16 minute read

Z NOTATNIKA PODRÓŻNIKA

Next Article
PORADNIK

PORADNIK

Chiny Zajrzyj do środka Państwa Środka

TEKST AGNIESZKA WASZTYL

Państwo Środka – tak chętnie mówią o swoim kraju Chińczycy. Media rozpisują się o gospodarczej potędze Chin i najnowszych technologiach. Jednak nowoczesne drapacze chmur, szerokie autostrady i drogie samochody to nie wszystko. W Chinach nadal tradycja i kultura przeplatają się z nowoczesnością. To jedna z najstarszych cywilizacji świata, z historią sięgającą ponad 5000 lat.

ocne zapachy kadzideł przyprawiają o zawrót głowy. Dźwięk gongów i głośne pieśni sprawiają, że przyglądamy się ceremoniom jak zahipnotyzowani. Jesteśmy w Świątyni Harmonii i Pokoju – tybetańskim klasztorze, największym w Pekinie. W jednym z pomieszczeń znajduje się 18-metrowy posąg Buddy. Wokół niego gromadzą się mnisi. Nie zwracają uwagi na turystów, widać, że duchowo są w zupełnie innym świecie. Podniosły nastrój udziela się przyglądającym się im ludziom. A za murami świątyni jest zupełnie inny świat. Wychodzimy na zewnątrz i od razu wita nas hałas i ogromny ruch. Co chwilę mijają nas nowoczesne samochody, rowery i motorynki – czasem na jednej jadą trzy osoby. Stolica Chin jest głośna, zatłoczona i pełna kontrastów. Dawny klimat Pekinu można odnaleźć, spacerując między hutongami. M

To tradycyjne mieszkania Chińczyków, które są połączone ze sobą wąskimi uliczkami. Jeszcze w 1949 roku było ich ponad 7 tysięcy. Dziś jest ich kilkaset. Mieszkają w nich najczęściej biedniejsi mieszkańcy, w niektórych do dziś nie ma ogrzewania. Ale wiele z nich zostaje przekształconych na sklepy, pensjonaty czy małe restauracje. Z kolei w samym sercu miasta, przy słynnym Zakazanym Mieście i placu Tiananmen, tłumy turystów. A co kilkaset metrów wojsko i policja. Bezpieczeństwo przede wszystkim. Plac Tiananmen jest największym publicznym placem na świecie. To na nim Mao Zedong ogłosił w 1949 roku powstanie Chińskiej Republiki Ludowej, a czterdzieści lat później doszło do krwawo stłumionych studenckich protestów. Dziś na placu stoją pojedyncze kramy z pamiątkami z wizerunkiem Mao. Cena za jedną podobiznę to mniej niż 5 złotych.

Pekin – świątynia Lamy

Pekin to miasto z wielowiekową tradycją. Liczy przeszło 3 tysiące lat. Wspaniała Świątynia Nieba, wspomniane Zakazane Miasto, park Beihai, Świątynia Konfucjusza, Pałac Letni i Ogród Cesarski robią ogromne wrażenie. Jednak bardziej niż zabytki pochłonął nas klimat miasta. – Podoba wam się w Pekinie? – pyta starsza Chinka, która dzieli z nami pokój w hostelu. – Oczywiście – odpowiadam i mówię o naszych planach podróżniczych. Pani Lee przyjechała z Szanghaju. Jechała do Pekinu pociągiem ponad 20 godzin. – Też wam polecam. Pociąg jest tani, długo się jedzie, ale dzięki temu możecie podziwiać widoki za oknem – mówi z uśmiechem. Pani Lee mówi płynnie po angielsku, co jest nadal w Chinach rzadkością. Z wieloma Chińczykami, aby się porozumieć, używaliśmy aplikacji językowych. Z Panią Lee nie było tego problemu. – Widzieliście Chiński Mur? – pyta zaciekawiona. Odpowiadam twierdząco. Choć na mnie

nie zrobił takiego wrażenia, jakiego oczekiwałam. Z rozmowy wynika, że pani Lee jest nauczycielką, a do Pekinu przyjechała na… wakacje.

