Zegar z miaukułką

Page 1


Ten ebook zawiera darmowy fragment publikacji "Zegar z Miaukułką"

Darmowa publikacja dostarczona przez świat-rozrywki Copyright by Złote Myśli & Agnieszka Kazała, rok 2013 Autor: Agnieszka Kazała Tytuł: Zegar z Miaukułką Data: 31.05.2013 Złote Myśli Sp. z o.o. ul. Toszecka 102 44-117 Gliwice www.zlotemysli.pl email: kontakt@zlotemysli.pl Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez Wydawcę. Zabronione są jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody Wydawcy. Zabrania się jej odsprzedaży, zgodnie z regulaminem Wydawnictwa Złote Myśli. Autor oraz Wydawnictwo Złote Myśli dołożyli wszelkich starań, by zawarte w tej książce informacje były kompletne i rzetelne. Nie biorą jednak żadnej odpowiedzialności ani za ich wykorzystanie, ani za związane z tym ewentualne naruszenie praw patentowych lub autorskich. Autor oraz Wydawnictwo Złote Myśli nie ponoszą również żadnej odpowiedzialności za ewentualne szkody wynikłe z wykorzystania informacji zawartych w książce. Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved.

Powered by TCPDF (www.tcpdf.org)


Spis treści Na ulicy.. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 7 Biblioteka.. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 18 Dom. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 23 Imię.. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 28 Złapać czas.. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 32 Kontrola.. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 40 Schody.. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 48 Fotografia. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 54 Pod podłogą.. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 58 Zepsuty zegar.. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 66 Komputer. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 78 Zima.. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 88 Wystawa.. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 98 Bolący brzuszek.. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 111 Anielskie głosy.. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 120 Koniec.. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 124


Patronat

www.kociabawialnia.pl

www.fundacjaoskar.pl

www.prestus.pl


Podziękowania dla Niki Jabłonowskiej za pomysł z kontrolerami oraz za bilety na koncert chóru gospel.


Na ulicy

S

kąd się właściwie wziął? Może sam tego nie pamięta, a może nie chce pamiętać. Nagle otworzył oczy i już był, ale nie miał nikogo. Chyba długo spał i śniło mu się ciepło czyjejś bliskości — może to była mama… i było miło, i smacznie w brzuszku, ale nie mógł otworzyć oczu, by przyjrzeć się wszystkiemu i zapamiętać. A potem schwyciła go czyjaś silna ręka, szarpnęła mocno, zabrała od ciepła i… nagle puściła. Potem spadał. Potem długo leżał na czymś twardym i mokrym, i było mu zimno. Jakoś się z tego wylizał, ale od tej pory nie wiedział, po co jest na świecie, i włóczył się w poszukiwaniu tego czegoś, po co powinien żyć. 7


Zegar z Miaukułką

Snuł się bez celu wąskimi uliczkami, a wszystkie budynki wydawały mu się szare i smutne. Nawet kwiaty na balkonach miały takie smętnie pozwieszane listki. I płatki jakieś takie… bez koloru. — Szara rzeczywistość — mruczał pod cieniutkim wąsem i jeszcze niżej opuszczał swój zasmucony łebek. Chodził tak godzinami i było mu źle. Nie chciał żyć bez celu. Bo życie bez celu nie miało dla niego sensu. — Żeby życie miało sens, trzeba mieć w życiu jakiś cel — mawiał sam do siebie. Ale jak tu znaleźć odpowiedni cel? Nie za duży i nie za mały. Taki w sam raz dla małego kotka. Przyglądał się mijanym ludziom i nieraz widział przez szyby lub w parku, jak siedzą i oglądają różne rzeczy. Potem okazało się, że to były gazety i książki. Robili to z wielkim zainteresowaniem, więc musiały być zajmujące. Kiedyś sam znalazł taką gazetę, ale nic nie mógł z niej zrozumieć. Mnóstwo czarnych zygzaczków przyczepionych było do kartki i ani się nie ruszały, ani nie mówiły, nic a nic. Zupełnie nic nie robiły, więc czemu ludzie tak im się przyglądali, czasem śmiejąc się, a czasem marszcząc czoło? 8


Na ulicy

— Wiesz — usłyszał któregoś popołudnia w parku — czytałam ostatnio świetną książkę. Taką o życiu w prawdziwej dżungli! Mówię ci! Ta pani, która ją napisała, zbiera pieniądze i leki dla tamtejszych ludzi i jedzie potem w tę dżunglę, bo mówi, że tam jest najpiękniej i ludzie są prawdziwi, i nikt niczego nikomu nie zazdrości. I podobno tam nikt nie kłamie, bo nie ma takiej potrzeby. „Czytałam — pomyślał kotek — więc zrozumieć te znaczki, to znaczy przeczytać”— zmrużył swoje małe oczka i postanowił, że też kiedyś nauczy się czytać. I od tej pory poszukiwał miejsc, gdzie mógłby podpatrywać, na czym polega czytanie. Pewnego razu zaszedł na pocztę. Drzwi były otwarte, więc wszedł. Wskoczył przez uchylone okienko paczkowe. Ułożył się w koszyku na listy i spod przymrużonych powiek obserwował, co się dzieje. Ale nie było tu spokoju. Panie wciąż dreptały z miejsca na miejsce, wciąż coś przekładały, wypisywały, drukowały. Ciągle wchodził ktoś nowy i wtedy kolejna pani biegła czegoś poszukać. Wręczali sobie nawzajem jakieś paczki, listy i inne 9


Zegar z Miaukułką

papierki, coś podpisywali z bardzo poważnymi minami i coś stemplowali, bardzo stukając. Ale nie było tu nic do jedzenia… — Skąd się tu wziąłeś? — spytała pani, która akurat dziś przyjmowała w tym okienku paczki i listy. — Chcesz się ogrzać? To posiedź tu troszeczkę, ale nie wiem, czy cię nie przysypię listami — zaśmiała się, ale listy wrzucała do innego koszyka, który sobie właśnie przyniosła. Siedział więc i przypatrywał się pracy. Mała dziewczynka pociągnęła mamę za żakiet i powiedziała zachwycona, wpatrując w niego orzechowe oczka: — Mamo, popatrz! Już wiem, jak wygląda kot pocztowy. To ten, którego wczoraj szukałaś? Prawda, że jest śliczny?! — Tak, jest ładny — odparła mama. — Ale nie o takim kodzie wczoraj mówiłyśmy. Kod pocztowy składa się z cyferek i pomaga listom dochodzić do adresata, np. do cioci Uli. A ten śpi. To zwykły kot. — Ale mnie się podoba! — I dziewczynka uśmiechnęła się do niego szeroko. 10


Na ulicy

Paczkę opakowano w brązowy papier z czerwoną wstążką. Pokoloruj ją tak właśnie, a resztę jak chcesz 11


Zegar z Miaukułką

Nie pomieszkał tam długo. Wprawdzie panie pobiegły do sklepu i kupiły mu pyszne jedzenie w saszetce i dostał nawet spodek mleka, ale nikt nie miał czasu, żeby się z nim pobawić, rzucić mu kłębek włóczki, chociażby najmniejszy, albo podrapać za uszkiem. Był niepotrzebny. Czuł, że nie pasuje do tego miejsca, więc machnął w podziękowaniu ogonkiem i ruszył w swoją drogę. Wszędzie, gdzie zaszedł, słyszał: — O! Jaki jesteś piękny, ale idź sobie. Nie ma tu dla ciebie miejsca. Więc szedł dalej. W sklepikach pachniało pięknie i apetycznie, ale był w nich ruch i wszędzie brzęczały i zgrzytały jakieś maszyny. I wszędzie ludzie się bardzo spieszyli. Czasem ktoś rzucił mu coś smacznego, a czasem nie. I wtedy był głodny. A kiedy jest się głodnym, to przychodzą do głowy okropne myśli i robi się bardzo smutno. Ale kiedy dostał coś smacznego, to jego brzuszek mruczał zadowolony i życie od razu wydawało się piękniejsze. Któregoś razu przycupnął w cukierni. Było ich sporo w okolicy, ale do większości prowadzi12


Na ulicy

ły wysokie schody. Ta miała wystawione na zewnątrz stoliki, przy których siedzieli uśmiechnięci ludzie. Widać było, że jedzą coś smacznego, bo wyglądali na naprawdę szczęśliwych. Przemknął się więc pomiędzy stolikami, by móc się wszystkiemu z bliska przyjrzeć. Aż nagle, tuż koło jego nastawionego uszka, spadła wielka rurka z kremem. — O rety! — zawołała mama, której dziecko właśnie upuściło świeżutkie, dopiero co kupione ciastko. — Patrz, co zrobiłeś! Czy masz dziurawe rączki? Narobiłeś bałaganu! A dziecko nic, tylko się rozpłakało. — Moja ruuuurkaaa… — Niech się pani nie martwi, zaraz to posprzątamy — powiedziała przemiła sprzedawczyni, która tam pracowała. — Proszę, tu jest druga rurka, szkoda takiego pięknego dnia na płakanie. — I uśmiechnęła się szeroko. — Pani jest taka miła — zachwyciła się klientka. — Zobacz, kochanie, masz drugą rurkę. Tylko trzymaj mocno i podziękuj pani. Naprawdę serdecznie dziękujemy. 13


Zegar z Miaukułką

Rurka upadła na podłogę, a bita śmietana pachnie kolorowo. Jej zapach krąży wokół kotka. Pokaż, jak pachnie śmietana 14


Na ulicy

— Ja bym nigdy nie upuścił swojej rurki — tłumaczył ktoś z kolejki swoim rodzicom. — Ale to bardzo małe dziecko, o wiele mniejsze od ciebie. Dlatego jeszcze takie nieporadne — tłumaczyli komuś z kolejki jego rodzice. „A ja się cieszę, że upuściło — pomyślał kotek i delikatnie dotknął języczkiem śmietany. — Jaka pyyyyszna”. — O! Mamy jeszcze jednego amatora słodkości. Chodź na bok, kolego, bo cię ktoś rozdepcze — zaśmiała się sprzedawczyni i pozbierawszy z podłogi popękaną rurkę, położyła ją w kącie na spodeczku. Kotek trochę niepewnie, ale poszedł za rurką, bo nie mógł się oprzeć temu, czego przed chwilą posmakował. Siedział dotąd nad spodeczkiem, aż ten był wylizany do ostatniej kropelki — podłoga wokół zresztą też. A potem zrobiło mu się tak błogo, aż zasnął. „Przecież nie mogło się zmarnować”— mruczał do siebie przez sen. — Czyściutki jak łza — śmiały się ekspedientki, oglądając spodeczek. I odtąd zawsze, gdy kotek 15


Zegar z Miaukułką

pojawiał się w ich sklepiku, miały dla niego jakieś smakowite resztki. Jednak życie na samych słodyczach nie jest najlepsze. Ciężki brzuszek i leniwe łapki dawały do myślenia. Więc kotek chodził i zaglądał do różnych innych miejsc, w których dostawał coś smacznego, sycącego i dającego siłę i chęć do ruchu. Takie były wędlinki i pachniały najpiękniej… ale wisiały zawsze bardzo wysoko. Raz próbował doskoczyć do którejś w pewnym sklepie i dostał szmatą po głowie. Co gorsza, został wzięty za łobuza i złodziejaszka, a takiej opinii nie mógł znieść, więc usiadł i miałczał żałośnie dotąd, aż właściciel dał się przeprosić. Właściciel zresztą miał miękkie serce i nie mógł patrzeć na żadne głodne zwierzę, toteż dzielił się z nimi okrawkami i resztkami mięska, jakie mu zostawały po całym dniu. Kotek bardzo był mu wdzięczny i odprowadzał go za to do domu. A po takich wiktuałach miał dużo siły na długie spacery. 16


Na ulicy

I tak mijały mu dni, które już nie były takie bure, ale wciąż bez konkretnego celu. Pomagał co prawda sprzątać w cukierni, ale wylizany talerzyk panie i tak myły, a innych mu nie dawały. W piekarni z zapałem zbierał okruszki, a w kwiaciarni odnajdywał wszystkie zagubione kokardki, ale to jednak wszystko nie było to.

17


Biblioteka

P

ewnego razu zaszedł do biblioteki… Przeszedł przez uchylone, wielkie, ciężkie drzwi. Sam nigdy by ich nie otworzył; wyglądał przy nich jak maleńki puchaty okruszek. Dziś były niedomknięte, więc skorzystał z okazji, by tam zajrzeć. W olbrzymim holu było pusto. Na ścianach wisiały kolorowe obrazy. Jesienne i letnie pejzaże ocieplały surowe ściany. Daleko w górze zawieszony żyrandol nie do końca oświetlał zimną kamienną podłogę, ale wystarczająco dużo światła padało na rysunki, by zobaczyć, jakie były nastrojowe. Kolorowe pastele przedstawiały wspaniałe pejzaże, czyjeś portrety i małe widoczki z niedalekiej okolicy. 18


Biblioteka

— Ten już gdzieś widziałem — mruknął kotek i powędrował dalej. A dalej były schody. Długo trwało, aż się na nie wdrapał, ale ciekawość pchała go, by zobaczyć, co jest za nimi. Wreszcie dotarł do kolejnych uchylonych drzwi. Zajrzał do środka. Wśród regałów z książkami było mnóstwo miejsca i nie biegały tam tłumy jak na ulicy. A jeśli się ktoś przechadzał, to raczej spokojnie i w zamyśleniu. Ale plątać się między czyimiś nogami, nawet jeśli chodzą powoli, to też nie jest najlepszy cel. Budynek był olbrzymi, więc kotek wchodził wciąż wyżej i wyżej, i odwiedzał coraz to więcej pomieszczeń. Od regałów z książkami zaczęło mu się już kręcić w głowie. Aż zaszedł tak wysoko, że przez okna widać było dachy innych kamienic. „Piękny widok — pomyślał i rozejrzał się dokładniej. Przez okno zobaczył błękitne niebo i czerwone dachówki, wierzchołki niektórych drzew i kwiaty w doniczce, tuż przy szybie. — W takim miejscu mógłbym zamieszkać, choćby na tym parapecie”. 19


Zegar z Miaukułką

Artur wchodząc po wysokich drewnianych schodach, ogląda rozwieszone na ścianach kolorowe obrazy. Pokoloruj je. 20


Biblioteka

Nie było tu półek ani regałów z książkami, ani ciężkich mebli. Za jasnym biurkiem siedziała jakaś smukła postać. Na nosie miała wąskie okulary, a wiśniowe kosmyki włosów zdawały się zaglądać do książki, którą właśnie czytała. W rogu stał stary zegar z uchylonymi drzwiami, które jakby zapraszały do środka. „Tu sobie przycupnę i odpocznę troszeczkę” — pomyślał, bo od tego wchodzenia rozbolały go już łapki. Jak pomyślał, tak zrobił. Bibliotekarka nie zauważyła małego gościa, bo wszedł przecież bardzo cichutko. Zamknęła książkę i powiedziała: — Ta będzie w sam raz dla pani Krysi. Kotek dopiero długo później dowiedział się, że pani Krysia była osobą niepełnosprawną i leżała przykuta do łóżka. Uwielbiała czytać, ale przecież nie mogła sama iść po książki, więc zamawiała je przez telefon w specjalnym dziale biblioteki. Książki i gazety, które jej przynosiła pani Miłka, były dla niej oknem na świat, a wiśniowowłosa bibliotekarka promykiem jesiennego słońca, które do niej zaglądało, by utrzymy21


