TAKE ME 07 CZAS

Page 1

TAKE ME 07 CZAS TIME 21zł (7% VAT) ISSN 2080-6205 numer 07 październik / listopad 2010 INDEKS 256544

07


12

60

ANTONINA DOLANIECKA

DOROTA WĄTKOWSKA - PEWNE STUDIO

www.adolaniecka.dphoto.com

www.behance.net/pomidori

22

64

MARCIN RUTKIEWICZ

PROF. SŁAWOMIR MAGALA

emrutkiewicz@gmail.com

smagala@rsm.nl

27

64

JANUARY MISIAK

ADA BUCHHOLC

januarynestor@o2.pl

ada.buchholc@gmail.com

30

68

KULTURA GNIEWU

DYLAN FORSBERG

www.kultura.com.pl

dylan.forsberg@googlemail.com | www.dylanforsberg.blogspot.com

37

74

MIKOŁAJ TKACZ

HECTOR I KARGER

tka91@o2.pl

www.hector-karger.com/

38

86

PIOTR CHUDZICKI

PROF. WIESŁAW GDOWICZ

piotrchudzicki@wp.pl

wieslawgdowicz@gmail.com

CREATORS

ORGANIZATOR/ORGANIZER:

;876;7:BA ;876;7:;"

5-+-6); /�6A 5)16 8)<:76"

?;8¶ã7:/)61B)<7:BA +7 7:/)61B-:;"

8):<6-:BA 8):<6-:;"

;)57+0¶, .-;<1?)4=

B:-)41B7?)67 B- ć:7,3¶? 5161;<:) 3=4<=:A 1 ,B1-,B1+<?) 6):7,7?-/7

38

90, 134

ANNA DEMIDOWICZ

ZOSIA ZIJA/JACEK PIÓRO

demid@kofeina.net

zosia@zija.net

42

90

JAKUB DERBISZ

TOMASZ RYGALIK

j.derbisz@gmail.com

studio@tomekrygalik.com | www.tomekrygalik.com

42

100

ANNA IWANIUK

KATARZYNA OKIŃCZYC

aanuk@o2.pl | www.ambiwalencja.dphoto.com

k.okinczyc@gmail.com

48

113

BARTŁOMIEJ GRUBICH

PATYCZAK

bgrubich@interia.pl

oficyna-agrafka@o2.pl | www.agrafka.art.pl

48

118, 124

KATARZYNA TOCZYŃSKA

KRZYSZTOF SZLĘZAK

katatoczynska@gmail.com

krisu1@poczta.fm

51, 104, 113

130

IGOR DROZDOWSKI

NORBERT JANKOWSKI

info@igordrozdowski.com | www.igordrozdowski.com

skrytoknujca@gmail.com

60

142

EWA GUMKOWSKA

AMILCARE INCALZA

elfik@hotmail.com

aincalza@gmail.com



projekt | ilustracje

&

2010


W KINACH W PAŹDZIERNIKU 2010

Eskplozja filmowych doznań – tongariro.pl


7 è @ ;( 2 ( 4 , 9 ( 3 5 ( 9 6 2 <

*VUJLY[NLIV\^ (TZ[LYKHT 2VUJLY[ WYVT\QǃJ` *+ è 2\YVWHJaL^ZRP NP[HYH ( :a`TJaL^ZRH ZRYa`WJL ( )H\LY ^PVSVUJaLSH 7é`[H KV UHI`JPH ^ ZRSLWHJO T\a`JaU`JO P UH ZLRYL[HYPH['WVU[L WS

PUMV°V°JK°P°RVUJLY[HJO!°^^^ WVU[L WS°c°PTWYLZHYPH['WVU[L WS



NIEBEZPIECZNE

ZWIĄZKI DANGEROUS LIAISONS

PREMIERA | PREMIERE: 22 października 2010 | 22th of October

FOT.: MICHAŁ GOŁAŚ

8

README


Balet Niebezpieczne związki w choreografii Krzysztofa Pastora – dyrektora Polskiego Baletu Narodowego oraz choreografa rezydenta Het Nationale Ballet w Amsterdamie – powstał w oparciu o wydaną w 1792 roku powieść francuskiego pisarza Choderlosa de Laclosa. Muzykę do spektaklu skomponował Arturs Maskats. W Teatrze Wielkim w Poznaniu premiera przygotowywana jest w koprodukcji z Baletem Teatru Narodowego w Brnie, a przekazu choreograficznego dokonują Aleksei Avechkin oraz Ilya Vlasenko. Premiera Niebezpiecznych związków odbędzie się 22 października 2010 roku na scenie Teatru Wielkiego w Poznaniu.

The performance, ‘Dangerous Liaisons’, with the choreography of Krzysztof Pastor – the director of the Polish National Ballet and choreographer-resident at the Het Nationale Ballet in Amsterdam is based on the celebrated novel by Choderlos de Laclosa published in 1792. The music for the performance has been composed by Arturs Maskats. The premiere at The Opera House in Poznan is a co-production with The Opera House Ballet in Brno. The choreography is being prepared for the dancers by Aleksei Avechkin and Ilya Vlasenko. The premiere of, ‘Dangerous Liaisons’, will take place on the 22nd October 2010 at The Opera House in Poznan.

CHOREOGRAFIA | CHOREOGRAPHY:

Krzysztof Pastor Arturs Maskats

MUZYKA | MUSIC BY:

PRZEKAZ CHOREOGRAFICZNY | CHOREOGRAPHY PREPARATION:

Aleksei Avechkin, Ilya Vlasenko Jan Polivka KOSTIUMY | COSTUME DESIGN: Anna Pitchouguina SCENOGRAFIA | SET DESIGN:

README

9




CURRENTLY UNAVAILABLE FOTOGRAF: ANTONINA DOLANIECKA

12

SHOOTME


MODELKA: MARTYNA/ JOYSTARS MUA: MARTA KOGUC STYLISTKA: KAROLINA GLINIECKA

SHOOTME

13


14

SHOOTME


STRONY 12, 13, 15: MODELKA: ANNA OSOWIEC MAKIJAŻ: MONIKA KOŁODZIEJ PROJEKTY SUIENEK: DOROTA BIELECKA SHOOTME

15


MODELKA: MAGDA G/ AW AGENCE MAKIJAŻ: KAROLINA STRZESZEWSKA PROJEKT UBRANIA: MAGDA MACHAJSKA

16

SHOOTME


SHOOTME

17


SUBSCRIBE

FOTOGRAF IGOR DROZDOWSKI | MODELKA: KASIA LENDO / MODELKA AVANT MODELS dla TAKE ME

ZAPRENUMERUJ TAKE ME NA

www.

take-me .pl/subscribe


CONTENT shootme

readme

readme

readme

readme

12

22

28

30

36

readme

readme

readme

readme

shootme

38

42

44

48

51

aroundme

readme

shootme

dressme

readme

60

64

68

74

80

readme

drawme

drawme

museme

museme

86

90

100

104

113

museme

museme

museme

shootme

shootme

118

124

130

134

142


EDITORIAL

WYDAWCA / PUBLISHER REDAKTOR NACZELNY / EDITOR IN CHIEF

MICHAŁ GOŁAŚ michal.golas@take-me.pl

FUNDACJA TWÓRCY MOŻLIWOŚCI ul. Garncarska 9 61-817 Poznań kontakt@tworcymozliwosci.pl

DYREKTOR KREATYWNY / CREATIVE DIRECTOR

DOMINIK FÓRMANOWICZ dominik@take-me.pl

README

IGOR DROZDOWSKI igor@take-me.pl

MARTA MOLIŃSKA, DOMINIK FÓRMANOWICZ, ELA KORSAK, BARTOSZ SIEKACZ feedme@take-me.pl

MAGDA HOWORSKA, NATALIA SKOCZYLAS museme@take-me.pl

DRESSME MEDIOLAN / LONDYN

ITALIAN PUBLIC RELATIONS

AROUNDME / DRAWME

DARIEN MYNARSKI darien@take-me.pl

STUDIO TERENZI, MARA TERENZI mara@terenzis.com, tel. +39 02 66719268

JERZY WOŹNIAK, PAWEŁ GARUS aroundme@take-me.pl

SHOOTME / DRESSME

MUSEME

WSPÓŁPRACA / COOPERATION REDAKCJA / EDITORIAL OFFICE

ELA KORSAK redakcja@take-me.pl ela.korsak@take-me.pl

Sławomir Magala, Wiesław Gdowicz, Dylan Forsberg, Amilcare Incalza, Zofia Ziółkowska, Anna Demidowicz, Katarzyna Okińczyc, Anita Wasik, Aleksandra Binas, Alina Kubiak, Ewa Gumkowska, Łukasz Saturczak, Bartłomiej Grubich, Tomasz Szymański, Bartek Piekarniak, Jakub Derbisz, Piotr Chudzicki, Dorota Szopowska, Kaja Werbanowska, Sławomir Jankowski, Zosia Zija i Jacek Pióro, Norbert Jankowski, Krzysztof Szlęzak, Marcin Rutkiewicz, Zuzanna Lenartowicz, Katarzyna Toczyńska, Ada Buchholc, Dorota Wątkowska, Marcin Płocharczyk, Joanna Babińska, Sebastian Frąckiewicz, Mateusz Banach, Milena Duszek, Kasia Kin

ENGLISH CORRECTIONS

TŁUMACZENIA / TRANSLATIONS

DRUK / PRINTING

ZYGMUNT NOWAK-SOLIŃSKI

TOMASZ JARMUŻEK

GRAPHUS-PACH SP. Z O.O.

KOREKTA / PROOF-READING

OKŁADKA / COVER PAGE

SKŁAD / LAYOUT

ELA DAJKSLER, MARTA MOLIŃSKA

fotograf DYLAN FORSBERG modelka MARTHA HUNT / NEXT stylizacja JOHN SWIATEK włosy SHANE THOMAS

MICHAŁ GOŁAŚ, NATALIA PAKUŁA

KONSULTACJE PRAWNE / LEGAL ADVICE

BARTOSZ SIEKACZ MARCIN BARAŃSKI, MACIEJ BURGER

DTP

JANUSZ LISIECKI / VERGO STUDIO studio@vergo.pl

REDAKCJA ZASTRZEGA SOBIE PRAWO DO DOKONYWANIA SKRÓTÓW, ZMIAN STYLISTYCZNYCH I OPATRYWANIA NOWYMI TYTUŁAMI MATERIAŁÓW NADESŁANYCH DO DRUKU ORAZ NIE PONOSI ODPOWIEDZIALNOŚCI ZA TREŚĆ ZAMIESZCZONYCH REKLAM I OGŁOSZEŃ. OZNACZENIE UWOLNIONYCH DZIEŁ POJAWI SIĘ W PDF, KTÓRY BĘDZIE DOSTĘPNY DO POBRANIA NA WWW.TAKE-ME.PL PO ZAKOŃCZENIU SPRZEDAŻY TM07.

C

zym jest czas? Pierwsze zdanie drugiego tomu Czarodziejskiej Góry służyć może za motto rocznicowego numeru TAKE ME. Rok temu byliśmy trochę jak Hans Castorp w pociągu do Davos. Podekscytowanie połączone było ze złudzeniem posiadania kontroli nad celem naszego przedsięwzięcia. Jednak szybko okazało się, że to podróż przejmuje kontrolę na naszym życiem i pochłania tak, jak zamieć śnieżna z rozdziału Śnieg, jednego z najlepszych fragmentów literatury, na jakie miałem szczęście natrafić. Minął rok i możecie stwierdzić, że popadliśmy w rocznicowy banał, decydując się pisać o czasie. Jednak, podobnie jak w przypadku poprzednich tematów, nie chcemy serwować Wam rozważań teoretycznych - ważne jest, czym ten czas jest dla nas, dla Was. Seneka dwa tysiące lat temu zarzucał współczesnym sobie: Wszystkiego się lękacie jak śmiertelni, wszystkiego łakniecie jak nieśmiertelni. Ten zarzut można z powodzeniem powtórzyć dziś. Wszystko jest fast, od food do fashion, jednak poczucie marnotrawienia czasu często narasta. Wiem, trudno zmienić tę tendencję z dnia na dzień. Jednak po to właśnie już rok wydajemy TAKE ME, by dać upust pewnym myślom, niech sobie powoli kiełkują. Dlatego też, cytując Patyczaka, jednego z najciekawszych rozmówców tego wydania, punkowa we mnie płynie krew i nowej modzie idę wbrew. Mnie pójście wbrew zawiodło do Skonsumowanych Benjamina Barbera. By opisać nowy typ konsumenta, autor wskazuje kilka podstawowych

wyborów, jakie, jego zdaniem, preferowane są w otaczającej nas rynkowej rzeczywistości. Czas odgrywa w nich niemałą rolę. Barber twierdzi, że rynek preferuje szybkie nad powolne, łatwe nad trudne, proste nad złożone, a wybory te przenikają do naszego stylu bycia. Wszystko byłoby ok, gdyby punktem wyjścia rozważań autora nie była obserwacja, że tego rodzaju preferencje właściwe są dla wyborów dokonywanych przez dzieci. To twierdzenie wraca do mnie, kiedy jeden z dużych brandów odzieżowych mówi mi be stupid wprost ze swoich billboardów. Billboardy odłóżmy na później, zajmiemy się nimi za dwa miesiące, pisząc o absurdzie. Teraz zostawiamy Was z pytaniem – czym jest Wasz czas? Mam wrażenie, że siódmy numer TAKE ME pokazuje, że to, co złożone, trudne i powolne nadal ma się dobrze i wciąż posiada większą siłę oddziaływania, niż większość specjalistów od marketingu jest w stanie przewidzieć. By to podkreślić, w TM07 postawiliśmy na tekst, na rozmowę i przemyślenia. Thoreau pisał, że wraz z porankiem wraca epoka herosów. Swój poranek TM ma powoli za sobą, jednak przed Wami i nami jeszcze długie lata na Czarodziejskiej Górze. Dlatego pozostaje mi podziękować Wam za udany początek i zapewnić, że TAKE ME nadal będzie czymś, co po upływie długiego czasu będziecie chcieli trzymać u siebie na półce. DOMINIK FÓRMANOWICZ


CONTRIBUTORS

ANNA DEMIDOWICZ Rocznik właściwy, kształcona u mistrzów, choć kreatywna bardziej tu niż ówdzie, smakuje prozę życia jak wytworne jadło. Przygląda się temu co nad i domniemywać lubi co pod się kryje. Śni na jawie i ponoć jawi się we śnie. Nie pamięta złego, nie cieszy się z niesprawiedliwości, a gdziekolwiek pójdzie – wszystko ma przed sobą.

BARTŁOMIEJ GRUBICH Rocznik ‘85, miły chłopak z sąsiedztwa, z wykształcenia socjolog i filozof o niespełnionych zapędach dydaktycznych. W wolnych chwilach uprawia czytanie, pisanie i oglądanie. Raczej nie odmówi piwa i pacierza. Pełen nadziei, że może jego teksty w TAKE ME, ktoś oprócz najbliższej rodziny, jeszcze przeczytał.

NATALIA SKOCZYLAS Postać grająca w barokowe gry ze słowem, pośród nałogów ma notoryczne nadużywanie epitetów. Naukowo związana z polityką, emocjonalnie – ze sztuką, z kulturą, z dźwiękiem, z czernią, z wielkimi miastami i z piłką nożną. Z natury wieczna podróżniczka i ciągła poszukiwaczka.

MAGDA HOWORSKA Muzyk, dziennikarka. Zwana Hamsterem. Młoda, kreatywna, emocjonalnie niezrównoważona. Maniaczka płyt kompaktowcyh. Mama sześciu cudownych czarnych futrzaków. Muzyka to jej tlen. Amatorka amerykańskich seriali.

MARCIN RUTKIEWICZ Współzałożyciel stowarzyszenia MiastoMojeAwNim.pL, fundator i prezes Fundacji Sztuki Zewnętrznej. Współautor (wraz z Elżbietą Dymną) albumów zdjęć „Polski Outdoor” i „Polski Street Art”. Ekonometryk z wykształcenia, grafik komputerowy z zawodu, rowerzysta i kolekcjoner street artu z zamiłowania. Uznaje się również za zaginionego ojczyma polskiego clubbingu.

KAJA WERBANOWSKA Ur. 1985, historyk sztuki, absolwentka historii sztuki na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego oraz Art&Business w Sotheby’s Institute of Art w Londynie. Publikuje w kwartalniku EXIT i artinfo.pl, specjalizuje się w sztuce współczesnej i fotografii, mieszka w Warszawie.

DOROTA WĄTKOWSKA Rocznik ‘85, pochodzenia świnoujskiego, podmiot liryczny utworu: na górze róże, na dole kotlety – Wątkowska ma talentu tyle co trzy krety.

KATARZYNA TOCZYŃSKA Studentka Architektury i Urbanistyki na poznańskim Uniwersytecie Artystycznym. Architektura, sztuka i design, są jej życiową pasją. Tak w życiu jak i w projektowaniu stawia na prostotę, zaciesza się zarówno z kawy o poranku jak i pudełka nowych kredek.

SEBASTIAN FRĄCKIEWICZ Krytyk komiksowy, dziennikarz, copywriter. Publikował artykuły w „Przekroju”, „Polityce”, „Tygodniku Powszechnym”, „Lampie”. Bywa scenarzystą komiksowym. Miłośnik wielkiej płyty na poznańskich Ratajach i Piątkowie. Jeździ tramwajami, mówi dzień dobry sąsiadom. Miły młody człowiek.

TOMASZ JARMUŻEK Tłumacz, rocznik ‘85. Znerwicowany miłośnik ciemnych stanów ducha i rozumu, na przekór usposobieniu. Stawia wąskie grona ponad tłum, ceni sobie rozmowę, dyskusję, i wymianę myśli. Zafascynowany osobowościami szeroko pojętej sztuki i kultury w większym stopniu, niż jej produktami. Czyta biografie i wywiady. Domator. Nawet gdy podróżuje, wbija się ludziom na chatę.


„Sztuka dla ludu to wstrętne i płaskie banalizowanie środków, jakimi się artysta posługuje, to plebejuszowskie udostępnianie tego, co z natury rzeczy trudno dostępne. Dla ludu chleba potrzeba, nie sztuki, jak będzie miał co żreć, to do sztuki sobie sam drogę znajdzie”. ‘Art for the people is a disgusting and dreary way of banalizing the tools the artist uses, a plebeian way of making accessible what should be inaccessible by its nature. People need bread, not art, if they get bread, they will find a way to art themselves.’ Stanisław Przybyszewski, CONFITEOR, „ŻYCIE” 1.01.1899

22

README


POLSKI POLISH

STREET ART TEKST I ZDJĘCIA

N

iezwykła popularność street artu trwa tymczasem na świecie już od blisko dekady, choć zjawisko to pojawiło się w miastach Zachodu dobre kilkadziesiąt lat temu. Najsłynniejszy przedstawiciel tego nurtu, pilnie chroniący swą anonimowość Brytyjczyk Banksy, stał się w ostatnich latach ikoną popkultury, na którą paparazzi polują równie zaciekle jak na Madonnę. Prace Banksy‘ego biją na aukcjach kolejne rekordy cenowe, co staje się źródłem anegdot podbnych do tej, że nabywca pewnego graffiti otrzymał gratis dom, na którym było ono namalowane. Szacowne galerie sztuki i muzea, z Tate Modern na czele i BWA Wrocław tuż za nią, wprowadzają wystawy ulicznych artystów do swoich programów, każde szanujące się miasto organizuje własny festiwal street artu. Moda na uliczną twórczość dochodzi właśnie do naszego kraju. W Warszawie, jak grzyby po deszczu pojawiają się finansowane przez miasto okolicznościowe murale, poświęcone kolejnym oficjalnie celebrowanym rocznicom, a to Roku Chopinowskiego, a to wybuchu powstania, a to wiktorii 1920 roku. Zbiok, jeszcze kilka lat temu nielegalny graficiarz, dziś laureat prestiżowej nagrody Gepperta, ufundowanej przez ministra kultury, opracował właśnie grafikę jesiennej ramówki TVN-u, na której tle pozuje z puszką sprayu w ręku uroczo wystylizowany Kuba Wojewódzki. Na naszych oczach otoczony pociągającą mgiełką nielegalności street art szturmem zdobywa główny nurt kultury. Jednocześnie nikt do tej pory nie pokusił się o zebranie i przedstawienie w jednej publikacji dokonań najważniejszych polskich twórców gatunku i pokazanie, choćby w skróconej formie, historii tego zjawiska w naszym kraju. Postanowiliśmy wypełnilić tę lukę, zanim z anarachizującej, awangardowej dziedziny twórczości stanie się mainstreamem, bezlitośnie wykorzystywanym do sprzedaży dzieciakom kolejnej puszki napoju energetycznego. Dwa lata naszej pracy były fascynującym okresem. Penetrując rodzimą scenę, czuliśmy się jak podróżnicy odkrywający nowe lądy. To, co zobaczyliśmy, na zawsze zmieniło naszą percepcję przestrzeni publicznej, nasze spojrzenie na jej estetykę i poetykę. Staliśmy się widzami w fascynującej, spontanicznie narastającej galerii sztuki, której terenem są całe miasta. Własnie takie spojrzenie na street art – spojrzenie widza – staraliśmy sie utrzymać w naszym albumie. Jako autorzy, niemal całkowicie się z niego wycofaliśmy, oddając głos artystom. Setkom zdjęć towarzyszą jedynie krótkie teksty nadesłane przez samych twórców, równie wiele mówiące o ich autorach, jak to, co widać na obrazkach. Niektóre wyszukane, kuratorskie, gładkie, inne pisane w pierwszej osobie, spontaniczne, chropawe językowo. Świadomie zrezygnowaliśmy z zamieszczania zwyczajowych notek biograficznych. Chcieliśmy, aby odbiór prac nie na-

Marcin Rutkiewicz stępował przez filtr wiedzy o tym, kto jest absolwentem prestiżowej uczelni artystycznej, z wystawami w Nowym Jorku i Londynie na koncie, a kto zajaranym, unikającym spotkań z policją małolatem z puszką farby w ręku. Dokładnie tak, jak dzieje się to na ulicy. Na początku musieliśmy sobie jednak odpowiedziec na kilka podstawowych pytań. Na przykład czym właściwie jest ów street art? Czym różni się od graffiti, a czym od sztuki publicznej, o ile w ogóle się różni? I przede wszystkim, czy polskie może być coś, czego nazwa składa się w dwóch trzecich ze słów angielskich? Jeśli chodzi o nazwę, to obce słownictwo jest używane trochę z konieczności. Nazwa sztuka ulicy została w Polsce zagospodarowana przez teatrzyki ogródkowe i chodzących na szczudłach, machających pochodniami aktorów, nic tym wspaniałym ludziom nie ujmując. Jest to też nazwa obowiązująca w skali planetarnej, bez względu na język. Tak naprawdę nie istnieje jedna definicja street artu. Niektórzy autorzy uważają, że wszystkie rodzaje twórczości polegające na malowaniu ścian, począwszy od kibolskich napisów, a skończywszy na wielkoformatowych kompozycjach tworzonych przez czołowych malarzy, to graffit i, a jego początków szukajć należy w naskalnych malowidłach sprzed kilkudziesięciu tysięcy lat. Takie podejście zdają się potwierdzać ścieżki karier sporej części czołowych twórców gatunku, rozpoczynające się od nielegalnych tagów i zabawy w chowanego ze stróżami porządku, a kończące wystawiami w najlepszych galeriach świata. Inni, jak na przykład Cedar Lewisohn, kurator głośnej wystawy street artu w Tate Modern, wyraźnie rozgraniczają street art od sformalizowanego graffiti o korzeniach nowojorskich, dobrze znanego wszystkim pasażerom podmiejskich kolejek. Street art definiowany jest po prostu jako plastyczna aktywność twórcza w przestrzeniach zewnętrznych, nie ograniczona jakimikolwiek regułami. Ostatecznie, w odniesieniu do materiału zebranego w albumie, używamy tego określenia dość nieortodoksyjnie, trochę jak elastycznego worka, by pokazać całe spektrum działań artystycznych w przestrzeni publicznej. Sam street art ulega bowiem tak gwałtownemu rozwojowi, pojawia się w tak nieoczekiwanych miejscach, że określenie to powoli staje się zbyt wąskie i wypierane jest przez nazwy takie jak urban art, outdoor art, czy street activism, a granice pomiędzy poszczególnymi „frakcjami“ ulicznej twórczości stają się nieostre. Następną ważną linią podziału jest legalnośc powstających prac. Twórcy street artu często w teatralny sposób chronią swą anonimowość, uznając się w duchu za nieco bardziej otwartych i wyedukowanych kuzynów ściganych przez prawo graficiarzy. Ci z kolei oskarżają street art o konREADME

23


formizm, porzucenie statusu miejskiej, anarchistycznej partyzantki artystycznej i podporządkowanie się regułom neoliberalnej rzeczywistości. Istotnie, coraz większa część twórczości street artowej powstaje w ramach imprez, wystaw i festiwali organizowanych przez przeróżne instytucje, czy nawet komercyjne firmy. Legalność prac ma też duży wpływ na ich treść i jakość. Zupełnie inaczej tworzy się bowiem, malując szybko, nocą i z duszą na ramieniu, a inaczej mając do dyspozycji rusztowanie, czas, farby bez limitu, a czasem nawet wynagrodzenie w perspektywie. Niemniej obie formy – zarówno legalna, jak i nielegalna – zdają się równie istotne dla rozwoju tego gatunku.

i tak widoczny jak to, co spotkać można na ulicach Berlina, Paryża, Londynu czy Nowego Jorku. Mimo to, dorobiliśmy sie kilku wybitnych i kilkunastu bardzo ciekawych twórców, których dorobek śmiało pokazywać można w galeriach na całym świecie. W pracach wielu artystytów dostrzegalne są znajome kody estetyczne, inspiracje polską sztuką ludową, rodzimym malarstwem czy muralami reklamowymi z lat 70. W albumie pokazaliśmy prace ponad 50 artystów. Wśród nich są twórcy funkcjonujący w pierwszej lidze światowego obiegu, tacy jak wspomniany wcześniej Zbiok, czy tworzący gigantyczne kompozycje szablonowe M City, ale także młodzi ludzie,

SAIKO, ESZE, SEPE, MANDALA, WARSZAWA 2010

naszej pracy były fascynującym okresem. Penetrując rodzimą scenę, czuliśmy się jak podróżnicy odkrywający nowe lądy. To, co zobaczyliśmy, na zawsze zmieniło naszą percepcję przestrzeni publicznej.

DWA LATA

Jeśli chodzi o cechy wyróżniające street art w naszym kraju, to w oczy rzuca się przede wszystkim silna, sięgająca kilkadziesiąt lat wstecz tradycja graffiti szablonowego. Czołowy przedstawiciel polskiego szablonu, tworzący obecnie w Berlinie Czarnobyl, powiedział w jednym z wywiadów: Banksy robi rzeczy, które artyści w Polsce już dawno temu robili, w latach 80. Tyle że nie było wokół mediów, by to rozdmuchać. Ważną cechą polskiego street artu jest fakt, że w przeciwieństwie do krajów Zachodu, jeszcze do niedawna rozwijał się on bez jakiegokolwiek wsparcia instytucjonalnego, całkowicie poza obszarem zainteresowania mediów, galerii sztuki i krytyków, przy niezwykle ograniczonych możliwościach finansowych twórców i sporej niechęci społeczeństwa, mylnie kojarzącego to zjawisko z aktami zwykłego wandalizmu. Uprawianie street artu nie dawało nawet cienia szansy na jakąkolwiek karierę artystyczną. Być może z tego względu nie jest on tak spektakularny 24

README

którzy bakcyla ulicznej twórczości połknęli całkiem niedawno. Czasem kryterium był wysoki poziom prac, czasem, pomimo braków warsztatowych, spora dawka inteligentnego humoru czy specyficzny dialog podejmowany z widzem. Żyjemy w cyfrowych czasach. Dziś każdy artysta – zarówno profesjonalista, jak i amator – może liczyć na globalną publiczność i globalną popularność, nawet jeśli tworzy w kącie swojego podwórka. W tym sensie street art Internet zdemokratyzowały sztukę, odebrały ją kuratorom, wyciągnęły z hermetycznych white cube’ów galerii i oddały zwykłym ludziom, realizując w praktyce i bez odgórnego wsparcia wykpiwaną przez Przybyszewskiego koncepcję „sztuki dla ludu“. Pośrednio więc pojawienie się street artu w tym właśnie momencie historii cywilizacji Zachodu dowodzi, że żyjemy jednak w czasach nie tylko dość spokojnych, ale również względnie dostatnich. I to właśnie jest w tym wszystkim najbardziej optymistyczne.


T

he amazing popularity of street art over the world has lasted for nearly a decade, although the phenomenon emerged in western cities some dozens of years ago. The most well-known agent in this branch of art, who comes from the UK and keeps his identity strictly confidential, is Banksy who has become a pop culture icon in recent years and is hunted by paparazzi just as much as Madonna. Banksy’s work breaks auction price records, and has become a source of anecdotes, such as the story of the person who bought one of Banksy’s works, and got a house with a wall painted for free. High-brow art galleries and museums, including the Tate Modern and the Wroclaw BWA, put the

decided to fill that gap, before graffiti transforms from its anarchistic, avant-garde field of art into mainstream, mercilessly exploited to market canned isotonic drinks for kids. The two years we spent on this presentation were a fascinating time. Penetrating the local scene we felt like travelers discovering new lands. What we saw has changed our perception of the public space, along with its aesthetics and poetics. We became the viewers in a fascinating, spontaneously growing art gallery, the sites of which are entire cities. Our goal was to present that very approach to street art from a viewer’s perspective in our album. As authors, we stepped back, leaving the floor to the artists. The hundreds

KFIATEK I SAIMER (FRAGMENT), SZABLON DŻEM V, WARSZAWA 2010

we spent on this presentation were a fascinating time. Penetrating the local scene we felt like travelers discovering new lands. What we saw has changed our perception of the public space.

THE TWO YEARS

work of street artists in their exhibition programs. Every self-respecting city organizes its own street art festival. The fashion of street art has just reached Poland as well. Like mushrooms after a rain shower new murals appear, financed by the local government celebrating successive official anniversaries, such as Chopin Year, the Warsaw Uprising Anniversary, the victory over Russia in 1920. Zbiok, who was still an illegal graffiti artist several years ago, has won the prestigious Geppert Award from the Polish Ministry of Culture. He has just designed graphics for the autumn lineup of Polish TV station TVN, which depicts stylized Kuba Wojewodzki posing with a spray can. We can see how street art, bathed in the shade of illegality, reaches the mainstream of culture. But at the same time no one has bothered to gather and present the work of the most prominent Polish graffiti artists in one publication, yet, nor even briefly present the phenomenon’s history in Poland. We

of photographs are accompanied by brief comments sent by the creators themselves, and tell as much about them as the photographs do. Some are sophisticated, custodian, soft, others personal, spontaneous, stylistically rough. We purposely refrained from including the usual bio notes. We would like the work not to be evaluated according to the information of who graduated from a prestigious university of the arts and was exhibited in New York or London, or who was just a psyched kid with a spray can, trying to keep out of the way of the police. Just as they are perceived in the streets. Firstly, we had to answer a number of fundamental questions. For example, what is street art actually? How does it differ from graffiti, from public art? Does it even differ at all? And above all, can it be called Polish if 2 out of the 3 words of its name are English? As far as the name is concerned, foreign words are used out of necessity. Loan translation in Polish has been used README

25


to describe small theaters of performers walking on stilts, or swinging torches. Not to offend them, of course. It is a name functioning in the global context, regardless of the native language. Actually, there is no single definition of street art. Some authors consider any kind of wall painting, from football fan scribbles to big format work created by leading painters, graffiti, and trace its origins to mural paintings from thousands of years ago. The careers of a fair number of leading graffitists, who started with illegal wall tagging and playing hide-and-seek with the police and ended up in the world’s best galleries, seem to justify such an approach. Others, like Cedar Lewisohn, the custodian of a big street art exhibition in the Tate Modern, clearly divides street art from the formalized graffiti derived from New York, well known to the passengers of underground trains. He defines street art simply as graphical activity in the public space, unrestrained by any rules.

As for the characteristic of Polish street art, the most apparent feature is the strong, nearly 50-year-old tradition of stencil graffiti. Czarnobyl, the leading Polish stencil artist, currently based in Berlin, once said in an interview: “Banksy does what Polish artists already did in the ‘80s. But there was no media to blow it up”. An essential feature of Polish street art, so much different from that of Western countries, is that until recently it evolved without any institutional support whatsoever, far from the interest of the media, galleries and critics. Artists had very little financial support, and were disliked by society, which mistook the phenomenon as acts of plain vandalism. Being a street artist did not pave a way for any artistic career. Perhaps that is why it is not as visible as what we can see in the streets of Berlin, Paris, London or New York. Still, we have a few extraordinary and really interesting creators, whose work can be safely presented in galleries around the world. The work of many artists features familiar

Elżbieta Dymna i Marcin Rutkiewicz Polski Street Art 23 na 27 cm, 394 strony, oprawa twarda Carta Blanca (grupa PWN) ISBN 978-83-7705-039-2 Cena: 79,90 zł Do nabycia w sieci EMPiK i w dobrych księgarniach

Finally, referring to the material gathered in the album, we use the term somewhat loosely, as if it was an elastic bag able to fit all sorts of artistic action happening in the public space. Street art itself is developing so rapidly, and appears in so many unexpected places, that the term has slowly become to narrow and the borders between particular factions of street creativity have become blurred. Another significant difference is the legality of creation. Street artists often theoretically protect their anonymity, considering themselves slightly more open and educated cousins of the law-breaking graffitists. The latter, consequently, accuse street artists of conformism, of abandoning the status of an urban and anarchist artistic guerilla, to conform to neo-liberal rules. Undeniably, an increasingly amount of work is appearing for the promotion of events organised by various institutions or private companies. Its legality affects the works content and the quality as well. It is totally different work painting hurriedly, by night, a bit apprehensive, as opposed to having scaffold mounted, an unlimited supply of time and paint, let alone a contracted salary. Nonetheless, both legal and illegal forms seem to be equally important for the development of street art. 26

README

aesthetic codes and inspiration from Polish folklore, painting, or commercial murals from the ‘70s. In the album, we present the work of over fifty artists, including those in the first league of the international circuit, such as Zbiok and the enormous stencil work creator, M City. We also have young people who have become hooked on street art only recently. Sometimes, the criteria was the high quality of the work, while some other times – a big dose of intellectual humor, or a specific dialogue undertaken with the viewer, even though the work lacked technical perfection. We live in a digital era, when each artist, either professional or amateur, can expect a global audience and popularity, even when he or she works in their own backyard. From that perspective, street art and the Internet has brought democracy to art, pulled it out of the hands of the custodians of art and hermetic white cube galleries and handed it over to the people, virtually realizing the mocked by Przybyszewski postulates of art for the people. Indirectly, street art’s emergence at this particular moment in the history of Western civilization proves we actually live in not just peaceful times, but also relatively prosperous ones. And that is what seems the most optimistic


JANUARY MISIAK Urodzony się w Szczecine. Ukończył studia na ASP w Poznaniu. Mieszka w Gdyni. Rysuje. Głównie komiksy. Czyta książki.

FOT. SEBASTIAN FRĄCKIEWICZ

README

27


RETROLUDZIE Z LEPSZYCH CZASÓW TEKST

Sebastian Frąckiewicz

W każdym numerze TAKE ME, na tej stronie, będę bredził o najlepszych, choć nie zawsze najbardziej znanych twórcach komiksowych. Na pierwszy ogień – Igort, romantyk i nostalgik z Włoch. On this page of each of the following Take Me issues we will ramble on the best we can about not always the most recognizable creators of comics. And to begin with – romantic and nostalgic Igort from Italy.

I

gort wygląda jak facet ze starych filmów o włoskiej mafii. Małe ciemne oczy, delikatny czarny wąsik pod nosem, perlisty uśmiech. Stuknął mu już piąty krzyżyk, więc dorobił się słusznej postury i zaokrąglonej twarzy – prawdziwy don włoskiego komiksu. I jak na porządnego dona przystało, ma na swoim koncie konkretny dorobek artystyczny oraz własną rodzinę. Familia to artyści zgromadzeni wokół Coconino Press. Na czele z młodym, piekielnie uzdolnionym cynglem, noszącym pseudonim Gipi, który dzięki albumowi Notes for a war story ustrzelił najważniejsze trofeum w branży – prestiżową nagrodę festiwalu w Angouleme. Igort założył Coconio 10 lat temu, ale znajduje jeszcze czas na rysowanie swoich komiksów, pisanie scenariuszy telewizyjnych i śpiewanie w zespole. Don włoskiej narracji obrazkowej ma także swoje zasady. Posługuje się własną, oryginalną techniką, powiązaną jednak z tradycją: klasyką rysunku prasowego i stylem projektowania graficznego (w szczególności plakatów) z dwudziestolecia międzywojennego. Dlatego pracując nad kolejnym komiksem, nie tyle go rysuje, co projektuje. Dba o każdy szczegół i ma obsesję na punkcie kompozycji. Tworzy „oddychające” strony, z dużą ilością wolnej przestrzeni, gdzie czasem kadry rozłożone są tak, jakby miały być właśnie elementem plakatu, a nie planszy komiksu. Jego paleta barw to szarość, wyblakły błękit, biel i czerń – kolory przeszłości, która dociera do nas w rozwodnionej postaci, jak przez mgłę, tracąc po drodze wszelkie soczyste barwy. Igort jest bowiem po szyję zanurzony w przeszłości. Wierzy, że dawniej kobiety były piękniejsze, wino smakowało inaczej i wszyscy mieli więcej honoru. Do dawnych, lepszych czasów należą także bohaterowie jego komiksów. To albo ludzie starej daty, którzy nie mogą już odnaleźć się w rzeczywistości, albo z kolei młodzi artyści – marzyciele na tyle bujający w obłokach, że do tej rzeczywistości tak naprawdę nigdy nie należeli. Taki jest Peppino Lo Cicero z albumu 5 to liczba doskonała, emerytowany prosty gangster neapolitańskiej mafii, całe życie trzymający się zasad. Na starość musi jednak odnaleźć w sobie resztki sił, by pomścić śmierć syna i zabić dawnego szefa. Tacy są także Pilade i Celestino, z komiksu Baobab – prekursorzy komiksowego gatunku żyjący na początku XX wieku w prowincjonalnym miasteczku, owładnięci swoją pasją. Gdyby bohaterowie Igorta żyli dziś w Polsce, wszyscy wpychaliby im się do kolejki w sklepie, nigdy nie weszliby do tramwaju w godzinach szczytu, nie mieliby znajomych na Facebooku. Igort kocha przegranych i nieudaczników. I choć w „realu” złoto jest tylko dla zuchwałych, a szczęście dla ludzi sukcesu, w jego komiksach looserzy mają swój raj, do którego wszyscy w końcu trafiają. To wyimaginowane państwo Parador ulokowane gdzieś na wyspie w Ameryce Południowej. Tam spędza się dni, leżąc na nie zatłoczonej plaży, a przez cały rok trwa „umiarkowane lato”. To bardzo przyjemna, niekapitalistyczna wizja. Kto chce zmienić obywatelstwo na paradorskie? 28

README

I

gort looks like a guy from old Italian Mafia films. Small dark eyes, thin black mustache and a frank smile. He has turned 50 so has developed a reasonable posture and a round face – he’s a real Don of Italian comics. As befits a Don he has a considerable artistic output and his own familia, consisting of artists gathered around Coconino Press. Together with the young and immensely gifted hit-man who comes under the name of Gipi, who scored the biggest trophy on the market, the prestigious Angouleme Festival award, with his, Notes for a War Story, album, Igort founded Coconino ten years ago, but still manages to find enough spare time to draw his comics, write TV scripts and sing in a band. The Don of Italian picture narration has his rules. He uses his original technique which however is related to tradition, that is to the classics of press comics and a style reminiscent of interwar graphic design (especially poster art). That is why when he works on a new comic it’s more like designing than simply drawing. He cares about every detail and gets obsessed with composition. He draws ‘breathing’ pages with a lot of free space, where the frames are set in a way resembling a poster, not a comic book page. His colour palette consists of grey, pale azure, white and black – colours of the future reaching out in a watery form, as if through fog, losing their rich shades on the way. This is because Igort is totally immersed in the past. He believes women used to be prettier, wine tasted better and people were more decorous. The past is also where his comic characters come from. They are either old fashioned and unable to find their place in reality, or young artists – fantasizers daydreaming so much they barely belong to reality. Just like Peppino Lo Cicero from his book 5 is the Perfect Number – a straight-forward retired gangster from the Naples-based Mafia who always abided by his own rules. In his old age he must make a last effort and find the strength to kill his former boss and avenge his son’s death. And there’s Pilade and Celestino from the comics Baobab – pioneers of the comics genre who lived in the early 20th century in a provincial town and were obsessed with their passion. If Igort’s characters lived in today’s Poland they would constantly get pushed out of queues, would never manage to get onto a tram in the rush hour, and wouldn’t have any friends on Facebook. Igort loves losers. And although in real life only the winner takes all and happiness is for successful people, in his books losers have their own paradise which they all eventually get to. This is the imaginary country of Parador located somewhere on an island near South America. There, you can spend your days lying on an un-crowded beach, and the moderate summer lasts all year long. A very pleasant non-capitalist vision. Anyone interested in acquiring Parador citizenship?


RETRO-PEOPLE FROM BETTER TIMES

README

29


CZEKAJCIE, CO ZAMIERZACIE Z NIM ZROBIå? TO TYLKO P¸ÓD.

ALKA SELTZER, MIESZKAM TU.

JEST NIELEGALNYM IMIGRANTEM. ZOSTANIE DEPORTOWANY.

KIM PAN JEST?

ALKA SELTZER PRZESTA¸ ISTNIEå.

CIA¸A... ZLEWAJÑ SI¢ Z MIESZKANIEM.

JEÂLI NIE UDOWODNI PAN SWOJEJ TO˚SAMOÂCI, PAN TAK˚E ZOSTANIE DEPORTOWANY.

TAK, SÑ WYKONANE Z TEGO SAMEGO TWORZYWA.

TO PRAWO NATURY.

POWINNIÂMY JU˚ IÂå. NOWI LOKATORZY B¢DÑ TU LADA MOMENT.

NIE, TO JAKAÂ POMY¸KA! JA NIE CHC¢.

WYDAWNICTWO KULTURA GNIEWU


O NIE, ZARAZ KICHN¢. A.. AAAA

NIEPOPRAWNY SURREALISTA WISHFUL SURREALIST W jego komiksach śmierć zostaje dziecięcym opiekunem, ludzie narkotyzują się przyszłością, a w świecie zmarłych można się równie dobrze bawić, jak w świecie żywych. Szczególnie gdy jest się nienarodzonym płodem. Cichy i skromny Max Andersson ze Szwecji ma wyobraźnię rodem z najbardziej szalonego snu. Ale szaleństwo jest dla niego metodą, by w fantastycznych wizjach ujmować In his comics, death becomes zupełnie realne problemy naszej rzeczywistości. a guardian of children, people get high imagining the future and the world of the dead is as much a playground as the living world is. Even more when you are an unborn fetus. Shy and humble Max Andersson’s imagination seems to come from a mad dream. But madness is a strategy which enables his fantasy visions to highlight the real problems of real life entirely. Maxem Anderssonem ROZMAWIAŁ Sebastian Frąckiewicz ZDJĘCIA Norbert Jankowski Z

README

31


PODOBNO ZACZĄŁEŚ RYSOWAĆ KOMIKSY, ZANIM

PIXY BYŁ TWOIM PIERWSZYM PEŁNOMETRAŻOWYM

NAUCZYŁEŚ SIĘ CZYTAĆ. TO PRAWDA CZY TYLKO TAKA

ALBUMEM KOMIKSOWYM. SKĄD POMYSŁ, BY GŁÓWNYM

BRANŻOWA POGŁOSKA?

BOHATEREM HISTORII STAŁ SIĘ USUNIĘTY PŁÓD, KTÓRY

Nie, to prawda. Nie pamiętam dokładnie, kiedy zacząłem rysować. Ale z pewnością zacząłem interesować się komiksem, zanim poznałem alfabet. Przeglądałem sobie historyjki obrazkowe i patrzyłem, jak to wszystko działa. Chciałem robić takie rzeczy, jakie oglądałem. Dlatego moje pierwsze komiksy,

WRACA Z ZAŚWIATÓW, PIJE I IMPREZUJE Z INNYMI PŁODAMI?

On jest ważną postacią, dzięki której wszystko się rozgrywa. Ale mimo wszystko głównym bohaterem jest młode małżeństwo: Angina i Alka. I znów nie potrafię ci powiedzieć, skąd Pixy się pojawił. Chyba, mówiąc najogólniej, z mojego zamiłowania do pokazywania problemów w bardzo ekstremalny sposób. Moja wyobraźnia tak pracuje, że zastanawiam się zawsze, jak wyglądałby świat, gdyby wszystko szło źle, a potem jeszcze gorzej, jeszcze gorzej i jeszcze gorzej. To jest bardzo interesujące. CZYTAJĄC PIXY, MA SIĘ WRAŻENIE, ŻE TO TROCHĘ ANARCHISTYCZNY KOMIKS. KRYTYKUJESZ W NIM KAPITALIZM I WŁAŚCIWIE KAŻDY PRZEJAW WŁADZY. WSZYSTKO WYBUCHA, ULEGA ZNISZCZENIU…

które zrobiłem jako czterolatek, siłą rzeczy, ze względu na moją nieznajomość alfabetu, były pozbawione tekstu. A SKĄD CZTEROLETNI MAX MIAŁ KOMIKSY? DOSTAWAŁEŚ JE OD RODZICÓW?

Tak, właśnie od rodziców. To śmieszna historia, bo gdy byłem mały – czyli w latach 60. – w Szwecji komiks cieszył się złą sławą. Wtedy w kraju wszystko, co amerykańskie z gruntu traktowano jako imperialistyczne produkty ogłupiające ludzi. A to dlatego, że jeszcze w latach 50., gdy w USA psycholog Frederic Wertham opublikował książkę Seduction of the Innocence, w której udowadniał, że komiks niszczy dzieciom mózgi i potęguje agresję, w Szwecji pojawił się jego odpowiednik. I w Stanach, i u nas rozpoczęła się społeczna debata na temat komiksów. Ten skandynawski Wertham nazywał się Nils Bejerot, był psychiatrą i kryminologiem. Tak często występował w mediach, że wiele osób go słuchało. Tym bardziej, że pod koniec latach 60. i na początku 70. społeczeństwo szwedzkie było silnie lewicujące, więc Kaczor Donald stał się sługusem kapitalizmu. Ale moi rodzice się tym nie przejmowali i kupowali mi komiksy. HISTORIE Z KACZOREM DONALDEM TEŻ?