ZUPKI CHIŃSKIE, HERBATA I PAPIEROSY Na dworzec w Chinach niełatwo wejść. Takiej kontroli nie przechodziłam w żadnym innym kraju na świecie. I tak na przykład w Pekinie – podobnie jak przy wejściu do metra – sprawdzane są plecaki, natomiast bilet jest sprawdzany kilka razy. Na dworcu czekają kolejne kontrole. Żaden podróżny nie wejdzie od tak na perony. Wejścia od holu dworca oddzielone są barierkami. Po pokazaniu biletu na peron można wejść dopiero około 20 minut przed odjazdem pociągu. Nie ma możliwości pomylenia pociągów, bo obsługa dokładnie sprawdza bilet. A przed wejściem do wagonu jest kolejna kontrola. Następne odbywają się w środku pociągu podczas jazdy i przy opuszczeniu dworca, na który się przyjechało. Totalny Matrix. Pociąg Pekin – Szanghaj pędzi z prędkością ponad 300 km na godzinę. Odległość 1300 km pokonuje w 5 godzin. Bilety trzeba kupować jednak z dużym wyprzedzeniem. Wszystkie miejsca zapełnione. W pociągu policjant i pani sprzątająca. Nie ma wagonu restauracyjnego, ale w każdym wagonie jest możliwość zrobienia sobie herbaty lub zalania wrzątkiem potraw, które się ze sobą przyniosło. Chińczycy zaczynają jeść zaraz po wyruszeniu pociągu w trasę. Większość zalewa wodą zupki w proszku i za chwilę ich zapach czuć w całym wagonie. Część pasażerów pod

Tradycyjne i futurystyczne oblicze Pekinu...

Szanghaj nocą

chodzi z termosami, aby zaparzyć sobie herbatę. Chińczycy z termosami to częsty widok w Pekinie i Szanghaju. W pociągach podróżni niespecjalnie zwracają uwagę na innych pasażerów. Rodziny z dziećmi oglądają filmy na tabletach bez słuchawek, normą są głośne rozmowy przez telefon. Ciekawie wyglądają także wagony sypialne. Na trasie Pekin – Datong nocny pociąg jedzie 6 godzin. Przedziały wyższej klasy są zamykane, ale większość Chińczyków z nich nie korzysta. Najczęściej wybierają tak zwane boksy, w których jest po 6 łóżek. Wagony nie są zamykane. Gdy my udaliśmy się do Datongu, we wszystkich przedziałach – z wyjątkiem wyższej klasy – nie było już wolnych miejsc. I, co mnie zszokowało, w chińskich pociągach legalnie można palić. Nie tylko w tych tańszych, ale także w tych nowoczesnych i klimatyzowanych.

„TU JEST GORZEJ NIŻ W NOWYM JORKU” – Czy możemy zrobić sobie z tobą zdjęcie? – pyta mnie mniej więcej dwunastoletni chłopiec. Oczywiście, że się zgadzam, a już za chwilę w kolejce do zdjęcia ustawia się cała klasa. I tak jest co kilkaset metrów. Dzieci, starsi ludzie, inni turyści z Azji. Moje blond loki są dla nich nie lada atrakcją. Czasem nie mogę spokojnie przejść. Spaceruję nadrzeczną promenadą Bund, z której rozpościera się fantastyczny widok na nowoczesną dzielnicę Pudong. Tu zawsze są tłumy, a zwłaszcza wieczorem. Wszyscy przychodzą podziwiać nowoczesne wieżowce, które mienią się różnymi kolorami. Do tej pory moja blada twarz i blond włosy wzbudzały zainteresowanie, ale nikt tak otwarcie nie odważył się podchodzić. Podejrzewałam, że mogę być atrakcją turystyczną dla Chińczyków z mniejszych miast lub na prowincji. Ale nie tu, w kosmopolitycznym Szanghaju – jednym z najbardziej nowoczesnych miast świata. Tu turystów lub bogatych biznesmenów z Europy lub Stanów Zjednoczonych widać na każdym kroku. Drapacze chmur w Pudongu robią ogromne wrażenie. Najbardziej kojarzona jest wieża telewizyjna zwana „Perłą Orientu” i Shanghai World Financial Center. Ta dzielnica jest dumą Chin. Najwyższy wieżowiec Shanghai Tower ma ponad 600 metrów. I aż trudno uwierzyć, że jeszcze trzydzieści lat temu zamiast nowoczesnych budynków były tu pola i łąki. Szanghaj stale się rozbudowuje. Czasem ma się wrażenie, że to jeden wielki plac budowy. – Tu jest gorzej niż w Nowym Jorku – narzeka zmęczony turysta z Polski. Michał spędza w Szanghaju dwa dni i przyznaje, że męczy go to miasto. – Jest strasznie głośne, ludzi