Zegar z Miaukułką

wać ją w dobrym humorze — jak jej to często powtarzała. — Ta książka jest naprawdę bardzo ciekawa. — Wstała i spakowała książki do ogromnej kraciastej torby; drugą malutką, w której nosiła klucze, telefon, portfel, chusteczki i parę innych naprawdę potrzebnych drobiazgów, zarzuciła na ramię. Wychodząc, przymknęła drzwi od zegara. — Trzeba będzie poprosić pana Zdzicha, by naprawił ten zawias. Wciąż się same otwierają. — Poprawiła okulary i wyszła. Został sam. Sam uwięziony w zegarze! W zegarze było ciemno, ale dość przyjemnie. Pachniało starym drewnem i jakby miodem. A może nawet dawnymi czasami… Było ciepło i sucho. Troszkę tylko ciemno, ale przez szpary powolutku wpływało światło zza okna — najpierw zachodzącego słońca, potem ulicznych latarni. Pomyślał, że nawet mu się tu podoba. Tylko gdy zegar zaczynał rytmicznie wybijać godzinę, pomiaukiwał cichutko, tak żeby dodać sobie odwagi. Nie bał się przecież, ale zawsze raźniej mu było, gdy pomiaukiwał. 22


Dom

N

astępnego dnia rano bibliotekarka weszła jak zwykle do pracy. Podpisała listę obecności i wspięła się schodami, by otworzyć swój dział. Przekręciła klucz w drzwiach i weszła do pokoju. Wchodząc, jak zwykle trąciła drzwi od zegara, by je domknąć. — Trzeba zadzwonić do pana Zdzicha — mruknęła do siebie. — Miau! — odezwało się ze środka. — Au! — krzyknęła bibliotekarka i podskoczyła, jakby ją ugryzła mysz. — Miaaaauuu! — odezwało się niepewnie z zegara. 23


Zegar z Miaukułką

— Aaaauuu — odezwała się niepewnie bibliotekarka i zajrzała delikatnie w głąb wielkiego mebla. — Au! — krzyknęła i znów podskoczyła, gdy z wnętrza spojrzały na nią czyjeś oczy. — Co jest — powiedziała głośno i potrząsnęła głową, jakby się chciała zbudzić. Wiśniowe loczki podskoczyły i opadły. Energicznym ruchem otworzyła drzwi zegara i odważnie zajrzała do środka. — Oooo! Co ty tutaj robisz? — roztkliwiła się, gdy w ciemnym wnętrzu ujrzała małego kotka. — Miauuu — odpowiedział kotek. — Aaaa! — pokiwała głową bibliotekarka i uniosła brew. Usiadła naprzeciwko zegara i zaczęła się zastanawiać. — Skąd się tu wziąłeś? I co ja mam z tobą teraz zrobić? — podparła brodę ręką. — Nie jesteś chyba wściekły? To znaczy, nie wiadomo, czy nie masz wścieklizny — poprawiła się. — Nie — odparł kotek. — To znaczy, chciałem powiedzieć: miau — i skulił uszy. Bibliotekarka podskoczyła znowu i zerwała się z krzesła, a oczy zrobiły jej się tak wielkie jak piłeczki ping-pongowe. 24


Dom

Bibliotekarka lubi spódniczki w szkocką kratę. Dokończ rysunek, tak by miała swój ulubiony deseń na ubraniu 25


Zegar z Miaukułką

— Ty mówisz?!? — zawołała. — Ty… mówisz… — powtórzyła i opadła bezwładnie na krzesło, jakby za chwilę miała zemdleć. — I co ja mam teraz zrobić? — położyła sobie rękę na czoło, jakby chciała sprawdzić, czy nie ma przypadkiem temperatury. A może jej się to wszystko przywidziało? Kotek zamrugał oczkami i obejrzał sobie pazurki, żeby pokazać, jaki jest zakłopotany. — No cóż — odezwał się, ale bardzo cichutko. — Mówię, ale naprawdę nikt o tym nie wie. Dużo podróżowałem i nie miałem nic do robienia, więc słuchałem i się uczyłem, ale nie mam gdzie mieszkać. Bardzo chciałbym mieć gdzie się podziać i już nie błąkać się po ulicach. Chciałbym też nie być samotny. Mieć swoje własne miejsce i najbardziej to chciałbym mieć w życiu CEL. Rozumiesz? To dla mnie bardzo ważne. Wtedy życie nabiera kolorów i nie jest już szare. Albo nawet jak mówią niektórzy — bezbarwne. Rozumiesz? Nie chcę mieć bezbarwnego życia. Więc? Mogę zostać? Skoro już wiesz… — Matko!!! Taki mądry kotek i nie ma gdzie mieszkać! I jest samotny! — bibliotekarka złapała 26


Dom

się za głowę, całą w wiśniowe loczki. — Koniecznie, ale to koniecznie musisz tu zostać! Ale gdzie ty będziesz tu spał? — Tu. W zegarze. Tu jest bardzo przyjemnie. I już się przyzwyczaiłem do tego: bim–bam… co jakiś czas. — W zegarze? Zamiast kukułki? To w zasadzie świetny pomysł. Nie będziesz nikomu przeszkadzał i nikt nie będzie przeszkadzał tobie. A celem to zajmiemy się innym razem, bo mam dziś dużo pracy, a ty pewnie jesteś głodny. Zrobię kawę, dla siebie, a tobie dam mleka. — Dziękuję — powiedział kotek i poczuł, że jest mu dobrze. Bardzo dobrze. Wreszcie znalazł swoje miejsce. To bardzo miłe uczucie. Wypił mleko, które na spodeczku podała mu bibliotekarka, założył łapkę na łapkę i… zasnął. Bibliotekarka wypiła kawę, by ochłonąć z emocji po tak zaskakującym poranku i zabrała się do swoich zwykłych zajęć, jednak co jakiś czas zerkając do środka zegara, gdzie drzemał mały kotek — jakby uśmiechnięty. 27


Imię

S

koro miał już gdzie mieszkać i nie musiał szukać na co dzień jedzenia ani schronienia na noc, kotek zaczął się rozglądać za swoim celem. Kiedyś postanowił, że nauczy się czytać, więc teraz wydało mu się słuszne, by zrealizować to postanowienie. Bo czyż biblioteka nie jest idealnym miejscem do nauki czytania? Zwłaszcza jeśli się w niej spędza wiele godzin i to bez przymusu. A w ogóle to stwierdził, że nawet nie wypada nie umieć czytać, gdy się przebywa w takim miejscu i wśród tylu książek. Poza tym był bardzo ciekaw każdej z nich. Bibliotekarka podsunęła mu stary elementarz, jaki dzieci kiedyś używały do nauki czytania i pisania 28


Imię

w pierwszych klasach. Na podniszczonej nieco okładce była wesoła, uśmiechnięta dziewczynka. To Ala. Ala miała psa o imieniu As. I kotek nieco obawiał się tego psa, jednak okazało się, że niepotrzebnie. Ala i As bardzo się z nim zaprzyjaźnili i okazali się bardzo pomocni. Ala bardzo dokładnie i cierpliwie tłumaczyła mu każdą literkę. Jak ją czytać, jak wymawiać, jak łączyć z innymi, by powstawały najpierw wyrazy, potem zdania. Spotykali się co wieczór, a nocami już w zegarze kotek powtarzał w pamięci każdą zasłyszaną wskazówkę, by je lepiej zapamiętać. Tak długo nocami się uczył, a gdy się wreszcie nauczył czytać, to czytał i czytał i nie mógł przestać, no a potem całe dnie przesypiał. Bibliotekarka martwiła się tym i co jakiś czas sprawdzała, czy żyje. Ale oddychał, więc stawiała mu spodek mleka. A że mleko znikało, napawało ją to optymizmem, że nie jest chory. „Może rośnie i potrzebuje dużo snu” — myślała i zostawiała go w spokoju. — Oj ty biedaku. Nawet nie masz imienia — powiedziała wyraźnie zmartwiona, kiedy wreszcie się zbudził. 29


Zegar z Miaukułką

— Czy mógłbym mieć na imię Artur? — spytał nieśmiało. — Jak ten mądry i mężny król — kot znacząco spojrzał na leżącą na stole książkę w pięknej okładce. — Tylko — posmutniał — czy to nie nazbyt odważne imię jak dla mnie? Bibliotekarka przyjrzała mu się uważnie, potem książce i odparła: — Owszem, to poważne wyzwanie dla tak małej istoty — nosić tak wielkie imię, ale myślę, że się nadajesz. Będziesz tylko musiał się starać, by mu sprostać. Bo król Artur rzeczywiście był dziel30


Imię

ny i bardzo mądry, ale przecież nie był nieomylny i dlatego każdą sprawę omawiał ze swoimi rycerzami, których traktował jak równych sobie i jak przyjaciół. To dlatego też zasiadał z nimi za okrągłym stołem. — Ale my nie mamy okrągłego stołu — zmartwił się kotek. — Nie szkodzi. Najważniejsze, że jesteś dzielny. W końcu nikt przed tobą nie odważył się zamieszkać w zegarze. To go naprawdę podniosło na duchu. Wreszcie miał prawdziwe imię. To cudowne uczucie nie być kimś bezimiennym, tylko kimś, kto ma własne imię. I to takie zobowiązujące! To prawie jak być bogatym. I od tej pory kotek zawsze starał się zachowywać tak, by jego imię było z niego dumne.

31


Złapać czas

B

ibliotekarka była prawie bez wad — tak ją widział. Była taka mądra i oczytana. Tyle wiedziała na każdy temat. I zawsze starała się komuś pomóc. Bywało, że jakiś strapiony czytelnik przychodził po książkę, a wraz z nią dostawał garść ciepłych słów, które tak bardzo poprawiały mu humor, że niemal odfruwał z biblioteki niesiony dodaną otuchą. No może jedną wadę miała. Otóż ciągle narzekała na brak czasu. — O rety! — wołała. — Już nie mam czasu! Muszę pędzić! Albo: 32


Złapać czas

— No nie! Zaraz mi zabraknie czasu! Jak mam ze wszystkim zdążyć, gdy jest go tak mało? Było mu jej naprawdę szkoda, a że bardzo, ale to bardzo ją lubił, postanowił coś zrobić, żeby miała tego czasu więcej. Na początek zasięgnął języka w praktycznych książkach, gdzie można nabyć czas. Okazało się jednak, że czasu nie da się kupić. Co więcej, nie da się go nawet zatrzymać ani złapać i żeby go mieć, to po prostu wielka sztuka. Odkrył też, że można się nauczyć zarządzać czasem, ale to bardzo trudne, ponieważ czas lubi płatać różne figle. Podobno potrafi: pędzić, uciekać, przeciekać przez palce, mijać niepostrzeżenie lub wręcz odwrotnie: wlec się okropnie, gdy nam się spieszy lub gdy na coś czekamy, a nawet snuć się powoli, gdy tego nie chcemy. I nigdy nie daje się oszukać ani wyprowadzić w pole! Można podobno niekiedy poczuć, jak prześlizguje się przez ręce, które usiłują go schwytać. A że go nie widać, można o nim czasem zapomnieć. I to jest najgorsze, bo podobno potem strasznie się mści! Taki właśnie jest ten czas. 33


Zegar z Miaukułką

Postanowił zatem, że się nim zajmie. No, może nie w skali globalnej, ale tak na poziomie czwarto‑piętrowo-bibliotecznym. Na początek trzeba znaleźć go tyle, by wystarczyło na codzienne wypicie filiżanki mleka z bibliotekarką. W dziale dziecięcym, piętro niżej, jest olbrzymi wybór książek, które przeznaczone są dla maluchów i nieco większych bohaterów, którzy nie boją się wysiłku czytania. Są tam wspaniałe opowiadania i wiersze o podróżach, są baśnie i legendy z różnych krajów — wszystkie prześlicznie ilustrowane, ale są też książki bardzo przydatne w konkretnych sprawach. Pinokio, który sam co prawda niezbyt długo, ale przecież chodził do szkoły, postanowił na chwilę stać się nauczycielem i znalazł taką, by nauczyć Artura posługiwania się zegarem. O posługiwaniu się czasem nie miał pojęcia, bo sam wiecznie był wszędzie spóźniony, ale zegar to co innego. Na zegarze się znał. Książka miała duży rozkładany zegar z ruchomymi wskazówkami, wyraźnymi cyframi, a dla lepszego opanowania pór dnia pomiędzy niektórymi cyferkami zaznaczone były czynności, z którymi mogły się kojarzyć. I tak pomiędzy 7 a 8 godziną 34


Złapać czas

narysowane było śniadanie, przy 12 piękne słoneczko — jak to w samo południe. Między 13 a 15 widniał pyszny obiad, przy 17 podwieczorek, między 18 a 19 kolacja i telewizor z dobranocką, a po 20 śpiący w łóżeczku księżyc. Najtrudniej było zrozumieć, dlaczego np. pierwsza i trzynasta godzina na prawdziwym zegarze oznaczone są cyfrą 1, dlaczego 2 to druga i czternasta, i tak dalej. Czemu godzin jest 24, a na zegarze tylko 12, jak odróżnić, kiedy jest ranek, a kiedy wieczór, i czemu w samo południe jest czasem ponuro i ciemno, a zegar tego nie uwzględnia. — Czas jest bezlitosny — powiedział z mocą Pinokio, gdy Artur roztrząsał tę właśnie kwestię. — Nie interesuje go pogoda i twoje samopoczucie. Płynie i już, a ty musisz to przyjąć, zaakceptować i się z tym pogodzić. Artur bardzo się starał i był pilnym uczniem, toteż po niedługim czasie opanował posługiwanie się zegarkiem i zupełnie bez problemu odczytywał godziny i dzielił je na poranne lub wieczorne. Wiele przy tym zrozumiał, a przy okazji dowiedział się mnóstwo o Pinokiu i jego podróżach, gdyż nauczyciel był bardzo gadatliwy. 35


Zegar z Miaukułką

Artur uczy się panować nad czasem. Dorysuj cyfry i wskazówki do zegara na dole, żeby wiedział, jak je uporządkować 36


Złapać czas

Potem Artur musiał opanować odstępy w czasie, a to też było bardzo trudne. Bo jak można sobie wyobrazić coś, czego nie widać? Nie widać minut, nie widać godzin, a jednak one mijają. Na początku próbował zauważyć, z której strony go mijają, ale nic nie można było zobaczyć. Okazało się, że trzeba je wyczuć, ale też nie łapką i nie noskiem, tylko myślą. Po wielu godzinach rozmów wyszło im, że skoro myśli również nie widać, to są podobne do czasu. Poza tym, też uciekają bardzo szybko, więc pewnie tylko one mogą dogonić czas. I po pewnym czasie okazało się, że to prawda. Kiedy bibliotekarka wychodziła z książkami i mówiła: „Wrócę za jakieś dwie godziny”, Artur siadał przed zegarem i patrzył na poruszające się wskazówki, aż większa obeszła tarczę zegara dwa razy. Było to jednak długie i żmudne zajęcie i nie mógł w tym czasie robić nic innego. Po kilku dniach już nie musiał wskazówek pilnować tak uważnie, tylko zajmował się czymś, zerkając na zegar od czasu do czasu. Wtedy wskazówki usiłowały być od niego jakby sprytniejsze i oszukać kotka, biegnąc szybciej. Jednak Artur kierował swoje myśli tak, by 37


Zegar z Miaukułką

nie dały się wskazówkom przechytrzyć. Po tygodniu wskazówki dały za wygraną. Nie próbowały już oszukiwać, tylko solidnie wskazywały godzinę. Artur siadywał w oknie i podziwiał chmury, a gdy mijały dwie godziny, szykował filiżankę i włączał czajnik, by pani Miłka, jak tylko wejdzie, mogła napić się od razu herbaty i opowiedzieć mu, gdzie była, zanim znów będzie musiała gdzieś wyjść. Tym sposobem Artur zaprzyjaźnił się z czasem, a bibliotekarka nie musiała już tak wszędzie pędzić i nie była już nigdzie spóźniona. — Mój zawiadowca czasu — mówiła pani Miłka, z wdzięcznością patrząc na zadowolonego z siebie kotka. — Naprawdę nie wiem, jak ty to robisz, że tak potrafisz wszystko w porę przygotować. Od tej pory zawsze mieli na wszystko czas. I od tej pory na tym właśnie polegała jego praca. Spełniło się jego marzenie. Miał pracę, przyjaciół, własny dom i miał wreszcie swój upragniony cel. Pilnował czasu!

