz kolejki do specjalistów. Aż 75 na 100 tys. dzieci urodzonych w Polsce umiera – donosi Polskie Towarzystwo Pediatryczne. To o 25% więcej niż średnia w EU.

Aż dwie trzecie Polaków, pytanych w sondażu instytutu Pentor, chciałoby przyspieszonych wyborów parlamentarnych i samorządowych – już w 2010 roku. Na pytanie: „Czy uważa Pan/Pani, że należałoby przeprowadzić wszystkie wybory, to znaczy prezydenckie, parlamentarne oraz samorządowe w 2010 roku?”, 66% osób odpowiedziało „tak”, a 23% „nie”. 11% uczestników sondażu nie miało zdania. Takie wypowiedzi respondentów to reakcja na spory prezydenta z premierem. Przyspieszone wybory pozwoliłyby ujednolicić władzę. Pomysł ten przedstawił polityk Platformy Obywatelskiej Jarosław Gowin. Sondaż przeprowadzono w połowie października na zlecenie tygodnika „Wprost”. (BRU)

Polacy są zmęczeni starciami na linii prezydent premier. Czy przyspieszone wybory byłyby dobrym lekarstwem na załagodzenie sytuacji w kraju? Fot. Roman Milert

Andrzej Gołota znów myśli o mistrzostwie

Dłużnicy alimentacyjni będą mieć problemy z uzyskaniem kredytu, kupnem telefonu komórkowego, podpisaniem umowy na dostawę internetu i z wynajęciem mieszkania – pisze „Dziennik Łódzki”. Gminy uzyskały właśnie prawo do zgłaszania informacji o niesolidnych rodzicach do biur informacji gospodarczej. Te zaś przekazują dane dłużników do banków, firm ubezpieczeniowych oraz operatorów telefonii komórkowej. Nawet 1,5 tysiąca złotych łapówki dają kandydaci do polskiej armii zawodowej lekarzom w zamian za wystawienie pozytywnej opinii o stanie zdrowia, donosi „Rzeczpospolita”. Jeszcze niedawno dawano łapówki, aby uniknąć wojska.

Najsłynniejszy polski bokser zawodowy po raz kolejny rozpoczyna wspinaczkę na szczyt. 7 listopada w Chinach spotka się z Rayem Austinem. „Trener Sam Colonna tak mnie goni, że ledwo zipię. Ale najważniejsze, że żyję! Stare kości bolą jak cholera, ale lubię zapieprzać. I mam po co” – tak o przygotowaniach do walki opowiada Andrzej Gołota na łamach „Przeglądu Sportowego”. Listopadowy przeciwnik polskiego boksera, Ray Austin, to pięściarz wysokiej klasy. Zwycięzca walki, która odbędzie się w chińskim mieście Czengtu, zmierzy się w walce o mistrzostwo świata z rosyjskim gigantem Nikołajem Wałujewem – pochodzący z Sankt Petersburga bokser ma 214 cm wzrostu i waży 150 kg. Kiedyś Gołota (194 cm wzrostu) twierdził, że bez

Największym zaufaniem społecznym cieszy się Donald Tusk (63%), a największą nieufność ankietowani deklarują wobec prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego (52%) – przytacza wyniki sondażu CBOS „Gazeta Wyborcza”. W czołówce rankingu zaufania najwyższe pozycje zajmują: Lech Wałęsa (58%), Radosław Sikorski (55%), Bronisław Komorowski (49%) oraz Waldemar Pawlak (47%), najmniej ufa się szefowi klubu parlamentarnego PiS – Przemysławowi Gosiewskiemu (40%).

Kto stanie do walki z Nikołajem Wałujewem? Na zdjęciu po lewej słynny rosyjski olbrzym. Fot. www.n24.de

siekiery nie wszedłby na ring razem z Wałujewem, dzisiaj jest bardziej pewny siebie. „Kiedyś byłem słabszy” – mówi – „teraz czuję się jakbym miał dwadzieścia lat mniej. Chyba jestem bardziej wyluzowany. Co miałem przegrać, to przegrałem. Czas wreszcie zdobyć prawdziwy pas”. (SzK)

Codzienna porcja newsów na www.linkpolska.com

„W wyniku eksplozji chińskiej latarki 9-letni chłopiec z Podhala stracił oko” – napisał „Dziennik Polski”. Teraz Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów sprawdzi, czy latarki nie powinny być wycofane ze sklepów. Halogenową latarkę na akumulator sprzedał supermarket „E.Leclerc” w Nowym Targu. Spada liczba ofert pracy w Polsce, podaje TV Biznes. Eksperci przyznają, że w najbliższych miesiącach sytuacja pracowników zmieni się na gorsze, choć gwałtowny wzrost bezrobocia nam nie grozi.

November 2008 | listopad 2008 | 7


LINKświat

Rozmowy z Hamasem? Aleksandra Łojek–Magdziarz

50-letnia Cipi Liwni, liderka partii Kadima, której nie udało się uformować rządu w Izraelu, jest zwolenniczką powstania państwa Palestyny. Nie chce jednak rozmawiać z Hamasem, kontrolującym Strefę Gazy, dopóki ten nie uzna istnienia Izraela. Hamas jest skrótem od nazwy Harakat al-Muqawama al-Islamijja, czyli Islamski Ruch Oporu. Powstał 9 grudnia 1987 roku – siedmiu jego założycieli, członków Bractwa Muzułmańskiego, spotkało się tego dnia wieczorem i podjęło decyzję, by przekształcić swój palestyński oddział w Jerozolimie w zupełnie nową organizację. Bezpośrednim impulsem był incydent samochodowy, w czasie którego zginęło trzech palestyńskich robotników. Ciężarówka kierowana przez izraelskiego żołnierza uderzyła w dwa vany wypełnione Palestyńczykami. Izrael uznał to za nieszczęśliwy wypadek, Palestyńczycy – za celową akcję.

Karta Hamasu Arabski świat poczuł smak goryczy w 1967 roku, kiedy doszło do jego porażki w wojnie sześciodniowej, w czasie której Izrael zajął cały Półwysep Synaj, Strefę Gazy, Jerozolimę (gdzie znajduje się miejsce święte dla muzułmanów, meczet al-Aqsa) i Wzgórza Golan. Paradoksalnie jednak, jak podkreśla kontrowersyjny działacz palestyński mieszkający w Wielkiej Brytanii Azzam Tamimi w książce „Hamas: Unwritten Chapter”, Palestyńczykom ekonomicznie wiodło się przez pewien czas lepiej – mogli podróżować, zarabiać, co najważniejsze, znaleźć dobrą pracę. Jednak kosztem pośledniej pozycji i do czasu. Izraelczycy z kolei jeździli do Strefy Gazy na zakupy, ponieważ Gaza stanowiła nieoficjalną strefę bezcłową. Niemniej, dla Palestyńczyków emocjonalnie i psychicznie okupacja była rzeczą trudną do udźwignięcia, tym bardziej, że izraelskie wojska nie szczędziły im upokorzeń. Kiedy powstawał Hamas, jego cele szybko zostały skrystalizowane. W roku 1988 opublikowano tzw. Kartę Hamasu. Znajduje się w niej między innymi cytat z Hasana al-Banny, założyciela Bractwa Muzułmańskiego: „Izrael będzie istniał, dopóki z powierzchni ziemi nie zmiecie go islam”. Karta owa zawiera wiele oskarżeń pod

8 | listopad 2008 | November 2008

W 1967 roku Izrael zajął cały Półwysep Synaj, Strefę Gazy, Jerozolimę i Wzgórza Golan. Fot. Pavel Bernshtam

adresem Żydów. Oskarża ich o konspirację, powołując się nawet na „Protokoły mędrców Syjonu”, dając do zrozumienia, że okupacja Palestyny jest efektem ogólnoświatowego spisku Żydów. Dokument cechuje bardzo specyficzny język i silnie antyżydowska retoryka. Na początku Hamas nie cieszył się wielką popularnością – Palestyńczycy wspierali raczej Fatah, świecki Ruch Wyzwolenia Narodowego Palestyny. Wszystko miało się zmieniać po kolejnych powstaniach (intifadach). Poglądy hamasowców reprezentowane były przez kolejnych rzecznikow głównie na łamach gazet oraz przez zamachy samobójcze, które stały się bronią wykorzystywaną przez członków organizacji. Dopiero w 2006 roku powstał kolejny dokument przygotowany na potrzeby wyborców. We wstępie twórcy deklarują, że chcą stworzyć obywatelskie społeczeństwo Palestyny w oparciu o cztery zasady: założenie, że islam i jego cywilizacyjne osiągnięcia stanowią podstawę tego społeczeństwa, historyczna Palestyna jest częścią ziemi arabskiej i islamskiej, Palestyńczycy są jednością, niezależnie od tego, gdzie mieszkają, a ich celem jest utworzenie niezależnego państwa z Jerozolimą jako stolicą. Dalej w rozdziale o polityce wewnętrznej hamasowcy głoszą, że chcą ochraniać islamskie i chrześcijańskie święte miejsca położone w Palestynie przed syjonistami. Podkreślają, że chcą zapewnić Palestyńczykom wolność wyboru, słowa, przemieszczania się (nie ma w tym wyliczeniu wolności wyznania).

Prawo islamskie W rozdziale dotyczącym reformy prawa pojawia się regulacja, że Hamas będzie dążył do wprowadzenia prawa islamskiego jako prawa ziemi. Hamas, jak głosi dokument, dąży do stworzenia warunków opieki nad osobami, które postrzega jako nieuprzywilejowane: nad dziećmi, kobietami, biednymi i sierotami.

Także pragnie rozwinąć centra edukacyjne i usprawnić szkolenie zawodowe dla chętnych, walczyć z narkotykami, korupcją i innymi społecznie niebezpiecznymi plagami. Zapewnia stworzenie miejsc pracy dla młodych ludzi i wykorzystanie ich wykształcenia. Chce usprawnienia opieki zdrowotnej, zwłaszcza w stosunku do dzieci, kobiet i męczenników, którzy zginęli na drodze dżihadu (wojny). Są też liczne wzmianki o istocie prowadzenia dżihadu.

Zamachy samobójcze Mimo, że samobójstwo jest w islamie potępiane, to właśnie ono stało się taktyką Hamasu. Szejch Qaradawi, znany i respektowany prawnik islamski, wydał orzeczenie prawe, sugerujące, że męczeństwo jest najważniejszym rodzajem dżihadu, a różni się od samobójstwa tym, że oddający życie robi to dla większej sprawy, nie jest jedynie desperatem. Hamas został przez Unię Europejską i USA uznany za grupę terrorystyczną (Wielka Brytania uznaje za taką jedynie militarne skrzydło Hamasu, Brygady Izz ad-Din al-Qassam, odpowiedzialne za gros zamachów), duża liczba Palestyńczyków uważa go za ruch narodowowyzwoleńczy. Część z nich popiera akcje samobójcze (zwłaszcza ci, których bliscy zginęli z rąk wojska izraelskiego), inni, podobnie jak Liwni, są za negocjacjami. Palestynę reprezentuje prezydent Mahmud Abbas, ale bez rozmowy z Hamasem, jak twierdzą eksperci, pokoju na Bliskim Wschodzie nie będzie. Już teraz dochodzi do nieoficjalnych spotkań między przedstawicielami Izraela a Hamasem – być może oznacza to jakiś przełom. „Protokoły mędrców Syjonu” – fałszywy dokument, który powstał pod koniec XIX wieku, opisujący rzekomy spisek Żydów, mający na celu zdobycie władzy nad światem. Wykorzystywany przez różne antysemickie ruchy do dziś.


LINKświat Wielka Brytania w recesji

prasówka

„To może być największy kryzys finansowy w historii ludzkości” - mówił szef Bank of England na konferencji prasowej. Wielka Brytania już oficjalnie znalazła się w recesji. Kryzys finansowy oraz załamanie rynku nieruchomości położyły kres wzrostowi gospodarczemu w Wielkiej Brytanii. W tak złej kondycji brytyjska gospodarka nie była od 16 lat. Opublikowane najświeższe wyniki badań wskazują, że produkt krajowy brutto spadł o 0,5% niżej niż się spodziewano w ostatnich trzech miesiącach. W wyniku tego spadła również wartość brytyjskiej waluty. Jeszcze w lipcu za 1 funta można było kupić 2 dolary amerykańskie, teraz kurs ten oscyluje w granicach 1,5 USD. Minister skarbu Alistair Darling mówi wprost: „Stało się oczywiste, że nasza

„Polacy byli wstrząśnięci, kiedy nagle okazało się, że nie są odporni na kryzys finansowy – chorobę, która dotknęła cały świat” – pisze „The New York Times”. Zaczęto nerwowo przyglądać się spadającemu kursowi niegdyś silnego złotego. Jeszcze niedawno wydawało się, że wschodzące rynki cieszą się dobrym zdrowiem. Teraz zaczynają wpadać w panikę. Czas zacząć oszczędzanie? Fot. Juan Nel

gospodarka i gospodarki na całym świecie zmierzają w kierunku recesji. Będzie ciężko, ale przejdziemy przez to”. Bank of England zastanawia się nad kolejną obniżką stóp procentowych. (BRU)

Zagraniczne media określają spór między premierem i prezydentem Polski o udział w szczycie Unii Europejskiej w Brukseli jako farsę. Irlandzki dziennik „The Irish Times” użył tego określenia, opisując długotrwałe przeciąganie liny w polskiej polityce zagranicznej. Gazeta z przekąsem rozważa ewentualne przyszłe przepychanki między prezydentem Kaczyńskim i premierem Tuskiem.

Irlandia Północna: Paliwo poniżej funta? Stowarzyszenie Motoryzacyjne w Irlandii Północnej zapowiada, że „wojna cenowa” między stacjami paliw doprowadzi do znacznych obniżek cen. Kierowcy w Irlandii Północnej są w najlepszej sytuacji spośród wszystkich mieszkańców Zjednoczonego Królestwa. Średnia różnica między cenami paliwa na Wyspach waha się od 5 do 20 pensów za litr. A ma być jeszcze taniej – niskie ceny ropy na światowych rynkach od razu odbijają się na cenach widocznych na dystrybutorach. Luke Bosdet, rzecznik stowarzyszenia cytowany przez „Belfast Telegraph” uważa, że konkurencja wymusi obniżkę cen paliwa do „magicznej” granicy poniżej funta za litr. (SzK)

Kierowcy w Irlandii Północnej zadowoleni. A wojna cenowa trwa. Fot. Kym McLeod

„Polskich oficerów rozstrzelano nie z powodu represji” – pisze rosyjski dziennik „Kommiersant” w komentarzu do posiedzenia Sądu Rejonowego w Moskwie w sprawie Katynia. Sąd oddalił zażalenie rodzin oficerów zamordowanych przez NKWD w 1940 roku na postępowanie Głównej Prokuratury Wojskowej Rosji. Odmawia ona uznania rozstrzelanych Polaków za ofiary politycznych represji i ich pośmiertnej rehabilitacji. Chiny najbardziej na świecie skorzystają na kryzysie, uważa amerykański miliarder i filantrop George Soros, z którym wywiad publikuje niemiecki dziennik „Die Welt”. Soros uważa, że amerykańska dominacja w gospodarce się kończy. Teraz liderami świata będą Kraj Środka oraz państwa dysponujące złożami ropy naftowej. Sądzi on, że obecnie Chiny zaczną wykorzystywać swe dolarowe rezerwy, a USA nie będą w stanie tego zablokować.

Eurodeputowani przeciwko prostytucji Europosłowie ze Skandynawii chcą doprowadzić do tego, by Parlament Europejski nie korzystał z hoteli udostępniających gościom prostytutki lub filmy pornograficzne. Celem akcji europarlamentarzystów jest zerwanie związku tej instytucji z hotelami, które w jakikolwiek sposób zamieszane są w handel usługami seksualnymi. Rzecznik parlamentu Jaume Duch, który nazwał inicjatywę poważną, zapewnił, że list w tej sprawie od eurodeputowanych otrzymał już szef PE Hans-Gert Pöettering. Eurodeputowani uważają, że pod żadnym pozorem nie należy wspierać prostytucji i podkreślają rolę, jaką odgrywa ona w zorganizowanej przestępczości, przypominają też o wiążącym się z tym problemem handlu ludźmi. (SzK)

Szczyt na brytyjskim rynku nieruchomości wróci w... 2023 roku, pisze „The Guardian”. Cytowany przez gazetę ekonomista Andrew Clare twierdzi, że ceny nieruchomości jeszcze spadną. Przewiduje on, że w 2010 roku będą one ok. 40% niższe niż w czasie boomu z sierpnia 2007 r.

Europarlament zamierza zakazać posłom korzystanie z usług prostytutek. Fot. Anna H-G

Codzienna porcja newsów na www.linkpolska.com

Restauratorzy i właściciele pubów w Edynburgu mają problem – rozmiary szkockich fartuszków nie pasują na polskie kelnerki. Jak donosi dziennik „The Scotsman”, Polki są „za szczupłe i za wysokie” dla szkockich wzorców. Już prawie połowa wszystkich spodni szytych przez NKD Clothing przy Dundas Street w Edynburgu, skrojona jest w szkockim rozmiarze 8. Dla porównania, przeciętna Szkotka nosi rozmiar 16.