Wszystko, co było. Donalda i szwedzkie komiksy też. Mój ojciec był nauczycielem, ale hobbystycznie malował i fotografował. Rodzice mieli do wielu spraw dystans. Jak trochę podrosłem i miałem 11 lat, oglądałem całą klasykę horroru, na czele z Draculą. W ogóle to chciałem być w dzieciństwie mechanikiem samochodowym, ale potem zmieniłem zdanie. Reminiscencje tamtych dziecięcych marzeń utrwaliły się w jednej z moich komiksowych postaci – w Carboy’u. Nawet nie wiem, jak to się stało. Jak zaczynasz rysować, to pewne rzeczy wychodzą ci spod ołówka nieświadomie, instynktownie. I potem nawet nie pamiętasz okoliczności, w jakich powstały. 32

README

Nigdy nie byłem anarchistą w tym sensie ideologicznym, nie dałbym sobie przylepić takiej etykietki, choć mój sposób widzenia świata zawsze zakładał protest przeciwko wszelkiej władzy, więc automatycznie przelewam to na swoje komiksy. Ale nie należałem nigdy do żadnej organizacji, partii itp. Pixy też nosi w sobie atmosferę czasów, w których powstawał. To był początek lat 90., kiedy w Szwecji trwał kryzys finansowy po tłustych 80. Nagle wszystko się zmieniło, ludzie zaczęli gorzej żyć i nie wszyscy sobie dawali z tym radę. Ale w żadnym wypadku Pixy nie jest komiksem o Szwecji – to byłoby zbyt nudne (śmiech). W TWOICH KOMIKSACH CIĄGLE PRZEWIJA SIĘ TEMAT ŚMIERCI, DESTRUKCJI CIAŁA, WYNATURZENIA. PODOBNIE W FILMACH. DLACZEGO TAK DRĄŻYSZ TE TEMATY?

Bo to prawdopodobnie najbardziej interesujące tematy dla każdego człowieka. Tak uważam, w końcu dotyczą każdego z nas. To jest odwieczny egzystencjalny problem: żyć z perspektywą, że i tak w końcu umrzesz. A jeszcze trudniej ten problem zaakceptować. Dla mnie takie zainteresowania są naturalne. Staram się w swoich pracach jakoś ten problem rozwiązać lub przynajmniej się do niego zdystansować. ROZUMIEM, ŻE SURREALIZM I GROTESKA, KTÓRYMI SIĘ POSŁUGUJESZ, W OSIĄGNIĘCIU TEGO DYSTANSU POMAGAJĄ?

Bardzo lubię surrealizm. Ten nurt artystyczny zawsze miał na mnie wielki wpływ i właściwie ma do dziś. Wydaje mi się, że czasem surrealizm potrafi lepiej opowiadać o rzeczywistości, wyraźniej ujmować jej problemy niż konwencja realistyczna. Poza tym wymiar nadrealny, czy chcemy tego, czy nie, zawsze gdzieś w sobie znajdziemy, chociażby w postaci snów. CZY WYKORZYSTUJESZ HISTORIE ZE SWOICH SNÓW DO SCENARIUSZY KOMIKSÓW?

Do niedawna tego nie robiłem, ale od kilku lat pracuję nad nowym komiksem, który po raz pierwszy jest oparty właśnie na moich snach. Wiele osób myśli, że moje albumy są tak szalone i nienormalne, że muszą mieć jakieś zakorzenienie w snach, bo na jawie bym tego nie wymyślił. A jednak wymy-


śliłem. Ten nowy projekt, który już trwa i trwa, jest rozłożony w czasie od wielu lat, robię go w kawałkach. To będzie moja historia rodzinna, ale nie klasycznie rozumiana komiksowa autobiografia. Raczej opowieść o snach na temat mojej rodziny, śnionych w różnych etapach mojego życia. A tych snów trochę było. Teraz kończę także nowy film, Tito on Ice powiązany z moim komiksem Bosnian flat dog.

prawdę świadomi, że to tylko mit. Bardziej tęsknią za tamtymi lepszymi czasami, życiem bez wojny, kiedy mogli swobodnie podróżować, niż za samym Tito. I już w czasie tego happeningu coraz więcej osób mówiło o jego prawdziwym, dyktatorskim obliczu. Pojawiały się kolejne książki, ujawniające prawdę o marszałku. Sam się zdziwiłem, że ludzie nie byli źli, raczej im się nasz pomysł podobał. Na filmie Tito on Ice, o którym wcześniej ci wspomniałem, będzie można zobaczyć ich reakcje, bo jest w nim sporo dokumentalnych zapisów. TRUDNO MI TROCHĘ UWIERZYĆ W TE POZYTYWNE REAKCJE. NIE ZNALEŹLI SIĘ ŻADNI AGRESYWNI NACJONALIŚCI, CHOĆBY SERBSCY CZY CHORWACCY? W KOŃCU MOŻNA TAKI HAPPENING ODEBRAĆ JAKO ŻART Z BAŁKAŃSKIEJ TRAGEDII.

Nie. Też mnie to zdziwiło. Ale pewnie dlatego, że tacy ludzie nie czytają komiksów i nie chodzą na komiksowe wystawy. SKORO RADOVAN KARADŽIĆ BYŁ POETĄ, TO MOŻE ZNALAZŁBY SIĘ NACJONALISTA-KOMIKSIARZ.

BOSNIAN FLAT DOG PO POLSKU JESZCZE SIĘ NIE UKAZAŁ. ALE WIEŚCI O TYM KOMIKSIE, A SZCZEGÓLNIE O HAPPENINGU Z WOŻENIEM KUKŁY TITO W LODÓWCE PO KRAJACH BYŁEJ JUGOSŁAWII – JUŻ TAK. JAK TO WYGLĄDAŁO?

To też jest taki projekt, który rozwija się od wielu lat. I robiłem go przy współpracy z Larsem Sjunnessonem. Przeprowadziliśmy taki eksperyment i rysowaliśmy komiks wspólnie, na przemian. Dużo wtedy podróżowaliśmy po Bałkanach i poznaliśmy tam wielu ludzi. To były lata 1999-2000. Gdy mieliśmy mniej więcej połowę książki, postanowiliśmy zrobić kilka wystaw i pokazać to, co już narysowaliśmy. Nasi bałkańscy znajomi nas o to prosili. I właśnie przy okazji tych wystaw, powstała postać zmumifikowanego Tito, którego wcisnęliśmy do lodówki. Stał się on jednym z elementów wystawy, wszędzie z nami podróżował.

Na szczęście się nie znalazł. Cały ten projekt, czyli album Bosnian flat dog wraz z wystawami, był dla nas wielkim przeżyciem. Przyjechaliśmy na Bałkany w 1999 roku, a więc kilka lat po porozumieniach w Dayton kończących wojnę (1995 – przyp. red). Ale ślady wojny były wszędzie, na każdym kroku, więc postanowiliśmy, że musimy z Larsem zrobić o tym komiks. Zaczęliśmy rysować i po prostu nie potrafiliśmy przestać. Nie mieliśmy z góry narzuconego konceptu ani planu – tylko luźne scenariusze. Oczywiście, to znów nie jest komiks dokumentalny tylko surrealistyczna wizja rzeczywistości po wojnie. Nie mógłbym zrobić komiksu dokumentalnego, bo nie mam ku temu ani odpowiednich predyspozycji, ani wiedzy. I nawet nie miałem zamiaru próbować. A CZYM TAK NAPRAWDĘ JEST TEN TYTUŁOWY BOŚNIACKI PŁASKI PIES?

Mówi się, że w Bośni w czasie wojny jedynymi zwierzętami domowymi były płaskie psy – czyli psy przejechane przez czołgi. To taki powojenny smutny żart. Surrealistyczny, prawda?

GDY TITO ZMARŁ, „BŁĘKITNY POCIĄG” JECHAŁ Z JEGO CIAŁEM PRZEZ CAŁĄ ÓWCZESNĄ JUGOSŁAWIĘ,

THEY SAY YOU STARTED DRAWING COMICS EVEN BEFORE

ŻEBY WSZYSCY OBYWATELE MOGLI SIĘ Z UKOCHANYM

YOU LEARNED TO READ. IS THIS TRUE OR IS IT JUST A BIT

MARSZAŁKIEM POŻEGNAĆ.

OF FOLKLORE?

No właśnie, a my chcieliśmy to powtórzyć. Choć nie zawsze jeździliśmy pociągiem, czasem samochodem. Chcieliśmy przejechać cały kraj, ale nie udało się dostać do Czarnogóry i Macedonii. KOPNIAKA ZA COŚ TAKIEGO? NA BAŁKANACH KULT TITO

It’s true. I don’t remember exactly when I started to draw. But I’m sure I got interested in comic books before I learned ABC. I browsed picture stories and observed how they worked. I wanted to do the things I saw. That’s why the first comic books I made as a 4-year-old had no text, because I didn’t know the alphabet.

I JEGO MIT DOBREGO OJCA NARODÓW SĄ PRZECIEŻ

WHERE DID 4 YEAR OLD MAX GET COMIC BOOKS FROM?

CIĄGLE ŻYWE. WIELU ZA NIM TĘSKNI.

YOUR PARENTS?

Bardzo się denerwowałem, ale okazało się, że nic takiego się nie stało. Tito ma cały czas bardzo pozytywny wizerunek, ale z drugiej strony ludzie w krajach byłej Jugosławii są tak na-

Yes, exactly. It’s a funny story. When I was young, that is in the ‘60s, comic books in Sweden were seen as something inappropriate. Anything American was considered imperialistic

NIKT NIE CHCIAŁ DAĆ WAM CO NAJMNIEJ PORZĄDNEGO

README

33


and made people stupid. It’s because during the ‘50s a US psychologist, Frederic Wertham, published, Seduction of the Innocence, where he proposed to prove how comics deteriorated children’s brains and amplified aggression, his equivalent appeared in Sweden. Both in the US and in Sweden the social debate on comics started. That Scandinavian Wertham was Nils Bejerot, a psychiatrist and criminologist. He appeared in the media so often that many people began to listen to him. Especially in the autumn of the ‘60s and beginning of the ‘70s when Swedish society was strongly leftist, so Donald Duck was looked upon as a capitalist lackey. But my parents didn’t care and bought me those comic books anyway. DONALD DUCK STORIES AS WELL?

Anything available, Donald Duck and Swedish comics too. My father was a teacher, but he painted and photography was his hobby. My parents had a healthy attitude towards many things. When I grew up a little and turned eleven, I watched the entire horror classics series with Dracula the top of the selection. As a kid I wanted to be a car mechanic, but I changed my mind later. Reminiscences of those childhood dreams took root in one of the characters in my comics, Carboy. I don’t know how it happened. You start drawing and some things just come out from your pencil unconsciously, without your awareness. And then you don’t even remember the circumstances they were born under. PIXY WAS YOUR FIRST FULL-LENGTH COMIC BOOK. HOW DID YOU COME UP WITH THE IDEA FOR THE PROTAGONIST AS AN ABORTED FETUS COMING BACK FROM THE BEYOND, DRINKING AND PARTYING WITH OTHER FETUSES?

He is an important character who makes the story develop. But the main protagonists are a young married couple: Angina and Alka. And again I’m unable to tell you how I came up with Pixy. Generally speaking, I guess it was my passion for presenting problems in the most extreme way. My imagination works in such a way where I wonder how the world would look if everything went from bad to worse. It’s very interesting. READING PIXY, YOU GET THE IMPRESSION IT’S A LITTLE ANARCHISTIC. YOU CRITICIZE CAPITALISM AND THE POWER IT POSSESSES. EVERYTHING EXPLODES, BREAKS DOWN… FOT.: NORBERT JANKOWSKI

Ideologically I’ve never been an anarchist, I wouldn’t let myself be labeled as one. However, my outlook has always been based

MAX ANDERSSON (UR. 1961) pochodzi ze szwedzkiego Karesuando. Od lat zajmuje się filmem animowanym i komiksem. Jest jednym z najbardziej oryginalnych i najlepiej znanych twórców komiksowych ze Szwecji. Swoje albumy publikował w USA, Francji, Niemczech i Japonii, Hiszpanii i krajach byłej Jugosławii. W Polsce ukazały się dwa jego komiksy: Pixy, opowiadający o usuniętym płodzie, który wraca do swoich rodziców z zaświatów, oraz Pan śmierć i dziewczyna – antologia zbierająca krótsze prace Anderssona. W komiksach Anderssona świat staje na głowie, jest groteskowy, a zmarli, klony, zbuntowane domy zainfekowane grafitti, a także wszystkożerne pieniądze trzymane w specjalnych hodowlach funkcjonują tuż obok zwykłych ludzi. Można być chodzącym zombie za życia lub zupełnie energetycznym truposzem. Do końca 2010 w Polsce ukaże się kolejny album Anderssona Bośniacki płaski pies, którego akcja rozgrywa się w byłej Jugosławii. W swoich pracach Andersson krytykuje naszą rzeczywistość, wynaturzając jej najgorsze zjawiska do granic możliwości. Born 1961, comes from Karesuando, Sweden. He has worked on animation and comics for many years. He is one of the most original and best-known authors of comics in Sweden. His books have been published in the US, France, Germany, Japan, Spain and the countries of former Yugoslavia. Two of his books were released in Poland: Pixy, which tells the story of an aborted fetus coming back from the beyond to his parents, and, Zero Zero, an anthology of Andersson’s short stories. In his comics, the world is upside down and grotesque, the dead, clones, rebellious residences contaminated with graffiti and omnivorous money kept in special farms function next to normal people. You can be a walking, live zombie, or an energetic dead man. In 2010, Andersson will publish his new album in Poland, Bosnian Flat Dog, set in the Yugoslavia of former times. In his work Andersson comments on real life, denaturalizing its worst sides as much as possible. 34

README


on protesting against any power, so I put it in my comic books. But I’ve never been a member of any organization or party. Pixy carries the moods of the times that gave birth to him. In the early ‘90s Sweden suffered a financial crisis which followed the years of plenty of the ‘80s. Suddenly, everything changed, people’s conditions worsened and not everyone coped with it. However, Pixy is definitely not a comic book about Sweden. That would be too easy (laughing). YOUR COMICS REPEATEDLY TALK ABOUT DEATH, BODY DESTRUCTION, DEGENERATION. YOUR FILMS DO AS WELL. WHY DO YOU EXPLOIT THESE SUBJECTS SO MUCH?

Because they’re probably what every human is the most interested in. I believe it. After all they concern each and every one of us. It’s the eternal problem of existence: to live with the prospect of death. It’s even harder to accept it. To me, these interests are natural. I try to solve this problem in my work somehow, or at least distance myself from it.

us to do it. And it’s during those exhibitions that the figure of a mummified Tito was born, which we later squeezed into the fridge. He became a part of the exhibition and traveled everywhere with us. WHEN TITO DIED, A BLUE TRAIN CROSSED YUGOSLAVIA WITH HIS BODY FOR PEOPLE TO SAY ‘GOODBYE’ TO THEIR BELOVED MARSHAL.

Exactly, and we wanted to repeat it. However, we didn’t travel by train, sometimes we took the car. We wanted to cross the entire country but we didn’t manage to get to Montenegro and Macedonia. NO ONE WANTED TO GIVE YOU A KICK IN THE ASS FOR DOING THIS? IN THE BALKANS, TITO AND HIS MYTH AS FATHER OF THE NATION ARE STILL ALIVE. MANY MISS HIM.

I like surrealism a lot. As a genre it always had a large impact on me, and actually still does. I think sometimes surrealism can tell more about reality, embrace its problems better than the conventions of realism. Besides, the surreal level, whether you like it or not, exists somewhere within you, even if just as dreams.

I was very nervous, but as it turned out, nothing bad happened. Tito still has his very positive image, but, on the other hand, people from the countries of former Yugoslavia are not really aware, it’s just a myth. More than Tito, they miss those times, life without war, times when they could travel easily. And already during that happening, more and more people spoke of his real dictatorial side. More books revealing the truth about the marshal appear. I myself wondered how come those people weren’t angry, how come they rather liked our idea. In the film, Tito on Ice, which I mentioned before, you can see their reactions, since it features many documentary notes.

DO YOU TAKE YOUR DREAMS AS A FOUNDATION FOR YOUR

I FIND IT HARD TO BELIEVE THEY REACTED POSITIVELY.

COMIC SCRIPTS?

WEREN’T THERE ANY AGGRESSIVE NATIONALISTS AROUND,

Until recently I didn’t, but I’ve been working on one comic book for a few years now, which for the first time is based on my dreams. Many people think my albums are so mad and

FROM SERBIA OR CROATIA? AFTER ALL, A HAPPENING LIKE

AS I UNDERSTAND, SURREALISM AND THE GROTESQUE HELP YOU ACHIEVE THAT DISTANCE?

THIS COULD BE LOOKED UPON AS A MOCKERY OF THE BALKAN TRAGEDY.

I’ve never been an anarchist, I wouldn’t let myself be labeled as one. However, my outlook has always been based on protesting against any power, so I put it in my comic books. But I’ve never been a member of any organization or party.

IDEOLOGICALLY

abnormal they must come from my dreams, since I couldn’t come up with the ideas when awake. But I did. The new project which is still in development is taking a long time, I make it in bits. It’ll be my family story, but not a typical comic autobiography. More like a story of the dreams of my family, dreamt in different stages of my life. And I’ve had a few of those dreams. Right now, I’m about to finish my new film, Tito on Ice, which is interrelated with my comic book, Bosnian Flat Dog. BOSNIAN FLAT DOG HASN’T BEEN RELEASED IN POLISH YET. BUT NEWS ABOUT IT, ESPECIALLY THE ONE ABOUT YOUR HAPPENING OF DRIVING A MARIONETTE OF TITO IN A FRIDGE AROUND POST YUGOSLAVIAN COUNTRIES, HAS REACHED POLAND. WHAT HAPPENED THERE?

It’s a project that had been evolving for many years. I did it together with Lars Sjunnesson. We carried out an experiment and drew a comic book together, interchangeably. We traveled around Balkans a lot back then, and met many people there. That was in 1999-2000. When we had more or less half of the book ready, we decided to organize some exhibitions and present what we had drawn. Our Balkan friends asked

No. It surprised me too. But it’s probably because these people don’t read comics, don’t attend exhibitions of comics. IF RADOVAN KARADZIC HAD BEEN A POET, MAYBE THERE COULD HAVE BEEN A NATIONALIST COMIC BOOK CREATOR AS WELL.

Luckily there wasn’t. The entire, Bosnian Flat Dog, project album, along with exhibitions, was a great experience for us. We came to the Balkans in 1999, a few years after the Dayton Agreement ended the war in 1995. But signs of war were visible everywhere, so we decided with Lars that we had to make a comic book about it. We started drawing and simply couldn’t stop. We didn’t have any fixed concept or a plan, only a general outline. Of course, it’s not a documentary comic book but a surrealist vision of a postwar reality. I couldn’t make documentary comics, as I don’t have the proper predispositions or the knowledge. I’ve never even intended to try. AND WHAT IS THIS BOSNIAN DOG TITLE REALLY?

They say that during the war in Bosnia, the only domesticated animals were flat dogs – dogs run over by tanks. It’s a sad postwar joke. Surreal, right? README

35


KAMIENICA KULTURY TEKST

Tadeusz Fułek ILUST

RACJE

Mikołaj Tkacz

Wraz z październikiem zjadą się do Poznania tłumy studentów – zarówno tych znających miasto, jak i nowicjuszy w tej materii. Nie są na szczęście skazani na monotonie klubów na Nowowiejskiej czy jednakowy repertuar wielkich multikin. Oto tuż przy kinie Muza powstaje ośrodek, który ma ambicje stać się Nowoczesnym Domem Kultury, aktywnym centrum spotkań kulturalnych, a także miejscem koncertów, wystaw i debat. Wszystko to zawiera się w haśle „Kamienica Kultury” – takie właśnie miano nosić będzie miejsce, do którego jeszcze niedawno chodziliśmy tylko po doznania filmowe.

P

omysł na nowe oblicze i na nową, kulturalną przyszłość budynków przy Świętego Marcina 30 narodził się jakiś czas temu, kiedy wiadomo już było, że rozpocznie tam swoje drugie życie Głośna (dawniej Głośna Samotność). Agata Elsner i Natalia Dolata, pomysłodawczynie tej reaktywacji, postanowiły nie marnować takiej okazji i nawiązać ścisłą współpracę z mieszczącym się tutaj kinem Muza, znajdującym się pod opieką Małgorzaty Kuzdry i Anny Litewki. Dodano dwa do dwóch, ale wyszło znacznie więcej niż proste cztery, ponieważ obok znajduje się też centrum Jogi, a w umysłach animatorów kłębi się masa projektów tylko czekających na urzeczywistnienie. Czemu więc ograniczać się do jednej klubokawiarni, skoro można pójść na całość i stworzyć centrum kulturalne na miarę XXI wieku, pozwalając działać ludziom i spełniać ich pomysły i marzenia? Współpraca Głośnej i Muzy przy realizacji idei Kamienicy Kultury zaowocuje w przyszłości powstaniem fundacji. Już dziś natomiast poczynania obu można śledzić na specjalnie dedykowanym blogu: glosnamuza.wordpress.com. Nazwa wskazuje jednoznacznie, że głównymi motorami Kamienicy Kultury będzie Głośna oraz kino Muza. Najstarszego kina w Poznaniu nie trzeba nikomu przedstawiać. Od wielu lat (dziesięcioleci wręcz) działa w zgodzie z tradycją kin ambitnych, oferując widzom przemyślany, niecodzienny repertuar, organizując przeglądy, DKF-y. O popularności i sukcesie tego typu działalności poświadczyć mogą liczni lokalni kinomani, wypełniający tłumnie małą salę Muzy. Od niedawna duchowy niejako patronat na tym kinem przejęli najbardziej znani polscy kinomaniacy – państwo Kalinowscy. W ramach specjalnie zorganizowanej akcji i przy wsparciu wielu różnych środowisk otrzymali nowe mieszkanie tuż nad wiekowym kinem. W Muzie zresztą jeszcze przed sezonem dokończony zostanie trwający właśnie remont, który wytrąci malkontentom z rąk wszystkie argumenty, jakoby kino nie gwarantowało odpowiedniej jakości technicznej projekcji. Głośna, która ruszy jesienią tego roku, jest w prostej linii następczynią Głośnej Samotności – klubokawiarni z ambicjami, która uległa pod naporem zaporowego czynszu i swoje miejsce na Ratajczaka oddać musiała jakiemuś bardziej komercyjnemu przybytkowi. Idea jednak nie upadła – teraz pod nowym adresem Głośna powraca i razem z kinem Muza staje w pierwszym rzędzie batalii przeciwko pochłanianiu centrum Poznania przez banki, apteki i smutne, banalne kawiarnie. 36

README

Razem będą w stanie zaoferować o wiele więcej: wszelkie przeglądy czy festiwale filmowe oraz DKF-y, jakie zaproponuje będzie Muza, będą odbywać się przy aktywnym współudziale Głośnej – czy to jako klubu festiwalowego, czy jako miejsca spotkań i dyskusji po seansach. Oprócz imprez już znanych poznańskiej publiczności, jak „Afrykamera”, „Kino w pięciu smakach” czy „No Women No Art”, pojawią się nowe cykle – od października ruszają pokazy animacji w ramach „Filmów Wartych Poznania”. Na początek zaprezentowane zostaną animowane ekranizacje bajek Leszka Kołakowskiego, które można już było oglądać np. w Baraku Kultury. Będziemy również świadkami uroczystych premier, promocji książek z zakresu tematyki filmowej, czy spotkań z twórcami. Ta współpraca zaowocuje również bardziej rozrywkowym obliczem. W ramach „Friday Before” będzie można oglądać w piątkowe wieczory imprezowo „nastrajający” film, aby potem przenieść się do Głośnej i kontynuować zabawę. Także najmłodsi nie będą mogli narzekać – specjalne niedzielne panele dziecięce czy sobotnie pokazy będą powstawały przy współpracy z Muzą. Ortodoksyjnie zakonserwowani kinofile nie mają się czego bać – stałe punkty programu kina, jak DKF „Kamera”, „Tanie Czwartki” czy „Babska Muza” pozostają bez zmian. Nie myślcie jednak, że Głośna Muza zamierza sięgać tylko po wyświechtane pomysły – nie samym filmem i dyskusją kultura stoi. Poprzez swój Mały Salon Designu i zaprzyjaźnione środowisko designersko-architektoniczne Fundacja zamierza też upiększać w miarę swoich możliwości okoliczną przestrzeń miejską. Na pierwszy ogień idą zapomniane świętomarcińskie neony. Zniknęły kolorowe reklamy rozświetlające niegdyś całą ulicę, a jeśli jeszcze wiszą, to jako martwe i bezwładne kikuty. W ramach nowej inicjatywy powstanie na początku neonowa reklama Głośnej Muzy, a potem, zależnie od zdolności mediatorskich i woli współpracy, być może cały Święty Marcin spłynie neonowym światłem. Do tego festiwal filmów, w których neony odgrywają znaczącą rolę, a także wystawa Polski neon. Kolejnym ważnym punktem, jaki nie daje głośnomuzowym animatorom spać po nocach, jest rewitalizacja całego podwórka przy Świętym Marcinie 30. Znając skomplikowaną architekturę poznańskich podwórek i możliwości twórcze środowisk zaprzyjaźnionych z Głośną, możemy oczekiwać co najmniej ciekawego projektu. Cały pomysł Kamienicy Kultury opiera się na wspólnej działalności twórczych i kreatywnych ludzi, na swobod-


nym przepływie energii, pomysłów, idei. Nie będzie to niewygodna przestrzeń zaplanowana na desce kreślarskiej, tzw. gotowiec. Wręcz przeciwnie! Ma to być obszar, który dopasowywać się będzie do działań, do śmiałych zamierzeń, do chęci każdego, kto zechce włączyć się w funkcjonowanie tego miejsca. Tak jak Kamienica Kultury oparta ma być na współpracy, tak i Głośna Muza współdziałać będzie z wieloma innymi podmiotami, dla których kulturalna polityka Poznania nie jest tylko suchym frazesem wpisanym w roczne bilanse urzędowe. Głośna Muza będzie współpracować nie tylko z lokalnymi instytucjami kulturalnymi, ale też postara się nawiązywać kontakt z podobnymi oazami kultury w innych miastach. A na stan dzisiejszy Głośna już wychodzi poza swoje, jeszcze nie gotowe, mury. Przy współpracy z KontenerART, Fundacją All For Planet oraz magazynem Take Me 10 października będziemy mieli okazję uczestniczyć w bookcrossingu, gdzie swobodną wymianę książek uatrakcyjnią książkowe regały przygotowywane na warsztatach Eco Design

w KontenerART przez zaprzyjaźnionych twórców: Macieja Maćkiewicza, Szymona Zwolińskiego, Jana Kozerskiego i Marcina Jarmulskiego, a wymianę myśli i książkowych historii wspomoże Roman Romanowski – księgarz, który swą autorska księgarnię otwiera właśnie pod szyldem Głośnej. Rosnące czynsze za wynajem lokali w centrum miasta wypychają stąd mniej dochodowe, ale ambitniejsze inicjatywy. Projekt Kamienicy Kultury daje nadzieje, że będziemy jeszcze mogli skorzystać z ambitniejszej rozrywki nie tylko od święta, czy w ramach festiwalu, ale też na co dzień. Włodarze Poznania nie specjalnie sprzyjają prywatnym inicjatywom w tym zakresie, można więc trzymać kciuki, aby Głośna Muza była pierwszym i nie ostatnim działaniem nakierowanym na kulturę tworzoną przez ludzi i dla ludzi w centrum miasta. Nawet jeśli w Urzędzie Miasta będą kręcić na to nosem. Szczególną wagę zyskują takie pomysły w obliczu zbliżającego się pojedynku o miano Europejskiej Stolicy Kultury. Kamienica Kultury powinna zostać więc powitana z otwartymi ramionami.

README

37


38

README


CZAS NA KINO }STUDYJNE TEKST

Piotr Chudzicki

ILUST RACJE

Anna Demidowicz

README

39


Po transformacji końca lat 80., spora część twórczych działań nastawiona została w zasadzie na zyski. Wówczas istnienie tzw. kin studyjnych w wielu przypadkach stanęło pod znakiem zapytania. Wolny rynek nie jest z reguły dobrym tłem dla kina ambitnego. Sytuacja pogorszyła się, gdy w latach 90. zaczęły powstawać w Polsce kina wielosalowe. Warunki były niesprzyjające, ale kina studyjne istniały. Do grupy dołączają nowe ośrodki, wspierając tym samym edukację filmową rodaków. Kilku zapaleńców stworzyło program, którego zadaniem jest konsolidacja małych ośrodków jednosalowych.

O

peratorem programu SKSiL (Sieć Kin Studyjnych i Lokalnych) jest Filmoteka Narodowa. Program finansowany jest przez Polski Instytut Sztuki Filmowej, Ministerstwo Kultury oraz Filmotekę Narodową. Oferta filmowa skierowana jest do widza interesującego się kinem ambitnym, które ostatnimi czasy nieczęsto gości na ekranach multipleksów. Dodatkowo instytucje starające się o przyjęcie do SKSiL podejmują się także zadania, którego celem jest przybliżanie młodej widowni wiedzy o filmie. Realizują to poprzez różnorodne aktywności – od tworzenia specjalnych programów edukacyjnych po organizowanie w siedzibie kina Dyskusyjnego Klubu Filmowego. W czasie pokazu wyświetlany obraz poprzedzony jest prelekcją. Po seansie natomiast następuje dyskusja dotycząca tego, co widzowie oglądali przed chwilą. Istotną cechą jest też odkrywanie historii kinematografii poprzez prezentowanie tzw. klasyki kina. Lista preferowanych filmów zawiera ponad 100 tytułów. Spis wygląda imponująco, znaleźć tam można przekrój tego, co w ponad stuletniej historii kina najciekawsze – od Nietolerancji w reżyserii Davida W. Griffitha (1916) do Proroka (2009) w reżyserii Jacques’a Audiarda. 40

README

Mówimy tutaj o sztuce. Jednak wstąpienie do SKSiL obwarowane jest restrykcyjnymi przepisami. Przede wszystkim konkretnie określona jest liczba widzów odwiedzających kino w ciągu roku. Wyniki osiągnięte przez kina sprawdzane są corocznie. Kina należące do programu SKSiL dzieli się na 3 grupy – A, B oraz C – w zależności od liczby widzów. Ma to ogromne znaczenie dla dalszego funkcjonowania instytucji ubiegającej się o dofinansowanie własnej działalności w ramach SKSiL, ponieważ kina z grupy A (gdzie frekwencja wynosi ponad 80 tys. widzów rocznie) mogą liczyć na pełne wsparcie, jeśli chodzi o koszty prowadzenia przedsięwzięcia upowszechniania kultury filmowej. Ośrodki te mogą otrzymać także do 100% środków potrzebnych na własną promocję. Na mapie sieci SKSiL widnieje ponad 100 kin. Poznań jest na trzeciej pozycji, którą dzieli z Łodzią (4 kina). Wyżej uplasowały się Kraków (8 kin) i Warszawa (14 kin). W Poznaniu do organizacji należą: Apollo, Muza, Pałacowe oraz Rialto. Dwa z nich – Muza i Rialto – znalazły się w grupie B (powyżej 30 tys. widzów). To dobry wynik zważywszy, że w grupie A figuruje jedynie 12 ośrodków. Jako smutną ciekawostkę mogę podać fakt, że we wspo-


mnianej klasyfikacji możemy jeszcze znaleźć kino Amarant, które zawiesiło swoją działalność w styczniu bieżącego roku. Działało jedynie 7 lat. Kino Muza powstało w 1908 roku, Apollo – w 1921 roku. Celowo kino Rialto zostawiłem na koniec, choć chronologicznie powinno zostać wymienione wcześniej. Dużo ciekawsze wydaje mi się bowiem spotkanie i rozmowa z ludźmi, którzy prowadzą to kino. Sprawdzimy, czy przełom wieków to dobry czas dla miłośników kina ambitnego i niezależnego. I czy bez pasji możliwe jest prowadzenie w dzisiejszych czasach kina studyjnego. Kino Adria powstało w 1937 roku. Pierwszym seansem był pokaz filmu Barbara Radziwiłłówna. W czasie okupacji nazwę kina zmieniono na Kammer Lichtspiele. 21 marca 1945 roku w ośrodku przemianowanym na kino Jedność zainaugurowano poznańską działalność kinową. Oglądano wówczas radziecką komedię muzyczną Świniarka i pastuch. 29 styczna 1946 roku kino zmieniło nazwę na Rialto. W latach 40. i 50. Okręgowy Zarząd Kin wprowadził do kina propagandowe i cykliczne (sobotnio-niedzielne) seanse dla młodzieży. W 1952 roku w świetlicy kina wystawiono socrealistyczną sztukę Wiejskie kino. W 1995 roku pod kinem protestowano przeciwko emisji filmu Ksiądz, który miał obrażać uczucia religijne manifestujących. Od 2004 roku Rialto należy do unijnego programu Europa Cinemas, a od 2005 roku wyświetla obrazy w ramach Sieci Kin Studyjnych i Lokalnych. Przy kinie działają DKF Absolwent oraz Filmowy Klub Seniora. Jolanta Myszka i Piotra Zakens pracowali kiedyś w firmie Art Film, jeszcze w czasach „przedmultipleksowych”, gdzie zajmowali się m.in. promocją i dystrybucją. Była to firma, do której należały wszystkie kina jednosalowe w Poznaniu. W 2003 roku okazało się, że kino Rialto nie jest instytucją zbyt dochodową, więc w Art Filmie zastanawiano się, jak ten problem rozwiązać. Właśnie wtedy nadarzyła się okazja, by prowadzić kino według własnego pomysłu. Budynek został wydzierżawiony 15 września 2003 roku. Najważniejszą kwestią dla nowych właścicieli stała się sprawa uwspółcześnienia profilu placówki, a także to, by przestało być nazywane „kinem zgrywającym”. Sytuacja wyglądała bowiem tak, że zazwyczaj premiery grane były w kinach (już nieistniejących) Bałtyk oraz Wilda. Dopiero po 2 lub 3 tygodniach kopie trafiały do Rialto. Od samego początku Jolanta z Piotrem ubiegali się o przyjęcie do Europa Cinemas. Pomocne tutaj okazało się doświadczenie Piotra, który do tej sieci zapisał wcześniej kino Muza. Aplikowano też do Sieci Kin Studyjnych i Lokalnych. W budynku działał też DKF Absolwent, który nowi właściciele zostawili bez zmian. Natomiast ich „dzieckiem” stał się Filmowy Klub Seniora. Wstęp na pokazy w ramach Klubu mają wszyscy, jednak dla seniorów przygoto-

wano specjalną ofertę cenową – bilet kosztuje zaledwie 10 złotych. Po projekcji, przy kawie i herbacie, odbywa się rozmowa na temat filmu. Nie jest to dyskusja akademicka – wyjaśnia pani Jolanta. – Często zdarza się, że film schodzi zupełnie na drugi plan, a widzowie rozmawiają raczej o problemie, jaki w obrazie został przedstawiony. Na te konkretne seanse przyjeżdżają seniorzy z całego miasta, są na przykład ludzie z Piątkowa czy Rataj. Jest to więc działalność propagująca kulturę wśród osób starszych, do których rzadko zwracają się w dzisiejszych czasach twórcy. Miasto jednak nie wspiera takich działań. Według Jolanty, miasto stawia jedynie na te projekty, w które nie musi się angażować. Brzmi to dziwnie, ponieważ władze Poznania reklamują się w ramach przygotowań do Europejskiej Stolicy Kultury jako mecenas kultury. Poza tym – dodaje szefowa Rialto – wnioski są tak wyśrubowane formalnie, że większość projektów odpada już na tym etapie. Istnieje współpraca pomiędzy kinami. Ale nie na co dzień. Ma ona miejsce, kiedy różne kina składają wspólny projekt na przegląd. Wtedy konkretne filmy mogą zobaczyć widzowie w różnych miastach. Można też uzyskać dofinansowanie z Europe Cinemas na ulotki i plakaty, co dla kin studyjnych stanowi ogromne ułatwienie. Poza tym koszt druku reklamowego rozkłada się na kilka placówek. Gorzej układa się współpraca z lokalnymi mediami. Tak zwane kino ambitne nie może liczyć na szeroki odbiór, dlatego też na cały kraj dystrybuuje się jedynie kilka kopii danego dzieła. Czasami trzeba czekać parę tygodni na dostępność takiego tytułu. I jeśli wchodzi wreszcie na ekrany kina studyjnego, nikt już o nim nie pamięta, ponieważ gazety najpewniej pisały o tym filmie kilka tygodni wcześniej, kiedy miał ogólnopolską premierę. Brak reklamy w mediach nie jest sytuacją komfortową dla małych kin. Zdaniem Jolanty, kinoman, który czeka na konkretny tytuł, zawsze znajdzie o nim informację. Tutaj ważna jest próba dotarcia do ludzi, którzy mogliby pojawić się w kinie, gdyby wiedzieli, że takowy seans ma miejsce. Rozmawiamy jeszcze o sztuce operatorskiej, przyszłości kopii cyfrowych, o wiernych widzach, cierpliwie czekających, aż kopia filmu trafi wreszcie na ekrany, o multipleksach, które w momencie powstania odebrały kinom studyjnym widownię, o tym, że na stronie kina istnieje forum, gdzie można pisać własne recenzje filmów. Kino Rialto jest jednym z tych ośrodków, gdzie można spotkać się z filmem autorskim. W Poznaniu oprócz niego zostały dwie tego typu placówki – Muza oraz Apollo. W przeciągu ostatniego dziesięciolecia przestały istnieć kina, które – podobnie jak Rialto – grały repertuar niekomercyjny: Gwiazda, Wilda, Bałtyk, Amarant i Malta. README

41


Można by pomyśleć, że to właśnie z takiego założenia wychodzą ci, którzy stoją za różnymi projektami niezależnych projekcji filmowych we Wrocławiu. W monotonni multipleksów dużego miasta, w czerwcu 2008 roku narodził się pomysł będący przeciwieństwem zmonopolizowanego rynku sztuki filmowej. Jak twierdzą pomysłodawczynie „Podglądań Filmowych”, w mieście brakuje alternatywy dla dużych sieci kinowych.

KINO PRAWIE NIEZALEŻNE, CZYLI ZRÓB TO SAM P

Jakub Derbisz ZDJĘCIA Anna Iwaniuk TEKST

42

README

ostanowiłyśmy rozszerzyć repertuar filmowy Wrocławia o filmy najważniejsze w polskiej i zagranicznej kinematografii. Propozycja filmowa Wrocławia jest niewystarczająca dla młodych poszukujących widzów. Brakuje kin studyjnych, alternatywnych i niezależnych projektów, które prezentowałyby cyklicznie dobre i ambitne kino. O tym, czy mają rację, poświadczyć mogą stali bywalcy klubu Ośrodek, przy wrocławskim Teatrze Muzycznym Capitol. A widzów tych na każdym seansie nie brakuje. To właśnie tu, dwa razy w tygodniu Helena Mieszkowska i Kinga Myślicka, studentki Uniwersytetu Wrocławskiego, organizują projekcje filmowe, na których zobaczyć możemy filmy Viscontiego, Warhola, Buñuela, Jarmusha i wielu innych klasyków kina. Ale „Podglądania Filmowe” to nie jedyna taka inicjatywa. Równocześnie w Gallery&Coffee Kalaczakra raz w tygodniu wyświetlane były, jak wspominają organizatorzy, „perełki kina światowego”. Autonomicznie wciąż działa też DKF przy Politechnice Wrocławskiej oraz Kino CRK w Cafe Utopia. I choć wartość edukacyjna tych inicjatyw jest niezaprzeczalna, warto zwrócić uwagę na wyjątkową formę promocji miejsca, jaką zapewnia taka forma działalności. Właściciele klubów w ten sposób starają się przyciągnąć jak największą ilość młodych ludzi. Dobry film przy dobrym drinku to ciekawa propozycja spędzenia wieczoru. Świadczą o tym kolejne powstające projekty, wykorzystujące magnetyczną siłę kina dla celów komercyjnych. W ten sposób tworzy się aurę miejsca. Stała publiczność, która po długim okresie trwania projektu tworzy coś na kształt grupy przyjaciół, jest doskonałym przykładem tego, jak rodzą się niewielkie społeczne formy opiniotwórcze, które niekiedy mają siłę kreacji światopoglądu. Jednak ta oddolna działalność zmuszona jest do przestrzegania twardych reguł narzucanych przez polskich dystrybutorów. Każdy film wymaga wykupienia jednorazowej licencji, na podstawie której może być wyświetlany w ramach publicznych pokazów. Stosowną adnotację, odnaleźć można na każdej kopii filmu. Wartość jednorazowej projekcji, wycenia się średnio na 400 zł i z tego też powodu na legalne projekcje filmowe nie każdy może sobie pozwolić. Przekonali się o tym organizatorzy kina w Kalaczakrze, którzy narazili się na nieprzyjemności wynikające z pozwu, jaki złożył przeciwko nim

jeden z dystrybutorów. Jest to też bezpośrednia przyczyna upadku projektu. O mały włos od sprawy sądowej były też dziewczyny z Ośrodka, jednak do projekcji feralnego filmu, na który nie zdobyły licencji, nie doszło z prostego powodu awarii projektora. W mieście, w którym ilość studentów szacuje się na ok. 150 tys. (dane GUS z 2009 roku), takie inicjatywy bezsprzecznie są koniecznością. Dwa kina studyjne w zestawieniu z pięcioma multipleksami świadczą o dysproporcji w dobieraniu bardziej ambitnego repertuaru. Niektórzy do dziś żałują decyzji władz spółki PKP, która zrezygnowała z usług jedynego w Polsce kina dworcowego. Wybór dla młodych i ambitnych odbiorców jest więc niedostateczny. Tę sytuację pogarsza zamknięte od maja największe wrocławskie kino studyjne – Kino Warszawa. Stąd głód dobrego kina, ale stąd też festiwal Era Nowe Horyzonty, stąd linia filmowa przy tegorocznym festiwalu Brave, a także międzynarodowy festiwal scenarzystów Interscenario, stąd wreszcie planowany na jesień Festiwal Kina Amerykańskiego (American Film Festival). Przyszłość we wrocławskich kinach rysuje się bardzo ciekawie. Planowane uruchomienie Dolnośląskiego Centrum Filmowego, które ma być ambitnym ośrodkiem kultury i sztuki filmowej, a także duże wrocławskie festiwale z całą pewnością wypełnią obecną lukę i zaspokoją wymagających widzów. Jednak wzmożona aktywność ośrodków oficjalnych staje się zagrożeniem dla liczących się z każdym widzem projektów niezależnych. Do niepewnej sytuacji „Podglądań” dochodzi planowana na grudzień 2010 przebudowa budynku Teatru Muzycznego, w którym mieści się klub Ośrodek. Dziewczyny już zapowiedziały, że jeśli tylko się uda, z całym projektem przeniosą się w inne miejsce. Istotne jest to, że takie inicjatywy wciąż powstają, a widzowie potrafią je docenić. Stąd między innymi bardzo świadoma propozycja Kina CRK, które odpowiednio dobiera proponowane widzom tytuły, jakoby wpisane w ideologię miejsca tworzących je ludzi. Dla odbiorcy jest to sytuacja bardzo wygodna. Bezpłatny wstęp na wartościowe kino, w przeciwieństwie do coraz droższych biletów na często niepotrzebne produkcyjniaki prosto zza oceanu, to powód do radości. Jak często w końcu można zobaczyć klasyków kina europejskiego czy współczesną awangardę na dużym ekranie.


You might think that there is a DIY philosophy which many independent film lovers in Wroclaw follow. Out of the monotony of metropolitan multiplex cinemas, in June 2008, an idea was born which was contrary to the monopolized market of film art. According to the creators of the Film Peeking initiative, the city lacks any alternative to big chain film theaters..

NEARLY-INDEPENDENT. DIY CINEMAS. W e decided to widen the film repertoire of Wroclaw with the most important films in Polish and foreign cinematography. The film offer in Wroclaw is insufficient for a young and sophisticated audience. There are not enough small cinemas and independent projects which could present good, ambitious films regularly. What proves them right in their assumption are the voices of the regular customers, who attend in large numbers, the Osrodek club located next to the Musical Thea ter Capitol. It is here that twice a week Wroclaw University students, Helena Mieszkowska and Kinga Myslicka, organize screenings of films by Visconti, Warhol, Bunuel, Jarmusch and many other classics. But Film Peeking is not the only initiative. Once a week in the Kalaczakra club there are screenings of, as the organizers call them, ‘diamonds’ of world cinematography. In parallel, film discussion clubs function at Wroclaw Science University and the CRK Cinema and in Cafe Utopia club. Although the educational value of such initiatives is undeniable, the exceptional category of promotion it encourages cannot be overlooked either. Club owners try to attract as many young people as possible. A good film accompanied by a good drink is a tempting idea for a night out. An increasing number of projects, which take advantage of the compelling force of cinema in commercial objectives, are the best evidence. A locale obtains a certain additional character. A regular audience, which turns into a circle of friends after a while, is a perfect example of how great social opinionforming sources are born, and how sometimes they manage to shape the general outlook on life. However, this rank-and-file undertaking is forced to follow strict rules imposed by Polish distributors. Each film requires the buying of a single screening license which enables it to be presented at a public viewing. An appropriate annotation can be found on every copy. The price of a single projection is around 400 zloty‚ (ca €100) on average, and is the reason why not everyone can afford legal screenings. Owners of the Kalaczakra cinema experienced problems when one of the distributors used them for non payment. It is also the direct reason of the failure of the project. The girls from Osrodek club avoided legal action by a hair’s breadth because the unlucky film, without

its screening license, was not screened due to the breakdown of the projector. In a city where the number of students is estimated at approximately 150,000, initiatives such as this are unquestionably necessary. Two small film theaters compared to the five multiplexes is an indication of the disproportion when it comes to the selection of a more ambitious repertoire. Some still regret the Polish State Railways decision to waive the services of a unique railway station cinema. Ambitious young viewers therefore find the repertoire in Wroclaw insuffic ient. The situation has deteriorated even more with the closure, in May of the small Wroclaw film theater, Kino Warszawa. This is why there is a demand for quality films and also why Wroclaw hosts the Era New Horizons Festival, why there is a particular film selection at this year’s Brave Festival and why the International Scriptwriters’ Festival Interscenario and the American Film Festival are scheduled in Autumn. The future of Wroclaw cinemas appears in reality quite interesting. The planned launch of the Lower Silesian Film Center, expected to be a sophisticated cultural and cinematographic center, along with the launch of two big Wroclaw festivals, will certainly fill the current gap and please a demanding audience. But the increased activity in the official sector becomes a threat for organizers of independent projects who have to count every penny. Apart from the uncertain situation of Film Peeking, there is also the problem of the Musical Theater (housing the Osrodek club) building’s reconstruction scheduled for December 2010. The girls quickly announced they will move to another place, if it is possible. But what matters is that such initiatives still emerge, and that viewers appreciate them. Sensible ideas do appear, like the one by Kino CRK, which chooses films selectively as if they were a part of the spirit of the place, as created by the audience. The situation is very comfortable for the viewer. Free access to important and interesting cinema, is reason to be happy, as opposed to more and more expensive tickets for the often unnecessary film products from the US. After all, how often can you see European film classics, or contemporary avant-garde on a big screen?