38


Złapać czas

Pinokio jest gawędziarzem. Pokoloruj jego opowieści, a przy okazji znajdź wszystkie kotki, jakie się w nich ukryły 39


Kontrola

P

ewnego dnia w całej bibliotece panowała nerwowa atmosfera. Dawało się to wyczuć nawet na czwartym piętrze. Słychać było jakieś szybkie kroki i szepty. Nawet pani Miłka równiutko poustawiała na stoliku książki i przetarła kwiatkom liście. — Będziemy mieli zaraz kontrolę — powiedziała również lekko zdenerwowana, bo kontrole zawsze lekko stresują, nawet jeśli ma się czyste sumienie i czysty pokój. — Lepiej może wróć do zegara i tam spokojnie poczekaj. Artur zrobił, jak powiedziała. Nagle ktoś zapukał, drzwi otworzyły się i do pokoju weszło dwóch elegancko ubranych urzędników. 40


Kontrola

Zaczęli się rozglądać, coś notować, oglądać każdy kąt. — Jaki stary zegar — stwierdził kontroler nr 1 i dotknął ręką drzwi. — Lubię stare zegary — powiedział kontroler nr 2. — Mogę zajrzeć? — I otworzył drzwi. Żaden z nich nie spodziewał się, że w środku siedzi kot. Oczy wyszły im na wierzch ze zdumienia. — Czy to aby nie wbrew przepisom? — zamyślił się kontroler nr 2. — W zegarze mogą mieszkać kukułki, ale kot? — Zajął pan bezprawnie pustostan — krzyknął kontroler nr 1, który był bardziej porywczy. — Wcale tu nie jest pusto — obraził się kot. — Wszędzie jakieś trybiki, kółka zębate i inne rzeczy. Ledwo starcza miejsca dla małego kotka. A poza tym Jaś i Małgosia ciągle tu przesiadują i naprawdę pusto to nie jest! — Nieważne! Przepisy są przepisami! Kot w bibliotece nie może mieszkać! — wrzasnął kontroler, czerwony jak wydanie Pana Tadeusza. — Ja tu wcale nie mieszkam. Ja tu pracuję — pouczył go kot, który postanowił być dzielny. 41


Zegar z Miaukułką

— Co pan tu robi na ten przykład? — Pilnuję godzin. I czasu też pilnuję — pochwalił się kot. — Ach tak? To która godzina? — zapytał z przekąsem kontroler, patrząc na zegar, który przecież nie miał wskazówek w środku tylko na zewnątrz, oraz na łapki kota pozbawione zegarka. — 13.52 — warknął kot. To zbiło kontrolera z tropu. Usiłował coś jeszcze wymyślić na poparcie swojego twierdzenia, że kota w bibliotece nie powinno być, ale kontroler nr 2 machnął ręką i pociągnął kolegę za rękaw w kierunku stolika bibliotecznego. — Czy łaskawa pani potwierdza użyteczność tego tam — tu skinął głową w kierunku Artura — hmm, kota? Czy on tu rzeczywiście pracuje? — Oczywiście — przytaknęła bibliotekarka i na potwierdzenie swoich słów energicznie pokiwała głową. — Pracuje, pracuje, a jakże! I jest bardzo pożyteczny. I pilnuje porządku, jak mnie nie ma. Lepiej niż pies! 42


Kontrola

— A czy nie brudzi? — kontroler nr 1 zmrużył podejrzliwie oczka. — Bo pani szanowna wie, że zarazki… — Ależ skąd! To najbardziej czysty kotek, jakiego w życiu widziałam! A przecież koty w ogóle są wielkimi czyścioszkami, pan chyba wie? — Wiem, wiem — mruknął kontroler nr 1 i już w ogóle nie krzyczał, tylko coś notował w swoim czarnym notatniku. — Czy on ma jakoś na imię? — spytał kontroler nr 2 i skinął głową w kierunku kotka. — Oczywiście — odpowiedziała bibliotekarka. — Artur. — A nazwisko? — spytał znów podchwytliwie kontroler nr 1. Artur i pani Miłka spojrzeli na siebie nieco spłoszeni, ale bibliotekarka zawsze była opanowana i sprytna, więc uśmiechnęła się do kontrolera i najuprzejmiej odparła pewnym siebie głosem: — Miaukułka. — Aha — mruknął kontroler i nie miał więcej pytań. 43


Zegar z Miaukułką

— Napiszemy raport z inspekcji i damy pani znać najpóźniej za tydzień. Do widzenia — kontroler nr 2 ukłonił się nieco sztywno i skierował do wyjścia. — Tak jest. Do widzenia — kontroler nr 1 ukłonił się bardziej sztywno i również podszedł do drzwi. — Jeszcze jedno — kontroler nr 2 zatrzymał się. — Moja ciocia ma chore nogi i nie może daleko chodzić. Czy ma pani bardzo skomplikowaną procedurę, by wciągnąć kogoś na listę swoich czytelników? — Och nie! — bibliotekarka poderwała się z miejsca. Jeśli to osoba starsza, chętnie wpiszemy ją na listę i będziemy przynosić książki. Proszę, oto nasza wizytówka. Niech ciocia zadzwoni, a ja już z nią wszystko ustalę. — Świetnie! — ucieszył się kontroler nr 2 i nawet już zupełnie się rozchmurzył. — To do widzenia. Machnął przyjacielsko do bibliotekarki, a do Artura puścił oko. Za niecały tydzień przyszło pismo, z którego wynikało, że podczas kontroli żadnych uchybień 44


Kontrola

nie znaleziono, że jest czyściutko, a niejaki Artur Miaukułka — kot, który jest odpowiedzialny za czystość pomieszczenia i panującą tu miłą atmosferę, jak najbardziej wywiązuje się ze swoich zadań i absolutnie ma prawo tu pracować, a nawet mieszkać, zwłaszcza że nie pobiera za pracę żadnego wynagrodzenia, co wynika ze skontrolowanej listy płac. Pani Miłka była bardzo zadowolona z takiego raportu, ale i z tego, że wspomniana ciocia, która okazała się być osobą starszą i rzeczywiście bardzo chorą, zapisała się do biblioteki, co poprawiło statystyki i humor bibliotekarki. Okazało się, że ciocia wprost uwielbia czytać, a fakt, że książki będzie zamawiała telefonicznie, bez potrzeby czekania na przysługę kogoś z rodziny, był dla niej niesamowitym szczęściem. Jak się potem okazało, ciocia smażyła pyszne racuchy i za każdym razem, gdy pani Miłka przynosiła jej nową porcję strawy duchowej, podstępnie stawiała na stół świeżutkie placuszki, którym nie sposób było się oprzeć. Ciocia słyszała również o bibliotecznym zapracowanym kotku, więc zawsze szykowała dwa placusz45


Zegar z Miaukułką

ki na wynos. I nie było mowy, żeby bibliotekarka odmówiła. Mogłoby się to skończyć obrażeniem i stratą czytelnika, bo ciocia była bardzo wrażliwa. Więc pani Miłka nie odmawiała, a do cioci mówiła po prostu: pani ciociu.

46


Kontrola

Ciocia pana kontrolera uwielbia tulipany i piecze pyszne racuszki. Jaki kolor tulipanów jest najładniejszy? 47


Schody

S

chody w starej bibliotece napawały wszystkich przerażeniem. Nie skrzypiały i nie jęczały, ale były baaardzo wysokie. Właściwie na każde piętro wszyscy wchodzili z zadyszką, mówiąc, jak tu wysoko, ale już na czwarte piętro mało kto się wybierał. Jedynie postacie z bajek były na tyle wytrzymałe, by wdrapywać się często w odwiedziny. Krasnoludki miały nawet specjalnie do tego celu skonstruowaną drabinkę linową z haczykami na końcach. Zarzucały ją na każdy stopień po to, by się po niej wspinać, a nie wzajemnie po swoich plecach, jak to czyniły wcześniej. Dzięki 48


Schody

temu wynalazkowi nie musiały ustawiać się za każdym razem w słupku jeden na drugim i potem się wzajemnie wciągać, i co za tym idzie, podróż szła im znacznie sprawniej i szybciej, i zostawało im więcej czasu na miłe rozmowy z Arturem. Drabinkę zostawiały co noc w wiadomym miejscu i chętnie wypożyczały każdemu, kto miał potrzebę z niej skorzystać. Dzięki niej podróżowanie na czwarte piętro dla wszystkich stało się o wiele prostsze. I oczywiście wszyscy chwalili pomysłowość krasnoludków, a one były zadowolone, że znowu są potrzebne i pożyteczne. Jednak ludzie pracujący w bibliotece nie mieli pojęcia o drabince, zresztą dla nich byłaby i tak za malutka, więc chodząc, narzekali na ilość pokonywanych schodów, a żeby sobie ułatwić życie, starali się korzystać raczej z telefonu niż z własnych nóg. Mało kto więc na samą górę zaglądał. — To dlatego, że nie mają kondycji — mawiał pan Stanisław. — Trzeba ćwiczyć i chodzić lub biegać, by mięśnie się przyzwyczajały i wyrabiały, i nie były jak flak, tylko jak sprężynki. 49


Zegar z Miaukułką

I pan Stanisław potwierdzał czynem swoje słowa, bo z zamiłowania, jak powiadał, był sportowcem i zawsze starał się czynnie spędzać czas. Mógł przecież zadzwonić i zamówić nowe książki, a pani Miłka z miłą chęcią by mu je przyniosła, ale nie. Wolał sam przyjść. Toteż wchodził na to czwarte piętro, w czym odrobinkę, ale to naprawdę odrobinkę, jak powiadał, przeszkadzało mu serce. Przystawał więc mniej więcej w połowie pięter przy parapecie z paprociami i chwilkę z nimi rozmawiał. Bo kwiaty, jak twierdził, potrzebują kontaktów i uwielbiają, kiedy się do nich mówi. Lepiej wtedy rosną. Pan Stanisław znał się na tym, bo sam też hodował pelargonie i róże na swoim balkonie. Raz nawet zasadził pestkę ze zjedzonego daktyla i tak z nią dyskutował i opowiadał różne historie, i nawet puszczał jej specjalnie dla niej dobraną muzykę, że wyrósł mu z tej pestki piękny daktylowiec. Teraz tylko na zimę go zabiera do domu, żeby nie zmarzł, no i żeby mieć towarzystwo. Więc te paprocie z parapetu w połowie pięter najwyraźniej również lubiły rozmowy z panem Stanisławem, bo rosły jak szalone. Pan Stanisław swoim ciepłym, 50


Schody

niskim głosem za każdym razem je chwalił, a one jeszcze lepiej rosły, jakby mu się starały odwdzięczyć za dobre słowo. Bibliotekarka podziwiała pana Stanisława za kondycję i podejście do życia, ale sama jednak starała się nie biegać bez potrzeby po schodach. Wszelkie sprawy, jakie musiała załatwić u sąsiadek z niższych pięter, starała się zapisywać w takiej kolejności, by załatwić wszystko, schodząc na dół, gdy wybierała się do czytelników z książkami. Jednak nie zawsze się tak dało. Czasem wystarczyło użyć telefonu, ale czasem trzeba było jednak ruszyć do innego działu, by np. sprawdzić, czy książka, którą ktoś zamówił, jest w bibliotece czy też właśnie ktoś inny ją wypożycza. I trzeba po nią iść do zupełnie innej biblioteki. Pomocny był tu również komputer, ale czasem coś oczywistego nie jest tak oczywiste, jeśli w drogę wejdą mu na przykład chochliki. Bo o porządek w bibliotece dbają wszyscy, ale chochliki chcąc być pomocnymi, często przestawiają książki w inne miejsce, bo im się wydaje, że tam ładniej wyglądają. A potem trzeba takiej 51


Zegar z Miaukułką

książki sporo się naszukać, by ją znaleźć i wypożyczyć. W takim wypadku trzeba zejść. Bywa też, że w holu na dole organizowane są różnego rodzaju wystawy i wtedy to już się trzeba po piętrach nabiegać! Po takim wysiłku pani Miłka nóg nie czuje i musi koniecznie odpocząć, i mawia, że już wyżej zajść nie mogła. Artur natomiast nie miał żadnej potrzeby wędrować po piętrach, no chyba że mu się chciało. Czasem szedł z panią Miłką, tak dla towarzystwa, żeby biedaczka nie musiała chodzić sama. Czasem zachodził do biblioteki dziecięcej, bo tam miał najwięcej przyjaciół. Częściej jednak przyjaciele przychodzili do niego, bo w zegarze było bardziej czarodziejsko i tak przytulnie. Bo nawet jeśli ktoś na co dzień mieszka na królewskim dworze, w złoconych komnatach lub obfitej spiżarni, to posiedzieć dla niego w pachnącym drewnianym zegarze przy filiżance ziółek było jak wyprawa w nieznane. Albo gdy ktoś mieszka zazwyczaj w lesie, gdzie szumi wiatr i spadają szyszki, a jesienią pada deszcz, to w ciepłym i suchym zegarze Miaukułki, przy tykającym akompaniamencie 52


Schody

miedzianego serca, czuł się wyśmienicie! Toteż Artur często miewał gości, a przez to nie czuł się samotny. Zwłaszcza w nocy. Bo jak wiadomo, koty prowadzą raczej nocne życie. A jeśli nikt do niego akurat nie przyszedł, wtedy wypuszczał się na spacer.