tyle, że nie da się przejść. A do tego klaksony samochodów słychać co chwilę – podkreśla znużony chłopak. Tłumy turystów także na starym mieście. Jego uliczki są bardzo zatłoczone, a w odnowionych budynkach znajdują się sklepy, herbaciarnie, kawiarnie i restauracje. Często jednak płatność kartą jest utrudniona – w wielu miejscach akceptowane są tylko te chińskie. – Uwielbiam to miasto. Zawsze coś się dzieje. Ludzie są pomocni, życzliwi, choć czasem wpadają w panikę, gdy usłyszą, że zwracasz się do nich po angielsku – śmieje się turystka z Holandii, która ostatnie pół roku spędza, podróżując po świecie. To jej nagroda za ukończone studia i dłuższe wakacje przed rozpoczęciem pierwszej pracy. Miasto wciąga, wywołuje różne emocje i na pewno nie można się w nim nudzić. Ja jestem w nim zakochana. Szanghaj żyje, a atmosfera jest znacznie luźniejsza niż w Pekinie. Choć kontrasty także są widoczne, ale nie na pierwszy rzut oka. Oprócz nowoczesnych budynków w mieście nie brakuje zaniedbanych hutongów. Niektóre z nich nie mają nawet okien. Spacerując wieczorem po mieście, ze zgrozą obserwowałam, że jedynym światłem było to, które wpadało przez otwarte

Szanghaj; wyżej – Zhujiajiao, tak zwana pływająca chińska Wenecja niedaleko Szanghaju

Datong

drzwi. W środku stała mała kuchenka, umywalka i wiadra z wodą. Pomieszczenia przypominały bardziej piwnice niż miejsca nadające się do zamieszkania. Trzeba jednak uważać na naciągaczy. W Pekinie daliśmy się naciągnąć na herbatę. Zaprosił nas na nią młody Chińczyk, który utrzymywał, że studiuje za granicą i że lubi poznawać turystów. Teraz to brzmi banalnie, ale wtedy straciliśmy czujność. Dzbanek herbaty kosztował nas – w przeliczeniu na naszą walutę – 100 zł. Trzeba przyznać, że była wyborna. W Szanghaju już nie daliśmy się wyprowadzić w pole. Na ulicy zaczepiła nas dziewczyna, która oferowała spacer po chińskim ogrodzie. Grzecznie odmówiliśmy – tym bardziej że widzieliśmy ich już kilka, a te najpiękniejsze można znaleźć w miasteczkach niedaleko Szanghaju. Młoda Chinka odeszła urażona. Ale naciąganie turystów na różne atrakcje jest niestety normą.

„MNICH ZA KIEROWNICĄ!” Do Datongu docieramy o świcie. Naszym celem jest wisząca świątynia trzech religii i groty Yungang – wykute w ścianie piaskowca. W grotach znajduje się ponad pięćdziesiąt tysięcy posągów Buddy. Większość z nich powstała pomiędzy V a VI wiekiem za panowania dynastii Wei. Największy, wyrzeźbiony w skale posąg ma aż 17 m wysokości. Już po wyjściu z dworca od razu otacza nas grupa taksówkarzy. My do grot chcemy dotrzeć autobusem – wiemy z przewodnika, że takie kursują. Jednak aby znaleźć przystanek, musimy się natrudzić. Nikt z napotkanych po drodze Chińczyków nie jest w stanie powiedzieć, kiedy i skąd odjeżdżają autobusy. Taksówkarze uparcie twierdzą, że połączeń nie ma. Po godzinie znajdujemy właściwy przystanek i ruszamy w kierunku grot. Datong jest miastem przemysłowym, szarym i nieciekawym. Sprawia ogólnie depresyjne wrażenie – przynajmniej na mnie takie zrobiło. Ale groty, które znajdują się kilkanaście kilometrów dalej – zachwycają. Wewnątrz znajdują się przepiękne kolorowe zdobienia. To naprawdę niezwykłe miejsce. Można tu spotkać wielu turystów z Chin i innych krajów azjatyckich, ale za to żadnego Europejczyka. Po zwiedzaniu grot chcemy pojechać do starożytnej świątyni Xuan Kong Si – świątyni trzech religii. Dotarcie spod grot jest jednak utrudnione. To ponad 80 kilometrów. Na małym parkingu próbujemy złapać