November 2008 | listopad 2008 | 9



LINKperyskop Anglia

Obchody Święta Niepodległości w Londynie Wielką paradą uczczą mieszkający w Londynie Polacy tegoroczną 90. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości w 1918 roku. Parada, prowadzona przez Orkiestrę Reprezentacyjną Marynarki Wojennej RP, przejdzie spod katedry w Westminsterze do Trafalgar Square. W jej obchodach swój udział zapowiedziało wielu prominentnych polskich oraz brytyjskich polityków. Mimo, że Święto Niepodległości Polska obchodzi 11 listopada, jego obchody w Londynie organizatorzy zaplanowali na sobotnie popołudnie 8 listopada. Paradę poprzedzi msza dziękczynna odprawiona w katedrze westminsterskiej przez prymasa Polski, kardynała Józefa Glempa. „To pierwszy raz, kiedy polska rocznica jest świętowana w Wielkiej Brytanii z tak dużym rozmachem w miejscu publicznym. Wielu młodych Polaków w tym kraju chciało uczestniczyć w narodowym wydarzeniu zorganizowanym na taką skalę. Swoją obecność potwierdzili również polscy weterani drugiej wojny światowej, pojawią się także przedstawiciele różnych organizacji polonijnych – młodzi i starsi będą świętować razem” – mówił szef komitetu organizacyjnego Janusz Sikora-Sikorski. Plan uroczystości: 13:30 - msza w katedrze westminsterskiej 15:00 - uformowanie parady na Ambrosden Avenue, obok katedry

Młodzi studenci z Polish Societies postanowili napisać własny przewodnik po uczelniach brytyjskich. Fot. Aleksandra Kaniewska

Uroczysta odprawa wart przed Grobem Nieznanego Żołnierza w Warszawie. Fot. Archiwum Kancelarii Prezydenta RP

15:15 - marsz wzdłuż Victoria Street, następnie przez Parliament Square i obok Whitehall 16:15 - zakończenie parady na Trafalgar Square, gdzie przemawiać będą: Jan Borkowski – sekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych

Barbara Tuge-Erecińska – ambasador Polski w Londynie Ryszard Kaczorowski – ostatni prezydent Polski na uchodźstwie Denis MacShane – minister ds. europejskich w brytyjskim rządzie (BRU)

Irlandia Północna

„Sztuczki” w Belfaście Polski Klub Filmowy przy Queen’s Film Theatre w Belfaście po raz drugi zaprasza miłośników polskiego kina na film. Po wrześniowej projekcji „Jeszcze raz” (reż. Mariusz Malec), pokazane zostaną „Sztuczki” Andrzeja Jakimowskiego. „Sztuczki” to nostalgiczna opowieść o chłopcu z polskiej prowincji, który uparł się, by udowodnić, że człowiek, którego regularnie spotyka na wałbrzyskim dworcu kolejowym, jest jego ojcem. Film Andrzeja Jakimowskiego reprezentował Polskę w wyścigu do Oscara dla najlepszego filmu obcojęzycznego. Reżyser zadedykował go swojej starszej siostrze. „Sadzała mnie na szafie, żebym przez chwilę nie zmajstrował czegoś głupiego. Zawsze się przy niej plątałem. Bacznie obserwowałem, jak pojawiali się jej kolejni narzeczeni” – opowiadał reżyser – „potem razem z taką parą jeździłem motorowerem marki Komar. Dziś wspominam to fantastycznie. Było to wesołe dzieciństwo, więc chętnie z tego korzystam. To takie radosne uczucie, szczenięca radość, którą tutaj próbowałem w pewnym sensie odświeżyć, przywołać ją z powrotem”.

www.linkpolska.com

„...nareszcie film z akcją na Śląsku bez życiowych dołujących tragedii, ze szczyptą miłości, ale bez wulgarności czy naiwnej czułości” - komentarz internauty z portalu Filmweb.pl. Na zdjęciu od lewej Damian Ul i Tomasz Sapryk. Fot. Magda Pawłowicz

Bez wątpienia dużym atutem filmu są zdjęcia Adama Bajerskiego, który również uczestniczył przy produkcji filmu „Zmruż oczy”. Jak mówiła przy okazji inauguracji Polskiego Klubu Filmowego w Belfaście Susan Picken, dyrektorka kina, QFT bardzo zależy na rozszerzeniu repertuaru dla mniejszości narodowych. Po projekcji filmu

QFT zachęca widzów do udziału w dyskusji na jego temat. (JŚ)

„Sztuczki”, reż. Andrzej Jakimowski, występują: Damian Ul, Ewelina Walendziak i Tomasz Sapryk. Projekcja: 16 listopada, godz. 16:00, QFT, University Square, Belfast

November 2008 | listopad 2008 | 11


LINKperyskop Irladnia Północna

Polka walczy z Subwayem Natalia Szymańska pracowała w Subwayu przez 8 miesięcy na stanowisku supervisora. Została zwolniona z pracy w piątym miesiącu ciąży pod zarzutem złamania wewnętrznych przepisów BHP. Przepis Subwaya mówi, że wśród pracowników w czasie zmiany nie mogą przebywać osoby trzecie. Partner Natalii, również pracownik Subwaya, przychodził wieczorami i pomagał dziewczynie w pracy, a następnie odprowadzał do domu. Jak mówi Katarzyna Garbal z Irlandzkiego Kongresu Związków Zawodowych, oboje zostali zawieszeni, a następnie zwolnieni. Pozostawiono ich praktycznie bez środków do życia.

Z pomocą związków zawodowych Natalia odwołała się od decyzji pracodawcy. Niestety, w chwili zamykania magazynu, nie wiadomo było, z jakim skutkiem. Rada Związkowa w Belfaście zorganizowała serię protestów przed siedzibą firmy, domagając się rozmowy z pracodawcą. „Przypadek Natalii nie jest odosobniony, bardzo często zwracają się do mnie Polacy, którzy mają problemy z pracodawcami“ – mówi Katarzyna Garbal – „Migrant Workers Unit przy Irlandzkim Kongresie Związków Zawodowych stara się pomagać osobom, których prawa pracownicze są łamane, niezależnie od tego, czy są członkami związków czy nie. Zawsze jednak zachęcamy do wstępowania do związków zawodowych, bo jest to najlepsze zabezpieczenie na wypadek problemów w pracy“. Związek zawodowy to organizacja reprezentująca interesy pracowników. Jego

podstawowym zadaniem jest ochrona zatrudnionych osób oraz działanie na rzecz poprawy ich sytuacji ekonomicznej i społecznej. W zeszłym roku wydany został po polsku kieszonkowy przewodnik pt. „Twoje prawa w miejscu pracy“, by zapoznać Polaków z obowiązującym prawem. Irlandzki Kongres Związków Zawodowych organizuje też spotkania informacyjne oraz prowadzi poradnie ds. prawa pracy. Polacy nie zawsze chcą zapisywać się do związków zawodowych. Często obawiają się, że może to mieć negatywny wpływ na ich relacje z pracodawcą. Pamiętają też, że związki zawodowe w Polsce nie działały skutecznie. „Tutejsze związki, po pierwsze, nie mają ambicji politycznych, a po drugie, przynależność do nich nikogo nie dziwi, a już najmniej pracodawców” – zapewnie Katarzyna Garbal. (JŚ)

Anglia

Polsko-Brytyjskie Stowarzyszenie Medyczne w Wielkiej Brytanii Polish British Medical Society to nowo powstałe stowarzyszenie skupiające lekarzy mieszkających na Wyspach Brytyjskich. Stowarzyszenie założono przy współpracy z Polish Professionals in London – organizacji wspierającej zrzeszanie się różnych grup zawodowych wśród Polaków żyjących w Wielkiej Brytanii. Istniejące od 2005 roku PPL skupia również specjalistów z innych sektorów, takich jak: księgowi, specjaliści z branży IT, dziennikarze, bankowcy, konsultanci, specjaliści od marketingu czy właściciele firm. Polish British Medical Society umożliwia wymianę doświadczeń między przedstawicielami medycznej profesji rezydującymi na Wyspach, jak również dzielenie się wiedzą z kolegami po fachu lub studentami

mieszkającymi w Polsce, którzy myślą o emigracji do UK. Zrzeszając się w jedną grupę lekarze będą mieli większy wpływ na otaczającą rzeczywistość: na pracodawców, stowarzyszenia zawodowe oraz na opinię publiczną w Wielkiej Brytanii i w Polsce. Więcej informacji o PBMS można znaleźć na stronie www. polishprofessionals.org.uk. (BRU)

Szkocja

powrocie większość z nich nie kryła emocji: „Aż skręca mnie na myśl, jak ludzie tu potwornie cierpieli. Byłoby dobrze, gdyby inni szkoccy uczniowie mogli przeżyć to samo, co ja” – mówi siedemnastoletni Euan Angus Greer. W połowie października do Auschwitz wyleciała ostatnia grupa, ponad 200 szkockich uczniów. O środki na kontynuowanie programu wciąż walczy jeszcze Ken Macintosh – poseł szkockiego parlamentu. Liczy, że uda się powtórzyć szczęśliwy scenariusz z Anglii i Walii. Tam program został utrzymany dla młodzieży klas maturalnych i w dalszym ciągu finansowany będzie z budżetu centralnego. (TK)

Brak funduszy na lekcje historii Szkocki rząd planuje obciąć fundusze na finansowanie programu wizyt młodzieży szkolnej w Auschwitz. Oznacza to, że od przyszłego roku szkoccy nastolatkowie będą musieli pożegnać się z darmowymi „lekcjami o Auschwitz”. Szkoccy parlamentarzyści wierzą jednak, że fundusze na ten cel znajdą się w budżecie władz samorządowych. Według szacunkowych obliczeń chodzi o sumę 214 tysięcy funtów szterlingów rocznie. Do tej pory program cieszył się dużym zainteresowaniem wśród młodych Szkotów. Po

12 | listopad 2008 | November 2008

Polscy lekarze uważani są przez brytyjskich pacjentów za doskonałych fachowców. Fot. Bento Goncalves

Euan Angus Greer: „Aż skręca mnie na myśl, jak ludzie tu potwornie cierpieli”. Fot. Tim Becker

www.linkpolska.com


LINKperyskop Szkocja

„Lejdis” na początek Premierą filmu „Lejdis” zainauguruje swoje istnienie Polish Cultural Festival Association – organizator Polskiego Festiwalu Kulturalnego w Edynburgu. W ostatnim tygodniu kwietnia 2009 r. na wielu scenach Edynburga zagoszczą artyści, którzy swoją twórczością opowiedzą o Polsce. Teatr, muzyka folkowa, niezależne kino i średniowieczny jarmark to tylko niektóre pomysły organizatorów, według których Polski Festiwal Kulturalny będzie największą polską imprezą w 2009 roku w Szkocji. Szkocka premiera filmu „Lejdis” przewidziana na 5 listopada 2008 r. stanowi przedsmak serii przyszłorocznych imprez. Przy okazji projekcji filmu będzie można wziąć udział w loterii z cennymi nagrodami, jak wycieczka w do Loch Ness, kolacja dla

dwojga, uczestnictwo w zajęciach jogi czy wyścigach rajdowych. Patronat medialny nad wydarzeniem objął magazyn „Link Polska”. Festiwal przygotowywany jest prawie w całości przez wolontariuszy. Organizatorzy zachęcają do współpracy wszystkich, którzy chcieliby przyczynić się do promocji polskiej kultury i sukcesu festiwalu. Mile widziane są również firmy, które chciałyby zaangażować się w Kadr z filmu „Lejdis” w reżyserii Tomasza Koneckiego. organizację imprezy w różnej formie sponsoringu. Projekcja filmu: Festiwal nie mógłby odbyć się bez wsparcia 5 listopada 2008, godz.17:45 ze strony Konsulatu Generalnego RP w Filmhouse, 88 Lothian Road, EH3 9BZ Edynburgu, Wyższej Szkoły HumanistycznoWstęp: £6 Ekonomicznej w Łodzi z oddziałem w www.polishculturalfestival.org.uk Edynburgu oraz innych mniejszych sponsorów. (JJ)

Zdjęcie miesiąca W dublińskiej dzielnicy Temple Bar, miejscu popularnym nie tylko wśród artystów. Fot. Rafał Walczyk

www.linkpolska.com

Magazyn „Link Polska” zaprasza wszystkich do nadsyłania propozycji swoich zdjęć wraz z krótkim komentarzem autora pod adres: redakcja@linkpolska.com Na autorów zdjęć wybranych do publikacji w rubryce „Zdjęcie miesiąca” czekają nagrody! Nadesłane zdjęcia przechodzą na własność redakcji, co jednocześnie oznacza przeniesienie na redakcję magazynu „Link Polska” praw autorskich z prawem do publikacji w każdym obszarze.

November 2008 | listopad 2008 | 13


Kiedyś nikt nie wspominał o religii tekst i zdjęcia: Jakub Świderek

Dźwigi budowlane wznoszące się nad Belfastem sygnalizują dobrą passę jego mieszkańców. Miasto odnotowało w ciągu ostatnich 10 lat najszybszy rozwój ekonomiczny spośród największych aglomeracji Wielkiej Brytanii. Ale w skłóconych dzielnicach Belfastu czas się zatrzymał.

Ironia losu Danny (54 lata) siedzi na chodniku, opierając się o ścianę jednego z domów w katolickiej dzielnicy Ardoyne w północnym Belfaście. Pali skręta. Wokoło unosi się intensywny zapach farby. Jego ubranie, dłonie i twarz są nią pochlapane. Pozdrawiają go przechodnie, lokalni taksówkarze i dzieci wracające ze szkoły. Na ścianie za nim jeszcze wilgotne malowidło. Czy namalowałbyś mural w protestanckiej dzielnicy? Danny: „Chciałbym. Ale nie jestem pewny, czy już mógłbym tam malować. Nie wiem, czy byłbym bezpieczny“. W ciągu ostatnich 40 lat w Irlandii Północnej powstało około 2 tys. murali. Przedstawiają lokalnych bohaterów, przypominają o ważnych wydarzeniach. Przede wszystkim jednak są wyrazem przekonań religijnych i politycznych skłóconych społeczności Belfastu. 3,3 mln funtów przeznaczył rząd na program, który ma zatrzeć widoczne ślady dyskryminacji na tle poglądów politycznych i religijnych w Irlandii Północnej. Murale o rasistowskim charakterze są

14 | listopad 2008 | November 2008

zamalowywane w całym kraju, a w ich miejscach powstają nowe obrazy. Jak twierdzi rząd, ma to stworzyć lepszą atmosferę i zachęcić skłócone społeczności do dialogu. Danny: „Widziałeś kiedyś sektariańskie murale w naszych dzielnicach? Odpowiedz! W tej wojnie nigdy nie chodziło o religię. Tutaj chodziło o kolonizację. Nie widzę nic złego w naszych muralach. Jeśli spojrzysz na ten, którym zajmuję się teraz i na te, które powstały 20 lat temu, nie zauważysz różnicy. Mówią, że przemalują murale, że zmienią nasze życie na lepsze. Co to znaczy na lepsze!? Oni nigdy nic nie zrobili dla mojej społeczności! Sami radzimy sobie z problemami!“. Po drugiej stronie ulicy zatrzymuje się czarna taksówka. Wysiada trójka młodych turystów z Hiszpanii. Danny pozwala się sfotografować z muralem w tle. Następnie dopala skręta, zabiera farby i pędzle, przenosi się ulicę dalej, gdzie czeka na niego kolejna biała ściana. Danny: „Wiem. Chcesz wiedzieć, czy byłem w IRA. Gdy wybuchł konflikt, wszyscy z naszego pokolenia wstępowali do IRA.

Peacelines to różnej wysokości mury rozdzielające dzielnice katolickie od protestanckich wybudowane w czasie konfliktu przez armię brytyjską jako tymczasowy środek bezpieczeństwa

Większość z nas skończyła w więzieniu lub zginęła. Ja siedziałem dwa razy. Pierwszy raz na początku lat siedemdziesiątych. Byłem kilka razy postrzelony i osadzony na osiem lat w Long Kesh za napad na bank. Pieniądze z napadu były przeznaczone na broń dla IRA. W więzieniu po kryjomu przygotowywałem ulotki i plakaty promujące działania republikanów. Po wyjściu na wolność chciano, bym robił to na większą skalę. Po roku znowu mnie aresztowali. Widzieli, że budujemy maszynę polityczną Sinn Féin, więc ze mną aresztowali wiele innych osób, m.in. Gerry‘ego Adamsa i obecnego mera Belfastu Toma Hartleya. On też był częścią zespołu. Czy to nie ironia losu? 30 lat później mój stary kumpel jest merem Belfastu!“.

W cieniu peaceline Cluan Place we wschodnim Belfaście. Ślepa uliczka. 25 domów. Nad nimi wznosi się wysoki mur oddzielający miejscowych protestantów od katolickiej dzielnicy. Podobnych murów, ironicznie nazwanych „peacelines“, rozdzielających poróżnione społeczności, jest w mieście więcej. Powstawały w latach sześćdziesiątych. Pierwsze barykady wznosili katolicy i protestanci. Później

www.linkpolska.com


LINKtemat numeru

Marie przyjmuje komunię w swoim domu na Short Strand we wschodnim Belfaście

konsekwentnie dodawała je armia brytyjska jako tymczasowe środki bezpieczeństwa. Ci, którzy mieszkają w bezpośredniej bliskości muru uważają, że są one niezbędne. Czują się dzięki nim bezpiecznie. Inni twierdzą, że, być może, dopiero kolejne pokolenia usuną peacelines. Mieszkańcy terenów przy murach cierpią z powodu różnic socjalnych i ekonomicznych, bo urzędnicy i przedsiębiorcy unikają tych miejsc. Na Cluan Place powiewają brytyjskie flagi. Nie ma roślinności. Kamery zamocowane na wysokich masztach monitorują ulicę. Na murze tabliczka: „Gra w piłkę zakazana“. Na ścianie domu, w rzędzie po prawej stronie, mural z napisami, wspomnienie z czasów konfliktu: „5 osób zastrzelonych. Wysadzone domy. Spalone domy. 20 rodzin wypędzonych przez IRA. Wciąż jesteśmy Brytyjczykami. Nie poddamy się“. Drzwi otwiera mężczyzna. Wygląda na zdezorientowanego. Bardzo uprzejmy, jednocześnie czymś bardzo przejęty. Proponuje herbatę. W salonie bałagan. Porozrzucane gazety, brudne kubki, popielniczka pełna niedopalonych papierosów. Na najwyższej półce biblioteczki 4 książki. Reszta półek pusta. Porządek panuje tylko na stoliku w końcu pokoju. Obok małego, starego odtwarzacza płyt kompaktowych leżą starannie poukładane płyty CD. Przeprasza za bałagan. Mówi, że miał trudną noc. William (48 lat): „Wczoraj mój przyjaciel popełnił samobójstwo. To szok dla wszystkich. Był zawsze pogodny. Miał powodzenie w interesach. Wspaniałą rodzinę“. Obecnie w Irlandii Północnej wskaźnik samobójstw jest najwyższy w Europie. Ich

www.linkpolska.com

liczba gwałtownie wzrosła po zakończeniu konfliktu. Jak twierdzą specjaliści z University of Ulster, w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych życie w zjednoczonych walką społecznościach dawało poczucie przynależności. Teraz ludzie zdani na siebie nie radzą sobie z problemami. Dzięki wysokim nakładom finansowym rządu i intensywnej pracy organizacji pozarządowych ilość samobójstw w roku 2007 spadła o 17 procent. To jeszcze nie przełom. William zapala papierosa. Trzęsą mu się dłonie. Natychmiast zmienia temat. Pyta, czy lubię muzykę i włącza płytę. Jest zdenerwowany. Kilka płyt spada na podłogę. William: „Uwielbiam muzykę. Nie gram, ale działam w irlandzkim zespole. Zajmuję się sprzętem. Sąsiedzi nie zawsze są zadowoleni z moich kontaków z Irlandczykami. Ale ja nie pozwalam sobie wejść na głowę. To nie oznacza, że musimy od razu integrować się z katolikami. Trzeba po prostu iść do przodu. Sprawy same się porozwiązują“. Wciąż pali jednego papierosa za drugim, ale muzyka, której słucha, wyraźnie go relaksuje. Trochę śpiewa. Nogami wystukuje rytm. Zmienia płyty. Potem przenosi się do kuchni, gdzie przygotowuje kolejne kubki herbaty z mlekiem. William: „Sporo w życiu podróżowałem. Byłem hippisem. Dziś już nie planuję zmieniać miejsca zamieszkania. Tutaj jest mi dobrze“. Mimo wyjątkowo słonecznego dnia w kuchni panuje półmrok. Mur, który znajduje się kilka metrów dalej, rzuca cień na dom Williama.

