TOUCHÉ styczeń 2012

Page 1


KONTAKT Z REDAKCJĄ redakcja@touche.com.pl

REDAKTOR NACZELNA Marta Lower

mlower@touche.com.pl ZASTĘPCA REDAKTORA NACZELNEGO Paweł Biernacki

pbiernacki@touche.com.pl

Drogie Czytelniczki i Czytelnicy (ponoć też nas czytacie!)

LAYOUT/SKŁAD/ŁAMANIE Anna Salamon

WYWIADY Justyna Skrzekut, Natalia Sokólska JEJ PUNKT WIDZENIA Klaudyna Góralska, Natalia Sokólska, Sandra Staletowicz JEGO PUNKT WIDZENIA Kamil Lipa, Robert Pander, Beniamin Stawiarski LIFESTYLE Barbara Owczarska, Sandra Staletowicz FILM Bartosz Friese, Klaudyna Góralska, Ewelina Krawczyk, Magdalena

Kudłacz, Aneta Władarz MUZYKA Paweł Biernacki, Bartosz Friese, Magdalena Paluch KSIĄŻKA Anna Chramęga, Monika Masłowska, Patrycja Smagacz TEATR Joanna Krukowska, Natalia Tarabuła PSYCHOLOGIA Natalia Kosiarczyk, Joanna Ślazyk, Natalia Tarabuła PODRÓŻE Natalia Kosiarczyk KONTROWERSJE Joanna Ślazyk SESJA MIESIĄCA Marta Lower

KOREKTA Ewelina Chechelska, Natalia Tarabuła

FOTO I ILUSTRACJE TOUCHÉ 2FlyTeam, Olga Adamska, Mateusz Gajda,

Magdalena Majchrzycka, Monika Smoleń, Hanna Sokólska, Kinga Tync oraz Kamil Lipa, Natalia Kosiarczyk, Dawid Kamiński, Kacper Gunia

Styczeń to miesiąc, w którym każdy z nas wdraża w życie swoje noworoczne postanowienia. To taki czas, kiedy wiele rzeczy staramy się naprawić, zrobić od nowa, a przeciwnościom losu stawić czoła. I odnośnie tego właśnie, jeśli udało się Wam przeżyć wszelkie posylwestrowe choroby, to zdaliście karnawałowy egzamin wstępny na szóstkę i macie odgórne pozwolenie na zdobywanie świata i robienie tego, na co tylko przyjdzie ochota. Naszej Redakcji przyszła zatem ochota na zrobienie Wam małej niespodzianki z okazji Nowego Roku i wraz z drugim numerem stworzyliśmy rozszerzone wydanie TOUCHÉ w formacie pdf, które właśnie macie przyjemność czytać. Odsłona naszego czasopisma w tej formie to nie tylko większa ilość artykułów (nowe rubryki!), ale także cieszące oko fotografie tworzące z tekstem nierozerwalną całość. Więcej informacji na ten temat znajdziecie na naszej stronie internetowej. A Wy? Na jakie karnawałowe szaleństwo sobie pozwolicie? Pamiętajcie, że wszelkie maski i przebrania są w pełni dozwolone - szczególnie dla tych, którzy planują pokusy zakazane, ale nie do końca mają odwagę ich dokonać. Wariacje na ten temat znajdziecie w Sesji Miesiąca, do czego szczerze namawiam. Tymczasem ja sama szybko biegnę w stronę mojej szafy i szykuję się do pierwszego na mojej liście koncertu inaugurującego działalność Katowickiego Towarzystwa Operowego. Widzimy się 11 stycznia w Bibliotece Śląskiej! Aby nie przedłużać i pozwolić Wam już cieszyć się nowym numerem, na koniec wraz z całą Redakcją życzymy Wam Szczęśliwego Nowego Roku 2012!

STRONA INTERNETOWA Adrian Pacała

MARKETING, PROMOCJA Paweł Biernacki

Marta Lower redaktor naczelna


4

| SPIS TREŚCI

SPIS TREŚCI |

6 14

WYWIAD WYWIAD Z NIĄ | Cecylia Malik Obrazy bez płótna WYWIAD Z NIM | Marcin Jajkiewicz Mój sposób na życie – muzyka i kobiety

20 21 22 23

JEJ PUNKT WIDZENIA FELIETON | Spodnie dla leworęcznych KRÓTKO I NA TEMAT | Nikomu za cholerę nie będzie się chciało tego czytać FELIETON | Bajka o śmiechach ulicznych FELIETON | Przyjaciel do utylizacji

24 25 26 27

JEGO PUNKT WIDZENIA ODWAŻNIE O KOBIETACH | O kolejkach, komunikacji i surykatkach MĘŻCZYZNA NIEFANATYK | Niech mówią, że to nie jest miłość MĘSKIE TEORIE | Procesy zmienne w czasie a podejmowanie decyzji przez kobiety KRÓTKO I NA TEMAT | Miłość = Market, Supermarket, Hipermarket

28 29 30 31

LIFESTYLE ONA I KUCHNIA | Rozgrzej mnie zimą ONA I SEKS | Kobietom nie wypada, czyli o pornografi ONA I PRACA | Od nadmiaru… głowa boli ONA I SPORT | Białe dla zielonych

32 37 38 39 40 42

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

FILM POSTAĆ MIESIĄCA | Sofia Coppola Rzecz o dorastaniu w kinie NOWOŚCI KINOWE | Niebezpieczne sidła pornobiznesu. Z miłości Anny Jadowskiej NOWOŚCI KINOWE | Kto jest szpiegiem? Szpieg Tomasa Alfredsona W DOMOWYM ZACISZU | Ludzkie oblicze śmierci. Moje życie beze mnie Isabel Coixet ANALIZA STAREGO DZIEŁA | Kafkowska wizja świata w polskiej rzeczywistości. Analiza filmu Brunet wieczorową porą Stanisława Barei SPOD PIÓRA CHARAKTERYZATORA | Aż poleje się krew… Czyli jak zostać charakteryzatorem?

44 50 51 52 53

54 57 58 59

MUZYKA POSTAĆ MIESIĄCA | Barbra Streisand Kobieta orkiestra NOWOŚCI W SKLEPACH | Rhythm’n’bluesowy debiut. Nowa płyta Alicji Janosz NOWOŚCI W SKLEPACH | Tata nie kłamał, jesteś wyjątkowa Debiut Kari Amirian Daddy says I’m special NA ZIMOWE WIECZORY | Karnawał w rytmie musicalu Soundtrack z filmu Burlesque KULTURALNIE Z BRISTOLU | Starcie gigantów! Mr. Woodnote, Lil Rhys i Eva Lazarus na ulicach Bristolu KSIĄŻKA SZEROKIE HORYZONTY | You win or you die. Cykl Pieśni Lodu i Ognia George’a R.R.Martina RECENZJA | Samotna wśród ludzi. Coco – Cristina Sanchez–Andrade RECENZJA | Zmysłowa podróż Zapachy miast Dawid Rosenbaum KLASYKA LITERATURY | Mistrz miłosnego knowania Niebezpieczne związki Pierre Choderlos de Laclos

60 62

TEATR RECENZJA | SEN NA JAWIE RECENZJA | TRZEŹWIEJEMY NA KAMERALNEJ

63 67 69

PSYCHOLOGIA Sztuka walki ego Profil mordercy Reklama reklama, pranie móźgu od rana!

71

PODRÓŻE Norwegia

76

KONTROWERSJE Asystent seksualny zawód przyszłości

80

SESJA MIESIĄCA Masqueade Party

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

5


6

| WYWIAD Z NIĄ

NAZWA DZIAŁU | RUBRYKA |

Cecylia Malik Obrazy bez płótna Rozmawiała: Natalia Sokólska Fotografie: Hanna Sokólska

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

7


8

| WYWIAD Z NIĄ

WYWIAD Z NIĄ |

Cecylia Malik (ur. 1975) artystka malarka. Absolwentka krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Znana z mediów dzięki akcji 365 drzew, podczas której przez cały rok powstawały jej fotografie na drzewach, oraz z akcji obrony krakowskiego Zakrzówka Modraszek Kolektyw. Współkuratorka projektu Smoleńsk 26/5 skierowanego przeciwko wysiedlaniu ludności z centrum miasta.

Ucichło ostatnio o Cecylii Malik. Szykujesz się z odsieczą? Ucichło o mnie? Słuchaj, ale co to znaczy? Chodzi mi o szum medialny: prasę, radio, Internet... Tak od 2 miesięcy? Teraz moje działania poszły w nieco inny obieg. Niedawno byłam we Wrocławiu na świetnej, międzynarodowej konferencji Strategie Trickstera w sztuce, podczas której opowiadałam o drzewach (projekt 365 Drzew – przyp. red.) i o Modraszek Kolektyw. We Wrocławiu pojawiłam się od wakacji dwukrotnie – wcześniej w ramach wystawy przy otwarciu Muzeum Współczesnego. W listopadzie prezentowałam Modraszka na festiwalu No women no art. Poza tym na TEDx-ie krakowskim również pojawiłam się z Modraszkiem. W styczniu za to na Uniwersytecie Dzieci w Krakowie będę mówiła o wyzwaniach – tam też chcę opowiedzieć o tych projektach. Czas, kiedy ciągle udziela się wywiadów do mediów, nie jest twórczy. Jasne, to jest potrzebne – w przypadku akcji

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

Modraszek Kolektyw nawet bardzo. To, że udało nam się powstrzymać inwestycję osiedla na Zakrzówku, zawdzięczamy przede wszystkim szumowi medialnemu. Bo to właśnie media naciskają na władze i decyzje. Natomiast, jeśli chcę zrobić jakiś mądry, głębszy, artystyczny projekt, to... niepotrzebne mi są do tego gazety (śmiech). Teraz rozpoczynam nową inicjatywę. Ale ona jest inna: dłuższa, bardziej spokojna. Zajmie mi ona około roku. Zdradzisz tajemnicę? Mogę zdradzić. Projekt jest już zresztą częściowo dostępny. Rzecz będzie o rzekach krakowskich. Wpisuje się ona zarówno w drzewa, jak i w Modraszka. I nawet w projekt związany z moim sąsiadem – bezdomnym Panem Żulem. Ta całość nosi tytuł: Rezerwat przyrody. Miasto albo Rezerwat przyrody. Kraków. Interesuje mnie inny wymiar miasta. Inspiracje do moich projektów znajduję zawsze bardzo blisko, w najbliższym otoczeniu. A, że pochodzę z Krakowa i mieszkam tutaj, to w zasadzie większość tych projektów

dzieje się tutaj w mieście. Tylko, że w mieście bardzo różnie widzianym. Pierwszy z takich miejskich projektów był bardzo długi. Malowałam na żywo na ulicach okienka do piwnic, studzienki, miejsca, których nikt by nie zauważył. Siedziałam w różnych punktach miasta, malowałam, spotykałam ludzi i zapisywałam rozmowy z nimi z tyłu blejtramów. Z tego powstała duża wystawa Ikonostas miasta w Galerii Zderzak. Towarzyszył jej folder, który był mapą, pokazującą gdzie można odnaleźć te miejsca. Z kolei drzewa – to była mapa miasta patrząc w górę. Natomiast Modraszek Kolektyw to obrona najpiękniejszego zielonego miejsca w Krakowie. A teraz rzeki. Zaczęło się to tak, że spotkałam doktora Kazimierza Walasza – przyrodnika i ornitologa. Dowiedziałam się, że jego marzeniem jest spływ wszystkimi rzekami Krakowa. A, że już wcześniej o tym myślałam, to zaproponowałam mu, żebyśmy zrobili to wspólnie. Okazało się, że rzek w Krakowie jest 6 i że nie ma osoby, która by te rzeki przebrnęła.

Wszystkie te rzeki spotykają się w Wiśle. Z moim mężem zrobiliśmy recyklingową łódkę. We wrześniu spływaliśmy Wilką, w której jest pełno raków. Za to rzeka Prądnik przepływa pod Alejami Pokoju – tam jest chyba hotel większości gołębi krakowskich. Na górze – tramwaje, tiry, autobusy, a pod mostem: jakaś inna rzeczywistość! Z każdej rzeki powstanie inny film, zdjęcia oraz obrazy. To bardzo pracochłonny projekt, dopiero pracujemy nad drugą rzeką. Ale zdjęcia z tych wypraw już można zobaczyć na Facebooku. Teraz będziesz kojarzona z ekologią (śmiech)! Nie przeszkadza mi to. Dla mnie ekologia to jedna strona. Bardziej interesuje mnie jednak aspekt metafizyczny, symboliczny czy nawet egzystencjalny. Ale to dobrze, jeśli sztuka może się przydać do zmiany świadomości u ludzi. Nie możemy zniszczyć przyrody. Jeżeli w mieście nie ma zielonych terenów, to nie możemy być w nim szczęśliwi. Jakość naszego życia zależy od tego, czy będziemy mieli gdzie

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

9


10

| WYWIAD Z NIĄ

uciec od zbiegu cywilizacji. Przyroda nie jest mi bliska tylko z powodu, że chcę ją chronić, tylko dlatego, że byłam wychowywana w miłości do niej. Mój tata, oprócz tego, że jest skrzypkiem, jest również przewodnikiem beskidzkim, natomiast babcia była biologiem. Dzięki temu potrafimy z siostrami nazwać każdy kwiatek. A tata, nawet kiedy nie miał czasu zabrać nas w góry, pokazywał nam nieznane miejsce w Krakowie. Stawy nad Wisłą, cegielnię pod Kopcem, dużo czasu spędzaliśmy na Zakrzówku. Cenię te miejsca nie tylko z powodów ekologicznych, ale dlatego, że są moje. Myślę, że na przyrodzie uczyłyśmy się wrażliwości na

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

WYWIAD Z NIĄ |

piękno. Najprostszym sposobem uwrażliwienia na piękno jest umiejętność dostrzegania przyrody. Chyba najwięcej splendoru wśród projektów, które wymieniałaś przyniosło Ci 365 drzew. Podejrzewałaś, że będzie o Tobie aż tak głośno? Absolutnie nie! To jest siła Facebooka. Wykorzystałam jako medium tego projektu portal społecznościowy. Każdego dnia, tak jak się zapisuje stronę w pamiętniku, ja wrzucałam na Facebooka zdjęcie z Cecylią na drzewie. Zbudowałam relację zmian pór roku, upływu czasu, pogody w Krakowie, w co byłam ubrana, nastroju. Taką własną opowieść, reprezentowaną

przez zdjęcie. Ludzie oswajali się z tym, przywiązywali do tego. Dużo osób czekało na to zdjęcie, przesyłali je innym. To, że media się tym zainteresowały, to wynikało właśnie z tego. 365 drzew to początkowo był taki mój osobisty pamiętnik. Osobisty pamiętnik, do którego każdy może mieć dostęp!? Dzięki temu, że jestem artystką i operuję językiem sztuki – mogę symbolicznie opowiadać o życiu osobistym. Ja wiem, co stało za danym zdjęciem, ale każdy może odbierać to zupełnie inaczej. To jest obraz. Nigdy nie było słów. To słowa są dosłowne, może oprócz słów poezji. A ja we wszystkich moich projektach operuję

obrazem. Obraz każdy może interpretować inaczej – to właśnie było siłą 365 drzew. Z jednej strony polubiło mnie mnóstwo ekologów, którzy zrozumieli to tak, że ratuję drzewa i pokazuję, jaką mamy piękną przyrodę. Feministki odczytywały to w taki sposób, że jestem silną, niezależną kobietą, która niczego się nie boi. Artyści współcześni zachwycali się antykapitalistycznym projektem, do którego nie potrzeba pieniędzy, performancem, nowymi technologiami. Każdy mógł to odczytywać, jak chciał. Wśród tych odczytów znalazłam jeszcze inny. Na forum Gazety Wyborczej przeczytałam o Tobie: Ostatnio jest

wszędzie (...) Dziewczyna weszła na drzewa i zrobiła sobie zdjęcia... tyle... i tylko tyle. I tylko tyle? Forum szumiało niesamowicie, kiedy na łamach Gazety ukazał się finał 365-ciu drzew. To była impreza pod Dębem Wolności w Krakowie. Te opinie wynikają z nieznajomości tematu. Ludzie mają zwyczaj zabierania głosu, kiedy nie mają o niczym zielonego pojęcia. Myśleli, że byłam w gazetach, tylko dlatego, że weszłam na Dąb Wolności. A to wejście nie było niczym innym, jak zakończeniem rocznego projektu. A robienie czegokolwiek codziennie, bez względu na zdrowie, chorobę, pogodę – wymaga olbrzymiej determinacji i ogromnej dyscypliny. I chyba nie trzeba nikogo przekonywać, że codzienne wejście na drzewo, pomimo obowiązków, jest trudnym zadaniem. A to, że powstało z tego wiele dobrych zdjęć - to jest zupełnie inna sprawa. Były też słabsze fotografie. Ale nad wszystkimi ciężko pracowałam . Czasem musiałam wybrać jedno zdjęcie ze stu, musiałam mieć fotografa, dobrać ubranie, wykreować ten obraz. To była systematyczna praca. Myślisz, że dzięki temu, że zrobiło się o Tobie głośno, możesz popychać do przodu kolejne swoje akcje? Na pewno mi to ułatwia. Ale cały czas robię to, co robiłam wcześniej. Prowadzę warsztaty dla dzieci w Bunkrze Sztuki. Zrobiłam poza tym bardziej kameralny projekt. Najpierw

odbył się wernisaż w ogródku u Pana Żula. Po jego śmierci zrobiłam koncert poświęcony jego pamięci, na który zaprosiłam bezdomnych. Ten projekt musiał być kameralny, do jego ogródka mogłam zaprosić tylko 5 najbliższych osób. Nie mogłam upubliczniać jego życia. Ten projekt musiał mieć intymność w swoim charakterze. Poza tym dalej gram z siostrą Rozalią.

Ludzie z całego świata znajdują nas w Internecie i proszą, żeby wysłać im płytę. Przedwczoraj dostałam list od fana, że płacze przy tej muzyce. A zwiększyło się zainteresowanie Negradonną (projekt muzyczny Cecylii i Rozalii – przyp. red.)? Myślę, że nie – Negradonna jest zupełnie innym projektem. Ludzie z całego świata znajdują nas w internecie i proszą, żeby wysłać im płytę. Przedwczoraj dostałam list od fana, że płacze przy tej muzyce. Tylko, że Ci fani są bardzo rozproszeni. To osobista muzyka. I bardziej dosłowny projekt, niż drzewa. Drzewa były proste,

dlatego mogły się spodobać. Ludzik na drzewie – można się z nim identyfikować, zupełnie prosto kojarzyć lub próbować doszukać się głębi. Natomiast Negradonna nie jest na polskie warunki, jest uczuciowa i mroczna. W Polsce nie ma rynku dla tego rodzaju muzyki. Mimo to, ja ją uwielbiam. Niesamowicie cenię Rozalię i jej kompozycje. Zresztą do filmu z pierwszą rzeką muzykę również komponuje Rozalia. Siostra również robiła mi zdjęcia z drzewami. Powstał świetny dokument Tomasza Godfryda i grupy ¾ skrzydła, który łączy Negradonnę i drzewa. Może się wydawać dziwny, mroczny. Wbrew pozorom w swojej istocie prawdziwie o nas opowiada. Mówisz o sobie, że jesteś malarką. Tymczasem przede wszystkim rozmawiamy o muzyce, o akcjach społecznych... Stąd chyba daleko do malarstwa? Wcale nie! Ta wystawa o Panu Żulu, o której wcześniej Ci mówiłam, odbyła się rok temu. Na nią składał się koncert mojej siostry Teresy, grany na złomach, ale również cykl abstrakcyjnych obrazów, których elementami był złom znaleziony przez Pana Żula. Dla niego było ważne, ile one ważą. Dla mojej siostry, jak one brzmią. A dla mnie to, jaki mają kształt i kolor. Naszym pretekstem do spotkania było malarstwo. Poszłam do tego człowieka, kupiłam mu piwo i papierosy i zapytałam, czy mogę pożyczyć od niego złom

i namalować obrazy. To był projekt malarski. Natomiast to, że drzewa były piękne, wynikało z tego, że traktowałam je jak obraz. Nie maluję go, ale na nim jestem – taka różnica. W taki sposób Modraszek również może być obrazem? Tak, Modraszek zaczął się od tego, że wyobraziłam sobie chmarę ludzi w niebieskich skrzydłach na górce na Zakrzówku. Tak mi się spodobał ten obraz, że chciałam, żeby stał się ciałem. Tym lepiej, jeśli możemy tym pomóc w bardzo ważnej sprawie. Zdałam sobie sprawę z tego, że to będzie tak ładny obraz, że media się nim zainteresują. Ja zawsze myślę obrazami. Dla mnie: czy to zdjęcie, czy performance, czy akcja społeczna – myślę o tym, jak o obrazie. Dlatego uważam się za malarkę. Poza tym, nie oszukujmy się – co innego jest interesujące dla mediów, a co innego dla komercyjnej galerii albo kolekcjonera obrazów. Obraz nie jest modnym medium, jeśli zajmujesz się samym obrazem – to nie masz szans w dzisiejszych czasach. Obraz ma tylko siłę w bezpośrednim kontakcie. Jak to robisz, że potrafisz porwać za sobą tłumy? W Modraszkach było tak dlatego, bo to była społeczna kwestia. Dużo ludzi lubi Zakrzówek. Podobnie w przypadku projektu Smoleńsk 22/8 – to był projekt dotyczący sytuacji ludzi, których dotknęły wysokie czynsze i konieczność wy-

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

11


12

| WYWIAD Z NIĄ

prowadzki z centrum miasta. Mówiliśmy o problemie, który ludzi naprawdę interesuje. Oni nie walczą o nasz projekt, ale o sprawę, która ich dotyczy. Modraszek Kolektyw i ul. Smoleńsk, to projekty grupowe, których razem z Justyną Koeke, moją siostrą, byłyśmy kuratorkami i organizatorkami . Masz swoich naśladowców? Fenomen jest z drzewami – robiłam je tylko i wyłącznie dla siebie. A już pojawił się drugi kontynuator. Pierwszym był Christopher B. Gray, który robił ten projekt przez cały rok, pod kątem stricte ekologicznym. Teraz pojawiła się Kamila, młoda dziewczyna spod Rzeszowa, która zrobiła już około 200 fotografii na drzewach. Na początku to były słabe zdjęcia – teraz już są coraz lepsze. Kamila coraz lepiej się ubiera, staje się elementem pejzażu. Projekt 365 drzew rozpoczął się we wrześniu 2009 roku i cały czas trwa, to jest niesamowite. Codziennie możesz wejść na Facebooka i zobaczyć kogoś na kolejnym drzewie. Moi znajomi wcześniej kibicowali mi, teraz kibicują Kamili. Tego, że dużo zyskujesz przez swój angaż społeczny – nie trzeba akcentować. A możesz coś stracić? Wiesz, że tak? Jak za dużo piszą o tobie codzienne gazety, to potem jesteś obgadywany w kręgach sztuki współczesnej. A, Cecylia, ty zajmujesz się mediami, to jest sztuka

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

WYWIAD Z NIĄ |

popularna, to nie są rzeczy ambitne i na poziomie... Ale tym się nie przejmuję. Trochę bałam się przy Modraszek Kolektyw, że władze miasta będą niezadowolone, że rozpętałam taką awanturę i nie będę mogła liczyć na pomoc miasta przy sfinansowaniu wystawy czy wydaniu katalogu. Liczyłam się też z tym, że elitarne środowiska związane ze sztukami wizualnymi uznają Modraszek Kolektyw za kiczowaty obrazek. Ziściły się Twoje obawy? Wydaje mi się, że jako Modraszki zyskaliśmy szacunek Władz Miasta i środowisk związanych z kulturą. To była niesamowicie piękna, energetyczna i pełna humoru akcja. Za ten humor odpowiadała moja siostra - Justyna Koeke. Poza tym bardzo wiele prestiżowych instytucji i świetnych artystów przyłączyło się do Modraszek Kolektyw. Tak, że jak zawsze odwaga się opłaca i wychodzi na dobre. Jak Twój mąż odnosi się do Twoich projektów? W końcu nie jest tak, jak Ty – artystą. Trudno mu się w tym wszystkim odnaleźć. Mam mało czasu, nie żyję jak typowa spokojna żona zaangażowana tylko w dom i dzieci. To zdecydowanie nie wystarcza mi do szczęścia. Mąż pomaga mi w wielu rzeczach. Podoba mu się i imponuje mu to, co robię. Myślisz, że w Twoim przypadku związek z mężczyzną, który nie obraca się w arty-

stycznych kręgach jest lepszy, niż mógłby być z artystą? Absolutnie tego nie wiem! Myślę, że w ogóle związki są trudne. Trudno jest być z czło-

Mam mało czasu, nie żyję jak typowa spokojna żona zaangażowana tylko w dom i dzieci. To zdecydowanie nie wystarcza mi do szczęścia wiekiem bardzo podobnym, trudno jest być z człowiekiem kompletnie innym... To nie jest łatwe zadanie. A jak rozumiesz kobiecość? Ja mam w ogóle z tym problem. W czasie konferencji Strategie Trickstera, pewna historyczka sztuki zapytała się mnie, czy w moich projektach ma znaczenie to, że jestem kobietą. A ja nie potrafię sobie wyobrazić, że nie jestem kobietą. Staram się być niezależna, pewnie jestem feministką. Zdaję sobie sprawę z tego, że kobietom często jest trudniej – mają wiele wieków teraz do przepracowania. Ale... w moich projektach, nie jest ważne to, że to akurat kobieta wspina się na drzewo czy płynie

łódką. Dla mnie ważne jest to, że to jestem ja: Cecylia. To moja prywatna, osobista opowieść, przez co staje się uniwersalna. Jest na tyle szczera i prawdziwa, że okazuje się, że każdy może się z tym identyfikować. A w takim prostym sposobie rozumowania – lubię się kolorowo ubierać, maluję się, używam czerwonych szminek. Korzystam z przywilejów i atrybutów kobiecości i bardzo je lubię. Aprops ubioru – masz bardzo charakterystyczny styl. Moja szafa to jest mix prezentów, które dostaję. Sporo rzeczy daje mi moja siostra, Justyna – ona ma niezwykłą łatwość w szyciu. Dzisiaj mam na sobie leginsy od niej. Trochę ciuchów dostaję od mojej przyjaciółki, Moniki Drożyńskiej – disagnerki i artystki. Mam też rzeczy z second handów. Czasem kupuję sobie coś specjalnego, np. bluzę u Moni w punkcie, albo ręcznie haftowany gorset góralski. Czasem proszę krawcową o uszycie spódnicy. Lubię połączenia rzeczy unikatowych z tzw. byle czym. Do tego dokupuję sobie bardzo kolorowe rajstopy albo inne dodatki. Praktycznie nie chodzę do sieciowych supermarketów z ubraniami. Interesuję się wszelakim modowym recyclingiem. Co chcesz wyrazić poprzez swój styl? Siebie! Z jednej strony muszę się czuć ładna. Poza tym

ubrania muszą być praktyczne i wygodne. Nie mogą mnie ograniczać. Nie chcę cierpieć dla urody. Bluza musi być ciepła, a buty bardzo wygodne. Żeby w każdej chwili można było wejść na drzewo (śmiech)? Tak. Żeby móc dogonić uciekający autobus, siąść byle gdzie na ziemi. Chodzi o to, żeby ciuchy mi nie przeszkadzały. Muszą poza tym być inne, nie chcę mieć np. torby jak trzy inne osoby w autobusie. Dzięki bardzo prostym sposobom można sprawić, że się fajnie wygląda. Eksperymentowałam z tym przy drzewach – tam ubiór trzeba było szczególnie wyeksponować. Ubierałam byle co, malowałam usta czerwoną szminką – byle być widoczną. A ludzie na to: Cecylia, jak ty fajnie wyglądasz!. I mieli rację! Patrząc się na Ciebie, mam wrażenie, że chyba znasz przepis na poszukiwany od wieków eliksir młodości... Ja cały czas czuję się tak samo, a może nawet lepiej, niż jak byłam młodsza. Każdy dzień zaczynam od spaceru z huskym, to dostarcza endorfin. Emocjonujące jest spływanie rzekami – raz wpadłam do lodowatej wody – było wtedy 7 stopni! Po prostu dostarczam sobie przygód. Wiesz... nie można się nudzić. ■

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

13


14

| NAZWA DZIAŁU | RUBRYKA

WYWIAD Z NIĄ |

Marcin Jajkiewicz Mój sposób na życie – muzyka i kobiety Rozmawiała: Justyna Skrzekut Fotografie: 2FlyTeam

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

15


16

| WYWIAD Z NIM

NAZWA DZIAŁU | RUBRYKA |

Marcin Jajkiewicz (27 l.) Muzyk, wokalista jazzowy, musicalowy, rozrywkowy, współpracuje z zespołami; TOMQ, Button Hackers, Tango Corazon Quintet. Z urodzenia – Warszawiak wychowany na Pradze, w praktyce – wszędzie jest traktowany jako „swój”. Według Eli Zapendowskiej – zdolny, ale leniwy. Intryguje go, kiedy kobieta podziela jego pasje. Bezczelny, kiedy coś mu się nie podoba, bezkonkurencyjny w opowiadaniu bajek na głosy.

Zaczynałeś od wiolonczeli. bo twierdzą, że niszczę bębny Co łączy wiolonczelę i ko- (śmiech). bietę? Myślę, że kształty (śmiech). Chodzi tu o potrzebę wyI dusza tego instrumentu… zwolenia energii “tłukąc po Chociaż wiolonczela w pewnym garach”? stopniu odpowiada rezonanso- Chodzi o rytm. Nawet, kiedy wi śpiewającego mężczyzny. To odruchowo stukam palcami instrument, który brzmi bardzo – szukam czegoś nowego, nisko, głęboko… różnych rytmów. Zobaczymy, może jeszcze będę perkusistą Kobiety są głębokie? (śmiech). To zależy jakie kobiety. Najbardziej ekstremalny, nieUnikasz odpowiedzi… standardowy instrument na Kobieta inteligentna i mądra jakim zdarzyło ci się zagrać? ma bardzo głębokie wnętrze. Róg, przypominający nieco kieł mamuta – to taka… wydłużona Na jakich instrumentach, rura, wydaje maksymalnie trzy poza wiolonczelą, potrafisz dźwięki, ale to bardzo ciekawy zagrać? instrument. Potrafię zagrać na pianinie, właściwie każdą piosenkę, po- Robi wrażenie, gdzie miałeś degram, zaakompaniuję, robię okazję na tym grać? różne rzeczy z syntezatorem: Dokładnie nie pamiętam, wiem, brzmienia, dźwięki, rytmikę. że zagrałem, ale kiedy to było… Mogę zagrać na gitarze, na Podczas jakiejś… trąbce… Bardzo podoba mi się brzmienie trąbki – mocne Imprezy? brzemiennie, to brzmienie, które Można to tak nazwać, impreza wychodzi poza orkiestrę, nadaje z bardzo…dziwnymi instrumenkoloryt. Lubię sobie czasami tami (śmiech). też potłuc na perkusji, kiedy pozwalają mi na to koledzy Zapytam teraz o zupełnie perkusiści, a pozwalają rzadko, inny rodzaj gry… Często

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

grywałeś z kobietami? Pytasz czy z nimi pogrywałem? Jeśli wolisz takie określenie… Nie, chociaż wszyscy mi mówią, że wyglądam na faceta, który to robi. Skoro mówią Ci to wszyscy, może jednak coś w tym jest? To jest chyba kwestia wyglądu. Okazało się, że ludzie, którzy mają kwadratową szczękę, a ja akurat taką mam, nie wzbudzają zaufania wśród społeczeństwa, naprawdę (śmiech). Pewnie chodzi też o specyfikę zawodu muzyka, wokalisty, frontmana. Znamy takie opcje, gdzie zespoły miały zaznaczone w kontrakcie, że zdejmują obrączki i nie ma kobiet ich życiu – są fanki. Co w Twoim życiu pojawiło się najpierw – muzyka, czy kobiety? Podobno już w przedszkolu śpiewałem i dawałem koncerty paniom wychowawczyniom. Wiadomo, że w przedszkolu były też pierwsze miłości, ale jednak muzyka była pierwsza. Moi rodzice to wokaliści – osłuchałem się z wokalem,

brzmieniem muzyki. Powiem Ci szczerze, że dla niej poświęciłem karierę sportowca. Sporo grałeś w kosza… Piłka nożna, kosz, inne dyscypliny. W ogóle uwielbiałem sport, ale stanąłem przed wyborem czy iść w stronę muzyki, czy poświęcić się dla koszykówki – pasji, którą się zapaliłem. Wybrałem muzykę. Dlaczego? Nie potrafię tego wyjaśnić, zwłaszcza, że kochałem sport. Po prostu – cały czas coś mi w tej duszy grało. Zupełnie zrezygnowałeś ze sportu wybierając muzykę? Nie, teraz jest tenis. Muszę jakoś odreagować po tych jazdach, zmęczeniu, próbach… Dostrzegasz coś, co łączy sport i muzykę? Oddech. W wokalu chodzi o to, żeby ten śpiew nie był ściskiem, a niestety większość z nas próbuje tak do tego podejść – śpiewają z gardła, z całej siły się zaciskając. Śpiew powinien wychodzić od przepony, czyli głęboki oddech i piękny dźwięk. Podobnie jest ze sportem.