53


Fotografia

P

ani Miłka nie zamykała okna, bo i po cóż miałaby to robić. Na wysokie czwarte piętro nikt nie zaglądał. Ukraść tu też raczej nie było co, a wejść przez szparę uchylonego okna nie było jak, no chyba że się było kotem. A gdyby nawet ktoś postanowił tu nocą wejść, to było to niezwykle skomplikowane. Te wszystkie śliskie dachówki i strome kominy… no… chyba że alpiniści. Ci jednak, jak wiadomo, są ludźmi odważnymi i wytrwałymi, ale też jak najbardziej uczciwymi i nie mają w zwyczaju wchodzić nocą przez uchylone okna. Trenują w wysokich górach, a jeśli przyjdzie im ćwiczyć wspinaczkę w mieście, to też nie na zabytkowych kamieniczkach, ale 54


Fotografia

na nowoczesnych, trudnych do wspinania blokach. Toteż nocą nikogo tu nie było i Artur mógł wyjść przez to uchylone okno, by zaczerpnąć nieco powietrza i wolności — takiej, jaką koty muszą mieć: kocią wolność z kocimi ścieżkami. Pewnego razu wyszedł więc, jak to już miał w zwyczaju, by przechadzać się po dachach, bo noc była niezwykle piękna. Nawet wiatr, co muskał mu wąsy, był łagodny i ciepły. Nagle niedaleko coś błysnęło! Potem nastąpił dziwny pomruk — jak odgłos dalekiej burzy. Był to pomruk niezadowolenia, ale raczej dość blisko. Artura bardzo to zainteresowało. Poczuł w sobie instynkt łowcy. Może to CZAS. Postanowił się podkraść i natychmiast to sprawdzić. Pomruków więcej nie było, a z ciemności wyłoniła się schylona postać. Trzymała rękę na wieczku ciemnego pudełka i mruczała. — Teraz się nie otworzysz. To mają być zdjęcia nocne, a nie prześwietlone lampą błyskową. Ja chcę mieć ten księżyc! To był oczywiście pan Stanisław! Artur poznał go od razu. Pan Stanisław, z zamiłowania fotograf, 55


Zegar z Miaukułką

siedział już pół nocy na balkonie i korzystając z przepięknej ciepłej pogody, usiłował fotografować księżyc, który uśmiechał się do niego w całej okazałości swoją pełną, złotą tarczą. Miaukułka podszedł bliżej. — O! Mam pomocnika — ucieszył się pan Stanisław. — Zaczekaj chwilkę. — I skierował aparat wprost na Artura. Pstryknął i… nic się nie stało. — Jakbyś tak stanął na tle tego księżyca… Artur popatrzył na świecące na niebie koło i powoli łapka za łapką przemieścił się w jego kierunku. Usiadł, oblizał łapkę i uśmiechnął się leciutko — tak jak tylko kotek potrafi się uśmiechnąć. Pan Stanisław był zachwycony! Zrobił mu całą serię zdjęć i całkiem przy tym zapomniał, że chciał fotografować jedynie księżyc. Teraz miał całą galerię ujęć z Miaukułką na pierwszym planie. Nawet trochę go doświetlił latarką, aby go lepiej było widać. Księżyc nieco spochmurniał. Może miał zamiar się obrazić, ale dość szybko się rozmyślił, więc tylko maleńkie chmurki przesłoniły go na chwilę. Pan Stanisław szybko to wykorzystał i zrobił jeszcze kilka niezwykle malowniczych zdjęć. To była piękna i pracowita noc. 56


Fotografia

Dwa dni później pani Miłka odebrała telefon. To pan Stanisław prosił, żeby do niego zajrzała, bo ma coś dla niej — i podkreślił to tajemniczym głosem. To coś, to było zdjęcie Artura oprawione w śliczną ramkę. Siedział na nim pięknie wyprostowany na tle tarczy księżyca, po której przesuwała się maleńka, ale naprawdę maleńka, przejrzysta chmurka. Pani Miłka oniemiała z zachwytu. I chyba nawet zapomniała pogratulować panu Stanisławowi kunsztu i zdolności fotograficznych. Natychmiast wróciła do biblioteki i od razu powiesiła zdjęcie na ścianie tuż nad swoim biurkiem. Artur był dumny.

57


Pod podłogą

P

od podłogą czasem stukało. Nie był to chrobot, tylko takie stukanie, jakby ktoś chodził stanowczo w tę i powrotem, od czasu do czasu przystawał i zatupał. Bibliotekarka też to słyszała i zastanawiała się głośno: — Czy to czasem nie myszy? Miaukułka oglądał wtedy ostentacyjnie swoje łapki, jakby nie słysząc i raz po raz pokazywał pazurki, dziarsko nimi machając. Nie wyobrażał sobie co prawda, co miałby mianowicie zrobić, gdyby tę mysz spotkał, ale chciał pokazać, że jest gotowy. Możliwe, że samo to, że był, już uspokajało panią Miłkę, bo zaraz mawiała: 58


Pod podłogą

— Może jednak nie. Pewnego razu pomyślała o czymś innym i powiedziała — Może to LICHO… I tu stała się rzecz nadzwyczajna. Gdy to powiedziała głośno — stukot bezpowrotnie zniknął. Artur zaczął się uważniej przyglądać klepce w podłodze. Nie widział co prawda myszy w bibliotece, ale już na pewno nie widział Licha. Co to w ogóle może być? Postanowił to wyśledzić, więc codziennie dokładnie oglądał podłogę rano i wieczorem, ale stukot nie powrócił. — Czym się tak martwisz? — zapytał przyjaciel z książki. — Nie martwię się, ale myślę. Myślę o tym, co może stukać pod podłogą i czy to może być Licho. — Znam pewne opowiadanie — odparł przyjaciel — w którym było Licho. — Naprawdę? Czy było dobre? — Raczej nie. Psociło i broiło, i psuło co się da. — Ale u nas niczego jeszcze nie popsuło. 59


Zegar z Miaukułką

— Może jest leniwe… Tego już było za wiele. Pod podłogą coś chrupnęło zgrzytnęło. Jedna klepeczka nagle otworzyła się i wyszło spod niej Coś w szarym kubraczku i czerwonych paputkach. — Nie jestem leniwe — powiedziało i wzięło się pod boki. — Nie jestem. Tylko nie mam nic do roboty. — Więc to ty tupiesz pod podłogą? Ale w jaki sposób? — Tu Artur spojrzał na stopy Licha. Licho spojrzało na swoje nóżki i nieco się zmieszało. — Chodziłem w butkach, mam takie szare pasujące do kubraczka — i wygładziło ubranko. — Ale odkąd zgadliście, że to ja tupię, to założyłem paputki — i tupnęło nóżką na znak, że to wszystko prawda. — Ale czemu tupałeś? — Bo nudzę się ostatnio okropnie i zastanawiam się, co by tu spsocić, to jest… co by tu porobić — Licho zmieszało się nieco. 60


Pod podłogą

— O! Tu często jest dużo do zrobienia. Mógłbyś pomóc nam poukładać książki lub odkurzyć półki. Jesteś nieduży więc na pewno byś się na każdą zmieścił. — Nie mam czasu — powiedziało Licho i w mgnieniu oka zniknęło pod podłogą, zatrzaskując za sobą klepkę. — Ale jakie pracowite! Miaukułka z przyjacielem spojrzeli po sobie i pokiwali głowami. Nie będzie łatwo z takim sąsiadem. Ciężko jest kogoś lubić, gdy ten ktoś bywa złośliwy, a na dodatek nie lubi pomagać innym, patrząc tylko na czubek własnego nosa, ale z sąsiadami wypada żyć w zgodzie, więc postanowili, że będą cierpliwi i może uda im się kiedyś choć trochę „tego z dołu” zmienić na lepsze. Za dobry znak uznali to, że Licho zakładało kapcie, żeby nie hałasować. Odtąd Licho zaglądało czasem na górę, ale raczej na pogawędkę, nie zaś dla pomocy i wyglądało przy tym, jakby przychodziło na przeszpiegi, łypało bowiem oczkami i zaglądało w kąty, ale Artur 61


Zegar z Miaukułką

się tym nie przejmował. Tolerował go takim, jakie było. Czasem strofował delikatnie, gdy robiło się nadmiernie złośliwe lub gdy robiło kąśliwe uwagi pod adresem znajomych. A gdy musiał posprzątać, mawiał: — Ty sobie usiądź i odpocznij, w końcu jesteś u nas gościem, a ja tu muszę jeszcze coś zrobić, bo wiesz, samo się nie zrobi. Albo mówił: — Przytrzymaj przez chwilkę — i potem serdecznie dziękował. Od czasu do czasu Lichu robiło się wstyd (nie żeby często, ale czasami), że tak przesiaduje i objada się okruszkami, podczas gdy Artur pracuje, i wtedy podało mu szmatkę lub wyrzuciło jeden papierek i było potem strasznie zmęczone. Artur starał się to wszystko zauważyć i pochwalić, a potem częstował Licho mlekiem lub ciasteczkiem, które miał schowane na wszelki wypadek. Licho było trochę obrażalskie. Artur doszedł do wniosku, że to pewnie dlatego, że długo było samotne. A ktoś samotny przebywa w złym towarzystwie — jak mawiała pani Miłka. Pamiętał poza 62


Pod podłogą

Pokoloruj książki tak kolorowo, by Licho nie nudziło się przy ich odkurzaniu 63


Zegar z Miaukułką

tym, jak to kiedyś sam był samotny i też miał czasem ochotę obrazić się za to, że nie miał domu i przyjaciół. Tylko że nie wiedział, jak to się robi, czyli jak się obraża na wszystko, więc nie obraził się na nikogo, tylko znalazł sobie dom i przyjaciół. Za najważniejsze uznał więc nie zwracać uwagi na wady Licha, tylko starać się, żeby miało coraz więcej zalet. Jak będą zalety, to znajdą się i przyjaciele, którzy je zauważą i docenią. Pani Miłka zauważyła, że kiedyś w bibliotece był jakby większy bałagan, który brał się niewiadomo skąd lub robił się sam. Zwłaszcza w nocy. A to książka leżała na środku podłogi, a to szczotka się przewróciła, a to jakieś papierki chowały się po kątach, choć przecież nikt z pracowników biblioteki nie rzucał papierków na podłogę. A teraz było całkiem inaczej. Jakby spokojniej. Artur uśmiechał się wtedy pod wąsem i kładł łapkę na pyszczku. — A właśnie — mówiła pani Miłka — cicho, Licho nie śpi. Ale Licho właśnie spało, bo było szczęśliwe. Czuło się zadowolone i potrzebne, a Artur zawsze 64


Pod podłogą

się cieszył na jego widok. I nie czuło już potrzeby rozrabiania w nocy, ale czuło się senne. Bo kiedy ktoś popracuje, zrobi coś pożytecznego i ma przyjaciela, to naprawdę lepiej mu się śpi.

65


Zepsuty zegar

W

e wtorek wieczorem stała się rzecz straszna! Nagle, nie wiadomo czemu, wielki stary zegar, ukochane miejsce Artura, przestał tykać. Było już dość ciemno i kotek układał się do snu, gdy naraz — jęknęło, zgrzytnęło i zrobiło się całkiem cicho. Miaukułka podniósł łebek i wsłuchiwał się przez chwilę w tę ciszę. To było dziwne uczucie. Odkąd tu mieszkał, zegar zawsze tykał. Wybijał godziny i skrzypiał cichutko, ale tykał po prostu zawsze. A teraz wszystko ucichło. Kotek poczuł się nieswojo. Popukał w stare drewno raz i drugi, poskrobał pazurkiem w nadziei, że zegar po prostu zasnął. Nie wiedział, czy zegary 66


Zepsuty zegar

sypiają czy nie. Ten ciągle pracował, a każdy, kto długo pracuje, wreszcie musi poczuć się zmęczony. I musi odpocząć. Stukał więc i skrobał, ale nic się nie zmieniało. Zegar milczał. Kotek poczuł się, jakby nagle stracił przyjaciela. Powolutku otworzył niedomknięte drzwi i usiadł na środku pokoju. Patrzył na zegar i myślał. „Dlaczego zamilkł? Przecież jeszcze nigdy przedtem tak się nie zdarzyło?” Postanowił, że trzeba działać. Ostrożnie zapukał w deskę w podłodze — raz, potem drugi i zawołał półgłosem, jakby nie chciał budzić wszystkich dookoła, choć przecież poza nim nie było tu nikogo. — Licho! Licho! Śpisz? Wstań, proszę cię, potrzebuję twojej pomocy. Licho! Pod klepką coś zapiszczało i zaraz za głosikiem pokazała się zaspana postać. Licho przetarło oczy. — Czemu mnie budzisz? Nie pamiętasz, że dużo dziś pracowałem? — rzekło z wyrzutem. — Pomagałem Małgosi domyć chatkę z piernika na okładce ich książki. Ktoś ją zachlapał sosem pomidorowym! Straszne, że niektórzy nie wiedzą, że nie 67


Zegar z Miaukułką

czyta się przy jedzeniu albo też właściwie nie je się przy czytaniu, bo można pobrudzić książkę, a potem ciężko to naprawić, bo nie pierze się przecież papieru. Tyle pracy! Nie wiesz, jakie to męczące?! — Przepraszam cię, ale mój zegar… on, widzisz, się popsuł. Licho raz jeszcze przetarło oczy i spojrzało na kotka, ale już bez pretensji. — Jak to? — No nie wiem. Po prostu: tykał i tykał, i nagle ucichł. Myślałem, że zasnął, więc go popukałem i poskrobałem pazurkiem, ale on nic. — Nic? — Nic a nic. — I spuścił smętnie łebek na znak, że jest naprawdę bardzo zmartwiony. Licho pokręciło głową. — No wiesz — powiedziało — ja się na wielu rzeczach oczywiście znam, ale nie na zegarach. To wielkie puste pudło, oczywiście kiedy ty w nim nie siedzisz, ale za złotą tarczą ze wskazówkami jest mnóstwo śrubek i trybików. Mówię ci, prawdziwy labirynt! Kiedyś widziałem. Od samego patrzenia, jak to wszystko działa, można się zmęczyć. 68


Zepsuty zegar

— A czy jest ktoś, kto może się na tym znać? Jakiś zegarowy doktor? — Doktor, powiadasz… Jest taki ktoś! Nazywa się jakoś tak… zegaromajster… zegaromistrz… nie, czekaj! Już wiem. Zegarmistrz! Licho aż podskoczyło. Było z siebie bardzo dumne, że przypomniało sobie taką trudną nazwę trudnego zawodu. Wzięło się pod boki i głośno rozważało, gdzie kogoś takiego można znaleźć. — Poczekaj — zakrzyknęło nagle głośno, jakby wpadło na genialny pomysł. — Skoczę po krasnoludki! One są takie pracowite. Może któryś z nich zna się na zegarach? Zresztą są też oczytane, więc na pewno znają bajkę, w której można by poprosić o pomoc. — Tylko żeby to był prawdziwy fachowiec — zamyślił się Artur. — Wiesz… to mój ulubiony zegar. I jedyny nadający się do mieszkania. Nie chciałbym, żeby już zawsze milczał. Artur spuścił nosek na kwintę, a Licho zamyśliło się jeszcze na chwilkę. — Rzeczywiście, bez tykania jakoś tu inaczej — powiedziało filozoficznie. — Cicho i nieswo69