Bonfire na Shankill w Belfaście. Protestanckie stosy budowane są na cześć zwycięskiej bitwy wojsk protestanckich nad katolickimi nad rzeką Boyne w 1690 roku. Protestanci podpalają je 11 lipca o północy

Gdybym mogła, zastrzeliłabym go Po drugiej stronie muru jest Short Strand, katolicka dzielnica wschodniego Belfastu. Madrid Street, drzwi domu otwarte. Na półce skromnego salonu palą się świeczki, stoją figurki świętych, różaniec. Na ścianie duży krzyż. Obok domowego ołtarzyka siedzi starsza kobieta. „Zapisałeś się do Credit Union?“ – pyta – „to wspaniałe miejsce. Można tam dostać nisko oprocentowane pożyczki. Tylko przez ten cholerny mur trzeba chodzić tam naokoło!“. Bez kobiet, takich jak Marie (75 lat), cała kampania IRA nie byłaby możliwa. To ona karmiła chłopaków, gdy byli głodni. To u niej odpoczywali. Dawała im pieniądze na papierosy, choć, jak sama mówi, oni nigdy o to nie prosili. Dla nich przechodziła obok patroli policji z karabinami pod spódnicą. Gdyby ją wtedy złapali, do dziś siedziałaby w więzieniu. Najważniejsze jednak było dla niej, żeby od tych wszystkich problemów z daleka trzymać dzieci. „Niewiele pamiętam z konfliktu“ – mówi Tony (45 lat), syn Marie, podając matce herbatę i scone‘a. Mieszka z nią przez całe życie. Jest epileptykiem. Jąka się. „Pamiętam dni, gdy nie było prądu i musieliśmy rozpalać ogień i gotować na ulicy. Pamiętam też poranki, gdy wstając z łóżka musiałem uważać, żeby nie nadepnąć śpiących na podłodze obcych mężczyzn“. Marie śmieje się i mruga porozumiewawczo okiem. Marie: „Wśród protestantów są dobrzy ludzie. Kiedyś, zanim wybudowali ten mur, byliśmy wspaniałymi sąsiadami. Nikt nie

November 2008 | listopad 2008 | 15


LINKtemat numeru

Centrum Belfastu. Młodzi ludzie coraz rzadziej przywiązują wagę do podziałów religijnych. Częściej oddają się zabawie, nie stroniąc od alkoholu i innych używek Danny D. maluje nowy mural na katolickiej Falls

chciał tego podziału. Kiedyś nikt nawet nie wspominał o religii. Wszyscy żyliśmy w zgodzie. Moja serdeczna przyjaciółka, Agnes, jest protestantką. Wyjątkową osobą. Często do siebie dzwonimy, czasami spotykamy się na herbatę. Ale dzisiaj nie poszłabym do jej domu. Tam ludzie wiedzą, kim jestem. Nic by mi nie zrobili, ale moja obecność mogłaby ściągnąć na nią gniew sąsiadów“. Przez otwarte drzwi wbiega kilkuletni chłopiec. Bez słowa staje przed Marie i wyciąga rekę. Ona kładzie mu na dłoni jakieś drobne. Chłopiec wybiega. Skąd więc ten konflikt? Marie: „Ian Paisley. To jego wina. Gdybym mogła, zastrzeliłabym go. Boże, wybacz mi. Wiem, że nie powinnam tak mówić. Ale ja go naprawdę nienawidzę, nienawidzę“. Ian Paisley (82 lata) był premierem rządu Irlandii Północnej i liderem partii DUP (Democratic Unionist Party). Z obu funkcji ustąpił 5 czerwca 2008 roku. Przez lata był liderem Kościoła protestanckiego i otwarcie nawoływał do nienawiści do katolików. W miarę upływu lat jego skrajne poglądy antykatolickie słabły. Ostatecznie 26 marca 2007 roku zasiadł przy jednym stole z Gerrym Adamsem, liderem partii Sinn Féin, aby przedyskutować kwestię podziału władzy w państwie. Ikony konfliktu w Irlandii Północnej razem – to historyczne wydarzenie, pisały media na całym świecie. Marie sięga po medalion z Janem Pawłem II i świeczkę z wizerunkiem Matki Boskiej. Z ręki zdejmuje bransoletkę. „To dla ciebie, to dla twojej matki, a to dla twojej kobiety“ – mówi – „ale schowaj to i bądź ostrożny!“.

16 | listopad 2008 | November 2008

W cieniu wspomnień Short Strand to katolicka enklawa we wschodnej, protestanckiej części miasta. Z trzech stron protestanci, z czwartej rzeka Lagan. Mur, który otacza dzielnicę, pogłębia uczucie klaustrofobii jej mieszkańców. Nie chcą się wyprowadzać. To jest ich miejsce. Kaplica, bar, sklep z alkoholem, mały zakład bukmacherski. Największy budynek to komisariat policji otoczony wysokim murem z siatkami zabezpieczającymi. W czasie konfliktu policja była celem zamachów bombowych. Dziś w tej fortecy służbę pełni tylko 2 policjantów. W Short Strand mieszka około 3 tys. osób. Wśród nich 200 protestantów. - Spotkaliśmy się 14 lat temu w barze w centrum miasta. - Nie, Darren, to było 16 lat temu. - Jezu! 16 lat z tobą!? A miałem tam spotkać inną dziewczynę! Darren (50 lat), protestant, wysoki i przystojny, ale bez zębów z przodu. Przy pierwszym spotkaniu próbuje to ukryć. Teresa (56 lat), katoliczka, niska i okrągła. Zawsze zadbana. Razem oglądają Discovery Channel, razem grają w bingo. Kiedy się poznali, Darren nie odprowadził Teresy do domu, bo bał się wchodzić do katolickiej dzielnicy. Z czasem miłość wzięła górę nad rozsądkiem i wprowadził się do Teresy. Żył w lęku, rzadko wychodził z domu. Pił, aby poradzić sobie ze strachem. W tym okresie każdego ranka docierały do nich informacje o śmierci kogoś z bliskiego otoczenia, a protestant mieszkający w katolickiej dzielnicy był łatwym celem. Do tego wspomnienia z przeszłości... Darren: „Północny Belfast. Z dwoma innymi kumplami graliśmy w szachy na

powietrzu. Dochodziła siódma wieczorem. Oni chciali już skończyć. Ja prosiłem, żebyśmy rozegrali jeszcze jedną partię. Nagle usłyszeliśmy: bam, bam, bam! Jednego z nas trafili w głowę. Chiałem mu pomóc, bo wciąż się ruszał. Ale to były już tylko pośmiertne drgawki. Zginął z rąk IRA tylko dlatego, że był protestantem. Nie było innego powodu. Potem samochód, którym nadjechali, znaleziono spalony w katolickim Ardoyne“. Teresa przez cały czas spokojnie głaszcze psa, który siedzi pomiędzy nią i Darrenem na białej, skórzanej kanapie. Darrenowi łamie się głos. Po tym wydarzeniu zrozumiał, że w tym konflikcie nie ma miejsca na neutralność. Aby bronić swojej protestanckiej społeczności przyłączył się do UDA (Ulster Defence Association), największej organizacji paramilitarnej. I choć dzisiaj wszystko jest już skończone, Darren nie chce, aby jego katoliccy sąsiedzi dowiedzieli się o tym. Przez 20 lat ostrzeliwanie z broni maszynowej, zamachy bombowe, podpalenia i zabójstwa były codziennością ulic Befastu. Dzisiaj specjalnie utworzona grupa detektywów w Irlandii Północnej bada przypadki morderstw z czasów konfliktu. Nie jest skuteczna, a koszt jej działalności jest zbyt duży i wpływa hamująco na pracę policji. Co poczuliście, gdy Ian Paisley i Gerry Adams w końcu zasiedli do rozmów? Teresa: „Ja – złość. Powinni byli to zrobić 30 lat temu! Nie musiałoby zginąć tylu niewinnych ludzi!“. Darren: „A ja się cieszę. Bo jeśli tacy wrogowie w końcu ściskają sobie dłonie, jeśli może się to zdarzyć tutaj, to może się to zdarzyć w każdym miejscu na świecie“.

www.linkpolska.com


więcej informacji na stronie www.linkpolska.com


LINKfotogaleria Według organizacji charytatywnej „Shelter” oraz Governments Social Exclusion Unit, byli żołnierze w Wielkiej Brytanii stanowią jedną czwartą bezdomnych i 22% śpiących na ulicach Londynu. Dane z The Combined Homeless and Information Network (CHAIN) mówią o 6% bezdomnych. Inne instytucje spekulują, że liczba ta może być znacznie wyższa. Wielu opuszczających brytyjskie siły zbrojne zmaga się z życiem w cywilu i zasila szeregi czekających na przyznanie miejsca w schroniskach dla bezdomnych. Około 20 tysięcy żołnierzy, z ogólnej liczby 48 tysięcy wysłanych na Bliski Wschód, będzie cierpieć z powodu urazów psychicznych. Na dokumentowaniu walki bezdomnych żołnierzy, którzy szukają kąta w schroniskach dla bezdomnych w Wielkiej Brytanii, spędziłem wiele lat. Mój projekt zaczął się od miejsca o nazwie New Belvedere House, usytuowanego na londyńskim East Endzie. Młodzi i starzy lokatorzy, których łączą podobne przeżycia, mają problem z zaakceptowaniem społeczeństwa, a społeczeństwo ma problem z zaakceptowaniem ich. Wielu żołnierzy pochodzi z trudnych rodzin. W wojsku poddano ich instytucjonalizacji. Kiedy opuszczali armię, nie byli przygotowani do cywilnego życia. Ich odejście z wojska, często ze wskazań medycznych, po odniesieniu ran, było dla nich rozczarowaniem. Alkoholizm w wojsku jest poważnym problemem, a powrót do życia w cywilu, z całym bagażem urazów psychicznych odniesionych wskutek samych wojennych doświadczeń czy zjawiska fali w szeregach, bywa ciężki. Wielu bezdomnych żołnierzy odczuwa nienawiść do samych siebie i znieczula się narokotykami i alkoholem. Nie umieją zmierzyć się ze swoimi problemami psychicznymi, więc w ramach pokuty prowadzą nędzne życie. Upijanie się, choroby psychiczne i przemoc to rzecz codzienna. Byli żołnierze nie mają poczucia bezpieczeństwa, nie ufają instytucjom ani nie wierzą w związki międzyludzkie, które cywile uważają za coś naturalnego. Po braterstwie na wojnie pojawia się izolacja, poczucie, że poza armią jest się zdanym tylko na siebie.

01

02

03

Bezdomni żołnierze

Stuart Griffiths Tłum. A. Ł-M Stuart Griffiths zaczął robić zdjęcia już w dzieciństwie. W wieku 16 lat zaciągnął się do armii brytyjskiej. Był żołnierzem i szkolił się jako fotograf. Następnie studiował fotografię na Uniwersytecie w Brighton, którą skończył z wyróżnieniem. Swoje projekty publikował w magazynach na całym świecie. / www.stuartgriffiths.net

01 Frontowe wejście do New Belvedere House we wschodnim Londynie. Schronisko dla byłych żołnierzy ma 65 łożek. Jest zawsze pełne. 02 Jason Gough, były żołnierz, który stracił oko, kiedy jego karabin wypalił mu w twarz. Uzależniony od narkotyków, odkąd opuścił wojsko. Na zdjęciu jest sfotografowany zaraz po tym, jak zaatakował go prętem inny bezdomny. 03 James Gallagher, były żołnierz RAF-u, służył również w legii cudzoziemskiej. Jego tatuaż jest jak książka, pokazuje wszystkie miejsca, w których był i służył. James umarł w tym roku. Dostał pokój w Woolwich w południowym Londynie, gdzie powalił go atak serca. Znaleziono go martwego po dwóch tygodniach.


LINKfotogaleria 04

05

07

06

04 Typowy pokój w New Belvedere House. Lokatorzy mają prawo do darmowego śniadania w Whitechapel Mission. 05 Były żołnierz, który służył w Iraku w 2004 roku, w swoim pokoju w północnym Yorkshire. Kiedy opuścił wojsko, miał takie długi, że nie mógł pozwolić sobie na to, by zamieszkać gdzie indziej. 06 Po pijackiej nocy w New Belvedere House, wschodni Londyn. 07 Carl wyglądający przez okno z pokoju w New Belvedere House. Został bezdomnym zaraz po odejściu z wojska, gdzie był ofiarą napastowania seksualnego.


LINKreportaż

e n p ż r z ypadk ó r i

emigranta

Aleksandra Kaniewska

Przyglądam się tej naszej młodej wyspiarskiej emigracji i czasem widzę jej duszę. Bywa, że cierpiącą, zbolałą, ale zdarza się, że swobodną, spokojną. Jaka naprawdę jest emigracja, zależy od nas samych, od tego, jacy jesteśmy. W kalejdoskopie emigracyjnych historii każdy może odnaleźć fragment siebie. Sylwia – życie dla innych

Aleksandra Kaniewska - dziennikarka „Dziennika” i „Gońca Polskiego”, absolwentka rocznych Modern Japanese Studies na Oxford University i dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim.

20 | listopad 2008 | November 2008

Pochodzi z małego miasteczka na południu Polski. Wyraźnie lubi podkreślać, że tam jest jej prawdziwy dom. I że czasem tęskni. Sylwia do Anglii przyjechała już ponad cztery lata temu. Jest pielęgniarką, ale przez pierwszy rok pracowała jako pomoc w domu starców we wsi w Oxfordshire. „To wtedy pierwszy raz pomyślałam, jak dużo pozytywnych emocji wnosimy my, Polacy, do swojej pracy. W moim hotelu, bo tak na niego wszyscy mówili, byłyśmy dwie z Polski. Obie wykwalifikowane, chętne do pracy” – wspomina – „cała reszta szukała tylko okazji, żeby uciekać od tych staruszków. A ja ich bardzo lubiłam. Opowiadali mi całe swoje życie. Dzięki nim poznałam historię Anglii”. Po roku dostała propozycję pracy w prywatnym szpitalu pod Londynem. „To nowe miejsce to naprawdę był awans. Stałam się częścią zespołu medycznego. Bo tu w Anglii lekarze współpracują z pielęgniarkami, liczą się z ich zdaniem. A później? Poznałam Richarda. Był u nas chirurgiem. Z dobrej rodziny, bardzo mądry. Zaczęliśmy się spotykać i sama nie wiem, kiedy byliśmy zaręczeni. Do Londynu przyjechała cała moja rodzina. Myślimy o dziecku i kupnie małego domku, gdzie będzie nas mogła odwiedzać. Chcemy też założyć fundację, która pomagałaby matkom samotnie wychowującym dzieci. Kto by pomyślał, że to wszystko – męża, pracę, satysfakcję – znajdę za granicą”.

Agnieszka – razem mimo wszystko Agnieszka do Wielkiej Brytanii przyjechała za mężem, Tomkiem. On pracował w Anglii, ona sama wychowywała maleńkie dziecko w Polsce. Potem, po kilku miesiącach, kiedy Tomek wciąż nie chciał wracać, spakowała się i przyjechała do Londynu. „Nie było nam wtedy łatwo” – wspomina Agnieszka i u kelnerki, na oko Polki, zamawia mocną i dużą kawę – „Jaś miał roczek, wymagał ciągłej opieki. Mieszkaliśmy, jak liczni Polacy, w jednym pokoju, w mieszkaniu z wieloma innymi emigrantami. Uciekłam po trzech miesiącach. Obiecałam mężowi, że jak znajdzie jakieś samodzielne mieszkanie, wrócimy z małym”. „Byłam tam sama z synkiem” – opowiada Agnieszka dalej – „nie chciałam wracać do Anglii, a mąż upierał się, że ma dobrą pracę i nie widzi przyszłości w kraju. Jaś był coraz większy i chciałam, żeby znał tatę. Wymogłam więc na Tomku obietnicę, że będzie codziennie z nami rozmawiał. I dzwonił. Codziennie wieczorem czytał małemu bajki do snu, aż ten zasypiał ze słuchawką w ręce. Wytrzymaliśmy tak dwa i pół roku”. „Bałam się, że może kogoś poznać. Że może mnie zdradzić. Londyn to przecież takie międzynarodowe miejsce. Kolorowe, zmienne, wszystko łatwo przychodzi. Ludzie z samotności robią wiele głupot”. W końcu zgodziła się przyjechać drugi raz. Dla ratowania rodziny. „Tomek też


LINKreportaż był ofiarą tej emigracji” – mówi Agnieszka – „wiesz, że kiedy wreszcie po przeprowadzce puściłam mu na wideo wszystkie kawałki, które nagrywałam kamerą – jak mały pierwszy raz siadał, kiedy zaczynał chodzić, mówić, jak się potykał, płakał i cieszył, to Tomek oglądał to wszystko kilka razy po rząd i ryczał. Płakał jak dziecko, że tyle ważnych rzeczy go ominęło” – wspomina. Jednak Agnieszka mówi, że nie żałuje. Nawet po tym, co los zafundował im już po przeprowadzce. Tomek stracił pracę i zachorował, ona zaszła w ciążę. Zaczęli borykać się z problemami finansowymi. „To były trudne chwile. Nie mieliśmy pieniędzy, a tu na świat miała przyjść nasza córeczka. Ale są też pozytywy. Tomek jest w okresie remisji, Hania jest zdrowa. Najważniejsze, że jesteśmy razem” – mówi Agnieszka.

Robert – anonimowy w tłumie Roberta poznaję w okolicznościach anonimowości sprzyjających najbardziej – przez Internet. Pół roku temu. „Mój największy problem w życiu to fakt, że nigdzie na świecie nie czuję się u siebie” – zaczyna Robert bez zbędnych wstępów. To przystojny, czterdziestoletni mężczyzna. Zaintrygował mnie podczas jednej z niekończących się dyskusji o polskiej polityce, toczącej się na jednym z forów internetowych. Trudno mi było zdobyć jego zaufanie. Na początku pisał krótko. Głównie o tym, jak widzi polskich migrantów na Wyspach, niż o tym, jak sam się czuje jako emigrant. W końcu udało mi się z nim spotkać. „Urodziłem się w Warszawie, a kiedy miałem kilka lat, wyjechaliśmy z rodzicami do Stanów Zjednoczonych. Wracałem do Polski na niektóre święta i wakacje, zawsze sam, bo rodzice obawiali się, że już ich nie wypuszczą z kraju” – opowiada. Życie Roberta naznaczone było pasmem rozczarowań. „Na początku w szkole amerykańskiej nikt mnie nie akceptował, bo miałem polskich rodziców i akcent. Potem, kiedy już się zasymilowałem, zaczęliśmy się przeprowadzać, a rodzice często wysyłali mnie na wakacje do Polski. Wychowałem się więc trochę w Polsce, trochę w Ameryce, ale ani tu, ani tu nigdy nie czułem się tak naprawdę jak w domu” – wspomina. Robert w Londynie mieszka już 10 lat. „Od zawsze mam dwa obywatelstwa – polskie i amerykańskie – i to pewnie przez to życie mi się tak zaplątało. Amerykanie traktują mnie jak emigranta, a Polacy niechętnie patrzą na moje obco brzmiące nazwisko. Teraz już trochę mniej, ale pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy byłem studentem, podwójne obywatelstwo kojarzyło się z przywilejami i lepszą perspektywą na życie. Pamiętam polskie święta i spojrzenia kuzynów, kiedy mówiłem, że nie lubię karpia” – mówi Robert. To dlatego na miejsce zamieszkania wybrał Londyn – miasto, w którym większość ludzi to przybysze z innych krajów. Teraz mieszka

w małej kawalerce niedaleko mostu London Bridge. „Tu jeszcze żyje mi się najlepiej, bo w tej mieszance kultur i narodów nikt nie zwraca uwagi, z jakiego kraju się pochodzi. Czy kiedyś jeszcze wrócę do Polski? Nie wiem. Może po prostu jestem skazany na to, żeby być outsiderem?”.

