KRAKÓW
25
MAJA
2012
dodAteK
do
dzienniKA
polsKiego
18.04.1978 r. Kraków, przed Magistratem po wyjściu z kolegium ds. wykroczeń od lewej zbigniew Jankowski, Wojciech sikora, Bogusław sonik, iwona galińska (Wildstein), Jacek nowaczek zdjęcie Archiwum stowarzyszenia Maj 77
historia pewnego buntu Studencki Komitet Solidarności – po co go przypominać? Bo to kawał historii Krakowa. Uczestników głośnego ruchu – niezależnie, czy byli w pierwszym szeregu, w drugim, czy na obrzeżach, a nawet tych, którzy sytuowali się po przeciwnej stronie – SKS jakoś ukształtował. Historia Studenckiego Komitetu Solidarności dotyczy pokolenia ludzi, którzy w drugiej połowie lat 70., w Krakowie, wchodzili w dojrzałość. Początek SKS jest znany: wyznaczyła go śmierć Stanisława Pyjasa. Działalność SKS znana jest mniej, a przecież w ciągu 3 lat za sprawą SKS działy się w Krakowie, i nie tylko w Krakowie, rzeczy ważne. Do dziś trwają spory, ilu ich było: kilkunastu, kilkudziesięciu czy kilkuset. Jedno jest pewne: wprowadzili w podwawelski gród ożywczy ferment. Nie było internetu, facebooka, telefonów komórkowych, ba, nawet telefony stacjonarne należały do rzadkości, a przecież o ich inicjatywach, akcjach i pomysłach rozmawiano w krakowskich domach, uczelniach, w kawiarniach i klubach. Zaprzątali uwagę setek funkcjonariuszy partyjnych i milicyjnych. Trochę jak u Norwida: „Ogromne wojska, bitne generały /Policje – tajne, widne i dwu-płciowe /Przeciwko komuż tak się pojednały?/ Przeciwko kilku myślom... co nienowe!” Jakież to wywrotowe myśli irytowały władze? Na przykład myśl, że cenzura jest czymś nonsensownym. Lub myśl, że wolność wypowiedzi, sumienia i religii jest elementarnym prawem. Myśl, że zmuszanie ludzi do upokarzających zabiegów administracyjnych, by uzyskać jednorazowy paszport, czyni z nas zakładników władzy. Myśl o prawie do uczenia historii zgodnej z faktami, a nie interesami władz i sąsiedniego mocarstwa. Myśl, że Polska pogrąża się w zapaści gospodarczej i cywilizacyjnej, jej potencjał jest marnowany, a ludzie ulegają
przyśpieszonej demoralizacji, bo promowane są lichota, kłamstwo i lizusostwo, a prześladowane wolność, inwencja i niezależność… Dozwolone aspiracje sięgały zakupu małego fiata, a dozwolonym otwarciem na Zachód były dżinsy z Peweksu i pepsi cola. „Pepsi piją lepsi” – kpiono ze smutnym autoszyderstwem. Realny socjalizm czuć już było stęchlizną. Desperaci ze Studenckiego Komitetu Solidarności nie liczyli na szybką zmianę systemu. Odrzucili jednak ścieżkę życia, jaką fundował PRL. Bunt wyrażali w setkach działań. Byli młodzi, więc byli kreatywni. Stworzyli własną bibliotekę, własną poligrafię, własne pisma, własne autorytety. Wyznawali zasadę „kto nie przeciw nam, ten z nami” i wychodzili z propozycją zmiany myślenia o Polsce do wszystkich, którzy słuchać chcieli. Tworzyli paralelną edukację w postaci prywatnych wykładów w prywatnych mieszkaniach. Z nieco młodszymi od siebie jeździli w góry, by razem analizować lektury i sytuację w kraju. I żarliwie dyskutowali. Między sobą, a potem także z przedstawicielami Socjalistycznego Związku Studentów Polskich. Na swoich kierunkach studiów podejmowali rezolucje przeciw ograniczeniom w dostępie do bibliotecznych zbiorów i ograniczeniom paszportowym. Słowo „solidarność’ było w mowie publicznej nowością. Nie zawsze zrozumiałą. Często ich więc pytano: „z kim solidarni?” Odpowiadali – wszyscy ze sobą, bo na tym polega dojrzałość. Dojrzałość to solidarna odpowiedzialność. 15 maja 1977 r. w Krakowie narodził się niezależny ruch studencki. Po kilku miesiącach Studenckie Komitety Solidarności powstały w Warszawie, Poznaniu, Wrocławiu, Gdańsku i Szczecinie. Trzy lata później powstał NSZZ Solidarność. Rodziła się nowa Polska...
stR.
B
KRAKÓW
25
MAJA
2012
gniew intelektualistów Bez SKS-u nie byłoby NZS. Gdyby nie ostatni człon nazwy SKS – „Solidarność” – związek o takiej nazwie by nie powstał. Nie powstałaby solidarnościowa formacja i tradycja. Nie powstałby mit „Solidarności” jako znak rozpoznawczy i marka współczesnej Polski. Studencki Komitet Solidarności w dziejach PRL-u ma szczególne miejsce. I wyjątkowe w historii oporu społecznego. Narodził się w Krakowie, mieście, które zaznaczało swój udział na mapie walki i sprzeciwu wobec systemu, ale najczęściej nie w roli lidera. W czerwcu 1956 r. liderem był Poznań, a w październiku tego roku Warszawa. W marcu 1968 r. ponownie Warszawa, a w grudniu 1970 r. oraz w sierpniu 1980 r. Gdańsk i Wybrzeże. Opozycyjny Kraków podczas tzw. polskich miesięcy dopełniał obrazu oporu, podobnie jak Poznań czy Wrocław, lecz nie był źródłem inspiracji. Podobnie w czerwcu 1976 r. stolicą sprzeciwu wobec polityki władzy komunistycznej był Radom, Płock i Warszawa. Natomiast Kraków był gotowy do wyrażania akcji solidarnościowych i czynił to skutecznie. Protestującym, a następnie represjonowanym robotnikom na pomoc przybyli polscy intelektualiści, którzy wyspecjalizowali się w pisaniu listów protestacyjnych. Skala tak wyrażanego oporu mocno zaskoczyła władzę. Wśród kontestujących nie brakowało intelektualistów z Krakowa. Równolegle do powyższych akcji zaczął się kształtować w Warszawie ośrodek opozycji, który latem 1976 r. powołał do życia Komitet Obrony Robotników (KOR) na czele z Michnikiem, Kuroniem i Macierewiczem. Była to pierwsza od lat jawna, ale nielegalna struktura opozycyjna w PRL-u. Korowcy nawiązali kontakty ze środowiskami opozycyjnymi, w tym studenckimi Krakowa. Z ich inicjatywy w grudniu 1976 r. zebrano w Krakowie 517 podpisów osób protestujących przeciwko łamaniu praworządności, przeciwko karom, jakie spadły na robotników. Studenci m.in. zbierali pieniądze dla poszkodowanych i usuniętych z pracy z wilczym biletem i na pomoc dla ich rodzin. W Krakowie uformowały się trzy środowiska studenckie: tzw. anarchistów ze Stanisławem Pyjasem, Bronisławem Wildsteinem i Lesławem Maleszką, już wówczas tajnym współpracownikiem SB, „Ketmanem” na czele; wychowanków dominikańskiej „Beczki” z Bogusławem Sonikiem, Lilianą Batko, Teresą Honowską; oraz tzw. grupa Ryszarda Terleckiego z Franciszkiem i Janem Drausami. Funkcjonariusze SB starali się je skłócić i poróżnić. Do różnych osób wysyłali anonimy informujące jakoby o agenturalnej ich działalności, o współpracy z SB. Ponieważ nie okazało się to skuteczne, dlatego postanowili silniej uderzyć. Na ich celowniku w pierwszej kolejności znalazł się Pyjas, uchodzący w siedzibie SB na ul. Mogilskiej za wyjątkowo niebezpiecznego agitatora i jak go nazywano „pyskacza”. 7 maja 1977 r. o godz. 7 rano, w korytarzu kamienicy przy ul. Szewskiej 7 znaleziono zwłoki Pyjasa. 1 sierpnia
15 maja 1977 r. - “czarny marsz”. zdjęcie tomasz sikora Archiwum stowarzyszenia Maj 77
1977 r. z Zalewu Solińskiego wyłowiono zwłoki Stanisława Pietraszki, studenta fizyki UJ, przyjaciela Pyjasa. Był on niewygodnym dla SB i prokuratury świadkiem, gdyż zapamiętał wygląd osoby, która chodziła krok w krok za zamordowanym. Pietraszko był drugą ofiarą zbrodni dokonanej przez SB. „Ulica, gdzie zabito niewinnego studenta, który mógł być tobą, Ulica, gdzie wolno było zabijać” – pisał o ul. Szewskiej Adam Zagajewski. 15 września 1977 r. Prokuratura Wojewódzka w Krakowie umorzyła śledztwo. Protest pełnomocnika rodziny, mecenasa Andrzeja Rozmarynowicza, okazał się nieskuteczny. Mecenas zakwestionował również wyniki tzw. ekspertyzy przeprowadzonej przez profesora Zdzisława Marka z Zakładu Medycyny Sądowej. Jednak działania władz, by zatuszować śmierć Pyjasa, nie były efektywne. Dzięki zachodnim rozgłośniom radiowym, wiadomość dotarła do kraju. 10 maja na gmachach „Gołębnika”, Collegium Novum oraz Żaczka, gdzie mieszkał Pyjas, student ostatniego roku polonistyki UJ, zawisły czarne flagi, szybko usuwane przez administrację. Na murach przyjaciele Stanisława nalepiali klepsydry oraz wzywali do bojkotu Juwenaliów. Rzeczywiście, bojkot w części się powiódł. Wielu zrozumiało, że trudno się bawić, gdy ich kolega z przeciwka, student, został zamordowany. 15 maja o godz. 9 rano odbyło się nabożeństwo żałobne w intencji zmarłego, w którym wzięło udział ponad 2000 osób. Po nabożeństwie jego uczestnicy sformowali „czarny marsz” z czarnymi flagami i tegoż koloru opaskami i pomaszerowali w kierunku ul. Szewskiej 7. Była to największa manifestacja w Polsce od grudnia 1970 r. i największa w Krakowie od marca 1968 r. Tego samego dnia wieczorem odbyło się zgromadzenie
zwołane przez przyjaciół zamordowanego, podczas którego odczytano Oświadczenie o powołaniu do życia Studenckiego Komitetu Solidarności (SKS) „dla zainicjowania prac nad utworzeniem autentycznej organizacji studenckiej, by przymus zastąpić autentyczną solidarnością i budową prawdziwych więzi”- mogliśmy usłyszeć. SKS powstał spontanicznie jako wyraz gniewu, żalu i buntu. „Śmierć Staszka Pyjasa sprawiła, że wydorośleliśmy z dnia na dzień... Staraliśmy się mówić językiem, w którym tak znaczy tak, a nie znaczy nie. Tylko tyle można było zrobić. Wiedzieliśmy jednak, że milczeć nie można” – podkreślał Bogusław Sonik. SKS był największym sukcesem opozycyjnego Krakowa od wielu lat. Ale bez oparcia w duszpasterstwach akademickich nie byłby możliwy. Wkrótce SKS-y zaczęły powstawać w całej Polsce akademickiej, aczkolwiek krakowski do końca pozostał ośrodkiem najsilniejszym i najbardziej wyrazistym. Krakowski SKS skupiał ponad 200 osób – członków i sympatyków, głównie studentów UJ, ale w wypadku ekstraordynaryjnych przedsięwzięć mógł liczyć na szersze wsparcie. Świadectwem tego jest list skierowany 31 maja do Sejmu podpisany przez 629 osób z Krakowa z żądaniem uwolnienia aresztowanych w trakcie wydarzeń czerwcowych 1976 – robotników. Oczywiście, celem SKS-u nie było obalanie systemu komunistycznego. To nie ten czas. Natomiast głównym zdaniem było pomnożenie wolności, w tym słowa i druku oraz stowarzyszania się. Jednym słowem zadaniem było przyspieszenie liberalizacji i demokratyzacji systemu. Wierzono, że na drodze reform system stopniowo przestanie być systemem. Sukcesem ludzi SKS było uruchomienie niezależnej od cenzury i władzy oficyny wydawniczej o nazwie Krakowska Oficyna Studencka (KOS), która skutecznie łamała monopol państwa na druk i dystrybucję. Na parterze Collegium Novum można było spotkać kolporterów KOS-a, którzy sprzedawali książki wyciągnięte z plecaka. Znakiem sukcesu były koncerty Jacka Kaczmarskiego organizowane w krakowskich mieszkaniach. Kolejnym sukcesem była akcja samokształceniowa i edukacyjna, a jej znakiem Klub Dyskusyjny. Jego pierwszym gościem był lider Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela Leszek Moczulski. Studenci organizowali też utrzymane w konwencji happeningu akcje przeciwko prohibitom w Bibliotece Jagiellońskiej tzw. resom. Jednak „walka w obronie wolnej książki” póki co nie zakończyła się powodzeniem, ale pozwoliła na ujawnienie i nagłośnienie problemu. W warunkach systemu komunistycznego i wszechwładzy służb ciężko się funkcjonowało ludziom opozycji. Ich działalność wymagała niezwykłej siły woli, determinacji i wewnętrznego przekonania, że tak trzeba, tak należy. Przeciwnikiem była też propaganda sukcesu władzy i osobisty urok Gierka. Nie wszyscy mogli skutecznie opierać się zręcznej manipulacji. Natomiast mimo ostrej penetracji SKS przez SB, środowisko nie dało się poróżnić i rozbić. Trwało i działało, osłabiając wolę aktywności SZSP. SKS wywołał ferment właśnie w łonie struktur oficjalnych. SKS formalnie nie zaprzestał swojej działalności. Jednak jako datę końcową w jego aktywności uznaje się wiec założycielski Niezależnego Zrzeszenia Studentów 22 IX 1980 r. Bez SKS-u nie byłoby NZS i tak skutecznej i okresowo masowej organizacji studenckiej. Z pewnością inna byłaby „Solidarność”. Najprawdopodobniej, gdyby nie ostatni człon nazwy SKS „Solidarność”, związek o takiej nazwie by nie powstał. Nie powstałaby solidarnościowa formacja i tradycja. Nie powstałby mit „Solidarności” jako znak rozpoznawczy i marka współczesnej Polski. prof. Andrzej ChwAlbA
KRAKÓW
25
MAJA
2012
stR.
c
Bycie razem dawało nam siłę Z BOGUSłAWeM SONIKIeM, posłem do Parlamentu europejskiego, założycielem Studenckiego Komitetu Solidarności, działaczem opozycyjnym, korespondentem Radia Wolna europa – rozmawia ewa Piłat – początek ruchu Studenckich Komitetów Solidarności wyznacza śmierć Stanisława pyjasa. Czy, zdaniem pana, to właściwa data? Czy zabójstwo studenta polonistyki nie było efektem jego zaangażowania w ruch, który, choć nie nazwany, de facto już istniał? – Tak. Jego początki siegają jesieni 1976 r., kiedy jako grupa studentów związanych z duszpasterstwem akademickim włączyliśmy się w działania Komitetu Obrony Robotników. Wcześniej czytaliśmy przemycone z Zachodu książki George’a Orwella, Leszka Kołakowskiego czy Aleksandra Sołżenicyna. Odzwierciedlały rozdźwięk między naszą oceną rzeczywistości a wszechobecną propagandą. Pierwszy komunikat KOR-u przywiózł z Warszawy do Krakowa zaprzyjaźniony dominikanin. My kolportowaliśmy go w Krakowie, organizowaliśmy zbiórki pieniędzy dla wyrzuconych z pracy robotników. Nie uszło to uwadze Służby Bezpieczeństwa: były pierwsze rewizje i połajanki z szantażem w tle. Jesienią 76 r., spotkały się drogi grupy skupionej przy oo. Dominikanach z grupą Bronka Wildsteina i Staszka Pyjasa. Razem przygotowywaliśmy listy protestacyjne, razem zbieraliśmy podpisy pod nimi, byliśmy zastraszani my i nasi rodzice. Nam grożono wyrzuceniem ze studiów, rodzicom z pracy. 1 maja 1977 r. spotkaliśmy się z przedstawicielami warszawskiej opozycji. 7 maja zginął Staszek. Jego śmierć i to, co się stało potem, przyśpieszyło bieg wydarzeń, stało się katalizatorem idei i ruchu, a także narzuciło jego nazwę – Solidarność. Już nie było zgody na manipulacje i kłamstwa. Gniew, który tkwił w nas od wielu miesięcy, wyprowadził nas na ulicę. – jako jeden z założycieli SKS-ów był pan permanentnie inwigilowany i nachodzony przez Sb. Ile razy był pan aresztowany? – Tyle, że przestałem liczyć. Trafiałem do aresztu przed każdą historyczną datą, która mogła sprowokować nas, studentów, do nielegalnych obchodów. Były takie tygodnie, kiedy zdarzało mi się trzy razy trafić do tej samej celi. Współwięźniowie witali mnie stwierdzeniem: „Znowu ten polityczny”. Rewizje w moim domu były tak częste, że w końcu esbecy nic już nie znaleźli, bo mieszkanie zostało puste. – jak w takich okolicznościach można było organizować działalność opozycyjną? - Nie było telefonów, ale mieliśmy swoje punkty informacyjne w Krakowie: np w kawiarni „Zamkowej” czy w empiku na Małym Rynku. Działaliśmy pod własnymi nazwiskami. Jawność stanowiła – paradoksalnie – naszą ochronę. SB zależało, aby nas zaszczuć, zastraszyć, poróżnić, rozdzielić. Ale bycie razem dawało siłę. – nie ustrzegliście się jednak przeniknięcia w wasze szeregi esbeckich agentów. Czy wiadomo panu o innych tajnych współpracownikach – oprócz „Ketmana” i „Moniki”? – Nazywał się Mariusz Nowak. Powiedział, że jest z WSP i chce pracować dla SKS. Gdy zapytałem, co chciał-
od lewej: Andrzej Murawski, Bogusław sonik, Jakub Meissner zdjęcie Archiwum stowarzyszenia Maj 77
by robić, usłyszałem, że chętnie zajmie się finansami. Zaświeciło mi się światełko ostrzegawcze. Zaproponowałem mu pracę na powielaczu. Raz za razem następowały wpadki. Lilka z Gosią Gątkiewicz wzięły go na spytki. Kręcił tak, że już nie było wątpliwości, że to kret. Zaprosiliśmy go na spotkanie. Nie przyszedł. Miesiąc później już przesłuchiwał naszych kolegów. My jednak nie bardzo się przejmowaliśmy agentami. Szkoda było energii na podejrzliwość. TW mogli być przekaźnikami informacji, ale przecież nie kryliśmy naszych poglądów. Agenci utrudniali jak mogli, ale nie potrafili nas rozbić ani zniechęcić. Przykładem była akcja obrony Kazimierza Świtonia. W listopadzie 78 r. wysłaliśmy do Katowic pięć ekip, które pod różnymi kościołami rozdały tysiące ulotek. Tylko jedna została aresztowana. – Ilu studentów zaangażowało się w SKS? w latach 70. trzeba było nie lada odwagi, aby protestować przeciw władzy. – W Krakowie byliśmy jedną dużą grupą opozycyjną. W każdej chwili mogliśmy liczyć na kilkadziesiąt osób, ale pod listami protestacyjnymi zawsze zbieraliśmy kilkaset podpisów. Zajmowaliśmy się nie tylko sprawami studenckimi. Organizowaliśmy wykłady w mieszkaniach: przychodziło na nie nawet do stu osób, chociaż SB często wkraczała. Dlatego zaniepokojeni intelektualiści powołali TKN – jako parasol ochronny. Mieliśmy własną poligrafię, wydawaliśmy własne pismo, a nawet dwa. Organizowaliśmy akcje informacyjne zwracające uwagę na absurdalne ograniczenia wolności. No i kursowaliśmy po Polsce. Studenckie Komitety Solidarności powstały potem w Poznaniu, Warszawie, Gdańsku, Szczecinie i Wrocławiu. Wzorem Krakowa. – Co dziś dzieje się z animatorami ruchu, który historia wpisała w genezę zarówno nzS, jak i „Solidarności”? wszyscy zostali politykami? – Absolutnie nie. Chyba najwięcej wśród nas nauczycieli, inżynierów po AGH i dziennikarzy, jak choćby Andrzej Mietkowski, Jacek Rakowiecki czy Liliana Sonik. Dziennikarką była też Beata Pawlak – zginęła w zamachu terrorystycznym na Bali. Bronek Wildstein jest pisarzem i publicystą. Jeden z braci Beków był burmistrzem, ale np. ela Majewska, po polonistyce, jest aktorką w Chile, a Asia Barczyk po ASP – maluje. Nieżyjąca już Anka Szwed była nauczycielką. ela Krawczyk była chirurgiem - wstąpiła do zakonu, pracuje w hospicjum. Anna Krajewska jest bizneswoman. Mamy więc wśród nas wydawców, nauczycieli, naukowców, wynalazców, artystów, w tym świetnego poetę – Jana Polkowskiego.
– Kiedyś walczył pan w opozycji ramię w ramię z bronisławem wildsteinem. dziś znaleźliście się w innych kręgach politycznych. Czy zachowaliście przynajmniej życzliwe kontakty? – W Studenckich Komitetach Solidarności zajmowaliśmy się głównie kwestią wolności. Sprawy ideologiczne były na drugim planie, a tu się różniliśmy, co nie przeszkadzało nam się przyjaźnić. Tak jest do dziś. 10 lat temu wspólnie zakładaliśmy stowarzyszenie MAJ77, które ma przypominać o ruchach wolnościowych i upominać się o prawa człowieka. Jestem pewien, że dla wszystkich byłych SKS-owców Polska pozostała bardzo ważna. – Czy nachodzi pana posła czasem refleksja, jak to możliwe, że ludzie, którzy kiedyś w działalności opozycyjnej ryzykowali dla siebie życiem, dziś skaczą sobie do gardeł, szczerze się nienawidząc? – Różnice wśród działaczy opozycyjnych były widoczne od początku. łączyła nas idea pozbawienia władzy komunistów oraz to, że nie chcieliśmy przemocy. Jednak polaryzacja poglądów i utworzenie partii politycznych o różnych programach było kwestią czasu. Ludzie różnie definiują dobro wspólne, inne wybierają priorytety i metody. Nie ma w tym nic złego. Jednak intensywność negatywnych emocji dawnych sojuszników robi dziś wstrząsające wrażenie. Trudno uwierzyć, że ci ludzie mogli kiedyś oddać za siebie życie. Coś takiego nie zdarzyło się w żadnym kraju. – Czym był dla pana SKS? – Szkołą życia. Te 3 lata ukształtowały moją tożsamość człowieka i Polaka. W naszej nazwie było słowo „solidarność”, co oznaczało odpowiedzialność za siebie nawzajem i za kraj. W PRL ludzie byli zakładnikami państwa, my postanowiliśmy być podmiotami. I to się udało. Dlatego warto było znosić ciosy i upokorzenia. – Czy dzisiejsi studenci byliby zdolni do takiego zrywu ideologicznego? – Niedawno o tym rozmawiałem ze studentami. Myślę, że w każdym pokoleniu tkwi tęsknota za przeżyciem czegoś wyjątkowego. To pokolenie nie jest inne, o czym świadczy chociażby reakcja na śmierć papieża. Zauważmy jednak, że od 20 lat Polska w pocie czoła pracuje, by zmniejszyć odziedziczony po PRL gigantyczny dystans gospodarczy, jaki dzieli nas od Zachodu. Z sukcesem. Ale wielu młodych ludzi wychowywało się z kluczem na szyi, bo rodzice pracowali na dwa etaty. Nie jest im bliskie myślenie wspólnotowe, które zawsze nam towarzyszyło. Od dziecka uczą się liczyć na samych siebie. To pokolenie indywidualistów.
stR.
d
KRAKÓW
25
MAJA
2012
Zostań w domu, breżniew głosuje za ciebie! W 1978 roku ukazał się pierwszy numer SYGNAłU, czasopisma redagowanego przez grupę studentów związanych ze Studenckim Komitetem Solidarności. Określenie czasopismo brzmi dość dumnie, a przynajmniej poważnie, bowiem w rzeczywistości było to kilka kartek formatu A4 drukowanych na powielaczu i zszytych byle jak w górnym rogu. Kolorowy tytuł, wydrukowany techniką sitodruku, był stosunkowo elegancki, jednak najtrudniejszą przeprawę mieliśmy z treścią. Teksty, które z niemałym trudem zbieraliśmy do kolejnych numerów, świadczyły aż nadto wyraźnie o braku doświadczenia w naszych gorących głowach, o rozwichrzonych osobowościach, o falowaniu opinii i konwulsjach chwilowych pasji. Piszę słowo „wyraźnie” z lekkim uśmiechem, bo pierwszy numer wydrukowany na powielaczu białkowym przez Andrzeja Mietkowskiego był nadzwyczaj słabo czytelny. Winna była farba, matryce białkowe, maszyna do pisania lub powielacz. Tak klęskę techniczną tłumaczył przybyły z Warszawy student fizyki, pasjonat sztuki drukarskiej i nie zawsze udanych ucieczek przed tropicielami ze Służby Bezpieczeństwa. Lektura pierwszego numeru była tak trudna, że Bogusław Sonik, chcąc odcyfrować mój, skądinąd mętny felieton, musiał rozłożyć na kanapie wiele egzemplarzy naszej gazetki i odcyfrowywać z różnych egzemplarzy pojedyncze zdania i słowa. Brak doświadczenia w redagowaniu i pisaniu tekstów, brak chętnych autorów sprawiał, że świat, który nas drażnił, upokarzał i odrzucał, pozostawał w gruncie rzeczy bezpieczny w swoim komunistycznym, stęchłym kokonie. Nasze przekonanie, że pisząc artykuły szybko obnażymy jego ideologiczny fałsz, głupotę i zło okazało się złudne, a przynajmniej mniej oczywiste. Brak redakcyjnej skuteczności nie dokuczał nam zbytnio i nie odbierał nam ekscytacji wypływającej z odgrywania roli podziemnych bojowników walczących słowem z tymi, którzy temu słowu odbierali cynicznie i codziennie nie tylko znaczenie i prawo do przekazywania prawdy, ale i zdolność do komunikowania najprostszych informacji. Mimo słabości i wad, nasze pismo ekscytowało również Milicję Obywatelską i Służbę Bezpieczeństwa. emocje funkcjonariuszy były na tyle intensywne, że wkrótce po ukazaniu się pierwszego numeru zadzwonił do mnie (w gazetce podane było moje nazwisko, adres i telefon) nieznany mi student prawa UJ, deklarując chęć współ-
ORGANIZATORZY PRZEDSIĘWZIĘCIA:
pracy. Na spotkanie przybył lekko podchmielony i piekielnie stremowany. Te dwie okoliczności plus kompletny bełkot, jaki z siebie wydobywał, nie pozwoliły mu wejść skutecznie w rolę agenta-prowokatora. Być może winę za nieudaną próbę infiltracji redakcji SYGNAłU ponosił jego nierozgarnięty oficer prowadzący, który nie potrafił podpowiedzieć swojemu podopiecznemu ani wiarygodnej legendy, ani przygotować go psychicznie do inteligentnej obrony jedynej możliwej formy państwowości między Rosją a Niemcami. Młody mężczyzna bardzo cierpiał, udając, że drażni go monopol Socjalistycznego Związku Studentów Polskich, wił się, szukając argumentów przeciwko cenzurze i tracił wątek, usiłując wydusić zdanie o potrzebie wolności nauki na wyższych uczelniach. Ponownie tego asa wywiadu, a może króla kontrwywiadu, zobaczyłem pod Collegium Novum podczas akcji SKS przeciwko resom. (ReS na karcie bibliotecznej oznaczał, że książka należy do zbioru zastrzeżonego, korzystanie z niego było albo niemożliwe, albo bardzo utrudnione. W zbiorze zastrzeżonym czekało na lepsze czasy wiele książek wydanych przed II wojną, trafiały tam również wydawnictwa emigracyjne, np. paryskiej „Kultury”). Teraz ów student był już oficjalnym członkiem bojówki, która miała nie dopuścić do otwartej dyskusji na temat resów. Człowiek, który z najwyższym trudem grał krótką, i zapewne epizodyczną, rolę porządnego człowieka, który bez sukcesu klecił zdania wyrażające zrozumienie dla potrzeby prawdy i wolności, wyraźnie odżył, opowiadając się po stronie ciemności i ciemnoty. Był roześmiany i rozluźniony, a przecież przyszedł na polecenie SB zakrzyczeć i rozpędzić rówieśników, którzy postulowali zaledwie, że podczas studiów chcą czytać książki bez idiotycznych ograniczeń cenzury. Jako żółtodziób w aparacie przemocy, nie poznał jeszcze smutnej prawdy, że komfort, jaki daje panowanie nad innymi, nie jest pełny, że władza boi się, być może bardziej od społeczeństwa. Strach, całkowicie uzależnionej od Moskwy, peerelowskiej elity był oczywiście inny niż strach poddanych, ale te inne lęki uzupełniały się i wzmacniały nawzajem, wysysając z powietrza nad Polską tlen i światło. Jeden z tekstów wydrukowanych w SYGNALe dowodził, że z komunistami powinno się prowadzić walkę wszelkimi sposobami, także metodą partyzantki miejskiej.
niecH pRzepAdnie zgieŁK Wierność to długa opowieść nim spłoną biblioteki tylko jedno słowo zanim wysiedlą wioskę dopiero początek myśli (ogień szybko szepce) zanim spalą się kufry, zdjęcia krewnych, sukienki i buciki – dopiero otwarcie ust. Muszą nienarodzone dzieci zapomnieć rodzinnej mowy musi popiół uchwalić nową nazwę miasta musi rdza uchwalić odświętny hymn dla ludu donosiciel i pajęczyna zasiąść do stołu objąć lepkimi wargami kielichy i chleb. dopiero wtedy słowa powoli wędrują odnajdują mozolnie wychudłe zwierzęta ocierają się w ciszy o kalekich ludzi. Jan polkowski
Autor, Grzegorz Małkiewicz, powoływał się na przykład terrorystów niemieckich. Spierałem się z Grzegorzem, argumentując, że nic, co ma swoje źródło w komunizmie, leninowskim czy maoistowskim – to bez znaczenia, nie powinno być dla nas inspiracją. I on, i ja mieliśmy rację i jednocześnie nie mieliśmy jej obaj. Maskowaliśmy i omijaliśmy istotę sprawy, jaką było przecież pragnienie odzyskania niepodległości. Skupialiśmy się na peryferiach, zamiast na problemach centralnych. Wychowani na jałowej, podszytej strachem glebie komunizmu nosiliśmy w sobie truciznę klęski i rezygnacji swoich rodziców. Byliśmy przygnieceni długim cieniem śmierci naszych rówieśników, wymordowanych w latach 40. i 50., wypełnieni pustką ich nieobecności, ich niespełnionymi losami. To dziwne, ale wspierała nas i popychała do przodu inna śmierć. Śmierć Staszka Pyjasa, studenta takiego jak my, z chlebakiem na ramieniu, z długimi włosami. To on, zamordowany przez światłych reformatorów z SB, za zwykły odruch moralny wsparcia dla pokrzywdzonych, nie pozostawił nam wyboru, nie pozwolił, by do końca starł nas strach. Także dzięki niemu wyzwoliliśmy się wspólnie z lepkiej magmy sowieckiego strachu i zaczęliśmy się bać jak zwykli, wolni ludzie, którzy ryzykują, prowadząc grę o cofnięcie historii. Dlatego inny wysłannik diabła, Lesław Maleszka, przegrał pewnego razu dyskusję, oponując przeciwko hasłu wzywającemu do bojkotu peerelowskich wyborów: zostań w domu, Breżniew głosuje za ciebie. Było swobodne i dowcipne, a Maleszka, a jakże, mówił o realizmie, umiarze i geopolityce. Odrzucenie wewnętrznej cenzury było bardzo odświeżające. Piszę wewnętrznej, bo nie wiedzieliśmy wtedy, że Maleszka jest zdrajcą i pracuje dla SB. W tym samym mniej więcej czasie, w dokumentach oficjalnej cenzury, finezyjnie działającej na rzecz państwa w nareszcie piastowskich granicach, znalazł się zapis mówiący, że nie należy dopuszczać do publikacji zdjęć edwarda Gierka w kapeluszu. Ilekroć, ze wstrętem, wspominam PRL, przychodzi mi na myśl ten tajemniczy zapis i ukryta za nim nieusuwalna aura wszechobecnego strachu. A ilekroć ktoś z rozrzewnieniem wspomina złote czasy Gierka, życzę mu po cichu, by pierwszy sekretarz PZPR przyśnił mu się, podczas dobrotliwego snu, w dowolnym kapeluszu. Tyrolskim, meksykańskim czy kowbojskim. jAn polKowSKI
PARTNER PRZEDSIĘWZIĘCIA:
SKS Pod Jaszczurami PATRONAT MEDIALNY:
WSPÓŁPRACA:
Jutro, 26 maja, o godz. 16 w Klubie Pod Jaszczurami odbędzie się spotkanie „Studencki Komitet Solidarności po 35 latach”. Spotkaniu byłych członków SKS będzie towarzyszyła konferencja poświęcona losom Studenckiego Komitetu Solidarności, a także Koncert Rocznicowy elżbiety i Wojciecha Wojnarowskich. Wstęp wolny.