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

17


18

| WYWIAD Z NIM

Głęboki oddech i piękny rzut na kosz? Plus kondycja oczywiście. Wspominałeś, że poza sportem i muzyką Twoją pasją jest motoryzacja i ten rodzaj emocji. Tak, ale to są głównie emocje wzrokowe, kiedy np. oglądam jakiś rajd, chociaż sam lubię sobie pojeździć, ale przepisowo. Spokojnie, panowie z drogówki raczej nie są czytelnikami tego wywiadu. No oczywiście czasami trzeba pojechać gdzieś skrótem albo być troszkę szybciej niż autobus (śmiech). Teraz poproszę Cię o skomentowanie kilku, zodiakowo charakteryzujących Cię zdań. Zaczynamy. Zachowujesz dystans, bo chcesz być niezależny? To nieprawda. Jestem niezależny, ale nie zachowuję dystansu – jestem otwartym człowiekiem. Potrafisz być bardzo uparty i trudno przekonać Cię do zmiany poglądów? Jestem bardzo uparty, mam to po tacie. Ale jeśli podejdzie się mnie jakimś sposobem…O to jak to zrobić, trzeba już zapytać mojej żony. Twierdzisz, że „baby” mają swoje niezawodne sposoby, by przekonać faceta? „Baby, ach te baby…”. To zależy, kobieta, która jest moją

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

WYWIAD Z NIM |

koleżanką nie potrafi mnie do niczego zmusić, bo….jestem uparty jak osioł. Potrafię się na przekór zacietrzewić. Taki już jestem. Ekstrawagancja i bunt – dla samej zasady? Kiedy ktoś daje mi dobrą radę, która może mi pomóc – staram się z niej skorzystać. Ale to znowu zaprzecza temu, co powiedziałem wcześniej, że na przekór komuś – chcę powiedzieć nie. Cóż, ze mną bywa różnie.

Moje teksty są przeważnie o miłości. Bardzo różnej. Staram się w muzyce pokazać siebie, moje uczucia, przeżycia i serce… Myślę, że na tym to właśnie polega. Nikt nigdy nie udowodnił, że mężczyźni są w pełni logiczni. Według mnie, faceci są bardzo skomplikowani. Ja też uważam tekst „faceci są prości” za tanią propa-

gandę (śmiech). Weźmy na przykład zakupy – strasznie długo wybieram swoje rzeczy, mimo że kiedyś nie cierpiałem zakupów. Na wszelki wypadek oświadczam, że się nie tapetuję i nie chodzę do manicurzystki i tym podobnych (śmiech). Jesteś wybredny tylko jeśli chodzi o ciuchy dla Ciebie? Doradzam też mojej żonie i jestem cierpliwy, bardzo cierpliwy. Ale mówisz to z ciężkim westchnieniem. Bo przypominam sobie te kilometry, które czasami przechodzimy na zakupach – dlatego jest westchnienie. Ale jak już idziemy – staram się pomóc i czekać spokojnie. Zgadzasz się ze stwierdzeniem, że muzyka jest kobietą? Tak, śpiewać można właśnie o sytuacjach ze swoja kobietą, o niej samej. Dlatego wielcy tej muzyki, mając setki kobiet, mogli śpiewać o „swojej kobiecie” i tworzyć coraz to nowsze kawałki (śmiech). W Twojej muzyce to kobiety są inspiracją? Właściwie kobieta. Kobieta i dziewczynka. Moje teksty są przeważnie o miłości. Bardzo różnej. Staram się w muzyce pokazać siebie, moje uczucia, przeżycia i serce… Myślę, że na tym to właśnie polega. Brałeś udział w ogólnopolskich programach muzycznych, jeden z nich to “Szansa

na sukces” – była dla Ciebie szansą? Na pewno, bo mogłem wystąpić. To był mój pierwszy występ telewizyjny. Znalazłem się przed kamerami, w studiu, przed publicznością. Jak zobaczyłem ostatnio to nagranie – po prostu zacząłem się śmiać. Ja miałem wtedy 17 lat i wyglądałem jak szkieletor (śmiech). Co najbardziej z tego zapamiętałeś? Stres, czy dostanę dobrą piosenkę. W efekcie byłem zadowolony – energetycznie, fajnie i myślę, że jury też się podobało. Przyszedł też czas na Sopot i komentarz, że najpiękniej w dziejach Festiwalu wyśpiewałeś pierwszą nagrodę… To były niesamowite emocje. Zaśpiewałem piosenkę, która nie byłą piosenką typowo na polski rynek; solowa, z pewnymi zaśpiewami, których się w języku polskim nie stosuje. Niektórym to się nie podobało, chcieli, żebyśmy coś zmienili, ale my powiedzieliśmy: nie, chcemy to zrobić właśnie w taki sposób. W tej piosence dużo się dzieje. „Między nami” to kawałek dość alternatywny – jak na polską scenę. Nie cenisz komercji w muzyce? Tego nie powiedziałem. Jadąc samochodem czasami słucham przyjemnych, komercyjnych piosenek.

Słuchałeś dzisiaj „Jingle bells”? Bardzo to lubię, uwielbiam „White Christmas” i „All I want to for Christmas is you”.

sakwa pełna brzmień – to soul, funk, elementy rocka. Może dlatego nie brzmimy komercyjnie. Śpiewam na koncercie soul, a za chwilę muszę się przestroić i zaśpiewać mocno, z chrypą rockowy numer.

Tango Corazon Quintet – zespół Marcina Wyrostka, w którym śpiewasz nie jest W muzyce TOMQ pojawiają projektem komercyjnym… się też nuty orientalne… To projekt, który budzi zmysły, Nasz pianista jest fanem muwywołuje emocje. Po koncer- zyki orientalnej. cie facet, którego w ogóle nie znam, potrafi podejść do mnie Zdążył cię już namówić na i powiedzieć: słuchaj, zaśpie- jakiś orientalny tekst? wałeś tak, że miałem ciary… Czasami na próbach robimy Tango Corazon Quintet to sobie takie różne, śmieszne wspaniali muzycy i moi przy- rzeczy arabsko- -irlandzkojaciele. To potężne uderzenie, -angielskie. połączenie tanga, które jest niesamowicie emocjonalnym Kto nie docenia pieśni, kobiet stylem, jazzu, który daje mnó- i wina – zawsze będzie głupstwo możliwości i muscialu… cem – podzielasz tę opinię? Tytuł mojej magisterki brzmiał: Potrafisz tańczyć tango ar- Frank Sintara – Jack Daniels, gentyńskie? kobiety i śpiew (śmiech). Na szczęście Marcin jesz- Wino – tylko domowej roboty cze mnie nie poprosił, żebym (śmiech). Śpiew – był, jest zatańczył tango na scenie, i będzie ze mną zawsze. To pracują z nami profesjonalni sposób na życie. Kobiety…żona tancerze, którzy wykonują tę i córka – moje dwie kobiety cięższą robotę (śmiech). Ja, – to również mój sposób na jeśli już tańczę, to robię to życie. Właściwie trzy kobiety – dla zabawy. jeszcze moja mama, no i moja teściowa… Jaki miał być z założenia styl TOMQ – jednego z trzech ze- W porządku, przy Twoich społów, z którymi pracujesz kobietach postawmy wiejako wokalista? lokropek (śmiech). PorozZ założenia, to był projekt, mawiajmy teraz o polskich który miał być komercyjny, ale artystkach, u boku których nie do końca. U nas w Polsce występowałeś. Co je wyróżjest taki utarty schemat – kilka nia jako kobiety? Zacznijmy akordów, szybki, prosty tekst od Maryli Rodowicz. i mamy kawałek. TOMQ to jest Maryla to zdecydowanie ener-

gia, niesamowita, potężna energia. Scena... aż się pali. Justyna Steczkowska? To klimatyczna kobieta, która „płynie” na dźwiękach. Klimat i gust. Doradzała mi na przykład, żebym nie zakładał czarnej koszuli na występy. Edyta Górniak? Po prostu głos. Jeśli chodzi o nią – można ją nazwać “The Voice”. Wróćmy do Ciebie – wokalista musicalowy, rozrywkowy, jazzowy. W którym nurcie czujesz się najlepiej? Swing – odłam jazzu, w tym klimacie czuję się bardzo dobrze. Co Cię pociąga w jazzie? Otwarcie dźwięku, można wyjść poza szablony, normy, linię melodyczną. Mogę zrobić z nutami co chcę – zaśpiewać to z inną rytmiką, zmienić znaczenie… Dlaczego muzyka budzi zmysły? Bo jest niesamowicie różnorodna. Potrafi być romantyczna, dramatyczna, tragiczna, spokojna, przyjemna… Dla artysty ważna jest wena? Tak. Ty i TOMQ „Venę” 2010 macie już za sobą. Podobno byliście mocno zaskoczeni zwycięstwem na Festiwalu. Spakowaliśmy już do samochodu sprzęt. Zapakowaliśmy klawisze, pomagaliśmy chłopakom i czekaliśmy jeszcze

w kurtkach co się będzie działo. I nagle usłyszeliśmy TOMQ. Niesamowita sprawa. Było tam bardzo dużo zespołów, w których ludzie grają ze sobą od lat i są świetni. Byliście jedynym zespołem, co do którego jury nie miało wątpliwości. Czy wy mieliście jakieś wątpliwości co do „Veny”? Wystąpiliśmy z „Wojną” – rockowym kawałkiem. Rock to nie jest mój największy atut, ale starałem się śpiewać z całego serca i z kopytem – widocznie o to tam chodziło. O czym jest „Wojna”? To numer bardzo potężny, o wojnie w miłości, w życiu, w społeczeństwie. To opowieść o wojnie teraźniejszej. Dlaczego walka pociąga mężczyzn? To jest ta nadwyżka testosteronu, która się w nas tworzy (śmiech). O co Tobie zdarzało się walczyć? Walczyłem o byt w sferze muzyki. Kiedy myślisz: wygrałem? Za każdym razem, kiedy gramy koncert, a potem wychodzą do nas ludzie, łapią się za głowę i mówią: to było cos niesamowitego. Dziękuję za rozmowę. Dziękuję.

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

19


| JEJ PUNKT WIDZENIA | FELIETON

JEJ PUNKT WIDZENIA | FELIETON |

Spodnie dla leworęcznych Nie ukrywam, sama często używałam takiego sformułowania. Stroszyłam piórka w swojej dopracowanej do perfekcji zadaniowości. Zachłyśnięta bez miar idealną organizacją czasoprzestrzeni. Wypracowywanym przez długie lata systemem racjonalnego planowania. Konstruktywną realizacją celów, zwieńczoną ostatecznie pożądanym pijarem (Boże, jak ja nienawidzę tego słowa) człowieka na wskroś przesiąkniętego upartym dążeniem. Dążeniem do czego? To już znowu nie było wcale takie ważne. Nie mam czasu. Słyszę na ulicy i w metrze, w słuchawce od telefonu i w megafonie na ulicy. Nie mam czasu, nie mam czasu… Nie mam czasu na kawę, na kino, na imprezę. Nie mam czasu na wyjazd, na spotkanie, na wspólny obiad, na grę w szachy, na paintball. Nie mam czasu na ściankę, nie mam czasu na wiadomości. A może kręgle? Eee, no wiesz, zadzwonię, ale raczej (!), raczej nie mam czasu… Czy nawet, jak śpiewa nieco leniwie córka i siostra moich aktorskich faworytów – Jana i Błażeja Peszków, Maria: nie ma mam czasu na seks, choć tak bardzo chciałabym mieć. Chciałabym, ale tak naprawdę nie chcę. Bo kiedy już będę mieć ten upragniony czas, to co ja z nim właściwie zrobię? A po co mi coś, z czym nie da się nic zrobić? Wolny czas

il. Kinga Tync

20

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

Praktyczne ma być dzisiaj niemal wszystko – otwieracze do konserw i spodnie dla leworęcznych, wibratory w szmince, auta z czujnikiem zmęczenia i garnki uniemożliwiające wykipienie mleka. Praktycznym ma być również skrupulatne zarządzanie czasem.

staje się z jednej strony czymś nieosiągalnym, a z drugiej – na wskroś bezużytecznym. Po co więc sięgać niemożliwego, skoro może to nie mieć praktycznego zastosowania? Teoria często rozmija się z praktyką – to wie każdy. Ale rzadko mówi się o tym, że praktyka często rozmija się z życiem. Praktyczne ma być dzisiaj niemal wszystko – otwieracze do konserw i spodnie dla leworęcznych, wibratory w szmince, auta z czujnikiem zmęczenia i garnki uniemożliwiające wykipienie mleka. Praktycznym ma być również skrupulatnie zarządzanie czasem. A w życiu? Leworęczni już dawno przystosowali się do takiego, a nie innego sposobu otwierania puszek czy zapinania spodni. Nową szminkę chce obejrzeć znienawidzony kolega z pracy zainteresowany designem. Prowadzący auto może i tak przysnąć za kierownicą, na długo przed tym, zanim zaświeci mu się czerwona lampka ostrzegawcza. A z tych świetnych garnków… mleko i tak wykipi, poważnie. Zaczęłam się nad tym wszystkim zastanawiać, kiedy po 2 tygodniach racjonalnego rozporządzania czasem, odmawiania sobie małych spotkań i przyjemności i życia wystukiwanego rytmem kalendarza, zaległam w łóżku na 4 dni. Pochłaniając niezliczone ilości tabliczek czekolady, obejrzałam chyba wszystkie filmy z Angeliną Jolie. Potem zaczęłam szukać.

W American Beauty Buddy Kane (w tej roli Peter Gallagher) użył sformułowania, które w szybkim tłumaczeniu brzmi mniej więcej tak: jeśli chcesz być uznawany za człowieka sukcesu, to kreuj się na człowieka sukcesu. Ten brak czasu musi chyba być pewnego rodzaju kreacją. Jeśli nie masz czasu, to kreujesz się na kogoś, kto musi uparcie dążyć do wyznaczonych sobie celów; kto jest zdecydowany, uparty, konsekwentny. Ale czy ma coś więcej poza tym, że nie ma czasu? Może ma jeszcze CV, zapełnione do granic niemożliwości... Drugą stroną – bardziej subtelną – są ci, którzy określają się sformułowaniami typu chciałbym, żeby doba miała 48 godzin lub żałuję, że moja doba nie trwa 48 godzin. Męczennicy współczesności. Z mglisto określonymi pobudkami – jak zombie – zaliczają kolejne pułapy sa-

modoskonalącej się samoświadomości. Z poczuciem wyższości mijają kawiarniane szyby i z wytęsknieniem czekają na swoje tygodniowe wakacje. Może nie zdają sobie sprawy z tego, ile satysfakcji może przynieść spontaniczny wypad gdziekolwiek. Może nie chcą sobie tego uświadamiać, bo przecież… nie mają czasu. Zakleszczeni w samonapędzającej się machinerii kariery, pieniądza oraz upartych dążeń. Może nie powinno mnie to tak drażnić, bo wcale przecież nie chcę zmieniać świata. Może odzywa się tu ten wewnętrzny sprzeciw, podbudowany stosunkowo racjonalnymi pobudkami. Bo skoro mogę studiować 2 kierunki w mieście, które jest odległe o osiemdziesiąt kilometrów od tego, w którym mieszkam i pracuję, to dlaczego ty nie możesz wyjść ze mną na kawę? Bo to wcale nie jest tak, że ludzie nie

mają czasu. Każdy ma przed sobą jego ogromne połacie. Daj Boże, kilkadziesiąt tłustych lat, a w najbliższym zasięgu konkretnych planów, to pewnie co najmniej tydzień. Czas jest. On na serio istnieje. A to, co się z nim zrobi, nie jest kwestią jego braku. Mówiąc nie mam czasu, prowokacyjnie – choć pewnie nieświadomie – ludzie oszukują swoich rozmówców, a co gorsza… brutalnie oszukują przede wszystkim siebie. Ja wolałabym usłyszeć, że ktoś nie ma czasu dla mnie. Albo po prostu, że mu się nie chce. Brzmi może obcesowo, ale za to prawdziwie. A tak poza tym wszystkim, to mnie, na brak czasu… po prostu szkoda szpilek. Natalia Sokólska PS. Podziękowania dla Ani Czapli.

KRÓTKO I NA TEMAT |

Nikomu za cholerę nie będzie się chciało tego czytać Kiedyś pisano pamiętniki i listy. Odkrywanie ich po wielu latach, wiązało się zawsze z doświadczeniem jakiejś tajemnicy, żeby nie powiedzieć – misterium. Dziś pisze niemal każdy. A nierzadko pisanie to obdarte jest z jakiejkolwiek przyzwoitości. Nie chodzi mi tylko o zachowanie względnych norm obyczajowych i moralnych, ale o samokrytycyzm, którego wielu współczesnym pisarczykom, po prostu brak. Nie bierze się to znikąd. W końcu jakie tempora, takie mores. Więc raczej nie dziwi i nie zastanawia to, skąd się bierze ta eksplozja przeróżnego rodzaju autokreacji. Dziwi raczej skala tego zjawiska, które ogarnęło już swoim zasięgiem niemalże cały świat. Już pewnie nie wróci ten czas, kiedy

pisali ci, którzy rzeczywiście mieli coś do powiedzenia. Kiedyś nawet za teksty piosenek zabierali się tylko doświadczeni poeci, tekściarze i bardowie. Teraz na pierwszy plan wysuwa się przede wszystkim pisarstwo pod publikę. Książka – obojętnie o czym, byleby poczytna i pisana najlepiej przez jakiegoś celebrytę. Autobiografia – piórem ghostwritera. Piosenka – byleby się rymowała i mówiła najlepiej o miłości i o tym, że faceci to dranie. A nawet, kiedy pozycja jest wyższych lotów i mówi, powiedzmy o bezpieczeństwie młodzieży, to dlaczego, pytam się, z okładki spogląda na mnie jej autorka!? Ciekawe, jak bardzo spadłaby sprzedaż, gdyby zmienić okładkę na taką, która odpowiadałaby treści książki.

A tak naprawdę, poeci nie zjawiają się przypadkiem. Prawdziwy talent rodzi się raz na jakiś czas. A kiedy pisze niemal każdy, rodzi się z tego niezrozumiały bełkot, kakofonia pustobrzmiących słów. To dziwne, że znalezienie względnego jej odbiorcy okazuje się wcale nie być takie trudne. A to mobilizuje do dalszej twórczości. Tylko na jak długo? Napisał też (i niech będą to jedyne warte zapamiętania słowa w tym tekście) ceniony przeze mnie Ziemkiewicz: „Spisane będą czyny i rozmowy, ale nikomu za cholerę nie będzie się chciało tego czytać”. A mi, tak między Bogiem a prawdą, to już się nie chce. Natalia Sokólska

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

21


| JEJ PUNKT WIDZENIA | FELIETON

JEJ PUNKT WIDZENIA | FELIETON |

Bajka o śmieciach ulicznych

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

Zaciągam kredyt własnej wartości u ludzi, którzy i tak zawsze będą dla mnie mili. Ale życie na ulicach robi się coraz radośniejsze. I każdy, absolutnie każdy śmieje się przecież ze mnie przywdziewam, upachniam i upełnomocniam siebie w byciu kotem w butach. Aż tu nagle. Targ próżności nie trafia w target, nie było komplementu, albo też taki był jakiś przegnity, że zamiast lśnić zaczynam

gnić. Zaciągam kredyt własnej wartości u ludzi, którzy i tak zawsze będą dla mnie mili. Ale życie na ulicach robi się coraz radośniejsze. I każdy, absolutnie każdy śmieje się przecież ze mnie. Patrzcie, mili państwo, jak się na nic wysiliła, siłaczka biedna. Na pewno o to im chodzi, przecież to wiem. Przypomina mi się pewna sukienka, kupiona jak wiele innych z myślą o. Było mi w niej podobno dosyć pięknie. Siedziałam sobie i lśniłam, mijały minuty, a Ty w swej obrzydliwej nieświadomości nie przychodziłeś i lustro pokazywało mi coraz brzydszą mnie. Gdy się spóźniałeś, zapadały mi się policzki i brzydły brwi, a gdy ostatecznie nie przyszedłeś w ogóle, byłam już tak straszliwie szkaradna, że nawet kije samobije nie chciały mnie tknąć. Może gdybym choć trochę kochała się sama w sobie, a nie w sobie dla ciebie, to może właśnie wtedy rzuciłabym w cholerę kopciuszkowanie i została przynajmniej śpiącą królewną. A tymczasem, mili państwo, nie można nawet spać, z tej do siebie niemiłości, z kijami samobijami pod poduszką. Nadejdzie zaraz ranek i kopciuchowi będzie trzeba kupić na pociechę jakiegoś ciucha. Ale to znowu takie uciążliwe, bo wszędzie wokół świątecznie rozochoceni ludzie, którzy na sto pro śmieją się przecież ze mnie. I wszystko to w jidysz. O Jezusie, tak się straszliwie nie znoszę, że młodzi Żydzi wyśmiali mnie w mieście nad Wisłą. Szczęśliwej Hanuki wszystkim, którzy od czasów przejścia przez Morze Czerwone nie doczekali się dla siebie ani jednej gwiazdki Michelin i stracili po przyjaźniach i miłostkach wszystkie słoneczka odnotowywane przez panią w przedszkolu. Dobry serwis mile widziany, może ktoś słyszał… Sandra Staletowicz

Przyjaciel do utylizacji

il. Kinga Tync

Są ludzie, którzy słysząc na ulicy śmiech przechodniów są przekonani, że tamci jawnie ich wyśmiewają. Tak bardzo krytyczni, zakłopotani sobą, zawstydzeni własną obecnością i odwykli od respektowania jakiejkolwiek własnej wartości. Tacy całkowicie ty i ja, przerażeni sobą my. A jeszcze nie tak dawno temu przepychaliśmy się przez świat pełni dumy. Do bycia pięknym wystarczył pełen zachwyt dziadków nad najbrzydszą z sukienek. Popularność zapewniało pięciu podwórkowych przyjaciół piłkarzy, a ciepły dotyk rodziców był całkowicie zaspokajający. I nagle wskazówki na tarczach zaczęły wariować – spójrz na mnie, tak jak i ja patrzę dzisiaj na ciebie, przecież wypięknieliśmy. Jesteśmy bardziej wyrafinowani w treści i formie, duzi i wszechmogący, ostatecznie w posiadaniu stumilowych butów, czapek niewidek i stoliczka, co to się sam nakrywa. Trzymamy też w szafie pomiędzy Zarą a Promodem parę kijów samobijów, którymi okładamy się czasami tak mocno, że należałoby je już w zasadzie nazywać samobójami. Z mojej prywatnej szafy kije wyskakują przeważnie wtedy, gdy długo cię nie widząc/ czując zaczynam interpretować każdy źle postawiony w esemesie przecinek. Znaczenie ma każde z małej litery cię, a brak komentarza to ci dopiero najzłośliwszy z komentarzy. Czytam cię między wierszami. Interpretuję się w tobie wzdłuż i wszerz. Wchłaniam podprogowo. I tak jakoś zawsze wychodzi, że na własną sromotną niekorzyść. Nie zadzwoniłeś, bo pewnie nie było potrzeby. Nie przyjechałeś, bo gardzisz. Nie odpowiedziałeś, bo pytanie było zbyt mało finezyjne. Kije lśnią i uderzają mnie po łopatkach jak jakąś roladę. A ja tymczasem, w ramach walki o własne public relations poświęcam sobie czasem dziesięć minut więcej, aby olśnić świat i Ciebie. Maluję, prostuję,

il. Kinga Tync

22

Spędzają z nami długie lata, jako nasi powiernicy, pocieszyciele, najbliżsi przyjaciele. Często są naszymi rówieśnikami. Gdy przyjdzie po nich śmierć, nagle pojawia się dramat, bo oto ciało naszego przyjaciela możemy albo pogrzebać nielegalnie gdzieś w ogrodzie- jeśli mamy to szczęście go posiadać – lub pozostawić do utylizacji… jak śmieć. Tak według przepisów wygląda ostatnie pożegnanie czworonoga w Polsce. Powoli, z oporami powstają w Polsce cmentarze dla zwierząt. Pomysł ów jest wyśmiewany, czasem nawet gwałtownie atakowany, jako dziwactwo czy nawet obrazę religijną, gdy choćby w Niemczech swego przyjaciela można pożegnać w specjalnej sali przed krematorium. Tam to nie wstyd zostawić kwiaty i zapalić znicz na grobie swego czworonoga. Tutaj pewna starsza pani musiała swego martwego psiaka zawinąć w ręcznik i wyrzucić do kontenera na śmieci, bo nie miała go gdzie pochować. Mój kot wykrwawił się na śmierć czekając na weterynarza, który zamiast pełnić tej nocy dyżur, pojechał na kawę. Na ratunek było za późno. Usłyszałam jedynie: „Już zdechł, może go pani zostawić do utylizacji”. Zastanawiam się czemu tak wielu ludzi zatraciło w sobie empatię? Ja miałam to szczęście wychowywać się ze zwierzętami. Przez nasz dom prze-

winęły się całe gromady potrzebujących stworzeń, śmiało mogę stwierdzić, że było ich ze dwie setki. Jakoś tak się utarło, że jeśli w okolicy znalazł się bezdomny pies, kot, ranny ptak, czy jeż, to trafiał do nas. I jestem ogromnie wdzięczna rodzicom, że chociaż czasem było trudno, nigdy nie usłyszałam: „coś ty tu znowu przywlekła? Albo to wyrzucisz, albo wyniesiesz się razem z tym!”. Wiedziałam, że mogę liczyć na pomoc i wsparcie – dziesiątki istnień znalazły dzięki temu ostoję, nowe domy, szansę na życie. Niestety zwierzęta żyją krócej niż my, i prędzej, czy później, przychodzi nam żegnać naszych najbliższych przyjaciół. Czasem musimy im pomóc w odejściu. Decyzja o uśpieniu moich psów była najtrudniejszą i najbardziej bolesną decyzją w moim życiu. Tygodniami biłam się z myślami- jakie mam prawo odbierać życie? Czy zrobiłam wszystko, co się dało? Czy dodatkowe pieniądze mogłyby uratować schorowane ciało? Wiem, że nie jestem jedyną, która stawiała przed sobą te pytania, dzierżąc w dłoniach los swego długoletniego towarzysza. Misiu, najbrzydszy i najukochańszy, żabopodobny, krzywołapy kundelek. Tramp, stary jak świat, w którego oczach można było wyczytać niesamowitą mądrość

i bezgraniczną miłość odszedł na mych kolanach. Diagnoza – rak. Vikunia straciła wzrok, ale nie radość życia. Ostatniego dnia zniosłam ją do ogrodu. Całą sobą wdychała wiosenne zapachy trawy, kierując ślepe oczy do słońca i merdając ogonem. Wszystko to, mimo wielkiego bólu powodowanego przez nieoperowalnego guza mózgu, wielkości pięści. Zasnęła w mych objęciach po podanym przez weterynarza zastrzyku. Nic nie przygotowało mnie na to, że dwa tygodnie wcześniej, rankiem ostatni raz będę przytulać jej bliźniaczą siostrę, Dianę. Wierzę, że wyczuwała nadchodzącą śmierć Viki, i jej serce tego nie wytrzymało. Zawał w kilka minut odebrał mi moją wieloletnią przyjaciółkę. „Pełno nas, a jakoby nikogo nie było: Jedną maluczką duszą tak wiele ubyło”. A najbardziej brakuje stukania pazurków o parkiet… Gdy odchodzi ktoś bliski, członek rodziny, naturalna jest żałoba po nim. Przeżycie wszystkich jej etapów jest niezbędne, by odzyskać równowagę. Pogrzeb, obrządek, pożegnanie – to wszystko w mentalności wielu osób zarezerwowane jest tylko dla ludzi. Czy już nie czas najwyższy, by ponad określeniem „gatunek” postawić bardziej wartościowe: „Przyjaciel”? Klaudyna Góralska

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

23


| JEGO PUNKT WIDZENIA |ODWAŻNIE O KOBIETACH

JEGO PUNKT WIDZENIA | MĘŻCZYZNA NIEFANATYK |

kiedy was nie słuchamy? Nigdy nie słyszałem też, by jakaś dama wygłosiła uwagę w rodzaju: „Chwila, zacne białogłowy, azali na cóż ten ścisk?”. Dwa kroki w tył i można cieszyć się już swobodą niezakłóconą czyimś rozchwianym jestestwem. A skoro dotarliśmy do rozchwianego jestestwa, nie spostrzegłem też kiedykolwiek, by panna wyraziła wątpliwość: „zastanawiałyście się kiedyś, dlaczego podrygujemy jak naćpane surykatki?”. Całość tak naprawdę sprawia wrażenie, jakbyście ideę przestrzeni intymnej wyniosły z koncertu punkowego. Wyrzuciwszy pijaństwo, darcie mordy i dostawanie z dyńki, czyli wszystko co najlepsze. Poza tym, w jakim w ogóle języku do siebie przemawiacie? Bo niestety rzadko jestem w stanie rozpoznać jakikolwiek szeroko znany dialekt. Czy to kolejna forma szyfru, która odgrodzić ma świat żeńskich tajemnic od męskiej dociekliwości (zaprzeczam, by jakiekolwiek dane empiryczne zebrane były na rzecz tego artykułu w procesie podsłuchiwania!). Dobrze, ale dajcie spokój, czy tajny szyfr mógłby nie brzmieć, jak spotkanie dyplomatyczne gremlinów oraz teletubisiów (i surykatek)? Czy nie mógłby brzmieć tak, jak wyobrażamy sobie prywatne spotkania grupy ponętnych kobiet (podlanych sosem kisielowym)? A może to my, mężczyźni, za mało staramy się was zrozumieć? Może zamiast krytykować powinniśmy doświadczyć na sobie korzyści takiego żywego i kolektywnego kontaktu. Dobrze, nie chcę być ignorantem. Tylko zróbcie mi miejsce w grupce, ja tylko pobiegnę po spódniczkę. I fajne trampki na obcasie. I wyrobię sobie elastyczne stawy skokowe, i zeza rozbieżnego. I pozbędę się godności. I już do was dołączam! Kamil Lipa

Wiecie czego nikt nie lubi? Stania w kolejce, zwłaszcza samotnie. Jeśli to lubisz – jesteś dziwna, koniec dyskusji. Ale wiecie co jest gorsze od stania w kolejce? Nieznośny kontrast, kiedy ktoś w tej samej kolejce mimo wszystko dobrze się bawi! Tak, tak, przed chwilą napisałem, że przecież nikt tego nie lubi i to wszystko jest bez sensu, ale cicho tam. Staram się stworzyć teorię. Rzecz w tym, że czekając w kolejce można jak najbardziej korzystać z dobrego towarzystwa, jeśli mamy szczęście je posiadać. Prawdziwy mężczyzna jednak pamięta o zasadzie decorum i wraz ze swoim kompanem godnie wyraża emocje dostosowane do sytuacji. Emocje mieszczące się w szerokim zakresie od cynicznego poirytowania po gorzką ironię podszytą nutką egzystencjalizmu (nie – nie dekadencji). Jesteśmy przy tym spokojni w swoim wewnętrznym napięciu i rzeczowym podejściu do sprawy (przynajmniej tak długo, aż nie uznamy, że bezczelny oddech obcego samca stojącego za nami nas nie obraża i domaga się romantycznego spotkania pewnej pięści z pewnym nosem). Wy zaś drogie panny… Opowiem jak to wygląda z mojej perspektywy (w końcu innej nie mam). Panna A stoi w kolejce, panna B podbiega do niej – wykazuje się ogromnym sprytem i chce, by koleżanka coś za nią kupiła.