README

43


LUDZIE DOSTAJĄ JUŻ FIOŁA Z NUDÓW Architektura tymczasowa, która okazała się stałym elementem kulturalnego krajobrazu Poznania. Miejsce współczesnych nomadów, którzy odczarowali słowo kontener. Ucieczka od Matrixa, rozpasanej konsumpcji i zbyt wysokich rachunków.

Ewą I Zbyszkiem Łowżyłami ROZMAWIAŁA Ela Korsak ZDJĘCIA Marek Polaszewski Z

44

README


ZACZNIJMY OD POCZĄTKU. SKĄD WZIĄŁ SIĘ POMYSŁ, ŻEBY WYKORZYSTAĆ KONTENERY BUDOWLANE DO STWORZENIA CENTRUM KULTURY?

Ewa: Myśleliśmy o czymś najbardziej dostępnym, ale również na tyle trwałym, żeby nie ograniczało się do jednorazowej akcji. Żyjąc w tym mieście, już od dobrych paru lat nie mamy złudzeń, że nagle coś się zmieni. Ani miasto, ani żaden inwestor nie przeznaczy ciekawego terenu czy budowli na działania artystyczne różnych niezależnych środowisk. Poznań jest bardzo pragmatyczny, wyrachowany i wszystko tutaj przeliczamy na centymetry i złotówki. Ale są też takie tereny, które w żaden sposób nie mogą zarabiać, bo są np. miejskie, bo nie mają prawa do zabudowy itd. One stoją piętnaście, dwadzieścia, trzydzieści lat i nic się z nimi nie dzieje. Zbyszek: Była to też konsekwencja kilku imprez, które odbyły się w Starej Rzeźni. Nastał moment, kiedy środowisko twórców uznało, że zaistniała szansa, by zrobić coś właśnie w Rzeźni. Później padł pomysł, by wykorzystać starą gazownię. Wydawało nam się wówczas, że będziemy mogli używać takich poindustrialnych przestrzeni. Okazało się jednak, że nie są to przestrzenie miejskie i nie możemy z tego skorzystać. Ewa: I lepiej żeby to się rozpadło, niż żeby było używane. Zbyszek: Okazało się wtedy, że te wszystkie twórcze kolektywy nie mają po prostu gdzie się podziać. W prężnie działających klubach muzycznych takich jak Dragon czy Meskal nie ma miejsca do pracy ani nawet dyskusji. Obserwowaliśmy również to, co się dzieje na świecie. Pomysł z kontenerami to nie jest nasz nowatorski pomysł, takie projekty realizowano już gdzie indziej. Ewa: Przykładem wykorzystania kontenerów jako pracowni artystycznych czy galerii jest np. Kunst Halle w Seulu, Container Art w Brazylii, Container City w Londynie.

dwa, za trzy, ludzie wciąż zmieniają miejsca. Fajnie, że wracają do Poznania – to jest nowy trend, bo jeszcze kilka lat temu wydawało się, że wszyscy wyjadą i zniknie z miasta pokolenie młodych. Na szczęście wracają, mam nadzieję, że m.in. dzięki różnym działaniom kulturotwórczym. No i również dzięki nam, prawda? Wiedzą, że tutaj coś się dzieje, coś jest skierowane właśnie do nich. A ta tymczasowość jest po prostu znamienna dla młodego ducha. Zbyszek: Też nie ukrywam, że łatwiej jest rozmawiać z urzędnikami i z władzami miasta. Stworzenie centrum kultury wiąże się od samego początku z mnóstwem problemów: jak to będzie wyglądać, jaki będzie projekt, kto będzie jego autorem. Zresztą już były rożne plany np. wybudowania amfiteatru na cytadeli. O planach słyszymy bardzo dużo… Ewa: Plany pojawiają się non stop. Zbyszek: A my spróbowaliśmy zadziałać odwrotnie. Nie mówić nic o planach, tylko po prostu najpierw zrobić, a później martwić się, jak dalej to kreować i budować. Tak też się stało dwa lata temu, kiedy umieściliśmy kubik na Placu Wolności, jako taką próbkę. Następny był minimalnie większy i stał trochę dłużej. To się tak naturalnie rozwija. Dlatego mówimy o tym, że jest mobilne. Ta mobilność nie oznacza, że co miesiąc będziemy się przenosić. Naszym marzeniem jest taka dwu-, trzyletnia stabilność. Także ta mobilność i tymczasowość jest, jak Ewa powiedziała, zaworem, wentylem. JAKIE MACIE STOSUNKI Z SĄSIADAMI TEGO TERENU?

KONTENERART OKREŚLA SIĘ JAKO MOBILNE CENTRUM

Ewa: Jak sama słyszysz, nie jest tu głośno. Natomiast jeżeli tereny, które nas interesują, są opuszczone przez kilkanaście czy kilkadziesiąt lat i kiedy raptem cokolwiek tam zaczyna się dziać, to rodzi się bunt. Ludzie po prostu się boją i są zszokowani. Druga sprawa: to miejsce nie było odwiedzane, ludzie z miasta po prostu bali się tu przychodzić, ponieważ było ciemno i niebezpiecznie. A w tej chwili nikt nie ma takich obaw, przybywają tu tłumy. I to wymyka nam się spod kontroli, ale w takim sensie, że to już nie do nas przychodzą jakieś grupy ludzi, tylko po prostu walą nad rzekę, co zresztą mnie bardzo cieszy. Zawsze wydawało mi się, że powinno być tak jak w Berlinie czy w innych miastach – to centrum miasta powinno żyć i cudnie kwitnąć. Zbyszek: Takie nowe inicjatywy oczywiście zwykle budzą protest w co bardziej krewkich i konserwatywnych mieszkańcach, ale, mój Boże, to naturalna sytuacja, kiedy coś się zaczyna dziać.

KULTURY. CZY W KONTENERART ZAWSZE WPISANA JEST

POLSKIE MIASTA SĄ ROZLENIWIONE, SMĘTNE,

TYMCZASOWOŚĆ, NIGDY PERMANENTNOŚĆ?

NIEZORGANIZOWANE, WIĘC TAKIE REAKCJE SĄ

Ewa: Słowo „tymczasowość” jest dla nas takim zaworem bezpieczeństwa, gdyż nie musimy się deklarować. Brak deklaracji to już chyba rys psychologiczny młodego pokolenia. Nie mówią: „Ja tutaj zostanę, moje dzieci i prawnuki również”. Tak już się nie myśli. Nie wiadomo, co będzie się robić za rok, za

NORMALNE.

W OSTATNIM PRZYPADKU MÓWIMY NAWET O BUDOWANIU CAŁYCH OSIEDLI Z KONTENERÓW.

Zbyszek: Tak, kontenery są bardzo mobilne – można je szybko przestawić kilometr dalej i zacząć od nowa w nich działać. Poszukując podobnych rozwiązań, trafiliśmy na firmę Touax, która się w tym przypadku super sprawdziła. FIRMA Z POZNANIA?

Zbyszek: Ma swoja siedzibę w Trójmieście, ale w Poznaniu ma bardzo prężnego handlowca Jakuba Łazowego, szefa regionalnego, który podjął ten temat i strasznie się zapalił.

Ewa: Kiedy trzy lata temu mówiliśmy o tym pomyśle, to nikt tego nie brał poważnie. Jak można kulturalnie wykorzystać kontenery? Przecież to śmieci, a tu sztuka, kultura. Na początku najcięższa była praca nad zmianą nastawienia ludzi.

README

45


Teraz zaczyna się to powoli zmieniać. Młodzi ludzie są zainteresowani takimi tymczasowymi technikami, lekkimi i w miarę tanimi, bo już wiedzą – i widzą – że to dobry sposób, aby zmienić nasze otoczenie.

NA TO, ŻE JEST TO CIEKAWA METODA NA REWITALIZACJĘ

Zbyszek: To jest teraz trudny temat dla nas. Mamy pozwolenie z Wydziału Gospodarki i Nieruchomości, które przedłużyłem do 15 listopada. Jesteśmy w tym roku zdecydowanie lepiej przygotowani, mamy drewniane podłogi, taras. Jesteśmy w stanie przeżyć tutaj jesień, a nawet zimę. Mamy pomysł, żeby w chłodniejsze miesiące na miejscu plaży zrobić lodowisko – takie alternatywne, grunge’owe.

PRZESTRZENI. CZY OSWOJENIE STAREGO KORYTA WARTY

DLACZEGO MIASTU POZNAŃ POTRZEBNY JEST

BYŁO CELEM KONTENERARTU?

KONTENERART?

Zbyszek: Tak, to miejsce było wręcz wskazywane. Mówiono, że teraz warto skupić się na Chwaliszewie. Organizuje się tu Ethno Port, ale poza tym nic tu się nie dzieje. Całe to przedsięwzięcie wiązało się z ogromnymi trudnościami, dlatego że jest to teren kompletnie „nieuzbrojony” – np. prąd pobieramy od zaprzyjaźnionej Szkoły Jazdy, oddalonej o jakieś 150 metrów, nie było tu nawet wody… I teraz nastał moment, żeby wykazało się miasto. Jeżeli ten projekt funkcjonuje, to teraz, mimo pewnej inercji w prawie i w zamówieniach publicznych oraz innych problemów, powinni spróbować zadziałać. Niech oświetlą teren, niech ustawią kosze, ławki… Teraz jest czas dla nich, my pokazaliśmy, że można.

Ewa: Żeby przerwać to poczucie niemocy. Wiem, że mamy wielu zwolenników, kibiców i wiernych fanów. A wydawało się, że Poznań nie jest dobrym miejscem dla takich inicjatyw! To było takie samospełniające się proroctwo: wszyscy uważali, że to miasto jest sztywne, nudne i nic tu się nie dzieje. Że tylko środowisko warszawskie jest w stanie coś wygenerować i to utrzymać. A Poznań to jest nędza, smutek i żal. I nagle okazało się, że samym duchem entuzjazmu i ciężką pracą można wiele zdziałać. I to jest bardzo pozytywne. Zbyszek: Poznań jest miastem średniej wielkości – i to jest najgorsze. Warszawa jest na tyle duża, że wszystkie dzielnice są już gminami. Miasto ma więcej pieniędzy i może sobie pozwolić na realizacje wielu projektów. W Poznaniu twórców jest tak samo dużo jak w Warszawie, ale budżet jest stosunkowo mniejszy. Tutaj wszyscy się znają i są dla siebie przyja-

WŁAŚNIE, ZASTANAWIAJĄC SIĘ NAD POTENCJAŁEM ARCHITEKTURY TYMCZASOWEJ, WARTO ZWRÓCIĆ UWAGĘ

CZY TO OZNACZA, ŻE KONIEC PAŹDZIERNIKA OZNACZA RÓWNIEŻ KONIEC KONTENERARTU?

Ewa: Jeszcze tego nie wiemy. 46

README


o co chodzi. Pytają: jakie kontenery? Gdzie? Myślą, że chcemy się zabawić, zrobić knajpę, schlać się… Bardzo często włączam się w taką dyskusje i staram się rzeczowo, trochę PR-owsko przedstawić temat. Wydaje mi się, że nie można zatrzymywać się tylko na sprawach architektonicznych albo programowych, ale tłumaczyć ludziom ogólną ideę. Zbyszek: Ewa jest takim ambasadorem tego miejsca. Jeździ na konferencje, kongresy, spotkania. Chcemy być widoczni również za granicą. Włączyć się w światowy ruch mówiący o proekologicznym, kreatywnym wykorzystywaniu tego typu modułów. Jesteśmy otwarci, chcemy inspirować innych do takich działań. EKOLOGIA JEST WAŻNYM PUNKTEM W CAŁYM TYM PRZEDSIĘWZIĘCIU?

ciółmi, ale kłócą się o budżety, dlatego to wszystko jest takie trudne. Wydaje mi się, że KontenerART jest właściwie pierwszym projektem, w którym wszystkie festiwale się pogodziły, zrobiły coś razem. Okazuje się, że można działać wspólnie. Bardzo istotne jest to, żebyśmy podkreślali tę otwartość. CO KONKRETNIE W KONTENERART WNIOSŁA EWA, A CO ZBYSZEK?

Ewa: Zbyszek przede wszystkim to wyprodukował, ja na pewno spasowałabym na pierwszym zakręcie. Zrobić cokolwiek w polskich miastach – to droga przez mękę. Na poziomie producenckim Zbigniew sobie świetnie poradził. Nikt by tego nie dokonał, ale on jest tak zacietrzewiony i tak bardzo wgryzł się w to wszystko, że się udało. Zbyszek: Ewa natomiast zrobiła najważniejszą rzecz, czyli zebrała kilkadziesiąt tego typu realizacji ze świata, obrobiła je na komputerze i trzy lata temu zaniosła do Urzędu Miejskiego na spotkanie dotyczące projektu Europejska Stolica Kultury 2016. Pokazała na rzutniku różne kontenerowe inicjatywy z miast europejskich, ale nie tylko. Wszyscy patrzyli z otwartymi ustami, ale i też z niedowierzaniem. Po prostu otworzyła im oczy. Także Ewa trzyma całą stronę wizerunkową i stara się cały czas podgrzewać temat i go odczarowywać. Ewa: Później również wielokrotnie starałam się tłumaczyć nasze pomysły. Obecnie wciąż wiele osób nie do końca wie,

Ewa: Jest ważna, oczywiście. Myślę, że ludzie są teraz tak rozpasani konsumpcyjnie, że dostają już fioła z nudów. Tyle rzeczy można kupić za grosze, niestety kosztem Trzeciego Świata. Warto, żeby ekologia nie kojarzyła się z obciachem np. z sandałami ze słomy i śpiewem. Na początku wydawało mi się, że genialnym pomysłem jest zbudowanie takiej formy, która byłaby rzeczywiście samowystarczalna – czyli wykorzystanie kolektorów słonecznych, zamkniętego obiegu wody itd. Właściwie do teraz wydaje mi się, że taki projekt jest świetny. Gdybym miała mnóstwo pieniędzy, to zbudowałabym sobie taki dom. Chciałabym się odciąć od tego Matrixa i tym samym dać mu sygnał, że ma przyhamować, bo mamy już inne czasy. Przez tyle lat jesteśmy dojeni przez wielkie korporacje, które chcą nas na siłę ogrzać, ubrać, karmić itd. I te wszystkie lata, kiedy ciężko pracujemy i w zasadzie prawie wszystko wydajemy na rachunki… Chciałabym się od tego odgrodzić i realizować własny pomysł na życie. Zbyszek: Ważnym momentem było też pojawienie się fundacji All For Planet, która sfinansowała tutaj wiele fajnych elementów np. plażę, taras czy morskie kontenery. Organizują tutaj również ciekawe eko-inicjatywy. Sami po prostu nie dalibyśmy rady tego zrobić. NA KONIEC PYTANIE DOTYCZĄCE WASZEJ DZIAŁALNOŚCI POZA KONTENERAMI?

Ewa: Poza? W wolnych chwilach? Spaniem z psem;) Zajmuję się fotografią kreacyjną, a to bardzo czasochłonne zajęcie. Uwielbiam co jakiś czas realizować coś wspólnie z teatrem, ale to już bardziej hobbystyczna aktywność. Tworzę kostiumy i myślę, że w ten sposób uciszam moją tęsknotę do fashion… Zbyszek: Udało mi się zrobić ostatnio kilka zabawnych rzeczy. W sierpniu wróciliśmy z Woodstocku, gdzie zbudowaliśmy wspólnie z Republiką Czadu orkiestrę 600-osobową, która zagrała na tym festiwalu i przy okazji pobiła rekord Guinessa na największą recyclingową orkiestrę świata. Jeżdżę również z Teatrem Capitol, który wystawia spektakl Rzecze Budda Chinaski, gdzie skomponowałem muzykę do tekstów Charlesa Bukowskiego. Mam nadzieję, że uda nam się w październiku zagrać ten spektakl w Kontenerach. README

47


Dlaczego się nie cieszę, skoro cieszyć się powinienem? Zawsze podkreślałem, że rozdział państwa i Kościoła jest dla mnie aksjomatem takim samym jak to, że herbata najlepiej smakuje bez cukru, dziewczyny w spódniczkach rozpraszają myśli, a Wall-e był najlepszym filmem w 2008 roku.

WYRZUCIĆ ETYKĘ ZE SZKÓŁ! T

D

EKST

Bartłomiej Grubich ILUST

latego powinienem się cieszyć, że Trybunał w Strasburgu orzekł: etyka lub religia, wybór musi być. Wcześniejsza, powszechna w polskich szkołach sytuacja, gdy dziecko nieuczęszczające na religię musiało albo siedzieć w świetlicy, albo wracać wcześniej do domu, była patologiczna. Kiedy w 2007 roku minister edukacji uchwalił, że ocena z religii będzie wliczana do średniej ocen, patologia stała się dodatkowo jawnie i bezczelnie niesprawiedliwa. Jednak od czerwca tego roku sytuacja się zmieniła. Szkoła etykę zapewnić musi. Usprawiedliwieniem nie może być mała liczba chętnych, brak kadry albo złość proboszcza pobliskiej parafii. Wyrok Trybunału był pożądany przez szeroko rozumiane środowiska wolnościowe, te lewicowe, prawicowe i apolityczne. Walczono, by ten wybór – etyka albo religia – faktycznie istniał. Walczono, by Kościół katolicki stracił monopol na przedmioty dotykające kwestii dobra i zła, norm, właściwego sposobu na życie i postępowania. Dlatego nie dziwi radość, gdy „strasburscy sędziowie” orzekli już wyrok. Też się ucieszyłem. Jednak tylko troszkę, bo tak właściwie nic się nie w tej kwestii nie zmienia. Co najwyżej decyzja Trybunału uwypukla stare problemy. 48

README

RACJE

Katarzyna Toczyńska

„My” kontra „Oni” Dyskusje dotyczące religii i etyki w szkołach publicznych skupione są na kwestii istotnej, lecz nie zasadniczej: który z tych przedmiotów (jeden z nich, oba, a może żaden) powinien znaleźć się w planach zajęć uczniów szkół – od podstawówki do szkoły średniej. To podejście do tematu bardzo statyczne, oparte na myśleniu zero-jedynkowym. Coś jest albo czegoś nie ma. Religia jest w szkole albo jej nie ma. Etyka jest w szkole albo jej nie ma. Jesteśmy zadowoleni lub smutni – w zależności od naszego światopoglądu. Dużo bardziej istotne jest dziś rozważenie tego, jaka jest relacja etyki do religii. Relacja ta niestety jest wybitnie konfliktowa, sprowadzona do relacji albo-albo. Dziecko ze swoimi rodzicami postawione jest przed wyborem dwóch opcji, których się nie łączy. Czarne czy białe? Religia czy etyka? – zapytali we wrześniu nauczyciele. I trzeba być chyba idiotą, by bezkrytycznie utworzyć taką opozycję. Zarówno religia, jak i etyka poszukiwały odpowiedzi na pytanie, czym jest dobro i dobre życie. Oczywiście, to jest tylko podstawowe hasło, slogan, w którym mieści się wiele poglądów, „ścieżek”, czasami sprzecznych ze sobą. Idea jednak przyświeca jedna – poszukiwa-


nie dobra. Motywacja ta sama, cel ten sam. Poza tym pojęcia te przenikają się ze sobą i ich rozdzielenie jest sztuczne i szkodliwe. Po pierwsze – dla religii. Już na poziomie potocznej wiedzy i potocznych określeń, powiedzenie, że „X jest nieetyczny”, jest dla tej osoby krzywdzące. Chyba że jest się czarnym charakterem jak wredny Auto, autopilot, główny antagonista kapitana z filmu Wall-e, albo jak Darth Vader z Gwiezdnych Wojen. W innym przypadku bycie nieetycznym to na pewno nie jest pożądana cecha. Dlatego pytanie, czy chodzi się na religię, czy na etykę, można przeformułować na pytanie: czy chodzisz na religię i jesteś człowiekiem nieetycznym, pozbawionym „kręgosłupa moralnego”, nieodróżniającym dobra i zła, czy też może uczęszczasz na etykę (czytaj: jesteś etyczny)? Takie postawienie sprawy jest nieuczciwe i niesprawiedliwe. Jednak to nie wszystko. Takie założenia są także krzywdzące dla osób na religię nieuczęszczających. W kraju zdominowanym przez religię katolicką, która jest na stałe wpisana w polską tradycję, kulturę, a także od kilkunastu lat jako przedmiot umieszczona jest w szkolnym planie zajęć, raczej wiadomo, przynajmniej na poziomie deklaracji, czego się człowiek na religii uczy. Wiadomo: żeby nie kraść, nie zabijać, wierzyć w aniołki, szanować życie, nie brać narkotyków, nie pić wcale lub tylko wino mszalne, a jeszcze do tego, delikatnie ujmując, nie kochać się byle gdzie, z byle kim. Człowiek to prosta istota, więc ceni sobie uproszczenia. I nieważne, czy białe jest czarne, a czarne jest białe, czy może inaczej, to jednak lubimy widzieć dwa spolaryzowane końce. Szczególnie gdy ktoś mówi: religia albo etyka. W efekcie mniej rozgarnięte postacie albo rozgarnięte i żyjące w hipokryzji, krzyczą i przedsta-

wiają lekcje etyki jako 45 minut pochwalania kradzieży, zabijania, także aborcji, modlitw do szatana, brania narkotyków i picia alkoholu. A do tego przedstawiania fundamentów zepsutej cywilizacji hedonizmu i śmierci, gdzie wpaja się dzieciom, że celem życia jest pieprzć się z byle kim i byle gdzie. I najlepiej jeszcze w sposób iście homoseksualny. Oczywiście wierzę w ludzi na tyle, że zakładam, iż nikt tak skrajnych opinii nie wyrazi, każdy jakiś tam rozsądek ma… Jednak z drugiej strony opinie krążą i nie pozostają bez odzewu. Skoro religia jest od zawsze i mniej więcej wiadomo, czego się na takich lekcjach człowiek uczy (choć dobrze wiemy, jak w praktyce szkolnej to wygląda), to może bezpieczniej jednak wybrać religię niż etykę – mogą myśleć rodzice. Skoro na świadectwie etyka i religia są tak wyraźnie rozdzielone ukośnikiem [/], to nie ma się co dziwić rodzicom, że mogą mieć wątpliwości, czy aby na pewno ich pociechy na lekcjach etyki nie uczą się rzeczy… nieetycznych (sic!). Takie myślenie, napędzane bezmyślnością „tych na górze”, powoduje osłabienie zaufania wobec dzieci nieuczęszczających na religię, co oczywiście może prowadzić do niepotrzebnych konfliktów (nawet jeżeli tylko na poziomie słownego przekomarzania się). Oczywiście wyrównanie na poziomie instytucjonalnym pozycji etyki i religii w szkołach ma także znaczne plusy. Krytycy Kościoła katolickiego ucieszą się ze spadku liczby osób uczęszczających na religię. Krytycy tych krytyków ucieszą się z sytuacji, dla mnie przynajmniej, oczywistej – chodzenie na lekcje etyki nie stanie się popularnym, powszechnym zjawiskiem, gdyż nadal będzie dotyczyło mniejszości. Wreszcie koleżance, która wysłała jeszcze tuż przed wakacjami ponad 30 CV do szkół, oferując swoje usługi jako nauczycielka etyki,

README

49


być może ktoś wreszcie odpowie. Do tej pory odpowiedzi nie ma, nawet odmownej (z zastrzeżeniem, że w momencie kiedy czytacie ten artykuł, rzecz mogła się już zmienić, wszak deklaracje uczestnictwa na lekcje religii rodzice lub uczniowie przekazują szkole we wrześniu i dopiero wtedy można ocenić faktyczne zapotrzebowanie na etykę. Być może wtedy koleżankę zatrudnić będzie chciało 30 szkół). Ogólnie wydawać by się mogło, że czeka nas walka o rząd dusz. Konflikt się zaostrzy, obydwie strony zechcą walczyć o uczniów, a przede wszystkim o swoją rolę w systemie edukacji. Zagrożony zmianami Kościół będzie starał się jeszcze bardziej okopywać w szkołach, pokazując, że jest to jego naturalna przestrzeń dla działania. Wręcz misja. Pójdzie za tym stawianie jeszcze lepszych ocen za jeszcze mniejszy wkład pracy. Byleby bardziej zachęcić, być konkurencyjnym wobec „złej etyki”. Podobnie robić będą nauczyciele etyki pod naciskami uczniów, nauczycieli lub po prostu z własnej woli. Konflikt etyka vs religia nasili się, a poziom obydwu przedmiotów (jeśli jakiś na chwilę obecną jest) się obniży. Szczególnie jeśli dojdzie do sytuacji, kiedy uczeń będzie chciał chodzić na religię, ale z drugiej strony „pan od etyki jest zabawny, luzacki i ogólnie spoko, a ksiądz zamula”. Co wtedy wybrać? Na szczęście powyższe rozważania dotyczą raczej poziomu instytucjonalno-prawnego. I tak jak urzędnicy starają się, świadomie lub nie, tworzyć i podtrzymywać opozycję „my” vs „oni”, etyka vs religia, tak uczniowie na szczęście są bardziej rozsądni, niż się powszechnie sądzi. Raczej nie grozi nam walka, ciągłe szykanowanie i dzielenie się na te dwie grupy. Szczególnie jeśli uczący zarówno etyki, jak i religii będą mieli trochę rozsądku. Podobnie jak rodzice, którzy powinni dokładać swoją cegiełkę w dawaniu przykładu tolerancji, akceptacji dla inności. Jednak ta sytuacja – nawet jeżeli wygląda tak jedynie na poziomie zapisów na lekcje, a nie praktyki, codziennych problemów – sprawi niekorzystne wrażenie. Ramy są stworzone i one właśnie są gróźne. Wystarczą dwie lub trzy osoby nastawione konfliktowo, by te ramy wykorzystać do szykanowania, wyżycia się i innych głupich, lecz dla niektórych podnieca50

README

jących, zajęć. I wtedy będzie źle. Choć nie tak spektakularnie jak w estońskim filmie Klasa, więc jest szansa, że nikt (przynajmniej „na górze”) problemów nie zauważy. Co oznaczać będzie udaną zmianę, bez żadnych wątpliwości.

Co zrobić? Reasumując, mogę przyznać, że zapewnienie etyki w szkołach jest lepsze niż nic (burzy niezdrowy monopol Kościoła katolickiego na mówienie o wartościach, dobru i złu). Choć tak naprawdę niewiele to zmieni. Status quo zostanie zachowany, religia rozumiana jako wykładnia praktyki Kościoła katolickiego (odmawianie modlitw, rozliczanie z chodzenia na rekolekcje) nadal będzie dominująca w szkołach (podobnie jak w całej polskiej sferze publicznej – co nie przekłada się na posiadanie realnej władzy – pozostaje ona w rękach ludzi świeckich, którzy udają jeszcze bardziej świętych). Nauka etyki będzie nadal dla zainteresowanej mniejszości. Nie wierzę w funkcjonowanie religii obok etyki na równorzędnych zasadach. Widzę dwa wyjścia. Jedno zakłada, że szkoła ma dawać oprócz wiedzy także wychowanie, drugie – że tylko wiedzę. Pierwsze rozwiązanie problemu to wyrzucenie religii (de facto katolickiej) jako przedmiotu szkolnego i przeniesienie go do przykościelnych salek. To jest właściwie rozwiązanie dla świeckiego państwa, zakładającego rozdział od Kościoła. Zamiast tego w szkołach mogłaby się pojawić etyka. Obwiązkowa dla wszystkich. Z silnie zaakcentowanym modułem dotyczącym Kościoła katolickiego. Ponieważ żyjemy w kraju, gdzie większość osób jest katolikami, gdzie wiele tradycji kulturowych jest ściśle związanych z tą religią i należy to podkreślać, szanować, a przede wszystkim nie walczyć z tym, dopóki nikomu nie szkodzi i nie psuje wpisanej we współczesne państwa reguły świeckości. Drugie wyjście to wyrzucić i etykę, i religię ze szkół. Żyć w złudzeniu, że szkoła ma i może tylko (!) przekazywać wiedzę, a nie wychowywać. To absurdalny pomysł, ale niektórzy w niego wierzą, tak jak Korwin-Mikke wierzy w wolny rynek. Tylko wtedy pojawia się osobista refleksja autora tekstu, który właśnie czytacie – po co robiłem kurs pedagogiczny z zakresu etyki?


RE: BAŒKA!

FOTOGR A F:

I GO R D ROZD O WSKI STYLIZA CJ A: A N I A J ÓŹ W I A K M O D ELKA: B ASI A / GA GA

SHOOTME

51


52

SHOOTME


SHOOTME

53


54

SHOOTME


SHOOTME

55


56

SHOOTME


SHOOTME

57


58

SHOOTME


SHOOTME

59


Ewa Gumkowska ILUSTRACJE Dorota Wątkowska TEKST

N

CZAS SIĘ ZATRZYMAŁ… W pewnych miejscach czas się zatrzymał. To stwierdzenie, określające stan zastały, może mieć pozytywne lub negatywne zabarwienie, zależnie od tego, czy stoimy na środku gotyckiego rynku w Brugii, czy też w otoczeniu budynków z wielkiej płyty.

60

AROUNDME

iezmiernie rzadko mamy szansę znaleźć się w miejscu, w którym czas rozpoczął się zaledwie kilkadziesiąt lat temu. W miejscu, w którym nie ma starszego stylu w architekturze czy sztuce niż modernizm, nie ma kostki brukowej pamiętającej początki XIX wieku, nie ma pierwszej latarni, która wiekiem konkurować mogłaby z najstarszym mieszkańcem miasta, nie ma wreszcie miejscowej tradycji ani lokalnych obrzędów. Jest za to przestrzeń spójna, powstała w oparciu o jedną koncepcję urbanistyczną i architektoniczną. Przestrzeń masywna i potężna. Przestrzeń, w której nie ma zgrzytów wynikających z połączenia „starego” z „nowym”, bo „najstarsze” ma zaledwie pięćdziesiąt lat. To Brasilia. Miasto, w którym nie widać zniszczeń czy procesu starzenia. Miasto, w którym czas przeszły zlewa się z teraźniejszym, bo przeszłość jest tak krótka, że właściwie nie istnieje. Jak zatem powstała Brasilia? Plany przeniesienia stolicy Brazylii w głąb kraju pojawiły się już w początkach XVIII wieku, jednak dopiero w 1955 roku podjęto ostateczną decyzję, a budowę rozpoczęto rok później. Obchody inauguracyjne nowej stolicy odbyły się w 1960 roku, stąd też w kwietniu 2010 roku ta najmłodsza stolica świata obchodziła swoje pięćdziesiąte urodziny. Brasilia powstała w środku sawanny. Miała być miastem idealnym, w pełni realizującym postulaty modernizmu zawarte w Karcie Ateńskiej, uchwalonej na IV Kongresie CIAM w 1933 roku. Autorami tego gigantycznego i bezprecedensowego na skalę światową przedsięwzięcia byli dwaj brazylijscy architekci. Za urbanistykę odpowiedzialny był Lucio Costa, budynki użyteczności publicznej zaprojektował Oscar Niemeyer. Z perspektywy lotu ptaka widać, że zabudowa miasta oparta jest na planie samolotu. Na dłuższej osi, skrzydeł, usytuowano dzielnice mieszkaniowe, wzdłuż osi krótszej, kadłuba, mieszczą się budynki użyteczności publicznej. Punktem spinającym całe przedsięwzięcie jest „dziób” samolotu, w którym znajdują się budynki rządowe, w tym rezydencja prezydenta. Miasto posiada także zabudowania o charakterze muzealno-kulturalnym, religijnym i handlowym. W kolejnych latach Oscar Niemeyer uzupełnił infrastrukturę miejską o nowe realizacje – Brazylijskie Muzeum Narodowe oraz Katedrę, zachwycającą oryginalną bryłą, wykonaną z betonu i szkła o różnych odcieniach błękitu i żółci. Mimo nowoczesnych rozwiązań materiałowych oraz wizjonerskiego podejścia do projektu, koncepcja Brasilii była często krytykowana. Zarzucano, że jest tworem sztucznym, powstałym wbrew naturalnej drodze ewolucyjnego kształtowania się osadnictwa i struktur miejskich, bez poszanowania przyrody i praw ekonomii. Niemniej jednak projekt ten nadal zaliczany jest do grupy najdoskonalszych dzieł okresu modernizmu. Swoją szansę na stworzenie miasta o założeniach zgodnych z modernistycznymi wytycznymi CIAM miał również Le Corbusier. Projekt Pięknego Miasta, jak nazywa się czasem Chandigarh leżące w północnych Indiach, architekt zaczął realizować w połowie XX wieku. Le Corbusier zachował niektóre rozwiązania swoich poprzedników, duetu amerykańsko-polskiego, Alberta Meyera i Macieja Nowickiego, doty-


czące ogólnego planu miasta. Pozostawił podział na centrum oraz tereny przemysłowe, uniwersytet oraz Kompleks Kapitolu. Jednak diametralnie zmienił strukturę urbanistyczną miasta – z łukowatych osi ulic na kratownicę, w której ulice przecinają się pod kątem prostym, tworząc siatkę. Ten szachownicowy układ podzielił miasto na prostokątne sektory. Każdy z nich stanowił odrębną, niezależną jednostkę z precyzyjnym podziałem wewnętrznym. Każda jednostka posiadała swoją świątynię, główny rynek, park i szkoły, a wszystko to w odległości dziesięciu minut pieszo z jakiegokolwiek punktu w danym sektorze. Aby zachować tę unikalną strukturę miejską w nienaruszonym stanie oraz kontrolować rozrost miasta i jego przedmieść, całość miała być otoczona szerokim na szesnaście metrów pasem zieleni. Większość zabudowań została zaprojektowana przez zespół współpracujący przy tym projekcie, w którym przeważali architekci indyjscy. Sam autor skupił się na kilku najważniejszych budynkach administracyjnych oraz kulturalno-oświatowych. Wśród nich wyróżnia się siedziba sądownictwa z imponującą bryłą Sądu Najwyższego, który wyraźnie góruje nad otaczającymi go ośmioma budynkami sądów niższej instancji, ukazując tym samym hierarchię ważności podejmowanych działań i decyzji. Dziełem Le Corbusiera są również Szkoła Sztuk Pięknych, Galeria Sztuki oraz Lake Club. Propozycją innowacyjną na owe czasy było wydobycie właściwego charakteru użytych materiałów, czyli uwydatnienie surowości i prostoty cegły oraz kamienia, jak również świadome niedopracowanie licznych powierzchni z betonu, które poprzez nadaną geometryczną formę oraz „płynącą” fakturę zamieniły się w abstrakcyjne struktury. Wszystko to, otoczone bujną zielenią pięknie zaprojektowanych ogrodów, stało się znakiem rozpoznawczym Chandigarhu. Miasto powstało w szczególnym okresie rozwoju Indii Brytyjskich. Podział terytorium na Indie i Pakistan w 1947 roku (stolica pozostała po stronie Pakistanu) wymusił zbudowanie nowego miasta, które miało przejąć funkcję dotychczasowej stolicy. Chandigarh był miastem-ideą, symbolem nowoczesnego i postępowego nastawienia do narodowości i tradycji. Wedle słów ówczesnego premiera, Jawaharlala Nehru, miało to być miasto nieskrępowane przez minione tradycje, symbol wiary narodu w przyszłość. Chandigarh w swojej finalnej postaci, mimo że różni się znacznie od Ville Radieuse czy Ville Contemporaine – wcześniejszych projektów Le Corbusiera – jest razem z Brasilią w czołówce miast projektowanych od podstaw. Obydwa nadal pozostają przedmiotem badań i zainteresowania architektów, urbanistów, historyków sztuki czy socjologów, choć projekt indyjskiej stolicy został odebrany przychylniej przez światową opinię niż projekt Brasilii. Opisane powyżej przykłady stawiają nas w kłopotliwej sytuacji, bo my, szczególnie mieszkańcy Starego Kontynentu, mamy trudność w wyobrażeniu sobie miasta – a co dopiero stolicy – bez historii, miasta, w którym najstarszy obiekt ma pięćdziesiąt lat! To przecież następstwo występowania po sobie różnych zjawisk i zdarzeń jest miarą zmian w odniesieniu do życia i rozmaitych działań jednostek i społeczeństw.

WHERE TIME STOPPED… There are some places where time has stopped. A statement such as this, conveying an established fact, can either carry a positive or a negative message, depending whether one is in the Gothic Market Square in Bruges or surrounded by pre-fabricated, prestressed concrete.

AROUNDME

61


To między innymi dzięki nakładaniu się warstw czasu odczuwamy osobliwą atmosferę danego miejsca, chcemy do niego wracać, poznawać je bliżej, penetrować głębiej, być jego częścią. Bo oprócz zabudowy, która niewątpliwie odgrywa znaczącą rolę, istnieje jeszcze duch miasta, szczególny nastrój danego miejsca, ukształtowany właśnie przez czas, a w nim ludzi pielęgnujących tradycje, tworzących obrzędy, przekazujących legendy na przestrzeni setek lat. Modernistyczne miasto może być piękne, jako całość, jako spójne założenie zrealizowane według jednego planu, jednej wizji. Może zachwycać nowatorskimi rozwiązaniami i unikalnym charakterem wynikającym z tak rzadkiej idei, pomysłu totalnego. Ale czy takie miasto może równać się z miastem, którego czas rozpoczął się choćby czterysta lat temu? Co tak naprawdę determinuje nasze odczucia? Czy piękna bryła zgrabnej konstrukcji, czy odbita na niej pieczęć czasu jako pamięć minionych zdarzeń?

V

ery rarely do we have the chance to be in a place where time stopped only a few decades ago, where there is art and an architectural style not older than modernism, where there are no cobblestones reminiscent of the early 19th century, where there are no street lamps as old as the oldest citizen and where there are no local traditions or routines practiced by its populace. Instead, there is a uniform space, based on one urban and architectural concept. A massive and powerful space with no discord when merging the old and the new, given that the ‘old’ is only fifty years old. This place is the city of Brasilia. A city where you see no decay, no signs of aging. A city where the past flows into the present, though this past is so recent it can hardly be called, ‘past’. The plans of moving Brazil’s capital to the heart of the country date back to the early 18th century, but only in 1955 was the decision actually taken with the construction starting a year later. The inaugural celebration of the new capital took place in 1960 and in April 2010 the world’s youngest capital city had its 50th birthday. Brasilia was built in the middle of a savannah plain. It was to be a perfect city, fully realizing the modernist proposals as listed in the Athens Charter, which had been introduced at the fourth CIAM (Congrès International d’Architecture Moderne) conference in 1933. The instigators behind this gigantic and unprecedented undertaking were two Brazilian architects. Lucio Costa was responsible for the town-planning and Oscar Niemeyer designed the public use buildings. From a bird’s eye view, the architectural plan can be seen as based on the shape of a plane. The longer axis features the residential area. Along the shorter one with the cockpit are the public use buildings. The plane’s bow holds everything together and is comprised of governmental buildings and the Presidential residence. The city has a museum and cultural, religious and trading buildings. Shortly after its naissance, Oscar Niemeyer complemented the infrastructure with new realizations – the Brasilian National Museum and the Cathedral with 62

AROUNDME

its unique and singular shape, crafted from concrete and glass of various shades of blue and yellow. Although it features solutions using modern materials and is based on a visionary approach, Brasilia has often been criticized. It has been reproached as being an artificial creation, born against the natural and evolutionary ways of founding settlements and urban structures, with no respect for nature and the rules governing economics. Nonetheless, the project remains one of the greatest works of modernism. Le Corbusier also had his chance of creating a city based on the CIAM guidelines. The project, ‘The City Beautiful’, as Chandigarh located in Northern India is sometimes known, was started by the architect in the 1950’s. Le Corbusier followed some of the ideas put forward by his predecessors, the American-Polish duo of Albert Mayer and Maciej Nowicki, regarding


general city planning. He kept the center and industrial areas, the University and the Capitol structures, apart. However, he changed the urban plan considerably from as it had been based on arched streets into a grid plan, with streets running in straight lines forming a grid. This divided the city into rectangular sectors each a separate and independent entity, and a precise inner division. Each of these entities had its temple, main market, park and schools, and everything was at a walking distance of 10-minutes from any point within a particular sector. In order to preserve the unique urban structure in an intact state and to control the growth of the city with its suburbs it was surrounded by a 16-meter wide green belt. Most of the buildings were designed by a predominately Indian team who assisted in the project, while the designer/architect concentrated on a number of the most important administration, cultural and educa-

tional buildings. One of them was the courthouse, with its impressively designed Supreme Court block, towering significantly over the eight surrounding structures of the lower instance courts, thereby demonstrating the hierarchy of importance of the embarked on objective of the plan. Le Corbusier also designed the School of Art, the Art Gallery and the Lake Club. An innovative idea for its times was to extract the appropriate emotion from the materials that were used and to highlight the rawness and simplicity of brick and stone, so much as to intentionally leave numerous concrete layers unfinished and with a ‘flowing’ texture creating an abstract geometrical form. Everything was surrounded by the lush greenery of the beautifully designed gardens, which became Chandigarh’s identifying symbol. The city was founded during a particular period in the development of British India. The territory’s partition into India and Pakistan in 1947 (with Pakistan acquiring the capital) forced India to build a new city which would serve the purpose of the previous country seat. Chandigarh was a concept-town, the sign of a modern approach to nationality and tradition. According to the then prime minister, Jawaharlal Nehru, it was to be a city “unfettered by the traditions of the past, a symbol of the nation’s faith in the future”. In its final shape, although it differs much from the previous projects of Le Corbusier such as Ville Radieuse or Ville Contemporaine, Chandigarh is at the top of the list, along with Brasilia, of cities designed ‘from scratch’. Both remain a case for analysis and of interest to architects, city-planners, art historians and sociologist, and the project of the Indian capital was better received by international opinion than that of the city of Brasilia. The above examples might put Europeans into a bit of a quandary and make them think a little by presenting the example of a city, let a lone a capital city, without a history, where even the oldest ‘thing’ is only 50 years old! After all, it is the continuity of various events happening successively that is the measure of change related to the behavior of individuals and essentially of society, to life as a whole. It is the succession of those layers of time that gives a place its unique ambiance, a place to which people want to return, to get to know it better, to penetrate deeper and become one with it. Apart from the architecture which undoubtedly plays a major role, there is also the spirit of a city, a particular ambiance of the place created by that very flow of time, by the people preserving tradition, following rites, and passing on their mythology down through centuries. A modern city can be ‘beautiful’ in as far as it is a coherent, harmonious entity realized according to one plan, one vision. It can delight with innovative solutions and a unique spirit drawn from an exceptional concept, an all-out idea. The question arises whether such a city can match one which dates back 400 years. What is it that really determines human sentiments? Is it the shapely form of a fascinating construction, or the stamp of time signifying the memory of past events? AROUNDME

63


prof. Sławomir Magala ILUSTRACJE Ada Buchholc TEKST

Paryż był sexy do połowy zeszłego stulecia. Nowy Jork był sexy zaraz po nim – i wciąż jest (akcja Seksu w Wielkim Mieście nie mogłaby dziać się w Albany czy Słupsku). Berlin był sexy przed rządami nazistów, a teraz bardzo stara się odzyskać dawny status. Buenos Aires jest sexy, ale boryka się z międzynarodową „kolejnością dziobania“. Nowy Jork przoduje, tuż za nim są Los Angeles, Las Vegas i Chicago. W tyle, za nimi, w wyścigu podążają miasta europejskie (Londyn, Paryż, Berlin, Barcelona, Rzym, Mediolan). Miejsca w trzecim rzędzie zaczynają wypełniać Rio de Janeiro, Bombaje i Hong Kongi tego świata. A milionerzy z ulicy zdarzają się tylko Paris used to be sexy until half a century ago. New York was sexy w bollywoodzkich produkcjach. afterwards. It still is (‘Sex and the City’ would not work in Albany or Slupsk). Berlin used to be sexy before the Nazis, and it tries hard again. Buenos Aires is sexy, but has to deal with the international pecking order. New York City comes first, followed by Los Angeles, Las Vegas and Chicago. Behind, the European racing team (London, Paris, Berlin, Barcelona, Rome, Milan). Then the third row seats start filling up – with Rio de Janeiros, the Mumbays and Hong Kongs of this world. Slumdog millionaires happen only in Bollywood movies. 64

README


MODNE MIASTA SĄ SEXY P odobno wszystkie szczęśliwe rodziny są podobne, przypominają się nawzajem, jak słusznie zauważył Tołstoj. Natomiast każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa w swój szczególny sposób. Parafrazując Tołstoja, możemy powiedzieć, że wszystkie szczęśliwe, odnoszące sukcesy i globalnie rozpoznawalne miasta są podobne. Są bogate, atrakcyjne, pełne zasobów i nigdy nie zasypiają. Nie mają problemów z brandingiem – media dostarczają aury uwodzicielskiej atrakcyjności. Eleganckie, sexy, kreatywne, z możliwościami rozwoju dla każdego ukytego talentu – if I can make it there, I’ll make it anywhere. Inne, mniej szczęśliwe miasta, które muszą wspinać się mozolnie po drabinie sukcesu, różnią się od siebie. Mają jednak pewne cechy wspólne. Są osadami miejskimi, każda ma swoje lotnisko, stację kolejową, hotele, teatry, estradamy, stadiony, restauracje, dyskoteki, kawiarnie, bary, uniwersytety, projektantów mody, burdele, obwodnice. Ale mają też swoje unikatowe cechy; starają się doścignąć najlepszych, stanąć na wysokości zadania i wygrywać, podejmować wyzwania. Czy truizm Tołstoja o rodzinach można odnieść do miast? Spróbujmy. Miasta chcą brandingu. Chcą stać się marką. Uzyskanie markowej identyfikacji ma znaczenie. Czym ona jest? To wyłaniająca się tożsamość: miasto świateł, Wenecja Północy itd. To dzieje się za sprawą zmów i zbiegów okoliczności urbanistycznego rozwoju, jako nagromadzony efekt szerszego przyciągania kreatywnych branży, sprytnej autopromocji w wiodących mediach, globalnego przepływu turystów, imigrantów i ludzi podróżujących służbowo. Wkład twórczy i kulturalne punkty odniesienia odgrywają dominującą rolę w tej grze. Zasoby finansowe są dla miast ważne, ale aura kulturowego potencjału, jeszcze nieujarzmionych źródeł kreatywności, jeszcze nieprzewidzianych sposobów na podniesienie ponętnej atrakcyjności – wszystko to jest co najmniej równie znaczące. Bez kwitnącego rynku kreatywności miasta mają tendencję do upodabniania się. Bez sztuki i nauki, politycznych show, masowej rozrywki i wydarzeń sportowych nie będzie seksownego „logo“ miasta. Wyścig miast skierowany jest na uznanie ich wyimaginowanych tożsamości, a tylko kulturalna otoczka może im w tym pomóc. Tylko kilka ma ustanowioną raz na zawsze wysoką rangę (na przykład Wenecja). Większość musi się bardzo starać, aby zaspokoić różnorodnych udziałowców, publiczność i władze. Niektórym się to udaje: Barcelonie – po śmierci Franco, Berlinowi – po zjednoczeniu Niemiec. Nie każde miasto odniesie zwycięstwo. W każdym razie nie w tym samym czasie. Niektóre przegrają, niektóre będą musiały poczekać. Przypadki znamienne to nowobogacka Walencja w opozycji do Barcelony lub Madrytu w Hiszpanii; W Polsce – Poznań w opozycji do Krakowa lub Warszawy; w Holandii – Rotterdam w opozycji do Amsterdamu. Wszystkie te miasta były lub będą kulturalnymi stolicami Europy, ale ich ostateczna lokata w rankingach wyłącznie lokalnych bądź w obrębie Unii Europejskiej jest niepewna. Co zadecyduje o ich reputacji w grze? Wyobraźnia kulturalna polityków i oficjeli, jak i przedsiębiorczy potencjał obywateli, biznesmenów i władz publicznych, powiązany z siłą umysłów artystów wizualnych, pisarzy, projektantów mody i przestrzeni miejskiej, twórców teatru, profesjonalistów z mediów. Lista jest długa, a mogłaby być nawet dłuższa. Z tego punktu widzenia aktywa są zróżnicowane.

