5 minute read

Bracia Kmitowie

Na sielankowej fotografii z lat 30. widzimy młodych mężczyzn – jeden pozuje z gitarą, drugi z bałałajką, a trzeci z książką. Co ich łączy? Więzy krwi i tragiczne losy. Oto historia rodziny Kmitów.

Advertisement

26 stycznia 1892 r. w kościele pw. Świętej Trójcy odbyła się ceremonia zaślubin Jana Kmity i Stefanii Mączyńskiej. Jan był rezerwistą białostockiego garnizonu. Z grona kilkorga dzieci, które urodziły się z ich związku, czworo dożyło dorosłości – córka Janina i trzech synów: w kolejności starszeństwa Edward, Ignacy i Antoni. Pierwszy całe życie spędził w Supraślu, pracując jako szewc. W październiku 1921 r. ożenił się z Franciszką Szypluk, z która miał trójkę dzieci i zamieszkał przy ul. Kościelnej. Ignacy wybrał karierę policjanta. Dostał skierowanie do komisariatu w Grodnie. Ożenił się z Janiną Fedorowicz i doczekał się dwójki dzieci. Antoni poszedł w ślady brata i również zaciągnął się do służby w Policji Państwowej. W kwietniu 1935 r. ożenił się z dziewczyną z Kaszub o wdzięcznym imieniu Cecylia i prawdopodobnie dlatego przydzielono go do posterunku w pobliskiej Tucholi. Ktoś mógłby zapytać – co w tym wyjątkowego, ot typowe losy wielu ówczesnych rodzin. Niestety, w 1939 r. przyszła wojna i wszystko obróciła wniwecz.

Według zamierzeń polskiego dowództwa policja miała przekształcić się w formację wojskową, zwalczającą dywersantów. Tysiące mundurowych otrzymało karty mobilizacyjne. Jednak w praktyce nic z tego nie wyszło. Wojsko niemieckie szybko posuwało się naprzód i funkcjonariusze, zamiast stanąć do walki, byli nieustannie ewakuowani wraz z rodzinami coraz dalej na wschód kraju. Ostatecznie wszystkie plany rozsypały się kiedy 17 września 1939 r. z drugiej strony uderzyła Armia Czerwona. 20 września Sowieci dotarli do Grodna i zdobyli miasto po trzech dniach ciężkich walk. Wśród policjantów i żołnierzy wziętych do niewoli nie było Ignacego – gdy na początku września dostał wezwanie, wyszedł z domu bez pożegnania, spodziewając się zapewne, że szybko wróci. Nie mógł wiedzieć, że już nigdy nie zobaczy rodziny, a jego samego czeka wieloletnia tułaczka. Po ataku Armii Czerwonej jego korpus ewakuowano na Litwę, gdzie trafił do obozu internowania. W następnym roku Stalin wcielił Litwę do swojego imperium, a polskich żołnierzy deportowano w głąb ZSRR. Paradoksalnie mieli szczęście – gdyby wpadli w ręce NKWD jeszcze w 1939 r. to zostaliby zamordowani. Sytuacja międzynarodowa rok później była już jednak inna, więc wziętych do niewoli na Litwie „tylko” zamknięto w łagrach. Można powiedzieć, że – jakkolwiekby to nie brzmiało – spóźnili się na Katyń…

Tymczasem najmłodszy z braci, Antoni, został ewakuowany z Pomorza i dotarł z rodziną do Supraśla. Po nadejściu Sowietów nie mógł już powrócić, bo podbite polskie ziemie przecięła na pół pilnie strzeżona granica. NKWD szybko dowiedziało się o wojskowych i policjantach, którzy przebywali w Supraślu. Akcję aresztowania „wrogów ludu” przeprowadzono w noc wigilijną 1939 r. Na pierwszy ogień poszedł dom Tymińskich, gdzie schronił się podoficer Wojska Polskiego Roman Tymiński. „O północy ktoś zaczął walić do drzwi. Mama otworzyła. W drzwiach stało z dziesięciu enkawudzistów i supraślak, sąsiad z ulicy Kościelnej Mikołaj Budnik. Przeprowadzono gruntowną rewizję. W piwnicy przeszukali ziemniaki, w szopie przełożyli polana na opał.” Po aresztowaniu Tymińskiego, przyszła kolej na Antoniego Kmitę. Rano wywieziono ich do Białegostoku, a potem do Mińska. Obaj wię- cej nie dali znaku życia, prawdopodobnie zamordowani podczas tzw. masakr więziennych w 1941 r. Wkrótce potem dopełnił się los ich rodzin. 13 kwietnia 1940 r. Cecylia z synem i córką została wyciągnięta z domu, załadowana do bydlęcego wagonu i wywieziona do Kazachstanu. W tym samym transporcie pojechały też inne supraskie familie m.in. Mareccy, Drążkiewicze, Morozowicze. W sierpniu 1940 r. Cecylia wysłała list, opisujący ich miejsce zesłania: „Nie ma tu ani ogródka jednego, ani drzewka owocowego, ja nawet nie mam pojęcia jak ogród zielony wygląda tam u was. Boże mój, wszystko tu okropne, jeden tylko beznadziejny step i to wstrętnie szary, nawet pokrzywa na nim nie rośnie. (…) Zawsze śpimy na ziemi i na ziemi jemy, bo nie dają nic, a na dworze gotujemy bo żadnej plity [tzn. pieca] nie ma, a jak pada deszcz, to musimy uciekać, bo leje się na posłanie, to tak wciągamy tobołki i na nich siedzimy jak Cyganie i tu całe życie takie cygańskie. Jak to potrwa jeszcze długo, to nie przetrwamy w żaden sposób. (…) Upały to tu już przeszły, były tylko w lipcu, ale strasznie gorąco tu było, dochodziło do 60 stopni, nie można w słońcu wytrzymać, a cienia nie ma tu żadnego, bo ani jednego drzewka, co drugi tu choruje na malarię od tych upałów i dużo Polek już też [zachorowało], choroby tu już panują jakie kto chce, a robactwo też, bo niemożliwe czystość utrzymać przy tych warunkach. (…) Ludzie nie ochrzczeni, żyją tu jak bydło, żadnej cerkwi, a nam strasznie brak księdza i kościoła, ale w domu modlimy się dużo, odprawiamy nowennę i śpiewamy pieśni, ale publicznie nam nie wolno nic, ruszyć z miejsca i jechać nigdzie nie wolno, żyjemy jak więźniowie i chyba tak nam sądzone.”

W 1941 r. Niemcy zaatakowały ZSRR. Na mocy porozumień Stalina z polskim rządem powołano Armię pod dowództwem gen. W. Andersa. Do Buzułuku, gdzie wyznaczono kwaterę główną, zaczęli przybywać Polacy z całego Związku Sowieckiego. Dotarł tam również Ignacy Kmita i zaciągnął się do 5 Wileńskiej Brygady Piechoty. Stalin naciskał, żeby brygada poszła od razu na front, co pewnie skończyłoby się jej zniszczeniem, ale Anders wymógł jej ewakuację do Iranu. Ignacy przeszedł potem cały szlak bojowy, walczył we Włoszech i dosłużył się stopnia sierżanta. W podobny sposób ZSRR opuściła też Cecylia Kmita, ale tylko z jednym dzieckiem – drugie nie przetrwało syberyjskiej zimy…

Tymczasem w Supraślu Armia Czerwona pozostawiła po sobie dużo dóbr materialnych, co nie powinno dziwić, jako że przez dwa lata cecylia z synem i córką została wyciągnięta z domu, załadowana do bydlęcego wagonu i wywieziona do kazachstanu. stacjonował tu jeden z garnizonów. Supraślanie rzucili się na niepilnowane magazyny i zabierali co popadło. Stan ten nie trwał długo. Wkrótce Niemcy ogłosili, że to mienie stanowi ich własność i nakazali jego zwrot pod najcięższymi karami. W tym momencie tragiczny los upomniał się o trzeciego z braci, Edwarda. Jak zeznał po wojnie jego syn: „Ojcu Niemcy zabrali konia, więc wziął on sobie z pola zbłąkanego konia posowieckiego. (…) Gdy ojciec nie zgodził się oddać konia, po dwóch tygodniach pobytu w areszcie w Supraślu został odesłany do Gestapo do Białegostoku. Po paru dniach zawiozłem dla ojca bieliznę do Gestapo, szef Gestapo na moją prośbę, aby zwolnić ojca powiedział, [że] mogli to załatwić na miejscu z burmistrzem, a teraz już za późno, po czym mój ojciec był odwieziony do więzienia, gdzie w końcu grudnia 1941 r. mój ojciec zmarł.” Śmierć Edwarda w wyniku wycieńczenia znana jest tylko z relacji od jednego z więźniów, bo żadnego ciała rodzinie nie wydano.

W końcu nadszedł rok 1945. Wojna dobiegła końca, lecz w rodzinie Kmitów trudno byłoby o radość. Edward i Antoni zginęli. Ignacy dotarł do Anglii, ale nie wrócił do kraju. Nie chciał narażać rodziny na represje, więc pozostał na obczyźnie, czekając – niestety, bezskutecznie – na kres sowieckiej okupacji Polski. Przez lata utrzymywał kontakt listowny tylko z siostrą, która została w Supraślu. Tymczasem jego bliscy nadal żyli w Grodnie. Gdy ustalono nową granicę, ich miasto zostało wcielone do ZSRR. Tysiące Polaków ruszyło na zachód, opuszczając na zawsze Kresy Wschodnie i zasiedlając Mazury, Śląsk i Pomorze. Wśród repatriantów nie było natomiast żony i dzieci Ignacego. „Moja mama – pisała po latach jego córka Irena –mając nadzieję, że władza w Grodnie jest tymczasowa nie zdecydowała się w 1947 r. na repatriację. W drugiej turze [tj. powtórnej repatriacji, która miała miejsce po śmierci Stalina] w 1957 r. już nas nie wypuszczono. I tak pozostaliśmy w Grodnie pod władzą radziecką. Moja mama zmarła w 1981 r. w Grodnie.” Irena wróciła do Polski dopiero w latach 90. i dopiero wówczas dowiedziała się o losach ojca, którego widziała ostatni raz w 1939 r. Ignacy służył w korpusie Andersa do demobilizacji, po czym zatrudnił się w fabryce stali. Zamieszkał w Walii wśród polskich emigrantów. Umarł w Boże Narodzenie 1961 r. jako ostatni z braci Kmitów. Adam Zabłocki

This article is from: