06 14 zł (0% VAT) | ISSN 2080-6205 numer 06 sierpień / wrzesień 2010 nakład 3200 | INDEKS 256544
Polish Guitar Ac ademy
ZAPRASZAMY DO POZNANIA NA: PGA
GITAROWE WEEKENDY 14.08, 19:00, Aula UAM
15.08, 19:00, Aula UAM
Susana Prieto (Hiszpania) | Alexis Muzurakis (Grecja) | Gabriel Bianco (Francja) | Łukasz Kuropaczewski (Polska) | oraz Orkiestra Kameralna AUKSO, Marek Moś (dyrygent) W programie: 4 koncerty Joaquina Rodrigo na gitarę i orkiestrę
Jedyny koncert w Polsce
21.08, 19:00, Aula UAM
22.08, 20:00, Zamek – Dziedziniec Masztalarni
SPANISH GUITAR NIGHT
DAVID RUSSELL
KUROPACZEWSKI & FRIENDS
TRIBUTE TO DJANGO najszybszy gitarzysta świata? JOSCHO STEPHAN & Band
koncert promujący album Aqua e Vinho Kuropaczewski, Szymczewska, Staśkiewicz, Budnik, Zdunik
21-22.08, 11:30, Stary Rynek
24.08, 19:00, Aula UAM
w zabytkowych przestrzeniach miasta oraz „teatralne” koncerty dla rodzin z dziećmi
Dang Thai Son – fortepian Ewa Pobłocka – fortepian
MARATON GITAROWY
WY DARZ EN IE
Gitarowe doznania w połączeniu z pakietem pobytowym przygotowanym przez IBB Andersia**** www.andersiahotel.pl sponsor generalny:
sponsorzy:
partnerzy, m. in.:
współfinansowane przez:
organizacja:
bilety / info: w w w . a k a d e m i a g i t a r y . p l TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 3
+ 4 8
6 6 2
0 3 4
8 3 4 10-07-29 12:23
Jacek Mrowczyk – typograf
4
SHOOTME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 4
10-07-29 12:23
YOUNG CREATIVES zdjęcia: Michał Korta
SHOOTME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 5
5
10-07-29 12:23
Marcin Maciejowski – malarz
Riccardo Antoniani – pisarz
6
SHOOTME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 6
10-07-29 12:23
Łukasz Libera – wokalista
SHOOTME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 7
7
10-07-29 12:23
Miłosz Grabski – projektant
Norman Leto (Łukasz Banach) – artysta wideo
8
SHOOTME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 8
10-07-29 12:23
SHOOTME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 9
9
10-07-29 12:23
Sophie Thun – studentka malarstwa
Kinga Nowak – malarka
10
SHOOTME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 10
10-07-29 12:23
Sławek Puka – perkusista
SHOOTME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 11
11
10-07-29 12:23
12
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 12
10-07-29 12:23
Już od przyszłego sezonu akademickiego wszechstronny duet Głośna Muza rozpocznie kulturalną okupację jednej ze świętomarcińskich bram.
M
arka kina Muza jest szeroko rozpoznawalna wśród poznańskich kinomanów. Od dawien dawna kojarzy się ze świeżym i bezkompromisowym repertuarem, wizjonerstwem i wyrafinowanym gustem, skrajnymi emocjami i ambitną rozrywką oraz historią, w tym licznymi retrospektywami, sięgającymi do najbardziej płodnego dziedzictwa sztuki filmowej starego kontynentu. Są to standardy, którym na innych polach kultury będzie próbowała także sprostać kluboksięgarnia „Głośna”, której remont ma miejsce bezpośrednio nad siedzibą kina. Inaugurację wspólnego podwórka planujemy już na październik. Nowe miejsce będzie w oczywisty sposób nawiązywać do zamkniętej przed rokiem Głośnej Samotności, która pomimo dwuletnich zmagań z wysokim czynszem, obrastającym w banki śródmieściem i brakiem przyjaznej polityki kulturalnej ze strony lokalnych władz, potrafiła wywalczyć sobie odrębne miejsce na poznańskiej mapie klubowo-księgarnianej. Wszystko to dzięki nieprzypadkowym klientom, a raczej siatkom znajomych, które na ten krótki czas zastygły pośród wędrujących w przestrzeni książek. Znajomości umacniały się w oparach włoskiej kawy i świeżo wypiekanych ciast oraz dzięki nieprzewidywalnym nutom eksploatowanego przez wszystkich radia internetowego. Oprócz stałej oferty, właściwie co dwa-trzy dni, coś się działo. Niejednokrotnie były to wydarzenia tworzone oddolnie, przez stałych bywalców. W innych wypadkach, lokal był hostem spektakli teatralnych, koncertów, warsztatów dziecięcych, paneli dyskusyjnych, pokazów filmowych, wieczorów literackich, imprez vj-skich, a także posłużył jako arena gier internetowych. Ten potężny zasób działań zostanie odtworzony także w nowej przestrzeni, odtąd sygnowanej skrótem starej nazwy „Głośna”, prawdopodobnie jeszcze lepiej przystosowanej do wspomnianych celów. Projekt nowej klu-
GŁOŚNY ZESPÓŁ tekst: Tomasz Gęstwicki
boksięgarni to misja podjęta przez młode, ambitne absolwentki poznańskiego kulturoznawstwa – Agatę Elsner i Natalię Dolatę. Pomimo licznych wątpliwości i ryzyka natury ekonomicznej, obie zdecydowały się zostać w Poznaniu i dać szansę tutejszemu śródmieściu. Od lat animują rozliczne projekty artystyczne (mi.n. wraz z teatrami Biuro Podróży, Ósmego Dnia, Prefabrykaty). Ta wiara to nie tylko sentymentalizm, lecz także błyskotliwy biznesplan, osadzony na wynegocjowanych z miastem, relatywnie korzystnych warunkach czynszowych. „Głośna Samotność miała po prostu pecha – gdyby udało się obniżyć czynsz choćby o 10-20% w trzecim roku funkcjonowania, dziś miejsce to dzieliłoby los takich pewniaków jak Meskal, Kisielice czy Spot. Niestety czynsz został podniesiony, podobnie jak w przypadku kultowego Canikickit.” – mówi Tomek Gęstwicki, były menedżer zamkniętej kluboksięgarni, który wspomaga działania nowych właścicielek. Przeszłość ma jednak służyć, nie zaś obciążać, pojawi się zatem sporo nowości. Główną innowacją będzie wystrój wnętrza, podporządkowany coraz popularniejszej w zachodniej Europie koncepcji fluid space – minimalizm, transparentność i oświetlenie ledowe służyć będą całodobowym rytmom zmian nastroju i oświetlenia, dynamicznej ekspozycji i szerokiej palecie eventów. Pragniemy nawiązać współpracę z różnorodnymi kolektywami projektantów, aby w dalszej przyszłości wystawiać ich projekty i poprzez oddanie ich do bezpośredniego użytkowania klientom, umożliwić ich promocję i sprzedaż. W tej chwili prowadzimy rozmowy z toruńskim PG13, planujemy warsztaty designerskie i głowimy się nad rozwiązaniami przestrzennymi, które zrealizują nasze ambicje. Kluboksięgarnia Głośna to nie tyle miejsce, ile raczej potencjał jego ciągłego stawania się, zaskakiwania, dostosowywania się do potrzeb i promowania dobrego wzornictwa. To także projekty naszych stałych bywalców, które wymagać będą od nas kreatywnych rozwiązań technicznych – na taką ewentualność chcemy się szczególnie przygotować. Oprócz najciekawszych imprez przeniesionych z Głośnej Samotności (cykl Czytnik, bitwy vee-jay’skie, poranki dziecięce, etc.), planujemy także comiesięczny bookcrossing, otwarcie pierwszego poznańskiego medialab’u, niedzielne potyczki ze zdrową kuchnią, dj-skie poranki, młodzieżowe formuły warsztatów oraz kilka nowych cykli dedykowanych szeroko pojętemu słowu i temu, z czym może się ono wiązać. Nasza scena muzyczna będzie działać pod okiem (uchem?) Michała Michalskiego (againsthebeat. com), Top Cut’a (Ictus, City Inside Art) i we współpracy z poznańskimi Kisielicami. Sztuk wizualnych doglądać będzie Ania Czaban, kurator znanej wszystkim galerii miejskiej Arsenał. Formułę książkową tworzyć będzie doskonale znany poznańskim maniakom książkowym ekspert, którego nazwiska na razie nie ujawnimy, bo nie chcemy zepsuć miłej niespodzianki. Chcemy także, aby marka Głośnej mogła funkcjonować poza naszymi murami. Już w tej chwili współpracujemy z KontenerArt, a w przyszłości chcemy stworzyć pomost wymiany sił twórczych pomiędzy wrocławskim Falansterem, a łódzkim Warzywa i Owoce. Chcemy także wrócić do współpracy z Krystianem Szadkowskim i Mikołajem Ratajczakiem, oraz całym środowiskiem poznańskiej Krytyki Politycznej, dzięki którym Głośna Samotność mogła współorganizować wiele znakomitych debat na ważne i ważkie tematy społeczno-filozoficzne. Wiele eventów będzie także transmitowanych na żywo w Internecie, dzięki współpracy z serwisem eventio.pl. Archiwum wideo i inne materiały znajdą się na naszym blogu glosnamuza.wordpress.com. Kluboksięgarnia Głośna nie będzie kolejnym poznańskim „gotowcem”, którego celem jest wyraźne narzucanie swojego klimatu, decydowanie o kalendarzu kulturalnym w zamkniętej kanciapie i epatowanie barem obsadzonym przez swoich wybrańców. To ambicja wynalezienia nowych formuł współpracy z różnymi społecznościami Poznania i nie tylko. Oprócz tego, co uznawać będziemy za sztandarową misję kluboksięgarni, stworzymy dużo pola dla zewnętrznej inicjatywy, która pod okiem doświadczonych, ale otwartych aktywistów lokalnej kultury, zostanie przetransformowana w profesjonalne projekty, z unikalną i merytoryczną zawartością. Zapraszamy więc na kawę i rozmowę o tym, co możemy razem stworzyć.
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 13
13
10-07-29 12:23
MIĘDZY BETWEEN
tekst: Bartosz Grubich
Są rzeczy, które lubią wszyscy. Choćby czekoladę, no bo kto nie lubi czekolady? Albo Johnny Depp, którego cenią zarówno panie jak i, choć z trochę innych powodów, zmieszanych z nutą zazdrości, panowie.
Z
drugiej strony, może mi się tylko wydaje, że jest to tak uniwersalne „lubienie”. W każdym razie ja lubię Deppa, czekoladę i parę innych rzeczy, z filmami z Johnem Rambo na czele – co, być może, gorliwi i skrupulatni czytelnicy pisma, w którym mam przyjemność i zaszczyt gościć, zauważyli. W kwietniu pojawiło się hasło, że Polacy lubią coś jeszcze. Oczywiście, to także pewne uogólnienie, tak jak inne tego typu. Bo czy rzeczywiście Polacy, w domyśle wszyscy, lubią M jak miłość, Taniec z gwiazdami, schabowego i ziemniaki na niedzielny obiad? Chyba niekoniecznie. Zapewne każdy z nas zna sporo osób, które wspomnianych dwóch programów w telewizji nie oglądają, a wymienionym daniem raczej się z radością nie delektują – lub, jak ja, po prostu go nie tkną. Mimo wszystko hasła tego typu, o lubieniu czegoś przez Polaków, się pojawiają, to tu, to tam. Można się zastanawiać, na ile są prawdziwe. Na pewno jednak, choćby ułamek prawdy w swojej uogólniającej, a co za tym idzie krzywdzącej treści, niosą. Cóż to w kwietniu polubili lub lubienie czego uświadomili sobie Polacy? Żałobę. Polacy lubią żałobę. Nie ma tutaj sensu przypominać tego, co wydarzyło się 10 kwietnia w Smoleńsku. Trudno zaprzeczyć istnieniu pewnych refleksji, które po tej tragedii towarzyszą. Równocześnie życząc wszystkim, by takie sytuacje nigdy nie musiały być bezpośrednim powodem do namysłu. Pomyślmy, czy rzeczywiście jest możliwe to, że ktoś, w tym przypadku naród, lubił żałobę. Zakładając, że ludzie potrafią być choćby w pewnym stopniu racjonalni i rozsądni, to czyż nie brzmi absurdalnie „lubienie żałoby”? Wszak to raczej coś z natury rzeczy smutnego, co towarzyszy sytuacji pożegnania – co, bez względu na zapatrywania religijne czy filozoficzne, przynosi pewną przykrość. Dlatego to nie o żałobę chodzi. Bardziej o kontrast, który ona przynosi. Kontrast między czasem „bez żałoby” a czasem „z żałobą”.
Normy nienormalności Czas żałoby narodowej pokazuje pewną banalną, choć na co dzień zapominaną, prawdę. Otóż człowiek jest podmiotem, a nie przedmiotem rzeczywistości. Może decydować o sobie i o tym, co go otacza. Oczywiście, w pewnym ograniczonym stopniu, lecz niewątpliwie ma moc kształtowania tego, co wokół. Nie jest poddany tylko i wyłącznie czynnikom zewnętrznym. Nie jest przedmiotem czy biernym świadkiem boskiego planu, nieubłaganych i trwałych praw historii (jak u Hegla czy też w materializmie historycznym) lub praw ewolucji społecznej, na podobieństwo ewolucji biologicznej (jak np. w pozytywizmie socjologicznym). To, co ludzkie, nie jest z góry zdeterminowane i narzucone. Co ma tutaj do rzeczy żałoba narodowa? Żałoba narodowa pokazuje nam nietrwałość pojęcia tego, co normalne. Mianowicie pojęcie normalności kształtowane jest
14
w sposób społeczny. To ludzie ustalają normy, reguły i to ludzie później je sankcjonują. Smutna tragedia spod Smoleńska, w sposób radykalny, odcięła się w pewnych kwestiach od tego, co było dotychczas, pokazując drugie, inne i nieznane oblicze życia społecznego. Przykładowo pokazując telewizję bez reklam. Przez parę dni to było sytuacją normalną, jakże kontrastującą z tym, co było wcześniej i co jest teraz. Szczególnie widoczna zmiana nastąpiła w sferze kultury. Przykładowo, niejaki Doniu. Dotychczas znaliśmy go jako wrażliwego i rozsądnego (Bo my nie jesteśmy głupi, nie tykamy młodych gruppi), pełnego egzystencjalnej niepewności (Rozczaić coraz trudniej ile mają lat. Szach mat i po tobie) znawcę prawa karnego (Proste zarwiesz noc z niekumatą a ona przyjdzie z tatą a za nimi prokurator), motoryzacji (Robić lubi loda, zna się na samochodach, po ostatniej nocy aż ci cały zaparował. Jest wąska w pasie, dobrze pcha się i na gazie lubi ostrą jazdę), a przede wszystkim znawcę zwierząt („Ej suczki, ra ra ra ra, My znamy wasze sztuczki ra ra ra ra ra). Czas żałoby z całą mocą pokazał, iż ten bystry obserwator i krytyk rzeczywistości społecznej, wskazał drogę nowoczesnego patriotyzmu, w naprędce wytworzonym hicie Czarna sobota (Patrioci młodzi w nas, pokażmy, że nas stać. Dumni z bycia Polakami, nie ma co się bać). Również w hołdzie dla ofiar utwór postanowiła wykonać Sara May. Ta wybitna przedstawicielka młodej, polskiej kultury, także w obliczu tragedii pod Smoleńskiem zredefiniowała to, co było dotychczas w jej przypadku normalnością, czyli obrażanie równie wybitnych postaci polskiej sztuki jak np. Doda. Dla odmiany zaśpiewała bez słów piosenkę. Odważnie przy tym pokazując, iż normalne dla piosenkarki może być śpiewanie, a nie obrażanie. Co prawda po paru dniach obraziła Andrzeja Wajdę, ale żadna normalność nie trwa wiecznie… Reasumując, wskazano, iż może być inaczej, niż było wcześniej. Nie trzeba chodzić w niedzielę do supermarketu, nie trzeba oglądać Tańca z Gwiazdami, nie trzeba słuchać chamskich odzywek Niesiołowskiego. Wydaje się, że ludzie to zaakceptowali, a wielu nawet się to podobało (przynajmniej mam takie wrażenie – wrażenie, a nie pewność, o czym mowa będzie dalej). Wydaje się także, że rację miało wielu komentatorów mówiąc, iż żałoba wytwarza swoiste poczucie wspólnoty. Zakładam, że wspólnotowość jest czymś pozytywnym. Tutaj pojawiają się pewne istotne zastrzeżenia. Po pierwsze, mocno upraszczając na potrzeby tego tekstu, wspólnoty mogą być trwałe, jak i nietrwałe. Patrząc na to modelowo (zakładając więc wiele przykładów zaprzeczających tej tezie), wspólnoty trwałe nie powstają nagle, lecz są w sposób długotrwały wytwarzane poprzez procesy komunikacji między zainteresowanymi osobami. Osoby te na bieżąco redefiniują swoje cele, metody, zakładając, że robią to zarówno dla swoich partykularnych celów, ale i uznając wspólnotę samą w sobie jako wartość pozytywną i pożądaną.
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 14
10-07-29 12:23
KARNAWAŁEM A ŻAŁOBĄ CARNIVAL AND MOURNING CZŁOWIEKIEM A WSPÓLNOTĄ INDIVIDUAL AND COMMUNITY There are things everyone likes. Chocolate for example, who doesn’t like chocolate? Or Johnny Depp, popular with both women and men, the latter for somewhat different reasons mixed with slight jealousy. Chcą, by ona trwała. Można to porównać do zaprzyjaźnionych sąsiadów, którzy sobie nawzajem pomagają, razem się bawią etc. Idąc jednak w bardziej uduchowione metafory, wspólnoty trwałe, bliskie są stanowi, który nazywamy miłością. Natomiast wspólnoty nietrwałe powstają nagle. Często są celowe, tzn. zakłada się przy ich tworzeniu, że po spełnieniu jakiegoś celu znikną. Ponieważ same w sobie nie są żadną wartością – ważne jest to, po co powstały. Grupy nietrwałe są jasne i klarowne, ponieważ ich tożsamość budowana jest nie przez długotrwały proces komunikacji (gdzie wychodzą na jaw pewne nieścisłości, rozbieżności, konflikty, etc.), lecz przez jasne wyznaczenie celów, wrogów lub sytuację, wobec której trzeba nagle zareagować, a co łatwiej zrobić razem jako wspólnota, niż osobno, jako indywidualne osoby. Ostatni z przykładów porównać można do stanu zakochania. Zakochanie jest krótkie, choć euforyczne, emocjonalne i tymczasowe. Może się przekształcić w miłość lub rozlecieć się i być wspomnieniem irracjonalnego, nienormalnego stanu. Nie można być zakochanym całe życie. Takim euforycznym, pełnym emocji czasem, był czas żałoby po 10 kwietnia. Stąd, idąc tym tokiem myślenia, możliwe, że dlatego ten czas lubimy, ponieważ jest bliski zakochaniu? W każdym razie wytwarza jakąś formę wspólnoty, lecz wspólnoty nietrwałej. Dlatego to, czego byliśmy świadkami, jest z założenia temporalne, bowiem wynikło jedynie z nagłej, tragicznej sytuacji. Nie wniesie żadnej nowej jakości, nie da jakościowej zmiany. W polskim społeczeństwie (choć nie wiem czy za granicą jest pod tym względem lepiej) nie wytworzyliśmy reguł i zasad, które wspólnotwość miałyby podtrzymywać. Przykładowo, brak w krajowej polityce demokratycznych fundamentów. Zasady debaty publicznej, póki co, są zmodyfikowane pod wpływem uniesień „post-żałobnych”. Jednak współczesny świat polityki nie funkcjonuje pod wpływem uczuć, lecz pod wpływem procedur, ale i wartości. Emocje są bardziej zmienne niż wartości. Dlatego emocje wyłącza się z procedur i działań politycznych (przynajmniej w założeniach, bo wiadomo, iż praktyka bywa różna), by nie można było działać instynktownie, „pod wpływem”. Pięknym przykładem jest tu sytuacja po śmierci Jana Pawła II i „pojednanie” kiboli Cracovii i Wisły. Obydwie grupy „fanów”, pod wpływem emocji, pogodziły się, by później, także pod wpływem emocji, choć już nie żałobnych, znów wyzywać się i, w miarę możliwości, bić się między sobą. Ponieważ porozumienie nie było oparte na żadnej wartości, wzajemnym szacunku, umiłowaniu rywalizacji fair play, lecz na względnie gwałtownej reakcji na wyjątkową sytuację, czyli śmierć papieża. Innymi słowy pokojowe nastawienie wobec siebie było czymś odgórnym, wytworzonym bezrefleksyjnie. Było pozbawione fundamentów, historii, prawdziwej, wzajemnej komunikacji i zrozumienia… a więc wyjątkowo krótkotrwałe.
Podobnie, niestety, wydaje się być w przypadku sytuacji po katastrofie 10 kwietnia. Czas żałoby zniknął, a wraz z tym kontrast z czasem zwyczajnym. Normalne znów jest to, co normalne było wcześniej, jakościowej zmiany nie uświadczymy. Znów standard wyznacza obrzucanie się błotem i sloganami bez pokrycia, choć trochę złagodzone w ramach czasu „post-żałoby”. Dlatego też, paradoksalnie, żałobę narodową możemy lubić przez jej tymczasowość. Ot coś, jak karnawał, choć to przecież antykarnawał jest. Jednak by ideały, które przyświecają nam w trakcie żałoby, przekuć na życie codzienne – nie mamy sił, potrzeby, możliwości. Nie mamy czegoś, co socjologowie nazywają kapitałem społecznym. Nie ma uogólnionego zaufania w społeczeństwie, co najwyżej jest zaufanie partykularne (oparte na wspólnych celach) lub zaufanie stanu wyjątkowego (oparte na zewnętrznych dla danych osób kwestiach).
Wykluczająca moc wspólnoty Czy na pewno jest tak, że żałobę wszyscy lubią? Niestety, czuję pewien niedosyt i rozczarowanie polskimi reprezentantami nauk społecznych, gdyż póki co, nie zajęli się dobrze tematem żałoby. Oczywiście, komentarze pojawiały się gęsto i często. Szczególnie socjologów, antropologów kulturowych i psychologów społecznych. Szkoda, że w dyskusjach na temat tego, dlaczego setki ludzi gromadziły się by oddać hołd, zniknęli ci wielcy nieobecni – czyli ci wszyscy, którzy w dniach żałoby byli daleko od kamer, telewizorów czyli chociażby spędzali popołudnia spacerując, jeżdżąc na rowerze, spotykając się ze znajomymi. Pojawia się wiele pytań, dlaczego nie uczestniczyli oni w żałobnych spotkaniach? Czy, mówiąc wybitnie kolokwialnie, mają tragedię gdzieś? A może wprost przeciwnie, to ich sposób na pokonanie smutku? Może najpierw poszli zapalić znicze, a potem pobiegli grać w piłkę? Może uznają publiczne rytuały wyrażania żalu za spektakl napędzany mediami? Niestety, na większość z tych pytań nie uzyskamy odpowiedzi. Oczywiście, było trudno w tych dniach spojrzeć na wydarzenia z obiektywnego dystansu. Oprócz tego każde badanie socjologiczne byłoby mniej lub bardziej silnie, ale jednak na pewno, skażone ładunkiem emocjonalnym w odpowiedziach respondentów. Ponadto pojawia się tu kwestia etyki zawodowej – czy właściwym i odpowiednim jest podejmowanie tego tematu, w czasie dla wielu tak doniosłym i ciężkim? Czy odczekać może tydzień, dwa? Jednak czy w tym momencie wyniki badań będą bardziej rzetelne? A po drugie, jeszcze ważniejsze, kto już choćby tydzień po tragedii zainteresuje się tematem? Na pewno nie media… Uczynienie przedmiotem sporów, komentarzy, dyskusji tylko grupy tych, którzy stali się publicznymi żałobnikami, stworzyło wielką iluzję, że drugiej strony nie było. Zastanawianie się czy to etos narodu, ponowne odkrycie wspólnotowości czy
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 15
15
10-07-29 12:23
chęć udziału w czymś historycznym kierowała tymi, którzy zjawili się choćby przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie, zmonopolizowało dyskurs publiczny, deformując prawdziwy obraz społeczeństwa. I pozostawiając jego formułowanie szkodnikom sfery publicznej, takim jak Jan Pospieszalski, którzy wyjątkowo dobrze wpisali się w tych dniach w główny nurt mediów masowych. Natomiast, że było inaczej, można było odczuć wychodząc na ulicę lub przeglądając Internet, z portalami społecznościowymi na czele. Niewątpliwie Internet, jako przestrzeń pozbawiona tak silnej kontroli jak tzw. media tradycyjne, wydawał się być bliższym reprezentatywności medium, gdzie bez ingerencji w życie prywatne (bo trochę paradoksalnie my sami, czasami wręcz wulgarnie, udostępniamy swoje życie prywatne), badacz mógł sprawdzić, „co myślą ludzie”. Póki co i tak reprezentatywność jest jednak mitem (najbardziej wyraźnie widać to pod względem nadmiernej liczby osób młodych wśród użytkowników portali społecznościowych). Rzetelne badania, (co niewątpliwie jest w przypadku takiej sytuacji sprawą arcytrudną), mogłyby wskazać potrzebę żałoby narodowej. Jak ją odczuwamy, jak ją interpretujemy. Czy
O
n the other hand, perhaps my impression only, it’s a sort of universal ‘liking’. Anyway, I like Depp, chocolate and a couple of other things, with John Rambo movies top of my list, which might have already been noticed by some of the more vigilant readers of this magazine which I am honored to write for. April saw one more statement appear concerning what Poles like. It is clearly somewhat of a generalization, as it is in much of the similar cases of that ilk. Are Polish people, as a whole, really fans of soap serials, Dance with the Stars, or that typical Sunday dinner of potatoes and pork-chops? Not necessarily. Most likely everyone in Poland knows a few of people who never watch the aforementioned TV shows and hardly savour the described meal, if not hate it with passion like me. Nonetheless, such epitomes on what Polish people like appear here and there, once in a while. It can be debated about how true they are but, regardless of their generalization often of an unfair nature, they carry at least some bits of truth. What was it that Polish people liked or realized they liked in April was mourning. Polish people like to mourn. There is no need to recall what happened on the 10th April in Smolensk, Russia. It is hard to deny that shock to the mind and some of the deeper philosophical reactions in that time of tragedy. Hopefully we will never again be faced with such a terrible event or have to even think that anything like this could ever happen. Let us consider if it is really possible that anyone, a nation in this case, likes mourning. If we assume people can be to some extent reasonable and rational, does a phrase, ‘to like mourning’, not sound ridiculous? After all it is a condition which is essentially distressing, occurring when there is a need to say farewell. Regardless of religious or philosophical beliefs, it brings sorrow. So it is not the mourning per se that we have to consider here. It is rather the contrast, the disparity, it brings into our lives. That between normal everyday life and the period of mourning
The norms of abnormality A time of mourning reveals one obvious truth, nevertheless forgotten in everyday life. Man is the subject, not object of Reality. He can decide himself on what surrounds him. He wields the power to shape what is around him, though in a somewhat limited way, of course. He is not entirely dependent on outside factors. He is not the subject or a passive witness of God’s plan, the inevitable rules of history (as in Hegel’s work or in the theory of historical materialism) or the conventions of
16
ją lubimy? Czy tworzy ona wspólnotę? Jeśli tworzy, to także wyklucza – w jaki sposób? Czy mamy do czynienia z żałobą narodową, czy może żałobą państwową? Wydaje mi się, że to drugie. Mieliśmy do czynienia z kompromisem, gdyż zaakcentowano niecodzienny wymiar sytuacji, istotność tragedii. Nikogo jednak nie zmuszano do tego, by przyszedł na mszę, wywiesił flagę. Jedynie instytucje państwowe musiały wyraźnie zareagować na to, co się stało. Wydaje się więc, iż powinniśmy mówić nie tyle o żałobie narodowej (bo można przynależeć do narodu, być z nim związanym i nie wywiesić flagi, a pójść pojeździć na rowerze), lecz o żałobie państwowej (bo zarówno na poziomie samorządowym, państwowym, jak i poziomie stosunków międzynarodowych, wykonano wszystkie rytuały żałobne). Dzięki temu wyraźnie akcentuje się dowolność tego, czy każdy pojedynczy obywatel, jako osoba prywatna, po pierwsze ma ochotę smucić się, a po drugie ten żal, lub jego brak, ma ochotę upubliczniać. Reasumując, za wiele pewników nie ma. Ale to dobrze, kontrast na tym polega. Zawsze jest subiektywny, nigdy obiektywny. Nie zawsze białe jest tak różne od czarnego. Choćby w nocy…
social evolution similar to biological evolution (as in sociological positivism). What is human is not determined from on high and forced upon us. And what does national mourning have to do with all this? National mourning reveals the impermanence of the notion of normality. Its manner is shaped by society. It is the people that lay down the rules and it is the people that later sanction them. The distressing tragedy of Smolensk distances itself radically from what had been an established norm by showing a different and as yet unknown feature of the life of a certain society. For example, by eliminating commercial breaks on television. For a few days it became the norm and so much in contrast with what had been before and what is now once more. A particularly visible transformation entered the field of culture. Take the example of one Polish rapper, Doniu, until now known for his ‘deep’ and ‘sensitive’ lyricism (related to sex, groupies, etc.). The period of mourning revealed that this commentator and critic of social reality feels, showing us commoners the path of modern patriotism in a hastily composed song, ‘Black Saturday’, (with lines like: ‘we’re the young patriots, let’s show what we’re made of, proud of being Polish, nothing to be afraid of’). Another tribute to the plane crash victims was performed by Sara May. Another ‘prominent’ agent of young Polish culture she also redefined her own normality of constantly insulting her singing colleagues after hearing of the Smolensk tragedy. For a change, she sang a song ‘with no words’, showing off that in her case normality might actually be singing, not insulting. It lasted a few days only until she offended movie-maker Andrzej Wajda. No normality can last forever. So, summarizing, it has been proven that things can be different from what they had been before. There is no need to go to shopping centers on Sundays, no need to watch, Dance with the Stars, or to listen to the boorish comments of Stefan Niesiolowski, a popular politician. It seems people have accepted this and many of them really like it (at least this is the impression I get – an impression, not a certainty, which I will return to later). It also seems that many commentators were right when stating that mourning creates a bond in the community. I assume community is something positive. But it is important to note some reservations. First of all, and simplifying for the purpose of this article, communities are either lasting or temporal. Approaching it schematically (and considering the many counterarguments), lasting communities do not appear suddenly but are continually shaped by processes of communication
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 16
10-07-29 12:23
between the people involved. They redefine their goals and methods as they progress or regress, believing they do it for their own good and acknowledge the community as a positive and desired value. They want it to last. It can be compared to neighbours, friends, who help each other, have fun together, etc. Reaching out to more spiritual metaphors, lasting communities are closer to a state called love. On the other hand temporal communities appear suddenly. They are often goal-oriented, created with the assumption that they will disappear after this goal is reached. Since they have no importance on their own, the reason for their foundation is the essential initial motivation. Temporal communities are transparent and clear with their identity built not on a long process of communication (with conflicts and arguments often coming to the fore), but on the specific setting of goals, of enemies or situations requiring intervention, which are easier to organise as a community than as a group of individuals. The latter example can be compared to the state of falling in love. It is short and euphoric, emotional but temporal. It can be transformed into love or fall apart and remain a recollection of an irrational, abnormal state. You can’t be in love all your life. Such a short, euphoric state was the period after the 10th April. Thus, following the logic, it is probable it was such a popular condition because it was similar to being in love. In effect, it triggered a sort of community bonding, although only a temporary one. What we witnessed was temporary by definition and came into being uniquely because of a sudden and tragic event. It will bring no higher standards or principals. Polish society (and perhaps it is no different abroad) has not created enough rules nor the means of preserving this ‘communitarianism’. For example, national politics lack democratic foundations. The rules of public debate, so far, have been modified by post-mourning exhilaration. However, the world of modern politics does not function according to emotions but follows procedures and looks to certain values. Emotions are more variable than values. That is why they are excluded from procedures and political proceedings (at least in theory, we all know it can turn out differently in practice) so that these proceedings are not carried out instinctively or are driven by affection. A good example of this condition was the sentiment in this country after the death of John Paul II and the reconciliation of supporters of the rivaling Krakow football teams, Krakovia and Wisla. Both groups, as a result of the strong emotions of that day, were reconciled in their rivalry. Just to start the conflict all over again shortly after, declaring no harm would come to uninvolved fans, if possible. The agreement was based on no real values such as mutual respect or fair play but on a relatively sudden reaction to a situation which was the Pope’s death. In other words, the peaceful approach between the fan clubs was a directive from above, happening without any Earthly commands. It lacked foundations, history, real communication and understanding… so it lasted for a very short time. Unfortunately the same pattern was followed after the plane crash of 10th April. Mourning ended along with that contrast with the normal state of affairs. Once again normality is what it used to be and there is no change in any of the forms of quality. Once again the standard attitude is to sling mud and to give empty promises, maybe just slightly moderated at the present during this post-mourning period. That is why, ironically, mourning might be popular – because of its temporariness. Like a carnival, despite being its anti-thesis, in fact. We do not have enough strength, the motivation and the possibilities to adopt the values so significant in mourning to everyday life. We are short of what sociologists call social capital. There is no general trust in society, only a private trust at the most (based on common goals) or a state-of-emergency trust (based on distant issues with which we have become involved).
Excluding Power of the Community Wondering whether everyone likes mourning, leaves me unsatisfied and disappointed with Polish representatives of the social sciences who have not yet confronted the subject of mourning properly. Naturally, comments were made often, especially by sociologists, cultural anthropologists and social psychologists. It seems a pity that while commenting on the great number of people gathered to pay homage to the victims of the crash there was no mention of those who chose at that time to be far from their TV-sets, who preferred to spend afternoons walking, cycling or meeting friends. In fact, many questions have been posed. Why did these people not participate in the mourning gatherings? Did they, speaking bluntly, not give a damn? Or on the contrary, perhaps that was how they coped with sorrow. Maybe they went to light candles first and then left to play football. Perhaps they considered this public ritual of grieving a spectacle organised by the media. Unfortunately, there will be no answers to most of those questions. Certainly, during those days it was hard to look at the events with an emotional distance. In addition, any sociological survey would have had a more or less emotionally effected response. There is also the issue of professional ethics – whether it is appropriate to cover this type of topic during such difficult times. Whether it would be better to have a week or two of reflection on what had taken place. But would the results still be as reliable after such a passage of time? What is more, who would show any interest in the topic after a week? Surely not the media… Making mourners the subject of debates and arguments created a false impression that another side of the debate does not exist. Wondering if it was within the nation’s ethos, rediscovering communitarianism and a willingness to participate in something of historical importance, was what motivated those who appeared in front of the presidential palace in Warsaw. The y took over the public debate, distorting the real image of society and leaving it to the creation of disrupters in the public sector such as Jan Pospieszalski, who is doing very well these days fitting into the mass media stream. Going out or checking the Internet and social networking websites was enough to realize how different reality was. Undoubtedly, the Internet as a space less controlled than the traditional media seemed a means more representative, offering the ability to research ‘what the people thought’ without interfering in anyone’s privacy (although the researchers themselves unmistakably often shared it). For the present this representativeness remains more of a myth as the majority of social network users are the young. Reliable research, undeniably difficult to carry out in this case, could indicate the motives of national mourning. How it is felt and interpreted. Whether it is liked and whether it creates a community. And if it does, then how, at the same time, does it exclude from that community? Is it national mourning or state mourning? It seems to be the latter. A compromise has been witnessed, an acceptance of the extraordinary aspect of the tragedy and its significance. However, no one was forced to go to church or to hang out the Polish flag. Only national institutions had to react decisively to what happened. It seems that this should not be called national mourning (since one can belong to a nation, be bound to it and not hang out a flag but ride a bike instead) but state mourning (since at both local and state governmental levels, as much as in international relations, all the mourning rituals were carried out). That would emphasize the freedom of choice of whether every citizen as a legal entity felt like mourning in the first place, let alone expressing a need to share his or her grief in public. Summarizing, there are little certainties. Good – that is what contrast is all about. It is always personal, never objective. White is not always so different from black. At night for example…
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 17
17
10-07-29 12:23
WIEDZA W STANIE WOLNOŚCI tekst: Ada Kovacheva ilustracja: Dorota Wątkowska
S
pierano się chętnie również o sprawy – na pierwszy rzut oka – niepozorne, takie jak łechtaczka. Odkrycie łechtaczki przypisywali sobie dwaj renesansowi anatomowie: Matteo Realdo Colombo z Cremony i Gabriel Fallopius, choć dobrze wiedzieli , że Rzymianie i Grecy opisywali tę część ciała wieki wcześniej. W literaturze z kolei istnieje pojęcie plagiatu: nie raz toczyły się sprawy sądowe o przyznanie praw autorskich do danego tekstu. Alexander Pope na przykład w roku 1741 pozwał do sądu księgarza Edmunda Curlla, który bez zgody zainteresowanego wydał listy Pope’a. Znane są także bardziej drażliwe walki o autorstwo. Kobiety trzymały się z dala od tych towarzysko-intelektualnych skandali. Być może dlatego, że ich prawo do pisania i własnej twórczości przez długi czas podawano w wątpliwość; swoje prace wolały podpisywać męskim pseudonimem, który od razu zapewniał ich książkom większy autorytet. Przez wiele lat mądre i utalentowane kobiety stały za swoimi mężami i braćmi, pomagały im lub wyręczały ich w pisaniu. Głosy tych kobiet zostały zapomniane, przytłumione przez hałaśliwe dyskusje ojców, patriarchów i nestorów; znalazły się na marginesie różnych patriarchalnych kanonów. Jeżeli spojrzy się na Wielkopolski Słownik Pisarek i jego obecność na polskich stronach Wikii, mając w pamięci sytuację opisaną powyżej, ta uniwersytecka inicjatywa nagle nabierze nowych znaczeń, które mogą zmienić myślenie nie tylko o mieście i regionie, ale i o murach uniwersyteckich.
Wielkopolskie Pisarki Wielkopolski Słownik Pisarek jest projektem Pracowni Krytyki Feministycznej, która działa w Instytucie Filologii Polskiej UAM w Poznaniu. Jego autorki i pomysłodawczynie przedstawiają historię lokalną twórczych kobiet na obszarach współczesnego województwa wielkopolskiego, od czasów Piastówny Gertrudy aż do pisarek nam współczesnych. Na internetowych łamach Słownika znajdują się encyklopedyczne hasła o życiu i twórczości ponad sześćdziesięciu pisarek i poetek. Ich „wielkopolskość” rozumiana jest szeroko. Niektóre w Wielkopolsce tylko się urodziły (np. Maria Dąbrowska), inne były i są zakochane w Poznaniu (Krystyna Kofta, Maria Rataj) albo, niezależnie od miejsca zamieszkania, na zawsze pozostawały mocno związane z Wielkopolską (np. Zofia Kamilla Urbanowska z Kowalewku pod Koninem i Janina Broniewska z Kalisza, która w swoich książkach kronikarskich przedstawiła barwne postacie z Kalisza). Jeszcze inne nie lubiły wielkopolskiego prowincjalizmu
18
Nauka kojarzy się nam z zagadnieniem autorstwa i walką o pierwszeństwo. Uczeni mężowie od dawna prowadzą spektakularne spory o „ojcostwo” wielkich odkryć. Przypomnijmy sobie na przykład kontrowersję wokół pytania „kto stworzył rachunek (Gabriela Zapolska) i wszechobecnej pruskości (Janina Żółtowska) lub zamieszkały w Poznańskiem przypadkiem, uciekając przed gorszym losem (Iłłakowiczówna). W Słowniku znajdują się także nazwiska pisarek, dla których Poznań i Wielkopolska wiążą się tylko z pewnym etapem ich życia (Jadwiga Żylińska studiowała w Poznaniu, ale później zamieszkała w Warszawie; Narcyza Żmichowska do Wielkiego Księstwa Poznańskiego przyjeżdżała z wizytami, a w okresie 1844-1845 pracowała w Objezierzu) lub jest przelotnym epizodem (Róża Luksemburg). Kiedy wczytamy się w biografie pisarek, odkryjemy inne miasto i region. Miasto, którego nie ma w przewodnikach turystycznych ani w książkach historycznych opiewających Powstanie Wielkopolskie i inne zrywy patriotyczno-narodowe. Narzędzia wypracowane przez krytykę feministyczną pozwalają na odsłonięcie wielkopolskiej wieloetniczności, wielojęzyczności i różnorodności klasowej, a Poznań przekształca się w przestrzeń burzliwego życia towarzyskiego, bogatych salonów, imponujących balów i błyskotliwych kobiet, które miały sporo do powiedzenia i napisania. Kobiet, które zmieniały Wielkopolskę, a wraz z nią życie przyszłych córek i wnuczek – walczyły, leczyły, nauczały, podejmowały niekonwencjonalne decyzje i prowadziły niezależne życie, ale przede wszystkim tworzyły.
Śladami Poznańskich Pisarek Wielkopolski Słownik Pisarek włącza się w feministyczny nurt rekonstruowania i odkrywania historii kobiet, który mocno i owocnie rozwinął się w Polsce, ale jednocześnie zachowuje swoją indywi-
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 18
10-07-29 12:23
różniczkowy?” i sfrustrowanego Gottfrieda Wilhelma Leibniza, kiedy dowiedział się, że to Newton zainspirował jego naukowe poszukiwania w tej dziedzinie. Jest to jeden z wielu doniosłych osiemnastowiecznych sporów, które zapisały się w historii nauki. dualność. Dzięki wysiłkom jego założycielek – Ewy Kraskowskiej, Agnieszki Gajewskiej i Lucyny Marzec – Słownik przejawił swoją moc performatywną, która jest zarazem wywrotowa i inspirująca. Już od dwóch lat Pracownia Krytyki Feministycznej organizuje wycieczki Śladami Poznańskich Pisarek. Kroki dawnych poetek i pisarek, ich myśli i utwory literackie nagle ożywają w krokach i opowieściach zainteresowanych nimi krytyczek i historyczek literatury. Ulice przy których mieszkały twórcze kobiety, ich domy, ulubione miejsca, budynki w których pracowały i pisały na chwilę stają się zaczarowane i gościnnie ukazują ludzkie portrety i kolejne warstwy wspomnień i historii, które na zawsze wpisały się w ich przestrzeń. Poznań staje się miastem kobiet. Rzetelna, zweryfikowana naukowo wiedza opuszcza uniwersyteckie mury i wlewa się w gwar miejski, staje się częścią miasta i jego myśli. Co najistotniejsze, wycieczka jest całkowicie niezależna od kulturalnych imprez, w trakcie których nie wypada nie być zainteresowanym sztuką i kulturą. Nie patronuje jej miasto (za to matronuje Ośrodek Rozwoju Osobistego Babiląd), nie reklamuje jej Festiwal Nauki i Sztuki ani Noc Muzeów. Zaskakujące, że uniwersytecka inicjatywa przyciągnęła tej wiosny około pięćdziesięciu osób. Wycieczka Śladami Poznańskich Pisarek to przykład spełnionego projektu uniwersyteckiego, który może opuścić grube mury Collegium Maius i zaistnieć w przestrzeni miejskiej, wzbogacając ją i budując na nowo. Organizatorki współpracują z organizacjami pozarządowymi, by urzeczywistnić kolejne marzenie – wycieczkę po śladach piszących kobiet w całej Wielkopolsce i napisanie przewodniczki turystycznej po regionie.
Feministyczna autorska kooperatywa Wielkopolski Słownik Pisarek nie tylko buduje ścieżkę z uniwersytetu na plac i ulicę, ale też przekształca wyobrażenie o Uniwersytecie jako twierdzy autorstwa. Po przeprowadzce ze strony Pracowni Krytyki Feministycznej na strony Wikia Polska, Słownik stał się projektem interaktywnym. Czytelnicy i czytelniczki mogą wpływać na jego kształt, formę i zawartość. Mogą tworzyć nowe hasła, redagować i uzupełniać stare. Wielkopolski Słownik Pisarek jest zbiorem zmieniającej się, dynamicznej wiedzy, który nie ma ograniczających go okładek. Jest także formą życia wspólnotowego i wspólnotowych, wielopodmiotowych działań, które zmierzają w stronę rezygnacji z narcystycznego, jednoosobowego autorstwa, ku – by użyć terminu Ingi Iwasiów – feministycznej autorskiej kooperatywie charakteryzującej się przywiązaniem do ogólnych założeń Słownika, a nie do tradycyjnie pojętej własności intelektualnej. Wszystkie materiały umieszczone w Słowniku są rozpowszechniane w oparciu o wolną licencję Creative Commons. Na jej zasadach udostępniane są m.in. informacje z projektów Wikii, a także książki i artykuły z Google Books. Licencja CC przynosi kompromisowe rozwiązanie pomiędzy pełnym zastrzeżeniem praw autorskich a ochroną tylko niektórych z nich. Autorki i redaktorki Wielkopolskiego Słownika Pisarek mają możliwość określenia stopnia, w jakim czytelnicy i czytelniczki Słownika mogą wykorzystywać zamieszczone w nim informacje. Takie działanie promuje zaufanie, niweluje hierarchię między autorem/ką i czytelnikiem/ką, buduje także świadomość wspólnej odpowiedzialności za dziedzictwo kulturalne. Swobodny przepływ informacji, idei i dóbr intelektualnych związany z licencją Creative Commons i wolnymi licencjami w ogóle urzeczywistnia pomysły feministyczne, skierowane przeciwko patrylinearności. Spory o autorstwo przypominają próby udowadniania ojcostwa. Patriarchat nie toleruje sytuacji wątpliwych, w których rodzic męski jest nieznany, tym samym unieważnia więzi między dzieckiem a matką. Brak zrozumienia dla odmiennych form rodzicielstwa prowadzi do powstawania różnych praktyk opresyjnych. Niektóre feministki uważają, że w momencie, gdy społeczeństwo przestanie się tak obsesyjnie troszczyć o to, kto jest ojcem/autorem, uda się odkryć możliwość zmian w ekonomii patriarchatu. Wielkopolski Słownik Pisarek jest autorskim projektem, który swoim istnieniem na stronach Wikii czyni tę możliwość bliższą spełnienia.