Natalia – jakoś w życiu wszystko mi wychodzi

Od Natalii, z zawodu policjantki i mamy dwójki nastolatków, pogody ducha można by się uczyć. Z którejkolwiek strony nie spojrzeć – spokój i uśmiech. „No dobrze, to o czym mam ci w końcu opowiedzieć? Chcesz pewnie usłyszeć, jak bardzo mi się tu nie podoba?” – mówi zadziornie. 32-letnia łodzianka do Londynu przyjechała razem z mężem. Ponad rok temu. I już zdążyła się zadomowić. „Niedawno kupiliśmy dom, na kredyt oczywiście. Pewnie trochę nas uderzy po kieszeni ten globalny kryzys finansowy, ale za to pięknie mieszkamy” – opowiada szybko – „dzieci chodzą do szkoły, już dawno się przyzwyczaiły. Mój starszy syn ma od niedawna kolegę, Brytyjczyka. Już nawet ja nie nadążam za jego angielskim”. Natalia chmurzy się jednak, kiedy pytam ją o życie w Polsce. „Nie mogłam znieść szarej codzienności, narzekania wszystkich na wszystko. Wszechobecnej polityki wylewającej się z mediów. Nie mogłam też zaakceptować pracodawców płacących minimum i wymagających więcej niż maksimum. Tu czuję się bezpiecznie. Ale oczywiście jestem Polką, więc Brytyjczykom mówię o naszym kraju same dobre rzeczy. Tyle że nie zamierzam wracać. Za nic w świecie”. „Zawsze dużo z siebie dawałam, czy to przyjaciołom czy rodzinie. Jakoś wychodzę z założenia, że w ludziach jest dużo dobrego” – Natalia wierzy w dobrą karmę. „Moje najbliższe przyjaciółki to Polki, ale spotykam się też z Brytyjkami czy Hinduskami. Lubię to, że Anglicy, przynajmniej powierzchownie, są mili i wyrozumiali. Podoba mi się, że w sklepie wymieniam uprzejmości ze sprzedawczynią, a na ulicy obcy ludzie uśmiechają się do mnie. Jak dzieci trochę się odchowają, zgłoszę się do pracy do lokalnej policji. Tyle mam jeszcze pomysłów na siebie, tyle planów!” Sylwia i Agnieszka, Natalia i Robert. Jedyne, co ich łączy to właśnie emigracja. Z jej pozytywami – możliwością rozwoju i świetnej pracy, ale i z ciemniejszą stroną, czasem poczuciem wyobcowania. Jednak, jak mówi Agnieszka Danielak, psycholog i terapeuta z Polish Psychologists’ Club, życie na emigracji nie wpływa znacząco na radzenie sobie z trudnościami i rozwiązywanie problemów. „To bardziej nasze osobiste doświadczenia, wychowanie i poczucie własnej wartości, które nabywamy przez lata, pomagają nam radzić sobie z przeciwnościami losu” – dodaje psycholog. Imiona bohaterów zostały zmienione. Za pomoc w dotarciu do niektórych osób autorka dziękuje Polish Psychologists’ Club z Londynu.


JUŻ OD 10 LISTOPADA MOŻNA SKŁADAĆ ZAMÓWIENIA ŚWIĄTECZNE: PACZKI DO POLSKI

- w 9 dni roboczych - £1,20 za 1 kg + £3 ubezpieczenie - od 1 do 10 kg ta sama cena - paczki do 31,5 kg

- na karpia i inne ryby - na ciasta - na świeżą garmażerkę

Paczki prosimy przynosić do wtorku NOWOŚĆ: każdego tygodnia. Sklepy Zall uruchomiły nową usługę płatności rachunków w Polsce z Wielkiej Brytanii. Wszystkie informacje można znaleźć na stronie Koszt takiej usługi tylko £5

www.polskisklepzall.com.pl

-opłata za Polsat Cyfrowy i Cyfrę Plus -kredyty i różne inne opłaty w Polsce

lub w sklepach

3000 POLSKIE SKLEPY ZALL: 140 VICTORIA ROAD DD1 2QW DUNDEE TEL.: 01382228964

187 SOUTH STREET PH2 8NY PERTH TEL.: 01738444885


Rozmowy aktorów w garderobie

LINKkultura

Kadry z życia PIOTR ADAMCZYK: Jakie filmy w dzieciństwie zrobiły na tobie wrażenie? TOMASZ KAROLAK: Pamiętam, jak siedzę przed telewizorem, mama trzyma mnie na kolanach i oglądamy w czarno-białym telewizorze film „Orzeł” o polskiej łodzi podwodnej, która w czasie wojny wymsknęła się z internowania, a potem gdzieś zaginęła. Przez następne 15 lat zastanawiałem się, co się stało z załogą i jak można było ją uratować. PIOTR: Wojna zawsze wydaje mi się czarno-biała. Kiedy mój dziadek mi o tym opowiadał, to też we wspomnieniach był czarno-biały i walczył z czarno-białymi Niemcami. Gdy go zapytałem, dlaczego w ogóle wojna wybuchła, to mi odpowiedział, że przyjechali Niemcy i zabierali ziemię. Ja sobie wtedy wyobrażałem, że oni pakowali ją na furmanki i wywozili. Zastanawiałem się, po co. Żeby mieć u siebie wyżej? TOMASZ: Ha, ha! Wszystkie filmy z naszego dzieciństwa wydają mi się czarno-białe. Kolejny, po którym rozpłakałem się tak, że pół nocy mama mnie tuliła, był „Stary człowiek i morze” z Anthonym Quinnem. Poruszyło mnie, że sznurkiem złapał marlina, miał ogromną satysfakcję, a potem, gdy transportował go przywiązanego do łodzi, zjadły mu go rekiny. Pamiętam tamten szkielet. Dziś, jak oglądam ten film, to widzę, jakie to były archaiczne efekty. PIOTR: Ale działały! Moim wyjątkowym przeżyciem było wyjście do teatru na sztukę „Alicja w Krainie Czarów”. Zdziwiła mnie 45-letnia lub starsza aktorka ucharakteryzowana na dziewczynkę. Ale największą tajemnicą było to, jak gasło światło i jacyś ludzie chodzili w ciemności i przestawiali meble. Emocjonowałem się, co będzie, gdy zapalą światło. Nie pamiętam, o czym była sztuka. Natomiast zrozumiałem, że to, co za kulisami, jest znacznie ciekawsze. TOMASZ: Oglądałeś „King Konga”? Wtedy już chodziłem z tatą do kina. Pamiętam, że podczas sceny, gdy go ostrzeliwują z samolotów na górze, wpadłem w histerię. Jak można zestrzelić małpę, która uratowała człowieka?! PIOTR: Niesprawiedliwość. A pamiętasz, jak się wychodziło z filmu z Bruce’em Lee i było się przez jakiś czas takim Bruce’em Lee… TOMASZ: Oczywiście! Nawet na karate się zapisałem i mało mnie tam nie zarąbali. Ale dostawałem na własne życzenie. Przypominam sobie inny film, który wywarł ogromny wpływ na moje życie. W 1992 roku umówiłem się z narzeczoną na 14:00. Tymczasem okazało się, że na uniwersytecie odwołano poranne zajęcia i dla zabicia czasu postanowiłem pójść do najbliższego kina „Atlantic”. Wyświetlano tam wówczas film „Dracula” Coppoli. Otóż ten bajkowy Dracula spowodował we mnie to, że podczas filmu poczułem się arystokratą skazanym na wieczny niebyt, czyli na wieczne życie. Zapragnąłem zrobić coś dla prawdziwej miłości. W kinie uświadomiłem sobie, że dziewczyna, która na mnie czekała po seansie, nie była moją prawdziwą miłością. Wyszedłem z kina i dziwnym tonem Draculi oznajmiłem jej, że nie możemy już być razem. Ona myślała, że żartuję, a ja się czułem jakbym obronił świat przed niewiernymi. Nie mogła mi tego wybaczyć. Potem, gdy dowiedziała się, że moje postępowanie zainicjował film, spaliła wszystkie dostępne kopie. PIOTR: I pewnie do dziś to jej znienawidzony reżyser. Tak, pierwsze filmy przeżywaliśmy mocno, utożsamiając się z bohaterem. Ja byłem Bruce’em Lee, a ty Draculą. TOMASZ: Kiedyś zamiast na film „Konik Garbusek”

www.linkpolska.com

trafiłem na horror „Widziadło” z Romanem Wilhelmim. Tam cały czas grała nago rudowłosa aktorka i ja myślałem, że oszaleję, bo wcześniej sądziłem, że kobiety mają siusiaki. A ty nie widziałeś „Widziadła”?! PIOTR: Ale za to oglądałem Felliniego. Szczególnie zapamiętałem „Miasto kobiet”, bo to z tego filmu dowiedziałem się, jak wyglądają kobiety. Potem zasypiając, gdy zamykałem oczy, widziałem kadry z Felliniego. TOMASZ: Za namową kolegi w czasach licealnych poszliśmy na podobno genialny film „Obywatel Kane”, na którym zasnąłem. Od tamtej pory z dziwnym zainteresowaniem przyglądam się wszystkim intelektualistom, którzy mówią, że są fanami tego dzieła. PIOTR: Może oni pili kawę przed filmem? Ja mam problem z wyborem jednego ulubionego filmu. TOMASZ: Nie wiesz, w jakiej aktorce się zakochałeś?! Mnie w filmie „Królowa Margot” zauroczyła Isabelle Adjani i wtedy zacząłem kochać się w brunetkach. PIOTR: Ja się zakochałem w Michelle Pfeiffer w „Niebezpiecznych związkach”. I nawet przez jakiś czas czułem się takim Valmontem-Malkovichem. TOMASZ: Ty jesteś przystojniejszy. PIOTR: Ale on zagrał przystojniejszego niż ja jestem. Albo może cały czas gram przystojnego i dlatego taki ci się wydaję. Ale ja jeszcze chciałem powiedzieć o „Absolwencie”. TOMASZ: Co cię w nim zaintrygowało? PIOTR: Być może aktualność mojej ówczesnej sytuacji? Pierwsza ważna miłość? Przyznaję od razu, że nie miałem romansu z jej matką! Zakochałem się też w aktorce, która zagrała główną rolę. Ale chyba jednak bardziej w Michelle Pfeiffer. Podobała mi się, bo miała przekrwione oczy. TOMASZ: A jak ty to zauważyłeś? PIOTR: Byłem pewnie w dobrym kinie, a ona tak strasznie płakała. W „Niebezpiecznych związkach” była też Uma Thurman, która ściągała bluzkę… To też wspomnienie szoku spowodowanego widokiem biustu, który tak wdzięcznie opadał. Ale to już widziałem na kolorowo!

ROZMAWIAJĄ:

Piotr Adamczyk

Tomasz Karolak PODSŁUCHUJE: Anna Kozłowska

„Bajkowy Dracula spowodował, że podczas filmu poczułem się arystokratą skazanym na wieczny niebyt, czyli na wieczne życie. Zapragnąłem zrobić coś dla prawdziwej miłości” November 2008 | listopad 2008 | 23


LINKkultura

Nie maluję z natury Jakub Świderek

Wiem, że zanim przystępujesz do malowania, fotografujesz wybrany temat. Nie sądzisz, że zrobienie zdjęcia telefonem komórkowym i skopiowanie go na płótno może być po prostu łatwe?

Po pierwsze, zdjęcie jest tylko wyjściem do obrazu, a nie jego końcowym wyglądem. Więc pojęcie kopiowania na płótno jest bezsensowne. Ja mam na myśli proces tworzenia. Na ulicę trzeba zabrać sztalugi, trzeba obserwować zmieniające się światło, trzeba być cierpliwym, bo obiekt nie pozostaje tam, gdzie chciałbyś, żeby pozostał. Umiałbyś tak pracować?

Oczywiście. Przecież każdy zaczyna od pleneru w swoim kształceniu się. Ale mamy XXI wiek i normalne jest, że korzysta się z osiągnięć techniki. Nie ma w tym nic złego. Camera obscura jest prototypem aparatu i była używana przez artystów już od renesansu. Czy widzisz w tym coś złego? To ja nadal maluję obraz i to ja kształtuję na płótnie jego klimat. Wszystko, co przekazuję, jest wynikiem mojej obserwacji natury, czyli mojego otoczenia lub mojej wiedzy na jej temat. Jaki jest więc związek Twojego malarstwa z fotografią?

Proces powstawania obrazu jest prawie zawsze

24 | listopad 2008 | November 2008

identyczny. Nie maluję z natury. Ten aspekt mnie w ogóle nie interesuje. Zdarza się, że wykorzystuję zdjęcie lub jego fragment nie mojego autorstwa. Teraz pracuję właśnie nad serią obrazów związanych z dziećmi. Poruszam tutaj temat przemocy i głodu głównie w krajach trzeciego świata. Byłem zaangażowany w różne akcje charytatywne, być może dlatego realizuję teraz obrazy związane z Afryką... Ubolewam nad tym, że fizycznie nie jest możliwe wykonanie zdjęć przeze mnie tam, na miejscu. Kim jeszcze są bohaterowie Twoich zdjęć?

Są to osoby, które znam, z którymi się przyjaźnię lub które w jakiś sposób, bezpośredni lub pośredni, wpłynęły na moje życie, ale także bezimienne, które mijam codziennie. Często także przedstawiam siebie na swoich obrazach. Po przyjeździe do Irlandii robiłeś różne rzeczy. Ogrodnictwo, praca w sklepie. Dzisiaj żyjesz ze swojej sztuki. Czy to dzięki zwycięstwu w renomowanym konkursie?

Myślę, że złożyło się na to wiele różnych rzeczy. Irish Art Award jest niezależna od jakichkolwiek organizacji, marszandów, krytyków. Jest ona przyznawana przez artystów i dla artystów. Co za tym idzie, miała

Bartosz Kołata urodził się w 1979 roku w Toruniu, gdzie ukończył toruński Wydział Sztuk Pięknych. W Dublinie mieszka od 2005 roku. Swoje obrazy wystawiał m.in. na Węgrzech, w Estonii, Holandii, Irlandii i Kolumbii. Jest zdobywcą pierwszej nagrody w konkursie Irish Art Award 2007.

www.linkpolska.com


„Obraz to nie produkt, którego zawartość, opakowanie i marketing kierowane są do konkretnego odbiorcy“ Zobacz obrazy artysty na wystawie w Alley Arts Centre w Strabane. Otwarcie: 14 listopada 2008 r. Ekspozycję będzie można zobaczyć do 5 grudnia. wielu przeciwników. Środowiska artystyczne wszędzie działają w podobny sposób, często na zasadzie złożonych układów. Nagroda ta dała mi szansę poznania ciekawych i znanych artystów, przede wszystkim Briana Maguire’a. Wygrana w konkursie to też duży zastrzyk finansowy. W jaki sposób balansujesz pomiędzy komercją, tym, co się sprzedaje, a własnymi ambicjami i wizjami, które nie zawsze mogą iść w parze z sukcesem finansowym?

Jestem idealistą i wierzę, że mój sposób odbierania świata nie jest całkowicie odizolowany i odnajduję odbiorców bez potrzeby wpisywania się w tak zwaną komercję. Nie zawsze idzie to w parze z sukcesem finansowym, ale nie jestem osobą, która lubi narzekać. Obserwuję różne nurty i mody w sztuce współczesnej, ale i tak realizuję własne pomysły, we własnej interpretacji. Czy wiesz, kto jest odbiorcą Twojej sztuki?

Obraz to nie produkt, którego zawartość, opakowanie i marketing kierowane są do konkretnego odbiorcy. Sztuka jest dla każdego, kto nawet minimalnie jest nią zainteresowany lub pragnie doznać czegoś wcześniej nieznanego. Moje obrazy najczęściej kupują osoby prywatne, raczej mali kolekcjonerzy lub osoby, którym po prostu konkretny obraz z wystawy bardzo się spodobał. Kilka moich prac trafiło do dużych i znanych kolekcji, a ostatnio trzy obrazy do Mason Hayes Curran Collection, jeden do Dublin Public Works Collection i kolejne trzy do Max-Steven Grossman Collection. Moje malarstwo jest też w kolekcji miasta Dublina. Według najnowszych danych, Polacy tylko w pierwszej połowie tego roku wydali na sztukę 35 mln zł. 93 procent z tej kwoty poszło na malarstwo. Może to dobry czas dla Ciebie, żeby wrócić do Polski?

To nie powody materialne mną kierowały, kiedy wyjeżdżałem z Polski. Przywiązuję się

www.linkpolska.com

do ludzi, nie do miejsc. Ja ogólnie nie planuję za dużo, nie umiem powiedzieć, gdzie będę i co będę robił za rok lub za dziesięć lat. Z chęcią zrobiłbym wystawę w kraju, ale myślę, że to temat jeszcze nie na dziś, bo nie znam w ogóle rynku sztuki w Polsce, więc dzisiaj dojście do ciekawych galerii jest raczej niemożliwe. Poza tym kontakt z galeriami ograniczony tylko do poczty internetowej nie należy do najlepszych. Pamiętaj, że każda z nich dostaje po kilkadziesiąt maili dziennie i to normalne, że duża ich część nie jest nawet czytana. Rozmawiałem kiedyś z popularnym malarzem z Irladnii Północnej, Terrym Bradleyem. On odniósł wielki sukces komercyjny, ale cierpi na tym jego życie prywatne, rodzinne. Bardzo często pracuje w nocy i odcina się od rzeczywistości. Jak Ty pracujesz?

Dość systematycznie. Jeden z pokoi w domu w Dublinie zamieniłem na studio. Wstaję rano i maluję. Z przerwami oczywiście. Nie szukam inspiracji poprzez alkohol czy narkotyki, ale nie mam nic przeciwko nim. Każdy ma swoje własne sposoby. Nie znałem twórczości Terry’ego. Mogę tylko powiedzieć, że gratuluję sukcesu komercyjnego, ale to na tyle. Kolejna Twoja wystawa odbędzie sie w Alley Arts Centre w Strabane w Irlandii Północnej. Jak udało się ją zorganizować?

Do Strabane wysłałem swoje zgłoszenie około pół roku temu. Zostało zaakceptowane. Ważnym atutem okazała się duża przestrzeń dwóch pomieszczeń galerii. Pozwala ona na pokazanie kilku moich pomysłów dużego formatu, płócien około 150 x 150 cm. Tak więc będzie to efekt mojej rocznej pracy. Tydzień przed wystawą będę podejmował decyzję, które obrazy pokażę, a które nie. A w jakich kolorach namalowałbyś swoją przyszłość?

Zostawiłbym białe płótno.

Ci cholerni cudzoziemcy

DOBRA KSIĄŻKA

LINKkultura

Aleksandra Łojek-Magdziarz

Niektórzy imigranci są już bardziej brytyjscy niż Brytyjczycy. W latach pięćdziesiątych krążył dowcip, że kiedy zaproponowano pewnemu przybyszowi z kontynentu naturalizację, ten obruszył się żywo i zapytał: „Teraz? Jak straciliśmy Indie?”. Robert Winder, autor kultowej już książki „Bloody Foreigners: The Story of Immigration to Britain”, opisuje fale imigracyjne do Wielkiej Brytanii i związane z tym zawirowania historyczno-społeczne na przestrzeni wieków. Twierdzi, że Brytyjczycy cierpią na rodzaj swoistej amnezji, gdy mają przyznać (a uczciwie powinni), że w ich żyłach płynie dużo krwi cudzoziemskiej. Wielka Brytania potrafi być jednocześnie bardzo przyjazna, jak i wroga przybyszom zza kanału. W 1914 roku lokalne brytyjskie pismo gastronomiczne zalecało, by Brytyjczycy nie zgadzali się na obsługę przez kelnerów niemieckich i austriackich. Ale z kolei wojenne bohaterstwo Polaków znajduje poczesne miejsce w książkach brytyjskich, chicken tikka masala stało się daniem narodowym, a większość lekarzy to byli mieszkańcy subkontynentu indyjskiego. Winder zastanawia się nad tym, kim właściwe jest Brytyjczyk. Najwyraźniej bowiem uważa, podobnie jak śp. laburzystka Gwyneth Dunwoody, że precyzyjne samookreślenie się narodowościowe jest niemożliwe. Dunwoody powiedziała kiedyś, że śmiać jej się chce, kiedy ktoś mówi, że jest Anglikiem. „Jak może tego dowieść?” – pytała. Wydaje się, że i Winder był rozbawiony, kiedy przygotowywał się do pisania tej książki – bo Wielka Brytania imigracją stoi.

Robert Winder, Bloody Foreigners: The Story of Immigration to Britain (Cholerni cudzoziemcy: historia imigracji do Wielkiej Brytanii), Abacus 2007, cena £6.99


PRZYJDŹ

ZOBACZ

SPRAWDŹ

Zapraszamy do odwiedzenia polskiej hurtowni spożywczej w Preston Working Hours: Monday - Friday 8 a.m. - 6 p.m. Saturday - 8 a.m. - 2 p.m.

Polish Food Distribution 4-5 Eastham Street Preston PR1 7JD phone: 01772824509 mobile: 07515149715 www.ej-foods.com e-mail: office@ej-foods.com

Sprowadzamy towar na indywidualne zamówienie www.1stcontact.com

1 in 3 Poles are due a tax refund: Are you? For Polish employees Do you live and work in Northern Ireland? Would you like to get an extra £850*? Contact us now and check if you are due a refund. > We offer a no refund no fee service

> Claim online and save time

> Lowest Commissions

> Process your claim efficiently

0808 168 0514 33933

www.1stcontact.com/polishtax polishtax@1stcontact.com Our average tax refund is £850. Claims may vary.


LINKhistoria

Niepodległość na galowo Eleganckie towarzystwo w modnych wdziankach, pałacowe wnętrza i urodziwe dzierlatki obsługujące catering. W takiej aurze debatuje się, jak wiadomo, najlepiej. Dlatego konferencja pokojowa, która ugruntowała niepodległość Polski i ułożyła ład na kontynencie po pierwszej wojnie światowej, miała miejsce w podparyskim Wersalu. Z tego samego powodu, dla uczczenia tamtych czasów, 90 lat później organizowany jest bal prezydentów na Zamku Królewskim w Warszawie.

z

Piotr Miś, dziennikarz, prawnik. Wielbiciel historii, pieniędzy oraz płci przeciwnej. Z redakcją związany od początku powstania magazynu. Obecnie mieszka w rodzinnej Łodzi.

www.linkpolska.com

anim doszło do wersalskiego przyjęcia, trzeba było ustalić, kto nań pojedzie. I tu leżał pies pogrzebany. Bo gdzie trzech Polaków, tam pięć poglądów na sprawę i każdy czuje się najstosowniejszy, aby w stroju galowym tudzież ślicznym reprezentować nasz kraj podczas obrad. W 1918 i 1919 roku zdarzyło się jednak coś absolutnie wyjątkowego. Wydarzenie to zasługuje na odnotowanie w annałach z użyciem złotej czcionki, nazywanie ulic, szkół, przedszkoli, zakoli rzek, kurzych ferm i wszystkiego co się da oraz na stawianie pomników. A przede wszystkim na przymusowe wytatuowanie na poselskich, rządowych oraz wszelkich władczych grzbietach. Doszło bowiem do WIELKIEJ ZGODY NARODOWEJ. Po tym, jak Józef Piłsudski powrócił z niewoli magdeburskiej, by objąć ster rządów, udało mu się pogodzić wszystkie opcje polityczne, aby grały w jednej orkiestrze dla dobra Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Przede wszystkim porozumiał się ze swym największym oponentem Romanem Dmowskim, a trzeba przyznać, że chłopaki się kategorycznie nie znosili. Oczywiście nie godzono się z komunistami, słusznie dedukując, że to żadna opcja polityczna, reprezentująca jakiś światopogląd. Ot, zwyczajny bat na Polaków. Ostatecznie pojechali wspomniany Roman Dmowski i Ignacy Paderewski oraz wielu zastępców, ekonomistów, doradców, ekspertów, czyli, nie przymierzając, iście dworska świta. Na konferencji ścierały się dwa stanowiska. Przychylne nam francuskie i amerykańskie oraz nieprzychylne angielskie. Francuzi dążyli do jak najdalej idącego osłabienia roli Niemiec, z którymi musieli się nieustannie zmagać w ciągu ostatnich 70 lat. Anglicy – przeciwnie, gardłowali za silnym krajem piwoszy, a co za tym idzie, za osłabionym państwem amatorów ziemniaków, czyli naszym. Na czele delegacji brytyjskiej stał premier David Lloyd George. Na nieszczęście wielki miłośnik Niemców i oponent nacji nadwiślańskiej. Poza twardym rachunkiem politycznym oraz interesami własnego kraju, gość nas zwyczajnie i z wzajemnością nie cierpiał. Bardzo, zresztą, delikatnie mówiąc. To dzięki jego wysiłkom, Gdańsk, zamiast rezydować wesoło w granicach II RP, stał się komicznym tworem pod nazwą Wolnego Miasta. Górny Śląsk musiał wykazać swą polskość zbrojnie podczas trzech tamtejszych powstań, bo jegomość ufał zapewnieniom nadreńskich piwoszy, że Ślązacy są Niemcami. Wschodnią granicę natomiast musieliśmy utrwalać dopiero w boju z Ukraińcami i później, goniąc kota Leninowi, który zamierzał „po trupie białej Polski” przejść ze swą armią na zachód. Trup jednak okazał się nad wyraz żywotny i popędził bolszewika, gdzie jego miejsce w efekcie Bitwy Warszawskiej. Należy jednak podkreślić, że Wielka Brytania była wówczas naszym sojusznikiem. Tyle że, co zrozumiałe, realizującym własne interesy i swoje spojrzenie na sprawy międzynarodowe. Na co współcześni Polacy powinni zwrócić baczniejszą uwagę. Zamiast polegać uparcie i wyłącznie

na przyjaciołach z UE i NATO kosztem samodzielnego wysiłku. Poza wszystkim jednak żaden z zachodnich polityków nie chciał nadmiernie osłabiać naszego berlińskiego sąsiada. W grę bowiem wchodziła niezmienna od lat, nieoceniona, kochana i sprzedajna dama, czyli forsa tudzież szmal. Wszyscy alianci handlowali stabilnością kontynentu z racji ogromnych powiązań z gospodarką pokonanych Niemiec. Co niespecjalnie zmieniło się do dzisiaj. Kiedy Sarkozy i Merkel głaskali rosyjskiego niedźwiedzia w osobach Miedwiediewa-Putina, niwecząc nadzieje Gruzinów na odważne stanowisko Europy, za plecami dało się słyszeć plusk ropy w „bałtyckiej rurze” i stukot kolejowych kół wiozących francuskie szampany dla rosyjskich oligarchów. Oczywiście i wówczas politycy mieli pełne usta frazesów na temat europejskiego „dobra publicznego” oraz „unikania zadrażnień z Niemcami” i ich rewanżyzmu. Efektem czego była jeszcze większa wojna światowa, której nie omieszkał wywołać Hitler za jedyne 20 lat. A tymczasem przewlekłość i uciążliwość obrad wersalskich zmuszała uczestników do rozrywek cokolwiek nie dworskich. Nie kto inny, jak przedstawiciel Zjednoczonego Królestwa Lloyd George, sprowadził do Paryża swą wieloletnią kochankę Frances Stevenson. Pod przykrywką osobistej sekretarki, co jasne. Radziła sobie zresztą z ową funkcją świetnie. Znacznie usprawniając swemu Lloydowi biurową stronę konferencji. Brytyjska prasa od jakiegoś czasu rozpisuje tyrady na temat relacji premiera z ową damą, akcentując oczywiście wątek wielkiej skrywanej miłości, czułości i podobne dyrdymały. Przemilczając zazwyczaj inne, przejściowe, aczkolwiek nad wyraz liczne relacje premiera z przedstawicielkami urodziwej płci. Wieczna panna Stevenson pełniła natomiast funkcje nie tylko sekretarki, ale była zawsze na podorędziu i w pogotowiu w roli nie jedynie kancelaryjnej. Pod koniec życia, trzeba przyznać, po śmierci żony, Lloyd zdobył się na wielkoduszność, poślubiając mocno już wówczas leciwą oblubienicę. Podczas obrad była jednak w kwiecie wieku, urody oraz talentów biurowych. Mimo wszystkich animozji, zawiłości dyplomatycznych i trudności narodziła się w rezultacie Polska. Trwała w tym kształcie zaledwie dwadzieścia lat. Przyszło z nią na świat pokolenie Kolumbów. Swe przywiązanie do niepodległości udowodniło na polach bitew powstania warszawskiego, Monte Cassino, czy w bitwie o Anglię. Pokolenie, które przygotowało Polskę na trudne czasy sowieckie i pozwoliło przetrwać jej i nam wszystkim. Ludzie, z których warto brać przykład. Dzisiaj to my, w niepodległej Polsce, możemy w dziewięćdziesiątą rocznicę tamtych wydarzeń zorganizować uroczystość w pałacowej obwolucie. Przyjęcie na Zamku Królewskim w Warszawie z udziałem prezydentów innych niepodległych krain świata.

November 2008 | listopad 2008 | 27


PRZESYŁANIA PIENIĘDZY P P P P PRZESYŁAJ NA KONTO PLN I GBP OSZCZĘDNOŚĆ, WYGODA, CZAS P P SZYBKOŚĆ, KREDYTU, OPŁATY ZA MIESZKANIE P P SPŁATY NASI AGENCI RACHUNKI P P niezawodny i bezpieczny system

i wiele innych

od

£5

184 Lisburn Road, Belfast (polskie biuro Baltica)

97 Cregagh Road, Belfast (polski sklep Bon Appetite)

28 Upper Water Street, Newry (polski sklep Polonia)

43 Darling Street, Enniskillen (polski sklep Orzeł)

Market Square, Dungannon (polski sklep Polonia)

Spędź Święta w domu

www.easysend.pl Tel.: 028 90 296 296

Belfast / Dublin Liverpool

Naszą ofertę promową między Irlandią a Europą można łączyć z atrakcyjną opcją podróży samochodem, co umożliwia zabranie ze sobą dowolnej ilości bagażu. Dzięki temu, Twoja podróż do domu na Święta może być szybsza i tańsza niż kiedykolwiek wcześniej.

Dover Dunkerque

Zarezerwuj bilety na prom on-line już teraz! Zapoznaj się z warunkami sprzedaży biletów.

Belfast / Dublin > Liverpool > Dover > Dunkierka

wnard

ge

rid

b ert

Alb

t Co n

s Rd

nsw ate rS

Newto

Rib

ble

St

Nowy sklep z polską żywnością w Belfaście Rd

Connswater Shopping Centre

Jak zwykle mamy najlepszy wybór Zapraszamy pod adres 366 Newtownards Rd, Belfast towarów w konkurencyjnych cenach. (blisko Connswater Shopping Centre)


LINKfelieton

Wariacje listopadowe „I ci, co zmarli lub co zginą z nami Bracia kamraci z drogi pod chmurami Spotka się nas na balu kupa luda Ech, jak zadudni niebieska tancbuda” Edward Stachura „Ballada dla Potęgowej” Maciej Przybycień, dziennikarz, redaktor, publicysta, absolwent polonistyki krakowskiej Akademii Pedagogicznej. Współpracował z telewizją BBC podczas tworzenia programu dokumentalnego dotyczącego środowisk polonijnych w Hull.

– Wybieramy się dzisiaj gdzieś? – zapytał Sowa. Paweł odłożył gitarę i zapatrzył się w ognisko. Niebieskie płomienie leniwie lizały omszałe bele drzewa. Dym unosił się prosto do nieba. – Jeszcze nie wiem. Myślałem, że pójdę na Hendriksa, ale byłem już kilka razy… – westchnął. Zerwał się lekutki wietrzyk. Płomień zatańczył niczym tancerka brzucha. Gwiazdy jak spłoszone zwierzęta z przerażeniem uciekały ze wzburzonej tafli jeziora. Uspokoiły się dopiero na nieboskłonie. – Mam ochotę na jakiś super old school. Myślałem o da Vincim… Słyszałem, że ma opowiadać dzisiaj o swoich projektach – powiedział Paweł, dorzucając do ogniska solidną szczapę. W niebo wzbił się wulkan iskier. – E tam da Vinci, chodźmy na Ciechowskiego albo Nalepę

Fot. Marta Juez

– rozochocił się Sowa. – Albo na Jamesa Browna… – przerwał, żeby odpalić papierosa. – Niektóre z tych imprez były naprawdę super – przekonywał. – Pamiętasz bibę u Janis Joplin… – znacząco trącił Pawła łokciem. – Chodźmy – nie dawał za wygraną. – Super było! – Nie mam dzisiaj ochoty na głośną muzykę, myślałem raczej o czymś spokojniejszym… Może jakiś Mozart albo Vivaldi – powiedział Paweł i zapatrzył się w ogień. Paweł umarł pierwszy, w 1993 roku. Przedawkował

www.linkpolska.com

heroinę. Byłem wtedy w pierwszej klasie liceum. Gówniarskie, ułańskie zabawy zakończyły się tragedią. Nie miał szczęścia i zapłacił za to najwyższą cenę. Był najlepszym gitarzystą, jakiego znałem. Zawsze miał przy sobie gitarę, był prawdziwym fascynatem tego instrumentu. Gdy umarł, przyjaciele zorganizowali koncert ku jego pamięci. Jednak w mieście dało się też słyszeć głosy, że to dobrze, że się „przekręcił” – jednego ćpuna mniej. Na pogrzebie był tłum ludzi; przyjaciele, koledzy, rodzina. Paweł był bardzo blady, obok niego leżała gitara. Sowa (Grzesiek) umarł prawie dziesięć lat później. Miał słabe serce, które nie wytrzymało mocnej grypy. Zasłabł w górach, na Przełęczy Magurskiej. Szedł właśnie do pracy – opiekował się i zarządzał schroniskiem na Magurze Małastowskiej. Sowa robił świetne tatuaże i sam był cały wytatuowany. Podobno z tego powodu nie przyjęto go w miejskim szpitalu. Ktoś stwierdził, że taki wytatuowany dziwak pewnie jest naćpany. Wysłali go do domu. Sowa był starszy, gdy umierał, Paweł odszedł, gdy miał dziewiętnaście lat. Przez chwilę milczeli. Grzesiek pociągnął solidnego łyka z niebiańskiej puszki. – To jak będzie? – zapytał. Paweł nie mógł się zdecydować. Nie miał specjalnie ochoty na kolejny koncert rockowy, słyszał już ich chyba z milion. Jesień nastrajała go melancholijnie, wyciszał się wtedy, wspominał. Jakiś czas temu zaczął rysować. Z drugiej strony nie chciał sprawić zawodu Grześkowi. Wstał, przeciągnął się, spojrzał na jezioro. Tafla wody niosła skądś odgłosy imprezy. Przestało wiać i tysiące gwiazd znów rozpoczęły przeglądanie się w granatowo-czarnej toni jeziora. Wydawało się, że gdyby nie majestatyczne pasmo górskie na drugim brzegu, woda i niebo połączyłyby się w bezkresną całość. Paweł westchnął i prawie automatycznie przejął skręconego przez Sowę jointa. – Na coś jednak trzeba się będzie zdecydować – stwierdził i spojrzał na Grześka. – Szkoda przesiedzieć taką pięknie rozpoczynającą się noc przy ognisku. – A może pójdziemy na Stonesów – Sowę wyraźnie nosiło. – Są Stonesi, żartujesz – Paweł wyrwał się z zadumy. – No wiesz, samolot, wypadek… – Grzesiek próbował zachować poważny wyraz twarzy. Nie udało się, po chwili tarzał się ze śmiechu. – No co ty, jaja sobie robię… – minęło sporo czasu zanim się uspokoił. Przez chwilę siedzieli i w milczeniu patrzyli w ogień. Co kilka sekund przechylali puszki i zamierali znowu. Gdyby nie ten minimalny ruch i ekwilibrystyczne pląsy ogni, wyglądaliby jak namalowani. – I feel good – zaryczał Sowa, brutalnie niszcząc panującą wokół ciszę. – Chodźmy na Browna… – po raz kolejny zaproponował. W jego głosie dało się wyczuć prośbę. – Wiesz co, ja to chyba jednak pójdę na tego da Vinciego – odpowiedział Paweł, wrzucając zgniecioną puszkę do niebiańskiego kosza. – Idę z tobą – bez zastanowienia odpowiedział Sowa. Od dawna byli przecież najlepszymi kumplami. Z oddali przyglądał im się mój dziadek. Uśmiechał się pod nosem, gdy zapinał mankiety koszuli. On też wychodzi wieczorem. Idzie posłuchać profesora Geremka. Ten wie najlepiej, co się teraz dzieje w Polsce.