taxi. Z jednej wychodzi mężczyzna w pomarańczowych szatach, ogolony na łyso. Spotykamy turystów z Australii, którzy uśmiechają się do siebie i wołają: „Mnich za kierownicą!”. Wątpię, by tak było naprawdę, choć czytałam, że z tą duchowością w Chinach bywa różnie. Po dogadaniu się w sprawie ceny transportu – na migi oczywiście – ruszamy z nim do świątyni. Kompleks robi niesamowite wrażenie. Świątynia trzech religii: buddyzmu, konfucjanizmu i taoizmu powstała ponad 1500 lat temu w klifach. Zbudowano ją na wysokości 60 merów nad ziemią. Wielu podróżnych ma wrażenie, jakby unosiła się w powietrzu. W skałach wykutych zostało 40 pawilonów, które są ze sobą połączone drewnianymi kładkami. Po powrocie do Datongu mamy jeszcze 3 godziny do odjazdu pociągu. Jesteśmy głodni, więc wchodzimy do jednej z restauracji, których w centrum nie ma zbyt wiele. Menu po chińsku, więc danie wybieram, patrząc na obrazki. Długo nikt nie podchodzi, mam wrażenie, że obecność białych wywołuje u kelnerów panikę. W końcu podchodzi nieśmiała dziewczyna i pyta, co chcemy zamówić.

Plac Niebiańskiego Spokoju (Tiananmen) w Pekinie

– Co to za mięso? – pytam, wskazując na obrazek. – Kurczak – odpowiada kelnerka. – A to? – Kurczak. Tu wszystko kurczak – mówi łamaną angielszczyzną, mimo że mięsa na obrazkach różnią się znacząco. Zamawiam „kurczaka” nr 1. Smakuje wyśmienicie.

NIESPODZIEWANA POMOC POLICJI Pekin. Druga nad ranem. Okolice Dworca Wschodniego. Już drugą godzinę błądzimy w poszukiwaniu naszego hostelu. To nasza ostatnia doba w Chinach. Nawigacja zwariowała, a napotkani Chińczycy bezradnie rozkładają ręce. Część z nich pokazuje zupełnie odmienne kierunki. Mieszkańcy Państwa Środka, nawet gdy czegoś nie wiedzą, to nigdy się do tego nie przyznają. Niewiedza w jakiejś dziedzinie oznacza dla nich utratę twarzy. Zresztą tak jest też w innych azjatyckich państwach. – Chyba spędzimy tę noc pod gołym niebem – mówię zrezygnowana do mojego towarzysza podróży i szukam wzrokiem parku. Plecaki nam ciążą, jesteśmy zmęczeni, ale nie zanosi się na to, że prędko położymy się spać. Oddaliliśmy się już chyba znacznie

od naszego potencjalnego hostelu, mijamy śpiących na ulicy bezdomnych. Pekin to jedyne miasto, w którym się na nich natknęłam. Nie mam pojęcia, gdzie jesteśmy. – Co wy tu robicie sami o tej porze? – odwracam się i widzę policjanta w radiowozie, który łamaną angielszczyzną próbuje nawiązać z nami kontakt. Jego zdziwiona mina na widok dwójki młodych białych ludzi mówi wszystko. – Zgubiliśmy się. Nikt nie wie, gdzie jest ta ulica. Nasz GPS nie widzi jej – mówię zmartwiona i pokazuję policjantowi adres. Funkcjonariusz zapisuje go w swoim telefonie i głośno rozmawia ze swoimi towarzyszami. W sumie jest ich czterech. Na tylnych siedzeniach siedzi dwóch młodziutkich policjantów. Uśmiechają się do nas przyjaźnie. – Wychodźcie! – mówi do nich starszy policjant. Młodzi posłusznie spełniają rozkaz. – A wy wsiadajcie. Podwieziemy was – mówi przyjaźnie. Zaskoczeni wsiadamy do radiowozu. Okazuje się, że nasi nowi znajomi także mają problem ze znalezieniem naszego hostelu. Po mniej więcej pół godzinie wreszcie jesteśmy na miejscu. To był długi dzień… ■