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 19
19
10-07-29 12:23
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 20
10-07-29 12:23
GARNITUR – BARTOSZ MALEWICZ
DRESSME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 21
21
10-07-29 12:23
GARNITUR – BARTOSZ MALEWICZ
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 22
10-07-29 12:23
SZORTY – H&M
DRESSME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 23
23
10-07-29 12:24
BLUZA – KONRAD PAROL
24
DRESSME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 24
10-07-29 12:24
SZORTY – H&M
DRESSME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 25
25
10-07-29 12:24
Smooth Festival Bydgoszcz, 22 maja 2010
FOT. MICHAŁ GOŁAŚ
26
MUSEME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 26
10-07-29 12:24
Vaya Con Dios | Pan Maleńczuk | Ive Mendes Emmanuelle Seigner | Natalia Kukulska Maria Peszek | Mu Za Miast by Adam Sztaba Mietek Szcześniak | K asia Wilk Piotr Cugowski | Natu | Paula i K arol
MUSEME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 27
27
10-07-29 12:24
Behind the scenes
28
BEHINDME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 28
10-07-29 12:24
Wystawa unikatowych zdjęć muzyków jazzowych autorstwa Ryszarda Horowitza 20 kwietnia – 17 maja 2010, Galeria 2∏r, WSNHiD, Poznań
ZBYSZEK NAMYSŁOWSKI, GUCIO DYLĄG, ANDRZEJ DĄBROWSKI JIMMY RUSHING
MICHAŁ URBANIAK, ZBYSZEK NAMYSŁOWSKI
MUSEME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 29
29
10-07-29 12:24
S
GRACE JONES BY ANDREA KLARIN
LETTERS FROM SILENCE
KINGS OF CONVENIENCE
JULIA MARCELL
tekst: Magda Howorska
30
MIASTO
etki przenośnych domów, podział na strefy, własna organizacja ruchu, specjalna waluta. Co roku, w lipcu, gdyńskie lotnisko zamienia się w festiwalową wioskę tętniącą dźwiękiem przez całą dobę, bez przerwy. Znajdzie się tu miejsce dla każdego. Niestety, bycie prawdziwym Openerowiczem zobowiązuje. Nienaganny styl, obycie muzyczne i nieustannie dobry nastrój to podstawa egzystencji na Heineken Open’er Festival. Nie ma tu czasu na sen. Miasteczko działa sprawnie, oferując przybyłym mnóstwo atrakcji. Choć to muzyka powinna pełnić rolę scalającą i najważniejszą, wielokrotnie jest tylko dodatkiem polepszającym nastrój uczestników czterodniowego procesu imprezowania. Cieszy myśl, że w Polsce już któryś raz gwarantuje się zabawę na światowym poziomie. Bywa też tak, że w momencie osiągnięcia tego pułapu człowiek zaczyna się skupiać bardziej na wadach niż zaletach. Teoretycznie to dobry znak, może nawet wynikający z polskiego usposobienia marudy, w każdym razie dobry, bo pewnie z zazdrości… Heineken Open’er 2010 to brak zmian organizacyjnych, co można postrzegać zarówno jako stagnację, jak i kierowanie się sentymentem. Całe szczęście powyższy aspekt zdecydowanie przyćmiły serwowane tam specjały muzyczne. Co roku przecież wielbiciele imprezy wyczekują propozycji, głosują i przekrzykują się w obstawianiu, kto i co zagra. To wielka loteria, która trwa również w trakcie festiwalu. I w tym roku organizatorzy dostarczyli ciekawych wrażeń dźwiękowych, należało jednak wykazać się żyłką hazardzisty, aby dokonać trafnego wyboru koncertowego. Występy często pokrywały się, sceny rozmieszczone były dość daleko, nie raz tytuł „gwiazdy” okazywał się nieadekwatny, a „młody talent” stawał się przegapioną okazją. Jednak czymże byłyby wakacje bez odrobiny sportu, na tym polega cała zabawa. Najwyraźniej taka polityka działa, gdyż na festiwal przyjechały tłumy fanów z całego świata. Ci zagorzali zabrali ze sobą nawet swoje małe pociechy. Pearl Jam, Massive Attack, Kasabian, czy Skunk Anansie to tylko wybrane tegoroczne „main stars”. Nie wolno zapomnieć o namiocie, gdzie często publika i sam koncert przebijały atmosferą to, co prezentowała Scena Główna. Korzystając z możliwości uczestnictwa w wydarzeniu i niemałego przywileju komentowania go, postanowiłam skupić się na tym, co wywołało u mnie pozytywne wibracje, bo osobiście zapamiętuję tylko te dobre wspomnienia. Pierwszym fenomenem stała się dla mnie Grace Jones. Słynąca z kontrowersyjnego wizerunku scenicznego. Jamajka zawładnęła tłumem wykonując przeboje takie jak I’ve Seen This Face Before (Libertango), czy Demolition Man z 1981 roku. Wokalistka do każdego utworu przebierała się, by na sam koniec zejść do publiczności i podziękować za cudowną energię. Tak naprawdę to Grace była wulkanem pozytywnych emocji i sprawiła, że choć tańczę niechętnie, podrygiwałam bezustannie. Mroczny Massive, choć nie tak dobry jak dwa lata temu, znów zajął miejsce w czołówce mojego openerowskiego rankingu. Krążą opinie, że ich koncert to tak jak puszczenie sobie najnowszej płyty Heligoland, że w tym roku zabrakło charyzmy. Całe szczęście nie chodziło tylko o kontakt z publicznością. Muzyczna strona zaspokoiła mnie w stu procentach. W momencie, gdy usłyszałam magnetyzujący głos Martiny Toplay-Bird, reszta przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Euforię dopełnił Horace Andy wykonując Girl I Love You. Ciem-
MUSEME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 30
10-07-29 12:24
ne brzmienie, pełne dudniących basów sprawiło, że czułam się jak w transie, na chwilę tylko przebudzona przez mój ukochany Teardrop. Na Main Stage’u pierwsze miejsce zajęła Skin z zespołu Skunk Anansie. Po dziesięcioletniej przerwie wokalistka udowodniła, że nie straciła nic z dawnego wigoru i śmiało może nazywać się królową rocka. Usłyszałam zarówno największe przeboje jak i materiał z płyty, która ma ukazać się dopiero jesienią. Jednak nie jest ważny sam repertuar, gdyż Skin mogłaby śpiewać mi nawet polskie piosenki biesiadne, byle swoim bajecznym wokalem. Uwielbiam jej delikatne brzmienia i to, jak przechodzi do ostrej rockerki. To klasa sama w sobie. Cały koncert i oprawa muzyczna charakteryzował ogromny profesjonalizm, co wzbudziło podziw słuchaczy. Tego wieczoru pod Sceną Główną zjawiło się kilkadziesiąt tysięcy fanów. Zaskoczeniem festiwalu okrzyknięto Reginę Spektor. Dla mnie to żadna nowość. Dobrze wiedziałam, że warto poświęcić czas dziewczynie z fortepianem. Skromna, niesamowicie muzykalna, wraz z zespołem – skrzypkiem, wiolonczelistą i perkusistą – dokonała ponadgodzinnej magii. Sama pokazała ogromny dystans do siebie, akompaniując sobie na gitarze bluesowe kawałki. Zaskoczyła wszystkich finałem, kiedy zaprezentowała utwór śpiewając, jedną ręką grając na fortepianie, a drugą, trzymając pałkę, wybijając rytm na drewnianym krześle. Dzięki aranżacjom autorski repertuar Reginy, która z resztą kształciła się w muzyce klasycznej, przyprawiony został jej nutką, co dodało kunsztu całemu przedsięwzięciu. Wewnętrznie bałam się o Julię Marcell. Szczerze mówiąc dawałam jej małe szanse posłuchu wśród ludzi. Jakże duże było moje zdziwienie, gdy pod sceną zjawiły się tłumy skandujące jej imię. Może obawiałam się też, że mnie samej będzie ciężko zrozumieć jej muzykę. Na scenę wyszła jednak dziewczyna, która zaprezentowała wysoki poziom artystyczny. Spodziewałam się lamentu i zawodzenia, dostałam czysty, ładnie brzmiący głos. Czekałam na zagmatwaną, ciężką do słuchania, pełną zgrzytów i trzasków harmonię, zaskoczyła mnie zaplanowana forma i profesjonalni muzycy. Julia dała z siebie wszystko. Zaskakiwała zarówno talentem wokalnym jak i zdolnościami manualnymi, wykorzystywanymi w użyciu instrumentów. Jestem na wielkie TAK i wręcz – zwracam honor! Wisienką na torcie okazał się czarujący duet Kings Of Convenience. Uległa urokowi mężczyzn z gitarą chciałam, jak ta nastolatka, choć na chwilę ich dotknąć. Pięknie podane akustyczne ballady, niosące ze sobą przesłanie norweskiego zespołu – Quiet Is The New Loud – rozbrzmiewały pod namiotem, a w ich rytm kołysał się tłum. Wysublimowane dźwięki, dobry humor, szczypta przekory i ani trochę zepsucia i maniery, to podsumowanie królewskiego duetu, choć oczywiście mogłabym o nich więcej i więcej… Na zakończenie nakazuję wszystkim czytającym śledzić poczynania projektu gitarowego Letters From Silence. To nasz rodzimy skarb i jestem pewna, że jeszcze o nim usłyszymy. Może to dziwne, jednak zdecydowanie na tegorocznym HOF wybieram muzykę akustyczną. Jest to pewnie niefestiwalowe, tak czy inaczej moje. Teraz, ze spalonym od słońca nosem, pisząc o tym wszystkim, chcę żeby było więcej takich imprez i dużo, dużo więcej dźwięków, bo jak widać – posłużę się szlagierem – muzyka łączy, co pokazał zgodnie bawiący się tłum mieszkańców Open’er’a.
MASSIVE ATTACK
SKUNK ANANSIE BY DERRICK SANTINI
W MIEŚCIE MUSEME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 31
31
10-07-29 12:24
Transcendentna umowność czasu nabiera nowego sensu w przypadku tego albumu. Nie dotyczy go starzenie ani dezaktualizacja. Minęło 3 652 dni – jak słucha się trzeciej płyty Modest Mouse dzisiaj? tekst: Natalia Skoczylas ilustracja: Zuzanna Lenartowicz
J
est co najmniej kilka dziwnych prawidłowości w karierze tego krążka. Zacznijmy od faktu, że była to pierwsza płyta Modest Mouse nagrana dla wielkiej, komercyjnej, nowojorskiej wytwórni, dołączyli więc do długiej listy zespołów wszelkiej maści, od Ozziego Osbourne’a, przez Anastacię, na Motörhead kończąc. Nic dziwnego więc, że fani poprzednich, raczej trudnych i niekonwencjonalnych nagrań, zadrżeli ze strachu. Na szczęście udało się – i zespół, i producent stanęli na wysokości zadania. Innym zaskoczeniem jest karkołomny wyczyn 25-letniego wówczas Isaaca Brocka, który zaśpiewał całość ze złamaną szczęką, dochodząc jednocześnie do szczytów wokalnej formy. Później już nic większego w tej kwestii się Modest Mouse nie przydarzyło, technicznie i emocjonalnie. Wreszcie – im dalej od premiery, tym The Moon and Antarctica zdobywało lepsze oceny. W 2000 roku było na trzecim miejscu według Pitchforka, w czteroletnim podsumowaniu wylądowało na siódmym, by wreszcie zostać szóstym albumem całej dekady. I zresztą bez tej wiedzy zgodziłabym się z tezą, że czas mu służy. Księżyc i Antarktyda to egzotyka w sam raz na płytę, która startuje genialnym 3rd Planet (dlaczego zrezygnowali z nazwania Ziemi po imieniu?) i otwiera przed słuchaczem przestrzeń metafizyczną i psychodeliczną. Po niecałej godzinie nic nie jest takie samo – komplementarny, zwarty świat wykreowany przez Modest Mouse pożera nas i wypluwa zmienionych. Wciągające, hipnotyczne, narkotyczne wizje opierają się na frapującej ilości (i jakości) dźwięków. Post-punkowe gitarowe riffy składają się na gęstą ścianę dźwięków, którą dopełniają cowbelle, niepokojące sample i skrecze, banjo oraz najbardziej poruszające skrzypce, jakie można sobie wyobrazić, w The Cold Part. The Moon and Antarctica to kopalnia doskonałych melodii i nastrojów. Bogatej teksturze do tytułu arcydzieła brakowałoby tylko Isaaca Brocka.
T
here are at least a few strange features in the career of this record. Let’s start with the fact that it was the first one Modest Mouse recorded for a giant, commercial label company from New York; thus joining a long list of groups of different musical tastes, from Ozzy Osbourne through Anastacia to Motörhead. No wonder then that fans of their previous, rather difficult and unconventional records were struck with fear. Fortunately it all turned out ok in the end – both the group and the producer rose to the challenge. Another surprise was the reckless deed of 25-year-old Isaac Brock who sang the entire album, reaching to the heights of his vocal capabilities, with a broken jaw. Following that, nothing much happened around Modest Mouse, neither technically nor emotionally. Finally – a little more distant from the release of The Moon and Antarctica the album got better reviews. In 2000 the album was at third place according to Pitchfork, in the four-year summary it ended up seventh, to finally become the sixth album of the decade. Even without the above accolades I would agree with the assumption that time served them well. The Moon and Antarctica is exoticism fitted around a disc, starting with the genial 3rd Planet (why did they not call it Earth, that’s what it is?) and opens the listener to metaphysical and psychedelic space. After less than an hour nothing is the same – this complementary, dense world created by Modest Mouse devours us and spits us out altered. The engrossing, hypnotic, narcotic visions are based on a fascinating number (and quality) of sounds. Post-punk guitar riffs make up a dense wall of sound which is completed by cowbells, disturbing samples and scratches, banjo and the most moving violin you could ever imagine in, The Cold Part. The Moon and Antarctica is a mine of excellent melodies and moods. For the title of masterpiece, this rich texture lacks only Isaac Brock.
32
Transcendental conventionality of time acquires a new meaning in the case of this album. Aging and becoming outmoded does not apply to it. 3,652 days have passed – so what’s the third record of Modest Mouse like today?
Wokalista Modest Mouse uczynił z tej płyty postmodernistyczny manifest. Ciekawe czy wpłynęła na to jego dziwna młodość, spędzona z matką-hipiską, członkinią Białych Panter i wieczną pielgrzymką, dzięki czemu Isaac długo nie miał okazji zapuścić nigdzie korzeni, czy może jego cyniczno-aspołeczna osobowość? A może jakieś trzecie, genialne oko? Łatwo uwierzyć, że Brock sięgnął innych wymiarów i przejrzał na wylot rzeczywistość, poddając ją jednocześnie w permanentną wątpliwość. Jego antykonsumpcyjne nastawienie i niechęć do skradającej się za plecami technologii są głosem trzeźwości w czasach, kiedy przestajemy panować nad czymkolwiek. Jego cyniczny ateizm nie jest nachalną próbą odwrócenia od wiary w wyższe byty, raczej nonkonformistycznym sprzeciwem wobec wszędobylskich, ogłupiających schematów. Spotkanie z „okiem na niebie” nie jest tym, na co czeka – wybiera więc piekłozstąpienie, któremu towarzyszy ironiczny śmiech (Alone down there). The Moon and Antarctica zabiera nas do mrocznego świata, w którym telewizory zastąpiły okna, ludzie nie potrafią odnaleźć swojej tożsamości, są zezwierzęceni i wyobcowani. W okrągłym wszechświecie każda podróż skończy się i tak w tym samym miejscu, a prawdę o tym, jak „zrobiony jest ten show”, poznamy w ostatniej sekundzie. Straszne? W tej przerysowanej wizji jest skumulowany cały nihilizm, gniew, anarchizm i fatalizm, jaki budzi w nas dziwny XXI wiek. Im głębiej w niego brniemy, tym bardziej uniwersalne i adekwatne wydają się być te diagnozy. Isaac nie pozostawia nas jednak kompletnie pozbawionych nadziei – jest w tym szaleństwie zdrowa ilość ironii i dystans potrzebne, by chcieć próbować dotrzeć do jakiejś zdrowej komórki, odrobiny prawdy. I to przesądza ostatecznie o ocenie albumu: Modest Mouse dziesięć lat temu doznali jednego z najgenialniejszych olśnień w historii muzyki alternatywnej, a podróż z ich muzyką jeszcze długo, długo pozostanie metafizycznym, fascynującym przeżyciem.
The Modest Mouse vocalist turned this record into a postmodernist manifest. I wonder if it is connected with his strange life style spent with his mother-hippie, a member of the White Panthers, and his permanent pilgrimage, as a result of which he had no chance to put down roots for a long time; or maybe it’s his cynical, antisocial personality? Or some third prodigy eye? It’s easy to believe that Brock has reached other dimensions and has seen through reality, submitting it at the same time to permanent doubt. His anti-consumerist attitude and aversion to our creeping up behind your back technology are the voice of sobriety in times when we have ceased to have control over anything. His cynical atheism is not an aggressive attempt to reverse a belief in higher beings, rather a nonconformist objection to omnipresent and stupefying patterns. A meeting with ‘the eye in the sky’ is not what he’s waiting for – he’s choosing accession to hell, accompanied by ironic laughter (Alone down there). The Moon and Antarctica takes us to a gloomy world where televisions screens have replaced windows, where people can’t find their identities, are savage and alienated. In our circular universe every journey will finally finish in the place it started and we will find out how ‘this show has been made’ during that last second. Terrible? In this exaggerated vision there is an accumulation of nihilism in its entirety, there is rage, anarchism and fatalism which has been aroused in us in this strange 21 century. The deeper we wade in, the more universal and satisfactory seems the diagnoses. Isaac does not leave us, however, completely devoid of hope – in this madness there is a large amount of irony and distance needed, and willingness to reach a healthy cell, a bit of the truth. And this ultimately determines the appraisal of the album. Ten years ago Modest Mouse had the most brilliant flash of insight in the history of alternative music and the journey with their music will remain a metaphysical and fascinating experience for a long time.
MUSEME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 32
10-07-29 12:24
10. LECIE MUZYCZNEJ METAFIZYKI A DECADE OF MUSICAL METAPHYSICS THE MOON AND ANTARCTICA
MUSEME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 33
33
10-07-29 12:24
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 34
10-07-29 12:25
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 35
10-07-29 12:25
fotograf IGOR DROZDOWSKI | make up / hair DOROTA HAYTO modelki EWELINA / HOOK biała kamizelka z lakierowanej eko-skóry ANGELIKA / HOOK glam-rock’owy skorzany top z metalowymi piercing’ami, plus spodnica z poliestrowej industrialnej siatki podszyta jedwabiem by HECTOR & KARGER zdjęcie wykonane w Hotelu IBB Andersia
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 36
10-07-29 12:25
Program festiwalu 10 sierpnia (wtorek) Słupca
11:00 Kościół p.w. Św. Wawrzyńca
Zwiastun Festiwalu
WSTĘP WOLNY
Łukasz Kuropaczewski Recital z okazji Święta Miasta Słupcy „Wawrzynki”
13 sierpnia (piątek) KARTY WSTĘPU: Centrum Kultury „eSTeDe” w Gnieźnie i przed koncertem
Gabriel Bianco (Francja) Fantasia para Un Gentilhombre na gitarę i orkiestrę
19:00 Katedra w Gnieźnie
Łukasz Kuropaczewski Concierto de Aranjuez na gitarę i orkiestrę
Koncert inauguracyjny Koncert pod patronatem Starosty Powiatu
Gniezno
Gnieźnieńskiego, Krzysztofa Ostrowskiego
Duo Melis (Hiszpania/Grecja) Concierto Madrigal na dwie gitary i orkiestrę
W programie 4 koncerty Joaquina Rodrigo:
Duo Melis, Łukasz Kuropaczewski, Gabriel Bianco Concierto Andaluz na cztery gitary i orkiestrę
bilety: www.ebilet.pl / CIM
Orkiestra Kameralna Aukso dyrygent: Marek Moś
19:00 Kościół św. Jerzego
Piotr Pałac – gitara Urszula Stawicka – klawesyn
WSTĘP WOLNY
Jarocin
14 sierpnia (sobota) Gołuchów
17:00 Zamek, Oddział Muzeum Narodowego w Poznaniu
WSTĘP WOLNY
Guitar Duo Amaral (Izrael / Meksyk) BILETY
Gabriel Bianco (Francja) Fantasia para Un Gentilhombre na gitarę i orkiestrę Aula UAM 19:00
Poznań
Łukasz Kuropaczewski Concierto de Aranjuez na gitarę i orkiestrę
Spanish Guitar Night W programie 4 koncerty Joaquina Rodrigo bilety: www.ebilet.pl / CIM
Duo Melis (Hiszpania/Grecja) Concierto Madrigal na dwie gitary i orkiestrę Duo Melis, Łukasz Kuropaczewski, Gabriel Bianco Concierto Andaluz na cztery gitary i orkiestrę Orkiestra Kameralna Aukso dyrygent: Marek Moś
15 sierpnia (niedziela) WSTĘP WOLNY
12:00 Rynek
Jarocin
HAPPENING GITAROWY Koncert dla rodzin z dziećmi: Igor Dzedusenka – gitara (Białoruś) Piotr Witoń – aktor
WSTĘP WOLNY
13:00 Pałac Radolińskich
Słowiańskie ekspresje: Skriabin Piotr Żukowski – fortepian WSTĘP WOLNY
Kępno
17:00 Kościół św. Marcina
Ana Vidović – gitara (Chorwacja / USA)
POLISH GUITAR ACADEMY 2010
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 37
37
10-07-29 12:25
WSTĘP WOLNY
Szamotuły
18:30 Kościół pw. Świętego Krzyża
Guitar Duo Amaral (Izrael / Meksyk)
Rogoźno
19:00 Kościół św. Ducha – Plac Jana Pawła II
Koncert dla rodzin z dziećmi Igor Dzedusenka – gitara (Białoruś) Piotr Witoń – aktor
Poznań
19:00 Aula UAM bilety: www.ebilet.pl / CIM
WSTĘP WOLNY
BILETY
GWIAZDA FESTIWALU David Russell (Wielka Brytania), laureat Grammy Award W programie: J.S. Bach, F. Couperin, F. Sor, I. Albeniz, A. Neves
16 sierpnia (poniedziałek) WSTĘP WOLNY
Jarocin
19:00 Kościół św. Jerzego
Andrew Zohn – gitara (USA)
17 sierpnia (wtorek) WSTĘP WOLNY
Jarocin
19:00 Kościół św. Jerzego
Ana Vidović – gitara (Chorwacja / USA)
18 sierpnia (środa) WSTĘP WOLNY
Jarocin
19:00 Kościół św. Jerzego
Jeremy Jouve & Judicaël Perroy Guitar Duo (Francja)
19 sierpnia (czwartek) WSTĘP WOLNY
Jarocin
19:00 Kościół św. Jerzego
Aliéksey Vianna – gitara (Brazylia)
20 sierpnia (piątek) WSTĘP WOLNY
Pleszew
Tango Project: Piazzola, Galliano Trio Fuera: Horna, Rangno, Morsey (Polska/Holandia) W razie niepogody koncert przeniesiony do Kina Hel (19:30)
19:00 Rynek 19:00 Kościół oo. Franciszkanów bilety przed koncertem
BILETY
Koncert promujący nową płytę Aqua e Vinho: Łukasz Kuropaczewski – gitara Agata Szymczewska – skrzypce
WSTĘP WOLNY
Jarocin
21:00 Rynek
Lassaad Sendy – gitara (Tunezja)
21:30 Rynek
Tango Project: Piazzola, Galliano Trio Fuera: Horna, Rangno, Morsey (Polska/Holandia)
WSTĘP WOLNY
21 sierpnia (sobota) WSTĘP WOLNY
12.30 Sala Biała Urzędu Miasta
Słowiańskie ekspresje: Rachmaninow / Szymanowski Przemysław Witek – fortepian
17:00 Sala Biała Urzędu Miasta
Słowiańskie ekspresje: Janáček Małgorzata Sajna-Mataczyńska – fortepian, Maria Sikorska – wiolonczela, Bartosz Woroch – skrzypce
19:00 Aula UAM bilety: www.ebilet.pl / CIM
Aqua e Vinho (Vivaldi, Bartók, Boccherini, de Falla, Albeniz, Gismonti): Kuropaczewski – gitara, Szymczewska, Bryła – skrzypce, Bryła – altówka, Marianowski – wiolonczela
WSTĘP WOLNY
Poznań
38
BILETY
POLISH GUITAR ACADEMY 2010
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 38
10-07-29 12:25
Program festiwalu WSTĘP WOLNY
19:00 Kościół św. Jerzego
Krzysztof Pełech – gitara (Polska)
Jarocin
WSTĘP WOLNY
Tribute to Django Reinhardt Joscho Stephan & Band (Niemcy) – czyli muzyka niczym w filmie Woody’ego Allena „Słodki drań”
21:00 Rynek
Pniewy
17:00 Aula Liceum Ogólnokształcącego ul. św. Ducha
Pleszew
19:00 Dziedziniec Muzeum Regionalnego
Puszczykowo
19.00 Kościół Matki Bożej Wniebowziętej
Koncert dla rodzin z dziećmi Igor Dzedusenka (Białoruś) – gitara Piotr Witoń – aktor
WSTĘP WOLNY
WSTĘP WOLNY
Lassaad Sendy – gitara (Tunezja) WSTĘP WOLNY
Alieksey Vianna – gitara (Brazylia)
22 sierpnia (niedziela) WSTĘP WOLNY
11:45 Stary Rynek, schody Ratusza
Poznań
12:30 Muzeum Instrumentów Muzycznych, Sala M. Groblicza
HAPPENING GITAROWY WSTĘP WOLNY
Galeria Nocna w samo południe: Koncert dla rodzin z dziećmi Igor Dzedusenka – gitara (Białoruś), Piotr Witoń – aktor
WSTĘP WOLNY
17:00 Sala Biała Urzędu Miasta
Słowiańskie ekspresje: Skriabin Piotr Żukowski – fortepian
20:00 Zamek, Dziedziniec Masztalarni bilety: www.ebilet.pl / CIM
Tribute to Django Reinhardt Joscho Stephan & Band (Niemcy) – czyli muzyka niczym w filmie Woody’ego Allena „Słodki drań”
Słupca
17:00 Aula Szkoły Muzycznej
Koncert dla rodzin z dziećmi Igor Dzedusenka (Białoruś), Piotr Witoń – aktor
Dobrzyca
17:00 Muzeum w Dobrzycy
Komorniki
16:00 Wiejski Dom Kultury Koźlak Chomęcice
BILETY
WSTĘP WOLNY
WSTĘP WOLNY
Lassaad Sendy – gitara (Tunezja) WSTĘP WOLNY
Andrew Zohn – gitara (USA)
24 sierpnia (wtorek) Poznań
BILETY
19:00 WYDARZENIE Aula UAM bilety: www.ebilet.pl / CIM
Koncert dedykowany 30-leciu „Solidarności” Dang Thai Son – fortepian, Ewa Pobłocka – fortepian W.A. Mozart, F. Schubert, F. Chopin, F. Poulenc
28 sierpnia (sobota) Turek
19:30 Kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa
Koncert promujący nową płytę Aqua e Vinho Łukasz Kuropaczewski – gitara Anna Maria Staśkiewicz – skrzypce
WSTĘP WOLNY
29 sierpnia (niedziela) Pniewy
19:00 Kościół Farny
Koncert promujący nową płytę Aqua e Vinho Łukasz Kuropaczewski – gitara Anna Maria Staśkiewicz – skrzypce POLISH GUITAR ACADEMY 2010
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 39
WSTĘP WOLNY
39
10-07-29 12:25
Introduction Przemysław Kieliszewski Dyrektor Generalny
Z
nów sierpień i znów Polish Guitar Academy! Czy za trzecim razem można już mówić o „nowej, świeckiej tradycji”? Choć planujemy już kolejne odsłony, żyjemy dniem dzisiejszym i cieszymy się edycją 2010. Zaprogramowaliśmy ją w sposób, który zadowoli najwybredniejszych melomanów oraz około 100 uczestników warsztatów, które odbywają się w Jarocinie. Pokochaliśmy Jarocin, a on pokochał nas. A z naszej kwatery głównej przez ponad dwa tygodnie wyruszamy na wciąż nowe, koncertowe podboje Wielkopolski: pałace w Dobrzycy i Gołuchowie, urokliwe rynki – ogromny w Kępnie i kameralny w Pleszewie, piękne, z przyjazną akustyką i chłodne latem kościoły w Pniewach, Puszczykowie, Rogoźnie, Szamotułach, Słupcy (a tu dodatkowo „wawrzynkowe tradycje”) i zjawiskowo piękny obiekt zrodzony pod ręką Józefa Mehoffera w Turku. Ale tym razem wyruszymy od źródła. Koncert inauguracyjny odbędzie się 13 sierpnia w Archikatedrze Gnieźnieńskiej. A wyruszają z nami najznamienitsi artyści z Europy, obu Ameryk, Afryki i Azji. Wyrusza publiczność, która już przekonała się, że warto. Ta konwencja przywodzi mi na myśl ulubioną grę z dzieciństwa „Monopoly”. Przemieszczamy się w niej po okręgu miast, zatrzymując się raz w tych, raz w innych – „kupując” je, w nich inwestując. Jest kilka takich miejsc, w których nasz trzeci Guitar Tour de Wielkopolska jest kolejnym długo wyczekiwanym spotkaniem. Duży Festiwal najchętniej promieniuje z metropolii. Poznań – wierzymy, że Europejska Stolica Kultury 2016 – ugości najbardziej znaczące wydarzenia Festiwalu: „Hiszpańska noc” – 4 koncerty gitarowe Joaquina Rodrigo ze znakomitą orkiestrą Aukso Marka Mosia z solistami z Francji, Grecji, Hiszpanii i z Łukaszem Kuropaczewskim – dyrektorem artystycznym festiwalu, czy Maraton Gitarowy, a w jego ramach happeningi, koncerty dla dzieci, cykl fortepianowy, a także koncert promujący najnowszą płytę polskiego „dream teamu” Aqua e Vinho nagraną przez Łukasza Kuropaczewskiego, Agatę Szymczewską, Annę Marię Staśkiewicz, Katarzynę Budnik-Gałązkę i Marcina Zdunika z pięknym programem od Vivaldiego do de Falli. Zwieńczeniem Maratonu będą koncerty Joscho Stephana z zespołem w 100 lecie urodzin cygańskiego gitarzysty Django Reinhardta, wokół osoby którego toczy się akcja filmu Woody’ego Allena „Słodki drań” z Shonem Pennem. Pierwszą gwiazdą Festiwalu będzie David Russell – uczeń Segovii, laureat Grammy. Druga gwiazda to Dang Thai Son, który wystąpi w duecie z Ewą Pobłocką. A to potwierdzenie, że gitara jest dla nas tylko punktem wyjścia, że liczy się muzyka i to najlepsza. Liczy się też kontekst i pamięć. Koncert zwycięzców Konkursu Chopinowskiego z 1980 roku dedy40
ENG kujemy bowiem 30-leciu genialnego ruchu, który zjednoczył Polaków, dedykujemy „Solidarności”, która wyzwoliła najlepsze polskie cechy. W tym sensie wspomnieć należy o szerokiej współpracy Festiwalu z wieloma podmiotami publicznymi, organizacjami społecznymi i prywatnymi, mediami. Każdy z nich wnosi do projektu jakże potrzebny wkład – stabilność z jednej strony, bezinteresowność i zainteresowanie kontekstem społecznym z drugiej – jak choćby fakt, że stowarzyszenie Bona Fide zbiera po koncertach środki na pomoc dzieciom nieuleczalnie chorym z Wielkopolski – czy wreszcie innowacyjność, kreatywność i ryzyko przedsiębiorców, bez której nie byłoby rozwoju. Wszystkim dziękujemy, a najbardziej cieszymy się z docenienia przez sektor biznesowy oraz fakt, że Festiwal ma solidnego głównego sponsora – Wielkopolską Spółkę Gazownictwa. Mamy więc z naszej strony wszystko – zaczynajmy. Z drugiej zaś strony – na widowni – zasiądzie publiczność i oceni… Zapraszamy!
A
ugust has come round again and here we are, the Polish Guitar Academy, again! Can we, since it is the third time, already speak of a new tradition in the making? I hope so. Although we are already planning the next editions, we live in the present and we are certainly enjoying this 2010 edition. In f act, we have planned this edition to satisfy even the most finicky of musical enthusiasts, and the approximately 100 participants of workshops to take place in Jarocin. During these two weeks we will head out from our headquarters for new concert conquests of Wielkopolska: palaces in Dobrzyca and Gołuchów, quaint market squares – the huge one in Kępno and the smaller one in Pleszew – the beautiful with ‘friendly’ acoustics and cool in summer churches in Pniewy, Puszczykowo, Rogoźno, Szamotuły, Słupca (here with the addition of the ‘Bay laurel traditions’) and the phenomenally beautiful building with the glassworks born from the hands of Józef Mehof-
POLISH GUITAR ACADEMY 2010
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 40
10-07-29 12:25
fer in Turek. This time we will be travelling from the source as the inauguration concert is to take place on the 13 August in the Arch-Cathedral Basilica in Gniezno. The most prominent European, South and North American, African and Asian artists will embark on this journey with us. Our audiences, who already know the significance of these occasions, will set out with us as well. This brings to mind my favourite childhood game – ‘Monopoly’. In it we move around a board of towns, sometimes stopping here, sometimes there – buying or investing and during this our third Guitar Tour de Wielkopolska there are a few places where long-awaited meetings are planned. A large Festival radiates best from a metropolis. Poznań – the European Capital of Culture 2016, we believe – will host the highlights of the Festival: ‘Spanish Night’– 4 guitar concerts by Joaquin Rodrigo with the excellent Aukso orchestra directed by Marek Moś with soloists from France, Greece, Spain and Łukasz Kuropaczewski from Poland – the artistic director of the Festival. He is also the artistic director of the Guitar Marathon which will include ‘happenings’, concerts for children, a piano cycle as well as a concert promoting the latest album of our Polish ‘dream team’, Aqua e Vinho, recorded by Łukasz Kuropaczewski, Agata Szymczewska, Anna Maria Staśkiewicz, Katarzyna Budnik-Gałązka and Marcin Zdunik featuring a beautiful selection of pieces from Vivaldi to de Falla. The Guitar Marathon will be crowned by the concert of Joscho Stephan with his band for the 100th birthday anniversary of Gypsy guitarist Django Reinhardt who was the spirit in Woody Allen’s film, ‘Sweet and Lowdown’, with Sean Penn. David Russell – a student of Segovia and Grammy winner will be the first star of the Festival. Our second star will be Dang Thai Son, who will perform a duet with Ewa Pobłocka. This is confirmation that the guitar for us is only the starting point and that music counts, good music. Context and remembrance are also of importance. The performance of the winner of the 1980 Chopin Competition is dedicated to the 30th anniversary of the movement which united Poles; we dedicate it to, ‘Solidarity’, which liberated the best in Polish society. With this in mind, we should also mention the cooperation between the Festival and numerous public entities, social and private organizations and media. Each of them has contributed something necessary – stability from one side, selflessness and interest in the social context on the other – such as the fact that after the concerts the Bona Fide Association collects funds for terminally ill children in Wielkopolska – or the innovativeness, creativity of entrepreneurs without whom there would be no progress. We would like to thank everyone and we are very happy to know that we have been appreciated in business circles and that the Festival has a devoted principal sponsor – Wielkopolska Spółka Gazownictwa (The Wielkopolska Gas Company). We are ready for our part of the evening – we can start. On the side of the audience – in their chairs – the listening public will sit comfortably and appraise our contribution… So, why not join us and be a part of these exceptional evenings.
Marcin Poprawski Dyrektor Organizacyjny
R
ozpocznijmy od uchylenia rąbka pewnej tajemnicy… Polska Akademia Gitary w swej złożoności i bogactwie wydarzeń jest próbą wcielenia pewnej ukrytej idei. Ta wynika z doświadczeń, intuicji, pragnień, refleksji i badań, które są naszym udziałem jako z jednej strony menedżerów, a z drugiej zawodowych badaczy kultury. Wymyśliliśmy festiwal i towarzyszące mu kulturalne, edukacyjne i promocyjne wydarzenia w przekonaniu, że proponujemy dość nietypowy model cyklicznego projektu muzycznego, który ulokowany jest w dwóch centrach, mniejszym (Jarocin) i większym (Poznań) oraz kilkunastu miejscach satelitarnych, miastach i miasteczkach wielkopolskich. Cała energia festiwalu ulokowana jest właśnie w tej od i do-środkowej dynamice, pomiędzy centrami i peryferiami, gdzie te same wielkie osobowości artystyczne dostępne są zarówno w
dużych salach koncertowych w stolicy regionu, jak i w małych ośrodkach kulturalnych, w lokalnych środowiskach, blisko mieszkańców. Ta konstrukcja sprawia, że festiwal obrasta w coraz to nowe narracje i sensy. Chcielibyśmy aby nadawał pewną wartość lokalnym wspólnotom, które często po raz pierwszy mogą posmakować u siebie, we własnym otoczeniu, najwyższej jakości sztuki, tej, która z reguły nie wykracza poza przestrzeń najlepszych sal koncertowych świata. Teraz dociera ona do małych polskich miasteczek, po prostu, bez barier, specjalnych warunków wstępnych i drogich biletów. Wszystkie te miejsca włączone zostają w międzynarodową sieć festiwali, dostrzeżone przez środowisko artystyczne i ulokowane na kulturalnej mapie Europy. To włączenie z reguły wzmacnia i mobilizuje lokalne społeczeństwo obywatelskie, umieszcza mieszkańców niepozornych, niedocenionych lokalizacji POLISH GUITAR ACADEMY 2010
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 41
41
10-07-29 12:25
w europejskim krwioobiegu kultury i włącza kolejnych lokalnych „graczy” w tę sieć relacji. Kształtuje tożsamość lokalną, nadaje nowe funkcje, ducha, znaczenie miejscom niedocenianym. Taki typ festiwalu jak Polska Akademia Gitary skraca dystans geograficzny i społeczny, skłania również publiczność, zwłaszcza tę wielkomiejską do mobilności i szczególnej kulturalnej turystyki, poznawania nowych miejsc o sporym kulturalnym potencjale. Przyciąga również mieszkańców miasteczek do dużych miast. Ci sięgają ponownie po to, co już poznali w swoim lokalnym kontekście. Jest to szczególne świętowanie małych miast i szansa na choćby chwilowe zmniejszenie dysproporcji w dostępie do twórczej, rozwijającej kultury artystycznej; częściowe zasypanie przepaści, która istnieje między metropoliami a obrzeżami regionów. To również obiecująca synergia trzech sektorów działania w kulturze: publicznego, prywatnego i obywatelskiego. Ten festiwal jest pewnym dynamicznym eksperymentem, który zdobywa coraz liczniejszą grupę zapalonych do działania zwolenników, wielkomiejskich intelektualistów i lokalnych pasjonatów czynu, wirtuozów fotografii i komiksu, jak i zmotoryzowanych emerytów. W swej różnorodności z tą samą gitarą klasyczną trafia do prezesów dużych firm, jak również ich sześcioletnich dzieci. W jego ramach odnajdzie się nie tylko słuchacz uczęszczający na festiwalowe recitale światowych gwiazd, ale także, gitarzysta amator, który przygotuje się w domu z zapisu nutowego, który wydrukujemy w lokalnej gazecie i przyjdzie przed poznański ratusz z własną gitarą by wziąć udział w naszym Maratonie Gitarowym. Znają już Państwo nasze intencje, odkodowaliśmy nasze zamierzenia. Zapraszamy zatem do lektury naszego specjalnego wydawnictwa festiwalowego, które jest kolekcją osobliwości i miłych niespodzianek. Znajdziecie tu Państwo wielu mistrzów gitary klasycznej w nieznanych wam wcześniej rolach, między innymi wirtuoza kuchni i krytyka kulinarnego Łukasza Kuropaczewskiego, Davida Russella jako golfistę i fotografa, budowniczego afrykańskich studni i indyjskich szkół, czy ogniste Duo Melis w roli cierpliwych wędkarzy. Na spotkanie w hiszpańską noc z czterema pięknymi koncertami Joaquina Rodrigo zaprosi Was sam kompozytor. Podglądniecie Państwo magiczne miejsca w Poznaniu i Jarocinie, które czekają na wypełnienie niecodzienną muzyką. Przeczytacie o tym, dlaczego warto zabiegać o bycie Europejską Stolicą Kultury. Mamy nadzieję, że dostrzeżecie, że Poznań i Wielkopolska, to nie tylko gospodarność i przedsiębiorczość, ale również niespożyty potencjał artystycznej fantazji, twórczego fermentu (takiego jak w zespole Take Me), i społecznego zaangażowania (jak w Bona Fide). Chciałbym aby fotografie, ilustracje i słowa w pierwszej kolejności zachęciły Państwa do uczestniczenia w wydarzeniach, z pomocą których pragniemy nadać nowy sensu słowu wspólnota… Dołączcie Państwo do osób, które poświęcają swoją uwagę i wrażliwość największym gwiazdom gitary klasycznej zarówno w salach koncertowych dla niemal tysiąca osób, jak i lokalnych, kameral42
nych miejscach, w małych, malowniczych miasteczkach Wielkopolski. Przekonajmy się wspólnie o społecznych, integrujących właściwościach muzyki. ENG Let us start by revealing a secret… the Polish Guitar Academy, in its complexity and wealth of events is an endeavour to embody a certain hidden idea. This endeavour stems from experience, intuition, desires, reflection and research in which we participated as, on the one hand managers, and on the other professional researchers of culture. At a certain point in time we came up with the concept of a Festival with accompanying cultural, educational and promotional events. We were convinced that we were offering a rather unusual model of a cyclical musical project located in two centres, the smaller (Jarocin) and larger (Poznań), as well as in over ten satellite locations, small towns in Wielkopolska. The entire energy of the Festival is located in these centralising and externalising dynamics, between centres and peripheries, where the same great artistic personalities are accessible both in large concert halls in the capital of the region as well as small cultural centres, local social environments, close to the residents of these areas. This form results in the Festival having a new narrations and meaning. We want it to add a certain value to local communities which often for the first time in their own surroundings acquire a taste of art of the highest quality, which usually does not extend beyond the environment of the best concert halls in the world. Now it can reach small Polish towns, simply, without barriers or special conditions and expensive tickets. All these places have become incorporated into the international network of Festivals. They have been spotted by the artistic milieu and located on the cultural map of Europe. This inclusion usually strengthens and motivates local civic communities and places the residents of inconspicuous, under appreciated locations, into the European arts circulatory system and incorporates future ‘players’ into this network of relations. It shapes local identity, creates new functions, spirit, and gives meaning to less known places. This type of Festival from the Polish Guitar Academy reduces geographical and social distance, prompts its audiences, especially the urban ones to be more mobile, to undertake a particular form of cultural tourism and to become acquainted with new locations with significant cultural potential. It also lures inhabitants of small towns to larger cities where they will find what they have already experienced in their own local context. This event is a particular feast for small towns and a chance of narrowing the disparity of access to creative and developing artistic culture, partially filling the gap which exists between the metropolis and the outer edges of a region. This is also a promising form of synergy within the three sectors in culture: public, private and civic. This Festival is a dynamic experiment which is gaining a growing number of enthusiasts eager to be active in it, urban intellectualists and local
activists, virtuosos of photography and comic book illustrators, as well as elderly ladies with lots of time on their hands and a means of transport. In its diversity, the same classical guitar reaches CEO’s of corporations as well as their six year old children. Within the Festival framework are not only the audiences attending recitals of international virtuosos but also amateur guitarists who practice at home using the music sheets we print in a local newspaper. They then come to Poznań City Hall with their own guitar to participate in our Guitar Marathon. You are now familiar with our intentions; we have revealed our plans to you. So now we can invite you to read our special Festival publication which is a collection of peculiarities and nice surprises. In this publication you will find numerous masters of the classical guitar in roles you cannot imagine; Łukasz Kuropaczewski as a cooking virtuoso and cuisine critic, David Russell as a golf player and photographer, the constructor of African wells and Indian schools and the fiery Duo Melis in the role of patient anglers. During the Spanish night you will be invited by the spirit of the composer Joaquin Rodrigo to his four beautiful concerts and experience magical places in Poznań and Jarocin which wait to be filled with music not heard there everyday And if you read on you will appreciate why it is important to take part in the selection for the title of European Capital of Culture. We trust that you will come to realise that Poznań and Wielkopolska are not only thriftiness and entrepreneurship, but also an indefatigable potential of artistic fantasy, creative tension (as with the ‘Take Me’ magazine’s band of writers and photographers) and social involvement (as in Bona Fide). I hope the photographs, illustrations and these words will encourage you to participate in the events with which we wish to give a new sense to the word community… Join this group of people who are devoting their energy and sensitivity to the world of the classical guitar in concert halls for audiences of a thousand and in small town presentations in Wielkopolska. Together we will discover the social integrating capability so characteristic of music.
POLISH GUITAR ACADEMY 2010
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 42
10-07-29 12:25
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 43
10-07-29 12:25
Dzielić się szczęściem David Russell
Z Davidem Russellem, wirtuozem gitary klasycznej rozmawia Łukasz Kuropaczewski
Wielka Brytania współpraca: Justyna Kiraga zdjęcia: David Russell
Wiemy, ze Maestro Russell jest zapalonym graczem golfowym. Jak zaczął Pan swoją przygodę z golfem? Za co Pan kocha ten sport? Mimo, ze golf jest szkocką grą, nauczyłem się grać tutaj, w Hiszpanii. Zwykłem cieszyć się również grą w tenisa ziemnego, a także innymi dziedzinami sportowymi, jak choćby piłką nożną. Czułem jednak, ze to nie był dobry sport dla moich rąk, dla gitarzysty. W tym sensie golf nie stanowi zagrożenia. Szczerze mówiąc, jest to dla mnie rodzaj ucieczki, podczas której mogę zapomnieć o pracy, korzystać z zabawy z przyjaciółmi na świeżym powietrzu, najczęściej w pięknym otoczeniu. W Szkocji uważa się, że golf to gra na słoneczny dzień. Więc w zasadzie mogę grać przez cały rok, przynajmniej kiedy mieszkam
w Hiszpanii, ponieważ tam nie pada śnieg. Inną moją wielką pasją i miłością jest fotografia. Mam tu kilka zdjęć… Miałem zaszczyt zobaczyć Wasze zdjęcia z wyprawy do Indii, gdzie pomagaliście ludziom w budowie tamtejszych szkół. Jak to się zaczęło? Zaczęliśmy naszą działalność charytatywną kilka lat temu. Czuliśmy, że powinniśmy pomagać ludziom w potrzebie, gdyż sami zostaliśmy obdarzeni wszystkim, co niezbędne do życia. Rozpoczęliśmy budowę studni w różnych częściach Afryki, w miejscach, gdzie wcześniej kobiety musiały kilka godzin dziennie chodzić, aby zdobyć zapas wody pitnej dla swoich rodzin. Studnia dla ludzi mieszkąjących w afrykańskich wsiach ma kluczowe znaczenie. Mieliśmy też możliwość sfinansowania
SPONSOR:
KONCERT DAVIDA RUSSELLA 15 SIERPNIA, GODZ. 19:00 POZNAŃ, AULA UAM BILETY 70PLN / 100PLN (www.ebilet.pl, CIM)
44
POLISH GUITAR ACADEMY 2010
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 44
10-07-29 12:25
kilku szkół w Indiach, których otwarcie odbyło się zeszłego lata. Odwiedziliśmy także szkoły dla dzieci niepełnosprawnych, które staramy się również wspierać. Te doświadczenia dają dużo satysfakcji i napełniają nas radością. Żyjemy w świecie luksusu, w porównaniu do większości ludzi w wielu krajach. Jest okazja, aby podzielić się naszym szczęściem. Uśmiech i wdzięczność jaki nam ofiarowują Ci ludzie jest wart każdego wysiłku. Czy prawdą jest, że bierze Pan udział w maratonach? Do tej pory braliśmy udział w jednym maratonie. Razem z moją żoną Marią przebiegliśmy londyński maraton kilka lat temu. To było wspaniałe doświadczenie. Dla mnie prawdziwym maratonem jest właściwie kilkumiesięczny trening poprzedzający właściwy maraton. Jest to żmudne doświadczenie i musi być stałe, co w dzisiejszych czasach jest trudne. Tryb życia jaki prowadzimy zmusza nas do trenowania w różnych krajach i różnych warunkach pogodowych. Ale mimo wszystko było przy tym dużo radości i zabawy, gdyż udało nam się przekroczyć linię mety razem, z uśmiechem na
twarzach. W rzeczywistości przygotowujemy się teraz do naszego drugiego wspólnego maratonu. Biegamy regularnie, aby utrzymać dobrą kondycję, więc mamy nadzieję, że tym razem to nie będzie dla nas tak wielki wysiłek. Gdzie znajduje się miejsce, w którym najlepiej spędza Pan czas wolny? Moja odpowiedź jest krótka: nasze ulubione miejsce jest w domu. Żyjemy na wybrzeżu atlantyckim, w północno zachodniej części Hiszpanii. Patrząc z naszego domu na zachód mamy 180-stopniowy widok na ocean. Podziwiamy słońce prawie codziennie, oczywiście gdy jesteśmy w domu, co nie zdarza się zbyt często. Kochamy podróże i cieszymy się nimi w różnych zakątkach świata. W rzeczywistości każdego roku staramy się docierać do nowej dla nas, nieodwiedzanej wcześniej części świata. To jest bardzo ekscytujące. Widzimy nowe miejsca, dzielimy się doświadczeniami z ludźmi z innych krajów. Jednak w tej chwili, jesteśmy w podróży prawie od czterech miesięcy, właśnie wracamy do domu i jesteśmy bardzo szczęśliwi, ze będziemy w nim mogli pobyć kilka dni…
Sharing good fortune
Czuliśmy, że powinniśmy pomagać ludziom w potrzebie, gdyż sami zostaliśmy obdarzeni wszystkim, co niezbędne do życia. Rozpoczęliśmy budowę studni w różnych częściach Afryki, w miejscach, gdzie wcześniej kobiety musiały kilka godzin dziennie chodzić, aby zdobyć zapas wody pitnej dla swoich rodzin.
ENG David Russell, classical gitar vitruoso interviewed by Łukasz Kuropaczewski We know, that Maestro Russell is a big golf player. How did you start playing golf? What do you love about it? Although golf is a Scottish game, I learned to play here in Spain. I used to enjoy tennis and some other sports, including football, etc. But I felt that there were not always very good for the hands as a guitar player. Golf, on the other hand, offers no danger to the hands. To be honest, it is more of an escape, as during a few hours I can POLISH GUITAR ACADEMY 2010
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 45
45
10-07-29 12:25
forget the rest of the working world, be immersed in the enjoyment of playing with friends in the open air, usually in beautiful surroundings. They say in Scotland that golf is a game that you can even play on a sunny day… So you basically can play the whole year round, at least where I live in Spain, because it doesn’t snow. Another big passion and big hobby for me is photography. I’ll give you some of my photos… I had an honor to see some pictures of you when you visited India and helped people to build schools. How did it start? We started our charity a few years ago, because we felt that we should help other people in need, as we have been blessed with everything necessary for our lives. We started building wells in different parts of Africa where women had to walk for hours daily to get their supply of drinking water for the family. A well in a village can make a big difference to the lives of those who live there. After we had the opportunity to finance several schools in India, which we went to inaugurate last summer. We also visited a school for handicapped children, which we are helping to support. These experiences are extremely gratifying and fill us with joy. We live in a world of opulence in comparison to the vast majority of the people in some countries, so it is an opportunity to share some
Dang Thai Son Wietnam / Kanada
We felt that we should help other people in need, as we have been blessed with everything necessary for our lives. We started building wells in different parts of Africa where women had to walk for hours daily to get their supply of drinking water for the family. of our good fortune. What they give back to us in smiles and sincere gratitude is worth every effort. Is this true, that you run marathons? At the moment it is marathon in singular. We (María and I) ran the London marathon a few years ago. It was a terrific experience. The real marathon is actually the training during the previous months. It is strenuous and has to be constant, which at times was difficult. With the sort of life we live, we had to train in different countries, in different weather conditions… But it was all fun after all, because we manage to cross the finish line together, with a smile on our faces. As a matter of fact, we are now training to run our second marathon. We regularly run to keep in good physical shape, so hopefully this time will not be such an effort.
What is your favorite place to spend your free time in? This can be a short answer: our favourite place is home. We live on the Atlantic coast, in the north western part of Spain. From our home, we have an 180 degree view of the sea, looking west, so we watch the sun set almost daily, when we are at home, of course, which is not very often. We also love travelling and we thoroughly enjoy being in different parts of the world. In fact, we try to go to at least one new part of the world every year. It is very exciting to see new places and to share experiences with people from other countries. However, at the moment, we have been travelling almost non stop for four months, so we just arrived home and we feel happy to be here for a few days.
Specjalnym Gościem Festiwalu będzie Dang Thai Son, wielka osobowość pianistyki, pierwszy azjatycki zwycięzca Konkursu Chopinowskiego (1980). Pochodzący z Wietnamu wirtuoz fortepianu wystąpi w duecie ze znakomitą polską pianistką Ewą Pobłocką, podczas wieczoru poświęconego pamięci powstania Solidarności. W programie koncertu usłyszymy kompozycje Mozarta, Schuberta, Chopina i Poulenca.
ENG Dang Thai Son, of Asian origin, the extraordinary piano personality and a first prize winner of the Chopin Competition (1980) will be the Special Guest of the Festival. Born in Vietnam virtuoso of the piano will perform in duo with the excellent Polish pianist, Ewa Pobłocka. The event will be dedicated to the anniversary of Solidarność social movement. The artists will play music by Mozart, Schubert, Chopin and Polulenc.
SPONSOR:
KONCERT DANG THAI SONA I EWY POBŁOCKIEJ 24 SIERPNIA, GODZ. 19.00 POZNAŃ, AULA UAM KONCERT DEDYKOWANY 30-LECIU „SOLIDARNOŚCI” BILETY 80 PLN / 120 PLN (ebilet.pl, CIM)
46
POLISH GUITAR ACADEMY 2010
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 46
10-07-29 12:25
AQUA E VINHO 20 SIERPNIA, GODZ. 19:00 JAROCIN, KOŚCIÓŁ OO. FRANCISZKANÓW BILETY 10 PLN (PRZED KONCERTEM) 21 SIERPNIA, GODZ. 19:00 POZNAŃ, AULA UAM BILETY 30PLN / 40PLN (ebilet.pl, CIM) 28 SIERPNIA, GODZ. 19:30 TUREK, KOŚCIÓŁ NAJŚWIĘTSZEGO SERCA PANA JEZUSA WSTĘP WOLNY 29 SIERPNIA, GODZ. 19:00 PNIEWY, KOŚCIÓŁ FARNY WSTĘP WOLNY
FOT.. IGOR FOT IGOR DR DROZD OZDOWSKI Z K
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 47
POLISH GUITAR ACADEMY 2010
47
10-07-29 12:25
Muzyczna kuchnia Łukasz Kuropaczewski
Wyjście do restauracji to jak wyjście na koncert. Idę by coś przeżyć, poobcować z artystą i jego sztuką. Prawda jest taka, że kucharzy czy instrumentalistów jest wielu, ale prawdziwych artystów zdecydowanie mniej.
tekst: Łukasz Kuropaczewski zdjęcie: Artur Markiewicz O kuchni, tak jak o muzyce, mógłbym rozmawiać godzinami. Jest tak dlatego, że fascynuje mnie w podobny sposób do muzyki. Łączy je wiele, ale co najważniejsze – obie te dziedziny są sztuką. Dla mnie podstawą muzyki jest interpretacja, którą tworzy artysta. Podobnie jest w kuchni. To osobowość kucharza i jego talent wpływa na ostateczny smak dań. Sposób w jaki zinterpretuje dane warzywo, rybę czy drób wpływa na nasz odbiór. Artysta muzyk używa artykulacji, dynamiki, czasu, barwy. Bardzo podobnie jest z mistrzami kuchni. Korzystają z ziół, przypraw, mogą wpłynąć na teksturę składnika gotując go długo, krótko, smażąc, grillując, podając go na surowo czy purre. Podobnie jak w muzycznej interpretacji ilość i jakość środków wyrazowych wpływa na nasz odbiór. Sposób w jaki interpretacja jest przedstawiona również nie pozostaje bez znaczenia! Mój ukochany Mischa Maisky wykonywał cały cykl Suit wiolonczelowych Bacha, przebierając się do każdej z nich. Do dziś pamiętam jak wielkie zrobiło to na mnie wrażenie, jak bardzo wpłynęło na mój odbiór interpretacji Mistrza. Nie mogę zrozumieć dlaczego w tak wielu restauracjach najczęściej podaje się jedzenie bez szacunku dla niego. Piękna prezentacja dania to mały gest, a jak bardzo może wpłynąć na jego odbiór. Przede wszystkim, jednak, świadczy o artyście – kucharzu. Na końcu pozostaje technika, bez której interpretacja nie może być pełna. Jeśli chcemy zagrać coś pianissimo, które ma być porażające swoim brzmieniem i delikatnością, potrzebna jest technika, znakomita kontrola nad palcami. Jeśli chcemy
KONCERTY Z ŁUKASZEM KUROPACZEWSKIM 13 SIERPNIA, GODZ. 19:00 INAUGURACJA FESTIWALU GNIEZNO, KATEDRA KONCERT INAUGURUJĄCY FESTIWAL KARTY WSTĘPU 14 SIERPNIA, GODZ. 19:00 POZNAŃ, AULA UAM SPANISH GUITAR NIGHT BILETY 50PLN / 80PLN
SPONSOR:
AQUA E VINHO 20 SIERPNIA – JAROCIN 21 SIERPNIA – POZNAŃ 28 SIERPNIA – TUREK 29 SIERPNIA – PNIEWY
48
by pasaż zabrzmiał drapieżnie czy śpiewnie nie wystarczy zagrać mocno ponticello lub cicho tasto. Sposób uderzenia, ruch palca, czas między kolejnymi dźwiękami i wiele innych elementów połączonych ze sobą oddadzą dopiero zamierzony charakter. Podobnie jest w kuchni. Żeby zrobić carpaccio z cukini, nie wystarczy pokroić cukinię w cienkie plasterki i zamarynować. Trzeba uważać by każdy plaster był tej samej wielkości, by cukinia była ułożona na talerzu w odpowiedni sposób umożliwiający zamarynowanie każdego plastra w tym samym czasie. Dobór przypraw i ziół może dodać blasku, a tak mały dodatek jak prażone orzeszki pinii sprawi, że jedzenie carpaccio będzie zaskakiwać i zachwycać niczym najpiękniej zagrany mazurek Chopina. Słuchanie tej samej ballady Fryderyka Chopina w wykonaniu Ivo Pogorelicha, Mischy Maiskiego, Krystiana Zimermana, Maurizio Polliniego, Murraya Perahia jest fascynującym przeżyciem! Każdy z nich jest inny, ma niepowtarzalny, własny styl i silną osobowość. Podobne doznanie towarzyszy mi, gdy mogę spróbować tego samego owocowego crumble w wykonaniu takich mistrzów jak Gordon Ramsay, Mario Battali, Bobby Fley czy Morimoto. Każdy z nich pokazuje coś innego. Ramsay do owoców dodał odrobinę świeżej bazylii, a Bobby Fley papryczki chilli. Battali podał crumble z musem z sera mascarpone, a Morimoto z cremem anglaise z sake. Każda z tych interpretacji dość prymitywnego brytyjskiego deseru była zaskakująca. Jedzenie tego dania było przygodą, tak jak przygodą może być doznanie wykonania ballady Chopina. Zimerman jak nikt czuje rubato, Perahia odczytuje ją bardziej polifonicznie, a Pogorelich na podstawie nut Chopina stworzył nowe arcydzieło. Trudno jest być świetnym muzykiem, gdy nic, poza muzyką, nas nie interesuje. Dla mnie fascynacja kuchnią jest odskocznią od grania. Czas, który spędzam gotując lub czytając o kuchni to czas, w którym regeneruję siły, odpoczywam, oczyszczam umysł, by znów na świeżo podejść do pracy nad utworem czy jego interpretacją. Kuchnia jest dla mnie przykładem tego, iż wszystko może być sztuką pod warunkiem, że za wszystkim stoi prawdziwy artysta, o silnej, bezkompromisowej osobowości. Poznań to moje ukochane miasto. Uwielbiam każdą jego ulicę i dzielnicę. Bardzo cieszy mnie ogromny rozwój gastronomii w naszym mieście. Nie jest problemem w Poznaniu znalezienie miejsca, gdzie można doskonale zjeść. Jednym z takich miejsc jest restauracja prowadzona przez Tomasza Fiedorowicza.
Artystyczna pogawędka w kuchni Z Tomaszem Fiedorowiczem, właścicielem i szefem kuchni Le Palais du Jardin w Poznaniu rozmawia Łukasz Kuropaczewski Co spowodowało, że postanowił Pan poświęcić swoje życie kulinariom? Zupełny przypadek. W roku 1993 rozpoczynając otwieranie przewodu doktorskiego w poznańskiej AWF jako pracownik zakładu teorii sportu zaproponowano mi temat pracy, który nie spełniał w moim mniemaniu kryteriów, które sam sobie postawiłem. Nie byłbym usatysfakcjonowany obroną własnej pracy doktorskiej w takiej formie. Postanowiłem poprosić o roczny urlop bezpłatny i zebrać badania do pracy doktorskiej nie w poznańskim „Lechu”, lecz w londyńskim klubie piłkarskim „Queens Park Rangers”. Miałem więc satysfakcję i motywację do działania. Nie miałem jedynie do tego środków. Najprostszym i najszybszym wyjściem była wówczas praca w cateringu. Tak się właśnie zaczęła moja historia z kuchnią i trwa nieprzerwanie do dnia dzisiejszego. Wciągnęła mnie bez końca. Zapomniałem o całym świecie i ją chłonąłem, całą duszą i rozumem. Przez 8 lat pobytu w Londynie odwiedziłem blisko dwadzieścia restauracji specjalistycznych jak i regionalnych. Uczyłem się od najbardziej wybitnych. Do dnia dzisiejszego uczę wszystkich swoich podwładnych dwóch najważniejszych rzeczy w dojściu do profesjonalizmu i perfekcji w wykonywaniu tego zawodu, które mi wbito wtedy w głowę: „Attention to every single detail” oraz “the name of the game is to maintain”. Mam nadzieję, że mi się to w jakimś stopniu udaje… skoro teraz rozmawiamy. Czy jest jakiś składnik, z którym szczególnie lubi Pan pracować? Zdecydowanie dział „starters” czyli zakąsek. Bez wątpienia najbardziej istotny i wymagający najwięcej wprawy. Wszystkie potrawy muszą być przygotowane bardzo szybko i bez żadnego błędu. Ręka musi podążać bez najmniejszego drżenia za oczami i myślą. Nie ma miejsca na najmniejsze zawahanie, pomyłkę. Do tego dochodzi jeszcze synchronizacja z pozostałymi działami i uzyskanie optymalnej temperatury wszystkich składników. Trudne. Na tym poziomie utrzymywanie ciągłej jakości jest naprawdę skomplikowane. Dlaczego wybrał Pan właśnie kuchnię francuską? Co najbardziej w niej Pana pociąga? Dążenie do perfekcji i dbałość o każdy najmniejszy nawet szczegół. To jest kuchnia dla profesjonalistów a jej odbiorcami są osoby, które wiedzą, dlaczego tak jest. Tutaj najważniejsze jest przygotowanie sosu. Podstawowa baza do sosu zajmuje
POLISH GUITAR ACADEMY 2010
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 48
10-07-29 12:26
nym, aby podążać ich śladem. Jest naprawdę dużo dobrych technicznie, jednak nieznanych kucharzy robiących po prostu swoje, o których zapewne jednak nikt nigdy nie usłyszy. Zbyt dużo jest natomiast celebrytów i medialnie nadmuchanych impotentów kulinarnych uważających siebie samych za kulinarne guru. Nie mam żadnego szacunku do tego typu osób. Nigdy też takim człowiekiem się na pewno nie stanę. Co jest Pana ulubioną potrawą? Nie mam ulubionej potrawy. Zapewne jest to jeszcze przede mną. Może dlatego to wszystko robię? Musical cuisine ENG Going out to a restaurant is like going out to a concert. I go there to experience something, be near an artist and his art. If truth be told, there are many cooks and instrumentalists, but real artists there are few.
w mojej kuchni trzy doby ciągłej pracy nad nim. Z początkowych dziesięciu litrów wywaru uzyskuję ok. 400 – 500 gramów sosu właściwego. To on stanowi o ostatecznym efekcie kulinarnym. „Le Palais du Jardin” to jednak przede wszystkim wybrzeże śródziemnomorskie, a więc można znaleźć w mojej kuchni tak elementy kuchni włoskiej, szczególnie z regionów Piemontu i Toskanii, jak i katalońskiej kuchni hiszpańskiej. W muzyce, by stworzyć świetną interpretację, potrzebna jest znakomita technika. Czy podobnie jest w kuchni? Czy ćwiczył Pan technikę? W jaki sposob? Technika jest najważniejszą częścią składową w pracy profesjonalnego kucharza. Wyuczone bezbłędne prowadzenie ręki szczególnie przy „kończeniu” potraw oraz umiejętność rozpoznania temperatury i struktury produktów podlegających obróbce termicznej za pomocą dotyku i wzroku stanowią o końcowym pozytywnym doświadczeniu kulinarnym serwowanym naszym gościom. Tutaj nie ma ćwiczeń, bo też nie ma miejsca na błędy. Tutaj są lata ciągłej pracy i kształcenia odruchów bezwarunkowych, które raz opanowane zmniejszają margines ewentualnej pomyłki. Co jest dla Pana najważniejsze przy tworzeniu nowego menu? Teraz tak modne jest seasonal cooking. Czy Pan jest rownież wierny tej idei? Ja o seasonal cooking nie mówię, bo nie mam na to czasu. Nie należę do celebrytów i wielkich mówców. Ja to po prostu robię, tak po prostu. Nie wyobrażam sobie nie wykorzystywania tego, co jest najświeższe w danym momencie. Tego, co osiąga swoje apogeum dojrzałości i smaku. Na następny taki moment trzeba będzie czekać przecież cały rok! W jaki sposób wymyśla Pan nowe danie? Jak dlugi jest to proces? Czasem jest to kwestia kilku minut. Czasem i niestety zdecydowanie częściej mozolna kilkudniowa praca z produktami, ich kompozycją, smakiem, obróbką termiczną, sposobem udekorowania, czy w końcu doborem porcelany. Najważniejszy jest
ten moment, w którym zaczyna się coś rodzić w głowie. Wtedy trzeba to jak najszybciej uchwycić i przelać na talerz oraz pracować nad tym talerzem aż do osiągnięcia absolutnej doskonałości. Potem pozostaje praca nad powtarzalnością moich potraw, czyli doprowadzenie do momentu, w którym każdy z kucharzy jest w stanie idealnie odwzorować danie pierwotnie przeze mnie stworzone. I to chyba wszystko. Pańskie dania słyną nie tylko z fascynującego smaku, ale również z prezentacji. Dlaczego tak wielką wagę przykłada Pan do tego jak potrawa wygląda? Prezentacja moich potraw wynika z estetyki i powiązanej z nią bezpośrednio prostoty, czy nawet ascetyzmu w wyglądzie moich potraw. Według mnie nie ma tam nic, co byłoby zbędne. Do żadnego deseru nie dodam na przykład jako dekoracji dodatkowo pięciu rodzajów owoców, które są niepotrzebne. Uważam, że jeden rodzaj adekwatny do danego deseru i tożsamy z nim smakiem jest absolutnie wystarczający. Ponadto dekoracje muszą być jadalne. Innymi słowy muszą swoim smakiem być dostosowane do tej potrawy. Nie innej. Nie można zatem tej samej dekoracji używać do wszystkich serwowanych potraw. Czy lubi Pan chodzić do restauracji na kolację? Czuje sie Pan wtedy jak my, muzycy, idąc na koncert? Analizuje Pan wykonanie, czy raczej stara sie po prostu miło spędzić czas? Uwielbiam. Wybierając restaurację kieruję się jej menu szukając potrawy, która jest w stanie mnie zaciekawić. Chcę ją natychmiast posiąść i zgłębić. Wtedy analizuję jej wykonanie. W innych przypadkach, kiedy chcę odpocząć, wybieram proste, nieskomplikowane potrawy w małych, bezpretensjonalnych restauracyjkach i staram sie zapomnieć o tym, kim jestem i co robię. I nie mam wtedy do nikogo żadnych pretensji. Czy jest jakiś mistrz kulinarny, którym się Pan inspiruje? Zakończyłem już etap fascynacji nazwiskami. Zbyt dużo się zmienia na rynku gastronomicz-
I could go on for hours about cuisine, just as much as I do about music. It fascinates me in a way similar to music. They have a lot in common, but what is most important – both are art genres. For me, the base of music is interpretation created by the artist. This is similar in cuisine. It is the chef’s personality and his talent that influence the final taste of the dishes. The way in which he interprets a particular vegetable, fish or poultry influences our reception. Artist-musicians use articulation, dynamics, time and timbre. This is quite the same as masters of cuisine. They use herbs, spices, they can influence the texture of an ingredient by cooking it long, short, frying, grilling, serving raw or in the form of a puree. As in musical interpretation the quality and quantity of the means of expression influences our perception. The way in which the interpretation is performed is also meaningful! My favourite, Mischa Maisky performed the entire series of Bach’s cello suites changing his clothes for each of them. I remember even today what a great impact it had on me, how it influenced my reception of the Master’s interpretation greatly. I cannot understand why in so many restaurants food is served without any respect for it. A beautiful presentation of a dish is just a small gesture but how strongly it can influence its reception. First of all however it gives testimony to the artist – chef. Finally there is technique without which interpretation cannot be complete. If we want to play something pianissimo, which is supposed to be striking with its sound and tenderness a technique is necessary along with an excellent control of the fingers. If we want a passage to sound rapacious or melodious we cannot do it by merely playing ponticello powerfully or tasto silently. The manner of hitting, the movement of a finger, the gap between following sounds and many other elements combined together will convey the intended character of the sound. It is the same in cuisine. To prepare a zucchini Carpaccio it is not enough just to slice the zucchini into thin slices and marinate it. You need to watch that each slice is the same size, that the zucchini is arPOLISH GUITAR ACADEMY 2010
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 49
49
10-07-29 12:26
ranged in the right way on the plate so each slice marinates at the same time. The choice of spices and herbs may add glamour and a small addition like roasted pine nuts will make the Carpaccio as equally surprising and enchanting as the most beautifully played of Chopin’s mazurka. Listening to the same Ballade by Fryderyk Chopin performed by Ivo Pogorelich, Mischa Maisky, Krystian Zimerman, Maurizio Pollini, Murray Perahia is a fascinating experience! Each of them is different; each has a unique style and a strong personality. I experience a similar sensation when I taste the same fruit crumble made by masters such as Gordon Ramsay, Mario Battali, Bobby Fley and Morimoto. Each of them shows something different. Ramsay added a bit of fresh basil to the fruit, while Bobby Fley added chilli. Battali served crumble with mascarpone cheese mouse and Morimoto with crème anglaise with sake. Each of these interpretations of this rather simple British dessert was surprising. Having this dish was an adventure just as experiencing an interpretation of Chopin’s Ballade. Zimerman, as no one else feels rubato, Perahia read the Ballade in a more polyphonic manner, and Pogorelich, based on Chopin’s notes, created a new masterpiece. It is difficult to be a great musician, when nothing else except music interests you. For me, my fascination with cuisine is a marvellous breather from playing. The time I pass here cooking or reading about cooking is the time when I rejuvenate my strength, I rest, I clear my mind to once again approach my work on a piece or its interpretation with a fresh mind. Cuisine for me is an example which can show that everything can be a form of art provided that behind it there is a real artist with a strong, uncompromising personality. Poznań is my beloved city. I love its every streets and districts. I am enormously pleased with the development of gastronomy in our city. In Poznań there is no problem of finding a place where you can eat well. One of these places is Tomasz Fiedorowicz’s restaurant. Artistic talk in the kitchen Łukasz Kuropaczewski talks to Tomasz Fiedorowicz, the owner and chef de cuisine in Le Palais du Jardin in Poznań What does cooking mean for you? What fascinates you in it? Cooking has been everything for me for years, next to wine, that is. They have taken over my life and they do not want to give it back… and I am not protesting. I am fascinated by it, by its unlimited and never-ending possibilities of finding tasteful compositions, both brand new and those to which we return after some time to rediscover them anew and loose ourselves in them again. Apart from that we have thousands if not millions of undiscovered products, especially exotic and regional ones, which can completely captivate us, not forgotten quickly. How did you devote your life to cuisine? 50
By accident. In 1993, when I started my Ph. D. studies in the Theory of Sport Department at the Physical Education Academy in Poznań I was suggested a subject which, to my mind, did not meet the criteria I had set for myself. I would not have been satisfied with defending my doctoral thesis in this form. So I decided to ask for a year’s leave without payment to put together research material for my thesis not in Poznań’s, ‘Lech’, but in London’s, ‘Queens Park Rangers’. I was satisfied and motivated. The only thing I was lacking was money. The simplest and fastest solution at that time was working in catering. This is how my adventure with cuisine started and continues till this day. It has completely absorbed me. I forgot the entire world and soaked it in with my entire soul and mind. During the 8 years of my stay in London, I visited almost twenty specialist and regional restaurants. I learned from the best. Today I teach my disciples the two most important things to attain professionalism and perfection in this job, which were once planted in my head: ‘attention to every single detail’ and ‘the name of the game is to maintain’. I think that I have succeeded to some extent… since we are talking now. Is there an ingredient which you particulalry like to work with? Definitely the starters. It is undoubtedly the most important and demanding. All dishes have to be prepared fast and with no mistakes. The hand has to follow the eye and mind without the slightest indecision. There is no room for hesitation or mistakes. Plus you need to synchronize with other sections and maintain all the ingredients at an optimal temperature. It’s difficult. Keeping a consistent quality is really complicated at this level. Why did you choose french cuisine? What do you find particulalry interesting in it? Striving for perfection and paying attention to each detail. It is a cuisine for professionals whose recipients know what they want. Preparing the sauce is the most important here. A fundamental base for sauce takes three days of constant work in my kitchen. From the starting 10 litres of broth I obtain 400- 500 grams of proper sauce. The final culinary effect hinges on it. ‘Le Palais du Jardin’, however is mostly about Mediterranean food, so you will find elements of Italian cuisine here, especially from Piedmont and Tuscany, as well as Catalonian Spanish cuisine. In music, to create an excellent interpretation, you need excellent technique. Is it similar in cuisine? Did you practice technique? How? Technique is the most important element in the professional work of a cook. The expert flawless control of the hand, especially when ‘finishing’ the dishes and the skill of recognizing the temperature and structure of products subjected to thermal processing in the form of touch and sight make for the final positive experience of our guests. Here are no exercises because there is no room for mistakes. Here we have years of continuous labour and training unconditional reflexes, which, once learned, limit the potential possibility of mistakes. What is the most important for you while creating a new menu? Seasonal cooking is
very fashionable now. Are you also faithful to this concept? I do not talk about ‘seasonal cooking’ because I’d not have time for it. I am not a celebrity and an outspoken speaker. I just do it, simply. I cannot image not using what is the freshest at a particular time. Which has reached the peak of maturity and taste. We would have to wait years for another moment like this! How do you invent new dishes? Is this a long proces? Sometime it’s a matter of few minutes. Sometimes and unfortunately considerably more often it is arduous several days’ long work with products, their compositions, taste, thermal processing, decoration and finally the choice of porcelain. The moment when something is born in your head is the most important. Then you need to capture it as fast as possible, put it on a plate and work on it until you achieve absolute perfection. What remains later is to work repeatability on my dishes taking them to the moment when every cook is able to recreate the original dish invented by me. And I guess that’s all. Your food is famous not only for its fascinating taste but also appearance. Why do you pay so much attention to how food looks like? The way of serving my dishes is the result of aesthetics and the simplicity directly related to it, or even the asceticism in the presentation of my food. According to my way of thinking there is nothing superfluous. For example I would never add to any dessert five kinds of fruit which are unnecessary. I believe that one kind would be adequate for the particular dessert, it would be completely enough. In addition decorations have to be edible. In other words they have to be adjusted in flavour to the dish. Not any other. Therefore the same decoration cannot be used for all desserts that are served. Do you like to go out to a restaurant to have dinner? Do you feel then the way we musicians do when we go to a concert? Do you analyzie the performance or do you try to have a good time? I adore going out. Picking a restaurant I go through its menu looking for a dish which intrigues me. I immediately want to have it and know it. I analyze it. At other times, when I want a rest, I choose simple uncomplicated dishes in small unpretentious restaurants and I try to forget who I am and what I do. Then I do not look at anyone’s faults. Are you inspired by any particular culinary master? My period of fascination with names has ended. Too many changes on the gastronomy market to follow. There are a lot of really technically skilled yet unknown cooks who just do their thing but the world will probably never hear about them. However, there are too many celebrities and culinary impotents promoted by the media. I have no respect for these kinds of people. And you can be sure I will never become like them. What is your favourite dish? I don’t have one. Without doubt this is still ahead of me. Maybe that’s why I do all this cooking, I’m searching?
POLISH GUITAR ACADEMY 2010
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 50
10-07-29 12:26
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 51
10-07-29 12:26
Wędkarstwo traktujemy bardzo serio Duo Melis Hiszpania/Grecja
tekst: Duo Melis – Susana Prieto, Alexis Muzurakis współpraca: Justyna Kiraga ilustracja: Ada Buchholc
Wspólnie staramy się aktywnie uczestniczyć w każdej akcji, która skierowana jest ku ochronie i zachowaniu bogactw Morza Egejskiego. Mamy ogromne szczęście, gdyż poza muzyką, mamy jeszcze jedną wspólną pasję – wędkarstwo. Przebywanie nad morzem bardzo nas relaksuje, gdyż obydwoje nad nim dorastaliśmy. Uwielbiamy spędzać wolny czas w naszym nadmorskim domu na Greckiej wyspie Eubea. Morze jest tu bardzo spokojne, dzięki czemu możemy wybierać się łodzią na krótkie wyprawy wędkarskie. Najbardziej odpowiada nam trolling (ciągnięcie wędki za łodzią). Umożliwia nam podziwianie pięknych widoków i zapewnia emocje, jakie daje złowienie naprawdę dużej ryby. Wędkarstwo traktujemy bardzo serio. Czasem, do tego stopnia, że dłuższy spór toczymy o przynętę, której w danej sytuacji użyć, niż o sposób frazowania, który
będzie bardziej pasował do danej linii melodycznej. Najbardziej lubimy, gdy po takim „rybackim” dniu przychodzą do nas nasi przyjaciele, a my możemy przyrządzić świeże ryby. Cały wieczór pijemy wtedy wino grając i śpiewając tradycyjną grecką muzykę. Za sprawą naszych bliskich kontaktów z morzem możemy zauważyć dramatyczne zmiany powodowane masowym odłowem i zanieczyszczeniem. Wspólnie staramy się aktywnie uczestniczyć w każdej akcji, która skierowana jest ku ochronie i zachowaniu bogactw Morza Egejskiego. Niestety, bez podjęcia radykalnych i natychmiastowych środków możliwe jest, że przyszłe pokolenia odziedziczą po nas morze, w którym nie ma życia.
KONCERTY Z DUO MELIS 13 SIERPNIA, GODZ. 19:00 GNIEZNO, KATEDRA INAUGURACJA FESTIWALU KARTY WSTĘPU 14 SIERPNIA, GODZ. 19:00 POZNAŃ, AULA UAM SPANISH GUITAR NIGHT BILETY 50PLN / 80PLN (ebilet.pl, CIM)
52
SPONSOR:
POLISH GUITAR ACADEMY 2010
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 52
10-07-29 12:26
We take fishing very seriously ENG Besides our passion for music we are fortunate enough to share the same passion for fishing. We both grew up near the sea and it has had a ver y relaxing effect on us. So we love to spend our free time in our Greek house on the Eubea Island. The sea there is very calm and allows us to make small fishing trips with our boat. Our favourite type of fishing is line and rod fishing, because it combines sightseeing with the adrenaline of catching big fish. We take fishing very seriously; sometimes to the extent that we have a longer dispute concerning the bait we should use in a particular situation than the manner of phrasing
which would best fit the melody line. For us the perfect conclusion to a day of fishing would be to invite our friends home, cook the fresh fish and finish the night drinking wine and playing and singing Greek traditional music. In our close contact with the sea we have witnessed through the years the dramatic changes caused by pollution and over fishing. We both try actively to participate in any effort to protect and preserve the richness and the beauty of the Aegean Sea. Unfortunately, without drastic and immediate measures, it is possible that the next generation will inherit a sea empty of life. POLISH GUITAR ACADEMY 2010
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 53
53
10-07-29 12:26
Papierowy świat hierarchii Orkiestra Aukso
Z Markiem Mosiem – muzykiem, założycielem i szefem Orkiestry Kameralnej Aukso rozmawia Przemysław Kieliszewski
zdjęcie: Radosław Kaźmierczak Czym są dla Pana w życiu kontrasty? Są bardzo ważne w muzyce. Powodują napięcia i odprężenia, wyrażają zmienność, która tworzy muzyczny proces. Na codzień raczej ich nie lubimy. Wolelibyśmy widzieć swoje życie jako nieprzerwane pasmo sukcesów. Tak jednak nie jest, więc pokora i pycha naprzemiennie walczą w nas tworząc swoisty kontrast. Nazywa się on codzienność. Istnieje w Pana życiu podział na życie rodzinne i zawodowe? Chyba nie, gdyż cała moja rodzina zanurzona jest w muzyce. Wszystko w moim życiu muzyce jest podporządkowane. Ona jest moim paliwem. Koncerty, nagrania, próby – także w sobotę, czy w niedzielę. Gdy w tygodniu jestem zajęty, umożliwiam studentom spotkanie także w weekend, zawsze wtedy kiedy czują, że jestem im potrzebny. Zasadniczo nie lubię niedziel i świąt. Rozbijają mnie, wewnętrznie zmieniając rytm. Dla mnie normą jest dzień powszedni. Podczas rozmowy, spotkania, odnosi się wrażenie, że jest Pan osobą skupioną i uduchowioną… Te miłe słowa odrobinę mnie peszą. Myślę, że rozumiem, a na pewno odczuwam muzykę w sposób organiczny. Czuję jakbym był z niej. Żyję dla niej i staram się, aby każdego dnia być jej jeszcze bliżej. W moim przypadku – choć zabrzmi to może pysznie – religią jest muzyka. Pan Bóg od muzyki jest moim rozmówcą. Mam kilku przyjaciół wśród księży, których darzę wielkim szacunkiem, a którzy powyższe słowa uznaliby za niedojrzałe. Może mieliby rację, jednak ja nie czuję się dobrze w wypełnionym wiernymi kościele. Mniej przemawia do mnie zgiełk odpustu, bardziej samotność pustelnika. Czym jest dla Pana dyrygowanie? Moja przygoda z dyrygowaniem zaczęła się bardzo późno. Mam dziś 54 lata. Aukso zakładałem mając lat 42. Z jednej strony brakuje mi doświadczenia, bo tych lat bez batuty na estradzie nie da się nadrobić. Z drugiej jednak strony wnoszę w
KONCERTY Z ORKIESTRĄ AUKSO 13 SIERPNIA, GODZ. 19:00 GNIEZNO, KATEDRA KONCERT INAUGURUJĄCY FESTIWAL KARTY WSTĘPU 14 SIERPNIA, GODZ. 19:00 POZNAŃ, AULA UAM SPANISH GUITAR NIGHT BILETY 50PLN / 80PLN (ebilet.pl, CIM)
54
SPONSOR:
wianie ponad dwudziestoletni staż prowadzenia Kwartetu Śląskiego – codzienne zmaganie się z samym sobą w zbliżaniu do moich skrzypiec i muzyki. Gdy staje się przed orkiestrą, po 5-10 minutach obie strony wiedzą o sobie prawie wszystko. Akademickie kształcenie jest rzeczą ważną, choć za najważniejsze na tym kierunku uważam czytanie partytur, harmonię, znajomość form muzycznych. Ktoś, kto staje za pulpitem, dyrygenckim powinien być obdarzony wrodzonym talentem ruchowym. Często dyrygenci są owładnięci potrzebą wypracowania przed lustrem techniki ruchowej. Uważam to za bezcelowe. Wystarczy ruchem wyrażać muzykę, tylko temu się poddać, ten przepływ w sobie uwolnić. Myślę, że nie należy przyspieszać życia, bo i tak spotka nas to, co ma nas spotkać. Zacząłem od zespołu kilkunastoosobowego. Dziś zdarza mi się dyrygować ponad 100-osobowymi składami. Bardzo lubię mieć przed sobą dużą orkiestrę. Chociaż powrót do zespołu kameralnego jest przeżyciem niezwykłym, jakby powrotem do źródła. Ostatnio życie dało mi prezent w postaci kontaktu z operą. Opera interesowała mnie od dawna. Świat muzycznej baśni bardzo mnie pociąga i wzrusza zarazem. Zaczęło się od Festiwalu Nostalgia w Poznaniu z operą S. Sciarrino. Następnie premiera w Teatrze Wielkim w Warszawie opery Aleksandra Nowaka. Obecnie przygotowuję wspólnie z Jackiem Kasprzykiem w Operze Wrocławskiej „Liberta chiama la Liberta” Eugeniusza Knapika. Życie daje mi kolejną okazję spróbowania czegoś nowego, więc przyjmuję ją z wdzięcznością. Jakie stosuje Pan metody pracy z zespołem artystów – często indywidualistów? W sztuce wyznaję porządek monarchii oświeconej i ufam, że król, którego przychodzi mi reprezentować, jest mądry. To najbardziej efektywny model. W pracy z ludźmi odwołuję się do wspólnego tworzenia dobra. Jest mi obcym budowanie autorytetu poprzez strach. Dla mnie rzeczą istotną jest szacunek dla drugiego człowieka. Prowadzenie ku „jasności”, to najważniejszy powód, aby zespół chciał wyjść naprzeciw moim oczekiwaniom. I choć dyrygenci-despoci pozostawili po sobie nazwiska w encyklopediach, nie zawsze jednak w spadku po nich odziedziczyliśmy wielkie muzyczne kreacje. Z drugiej strony nie ma mej zgody na hipokryzję muzyków, szczególnie tych działających w związkach zawodowych. To są miejsca ich autokreacji, a nie rzeczywistego dbania o dobro kolegów. Polska szarpana jest przez związki zawodowe. Idea, która zrodziła naszą wolność, stała się jej karykaturą. Związkowcy są często najsłabszym ogniwem zespołu i stosują miarę, która równa wszystkich w dół.. Czy związkowcy nie zdają sobie sprawy, iż stają się hipokrytami gwarantującymi sobie nietykalność. Powinni raczej dbać o to, by miejsce ich pracy stawało się codziennie lepszym. Naprawa filharmonii jako
instytucji powinna zacząć się od zmiany stosunku muzyków do wykonywanego zawodu. Trzeba sięgać do źródeł, do czasu liceum i studiów, gdy wszyscy kochali muzykę w sposób bezinteresowny. Do czasu, w którym muzyka była największą pasją naszego życia. Inaczej pozostaje tylko coś, co wydawało się, że mamy już za sobą, a urasta do rangi symbolu: papier toaletowy, ręcznik i mydło „for you”. Także co roku wraca pytanie o świat hierarchii akademickiej, który uważam za częściowo papierowy. Ludzie często nie świadczą o sobie i swych umiejętnościach życiem, lecz zdobytym tytułem. Świat muzyki jest tak mały, że każdy o każdym wie prawie wszystko. Swoisty „chocholi taniec” jaki obserwuję w pisaniu prac dyplomowych, tworzenia karier naukowych bez istotnych osiągnięć artystycznych to dla mnie przejaw fałszu. By naprawdę c o ś napisać – trzeba wiele przeżyć, wiele wiedzieć i jeszcze mieć potrzebę podzielenia się tym z innymi. A magia w momencie wykonywania utworu… jakiś moment dotknięcia Absolutu… Takie momenty zdarzają się bardzo rzadko. Często blokują je nasze ludzkie słabości. Braki w technice, nasze wyobrażenia odbiegające często od tego, co chcielibyśmy innym przekazać. Owszem miałem takie momenty olśnienia, czy lśnienia… a może tylko mi się zd awało. W każdym razie mam nadzieję, że jeszcze parę takich doznań przede mną. To, co dzieje się w moim muzycznym życiu, jest bezpośrednio związane z tym, co dzieje się z moim zdrowiem. Często przebywałem w szpitalu – czyśćcu, gdzie weryfikują się nasze wybory, zmieniają priorytety, gdzie rodzą się pytania. Byłem chory. Dziś jestem po trzech operacjach serca. Gdybym urodził się w innych czasach, prawdopodobnie nie żył bym już od 25 lat. Noszę więc w sobie bagaż wdzięczności za czas, który został mi dany, wdzięczności za życie na kredyt. Wiem, że brzmi to patetycznie, ale dziś tak właśnie o tym myślę. Dla mnie sytuacją wymarzoną – a wielce kłopotliwą dla innych – byłoby zakończyć życie na estradzie. Byłem kiedyś tego bliski. Przed laty, na festiwalu w Wigrach dostałem zawału serca podczas jednego z koncertów. Nawet o tym nie wiedziałem. Czułem się dziwnie i żona zawiozła mnie do szpitala, z którego na festiwal już nie wróciłem. Przeżyłem to jako rodzaj propedeutyki zejścia. Więc dziś, gdy słucham rozmów moich młodszych kolegów o tym, jak wysoką będą mieli emeryturę, to myślę sobie, że mnie to nie grozi. Dla mnie ważne jest „teraz”. To, że dziś mogę zajmować się muzyką, zawdzięczam m.in. Witoldowi Lutosławskiemu i Wojciechowi Kilarowi, którzy sponsorowali moje operacje. Ich bezinteresowną pomoc odbieram jako danie mi szansy, której nie powinienem zmarnować. Dlatego być może moja uczciwość wobec muzyki jest tak bardzo serio, tak chorobliwie idealistyczna.
POLISH GUITAR ACADEMY 2010
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 54
10-07-29 12:26
Hierarchy is a world of paper ENG An interview with Marek Moś – musician, the founder and leader of the Aukso Chamber Orchestra What are contrasts in life for you? They are extremely important in music. The y cause tension and relaxation, they express changeability which constitutes the musical process. In life we tend to dislike them. We would prefer to see our lives as a continuous strand of success. It is not so however, therefore humility and pride fight within us creating a peculiar contrast. This is what we call every day life. Is there a division between the family and professional sphere in your life? I don’t think so, because my entire family is submerged in music. Everything in my life centers around music. It is the driving force. Concerts, recordings, rehearsals – on Saturday and Sunday also. When I am busy with rehearsals during the week I like to meet my students at the weekends, always when I feel they need me. Generally I do not like Sundays and holidays. They shatter me internally and ruin my rhythm. For me week days are the norm. Meeting and talking with y ou I have the impression you are a focused and spiritual person… These kind words make me feel a little shy. I understand and feel music as deriving from the spiritual world. I feel as if I was made from it. I live for it and every day try to be closer to it. In my case – although it may sound pretentious – music is religion. I talk with the God of Music. I have few friends among priests, I respect them greatly, but they would find these words immature. Perhaps they would be right, but I do not feel right in the Church filled with the faithful. I am not convinced by the noise of the Fair, rather by the hermit’s. What is conducting for you? My adventure with conducting started very late. I am 54 today and I founded Aukso when I was 42. On the one hand I lack experience because I cannot make up for those years without a ba-
ton on the stage. On the other hand I come with over twenty years as first violinist in the Silesian Quartet – an everyday struggle to bring my violin and music together somehow. When you stand in front of an orchestra, the process of mutual recognition is complete after 5-10 minutes and both sides know a lot about each other. Academic training is important though the most important here is the ability to read scores, harmony, theory, composition. Someone who stands on the podium should be gifted with an inborn talent for movement. Conductors often need to develop a technique of moving in front of a mirror. I believe this is pointless. It is enough to express music with movement, just surrender yourself, release the flow in yourself. I do not think you should speed up life because what is meant to happen will happen. I started with a group of over ten people and now I conduct orchestras of over 100. I really like to have a large orchestra in front of me. Now a return to just several people is an unusual experience, a return to the source. Recently life gave me a gift – contact with Opera. I have been interested in the Opera for a long time. The world of musical fairytales attracts and moves me. It all started with the Nostalgia Festival in Poznań with S. Sciarrino’s opera. Then there was Aleksander Nowak’s premiere in Teatr Wielki in Warsaw. At present I am working with Jacek Kasprzyk at the Wrocław Opera on ’Libreta chiama la Libreta’ by Eugeniusz Knapik. Life is giving me another opportunity to try something new so I thank it with gratitude. What methods of working with a group of artists – often strong individual personalities – do you use? I believe in enlightened monarchy in art and I trust that the king whom I represent is wise. This is the most effective model. Working with people we should refer to a community based on creating good and not on the building of authority based on fear – this is something I could not do. The most important is the respect of other people. Leading towards lightness is the only reason why an orchestra would want to meet the expectations of a conductor. I know of stories of conductors who had great names because they were despots but
they have not always left great music achievements behind them. On the other hand I do not agree with the hypocrisy of musicians’, especially those active in labour unions. These are places of selfcreation and not places where we look after people. However, Poland is torn by labour unions. The idea which gave birth to our freedom has become a caricature. Union members are often the weakest link in an orchestra and they diminish the work of those who are worth something and still want to do something. Do they not realize that they have become hypocrites guaranteeing themselves immunity. They have to realise that their place of work has to improve every day and not that a rehearsal ends on time or that auditions are not evaluated properly. Repairing the philharmonics as an institution should start from changing the attitude towards one profession. We need to reach to the sources, to high school and academy, when everyone lived music unconditionally. Back to the moment when music was the greatest passion in our lives. Otherwise only those things we have already left behind will remain, and will grow to the status of symbols: toilet paper, towel and soap. Every year I ask myself a question about world hierarchy, which is a world of paper. People do not authenticate their capabilities and their skills with their life’s work but with diplomas and titles. And the world of music is small and people know what other people are doing. The ‘desman dance’ of writing a thesis, academic careers without artistic backgrounds. To write something – you need to live through it and have a need to share it. And what about the magic of performing a piece…. the moment when you reach the Absolute? Such moments happen very rarely. They are often prevented by our shortcomings in technique. Our imagination is far from what we can really give of ourselves. There have been moments of illumination or bliss… and I hope that there will be many still ahead of me. What happens in my musical life is closely related with my health. I have often had to stay in hospital – a purgatory where our choices are verified priorities change and questions arise. I was sick in fact. I have undergone three heart surgeries. If I had been born in another era I would have been dead 25 years ago. I therefore carry the burden of my gratitude for the time which is given to me. I know this sounds very pretentious but this is how I think. The ideal situation for me would be to finish my life on stage. It almost happened once. Many years ago in Wigry I had a heart attack during a Vivaldi piece. I didn’t know about it. I felt odd and my wife took me to the hospital. I experienced it as a kind of premonition of dying. When I listen to the conversations of my younger colleagues about how high their retirement is going to be I think I will never collect mine because ‘now’ is important – this is my world. The awareness that I live on credit is a basic metaphysical moment. I owe it to Wojciech Kilar and Witold Lutosławski, who sponsored my surgery. I see their selfless help as giving me a chance which I should not waste. Perhaps this is why my honesty towards music is so serious, so deeply idealistic. POLISH GUITAR ACADEMY 2010
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 55
55
10-07-29 12:26
Jouve & Perroy
IGOR IGO R DROZ DROZDOW DOW WSKI
18 SIERPNIA, GODZ. 19.00 JAROCIN, KOŚCIÓŁ ŚWIĘTEGO JERZEGO WSTĘP WOLNY
56
POLISH GUITAR ACADEMY 2010
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 56
10-07-29 12:26
IGOR IGO R DROZ DROZDOW DOWSKI SKI
– finest guitar duo
from Paris POLISH GUITAR ACADEMY 2010
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 57
57
10-07-29 12:26
Burza kulturalna, która odmieni Poznań Europejska Stolica Kultury
Rozmawiali: Marcin Poprawski i Dominik Fórmanowicz
Poznań ubiega się o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Cóż, nie on jeden. Konkurencja jest silna, zatem może warto przyjrzeć się pomysłom poszczególnych miast. Rozpoczynając od Wielkopolski, PGA wraz TAKE ME rozmawia z jednym z twórców poznańskiej strategii, Markiem Hajdukiewiczem.