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

W międzyczasie do już utworzonej pary podbiega panna C, trudno określić jej interes. Teoretycznie panna B po wygłoszeniu swojej prośby może odejść i czekać na spotkanie w dogodniejszych warunkach, panna C w ogóle nie powinna zaistnieć. W praktyce wszystkie trzy zaczynają piszczeć i podskakiwać, jak naćpane surykatki. Jakaś tajemnicza siła każe im kotłować się w spazmatycznych dygotach, wymieniać głośne, wysokie salwy śmiechu i mówić wszystkie naraz. Podejrzewam, że jest to swoisty akt komunikacji, ale jakie informacje można wymienić w takich warunkach – tego nie jestem w stanie pojąć. Doświadczenie życiowe pozwoliło mi stwierdzić, że w ten po prostu sposób porozumiewacie się będąc w grupie. Pytań jest wiele, podstawowe to oczywiście: dlaczego?! Nawet nie wiem od czego zacząć… Mówienie naraz, tak. Czemu służy ten chaos? Czy nie lepiej ubrać swoją myśl w formę krótkiego i błyskotliwego wyzwania, które rzucone naszemu rozmówcy da nam pretekst do jeszcze krótszej i błyskotliwszej riposty? Zachowana jest kolejność, klarowność, hierarchia i ewentualny powód do awantury („Co mi się wcinasz?!”). Ale nie, lepiej naraz. Jakbyście się w ogóle nawzajem nie słuchały… Ok, to potrafię zrozumieć, po co wsłuchiwać się w cudzy piskliwy bełkot, skoro można nadać swój. Tylko z jakiego powodu nam się obrywa,

Niech mówią, że to nie jest miłość Kobiety, jeśli chodzi o zawieranie przyjaźni, nie mają się łatwo. Przyjaźń z kobietą zjada zazdrość. Przyjaźń z mężczyzną zżera mężczyzna. Razem z piwem i chipsami. Stare porzekadło mówi, że aby przyjaźń między kobietą i mężczyzną nie kończyła się w łóżku, tylko na zakupach, warto zainwestować w przyjaciela – geja. I właśnie najmodniejszym dodatkiem obecnego sezonu, obok nieśmiertelnej kopertówki i futrzanej etoli z lisa (oczywiście sztucznego), jest posiadanie własnego geja Sebastiana. Amerykańscy naukowcy dowiedli, że ponad 60% kobiet chciałoby mieć przy sobie własnego mężczyznę-ale-nie-fanatyka, z którym mogłyby wszystko, wszędzie i zawsze. Nagły wzrost popytu nie idzie niestety w parze ze znacznym zwiększeniem liczby outujących się gejów, co prowadzi do znacznego zubożenia zasobów wartościowych osobników i konieczności dokonywania bardziej przemyślanych zakupów. Dlatego dla wszystkich dziewczyn, które lubią chłopaków, którzy lubią chłopaków (i wiedzą, gdzie ich szukać) przygotowałem specjalny Poradnik Magdy M., czyli jak wybrać najodpowiedniejszy model brata ciotecznego w czterech niepewnych krokach. 1. Upewnij się, że Twój nowy nabytek nie ma lepszego tyłka od Ciebie. Nawet, jeśli będzie Ci wmawiał, że to nie Ty, a on jest gruby, nieapetyczny i ma oponki jak ludzik Michelina, to nie daj się zwieść. Bądź świadoma istnienia świata równoległego, w którym funkcjonuje. Musisz wiedzieć, że gej niczym Kot Schrödingera, znajduje się jednocześnie w dwóch stanach. W heteroświecie postrzegany jako smukły, atrakcyjny mężczyzna, na którym chętnie zawieszają wzrok opierające się o bar przybrązowione samoopalaczem foczki, jest jednocześnie ociekającym potem,

il. Kinga Tync

O kolejkach, komunikacji i surykatkach

il. Kinga Tync

24

Właśnie najmodniejszym dodatkiem obecnego sezonu, obok nieśmiertelnej kopertówki i futrzanej etoli z lisa (oczywiście sztucznego), jest posiadanie własnego geja Sebastiana.

przetłuszczonym w każdym możliwym miejscu lujem dla patrzących na niego z nieskrywanym obrzydzeniem toreb. Inaczej mówiąc heteroszczupły – homogrubas. Zły wybór. 2. Twój potencjalny giermek nie może operować w tej samej grupie docelowej. Szczególnie wysokie niebezpieczeństwo

występuje wtedy, kiedy posiadasz zbyt wielu fajnych „wylaszczonych” kolegów wśród swoich znajomych na znanym portalu społecznościowym. Nie ma nic gorszego niż facet konkurujący o względy faceta, który miał być twoim facetem. Konflikt, nomen omen, interesów może skończyć się powyrywanymi tipsami z jednej i rozmazanym make-upem z drugiej strony. O którąkolwiek ze stron by chodziło. 3. Możliwość wystąpienia związku między kobietą i gejem została niedawno zbadana przez uznane saudyjskie autorytety moralne. Po długich naradach przy herbacie i karabinach stwierdzili, że pozwolenie kobietom na kierowanie autem nieuchronnie prowadzi do wzrostu liczby homoseksualistów, popularności rozwodów i prostytucji oraz wyginięcia dziewic. Niestety nie jest to jedyny możliwy związek, jaki może wystąpić między stuprocentową kobietą i 49% mężczyzną. To przerażające, ale zdarzają się wśród gejów osobniki kokietujące cały otaczający ich świat ożywiony i nieożywiony, w tym kobiety. Niedoświadczona i nieświadoma (lub, co gorsza, doświadczona i świadoma) kobieta może temu ulec i ulokować swoje uczucie w takim kiepsko rokującym związku. Ty też jesteś w grupie ryzyka. Zabezpiecz się wybierając model niegrzeszący estetyką wykonania. 4. Spytaj, czy chce z Tobą chodzić. Na zakupy oczywiście! Stosowanie się do powyższych kroków zapewnia ponad dwuprocentową pewność, że własny przyjaciel – gej będzie empatycznym i wrażliwym na zło tego świata pocieszaczem, który doradzi, jakie spodnie powinnaś wybrać na sobotni „klabing”. Nawet mimo tego, że na nim i tak leżałyby lepiej. Gejowy Marucha

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

25


| JEGO PUNKT WIDZENIA | MĘSKIE TEORIE

JEGO PUNKT WIDZENIA | MĘSKIE TEORIE |

Procesy zmienne w czasie a podejmowanie decyzji przez kobiety pojęli już, że dokonywanie wyborów jest jednym z kluczowych elementów życia. Tym bardziej tych właściwych wyborów. W ramach tego artykułu, rozważymy problemy i czynniki wpływające na te właśnie wybory w wykonaniu szanownych Pań.

Środowiska Naukowe Kwestią niezmiernie problematyczną dla naukowców jest to, jak udało nam się utworzyć tak skrajny podział w czasie rozwoju. Albowiem większość sfer akademickich zgadza się z opinią, że niestety, ale żeńska część społeczeństwa zdaje się całkowicie pomijać zdolność szybkiego, bądź niejednokrotnie jakiegokolwiek podejmowania decyzji. Są oczywiście i ci badacze, albo raczej badaczki, które nie wyznają i nie popierają tej opinii. Jednakże ich zdanie nie jest do końca brane pod uwagę jako, że same nie zajęły jeszcze stanowiska przez brak zdecydowania.

Szczypta prehistorii

fot. Monika Smoleń

26

Niemałymi problemami obarczają nas wyzwania dzisiejszego świata. Zdałoby się, że z każdym krokiem stajemy na rozdrożu. Życie miota w nas wyborami niczym publika w złego aktora produktami o wątpliwej dacie spożycia. Pomimo, iż dopiero Darwin wysunął teorię ewolucji i doboru naturalnego, ludzie znacznie wcześniej

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

Otóż już nasi jaskiniowi przodkowie byli stawiani przed ważnymi wyborami. Przy czym naukowcy w większości- po raz kolejny- są zgodni, że kobiety napotykały liczne problemy z tym związane, co zaowocowało utworzeniem podziału na role. Kobiety pozostały w jaskiniach z dziećmi, a mężczyźni podejmowali szybkie decyzje takie jak: kiedy ofiara polowania staje się obiadem, a kiedy należy jej łaskawie odpuścić, biorąc nogi za pas. Dużym postępem w kwestii podejmowania odważnych decyzji było też stwierdzenie, że- co prawda- wszystkie grzyby są jadalne, ale niektóre tylko raz.

Rewolucja nogawic Niewiele później postęp pozwolił nam

na produkcję ubrań. Tutaj kobiety- dzięki swojemu braku decyzji- znacznie wpłynęły na bieg historii. Kiedy słowiański wynalazca, Gregor Pantalonom, po raz pierwszy zaproponował jako ubiór spodnie, mężczyźni przywdziali je prędko i pognali polować, nie myśląc zbyt wiele. Kobiety jednak postawione przed dylematem doboru nogawki do odpowiedniej nogi i strony pasującej na przód czy też tył spodni, spędzały w chatach długie godziny, co aktualnie dumnie zwą doborem kreacji i kultywują jako pamiątkę po swojej pierwszej rewolucji. Tak oto panie poprzez brak zdecydowania wynalazły spódnice i nauczyły się, że jeśli wyjątkowo długo jęczeć i zwlekać, to problem rozwiąże się sam. Najczęściej dzięki mężczyźnie, który podejmie decyzję. A jeśli się nie znajdzie, to najwyraźniej ilość narzekania, jęczenia i rozterek nie była adekwatna do sytuacji.

Nowoczesna kobieta, kobietą tradycji Panie – bez wątpienia – nie zarzuciły przyzwyczajeń i bynajmniej nie zmierzają w stronę rozwoju stanowczych poczynań. W związku z czym, wyspecjalizowana grupa naukowców – której jestem dumnym członkiem – prowadząca badania na temat kobietologii stosowanej, postanowiła wyklarować nie tylko metodę podejmowania decyzji przez Wenusjanki, ale także wpływające na nią procesy stochastyczne! I z tą właśnie ideą – u celu – chciałbym zaprezentować pierwszy i najbardziej zmienny, a za razem najważniejszy z czynników, w trakcie podejmowania decyzji: Humor* – jak wiadomo, kobiecy humor zmienia się szybciej niż pozycja kolana po uderzeniu młotkiem i niestety, ale ma największy wpływ na podejmowanie

decyzji. Kobieta w dobrym humorze ma tendencje do podejmowania decyzji szybkich i entuzjastycznych, których potem może żałować, przypuszczalnie zaraz po raptownym przewrocie nastroju. Z kolei dama mająca aktualnie fazę chandry, podejmuje decyzje poprzez wyparcie. Polega to na zaczynaniu zdań od nie wiem i ty wybierz, a następnie negowaniu wszystkiego, dopóki nieszczęsny obiekt nie trafi na pożądaną odpowiedź, za co jest nagradzany słowami no może być, skoro tak chcesz. Alkohol – jest nie tyle czynnikiem samym w sobie, co modyfikatorem humoru, dającym jednak efekt odwrotny, czyli decyzje dynamiczne. Przykładowy-

mi skutkami są: dla smutku – zerwanie związku, dla radości – ciąża bądź tatuaż, który odkryty zostaje rano. Emocje* – również ściśle związane z humorem, aczkolwiek dające różne efekty. Kobieta współczująca w dobrym humorze jednego dnia nie tknie mięsa, z kolei dnia następnego – również w dobrym humorze, ale już mniej troskliwa – nie powstrzyma się przed tureckim przysmakiem w cieście lub bułce. Czas – Nie jeden nieobyty w literaturze kobietologicznej powiedziałby, że czas daje możliwości dogłębnej analizy i lepszego rozwiązania problemu. Otóż nic bardziej mylnego! Dane statystyczne wykazują, że szanse na podjęcie decyzji

maleją geometrycznie wraz z wydłużonym czasem przemyśleń. Niestety badania nie dostarczyły żadnych danych mogących uzasadnić ten efekt. Budżet – wiadomo powszechnie, że kobieta która ma dostęp do zasobów finansowych podejmuje decyzje szybciej, niż Steven Seagal pokonuje swoich przeciwników. Dalsze rozwinięcie nie jest konieczne. *Humor i Emocje – są tematami tak obszernymi, że planuję w przyszłości poświęcić im osobne artykuły, tak więc tutaj pozostawiam je nie rozwinięte. Beniamin Stawiarski

Miłość = Market, Supermarket, Hipermaket Gdzie pojawił się cały romantyzm? Budowanie „wspólnej historii”? Coraz rzadziej spotkamy w parku parę zakochanych, czule się obejmujących i zerkających na siebie płomiennym spojrzeniem, delikatnie muskających swe usta. Coraz rzadziej spotkamy zakochanego piszącego list miłosny na specjalnej papeterii i wysyłającego go do swojej połówki. List na którym możemy dostrzec mokre ślady tęsknoty, zapach świeżej kawy (jeśli rzec jasna pisze o poranku). Tyle wieści może przenieść sam papier, a do tego mamy jeszcze treść… Częściej za to spotkać można miłujących się ku sobie na wspólnych zakupach w centrach handlowych trzymających się za rękę i ostentacyjnie całujących się na forum masy ludzi. Znika cała magia i

intymność wspólnie spędzanego czasu. Ba! Cytując klasyka, „doszło do tego iż ona (lub on też się zdarza) wybiera sobie prezent na urodziny, święta etc.”. Słowo „kocham” już na dobre zagościło w wirtualnej przestrzeni: albo w formie postu na forum lub wysyłanego sms’a. Nie potrafimy już wiarygodnie i przejmująco pisać poematów do swojej miłości, bawić się w obowiązujące niegdyś konwenanse. My pozujemy na rewolucjonistów, nie powielamy schematów. Wyznanie miłości w ustronnym miejscu z przeznaczeniem tylko dla nas dwojga jest już passe. Teraz trendy jest, gdy obwieścimy wszystkim na facebook’u lub twitterze nasze zamiary względem drugiej osoby, najlepiej jeszcze gdy podamy czas i miejsce zaręczyn. Przybywajcie wszyscy – to, co powinno

być tylko dla nas, będzie i wasze! Teraz wszystko staje się takie oczywiste. Niedzielne popołudnie najlepiej spędzić spacerując pomiędzy witrynami butików w galerii handlowej, a pierwszy pocałunek przeżyć w metrze lub na gg za pomocą emotikonek. I wydawałoby się, że to przez nas facetów, ale nie, skądże! To te „podstępne” niewiasty w ciele anielskim ślą nam sms-y i wyciągają na poszukiwania szali, sukni i torebek. A ja bym tam wolał pójść na koncert do filharmonii lub na spektakl do teatru… Po prostu, tak skromnie, siąść z nią w kawiarni i móc się patrzeć na nią dowoli bez zbędnych opakowań i fleszy w postaci ludzkich spojrzeń. Paweł Biernacki

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

27


28

| LIFESTYLE | ONA I KUCHNIA

LIFESTYLE | ONA I SEKS |

Wszyscy dookoła trąbią, że zimy w tym roku nie ma, najpewniej nie będzie, a jeżeli już się pojawi, to prawdopodobnie będzie się z nami obchodzić łagodniej niż zazwyczaj. Nie wiem, jak Wam, drogie Czytelniczki, ale mnie zimą jest zimno. Niezależnie od faktu, czy temperatura balansuje na termometrze poniżej, czy też nieznacznie powyżej zera – pragnę, oczekuję i potrzebuję tego, by posiłek mnie rozgrzał. Sezon jesień/zima 2012 Jest taki nurt, dotyczący sztuki odżywiania, którego zwolennicy ponad wszelkie inne szczególnie cenią sobie tę regułę, by jeść sezonowo. Jestem za, choć absolutnie nie

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

namawiam do radykalnego bojkotowania za wszelką cenę truskawek z importu, jeśli akurat masz na nie ochotę. Wielu twierdzi przecież, że kobieta = kaprys (trudno oceniać, ile w tym prawdy, ale przyjęcie tego założenia może czasem znacząco zmniejszyć wyrzuty sumienia). Tak czy inaczej – lokalne i sezonowe produkty są tanie i łatwo dostępne, zazwyczaj też komfortowe dla układu pokarmowego. Matka Natura tak to sprytnie zorganizowała, że warzywa i owoce, które daje nam w okresie zimowym, dostarczają nam w zasadzie wszystko , czego akurat organizm potrzebuje. Zimowe i jesienne warzywa to przede wszystkim: buraki, marchew, seler, dynia, brokuły, bakłażan, cukinia, brukselka, cykoria, rzodkiew, jarmuż, kapusta, pasternak, pietruszka, por czy też ziemniaki. Owoce: wszelkie cytrusy, jabłka, gruszki, banany, daktyle, kokos i ananas. Brzmi banalnie? Nieco pikanterii, proszę! Cała sztuka polega na tym, by nie dać się zwieść nudzie. Zamiast standardowych

Kobietom nie wypada, czyli o pornografii gołąbków, lecza, czy zupy jarzynowej, spróbujmy te znane, choć może nieco pospolite potrawy podać inaczej. Najlepszy sposób na odmianę? Przyprawy! A najlepiej rozgrzewające, takie jak w hinduskim curry. W jednym garnku podsmażmy cebulę, paprykę, cukinię, do tego ugotowana soczewica lub ciecierzyca/ kurczak, trochę przecieru pomidorowego i naturalnego jogurtu. Brzmi znajomo do momentu, w którym na suchej patelni prażymy ziarenka kolendry i kminku, które następnie ucieramy z łyżeczką garam masala oraz odrobiną świeżego imbiru i czosnku. Taka mieszanka z nawet najbardziej pospolitych składników wyczaruje nam dalekowschodnią ucztę. Danie podajemy z ryżem lub pieczywem (np. z chlebkami Naan). Nasycić – nie utuczyć Alternatywą dla zwykłej jarzynowej niech będzie krem z białych warzyw. Seler, por, pietruszka i ziemniak zagrają rolę główną, dopełnieniem jest różowy pieprz i karmelizowana cebulka. Warzywa (obrane i umyte) należy ugotować w bulionie z dodatkiem liścia laurowego i ziela angielskiego. Całość miksujemy wraz z chudą śmietaną, doprawiamy do smaku czosnkiem a także kolendrą. A lekki deser na zimowy podwieczorek? Oczywiście szarlotka, lecz trochę inna: małe, żaroodporne naczynia wypełniamy po brzegi pokrojonymi w kostkę jabłkami, które zostały oprószone cynamonem. Na to kruszonka jak z babcinego drożdżowca: trochę mąki, trochę cukru i masło. Wystarczy 20 minut w piekarniku, żeby w domu aż do wieczora unosił się zapach świeżo pieczonego ciasta. Na kolację z ukochanym, na wieczór z przyjaciółką, ale też na szybki obiad – zdrowo sycące, rozgrzewające, dające ukojenie po ciężkim dniu… Skusicie się? Barbara Owczarska

w doświadczaniu rozkoszy (bo zarówno w scenach lesbijskich, jak i hetero – akcja skupia się wokół przyjemności obojga partnerów). Są też dialogi! Co prawda punktem kulminacyjnym obrazu nie jest ślub głównych bohaterów, jednak różnicę między pornografią, której oczekują kobiety, a tym, co tworzone jest głównie z myślą o mężczyznach, widać po prostu: gołym okiem.

fot. Hanna Sokólska

fot. Mateusz Gajda

Rozgrzej mnie i pobudź zmysły!

Kobietom pozwala się na coraz więcej. Mamy wolność słowa, coraz większe możliwości do robienia kariery zawodowej, prawo do chodzenia po ulicy ubrane tak, jak chcemy, mamy władzę, możliwości do rozwoju i ekspresji. Ale czy kobietom wypada oglądać pornografię? Znaki czasu Mam wrażenie, że jeszcze dekadę temu dużo trudniej byłoby skłonić jakąkolwiek przedstawicielkę płci pięknej do tego typu dyskusji. Dziś nawet takie tematy są coraz śmielej podejmowane w kobiecym gronie. Pewnie to kwestia większej otwartości – fakt bycia obiektem seksualnym jest dla nas z pewnością dużo mniej krępujący niż

dla pokolenia naszych matek. W pokoju pełnym bardziej, bądź mniej bliskich koleżanek czujemy się już na tyle pewnie, że jesteśmy gotowe podejmować coraz to bardziej intymne tematy. Łącznie z tymi dotyczącymi pornografii. Zza kurtyny wstydu wyłania się liczne grono tych, które przyznają się do tego, że pornografię oglądają. Problem polega jednak na tym, że pornografii dla kobiet brak. Porno w wersji femme Nasze wyobrażenie o filmie, który rozpala zmysły, jest zgoła odmienne od tego, co serwuje się w tej dziedzinie mężczyznom. Fundamentalną różnicę stanowią kontekst i otoczenie. W produkcjach dla kobiet (bo takie istnieją, jak np. All about Anna z 2005 roku, wyprodukowany przez wytwórnię Larsa von Triera) kładzie się nacisk na narrację. Film nie polega jedynie na dokładnym udokumentowaniu stosunku, sam akt wynika z relacji. Jest pożądanie, zmysłowość, uczucia, pragnienia. Erotyzm zamiast anatomicznych wręcz ujęć kobiecych i męskich genitaliów, szeroko rozbudowana gra wstępna, swoiste partnerstwo

Po co o tym mówić? Okazuje się, że pornografia rozumiana w ten sposób może mieć zastosowanie edukacyjne, a nawet terapeutyczne. Po pierwsze: aktorki są tu zazwyczaj atrakcyjnymi kobietami, bez silikonu w piersiach, ze śladami cellulitu na udach i zachowują się mniej teatralnie aniżeli w filmach dla panów. Przeciętna Polka, oglądając taką produkcję może mieć nareszcie poczucie, że raczej wszystko z nią w porządku, bo nie porównuje się do sztucznie wykreowanego produktu z wielkim biustem i nadmuchanymi ustami. Sceny seksu nie mijają się tak dalece z prawdą, jak w typowym filmie porno, gdzie bardzo często pojawia się przemoc, poniżanie partnerki, jej brutalne traktowanie przez szczytującego pana i władcę. Filmy produkowane przez kobiety są bardziej ludzkie, naturalne. Nie kreują u niedoświadczonego odbiorcy fałszywego wyobrażenia na temat tego, jak prawdziwy mężczyzna czy prawdziwa kobieta powinni się zachowywać w sypialni. Pokazują, że współżycie może się wiązać z przyjemnością i szacunkiem (co bez wątpienia ma znaczenie, w szczególności dla młodych widzów), a nawet więcej – podpowiadają, w jaki sposób dziewczyna może w łóżku osiągnąć orgazm i czuć się komfortowo wobec własnej seksualności. Barbara Owczarska

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

29


30

| LIFESTYLE | ONA I PRACA

LIFESTYLE | ONA I SPORT |

Od nadmiaru... głowa boli

Białe dla zielonych

Czy i tobie zdarza się czasem życie tak szybkie, że mylisz ludzi i miejsca z celami, dla których się tam właśnie udałaś? W wiecznym biegu pomiędzy pracą a domem, obowiązkiem a przyjemnością, zyskujemy upragnioną satysfakcję i spektakularne efekty, natomiast zupełnie zatracamy siebie. Idea Work Life Balance Filozofia i medycyna od pewnego czasu jednoczą siły, aby pomóc ci zachować złoty środek pomiędzy życiem pisanym przez małe i duże „żet”. Spośród wielu szkół teoretycznych coraz większą rzeszę zwolenników znajduje idea Work Life Balance, czyli próba zachowania równowagi pomiędzy życiem a pracą. Teoretycy tego trendu wskazują na kilka niezwykle prostych kroków na drodze do wspomnianej równowagi – ogranicz czas spędzany w pracy

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

do maksimum dziewięciu godzin dziennie, nie zabieraj pracy do domu, nie odbieraj służbowej komórki po 18-tej, weekendy poświęcaj w całości rodzinie, wynegocjuj z pracodawcą możliwość pracy z domu. Chwalebne skądinąd założenia wymagają jednak nie tylko pewnej asertywności z twojej strony – konieczna jest tutaj także dobra wola twojego pracodawcy, który, jak się okazuje odgrywa niebagatelną rolę w życiu twojej rodziny. Syndrom żółtodzioba Jako biurowy „żółtodziób” godzisz się zwyczajowo na wszystko – nadgodziny i pełna dyspozycyjność są podstawowym wymogiem twojej początkowej egzystencji w firmie i jesteś w stanie wiele poświęcić, aby dowieść swojego oddania sprawie. W realiach polskiego rynku pracy taka sytuacja wydaje się być całkowicie naturalna, natomiast w dłuższej perspektywie zaczyna być bardzo niebezpieczna dla twojej rodziny, hobby, przyjemności i życiowego spokoju. Wiele kobiet tezy równowagi przyjmuje z sarkastycznym śmiechem, polecając przedstawienie odrealnionych ich zdaniem teorii do akceptacji przełożonych, skupionych na wyniku, szybkości

Zbalansuj się! Work life Balance przynosi pewną naukę, z którą należałoby oswajać od dziecka – działajmy w ramach własnych optymalnych granic. Być może młoda kobieta postawiona przed wyborem dalszej ścieżki kariery (tak, opieranie i gotowanie dla 4osobowej rodziny to także kariera!) z jasno zarysowanym poczuciem własnych granic nie zmierzałaby za wszelką cenę na prawo, znając własną niechęć do publicznych przemów? Nazwijcie mnie przemądrzałą feministką lub prościej, wzburzoną babą, jednakże chcę dziś powiedzieć głosem wszystkich młodych kobiet, rozrywanych na drobne części przez obowiązki, pasje i próby ułożenia sobie prywatnego życia – równowagi nam trzeba, miły prezesie. Akceptacji cyklu księżycowego i dwóch telefonów dziennie do przedszkola, szefowo. Nie zastrajkujemy przecież, bo zawiesiłybyśmy wam pół świata. Ale być może, gdybyśmy od czasu do czasu po prostu położyły nogi na stół i właściwie zbalansowały stosunek życie-praca w naszych głowach, świat zechciałby być choć trochę łaskawszy? Nowy Nowy Rok Być może tym razem w ramach noworocznych postanowień… postanowisz nie postanawiać? Pozwólmy sobie żyć optymalnie, co wcale nie oznacza pięciu etatów i wyciskania efektywności z każdej minuty. Życie pisane z dużej litery jest zbyt piękne, żeby go nie zauważyć i pominąć. Polecam do wypróbowania. Sandra Staletowicz

fot. Kacper Gunia

fot. Monika Smoleń

i chłodnej kalkulacji. Nie wejdziemy raczej do ich postkapitalistycznych głów (bo serc w ogóle już nie szukamy) z nauką, natomiast możemy próbować uratować siebie samego przed ułudą zbyt wysoko postawionych poprzeczek i nieasertywnego dążenia do doskonałości.

Jeśli należysz do nieszczęśliwców, którzy od dziecka na zimę zwykli wyglądać jedynie z okna, opierając się o rozgrzany kaloryfer, nadchodzi pora, aby wyłonić się wreszcie z bezpiecznego ciepełka! Zima to góry i narty, a wraz z nimi cała gama możliwości. Giełdy narciarskie oferują sprzęt, odzież i nęcące gadżety w zależności od stopnia profesjonalizmu, zasobności portfela i ulubionego koloru. Na starcie musisz realnie ocenić swoje doświadczenie i preferencje – jeśli priorytetem jest dla Ciebie tradycyjny lans na alpejskim stoku (w pakiecie – piękne widoki i odmrożone kończyny), najlepszym wyborem będzie klasyczny sprzęt zjazdowy. Nowy zestaw nart, butów, kijków i wiązań to wydatek rzędu 1–3 tysiący złotych. Znawcy rekomendują jednak dla żółtodziobów używane zestawy, które bez większych wyrzutów sumienia świeży narciarz będzie mógł zepsuć, połamać

lub cisnąć nimi w instruktora. Używany sprzęt nie przytłoczy nas także ilością zer, natomiast przy jego wyborze konieczna jest konsultacja z osobą, która wie o nartach choć odrobię więcej od nas. Jeśli do tej pory wybór bikini i pareo spędzał Ci sen z powiek, kolejnego stresu przysparza zakup modnego stroju narciarskiego, który, jak się okazuje, również żywo reaguje na modowe tendencje i skłania żeńską część stoku do cyklicznej wymiany fasonów i kolorów. Masz wybór – możesz być zarówno profesjonalistką w piankowych spodniach z końca lat 90-tych jak i potłuczoną panną otuloną futerkiem z Roxy. Po raz kolejny decyduje subiektywny cel narciarki – kobiecie nastawionej na sport wystarczy z pewnością prosty, unisexowy strój (przygotuj kolejne kilkaset złotych), natomiast stokowe modnisie zainteresuje narciarskie pret’a’porter, począwszy od czapek za 300zł. Wszystkie powyższe opinie i wartości można pomnożyć przez 4, otrzymując dane odpowiednie dla kolejnego zjazdowego sportu, jakim jest nieco bardziej jazzy, choć znacznie mniej sexy, snowboard. Po pierwszych przeżyciach na stoku przyjrzyj się reakcjom swojego ciała

i ducha – jeśli popularne zjeżdżanie „na krechę” przyprawiło Cię o nieludzkie zakwasy, otarcia, odmrożenia i stan bardzo silnego stresu, być może warto zmienić zimową strategię? Szczęśliwie, narciarstwo alpejskie nie jest jedynym sportem, z którego możemy korzystać w zimowych warunkach. Jeśli koniecznie chcesz trzymać się dwóch desek i chcesz zadbać o świetną formę w plenerze – narty biegowe wydają się być stworzone dla ciebie. Ta forma narciarstwa wymaga nieco innego odzienia z uwagi na bardzo intensywną pracę fizyczną, którą wykonuje twoje ciało – biegając, pozostajesz w nieustającym ruchu, a co za tym idzie-łatwiej utrzymujesz ciepłotę ciała. Biegacze przywdziewają więc nieco lżejsze kurtki oraz dopasowane dla większej aerodynamiki legginsy. Inwestycja w zestaw biegowy dla początkującego to koszt nieco niższy od tradycyjnych nart zjazdowych. Do tego na korzyść biegówek działają także kwestie logistyczne – biegając nie potrzebujesz alpejskich szczytów – świetnie sprawdzą się ośnieżone leśne ścieżki, a nawet miejskie bulwary – i wszystko to gratis, w odróżnieniu od dosyć kosztownych narciarskich ski-pasów. Wszystkie wymienione powyżej rodzaje desek mogą zapewnić ci w tym roku wiele przyjemności, o ile podejdziesz do swoich nowych pasji z umiarkowanym spokojem i entuzjazmem. Pamiętaj, nic na siłę. W końcu wyglądanie przez okienko kolejki linowej i taszczenie termosów z herbatą dla kochanych narciarzy to także jakiś sport zimowy! Sandra Staletowicz

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

31


32

| NAZWA DZIAŁU | RUBRYKA

NAZWA DZIAŁU | RUBRYKA |

Rzecz o dorastaniu w kinie | Sofia Coppola

Tej pani nie trzeba przedstawiać. Jej nazwisko znają wszyscy, nawet jeżeli nie pasjonują się kinem – na markę rodu Coppolich pracowało mnóstwo osób z tej wielkiej rodziny. Najsłynniejszy jest oczywiście ojciec Sofii – Francis Ford Coppola, którego filmy takie jak: „Czas Apokalipsy” (1979), trylogia „Ojca chrzestnego” (1972–1990) czy „Cotton Club” (1984) są znane na całym świecie i na trwałe wpisały się do filmowego kanonu. Zarówno dla ojca jak i dla córki, to właśnie „Ojciec chrzestny” stał się początkiem – dla Francisa w sensie metaforycznym, dla Sofii dosłownie. Jak to się stało, że córka sławnego ojca postanowiła zmierzyć się z legendą rodu Coppolich i sama podjęła się reżyserii? Co jest charakterystycznego w jej twórczości? Na czym polega fenomen i siła jej filmów?