Walencja, dla przykładu, ma światowej klasy architekta Santiago Calatrava i wyschnięte koryto rzeki przecinające centrum miasta. Ma również Alcaidese, gdzie nie ma wątpliwości, że warto kupować prace Magdaleny Abakanowicz do lokalnego muzeum sztuki współczesnej i że tor Formuły 1 podniesie atrakcyjność mariny, plaż i całego miasta. Walencja jest wciąż za mała i regionalnie uwikłana w wyścig z Barceloną i Madrytem, ale jej obecność jest znacznie bardziej odczuwalna niż obecność Bilbao (z Muzeum Guggenheima powstałym bezpośrednio z post-sowieckiego tytanu) albo Sewilli (z ogromnym kompleksem byłego Expo, stopniowo wrastającym w krajobraz miasta). Idę o zakład, że będzie kolejny główny gracz wśród miast europejskich i dołączy do ligi Madrytu i Barcelony prędzej niż Salamanca czy Cadiz. Rotterdam, przykładowo, ma światowej sławy architekta Rema Koolhaasa. Nie zrobił wiele dla swojego miasta poza członkostwem w żywotnym Holenderskim Instytucie Architektury i poza projektem dla przypominającego Manhattan centrum miasta. Rotterdam nie ma koryta rzeki, ale jego centrum spłonęło po tym, jak Luftwaffe zbombardowało je w 1940 roku, co współcześnie „zaowocowało” nocą świec i fajerwerków wokół spalonego obszaru. Ziejąca dziura pozostawiona w samym środku miasta umożliwiła również ekspansję najnowocześniejszej, wielopiętrowej i zaawansowanej technologicznie architektury w całym Królestwie Niderlandów. Natomiast odzyskanie dawnych zabudowań portowych i magazynów sprowokowało dynamiczną rekonstrukcję południowego brzegu rzeki Maas oraz powstanie muzeum fotografii w teatrze New Luxor. Amsterdam pozostanie wiodącym kulturalnym centrum, ale Rotterdam nie chce być kojarzony z populacją mało uzdolnionych, skupionych na porcie, niewyrafinowanych ludzi. Poznań jest kolejnym przykładem. Nie ma uznanego na świecie architekta ani wyschniętego koryta rzeki przecinającego centrum miasta, nie ma nawet dużego, wypalonego obszaru czekającego na zabudowę. Ma jednak znaczący kompleks byłych „rezerwowych” traktów kolejowych pomiędzy dworcem kolejowym i autobusowym. Jeżeli jest szansa na projekt na miarę Manhattanu, to właśnie tutaj, z od dawna już potrzebną modernizacją obu terminali. Poznań ma wyschnięte koryto rzeki biegnące pomiędzy Starym Rynkiem a Katedrą i kompleksem zabudowań Malty. Ma też, co najważniejsze, prawie 140 tys. studentów, sam licząc mniej niż 600 tys. mieszkańców. Jest to niewyobrażalny potencjał czystej kreatywności, energii młodej populacji i przedsiębiorczości. Jak ten potencjał poznać i wykorzystać? Miasto jest bez wątpienia atrakcyjne dla studentów, wielu decyduje się zdobyć wyższe wykształcenie właśnie tutaj (najwyższy odsetek studentów na jednego mieszkańca w całej Polsce). Upewnijmy się zatem, że będzie ono również sexy ze względu na ofertę nasyconą kulturą i możliwością zdobywania twórczych doświadczeń. Wstępne badania najbardziej interesujących w oczach studentów propozycji branży kreatywnej wykazały, że młodzi i bystrzy lubią klubowe koncerty, Festiwal Malta i festiwale filmowe. Wszystko to Poznań ma do zaoferowania. Mamy bystrych mieszkańców. Jak możemy podkręcić atrakcyjność miasta? Poznań był także atrakcyjny dla ONZ i grupy organizacji pozarządowych, które zdecydowały się urządzić tu Szczyt README

65


Ekologiczny w grudniu 2008 roku (dzięki czemu nazwa miasta, wraz z Kioto, zaistniała na ekologicznej mapie świata). Poznań będzie gospodarzem Mistrzostw Europy 2012 (wraz z innymi polskimi i ukraińskimi miastami). Jeżeli społeczność studencka zacznie udzielać się przy budowaniu wizerunku miasta i jeżeli ich wkład zostanie wzmocniony rozważnym prawodawstwem i żywotnymi sieciami komunikacyjnymi, to kto wie… Tymczasem Sting zaśpiewa na zmodernizowanym stadionie Lecha, a Poznaniacy dokładają

wszelkich starań, by nasze miasto było jeszcze bardziej sexy. Nie wystarczy jednak pucować Poznań i upiększać, jak na konkurs piękności. Powinniśmy startować w bardziej twórczej i kulturotwórczej konkurencji. Wymyślajmy, popierajmy, realizujmy jak najbardziej twórcze inicjatywy. Nanośmy nieustannie nasze miasto na mapę oryginalnych imprez, platform, spotkań. Wpisujmy się w nieustającą multimedialną rozmowę komunikacyjnie nadpobudliwych jednostek – bo na tym dziś polega globalne życie kulturalne.

i nauki, politycznych show, masowej rozrywki i wydarzeń sportowych nie będzie seksownego „logo“ miasta. Wyścig miast skierowany jest na uznanie ich wyimaginowanych tożsamości, a tylko kulturalna otoczka może im w tym pomóc. WITHOUT ARTS and sciences, political shows, mass performances and sporting events – no sexy branding of the city ‘logo’. Cities are in competition for the recognition of their imagined urban identity, and only cultural contents can make a difference. BEZ SZTUKI

prof. SŁAWOMIR MAGALA ur. 1950, kształcił się w Polsce, Niemczech, Holandii i Stanach Zjednoczonych. Obecnie jest profesorem zarządzania miedzykulturowego i kieruje zakładem nauk o organizacji i zarządzaniu zasobami ludzkimi Rotterdam School of Management uniwersytetu Erazma w Rotterdamie. Autor książek: Georg Simmel (1980), Między giełdą a śmietnikiem: eseje simmlowskie(1999), Polski teatr studencki jako element kontrkultury, Fotografia w kulturze współczesnej, Walka klasowa w bezklasowej Polsce(Class Struggle in Classless Poland, pod pseudonimem Stanisław Starski, 1982), Kompetencja Miedzykulturowa (Cross Cultural Competence, Routledge, 2005, polski przekład 2011),The Management of Meaning in Organizations, Palgrave Macmillan, 2009. Tłumaczył na polski Susan Sontag (wznowienie przekładuO f otografii,Karakter, 2009, Widok cudzego cierpienia, Karakter, 2010), Johna Bartha, Samuela Becketta, Normana Mailera, Alfreda Whiteheada i George’a Ritzera. Professor Dr. Slawomir Magala, born 1950 in Poland and educated in Poland, Germany, Netherlands and the USA. Currently Professor of Cross-cultural Management Department of Organization and Personnel Management at the Rotterdam School of Management, Erasmus University. His work includes: George Simmel (1980), Culture Between Stock Exchange and a Waste Dump. Simmelian Essays (1999), Polish Student Theater as an Element of Counter-culture, Photography of Contemporary Culture, Class Struggle in Classless Poland (under the pseudonym of Stanislaw Starski, 1982), Cross Cultural Competence (Routledge, 2005), The Management of Meaning in Organizations (Palgrave Macmillan, 2009). He has translated the books of Susan Sontag (On Photography, Regarding the Pain of Others), John Barth, Samuel Beckett, Norman Mailer, Alfred Whitehead and George Ritzer. 66

README


A

ll happy families are supposedly alike, they resemble one another, as Tolstoy famously remarked the unhappy ones, on the other hand, are supposedly unhappy – each in its own distinct way. Paraphrasing Tolstoy, we might say that all happy, successful, globally recognizable cities are alike. They are rich, attractive, resourceful and never go to sleep. They have no problems with branding – the media provide them with an ‘aura’ of seductive attractiveness. Smart, sexy, creative, with a chance for every hidden talent – ‘if I can make it there, I’ll make it anywhere’. All less happy cities, which have to work their way up – are different. They share some features. They are urban settlements, each with an airport, a train station, hotels, theatres, concert halls, stadiums, restaurants, discos, cafes, bars, universities, fashion designers, brothels, ring highways. But they also have their unique selling points; they try to match up, to stand up to the best, to win with every new benchmarking turn. Can Tolstoy’s truism about families be applied to cities? Let’s tr y. Cities want branding. They want to become a brand. The acquisition of branded identity matters. What is it? Emergent identity – city of lights, the Venice of the North, etc. This emerges – from out of the conspiracies and coincidences of urban development, as the accumulated effect of creative industries’ broader appeal, clever selfpromotion in streaming media, global flows of tourists, immigrants and business travelers. Creative input and cultural frames of reference play a dominant role in the recognition game. Financial resources are important for cities – but the aura of a cultural potential, of yet untapped sources of creativity, of yet unforeseen ways of increasing seductive attractiveness – are at least equally important. Without blooming creative industries, cities tend to resemble one another. Without arts and sciences, political shows, mass performances and sporting events – no sexy branding of the city ‘logo’. Cities are in competition for the recognition of their imagined urban identity, and only cultural contents can make a difference. A few cities have their fixed identity, as forever top class (Venice, for instance) Most have to try hard to please diverse stakeholders, audiences and constituencies. Some succeed – Barcelona, after the death of Franco; Berlin, after German reunification. Not every city will be successful. Not at the same time. Some will lose, some have to wait. Cases in point are upstart Valencia vis a vis Barcelona or Madrid in Spain, Poznan vis a vis Krakow or Warsaw in Poland and Rotterdam vis a vis Amsterdam in The Netherlands. All of them either were or will be the cultural capitals of Europe, but their ultimate status in the ranking games within their respective national states or within the European Union is less certain. What will decide their reputation in those games? The cultural imagination of politicians and officials and the entrepreneurial potential of citizens, business people and public authorities. This linked to the creative energy of visual artists, writers, designers of fashions and urban spaces, theatre makers, media professionals. The list is long and could be longer. From this stand point, assets vary. Valencia, for example, has a world class architect, Santiago Calatrava and a dry river bed cutting through the city center. Valencia also has Alcadessa, where it is known that Magdalena Abakanowicz is worth buying for the local museum of modern art, that a Formula 1 racing circuit will increase the attractiveness of the marina, beaches and of the entire city. Valencia is still too small and regionally entangled to rival Barcelona and Madrid, but its presence is felt much more than the presence of Bilbao (with the Guggenheim Museum

sheathed with post-Soviet titanium) or Seville (with its large complex of post-expo grounds slowly growing into the city). My bet is that it is one of the next major players among European cities, entering the league of Madrid and Barcelona rather than Salamanca and Cadiz. Rotterdam, for instance, has a world class architect, Rem Koolhaas. He has not done much for his native city apart from participating in a lively center called the Netherlands Architectural Institute and designing a forthcoming piece for the Manhattan-like center of the city. Rotterdam does not have a river-bed, but its center was burnt out after the Luftwaffe made it a showcase of aerial bombing in 1940 – which nowadays has given rise to the candle and fireworks night around the burnt out perimeter. The gaping hole left in the middle of the city has also facilitated expansion of the most modern, high-rise, high-tech architecture in the entire Kingdom of the Netherlands. Moreover, the reclaiming of the former harbor buildings and storage lofts has provoked a dynamic reconstruction of the southern bank of the River Maas, with a photography museum and the New Luxor theatre. Amsterdam will remain a superior cultural center, but Rotterdam does not want to remain associated with a low-skilled, harbor-focused, unsophisticated population. Poznan, for instance, has no world class architect, nor does it have a dry river-bed cutting through the center, not even a large burnt-out area to be developed. But it does have a significant complex of former railroad ‘reserve tracks’, between the rail and bus stations. If there is a chance of a Manhattan-like project, then it is here, along with the long overdue modernization of both terminals. Poznan has a dried out older river-bed separating the Old Market Square from the Cathedral and the Malta complex. It does have, and most importantly, almost 140.000 students in a city, which counts less than 600.000 inhabitants – an enormous potential in sheer creativity, energy, young population and entrepreneurship. How should this potential be explored and exploited? The city is certainly attractive for the students, so many of them decide to complete their higher education here (the highest ratio of student per inhabitant in the entire Republic of Poland). Let us make sure that it is also attractive for students because of its sexy offer of culturally saturated, creatively enhanced experiences. Preliminary studies of the most interesting offers from the creative industry in the eyes of student audiences indicates that the young and brilliant like musical club concerts, the late June Malta Festival of street and alternative theatre and all film festivals, all of which the city offers. We have a smart crowd. So, can we sexy up the city? Poznan has also been attractive venue for the United Nations Organization and a host of NGO’s, who decided to hold the World Green Summit of December 2008 here (which has put the name of Poznan along with Kyoto on the ecological map of the world). Poznan will host the 2012 World Football Championship games (along with other Polish and Ukrainian cities). If the student population starts contributing to the build-up of the city image and if their contributions are to be reinforced and amplified with sensitive policies and responsive networks … Meanwhile, there is the Sting concert opening the new sports stadium and we should start thinking of making this city more sexy not only by cleaning it up for the intercity beauty context, but also and foremost by coaching it towards a sustainable creative input into the great multimediated conversation of hyperlinked individual thinkers. README

67


ANY TIME PHOTOGRAPHED BY DYLAN FORSBERG

MODEL: MARTHA HUNT / NEXT STYLIST: JOHN SWIATEK HAIR: SHANE THOMAS

68

SHOOTME


SHOOTME

69


70

SHOOTME

DYLAN FORSBERG


SHOOTME

71


72

SHOOTME

DYLAN FORSBERG


SHOOTME

73


HECTOR & KARGER to marka sygnująca prace dwóch utalentowanych projektantów – Hektora Świtalskiego i Roberta Kargera. Solowe doświadczenia Hektora z międzynarodowym rynkiem mody rozpoczęły się na prestiżowych londyńskich uczelniach. Udział Roberta w trzeciej edycji warsztatów Art & Fashion Festival w 2009 roku, powstałych z inicjatywy znanej kolekcjonerki sztuki – Grażyny Kulczyk, zaowocował m.in. decyzją o pracy w duecie. Dzięki temu mamy dziś możliwość obcowania ze światowym poziomem projektowania na rodzimym rynku. Kolekcje HECTOR & KARGER są dostępne w ich nowo otwartym butiku, zlokalizowanym na dziedzińcu sztuki Starego Browaru w Poznaniu. Znakiem rozpoznawczym kolekcji jesień/zima 2010/11 jest nowoczesna i uwodzicielska kobiecość, zdefiniowana w śmiałej, wyrazistej formie, pełnej kontrastów i perfekcyjnie wykonanych ostrych cięć. Bezpruderyjność, młodość i powalająca elegancja – to cechy współcześnie ubranej kobiety. Kolekcja, którą można zakupić w atelier HECTOR & KARGER, kierowana jest do dynamicznych, aktywnych klientek, ceniących sobie spójny artystyczny design połączony z wygodą i najwyższą jakością wykonania. 74

DRESSME


HECTOR & KARGER

Hectorem i Robertem ROZMAWIAŁA Karolina Patalas-Świetlicka FOTOGRAF Mateusz Jerzyk MODELKA Marysia / Gaga Z

HECTOR & KARGER is the brand name of two talented designers – Hektor Switalski and Robert Karger. Hektor’s experience with the international fashion market began at prestigious London universities. Robert’s participation in the third installment of the Art & Fashion Festival workshop in 2009, held by the well known art collector, Grazyna Kulczyk, resulted in the decision of working as a duo. It enabled Polish customers to connect with top level design in a local market. HECTOR & KARGER collections are available in their recently opened boutique located in ‘Courtyard of Art’ in Stary Browar in Poznan. What is distinctive about the autumn/winter collection for 2010/11 is the modern and seductive femininity, defined in a bold, explicit form full of contrasts and perfectly cut sharp incisions. Non-prudishness, youthfulness and an astonishing elegance are the traits of the contemporarily dressed woman. The collection available in the HECTOR & KARGER atelier targets dynamic and active women who value consistent artistic design combined with comfort and top quality craftsmanship. DRESSME

75


ROBERT: To siła tych osobowości jest magią. Tym, co czyni te kobiety szczególnie interesującymi, jest ich charakterność. Dzięki takiej postawie Mariah Carey może śmiało nałożyć nasze wyszukane wzory i połączyć je ze swoimi różowymi dodatkami. WASZA NOWA KOLEKCJA NA SEZON JESIENNO-ZIMOWY ODZWIERCIEDLA DOTYCHCZASOWE DOŚWIADCZENIA, POMYSŁY I WSPÓLNE INSPIRACJE. CZYM WEDŁUG WAS SZCZEGÓLNIE SIĘ CHARAKTERYZUJE?

ROBERT: Niewątpliwie udało nam się odwzorować atmosferę Londynu. Lansowane przez nas projekty pozwalają klientkom wyglądać jeszcze młodziej. Jednocześnie dyskretnie zaszczepiają wytworną elegancję. Kolekcja jest zdecydowanie buntownicza, seksowna i bezkompromisowa. Można w niej odnaleźć wariacje na temat krótkich kurteczek, ultraseksownych spódniczek zestawionych głównie z męskimi białymi koszulami lub T-shirtami. A to, co w tym sezonie szczególnie odróżnia kobietę od dziewczyny, to dopasowane sukienki o innowacyjnie geometrycznych cięciach. HEKTOR: Większość z zastosowanych tkanin to niekonwencjonalne gąbki i siatki, lakierowane PCV, plus prawdziwa skóra, wełna, kaszmir i jedwab. Wyczuwalna jest specyficzna industrialna energia, zaakcentowana metalowymi łączeniami w postaci sprzączek, klamer, okuć czy różnego rodzaju zamków błyskawicznych. Wszystko utrzymane jest delikatnie w estetyce lat 90., w tonacjach szarości z beżem, bielą, kremem i czernią. Dla dopełnienia ozdobiliśmy kolekcję pokaźną, graficzną biżuterią w stylu Palomy Picasso. PODCZAS PROJEKTOWANIA NAJWAŻNIEJSZĄ RZECZĄ JEST…?

HEKTOR: Projektant to osoba, która musi być w ciągłym ruchu, dlatego ważne jest, by nie siedzieć przy biurku (śmiech). To ktoś, kto musi łączyć w całość wszystkie elementy. Jest jak kapitan, który steruje statkiem w postaci domu mody. KOGO UWAŻACIE ZA GURU W PROJEKTOWANIU MODY?

SKĄD SIĘ BIORĄ WASZE POMYSŁY, Z CZEGO CZERPIECIE INSPIRACJE?

ROBERT: To może zabrzmi trywialnie, ale pomysły przychodzą zewsząd. Wszystko może być inspirujace, to zależy od perspektywy postrzegania, etapu naszego życia, kariery, od stanu psychicznego, w jakim aktualnie się znajdujemy, jak również od potrzeb rynku. To jest niekończąca się lista… HEKTOR: Intryguje nas też przyszłość i ekstremalne doznania. Stymulujące i zarazem motywujące do działania są dla nas biografie wybitnych postaci. Nasze myśli często wracają też do lat dzieciństwa. Obsesyjnie obserwujemy niezwykłych ludzi – od Pameli Anderson do woźnej z pobliskiej podstawówki (śmiech).

CZASACH POWSTAĆ MOŻE JESZCZE COKOLWIEK ZASKAKUJĄCEGO? CZY DEBIUTUJĄCY PROJEKTANCI MAJĄ SZANSĘ WYROBIĆ SWOJĄ

HEKTOR: Punktem wyjścia dla naszych dokonań był sugestywny, wyuzdany i arogancki styl głównej bohaterki filmu fantasy Barb Wire, granej przez ikonę filmów kategorii B – Pamelę Anderson. Pokazujemy kontrasty: wyraziste kształtne akcenty połączone z ekstremalnym szykiem reprezentowanym przez największe damy współczesnego świata. Jedna z nich szczególnie nam zaimponowała, jest nią Paloma Picasso. Lista kobiet, których styl podziwiamy, jest jednak znacznie dłuższa: Julia Roitfeld, Grażyna Kulczyk, Diane Kruger, Natalie Massenet, Joan Collins, Anja Rubik, Hilary Clinton czy Kim Kardashian…

MARKĘ I NAPRAWDĘ

OSOBOWOŚCI I STYLE? DRESSME

CZY W DZISIEJSZYCH

JAK POWSTALA KOLEKCJIA JESIEŃ/ZIMA 2010/11?

JAK TO MOŻLIWE, ŻE IMPONUJĄ WAM TAK RÓŻNE

76

ROBERT: Lubimy i podziwiamy wielu różnych designerów, nie ograniczamy się do jednego nazwiska. Wielu projektuje tak piękne rzeczy, że trudno byłoby ich nie docenić. Należymy do grona projektantów nowej generacji, stąd obserwujemy innych młodych, takich jak: Jeremy Laing, Hakaan, Christopher Kane, Marios Schwab, Richard Nicoll czy Mark Fast.

ZAISTNIEĆ NA ŚWIATOWEJ „SCENIE MODY”?

HEKTOR: Młodzi projektanci mają realne per spektywy sukcesu. Musisz jednak jak najszybciej zdać sobie sprawę z poziomu, na jakim jesteś w stanie realizować się w tej dziedzinie, aby zwyczajnie nie tracić czasu swojego i innych. Kreator mody to jeden z trudniejszych zawodów… Tutaj, poza posiadaniem nerwów ze stali, co jest niezbędne w świecie biznesu, trzeba

FOT.: MATEUSZ JERZYK

HECTOR & KARGER:


być nieustannie kreatywnym i „na bieżąco”. Żeby zbudować rozpoznawalną markę, trzeba wyróżniać się prawdziwym talentem, za którym pójdą inni, ale przede wszystkim przygotować się na bardzo ciężką pracę. Choć prawdopodobnie mieliśmy już wszystko, historia mody dowodzi, że co kilka lat pojawia się nowe nazwisko, które potrafi wywołać sporo zamieszania np. Galliano, Mcqueen, Viktor & Rolf, czy ostatnio: Christopher Kane, Gareth Pugh, Mary Katranzou, Mark Fast lub MeadhamKirchhoff… CO WAS NAJBARDZIEJ FASCYNUJE W PROJEKTOWANIU?

ROBERT: Sprawianie przyjemności innym, podążanie z duchem czasu i ciągłe wzbogacanie wiedzy. HEKTOR: Dynamiczny charakter tego zawodu również nam bardzo odpowiada. BEZ CZEGO NIE MOGLIBYŚCIE OBECNIE OBEJŚĆ SIĘ W CODZIENNYM ŻYCIU?

ROBERT: Bez notesu na „złote myśli”, bez poczty elektronicznej, iPhone’a, zdrowej żywności… CO WEDŁUG WAS KAŻDA KOBIETA POWINNA MIEĆ W SWOJEJ SZAFIE?

HEKTOR: Piękną bieliznę, doskonale skrojony garnitur, świetne jeansy, dobre buty. Możesz ubrać się tanio lub niedbale, ale to dodatki zdradzą, kim naprawdę jesteś. GDYBYŚCIE NIE BYLI PROJEKTANTAMI, TO…?

ROBERT: Prawdopodobnie pracowalibyśmy w show-biznesie. Wiemy jedno, zdecydowanie byłby to jakiś wolny zawód, praca w wielu ciekawych miejscach, której celem jest np. osiąganie nowych rekordów (śmiech). HECTOR & KARGER HOW DO YOU COME UP WITH YOUR IDEAS? WHERE DO YOU DRAW INSPIRATION FROM?

Robert: It might sound trivial but our ideas come from everywhere. Anything can be inspiring, it depends on the

perspective, moment of your life, career, your current mental condition, but also from market expectations. It’s a neverending list … Hektor: We are intrigued by the future and extreme sensations. We find biographies of great people stimulating and inspiring to act on. Our thoughts often go back to our childhoods. We obsessively observe extraordinary people, from Pamela Anderson to the janitor from a nearby school. HOW WAS THE AUTUMN/WINTER 2010/11 COLLECTION BORN?

Hektor: The starting point of our work was the suggestive, promiscuous style of the Barb Wire fantasy movie protagonist played by B-movie icon Pamela Anderson. We present the contrasts: sharp and shapely features combined with extreme chic typical of the most prominent ladies of the modern world. One of them inspired us in particular. Her name is Paloma Picasso. The list of women whose style we admire is much longer though: Julia Roitfeld, Grazyna Kulczyk, Diane Kruger, Natalie Massenet, Joan Collins, Anja Rubik, Hillary Clinton, Kim Kardashian… HOW IS IT POSSIBLE THAT SO MANY DIFFERENT STYLES AND PERSONALITIES MAKE AN IMPRESSION ON YOU?

Robert: It’s the power of the personalities that’s so magical. What makes those women so extraordinarily interesting is their charisma, thanks to which even Mariah Carey can wear our sophisticated patterns and combine them with her pink accessories. YOUR LATEST AUTUMN/WINTER COLLECTION REFLECTS YOUR PAST EXPERIENCE, IDEAS AND INSPIRATIONS. WHAT DO YOU THINK IS MOST DISTINCTIVE ABOUT IT?

Robert: Undoubtedly, we managed to reflect the atmosphere of London. The projects we promote let our customers look even younger. At the same time, they discretely instill exquisite elegance. The collection is decidedly rebellious, sexy and uncompromising. You can find variations of short jackets and ultra-sexy skirts put together with men’s white shirts or T-shirts. But what strikingly differentiate women from men in this season are the well-fitted skirts with original geometrical cuts. DRESSME

77


Hektor: Most of the materials we used were unconventional sponges and nettings, varnished with PVC, and real leather, wool, cashmere and silk. You can sense a specific industrial energy, accentuated with metal fasteners such as buckles, clasps, fittings and various zippers. Everything evokes the ’90s aesthetics slightly, combining colours of grey with beige, white, cream and black. We finished the collection with sizable graphical jewelry in the style of Pamela Picasso. THE MOST IMPORTANT THING TO CONSIDER WHILE DESIGNING IS…?

Hektor: A designer has to be constantly on the move and that’s why it is essential not to sit at a desk (laughing). He has to be a person who has to combine all elements. Like a captain who steers a fashion house ship. WHO DO YOU CONSIDER THE GURU IN FASHION DESIGN?

Here, apart from being resistant to stress, which is important in the business world, you have to keep being creative and up-to-date. In order to establish a well-known brand, you have to stand out with real talent which others will follow. But first and foremost, you have to prepare yourself for real hard work. Although we have probably seen everything already, history proves that every couple of years a new name appears and makes a lot of fuss, like Galliano, Mcqueen, Viktor & Rolf, or more recently: Christopher Kane, Gareth Pugh, Mary Katranzou, Mark Fast and Meadham Kirchhoff… WHAT FASCINATES YOU THE MOST IN FASHION DESIGN?

Robert: Indulging others, following the zeitgeist and enriching your knowledge constantly. Hektor: The dynamic nature of the profession appeals to us a lot, too.

Robert: We like and admire a number of various designer, we don’t limit ourselves to one name only. So many design such beautiful clothes, it’s hard not to appreciate them. We belong to the circle of new generation designers so we look at the young ones such as: Jeremy Laing, Hakaan, Christopher Kane, Marios Schwab, Richard Nicoll and Mark Fast.

CURRENTLY, WHAT WOULD YOU BE UNABLE TO LIVE

CAN ANYTHING INNOVATIVE BE BORN THESE DAYS? MAKING THEIR MARK AND REALLY EXISTING IN THE

Hektor: Beautiful underwear, perfectly cut suit, great jeans, good shoes. You can dress cheaply or loosely but it’s the accessories that really tell who you are.

INTERNATIONAL FASHION SCENE?

IF YOU WEREN’T DESIGNERS, WHO WOULD YOU BE?

Hektor: Young designers have real success opportunities. You have to realize as soon as possible though how good you can be in the field, in order not to waste your own and others’ time. Fashion design is one of the more difficult professions…

Robert: Probably we would work in show business. One thing for sure, it would have to be a freelance profession, work you would do in many interesting places, aiming at setting new records (laughing).

DO BEGINNER DESIGNERS HAVE A CHANCE OF

WITHOUT IN YOUR EVERYDAY LIVES?

Robert: Notebook for quick notes, e-mail, iPhone, healthy food. WHAT DO YOU THINK EVERY WOMAN SHOULD HAVE IN HER CLOSET?

HECTOR & KARGER SOLO HEKTOR ŚWITALSKI, absolwent London College of Fashion. Dostał się również na studia do legendarnego Central Saint Martins College of Art and Design. W świat wprowadzały go największe autorytety w branży, takie jak: Giles, Tom Ford czy Alexandra Shulman, redaktor naczelna brytyjskiej edycji magazynu Vogue. Talent młodego projektanta został dostrzeżony już na jednych z pierwszych zajęć, prowadzonych przez cenionego dziekana wydziału, Roy`a Peacha, który komplementował prace swojego studenta, jako godne słynnego butiku Browns w Londynie. Autorskie kolekcje Hektora można znaleźć w stolicach światowego wzornictwa – Londynie, Paryżu czy Berlinie. Projektant pokazał się również na London Fashion Week Exhibition, a dzięki przychylności prasy prezentowana kolekcja jesień/zima 2009/10 doczekała się publikacji w magazynach takich jak Elle, Glamour czy Pani. Urodzony w Polsce, dorastajacy w Australii ROBERT KARGER, młody i zdolny finalista wspomnianego Art & Fashion Festival, żyje w ciągłych rozjazdach pomiędzy Wielką Brytanią a Polską, gdzie kończy studia na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu, na kierunku Scenografia. W 2009 roku odbył staż w Teatrze Studio w Warszawie. Pogłębił i udoskonalił tam swoje wybitne umiejętności w dziedzinie sztuki krawieckej. Niewątpliwie ciekawym wyzwaniem dla projektanta była współpraca z Rihanną podczas jej koncertu w Polsce. Tworzone przez Roberta stroje są energetycznym połączeniem kultu ciała i perfekcyjnego krawiectwa. HEKTOR SWITALSKI, graduate of the London College of Fashion also studied at the legendary, Central Saint Martins College of Art and Design. He was introduced to the world of fashion through the significant influence of people such as: Giles, Tom Ford and the editor-in-chief of British Vogue, Alexandra Shulman. The young designer’s talent had already been recognized during his first classes held by the department’s highly regarded Dean, Roy Peach, who complemented on the work of his student calling it worthy of Browns, the well-known boutique in London. Hector’s original collections can be found in capitals of fashion design – London, Paris and Berlin. The designer also appeared at the London Fashion Week Exhibition and, thanks to favorable press coverage; the autumn/winter collection from 2009/2010 was published in Elle, Glamour and Pani magazines. Born in Poland and brought up in Australia, the young and gifted finalist of the Art & Fashion Festival, ROBERT KARGER, constantly moves between the United Kingdom and Poland where he graduated from the University of Arts in Poznan, with a master’s degree in stage design. In 2009 he was an apprentice at the Studio Theater in Warsaw where he developed and mastered his extraordinary skills in tailoring. Undoubtedly an interesting challenge the designer faced was cooperation with Rihanna during her visit to Poland. Dresses designed by Robert are an energetic combination of body cult with perfect tailoring 78

DRESSME


AFF OPEN UNIVERSITY 12-21 PAŹDZIERNIKA Zapraszamy na wykłady i spotkania z przedstawicielami świata mody w ramach IV edycji Art & Fashion Festival w Starym Browarze. TEKST

F

Małgorzata Kowalska KOORDYNATOR PUBLIC RELATIONS STAREGO BROWARU

OPEN UNIVERSITY W RAMACH III EDYCJI

estiwal powstał z myślą o stworzeniu przestrzeni do dyskusji o modzie jako niełatwej sztuce wyrażania siebie – poprzez tworzenie i poprzez codzienne określanie się wobec świata za pomocą stroju. Naszą intencją nigdy nie było konkurowanie z uczelniami artystycznymi i przedstawicielami nauk humanistycznych, traktującymi o modzie jako o funkcji społecznej, nie koncentrujemy się też na finałowych pokazach i gwiazdach czerwonego dywanu. Przez dziesięć dni poznajemy i konfrontujemy ze sobą ludzi z różnych środowisk, o różnym doświadczeniu i różnych pomysłach – to spotkanie jest dla nich wzajemną inspiracją, owocującą ogromną ilością wspólnych i indywidualnych projektów. Osią Festiwalu są 10-dniowe warsztaty w pięciu blokach tematycznych: projektowania ubioru i biżuterii, pisania o modzie, fotografii i ilustracji modowej. W różnych częściach Starego Browaru z wybranymi w procesie rekrutacyjnym osobami pracować będzie młoda generacja już uznanych twórców i nauczycieli: projektant mody Krzysztof Stróżyna, projektantka biżuterii Ania Orska, dziennikarze Hania Rydlewska i Marcin Różyc, fotograf Kuba Dąbrowski oraz ilustrator Tomek Sadurski. Najlepsi spośród ich uczniów wyjadą na letnie kursy do mekki edukacji w dziedzinie mody – prestiżowej Central Saint Martins College of Art & Design w Londynie. Podczas Festiwalu chcemy uczyć nie tylko poprzez praktykę, ale i przez merytoryczną dyskusję, dlatego podczas ubiegłorocznej edycji Basia Metelska, kurator AFF i dyrektor kreatywny Starego Browaru, zdecydowała się uzupełnić blok warsztatowy o cykl wieczornych „wykładów” o modzie. Zaproszonych na spotkania w ramach Open University projektantów poprosiliśmy o opowiedzenie o swojej pracy, dziennikarzy mody natomiast – o próbę

krytycznego porównania runku mody w Polsce i za granicą; nie interesowało nas życie osobiste naszych gości, a jedyną miłością, o jaką pytaliśmy, była ich największa pasja, czyli moda. Nie spodziewaliśmy się ani tak dużej frekwencji, ani tak jednoznacznie pozytywnego odzewu obu stron, słuchaczy i wykładowców. Dla tych pierwszych AFF Open University było – często pierwszą w życiu – okazją do rzeczowej wymiany uwag o doświadczeniu pracy projektanta, dla drugich – do profesjonalnej, a równocześnie bezpretensjonalnej rozmowy o przyszłości mody w Polsce. Ich reakcja uzmysłowiła wszystkim dużą potrzebę spotkań o takim charakterze. W tym roku program AFF Open University jest bardziej spójny i jeszcze bogatszy: na nasze zaproszenie w październiku do Starego Browaru przyjedzie ikona mody brytyjskiej i założycielka kultowego domu mody BIBA, pani Barbara Hulanicki; dzięki współpracy z Clean Clothes Polska – nieformalnej koalicji skupiającej przedstawicieli PAH, Koalicji KARAT, grupy eFTe Warszawa oraz Polskiej Zielonej Sieci – organizujemy blok dyskusyjny o tendencjach ewolucyjnych przemysłu odzieżowego wobec rosnącej świadomości ekologicznej świata i promowania etycznej postawy w biznesie przez tuzów światowej ekonomii; spróbujemy odpowiedzieć na pytanie, dlaczego polscy projektanci nie szyją kolekcji prêt-à-porter i dlaczego nie ma krajowej edycji Vogue’a, a także podpowiedzieć, od kogo uczyć się rzemiosła, jak zdobywać doświadczenie i co zrobić, by projektowanie w Polsce było opłacalne. Naszymi gośćmi będą też, m.in.: Maciej Zień, Gosia Baczyńska, Tomek Ossoliński, Filip Pągowski, Piotr Zachara, Joanna Bojańczyk, Grażyna Olbrych, Elżbieta Szawarska; w programie także premierowa projekcja dokumentu Beyond BIBA oraz słynnego The September Issue. Serdecznie zapraszmy.

NA WSZ WSZYST YST ST TK KIIE KIE IE WY WYKŁA KŁADY DY WST WSTĘP ĘP WOL WO NY NY. Y. PROGRA PRO GRAM M FEST FESTIWA IWALU LU U DOS DOSTĘP TĘPNY NY JES JEST T NA NA STRO STRONIE NIE www.ar www .artan tandfa dfashi shionf onfest estiva ival50 l5050. 50.com com README

79


Kaja Werbanowska ILUSTRACJE ArtStations, Stary Browar TEKST

OPAŁKA 1965 – INFINITY DETAL. DZIĘKI UPRZEJMOŚCI ARTYSTY

ODLICZANIE DO NIESKOŃCZONOŚCI 80

README


OPAŁKA 1965 – INFINITY DETAL. DZIĘKI UPRZEJMOŚCI ARTYSTY

COUNTING TO INFINITY README

81


Roman Opałka plasuje się w czołówce światowych artystów, jest tym samym najdroższym i jednym z najbardziej znanych polskich twórców. Trudno więc sobie wyobrazić, że przez nierozumienie koncepcji sztuki, której poświęcił i podporządkował całe swoje życie, zdecydował się opuścić Polskę na zawsze. Artystę zawsze fascynował czas. Cykl OPAŁKA 1965/1 – ∞ ukazuje czas bez użycia symboli – zegara czy kalendarza; jego wyznacznikiem jest jedynie życie i jego kres. Opałka to jedyny artysta, któremu dzięki sztuce udało się oswoić śmierć, ponieważ wraz z nią zakończy się dzieło jego życia. Roman Opalka is ranked among the world’s top artists and is considered the most important and recognizable Polish artist in his domain. It is hard to believe it was the common miscomprehension of his art, to which he had devoted his entire life, that lead him to leave Poland forever. The artist has always been fascinated with time. The series OPALKA 1965/1 – ∞ presents time without using symbols such as clocks or calendars. Its markers are life and life’s end. Opalka is the only artist who has used time to successfully tame death, since it is death that will end the work of his lifetime. Czas przeszły Roman Opałka urodził się w 1931 roku w Abbeville we Francji w polskiej rodzinie. W okresie II wojny światowej wraz z rodziną mieszkał w Niemczech. Po wojnie wrócił do Francji, a w roku 1946 został repatriowany do Polski. Tu też rozpoczął swoją artystyczną edukację. W latach 1949-56 studiował na ASP w Łodzi, a później w Warszawie.

Czas poszukiwań Przełom lat 50. i 60. to czas dużych zmian w sztuce. Z jednej strony artyści tworzyli w nurcie pop-artu, nawiązującego do kultury konsumpcyjnej. Z drugiej strony powojenna trauma sprawiła, że odrzucili figurację, idąc w stronę abstrakcji. Na świecie dominowały w tym czasie minimalizm, colour field painting i neodadaizm. W Polsce twórcy także zrezygnowali ze sztuki figuratywnej, tworząc malarstwo materii, prace konceptualne i happeningi. Był to okres nieograniczonych możliwości dla artystów, którzy prześcigali się w nowych, zaskakujących, lecz często nie do końca przemyślanych pomysłach. Roman Opałka jako jeden z niewielu przeciwstawił się sztuce tego czasu, idąc w zupełnie innym kierunku. Od momentu skończenia studiów na warszawskiej ASP w 1956 roku Opałka poszukiwał własnego języka artystycznego. Jak sam wspomina, był to dla niego okres szukania sensu życia i twórczej idei, którą mógłby wyrazić w sztuce. W swoich wczesnych pracach eksperymentował z malarstwem realistycznym i malarstwem materii. Już w latach 60. można zauważyć próby dochodzenia do własnego programu artystycznego. Powstały wtedy Chronomy – obrazy, w których pojawiają się rytmiczne powtórzenia punktów i kresek. Niemal w tym samym czasie Opałka stworzył także cykl monochromatycznych temper zwanych Fonematami, a także Poduszkowce – konstrukcje przestrzenne, wykonane na dwustronnych płótnach z listewek i pierza. Artysta wykonał również obra82

README

zy, w których modelował płaszczyzny przy użyciu szerokiej szpachli. Każdy z nich zatytułowany został kolejnymi literami alfabetu greckiego: Lambda, Kappa, Khi itd. W latach 1968-70 Opałka stworzył licznie nagradzany cykl Opisanie świata, składający się z dziewięciu kwasorytów, nawiązujących do motywów biblijnych. O twórczym poszukiwaniu Opałki świadczy także fakt, że jego pierwsza indywidualna wystawa odbyła się w 1966 roku, a więc 10 lat po ukończeniu studiów, czyli dopiero gdy był przekonany, że odnalazł własny język sztuki.

Czas przełomu W 1965 roku w swoim warszawskim studio Opałka rozpoczął proces liczenia od jednego do nieskończoności, który nazwał Opisywaniem świata. Od tego czasu artysta tworzy tzw. obrazy liczone, które nazywa Detalami. Na płótnach o wymiarach drzwi swojego warszawskiego studia (196 x 135 cm), białą akrylową farbą zapisuje szeregi wzrastających liczb naturalnych. Opałka maluje niewielkie cyfry w horyzontalnych liniach, zaczynając od lewego górnego rogu, a kończąc na prawym dolnym. Pierwszy Detal zawiera liczby od 1 do 35328, kolejny zaczyna się od liczby 35329. Każdy z Detali składa się z około 140 tys. cyfr. Do dziś artysta stworzył ponad 200 obrazów liczonych, przekraczając liczbę 5 700 000. Początkowo Opałka malował białe cyfry na czarnym tle. Jednak w 1968 roku postanowił zmienić tło na szare, ponieważ kolor ten nic nie symbolizuje i nie wyraża emocji. Od 1972 roku artysta zaczął także stopniowo rozjaśniać je, dodając 1% białego koloru do każdego kolejnego Detalu. Obliczył, że by dojść do „bieli zasłużonej” – malowania białych cyfr na białym tle – musi osiągnąć cyfrę 7 777 777. Aby nie przerywać aktu tworzenia, przebywając poza domem, Opałka tworzy na tej samej zasadzie Kartki z podróży. Maluje je czarnym tuszem na brystolu o wymiarach 32,5 x 23,8 cm. Także cyfra 8 odgrywa ważna rolę w koncepcie artysty, ponieważ


ósemka w pozycji poziomej to symbol nieskończoności. Osiem ósemek – 8888 8888 – to według Opałki nieosiągalna granica czasoprzestrzeni ludzkiej egzystencji. Zatem liczba 7 777 777 stanowi miarę ludzkiego życia, a 8888 8888 – horyzont nieskończoności. W 1970 roku podczas malowania Detali artysta zaczął wymawiać w języku polskim każdą cyfrę, nagrywając swój głos na magnetofon. Ponadto każdego dnia pracy nad obrazami fotografuje własną twarz. Autoportrety, nie wyrażające żadnych emocji, zawsze robione są w tym samym oświetleniu, fryzurze i białej koszuli. Wszystko jest tu dokładnie przemyślane. Choć pozornie jest to powtarzalne i monotonne, to jednak wraz z upływem czasu zmienia się twarz artysty, jego głos i zapis liczb na płótnach. W miarę starzenia się, portrety bieleją wraz z Detalami. Dzięki temu obrazy, fotografie i płynący z głośników głos niezmiennie stanowią jedność. Artyście udało się uczynić z własnego dzieła zapis swojego życia i podporządkować śmierć sztuce. Cykl nie kończy się, gdy płótno zostaje zapełnione. Dopiero wraz ze śmiercią dzieło życia Romana Opałki dobiegnie końca. Wtedy też skończoność spotka się z nieskończonością. Najtrafniej sens swojej pracy tłumaczy sam artysta: Użyłem śmierci jako instrumentu skończoności, perfekcyjnej skończoności dzieła. Generalnie nie ma żadnych przesłanek, aby artysta mógł powiedzieć: Ja skończyłem dzieło. W moim przypadku jest to w sposób diaboliczny przemyślane. Moja śmierć jest ostatnim instrumentem artysty, który definiuje skończoność w nieskończoności. Początkowo koncept Opałki, mimo że doceniany na świecie, nie zdobył uznania w Polsce. Dlatego w 1977 roku artysta zdecydował się opuścić ojczyznę. Od tego czasu na stałe mieszka we Francji.

Czas sukcesów W 1972 roku Opałka stworzył swoją ostatnią grafikę. Wtedy też całkowicie zerwał z dotychczasową twórczością, poświęcając się własnej koncepcji sztuki. Podczas wystawy w londyńskiej William Weston Gallery rozłożył swoje ryciny na podłodze, by zostały podeptane przez widzów, a na ścianie umieścił jeden z Detali. Opałka jest artystą wszechstronnie uzdolnionym i cenionym na świecie. Świadczy o tym jego udział w wielu międzynarodowych konkursach, m.in. z zakresu malarstwa, grafiki, rysunku, medalierstwa, ilustracji książkowej i plakatu. Niemal we wszystkich konkursach uzyskiwał nagrody główne lub wyróżnienia. Otrzymał m.in. Grand Prix na 7. Międzynarodowym Biennale Grafiki w Bradford w 1968 roku, Grand Prix na 3. Międzynarodowym Biennale Grafiki w Krakowie w 1969 roku i Nagrodę Krytyki Artystycznej im. C.K. Norwida w 1970 roku. W 1991 roku zdobył także nagrodę Ministra Kultury Francji dla najlepszego malarza francuskiego. Ponadto w 1995 roku artysta reprezentował Polskę na Biennale w Wenecji, a w 1969 i 1977 roku brał udział w Biennale w Sao Paulo i Documenta w Kassel. W 2000 roku otrzymał tytuł Doktora Honoris Causa Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, a w 2009 roku przyznano mu Złoty Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”.

Prace Opałki wystawiane były także w wielu prestiżowych muzeach i galeriach, m.in.: w Pałacu Sztuk Pięknych w Brukseli, w Muzeum Sztuk Pięknych w Zurychu, wiedeńskim MUMOK-u, Muzeum Narodowym w Berlinie oraz w Toyota Municipal Museum w Japonii. Jego dzieła znajdują się w zbiorach światowych kolekcjonerów sztuki. Mają oni świadomość, że kupując prace z cyklu OPAŁKA 1965/1 – ∞ wchodzą w posiadanie części życia artysty. Jeden z niemieckich wielbicieli sztuki Opałki już kupił ostatni obraz z cyklu, który nie został jeszcze namalowany.

Czas teraźnieszy W lutym tego roku londyńskie Sotheby’s sprzedało trzy obrazy artysty za łączną cenę 713 250 funtów (ok. 3,3 mln złotych). Stał się on tym samym najdroższym żyjącym polskim twórcą. Opałka reprezentowany jest dziś przez najważniejsze światowe galerie, m.in. Galerię Yvon Lambert w Paryżu i Nowym Jorku, Walter Storm Gallery w Monachium, międzynarodową Galerię Art45.com, Quint Contemporary Art w La Jolla w Kalifornii i Hakgojae Gallery w Seulu. Jego prace znajdują się także w zbiorach najważniejszych światowych muzeów, m.in. MOMA i Muzeum Guggenheim w Nowym Jorku, Centrum Pompidou w Paryżu, Muzeum Narodowego w Berlinie i Toyota Municipal Museum of Art w Japonii. W 2010 roku mija 45 lat od rozpoczęcia tworzenia cyklu OPAŁKA 1965/1 – ∞. Z tej okazji Art Station Foundations w poznańskim Starym Browarze zorganizowała wystawę zatytułowaną Roman Opałka. Oktogon, którą można było oglądać do połowy września. Jest to kontynuacja projektu Oktogon, prezentowanego wcześniej w łódzkim Atlasie Sztuki w 2003 roku i Muzeum Sztuki Współczesnej w St. Etienne w 2006 roku. Ekspozycja składa się z siedmiu Detali i towarzyszących im autoportretów wykonanych przez artystę na przestrzeni wielu lat. Obrazy liczone, pochodzące z kolekcji Grażyny Kulczyk oraz z prywatnych zbiorów, wyeksponowane zostały w architektonicznej formie oktogonu, na którego bokach umieszczono obrazy liczone. Konstrukcja oktogonu i jaskrawo białe tło potęgują wrażenie zmieniającego się natężenia monochromatycznej palety. Zgodnie z teorią Opałki ósmy bok zawsze pozostaje pusty, ponieważ jest poza zasięgiem ludzkiej egzystencji. Choć sztuka Opałki wpisywana jest w nurt konceptualizmu, tak naprawdę jego twórczość ciężko poddać jakimkolwiek kryteriom. Sam artysta określa siebie jako twórcę awangardowego. Opałka całe swoje życie podporządkował idei, której pozostaje wierny do końca. Mimo że początkowo jego sztuka nie znalazła zrozumienia, dzięki własnej determinacji i wierze udało mu się osiągnąć sukces. W przyszłym roku Roman Opałka skończy 80 lat. Każdy miesiąc, tydzień, dzień zbliża go do śmierci, a zarazem zakończenia dzieła życia. Dla artysty jest to jednak pozytywne odliczanie. Opałka pragnie, aby widz oglądał jego prace w samotności. Dopiero wtedy, będąc w całkowitej ciszy i skupieniu, jesteśmy w stanie zrozumieć ich głębszy sens. Cykl OPAŁKA 1965/1 – ∞ uświadamia każdemu z nas, że czas pełni zasadniczą rolę w naszym życiu, które także podlega odliczaniu do nieskończoności. README

83


Past Roman Opalka was born to a Polish family in 1931 in Abbeville, France. During World War 2, he lived in Germany with his family. After the war he returned to France but was repatriated to Poland in 1946 where he started his artistic education. He studied at the University of Arts in Lodz from 1945 to 1956 and later continued in Warsaw.

Quest The ’50s and the early ’60s were times of a great change in art. On one hand, artists followed pop art referring to the culture of consumption. On the other, the post-war trauma made them reject figuration and face abstraction. All around the world, minimalism, colour field painting and neo-dada dominated. Artists in Poland also rejected figurative art and opted for material painting, conceptual works and happenings. It was a time of unlimited opportunities for artists who competed amongst each other with their brand new, surprising but sometimes half-baked ideas. Roman Opalka, one of the few, opposed the art of his times, and followed a completely different direction. Since graduating from Warsaw University of Arts in 1956, Opalka has sought his own language of expression. He recalls it as a period of seeking a point of life and an artistic idea he could express in art. In his early work he experimented with realism and material painting. As early as the ‚60s attempts to create his own artistic program were apparent. Chronoms were born – a series of pictures with rhythmical repetitions of dots and lines. Almost at the same time, Opalka created a series of monochromatic temperas called, Phonemats, as well as spatial constructions, Hovercrafts, which were made on two-layer canvasses from slats and feathers. Each was titled with consecutive letters from the Greek alphabet: Lambda, Kappa, Khi, etc. In 1968-70, he created an often-awarded series called, Description of the World, which consisted of nine etchings, and referred to biblical motives. The creative quest of Opalka was evident in the light of his individual exhibition held in 1966, ten years after his graduation, and it was only then that he was convinced he had found his own language of expression.

Breakthrough In 1965 in his Warsaw atelier Opalka began the process of counting from one to infinity, which he titled, Describing the World. Since then he has created a series of so-called number paintings titled, Details. He covered the canvasses the size of the doors of his Warsaw atelier (196 x 135 cm) with white acrylic paint to write a series of increasing natural numbers. Opalka painted small numbers in horizontal lines, starting from the upper left corner, and ending at the bottom right. The first, Detail was comprised of numbers from 1 to 35,328, the following started with 35,329. Each piece consisted of approximately 140,000

84

README

numbers. So far, the artist has created over 200 number paintings, exceeding 5,700,000. Initially, Opalka painted white numbers on a black background, but in 1968 he decided to change the background colour to grey, as it carried no symbolism and did not express emotions. From 1972, he gradually brightened it by adding 1% white to each consecutive, Detail. He estimated that in order to reach the ‘deserved white’, i.e. to achieve white numbers on a white background, he had to reach the number 7,777,777. Unwilling to stop this act of creation when he was away from home, Opalka created, Travel Cards, in the same way. He painted using black ink on 32,5 x 23,8 cm stock cards. The number 8 also plays an essential role in the artist’s concept because when in the horizontal position it signifies infinity. He considers a series of eight of these numbers (8888 8888) an ‘unreachable border of time and space in human existence’. Thus, 7,777,777 is the measure of human life, and 8888 8888 – the horizon of infinity. In 1970, while he painted the Details, the artist started to pronounce each number slowly, recording his voice on a tape recorder. In addition, each day he took a photograph of his face while he painted. These impassive auto-portraits would always be taken with the same light setting, the same haircut and the same white shirt. Everything was thoroughly prepared. Although seemingly monotonous and repetitive, the artist’s face changed as time passed, along with his voice and writing on the canvasses. As he grew older, the portraits grew whiter, as well as the, Details, but the paintings, photographs and voice coming from the speakers remained uniform. The artist succeeded in turning his work into a record of life ruling death with art. The series does not end when the painting is finished. Only with death will the life-work of Roman Opalka be finished. It will be only then that the finite will meet the infinite. The purpose of his work is explained very pertinently by the artist himself: “I used death as an instrument of finiteness, of the perfect finiteness of work. Generally, there are no reasons which compel and artist to say: ‚I have finished the work’. In my case, it is thought-through in a diabolic way. My death is the artist’s last stroke which will set finiteness within the infinite.” Initially, although well-received internationally, Opalka’s concept met little recognition in Poland and he decided to leave his homeland in 1977. He has lived in France since then.

Success In 1972, Opalka created his last graphic work. He relinquished his former artistic approach devoting himself to his own vision. During an exhibition in the William Weston Gallery in London, he put his prints on the floor to be stepped on by viewers, and hanged, Details on the wall. Opalka is a gifted and highly regarded artist around the world which is evidenced by his participation in many


śmierci jako instrumentu skończoności, perfekcyjnej skończoności dzieła. Generalnie nie ma żadnych przesłanek, aby artysta mógł powiedzieć: „Ja skończyłem dzieło”. W moim przypadku jest to w sposób diaboliczny przemyślane. Moja śmierć jest ostatnim instrumentem artysty, który definiuje skończoność w nieskończoności. I USED death as an instrument of finiteness, of the perfect finiteness of work. Generally, there are no reasons which compel and artist to say: ’I have finished the work’. In my case, it is thought-through in a diabolic way. My death is the artist’s last stroke which will set finiteness within the infinite. UŻYŁEM

international painting, graphics, drawing, medallic art, book illustration and poster art exhibitions. He has received major awards or meritorious mentions in almost every competition he has taken part in. He received the Grand Prix at the 7th International Graphics Bienalle in Bradford in 1968, the Grand Prix at the 3rd International Graphics Bienalle in Krakow in 1969, and the C.K. Norwid Critic Award in 1970. In 1991, he received the French Ministry of Culture Award for the best French painter. In 1969 and 1977 he participated in the Sao Paolo Biennale and the Documenta exhibition in Kassel. In 1995 he represented Poland at the Venice Biennale and in 2000 he received the Honoris Causa degree from the University of Arts in Lodz. In 2009 the Polish government awarded him the Gold Medal for Merit to Culture, Gloria Artis. The work of Opalka has been presented in many prestigious museums and galleries, including the Palace of Arts in Brussels, the Kunsthaus Zürich, the Vienna MUMOK, the National Museum in Berlin, and the Toyota Municipal Museum in Japan. His work is part of the collections of world-famous art collectors who are aware that by purchasing his series OPALKA 1965/1 – ∞, they also obtain a part of Opalka’s life. One German admirer of his art has already bought the last part of the series which has not even been painted yet.

Present Last February, Sotheby’s London sold three of Opalka’s paintings for a total price of 713,250 Pounds, which made

him the most high-priced living Polish artist. Currently he is presented in the most important galleries in the world: the Yvon Lambert Gallery in Paris and New York, the Walter Storm Gallery in Munich, the international gallery Art45.com, the Quint Contemporary Art in La Jolla in California, and THE Hakgojae Gallery in Seoul. His work is part of the collections of the most important museums, including MOMA and the Guggenheim Museum in New York, the Pompidou Center in Paris, the National Museum in Berlin and the Toyota Municipal Museum of Art in Japan. 2010, forty five years have passed since the series OPALKA 1965/1 – ∞ was started. Art Station Foundations of Stary Browar in Poznan will mark the occasion by organizing an exhibition, Roman Opalka Octagon, open till the end of September. It is a continuation of the, Octagon, project, formerly presented in the Atlas of Art gallery in Lodz in 2003 and the Museum of Modern Art in St. Etienne in 2006. The exhibition consists of seven, Details, along with accompanying auto-portraits, created by the artist over many years. The number paintings from Grazyna Kulczyk’s and other private collections are presented in an octagon architectural construction, on the sides of which the number paintings are located. The octagon shape and the vivid white background amplify the impression of the monochromatic palette’s changing intensity. According to Opalka’s theory, the eighth side always remains empty, since it is beyond the reach of human existence

README

85


WIESŁAW GDOWICZ Profesor nadzwyczajny dr hab. sztuk pięknych – pracuje na stanowisku profesora w Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach. Prorektor ASP ds. Studentów i Badań Naukowych. Kierownik Zakładu Badań Wizualnych i Interakcji. Twórczość – drzeworyt sztorcowy, plakat, grafika użytkowa. Prace teoretyczne dotyczące teorii znaku, obrazowania procesów myślowych oraz przestrzeni abstrakcji. 86

README


prof. Wiesław Gdowicz Kontynuuję rozważania na marginesie projektu wykonywanego w Zakładzie Badań Wizualnych i Interakcji ASP w Katowicach, w którym opracowujemy metody pozwalające na określanie znaczeń gestów w komunikacji pomiędzy człowiekiem a komputerem. Więcej o projekcie: http://my.opera.com/gestyzbwii/blog/

TEKST I ILUSTRACJE

README

87


88

README


W

TAKEME 01 pisałem o średniowiecznej (XII wiek) koncepcji przestrzeni gestów, wspominając Hugona od Świętego Wiktora, uczonego i opata klasztoru Saint-Victor, który był przekonany, że istnieje prosta relacja pomiędzy gestem a tym, co ma on wyrażać – między widzialnym a niewidzialnym. W TAKEME 03, poszukując źródła gestu, odnalazłem go w kontekście całej postaci człowieka na przykładzie fresków wykonanych przez Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej. Projekt Sykstyna, łącząc intuicję z racjonalną analizą, wyznacza nową interpretację gestu (więcej o projekcie: www.projekt-gesty-sykstyna.blogspot.com). W TAKEME 05 zestawiłem ze sobą pojęcia „intuicji” i „naturalności” w odniesieniu do pojęcia „gest naturalny”, i zastanawiałem się, co łączy gest naturalny z intuicją. W tym tekście interesuje mnie jedna z najbardziej intrygujących zagadek, jaką jest percepcja czasu. Będę mówił o czasie, mówiąc o percepcji gestu. Na początek – dla przypomnienia –moja definicja gestu: Gest to ruch, który ma sens. Tak zbudowane określenie stawia gest pomiędzy ruchem a sensem. Pomiędzy percepcją czasu a znaczeniem gestu. Zmysły – to droga do postrzegania świata. Jeden zmysł wystarcza, by widzieć kolory, odczuwać szorstkość powierzchni czy słyszeć dźwięki. Niektóre aspekty postrzeganego świata wymagają więcej niż jednego zmysłu. Wydaje się, że widzimy, dotykamy czy słyszymy również upływający czas. Jeżeli zatrzymamy na jakiś okres działanie naszych zmysłów, to i tak po zmianie struktury naszego myślenia potrafimy zauważyć upływ czasu. Być może, w odróżnieniu od pięciu zmysłów,

Doświadczenie obserwatora pozwala gromadzić mu w pamięci długotrwałej zbiory sekwencji oraz związków, kombinacji pomiędzy nimi. Im większe doświadczenie obserwacji gestów, tym większa „kolekcja” sekwencji i związków między nimi. Obserwacja gestu ma charakter liniowy, można rzec: od pierwszej do ostatniej sekwencji. Szybkość odczytywania znaczenia gestu jest związana z szybkością przewidywania możliwych związków przyczynowych pomiędzy następującymi po sobie układami – sekwencjami. To oznacza, że wprawni „czytacze” gestów, na przykład głuchoniemi, są w stanie przewidywać znaczenie gestu na podstawie niepełnej liczby układów składających się na gest.Obserwacje badanych przeprowadzone podczas testów semantycznych, wykonywanych w ramach wspomnianego na początku projektu, skłaniają do jeszcze jednej uwagi. Testy semantyczne polegają – w przypadku naszego projektu – na odczytywaniu znaczenia prezentowanego ruchomego lub nieruchomego obrazu. Badani oglądają na video nieznany im wcześniej gest wykonywany przez osobę. Po obejrzeniu proszeni są o podanie znaczenia widzianego gestu. Moją szczególną uwagę zwrócił fakt wahania się badanych w trakcie podawania znaczenia gestu. Przyjąłem, że wahania są związane z gestem prezentowanym na filmie. Co w prezentowanym na filmie geście powoduje wahanie? Najczęstszą przyczyną wahania była złożona budowa gestu. W bardzo wielkim uproszczeniu można powiedzieć, że gest jest jakąś akcją, która ma początek, rozwinięcie i koniec. Jeżeli poszczególne układy wyraźnie wskazują na te elementy

przedstawiono wybrane sekwencje z filmów video, na których zarejestrowano „gest pomocy” wykonywany przez różne osoby. Sześć klatek (zielone tło) ułożono liniowo od początku do końca gestu i zakończono negatywowym obrazem (fioletowe tło) nałożonych na siebie sześciu klatek gestu pomocy. Na tym połączonym obrazie można zaobserwować zakres ruchu rąk w trakcie wykonywania gestu pomocy. NA ILUSTRACJACH

mamy specjalny zmysł do wykrywania czasu. A może widzimy czas poprzez postrzeganie innych rzeczy? Czy badania nad gestem mogą przyczynić się do odpowiedzi na te pytania? W języku potocznym gestem nazywamy zarówno fotograficzny obraz gestu, a więc gest nieruchomy, jak i dynamiczny, gest rozciągnięty w czasie. Zgodnie z podaną definicją, nie można fotograficznemu obrazowi gestu nadać nazwy gest. Gest musi być związany z jednej strony z ruchem, a z drugiej – z sensem. W przypadku fotograficznego obrazu gestu mamy sens, nie mamy natomiast ruchu. Fotograficzny obraz gestu nie może być w ścisłym znaczeniu określony jako gest. Pozostaje nazwać taki przypadek układem rąk, dłoni czy ciała, w dalszej części tekstu po prostu –„układem”. Różnica pomiędzy gestem a układem jest więc różnicą pomiędzy ruchem a jego brakiem. W uproszczeniu można przyjąć, że na gest składają się określone sekwencje układów. Ujęcie jednego takiego układu w nieruchomy obraz oddziela układ od ruchu wykonywanego gestu i tym samym stawia układ poza gestem. Możliwość odczytania sensu na podstawie obserwacji nieruchomego obrazu układu jest możliwe tylko w kontekście jakiegoś ruchu, czyli czasu, w jakim się odbywa. Odniesieniem czasowym dla ujętego w nieruchomy obraz układu jest ruch (czas) gestu, jaki pozostał w pamięci obserwatora. Można go nazwać ruchem (czasem) mentalnym. Pomiędzy poszczególnymi układami istnieją związki przyczynowe, pozwalające wiązać sekwencje układów w gest wykonywany w czasie. Można powiedzieć, że obserwując gest, widzimy nie tylko poszczególne sekwencje, ale również związki przyczynowe. W pamięci obserwatora zostaje zapisana określona liczba sekwencji oraz kombinacje związków przyczynowych pomiędzy sekwencjami.

akcji, to budowę gestu można uznać za prostą. Ważną również sprawą jest równomierne rozłożenie układów w stosunku do poszczególnych elementów akcji gestu. I tak, jeśli zbyt dużo układów określa początek gestu, niewiele rozwinięcie i koniec, to budzi to również wahanie. Najbardziej jednak intrygującą zagadką jest wahanie, po którym następuje powiedzenie: nie wiem. Obserwacje badanych w trakcie wykonywania testów pozwoliły mi odkryć jeszcze jedną – nie wiem, czy nie najważniejszą – właściwość gestu. Otóż miałem nieodparte wrażenie, że badani „widzą” wcześniej budowę gestu, niż zdążą odczytać jego sens. To znaczyłoby, że informacje o budowie gestu „startują” równocześnie (lub wcześniej) z informacją o sensie. Gdyby tak było, prowadziłoby to do konieczności odrzucenia liniowej koncepcji czasu gestu, a w konsekwencji gestu jako akcji, która ma początek, rozwinięcie i koniec. Standardowy – można powiedzieć „topologiczny” – model czasu to prosta ciągła linia bez końców. Czymś naturalnym jest myśleć, że czas może być reprezentowany przez linię. Pytanie o to, jaki kształt powinna mieć figura, która reprezentuje czas, jest pytaniem o strukturę czasu. A to pytanie filozoficzne. Wracam do gestów. Pomyślałem więc, że gdyby układy gestu miały coś w rodzaju znaczników, które są widoczne, zanim widoczne są układy, i gdyby odrzucić koncepcję liniową, to znaczyłoby, że układy nie dotyczą gestu rozłożonego na kawałki i ułożonego liniowo, lecz warstw gestu, można powiedzieć wielu kanałów jednocześnie. Czy liniowa koncepcja czasu wyjaśnia wątpliwości dotyczące percepcji gestu? Czy może „nową przygodą” będzie przyjęcie modelu percepcji wielokanałowej gestu? Być może znaczenie gestu jest ściślej związane z czasem, niż do tej pory się nam zdawało? Odpowiedź pewnie dadzą dalsze badania. Fascynuje przecież zagadka, jak to możliwe, że gest jest czasem, w którym staje się sens. README

89


90

DRAWME


SWOISTE ELDORADO

ZOSIA ZIJA I JACEK PIÓRO

Tomek Rygalik to czołowy polski projektant o międzynarodowym zakresie działań zawodowych. O tym, co sądzi na temat designu w różnych jego aspektach, od osobistego podejścia do projektowania i sytuacji na lokalnym wzorniczym podwórku, po międzynarodowe trendy panujące na rynku designu oraz biznesu, opowiada w rozmowie dwóch Tomek Rygalik is a leading designerów Katarzynie Okińczyc. Polish designer. His professional activity has a global span. What he thinks of design and its various aspects, from his personal approach to design and the situation at the local level, to international design and business trends, he shares with Katarzyna Okinczyc, in a designer debate. Z Tomaszem Rygalikiem ROZMAWIAŁA Katarzyna Okińczyc ZDJĘCIA Zosia Zija i Jacek Pióro

DRAWME

91


CZYM JEST DLA CIEBIE DESIGN? DEFINICJI DESIGNU JEST WIELE, JESTEM CIEKAWA, JAK TY GO ROZUMIESZ.

Design jest dyscypliną, która jest odpowiedzialna za kształtowanie kultury materialnej, czyli wszystkiego, co nas otacza i co wytwarzamy. To słowo jest jednak opacznie rozumiane – jako sztuka udziwniania rzeczy. Udziwniania po to, żeby wyglądały spektakularnie na zdjęciach kolorowych pism oraz na wystawach. Natomiast często zapominamy, że wszystko wokół nas (za wyjatkami ze swiata natury) – czy to długopis, spinacz biurowy, szklanka, ten dyktafon, krawężnik czy krzesełko ogrodowe – jest w jakiś sposób zaprojektowane. Za wszystkim kryje się jakaś myśl, jakiś projektant, jakiś wytwórca – i to jest właśnie design.

swoją prezentację, pokazywać się, uczestniczyć w rozmowach, ale tego nie robią. Wybierają inną drogę – projektują coś i czekają, aż ktoś to zauważy. Tu tkwi problem. Jest mnóstwo okazji, żeby przy prezentacji swojego projektu odpowiednio się przygotować, zrobić to w sposób przemyślany, profesjonalny. Ludzie tego nie robią, bo uważają, że to jest nieistotne i nie do nich to należy. SWOJA KARIERĘ DESIGNERSKĄ WŁAŚCIWIE ROZPOCZĄŁEŚ ZA GRANICĄ. CO SKŁONIŁO CIĘ DO POWROTU DO POLSKI?

I ORGANIZUJESZ WARSZTATY NA UCZELNIACH. CO SKŁONIŁO CIEBIE

Przez kilka lat pracowałem w Stanach, potem – po studiach podyplomowych – w Londynie. W obu miejscach było mi dość dobrze, ale cały czas szukałem sposobu, żeby rozwinąć skrzydła, a nie tylko działać na różne zlecenia czy pracować w firmie consultingowej. W Polsce, jeśli chodzi o design, jest swoiste Eldorado – wiele jest do zaprojektowania, a konkurencja na rynku pracy jest w zasadzie mała. Dla porównania: w Londynie jest kilkanaście bardzo dobrych uczelni, które kształcą w tym kierunku i wypuszczają każdego roku wielu absolwentów. Nie ma tam też takiego pola do działania, gdyż większość rzeczy jest dobrze zaprojektowana, dlatego pod tym względem jest tam zdecydowanie trudniej. Oczywiście nie przyjechałem tu, żeby pójść na łatwiznę, ale dlatego, że jestem Polakiem i tu żyją bliskie mi osoby, a jednocześnie mogę robić to samo, co robiłem za granicą. Czekałem na moment, kiedy w Polsce będę mógł robić to, co lubię – i akurat mi się udało. Oczywiście nie przeszkadza mi to w niczym, co robiłem wcześniej, bo mogę cały czas pracować z zagranicznymi firmami, mogę być w każdym miejscu, gdzie tylko chcę. Zawsze dużo podróżowałem.

DO TEGO TYPU DZIAŁALNOŚCI I CO DAJE CI TEGO TYPU FOKUS

CZY SADZISZ, ŻE POLSKI DESIGN JEST RZECZYWIŚCIE CENIONY ZA

ZAWODOWY?

GRANICĄ, CZY TYLKO CHCIELIBYŚMY W TO WIERZYĆ?

Praca z innymi projektantami, z młodymi ludźmi jest inspir ująca, jest w tym dużo energii, dynamiki. Jest to również pewna odskocznia od bardziej „przyziemnych” działań projektowych, które muszą mieć miejsce przy każdym profesjonalnym projekcie. Działalność dydaktyczna wymaga jednak ogromnego zaangażowania, pochłania dużo energii i czasu. Trudno jest pewne rzeczy godzić. Jestem bardzo zaangażowany w działania projektowe, jednocześnie realizując się dydaktycznie, czyli prowadząc swoją pracownię na ASP. Uważam, że ktoś, kto nie jest aktywny zawodowo, nie może być dobrym tutorem czy prowadzącym pracownię. Próbuję szukać balansu między tymi dwoma działalnościami. Praca ze studentami to nieustanny trening, pewnego rodzaju ćwiczenie. Nawet jeżeli poruszane są tematy, które są zupełnie rozbieżne z tym, co robię zawodowo, albo też w ogóle nie są w moim klimacie, to probuję pomóc i traktuję to jako trening intelektualny, a to jest bardzo ważne w mojej pracy projektowej.

Polski design nie jest ceniony za granicą. Ciągle szuka się definicji, czym jest polski design, albo pyta, czy w ogóle takowy istnieje? Design jest zjawiskiem internacjonalnym, globalnym fenomenem, a nie jest czymś, co można „przypiąć” do jakiejś nacji. Mówiąc o skandynawskim designie, mamy na myśli pewną ciągłość, coś, co faktycznie charakteryzuje tamte kultury, i to nie jednego kraju, ale kilku państw. W Japonii zupełnie inne uwarunkowania kulturowe powodują, że Japończycy inaczej pojmują kulturę materialną. Polska znajduje się w Europie, więc przejęła wiele z innych krajów. Dlatego presja, by zdefiniować, czym jest polski design, wydaje się czymś zupełnie sztucznym. Realia w Polsce bardzo się zmienily. Najlepiej jest definiować rzeczy z perspektywy czasu. Dopiero wtedy będziemy wiedzieć, kim jesteśmy i co robimy. Teraz na przykład obserwuje się ucieczkę od pewnej przaśności lat 90., nowobogactwa itp. Próbujemy odciąć się od tego i robić meble tak jak Włosi czy jak Niemcy. W ten sposób na pewno nie znajdziemy swojej tożsamości. Trzeba raczej robić swoje, brać pod uwagę to, co zrobiliśmy, łączyć przeszłość i teraźniejszość – może wtedy będziemy mogli mówić o tożsamości. Powinniśmy się skupić na tym, kim jesteśmy, a nie na tym, kim chcemy być. Moim zdaniem nie powinniśmy mieć kompleksów, bo jesteśmy bardzo ciekawym kulturowo krajem, o bardzo interesującej tradycji, kulturze, co daje nam pewną mentalną specyfikę. To ona w dłuższej perspektywie czasu ma szansę wyróżnić to, co zrobimy.

JAKIEGO TYPU PROJEKTY LUBISZ REALIZOWAĆ NAJBARDZIEJ?

Bardzo ważne jest dla mnie, by istniał element eksperymentu, poszukiwań, eksploracji w typologii, w materiale, w technologii. Im więcej jest eksperymentu, tym projekt jest dla mnie ciekawszy. Nie do końca zdefiniowany jest też rezultat prac eksperymentalnych, idziemy wtedy w nieznane, jest to odkrywcze. Jeżeli dokładnie wiemy, co chcemy osiągnąć, np. krzesełko z regulowaną wysokością, obrotowe, na pająku pięcioramiennym, do biura, takiego a takiego typu, za takie i takie pieniądze, gdzie oparcie będzie w technologii itd., wtedy zmniejsza się wkład kreacyjny projektanta i te projekty są z mojego punktu widzenia mniej ciekawe, choc też je bardzo lubię, bo stanowią innego rodzaju wyzwanie. PROWADZISZ SZEROKĄ DZIAŁALNOŚĆ DYDAKTYCZNĄ, WYKŁADASZ

CZY UWAŻASZ ZE POLSCY ABSOLWENCI WZORNICTWA SĄ GOTOWI DO PRACY W ZAWODZIE?

Oczywiście, że tak. W skali światowej uczelnie – oprócz 3 najlepszych, które naprawdę się wybijają – mają stosunkowo równy poziom. Uważam, że np. warszawski Wydział Wzornictwa bardzo dobrze przygotowuje do zawodu. Nie musimy mieć kompleksów. Jest wielu bardzo dobrych wykładowców i wszystko zależy od konkretnych sytuacji, od konkretnego studenta. Jeśli design jest dla kogoś pasją, to na pewno na polskiej uczelni będzie miał, przynajmniej przez te kilka lat studiów, naprawdę mocne wsparcie i warunki, żeby się rozwinąć. Niektórzy z moich studentów zdecydowali się też na studia za granicą – np. na Royal College of Art. Generalnie to są ludzie, którzy się wybijają – obojętnie czy w Polsce, czy zagranicą – bo są po prostu dobrzy w tym, co robią. JAK OCENIASZ WSPÓŁPRACĘ PROJEKTANTÓW Z POLSKIM PRZEMYSŁEM?

Na tym poziomie zawodowym jest bardzo mało osób, które sobie radzą. Nie posiadają wszystkich umiejętności, które są niezbędne do pracy w tym zawodzie. Autoprezentacja, umiejętność współpracy z klientem, profesjonalizm, myślenie strategiczne i biznesowe – to są ich słabe punkty. A CZY NIE WYNIKA TO Z JAKICHŚ LUK W SYSTEMIE NAUCZANIA?

Nie, na przykład na Akademii w Warszawie są wykładane przedmioty, które mają przygotować od tej strony studentów. Wzornictwo jest dziedziną sztuki, natomiast ważne jest, aby nabyć sporo innych umiejętności, a studenci nie zdaja sobie z tego sprawy. Mają okazje, żeby trenować 92

DRAWME

CO WEDŁUG CIEBIE POWINNY ROBIĆ POLSKIE FIRMY, ABY ZAISTNIEĆ NA ŚWIECIE JAKO MARKI, A NIE TYLKO PRODUCENCI?

Powinny postawić na wartości intelektualne, na budowanie swojej tożsamości na podstawie tego, kim naprawdę są, czyli nie aspirować do tego, żeby np. robić meble jak Vitra czy jak Moroso. Te firmy były budowane przez długi czas. Ja stawiam teraz na rozwijające się polskie marki. Uważam, że trzeba im pomóc, by mogły wykreować siebie na bazie tego, co już mają, tego, co jest czytelne, dobre jakościowo, współczesne. Nie ma już w Polakach, zwłaszcza młodych, tego kompleksu niższości, przeświadczenia, że wszystko co zagraniczne jest najlepsze. Już wiemy, że nie musimy nadawać firmie nazwy w języku włoskim czy angielskim po to, by mieć dobry produkt. Ludzie nie ulegają już tak łatwo marketingowi. Teraz nastał dobry czas na kreowanie faktycznej, prawdziwej jakości produktów, na rozwój wzornictwa, ale też warto poprawić jakość komunikacji, prezentowania się. Do tego potrzebni są projektanci i wiele marek już zdało sobie z tego sprawę. Jednym z naszych kluczowych klientów jest polska marka ComfortyLiving, która postawiła na


nie ulegają już tak łatwo marketingowi. Teraz nastał dobry czas na kreowanie faktycznej, prawdziwej jakości produktów, na rozwój wzornictwa, ale też warto poprawić jakość komunikacji, prezentowania się. Do tego potrzebni są projektanci i wiele marek już zdało sobie z tego sprawę.

ZOSIA ZIJA I JACEK PIÓRO

LUDZIE

DRAWME

93


bardzo radykalną zmianę i przechodzi właśnie ogromną transformację. Już w październiku będzie można zauważyć zmianę zarówno w jej salonach, ofercie, ale także w sposobie komunikacji. CZY MODNE OBECNIE HASŁO „MYŚLENIE DESIGNERSKIE”, CZY TEŻ „DESIGN THINKING”, MA WEDŁUG CIEBIE RZECZYWIŚCIE WARTOŚĆ NARZĘDZIA UNIWERSALNEGO I MOŻE BYĆ IMPLEMENTOWANE Z POWODZENIEM W INNYCH DOMENACH, NA PRZYKŁAD BIZNESIE? NA ILE JEST TO REALNE?

Pewnie, że tak! Wiele firm na tym skorzystało. To jest teraz modne w Polsce, ale generalnie idea „design thinking” zrodziła się na początku lat 90. w Dolinie Krzemowej. Wiele organizacji korporacyjnych miało strukturę hierarchiczną. Nagle pojawiły się nowe dynamiczne organizacje, multidyscyplinarne zespoły projektowe – nie tylko w sektorze IT. Okazało się, że jeżeli zburzymy wszelkie podziały organizacyjne i przestrzenne, to ludzie zaczną częściej ze sobą wchodzić w interakcje, rozmawiać, nie będą mieli oporów, nie będą się wahać, wstydzić, bać lub odczuwać wszystkie emocje, które paraliżują normalne działanie – wykorzystamy więc procesy, które są stosowane w projektowaniu od dziesiątek lat, czyli procesy związane z otwarciem, koniecznym przy szeroko rozumianej pracy twórczej, powstawaniu czegoś z niczego. Bez ogródek trzeba przegadać wszystko z ludźmi z różnych działów, patrzących na konkretny temat z różnych perspektyw. Trzeba też burzyć to, co nas dzieli, również organizacyjnie, i koncentrować się na rezultacie, co w projektowaniu jest zawsze sednem sprawy. Ważny jest rezultat końcowy, a nie to, kto ma większą powierzchnię biura. W wielu organizacjach istnieje sztywny podział. Są ci, którzy chodzą w garniturach, są ci, którzy chodzą w białych rękawiczkach i pokazują co robić, są blue-collar workers, czyli robole… Natomiast „design thinking” ma przynieść

projektanta na szczeblu strategicznym. Decyzja może się okazać katastrofalna w skutkach, jeżeli ktoś nie mający pewnego biznesowego wyczucia i rozeznania wejdzie w ważną rolę w organizacji. Natomiast generalnie kierunek jest dobry: należy wzmocnić potencjał biznesowy i do okrągłego stołu np. do zarządu firmy zapraszać projektantów. Jakiś czas temu taką strategię zastosował Apple, a projektant stał się wiceprezesem wielkiej korporacji komputerowej. Krok ten przyniósł bardzo wymierne rezultaty – dzieki dobrze „zaprojektowanej” organizacji skierowanej na użytkownika firma zdominowała rynek przenośnych komputerów, potem – nośników cyfrowej muzyki, a później zajęła się telefonią komórkową i sprzedaje teraz więcej telefonów niż lider Nokia. Zaraz potem Michael Dell też zatrudnił wiceprezesa do spraw designu. Wcześniej było to nie do pomyślenia, więc można powiedzieć, że to jest jakiś trend. Widać jego wpływ również w Polsce. Zarządy firm są świadome swojej niewiedzy i widzą, że w dyskusji o strategii firmy lub marki brakuje „perspektywy lewej półkuli”. Wezmy butelki PET. Nagle ktoś sobie wymyśli, że będzie butelkował wodę ze studni głębinowej, i powstał ogromny biznes. Ma to ogromne implikacje środowiskowe, bo butelki PET na szczęście nie są toksyczne, nie emitują żadnych szkodliwych substancji, natomiast jest ich coraz więcej i utylizowanie ich też wymaga energii i też kosztuje. Jeszcze 20 lat temu projektant zaproszony do współpracy stworzyłby jedynie kolejny kszatlt butelki, a dzisiaj swoją wrazliwoscią aktywnie wpływa na decyzje zarządu firmy proponując inne rozwiazania np. dystrybutor wody i butelke do wtórnego napełniania. Jest to bardziej systemowe podejście, które wyklucza płytkie wniknięcie w temat ekologii. To z kolei wymaga rozwiązań kompleksowych i zrozumienia całego łańcucha, żeby ten cykl się zamknął. Istotne jest przecież to, żeby nie tworzyć rzeczy, które

sekretarki, by zrobić klientowi kawę. Dla projektanta „design thinking” to działanie na tzw. chłopski rozum.

NIE POTRZEBUJĘ

nowe spojrzenie, powiew świeżości, jest konieczne, żeby zadziały się nowe rzeczy, by ludzie byli bardziej otwarci, żeby lepiej im się pracowało, i żeby przez to byli bardziej wydajni. To nie jest utopia. Uważam, że jest to jak najbardziej realne. Na przykład Google czy Facebook to ogromne firmy zorganizowane tak, by nie było żadnych krępujacych struktur, żadnych podziałów. Ludzie nie czekają na piątek, żeby przyjść bez krawata do pracy, ale grają w badmintona i bawią się tym, co robią. Dzięki temu są bardziej twórczy, bardziej produktywni oraz oddani wspólnym sprawom i widać tego wymierne rezultaty w biznesie. Warto odczarować slogan „design thinking”, bo dla projektantów to nic nowego, to raczej chleb powszedni. Pojmuje się to błędnie jako metodologię. Firma IDEO, która postanowiła sprzedawać ideę „design thinking” jako metodologię, wydała nawet o tym książkę, stworzono też szkołę w Stanford, tzw. d.school. To był sposób na komercjalizację sposobu pracy wykorzystywanego w IDEO i innych firmach projektowych przez lata. Dla mnie to też jest chleb powszedni. Staram się cały czas upraszczać sprawy organizacyjne kreując jednoczesnie dobrą atmosferę twórczej pracy w zespole – inaczej się nie da. Nie potrzebuję sekretarki, by zrobić klientowi kawę. Dla projektanta „design thinking” to działanie na tzw. chłopski rozum. W OBLICZU ZMIAN EKONOMICZNYCH, EKOLOGICZNYCH ORAZ W ERZE POSZUKIWANIA NOWYCH TECHNOLOGII ZMIENIA SIĘ POZYCJA DESIGNERA W ŁAŃCUCHU BIZNESOWYM. JAKA JEST WEDŁUG CIEBIE PRZYSZŁOŚĆ NASZEGO ZAWODU?

Wnoszona przez projektanta wartość jest coraz bardziej dostrzegana. Są wymierne rezultaty biznesowe, więc firmy chcą zatrudniać projektantów, którzy mogą mieć większy niż jedynie operacyjny wpływ w organizacji. Nie zleca się prac projektowych, żeby jedynie załatwić jakiś temat – ma powstać produkt, więc trzeba go zaprojektować, czyli kogoś do tego zatrudnić. Ten model okazuje się mniej efektywny niż włączenie dobrze przygotowanego 94

DRAWME

musimy przetwarzać wtórnie, ale takie, które możemy używać dłużej, bo w ten sposób są one bardziej ekonomiczne i ekologiczne. Zawsze trzeba wymyślić coś strategicznie, żeby potem to taktycznie przepchnąć i operacyjnie zrealizować, na tych trzech poziomach design ma swoje miejsce. Nazwijmy to „design management” czy po prostu „design w biznesie” lub „design thinking” w organizacji. Na wszystkich tych polach jest praca dla projektantów, designerów, którzy wprowadzają szczególny rodzaj wrażliwości oraz tzw. czynnik ludzki. CZY DESIGN JEST RZECZYWIŚCIE POTRZEBNY ŚWIATU?

Jak najbardziej, ale nie jako sztuka udziwniania rzeczy, tylko właśnie upraszczania ich. Jako sztuka robienia rzeczy coraz lepszych: dla środowiska, dla społeczeństwa, dla biznesu. Aby były tańsze w produkcji, mądrzejsze w konstrukcji, bardziej użyteczne i estetyczne, po prostu lepsze niż teraz. Istnieje mnóstwo rzeczy, które nie mają racji bytu w dzisiejszym świecie. Mój ulubiony przykład – szczoteczka do zębów w swojej aktualnej postaci, która ma grubą rączkę z gumowymi elementami, bo wmówiono konsumentom, że to jest rozwiązanie bardziej wygodne i ergonomiczne. Wygląda teraz tak, jakbyśmy mieli nią pracować ciężko przez cały dzień, a ona nam służy tylko do mycia zębów. W ten sposób łączymy nierozerwalnie dwa różne materiały i będzie to później zalegać w ziemi przez tysiace lat. Na dodatek z tej ilosci materialu mozna by pewnie zrobic dwie szczoteczki, bardziej ekonomicznie w procesie produkcji i dla konsumenta. To jest właśnie kiepski design. Jesteśmy potrzebni, ale musimy być świadomi i patrzeć jak najszerzej. Projektujmy rzeczy, które nie wychodzą z mody lub z użytku i jednocześnie posuwając swiat do przodu. To jest wyzwanie współczesności. Gdybysmy zawsze wiedzieli jak to robic, to mielibyśmy dzisiaj lepszy świat. My, projektanci, tworzymy przyszłość i jesteśmy odpowiedzialni za caly obraz kutlury materialnej. Żyjemy w świecie nadprodukcji, nadkonsumpcji, więc bardzo łatwo możemy się stać narzędziem zła.


DRAWME

95

ZOSIA ZIJA I JACEK PIÓRO


96

DRAWME

Tomek Rygalik urodził się w Łodzi w 1976 roku. Dorastał w czasach społeczno-gospodarczej transformacji. Wyznawana przez niego wizja designu to szczególny głos odzwierciedlający jego przeszłość i pochodzenie. Analiza kultury materialnej i wykorzystywania zasobów leży w centrum jego zainteresowań. Poprzez projektowanie stara się osiągnąć pobudzające i długotrwałe efekty, używając przy przy tym minimalnych środków i często operując na właściwościach i strukturze materiału, oraz eksperymentując nad nowymi metodami. Skupia się na meblach, przestrzeniach i produktach. Po ukończeniu studiów (Politechnika Łódzka oraz wydział wzornictwa przemysłowego na Nowojorskim Pratt Institute) współpracował z licznymi firmami designerskimi w Nowym Jorku i okolicach, świadcząc usługi doradztwa firmom takim jak Kodak, Polaroid, MTV, PerkinElmer, Dentsply, Iniliver, Dupont, itd. W 2003 roku rozpoczął podyplomowe studia na Royal College of Art (dyplom uczelni w 2005 roku). Po ukończeniu studiów podjął własną praktykę w Londynie i Łodzi, oraz dołaczył do kadr RCA jako adiunkt. Wykłada na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych (PG13.pl) oraz za granicą. Jego ostatnie dokonania to projekty dla DuPont/Corian, Moroso, Artek, Iker, Noti, ABR, Heal’s and Ideal Standard. Tomek Rygalik był wielokrotnie nagradzany, między innymi otrzymał pierwszą nagrodę na International Bombay Sapphire Martini Glass Design Competition w 2006, BSI Environmental Design Award w 2005, oraz Rosenthal Design Award w 2004 roku. Był również finalistą konkursu British Council’s International Young Design Entrepreneur w 2007 roku. W ciągu ostatnich kilku lat jego prace były prezentowane w Berlinie, Frankfurcie, Łodzi, Londynie, Mediolanie, Monachium, Nowym Jorku, Tokio, Poznaniu, Warszawie i Walencji. Były również publikowane za granicą w setkach artykułów i relacji prasowych, w tym ICON, Interni, Wallpaper, Experimenta, Blueprint, New York Times, oraz Financial Times.

WHAT IS DESIGN FOR YOU? THERE ARE MANY DEFINITIONS, SO I WONDER WHAT YOURS IS.