Marcin Poprawski: Dlaczego Poznaniowi powinno zależeć na byciu Europejską Stolicą Kultury w 2016 roku? Są dwa powody tego, dlaczego powinno nam zależeć na staniu się Europejską Stolicą Kultury w 2016 roku. Pierwszy związany jest z rozwojem miasta i jego społeczności. Trzeba wykorzystać energię tkwiącą w kulturze do rewitalizacji życia miasta i stylu życia mieszkańców. Powinno się to odbywać niezależnie od zdobycia tytułu ESK, ale są to procesy, które należy silnie stymulować a uzyskanie takiego tytułu jest silną mobilizacją mieszkańców i twórców. Istnieje tu też warstwa w pewnym sensie utylitarna. W momencie kiedy zdobędzie się wspomniany tytuł, zacznie pojawiać się determinacja polityczna i wsparcie finansowe ze strony miasta, a także napływ finansowy ze strony Komisji Europejskiej, co pozwoli zrealizować projekty, które w innym przypadku by nie zaistniały. Jest to także powód dla większej mobilizacji i determinacji w działaniach. Jeśli Poznań otrzyma ten tytuł, będzie musiał się zaprezentować publiczności europejskiej. Drugi obszar ma wymiar gospodarczo-polityczny. Poznań aspiruje i ma predyspozycje do tego by być w Polsce miastem-metropolią numer 2, zaraz po Warszawie. Żeby to zrealizować na bardzo różnych polach trzeba zbudować status promieniującego regionalnego centrum, a trudno tego dokonać bez inwestycji w kulturę. Jeśli chcemy być poważnym ośrodkiem metropolitalnym pomiędzy Berlinem a Warszawą, to trzeba wejść w globalną wymianę idei, być atrakcyjnym nie tylko gospodarczo, ale także być atrakcyjnym dla konsumentów kultury, naukowców, intelektualistów. W związku z tym, poziom inwestowania, a także zainteresowania zjawiskami kulturalnymi powinien być większy, jeżeli Poznań ma te aspiracje zrealizować. Marcin Poprawski: Co sprawia, że postrzegamy Poznań jako miasto odrębne od innych polskich czy europejskich miast, czy istnieje genius loci tego miasta, coś szczególnego, oryginalnego i niepowtarzalnego? Naszą uwagę zwrócił pewien paradoks Poznania. Wedle stereotypu Poznań uchodzi za miasto uporządkowane, mieszczańskie, nastawione na pracę organiczną, trochę wyprane z szaleństwa, które np. towarzyszy wizerunkowi Krakowa. Gdy jednak poszukać głębiej i mocniej się sprawie przyjrzeć, to narodziło się tu bardzo wiele nowego w obszarze kultury. Właśnie w tym uporządkowanym i mieszczańskim Poznaniu powstały nowe nurty w teatrze, tworzyli artyści kreujący nowe kierunki w sztukach plastycznych. Jest też nieformalną
stolicą działań performatywnych. Pomimo swojego uporządkowania jest stolicą polskiego anarchizmu. Jest miejscem, w którym istnieje squat łamiący wszelkie stereotypy o takich miejscach – nie jest siedzibą ludzi wykluczonych i niewidocznych, lecz wręcz nadaktywnych artystycznie, zaangażowanych w dyskurs społeczny i polityczny. Genius loci Poznania to fakt, że wizerunek miasta mieszczańskiego, uporządkowanego, nastawionego na gospodarkę nie jest prawdziwy. Że trochę podskórnie, może na zasadzie odreagowania kwitnie tu niebanalna kreacja. Gdyby spojrzeć na to bardziej ze strony historyczno – społecznej, Poznań jest też prekursorem ruchów i zmian społecznych. Spójrzmy na jedyne udane polskie powstanie roku 1920, czy rok 1956, czy znacznie wcześniejsze narodziny ruchu spółdzielczego. Poznań w tego typu zjawiskach ma jeden z większych jeżeli nie największy dorobek w tym kraju, a jego wizerunek w tej chwili jest zupełnie nieadekwatny do tego, co w kulturze i refleksji społecznej Poznań dał Polsce i światu. Dominik Fórmanowicz: Czy Państwa kampania przygotowawcza nazwana przez Państwa „poznańską burzą kulturalną” obejmie także takie przestrzenie kultury niezależnej, jak wspomniany przez Pana Rozbrat, kulturę niezależną, czy zatrzyma się na tej mieszczańskiej, grzecznej, asekuracyjnej wizji kultury? Czy te paradoksy da się połączyć? Jak najbardziej. Naszą intencją jest to, by burza kulturalna wygenerowała przede wszystkim pewne mechanizmy, które pozwolą integrować kulturę off ’ową z kulturą głównego nurtu. Idea burzy kulturalnej w naszym odczuciu ma polegać na odblokowaniu pewnych potencjałów, które zostały zamrożone w strukturach instytucjonalnego, nieco biurokratycznego funkcjonowania, finansowania i wspierania kultury przez samorządy. Ma to być także odpowiedź na wyzwania, które w pewnym sensie są typowe nie tylko dla tego miejsca. Wiele barier rozwojowych, przed którymi stoją miasta, widać to także w Poznaniu, ma charakter uniwersalny w skali europejskiej. Nie można budować kreatywnego przemysłu, ciekawego dla studentów miasta, jeżeli nie zwiększy się poziomu partycypacji ludzi w kulturze, jej obecności w życiu codziennym, jeżeli – jakby to nie zabrzmiało górnolotnie – nie ożywi wymiany myśli. Chodzi tu zaradzenie pewnemu zjawisku cywilizacyjnemu. Dzisiaj informatyk, ekonomista, inżynier posługuje się tysiącem słów i pojęć, które umożliwiają mu komunikacje w ramach swoich specjalizacji. Jednocześnie język, który pozwa-
58
la rozmawiać o wartościach, emocjach, pięknie, brzydocie, abstrakcji, dramatycznie się kurczy. Do oceny estetycznej dzieł kultury dużemu odsetkowi populacji wystarczą dwa bywa, że nieparlamentarne słowa. Zanik języka, w którym możliwa jest rozmowa o kulturze, języka humanistyki, jest nawet zagrażający w dłuższej perspektywie utrzymaniu umowy społecznej. Burza kulturalna ma odblokować dialog, który umożliwi redefiniowanie umowy społecznej polis. Celem „burzy” jest zlikwidowanie pewnych napięć, np. zacieranie podziału na kulturę oficjalną i nieoficjalną. Dominik Fórmanowicz: Czy planując projekt „burzy kulturalnej”, liczycie na pomoc tych niezależnych inicjatyw, czy zakładacie partycypację różnych przedsięwzięć, samych mieszkańców, czy ma być to raczej jednak gotową ofertą kulturalną? W „burzy kulturalnej” najważniejsza jest zmiana funkcjonowania kultury w samym Poznaniu, by miasto na co dzień żyło kulturą i było to widoczne. Ten program kulturalny ma bardzo pojemną formułę, która w ramach kilku osi tematycznych będzie pokazywała to, co Poznań ma do zaoferowania Europie i co najciekawszego, najbardziej reprezentatywnego, świeżego w Europie się dzieje. Jeżeli chodzi o mechanizmy to myślimy o wyciągnięciu na wierzch i wsparciu kultury pozainstytucjonalnej. Mam tu na myśli takie formatowanie finansowania kultury, gdzie duża część środków przeznaczana będzie w ramach małych grantów, przyznawanych w możliwie szybkich i prostych procedurach. Kultura jest dość niecier pliwa, zwłaszcza artyści, komentujący bieżące wydarzenia nie mogą czekać na rozpatrzenie wniosku trzy miesiące. Drugi przykładowy mechanizm to rodzaj impresariatu kultury. Duża część twórców nie ma potencjału by być własnymi impresariami i umieć się, mówiąc kolokwialnie, sprzedać. Nie każdy artysta musi być menedżerem. Chodzi zatem o ułatwianie twórcom upowszechniania ich prac. Dominik Fórmanowicz: Jak mieszkańcy, którzy są przekonani do tego projektu mogą wesprzeć wspomniane starania? W tej chwili największym wsparciem jest trzymanie ręki na pulsie miejskich wydarzeń kulturalnych , śledzenie co ciekawego dzieje w Poznaniu oraz uczestniczenie w tym, co już w tej chwili oferuje miasto. Jeśli chodzi o samo wypełnienie treścią i pomysłami programu kulturalnego, to ten etap mamy już za sobą. Poprosiliśmy wszystkich twórców poznańskiego środowiska artystycznego do zgłaszania pomysłów, które mogłyby się zna-
POLISH GUITAR ACADEMY 2010
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 58
10-07-29 12:26
Burza kulturalna ma bardzo pojemną formułę. Jeżeli chodzi o mechanizmy to myślimy o wyciągnięciu na wierzch i wsparciu kultury pozainstytucjonalnej. leźć w programie kulturalnym Poznania. Wpłynęło 150 fantastycznych projektów, które niestety będą poddane selekcji, ponieważ nie wszystko uda się zmieścić w programie. Jest także pula imprez, które mają swoją już wysoką renomę i warto aby znalazły się w programie. Jeżeli chodzi o wymierne wsparcie, to po prostu apeluję o popieranie kultury przez własne w niej uczestnictwo. Fakty bronią się same, propagandą, czy sztucznym entuzjazmem nie warto się tak bardzo zajmować. Marcin Poprawski: Moje pytanie jest związane z badaniami, które organizowane były z waszej inicjatywy, jako operatora Europejskiej Stolicy Kultury w Poznaniu, chodzi zarówno o badania jakościowe, realizowane w postaci warsztatów, jak też inne próby pozyskania informacji o odbiorcach kultury w Poznaniu, jak sondaż przeprowadzony pośród studentów, przez badaczy z Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Zadano tam pytanie „jakiej kultury chcą poznaniacy”, zwłaszcza osoby młode. Jakie inspiracje dla działań czerpiecie z tych badań? Z badań tych wynika absolutne łaknienie kultury ze strony młodych mieszkańców tego miasta. Ranking wydarzeń kulturalnych w Poznaniu, który wyłania się z badań eksponuje bardzo wiele miejsc i imprez, które w ogólnej opinii społecznej są traktowane jako niszowe. Z sondażu wynika, iż ich atrakcyjność i potencjał bardzo często przewyższa duże wydarzenia. Z drugiej strony widać, że gusta i wybory poznaniaków ciążą w kierunku oferty nie zawsze najbardziej wyrafinowanej, często bliższej rozrywce niż kulturze przez duże K. Marcin Poprawski: Z badań młodych poznaniaków wynika, że żyją oni w znacznej większości w pewnym dramatycznym rytmie, wciśnięci między zapracowanie, życie w wielkim pośpiechu oraz spędzanie czasu na wyczerpującym „imprezowaniu”. Jak znaleźć w tym klinczu miejsce na kulturę, która może nieść pewne budujące, rozwijające człowieka wartości? Jak przełamać schemat tego dualizmu szaleńczej pracy i imprezowania? Czy jest na to miejsce? Tempa cywilizacji i życia miejskiego radykalnie się nie spowolni. Można jednak próbować zmieniać sposób oferowania atrakcyjnych zasobów kulturalnych, które nie będą fastfoodem kulturalnym, a zdołają wcisnąć się w plan dnia i trasy codziennej migracji. Rytm życia zawodowego próbuje przedostać się na obszar czasu wolnego. Czas wolny staje się czasem szybkiego intensywnego odreagowania. Bardzo trudno traktować kulturę jako wartość, jeśli konsumuje się ją wyłącznie w spopularyzowanej wersji i w biegu. Sztuka wymaga inwestycji i czasu. Dużym wyzwaniem jest zainspirowanie ludzi do tego, by w kulturze się rozsmakować, nie traktować jej utylitarnie i wyłącznie rozrywkowo.
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 59
Marcin Poprawski: Jaka powinność leży tu po stronie władz samorządowych, tych podmiotów i ludzi którzy kształtują politykę kulturalną w tym mieście? Może to na nich spoczywa odpowiedzialność za zaktywowanie kulturalne młodych mieszkańców? To nie jest wina miasta, ona leży gdzieś po stronie trendów cywilizacyjnych, sposobu funkcjonowania współczesnych mediów elektronicznych. Tracimy nie tylko umiejętność rozsmakowania się w znaczeniach i treściach kulturowych, ale w ogóle przestajemy być w stanie dekodować te treści. Rolą miasta jest stymulacja zmiany sposobu obcowania z kulturą, za czym idzie zmiana priorytetów w finansowaniu, w mechanizmach wsparcia twórców. Posłużę się przykładem: jeżeli mamy do wyboru sfinansować szósty w tym roku, kosztowny koncert, to może te same pieniądze warto wydać na kilkanaście niewielkich wydarzeń literackich i plastycznych. Być może czasem należy zastanowić się czy deklaratywne oczekiwania mieszkańców pt. „więcej imprez” powinny determinować politykę kulturalną. To są bardzo istotne wybory, co długofalowo bardziej przysłuży się mieszkańcom i rozwinie życie kulturalne. Które aktywności trafiają w potrzeby i powstrzymają degradacje kapitału społecznego, kompetencji kulturowych mieszkańców. W tym sensie jest to obszar wpływu miasta. Marcin Poprawski: Istnieją w Polsce stereotypy poznaniaków, postrzega się ich jako ludzi praktycznych, raczej przyziemnych, zachowawczych, bez większej fantazji, działających bez rozmachu, natomiast bardzo porządnych i przedsiębiorczych. Czy widzi Pan szansę, by ten stereotyp zmienić i czy chcemy go zmieniać? Stereotyp można zmienić tylko przez praktykę. Zresztą, pewne elementy obecnego stereotypu mają silne oparcie w realiach i wcale nie uważam, że wymagają zmiany, nie są złymi cechami. Należy próbować je zachować, jednak tchnąć w nie trochę więcej szaleństwa, kreatywności. Chodzi bardziej o dobudowanie do istniejącego już wizerunku pewnych elementów, a nie o całkowitą zmianę obecnego, jeśli cechy te są raczej walorami. Nasze działania przygotowawcze do ESK jak najbardziej mogą się przyczynić do dobudowania tych walorów tożsamościowych w momencie, kiedy jednym z priorytetów będzie zmiana sposobu funkcjonowania kultury w mieście, by była ona na wyciagnięcie ręki w bardzo wielu miejscach, być może w mniejszych kameralnych formach, by nie istniała „od święta”, tylko wpisywała się w codzienną architekturę miejskiego życia. Nie są to jednak procesy, które dzieją się z miesiąca na miesiąc, tylko wymagają długotrwałego wysiłku. Poznań jest w tej szczęśliwej sytuacji, że nie musi importować twórczych ludzi ze świetnymi pomysłami – wystarczy utorować im ścieżki wyjścia ze swoją twórczością do szerszej publiczności.
10-07-29 12:26
…Poznań waits for
the sound
FOT T: JANU JANU A SZ S LIS LISIEC I KI / VERG IEC VERG ERGO O STUD DIO O
of guitars
60
POLISH GUITAR ACADEMY 2010
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 60
10-07-29 12:26
POLISH GUITAR ACADEMY 2010
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 61
61
10-07-29 12:26
FOT OT:: DAMI DAMI M AN N AND ANDRZE ZEJEW Z JEWSKI WSKI KI – OH KI OHA ANA
silent
62
POLISH GUITAR ACADEMY 2010
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 62
10-07-29 12:26
Django – znikający gitarzysta Niewielu było w historii gitarzystów tak jed- Joscho Stephan nogłośnie wliczanych do grona legend jak & The Band Django Reinhardt. Ten manouche o diabolicz- Niemcy tekst: Michał Czepkiewicz nym błysku w oku znalazł licznych wielbicieli. współpraca: Justyna Kiraga Dzięki temu nie należę do grona „wiernych odtwórców” jego gry. Można powiedzieć, że w tym kontekście, moja muzyka stanowi pewnego rodzaju symbiozę. W 50-70% może i są to pomysły i zagrywki Django, ale zawsze sam staram się też mieć coś własnego do powiedzenia. Django – the disappearing guitarist
Nie sposób pozostać obojętnym wobec urzekającego stylu gry Django i jego nietuzinkowej osobowości i biografii. Urodził się w cygańskim taborze na początku zeszłego wieku. Od najmłodszych lat próbował gry na skrzypcach, banjo i gitarze. Szybko uzyskał sławę wśród rodaków grając w okolicznych klubach musette. Jednak to, co zadecydowało o jego wyjątkowości, początkowo było poważnym zagrożeniem. Tragiczny wypadek pozbawił go władzy w dwóch palcach lewej ręki. Kierowany miłością do muzyki Django nie poddał się i wypracował unikalną technikę gry. Nigdy nie kształcony muzycznie, swoją grę opierał na improwizacjach, tak samo ważnych w muzyce cygańskiej jak w jazzie. W życiu improwizował podobnie, był nieprzewidywalny. Jego natura ujawniała się szczególnie z nastaniem wiosny. Gdy zieleniły się liście znikał na całe tygodnie bez zapowiedzi. Spóźniony nawet kilka godzin potrafił szybko wejść w odpowiedni ton i znaleźć porozumienie z nieznanymi wcześniej muzykami. Wybaczano mu wszystko. Pomagał mu w tym niezaprzeczalny urok osobisty oraz wrodzona, a nie nabyta, elegancja. Django potrafił przekraczać utarte granice w taki sposób, że wydawało się to naturalne. Tego nie widać na starych fotografiach, ale do eleganckich garniturów zakładał żółte buty, co szybko zostało określone przez muzyków jako the hottest thing. Najbliższa więź łączyła Reinhardta ze Stephanem Grappellim. Ten paryski skrzypek był uosobieniem uporządkowanego świata białych, do którego Django nigdy nie należał. Mimo to powstała między nimi muzyczna symbioza, prowadząca Quintette du Hot Club de France do międzynarodowej kariery. Style solistów były odległe, ale różnice stanowiły ramy dla zupełnie nowej jakości. Do tego stopnia wyjątkowej, że stała się zagrożeniem dla amerykańskiej dominacji w muzyce tamtych lat. Francja czasów wojny była szalona i pełna sprzeczności. Gdy w całej Europie ginęły miliony, w Paryżu i innych okupowanych miastach kwitło życie kulturalne i artystyczne. Pomimo oficjalnego potępienia swingu, ta entartete Musik znajdowała
ENG There are few guitarists in the history of music who can match the legendary reputawielu entuzjastów, także wśród okupantów. Para- tion of Django Reinhardt. Th is inspired, doksalnie, kariera Django nabrała wtedy rozpędu. witty manouche, is still highly regarded. Płyty sprzedawały się w tysiącach egzemplarzy, sale były wypełnione po brzegi, a Django uzyskał One simply cannot remain indifferent to his captistatus gwiazdy. Zarabiał fortunę i obracał się vating style, his charming personality and unusual w najwyższych sferach artystycznych Paryża. Po life story. Born to a Gypsy family, he started exwojnie bez powodzenia próbował sił za oceanem. perimenting with the violin, banjo and guitar from Na pewien czas zajął się na dobre malarstwem. his very childhood. Performing in local musette Nie powrócił już do wielkiej sławy, będąc dla nie- clubs, he was soon widely recognized among his których krytyków przestarzałym ogniwem pomię- people. But what shaped his unique career was at dzy swingiem a nowoczesnymi stylami. Taka była first a serious accident: Django lost two fingers of perspektywa współczesnych, ale Django wywierał his left hand in a tragic accident. Nevertheless, his wpływ na przyszłe pokolenia. Echa jego melodii passion for music made him create an innovative dają się słyszeć nie tylko w barwnym stylu Paula technique of playing. He had no theoretical knowlMcCartneya czy Briana Maya. edge of music and the majority of his work is based on improvisation with the crucial elements of both Najszybszy gitarzysta świata? gypsy music and jazz. His life was a constant improvisation as well, especially in spring time when he would disappear for weeks on his walkabouts. Joscho Stephan w rozmowie z Justyną Kiragą Django could be unreliable and careless, but this was balanced by his amazing skills as an accomCo inspiruje Pana w muzyce takiej legendy, panist. His faults were easily forgiven thanks to jaką jest Django Reinhardt? his extraordinary charm and innate elegance. All Są trzy rzeczy, które w jego muzyce uwielbiam: Django’s extravagancies always seemed perfectly technika gry, ilość uwagi, jaką poświęca melo- natural. You cannot see this in the black and white dii oraz silna i zdecydowana rytmika. Te trzy photos of him, but he used to wear yellow shoes czynniki zawsze zwracały moją uwagę w in- with his neat suits – which was soon referred to nych stylach w muzyce, ale jedynie u Django as ‘the hottest thing’ by other musicians. występują one jednocześnie. Próbuję to wszystko Reinhardt’s closest friend was Stephan Grappelli, połączyć. I tak – A: staram się urozmaicać rep- French jazz violinist. He embodied the world of ertuar (ballady, uptempo swing, bolera, walce), B: używam zróżnicowanej agogiki i dynamiki, czego nauczyłem się od Django. Wiele osób uważa Pana za spadkobiercę gi- TRIBUTE TO DJANGO REINHARDT tarowego stylu Gipsy Jazz, jak Pan się w tym KONCERTY JOSCHO STEPHANA & BAND odnajduje? Raz usłyszałem, że gdyby Django dzisiaj żył, to 21 SIERPNIA, GODZ. 21.00 brzmiałby tak, jak ja. Szczerze, bardzo mi pochle- JAROCIN, RYNEK bia jak ludzie mówią takie rzeczy. Zdaję sobie jed- WSTĘP WOLNY nak sprawę z tego, że na świecie był tylko jeden Django Reinhardt. To on był geniuszem, który 22 SIERPNIA, GODZ. 20:00 SPONSOR: wynalazł całkowicie nowy styl gry. Do tego był POZNAŃ, ZAMEK, wybitnym gitarzystą, kompozytorem, aranżerem. DZIEDZINIEC MASZTALARNII Ja jestem tylko kimś, kto uwielbia ten styl i stara BILETY 40PLN / 50PLN się nie kopiować jego prekursora. A przynajmniej (ebilet.pl, CIM) nie przez cały czas, jak wielu innych gitarzystów. POLISH GUITAR ACADEMY 2010
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 63
63
10-07-29 12:26
rules and order, to which Django never belonged. Regardless of this, they shared a musical bond which helped, Quintette du Hot Club de France, to win international recognition and continue a long career. Their visions of music were in opposition, but those differences were inspiring, not dividing. This was a break from styles and which went as far as to threaten the American domination of music. War time France was bizarre and full of contradictions. Millions of people dying in Europe, yet in Paris cultural life was flourishing. Although swing was officially forbidden, even the occupants were fond of this, Entartete Musik, (Degenerate Music). This is when Django’s career was at its high point. His records were topping sales, his concerts attracted hundreds of spectators and Django himself acquired the reputation of a star. He made a fortune and joined the top class of Parisian artists. After the war his attempts at a career in America did not prove successful. He
dedicated himself to the art of painting, never regaining his former reputation again. Some critics called him the superseded link between swing and modern music but the truth is that Django’s style influenced many future generations, including the styles of Paul McCartney and Brian May. The fastest guitarist in the world? Joscho Stephan interviewed by Justyna Kiraga What inspires you in the music of the legendary Django Reinhardt? There are three things that I love about his music, from the first time I heard him. His technique, his melodic approach to the music, and his strong rhythm. All these things I loved in other styles but Django was the only player who had them all together. This is also what I try to mix today.
A: for the Repertoire (Ballads, Up Tempo Swing, Boleros, Waltzes etc.) and B: to use all the dynamics he had when I am playing (playing slow and fast, loud and quite). What is your response to the fact that many people consider you the heir to the style Gipsy Jazz? I must be honest. I am very glad when people say that they think that Django would sound like me today or things like that, but there is just one Django Reinhardt. He was a genius because he invented an absolutely new guitar style and was also a great player, composer, arranger and more. I am just somebody who loves this style, and I try, of course, not to copy Django all the time, like a lot of other players. This is the reason I am not one of the truly authentic players. I am more of a crossover player, who, of course, also uses 50 – 70% of Django’s Ideas and licks, but I try to bring in my own voice into the music as well.
Piłkarska pasja Aliéksey Vianna Brazylia
tekst: Aliéksey Vianna współpraca: Milena Duszek Może to brzmieć banalnie, ale w mojej rodzinie stereotyp (Brazylia = samba + piłka nożna) ma głębsze znaczenie. Powodem jest to, że mój ojciec był przez jakiś czas piłkarzem – bardzo dobrym. Wtedy nie potrafiłem zrozumieć, co to znaczyło, że zakończył profesjonalną karierę. Miało to jednak bardzo silny psychologiczny wpływ na moje dzieciństwo i będzie zawsze obecne, do końca mojego życia. Wszystkie historie mojego ojca (często opowiedziane przez jego starych znajomych), zdjęcia, artykuły z gazet, trofea, medale przyczyniły się do wykreowania mocnego wizerunku, wizerunku idola, superbohatera, którego nazywałem tatą. Chciałem być taki jak on. Kiedy dorastałem, bez przerwy grałem w piłkę nożną. Do momentu, w którym skończyłem 14 lat, grałem już całkiem dobrze. Mój ojciec, który miał wielu przyjaciół zajmujących wysokie stanowiska w lokalnych drużynach, próbował motywować
Straciłem głos krzycząc przez dwie godziny w parku we Freiburgu – gdzie 10 innych Brazylijczyków i ja dzielnie kibicowaliśmy przeciwko 300 Niemcom i kilku Chilijczykom, którzy nie poddawali się aż do końca… mnie, bym grał równie profesjonalnie. (Powinienem dodać, że pochodzę z Belo Horizonte, trzeciego pod względem wielkości miasta w naszym kraju, ojczyzny Atletico Mineiro i Cruzeiro, zespołów, które przez lata odkryły wielu wspaniałych zawodników. Ronaldo jest tu dobrym i świeżym przykładem. Zatem rywalizacja była właściwie bardzo trudna.) Czas płynął i moje zainteresowania obsesyjnie związały się z muzyką – typowe w życiu kogoś aspirującego do bycia profesjonalnym muzykiem. Świat sztuki zawładnął moją głową i pochłonął cały mój czas, lecz moja dziecięca pasja do piłki nigdy naprawdę nie umarła. Straciłem głos krzycząc przez dwie godziny w parku we Freiburgu (Niemcy) – gdzie 10 innych Brazylijczyków i ja dzielnie kibicowaliśmy przeciwko 300 Niemcom i kilku Chilijczykom, którzy nie poddawali się aż do końca… Football passion!
KONCERTY ALIÉKSEY’A VIANNY 19 SIERPNIA, GODZ. 19.00 JAROCIN, KOŚCIÓŁ ŚW. JERZEGO WSTĘP WOLNY 20 SIERPNIA, GODZ. 19.00 PUSZCZYKOWO, KOŚCIÓŁ MATKI BOŻEJ WNIEBOWZIĘTEJ WSTĘP WOLNY
64
ENG I practically lost my voice screaming for two hours at a park in Freiburg! – where 10 other Brazilians and I were bravely rooting against a crowd of about 300 Germans and a few Chileans who refused to give up until the very end… This may seem banal at first but, in my family, the stereotype (Brazil= samba+football) has a deeper meaning. The reason is that my father was a football player for quite a while – a good one. By the time I could understand what that meant he had
already stopped playing professionally but the psychological impact of it during my childhood was very strong and will always be present for the rest of my life. All of my father’s stories (a lot of times told by old friends of his, away from his presence), photos, newspaper articles, trophies, medals etc… all that stuff contributed to create a very strong image: the image of an idol, a real superhero who I called Dad. It goes without saying that I wanted to be like him. When growing up I played football all the time. By the time I was 14 I was actually playing quite well. And my father, who now had a lot of old friends in managing positions in the local teams, tried to persuade me to play professionally as well. (I should add that I’m from Belo Horizonte, the third biggest city in our country, home of the Atletico Mineiro and Cruzeiro, teams that discovered many great players through the years: Ronaldo being a good and recent example. So, competition would certainly have been very hard). Time went by and, at some point during my teens, my interests started to change quickly and I became quite obsessed with music – typical in the life of an aspiring professional musician. The world of the arts took over and consumed all my time but my early years of passion for the ball game never really died… I practically lost my voice screaming for two hours at a park in Freiburg (Germany)! – where 10 other Brazilians and I were bravely rooting against a crowd of about 300 Germans and a few Chileans who refused to give up until the very end…
POLISH GUITAR ACADEMY 2010
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 64
10-07-29 12:26
Tunezja w rytmie flamenco Tunezja i flamenco to pozornie niepowiązane ze sobą kwestie. Jednak Lassaad Sendy pokazuje, że każdy, niezależnie od narodowości może wyrażać ten muzyczny styl. Dorastałem w świecie tradycyjnej muzyki arabskiej, mieszkańcy Tunezji są na niej skoncentrowani. Gram na gitarze już ponad 20 lat i na początku grałem tylko muzykę arabską. Moja przygoda z muzyką flamenco rozpoczęła się dzięki mojemu profesorowi gitary klasycznej z uniwersytetu w Sfax. Tunezja znajduje się niedaleko Andaluzji, miejsca w którym narodziło się flamenco, ale ten gatunek muzyczny nie jest w Afryce specjalnie znany. Dla wielu osób ma ono wyłącznie hiszpańskie korzenie, ale ten fenomen jest trochę bardziej skomplikowany. Jest ekscytującą mozaiką wschodu i zachodu, kultury arabskiej i europejskiej, jest moją największą pasją.
Lassaad Sendy Tunezja
tekst: Lassaad Sendy współpraca: Milena Duszek zdjęcie: Sonia Szóstak
Tunisia in the Flamenco rhythm
Tunisia is not far from Andalucia, plays where the Flamenco was born, this style of music is not very popular in Africa. Flamenco has spanish origin ENG Tunisia and fl amenco seemingly unrelated but phenomenon of this is more complicated. issues. But Lassaad Sendy shows that Flamenco music is exciting mix of arabic and eueveryone, regardless of nationality can ropean cultures. I can say that Flamenco guitar express that musical style. music is the biggest passion of my life. I grow up in world of traditional Arabic music, the people in Tunisia are mainly concentrate on it. I play guitar more than 20 years and in the beginning I had been playing just this music. Thank s to my professor of classic guitar in University of Sfax I began my adventure with Flamenco music.
KONCERTY LASSAADA SENDY’EGO
FOT: SONIA SZÓSTAK
20 SIERPNIA, GODZ. 21.00 JAROCIN, RYNEK WSTĘP WOLNY 21 SIERPNIA, 19.00 PLESZEW, DZIEDZINIEC MUZEUM REGIONALNEGO WSTĘP WOLNY 22 SIERPNIA, GODZ. 17.00 DOBRZYCA, MUZEUM WSTĘP WOLNY
POLISH GUITAR ACADEMY 2010
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 65
65
10-07-29 12:26
Mistrzowski Kurs Gitary Klasycznej Organizowany w ramach Polskiej Akademii Gitary Mistrzowski Kurs Gitary Klasycznej, jest jednym z największych w Europie międzynarodowych przedsięwzięć kulturalnych i edukacyjnych, jego siedzibą główną jest Jarocin, miasto przyjazne kulturze. Tegoroczna edycja kursu będzie trwać aż 10 dni, w trakcie których zajęcia poprowadzą starannie wyselekcjonowani, znani i utytułowani pedagodzy i mistrzowie gitary klasycznej z całego świata. Udział w zajęciach weźmie prawie 100 adeptów i mistrzów gitary klasycznej, przybyłych z kilkunastu krajów z 5 kontynentów. Uczestnicy kursu i pedagodzy wystąpią podczas szeregu wydarzeń muzycznych, organizowanych na terenie całej Wielkopolski.
66
ENG International Classical Guitar Master Class which is organized within the framework of the Polish Guitar Academy is one of the biggest international cultural and educational events of its kind in Europe. They are held in Jarocin, the friendly place for culture. Over a period of 10 days the 100 participants, classical guitar students and masters from several countries of the 5 continents, will take part in master classes conducted within the international faculty made up of carefully selected educators and masters of classical guitar. They will also perform at several musical events throughout Wielkopolska Region.
POLISH GUITAR ACADEMY 2010
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 66
10-07-29 12:26
Droga do ideału jest nieskończona Zagadnienia, które tu poruszam pojawiły się na przestrzeni mojej wieloletniej pracy z uczniami i studentami klasy gitary i stanowią jedynie materiał do przemyśleń
prof. Alina Gruszka
Prof. Alina Gruszka – tegoroczny wykładowca Polskiej Akademii Gitary, kierownik Katedry Gitary i Harfy w Akademii Muzycznej im. K. Szymanowskiego w Katowicach, wieloletnia prorektor tej uczelni, szef festiwalu Śląska Jesień Gitarowa
celu z uporządkowanymi zagadnieniami nad którymi chcemy pracować. Każda zmarnowana szansa by zagrać lepiej jest krokiem do pogorszenia umiejętności. Zawsze można coś poprawić, nie ważne o jaką drobną rzecz chodzi. Istnieje ćwiczenie i granie. Jeśli ćwiczymy nic nie osiągając, to albo nie zdołaliśmy się skoncentrować na pracy, albo próbowaliśmy zrobić zbyt wiele. Dla nas celem jest władanie podstawami sztuki muzycznej w najlepszy możliwy sposób, aby móc wkroczyć w ten inny wymiar. Muzyka nieustannie pobudza emocje, kreuje wspaniałe obrazy, jako najpotężniejsza ze wszystkich sztuk.
ENG Lecturer of 2010 Polish Guitar Academy, Director of the Guitar and Harp Department at The Karol Szymanowski Academy of Music in Katowice, former vice-rector of the Academy, and Head of the Silesian Guitar Autumn Festival
Podstawą muzykowania jest śpiew. Naczelną zasadą gry jest planowanie na tle ukształtowanego w wyobraźni obrazu tego, co chcemy wykonać przed publicznością. W dociekaniu intencji kompozytora nie bez znaczenia jest stopień naszej inteligencji oraz pełne otwartości myślenie, i odczuwanie w oparciu o dobrą technikę i wiedzę muzyczną. Jednocześnie należy pamiętać, że droga do ideału jest nieskończona. Doświadczenie zarówno pedagogiczne jak i artystyczne mówi nam, że motorem postępu jest odczuwanie oraz większej radości wynikającej z łatwości gry. Lecz tylko pełna aktywność wykonawcy, która oscyluje pomiędzy wyobraźnią, słuchem i aparatem gry umożliwia jej kontrolowanie bez uszczerbku dla artyzmu. Nie istnieje sama technika, ale bez techniki nie ma muzyki. To bardzo ważne aby ćwiczyć zawsze z poczuciem
No end to the Road to Perfection ENG The issues considered here are those that have been brought up by students in the guitar lessons over the many years of my work with them.
MODELKA: ZUZIA
The bases for the creation of music was formed by singing. The principle consideration of playing is to plan what one would like to perform in front of an audience, this is the background of the picture shaped in the imagination. A research of the composers’ intentions, intelligence, open-minded thinking and feeling, all grounded in perfect technique and a wide-ranging musical knowledge are also important. At the same time we all have to remember that there is no end to the road to perfection. Pedagogical and artistic experience declares that the driving force of progress is finding greater and greater joy in the ease of playing. Only the complete commitment of the performer, alternating between the imagination, the aural discipline and technique allows him or her to control all aspects of the work without disrupting the art form. There is no sole technique but without technique there is no music. For complete success a confident form of playing is also very important. This is very important – always practice with a purpose and with a clear hierarchy of the topics you would like to work on and improve. Every wasted chance of playing better is a step backwards. There is always something that can be improved, no matter how small it is. There is practice and there is performance. If we practice with no effect, we have either not focused hard enough or we have worked on too many things at the same time. For musicians the main goal is commanding the elements of music as well as one is capable of in order to find the way to higher levels. As the most powerful of artistic expressions music stimulates emotions and creates great visions. POLISH GUITAR ACADEMY 2010
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 67
67
10-07-29 12:27
Festiwal odbywa się pod patronatem: Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego | Marszałka Województwa Wielkopolskiego sponsor generalny:
sponsorzy:
partnerzy, m.in.:
współfinansowane przez:
patronat medialny:
Centrum Edukacji Artystycznej
miasta partnerskie:
5RJR]LĔVNL 2ĞURGHN .XOWXU\
&]DVRSLVPR 0LHV]NDĔFyZ *PLQ\ -DURFLQ
bilety:
Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy
organizacja:
Stowarzyszenie Wielkopolan
www.ponte.pl
Produkcja / Production
Zespół redakcyjny / Editorial team
Tłumaczenia / Translations
Management: Dr Przemysław Kieliszewski – dyrektor Łukasz Kuropaczewski – dyrektor artystyczny Dr Marcin Poprawski – dyrektor organizacyjny
Marcin Poprawski, Michał Gołaś, Przemysław Zygmunt Nowak-Soliński Kieliszewski, Dominik Fórmanowicz, Łukasz Kuropaczewski, Robert Jarzec, Justyna Kiraga, Milena Duszek, Karolina Moszkowicz, Daria Layout Wieczorek, Ela Korsak Michał Gołaś
Polish Guitar Academy Team: Karolina Kieliszewska – Masterclasses manager, Jacek Broda, Jakub Dobkiewicz, Milena Duszek, Agnieszka Ferensztajn, Katarzyna Fraś, Robert Jarzec, Magdalena Knioła, Monika Kręt, Monika Pawłowska, Krystyna Piotrowska, Magdalena Rewerenda
Fotografie / Photographs
Polish Guitar Academy ul. Szewska 20/2 61-760 Poznań, Poland Ph. + 48 662 034 834 | Fax +48 61 8528 490 info@polish-guitar-academy.com | sekretariat@ponte.pl www.polish-guitar-academy.com | www.akademiagitary.pl
Igor Drozdowski, Sławomir Jankowski, David Russell, Artur Markiewicz, Radosław Kaźmierczak, Janusz Lisiecki, Damian Andrzejewski, Sonia Szóstak 68
POLISH GUITAR ACADEMY 2010
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 68
10-07-29 12:27
PUMV°V°JK°P°RVUJLY[HJO!°^^^ WVU[L WS°c°PTWYLZHYPH['WVU[L WS
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 69
10-07-29 12:27
EDITORIAL
To, w jaki sposób przeżyjemy życie, zależy tylko od nas. Wiem, banał, ale warto zastanowić się nad tym przy okazji czytania nowego numeru TAKE ME. Przez życie można przejść na wiele różnych sposobów, pytanie jednak jest jedno – na jakiej podstawie dokonywać wyborów i z czego one wynikają. Dominik często powtarza za Bukowskim, że życie jest tak dobre, jakim pozwalamy mu być. Może być poukładane, spokojne, bez większych odchyleń od trudnej do zdefiniowania „normy” – jednakże nie jest to ani gorsze, ani lepsze od każdej innej drogi – na przykład intensywnego życia, w którym wszelkie wahania, destrukcyjne w krótkim okresie, budują siłę w perspektywie lat. Nie ma co oceniać, która z dróg jest lepsza, chciałbym tylko zwrócić uwagę na to, jak, moim zdaniem, każdy świadomy człowiek postrzega to, co dzieje się dookoła niego. Czy nie zdarzały Wam się sytuacje, kiedy „po fakcie” okazywało się, że „coś było warte”, że „trzeba było tak zrobić”, a nie skorzystaliście z okazji? Potrzeba nieco szczęścia i mądrości, aby wykorzystać to, co dostajemy od życia. TAKE ME, jako magazyn, może tylko podsuwać interesujące propozycje. Czy nie taka jest właśnie funkcja magazynów dla ludzi, którzy chcą czegoś więcej?
To kontrast powoduje, że widzimy pewne rzeczy wyraźniej – a niektórzy nie dostrzegają nawet kontrastów. Stąd właśnie temat tego numeru. Jest celowo kontrastowy, a skład uprościliśmy jeszcze bardziej, by ów kontrast uwypuklić. Materiały wizualnie piękne zestawione są w TAKE ME 06 z bardziej szorstkimi, mniej wygodnymi, jednak nie mniej prawdziwymi, jest smooth jazz i hard core, jednak filozofia numeru wywodzi się właśnie z przytoczonego wcześniej rozumowania. Poza nim pozostaje tylko życzenie, aby niepotrzebne nam były mocne kontrasty, żeby dostrzec sprawy najważniejsze i najpiękniejsze. Ten numer jest w pewien sposób specjalny. Serdecznie witam na łamach TAKE ME festiwal Polish Guitar Academy, którego organizatorzy zaufali nam i powierzyli opracowanie graficzne dodatku o ich wyjątkowym festiwalu, którego idea bardzo odpowiada idei TAKE ME. Zapraszam i zachęcam do skorzystania z możliwości, jakie oferuje PGA – na pewno będzie to porcja wyjątkowej muzyki klasycznej w wykonaniu światowej klasy wirtuozów… Klasycznie? Myślę, że nowatorsko. Klasyka w lajfstajlowym magazynie? Kolejny kontrast, który można nieźle ograć. Jak nam poszło? Ocenę jak zwykle zostawiam Wam. MICHAŁ GOŁAŚ
WYDAWCA / PUBLISHER
FUNDACJA TWÓRCY MOŻLIWOŚCI ul. Garncarska 9 61-817 Poznań kontakt@tworcymozliwosci.pl
REDAKTOR NACZELNY / EDITOR IN CHIEF
MICHAŁ GOŁAŚ michal.golas@take-me.pl
DYREKTOR KREATYWNY / CREATIVE DIRECTOR
DOMINIK FÓRMANOWICZ dominik@take-me.pl
README
MARTA MOLIŃSKA, DOMINIK FÓRMANOWICZ, ELA KORSAK, BARTOSZ SIEKACZ, ALINA KUBIAK feedme@take-me.pl
SHOOTME / DRESSME
IGOR DROZDOWSKI igor@take-me.pl
MUSEME
MAGDA HOWORSKA, NATALIA SKOCZYLAS museme@take-me.pl
DRESSME MEDIOLAN / LONDYN
ITALIAN PUBLIC RELATIONS
AROUNDME / DRAWME
DARIEN MYNARSKI darien@take-me.pl
STUDIO TERENZI, MARA TERENZI mara@terenzis.com, tel. +39 02 66719268
JERZY WOŹNIAK, PAWEŁ GARUS aroundme@take-me.pl
REDAKCJA / EDITORIAL OFFICE
WSPÓŁPRACA / COOPERATION
ELA KORSAK redakcja@take-me.pl ela.korsak@take-me.pl
Wiesław Gdowicz, Zofia Ziółkowska, Anna Demidowicz, Anita Wasik, Ewa Gumkowska, Łukasz Saturczak, Bartłomiej Grubich, Bartosz Piekarniak, Jakub Derbisz, Dorota Szopowska, Adam Quest, Zuzanna Lenartowicz, Katarzyna Toczyńska, Marcin Płocharczyk, Joanna Babińska, Sebastian Frąckiewicz, Kaja Werbanowska, Sławomir Jankowski, Marcin Rutkiewicz, Mateusz Banach, Milena Duszek, Karolina Moszkowicz, Karol Ciszak, Tomasz Szymański, Natalia Pakuła
ENGLISH CORRECTIONS
TŁUMACZENIA / TRANSLATIONS
DRUK / PRINTING
ZYGMUNT NOWAK-SOLIŃSKI
TOMASZ JARMUŻEK, ponadto ZOFIA ZIÓŁKOWSKA, ANNA WONTORCZYK, ANNA PAWŁOWSKA, KAROLINA SZYMCZAK
GRAPHUS-PACH SP. Z O.O.
KOREKTA / PROOF-READING
MARTA MOLIŃSKA, JOANNA ZIÓŁKOWSKA
NAKŁAD / CIRCULATION
3 200 OKŁADKA / COVER PAGE
KONSULTACJE PRAWNE / LEGAL ADVICE
BARTOSZ SIEKACZ MARCIN BARAŃSKI, MACIEJ BURGER
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 70
fotograf IGOR DROZDOWSKI | make up / hair DOROTA HAYTO modelka ANGELIKA / HOOK | klubowa sukienka z naturalnej wełny z jedwabiem zakładana na jedno ramię, z ręcznie wykonaną aplikacją z przodu HECTOR & KARGER zdjęcie wykonane w Hotelu IBB Andersia
DTP
JANUSZ LISIECKI / VERGO STUDIO studio@vergo.pl
10-07-29 12:28
README
12
14
18
78
84
92
114
130
165
Redakcja zastrzega sobie prawo do dokonywania skrótów, zmian stylistycznych i opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do druku oraz nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczonych reklam i ogłoszeń. Oznaczenie uwolnionych dzieł pojawi się w PDF, który będzie dostępny do pobrania na www.take-me.pl po zakończeniu sprzedaży TM06
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 71
10-07-29 12:28
SHOOTME / DRESSME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 72
4
20
101
124
138
154
176
10-07-29 12:28
MUSEME / AROUNDME / DRAWME
MUSEME
26
29
30 AROUNDME
32
172
98
74
75
118
DRAWME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 73
10-07-29 12:28
RONNIEISM VS NEGATYWIZM tekst: Teo Bukłak zdjęcie: Wojciech Bednarski
Jeśli masz stare, wysłużone Commodore 64, organki Casio, na którym ciocia kazała ci grać „Marysia ma małego baranka” albo Gameboya w zestawie z Mario z I Komunii Świętej i planujesz je wyrzucić – zastanów sie nad tym. Ronnie z pewnością pokaże ci kilka sposobów jak zrobić z nich użytek.