Zegar z Miaukułką

jo. Nigdy wcześniej nie zwróciłem uwagi na to, że mogłoby tutaj tak być, a teraz słyszę to wyraźnie — i zadowolone, że wygłosiło mądrą przemowę dodało — lecę po krasnale. I poleciało. O krasnoludkach jest wiele bajek, i nie każdy w nie wierzy. Wiele opowieści jest mocno przesadzonych, ale pewne jest to, że jeśli już są, to są pracowite i niezawodne, i nigdy, ale to nigdy nie zostawiają przyjaciół w potrzebie, a to cenna cecha. Toteż nie minęło pięć minut, jak krasnoludki były na górze. Z pomocą swej wymyślnej drabinki szybko wspięły się po zegarze, by zajrzeć mu do środka. Wskoczyły tam jeden po drugimi, próbowały dojść przyczyny braku tykania. Przyświecając sobie latarkami, oglądały koła zębate, śrubki i trybiki różnego rodzaju i wszystkie te różności, które zazwyczaj są niewidoczne dla oczu. Potem wyszły. Mały Kazio niechcący zahaczył o jakiś trybik i na chwilkę zawisł, machając nóżkami. Uwolnił się zaraz, ale rozdarł sobie przy tym czerwony kubraczek. — Zaszyje się — machnął rączką, gdy zobaczył, jak Artur ze smętną miną ogląda jego ubranie. 70


Zepsuty zegar

Który z krasnoludków ma na imię Kazio??Pokoloruj jego kubraczek na czerwono, a inne jak chcesz 71


Zegar z Miaukułką

— Zegar jest zaniedbany — wydały werdykt krasnale. — To pewnie przez te wiecznie niedomknięte drzwi jest taki zakurzony. Ale tu trzeba fachowca. Wyjąć kurz możemy, ale potem trzeba naoliwić tu i tam… ale my nie wiemy dokładnie gdzie. No i nie wiemy czym. Pewnie jakimś olejem, ale nie wiemy jakim. Bo na przykład my lubimy słonecznikowy, ale czy on się nadaje do zegara? Tak czy siak potrzebny jest zegarmistrz. Wzięły swoją drabinkę i pobiegły. — Skoro nie powiedziały, że nie pomogą, to chyba pomogą? — Artur spojrzał pytająco na Licho. — Chyba pomogą… — odparło Licho, choć trochę jakoś bez przekonania. — Zaczekajmy chwilę, co nam szkodzi. — Zaczekajmy — kiwnął łebkiem kotek i podzielił się z Lichem ciasteczkiem, żeby umilić czas oczekiwania. Czas się trochę dłużył, ale z nim tak zawsze, gdy się na coś ważnego czeka, albo na kogoś… Wreszcie krasnoludki wróciły. Uśmiechnięte i zadowolone ciągnęły za sobą nieco zaspanego 72


Zepsuty zegar

starszego pana. Pan był siwy, lekko zgarbiony i nieco zadyszany, bo bardzo się wszyscy spieszyli. A on na co dzień się raczej nie spieszył. W swoim zakładzie zegarmistrzowskim nie musiał się spieszyć, bo wszystko miał pod ręką i bardziej potrzebne mu było skupienie i precyzja. „Pośpiech jest wskazany przy łapaniu pcheł — mawiał swoim klientom, którzy czasem próbowali mu wmówić, że im się strasznie spieszy, więc i on ma się spieszyć z naprawą — tu nie ma pcheł tylko skomplikowany mechanizm, który wymaga cierpliwości”. — Niech pan chwilkę odpocznie — zaproponował Miaukułka bardzo roztropnie i w tym momencie zegarmistrz go szalenie polubił. — Czy pan jest prawdziwym zegarmistrzem? — Owszem, najprawdziwszym, chociaż z bajki (Koziołki Pana Zegarmistrza Wandy Chotomskiej) — codziennie przyglądam się, co dolega różnym zegarom i je naprawiam. Jak popsuł się twój? — No właściwie to nie wiem — wyjaśnił szczerze Artur. — Chodził i tykał, i wybijał wszystkie godziny, żadnej nie ominął, aż nagle ucichł. Ot tak po prostu. Jakby się zmęczył. 73


Zegar z Miaukułką

— Aha… — pokiwał głową zegarmistrz. Potem wstał i z pomocą krasnoludków oraz ich drabinki wspiął się do tarczy zegara. Jako postać z bajki był przecież mniejszy od zwykłych ludzi a i dla nich zegar był duży. Ale dla prawdziwego fachowca nie ma przeszkód, są tylko większe wyzwania. Toteż wziął się sprawnie do roboty. Oczyszczał trybiki, dokręcał śrubki, przecierał łańcuszki…. Wyjął zewsząd mnóstwo kurzowych kłaczków. — Piękny okaz — mruczał pod wąsem. — Ale ile tu kotów mieszka. — Jak to? — zaniepokoił się Artur. — Wydawało mi się, że mieszkam tu tylko ja. — Ależ tak — uśmiechnął się fachowiec. — Ja o tych z kurzu, tak się mówi. — Aaaa… — mruknął Artur ze zrozumieniem. — Podajcie mi teraz oliwiarkę — zawołał zegarmistrz, a krasnoludki szybciutko znalazły odpowiedni sprzęt. „One to się jednak znają na robocie — pomyślał kotek — przy takich pomocnikach każda praca jest łatwiejsza” 74


Zepsuty zegar

— Przy takich pomocnikach każda praca jest rzeczywiście łatwiejsza — powiedział na głos zegarmistrz, jakby słyszał kocie myśli. — Może będziecie wpadać do mnie z pomocą, bo czasem mam naprawdę mnóstwo pracy? Krasnale pokiwały głowami. — Da się zrobić — powiedział mały Kazio w podartym kubraczku, bo tak naprawdę to on najbardziej ze wszystkich lubił pomagać, a pan zegarmistrz nakręcił zegar. — Gotowe — zakrzyknął i trącił złote wahadło. Zegar znów zaczął swoją mruczankę. — Hurrra! — zakrzyknęli wszyscy. Licho z radości uściskało Artura i pana zegarmistrza, a potem wszystkie krasnoludki i cieszyło się tak, jakby to ono samo odzyskało zdrowie. — Ogromnie panu dziękuję — Artur ze wzruszenia nie mógł znaleźć słów. — Tylko jak ja się panu odwdzięczę? Nie mam przecież czym zapłacić. — Drobiazg — roześmiał się staruszek. — Trzeba pomagać sąsiadom. Tylko obiecaj, że bę75


Zegar z Miaukułką

dziesz pilnował, by w środku nie gromadził się kurz. Nie miał siły ciągnąć tych swoich trybików, bo się wszystko w nim zatarło. Ale teraz będzie działał jak złoto! A za pół roku wpadnę na konserwację, czyli znowu go odkurzę i przesmaruję. No i trzeba go regularnie nakręcać. — Będę pamiętał o wszystkim — obiecał solennie kotek z łapką na kocim serduszku, a Licho obiecało pomagać w nakręcaniu, bo było w tym coś z wesołego miasteczka. Wystarczyło usiąść na górną szyszkę i zjechać z nią na sam dół, przeciągając łańcuch, który właśnie nakręcał zegar. Artur poczęstował wszystkich ciasteczkami i herbatą malinową, którą pomogły mu zaparzyć krasnale. To była pracowita, ale przemiła noc. Jeszcze długo przed świtem wszyscy się rozstali, by udać się na zasłużony wypoczynek. Licho przespało dwie kolejne noce niemal bez budzenia — tak było wyczerpane. Miaukułka z przyjemnością słuchał cichego tykania. Był szczęśliwy, jakby odzyskał przyjaciela. Bo do rzeczy też się można przyzwyczaić, a do starych zwłaszcza. Dobrze też czuł się ze świadomością, że mieszka w zegarze 76


Zepsuty zegar

sam, a nie ze stadem „kurzowych kotów”. Może to od nich miał tak często katar? Środowym rankiem pani Miłka zauważyła, że zegar jakby inaczej tyka. Jakby czyściej. Bo wydawało jej się, że ostatnio chyba się zacinał i miała nawet zamiar poszukać w okolicy jakiegoś zegarmistrza, który zechciałby przyjść do naprawy. Martwiła się, że może to sporo kosztować, ale nie sposób byłoby taki zegar gdziekolwiek zanieść. Patrząc na Miaukułkę, który tylko podniósł na chwilkę swe zmrużone oczy, powiedziała: — Ty coś wiesz, koteczku… Ale Artur tylko się uśmiechnął i zasnął. Koty też lubią się wyspać po wielkich przeżyciach.

77


Komputer

P

isanie czasem stanowić może spory problem, zwłaszcza gdy zamiast zgrabnej rączki z długimi paluszkami jest się właścicielem małej pulchnej łapki. A jeśli ktoś jest bardzo ambitną osobą, chce być wykształcony i umieć pokazywać swoje myśli innym, a za każdym razem, gdy weźmie długopis, gryzmoli jak kura pazurem i nikt nie może go rozczytać, to sprawa robi się bardzo poważna. Artur taki właśnie był. Chciał się nauczyć wszystkiego, co jest konieczne, by w bibliotece nie czuć się jak niepotrzebny sprzęt. Czytanie polubił, bo dzięki niemu mógł poznać wiele pasjonujących historii i mnóstwo ciekawych osób. Niektóre książ78


Komputer

ki opisywały dawne dzieje, inne — dalekie kraje i przepiękne krajobrazy, a w jeszcze innych mieszkają fascynujące postacie — z którymi trudno się rozstać nawet wtedy, gdy książka się kończy i gdy czyta się już ostatnią literkę na ostatniej stronie — a którym też za ciasno jest w jednej opowieści. Toteż z niektórymi z nich Miaukułka bardzo się zaprzyjaźnił. Spotykali się wieczorami, by dotrzymywać sobie towarzystwa, pogadać o tym i owym, słowem: przyjaźnić się. Ale pisanie okazało się zbyt trudną sprawą. Swoją obecność na liście Artur kwitował odciskiem łapki — taki był jego podpis. To jednak nie wystarczało ambitnemu kotkowi. Bo co to za pracownik biblioteki, który nie umie pisać?! Dlatego wraz z Alą długo ćwiczył trzymanie ołówka i nawet czynił już pewne postępy, jednak wciąż nie był zadowolony. Pewnego razu zwierzył się ze swego problemu przyjacielowi spod podłogi. — Kiedy chcę coś napisać, to choć znam już doskonale wszystkie literki, pisanie zabiera mi wieczność! 79


Zegar z Miaukułką

— Komu by się chciało tak męczyć — prychnęło Licho, które jak wiadomo nie było zbyt pracowite. — Jak to? Czasem mam w głowie jakąś myśl i chciałbym ją zapisać, by móc potem przeczytać — tak dla przypomnienia — sobie albo komuś innemu, jeśli będzie ładna, np. tobie. — Mnie? — zdziwiło się Licho. — Przecież mnie możesz powiedzieć z pamięci, a nie czytać z kartki. — No tak, ale nie widujemy się codziennie i jeśli chciałbym ci opowiedzieć jakąś historię, którą wymyśliłem, a spotkamy się za kilka dni, to mogę wszystko zapomnieć. Jeśli bym umiał szybko pisać, to co innego. Mógłbym ci o tym opowiedzieć chociażby i za miesiąc. — Chciałbyś mnie nie widzieć miesiąc — oburzyło się Licho. — Nie. No skąd! Ale przecież mogłoby się tak zdarzyć. Albo na przykład teraz. W bibliotece jest organizowany konkurs na wiersz. Gdybym wymyślił wiersz, a może już wymyśliłem, to trzeba go zapisać. Potem znów przeczytać i poprawić, bo może coś w nim jest źle. Potem trzeba ten wiersz 80


Komputer

odłożyć na jakiś czas i znów przeczytać, i znów poprawić. To się nazywa proces twórczy — Miaukułka aż się wyprostował, żeby podkreślić, że wie, o czym mówi. — Aha. A jak długo trwa? — Aż utwór będzie idealny. — A… — Licho miało coraz większe oczy, aż nagle podskoczyło i stuknęło się ręką w potarganą głowę. — To po co ci długopis?! Przecież to wszystko można zrobić na komputerze. — Jak to? — teraz Artur miał wielkie oczy. — Komputer to własność pani Miłki. Ona na nim pracuje. Nie wiem nawet, czy mógłbym go używać. Poza tym ja nie umiem go włączyć, a co dopiero coś więcej… — No tak! Ale ta praca to też pisanie. I to jakie! O tak. Licho się na tym znało. Wiele razy, w czasach, kiedy jeszcze się strasznie nudziło, długo przed pojawieniem się w bibliotece Artura, zakradało się nocą i potajemnie włączało komputer, żeby poskakać po klawiaturze. Pani Miłka zawsze się potem dziwiła, skąd te błędy w ostatnim tekście lub czemu coś się nie zapi81


Zegar z Miaukułką

sało, chociaż dzień wcześniej wyglądało na zapisane. — Tego to ja cię mogę nauczyć — i wypięło dumnie swą wątłą pierś. — Na pewno? Znasz się na tym? — Oczywiście to łatwizna! Robiłem to wiele razy. Patrz! I Licho pokazało Arturowi, jak włączyć komputer, jak otworzyć nowy folder, a potem jak pisać literki. Przeskakiwało z klawisza na klawisz, a na ekranie pojawiały się bez składu i ładu znaki. — Widzisz? Zobacz, jakie to proste. I jakie fikuśne wzorki mi wychodzą. Fantastyczna zabawa! — Poczekaj, poczekaj — Artur zaczął się przyglądać klawiaturze. Stuknął w jakiś klawisz i sprawdził, co widać na ekranie — O! Jest! — zawołał. — A pewnie, że jest! — przytaknęło Licho. — Mówiłem, mówiłem! — Suuuper! Dziękuję ci! To naprawdę jest wspaniałe! Takie pisanie to mi się nawet bardzo podoba! Nie będę już takim zacofanym kotem. Będę pisał na komputerze! Będę nowoczesny! 82


Komputer

Licho jest dumne, że zna się na komputerze, a Arturowi aż zaróżowił się nosek z emocji. Resztę pokoloruj, jak chcesz 83


Zegar z Miaukułką

— Będziesz Cyberkotem! — wykrzyknęło Licho z zachwytem. — Cyberkotem!! — powtórzył Artur też z zachwytem i stuknął łapką w wykrzyknik. — Ale czekaj. Czemu wszystko jest zaznaczone na czerwono? — E… to tylko błędy — powiedziało niedbale Licho. — Albo coś, czego komputer nie rozumie, bo on jest w zasadzie głupi, tak słyszałem, chłopcy ze szkoły mówili. Zresztą tak jest pięknie — kolorowo! — A jeśli nie będę robił błędów, to nie będzie podkreślało? — Nieee — posmutniało Licho. — Świetnie! Odtąd Artur pilnie uczył się pisania na komputerze, a bibliotekarka założyła mu wirtualne konto pocztowe i pokazała mu, jak wysyłać maile, żeby mógł zgłosić swój gotowy wiersz na konkurs poetycki. Jednak jeśli czytanie wiąże się ze zrozumieniem, to z pisaniem wiążą się przeróżne pułapki ortograficzne i gramatyczne, które komputer czasem poprawia, a czasem nie, i trzeba się na nich znać. 84


Komputer

I wszystkie one są niesamowicie trudne do zapamiętania. A że trudnych rzeczy najlepiej uczyć się na przykładach, to Artur roztrząsał wszystko z dokładnością aptekarza. Na przykład doszedł do wniosku, że rzeka pisze się przez „r–z”, ponieważ gdy włoży się łapkę do zimnej wody w rzece, to zawsze z pyszczka wydobywa się „brrrrr”. Tak było, gdy odwiedził książkę z wierszami, w której Soła Sołeczka, niewielka rzeczka… miała bardzo zimną wodę. Brrrr! Gdy rozstrzygał kwestie gramatyczne, męczył Licho: — Dlaczego mówisz: „przyszedłem” i „zrobiłem”, skoro jesteś rodzaju nijakiego? Nijaki powinien mówić: „przyszedłom” i „zrobiłom”. — Nie jestem nijaki! A ty nie bądź zarozumiały. Mówię, jak chcę, żeby podkreślić swój charakter, czy się to komuś podoba, czy nie. — Ale to jest niegramatycznie — bronił się Artur. — A czy gramatycznie jest, żeby koty mówiły, zamiast miauczeć? — zaperzyło się Licho. — Poza tym… jak mi będziesz dokuczał, to ci przestanę pomagać — zagroziło i zrobiwszy nadąsaną minę, wzięło się pod boki. 85


Zegar z Miaukułką

„Zadziorne jest — pomyślał kotek. — Ale charakter to rzeczywiście ma, i to nie byle jaki!” — O nie ! — powiedział głośno. — Wcale nie chciałem ci dokuczać. Staram się tylko wszystko dokładnie zrozumieć. Ta nauka to naprawdę jest truuuudna. — I potarł łapką ucho. — No dobrze — machnęło ręką już udobruchane Licho. — Muszę się zdrzemnąć. Strasznie zmęczyła mnie ta twoja gramatyka. — I zniknęło po podłogą.

86


Komputer

87


Zima

K

ażdy kot lubi mieć sucho i ciepło, toteż Artur, jak każdy kot, doceniał swoje ciepłe lokum. Kiedy za oknem królowała jesień i z ciemnych ciężkich chmur padał deszcz, wtulał się w swój ogon w ciepłym kącie starego zegara i mruczał z zadowolenia. Czasem siadywał w oknie na ogrzanym przez kaloryfer parapecie i wpatrywał się w smużki wody płynące po szybach. Nie miał ochoty na spacery. O nie! Cieszył się, że nie musi moknąć. Aż pewnego razu zobaczył za oknem coś, co go oczarowało. Ciemna noc wcale nie była taka ciemna, a na cały świat opadał biały puch. Za oknem 88


Zima

tańczyły bielusieńkie gwiazdki, sunąc powoli i cichutko z góry na dół, i trochę w bok, czasem wirując lekko, zanim siadły na jakimś dachu. Było ich coraz więcej, a noc robiła się coraz jaśniejsza. — Pierwszy śnieg — powiedziało Licho, które nie wiadomo kiedy pojawiło się na parapecie i przysiadło na łapce Artura, wtulając się w jego ciepłe futerko jak w wygodny fotel. — Piękny — wyszeptał Artur, jakby bał się spłoszyć delikatnie tańczące płatki. I patrzyli tak długo jak zaczarowani na ten napowietrzny magiczny balet białych gwiazdek… aż zasnęli. A śnieżynki robiły się coraz większe, łączyły się ze sobą i opadały, jakby chciały pod swym puchem schować cały świat. I schowały. Gdy rano Artur otworzył oczy, aż miauknął z zachwytu. Maleńkie gwiazdki nie leciały już z nieba, a okno aż do połowy zasypane było drobniutkim lśniącym puchem. Artur wyciągnął szyję i wyjrzał dalej. Wszystkie dachy otulone były śnieżną kołderką. Nagle z dołu dobiegły piski i śmiechy. To dzieci wybiegły, by bawić się na pierwszym śniegu. Rzu89


Zegar z Miaukułką

cały się śnieżkami i lepiły bałwany. Ustawiły je na każdym trawniku. Aż dziw, że z pierwszego śniegu można tyle zdziałać! Tej nocy Artur i Licho, które założyło swój najcieplejszy szalik, też ulepili bałwanka. Był co prawda malutki, bo szybko marzły im ręce i łapki, ale za to stał najwyżej ze wszystkich bałwanów z okolicy. Oczywiście na dachu pod oknem biblioteki. Miał oczy ze starych guzików, a nosek z czerwonej skuwki od długopisu — to z braku marchewki. Był naprawdę piękny! A więc przyszła zima. Ale zima to nie tylko zabawy na śniegu i radość z tego, że świat po tylu burych dniach znów wygląda pięknie. Okazało się, że są istoty, które wcale nie cieszą się grubą warstwą białego puchu przykrywającego wszystko. Nie lepią bałwanków i nie bawią w śnieżki, tylko się martwią o przetrwanie. To ptaki. Te zaradne, zawsze wesołe, pierzaste stworzenia, przez całe lato śpiewające w koronach drzew, skaczące radośnie z gałązki na gałązkę, teraz siedziały nastroszone i osowiałe. Zziębnięte i głodne nie mogły pod grubą warstwą śniegu znaleźć pożywienia. 90


Zima

Nocą za oknem biblioteki wcale nie jest czarno: dachówki są czerwone, a migoczący śnieg jest... no właśnie, jaki? 91


Zegar z Miaukułką

W bibliotece przygotowano spotkanie na temat zimy i dożywiania ptaków. Przyszły dzieci ze szkoły i uczyły się, jak pomagać ptakom, żeby przetrwały najcięższe miesiące zimy i znów latem cieszyły wszystkich pięknym śpiewem. Pan Stanisław, jako ornitolog z zamiłowania, brał czynny udział w spotkaniu. Pokazywał dzieciom, jak wykonać proste karmniki, wykorzystując np. zużyte butelki po wodzie, i czym je napełniać. Opowiadał o tym, co lubią sikorki, a co zięby i gile. Jak nakarmić sroczkę, a jak wróble i grubodzioba, którego nikt nie podejrzewał, że może mieszkać w okolicy — a może. Pokazywał zdjęcia ptaków, które robił latem, a dzieci starały się je rozpoznać i zapamiętać, co jedzą. — Bo jeśli gołębiom wystarczy pokruszony drobniutko chleb, to np. sikorki potrzebują zawieszonej na sznurku słoninki — takiej tłuściutkiej i koniecznie świeżej, i absolutnie niesolonej, a najlepiej posypanej makiem. Wtedy mogą ją skubać, a my możemy patrzeć, jakie są zwinne i jakie akrobacje wyczyniają, jedząc głową w dół — opowiadał pan Stanisław. — Może się nam poszczęści 92


Zima

i do słoninki przyleci kowalik albo dzięcioł z pobliskiego lasku. A do karmników sypiemy różne ziarenka, żeby każdy ptaszek mógł wybrać coś dla siebie. A dla kosów możemy nadziać na gałązki suszone owoce. No i trzeba też pomyśleć o piciu, bo ptaszki jedzą tyle, ile ważą, ale pić też im się chce, tak jak nam. Zresztą zawsze możecie zajrzeć do biblioteki i nasze miłe panie podsuną wam na pewno jakąś odpowiednią książkę (np. Dokarmianie ptaków, G. Mohr, P. Berthold). Albo zapukajcie do mnie. Spotkanie przeciągnęło się, bo dzieci zasypywały pana Stanisława pytaniami na temat zwyczajów ptaków oraz swoimi pomysłami na karmniki i mieszanki zbożowe. Zaplanowali razem całą akcję, którą nazwali: „zimowy ptak”. Rozdzielili się na grupki, które zajęły się robieniem karmników różnego rodzaju, kupowaniem słoniny i nasion oraz dzieleniem wszystkiego. Rozplanowali, gdzie w okolicy powinny zawisnąć ich dzieła nazwane „pomagaczami przetrwania”, by było jak najbardziej sprawiedliwie dla wszystkich fruwających stworzonek z okolicy. A nad wszystkim miał czu93


Zegar z Miaukułką

wać pan Stanisław, który obiecał, że zawsze gotów będzie do pomocy — oczywiście dokąd ziemię pokrywać będzie gruba warstwa śniegu, bo gdy stopnieje, ptaki znowu świetnie poradzą sobie same. Dwa dni później dzieci przyniosły do biblioteki własnoręcznie zrobioną słoninkowo-ziarenkową kulę na sznureczku, którą pani Miłka natychmiast zawiesiła za oknem. Opowiedziały o tym, gdzie zawiesiły słoninki, a gdzie karmniki i jak rozdzieliły dyżury sprawdzające, by niczego ptakom nie zabrakło. Opowiedziały też o tym, że pomimo dyżurów i tak biegają po kilka razy dziennie, by zajrzeć do karmników i że ptaszki je odwiedzają. Cała akcja więc odniosła sukces. Przyniosły ze sobą obrazek, jaki zrobiły na zajęciach plastycznych. Był to zimowy widoczek z dwoma bardzo najedzonymi i bardzo zadowolonymi ptaszkami, bliżej nieokreślonego gatunku. Ich brzuszki pełne były ziarenek słonecznika, kaszy i maku. Pomimo mrozu siedziały na gałązkach drzewa z bardzo uśmiechniętymi dziobkami. Bo najedzone ptaki to szczęśliwe ptaki. Obrazek oczywiście zawisł na ścianie obok zegara. Artur codziennie oglądał 94


Zima

obdziobujące kulkę sikorki, aby sprawdzić, czy są równie zadowolone. Nie było widać co prawda, ile maku mają w brzuszkach, ale były zwinne i rozświergotane, więc doszedł do wniosku, że również są szczęśliwe.

95


Zegar z Miaukułką

Artur polubił białą zimę, choć większość czasu spędzał na parapecie, bo na zewnątrz było zbyt zimno. Aż pewnego dnia okazało się, że zimą może być jeszcze piękniej. Do biblioteki zawitała choinka. Pani Miłka poprosiła o pomoc pana Stanisława i obydwoje przynieśli drzewko. Właściwie zawsze stawiała sobie tylko malutką plastikową, bo święta spędzała w domu z rodziną, a nie w pracy, a poza tym w zajmowanym przez nią pokoiku było mało miejsca. Jednak w tym roku postanowiła, że postara się o prawdziwe, pięknie przystrojone drzewko, by sprawić radość Arturowi, który przecież tu zostawał. Kotek był oczarowany! Choinka miała czerwone, złote i niebieskie bombki, w których mógł się nawet przeglądać, bo tak były błyszczące. I miała łańcuch, i migotliwe światełka. I była po prostu piękna! Bibliotekarka co prawda, wychodząc, wyłączyła światełka, bo zawsze była bardzo ostrożna i zapobiegliwa, i jak mówiła: „Takie są przepisy BHP”, ale Licho przecież umiało je włączyć. I włączyło, gdy byli już sami i gdy przychodzili do nich goście. To były najbardziej świąteczne święta na czwar96


Zima

tym piętrze. Krasnoludki co wieczór siadały pod choinką i śpiewały kolędy, a Artur mruczał, bo nie znał słów. Jaś i Małgosia przynosili pierniczki, a Czerwony Kapturek pyszny sok malinowy od Babci. Artur dostał nawet prezent. Znalazł go pod drzewkiem, gdy zapalili światełka. Po prostu tam był. Ciepły, mięciutki i puszysty kocyk, na wielkość w sam raz do zegara. Artur pomyślał, że pewnie położyła go tam pani Miłka, ale wszyscy twierdzili, że to Święty Mikołaj. Coś takiego! — Dziwne rzeczy — mruczał Artur, zasypiając — ale milutkie, oj milutkie. Zima zimna, ale piękna, a święta jeszcze piękniejsze. Mrrrr…

97


Wystawa

W

iosna to czas zmian. Słońce ogrzewa i zmienia świat, ptaki zaczynają szukać miejsc na gniazda, ludzie robią porządki i zmieniają coś w swoich domach i ogródkach. W bibliotece też trzeba zmienić wystrój. Pada więc hasło: wystawa. Wystawa w bibliotece to szalenie ważna rzecz. Zwykłe ściany stają się niezwykłe. Są jak scenografia w teatrze. Są tłem do nowego wydarzenia. Ożywają barwą wiszących na nich obrazów. Opowiadają ciekawe historie, nad którymi bywalcy biblioteki mogą się spokojnie zastanowić. Jednak przygotowania to jest rzecz w zasadzie straszna! Najpierw mnóstwo wysiłku, by zdobyć 98


Wystawa

odpowiednie materiały, opracować je i oprawić w ramy lub antyramy, tak by długo cieszyły oko, a nie ulegały zniszczeniu. Czy to fotografie, czy obrazy, czy fragmenty wierszy lub też opowieści o ciekawej osobie — trzeba to wszystko uporządkować i zabezpieczyć. Potem trzeba powiesić, ale na tyle wysoko, by nikt, przechodząc, nie strącił niechcący, ale też na tyle nisko, by każdy, nawet całkiem niewysoki czytelnik, mógł sobie wszystko dokładnie obejrzeć. Tym razem wystawa dotyczyła słynnego malarza. Był tak miły, że udostępnił swoje obrazy, by przez tydzień zdobiły ściany holu biblioteki. Potem miały jechać na wielką wystawę zagraniczną. Pani Miłka biegała na przemian, to z książkami do swoich czytelników, to znów z ramami, które należało zawiesić. Złośliwe gwoździki z poprzednich wystaw dawno gdzieś powypadały i nie było po nich śladu, albo były wbite w zupełnie niepasujące miejsca i kompletnie nie było z nich pożytku. Trzeba więc było wziąć młotek i powbijać nowe. Ale młotek to nie jest rzecz, która znajduje się w stałym wyposażeniu bibliotek. 99


Zegar z Miaukułką

I tu znów z pomocą pospieszył pan Stanisław. Po telefonie z biblioteki zjawił się niemal natychmiast. Miał ze sobą młotek i gwoździe — takie odpowiednie do bardzo twardych ścian. Od razu wziął się do roboty. — Jaki kto do jedzenia, taki i do roboty — żartował, bo jak wiadomo, był miłośnikiem dobrego jedzenia, przez co miał niewielką nadwagę, do której się zresztą nie przyznawał. Umiał zawsze docenić zarówno wspaniale przygotowane danie, jak również dobrze wykonaną pracę. — Od rana mam dobry humor — podśpiewywał pod wąsem, wbijając gwoździe i wieszając ramy, które jedna po drugiej pani Miłka znosiła ze wszystkich stron biblioteki. Oczywiście w ramach było wszystko co potrzeba, zarówno obrazy pana malarza, jak i kolorowe sprawozdania z jego życia i działalności. Na najlepiej oświetlonym miejscu powieszono najlepszy obraz artysty: Damę z Lisiczką. Była na nim piękna kobieta trzymająca na kolanach równie piękne zwierzątko. Co ciekawe i dama, i lisiczka były rude. 100