F O T O : V I N C E N T C H A N / U N S P L A S H

Subaru Forester e-BOXER Nowe możliwości w sprawdzonej formule

TEKST PIOTR CIECHOMSKI

Producenci nowych samochodów coraz częściej szukają technologii alternatywnej wobec silników spalinowych ze względu na zmniejszające się dopuszczalne normy spalania. Tym samym starają się zadowolić klientów na już – zdawałoby się – zapełnionym technologicznymi nowinkami rynku. W 2020 roku do gry wkracza Subaru, które w kultowym Foresterze po raz pierwszy prezentuje tzw. miękką hybrydę – napęd, który ma za zadanie oszczędnie, ale przede wszystkim zgodnie z tradycjami firmy, wozić przyszłych klientów.

arka spod znaku plejad niemal od początku istnienia kieruje się własną filozofią. Poziomy, przeciwsobny układ silnika typu bokser, stały napęd na cztery koła czy dbałość o bezpieczeństwo kierowcy i pasażerów to bez wątpienia wyróżniki producenta z Kraju Kwitnącej Wiśni. I tym razem nie jest inaczej. Nowy Subaru Forester zachowuje zalety poprzedników, jednocześnie oferując technologiczne nowości, które ułatwiają codzienne użytkowanie i poprawiają zarówno aktywne, jak i pasywne bezpieczeństwo pojazdu. M

Model na rok 2020 ma bardziej zwartą, smukłą i masywną bryłę, przeprojektowano również zderzaki wraz z reflektorami. Nadwozie Forestera nieco urosło, na niezmiennym 22-centymetrowym poziomie pozostał prześwit, co w połączeniu z napędem S-AWD i słusznymi kątami natarcia, rampowym i zejścia, sprawia, że samochód nie boi się zjechać

z asfaltu, a nie jest tak oczywiste w przypadku konkurencji. Powiększono bagażnik, który teraz ma pojemność 509 litrów i jest – mimo znajdującego się w tylnej części zestawu baterii – o 5 litrów większy niż w poprzedniej generacji. Cała konstrukcja opiera się na nowej platformie SGP, która dba o bezpieczeństwo podróżujących i jest jednym z powodów otrzymania najwyższej noty w testach Euro NCAP oraz wyróżnienia dla najlepszego w klasie. Dużym plusem jest także przeszklenie pojazdu. Subaru stawia na widoczność i nie proponuje „wizjerów”, tylko pełnoprawne, duże szyby, które bez wątpienia wpływają na lepsze czucie pojazdu podczas poruszania się po drodze.

Wnętrze samochodu także zostało odświeżone. Producenci zastosowali sporą ilość dobrej jakości plastiku oraz miłych dla oka przeszyć, skóry i elementów dekoracyjnych w kolorze „piano black”. Całość, uzupełniona o multimedialny system rozrywki, prezentuje się na naprawdę przyzwoitym poziomie. Nowością technologiczną jest rozpoznawanie kierowcy. Kamera umieszczona w „kapliczce” na desce rozdzielczej zapamiętuje do pięciu twarzy kierowców i w zależności od profilu automatycznie dostosowuje do zapamiętanych ustawień foteli, lusterek, a także temperaturę wewnątrz pojazdu. Ta sama technologia dba o skupienie podczas jazdy. Jeżeli wykryje, że jesteśmy rozkojarzeni lub nasz wzrok nie jest skierowany na drogę przed nami, informuje o tym na wyświetlaczu i emituje odpowiedni sygnał dźwiękowy.

Przy zakupie nowego Forestera otrzymujemy flagową technologię EyeSight, która aktywuje się w obliczu niebezpieczeństwa lub kolizji. Dwie kamery umieszczone w przedniej części podsufitki działają wraz z układami napędowym, jezdnym i hamulcowym, i niczym nasz dobry stróż dbają o odpowiedni odstęp od poprzedzającego pojazdu oraz jazdę zgodnie z wytyczonymi pasami ruchu, a w razie niebezpieczeństwa są w stanie autonomicznie zatrzymać się przed przeszkodą. Na pokładzie znajdziemy także czujniki martwego pola oraz system awaryjnego hamowania podczas jazdy na wstecznym biegu. Ciekawostką może być kamera zamontowana w prawym lusterku. Uruchamiana za pomocą przycisku, jest wybawieniem przy podjeżdżaniu pod krawężniki, a także na ciasnych miejscach parkingowych.