November 2008 | listopad 2008 | 29


LINKobok nas

Czas surferów... w Krakowie. Fot. Maciek Pelc

Okiem

obcego

Nie jest tak, że tylko nam wolno bezlitośnie kpić z innych narodowości i je krytykować. Obcokrajowcy mieszkający w Polsce postanowili przyjrzeć się nam równie wnikliwie, jak my im. I uwaga - używają sarkazmu. Aleksandra Łojek-Magdziarz

Aleksandra Łojek-Magdziarz, – redaktor naczelna magazynu „Link Polska”, iranistka, socjolożka i dziennikarka, pisze m.in. dla „The Guardian”.

Założyciele bloga internetowego „Polandian” (www. polandian.wordpress.com) bardzo okrutnie i szczerze rozprawiają się z Polakami. Dlatego polski czytelnik musi się uzbroić w cierpliwość, bo twórcy – grupa obcokrajowców – analizują nas z bezwzględną wnikliwością wytrawnych badaczy obcych kultur. Między innymi Polandianie omawiają i w niektórych przypadkach dekonstruują mity, jakie obowiązują wśród przyjezdnych. Zgromadzono ich na stronie wiele: mit o urodzie Polek (zrelatywizowany – są bardzo zadbane i kobiece w sposób troszkę staroświecki, ale przez to bardzo atrakcyjny dla płci przeciwnej), o tym, że polscy kierowcy umieją jeździć (obalony), że Polacy dużo piją (obalony, najwięcej na świecie piją Australijczycy, Polacy nawet nie mieszczą się w pierwszej dziesiątce) czy, że w Polsce jest zawsze zimno (obalony, wreszcie wyjaśniono obcojęzycznym czytelnikom, że Polskę cechuje klimat umiarkowany

30 | listopad 2008 | November 2008

z akcentem kontynentalnym – czyli gorące lata i mroźne zimy, coś, czego nas, Polaków, uczono w szkole) i bardzo biednie (już nie tak bardzo). Zdementowano także wyraźnie plotkę, że Polacy jedzą łabędzie, jak utrzymywały przez jakiś czas niektóre brytyjskie tabloidy.

Kobiecość Polek „Polki bardziej dbają o siebie niż Francuzki, są szczupłe i mają piękne ciała” – wylicza Severin, 28-letni Francuz, który trzeci rok mieszka w Krakowie. Twierdzi, że zawsze i wszędzie jest w stanie rozpoznać Polkę po lekko wystających kościach policzkowych. Polandianie uważają, że stereotyp pięknej Polki wziął się z filmów szpiegowskich produkowanych na Zachodzie, w których zawsze obok głównego bohatera występowały kuszące reprezentantki krajów wschodnioeuropejskich,

www.linkpolska.com


LINKobok nas mówiące ze specyficznym akcentem. Niebezpieczne, dzikie, sprytne i ponętne. I tak w chłopięcych głowach powstało skojarzenie: piękno plus egzotyczny akcent równa się kobieta z krajów postkomunistycznych (i komunistycznych). Chłopcy dorośli, ale asocjacja pozostała. Hasan, brytyjski Pakistańczyk mieszkający w Londynie, powiedział kiedyś ze zdumieniem, że Polkom nie zdarza się wyjść po zakupy w dresie i bez makijażu. Co się gremialnie panom podoba. Ale Polandian dziwi, że w tym morzu subtelnie ślicznych kobiet przeciętny rodak zapytany o to, jaką Polkę uważa za kwintesencję piękna, odpowiada, że Dodę.

Polak, auto i rondo Zaprzyjaźniony Austriak, który mieszkał w Polsce przez rok, wjeżdżając na kolejne rondo w Krakowie, powiedział w zadumie: „Mam wrażenie, że polscy budowniczy dróg mają zasadę: hej, pokomplikujmy trochę sprawy!”. Polandian, jak pisze jeden z twórców, szczególnie martwi znak drogowy z napisem: „Uwaga wypadki!”, na którym widać uderzaną przez samochód postać. Skwitowali go pytaniem: „Czy naprawdę potrzebujecie wskazówek przypominających, że nie powinno się wjeżdżać w ludzi?”. „Polacy jeżdzą w sposób szalony” – mówi Severin – „myślę, że wynika to z faktu, że teraz produkuje się mocniejsze auta i więcej ludzi je kupuje, więc pojawił się element popisywania się”. Kiedyś byłam świadkiem awantury drogowej – jeden pan zajechał drugiemu drogę, doszło do ostrej wymiany bardzo obraźliwych słów, a skończyło się... opluciem jednej z zaangażowanych stron. Pech chciał, że w samochodzie ze mną był zgorszony obcokrajowiec. Z przerażeniem myślałam, że to szkaradne zachowanie mogło mieć miejsce tylko u nas, ale parę lat później identyczną scenę zobaczyłam w Teksasie. Z tym, że miałam dodatkową świadomość, iż mogło skończyć się na strzelaninie. Emily z Montany, USA, łagodzi: „Nie sądzę, by Polacy gorzej jeździli od innych nacji. Kierowcy wszędzie bywają niegrzeczni, ja nie widzę żadnej różnicy między Amerykanami a Polakami w tej kwestii”.

Upojenie administracyjne urzędnika Niestety polscy urzędnicy wciąż cierpią na przypadłość zwaną upojeniem administracyjnym, o którym pisał kiedyś Dostojewski, czyli chwilowe poczucie władzy zawieszające wszelkie zasady savoir-vivre’u. Polandianie jednak uważają, że nie jest to celowa niegrzeczność, choć stanowi szok kulturowy, ponieważ, słowami jednego z nich: „sytuacje, w których Polacy są nieuprzejmi i te, w których są uprzejmi nie korespondują z oczekiwaniami przeciętnego przybysza z Zachodu”. „Co ciekawe, poza urzędami ci sami ludzie mogą być wyjątkowo uprzejmi i serdeczni. Zapraszają do domu. Goszczą, gotują” – zauważa Severin. „Czasami maniery niektórych urzędników są porażające” – mówi Emily, która przechodzi teraz drogę przez mękę, czyli usiłuje załatwić wizę rezydencką – „zupełnie im nie zależy na petentach”. Kiedy Austriakowi ukradziono wszystkie felgi z auta (w dniu, kiedy miał wyjechać do Wiednia na służbowe spotkanie), zadzownił na policję i został natychmiast oskarżony o to, że sam sobie je ukradł, by odzyskać ubezpieczenie. „To jest o tyle dziwne, że ci ludzie dostają pensję, to nie jest praca charytatywna. Być może to kwestia stresu czy biurokracji” – rozważa Severin – „brakuje im też inicjatywy. Mówią stanowczo i niemiło: «Nie ma. Nie da się…»”.

www.linkpolska.com

Polandianie podnoszą teorię, że dla Polaków niegrzeczność bywa rodzajem sztuki, która nas śmieszy i powołują się na fakt, że w polskich klasycznych komediach zawsze pojawia się element bardzo zabawnej impertynencji. I fakt. Nic mnie tak nie bawi, jak „Czego?” rzucane przez panie barmanki w filmach z lat osiemdziesiątych.

Spokojnie spontaniczni Nie wiadomo natomiast, gdzie uplasować naszą emocjonalność. Nie reagujemy jak Włosi, ale nie jesteśmy też tak zamknięci w sobie jak Skandynawowie (jeśli wolno generalizować na podstawie stereotypów). Nie można nas zaklasyfikować ani do społeczeństw ciepłych ani zimnych (podział taki wprowadza socjolog, prof. Piotr Sztompka z UJ). Severin tłumaczył kiedyś grupie izraelskiej, która zabierała się właśnie do głośnego śpiewu na ulicy w czasie spaceru z Rynku Głównego do hotelu w Krakowie, że Polacy nie lubią tego typu zachowań. Nie z powodu rzekomego antysemityzmu, lecz z racji innej spontaniczności. Nasza słowiańska dusza szaleje albo w czterech ścianach, albo wśród znajomych. „Ludzie w Polsce są spontaniczni w sposób bardziej kontrolowany, są bardziej wstrzemięźliwi w reakcjach niż przedstawiciele «cieplejszych» kultur” – uważa. Przeżywamy emocje bardzo mocno, ale raczej w środku. Anglicy nazywają to „bottling up”. Syn pewnej Polki popełnił samobójstwo. Zaprzyjaźniona z nią Iranka długo nie mogła zaakceptować tego, w jaki sposób matka przeżywała tragiczne odejście. Bo nie rozpaczała, tylko zacięła się w sobie i ciężko pracowała. „Przecież powinna sobie poorać twarz paznokciami, płakać i rwać włosy z głowy” – powiedziała wstrząśnięta Iranka.

Bieda? Przyjeżdżający do Polski oczekują szarości i komunistcznej achitektury, a także biedy. Spotkane w pubie londyńskim Brytyjki tłumaczyły, że sterotyp ten wynika z faktu, iż filmy o Polsce wyświetlane w telewizji zawsze pokazują przygarbione staruszeczki w chustach i konia z wozem. Tymczasem ostatni raz widziałam konia z wozem pod Zakopanem i cała jadąca autem rodzina przykleiła w fascynacji i zachwycie nosy do okien. „W porównaniu z Francją Polska jest biedna, to prawda, ale kiedy się tu wybierałem, miałem przed oczami obraz bardziej dramatyczny – że ludzie mało jedzą, nie mają pieniędzy na przyjemności, są zgrzebnie ubrani, nie ma mody. A widzę kolory, światła, dobrze ubranych ludzi” – opowiada Severin – „nie można, moim zdaniem, umrzeć w Polsce z głodu, a we Francji można, jedzenie jest dużo droższe”. „W Stanach wszystko zależy od miejsca. Bywa bardzo biednie i bogato. Kiedy jechałam do Polski, wiedziałam, czego się spodziewać i nie byłam niczym zaskoczona. Nie uważam, by była szczególnie biednym krajem” – mówi Emily.

Zostać? Czy mogliby zostać w Polsce? „Ja musiałem tu przyjechać. Zakochałem się w Krakowie. Wezwał mnie” – powiedział Severin. „Zostać? Dlaczego nie?” – mówi z uśmiechem w głosie Emily. Polandianie przecież zostali. Mimo naszych absurdów.

November 2008 | listopad 2008 | 31


POLSKA „KOLEJ” RZECZY Polscy naukowcy w istotny sposób przyczynili się do rozwoju gospodarczego Peru. Wystarczy wspomnieć o kilku z nich, m.in. inż. Edwardzie Habichu (protoplaście pierwszej politechniki w Ameryce Łacińskiej), prof. Władysławie Folkierskim (dziekanie Wydziału Matematyki Narodowego Uniwersytetu św. Marka w Limie), Celestynie Kalinowskim (inicjatorze utworzenia największego peruwiańskiego parku narodowego – Manú), Elżbiecie Dzikowskiej i Tonym Haliku (duży udział w odkryciu Vilcabamby – ostatniej stolicy Inków). Od lat największym uznaniem cieszy się jednak Ernest Malinowski – bohater narodowy Peru (projektant i budowniczy kolei andyjskiej, najwyżej położonej na świecie normalnotorowej linii kolejowej), który własną piersią bronił zaprojektowanych przez siebie murów portu Callao przed inwazją Hiszpanów. W historii tego andyjskiego kraju zapisali się także studenci krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej, którzy w maju 1981 roku odkryli najgłębszy kanion na świecie, kanion rzeki Colca.


LINKturystyka

Tropem Inków tekst: Tomek Kurkowski zdjęcia: Aneta Patriak-Kurkowska

Peru nie jest rajem na ziemi, choć Machu Picchu uchodzi za jeden z cudów świata. To kraj ujmująco pięknej przyrody, gdzie nikt nie uskarża się na swój ciężki los. Wszyscy cieszą się z tego, co mają. Na co dzień potomkowie Inków swoje nadzieje pokładają w Paca Mamie (Matce Ziemi). Ta bywa jednak kapryśna i regularnie raczy ich zimnym prądem Humboldta, El Nino i licznymi trzęsieniami ziemi.

Czarna strefa Peru nie daje się ująć w proste schematy. Z jednej strony od lat dzierży zaszczytne miano południowoamerykańskiego tygrysa gospodarczego, choć gołym okiem tego nie widać. Z drugiej strony w szalonym tempie rośnie czarna strefa, kwitnie nielegalny handel kokainą i przemyt gazu ziemnego z Boliwii. Nie brakuje też ludzi ubogich, żebraków, którzy stoją na ulicach, licząc na ofiarność wrzaskliwych turystów. Zwykle dotyczy to jednak ludzi starszych, którym brakuje sił, żeby dorobić coś „na boku”. Młodsze pokolenie nie ma z tym problemu - praca „na lewo” to ich żywioł. Dla nich poziom bezrobocia, który według oficjalnych statystyk sięga blisko 60 proc., to czysta iluzja. Zresztą każdy Peruwiańczyk to wie. Pracują tu wszyscy, nawet małe dzieci. Szacunek do pracy wyssali z mlekiem matki, już w kulturze inkaskiej praca była najwyższą wartością. Może właśnie dlatego imają się niemal każdego zajęcia i wciąż żywy pozostaje zawód pucybuta. Natkniemy się na nich na ulicach Limy, Arequipy i Cuzco. Są wszędzie. Opatuleni szmatami po sam czubek głowy, jakby skrywali przed nami prawdę o sobie. Niewielu z nich płaci podatki, nie ma tu takiego zwyczaju. Władze dają temu ciche przyzwolenie – wolą zajmować się napychaniem własnych kieszeni. Bo peruwiańska ryba psuje się od głowy. W listopadzie 2000 roku w aferze skandalu (zarzut korupcji) z urzędem prezydenta pożegnał się syn japońskich emigrantów Alberto Fujimori. Do dziś nie ustają echa tamtej sprawy.

Budowlana prowizorka Architektura Peru ma różne oblicza. W białym mieście Kordylierów, Arequipie, panuje prawdziwie kolonialny porządek. W

www.linkpolska.com

centrum miasta połyskuje świeżością fasada zabytkowego klasztoru św. Katarzyny (miasto znajduje się na liście dziedzictwa kulturowego UNESCO). Dużo gorsze wrażenie sprawia stołeczna Lima. Chaos komunikacyjny, wszechobecny zapach uryny i zalewająca ulice materia ludzka tworzą dość przygnębiający obraz. Miasto stworzone w XVI wieku przez słynnego Francisca Pizarra uchodzi za siedlisko wszelkiej maści przestępców. Ci żerują na naiwności turystów, którzy po zmroku wypuszczają się w miasto. Po zachodzie słońca nawet plac centralny, Plaza de Armas, przestaje być bezpieczny. Inaczej jest na prowincji. Tutaj życie toczy się wolniej. Nie ma realnych zagrożeń, choć łatwo zgubić się w gęstej pajęczynie uliczek. Stale zmienia się też topografia tych miejsc, na zgliszczach starych zabudowań wyrastają nowe konstrukcje. Wielkie połacie terenu ciągle zyskują nowych właścicieli, bez sygnatury notariusza, bez armii urzędników, całej masy pieczątek i opłat skarbowych. Własność nabywa się przez zasiedlenie. Tu nikt nikogo nie pyta o zgodę. Dlatego slumsy pęcznieją w oczach. Obrastają miasta jak drożdżowe ciasto, w którego wnętrzu kryje się społeczny zakalec – analfabetyzm i patologie. Pejzaż tych miejsc tworzą rzędy ponurych glinianych domków z wypalanej cegły. Po ulicach wałęsają się dziesiątki wygłodniałych i wychudłych psów. Tak dzieje się na przedmieściach Limy, tak też jest i w Puno. Zresztą Puno łudząco przypomina brazylijskie Rio de Janeiro – leży w dolinie otoczone wzgórzami, a z wysokości szczytów na miasto spogląda olbrzymia figura Chrystusa. Obowiązują proste zasady. Im wyższa partia, tym niższy status zasiedlającego. Dlatego biedota wyrusza wysoko w góry. Stamtąd łatwiej dojrzeć przepaść, jaka dzieli ich od bogaczy z dołu. Wielu z nich nigdy nie uda się pokonać tego dystansu.

Utkną tu na lata, czasem na całe życie... Uparcie wić będą swoje rodzinne gniazdko, którego nigdy nie ukończą – to już prawie lokalna tradycja. Zabraknie im środków albo zapału. Zamieszkają bez okien i elewacji. Z dachów pokracznie wystawać będą druty zbrojeniowe w nadziei na kolejne piętro. Prowizorka i tymczasowość, oto peruwiańska rzeczywistość.

Wyspy szczęścia Wczesnym porankiem nad brzegiem jeziora Titicaca delikatna bryza przynosi orzeźwienie. Ciemnoniebieskie lustro wody kryje przed nami pewien sekret. W jego otchłaniach Jacques-Yves Cousteau odkrył gigantyczną żabę, której waga może przekraczać nawet 2 kilogramy. Titicaca (najwyżej położone jezioro na świecie) leży na terytorium Peru (w 60 proc.) i Boliwii (w 40 proc.). Złośliwi Peruwiańczycy wymyślili nawet dowcip, który przypisuje Boliwijczykom posiadanie tej drugiej, gorszej części jeziora, tzw. „caca” (po polsku „kaka”), co rodzi jednoznaczne skojarzenia. Jezioro to święte miejsce dla mieszkańców wysp Uros. Miejsce magiczne, troszkę nierealne dla nas – szczurów lądowych. Santa Maria, Huaca Huacani zawieszone są, jak mawiają tubylcy, między „wodą a niebem” – dwie spośród archipelagu przeszło 40 wysepek w całości wykonanych z totory. Trzciny porastającej okoliczne wody. Średnio co dwa tygodnie mieszkańcy Uros układają jej kolejną warstwę, by zapewnić sobie przetrwanie. Stąpanie po niej to dość osobliwe uczucie, które może budzić lekki niepokój, ale ten szybko ginie w szczerych uśmiechach gospodarzy. Znają oni demokratyczny porządek, mają nawet swojego prezydenta, który zarządza swoim ludem sprawiedliwie, choć nie znosi sprzeciwu. Z przejęciem tłumaczy, po co pija na co dzień

November 2008 | listopad 2008 | 33


Średnio co dwa tygodnie mieszkańcy wysp Uros dokładają kolejną warstwę trzciny, by zapewnić sobie stabilny grunt pod nogami

krew padlinożernego kondora (głęboka wiara w jej lecznicze działanie) i jak radzi sobie z buntownikami (odcina się skrawek wyspy, na której zamieszkuje buntownik). Pęka też z dumy na myśl o ostatnim sukcesie miejscowych kobiet, które nie miały sobie równych w rozgrywkach siatkarskich. Wizyta nie kończy się na zdawkowej wymianie grzeczności. Mieszkańcy Uros mają w zanadrzu coś specjalnego i polskich turystów żegnają uroczystym „Sto lat” w naszym ojczystym języku.