Wystawa

Miaukułka zauważył to już za pierwszym razem, gdy tylko obraz zagościł w bibliotece. — Uderzające podobieństwo — powiedział wtedy, marszcząc nos. — No co ty?! — żachnęła się pani Miłka, również marszcząc nos. — Jakie podobieństwo? — No… Rude! Rude podobieństwo, oczywiście — odpowiedział i machnął łapką. — A… — zamruczała pani Miłka. — A oprócz tego? — Nic. Oprócz tego nic — powiedział kotek. — No właśnie — kiwnęła głową bibliotekarka i zabrała się do zrobienia krótkiej biografii malarza. Potem przez pół dnia wieszali wystawę. Gdy już była gotowa, pan Stanisław zszedł z drabiny i podparłszy się pod boki, podziwiał wspólne dzieło. — Jest dobrze — orzekł. — A nawet bardzo dobrze, powiedziałbym. — I podkręcił wąsa. Pani Miłka nieco zziajana, otrzepała ręce. 101


Zegar z Miaukułką

— Bez pana nie dałabym rady! Jest pan nieoceniony, panie Stasiu. Naprawdę bardzo panu dziękuję i zapraszam na herbatę. Należy nam się w stu procentach. — Nie, nie! To ja zapraszam. Chce mi się już strasznie pić, ale nie będę się fatygował na to pani czwarte piętro. Pani zajdzie dziś do mnie po pracy. Jest mi to pani winna. — No dobrze — roześmiała się pani Miłka. — I przyniosę ten kryminał, o który poprzednio pan prosił. Już go dla pana odłożyłam. — Świetnie! To czekam na panią po pracy. Żona też się ucieszy — i mrugnął porozumiewawczo okiem. Wystawę można było uznać za gotową. Następnego dnia rano bibliotekarka wpadła zziajana i mocno spóźniona do pokoju na czwartym piętrze. Usiadła z impetem na krześle, ukryła twarz w dłoniach i… rozpłakała się! Artur nigdy jeszcze nie znalazł się w takiej sytuacji i nie wiedział, jak się zachować. Podszedł więc bliziutko, uważnie jej się przyglądając. Łzy przeciekały przez palce i kapały na podłogę. Artur złapał jedną na łapkę i polizał. 102


Wystawa

— Słone! Jesz za dużo soli! — powiedział, strosząc wąsy. — Nie jem soli! — żachnęła się pani Miłka. — Ale słone… — Bo to są łzy. Muszą być słone! — I walnęła pięścią w stół. — Jest mi smutno, bo zginęła Dama z Lisiczką! Nie wiem, co robić! Od godziny biegam po piętrach i wszystkich pytam, i nikt nic nie widział, a obrazu nie ma! Rozumiesz? NIE MA! Będą z tego straszne nieprzyjemności! Straszne! — I pani Miłka rozszlochała się na dobre. Łzy wielkości grochu potoczyły się na podłogę i moczyły, co się dało. — Ja ją znajdę! — Artur zastrzygł wąsami. — Jak? Nie ma jej nigdzie. — Znajdę, tylko się nie martw. — Nie wierzę. — Mam znajomości. — I kotek zrobił tajemniczą minę. — Zostaw to mnie. — Trzeba będzie zawiadomić policję — pani Miłka nagle zdała sobie sprawę z kolejnej strasznej rzeczy, jaka wiąże się z zaginięciem cennego przedmiotu. 103


Zegar z Miaukułką

— Poczekaj. Powiedziałem, że poszukam i znajdę. Miałaś jechać dziś do pani Krysi. Bierz książki i leć — Artur postanowił wziąć wszystkie sprawy w swoje ręce, a raczej łapki. — Matko! Zapomniałam! Z tego wszystkiego jeszcze ona gotowa się gorzej poczuć! Zawsze tak czeka na moją wizytę. Bibliotekarka była profesjonalistką i sprawy swoich czytelników zawsze stawiała na pierwszym miejscu. Czym prędzej więc wskoczyła do łazienki obmyć twarz, a potem pociągając z lekka nosem, złapała książki i wybiegła. W głębi serca czuła, że musi zaufać Arturowi. W końcu od jakiegoś czasu to właśnie on pilnował biblioteki i jak mało kto znał się na wszystkim, co tu się działo. Natomiast Artur postawił na nogi wszystkich przyjaciół. I tych z książek, i z parapetu, i co najważniejsze — Licho spod podłogi. Licho co prawda smacznie o tej porze spało, ale gdy dowiedziało się w czym rzecz, zaraz pobiegło na przeszpiegi. Krasnoludki wzięły się ostro do przeszukiwania każdego kąta w bibliotece. Zaglądały w najciemniejsze zakamarki centymetr po centymetrze. Miaukułka 104


Wystawa

przechadzał się po piętrach, zbierając najświeższe informacje i koordynując poszukiwania. Na efekt nie trzeba było długo czekać. Tu rudy włos. Tam rysa na drewnianym progu, ówdzie znów odcisk nieznanej łapki na zakurzonej podłodze pod najdalej stojącą ławką. Najbardziej podejrzany okazał się bałagan na obrazie z wiejskim gospodarstwem. Artur był pewien, że jeszcze wczoraj nie było tam aż tylu piórek przed kurnikiem. Trop był całkiem świeży, a nos Artura jeszcze nigdy nie zawiódł. — Wyłaź! — powiedział głośno do półki w szatni. — Wyłaź albo… — Albo cię wyciągniemy za ten rudy ogon! — dokończyło Licho, które już stało za nim. Na półce zamruczało i zaprychało, a potem ukazał się rudy ryjek. — Dlaczego? — zapytał ryjek z nadąsaną miną. — Bo narozrabiałaś i musisz to teraz odkręcić. — A jeśli nie? — zapytał ryjek przekornie. — To niedługo przyjdzie tu policja z policyjnymi psami i… 105


Zegar z Miaukułką

— Po co zaraz z psami? Co to znów za zwyczaje. Przecież nie jesteśmy w lesie, żeby urządzać polowanie! — Ryjek z całą lisią resztą zeskoczył na ziemię — Co się właściwie takiego stało? Troszkę się zdrzemnęłam i zaraz policja? — dodała lisiczka, zerkając nerwowo na obraz z kurnikiem i sprawdzając, czy zbyt dużo nie zostawiła śladów. — Co się stało! — oburzył się Artur. — Jak możesz pytać! Narobiłaś bałaganu tu i tam — i machnął łapką w stronę ram. — Gdzie twój obraz? Dlaczego łazisz byle gdzie i śpisz na półce na czapki i szaliki, zamiast siedzieć na obrazie? — Czapki i szaliki? — wzdrygnęła się lisiczka, zerkając na półkę, z której właśnie zeszła. — Bo… Bo… — jąkała się. — Mów prawdę, nie oszukuj — ostrzegło Licho i wzięło się pod boki. — Oj, bo się nudziłam — przyznała się wreszcie lisiczka. — Ciągle tylko siedzieć na kolanach damy i się uśmiechać. Nuuudy. Chciałam się troszkę rozerwać, więc wyskoczyłam na spacerek. 106


Wystawa

Kotek marzy. Pomaluj obrazek. Czy wiesz, jakie kolory ma tęcza? 107


Zegar z Miaukułką

— Na spacerek? — zdziwił się Artur. — A gdzie obraz? Wszyscy myślą, że ktoś go ukradł! Jutro otwarcie wystawy! Przyjeżdża pani dyrektor, będzie pan malarz i burmistrz z panią burmistrzową… i mieszkańcy kamienicy, i dzieci, a tu nie ma obrazu! — Jak to nie ma? — lisiczka zrobiła niewinną minę. — Jest, jest. Też odpoczywa. — Gdzie? — spytali wszyscy chórem. — Tam — lisiczka wskazała łapką starą szafę. — W szafie!?! — Nie. Za szafą. Wepchnęłam ją tam, żeby się nie wykłócała — lisiczka wydęła policzki i widać było, że miała z damą troszkę na pieńku. — Jak mi pomożecie, to ją wyciągniemy. Wszyscy razem pobiegli, by wydostać obraz. Na szczęście nic mu się nie stało. Dama miała jedynie nieco pajęczyny we włosach i pomiętą troszkę suknię, ale w końcu rzeczywiście była damą, więc się nawet za bardzo nie zżymała, tylko podziękowała za pomoc w wydostaniu się zza szafy. Licho szybko pobiegło po miotełkę do kurzu i zdjęło wprawnym ruchem pajęczynę i nieco kurzu, więc dama wyglądała całkiem schludnie 108


Wystawa

i dostojnie. Wygładziła suknię i pozwoliła się zawiesić na miejsce. A lisiczce pogroziła palcem. — Jak mi jeszcze raz coś takiego zrobisz, to namówię malarza, by cię przemalował na kołnierz — powiedziała słodkim głosem, a na lisiczce aż zjeżyła się sierść. — Już nie zrobię — powiedziała cichutko i wskoczyła damie na kolana. W tym momencie do holu weszła pani Miłka. Krasnoludki i Licho nie wiedzieć kiedy pochowały się, a pod obrazem został jedynie Artur. — Jest! — zawołała bibliotekarka. — Jest! Jak tyś to zrobił? Gdzie była? — E tam — miauknął kotek. — Mówiłem, że wszystko będzie dobrze. Wpadła za szafę. — Jak to? Sama? — No może nie zupełnie sama, ale już więcej nie wpadnie na pewno, bo jej się tam nie podobało. I Artur pokręcił wąsami na znak, że wie, co mówi, a pani Miłka w nagrodę, że znalazł obraz, zaniosła go na rękach na samo czwarte piętro i dała mu świeżego mleka. Sama pobiegła jeszcze 109


Zegar z Miaukułką

do cukierni i kupiła dwie duże rurki z bitą śmietaną. — Trzeba to uczcić! — powiedziała. — Wiesz, że jesteś najdzielniejszym kotkiem, jakiego znam? Chyba napiszę książkę o Kocie Detektywie, który z łatwością rozwiązuje skomplikowane kryminalne zagadki! Dla ciebie w prezencie. — Hmmm. To może być bestseller — uśmiechnął się Miaukułka, zlizując z wąsów pyszną bitą śmietanę. — Domyślam się, jak by mógł mieć na imię — i zmrużył rozmarzone oczy. — Może być Artur — zaśmiała się pani Miłka i uściskała go raz jeszcze. — Może być — zgodził się kotek i wrócił do zegara, bo uznał, że to dobry czas na drzemkę po tylu porannych wrażeniach.

110


Bolący brzuszek

T

ego dnia pani bibliotekarka zaczęła pracę od wizyty u pani Krysi. Pojechała do niej z przygotowanymi wcześniej książkami prosto z domu, by sprawić jej przyjemność, a także dlatego, że później pani Krysia miała umówioną wizytę u lekarza. Bardzo chciała jednak dostać drugą część książki, którą właśnie przeczytała. W szpitalu oczekiwanie na wizytę też się dłuży, a z dobrą książką czas mija znacznie szybciej i przyjemniej. Pani Miłka zjawiła się w bibliotece około godziny dziesiątej. Panująca na czwartym piętrze cisza bardzo ja zastanowiła. Nie żeby bywało tu głośno, ale taka zupełna cisza była podejrzana. 111


Zegar z Miaukułką

— Czy dziś tu nikt nie pracuje? — spytała w głąb pokoju, ale odpowiedziało jej tylko cichutkie jęknięcie. — Oj… Bibliotekarka nadstawiła uszu i zaczęła się rozglądać po pokoju. W zegarze było pusto. Za to na obrotowym krześle przy biurku leżał zwinięty w kłębek Miaukułka. Język wystawał mu między zębami, mordkę miał niemal zieloną i widać było wyraźnie, że strasznie źle się czuje. — A cóż to za leniuchowanie? — zawołała pani Miłka, ale zaraz zmarszczyła nos i spytała z troską. — Co ci jest, biedaku? Jakoś marnie wyglądasz. Miaukułka poruszył uszami, potem ogonkiem, a na koniec przewrócił oczami. — Niedobrze mi — wymamrotał. — Boli mnie brzuszek. I głowa. I ogon. I pazurki — mamrotał niewyraźnie. — Pazurki też? — zdziwiła się bibliotekarka. — A skąd masz na głowie tę chusteczkę? — dotknęła palcem wilgotnej tkaniny w drobne kwiatki zwiniętej między uszami kotka. 112


Bolący brzuszek

— Licho mi dało. To przynosi ulgę. Podobno. Bibliotekarka zmoczyła chustkę w zimnej wodzie, wykręciła ją i ponownie położyła na głowie Artura. — Oj… — miauknął kotek. — To pomaga. — Ale powiedz mi, co się stało? Wczoraj nic ci nie było, gdy wychodziłam, a dziś jesteś taki chory? Może trzeba cię zanieść do weterynarza? Ale najpierw, hmm, najpierw muszę wiedzieć, co jadłeś. — Co jadłem? — zastanowił się Artur. — W zasadzie to niewiele. Właściwie najwięcej to czytałem. — Od czytania koty nie stają się zielone. Tak sadzę — bibliotekarka pokręciła głową. — Chciałem ci znaleźć w Internecie informacje do naszego sprawozdania, ale znalazłem coś o diecie. Zacząłem czytać. Wiesz, dowiedziałem się, że nie wolno na noc się objadać, bo to grozi otyłością i zawałem, tylko nie wiem jeszcze, co to jest zawał, więc nie zjadłem już swojej śmietanki na kolację. Ale potem znalazłem artykuł o kotach. Bardzo pouczający. Nie myślałem nawet, że tyle wiedzą o kotach. No i tam było napisane, że koty muszą być 113


Zegar z Miaukułką

łowne. I dlatego nie daje im się jeść, żeby w nocy łowiły myszy! I przypomniało mi się, jak to było kiedyś, gdy byłem bardzo głodny — Artur zrobił jeszcze smutniejszą minkę. — To straszne być głodnym! Już lepiej być brudnym lub bezdomnym niż głodnym — widać było, jak sobie przypomina te czasy, kiedy nie miał co jeść. — I co dalej? — I poczułem, że jednak powinienem zjeść tę śmietankę. A jak ją zjadłem, to dalej byłem głodny i zjadłem jeszcze kiełbaskę, tę z lodówki, i rybkę z puszki, tę, co to ją miałem na czarną godzinę, a potem… — Co potem? — pani Miłka słuchała z przerażeniem. — Potem przeczytałem w tym artykule, że koty muszą jednak łowić te myszy. Rozumiesz? Muszą! Bo jak nie łowią, to nie są pożyteczne! — popatrzył na bibliotekarkę, a w oczach malował mu się ból i strach. — Ja przecież nie chcę być niepożyteczny! — Przecież ty jesteś jak najbardziej pożyteczny. 114