W
ww.ronnieism.com – pod taką domeną ukrywa się Ronnie Deelen, multi-artysta holenderskiego pochodzenia, aktualnie – Ślązak. Po licencjacie w Rotterdamie w 2007, przyjechał na studia uzupełniające na katowicką ASP, wykazując przy tym wyjątkową aktywność twórczą na wielu płaszczyznach. Będąc wielkim fanem nowych technologii, korzysta z różnych jej dobrodziejstw, łącząc je z dawno już zapomnianymi sprzętami. Wraz z Piotrem Ceglarkiem oraz Janem Dybałą, efekty swoich działań artystycznych prezentuje między innymi w grupie RGBoy. Wykorzystując archaiczne komputery i nostalgiczne konsole z dzieciństwa, tworzą projekty audio-wizualne. W grupie oraz każdy z osobna wysyłają w przestrzeń 8-bitowe electro fale akustyczne – wielokrotnie prezentowane podczas eventów/imprez głownie na Śląsku. Łamią przy tym stereotypy setów dj’skich… bo przecież każdy wie, że w liveact’ach najlepiej prezentują się kosmiczne pluszaki, które wydają dźwięk poprzez pacanie ich w łepek. Jak przystało na wodzireja, dodatkowo okrasza spektakle wymyślnymi strojami własnej produkcji. Jest
74
wtedy czymś w rodzaju niezidentyfikowanego gatunkowo stwora. A jeśli o stworach mowa to jest to jedna z jego ulubionych pasji, którą zainfekowany przyjechał do nas z Portugalii. Dając upust fantazji, wypuścił swego czasu serie pluszowych zabawek, które można było oglądać m.in na indywidualnej wystawie w Cieszynie. Z cala swą świeżością i witalnością znalazł dla siebie miejsce w grupie Landszaft. Ich prace cechuje pewna doza infantylności połączona z ekshibicjonizmem sennej wyobraźni. W projekcie Hotel Landszaft punktem wyjścia była fascynacja filmami Davida Lincha. Każdy z artystów, tworząc nowa interpretacje przestrzeni/pokoju, traktuje ją na swój surrealistyczny sposób. Innym epizodem R. jest Haja – grupa założona w dzień imienin Euzebii (11 grudnia 2009 ), inspiracje czerpie z Katowic i okolic. Kolektyw tworzy również Matylda Sałajewska, Bart Sasim, Ronnie Deelen Joanna Sowula, Wzorro (Natalia Jakóbiec, Kasia Pełka, Marcin Krater), Szymon Gdowicz. Zachęcamy do zapoznani się z pracami Ronniego’a – „Uwaga – zaraża optymizmem”.
DRAWME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 74
10-07-29 12:28
MOVEMENTAL tekst: Krzysztof Siatka, Galeria Foto-Medium-Art
DRAWME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 75
75
10-07-29 12:28
Ważny dział penetracji artystycznej Tomasza Dobiszewskiego skoncentrowany jest wokół problemów niedostępności obrazu (m. in. fotograficznego i filmowego). Niewidoczne, czy też ukryte obrazy w pracach artysty percypowane mogą być w sposób, w którym zmysł wzroku odgrywa drugorzędną rolę.
W
iedzę na temat artystycznej reprezentacji można czerpać za pośrednictwem słuchu, ruchu, intuicji lub, jak w cyklu Movemental (2009), w oparciu o doświadczenie i wiedzę nabyte w toku wieloletniej percepcji. Dobiszewski z jednej strony dąży do pełniejszego i całościowego przekazu, z drugiej zaś, jakby złośliwie czy może ironicznie, pozbawia widza możliwości poznania istoty analizowanego problemu. Interesują go sytuacje, w których zmysły i nabyta wiedza zawodzą, kiedy widzowi nie są przydatne wygodne nawyki postrzegania. Fotografie z ser ii Movemental powstały w oparciu o destrukcję fotograficznej dokumentacji współczesnych i dawnych wnętrz, między innymi minimalistycznego czarno-białego apartamentu, sali konferencyjnej, luksusowego pokoju hotelowego czy ludowej chaty. Rozdrobnione kształty (np. meble) i przestrzeń (ograniczona ścianami pomieszczenia) są inne niż pełne formy przedmiotów. Fragmenty widocznych obiektów są wycięte ze swojego kontekstu i przesunięte – tworzą nową kompozycję, która jest irracjonalna w rzeczywistości trójwymiarowej. Mimo, że kształty dalekie są od prawdziwej struktury obiektu, są po krótkiej analizie rozpoznawalne. Technika pracy Dobiszewskiego nad cyklem Movemental ujawnia zależność postrzegania wzrokowego grupy przedmiotów od ich kompozycji. Ta z kolei jest zazwyczaj podobna, tzn. obok stołu na ogół znajdują się krzesła, na ścianach zazwyczaj wiszą obrazy, a tapczan stoi na podłodze. Sposób ułożenia przedmiotów nadaje im immanentne znaczenie, a w chwili rozerwania tej więzi, mimo że obserwujemy dobrze znany fragment „czegoś” – staje się on obcy.
76
DRAWME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 76
10-07-29 12:28
DRAWME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 77
77
10-07-29 12:28
ESTETYCZNA PARTYZANTKA Z Nespoon rozmawiał Marcin Rutkiewicz
Nespoon was interviewed by Marcin Rutkiewicz
78
AESTHETIC GUERILLA
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 78
10-07-29 12:28
Ten wywiad powinien przeczytać każdy, komu street art kojarzy się z bazgraniem po murach i wagonach PKP. O zbawianiu świata, neoliberalnym przegięciu pały i wyginaniu łyżeczki siłą woli Nespoon opowiada z taką samą energią, z jaką zajmuje się estetyczną partyzantką. Kim zatem jest NeSpoon?
This interview should be read by anyone who associates street art with scribbling on walls and railway wagons. Nespoon talks about saving the world, neoliberal exaggeration, bending a spoon with the strength of ones willpower, with a similar energy with which he deals with aesthetic guerrillas. Who is NeSpoon then? README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 79
79
10-07-29 12:28
Kim jest NeSpoon? To ja. To znaczy, to ktoś więcej, niż tylko ja. Jakby to najlepiej ująć…? NeSpoon to taki mój awatar z domieszką dodatkowych, trochę bezczelniejszych genów, zajmujący się partyzantką estetyczną. Czym? Partyzantką estetyczną. Street artem motywowanym estetycznie. Nielegalną rewitalizacją przestrzeni miejskich. Estetycznym „upgradem” krajobrazu, jeśli można tak powiedzieć. Aha. A skąd twój pseudonim? To taki neologizm, który odzwierciedla mój stosunku do życia. Próbowałam zbudować go z polskich słów, ale brzmiało pokracznie. Miłośnicy Matrixa rozkodują to natychmiast. Chodzi o tę nieistniejącą łyżeczkę, którą Neo wygina siłą woli? Dokładnie. Wierzę, że jedyne ograniczenia leżą w naszych umysłach, że jeśli czegoś bardzo chcemy, możemy to osiągnąć. I nie lubię, gdy ktoś mi mówi, że czegoś nie można zrobić. Jak to nie można, kiedy można? I dlatego przyklejasz swoje prace na zabytkach, które omijają nawet graficiarze? No w sumie tak. Dochodziłam do tego stopniowo, chociaż od początku przyciągały mnie miejsca z długą historią. Nie wiem, może dlatego, że moim żywiołem jest ceramika, jedno z najstarszych rzemiosł świata. To, co robię, dobrze wygląda na starych murach. W Polsce street art powszechnie kojarzy się z graffiti, a graffit i z kibolskim napisami, albo ze zdewastowanymi krajobrazami tak zwanych „złych dzielnic”. A on jest piękny, tylko mało osób to widzi i wie, o co chodzi. Postanowiłam więc zrobić coś, co będzie równie nielegalne, jak graffiti i co będzie podobać się nawet mojej babci. Uważasz, że ci się udało? Babcia jest moją fanką od samego początku. No właśnie, jak właściwie to wszystko się zaczęło? Street artem pasjonowałam się od dawna, dużo fotografowałam, ale jakoś nie widziałam siebie przemykającej ciemną nocą po opuszczonej bocznicy kolejowej, z puszką farby. Nigdy nie szukałam takiej adrenaliny. Poza tym nie chciałam robić tego samego, co już robią inni. Pewnego dnia po prostu przyszło mi do głowy, żeby połączyć street art z moją drugą pasją, ceramiką. Zaczęło się niewinnie, od dyskusji z moją córeczką. Ona kompletnie nie kapowała, o co mi chodzi z tymi plamami na murach, dlaczego to jest fajne. Więc zrobiłam serię ceramicznych biedronek i porozklejałam je w mieście, żeby dzieci też miały coś dla siebie. Niech się przyzwyczajają. A potem poleciało. Gdzie przyklejasz swoje prace? Jak wybierasz te miejsca? Jeżdżę po mieście na rowerze i kiedy zabije mi serce, wiem, że to tu i nie ma rady. Tak było z Syrenką. Zobaczyłam w zeszłe wakacje to puste miejsce na cokole pomnika i pomyślałam, że zwariowałam, że nie mogę tego zrobić, przecież to symbol stolicy i tak dalej. To miejsce wołało mnie przez następne osiem miesięcy, za każdym razem, kiedy tamtędy przejeżdżałam. Pewnego dnia, na targu staroci, zobaczyłam u siwej babci
80
przepiękną, starą koronkę rozłożoną na gazecie. Ona po prostu była stworzona w to miejsce, wielkość, wzór, i już wiedziałam, że nie mam wyjścia. Dużo masz jeszcze takich miejsc w planach? Oj tak. Syrenka to było przekroczenie Rubikonu, teraz mogę robić wszędzie, chociaż wcześniej też było kilka dobrych miejscówek. Na przykład na gotyckim moście na Placu Zamkowym. Mówię akurat o tej pracy, bo ona dała mi poczucie, że to, co robię, nie niszczy. Ten most był remontowany zimą pod nadzorem konserwatora zabytków. Robotnicy zdjęli warstwę cegieł razem z moją pracą, a potem położyli cegłę, na której była naklejona, dokładnie w tym samym miejscu. Wokół jest teraz nowa zaprawa, koronka jest trochę poobijana, ale to dodaje jej tylko uroku i wiarygodności. Czy masz swoje ulubione prace? Wszystkie są ulubione, do każdej mam bardzo emocjonalny stosunek. Uważam jednak, że najciekawsze są te najoszczędniejsze w formie, z surowej gliny, gdzie jeden kolor szkliwa wpuszczony jest tylko w rysunek wzoru. One są jak… jak sushi. Taka jest na przykład koronka w Królikarni, albo właśnie ta na placu Zamkowym. A co cię inspiruje? Przede wszystkim miejsce. Ono określa wielkość, kolory, wzór i kształt pracy. Wspieram się też wytworami innego, nieco lekceważonego i zapomnianego rzemiosła artystycznego, koronczarstwa. Sampluję wzory. Więc jeśli pytasz o inspiracje, to często słyszę, że inspiruje mnie marokańska ceramika, albo że tybetańskie mandale. A to po prostu odciski polskich koronek w glinie. Ciekawe, bo to pokazuje przy okazji jakąś uniwersalność tradycyjnych kodów estetycznych, niezależnie od tego, czy pochodzą z gór Atlasu, z Himalajów, czy z Beskidów. Natomiast jeśli chodzi o prace dla dzieci, to te postacie pochodzą z serii rysunków, którą robiłam dla mojej córeczki, gdy była jeszcze bardzo mała. No a prace kontekstowe, takie jak Muza street artu, czy „Bank wrażliwy społecznie”, to już zupełnie inna historia. Tu wykorzystuję moje umiejętności, żeby powiedzieć coś więcej o tym, co myślę o świecie. A co myślisz o świecie? O rany, chcesz mnie sprowokować? Wydaje mi się, że sprawy skręcają w bardzo złą stronę i za parę lat obudzimy się z ręką w nocniku. I broń Boże, nie chodzi o efekt cieplarniany. Myślę, że kapitalizm po cichu wraca do źródeł, do najpaskudniejszych, XIX-wiecznych tradycji wyzysku i ekonomicznego zniewolenia. Tracimy wszystkie zdobycze socjalne XX wieku, rezygnujemy ze swobód obywatelskich, bo zagrożenie terrorystyczne, bo kryzys, bo Sadam ma bombę. Nie, przepraszam, teraz to Iran ma bombę, teraz musimy bić Iran. I trzeba koniecznie więcej kupować, młodziej wyglądać i wiedzieć, co robią gwiazdy. Naprawdę warto poczytać, co pisze o tym wszystkim Naomi Klein, bo ją traktuje się poważnie, albo pooglądać filmy, choćby Zeitgeist, The great global warming swindle, The Obama deception, The Union, czy to, co ostatnio pojawiło się w kinach – Wideokracja.. Wystarczy kliknąć enterem w googlu i widać ten matrix. Aha, jesteś zwolenniczką teorii spiskowych?
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 80
10-07-29 12:28
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 81
81
10-07-29 12:28
No właśnie, dlatego pytałam, czy chcesz mnie sprowokować. To nie są żadne teorie spiskowe, tylko pytania, które pozostają bez odpowiedzi. Zamiast tego szydzi się z osób, które je stawiają, dorabia im gębę oszołomów wierzących w światowy spisek masonów i rządy kosmitów-jaszczurów. A chodzi o kapitalizm kor poracyjny, o neoliberalne przegięcie pały, o bezgraniczną, ludzką chciwość i patologiczne pragnieniem władzy. Dzieją się złe rzeczy, tylko że to są procesy powolne i globalne, których nie widać z poziomu codziennej bieganiny i wiadomości w TVN-ie. To właśnie myślę o świecie. I co, chciałabyś ten świat zbawić? Bardzo bym chciała. To śmieszne, prawda? Jestem jak typowa finalistka konkursu piękności, chciałabym, żeby na świecie panował pokój i sprawiedliwość, żeby wszyscy byli uśmiechnięci i dobrzy dla siebie. Jasne, że sama nie dam rady załatwić tego wszystkiego, ale moimi skromnymi siłami staram się, aby świat był choć odrobinę lepszy. Segreguję śmieci, przytulam dziecko, działam w organizacji pozarządowej i przyklejam moje koronki do murów. Chciałabym, żeby ludzie, którzy tu czy tam zobaczą moje drobiazgi, po prostu się uśmiechnęli, żeby przez moment poczuli się lepiej. Tak naprawdę to moja główna motywacja. Udaje się? Chyba się udaje. Dostaję mnóstwo pozytywnych maili, ludzie proszą, żebym przyjechała do ich miasta i coś przykleiła, to daje strasznie dużo siły i wiary w to co robię. Moja przyjaciółka, która ma pracownię ceramiczną i u której powstaje to wszystko, nazwała moje prace „biżuterią przestrzeni publicznych”. To był dla mnie wielki komplement. No i chyba właśnie o to w tym chodzi, bo tak jak biżuteria, moje koronki służą głównie ozdobie, tyle że miasta. Czyli programowo tworzysz rzeczy ładne. Bardzo się staram. Bo ja wierzę w bardzo pierwotną funkcję sztuki, kompletnie dziś niemodną, czyli w funkcję zdobnicz ą, dekoracyjną. Lubię, kiedy wytwory sztuki są uwaga, kolejne kompromitujące słowo piękne. Dopracowane warsztatowo. Wkurza mnie, kiedy ktoś stawia trzy plastikowe kubki na trawniku, nazywa to „interwencją” i jest street art. Takie rzeczy można robić dla krytyków i wyrobionych widzów w galerii. „Muza street artu”, to był właśnie taki mój manifest w tej sprawie. To takie odwołanie do czasów, kiedy sztuka rozumiana była bardzo tradycyjnie, jako nośnik piękna i warsztatowej perfekcji. No właśnie, a propos warsztatu, trudno jest zrobić taką koronkę? Dokładnie tak, jak ładną misę, czy wazon. To czasem parę tygodni pracy. Lepienie, rzeźbienie, suszenie, szkliwienie, wypalanie. Trzeba znać właściwości materiałów, wiedzieć, jak ze sobą pracują. Glina się kurczy, krzywi, szkliwa różnie reagują na temperaturę. Jeśli chcesz osiągnąć zamierzony efekt kolorystyczny i kształt pasujący dokładnie do, na przykład, określonego sęku w drzewie, to coś o tym trzeba wiedzieć. Ja cały czas się uczę, bo każdy projekt jakoś mnie zaskakuje. Ale cały proces jest bardzo przyjemny, zwłaszcza, kiedy
82
siedzisz w pracowni z przyjaciółmi, gadasz, gra muzyka i każdy coś tam swojego dłubie. A co dzieje się z rzeczami, które przyklejasz do murów? Czy ludzie ich nie zabierają? Próbują, zwłaszcza biedronki. Niestety, kleję na tak mocny klej, że każda próba oderwania kończy się zniszczeniem pracy. Zawsze jest mi strasznie przykro, kiedy coś takiego się dzieje. Jeśli ktoś chce mieć moją rzecz, może się ze mną skontaktować, robię prace na zamówienie. Koronka przyklejona na Bramie Brandenburskiej w Berlinie była inauguracją mojej kolekcji biżuterii, takiej zwykłej, do noszenia na ciele, więc jeśli komuś podoba się to, co robię, nie musi niszczyć. Czyli twoja sztuka ma również wymiar komercyjny? Nie jestem typem artysty ulicznego, który tworzy w pustostanach, jedynie dla własnej satysfakcji. Poza tym, chyba każdy, kto coś robi, chciałby z tego żyć. Ja chcę. Rozmawiałam kiedyś ze starym graficiarzem i on krzywił się, że dziś każdy, kto posadzi taga na ścianie, od razu leci z tym do Internetu po popularność. Ja uważam, że Internet jest najważniejszym medium dla street artu, możesz tworzyć w kącie swojego podwórka, a masz globalną publiczność. Internet zdemokratyzował sztukę, odebrał ją galeriom i krytykom, oddał zwykłym ludziom, uczynił powszechnie dostępną. To fajne. Jeśli to jest komercjalizacja – jestem za.
Ostatnie słowo? Legalize it! Dzieją się złe rzeczy, tylko że to są procesy powolne i globalne, których nie widać z poziomu codziennej bieganiny i wiadomości w TVN-ie. To właśnie myślę o świecie.
Who is NeSpoon? It’s me. I mean, a little more than just me. How to put it… NeSpoon is a kind of avatar of me with the addition of some slightly more impudent genes, devoted to guerrilla art. Devoted to what? Guerrilla art. Street art inspired by aesthetics. Illegal revitalization of public spaces. The aesthetic upgrade of the landscape, if you can call it that. Right. And where does your nickname come from? It’s a neologism reflecting my attitude to life. I tried to apply Polish words but it sounded lame. Fans of The Matrix movie will decode it instantly. You mean the nonexistent spoon, bent by Neo’s willpower? Exactly. I believe limitations lie only in your own mind and if you want something very much, you can get it. I don’t like it when people tell me something can’t be done. How come not, if it’s up to you? Is that why you stick your work to monuments which even graffiti artists stay away from? Well, yeah. I got there gradually, although places with a long history have always appealed to me. I don’t know, maybe it’s because my element is ceramics, one of the oldest crafts. What I do looks good on old walls. Street art in Poland is commonly associated with graffiti which in turn re-
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 82
10-07-29 12:29
lates to ultras-football supporters and devastated landscapes, the so-called bad neighborhoods. I think it’s beautiful but few people notice it and understand what it’s all about. I decided to do something as illegal as graffiti but something even my grandma would like. Do you consider yourself successful? Grandma has been my fan since the very beginning. Speaking of which, how did it all begin? Street art has fascinated me for a long time; I did a lot of photography but never imagined myself wandering around by night in abandoned railway sidings along the tracks with a can of paint. I’ve never looked for this kind of adrenaline. Besides, I’ve never wanted to do what others have done already. One day it just came to me that I could combine street art with my other passion, ceramics. It started innocently, by discussing it with my little daughter. She totally didn’t get me or why my ideas of stains on a wall were cool. So I made a series of ceramic ladybirds and hung them around the city for the kids to have something for themselves. So they could get used to it. And then it just went on from there. Where do you hang your work? How do you choose places? I ride around the city on my bike and whenever my heart beats stronger, I know it’s there and nothing can stop me. That’s how it was with the Warsaw Siren monument. Last holidays I found an empty spot on the monument’s pedestal and I thought I was crazy. I thought I shouldn’t really do it; it was the capital’s symbol and so on. But the place kept calling to me over the next 8 months, each time I passed it. One day at a flea market, I noticed an old lady selling beautiful vintage lace displayed on a piece of newspaper. It was just made for that place, the Siren, its size and design. I just knew I had no choice. Do you have any more places like this which you have chosen? Oh yeah. The Siren was like crossing the Rubicon, now I can act anywhere, although before I had a couple of good spots as well. For instance, the Gothic Bridge in the Royal Castle Square. I mention this work since it gave me the feeling that I don’t destroy a place, I don’t do that. The bridge was renovated in the winter, supervised by an antique restorer. Labourers took the brick layer off along with my work and then put the brick with it still in place back, and exactly in the same place. There’s fresh mortar around it now and the lace is a little damaged but it’s only more authentic and charming like that. Do you have any favourite pieces you’ve done? All of them are my favourites; I’m attached emotionally to each of them. However, I think the most interesting ones are the most minimalist ones, made of raw clay with only one enamel colour in the design pattern outline. They’re like … sushi. That’s what the lace in The Rabbit House is like, as well as the one in Castle Square. What inspires you? Mostly the place. It determines the size, colours, design and the shape of my work. I rely on the creations of another slightly underplayed and
forgotten craft which is lace-making. I sample the patterns. I often hear I’m inspired by Moroccan ceramics or Tibetan mandalas but they’re just clay imprints of Polish lace. It’s funny how it marks some sort of universalism of traditional aesthetic languages, regardless whether the source is the Atlas Mountains, Himalayas or Beskids. And when it comes to children-oriented pieces, the characters come from a series of drawings I made for my daughter when she was very little. Those contextual works like, The Street Art Muse, or, A Socially Sensitive Bank, are a totally different story. That’s where I use my skills to say a bit more about my own philosophy. And what is your philosophy? Oh God! Are you trying to provoke me? It seems to me that things are getting worse and worse and that in a few years it will be too late to turn back. And God forbid, I don’t mean the greenhouse effect. I think capitalism is slowly receding, back to its roots, those atrocious 19th century traditions of exploitation and economic constraint. We are loosing all our social gains and advantages of the 20th century, we’re giving up on civil liberties because of terrorist threats, because of a crisis, because Saddam had a nuclear bomb. No, sorry, it’s Iran now that has the bomb, it’s Iran that we have to fight now. Also, it’s absolutely crucial that we buy more, look younger and stay up-to-date with the lives of celebrities. Really, it’s worth reading what Naomi Klein has to say about it, she is taken seriously, or watch films like Zeitgeist, The Great Global Warming Swindle, The Obama Deception, The Union or the recently released Videocracy. Just Google it, hit Enter and watch The Matrix. Ok, are you a conspiracy theories believer? You see, that’s why I asked you if you were provoking me. They’re not conspiracy theories but questions which remain unanswered. Instead of which those who raise them are being mocked, called lunatics, believing in a world conspiracy of Masonic and alien reptile governance. But it’s all about corporate capitalism, neo-liberalism going too far, infinite human greed and the pathological desire for power. Bad things happen but, being slow and global, they are unnoticeable in our everyday lives or when presented in daily news broadcasts. That’s my philosophy. So? Would you like to bless the world? I really would. It’s funny, right? I’m like this typical beauty contest finalist, I wish there was peace and justice on Earth, I wish everyone was smiling and good to each other. Obviously, just myself I won’t manage to achieve much but with my small efforts I try to make the world at least slightly better. I recycle, I hug my child, I’m a member of an NGO and I hang my lace creations on walls. I wish that people who see my little contributions just smile, feel better for a little while. In fact that’s my main motivation. Do you succeed? I think I do. I get loads of very positive e-mails, people ask me to visit their towns and hang something. It gives me a whole lot of strength and confidence in what I do. A friend of mine, who has a ceramics workshop where all of it is
created, called my work ‘public space jewelry’. It was a great compliment. And that’s probably what it’s all about – like jewelry, my work serves to adorn. A city space though. So it’s your intention as an artist to create pretty things. I really try to. I believe in the ancient role of art, totally unpopular nowadays, which is decoration. I like it when works of art are – beware, another outdated word – beautiful. Mastered in terms of craftsmanship. It drives me mad when someone puts three plastic cups on the grass and calls it an, ‘intervention’, street art. Things like that you can do for critics and a sophisticated audience in a gallery. Street Art Muse was my kind of manifesto relating to this issue. It’s a reference to the times when art was understood more traditionally, as a means of conveying beauty and manual perfection. Speaking of manual quality, is it hard to make lace like this? Just as much as to make a pretty bowl or a vase. Sometimes it takes a few weeks of work. Modeling, sculpting, drying, enameling, kilning. You have to know the materials’ properties, how they interact. Clay shrinks, bends, enamels react differently to temperatures. If you want to get the colours you planned and a shape that’s perfectly matching, let’s say, a tree knot, then you have to know a thing or two about it. I’m still learning since every project surprises me in some way. But the whole process is very enjoyable, especially when your friends are with you in the workshop. You talk, listen to music and everyone thinks and potters about with something of their own. What happens to the pieces you stick on walls? Don’t people take them away? They try, especially the ladybirds. Unfortunately for them I use a glue so strong that every attempt of taking them off ends with damage. I always get very upset when that happens. If someone wants to own a piece created by me, they should contact me, I do work on customised orders. A piece of lace stuck on the Branderburg Gate in Berlin launched my jewelry collection, a simple one to wear on the body, so if someone likes it a lot, there’s no need to damage it. So your art has a commercial aspect? I’m not the type of street artist who works in abandoned places just for his self-satisfaction. Besides, I think anyone who does something wants to make a living out of it. I do. I talked with an old graffitist once and he frowned on the tendency that whoever tags a wall nowadays, immediately posts pictures on-line, seeking popularity. I think Internet is the most important support for street art. You can create in your own privacy but you get the global audience as well. Internet brought democracy to art, took it away from galleries and critics and gave it to ordinary people, made it available to everyone. That’s cool. If that’s what commercialisation is, then I’m for it.
Last word? Legalize it! README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 83
83
10-07-29 12:29
84
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 84
10-07-29 12:29
ZŁE MIASTA BAD CITIES tekst: Waldemar Kuligowski ilustracje: Anna Demidowicz
Ten medialny news, w swojej najbardziej ogólnej formule, dotarł nieomal do wszystkich. Oto świat stał się metropolią. Nasza planeta, poinformowały serwisy informacyjne, nieuchronnie przeobraża się w wielkie miasto. The world has become a metropolis – this news, in its most generic form, has reached almost everyone. Our planet, the media informs us, is inevitably transforming itself into a huge city.
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 85
85
10-07-29 12:29
I Specjaliści wyliczyli, że na przełomie 2007 i 2008 roku, odsetek ludzi żyjących w aglomeracjach miejskich przekroczył liczbę osób mieszkających w środowiskach wiejskich. Oznacza to, że obecnie ponad 3,3 miliarda ludzi żyje w miastach, a około 500 milionów z nich grupuje się w metropoliach skupiających ponad 10 milionów mieszkańców. Wieś staje się zatem ginącą formą życia, częścią nostalgicznego fantazmatu, obszarem jeszcze niezurbanizowanym. Jest to zmiana o charakterze przełomowym. Coś podobnego nie zdarzyło się nigdy wcześniej w historii ludzkości. Spełniło się tym samym proroctwo Lewisa Mumforda, który już na początku lat 60-tych ubiegłego wieku przewidywał, że „cały świat stanie się miastem”. A dokładniej archipelagiem skupisk miejskich o gigantycznych nieraz rozmiarach. Owa planetarna urbanizacja systematycznie rewolucjonizuje wszystkie wymiary życia. Owszem, już w odległej przeszłości istniały wielkie miasta. Przypomnijmy tylko Babilon, Rzym, Bagdad, Xi’an, Pekin, Konstantynopol czy Tenochtitlan. Często były to serca ogromnych imperiów i ośrodki promieniujące na tysiące kilometrów. Ich funkcjonowanie nie wpłynęło jednak zasadniczo na trwałą (jak się wydawało) równowagę między ekumeną miasta i wsi, nie odmieniło stosunków społecznych ani oblicza ziemi. Aż do dzisiaj. Zachłyśnięcie się tą zmianą – a może nawet zafascynowanie nią – nie powinno wszelako odwieść nas od spojrzenia głębiej, poza eleganckie statystyki i rzędy liczb ogłaszane przez demografów. Szersza perspektywa szybko ujawni wstydliwą stronę światametropolii. Otóż okazuje się, że trwająca bez przerwy migracja do miast, będąca często nieprzerwaną pogonią za bardziej komfortowym życiem, zmienia naszą planetę nie tyle w miasto, co w jego skleconą, z byle czego, imitację. W wielu regionach świata to właśnie najbiedniejsza ludność buduje miasta, prowadząc do powstania prawdziwych miast-slusmsów (a nawet całych krajów-slumsów). Wzrost demograficzny, przestrzenna hipertrofia, masowe bezrobocie, kiepska infrastruktura oraz ekologiczny chaos to codzienność Lagos, Dakaru, Meksyku, Caracas, Kalkuty, Dżakarty, Manili i jeszcze wielu innych teraźniejszych miast. Przewiduje się, że w najbliższym czasie liczba mieszkańców indyjskiego Mumbaju sięgnie 33 milionów – nikt jednak nie jest w stanie przewidzieć, czy taka gigantyczna koncentracja biedy ma szanse w ogóle przetrwać. Pewne jest, że następuje globalna urbanizacja ubóstwa. Nie ulega też wątpliwości, że aglomeracje są dzisiaj miejscem, gdzie w sposób najbardziej drastyczny i bezpośredni stykają się ze sobą społeczne kontrasty.
II Twarz handlarza marionetkami jest już mi znana. Przychodzi tutaj codziennie rano i uparcie próbuje złapać kontakt wzrokowy. Spaceruje nerwowo po chodniku, wypatrując za szybą potencjalnego klienta. Gdy jego wzrok w końcu krzyżuje się z moim, szybkim ruchem ręki unosi lalkę i ożywia ją za pomocą trzech, czarnych nici, umocowanych na drewnianym krzyżaku. Mariachi, w czarnym stroju, trąca wtedy struny kartonowej gitary, a wieśniaczka, w słomkowym kapeluszu, tańczy w rytm niesłyszalnej muzyki. Handlarz uruchamia swój teatrzyk, ja dopijam kawę. Dzieli nas dźwiękoszczelna szyba baru w hotelu Monte Real, na ulicy Revillagigedo, w centrum miasta Meksyk. Ulicę przykrywają jeszcze cienie biurowców i czarnej bryły sąsiedniego Hiltona. Poranek, jak zwykle o tej porze roku, jest orzeźwiająco chłodny. Poza staruszkiem z marionetkami pojawia się czasem
86
sprzedawca tandetnych makatek, niby-obrusów i byle jakich poncho. Nieskazitelna tafla szyby powoduje, że ich krótkie handlowe performensy tylko częściowo są realne; widzę ich, ale nie słyszę, nie czuję, oddycham klimatyzowanym powietrzem, podczas gdy oni chłoną wyziewy ulicy. Dzieli nas może 50 centymetrów, ale w istocie cały kosmos. Za cenę śniadania w barze mógłbym kupić od nich cały towar. Sytuacja powtarza się każdego ranka, z beznadziejną systematycznością. W końcu, któregoś dnia, na scenie pojawia się inny aktor. Ten nie ma niczego do sprzedania, nic nie oferuje, do niczego nie zachęca. Porusza się na drżących nogach, trzęsą mu się ręce, cała postać jest rozdygotana. To raczej nie wina głodu narkotykowego czy zatrucia alkoholem, ale piekielna mieszanka wycieńczenia i braku jedzenia. Rysy ma wyraźnie indiańskie, poszarzałą cerę. Jednak jedno jego spojrzenie sprawia, że kradnie przedstawienie. Kończy się może nietypowa, ale jednak akceptowalna i jakoś sympatyczna, śniadaniowa rozrywka z handlarzami w rolach głównych. On bowiem nie handluje, ale po prostu umiera. Kęsy chleba stają mi w gardle, picie kawy staje się nieprzyzwoitością. Żebrak spogląda i wyciąga w niezdarnym geście miseczkę dłoni. Łaknie. Cierpi. Ale szyba hotelowego baru nadal pozostaje zimna i niema. Zaskoczony, nie potrafię zareagować. Po kilku chwilach drżąca sylwetka znika za załomem. Miasto Meksyk jest jednym z kół zamachowych urbanistycznej rewolucji. Przyjmuje się, że należy do największych organizmów miejskich współczesnego świata. Palmę pierwszeństwa dzierży Tokio, po nim jest Seul, trzecie miejsce przypada meksykańskiemu megalopolis, które obejmuje około 25 milionów ludzi, choć trudno tu o konkretne liczby. Jak w każdym mieście o tak gigantycznej skali, jest to magnes dla wszystkich szukających nadziei, szczęścia, pieniędzy. Nie dla wielkich fortun czy realizacji chimerycznych marzeń często jedynie po to, by dożyć następnego ranka.
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 86
10-07-29 12:29
Strategie przeżycia bywają bardzo różne. Najbardziej dostępną i powszechną ich areną jest ogromne meksykańskie metro. Każdego dnia, na każdej linii, w wagonach odbywa się walka o przetrwanie. Aktualnie prym wiodą sprzedawcy podrabianych płyt z popowymi przebojami, taszczący na ramionach plecaki z głośnikami, połączone kablem z trzymanym w dłoniach odtwarzaczem mp3 albo telefonem komórkowym, z których puszczają muzykę. Inni oferują pasażerom gumy do żucia, paczki chusteczek higienicznych, cukierki. Zdarzają się śpiewacy obojga płci, ślepcy, kalecy o kulach, boży pomyleńcy przytulający się do wszystkich po kolei, a potem wpatrujący się głodnymi oczami prosto w ciebie. Na jednej ze stacji do wagonu wbiegło dwóch chudych chłopaków. Jeden z nich rzucił wojskowy plecak na podłogę pociągu. To zwróciło moją uwagę. Szybko zauważyłem, że nie idzie im o zwyczajne przemieszczenie się z punktu A do punktu B. Na przedramionach mieli pajęczyny blizn, w twarzach pośpieszną nerwowość. Gdy tylko zatrzasnęły się drzwi i skład ruszył, rozwiązali ów rzucony plecak. Wypełniony był grubym, potłuczonym szkłem. Odtrąconym z butelek i słoików. Chłopcy nie mieli dużo czasu do kolejnej stacji. Kładli się kolejno na te szklane ciernie, kaleczyli o nie gołe ramiona i dłonie. Nim pociąg zatrzymał się ponownie, jedne z nich krwawił. Czerwona strużka płynęła z ramienia, meandrując w okolicy łokcia. Czy zdążyli zebrać jałmużnę? Ile w ogóle mogli zarobić? Jak długo będą w stanie handlować swoją krwią?
III Miasta są polem walki i wielką wylęgarnią kontrastów nie tylko w egzotycznych miejscach. Pouczające w tym względzie sprawy dzieją się obecnie we Francji. Kraj pyszniący się swoim kulinarnym dziedzictwem, kraj, w którym wynaleziono tyle gatunków sera, ile jest dni w roku, mitologiczna ojczyzna wina, szampana i krwistego befsztyku, dokonuje rewolucji w swoim narodowym menu. Rewolucja ta, odbywa się za sprawą rosnącej w siłę, szacowanej na 5 milionów, grupy ludności muzułmańskiej, która nie zadowala się zepchnięciem do miejskiego getta. Dlatego to, co dotąd było symbolem dobrego życia nad Loarą – szampan i foie gras, czyli pasztet z gęsich wątróbek – ma szansę stać się symbolem społecznej integracji. Francja przeżywa właśnie boom związany ze sprzedażą produktów typu halal. Pochodzące z języka arabskiego słowo, oznacza dokładnie „to, co dozwolone”: osoby, przedmioty, uczynki, także potrawy (odpowiednikiem muzułmańskiego halal jest judajska kategoria koszerności). Zasada ta wymaga, by zwierzęta ubijano w określony sposób, wyklucza ponadto spożywanie krwi oraz wieprzowiny. Gdy dwa lata temu po raz pierwszy wprowadzono do sprzedaży foie gras, aprobowany przez prawo islamskie, był to konsumencki hit. Za nim poszły kolejne, na przykład bezalkoholowe szampany. Obecnie już 15% żywności, nabywanej we francuskich sklepach, jest właśnie halal, a to powoduje, że produkcyjne giganty dostrzegają nowych klientów. W sieci marketów Casino jest już duży wybór mięs halal, a fastfoodowa sieć Quick otwiera bary oferujące wyłącznie halalowe burgery. W Paryżu i na jego przedmieściach działa ponad 400 restauracji, oferujących menu przystosowane dla potrzeb muzułmanów. Wcześniej w grę wchodziły wyłącznie ryby albo… posiłek w domu. Restauratorzy twierdzą, że potrawy typu halal są zamawiane także przez nie-muzułmanów, którzy, ciesząc się ich smakiem, nie wyczuwają żadnej różnicy. Głównymi odbiorcami halal, we francuskich sklepach, są przedstawiciele młodego pokolenia muzułmanów, którzy stali się
Dzieli nas może 50 centymetrów, ale w istocie cały kosmos. Za cenę śniadania w barze mógłbym kupić od nich cały towar.
już częścią francuskiej klasy średniej. Yanin Bouarbi, założyciel internetowego portalu paris-hallal.com tak komentował to zjawisko w wywiadzie dla The Guardian: Kiedy nasi rodzice i dziadkowie przybyli do Francji, pracowali głównie fizycznie i najważniejsze dla nich było zdobycie środków na wyżywieniaerodziny. Trzecie czy czwarte pokolenie ludzi takich, jak my ma ukończone studia, dobre stanowiska i związane z tym niezłe pieniądze. My nie chcemy już żyć na marginesie, ale czerpać z francuskiej kultury bez ograniczeń narzucanych przez naszą religię. Nie zadowalamy się tylko najtańszymi kebabami, ale chcemy potraw kuchni japońskiej, tajskiej, francuskiej. Chcemy być tacy, jak wy wszyscy. Opowieść o otwarciu francuskiej kuchni na halal jest krzepiąca. Pokazuje oto, w jaki sposób kontrasty można rozbroić i obłaskawić. Niestety, należy ona do wyjątków. Zderzenie różnic zwykle przynosi konflikt. W tej samej słodkiej Francji, tuż przed Bożym Narodzeniem 2005 roku, w nicejskich punktach organizacji charytatywnej Soulidarieta (co w lokalnym dialekcie oznacza Solidarność), zaczęto wydawać zwyczajowe porcje gorącej zupy. To rutynowe działanie na rzecz ubogich raczej budzi poklask. Tym razem było wszelako inaczej. Charytatywny posiłek dla biednych stanowiła zupa gotowana na wieprzowinie, w dodatku z wkładką mięsną. Sens takiego działania jest jasny, a jego cel wiadomy: duży odsetek bezdomnych i ubogich na południu Francji to imigranci z północnej Afryki, muzułmanie, dla których spożywanie wieprzowiny jest ciężkim grzechem. To wykroczenie przeciwko wspomnianej wcześniej zasadzie halal. Zatem gest ten, oznaczał dla nich zarówno niezaspokojony głód, jak i społeczne wykluczenie. Członkowie organizacji Soulidarieta, pytani o motywy swego postępowania, wyjaśniali, że jedzenie wieprzowiny jest częścią narodowej tradycji kulinarnej Francji, a skoro tak, to oni nie zamierzają od tej tradycji odstępować. Warto dodać, że bliźniaczo podobne akcje odbywały się wkrótce potem w Strasburgu oraz Brukseli. Skala tych wykluczających działań sprawiła, że komentatorzy pisali o „zupie tożsamości”.
IV Paryż to nie Meksyk. Inna skala, inna kultura, inne otoczenie. Podobne jednak zjawiska i zbliżone kłopoty. Trzy czwarte mieszkańców stolicy Francji – czyli 10 milionów ludzi (!) mieszka
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 87
87
10-07-29 12:29
dzisiaj w wielkich blokowiskach, którym w większości niezbyt daleko do kategorii gett. Zbudowano je najczęściej jeszcze w latach 50-tych XX wieku dla imigrantów, wpuszczanych do kraju w charakterze taniej siły roboczej. Po półwieczu te osiedla przypominają zdewastowane ruiny. W świadomości władz i ludzi z innych obszarów miasta, są to „zakazane” okolice, „złe” zony, dzielnice, które stygmatyzują swoich mieszkańców. Prowadzi to do tego, że ci często ukrywają swoje prawdziwe adresy – w wyścigu o miejsce pracy czy na uczelni byliby od razu na gorszej pozycji. „Zainfekowane” getta budzą także niepokój policji, tym bardziej uzasadniony, że źródłem zamieszek są właśnie ich mieszkańcy. O ile więc, słynna rewolta roku 1968 była w Paryżu dziełem ludzi z centrum, o tyle teraźniejszy bunt może być odwróceniem tego wzorca, mobilizując ludzi z peryferii. Kilka dekad temu rozwój miast był synonimem nowoczesności, postępu i komfortu życia. Śpiewano o tym hymny, wygłaszano przemówienia. Miasto było szczytem rozwoju cywilizacyjnego, spełnieniem marzeń o porządku społecznym, poligonem dla technologicznych mrzonek. Dzisiaj nie pozostało z tego prawie nic. Urbanizacja ujawnia swoje dramatyczne oblicze – nie niesie żadnego rozwoju, poza ciągłym rozrastaniem się dzielnic nędzy, etnicznych gett i slumsów, których liszaje pokrywają wszystkie kontynenty. Słowo „kontrast” jest w tym kontekście zaledwie eleganckim terminem skrywającym infernum porzucenia, biedy, beznadziei. Czy istnieją miasta lepsze, przyjaźniejsze ludziom i toczeniu, wskazywane jako doskonałe miejsce do życia? Oczywiście tak. Stały się takimi, dlatego że odrzuciły logikę urbanizacyjnej gigantomanii. Ale to wyjątki. Teraźniejsze miasto jest zatem zarówno spełnieniem marzeń zachodniej cywilizacji, jak i ich zaprzeczeniem. Kawa pita rankiem w hotelu Monte Real jest tych marzeń zdradą.
I Experts have calculated that between 2007 and 2008, for the first time, the population living in urban settings exceeded the number of people living in rural areas. This means that presently over 3.3 billion people live in cities, about 500 million of them grouped in areas with more than 10 million inhabitants. The rural lifestyle is dying out; it’s part of a nostalgic fantasy, an area which hasn’t yet been urbanized. This is a shift of colossal proportions; nothing like it has ever taken place in the history of mankind. The prophesy of Lewis Mumford, who during the 60s said that, “the whole world will become a city,” or, to be more exact, “an archipelago of, at times, gigantic urban clusters” has been fulfilled. This planetary urbanization systematically revolutionizes all aspects of life. Big cities are nothing, just think back to Babylon, Rome, Baghdad, Xi’an, Beijing, Constantinople or Tenochtitlan. They were usually the hearts of great imperiums, centers radiating for thousands of kilometers. Nonetheless, their functioning didn’t really affect the stable (or so it seemed) balance between cities and villages; they didn’t alter social relations or the face of the earth. Until now. Astonishment at this change – or maybe even fascination with it – shouldn’t dissuade us from looking deeper, beyond the neat
88
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 88
10-07-29 12:29
statistics and rows of numbers published by demographers. A broader perspective quickly reveals the shameful side of a world-metropolis. As it turns out, the continuous migration to cities, often driven by the never ending need for a more comfortable life, has changed our planet not into a city but a bad imitation of one. In many regions of the world the city is made up of the poorest population which gives rise to city slums (sometimes spreading throughout the entire country). Population growth, spatial hypertrophy, massive unemployment, poor infrastructure and ecological chaos is the mundane reality for Lagos, Dakar, Mexico City, Caracas, Calcutta, Jakarta, Manila and many other present day cities. The population of Mumbai is expected to reach 33 million soon but no one is able to predict whether such a gigantic concentration of poverty has any chance of survival. Nonetheless, the occurrence of the global urbanization of poverty is certainly happening and, now more than ever, urban centers are places where social contrasts collide in the most dramatic and direct way.
We are separated by about 50 centimeters yet, it feels like we are light years apart. For the price of breakfast in the hotel bar I could buy all of their goods.
II The face of the puppet vendor is already familiar to me. He comes here every morning and persistently tries to make eye contact. He strolls nervously on the sidewalk searching for a customer. When he finally catches my eye, he lifts the puppet and, with a quick motion of the hand, brings it to life with the help of three black strings attached to a wooden handle. Soon a Mariachi, in a black costume, begins to strum the strings of a paper guitar and a peasant woman, in a straw hat, dances to the unheard melody. The vendor begins his show as I drink the last of my coffee. A soundproofed window of the Monte Real hotel, located in the city center of Mexico City, separates us. The street is filled with the shadows of high rises and the neighbouring Hilton. The morning is refreshingly cool, as expected for this time of year. Other than the old man with puppets, sometimes a vendor selling tacky tapestries, cheap tablecloths and cheap ponchos appears. The spotless, impenetrable glass makes the vendors seem only half real: I can see them but I can’t hear or feel them, I breathe air-conditioned air while they absorb street fumes. We are separated by about 50 centimeters yet, it feels like we are light years apart. For the price of breakfast in the hotel bar I could buy all of their goods. The situation repeats itself every morning, with a hopeless regularity. Finally, one day someone different appears. This one has nothing to sell, nothing to offer, and nothing to recommend. His legs are unsteady and arms are shaky; his entire body is trembling. This isn’t caused by a craving for drugs or alcohol withdrawal but a deadly mixture of exhaustion and lack of food. His features are clearly Indian; his complexion is turning gray. All it takes is one look to get your attention. This concludes perhaps an unusual, but accepted and even pleasant, morning interaction with the vendors because this man is dying. As I swallow, the food gets stuck in my throat; drinking coffee seems like an indecent act. The beggar looks and extends his cupped hand with an awkward gesture. He’s starving. He’s suffering. But the hotel bar window remains cold and silent. Shocked, I can’t react. After a few minutes, the trembling figure disappears. Mexico City is at the apex of the urban revolution. It’s considered one of the biggest urban centers of the modern world. First place is held by Tokyo, Seoul is second and the third belongs to Mexico City, with a population of about 25 million, although precise figures are difficult to acquire. Like any huge
city, Mexico City is a magnet for people who are looking for hope, happiness and money. Usually, they don’t come for big fortunes or to accomplish their wildest dreams but simply to make it through another day. Survival strategies vary but the gigantic metro system is the most accessible area. Every day, on every line, there is a war for survival going on within its borders. Currently, vendors selling counterfeit pop CD’s are the most successful; they walk around with speakers in their backpacks, connected to an mp3 player or a phone, which allows them to play music for potential customers anywhere they go. Others sell gum, tissues or candy to metro customers. At times you come across male and female singers, the blind, invalids on crutches, and spiritual lunatics who hug everyone then stare at them with hungry eyes. At one of my metro stops two skinny boys run into my railway car. One of them tosses an army backpack on the floor. This catches my attention. I quickly notice that they aren’t simply traveling from point a to point b. Their forearms are covered in scars and their faces show hurried nervousness. As soon as the door closes and we begin to move, they untie their backpack which is filled with thick, broken glass. The boys don’t have much time until the next stop. They take turns cutting their arms and hands and, before the train stops again, one of them is bleeding. A red stream flows down his arm, towards his elbow. Will they have time to collect their alms? How much could they make, anyway? How much longer before they bleed themselves dry…
III Poverty issues resulting in huge contrasts affects not only exotic cities, France is a good example. A country renowned for its culinary heritage, producing as many types of cheese as there are days in a year, considered the mythological motherland of wine, champagne and a rare steak, is creating a revolution in
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 89
89
10-07-29 12:29
its national menu. This revolution is taking place because of the growing Muslim population, 5 million and counting, which isn’t willing to be pushed into the urban ghetto. That’s why the symbols that have always represented the good life along the Loire River – champagne, foie gras or goose liver pâté – have a chance of becoming symbols of social integration. France is experiencing a boom in sales of halal products. Derived from the Arabic word meaning, ‘that, which is allowed,’ halal reaches out to people, to objects, to deeds as well as food (halal is much like kosher food in the way it is produced). It requires, among other things, for animals to be slaughtered in a certain way and excludes the eating of blood and pork. Two years ago, foie gras made according to the Islamic law became an instant hit when it appeared on the market. Other products, like nonalcoholic champagne, followed. Presently, 15% of food in French stores is halal quality and giant food suppliers are noticing new clients. The Casino supermarket chain now carries a wide variety of halal meats and Quick, a fast-food chain, is opening halal-only burger bars. There are more than four hundred restaurants offering halal menus in Paris and its suburbs. Before, the only choice Muslims had was either fish at restaurants or … a meal at home. Restaurateurs claim that now non-Muslims also order halal meals because they like the food and don’t taste any difference. The foremost customers of halal products in French stores are younger generation Muslims who have become part of the affluent middle class. Yanis Bouarbi, founder of paris-hallal.com, spoke with The Guardian about this phenomenon: When our parents and grandparents came to France they did mostly manual work and the priority was having enough to feed the family. But second or third-generation people like me have studied, have good jobs and money and want to go out and profit from French culture without compromising our religious beliefs. We don’t just want cheap kebabs, we want Japanese, Thai, French food; we want to be like the rest of you. The story of French cuisine opening its doors to halal products is reassuring because it shows how dissimilarities can be disarmed and domesticated. Unfortunately, this is just an exception and in most cases the clash of differences brings conflict. In 2005, just prior to Christmas, a Nice based charity called Soulidarieta (which means solidarity in the local dialect) began to give out free hot soup. This routine gesture extended to the poor and homeless is applaudable but, this time, it was not what it appeared to be. The soup served was made with pork meat. The message was loud and clear: a large number of homeless and poor in the southern part of France are immigrants from North Africa, they are Muslims for whom eating pork is a major sin. For them, the charity’s gesture meant unsatisfied hunger as well as social exclusion. When asked about the motive, the Soulidarieta members said that eating pork was part of their national culinary tradition and they had no intention of departing from it. It’s worth adding that were similar cases of soup distribution of this kind which took place shortly after in Strasbourg and Brussels. The scale of this exclusion escalated to the point where media commentators dubbed it, “Identity Soup”.