Uliczny galimatias Przez peruwiańskie pustkowia, stromymi zboczami Andów wije się jedna z najdłuższych dróg świata – słynna Panamericana. Autostrada Panamerykańska spinająca ze sobą obie Ameryki. Na tych wysokościach trudno obejść się bez koki – bogata w kalorie, święta roślina Inków przynosi poczucie ulgi. W międzyczasie ulicami peruwiańskich miast suną najmniejsze taksówki świata – koreańskie daewoo tico. Ich żółte maski połyskują na tle podstarzałych minibusików z Dalekiego Wschodu i darowanych przez rząd amerykański autobusów szkolnych, pamiętających czasy prezydenta Nixona. Tłok na ulicach i nieznośny nawyk trąbienia miejscowych kierowców daje się wszystkim we znaki. Głosy giną w kakofonii klaksonów. Prawo dżungli to chyba najlepsze określenie panujących tu zasad.

Galapagos dla ubogich W pobliżu Paracas, kilka kilometrów w głąb Pacyfiku, z dala od oczu ciekawskich, swoje pióra na słońcu suszą kormorany i flamingi chilijskie. To Islas Ballestas zwane „wyspami Galapagos dla ubogich”. Na brzegach prężą swoje krągłości pingwiny Humboldta i lwy morskie. Tylko kondory budzą jeszcze ich czujność. Z godną pozazdroszczenia regularnością dostarczają narodowego produktu eksportowego – guano. Bogate w azot guano idealnie wtapia się w miejscowy krajobraz, niosąc po okolicy specyficzny nieprzyjemny zapach, wyczuwalny

34 | listopad 2008 | November 2008

W miejscowości Arequipa większość mieszkańców zajmuje się produkcją i sprzedażą wyrobów z wełny alpaki

nawet w zagrodach farmerów, gdzie swobodnie wypasają się udomowione lamy, alpaki i wikunie. W zacienionych domostwach swoją kryjówkę znalazły też cui, tutejsze świnki morskie, które w smaku przypominają królika. W oddali na schodkowatych terasach uprawnych dojrzewają rzędy szparagów (największy producent na świecie) i karczochów (trzecie miejsce na świecie). Nie brakuje też lokalnych odmian ziemniaków i kukurydzy. Z tej drugiej pędzi się miejscowy rarytas, chichę, której zakwas powstaje w ustach bezzębnych mieszkanek Peru. Oprócz chichy można załapać się też na lokalną zagryzkę, uwędzoną skórkę z kurczaka. Lepiej ich nie spożywać przed lotem awionetką nad płaskowyżem Nazca. Dopiero z wysokości można dojrzeć tajemnicze linie (tzw. geoglify, m.in.: 40-metrowego pająka, kondora o przekroju 120 metrów, olbrzymią małpę z zakręconym ogonem), którym Erich von Däniken przypisuje pozaziemskie pochodzenie. Szwajcarski pisarz twierdzi, że mogą być one rodzajem znaków nawigacyjnych dla statków kosmicznych.

Tajemnica zaginionego miasta Konduktor pociągu, który wąskimi torami ociężale wspina się w kierunku Machu Picchu, zachowuje nieprzyzwoicie kamienną twarz. Nie daje poznać po sobie, że trasa przejazdu odbywa się w nadzwyczajnej scenerii. Machu Picchu, zaginione miasto Inków, leży w bliskim sąsiedztwie amazońskiej dżungli. Wciśnięte w granitowe zbocza, pomiędzy dwiema górami Machu i Wayna Picchu (Stara i Młoda Góra). Troszkę wbrew siłom natury. Jego początków należy szukać w XV wieku. Prawdopodobnie tutaj rezydowały dziewice słońca, które niosły rozkosz głównemu Ince, podczas jego licznych podróży po kraju. Machu Picchu uchowało się tylko dlatego, że skutecznie ukryło swe wdzięki przed hiszpańską konkwistą. Jakimś cudem oparło się też chciwym vaqueros (złodziejom grobowców). Dopiero na początku XX wieku padło łupem amerykańskiego uczonego Hirama Binghama, który przywłaszczył

sobie część jego bogactwa. Kto wie, czy dzisiejszą formą odwetu (jak na ironię właścicielami linii kolejowej na Machu Picchu nie są Peruwiańczycy a Chilijczycy) nie są skandalicznie wysokie ceny biletów – koszt w obie strony dla jednej osoby to 80 dolarów. Widok ze szczytu Machu Picchu wart jest jednak każdych pieniędzy.

VADEMECUM PODRÓŻNIKA PRZELOT – 13-godzinny przelot liniami KLM z Amsterdamu do Limy i z powrotem to koszt średnio 3,5 – 4 tys. złotych na osobę. Do tego dochodzi lokalny podatek lotniczy, płatny przy wyjeździe – 45 dolarów od osoby. NOCLEGI – Cena za pokój 2-osobowy w 3-gwiazdkowym hotelu w centrum peruwiańskich miast wynosi średnio 70 dolarów (1 dolar to równowartość 3 soli peruwiańskich), na prowincji ceny są relatywnie niższe, w zależności od otoczenia i standardu. JEDZENIE – Kuchnia peruwiańska obfituje w potrawy mięsne (szczególnie z kurczaka, lamy i świnki morskiej), które w zasadzie dostępne są tylko dla turystów (Peruwiańczyków nie stać na taki wydatek) i owoce morza (krewetki, ostrygi w sosie sauvignon). Popularne jest sawiche – wykonane z białej surowej ryby, z dodatkiem soku z limonki. W menu śniadaniowym króluje jajecznica i cała masa owoców (pomarańcze, ananasy, mango, papaje, arbuzy). Ze względu na duże wysokości nie zaleca się jednak jadać zbyt często i zbyt obficie. WIZY I SZCZEPIENIA – Obywatele polscy udający się do Peru w celach turystycznych (pobyt do 90 dni) oraz podróżujący tranzytem są zwolnieni z obowiązku wizowego, szczepienia też nie są obowiązkowe, ale zaleca się zaszczepić na żółtaczkę i żółtą febrę (zwłaszcza, jeśli planujemy odbyć wyprawę w głąb Amazonii).

Czy wiesz, że...? Peru to największy producent kokainy – zaspokaja 35 proc. światowego zapotrzebowania na ten narkotyk. Autostrada Panamerykańska biegnie od kręgu polarnego na Alasce do miasta Ushuaia w Argentynie na długości przeszło 25 tysięcy kilometrów. Większość mieszkańców wysp Uros (80 proc.) posiada tę samą grupę krwi. Legenda głosi, że posiadają oni tzw. czarną krew zawierającą dwa razy więcej czerwonych krwinek niż zwykle, co pozwala im przetrwać mroźne noce. Cena naturalnego swetra z alpaki (bez domieszek) może sięgać nawet 500 – 600 dolarów. W wielu peruwiańskich miastach istnieje problem z wymianą funtów brytyjskich, kantory nastawione są przede wszystkim na dolary i euro. Zaskakujące są pojemności tutejszych butelek cocacoli, np. 1,75 albo 2,25 litra. www.linkpolska.com


LINKsport

Sport w służbie bogów „Zawsze chciałem być gwiazdą. Odkryłem sumo, więc pojechałem do Tokio. To był mój prywatny American Dream” – wyznaje Musashimaru, emerytowany sumotori rodem z Hawajów. W zakamarkach jego 238-kilogramowego ciała kryje się dusza małego chłopca. Nie przestał marzyć o potędze sumo. Tymczasem sport ten dostał poważnej zadyszki, widać już nawet pierwsze oznaki choroby.

Szczypta tradycji Musashimaru nie boi się ostrych słów. W sumo osiągnął wszystko – był Yokozuną, gladiatorem z ponad tysiącem zwycięskich walk na koncie. Dziś jako emeryt szkoli pokolenie swoich następców. Wie, że coraz mniej mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni garnie się do sumo. „Większości brakuje dziś odwagi do walki” – kwituje. Sumo, które do niedawna było w Japonii sportem numer jeden, stacza się po równi pochyłej. Przegrywa w starciu z baseballem i piłką nożną. „Przychodzi teraz mniej widzów. Ale dbamy o jak najlepszą obsługę” – tłumaczy jeden z organizatorów turniejów. Bo sumo to coś więcej niż sport – to narodowe dziedzictwo, religijny obrządek pełen rytuałów zaczerpniętych z wierzeń shinto. To prastara japońska tradycja, która sięga VIII wieku n.e. Trenerzy trzymają krótko swoich wychowanków. Pozostają wierni prostej filozofii, która zakłada, że litość osłabia, jest zniewagą, usprawiedliwieniem słabości, dowodem, że nie trenuje się dostatecznie mocno. Może dlatego w beya (sali treningowej) słychać tylko dwa słowa: arigato (czyli „dziękuję”) i hai (czyli „tak”). Zawodnicy bez mrugnięcia okiem obijają swe głowy bambusowym kijem – tak od wieków buduje się wytrzymałość

„Mongoł Asashoryu, w dosłownym tłumaczeniu «Błękitny Smok Poranka», po walce potrafi naubliżać sędziemu i wytargać swojego rywala za włosy”

Zdeptane świętości Sumo powoli schodzi do podziemia. Nigdy wcześniej tak nisko nie upadł etos prawdziwego sumotori (zawodnika sumo). „Dzisiaj młodzi na zewnątrz noszą nawet farbowane włosy. Nie interesuje ich szacunek. Nie wiedzą już, co to hierarchia i jak należy

Tomek Kurkowski

się kłaniać” – mówi Tokonaka, fryzjer, który od 27 lat strzyże zawodników sumo. Nawet starsi sumotori depczą dotychczasowe świętości. Mongoł Asashoryu, w dosłownym tłumaczeniu „Błękitny Smok Poranka”, po walce potrafi naubliżać sędziemu i wytargać swojego rywala za włosy. Dla Japończyków to świętokradztwo i zniewaga. To jak dla muzułmanina wejście w butach do meczetu z talerzem wieprzowiny. Asashoryu nie przebiera w słowach: „Japończykom zbyt dobrze się dziś powodzi, brakuje im serca”. Sumo brakuje odpowiedniej promocji w mediach, zwłaszcza, że na igrzyskach olimpijskich sumo pozostaje wciąż wielkim nieobecnym. Nie ma wyspecjalizowanych agencji, które mogłyby zająć się kompleksową sprzedażą biletów. Choćby na te główne imprezy sezonu – 6 turniejów Basho odbywających się w każdym nieparzystym miesiącu w roku – zawsze w niedzielę.

Alfabet sumotori Sumo przypomina nieco zapasy, choć różnice widać gołym okiem. W zasadzie jego reguły są dziecinnie proste. Walka odbywa się na dohyo – okrągłym podium o wysokości 34 – 60 centymetrów, pokrytym mieszaniną glinki i piachu. Wielkość areny wyznaczają wiązki słomy ryżowej, które tworzą okrąg o średnicy 4,55 metra. Zwycięża ten rikishi (inne określenie sumotori), który skutecznie wypchnie swojego przeciwnika poza wspomniany okrąg lub doprowadzi do tego, by rywal dotknął dohyo inną częścią ciała niż stopa. Sama walka zwykle trwa kilka sekund. Wszystko zależy od zastosowanej techniki – Japoński Związek Sumo (Nihon Sumo Kyokai) doliczył się 82 zwycięskich chwytów. Najpopularniejszą techniką jest yorikiri, które polega na silnym uchwycie jedwabnego pasa przeciwnika zwanego mawashi (to jedyna rzecz, która okrywa ciało rikishi) i wypchnięciu go poza dohyo. Wszelkie nieprawidłowości podczas walki wychwytuje sędzia ringowy. To on stoi na straży sztywnych reguł sumo. Bez wahania dyskwalifikuje sumotori za niedozwolone zagrania: próbę duszenia zawodnika, uderzania go pięścią, ciągnięcia za włosy bądź kopania w tułów. Zabrania też chwytów za pionową część mawashi, które misternie oplata miejsca intymne zawodników. Mawashi łudząco przypominają damskie stringi, tyle że są od nich dużo masywniejsze i trwalsze. No i, rzecz jasna, nie budzą tyle emocji.

Bogaty rytuał sumo

www.linkpolska.com

Dohyo (kolisty ring) to wciąż święte miejsce dla rikishi. Nim wejdą na dohyo, zgodnie z tradycją shinto, rzucają przed siebie garść soli i wykonują gest oczyszczenia. W ten sposób odpędzają złe moce i oczyszczają arenę walki, prosząc bogów o ochronę przed ranami. Chwilę przedtem odbywa się nie mniej ceremonialne tzw. dohyo iri, czyli wejście na dohyo, będące rodzajem przysięgi honorowej składanej bogom. Przed samą walką zawodnicy stają po obu stronach ringu i wykonują shiko (rytualne deptanie złych mocy, zwykle poprzez unoszenie do góry mawashi). Płuczą też usta specjalną wodą, zwaną chikara mizu – „wodą siły”, dla oczyszczenia. Przeciwnicy wycierają usta i górną część ciała papierem. Potem wszyscy klaszczą w dłonie, dzięki czemu zwracają na siebie uwagę bóstw i unoszą do góry ramiona – to dowód, że nie są uzbrojeni. Na okrzyk sędziego pochylają się, opierają pięści na specjalnie namalowanych liniach i spoglądają sobie w oczy (pozycja shikiri). Zaczyna się wojna psychologiczna.


Kancelaria Prawna Reavey & Company Solicitors oferuje swoje usługi prawne w języku polskim Więcej informacji znajdziesz na Naszej stronie internetowej:

www.reavey-ni.com/polish

Oferujemy usługi tłumacza. Polaków niemówiacych po angielsku prosimy o wysłanie e-maila na info@reavey-ni.com, Polaków władających językiem angielskim w stopniu komunikatywnym prosimy o telefon pod numer: •tel.: 028 90 860335 (Newtownabbey) •tel.: 028 93 355535 (Carrickfergus)

KANCELARIA PRAWNA MSM USŁUGI PRAWNE DOSTĘPNE W JĘZYKU POLSKIM

Pierwsza konsultacja prawna za darmo POMOC PRAWNA W NASTĘPUJĄCYCH DZIEDZINACH PRAWA

Prawo cywilne Prawo rodzinne Prawo karne

Prawa człowieka Prawo pracy Sprzedaż, kupno domów

oraz umowy dotyczące kredytów hipotecznych

BEZPŁATNA LINIA: 0800 7836490 24-GODZINNA USŁUGA - ADWOKAT NA WEZWANIE W PRZYPADKU ZATRZYMANIA PRZEZ POLICJĘ

Nasze biura znajdują się na terenie: Kontakt: Judyta Steliga, tel.: 028 9032 1409 Belfastu, Lisburn oraz Omagh

POLSKIE DELI

Nowo otwarty polski sklep w Belfaście! Szeroki wybór produktów różnych firm

Atrakcyjne ceny! - chleb za jedyne £0,89 - wędliny od £1 - nabiał - soki - słodycze - i wiele innych artykułów spożywczych - gazety - odżywki dla sportowców

Ponadto oferujemy przelewy pieniężne od £5!

CAFÉ POLSKA W naszej kawiarni możesz a zjeść na ciepło m.in.: - polskie pierogi - zupy a wypić polską kawę a zjeść świeże kanapki i polskie ciasto! a skorzystać z Internetu – jedyne £1.50/godzina i dzwonić do Polski przez Skype za darmo!

KAWA IEŻA ! W Ś E AWSZ WANA NAS! Z GWARANTO O D J Y ZAJRZ A OBSŁUGA I MIŁ

ĘW

SI Y M J TKA

SPO

CAF

A K S L È PO

Chcesz wiedzieć więcej? Przyjdź do nas lub skontaktuj się z Mariuszem (informacje w języku polskim)

Adres:

120 Lisburn Road Belfast BT9 6AH

Godziny otwarcia: pon. - ndz. 9:00 - 22:00

Tel.: 02890681913 E-mail: toto100@wp.pl


LINKcafé

O (za)duchu praw

Aleksandra Łojek-Magdziarz

Światem rządzi nie tylko fizyka, ale i inne prawa. Prawa te opisują jawną bezczelność świata materialnego i głupotę człowieka oraz zdejmują z niego odpowiedzialność za swoje czyny. To bardzo miła świadomość. Czy zauważyli Państwo, że kiedy dumni z siebie, po długich kalkukacjach, wybierzemy jedną z kilku kolejek do automatu z biletami, z pewnością wszystkie inne kolejki będą, od tej pory, posuwać się znacznie szybciej? Kiedy przyjdziemy o czasie na autobus, ten nie przyjedzie wcale lub się spóźni (rzecz szczególnie aktualna w Londynie – nie tylko autobus spóźni się dramatycznie, ale pojawi się w towarzystwie stada sobie podobnych o tym samym numerze)? Nie jest to nasza wina. Za ten stan rzeczy można obwinić rozmaite prawa rządzące tym światem. Ponad 50 lat temu amerykański inżynier Murphy, jak podają źródła, który testował opracowane przez siebie urządzenie mierzące przyspieszenie konstrukcji używanej przy testach wytrzymałości aut, po nieudanej próbie zrzucił winę na swojego asystenta. Powiedział wtedy: „Jeśli jest jakiś sposób, by ten facet coś zepsuł, to on go odkryje”. Albo, jak mówią inne źródła: „Jeśli istnieją dwa sposoby wykonania pracy i jeden z nich kończy się klęską, ktoś wybierze właśnie ten”. To pierwsze prawo Murphy’ego.

Los urzędnika Siadasz przed komputerem. Włączasz. Piszesz ważny tekst do „Linka”, bo jesteś jego dziennikarzem. Wisi ci nad głową termin ostateczny, szefowa i drążą cię od wewnątrz wyrzuty sumienia. Wtedy cała twoja praca zostaje cudownym sposobem skasowana, choć nie robiłeś nic w tym kierunku. Nie rozlałeś kawy, nie przycisnąłeś niczego niewłaściwego. Dlaczego? Bo prawo Belindy mówi, że: „Prawdopodobieństwo awarii komputera jest wprost proporcjonalne do ważności dokumentu, nad którym pracujesz”. Oczywiście. Ale ty tego nie wiesz. Łudzisz się, że odzyskasz dokument, więc resetujesz komputer, starasz się, wariujesz, osiągasz szczyty intelektualne jak na nie-informatyka, szukając rozwiązań, sprawdzasz wirusy. Tymczasem „Dla komputera nie ma rzeczy niemożliwych z wyjątkiej tej, której od niego wymagamy” oraz „Masz zawsze o jeden wirus więcej niż sądzisz”. W rozpaczy wołasz fachowca, który „nadciąga melancholijnie” po dwóch tygodniach, jak pisał J. Fedorowicz. I wtedy komputer zmartwychwstaje, bo jedno z praw Murphy’ego mówi, że: „Zepsute urządzenie zaczyna działać znakomicie, kiedy pojawia się mechanik”.