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

33


34

| FILM | POSTAĆ MIESIĄCA

Słowo o biografii Fabularny, aktorski debiut Sofii przypada na pierwszą część trylogii – mając zaledwie roczek, zagrała w scenie chrztu. Słynny reżyser nie unikał obsadzania córki w swoich filmach – to ona jest dzieckiem na statku w drugiej części Ojca chrzestnego i to ona gra córkę Michaela Corleone w trzeciej (podobno zastąpiła Winonę Ryder, która nie chciała grać u Coppoli, nie mogąc być w pełni swoich sił – aktora była przeziębiona. Dlatego też Winona, bardzo chcąc zagrać u wielkiego mistrza kina, zgłosiła się do niego z projektem Dracula. Jak pokazuje historia dzieło zostało nakręcone, a Ryder zagrała jedną z głównych ról). Francis Ford Coppola nie unikał też angażowania swojej córki w wydarzenia towarzyskie – zabrał ją między innymi na rozdanie Oscarów. Sama Sofia, już jako dorosła kobieta, komentowała swój udział w filmach ojca jako próbę zrobienia mu przyjemności, a jednym z wyznaczników jej dorastania było uświadomienie sobie, jak sławną i wpływową rodzinę ma wokół siebie. Młoda Sofia w ostatniej części Trylogii nie spodobała się krytykom – przyznano jej Złotą Malinę, co być może przyczyniło się do tego, że rzuciła się w wir dokształcania, imając się różnych zajęć – studiowała fotografię i malarstwo, zajęła się modą, co odbiło się głośnym echem w świecie wielkich dyktatorów (jedna z jej kolekcji została wyróżniona mianem Odkrycia). Skutkiem było stworzenie linii mody Milk Fed (razem ze Stephanie Hayman), sprzedawanej tylko w Japonii. Choć od tego wydarzenia minęło sporo czasu, świat mody nie zapomniał o Sofii – dyrektor kreatywny marki Louis Vuitton, Marc Jacobs, poprosił ją o stworzenie własnej linii torebek, która miała zostać na stałe wpisana w linię domu mody. Warto wspomnieć, że choć Sofia nie okazała się aktorką wyższych lotów pojawiła się jeszcze w Peggy Sue (1986) oraz Gwiezdnych wojnach – część I (1999). Były to epizodyczne role. Krótko prowadziła program telewizyjny Hi-Octane, nakręciła parę reklamówek i teledysków. Długo unikała podjęcia się reżyserii, bo jak przyznaje ta nagrodzona Oscarem reżyserka, scenarzystka i producentka bała się, że nie dorówna ojcu. Ten lęk tłumaczyłby również dlaczego tak długo Sofia radziła się Coppoli o to, jak ma kręcić filmy i prowadzić swoich bohaterów. Dopiero Somewhere. Między miejscami był filmem, który wielki ojciec obejrzał po zakończeniu realizacji.

Jak kręci Sofia? Sofia Coppola stroni od patosu i wielkości, które są charakterystyczne dla twórczości jej ojca. Gdyby próbować ująć esencję jej filmów w jednym zdaniu, byłoby to mniej więcej takie sfor-

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

FILM | POSTAĆ MIESIĄCA |

mułowanie: gloryfikacja okresu dorastania młodych dziewcząt. Choć nie jest to jedyny wątek podejmowany przez Coppolę, samotność, zagubienie, kontrastowość między wielkomiejskim szumem, a wewnętrzną pustką czy trzymając się kategorii dźwiękowych – ciszą. Jednakże wszystkie te wątki mogą zamknąć się w bolączkach dorastającego człowieka, a szczególnie młodej kobiety. Aż kusi, by napomknąć tutaj o teorii filmoznawców, którzy twierdzą, że kino i twórczość reżysera, to rodzaj psychoterapii, w którym radzi on sobie z własnymi problemami, kompleksami i niespełnionymi marzeniami. W przypadku Coppoli można to podpiąć pod wątek słynnego ojca reżysera i zaburzonego okresu dorastania na planach filmowych (a nijak się to ma do dorastania zwykłego człowieka) oraz przeżyć związanych z rozwodem, który przypadał na okres kręcenia Między słowami. Coppola nie spieszy się w swoich filamch – wykorzystuje długie ujęcia. Przywiązuje uwagę bardziej do gestów, niż słów. Zasadniczo, nie ma ich zbyt dużo w większości jej filmów. Mówiąc o filmach Coppoli warto zwrócić uwagę na stateczność kamery i jej nieinwazyjność. Trudno o uczestnictwo widza w historiach przedstawianych przez Coppolę – jest on raczej świadkiem wydarzeń. Kamera jest surowym okiem. Nie jest to dokument, ale ten rodzaj traktowania przez Coppolę kamery podkreśla wątki samotności, czy zagubienia bohaterów. Muzyka odgrywa wielką rolę w budowaniu opowieści w jej filmach, podobnie jak lokalizacja. Szczególnie widoczne to jest w Marii Antoninie, gdzie widz oglądając film może zwiedzić Wersal lub poznać charakterystykę stolicy Japonii w Między słowami.

o pięciu siostrach Lisbon, które stają na progu dorosłości. Są w dość różnym przedziale wiekowym, stąd ich problemy są nieco inne, ale każda oglądająca je osoba, może się z którąś z bohaterek zidentyfikować. Punktem zapalnym dla każdego młodego człowieka to różnica pojmowania świata przez rodziców, opiekunów. To rodzi bunt. W przypadku młodszego pokolenia rodziny Lisbon rozwiązanie tego konfliktu przybiera tragiczny obrót – jedyną formą ucieczki przed autorytaryzmem rodziców, wyrazem buntu, staje się samobójstwo. I tak, obiekty pożądania młodych chłopców, które były tajemnicze, w pełni materializują się – z niedostępnego skarbu stają się tak przyziemne i prawdziwe, że dosięga ich nawet taka kwestia jak śmiertelność. Kolejnym filmem Coppoli, w którym można zetknąć się z bolesnym aspektem dorastania, jest Między słowami. Oczywiście film ten można analizować na wielu płaszczyznach, tutaj poru-

szona zostanie ta, która dotyczy głównej bohaterki, Charlotte. Choć jest ona mężatką, z ukończonymi filozoficznymi studiami, nie wydaje się być osobowością dojrzałą. Nie ma porozumienia z mężem, w Tokio znalazła się dlatego, że równie bardzo nudziłaby się w swoim rodzinnym mieście – Los Angeles. Traktuje siebie jako jednostkę przeciętną, która chwytając się różnych zajęć, nie odnalazła się w żadnym. Można przypuszczać (choć to tylko hipoteza), że nie doszłoby do jej zaangażowania się w relację z Bobem, gdyby nie to, że był on jedynym białym, wysokim mężczyzną w windzie pełnej Japończyków. Krążą anegdoty o tym, jak wiele z wątków autobiograficznych Sofia umieszcza w swoich filmach, w nawet najdrobniejszych szczegółach. Tak było w przypadku realizacji wyżej opisanego, filmu i wątku Charlotte. Małżeństwo reżyserki ze Spikem Jonzem rozpadło się tuż po zakończeniu realizacji projektu. W filmie

Sofia Coppola i Kirsten Dunst na planie filmu Maria Antonina

Przegląd filmowy – kino o dorastaniu czy dorastanie w kinie? Przeddźwięk do tego, co później wybrzmi w między innymi Przekleństwach niewinności, można znaleźć w Lick the star, krótkometrażowym filmie Sofii, który nakręciła razem ze swoim wtedy przyszłym, a obecnie już byłym, pierwszym ze swoich mężów. To epizod z życia paczki dziewcząt, które pragną zająć pozycję dominującą w stosunku do grupy chłopców. Sposobem na to ma być podawanie trutki na szczury (tytuł to anagram hasła ,,kill the rats”). Film ten doskonale pokazuje łatwość, z jaką młodzi ludzie stawiają kogoś na piedestale, a potem go z niego zrzucają. Największy dramat przeżywa Chloe – początkowo autorytet, później bezbarwna osoba z szeregu. Problematyka różnie pojętego dojrzewania, niedopasowania ukazana zostaje w Przekleństwach niewinności. Dobrze to ukazuje wielokrotnie już cytowane sformułowanie jednej z bohaterek Ale pan nie wie, jak to jest być 13-letnią dziewczynką!. Film opowiada

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

35


36

| FILM | POSTAĆ MIESIĄCA

FILM | NOWOŚCI KINOWE |

główne postacie oglądają film Felliniego z japońskimi napisami – sama Coppola trafiła na na ten film będąc w Tokio. Motyw z kręceniem reklamy przez bohatera Billa Murraya też jest z życia wzięty – jej ojciec razem z Akirą Kurosawą wzięli udział w promocji whisky w latach 70, właśnie w Japonii. Zagubienie w rzeczywistości i nie odnalezienie się w roli jest również tematem Marii Antoniny. Młoda dziewczyna, figlarnie i nieco ironicznie uśmiechająca się do widzów przez kamerę, nie jest gotowa do bycia żoną króla, któremu ma dać potomka. Jak pokazuje Coppola to dziewczyna, która stara się znaleźć porozumienie z mężem, która uwielbia zabawę w przebieranki. Jest to opowieść o młodej kobiecie, która przeżywa swoją pierwszą miłość, a kiedy obiekt tej miłości wyjeżdża, wspomina je niczym cudowną mrzonkę. Znamienne, że film kończy się, gdy Maria Antonina poczuwa się do swoich obowiązków bycia wierną żoną przy boku swojego męża, czyli gdy staje się dojrzałą kobietą. Filmowi towarzyszy muzyka współczesna, niepasująca do klimatu panującego na Wersalu, co podkreśla powyższe założenia. Muzyka stanowi osobny wątek w twórczości Coppoli, jest to kolejny aspekt podkreślający autorskość jej kina. Doskonale pokazała to w swojej audycji Anna Gacek W tonacji Trójki, gdzie ukazała muzyczny klimat filmów Coppoli. Maria Antonina wyróżnia się na tle innych produkcji Sofii o tyle, że choć widzimy wersalowski wystrój, słyszymy muzykę postpunkową. Warto wspomieć, że Sofia częśto korzysta z muzyki swojego obecnego męża Thomasa Marsa (lidera zespołu The Phoenix). Ostatnim filmem, w którym zostaje pokazana sytuacja dorastającej dziewczynki, jest Somewhere. Między miejscami. Choć głównym bohaterem jest jej ojciec, trudno nie zwrócić uwagi na dramat dziecka słynnego aktora, które jest zawieszone między matka i ojcem, za którym tęskni. Mimo, że film skupia się na postaci ojca i jego uświadomieniu sobie, że tylko córka jest światełkiem w jego życiu, nie może umknąć uwagi widzów znaczący wątek młodej dziewczyny, która potrzebuje taty. A on jest zajęty nieznaczącymi romansami, premierami i ułudą, charakterystyczną dla świata filmowego. Jest to kolejny, bardzo osobisty film. Odwołuje się do życia córki wielkiej gwiazdy, którego świadkiem i uczestniczką była młoda Sofia – ojciec zabierał ją na rozdania nagród, uczył grać w kasynie,

pokazał szalone życie w Hotelu Chateau Marmot. Hotel cieszy się wielką popularnością w artystycznych kręgach – mogą tam liczyć na dyskrecję i mają pewność, że każda ich zachcianka zostanie zaspokojona. Podobno to tam Britney Spears przeszła załamanie nerwowe, Johnny Depp był wielokrotnym gościem razem ze swoja ówczesną kochanką Kate Moss, a Scarlett Johansson przeżyła miłosne ekscesy z Benicio Del Toro w windzie. Polityka hotelu jest niechętna filmowcom, jednakże Sofia nie miała kłopotów z namówieniem właściciela hotelu na to, by mogła tam kręcić swój film – zna go od dziecka. Scena, w której kelner Romulo gra Cleo na gitarze Teddy Bear jest zaczerpnięta z osobistych doświadczeń reżyserki – jej też tak grano, właśnie w tym hotelu. Sama Sofia mówiła po premierze, że życie Johnego Marco przypomina jej życie jej kuzyna, Nicholasa Cage’a (prawdziwe imię to Nicholas Kim Coppola), oraz jej ojca – chcesz zabawić się w Las Vegas, a jesteś w Nowym Jorku? Zamów helikopter i lecimy (podobna scena jest w filmie).

Krążą anegdoty o tym, jak wiele z wątków autobiograficznych Sofia umieszcza w swoich filmach, w nawet najdrobniejszych szczegółach

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

Niebezpieczne sidła pornobiznesu, czyli „Z miłości” Anny Jadowskiej

Kontrast między pokoleniami receptą na sukces Nie tylko na ekranie widać różnice między pokoleniami – Sofia nie jest despotką na planie, nie jest Napoleonem (do którego Francis Ford Coppola porównuje wszytskich reżyserów filmowych). Jest wyrozumiała i miła, nie stwarza problemów. Gdy podczas realizacji Somewhere. Między miejscami grający główną rolę Stephen Dorff notorycznie spóźniał się na plan, Sofia nie traktowała tego jako afront, a jako wczuwanie się w rolę. Na jej planie panuje rodzinna atmosfera, jest spokojnie i przyjemnie, co podkreśla większość pracujących z nią aktorów. Wspomnienie o deszczu nagród, jakie posypały się na Sofię Coppolę, to tylko formalność – Oscar (tym samym Sofia jest trzecim pokoleniem, które uzyskało tę nagrodę w rodzinie Coppolich, obok jej ojca i dziadka), Złoty Glob, Złoty Lew w Wenecji, Cezar, BAFTA. To dowodzi, że Sofia nie jest tylko córką swojego ojca dzięki nazwisku. Reżyserka znalazła swoją niszę tematyczną i tylko widzom pozostaje ocenić, czy sprawdza się w tym, co robi. Ewelina Krawczyk

Fundamentem polskiej kinematografii są głównie komedie romantyczne. Prawie równocześnie w kinach pojawił się film Listy do M. w reżyserii Mitji Okorn, oraz Z miłości Anny Jadowskiej. Dwa zupełnie odmienne gatunki filmowe, dwie zupełnie inaczej opowiedziane historie, ale temat pokrewny – miłość. Anna Jadowska udowodniła publiczności, że można ją wizualizować za pomocą niebanalnych środków pozbawionych przerysowania, ciężkostrawnej słodkości i happy endu. Głównymi bohaterami dzieła Jadowskiej jest młode małżeństwo (w tych rolach momentami monotonna Marta Nieradkiewicz i intrygujący, debiutujący w głównej roli męskiej – Wojciech Niemczyk), które boryka się z problemami dnia codziennego, nieustającym brakiem funduszy i wychowaniem małego dziecka.

Ich wewnętrzny marazm rozgrywa się na tle zdewaluowanego miasta – pełnego upokorzeń, klasowo-społecznej nierówności, wreszcie szarości, która jest dominującym kolorem w życiu bohaterów, monochromatyczną składnią ich egzystencji. W poszukiwaniu intensywnych barw (i nie mylić Drodzy Czytelnicy, z Proustowskim „Poszukiwaniem straconego czasu” – bo to absolutnie czas stracony nie jest) bohaterowie wikłają się w jednorazowy romans z branżą pornograficzną, który ma przynieść tak samo dużo pieniędzy, co orgazmów osiągniętych podczas stosunku seksualnego. Georges Bataille w Historii erotyzmu twierdzi, że życie seksualne człowieka wywodzi się z dziedziny wyklętej, zakazanej, nie zaś dozwolonej. Pornografia to permanentna walka pomiędzy mitycznym Erosem i Tanatosem. W przypadku wszystkich historii przedstawionych w filmie Z miłości – Tanatos jest zwycięzcą, symbolem osobistej porażki. Idealnym zobrazowaniem ów klęski jest postać Joanny, wybitnie zagranej przez Annę Ilczuk. Joanna to bezkompromisowa gwiazda porno, która pod drapieżnym, ordynarnym wizerunkiem rodem z filmów Almodovara, ukrywa swoją niemoc, niespełnienie, wielkie pragnienie miłości. Bodaj najbardziej wstrząsającą sceną jest ta, w której zdesperowana Joanna, po zażyciu środków odurzających, próbuje dostać się do swojego mieszkania i odwiedzić syna. Odepchnięta, używa niecenzuralnych słów, popada w konwulsyjny amok, jest ponownie kobietą Almodovara – tym razem na skraju załamania nerwowego. Film Anny Jadowskiej silnie eksponuje cielesność bohaterów. Sceny seksu są bardzo realistyczne, często wulgarne, mogące ranić wrażliwość widza. Jadowska zadaje pytanie o tożsamość i kondycję ludzkiej seksualności, ale poprzez przedstawienie ciała pozbawionego rozkoszy, dotyku sprawiającego ból i seksu pozwalającego jedynie na osiągnięcie korzyści finansowych, bezpośrednio naprowadza widza na odpowiedź. Z miłości to ważne dzieło w dorobku tej młodej reżyserki znanej przede wszystkim szerszej publiczności z nudnego, martyrologicznego Generała. Oczywiście film nie jest pozbawiony wad: infantylne dialogi, brak portretu psychologicznego niektórych bohaterów, czy zatarta granica ciągłości fabularnej. Jednak na tle całego filmu, wady te wydają się drobnymi, bowiem Z miłości to film przełamujący stereotypy, obyczajowe granice i kontrowersje. Bartosz Friese

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

37


38

| FILM | W DOMOWYM ZACISZU

FILM | W DOMOWYM ZACISZU |

Kto jest szpiegiem? Recenzja filmu Szpieg Tomasa Alfredsona

Myśląc o filmie szpiegowskim, w mojej głowie pojawiały się raczej obrazy wartkiej akcji, pościgów, broni czy pięknych kobiet. Najnowsze dzieło Tomasa Alfredsona nie jest przejawem komercyjnego świata kina. Na piedestale nie ma już zwinnego i niezastąpionego Jamesa Bonda, ani współpracowników podejmujących działania mimo dzielących ich setek kilometrów z Zawód: Szpieg, ale przechodzący na emeryturę agent MI6 - George Smiley, w którego rolę wcielił się Gary Oldman. Rok 1973. Angielski wywiad Jej Królewskiej Mości. W Cyrku pojawia się podejrzenie o zakonspirowanym podwójnym agencie. Podczas akcji w Budapeszcie ginie jeden z ludzi Kontrolera (John Hurt). Trzeba powziąć szybkie działania. Śledztwo w spawie kreta zostaje przekazane niedawno odesłanemu na

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

wymuszony odpoczynek Smiley’owi. Podejrzanymi są osoby o pseudonimach Druciarz, Krawiec, Żołnierz oraz Szpieg. Zatem wszystkie pionki znajdujące się na szachownicy są w grze. Film Tomasa Alfredsona w moim mniemaniu najwierniej odzwierciedla pracę w tajnych służbach. Bez wątpienia przyczynił się do tego autor książki, na podstawie której narodziło się dzieło. Szpieg, jest bowiem adaptacją powieści Johna le Carré, który niegdyś był pracownikiem brytyjskiej służby zagranicznej oraz MI6, gdzie został zadenuncjowany przez podwójnego agenta Kima Philby’ego. Autor wtapia w fabułę wątki autobiograficzne, które budują jeszcze bardziej realistyczny obraz działań w angielskim wywiadzie. Ma to swoje odzwierciedlenie również na płaszczyźnie filmu. Wartym wspomnienia jest wątek historyczny, do którego nawiązywał w swojej opowieści le Carré mianowicie tzw. Piątka z Cambridge. W jej skład wchodzili agenci - absolwenci uczelni, którzy zostali zwerbowani przez Rosjan w czasie II wojny światowej i pracowali w ich szeregach aż do lat pięćdziesiątych. Był to najgłośniejszy skandal w brytyjskich tajnych służbach. W Szpiegu szwedzki reżyser kieruje się ku powściągliwości, która bezsprzecznie jest atutem tegoż filmu. Szybkie ujęcia zostały zastąpione przemyślanymi, dobrze skomponowanymi kadrami, pomagającymi w skupieniu uwagi na detalach. Początkowo delikatna i subtelna muzyka przeradza się w narastające, wręcz niepokojące dźwięki, perfekcyjnie budując napięcie, by na równi z obrazem tworzyć dramaturgię filmu. Dokładność w stylizacji i dekoracji odwołujących się do lat siedemdziesiątych pozwala jeszcze bardziej zagłębić się w świat brytyjskiego wywiadu oraz wielkomiejskość Londynu. Gęsta atmosfera owiana zagadkowością i niepewnością, nielinearnie prowadzona narracja, doskonałe kreacje aktorskie, w których nacisk kładzie się na mimikę i gesty bohaterów, precyzja w konstruowaniu dialogów przepełnionych terminologią zaczerpniętą ze szpiegowskiego alfabetu to klucz do sukcesu. Nie mogło zabraknąć motywu gry, przywdziewania maski, prowokacji czy podwójnej tożsamości. Zamiast suspensu widz otrzymuje znaczną porcję informacji. I dawkowane emocje. Zapewne w tym tkwi uwodzicielskość dzieła filmowego - swoim minimalizmem oraz dokładnością sprawić, by sale kinowe pękały w szwach, a forma wspomagała (a nie przewyższała) treść prezentowanej historii. Magdalena Kudłacz

Ludzkie oblicze śmierci. Recenzja filmu pt. Moje życie beze mnie

Kiedy po raz pierwszy przeczytałem wybitną książkę Philipa Rotha pt. Konające zwierzę wiedziałem, że znajdzie się w świecie filmu taka osoba, która zapragnie zarejestrować tę opowieść na taśmie filmowej. W 2008 roku hiszpańska reżyserka Isabele Coixet zrealizowała Elegię, ekranizację powieści Rotha. Od momentu obejrzenia tego dzieła, zacząłem bliżej przyglądać się twórczości tej fascynującej, niebanalnej kobiety. Tym oto sposobem trafiłem na film Moje życie beze mnie. Potoczne stwierdzenie głosi, że „chłopaki nie płaczą”. Ja jestem dowodem na to, że płaczą (wręcz nie mogą złapać powietrza przez napływające do oczu łzy), w szczególności wtedy, kiedy mają do czynienia z prawdziwą sztuką – sztuką

umierania, jaką zaprezentowała w swoim filmie Isabele Coixet. Moje życie beze mnie to historia, której daleko do patetycznego moralitetu typu Między piekłem a niebem Vincenta Warda. Coixet przedstawia nam historię młodej kobiety o imieniu Ann (fenomenalne aktorstwo Sarah Polley), która za sprawą omdlenia trafia na szpitalny oddział. Seria badań wykazuje, że kobieta cierpi na nieuleczalną odmianę nowotworu i pozostało jej kilka miesięcy życia. Co dziwne, czasem nawet irytujące dla widza – kobieta nie cierpi, nie popełnia widowiskowego harakiri, ani również nie popada w psychodeliczną depresję. Ann, jako kochająca matka dwóch córek i oddana żona, przeżywa swoją walkę z upływającym czasem w samotności. Na próżno jej szukać na ringu, gdzie w otoczeniu publiki rozgrywać będzie spektakularną bitwę ze swoją chorobą. Zamiast udręki, na twarzy bohaterki pojawia się uśmiech i poczucie, że ostatnie miesiące życia musi spędzić tak, jak nigdy dotąd nie miała odwagi. W różowym pamiętniku (idealny symbol beztroskiej, dziewczęcej egzystencji) zapisuje rzeczy, które musi wykonać przed śmiercią. Nie znajdziemy w niej wstrząsających i pompatycznych określeń, ale z pozoru banalne marzenia, o jakich każdej kobiecie zdarza się śnić. Najbardziej wzruszającą, chwytającą za gardło sceną jest ta, w której główna bohaterka nagrywa na dyktafonowe kasety życzenia urodzinowe dla swoich córek. Siedząca w samochodzie, pozbawiona złudzeń, żegna się z dziećmi zapewniając je o wielkiej miłości, jaką ich darzy. Spływające po szybach krople deszczu są prawie tak duże, jak łzy zatrzymujące się na policzku bohaterki. Coixet w swoim filmie całkowicie wyeliminowała pseudofilozoficzne dywagacje o ludzkiej kondycji. Przereklamowane, melancholijne „Vanitas vanitatum” zaczerpnięte z Księgi Koheleta, zastąpione zostało Staffowską ideologią, jakoby człowiek był kowalem własnego losu. Droga życia Ann się kończy, ale widz ma permanentne wrażenie, jakby było zupełnie odwrotnie, jakby dopiero teraz nabrało dla niej sensu, ujawniło swoje optymistyczne, słodkie oblicze. Po projekcji filmu długo jeszcze szepcę wersy z wiersza Leopolda Staffa: „Bo lepiej [serce] giń, zmiażdżone cyklopowym razem, Niżbyś żyć miało własną słabością przeklęte(…)” Bartosz Friese

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

39


40

| FILM | ANALIZA STAREGO DZIEŁA

Kafkowska wizja świata w polskiej rzeczywistości | Analiza filmu Brunet wieczorową porą Stanisława Barei W dyskursie na temat filmów Barei nie należy ograniczać się do traktowania dzieł reżysera wyłącznie z uwagi na ich walory zabawowe i rozluźniające. Prócz humoru i dowcipu, każde dzieło reżysera zawiera w sobie również cząstki prawd filozoficznych, praw etycznych, a także obnaża absurd społecznych zachowań i groteskę świata otaczającego bohatera. Przykładem takiego filmu, w którym wręcz roi się od wydarzeń absurdalnych jest Brunet wieczorową porą (1976). Głównym bohaterem jest Michał Roman – rzucony nagle w wir irracjonalnych wydarzeń, które niszczą dotąd pielęgnowany przez niego ład i porządek.

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

FILM | ANALIZA STAREGO DZIEŁA |

Rodzina Romana wyjeżdża, a w drzwiach jego domu staje Cyganka z przepowiedniami, które mają odmienić los bohatera. Mimo jego usilnych starań, aby do spełnienia się przepowiedni nie doszło, bohatera dopada fatum. Losy Michała Romana niemal natychmiast po obejrzeniu filmu przywołują na myśl podobieństwo do historii Józefa K.– bohatera powieści Proces F. Kafki. Mimo, iż Kafka tworzył swe dzieło w innych czasach, problematyka powieści oraz filmu zdaje się bardzo podobna. Główni bohaterowie obydwu dzieł to jednostki bez zarzutu, wypełniające swoje role społeczne, wciągnięte w wydarzenia, nad którymi nie potrafią zapanować. Podobieństwo pogłębia istnienie nieokreślonego czasu wydarzeń. W filmie Barei bohater zapytany o czas nie potrafi odpowiedzieć, ponieważ jego zegarek zaginął, a w telewizji ciągle podawane są sprzeczne komunikaty dotyczące aktualnej godziny. Także miejsce akcji nasuwa skojarzenie z dziełem Kafki. Obydwaj bohaterowie żyją w dużych miastach, a większość scen rozgrywa się w przestrzeniach zamkniętych, głównie domach bohaterów. Jednak nie mogą oni czuć się w nich ani bezpiecznie, ani zaznać chwil spokoju i intymności. W zakończeniach obydwu historii akcja przenosi się do otwartej przestrzeni. U Kafki bohater wiedziony jest przez pola, aż do kamieniołomu, gdzie ponosi śmierć. Natomiast u Barei, w końcówce filmu, główny bohater rzuca się w sensacyjny pościg ulicami miasta za rzeczywistym mordercą, za którego to sam wcześniej był uznawany. Szczególnym podobieństwem jest brak zasad logiki w świecie bohaterów. Bohater kafkowski nie może nigdzie zasięgnąć informacji odnośnie swego procesu mimo, iż wszyscy wokół wydają się być w niego zaangażowani. Zaś u Barei pojawia się nowoczesna telewizja, przedstawiona jako medium, które ogłupia i wprowadza widza w błąd. Dziennikarze telewizyjni rozprawiają na tematy abstrakcyjne, zachowując się przy tym, jak gdyby były one istotnym problemem ówczesnego świata. Także ludzie, których Roman spotyka, wydają się działać w spisku, mającym na celu doprowadzić bohatera do zguby. Obydwaj bohaterowie zdają się zmierzać ku katastrofie, jednak Bareja dopisuje szczęśliwy finał głównej postaci swego filmu.

Zresztą zakończenie nie mogłoby wyglądać inaczej. W przeciwieństwie do powieści pełnej tragizmu, jaką jest Proces, film Barei od początku posiada wydźwięk komediowy i utrzymuje widza w pozytywnym nastroju przez cały czas emisji. Historia Michała Romana kończy się happy endem, jednak pozostawia widzowi kilka pytań. Kim był zamordowany obywatel Krępak? Czy wiedział, jaki los go czeka? Przyszła ofiara zapytana przez głównego bohatera, czy zdaje sobie sprawę z tego, że może zginąć, odpowiada z lekkim znudzeniem: Oczywiście. Jako jedyny spodziewa się tego, co ma się wydarzyć. Michał Roman łudzi się, że pokonał los radośnie wykrzykując: „Nie zabiłem go!”, kiedy wydaje mu się, że obcy człowiek bezpowrotnie opuścił jego dom. Kierowca taksówki powtarza, że „całe życie jedzie na farcie”, nie zakładając, że to szczęście może się szybko skończyć, a przyjaciel Kazik nie bierze pod uwagę, że jego chytry plan może zwrócić się przeciwko niemu i na pewien czas uczynić go podejrzanym. A czy sam winowajca całego zdarzenia zdawał sobie sprawę, że zostanie zdemaskowany i zapłaci za swoje czyny? Sprawca wydarzeń nosi nazwisko Kowalski. Czy idąc tokiem interpretacji nazwiska bohatera Procesu, również odnośnie filmu można założyć, że Kowalski to nazwa;wytrych, to każdy z nas, człowiek w ogóle? I tak jak Kowalskiego, tak każdego z nas dosięgną konsekwencje naszych czynów, bez względu jak bardzo będziemy się starali ich uniknąć? Brunet wieczorową porą to zdecydowany majstersztyk reżysera. Pokazuje uniwersalny świat, który równie dobrze można by przenieść w inne czasy, w inne rejony, a i tak zachowałby swoją aktualność. Wykorzystując uwielbiany przez wszystkich absurd i ironię trafia na podatny grunt, przez co zachowuje swoją świeżość. Film Barei godny jest polecenia nie tylko polskim, ale i zagranicznym odbiorcom, rozsmakowanym w dobrym kinie. Przy oglądaniu filmu warto również zwrócić uwagę na świetną muzykę Waldemara Kozaneckiego. Piosenka Cygańska jesień, do której słowa napisał Janusz Kondratowicz i Jonasz Kofta, wykonana przez nieodżałowaną Annę Jantar, zapada na długo w pamięć. Aneta Władarz

Michał Roman łudzi się, że pokonał los radośnie wykrzykując: „Nie zabiłem go!” Kierowca taksówki powtarza, że „całe życie jedzie na farcie”, a przyjaciel Kazik nie bierze pod uwagę, że jego chytry plan może zwrócić się przeciwko niemu

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

41


42

| FILM | SPOD PIÓRA CHARAKTERYZATORA

Aż poleje się krew... Czyli jak zostać charakteryzatorem?

fot. Monika Smoleń

Szkoła. Sala wykładowa, a w niej krew, odcięte palce, monstrualnie powykrzywiane fragmenty twarzy, leżące na ławkach. Uśmiechnięta dziewczyna rozcina skórę na policzku koleżanki. Czy to opis kolejnej tragedii, czy też wstęp do filmu grozy? Ani jedno, ani drugie, choć z filmem faktycznie ma trochę wspólnego. Tak wyglądają zajęcia z Efektów Specjalnych w Szkole Charakteryzacji FAM w Krakowie.

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

FILM | SPOD PIÓRA CHARAKTERYZATORA |

W Polsce charakteryzator często mylony jest z wizażystą. Niby podobnie, ale to nie to samo. Wizażysta tworzy makijaże – dzienne, wieczorowe, ślubne, fashion, karnawałowe czy klasyczne. Dla charakteryzatora to tylko jeden z działów, którymi się zajmuje. Poza makijażem powinien też wykonywać fryzury i cięcia zarówno historyczne, jak i współczesne. Dobry charakteryzator potrafi też utkać i ufryzować perukę czy zarost – a to fikuśny, podkręcony wąsik, a to długą, kręconą brodę – w zależności od potrzeb projektu, nad którym pracuje. Innym działem jest postarzanie: teatralne i filmowe różnią się bardzo od siebie zarówno sposobem nakładania, jak i środkami, których się do nich używa. Jest też bodypainting czyli malowanie ciała modelki. Poza wspomnianymi wyżej, artysta musi też wiedzieć, jak wykonać makijaż filmowy, teatralny lub telewizyjny. Ważna jest tu znajomość specyfiki kamery, przed którą będzie grał aktor. W teatrze makijaże muszą być mocne, wyraziste, często przerysowane. Pomaga też technika światłocienia. W telewizji starego typu prezenterzy i goście maja na sobie tzw. „maskę”: bardzo mocno kryjące podkłady i dużą ilość pudrów, by pod wpływem świateł i gorąca nie wyświecali się, ani nie czerwienili. Jeżeli natomiast przyjdzie nam pracować z kamerą HD, trzeba użyć specjalnych, lekkich i niemal niewidocznych podkładów, pudrów i cieni, inaczej twarz będzie wyglądać nienaturalnie. Najbardziej wymagającą, ale też najciekawszą w moim mniemaniu dziedziną wchodzącą w skład charakteryzacji są Efekty Specjalne (FX). W Polsce to dział wciąż mało rozwinięty, bo i zapotrzebowanie na skalę Hollywoodzkich produkcji rzadko się zdarza. FX stały się moim konikiem jeszcze za czasów liceum, gdy z wypiekami

Jeszcze za czasów liceum z wypiekami oglądałam kolejne odcinki Z Archiwum X myśląc: „Jak oni to zrobili?” oglądałam kolejne odcinki Z Archiwum X myśląc „jak oni to zrobili?”. Teraz już wiem, ale wcale nie odbiera mi to frajdy oglądania. Podstaw uczyłam się w Warszawie, reszty z biegiem lat douczam się sama. Obcojęzyczne książki, Internet, filmy, making-offy – to wszystko niewyczerpane źródło wiedzy, jednak niesie też za sobą kilka pułapek. Trzeba mieć sporą świadomość, by nie zrobić komuś krzywdy, powtarzając nieprofesjonalne nagranie z youtube. Dlatego od czterech lat jestem wykładowcą FX. Obecnie jest w kraju przynajmniej kilka szkół charakteryzacji. Są to szkoły prywatne, policealne, trwające zazwyczaj rok lub dwa lata. Studia z zakresu charakteryzacji to na razie faza eksperymentalna, ale miejmy nadzieję, że za kilka lat takowe się pojawią, bo trudno w tak krótkim, jak obecnie czasie wykształcić dobrego, pewnego i doświadczonego charakteryzatora. Tego ostatniego studenci i absolwenci uczą się przez kolejne lata na planach etiud studenckich, spektaklach, a jeśli są wystarczająco dobrzy i wytrwali, a przy tym mają ciut szczęścia, udaje im się wreszcie wejść do branży filmowej. A jak wyglądają same zajęcia z FX? Jest to średnio sto godzin w roku w trybie dziennym, trochę mniej w zaocznym. Zaczynamy od podstaw – poznania środ-

ków i kosmetyków charakteryzatorskich, sposobu aplikacji i usuwania, bo trzeba mieć pełną świadomość, że pracujemy na chemikaliach, które zastosowane w nieodpowiedni sposób mogą wyrządzić poważną krzywdę aktorowi. Uczniowie ćwiczą na sobie wzajemnie – to bardzo ważne, by później, pracując z aktorem wiedzieć, co w danym momencie czuje, i czy jego odczucia są właściwe, czy też może jest to objaw niepokojący i należy natychmiast przerwać. Zdarzyło się na przykład, że przy zdejmowaniu odlewu twarzy ktoś dostał ataku klaustrofobii – trzeba być przygotowanym na takie sytuacje, by nie doprowadzić do tragedii. Tematy zajęć obejmują rany, blizny, poparzenia i zamrożenia, choroby skórne, postarzanie, odmładzanie, oszpecanie, deformacje, denatów, potwory, maski, rzeźbienie, małe i duże odlewy i wiele innych zagadnień. Każde z nich to temat – rzeka. Książki z medycyny, patologii, biologii czy chemii nie są niczym niezwykłym – inaczej bowiem będzie wyglądało poparzenia kwasem a inaczej ługiem itd. Zawód charakteryzatora łączy w sobie kilkanaście różnych zawodów, poza tymi oczywistymi jak fryzjer czy manikiurzystka zdarzają się też momenty, gdy trzeba być psychologiem, pielęgniarką czy kucharzem. Nienormowane godziny, skrajne temperatury, dziwaczne miejsca, brak snu i wyczerpanie, to uroki naszej pracy. Odpadają szpilki, krótkie spódniczki i długie, pomalowane paznokcie – wie to każda uczennica, której zdarzyło się spędzić zimny wieczór na lokacji w lesie, czy na żwirowisku. A zalety? Jeśli kochasz swoją pracę, znajdziesz ich dużo więcej niż drobnych niedogodności! A Ty droga czytelniczko? Mdlejesz na widok krwi, czy chętnie zadałabyś kilka ciosów przy pomocy szpatułki i wosku? Klaudyna Góralska

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

43


44

| NAZWA DZIAŁU | RUBRYKA

MUZYKA | POSTAĆ MIESIĄCA |

Barbra Streisand Kobieta orkiestra Randkowała z Elvisem, miała pierwsze miejsce na liście Billboardu w każdej dekadzie począwszy od lat 60. Przyznaje, że ma „dziwną twarz”, złośliwi dodają, że końską, ale śpiewa jak anioł. Jest jedną z żyjących ikon świata muzyki i filmu. Działa na wielu polach artystycznych od sceny muzycznej po musicalową, w między czasie aktorstwo a kończąc na reżyserii i produkcji filmowej. Można by rzec „człowiek orkiestra” tylko, że sama musiała na rozwijanie tej „orkiestry” pracować.

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

45


46

| MUZYKA | POSTAĆ MIESIĄCA

MUZYKA | POSTAĆ MIESIĄCA |

Na Brooklynie Życie jej nie rozpieszczało i w cale nie wywodziła się z majętnej rodziny. Urodziła się 24 kwietnia 1942 w nowojorskim Brooklynie. Z pochodzenia jest żydówką i uczęszczała do związanej z tą tradycją Bais Yakov School w Brooklynie. Jest córką nauczyciela gramatyki Emanuela Streisanda i szkolnej sekretarki Diany Idy Rosen. Jej ojciec zmarł gdy miała zaledwie 15 miesięcy a rodzina pogrążyła się niemal w ubóstwie. W 1949 roku drugim mężem Diany został Louis Kind. Barbara wychowywała się z dwójką rodzeństwa: starszym rodzonym bratem Sheldonem i młodszą przyrodnią siostrą Roslyn Kind uczęszczała do Bais Yakov School w nowojorskim Brooklynie. Po ukończeniu w 1959 roku szkoły średniej Erasmus Hall High School w Brooklynie, zaczęła śpiewać w klubach nocnych Nowego Yorku. Dość szybko wkroczyła w świat show biznesu wygrywając konkurs piosenki w klubie na Manhattanie.

Pierwsze sukcesy

Przygoda z telewizyjnym show W 1965 roku powstało pierwsze muzyczne widowisko telewizyjne piosenkarki, zatytułowane My Name Is Barbra. Okazało się wielkim sukcesem, otrzymując pozytywne recenzje i nagrody Emmy. Piosenki pochodzące z tej produkcji zostały zebrane i wydane na dwóch albumach tego samego roku, My Name Is Barbra oraz My Name Is Barbra, Two... Już rok później powstał drugi program o podobnym formacie, a także towarzyszący mu album. Była to pierwsza produkcja telewizyjna Barbry w kolorze, stąd tytuł – Color Me Barbra. Jesienią światło dzienne ujrzało wydawnictwo Je m’appelle Barbra, zawierające częściowo francuskojęzyczny repertuar oraz standardy Autumn Leaves i What Now My Love. Rok 1966 zakończył się przyjściem na świat jedynego syna piosenkarki, Jasona.

W wieku zaledwie 27 lat Streisand miała już na swoim koncie wszystkie najważniejsze nagrody przemysłu filmowego i muzycznego: Grammy, Oscara, Złoty Glob i Emmy.

O uznanie publiczności walczyła występując chociażby w takich miejscach jak Bon Soir, The Blue Angel lub The Lion, będącym wówczas jednym z wiodących klubów dla społeczności homoseksualnej na Greenwich Village. Sukces pomógł jej odnieść ówczesny chłopak, Barry Dennen. Jako 18-latka, piosenkarka zmieniła swoje imię z Barbara na Barbra. W 1962 roku wystąpiła na Broadway’u w musicalu I Can Gei It For You Wholesale, który okazał się wielkim sukcesem. Dzięki temu musicalowi Streisand zyskała sławę oraz kontrakt płytowy z Columbia Records. Jej debiutancki album szybko zyskał status najlepiej sprzedającej się płyty w Ameryce. Należy dodać, iż była to najlepiej sprzedająca się płyta nagrana wówczas przez kobietę. Przyniosła jej dwie nagrody Grammy, w tym za Album Roku. Barbra była wówczas najmłodszą artystką, której udało się zdobyć statuetkę w tej kategorii. Wkrótce po tym została zaangażowana do roli komediantki Fanny Brice w słynnej broadwayowskiej produkcji Funny Girl. Opartym na biografii Funny Brice –żydowskiej dziewczyny, która zrobiła oszałamiającą karierę w rewii Ziegfried Follies, by następnie stać się gwiazdą kina i teatru oraz prezenterką radiową. Dzięki swojemu oryginalnemu występowi otrzymała

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

nominację do nagrody Tony. Rok później sztuką tą artystka podbiła londyński West End, gdzie wystawiano ją w Prince of Wales Theatre. W międzyczasie światło dzienne ujrzały dwa kolejne krążki, The Third Album i People. Spotkały się z dużym zainteresowaniem, szczególnie People, który dzięki tytułowemu przebojowi uzyskał w USA status platynowej płyty, stając się jednocześnie pierwszym wydawnictwem w dyskografii Barbry, jakie dotarło na szczyt notowania amerykańskiej listy sprzedaży albumów. Po tym sukcesie artystka zaczęła poważnie myśleć o karierze filmowej.

Romans z kinem

Na wielkim ekranie zadebiutowała w 1968 roku tytułową rolą w ekranizacji przebojowego musicalu Funny Girl w reżyserii Williama Wylera. Debiutancki film przyniósł Streisand Oskara dla najlepszej roli kobiecej (wspólnie z Katherine Hepburn za film Lew w zimie), Złoty Glob, oraz nagrody Davida i Golden Laurel. Dwa kolejne filmy z udziałem Barbry Streisand: Hello, Dolly! (1969) i W pogodny dzień zobaczysz przeszłość (1970) również były musicalami przeniesionymi na wielki ekran z Broadway’u. W wieku zaledwie 27 lat Streisand miała już na swoim koncie wszystkie najważniejsze nagrody przemysłu filmowego i muzycznego: Grammy, Oscara, Złoty Glob i Emmy. Muzyczny dorobek lat 60. artystka podsumowała swoją pierwszą skła-

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

47


48

| MUZYKA | POSTAĆ MIESIĄCA

danką, Barbra Streisand’s Greatest Hits, która zdobyła w USA certyfikat podwójnej platyny. W 1973 roku wyemitowano piąte widowisko telewizyjne z udziałem Barbry, w którym wykonywała swoje przeboje oraz inne znane utwory do akompaniamentu egzotycznych i nietypowych instrumentów. Nagrania pochodzące z produkcji zostały wydane później na albumie Barbra Streisand... and Other Musical Instruments. Tego samego roku pojawiła się u boku Roberta Redforda w melodramacie Tacy byliśmy, który miał się stać jednym z jej największych hitów filmowych. Produkcja została nagrodzona dwoma Oscarami, Złotym Globem i Grammy, a tytułowa piosenka The Way We Were trafiła na 1. miejsce listy Billboard Hot 100 (był to pierwszy numer 1 w karierze Barbry).

Narodziny gwiazdy nowy etap w życiu Barbry Po raz pierwszy pokazała swoje umiejętności producenckie w filmie Narodziny gwiazdy, będącym drugim remakiem obrazu z 1937 roku, w którym główną rolę zagrała Janet Gaynor. W nowej wersji Barbrze partnerował Kris Kristofferson, co zaowocowało zdobyciem sześciu Złotych Globów. Soundtrack osiągnął wielokrotny status platyny, a za motyw przewodni do tego filmu Barbra dostała Oscara. Tym samym po raz kolejny odznaczyła się na karcie historii przemysłu rozrywkowego jako pierwsza kobieta, która została nagrodzona w kategorii najlepszego kompozytora.

Muzyka zawsze na pierwszym miejscu Największy sukces całej muzycznej kariery Barbry Streisand przypada jednak na rok 1980. Wtedy to wydany został album Guilty, niemal w całości skomponowany i wyprodukowany przez Barry’ego Gibba z zespołu Bee Gees. Krążek zdobył w USA certyfikat pięciokrotnie platynowego i pozostaje największym bestsellerem w całym dorobku artystki. Singel Woman in Love masowo podbił listy sprzedaży i stał się sztandarowym hitem piosenkarki. Płyta zawierała jeszcze dwa wielkie przeboje, tytułowy Guilty oraz What Kind of Fool, oba nagrane w duecie z Gibbem. Choć kolejny film, Niepokorni z 1981 roku poniósł klęskę, to kompilacja Memories spotkała się z gorącym przyjęciem i sprzedała w wielomilionowym nakładzie na całym świecie. Zawierała ona największe hity z ostatnich lat oraz nowe piosenki Comin’ in and Out of Your Life i Memory z musicalu Koty, które także zdobyły popularność. The Broadway Album z 1985 roku to tylko jedna z wielu płyt, która już po pierwszym tygodniu sprzedaży osiągnęła status

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

MUZYKA | POSTAĆ MIESIĄCA |

platynowej, ponadto album ten przyniósł artystce trzy nominacje do nagrody Grammy. Nagrała również album klasyczny, Classical Barbra, który również został nominowany do nagrody Grammy. Sukces poprzednich wydawnictw powtórzyły także takie albumy jak Back To Broadway oraz Barbra Streisand: The Concert W tym momencie należy zaznaczyć iż przypisano jej rekord największej ilości sprzedanych płyt. Pierwsze trzy albumy figurowały jednocześnie na liście dziesięciu najlepiej sprzedających się płyt magazynu Billboard, w czasach kiedy na listach przebojów królowali Beatlesi i rock’n’roll.

Na prywatnej stopie

Odznaczyła się na karcie historii przemysłu rozrywkowego jako pierwsza kobieta, która została nagrodzona w kategorii najlepszego kompozytora

Barbra Streisand była dwukrotnie zamężna. Pierwszy raz wyszła za mąż w 1963 roku za aktora Elliota Goulda, z którym występowała na Broadway’u. Trzy lata później przyszedł na świat ich syn Jason, który również został aktorem. Małżeństwo to zakończyło się rozwodem w 1971 roku. Dopiero po kilkunastu latach bo w 1997 roku, piosenkarka ponownie postanowiła złożyć przysięgę małżeńską, biorąc ślub z aktorem Jamesem Brolinem. Znana jest również z działalności charytatywnej. Poprzez fundację Streisand Foundation angażuje się w walkę o równouprawnienie kobiet, ochronę praw obywatelskich i prawa do wolności osobistej, pomoc dzieciom żyjącym w zagrożeniu ze strony społeczeństwa oraz ochronę środowiska. Jest inicjatorką zbierania funduszy na cele społeczne, w tym walkę z AIDS. Jest szanowana przez społeczności homoseksualne, otwarcie wyraża na rzecz mniejszości seksualnych. Jako matce, realia tych społeczności są jej bardzo bliskie. Przez prawie 30 lat, większość jej występów była poświęcona ideom, które wspierała. Zaangażowanie społeczne artystki znalazło także oddźwięk w filmach. W 1992 roku Barbra została uhonorowana nagrodą Commitment to Life przyznaną przez AIDS Project

Los Angeles oraz nagrodą Akt Prawny ACLU za stałą ochronę praw konstytucyjnych.

Teraźniejszość Pierwszy od sześciu lat album z premierowym materiałem, Guilty Pleasures, ukazał się jesienią 2005 roku, jako nawiązanie do wydanej 25 lat wcześniej bestsellerowej płyty Gulity. Barry Gibb ponownie pojawił się jako producent materiału, a także udzielił się wokalnie w dwóch utworach. Płyta spotkała się sukcesem, pokrywając się złotem w USA i platyną w Wielkiej Brytanii. W 2006 roku artystka wyruszyła w kolejną trasę koncertową, zatytułowaną Streisand: The Tour, która miała się stać najbardziej dochodową w całej jej karierze. Koncertowa płyta Live in Concert 2006, z zapisem kilku amerykańskich występów, została wydana w 2007 roku i dotarła do pierwszej dziesiątki listy sprzedaży w Stanach Zjednoczonych. W tym samym roku w Pałacu Elizejskim z rąk Nicolasa Sarkozy’ego odebrała prestiżowe, najwyższe francuskie odznaczenie: Legię Honorową. W 2008 roku piosenkarka nawiązała współpracę z Dianą Krall, czego owocem była płyta Love Is the Answer. Kilka dni przed jej premierą, we wrześniu 2009, Streisand wystąpiła w nowojorskim klubie jazzowym Village Vanguard dla widowni złożonej jedynie z zaproszonych gości, przyjaciół i zwycięzców zorganizowanego wcześniej konkursu. Płyta Love Is the Answer zebrała przychylne recenzje i zadebiutowała na szczycie zestawienia Billboard Hot 100, zostawiając w tyle wydane w tym samym czasie krążki Memoirs of an Imperfect Angel Mariah Carey i Brand New Eyes zespołu Paramore. Sukces ten uczynił Barbrę Streisand jedynym wykonawcą w historii, jaki zdobył pierwsze miejsce tej listy w kolejnych pięciu dekadach.

Mendes & Brazil) oraz That Face (hit Freda Astaire’a). Jak mówił Alan Bergman: „Kiedy piszemy piosenkę, myślimy o Barbrze. Tylko jej wykonanie łączy w sobie to, co czuje serce z tym, co myśli umysł.” Podsumowując jest to jedna z najbardziej uzdolnionych kobiet w historii kina i sceny muzycznej. Jest producentem, aktorką, reżyserką, scenarzystką, kompozytorką i oczywiście piosenkarką. Zaczynała jako piosenkarka, później była aktorką, a w końcu sama zajęła się produkcją filmów. Streisand oprócz talentu, wykazuje się niesamowitą wszechstronnością i pracowitością. Jest ona obecnie jedną z najbardziej wpływowych osób w Hollywood, a wszystko dzięki talentowi i ciężkiej pracy. Zawsze będziemy kojarzyć takie utwory jak m.in. Memory, Tell him – duet nagrany z Celine Dion, Women In love lub Evergreen. Paweł Biernacki

What Matters Most… W poprzednim roku powróciła z albumem What Matters Most... stworzonym w hołdzie Alanowi i Marilyn Bergmanom. Za skomponowane przez siebie utwory do filmów (m.in. Afera Thomasa Crowna, Tootsie, Yes Giorgio czy Sabrina), małżeństwo Bergman to odebrało 16 nominacji i trzy statuetki Oscara oraz liczne Złote Globy, nagrody Grammy i Emmy. O ich szczególnym związku z wokalistką niech świadczy fakt, że Streisand zaśpiewała już ponad 50 piosenek ich autorstwa. Nowy album przynosi 10 nowych, które można dodać do tej listy a których nigdy wcześniej Barbra Streisand nie miała okazji zarejestrować. Wśród nich prawdziwe perły m.in. nagrodzony Oskarem utwór The Windmills of Your Mind (z Afery Thomasa crowna), So Many Stars (przebój znany z wykonania Sergio

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

49


50

| MUZYKA | NOWOŚCI W SKLEPACH

Rhythm’n’bluesowy debiut Pamiętacie zwyciężczynię pierwszej, rodzimej edycji Idola? Pełna energii, emanująca nieprzeciętną charyzmą, blond włosa dziewczyna bo jeszcze nie kobieta a już na pewno nie dziecko, czująca się na scenie jak ryba w wodzie – taką właśnie pamiętam Alę Janosz. Posiadaczka „mocnego” głosu, który był kontrastem do jej filigranowej sylwetki, szybko zaskarbiła sobie serca fanów telewizyjnego show. Po tych kilku latach powróciła z albumem Vintage. Tak jak nazwa wskazuje jest to połączenie kilku epok/stylów muzycznych ze sobą. Płyta nawiązuje stylistyką do lat 60 i ma się wrażenie że została wyprodukowana za wielką wodą. Cała płyta przypomina styl i charakter, jaki możemy znaleźć w twórczości chociażby Joss Stone. Nad jedenastoma kompozycjami znajdującymi się na krążku wraz z Alicją (która zadebiutowała jako autorka tekstów i współkompozytorka), stanowił piecze jej mąż Bartosz Niebielecki,

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

MUZYKA | NOWOŚCI W SKLEPACH |

który nie tylko skomponował utwory, ale także czuwał nad produkcją płyty. Album otwiera drugi singiel – I woke up so happy, utwór utrzymany jest we wspomnianej stylistyce lat 60. Opowiada o niespełnionej miłości, porzuceniu i cierpieniu, jakie temu towarzyszą. Następna kompozycja to soulowe Zawsze za mało – nie sposób jest przejść obojętnie wobec tej piosenki. Każdego, kto kocha lub kochał, na pewno skłoni do refleksji, większej zadumy nad sensem naszych związków, nad tym jak bardzo kochamy bliskie nam osoby. Naszą uwagę na pewno zwróci utwór, który kryje się pod piątą pozycją – dynamiczny i popowo-swingowy Jest jak jest. Utwór ten, wybrany na pierwszy singiel z płyty, jest swego rodzaju pomostem między stylistyką popową (komercyjną) a soulowo/jazzową, która dominuje na płycie. Bardzo dobre „wejścia” solo harmonijki, a wszystko to za sprawą Bartka Łęczyckiego. Kolejna kompozycja, moja ulubiona, Hush hush – niesie za sobą kojące działanie, delikatny wokal, znakomite pasarze pianistyczne w solówkach (bardzo przemyślane i wyważone), dobrze dograne Brassy, doskonałą perkusję, znakomicie utrzymane metrum… można by tak wymieniać godzinami. Oczywiście jest jedno ale! Za mało soulu w głosie, zdecydowanie wolałbym więcej… Moją uwagę zwrócił jeszcze jeden utwór, w którym możemy doszukać się nieco reggae, Not in my head – tekst należy do tych bardziej osobistych, z którego możemy dowiedzieć się, jakie miejsce w życiu Alicji zajmuje jej mąż. Całość brzmienia dopełnia ciekawa, niespotykana zbyt często solowa wstawka na tubie. Niezaprzeczalnie jest to płyta której nie powinien powstydzić się potencjalny słuchacz mający ją w swojej płytotece. Ciężko jest jednoznacznie sklasyfikować ten krążek pod względem stylistycznym, jedno jest pewne, produkcyjnie całość rozwiązana jest bardzo „bezpiecznie” czasami aż za bardzo asekuracyjne szczególnie pod względem wokalu. Muzycznie, każdy uważny słuchacz zwróci uwagę na ciekawe aranże i znajdzie instrumentalne perełki zawarte na tym albumie, którego fizyczna postać, mimo iż wydana w postaci CD przypomina graficznie winylowy krążek. Paweł Biernacki

Kari Amirian – Tata nie kłamał, jesteś wyjątkowa Drodzy Czytelnicy! Muszę przyznać przed Wami, uklęknąć ze spuszczoną w dół głową i powiedzieć szczerze: nie wierzyłem w sens istnienia polskiej, alternatywnej sceny muzycznej, aż do dzisiaj, od kiedy to, jak Rejtan, własną piersią będę bronił polskiej, ambitnej muzyki, a w szczególności debiutanckiej płyty Kari Amirian pt. Daddy Says I’m Special. Niech nie zmyli Was obcobrzmiące nazwisko artystki. To Polka z krwi i kości, kobieta o ogromnej śmiałości, która wyrzekła się mainstreamu i przaśnej, współczesnej popkultury na rzecz bezprecedensowej, unikatowej, ekskluzywnej, ponadprzeciętnej, niebagatelnej… – ile ja bym jeszcze mógł pięknych epitetów wymyśleć, które i tak w żadnym stopniu nie potrafiłyby odzwierciedlić uroku jej muzyki. Na okładce płyty widnieje rysunek lwa – to metaforyczny symbol intensywnych wpływów obcych kultur

na muzykę Kari Amirian, ale także (a może przede wszystkim?) odzwierciedlenie siły, jaka płynie z jej głosu. W jednym z wywiadów artystka mówi tajemniczo: „Nie staram się zapewnić rozrywki, moim celem jest raczej zaprosić słuchaczy do mojego świata, podzielić się sobą, swoim życiem”. Płyta Kari Amirian jest bardzo osobista. Już kilka dni po premierze płyty, wokalistka okrzyknięta została przez media polską Björk. Według mnie takowe określenia są nietaktowne, mijające się z prawdą, sprawiające artystom poczucie skrępowania. Sama piosenkarka się od tych porównań dyskretnie, z nutą autoironii, odżegnuje. Ustalmy bowiem jedno – każdy artysta to indywiduum, a ich twór to owoc naprawdę ciężkiej pracy. Moją absolutnie ulubioną kompozycją na płycie Daddy Says I’m Special jest A Little B. Subtelny, kobiecy głos w połączeniu z dźwiękami wiolonczeli sprawia wrażenie spójnej, nierozłącznej wręcz kontaminacji. Podobne brzmienie reprezentuje piosenka pt. A Poem – nie sposób nie znaleźć w niej analogii do ulotności wiersza. Żeby całkowicie nie wprowadzić słuchacza w stan zadumy i letargu, Kari Amirian z precyzją wyważa ilość spokojnych ballad i szybszych, energicznych piosenek typu Jump Into My Heart And Stay. Utworem wyjątkowym, lirycznym, ze słyszalnymi inspiracjami etnicznymi jest Anew. Wokalistka skrupulatnie manipuluje w nim głosem; ów subtelny i kobiecy rozpoczynający piosenkę, zostaje zastąpiony osobliwym i ekscentrycznym, momentami przypominającym dziecięce gaworzenie. Płyta bazuje na z pozoru trywialnych trickach muzycznych; nie epatuje muzyczną perfekcją, ale właśnie to sprawia, że oczarowała mnie dużo bardziej, niż niejeden muzyczny majstersztyk. Z pewnością wybiorę się na koncert Kari Amirian, zapewne buduje ona niesamowitą atmosferę, a całość przypomina w formie bardziej spektakl lub muzyczne widowisko, aniżeli sielankowy, studyjny występ. Proszę Was, Drodzy Czytelnicy, wsłuchajcie się w nieziemski głos Kari Amirian i skorzystajcie z zaproszenia do jej świata. Ja to zrobiłem i nie żałuję! Bartosz Friese

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

51


52

| MUZYKA | NA ZIMOWE WIECZORY

Karnawał w rytmie musicalu Soundtrack z filmu Burlesque Długo się zastanawiałem, jaką płytę polecić Wam, drogie Panie, na te mroźne, chłodne i nie raz przygnębiające zimowe dni. Wzdłuż i wszerz przeglądałem swoją płytotekę w poszukiwaniu spokojnych i lekkich tonów, bo tak z reguły kojarzy się nam muzyka idealna na tę porę roku. Wszystko na co natrafiałem, wydawało mi się zbyt przewidywalne… Płyta, którą postanowiłem polecić na styczeń na pewno nie należy do tych łagodnych. Tutaj słuchając nieraz mamy ochotę potupać nóżkami w rytm muzyki, która sączy się z głośników. Album, o którym mowa to Burlesque – ścieżka dźwiękowa do filmu o tym samym tytule. W tym teatrze główne role grają dwie Damy, obie niezaprzeczalnie dysponują niesamowitymi warunkami głosowymi. Jedna to przedstawicielka młodszego pokolenia, laureatka licznych nagród muzycznych m.in. Grammy – Christina Aguilera. Scenę tę Aguilera dzieli z żyjącą legendą Cher – znakomitą

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

MUZYKA | KULTURALNIE Z BRISTOLU |

aktorką i piosenkarką, która obdarzona niesamowitą osobowością jest zdobywczynią głównych nagród, zarówno w przemyśle filmowym, jak i fonograficznym. Określana jest jako Goddess of Pop (Bogini Popu). Osiem na dziesięć kompozycji znajdujących się na albumie wykonuje Christina. Otrzymujemy mieszankę brzmień w rytmie R&B, soulu i popu. Całość okraszona musicalowym flow. Aguilera śpiewa zarówno covery, jak również specjalnie napisane na tę ścieżkę utwory. Z tych pierwszych na pewno wyróżniają się: Something’s gotta hold on me oraz swingujące But I am a good girl, tworzące swojego rodzaju hołd dla czasów wytwórni Motown i jej artystów, a w szczególności Etty James. Jeżeli chodzi o autorskie kompozycje, to do udanych należy zaliczyć energetyczne Express i Show me how you Burlesque, wyprodukowane przez Tricky’ego Stewarta (produkował m.in. dla Rihanny czy Beyonce). Nie zapomnijmy też o przejmujacej balladzie Bound to sou, którą Aguilera napisała razem z Sią i jej stałym współpracownikiem Samuelem Dixonem. Piosenkę nominowano do Złotego Globu. Pomimo iż na płycie są tylko dwie kompozycje wykonywane przez Cher, to na długo pozostają w pamięci. Jedna z nich to Welcome to burlesque, z prowokacyjnymi, mistrzowskimi wstawkami smyczkowymi, której stylistyka jest charakterystyczna dla filmu. Natomiast druga piosenka została nagrodzona Złotym Globem i mowa tu o You haven’t seen the last of me, która wyszła spod pióra Diane Warren, sześciokrotnie nominowanej do Oscara artystki, autorki tekstu do jednego z największych przebojów Cher – If I could turn back time. Album cechuje duży ładunek energii, która z pewnością pozwoli na odprężenie podczas tych zimowych wieczorów, a już na pewno zapomnimy o aurze panującej na zewnątrz. Istnieje jeszcze drugi aspekt, dla którego wybrałem tę płytę, a mianowicie okres karnawałowy. Szykując się na niezliczone bale i karnawałowe imprezy można doskonale wprawić się w szampański nastrój, słuchając właśnie tej płyty. Będziemy naładowani pozytywną energią i zdeterminowani do tego, by otrzymać większą dawkę pozytywnych dźwięków, jakich z całego serca życzę Paniom podczas tegorocznego karnawału. Paweł Biernacki

Spotkanie gigantów! W jednej z ostatnich weekendów tego roku zostałam wyrwana z zakupowego szału (co może wydawać się prawie niemożliwe, kiedy z każdej witryny sklepowej zerkają na Ciebie manekiny i kuszą magiczną czerwoną tabliczką z napisem SALE!), przez intrygujące trio, które właśnie rozpoczęło jeden ze swoich koncertów muzycznych na ulicach kulturalnego Bristolu. Wybuchowa mieszanka beat boku, jazzu i hip – hopu, która wypełniła najbliższą okolicę, przyciągnęła tłumy przechodniów, którzy bez wahania wspomagali artystów gorącymi okrzykami i brawami, cause we are all soul mates. Męskie głosy Mr. Woodnot i Lil Rhys zostały przełamane kobiecym głosem o zdecydowanej czarnej barwie, który uczynił ten koncert jeszcze bardziej hipnotyzującym. Magia koncertów ulicznych polega na tym, że adresowane są one do każdego z nas, a jedyne, co musimy zrobić, to podejść i dać się ponieść chwili! Niepotrzebne jest zbyt wiele przygotowań, chociaż pozytywne nastawienie i otwartość są

zdecydowanie mile widziane. Mr. Woodnote, Lil Rhys i Eva Lazarus pozwolili każdemu przechodniowi przenieść się w jedyny w swoim rodzaju klimat muzyki ulicznej, która chociaż na chwilę zatrzymała bezlitośnie pędzący czas. Zarówno młodzi jak i starsi uczestnicy widowiska doskonale zgrali się z artystami i stworzyli godny pozazdroszczenia obrazek pełen jedności i zrozumienia. To zdumiewające, jak ludzie różnych ras i kultur przemawiają w tym samym języku, połączeni przez muzykę. W takich chwilach nasuwa się na myśl – hipisowska maksyma peace & love. Artyści postawili na skromny, lecz podkreślający ich indywidualność styl ubierania, bardzo powszechny na Wyspach. Eva miała na sobie niezwykle popularne skinny jeans i czarny t-shirt, a zakręcone afro podkreślało jej oryginalną urodę. Jej subtelny i kobiecy wygląd, dopełniony zdecydowanym wokalem dodaje każdemu występowi lekkości i głębi. Kiedy Eve nie ma na scenie jednym słowem... ain’t no sunshine (on stage) when she’s gone. Lil Rhys w swoim podkoszulku i jeansach nie wyglądałby tak uroczo, gdyby nie jego czapka w kształcie misia, która stała się jego znakiem rozpoznawczym. Sam Mr. Woodnote przyciągał uwagę przechodniów nie tyle swoim ubiorem co grą na saksofonie, która zdawała się przenikać nie tylko ulice Bristolu, ale przede wszystkim serca zamyślonych słuchaczy. Przesiąknięci muzycznym przesłaniem hiphopowego trio i brytyjskim deszczem, który właśnie postanowił przypomnieć wszystkim o swoim istnieniu (I so much like it...NOT!). Wszystkim szukającym nowych doznań muzycznych gorąco polecam sierpniową (pierwszą nagraną razem) płytę Mr. Woodnot i Lyl Rhys, na której gościnnie wystąpiła Eva Lazarus – Modus Operandi. Płyta pełna jest odważnych tekstów i brzmień. Żywiołowość i pasja, z jaką trio prezentuje swoje muzyczne kawałki, jest powszechnie znana na ulicach brytyjskich miast, ostatnimi czasy również i w Europie. Potwierdza się tekst umieszczony na jednej ze stron dotyczący Mr. Woodnote, Lil Rhys i Eva Lazarus: they are peddling their music on the streets and smashing gigs in and around planet Earth. CosmoSoul

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

53


54

| KSIĄŻKA | SZEROKIE HORYZONTY

KSIĄŻKA | SZEROKIE HORYZONTY |

Szerokie horyzonty

You win or you die | Cykl Pieśni Lodu i Ognia George’a R.R. Martina

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

Bardzo często ekranizacja powieści fantasy sprawia, że ludzie przypominają sobie o istnieniu książek, na podstawie których owa ekranizacja została zrealizowana. Tak było między innymi w przypadku cyklu powieści fantasy Pieśni Lodu i Ognia autorstwa George’a R.R. Martina. Kiedy na ekrany telewizji wszedł wyprodukowany przez stację HBO serial Gra o tron świat momentalnie wzrosło zainteresowanie cyklem Pieśni Lodu i Ognia Martina. Przyznam się, że w tym przypadku również należałam go grona osób, które sięgnęły po książki po oglądnięciu serialu. Zazwyczaj jest odwrotnie, najpierw czytam literacki pierwowzór, potem zaś pozwalam sobie na oglądnięcie jego ekranizacji. Dzięki temu mogłam zawsze dokonać porównania książka vs film, które zawsze wypadało z przewagą dla książki. W przypadku serialu Gra o tron i książek Pieśni Lodu i Ognia takie porównanie dałoby ex aequo miejsce pierwsze. Jednakże odbiegam w tym momencie od tematu, którym jest omówienie najpopularniejszych ostatnimi czasy książek Martina. Cykl Pieśni Lodu i Ognia składa się – na chwilę obecną – z pięciu tomów: Gra o tron, Starcie królów, Nawałnica mieczy (Stal i śnieg oraz Krew i złoto), Uczta dla wron (Cienie śmierci oraz Sieć spisków) i również dwutomowy Taniec ze smokami, którego premiera na polskim rynku wydawniczym odbyła się w drugiej połowie listopada 2011 roku. W planach autor ma jeszcze napisanie i wydanie dwu tomów: The Winds of Winter i A Dream of Spring. Tyle słowem wstępu. Moje drogie Panie, pora zacząć grę o tron. Akcja cyklu Pieśni Lodu i Ognia toczy się w krainach Westenros i Essos – choć nazwa ta rzadko jest używana; w książkach częściej spotkamy się z terminem „krainy za Wąskim Morzem”. Wspominany jest jeszcze jeden, trzeci kontynent, Sothoryos, jednakże póki co był on jedynie mimochodem wspominany, żaden z głównych wątków nie miał tam miejsca. Być może zmieni się to w kolejnych tomach, które są na chwilę obecną w przygotowaniu. Akcja Pieśni Lodu i Ognia zaczyna się w roku 298 AL (After Landing, tj. po lądowaniu Aegona Targaryena, który przy pomocy swoich sióstr i smoków podbił Siedem Królestw Westenros), kiedy to król Robert I Baratheon odwiedza wraz ze swoją rodziną i dworem Winterfell, główne miasto na Północy, którym włada jego przyjaciel z dawnych lat, lord Eddard Stark. Już na samym początku okazuje się, że król był w drodze tyle miesięcy nie tylko po to, by móc odwiedzić starego przyjaciela,

lecz miał ku temu poważny powód. Otóż zamordowany zostaje królewski Namiestnik, Jon Arryn i król chce, by to lord Stark objął to stanowisko. Decyzja, którą podejmie Edd, okaże się brzemienna w skutki nie tylko dla jego roku, lecz również dla losów całego Westenros, jak i dla krain za Wąskim Morzem. Zarówno Westenros, jak i Essos przypomina swoim wyglądem czasy średniowiecznej Europy, co pozwala na sklasyfikowanie cyklu jako heroic fantasy. Pory roku trwają tam latami, czasami nawet i dekadami. W chwili rozpoczęcia cyklu na Westenros trwa lato, najdłuższe jakie dotąd trwało. Jednakże wszyscy z niepokojem zauważają znaki zbliżającej się zimy, które ostatecznie znajdują swoje potwierdzenie, gdy Cytadela rozsyła do wszystkich królestw białe kruki – oficjalny znak, że zmieniają się pory roku. Po długim lecie nadejdzie krótka jesień, po niej zaś najprawdopodobniej niezwykle długa i ciężka zima. Powodem, dla którego mieszkańcy Siedmiu Królestw obawiają się nadejścia zimy jest przede wszystkim to, że nigdy nie wiadomo jak długo będzie trwać, a co za tym idzie, czy została zgromadzona odpowiednia ilość zapasów, która pozwoli ją przetrwać. Dodatkowym zagrożeniem, głównie na Północy jest to, że wraz z zimą mogą nadejść przerażające istoty, inni, od których świat cywilizowany oddziela tylko Mur, w obronie którego stają bracia z Nocnej Straży. Nocna Straż była niegdyś elitarną i liczną jednostką, która broniła Muru przed Dzikimi oraz, jak już zostało wspomniane, Innymi. W opisywanych czasach, niecałe 300 lat po podbiciu przez Aegona Siedmiu Królestw Westenros, Nocna Straż mocno podupadła, jej liczebność mocno spadła, a z prawie 20 zamków do niej należących, obsadzonych w pełni tylko trzy. Dlatego też nadchodząca zima jest tak przerażająca. Wydarzenia cyklu opowiadane są z perspektywy danego bohatera (tzw. PoV, Point of View). Jest to ciekawe rozwiązanie, bowiem pozwala na spojrzenie na dane wydarzenie przez pryzmat danej postaci, sytuacji w jakiej w chwili obecnej się znajduje. Ponadto daje możliwość prawdziwego poznania postaci, jej myśli, uczuć i psychiki, które mają swoje korzenie w dzieciństwie bądź zdarzeń z przeszłości, które w niektórych momentach Martin opisuje. A że takie wspominki mamy w książce tylko co jakiś czas to nadaje książce smaczku i pozwala na zmianę oceny postaci w niektórych przypadkach. Książki Martina cechuje duża szczegółowość. Czasami trudno jest spamiętać kto, z kim i dlaczego. Niektórym Czy-

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

55


56

| KSIĄŻKA | SZEROKIE HORYZONTY

telnikom sprawia to dużo problemów, bo problemem jeszcze nie jest wrócenie się kilka kartek i zorientowanie się o co bądź o kogo w ogóle chodzi. Gorzej bywa w przypadku, gdy trzeba wrócić się przykładowo do poprzedniego tomu. Może aż tak drastycznych przypadków nie ma, ale mi zdarzało cofać się o rozdział, dwa w drugim trzecim tomie cyklu, tj. Nawałnicy mieczy, by sobie przypomnieć o co w ogóle chodziło (być może dlatego, że jest najdłuższy tom z dotychczas napisanych przez Martina). Jednakże takich przypadków nie ma wiele. Chronologia wydarzeń w Pieśniach Lodu i Ognia jest, hmm, powiedzmy specyficzna. Dlaczego tak uważam? Między innymi dlatego, że wydarzenia w Uczcie dla wron i Tańcu ze smokami rozgrywają się na tej samej płaszczyźnie czasowej, co może również sprawić nieco kłopotu czytelnikom. W przypadku tych dwu tomów Martin zastosował takie rozwiązanie, że część bohaterów pojawia się tylko w Uczcie dla wron, pozostali zaś w Tańcu ze smokami. Bowiem fabuła, którą czytamy w tych tomach była pierwotnie pisana razem. Dopiero po skończonej pracy Martin zobaczył ile maszynopisu mu się z tego zrobiło i stanął przed wyborem: mechanicznie podzielić całość na dwie części bądź opublikować tomy z podziałem na PoV bohaterów. Zdecydował się na to drugie rozwiązanie, dlatego część postaci, jak Sam, Brienne czy Sansa występują tylko w Uczcie dla wron, zaś Daenerys, Jon i Tyrion tylko w Tańcu ze smokami. Zobaczymy jak będzie w kolejnych tomach: czy postacie nadal będą rozłożone na poszczególne tomy czy też znowu będzie można czytać o nich w jednym, co ułatwiłoby w dużej mierze sprawę. Pora na bohaterów. O sposobie narracji już pisałam, teraz chciałabym wspomnieć o samych postaciach. W całym cyklu przewija się ich całkiem sporo. O ile w pierwszym tomie, Grze o tron, było ich dziewięć, tak z każdym kolejnym tomem ich liczba rosła i w Tańcu ze smokami mamy ich już osiemnaście, aczkolwiek niektóre PoV characters są czysto epizodyczne, jak Will w Grze o tron czy Pate w Uczcie dla wron. Martin stworzył swoje postacie w sposób, który daje Czytelnikowi możliwość własnej oceny postaci im lepiej pozna ją i jej historię. Dla mnie to rozwiązanie rewelacyjne. Czytelnik nie jestem bowiem skazany na patrzenie na danego bohatera tak, jak go widział autor. Ma możliwość podjęcia oceny według własnego mniemania, preferencji i sumienia. Dla przykładu: Cersei od początku była dla mnie tylko i wyłącznie kurwą, która doszła do władzy, zaś o Petyrze Baelishu po przeczytaniu tylu tomów nadal nie wiem co do końca sądzić, jedyne co wiem, to jest – posługując się terminologią gier RPG – neutralnie cha-

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

KSIĄŻKA | RECENZJA |

otyczny. I takich rozważań dokonywać będzie każdy czytelnik, to mogę Was zapewnić. Osoby nienawykłe do powieści z gatunku fantasy może razić kilka faktów dotyczących cyklu Pieśni Lodu i Ognia, o których zamierzam teraz napisać. Przede wszystkim jest to wiek niektórych bohaterów. W serialu HBO zostały one nieco postarzone, co wynikało z przyczyn etycznych i moralnych. Bowiem Jon, Robb czy Dany w literackim pierwowzorze mieścili się w granicach wiekowych 13–14 lat. Niski wiek w połączeniu z mnogością scen erotycznych, w których owe postacie występują może wywołać u niektórych Czytelników zgorszenie. Mi osobiście to nie przeszkadzało, bowiem książki z gatunku fantasy czytam od lat i zdążyłam się przyzwyczaić. Zresztą świat fantasy takimi właśnie prawami się rządzi. Tutaj taka rzeczywistość jest określana mianem normalnej. Dodam jeszcze, że sam autor w jednym z wywiadów powiedział, że niekiedy żałuje, że niektóre z wymyślonych przez niego postaci są takie młode. Całe szczęście w książce też czas płynie i z każdym kolejnym tomem są one starsze, co niektórym być może ułatwi czytanie. Inną rażącą rzeczą mogą się okazać wspomniane już wcześniej wątki erotyczne. Tych jest naprawdę sporo i opisane zostały niekiedy językiem powszechnie uznanym za wulgarny. Cóż, kwestia gustu. Gorsze wyrażenia niż te, którymi posługuje się Martin, słyszałam z ust dzieci bawiących się w piaskownicy. Uniwersum świata Pieśni Lodu i Ognia stało się podstawą nie tylko wyżej już wspomnianego serialu HBO (którego kolejny sezon spodziewany jest w kwietniu 2012 roku), lecz całej masy gier, gadżetów i innych rzeczy. Samych gier powstało do tej pory kilka, zarówno w wersjach na komputer, jak i tradycyjnych planszówek. Ponadto rzeczywistość cyklu przeniosła się w nasze realia poprzez różnego rodzaju konwenty fanów twórczości George’a R.R. Martina, na których poznać można innych fanów serii. Niektórzy wyjątkowo zapaleni fani serii okazję tą wykorzystują, by móc się wcielić w swoją ulubioną postać (tzw. cosplay). W internecie zaś można natknąć się na wiele stron z twórczością odwołującą się do Pieśni Lodu i Ognia, wśród których znajdziemy fan-arty, rysunki, własnoręcznie wykonane gadżety czy portale poświęcone uniwersum omawianego cyklu książek. Świat wykreowany przez George’a R.R. Martina potrafi naprawdę wciągnąć Czytelnika. Charyzmatyczne postacie, powalające dialogi i fabuła osnuta wokół wątków tajemnic i spisków. Czego chcieć więcej? Anna Chramęga

Samotna wśród ludzi Coco Cristina Sanchez–Andrade Nie ma kobiet brzydkich, są tylko kobiety zaniedbane - mawiała legendarna ikona mody, autorka projektu pierwszej małej czarnej. Coco Chanel, bo o niej mowa- elegancka, tajemnicza, nieprzewidywalna… Jaka była naprawdę? Powstało już wiele książek, w których starano się dotrzeć do istoty życia i twórczości projektantki, ale dopiero Cristina Sanchez - Andrade w obyczajowej, sfabularyzowanej biografii Coco odkrywa jej prawdziwe oblicze. Coco jest moim literackim odkryciem tego roku. Wpadła mi w ręce zupełnie przypadkiem, a sprawiła, że tego wieczoru nie mogłam się od niej oderwać - wszystko inne przestało istnieć. Biografia Gabielle Bonheur Chanel, bo tak brzmi właściwe imię

ikony stylu XX wieku, jest jedną z najciekawszych, jakie czytałam. W porównaniu z innymi jednak, odznacza się lekkością, która niezwykle rzadko cechuje tego typu książki. Już sam początek intryguje i zachęca do dalszej lektury. Biografię otwiera bowiem retrospekcja. W hotelowym pokoju w Paryżu siedzi starsza kobieta: czarne oczy zdradzają jej wybuchowy temperament. Mimo wieku zachowuje swoją magnetyzującą urodę i świeżość młodej dziewczyny. Chanel wspomina swoje życie: trudne początki - czyli dzieciństwo spędzone w sierocińcu - ucieczkę i zarabianie na życie śpiewaniem, a następnie szyciem. Tak naprawdę jest to opowieść o zwyczajnej dziewczynie, której życie od początku do końca nie rozpieszczało. Mogła liczyć tylko na siebie. Mimo, że w latach świetności otaczały ją tłumy wielbicielek i zachwyconych nią adoratorów, była sama. Biografia porusza drażliwe problemy, o których w kontekście życia tak sławnej projektantki mody, nikt nie myśli. Są nimi zaburzenia emocjonalne, z którymi borykała się głównie pod koniec swojego życia, używki i poczucie bezradności oraz permanentnie doskwierająca samotność. Coco jednak nie jest spisem wyłącznie rozczarowań życiowych głównej bohaterki, ale zapisem jej całego życia, w którym znalazło się również miejsce na miłość, przyjaźń, przygodę i samorealizację. Coco to również relacja z tego, w jaki sposób biedna, osierocona dziewczynka - dzięki swojej fantazji, zdolnościom, determinacji i ciężkiej pracy - osiągnęła w swojej dziedzinie, jaką jest moda, sukces na skalę światową. Bo nie znam chyba nikogo, kto nie wie kim była słynna Coco Chanel. A kto jeszcze nie wie, powinien się zapoznać z tą historią. Jest naprawdę wybitnie wciągająca, pełna zapierających dech opisów zdarzeń z życia bohaterki i strojów, które zaprojektowała, a to wszystko okraszone lekkim poczuciem humoru. Autorka na 302 stronach biografii nakreśla barwną i niebanalną sylwetkę Chanel. Ukazuje ją jako kobietę o niezwykłej wewnętrznej sile i odwadze, dzięki której poradziła sobie w życiu z tak wieloma przeciwnościami losu i potrafiła zamieniać wady na zalety, z tylko sobie właściwym urokiem. Energiczna, pełna pomysłów estetka, a jednocześnie sarkastyczna i władcza bogini mody. Czytając tę książkę, możemy prześledzić jej życie począwszy od ubogiej krawcowej przez okres będący szczytowym w jej karierze aż do jego schyłku. Coco to książka do śmiechu i łez - na przemian. Polecam ją każdej kobiecie i nie tylko. Idealna na chłodne, zimowe wieczory. Jesteśmy winne Coco Chanel przeczytanie tej książki: za małą czarną i perfumy sygnowane jej nazwiskiem – nasze atrybuty elegancji i kobiecości. Monika Masłowska

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

57


58

| KSIĄŻKA | RECENZJA

Zmysłowa Podróż | Zapachy miast Dawid Rosenbaum

Czy potraficie przywołać w pamięci Wasz ulubiony zapach? Czy pamiętacie, jak pachnie powietrze po burzy? Jaki zapach ma świeżo ścięta trawa? Zapewne trudno byłoby Wam odpowiedzieć na te pytania. I to wcale nie dziwne. Większość osób pomija bodźce, jakich dostarcza nam zmysł węchu. Koncentrujemy się głównie na wzroku, słuchu, dotyku. W swojej najnowszej książce Dawid Rosenbaum udowadnia nam, że aby poznać otaczający nas świat potrzebne są wszystkie zmysły.

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

KULTURA | KLASYKA LITERATURY |

Zapachy miast to zbiór podróżniczych felietonów, których autor skupia się głównie na bodźcach zapachowych, które mu towarzyszyły przy poznawaniu różnych miejsc i kultur. Dla Rosenbauma targ w Marrakeszu to nie tylko mnogość kolorowych stoisk z pamiątkami, lecz również zapach przypraw i potraw z ulicznych stoisk z jedzeniem. Dzięki autorowi poznajemy jaki zapach niesie sobą wiatr wiejący znad norweskiego fiordu, jak pachną święta Bożego Narodzenia w Krakowie oraz z czym kojarzy się zapach jednej z najruchliwszych ulic Nowego Jorku. W swojej książce Rosenbaum zabiera nas w pachnącą podróż do wielu państw i miast świata, między innymi do Maroka, Nowego Jorku, Norwegii, Tajlandii, Amsterdamu, Szkocji, Londynu, Meksyku, Rzymu, Moskwy. Powiem Wam, że książka naprawdę porusza zmysły. Już od pierwszej strony zostajemy wciągnięci do fascynującego świata zapachów. Poprzez swoją książkę autor daje nam do zrozumienia, że jest on równie istotny, jak i pozostałe zmysły, że w równie dobrym stopniu pozwala nam na poznawanie świata i jego kultury, bowiem z zapachami nierozłącznie w parze idzie ważny jej element, mianowicie sztuka kulinarna, a autor w niektórych rozdziałach i ten aspekt opisuje dosyć szeroko. Książka Zapachy miast oprócz wyżej już wspomnianego opisywania imperium zapachów oferuje również kilka ciekawostek, o których nie zawsze dowiemy się z przewodników turystycznych. Rosenbaum wspomina między innymi o hotelu w Amsterdamie, który został zlokalizowany w budynku, w którym przez lata znajdowało się… więzienie. Wyobraźcie sobie jak ciasne i niezbyt wygodne muszą być tam pokoje, w szczególności jeśli się je wynajmuje w kilka osób. Dowiadujemy się również, gdzie powstał najbardziej znany zapach świata, Chanel No5, a także jak to w końcu jest tym potworem z Loch Ness. Książka jest naprawdę rewelacyjna, chociaż mnie osobiście przeszkadzało to, że o niektórych zakątkach autor napisał bardzo mało, a rozpisywał się o Nowym Jorku. Rozdziałów o Wielkim Jabłku jest naprawdę sporo, więc jeśli któryś z Czytelników marzył o podróży do tego miasta, naprawdę będzie bardzo zadowolony. Zapachy miast to lektura w sam raz na długie zimowe wieczory. Czyta się ją bardzo lekko i przyjemnie. Wystarczy zrobić sobie kubek aromatycznej, zielonej herbaty z kawałkami owoców: ananasa, pomarańczy; postawić obok talerzyk z korzennymi ciasteczkami; sięgnąć po książkę i udać się w bardzo przyjemną, zmysłową podróż. Anna Chramęga

Mistrz miłosnego knowania | Niebezpieczne związki Pierre Choderlos de Laclos

Wyobraź sobie, że siedzisz w pięknym XVIII-wiecznym saloniku, pośród złoceń i porcelany, w gronie sztywnego towarzystwa ważącego każde słowo i gest, przyodziana w koronki, rękawiczki, hafty i niewygodne trzewiczki. Oddalasz się chwilowo na stronę i przez przypadek trafiasz do pokoju gospodyni, w którym na małym sekretarzyku leży korespondencja. Wiedziona subtelną, kobiecą ciekawością, poświęcasz listom chwilę uwagi, by ku swemu zdumieniu odkryć, że stanowią one wymianę myśli kobiety i mężczyzny. Czy masz w sobie

aż tyle nietaktu by czytać cudzą korespondencję? Uważaj, to Niebezpieczne związki. Pierre Choderlos de Laclos żył w XVIII wieku we Francji i był urzędnikiem, generałem oraz pisarzem, ale w pisarstwie największy rozgłos przyniosła mu powieść pt. Les liaisons dangereuses (Niebezpieczne związki). Głównymi bohaterami, a zarazem inicjatorami intryg miłosnych, jest para: markiza de Merteuil oraz wicehrabia de Valmont; ona – porzucona przez ex-kochanka pragnie zemsty, on – jej przyjaciel o dosyć głośnej reputacji, ma jej w tym pomóc. Narrator nie istnieje - akcja rozgrywa się poprzez wymianę listów między bohaterami. Korespondencja markizy i wicehrabiego cechuje się z jednej strony wyrazami głębokiego uznania wobec siebie nawzajem Do widzenia, urocza przyjaciółko. z drugiej jednak, jeżeli dotyka osób trzecich, potrafi być brutalnie bezpośrednia i pozbawiona wszelkich zahamowań Nie spodziewaj się żadnej przyjemności. Czyż można zaznać jej ze skromnisiami? Niebezpieczne związki to powieść tak naprawdę niezwykle smutna i okrutna. Forma listowna ma na celu odwrócenie uwagi czytelnika od bestialstwa jakim cechują się główni bohaterowie oraz umniejsza negatywny wydźwięk uczynków jakich się oni podejmują. Wszystko wygląda schludnie i szlachetnie; są uśmiechy, rumieńce, bogobojność i elegancja, a między tym knowania, podszepty, złorzeczenia, zdrady i podłości. Obłuda, jaką cechuje się sama markiza udając kobietę prawą, jest widoczna tylko dla kogoś, kto czyta jej korespondencję – dla czytelnika; otaczający ją ludzie z towarzystwa są przeświadczeni o jej dobroci i wielkim sercu. Czytelnik staje się świadkiem wszystkich tych zdarzeń, niczym spowiednik, któremu winno wyjawić się wszystkie grzeszki; wie dokładnie, kto sumienie ma czyste, a kto zwyczajnie go nie używa. Pisząc tę powieść, autor pod słodkim przykryciem pięknych twarzy i dobrego wychowania ukrył prawdziwe, klarowne zło, gdzieś pomiędzy herbatką a niewinnym spacerkiem pod parasolką chroniącą przed słońcem. Książka ta wywołuje mieszane uczucia: podziw dla sprytu z jakim powstawały zawiłe intrygi, ale również niesmak wobec bezdusznego postępowania. Pomysł Laclos’a stał się inspiracją dla wielu twórców filmowych - stworzono wiele adaptacji, zarówno tych dokładniejszych (Les Liaisons dangereuses, 1959) jak i tych luźniejszych (Cruel Intentions, 1999), co stanowi niezaprzeczalny dowód na to, że Niebezpieczne związki potrafią każdego fana miłosnych intryg uzależnić – niebezpiecznie, rzecz jasna. Patrycja Smagacz

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

59


60

TEATR | RECENZJA |

fot. Dawid Kamiński

| TEATR | RECENZJA

Sen na jawie

Moscow City Ballet w Zabrzu – Przepraszam, przepraszam... – Ostatni spóźnialscy szybko przeciskają się pomiędzy nami, już siedzącymi widzami. Gaśnie światło, sala milknie, rozglądam się wokoło i widzę skupione, zastygłe twarze, pełne napięcia, czekające na...? No właśnie, na co? TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

Tymczasem scena nadal jest pusta i ciemna, ciężka aksamitna kurtyna ani drgnie... Z głośników rozlega się cichuteńka melodia... Libretto... I nagle kurtyna rozsuwa się a przed oczyma ukazują się nam oni! Artyści! Ale jacy to artyści... Multum białych baletek zarówno żeńskich jak i męskich, patrząc wyżej – białe, elastyczne, lśniące, opinające nogi getry i kolorowe sukienki, tuniki, marynarki, nakrycia głowy... Słowem stroje z epoki barokowych salonów, królewskich balów, dworskiego życia! Ociekające pięknem,

tiulem, zdobieniami, błyskotkami... To artyści Moscow City Ballet rozpoczynający kolejny występ, w grudniowy, czwartkowy wieczór, dla polskiej publiczności w Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu. Stało się już tradycją, że na przełomie jesieni i zimy, kiedy na dworze robi się ponuro i smutno, a ludziom zaczyna doskwierać chandra, Moscow City Ballet przyjeżdża do naszego kraju, aby zabrać widzów w świat pełen pozytywnych emocji, w krainę baśni i piękna. I choć oglądając spektakle można odnieść wrażenie, że to sen... To wszystko dzieje się naprawdę! Choć samej było mi w to trudno uwierzyć... Moscow City Ballet to renomowana grupa tancerek i tancerzy baletowych. Są oni utalentowani, piękni, młodzi, wysportowani (mięśnie ich nóg są imponujące!), pełni wdzięku, tancerze, którzy prezentują technikę tańca klasycznego. Czuwa nad nimi założyciel i dyrektor artystyczny Victor Smirnov – Golovanov, który jest także ich trenerem i sprawia, że osiągają w tańcu prawdziwą perfekcję. Publiczność wychodzi ze spektakli z wypiekami na twarzy, nie do końca wierząc, że to wszystko miało miejsce naprawdę... Wydarzyło się tu i teraz a oni byli częścią tej wspaniałej opowieści. Są zachwyceni ogromnym talentem i profesjonalizmem tancerzy oraz magicznym, wręcz onirycznym klimatem przedstawień. Dworska biblioteka... Książę Zygfryd wraz z rówieśnikami ze szkoły wojskowej i z przyjacielem Bennem oczekuje na przybycie swojej matki. Kiedy dochodzi do spotkania, królowa wręcza synowi rodowy medalion tłumacząc, że jest to prezent z okazji osiągnięcia pełnoletniości. Ogłasza też Zygfrydowi, że nazajutrz podczas balu powinien wybrać przyszłą żonę spośród zaproszonych księżniczek. Zygfryd zgadza się w pośpiechu i bez namysłu, bowiem przyjaciele wraz z okolicznymi wieśniakami przygotowują dla niego wesołą zabawę urodzinową w dworskim parku. Wszyscy tańczą, bawią się, piją wino, wokół panuje beztroska atmosfera. Także generał, nauczyciel księcia i innych kadetów, ulega ogólnemu nastrojowi zapominając o tym, że królowa nakazała mu troszczyć się o swojego syna... Wraz z zapadającym zmierzchem pojawia się Zły Duch. Zwabia on księcia nad jezioro, gdzie przyjmuje postać nocnego ptaka – puchacza. Tutaj dokona się los Zygfryda... Czy kojarzycie tę historię? Tak! To najsłynniejszy utwór stworzony przez Piotra Czajkowskiego pt. Jezioro łabędzie – to fenomenalne dzieło literatury baletowej, które obowiązkowo znajduje się w repertuarze wszystkich teatrów całego świata. Ponadczasowa historia miłości Zygfryda do przepięknej Odetty jest po dziś dzień synonimem klasycznego piękna, perfekcji i ogromnym wyzwaniem dla twórców i tancerzy. Takiego właśnie

61

wyzwania podjęli się artyści Moscow City Ballet i wykonali to cudownie i unikatowo! Jak historia potoczyła się dalej? Nad brzegiem jeziora książę spotyka dziewczynę zaklętą w przepięknego łabędzia i zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia. Artystka – tancerka, która wcieliła się w jej rolę jest rzeczywiście przepiękna, ma delikatny makijaż, a jej strój jest nie dopisania... Biały, szyfonowy gorset z równie białymi, mieniącymi się w świetle kryształkami, rozkloszowana tiulowa spódnica, nieskazitelnie biała a do tego urzekające niecodzienne buty – BALETKI! To Odetta zamieniona w łabędzia przez czarnoksiężnika. Jeśli ktoś poprzysięgnie jej prawdziwą miłość, wówczas zgubne czary stracą swoją moc i zarówno ona, jak i towarzyszące jej dziewczęta – łabędzie wrócą na zawsze do ludzkiej postaci. Oczarowany urodą Odetty, książę przysięga jej wieczną miłość… Pozostałe tancerki mają suknie – gorsety w różnorodnych kolorach, na scenie widzimy swoistą, wirującą tęczę... Każda z nich, po kolei magicznie i w tak delikatny sposób wyraża w tańcu samą siebie... jakby chciała dać wodzowi kawałek swojej duszy... Czekamy w napięciu na rozwój wydarzeń, ale akurat w kulminacyjnym momencie kurtyna szybko opada, na sali rozbłyska światło – antrakt. Rozprostowałam kości, ze stoliczka zabrałam informator dotyczący grupy tancerzy i ich występów, jako ciekawska osoba zajrzałam także na balkon, żeby zobaczyć jak z tamtej perspektywy wygląda scena i reszta sali. Nagle zabrzmiał dzwonek – to znak, że za chwilę znów będę uczestniczyć w tanecznym śnie... Widzimy tu Leitmotiv wiecznej miłości, niemożliwej za życia, ale spełnionej po śmierci. Ten temat pojawia się w takich wielkich dziełach jak na przykład Romeo i Julia Szekspira, które to dzieło notabene także można zobaczyć w wykonaniu grupy tanecznej Moscow City Ballet. I choć nie ma tu happy endu, bo widowisko kończy się fatalnie a wręcz fatalistycznie, to i tak WARTO wybrać się na tę sztukę, choć raz w życiu. Osobiście marzyłam, aby zobaczyć ten występ już od trzech lat i dopiero teraz nadarzyła się okazja. Powiem więcej – NIE ŻAŁUJĘ! I gdyby jeszcze kiedykolwiek Moscow City Ballet zawitało do Polski to już dziś wiem, że pragnę i wybiorę się na pozostałe sztuki w ich wykonaniu. William Szekspir powiedział kiedyś, że „jesteśmy z tego samego materiału, co nasze sny”. Można śnić na jawie, dowodem tego było to widowisko... Jakaż szkoda, że przyszło przebudzenie... Natalia Tarabuła

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012


| TEATR | RECENZJA

PSYCHOLOGIA |

źródło: www.teatrslaski.art

62

Trzeźwiejemy na kameralnej Mleczarnia w Teatrze Śląskim Szczerość to podstawa, więc od razu, bez bicia przyznaję, że Mleczarnia nie uplasowała się w pierwszej dziesiątce spektakli, które chciałam zobaczyć. Biletu nie zamawiałam z przejęciem i drżącym głosem, a podróż do Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego odbyła się bez kołatania serca i uczucia tak zwanych miękkich nóg, które towarzyszyło mi, gdy wybierałam się na Tuwima dla dorosłych (recenzja w numerze grudniowym). Kto by się nastawiał, skoro reżyser Jacek Rykała, który ma w swoim dorobku jedynie dwa przedstawienia (Mleczarnia i Dom przeznaczony do wyburzenia), jest bardziej plastykiem, profesorem Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach, aniżeli twórcą teatralnym, mocno związanym ze swoim rodzinnym miastem – Sosnowcem, które często pojawia się w jego pracach. Otwarcie przyznajmy, że scena kameralna śląskiego teatru również nie jest pociągająca, a od jakiegoś czasu dość przewidywalna i już dawno nie zaskoczyła nas wyrywającym z krzeseł przedstawieniem. No ale skoro obowiązki wzywały… Miejscem akcji spektaklu jest izba wytrzeźwień, a bohaterami przedstawienia są dwaj dochodzący do siebie mężczyźni, którzy zajmują sąsiednie łóżka. Z czasem dowiadujemy się, że panowie, którzy nadużyli alkoholu są starymi przyjaciółmi, albo raczej nimi byli. Mareczka i Andrzeja (w rolach głównych i bardzo wiarygodnych: Wiesław Sławik i Andrzej Dopierała) poróżniła miłość

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

do kobiety – Natalki, a połączyły wspomnienia związane z ich wspólnymi znajomymi i rodzinnym miastem, którym oczywiście jest Sosnowiec. Uwaga! W tym miejscu przestrzegam przed czyhającymi na widowni sosnowiczaninami, którzy podczas przedstawienia nie stronią od komentarzy. Było to strasznie irytujące. Mleczarnia jest spektaklem opartym na rozmowach starych znajomych, nierzadko wulgarnych, przeplatanych wizualizacjami. Jest również sentymentalną opowieścią o przemijaniu, dojrzewaniu, o tym, że życie nie jest, albo białe, albo czarne. Spektakl pozwala nam na przeniesienie się w odległe czasy, nie tylko na ulice Sosnowca, kiedy to między innymi istniała tytułowa mleczarnia, ale również w czasy naszego dzieciństwa, młodości, pierwszych miłości. Przypomina nam o tym, jakie życie jest nieprzewidywalne i jak łatwo się w nim zagubić. Razem z bohaterami trzeźwiejemy, dochodzimy do pewnym wniosków, ponieważ przedstawienie jest trochę smutnym podsumowaniem rzeczywistości i odświeżeniem znanego filmowego cytatu - każdy ma niezbywalne prawo do zmarnowania sobie życia. Po opuszczeniu teatru towarzyszy nam uczucie melancholii i przekonanie, że to było dobrze spożytkowane 10 zł. (warto wspomnieć o tym, że czasem można nabyć w takiej cenie bilety na spektakle, które odbywają się na scenie kameralnej). Joanna Krukowska

Sztuki walki ego Wstajesz rano, patrzysz w lustro i myślisz sobie: „nie jest źle, zawsze mogło być gorzej!” albo po pochłonięciu kolejnej nadprogramowej tabliczki czekolady dochodzisz do wniosku, że tak naprawdę wcale nie chciałabyś mieć figury Kate Moss i w ogóle nie zależy Ci na szczupłej sylwetce? Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak zaciekły bój Twoje ego toczy z Tobą samą i resztą świata o Twoją wysoką samoocenę i utrzymanie korzystnego wizerunku. zdjęcia: Olga Adamska

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

63


64

| PSYCHOLOGIA

Dlaczego Leonardo da Vinci malował obrazy Matki Boskiej? Są różne kryteria rozstrzygania o dojrzałości psychicznej człowieka. Jedno z nich obejmuje analizę stosowanych przez niego najczęściej mechanizmów obronnych. Jednym z nich jest sublimacja – przemieszczenie, które umożliwia wyrażenie za pomocą sztuki energii seksualnej. Według ojca psychoanalizy, Zygmunta Freuda, osobowość człowieka składa się z trzech systemów: id, ego i superego. Id jest zbiornikiem energii psychicznej, jest najbardziej prymitywną strukturą, która kieruje się jedynie zasadą przyjemności. A więc nie zważa na normy społeczne i konwenanse, na to, co słuszne, a czego nie wypada, ale za wszelką cenę dąży do zaspokojenia popędów. A jaki jest ulubiony popęd Freuda? Seksualny! Ale w ramach socjalizacji człowiek uczy się, że nie można bezkarnie manifestować swojej seksualności a na zaspokajanie popędu zostają nałożone pewne ograniczenia. Początkowo id rządzi działaniami człowieka, ale w trakcie rozwoju kształtuje się ego i superego. Ego, jako komponent psychiczny, jedyny z całej trójki świadomy, ma za zadanie zaspokoić popędy id w akceptowalny społecznie sposób z uwzględnieniem obwarowań nałożonych przez superego, – które jest najwyższą moralną instancją jednostki. Superego chce całkowicie zablokować popędy id, uniemożliwić ich zaspokojenie. Ego musi te przeciwstawne dążenia pogodzić. I robi to

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

PSYCHOLOGIA |

mniej lub bardziej skutecznie. To dzięki sublimacji artyści tworzą obrazy, utwory muzyczne albo piszą poezję. Podejmują działania zastępcze, aby uwolnić się od frustracji. Sublimację Freud uważał za najbardziej dojrzały mechanizm obronny ego, świadczący o dobrym przystosowaniu, umożliwiający tworzenie kultury i sztuki a więc przyczyniający się do rozwoju ludzkości.

Syzyfowe prace mechanizmów obronnych Rolą mechanizmów obronnych jest zmniejszenie napięcia, które może powstawać wskutek niezaspokojonych popędów i konfliktów między id, ego i superego. Redukują one lęk i umożliwiają nam utrzymywanie pozytywnego mniemania o sobie. Działają cały czas, bez udziału naszej świadomości, to znaczy – są i robią

swoje, bez względu na to, czy nam się to podoba, czy też nie. Zafałszowują albo negują rzeczywistość, przedstawiają ją w krzywym zwierciadle. Według Freuda mechanizmy obronne same w sobie nie są ani dobre, ani złe, wszystko zależy od tego, jak się je stosuje. Są pożyteczne, bo zmniejszają ból psychiczny i pomagają poradzić sobie z rzeczywistością, mogą być szkodliwe, gdy są stosowane w nadmiarze, prowadząc tym samym do nerwicy. Działają jak tabletki przeciwbólowe – uśmierzają ból, przynajmniej na chwilę, ale problem pozostaje nierozwiązany. Umożliwiają pozbycie się skutków, ale nie wpływają na przyczyny. Wszyscy ich używamy, bo wszyscy potrzebujemy zaspokajać swoje popędy. A problem z nimi jest taki, że gdy realizujemy je bez skrępowania - zostajemy ukarani (początkowo przez rodziców i opiekunów, potem wychowawców, grupę

odniesienia, a ostatecznie przez całe życie podlegamy ocenie społecznej), gdy z kolei konfrontujemy się z nimi – próbujemy dostrzec, czym w istocie są, i jakie są – budzą nasz niepokój i wywołują poczucie winy. I tu zaczyna się pole do popisu dla mechanizmów obronnych ego. Zaspokoić instynkt, zmniejszyć ewentualny dyskomfort psychiczny, stłumić lęk. Czy im się udaje? To zależy.

Odpamiętać to, co zapomniane Podstawowym i jednocześnie najmniej dojrzałym mechanizmem w teorii Freuda jest represja, czyli wyparcie. Polega na usunięciu ze świadomości zagrażających treści i przeniesieniu ich do nieświadomości. Ego wypiera ze świadomości budzące lęk i poczucie winy myśli i uczucia, spychając je do id, tym samym zasilając ten prymitywny zbiornik energii. Im więcej treści zostaje wypartych, tym id staje się silniejsze i tym trudniej sprawować nad nim kontrolę. To, co zostaje wyparte, nigdy nie znika. Przedziera się do świadomości pod postacią snów, przez przejęzyczenia, czynności omyłkowe, skojarzenia. Bolesne, niebezpieczne, wywołujące lęk myśli muszą zostać usunięte ze świadomości, żebyśmy mogli poczuć się lepiej. Efekt końcowy jest taki, że myśl znika, ale nieprzyjemny stan emocjonalny pozostaje – nie zdajemy sobie jednak sprawy, co go powoduje. Represja jest automatyczna, występuje u wszystkich ludzi i działa poza zasięgiem woli. Podobnym do niej mechanizmem, który jednak podlega kontroli wolicjonalnej, jest supresja, czyli tłumienie. W tym wypadku wypychanie niemożliwych do zaakceptowania na świadomym poziomie myśli i uczuć jest aktywnym procesem i wymaga świadomego wysiłku. Intensywnie wypieranie i tłumione są popędy seksualne, agresja i wrogość.

W przypadku, gdy nienawiść do rodzica została wyparta, może ona ujawniać się np. przez niechęć wobec autorytetów, bunt wobec osób sprawujących władzę. Wypieranie impulsów seksualnych może prowadzić do impotencji. Wyparta wrogość może przyczynić się do artretyzmu. Wyparte treści można uwolnić – za pomocą psychoanalizy, analizy snów czy hipnozy. Jest to o tyle trudne, że najważniejsze represje mają miejsce w dzieciństwie, zostają mocno ugruntowane i przedarcie się do nich wymaga uświadomienia sobie, że niebezpieczeństwo zniknęło i nie ma żadnego realnego zagrożenia.

Nasze ego nieustannie walczy o to, żeby zachować pozytywną samoocenę. Musimy widzieć siebie w dobrym świetle, żeby być w stanie z samym sobą funkcjonować To nie ja, to oni Często myślimy, że inni nas nienawidzą. Mają złe intencje. A już na pewno są nieszczerzy, interesowni i wrogo nastawieni. A my jesteśmy ofiarami. Smutna prawda jest taka, że wszyscy dokonujemy projekcji, czyli przypisujemy innym własne uczucia, cechy i motywy. Dlaczego tak się dzieje? To proste. Łatwiej jest powiedzieć: „to on mnie nienawidzi!” niż „to ja nienawidzę jego”. A dlaczego? Bo chcemy i bardzo potrzebujemy myśleć o sobie dobrze. Nasze ego nieustannie walczy o to, żeby

zachować pozytywną samoocenę. Musimy widzieć siebie w dobrym świetle, żeby być w stanie z samym sobą funkcjonować. Projektowanie na innych własnych negatywnych uczuć i wrogich intencji zwalnia nas z odpowiedzialności za uczucie nienawiści, niechęci i wolę zemsty. Bo skoro oni mnie nienawidzą i chcą mnie skrzywdzić, to oczywiste jest, że muszę się bronić, a więc odpowiedzieć im tym samym. Znika poczucie winy i odpowiedzialność. Jesteśmy rozgrzeszeni. Łatwiej jest radzić sobie z lękiem rzeczywistym niż neurotycznym czy moralnym. Dlatego obiektywizujemy nasz lęk, ucieleśniamy go, nadając mu realną postać. Kiedy nasz lęk przekształca się w strach, którego źródło możemy zidentyfikować, mamy większe szanse na uporanie się z nim. Jeśli własną wrogość przypiszemy innym ludziom, to wtedy oni stają się realnym zagrożeniem, z którym staramy się walczyć, odpłacającym pięknym za nadobne, a nie musimy zmagać się z tym, co było w nas.

Granica między miłością a nienawiścią Może zdarzyć się tak, że czując do kogoś nienawiść, ale bojąc się z to ujawnić, będziemy maskować prawdziwe uczucia przeciwnymi. Reakcja upozorowana polega na zastępowaniu prawdziwych uczuć uczuciami o znaku przeciwnym. Zamiast okazywania nienawiści, manifestujemy miłość. Po czym rozpoznać, czy okazywane uczucie jest prawdziwe czy zniekształcone? Formację reaktywną zawsze charakteryzuje przesadna demonstracyjność i kompulsywność. Uczucia upozorowane są właśnie przesadzone, nienaturalne, zbyt wyolbrzymione, za mocno akcentowane. Strach przed ludźmi może więc przejawiać się ugrzecznieniem i uległością, niechęć – nadmiernym zainteresowaniem. Jak powtarzał Freud:

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

65


| PSYCHOLOGIA

PSYCHOLOGIA |

kwencję czy niespójność. A już zwłaszcza na irracjonalność. Dlatego znajdujemy logiczne wytłumaczenia naszych działań i ich efektów. Czujemy się lepiej, a w owe tłumaczenia bardzo szybko zaczynamy wierzyć. Ego jest jak prywatny obrońca, dbający o nasze dobre imię.

Przedszkolandia emocjonalna

„w każdej nadmiernej troskliwości tkwi wrogość” – pod pozorami opiekuńczości może kryć się szczera nienawiść.

Wcale mi na tym nie zależy Powszechnie stosowanym i często obserwowanym mechanizmem obronnym jest racjonalizacja. Przejawia się na dwa sposoby. Deprecjonowanie celów niemożliwych do osiągnięcia nazywa się kwaśnymi winogronami. Gdy bardzo czegoś pragniemy, ale z różnych powodów nie jesteśmy w stanie tego osiągnąć, to zaczynamy tłumaczyć sobie i innym, że tak naprawdę, to wcale nie było dla nas takie ważne, że to nic wartościowego. Dzięki temu możemy zachować twarz. Nie odnieśliśmy wcale porażki, tylko w ogóle nam nie zależało i świadomie zrezygnowaliśmy z dążenia do celu. Z kolei mechanizm słodkich cytryn charakteryzuje przesadne podkreślanie wartości tego, co udało się osiągnąć. Nawet, jeśli nie było to nic wielkiego, musimy

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

Nie możemy pozwolić sobie na niekonsekwencję czy niespójność. A już zwłaszcza na irracjonalność. Dlatego znajdujemy logiczne wytłumaczenia naszych działań i ich efektów

udowodnić całemu światu, a sobie przede wszystkim, że to jest COŚ! Słodkie cytryny umożliwiają też pogodzenie się z losem, to takie robienie dobrej miny do złej gry. Nie możemy pozwolić sobie na niekonse-

Pod wpływem traumatycznych doświadczeń, lęku, w wyjątkowo stresujących czy wymagających sytuacjach możemy dokonywać regresji, czyli cofać się do wcześniejszych faz rozwoju, a dokładnie – przejawiać infantylne zachowania. Regresja pomaga oderwać się od tego, co jest tu i teraz przez ucieczkę w sen, nadmierne objadanie się, marzenia o przyszłości, wspomnienia przeszłości. Może przybrać formę negatywizmu, kiedy nic nam się nie podoba i jesteśmy ogólnie na nie. Gdy doznajemy porażki, możemy reagować dziecinnie, np. płaczem, w chwilach frustracji możemy tupać nogami albo trzaskać drzwiami. Czyli robić wszystko to, co jest uznawane powszechnie za niedojrzałe. Bo takie właśnie są mechanizmy obronne – niedojrzałe i przesadzone. Koloryzują rzeczywistość tak, żeby ból istnienia był łatwiejszy do zniesienia. Według Freuda, wszyscy pływamy w morzu zwierzęcych instynktów, wyciągając jedynie głowę, żeby się nie utopić. A mechanizmy obronne to nasze koła ratunkowe – dobre na chwilę, ale na dłuższą metę – zupełnie niefunkcjonalne. Joanna Ślazyk

il. Olga Adamska

66

Profil mordercy Wiemy, co zrobił - zgwałcił, zamordował, utopił. Nie wiemy, kim jest. Z pomocą przychodzi nam profilowanie, które jest opartą na psychologii, profesjonalną metodą opracowywania sylwetki nieznanych sprawców przestępstw. W profilu znajdują się dane ilu prawdopodobnie było sprawców; charakterystyki ich osobowości, oraz – co najważniejsze – jaki był główny motyw dopuszczenia się danego czynu. Psycholog wskazuje w nim na najistotniejsze cechy sprawcy, często dla niego indywidualne i rzadko spotykane w populacji. Rozrzucone puzzle Psycholog podchodzi do śledztwa zupełnie inaczej niż policjanci, stąd też w odmienny sposób zbiera informacje. Jego pierwszym ruchem jest zapoznanie się z całością akt sprawy, oraz informacji na temat ofiary, ewentualnych świadków i samego miejsca zdarzenia, a następnie przeprowadza dokładną analizę całości dostępnego materiału. Podczas oględzin miejsca zbrodni każdemu członkowi ekipy przyświeca inny

cel. Prowadzący oględziny skupia się na tym, by jak najszybciej złapać przestępcę; technik kryminalistyki zastanawia się, jak zabezpieczyć jak największą ilość śladów, natomiast psycholog śledczy stara się odpowiedzieć na pytania: Kim był morderca? Jakie są cechy jego osobowości? Jak przebiegało spotkanie sprawcy z jego ofiarą?. Profil wykonuje się, ponieważ znacznie ogranicza liczbę podejrzanych oraz nadaje tym samym właściwy kierunek śledztwu.

Psycholog w swej pracy potwierdza motyw, który narzucił się w pierwszej chwili lub jemu zaprzecza. Dobrze wykonany profil pozwala zaoszczędzić czas, ponieważ policjanci nie wykonują wówczas niepotrzebnych działań, a także pomaga zlokalizować miejsce zamieszkania lub miejsce pracy podejrzanego. Ale przede wszystkim, profil pomaga w identyfikacji indywidualnych cech sprawcy, np. przedziału wiekowego czy wykształcenia. Należy także pamiętać, że profil jest

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

67


| PSYCHOLOGIA

metodą wspomagającą śledztwo, nie stanowi jednak dowodu samego w sobie.

Miejsce zdarzenia Miejsce zbrodni dostarcza wielu ważnych informacji dla psychologa, ponieważ odzwierciedla mapy mentalne sprawcy. Profiler stara się spojrzeć na miejsce zdarzenia jego oczami, odtwarzając jego tok myślenia. Czasami o miejscu decyduje okazja – akurat natrafił na swoją ofiarę, czy nadarzyły się okoliczności sprzyjające popełnieniu przez niego przestępstwa. Najczęściej jednakże, sprawca wybiera miejsce zbrodni, a na jego wybór składa się jego indywidualne doświadczenie, jego zdolności spostrzegania, cel, jaki chce osiągnąć, a także to, na ile dane miejsce jest dla niego bezpieczne. Psycholog tworzy tzw. mapę śmierci, na której zaznacza, gdzie doszło do zbrodni, gdzie odnaleziono ofiarę, gdzie ślady pozostawił po sobie sprawca. Dzięki takiej mapie można wnioskować o tym, czy sprawca groził ofierze, czy atak nastąpił znienacka, czy może pastwił się nad nią. Profiler tworzy także szkic miejsca zbrodni, na którym zaznacza umiejscowienie różnych przedmiotów wokół ofiary i zastanawia się nad ich znaczeniem, by odtworzyć to, co działo się między sprawcą, a ofiarą. Przedmioty, które sprawca zabiera z miejsca zdarzenia, pozwalają na określenie jego sytuacji społeczno-ekonomicznej. Kradzież przedmiotów o niewielkiej wartości wskazuje na niski poziom jego życia. Jeśli zniszczeniu uległo wiele przypadkowych przedmiotów, mamy do czynienia z osobą, która działa w sposób zdezorganizowany. Natomiast niszczenie wybiórcze, np. przedmiotów, które są źródłem hałasu, może wskazywać na to, iż starał się zastraszyć ofiarę, by ją sobie podporządkować, bądź coś na niej wymusić. Czasami sprawca zostawia na miejscu

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

PSYCHOLOGIA |

zbrodni swoją wizytówkę. Najczęściej próbuje w ten sposób rozpocząć grę z policją, co dostarcza mu zastrzyku adrenaliny, jest także jakimś rodzajem hazardu. A tak naprawdę podnosi sobie przez to samoocenę.

Ofiara i sprawca Zanim psycholog stworzy profil, odwiedza rodzinę ofiary, by jak najlepiej poznać jej osobowość oraz przyzwyczajenia. Musi zobaczyć okolicę, w jakiej mieszkała oraz ludzi, z jakimi wchodziła w interakcję. Profiler ustala specyficzne dla danej osoby rytuały, czyli drobne zachowania charakterystyczne dla jednostki. Chcąc uzyskać pełny obraz jej funkcjonowania, stara się także dotrzeć do danych pochodzących z różnych źródeł, np. od sąsiadów czy jej kolegów. Dzięki temu ma całe spektrum informacji na temat ofiary. Na podstawie tak zdobytej wiedzy, tworzy on portret wiktymologiczny, który stanowi bazę danych o osobie zamordowanej. Nie może w nim także zabraknąć informacji o wyglądzie i rozwoju fizycznym ofiary. Szczególnie istotne jest to, czy była osobą atrakcyjną, jaki miała styl ubierania się, czy miała jakieś ułomności. Dlaczego to właśnie ją sprawca wybrał spośród tylu potencjalnych ofiar? Profiler zwraca uwagę na ułożenie ciała ofiary, porozrzucane wokół przedmioty oraz obrażenia, jakich doznała i zastanawia się nad ich kontekstem psychologicznym. Ciało ofiary jest informacją, którą należy umieć czytać. Charakter, kolejność, lokalizacja, a także ilość zadanych ran, mają istotne znaczenie w określaniu osobowości mordercy. Obraz przestępstwa jest do pewnego stopnia odzwierciedleniem stanu psychiki sprawcy. Zadawanie ofierze bardzo wielu ciosów, może świadczyć o wysokim napięciu wewnętrznym sprawcy, oraz o jego powiązaniu emocjonalnym

z ofiarą. Czasami sprawca próbuje, często nieświadomie, zatrzeć negatywne znaczenie popełnionego przez siebie czynu, stąd np. okrywa ciało ciepłym kocem. Jest to swoiste zadośćuczynienie. Bardzo rzadko zdarza się, by ofiara była zupełnie obca sprawcy. W 80 % ofiara nie jest przypadkowa, często nawet znała swojego sprawcę. Może być to osoba, którą sprawca niegdyś zaczął się interesować, ale został przez nią odrzucony. Możliwe, że była przez niego śledzona czy jedynie dyskretnie podglądana. Jest z nim zwykle powiązana w jakikolwiek sposób. Miejsce, w którym ofiara po raz ostatni była widziana żywa, jest bardzo pomocne w ustaleniu, kim jest sprawca zbrodni. Być może to miejsce stanowi psychologiczny rewir działania sprawcy. Zebrane przez profilera informacje dają podstawy do wnioskowania o tym, co kierowało sprawcą, czyli jaka była jego motywacja. Powodami zabójstwa może być motywacja ekonomiczna (rabunkowa), patologiczna (urojeniowa), emocjonalna (np. działanie z zemsty) bądź seksualna. Morderca często kieruje się wieloma motywami, stąd zadaniem psychologa będzie ustalenie motywacji wiodącej.

Z puzzli wyłania się obraz Tworzenie przez psychologów śledczych sylwetki nieznanego sprawcy przestępstw, przypomina układanie mozaiki z kilkuset kawałków, stąd jest to praca wymagająca niezwykłej precyzji, umysłowej dyscypliny, umiejętności logicznego kojarzenia faktów, a także – nie ukrywajmy – silnych nerwów. Tworzenie profilu nastręcza wielu trudności, a wszystkie elementy tej skomplikowanej układanki muszą do siebie pasować. Jednakże, gdy profil jest wykonany poprawnie, z puzzli wyłania się obraz. Natalia Kosiarczyk

fot. Olga Adamska

68

Reklama, reklama – pranie mózgu już od rana! Tylko reklama twoje życie kształtuje, tylko wedle jej żyjesz postępujesz. Wszystko co zobaczysz ty musisz mieć, tak to reklama ona uczy cię chcieć. Nie masz siły by przed nią się bronić, musisz stale za nowością gonić. A wybór się staje coraz trudniejszy, bo każdy produkt przecież jest najlepszy!

Taką prawdę niegdyś wyśpiewał K.A.S.A., lecz czy MY zgodzimy się z tym refrenem? Większość ludzi, szczególnie młodych, nie wierzy, że reklama ma na nich tak ogromny wpływ. Czy tak rzeczywiście jest? Pomyślmy, w jaki sposób twórcy wszelakich reklam- czy to radiowych, telewizyjnych, internetowych, czy tych umieszczanych w gazetach- wykorzystują wiedzę na temat psychologii człowieka.

Siła emocji... Pomysłodawcy reklam codziennie nieugięcie walczą o każdego, najmniejszego, potencjalnego klienta, tak więc sięgają po coraz to bardziej wyrafinowane metody manipulacji ludzkim umysłem. Dziś występuje zbyt wielka ilość reklam telewizyjnych, radiowych; w magazynach czy na billbordach, dlatego bardzo dużo osób jest przekonanych, że są na nie uodpornione. Czy rzeczywiście? Natłok informacji, a przede wszystkim stosunek odbiorców, skłonił producentów reklam do szukania nowych środków, wykorzystujących najrozmaitsze metody. W rezultacie powstało nowe podejście do odbiorcy i w efekcie narodziła się nowa kategoria reklamy - reklama ukryta. Istotną różnicą miedzy reklamą tradycyjną, a reklamą ukrytą jest fakt, że

informacja o danym produkcie została zastąpiona obietnicą spełnienia danej potrzeby, często przyprawionej szczyptą ukrytej perswazji. Stąd często słyszymy, że np. używając danego proszku do prania pozwolimy na to, aby nasze dzieci bawiły się do woli, tarzając w błocie, kałużach czy trawie, bo wszystkie plamy i tak znikną bez większego wysiłku. Używając pasty X nie będziemy narażeni na uwagi na temat szarości naszych zębów, a już na pewno nie dopadnie nas próchnica!

Marzyć każdy może... W sztuce ukrytej perswazji umiejętnie wykorzystywane są ludzkie emocje i uczucia w celach handlowych. Reklama przestała sprzedawać produkty, a zaczęła odwoływać się do marzeń. Posiadanie danego produktu łączy z określonym standardem

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

69


70

| PSYCHOLOGIA

życia, przynależnością do jakieś elity. W bajkowym świecie reklamy wszyscy są piękni, młodzi i szczęśliwi. Są zaczarowani i oczarowani. Dzieci mogą bawić się i paplać ile zechcą, bo...z Bryzą problem plam znika sam. Życie staje się łatwe, lekkie i przyjemne, a przede wszystkim niedrogie. Kupując reklamowany produkt staniemy się zdrowsi, pełni energii lub dołączymy do najlepszych, a otaczający nas świat będzie pełen kolorowych barw. KUPUJEMY MARZENIA! Przykład? Siedmioletnie dziecko mojej przyjaciółki, po obejrzeniu reklamy odświeżacza powietrza Brise, namówiło ją do zakupu. Po rozpyleniu środka w toalecie dziecko było rozczarowane do tego stopnia, że się popłakało. Dlaczego? Bo dziewczynka oczekiwała, że po naciśnięciu spustu wylecą ze środka jej WYMARZONE kolorowe kwiatuszki – TAK JAK NA REKLAMIE! Natomiast, gdy zdecydujemy się kupić lodową lodówkę czy ognistą kuchenkę marki WHIRLPOOL czy BOSH rozpocznie się dla nas, miłe panie, nowa jakość życia. Nie będziemy już postrzegane jako kury domowe w fartuchach, lecz kobiety z klasą, eleganckie i nowoczesne PANIE DOMU. Badania psychologiczne wykazały, jak ogromne znaczenie dla reklamy mają zawarte w niej ludzkie emocje. Powszechnie wiadomo, iż cały wysiłek przemysłu reklamowego zmierza do wykreowania obrazów, które zaowocują powstaniem silnej identyfikacji odbiorcy z bohaterem reklamowym, dlatego najczęściej osoba ukazana w reklamie jest atrakcyjna fizycznie, zdrowo wyglądająca, o ciepłym i miłym glosie, poddana obróbce komputerowej. Wprost IDEALNA!

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie... Co to będzie, co to będzie? W reklamie występują też emocje negatyw-

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

PODRÓŻE |

ne, ale ich rola jest nieco bardziej złożona. Podczas przeprowadzonych badań okazało się, że zapamiętywaniu służy najlepiej średni poziom lęku, jeśli bowiem lęk nie jest bardzo nasilony, pobudza on uwagę i ułatwia aktywny odbiór informacji. Jeśli jednak przekracza optymalny poziom, prowadzi to do wypierania z pamięci kojarzonych z nim nieprzyjemnych informacji.

Seks, kolor i rock&roll ! Spójrzmy jakie elementy jeszcze pojawiają się w reklamie? Seks kojarzy się raczej z przyjemnymi doznaniami i w grę wchodzą pozytywne emocje. Nie jest żadną tajemnicą, iż bardziej od kobiet żądni przygód erotycznych są mężczyźni, a ponieważ mężczyźni są częstszymi klientami salonów samochodowych, producenci reklam wpadli na pomysł: zamiast w reklamach samochodów podawać informacje na temat funkcjonowania ABS czy pojemności silnika, postanowili wykorzystać motyw flirtu miedzy kobietą i mężczyzną. Tak więc jadąc FORDEM, AUDI czy MAROLEM ma on szansę przeżyć fantastyczną przygodę z ukochaną. Reklama INTIMISSIMI wręcz ocieka zmysłowością, gdzie kobieta w bieliźnie tuli się do samej siebie i do pościeli, bawi ramiączkami stanika, patrzy uwodzicielsko w stronę kamery. Dobrym przykładem dotyczącym psychologii reklamy, a w szczególności reklamy dla kobiet jest tutaj film pt. Czego pragną kobiety w reżyserii Nancy Meyers. Kolor jest równie ważny, bo można nim wyrazić smak, zapach, temperament, emocje, opisać w zasadzie wszystkie cechy i stworzyć dokładną charakterystykę towaru. Tak jak scenografia, mogą stanowić tło, które w niezauważalny sposób zaakcentuje to, co najistotniejsze. Najczęściej stosowanymi kolorami jest błękit i czerwień, które są idealnie uzupełniającą się

parą o dokładnie przeciwnej symbolice. Czynnikiem kształtującym nastrój jest także muzyka, która podobnie jak kolor określa cechy produktu i działa na zmysły. Stąd utwory dynamiczne, radosne czy przeciwnie - spokojne, stanowiące w zasadzie niezauważalne tło dla reklamy.

To już jest koniec, nie ma już nic… Moi Drodzy, jest jeszcze szereg istotnych czynników znajdujących się w reklamie, które wpływają na jej powodzenie i efektywność. Te elementy to na przykład: język, tło reklamy, ukazanie zwierząt (szczególnie dzikich), dziecka lub gwiazdy w reklamie oraz wielkość lub długość reklamy (zależy jaki to rodzaj). Obecnie, szczególnie w TV obserwujemy pewien dysonans, gdzie reklama trwa dłużej niż odcinek serialu. Krytyk polityczny – Maciej Nowak- powiedział: Dziś, gdy włączamy telewizor, momentami trudno odróżnić, czy to sekwencja jakiegoś serialu, czy już reklama kostek rosołowych. Ta sama estetyka obrazu, te same dialogi i ci sami wykonawcy. Z bohaterów kolejnych reklam dałoby się skomponować zespół niezłego teatru dramatycznego. A z samych spotów – kolejny odcinek serialu. Możemy się z tym zgodzić? Współczesny człowiek musi uważać na REKLAMĘ, jest to narzędzie w rękach producentów bardzo niebezpieczne dla nas samych. Narzędzie, które powoduje negatywne zmiany w mentalności człowieka. Natalia Koryncka-Gruz – polska scenarzystka i reżyserka- pisze w swojej książce: ...agresywna reklama też wpędza ludzi na ścieżkę, na której liczy się tylko rzecz, a nie druga osoba. Tak można zamienić człowieka w manekin bez duszy. To wszystko jest szalenie niebezpieczne. I to niestety okrutna prawda.

Norwegia Muszę przyznać, że Norwegia zrobiła na mnie największe wrażenie, gdy nie dotknęłam jeszcze stopą jej lądu. Z małego okienka samolotu, które wypełniłam swoją twarzą z wyrazem uwielbienia małego dziecka, rozpościerał się poszarpany skandynawski brzeg z mnóstwem maleńkich wysepek i niezliczoną ilością motorówek, które opływały je jak szalone, zostawiając na wodzie białe kreski. Nie przypuszczałam wtedy, że kraj Wikingów i leśnych trolli wystawi mnie na trudną próbę cierpliwości wobec warunków atmosferycznych, umiejętności zachowania poczucia humoru mimo wszystko oraz znalezienia w sobie smykałki do budownictwa. zdjęcia: Natalia Kosiarczyk i Kamil Lipa

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

71


72

| PODRÓŻE

Oslofjord, czyli tam i z powrotem Pierwszy norweski oddech powietrza był naprawdę kojący – ciepły i rześki. W Polsce panowała wtedy strasznie duszna pogoda (co się dzieje z naszym klimatem?!), stąd była to naprawdę miła odmiana. Po trzech tygodniach, które tam spędziłam, zrozumiałam, że ten pierwszy oddech mnie zwiódł. W Norwegii lato w gruncie rzeczy przypomina to w Polsce, czyli jest dość ciepło, ale łączy jeszcze ze sobą pewne skrajności. Albowiem myli się ten, kto żywi przekonanie, że słońce praży najbardziej na śródziemnomorskiej plaży. Na Półwyspie Skandynawskim przypieka ono niemiłosiernie. Ale jeszcze bardziej myli się ten, który twierdzi, że olejek do opalania wcale nie jest tam potrzebny. Przyznaję, że należałam to tej grupy i kiedy poczułam swąd własnej skóry, zmieniłam orientację światopoFlaga Norwegii

PODRÓŻE |

glądową. Z drugiej natomiast strony, kiedy w Norwegii pada, to… naprawdę pada. A pada tam dość często. I nikt nie jest w stanie tego przewidzieć. Norwegowie, jak sami mówią, nie zwykli przejmować się prognozami pogody, bo one rzadko zapowiadają pogodę, która będzie następnego dnia. Zwykle i tak czeka ich deszcz. Wylądowaliśmy po zachodniej stronie Oslofjordu, lecz zamierzaliśmy się przenieść na wschodnią, by pod koniec podróży ponownie wrócić do punktu wyjścia. Celem naszej wyprawy było nie tylko podróżowanie przez ten kraj, lecz także zapełnienie studenckiej kieszeni, która zawsze jest do połowy pusta. I jak na studentów przystało, koszty tej przygody były ograniczone do minimum. Wzięliśmy ze sobą namiot; podróżowaliśmy autostopem. O ile ta druga część planu była świetna, ponieważ podróżowanie po Norwegii tym sposobem jest dziecinnie proste – wystarczy się miło uśmiechnąć i poczekać do 10 minut, aż ktoś się zatrzyma – to ta pierwsza część byłaby dobra, gdyby nie to, że namiot nam przemakał. Stąd musieliśmy przedsięwziąć wiele środków, by go zabezpieczyć – z góry, z boku, od dołu. Prace remontowe szły pełną parą, cały czas coś ulepszaliśmy. Obiektywnie rzecz ujmując, pod koniec naszej wyprawy, namiot bardziej przypominał slums.

naszej wyprawy zwierzęta nie raz kręciły się wokół naszego namiotu, zupełnie nieskrępowane widokiem ludzi, niemalże zdumione naszym zdumieniem. Stosunkowo trudno znaleźć tam prawdziwe atrakcje kulturalne czy niezapomniane zabytki, choć właśnie na takie próbowała nas namówić pani w informacji turystycznej we Fredrikstadzie. Przekonywała, że musimy koniecznie zobaczyć Gamblebyen, czyli Stare Miasto. Podążyłam za jej radą i szczerze mówiąc… zrozumiałam, dlaczego Norwegowie tak bardzo kochają naturę. Było to skupisko kolorowych domków, które w niczym nie odróżniało się od reszty norweskich zabudowań z tą tylko różnicą, że prostopadłe uliczki były brukowane, a szyldy sklepików namawiały na kupno jakichś gadżetów.

Państwo Olafursson zapraszają do domu! Jeśli polska wieś kojarzy się z ceglaną stodołą i skromnym domem obok, to ta norweska powinna się kojarzyć z kolorem

białym i czerwonym. Na czerwono malowane są wielkie stodoły, co stanowi pozostałość po tym, iż niegdyś czerwony pigment był o wiele tańszy niż biały, którym zwykło się pokrywać domy właścicieli gospodarstw. Teraz jest to już tylko tradycja. Mieszkańcy miast natomiast pozwalają sobie na nieco większą ekstrawagancję w malowaniu swoich drewnianych domów (masowe blokowiska są tam niemal niespotykane), bo wśród palety kolorów znajdziemy brązy, czernie, żółcie, zielenie, granaty, no i oczywiście tradycyjną biel oraz czerwień. Okiennice są obowiązkowo w kolorze niewinności, obok drzwi stoi miotła, przy schodach drewniany jeż w towarzystwie biedronki, na drzwiach wisi serduszko bądź jakiś wieniec, a obok dzwonka do drzwi jakieś wesołe powitanie gospodarzy! Zaglądając do norweskiego podwórka nie może zabraknąć jeszcze dwóch rzeczy. Pierwszą z nich jest flagą państwową, która podkreśla ich narodową tożsamość. Im bogatszy wydawał się właściciel domu, tym wyższy maszt i większa flaga.

Gamblebyen, czyli norweska starówka

Prawo dostępu Większość pocztówek, które wydawane są przez norweski przemysł turystyczny przedstawia góry, fiordy, zwierzęta… i ewentualnie trolle. Odzwierciedla to podejście Norwegów do tego, co oni najbardziej cenią w swej ziemi. Zachwyt nad naturą zdaje się być nieodłącznym elementem ich tożsamości. Większa część populacji tam żyjącej ma domki letniskowe w wielu miejscach kraju, a szkoły organizują coroczne obowiązkowe dni jazdy na nartach. W Norwegii można się rozbijać, gdzie tylko ma się na to ochotę, co łączy się także z możliwością obozowania i nieskrępowanego wędrowania po parkach narodowych. Jest to tak zwane prawo dostępu, które niegdyś było jedynie prawem zwyczajowym. Opiera się ono na zasadzie poszanowania przyrody, stąd każdy ma obowiązek dbania o środowisko w miejscu, gdzie się zatrzymuje. Na jedną noc można rozbić namiot w dowolnym miejscu, pamiętając jednocześnie o zachowaniu odpowiedniej odległości (co najmniej 150 metrów) od najbliższego domostwa. Często spaliśmy o wiele bliżej zabudowań, ale wtedy zawsze warto zapytać o zgodę właścicieli. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że oddanie pierwszeństwa naturze, zdaje się wpływać na zachowanie zwierząt. Podczas

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

73


74

| PODRÓŻE

Marsz Milczenia po masakrze na wyspie Utoya i atakach w Oslo Hierarchia społeczna musi być! Drugim, często spotykanym elementem norweskiego ogródka były… trampoliny. Wchodząc w zabudowania dało się słyszeć naprężające się sprężyny i śmiech dzieci. Strasznie im tego zazdrościłam. Zawsze chciałam mieć taką trampolinę.

God dag, vi er studenter av polsk!

W Norwegii pieniądze mają praktycznie wszyscy (może poza turystami), stąd ludziom niezależnie od tego, jaki zawód wykonują, wiedzie się całkiem nieźle. Stąd pierwszą rzeczą, z jakiej należy sobie zdać sprawę udając się tam jest to, iż bez odpowiednio dużej gotówki w portfelu czeka Cię głodówka. Ceny w sklepach w przeliczeniu na złotówki są oszałamiające, stąd każdy, komu niemiłe jest ssanie w żołądku, powinien się nastawić na duże wydatki. Norwegowie, z którymi rozmawialiśmy o tej delikatnej dla nas sprawie przekonywali, iż dobrym pomysłem na zwiedzanie ich państwa jest wynajęcie kampera oraz zakupienie jedzenia… we własnym kraju. Jednym z najsilniej tkwiących w naszych głowach stereotypów dotyczących ludów skandynawskich jest ich podejście do ekologii. Udając się tam, większość z nas ma wyidealizowane spojrzenie na temat tych kwestii. I rzeczywiście, śmieci są segregowane, plastikowe butelki są oddawane z powrotem do sklepu. Bycie ekologicznym jest wpisane w funkcjonowanie społeczeństwa i ogólnie jest czysto, ale… nie wszystkie

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

PODRÓŻE |

miasta Oslofjordu mogły poszczycić się nienagannym wyglądem. Nie spodziewałam się, że idąc jednym z deptaków Fredrikstadu, poczuję się jakbym była w Katowicach, a śpiąc w Moss wyjdę rano z namiotu wprost na widok dymiącego i śmierdzącego komina papierni. Śląsku, tęskniłam! Pozostając w Norwegii na nieco dłużej, można stwierdzić, iż życie toczy się tam naprawdę spokojnie. Norwedzy rano jadą do pracy, potem wracają z pracy, robią grilla, spędzają czas ze swoją rodziną i idą spać. Życie nocne jakby nie istniało, choć może być to trudne z uwagi na fakt, że mniej więcej do 23 jest tam nadal jasno. Nigdzie nie dało się zauważyć rozbrykanych grup młodzieży, które korzystałyby z uroków wakacji. Kultura jazdy samochodem jest czymś, co zasługuje na szczególną uwagę, ponieważ jest na tak wysokim poziomie, że kierowcy niemal proszą przechodniów, by przeszli przez ulicę hamując, gdy tylko ktokolwiek wyłania się zza krzaka. Mieliśmy wiele obaw, że przyzwyczaimy się do tego standardu i po powrocie do Polski zostaniemy potrąceni przez pierwszy lepszy autobus. Norwegowie w bezpośrednim kontakcie są miłymi, sympatycznymi i ufnymi ludźmi, o czym nieraz mieliśmy okazję się przekonać podczas długich rozmów w czasie jazdy autostopem. A co najważniejsze dla podróżnika, praktycznie wszyscy znają język angielski na poziomie komunikatywnym. Kiedy zmęczeni podeszliśmy pewnego razu do jakiegoś domu, prosząc o napełnienie butelek wodą, oni poza ich napełnieniem, napełnili także nasze brzuchy bardziej studenckimi trunkami, pomagając nam jednocześnie znaleźć bardziej odpowiednie miejsce na rozbicie namiotu. Było to najdroższe piwo w moim życiu. Zachowam je w pamięci na zawsze.

Obudzeni ze snu Wśród wszechobecnych blond czupryn i niebieskich oczu, dało się także zauważyć tam wiele par skośnych oczu oraz ludzi czarnego koloru skóry. Emigranci, przybywający do kraju, w którym wszystkim żyje się dobrze, wierzyli w możliwość znalezienia swojego, spokojnego miejsca na Ziemi. Norwegia jest najmniej,

po Islandii, zaludnionym krajem Europy, a jej powierzchnia jest nieco większa niż powierzchnia Polski. Tak wielki kraj, z tak bogatymi złożami naturalnymi, potrzebował rąk do pracy, stąd Norwegia otworzyła się na przybyszy z innych państw. I jak przekonywał nas Yannick, czarnoskóry mieszkaniec Skien, kraj ten popełnił w tym wszystkim jeden podstawowy błąd, a mianowicie – nie przygotował na ten napływ emigrantów mieszkańców tego kraju. Słaba kampania społeczna, która nie położyła nacisku na to, iż ludność napływowa jest Norwegii potrzebna, podsycała jątrzący się rasizm. Po 22 lipca 2011 roku, Norwegia była już innym krajem. Zamachy w Oslo, a także masakra na wyspie Utøya, wywołały w społeczeństwie szok. Nikt nie podejrzewał, że w tak spokojnym państwie może dojść do tak krwawego czynu i to skierowanego w stronę młodzieży. Powstawały pytania, na które nikt nie znał odpowiedzi. Zapewne będzie to sprawa, która znajdzie swoje miejsce w historii tego kraju, a jej przyczyny oraz okoliczności będą wielokrotnie analizowane. W kilka dni po tej tragedii, Norwegowie - w różnych miejscach kraju - zbierali się we wspólnym Marszu Milczenia, niosąc płonące pochodnie, by oddać hołd ofiarom tragedii. W powietrzu dało się wyczuć napięcie, jak i ciągle niedowierzanie…

Norweskie impresje

ale Norwegowie i tak nie spędzają tam czasu. Zamiast tego cały dzień śmigają na swoich motorówkach. Była to najpiękniejsza część mojej norweskiej wyprawy. Spałam w namiocie przy brzegu morza, z malowniczym widokiem na jakąś wysepkę, w dodatku nie padał deszcz, a codziennie rano budził mnie odgłos adidasów (pac! pac! pac!). Można odnieść wrażenie, że Norwegowie mają bzika na punkcie uprawiania sportu. Biegają sami, biegają z psami, biegają z rodzinami. To pewnie jest sekret ich świetnej sylwetki. Ludzie żyjący tam mają raczej sportowy styl ubierania się, w którym kładą nacisk na wygodę. Nie rzuciła mi się w oczy ani jedna kobieta w butach na obcasie! Podczas pobytu na Hvaler spotkała mnie jeszcze jedna mila niespodzianka – muszelki! Na 3 tygodnie przed wylotem do Norwegii usilnie próbowałam je wyłowić w Morzu Bałtyckim, ale niestety – zdaje się, że od okresu mojego dzieciństwa morze już wszystkie wypluło. Te zebrane na Hvaler leżą u mnie w pokoju obok słoiczka ze zmielonymi różowymi koralowcami z Krety. Warto zachować trochę lata w te zimowe dni. Natalia Kosiarczyk

Hvaler

Jest takie miejsce, które koniecznie trzeba odwiedzić, będąc w okolicach wschodniej strony Oslofjordu, a mianowicie Hvaler – skupisko wysp tuż przy granicy ze Szwecją. Jest to także jeden z najbardziej słonecznych regionów kraju, stąd miejsce to cieszy się popularnością wśród Norwegów. Jest to miejsce wypoczynku, a wielu z nich ma tam swoje domki letniskowe. Lecz jeśli ktoś myśli, że jadą tam, by popływać w morzu bądź smażyć się na plaży, ten grubo się myli. Praktycznie cały brzeg Norwegii to skały, stąd nawet 20 m plaży zasługuje na wpisanie do przewodnika,

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

75


| KONTROWERSJE

KONTROWERSJE |

Asystent seksualny – zawód przyszłości Zastanawialiście się kiedyś, czy osoby niepełnosprawne, tak fizycznie jak i umysłowo, uprawiają seks? A jeśli tak, to w jaki sposób? Żeby nie musiały korzystać z usług zwykłych domów publicznych, Szwajcarzy (i nie tylko) wpadli na pomysł przeszkolenia dla nich specjalnych asystentów. Praca jak każda inna, dobrze płatna, może niespecjalnie ciesząca się uznaniem społecznym, ale podobno satysfakcjonująca. Usługi świadczone przez asystentów są w pełni gwarantowane przez ubezpieczenie społeczne, a pieniądze na ten cel wykłada rząd. Niemożliwe? A jednak!

Zawód użytku publicznego

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

fot. Mateusz Gajda

76

Są takie miejsca w Europie, gdzie w ramach kariery zawodowej można zostać asystentem seksualnym. Propozycja kierowana jest zarówno do kobiet jak i mężczyzn – i nie ma nic wspólnego z prostytucją. Przynajmniej według niektórych. Na czym ta praca polega? Przede wszystkim na pomaganiu osobom niepełnosprawnym w zaspokajaniu ich potrzeb seksualnych. Podstawowe założenie jest takie, że niepełnosprawni owe potrzeby mają, i mają też prawo ich zaspokajania. Należy im się także możliwość posiadania satysfakcjonującego życia erotycznego. Asystenci im to umożliwiają. Na pierwszy rzut oka rzeczywiście może to wyglądać jak legalna prostytucja, pod sztandarem szczytnych haseł (równość i swoboda seksualna dla wszystkich), zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że asystent seksualny w Szwajcarii za godzinę fachowych usług inkasuje 100-150 euro. Ale sprawa wcale nie jest taka oczywista i jednoznaczna. Przede wszystkim: nie każdy może zostać asystentem seksualnym osoby niepełnosprawnej. Jest to fach, do wykonywania którego potrzebne jest pomyślne ukończenie odpowiednich szkoleń, okres przygotowania i, mimo wszystko, posiadanie odpowiednich cech charakteru. Nie może asystentem seksualnym zostać pierwsza lepsza osoba, prosto

z ulicy, której wydaje się, że posiada odpowiednie umiejętności. Asystent seksualny musi być empatyczny, wrażliwy, delikatny i kulturalny, ale nie może swojego klienta do siebie przywiązać. Zadaniem asystenta nie jest w końcu tworzenie intymnej relacji (nie za to mu płacą), tylko rozładowanie napięcia! I tu pojawiają się wątpliwości

Substytut miłości? Asystent seksualny ma być, z definicji, osobą odpowiednio przeszkoloną i przygotowaną do tego, żeby świadczyć usługi seksualne osobom o różnym stopniu upośledzenia lub niepełnosprawności. Otrzymuje za to wynagrodzenie, może pozostawać czynny zawodowo, mieć partnera, dzieci, itd. Nie wolno mu natomiast w żaden sposób sugerować swojemu klientowi, że może liczyć na prawdziwy związek czy silną więź uczuciową. Asystent nie może stwarzać pozorów istnienia jakiegokolwiek związku między nim a osobą, której pomaga. Bo między nimi tak naprawdę nic nie ma i niczego być nie może. Asystent nie jest od tego, żeby budować wokół osoby niepełnosprawnej iluzję normalności, karmić ją złudzeniami albo podtrzymywać błędne wyobrażenia na temat przebiegu kontaktu. Jego jedynym celem jest rozładować napięcie seksualne osoby niepełnosprawnej

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

77


| KONTROWERSJE

i umożliwić jej osiągnięcie jak największej przyjemności. Asystent musi być cierpliwy i delikatny, powinien umieć odczytywać sygnały wysyłane przez osobę, z którą się spotyka. Powinien być czuły, ale nie może okazać zaangażowana. Ma stworzyć odpowiednią atmosferę, umożliwiającą doświadczenie przyjemnych doznań, ale, jakby to powiedzieć – bez konsekwencji i zobowiązań. Osoby niepełnosprawne zazwyczaj potrzebują więcej czasu, żeby móc poczuć przyjemność płynącą z doznań cielesnych. Dotyk i pieszczoty asystenta muszą się zmieniać się bardzo powoli, musi naprawdę ostrożnie zachowywać się podczas zbliżenia, odpowiednio stopniować doznania i dopasowywać się do oczekiwań klienta.

Skazani na abstynencję Nie jest tak, że upośledzenie umysłowe automatycznie pozbawia człowieka popędu seksualnego. Upośledzenie nie jest jakąś przedziwną formą genetycznej kastracji. Osoby upośledzone mają taką samą potrzebę kochania i bycia kochanymi jak wszyscy inni. Potrafią to wyrazić i często to robią. To my, ci niby normalni i zdrowi mamy problem, to dla nas jest dziwne, że oni mogą chcieć kogoś kochać albo z kimś się kochać. Widzimy w nich wieczne dzieci, których rozwój emocjonalny zatrzymał się na bardzo wczesnym etapie, o ile w ogóle miał miejsce. Tak jest wygodniej. Dlaczego to takie nieprawdopodobne, że oni mogą chcieć się całować, przytulać i umawiać na randki? A niektórzy z nich marzą o prawdziwym związku, ślubie i posiadaniu potomstwa. I nie ma się co krzywić i oburzać, nie można im tego zabronić. Sprawowanie opieki nad osobą upośledzoną, to heroiczny wysiłek. Co mają powiedzieć swoim upośledzonym dzieciom rodzice, gdy te chcą mieć chłopaka albo dziewczynę? Albo gdy pytają o seks? Albo gdy zaczynają się masturbować? Myślicie, że tego nie robią? Jesteście w błędzie. Można próbować ich potrzeby tłamsić, dusić w zarodku i w żadnym wypadku nie pozwalać, aby zostały manifestowane publicznie. Ale takie rozwiązanie zamiast pomóc, przysparza im jeszcze więcej cierpienia, poczucia odrzucenia, izolacji i niezrozumienia. Z drugiej strony, nie ma się co dziwić rodzicom i opiekunom, którzy wolą swoich dzieci nie uświadamiać i w ogóle tematu nie ruszać – z obawy przed tym, co może się stać, jak mogą się zachowywać. Niektórzy rodzice boją się, że ich upośledzone dzieci, gdy będą miały możliwość zaspokajania swoich potrzeb, będą to robiły obsesyjnie i kompulsywnie, że nie będą w stanie przestać. Pojawia się też pytanie – a co w razie ciąży? Przecież to też może się zdarzyć.

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

KONTROWERSJE |

Innowacyjny projekt Kontrowersji wokół FABS – szwajcarskiej organizacji pozarządowej Niepełnosprawni i Seksualność nie ubywa. Prawdziwa burza rozpętała się, gdy okazało się, że MSW dofinansowało projekt asystentów seksualnych dla osób niepełnosprawnych kwotą 175 tys. franków. Dołożyły się także władze niektórych kantonów oraz organizacje charytatywne. Aiha Zemp, pomysłodawczyni i autorka projektu przekonała rząd, ale nie wszyscy podchodzą do jej pomysłu entuzjastycznie. Najwięcej dylematów mają psychologowie, psychoterapeuci, lekarze i ci, którym temat jest szczególnie bliski. Bo trudno przecież odmówić ludziom niepełnosprawnym możliwości cieszenia się z własnej seksualności, którą, jakby nie było, mają, ale wyrażenie aprobaty dla seksu za pieniądze też budzi wątpliwości. Niektóre kraje już sobie z tym poradziły – w Holandii mieszkańcy domów dla osób niepełnosprawnych mogą korzystać z oferty agencji towarzyskiej. Podobnie jest w Belgii, Danii, Włoszech, Austrii, Niemczech i Izraelu, przy czym coraz częściej korzysta się tam z usług profesjonalnych asystentów seksualnych, a nie, tak zwanych, zwykłych prostytutek.

i umysłowo seksu zabraniać albo przed seksem ich chronić. W końcu to nic złego ani anormalnego, że chcą tego, co wszyscy. Ale trzeba mieć na uwadze, że są to osoby szczególnie wrażliwe i podatne na zranienie, którym o wiele trudniej będzie poradzić sobie z rozstaniem czy odrzuceniem, a mniej więcej tak mogą interpretować odejście asystenta.

Niepocieszeni seksualnie Co z tym fantem zrobić? Czy ośrodki pomagające niepełnosprawnym wywalczą w końcu prawa dla swoich podopiecznych? Trudno wyobrazić sobie w kraju, w którym seks jest dla wielu ciągle tematem tabu, publiczną debatę na ten temat. Nie mam na myśli politycznej pyskówki, w której dobro osób niepełnosprawnych ustąpi miejsca dowodzeniu swoich racji, ale prawdziwą, merytoryczną dyskusję, w której wypowiedzą się fachowcy a specjaliści z zakresu psychologii, seksuologii, pedagogiki i psychiatrii zaproponują konkretne rozwiązania. Najlepiej byłoby chyba pozwolić osobom dotkniętym niepełnosprawnością umysłową albo fizyczną na tworzenie normalnych

79

związków. Stworzyć im możliwość zawierania przyjaźni, znajdowania sympatii, flirtowania, umawiania się i robienia tego wszystkiego, na co mają ochotę i czego potrzebują. Brzmi jak utopia, a w ich kontekście biblijne „bądźcie płodni i rozmnażajcie się” budzi strach. Bo przecież doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, jakie mogą być tego konsekwencje. A może to tylko kolejne niesprawiedliwe ograniczenie nałożone na i tak już pokrzywdzonych i doświadczonych przez życie ludzi, i należy natychmiast przestać kontrolować ich płodność i umożliwić im to, do czego wszyscy (podobno) zostaliśmy powołani? Niestety, czar równości, tolerancji i otwartości pryska, gdy w grę wchodzi odpowiedzialność za nowe życie. Bo kto miałby się podjąć wychowywania potomstwa spłodzonego przez osoby niepełnosprawne? Wychowawcy, prawni opiekunowie, państwo a może społeczeństwo? Odpowiedź na pytanie, czy należy osobom niepełnosprawnym fizycznie i umysłowo umożliwić życie seksualne brzmi więc w dalszym ciągu: tak, ale... Joanna Ślazyk

Seks na pocieszenie Intencje na pewno są dobre. Problem jest i trzeba sobie z nim poradzić, chociaż dobrego wyjścia na horyzoncie ciągle brakuje. Co z tego, że damy możliwość niepełnosprawnym i upośledzonym uprawiania seksu albo chociaż stworzymy im namiastkę stosunku, skoro to dalej nie załatwi sprawy – oni ciągle będą spragnieni prawdziwej miłości i prawdziwego związku. Czytając entuzjastyczne wypowiedzi zwolenników tworzenia szeregów asystentów seksualnych, można dojść do wniosku, że chodzi tylko o to, żeby tłumione napięcie rozładować, doprowadzić do orgazmu (a jeśli to niemożliwe, to przynajmniej sprawić, żeby przez chwilę było miło), a potem się pożegnać, szybko i bezboleśnie, żeby uniknąć dramatów, złamanych serc i tęsknoty. A gdzie miejsce na samoocenę tych, do których propozycja jest kierowana? Czy chcąc ich uszczęśliwić i umożliwić im prowadzenie życia seksualnego, nie traktujemy ich tak, jakby byli pozbawieni głębszych uczuć i zdolności do refleksji? Tak ogólnie, to bardzo dobrze, że ktoś wpadł na pomysł, żeby do takich osób kierować asystentów, którzy zapewnią im rozrywkę na poziomie. Tylko co będzie, gdy za asystentem zamkną się drzwi? Taki asystent musi się zmieniać co jakiś czas, żeby uniknąć przywiązania. Czy można regularnie zmieniać asystenta, nie burząc przy tym poczucia własnej wartości tego, do kogo ma on przychodzić? Nie ma sensu niepełnosprawnym fizycznie

fot. Mateusz Gajda

78

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012


80

| NAZWA DZIAŁU | RUBRYKA

SESJA MIESIĄCA |

81

Masqueade Party Któż z nas nie lubi się przebierać? W trakcie tegorocznego Karnawału wprost nie wolno odmówić sobie ubrania jednej ze strojnych, kolorowych masek. Baw się dobrze w wymyślnym przebraniu – rób to, na co masz ochotę, począwszy od słodkiego łakomstwa, poprzez zakazane flirty, a na prawdziwie niedozwolonych szaleństwach kończąc. Pamiętaj, że w masce możesz wszystko… w końcu to Masquerade Party, rozkoszny stan incognito. Miłej zabawy życzy Magdalena Majchrzycka, w której obiektywie Karnawał zagościł już na dobre. zdjęcia: Magdalena Majchrzycka

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012


82

| SESJA MIESIĄCA

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

SESJA MIESICA |

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

83


84

| SESJA MIESIĄCA

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

SESJA MIESIĄCA |

TOUCHÉ | nr 2 | STYCZEŃ 2012

85


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.