Bolący brzuszek

— Ale nie łowię myszy. Wcale. A jestem kotem. A tam było wyraźnie napisane, że „koty są pożyteczne, gdyż łowią myszy”. I wtedy… — I wtedy? — I wtedy złowiłem mysz! — Co? — I ją zjadłem! — Ale jak to? Przecież tu nie ma myszy! — Owszem była jedna. I to tu, na biurku. Pani Miłka rozejrzała się po biurku. Kubek, linijka, zakładki do książek, kolorowe karteczki do notatek. I nagle doznała olśnienia! — Myszka! Gumka myszka! Zjadłeś moją gumkę myszkę?! — Chciałem być pożyteczny — Artur przewrócił oczami. — Ty głuptasie! Przecież ty jesteś pożyteczny bardziej niż wszystkie koty świata! Pomagasz mi. Pilnujesz czasu. Żaden kot tego nie potrafi! Nie musisz łowić myszy, a już na pewno nie musiałeś zjadać mojej gumki myszki. Ona też była pożyteczna. — Ojej — miauknął kotek. — To ja bardzo przepraszam. Teraz wiem, że nie powinienem. 115


Zegar z Miaukułką

I nawet nie była smaczna. — I znów wysadził języczek pomiędzy zęby. — Tak się kończy łakomstwo i czytanie byle czego w Internecie — pani Miłka wstała i podeszła do telefonu. — Muszę zadzwonić, bo nie wiem, co z tobą zrobić. — Halo… — w słuchawce odezwał się znajomy, ciepły głos. — Panie Stanisławie. Dzień dobry. Jest problem — zaczęła bibliotekarka i spokojnie objaśniła, co zaszło. Pan Stanisław okazał się jak zawsze pomocny. Okazało się, że kiedyś jego pies zjadł piłkę, którą pan Stanisław sprowadził mu do zabawy aż z Nowego Jorku. Pies był mądry, ale i młody, i tak się piłką bawił, aż sam nie zauważył, kiedy ją zjadł. I też miał straszne problemy z brzuszkiem. O mało co nie zdechł! — Lepiej, że wiemy, co mu jest — powiedział. — Mój pies nie umiał mówić i lekarze musieli zrobić mu szereg badań, nim wpadli na właściwy trop. Zaraz będę z lekarstwem. Tylko zajdę do pana Roberta. 116


Bolący brzuszek

Pan Robert był weterynarzem i oprócz pracy w przychodni udzielał porad u siebie w domu, gdzie miał mały gabinet. Mieszkali z panem Stanisławem po sąsiedzku. Często też wieczorami spotykali się przy herbacie i kawałku szarlotki (którą zawsze pyszną piekła żona pana Stanisława), by omawiać różne ciekawe przypadki. Pan Stanisław jako wielki miłośnik zwierząt lubił sam dużo więcej wiedzieć, niż to wystarczało innym ludziom. Dlatego pan doktor bez cienia wątpliwości dał odpowiednie lekarstwo, z którym to pan Stanisław po dwudziestu minutach zjawił się w bibliotece. Gdy wszedł trochę zasapany, bo bardzo się spieszył i nie miał czasu rozmawiać po drodze z paprotkami, obejrzał troskliwie Artura, po czym dodał. — I warto się było tak wygłupiać? Miałem cię za mądrzejszego. No cóż, ale przecież chwile słabości przytrafiają się każdemu. „Gdyby kózka nie skakała, to by nóżki nie złamała!” Teraz będziesz wiedział, żeby nie jeść byle czego. A pogryzłeś to chociaż dobrze? — Tak. 117


Zegar z Miaukułką

— To przynajmniej nie trzeba będzie robić płukania żołądka. — Oj! — miauknął Artur i posłusznie połknął bardzo gorzkie lekarstwo, które podał mu pan Stanisław. — Co dwie godziny łyżeczka i popić — zarządził sąsiad. — Oj — przytaknął Artur. — Będziemy pilnować, ale ja muszę dziś jeszcze jechać do dwóch czytelników — zauważyła bibliotekarka. — I co tu zrobić? — Moja droga — podchwycił pan Stanisław — skoro już się wdrapałem na to wasze piętro, to chyba tu sobie trochę posiedzę. Porozmawiamy z Arturem o zagrożeniach, jakie czyhają na nas w Internecie, a może jakąś książkę sobie wybiorę. Zapiszę tytuł. Będziecie mieli pretekst, by mnie potem odwiedzić, gdy Artur oczywiście poczuje się już lepiej. — Jest pan naprawdę bardzo miły! — Od czego są sąsiedzi. Niech pani leci, a my napijemy się mięty. Mięta jest dobra na niestrawność. Znam się na tym. 118


Bolący brzuszek

— Oj… — skrzywił się Miaukułka. Lubił pana Stanisława, lubił nawet miętę, ale bardzo bolał go brzuszek i nie miał ochoty na rozmowy, a już na pewno o Internecie. — Nie martw się. Odpoczywaj. I pan Stanisław wstawił wodę, by przygotować napar miętowy, mrucząc pod wąsem znaną piosenkę „Jak dobrze mieć sąsiada, jak dobrze mieć sąsiada. On wiosną ci pomoże, jesienią zagada…”. Bibliotekarka odetchnęła z ulgą i pobiegła popracować. Była bardzo zadowolona, że nie zostawia Artura samego, ale pod dobrą, sąsiedzką opieką.

119


Anielskie głosy

P

ójdę na spacer — pomyślał kotek. — Noc taka piękna, ciepło jest i księżyc świeci jak jasna latarnia. Czuł się już całkiem dobrze. Po ostatniej chorobie dbał bardzo o dietę, by nie przegapić nic z życia. „Życie jest zbyt piękne, by chorować — pomyślał”. Uchylił okno i wymknął się na dach. Przechadzał się to tu, to tam, wdychając z lubością ciepłe wieczorne powietrze. Sprawdzał, które dachówki nie zdążyły wystygnąć po ciepłym dniu. Nagle przystanął zdumiony. Stał na dachu kościelnej wieżyczki, a z wnętrza dochodził daleki piękny głos. „Cóż to? — pomyślał. — Czyżby to śpiewały anioły?” Wy120


Anielskie głosy

sokie tony wibrowały w powietrzu i chwytały za serce. Artur słyszał opowieści o anielskim głosie. Ponoć nie ma na świecie nic piękniejszego. Kotek poszedł za głosem. Z każdym krokiem głos stawał się wyraźniejszy, aż nagle zaczął znikać. Miaukułka zatrzymał się i nadstawił uszu. Zaczął skradać się do muzyki jak do myszki, która płata figle i ucieka do norki. Skradał się, a głos wracał coraz wyraźniejszy. Wreszcie dostrzegł, że najwyraźniej go słychać przy świetliku. Podszedł bliziutko i zasłuchał się w pieśń tak rzewną i piękną, że wydawało mu się, że to tęskniące za czymś anioły zeszły na ziemię, by podzielić się swoim żalem i swoją tęsknotą. „Don’t cry, he’s risen” — powtarzał się refren. Arturowi ścisnęło się gardło, a oczy zwilgotniały. Nie wiedział, czemu poczuł się tak dziwnie. Słowa pieśni sławiły jakieś wspaniałe wydarzenie, a melodia tęskniła za czymś dalekim i wyciskała łzy z oczu. Tak przepięknej pieśni jeszcze nie słyszał. I pierwszy raz poczuł na pyszczku dwie wielkie jak groch mokre krople. Nigdy jeszcze nie doświadczył czegoś takiego. A potem poczuł, jak jego kocie serduszko napełnia się wielką siłą. 121


Zegar z Miaukułką

Artur zachwyca się muzyką. Koty też lubią śpiewać. Pomaluj ulatujące nutki na złoty kolor, a resztę jak chcesz 122


Anielskie głosy

— Po usłyszeniu czegoś takiego to nic tylko iść i czynić dobro — pomyślał. — To na pewno Anioły. Nikt inny nie może tak śpiewać. Siedział przy świetliku dotąd, aż głosy umilkły, a nawet trochę dłużej. A potem śniło mu się, że chodzi wśród gwiazd, a z nim przechadzają się cudowne, białe stworzenia i śpiewem chwalą swoje istnienie. Rano powiedział o wszystkim Miłce, a ona pokazała mu bilety na koncert chóru gospel, który ma wystąpić za dwa dni i który na pewno miał właśnie próbę generalną wczoraj wieczorem. Artur jednak wiedział swoje: „To śpiewały piękne, białe Anioły. Widziałem je we śnie”. Zresztą nocą wśród gwiazd wszystko jest prostsze i piękniejsze. Jakieś takie bajeczne.

123


Koniec

A

rtur spędził w bibliotece już cały rok. W tym czasie wiele się nauczył i zadomowił się tu na dobre. Spełniło się jego marzenie. Miał swoje miejsce na ziemi i osiągnął wreszcie CEL, którego tak długo szukał. Czuł się potrzebny. Uważał się za szczęściarza, bo miał przyjaciół, a dzięki nim jego życie nabrało barw. Za dnia pilnował czasu i pomagał w bibliotece, wieczorami spotykał się z przyjaciółmi lub zaglądał do różnych bajek. A nocami… Nocami chodził po dachach i wyśpiewywał swoje senne serenady. Czasem zakradał się na balkon sąsiada i cichutko brzdąkał w struny srebrnej 124


Koniec

mandoliny, którą pan Stasio, z zamiłowania muzyk, przywiózł żonie z dalekiej podróży. A ludziom śniło się, że z oddali słyszą prześliczną muzykę. I, że SĄ szczęśliwi. I tacy byli.

125


Złote Myśli polecają

ABC Mądrego rodzica. Inteligencja twojego dziecka Jolanta Gajda Wyobraź sobie, że Twoje dziecko jest już duże. Patrzysz na jego osiągnięcia. Patrzysz, jak dzielnie radzi sobie z życiem, jak pozytywną i szczęśliwą jest osobą. Wiesz, że warto było zgłębiać tajniki rozwijania naturalnej inteligencji dziecka, gdy było jeszcze małe. Wiesz, że Twoje codzienne właściwe działania, Twoje podejście i wiedza zaprocentowały… Zgodzisz się ze mną, że trudno o większą satysfakcję, prawda? Dzięki tej książce lepiej poznasz swoją pociechę, dostrzeżesz cechy, które dotychczas umykały Twojej uwadze, zobaczysz to, co autorka widzi w każdym dziecku bez wyjątku – olbrzymi potencjał i niesamowite pokłady możliwości, które tylko czekają na to, by je odkryć i rozwinąć. Dowiesz się: Czym jest inteligencja językowa i jakie działania podjąć, by ją rozwijać u swojego malucha. Dlaczego „nie taki diabeł straszny...”, czyli jak rozwiniesz u dziecka inteligencję logiczno-matematyczną. Jakie ćwiczenia i zabawy stosować, by rozwinąć inteligencję wizualno-przestrzenną, naukową i emocjonalną. Jak zachęcić dziecko do nauki i zdobywania nowych umiejętności, np. nauki języków. Nie ma na co czekać. Działaj teraz, zdobądź wiedzę, która pozwoli rozwinąć intelekt Twojego dziecka i pozwoli mu osiągnąć szczyty w dorosłym życiu.

)) )) )) ))

Książkę możesz zamówić na stronie wydawnictwa Złote Myśli: http://inteligencja-dziecka.zlotemysli.pl


Złote Myśli polecają

Oskar i reszta Ewa Pałczyńska-Winek Niesamowicie zabawne opowiadania, często zakończone jeszcze śmieszniejszymi pointami. Wciągają bez granic! Poczucie humoru to niesamowicie istotna rzecz, która bardzo przydaje się w życiu. Jestem pewien, że ty też masz duże poczucie humoru i lubisz czytać zabawne opowiadania. Jeśli tak właśnie jest, to już za chwilę na twojej twarzy pojawi się uśmiech od ucha do ucha. Tak właśnie działa na czytelników zbiór opowiadań zatytułowany Oskar i reszta. Książka opowiada o małym chłopcu Oskarze, który próbuje porozumieć się ze swoimi rodzicami, co owocuje szeregiem niezwykle zabawnych nieporozumień. Odkrywa także nowe zastosowania wielu znanych powiedzonek, którymi posługują się zarówno dorośli, jak i dzieci. Francuzi mają Mikołajka, Polacy mają Oskara! Nie sposób nie zauważyć podobieństwa opowiadań zawartych w tej książce do niesamowicie popularnego cyklu opowiadań o Mikołajku, które są na listach bestsellerów w wielu księgarniach.

Książkę możesz zamówić na stronie wydawnictwa Złote Myśli: http://oskar.zlotemysli.pl


Złote Myśli polecają

Bajki z sukcesem w tle Sławomir Żbikowski Książka ta jest adresowana do rodziców, którzy chcą już od najmłodszych lat wpajać dzieciom teorie związane z sukcesem, motywacją, pozytywnym myśleniem i odwagą. Te inspirujące bajki dla dzieci można czytać swoim pociechom do poduszki lub jako rodzaj rozrywki w ciągu dnia. Zawarte w opowiadaniach przesłanie dotrze do młodych umysłów naszych dzieci i zagnieździ się w nich, aby wkrótce wykiełkować i przynieść niesamowite plony. Opowiadania te mogą być również kierowane do starszych dzieci. Wymyśliłem cały zbiór bajek swoją tematyką związanych z teorią sukcesu. Bajki te zaprezentowałem swoim dzieciom i wiem, że to działa. Za pośrednictwem bajek wiedza ta dociera do nich i zakorzenia się w ich główkach. Jestem przekonany, że dzięki niej ich życie stanie się znacznie łatwiejsze. Dziś trzymasz w ręku publikację, w której znajdziesz wspomniane przed chwilą bajki. Nazwałem je Bajkami z sukcesem w tle i mam wielką i szczerą nadzieję, iż wkrótce staną się one ulubionymi opowieściami Twoich pociech, a także Twoimi. Niech ta wiedza kiełkuje w ich rozumkach i zapewni im znacznie łatwiejszy start w dorosłym życiu. Sławomir Żbikowski Książkę możesz zamówić na stronie wydawnictwa Złote Myśli: http://bajki-sukcesu.zlotemysli.pl


Dlaczego warto mieć pełną wersję? "Skąd się właściwie wziął? Może sam tego nie pamięta, a może nie chce pamiętać. Nagle otworzył oczy i już był, ale nie miał nikogo. Chyba długo spał i śniło mu się ciepło czyjejś bliskości — może to była mama... i było miło i smacznie w brzuszku, ale nie mógł otworzyć oczu, by przyjrzeć się wszystkiemu i zapamiętać. A potem schwyciła go czyjaś silna ręka, szarpnęła mocno, zabrała od ciepła i... nagle puściła. Potem spadał. Potem długo leżał na czymś twardym i mokrym, i było mu zimno. Jakoś się z tego wylizał, ale od tej pory nie wiedział, po co jest na świecie..." Przeczytaj fascynującą historię o kotku, który chciał wiedzieć, po co jest na świecie. Najpierw był samotny, opuszczony, głodny i nie miał domu. Nie miał nawet imienia. Ale wyruszył na poszukiwania CELU i trafił w ciekawe miejsca. Nawet takie, gdzie jest dużo książek i gdzie można nauczyć się czytać i poznać niesamowite przygody różnych bohaterów. Czy wiesz, co to za miejsce? Kotek chciał być potrzebny innym i... zgadnij, czy mu się to udało. Pełną wersję książki zamówisz na stronie wydawnictwa Złote Myśli

http://zegar-z-miaukulka.zlotemysli.pl Dodaj do koszyka

Powered by TCPDF (www.tcpdf.org)


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.