Los korporacyjny Pan Zbigniew dostaje wspaniałą pracę, zgodną ze swoimi umiejętnościami i wykształceniem. Jest wybitnym tłumaczem. Tłumaczy pięknie, wszechstronnie, z natchnieniem (poza dokumentami prawniczymi, których z natchnieniem tłumaczyć się nie da, o czym Zbigniew wie, naturalnie, bo jest wybitny). Szef biura tłumaczeń to docenia. W uznaniu promuje Zbigniewa i Zbigniew staje się szefem tłumaczy. Nadzoruje jakość przekładu, więc sam nie musi tłumaczyć, jeno szlifować, co napisali inni, więc Zbigniew może rozwinąć skrzydła i jest szczęśliwy. I nadchodzi katastrofa. Po pół roku wniebowzięty szef awansuje Zbigniewa na kierownika działu, odpowiedzialnego za zarządzanie personelem. Zbigniew dostaje zespół tłumaczy, sekretarzy redakcji, korektę do zarządzania. I okazuje się, że Zbigniew jest aspołecznym, zlęknionym psychopatą, który nie umie współpracować z ludźmi. Zbigniew zatem nie awansuje dalej, bo jest kiepskim szefem – zostanie do końca swojego życia albo firmy na tym stanowisku. Bo zasada Petera głosi, że: „W hierarchii każdy awansuje aż do osiągnięcia swojego stopnia niekompetencji”.

www.linkpolska.com

Ilustracja: Sam Brown / www.explodingdog.com

Los studenta Życie studenckie, a zwłaszcza czas egzaminów, również doczekały się podobnych regulacji. Kiedy lat temu sto zdawałam egzamin z łaciny, którą uwielbiałam, nie nauczyłam się jedynie liczebników, bo uznałam, że ich stopień skomplikowania mnie intelektualnie przerasta. I oczywiście na egzaminie pierwsze pytanie, jakie padło, dotyczyło liczebników, zgodnie z prawem egzaminu Preschera: „Jeśli nie znasz odpowiedzi, to ktoś zada ci pytanie”. Gdy student zapragnie zgłębić jakąś kwestię i postanowi pójść do najbliższej biblioteki akademickiej po dzieło naukowe, z pewnością to, czego szuka, w niej się nie znajdzie, jak głosi aksjomat bibliotek Hansena. Pisząc esej, przypomni sobie wspaniały cytat, który piękną klamrą zamknąłby całość... ale nie będzie mógł sobie przypomnieć jego pochodzenia, ponieważ: „Najwartościowszy jest cytat, którego źródła nie potrafisz ustalić” (prawo poszukiwań prawnych Dragana). Zatem nie będzie mógł z niego skorzystać.

Los komisji (np. śledczych) Wydawać by się mogło, ze komisje mają na celu wyjaśnienie pewnych zagmatwanych, niejasnych spraw. Oczywiście Polakowi trudno w to uwierzyć i słusznie, bo nic bardziej mylącego. Komentarz Kennedy’ego do funkcjonowania komisji mówi, że: „Najprostszy problem stanie się nierozwiązalny, jeśli tylko poświęci mu się dostatecznie wiele spotkań dyskusyjnych”, a komentarz Kirby’ego, że: „Komisja to jedyna znana forma życia o dwunastu żołądkach, za to bez mózgu”. Wynika to być może z faktu, jaki opisuje paradoks Abilene’a: „W grupie ludzie są skłonni akceptować działania, które każdy z nich oddzielnie uznałby za idiotyczne”. Nic więc dziwnego, że wyniki działań rozmaitych komisji, o których do niedawna pisały gazety, nie są nikomu znane. Po zapoznaniu się z prawami, regułami i paradoksami można z lekkim sercem nie przejmować się już niczym, bo wszystko rozgrywa się zawsze poza nami. Tym bardziej, że, jak głosi komentarz Turnera: „Wszystko jest sensowne, dopóki nie zaczniesz się nad tym zastanawiać”.

Twierdzenie Sullivana: „Sztuczna inteligencja nie ma szans z naturalną głupotą”. Prawo dynamiki telefonów Gillette’a: „Telefon, na który czekałeś, dzwoni w minutę po twoim wyjściu z biura”. Reguła zegara wewnętrznego: „Żadnego dokumentu nie można przestudiować dokładnie po godzinie 16:40 w piątek”.


LINKcafé

Helena Kubajczyk jest absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu. Wielbicielka sztuki wszelakiej, również kulinarnej. Obecnie mieszka w Poznaniu.

Fot. H. Kubajczyk

Tarta Tatin

COŚ NA POCIESZENIE DLA TYCH ŹLE ZNOSZĄCYCH CHŁÓD JESIENI Kiedy za oknem pada, a w perspektywie weekendu jedynym rozwiązaniem jest siedzenie w domu, polecam miło spędzić czas na pichceniu czegoś szybkiego, smacznego i naprawdę słodkiego - tarty jabłkowej - tarty Tatin.

Składniki:

85 g miękkiego masła na ciasto 1 żółtko ¼ łyżeczki soli 165 g mąki 4 - 5 łyżek zimnej wody 100 g masła na karmel 185 g cukru 10 jabłek (około)

Ciasto na tartę zagniatamy, mieszając na stolnicy bądź blacie masło, mąkę, żółtko, sól, wodę. Wygodniej będzie najpierw masło z mąką posiekać nożem, po czym wraz z resztą składników porządnie wyrabiamy ciasto, by wszystko połączyło się w gładką masę. Kulę ciasta lekko spłaszczamy i w folii spożywczej schładzamy przez pół godziny w lodówce. Jabłka należy obrać i po przecięciu na pół wydrążyć z gniazd nasiennych. Niezbędna w przygotowaniu będzie forma na tarty, płaska okrągła i ceramiczna. Obrane i wydrążone połówki jabłek wkładamy do formy na ciasto (przeciętymi stronami do góry), by upewnić się, czy jest ich wystarczająca ilość.

Powinny być ciasno upchane. Następnie z pozostałego cukru i masła robimy karmel. Smażymy w garnku, najlepiej o grubym dnie. Chodzi o to, by cukier smażył się równomiernie na całej powierzchni. Ważne przy robieniu karmelu jest to, aby zapobiec jego spaleniu się. Gdy karmel się rozgrzewa, ciemnieje. Powinien być złoto-brązowy. Wrzący karmel wylewamy błyskawicznie do formy, w miarę równomiernie rozprowadzając po powierzchni. Na wierzch układamy ponownie jabłka, jak uprzednio. Schłodzone ciasto rozwałkowujemy na kształt koła nieco większego od formy. Przykrywamy jabłka ciastem, ciasno upychając brzegi.

Pieczemy około godziny w temperaturze 180 stopni Celsjusza. Ciasto powinno się zrumienić. Po upieczeniu ciasto wykładamy na talerz do góry nogami tak, by jabłka znalazły się na wierzchu. Serwowane na gorąco z bitą śmietaną bądź lodami i np. wiśniową, własnoręcznie robioną, konfiturą powali niejedną teściową. WAŻNE: Przy wyborze jabłek radzę kierować się tym, by były twarde, wtedy po upieczeniu zachowają nadal swój kształt, i raczej mało słodkie, by wraz z karmelem nas nie przesłodziło.

HEY w Londynie 16.11.2008 King’s Cross Scala (275 Pentonville Road, London N1 9NL) Godz. 18:30

Bilety

Przedsprzedaż: £17.00 on-line: www.ticketweb.co.uk

Wygraj wejściówkę na koncert! Odwiedź www.linkpolska.com

Koncert zespołu HEY w Londynie pod patronatem

38 | listopad 2008 | November 2008



N aj

w ięk sza w Dubl inie o

A tra k cy j ne ceny * Bezp łat ny

Miła if

ta

uk

o n sp tra

achow a obsług a k li

rt

h

ca ł ej

od

pr

p

ic

ie

f er

sk ol

Ir l and ii

t ów

Firma POLSMAK

Unit 33 Jamestown Business Park Jamestown Road Dublin 11 Tel.: 018341147 Fax: 018341043

na

n re te

a ent

Sklep Polsmak 27 Capel Str. Dublin 1 Zapraszamy rownież do naszego sklepu w centrum miasta, zapewniamy szeroki i tani asortyment produktów, jak i miłą obsługę

*atrakcyjne ceny *największy wybór produktów *świeże dostawy 3 razy w tygodniu

Unit A Canalside John Gilbert Way Trafford Park Manchester M17 1AH tel./fax: 0 161 877 57 21; mobile.: 077 835 33 065, 077 835 33 050; e-mail: agafood@gmail.com


sklepy

POLONIA

zapraszają swoich klientów do udziału w konkursie świątecznym! Do wygrania sprzęt AGD! Ponadto zapewniamy: Adresy sklepów: Newry: 28 Water Street Dungannon: Market Square

* najtańszą na rynku usługę przekazu pieniędzy

na konta w Polsce, dzięki współpracy z firmą Easy Send * miłą i fachową obsługę, korzystne ceny * częste dostawy świeżych produktów

Sklepy Polonia to jedyne polskie sklepy na terenie Newry i Dungannon! Jeśli miałeś wypadek w Irlandii Płn., Anglii lub Szkocji - nie z Twojej winy

NORTHER IRELANDN EXPRESS

przesyłki

IRLANDIA PÓŁNOCNA – POLSKA - IRLANDIA PÓŁNOCNA Oferujemy przesyłki paczek, przeprowadzki, przewóz towarów, przewóz zwierząt, przewóz samochodów na lawecie, możliwość negocjacji cen, możliwość wynajęcia całego samochodu. Kompleksowa obsługa od drzwi do drzwi.

07894477548 07922227434

SZKOŁA JĘZYKA ANGIELSKIEGO “EFECT” Angielski 4 razy szybciej! CENISZ SWÓJ CZAS? PRZYJDŹ DO NAS

• • • • •

BuCar Spark Service PRZYGOTOWANIE DO MOT – HAMULCE, ZAWIESZENIE, ELEKTRYKA MECHANICZNE I ELEKTRYCZNE USUWANIE USTEREK KOMPUTEROWA DIAGNOSTYKA – WYŁĄCZANIE LAMPEK SERWISOWYCH MONTAŻ - ALARMÓW, BLOKAD ELEKTRONICZNYCH, CENTRALNYCH ZAMKÓW NAPRAWY NADWOZIA - MALOWANIE, BLACHARSTWO SAMOCHÓD ZASTĘPCZY NA CZAS NAPRAWY * SPRZEDAŻ I SKUP SAMOCHODÓW AUTOHOLOWANIE, LAWETA

Tel.: 07871441062, 07783029590, 07598938025 pon.-pt.: 9 – 17 sob.: 10 – 15 Jedyny POLSKI warsztat w Twojej okolicy !

Bann Street, Unit 3, BT62 3BG, Portadown

Metoda Metoda CallanaCallana

SZYBKIE EFEKTY GWARANCJA SUKCESU MAŁE GRUPY (DO 10 OSÓB) LEKCJE PRÓBNE BRAK ZADAŃ DOMOWYCH

WWW.EFECT.CO.UK email:info@efect.co.uk tel: 07521988954 Ravenhill Business Park Ravenhill Road, Belfast

LINK POLSKA Zamieść reklamę!

Aneta Patriak Tel.: +44 7787588140 E-mail: aneta@linkpolska.com


ogłoszenia społeczne

I K Ł Y S E PRZ Przesyłki Polska-Irlandia Północna-Szkocja-Anglia i z powrotem Przeprowadzki Transport samochodów Zakupy w Polsce, tanio

POSZUKIWANI: Sylwia Konarska

TRANSPORT

PACK-MAN 07840478134 Tel.: 07599706767 Irlandia Północna i Republika Irlandii

POLSKA

Samochody, motory, quady, sprzęt budowlany i rolniczy, przesyłki kurierskie i inne nietypowe rzeczy

tel.: lub 07873145750

07599706766

Regularny transport przesyłek Polska-Irlandia Północna-Polska

oferujemy:

bardzo atrakcyjne ceny ubezpieczone przesyłki kompleksową obsługę From DOOR TO DOOR obsługę klientów indywidualnych usługę „zamów kuriera on-line”

Wiek w momencie zaginięcia: 40 lat Wiek aktualny: 40 lat Ostatnie miejsce pobytu: Londyn, Wielka Brytania Data zaginięcia: 30 marca 2008 Wzrost: 170 cm Znaki szczególne: blizna na szyi po operacji wycięcia tarczycy

Zaginiona często się przeprowadzała. W Londynie przebywała z przyjacielem, miała ostatnio poważny wypadek samochodowy. Po raz ostatni kontaktowała się z mamą pod koniec marca. Od ostatniego telefonu rodzina nie ma z nią kontaktu. Pani Izabela może potrzebować pomocy. Kontakt: ITAKA - Centrum Poszukiwań Ludzi Zaginionych, tel.: 0801247070, 226547070 lub z polską policją. Więcej: www.zaginieni.pl. KLUB DLA DZIECI I MŁODZIEŻY KAMELEON

Zapraszamy na zajęcia w każdy poniedziałek od 18:15 – 20:00 Dwie grupy wiekowe Juniorzy 5 – 10 lat / Seniorzy 11 – 18 lat New Mossley Prezbiterian Church 2 Ballycraigy Way, Newtownabbey BT36 5XH

Tel.: 075 16 15 19 62 E-mail: polski.klub@yahoo.co.uk

Poszukujemy wolontariuszy

!

Jesteśmy polską organizacją działającą na rzecz mniejszości polskiej w Irlandii Północnej (L’Derry). Naszym celem są działania służące wsparciu i integracji Polaków z kulturą i obyczajowością Irlandii Północnej oraz pomoc w uzyskaniu dostępu do potrzebnych informacji i organizacji. IslandExpress s.c. Poszukujemy Bodybuilding4you_Ogloszenie_Link_Irlandia_63x41 copy.pdf 13/06/2008 20:12:17wolontariuszy z L’Derry i okolic chcących poszerzyć swoją wiedzę oraz zdobyć nowe tel.kom. +48 515 280 527 tel. +48 76 856 50 54 doświadczenie. Jeżeli dysponujesz wolnym czasem i chcesz zaangażować się w praktyczne działanie, zgłoś się do nas!

www.islandexpress.eu tel.kom. +48 515 280 526

Language Consulting Service LCS

Oferujemy: wolontariat w grupie lokalnej, udział w socjalno-kulturalnych projektach, współpracę w międzynarodowym gronie

Profesjonalne t³umaczenia i doradztwo jêzykowe w zakresie:

4Opieki medycznej 4Policji 4S¹du 4Urzêdu Skarbowego 4Zasi³ków 4Kancelarii Prawnych 4Wype³nianie dokumentów

Oczekujemy: regularnego uczestnictwa w spotkaniach grupy, komunikatywnej znajomości j. angielskiego, wiek powyżej 18 lat

Wspó³pracujemy ze zwi¹zkami zawodowymi, ksiêgowymi, a tak¿e z najlepszymi kancelariami prawnymi, notariuszami: PATTERSON TAYLOR & Co. JOHN G.H. WILSON & Co.

Zainteresowanych prosimy o kontakt: Ewa, derry.pl@googlemail.com

Doradzamy, jak postêpowaæ w ró¿nych sytuacjach, pomagamy w wype³nianiu formularzy, zapewniamy asystê profesjonalnych t³umaczy w spotkaniach czy trudnych sytuacjach, tak¿e w terenie.

Nauczanie jêzyka angielskiego:

Samarytanie

4Lekcje indywidualne/grupowe 4Oferty dla firm 4Specjalne kursy dla pracowników Kursy dla dzieci i m³odzie¿y przygotowuj¹ce do egzaminów brytyjskich GCSE, FCE, CAE, CPE. Przyjdź do nas, jeśli Twoje dziecko ma problemy z przygotowaniem do egzaminów!

Czujesz się źle? Jesteś nieszczęśliwy? Samotny? Masz myśli samobójcze? Zadzwoń, porozmawiaj z nami. Jeśli przechodzisz ciężkie chwile, nie zamykaj się w sobie. Jesteśmy dla Ciebie, gdy się czymś martwisz, czujesz się zdenerwowany albo smutny, gdy po prostu potrzebujesz z kimś porozmawiać. Zawsze czekamy na Ciebie.

Telefon kontaktowy czynny 24 godziny na dobê:

075 140 717 48 077 845 99 378 e-mail:

aalcs@yahoo.com

Dzwoń całodobowo: 08457 909090

TATUAŻ ARTYSTYCZNY! Stuprocentowy profesjonalizm gwarantowany 17-letnim doświadczeniem. Oferuję szeroki wybór wzorów oraz realizację własnych projektów. Poprawki tatuaży i wykonywanie portretów na skórze. Atrakcyjne ceny! Robert, tel.: 07842670086, Belfast i okolice

Harlandic Male Voice Choir Singers welcome Practice Thursday 19.45

St George’s Church Hall High Street Belfast

www.harlandicmvchoir.org.uk E: harlandicmvchoir@hotmail.co.uk Contact Stephen Cupples tel: 9048 7265

Napisz e-mail: jo@samaritans.org Napisz list: Chris, P.O. Box 9090, Stirling FK 2SA

Telefon odbierze osoba anglojęzyczna, ale rozpoznawszy język przekieruje Cię do polskojęzycznego woluntariusza lub ten po chwili oddzwoni do Ciebie. Samarytanie to organizacja oferująca emocjonalne wsparcie w trudnych chwilach.

Nie osądzamy, zapewniamy dyskrecję.


u m o d o d ń o Dzw

do Polski

o

z tel. stacjonarneg

2 p/min już od

Po prostu wybierz 084 4831 3897

następnie wybierz numer docelowy Polska tel. komórkowy Niemcy tel. stacjonarny Słowacja tel. stacjonarny Irlandia tel. stacjonarny

7p/min - 087 1412 3897 2p/min - 084 4831 3897 3p/min - 084 4988 3897 3p/min - 084 4988 3897

Infolinia: 087 0041 3897

www.auracall.com/link

To proste… Spróbuj teraz!

T&C’s: Ask bill payer’s permission. All prices are per minute & include VAT. Calls billed per minute. Charges apply from the moment of connection. Calls made to mobiles may cost more. Minimum call charge 5p by BT. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.

WIARYGODNY SERWIS - 7 LATA NA RYNKU

POLSKA OBSLUGA KLIENTA

Z komórki wybierz:

  

10% EXTRA

& 1 po £5 kredytu T-Talk. Nastêpnie wybierz numer docelowy i #. Poczekaj na po³¹czenie.

D o 27 % ex tr a kr e d 

d o ³a d u je sz ko n to yt u ZA DA R M O je ś li Polska Infolinia: 0208 497 9287

p rz e z IN TE R N ET   

*T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls charged per minute. Charges apply from the moment of connection. Calls to the 020 number cost mobile standard rate to a landline or may be used as part of bundled minutes. Connection fee varies between 1.5p & 15p Text AUTOOFF to 81616 (std SMS rate) to stop auto-top-up when credit is low. This service is provided by Auracall Ltd. Agents required, please call 084 4545 3788.


Fotokasty - krótkie formy multimedialne łączące reportaż fotograficzny i dźwiękowy

Fotokasty dostępne na:


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.