CUDOWNE LATA#4

Page 1


ESR 002 – IRON TO GOLD “Soultraveler” 7” EP „Ta kapela powinna zamknąć dupy jebane wszystkim HC malkontentom. Jest wszystko! Dobra muzyka, dobry tekst, przekaz i pierdolone Straight Edge ostre jak żyletka POLSILVER, a nie żaden Wilkinson, czy inne gówno. Bo to HC z Polski, na POLSKIM poziomie, który sra na poziom europejski. I choćby nigdy nie było dane im zagrać gigu w Norwegii, to spokojnie mogą mieć na to wyjebane, bo na każdym gigu dzieciaki i starszaki zrobią taki rozpierdol, jak trzeba. SXE 2012!” Potrzebne są jeszcze jakieś rekomendacje?

http://irontogold.bandcamp.com/ http://www.facebook.com/irontogold

ESR 001 – DOUBLE VISION “Cold Comfort” 7” EP DOUBLE VISION to ciągle świeża krew na rodzimej scenie. Tego zespołu nie tworzą co prawda młodzieniaszki i każdy z nich grał już w różnych zespołach, jak choćby HARD TO BREATHE, BURST IN, THE ANTHEM, czy DEATHROW. Ten singiel zawiera sześć kawałków, które można określić mniej więcej tak – pozytywny hardcore z nowoczesnym sznytem. Te kawałki na pewno spodobają się tym, którzy uwielbiają TURNING POINT, STAY GOLD, IN MY EYES, czy MINDSET. Ostatnie sztuki na kolorowym winylu dostępne tylko w ELEPHANT SKIN RECORDS! http://doublevisionhc.bandcamp.com/ http://www.facebook.com/doublevisionhc


Wreszcie się udało! Trzeba było trochę czekać na kolejny numer tego zina, ale nie próżnowałem przez ten czas. W moim życiu wydarzyło się tak wiele, że powinienem napisać drugiego takiego zina z samymi opowiadaniami. Część z tych fajniejszych rzeczy znajdziecie na kolejnych stronach. Standardowo na początek kolumna i wspomnienia z koncertów, których było całe mnóstwo i muszę przyznać, że choćby człowiek chciał, to nie mógł się nudzić. Na początku ubiegłego roku postanowiłem wreszcie coś ze sobą zrobić i czas spędzony przed komputerem zamieniłem na bieganie – super sprawa, polecam każdemu! Naprawdę godzina na świeżym powietrzu, to coś więcej, niż gapienie się w kolejne głupkowate zdjęcie twojego kumpla na facebooku, czy czytanie na przykład forum Frondy! Zacząłem biegać i o tym też się chciałem z wami podzielić. Kolejna bardzo ważna rzecz, ba najważniejsza! Pewnie część z Was to wie, ale pod koniec maja zostałem ojcem. Zastanawiałem się, czy pisać tu coś o tym, no ale ten zine, to spora część mnie, więc czemu miałbym o tym jakże miłym temacie nie wspomnieć. Standardowo nie mogło również zabraknąć akcentów związanych z promocją weganizmu/wegetarianizmu. To cały czas ważna kwestia dla mnie i myślę, że jeśli pojawi się kolejny numer, to również nie omieszkam o tym coś skrobnąć. Co prawda tym razem wyręczył mnie sam Carl Lewis… jemu nie mogłem odmówić:) No i dalej, to już solidna porcja wywiadów. Tym razem z pomocą przyszedł Michał Matysiak, który zrobił wywiad z Miszczem, Krzysiek Smoliński, który podesłał mi wywiady z THE BEAUTIFUL ONES i THE BONUS ARMY, oraz Patryk Buczak, który zrobił pośmiertną rozmowę z PULLING TEETH. Na końcu zamieściłem tekst sygnowany banderą CRIMETHINK, który podesłała mi Dobrusia Karbowiak, a który jest rozprawką na temat wpływu alkoholu na działania anarchistyczne. Ja raczej anarchistą nie jestem, ale uznałem, że tekst jest na tyle ciekawy i pokazuje w pewien sposób, to co myślę, dlatego się tu znalazł. Tych wszystkich, których razi słowo „anarchizm”, niech sobie wstawią dowolny termin, związany z byciem w kontrze do otaczającej nas rzeczywistości i ten tekst nadal będzie miał sens. W zinie brakuje recenzji, ale raz, że nie było już na nie miejsca, a dwa, że nie miałem czasu na ich napisanie. Pewnie od czasu do czasu będę publikował jakieś bieżące rzeczy na stronie cudownelata.com, więc w wolnej chwili zaglądajcie i tam. Jest mi bardzo miło, że nie zapomnieliście o tym zinie i przy okazji wielu koncertów pytaliście mnie o to, kiedy kolejny numer. Uznałem, że robienie zina, to nie wyścig i na wszystko przyjdzie odpowiedni moment. Owszem start miałem imponujący, trzy numery w jeden rok, ale w ubiegłym roku wydałem też dwie płyty i wystartowałem z ELEPHANT SKIN RECORDS, więc to też całkiem absorbujące zajęcie, czasami odnosiłem wrażenie, że nawet bardziej, niż robienie zina. Miło jest też, że wszystkie poprzednie numery są praktycznie całkowicie wyprzedane, zarówno wersje polsko, jak i angielskojęzyczne. Kolejny numer jest w głowie, jest pewien zarys i plan. Jeśli czas pozwoli, to pewnie niebawem zabiorę się za realizację. No ale póki co, oddaję w Wasze ręce to cacko. Standardowo, jeśli macie jakieś uwagi, walcie prosto z mostu, prosto w twarz – zdecydowanie wolę taką bezpośrednią formę komunikacji, niż cyberbazgroły w Interneciku. Dzięki wielkie dla tych wszystkich, którzy przyczynili się do powstania tego numeru, dziękuję również Tobie, że zamiast kolejnego browara, wydałeś pieniądze na coś, czego nie spuścisz razem z wodą w kiblu. Trzymajcie pion, uśmiechajcie się często, słuchajcie JUDGE, a jeszcze więcej IRON TO GOLD i do zobaczenia na jakimś koncercie, bo hardcore jest właśnie tam, a nie na ekranie Twojego komputera! Kevin Arnold

Większość zdjęć w tym numerze jest autorstwa Michała Bajura (www.keepthismoment.com). Klawy z niego gość i do tego jaki fotograf. Piątka imienniku! Dzięki również dla Kirka (www.kirek.pl) i Kupsona (www.kupson.fotolog.pl), którzy również udostępnili mi swoje prace. Historia zinoróbstwa na pewno Wam tego nie zapomni:)

Kontakt z nami:

cudownelatazine@gmail.com CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 3


„Czasu nie można zatrzymać” usłyszałem ostatnio w jednej reklamie i wziąłem sobie te słowa mocno do serca – hehe. Tak, czasu nie jesteśmy w stanie powstrzymać, a ten, im jesteśmy starsi jeszcze szybciej przemija. Kolejne dni, tygodnie i miesiące przemijają zaplątane w pajęczynę rutynowych działań. Szkoła, praca, obowiązki rodzinne i inne takie rzeczy powodują, że przestajemy kontrolować swój czas, przede wszystkim wolny czas. Nie jesteśmy w stanie zrobić wielu rzeczy tylko dlatego, że brakuje nam czasu. Słyszałem wielokrotnie, że ktoś czegoś nie zrobił, bo brakowało mu kilku dodatkowych minut, czy godzin w ciągu doby. Mi też ostatnio brakuje czasu na wszystko. Nie wiem jak to się stało, ale tak jest. Nie wpadłem ani w jakiś pracoholizm, nie robię zbyt wielu rzeczy naraz, a jednak jestem w ciągłym niedoczasie. Pamiętam jak rok temu zabierałem się do składania poprzedniego numeru tego zina i miałem wrażenie, że miałem więcej czasu na wszystko. Tak jak wspomniałem wcześniej, może to z wiekiem wszystko przyspiesza, może po prostu nie kontroluję pewnych spraw – sam nie wiem. Wiem jednak, że bardzo chcę wydać kolejny numer tej gazety i czy temu co tak szybko biegnie się to podoba, czy nie, to postaram się mu zrobić psikusa i wydać kolejny numer. Ta kolumna jest poświęcona wielu ogólnym sprawom jakie przydarzyły mi się w ostatnim roku, ale jest też poświęcona tym wszystkim świetnym momentom w moim życiu, które pomimo przemijania pozostają w pamięci. Mam na myśli koncerty, było ich całkiem sporo od wydania ostatniego numeru, ale też i spory kawał czasu minął od tamtej chwili. Koncertami zajmę się dalej a teraz kilka słów o bieżącej sytuacji. Co prawda staram się nie oglądać zbyt wiele telewizji, staram się unikać wszelkiego rodzaju programów informacyjnych, które przekazują nam tylko same smutne i przytłaczające wiadomości.

nam tylko same smutne i przytłaczające wiadomości. Ale niestety jakieś strzępki do mnie docierają. Nie wiem jak to jest, mówi się ciągle o kryzysie, ale wystarczy w weekend pojechać do centrum handlowego i tam raczej kryzysu nie widać, rosną ceny paliw i to podobno wielki skandal, ale korków wcale nie jest mniej. Do tego ciągle ten Smoleńsk, Macierewicz, nieustająca awantura w polityce. Na szczęście staram się żyć własnym życiem, rozwiązywać jakieś swoje małe problemy i nie zamierzam tracić energii na to, co dzieje się poza moim podwórkiem. Na moim podwórku jest wiele ciekawych rzeczy, jest też hardcore, scena, koncerty. Przez ten ostatni rok sporo się wydarzyło w tej scenie i niczym walec na nowo budowanym odcinku autostrady A2, przewijały się różne mniej, lub bardziej gorące tematy. Tym, który ciągle się pojawia w różnych miejscach i różnych kontekstach, jest rozprawa o kondycji polskiej sceny. Rożnie z nią bywa i ze sceną i z jej kondycją, jednak to wszystko jest przecież w naszych dłoniach. Fajnie jest posiedzieć, ponarzekać, poużalać się, jak to jest słabo, smutno i ciężko. No cóż, może łatwo nie jest, ale przy odrobinie samozaparcia i własnej inicjatywy można zrobić coś w kierunku polepszenia tej sceny. Ostatnio pojechałem z jednym zespołem na koncert, zespół wynajął busa, przejechaliśmy 300 kilometrów, miło spędziliśmy czas i wróciliśmy. Nikt nie dołożył do interesu, organizator samego gigu był zadowolony, ja byłem przeszczęśliwy, że mogłem tam być i widzieć to wszystko na własne oczy. A więc i u nas można pojechać wynajętym busem na koncert. Potrzebne są do tego dwie rzeczy – pomysłowy organizator koncertu, który tak dobierze skład, że przyciągnie on oprócz lokalnej załogi także jakąś ilość ludzi przyjezdnych. Dodam, że na tym koncercie nie było modnego zespołu z jakiejś wsi ze wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych, nie było też nudnych kapel z Niemiec, które żądają robienia przedpłaty za ich występ. Były same polskie zespoły. Druga sprawa, to zespół powinien zabrać ze sobą kilka osób, które w razie wtopy będą mogły wesprzeć zespół finansowo. Osobiście byłem na wielu koncertach w tym roku i nie mogę powiedzieć, patrząc przez pryzmat ich organizacji, aby na tej naszej lokalnej scenie słabo się działo. Temat jak dla mnie był pożywką dla kilku malkontentów, którzy mają nikły kontakt z tym co się tak naprawdę dzieje. Owszem hardcore nie przyciąga tłumów, to nie te czasy, ale ciągle jest tu sporo ludzi i cieszy też widok nowych twarzy. Jedyne co smuci, to brak jakiejkolwiek reakcji publiki na to, co dzieje się na scenie. CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 4

jakiejkolwiek reakcji publiki na to, co dzieje się na scenie. Czasem mam wrażenie, że koncerty są jak msze w kościele, ludzie na nie chodzą albo z przyzwyczajenia, albo po to, aby pokazać się znajomym, czy sąsiadom. Brakuje hardcore‟owego ducha na niektórych koncertach, ale za to jest sporo oklasków. Na szczęście wystarczy pojechać za miasto, to jedno specyficzne miasto i można zaobserwować, że ludzie nie wstydzą się okazywać swoich emocji, nie boją się pobrudzić swoich nowych butów, czy też rozciągnąć zakupionego prosto z Deathwish nowego tshirta. Czasem smuci widok, że nawet koledzy na zespołach własnych kolegów zachowują się tak, jakby przyszli na recital Ireny Santor! No ale cóż, na szczęście jest wielu typów, którzy przełamują tę dziwną sytuację. Zauważyłem też, że kilku starszych załogantów jest świadomych tego, że młodemu pokoleniu trzeba dawać dobry przykład – więc mam nadzieję, że pójdzie to w dobrą stronę i za 10 lat młodzi hardcore‟owcy będą wiedzieli co to jest stage dive. Kolejna ciekawa dyskusja dotyczyła tematu cen płyt, wydawanych w niezależnych wytwórniach. O ile zagadnienie różnej ceny na kolorowy lub czarny winyl mogę zrozumieć, to już narzekania na cenę polskich płyt w ogóle nie pojmuję. Większość płyt kosztuje dużo mniej, niż te wydawane w zachodnich labelach – a przecież oni nie mają wyższych cen w tłoczniach, podejrzewam, że jest wręcz odwrotnie. Nakłady płyt wydawanych na zachodzie przekraczają 500szt., gdzie analogicznie u nas maksymalny nakład wynosi właśnie tyle. Trzeba być albo mało rozgarniętym, albo kompletnie nie mieć dostępu do informacji o cenach w tłoczniach, drukarniach i tak dalej. Wkurza mnie też argument, że polskie płyty powinny być tańsze, ale niby dlaczego? Czy zespół jest gorszy? Czy wydawca nie może zarobić, jeśli ta właśnie działalność stanowi jego główne źródło utrzymania i poświęca temu swój czas. Czy u nas wszystko musi być takie DIY, ultra non profit i najlepiej wydane po kosztach, z okładką na budżetowym papierze? W tym roku zachciało mi się zostać wydawcą i zgłębiłem nieco ten temat i wiem ile co kosztuje, więc jeśli mi ktoś mówi, że cena tej, albo tamtej płyty jest za wysoka i powinna kosztować z 30-40% mniej, to wiem, że mam do czynienia z kompletnym debilem. Na szczęście cieszy fakt, że tacy maruderzy są w mniejszości i sporo ciekawych polskich materiałów zostało wydanych na namacalnym nośniku, a nie zginęło gdzieś w czeluściach Internetu, czy w szufladach tych, którzy te materiały nagrywali.


nagrywali. Mamy u nas sporo naprawdę wartościowych i dobrych zespołów, jest kilku wydawców, którzy ciągle starają się ciągnąć ten wózek, jest też kilku typów, którym się jeszcze chce zrobić zina i ta scena u nas ma się całkiem dobrze. Choć czasem mam wrażenie, że co poniektórzy starają się zamknąć we własnym kokonie, przychodząc tylko na koncerty lokalnych zespołów, zamykając się jednocześnie na to, co zagraniczne. Ok. nie mam nic przeciwko temu, tylko nie płaczcie, jak jakiś polski zespół pojedzie gdzieś dalej niż do Świebodzina i nikt nie zawita na wasz gig. Obserwuję też takie zjawisko, że niby scena jest podzielona i trzeba ją jednoczyć. Nic nie trzeba, wszystko idzie własnym torem i jeśli ktoś ma ochotę wspierać ten, czy tamten zespół to powinien to robić nie patrząc na to, czy tak wypada, czy nie. Umówmy się, że zjednoczona scena ma raczej małe szanse powodzenia, to zaszło zbyt daleko, aby w ciągu kilku lat znów te wszystkie odłamy połączyć w jedną całość – zresztą nie widzę większej potrzeby robienia tego. Każdy ma swoje własne sumienie i niech nie bluźni na innych, że Ci mają swoją ekipę, wspierają się, organizują sobie koncerty nawzajem. Jeśli masz z tym problem stwórz własną ekipę, pokaż, że też potrafisz coś zorganizować, ale proszę Cie nie płacz, foto: kupson.fotolog.pl

płacz, że ktoś się dobrze bawi w swoim towarzystwie. Cały ten hardcore punk to taka komoda z różnymi szufladkami. Na początku ich nie było, ale poprzez lata ewolucji wykształciły się pewne trendy, odłamy, które przypominają właśnie te szufladki. Grunt to być wobec siebie fair i wybrać najbardziej odpowiednią dla siebie i nie musi być ona tylko jedna. Ja słucham różnej muzyki i nie widzę problemu, aby dziś posłuchać czegoś bardziej melodyjnego, jutro sięgnąć po jakiegoś klasyka punk rocka, a jeszcze przy innej okazji posłuchać nowej płyty TRAPPED UNDER ICE. Ja mam gdzieś opinie tych innych, którzy podobno bardziej się znają i wiedzą co jest na topie, a co jest beznadziejne. Tego typu gadanie po prostu ignoruję, ale byłbym ostatnim głąbem, gdybym się na tych „kreatorów dobrego stylu” obrażał. Jak mawiał mój dziadek „jeden lubi ogórki, a drugi ogrodnika córki, a jeszcze inny wodę po ogórkach”. Najważniejsze, to mieć własne zdanie i nie bać się go prezentować. Wróćmy jednak do koncertów, których przez ostatni rok było całkiem sporo, a bywały czasem miesiące, w których odbywały się 2 albo 3 gigi tego samego dnia. Pomimo większej ilości domowych obowiązków udało mi się parę razy wyrwać to tu, to tam i zobaczyć różne zespoły w akcji, czasami zdarzało się zobaczyć nie tylko zespoły, ale i szalejących dzieciaków, ale o tym potem.

CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 5

szalejących dzieciaków, ale o tym potem. Póki co, powspominajmy przez chwilę to, co wydarzyło się prawie rok temu. Otóż 18 grudnia swój ostatni koncert zapowiedział znany i lubiany zespół ZŁODZIEJE ROWERÓW. I tu mógłbym już dalej nic nie pisać, ale przytoczę kilka faktów z tamtego jakże gorącego okresu – pomimo mroźnej aury na zewnątrz. Może właśnie przez to zimno kilku osobom zachciało się przeprowadzić batalię przeciwko temu koncertowi i tak zaczęło się narzekanie na lokalizację, skład, cenę biletu, pogodę, wpływ zeszłorocznego śniegu na fakt zakończenia działalności przez zespół i jeszcze na kilka innych, mniej lub bardziej absurdalnych rzeczy. Im bliżej koncertu, tym atmosfera była bardziej napięta, zastanawiałem się, czy pewne forum wytrzyma, czy też padnie z ilości głupoty jaka przelewała się przez kolejne strony tej jakże „górnolotnej” dyskusji. Kto miał być na tym koncercie, to był. Ja byłem i wiem jedno – był to jeden z najdziwniejszych koncertów w moim życiu. Widziałem chyba po dwa kawałki każdego zespołu, ale to mi wystarczyło. Na tym koncercie doświadczyłem czegoś innego. Otóż tego dnia ukazały się dwa wydawnictwa i okazjonalna koszulka zespołu, które sprzedawały się w zastraszającym tempie. Niektóre sceny przypominały mi nieco wyprzedaże organizowane przez duże sieci handlowe na początku ubiegłego dziesięciolecia.


handlowe na początku ubiegłego dziesięciolecia. Czy naprawdę zespół musi się rozpaść, żeby w takim tempie kupować jego płyty? Czy trzeba ogłosić, że gra się swój ostatni koncert, aby na sali pojawiło się ponad 500 osób? Niestety patrząc na pozostałe koncerty na których byłem – tak właśnie musi być. No cóż, po koncercie pojawiło się jeszcze kilka wątków dotyczących zbyt szybkiego wydania pożegnalnej koncertowej płyty z zapisem całego koncertu na DVD – ktoś próbował się doszukać tu jakiejś chęci zarobienia dużych pieniędzy. Ot pewnie kolejny internetowy wojownik, który przekonany o sile swojego oręża, myślał, że zwróci na siebie uwagę i znajdzie spore grono swoich popleczników. Tak się jednak nie stało, bo trzeba mieć nieźle poprzestawiane w mózgu, by sądzić, że ktoś chciałby się na tej płycie dorobić. Na szczęście kilka miesięcy po koncercie kurz opadł, a ja na spokojnie mogłem sobie w zaciszu swojego mieszkania obejrzeć relację z tamtego dnia. I powiem jedno, pomimo tych wszystkich dziwnych akcji, cieszę się, że byłem na tym koncercie, że był taki zespół jak ZR, że w ogóle był tamten koncert. Może nie słucham zbyt często nagrań tej kapeli, ale darzę ją dużym szacunkiem, bo to co robili, było bardziej szczere, niż połowa amerykańskich gwiazdek, które tak jak szybko się pojawiają, tak szybko znikają. Jeśli nie wiesz o czym mówię, to obejrzyj sobie DVD z ich pożegnalnego koncertu, a zrozumiesz o co mi chodzi. Po warszawskiej stypie przyszedł czas na wypad do Katowic na koncert amerykańskiego DOWNPRESSERA, holenderskiego CORNERED i kapeli o nazwie OFF THE HOOK, jeśli mnie pamięć nie myli. Nie będę ukrywał, że pojechałem na ten gigol dla szajbusów z Holandii. Wcześniej widziałem ich na żywo raz i wiedziałem, że mogę się spodziewać niezłego przedstawienia. Na miejscu było kilku „Rateli”, więc tym bardziej o wrażenia estetyczne pod sceną, nie musiałem się martwić. Pierwszy zespół grał chyba jakiś niemiecki metalcore, albo coś, co było którąś kopia, kopii tego stylu. Zdecydowanie to

moja para kaloszy. Mam też uwagę dla wszystkich tego typu zespołów – nie grajcie dłużej niż 25 minut, później staje się to tak nudne, że zaczyna wywoływać rekcje podobne do tych, które towarzyszą niestrawności. Naprawdę lepiej pozostawić ludziom niedosyt, niż żeby mieli czuć dyskomfort. Ja właśnie taki czułem. Za to CORNERED zagrało tak jak Bóg przykazał – szybko, krótko, zwięźle i na temat. Reakcja publiczności była bardzo podobna. Po holendrach swoje kawałki odegrał DOWNPRESSER, który jakoś mnie do siebie nie przekonał, choć mosh był jak należy:) Kilka dni później w Łodzi miał się odbyć kolejny koncert, który inaugurował kolejny rok koncertowy. W składzie same polskie zespoły. A że do Łodzi daleko nie mam, to chętnie pojechałem zobaczyć to na własne oczy. Po kilku dużych koncertach, jakie organizowane były w Łodzi, chciałem zobaczyć, jak wygląda sytuacja na mniejszych gigach. No i co? Z racji tego, że LAST DAYZ było jednym z udziałowców tamtego wieczoru, a przy okazji miało tam miejsce zebranie większości Ratel crew, to „parkiet był zrywany”, przynajmniej podczas występu LD. Koncert otworzył poznański kwartet THUGXLIFE – był to ich jeden z pierwszych koncertów jakie zagrali i było to odczuwalne, choć można też było zobaczyć spory potencjał, jaki drzemie w tej kapeli. Ja im tamtego wieczora wystawiłem spory kredyt zaufania, ale dziś już wiadomo, że zespół idzie do przodu i niedługo powinien ukazać się ich debiutancki singiel w REFUSE RECORDS. Ciekaw też byłem tego, co ma do zaprezentowania obecnie KNOCKDOWN – zespół widmo jak dla mnie, bo ani nie widzę ich na koncertach, ani też sami nie grają tych koncertów zbyt wiele, nie mówiąc już o wydawaniu płyt, czy okazywaniu jakichkolwiek symptomów istnienia. To co zobaczyłem, równie dobrze mogłoby nie mieć miejsca – tak więc zawiodłem się. Po KNOCKDOWN do wzmacniaczy podpiął się Regres i zagrał tak jak potrafi najlepiej – czyli norma Pomimo incydentu z lokalnym zespołem – wyjazd należał do udanych, tym bardziej, że była to rozgrzewka przed wyjazdem na kolejny gig do Katowic następnego dnia.

foto: www.kirek.pl

CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 6


A w Katowicach wystąpił legendarny, nowojorski SUPERTOUCH, a na rozgrzewkę zagrały polskie zespoły takie jak: NICE SHOES, LAST DAYZ, którzy to byli w weekendowym tournee i punki z CASTETU. Ja akurat miałem pretekst żeby odwiedzić rodzinę z zagłębia – więc mówiąc niewegetariańsko – upiekłem dwie pieczenie na jednym ogniu. Koncert rozpoczął NICE SHOES z Rudy Śląskiej. Muszę się przyznać, że pierwszy raz widziałem ich na żywo i nie ukrywam, że było na co popatrzeć. Zarówno w trakcie grania, jak i w przerwach miedzy kawałkami nudy nie było. Kto zna Biskupa, ten wie, że to szczery i oddany chłopak i hardcore to zdecydowanie nie jest dla niego chwilowy przystanek. A że śląski żart trzymie się chopa jak mało co – to i dobra muza, i kupa śmiechu, ale i poważna treść wypełniała te prawie pół godziny. Było jakieś delikatne pogo i widziałem kilku typów, którzy mieli zdziwione miny, bo NICE SHOES do tej pory kojarzył im się z czymś zupełnie innym, niż to co zobaczyli na własne oczy. Żałuję, że do tej pory nie udało mi się zrobić wywiadu z nimi, ale może wszystko jeszcze przed nami Drugi z kolei zespół to LAST DAYZ. Zgrupowanie Ratel CREW przeniosło się z Łodzi do Katowic i praktycznie od pierwszego riffu zaczęło się ostre pogo pod sceną i dobry występ na scenie. Nie wiem, czy już to gdzieś pisałem, ale gdyby ktoś dwa lata temu powiedział mi, że będę się jarał tym zespołem, zwłaszcza mając na uwadze ich drugi koncert z Poznania, popukałbym się po głowie i zaprzeczył. Życie płata jednak figle i w tym konkretnym przypadku nie mam nic przeciwko temu. Już w Łodzi było słychać, że zespół poszedł ostro do przodu, a tutaj przy pomocy dobrego nagłośnienia słychać było, że to zespół wagi ciężkiej. Podoba mi się też w tym zespole jedna bardzo ważna rzecz, tu nikt nie udaje kogoś kim nie jest, nikt nie napina się na mówienie czegoś, czego nie czuje, jest za to prosty, szczery przekaz i to się liczy. Po tym jakże energetycznym występie, przyszedł czas na nie mniej żywiołowy set w wykonaniu CASTETa. Na parkiecie solidne pogo, na scenie solidna napierdalanka, ja stoję przy barze i piję… colę oczywiście. Miło było na to wszystko popatrzeć i miło było posłuchać, miło też było się pośmiać, bo elementów kabaretowych pomiędzy kawałkami nie brakowało. Każdy kto choć raz był na koncercie ślązaków, wie o czym mówię. Gdy już prawie wszyscy się wyszumieli, wytańcowali i wykrzyczeli, przyszła pora na gwiazdę wieczoru. Przyznaję się bez bicia, że nigdy nie byłem fanem SUPERTOUCH i z ich twórczości podoba mi się tylko jeden kawałek, który dosyć często był coverowany przez różne zespoły. Chciałem jednak sprawdzić na żywo co Mark Ryan z kolegami mają mi do zaproponowania i łudziłem się, że może na żywo ich granie mi się spodoba. Niestety nie dali rady. Jednak nie żałuję ani jednego przejechanego na ten koncert kilometra, bo oprócz dobrych polskich zespołów, było sporo znajomych gęb i miło było je wszystkie spotkać. Droga powrotna prawie do Częstochowy, była niczym koszmar, ponieważ mgła była tak gęsta, że gdybym nosił okulary, to jest szansa, że nie widziałbym własnych oprawek. To trochę zakłóciło pozytywny nastrój, ale gdy mgły ustąpiły, to już myślałem o kolejnym koncercie, na który też trzeba było pojechać do Katowic. Tym razem na dwa koncerty do Polski zawitał TERROR wraz z trzema innymi zespołami ze Stanów. Znów łącząc przyjemne z pożytecznym, czyli koncert z pracą, wylądowałem w katowickim klubie Arkady. Towarzystwo w dużej części podobne do tego sprzed kilkunastu dni i w powietrzu czuć było, że zanosi się na dobry koncert. Jako pierwszy wystartował BACKTRACK i to był bardzo dobry występ i śmiem twierdzić, że TERROR powinien przyjechać tylko z nimi, cena biletu byłaby niższa, a i nudzić by się nie trzeba było. A tak, po solidnej dawce nowojorskiego hardcore‟a w wykonaniu BACKTRACK, przyszedł czas na LIONHEART, którzy grają coś, co do mnie kompletnie nie dociera, dlatego wybrałem pogaduchy przy Ratelowym distro, minus był tego taki, ze LIONHEART nam te rozmowy zagłuszał. Po trochę przy długim secie na scenie pojawili się

kolesie z FIRST BLOOD i akcja dokładnie identyczna, jak w przypadku ich poprzedników. Ten cały Carl, wokalista FB, to całkiem spoko gość i w bani ma raczej poukładane, więc kompletnie nie wiem, co on w tym zespole robi. „Dożynki” trwały dosyć długo, ale na szczęście dobiegły końca, chwila przerwy i na scenie pojawił się Scott ze swoją kompaniją i można powiedzieć, że wieczór wreszcie się zaczął. Można różne rzeczy mówić o tym zespole, można psioczyć na nich, że stali się wielkim zespołem i grają w różnych dziwnych miejscach, ale jednego nie wolno im odebrać – takiej energii jaką potrafią wykrzesać z głośników podczas swojego setu próżno szukać na wielu dobrych gigach. Niektórzy rzygają już tym całym KEEPERS OF THE FAITH, ale przyznać znów trzeba, że od czasu ich debiutu, to najlepsza ich płyta. A gdyby tak popatrzeć na płyty, które ukazały się od czasu ich debiutu w całej scenie, to i tak KOTF jest bardzo mocnym punktem. To co się działo pod sceną, jak na niej samej, świadczy tylko o tym, że ten zespół ma nadal wielu zwolenników i jest w doskonałej formie. Jestem ciekaw jaki kierunek obierze ta kapela na kolejnej swojej płycie, ale wiem na pewno, że jeśli przyjadą po raz kolejny na koncerty do Europy i będą grali gdzieś w pobliżu, to melduje się pod sceną. Po powrocie do domu odliczałem w sumie godziny do kolejnego gigu, tym razem w Warszawie, a dokładnie na Elbie. Zagrać tam miały tylko dwa zespoły, więc pomimo potwornego zimna na dworze, postanowiłem się tam wybrać. Punktualność to jeden z moich atrybutów, ale w przypadku koncertów na skłocie, powinienem o nim zapomnieć. Obsuwa była dosyć znaczna i w piety było trochę zimno, ale pogadanki to z jednym, to z drugim znajomym umiliły nieco czas oczekiwania. A gdy już się zaczęło, to z grubej rury. Pierwszy zagrał amerykański FULL OF HELL i faktycznie sporo piekła w tej muzyce było. Taki trochę mix szybkiego hardcore‟a, metalowego ciężaru i ogólnie haosu. Muzyka na żywo całkiem do przyjęcia, ale nie wyobrażam sobie słuchania jej w domu. Inaczej się ma sprawa z drugim zespołem tego wieczoru, czyli szwedzkim NO OMEGA. Skandynawowie mają to do siebie, że jaką muzykę by nie grali, to zawsze ma to swój urok. Nie inaczej jest w przypadku tych młodzieńców. Połączenie post hardcore-owej muzy z klimatem screamo może być tylko dobre, jeśli jest odpowiednio zagrane. W tym przypadku tak właśnie jest i przez cały ich występ stałem jak wryty. Przypomniał mi się inny koncert na skłocie, innego szwedzkiego zespołu, a mianowicie CHILDREN OF FALL. Muzyka NO OMEGA jest nieco cięższa i bardziej mroczna, ale można w ich graniu odnaleźć pierwiastek grania ich starszych kolegów. O szwedzkim hardcore powinienem napisać oddzielną kolumnę, bo tamte regiony mają naprawdę świetne zespoły i świetną scenę. My też mamy się czym pochwalić, czego dowodem był kolejny koncert, po raz kolejny organizowany przez ekipę z Łodzi. Tym razem miał to być jeden z ostatnich koncertów STRONG SO FAR, oraz powracający po dłuższej przerwie IDENTITY i SLIP. Tym razem nie było zgrupowania RATEL CREW stąd i na koncercie frekwencja nieco słabsza. Jako pierwsi zaczęli STRONG SO FAR i wielka szkoda, że postanowili się rozpaść, bo zaczynali grać na naprawdę dobrym poziomie. Zarówno muzyka, jak i przekaz raczej bezkompromisowe, a i sposób podania tego wszystkiego bardzo „pro” – dlatego tym bardziej szkoda, że już nie będzie okazji zobaczyć ich na żywo. Szacun za to, że chciało im się przejechać osobówką przez pół Polski, zagrać 15 minut i wrócić do domu. Szacun też za inne koncerty, na których miałem okazję być. Po nich w miarę szybko zainstalował się SLIP i byłem bardzo ciekawy ich występu, ponieważ dłuższą chwile nie koncertowali, a wiadome było, że szykują się do nagrania nowego materiału, wiec usłyszenie tego na żywo, nieco mnie elektryzowało. No i co? Super! Świetna muzyka i jej chyba w tym wszystkim najwięcej, co akurat w przypadku tego zespołu nie jest zarzutem. Nowe kawałki rewelacyjne, nieco inne niż te na demo, trochę więcej w nich bardziej lekkich partii

CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 7


foto: www.kirek.pl

gitary, co tylko wpłynęło na zwiększenie ich dużych klubów i albo to oni supportowali gwiazdy atrakcyjności. Na tego typu projekty jest jak typu MADBALL, albo oni byli gwiazdami. Zawsze najbardziej miejsce na tej scenie, i może nie da miałem problem z tym zespołem, bo na dużych się do tej muzyki moshować, to i tak na żywo scenach nigdy mi za bardzo nie pasowali. Nie to powala, a jak się później okazało z płyty, też żeby nie dawali rady jeśli chodzi o brzmienie, ale maksymalnie daje radę. Chwila przerwy i IDENTITY jakoś podświadomie chciałem ich zobaczyć w małym było gotowe do akcji. Uwielbiam ten zespół i być klubie. No i w Poznaniu dostałem taką szansę i może się powtórzę, ale jest to najlepsze wcielenie powiem szczerze, że dostałem nagrodę z nawiązką. Szymka. SECOND AGE było spoko, ale tam za bardzo Nie dość, że nie wyczuwałem żadnego gwiazdorstwa z chciał być Rayem Cappo, W THE AGE było już nieco ich strony, a wręcz odwrotnie bardzo bliski i lepiej, ale w IDENTITY jest po prostu idealnie. dobry kontakt z publicznością miał miejsce przez Reszta też wie co ma robić i wychodzi z tego cały set. Dodatkowo ich muzyka w tym klubie naprawdę dobry kawałek muzyki. Myślę, że jest to również zyskała na plus. Zabawa w lokalnym stylu, obecnie jeden z lepszych towarów eksportowych nadawała tylko rumieńców całemu przedstawieniu. naszej sceny. Gdyby tylko mogli częściej grać i Zacząłem od końca, a przecież przed DBD wystąpili wybierać się na jakieś zagraniczne wojaże – nie jeszcze THE MONGOLOIDS, których występu w mielibyśmy się czego wstydzić. A że nie jeżdżą i Warszawie jakoś zbytnio nie utrwaliłem w pamięci, nie grają zbyt często, pozostaje jarać się takimi a tu również miło mnie zaskoczyli, chociaż zabawa koncertami jak ten w Łodzi. Część publiczności była dosyć marna, to zespół dał z siebie naprawdę tamtego wieczoru zaczęła robić taki syf, że dużo. Na co dzień nie słucham ich zbyt często, ale zrobiło mi się po prostu głupio i sam uderzyłem w w kategorii zespołów z dziwną nazwą na pewno wiodą pogo. Niestety kondycja słaba, więc długo tej prym Warto też dodać, że jako pierwsi wystąpili przepychanki nie uskuteczniałem – hehe. Znów lokalni załoganci z 10 FOLD. Miałem okazję być na pomimo drobnego lokalnego incydentu zaliczam ten ich debiutanckim koncercie i pomimo, że to koncert do udanych. Kilka dni później bawiłem w zupełnie nie moja bajka jeśli chodzi o klimaty Poznaniu, co prawda niezbyt długo, ale muzyczne, to trzeba przyznać, że to co robią Ci wystarczająco, aby załapać się na koncert. To mi młodzieńcy zasługuje na uznanie. Zarówno na się bardzo podobało w mojej poprzedniej pracy, że pierwszym, jak i na tym koncercie zagrali bardzo tak często mogłem te dwie sprawy łączyć. No ale dobry występ, który nawet mi się podobał. Można cóż, było minęło, jednak w pamięci pozostaną te poruszać się w klimatach mocno zmetalizowanego wszystkie chwile. Ten wieczór w Poznaniu pamiętam hardcore‟a ocierającego się nawet o klimaty bardzo dobrze, ponieważ gwiazdą wieczoru miał być beatdown, ale robić to w całkiem przystępnej bostoński DEATH BEFORE DISHONOR. Nie byłoby w tym formie. Obejrzałem cały występ i ani przez chwilę nic specjalnego, gdyby nie fakt, że do tej pory nie czułem znudzenia, co tylko świadczy o tym, że ten zespół widziałem tylko na scenach dużych 10 FOLD porusza się w swoim obszarze muzycznym klubów i albo to oni supportowali gwiazdy typu MADBALL, albo oni byli gwiazdami. Zawsze miałemLATA NUMER 4 – strona 8 CUDOWNE problem z tym zespołem, bo na dużych scenach nigdy mi za bardzo nie pasowali.


bardzo dobrze. Kolejny wypad do Poznania zaliczony do tych fajnych, miłych i przyjemnych, zresztą nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek było inaczej. Po półtora miesięcznej przerwie koncertowej pojawiła się kolejna szansa zobaczenia hardcore‟owych szarpidrutów w akcji. Ów koncert był bardzo ciekawy, ponieważ na warszawskiej Elbie wystąpiły tylko 3 lokalne zespoły. Jeden debiut, jeden całkiem nowy zespół i jeden, który gra koncerty na pół etatu. Spodziewałem się dosyć niskiej frekwencji, ale na miejscu okazało się, że przyszło całkiem sporo ludzi i towarzystwo było bardzo zróżnicowane, co tylko można zapisać na plus. Na pierwszy ogień poszedł debiut w postaci COLD. W skład zespołu wchodzą znane z innych projektów, wyraziste postacie warszawskiej sceny. Na wokalu, Rafał z GF, a że typ ma bardzo charakterystyczny wokal, to podobieństwa do GF nasuwały się od początku. Ale po przeanalizowaniu całego materiału można stwierdzić, że to trochę inna bajka – choć wpływ tych samych kapel czuć i tu i tu. No może poza zaskakującym coverem NIRVANY na koniec. Następnie do wzmacniaczy podłączyli się chłopaki ze SLIP i walec zaczął się toczyć. Piękna ta muzyka, wgniatająca i trzymająca w napięciu aż do ostatnich dźwięków. Tego mi było trzeba. A ci, którzy nie zostali rozjechani przez SLIP, na pewno padli ofiarą CAST IN IRON, które to gra potężnie brzmiącego, brudnego hardcore‟a. W składzie też typowie, którzy za instrumentami spędzili trochę czasu i od początku do końca występ był niezwykle ciekawy. A na zakończenie cover DEZERTERA – który był chyba idealnym zwieńczeniem tego wieczoru. Ta wersja kawałka „XXI wiek”, podoba mi się bardziej, niż oryginał, a już na pewno podoba mi się bardziej od tego, co obecnie DEZERTER prezentuje na scenie. Kilka dni później znalazłem się w Częstochowie, a to za sprawą „potopu szwedzkiego” czyli STAY HUNGRY. Dodatkowo w składzie na tamten wieczór znaleźli się NICE SHOES, REGRES i THE FIGHT. Mocne wejście mieli Ślązacy, którzy może nie do końca się słyszeli i może nie zabrzmiało to tak, jak oni by chcieli, ale czasem to jest właśnie najlepsze. Umówmy się, w tej muzyce nie chodzi o wirtuozerię, tylko o emocje, energię, szczerość i przekaz, a NICE SHOES ma dokładnie to wszystko. Biskup, czyli wokalista tej zbieraniny, to bardzo pozytywny typ i tak jak na katowickim koncercie kilka miesięcy temu, tak i tego wieczora mówił o kilku istotnych sprawach i nie były to bynajmniej nadmuchane frazesy, przeczytane w zinie z lat 90. Później przesiedziałem trochę dalej od sceny występy zarówno REGRESU, jak i THE FIGHT. Tych pierwszych widziałem już tyle razy, że postanowiłem ich po prostu posłuchać na siedząco – a co, taki miałem kaprys. The FIGHT też widziałem kilka razy i akurat ich twórczość również można podziwiać z dystansu. Kiedy jednak na scenie pojawili się straight edgeowe szwedzkie dzieciaki, o średniej wieku ponad 30, postanowiłem przejść bliżej sceny. Nie wiem, czy to za sprawą podobnego do nich wieku, czy dlatego, że ten zespół to wulkan energii, ale chciałem być blisko. To jest taki zespół, który ktoś kiedyś określił mniej więcej tak: „ oni nie grają nic odkrywczego, ale to co robią, robi robotę” – kolokwialnie? Tak! Szczerze? Zdecydowanie. Pomiędzy ich kawałkami znalazło się mnóstwo świetnych coverów i może właśnie dlatego, ten zespół jest taki dobry na żywo. Są tak dobrzy, że postanowiłem zobaczyć ich po raz drugi następnego dnia w Warszawie. Tu pierwsi na scenie pojawili się typowie z SICK SHIT. No cóż, powiem tak. Brak umiejętności przyćmiło jednak totalne szaleństwo pod sceną, oraz obecność Osiołka jako basisty na scenie. Chore to gówno – naprawdę, ale jeśli ktoś brał je zbyt poważnie, to chyba musiał być pacjentem szpitala w Tworkach. Po SS na scenie pojawił się NICE SHOES i tu chyba mieli większą tremę, niż dzień wcześniej, ale i tak zagrali dobry gig, a pozytywny przekaz pomiędzy kawałkami był tylko dopełnieniem całości. No i następnie powtórka z dnia poprzedniego, z tą różnicą, że było więcej zajebistych coverów – poleciały

klasyki YOT, CRO MAGS, MADBALL, FLOORPUNCH i zastanawiałem się czego tam jeszcze brakowało – chyba niczego. Ten wieczór był magiczny, może też dlatego, że zbliżała się Wielkanoc Na kolejnym koncercie byłem nieco spięty, ponieważ miał on miejsce dwa dni po planowanym terminie porodu mojego syna. Więc pewna obawa, że w środku koncertu będę jechał niczym karetka pogotowia istniała i wywoływała dodatkowy dreszczyk emocji. Na pierwszy ogień poszedł DESPERATE TIMES i konkretna luta w stylu Cleveland spotyka Nowy Jork, jednak z przewagą tego pierwszego. Niestety pan akustyk w tym dniu zapomniał chyba zabrać aparatu słuchowego, ponieważ wszystko brzmiało koszmarnie, co przełożyło się na odbiór całości. W podobnym stylu pan akustyk załatwił kolejny zespół czyli STRONG SO FAR. To był jeden z ich ostatnich koncertów – a szkoda, bo zaczynało im to granie wychodzić, to właśnie wtedy postanowili się rozpaść. Później czas przemijał na pogawędkach przed klubem, bo pogoda była dobra, a i tematu do rozmów i rozmówców nie brakowało. Jednak COLLINA, CASTET i SCHIZMA zagrały dobre koncerty, bo kiedy zerkałem jednym okiem co się dzieje w klubie, to na każdym z zespołów coś pod sceną się działo i nie były to tylko oklaski po kolejnym kawałku. Następnego dnia kolejny koncert z duszą na ramieniu. Na Elbie wystąpił DOUBLE VISION, tuż przed wydaniem swojej debiutanckiej epki, GOVERNMENT FLU tuż przed wydaniem kolejnego singla i wesoła młodzież z NRD czyli THE TANGLED LINES. Ci ostatni nic nie zamierzali wydać, ot pojawili się po dłuższej przerwie. DV zagrało całkiem przyzwoicie, choć sami z siebie nie byli jakoś specjalnie zadowoleni. W pamięci mojej i pewnie pozostałych zgromadzonych pozostanie ostatni kawałek z Paganem za mikrofonem. Nie wiem jak u niego z kondycją, ale gdyby cały set potrafił tak wariować i krzyczeć jednocześnie, to składam interpelację o roszadę w składzie. GF zagrali w tempie karabinu maszynowego, czyli krótko, szybko i na temat. Pomimo osowiałej publiczności znalazł się jeden ancymon, który w rytmie tych szybkich kawałków pokusił się o mosh, co na Elbie i wśród obecnych tam załogantów nie było zbytnio entuzjastycznie przyjęte. No ale w sumie co się dziwić, jak towarzystwo stało przed sceną , z otwartym piwkiem, a tu nagle jakiś intruz biega od ściany do ściany, a piwo się wylewa. Ja rozumiem tego co biegał, nie rozumiem tych, co stoją z otwartym piwem tuż pod sceną i mają jakieś pretensje, że ktoś ich popchnął i wylał co nieco. No ale to temat na oddzielną kolumnę. W podobnym tempie zagrało THE TANGLED LINES, nigdy nie byłem fanem tego zespołu, ale na żywo miło się to przedstawienie oglądało. Natomiast jestem zdeklarowanym fanem trzech z czterech kapel, które wystąpiły na kolejnym gigu, na którym miałem przyjemność być. Nie wiem czy studenci uczyli się do egzaminów, czy towarzystwo wyjechało już na wakacje, ale pod względem frekwencji, był to jeden ze słabszych gigów, zwłaszcza biorąc pod uwagę skład tego koncertu. No cóż, ja tam byłem i dla mnie było przednio, towarzysko, muzycznie, organizacyjnie, no może poza delikatną obsuwą, ale kapele miały sporo kilometrów do przejechania, więc to wszystko tłumaczy. Pierwszy zaczął wrocławsko-warszawski tandem w postaci IDENTITY. Poleciały same hity z „RISE TO POWER” i do tego cover, który mi akurat nie podoba się za bardzo i wolałem, jak grali „Malfunction”. No ale chłopaki grają ten numer, bo go lubią, więc niech im tam będzie. W ogóle to ten rok, pod względem ilości koncertów IDENTITY był całkiem udany, przecież to było dopiero półrocze a ja widziałem ich już dwa razy Następni do golenia byli kolesie z TAKE OFFENCE. Jak usłyszałem ich debiutancką dużą płytę, to od tamtej pory chciałem zobaczyć ich na żywo. Chciałem sprawdzić, czy to tylko dobry studyjny produkt, czy jednak na żywo też jest tak dobrze. No i Amerykanie nie zawiedli. Od samego początku ogień, każdy kawałek zagrany perfekcyjnie i z totalną energią, która również udzieliła się tuż

CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 9


pod sceną. Na chwilę obecną, król parkietu jest jeden i widać było, że bawił się przednio. Polała się też krew i później pojawiły się szwy na głowie jednego typa – więc był hardcore, jak na te czasy przystało. Ja czekałem jednak na kolejny zespół, czyli DEAL WITH IT. Ich ostatnia płyta brzmi świetnie, koncert, który widziałem poprzedniej jesieni mam ciągle przed oczami, wiec spodziewałem się totalnego szaleństwa na scenie, bo wokalista Mike słynie ze swojej nieokrzesanej prezencji. Tym razem obyło się bez jakiś obscenicznych zachowań i widać było, że chłopaki są trochę zmęczeni i to wpłynęło ujemnie na ich występ. Miałem duże oczekiwania wobec nich i trochę się zawiodłem, jednak wybaczyłem im to od razu, bo muzycznie byli świetni, zabrakło tylko tej całej otoczki, a przecież nie to jest najważniejsze. Jeśli nie znasz tej kapeli, a lubisz CRO MAGS z płyty ALPHA OMEGA, to ten zespół jest właśnie dla Ciebie. Po Angolach na scenie pojawili się kolesie z TAKE OFFENCE, którzy mają swój poboczny projekt w postaci COLD STARE. wyraźne życzenie organizatora zagrali kilka kawałków, ale za

to jakich. Totalna eksplozja szaleństwa, inspirowana latami osiemdziesiątymi, szybko, agresywnie – jednym słowem porządny kop w ryj, zupełnie niespodziewany i nie zapowiadany – lubię takie niespodzianki. Po krótkiej przerwie pojawili się goście z FIRE&ICE. Z tym zespołem jest tak, że go albo lubisz i kupujesz w całości klimat w jakim się poruszają, albo uważasz to za gówno nie warte uwagi. O ile na płytach prezentują taki sobie poziom i nie byłem jakimś totalnym entuzjastą tego zespołu, tak po ich koncercie przekonałem się do tego rapu. Lubię LEE WAY i jak to ktoś powiedział, jeśli ich lubisz, to będziesz się również jarał FIRE&ICE. Nie pojechałbym na drugi koniec polski, aby zobaczyć ich na żywo, ale gdyby jeszcze kiedyś zagrali w pobliżu, stawiam się w pierwszym rzędzie. Kilka dni później znów nadarzyła się okazja do naocznego poobcowania z tym, co najlepsze w hardcore, przyjaciółmi, kolegami, dobra muzyką i bardzo fajnym klimatem. Ten wytworzył się między innymi dlatego, że do malutkiej EUFEMII przyszło prawie 200 osób, więc widok przesympatyczny. Dla mnie był to

wyjątkowy dzień, ponieważ oficjalna premierę miała płyta DOUBLE VISION – Cold Comfort, której jestem współwydawcą. Miło, że sporo osób kupiło ten krążek, pomimo, że sam zespół nie zagrał ani jednego koncertu poza granicami stolicy. Sam koncert zaczął się od występu VIOLENT ACTION, na który się nieco spóźniłem i zobaczyłem ostatni kawałek. Muzyka szybka, głośna i raczej bez lirycznych momentów. Kolejnego zespołu nie zamierzałem przegapić, dlatego zostałem w klubie zajmując sobie w miarę dogodną pozycję (ten kto kiedykolwiek był w tym klubie, ten wie, że miejsca tam nie jest zbyt wiele, dla tych co nie byli – spróbujcie sobie wyobrazić, że do waszego dużego pokoju wchodzi ponad sto osób i instaluje się zespół ze sprzętem) A, że na IRON TO GOLD przyszło chyba najwięcej osób, to i ścisk był niesamowity, co pozwoliło uniknąć wystąpienia typowej w ostatnich czasach dziury. Od pierwszego riffu był totalny amok, a jego kulminacja nastąpiła przy coverach JUDGE i INSIDE OUT. Miło, że zamiast początkowo zakładanego projektu, z IRON TO GOLD powstał zespół, który może do aktywnych koncertowo nie należy, ale jak foto: www.kirek.pl

CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 10


już gdzieś pojedzie, to kluby drżą w posadach, a publiczność nie dba o swoje nowe obuwie i nie sprawdza rękoma poziomu zapocenia pod pachami, tylko ochoczo rusza do tańca. Podobają mi się też gadki pomiędzy kawałkami, które nie są wyrazem frustracji, a raczej pozytywną odpowiedzią na rzeczy, które mogą nas frustrować! Po ITG wystąpił DOUBLE VISION, który z koncertu na koncert rozkręca się coraz bardziej. Szybki old school nigdy nie jest zły, a do tego dobre gadki Pagana między kawałkami, czasami niczego więcej nie oczekuję po dobrym hardcore‟owym zespole, podkreślam jednak, że czasami. Słabo, że większość ludzi wyszła z klubu i widać było totalny kontrast, no ale cóż, czasami tak bywa. Smutniejszy widok był na POISON PLANET, bo tu została już tylko garstka ludzi. Nie szaleję na punkcie tego typu zespołów, ale jak już jestem na jakimś koncercie, to lubię zobaczyć wszystkie kapele, nawet, te których na co dzień nie słucham. Na żywo zespół wypada korzystniej, niż z płyt, a perkusista, na których zawsze zwracam uwagę w przypadku tego typu grania, spisywał się na medal! Miły czerwcowy wieczór

dobiegł końca. Następnym przystankiem w koncertowym maratonie 2011 roku miał być festiwal w Piasecznie. Z racji tego, że miała być to ostatnia odsłona, z sentymentu się tam wybrałem. Nie interesowały mnie zbytnio zespoły, ale wybrałem się tam z prostego powodu: spotkać się ze znajomymi, pogadać i dobrze zjeść u VEGA VANI Na miejscu moją uwagę zwrócił zespół NO GUTS NO GLORY – bardzo melodyjna rzecz i czasem lubię taką muzykę posłuchać z dużej sceny. Jednak jechałem tam z nastawieniem na coś innego, niż oglądanie zespołów. I chyba pierwszy raz zerwałem się z tego festiwalu przed zakończeniem. Szkoda, że nie będzie już kolejnych odsłon, ale z drugiej strony scena hardcore/punk to nie tylko festiwal w Piasecznie, to dziesiątki lokalnych koncertów, na które warto wpadać, a nie odrabiać swoją hardcoreo‟wą „pańszczyznę” w postaci jednego do roku wyjazdu na festiwal do miasteczka pod Warszawą. Tak jak po rozpadzie ZŁODZIEI ROWERÓW i APATII, tak i po ostatniej edycji OPEN HARDCORE FEST scena będzie się toczyć dalej. Może pewien rozdział został zamknięty, ale do cholery

najwyższa pora kreować kolejne, a nie żyć przeszłością! Dwa dni po OHCF poszedłem na jeden z najdziwniejszych koncertów w swoim życiu i w całej jego beznadziejności dostrzegam pewną pozytywną rzecz, otóż jest to jeden z tych koncertów, który zapamiętam na bardzo długo. Ale do rzeczy. Jakiś dzieciak z Warszawy wymyślił sobie, że chce połączyć dwie sceny, scenę hardcore ze sceną hip hop, już z założenia wiadomo, że akcja skazana na niepowodzenie, bo nie da się połączyć dwóch różnych światów. Owszem okazjonalne koncerty jakiś gwiazd mogą czasem wypalić, ale regularna integracja tych dwóch środowisk moim zdaniem nie ma sensu, tym bardziej, że poza tym wspomnianym dzieciakiem nie ma zbyt wielu zainteresowanych. Do tego chłopak ten nabruździł sobie u działających od kilku lat warszawskich scenersów i Ci odpowiedzieli oficjalnym bojkotem tego gigu. Słaba rzecz, bo sami mają swoje za paznokciami, a w tym całym zacietrzewieniu ucierpiały tylko zespoły, które miały tego wieczora wystąpić. Ja się tam pojawiłem, ponieważ chciałem zobaczyć, jak gra mój kolega w foto: www.kirek.pl

CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 11


jednej z tych kapel i takich jak ja było jeszcze pięć osób! Łącznie na całym gigu było ze 20 osób włączając w to członków zespołów. Klub duży, nagłośnienie siermiężne i przygotowane co najmniej na występ jakiś gwiazdorów, a tu klops. Pomimo całej tej gównianej otoczki, ja zamierzałem bawić się klawo. Chłopaki zarówno z HIGH HOPES, jak i OUT OF HOPE, byli nieco rozczarowani, ale byli uprzedzeni, że tak może się to skończyć. W pewnym momencie, chcieli nawet się poddać i nie zagrać, ale zdecydowany protest naszej pięcioosobowej załogi, skutecznie ich od tego pomysłu odwiódł. Postanowili, że potraktują ten koncert jako próbę i dali z siebie wszystko. Dodatkowo wokalista OUT OF HOPE miał jechać na FLUFF i zespół miał zagrać kilka koncertów bez niego, ale z gościnnymi wokalnymi występami pozostałych członków zespołu, jak i chłopaków z HIGH HOPES. Postanowili wypróbować ten patent i tak miałem niepowtarzalną okazję zobaczyć OUT OF HOPE z różnymi wokalistami. Było naprawdę miło i sympatycznie, szkoda, że Was tam nie było! W odróżnieniu od tego koncertu, kilka dni później w czeskiej Pradze ludzi było kilkanaście tuzinów ponad komplet. Byłem bardzo ciekaw tego koncertu, będącego niejako rozgrzewką przed FLUFF Festem. Dla mnie to było bardziej ciekawe w odbiorze, niż większość zespołów występujących na tej wielkiej scenie w Rokycanach. Znów klub wielkości dwóch dużych pokoi zamienił się w salę koncertową, wypełnioną ponad stan. W takich warunkach nawet najsłabszy zespół dałby z siebie wszystko i wypadł całkiem nieźle. A co w przypadku, gdy w takich warunkach wystąpiły dwa świetne zespoły – było epicko. Zobaczyłem STAY HUNGRY i czułem się jak w domu. Uśmiechnięte twarze, stage dive‟y (pomimo braku sceny), świetny mosh, dobre covery, znajomi w tłumie i to uczucie, że gdzieś tam za oknem jest ta cała codzienność, a tu masz coś, co daje Ci tyle frajdy. Podobnie było kiedy w tym kącie zaaranżowanym na scenę pojawił się ANCHOR. Widziałem ich kilka razy wcześniej i bywało różnie, tutaj było idealnie. Pomimo, że ich trasa dobiegała końca, zagrali naprawdę świetny koncert. Nowe kawałki na żywo, zabrzmiały wyśmienicie i zarówno publiczność, jak i sam zespół cieszył się każdą sekundą tego koncertu – miło się ogląda takie obrazki, zwłaszcza jeśli widzisz je na własne oczy. Kolejne dni upłynęły na gadaniu ze starymi znajomymi, poznawaniu nowych znajomych, jedzeniu lodów, naleśników, burgerów, brodzeniu po kolana w błocie, kupowaniu nowych płyt, sprzedawaniu fanzine‟ów, suszeniu ubrań, dogrzewaniu się w środku lata i oglądaniu zespołów. Tak można w skrócie opisać to, co działo się na tegorocznym FLUFF Feście, przynajmniej patrząc z mojej perspektywy. Pewnie dziesięć lat temu nie opuściłbym występu żadnego z grających tam zespołów, teraz mam do tego trochę luźniejsze podejście i Fluff Fest traktuję jako formę wypoczynku w doborowym towarzystwie. Nie będę wymieniał, zespołów które mi się na feście podobały, bo to nie ma sensu. Podoba mi się sama idea tego festiwalu i pewnie, gdy okoliczności będą sprzyjały, pojawię się na kolejnej jego odsłonie. Po Fluffie na kolejny koncert długo nie trzeba było czekać. Pulpet w tym roku dbał o to, aby w stolicy nie było nudy. Tym razem zaprosił NO TURNING BACK, który to zespół był na wspólnej trasie z niemieckim FINAL PRAYER, a do tego dokoptował jeszcze trzy rodzime składy, czyli VIOLENT ACTION, DEATH ROW i po raz kolejny DESPERATE TIMES. Tym razem znów nie dane mi było zobaczyć VA, DESPERATE TIMES grali już któryś raz z rzędu w tym klubie i jak zwykle akustyk musiał ich bardzo skrzywdzić. Muzyka, którą gra ten zespół wymaga jednak dobrego nagłośnienia, ale z drugiej strony to nie filharmonia, więc chłopaki zagrali solidny, zwarty set, z rodzynkiem w postaci coveru CRO MAGS, a ich własna ekipa bawiła się przednio. DEAT ROW to nie jest to do końca muzycznie mój hardcore, ale cenię sobie ich za to, że grają już tyle czasu, mają zawsze dobre

przyjęcie i na ich koncertach dzieją się różne ciekawe rzeczy. Tak było i tym razem – mosh był konkretny, Ćwiara pochwalił się swoim nowym hobby i mówił o bieganiu, jako formie wykorzystania drzemiących w nas, a do końca niewykorzystywanych przez nas pokładów energii. Prosta gadka, a jakże inspirująca. Po nich weszli koledzy z zespołu FINAL PRAYER, ale po kilku pierwszych taktach poszedłem się przewietrzyć. A gdy już nabrałem sporo świeżego powietrza i zjadłem co nieco od Vegavani przyszedł czas na NO TURNING BACK. Kawałki z nowego albumu brzmią na żywo bardzo dobrze, a to co mi się podobało, to że chłopaki nie ograniczyli się tylko do grania piosenek z „Take control”, ale poleciały różne szlagiery praktycznie z każdej płyty. Nie wiem, jak obecna na tym koncercie Patrycja Kazadi, ale ja byłem w pełni usatysfakcjonowany. Dwa dni później bawiłem na Śląsku, a że akurat w Mikołowie odbywał się gig z podobna obsadą, co w Warszawie, postanowiłem miło spędzić wieczór i pojawić się na tym gigu. Na pierwszy zespół nieco się spóźniłem, a wręcz wszedłem na ostatni kawałek. Natomiast SIGHT TO BEHOLD widziałem od początku i byłem lekko zszokowany, poziomem jaki ten zespół prezentuje. Ameryka pełną gębą. Miałem wrażenie jakby jakiś zespół ze stajni SOLID STATE RECORDS, czy innego TOOTH AND NAILS na chwilę teleportował się do tego klubu w Mikołowie. Kiedyś widziałem różne zespoły, które próbowały imitować styl znany z tych wytwórni, Ci młodzieńcy nic nie imitują, tylko świetnie grają ten swój emo metal. Teraz w scenie raczej nie ma zainteresowania tego typu graniem, ale myślę, że gdyby STB grał na początku ubiegłej dekady, byłby na pierwszych stronach każdego webzine‟a. Po krótkiej przerwie zainstalował się STONE HEART i tak jak koledzy z sąsiedztwa zagrali pełny energii, konkretny set. Dawno nie widziałem tej ekipy na żywo i byłem bardzo ciekaw, co u nich słychać. To co zobaczyłem zdecydowanie spełniło moje oczekiwania i mam nadzieję, że ich kolejna płyta, będzie miała, co najmniej światową dystrybucję – hehe. To ponad przeciętny zespół i jeszcze ta gwara miedzy kawałkami! W tym miejscu powinien znajdować się odnośnik do fejsbukowego „lubię to” – kliknąłbym, nawet kilkakrotnie. Dalej to już powtórka z Warszawy, z tą różnicą, że podczas występu NO TURNING BACK zabawa była tysiąc razy fajniejsza, niż w stolicy. Kolejny, miło spędzony wieczór. Na kolejny koncert trafiłem nieco przypadkowo. Od jakiegoś czasu wiedziałem, że IRON TO GOLD ma grać 3 koncerty i szykowałem się na ten we Wrocławiu, który to był częścią BEZ ZIEWANIA FEST. Niestety pewne okoliczności sprawiły, że nie mogłem się tam pojawić, ale trafiłem za to do Świdnika. We Wrocławiu już byłem wiele razy, w Częstochowie również, a w Świdniku nigdy. Tak więc nadarzyła się okazja, aby zobaczyć coś nowego. Całkiem spoko klubik, w sam raz na tego typu koncerty. Niestety błądziłem trochę po mieście i nie załapałem się na występ pierwszego zespołu. DESPERATE TIMES grali u siebie, więc możecie sobie wyobrazić, co tam się działo. Po nich „architekci” z IDENTITY. Tak ich określają co poniektórzy i przewrotnie trochę w tym prawdy jest, bo ich kawałki to bardzo dobra, hardcoreowa architektura. W tych kawałkach jest 100% core‟a jaki lubię. A na żywo, to już w ogóle jest super, tym bardziej, że brzmienia pilnował osobiście Czaja, więc wypadło to bardzo dobrze, a i Szymek nadawał występowi rumieńców, mówiąc co nieco między kawałkami. A że chłop raczej inteligentny, to i miło się tego słuchało. No i na koniec niczym wisienka na torcie, set IRON TO GOLD. Może nie była to powtórka z Eufemii, ale kolejny bardzo dobry koncert, po którym masz wrażenie, że ten cały syf, który jest na zewnątrz, po prostu nie istnieje. A nawet jeśli istnieje, to masz siłę do tego, żeby przeć do przodu, nie załamując się i nie biadoląc nad własnym losem. Kolejny koncert był chyba najlepszym, na jakim w ubiegłym roku miałem okazję być. Nie dość, że premierę miała płyta BURST IN, mogłem zobaczyć swój ulubiony zespół na deskach mniejszego klubu,

CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 12


a nie ogromnej festiwalowej sceny, to przyszło mnóstwo ludzi, co raczej było do końca wielką niewiadomą, biorąc pod uwagę poniedziałek i kapryśną lokalną publiczność. Przyjezdni nie zawiedli, warszawskiej młodzieży też było sporo, więc zapowiadał się świetny wieczór. Na pierwszy ogień poszedł BURST IN, który zagrał naprawdę świetny koncert, szkoda, że tak mało ludzi okazało im wsparcie ruszając się pod sceną, ale sądząc po internetowych komentarzach, to ludziom się podobało. A i miało co, bo ten zespół pasował na tym koncercie idealnie. Grają szczerą, pełną prawdziwych emocji muzykę, połączoną z konkretnym przekazem. Ten przekaz jest wynikiem osobistych obserwacji autora tekstów i dotyka tych tematów, które często są wplecione w naszą codzienność. Ten zespół nie ma w swoim repertuarze protest songów, co nie zmienia faktu, że ich muzyka niesie konkretną treść. Po tym występie skradli jakąś część mojego serca i cieszę się z tego. Po BURST IN kolejny dobry polski zespół, czyli REGRES. Występ obserwowałem zza drzwi, ale było jak zwykle, po prostu świetnie. Na amerykańskim RUN WITH THE HUNTED zagadałem się ze znajomymi, a koncert ANCHOR jakoś mnie nie powalił. Widać było zmęczenie i brakowało mi energii w całym ich występie. Każdy ma gorszy dzień i tak sobie tłumaczę ten incydent, bo sam zespół jest jednym z moich ulubionych. Natomiast emocji, energii, pasji, zaangażowania, szczerości nie zabrakło podczas występu TRIAL. Uwielbiam ten zespół i cenię sobie za to, że po reaktywacji nie nagrali niczego nowego. Cenię ich za wiele innych rzeczy, jak solidny przekaz, świetną muzykę, postawę na scenie i to, co każdy z nich robi na co dzień. Trial widziałem po raz pierwszy 12 lat temu, gdy zobaczyłem ich teraz miałem wrażenie jakby czas się zatrzymał, jakbym przeniósł się o te kilkanaście lat wstecz. Może dzisiaj nie wpłynęli tak mocno na moją psychikę, jak to miało miejsce w roku 99, ale dostarczyli mi naprawdę olbrzymi ładunek pozytywnych emocji. Kto był, ten widział,

że te emocje udzieliły się publiczności i przy intro mieliśmy scenę rodem z filmu „Waleczne serce”. Super występ, super zespół i kolejny super koncert! Kilka dni później wybrałem się do Ostrowca, po pierwsze dlatego, że nigdy w Ostrowcu na koncercie nie byłem, a po drugie odbywała się tam inwazja warszawskiego hardcore‟a. Jeden ze swoich lepszych koncertów zagrał DOUBLE VISION. Był to ich pierwszy koncert poza miastem i śmiem twierdzić, że na wyjeździe idzie im lepiej, niż u siebie. Było Kinder pogo, były podskoki, było dobre nagłośnienie i amerykański wokalista Franek, można powiedzieć było cool. Przy DEATH ROW działo się to, co zawsze, czyli niezłe zoo. No i na zakończenie bardzo dobry występ HARD TO BREATHE. Podoba mi się jak ten zespół się rozwija, myślę, że jeszcze najlepsze przed nimi, ale zdecydowanie obecna faza podoba mi się bardzo. Szczere chłopaki, dobra muzyka, czego chcieć więcej? Wypad do Ostrowca udany i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś tam zawitam. Zawsze lubiłem szwedzkie zespoły więc występu LOSE THE LIFE nie mogłem sobie darować. Z racji tego, że był to poniedziałek, to przyszła garstka ludzi, pewnie też dlatego, że niewiele osób może kojarzyć ten zespół. Jak dla mnie bomba, wulkan energii. Prosto, szybko, agresywnie, z przekazem prosto w ryj. To był dobry początek tygodnia. Później zrobiłem sobie miesięczny odpoczynek od wyjazdów koncertowych, ale potem pojechałem na kolejną edycję MORE THAN MUSIC do Kolbuszowej i dostałem kapitalny prezent. Jechałem z chłopakami z BURST IN i całą drogę przegadaliśmy nie tylko o przeszłości, ale i o tym co teraz i co będzie. Świetne są tego typu gadki i można by z tych rozmów zrobić fajnego zina. Na miejscu też jakoś swojsko, miła atmosfera, uśmiechnięty Łukasz, świetne domowe jedzenie, całkiem sporo ludzi, świetne występy wszystkich zespołów. Jednak gdybym miał wskazać ten najlepszy, to wybrałbym

foto: kupson.fotolog.pl

CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 13


INKWIZYCJĘ – kurcze, co za energia! DESPERATE TIMES zagrało też konkretny set, publiczność szalała, a ja cieszyłem się, że widzę to na własne oczy. Chłopaki z BURST IN zagrali jako pierwsi i chyba akustycy dopiero co się rozgrzewali, bo coś z tymi gałkami pomieszali. Czasem nie trzeba robić aż tak głośno, żeby było dobrze. No a SCHIZMA zagrała chyba wszystkie swoje kawałki, miałem wrażenie, że grali ponad dwie godziny. Najlepsze dopiero miało nadejść. Porcja obłędnie dobrych gołąbków, a później trochę po północy iście królewskie przyjęcie w domu u rodziców Myszki. Takich chwil się nie zapomina, takich ludzi również! Nastał listopad i znów koncertów w bród. W Zaduszki odbył się całkiem fajny koncert w Warszawie. Pisząc fajny, mam na myśli skład tego gigu, bo atmosfera raczej przypominała właśnie Zaduszki. REALITY CHECK zagrało jako pierwszy zespół i już wtedy wiedziałem, że zabawy na tym koncercie to raczej nie będzie. Co prawda można było zobaczyć kilku chłopaków pod sceną, ale to zdecydowanie za mało, biorąc pod uwagę, że REALITY CHECK to naprawdę dobry zespół. Może innego dnia, może w innym, mniejszym miejscu ludzie skakali by sobie po głowach i byłoby fajnie. Występ zespołu bardzo dobry, a reszta jak zwykle. Następnie na scenie pojawił się amerykański EXPIRE i kolejny zawód, bo zespół bardzo dobry, ale nie dla tej publiki. Nie wiem, czy problem leży w tym, że te zespoły nie przekonują ludzi do siebie, czy po prostu z tymi ludźmi, którzy przychodzą na koncerty jest coś nie tak. Po EXPIRE zagrało FOUNDATION, które to jest obecną odpowiedzią na kapele z końca lat 90. Zmetalizowany hardcore w średnich tempach. Widać, że im się chciało w odróżnieniu od widowni, która stała nieco odrętwiała, no ale może wszyscy tamtego wieczoru przyszli na gwiazdę wieczoru w postaci SKARHEADA. Muszę się przyznać, że nie trawię, nie trawiłem i trawił nie będę tego tworu. Wiem, dla co poniektórych brzmi to jak bluźnierstwo, ale mam to głęboko w tyłku. Nie kumam o co chodzi, ani to nie brzmi jakoś fajnie, ani to nie ma jakiegokolwiek przekazu, zero w tym zajawki, zero szczerości – nuda! Zostałem na występ tego zespołu tylko dlatego, że na wokalu tym razem udzielał się EDDIE z LEEWAY i chyba on był najmocniejszą stroną tego koncertu. Ten cały LORD EZEC, czy jak on tam się nazywa, jest typowym przykładem delikatnego przygłupa. . Podobno RICK TA LIFE uznany jest za oszołoma, śmiem twierdzić, że ów LORD śmiało pretenduje do podobnego miana.

Pod koniec listopada miały miejsce dwa bardzo fajne gigi. Pierwszy z nich, to koncert DEZERTRERA, który niby był gwiazdą wieczoru, ale że blask tej gwiazdy wypalił się już jakiś czas temu, dlatego dla mnie gwiazdą był BURST IN. Ta energia, szczerość, przekaz, kontakt z publicznością, pasja, zaangażowanie, to jest hardcore w moim odczuciu. To jest właśnie to, po co to wszystko zostało stworzone. Może nie gorzej, a na pewno w swoim własnym stylu podobnie wystąpił DEATH ROW. Co prawda gadki Ćwiary momentami brzmiały jak werbunek do lokalnego oddziału jakiejś sekty, ale to dobrze, że zarówno Irek z BURST IN, jak i Ćwiara zapraszali tę część publiczności, która przyszła tylko ze względu na DEZERTERA, aby od czasu do czasu wpadli na jakiś inny koncert. Nie wiem ile osób to kupiło, ile osób przejawiło jakiekolwiek zainteresowanie poznaniem czegoś nowego, ale jeśli choć dwie osoby z tego tłumu zainteresują się tą cała sceną, to i tak będzie dobrze. DEZERTER wystąpił jakby trochę z przymusu, bez jakiegokolwiek kontaktu z publicznością. Myślę, że gdyby sala była pusta, można by było liczyć na podobną reakcję. Nie wiem co ich inspiruje do tego, aby nadal grać koncerty, ale chyba z pasją ma to już mniej wspólnego. Tym bardziej w zestawieniu z tymi dwoma poprzednimi zespołami, właśnie ten brak zaangażowania w sam występ budził mój niesmak. Poza tym, to jednak fajnie było usłyszeć kilka starych hitów na żywo. Gdybym teraz po raz pierwszy poszedł na koncert DEZERTERA, na pewno nie zajarałbym się punk rockiem tak, jak kiedyś po usłyszeniu ich kawałków z kasety. W odróżnieniu od tego koncertu, super było zobaczyć CYMEONA X w akcji. Tu zupełnie inne podejście do grania, nie można im odmówić żywiołowości i zaangażowania w to co na scenie robili. Zarówno stare, jak i nowe kawałki brzmiały super i ani przez chwilę nie miałem wrażenia, że te kilka koncertów które zagrali, to był tylko kaprys czterdziestolatków. Jak zwykle publiczność z zachowania dostała ode mnie dwóję, no ale to w sumie nic nowego – hehe. Ostatni koncert jaki zaliczyłem w 2011 roku, to organizowany przez PIG AND PROUD – WISDOM IN CHAINS. Jak zwykle w przypadku koncertów organizowanych przez tego rubasznego grubaska – skład doborowy, jedzenie od Vegavani i tym razem całkiem miła atmosfera. Jako pierwszy zagrał SOCIAL DEATH z Warszawy. . Bardzo dobry zespół i gdyby ten koncert odbył się w jakimś mniejszym klubie, to pewnie i sam zespół byłby lepiej przyjęty

CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 14

Choć wszystko przed nimi. Nie wydali żadnego materiału, zagrali dosłownie kilka koncertów, więc ludzie mają prawo ich nie znać i z dystansem reagować. Ale tak jak wspomniałem, potencjał jest duży i kibicuję tej skupinie. W składzie Czaja i Masza, więc źle raczej nie będzie. Duży plus dla Michała za słowa ze sceny, dalekie od typowej scenowej gadki. Po SOCIAL DEATH przyszedł czas na LAST DAYZ, no i tu wiadomo – mosh, pogo, rozpierducha, skakanie, kopanie i inne dzikie zachowania – hardcore! Nie będę ich chwalił po raz kolejny i się powtarzał, bo mnie ktoś zakwalifikuje do jakiejś wydumanej elity. Ja jestem tu gdzie jestem, co nie pozbawia mnie prawa do tego, żeby lubić ten zespół! Następnie wystąpił portugalski DEVIL IN ME – takie trochę skrzyżowanie COMEBACK KID z tymi wszystkimi modern hardcore‟owymi zespołami. Całkiem miłe granie. No i nie można odmówić scenicznego zaangażowania tym południowcom. Nie znałem ich wcześniej, raczej nie będę ich śledził na Tweeterze, ale ten koncert zapamiętam. No i czas na gwiazdę wieczoru. Tu znów wychodzi mój brak kompetencji, bo do tej pory nie znałem tego zespołu. Grali u nas kilka razy, były też okazje do tego, aby kupić ich płyty, ale zawsze coś mnie od tego zespołu odrażało. Miałem jakieś dziwne skojarzenia, że grają coś w stylu SKARHEADA, a to wywoływało natychmiastową alergię. No cóż, na koncercie zostałem totalnie pozytywnie zaskoczony. Super występ, przesympatyczny grubcio na wokalu, muzyka w dobrym, nowojorskim klimacie, bez jakiś dziwnych skoków w mało przyjemne muzyczne regiony. Cały set na duży plus i nawet skończyli w czasie, nie pozostawiając posmaku znudzenia. Polubiłem to, i na pewno musze odrobić lekcje z tego tematu! Patrząc na to ubiegłoroczne podsumowanie, można wyciągnąć jeden wniosek – dzieje się! A ten tekst opisuje jedynie jakiś wycinek tego, co miało miejsce w 2011 roku. Ten rok też zaczął się bardzo sympatycznie, więc liczę, że za rok również będę miał o czym wspominać.


AND WHERE IT WENT AND WHAT WAS SAID AND WHERE IT WENT CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 15


“I wanted to make a record that has the power to motive me. Something authentic enough so that when I don’t feel like running, if I put it on, I will feel like running. Music has that power. My goal is to share my motivation with the most widespread audience; all ages, all different types of people, as many as possible.” Stic.Man (Dead Prez)

Lata lecą – a my razem z nimi. Niestety tak to już jest, że z każdym kolejnym dniem stajemy się starsi, pakujemy się w kolejne sytuacje. Czasem te sytuacje dają nam satysfakcję a czasem totalnie dołują. Takie jest nasze Zycie, jest zlepkiem złych lub dobrych sytuacji. Problem lezy w tym, czy my te sytuacje kreujemy sami, czy jesteśmy tylko elementem w jakiejś układance. Często bywa też tak, że nam się nie chce kreować czegoś własnego i wsiadamy do jakiegoś przedziału, który wiezie nas przez życie. Przy okazji gdy my od życia nie oczekujemy zbyt wiele, to w ten sposób pędzimy przez życie. Robimy jakieś iluzoryczne ruchy, ale skoro poszliśmy na łatwiznę są to ruchy mało kreatywne. Tego typu obraz przemijania sprowadza się do jednego – do monotonni. Po co o tym piszę? Otóż jakiś czas temu zdałem sobie sprawę, że marnuję mnóstwo swojego czasu na jakieś sprawy, które nic nie wnoszą do mojego życia. Może przez lenistwo, może też wrodzona wada do bycia wygodnym a może też po części brak jakiegoś impulsu powodował, że nie brałem pod uwagę tego, że marnuję w jakiś sposób sporo swojego życia. Tak, to czyste marnotrawstwo jeśli siedzisz przed telewizorem, bezsensownie gapiąc się na jakieś idiotyczne obrazy, to stratą czasu jest również siedzenie przed CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 16

komputerem i bezsensowne poszukiwanie wrażeń w wirtualnej rzeczywistości, stratą czasu jest również późne wstawanie. Codziennie marnujesz przynajmniej kilkanaście minut swojego życia na coś głupiego – i nie próbuj mi wmówić, że tak nie jest. Gdy uświadomiłem sobie ten stan rzeczy, zrobiłem krótki rachunek zysków i strat stwierdziłem, że najwyższy czas cos zmienić. I w ten oto sposób zacząłem biegać. Bieganie nie jest tym wszystkim o czym pisałem wcześniej, nie jest marnowaniem czasu, nie ma złych stron. Bieganie jest najprostszą formą pozytywnego zabicia czasu. Pamiętam jak ostatni raz uprawiałem zorganizowaną aktywność fizyczną – było to w czasach szkoły średniej na lekcjach wychowania fizycznego. Zamierzchłe czasy. No właśnie, dlaczego tak się stało, że po ukończeniu szkoły nie robiłem nic na rzecz dbania o dobra kondycję fizyczną? Odpowiedź jest bardzo prosta, pochłonęło mnie tak zwane dorosłe życie. Praca, szkoła, Zycie rodzinne, telewizja, Internet i tak w kółko. Codzienny rytuał – śniadanie, obiad i kolacja a pomiędzy nimi jakieś sprawy, które przy odpowiednim zorganizowaniu się mogą zajmować mniej czasu niż nam się wydaje. Mi przez prawie piętnaście lat wydawało się,


że to jednak niemożliwe. A tu proszę, jednak da się. Zacząłem biegać, bo złożyło się na to kilka elementów. Pierwszy, to wspomniane uświadomienie sobie faktu marnacji sporej części mojego życia. Ale na to znajdzie się zawsze jakaś wymówka: przecież inni nic nie robią i żyją, przecież robię tyle różnych rzeczy, że więcej nie muszę, że przeciez brakuje mi czasu na wszystko, to jak mam go znaleźć na coś jeszcze. Jak się okazuje można znaleźć godzinę w ciągu doby, można robić coś jeszcze oprócz wielu codziennych czynności i wcale nie trzeba patrzeć na innych i równać w dół. Drugim argumentem, który przekonał mnie do biegania była płyta niejakiego Sticmana. Nie słucham zbyt wiele z hip hopu i jeśli chodzi o tę scenę to jestem z niej tak samo słaby jak z matmy w technikum, ale czasem lubię posłuchać czegoś konkretnego. Typ nagrał całą płytę w hołdzie aktywności fizycznej i chwała mu za to. Polecam każdemu kto czasem wątpi w siebie, w swoje możliwości, gdy spada Ci mobilizacja i tracisz poczucie sensu w ćwiczeniach, które robisz – posłuchaj sobie WORKOUT i wrócisz do ćwiczeń ze zdwojoną siłą. Ja po przesłuchaniu tego materiału wiedziałem, że niemożliwe stanie się możliwe, że chcieć to móc i nie mogę dłużej odkładać tych planów. Ostatnim argumentem było kilka koncertów a raczej moja aktywność na tych koncertach. Otóż po przebiegnięciu od ściany do ściany na gigu STAY HUNGRY w Częstochowie myślałem, ze wyzionę ducha. Brakowało mi oddechu i złapała mnie zadyszka. Wtedy do mnie dotarło, że w końcu nie jestem panem w słusznym wieku, tylko w miarę młodym człowiekiem, przynajmniej tak się czułem a dziś wiem to na pewno. A co do tego słusznego wieku, to w sumie wcale wiek nie przeszkadza w bieganiu – przykładem jest mój kolega z bieżni, który ma grubo po pięćdziesiątce a w pierwszych miesiącach moich treningów odstawiał mnie na 3 długości stadionu. Tak więc gdy te wszystkie argumenty skumulowały się i stworzyły ogromny wrzód na mojej psychice, postanowiłem dokonać pewnej zmiany. Znalazłem czas na to aby biegać i pobiegłem. Pierwszego treningu – o ile tak to mogę nazwać nie zapomnę nigdy. Założyłem jakiś stary dres, sportową kurtkę i jakieś buty i wyszedłem na dwór. Z racji tego, ze mieszkam tuż obok stadionu miejskiego, stwierdziłem, że będzie to idealne miejsce do uprawiania mojego nowego hobby. Po pierwszym okrążeniu było całkiem dobrze, po drugim już trochę mniej, po trzecim brakowało mi

powietrza a na czwartym myślałem, ze wyzionę ducha. Cztery okrążenia to jakieś 1600 metrów. Odczekałem chwilę, odzyskałem oddech i stwierdziłem, że tak łatwo się nie poddam a powinienem, uniknąłbym tego, co się stało nazajutrz. A więc po 8 okrążeniach stadionu ledwo doczłapałem się do mieszkania i padłem. Najgorsze nadeszło rano, nie mogłem wstać z łóżka. No ale jak po 15 latach fizycznego nic nierobienia przebiegłem ponad 3 kilometry to musiały się pojawić „zakwasy”. Gdy rano schodziłem po schodach musiałem wyglądać niczym „Robocop” – dobrze, że nikt tego nie widział. No i w większości przypadków na tym etapie kończy się przygoda z jakimkolwiek wysiłkiem. Ale nie tym razem. Po powrocie z pracy włączyłem Sticmana i wiedziałem, że znów chcę wyjść biegać. Kroki sprawiały ból, ale determinacja była bardzo duża i znów postanowiłem odwiedzić miejski stadion i tak prawie codziennie. Dystans podobny do tego z pierwszego dnia, wysiłek również. Po niecałym miesiącu intensywnych ćwiczeń coś musiało się stać – padło na stawy. I znów chodziłem jak wspomniany wcześniej „Robocop”. Sytuację uratowały odpowiednie maści, suplementy, opaski ale przede wszystkim wiedza. Wydawało mi się, że przecież bieganie to prosta czynność więc po co mi na jej temat czytać jakieś poradniki. No i to był błąd. Tak jak przyczyną większości uszkodzeń sprzętu elektronicznego, jest nieprzeczytanie instrukcji obsługi, tak moje stawy padły dlatego, że nie znałem zasad ich funkcjonowania. Nadrobiłem zaległości w tej materii i z pomocą kilku bardziej doświadczonych osób i po kilku tygodniach wznowiłem treningi. W międzyczasie zainwestowałem w odpowiednie obuwie. Jeśli chcesz zacząć swoją przygodę z bieganiem, zacznij od zakupu odpowiednich butów. Nie skąp pieniędzy na nie – dobre buty to podstawa. Najlepiej kupić je w tradycyjnym sklepie, najlepiej aby był to sklep specjalistyczny, gdzie pracuje ktoś, kto się na tym zna i pomoże Ci dobrać odpowiedni dla Ciebie rodzaj obuwia. Nie kieruj się kolorami, marka czy innymi bajerami. Buty muszą być wygodne. W końcu nie idziesz lansować się na jakiś hardcoreowy koncert w Warszawie, tylko wykonujesz dosyć ciężką pracę. Ważne jest też aby zadbać o odpowiedni ubiór – koszulka JUDGE będzie się fajnie prezentować, gruba bluza z kapturem TERROR też będzie lśniła – tylko co z tego jak po kilku minutach będziesz tak zgrzany, spocony, że nie będziesz miał siły i ochoty na dalsze bieganie. Wystarczy, że CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 17

owieje Cie wiatr i jesteś załatwiony na kilka dni a czasem nawet dłużej. W takiej sytuacji o przeziębienie nie trudno. Piszę to dlatego, Abu uchronić Cię przed ewentualnymi błędami, które najczęściej się popełnia. Porządny sprzęt jest istotny w każdej dziedzinie sportu – w bieganiu też. Po tych wszystkich trudach i wyrzeczeniach czekałem na efekty. I tu kolejna ważna rzecz – musisz być cierpliwy a cierpliwość zostanie wynagrodzona. Małymi krokami polepszałem swoją formę, dbałem o dietę a efekty przyszły z czasem. Dziś mogę sobie pozwolić na bieganie dystansu dziesięciu kilometrów w dobrym tempie i to w miarę regularnie w odstępach dwu trzy dniowych. A od czasu do czasu próbuję biegać na dystansie zbliżonym do półmaratonu, który to jest moim celem na początku przyszłego sezonu. Możesz zapytać co mi to bieganie daje. Daje mi mnóstwo rzeczy, o których wczesnej nawet mi się nie śniło. Ta godzina o poranku jest jak miesiąc spędzony u psychoanalityka. Podczas tej godziny odpoczywam, jednocześnie wykonując spory wysiłek, moje ciało wróciło do kształtu sprzed 15 lat, moja waga wróciła do odpowiedniego poziomu. Nie dyszę gdy wejdę po schodach na szóste piętro, nie męczę się na koncertach, gdy poniesie mnie przy dobrych kapelach. A przede wszystkim sprawia mi to niesamowita radość, tym bardziej gdy pomyślę sobie o tym, że jeszcze rok temu przebiegniecie 10 kilometrów było tak samo nierealne, jak to, że Ufo wylądowało gdzieś na wsi pod Opolem. Dzięki temu bieganiu mam więcej energii i mam spokojny sen. To są rzeczy, których mógłbym nie mieć, gdybym te kilka miesięcy temu nie wyszedł wieczorem pobiegać. I w tym wszystkim najważniejsza jest motywacja. Bo cała aktywność sportowa zaczyna się w głowie. Wystarczy wyjść z domu, ale pomyśl ile jest pokus i wymówek, aby w nim zostać. Na zakończenie przypomniała mi się pewna historia, która przytrafiła mi się podczas treningu. Otóż tam gdzie biegałem odbywała się akurat lekcja wf dla drugiej lub trzeciej klasy. Dzieci miały za zadanie przebiec dwa okrążenia stadionu. Ja biegałem już około pół godziny a dzieciaki chcieli się ze mną ścigać – oczywiście dałem im fory, aby mieli większą radochę. Oni zajęli się czymś innym a ja biegałem dalej i podczas, któregoś okrążenia usłyszałem jak jedno dziecko mówi do drugiego – jak będę taki duży jak ten pan, to też będę tak biegał. Nie muszę wam mówić jaką sprawiło mi to radość. Kevin Arnold


Czy światowej klasy sportowiec jest w stanie uzyskać na diecie wegetariańskiej wystarczającą ilość białka, aby móc współzawodniczyć na najwyższym poziomie? Ja zdołałem się przekonać, że białko zawarte w mięsie nie jest potrzebne do tego, aby być jednym z najlepszych sportowców na świecie. Prawdę mówiąc, mój najlepszy rok na bieżni to ten, gdy przeszedłem na dietę wegańską. Co więcej, dzięki kontynuacji diety wegańskiej moja waga ciała jest stale pod kontrolą, a ja mogę cieszyć się bardzo dobrym wyglądem (wiem, że brzmi to próżnie, ale przecież każdy z nas chciałby wyglądać tak, aby podobać się samemu sobie). Mogę obecnie dużo więcej jeść i czuję się z tym rewelacyjnie. Oto moja opowieść...

Gdy dorastałem w New Jersey, zawsze uwielbiałem jeść warzywa, na co duży wpływ miała moja mama, która wierzyła w zasadność zdrowej diety. Jednakże regularnie jadaliśmy także mięso, ponieważ ojciec tego chciał. Podczas studiów na Uniwersytecie w Houston także jadłem mięso, próbując jednocześnie trzymać wagę ciała pod kontrolą. Robiłem to jednak złą metodą - poprzez pomijanie niektórych posiłków w ciągu dnia. Bardzo często pomijałem śniadania, jadłem lekki lunch, a później napychałem się na kolację, tuż przed pójściem spać. Oczywistym jest, że pomijanie posiłków jest złą praktyką w diecie, lecz sposób, w jaki ja to robiłem był najgorszy z możliwych, gdyż organizm ludzki potrzebuje około czterech godzin na strawienie ostatniego posiłku przed snem. W maju 1990 roku, gdy doszedłem do wniosku, że kontrolowanie wagi ciała poprzez pomijanie posiłków nie jest dla mnie dobrym rozwiązaniem, zdecydowałem się zmienić sposób odżywiania. W ciągu kilku CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 18

następnych tygodni poznałem dwóch mężczyzn, którzy zmienili mój sposób myślenia i jedzenia. Pierwszym z nich był Jay Cordich, znany także jako „Juice Man”, którego poznałem w radiu Houston, gdzie pracowałem wczesnymi rankami. Cordich był zaproszony do audycji, aby powiedzieć o swojej sokowirówce, dzięki której robił świeże soki z owoców i warzyw. Powiedział wtedy, że picie przynajmniej 16 uncji (prawie 500ml - przyp. red.) świeżo wyciśniętego soku każdego dnia zwiększa energię, wzmacnia system odpornościowy organizmu i redukuje ryzyko zachorowań. Kilka tygodni później poznałem Johna McDougalla, doktora medycyny, nauczającego o zależnościach pomiędzy dobrym odżywianiem a zdrowiem, który promował jednocześnie swoją najnowszą książkę. Dr McDougall wyzwolił we mnie chęć do przejścia na wegetarianizm i tak też się wkrótce stało. Bardzo dobrze pamiętam podjętą w lipcu 1990 roku decyzję o przejściu na weganizm. Brałem


wówczas udział w zawodach w Europie. Jeszcze w sobotę jadłem na obiad hiszpańskie kiełbaski, a już od następnego poniedziałku byłem na diecie wegańskiej. Najtrudniejszą rzeczą było dla mnie zmienienie swoich nawyków żywieniowych i przestawienie się z pomijania posiłków do jedzenia przez cały dzień, co jest znacznie zdrowsze. Odstawiłem także sól i dla smaku zastąpiłem ją sokiem cytrynowym. Wiosną 1991 roku - osiem miesięcy po przejściu na weganizm - czułem się jakby apatycznie i pomyślałem sobie wtedy, że może jednak powinienem dodać białko mięsne do mojej diety. McDougall jednak wyjaśnił mi, że moja apatia nie była spowodowana brakiem białka zwierzęcego, lecz moimi dużymi potrzebami kalorycznymi, co jest rzeczą normalną przy wielogodzinnych treningach każdego dnia. Gdy zwiększyłem ilość konsumowanych kalorii, odzyskałem moją energię. Pijałem wówczas 24-32 uncje (około 700950ml - przyp. red.) soku dziennie i nie spożywałem żadnego nabiału. Na dodatek to był mój najlepszy rok w całej mojej karierze. Pamiętaj o tym, że masz całkowitą kontrolę nad tym, co wkładasz do swojego organizmu. Nikt nie może zmusić cię do jedzenia tego, czego nie chcesz. Wiem, że wielu ludzi myśli, że dieta wegetariańska, a zwłaszcza wegańska, wymaga wielu poświęceń i wyrzeczeń. Jannequin Bennett w swojej książce demonstruje, że dieta wegańska wcale nie musi być nudna i pozbawiona smaku. Jak zwykła mawiać, „weganizm jest bardzo wyrozumiałą i obfitą drogą życia, a weganie regularnie spożywają najlepsze pożywienie jakie natura ma do zaoferowania.” Oto przepisy, które podniecą wasze kubki smakowe. Przy okazji, zamieszczone zostało także kilka moich przepisów. Pamiętaj o tym, że weganizm wymaga bycia dobrym dla twojego ciała i odpowiedzialnego działania skierowanego na otaczający cię świat. Większość z nas nie jest świadoma, jak wiele szkody wyrządzamy naszym ciałom i zarazem naszej planecie poprzez nasz sposób odżywiania. Spróbuj przez tydzień zapisywać wszystko to, co jesz i pijesz. Prawdopodobnie będziesz bardzo zdziwiony jak wiele posiłków w twojej diecie składa się z mleka i serów, oraz co najgorsze, jak wiele niezdrowej żywności konsumujesz. Większość przekąsek takich jak ciastka, chipsy, słodycze, frytki czy napoje to wysoko przetworzona żywność, która jest pozbawiona swoich cennych składników odżywczych. Co gorsza, większość tego pożywienia jest nasycona

tłuszczami, solą i chemikaliami. Przykładowo, 1,5 uncji (około 40g - przyp. red.) chipsów ziemniaczanych ma taką samą ilość kalorii jak jeden pieczony ziemniak, ale 70 razy więcej tłuszczu i 20 razy więcej soli. Sery i inne mleczne produkty są przepełnione zapychającymi tętnice nasyconymi tłuszczami i cholesterolem. W przypadku większości serów, 70-80% ich kalorii pochodzi z tłuszczów. Musisz być szczególnie ostrożny, gdy jadasz w barach szybkiej obsługi. Wraz z rosnącą ilością spożywanego niezdrowego jedzenia, wzrasta także stopień otyłości, będący obecnie druga po paleniu przyczyną śmierci w USA. Eric Schlosser dowiódł w książce „Fast Food Nation”, że stopień otyłości wśród amerykańskich dzieci jest dwukrotnie wyższy niż 25 lat temu. Co więcej, wydaje się, że wszędzie gdzie ludzie spożywają niezdrowe jedzenie, wcięcia w talii zaczynają się rozszerzać. Przykładowo, pomiędzy 1984 a 1993 rokiem, liczba barów szybkiej obsługi w Wielkiej Brytanii podwoiła się. Dokładnie tak samo zwiększył się odsetek ludzi otyłych pośród dorosłych. W Japonii ludzie z nadwagą byli kiedyś rzadkością. Bary szybkiej obsługi dotarły tam 30 lat temu i dzisiaj 1/3 japońskich mężczyzn w wieku około 30 lat ma nadwagę. Twoje ciało to twoja świątynia. Jeśli żywisz je właściwie, będzie Ci służyło dobrze zwiększając twoją długość życia. Bycie dobrym dla swojego ciała wymaga jednak pracowitości i determinacji. Przeszedłem na weganizm głównie z powodów zdrowotnych i kontynuuję tą dietę z tego samego powodu. Inni wybierają weganizm z powodów etycznych lub duchowych. Jakikolwiek jest twój powód, książka „Very Vegetarian” pomoże ci to zrobić ze stylem i smakiem.

Wprowadzenie do książki Jannequin Bennett p.t. "Very Vegetarian" napisane przez Carla Lewisa. CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 19

WIDZISZ RÓŻNICE? ZOSTAŃ WEGETARIANINEM!


Tak łatwo czujemy obawę Przed nowym i nieznanym Tak łatwo wtedy ruszamy używając pięści lub głów Tak łatwo jest nas przestraszyć tym czego nie rozumiemy I głupio patrzymy przed siebie tak łatwo nas oszukać Tak pięknie mówimy o świecie tak szybko chcemy go zmieniać Tak krótko trwa nasze życie tak łatwo możemy je stracić Gdy dotykasz czegoś dłonią zamienia się w proch albo złoto I wtedy tak łatwo jest nas oszukać APATIA - Obawa

Zanim zostałem ojcem, tysiące razy słyszałem, jak dziecko potrafi zmienić twój świat, jak potrafi zburzyć twój porządek i harmonię i wywrócić wszystko do góry nogami. Takie opinie towarzyszą rodzicielstwu pewnie na całym świecie i pewnie większość rodziców taką wersję rodzicielstwa przeżywa. Ja z moją żoną byliśmy nieco przerażeni takim stanem rzeczy i długo zastanawialiśmy się nad tym, czy chcemy mieć dziecko, czy jesteśmy gotowi przyjąć ten ciężar odpowiedzialności i przede wszystkim, czy jesteśmy gotowi na te wszystkie zmiany, o których tak często się mówi. Na pewnym etapie naszego życia stwierdziliśmy, że chcemy mieć dziecko, ale nie chcemy rezygnować z tego, co stanowiło w jakiś sposób dotychczasowy sens naszego życia. Nie chcieliśmy rezygnować ze swoich pasji, swojego hobby, drobnych rzeczy, które stanowiły dla nas dużą wartość, a które wielu młodych ludzi porzuca w momencie, gdy zostają rodzicami. Ja nie wyobrażam sobie życia bez muzyki, bez robienia czegoś w scenie hardcore punk. Jeśli coś czemu poświęciłeś połowę swego dorosłego życia ma nagle zniknąć, to na pewno nie będziesz szczęśliwym. Postanowiliśmy zaryzykować i się nie poddawać. I gdy moja żona była w 9 miesiącu ciąży, ja CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 20

byłem na kilku koncertach, robiłem w tym czasie zina i właśnie startowałem z moją małą wytwórnią, moja żona natomiast zajmowała się robieniem kartek okolicznościowych, tym samym realizując swoją pasję. Większość przedstawicieli tak zwanego społeczeństwa powiedziałaby, że to skrajnie nieodpowiedzialne, ale my tak nie uważamy. Robimy to, co kochamy, a nasze dziecko nie traktujemy jako wypełnienie luki powstałej po czymś, co sprawiało nam do tej pory radość, ale traktujemy je w innej kategorii, jako szczęścia absolutnego, które stanowi dla nas największą wartość, ale nie pozbawia nas jednocześnie bycia kreatywnym, wolnym i spełniającym swoje marzenia. To bardzo ważne, aby nie dać się zwariować i bezmyślnie pozbawiać się pewnych przyjemności. To może mieć bardzo nieprzyjemne skutki, może rodzić napięcia i zamiast dostarczać ci szczęścia, zamieniać twoje życie w koszmar. Nic nie jest bardziej złego, niż frustracja i poczucie braku wartości, poczucie pustki, wypełnionej przez coś, co nie do końca zaspakaja twoje potrzeby. W codziennym życiu każdego rodzica owszem dochodzi mnóstwo dodatkowych obowiązków i doba


nagle ma za mało godzin, aby zrealizować wszystko to, co do tej pory się robiło. Ale przy odpowiedniej organizacji czasu, wzajemnym wsparciu obydwojga rodziców, można być szczęśliwym ojcem i matką, a jednocześnie można być szczęśliwym hardcore dzieciakiem, można realizować swoje pasje bez straty, którejkolwiek ze stron. Nie staram się wybiegać daleko w przyszłość, nie myślę o tym, jak wyglądała będzie edukacja muzyczna mojego syna za dziesięć lat, chcę się koncentrować na tym, co dziś, co tu i teraz. Chcę dawać mu mnóstwo miłości i uczyć zwykłymi codziennymi czynnościami, że w życiu dobrze jest być dobrym człowiekiem. Że warto mieć swoją pasję i nie ukrywam, że będę chciał go zarazić tym wszystkim, co dała mi scena hardcore punk. Będę chciał mu przekazać te wszystkie wartości i idee, ale dziś nie zastanawiam się jak będę to robił za jakiś czas, zastanawiam się jak robić to teraz i myślę, że mi się to udaje. Pomimo, że mój syn jest jeszcze za młody, aby pewne rzeczy rozumieć, to ja staram się mu od urodzenia pokazywać pewne dobre wzorce. Kiedy pierwszy raz wziąłem na ręce tego małego człowieka, czułem niesamowitą radość, ale przez pewien moment dopadły mnie

obawy, czy dam radę, czy będę dobrym ojcem, czy będę dobrym wzorem dla niego, czy za jakiś czas będę gotowy na jego pierwszy młodzieńczy bunt. Ta myśl pojawiła się na ułamek sekundy i czasem powraca, kiedy trzymam go na rękach. Ale znalazłem lekarstwo na tę obawę, a tak naprawdę to nie musiałem go szukać, wiedziałem to od zawsze. Jeśli ja będę odpowiedzialny na tyle, na ile potrafię i będę robił różne rzeczy zgodne z własnym sumieniem, nie będę krzywdził nikogo dookoła, tak jak robiłem to do tej pory, będę go kochał najbardziej jak tylko potrafię – to co więcej mogę mu zaoferować? Co więcej oprócz miłości, szacunku, odpowiedzialności za siebie i innych. Czas pewnie zweryfikuje mój pomysł na wychowanie. Ale gdybyśmy znali odpowiedzi na nurtujące nas pytania, nasze życie byłoby nudne i pozbawione wyzwań. Wybiegając jednak na chwilę w przyszłość, na pewno kiedy dorośnie i zacznie interesować się muzyką, pierwszą płytą jaką mu włączę będzie GORILLA BISCUITS „Start Today” i YOUTH OF TODAY „ Break down the walls” oraz kawałki CHAIN OF STRENGTH. Gdy to mu się spodoba, nie omieszkam poznać go z Mikiem JUDGE i tym wszystkim, co razem zrobili z Porcelem. Na pewno

CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 21

będzie miał okazję nie raz posłuchać polskich zespołów jak POST REGIMENT, czy DEZERTER, ale również i SUNRISE, czy IRON TO GOLD. Nie wiem, czy mu się to spodoba, na pewno się nie obrażę jeśli wybierze coś innego, bo będę się starał wychować go tak, aby miał poczucie wolności wyboru w swoim życiu, a nie przyjmowania dogmatów narzuconych przez tradycję.

Ten tekst został napisany na potrzeby szwedzkiego fanzine‟a LAW AND ORDER, ale uznałem, że czemu mam go nie opublikować na łamach własnej gazety:)


Lubimy żyć przeszłością, to takie nasze, polskie. Nie mam nic przeciwko historii i wyciąganiu z niej pewnych wniosków, ale żyjąc tu i teraz, jednocześnie będąc zakotwiczeni tylko w tym, co było, nie idziemy do przodu. Bez konkretnych działań i z nastawieniem, że kiedyś było lepiej, możemy co najwyżej poćwiczyć swoją pamięć. Jednak ja jestem z natury człowiekiem, który woli żyć chwilą i wybiegać delikatnie naprzód. To pozwala mi stawiać sobie pewne cele i dążyć do ich realizacji. Gdybym usiadł na tyłku i marudził, że teraz jest słabo, a kiedyś, to były super koncerty, wychodziły świetne płyty, a ziny aż kipiały od artykułów na bardzo poważne tematy, pewnie dołączył bym do tych, którzy w wieku 30 lat mają umysł przeciętnego polskiego emeryta. Malkontenctwo, ciągłe narzekanie, wołanie o to, jak żyć, pewnie byłyby moimi hasłami przewodnimi i powtarzałbym je jak mantrę, aby w kontrze do wszystkiego przeżyć swój kolejny smutny dzień. Cieszę się, że jednak tak nie jest i na samą myśl o tym, że mógłbym być takim zgnuśniałym mentalnym starcem robi mi się niedobrze. Owszem często powracam do rzeczy z przeszłości, a jeśli chodzi o sferę muzyczną, to zdarza mi się to robić często, ale nie robię tego po to, aby upajać się świetnością tamtych czasów, CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 22

a czerpać inspirację do tego, aby swoją własną rzeczywistość kreować w oparciu o dobre wzorce, ale z dodatkiem swojej własnej inwencji i inicjatywy. Pamiętam połowę lat dziewięćdziesiątych, pamiętam też całą minioną dekadę i jestem daleki od twierdzenia, że kiedyś było lepiej – oczywiście mając na uwadze scenę hardcore. Może teraz nie przewija się tyle osób co kiedyś, może sale nie pękają w szwach (choć i teraz są momenty, że jest tłoczno) ale pytam się, gdzie są Ci wszyscy mocno zaangażowani w to, czy inne ważne przedsięwzięcie scenersi. Odpłynęli, wessał ich wir codzienności, a może zdziadzieli nasiąkając propagandą serwowaną z ekranu telewizora. Jeśli kiedyś było tak świetnie, to dlaczego nie ma tych wszystkich krzykaczy, gdzie są Ci ludzie, którzy kiedyś tworzyli te fantastyczne zespoły, robili świetne ziny? Czasem mam wrażenie, że pojawiają się przy okazji kolejnej wizyty amerykańskich gwiazd, które świeciły swoje triumfy lata temu, a teraz odcinają kuponiki od tego na co zapracowali sobie kiedyś. I nie mam tu na myśli pojedynczych reunionów kapel z lat 80-tych, czy 90-tych, ale mam na myśli zespoły, które rozpadły się, a teraz powróciły i nagrywają swoje nowe, często kiepskie


płyty. Na koncertach tychże, zdarzało mi się widzieć sporo starszych twarzy, i to są właśnie te osoby, które tak często zarzucają, że teraz to nic się nie dzieje, bo kiedyś to było lepiej. Może i było, a może nie. Może teraz jest po prostu inaczej. Czasy się zmieniły, pojawiły się pewne nowe narzędzia i nowe sytuacje. Scena miała się dobrze kiedyś, ale śmiem twierdzić, że ma się równie dobrze i teraz. Wystarczy tylko chcieć dostrzec te pozytywne aspekty, a nie zasłaniać się płachtą cudownej przeszłości. Niestety zauważam też jedną zasadę panującą u tych wszystkich starych wyjadaczy, weteranów sceny, że zachowują się tak, jakby byli pępkiem świata, jakby byli najmądrzejszymi, najbardziej doświadczonymi ludźmi na tej planecie. To jest na maksa żenujące, ale niestety ma miejsce. A więc mam taki mały apel do tych wszystkich nadętych bufonów, którym wydaje się, że hardcore skończył się w 83‟ otóż nie skończył się, a jeśli tak twierdzisz, to Ty szanowny kolego skończyłeś się dawno temu. Do tej pory na łamach tego zina były same pozytywne rzeczy, stwierdziłem, że jednak musi być trochę jadu, zwłaszcza w przypadku, gdy jakiś jeden, czy drugi zakompleksiony malkontent próbuje zdeprecjonować to, co dzieje się obecnie w scenie. A dzieje się wcale nie mało. I nie chodzi mi tu o jakość i ilość pojawiających się płyt, zespołów, koncertów, ale chodzi o to, że większość ludzi zaangażowanych w zespoły, czy koncerty raczej twardo stąpa po ziemi i nie sieje propagandy za pieniądze swoich rodziców, jak często to miało miejsce kiedyś. Wiele z tych osób, żyje własnym życiem i zmienia swój świat na lepsze robiąc małe rzeczy wokół siebie. Zamiast głosić wielkie teorie, starają się stawiać małe kroki w praktyce. Mówi się, że obecnie hardcore nie ma przekazu, nie wiem jakiego hardcore‟a słuchają osoby, które prawią dyrdymały o miałkości sfery pozamuzycznej, ale ja potrafię odnaleźć mnóstwo nowych zespołów, które śpiewają o czymś. I wolę jeśli są to piosenki o sytuacjach wziętych z ich życia, a nie o dyżurnych tematach, które wypada w ramach sceny powtarzać. Owszem promocja takich wartości jak wegetarianizm, prawa człowieka, prawa zwierząt to są tematy obowiązkowe, ale nie każdy zespół musi je poruszać w swojej twórczości. Znam wiele obecnych zespołów, które dzięki osobistemu przekazowi potrafią zainspirować ludzi do zmian, do działania i niekoniecznie mają w swoim repertuarze piosenkę pod tytułem „rzeźnik skurwiel”.

Choć nie dalej, jak tydzień temu byłem na fajnym koncercie lokalnych zespołów, z którego dochód został przeznaczony na wsparcie schroniska dla zwierząt, a organizatorzy tego koncertu urodzili się wtedy, kiedy Ty jarałeś się kolejnym singlem STRAIN. Oni działają, ty nadal tylko słuchasz STRAIN. Panuje też przekonanie, że te zagraniczne zespoły miały coś sensownego do powiedzenia pomiędzy kawałkami, owszem miały, a czy obecne nie mają? Zrobiłem sobie małą wycieczkę po koncertach, na których byłem i wychodzi na to, że właśnie częściej obecne polskie zespoły mówią konkretne rzeczy w przerwach pomiędzy kawałkami, niż te wszystkie mega gwiazdy z zachodu. Oczywiście generalizuję nieco, bo zdarzają się i takie, które powiedzą kilka mądrych słów, niekoniecznie tylko o tym, gdzie znajduje się ich merch. Z drugiej strony jeśli zespół stoi za czymś konkretnym i jest zaangażowany w jakieś konkretne działania, to średnio rozgarnięty odbiorca dotrze do ich przekazu, bez potrzeby słuchania o tym na koncercie.. W dobie Internetu, rozwoju i ewolucji jaka miała i ciągle ma miejsce, trzeba być mentalnym kaleką, żeby nie dotrzeć do takich spraw, jak prawa człowieka, wegetarianizm, antyfaszyzm itd. Owszem zawsze gdzieś musi być ta iskra, która rozpali w tobie chęć do poszukiwania lepszego. Ale często wystarczy opowiedzieć historię z własnego podwórka, o czymś zupełnie prozaicznym, a jednocześnie tym, czego na co dzień nie dostrzegamy – i to jest również przekaz! Czy ważniejszy od Wolnego Tybetu? Może tak, może nie, ale jeśli dzięki czyimś słowom wypowiedzianym ze sceny zmienisz choć jedną głupią rzecz, którą robisz podczas swojego codziennego rytuału, to już będzie wiele. Wydaje mi się, że bardziej wydajne są konkretne działania, a nie wałkowanie w teorii jakiegoś tematu. Ale wracając do istoty tego wywodu. Ten rok był wylęgarnią dobrych polskich płyt, był też owocny pod względem pojawienia się nowych zespołów, powstało kilka papierowych zinów, jest wiele fajnych blogów, ktoś sprzedaje książki jednocześnie pomagając schronisku dla zwierząt, ile osób ze sceny zaangażowało się w blokadę „Marszu Niepodległości”, ile jest innych inicjatyw, za którymi stoją ludzie ze sceny. Oni wszyscy działają, a nie rozpamiętują się jak to świetnie było w 95 na koncercie HOMOMILITII, gdzie padły hasła o korporacjach, o homofobii czy rasizmie. A gdzie są Ci, którzy te hasła głosili – ja ich nie widzę. Nie mam im tego za złe – wybrali swoją drogę, ale jeśli CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 23

ktoś zarzuca, że wtedy to wszystko miało jakiś większy sens, a teraz wszystko jest miałkie i nijakie, to jest w błędzie. Dziś też te tematy są obecne, tylko w nieco innym wymiarze. Kto w latach 90 myślał o wegańskiej restauracji w centrum miasta – dziś w Warszawie jest ich kilka. Dziś widocznie istnieje potrzeba mówienia o rzeczach innych. Czasy się zmieniają, ludzie i ich potrzeby również. Jestem ostatnią osobą, która chciałaby komukolwiek udzielać jakiś rad, ale jeśli słyszę po raz kolejny, że to co robię i to w czym uczestniczę jest gówno warte, to chcę powiedzieć jedno – gówno warte jest twoje życie i lepiej spróbuj się w nim odnaleźć teraz, bo z życiowego malkontenta, bliska droga do nikąd!

Playlista: IRON TO GOLD REALITY CHECK OUTBOUND WORK FOR IT THUGXLIFE LAST DAYZ SOCIAL DEATH WE ARE IDOLS SLIP IDENTITY


foto: keepthismoment.com

>>Myślę, że zależność pomiędzy byciem hardcore, a moim codziennym życiem jest dość widoczna w moim samorozwoju. Jeśli jakiś popaprany dzieciak z Ohio może nauczyć się gry na instrumencie, nagrać to i ruszyć w trasę, to dlaczego nie miałbym zastosować mentalności DIY w odnawianiu ekosystemów? Wpływaniu na politykę dotyczącą środowiska? Budowania mocnej sieci ludzi zainteresowanych konserwacją i odnawianiem ekosystemów? Hodowaniem własnego ogródka? Mentalność DIY wżyna się w moje życie i ukształtowała moje poglądy na świat. Wybudowała również etykę pracy, nawet jeśli ta nie objawiała się w RxI w ciągu ostatnich paru miesięcy.<< CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 24


CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 25


Opowiedz trochę o tym, co obecnie dzieje się w obozie Right Idea. Siedzę teraz w Seattle, nadrabiam zaległości w pisaniu bloga z trasy i przygotowuję papiery do szkoły. Dobrze w sumie, że mamy przerwę przed wyruszeniem na Środkowy Zachód zimą, wznowieniem Our World w Refuse Records i kolejną trasą po Europie. Rok temu doszedł do nas nowy gitarzysta i w takim składzie pojechaliśmy promować 7” Right Way (Refuse Records) w Europie. Z tego co wiem, to reszta chłopaków siedzi teraz w Cleveland i Bowling Green. Przed RI graliście w kilku innych kapelach, opowiesz coś o nich?

>>Hardcore jest drogą do politycznej świadomości, edukacji, ciężkiej pracy, wiary w siebie. Hardcore uczy relacji z ludźmi ( z zespołu czy innych miejsc), ruszania w drogę i pracy dla siebie samego – z mojego osobistego punktu widzenia, to coś równie ważnego, jak szkoła, czy praca.<<

John grał w Committed, Set Straight, Names For Graves (ja też) i pogrywał trochę w The First Step i Good Clean Fun. Teraz gra jeszcze w Cheap Tragedies i Up To Us. Poznaliśmy się w zasadzie w sklepie z winylami Warped u Chrisa, kiedy rozkładałem jakieś ulotki i tam powstało Names For Grave. Od tego momentu minęło 7 lat, a my wciąż jesteśmy straight edge i gramy razem w zespole. Dlaczego postanowiłeś wystartować z RI? Było tak, że akurat siedziałem w Cleveland po kilkumiesięcznym pobycie za granicą w 2007 i zadzwonił do mnie John, żebym nagrał z nimi demo. To było naprawdę zabawne, bo akurat miałem przesłuchanie w sądzie w sprawie Alex Basement Boys, a tu dzwoni John i pyta czy nie pomógłbym jemu i Hessowi w zrobieniu zespołu, o którym od lat opowiadają. Wyszedłem pogadać i kiedy wróciłem uśmiechnięty, Alex już wiedział, że coś się święci. Nie mógł odgadnąć czemu szczerzę się jak idiota. Ostatecznie sędzia uznał go za niewinnego, a w tym samym momencie powstał nowy zespół straight edge. W tydzień nagraliśmy pięcioutworowe demo w Cleveland z naszym długoletnim kolegą John‟em Delzoppo. Latem dołączył do nas Chuck na basie, a pierwszy koncert zagraliśmy w 2008. Zimą doszedł Geoff na drugą gitarę, więc gramy w czterech, albo w pięciu. Tego lata wydaliście naprawdę dobry materiał w Refuse Records – jak do tego doszło? Na tym świecie są tysiące labeli, dlaczego właśnie ten? Robert pomógł Names For Graves lata temu i album wypadł naprawdę dobrze. Wcześniej cały czas mieliśmy kontakt listowny i mailowy, a Robert wydawał się być bardzo porządnym gościem o poważnych przekonaniach, prowadzącym label, który CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 26

odzwierciedla jego poglądy. Wiedziałem, że to typ, z którym chcę współpracować, jeśli mamy wydać coś na Europę. Kiedy wydaliśmy Right Way i Our Way bardzo nam pomógł w organizacji trasy. Po spędzonym wspólnie czasie, wiem że decyzja o współpracy z nim była najlepszą, jaką mogliśmy podjąć. Robert jest świetnym przyjacielem, ma ogromny wkład w europejską scenę hardcore i jest wspaniałą osobą. Stoję za nim murem i jestem dozgonnie wdzięczny za to, co robi dla mnie, Names For Graves, Right Idea i sceny w Europie. Tego lata odbyliście dość długą trasę po Europie. Czy był to Wasz pierwszy raz na starym kontynencie? Jakieś szczególne wspomnienia? Przede wszystkim była to bezsprzecznie fantastyczna wycieczka. Wycieczka z misją poznania jak największej ilości ludzi. To trochę tak, jakby granie koncertów było tylko dodatkiem do rozmów z ludźmi ze Skandynawii, Polski czy Czech. Jest zbyt dużo fajnych historii, żebym mógł je teraz opowiedzieć, ale większość z nich spisałem na blogu (http://if-youcared.blogspot.com), a teraz muszę je pokończyć i wrzucić zdjęcia, Oto pięć pierwszych wspomnień, które przyszły mi do głowy: 1. Nasz jogging po praskim zamku najwyraźniej nie spodobał się ochronie. Chyba nie bardzo tolerują tam takie zachowanie. 2. Fluff Fest. Graliśmy na małej scenie, w namiocie nabitym ludźmi, którzy okazali nam miłość. Poza tym występy wszystkich zespołów były zabójcze: Anchor, Unrestrained, Rearranged, No Turning Back , Cruel Hand. 3. Pompki. Zrobiliśmy ich chyba z 10,000. Za rok weźmiemy z Hessem hantle, żeby odpompować bicepsy. 4. Grzeg: najlepszy kierowca na świecie. My w zasadzie nie mówimy po polsku, a on po angielsku. Za rok zamierzamy wytatuować sobie jego twarz. A co tam, niech nawet sam mi zrobi tatuaż. (dzięki dla Vincenta Topscha za pomoc z vanem!) 5. Nocna wycieczka po Wiedniu z Luisem z Golden X. Napatoczyliśmy się na bułgarską drużynę NFL i zwiedziliśmy starówkę. Szkoda, że kamery tego nie wyłapały. 6. Aaaaa, udzieliliśmy też dosyć żenującego wywiadu radiowego w Hamburgu, nie guglujcie go. Zauważyłeś jakieś różnice pomiędzy scenami i samymi Stanami, a Europą?


Foto: www.keepthismoment.com

Foto: www.keepthismoment.com

CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 27


Odpowiem jednym, długim zdaniem: Europa ma najcudowniejszych ludzi, miejscówki i scenę hardcore na świecie! Jeśli jest gdzieś lepsza, to chcę się tam przeprowadzić i osiąść na stałe. Mieliście jakiś czas na zwiedzanie? Które miasta wywarły na Ciebie największy wpływ? Staraliśmy się odwiedzić jak największą ilość miast i chyba nam się udało. Po trasie zostałem jeszcze tydzień w Berlinie, który okazał się bardzo przyjaznym miastem, więc chyba pozostanie moim ulubionym. Molmo (Oslo), Wiedeń i Rokycany – wszystkie były super. Każde miasto to potężny kop podczas koncertu i mieliśmy naprawdę dobre przyjęcie. Nie będę się tu specjalnie rozwodził, więc sprawdźcie bloga! Co myślicie o Fluff Fest? Podobno mieliście jakieś problemy z organizatorami? Nie mieliśmy żadnych problemów, więc rozwieję te plotki. Być może Robert musiał się trochę napracować nad wpisaniem nas na listę grających, ale na samym festiwalu było naprawdę super. Masa wegańskiego jedzenia i ludzi promujących różne poglądy polityczne i prospołeczne nadawała całemu wydarzeniu rangę uczestnictwa we wspólnocie, a nie tylko koncertu hardcore. Kapele były super, dźwięk dobry, a dzieciaki niesamowite. Szczególne dzięki dla Torgeira z Oslo za to, że pozwolił nam spać w swoim hotelu, żebyśmy mogli zagrać również w Niedzielę, a Chuck mógł się wyspać jak księżniczka. Dużo lepiej brzmieliście w Pradze ze względu na mały klub. W ogóle myślę, że hardcore lepiej sprawdza się w klubach niż na festiwalach, a Ty? Zgadzam się w zupełności – hardcore odbiera się lepiej, kiedy jest bliski kontakt z publiką. Z daleka nie widać jakim przystojniakiem jest Chuck, a w klubie jego męskość od razu rzuca się w oczy. Naprawdę lepiej wygląda z bliska. Tak poważnie, było super że mogliśmy zagrać na aftershow organizowanym przez Pavla z Your Fucking Nightmare w świetnym klubie. Dzięki Pavel! Żadne z Was młodzieniaszki, co Was tu cały czas trzyma? Wszyscy moi przyjaciele są dalej związani ze sceną hardcore, a ten zespół to zdecydowanie paczka przyjaciół. Pracuję z naprawdę fajnymi i utalentowanymi ludźmi, ale to, że pracujemy razem nie znaczy, że nie mogę odnosić się do nich na jakimś innym poziomie. Cały czas mam kontakt z młodymi ludźmi, którzy robią kapele, jeżdżą w różne miejsca – szczególnie z tymi, dla których hardcore jest drogą do politycznej świadomości, edukacji, ciężkiej pracy, wiary w siebie. Hardcore uczy relacji z ludźmi ( z zespołu czy innych miejsc), ruszania w drogę i pracy dla siebie samego – z mojego osobistego punktu widzenia, to coś równie ważnego, jak szkoła, czy praca. Pochodzisz z Cleveland, jak tam wygląda scena? Jak było kiedyś, jak jest dziś? Mnóstwo ludzi kojarzy Cleveland z Integrity i Ringworm. Czy prócz Was ktoś jeszcze gra tam old school? Tu moja opinia trochę różni się od tej prezentowanej przez Hessa i Millina. Dla mnie 2008, kiedy robiliśmy RxI był super, 2005 też kiedy odszedłem z Names For Graves i przeprowadziłem się na zachód. foto: keepthismoment.com

CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 28


To samo tyczy się lat 1998-2004. Do Cleveland przyjeżdża mnóstwo kapel, a scena DIY i miejscówki mają się dobrze. Kiedy wszedłem w hardcore, to rządziły takie kapele jak: Gordon Solie Motherfuckers, Committed, Chalkline, Final Plan, The Lovekill czy Set Straight, a teraz w scenie mieszją: Basement Boys, Homewrecker, Mad Minds (RIP), Cheap Tragedies i Fucking Cops. Nasze miasto jest znane głównie z kapel, które osiągnęły status międzynarodowy, a mnóstwie innych się nie mówi. Może to zabrzmieć trochę sztampowo, ale najlepsze zespoły z Cleveland to te, których pewnie nie znacie. Jesteście zespołem straight edge, jakie ma to dla Was dziś znaczenie? Miałeś z tego powodu jakieś głupie sytuacje? Jak reagują na to znajomi z pracy, szkoły, rodzina? Straight edge jest dla mnie jak oddychanie. Nie chcę pić, nie potrzebuję tego i mam wsparcie od swoich przyjaciół, którzy nie są straight edge. To po prostu część mnie. Opowiedz coś o Waszych tekstach. Co chcesz przez nie osiągnąć? Pracujcie ciężko, traktujcie ludzi z szacunkiem, zmieniajcie świat na lepsze. Dwuznaczne? Tak. Szczere? Tak! Granie w zespole zawsze coś daje – czasem szczęście i spokój, a czasem wściekłość i rozczarowanie. Co Right Idea daje Tobie? Szansę na przebywanie z moimi przyjaciółmi: Jeffem, Geoffem, Chuckiem i Johnem. Ponieważ jesteśmy strasznymi głupkami, to granie w zespole pozwala nam na relacje z tymi wszystkimi, którzy cały czas nam pomagają: Alex Kellar, Saun Clark, Robert Refuse, Face Reality i innymi. Przez te wszystkie lata hardcore podsuwał Ci pewne koncepty. Udało Ci się wcielić je w życie? Myślę, że zależność pomiędzy byciem hardcore, a moim codziennym życiem jest dość widoczna w moim samorozwoju. Jeśli jakiś popaprany dzieciak z Ohio może nauczyć się gry na instrumencie, nagrać to i ruszyć w trasę, to dlaczego nie miałbym zastosować mentalności DIY w odnawianiu ekosystemów? Wpływaniu na politykę dotyczącą środowiska? Budowania mocnej sieci ludzi zainteresowanych konserwacją i odnawianiem ekosystemów? Hodowaniem własnego ogródka? Mentalność DIY wżyna się w moje życie i ukształtowała moje poglądy na świat. Wybudowała również etykę pracy, nawet jeśli ta nie objawiała się w RxI w ciągu ostatnich paru miesięcy. Czym się zajmujesz na co dzień? Masz jakieś zainteresowania prócz hardcore? Właśnie skończyłem lobbowanie w sądzie stanu Waszyngton o poprawkę 1313, a dnie spędzam na odnawianiu i studiowaniu zniszczonych ekosystemów. Masę czasu zajmuje mi praca nad ekologią, polityką edukacyjną i różnymi innymi rzeczami. Generalnie to muszę częściej chodzić na siłownię, żeby przygotować się na sezon wspinaczkowy i rowerowy, kiedy się ociepli. Coś do dodania? Dzięki dla wszystkich, którzy nam kiedykolwiek pomogli. To dzięki Wam ten cały cyrk się kręci! Dzięki Michał! foto: keepthismoment.com

CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 29


Cześć Derek, jak leci? Wiem, że wybieracie się niedługo w trasę – jak samopoczucie?

„Mnóstwo rzeczy sprawia, że się uśmiecham, a hardcore jest na pewno jedną z nich. Rodzina, przyjaciele, rowery, jedzenie, pływanie, podróżowanie – kocham to wszystko. Chociaż ten świat jest naprawdę mocno popaprany, to warto żyć, czasem trzeba tylko stworzyć sobie jakiś cel.”

Czołem! Przede wszystkim. to chciałem Cię przeprosić, że musiałeś tyle czekać na moją odpowiedź. Byłem bardzo zajęty bukowaniem trasy i otwarciem nowej DIY sali prób w naszym rodzinnym Burlington. Podczas ostatniej trasy nie miałem ze sobą laptopa, a nie mam też żadnego hipsterskiego smartfona, więc jestem odcięty od Internetu i kontaktu ze światem. Póki co jestem mocno zestresowany, bo zawsze coś wyskakuje przed samą trasą: dopinanie koncertów na ostatnią chwilę, składanie do kupy wzorów na merch, kombinowanie kasy i vana, planowanie zagranicznych podróży i masa innych rzeczy. Odetchnę dopiero przed pierwszym koncertem. Koncert to dobre miejsce na przekazanie pewnych idei. Co o tym myślisz? CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 30

Nie będę mówił, że ktoś POWINIEN coś robić. Punk i hardcore to zajebista platforma wymiany pomysłów i dla mnie właśnie o to w tym wszystkim chodzi. Nie trzeba koniecznie grać w kapeli. Można pisać zina i jest to tak samo ważne jak słowa ze sceny. Jest dużo kapel z ważnym przesłaniem, co jest ekstra, ale jednocześnie naszym celem nie jest dotarcie do jak największej liczby osób. Nie wydaje mi się, żeby jakakolwiek osoba, czy kapela znała odpowiedzi na wszystkie pytania i nie aspiruję do „szerzenia” naszej wiedzy czy oświecania jak największej ilości osób. Podsumowując, hardcore to świetny sposób na przekazywanie pewnych treści, jednym wychodzi to lepiej, innym gorzej. Pewnie nie każdy musi mówić coś sensownego pomiędzy kawałkami, ale fajnie myśleć, że punk to takie miejsce, gdzie możesz wszystko


z siebie wyrzucić. Najważniejsze jest to, że w tekstach i muzyce czuć prawdziwą energię, to coś więcej Jest dużo kapel z ważnym przesłaniem, co jest ekstra, ale jednocześnie naszym celem nie jest dotarcie do jak największej liczby osób. Nie wydaje mi się, żeby jakakolwiek osoba, czy kapela znała odpowiedzi na wszystkie pytania i nie aspiruję do „szerzenia” naszej wiedzy czy oświecania jak największej ilości osób. Podsumowując, hardcore to świetny sposób na przekazywanie pewnych treści, jednym wychodzi to lepiej, innym gorzej. Pewnie nie każdy musi mówić coś sensownego pomiędzy kawałkami, ale fajnie myśleć, że punk to takie miejsce, gdzie możesz wszystko z siebie wyrzucić. Najważniejsze jest to, że w tekstach i muzyce czuć prawdziwą energię, to coś więcej niż tylko ciuchy czy produkt systemu. Wasze teksty są bardzo osobiste. Nie obawiacie się, że ludzie ich

nie zrozumieją? Teksty Ryana są zdecydowanie osobiste, ale nie poetyckie czy abstrakcyjne, więc myślę, że ludziom nie jest trudno je zrozumieć. A jeśli nawet tak by się zdarzyło to pytajcie nas przy każdej okazji. Co sprawia, że masz ochotę napisać kolejny kawałek? Chcesz wyrazić swoje emocje, czy zaakcentować jakieś problemy? To zależy, nasze kawałki powstają raczej spontanicznie i do każdego z nich podchodzimy indywidualnie. Na przykład jeśli chodzi o „Alive” to na początku mieliśmy tylko tekst. Ryan wysłał mi słowa i napisałem do nich muzykę na bazie swoich odczuć. „Why we fight” powstało w oparciu o perkusję, a resztę instrumentów dograliśmy dużo później. Większość moich kawałków zaczynam od pewnego uczucia czy reakcji, którą chcę wywołać i wokół tego krążę. CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 31

Dobrym przykładem jest „David‟s”, muzycznie to dosyć ciężki kawałek inspirowany raczej Madball niż Operation Ivy, ale tekst mówi o nadziei, miłości i współczuciu, więc to zdecydowanie mix emocji, frustracji i pomysłów. Co sprawiło, że zainteresowałeś się hardcore? Dlaczego akurat taka droga? Naprawdę nie wiem. Wychowałem się na przedmieściach Massachusetts, grając w hokeja i baseball jak każdy zwyczajny dzieciak. To chyba ta klasyczna sytuacja, kiedy nie do końca pasujesz do otoczenia i przez przypadek odkrywasz punk momentalnie mając poczucie przynależności. Od razu mi się tu spodobało i nigdy nie miałem żadnych wątpliwości. Na scenie jest wiele inspirujących zespołów – czy któryś miał na Ciebie znaczący wpływ?


Całe mnóstwo, a ten pierwszy to zdecydowanie Rage Against The Machine. Ich pierwszy album wprowadził mnie w świat ciężkiej muzyki, potem odkryłem Inside Out, a przez przypadek Alone In A Crowd i tak to się potoczyło. Jedną z pierwszych kapel straight edge, które poznałem było Piecemeal, w którym udzielał się Kevin z Hope Conspiracy. Strife, Minor Threat i mnóstwo kapel z okolicy ukształtowały moje poglądy na temat straight edge i trzymam się tego już jakieś 13 lat. Wasze teksty są dosyć smutne, czy jest coś co sprawia, że chcesz się uśmiechnąć?

foto: facetheshow.com

To Ryan pisze większość tekstów, a ja ułożyłem tylko część słów do „Freak The Mighty”. Nie wydaje mi się, żeby nasze teksty były jakoś szczególnie smutne. Być może opisują zjawiska często kojarzone ze smutkiem, ale chyba bardziej w sensie podsuwania pewnych pomysłów jak z nimi walczyć. Mamy również kilka kawałków o nadziei, na przykład wspomniany już „David‟s”. Mnóstwo rzeczy sprawia, że się uśmiecham, a hardcore jest na pewno jedną z nich. Rodzina, przyjaciele, rowery, jedzenie, pływanie, podróżowanie – kocham to wszystko. Chociaż ten świat jest naprawdę mocno popaprany to warto żyć, czasem trzeba tylko stworzyć sobie jakiś cel. Macie kawałek pod tytułem “A day no pigs would die” (“Dzień, w którym nie zginie żadna świnia”). Jak ma się wegetarianizm na amerykańskiej scenie? Ile dzieciaków jest wege? Według mnie to jeden z najbardziej zapomnianych obecnie tematów, co o tym myślisz?

foto: facetheshow.com

Cały czas jest duża rotacja, ale pomijając scenę to wegetarianizm w Stanach ma się naprawdę nieźle. Powstaje dużo nowych miejsc, gdzie możesz coś zjeść, co niestety nie ma wpływu na regulacje w zakresie hodowli zwierząt i produkcji jedzenia, ale świadomość społeczna jest zdecydowanie większa niż kiedyś. Ciężko powiedzieć jak wegetarianizm i weganizm mają się na scenie, w każdym mieście jest inaczej. Na pewno nie znikną. Przepraszam jeśli to zbyt osobiste pytanie, ale czy jakieś doświadczenie z dzieciństwa miało istotny wpływ na to, kim jesteś dziś? Oczywiście, to samo tyczy się innych osób. Ryan często mówi o swoim dzieciństwie podczas koncertów, to pytanie bardziej do niego. Dzieciństwo może być bardzo bolesne, niektórzy z nas mieli gorzej niż inni, ale chodzi o to, aby być ponad to, a hardcore pomaga dorastać, mi na pewno pomógł. Ok, wróćmy do Unrestrained. Jaki macie główny cel jako zespół?

foto: facetheshow.com

Myślę, że naszym jedynym celem jest robienie muzyki, którą lubimy, podróżowanie ile się da, a wszystko to na naszych warunkach. Wydaje mi się, że jeszcze nie nagraliśmy płyty na miarę swoich możliwości. Przez te parę lat mieliśmy mnóstwo problemów, przeszkód, długów i zmian w składzie, więc naprawdę chciałbym poświęcić trochę czasu na napisanie albumu, z którego będę dumny. Chcemy poznawać ludzi, jeździć po świecie i uczyć się ile wlezie. CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 32


Rok temu mieliście dużą trasę po Europie. Co wywarło na Was największe wrażenie? To była zdecydowanie najbardziej interesująca trasa jaką odbyliśmy. Nie było nas 8 tygodni i musieliśmy sobie poradzić z naprawdę ciężkimi sytuacjami. Zagraliśmy Fluff Fest, co było mega niesamowitym doświadczeniem: masa ludzi, tony wegańskiego jedzenia, świetne zespoły. Niestety potem ktoś włamał nam się do vana i straciliśmy dużo pieniędzy, rzeczy osobistych i paszporty. Dwa dni później van się popsuł przez co opuściliśmy koncert. Część z nas znalazła się w środku Europy bez ubrań, pieniędzy i paszportów. Rosyjskie wizy mieliśmy wbite do paszportów, więc musieliśmy pożyczyć mnóstwo kasy i był taki moment, w którym nie wiedzieliśmy czy w ogóle damy radę jechać dalej. Jakoś się udało i dalsza część trasy nie mogła być lepsza. Granie w Rosji było niesamowite, wręcz magiczne. Kosztowało nas to masę pieniędzy i energii, ale Dima, który bukował trasę sprawił, że było więcej niż warto. Byliśmy w Turcji, Grecji, Bośni i masie innych miejsc, o których wcześniej nawet nie słyszeliśmy. Byłem pod ogromnym wrażeniem zespołów, ludzi i entuzjazmu na lokalnych scenach. Praga nigdy nie przestaje mnie zadziwiać. Aftershow po Fluffie był jednym z najlepszych koncertów jakie zagraliśmy. Powinniście sprawdzić: Your Fucking Nightmare, Rearranged, Ruined Families, Anchor, Aspire, Still, The River Card i całą masę innych.

foto: facetheshow.com

Przejechaliście Europę wzdłuż i wszerz. Gdzie chcielibyście wrócić? Rosja, Turcja, Grecja, Hiszpania, Irlandia, Słowenia, Czechy, Włochy, Islandia. Mógłbym tak wymieniać bez końca. Do kilku miejsc jeszcze nie dotarliśmy: Szwecja, Norwegia, Dania, cała Skandynawia. Słyszałem takie opinie, że jeśli zespół jest długo w trasie to może się rozpaść, a Wy wciąż gracie. Jesteście silniejsi? Nauczyliście się czegoś będąc tak daleko od domu? Trasa nie jest dla wszystkich. Spędziliśmy ze sobą dużo czasu i chociaż czasem się kłócimy to zawsze wiemy dlaczego tu jesteśmy i dochodzimy do porozumienia. W 2009 też zrobiliśmy dwumiesięczną trasę, po prostu to kochamy.

foto: facetheshow.com

Czy masz jakieś inne pasje poza hardcore? Jasne, uwielbiam rowery. Pracuję jako mechanik rowerowy i jeżdżę ile wlezie. Kocham wszystkie nawierzchnie i trasy. Ostatnio chodzę też z Tomem na grzyby, traktujemy to jak hobby! Miłego podróżowania po Europie zatem! Coś do dodania? Naprawdę wielkie dzięki za wywiad. Czytałem Twojego zina w Europie i byłem pod dużym wrażeniem, chcę kopię! Jeszcze raz dzięki -Derek

foto: facetheshow.com

CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 33


Powiedz mi co porabiasz? Lubisz to, co robisz? Pytam dlatego, ponieważ jest wiele ludzi którzy mają pracę i jednocześnie ją nienawidzą. Łatwo jest obecnie znaleźć dobra pracę w Berlinie?

Cześć Jobst. Co u ciebie słychać? Mam nadzieję, że nie padłeś ofiarą zatrutych ogórków? Nie, wszystko u mnie w porządku. Osiemnaście lat weganizmu w łatwy sposób przeprowadziło mnie przez mnóstwo „skandali żywieniowych”. Przypuszczam, że przetrwam również i ten:)

Na szczęście teraz mam taką pracę, którą naprawdę lubię. Obecnie pracuję w takiej nonprofitowej organizacji na rzecz praw zwierząt. Pracuję tu już około cztery lata i przez większość tego czasu, cieszę się jak wychodzę do pracy. Przewinąłem się przez różne firmy przez te wszystkie lata, i były to też prace, których po prostu nie lubiłem, dlatego doskonale rozumiem to uczucie, gdy jesteś uwięziony w robieniu rutynowych czynności tylko po to, aby zarobić trochę kasy. Znalezienie pracy, którą będziesz lubił nigdy nie jest łatwe, jak sądzę. W Berlinie jest spore bezrobocie i jest tu sporo ludzi, którzy zmuszeni są CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 34

podejmować jakąś gównianą robotę, ale jest też sporo takich, którzy w ogóle pracy nie szukają. Berlin, to nie jest Twoje rodzinne miasto – przeprowadziłeś się tu jakiś czas temu. Powiedz co spowodowało, że się tutaj znalazłeś? No i czemu wybór padł akurat na Berlin, a nie na przykład Monachium, czy Kolonie? Przede wszystkim chciałem się wyrwać z małego miasteczka, w którym mieszkałem przez prawie dziesięć lat. Berlin wydawał mi się najlepszą opcją, ponieważ miałem tutaj sporo znajomych. Jeśli będę miał więcej znajomych w Monachium, czy Kolonii możliwe, że się tam przeprowadzę. Kto wie… Możesz nam coś powiedzieć o swoim rodzinnym mieście, w którym dorastałeś?


Czy to miejsce miało jakiś wpływ na twoja osobowość? Kto pomagał Ci rozwiązywać Twoje nastoletnie problemy a może radziłeś sobie z tym sam? Moje rodzinne miasto, to tak naprawdę duża wieś. Jak tylko skończyłem szkołę podstawową, wiedziałem, że muszę się przenieść do miejsca, w którym dzieje się więcej różnych rzeczy. Wówczas mieszkałem z moim bratem i matką, ponieważ moi rodzice rozwiedli się, gdy byłem małym chłopakiem. Jak byłem nastolatkiem miałem kilku znajomych z którymi tworzyliśmy punkową paczkę przyjaciół z pobliskich wiosek otaczających miasteczko, w którym chodziliśmy wszyscy do szkoły. Razem odkryliśmy punk rock, zamawialiśmy pocztą różne wydawnictwa, albo dzwoniliśmy do różnych podejrzanych dystrybucji. Czasami jeździliśmy do większych miast i kupowaliśmy to co wydawało się nam dostatecznie punkowe. Pamiętam, że to była końcówka lat osiemdziesiątych, wczesne lata dziewięćdziesiąte, w każdym razie na długo przed tym, jak pojawił się Internet. Wtedy trzeba było długo czekać na różne wydawnictwa, do tego nie mieliśmy za bardzo pieniędzy, więc przegrywaliśmy sobie kasety nawzajem. Śmieszny zbieg okoliczności: Praktycznie wszyscy nie byliśmy zainteresowani alkoholem, papierosami czy innymi uzywkami, więc praktycznie byliśmy straight edge, zanim poznaliśmy co to tak naprawdę znaczy. Dla moich przyjaciół była to tylko pewna faza, z której prędzej czy później wszyscy wypadli. Możesz nam powiedzieć, co przyciągnęło Cię do sceny hardcore/punk? Kiedy odkryłeś ten fantastyczny świat i kiedy poczułeś, że to jest właśnie to, czym chcesz się jarać przez następne lata? Przede wszystkim energia i to, że każdy może założyć swój zespół. Tez to, że nie musisz potrafić grać na instrumencie i możesz śpiewać dokładnie o tym, o czym chcesz. Zawsze też interesowało mnie to, co było spoza tak zwanego mainstreamu i zawsze chciałem być częścią czegoś, co większość zwykłych ludzi uważa za „wariactwo”. Większość moich szkolnych kolegów wydawała się być zadowolona z tego, co oferowało im życie na wsi, ale ja nie byłem z tego zadowolony. Szukałem czegoś więcej a przynajmniej czegoś, co byłoby inne. Hardcore, punk, polityczna świadomość była dla mnie idealną alternatywą. Poza tym dzięki temu nie byłem tak nudny jak reszta moich kolegów z klasy:)

Moja miłość do muzyki była wówczas dużo mocniejsza niż teraz. Po powrocie ze szkoły graliśmy w kapeli i zaczęliśmy grać wszędzie, gdzie nas tylko o to poproszono. Dzięki temu odkryłem znacznie więcej „szalonych” rzeczy, jak squaty, alternatywna polityka, prawa zwierząt. Rzeczy, o których nigdy pewnie bym nie usłyszał w mojej małej miejscowości. Myślę, że kombinacja tych wszystkich aspektów sprawiła, że byłem szczęśliwy przez te wszystkie lata. Z perspektywy czasu – gdybyś miał możliwość wyboru sceny hardcore/punk ponownie – zrobiłbyś to? Nie jestem pewien. Uwielbiam etykę DIY (patrz ostatnie pytanie), ale myślę, że można to znaleźć również w innych scenach. Rzeczy ciągle mocno się zmieniają, zwołasz w odniesieniu do zdolności komunikowania się z innymi podobnie myślącymi ludźmi na całym świecie (głównie za sprawą „chwalebnego” Internetu). Uważam, ze ludzie ze sceny hardcore/punk zawsze mieli silną potrzebę komunikowania się z innymi ludźmi w różnych miastach i krajach – bardziej, niż to mam miejsce w innych scenach muzycznych. Mieszkając w tej małej miejscowości, miałem silne pragnienie znalezienia podobnie myślących ludzi, których wówczas wokół mnie nie było. Dzieciaki ze sceny hardcore/punk zawsze były skłonne do porozumiewania się, muzyka i emocje jej towarzyszące były zazwyczaj proste, ale bardzo szczere. To otworzyło mi oczy na wiele spraw, o których wcześniej nie słyszałem. Muzyka natomiast nie ma na mnie aż takiego wpływu a komunikacja stała się dużo prostsza, więc dziś mógłbym wybrać inną scenę…:) Przez te wszystkie lata scena na pewno miała na ciebie jakiś wpływ, czy jakiś aspekt tej sceny pomógł Ci zmienić coś w Twoim życiu? A dziś hardcore ma jakiś wpływ na Ciebie? Jak już wcześniej wspomniałem, sporo się „nauczyłem” będąc zaangażowanym w scenę hardcore/punk. Punk był zawsze bardzo, ale to bardzo krytyczny wobec status quo – w prawie każdym aspekcie życia. Punk skłonił mnie do myślenia o tym, co jem, jak żyję, co myślę o mojej „męskości”, seksualności i moich poglądach politycznych. Jak każdy nastolatek miałem zawsze sporo pytań, a punk rok sprawił, że miałem ich jeszcze więcej i to mi się nawet podobało. Ale czasami byłem zły, że tak naprawdę punk nie daje Ci żadnej odpowiedzi. Ale z drugiej strony cieszę się, że to nie CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 35

>>Jak każdy nastolatek miałem zawsze sporo pytań, a punk rok sprawił, że miałem ich jeszcze więcej i to mi się nawet podobało. Ale czasami byłem zły, że tak naprawdę punk nie daje Ci żadnej odpowiedzi. Ale z drugiej strony cieszę się, że to nie jest jakaś kolejna religia, która daje ci fałszywe rozwiązania na realne problemy.<<


jest jakaś kolejna religia, która daje ci fałszywe rozwiązania na realne problemy. Obecnie nadal od czasu do czasu cieszę się ta muzyką, i również od czasu do czasu cieszę się, że nadal jestem częścią tej sceny, ale wiele typowych „dzisiejszych” aspektów sceny nie robi na mnie większego wrażenia. Ta cała moda stała się obecnie dużo silniejsza, ale są to sprawy, które mnie nie dotyczą. Dni mijają bardzo szybko i jeśli nie robisz nic poza rutyną, to Twoje życie może być nudne. Powiedz, co ty robisz, aby Twoje życie nie było nudne? Tak jak wspomniałem wcześniej, cieszę się, że mam ciekawą pracę, którą lubię i nie jest to bynajmniej rutynowe zajęcie. Granie w dwóch zespołach sprawia, że jestem trochę zajęty. Mam też psa, który potrzebuje nieco mojej uwagi. Dodatkowo moja dziewczyna jest teraz w ciąży i niedługo będziemy mieli dziecko, więc myślę, że po narodzinach moje życie będzie jeszcze bardziej ekscytujące:) Czy kiedykolwiek w życiu podjąłeś jakąś decyzję, której później żałowałeś? Myślisz, że jest jakiś przepis na podejmowanie właściwych decyzji? Podjąłem tysiące błędnych decyzji. Moją największą wadą

jest powolne ich podejmowanie, co często mnie denerwuje. Nie sądzę aby był jakiś sprawdzony sposób na podejmowanie właściwych decyzji. Po prostu spróbuj i sprawdź, czy jest to odpowiednie dla Ciebie. Jeśli nie to spróbuj czegoś innego następnym razem.

Każdy zespół składa się z to nie staje ludzie stają

jest inny, ponieważ pięciu osobowości i się łatwiejsze, gdy się starsi:)

A co w takim razie z MONSTER, czy to definitywny koniec zespołu? Tak.

Ok. Porozmawiajmy trochę o muzyce i o zespołach, których częścią byłeś lub jesteś obecnie. Powiedz co było powodem założenia NOTHING i czym ten zespół różni się od poprzednich projektów jak MONSTER czy HIGHSCORE? Po śmierci POTWORA (czyli poprzedniego zespołu) ja ciągle grałem w zespole BLOOD ROBOTS, ale naprawdę brakowało mi hardcore‟a. Matze, który grał na drugiej gitarze w MONSTER, zapytał mnie czy nie chciałbym z nim zrobić nowego hardcore‟owego zespołu. On też za tym tęsknił. Drugi Matze, który grał wcześniej w HIGHSCORE, niewiele wcześniej przed ta rozmową przeprowadził się do Berlina. Nie mogłem sobie odmówić tej przyjemności, aby z tymi dwoma przyjaciółmi pograć we wspólnym projekcie. Nasz perkusista Ronny, który gra ze mną w BLOOD ROBOTS również chciał pograć troche inną, mocniejszą muzykę. Tak więc spotkaliśmy się wspólnie i tak oto powstał zespół. Kilka tygodni później Marc dołączył do nas, grając na basie. CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 36

Ostatnia płyta NOTHING nosi nazwę „Double dose of negativity”. Powiedz, co chciałeś zakomunikować tym tytułem? Wszystkie teksty NOTHING są dosyć negatywne, więc chcieliśmy to od razu podkreślić, nadając tej płycie taki tytuł. Ta płyta została wydana przez REFUSE RECORDS – czemu wybraliście akurat tę wytwórnię? Robert to mój stary przyjaciel, który wydał na kasecie drugi album HIGHSCORE i zorganizował mnóstwo koncertów dla zespołów, w których grałem. Fakt, że teraz mieszka w Berlinie spowodował, że od razu o nim pomyśleliśmy. Cieszymy się, że on nas lubi. Robert zdecydowanie rządzi! Polityka wytwórni Roberta i to ile wysiłku on wkłada w scenę przez tyle lat jest naprawdę imponujące. To bardzo szczery i pasjonujący chłopak, który ma naprawdę wpływ na wielu ludzi na całym świecie. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że jesteśmy w wytwórni, w której przekaz, idee


zespołu i przyjaźń z członkami zespołu liczą się bardziej niż cokolwiek innego. Generalnie czytając wasze teksty można odnieść wrażenie, że to smutne i jednocześnie gorzkie słowa. Czemu nie zdecydowaliście się pisać o bardziej pozytywnych rzeczach? Właściwie to nie uważam, że te teksty są zbyt gorzkie i smutne. Myślę, że większość rzeczy nie ma sensu i nie wierzę w poszukiwanie „sensu życia”, skoro go nie ma. Myślę, że mając niewielkie oczekiwania i uświadamiając sobie, że pewne sprawy idą w złą stronę, nie ważne jak bardzo chcesz tego uniknąć, to sprawia to, że możesz na życie spojrzeć bardziej realistycznie i uważam to za zdrowe podejście do sprawy. Wiec patrząc na teksty z tej perspektywy są one negatywne, ale nie gorzkie, czy smutne… Macie jedną piosenkę o Berlinie, możesz nam powiedzieć cos o tekście do tego kawałka? Czy Berlin zmienia się w niewłaściwy sposób? O co chodzi? Hmmm… Przede wszystkim to nie sądzę, że Berlin jest gorszy niż jakiekolwiek inne miasto. Głupie rzeczy dzieją się wszędzie. Ale wiele osób (zwłaszcza te które tu nie mieszkają) uważa, że Berlin jest super, hiper fajnym miejscem i że cały czas dzieją

się tu świetne rzeczy. Częściowo to prawda, ale wiele rzeczy dzieje się tu w oparciu o nic nie znaczące sprawy. Czuję bardzo silną niechęć do całego tego hedonistycznego świata sztuki i mody, do tych klubów, pokazów itd. Denerwuje mnie to, gdy widzę w jaki sposób wpływa to na życie w pewnych częściach miasta (mógłbym tu użyć słowa gentryfikacja). „Bombs over Berlin” to tylko proste i tanie odzwierciedlenie moich uczuć na ten temat. Kiedy czytałem tekst do kawałka „Old” odniosłem wrażenie, że się po prostu wypaliłeś. Ale z drugiej strony ciągle tu jesteś, ciągle piszesz kolejne piosenki, grasz w kolejnym zespole. Wiec jak to jest, wypaliłeś się, czy ja odniosłem złe wrażenie? Pisałem o tym wcześniej. Gdy stajesz się starszy pewne rzeczy nie robią na tobie już takiego wrażenia jak kiedyś. Nie przejadę setek kilometrów po to aby zobaczyć jakiś przeciętny zespół na żywo a później twierdzić, że to jedna z lepszych rzeczy jakie mi się przydarzyły. Oczywiście starsi ludzie przejawiają tendencje do myślenia, że kiedyś kiedy byli młodsi było lepiej. Na szczęście ja nie jestem wypalony, ale też i te emocje siedemnastolatka z małej miejscowości gdzieś zniknęły i zastanawiam się tylko, czy to dlatego, że ja jestem starszy CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 37

czy po prostu rzeczy wokół mnie stały się gorsze. Nie jestem pewien. Patrząc przez pryzmat czasu, który swój zespół pamiętasz najlepiej? Czy masz jakieś szczególne wspomnienia związane z tymi zespołami? Wiem, że to prosta odpowiedź, ale wszystkie te zespoły znaczą dla mnie bardzo wiele. Oprócz kilku mało poważnych projektów, większość zespołów w których grałem istniała jakiś kawałek czasu, dzięki temu przyjaźń pomiędzy członkami zespołów zawsze się pogłębiała. Dzięki temu przeszedłem przez różnego rodzaju najdziwniejsze rzeczy na świecie. PEACE OF MIND, HIGHSCORE i MONSTER to trzy najbardziej znaczące dla mnie zespoły. Co prawda nie pamiętam teraz żadnych specjalnych opowieści, ale wyjazd z HIGHSCORE do Brazylii był świetnym przezyciem, podobnie jak pierwszy zagraniczny występ z moim pierwszym zespołem, czyli PEACE OF MIND. Podobnie było, gdy z MONSTER pojechaliśmy do Rosji. Wszystkie te wyjazdy naprawdę otworzyły mi oczy. Ok. To wszystko z mojej strony, jeśli chcesz coś dodać to śmiało. Nie, myślę, że ten wywiad jest wystarczająco długi:)


Może zacznijmy od takiego podstawowego pytania, bo w sumie to nie wiem o Waszym zespole nic, oprócz tego, że nazywacie się The Beautiful Ones i jesteście z Mesy w Arizonie. Powiedzcie więc, jak to się zaczęło, kto jest kim w zespole i czy może znam Was z jakichś innych projektów? Tevita udziela się na mikrofonie, Anthony gra na gitarze, a ja – Spencer tłukę w gary. The Beautiful Ones powstało kilka miesięcy temu, kiedy Anthony przeprowadził się tu z Kaliforni i przez różnych wspólnych znajomych poznał mnie i Tevitę. Wtedy pokazał nam kilka riffów, które już wcześniej stworzył, a wkrótce potem zaczął pisać całe piosenki. Co do naszych ex bandów, to ja i Tevita graliśmy w Never Meant, a Anthony udzielał się w Bad Vibe i Colors z Cochella Valley w Kaliforni. Czyli w chwili obecnej gracie bez basu? Aktualnie nie mamy nikogo grającego na tym instrumencie, ale mamy ziomków, którzy pomagają nam zapchać tą dziurę w razie koncertów i takich tam, a podczas nagrywania demo na basie grał Anthony.

Muszę się Wam przyznać, że kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Waszą fotę i nazwę zespołu pomyślałem sobie „hipsterzy” i spodziewałem się usłyszeć dźwięków bardziej po linii Title Fight, ale że byłem w chujowym nastroju, to zdecydowałem się Was sprawdzić. To, co otrzymałem po pierwszych dźwiękach przysunęło mi na myśl mix Crown Of Thornz z kilkoma innymi kapelami. Opowiedz kilka słów o Waszych inspiracjach i o nazwie zespołu. The Beautiful Ones to nazwa piosenki Prince'a i wszyscy go na max kochamy. Co do „image'u” kapeli, to jest to efekt zamierzony żeby wziąć odbiorców pod włos. Tkwimy po uszy w prostej muzyce i nie chcemy opierać się o jakieś „twardzielskie” loga, żeby promować naszą muzykę. Nie zrozum źle – kochamy cały ten szajs, ale chcemy po prostu iść swoją drogą. Najważniejsze żeby ludzie odbierali nas przez pryzmat muzyki. Co do inspiracji to na pewno wymienię Biohazard, White Zombie i Only Living Witness. Muszę Ci się przyznać, że nie znam żadnej piosenki Prince'a chociaż czekaj: „I'm an alien, I'm a legal alien, I'm an English man in New Yooooooork” CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 38

- to było jego? Hehehe jestem troche do tyłu z muzyką pop, zwłaszcza z tymi starszymi wykonawcami. Znam chyba tylko Madonne i Ace of base, którzy byli bodajże ze Szwecji. Podoba mi się to, co powiedziałeś o Waszym podejściu do budowania image'u nie poprzez loga i całą tą otoczkę, ale poprzez muzykę. Muzyka musi bronić się sama – wiesz co mam na myśli? Możemy pogrzebać jeszcze trochę w temacie Twoich muzycznych inspiracji? Bo widzisz, ostatnio przeczytałem spoko wywiad z Danielem Rosenem z Bitter End i on opowiedział, jak wkręcił się w muzykę ogółem, a później w hardcore. Pamiętasz jaki był pierwszy zespół/kawałek, którego słuchałeś? Jeśli chodzi o mnie, to chyba pierwszą piosenką jaką pamiętam jest „Don't cry” Guns'n'Roses. Stary to jest piosenka Stinga! Zobacz sobie „Purple rain” żeby załapać fenomen Prince'a hahah. Byliśmy całkiem mali (około 6-8 lat) kiedy nasi rodzice zapoznali nas z kapelami typu Suicidal Tendencies, Dead Kennedys, JFA. Jak na ironię oni sami wychowali się na hardcorze i punkrocku, a później przekazali tą muzykę nam. Dorastając przeszliśmy przez


fazy hiphopu, metalu i wszystko pomiędzy, ale zawsze byliśmy przywiązani do hardcore'owych korzeni. W naszym zespole nie staramy się koniecznie brzmieć jak inspiracje, z których czerpiemy. Gramy muzykę, która przychodzi nam w naturalny sposób, a kończy się to tak, jak to słyszysz na demo. Oczywiście ciągle jaramy się tymi starymi kapelami, jak i tymi, które grają w bardziej współczesnych nam czasach. Wow! Mega spoko. Jak to jest dorastać w rodzinie o punkowych tradycjach? Rodzice zmuszali Cię do słuchania hardcore'a, czy byli bardziej wyrozumiali? Bo widzisz ja – jeśli kiedyś będę miał dzieciaka, to chyba łopatą nawkładam mu hardcore do głowy, bo nie wyobrażam sobie żeby miał słuchać jakiegoś techno, a moi rodzice postrzegają naszą muzykę /ruch jako jakąś sektę... Jesteśmy wdzięczni losowi, że w naszym przypadku wszystko poukładało się jak się poukładało, a co do samej muzyki, to nie musieliśmy być zmuszani, bo zawsze byliśmy tym zainteresowani. Wracając do Waszego zespołu: o czym są teksty? Z tego co wyłapałem ze słuchu wydają się

być bardzo osobiste. Tavita: Większość tekstów faktycznie jest bardzo osobista. Opieram je o doświadczenia, które przeżyłem lub odnoszę się do różnych sytuacji, osobistych przekonań. Niektóre z nich odnoszą się do Prince'a, bo po prostu go kocham. Reasumując – nie chciałem pisać banałów, o których nie mam pojęcia. Jakie macie plany na przyszłość? Chcielibyście, aby Wasza kapela była takim full time projektem, czy raczej to tylko dodatek i ucieczka od normalnego życia? Swoją drogą, to co robicie na codzień? Bo jeśli chodzi o mnie, to na chwilę obecną jestem bezrobotny, ale może jutro zacznę jakąś nową gównianą fuchę, więc trzymajcie kciuki hehe Wracamy do studia w kwietniu, żeby nagrać sześciokawałkową epkę, która powinna wyjść jakoś później w tym roku. Poza tym chcemy grać koncerty w weekendy i może jakaś trasa w wakacje. Na moje nieszczęście jestem ciągle w ostatniej klasie liceum, więc nie możemy zrobić niczego szalonego, aż do mojego ukończenia szkoły w maju. Anthony ma robotę przy zrywaniu wykładzin podłogowych, a Tevita CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 39

ma 24/7 hang out session czyt. jest bezrobotny. Swoją drogą powodzenia w nowej robo ziomek! Na jakim nośniku chcecie wypuścić ten materiał? W Stanach zostanie to wydane na kasecie nakładem Born Ill Records i to jeszcze jakoś w marcu. Prowadzimy też rozmowy na temat wydania kaset na Europę z jednym wydawcą, ale zobaczymy jak to się wszystko poukłada. Jakieś słowo na zakończenie? Dzięki za czas poświęcony na wywiad. Zaopatrz się w kasetę przez stronę internetową (www.bornill.bigcartel.com) albo na jakimś gigu. Pozdrowienia dla Manny'ego Mares'a, Erin J. Peters, Calvin'a & Scott'a z Born Ill oraz Central Mesa Hardcore.

Wywiad zrobił, przetłumaczył i podesłał Krzysiek Smoliński. Dzięki!


obecnie? Jak było na pierwszej próbie?

W zeszłym roku, mój kumpel Maras dał mi demo tego zespołu. Byłem nieco zmieszany, ponieważ w historii hardcore’a było kilka zespołów o takiej nazwie. No ale, że zespół grał całkiem fajnie, a do tego Sean, gitarzysta tej skupiny poprosił mnie o parę słów na temat tego demo na łamach mojego zina, postanowiłem iść trochę w inną stronę i zadać mu kilka pytań. W sumie nic wielkiego, ale polecam sprawdzić ich ostatnią epkę. Jadą nieco po CHAMPIONIE, ale jak już się odwoływać do jakiś wzorców, to niech przynajmniej będą one dobre. CHAMPION był idealny! Powiedz mi proszę trochę o Waszym zespole, skąd jesteście, jak długo gracie ze sobą i dlaczego akurat wybraliście hardcore? HIGH HOPES to Gustav, Richard, Anton, Sean Pochodzimy z miejscowości Vallentuna, położonej na północ od Sztokholmu w Szwecji. Przez jakiś czas pogrywaliśmy w różnych projektach i zazwyczaj kończyliśmy w tym samym zespole. W pewnym momencie nasza czwórka grała w trall punkowym zespole ( trall punk, to takie szwedzkie określenie melodyjnego punka). Nasz wokalista Gustaw był chyba jedyną osobą, która interesowała się hardcorem w tamtym czasie. Miał też hardcoreowy zespół o nazwie IRRATIONAL YOUTH, który dosyć mocno mnie zainspirował i zmienił sposób w jaki piszę muzykę. Prawdopodobnie pierwszym hardcoreowym kawałkiem jaki usłyszałem ( ten kawałek uświadomił mi czym jest hardcore) był „Guilty of being white”, który to kawałek IRRATIONAL YOUTH grało na swoich koncertach.

koncertach. W miarę upływu czasu, ten nasz wspólny zespół i ja sam zacząłem coraz bardziej czerpać inspiracje z muzyki hardcore. Kończyliśmy nasze występy zastępując się miejscami w zespole i graliśmy hardcoreowe kawałki, które zrobiliśmy tak dla zabawy. Nasza ostatnia piosenka, tak się nam spodobała, że postanowiliśmy zrobić więcej kawałków w podobnym klimacie. I można powiedzieć, że HIGH HOPES wyrosło właśnie z tego. Inspirują Cię te wszystkie old schoolowe zespoły, czemu akurat ten rodzaj core’a, a nie modny jakiś czas temu beatdown, czy inny metal hardcore? Wszyscy w zespole mamy różne gusta muzyczne, ale ten rodzaj hardcore‟a wydaje się być tym, który kumamy najbardziej. „Promises Kept” CHMPIONA jest płytą, która absolutnie uwielbiamy! Graliście wcześniej na instrumentach, na których gracie CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 40

Tak jak wspomniałem wcześniej, w naszym poprzednim zespole, na końcu koncertu, zamienialiśmy się instrumentami. Gdy zaczęliśmy grać w HIGH HOPES każdy wrócił na swoją pozycję. Jedyną różnicą jest to, że Richard zamiast bębnić, zaczął krzyczeć:) Wiem, że jesteście w trakcie nagrywania materiału. Powiedz mi, jak wyglądała wizyta w studiu i kto wyda ten materiał? Myśleliśmy o zrobieniu Splita z jakimś innym zespołem, ale niestety nic z tego nie wyszło i zostaliśmy z tym sami. Prawdopodobnie wydamy to samodzielnie. Kawałki były już wcześniej zrobione i nagrane, ale sporo się w między czasie wydarzyło, odpadła opcja wydania splitu, nasz perkusista odszedł z zespołu i takie tam. Obecnie ruszyliśmy swoje tyłki do pracy, przypominamy sobie materiał i walczymy z czasem po to, aby mieć tę epkę ze sobą, jak ruszymy w trasę. Wiem też, że planujecie trasę koncertową, masz jakieś obawy z tym związane? To będzie wasza pierwsza trasa? Gdzie planujecie wystąpić? Ahh trasa. To jest jak spełniające się marzenie. To będzie nasza pierwsza trasa koncertowa, na którą wybieramy się z naszymi kumplami z zespołu OUT OF HOPE (ironicznie ujmując PMA vs. NMA) Zaczniemy od koncertów w Szwecji i dalej ruszamy w Europę. Mamy już


potwierdzone terminy na Polskę i zagramy w Częstochowie i w Warszawie. (To właśnie był ten najdziwniejszy koncert na jakim byłem w ubiegłym roku – hehe) Powiedz nam, o czym są Wasze teksty i co chcecie przez nie przekazać. Jesteśmy postrzegani jako zespół PMA. To nie było naszym zamiarem, kiedy zakładaliśmy zespół i nie jest też czymś, czemu chcieliśmy sprostać. Po prostu pisaliśmy piosenki, które traktowały o różnych rzeczach. Łatwo jest być młodym zespołem w Szwecji? Mówi się, że Szwecja jest najlepszym miejscem do tego, aby założyć swój zespół. To prawda, czy jakieś durne plotki? He He, to trudno powiedzieć, ponieważ nie mamy doświadczenia, jak to jest być zespołem w innym kraju.

Mówiąc poważnie, to czasem trudno jest znaleźć odpowiednie miejsce do grania. Wynika to z tego, że jest tu sporo zespołów, a właściciele klubów czy pubów myślą tylko o sprzedaży piwa, a nie o tym, co dane zespoły robią czy grają. Muszę jednak powiedzieć, że etyka DIY, którą ludzie w scenie hardcore tworzą, była dla nas dużym źródłem inspiracji i bardzo nam pomogła. To jest coś, z czego hardcoreowcy powinni być naprawdę dumni. Zabrzmiało trochę jakbym wiedział wszystko o scenie, co nie do końca jest prawdą, ale uważam DIY za coś naprawdę unikalnego, coś co odróżnia hardcore, od innych gatunków muzycznych. Sporo ludzi nam pomogło i nie jestem w stanie im wszystkim wystarczająco podziękować. Kawałek „Heads Held High” traktuje właśnie o tym. Co porabiasz poza hardcore? Masz jakieś hobby, jakieś unikalne zajęcie?

Nic specjalnego. Gustav gra trochę w tenisa, a Richard ma pozytywną obsesję na punkcie sportu, którą i ja do pewnego stopnia podzielam. Wszyscy kochamy muzykę i mógłbym powiedzieć, że to wszystko w tym temacie. Jesteście wegetarianami? Wiele osób o tym zapomina, ale dla mnie, to jest jak czwarta nie zapisana zasada Iana MacKaye’a Po pierwsze, to nie jesteśmy straight edgeowym zespołem. Praktycznie tylko ja jestem jedyną osobą w zespole, która może się tak określać. Można powiedzieć, że tylko ja i Anton jesteśmy wegetarianami, więc jeśli chodzi o tę kwestię, to jesteśmy zespołem pół na pół wegetariańskim. Powiedz, co porabiasz na co dzień? Jest coś, co robisz bo to lubisz, czy po prostu musisz robić, żeby płacić swoje rachunki? Myślę, że nikt nie może nienawidzić swojej pracy, jeśli ta robota jest jednocześnie twoją pasją:) Szwecja to bardzo piękny kraj, która jej część jest Twoim ulubionym miejscem? To jest prawdopodobnie najtrudniejsze pytanie jak dotąd. Hmmm sam nie wiem. Archipelag niedaleko Sztokholmu jest naprawdę piękny. No i oczywiście Gothland, z którego pochodzi wokalista OUT OF HOPE. Musisz tu przyjechać i samemu wybrać:) Co sądzisz o swoim rodzimym mieście, czy jest to miejsce w którym chcesz spędzić resztę swojego życia, czy może myślisz o przeprowadzce? Uważasz, że twoje miasto i ludzie, którzy Cię otaczają mieli na ciebie jakiś wpływ? Wobec naszego miasta razem z Antonem mamy i trochę miłości i nienawiści, podczas gdy reszta chłopaków bardziej się z tego miejsca cieszy. To gdzie i z kim dorastasz zawsze będzie miało na ciebie jakiś wpływ. Więc myślę, że to w jakiś sposób i na mnie wpłynęło, ale w sumie, to nie mogę Ci podać żadnych konkretnych przykładów. Może to się objawia trochę poprzez moje poglądy polityczne, ale nie chciałbym poruszać tego tematu. Jeśli chcesz coś dodać na koniec – zrób to śmiało. Muszę wspomnieć o zespole NO OMEGA, który to bardzo nam pomógł przy organizowaniu naszej trasy. Oni również ruszają na trasę po Europie tego lata, więc nie zapomnijcie ich sprawdzić. My mamy swoje demo na bandcampie, a na trasie będziemy mieli ze sobą nowego singla. Wspierajcie różnego rodzaju fanzine‟y i przychodźcie na koncerty. Keep your heads up!

CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 41


Jak leci u Was w Bostonie? Jak Wam się układa? W Bostonie wszystko w porządku, Massachusetts "traktuje" nas świetnie. Jest sporo ciekawych rzeczy do robienia w tym stanie. Dobre gigi można praktycznie znaleźć w każdy dzień tygodnia, nie ważne czy jesteś w Haverhill, Bostonie, Worcester czy Holyoke. tak więc trzeba przyznać, że układa nam się tu na prawdę dobrze. Scena w Massachusetts jest świetna i jesteśmy dobrze przyjmowani, a tak bardziej ogólnie to też wszystko ok, kiedy nie gramy prób czy koncertów siedzimy w szkołach albo pracujemy. A może wiecie coś co się dzieje z Blood for blood? Wiem, że Rob gra w Sinners and Saints. Poszła plota, że B4B mają nagrywać nowy album... Wiem tylko, że chłopaki mają wkrótce zawitać do Europy na trasę. Tylko tyle słyszałem. Drążąc temat bostońskiej sceny: czy jesteś w stanie polecić jakieś dobre, świeże, lokalne kapele? Jakie są Twoje ulubione bostońskie bandy? W całym Massachusetts jest mnóstwo kapel wartych sprawdzenia. Bez wahania mogę polecić dwie kapele z Merrimack Valley: Watchfire i Think again. CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 42

again. Moje ulubione zespoły z okolicy to na pewno Blood for blood, The Carrier, Think I Care i Collin of Arabia. To w sumie takie pierwsze nazwy, które przychodzą mi do głowy. Gdybyś musiał wybrać pomiedzy Choke'iem i Batmanem kogo byś wybrał i dlaczego? Szczerze nie potrafię wybrać. Jestem fanem Mrocznego Rycerza i jestem też fanem Slapshota. Powiedz mi coś o dorastaniu w Twoim mieście. To były raczej "cudowne lata", czy raczej "survival on the streets"? Wszyscy dorastaliśmy na północnym wybrzeżu Bostonu. Mieszkaliśmy jakoś 8 mil od miasta. Zacząłem chodzić na gigi w Bostonie i Haverhill kiedy miałem 15 lat. Widziałęm moje ulubione zespoły po kilkanaście razy, czasami koncerty wymykały się spod kontroli, ale to było zajebiste i nikt nie narzekał. Zdarzało się widzieć osoby z połamanymi nosami i podbitymi oczami, ale mimo tego te osoby zawsze wracały na kolejny koncert.Tak było i tak będzie. Jak poznałeś się z resztą gości z zespołu? Kto wpadł na pomysł założenia zespołu i w ogóle to jak długo już gracie? Poznałem członków zespołu


chodząc na jakieś inne gigi. Był taki lokal w Salem, MA, nazywał się Sputnicks, tam organizowane były dojebane gigi kiedy dorastałem, tam też poznałem Fred'a i zawsze obaj chcieliśmy grać w jakimś zespole. Tak to się chyba zaczęło. Nie ma jakiejś wielkiej historii naszego powstania, poza tym, że kilku gnojków chciało grać hardcore'a i tak się to już ciągnie od ponad 5 lat. Grałeś w jakichś zespołach przed The Bonus Army? Żaden z nas nie grał wcześniej w żadnym zespole przed TBA poza Dickie'm. On grał w kapeli, która nazywała się "Bring Your Own End". Obecnie Dickie i Freddy grają w The Carrier. Oo! Znam The Carrier, byłem na ich koncercie w Warszawie. Mój ziomek totalnie najebał Twoich kolesi. Z tego co pamiętam mówił później, że nikt nie pije jak te głupki z Bostonu i że wznosili toasty "Boston Beatdown".

Wszystko co wiem o Bonus Army to rzeczy, których dowiedziałem się na lekcjach historii i przez internet kiedy jeszcze uczyłem się w szkole. Prawda jest taka, że potrzebowaliśmy nazwy, żaden z nas nie potrafił niczego rozsądnego wymyśleć i wtedy to usłyszałem ją na lekcji i sprzedałem temat chłopakom z zespołu, oni się zgodzili i tak zostało. W sumie, co jest śmieszne, to nic ta nazwa dla nas nie znaczy, po prostu nie byliśmy dostatecznie kreatywni żeby sami na coś wpaść.

uczysz się w szkole albo pracujesz na cały etat, ale mam nadzieję, że uda się to zrealizować wcześniej czy później. Jakieś słowo na zakończenie? Arrest Records all day.

Ok, a tytuł Waszej płyty: "Negative outlooks"? Czy to jakieś przeciwieństwo do "Positive outlook" Youth of Today? Niezbyt mi po drodze z Youth of Today, więc chyba coś w tym jest. "Negative outlooks" to po prostu 10 piosenek o tym jak się czuję. Co planujecie na przyszłość? Jakaś nowa nagrywka? Są plany na to, że zobaczenie Was w Europie?

Hehe... Lubimy się bawić. Wasza nazwa jest bardzo interesująca. Na początku myślałem, że jest gówniana, ale jakoś później ją wgooglowałem i zobaczyłęm, że ma ona szerszy kontekst. Powiedz: skąd taki pomysł, co ta nazwa dla Was oznacza?

Mamy parę planów związanych z zespołem już w naszych głowach. Na pewno będziemy pisać i nagrywać nowe wałki na kolejne wydawnictwo. Byłoby świetnie wpaść do Europy. Mieliśmy kilka okazji na trasę, ale trudno cokolwiek zorganizować kiedy CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 43

Wywiad podesłał: Krzysiek Smoliński.


foto: keepthismoment.com

Jens, wiem że właśnie zamierzacie zabrać się za pisanie nowych kawałków. Możesz powiedzieć o nich parę słów? Czego możemy się spodziewać? W listopadzie nagraliśmy sześć nowych kawałków, a kiedy piszę te słowa to właśnie trwa mix i mastering. Póki co jesteśmy zadowoleni z efektu. Prawdopodobnie wydamy to w formie 12”, na której znajdzie się pięć właściwych kawałków i jeden instrumentalny. Myślę, że jest to kontynuacja tego, co zaczęliśmy na „Crossroads”. Dodaliśmy trochę spokojniejszych partii, żeby podkręcić dynamikę naszej muzyki, co jest w sumie czymś nowym jeśli chodzi o nas. Staramy się jakoś przeforsować te patenty z czystymi gitarami, ale pod koniec dnia i tak się okazuje, że to co wyszło to nasz typowy materiał. Niektóre z kawałków to najszybsze, jakie do tej pory nagraliśmy, a w innych jest cała masa sing-a-long‟ów. Tak naprawdę to nagrywanie wspólnych refrenów było dla nas mega frajdą. Po dwóch dniach straciłem głos przez całe to wycie.

Czy Assault Records będzie waszym wydawcą? Jak się układa współpraca, wszystko ok? Jasne, w tym temacie się nic nie zmienia. Jan jest naszym wieloletnim przyjacielem i scenersem z bardzo długim stażem. Poza tym jest maniakiem zbierania winyli (tak jak my), w stu procentach oddaje się duchowi DIY, no i ma takie same poglądy na wydawanie muzyki co zespół. Jak to się stało, że dostaliście się do amerykańskiego New Age Records? Kto kogo odnalazł? Kilka lat temu, kiedy wyszła nasza pierwsza 7”, graliśmy koncert w Husum (Niemcy) z Amendment 18, w ktorym udzielał się Mike z New Age Records. Na sali było chyba z 10 osób, więc głównie bujaliśmy się z chłopakami z A18. Trochę pogadaliśmy, jemu podobał się nasz koncert i po zakończeniu trasy cały czas mieliśmy kontakt. Kiedy postanowił ożywić NAR zwrócił się do nas z ofertą współpracy, co było trochę jak z bajki, bo wszyscy wychowywaliśmy CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 44

się na wydawanych przez niego zespołach: Unbroken, Outspoken, Lifetime, Supression Swing, 1134. Można by wymieniać bez liku. Czuliśmy się zaszczyceni. Nie myślcie sobie tylko, że NAR jest nie wiadomo jak dużym labelem. Mike działa w duchu DIY i wydaje głównie lokalne zespoły i swoich kumpli. Ostatnio jeden z waszych kawałków pojawił się w filmie skate’owym – macie coś wspólnego z jeżdżeniem na deskorolkach? Tak naprawdę to nikt z nas nie jeździ. Noah, nasz perkusista, kiedyś się w to bawił. Ten kawałek pojawił się tam dlatego, że Tom, który składał cały film jest naszym kumplem. Jest profesjonalnym skaterem, pracuje dla Titus i grał u nas na perkusji zanim dołączył Noah. Był również perkusistą bardzo wpływowego niemieckiego zespołu Loxiran. Byli jedną z najlepszych kapel w latach 90ych i jedną z niewielu śpiewających po niemiecku. Słuchając waszych płyt wyraźnie czuję muzyczną ewolucję. To


foto: keepthismoment.com

proces naturalny czy chcieliście coś celowo zmienić? Zawsze staraliśmy się rozwijać, to rodzaj naturalnej progresji. Na początku był to prosty, melodyjny hardcore. Każdy z nas słucha innej muzyki, więc przekraczanie pewnych granic było bardzo ważne, za każdym razem szliśmy ciut dalej. Na „Times” chyba po raz pierwszy sięgnęliśmy po inne wpływy niż typowy hardcore. Efekt nagrania nas niestety nie zadowolił. Jak już wspomniałem, na nowym albumie więcej jest czystych gitar, a drzemiący w nas potencjał będzie się cały czas ujawniał. Wszystkie teksty są bardzo osobiste, ale głównie smutne. Łatwiej pisać o tym czy o czymś szczęśliwym? Myślę, że muzyka jest najpotężniejszym narzędziem do uzewnętrzniania negatywnych emocji. Pomaga zmienić negatywne nastawienie w coś pozytywnego, pomaga przetrwać, zebrać siły na przebrnięcie przez ten codzienny

syf. Nie jestem fanem przyjemnej muzyki, kręcą mnie raczej mroczniejsze rzeczy – czy to hardcore, czy country, więc tak naprawdę nie mogę sobie wyobrazić grania jakiejś pozytywnej muzyki. Granie jest moim katharsis. Nie uważam się za jakąś strasznie negatywną osobę, chociaż niektórzy moi kumple pewnie tak myślą, hahah. Chodzi o to, że muzyka pomaga przetrwać. Słuchasz, a muzyka leczy. Ciężko to wytłumaczyć, ale jestem pewien, że mnóstwo ludzi czuje tak samo. Ja swoje szczęście znalazłem kilka lat temu. Czasem coś mnie denerwuje, ale moje życie jest generalnie ok. Jak jest z Tobą? Dalej szukasz szczęścia czy może też już je znalazłeś i teksty na następnej płycie będą weselsze? Mamy kilka pozytywnych piosenek. Jak napisałem wyżej, myślę że w negatywnej muzyce i poezji jest wiele pozytywnej energii, to takie katharsis. Niektóre z naszych kawałków są pozytywne, na przykład “Twice as sure” z 10” “Embracing emptiness”. To prosta piosenka o miłości i CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 45

świetlanej przyszłości. O bycie zakochanym, wspólnym patrzeniu w przyszłość i pozostawieniu całego syfu za sobą. Codziennne sytuacje również mają na nas wpływ – cieszy Cię otaczająca rzeczywistość? Pracuję jako freelancer w kilku muzeach. Jestem swoim własnym szefem, więc to naprawdę spoko rzecz. Jestem historykiem i większość mojej pracy polega na oprowadzaniu ludzi po muzeach. Naprawdę to kocham i mam też mnóstwo czasu na robienie innych interesujących mnie rzeczy jak granie w zespole czy organizowanie koncertów. Naprawdę nie chciałbym rezygnować z tego na rzecz jakiejś syfiastej pracy. Minus jest taki, że nie zarabiam zbyt wiele. Nieważne – pieprzyć to. Wiążę koniec z końcem, robię to co lubię, więc uważam się za szczęśliwego człowieka. I oczywiście granie plus bycie w trasie to ogromny kop. Strasznie się cieszę, że mam taką możliwość. Naprawdę kocham podróże, poznawanie ludzi,


odwiedzanie nowych miast i państw. Dopóki będę to robił od czasu do czasu, dopóty będę szczęśliwy. Wielu ludzi spędza mnóstwo czasu w pracy i nie są z tego powodu zbyt szczęśliwi – mało zarabiają, ich szef to kretyn, robią jakieś bzdury – jak to wygląda u Ciebie? Jesteś zadowolony ze swojej pracy? Chyba trochę odpowiedzialem już na to pytanie powyżej. Pieprzyć szefa, pieprzyć pracę. Każdy niestety musi pracować, a ja cieszę się, że lubię swoją pracę. Reszta zespołu miała trochę problemów z pracą: idiotyczne godziny, marna kasa, szef dupek. Do bani. Mieszkasz w Hamburgu (nigdy tam nie byłem), opowiedz nam coś o tym mieście. To tam dorastałeś? A może mieszkają tam ludzie, którzy się Tobą opiekowali i mieli na Ciebie wpływ? Tylko Arne, nasz basista, urodził się w Hamburgu co jest trochę śmieszne, bo teraz

mieszka w Berlinie. Ja się dość często przeprowadzałem, a pochodzę z południowych Niemiec. Mieszkam w Hamburgu od jakichś pięciu lat. Lubię to miasto i naprawdę fajnie się tam mieszka, jeśli pominiesz podłą pogodę i fatalne ceny wynajmu mieszkań. Hamburg jest drugim co do wielkości miastem po Berlinie i wszyscy hipsterzy chcą tu mieszkać. Nie tylko biedni kolesie (jak ja ) tu migrują, ale również mnóstwo yuppies i tych-dobrze-zarabiającychćwoków. Aktualnie obowiązującym u nas stanem rzeczy jest odnawianie miasta kosztem wyrzucania biedoty. Buduje się mnóstwo apartamentowców dla bogaczy, którzy windują ceny wynajmu i zwykli ludzie nie mogą sobie pozwolić na mieszkanie w centrum. To naprawdę przerażające. Chociaż dla punkowca Hamburg to z drugiej strony dobre miejsce, ma wiele do zaoferowania: scenę, całą masę koncertów, czasem nawet codziennie. Oczywiście nikt nie może sobie na to pozwolić, ale po prostu fajnie mieć taką możliwość. Nie ma nic lepszego, CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 46

niż iść na jakiś mały koncert i poznać nowych ludzi. Właśnie taki jest Hamburg. Moja rodzina i rodzice mieli na mnie ogromny wpływ, ale scena hardcore punk dała mi mnóstwo dobrych rzeczy jak straight edge, wegetarianizm, prawa zwierząt, pasję i emocje. Czy dzięki hardcore stałeś się lepszym człowiekiem? Mam 33 lata. Kiedy miałem 16 punk rock zmienił moje życie – na zawsze. Punk mnie uratował. Nie przesadzam, naprawdę. Większość ludzi, ktorych znam ta scena zainspirowała. Totalnie wtedy odleciałem. To było jak znalezienie bezpiecznej przystani w świecie pełnym gówna – idealna odskocznia od społeczeństwa i ludzi, których nienawidziłem. Bardzo mnie to wszystko ukształtowało. Straight edge nigdy nie było moim pomysłem na życie, ale sam koncept przejścia przez świat z otwartymi oczami i nie oglądania się na innych wywarł na mnie ogromny wpływ, chociaż czasem lubię wypić kilka piw.


foto: keepthismoment.com

Zostałem wegetarianinem w wieku 17 lat, a weganem w wieku 20, kiedy wyprowadziłem się z domu i była to jedna z najważniejszych decyzji w moim życiu. Gdyby nie punk i hardcore to pewnie nigdy bym się z tym nie zetknął. Kilka razy graliście w Polsce, jakieś wspomnienia? Zawsze się dobrze bawimy w Polsce. Podczas trasy z Day Of The Dead z Portugalii, kiedy graliśmy w Częstochowie byliśmy absolutnie zaskoczeni reakcją publiki. Wiesz, to nie tak że były setki ludzi, ale z NASZEJ perspektywy było ich naprawdę sporo i DUŻO znało nasze kawałki! Sami się pytaliśmy „skąd oni nas znają?”, skoro wcześniej tylko raz graliśmy w Polsce. Naprawdę dziękujemy za takie przyjęcie. Ci ludzie z całą pewnością sprawdzili nas wcześniej, posłuchali kawałków i zrozumieli zawarte w nich emocje. To najbardziej niesamowita rzecz, jaka ci się może przydarzyć kiedy grasz w zespole.

Mieliście już parę tras po Europie – macie jakieś szczególne i ulubione miejsca? Gdybym miał czas to zagrałbym wszędzie tam, gdzie jest prąd (albo nawet jeśli go nie ma). Niestety to oczywiście niemożliwe i muszę pracować. Naprawdę nie mogę podać żadnego szczególnego miejsca, bo tu chodzi o sam fakt podróżowania. Dopóki podróżuję, odwiedzam różne miejsca, podziwiam niesamowitą przyrodę i poznaję innych ludzi to mam więcej niż mógłbym chcieć. Podróżowanie to najfajniejszy aspekt w DIY. Możesz jechać wszędzie i to bez wielkich pieniędzy. Mówi się, że podróże kształcą – zgodzisz się z tym? Oczywiście. Poszerzają horyzonty, tak mówi niemieckie przysłowie. To absolutnie właściwy opis. Uczysz się o nowych ludziach i życiu. Nie wiem jak to bardziej podkreślić. Podróżowanie jest najważniejszym aspektem grania w zespole.

CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 47

Ostatnie pytanie – jakie masz największe marzenie? Nie potrzebuję zbyt wielu rzeczy do szczęścia. Dopóki gram, podróżuję i spotykam się z przyjaciółmi to będę szczęśliwy. Moim największym marzeniem jest więc utrzymać taki stan rzeczy. Może nawet poświęcić temu ciut więcej czasu. Byłoby cudownie nie pracować tylko po to, żeby przetrwać. Powiedzmy to jeszcze raz: robota to głupota. Na pewno taka, która służy tylko do zarabiania pieniędzy i nie sprawia przyjemności. Dzięki za wywiad – coś do dodania? Dzięki również. Mam nadzieję, że wrócimy do Polski w 2011. być może zagramy na Open Hardcore fest, trzymam kciuki. Jeśli macie ochotę to sprawdźcie nasz nowy album., wyjdzie w marcu w Assault Records. Można będzie go również ściągnąć za darmo z Internetu.


1

2

3

4

5


Pytał: Michał Matysiak Foto: (2,3,4,5)keepthismoment.com (1)kupson.fotolog.pl

Fish On A Hook, Youth Of Forever, Ratel Crew, Głos Penery, Last Dayz. Nie próżnujesz. Nie wolałbyś być biernym hardcore dzieciakiem? Co napędza Cię do działania? Wiesz co, sam nie wiem właściwie. To jest chyba tak, że jak coś cię naprawdę interesuje, to poświęcasz temu czas i wkładasz w to serce – bardzo prosta sprawa w moim przypadku. Ktoś gra w piłkę, inny w gry komputerowe, ktoś jeszcze robi komiksy, można by wymieniać jeszcze w nieskończoność. Na mnie, mimo wielu w sumie zainteresowań, hardcore oddziałuje najbardziej. Tu się w pewien sposób realizuję, choć nie ukrywam, że czasem bardzo chciałbym interesować się w większym stopniu czymś innym, np. mieć pasję w tym co studiuję – robić coś dobrze i niedługo mieć z tego pieniądze, a hardcore mieć jako pewnego rodzaju dopełnienie. Nie oszukujmy się, normalni ludzie wg pewnego schematu maja najpierw prace, rodzinę, całą masę spraw na głowie i na koniec tzw. hobby. U mnie to jakieś popierdolone jest wszystko, ale jakoś mi to przestawienie się na coś innego niż HC od lat nie idzie… Z drugiej strony, nawiązując jeszcze do tego, jak mnie zapytałeś, w sensie wymieniając te moje projekty i pisząc o tym biernym typie hardcoreowca, to trochę jakbyś mnie przed szereg wystawiał, a tak na prawdę to jest zaledwie kilka inicjatyw na przestrzeni z 6 lat? Nie tak wiele i jest masa ludzi, którzy działają dużo prężniej. To wywiad do zina, więc zahaczmy o ten temat. Zrobiłeś ich kilka w życiu, a Głos Penery cieszył się ogromną popularnością. Nie będzie trzeciego numeru? Trzeci numer, taki wieńczący ten projekt, jest cały czas w głowie. Kwestią odwlekającą jego powstanie jest chyba brak motywacji. Poza tym, jak nieskromnie to zabrzmi, w mojej opinii, wywiady które zrobiliśmy w pierwszych 2 numerach z paroma kapelami miały spoko poziom, dlatego nie chciałbym robić czegoś na siłę. Chciałbym, żeby ostatni numer był najlepszy. Na pewno wyjdzie, kiedy? Tego nie wiem.

This life is all that we got, ten cytat doskonale opisuje miejsce Last Dayz na scenie. Ten młody zespół zdążył już sporo namieszać: demo sprzedające się w błyskawicznym tempie, mocarne koncerty, bezkompromisowa postawa i armia przyjaciół na parkiecie. O tych i innych sprawach opowiedział Maciek – jeden z najbardziej charyzmatycznych frontmanów w Polsce.

Część treści, które chciałeś przekazać czytelnikom przemycasz teraz na scenie grając z Last Dayz. Taka forma ekspresji ma większy posłuch, niż słowo pisane? Masz rację, jest tak, że podczas gdy kiedyś pisałbym o czymś kolumnę, teraz mam okazję powiedzieć to ze sceny. Tematów do skomentowania jest cała masa, a grając w miarę często koncerty, mam możliwość CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 49

ustosunkowania się do spraw bieżących. W sensie, na gorąco mogę pomarudzić o tym, co ostatnio mnie wnerwiło, czy też pośmiać się z tego, co wyczytałem na h-c.pl. Co ma większy posłuch? Nie mam pojęcia. Ale czy to jest mówienie ze sceny, czy pisanie zina, to na pewno nigdy nie będzie tak żałosne, jak 5000 postów w tematach rozmów na poziomie, gdzie kilku takich musi się za wszelką cenę pochwalić swoim zdaniem całej scenie. Szkoda, że w tak mało kreatywnej formie niestety. Tych rzeczy nie warto czytać, ale tym samym pozostaje też kwestia tego, czy kogoś w ogóle interesuje to, co mówię/piszę i czy choć chwilę zastanawia się nad tym… Ja nie mówię ludziom co mają robić i jak myśleć – nigdy, natomiast zawsze staram się zachęcić do myślenia w ogóle hehe. No właśnie. Warto uświadamiać już uświadomionych? Scena ma się stać kościelną mównicą? Niedawno przy okazji większego gigu jaki zagraliśmy z DBD mówiłem ze sceny właśnie o tym, o czym teraz tu rozmawiamy – o przekazie. Czymś nierozłącznym ze sceną hardcore, a jednak ostatnio czymś bardzo zdewaluowanym. Zespoły ze sceny nie mówią niekiedy nic – OK., nie oceniam tego, ale tak naprawdę nie kupuję takiego bandu. Czy jest on z Polski, z Europy czy USA i mając okazję zrobienia czegoś więcej, niż tylko zagrać swoje kawałki i pojechać dalej nie korzysta z niej, to dla mnie czegoś tu jednak brakuje i sam jako jedna z osób będących pod sceną czuję się trochę olany. Z drugiej strony dalej o tej dewaluacji przekazu, sorry, ale jak enty raz słyszę tak naprawdę puste pierdolenie o jakiejś wojnie, naziolach, wegetarianizmie, wiwisekcji, czy tybecie, to już wołałbym żeby nie było tej gadki w ogóle – tu mam na myśli kapele, które wiedzą że powiedzieć „coś” jednak trzeba, bo przecież „more than music, c‟nie?”, a zamiast powiedzieć coś może totalnie przyziemnego, takiego od siebie, jadą po tych nudnych do zarzygania schematach… Tymczasem obecnie masa ludzi bulwersuje się że przekazu nie ma, a „kiedyś to było…”, jak właśnie któryś z tych dyżurnych tematów nie poleci. Czy wy kurwa naprawdę chcecie tego słuchać/czytać o tym? Jeden mądry napisał na forum właśnie, że poziom zinów już nie ten, bo kiedyś to poruszano ważne tematy, teraz to takie nico. Ja się ciebie pytam baranie, czy ty jakiegoś zina miałeś w łapach od czasu New Nosie czy Burn the Veils? Mam wtedy ochotę wyjąc pudlo z zinami i pozalewać jak się jedni z drugimi spinają o pro-to pro-


foto: kupson.fotolog.pl

Nie ma bardziej żałosnego widoku, jak zespół gra „u siebie”, a cała sala patrzy w sufit – nie róbmy z HC filharmonii.

tamto, czy pierdolą inne dyrdymały. Ale po co? Czasy się zmieniły i cale szczęście tematy także. Bez wazeliny, ziny jak choćby Cudowne Lata trzymają merytorycznie bardzo dobry poziom, choćby dlatego, że są bardziej na czasie, ostrożniejsze w osądach i bardziej otwarte na różnorodność, a nie tak jednotorowe jak myślenie niektórych poszukiwaczy nazistów wszędzie aka „mam nadzieje że nasi wystawią swoją kontrmanifę” internetowych forumowiczów. Ja staram się ze sceny dzielić tym, co chciałbym żeby powiedziano do mnie. Zamiast jakiejś słabej gadki o sxe, wolę jak koleś powie że wziął syna na ryby i spędzili świetnie razem dzień i poczuł, że pierwszy raz od dawna w jego życiu coś miało sens. Na szczęście są jeszcze ludzie w kapelach, którzy po pierwsze myślą za siebie samych i zarazem chcę się jakoś uzewnętrznić emocjonalnie – ja wiem hardcore to nie sztuka, ale trochę emo być jednak musi i na koniec nie boją się powiedzieć pewnych rzeczy. Ja już się nauczyłem, że jak będziesz mówił naprawdę co myślisz, to zawsze okaże się kontrowersyjne, tak to już jest – i chwała tym, którzy pierdolą te wszystkie konwenanse. Nazwa zespołu to nawiązanie do rapowego Onyx, ale i Death CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 50

Threat. Która analogia jest bliższa? Obie są bliskie. Death Threat, to jeden z moich ulubionych zespołów HC, który grając w sposób bardzo prosty nigdy mi się nie znudzi. Kiedyś, gdybyś kazał mi wybrać ich najlepszy krążek, to bez wahania wskazałbym Last Dayz, teraz wszystkie płyty lubię chyba jednakowo. Onyx z kolei nigdy jakoś szczególnie mnie nie interesował, poza właśnie kawałkiem i klipem do niego o nazwie Last Dayz – jedna z najlepszych rzeczy w całym rapie. Nigdzie do tej pory nie ujrzałem tak wściekłych i pretensjonalnie nastawionych do świata czarnuchów. Ten klip ma dla mnie ogromną moc i oglądam go parę razy na miesiąc hehe. Wystarczy popatrzyć jak Ci kolesie się tam zachowują, jak wkurwieni są. Z takimi ruchami mogliby spokojnie grać hardcore, bo w mig zjadają takiego leniwego na scenie misia Freddiego Madballa. Chore gówno bez cienia ściemy. Nie bez przyczyny, pożyczyliśmy sobie fragment tego tekstu, ale na naszych koncertach choć wydawać się powinno, w dość wściekłej odmianie muzyki jaką jest HC, nie oddaje on nawet polowy tej agresji. Twoje teksty są raczej mało


foto: kupson.fotolog.pl

pozytywne, skierowane do wszystkich wyrzutków. Hardcore to miejsce dla tych, których normalne życie przerasta?

Wasza płyta się błyskawicznie sprzedała. Gdzie tkwi sukces? Może w tym, że to prosty hardcore dla prostych ludzi?

Może nie do końca przerasta, choć czasem też. Na pewno hardcore jest dla ludzi, którzy w otaczającej nas rzeczywistości nie potrafią się odnaleźć. O tym mówiono już nie raz, do hc nie trafia się poprzez MTV, ale poprzez ciągłą ucieczkę od tego, czego nie chcemy zaakceptować, czyli społeczeństwa, świata i jego debilnych ram i konstrukcji. Szukamy czegoś „naszego”, co pozwoli nam być sobą, nie przejmować się jakimś brakiem akceptacji ze strony innych. Mimo, że po każdym koncercie wracam do rzeczywistości, gdzie wkurwia mnie cała masa rzeczy, hardcore jest dla nas pewną enklawą. Zawsze tak było i wierzę, że zawsze tak będzie. I mimo, że może dzieciaki nie trafiają teraz do hc z ulicy, jak to było kiedyś, tylko z dobrych domów (jak choćby w moim przypadku), to nie znaczy, że nie mogą mieć do świata pretensji. Kluczowe w tym momencie jest nie to, skąd się wywodzimy, ale jak dużo kurestwa jesteśmy w stanie zauważyć i czy mamy jakiś potencjał intelektualny, pozwalający na kwestionowanie takiego stanu rzeczy.

Chyba jak zwykle zadziałał agresywny marketing hehe. Lembon nazwałby go marketingiem na litość, ale co by nie było, w 8 miesięcy od wydania pozbyliśmy się ponad 300 kopii dema, i tylko niewielka część poszła za granice. W HC nie ma czegoś takiego jak sukces, przynajmniej dla mnie to pojęcie nie funkcjonuje, ale myślę, że ta dystrybucja, to całkiem dobry wynik. W kwestiach logistycznych, demo ukazało się na feście w Piasecznie, co zawsze gwarantuje pozbycie się 30% nakładu, jak się to dobrze rozegra. Sporo koncertowaliśmy, wiec ludzie mogli nas zobaczyć na żywo. Poza tym kumple bardzo pomogli. Wielu przy okazji każdego wyjazdu brało po parę płyt i wciskali znajomym, czy to w Polsce, czy za granicą. Sam zresztą przekazałeś kilka sztuk do Francji. W kwestii muzycznej, rzeczywiście jest dość prosto, ale myślę, że teraz to taki moment na takie granie właśnie. Ostatnie 10 lat, to przede wszystkim metalcore(ostatnio zastąpiony tym tragicznym beat downem, co to koło beatdownu nawet nie stoi, ale ludzie w zespołach i publika totalnie CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 51

podobni do tych metalkorów spod znaku Caliban hehe), na zmianę z jakimś youth crew. Nie będę ukrywał, że muzykę robimy taką, jakiej sami słuchamy i jakiej się teraz słucha – nie widzę w tym nic złego, bo nie ma sensu na silenie się na nibyoryginalność i kopiowanie Quicksand czy Throwdown i zastanawianie się czemu tego nikt nie słucha hehe. Poza tym nie umiemy dobrze grać, wiec jest jak jest. Byłem na większości Waszych koncertów. Czasem mam wrażenie, że ludzie nie związani koleżeńskimi koneksjami z zespołem, czy Ratel Crew przychodzą tylko po to, żeby patrzeć co dzieje się pod sceną. Last Dayz to brocore? Nie no bez przesady, ludzie przychodzą dla zespołów, organizatorów i swoich kumpli, a małpy to też chyba w zoo woleliby oglądać ; ). LD to brocore, które to określenie ma tylko i wyłącznie pozytywny wydźwięk. Kolega spytał mnie kiedyś, czy Last Dayz byłoby tak dobrze odbierane, gdyby nie kumple właśnie. Co myślisz? Scenie potrzeba takich zespołów? Kolega ma 100% racji w swoich


wątpliwościach – LD gra dla hardcore dzieciaków, ale także dla kumpli, którzy ciągną ten zespół o ligę wyżej. Chłopaki stanowią 50% siły naszej muzyki na żywo i bez nich nie ma nas, a przynajmniej w tej formie i o takiej aktywności koncertowej. Czy scenie to potrzebne? Na pewno nie jest to nic złego i ci których to swędzi niech nie dorabiają piździe uszu, a sami niech robią zespoły, albo podchodzą bardziej entuzjastycznie do tych, w których grają ich koledzy. Nie ma bardziej żałosnego widoku, jak zespół gra „u siebie”, a cała sala patrzy w sufit – nie róbmy z HC filharmonii. Jak ważny jest dla Ciebie Raybeez i Warzone? (vide cover wykonywany przez Last Dayz i motyw na ostatniej koszulce Ratel Crew) Tu Cię chyba nieco zaskoczę. Ponad Warzone cenie sobie bardzo wiele zespołów, tym samym Ray‟a nie traktuję jako jakiegoś przewodnika przez życie. Jest tak przede wszystkim dlatego, że ja zawsze staram się być na czasie no i może poza YOT i Cold as Life (niezły mix swoja drogą), zespoły, które przestawały istnieć zanim ja byłem w HC, rzadko odbiły na mnie jakieś większe piętno. Tym samym, zwyczajnie jaram się, jak dostaję od ulubionych zespołów nową płytę co jakieś 2 lata, śledzę ich poczynania, jestem na ich koncertach, widzę i słyszę wszystko na żywo i nie muszę jak to bywa w przypadku Warzone odpalać ich gigów na YT, czy próbować odtwarzać sobie atmosferę na nich panującą w głowie. Gościem, do którego najlepiej mógłbym się chyba odnieść od wielu lat jest niezmiennie Vogel. Nie znam go i chyba nawet nigdy nie zamieniłem z nim słowa, jednak wydaje mi się najprawdziwszym hc kolesiem jakiego można sobie wyobrazić, kolesiem który trafił tu z opisywanych już we wcześniejszej części wywiadu powodów, mówiącym (wciąż) ze sceny sensowne rzeczy, totalnie zajaranym HC mimo tylu lat na karku. Jednocześnie człowiekiem totalnie zagubionym i jakoś tak bezradnym – czyli 100% HC w sumie. Ostatnie kawałki Last Dayz idą chyba bardziej w stronę bandów z Londynu niż Lower East Side. Czego można się spodziewać po nowym materiale? Hmmm. Jak ten zine wyjdzie, to my pewnie będziemy już po nagrywce, bo wchodzimy do studia za tydzień… Teraz te nasze kawałki są rzeczywiście nieco inne, mniej jest szybkich partii i trochę większy beton, za co odpowiada Jędrek. więcej riffow robił Paweł. Mimo to, staramy się te kawałki urozmaicić inaczej,

inaczej, niż po prostu zagrać szybki riff na zmianę z wolnym hehe. Wszystko jest trochę bardziej przemyślane. Wtedy nie umieliśmy grać, a 5 kawałków zrobiliśmy w miesiąc i już wkrótce graliśmy pierwsze koncerty, teraz jest lepiej. Inspiracje pozostają bez zmian i choć przynajmniej dwóm kawałkom będzie bliżej do Fury of V, czy Biohazard, niż do No Warning, czy Terror, to postaramy się uzyskać bardziej klasyczne brzmienie, zresztą ma się tym zająć kumaty człowiek, więc mam nadzieję, że ta epka będzie miała ręce i nogi. To na koniec: jak w końcu ma się ten hardcore w Polsce? Dla mnie ma się bardzo dobrze, ale to rzecz jasna sprawa indywidualna. Jak ktoś marzy o koncertach za 800zł ze zwrotów, czy sprzedaży płyt w liczbie 1000 sztuk, to się zawiedzie. Ale z tego co widzę, dla największego marudy w temacie też się chyba polepszyło, bo jego zespół widzę właśnie pośród całej masy średnio ciekawych kapel na początku rozpiski festu w Piasecznie (domyślam się, że dla niektórych zaistnienie na scenie tegoż festiwalu, to pewien wyznacznik poziomu zespołu), także i ludzie zobaczą, a i może coś kaski od burmistrza miasta skapnie hehe. Nie wnikam. Wracając do tematu, ja od hardcora dostaję dokładnie tyle, ile chcę dostać i uważam, że moje inicjatywy spotykają się z przyjęciem dokładnie takim, na jakie zasługują i na jakie ja i koledzy ciężko pracujemy – bez żadnego marudzenia. Mój zespół gra za zwroty plus co łaska, czyli dokładnie tyle, ile chce dostawać. A koncerty jakie gramy i jedzenie, które nam się podaje są najlepszym wynagrodzeniem naszego minimalnego wkładu finansowego, no i trochę większego czasowego – nie śmiałbym prosić o nic więcej. Hardcore to moja PASJA i z tego nie musi być kasiory. Wspominałem o tym już na forum w sławetnym temacie, że zawsze jak człowiek pogłówkuje, to wyjdzie na wszystkim (zagranym koncercie, zrobionym koncercie, wyprodukowanej płycie/merczu/zinie) na przysłowiowe zero, a jak już przestanie się to udawać, lub zamiast czystej przyjemności chce się w pewnym momencie czegoś więcej, to się zwija manele i tyle. Też nie będę w tym wszystkim wiecznie. Także dla tych którzy naprawdę chcą, starają się i nie płaczą, jak nie idzie, hardcore w PL ma się bardzo dobrze. Głowa do góry dla wszystkich zajaranych HC dzieciaków – róbcie swoje i bez opierdalania! Tymczasem z Bogiem palaczy pozdrawiam. JLB dranie, piątka, szufla, strzała!

CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 52

Rozmowa zamieszczona poniżej odbyła się po pojawieniu się dwóch nowych kawałków promujących EP No Future i dopełnia całość. Jestem mocno zaskoczony nowymi kawałkami. Są dużo dojrzalsze, przejrzystsze i przede wszystkim rozbudowane muzycznie. Szybki progres w krótkim czasie, czy dość diametralna zmiana w podejściu do muzyki? Opcja pierwsza – zdecydowanie. Od demo, które nagrywaliśmy nie umiejąc za bardzo grać, a kawałki na nie robiąc w 2 miesiące, do kolejnej nagrywki minął dokładnie rok. Nie marnowaliśmy czasu. Wąski nauczył się przyzwoicie grać na garach, Paweł na basie, ja coś też podciągnąłem się wokalnie. Muzyka była tworzona dłużej i bardziej przemyślanie, weszły gościnne wokale i „solówki‟ dograne przez mojego przyjaciela Burasa. Wiedzieliśmy już też, jak wykorzystać czas w studio, a masteringiem zajął się Czaja, co też ciągnie tę nagrywkę do góry. Zespół z założenia miał się szybko rozwijać i mimo, że nie mamy już po 15 lat i nie przychodzi nam to wszystko już tak łatwo, te 20 koncertów i regularne (w miarę) próby robią swoje. To nie jest na pewno szczyt tego, co chcielibyśmy osiągnąć, ale wg mnie nie ma wstydu i tyle. W tekstach też jest już inaczej. Jeśli Fuck off pasuje do poprzedniej stylistyki to Fire & ice już niekoniecznie. To raczej opowiedziana historia niż zbiór przemyśleń. W hardcore jest w ogóle dość mało piosenek o miłości. Skąd pomysł na taki temat? A może to wcale nie jest o miłości tylko ja sobie coś ubzdurałem? W hardcore trochę tych piosenek jednak się znajdzie, ale z drugiej też strony, hardcore w swych powiedzmy, jak beznadziejnie to nie zabrzmi, ramach, raczej nie uwzględniał tak błahych spraw, jak właśnie miłość hehe. Przecież tu zawsze chodziło o bunt, wolny Tybet i nigdy niewyczerpany temat przyjaciela wbijającego ci nóż w plecy haha. A tak naprawdę, to mi się trochę myśli wyczerpywały, wiec zamiast pisać kolejnego kawałka po schemacie, pomyślałem sobie, że czemu tak nie opisać tego, co towarzyszy w życiu każdemu z nas. Niby pierdoła, ale zobacz jaki rozpierdol robi na pewien moment z człowieka rozłąka z dziewczyną, czy chłopakiem. Niezłe telenowele można kręcić do tego, jak obserwuję, jak się znajomi rozchodzą i schodzą i tak w kółko. Także sam widzisz – to jest totalnie ludzkie i


bliskie każdemu także w HC. Dotyczy to każdego z nas i mimo że każdy z nas z własną historią miłosną (niektóry przerabiali to po kilka razy zapewne) i dlatego ma własne osobiste podejście, to takich przypadków są miliony i nikt nie jest tu kimś wyjątkowym, wiec nie ma się co mazgaić i rozczulać – takie jest życie, a hardcore to samo życie, więc chyba wszystko gra.

1

2

Po pierwszym przeczytaniu tekstu moje główne skojarzenie to London’s greatest love story (TRC). Trochę podobne? Trochę nie? Nie, bo tam właśnie taka telenowela bardziej i oni to beznadziejnie opowiedzieli ogólnie hehe. Zresztą, nie sądzisz chyba, żebym się inspirował tekstami angielskich chavs ;). Może Skarhead bardziej na taki przykład, choć w moim przypadku zadra w sercu dawno zniknęła, więc po co miałbym się na kimś pastwić tekstem „Lied to me, cred to me, Bitch you crossed me I gotta kill you” ?;) Podobnie, kawałek nie ma żadnego ładunku emocjonalnego – ja tu jestem tylko narratorem, a jak wspominałem, każdy znajdzie w nim coś dla siebie.

3

Koszulka z pre-ordera idealnie wpasowuje się w moje gusta. Czy w związku z nadrukiem Last Dayz przechodzi na jedynie słuszną stronę mocy, czy to jednorazowy wybryk? ;) Hehe. Wzór zrobiony przez Dzikiego, to taki jednorazowy wypad na ciemną stronę, aczkolwiek wg mnie bardzo adekwatny do tekstu pierwszego kawałka z nowej epki. W tym chodzi głównie o to, że odkąd człowiek pojawił się na Ziemi, możemy chyba odliczać początek końca tej planety. Bez pierdolenia o 2012 i innych tam zabobonach, nasza destruktywna działalność sprawia, że każdego dnia obserwujemy nie postęp, a degradację – środowiska, wartości moralnych, człowieczeństwa, a strach to chyba najbliższe ludzkości uczucie w całym tym bajzlu. Ja tego niepokoju nie odczuwam – doskonale widzę ten cały syf i jak to wszystko z dnia na dzień pierdolnie, nie będę ryczał, tylko biorę to na klatę, bo sami sobie taki los gotujemy.

4

Foto: (1,3,4) kupson.fotolog.pl (2,5) keepthismoment.com 5

CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 53


>>Nagle mieliśmy już zespół, mieliśmy naszą drogę i nasz przekaz, które ukształtowały wiele aspektów mojego życia już na zawsze. Czasami potrzeba czasu, żeby to docenić i wierzę w to, że warto nam się przebudzić, chociażby dla nas samych. <<

CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 54


foto: keepthismoment.com

CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 55


Powiedzcie mi, co było przyczyną powrotu CYMEONA? Część z Was widziałem na koncercie YOUTH OF TODAY w Berlinie w ubiegłym roku – to był dla Was jakiś impuls? Norba: Mi niestety nie dane było sprawdzić formy YOT… Jeśli chodzi o powód, który mną kierował, to po prostu fakt, że uwielbiam grać w Cymeonie. To jest tak odległe od tego, co robię na co dzień, jednocześnie tak bardzo za tym tęskniłem, że nie mogłem sobie odmówić tej przyjemności. Tym bardziej, że pojawiła się sensowna okazja – 20sto lecie założenia zespołu. Adam: Ponad rok temu Bezkoc /Pasażer zaproponował nam wydanie reedycji „Free your mind” i to był główny impuls. Zaczęliśmy o tym rozmawiać i projekt zaczął przybierać realne kształty. Stwierdziliśmy ,że dobrze byłoby, gdyby reedycja ukazała się w XX lecie powstania zespołu. W międzyczasie rozmawialiśmy z Pasażerem o ewentualnej nowej płycie i tak to wszystko zaczynało nabierać kolorów. YOT zawsze jest inspiracją, a ich koncert w Berlinie utwierdził nas w przekonaniu, że reunion to nie jest nic złego. PIOTR: Ha, ja osobiście czekałem na koncert YOT 20 lat i choć mieliśmy już okazję grać z RC i JP przy okazji CX i Respect, to jednak człowiek czasem staje w takim miejscu i czasie i otrzymuje tak potężną dawkę energii i wiary w dalsze poczynania – dla mnie, to było trochę jak catharsis i nowe rozdanie…. Jednak do powrotu CX inspiruje mnie refleksja, że sprawy które krążyły po głowie kilkanaście lat temu są wciąż aktualne w moim życiu – jakkolwiek nie brzmi to banalnie to Postawa Pozytywnego Życia stała się częścią mnie i jak się okazuje pozostała częścią każdego z nas. Nie wiem, czy to przypadek, że 20 lat temu Skiniec ze Stiepanem podeszli do mnie na koncercie i zagadali z głupia, że słyszeli że gram na gitarze i że jestem SE. Nagle mieliśmy już zespół, mieliśmy naszą drogę i nasz przekaz, które ukształtowały wiele aspektów mojego życia już na zawsze. Czasami potrzeba czasu, żeby to docenić i wierzę w to, że warto nam się przebudzić chociażby dla nas samych. Powiedzcie, co porabialiście przez te wszystkie lata? Tak naprawdę to tylko Wasz basista był aktywny grając w APATII, X’s Always Win i kilku innych? A co robiła cała reszta? Norba: Rzeczywiście poza Stiepanem w Apatii i Przystojniakiem za wielką kałużą, który udziela się w tamtejszych bandach, chyba wszyscy mieli przerwę od muzykowania CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 56

muzykowania – oczywiście poza naszym reunionowym koncertem w 2006 roku. Jednak aktywność w HC, to nie tylko granie w zespole i tu przez te wszystkie lata czasem w mniejszym, czasem w większym stopniu się angażowaliśmy. Choćby w promowanie wegetarianizmu. A poza tym, to wiesz…. Rodzina, praca… ŻYCIE:) Adam: Ja od 25 lat robie to samo-jestem fryzjerem i od 10 lat prowadzę swój salon w Poznaniu. A muzycznie po koncertach CX w 1998 roku nie grałem, choć kupiłem nową perkusję. Zajmowałem się głównie pracą, rodziną i kolekcjonowaniem winyli. Potem przygotowywałem sie do naszego reunionu w Poznaniu w 2006 roku i znowu przez kilka lat nie grałem. Tym razem zapowiada sie poważniej. PIOTR: Może dlatego, że tylko on potrafił grać , jeśli chodzi o mnie, to z klimatu scenicznego poszedłem nieco bardziej w tematykę „pro eko”, skończyłem studia w tym kierunku i dlatego od kilkunastu lat pracuję w branży snowboardowo deskorolkowej . (dzięki temu mogę pilnować trochę Słoniny, żeby był milszy dla ludzi) Cała moja najbliższa rodzina (żona i 2 synów) wcina warzywa i owoce i jak mniemam, nasze dalsze kroki będą szły w kierunku ziemiańskiego żywota Przystojny: Co do mnie, to nie tak do końca. U mnie gra przewijała sie przez te wszystkie lata dość regularnie. Często nie były to projekty hc/punkowe. Kilka lat temu jednak wróciłem do korzeni i w tej chwili gram w stricte punkowym zespole u siebie w Chicago. Poza tym klecę hardcorowy projekt na boku, bo chcę grać trochę szybciej, niż w moim regularnym zespole. Czy skład CYMEONA ad 2011 różni się jakoś od tego sprzed 20 lat, czy to są te same osoby? Jakie to uczucie znów złapać za mikrofon, czy gitarę po tylu latach? Norba: Pierwszy skład Cymeona to OJCOWIE ZAŁOŻYCIELE czyli Adam i Stiepan. Dołącza do Nich Piciu i Marek – pierwszy wokalista. Po dość chyba krótkim czasie Marek wypada ze składu i dołącza Szoszon i Ja. Następny w kolejności jest Przystojniak. Tak gramy przez dłuższy czas. Później Szoszona zastępuje Słoń i taki skład jest do końca. Na jednym z pożegnalnych koncertów dołącza do nas Jarek (Podkowa Leśna ‟97) i zostaje oficjalnym członkiem Cymeona. Aktualny skład jest właśnie taki jak ostatni z czasu istnienia zespołu.


Adam: Uczucie wspaniałe, ale nawet nie ma czasu sie nad tym zastanawiać, bo czas nas strasznie goni od momentu pierwszej próby w styczniu 2011. Najpierw szlifowaliśmy starocie, które według nas powinny wejść na nową płytę. Potem wymyślaliśmy nowe kawałki, teksty i wszystko to, co dzieje się wokół zespołu. Potem było nagrywanie, miksy, master. A teraz znowu ćwiczymy materiał z „Free your mind…” na koncerty i w ogóle całą set listę koncertową. Uczucie powtarzam wspaniałe, atmosfera świetna, chce sie grać! PIOTR: Jak się okazuje, złapać nie jest tak trudno tyle, że słuchając scenicznych njukomersów może człowiek popaść w kompleksy, więc trzeba trochę zakasać rękawy i pracować ciężko. Wielka zmiana, jaka się dokonała przez ostatnie lata, to oczywiście dostępność wszelakiego sprzętu, o którym my marzyliśmy, żeby chociaż dotknąć. Dzisiaj wszystko jest już tylko kwestią zasobności i możesz stanąć w pełnym rynsztunku Porcell‟a w niemal każdym sklepie muzycznym. Przez ten szmat czasu kontrolowaliście to, co dzieje się na lokalnej i światowej scenie, czy raczej zajęliście się prozaicznymi sprawami i życiem rodzinnym? Norba: Wiesz, jedno nie wyklucza drugiego. Ja rzeczywiście skupiłem się na rodzinie, pracy etc., ale to nie znaczy, że nie wiedziałem, co się dzieje w scenie. Nadal chodziłem na koncerty, angażowałem się w różne inicjatywy. Oczywiście jeśli twoja rodzina, twoja praca nie wiąże się bezpośrednio ze sceną, to nie JESTEŚ w niej tak bardzo jak inni, którzy związali z nią swoje życie. Nadal jednak możesz sporo zrobić. Adam: Cały czas kontroluję wszystko, co dzieje sie na światowej i polskiej scenie HC. Moje typy ostatnich lat, to nowe nagrania Terror, Reign Supreme, Fire & Ice, Alpha & Omega, Morbid Angel, Napalm Death, First Blood, Jello Biafra, Tom Gabel, Chuck Ragan... A prozaiczne sprawy, jak najbardziej, one tak naprawdę są najważniejsze - rodzina, praca... PIOTR: Ja śledzę na bieżąco tematy sceniczne, choć w ograniczonym temacie, bywam na koncertach, ale jak czasami się śmiejemy razem – nasza ulubiona dyskografia została zamknięta dobrych kilka lat temu  Przystojny: Co do mnie, to sprawy codzienne bardziej mnie absorbowały, ale wierz mi tylko dlatego, że nie miałem innego

wyboru. Co do sceny, to próbowałem być w jakimś stopniu świadomy tego, co sie dzieje. Może nie w Polskiej scenie, bo mam akurat mniejszy dostęp do informacji, ale jak coś obiło mi sie o uszy, czy gdzieś przeczytałem, to w 90% obczajałem sprawę. Wasz powrót jest sprawą trochę kontrowersyjną dla co poniektórych dzieciaków. Niektórzy twierdzą, że legend nie powinno się reaktywować? Co o tym sądzicie? Norba: To zawsze będzie kontrowersyjny temat i tyle opinii ilu ludzi o tym mówiących. Sam miałem i wciąż mam w sobie ten dylemat. Pamiętaj jednak, że to reunion z okazji rocznicy powstania. Wiem, że dla niektórych, to żadna różnica i szanuję ich zdanie. Jeśli mieli swoje zespoły, których właśnie z tego powodu nie chcą reaktywować – ok. Chciałbym jednak by spróbowali uszanować naszą decyzję. Cymeon to ludzie – my, a nie żadna LEGENDA, której nazwę wypowiada się szeptem, żeby jej nie zbrukać. Ten zespół mimo, że od dawna nie istniał, wciąż był żywy w naszych sercach i wciąż dawał i daje nam tę samą energię, co kilkanaście lat temu. Właśnie dlatego zdecydowaliśmy się zrobić ten powrót (oczywiście dla góry pieniędzy jakią takie powroty ze sobą niosą, również), a ponieważ sami nie czujemy się legendą i nie mieliśmy zamiaru tylko odcinać kuponów, postanowiliśmy zaangażować się w ten projekt bardziej i nagrać prócz odświeżonych wersji starych kawałków, kilka nowych. No i zrobić mini trasę. Adam: Wszystko jest kontrowersyjne, zapraszamy na koncerty, pogadamy. Posłuchacie naszych nowych nagrań, zobaczycie jak to wychodzi na żywo. Prawdą jest, że w wielu przypadkach reuniony nie są szczere, tylko dla kasy. Ale chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie wierzy, że na hardcorze w Polsce robi sie jakieś pieniądze. Pozostaje więc tylko jedno wyjście - robimy to, bo to lubimy i uważamy, że mamy jeszcze coś do powiedzenia. Ale oczywiście nikt nie musi nam wierzyć. PIOTR: Ja sam jestem przykładem przyjęcia takiej postawy w 2006 roku, kiedy ostatnim razem graliśmy (grali ). W pewnym momencie uznałem, że nie ma to sensu itp. Dzisiaj wiem, że robimy to, bo to jest w nas – szczere i aktualne. Nikt nie zamierza odcinać kuponów od „legendy”, którą raczej nie byliśmy/ jesteśmy, my po prostu czujemy, że jest jeszcze sens w graniu razem i w dzieleniu się pozytywną energią. Ja cieszę się CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 57

MEAT FREE to nie dieta, to styl życia oparty na miłości do wszelkiego stworzenia i wolny od zadawania cierpienia. To fasada do budowania kolejnych elementów własnego życia.


foto: keepthismoment.com

CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 58


bardzo ze wsparcia dziadków scenowych i wiem, jak bardzo nam to pomaga w kolejnych krokach. Powodem kolejnych dysput jest również fakt, że nie jesteście zespołem STRAIGHT EDGE, jak było to kiedyś. Ale z drugiej strony Cymeon X, to nie tylko straight edge – wasz przekaz był i jest nieco szerszy, niż tylko abstynencja. Jak wy dziś do tego podchodzicie. Nie obawialiście się zarzutów o zdradę ideałów i takie tam?

>>Jeśli mówisz o zmianie życia, o alternatywie do systemu, powinieneś pracować przede wszystkim nad sobą i swoją postawą. Odrzucenie cierpienia innych zwierząt jest jednym z podstawowych elementów tej Postawy<<

Norba: Czy się baliśmy? Pewnie pojawiała się taka myśl, że ktoś tam coś powie, czy napisze… Właściwie to pewność  Sęk w tym, że my się tak nie czujemy. Przez te wszystkie lata różnie toczyły się losy każdego z nas (może kiedyś napiszemy o tym książkę heheh). Ale teraz jest TERAZ. Większość zespołu wciąż jest straight edge, nikt nie ćpa, nikt nie jest alkoholikiem, wegetarianizm wciąż jest dla nas ważny… Oczywiście zmieniliśmy się i ja np. nie mogę nazwać się SE, ale nie uważam, żebym odszedł od ideałów SE tak bardzo, bym czuł się winny zdrady grając w CX. Adam: Cały czas niezmiennie przez te wszystkie lata jestem straight edge i wege. PIOTR: Od tych, którzy pierwsi mogli rzucić kamień już poszły kamloty, więc liczę, że już będzie tylko lepiej  Kilkanaście lat temu (znów odwołania ) napisaliśmy kilka słów w formie ulotki/ manifestu o tym jak widzimy Straight Edge – my sami, nie ktoś tam ( patrz str.). Sądzę, że to dokładnie opisuje nasze stanowisko także dzisiaj. Nie widzę żadnego sensu w tak lubianych dzisiaj dyskusjach, czy Cola jest Weje, czy wegan i czy Stiepan w 2003 na biwaku w Pile siedział koło kolesia z jointem i czy czasem się nie nabakał. Przystojny: Zdrada ideałów. To dość ciężka artyleria językowa. Cóż, ludzie sie zmieniają, przechodzą rożne etapy w życiu. Wyobraź sobie człowieka w wieku powiedzmy 16 lat, który jest mentalnie tą samą osobą w wieku 70 lat. Po tych wszystkich latach doświadczeń życiowych. Ponoć tylko psychopaci nie zmieniają się, pomimo upływu lat. No nic, wolne żarty. A tak poważniej, to nikt z nas nie jest jakimś degeneratem, ćpunem, czy innego typu wynalazkiem. Część z nas jest S.E. i chwała im za to. Cześć nie i to tez jest ok. Ważne jest, że nadal czujemy się zespołem, pomimo tylu lat. A skoro jesteśmy przy temacie przekazu, to czy Wasze teksty miały na was samych jakiś wpływ?

CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 59

Czy przez te 20 ostatnich lat zdarzyło się wam wracać do tych tekstów i utożsamiać się z nimi w codziennym życiu? Norba: Radykalnego wpływu na mnie nie miały z prostej przyczyny – traktują o sprawach, które są mi bliskie i w większości podzielały mój pogląd. Niektóre z perspektywy czasu okazały się beznadziejne i teraz bym się pod nimi nie podpisał, ale np. „Znalazłem” – wciąż robi na mnie wrażenie. Uważam, że to bardzo uniwersalny tekst, który chyba zawsze będzie aktualny. Adam: To bardziej ja miałem wpływ na teksty, niż one na mnie. Część tekstów, które pisałem i piszę mają wątki autobiograficzne. Niektóre ze starych wydają mi się teraz infantylne, ale niektórymi nadal jestem zaskoczony, ile mają w sobie mądrości życiowych. PIOTR: Wspominałem o tym już wyżej, ale większość tekstów jest mi osobiście bliska, choć niekoniecznie wszystkie chciałbym dzisiaj proklamować ponownie. Sądzę, że nasz set koncertowy dość blisko pokaże to, co w nas żyje cały czas. Przystojny: Myślę, że większość tekstów, jak i nie wszystkie, są nadal aktualne. Świat i ludzka mentalność nie zmieniają sie ot tak, w ciągu kilkunastu lat. Weźmy np. "Mieć Więcej" już sam tytuł mówi wszystko za siebie. Następny numer "Niewolnik" toż to samo życie kolego. Kolejny to "Wygrać swoje życie" to samo. "Socjalna rewolucja" wypisz wymaluj, dzisiejszy świat. Niestety ja nie miałem okazji być na Waszych koncertach, które graliście lata temu, ale z tego co pamiętam, to zazwyczaj graliście je z zespołami punkowymi. Dziś widać spory podział w scenie na te dwa środowiska. Jak myślicie, czy Wasze nadchodzące koncerty przyciągną uwagę i punkowców i hardcore dzieciaków? Norba: Chciałbym  Część przyjdzie być może z sentymentu, bo w czasie kiedy działał Cymeon scena była naprawdę UNITE. To było niesamowite, że na koncerty z nami jeździła czasem kilkudziesięcioosobowa ekipa! I byli w niej wszyscy: pankowcy, hardkorowcy, sharpowcy i kogo tam jeszcze matka scena wydała na świat. A przecież warunki nie były komfortowe, nie bujaliśmy się klimatyzowanymi autokarami. Taka wyprawa pociągiem, to była spora eskapada, wymagająca czasem niemałego poświęcenia. Mimo to się chciało. Adam: Nie wiem, czy i jak bardzo podzielone jest środowisko teraz w scenie HC punk. Ale to nie


foto: keepthismoment.com

jest też tak, że w tak zwanych tamtych czasach wszystko było idealnie. Spodziewamy sie na koncertach wszystkich, ponieważ CX zawsze grał dla wszystkich i robiliśmy sporo dla zjednoczenia sceny, zasypywania okopów itd. Z drugiej strony ludzie są tylko ludźmi i czasami kijem Wisły nie zawrócisz, choćbyś stanął na głowie. PIOTR: Jak mówią dziadkowie scenowi (pozdrawiam), za naszych czasów scena była jedna i wszyscy chodzili na wszystkie koncerty. Dla mnie scena to HCP nadal chodzę częściej na imprezy squatowe, a podziały tworzą się pomiędzy ludźmi. Ja osobiście nie mam nic przeciwko graniu czystych siusiaków na punkowych imprezach, a patrząc na to, że scena jako całość nie powala wielkością i siłą, to klasyczny UNITE jest chyba jednym z dobrych rozwiązań. Wydajecie nową płytę – możecie coś więcej o niej powiedzieć? Czy to będą zupełnie nowe, premierowe kawałki, czy jednak rzeczy, które zrobiliście lata temu, a nie załapały się one na oficjalne wydanie? Norba: Kiedy to czytacie, to CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 60

płyta już jest w obiegu, więc macie okazję sami sprawdzić. Generalnie znalazło się na niej 12 utworów. 6 starych (3 nigdy nie zarejestrowane w studiu) i 6 nowych, w tym 2 covery. Adam : Myślę ,że chłopacy to wytłumaczą dokładnie, ale chcę powiedzieć, że darzymy tę płytę i te nagrania dużym szacunkiem i na pewno włożyliśmy w nie dużo pracy i serca. PIOTR: Ta płyta, to element którego zabrakło w historii CX – jest pełna energii, dobrze się jej słucha i nie męczy jakością. Dla nas ważne jest, że nie jest ona nagrana na siłę i jest częścią nas. Przy okazji dziękuję za pomoc przy jej nagraniu Plutonowi, Słabemu Rysownikowi Komiksów, Jędrasowi exApator i oczywiście Piotrowi Quatuce. Na płycie znajdą się covery dwóch zespołów, powiedzcie dlaczego akurat te kapele i te kawałki? Adam: Zarówno jeden i drugi ze względu na tekst, jak i muzykę. Choć przyznam, że dla mnie warstwa tekstowa była najważniejsza przy wyborze tych


foto: keepthismoment.com

utworów. „No spiritual surrender „ odnosi się do sfery duchowej a „Sinoszary” do materialnego życia człowieka. Uważam, że oba świetnie dopełniają to, co mówimy o obu tych kwestiach przez te wszystkie lata. Nieprzypadkowym jest również, że oba te zespoły były straight edge. PIOTR: Szczerze to sądzę, że słuchając obu kawałków będzie wiadomo dlaczego – to jest po prostu uderzenie prosto w twarz, czysta energia zarówno w dźwiękach, jak i przekazie. Wesoło nam się zrobiło, jak po ich wybraniu okazało się że Krakusy wracają, ITG brzdęka kawałek Inside Out na koncertach Szczerze mówię, że to całkowity zbieg okoliczności. „Ta płyta jest naładowana tą samą młodzieńczą wiarą w pozytywną zmianę świata, którą ongiś zarażali bywalców swoich koncertów”. To fragment opisu ze strony Waszego wydawcy. Jak myślicie, czy obecnie jest szansa na to, aby również zarażać nowe pokolenie bywalców Waszych koncertów? Pytam, bo to nowe pokolenie jest trochę rozkapryszone i zmanierowane

Norba: heh :D czas pokaże. Myślę, że będzie trudniej, bo teraz dzieciaki są zdecydowanie bardziej wybredne. Generalnie bardziej zwraca się uwagę na formę. Cymeon zawsze grał krzywo, a najważniejszy był szczery przekaz. Teraz to się nieco zmieniło (krzywe granie), ale wciąż jesteśmy szczerzy w tym co robimy, więc nie jesteśmy bez szans. Adam: Szansa jest zawsze i należy drążyć skałę. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, ze straceńczej misji, ale cóż robiliśmy to kiedyś, spróbujemy i teraz. PIOTR: Zacytuję pewnego legendarnego dziadka-barda : „ może krzyczymy za głośno, głośno grają gitary,…. lecz napełniamy płuca czystszym powietrzem” - my na pewno napełniamy nasze płuca. Jeśli przy temacie nowego pokolenia, to na swoją mini trasę ruszacie z dwoma zespołami: Regresem, który do najmłodszych co prawda nie należy i THUG LIFE, którzy to są przedstawicielami tego właśnie młodego pokolenia. Czemu akurat te dwie kapele – czy wybór padł na nich dlatego, że w jakimś CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 61

sensie są „spadkobiercami” tego co pozostawił po sobie CYMEON X? Norba: Spadkobiercy srercy…:P. Są po prostu zajebistymi zespołami i kolesiami. To co robią jest bliskie nam i dlatego chcieliśmy grać z Nimi Adam: Tak, zależało nam na tym ,żeby zespoły, które grają z nami trasę były w pewnym sensie podobne do nas, ale nie są takie same. Jesteśmy jednak różnymi ludźmi i każdy ma do przekazania coś swojego. Niemniej jednak myślę, że podobieństw jest więcej, jak różnic. Z Regresem graliśmy juz w Poznaniu w 2006 roku i okazali się być wspaniałymi ludźmi a Thug X Life, to nasze ziomki z Poznania. UWAGA!!! Zespół nazywa się THUG X LIFE !!!! PIOTR: REGRES to zespół który wie dokąd zmierza emocjonalnie i to dla nas świetne połączenie w estetyce muzycznej i przekazie. A dzieciaki z TXL są młode, to będą szybko zapierdalać z naszym backline‟m  To nasi bliscy kumple i bardzo, ale to bardzo dobrzy ludzie i w dodatku grają w miarę równo  Serio to świetny


foto: keepthismoment.com

młody jeszcze band, prawdziwy Positive Youth Crew. W tym zinie z uporem maniaka traktuje o wegetarianizmie. Wy zawsze podkreślaliście swój stosunek do wegetarianizmu, czy przez te wszystkie lata coś się zmieniło, czy nadal wierni jesteście idei meat free? Pytam o to, bo kiedyś to był stały punkt programu – dziś niestety nie jest to już takie oczywiste (mam na myśli ogólnie scenę niezależną). Norba: U mnie zmieniło się i to bardzo. Teraz jestem zdecydowanie bardziej świadomy swojego wyboru ścieżki MEAT FREE, niż za czasów CX Adam: Ja jestem Wege (jak już wspomniałem wcześniej). Miałem krótkie epizody, że byłem weganem, ale zostałem jednak przy wegetarianizmie. To już jest takie przyzwyczajenie, że pewnie inaczej już bym nie mógł żyć… PIOTR: W kwestii wege/ wegan to co kiedyś było „standardem” i niepisaną żelazną zasadą „ludzi ze sceny”, dzisiaj jest traktowane jako wolność wyboru. Moje stanowisko w tej sprawie jest proste – jeśli mówisz o zmianie życia, o alternatywie do systemu, powinieneś pracować przede wszystkim nad sobą i swoją postawą. Odrzucenie cierpienia innych zwierząt jest jednym z podstawowych elementów tej

Postawy. MEAT FREE to nie dieta, to styl życia oparty na miłości do wszelkiego stworzenia i wolny od zadawania cierpienia. To fasada do budowania kolejnych elementów własnego życia. A powiedzcie mi, czy wy jako doświadczeni życiowo ludzie potraficie odnajdować coś pozytywnego i inspirującego w dzisiejszej scenie hc/punk. Czy są jakieś zespoły, które robią na was wrażenie i nie są to zespoły z lat 90, które się reaktywowały, tylko chodzi mi bardziej o „świeżą krew”? Norba: Zawsze powtarzam, że najbardziej inspirujące w scenie jest to, że wciąż istnieje. To, że ludziom się najzwyklej w świecie „chce”. Powstają nowe zespoły, stare wciąż działają. Takie zaangażowanie jest cholernie inspirujące. Adam: Wymieniłem już wyżej kilka zespołów, które lubię. Wspomnę, że duże wrażenie zrobiły jeszcze na mnie: Inherit (wróżę im dużą karierę-powodzenia), Naysayer, Dead End Path, Minus, Comeback Kid, Dead Swans, Have Heart, Killing The Dream, Downpresser. Lubię w nich to, że wnoszą świeżość do tej muzyki i dzięki temu ona cały czas się rozwija. Ćwicząc do nagrywania płyty próbowałem różnych trików, które te młodziaki stosują. Znaczy to, że między pokoleniami jest więź i że łączy nas HARDCORE. PIOTR: Kurcze, czy doświadczeni CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 62

życiowo ludzie, to kolejny eufemizm dla pieprzonych dziadów? Jeśli chodzi o PL, to dla mnie bez lizania się po zadach, wszelkie popłuczyny po Wschodzie Słońca, to bardzo fajne bandy – im dalej im od metalu, tym lepiej. Ja osobiście to znajduję zajawę w każdym młodym zespole, który daje z siebie wszystko na scenie, może być technicznie taki sobie, mało odkrywczy, ale jeśli bije z tego autentyczność, to ja to kupuję. np. THUG X LIFE, który nie jest może niczym nowym, ale jest czymś prawdziwym, granym z sercem. Ok. to by było na tyle, jeśli o coś nie zapytałem, a bardzo byście się chcieli tym podzielić, to tu jest miejsce właśnie na to Adam-Dzięki za wywiad. To właśnie dzięki takim ludziom jak Twój fanzie to wszystko się jeszcze kręci. Musi być młoda, świeża krew, której się coś chce. Fajne jest słuchanie starych kapel, ale teraz dzieje się tyle dobrego, że warto sprawdzić nowe kapele, ziny, strony… Mam nadzieję zobaczyć was na naszych gigach w listopadzie. Pozdrawiam moją rodzinę i frendasów z zespołu.


foto: keepthismoment.com

Co to jest STRAIGHT EDGE? Za co to lubicie? Za sama muzyke? A co sprawiło, że nienawidzicie tego? Wytwórnia „Revelation”? Plotki o Rayu i McKayu? A może strach przed nowym, co zachwiałoby waszą pozycje, że będziecie musieli się zmienić? A może przyjmiecie STRAIGHT EDGE jako: - życie bez trucizn? - miłość do wszelkiego stworzenia? - sposób na przetrwanie? - wyższą formę egzystencji? - postawę i drogę życia? - ucieczkę od chamstwa i szarzyzny? - zbliżenie do natury? - odpowiedź na nietolerancję i arogancję? - obronę przed agresją? - niechęć do konsumpcyjnego życia? - okres przejściowy do większej ascezy? - drogę do szczęścia? - nienawiść do używek? A może wszystko razem? Niech każdy będzie STRAIGHT EDGE sam dla siebie i nie niszczy cudzego życia, czy marzeń dla idei. Niech nie będzie to filozofia zamknięta w sztucznych ramach regułki, czy określonych zachowań. Niech każdy wybierze dla siebie to, co najlepsze. Niech życie jako jedyne, prawdziwe istnienie na ziemi nabierze wartości. A może nie należy traktować STRAIGHT EDGE jako mody przyrównując do amerykańskich dzieciaków? Może pozwolić rozwinąć się temu ruchowi w Polsce nie hamując tego głupimi artykułami, stawiającymi STRAIGHT EDGE na równi z religią? Może uda się z tego zrobić jedyną rzecz nie splamioną pieniędzmi i kłamstwem jak cały hardcore na dziś? Może…? Nadzieja w nas wszystkich, bo rewolucja jeszcze nieskończona. CYMEON X CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 63


1

CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 64


CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 65


Cześć Tacki, powiedz co ciekawego słychać u Ciebie? Cześć Michał! U mnie wszystko w porządku, zaczęło się robić zimno, więc cieplej się ubieram ;). A czas dzielę między dziewczynę, szkołę, zespół i kilka innych zajawek, które czasami pochłaniają mnie bardziej, niż cały ten hardcore. Zanim zaczniemy gadać o STONE HEART, hardcore i reszcie spraw, to pochwal się swoim hobby, czyli tatuowaniem. Powiedz mi skąd się to wzięło? Rysowałeś już wcześniej i teraz postanowiłeś te rysunki przenieść na skórę, czy zacząłeś wszystko od zera? Obecnie jest to jedno z zajęć, które zajmuje mi chyba najwięcej czasu i równocześnie przynosi naprawdę dużo radości! Wiesz wydaje mi się, że tatuaż pojawił się w moim życiu tak na poważnie, odkąd poznałem hardcore – wtedy stałem się bardziej świadomy tego zjawiska. Oczywiście za dzieciaka naklejało się różne tatuaże z gazet, czy z gum, jednak było to czysto dziecięce pojmowanie tych spraw. A kiedy zacząłem jeździć na koncerty, słuchać tej muzyki, poznawać ludzi, to zorientowałem się, że tatuaże są nieodłączną częścią tego mikro-świata i strasznie mi się to spodobało. No i zrobiłem sobie pierwszy tatuaż, związany ze straight edge, więc konotacje scenowomuzyczne jak widać mnie nie opuszczają.

Zastanawiałem się z kim chciałbym zrobić kolejny wywiad. Przyjąłem sobie kilka kryteriów. Pierwsze z nich było bardzo oczywiste, musi to być osoba, która przynajmniej lubi hardcore i to uczucie nie objawia się tylko i wyłącznie w wirtualnej aktywności, ale musi mieć bardziej namacalny wymiar. Druga sprawa, to ta osoba musi mieć jakąś dodatkową pasję, bo uwielbiam, gdy ktoś ma jakąś prywatną szajbę. Po trzecie, powinna to być osoba, która ma o sobie i o tym co w życiu robi coś do powiedzenia. I gdy byłem właśnie w tym miejscu, czyli określałem ten trzeci punkt, przez myśl przeleciał mi właśnie ten gość. Spełnia wszystkie te kryteria, więc długo się nie zastanawiałem, tylko poprosiłem go o kilka słów do tego zina. To, że chłopak ma głowę na karku przekonacie się w dalszej części. Moim rozmówcą jest Paweł Tabacki, bardziej znany jako Tacki z zespołu STONE HEART!

Jeśli chodzi o rysowanie, to rysowałem od dziecka i wydaje mi się, że miałem jakiś tam talent, czy też zdolności plastyczne. Jednak pojawił się okres w moim życiu, w czasie liceum, kiedy praktycznie przestałem tworzyć jakiekolwiek rysunki. Myślę, że było to związane z pierwszą kapelą, potem drugą, dużo jeździłem też na deskorolce i po prostu nie chciało mi się ruszać ołówka. Wszystko zmieniło się kiedy poszedłem na studia i nagle miałem okropnie dużo czasu wolnego i myślałem, co z nim zrobić. Zacząłem znów coś tam rysować, robiłem projekty dla znajomych, aż w końcu pomyślałem, że fajnie byłoby zacząć przenosić te obrazki na skórę. Zarobiłem w wakacje kasę na sprzęt i zacząłem swoją przygodę z tatuażem. Masz jakiś swoich ulubionych artystów w tej dziedzinie, pracami których tatuatorów inspirujesz się najbardziej? Jaki styl tatuażu jest Ci najbliższy i w jakim chciałbyś się specjalizować? Nie ukrywam, że stylem, który mnie najbardziej jara i w którym chciałbym się specjalizować jest CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 66

traditional (lub jak kto woli oldschool). Podoba mi się w nim to, że za pomocą prostych symboli można przekazać naprawdę dużo informacji, a poza tym jest takie powiedzenie „bold will hold” – tradycyjne tatuaże, z grubym konturem i mocnymi kolorami będą dobrze wyglądały przez naprawdę długi czas i nawet jeśli będą wyblakłe, lub rozciągnięte, to dalej można będzie powiedzieć co na nich widać. Oczywiście nie neguje tu żadnych artystów zajmujących się portretami, pracami w szarościach etc. po prostu takie mam podejście do tych spraw. Oprócz tego takie tatuaże zajebiście wyglądają! Jeśli chodzi o ulubionych artystów, to bardzo cenię wszystkich ojców tatuażu, żeby wymienić chociaż kilku: Herbert Hoffman, Sailor Jerry, Bert Grimm, Stoney St Clair. To oni to wszystko zapoczątkowali i tak naprawdę bez nich nie istniałaby współczesna europejska, jak i amerykańska scena tatuażu. Polecam stronę http://www.tattooarchive.com/ z której można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy nt. pionierów tej sztuki. Współczesnych twórców, których podziwiam jest naprawdę tylu, że ciężko mi ich wymienić… Jednak na pewno Simon Erl czy Max Kuhn (ten drugi jest vegan sxe i prowadzi naprawdę punkowy tryb życia, polecam jego bloga hellandhightide.blogspot.com) i masa innych… Z polskich tatuatorów na pewno Marzan, Marcin Surowiec, Doman, Edek, Piotr Melnyczuk i jeszcze kilku by się znalazło… :) Śląsk, to chyba zagłębie (Boże jak to brzmi chyba prawdziwy Ślązak by mnie za to zabił, albo przynajmniej dał w mordę – hehe Ślask to Zagłebie) dobrych studiów tatuażu i znanych w całej Polsce artystów – uczysz się trochę tego rzemiosła w którymś ze studiów, czy uprawiasz tak zwane samouctwo? Hehe masz rację, za takie fanaberie mógłbyś dostać w łeb na Śląsku… Jednak rozumiem Twoje intencje i znaczenie tego słowa w tym kontekście ; )… A co do ilości dobrych studiów u nas, to zgadzam się z Tobą w 100%. Wymienię te, które uważam za godne uwagi: Sauron Tattoo, Silesia Tattoo, Artline, Inkognito, Alien Tattoo, Lucky Tattoo. Spotkało mnie wielkie szczęście i uczę się pod okiem Marzana w Sauron Tattoo w Rudzie Śląskiej. Mam z nim super układ, cała ekipa w studiu, to moi kumple, więc myślę, że pozwoli mi to rozwinąć skrzydła. Ponadto nie wiem, czy wszyscy wiedzą, ale Marzan grał kiedyś w zespołach Counterweight i Dywizjon 303,


które były ważne dla śląskiej (i myślę, że nie tylko) sceny sxe hardcore – czy można prosić o lepszego mentora? Oprócz tego, mam też ziomków w kilku różnych studiach w całej Polsce i odwiedzam ich przy różnych okazjach. Imponowały Ci tatuaże Ricka Ta Life? Ja np. jak go zobaczyłem pierwszy raz, to był dla mnie takim samym twardzielem jak np. Arnold Schwarzenegger w Conanie Barbarzyńcy – hehe. Może to śmiesznie zabrzmi, ale katowicki koncert 25 Ta Life był moim pierwszym hardcore‟owym gigiem z prawdziwego zdarzenia! Ja miałem wtedy 15 czy 16 lat i pamiętam, że Rick wydawał mi się strasznie wielki, a tatuaże potęgowały ten klimat… Pamiętam jeszcze jego 3 razy za wielkie Dickiesy (bo szukałem potem takich po szmateksach, na szczęście udało się znaleźć hehe:)) i kulkowy łańcuch. To były czasy, a koncert swoją drogą był zajebisty. Patrząc z perspektywy czasu koleś był odważny, bo w tamtych czasach, nawet w Stanach, tatuaże na dłoniach, czy szyi, to nie było coś, co widziało się codziennie na ulicy. Teraz jest to już raczej normalna sprawa (może w Polsce nie do końca). Więc piona dla niego! Zostawmy temat tatuażu, choć ten w scenie hardcore ma szczególne miejsce. Moda na różne rzeczy w scenie przemija, ale tatuaż ma się dobrze. A jeśli chodzi o modę na różne rzeczy w scenie, to ona Ci jakoś przeszkadza, jarasz się nią, czy jest Ci to totalnie obojętne? O tatuażach mógłbym rozmawiać bez końca, szkoda, że już kończymy z tym tematem… Choć wydaje mi się, że tatuaż w scenie hardcore też jest podatny na różne mody i jest to temat na kolumnę, a nie tylko odpowiedź na pytanie w wywiadzie ; ). Ja się raczej jaram modą i przyznaje się wszem i wobec, że jestem takim trochę hardcore‟owym modnisiem… Ale według mnie, to zjawisko jest pozytywne, bo dzięki temu poznałem wiele dobrych kapel i to nie tylko hc/punk, ale również metalowych, czy hip hopowych. Pamiętam dobrze, jak to szło, najpierw emo/metalcore, potem crucial, posi-core, teraz w sumie jest tego trochę więcej, holly terror, Merauder, dużo metalu, od black‟a po thrash, org core, coutry i Bob Dylan… ja przerobiłem chyba wszystko i w końcu znalazłem złoty środek, czyli słuchanie różnych rzeczy, bo w każdym (prawie) gatunku są dobre albumy i dobre zespoły. Swoją drogą, to często mam tak, że jak wejdzie moda na jakąś kapelę, to chętnie

pograłbym coś w tym stylu, ale mnie koledzy z zespołu stopują i sprowadzają na ziemię, chwała im za to. Mówi się, że STONE HEART prezentuje europejski poziom i mi trudno jest się z tym stwierdzeniem nie zgodzić, chociażby po Waszym gigu w Mikołowie, pytam się zatem – czemu Was tak mało, nie mówię o Europie, ale naszym lokalnym podwórku? Cieszę się, że tak ludzie sądzą i Ty też tak uważasz! A z tym, że nas mało… W tym roku obchodzimy 5 lecie istnienia zespołu i pamiętam, że na początku graliśmy tych koncertów naprawdę dużo i to w różnych miejscach, ostatnie 2 lata to rzeczywiście spadek naszej aktywności, ale jest to podyktowane głównie pracą chłopaków – 3 z nich pracuje na kopalni, co wiąże się niestety z pracą na zmiany, a że pracują na 3 różnych zakładach czasami trudno jest nam zgrać się nawet na próbę, ale dajemy sobie radę. Z tego też faktu bierze się to, że gigi możemy grać w zasadzie wyłącznie w weekendy, co też nie zawsze jest możliwe, bo żaden z nas nie żyje tylko kapelą, ponadto niektórzy z nas mają też szkołę w sobotę/niedzielę i tak to się wszystko ze sobą łączy. Uważam jednak, że lepiej grać od czasu do czasu i nie schodzić poniżej pewnego poziomu, niż napierdalać gigi, po których nikt cię nie pamięta. A może już się wszystkim znudził ten cały STONE HEART? ;) STONE HEART to niezbyt płodny zespół – powiedz mi co jest powodem tego, że nagraliście do tej pory tylko 2 MCD i demo? No i czy kiedyś doczekamy się jakiegoś materiału na winylu? Wiesz wydaje mi się, że główną przyczyną tego jest to, jak tworzymy kawałki i to, że większość z nich ląduje w koszu, bo po prostu nie są fajne. Szuszeł jest bardzo krytyczny, co do naszego grania, a że z poprzednich płyt podobają nam się może ze 3-4 kawałki materiał na kolejną chcemy dopracować w 100%, tak żeby nie wstydzić się potem za niego. Dlatego to tak długo trwa. A w czasie jak wyszły poprzednie wydawnictwa, to też dużo koncertowaliśmy i zwyczajnie nie było czasu na tworzenie materiału. Albo jesteśmy po prostu leniwi! Do końca roku chcemy nagrać nową płytę, mamy już 8 kawałków, chcemy zrobić jeszcze ze 2 i zarejestrować je wszystkie. Co do wydania płyty, to nie wiem kiedy by to było, ponieważ nie mamy ciśnienia na jej wydanie… Chcemy nagrać te numery dla siebie, żeby nam się podobały i tyle. A co się z nimi stanie jeśli chodzi o fizyczny nośnik, CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 67

>>Wiesz, wydaje mi się, że tatuaż pojawił się w moim życiu tak na poważnie, odkąd poznałem hardcore – wtedy stałem się bardziej świadomy tego zjawiska. No i zrobiłem sobie pierwszy tatuaż, związany ze straight edge, więc konotacje scenowo-muzyczne jak widać mnie nie opuszczają.<<


2

CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 68


to nikt nie wie. Dlatego nie jestem w stanie odpowiedzieć Ci na pytanie o winyl! Pewnie gdyby pojawiła się jakaś fajna oferta, jeśli ktoś zainteresowałby się nowym krążkiem, to weszlibyśmy w to, ale tak jak mówiłem wcześniej, bez stresu i ciśnień! Niebawem ma się ukazać książka o europejskim hardcore i ma być w niej również wzmianka o SH. Powiedz jak do tego doszło i czego dotyczy dokładnie ta pozycja, czy dowiemy się z niej czegoś nowego o SH?

>>…kim bym był, gdyby ktoś obdarł mnie z tych wszystkich łatek, które przez lata sumiennie zbierałem poprzez uczestnictwo w scenie. Czy gdyby nagle ktoś mi to wszystko zabrał, to czy mógłbym się czymś pochwalić, czy mógłbym się tak łatwo określić, jak teraz…?<<

Na początku tego roku graliśmy koncert w Katowicach z Providence i Schizmą. Na miesiąc przed tym gigiem odezwał się do mnie Tom, współautor książki, i napisał, że tworzy publikację o europejskiej scenie hardcore, która ma opowiadać o tym, jak członkowie hardcore‟owych kapel łączą codzienną pracę z graniem w zespole i czy nie chcielibyśmy się w niej znaleźć. Wydaje mi się, że Pestka ze Schizmy podsunął mu pomysł, żeby się nami zainteresował;) (Schizma również jest w tej książce). Tak jak już wspomniałem wcześniej, książka dotyczy podziału praca-kapela, a to czego dowiemy się z książki o SH to to, jakie jest podejście Szczurka do hardcore‟a i do pracy (on pracuje na kopalni). Jest tam wywiad z nim, Tom wraz z Sophie (ona robiła wszystkie zdjęcia do tego wydawnictwa) byli robić mu zdjęcia pod jego zakładem pracy, a potem cykali fotki na naszym koncercie. Byli ostro zszokowani kiedy dowiedzieli się, że Szczurek najpierw idzie pod ziemie napierdalać 8 godzin, a potem jedzie na spokojnie zagrać koncert. Książka ma tytuł „Balance” i jest w zasadzie fotoalbumem zawierającym wywiady z członkami kapel, które się w niej znajdują. Oprócz nas znajdziecie w niej na pewno wspomnianą wcześniej Schizmę i Providence, o reszcie niestety nie wiem. A jeśli mówimy o europejskim hardcore, to masz jakieś swoje ulubione kapele, czy jednak większość pozycji, którymi się jarasz to zespoły z Ameryki? Jasne, że mam! Ostatnio się nawet zastanawiałem nad tym, że gdyby nie europejskie, a w zasadzie to polskie, kapele, to w ogóle hardcore‟a bym nie słuchał. Pierwszym albumem, który otworzył mi oczy było „Płonie mi serce” 1125. Wczoraj znów słuchałem tej płyty i rozpierdala mnie tak samo, jak wtedy, gdy usłyszałem ją po raz pierwszy. Z polskich zespołów jaram się Last Dayz, Sight To Behold, CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 69

Thug Life, Desperate Times, Castet, Minority, Hardwork, Burst In, Reality Check, Nice Shoes i pewnie jeszcze kupą innych, o których zapomniałem napisać. A co do europejskiego hc, to dla mnie numerem jeden zawsze będzie No Turning Back! Poza tym klasyki, jak Arkangel, Length of Time, cała scena H8000, Justice (ta kapela to rząd maksymalny, wszystkie płyty), True Blue, World Collapse, scena brytyjska, szwedzka… no tego są setki i myślę, że nie mamy się czego wstydzić! Nie mogę zapomnieć o zajebistych kapelach z Ukrainy Power Play, Leviathan czy Blues Braker. O band‟ach z Ameryki nie będę pisał, bo chyba każdy wie o co kaman, a nie chodzi też o to, żeby wypisywać tu play listy! Z racji tego, że jesteś raczej aktywnym forumowiczem na hardcore.pl, jak sądzisz, czy bez forum hc.pl scena w Polsce przestała by istnieć, a może kilku, a nawet kilkuset użytkowników przestało by istnieć bez forum? Tak, masz rację, udzielam się aktywnie na forum, choć raczej tylko w tematach dotyczących muzyki, bo po prostu większości tematów poza muzycznych nie potrafię zdzierżyć. Przychylałbym się do drugiego stwierdzenia, że są użytkownicy forum, którzy bez niego nie mieliby racji bytu, albo musieliby zostać jakimiś populistami, żeby ktoś ich wysłuchiwał. Kiedyś się przejmowałem tym, co tam piszą znawcy, ale teraz to szczerze pierdole, bo tak naprawdę większość z nich chyba nie widziała na własne oczy, czym jest hardcore. Wkurwia mnie jeszcze to, że ludzie mają na forum inne ksywy niż w realu i potem pierdolą smuty, bo myślą, że są anonimowi. A scena bez forum myślę, że dałaby sobie radę bez problemu, bo dawała przed tym, jak to forum powstało oraz jest w chuj ludzi, którzy się tam nie udzielają, a w scenie działają, więc myślę, że jest to platforma tylko dla określonej części sceny hc/punk i nie odzwierciedla jej prawdziwego „ja”. A ty dzisiaj, po tych wszystkich latach spędzonych w tej scenie wyobrażasz sobie siebie poza nią – czy to raczej niemożliwe? Myślałem nad tym trochę ostatnio i przeraziła mnie pewna rzecz – kim bym był, gdyby ktoś obdarł mnie z tych wszystkich łatek, które przez lata sumiennie zbierałem poprzez uczestnictwo w scenie. Czy gdyby nagle ktoś mi


3

4

5

6

7


to wszystko zabrał, to czy mógłbym się czymś pochwalić, czy mógłbym się tak łatwo określić, jak teraz…? To wspaniałe, że odnalazłem miejsce, w którym jestem już ileś tam lat, które dało i daje mi cały czas zajebiste wspomnienia, dzięki któremu poznałem fajnych ludzi, ale co zostanie jeśli ktoś to wszystko zabierze? Boję się tego, że zostałbym tak naprawdę nikim, bez tych wszystkich łatek byłbym jak czysta kartka papieru, niezauważalny. To trochę straszne ale tak właśnie czuję… Zastanawiam się, czy budowanie własnej tożsamości tylko i wyłącznie na podstawie uczestnictwa w scenie (jakiejkolwiek) jest dobrym rozwiązaniem. Co dał Ci hardcore, ukształtował jakoś Twoją osobowość, czy raczej ukształtowała ją Twoja rodzina, koledzy, miejsce w którym mieszkasz – czy może jedno i drugie? Najlepszą rzeczą jaką dał mi hardcore jest wegetarianizm – jestem pewny, że gdyby nie hc/punk to nie zainteresowałbym się tym tematem, a na pewno nie tak wcześnie. A co do kształtowania osobowości, to myślę, że wszystkie te czynniki składają się na to. Bo hardcore pojawił się dopiero w pewnym momencie mojego życia, wcześniej na obraz świata wpływ miała przede wszystkim rodzina, pewnie też trochę szkoła, koledzy z klasy, z ulicy. Gdy pojawił się hc/punk to wprowadził do mojego życia kilka nowych idei, które wtedy wydały mi się na maxa zajebiste i większość z nich do dzisiaj uważam za takie, oczywiście nowych kolegów, a wiadomo co z tym się wiąże ;). Za dzieciaka jeździłem też dużo na deskorolce i klimat panujący wokół tej dyscypliny sportowej też zostawił na mnie na pewno jakiś ślad. Pamiętam, że wtedy były złote lata dla zajawek typu Jackass czy CKY i myśmy z kumplami jeździli na deskach, bmx‟ach i robili te głupoty podpatrzone w TV, fajnie wtedy było. Nie zastanawiałem się nigdy nad tym, czy miejsce, w którym mieszkam wpłynęło na mnie jakoś znacząco. Region śląski wydaje się dość specyficznym na tle całego kraju i pewne stereotypy, które utrwaliły się przez te wszystkie lata są mniej lub bardziej prawdziwe, przynajmniej dla mnie. Na pewno najbardziej widocznym/słyszalnym piętnem bycia Ślązakiem jest gwara, którą w zasadzie posługuje się na co dzień. Powiedz, co można porabiać w Mikołowie, przyznam się, że byłem tam tylko raz i słyszałem opinie, że połowa ludzi na Śląsku się tam urodziła, druga zdaje się w Chorzowie. Co ciekawego jest w Mikołowie, poza szpitalem położniczym rzecz

jasna?:) Wiesz kto się urodził w Mikołowie? Janek, gitarzysta Born Anew, niech Ci pokaże swój dowód przy najbliższej okazji. Jak widać mikołowska mafia ma swoje wtyki nawet w stolicy! A samo miasto jest raczej dość sennym miejscem, choć mi się tu zawsze podobało i uwielbiam tu przebywać, chyba głównie za sprawą przyjaciół i znajomych, których tu mam. Jest fajny rynek z fontanną, kilka knajp, zajebisty park o naprawdę dużej powierzchni, ponadto w, że tak powiem, wsiach-satelitach jest dużo zieleni, lasów, można pojeździć na rowerze, pobiegać. Najbardziej podoba mi się to, że w Mikołowie wszędzie jest blisko, nie trzeba się tłuc żadnymi autobusami, żeby dostać się z jednego miejsca na drugie. Myślę, że jest to idealne miejsce do mieszkania dla kogoś, kto chce trochę spokoju, ale równocześnie nie za bardzo widzi mu się totalne oderwanie od centrów większych miast, bo jesteśmy praktycznie w środku trójkąta Tychy –Gliwice Katowice. Nie myślałeś nigdy nad tym, aby przeprowadzić się do jakiegoś większego miasta? Czy raczej jesteś lokalnym patriotą? Nie myślałem, bo w zasadzie jest mi to niepotrzebne. Tu mam dziewczynę, przyjaciół, zespół, z tym miejscem łączy mnie wiele dobrych wspomnień, a poza tym szczerze nienawidzę dużych miast, jak mam jechać do budy do Katowic, to mnie krew zalewa, jak muszę przeciskać się przez masę ludzi, myśleć czy mnie zaraz ktoś z nożem nie pogoni, wszędzie syf, hałas. Nie lubię tego, w każdym razie na pewno nie na dłuższą metę. Jestem raczej pewny, że zostanę w Mikołowie, bo tu mi najlepiej. To chyba taki trochę lokalny patriotyzm. I tak jak wspomniałem już wcześniej, z Mikołowa do wszystkich większych miast na Śląsku jest stosunkowo blisko, więc jak czegoś potrzebuję, to wsiadam w samochód i za pół godziny jestem tam, gdzie akurat mam coś do załatwienia, a nie muszę żyć w tym wielkomiejskim bałaganie. Dodam jeszcze, że spacerowanie po centrum wielkich miast, mam tu ma myśli Katowice, jest dla mnie też zwyczajnie smutne… Bo tam doskonale widać, jak ten świat potrafi być zły i okrutny, dla ludzi, zwierząt, dla wszystkich, którzy trochę gorzej poradzili sobie z systemem, w którym żyjemy. Opowiem Ci pewną historię: kilka dni temu stałem przy budce z żarciem i jadłem jakiegoś wege-kebaba (ta nazwa mnie zawsze rozpierdala swoją drogą), przechodził obok jakiś gość, który zagadnął mnie mówiąc: smakówa i już byłem CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 71

>>Najlepszą rzeczą jaką dał mi hardcore jest wegetarianizm – jestem pewny, że gdyby nie hc/punk, to nie zainteresowałbym się tym tematem, a na pewno nie tak wcześnie.<<


8

>>Jestem sxe od 2003 roku, więc będzie już z 8 lat. Dziś jest to już dla mnie sprawa raczej przyziemna, coś co wrosło we mnie już na tyle, że nie muszę się z tym obnosić, czy jakoś niezwykle jarać się tym tak, jak kiedyś, gdy zaczynałem.<<

pewny, że będzie coś ode mnie chciał. Nie myliłem się i po chwili znów podszedł i zaczął ze mną gadać zaczynając rozmowę od powiedzenia, że właśnie wyszedł na przepustkę z więzienia i czy nie kupiłbym mu czegoś do jedzenia. Pogadałem z nim chwile, co mnie uderzyło to to, że po wypuszczeniu z zakładu karnego taki człowiek jest puszczony w samopas i jeśli nie ma rodziny/domu to śpi po klatkach, jak tamten facet. Koniec końców dostał coś do żarcia, za co bardzo mi podziękował. Dla mnie był to szok, choć nie pierwszy raz spotkałem się z taką sytuacją, bo mam jakiś dziwny dar przyciągania takich ludzi do siebie (szczególnie takich co są na przepustkach;) ), ponieważ np. w Mikołowie praktycznie nie ma takich zjawisk, albo są tak skrzętnie poukrywanie, czy coś… i potem jak pojadę do takich Katowic, to mogę zobaczyć i poczuć na własnej skórze, jak niektórzy ludzie mają przejebane.

taki wybór studiów? Chciałbyś kiedyś w przyszłości zajmować się tym, czy raczej wybrałeś ten kierunek całkiem przypadkowo?

Z tego co pamiętam to studiowałeś socjologię – skąd taki wybór studiów? CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 72

Dziś mamy akurat EDGE DAY – celebrujesz jakoś to święto?

Tak, obroniłem licencjat z socjologii (pisałem o squatingu), a teraz robię magisterkę. Wydaje mi się, że więcej w tym wyborze było przypadku lub niewiedzy/nieokreślenia, niż świadomości. Skończyłem liceum w klasie humanistycznej, więc nie myślałem nawet o jakichkolwiek studiach na politechnice. Powiem Ci, że chętnie bym sobie zrobił doktorat z socjologii, bo to jest tak prosta dziedzina, że każdy by się w niej połapał. Jednak na pewno w przyszłości chciałbym zajmować się tatuowaniem, a nie byciem socjologiem na pełny etat, ale dla sportu można by coś pomyśleć : ). Najlepsze co dała mi socjologia to to, że miałem dużo czasu wolnego i zająłem się dziaraniem hehe.


Od jak dawna jesteś STRAIGHT EDGE i jakie ma to dla Ciebie dziś znaczenie, a jakie miało kiedyś, kiedy odkryłeś magię trzech iksów? No właśnie widziałem, że dziś mamy swoje święto, a mi się nawet nie chciało iść do sklepu po Bavarię, więc mogę powiedzieć, że raczej jakoś specjalnie nie celebrowałem tego dnia. Jestem sxe od 2003 roku, więc będzie już z 8 lat. Dziś jest to już dla mnie sprawa raczej przyziemna, coś co wrosło we mnie już na tyle, że nie muszę się z tym obnosić, czy jakoś niezwykle jarać się tym tak, jak kiedyś, gdy zaczynałem. Po prostu przeszedłem do porządku dziennego z tematem bycia straight edge i chyba wszyscy co mnie znają nie robią już dziwnych oczu kiedy mówię, że nie piję. A kiedyś, to na pewno było coś, dzięki czemu czułem się inny (może nawet lepszy) od reszty rówieśników i tak jak pisałem wcześniej pozwoliło mi się jakoś tam określić, mogłem mówić: jestem sxe, jestem taki, taki i taki. Myślę, że dużo było w tym jakiegoś szpanu, szczeniackiego epatowania, trochę nawet na siłę, tą innością a przecież nie o to w tym chodzi. Zrozumiałem to dopiero trochę później i teraz jestem po prostu zwykłym kolesiem, który ma jakąś tam filozofię dotyczącą pewnych spraw około-ludzkich.

9

Mam wrażenie, że nie zapytałem Cię o wiele różnych spraw, które chciałem zapytać – więc jeśli chciałbyś coś dodać na koniec to wal śmiało.

10

Tematów jest tyle, że ja sam nie wiem co mógłbym tu napisać… Dziękuję Ci bardzo za to, że chciałeś ze mną pogadać o tych, przynajmniej kilku, sprawach i myślę, że nie zanudziłem nikogo swoimi przemyśleniami. Dziękuję również za zainteresowanie STONE HEART, czekajcie na nasz nowy materiał, który może niektórych zaskoczy, niektórych ucieszy, albo wkurwi, a mam nadzieję, że nie przejdzie niezauważony. Pozdrawiam wszystkich dobrych ziomków, wspierajcie polski hardcore i czytajcie zine‟y. Posłuchajcie również nowego War Hungry, kawał dobrej muzy.

Foto: keepthismoment.com (1,11) kupson.fotolog.pl (4,6,7) Pozostałe zdjęcia nadesłał Tacki,

11

CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 73


Na sam początek najważniejsze pytanie... zaraz po waszej euro trasie świat dostał info, że niebawem gracie swój ostatni koncert... Panowie bóg w Was wstąpił, czy co?:) Skąd taka decyzja? Co było przyczyną?

PULLING TEETH nie była może dość znana kapela, ale na pewno wyjątkowa i charakterystyczna. Jeśli lubisz zmetalizowany god free hardcore, to ta kapela jest dla Ciebie. Mieliśmy okazję widzieć ich w listopadzie ubiegłego roku w Warszawie, kto nie był niech żałuje, bo dla mnie był to najlepszy koncert 2011 roku. 21.01.2012 roku zespól przestał istnieć! Zapraszam do pośmiertnego już wywiadu z Mikiem, wokalistą tej hordy. Buczo.

W Europie nie stało się nic takiego, co mogłoby wpłynąć na naszą decyzję – jeśli o to pytasz. Ta decyzja pojawiła się już jakiś czas temu. Praca w zespole stawała się dla nas wszystkich coraz cięższa i coraz trudniej było nam grać koncerty, robić próby i jeździć w trasy. Wszyscy mieliśmy coraz więcej obowiązków w życiu prywatnym. Zespół po prostu przestał być dla nas priorytetem, nie ważne jak bardzo go wszyscy kochaliśmy. Zespół stawał się dla nas coraz większą przeszkodą. Nie żałujemy tej decyzji. Osiągnęliśmy więcej, niż kiedykolwiek wydawało się nam to możliwe. Poznaliśmy mnóstwo wspaniałych ludzi na całym świecie i jesteśmy zadowoleni ze wszystkiego, co z tym zespołem wydaliśmy. Po prostu czuliśmy, że to jest właściwy moment, aby zakończyć naszą działalność, a teraz możemy się skupić na innych rzeczach w naszym życiu. Wracając do Waszej euro trasy. Jak wrażenia? Jak przyjęcie publiki, gdzie najlepsze drogi, najlepsze jedzenie i najładniejsze dziewczyny?:)Pierogi dobre? CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 74

To była nasza druga trasa koncertowa po Europie, niestety ta była znacznie krótsza, niż poprzednia. Jednak tym razem mieliśmy okazję zobaczyć więcej miejsc w Europie Wschodniej, co akurat dla mnie było jednym z najważniejszych punktów tej trasy. Koncerty w Serbii, Budapeszcie i Warszawie były pełne dobrej zabawy, a ludzie których spotkaliśmy byli niesamowici. Ta przyjazność, zaangażowanie i autentyczność, to bardzo przyjemne rzeczy, które nas na tej trasie spotkały. Jedzenie w Europie było jak zwykle świetne, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że zespoły na naszym poziomie zazwyczaj nie są karmione na koncertach. Moim zdaniem najsmaczniejsze jedzenie na tej trasie dostałem w Budapeszcie i Serbii. Niestety nie przypominam sobie, abym jadł pierogi. A ładne dziewczyny są na całym świecie. Jesteście chyba mało amerykańskim zespołem, skoro nie graliście większości gigow w Niemczech, żeby zarobić trochę kasy hehehe Czyli wychodzi na to, że show, a nie kasa u was? Zdecydowanie tak. W scenie hardcore punk nigdy nie powinno chodzić o pieniądze. Oczywiście to nie jest fajne, jak tracisz pieniądze. Jeżdżąc na trasy nam bardziej chodzi o doświadczenia i kontakty z ludźmi. Jeśli chodziłoby nam tylko o


pieniądze, to pewnie nigdy nie pojechalibyśmy do Europy Wschodniej, gdzie odbyły się jedne z lepszych naszych koncertów i gdzie spotkaliśmy mnóstwo fajnych ludzi. Byłbym na pewno biedniejszy o te wszystkie wspomnienia. Jeszcze co do waszych koncertów, z tego co widziałem na waszych wcześniejszych gigach nie biło energią za bardzo ze sceny, a to co zobaczyliśmy w Warszawie, to istne zniszczenie. Co jest przyczyną takiej zmiany? Co wpłynęło na takie show, jak myślicie? Może to fakt, że do Warszawy nie przyjeżdża aż tak dużo zespołów i ludzie o wiele bardziej doceniają dobry koncert. Nie mogę powiedzieć, że tak jest na pewno. Wiem natomiast, że tutaj na wschodnim wybrzeżu dzieciaki są nieco rozkapryszone, ponieważ jest tu ciągle mnóstwo koncertów, więc czasem ludzie wydają się być nimi znudzeni. Ale wystarczy, że pojedziesz do jakiejś mniejszej miejscowości, to koncerty są tam zdecydowanie bardziej energetyczne. Jestem pewien, że wszędzie jest tak samo. Jeśli masz energiczną publiczność, to ona zdecydowanie pomaga ci wykrzesać więcej energii z siebie. My zawsze staramy dawać się z siebie 100% naszych możliwości, nie ważne czy dla 10, 100 czy 1000 osób. Ludzie zapłacili za to, żeby zobaczyć jak grasz, więc zasługują na to, aby dostali wszystko, co możesz im zaoferować. Waszym najnowszym, a zarazem ostatnim tworem jest „Fenuary”. Zwolniliście na tej płycie, czemu akurat wybraliście ten kierunek? Polubiliście sludge? Czy w starych numerach było za dużo szatana :)? Na wszystkich naszych nagraniach były wolniejsze momenty, teraz je po prostu nieco wydłużyliśmy i dzięki temu powstały również całe piosenki. Czuliśmy się bardziej komfortowo rozszerzając nasze piosenki o nowe pomysły wymieszane z tym, czego aktualnie słuchamy i co nas inspiruje. Oczywiście uwielbiamy takie zespoły jak Black Sabbath, Eyehategod, Joy Division, itd. To wstyd, gdy ludzie ignorują dobre rodzaje muzyki, której jest mnóstwo na tym świecie. Mamy nadzieję, że dzięki naszej muzyce pomogliśmy nieco rozszerzyć horyzonty muzyczne niektórym ludziom. Za PULLING TEETH od samego początku przyczepiona jest "przypinka" god free youth. Co powoduje, że nie wierzycie w Jezuska, co takiego nam/wam zrobił? hehehe Bardziej czego nie zrobił. Nigdy

nie czułem związku z żadną religią. Tak długo, jak sięgam pamięcią, religia zawsze wydawała mi się być niczym innym, jak zbiorem opowiadań, które miały pomóc ludziom zrozumieć skąd i dlaczego się tutaj wzięliśmy. Dla mnie to zawsze było zbyt absurdalne. Zrobiliśmy koszulki z tym hasłem, trochę w hołdzie dla PHYTE Records, które w latach 90‟ miało merch z tym przesłaniem, ale też jako wyraz naszego stanowiska na temat wpływów religijnych w scenę hardcore punk. Dla mnie hardcore punk powinien być miejscem wolnym od skorumpowanych idei i wpływów mainstream‟u. Chrześcijański hardcore punk to oksymoron. Nie mam problemu z ludźmi, którzy wierzą, tak długo jak oni rozumieją, że jest to sprawa osobista, a nie coś, co powinno być wciskane do głów tym, którzy nie podzielają takich samych poglądów. I zawsze będę bronił tych, którzy zdecydowali się w religii nie uczestniczyć. Jesteście ateistami z krwi i kości, że nawet świąt nie obchodzicie? Nie będę mówił za wszystkich w zespole, ale nigdy nie doświadczyłem niczego, co mogłoby doprowadzić mnie do przekonania, że gdzieś tam w niebie jest wszechmogący i wszechwiedzący, który udziela mi rad, co mam robić w moim codziennym życiu. Dopóki to nie nastąpi, to będę ateistą. Zazwyczaj spędzam Boże Narodzenie ze swoją rodziną, ale to nie ma nic wspólnego z religią. Dla mojej rodziny, to zawsze jest dzielenie czasu z tymi, których kochasz. I tak naprawdę to wyprosiliśmy Jezusa z tych świąt. Teraz trochę o Waszym kraju. USA jak wygląda życie w nim? Czym się zajmujecie w życiu codziennym, bo wiadomo, że z zespołu sie nie wyżyje. Zdecydowanie nie. Ten zespół robiliśmy głównie dla zabawy i gdybyśmy mieli to traktować jako naszą pracę, to pewnie już tak zabawnie by nie było. Obecnie życie w Stanach jest dla mnie trochę przerażające. Teraz pracuję w niepełnym wymiarze godzin i ledwo mi starcza na to, aby opłacić rachunki, dodatkowo studiuję projektowanie graficzne na lokalnym uniwersytecie. Aktualnie bezrobocie jest najwyższe od wielu lat, a politycy są bardziej zajęci bezsensownymi kłótniami, niż tym, co realnie mogłoby wpłynąć na polepszenie sytuacji, która stale się pogarsza. Korporacyjne pieniądze mają zbyt duży wpływ na polityków. Panujący obecnie ustrój można określić jako plutokracja. To przerażający CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 75

czas dla wszystkich Amerykanów. Trochę późno to pytanie, ale chuj. Jak powstało PULLING TEETH? Koledzy ze szkolnych ławek? Wszyscy w zespole znaliśmy się już wcześniej, ponieważ przez te wszystkie lata każdy z nas grał w jakimś zespole z okolic Baltimore. Ten zespół, to był pomysł Doma. Skontaktował się ze wszystkimi oryginalnymi członkami zespołu i tak to się zaczęło. Mieliśmy kilka zmian składu w ciągu tych kilku ostatnich lat, ale ten ostatni, był chyba najbardziej stabilny. Od początku chcieliście grać taką mieszankę hc/metalu i punka? Czy ktoś odstawał i chciał grać zmetalizowanego crusta? Wszystko co napisałeś powyżej. Chcieliśmy połączyć wszystkie brzmienia, które nas inspirują w jedną całość. Metal, crust, punk, hardcore, doom, sludge itd. Oczywiście dopóty, dopóki brzmiało to dobrze. Jakiej muzyki słuchacie na co dzień, jest to tylko hc? Czy czasami i króla popu zdarzy wam sie posłuchać? Uwielbiam różne rodzaje muzyki, choć większość z nich pochodzi z tak zwanego „undergroundu”. Nie jestem w stanie znieść 99,9% muzyki, którą nadają w radiu. Hardcore, punk, metal, pop punk, indie pop, power pop, trash, hip-hop. Nie ma powodów, aby ignorować dobrą muzykę z całego świata. Prowadzę dwie wytwórnie Firestarter i Toxic Pop. Sprawdź je, jeśli chcesz się dowiedzieć, jaką muzyką się jaram. Chyba najważniejsze pytanie! Skąd pomysł na taką nazwę? Ta nazwa pochodzi od kawałka LEFT FOR DEAD, a nie z kawałka zespołu METALLICA. Wracając do waszych płyt, zawsze kiedy wydawaliście coś nowego mogliście się pochwalić zajebistą oprawą graficzną, kto przyłożył rękę do tych dzieł sztuki? Nie chcieliście normalnej okładki z łbem kozła na czarnym tle? Zawsze uważałem, że dobra grafika jest bardzo ważną, estetyczną kwestią każdego zespołu. Na szczęście nasz przyjaciel Jeff Beckman (Pick Your Side, Haymaker, Left For Dead, Chokehold) bardzo nam pomógł i stworzył dla nas grafiki na wszystkie nasze LP. Za każdym razem były one coraz lepsze. Jestem z tych grafik bardzo zadowolony. Nasze koszulki projektowali tacy ludzie jak: Dave Manganaro, Spoiler, Linas Garcys, Richard


Shiner, Dwid Hellion, Ryan Patterson, Lee Verzosa, Brian VDP, John Patrick (RIP), Zac Sheinbaum, Raf Wechterowicz, i kilku innych . Każdy wasz materiał wychodzi w A389, wytwórni waszego gitarzysty Dona. Jak powstała ta wytwórnia i jak oceniacie sprzedaż płyt w stanach? Da radę z tego wyżyć? Niebawem wytwórnia obchodzi 8 urodziny, jak podchodzicie do tej imprezy? Dom wydał wszystkie winylowe wersje naszych płyt i jeszcze kilka innych tytułów. Założył swoją wytwórnię kilka lat przed powstaniem PULLING TEETH, gdy grał jeszcze w SLAMLORDS. O ile wiem, to ludzie obecnie wolą ściągać za darmo płyty z Internetu, niż płacić za nie, więc trudno się nie zgodzić, że sprzedaż płyt przez ostatnie dziesięć lat znacznie spadła. Niestety nic z tym się nie da zrobić i zespoły muszą sobie jakoś dawać radę, zarabiając pieniądze poprzez granie koncertów, czy sprzedając swoje koszulki. Na szczęście jest sporo ludzi, którzy kupują winyle i to zdecydowanie ratuje sytuację. Wielkie podziękowania dla wszystkich, którzy płacą za muzykę, której słuchają. Koncert z okazji 8 rocznicy A389 odbył się w zeszłą sobotę i to była totalna miazga. Każdy zespół był świetny i cała sala była wypełniona niesamowitymi ludźmi. To był zdecydowanie dobrze spędzony czas. Ok. to by było na tyle, ostatnie słowa zostawiam Tobie… Wielkie dzięki za wywiad i za naprawdę ciekawe pytania. Dziękujemy wszystkim, którzy wspierali ten zespół na przestrzeni tych minionych lat. To nie będzie szybko zapomniane. Trzymajcie się i dbajcie o siebie nawzajem.

Gdy starał się dojrzeć poza mgłę zasłaniającą mu świat, dostał alkolucynacji: dojrzał świat pełen udręki, w którym odurzenie alkoholem jest jedyną ucieczką. Nienawidząc siebie jeszcze bardziej, niż nienawidził korporacyjnych zabójców, którzy ten świat stworzyli, z trudem wstał i udał się z powrotem do sklepu alkoholowego. Rozlokowani w swoich apartamentach, liczyli dolary wpływające od milionów takich jak on i uśmiechali się do siebie na myśl o tym, jak łatwo zniszczyć całą opozycję. Jednak oni również często musieli upijać się do snu - martwili się, że gdyby któregoś dnia te zwyciężone masy przestały wracać po więcej, będą mieli mnóstwo do spłacania. EKSTAZA I ODURZENIE: ŚWIAT ZACHWYTU CZY ANARKOHOLIZMU? Najebany, zawiany, spity, upity, wcięty, zalany, uchlany, narżnięty, nawalony. Każdy słyszał o ludach północy, które mają sto różnych określeń na śnieg; my mamy sto różnych określeń na bycie pijanym. Sami napędzamy swoją kulturę porażki. --Stop - widzę szyderczy uśmiech na twojej twarzy: "Czy ci anarchiści są tak sztywni, że są w stanie odrzucić jedyny fajny aspekt anarchizmu - piwo po zamieszkach, wódę w barze, w którym rozsiewa się ziarna nierealnych teorii? Co oni w ogóle robią dla rozrywki - rzucają kalumnie na tę odrobinę zabawy, która pozostała? Czy nie zasłużyliśmy na to, aby relaks i miłe spędzanie czasu pozostały częścią naszego życia?" Nie zrozumcie nas źle: nie jesteśmy przeciwko dogadzaniu sobie, lecz za nim. Ambrosie Bierce zdefiniował ascetę jako "słabą osobę, która ulega pokusie odmawiania sobie przyjemności" i my się z tym zgadzamy. Jak pisał Chuck Baudelaire, musisz być zawsze na haju - od tego zależy wszystko. Nie jesteśmy więc przeciwko upojeniu, lecz przeciwko piciu! Gdyż ci, którzy wybierają picie jako drogę do upojenia, pozbawiają się życia pełnego zachwytów. Picie, tak jak kofeina, czy cukier w naszym ciele, pełnią w życiu jedynie taką rolę, jaką życie samo jest w stanie zapewnić. Kobieta, która nigdy nie pije kawy, nie potrzebuje jej rano po przebudzeniu: jej organizm sam produkuje energię i koncentrację, jak przygotowały ją do tego pokolenia ewolucji. Jeśli natomiast pija kawę regularnie, jej organizm szybko pozwala kofeinie przejąć tą rolę i staje się od niej zależna.

W podobny sposób alkohol sztucznie zapewnia tymczasowe chwile odprężenia, jednocześnie zubożając życie o wszystko, co jest prawdziwie relaksujące i wyzwalające. Jeśli niektórzy trzeźwi członkowie tego społeczeństwa nie wydają się być tak beztroscy i wolni jak ich chlejący towarzysze, jest to wyłącznie przypadek, to wynik wyłącznie kultury, poszlaka. Ci purytanie istnieją przez cały czas w świecie wyzutym z magii i genialności alkoholizmu ich pobratymców (oraz kapitalizmu, hierarchii, niedoli, jaką on wspiera) - z tą różnicą, że tak bardzo wyrzekają się wszystkiego, że odmawiają nawet fałszywej magii, dżina w butelce. Jednakże innych "trzeźwych" ludzi, których podejście do życia może zostać opisane jako zaczarowane lub ekstatyczne, jest wielu, jeśli rozejrzysz się wystarczająco dobrze. Dla tych jednostek - dla nas - życie to stała celebracja, która nie potrzebuje sztucznego wsparcia i od której nie potrzebujemy wytchnienia. Alkohol, jak prozac i inne leki kontrolujące umysł, które zarabiają krocie dla Wielkiego Brata, prawdziwy lek zastępują leczeniem symptomów. Powoduje to, że ból nudnej, bezbarwnej egzystencji znika (w najlepszym wypadku) na kilka godzin, a później wraca ze zdwojoną siłą. Nie tylko zastępuje pozytywne działania, które odniosłyby się do podstawowych przyczyn naszego upadku ducha - on tym działaniom zapobiega, ponieważ coraz więcej energii zużywanej jest na osiąganie i dochodzenie do siebie ze stanu upicia. Podobnie jak turystyka robotnicza, picie działa jak zawór bezpieczeństwa, który obniża napięcie jednocześnie utrzymując przy istnieniu wytwarzający je system. W tej kulturze klawiszowej przyzwyczailiśmy się do postrzegania siebie jako prostych maszyn, które trzeba obsługiwać: dodaj odpowiednią substancję chemiczną do równania i otrzymaj pożądany rezultat. W naszych poszukiwaniach zdrowia, szczęścia i sensu życia biegamy od jednego panaceum do następnego - wiagra, witamina C, wódka - zamiast holistycznie podejść do naszego życia, do naszych problemów, ich społecznych i ekonomicznych korzeni. To podejście skoncentrowane na produkty jest podstawą naszego społeczeństwa wyalienowanych konsumentów: bez konsumowania produktów nie możemy żyć! Próbujemy kupić odprężenie, poczucie społeczności i pewność siebie - nawet ekstazę sprzedają w pigułkach! Pragniemy, aby ekstaza była stylem życia, a nie alkoholowym świętem niszczącym wątrobę. "Życie jest do bani - upij się" to esencja argumentacji,

CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 76


która dociera do naszych uszu z języków naszych panów, a następnie przechodzi przez nasze własne bełkoczące usta, utrwalając jakiekolwiek incydentalne i niepotrzebne prawdy, do których się odnosi - lecz my nie damy się dłużej nabierać! Przeciwko oszołomieniu - i za pijaństwem! Spalmy sklepy z alkoholem i zastąpmy je placami zabaw!

auto-destrukcja mężczyzny, wywołana na tyle, na ile to możliwe przez horror przetrwania w kapitalizmie, nakłada jeszcze większe brzemię na kobietę, która musi nadal, w jakiś sposób, scalać rodzinę razem - często w obliczu jego przemocy. A skoro o dynamice mowa... Tyrania apatii

Niech żyje przytomna, bachusowa, ekscatyczna trzeźwość! Nieprawdziwy bunt Praktycznie każde dziecko w mainstreamowym zachodnim społeczeństwie dorasta przekonane, że alkohol jest zakazanym owocem, którym dogadzają sobie jego rodzice i ich rówieśnicy, ale którego jemu odmawiają. Ta prohibicja czyni z picia coś bardzo fascynującego dla młodych ludzi i gdy tylko pojawi się szansa, natychmiast zaznaczają oni swoją niezależność poprzez zrobienie dokładnie tego, czego im się zakazuje: ironicznie, buntują się idąc w ślady, które im zostawiono. Ten pełen hipokryzji schemat wpisuje się w standard wychowywania dzieci w dzisiejszym społeczeństwie i działa w celu replikowania zestawu destruktywnych zachowań, które w innym wypadku zostałyby agresywnie odrzucone przez nowe pokolenia. Fakt, że udawana moralność wielu pijących rodziców kontrastuje ze świętoszkowatą praktyką ugrupowań religijnych pomaga stworzyć fałszywą dychotomię między purytańskim ascetyzmem i kochającym życie, radośnie nieodpowiedzialnym pijaństwem - z "przyjaciółmi" takimi jak księża, my abstynenci zastanawiamy się: kto potrzebuje wrogów? Ci zwolennicy Buntowniczego Pijaństwa i piewcy Odpowiedzialnej Abstynencji to kochający się przeciwnicy. Pierwsi potrzebują drugich, aby ich posępne rytuały wyglądały na rozrywkowe; drudzy potrzebują pierwszych, aby ich surowa prostota wyglądała jak zdrowy rozsądek. "Ekstatyczna trzeźwość", która walczy z drętwotą jednych i zamgleniem drugich - fałszywą przyjemnością i fałszywą dyskrecją - jest analogiczna do anarchizmu, który stanowi opozycję dla fałszywej wolności oferowanej przez kapitalizm i fałszywej społeczności oferowanej przez komunizm. Alkohol i seks w kulturze gwałtu Postawmy sprawę jasno: prawie wszystkie z nas pochodzą z kultury, w której nasza seksualność jest lub była ziemią okupowaną. Byłyśmy gwałcone, molestowane, napadane, zawstydzane, uciszane, zagubione, konstruowane, programowane. Jesteśmy silne i stanowcze i wszystko odzyskamy, odzyskamy siebie; jednak dla większości z nas to powolny, złożony i jeszcze nie zakończony proces. To nie oznacza, że nie możemy uprawiać dobrego, bezpiecznego, wspierającego nas seksu teraz, w trakcie procesu leczenia - ale czyni to z uprawiania tego seksu sprawę nieco bardziej skomplikowaną. Aby być pewną, że nie wspieramy lub nie pomagamy wspierać negatywnych wzorców w życiu kochanka, musimy być w stanie komunikować się jasno i szczerze, zanim zacznie robić się parno i gorąco - zarówno w trakcie, jak i po. Niewiele czynników wpływa na tą komunikację tak mocno, jak alkohol. W tej kulturze wyparcia zachęca się nas do używania alkoholu jako społecznego lubrykanta, który pomoże nam prześliznąć się po naszych zahamowaniach; zbyt często oznacza to po prostu ignorowanie naszych lęków i blizn i nie pytanie o cudze. Jeśli seks z kimś na trzeźwo jest niebezpieczny (oraz piękny), o ile bardziej niebezpieczny jest po pijaku, lekkomyślny i niespójny? A skoro o seksie mowa, warto zauważyć rolę, jaką alkohol spełnia w kreśleniu patriarchalnej dynamiki gender. Na przykład - u jak wielu rodzin atomowych alkoholizm pomógł utrzymać nierówną dystrybucję władzy i nacisku? (Wszyscy autorzy tego traktatu mogą przywołać co najmniej jeden taki przypadek, tylko w swojej rodzinie). Pijacka

"Każdy pieprzony projekt anarchistyczny, w jaki się angażuję, zostaje zniszczony lub prawie zniszczony przez alkohol. Ustanawiacie kolektywną przestrzeń mieszkalną i wszyscy okazują się być zbyt pijani lub naćpani, aby sprostać podstawowym pracom domowym, że o wzajemnym szacunku nie wspomnę. Chcecie stworzyć społeczność, ale po koncercie wszyscy wracają do swoich pokojów i zapijają się na śmierć. Jak nie jedna substancja, to kurwa inna. Rozumiem, że próbowanie niszczenie swojej świadomości to naturalna reakcja na przyjście na świat w kapitalistycznym piekle, ale chcę, aby ludzie widzieli, co robimy my, anarchiści, i mówili "Tak, to jest lepsze od kapitalizmu!"... co może być trudne do wypowiedzenia, jeśli nie możesz zrobić kroku bez nadepnięcia na pękniętą półlitrową butelkę. Nigdy nie uważałem siebie za straight-edge, ale pierdolę to, mam tego dosyć!" Mówi się, że gdy uznany anarchista Oscar Wilde pierwszy raz usłyszał stary slogan, że jeśli bycie rządzonym jest upokarzające, to o wiele bardziej upokarzające jest wybranie własnych rządzących, odparł: "jeśli wybranie własnych panów jest upokarzające, to o wiele bardziej upokarzające jest bycie swoim własnym panem!". Jego zamiarem była krytyka hierarchii wewnątrz nas samych jak również wewnątrz demokratycznego państwa, oczywiście - lecz niestety, ten cięty dowcip może być również dosłownie zastosowany do tego, jak niektóre nasze próby tworzenia anarchistycznych środowisk wychodzą w praktyce. To jest prawdą szczególnie wtedy, gdy próby te podejmowane są przez ludzi pijanych. W niektórych kręgach, w szczególności tych, w których słowo "anarchia" jest modne samo w sobie, bardziej niż którekolwiek z jego znaczeń, wolność definiowana jest w sposób negatywny: "nie mów mi, co mam robić!". W praktyce oznacza to często nic więcej, jak przyzwolenie na prawo jednostki do bycia leniwym, samolubnym, pozbawionym odpowiedzialności za swoje działania lub ich brak. W takim kontekście, gdy grupa zgadza się na jakiś projekt, zazwyczaj kończy się to tym, że mała, odpowiedzialna mniejszość musi zrobić wszystko, aby projekt zadziałał. Ta świadoma garstka często wygląda jak autokraci - gdy tak naprawdę to apatia i niechęć ich współtowarzyszy każe im przyjąć tą rolę. Bycie pijanym i bezładnym przez cały czas jest przymuszające - zobowiązuje innych do sprzątania po tobie, do myślenia trzeźwo, kiedy ty nie możesz, do wchłonięcia stresu wygenerowanego przez twoje zachowanie, gdy jesteś zbyt upierdolony, by rozmawiać. Ta dynamika działa w dwie strony - ci, którzy biorą na siebie całą odpowiedzialność, utrwalają schemat, w którym pozostałe osoby tej odpowiedzialności nie biorą - lecz każdy w takim schemacie jest odpowiedzialny za swoją część i za wykraczanie poza nią. Pomyśl o sile, którą moglibyśmy mieć, gdyby cała energia i wysiłek na świecie - lub może tylko cała twoja energia i wysiłek? - który przeznaczamy na picie, przeznaczalibyśmy na opór, tworzenie i budowanie. Spróbuj zsumować wszystkie pieniądze, jakie anarchiści w twojej społeczności wydali na korporacyjne libacje i pomyśl, ile sprzętu muzycznego, albo mandatów, albo jedzenia (zamiast

CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 77


bomb... lub, kurwa, bomb!) można by za to kupić zamiast tworzyć nową wojnę przeciw nam wszystkim. Jeszcze lepiej: wyobraź sobie świat, w którym prezydent-ćpun umiera z powodu przedawkowania, podczas gdy radykalni muzycy i rebelianci żyją chaosem do dni późnej starości! Trzeźwość i solidarność Jak w przypadku wielu wyborów dotyczących stylu życia, czy to włóczęgostwa, czy należności do związku zawodowego, abstynencja alkoholowa może zostać czasami mylnie uznana jako cel, a nie jako środek do celu. Ponad wszystko ważne jest, aby nasze własne wybory nie były pretekstem do poczucia wyższości w stosunku do tych, którzy podejmują decyzje inne od naszych. Jedyną strategią na dzielenie się dobrymi pomysłami, która odnosi niezawodny sukces (i tyczy się to również lekkomyślnych, rodzących wrogość traktatów takich, jak ten!) to siła przykładu - jeśli wprowadzisz "ekstatyczną trzeźwość" do swojego życia i będzie ona działać, ci, którzy szczerze chcą tego samego, co ty, przyłączą się. Zrzucanie odpowiedzialności na innych za decyzje dotyczące tylko nas jest absolutnie niezdrowe dla każdej anarchistki - żeby nie wspomnieć o tym, że zmniejsza to prawdopodobieństwo eksperymentowania z opcjami, które oferujesz. I tu pojawiają się pytania o solidarność i społeczność u anarchistów i innych, którzy używają alkoholu i narkotyków. Uważamy, że są one pytaniami najwyższej wagi. W szczególności w przypadku tych, którzy walczą o uwolnienie się od niechcianych nawyków, taka solidarność jest nadrzędna; Anonimowi Alkoholicy, to dla przykładu, kolejna instancja quasi-religijnej organizacji wypełniającej potrzeby społeczeństwa, które powinny zostać zaspokojone przez anarchistyczną społeczną samoorganizację. Jak w każdym przypadku, my anarchiści musimy zadać sobie pytanie: czy przyjmujemy naszą pozycję po to tylko, aby czuć wyższość w stosunku do nieumytych (er, umytych) mas - czy po to, że szczerze chcemy propagować dostępne alternatywy? Poza tym, większość z nas, którzy nie są uzależnieni, mogą być wdzięczni losowi i przywilejom; to nakłada na nas większą odpowiedzialność za bycie dobrymi sprzymierzeńcami tych, którzy nie mieli szczęścia i przywilejów na jakimkolwiek poziomie. Niech tolerancja, skromność, dostępność i wrażliwość będą cechami, które pielęgnujemy w nas samych, a nie zadufanie czy duma. Precz z separatystyczną trzeźwością! Rewolucja W każdym razie - co będziemy robić, jeśli przestaniemy chodzić do barów, spędzać czas na przyjęciach lub siedzieć na schodach czy przed telewizorem z pół litrowymi butelkami? Wszystko! Społeczny aspekt fiksacji naszego społeczeństwa na alkoholu jest ważny co najmniej tak samo, jak jej efekty psychiczne, medyczne, ekonomiczne i emocjonalne. Picie standaryzuje nasze życie społeczne i zabiera nam część z tych 8 godzin doby, które spędzamy na jawie ale nie na pracy. Ogranicza nas przestrzennie - pokoje dzienne, bary, tory kolejowe - i kontekstualnie - w formie zrytualizowanych, przewidywalnych zachowań - na sposoby, jakie autorzy bardziej wyraźnych systemów kontroli mogą tylko marzyć. Ogranicza nas przestrzennie - pokoje dzienne, bary, tory kolejowe - i kontekstualnie - w formie zrytualizowanych, przewidywalnych zachowań - na sposoby, jakie autorzy bardziej wyraźnych systemów kontroli mogą tylko marzyć. Nierzadko, nawet gdy komuś uda się uciec z roli pracownika/konsumenta, picie nadal tam pozostaje, uparty relikt z naszego skolonizowanego czasu na odpoczynek, i wypełnia obiecującą przestrzeń, która tam powstaje. Wolni od tej rutyny, moglibyśmy odkryć inne sposoby spędzania czasu oraz zużywania energii i szukać przyjemności czy sposobów, które mogłyby stworzyć zagrożenie dla samego systemu alienacji. Picie może, incydentalnie, być częścią pozytywnych i ambitnych interakcji społecznych, oczywiście -

problem polega na tym, że jego centralna rola w obecnym procesie socjalizacji i socjalizowania się stawia je mylnie w pozycji wymogu dla takich kontaktów. To utrudnia dostrzeżenie faktu, że możemy stwarzać takie interakcje z własnej woli, bez udziału niczego poza naszą kreatywnością, szczerością i odwagą. W rzeczy samej, bez nich nic, co wartościowe, nie jest możliwe - byłyście kiedyś na słabej imprezie? - a z nimi żaden alkohol nie jest potrzebny. Gdy jedna albo dwie osoby przestają pić, wydaje się to bezsensowne, tak jakby usuwali siebie z towarzystwa (lub chociaż zwyczajów) swoich znajomych za nic. Lecz społeczność takich jednostek może rozwinąć radykalną kulturę trzeźwej przygody i zaangażowania, takiego, które może prędzej czy później zaoferować ekscytujące możliwości wolnej od alkoholu aktywności i zabawy dla wszystkich. Wczorajsze geeki i odszczepieńcy mogą stać się pionierami nowego świata jutra: "trzeźwe bachanalia" to nasz nowy horyzont, nowa możliwość transgresji i transformacji, która mogłaby zapewnić grunt podatny na rewolty jeszcze niewyobrażalne. Tak jak każda opcja rewolucyjnego stylu życia, ta również oferuje natychmiastowy posmak innego świata, równocześnie pomagając stworzyć kontekst dla działań, które przyśpieszają jego uniwersalną realizację. Jeśli wojna, to tylko klasowa - jeśli koktajl, to tylko koktajl mołotowa! Warzmy tylko kłopoty! PS.: JAK CZYTAĆ TEN TRAKTAT Istnieje prawdopodobieństwo, że byłeś w stanie zauważyć - nawet być może, przez widmo pijackiego otępienia - że jest to w takim samym stopniu karykatura polemiki w konwencji tradycji anarchistycznej, jak poważny tekst. Warto zwrócić uwagę, że ta polemika często zwracała uwagę na swoją tezę poprzez umyślne stawanie na pozycji ekstremalnej, otwierając w ten sposób przestrzeń "pomiędzy" na bardziej umiarkowane stanowiska. Mamy nadzieję, że możesz wyciągnąć przydatne wnioski samodzielnie w oparciu o interpretację tego tekstu - bardziej niż potraktować go jako świętą prawdę lub jakąś klątwę. I to wszystko nie oznacza, że nie ma odstawiających alkohol głupców - ale czy możesz sobie wyobrazić, o jak wiele bardziej nie do zniesienia by byli, gdyby tego nie zrobili? Nudziarze nadal byliby nudni, jednak głośniejsi; pyszni nadal spuszczali ci manto i prawili kazania, plując i śliniąc się na swoje ofiary! To prawie uniwersalna cecha wszystkich pijących, że zachęcają wszystkich wokół do picia, że - z wyjątkiem tych pełnych hipokryzji manifestacji siły między kochankami czy rodzicami i dziećmi preferują, aby ich własne wybory znajdywały odzwierciedlenie w wyborach wszystkich. To uderzający przykład monumentalnej niepewności, nie bez związku z niepewnością ujawnioną przez ideologię i rekruterów każdego kalibru od chrześcijan, przez marksistów do anarchistów, którzy czują, że nie spoczną, dopóki każda pozostała osoba na świecie nie zacznie postrzegać świata dokładnie tak, jak oni. Gdy czytasz, spróbuj zwalczyć tą niepewność - i postaraj się nie czytać tego tekstu jako wyrazu naszej; lecz raczej, w tradycji najlepszych prac anarchistycznych, jako przypomnienie dla każdego, kto wybiera przejmowanie się faktem, że inny świat jest możliwy. SPODZIEWANY DISCLAIMER Tak jak w przypadku każdego tekstu CrimethInc., również ten prezentuje wyłacznie perspektywy każdego, kto się z nim zgadzał w trakcie pisania, a nie "całego CrimethInc. ex-Workers Collective" lub jakiejkolwiek innej abstrakcyjnej masy. Ktoś, kto wykonuje ważną pracę pod banderą CrimethInc. prawdopodobnie upija się w momencie, w którym to piszę - i to jest ok!

CUDOWNE LATA NUMER 4 – strona 78



cudownelatazine@gmail.com http://cudownelatazine.com


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.