IV Paris is not Mexico, it’s different in size, culture and surroundings; still, they share similar phenomenon and problems. Three quarters of the population in Paris – about 10 million people! – live in huge high-rise projects on the periphery of the city, many of which are borderline ghettos. Most were built in the
90
50s for immigrants who were let into the country in exchange for their cheap labour. Half a century later, these areas are in a dreadful condition. The authorities and people from other parts of the city think of these projects as ‘forbidden’ zones or ‘bad’ neighborhoods, which puts a stigma on their residents. As a result, many of them hide their real addresses, so as not to be discriminated against while searching for a job or attending university. ‘Infected’ ghettos also concern the police since the source of riots is usually found here. While the well-known revolution of 1968 in Paris was the work of people from the center, today’s demonstrations come from a different part of the city, mobilizing people from the periphery instead. A few decades ago city growth was synonymous with modernity, progress and quality of life. Speeches were made about it, hymns were sung. A city was considered the peak of civilization, a testing ground for technological daydreams and a place fulfilling the dreams of social order. Today, this vision has become outmoded. Urbanization is showing that it has an ugly head – it doesn’t fuel development, unless you count the never ending growth of poverty stricken districts, ethnic ghettos and slums which have already infected every continent. The word ‘contrast’ in this case, is only an elegant term covering the inferno of abandonment, poverty and hopelessness. Do good cities exist? Ones which are more people and environmental friendly and an overall good place to live in? Of course. But they became livable by rejecting the mania of gigantic urbanization and this makes them the exception. Today’s cities are as much a realization of the dreams of Western civilization as its denial. The coffee drank in the Hotel Monte Real certainly serves as an affirmation of this.
Waldemar Kuligowski profesor w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UAM w Poznaniu. Redaktor „Czasu Kultury”, recenzent „Nowych Książek”, eseista. Autor programów telewizyjnych, prowadził pierwszy talk-show w historii TVP Poznań. Gastronauta. Professor at the Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UAM w Poznaniu. (Cultural Institute of Ethnology and Anthropology UAM in Poznań). Editor of, ‘Czas Kultury’, reviewer ’Nowe Książki’, essayist. Creator of television programs, presenter of the first Polish talk show in history TVP Poznań.
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 90
10-07-29 12:29
org
an
sp
on
iza
tor :
so
r:
pa tr me on dia lny :
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 91
10-07-29 12:29
tekst: Marcin Płocharczyk, Joanna Babińska tłumaczenie: Zygmunt Nowak-Soliński ilustracja: Maciej Panas
NARKONAUCI
SPOŁECZNE PRAWO DO DZIAŁKI Jeśli umiejscowimy się w dobrym punkcie widokowym na naszą codzienną kulturę, to zobaczymy społeczeństwo ludzi będących na jednym wielkim marginesie kultury współczesnej. Ludzi uzależnionych, podróżujących pomiędzy światami, w których funkcję licencjonowanych biur podróży pełnią wszelkiego rodzaju psychoaktywne środki, a powrotem z tej przymusowej emigracji zajmują się wyspecjalizowane agencje detoksykacyjne, pełniące rolę SPA dla zubożałych mas społecznych.
92
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 92
10-07-29 12:29
NARCONAUTS
THE SOCIAL RIGHT TO A FIX If we could find a place from which we would have a good view on our everyday culture we would see society with a general population who reside in the gigantic margins of contemporary culture. Addicted people, who travel between worlds, in which the function of licensed travel agencies is played by all kinds of psychoactive substances and the return from this forced emigration is handled by specialist detox agencies which perform the function of SPAs for the poorer social masses.
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 93
93
10-07-29 12:29
Pan Stanisław nie tylko był malarzem z zawodu, ale i malował obrazy, a malując – podróżował całym sobą w obrazach przez siebie malowanych w kolejnych narkotykowych
W
takiej właśnie perspektywie możemy zobaczyć ludzi uzależnionych. Uzależnionych od innej, głębszej formy Bycia w przytłaczającej, szaro-kolorowej codzienności. Ludzi nurkujących do podwodnych głębin własnych wyobrażeń i fantazji, gdzie motywacją do podróży jest chęć realizacji potrzeb stłumionych i wypartych w zatomizowanych rodzinach. To narastające stłumienie powodujące frustrację i potrzebę reanimowania indywidualnego życia kulturalnego, prowadzi przyszłych turystów kulturowych do podjęcia wypraw mających na celu odnalezienie życiodajnej strefy Wielkiego Błękitu czy też Rajskiego Ogrodu. Termin „Narkonauci” wprowadził na salony polskiej psychologii Jerzy Siczek wydając w wydawnictwie psychologii ekstremalnej Santorski & Co książkę Narkonauci: od uzależnienia do dobrego życia. Książka traktuje o inicjacyjnych narodzinach ludzi będących w Monarze rok lub dwa. Niestety, po narodzinach zostają pozbawieni matczynych ramion i zostają wyrzuceni na zimny i skalisty brzeg naszej rzeczywistości. A jaki to jest brzeg i co czeka nowo przybyłych Argonautów kroczących w głąb wysp codzienności wszyscy wiemy, bo stąpamy po nim codziennie. Statystyki dobitnie pokazują, że śmiertelność nowo narodzonych neofitów jest wyższa niż śmiertelność dzieci w krajach trzeciego i czwartego świata. Co krok czyhają na nowo przybyłych Monarowców mityczne stwory stawiające pytania i próby godne kulturowych herosów. W naszej opinii sam termin Narkonauci stał się neologizmem mającym swe źródło w dwóch historycznych przestrzeniach. Pierwszą jest mitologia grecka i historia podróży niejakiego Jazona i jego pięćdziesięciu towarzyszy, wśród których byli bohaterowie tej klasy co Herakles, Orfeusz, Kastor i Tezeusz, czyli mityczne celebrity. Celem wyprawy statku Argo było zdobycie ,,złotego runa” (jak świat światem, złoto i sława zawsze motywuje chłopaków do ryzyka, co jak wiadomo oznacza więcej samic w pobliżu). Droga Statkersów była długa i kręta, a nasi bohaterowie spotykali na niej liczne przeszkody i naprawdę musieli się bardzo starać, by je pokonać. Prawdziwym bohaterstwem wykazali się uciekając z wyspy Lemnos, gdzie przepiękne kobiety chcąc odwieść drużynę od podróży zatrzymywały ich w swych doskonałych ciałach. Drugim tropem wiodącym nas do terminu „Argonauta”, jest książka obowiązkowa dla wszystkich badaczy kultur (psychologów również możemy do nich zaliczyć). Na salony światowej antropologii kultury wprowadził ów termin z siłą wodospadu nie kto inny jak Polak, prekursor metody intensywnych badań terenowych: Bronisław Malinowski. Jeden z pierwszych badaczy rodzącej się królowej wszystkich nauk czyli antropologii, który wzorem Herodota opuścił gabinet naukowy, by przeprowadzić badania terenowe wśród tubylczej społeczności wysp Pacyfiku.
94
Pan Bronisław był człowiekiem, który zasiedział się kilka lat z Triobrandzkimi tubylcami tworząc wielotomowe opisy życia wyspiarzy. Do kanonu lektur antropologii weszły takie pozycje jak Argonauci Zachodniego Pacyfiku i Życie seksualne Dzikich, pełniąc funkcję wisienki na torcie światowych badań terenowych. Bez niego antropologia i socjologia byłyby w powijakach, a my byśmy tkwili za szczelnie zamkniętymi granicami własnych „monocentryzmów”, bez możliwości rozkoszowania się dorobkiem kultur z czterech stron świata i czytania magazynów tej klasy, co ten. Nikt tak dobrze nie opisuje kultur, jak wrażliwy badacz terenowy, a opisu badacza nic tak nie dopełnia, jak jego wrogowie i przyjaciele. O wrogach pana Bronisława nic nam nie wiadomo, ale jeśli chodzi o przyjaciół, to trzeba sobie to powiedzieć jasno: była to pierwsza liga desperatów duchowych tamtych czasów. Do tych najbliższych zaliczał się Stanisław Ignacy Witkiewicz czyli Witkacy, postać ostatnimi czasy coraz bardziej eksploatowana przez popkulturę, mniej lub bardziej umiejętnie. Pan Stanisław nie tylko był malarzem z zawodu, ale i malował obrazy, a malując – podróżował całym sobą w obrazach przez siebie malowanych w kolejnych narkotykowych wizjach. Na podobieństwo Marco Polo, Witkacy na swym meskalinowym okręcie poznawał światy, jakie dopiero po nim mieli odkryć marynarze tej klasy, co Morrison i Hendrix. Czasy się zmieniały i na kręte szlaki podróżnicze wchodziły także znakomite damy popkultury od Janis Joplin po Amy Weinhouse, kobiety szczególnie predysponowane do żeglugi transoceanicznej, trzymające stery jednoosobowych okrętów, przecierających nieznane drogi dla kolejnych podróżników tak, by turyści płci obojga mogli orientować się według przygotowanych w ten sposób map i unikać wirów kulturowych. Szczegółowa mapa i dobra załoga, to połowa sukcesu. Doświadczenia armatorskie ostatnich kilkudziesięciu lat wyraźnie pokazują, że jeśli statki rozbijają się co rusz na trasie o rafy, bądź też utykają na mieliznach kulturowych, jest to wyraźny znak, że droga nie tędy i trzeba szukać nowej, bezpieczniejszej drogi do Indii. Potrzeba ucieczki od świata poprzez zażywanie ,,świętej” (sakralnej) bądź ,,świeckiej” (profanicznej) Działki. Zależnie od stadium rozwojowego eksperymentatora zażywającego, jest ona często jedynym sposobem, by dać strzałę z tej rzeczywistości i na Wyspach Bergamutach Być przez duże, twórcze B (B jak Brahman, B jak Bieluń, B jak Bohater). Nie jest intencją naszego artykułu przygotowanie szlaku i narzędzi do podróży, a jedynie unaocznienie jak wiele osób wyrusza i zarazem wraca (lub nie wraca) z wypraw na drugą stronę lustra. Być może czas jest po temu, by zdać sobie sprawę, że są różne szlaki podróżnicze i związane z tym różne uzależnienia, a nam pozostaje wybór drogi podróży najlepszej dla nas i dla naszych bliskich, tak żeby Dorotki wracały całe
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 94
10-07-29 12:29
wizjach. Na podobieństwo Marco Polo, Witkacy na swym meskalinowym okręcie poznawał światy, jakie dopiero po nim mieli odkryć marynarze tej klasy, co Morrison i Hendrix. i zdrowe z wypraw turystycznych. Jak poważny jest problem uzależnionych w kulturze, uzmysłowimy sobie wychodząc poza tradycyjne ramy naszego dziecięcego lustra, odbijającego naszą rzeczywistość i pokazującego nam dokładnie to, co chcemy zobaczyć; bo widzimy tylko to, do czego jesteśmy przygotowani. Myślimy, że po tym małym wstępie gotowi jesteśmy do wyjścia poza ramy i popatrzenia na naszą rzeczywistość z innej perspektywy. Spójrzmy więc na Polski Ruch Flower Power, ruch dla którego życie na Działce jest nieomal codziennością. W Polsce zażywanie działki, czyli ucieczka od przytłaczającej codzienności, ma długą i bogatą tradycję. Jak długą? Długą! Dłuższą niż Jarocin i Dżemowe kompoty Ryśka Riedla, dłuższą niż amfetaminowe maratony Kory i krakowskiej bohemy. Pierwszy ogród działkowy powstał w Grudziądzu w roku 1897 pod nazwą godną keseyowskiej komuny ,,Kąpiele Słoneczne”. Ruch, bo tak określają siebie osoby zrzeszone w Polskim Związku Działkowców ma ponad 110 lat. Gdzie hipisom, gdzie hardcore’owcom do old scoolowej sceny działkowej. Jaką siłą dysponują chłopaki i dziewczyny z Polskiego Związku Działkowców? Podamy dwie znaczące cyfry: 5200 polskich ogrodów działkowych jest w Polsce, 44000 hektarów ziemi jest Działkami (państwo w państwie). Ile osób wyrusza z blokowisk, by Żyć, by Być, ile codziennie zażywa Działkę wspólnie ze swym partnerem, ile jest na Działce z dziećmi, ile zaprasza nieświadomych znajomych do odwiedzin i wejścia w chroniczny głód kolejnych tego typu doświadczeń?
Wielu, bardzo wielu… W nie tak odległych nam czasach, gdy oko Saurona spojrzało na Polski Hobbiton, a solidarnościowa drużyna pierścienia była w rozsypce, czyli w mrocznym 1981r., liczba ubiegających się o prawo do legalnej działki wynosiła siedemset tysięcy osób! Duńska Christiania i jej siła oddziaływania społecznego, to minimalizm kulturowy w porównaniu do polskiego ruchu działkowego, to może wywołać co najwyżej śmiech w powiecie. Kim są więc nasi Narkonauci, a może raczej Działkonauci? Bo oni w przeciwieństwie do zmartwychwstałych monarowców nie chcą wracać do rzeczywistości, a wręcz przeciwnie: chcą uciec od niej w nasycone zielenią autonomiczne enklawy nowego, lepszego życia.
Kto ucieka? Ten kto może! (…) Działki w polskich ogrodach działkowych użytkują w praktyce wszystkie grupy społeczne i zawodowe. Działkowcami są robotnicy i urzędnicy, emeryci i renciści, a ostatnio również bezrobotni. Spośród zawodów popularne są działki użytkowane przez pracowników przemysłu ciężkiego, ale również cenią sobie działki pracownicy przemysłu lekkiego np. włókienniczego w Łodzi.
Działki uprawiają nauczyciele, wojskowi, kolejarze, pracownicy służby zdrowia, urzędnicy, pracownicy małych instytucji i zakładów rozsianych po całej Polsce. Do tych Działek na pół legalnie dosysają się też studenci i licealiści, za zgodą rodzicieli i innych opiekunów społecznych, by w ciszy odkrywać nowe światy dostępne zwykle tylko lepiej sytuowanym dorosłym członkom społeczeństwa. Krótko mówiąc: wszystkie grupy społeczne i kulturowe żyją dzięki prawu do Działki. Teoretycznie każdy ma prawo do Działki, problem polega jedynie na tym, że dysponujemy różnymi uwarunkowaniami materialnymi i kulturowymi, a to nas ogranicza w doborze odpowiedniej dla nas Działki. Bo jak pokazują statystyki: funkcjonuje 4 miliony zadeklarowanych działkobiorców tyle osób uciekało parę lat temu do alternatywnej rzeczywistości. A ile osób nie zostało zdiagnozowanych? Ilu myśli, by zacząć lub jak i z kim zacząć? Gzie kupić, jaki wziąć kredyt, zastawić dom, samochód, mieszkanie by mieć na Działkę. By nie tkwić w swej codzienności i choć na chwilę żyć w zgodzie z rytmem biologicznym. Widzieć niebo, księżyc, czuć stopami ziemię. Mieć kontakt z roślinami, patrzeć jak dzieciak raczkuje w trawie, mieć przestrzeń dla siebie i swoich bliskich, mieć gdzie rozwiesić hamak i postawić drewniany wigwam. Co dzieje się na peryferiach naszej kultury, jak życie toczy się na Działce? Wystarczy wyjść z domu i przejechać parę kilometrów w jedną z czterech stron świata, by natrafić na zamaskowaną za płotem przystań ludzi, którzy wybrali inną formę życia na krótki weekendowy czas. Obrazy, jakie nam się ukażą, to nie zuniformizowana architektura. Żadna tam tandeta z czasopism designerskich typu Cztery Kąty czy Murator. Zobaczymy tam nowe formy użytkowe, wyglądające jakby wypadły z obrazów Salvadora Dali, przypadkowe przedmioty łączone w jedną kształtną całość, blaszane, martwe wcześniej, miski zamienione w muchomory, mini furtki dostosowane do wysokości krasnoludków, przez które przechodzą dorosłe osoby, budynki mieszkalne w formie pałaców i zameczków godnych współczesnych Radziwiłłów, mosty zwodzone i skalniaki, a w tym surrealistycznym obrazie poruszają się dorosłe istoty ludzkie. Żyjące bez uniformów i dystynkcji korporacyjnych, w krótkich spodenkach i białych PRL-owskich biustonoszach, po prostu Ludzie Baśni. Ludzie odkrywający, jakimi są naprawdę, mogący tworzyć realnie swój własny mikro świat, od podstaw, w zgodzie z naturą i wewnętrzną, intuicyjną kulturą. Twórczy Ludzie Sztuki Życia. Piękny ów widok nasuwa nam następujący program niezbędny do re:animacji polskiej i tym samym europejskiej kultury: udostępnijmy tanie, legalne działki dla wszystkich ludzi, by mogli żyć, tworzyć i podróżować po szlakach nam nieznanych, w łatwo dostępny i bezpieczny sposób. Zielona turystyka bez konieczności hospitalizacji miejskich turystów.
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 95
95
10-07-29 12:29
Stanisław was not only a professional painter but he really painted and when painting he travelled with his whole entourage in the images he painted of his drug-induced visions.
T
his is the perspective from which we can look at addicts. Those addicted to another, deeper form of Being in this our overwhelmingly grey-coloured everyday life. People diving into the underwater depths of their own imaginations and fantasies, where the motivation for travel is the desire to realize their subliminal needs pushed out onto atomised families. This growing suppression causes frustration and the need to reanimate one’s individual cultural life leads future cultural tourists to undertake journeys whose destinations are the life-giving zones of Big Blue or Paradise Garden. The term ‘Narconauts’ was introduced to Polish psychology by Jerzy Siczek when he published, in the Santorski&Co a editorial house for extreme psychology, his books Narkonauci – od uzależnienia do dobrego życia (Narconauts – from addiction to the good life). The book is about the initiation of people who have been in Monar for a year or two. Unfortunately, after their birth they were deprived of the comfort of motherly arms and were thrown out onto the cold, rocky shores of our reality. And what a shoreline awaits these newly arrived Argonauts stepping out onto the island. We all know, because we walk it every day. Statistics show quite clearly that mortality among newly born neophytes is higher than among children in the countries of the third and fourth world. The newly arrived Monar-people are threatened every step by mythical monsters asking questions and trials worthy of our ancient mythological heroes. In our opinion the term Narconauts itself has become a neologism with its source in two historical events. The first of them is Greek mythology and the story of the journey of Jason and his fifty companions, these mythical figures, Heracles, Orpheus, Castor and Thesus and others. The goal and destination of the ship Argo was to find the land of the ‘Golden Fleece’ (from the beginning of time, gold and notoriety have motivated ‘boys’ to take risk which means – as is widely known – that there are more females around). The voyage of the Argonauts was long and troublesome and our protagonists encountered numerous obstacles on their way and they really had to make great efforts to overcome them. They showed true heroism when fleeing Lemnos Island where the beautiful women of the island to dissuade them from travelling further held them in their beautiful arms. The second proposition which leads us to the term ‘Argonaut’ is a book which has to be read by every researcher in the domain of culture (we can count psychologists among them). This term was introduced to cultural anthropology with something like the power of a waterfall by no less a Pole, the precursor of the intense in-field research method: Bronisław Malinowski. One of the first researchers in that nascent queen of all sciences, that is anthropology, who, following the steps of Herodotus left his office to carry out research in the field among the na-
96
tive peoples of the Pacific islands. Bronisław stayed with the Triobrand natives for several years writing volumes of descriptions about the islanders’ lives. Argonauts of the Western Pacific and The Sexual Life of Savages in North-Western Melanesia, are the anthropology tenets of the reading list, the cherry on the top of the cake, you might say. Without it anthropology and sociology would be in nappies today and we would be trapped behind the tightly closed borders of our ‘mono-centrism’, without the possibility of savouring the wealth of cultures from the four corners of the globe, or of being able to read magazines of the quality of this one. No one describes cultures as well as a sensitive field researcher and his description is complimented by his friends, and enemies. We know nothing about Bronisław’s enemies but as far as his friends go, we can say clearly: they were in the first league of spiritual desperados of those times. His closest friend was Stanisław Ignacy Witkiewicz or Witkacy, a personage recently increasingly exploited by the pop culture – more or less skilfully. Stanisław was not only a professional painter but he really painted and when painting he travelled with his whole entourage in the images he painted of his drug-induced visions. As Marco Polo had once done, Witkacy travelling in his ship (of mescaline) discovered worlds which were to be revealed later by sailors like Morrison and Hendrix. Times changed and the winding roads of travel were trodden by prominent pop culture ladies from Janis Joplin to Amy Weinhouse. These women were, are, particularly predisposed to transoceanic trips, clasping the steering wheel of single handed boats, blazing unknown paths for travellers to come so tourists of both genders could find their way using these prepared maps and avoid cultural whirlpools. A detailed map and a good crew is half way to success. Amateur experiences from the last decades show clearly that if every now and then the chips fall on a rocky reef or get stuck in cultural shoals, this is a clear sign that the way has been lost and you need to look for a new, safer route to India. The need to escape from the world through a sacred or profane Fix depending on the developed stage of the user, is often the only way to run from this reality and Be, with a capital creative B (B as in Brahman, B as in Bieluń, B as in Hero in Polish), on the Bergamut Islands (fictional islands from a Polish kiddie poem). (Bohater is hero in Polish – Ed.) The intention behind this article is not to prepare the accoutrements and trails necessary for the journey, but to illustrate how many people set out and return (or not) from trips to the other side of the mirror. Perhaps the time has come to realize how difficult these routes can be and how different addictions are, and it is up to us to choose the best path for ourselves and our loved ones, so these Dorothy’s can return safe and sound from their touristic excursions (in the Land
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 96
10-07-29 12:29
As Marco Polo had once done, Witkacy travelling in his ship (of mescaline) discovered worlds which were to be revealed later by sailors like Morrison and Hendrix. of Oz). How serious the problem of addiction is in culture can be realized by stepping out of the traditional frame of our childhood mirror. This had reflected our reality and shown us precisely what we wanted to see; because we see only what we are ready to accept. We think that after this short introduction we will be ready to step out of the frame and look at reality from another perspective. So let us look at the Polish Flower Power movement, a movement for which life on the Fix is almost an ever yday issue. In Poland taking a Fix or escaping that overwhelming reality of life has a long and rich tradition? How long? Long! Longer than Jarocin, ‘Dżem’ dope for Rysiek Riedel, longer than the amphetamine marathoners of Kora and the bohemia of Kraków. (‘Dżem’ a Polish rock group – Ed.) The first Fix Share community was established in 1897 in Grudziądz under the name worthy of the Kessey commune ‘Sun Baths’. The movement, because this is how people associated it in the Polish Share Association (Polski Związek Działkowców) describes itself as over 110 years old. So how can hippies or the hard core element of society even compare themselves with the old school fix scene? What is the force behind the boys and girls of the Polski Związek Działkowców? Here let us give you two significant statistics: 5200 Polish shared gardens exist in Poland now, 44000 hectares on land is shared (a nation within a nation). How many people set out from blocks of flats to Live, to Be, how many take a Fix every day together with their partner(s), how many of them Fix with their children, how many invited yet unaware friends enter into that persistent hunger for an experience of this type?
Many, a lot … In a not very distant time, when the eye of Sauron looked at the Polish Hobbiton and the Solidarity team of the Ring was dispersed, that is in gloomy 1981, the number of those applying for the right to a legal Fix reached 700,000! Danish Christiania and the power of its social influence is cultural minimalism compared to the Polish Fix / Share movement and is considered with quiet derision here. Who are these Polish Narconauts or maybe Fix Shareonauts? Because they – contrary to those reborn Monar-people – do not want to return to reality, quite the contrary: they want to flee from it to the green autonomous enclaves of their brand new, better life.
Who runs? Everyone who can! (…) Plots in Polish shared gardens are used by all social and professional groups. Workers and clerks, retired people and disabled, as well as the recently unemployed, share. In terms of professions
sharing is popular among those employed in heavy industry but those is light industry i.e. textile in Łódź also value it. Teachers, military, health workers, clerks, employees of small institutions and factories scattered around Poland share. Students and high school pupils join this sharing sometimes not quite legally, with the agreement of their parents and other caretakers of these gardens to discover, in silence, new worlds accessible usually only to the better-off adult members of society. Quite soon all social and cultural groups will want the right to Share. Theoretically everyone has the right to Share but the problem lies in the fact that we have different financial and cultural conditions and these limit us in the choice of the Share most suitable for us. As statistics show: there are 4 million declared Share-takers – this is how many people have moved to an alternative reality in the last few years. And how many people have not been diagnosed? How many are thinking to start and how and with whom to Share? Where to buy, where to get a loan, where to mortgage the mortgage on their house, car, apartment, to have something to Share. Not to be stuck in their everyday lives, to escape to live according to their biological rhythm just for a while. To see the sky, moon, feel the ground beneath their feet. To be in touch with plants, watch how a baby crawls across the grass, to have space for themselves, to have a hammock and put up a wigwam. What is happening in the peripheries of our culture, how does life go on Sharing? It’s enough to leave your house and travel a few kilometres in any of the four directions of the compass to come across a hidden safe haven behind a fence full of people who have chosen another form of life for a short weekend. The images we see are not of interrelated architecture. No designer junk as proposed in magazines such as Cztery Kąty czy Murator. Here there are forms looking as if they have come from Salvador Dali’s paintings, accidental items joined together to form a nice entirety, steel, inanimate earlier, bowls turned into toadstools, mini gates adjusted for dwarfs through which grown-ups enter, houses and buildings in the shape of palaces and castles worthy of our contemporary Radziwiłł family, drawbridges and rock gardens. Adults move about within this surrealistic frame. Living without uniforms and corporate distinctions, in shorts and white bras as if from the times of our Peoples Republic of Poland, basically People of the Fairytale. People discovering who they really are, able to actually create their own microcosm, from scratch, in harmony with nature and the inner culture. This beautiful view brings to mind the following programme necessary to re:animate Polish and European culture: why not have cheap legal lots available for all people so they can live, create and travel on routes as yet unknown to us, in an accessible and secure way. Green tourism without the necessity of hospitalizing urban tourists.
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 97
97
10-07-29 12:29
KONTRAST ZGRZYT CZY INSPIRACJA? tekst: Ewa Gumkowska ilustracja: Katarzyna Toczyńska
THE DISSONANT AND INSPIRATIONAL VALUES OF CONTRAST 98
AROUNDME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 98
10-07-29 12:29
Czechy. Praska starówka. Jednolita neobarokowa zabudowa. Bogato rzeźbione fasady, piękne proporcje, charakterystyczne dla tego okresu w architekturze podziały. Całość o bardzo spójnym charakterze. W tym obrazie, szklana bryła Hotelu Metropol wypełniająca wąską działkę na miejscu biurowca z lat 70-tych. Mimo totalnego odcięcia od otoczenia i zaburzenia harmonii pierzei miejskiej, zgrzytu nie ma.
A
utorzy tego projektu, młodzi architekci z biura Chalupa Architekti, skupili się przede wszystkim na zachowaniu charakteru ulicy. Parter hotelu w całości przeznaczyli na kawiarnię i restaurację. Przestrzeń została całkowicie przeszklona, dając tym samym możliwość pełnego otwarcia na zewnątrz. Nie zakłóca jej także żaden element konstrukcyjny, co sprawia, że ulica prawie wchodzi do wnętrza. Zminimalizowanie powierzchni klatki schodowej pozwoliło z kolei na uzyskanie większej ilości pokoi. Ich niewielkie rozmiary zrekompensowane zostały także przeszkleniem całej zewnętrznej ściany w każdym pokoju, co dało efekt wielkich „okien” z przepięknym widokiem. Ma to niebagatelny wpływ na fasadę hotelu. Za ogromną taflą szkła widać delikatny zarys podziałów na pokoje i kondygnacje. Bardzo finezyjny – i jedyny zarazem – element dekoracyjny tej bryły. Anglia. Londyn. Lata trzydzieste XX wieku. Dzielnica wiktoriańskich domków Hampstead. Jednolita, spokojna zabudowa. Erno Goldfinger, architekt węgierskiego pochodzenia, burzy dwie kamienice, aby postawić swój dom, perłę architektury modernistycznej. W zuniformizowaną harmonijną zabudowę wdziera się nowa estetyka, inne proporcje, odważnie zaznaczone przestrzenie mieszkalne, duże przeszklenia w fasadzie – w opozycji do pełnych ścian z niewielkimi oknami w sąsiedztwie. Są to rozwiązania dotąd niespotykane w wychłodzonym angielskim klimacie. Gniew i zgorszenie mieszkańców są zatem powszechne. Wśród nich jest Ian Fleming, autor książek o Jamesie Bondzie, który na znak oburzenia nazwisko Goldfinger, nadaje jednej z najnikczemniejszych postaci swojej serii, przemytnikowi złota, który morduje swoje ofiary malując je złotą farbą. Dziś trudno nam uwierzyć, że projekt węgierskiego architekta mógł wywołać tak wielkie poruszenie i dezaprobatę w lokalnej społeczności. Bo przecież ciąg zamkniętych wiktoriańskich kamieniczek przerwała piękna, majestatyczna, nowoczesna, a jednocześnie lekka bryła. Belgia. Antwerpia. Dzielnica czerwonych latarni. Duch ekshibicjonizmu unosi się nad specyficzną okolicą. Małe, wąskie, ciemne zaułki, niebezpieczne uliczki. Pomiędzy dwiema zwykłymi kamienicami, dwuipółmetrowa szczelina. Tę wąską przestrzeń wypełnia czteropiętrowa całkowicie przeszklona plomba. To główna siedziba biura architektonicznego Sculp(IT). Ograniczenia bywają często impulsem do powstania niezwykłego projektu. Konstrukcja tej czteropiętrowej plomby oparta jest na szkielecie stalowym umocowanym w sąsiadujących budynkach. Charakter dzielnicy miał zasadniczy wpływ na fasadę i opracowanie oświetlenia wnętrza. Całkowicie przeszklona bryła została iluminowana przy pomocy kolorowych neonów (każde piętro w innym kolorze). Poziom parteru pełni funkcję biurową, od pierwszego piętra zaczyna się strefa prywatna – jadalnia, sypialnia i otwarta łazienka, w postaci wbudowanej w dach wanny.
Przykłady podobnych realizacji wymieniać można bez końca. Przytoczone tutaj, z różnych miejsc, odległe w czasie, zawsze jednak okazują się elementem mniej lub bardziej drażniącym istniejące struktury. Najciekawsze a zarazem najtrudniejsze do zaprojektowania, w moim odczuciu, są realizacje w zwartej zabudowie. Rozprucie jednolitej tkanki miejskiej współczesną bryłą jest często ryzykowne. Szczególnie w historycznych częściach miasta spotyka się nierzadko z dużą krytyką i dezaprobatą. Powinniśmy jednak dostrzec także inny aspekt takiego projektu. Obecność nowoczesnej bryły w starej tkance miejskiej pobudza inny rodzaj percepcji i wpływa na inny sposób zapamiętania tego fragmentu przestrzeni. W pamięci obserwatora rysuje wyrazisty, lepiej zapamiętany obraz. Czy uprawnione jest zatem stwierdzenie, że podnosi, w pewnym sensie, wartość zabytkowego otoczenia? Jeśli otacza nas spójna całość kolorystyczna, stylowa czy tematyczna – rozpoznajemy ją, podziwiamy kunszt i walory artystyczne, odczuwamy atmosferę miejsca. Ale, w większości przypadków, pamiętamy jedynie zarys neobarokowego placu, nastrój zabytkowej uliczki. Szczegóły umykają. Jeśli natomiast skonfrontujemy tę jednolitą tkankę z czymś na wskroś innym, całkowicie odmiennym, niepodobnym do otoczenia, zaczynamy uważniej przyglądać się detalom, nasza pamięć rejestruje więcej elementów zarówno w monotonii czy harmonii jednego stylu, jak i w nowatorstwie oraz śmiałości drugiego. Kontrast zmusza nas do głębszej penetracji, uaktywnia szersze spojrzenie. A zatem, kontrast czy harmonia? Przed tym dylematem stają często władze miejskie, a później biura architektoniczne. Dopasować bryłę do otoczenia, stworzyć replikę kamienicy, w miarę możliwości uwspółcześnioną, może trochę oszczędniejszą w detalu, bardziej surową czy też wypełnić lukę architekturą współczesną, z zastosowaniem nowych technologii, rozwiązań i trendów? W moim odczuciu należy wspierać rozwiązania nowatorskie. Dają one projektantom możliwość twórczej wypowiedzi i konfrontacji architektonicznych w rzeczywistej przestrzeni, są też cenną lekcją historii sztuki i rozwoju myśli ludzkiej. Odrębnym i oczywistym zarazem zagadnieniem jest pozostawanie w szacunku do zastanej przestrzeni. Niemniej jednak, moim zdaniem, kontrast wzbogaca ocenę zarówno w odniesieniu do historii, jak i nowoczesności. Z jednej strony podkreśla ponadczasowe wartości dawnych stylów: szlachetne proporcje i podziały, wykonawstwo najwyższej próby, z drugiej zaś – uwydatnia najnowsze trendy, wykorzystanie niedostępnych przed wiekami materiałów, współczesne technologie. Daje każdemu możliwość ustosunkowania się i dokonania wyboru tego, co cenimy najbardziej. Takie spojrzenie uczy, buduje świadomość, rozwija wyobraźnię, a także sprawia, że stajemy się bardziej świadomi tego, co nas otacza. A zatem, kontrast czy harmonia?
AROUNDME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 99
99
10-07-29 12:29
The Old Town Square in Prague, Czech Republic. Uniform baroque revival architecture with richly sculpted facades, perfect proportions and divisions typical for this period in architecture. Everything is very consistent. In that landscape the glass block of the Metropol Hotel fills a narrow plot in the place of an office building from the 70s. Despite being fully separated from the surroundings and distorting the urban harmony, there is no dissonance whatsoever.
T
he creators of this initiative, young architects from the Chalupa Architekti agency, focused mainly on preserving the street’s spirit. The hotel’s ground floor is intended exclusively as a cafe and a restaurant. The space has been fully fitted out with glass, enabling complete exposure to the outside. None of the construction elements distorts this effect, leaving the impression that the street almost enters into the building. Minimizing the staircase area paved the way to an increase in the number of rooms. Their small size was compensated by glazing the outer wall and creating a huge ‘windows’ effect which highlights the beautiful landscape. It has a considerable effect on the general appearance of the hotel’s facade. Behind the enormous glass pane there is the subtle outline of rooms and floor divisions. It is of great finesse and in fact the only decorative element of the building. London, England, third decade of the 20th century. Hampstead, a district of Victorian houses. A placid, uniform design. Erno Goldfinger, an architect of Hungarian origin, demolished two buildings to construct a diamond of modern architecture, his house. The harmonious and regular design was invaded by new aesthetics, different proportions, boldly marked out living space, huge glazed facades – as opposed to plain walls with small windows in the neighborhood. Ideas not seen before in the mild English climate. Anger and outrage were common reactions among citizens. One of them was Ian Fleming, the author of the James Bond novels, who gave the name Goldfinger to one of the most dastardly villains in his series, a gold smuggler who murdered his victims by painting them with golden paint. Today it is hard to believe that the Hungarian architect’s ideas could cause that much of an uproar and disapproval among the local community. After all, the succession of enclosed Victorian buildings was broken up by a majestically, beautiful modern and at the same time, light element. Antwerp, Belgium. The Red Light district. A spirit of exhibitionism permeates this unique area of narrow streets and dark alleys. Between two of the regular buildings there is a 2,5 meter free space. That narrow area is filled with a 4-storie high glazed block. This is the headquarters of the Sculp(IT) architectural agency. Limitations often give the impulse to invent an extraordinary project. The construction of this 4-stories block is based on the steel-frame leaning on the buildings next to it. The district’s character had a considerable impact on the facade and lighting of the inner design. The fully glazed block is illuminated with colorful neons, each floor with a different shade. The ground floor serves for office purposes while the first floor and above are the residential areas – cafeteria, bedrooms and a common bathroom with a bath-tub built into the rooftop. Examples of similar realizations are endless. The ones mentioned above, from different places and different time periods, proved to be elements more or less irritating to the communities of their period.
100
In my opinion, the most interesting ideas and the most difficult to accomplish whether design or construction are those set in dense urban architecture. Ripping these areas open and filling them with a modern block is a very risky business. Especially in historical locations where it often meets criticism and disapproval. However, we should take note of another aspect of this project. The existence of a modern element in an older urban body awakens a different kind of perception and results in a particular kind of memorization of a spatial fragment. The memory of the observer saves a sharper image more easily. In a way, it improves the monumental value of the setting. To be surrounded by a consistent colorful style or a thematic entity means to recognize it, to admire its beauty and artistic values and to feel the scenic atmosphere. However, in most cases only the outline of the baroque revival square is left to be remembered, just the atmosphere of a historic alley. Details elude and to be able to confront this consistent body with something entirely different and unlike the surroundings means we have to notice the details better and register more elements in both the monotony and harmony of one style and in the innovation and boldness of the other. This contrast forces a deeper penetration of the situation and activates a broader perception. So, the question is whether to opt for contrast or harmony. Local authorities and architectural agencies often have to face a dilemma – whether to have the block match the surroundings, create a replica of the neighborhood, perhaps a more modern one and slightly more modest in detail, or perhaps fill the space with a contemporary design, using the latest technologies and following the current tendencies? It is my belief that innovative solutions should be supported. They enable young designers to express themselves creatively and architecturally confront their dilemmas of choice in real space. This would also add to the great lesson of the history of art and philosophy. A different yet apparent solution is to show respect to the problem of the scenic outlines. In my humble opinion, contrast enriches the impression related to both history and to our contemporary situation. It highlights the timeless values of bygone styles, such as those noble proportions and divisions and the work of master craftsmen. At the same time it exposes the latest tendencies, makes use of modern technology and the materials unavailable all those centuries ago. Everyone is given an opportunity to relate to this contrast and thus make the choice of what they value the most. Such a perspective educates us by awakening a certain consciousness, developing the imagination and the awareness of what we are all surrounded by. It is up to the individual then to decide whether it is contrast or harmony that he or she wants.
AROUNDME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 100
10-07-29 12:29
Amilcare Incalza fashion editor Darien Mynarski model Ania Janiak D’VISION make up Dominika Hamziuk hair Perry Patraszewski Alessandro de Benedetti dress photographer
on this page:
Amilcare Incalza fashion editor Darien Mynarski model Ania Janiak D’VISION make up Dominika Hamziuk hair Perry Patraszewski dress Alessandro de Benedetti artwork Alexandro Martinengo photographer
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 101
10-07-29 12:29
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 102
10-07-29 12:29
Ania wears blood An bloood roug bl rougeeSHOOTME couture colle collection by Alessandro
103
de Benedetti
SHOOTME
103
10-07-29 12:29
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 103
Ania wears black satine dress by Alessandro
De Benedetti
SHOOTME
104
10-07-29 12:29
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 104
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 105
10-07-29 12:29
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 106
10-07-29 12:30
Sylwia wears printed dress by Michał
Starost
SHOOTME
107
10-07-29 12:30
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 107
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 108
10-07-29 12:30
Sylwia wears printed dress by Michał
Starost
SHOOTME
109
10-07-29 12:30
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 109
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 110
10-07-29 12:30
Sylwia wears printed chiffon caftan by Rocco Barocco
SHOOTME
111
10-07-29 12:30
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 111
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 112
10-07-29 12:30
Magda wears nude look dress by Forget
Me Not -Plich SHOOTME
Ania Janiak D’VISION Sylwia Sucharska D’VISION Magda Krzywda MISSLAND Special thanks to: D’VISION, MISSLAND SHERATON hotel in Sopot Gerhard Parzutka von Lipiński
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 113
113
10-07-29 12:30
DAMIEN
HIRST
SUPERSTAR tekst: Kaja Werbanowska Każdy przeciętny mieszkaniec Wysp wie, kim jest Damien Hirst. Świetny biznesmen o statusie gwiazdy, na którego wielomilionowy majątek pracuje kilkaset osób. Człowiek wyznaczający nowe trendy na światowym rynku sztuki i, co najważniejsze, najdroższy żyjący artysta. Dlaczego sylwetka Damiena Hirsta świetnie wpisuje się w temat tego numeru TAKE ME? Ponieważ jest on przeciwieństwem typowego wyobrażenia artysty – wrażliwego, natchnionego, nie dbającego o dobra doczesne i docenianego po śmierci. Postać Hirsta wzbudza tak duże kontrowersje, iż można go albo uwielbiać albo nienawidzić.
114
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 114
10-07-29 12:30
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 115
10-07-29 12:30
COPYRIGHT THE ARTIST, COURTESY OF OTHER CRITERIA
P
oczątek XXI wieku to czas, kiedy na rynku sztuki pojawiły się ogromne pieniądze. Damien Hirst świetnie to wykorzystał i wpasował się w ten okres. Artysta potrafi manipulować ludźmi i dostosowywać się do potrzeb odbiorców, a nad jego wizerunkiem pracuje sztab ludzi. Świadczy o tym umieszczenie go w 2008 roku na pierwszym miejscu listy 100 najbardziej wpływowych osób w świecie sztuki przez magazyn ArtReview.
Damien Hirst: artysta Kariera Hirsta rozpoczęła się od wystawy Freeze w 1988 roku, którą wraz z kilkunastoma kolegami z Goldsmiths College of Art artysta zorganizował w londyńskich dokach. Tak też narodził się nurt YBA (Young British Artists) – grupy brytyjskich artystów współczesnych, działających w latach 90-tych. Damien Hirst był wtedy na drugim roku studiów i oprócz prezentowania swoich prac został też kuratorem wystawy. YBA zorganizowali wspólnie jeszcze dwie podobne ekspozycje w opuszczonych fabrykach. Na jednej z nich w 1990 roku, jego pracę Tysiąc lat ukazującą gnijącą głowę krowy, po której pełzają larwy i muchy, docenił najsłynniejszy brytyjski marszand Charles Saatchi, proponując mu współpracę. Od tego momentu dzięki bogatemu inwestorowi młody artysta mógł stworzyć, co tylko zapragnął. Tak też się stało. Za fundusze mecenasa wykonał pierwszą pracę z cyklu Natural History, zatytułowaną Fizyczna niemożliwość śmierci w umyśle istoty żyjącej. Praca ukazująca rekina ludojada w szklanym akwarium zatopionego w formalinie przypomina o nieodwracalności śmierci. Pod protektoratem Saatchi’ego Hirst bardzo szybko zaczął odnosić sukcesy. Już w 1993 roku reprezentował Wielką Brytanię na Biennale w Wenecji, pokazując tam pracę z cyklu Natural History – Matka i dziecko rozdzielone, przedstawiające przepołowioną krowę i jagnię zatopione w formalinie. Rok później został zaproszony do zorganizowania wystawy w uznanej londyńskiej galerii Serpentine, a w 1995 roku otrzymał prestiżową nagrodę Turnera przyznawaną brytyjskim artystom przez Tate Britan. Współpraca Saatchiego i Hirsta trwająca ponad 10 lat zakończyła się kłótnią o pieniądze. Działalność artystyczna Damiena Hirsta zaliczana jest do nurtu YBA, do którego w latach 90-tych należało kilkunastu młodych brytyjskich artystów promowanych przez Saatchi’ego, m.in. Tracey Emin, Sarah Lucas, Marc Quinn i Chris Ofili. Twórczość Hirsta zaliczana jest także do sztuki neo-konceptualnej, mającej korzenie w sztuce konceptualnej lat 60-tych, dzięki której nastąpiła zmiana postrzegania dzieła sztuki jako przedmiotu, na rzecz sztuki jako idei. Najsłynniejszym cyklem artysty jest, wspomniany już, Natural History ukazujący wypreparowane sylwetki zwierząt zanurzone w formalinie, m.in. rekiny, krowy, owce, zebry i konie. Poza zwierzętami w formalinie, Hirst stworzył także zestawy narzędzi chirurgicznych, diamentów i kolorowych tabletek w gablotach, obrazy układane z zasuszonych motyli, płótna z kolorowymi kropkami zwane Dot paintings, abstrakcyjne Spin paintings, czy też, malowane na podstawie fotografii, realistyczne obrazy ukazujące narodziny syna przez cesarskie cięcie. Głównym tematem, który przewija się w twórczości Hirsta – jest śmierć. W jego pracach pojawia się wiele motywów wanitatywnych, refleksji nad własną tożsamością i stosunkiem ludzi do przemijania. W czasie studiów Hirst pracował w kostnicy, co z pewnością miało duży wpływ na jego późniejszą twórczość. Artysta nie jest wierzący, jednak wychowywał się w katolickiej rodzinie. Dlatego też w swoich pracach często umieszcza symbole chrześcijańskie i motywy mitologiczne. Duży wpływ na artystę mają także dokonania Francisa Bacona i Andy’ego Warhola, którzy także w swojej twórczości zajmowali się tematami życia i śmierci.
Damien Hirst: No. 1 W 2007 roku Hirst stworzył kolejne kontrowersyjne dzieło i tym samym najdroższe w historii – platynowy odlew prawdziwej XVIII-wiecznej czaszki (kupionej przez artystę w Londynie), ozdobiony diamentami, z prawdziwym uzębieniem osadzonym w sztucznej szczęce. Brytyjski artysta zatytuło-
116
wał swoją pracę Na miłość Boską. Jak twierdzi tytuł pracy przyszedł mu na myśl po rozmowie z matką, która powiedziała: Na miłość boską, co ty jeszcze wymyślisz?!. Czaszka, której wykonanie kosztowało artystę 20mln dolarów przypominać ma o krótkotrwałości ludzkiej egzystencji. Praca została sprzedana za rekordową cenę 100 mln dolarów przez White Cube. Jak się później okazało, prywatnym konsorcjum, które kupiło czaszkę był sam Damien Hirst i galeria. Hirst po raz kolejny zachował się jak świetny businessman. Nie mógł dopuścić do nie sprzedania swojego dzieła, które reklamował jako najdroższe na świecie dzieło współczesne, ponieważ mogłoby to wpłynąć na jego rynkową pozycję. Gdyby taki chwyt marketingowy wykonał każdy inny artysta – skompromitowałby się. Ale przecież nie Hirst! Najdroższym dziełem Hirsta i zarazem najdroższą pracą żyjącego artysty sprzedaną na aukcji jest Lullaby Spring sprzedana w 2007 roku za 19,2 mln dolarów. Praca przedstawia szafkę z 6136 ręcznie wykonanymi pastylkami. Praca jest jedną z 4 instalacji Hirsta, które odnoszą się do 4 pór roku.
Damien Hirst: biznesmen Damien Hirst sam napędza popyt na siebie. Jako pierwszy artysta odkupił swoje prace od Saatchiego. Dla innego artysty taki manewr oznaczałby koniec kariery artystycznej. Hirstowi wyszedł na dobre, ponieważ dziś jego prace warte są znacznie więcej. Artysta reprezentowany jest przez dwie najbardziej elitarne galerie na świecie promujące współczesnych twórców. W Londynie – White Cube, prowadzona przez Jaya Joplinga, wpływowego dilera i przyjaciela artysty. Przedstawicielem Hirsta w Nowym Jorku jest natomiast Gagosian Gallery należąca do Larry’ego Gagosian. Kiedy w 2004 roku Hirst zamykał swoją londyńską restaurację Pharmacy, postanowił wystawić na aukcję zaprojektowane do niej przez siebie wyposażenie. Aukcja odniosła ogromny sukces, a Hirst dostrzegł okazję do zrobienia kolejnego biznesu. Tym razem na rynku aukcyjnym. W 2008 roku udało mu się dokonać tego, co do tej pory wydawało się niemożliwe. Dom aukcyjny Sotheby’s zgodził się na zorganizowanie Hirstowi dwudniowej aukcji, łamiąc przy tym najważniejsze zasady rynku. Po raz pierwszy w historii odbyła się aukcja jednego żyjącego artysty, którego prace powstały w przeciągu ostatnich dwóch lat. Ponadto do tej pory każda praca trafiająca na aukcję musiała być wcześniej dostępna w sprzedaży galeryjnej. Hirst wystawił je bezpośrednio do licytacji. Na aukcji zatytułowanej Beautiful inside my Head Forever w Sotheby’s pojawili się nawet dilerzy Hirsta – Jay Jopling i Larry Gagosian, którzy także brali udział w licytacji. Aukcja przy New Bond Street, która odbyła się 15 i 16 września 2008 roku, mimo dokonującego się w tym samym czasie upadku Lehman Brothers pierwszego dnia licytacji, odniosła ogromny sukces. Wszystkie 223 prace sprzedano za 111 mln funtów. Sam katalog aukcji kosztował aż 130 funtów.
Damien Hirst:
®
Damien Hirst do tej pory słynął z tego, iż nie wykonywał samodzielnie swoich prac. Artysta posiada własną firmę Science zatrudniającą około 120 osób, w której inni tworzą dla niego dzieła. Od Hirsta wychodzą wszystkie koncepcje, następnie jedynie nadzoruje on prace i zatwierdza gotowe już dzieła. Patrząc wstecz można powiedzieć, iż tak samo robili już inni wybitni artyści. Michał Anioł, Rubens, czy Warhol także zatrudniali ludzi pracujących nad ich dziełami w podobnych „fabrykach”. Oni jednak w przeciwieństwie do Hirsta czynnie uczestniczyli w akcie tworzenia swoich prac. Wielu krytyków sztuki zarzuca Hirstowi, iż jego prac nie można nazwać sztuką ponieważ sam ich nie tworzy. Sam artysta trafnie odpowiada: Czy architektowi można zarzucić, że nie buduje domów? W przypadku brytyjskiego artysty liczy się nazwisko, które w świecie sztuki stało się marką – wszystko czego dotknie się Hirst, a raczej pod czym się podpisze, odnosi sukces. Ale czy możemy postawić go obok takich marek jak Coca Cola, Adidas, czy McDonald’s? Jak najbardziej! Artysta współpracował już wcześniej z Levi’sem, dla którego sygnował linię jeansów ozdobionych kryształami Svarowskiego. Niedawno postanowił stworzyć sztukę dla każdego i dotrzeć do nieco „uboższych” odbiorców. Otworzył
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 116
10-07-29 12:30
FOT: ALEKSANDRA HIRSZFELD
Przeciwnicy zarzucają mu wręcz spowodowanie upadku sztuki współczesnej. Sam artysta pytany o swoją twórczość odpowiada: Czy to jest sztuka? Sam nie wiem. w Londynie sklep Other Criteria, w którym można kupić m.in. t-shirty, sygnowane zdjęcia prac, bransoletki z motywem pastylek, rysunki artysty, a ostatnio nawet leżaki z motywem motyli. Sklep działa także w Internecie, dzięki czemu można kupić prace Hirsta nie wychodząc z domu.
Damien Hirst: malarz Niecały rok temu Hirst zaskoczył po raz kolejny. Londyńskie muzeum Wallace Collection na wystawie No Love Lost zaprezentowało 25 niebieskich obrazów namalowanych przez samego artystę (sic!). Wszystkie prace powstały między 2006 a 2008 rokiem. Nie bez przyczyny artysta wybrał tę właśnie placówkę, uważaną za jedno z najbardziej intymnych i elitarnych muzeów, prezentującą największych mistrzów malarstwa. Jak twierdzą niektórzy, seria prac Hirsta ukazująca martwe natury – czaszki, popielniczki i drzewa – wchodzi w wizualny dialog z mistrzami malarstwa: pomiędzy klasyczną przeszłością a nowoczesnością. Inni widzą w jego pracach jedynie nieudolne malarstwo. Zastanawiające są także inne aspekty. Czy Hirst stawia się na równi z dawnymi twórcami? A może wywyższa się? Przecież jego prace osiągają na aukcjach wyższe ceny niż wiszące w salach obok obrazy Rembrandta czy Rubensa. Dlaczego Hirst zaczął samodzielnie malować obrazy? Co do tego, iż jest to jego kolejne zagranie marketingowe, nie ma wątpliwości.
Damien Hirst: w Warszawie Artysta jest także kolekcjonerem sztuki współczesnej. W swojej kolekcji ma m.in. prace swoich kolegów z YBA, ale także wspiera młodych artystów. W maju tego roku Damien Hirst, a dokładniej jego sobowtór, pojawił się w Warszawie. Praca ukazująca podobiznę nagiego Damiena Hirsta w formalinie, ubranego jedynie w złote gumiaki i zasłaniającego się białą kartką z ceną 100 000 001$, to dzieło polskiej artystki Aleksandry
Herszfeld. Projekt został całkowicie poparty i sfinansowany przez Hirsta. Praca zostanie wystawiona na aukcję z ceną wywoławczą 100 000 001$. Cena przekracza o 1$ słynną sprzedaż diamentowej czaszki. Sobowtór na razie znajduje się w prywatnej kolekcji artysty, który zdeklarował się nie wystawiać pracy na widok publiczny aż do dnia licytacji. Jedynym wyjątkiem była prezentacja pracy 10 maja w warszawskiej galerii Studio. Ubierając Hirsta w gumiaki, artystka przywłaszcza sobie jego sztukę, a Hirst przekracza kolejną granicę. Tym razem jest to granica pomiędzy artystą i samym dziełem sztuki. Herszfeld naśladując słynny cykl Natural History stara się zająć pozycję Damiena Hirsta w strukturze rynku sztuki. Pragnie także pokazać, jak bardzo taka kombinacja jest wątpliwa. Uświadamia nam to dodatkowo kartka z ceną przekraczającą o symbolicznego dolara najdroższe dzieło brytyjskiego artysty. Damien Hirst we wszystkim jest „naj” – najsławniejszy, najbogatszy i najbardziej kontrowersyjny. Nie łatwo zestawić go z innym artystą współczesnym i poddać jakimkolwiek kryteriom. Nasuwa się więc myśl, iż nie ma sobie równych. Należy jednak zastanowić się czy dziś o wielkości artysty świadczą ceny, jakie jego prace osiągają na rynku sztuki? Sylwetka Hirsta pokazuje nam jak twórczość artystyczna i status artysty zmieniły się na przestrzeni wieków. Przeciwnicy zarzucają mu wręcz spowodowanie upadku sztuki współczesnej. Sam artysta pytany o swoją twórczość odpowiada: Czy to jest sztuka? Sam nie wiem. Tym którzy jeszcze zadają sobie pytanie – odpowiem – z pewnością jest to sztuka marketingu! Zaraz po historycznej aukcji Hirsta w Sotheby’s nastąpił kryzys, a artysta postanowił zamknąć kilka linii produkcyjnych w swojej fabryce i zwolnić część ekipy. W 2009 roku spadł na 48 miejsce w rankingu magazynu ArtReview. Czy to koniec wielkiej kariery? Pozostaje nam jedynie cierpliwie czekać na to, co nowego wymyśli i czym nas jeszcze zaskoczy. I chyba nikt nie powinien mieć wątpliwości, że tak właśnie się stanie.
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 117
117
10-07-29 12:30
BEHIND Z Johanem Hybschmannem rozmawiał Kacper Chmielewski zdjęcia: Richard Stonehouse
„Kontrast” Między architekturą a sposobem jej postrzegania toczy się ciekawy dialog. Każdy z nas czyni obserwacje w różny sposób, jednak na przestrzeni dziejów zauważono, że jest możliwe, aby w pewien sposób kontrolować odbiór przestrzeni budowy przez obserwatora za pomocą takich rzeczy, jak zdobienia, proporcje i kadrowanie. Do tego projektu zainspirował mnie amerykański sposób budowy z zamiarem tworzenia wizerunku historycznej powagi. Niezgodności i kontrasty XIX-wiecznych budowli, na przykład Nowego Jorku, mogą być szczególnie interesujące. Tam, starołacińskie, greckie i nawet wczesnoeuropejskie języki połączyły się z XIX-wiecznymi fasadami i nowoczesnymi technikami budowy. Mimo takiej mieszanki kulturowej, wszystko zgrało się niezwykle dobrze i można powiedzieć, że Ameryka wynalazła ideę postmodernizmu na długo przed tym, jak ten termin został wprowadzony. Starałem się budować opierając się na tym wyobrażeniu i użyłem go jako podstawy do stworzenia moich ofert, w których bardzo starałem się kontrolować kontrast między tym, jak przestrzenie są postrzegane i czym są. „Przestrzenny potencjał bycia pomiędzy” – czy Twoje zainteresowanie zmieniło się w jakiś sposób od czasu, gdy skończyłeś projekt lub może uważasz, że mógłbyś to bardziej rozwinąć. Spodziewam się, że ta fascynacja będzie częścią mojej pracy w trakcie całej kariery. Wciąż ją rozwijam, a ostatnie projekty poszerzyły moją wiedzę i pozwoliły na reprezentowanie jej na nowe sposoby. Od jakiegoś czasu łączę teorię percepcji z wizjami architektonicznymi i efekt doskonale pasuje do wielu programów. Zawsze mnie ciekawiło, co jest za rogiem i interesowało mnie tworzenie wizualnego dialogu między przestrzeniami, które niekoniecznie są fizycznie ze sobą związane. Obecne projekty stanowią na razie szczyt moich pomysłów, choć w najbliższym czasie planuję warsztaty na temat idei makiet i jestem pewien, że poprowadzi mnie to o krok dalej. Na kim się wzorowałeś podczas studiowania? Podsumowanie listy osób, do których dzieł odwoływałem się przez czas studiów byłoby prawdopodobnie bardzo czasochłonnym zajęciem, ale muszę powiedzieć, że zawsze interesowały mnie zarówno teoretyczne, jak i praktyczne aspekty profesji. Kilka osób i warsztatów zawsze było na szczycie mojej listy i, jeśli pominąć dużą część artystów, myślę, że mógłbym sprowadzić ją do takich nazwisk jak: Lebbeus Woods, Morphosis, Enric Mirelles, Peter Eisenman, Diller + Scofidio, a także wpływowych nauczycieli jak Nat Chard czy Smoutallen. I wciąż połowa inspiracji przychodzi z patrzenia na projekty innych studentów. Kto był Twoim bohaterem z dzieciństwa? Myślę, że to był Batman. Bo zawsze byłem bardziej zainteresowany gadżetami i technologią niż supermocami. Co może być następnym krokiem w Twojej karierze? Jestem bardzo szczęśliwy ucząc projektowania architektonicznego. Chciałbym to kontynuować. To pozwala na wolność myśli i ruchów, którą czasami zatraca się w świecie tej branży. A poza tym podoba mi się tworzenie projektów mieszkaniowych, bo jest dokładnie tym, co do mnie pasuje i zdecydowanie mógłbym to robić dalej, poza nauką i badaniami.
118
DRAWME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 118
10-07-29 12:30
THE CORNER Johan Hybschmann was interviewed by Kacper Chmielewski photo: Richard Stonehouse
‘Contrast’ There’s an interesting dialog between architecture and the way it’s being perceived. We all understand observations differently but throughout history it’s been implied that it is possible to somehow control the observers idea of a built up space using things like ornaments, proportions or staged views. In this project I was inspired by the American way of building with reference to creating an image of historic importance. You will find interesting clashes or contrasts when looking at 19 century buildings in i.e. New York City. Here ancient Roman, Greek or even just early European languages have become fused with 19 century facades and modern building techniques. But it works remarkably well and one could say that America invented the idea of postmodernism long before the term was invented. I’ve attempted to build onto this notion and used references to create my proposals that very much try to monitor the contrast between how spaces are read and what they are. ‘Spatial potential of being in-between’ did your interest evolve in any way since you finished the project or can you maybe develop this a bit. I expect this fascination is going to be a part of my work throughout my carrier. It’s constantly being developed and the latest projects have extended my knowledge and given me new ways of representing it. I’ve been mixing perception theory with architectural ideas for a while and it fits well into many architectural programmes and scales. I’ve always been interested in what’s behind the corner and creating visual dialogues between spaces that are not necessarily physically attached to each other. The recent projects are still the peak of my ideas, but I’m currently planning future workshops about the idea of the diorama, and I’m sure that will take me a step further. Who did you look up to while studying? Starting to list my references throughout my architectural studies would probably be a very time consuming job. But I’ve always been interested in both the theoretical and practical levels of the profession. A few people and offices have always been at the top of my list and if we put aside a vast number of artists I think I could nail a few down, to names like: Lebbeus Woods, Morphosis, Enric Mirelles, Peter Eisenman, Diller + Scofidio but also influential tutors like Nat Chard or Smoutallen. And then half of the inspiration comes from looking at other student projects. Who was your childhood superhero? I think that must be Batman. Because I’ve always been more fascinated with gadgets and technology than super powers. What will be the next step in your career? I’m very happy teaching architectural design and I would like to continue that. It keeps that freedom of thought and action going which sometimes can get lost in the professional world. But apart from that, I also enjoy drawing residential projects which in their detailed scale fits me well and I could definitely see myself continuing that alongside teaching and researching.
DRAWME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 119
119
10-07-29 12:30
„The idea of visually connecting spaces has been my architectural obsession for a long time, and I find that perceptual/referential recognition [of specific spatial details] often plays a key role.�
Johan Hybschmann
He graduated with distinction as Master of Architecture from the Bartlett School of Architecture, UCL, London in 2009. He currently lives and works in central London and teaches Architectural Design at the Bartlett. Besides teaching he works for the research unit Smoutallen and runs his own practice together with Margaret Bursa (www.margaretbursa.com) focussing mainly on residential and theoretical research projects.
120
DRAWME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 120
10-07-29 12:31
The Book of Space
The inspiration came directly from the single shot film sequence in Sokurov’s Russian Ark, where the camera is taken through the timeless spaces of the Winter Palace, jumping decades from one room to another. The distortion of time is, of course, interesting in terms of the timelessness of the spaces – but the interest of the project lies in the way that the camera never looks back. Even though the viewer never sees the full dimensions of these spaces, we are still left with a sense of coherence and wholeness. It’s as if
we constantly use the previous space to create an understanding of what should be behind us. The book is an attempt to spatially prolong that perceptual idea. Two different spaces from the film sequence have been cut into each half of the book, as constructed perspectives. When the pages spread, the silhouettes of the elements visually collide, and the space within the book changes in character as the user travels through it by flicking through the pages.
DRAWME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 121
121
10-07-29 12:31
122
DRAWME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 122
10-07-29 12:31
Replicating a Replica
We preserve historic sites and buildings to remind ourselves of a notion of the authority in our history. What explanation is there to preserve ruins other than to acknowledge what the site once stood for. The historic style of The Federal Hall on Wall Street, considered one of the best examples of classical architecture in New York, refers directly to ancient Greek and Roman architecture. The façade refers directly to the Greek Parthenon and the interior to the Roman Pantheon, albeit at a smaller scale, reflecting the American preoccupation with the notion of democracy and power. One could claim that the idea of post-modernism was present in American culture long before the term was acknowledged. The Federal Hall is not the only American government building that portrays authority through the use of historic references. The US Capital and the Supreme Court in Washington are both drawn with the same template. They all fuse 19th C building techniques with classical
orders. The existing building has been reprogrammed and redesigned since its origin in 1788 and the building currently serves as a museum of American Democratic Government, however all exhibits are replicas of originals. The proposed project is a redesign of the Federal Hall as a representation of the American Constitution. The building programme includes a museum for the Constitution and law court for amendments. The arranged spaces will encourage public insight into the democratic process by setting up specific visual connection into otherwise private spaces. The intention is to design using reference to existing American spatial interpretation of historic authority. Depending on the viewer’s perspective, the building will reveal itself as referenced architecture or a simulacrum of a reference. The simulacrum manifests itself as ‘fragmented’ architecture. The project intends to explore to what extent our perception is guided by reference.
DRAWME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 123
123
10-07-29 12:31
bluzka JOANNA KLIMAS pasek, spodnie, torba DIESEL
124
DRESSME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 124
10-07-29 12:31
ZDJĘCIA: PIOTR STOKŁOSA STYLIZACJA: KAMILA PICZ MAKEUP: MARCIN SZCZEPANIAK WŁOSY: RAFAŁ POTOMSKI ASYSTENT: MICHAŁ GRZYWACZ MODELKA: KASIA SMOLIŃSKA / NEW AGE MODELS
DRESSME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 125
125
10-07-29 12:31
szal ANIA KUCZYŃSKA | kamizelka JOANNA PARADECKA | spodnie JOANNA KLIMAS | buty UNITED NUDE | bransoletka DYRBERG/KERN
126
DRESSME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 126
10-07-29 12:31
szal MALDOROR
DRESSME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 127
127
10-07-29 12:31
płaszcz OLUHI | pasek JUNYA WATANABE | buty JOANNA KLIMAS
128
DRESSME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 128
Ogromne podziękowania dla Opery Krakowskiej za udostępnienie wnętrz do sesji.
10-07-29 12:32
sukienka, buty JOANNA KLIMAS
Ogromne podziękowania dla Opery Krakowskiej za udostępnienie wnętrz do sesji.
DRESSME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 129
129
10-07-29 12:32
POLSKA W DUŃSKIM OBIEKTYWIE
tekst: Alina Kubiak
Pierwsze pytanie, które zadałam swym rozmówcom, dotyczyło powiązania pomiędzy tekstem piosenek zespołu Czesław Śpiewa a fabułą teledysków, które powstają do jego utworów. Praca nad każdym z klipów rozpoczyna się od licznych rozmów Joanny Zofii Bard Mikołajczyk – producentki i Czesława Mozila – muzyka zespołu Czesław Śpiewa z Madsem Nygaard Hemmingsenem – scenarzystą i reżyserem, na temat treści utworów Czesława. 130
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 130
10-07-29 12:32
POLAND THROUGH A DANISH LENS
photo: Barbara Kaja Kaniewska
The first question I asked my guests referred to the relation between the lyrics of the Czeslaw Spiewa band (translation: Czeslaw sings) and the story as shown in the bands musical videos. Czeslaw’s producer Joanna Zofia Bard Mikolajczyk and the director and scriptwriter of his videos Mads Nygaard Hemmingsen begin the work on each song by discussing its message. README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 131
131
10-07-29 12:32
MADS KØNGERSKOV, CZESŁAW MOZIL, MADS NYGAARD HEMMINGSEN MIESZKO I DOBRAWA JAKO POCZĄTEK PAŃSTWA POLSKIEGO
D
la Madsa bardzo ważne jest, żeby wiedzieć, o czym jest piosenka, nad którą pracuje. Oczywiście zarówno Joanna, jak i Czesław, dokładają starań, aby możliwie najwierniej przełożyć utwór z języka polskiego na duński (Mads jest Duńczykiem), jednak poetycki charakter utworów Czesława sprawia, że próba dosłownego przetłumaczenia tekstu wydaje się być nie tylko niemożliwa, ale również pozbawiona sensu. Stworzone przez realizatorów obrazy nie mają być po prostu ilustracją słów piosenki. Tekst utworu jest przede wszystkim inspiracją, a obraz, który oglądamy, to już jedna z możliwych interpretacji; interpretacja przede wszystkim Madsa, ale również osób ściśle z nim współpracujących – Joanny i Czesława, ujęta przez operatora – Madsa Køngerskova. Kiedy pojawiają się pierwsze interpretacyjne pomysły, Joanna ocenia, co jest możliwe do wykonania, a co nie, ponieważ to ona kieruje budżetem. Kiedy pomysł na scenariusz jest już gotowy, Mads zastanawia się nad scenografią. Decyzje dotyczące doboru obsady lub charakteru konkretnych ról, a nawet koloru sukienki, w której wystąpi dana wykonawczyni, również należą do Madsa. Reżyser nakreśla też pomysł na przestrzeń, w której chciałby zrealizować teledysk. Czesław jest przez Madsa traktowany jak pozostali odtwórcy ról. Reżyserując pewną opowieść, nie chce stworzyć po prostu komercyjnego wideoklipu, pokazującego artystę w możliwie najlepszym świetle: doskonałego i pięknego, a więc artystę nieistniejącego. Historie przez niego opowiadane, wydają się być odseparowane od tego, co komercyjne, bo choć jednym z celów powstawania teledysków jest promocja, to klipy mają również, a może przede wszystkim, wartość autonomiczną. Dwa teledyski promujące utwory z nowej płyty zespołu Czesław Śpiewa – POP, doskonale odzwierciedlają założenia ich twórców dotyczące wizerunku artysty. Materiał do pierwszego (W sam raz) nagrywany był w miejscowości Tuczno i nie pozostawia nam złudzeń co do rzeczywistości, jaką chcą nam przedstawić realiza-
132
torzy. Nawet ujęcie nieestetycznego obrazu tamtejszych realiów w estetyczny obraz teledysku nie zniweluje tego pierwszego. A ten obraz to nie tylko miejsce, ale również ludzie, którzy się w nim znajdują. Choć przestrzeń i osoby tworzą jeden obraz, to nastrój danego miejsca tworzą przede wszystkim ludzie obecni w klipie. I nie wydaje się, aby reżyser, tworząc obraz teledysku oddzielał obie składające się nań części. Melancholijne, bardzo wolno zmieniające się obrazy, kontrastują z dość szybkim tempem utworu W sam raz. Mads sam sumiennie dopracowuje wszystkie szczegóły związane z reżyserią, pozostając jednak otwartym na sugestie zespołu nawet podczas kręcenia konkretnych scen. Pozwala, aby te dziesięć czy dwadzieścia procent inscenizacyjnych rozwiązań należało do reszty ekipy, pracującej nad powstawaniem klipów. Mads uważa, że sami aktorzy dzięki improwizacji są w stanie bardzo wiele dodać do tworzonej wspólnie historii. Improwizacja nie dotyczy jednak scenerii, w której ma być kręcony teledysk, scenografii czy kostiumów. Tu, według Madsa, wszystko musi być dopracowane, a prowizoryczne substytuty nie wchodzą w grę. Zdarza się, że w wybranym przez reżysera miejscu znajdą się osoby tak doskonale współgrające i wpisujące się w przestrzeń, że i one stają się elementem teledysku. Taka „improwizacja” miała miejsce w wildeckim barze, w którym rejestrowano materiały do teledysku Krucha Blondynka, gdzie bywalec knajpki był również gościem baru pokazanego w klipie. Mads jest świadomy, że w pełni nigdy nie pozna i nie zrozumie polskiej mentalności, mimo to jednak stara się bardzo dużo rozmawiać z Joanną i Czesławem. Reżyser chce dowiedzieć się o Polsce, a zwłaszcza o Polakach i ich sposobie myślenia, możliwie najwięcej. Nic dziwnego, w końcu to przede wszystkim do polskich słuchaczy i widzów kierowane są muzyka i teledyski zespołu Czesław Śpiewa. Do nagrywania klipów Joanna, Mads i Czesław wybierają Polskę, odnajdując tu miejsca doskonale komponujące się z atmosferą, którą chcą pokazać w swych teledyskach.
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 132
10-07-29 12:32
CZESŁAW MOZIL, JOANNA ZOFIA BARD MIKOŁAJCZYK, MADS KØNGERSKOV W SAM RAZ
Jedynym klipem nakręconym poza Polską jest teledysk do utworu Maszynka do świerkania, nagrany w jednym z kopenhaskich barów, niegdyś należącym do Czesława. Teledyski do piosenek Mieszko i Dobrawa jako początek Państwa Polskiego z płyty Debiut oraz Krucha Blondynka z płyty POP nagrywane były w Poznaniu. W klipie do utworu Krucha Blondynka zobaczyć możemy, między innymi, wnętrze wspomnianego już, klimatycznego, wildeckiego baru, mieszczącego się przy ulicy Górna Wilda. Historia ukazana za pomocą ruchomego obrazu, tak jak wcześniejsza do piosenki W sam raz, nie pokazuje wyidealizowanego muzyka znanego zespołu, lecz człowieka uwikłanego, jak my wszyscy, w nieuniknioną podwójność, a czasem nawet potrójność życia (i nie chodzi tu o świadomy, komercyjny chwyt ukazania „gwiazdy pop” w brzydkim świetle). Konsekwencją prowadzenia zwielokrotnionej liczby „żyć” jest wstyd, który posłużył jako punkt wyjścia w rozmowie Czesława z Madsem, którzy rozpoczynają pracę nad scenariuszem. I to o wstydzie właśnie jest historia klipu do Kruchej Blondynki oraz, jak określił to Czesław, o miłości do tego, co funkcjonuje za zamkniętymi drzwiami. Klip pokazuje jedną osobowość podzieloną na dwie części, kreującą dwa „życia”. Mads dodaje, że „rozdwojenie osobowości” jest charakterystyczne dla pewnej generacji, której zarówno twórcy, jak i znaczna część widzów, są częścią. To pokolenie, jak mówi Mads, charakteryzuje się chęcią posiadania nie tylko „tego” i „tego”, ale również „tamtego” i jeszcze kilku innych rzeczy, a żeby to osiągnąć potrzebujemy nie tylko kilku „żyć”, czasami konieczne staje się też zwielokrotnienie swojego charakteru i swoich przyzwyczajeń. Obrazy i historie konstruujące dwa najnowsze teledyski widzowie opisują jako pesymistyczne. Tyle że nazywanie ich pesymistycznymi, wiąże się z określeniem w ten sam sposób rzeczywistości, w której żyjemy. Historia pokazana w kilpie do Kruchej Blondynki jest bardzo spójna. Utwór, a także obraz doskonale się dopełniają, jednak i tu, pomimo dość jasno określonej fabuły teledysku, jego twórcy pozostawiają widzowi własne pole interpreta-
cyjne. Podobnie jest w nieco wcześniejszym teledysku do utworu W sam raz, gdzie historia choć jest bardziej otwarta, aniżeli w przypadku Kruchej Blondynki, to również subtelnie nakreśla pewien kierunek interpretacyjny. Niektórzy widzowie przyznają, że po obejrzeniu teledysku W sam raz zmieniła się ich wcześniejsza interpretacja piosenki. Materiał do wszystkich klipów rejestrowany jest w ten sam sposób. Operator Mads Køngerskov nie używa do rejestracji kamery cyfrowej. Wszystkie teledyski nagrywane są na taśmach filmowych. Według twórców ma to bardzo wiele zalet, ponieważ dzięki takiemu sposobowi nagrywania, dokładne lata powstania teledysków są trudne do określenia. Nie wiemy, czy powstały one w latach dziewięćdziesiątych, czy też może miesiąc temu. Wydaje się zatem, że dzięki „ponadczasowej” formie teledysków, również przedstawianym historiom łatwiej będzie znaleźć się poza czasem. Pamięć o teledysku to też pamięć o piosence. Reżyser dodaje również, że korzystanie z tego rodzaju kamery jest jego osobistą preferencją, a związek pomiędzy muzyką zespołu a historiami ukazanymi w teledyskach jest łatwiejszy do uchwycenia i zilustrowania przy użyciu taśmy filmowej. Używanie tego rodzaju kamery jest możliwe, ponieważ realizatorzy mogą korzystać z pomocy, jaką Dania oferuje młodym twórcom, reżyserom i operatorom. Po próbach wypożyczenia sprzętu w Polsce ekipa pracująca na planie teledysków zdecydowała się na przywożenie sprzętu z Danii. Głównie dlatego, że aby taki sprzęt wypożyczyć w Polsce, trzeba uiścić zdecydowanie wyższą kwotę, aniżeli w Danii, a do rachunku dopisać dodatkową zadowalającą sumę dla tzw. „pana”, który wypożyczoną kamerą będzie się opiekował. Nie trzeba chyba dodawać, że dla młodych, początkujących reżyserów i operatorów często wypożyczenie kamery jest niemożliwe, a tym samym zamyka się ich droga do spojrzenia na Polskę przez polski obiektyw… Niezależnie od napotykanych trudności, twórcy teledysków obrazujących utwory zespołu Czesław Śpiewa wprowadzają do Polski inną jakość tej materii, obdarzając ją przy tym statusem niezależności.
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 133
133
10-07-29 12:32
MADS KØNGERSKOV W SAM RAZ
134
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 134
10-07-29 12:32
F
MIESZKO I DOBRAWA JAKO POCZĄTEK PAŃSTWA POLSKIEGO
or Mads, the most important is what the song is about. Both Joanna and Czeslaw do what they can to interpret the meaning into Danish (Mads comes from Denmark) but the poetic nature of Czeslaw’s songs makes the literal translation not only impossible but simply senseless. Images created by the producers are not just to illustrate the lyrics. Words are just to inspire and the final effect is only one of any possible interpretations, envisioned by Mads and the people he works with, that is Joanna, Czeslaw and the cameraman Mads Køngerskov. When the early concept emerges, Joanna, who is responsible for budget and judging whether a specific idea can be put into practice, assesses how feasible it is. When the script is ready, Mads thinks about the background scenery. The decision on the cast, the style of particular roles and even colours of the skirt the actress should wear, is a part of Mads duties as well. The director outlines the video’s spatial design. He treats Czeslaw in a way he would treat any other actor. When directing a story, his intention is not to create a profit-oriented piece of video art depicting the artist in the best light: perfect and beautiful but not real. The stories he tells appear to be far from main stream ones. Despite the promotional role, his music videos are also to carry, if not in the main, an autonomous value. Two clips promoting songs from the latest album, POP, clearly reflect what the producers think of the artist’s image. The first one (W sam raz), recorded in the Polish town of Tuczno, leaves no doubt on how they wanted to portray the world. Even pasting the image of such an unsightly landscape into the art form of a music video does not distort the truth. The picture shows not just the place but the people occupying it as well. Although the space and people are one, it is the latter that influences the video’s atmosphere the most. It appears as if the director had no intention of splitting the two elements. Melancholic pictures changing slowly are in contrast to the upbeat music. Mads scrupulously arranges the details related to the direction of the video, remaining open to the band’s suggestions, even during the production of specific scenes. He allows 10-20% of the stage design decisions to be made by his co-workers, believing that through improvisation actors can contribute greatly to the final effect. However, there is no room for improvisation when it comes to costumes and scenery the video is to be shot in. In that field, according to Mads, everything has to be perfect and makeshift solutions are unacceptable. But it does happen that in a place chosen by the director where people live, interacting and blending into its space, they become the part of the video. Such an ‘improvisation’ occurred in a bar where the, Krucha blondynka, video was shot, where a real-life customer became an actor. Even though Mads is aware he will never fully understand the Polish mentality, he talks to Joanna and Czeslaw about it very often, hoping to learn more about the country and its people. This comes as no surprise since it is Polish audiences that Czeslaw addresses his music and videos to, after all. It was Poland that Joanna, Mads and Czeslaw chose for production settings, having discovered locations which were ‘moody’ in the same way they wanted their videos to be. The only clip shot outside of Poland was the one
visualizing, Maszynka do swierkania, and recorded in a Copenhagen bar formerly owned by Czeslaw. Videos for, Mieszko i Dobrawa jako poczatek Panstwa Polskiego, from the album, Debiut, as well as, Krucha blondynka, from the album, POP, were recorded in Poznan. The first one shows the inside of an atmospheric bar located in the Wilda district. Stories presented in both do not show an idealized leader of a famous band, but a man entangled, like all of us, in the inescapable duality, sometimes even triplication, of life (but not in a banal way of simply showing the pop star in a bad light). The result of these multiple levels of life is a feeling of shame which served as the starting point for discussing the script by Czeslaw and Mads. It is shame that plays the main role in the video for, Krucha blondynka, along with the passion for the things we keep hidden in our personal closet, as Czeslaw calls it. The video presents a personality divided in two, living two separate ‘lives’. Mads comments that this identity disorder is typical for a certain generation in both many artists and their viewers. According to Mads, what is typical for this type of generation is the desire to have not only what is within their reach but also out of their reach. To be successful a number of ‘lives’ are needed and a multiplication of personality and familiar habits appears to be necessary. The viewers called the images and stories presented in the two latest videos pessimistic. But the truth is that calling them this means they consider reality to be just as upsetting. The story shown in the video, Krucha blondynka, is very consistent. The song and the video complement each other but, in spite of a clear plot, there is room for personal interpretation on both levels. Just as much as in the slightly older video, W sam raz, where the song’s story, although more open, set an interpretation direction. Some viewers admit that after seeing the music video to, W sam raz, they changed their initial understanding of the song. The material for all the videos is realized in the same manner. The cameraman Mads Køngerskov does not use a digital camera. All the videos are recorded on film tapes. Both claim it gives a number of advantages, for instance it becomes harder to specify the exact year when the video was recorded. It is not easy to say whether it dates back to the 1980s or just a month ago. Ther efore, their timeless visuals make the presented stories equally time-independent. How one remembers the video is how one remembers the song. It is also a personal preference resulting from how much easier it is to capture the relation between the music and the picture with such a camera, according to the director. The technology is accessible thanks to the Danish government which aids young directors and cameramen. After unsuccessful attempts to rent the equipment in Poland, the crew decided to fetch it from Denmark, mainly because of the lower price and no need to pay a cameraman who has to be hired in Poland. It goes without saying that for young producers renting such a camera is an impossibility which sadly disables them from looking at the Polish reality through a Polish lens. Regardless of the hardships encountered, producers of Czeslaw’s clips have introduced new standards to the Polish music video art scene, just as fresh as independent.
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 135
135
10-07-29 12:32
Stworzone przez realizatorów obrazy nie maja być po prostu ilustracją słów piosenki. Tekst utworu jest przede wszystkim inspiracją, a obraz, który oglądamy, to już jedna z możliwych interpretacji.
JOANNA ZOFIA BARD MIKOŁAJCZYK KRUCHA BLONDYNKA
Mads Køngerskov
Mads Køngerskov, urodzony w 1981 roku, operator kamery, samouk. Pracuje i mieszka w Kopenhadze. Współpracował z reżyserem Madsem Hemmingsenem nad teledyskami zespołu Czesław Śpiewa: Maszynka do świerkania, Mieszko i Dobrawa jako początek Państwa Polskiego, W sam raz oraz Krucha Blonynka. Wybrana filmografia: Your forever (w produkcji) | What I brought (w produkcji) | Other peoples (2009) | Heart of mine (2009) | Between the trees (2008) | Calle 6 sur (zwycięzca w kategorii: najlepsze zdjęcia na festiwalu Espejo en Bogotá w 2006 roku). Born 1981, camera operator, self-taught. He lives and works in Copenhagen. He has cooperated with directors Mads Hemmingsen on clips for the Czesław Śpiewa group: ‘Maszynka do świerkania’, ‘Mieszko i Dobrawa jako początek Państwa Polskiego’, ‘W sam raz’ and ‘Krucha Blonynka’. Selected Filmography: Your forever (in progress) | What i brought (in progress) | Other peoples (2009) | Heart of mine (2009) | Between the trees (2008) | Calle 6 sur (winner in the Best Pictures category at the Espejo en Bogotá Festival in 2006).
Mads Nygaard Hemmingsen
Urodzony w 1982 roku w duńskim Aarhus. Podjął studia reżyserii w roku 2003 w European Film College. Reżyser zrzeszony w Super16 – grupie studia filmowego Nordisk Film, kształcącej młode talenty. Prowadzi własne studio w Kopenhadze, gdzie, poza realizacją własnych filmów, wykonuje scenorysy do filmów reklamowych i pełnometrażowych. Główne dokonania: Krucha Blondynka (teledysk) 2010 | W sam raz (teledysk) 2010 | 2-45, Sleeping is the easy part (krótki metraż) 2009 | Mieszko i Dobrawa jako początek Państwa Polskiego (teledysk) 2008 | Between Trees (krótki metraż) 2008 | Maszynka do Świerkania (teledysk) 2007 | Situation 2.1Beta (krótki metraż) 2007 | Skin It (krótki metraż) 2006 | Nimbus ‚47 (krótki metraż) 2005 | Bag Byen (krótki metraż) 2005 | Solitary (krótki metraż) 2003. Nagrody I nominacje festiwalowe za teledyski grupy Czesław Śpiewa: Maszynka Do Świerkania (nagrody festiwalowe): Najlepszy teledysk międzynarodowy – Cravefest 2008 (Kanada) | Nagroda publiczności dla najlepszego teledysku rockowego – Festiwal Yach Film 2008 (Poland) | Nominacja – Najlepszy teledysk 2009 – Fryderyki 2009 (Polska) | Nominacja – Najlepsza produkcja – Cravefest 2008 (Kanada) | Nominacja – Najlepszy zgłoszony teledysk Punk/Rock/Metal – Cravefest 2008 (Kanada) | Nominacja – Najlepsza piosenka – Cravefest 2008 (Kanada) | Nominacja – Festiwal filmowy Cambridge Super 8 (Anglia). Mieszko I Dobrawa (nagrody festiwalowe): Nominacja – Najlepsza reżyseria – Festiwal filmowy Yach Film 2008 (Poland). Born 1982 in Aarhus, Denmark. Started directing in 2003 at the European Film College. Director at Super16 – a talent developing platform at Nordisk Film. Runs his own Copenhagen based company where besides making films, he also creates storyboards for commercials and features. Main works: Krucha Blondynka (music video) 2010 | W sam Raz (music video) 2010 | 2-45, Sleeping is the easy part (short film) 2009 | Mieszko I Dobrawa (music video) 2008 | Between Trees (short film) 2008 | Maszynka Do Świerkania (music video) 2007 | Situation 2.1Beta (short film) 2007 | Skin It (short film) 2006 | Nimbus ‚47 (short film) 2005 | Bag Byen (short film) 2005 | Solitary (short film) 2003 Festival Nominations for Czeslaw Spiewa Music videos: Maszynka Do Swirkania (festivals): Won best international musicvideo – Cravefest 2008(Canada) | Won audience award for best Rock video – Yach Film festival 2008 (Poland) | (Nominated) Best music video 2009 – The Frederyk award 2009 (Poland) | (Nominated) Best Production – Cravefest 2008(Canada) | (Nominated) Best Punk/ Rock/Metal Signed – Cravefest 2008(Canada) | (Nominated) Best Song – Cravefest 2008(Canada) | (Nominated) The Cambridge Super 8 film festival (England) Mieszko I Dobrawa (festivals): (Nominated) Best Director – Yach Film festival 2008 (Poland)
136
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 136
10-07-29 12:32
Joanna Zofia Bard Mikołajczyk
Producentka, urodzona w 1980 roku w Łodzi. W 1988 roku wraz z matką zamieszkała w Danii. Po skończeniu liceum wyjechała do Paryża, gdzie studiowała język francuski na Sorbonie oraz zamieszkała w Nowym Yorku, gdzie zainteresowała się filmem. Po powrocie do Kopenhagi, odbyła staż w Zentropa Productions, gdzie pracowała m.in. dla Lars Von Triera. Od 2003 roku pracuje przy produkcji teledysków oraz filmów fabularnych i dokumentalnych w Danii. Absolwentka (2010) „Super16”, alternatywnej Duńskiej Filmówki. Joanna Zofia Bard Mikołajczyk, producer born in 1980 in Łódź. In 1988 she moved with her mother to Denmark. Following her high school graduation she went to Paris where she studied French at the Sorbonne and later moved to New York where she became interested in film making. Upon her return to Copenhagen she completed an internship at Zentropa Productions where she worked with Lars Von Trier. She has been working on the production music video clips, features and documentary films in Denmark since 2003. Graduate (2010) of the alternative Danish Film School, ‚Super16’.
Czesław Mozil
Urodzony w 1979 roku w Zabrzu. Kompozytor, muzyk i wokalista. W wieku pięciu lat wraz z rodziną wyjechał do Danii, gdzie mieszkał do dwudziestego ósmego roku życia. Absolwent Duńskiej Królewskiej Akademii Muzycznej. W 2000 roku wraz z przyjaciółmi założył zespół Tesco Value. W 2007 roku powrócił do Polski i zamieszkał w Krakowie. Pierwszy album zespołu Czesław Śpiewa – Debiut ukazał się wiosną 2008 roku, a 12 kwietnia 2010 na rynku pojawiła się druga płyta zespołu – POP. Czeslaw Mozil (born 1979 in Zabrze, Poland), musician, composer and singer. At the age of 5 he moved with his family to Denmark where he lived till the age of 28. He is a graduate of the Royal Danish Academy of Music. In 2000, together with his friends he founded the band Tesco Value. In 2007 he returned to Poland and settled in Krakow. The first album, Debiut, by his band, Czeslaw Spiewa, (translation: Czeslaw Sings) was released in the spring of 2008. On April 12th 2010 he released his second album POP.
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 137
137
10-07-29 12:32
Beauty Story
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 138
10-07-29 12:32
Producer Photographer
Clement & Chen Studio
Leslie Hsu
www.da-kuai.com
ClĂŠment Zheng www.clementandchen.com Makeup & Hair Kevin Long Make Up For Ever
Stylist
Lili Paras & Nima Liquid Models Photographer Assistant Wen & Roger Fashion Assistant Jerlin Jiang & Yi Chao Lee Makeup & Hair Assistant A Guo Post-production Juliet Chen www.juliet-chen.com Special Thanks To iLOOK www.ilook.com.cn Model
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 139
10-07-29 12:32
Blue Top Pleats Please From JOYCE Short Skirt LOUIS VUITTON Necklace Stylist’s Own Shoes agnès b.
140
SHOOTME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 140
10-07-29 12:32
Dress HERMÈS
SHOOTME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 141
141
10-07-29 12:32
Dress LOUIS VUITTON Shoes agnès b.
142
SHOOTME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 142
10-07-29 12:32
Blue Top Pleats Please From JOYCE Short Skirt LOUIS VUITTON Necklace Stylist’s Own Shoes agnès b.
SHOOTME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 143
143
10-07-29 12:33
144
SHOOTME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 144
10-07-29 12:33
Chinese Medicine Tong Ren Tang
SHOOTME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 145
145
10-07-29 12:33
Yellow Dress AGNÈS B. Necklace CHENG CHENG Shoes HERMÈS
146
SHOOTME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 146
10-07-29 12:33
Necl Ne clac acee HE HERM RMÈS RM ÈSS
SHOOTME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 147
147
10-07-29 12:33
Chinese Medicine TONG REN TANG
148
SHOOTME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 148
10-07-29 12:33
Dress PORTS 1961 Necklace HERMÈS Shoes Etro From JOYCE
SHOOTME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 149
149
10-07-29 12:33
Dress PORTS 1961 Shoes agnès b.
150
SHOOTME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 150
10-07-29 12:33
Dress PORTS 1961
SHOOTME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 151
151
10-07-29 12:33
152
SHOOTME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 152
10-07-29 12:33
Dress & Shoes PORTS 1961
SHOOTME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 153
153
10-07-29 12:33
espresso 9.30am fotograf I gor D rozdowski st yl i z ac ja A n i a J 贸藕 w i a k hair & make up Dorota Hayto modelka Paulina / H OOK
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 154
10-07-29 12:33
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 155
10-07-29 12:33
15 1 56
DRES DR R ES ESSM SME SM E
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 156
10-07-29 12:33
DR D R ESSM ESSM ES SME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 157
157 15
10-07-29 12:33
sukkiieen su nkkaa SOL OL AR AR butyy RES bu E SE ER RVE V ED rraajs jsto sttoop pyy CA AL LZE ZEDO DON NIIA
su suki ukiien enka ka MAR RLB L OR ORO O CL CLAS L AS A SSIIC
158 15 8
DRES DR ESSM ES SME SM E
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 158
10-07-29 12:33
suki su kien enka ka SSOL OLAR AR
DRES DR ESSM SME E
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 159
159 15 9
10-07-29 12:33
su suki uki kieen nka ka S O OL L AR AR
16 1 60
DR D R ES ESSM SME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 160
10-07-29 12:34
k szzul ko ulaa MA MARL RLBO RL BORO BO RO C CLA LASS LA SSSIC SSIC IC
DRES DR E SM ES SME E
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 161
1 1 16
10-07-29 12:34
kami ka mize mi zelk ze l a SO lk OLA L AR b żu bi żute teri te eri r a SSO OL LA AR
162 16 2
D ES DR ESSM SME SM E
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 162
10-07-29 12:34
DR ES DR ESSM ESS SME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 163
163 16 3
10-07-29 12:34
sukkiien su enka k SO OL LA AR R
POD O ZIĘ OD ZIĘKOW KOW WANI AN A DL LA A KLU KLUBU BU STA S ARE R KIN KI O ZA ZA U UDOS DOS OSTĘP TĘP T TĘ PNIE NIENIE NIE I WNĘ ĘTRZ TR DO SE SESJI S ZD SJI ZDJĘC JĘCIOW JĘC IOW OW WEJ
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 164
10-07-29 12:34
CZYSTA REWOLUCJA PURE REVOLUTION
tekst: Sebastian Frąckiewicz zdjęcia: Sebastian Frąckiewicz (portrety) / archiwum z koncertów Cymeon X Byli pierwszą stuprocentową kapelą straight edge w Polsce. Drukowali swoje teksty na kartkach i rozdawali je publice w trakcie koncertów. Nie tylko dlatego, że grali na kiepskim sprzęcie zagłuszającym wokalistów. Najważniejszy był przekaz, szczerość i energia. Cymeon X stał się legendą sceny hardcore-punk.
They were the first 100% straight edged band in Poland. They printed their lyrics on sheets of paper and distributed them to the audience during their concerts and not just because of the low quality amps drowning out the vocals. Message, sincerity and energy were most important. Cymeon X became a legend of the hardcore/punk scene. README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 165
165
10-07-29 12:34
W
1981 roku Ian MacKaye, wokalista amerykańskiej grupy Minor Threat wykrzykuje do mikrofonu I’m a person just like you /But I’ve got better things to do/ Than sit around and fuck my head/Hang out with the living dead… /I’ve got the straight edge! W USA rodzi się nowy ruch, wywodzący się z punka, ale negujący punkowy nihilizm. Od słów Minor Threat, przyjmuje nazwę straight edge. Propaguje życie bez alkoholu, narkotyków, przypadkowego seksu, promuje wegetarianizm. Choć straight-edge’owcy nadal są w opozycji do systemu, częścią tego systemu staje się także alkoholizm i narkomania, która wówczas jest plagą amerykańskich metropolii. Ludzie związani z SE (straight edge), zakładają kapele i grają hardcore – szybką, wściekłą i szorstką muzykę. Obcinają włosy i malują sobie na dłoniach krzyże. Wcześniej te same krzyże były oznaką wykluczenia, bo malowano je na koncertach nieletnim dzieciakom, żeby barman nie sprzedawał im alkoholu. W 1981 znaki na dłoniach zmieniają znaczenie: z symbolu wykluczenia stają się symbolem przynależności do nowej subkultury.
Nawet piwa nie pijesz? W 1985 roku 13-letni Adam Szulc (perkusista Cymeon X) jest młodym punkowcem. Pochodzi z rodziny, w której każdy wypił o wiele za dużo. Dlatego Adam ma wstręt do alkoholu. W jednym z zinów dowiaduje się o „niepijących hardcoreowcach”, a pogłoski potwierdza jego kumpel Bobas. - Pomyślałem wtedy, że to super sprawa, bo znalazłem kogoś takiego, jak ja. Potem dowiedziałem się, że to, o czym czytałem nazywa się straight edge. Zrobiłem więc sobie koszulkę z napisem „straight edge” i pojechałem na festiwal do Jarocina. W Jarocinie wszyscy się dziwili i pytali mnie, o co w tym wszystkim chodzi. I czy nawet piwa nie piję – wspomina Adam. Pod koniec lat 80-tych w Polsce grają zespoły hardcore’owe, takie jak ID czy Ustawa o Młodzieży, ale żaden z nich nie jest w stu procentach straight-edge’owy. Adam
166
gra wtedy w poznańskiej Hacesji. W 1991 roku poznaje Stiepana (Macieja Kalarusa), którego brat tworzy inny poznański hardcore’owy skład – HCP. Stiepan grający na basie wkręca się w Straight Edge, a jednocześnie gra w Apatii. Jednak dwójka to wciąż za mało, żeby zrobić straight edgeowy zespół. Stiepan i Adam szukają więc chętnych. Umiejętności muzyczne ani wokalne nie są brane pod uwagę w ich „rekrutacji”. Kandydat może fałszować i ledwo szarpać struny. Ale musi być straight edge i wegetarianinem. A to najtrudniejsze warunki do spełniania. „Stanowisko” wokalisty sprawia najwięcej problemów. Przez zespół przewija się Maras i Szoszon, ale ich miejsca za mikrofonem szybko zajmują Słonik (Dominik Włodarkiewicz) i Norbert Lalko.
hardcoreowca to była osoba, z którą potencjalnie mogłeś się zaprzyjaźnić. Podchodziłeś do gościa i gadałeś. Tak po prostu, bo było ich bardzo niewielu. – wspomina Słonik, jeden z dwóch wokalistów zespołu. Stiepan: - Ze Słonikiem było tak samo. Mieliśmy wspólnych kolegów w budowlance na poznańskich
Rekrutacja Na całe szczęście, w latach 90-tych każdy nastolatek jest w pełni identyfikowalny – fryzura, koszulka z zespołem i naszywki mówią o nim wszystko. Wręcz nosi na sobie deklarację światopoglądową. - Te 18 lat temu, dzieciak, który miał naszywkę z napisem „straight edge” lub wyglądał na
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 166
10-07-29 12:34
Wspólna scena
Rybakach. Jechaliśmy z Adamem pociągiem na koncert z ekipą, w której był też Słonik. Już wcześniej go sobie wypatrzyliśmy. Podeszliśmy do Słonika, pogadaliśmy z nim kwadrans. Wyszliśmy na korytarz: „I co, może być?” – pytam Adama. A Adam mówi„spoko”. I Słonik został wokalistą. Zastąpił Szoszona, który zagrał z nami kilka koncertów.
Norbet: Ja też zostałem zidentyfikowany dzięki naszywce Apatii i straight edge. Stiepan, z którym chodziłem do szkoły po prostu zapytał, czy nie chciałbym zostać wokalistą. Co najzabawniejsze wcześniej byłem metalowcem i o całym straight edge dowiedziałem się od swoich kolegów punków, którzy się z tego ruchu nabijali. A potem sam zostałem straight edge. Do załogi dołączają jeszcze gitarzyści: Przystojny ( Maciej Jacyna – dziś mieszka w USA) i piętnastoletni Piotr Roszak, który trafia do reszty z polecania Matoła, muzyka Apatii. W 1991 roku Cymeon X jest już w komplecie. Dla Adama, Piotra, Norberta, Przystojnego, Słonika i Stiepana zespół i SE stają się sposobem na życie. W takim składzie i w studiu należącym do Eleni nagrywają album Free your mind, free your body. Malowaliśmy sobie krzyże na dłoniach nie tylko na koncertach, tak jak robili to załoganci w USA. My nosiliśmy je na co dzień, chyba przez pierwsze pół roku. Chłopcy biegali z krzyżami do szkoły, a ja do pracy. Pracowałem już wtedy jako fryzjer, a każdy fryzjer odbywa dziennie około 50 rozmów z klientami. Wtedy wszystkie moje 50 rozmów przeprowadzałem właśnie na temat krzyży i straight edge. Byłem cholernie natchnionym ideologiem – śmieje się Adam.
Gdy Cymeon X zaczyna grać, na polskiej scenie hardcore-punk następuje zmiany warty. Klimaty „no future” odchodzą do lamusa, powstaje coraz więcej zespołów anarchopunkowych, zaangażowanych także w ruchy ekologiczne i antyfaszystowskie. Chociaż punkowcy za kołnierz nie wylewają i nie chcą zostać abstynentami, Cymeon X staje się częścią tego samego środowiska. Gra imprezy z punkową Homomilitią i Apatią. Na jego koncerty chodzą anarchiści, metale, choćby dlatego, żeby zobaczyć pierwszy w Polsce zespół straight edge. Za to „krzyżacy” wśród publiki to jedynie pojedyncze osoby. Scena punkowa dobrze nas przyjęła. Łączyły nas istotne sprawy: postawa antyfaszystowska, wegetarianizm czy w ogóle niechęć do szeroko rozumianego sytemu. I to było ważniejsze niż abstynencja. My się śmialiśmy z punków, punkowcy z nas. My rysowaliśmy sobie na rękach „X”, a oni nam na złość kieliszki albo butelki wódki. Ale to wszystko odbywało się na przyjaznej stopie – mówi Norbert. Cymeon X gra szybko, mocno, na kiepskim sprzęcie. Nie ma ż adnego image: tanie trampki, bluzy z kapturem, własnoręcznie robione naszywki i koszulki. Jedynym elementem scenicznego wizerunku jest flaga zespołu i kolorowe spodenki Adama – na każdym koncercie inne. Nie mają niczego, co za kilkanaście lat będą miały inne kapele straight edge: doskonałego sprzętu, umiejętności muzycznych czy modnych ciuchów tworzonych specjalnie dla alternatywnych dzieciaków. Ale są prekursorami i wierzą, że Cymeon X może naprawdę zmieniać ludzi.
Przekaz przede wszystkim Muzyka dla członków Cymeona X to przede wszystkim nośnik poglądów i sposób propagowania innego stylu życia: wolnego od uzależnień, w którym każdy świadomie kontroluje swoje życie. Śpiewają, a raczej krzyczą, o czystości ciała i umysłu, niezależnym myśleniu, wegetarianizmie, ale także o przyjaźni i jedności. Prosto i bezpośrednio.
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 167
167
10-07-29 12:34
ADAM SZULC – PERKUSJA
Dla nas przekaz był ważniejszy niż muzyka. Dlatego na koncertach rozdawaliśmy ludziom kserowane kartki z naszymi tekstami. MACIEJ KARALUS (STEPAN) – BAS
168
Największe „hity” to Drug free youth, Matko, Znalazłem. Piotr: Dla nas przekaz był ważniejszy niż muzyka. Dlatego na koncertach rozdawaliśmy ludziom kserowane kartki z naszymi tekstami. I przed każdym kawałkiem mówiliśmy, o czym on jest, nawet jeśli to kogoś nudziło. I w większym stopniu była to manifestacja naszych poglądów niż występ muzyczny. Ale ja nadal wierzę, że na scenie niezależnej zespoły nie grają przede wszystkim muzyki, ale noszą w sobie pozytywną energię i przekazują ją innym. Chyba, że jej nie mają. I czasem rozmawiam z młodymi muzykami, którzy nie potrafią powiedzieć, o czym są ich teksty i po co grają, choć jedna ich gitara warta jest więcej niż cały nasz sprzęt łącznie z samochodem, którym wtedy jeździliśmy. Nie mówiąc o tym, że zupełnie na początku to jeździliśmy pociągami. Albo jeszcze inaczej, narzucają sobie z góry tematy tekstów: chociażby teraz napiszę teksty na temat społeczny. Konwencje i schematy wkradły się nawet do muzyki niezależnej. Stiepan: Zaczynaliśmy grać marząc o tym, że przekonamy ludzi do naszej ideologii i w przeciągu paru lat te marzenia się ziściły, docieraliśmy do ludzi i oni stawali się straight edge. I to było niesamowite, bo okazało się, że mamy siłę przekonywania. Na naszych pierwszych koncertach straight edgeo’wcy to były pojedyncze osoby. Pod koniec naszej „kariery” w 1994 roku, 200 na 300 osób z publiki malowało sobie krzyże na dłoniach.
Elite) przy ul. Półwiejskiej, by w co najmniej 50 osobowej grupie patrolować centrum miasta i wyłapywać skinów. Bójki i odwety są na porządku dziennym, choć ważniejsza jest raczej demonstracja siły niż walka. Choć dziś członkowie Cymeona X łapią się za głowę, wspominając tamte potyczki, metoda okazuje się skuteczna, a wszelkie subkultury trzymają ze sobą. W ciągu kilku lat Poznań daje sobie radę ze skinami i można chodzić na koncerty bez gadżetów. Tymczasem w USA straight edge zmienia swoje oblicze. W Ameryce pojawiają się nowe zespoły, które nie śpiewają już o jedności sceny hardcore-punk. Kapele takie jak Earth Crisis koncentrują się na wegetarianizmie, ekologii i są radykalne – chcą mieć własną „niepijącą” scenę. W końcu zachodni wiatr dociera do Polski i do członków Cymeona X.
Poznańskie potyczki Cymeon X grał wspaniałe imprezy, to był świetny zespół koncertowy. Dwie gitary, dwa wokale, rycząca publiczność z iksami na dłoniach, znająca wszystkie teksty, skoki ze sceny, wyrywanie wokalistom mikrofonu. Klimat na ich koncertach był zawsze gwarantowany i chętnie jeździliśmy całą załogą z Warszawy na ich imprezy do Poznania, bo to zawsze było wydarzenie – wspomina Jarosław Składanek, który – jako gitarzysta – grał z Cymeonem X trzy pożegnalne koncerty, juz po rozpadzie zespołu. Dziś współwłaściciel wydawnictwa komiksowego Kultura Gniewu, prowadzący dawniej wraz z żoną Aldoną hardcore’ową dystrybucję płytową Youth Culture. Jednak w latach 90-tych „świetne koncerty” są wyjątkowe również z tego powodu, że można z nich wrócić bez zębów i warto zabierać na nie gadżety w postaci łańcucha czy pasa z ciężką klamrą. Nazi-skini w wielu miastach, w tym również w Poznaniu, terroryzują alternatywną młodzież, robiąc tak zwane naloty na imprezy. Biją wszystkich, również dziewczyny, niszczą sprzęt. Ludzie boją im się przeciwstawiać. Grając koncerty w całej Polsce, Cymeon X kilka razy musiał wracać do domu pod eskortą policji (w Bydgoszczy, w Nowym Sączu), a Adam nieraz ma wizyty krótko ogolonych byczków pod zakładem fryzjerskim, w którym pracuje. W końcu poznańska ekipa, złożona z punkowców, hardcore’owców i metali, postanawia zrobić porządek w swoim mieście. Co piątek ludzie spotykają się pod Santosem (dziś cukiernia
DOMINIK WŁODARKIEWICZ – SŁONIK – WOKAL
Norbert: Granie z punkami zaczynało nam powoli przeszkadzać. Chcieliśmy być bardziej czyści, bardziej radykalni, aż w końcu rozpadł się Cymeon X i powstał Respect. Cymeon X składał się z trzech rzeczy: antyfaszyzmu, wegetarianizmu i SE, a nagle okazało się, że jesteśmy postrzegani jako zespół antyfaszystowski. A my chcieliśmy zmienić punkt ciężkości i podkreślić SE i wegetarianizm. Stiepan: Wtedy zaczęła też kiełkować scena stricte SE, na przykład zespół Healing i uważaliśmy, że teraz ta scena SE będzie się rozrastać i będziemy się mogli do niej przyłączyć, a nie ganiać za skinami po koncercie i grać na brudnych punkowych koncertach. Dziś wiem, że to nie był dobry pomysł. Zachowywaliśmy się trochę jak chorągiewki, ale byliśmy młodzi, więc jak wszyscy młodzi, łatwo ulegaliśmy wpływom i modom. Poza radykalizmem, do rozpadu Cymeona
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 168
10-07-29 12:34
X doprowadzają także spory osobiste i konflikty między członkami grupy. W 1994 zespół zostaje rozwiązany. Na jego gruzach powstaje Respect. Co jakiś czas Cymeon X gra „pożegnalne” koncerty. Ostatni w 2006 roku. Kolejny na dwudziestolecie zespołu odbędzie się w październiku 2011 wraz z reedycją płyty Free your mind, free your body.
Cymeon zostaje w głowach
PIOTR ROSZAK – GITARA
Zaczynaliśmy grać marząc o tym, że przekonamy ludzi do naszej ideologii i w przeciągu paru lat te marzenia się ziściły. NORBERT LALKO – WOKAL
Co dziś robią członkowie Cymeona X? Żaden z nich nie pracuje ani w korporacji, ani w banku, ale tylko Stiepan związany jest z muzyką. Nadal gra na basie w Apatii. Ponadto prowadzi historyczne wydawnictwa Pomost i działa w fundacji o tej samej nazwie, zajmującej się pojednaniem polskoniemieckim i ekshumacją żołnierzy drugiej wojny światowej. Jest straight edge (choć z krótką przerwą) i weganinem. Piotr i Słonik pracują w branży deskorolkowej. Dziś w różnych firmach, choć dawniej prowadzili wspólnie jeden z pierwszych skateshopów w Poznaniu – Mayer. Obaj mają dzieci w tym samym wieku, wraz ze swoimi rodzinami są wegetarianami. Zrezygnowali ze straight edge, choć w piciu alkoholu poważnie zaniżają polską normę. Podobnie jest z Norbertem, który dziś zajmuje się architekturą. Straight edge, nieprzerwanie od początków Cymeon X, jest Adam Szulc – perkusista, główny tekściarz i ideolog zespołu. Dziś ma rodzinę i trójkę dzieci. Nie zmienił też zawodu, a od 10 lat prowadzi swój własny zakład fryzjerski na osiedlu Orła Białego w Poznaniu. Chociaż dziś nie nosi już krzyży na rękach, stali klienci i współpracownicy znają jego poglądy, a impreza z okazji jubileuszu zakładu była bezalkoholowa. I nikogo to nie zdziwiło. Reszta członków zespołu strzyże włosy u Adama, a przez lata jego zakład był (i wciąż jest) skrzynką kontaktową dla ludzi z poznańskiej sceny. Adam ma doskonałą pamięć. Gdy przeglądam jego archiwum i wybieram zdjęcia do publikacji, bez problemu określa rok, z którego pochodzi fotografia, a nawet z kim grali wtedy koncert, a przecież niektóre z zatrzymanych na kliszy momentów to chwile sprzed prawie 20 lat. Wszyscy członkowie zespołu spotkają się na rocznicowym, znów „pożegnalnym” koncercie. Podkreślają jednak, że nie jest to żadna reaktywacja, choć tak ich działania odbierają niektóre osoby ze sceny hardcore i krytykują, że chcą odcinać kupony od własnej legendy. Norbert: Nie chodzi nam o powrót zespołu i tworzenie nowych rzeczy. Formuła Cymeona się wyczerpała, była ściśle określona: vege i wszyscy 100% SE, więc siłą rzeczy nie możemy się reaktywować. Ale zrobienie koncertu raz na 5 lat, żeby powspominać, nie jest niczym złym. Słonik: Ja w ogóle mam taką zasadę, że jak gramy jako Cymeon X to na koncercie nie wypiję nawet piwa, choć już nie jestem straight edge. Te kawałki muszę śpiewać na trzeźwo. Właściwie nie wiem, dlaczego. Tak już po prostu mam. Nawet po tylu latach, to zostaje ci w głowie.
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 169
169
10-07-29 12:34
I
n 1981, Ian MacKaye, the singer of an American band called Minor Threat, screamed to the microphone: I’m a person just like you /But I’ve got better things to do/ Than sit around and fuck my head/Hang out with the living dead … /I’ve got the straight edge! A new movement was born in America, stemming from punk but negating the punk nihilism. Minor Threat’s lyrics inspired the name – straight edge. It promoted a lifestyle with no alcohol, no drugs, no promiscuous sex and favored vegetarianism. Although straight edgers were in opposition to the system, alcoholism and drugs also became a part of it part and a plague of the American cities. People involved into SE (straight edge) formed bands and played hardcore – a wild, fast and harsh music. They cut their hair and painted X’s on their hands. Formerly the very same marks were a sign of exclusion, worn by underage concert goers for bartenders to notice and not sell them any alcohol. In 1981 hand signs changed their meaning – a sign of exclusion became a sign of membership in a new subculture.
Not even a beer? In 1985 Adam Szulc (Cymeon X drummer) was a 13-yearold punk. He came from a family where everyone drank too much so he developed a revulsion to alcohol. In one of the zines he read about abstinent hardcore philosophy, which he later heard of again from his friend Bobas. Back then I thought it was great because I had found someone like me. Then I discovered that what I read about was called straight edge. I made myself a slogan T-shirt and left for the Jarocin Festival (major alternative youth event in socialist
think, is he good?’, I asked Adam. ‘Will do,’ he replied. And so Slonik became our vocalist, replacing Szoszon who played just a few shows with us. Norbert says: I also got classified thanks to the band Apatia and the straight edge badges. Stiepan, whom I went to high school with, just asked me if I wanted to become a vocalist. Funny enough, I was a metalhead before and had first heard of straight edge from my friends who had made fun of it. Later I became straight edge. After that, more guitarists joined the band. Przystojny (Maciej Jacyna, living in the US now) and a 15-years-old Piotr Roszak who got in after a recommendation by an Apatia band member. In 1991 Cymeon X was fully formed and became a way of life for the musicians. In this formation the band recorded the Free Your Mind, Free Your Body album. We wore X’s on our hands not just during the shows, like our US counterparts did. We wore them every day for the first half of the year. Guys had them when they went to school and I had them when I worked. I was a hair dresser already and I knew that every hairdresser chats with clients around 50 times a day. All of those 50 conversations concerned the X’s and straight edge ideas. I was a goddamn inspired ideologist back then, he laughs.
Common Scene When Cymeon X started, the Polish hardcore-punk scene changed. The ‘no future’ moods had become old while more and more anarcho-punk bands were being formed, involved into ecology and anti-fascist philosophy. Although the punks did raise their elbows a lot and had no intention of becoming abstinent, Cymeon X became a part of the same
We started out with a dream of converting people Poland). Everyone there was puzzled and asked me what the point was. ‘Not even a beer?’ they asked me. In the late 80s, Poland was visited by hardcore bands like ID or Ustawa o Mlodziezy but none of them was entirely straight edge. Adam was playing in a Poznan-based Hacesja band at that time. In 1991 he met Stiepan (real name Maciej Kalarus) whose brother was a member of yet another Poznan band HCP. Stiepan, who played bass, got into straight edge spending part of his time playing in the band Apatia. However, two people were not enough to form a straight edge band so they started looking for musicians. Technical skills were not taken into consideration very much. The candidate could sing out-of-tune and barely play guitar but had to be straight edge and vegetarian. These conditions were very hard to fulfill. The position of vocalist was the most problematic. Maras and Szymon were in the band for a while but Slonik (Dominik Wlodarkiewicz) and Norbert Lalko soon took their place.
Recruitment Luckily, in the 90s every teenager was easily classified. Hairstyle, T-shirt and patches told everything. It was the general philosophy declaration. Eighteen years ago a kid wearing a straight-edge badge or resembling a hardcore punk was a likely person to become friends with. You approached him and talked to him. Just like that, because there were so very few of them, Slonik, one of the vocalists, recalls. Stiepan says: It was a similar story with Slonik. We had common friends in Poznan high school. Together with Adam and our roadies we were on a train to play a concert. We spotted him earlier. We approached him and had a conversation for 15 minutes. Then we left the compartment: ‘What do you
170
environment. They played gigs along with Homomilitia and Apatia. Anarchists attended their concerts, as well as metalheads willing to see the first Polish straight edge band. But the X-ists were in a minority in the audience. The punk scene greeted us warmly. We had significant things in common, the antifascist outlook, vegetarianism and aversion to the broadly defined system. It was more important than the abstinence. We made fun of punks who in turn laughed at us. We wore X’s on our hands while they drew vodka glasses or bottles on theirs. But it was still a friendly relation, Norbert says. Cymeon X played harsh and fast music but used mediocre equipment. There was no artistic image, just cheap sneakers, hoodies, self-made badges and T-shirts. The only element of the stage imagery was the band’s flag and Adam’s colorful shorts, different for each show. They had nothing that the younger groups got 15 years later – great equipment, musical skills and fashionable clothes designed especially for alternative kids. But they were the pioneers and believed that Cymeon X could really change people.
Firstly, The Message For the members of Cymeon X music was mostly a means of carrying ideas and promoting a different lifestyle free from addictions and people consciously controlling their lives. They sang, or actually screamed, about the purity of body and mind, independent thinking, vegetarianism but also about friendship and unity. Simple and straightforward. Their greatest hits were Drug Free Youth and Matko, znalazlem (Mother, I Found it). To us, the message was more important than the music. Tha t’s why we distributed copies of the lyrics during our concerts. And before playing a song, we would always describe what
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 170
10-07-29 12:34
it was about even when people were bored with it. It was more of an outlook manifesto than a musical performance. But I still believe that on stage bands don’t just play music but also spread this positive energy they have. Unless they don’t have it. Sometimes I talk to young musicians who can’t really tell what they sing about and what the point of their music is, although their guitar is worth more than our entire equipment along with the van we used to drive. Not to mention that initially we even traveled by train. They also choose topics to write songs about, for example a social issue. Patterns and templates have invaded even the independent music world, Piotr laments. Stiepan adds: “We started out with a dream of converting people to our philosophy and after a few years it came true – we reached people’s minds and they became straight edge. It was amazing to find out we had this force of conviction. At our first shows straight-edgers were a minority. At the end of our ‘career’ in 1993, two hundred people out of the three hundred at the gig had their hands painted with X’s.
X consisted of 3 things: anti-fascism, vegetarianism and straight edge and suddenly it appeared that we were commonly considered just an anti-fascist band. We wanted to move the focus and emphasize the straight edge and the vegetarianism bit. Stiepan adds: It was then that the strict straight edge scene was born, for example the band Healing, and we believed that such movement would grow and we would be able to join it, instead of chasing skinheads after gigs and performing at dirty punk events. Today I know it wasn’t a good idea. We blew hot and cold but we were young and just like the young, we followed a fashion. Besides radicalism, personal conflicts between the band members were another reason of the breakup. In 1994 Cymeon X was disbanded. Respect was formed in its place. Occasionally, Cymeon X still gives ‘farewell’ concerts, the last one in 2006. The next one will take place in October 2011 marking the re-release of Free Your Mind, Free Your Body album.
Poznan Skirmish
What do Cymeon X musicians do today? None of them works in a corporation or bank but only Stiepan remains engaged in any form of music. He still plays bass in Apatia. He runs a history magazine Pomost (the Bridge) and works in an organization of the same name, devoted to the Polish-German agreement and the exhumation of World War 2 soldiers. He is straight edge (although he had a short break) and vegan. Piotr and Slonik work in the skateboard business for different companies, but used to run the first Poznan skate shop, Mayer, together. They both have children of the same age and remain
Cymeon X, being a great live band, gave fantastic concerts. Two guitarists, two singers and a roaring audience with X’s on their hands, familiar with all the songs’ lyrics, stage-diving, snatching the microphone out of the vocalists’ hands. The great atmosphere at their concerts was guaranteed and we loved to travel with the guys to Poznan concerts since they were always big events, Jaroslaw Skladanek, who played guitar during the 3 final concerts after the band’s breakup, recalls. Today he is the co-owner of a comic book publishing-house Kultura Gniewu and had formerly run a hardcore records
Cymeon Stays in Your Mind
to our philosophy and after a few years it came true. publisher Youth Culture, together with his wife Aldona. But in the 90s the ‘great concerts’ were exceptional sometimes because of the likelihood of getting punched in the face, when it was wise to take such gadgets with you as a chain or a heavy buckle belt. In a number of cities, including Poznan, nazi-skinheads terrorized the alternative youth by raiding their parties. They would beat up everyone, girls too, and damaged the equipment. People were afraid to oppose them. When giving concerts around Poland, Cymeon X had to return home escorted by the police several times (from Bydgoszcz and Nowy Sacz). Adam was visited by shaved bullies in his hair salon repeatedly. Eventually the Poznan team, consisting of punks, hardcores and metalheads, decided to put an end to it in their hometown. Every Friday people would meet in the Santos milk bar (Elite confectionery nowadays) on Polwiejska Street to patrol the city center in a group of at least 50 people and pick out skinheads. Battles took place on a daily basis but it was the demonstration of strength that mattered more than the fight itself. Although today Cymeon X members can’t believe what they did then, the method appeared to be effective and all the subcultures got along with each other. In a few years Poznan solved the skinhead problem and it became possible to attend concerts without weapons. Meanwhile in the US, straight edge underwent a change. New bands did not sing about the hardcore-punk scene unity anymore. Groups like Earth Crisis focused on vegetarianism, ecology and expressed radicalism – they wanted to have their own non-drinking niche. Eventually the American mood reached Poland and Cymeon X. Norbert says: Performing along with the punks started to bother us. We wanted to be more pure, more radical and so, eventually, Cymeon X broke up, giving birth to Respect. Cymeon
vegetarian as well as their families. They quit straight edge, although in terms of alcohol consumption they fall far below the Polish average. Just like Norbert who works in architecture today. Adam Szulc, the drummer, main lyricist and ideologist of the group, has never quit straight edge from the beginnings of Cymeon X. He has a family and 3 children today. He hasn’t changed profession either and has worked in his own hair salon in Poznan for 10 years. Although he doesn’t wear X’s on his hands anymore, regular customers and co-workers are aware of his philosophy. Even the party thrown for the salon’s 10th year anniversary was alcohol-free, obviously. The rest of the band members get their haircuts in the salon which has served as a meeting point for the scene members for many years. Adam has a great memory. Browsing his photo archives and choosing some for the article, he effortlessly specifies the year they were taken and who they played with, although some of the captured moments date nearly 20 years. All the members will meet again for another anniversary ‘farewell’ concert. They emphasize it is not a reunion, although many hardcore scene people call it so, criticizing Cymeon X for capitalizing on their legend. Norbert says: We don’t want to reunite for good or create new things. The now outworn idea of Cymeon X was strictly defined: vegetarian and 100% straight edge, so there is no way to go back now. But there’s nothing wrong with giving a concert once every 5 years to bring back memories. Słonik says: Generally I follow a rule that when we play as Cymeon X, I don’t drink during the show, not even a beer, although I’m not that much straight edge anymore. Those songs I have to sing when I’m sober. I don’t really know why. I just feel it. Even after so many years, it stays in your mind.
README
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 171
171
10-07-29 12:34
Ciężko jest rozmawiać na odległość. Trudno też rozmawiać z muzycznym prekursorem. Po co mówić, kiedy można grać…? Gotan Project to więcej niż dźwięki. Dlatego warto wiedzieć, co siedzi w ich głowach.
Na dobry początek, opowiedz historię Gotan Project… Zanim się poznaliśmy tworzyłem muzykę elektro. Pewnego dnia wpadła mi w ręce płyta. Były to nagrania folkloru argentyńskiego. Naprawdę zakochałem się w tych dźwiękach i tak właśnie wpadłem na pomysł tworzenia i grania. Oczywiście, nie myślałem wtedy zupełnie o aspekcie komercyjnym czy o korzyściach. Po prostu zapragnąłem robienia właśnie takiej muzyki: dobrej, ciekawej dla mnie. A później dołączyli inni. Jak sama nazwa wskazuje, jest to bardziej projekt niż band. Nawet nie chcieliśmy wydawać albumu. Planowaliśmy nagranie jednej, może dwóch ścieżek. Pierwszym poważnym działaniem było nagranie muzyki Astora Piazzoli. Bezsprzecznie dla nas wszystkich: to cudowny artysta muzyk. W związku z tym, że nasze preferencje muzyczne różniły się od siebie, zaczęliśmy wymieniać się doświadczeniami – muszę przyznać, że wcześniej byłem ogromnym ignorantem, nie liczyło się nic poza muzyką elektroniczną. Nasz projekt powstał z zamiłowania do elektroniki oraz z pasji jaką wyzwala tango. Głównym zamiarem było przybliżenie tej pięknej, ludowej muzyki młodym ludziom. Stąd pomysł na miks. Tak właśnie tango trafiło pod współczesne strzechy – modne młodzieżowe kluby. Faktycznie byliście przekonani o ogromnej sile przebicia tej mieszanki? Wiedzieliście, że połączenie muzyki argentyńskiej z nu jazzem, czy też dub’em, porwie tłumy? Jeśli mam być zupełnie szczery, myślałem, że to będzie totalna klapa. W myślach powtarzałem sobie, że cudownie byłoby, gdyby chociaż sto osób zechciało nas posłuchać. Dlatego też początkowo wytłoczyliśmy tylko pięćset kopii albumu. Nie
172
GOTAN PROJECT
GOTAN
Z Philippe Cohen Solal rozmawiała Magda Howorska zdjęcia: Michał Gołaś
wyobrażałem sobie, że miłośnicy muzyki tango polubią jego nową, elektroniczną odsłonę i na odwrót, nie przypuszczałem też, że zagorzali fani elektro docenią walory muzyczne argentyńskiego folkloru. Jak widać, bardzo się pomyliłem. Eksperyment naprawdę się udał. Czasem warto zaryzykować, choć oczywiście nie od początku było kolorowo. Całe przedsięwzięcie pochłonęło mnóstwo energii i czasu. Elektronika nie chciała brzmieć z surowym dźwiękiem akordeonu, więc musieliśmy uruchomić naszą kreatywność, by wymyślić dźwięki, pętle i nakładki, które zaczęłyby ze sobą współpracować. Jeżeli chciałabyś dokonać klasyfikacji Gotan Project, to dokładnie jest to tradycyjne argentyńskie tango z domieszką dub’u i muzyki elektro. To tworzy podstawę. Często powtarzam, że stąpaliśmy po cienkim lodzie. Był to dziewiczy teren muzyczny. Z czasem oczywiście zaczęliśmy modyfikować brzmienia. Nie może być przecież zbyt nudno. Wiem już, że Piazzola to główny inspirator. Co lub kto, poza kompozytorem, stanowił motor waszego działania? Mnóstwo rzeczy było dla nas istotne. Pierwszy album – La Revancha del Tango – miał ukazać ludziom inspiracje Gotan Project. Zabrzmiało na nim tango z lat 40-tych i 50-tych. Stąd chęć ukazania Astora Piazzoli, który stał się geniuszem muzyki argentyńskiej. Tak więc na pierwszym miejscu stawialiśmy tradycję połączoną z techno, hip-hopem, elektro i dub’em. Nasz najnowszy album to duży krok wprzód. Jest na nim wiele brzmień totalnie odbiegających od tanga. Zastanawiam się, skąd tyle muzycznej odwagi, pomysłowości. Wszystko to powstało ze zwykłego hobby?
MUSEME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 172
10-07-29 12:34
Długo byłem laikiem. W wieku 25 lat zacząłem pobierać lekcje gry na fortepianie, wtedy była to muzyka klasyczna, nuty. Kilka lat później zainteresował mnie jazz i improwizacja. Jako dziecko grywałem trochę na gitarze, jednak nie nazwałbym się muzykiem. Można więc powiedzieć, że nie jestem muzykiem, ale jednak tworzę muzykę. Trochę paradoksalne. Jednak chyba właśnie to pozwala mi na odejście od ram, zasad i stereotypów. Działam tak, jak czuję. Kocham komponować i produkować. Bardzo podoba mi się zaproszenie do współpracy prawdziwych tancerzy tango. Co chcieliście osiągnąć poprzez wizualizację? Gotan Project na scenie to bardziej show niż koncert. Czasem faktycznie uczestnikami są tancerze. Często są to lecące w tle teledyski, grafiki stworzone przez znamienitych artystów sztuki współczesnej. Chcemy zabierać naszą publikę w podróż do wewnątrz. Chcemy wyzwalać emocje. To naprawdę działa. Często po koncercie słyszymy opinie, że udało nam się stworzyć cudowne krajobrazy Paryża czy też Buenos Aires. Często też jest to coś więcej niż geografia, bo tango samo w sobie, to kumulacja uczuć. Ostatnio skupiamy się nad ukazaniem kobiecej, erotycznej strony tej muzyki. To afrodyzjak, seks. Muzyka Gotan jest po to, by tańczyć czy kontemplować? Pierwszy album był stworzony zdecydowanie do tańca. Można go puszczać w klubie, na imprezie. Nie mówię tu tylko i wyłącznie o tańczeniu tanga. Dzięki zastosowaniu poszczególnych rytmów i temp, daje opcję poruszania się w dowolny sposób. Inspiracion-Espiracion zaś skupiał się bardziej na muzycznych walorach. Tango 3.0 to dwie rzeczy naraz. Prawie do każdego kawałka można tańczyć, jednak podstawowym założeniem było nagranie dobrej, wartościowej muzyki. Miło jest patrzeć, jak wielu zawodowych tancerzy wykorzystuje nasze utwory. Na świecie odbywają się milongi z muzyką Gotan Project. Tworząc, często zastanawiamy się, dla kogo jest dana kompozycja. Mamy swoich faworytów dla tancerzy, są też soundtracki do filmów. Przykładowo De Hombre a Hombre z nowej płyty, to inspiracja filmami Davida Lyncha. Obchodzicie 10 urodziny. Czy wasz punkt widzenia zmienił się na przełomie tych lat? Oczywiście, że się zmieniliśmy. Przeżyliśmy ewolucję. Ciągła zmiana wynika z chęci zaskakiwania. Mamy swoją myśl przewodnią, by nigdy nie powielać samych siebie, by iść do przodu. Naszym terytorium jest tango, to się nie zmieni. Chcemy jednak zmieniać jego postrzeganie. Wnosimy więc nowe formy. Dlatego też nowa płyta, również jej tytuł, jest odniesieniem do współczesnej, cyfrowej komunikacji. Celem albumu jest przeniesienie argentyńskiego folkloru do XXI wieku. To rdzenna muzyka połączona z nową technologią. Z kim najmilej wspominacie współpracę? Muzyków jest wielu. Pracowaliśmy z samym Piazzolą, to było coś niezwykłego. Graliśmy z Zappą, Jarrettem, Ahmedem Jamalem, mógłbym tak w nieskończoność… Tango pozwala na różne interpretacje. Można je grać na wiele sposobów, stosując różne stylistyki takie jak jazz czy rock.
Gramy przecież na wielu milongach i straszne jest nie móc zatańczyć z tymi wszystkimi pięknymi kobietami.
Wszyscy ci artyści wnieśli coś nowego, coś swojego. Przy tworzeniu Tango 3.0 wykorzystaliście fragmenty powieści Gra w klasy Cortazara. Dlaczego on? Zawsze myślimy o tym, by pokazywać nie tylko walor muzyczny, ale coś poza nim. To, co istotne, to aspekty polityczne, społeczne, kulturowe. Na pierwszym albumie skupiliśmy się na polityce, stąd choćby głos Che Guevary. Jeżeli chodzi zaś o nowy krążek i Julio Cortazara, to po pierwsze oddaliśmy mu hołd, gdyż jest on jednym z najsławniejszych argentyńskich pisarzy, po drugie zainspirowało nas ciekawe odkrycie. Okazało się, że Cortazar w latach 80-tych mieszkał w tym samym budynku, w który aktualnie tworzymy i nagrywamy muzykę. Sama Gra w klasy ma wymiar filozoficzny, dotyczy życia i podejmowania wyborów. Tego, że czasem można się potknąć, wybrać dobrą lub złą drogę. Proszę, nie zrozum mnie źle, ale wyglądacie bardzo staromodnie w kapeluszach i garniturach. Ciekawa jestem, czy to kreacja, mająca pomóc w reklamie czy też po prostu tacy jesteście. Dobre pytanie… Myślę, że obie te rzeczy naraz. Dla mnie fajnie jest wyglądać staroświecko, nawet staro. Kiedy człowiek ma ponad czterdzieści lat, nie ma co się oszukiwać i aspirować wyglądem na dwudziestolatka. Poza tym, wspominałem już wcześniej, że głównym założeniem Gotan Project jest połączenie tradycji ze współczesnością, tak więc wcielamy się też trochę w role. Mamy swój film i jesteśmy aktorami. Gracie tango. Czy umiesz je tańczyć? Niestety nie. I wiem, że jest to błąd mojego życia. Gramy przecież na wielu milongach i straszne jest nie móc zatańczyć z tymi wszystkimi pięknymi kobietami. Tango to jednak bardzo trudny taniec. Nie jesteś w stanie poznać go jako turysta. Wymaga treningów, co najmniej raz w tygodniu. Należy poświecić mu czas i uwagę. Może dlatego wielu muzyków nie jest tancerzami. Jaka muzyka, poza akordeonową, potrafi cię zachwycić? Lubię wszystkie style. Bardzo cenię muzykę współczesną, elektroniczną, nie zapominam jednak o klasyce czy jazzie. Jestem starcem kupującym płyty. Muszę mieć wszystko na widoku. Ostatnim CD, jakie zdobyłem jest krążek MGMT. Z polskich kompozytorów znam i cenię Zbigniewa Preisnera. Tworzyłem z nim muzykę do filmów Kieślowskiego. W istnieniu każdej grupy, projektu nadchodzi moment zmian, czas na złapanie oddechu… Wiem, że muzyka jest nieskończona. Nie można znudzić się muzyką tango. Jedynym ograniczeniem jest człowiek. Widziałem wielu wspaniałych artystów, którzy nie wytrzymywali próby czasu. Bardzo boję się siebie samego, że stracę kreatywność, że zajmą mnie inne sprawy. Sam David Bowie, zapytany o to, dlaczego jego muzyka nie jest już tak ciekawa, jak wcześniej odpowiedział, że zwyczajnie jego uwagę skupiają inne rzeczy. Ważne jest, żeby w całości oddawać się muzyce. Dopóki stanowi ona dla mnie powietrze, nie mam o co się martwić.
MUSEME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 173
173
10-07-29 12:34
PROJECT
Philippe Cohen Solal was interviewed by Magda Howorska photo: Michał Gołaś
For a good start to this interview, tell us the story of Gotan Project… Before we all met I made electro music. One day I found this CD. It was a compilation of Argentinean folklore. I really fell in love with the sounds, and that’s how I got the idea of creating and playing. Of course, back then I didn’t think of the commercial aspects or profit. I simply wanted to do that kind of music: good music, interesting for me. And then the others joined in. As the name points out itself, it was rather a project than a band. We didn’t even want to make an album. We planned to record one, perhaps two singles. Our first serious exploit was the recording of the music of Astor Piazzola. Unquestionably for us all, he is a really wonderful musician. Because our music preferences were different, we started sharing our experiences – and I have to admit, I was really ignorant before, for nothing else mattered accept electronic music. Our project emerged from dedication to that electronic music and the passion that tango releases. Our leading idea was to show this beautiful, folk music to young people. Tha t’s how we came up with the mix. And that’s how it appeared in modern, popular clubs. Were you really convinced about the impact of this mix? Did you think that fusion of Argentinean music and nu jazz or dub, would arouse such a furor?
174
It is difficult to talk at a distance, it is also difficult to talk with a pioneer of music. Why talk when you can play… Gotan Project is more than sounds. So it’s worth finding out what goes on in their heads.
To be perfectly honest, I thought it would be a total flop. I kept repeating in my mind, that it would be wonderful, if a hundred people listened to us. That’s why we made only five hundred copies of the album at first. I didn’t even imagine that tango-lovers would enjoy its new electronic side and didn’t suspect that passionate electro fans would appreciate the values of Argentinean folklore. As you can see, I was very wrong. The experiment really worked out well. Sometimes it’s worth taking risks, though it wasn’t all that good at the beginning. The whole project demanded loads of energy and time. It was hard to bring together electronic music and the raw sounds of the accordion, so we had to work with all our creativity to come up with sounds and loops to make them cooperate. If you want to classify Gotan Project it would be traditional Argentinean tango with hint of dub and electro music. That is the base. I often say that we’ve been walking on thin ice. It was a virgin music field. With time, we started to modify our tone. Music can’t be too boring, can it? I know now that Piazzola was the main inspiration. What or who, aside from that composer, was your motivator? There were many important things. The first album – La Revancha del Tango – was supposed to show the inspirations of Gotan Project. The re were tango tunes from the 40’ and 60’. Tha t’s why we wanted to introduce Astor Piazzola, who
MUSEME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 174
10-07-29 12:34
was a genius of Argentinean music. So, there was tradition in the first place, mixed with techno, hip-hop, electro and dub. Our newest album is a big step forward. There are many tunes totally different from tango. I wonder where you get all that musical courage and creativity from. Did it all come from a simple hobby? I’ve been a layman for a very long time. At the age of 25 I started piano lessons, then it was classical music, notes. Several years’ later jazz and improvisation started to interest me. As a child I used to play guitar a little, but I wouldn’t dare call myself a musician. So, you can say I am not a musician, but I do create music. A little paradoxical. But that’s probably it. It helps me to step outside of the frame, the principals, stereotypes. I act as I feel. I love to compose and produce. I really like the idea of inviting real tango dancers. What do you want to achieve by this visualization? Gotan Project on stage is more of a show than a concert. Sometimes the dancers are indeed a part of it. Sometimes there are just video-clips or graphics made by significant modern art artists. We like to take our public on a journey to the inside. We want to liberate emotions. And it really works. We often hear opinions after concerts that we managed to create wonderful landscapes of Paris or Buenos Aires. Sometimes it’s more than just geography, because tango itself is an accumulation of feelings. Lately we focus on showing the feminine, erotic side of that music. It’s an aphrodisiac, sex and all that. Is Gotan music made to dance to or to contemplate? The first album was definitely made for dancing. It can be heard in a club or a party. I’m not talking about dancing only tango. Thanks to different rhythms and tempos we used it gives freedom of movement. The other album – InspirationEspiration – was more focused on musical values. Tango 3.0 combined both. You can dance to almost every track, though the main goal was to record good, meaningful music. It’s good to see how many professional dancers use our compositions. There are milongas with Gotan Project music. Creating it, we often wonder, who the particular composition will be for. We have our versions for dancers; there are also soundtracks for films. For example De Hombre a Hombre from our new disc is inspired by David Lynch films. This year the band has its 10th birthday. Has your point of view changed over these years? Of course, we’ve changed. We went through an evolution. The constant changing results from a need to surprise. We have our guiding idea though; never to copy ourselves, always to go forward. Tango is our territory, that won’t change. But we want to change the way it is perceived. So we come up with new forms. That’s why the new record, as its title, is a reference to modern, digital communication. The aim of this album is to take Argentinean folklore into the XXI century. This is a fusion of folk sounds and new technologies. Who do you remember as the best partnership?
We play on many milongas and it is awful not to dance with all these beautiful women.
There are many musicians. We worked with Piazzola himself, and that was amazing. We played with Zappa, Jarrett, Ahmed Jamal, the list is very long. Tango allows for different interpretations. It can be played in a variety of ways, using many stylizations just like jazz or rock. All of those artists brought something new to the music. While making Tango 3.0 you used fragments of J. Cortazar’s Hopscotch. Why him? We always think of showing not only the musical values, but something more. Things that are important like the political issues and social, and cultural. In our first album we focused on politics, that’s why Che Guevara’s voice is there. Concerning the newest album and Julio Cortazar, firstly we wanted to pay tribute to one of the greatest Argentinean writers. Secondly we were inspired by an interesting discovery. We discovered that in the 80’ Cortazar lived in the same building where we create and record our music now. The book Hopscotch itself refers to the philosophical aspect of life and making choices. That sometimes you can fall or take a good or bad way. Don’t get me wrong, but you look very oldfashioned in these hats and suits. I wonder if it’s just an image to help you with your publicity, or is it who you really are. That’s a good question … I think it’s both. Personally I think it’s cool to look old-fashioned, even old. When you’re one over forty, it’s hard to cheat and aspire for a twenty-old look. And besides, I did mention earlier, that the main goal of Gotan Project is to combine traditions with the modern world, so we try to fit into this role. It’s like we have our own film and we all are acting in it. You play tango, but can you dance it? Unfortunately no. And I know it’s my life’s mistake. We play at many milongas and it is awful not to dance with all those beautiful woman. Though, tango is a very difficult dance. You don’t get to know it as a tourist on holiday. You have to practice, at least once a week. It demands time and attention. Perhaps that’s why many musicians do not dance. What kind of music, aside from for accordion, fascinates you? I like all styles. I value modern, electronic music very much, but I don’t put aside classical music or jazz. I’m that kind of old man who buys CDs. I need to have it all near. The last CD I bought was MGMT. And if we talk about Polish musicians I know and rate highly Zbigniew Preisner. I made music with him for one of Kieslowski’s films. There always comes that moment of change, time for catching your breath… I know that music is infinite. You can’t be bored with tango. The only restriction comes from the body. I’ve seen many great artists who haven’t managed to stay active and creative through the years. I fear that myself, that I’d lose it, that something else would bother me. David Bowie when asked why his music isn’t that interesting any more said that there are different things on his mind now. It is crucial to dedicate all of your time and thoughts to music. As long as I breathe it, I have nothing to worry about.
MUSEME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 175
175
10-07-29 12:34
FOTOGRAF
Mateusz Jerzyk MAKE-UP & HAIR
Dorota Hayto MODELKA
Nadia / GAGA 176
INTIMMISIMI
DRESSME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 176
10-07-29 12:34
body TOP SHOP
DRESSME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 177
177
10-07-29 12:34
body TOP SHOP
178
DRESSME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 178
10-07-29 12:34
buty CHRISTAN LOUBOUTIN body TOP SHOP
DRESSME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 179
179
10-07-29 12:34
komplet VICTORIA’S SECRET
180
DRESSME
TAKEME06_WNETRZE_DTP_v2.indd 180
10-07-29 12:34