Design is a discipline responsible for shaping the urban material culture, which is everything that surrounds us, and what we create. However, the term is misunderstood as the art of making things look odd. You make things look odd, in order to make them appear spectacular in magazines and at exhibitions. What we often forget is that everything that surrounds us (except the world of nature), whether it is a pen, a paper clip, a glass, this very Dictaphone, curbstone, or a garden seat – is somewhat designed. Everything results from the idea of a designer, a manufacturer. And that’s what design is. WHAT KIND OF PROJECTS DO YOU LIKE TO WORK ON THE MOST?

It is essential that there’s a bit of experimentation, exploration of the typology in the material, and in the technology. The more experimental the project is the more interesting I find it. The result of experimenting is not always clear, we enter the unknown, it’s exploratory work. When we know perfectly what we want to achieve, for instance a seat with an adjustable height, rotating seat, with a five-arm base, office style, for a particular amount of money, with a particular back, then there’s less of the designer’s creative input, and his projects are less interesting in my opinion, although they also present a sort of challenge.

ZOSIA ZIJA I JACEK PIÓRO

Tomek Rygalik was born in Lodz, Poland in 1976. He grew up during the social and economic transformation. His outlook on design is a unique voice reflected from his background. The analysis of the material culture and resourcefulness are in the heart of his thinking. Through design he strives to achieve stimulating and long-lasting functional results through minimal means, often by challenging the material properties, structure and by experimenting with new processes. The focus is on furniture, spaces and products. After his studies (Technical University of Lodz and Industrial Design at the Pratt Institute in New York) he worked with several design companies in New York City and the area – consulting for clients including Kodak, Polarioid, MTV, PerkinElmer, Dentsply, Uniliver, DuPont etc. In 2003 he came to the Royal College of Art for Post Graduate studies (2005 MA RCA). After graduating from the RCA, Tomek Rygalik established his own design practice in both London and Lodz and joined the RCA stuff as a Research Associate. He also teaches at the Academy of Fine Arts in Warsaw (PG13. pl) and lectures internationally. His most recent work includes projects for DuPont/Corian, Moroso, Artek, Iker, Noti, ABR, Heal’s and Ideal Standard. Tomek Rygalik was awarded with numerous prizes and awards including First Prize Award in the 2006 International Bombay Sapphire Martini Glass Design Competition, BSI Environmental Design Award 2005, and Rosenthal Design Award 2004. He was also a finalist of The British Council’s International Young Design Entrepreneur of the Year 2007 competition. Over the last few years his work was exhibited in Berlin, Frankfurt, Lodz, London, Milan, Munich, New York, Tokyo, Poznan, Warsaw and Valencia. It was also published internationally in hundreds of magazine articles and press features, including ICON, Interni, Wallpaper, Experimenta, Blueprint, New York Times and Financial Times.


YOU WORK IN THE FIELD OF TEACHING; YOU GIVE LECTURES AND ORGANIZE WORKSHOPS AT UNIVERSITIES. WHAT MADE YOU TAKE ALL THIS ON, AND WHAT IS IT THAT KEEPS YOU PROFESSIONALLY FOCUSED?

Working with other designers, with young people, is inspiring; it’s very energetic, dynamic. It’s also a kind of a stepping stone from the more down-to-earth operations, which are a part of every professional project. My teaching requires a lot of involvement though. It takes a lot of your energy and time. It’s hard to do some things at the same time. I’m very involved in the projects, and fulfill myself in teaching at the same time, running my own workshop at the University of Arts. I believe when someone is not active professionally, he or she can’t be a good tutor nor a workshop director. I try to keep those two activities in balance. Working with students is constant training, a sort of practice. Even when topics completely unrelated to what I professionally do are touched, or when they’re absolutely not my cup of tea, I try to help and consider it as an intellectual training, which is very important in my designer’s job. DO YOU THINK POLISH DESIGN GRADUATES ARE READY TO WORK IN THE PROFESSION?

Naturally. The universities, apart from the three best ones which really stand out, show a relatively consistent level in a global context. I think that, for instance, the Warsaw Design Department, prepares students very well for working in the field. We have no reason to feel inferior. Ther e

concerned, is like Eldorado, with so much to design, and relatively little competition on the market. For comparison, in London there are over 10 good universities which teach design and produce many graduates every year. There is not so much of a field to act in, since most of the things are already designed well. That’s why it is harder there. Of course, I haven’t come here to have it the easy way, but because I’m Polish and my family is here, and because I can practically do the same things as I did abroad. I waited for the right time to be able to do in Poland what I like to do. And I made it. Naturally, it’s no obstacle in continuing what I did before, since I can still work with foreign companies, and I can go anywhere I want. I’ve always traveled a lot. DO YOU THINK POLISH DESIGN IS REALLY VALUED ABROAD, OR POLES JUST WANT TO BELIEVE IT?

Polish design is not valued abroad. Everyone tries to define Polish design, or raises the question whether it even exists. Design is an international phenomenon, not something you can attach to one nation only. Speaking of Scandinavian design, you would mean a kind of continuity, something which does really characterize those cultures, not just one country, but a number of them. In Japan, totally different cultural conditioning makes the Japanese understand the material culture differently. Poland is a European country, thus it followed examples of many other nations. Therefore, the pressure to define Polish design appears as something entirely artificial. Polish reality changed. The best way is to define it from a time perspec-

is not valued abroad. Everyone tries to define Polish design, or raises the question whether it even exists. Design is an international phenomenon, not something you can attach to one nation only. Speaking of Scandinavian design, you would mean a kind of continuity, something which does really characterize those cultures, not just one country, but a number of them.

POLISH DESIGN

are many very talented lecturers and everything depends on particular a situation, and with a particular student. If someone is passionate about design, Polish universities will provide him or her with strong support and facilities to develop for at least a few years. Some of my students decided to study abroad, at the Royal College of Art. They are people who stand out in general, regardless if it’s Poland or any other country, simply because they are good at what they do. WHAT DO YOU THINK OF DESIGNERS COOPERATING WITH THE POLISH INDUSTRY?

At such a level there are few people who do well. They have not enough skills necessary for the profession. Self-presentation, cooperation with the client skills, professionalism, strategic and business thinking are all their weak points. DOESN’T IT STEM FROM AN INFERIOR EDUCATIONAL SYSTEM?

No. At Warsaw University there are classes devoted to teaching students those skills. Design is a branch of art, but it’s important to grasp many other skills, which students don’t realize. They have an opportunity to work on their presentation, show themselves around, take part in discussions, but they don’t do it. They choose a different path – they design and wait until someone recognizes them. And that’s the rub. There are plenty of opportunities to prepare for your presentation, in a thought-through and professional way. People don’t do it, because they think it’s meaningless and not their concern. YOU ACTUALLY STARTED YOUR DESIGNER CAREER ABROAD. WHAT MADE YOU RETURN TO POLAND?

For a few years I worked in the USA and after I graduated, in London. I liked both places but I was constantly seeking a way to develop, not to just work on commission, or in consulting agencies. Poland, as far as design is

tive. Only then can you see what you are, and what you do. Currently, for instance, the tendency of rejecting the up-startness and cheesiness of the ‚90s is noticeable. We try to distance ourselves, and design furniture in the Italian, or German fashion. By doing this we will never find our own identity. You have to do your thing, consider what we already have done, combine the past and the present. Maybe then will we be able to talk about identity. We should focus on who we are, instead of who we want to be. I believe we should have no complexes, because we are a very interesting country in terms of culture and tradition. In the long run this psychological specificity might enable us to stand out with what we do. WHAT DO YOU THINK POLISH COMPANIES SHOULD DO IN ORDER TO GAIN GLOBAL SIGNIFICANCE AS BRANDS, NOT JUST MANUFACTURERS?

They should invest in intellectual values, in building their identity based on who they really are, instead of aspiring to design furniture like Vitra or Moroso. Those companies have been built over a long period of time. I’m all for new Polish brands in development now. I think they should be given support, so they can create an image based on what they already have, on what is legible, modern and of a good quality. Polish people, especially the younger generation, have got rid of that inferiority complex, and the belief that anything foreign is better. We know we don’t have to give our companies Italian or English names in order to have a good product. People are not that much influenced by marketing anymore. Good times have come for creators of real product quality, design developers, but it’s still important to improve communication and self-presentation. Tha t’s why designers are needed, and many brands have already realized this. One of our key customers is a Polish company ComfortyLiving, which is currently going through a profound transformation. In October will that change be visible in its stores, its offer, and its way of communicating. DRAWME

97


DOES THE FASHIONABLE TERM, ‘DESIGN PHILOSOPHY’, ALSO KNOWN AS, ‘DESIGN THINKING’, REALLY CARRY THE VALUES OF A UNIVERSAL TOOL EASILY IMPLEMENTED IN OTHER AREAS, SUCH AS BUSINESS? HOW REAL IS IT?

Of course it does! Many companies took advantage of it. Now it’s fashionable in Poland, but the general idea of, ‘design thinking’’ was born in the early ‚90s in Silicon Valley. Many corporations had a hierarchy structure. Suddenly, new dynamic organizations and multidisciplinary design teams emerged. Not only in the IT sector. It was realised that if we remove all the organizational and spatial divisions, people start interacting, talking, with no reservations, no hesitation, no shame, no fear or any of those emotions that paralyzed normal behavior. So, we make use of the processes that have been implemented in designing for decades, that is the processes related to opening up, necessary in broadly-defined creation from scratch. Everything should be discussed frankly with people from various departments which perceive the issue from different perspectives. We also need to demolish what is dividing us organizationally. We need to concentrate on the result, which is always the core of design. The final outcome is crucial, not the question of who has a bigger office . In many organizations there is a strict division. There are those who wear suits, those who wear white gloves and tell others what to do, and bluecollar workers… ‘Design thinking’ will shed a new light. It’s necessary

potential needs to be strengthened, by, for example, inviting designers to debate with the management. Some time ago Apple implemented this strategy and the designer became the vice-president of the huge IT corporation. That step brought measurable results – thanks to a well designed organization directed at the user the company dominated the fields of portable computers and, later, digital music players and cellular networking, selling more telephones than Nokia at the time. Shortly after, Michael Dell hired a vice-president responsible for design. This used to be unthinkable, so you can say that it is a trend of sorts. Its impact is visible in Poland as well. Company management is aware of its ignorance and notices that the ‘left hemisphere approach’ is necessary in the debate on brand or company strategy. Let’s take the example of a PET bottle. Suddenly, someone comes up with the idea of bottling water from a deep well and a huge business is launched. It has significant ecological implications, since although PET bottles are non toxic, and emit no harmful substances, they are omnipresent and their manufacture and utilization also requires energy and money. Twenty years ago, a designer asked to cooperate would have just come up with a new shape, but today he uses his sensitivity to actively influence management’s decisions, suggesting other solutions, such as a water distributor and a refillable bottle. It’s more of a systematic approach which counts on the outward appreciation of the ecological

, ‘design thinking’, should be demystified, since it’s nothing the designers haven’t heard of before. It’s misconceived as a methodology. The IDEO Company launched it as such, released a book about it, and founded a school in Stanford. It was a way to commercialize the work style used by IDEO and other design agencies for years. To me, it’s been my daily bread.

THE SLOGAN

for new things to start happening, for people to become more open, to enjoy their jobs more, and stay efficient longer. It’s not Utopia. I believe it’s really possible. Like Google or Facebook – they are gigantic companies organized in a way which lack any uncomfortable structures, or divisions. People don’t wait for Friday to come to work without a tie, but play badminton and enjoy what they do. Therefore, they are more creative, more productive and devoted to common goals, the fruits of which are apparent in business. The slogan, ‘design thinking’, should be demystified, since it’s nothing the designers haven’t heard of before. It’s misconceived as a methodology. The IDEO Company launched it as such, released a book about it, and founded a school in Stanford. It was a way to commercialize the work style used by IDEO and other design agencies for years. To me, it’s been my daily bread. I constantly try to simplify organizational matters, shaping the good atmosphere of creativity in the team. There’s no other way. I don’t need a secretary to make my client a cup of coffee. For a designer, ‘design thinking’ is acting according to your senses. FACING THE ECONOMIC AND ECOLOGICAL CHANGES AND DURING THE SEARCH FOR NEW TECHNOLOGIES, THE DESIGNER’S POSITION IN THE BUSINESS CHAIN IS CHANGING. WHAT WILL THE PROFESSION’S FUTURE BE LIKE?

Those values brought by designers are becoming increasingly recognized. They have measurable business results, so companies decide to hire designers who can have a larger impact on the organization than just be operational. You don’t commission a project only to have some task checked off the list. A product is to be created, so it has to be designed by someone. These patterns appear less effective than the introduction of a well-prepared designer at a strategic-level. A particular decision can bring catastrophic results if someone with no business sense plays an important role within the company. But the direction is right – the business 98

DRAWME

issue. You have to invent something strategically, force it tactically, and put into practice operationally. Design can occupy each of those 3 levels. Let’s call it, ‘design management’, or simply, ‘business design’, or, ‘design thinking’, within an organization. In each of these fields, there’s room for designers who introduce a special kind of sensitivity, the so-called human factor. DOES THE WORLD REALLY NEED DESIGN?

Of course it does, but not as the art of making things look odd, but the art of simplifying things. The art of making things better and better. For ecological reasons, for society, for business. In order to make their production cheaper, smarter in terms of construction, more useful and prettier, simply better than they are now. There are many things which have no right to exist in the modern world. My favorite example is the toothbrush in its current shape, with the thick handle and the rubber parts, just because consumers have been told it is the most comfortable and ergonomic solution. Now it looks as if we are to work hard with it all day long, while it only serves us in brushing our teeth. We are combining two different materials in an inseparable manner which will linger in the soil for thousands of years. What’s more, from such amounts of material you could make two brushes, thus more economic in terms of production and better for the consumer’s pocket. That’s what poor design is. We are needed, but we have to be aware and have a wider scope. Let’s design things which never go out of date or out of use, and move the world forward at the same time. That’s the challenge of modern times. If we had known in the past how things had to be done the world would have been a better place today. We, the designers, create the future and are responsible for the entire landscape of our material culture. We live in a world of over production and over consumption with the result that we can easily become ‘bad tools’ ourselves.



100

DRAWME

ZOSIA ZIJA I JACEK PIÓRO


DO MNIE MOŻNA PRZYJŚĆ ZE WSZYSTKIM

Idąc za ciosem, postanowiliśmy drążyć temat designu i podpytać także autorkę słynnego już projektu 60BAG. O pomysłach na siebie, świadomości odbiorców i odpowiedzialności projektantów, ego i ekologii opowiadała TAKE ME Katarzyna Okińczyc. Z

Katarzyną Okińczyc R OZMAWIALI Paweł Garus I Jerzy Woźniak

JAKIŚ CZAS TEMU BYŁEM W SZWECJI, ODWIEDZIŁEM TAM INSTYTUT POLSKI W SZTOKHOLMIE, GDZIE OTRZYMAŁEM ICH MATERIAŁY PRASOWE W TWOJEJ TORBIE… BARDZO MI TO ZAIMPONOWAŁO.

bez znaczenia jest także edukacja ludzi, którzy wykorzystując produkt, ostatecznie decydują o tym, gdzie trafi zużyte opakowanie. Projektant musi mieć świadomość procesu powstawania produktu od A do Z i nie kończy się to tylko na kształcie kartonu.

(śmiech) Rzeczywiście, kiedyś zamawiali te torby. To miło, że się zainteresowali.

CZYLI TA ŚWIADOMOŚĆ TO NIE MUSI BYĆ JAKAŚ

OSTATNI RAZ WIDZIELIŚMY CIEBIE NA PECHA KUCHA

ŚWIADOMA DOCIEKLIWOŚĆ?

W GDYNI. TO BYŁO W ZESZŁE WAKACJE…

Chodzi o świadomość dotyczącą narzędzi, które muszą zostać wykorzystane. Nie trzeba mieć wszystkich – świadomość, jakich narzędzi potrzebujemy, to jest naprawdę połowa sukcesu. Proces projektowy jest bardzo złożony, opiera się na różnego typu technologiach, produkcji prefabrykatów, produkcji samego produktu oraz sposobu utylizacji danych surowców. To wszystko można zgrać tak, żeby produkt finalny był atrakcyjny i sensowny.

Tak, byłam tam i pamiętam, że na wszystkich spadła płachta zadaszenia… MIELI SZANSĘ ZROBIĆ PRZERWĘ. MOŻESZ NAM POWIEDZIEĆ, CO SIĘ WYDARZYŁO OD TAMTEGO CZASU?

Projekt 60BAG, o którym wtedy opowiadałam, spotkał się z rosnąco pozytywnym odzewem. Przez takie akcje, temat ekologii staje się coraz bardziej popularny i tym samym przestaje być kojarzony negatywnie– i to jest moim zdaniem najważniejsze. Głównym założeniem projektu było stworzenie produktu, który zdemistyfikuje ekologię i postawi ją na równi z innymi ekskluzywnymi, lajfstajlowymi i nowoczesnymi produktami. Dlatego logo nie było ani zielone, ani beżowe, ani brązowe – kolor musiał pasować do koloru materiału i wyglądać nowocześnie. Produkty ekologiczne już nie są bure i smutne i nie nawiązują do strojów oazowych. Projektowanie ekologiczne wreszcie zaczyna być coraz bardziej traktowane jako integralna część dziedziny projektowania. Sposób, w jaki projektant powinien podchodzić do swojej pracy, trochę się zmienia. Nie nadajemy jedynie formy produktowi, musimy także wziąć pod uwagę wszystkie aspekty i etapy produkcji. Nawet jeżeli projektujemy karton na sok pomarańczowy, to musimy też pomyśleć o tym, jakie będą te pomarańcze. Kiedyś czytałam, że największą część carbon footprintu stanowi produkcja samych pomarańczy, podczas której używane są nawozy emitujące przeróżne szkodliwe gazy. Dlatego kluczowe jest tutaj połączenie projektowania z myśleniem o odpowiedzialnej produkcji. Nie

GIGANTYCZNA WIEDZA Z KAŻDEJ DZIEDZINY, TYLKO

CZY PO SUKCESIE 60BAG REALIZOWAŁAŚ KOLEJNY PROJEKT TEGO TYPU?

Właśnie zaczynam kolejny, mam nadzieję równie spektakularny projekt, lecz jeszcze za wcześnie, żeby o tym mówić. Mam podpisane lojalki, więc nie mogę nic powiedzieć (śmiech). W TAKIM RAZIE OPOWIEDZ, JAK TO WYGLĄDA: CZY TO TY WYMYŚLASZ DANY PRODUKT I PRZEDSTAWIASZ GO INWESTOROWI, CZY ZAMIERZASZ SAMA GO PRODUKOWAĆ? A MOŻE DOSTAJESZ ZLECENIA Z ZEWNĄTRZ?

Ostatnio koncentruję się na zleceniach. Projekty typu 60BAG, Bannerina czy Cabo spełniły funkcję głównie PR-ową, umożliwiając mi zajmowanie się rzeczami w sposób, który uważam za stosowny. Współpracuję z ludźmi, którym zależy na tego typu know-how i tego typu podejściu. To był mój główny cel – żebym jako projektantka mogła świadczyć usługi na poziomie, który mi odpowiada, i żeby klienci, którzy zgłaszają się do mnie, robili to świadomie. To mi ułatwia pracę i daje lepsze efekty. Nie boję się też projektować zwykłych rzeczy – one przecież powinny być dobrze zaprojektowane, gdyż mnóstwo ludzi ich używa. DRAWME

101


WRACAJĄC DO PROJEKTU 60BAG, KTO GO NAJPIERW

niekoniecznie tak widowiskowe. Taka promocja może być wykorzystana do podniesienia sprzedaży innych, mniejszych rzeczy, które nagle wydają się ładniejsze, niż były dotychczas. Może to być również sposób na obniżenie kosztów produkcji bez utraty jakości wyglądu. Może to być także nośnik edukacyjny – zawsze chciałam, żeby projekt niósł jakąś treść, jakieś wartości, a nie był tylko pustym narzędziem PR-u.

DOCENIŁ? CZY NAJPIERW DOSTRZEŻONO GO NA ZACHODZIE

CZY WYDAJE CI SIĘ, ŻE EKOLOGIA TO TYMCZASOWA MODA?

I TAM ZYSKAŁ ROZGŁOS, CZY ZACZĘŁO SIĘ W POLSCE?

Z jednej strony jest to moda. Z drugiej – powoli przestajemy mieć wybór, musimy zacząć przetwarzać rzeczy, bo inaczej zasypią nas śmieci. Wydaje mi się, że postęp technologiczny wymusi, by produkty były coraz bardziej ekologiczne, i nikt już nie będzie wprowadzał „technologii zaśmiecających”. Konsument jest na końcu tego łańcucha – będzie dostawał coraz bardziej ekologiczne produkty i uczył się ich używać.

CZYLI UDAŁO CI SIĘ PO PROSTU PR-OWO WSTRZELIĆ NA PEWNĄ PÓŁKĘ. JUŻ NIE JESTEŚ ANONIMOWYM PROJEKTANTEM, TYLKO PROJEKTANTEM KOJARZONYM Z PEWNYM SYSTEMEM MYŚLENIA I DZIAŁANIA.

Tak. Do mnie można przyjść ze wszystkim, ale zrobię to w rozsądny, zrównoważony sposób.

Koncepcja była taka, żeby projekt najpierw trafił na Zachód. Po pierwsze, tam temat ekologii od kilku lat nagłaśniany jest w mediach, dlatego był to lepszy grunt dla projektu. Po drugie, w Polsce zawsze łatwiej „dostać się” do mainstreamu, kiedy ma się już jakąś pozycję na Zachodzie. Na początku rozpowszechnianie projektu miało odbywać się za pomocą Internetu. Później 60BAG otrzymał wyróżnienie w amerykańskim konkursie ekologicznym Green Dot Awards, a niedługo po tym Instytut Wzornictwa Przemysłowego przyznał nam nagrodę Dobry Wzór. I tak się zaczęło. Ostatnio cykl zatoczył koło i latem tego roku otrzymaliśmy z Remigiuszem Truchanowiczem wyróżnienie w prestiżowym Red Dot Design Awards, jest to duży sukces. POLSCY MŁODZI PROJEKTANCI NIE UMIEJĄ SIĘ PROMOWAĆ, TAKIE JEST PRZYNAJMNIEJ NASZE DOŚWIADCZENIE. TAKEME MA WIELE KŁOPOTÓW, ABY ICH ODNALEŹĆ…

Mam wrażenie, że we wszystkich krajach tak jest. Projektanci nie są w większości zwierzętami medialnymi…

CZY MOMENT, W KTÓRYM TECHNOLOGIA RECYKLINGU BĘDZIE BARDZIEJ OPŁACALNA NIŻ TWORZENIE NOWYCH PRODUKTÓW, MOŻE BYĆ PRZEŁOMOWYM?

Akcje typu „Stop foliówkom” są OK, ale nie można naiwnie wierzyć, że czterdzieści milionów ludzi z dnia na dzień zrezygnuje z toreb foliowych. Tu potrzeba czasu, na wprowadzenie tego typu rozwiązań potrzeba kilka lat. W 2005 roku pierwszy raz widziałam zielone torby ekologiczne w Australii, w Europie takich toreb w ogóle jeszcze nie było. Torby te nie są w stu procentach ekologiczne, gdyż wykonuje się je z polipropylenu, nie można ich tak po prostu wyrzucić. Są o wiele bardziej wytrzymałe od foliówek,

jest w tej kwestii wciąż niedoinformowane, dlatego tak ważne jest, by ludziom, którzy mają na co dzień mnóstwo innych problemów, ułatwić dostęp do tych informacji. Co z tego, że torba jest piękna i ładnie zaprojektowana, skoro cały cykl jej życia nie jest zaprojektowany? SPOŁECZEŃSTWO

JAKIE JEST TWOJE PODEJŚCIE DO PROCESU PROJEKTOWEGO?

Mnie interesują najbardziej takie projekty, w których mam możliwość zaprojektowania produktu już w fazie powstawiania marki. Jestem w stanie pilotować jednocześnie tworzenie marki, na którą nie składa się przecież tylko logo. Trzeba wziąć pod uwagę wiele czynników. Wiele zależy m. in. od tego, jakiego obierzemy sobie klienta i rynek. CZY TO JEST JUŻ TEN CZAS W TWOJEJ KARIERZE, ŻE WYBIERASZ SOBIE PROJEKTY?

Wybieranie projektów uważam za głupotę. Jeżeli jestem w stanie coś zaprojektować dobrze, to dlaczego miałabym tego nie robić? Wolę coś zaprojektować i mieć poczucie, że zrobiłam to dobrze, niż odrzucać projekty, stwierdzając, iż są poniżej mojego poziomu. Według mnie – to bzdura! Można najbardziej trywialną rzecz, w najbardziej trywialnym stylu zaprojektować dobrze. Nie jestem również zwolenniczką projektowania w jednym stylu. Mnie w projektowaniu kręci to, że przez targetowanie produktu do odbiorcy i technologii, można mieć realny wpływ na sukces produktu na danym rynku. CZYLI TO, CO ROBISZ, TO DESIGN W CZYSTEJ FORMIE. W POLSCE WIELU LUDZI KOJARZY DESIGN Z CZYMŚ, CO WYGLĄDA NIESAMOWICIE, A NIE Z DOBRYM PROJEKTEM UŻYTKOWYM.

Widowiskowy design to jest narzędzie PR-u. Dany produkt nie koniecznie będzie się świetnie sprzedawać, ale wszyscy o nim napiszą. A wtedy łatwiej sprzedać tańsze rzeczy, czyli produkty 102

DRAWME

jednak jest to wciąż polipropylen. 60BAG miało być alternatywą, bo wykorzystuje się tu odpady roślinne i sama torba biodegradacji. Różnica polega też na tym, że w Australii w supermarketach stoją kontenery na zużyte torby. W Polsce nic takiego nie istnieje, nie ma pełnego obiegu produktu, cykl jest przerwany. Jest to raczej maszynka do robienia pieniędzy… Społeczeństwo jest w tej kwestii wciąż niedoinformowane, dlatego tak ważne jest, by ludziom, którzy mają na co dzień mnóstwo innych problemów, ułatwić dostęp do tych informacji. Co z tego, że torba jest piękna i ładnie zaprojektowana, skoro cały cykl jej życia nie jest zaprojektowany? Taka torba staje się kolejnym śmieciem. W tym momencie sens projektowania jest zaburzony. Dotyczy to zresztą nie tylko toreb. Do Polski napływa wiele ciekawych rzeczy z zagranicy, ale pozostają one tylko w sferze tymczasowej mody. Nie zostają one wdrożone do świadomości ludzi, gdyż brakuje infrastruktury, która mogłaby to umożliwić. Ważne jest, by segregacja śmieci była nie tylko modą, ale stała się nawykiem. Wielu ludzi nie wierzy, że śmieci, które są segregowane, powtórnie się przetwarza. Kuleje bowiem system informowania o tym całego społeczeństwa. CZY TY NAJPIERW BYŁAŚ EKOLOGIEM, CZY PROJEKTANTEM?

W moim domu istniała świadomość ekologiczna promowana przez moją mamę, jednak ja się tym szczególnie nie interesowałam. Najpierw byłam projektantem. Początkowo pracowałam na etat, potem jednak podjęłam współpracę z różnymi firmami projektowymi. Według mnie, tylko w taki sposób można nauczyć się rzemiosła – nawet najlepsza szkoła tego nie zapewni. Wcześniej pracowałam w Stanach Zjednoczonych i wówczas zaczęło do mnie docierać, że


istnieje granica tolerancji. Raz nawet odmówiliśmy projektowania czegoś, byłoby z tego za dużo śmieci. Wtedy zaczęłam się nad tym zastanawiać i szukać własnej tożsamości jako projektant. Kiedy wróciłam do Polski, chciałam realizować swoje pomysły. Do tej pory pracowałam w biurze i nie miałam aktualnego portfolio na wyłączność. Musiałam zrobić coś swojego i znaleźć własną niszę. CZY RACHUNEK EKONOMICZNY DZIAŁA NA KORZYŚĆ EKOLOGICZNYCH TECHNOLOGII, CZY BYWA NA ODWRÓT?

To jest niezwykle trudna kwesta. Na przykład przy produkcji w Chinach sam transport jest już mało ekologiczny. Brak bezpośredniej kontroli nad procesem produkcji od razu stwarza dodatkowe problemy. A my znajdujemy się w takiej sytuacji ekonomicznej, że ciężko jest konkurować cenowo z Chinami. CIĘŻKO JEST KONKUROWAĆ Z INNYMI PROJEKTANTAMI?

Trzeba mieć pomysł na siebie i konsekwentnie go realizować, tworząc spójny wizerunek. Jeśli moje propozycje są świadome, wtedy klient bardziej mi zaufa. Dla inwestora ważne na przykład jest, aby projekt był wykonalny. Zazwyczaj na początku ludzie są lekko przerażeni, myślą, że przyniosę im jakąś szaloną wizję i nie będę chciała jej zmienić, by dostosować się do ich produkcji, przez co będzie trudniejsza do wykonania, a tym samym droższa. Na szczęście zazwyczaj szybko dochodzimy do porozumienia.

Zazwyczaj tak. To wynika z wielu rzeczy, przede wszystkim ze słabej współpracy z przemysłem. Widzę, że to się zaczyna zmieniać. W Poznaniu istnieje pracownia PEP pani Katarzyny Laskowskiej. Wdrażają oni swoje projekty do produkcji. Ja po dwóch latach studiowania na ASP wyjechałam do Berlina i zostałam tam nie dlatego, że Berlin jest fajnym miastem, tylko dlatego, że był tam Werkstatt, w którym mogłam wszystko zrobić sama i każdy projekt był – oprócz udziału profesora – pilotowany przez zewnętrznego eksperta w danej dziedzinie. Po takim doświadczeniu człowiek trochę wie, co da się zrobić, a co jest niemożliwe do zrealizowania. TO JEST MYŚLENIE O CAŁYM PROCESIE?

Tak. Później staje się to niemal podświadomym działaniem. CZYLI BRAKUJE WARSZTATU?

Brakuje otwartego dla studentów warsztatu i do tego brakuje współpracy z przemysłem, nawet na poziomie porozumiewania się z ludźmi z tej branży. LUDŹMI, KTÓRZY DE FACTO SŁUCHAJĄC PROJEKTANTA, JUŻ LICZĄ.

Owszem, liczą i to ma znaczenie. Według mnie, najważniejszy jest sposób rozmowy z projektantem, który producent też powinien sobie wyrobić. CZYLI POTRZEBNI SĄ ODPOWIEDNI LUDZIE POŚREDNICZĄCY

A Z CZEGO TO MOŻE WYNIKAĆ?

MIĘDZY INWESTOREM A PROJEKTANTEM?

Design to jest usługa, która jest narzędziem do robienia biznesu. Czasem trzeba wyciszyć własne ego, aby dojść do konsensusu z producentem, z właścicielem firmy i jeszcze piętnastoma innymi osobami, z których każda ma coś do powiedzenia. Co wcale nie oznacza, że produkt straci na jakości, o ile ten proces poprowadzi się umiejętnie.

Pamiętam z czasów pracy w USA taką na pierwszy rzut oka nieatrakcyjną firmę, która produkowała zwykłe deski do prasowania. Zatrudniali oni zespół marketingowców, od którego mieliśmy informacje, jakiego typu klienci przychodzą do sieci, czego będą potrzebować, co będą kupować. A my na podstawie tych precyzyjnych informacji mogliśmy coś zaprojektować. Jeśli takich informacji brakuje, nic nie można zdziałać. Konflikty często wynikają z braku tradycji takiej współpracy, ale to, na szczęście, powoli zaczyna się zmieniać. W takim zespole świetnie się pracowało, gdyż nie dyskutowaliśmy z szefem firmy, ale z menadżerami od wdrażania produktów lub od sprzedaży, a oni mieli większą świadomość całego procesu produkcji. Taka osoba uzyskuje dużo więcej informacji i jest w stanie wyjaśnić wiele niedomówień już na etapie procesu projektowego. Potrzebna jest edukacja dla obu stron.

CZYLI W SUMIE BRAKUJE ZAUFANIA DO PROJEKTANTÓW W POLSCE?

Tak, ale wszyscy sobie na to zapracowali. Gdzie projektant po ASP ma się nauczyć pracy w zespole, liczenia kosztów? Ciężko jest zdobyć takie doświadczenie bezpośrednio po szkole, gdyż w Polsce jest mało większych firm projektowych. CZY TO ZNACZY, ŻE PROCES PROJEKTOWY NA STUDIACH KOŃCZY SIĘ NA WIZJI ARTYSTY?

DRAWME

103


DOROSŁY

PAN MALEŃCZUK Z

Maciejem Maleńczukiem ROZMAWIAŁA Magda Howorska

ZDJĘCIA

Igor Drozdowski

Skandalista? Buntownik? Dekadent? O tym, jaki jest naprawdę, Magdzie Howorskiej opowiada współczesny polski bard – Maciej Maleńczuk. Scandalmonger? Rebel? Decadent? Who he really is, this contemporary Polish bard, Maciej Malenczuk will reveal to Magda Howorska.

104

README


README

105

IGOR DROZDOWSKI


To się teraz nazywa szumnie songwritingiem…

o zespole. Wtedy przeżywałem fascynację Nirvaną i Soundgarden. Nagle pojawiło się pełno zajebistych kapel. Red Hot Chili Peppers też robili swoje. Wszyscy chcieli znowu grać na gitarach. Pojawili się Krishna Brothers, Acid Drinkers święcili triumfy. Też chciałem mieć ostry band, grający ciężko. Kupiłem sobie trójkątną gitarę i wielki wzmacniacz, oczywiście na raty. Wziąłem kredyt. Cale szczęście, że zacząłem na niego zarabiać. Założyłem Homo Twist grający mocne brzmienia. W roku 1995 dostaliśmy sześć nominacji do Fryderyków. Byliśmy do tej pory zupełnie nieznani – i ruszyło. Najsztub i Żakowski zaprosili mnie do programu „Tok Szok”. Ewa powiedziała, żebym wrzucił buty na stół. Wydawało mi się to ciekawe, nie wiedziałem jednak, że zrobię aż takie wrażenie na Najsztubie i na całym kraju. Następnego dnia, kiedy wyszedłem na ulicę, sytuacja się zmieniła. Wszyscy zaczęli mnie rozpoznawać i nagle zaczęło być o mnie głośno.

ZBRZYDŁO CI ROCKOWE GRANIE?

KTÓRY Z ZESPOŁÓW JEST CI BLIŻSZY?

Wydoroślałem. Wydaje mi się, że głośne granie na przesterach, robienie szumu, krzyczenie, że system jest do obalenia – to przywileje młodości. Jeżeli ktoś ma 50 lat, rodzinę, dzieci, powinien się zwyczajnie ustatkować. Nie ma co podskakiwać. Do Polski przyjeżdżają czasem kapele w stylu Saxon, mają trójkątne gitary, uskuteczniają headbanging, tyle tylko, że widać na nich oznaki starości i to jest po prostu niegodne, a starzeć trzeba się z godnością.

Fizycznie, mentalnie i jakby biologicznie – na pewno Homo Twist. Pewnie jeszcze wrócę do takiego grania. Na pewno nie koncertowo, ale studyjnie. W tej chwili gram na saksofonach i bawią mnie takie rzeczy, ale jeśli raz przejechało się ciężkim sprzętem, to później człowiek ma ochotę jeszcze raz wsiąść do tego czołgu. Homo Twist było tym czołgiem.

Z ULICY NA NAJWIĘKSZE POLSKIE SCENY. SPODZIEWAŁEŚ SIĘ, ŻE TWOJE ŻYCIE NAPISZE TAKI SCENARIUSZ?

Z pewnością nie zamierzałem całego życia spędzić na ulicy. Moim największym marzeniem i tym, co właściwie cały czas pcha mnie do przodu, jest zrobienie wszechświatowej kariery. WSZYSTKO SZŁO Z PRĄDEM? TO DUŻY PRZESKOK – Z PRZYSŁOWIOWEGO RYNSZTOKU DO OPOLA.

Opole… Wiadomo, jak to się skończyło. Można więc śmiało stwierdzić, że ta ulica nigdy ze mnie nie wyszła. Podobnie mówi się o wieśniakach, że wyszli ze wsi, ale wieś nie wyszła z nich. Tak jest ze mną. Co z tego, że wylądowałem na salonach, jeżeli w każdej chwili mogę dać komuś w mordę. JAK ZATEM WSPOMINASZ WĘDRÓWKĘ MUZYCZNĄ, POCZĄWSZY OD ROCK’N’ROLLA AŻ PO DALEKO IDĄCE PROJEKTY AUTORSKIE?

A JEDNAK, PARADOKSALNIE, CAŁY CZAS SIĘ BUNTUJESZ, PRÓBUJESZ COŚ UDOWODNIĆ, PO CO CI TO?

Moja matka też się mnie o to pyta… Poważnie, ja sam się nawet dziwię. Moja muzyka jest stosunkowo łagodna, chociaż na koncertach gdzieś ten stary Maciuś zza kotary wciąż wyłazi. Koncerty Psychodancingu nie są tak miękkie jak płyty, które skierowane są pod target powyżej czterdziestki. PODTRZYMUJĄC WĄTEK, KIM JEST TWÓJ SŁUCHACZ?

Tak jak mówiłem, zazwyczaj są to ludzie mający po czterdzieści lat. Mamy wspólny język. Mogę z nimi powspominać komunę i jak to kiedyś było śmiesznie. Przykładowo, patrząc na urządzenie GPS, nie mogę się nadziwić, do czego to doszło. Dawniej tego nie było, proszę Pani. Pamiętam czasy, kiedy czekałem na telegram. Przychodziła wiadomość, szedłem na pocztę, zamawiałem rozmowę i dogadywałem szczegóły. Ważne jest więc, by ktoś rozumiał, o czym śpiewam. KIEDY NASTĄPIŁ ZWROT W TWOJEJ KARIERZE? PUDELSI CZY HOMO TWIST?

Pudelsi to rok 1985, Homo Twist zdecydowanie później, bo rok 1993, już po graniu na streetcie. To był okres wielkiej smuty i biedy. Zszedłem z ulicy wtedy, kiedy skończył się komunizm.

106

ZDAJE MI SIĘ, ŻE JESTEŚ BARDZO AMBITNY…

Ambicja to moja szalona religia. Zawsze stawiam sobie wysoko poprzeczkę. Miałem w swoim życiu epizody teatralne i podejście do opery. Próbowałem śpiewać klasycznie. Jako małe dziecko chciałem być aktorem, grywałem w przedstawieniach szkolnych. Później stwierdziłem jednak, że rolą aktora jest wieczne czekanie na sygnał z centrali, i gdybym nim został, prawdopodobnie poszedłbym siedzieć za morderstwo jakiegoś inspicjenta. WYBRAŁEŚ MUZYKĘ.

To było jasne. Jestem wielkim fanem muzyki. Znam się na jazzie. Mniej więcej od 10 roku życia przestały liczyć się dla mnie inne rzeczy. DLATEGO WŁAŚNIE Z WYKSZTAŁCENIA JESTEŚ SPAWACZEM…?

Okoliczności całkowicie mi nie sprzyjały. Otaczała mnie gierkowszczyzna. Moje dojrzewanie to lata 70. Później było więzienie i ulica. W młodości nie chodziłem do szkoły. Czekałem, aż rodzice wyjdą z domu i miałem czas dla siebie. Siedziałem wtedy przy magnetofonie, z palcem na klawiszu record, czekając, aż coś fajnego puszczą w radiu. Brylowałem później w środowisku, znając wszystkie utwory i nazwiska, bo miałem to zwyczajnie wbite do głowy razem z taśmą. PARADOKSALNIE, TY CHYBA LUBISZ WRACAĆ DO PRZESZŁOŚCI.

KTOŚ CIĘ ODKRYŁ?

Musisz czytać pismo „Bluszcz”, tam są moje teksty…

Zszedłem sam. Miałem tego wszystkiego już dość. Tak minęło siedem lat, a ulica systematycznie się zmieniała. Ze wszystkich stron grały jakieś głośniczki, na wystawach pojawiły się telewizory. Ulica przestała być tą samą ulicą i ja przestałem wzbudzać już taką sensację. Dawniej to było coś. Wszyscy pytali: „Skąd on bierze tyle odwagi? Przecież go zamkną, za to, co robi…”. Z biegiem czasu zacząłem myśleć

POMIJAJĄC TWOJE FELIETONY, W PRAWIE

README

KAŻDYM WYWIADZIE NAWIĄZUJESZ DO WIĘZIENNEGO EPIZODU.

Ja nie byłem przestępcą. Nigdy nic nikomu nie zrobiłem. ZROBIŁEŚ SOBIE ZA TO NIEZŁĄ OTOCZKĘ.

Ja z tego oczywiście czerpię. Pomyśl sobie, że w wieku lat dziewiętnastu znajdujesz się w takim miejscu.


Masz jakieś ideały, a więzienie szybko leczy cię z takich mrzonek. Jeden jedzie za granicę, drugi idzie do wojska, a trzeciego zamykają w pierdlu. Każdy musi przejść jakąś inicjację. U kobiet – wiadomo, o co chodzi, zaś mężczyzna musi przejść jakiś rodzaj wyprawy, czy może nawet traumy. TO JEST WŁAŚNIE TO, CO CIĘ ZBUDOWAŁO?

Ja to tylko wykorzystuję. Pamiętam, że w więzieniu moje IQ spadało lawinowo. Głupiałem z dnia na dzień, bo trzeba było się przystosować. Musiałem znaleźć z tymi ludźmi wspólny język, więc też musiałem zejść ze swojej wydumanej drabinki, po której się poruszałem. Wiedziałem, że jestem lepszy od innych, że wiem o rzeczach, o których oni nie mają pojęcia, tyle tylko, że nie było mi to do niczego potrzebne. Tam panowały inne reguły. Wszyscy byli brutalni. Powiem szczerze, że trochę mnie to uwiodło. Oto prawdziwi mężczyźni – w momencie kiedy wypada im przedni ząb, śmieją się, zamiast płakać, biadolić, czy, kurwa, dzwonić po dentystę. Gościu siedzi przy stole, szczerzy się, trzymając ten ząb w ręku, a przez brak tego zęba jego uśmiech staje się nagle taki szczery… CZY TAM BYŁO MIEJSCE NA MUZYKĘ?

Nie. Kiedy siedziałem, nie wolno było mieć ze sobą żadnego instrumentu. Pod tym względem był to czas stracony. Natomiast nadrobiłem literacko. O ile sobie przypominam, raz na tydzień przychodzili chłopcy z wielkim koszem książek. Każda z nich była owinięta w szary papier i oznaczona sygnaturą. Nie można było przebierać. Brało się, jak leci. Więc pomyślałem: jak nas jest, kurwa, dwunastu, to każdy bierze po dwie i ja mam dwadzieścia cztery książki tygodniowo. Dziewczyno, ile ja tam rzeczy przeczytałem… Nigdzie przecież mi się nie spieszyło.

zwrotki. Dlaczego mówiłem o adopcji? Bo jestem zdeklarowanym heretykiem. STATUS PLATYNOWEJ I ZŁOTEJ PŁYTY, KONCERTY NA TOP TRENDY OBOK GWIAZDEK POPU. NAZYWASZ SIĘ AWANGARDĄ?

Zupełnie mi to nie przeszkadza. Powiem tak: muzyka, którą wykonują ci ludzie, nie powinna być wyznacznikiem, dopóki tych ludzi nie poznasz osobiście. Często ich twórczość to wynik indolencji. Nie potrafią napisać dobrego tekstu, są naciskani z wielu stron, w związku z tym nie prowadzą swojej kariery sami. W POLSCE NIESTETY KOSZ JEST JEDEN.

Tak, jednak w momencie kiedy poznaje się tych ludzi, okazują się sympatyczni i ciekawi. MY, JAKO ODBIORCY, TEGO NIE WIEMY. WIDZIMY WAS ŚMIEJĄCYCH SIĘ ZE SCENY LUB Z EKRANU TELEWIZORA I CO MAMY SOBIE MYŚLEĆ?

W Polsce jest mało artystów, mało zdolnych ludzi. Ten kraj cierpi na brak muzykalności. Publika bez przerwy klepie mi na raz. Kiedy ich poprawiam, to się zwyczajnie obrażają. Już się przyzwyczaiłem. Nic nie szkodzi. W ZAiKS-ie zarejestrowanych jest tylko kilka tysięcy osób na tak wielkie państwo. Musimy się wspierać i pomagać sobie. To jest show-biznes, mała działka, a ludzie nie mogą żyć bez piosenki, więc szanujcie piosenkę, Panowie i Panie. CO ZATEM SĄDZISZ O SWOIM GRAJDOLE?

WRACASZ CZĘSTO MYŚLAMI DO TEGO?

Show-biznes jest mały. Zbiera wszelkiego rodzaju margines społeczny, ludzi nieprzystosowanych, szalonych. Przy bliższym obcowaniu widać, że ci ludzie nie mogliby robić nic innego, że show-biznes uratował im życie. Może tylko Nergal jest tak poukładany, że sprawdziłby się świetnie w roli dealera samochodów. Wszyscy jesteśmy wariatami!

Nawet mi się to śni…

DOBRZE SIĘ BAWISZ, TWORZĄC?

NIE GRZEBMY JUŻ…

…w tej czarnej otchłani.

Zdecydowanie bawię się dobrze, ciągle mam problemy z czasem.

PRZYDA NAM SIĘ TROCHĘ OPTYMIZMU.

JESTEŚ DOBRY? SPEŁNIASZ SIĘ?

POWRÓĆMY DO TWOJEJ TWÓRCZOŚCI.

Kiedyś rzucę scenę…

W DOROBEK WPISUJE CI SIĘ WSPÓŁPRACA

KAŻDY TAK MÓWI.

Z WIELOMA ZNAKOMITYMI ARTYSTAMI. KOGO

Kiedyś tam będzie trzeba z tej sceny zejść.

Z NICH NAJBARDZIEJ CENISZ, MASZ WYROBIONE

SZTUKA ZASTĘPUJE CI RZECZYWISTOŚĆ?

DOBRE ZDANIE?

To, co człowiek zastaje w życiu, często bywa tak banalne i tak beznadziejne, że ręce opadają.

Zdecydowanie Waglewskiego. Bez dwóch zdań. Od tego człowieka zawsze można się wiele nauczyć. On był w wojsku, też przeszedł niezłą szkolę. Chuj wie, kto go tak nauczył grać na gitarze. Ostatnio znów się wyrabia, znów podskoczył. Kiedy słyszę, jak zapierdala, wydaje się, że chyba trochę poćwiczył. Diabli wiedzą… MASZ SWOJE MUZYCZNE DZIECKO?

Mógłbym mieć ich wiele. Pan Maleńczuk, czy też pierwsza płyta Homo Twist. Myślę jednak, że moim prawdziwym, może nawet trochę niechcianym, adoptowanym dzieckiem jest Cantigas De Santa Maria. To muzyka religijna. Sama istota twórczości, czyli postawienie kobiety w funkcji Boga, to coś niesłychanego. To mnie zafascynowało. Było na swój sposób pogańskie, przeciwne maskulinizmowi. Było zaprzeczeniem tego, że mężczyzna jest lepszy od kobiety. To wszystko zawarte jest w ponad czterystu cantigach. Finalnie, wpadłem na pomysł, by również dopisać swoje autorskie

JESTEŚ CZŁOWIEKIEM RODZINNYM, NIE WIERZĘ, ŻE CAŁY CZAS WALCZYSZ. JAK ROZGRANICZASZ PROZĘ ŻYCIA OD SCENY?

Ciężko wraca się do realiów, kiedy tłum fanów po koncercie mówi mi, że beze mnie świat byłby gorszy. Trzeba wziąć głęboki oddech po powrocie z trasy, żeby znów przyjąć na siebie rolę pomiotła. COŚ JEST NA RZECZY?

Włodzimierz Wysocki, jego życie i twórczość w moim przekładzie. Szczególnie zainteresował mnie wątek alkoholizmu i jego narkomania. Zastanawiałem się, jak to możliwe, że tak mocny facet – bo to był istny tytan, małpa nie do zajebania – umiera w wieku lat czterdziestu. Okazało się, że wykończył go herman. Od razu poczułem do niego większą sympatię. Zacząłem szukać tekstów, w których można odczuć to jego delirium. JAKIE JEST OSTATNIE TWOJE SŁOWO?

Prośba o papierosa. README

107


IGOR DROZDOWSKI

Robienie szumu, krzyczenie, że system jest do obalenia – to przywileje młodości. Starzeć trzeba się zgodnością! I MATURED. I think playing overdrive rock, making noise and yelling that there’s a system to fight are all privileges of the young. You should grow old in a dignified way! WYDOROŚLAŁEM.

108

README


It’s boisterously called songwriting these days …

They’ll bust him for that …”. As time passed, I started thinking about a band. I was fascinated with Nirvana and Soundgarden at that time. Suddenly so many great groups appeared. Red Hot Chili Peppers also contributed. They all wanted to play guitars again. Krishna Brothers appeared and Acid Drinkers were very successful. I wanted a heavy band too, to play heavy music. I got myself a triangle-shaped guitar and a huge amp, by installments of course. I took a loan. Fortunately I started to earn money to pay it. I started Homo Twist playing heavy music. In 1995, we got six Fryderyk nominations (the annual Polish music award). Up until then, we were completely unknown. And suddenly it started. Najsztub and Zakowski invited me to their Tok Szok show. My wife Ewa told me to put my feet on the table there. I found it an interesting idea, but I didn’t realize it would impress all of Poland so much. The next day, when I went out to the street, things had changed. Everyone recognized me and suddenly I became big-time.

DID YOU GET FED UP PLAYING ROCK?

WHICH OF THE BANDS IS CLOSER TO YOU?

I matured. I think playing overdrive rock, making noise and yelling that there’s a system to fight are all privileges of the young. When you turn fifty and have a family with kids, you should settle down. No point being cocky. There are groups coming to Poland like Saxon, who play triangle shaped guitars and do head-banging, but you can see signs of old age in them, which is simply undignified, you should grow old in a dignified way.

Physically, mentally and biologically in a way – Homo Twist for sure. I guess I’ll get back to that kind of music. Definitely not live, but in studio. Right now I play saxophone and I really enjoy it, but once you get to ride a tank, you feel like doing it again. Homo Twist was a tank.

FROM THE STREETS TO THE BIGGEST STAGES IN POLAND. DID YOU EVER THINK IT WOULD EVER HAPPEN?

Sure, I never planned to spend my entire life in the streets. My biggest dream, which actually still keeps me moving forward, is to have an intergalactic career. DID EVERYTHING GO AS PLANNED? THERE’S A BIG GAP BETWEEN THE GUTTER AND THE NATIONAL FESTIVAL OF POLISH SONG IN OPOLE.

Opole … We all know how it ended (Malenczuk spent a night in jail after getting into a quarrel with five policemen). You can safely say that the street has never left my soul. Just as you say about the yokels who leave the countryside but the countryside never leaves their minds. It’s the same with me. I ended up posh but I can still smash a face anytime. HOW DO YOU RECALL YOUR MUSICAL JOURNEY WHICH STARTED WITH ROCK’N’ROLL AND TURNED INTO ADVANCED ORIGINAL PROJECTS.

STILL, IRONICALLY, YOU ARE A REBEL ALL THE TIME, TRYING TO PROVE SOMETHING. WHY DO YOU DO IT?

My mother asks me the same thing … seriously, I wonder myself. My music is relatively calm, although on-stage the old Maciej does come out. Psychodancing tour shows are not as soft as the records targeted at over forty year old listeners. SO, WHO ARE YOUR LISTENERS?

As I said, usually they are 40-year-olds. We have a common language. We can recall communism and how funny it was back then. For example, looking at a GPS device, I can’t help but be amazed at what we have achieved. We didn’t have that, you know. I remember waiting for a telegram message, when a notice came and you would go to the post office to order a phone call and set up the details. It’s important that the listener understands what I sing about. WHICH BAND WAS THE BREAKTHROUGH IN YOUR CAREER? PUDELSI OR HOMO TWIST?

I joined Pudelsi in 1985. Homo Twist started much later, in 1993, already after I quit playing in the streets. It was a time of sorrow and misery. I quit playing in the streets when communism fell. DID SOMEONE DISCOVER YOU THEN?

I quit myself. I was fed up. Seven years passed and the streets gradually changed. Loudspeakers were all around; shop-windows had TV-sets. The street was no longer the same and I was a sensation no more. I used to be a big thing before. Everyone said: “How come he’s so brave?

YOU SEEM VERY AMBITIOUS…

Ambition is my lunatic religion. I always set the bar high. I’ve done some acting in the theater and opera in my life. I tried to sing classical. As a kid, I wanted to be an actor and played in some school shows. Later I realized that what actors do is they wait for a call. If I had become an actor, I would have probably been bottled up in prison for murdering some manager. YOU CHOSE MUSIC.

It was obvious. I’m a huge fan of music. I know jazz. I was around ten years old when other things lost importance for me. IS THAT WHY YOU ARE A PROFESSIONAL WELDER?

Circumstances were totally against me. I was surrounded by communism. I was adolescent in the 70s. Later, there was the prison and the street. I didn’t go to school as a kid. I waited for my parents to leave home to have my own time. I sat at a cassette player with my finger on the ‘record’ button and waited for something cool on the radio. I impressed everyone in my circle with my knowledge of all the tunes and names, I had them literally engraved in my head. IRONICALLY, YOU SEEM TO ENJOY GOING BACK TO THE PAST.

You should read Bluszcz magazine, there you’ll find my articles. YOUR ESSAYS ASIDE, IN ALMOST EVERY INTERVIEW YOU RELATE TO YOUR PRISON EXPERIENCE.

I was no criminal. I never harmed anyone. YOU MANAGED TO CREATE QUITE A MYTH AROUND IT THOUGH. README

109


110

README


README

111

IGOR DROZDOWSKI


Of course, I do come from it. Imagine you are nineteen and you end up in a place like that. You have some values but prison quickly makes you forget them. One leaves the country, one joins the army and one goes to prison. Everyone has to go through an initiation of some sort. For women, you know what it is. Men have to experience some kind of a journey, maybe even some trauma. IS THAT WHAT SHAPED YOU?

I take advantage. I remember my IQ fell drastically in prison. I got dumber and dumber with each day, since I had to adapt. I had to find a common language with those people so I had to go down the illusionary social ladder I believed in. I knew I was better than them and knew things they had no idea of, but the thing was it was totally useless to me. There were different rules in there. Everyone was brutal there. I must say I found it a little fascinating. There were real men there who laughed when their front teeth fell out, instead of whining or calling the fucking dentist. The guy just sits at the table, smiles and holds the tooth in his fingers, looking real cool with that gap in his teeth … WAS THERE ANY MUSIC?

No. When I was there, you weren’t allowed to have any instrument with you. From that point of view, it was wasted time. But I made up with literature. As far as I remember, kids with a huge basket full of books came once a week. Each book was covered with grey paper and signed with a number. You couldn’t browse it. You took out one randomly. So I thought: If there’s like fucking twelve of us, then everyone takes 2 and then I have 24 books a week. Girl, how many books I read there… After all, I wasn’t in a hurry.

WITH POP STARLETS. AND YOU CALL YOURSELF AVANT-GARDE?

It doesn’t bother me at all. I’ll put it this way: the music those starlets make shouldn’t mean anything to you until you meet them personally. Often, their music results from their indolence. They can’t write good lyrics, they are pressured from many sides and eventually can’t handle their careers themselves. IN POLAND, UNFORTUNATELY, THERE IS ONLY ONE SORT.

Yeh, but once you meet these people, you find them nice and interesting. WE, AS THE AUDIENCE, DON’T KNOW IT. WE SEE YOU GRINNING ON THE STAGE TOGETHER SO WHAT ARE WE SUPPOSED TO THINK?

There are few artists in Poland, few gifted people. This country suffers from a lack of musicality. My audiences constantly claps to the beat. When I correct them, they take offence. I got used to it. It doesn’t matter. There are only a few thousand people signed up with ZAiKS (Polish association of creators and stage performers) in such a huge country. We should help and support each other. It’s show business, a small scene. People can’t live without a song so do respect the song, ladies and gentlemen. WHAT DO YOU THINK OF YOUR CIRCLE THEN?

Show business is small. It gathers together various margins of society, people less adapted, mad. Once you get to know them, you see they couldn’t do anything else and it’s show business that saved their lives. Maybe only Nergal would be smart enough to succeed as a car salesman. We are all mad!

DO YOU RECALL IT OFTEN?

DO YOU HAVE FUN, MAKING MUSIC?

I even have dreams about it… LET’S NOT GET INTO THAT…

I definitely have fun and I keep having problems managing my time.

…dark abyss.

ARE YOU GOOD? ARE YOU FULFILLED?

WE COULD USE A LITTLE OPTIMISM. LET’S GET

One day I’ll quit it.

BACK TO YOUR WORK. YOU COLLABORATED

EVERYONE SAYS THAT.

WITH MANY PROMINENT ARTISTS. WHICH ONE

One day I will have to leave the stage…

OF THEM DO YOU VALUE THE MOST?

DOES ART SUBSTITUTE REALITY FOR YOU?

Definitely Waglewski. No second thoughts. You can always learn a lot from him. He was in the army, had his heavy experiences too. Fuck knows who taught him how to play the guitar like that. Lately, he’s been improving again. When I hear him play, it seems he must have been practicing a little. Hell knows…

What a man encounters in lifetime, is often so banal and hopeless that it’s just disheartening.

DO YOU HAVE A FAVORITE BRAINCHILD?

I could have many. The Pan Malenczuk record or the first Homo Twist album. But I think my real and perhaps a little unwanted, adopted child is, Cantigas de Santa Maria. It’s religious music. The very concept of setting up a woman in place of God is something unbelievable. It fascinated me. It was somehow pagan, contrary to the male domination thing. It was a denial that man is better than woman. It’s all a part of over 400 cantigas. Eventually, I came up with an idea to write my own lyrics too. And why do I call it an adopted child? Because I’m a declared heretic. YOU GET GOLD AND PLATINUM RECORD 112

AWARDS, YOU PLAY FESTIVAL GIGS ALONG

README

YOU ARE A FAMILY GUY, I CAN’T BELIEVE YOU FIGHT ALL THE TIME. HOW DO YOU SEPARATE EVERYDAY LIFE FROM STAGE LIFE?

It’s hard to go back to reality when after the concert you hear from your fans that the world would be a worse place without you. You have to take a deep breath after the tour and accept the role of a drudge. IS THERE SOMETHING GOING ON?

Wlodzimierz Wysocki, his life and his work translated by me. I was particularly interested in the alcoholism and drug-addiction plots. I wondered how it was possible that such a strong man, a real titan not to fuck with, died at the age of forty. It turned out heroin killed him. I took a fancy to him instantly. I started looking for those pieces of his where you could sense his delirium. ONE LAST WORD?

A cigarette, please.


IGOR DROZDOWSKI

PUNK ROCK, LINUX I WOLNA KULTURA

README

113


Przed Wami jednoosobowy zespół BRUDNE DZIECI SIDA, czyli Patyczak i jego gitara. Kameralne koncerty w niewielkich klubach, na skłotach i w plenerze, pod hasłem „Trzy akordy – darcie mordy”, które brzmi jak kwintesencja punk rocka, a przy tym zaangażowanie w popularyzację Linuxa. Paradoks czy znak czasu? Może wolne oprogramowanie to bunt na miarę XXI wieku? Z

Patyczakiem R OZMAWIAŁ Łukasz Saturczak Z DJĘCIA Igor Drozdowski BĘDZIESZ NAGRYWAŁ JESZCZE PŁYTY?

Ha ha, to już nie było lepszego pytania na początek niż „kiedy następna płyta” albo „jakie plany na najbliższą przyszłość”? NO DOBRA, TO ZACZNIJMY INACZEJ. JESTEŚ CHYBA JEDYNĄ OSOBĄ W ŚRODOWISKU MUZYCZNYM, KTÓRA OTWARCIE, ZE SCENY, PROMUJE LINUXA I WOLNE OPROGRAMOWANIE. DLA MNIE TO COŚ FENOMENALNEGO, ŻE TO NIE PISANIE KOLEJNYCH PIOSENEK, ŻE SYSTEM JEST ZŁY.

Tym bardziej, że ten akurat system, mam na myśli system operacyjny Linux, zły nie jest. Wręcz przeciwnie! Bardzo fajny system. JAK SIĘ ZACZĘŁO W OGÓLE TWOJA PRZYGODA Z LINUXEM?

Czemu akurat zwróciłem uwagę na wolne oprogramowanie i na Linuxa? Wiesz, zawsze mi były bliskie ruchy pokojowe, ekolo-

giczne, prawa zwierząt, wegetarianizm, te klimaty; przez wiele lat byłem ich aktywnym uczestnikiem i zauważyłem, że właściwie w każdej dziedzinie życia społecznego są oddolnie tworzone i popularyzowane jakieś alternatywy. Ostatnimi czasy pojawił się np. sprawiedliwy handel – świetną kawę mają, polecam. Tymczasem w dziedzinie, nazwijmy to roboczo, komputerowej, nie dzieje się nic: komputery stanowią coraz istotniejszą część naszego życia, a nawet najwięksi buntownicy tworzą swe strony i piszą ulotki na korporacyjnych programach. A wolnościowa alternatywa jest gotowa! To, co mnie kręci w Linuksie, to nie technologia, lecz właśnie wolnościowe, niemal anarchistyczne podstawy, na których opiera się wolne oprogramowanie. Tworzone jest w dużej mierze przez społeczność, a nie korporacje, i rozpowszechniane na zasadzie „korzystaj do woli i podaj dalej”, mówiąc w skrócie. SZUKAŁEŚ BUNTU NA MIARĘ XXI WIEKU?

No, górnolotnie powiedziane, ale coś w tym jest. Wiesz, powodów do buntu, niezgody na rzeczywistość jest cały czas wiele, przy czym – jak mówiłem – na wszystkich frontach, że użyję batalistycznej terminologii, dość wiele się dzieje, a działka technologiczna leży odłogiem. A tymczasem są alternatywy co najmniej na tym samym poziomie, albo nawet lepsze niż komercyjne, korporacyjne oprogramowanie, więc po prostu grzechem byłoby z nich nie skorzystać. Nawet kiedyś ukułem takie hasło: „jedyny system, z którym nie walczę, to system operacyjny Linux”. Główny problem polega na tym, że środowiska alternatywne – społeczne czy kulturalne – oraz środowiska twórców wolnego oprogramowania, któremu też przyświecają wolnościowe idee, praktycznie się nie zazębiają, za mało jest przepływu idei czy po prostu informacji. TO STĄD SIĘ WZIĄŁ POMYSŁ NA LINUXOWE STOISKO WŚRÓD ORGANIZACJI POZARZĄDOWYCH NA PRZYSTANKU WOODSTOCK?

No właśnie stąd, że trzeba wychodzić z wolnym oprogramowaniem poza informatyczne getto. Gdy wpadliśmy z poznańską ekipą linuxową na ten pomysł (było to w 2005 roku) to na kilku serwisach linuksowych od razu odezwały się głosy: „Linux na Woodstock? Jakaś pomyłka!”. Tymczasem okazało się, że ludzie, widząc nasz transparent z pingwinem, wołali: „O! Nareszcie Linux na Woodstocku, tego właśnie tutaj brakowało!”. Okazuje się, że jest sporo linuksiarzy, którzy traktują całą rzecz nie tylko „komputerowo”, lecz dostrzegają przede wszystkim wymiar wolnościowy właśnie, o którym warto mówić. KOJARZENIE CIEBIE Z TĄ MARKĄ TO JEDNO, ALE CZY TO JEST PROMOCJA, KTÓRA DZIAŁA?

Przede wszystkim, to porzućmy tę korporacyjną nowomowę i nie mówmy o marce, gdyż to nie jest żadna marka. Linux to, lekko licząc, kilkaset różnych wersji (dystrybucji) systemu, z których każdą możesz sobie dowolnie konfigurować. Oszałamiająca różnorodność techniczna i estetyczna – tak!, bo dziś Linux to już nie jest siermiężny system dla komputerowych maniaków, lecz oprogramowanie, jak to się mówi, przyjazne użytkownikowi, w dodatku z piękną oprawą graficzną. 114

README


IGOR DROZDOWSKI

ALE WRÓĆMY DO PYTANIA: CZY TO JEST PROMOCJA,

SYSTEM, BABILON. A W KAPITALIZMIE KAŻDY OBIERA

KTÓRA DZIAŁA?

INNĄ DROGĘ, TZN. KTOŚ INNY UWAŻA, ŻE JUŻ NIE MA

Jeżeli przy okazji mojego koncertu organizuję imprezę o wolnym oprogramowaniu i wolnej kulturze, to widzę, że to ludzi interesuje. Na niezależnym festiwalu filmowym Kiloff w Katowicach na spotkaniu o Linuxie i wolnej kulturze była pełna sala. Zaprosiliśmy jeszcze Jarka Lipszyca z Warszawy, żeby pokazał parę filmów i opowiedział o prawach autorskich i alternatywnych licencjach Creative Commons. A na koniec się bawimy, czyli koncert. Jak robiliśmy stoiska Linuxowe na Woodstocku, to przychodzili do nas ludzie, którzy rok temu pierwszy raz usłyszeli u nas o Linuxie i pomagali nam je prowadzić, już jako dość zaawansowani użytkownicy. Więc wierzę, że sporo ludzi coś z tych imprez wynosi, oprócz gratisowych płyt z oprogramowaniem. Tymczasem większość imprez pod hasłem „Linux dla początkujących” odbywa się np. na uczelniach, a przychodzą tam ci, którzy i tak już sporo wiedzą. Jeżeli taką imprezę zrobisz przy okazji koncertu, to przyjdą ludzie, którzy albo nie wiedzą o tym nic, albo co najwyżej „coś słyszeli”.

SENSU SIĘ BUNTOWAĆ, KTOŚ ZACZYNA KRYTYKOWAĆ

A CO SŁYSZELI?

No jak to co? Że Linux jest trudny, że jest to system tylko dla informatycznych maniaków i twardzieli. Po czym gość, jeden z drugim (albo gościówa jedna z drugą, żeby było poprawnie politycznie), siadają przy kompie i okazuje się, że nie jest to wcale tak trudne i nieprzystępne, jak głoszą legendy. WRÓĆMU DO BUNTU. BO DOTYKAMY BARDZO CIEKAWEJ KWESTII: PRZED ’89 WSZYSTKO BYŁO JASNE: JEDEN WRÓG,

NOWY PORZĄDEK, A MNIE WŁAŚNIE INTERESUJE TO, SKĄD WŁAŚNIE SIĘ WZIĘŁA TAKA FORMA WALKI O WOLNOŚĆ?

To bardzo ciekawy temat w ogóle, ta zmiana nastawienia, rozmycie się, że tak powiem górnolotnie, frontu walki z systemem po roku ’89. Wtedy była specyficzna sytuacja, bo jednak wróg był jasno określony – jak mówiłeś: system, babilon, komuna. Całe otoczenie społeczne, w którym żyliśmy, było drętwe i nie dawało za bardzo możliwości robienia tego, co się chce robić, tylko wtłaczało człowieka w jakieś z góry określone ramy, natomiast po ’89 okazało się, że po pierwsze ani ten tzw. „system” nie jest tak naprawdę oczywisty, tym bardziej, że część działaczy opozycji okazała się takimi samymi złamasami jak ci, przeciw którym jeszcze niedawno walczyli; a po drugie, przybyło możliwości samorealizacji i wyrażenia siebie, choćby dzięki temu, że wydanie fanzina na ksero nie groziło już problemami z prawem (a raczej państwowym bezprawiem). Wkrótce po upadku komuny pojawiły się na szerszą skalę komputery, a zaraz potem Internet, który stworzył wręcz kolosalne możliwości tworzenia i upowszechniania twórczości. Dawniej, jak miałeś zespół, to byłeś zdany na dwa, trzy festiwale w roku – Jarocin czy Poza Kontrolą – oraz mogłeś nagrać w piwnicy kasetę, kopiować ją w domu i sprzedawać na koncertach, nielegalnie; o ile optymistycznie założyć, że udało ci się upolować w sklepie czyste kasety, bo była to rzadkość; koncertów też było tyle co kot napłakał. Teraz README

115


możesz muzę nagrać i obrobić w domu na komputerze i puścić w net. To jest nie tylko technologiczna rewolucja, lecz potężna zmiana społeczna, pojawiły się także nowe zagrożenia, np. próby cenzury internetu – dlatego warto mówić właśnie o społecznych aspektach rozwoju technologii.

No tak, bo ile można w kółko wałkować te same tematy, te same brzmienia, i w dodatku w tekstach stwarzać pozory społecznego zaangażowania? Na zaangażowanie, działanie jest czas na co dzień.

TO WIELKI POZYTYW DZISIEJSZYCH CZASÓW, ŻE ZESPÓŁ NIE

MA CIŚNIENIA NA NAGRANIE NOWEGO MATERIAŁU?

POTRZEBUJE WIELKIEJ WYTWÓRNI, ABY WYDAĆ PŁYTĘ.

Ciśnienie to ja mam, tylko materiału za wiele nie mam! Widzisz, mój feler polega na tym, że nie nabrałem nigdy przyzwyczajenia, które ma wielu muzyków, że sobie codziennie siadają z gitarą i grają. Wtedy się po prostu układają piosenki. A jeżeli masz w dodatku prawdziwy, więcej niż jednoosobowy zespół, to grasz mniej lub bardziej regularne próby, i wtedy też się tworzą nowe kawałki. A ja nie mam prób i w związku z tym mam mało nowych piosenek. A co, stare są złe?

Już nawet małej nie potrzebuje. Można wydać samemu. Ba, niektórzy twierdzą, że samo wydawanie płyt to dziś przeżytek – rządzi internet i MP3, a format CD odchodzi do lamusa… Choć to dosyć dyskusyjna teza. A TY ZAMIERZASZ WYDAĆ COŚ JESZCZE?

Jest przede wszystkim pomysł nagrania kawałków, które zostały mi po kapeli Brudne Mięso, a zachowały się jedynie nagrane na dyktafon na koncercie – co zresztą też ma swoją moc; wiszą na stronie www.brudne.art.pl, przy czym lojalnie ostrzegam, że jakość techniczna jest katastrofalna i odtwarzacze MP3 mogą tego nie wytrzymać, nie mówiąc już o słuchaczach.

NIE MÓW, ŻE BIERZESZ DO RĘKI GITARĘ TYLKO NA KONCERTACH.

Nie, aż tak tragicznie nie jest! Gitarę biorę do rąk już w pociągu na koncert, bo trzeba przecież założyć struny.

A PROJEKT GLEBOGRYZARKA P-45? MATERIAŁ

Z PISANIEM JEST PODOBNIE?

OSTATECZNIE NIGDZIE SIĘ NIE UKAZAŁ.

Wiesz, ja nigdy nie pisałem piosenek, w sensie: kartka, ołówek, tekst. Przeważnie jest tak, że jadę sobie np. na rowerze, wpada mi do głowy melodia razem ze zwrotką i refrenem, taki strzał, i kawałek jest prawie gotowy.

Nie, nigdzie nie wyszedł. Wisi w necie na http://www.myspace.com/glebogryzarka, gdzie piosenki mają po kilkadziesiąt odsłuchań, z czego jestem dumny, ha ha. Prawdziwy internetowy underground! MOŻE TRZEBA BYŁO WYDAĆ OD RAZU PO POWROCIE DO KRAJU?

No tak... Piosenki powstały kilka lat temu na emigracji zarobkowej w Irlandii – miałem taki epizod – a że ostatnio ludzie raczej wracają z Wysp, niż wyjeżdżają, to temat trochę stracił na aktualności. Nie miałem refleksu. Za to nawet nagrałem ten materiał w najprawdziwszym studiu – z tym że to jest broń obosieczna w moim przypadku, bo co z tego, że to wszystko niby lepiej brzmi, skoro nie ma atmosfery koncertu czy ulicy. Bo Glebogryzarka P-45 to był typowy projekt uliczny – jak mnie wywalili z roboty, to na ulicy zarabiałem chwilowo na przetrwanie. Ależ to było romantyczne! ALE KONCERTY GRASZ CIĄGLE?

Koncerty gram ciągle, tak. Ostatnio bardzo mi się podobało na Off Festiwalu w Katowicach, gdzie zostałem zaproszony przez bytomską galerię Kronika; oni robili tam scenę artystyczno-literacką jako imprezę towarzyszącą festiwalowi. Była to najmniejsza z kilku festiwalowych scen, czyli namiot i dwa głośniki, granie na wpół akustyczne w zasadzie, ale atmosfera lepsza niż na niejednym koncercie na dużych scenach. Takie granie najbardziej lubię, bo jak stoję na wysokości, a publika stoi hektar dalej za metalowymi barierkami, to czuję się jakoś dziwnie. Nie ma kontaktu. W TYM ROKU OFF PO RAZ KOLEJNY ZROBIŁ TAKŻE UKŁON W STRONĘ STARSZEJ EKIPY PUNKOWEJ – KRYZYS, APTEKA, 19 WIOSEN.

Akurat te kapele zawsze poruszały się, moim zdaniem, na obrzeżach, na pograniczu punka. No i pięknie. Punk rock już dawno stał się gatunkiem bardzo schematycznym, poszedł w kompletny kanał. Przecież początkowo to był ruch bardzo przełomowy i mocno zróżnicowany, nie tylko muzycznie lecz i kulturowo. Obok muzycznych chuliganów typu Sex Pistols był śmiertelnie poważny i zaangażowany społecznie Crass czy romantycy z Buzzcocks. Wiele nurtów, wiele odcieni, mnóstwo wielkich indywidualności. Potem to poszło w totalny schemat. To, co najciekawsze w kulturze alternatywnej, jest nieobliczalne, zaskakujące. Na tym polega geniusz 19 Wiosen – oni wywrócili do góry nogami myślenie o punk rocku. Na zupełnie inną modłę zrobili to także Starzy Singers. TO DLATEGO WŁAŚNIE ROBISZ PUNKOWY KABARET? 116

CIĄGLE MNIE JEDNAK MĘCZY PYTANIE, CZY PATYCZAK NIE

README

COŚ NOWEGO MASZ?

Jest trochę nowych kawałków, aczkolwiek to nie jest tempo typu dwie nowe płyty na rok. Niestety po kilku moich zespołach, czy też, jak to się dziś modnie mówi, projektach, niewiele zostało – co najwyżej jakieś nagrania z prób albo koncertów. Po Brudnym Mięsie było jeszcze wspólne granie z ekipą z Gorzowa, czyli skład Dziady i Świtezianki. Świtezianki to Karotka i Maria Inez, a dziady – Waćpan P. i ja. W zasadzie jednorazowy projekt, który powstał przy okazji imprezy o Adamie Mickiewiczu organizowanej przez poznański Barak Kultury w ramach cyklu „Znani nieznani”. Próba świeżego i „nie na klęczkach” spojrzenia na ikonę kultury narodowej. BYŁ JESZCZE BIAŁOSZEWSKI.

To też w cyklu „Znani nieznani” w Baraku Kultury. Temat był rzucony luźno: coś na temat Mirona Białoszewskiego, jakieś odniesienia itd. Poczytałem sobie tę jego twórczość i po pierwsze jakoś nie za bardzo mnie to zakręciło, po drugie nie widziałem w tym za bardzo materiału na granie, ale czytając biografię Bialoszewskiego, natknąłem się na info, że on w latach 50. pisał do spółki z Wandą Chotomską wierszyki dla dzieci, do „Świerszczyka”. Podpisywali się jako Wanda Miron. TEGO NIE WIEDZIAŁEM.

Bo to jest mało znany fakt; może wstydliwy? Dotarłem więc do tych archiwalnych numerów „Świerszczyka”. Pojechałem specjalnie do Warszawy do Biblioteki Uniwersyteckiej, bo w Poznaniu niewiele znalazłem. Trzeba było widzieć minę bibliotekarza, jak wytoczył z windy wózek pełen zakurzonych skoroszytów, a tam – nie żadne poważne księgi, tylko „Świerszczyk”! Melodie pod te wiersze układały się właściwie same – i materiał na koncert gotowy. A właściwie to szoł multimedialny wręcz, gdyż w tle leciały z rzutnika oryginalne ilustracje do tych wierszyków. Może nawet jest to nagrane na video, muszę zapytać. Dobrze, że mi przypomniałeś. JEDNAK OPUBLIKOWANE NIE ZOSTAŁO.

Opublikowane? Nie, nie. Może kiedyś, gdzieś. Ale i tak koncerty są najfajniejsze. DALEJ NIE BIERZESZ PIENIĘDZY ZA KONCERTY? TAK KOJARZĘ…

Nie wiem, skąd to skojarzenie? Pewnie po koncertach na Przystanku Woodstock, grałem tam na śmietniku albo na Toi Toi’u, gdzie rzeczywiście było zero zwrotów kosztów, nie mówiąc o ho-


norarium. Ale kiedy mnie zaprasza np. właściciel knajpy, który zarobi, jak nie na biletach, to na piwie, to czemu mam nie wziąć skromnego honorarium? Ale udawajmy, że jesteśmy dżentelmenami i nie gadajmy tu o kasie. Inna sprawa, że kwestia pt. kasa a scena alternatywna czy niezależna, to temat-rzeka, wart osobnego artykułu.

NO WŁAŚNIE.

Nie, nie, ale też nie ma planowania na rok naprzód, tak jak to mają w zwyczaju artyści, że tak powiem, profesjonalni, którzy żyją z grania i mają wypełniony kalendarz po brzegi. Czasami są to dwa miesiące wyprzedzenia, czasami dwa tygodnie, a czasami rzeczywiście po prostu przyjeżdżam i gram.

TWOJE KONCERTY TO CIĄGŁY SPONTAN?

W stylu, że ktoś do mnie dzwoni i mówi: „Jutro przyjeżdżasz i grasz, OK?”.

POZNAŃ, KISIELICE, 27 LIPCA 2010

już dawno stał się gatunkiem bardzo schematycznym, poszedł w kompletny kanał. Przecież początkowo to był ruch bardzo przełomowy i mocno zróżnicowany, nie tylko muzycznie, lecz i kulturowo. Obok muzycznych chuliganów typu Sex Pistols był śmiertelnie poważny i zaangażowany społecznie Crass czy romantycy z Buzzcocks. Wiele nurtów, wiele odcieni, mnóstwo wielkich indywidualności. Potem to poszło w totalny schemat. To, co najciekawsze w kulturze alternatywnej, jest nieobliczalne, zaskakujące. IGOR DROZDOWSKI

PUNK ROCK

README

117


KRZY KRZ RZ RZY ZYS ZY SZT SZ SZTO ZTO TOF F SZLĘZA S LĘZA SZ AK

MUSEME

118


FESTIWAL W ZIELENI Natalia Skoczylas ZDJĘCIA Krzysztof Szlęzak TEKST

W

ładzom Katowic można pogratulować szczęścia – obecność kultowej dla alternatywnego światka imprezy, jaką jest Off Festival, w czasie, kiedy waży się kwestia tytułu Europejskiej Stolicy Kultury 2016, to wymarzony kąsek. Oprócz tego, dopisały warunki i imprezę można było przenieść w otoczenie Doliny Trzech Stawów – odprężającej, zielonej przestrzeni, w której, poza scenami, zaaranżowano coś na kształt letnich ogrodów. Jako ekipa TAKE ME, przeżywaliśmy ten festiwal na różne sposoby, tocząc w jednym z ogrodów (ogrodzie piwnym, jak łatwo można się domyślić) spory o jakość koncertów i artystyczne doznania. Największym wyzwaniem okazał się występ A Place To Bury Strangers, który miał miejsce pod koniec pierwszego dnia festiwalu. Koncert ten można „ugryźć” z wielu stron, opowiadając o rozmazanych melodiach, uderzających przesterach i wysokim poziomie decybeli, o niepokojącej oprawie – dwóch panów wyłaniających się ze słabych świateł i mgły. Oliver i spółka potrafią z pełnej grud tekstury gitar i perkusji wyczarować zachwycającą całość. Zgadzamy się też co do Flaming Lips i ich bombastycznego karnawału audiowizualnego – dopieszczony i przemyślany koncert, któremu niemniej jednak mogę zarzucić nonszalancję i dystans. Nie deprecjonując całości, rzecz jasna. Podzielił nas Lenny Valentino – upieram się jednak przy tym, że był to znakomity koncert. Począwszy od nagłośnienia, którego lubię się czepiać, przez techniczne zdolności muzyków, aż po całokształt przygnębiającooczyszczających emocji. Osobiście podziwiam Archie Bronson Outfit za offstreamowość i świetny występ. Prześlizgując się gdzieś pomiędzy popularnymi gatunkami, w bezpiecznej odległości od zgiełku i krytyki, potrafią wykrzesać z siebie zdrową ironię i dowcip. Wyciskają z instrumentów ciekawą mieszankę dźwięków na poły ludycznych, na poły klasycznych, jednocześnie sprawiają wrażenie stuprocentowych indywidualistów. Cała przyjemność po mojej stronie. Długo nie zapomnę też rozszalałej publiczności na No Age, którzy dali solidny, energetyczny i interesujący popis muzyki – nie tylko i nie w oczywisty sposób noise’owej. Off Festival zaaklimatyzował się w Katowicach nie gorzej niż my wszyscy. Po pełnym emocji, doznań, wrażeń i wyzwań weekendzie przywieźliśmy dla Was wszystkomówiące fotografie i kilka rozmów z zespołami (szukajcie w tym numerze i kolejnych). A 4 sierpnia 2011 powtórka w Dolinie Trzech Stawów. MUSEME

119


KRZYSZTOF SZLĘZAK

MUSEME

120


FESTIVAL IN THE GREEN Natalia Skoczylas PHOTO Krzysztof Szlęzak TEXT

T

he Katowice local authorities should be congratulated – holding the alternative community’s cult festival, OffFestival, while the European Culture Capital 2016 host city was being elected, was a cool idea. The weather was fine and the festival was moved to the surroundings of the Three Ponds Valley – a relaxing verdant space where, along with the concert stages, there were special summer gardens arranged. As a TAKE ME team, we experienced the festival in a number of ways, debating in one of the gardens (beer gardens, naturally) on the quality of the concerts and our artistic impressions. The biggest challenge was the concert of A Place To Bury Strangers which took place at the end of day one of the festival. This show can be approached in many ways, the fuzzy melodies, overwhelming overdrives, the high volume, or the disturbing setting with two gentlemen appearing from out of the faint lights and fog. Oliver and the gang can swiftly change the rocky texture of guitars and drums into one breathtaking entity. We reached an agreement over the Flaming Lips’ show and the ‘boombastic’ audio-visual carnival they delivered. It was a complete and thought-through concert which I found, however, nonchalant and distant. But let us not diminish all of it. Our opinions varied regarding Lenny Valentino’s show. I insisted it was a great concert in all its aspects – from the sound quality, which I like to pick on, through the technical skills of the musicians, to the entirety of its depressing but cleansing emotional theme. Personally, I admire the Archie Bronson Outfit for their off-stream nature and the great show they gave. Sliding through popular genres at a safe distance from hype and criticism they delivered a healthy dose of irony and humor. With their instruments they pull out an interesting mixture of partly folk and somewhat classical sounds, and seem totally individual at the same time. The pleasure was all mine. I won’t forget the frenzied audience for No Age who gave a solid, energetic and interesting show of not just noise music and not just an obvious form of it. OffFestival adapted to Katowice as well as we did. After a weekend full of emotion, experiences and challenges we have pictures for you that say it all and a few interviews with the bands (check them out in this and the upcoming issue). And remember, Three Ponds Valley, the next edition 4th August 2011. MUSEME

121


tunng KRZYSZTOF SZLĘZAK

122

MUSEME


the horrors

the ra veone t te s

t he f l aming l ips

a pl ac e to bur y strangers MUSEME

123


124

MUSEME


FOR BESSY

MOJE POMYSŁY SĄ ABSURDALNE MY IDEAS ARE RIDICULOUS Z

Olivierem ROZMAWIAŁA Natalia Skoczylas

ZDJĘCIA

Krzysztof Szlęzak

A Place To Bury Strangers to podobno najgłośniejszy zespół Nowego Jorku. Dla TAKE ME to z pewnością jeden z najlepszych zespołów na tegorocznym OFF Festiwal. W kameralnym półmroku katowickiej Hipnozy mieliśmy okazję porozmawiać z liderem A Place to Bury Strangers is said to be the APTBS, Oliverem Ackermannem. most ‘famous’ band from New York. TAKE ME definitely regards them as the best band at this year’s OFF Festival. In the intimate twilight of the Hipnoza Jazzclub in Katowice we had a chance to talk to APTBS’s leader, Oliver Ackermann. ZACZNIJMY OD NOWEGO JORKU – GDY SIĘ TAM PRZEPROWADZIŁEŚ, PRZESZEDŁEŚ KRYZYS. URUCHOMIŁEŚ DEATH BY AUDIO, ALE NIE BYŁEŚ SZCZEGÓLNIE POPULARNY W TAMTYM CZASIE. W CZYM TKWIŁ PROBLEM?

KRZYSZTOF SZLĘZAK K

Byłem bardzo podekscytowany przeprowadzką do Nowego Jorku. W ciągu kilku pierwszych tygodni wydałem całe moje pieniądze na imprezy z przyjaciółmi. Wszyscy myślą, że przeprowadzka do Nowego Jorku oznacza zamieszkanie w fajnej okolicy, ale my przeprowadziliśmy się do getta w dzielnicy przemysłowej, w której nikt wówczas nie mieszkał. To był zaniedbany blok, wydawał się bezpieczny za dnia, ale gdy zapadała noc, na ulicach składowano skradzione samochody. Miałem samochód dostawczy i wydawało mi się, że ludzie tam żyjący również mieli auta, lecz tylko moje stało na ulicy. Dzieciaki dla zabawy rzucały w nie kamieniami albo przebijały opony. Któregoś dnia zauważyłem, że samochód ma dziurę postrzałową. Z drugiej strony Brooklyn nie jest aż tak niebezpieczny, jak się o nim zazwyczaj mówi. Trzeba zrobić coś naprawdę głupiego, żeby wpaść w kłopoty. Choć czasami czułem się okropnie, gdy odwiedzali mnie znajomi i za każdym razem działo się coś niebezpiecznego. Któregoś razu znalazłem martwego psa i pismo porno w jednym worku na

śmieci. To było bardzo dziwne… Dwa razy skradziono mi samochód. Za pierwszym razem udało mi się go znaleźć. Ale były też naprawdę dobre momenty. Podejmowałem różne prace, by zarobić pieniądze, i wciąż konstruowałem pedały efektowe. Zamieniłem mieszkanie w bardzo małe studio nagraniowe, które tworzyła mała grupka ludzi. Po jakimś czasie zmieniło się ono w miejsce, które znamy dziś – znacznie większe, z wieloma zaangażowanymi ludźmi. Rozrośliśmy się do tego stopnia, że mamy nawet trochę wolnego miejsca. Później mogliśmy zająć cały parter w budynku i zaczęliśmy grać tam koncerty, przez co miejsce zamieniło się w sale koncertową. Spotykały się tam dzieciaki z różnych środowisk i teraz zajmują się wszystkimi sprawami – od hydrauliki po elektrykę. Nawet sami zbudowali nam pokoje. Myślę, że ci, którzy tam teraz są, to dobrzy ludzie. Lubią ciężką robotę i są bardzo zmobilizowani – po prostu lubią pracować. Po jakimś czasie uruchomili coś na kształt własnego labelu i studia. Prowadzimy tam teraz szereg działalności. DLACZEGO PODPISALIŚCIE SWÓJ PIERWSZY KONTRAKT NA CHUSTECZCE? CZY TO TYLKO PLOTKA?

Nie, naprawdę to zrobiliśmy. Ja nie chciałem nawet niczego podpisywać, naprawdę nie chciałem zawierać tego kontraktu, ale facet w Bostonie miał ten swój label Killer MUSEME

125


KRZYSZTOF SZLĘZAK

oni tworzą, jest totalnie popowa. Jednak przez jakieś trzy lata był dla mnie źródłem informacji, a przyjemnie jest współpracować z ludźmi, którzy wiedzą o wiele więcej od ciebie w przeróżnych dziedzinach. Myślę, że na następnej płycie wszystko zrealizujemy sami. Przebudowaliśmy studio w domu, podłączyliśmy wszystko na nowo, ja zbudowałem nowe przedwzmacniacze. Myślę, że brzmi to całkiem nieźle. Zacząłem nagrywać i będzie to trwać przez kolejnych parę miesięcy. JAKI JEST ZATEM PLAN NA NASTĘPNĄ PŁYTĘ?

Nie wiem. Chyba nie powinienem o tym mówić. Moje pomysły są absurdalne. Kto wie, co się dokładnie wydarzy? Zawsze staram się nagrać najbardziej szalony i pokręcony album w historii, ale to się nigdy nie udaje. Staramy się pisać piosenki w sposób, by osiągnąć taki właśnie efekt, ale wciągają nas rzeczy „miękkie” jak new wave, pop i tym podobne. Zawsze kończy się to przemieszaniem wszystkiego. NIGDY NIE JEST DOŚĆ ROCK’N’ROLLOWO?

Nie, nigdy nie jest prawdziwie rock’n’rollowo! (śmiech) Ale nie ma w tym nic złego, bo takie nagrania są złożone i różnorodne, a ja lubię różną muzykę. Tak jak moi przyjaciele. Ma to również coś wspólnego z młodością, widzeniem świata w rock’n’rollowy sposób. Teraz jest trudniej dać nawet dobry koncert, wszyscy grają „przyjemne dźwięki”, a okazuje się, że najlepsze są koncerty, podczas których eksperymentuje się z otoczeniem i przestrzenią. Dziś obserwuję grupy, które poznawałem w młodości. Wtedy robiły na mnie o wiele większe wrażenie i nie wiem, czy to wina tego, że się wypaliły i postarzały, czy tego, że inaczej odbierałem je jako młody człowiek. Inspiracją były wtedy dla mnie takie kapele jak Dinosaur Jr. Pamiętam, że gdy byłem młodszy, wszystko wydawało mi się tak cholernie szalone. Nie miałem pojęcia, dlaczego tak się działo, ale wariowałem! Teraz nie mam takich odczuć, nie zatapiam się w morzu dźwięków, słuchając ich muzyki. Mam nadzieję, że przy tej płycie postaram się zrobić coś bogatszego, tak, aby okazała się naszym najlepszym albumem. BRZMI FANTASTYCZNIE! CZY NADAL PRACUJESZ NAD

Pimp i prowadził kolejny, zwany Brainwashed, o którym już słyszałem i wiedziałem, że jest dobry. Przyszedł na jeden koncert i powiedział, że bardzo chce nas wydać, po czym wręczył mi chusteczkę, na której były spisane wszystkie warunki i to, co może nam zagwarantować. Dodał, że nie da nam wszystkich pieniędzy. Minęło osiem miesięcy, zanim się zgodziłem. SAM REALIZUJESZ NAGRANIA CZY ZLECASZ PRODUKCJĘ INNYM?

Przy ostatnim nagraniu pracowałem pod koniec z tym kolesiem, Andy Smithem. Nagrałem wszystkie wokale. Przy pierwszej płycie wszystko zrobiłem sam. Przy drugiej – prawie wszystko. Nagrałem wokale dla niego i zrobiliśmy minimalne poprawki w timingu. Wydaje mi się, że pomógł, mimo że prawie nie można na tym operować. Dobrze mi się z nim współpracowało. Andy Smith to bardzo fajny gość, pracował z wieloma ludzi, np. dla Hit Factory, które było jednym z najsłynniejszych studiów nagraniowych w Nowym Jorku; nagrywał też Michaela Jacksona, Paula Simona, House of Pain i wiele innych, zwariowanych grup. Mówię „zwariowanych”, bo nie pojmuję, jakim cudem mam do czynienia z człowiekiem, który z nimi pracował. Nie chodzi o to, że ich nie cenię, ale przecież muzyka, którą 126

MUSEME

USPRAWNIANIEM SWOICH PEDAŁÓW EFEKTOWYCH I OSIĄGANIEM CZEGOŚ NOWEGO? MOI ZNAJOMI, KTÓRZY ZNAJĄ SIĘ NA MUZYCE, TWIERDZĄ, ŻE TWOJE EFEKTY SĄ ABSOLUTNIE SZALONE!

Oczywiście, że pracuję nad nowymi rzeczami! Zawsze to robię, mimo że mam teraz o połowę mniej czasu i wciąż jestem w trasie. Ale myślę, że mamy więcej powodów, by to robić. Wcześniej traktowałem to bardziej jak drugie hobby, a teraz mamy więcej celów, pomysłów w głowie, więcej rzeczy pcha nas naprzód. Jestem bardziej zmobilizowany. I gdy wracam do domu, mam ochotę pracować ciężko i nie muszę już koniecznie robić tego wszystkiego, co robiłem w przeszłości. Mam gdzie żyć, więc w pewien sposób jest mi łatwiej nieustannie tworzyć. JAK PLANUJESZ NAS ZASKOCZYĆ?

Chciałbym zintegrować wzmacniacze, których używałem, wbudować w nie efekty. Myślałem również o zbudowaniu naprawdę dużego efektu, który przewodziłby dźwięk przez najróżniejsze elementy np. metalowe blachy. Chce eksperymentować z rozmaitymi przedmiotami, przez które można przepuścić sygnał i zamienić go w zupełnie inny dźwięk. MÓWISZ JAK INŻYNIER, A NIE JAK MUZYK. I W RZECZYWISTOŚCI JESTEŚ INŻYNIEREM,


KRZYSZTOF SZLĘZAK

UKOŃCZYŁEŚ PROJEKTOWANIE PRZEMYSŁOWE. PEDAŁY EFEKTOWE, KTÓRE SPRZEDAJESZ, TO ZATEM TWOJE DZIEŁO? TAK JAK EFEKT ROBOTA?

Tak, robot to moje dzieło. Teraz głównie projektuję pedały, które inni konstruują, ale dawniej sam je składałem, każdy jeden. GDYBY KTOŚ ZNACZĄCY, JAK NA PRZYKŁAD TRENT REZNOR, POPROSIŁ CIĘ O KONKRETNY EFEKT, ZROBIŁBYŚ GO SAM?

Oczywiście, że zrobiłbym go sam, tylko ja wiem, jak robić dokładnie takie rzeczy. Pomagam również, gdy ktoś prosi o udoskonalenie czegoś. Myślę, że efekty to moja działka. DLACZEGO DEATH BY AUDIO ZDECYDOWAŁO SIĘ WYDAWAĆ MUZYKĘ NA KASETACH? MASZ Z TYM COŚ WSPÓLNEGO?

Nie mam, ale bardzo lubię kasety. Mam całą kolekcję, choć ich produkcja jest droga. Jakość dźwięku na kasetach szybko się pogarsza, co jest akurat dobre, bo zawsze brzmi jak nagranie, które było już wiele razy odtworzone. Jest tak fantastycznie i naturalnie zniekształcone, a w dodatku brzmi inaczej w zależności od różnych czynników. Płyty CD nigdy nie będą brzmieć w ten sposób, a winyle dają taki efekt jedynie po wielokrotnym odtworzeniu. Pamiętam, jak format MP3 był nowością, a w Internecie funkcjonowała strona mp3.com. Kiedy usłyszałem niektóre w tak złej jakości, pomyślałem sobie: Kurwa, to brzmi fantastycznie! Zamawiałem więc te płyty, ale gdy w końcu je przesłuchałem, okazywała się ona totalnie czysta, jakby dziewicza wobec tego, co słyszałem Internecie. Zamawiało się album, którego brzmienie miało być brudne, a otrzymywało się tę tandetną, popową, kiepską muzykę, która już się nawet nie podobała. Czasami wydaje mi się, że odrobina surowości czyni brzmienie po prostu lepszym. Ośmiościeżkowe kasety też brzmiały fantastycznie! Mam na myśli te stare nagrania rodziców, które słuchali setki razy i powtarzali: Kurwa! Rolling Stonesi są tacy niezależni! Świetni! Dziś Stonesi nie są już tak dobrzy… Myślę, że nagrania miały w sobie ten rodzaj leczniczego brzmienia, brzmiały po prostu dobrze. PŁYTY CD ZOSTAŁY STWORZONE Z MYŚLĄ O CZYSTYM DŹWIĘKU, MIŁO ZATEM WIEDZIEĆ, ŻE SĄ LUDZIE, KTÓRYM PRZYŚWIECA ZUPEŁNIE INNY CEL.

Dokładnie! Teraz jest pełno noise-rockowych zespołów i takich, które podkręcają głośność do maksimum, przez co starają się uzyskać zniekształcone brzmienie, jak kiedyś na taśmach-matkach. Dziś chcą brzmieć brudno i garażowo. Takie połączenie starego z nowoczesną technologią jest atrakcyjne nawet dla popowych grup i ogólnie dla dzisiejszej muzyki. Dlatego też ludzie nie chcą zremasterowanych płyt, bo być może to nowe nagranie nie zabrzmi tak dobrze jak to odtworzone pięćdziesiąt razy. Gdy ktoś je remasteruje, może spieprzyć robotę – nadać to napuszone brzmienie.

zbyt dużo wiedzy. My na przykład nie jesteśmy bardzo wprawnymi technicznie muzykami, sam nie wiem nawet, jak grać piosenki innych, nie umiem też grać na pianinie. Ale zagrałbym, gdybyś zechciała, bo tu chodzi bardziej o feeling, emocje, pozostawanie wiernym uczuciom… Niektórzy muzycy studyjni, którzy są absolutnymi wirtuozami gry na swoich instrumentach, którzy spędzają cały czas na ćwiczeniu i pracy, którzy potrafią zagrać wszystko – zatracają tę wizję. I STAJĄ SIĘ NUDNI. JAK YNGWE MALMSTEEN ALBO JOE SATRIANI. MASZ TĘ SAMĄ PASJĘ, ALE INNE PODEJŚCIE. MOGLIŚMY TO ZAOBSERWOWAĆ, GDY WZIĄŁEŚ DO RĄK GITARĘ I NAGRAŁEŚ AKUSTYCZNĄ SESJĘ DLA THEY

JA UWAŻAM, ŻE ZREMASTEROWANE PŁYTY NIE BRZMIĄ

SHOOT MUSIC – DON’T THEY.

TAK DOBRZE JAK ORYGINAŁY.

Było to przedziwne. Był moment, że szedłem ulicą, grając tę piosenkę i myśląc: Co ja robię? Były to zwyczajnie szalone solówki na gitarze akustycznej, rzępoliłem… A moi przechodzący wówczas obok znajomi wyglądali, jakby się zastanawiali: Co on kurwa wyprawia? Było to zabawne!

Czasami tak, a czasami nie. Zdarza się, iż niektórzy robią tyle masteringu, że zaczynają myśleć wyłącznie technicznie. Im więcej się ktoś w tym profesjonalizuje i zdobywa wiedzę w tej dziedzinie, tym więcej traci dziecięcej naiwności. Dlatego uważam, że dobrze mieszać ludzi nowych, innych, jeszcze bardzo naiwnych, a może i trochę głupich, gdyż mają to radosne, absurdalne podejście, które ekscytuje ludzi. Czasem ważne jest też, by nie posiąść

KIEDY ZNÓW ZAWITASZ DO POLSKI?

Tak szybko, jak to tylko możliwe! Powiedz znajomym, by mnie zaprosili! CZUJ SIĘ ZAWSZE ZAPROSZONY! MUSEME

127


LET’S START WITH NEW YORK – WHEN YOU MOVED THERE, YOU WENT THROUGH A CRISIS. YOU STARTED DEATH BY AUDIO, YOU WERE NOT POPULAR AT THAT TIME. WHAT HAPPENED?

I was very excited to move to New York, and in the beginning I spent all my money in couple of weeks, partying with friends. Everyone thinks that when you move to New York, you’re going to live in a nice area, but we moved to a ghetto and lived in an industrial area where nobody lived at the time. It was just a junk yard block, it looked safe during the day, but when night fell there were mostly junked stolen cars and burning cars in the streets. I had a van and it seemed like people living there had cars too, but mine was the only one out on the street. Kids were throwing stones at its windows for fun and setting fire to the tyres. One day I found my van with a bullet hole in it. On the other hand, Brooklyn isn’t really as dangerous as people say. You have to do something really stupid to get into trouble. But sometimes I felt terrible when my friends were coming over and every time there was some bloody stuff happening. Once, there was a dead dog and a porn magazine in the same trash bag that I found on the block. That was very strange. And my car got stolen twice. I found it the first time when my friend borrowed it. He was doing some kind of video film art or something, and I was trying to get it back, but it took long, like until 3 am. So he was really tired and left the van next to my house. There was some film equipment in the back, I didn’t even

came back after 15 minutes with a contract that he wrote on a napkin, and he says: “I want to put out your record, I’ll give you everything that I wrote on this napkin, but I won’t give you all the money”. It still took me like 8 months or something to finally be like: “Okay, that’s good enough”. DO YOU PRODUCE YOUR RECORDS ON YOUR OWN OR LET SOME OTHER PEOPLE DO IT FOR YOU?

On the most recent record, I worked a little bit with this guy, Andy Smith. But it was just kind of towards the very end. I recorded all the vocals. On the first record I did everything. On the second I did almost everything, I recorded the vocals for this guy, and we did some very, very minor adjustments in timing. I think he helped even though you can almost barely touch it. It was fun to work with the guy. I was also excited to do it because he and Johnson made remixes for us. Andy Smith is really cool, he’s worked with all sorts of people, he’s worked for the Hit Factory which was one of the famous recording studios in New York, and he was recording people like Michael Jackson, Paul Simon, House of Pain, and all sorts of ridiculous groups. I mean ridiculous, because I don’t know what the heck I’m doing with a guy who has worked with those people. Not that I don’t love that stuff or whatever, but it’s just a kind of extreme pop music, you know. But it was cool, because for three years or something he was like an open source of information, and it’s fun to collaborate with people who obviously know something way more than you do, in totally

KRZYSZTOF SZLĘZAK

know. Like, when I opened my car in the morning, there was a whole car chopped up in the back of my van, man! I went to the police station, but they said they didn’t want to help me. That was weird. But I also had a really good time. I was taking different jobs to make money, and I was still building effect pedals. I changed the loft into a sort of a recording studio, which was really small with a bunch of people there. Eventually, the place turned into the one we know now – a lot bigger, with many people working there. We even grew so much, but there’s a bit of space left. Then we got a real break of getting the whole first floor in this building and started giving shows there, and it turned into a venue space. All kinds of kids kept meeting there, and now they’re doin’ all the things, from plumbing to electricity. They even built our rooms themselves. People who are there now are very good I think. They like to do all the rough work and they are very motivated, they like to work. They started a kind of label later and an artist studio there, so now it’s a community of things. HOW COME YOU SIGNED YOUR FIRST CONTRACT ON A NAPKIN? IS THAT A MYTH?

No, it’s true. I didn’t even want to sign it, I really didn’t want to have a contract, but this guy in Boston had this record label called Killer Pimp and used to run the record label called Brainwashed, which I’d heard of, it’s a very good label. So he came to this show and he was like: “I really want to put out your record”. I said: “Cool, it sounds pretty easy”. So he 128

MUSEME

different directions. On this next record, I think we will do it entirely by ourselves. We’ve rebuilt the studio at our house, we rewired everything, and I’ve built a few new preamps. I think it sounds good. So now, I’ve started recording, and we will be recording for the next many, many months. SO WHAT’S THE PLAN FOR THE NEXT RECORD?

I don’t know. I don’t really think I should talk about it. My ideas are very crazy. Who knows, we will see what happens exactly. I always try to record an album which will be the most crazy, fucked up rock’n’roll thing of all time, but it never ends up happening. We always try to write songs like that, but we get sucked into soft kinds, like the new wave, pop sound or something like that. It’s always a little bit of a mix of everything. IT’S NEVER ROCK’N’ROLL ENOUGH?

No, it’s never really rock’n’roll! (laughing). But there’s nothing wrong with that, because these records are complex and diverse, and I like a lot of different music. Just like these friends of mine. It’s also about being younger, seeing the world in a more rock’n’roll way. Now it’s even harder to give an impressive concert, all the people like ‘nice sound’, it turns out that the best sounds are experiments with the environment and space. When I was younger, I saw the same bands I see today. I don’t know whether they maybe got older and more washed out, or I was just younger and it was more impressive to meet them? It was a huge inspiration for me, bands like Dinosaur Jr. When I was younger,


it was just so fucking crazy. Where did those sounds come from? I had no idea, I was going nuts! And now I don’t get the same feelings, I’m not lost in the sea of sounds listening to them. Hopefully, with our record and stuff I will try make something rich, so it will be the best record I’ve done up to now. SOUNDS GREAT! ARE YOU STILL WORKING ON IMPROVING YOUR PEDALS AND ACHIEVING SOMETHING YOU HAVEN’T ACHIEVED YET? I’VE TALKED WITH SOME OF MY FRIENDS WHO KNOW ABOUT MUSIC AND THEY SAY YOUR PEDALS ARE ABSOLUTELY CRAZY!

Of course, I try to do new things! I’m always doing it, even though now I have half the time less to do it, and I’m out on the road constantly. But now I think there are also more reasons we got to do it. Earlier it was more like a second hobby or something, now it makes complete sense, we have more goals, stuff in mind, more things we are driving forwards. So I’m much more motivated to do it. So when I do get home, I feel more like working hard, and I don’t necessarily have to do all of the odd jobs and weird things I had to do in the past. I have a place to live, so it’s in some ways easier for me just to constantly create. And I think that there should be a bunch of new stuff after this big block I have. WHAT ARE YOU GOING TO BUILD TO BLOW OUR MINDS?

Probably the different amplifiers that I’m using and I’d like to integrate, building the effects into amplifiers. Also, I was thinking about possibly building something like a really big effect, that would be transmitting sounds from different kinds of elements, like sheets of metal. I want to experiment with different things you can transmit signal through and get a different sound.

of what I’d heard on the Internet. So you bought the album because of mp3, which sounded so cool because it was so shitty, and then you got this cheesy, poppy, bad music, you just don’t even like. Sometimes I think that a bit of rawness just makes the sound better. Also, 8-track records sound fantastic! I mean the old records of your parents, they listened to them for hundreds of times, saying: “Oh wow! The Rolling Stones, they’re so fantastic! They’re really great!” Now the Rolling Stones may not be that good, but I think that the records had some kind of healing sound, they sounded good. CDS WERE MADE FOR A PURE SOUND, SO IT’S NICE TO KNOW THAT SOME PEOPLE DO SOMETHING COMPLETELY DIFFERENT.

True! Now there are loads of noise rock and pump-up-the-volume bands, people who try to use a lot more distorted sounds, and try to get those kinds of sounds of the old days on their original master tapes. Apart from the clean sound, they also try to make this kind of distorted and rough sound right from the beginning. A combination of old stuff and high technology is even kind of looked for by pop bands and this kind of music today. That’s why people don’t want re-mastered CDs, because maybe the new record doesn’t sound as good as a record that has been played 50 times. When somebody re-masters it, it might sound a little bit more fucked up, with a pretentious feeling. I THINK THAT RE-MASTERED CDS DON’T SOUND AS GOOD AS THE ORIGINAL ONES.

Sometimes they do, sometimes they don’t. When people are handed a really big project, they lose track of reality. They do so much mastering,

to this show and he was like: “I really want to put out your record”. I said: “Cool, it sounds pretty easy”. So he came back after 15 minutes with a contract that he wrote on a napkin, and he says: “I want to put out your record, I’ll give you everything that I wrote on this napkin, but I won’t give you all the money”. SO HE CAME

YOU SOUND MORE LIKE AN ENGINEER THAN A MUSICIAN. AND YOU ACTUALLY ARE AN ENGINEER, YOU GRADUATED IN INDUSTRIAL DESIGN. SO THE PEDALS YOU SELL ARE YOUR OWN WORK? LIKE THE ROBOT PEDAL?

Yeh, robot is my work. Now I mostly design pedals and other people build them, but I used to build them all by hand, every single one. WHEN SOMEONE BIG, LIKE TRENT REZNOR FOR EXAMPLE, COMES TO YOU AND ASKS FOR A SPECIAL PEDAL, DO YOU MAKE IT ON YOUR OWN?

I would make it on my own of course, I’m the only one who knows how to do that. Also, when somebody asks me to develop something. So I think that the sound of effect pedals is my aesthetics. WHY DID DEATH BY AUDIO DECIDE TO RELEASE MUSIC ON CASSETTES? DO YOU HAVE ANYTHING TO DO WITH IT?

No, I don’t, but personally I like cassettes. I have a whole collection, although they are expensive to make. If you own a car, you know cars always used to have cassette players. Cassettes degrade the quality really quickly, so it’s really good because it’s always like a record that’s been played for many times. It really has this kind of awesome natural distortion, which sounds really good. It’s a very pure form of distortion and it even changes depending on some factors. And it adds this very nice kind of gloss. CDs will never get sound like that and records can only get it when you play them over and over again. I remember when the mp3 format was very new and there was a website mp3.com, where all those bands were. I remember hearing some of them and they had this bad quality, that I thought to myself: “Oh shit, this sounds so fucking awesome.” So I wrote to these people asking: “Can I buy a CD from you?” and they said “No problem, I’ll send it”. And when you finally got the CD, you listened to it, and it was totally clean, a virgin

that they start thinking only technically. The more people get professional and understand more things, the more they lose their naivety. When you were young, you had a guitar or bass or even a drum in your hand, and you were like: “This sounds great, we wanna dance!” Then you get too technical. That’s why I think it’s good to mix people who are new, different, even dumb, very naive or maybe stupid, who have this fun-lovin’, ridiculous attitude, which attracts and makes people get excited about it. Sometimes it’s even more important not to gain too much knowledge. You know, we’re definitely not the most technical musicians, I don’t know how to play anyone else’s songs, and I don’t even know how to play piano. But I could play the piano for you if you wanted it, because it’s more a matter of feeling, emotions, staying true to the feeling, knowing what’s going on, and paying attention to what’s going on. Some studio musicians who are absolutely virtuoso with their instruments, who spend all their time practicing and working, and playing anything, lose that kind of vision, know what I mean … AND THEY BECOME BORING. LIKE YNGWIE MALMSTEEN OR JOE SATRIANI. YOU HAVE THE SAME PASSION, BUT A TOTALLY DIFFERENT ATTITUDE. WE ALSO SAW IT WHEN YOU TOOK YOUR GUITAR AND RECORDED AN ACOUSTIC SESSION FOR, THEY SHOOT MUSIC – DON’T THEY.

That was weird. There was a moment, I was walking down the street playing this song and thinking: “What am I doing?” It was like normal kinds of crazy solos on acoustic guitars, I was thrumming, and at that moment my friends were walking by, and they looked like they thought: “What the fuck is that guy doing?!” That was funny! WHEN WILL YOU COME BACK TO POLAND AGAIN?

As soon as possible! Tell your friends to invite me! FEEL INVITED, ALWAYS! MUSEME

129


NIE ZE MNĄ

TAKIE NUMERY DON’T MESS WITH ME Attention! Uwaga! Dama z blachą o głosie jak dzwon. Look out! Here comes the lady Madmoiselle Karen idzie w eter. with a sax and a voice like a bell! Mademoiselle Karen goes on air! NA PIERWSZY OGIEŃ POWIEDZ, SKĄD SIĘ TU WZIĘŁAŚ?

JESTEŚ OBSERWATOREM ŻYCIA?

Z powodu Czesława. Dołączyłam do jego bandu i zaczęliśmy koncertować w Polsce. Teraz mam swój własny zespół Mademoiselle Karen, a mój album Attention został wydany przez wytwórnię Mystic Production. Również z tym zespołem regularnie tutaj koncertuję.

Zdecydowanie. Uwielbiam poznawać ludzi i ich historie.

DOMYŚLAM SIĘ, ŻE ZNAJOMOŚĆ Z CZESŁAWEM ZNACZNIE WPŁYNĘŁA NA TWOJE ARTYSTYCZNE POCZYNANIA…

Bardzo. CZY TO RZUTOWAŁO RÓWNIEŻ NA INNE OBSZARY TWOJEGO ŻYCIA?

Wpłynęło po trochu na wszystko. Projekt Czesław Śpiewa to moja praca i poświęcam jej cały swój czas. Przez ostatnie lata gra w zespole stała się moim priorytetem. Tak więc masz rację, wszystko się zmieniło: moje cele, podejście do muzyki, to, co robię na co dzień… A JEDNAK COŚ MUSIAŁO EWOLUOWAĆ. POSTANOWIŁAŚ ROZPOCZĄĆ SOLOWĄ KARIERĘ.

Tak to już jest, że na drzewie zaczynają rosnąć nowe liście. Płyta powstawała w trasie. W mojej głowie zaczęły grać różne melodie. Przez swój związek zafascynowałam się językiem francuskim, stąd tyle go na krążku. Było mi dużo łatwiej tworzyć w obcym języku. Po złożeniu okazało się, że wszystko ze sobą niesamowicie współgra. Tak samo jest w przypadku piosenek po polsku. Inspirowałam się językiem podczas tras koncertowych, a uczenie się piosenek było sposobem nauki języka oraz poznania nieco lepiej polskiej kultury. DOBRZE ZNASZ FRANCUSKI?

Nie potrafię mówić płynnie, ale tak jak wspominałam, mój mąż jest Francuzem. Bywamy we Francji, cały czas się uczę. Tak jak z językiem polskim – uczę się go, słuchając i śpiewając. DLACZEGO WYBRAŁAŚ STYLISTYKĘ FRANCUSKICH CHANSONS?

Myślę, że stylistyka Mademoiselle Karen jest dość zróżnicowana. Niektóre utwory mogą brzmieć jak chanson z powodu obecnego tam akordeonu oraz opowiadanych w nich historii. Myślę jednak, że na płycie Attention można znaleźć kilka różnych gatunków, dlatego trudno jest ją sklasyfikować. Starałam się pozwolić językowi i historiom zadecydować o muzyce i bardzo chciałam, żeby każda z piosenek zawartych na płycie była inna, wymyślona bez żadnych zasad i uporządkowania stylistycznego. Najważniejsza jest dla mnie otwartość. NIE KAŻDY Z NAS ROZUMIE, O CZYM ŚPIEWASZ. OPOWIEDZ, JAKĄ HISTORIĘ NIOSĄ ZE SOBĄ TWOJE PIOSENKI.

Dużo w nich jest o związkach. Ktoś kiedyś powiedział, że są o zależności od kogoś lub czegoś, o przechodzeniu z jednego etapu w drugi, poruszają też temat tzw. związków na odległość. Pisałam piosenki podczas tras koncertowych, a ludzie, których spotkałam, mieli wpływ na treść utworów. 130

Mademoiselle Karen ROZMAWIAŁY Magda Howorska i Alina Kubiak ZDJĘCIA Norbert Jankowski Z

MUSEME

CZY OSTATNIE ZMIANY W TWOIM ŻYCIU OSOBISTYM – MAM NA MYŚLI ŚLUB – MAJĄ WPŁYW NA MUZYKĘ? COŚ SIĘ ZMIENIŁO?

Na razie tego nie czuję. Pewnie dopiero się zacznie, to całkowicie nowy etap mojego życia. Większą zmianą była dla mnie śmierć mojej siostry. To jeden z powodów powstania płyty. Miałam wtedy ciężki okres i musiałam skądś czerpać siłę i energię. Myślę, że można to usłyszeć w kompozycjach. Dzięki temu przetrwałam. DALEKA DROGA DZIELI SAKSOFON OD WOKALU? DLACZEGO ZMIENIŁAŚ PROFESJĘ?

Na płycie również gram na saksofonie, ale nie tak dużo jak w zespole Czesław Śpiewa. Mademoiselle Karen to moje piosenki. Jestem wokalistką i podoba mi się, że mogę odpocząć od instrumentu. Jestem wykształconym muzykiem, więc wiem, jak grać, znam zasady. Ale jako wokalistka jestem początkująca. Nie wiem, na co mogę sobie pozwolić, a na co nie. To eksperymentowanie daje mi dużo zabawy i radości. POROZMAWIAJMY O TWOJEJ EDUKACJI. MUZYKA KLASYCZNA STAŁA SIĘ NA TYLE NUDNA, ŻE ZMIENIŁAŚ ZAINTERESOWANIA MUZYCZNE?

Kiedy studiowałam, grałam głównie klasykę i kochałam to. Uwielbiałam to robić. Ostatnio zresztą nagrywałam muzykę klasyczną. Miło było znów grać z nut. Kluczowym problemem dla mnie był fakt, że jest to rzecz przeznaczona dla elit. Wiecznie koncertowałam przed małą publicznością. Czasem nawet uczniowie prezentowali się tylko i wyłącznie przed innymi studentami. Czułam niedosyt. Kolejnym aspektem było ćwiczenie, spędzanie wielu godzin samotnie w sali. Ja potrzebuję ludzi. Dlatego właśnie gram to, co gram. To nie tak, że porzuciłam tę stylistykę. Nadal staram się używać klasycznej techniki, grać określonym dźwiękiem. UWAŻASZ, ŻE WYKSZTAŁCENIE MUZYCZNE JEST ISTOTNE I POTRZEBNE, BY DZIAŁAĆ NA SCENIE?

Można być wyedukowanym na wiele sposobów. Nie trzeba kończyć uczelni. Jednak to właśnie ona daje ci podstawy, a kiedy posiadasz wiedzę, możesz się rozwijać, ruszyć dalej. TWOJE KONCERTY SĄ BARDZO TEATRALNE, DUŻO W NICH AKTORSTWA. MIAŁAŚ KIEDYŚ JAKIEŚ DOŚWIADCZENIA Z TEATREM?

Zawsze interesowałam się teatrem. W szkole średniej uczęszczałam z Czesławem na zajęcia teatralne. W pewnym momencie musiałam wybrać między teatrem a muzyką, ale teraz mogę to wszystko łączyć. CHCIAŁABYM ZAPYTAĆ CIĘ NIE TYLKO O AKTORSTWO WIDOCZNE PODCZAS TWOICH KONCERTÓW, ALE W OGÓLE O TEATRALNE INSPIRACJĘ I WPŁYW TEATRU NA TWOJĄ TWÓRCZOŚĆ. RÓWNIEŻ NA PIOSENKI.


NORBERT JANKOWSKI

Teatr jest dla mnie bardzo dużą inspiracją. Czerpię ogromną radość, oglądając muzyków i wokalistów, którzy potrafią wyrażać swoje uczucia i dodać trochę aktorstwa do swoich piosenek, dopasowując je do słów. Kiedy jednak jest tego za dużo, odciąga się skupienie od muzyki. Więc trzeba to wyważyć – tworzenie to nieustanne balansowanie. To niesamowite pracować tak blisko granicy, nie przekraczając jej. Lub właśnie przekraczając i oczekując na to, co się wydarzy. Wspaniałe jest wykreować taką atmosferę wokół muzyki, w której historia może swobodnie dryfować. Muzykiem, który świetnie potrafi to robić i którego za to podziwiam, jest Tom Waits. Jest on nie tylko wspaniałym muzykiem, ale również aktorem. Mogłabym wspomnieć o wielu bardzo dobrych muzykach i aktorach, którzy splatają obie te dziedziny sztuki w bardzo kreatywny i inspirujący sposób. Można więc ściśle je z sobą łączyć.

Nie jestem pewna, jak klasyfikuje się tu moją muzykę, ale wydaje mi się, że przez francuską stylistykę obecną w moich piosenkach jestem odrobinę niszowa. JESTEŚ WOKALISTKĄ – TO PODSTAWA DO OKREŚLONEJ ETYKIETKI.

Zdaję sobie z tego sprawę, dlatego też mam pewien plan. Nagrywając kolejny album, chciałabym popracować nad moim indywidualnym brzmieniem. Początkowo chciałam być całkowicie wolna, ale widzę, że to jest o wiele bardziej skomplikowane i pogmatwane, niż mogłoby się wydawać. Nie chcę być komercyjna. Chcę tylko, aby moja muzyka była jakoś rozpoznawalna. To może być nazywane popem, dla mnie ma znaczenie tylko to, by moja muzyka była osobista i dobra. JAK DZIAŁA PRZEMYSŁ MUZYCZNY W DANII?

CZY KONCERTY REŻYSERUJECIE WCZEŚNIEJ, CZY JEST TO PRZEDE

Jest łatwiej niż w Polsce. Możemy składać wnioski i prośby o wsparcie finansowe, są określone programy dla muzyków. Wszystko jednak może się zmienić. Oczywiście będę też narzekać i powiem, że nadal bardzo trudno jest utrzymać się z muzyki.

WSZYSTKIM IMPROWIZACJA?

KTÓRY Z ETAPÓW PRACY LUBISZ NAJBARDZIEJ?

I jedno, i drugie. Są pewne elementy, również aktorskie, które wkładam w swoje piosenki, a rezultatem tego jest często improwizacja. I to właśnie jest świetną rzeczą w pracy z chłopakami z Czesław Śpiewa i Mademoiselle Karen. Znamy się już bardzo długo, więc możemy pozwolić sobie na bardzo luźne ramy muzyki, którą kocham.

Wszystko zależy od chwili. Tak naprawdę uwielbiam wszystkie etapy, bo kocham to, co robię. Szczególnie miło pracuje mi się w studio, można się dużo nauczyć. Jednak nic nie zastąpi koncertów, energii zwrotnej, którą odbiera się od publiczności.

W TAKIM RAZIE PRZYZNAJ SIĘ, CZY NIE KORCI CIĘ, ŻEBY

TWOJA KARIERA, GDZIE WOLAŁABYŚ SIEBIE WIDZIEĆ?

POTRAKTOWAĆ ŚPIEW TAK SAMO JAK GRĘ NA SAKSOFONIE? CZY

Trudne pytanie. Chciałabym być rozpoznawalna, ale nie komercyjna. Dobre, prawda? Chcę po prostu robić moją muzykę i grać dla publiczności. Chciałabym również zająć się łączeniem muzyki i teatru na większą skalę. Jesienią będę uczestniczyć w warsztatach w Kopenhadze, gdzie będę pracowała z artystami, którzy mają zainteresowania podobne do moich. Mam nadzieję, że będzie to inspirujące spotkanie i zaowocuje nowymi środkami ekspresji.

W PRZYSZŁOŚCI ZAMIERZASZ SZKOLIĆ SIĘ WOKALNIE?

To mogłaby być dobra zabawa. Studiując w Sztokholmie, brałam lekcję śpiewu operowego. Myślałam również, aby zająć się tym ponownie. PORZUCISZ SAKSOFON?

Nigdy. DLACZEGO WYBRAŁAŚ POLSKĘ?

JEŻELI MIAŁABYŚ CAŁKOWITY WPŁYW NA TO, JAK POTOCZY SIĘ

Dlatego że mam tu swoją wytwórnię i gramy tu koncerty. W Polsce spędzam dużo czasu, jest to teraz cząstka mnie – mój drugi dom. Jest dla mnie również neutralnym krajem, czuje się tu wolna. Powiem szczerze, że dużym wydarzeniem była dla mnie premiera Mademoiselle Karen w Danii. Bałam się powrócić muzycznie w rodzinne strony. Jednak się przełamałam. Teraz planujemy koncerty we Francji.

MASZ POMYSŁ, JAK OSIĄGNĄĆ SWOJE CELE?

MIESZKASZ W DANII. JAK ODNAJDUJESZ SIĘ W POLSKIEJ

ZMIENISZ SIĘ?

KULTURZE?

Chciałabym zmienić się pod względem muzycznym. Będę bardziej charakterystyczna i ostrzejsza. Mówiłam o mojej inspiracji Tomem Waitsem, może to coś zasugeruje…

To bardzo interesujący kraj. Ciągle się rozwija. Można poczuć tu nową energię, szczególnie od młodych ludzi. Brakuje mi tego rodzaju energii w Danii.

Jedyne, co potrafię, to grać i robić muzykę. Czasami jest to trudne, szczególnie jeśli gra się w tak popularnym zespole jak Czesław Śpiewa. To zabiera czas, który mogłabym przeznaczyć na mój autorski projekt. Daje mi to jednak dużo inspiracji i jest ważnym doświadczeniem. NIE MASZ ZAMIARU BYĆ SKANDALISTKĄ?

Nie ze mną takie numery. Jestem zbyt zwyczajna. Tak myślę…

TWOJA SOLOWA KARIERA TO ARTYSTYCZNY ROZWÓD

NIE GRASZ MUZYKI KOMERCYJNEJ. JAK SPRAWDZA SIĘ TO

Z CZEŚKIEM?

W NASZYM KRAJU? MASZ SWOJE MIEJSCE?

Nie sądzę. Bardzo bym tęskniła. Chyba że zostanę wielką gwiazdą! MUSEME

131


FIRSTLY, WHY ARE YOU HERE?

Because of Czeslaw. I joined his band and we started touring around Poland. Now, I have my own Mademoiselle Karen album ’Attention’ out in Poland as well, released by Mystic Production, and I play concerts here regularly.

ARE YOU AN OBSERVER OF LIFE?

Definitely. I love meeting people and their stories. DO RECENT CHANGES IN YOUR PRIVATE LIFE, LIKE GETTING MAR-

I UNDERSTAND YOUR ACQUAINTANCE WITH CZESLAW HUGELY

RIED, INFLUENCE YOUR MUSIC? HAS ANYTHING CHANGED?

INFLUENCED YOUR ARTISTIC ACTIVITY …

I don’t feel it yet. Probably I will, it’s a totally new stage in my life. A bigger change was the death of my sister. It’s one of the reasons this record was made. I had a very hard time and I had to find strength somewhere. I think you can hear it in the compositions. That’s how I survived.

Very much. DID IT IMPINGE IN OTHER FIELDS OF YOUR ACTIVITY?

It impinged on everything a little. It’s my work, which I devote my entire time to. In recent years, playing in the band became my priority. So I think you’re right, everything changed. My goals, my approach to music, what I do… STILL, SOMETHING HAD TO EVOLVE. YOU DECIDED TO START A SOLO CAREER.

That’s how it is, a tree starts growing new branches. The record was made while we toured. Various melodies started playing in my head. Thanks to the relationship I have, I got fascinated with the French language, that’s why there’s so much of it on the album. It was much easier for me to make music in a foreign language. After putting it together, it turned out everything harmonized perfectly. It was similar with the Polish songs. I got inspired by the language while touring, and learning the songs was a way to learn the language and the Polish culture a little more. DO YOU KNOW FRENCH WELL?

I can’t speak fluently but, as I mentioned, my husband is French. We go to France every now and then. I still learn. Just as I do with Polish – I learn by listening and singing. WHY DID YOU CHOOSE THE GENRE OF FRENCH CHANSONS?

I think Mademoiselle Karen’s aesthetics are quite diverse. Some songs might sound like chansons because I like the sound of the accordion and the stories they tell. But I think you can find a lot of different genres on my album ’Attention’ and therefore it’s difficult to classify. I’ve tried to let the languages and stories define the music, and I wanted very much to create an album without rules or stylistic order. Sincerity is essential.

IS IT A LONG WAY FROM SAXOPHONE TO VOCALS? WHY HAVE YOU CHANGED PROFESSION?

I play saxophones on the album too, but not as much as I do in the Czeslaw Spiewa Band. The Mademoiselle Karen project features my own songs, so I’m the vocalist, and I like that I can rest from the instrument. I’m an educated musician so I know how to play, I know the rules. As a vocalist, I’m a beginner in the field, I don’t know what you’re allowed and not allowed to do. I really have fun and enjoy doing it. LET’S TALK ABOUT YOUR EDUCATION. YOU GOT FED UP WITH CLASSICAL MUSIC SO MUCH THAT YOU DECIDED TO CHANGE YOUR MUSICAL INTEREST?

When I studied, I played mostly classical music and I loved it. Recently, I actually recorded classical. It was a nice feeling to play the score. The main problem was the fact it was strictly intended for the elite. I always performed in front of small audiences. Sometimes the students performed in front of other students only. It wasn’t enough for me. Another aspect was practicing, spending many hours alone in a room. I need people. That’s why I play what I play. It’s not that I quit the classics. I still try to use the classical technique, play the specified sound. DO YOU THINK A MUSICAL EDUCATION IS MEANINGFUL AND NECESSARY TO WORK ON STAGE?

You can be educated in a number of ways. You don’t have to graduate from a university. But it’s the university that gives you the foundation, and when you have the foundation, you can develop, move along. THERE’S A LOT OF ACTING AT YOUR CONCERT. HAVE YOU EVER

NOT EVERYONE UNDERSTANDS WHAT YOU SING ABOUT. TELL US,

HAD ANY EXPERIENCE WITH THE THEATER?

WHAT IS THE STORY YOUR SONGS TELL US?

I’ve always been interested in theater. I used to take acting classes together with Czeslaw. At some point I had to choose between theater and music, but now I can combine it all.

They tell a lot about relationships. Someone once said they talk about dependence on someone or something, transitioning from one stage to 132

another. I wrote the songs while we were touring, so probably the long distance relationship and meeting people has influenced the songs.

MUSEME


pewien plan. Chcę odznaczać się stylem. Chcę grać dla tłumów, jednak wolałabym nie być szufladkowana. Dobre, prawda? I HAVE a certain plan. On the next record I would like to work more with a distinctive style.

NORBERT JANKOWSKI

MAM

I WOULD LIKE TO ASK YOU NOT ONLY ABOUT ACTING DURING

YOU DON’T PLAY PROFIT-ORIENTED MUSIC. HOW DOES IT WORK

YOUR CONCERTS, BUT IN GENERAL – THE THEATRICAL INFLUENCE

IN POLAND? DO YOU HAVE YOUR NICHE?

ON YOUR CREATIVITY (ON SONGS AS WELL).

I’m not sure how my music is classified here, but I guess I have some kind of niche, tending somewhere in the French direction.

The theatrical aspect is a huge inspiration for me, and I really enjoy watching musicians and vocalist who can express their feelings and add some acting to their songs, to match the lyrics. But sometimes it can be too much and takes the focus away from the music. You have to keep a balance – all the time, it’s a balance when you create, and it’s amazing to work just so close to the border, without crossing it – or maybe crossing to see what happens. I think it’s great to create an atmosphere around the music where the story can float. One musician I admire for this is Tom Waits. He’s a great musician and an actor too. There are too many great musicians and actors to mention, who combine the two art forms in a very creative and inspiring way. I think it’s closely combined.

YOU ARE A VOCALIST, IT’S A BASE FOR A PARTICULAR LABEL.

I realized that. That’s why I have a certain plan. On the next record I would like to work more with a distinctive style. In the beginning I wanted to be entirely free, but I see that it could be complicated and confusing. I don’t want to be commercial, I just want my music to be somehow reasonable. It can be called pop, what matters is that it’s personal and it’s good. HOW DOES THE MUSIC INDUSTRY WORK IN DENMARK?

AS FAR AS THE CONCERTS ARE CONCERNED, DO YOU WORK ON

It’s easier. We can apply for financial help. There are specific programs for musicians. Everything can change. Of course, I can complain as well and say it’s still very hard to make a living out of music.

THEM BEFORE, OR ARE THEY MOSTLY IMPROVISED?

WHICH OF THE STAGES IN YOUR WORK DO YOU LIKE THE MOST?

Both. I employ some elements, and the acting I put in the songs, and then the final outcome is often an improvisation. That’s the great thing about working with the guys in Czeslaw Spiewa Band, as well as in Mademoiselle Karen. We have known each other for a long time, so we can allow ourselves a very free frame around the music, which I love.

It all depends on the moment. In fact I love all of them, since I love what I do. I particularly enjoy working in the studio, you can learn a lot. But nothing matches the concerts and the reflective energy that comes back from the audience.

TELL US, WOULDN’T YOU LIKE TO WORK ON YOUR VOCALS THE

CAREER WHERE WOULD YOU LIKE TO SEE YOURSELF?

WAY YOU WORKED ON PLAYING SAXOPHONE? DO YOU PLAN TO

WILL YOU QUIT PLAYING THE SAXOPHONE?

That’s a hard question. I’d like to be recognizable but not commercial. Isn’t that good? I just want to make my music and to play for people. Also, I would like to work more with a combination of theater and music. This Autumn, I’ll have a workshop in Copenhagen, where I’ll work with other artists with the same interest. I hope it can bring me some new tools and inspirations.

Never.

DO YOU HAVE ANY IDEA HOW TO ACHIEVE YOUR GOALS?

WHY DID YOU CHOOSE POLAND?

The only thing I can do is to play and make music. Sometimes it’s hard when you play in such a popular band like Czeslaw Spiewa. It takes away the time I could spend on my own project, but at the same time it gives me a lot of inspiration and experience.

TAKE SINGING CLASSES IN THE FUTURE?

I thought about it. It could be fun. I really like opera. I once took some opera classes when I studied in Stockholm, and I thought about taking up again.

Because I have my record label here and we play concerts here. I spend a lot of time in Poland so it’s a big part of me now, my second home. Also, it’s a neutral country for me. I feel free. I must say Mademoiselle Karen’s release in Denmark was a big problem for me. I was afraid of going back musically to my homeland. But I made it somehow. Now we plan concerts in France. YOU LIVE IN DENMARK. HOW DO YOU FIND POLISH CULTURE?

It’s a very interesting country. It keeps developing. You can sense fresh energy here, especially from young people. I miss that kind of energy in Denmark.

IF YOU HAD TOTAL CONTROL OVER THE DEVELOPMENT OF YOUR

DON’T YOU PLAN TO BE SCANDALOUS?

That’s not my cup of tea. I’m too ordinary, I guess… WILL YOU CHANGE?

Musically, I’d like to. I’ll be more distinctive and sharper. I told you about my Tom Waits inspiration, maybe it’ll tell you something. IS YOUR SOLO CAREER AN ARTISTIC DIVORCE WITH CZESLAW?

I don’t think so. I would miss him. Unless I become a big star! MUSEME

133


ŚWITEZIANKA

ZDJĘCIA: ZOSIA ZIJA I JACEK PIÓRO STYLIZACJA: MAŁGORZATA WEJMAN MAKEUP: MARIANNA JURKIEWICZ WŁOSY: EMIL ZED MODELKA: ALEX / REBEL

134

SHOOTME


VINTAGE

SHOOTME

135


ZOSIA ZIJA, JACEK PIÓRO

VINTAGE

136

SHOOTME


ZOSIA ZIJA, JACEK PIÓRO

VINTAGE

SHOOTME

137


VINTAGE

ZOSIA ZIJA, JACEK PIÓRO

SHOOTME

138


ZOSIA ZIJA, JACEK PIÓRO

VINTAGE SWETER MARTA CUDNIK

SHOOTME

139


ZOSIA ZIJA, JACEK PIÓRO

VINTAGE BUTY GINO ROSSI

140

SHOOTME


VINTAGE

SHOOTME

141



PHOTOGRAPHY

AMILCARE INCALZA FASHION EDITOR

DARIEN MYNARSKI MODEL

Aleksandra OGŁAZA / Beatrice MAKE UP

Dominika Hamziuk HAIR STYLE

Perry Patraszewski ARTWORK

Alexandro Martinengo

THIS PAGE:

Aleksandra wears black cachemere bustier and hot pants – Saverio Palatella silver bracellet from collection EMBRACE by Anna Horsecka NEXT PAGE:

Aleksandra wears dress from Blood Rouge collection by Alessandro de Benedetti pearls & silver necklace from Anna Horsecka collection „MEMORY of Caribbean” www.annahorsecka.com


144

SHOOTME


SHOOTME

145


4

K I N

UT

SP

k a s o l WAL

organizator

P

maniek 2010 www.360stopni.pl

TI S E F W FILMÓ ICH ROSYJSK

d n a

Warszawa 04-14 listopada lski listopad - styczeƒ 20 miast Po

partner medialny festiwalu

www.sputnikfestiwal.pl

TM

Gdańsk Łódź Kraków Wrocław

Warszawa Toruń Poznań Koszalin www.pecha-kucha.pl

KLEIN DYTHAM

www.pechakuchawarsaw.pl


12

60

ANTONINA DOLANIECKA

DOROTA WĄTKOWSKA - PEWNE STUDIO

www.adolaniecka.dphoto.com

www.behance.net/pomidori

22

64

MARCIN RUTKIEWICZ

PROF. SŁAWOMIR MAGALA

emrutkiewicz@gmail.com

smagala@rsm.nl

27

64

JANUARY MISIAK

ADA BUCHHOLC

januarynestor@o2.pl

ada.buchholc@gmail.com

30

68

KULTURA GNIEWU

DYLAN FORSBERG

www.kultura.com.pl

dylan.forsberg@googlemail.com | www.dylanforsberg.blogspot.com

37

74

MIKOŁAJ TKACZ

HECTOR I KARGER

tka91@o2.pl

www.hector-karger.com/

38

86

PIOTR CHUDZICKI

PROF. WIESŁAW GDOWICZ

piotrchudzicki@wp.pl

wieslawgdowicz@gmail.com

CREATORS

ORGANIZATOR/ORGANIZER:

;876;7:BA ;876;7:;"

5-+-6); /�6A 5)16 8)<:76"

?;8¶ã7:/)61B)<7:BA +7 7:/)61B-:;"

8):<6-:BA 8):<6-:;"

;)57+0¶, .-;<1?)4=

B:-)41B7?)67 B- ć:7,3¶? 5161;<:) 3=4<=:A 1 ,B1-,B1+<?) 6):7,7?-/7

38

90, 134

ANNA DEMIDOWICZ

ZOSIA ZIJA/JACEK PIÓRO

demid@kofeina.net

zosia@zija.net

42

90

JAKUB DERBISZ

TOMASZ RYGALIK

j.derbisz@gmail.com

studio@tomekrygalik.com | www.tomekrygalik.com

42

100

ANNA IWANIUK

KATARZYNA OKIŃCZYC

aanuk@o2.pl | www.ambiwalencja.dphoto.com

k.okinczyc@gmail.com

48

113

BARTŁOMIEJ GRUBICH

PATYCZAK

bgrubich@interia.pl

oficyna-agrafka@o2.pl | www.agrafka.art.pl

48

118, 124

KATARZYNA TOCZYŃSKA

KRZYSZTOF SZLĘZAK

katatoczynska@gmail.com

krisu1@poczta.fm

51, 104, 113

130

IGOR DROZDOWSKI

NORBERT JANKOWSKI

info@igordrozdowski.com | www.igordrozdowski.com

skrytoknujca@gmail.com

60

142

EWA GUMKOWSKA

AMILCARE INCALZA

elfik@hotmail.com

aincalza@gmail.com


21zł (7% VAT) ISSN 2080-6205 numer 07 październik / listopad 2010 INDEKS 256544

TAKE ME 07 CZAS TIME

07


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.