Największą nowością jest rozwiązanie, które napędza nowego „Leśnika”. E-BOXER, bo tak auto zostało nazwane, to połączenie dwóch silników: grającego pierwsze skrzypce 2-litrowego spalinowego o pojemności 150 KM i 194 Nm oraz wspomagającego go silnika o pojemności 16,7 KM, co najważniejsze, potrafiącego wykrzesać dodatkowe 66 Nm. Nie jest to jednak typowa „miękka hybryda”. W tym przypadku napęd jest stale przenoszony na cztery koła, a na napędzie elektrycznym jesteśmy w stanie przejechać z małą prędkością odległość do 1,6 km. Ładowanie baterii odbywa się podczas hamowania, więc zupełnie nieodczuwalna jest tu rekuperacja znana z modeli marek konkurencyjnych. Za przeniesienie napędu odpowiada bezstopniowa skrzynia CVT, która dla wygody kierowcy symuluje 7 biegów. Działa ona dość płynnie, choć nie można oprzeć się wrażeniu, że czasem „trzyma” obroty za wysoko.

Komfort jazdy nowym Foresterem utrzymany jest na stałym, wysokim poziomie. Niewątpliwie pomaga w tym niski środek ciężkości wspomagany umieszczeniem zabudowanego silnika elektrycznego w tylnej części skrzyni biegów oraz zestawu baterii nad drugą osią. Samochód trzyma się drogi jak przyklejony, a pokonywanie zakrętów nawet przy wyższej prędkości nie robi na nim większego wrażenia. Do jazdy w terenie producent przeznaczył dwa tryby X-Mode, które możemy aktywować za pomocą przełącznika znajdującego się w konsoli środkowej w zależności od tego, czy poruszamy się w lekkim, czy ciężkim terenie. W obydwu przypadkach elektronika imituje działanie blokad mechanizmów różnicowych. Dodatkowo w trybie poświęconym ciężkim przeprawom dezaktywują się systemy kontroli trakcji. Podczas jazdy w głębokim śniegu samochód sprawuje się znakomicie – wspomagany przez moment obrotowy z silnika elektrycznego, jest w stanie skutecznie pomóc kierowcy w tarapatach. Jazda po stromych zboczach to również podwyższony wynik spalania, jednak mimo pokonywania wielu serpentyn o dużym kącie nachylenia wskazanie nie podnosi się powyżej 9,3 litra na 100 km, co można uznać za bardzo dobry wynik.

Subaru z nowym Foresterem wkroczył na zupełnie nowe dla siebie e-terytorium. Model nie stracił jednak nic z cech swoich poprzedników i nadal jest samochodem, na którym naprawdę można polegać. Auto, które zaczynało jako terenowe kombi, wciąż ma do zaoferowania dużo miejsca i komfort, a właściwościami jezdnymi może śmiało konkurować o miano lidera w segmencie. ■

W następnym wydaniu TRAVEL POLSKA m.in.:

Polska na weekend Na rowerze przez Podlasie

Kamperem w świat, czyli urlop na kołach

Zapraszamy na strony naszego wydawnictwa: facebook.com/TravelPolskaMagazyn instagram.com/TravelPolskaMagazyn

Wydawnictwo MajerMedia ul. Tadeusza Kościuszki 26 21-500 Biała Podlaska Tel. 83 411 50 11

www.majermedia.com redakcja@majermedia.com prenumerata@majermedia.com reklama@majermedia.com DYREKTOR ZARZĄDZAJĄCY: Maciej Majerczak

REDAKCJA: Redaktor naczelny: Rafał Nowicki Redaktor prowadząca: Katarzyna Jaszczuk Zespół redakcyjny: Paweł Ilczuk, Aleksandra Makaruk, Renata Nawrocka, Robert Nienacki, Karina O’Neill Współpraca: Michał Stolarewicz Korekta: Anna Nalikowska Skład: Grzegorz Waszczuk Druk: Mazowieckie Centrum Poligrafii Okładka: foto Fredrik Ohlander/Unsplash

Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych i zastrzega sobie prawo redagowania nadsyłanych tekstów. Wydawca nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Wydawnictwo MajerMedia jest członkiem Izby Wydawców Prasy

This article is from: