luty/marzec 2018
ISSN 1739-1688
Magazyn Studentów Uniwersytetu Śląskiego
MAGAZYN BEZPŁATNY
Magazyn Studentów Uniwersytetu Śląskiego „Suplement”
Wydział Matematyki, Fizyki i Chemii, ul. Bankowa 14, sala 410a, 40-007 Katowice www.magazynsuplement.us.edu.pl, e-mail: magazyn.suplement@gmail.com, www.facebook.pl/magazynsuplement, www.instagram.com/magazynsuplement
Redaktor Naczelna: Martyna Gwóźdź (martynaewagwozdz@gmail.com)
Zastępca Redaktor Naczelnej: Dawid Milewski (dawid.milewski@interia.eu)
Skład graficzny: Maja Seweryn (www.majaseweryn.com)
Zespół korektorski: Monika Szafrańska, Dawid Milewski, Agnieszka Kusek, Natalia Kubicius
Grafika na okładce: Piotr Kozioł (www.artstation.com/infernal)
Zdjęcia wizerunkowe: Aleksandra Wajdzik
Grafika: Maja Seweryn (www.majaseweryn.com)
Rysunki: Michał Kulasek (www.facebook.com/kulawe.obrazki)
Zespół redakcyjny:
W magazynie zostały użyte materiały z banków zdjęć: www.pexels.com, www.pixabay.com i www.fotofoter.org.
Martyna Gwóźdź
Michał Denysenko
Dawid Milewski
Adrian Koza
Monika Szafrańska
Maja Seweryn
Aleksandra Podufalska Patryk Osadnik
Karolina Donosewicz
Adrianna Helena Mrowiec
Anna Gawlik
Justyna Kalinowska
Agnieszka Żeliszewska
Agnieszka Kusek
Marta Szołtysik
Dominika Gnacek
Robert Jakubczak
Natalia Kubicius
Karolina Maga
Rita Miernik
Michał Słoniewski
Tomasz Kern
Katsiaryna Kalyska
Daria Holeczek
Martyna Halbiniak
Aleksandra Stupera
Alicja Przybyło
Martyna Urban
Aleksandra Wajdzik
Świat potrzebuje katalizatora – złoty wiek polskiego reportażu | Patryk Osadnik Reportaż jako koło ratunkowe w dobie społeczeństwa informacyjnego
Like me | Dominika Gnacek
Emotikon prezentujący kciuk w górę to niematerialna waluta, która przedawkowana, daje efekty uboczne
Hu! Hu! Ha! Zima (wcale nie taka) zła! | Adrianna Helena Mrowiec
Snowboard – przygotowanie do pierwszego sezonu
Ile warta jest wieczna sława? | Rita Miernik Przejmująca historia najsłynniejszej malarki świata – Fridy Kahlo
Jak nie zrobić ofiary z ofiary? | Martyna Halbiniak
Czym jest wtórna wiktymizacja? Nie bójmy się rozmawiać o problemach związanych z przemocą seksualną
Zrób zdjęcie (s)prawnym ujęciem | Alicja Przybyło
Tworzenie filmów i zdjęć w świetle prawa autorskiego
Pies, małpa i smok – minizoo w chińskim zodiaku | Agnieszka Kusek Legenda o najważniejszym wyścigu w antycznych Chinach
Pięć zdań polskich | Monika Szafrańska
Kilka słów o stosunkach z sąsiadami i słynnych polskich zdaniach
Spodek mekką siatkówki | Karolina Maga
O tym, jak polska siatkówka zdominowała katowicki Spodek
Nowa Sodoma | Dawid Milewski
Wojny gangów, kobietobójstwo i bezprawie – panorama osławionego Ciudad Juárez na przestrzeni ostatnich dekad
Klucz do biznesu | Justyna Kalinowska
Wywiad z Johnem Spencem – amerykańskim mówcą biznesowym, który opowiada o tym, jak poprowadzić własny biznes i czego przy tym unikać
Sprzedawca to psycholog? | Daria Holeczek
Bogaty snob, zagubiona z klasą, przeciętny Edek, a może podrywacz? O stereotypach klientów
Włącz myślenie – czas na łamigłówki! | Monika Szafrańska, Marta Szołtysik, Michał Denysenko, Robert Jakubczak
6 8 10 12 14 16 20 22 24 26 28 30 32
Czytaj i zapominaj
Pisarzy można podzielić na dwie kategorie. Pierwsi zamykają się przed światem, tworzą od rana do wieczora, nie zapominając przy tym o dolewaniu kawy do ulubionego kubka. Drudzy to ci, którzy żyjąc w „normalnym” świecie, mają zawsze przy sobie „magiczny notatnik” i zapisują w nim każdą napotkaną w codziennym biegu myśl. Myślę, że również nie zapominają o kawie (kto by śmiał?).
O pisarzach wiemy tyle, ile nam sami powiedzą – nierzadko w wywiadach pojawia się pytanie: „Co cię zainspirowało do napisania danej książki/artykułu?”. A co wiemy o drugiej stronie – o czytelnikach? Profesor Ryszard Koziołek podczas wywiadu do jednego z numerów „Suplementu” przyznał, że na jego szafce nocnej leżą książki, które zmuszają go do czytania. To „zmuszanie” to wyrabianie w sobie nawyku. Ale czy po męczącym dniu zawsze mamy chęć na lekturę przed snem? Kiedy więc najlepiej czytać? Dla mnie nowa lektura staje się najlepszym przyjacielem. Mam ją przy sobie zawsze i w każdej wolnej chwili staram się po nią sięgać. Kolejka w przychodni? Czekanie w kawiarni na znajomego? Spóźniony autobus? Mam na to sposób! Niezależnie od miejsca wyciągam coś do czytania i spędzam nad tym chociaż kilka minut. A Ty, jakim jesteś czytelnikiem? Życzę Ci, aby obecny numer „Suplementu” stał się Twoim kompanem podczas podróży (tych małych i dużych). Mam nadzieję, że artykuły zamieszczone w tym wydaniu pozwolą na nowo spojrzeć na to, co już wiesz i znasz. Bo niezależnie od tego, jakim jesteś czytelnikiem, najważniejsza jest ciekawość świata, a co za tym idzie – ciekawość innych ludzi. Parafrazując słowa Jerzego Pilcha: Artykułów nie czyta się po to, aby je pamiętać. Artykuły czyta się po to, aby je zapominać, a zapomina się po to, by móc znów je czyta. Miłej lektury!
Redaktor Naczelna Martyna Gwóźdź
Świat potrzebuje katalizatora – złoty wiek reportażu
BEEP! BEEP! Budzi mnie nowe powiadomienie. Nie wstaję z łóżka, przeglądam informacje na smartfonie. Jem śniadanie, oglądając program informacyjny. Wychodzę z domu i sprawdzam kolejne posty na Facebooku. W radiu podają najświeższe wiadomości. Czy wiecie, że w 2012 roku za pomocą Twittera informacja o trzęsieniu ziemi w Kostaryce obiegła świat w 30 sekund? Samo trzęsienie potrzebowało minuty, żeby pokonać 250 kilometrów! Dlaczego nie szukamy ucieczki od przytłaczających nas informacji? Dlaczego idziemy jeszcze o krok dalej i sięgamy po reportaż?
Mówi się o nas „społeczeństwo informacyjne”. Minęły czasy węgla i stali, a my zajęliśmy się produkcją informacji i ich przetwarzaniem. To drugie stanowi dla nas pewien problem. Informacje, podobnie jak inne produkty, podzieliły się na te lepszej i gorszej jakości i to właśnie chińszczyzna zalewa rynek. Toniemy w morzu fake newsów, manipulacji i przemilczeń. Nie jesteśmy w stanie poradzić sobie z zalewającymi nas falami informacji, dlatego potrzebujemy katalizatora – czegoś lub kogoś, kto pomoże nam wyłowić wartościowe treści. Biorąc łapczywie ostatni wdech, bezwładnie wyciągamy ręce z nadzieją, że ktoś poda nam koło ratunkowe – wchodzimy do księgarni i łapiemy za reportaż.
Fakty, fakty, fakty!
Dlaczego katalizatorem jest dla nas reporter lub, jak niektórzy lubią go nazywać, reportażysta? Melchior Wańkowicz przedstawiał reportaż jako mozaikę złożoną z wielobarwnych kamyczków – reporter zbiera fakty i składa je w całość, ale z zastrzeżeniem, że żadnego kamyczka nie wolno mu przemalować na inny kolor, bo wtedy nie jest on już prawdziwy. Powierzamy autorowi nasze zaufanie, a przedstawianie faktów to wymóg, który stawia przed nim gatunek. Wydaje się to naiwne, ale podchodząc do reportażu, podpisujemy pakt faktograficzny z autorem i zakładamy, że wszystko, co chce nam przekazać, jest prawdą.
„W latach sześćdziesiątych w Nigerii, kiedy poważnie zachorowałem, wysłali mnie samolotem, a rzeczy osobno. Celnik na Dworcu Gdańskim dopytywał się, gdzie właściwie jest mój bagaż, bo przyszła skrzynia książek, jedne dżinsy
i patelnia” – pisze Ryszard Kapuściński w Autoportrecie reportera. Pierwsze kamyczki reporter zbiera, przygotowując background do swojej książki. „Oczytanie” tematu to coś, co charakteryzuje korespondenta – nawet Kapuścińskiego, którego książkom zarzuca się wiele przeinaczeń. Spędzał on całe dnie nad literaturą przedmiotu. W kontekście reporterskiej faktografii warto spojrzeć na Żeby nie było śladów Cezarego Łazarewicza – reportaż, u którego podstaw leżą opasłe akta spraw sądowych, wielodniowe analizy dokumentów IPN-u, listów i prasy – jako na przykład mozolnej pracy u źródeł, dokonywanej przez reportera przy wyławianiu informacji.
Człowiek z krwi i kości
Na jednym ze spotkań autorskich Jacek Hugo-Bader mówił, że od kilku miesięcy uparcie przyjeżdża do Częstochowy, próbując przeprowadzić z pewną kobietą rozmowę na potrzeby swojej najnowszej książki. Rozmowy to kolejne kamyczki do reporterskiej mozaiki. Świadkowie i uczestnicy wydarzeń dostarczają informacji z pierwszej ręki – prosto z linii informacyjnego frontu. Tutaj nasz katalizator ma kolejne ważne zadanie: oddzielenie prawdy od gawędziarstwa i bajań. Do tego potrzebny jest mu wcześniej zrobiony research oraz intuicja i umiejętność przekonywania do siebie ludzi; otwierania tych, którzy zdaniem Hugo-Badera „są jak porządne radzieckie konserwy – bez broni atomowej ani rusz!”. W trakcie swoich podróży do Rosji Hugo-Bader rozmawiał z Michaiłem Kałasznikowem – konstruktorem broni zabijającej każdego roku ponad 200 tysięcy osób – czy też z Aleksandrem Basanskym – złotym oligarchą, który do zdjęcia pozuje z kielichem pełnym złotych samorodków. Ale
tekst: Patryk Osadnik – osa.patryk96@gmail.com | zdjęcia: Miłosz Wróblewski – www.instagram.com/miuosh.w str. 6
przede wszystkim reporter zbierał historie ludzi żyjących wzdłuż Traktu – dramatyczne opowieści polskich zesłańców i dzieci wychowanych w łagrach, żołnierzy walczących za miłość do ZSRR i tych, których Związek Radziecki pozostawił samym sobie; kobiet, które na Kołymę przyjechały w pogoni za miłością, i mężczyzn szukających tam ucieczki od świata. Reportaż pokazuje codzienność, a przede wszystkim to, jak wiele niezwykłych historii kryje się w zwykłym człowieku. „W ludziach nadal istnieje potrzeba obcowania z kimś konkretnym (choćby przez lekturę), jedynym, kto ma imię, twarz, nawyki, pragnienia” – pisze Kapuściński w Lapidariach Bohaterów reportażu można dotknąć, doświadczyć prawdziwych emocji, wejść w ich skórę, bo oddychają tym samym powietrzem, czasem chodzą tymi samymi drogami. Książka pozwala nam zrobić coś, co paradoksalnie rzadko robimy w prawdziwym życiu, odcięci od siebie barierą szklanych ekranów zapisanych informacjami.
Obiektyw szerokokątny
Ostatnie kamyczki do reportażowej układanki dokłada sam reporter. Wyławia informacje ze źródeł, później zbiera je wśród świadków i uczestników wydarzeń, a ostatnim i najważniejszym filtrem są jego oczy. Wydaje się, że reportaż jest zbliżeniem, maksymalnym zoomem w aparacie, ale tak naprawdę oczy reportera ustawione są na szeroki kadr. „Ja nie piszę, żeby się w szczegółach zgadzało, chodzi o istotę rzeczy!” – stwierdza Kapuściński. Choć bohaterowie reportaży są jednostkowi i przedstawiają niepowtarzalne historie, to kadry z ich życia wpisują się w szerszy kontekst. Nazywa się to uniwersalizmem. Autor wplata ludzkie losy w mozaikę społecznych przemian, mechanizmów władzy czy wielkich konfliktów. Reportaż dopuszcza do głosu ludzi, którzy nigdy wcześniej tego głosu nie mieli i nigdy później mieć go nie będą. Opowiadają oni światu o małych i wielkich wydarzeniach, stając się ich częścią. Dzięki temu bliscy nam bohaterowie, ich emocje, przeżycia i reporterskie obserwacje przedstawiają nam bogatą wiedzę o świecie, często przez pryzmat zbliżenia na codziennie-niecodzienne historie.
Oczy reportera mają też inną bardzo ważną funkcję. Dzięki bliskości świata, ludzi i wydarzeń przedstawia on panującą atmosferę, którą zbiera dzięki swoim „klapom chłonnym” – jak określa to Wańkowicz. Relacja reporterska to nie tylko przekaz informacji. Reporter przepuszcza wszystko przez swoją osobistą soczewkę, dobiera kamyczki tak, żeby oddać klimat miejsc i zdarzeń. Zaprasza nas do innego świata – nie jest to świat sci-fi, inna planeta czy galaktyka – przenosi odbiorcę na inne kontynenty, przenosi go w czasie, pokazuje mu obce kultury, pozwala odczuwać inaczej i patrzeć innymi oczyma.
Złoty wiek
Reportaż przeżywa swój złoty wiek. W księgarniach regały z tabliczkami „non-fiction”, „literatura faktu”, „reportaż” uginają się pod ciężarem książek. W 2014 roku po raz pierwszy w swojej 113-letniej historii Nagroda Nobla w dziedzinie literatury trafia do reporterki – Swietłany Aleksijewicz; w 2017 Literacką Nagrodę NIKE po raz pierwszy otrzymuje reportaż – Żeby nie było śladów Cezarego Łazarewicza. Gatunek uważany dotąd za półliteracki, z pogranicza beletrystyki i literatury faktu, coraz pewniej wpisuje się w krąg pełnoprawnej literatury. Wynika to nie tylko ze zmian wewnątrz
samej literatury, najważniejszy jest tutaj czynnik zewnętrzny – zapotrzebowanie społeczne . Wańkowicz w Prosto od krowy pisze: „Już pierwsza wojna przynosi taki nawał faktów, że ludzie rozglądają się za tymi, którzy je pomogą rejestrować”. Od tego czasu mija sto lat. Na świecie dochodzi do kolejnych wielkich konfliktów i rewolucji. Technologia z każdym dniem pędzi do przodu, powstają nowe środki komunikacji i nowe media. Pojawia się Internet, który całkowicie zmienia nasze spojrzenie na świat. Wyrasta nowa struktura społeczna, co pociąga za sobą dziesiątki, a nawet setki nowych zjawisk i procesów. Świat w ostatnim stuleciu nieprawdopodobnie przyśpieszył, nie zmieniło to jednak ludzkiej natury, która jest ciekawska i poszukuje prawdy. Zapotrzebowanie na fakty stale rośnie, a razem z nim rośnie zapotrzebowanie i rola reportera – katalizatora w świecie informacji.
Źródła:
A. Domosławki: Kapuściński Non-fiction;
C. Łazarewicz: Żeby nie było śladów ;
J. Hugo-Bader: Dzienniki Kołymskie;
J. Hugo-Bader:
M. Wańkowicz:
R. Kapuściński:
R. Kapuściński:
str. 7
Like me
Lubi, nie lubi, lubi, nie lubi... lubi! Pamiętasz wróżenie z płatków kwiatka? Te czasy minęły. Nie musisz już pytać. Teraz wirtualne dowody sympatii same spływają do Ciebie ze wszystkich profili społecznościowych.
A pamiętasz szkolny hit – zeszyt „złotych myśli”? Nie wypieraj się, na pewno również prowadziłeś kartotekę swoich znajomych. To był sposób na przetestowanie koleżeńskiej lojalności i ogarnięcie wszystkich swoich społecznych więzi. Kiedy się urodziłeś? Jaki owoc lubisz? Jak ma na imię twoja sympatia („może to ja, to ja!”)? Narysuj mi coś! Powiedz mi o sobie wszystko!
Hegemonia wirtualnej rzeczywistości przesunęła światło reflektora na nas samych. Łatwo dowiedzieć się, co słychać u znajomych, wystarczą powiadomienia z social mediów – nieco bardziej trzeba się namęczyć, by wysłać im atrakcyjny update dotyczący naszego życia. Erving Goffman wprowadza pojęcie „teatru życia codziennego” – teatru powszechnego; teatru, którego nie odwiedzamy tylko po to, by oglądać, ale przede wszystkim po to, by grać. Jego koncepcję możemy przenieść na grunt mediów społecznościowych. Nasze profile to „scena”, a nasi znajomi i obserwatorzy – „widownia”, której nie dotyczą obostrzenia związane z zakazem utrwalania naszych „występów”( print screeny atakują). A w takich warunkach ryzykownie jest improwizować, prawda?
Scena pierwsza: „To ja, Narcyz się nazywam”
„Jestem piękny i uroczy – popatrzcie w moje oczy. Jestem przecież najpiękniejszy, a na pewno najskromniejszy”. Gdy
17 lat temu zespół Łzy wyśpiewał po raz pierwszy jeden ze swoich przyszłych hitów, nikt nie spodziewał się, że piosenkowy Narcyz znajdzie odzwierciedlenie na internetowych portalach społecznościowych. Jak wykazało badanie polskich badaczy, Pawła Izdebskiego i Martyny Kotyśko, im silniej „profilówka” eksponuje wybrany aspekt naszego wyglądu zewnętrznego (np. oczy, usta), tym większe skłonności narcystyczne ma publikujący. Co więcej – liczba zebranych (pod zdjęciem czy postem) lajków uwarunkuje sposób, w jaki ta osoba będzie postrzegać samą siebie. Założenie to nosi nazwę interakcjonizmu symbolicznego i zostało wprowadzone przez George’a Herberta Meada. Opinia innych ludzi (zwłaszcza tych, z którymi jesteśmy silnie powiązani i na których zdaniu nam zależy) zadziała jak zwierciadło – będziemy się w niej przeglądać jak w tafli lustra i na jej podstawie budować wizję samych siebie. Symbolem w tym przypadku będą oczywiście wszelkie wizualne reakcje – emotikony dostępne na portalach. Wysyp lajków zadziała jak społeczny dowód słuszności – w końcu tyle osób nie może się mylić co do naszej wspaniałości, prawda?
Scena druga: scenariusz na piątkę z plusem Ale „aktorstwo” to niejedyna twórcza umiejętność, jaką nabywamy, funkcjonując w mediach społecznościowych. Skoro jest „scena”, musi być też „scenariusz”. Goffman wyróżnia
| środkowe zdjęcie:
str. 8
tekst: Dominika Gnacek – dominika.gnacek@o2.pl
Karolina Donosewicz
kilka rodzajów strategii stosowanych w życiowych spektaklach – m.in. idealizację, dramatyzację i dzielenie publiczności. Pierwszy z nich to – jak sama nazwa mówi – idealizowanie swojej codzienności, dostosowywanie jej do pewnego powszechnie akceptowanego i propagowanego wzorca. Należy odróżnić ją jednak od dramatyzacji, której istota skupia się na dorzucaniu pewnych elementów dramatu, działających na korzyść i świadczących o określonej cesze publikującego. A więc: idealizujesz się, gdy wrzucasz fotkę wyrzeźbionego, zadbanego ciała, a dramatyzujesz, gdy dodasz znacznik siłowni, z której korzystasz (droga i wysoko oceniana w rankingach „siłka” będzie świadczyć m.in. o majętności Twojego portfela). A dzielenie? To najprostsze. Korzystasz z funkcji ustawień prywatności? Dbasz o to, by Twoich danych osobowych (i informacji o związkach, odwiedzinach czy majątku) nie uzyskał ktoś niepowołany? No to dzielisz swoją „widownię”. I już. (Warto zaakcentować tu fakt, że nasze umiejętności i świadomość w zakresie zabezpieczania personaliów znacząco wzrosły od czasów szkolnych, prawda? Internet nie taki straszny, jak go malują. Wystarczy dmuchać na zimne).
Scena trzecia: pikujemy?
Ilekroć jadę autobusem, obserwuję ludzi przeglądających tablice swoich znajomych i wydzielających im wirtualne kciuki poparcia. Czy rytuał lajkowania to przejaw postępu, element towarzyszący rozwojowi technologicznemu, coś normalnego? Czy może objaw schorzenia, oznaka zaniku rzeczywistych relacji? Nie mnie oceniać. Lajki i cała emocjonalna otoczka, która im towarzyszy, mogą być zarówno naszą siłą, jak i piętą achillesową, a tej drugiej interpretacji zdają się przychylać twórcy science fiction. Prym wiedzie tutaj seria Black Mirror. W jednym z odcinków 3. sezonu serialu przedstawiono wizję świata, w którym o pozycji człowieka świadczy posiadana przez niego ocena na wirtualnym portalu, a zapłatą za każdą usługę (nawet za przyjemną rozmowę!) jest przyznanie jak największej liczby gwiazdek na jego profilu. Analogicznie, niezadowolenie z interakcji skutkuje udzieleniem najniższej możliwej gwiazdkowej punktacji. Status każdej osoby wyświetla się po skierowaniu na nią czytnika z telefonu, a spadnięcie poniżej akceptowalnego poziomu oznacza utrudnienia, np. w dostępie do usług lotniczych. Ewolucja? Odcinek nosi tytuł Nosedive, co możemy tłumaczyć jako gwałtowny spadek czy nurkowanie. Czy tylko ja wyczuwam w tytule pewien przekaz?
Scena czwarta: lubię, więc jestem Zastanawiałeś się kiedyś, co mówi o Tobie zestawienie Twoich polubień? Łatwo jest lajkować, pod względem technicznym, ale do lajkowania potrzeba jeszcze pewnego określonego stanu umysłu. To wszystko kwestia Twojego otwarcia, skłonności do rozdzielania „głasków” (pozytywnych i negatywnych bodźców; oznak zainteresowania, które potrzebne są człowiekowi, by dobrze funkcjonować). Jednak lajki to miecz obusieczny. Z jednej strony – możesz na nich zyskać, wprowadzając w ruch machinę reguły wzajemności (ty polubiłeś moją aktywność, ja polubię twoją), wzmacniając tym samym poczucie własnej wartości i zyskując feedback na temat publikowanych treści (przydatne zwłaszcza internetowym twórcom – wiem, co mówię). Z drugiej strony – mogą Cię pociągnąć przed sąd. Nie wierzysz? W 2017 roku w Szwajcarii sąd obarczył grzywną (4 tysiące franków szwajcarskich!)
mężczyznę, który dwa lata wcześniej na Facebooku polubił wpisy szkalujące aktywistę na rzecz ochrony zwierząt. Pomogło to rozpowszechnić niepochlebne treści i zostało zinterpretowane jako oznaka poparcia i utożsamienia się z wyrażonymi na portalu osądami – a to stanowiło już wystarczającą przesłankę, by ruszyła machina prawnych procedur. Nie bez powodu mówi się, że słowo (albo emotikon) może zranić. Lubisz? Strzeż się. Możesz być współwinny. Albo możesz zapomnieć o współpracy. Rozdzielanie „kciuków” czyni czytelnymi nasze preferencje (polityczne, seksualne, religijne itd. – w tym te, o których nie mamy ochoty głośno mówić). Czytelnymi dla wszystkich obserwatorów. Także dla Twojego szefa lub wykładowcy.
Jeśli chcesz zmierzyć czyjąś sympatię, wystawiając mu rachunek za wirtualne kciuki... może lepiej wrócić do płatków kwiatka? Ok, wiem. Jest zima. Kwiatki się skończyły, a Ty jesteś like me i potrzebujesz dowodów sympatii. Już, teraz. Niech będzie. Like me. Lubisz mnie – więc jestem! Ty też bądź. Łap lajka!
Źródła:
R. B. Cialdini: Wywieranie wpływu na ludzi. Teoria i praktyka;
E. Goffman: Człowiek w teatrze życia codziennego;
H. Liberska, A. Malina, D. Suwalska-Barancewicz: Funkcjonowanie współczesnych młodych ludzi w zmieniającym
się świecie;
M. Kuchta: Ukarany za lajki na Facebooku. Nietypowy wyrok szwajcarskiego sądu (www.socialpress.pl).
Hu! Hu! Ha!
Zima (wcale nie taka) zła!
Góry i śnieg. Słońce i mróz. Wolność i zabawa. Snowboard, puch i kawałek stromego zbocza. Kto jest gotowy, by rozpocząć białe szaleństwo?
Pierwszy śnieg i pierwsze mrozy dawno za nami. Na nikim nie robi już wrażenia –5˚C na termometrze, przyzwyczailiśmy się do gorzej przejezdnych dróg, opóźnionych autobusów i wszechobecnego narzekania na tę surową porę roku. Fakt, zima w mieście nie zawsze wygląda tak pięknie jak na niektórych fotografiach, przedstawiających oświetlone kolorowymi lampkami domy i ogrody pełne błyszczących ozdób. Jednak w górach sprawa ma się trochę inaczej. Tam naprawdę można odnaleźć zimę w całej jej magicznej okazałości. Przykryte białą kołdrą lasy, ośnieżone szczyty, ostry dźwięk krawędzi deski snowboardowej wbijającej się w strome zbocze stoku… Aby doświadczyć tych wszystkich wspaniałości, nie trzeba przecież jechać na drugi koniec Polski, bo stoki narciarskie są naprawdę niedaleko. Od dziecka jeżdżę na nartach, a przygodę ze snowboardem zaczęłam siedem lat temu. Nie wyobrażam sobie sezonu bez jazdy. A czy Ty próbowałeś już kiedyś sportów zimowych? Nie? Dlaczego? Może chciałeś, ale nie wiedziałeś, od czego zacząć, albo wydawało Ci się, że to nie do końca Twoja bajka. A co powiesz na to, by jeszcze w tym roku zaryzykować i spróbować czegoś nowego, na przykład jazdy na snowboardzie? Nie marnuj więc czasu: kompletuj sprzęt i zapoznaj się z kilkoma podstawowymi zasadami, które ułatwią Ci start Twojego pierwszego sezonu zimowego!
Sucha zaprawa
Wiele osób decyduje się spróbować sportów zimowych spontanicznie. Nie ma w tym nic złego, jednak zdecydowanie lepiej jest pobudzić swoje ciało przed pierwszym wypadem
na snowboard, szczególnie jeśli na co dzień nie poświęcasz zbyt dużo czasu aktywności fizycznej. Warto wzmocnić nogi (główne uda i pośladki) oraz mięśnie brzucha, które są bardzo pomocne przy ciągłym siadaniu i wstawaniu podczas pierwszej lekcji. Poza tym, mocniejsze mięśnie pozwolą Ci odciążyć stawy kolanowe, a to zmniejszy ryzyko bólu czy kontuzji. Wystarczy, że (w miarę możliwości) codziennie przez kilka tygodni przed zaplanowanym wyjazdem będziesz pobudzać ciało ogólnorozwojowymi, dobrze znanymi ćwiczeniami, takimi jak: brzuszki, przysiady, wypady, skakanie na skakance, lub metodami niestandardowymi, jak np. joga. Nie ma na co czekać! Bierz się do pracy!
W co inwestować: sprzęt czy ubrania?
Dla każdego początkującego priorytetem powinno być skompletowanie solidnego i wygodnego ubrania. W szczególności na snowboardzie pierwsze chwile łączą się z ciągłym kontaktem ze śniegiem – czy to podczas zapinania deski, czy przy nieuniknionych wywrotkach. Dlatego najważniejszą rzeczą, na którą powinieneś zwrócić uwagę, dobierając spodnie, kurtkę lub kombinezon oraz obowiązkowe rękawiczki, jest ich nieprzemakalność (minimum 10 000). Pamiętaj też, by ubierać się warstwowo. Gdy zrobi Ci się zbyt ciepło, zawsze będziesz mógł zrezygnować z którejś części ubioru. Zapobiegnie to wzmożonej potliwości, a w konsekwencji uchroni Cię przed przeziębieniem. Bardzo dobrym rozwiązaniem będzie również zaopatrzenie się w bieliznę termiczną, która zatrzyma Twoje ciepło, a jednocześnie pozwoli skórze
– adzia.mrowiec@wp.pl | powyższe
10
tekst: Adrianna Helena Mrowiec
zdjęcie: Adrianna Helena Mrowiec str.
swobodnie oddychać. Zdaję sobie sprawę z tego, że wszystkie niezbędne rzeczy do najtańszych nie należą, lecz jeśli wybierzesz mądrze i zakupisz ubrania z odpowiednich tkanin, posłużą Ci one naprawdę długo – wiem to z własnego doświadczenia. Inaczej rzecz ma się ze sprzętem. Jeśli wcześniej nie próbowałeś żadnego sportu zimowego, to nie warto od razu płacić za niego kosmicznych pieniędzy. Początki są trudne, może okazać się, że snowboard nie jest dla Ciebie, poza tym początkujący z reguły bardzo szybko niszczą swój sprzęt, gdyż przez oczywisty brak umiejętności nie zawsze używają go we właściwy sposób. Dlatego na start polecam wypożyczyć cały niezbędny ekwipunek do jazdy. Obecnie prawie przy każdym stoku znajduje się miejsce, gdzie można skorzystać z takiej możliwości. Pracują tam ludzie, którzy bardzo dobrze znają się na swojej pracy, i jeśli powiesz im, że jest to Twoje pierwsze spotkanie z tym sportem, dobrze Ci doradzą. Zapewne narciarzom na początek zaproponują krótsze nartki, a snowboardzistom – miękkie, bardziej zwrotne deski. Trochę inaczej spawa ma się z butami. Oczywiście je również można wypożyczyć, ale przed tym radziłabym udać się do sklepu sportowego, by przymierzyć kilka par takowych butów i upewnić się co do ich rozmiaru oraz twardości, a następnie podobną część osprzętu wypożyczyć.
Uważaj na siebie!
Przyjęło się, że kask podczas jazdy na nartach lub snowboardzie musi posiadać dziecko do 16 roku życia. Ja jestem innego zdania. Każdy użytkownik stoku powinien taką ochronę posiadać. Jeżeli wydaje Ci się, że jeździsz wolno, zachowawczo, a na pierwszej lekcji nic poważnego się nie stanie, to zaskoczę Cię – nawet podczas zwykłego zjazdu, bez ekstremalnych sztuczek, jesteś narażony na niebezpieczeństwo, jeśli nie z Twojej strony, to ze strony innych użytkowników stoku. Zawsze znajdzie się ktoś, kto przeliczył się co do swoich możliwości i kompletnie nie panuje nad tym, co robi, albo jakiś zmarzluch, który postanowił ogrzać swój organizm, oczywiście grzańcem w bacówce na stoku, a potem zjechać „na krechę” i wpaść w tłum ludzi stojących pod stacją wyciągu. Tak więc, nieważne, czy jesteś zaawansowany, czy początkujący – o głowę powinieneś dbać!
Dobrze też zaopatrzyć się w nakolanniki. Częste siedzenie na stoku może nieco osłabić Twoje stawy. Ochraniacze na kolana zagwarantują dodatkowe ciepło oraz będą amortyzowały upadki, na przykład podczas nauki jazdy na frontsidzie (przedniej krawędzi deski). A jeśli dalej będziesz czuł się mało bezpiecznie, możesz zaopatrzyć się w ochraniacze na nadgarstki, kręgosłup, a nawet… pupę. Nie są to rzeczy obowiązkowe, ale jeśli mają poprawić Ci samopoczucie, komfort, dać większe poczucie bezpieczeństwa oraz pewność siebie i w żaden sposób nie będą ograniczać Twoich ruchów, to bez wahania po nie sięgaj!
Na koniec kilka szybkich porad Przydadzą się, gdy już dotrzesz na stok.
1. Skorzystaj z chociaż jednej lekcji z instruktorem. Dzięki temu unikniesz nauczenia się błędnych podstaw, które później bardzo trudno jest wykorzenić.
2. Jeśli wiesz, że zwykle szybko marzną Ci dłonie i stopy, radzę zaopatrzyć się w ogrzewacze – jedno- bądź wielorazowe. Te pierwsze mogą grzać nawet do 12 godzin, często dostępne są w wypożyczalniach lub w sklepach w pobliżu stoku. Drugi rodzaj tych cieplutkich cudeniek grzeje jedynie około 40 minut, jednak można ich używać wiele razy. Z reguły trzeba na nie „zapolować” w internecie albo w sklepach, najlepiej hipermarketach.
3. Nie polecam jeździć na desce w szaliku. Szybko namaka, a pod wpływem dynamicznych ruchów często się rozwiązuje. Tutaj z pomocą przychodzi buff – chusta-komin – którego można używać na różne sposoby. Ja zwykle biorę ze sobą dwa: jeden na szyję, a drugi na głowę, gdyż jest na tyle cienki, że idealnie nadaje się pod kask i zapobiega niechcianym przeciągom.
4. Słuchaj swojego ciała! Nie rób nic nadprogramowego. Nie nadwyrężaj się i rób przerwy. I najważniejsze: nie napinaj się. Początki są trudne. Do dziś pamiętam pierwszy raz na snowboardzie i nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Po pierwsze dlatego, że nie miałam tej wiedzy, którą posiadam dziś. Po drugie, wzięłam się za to całkowicie sama, a po trzecie – po kilku upadkach chciałam zostawić deskę na stoku i wrócić do domu. Ale coś nagle zaskoczyło. W snowboardzie piękne jest to, że bardzo szybko można zaobserwować progres i zacząć faktycznie cieszyć się samą jazdą.
5. Dlatego bądź cierpliwy, a zarazem zdeterminowany, i postaraj się, by Twoje pierwsze spotkanie ze snowboardem było przyjemne, ciepłe i bezpieczne. Powodzenia!
str. 11
Ile warta jest wieczna sława?
Wyobraź sobie, że możesz stać się sławny tu i teraz. Być rozpoznawalny nawet w trudno dostępnych rejonach amazońskiej dżungli. Jedyne, co musisz zrobić, to przeżyć polio, złamanie kręgosłupa, żeber czy miednicy, trzy poronienia i amputację nogi. Nadal pragniesz sławy?
Nie chodzi tu bynajmniej o to, że Frida Kahlo stała się sławna przez swoje dolegliwości – wrodzone i nabyte. Jej olbrzymi talent malarski już w początkowej fazie kariery potwierdził słynny meksykański malarz, późniejszy mąż Fridy – Diego Rivera. Określenie „artystka” w jej kontekście jest dużym niedopowiedzeniem. Nie da się opisać życia Kahlo jednym słowem. To wybitna osobowość, malarka, ikona współczesnego feminizmu, doświadczona kobieta i twarda sztuka. Obrazy Fridy były niespotykanie – jak na współczesne jej czasy – intymne, odzierały z całego tabu, które spowijało tematykę kobiecego ciała, seksualności, a także samotności w cierpieniu, niespełnionego pragnienia macierzyństwa i toksycznego związku. Jej talent był bezdyskusyjny, jednak warto zastanowić się, kim byłaby Frida Kahlo, jak wyglądałaby jej twórczość, gdyby nie wszystkie te cierpienia, które ją spotkały.
Pyskata chłopczyca
Od młodości była postacią nieprzeciętną. Uczyła się w jednej z wiodących meksykańskich szkół, gdzie wykształcenie zdobywało raptem 35 dziewcząt. Przejawiała wiele zachowań, przez które dziś określilibyśmy ją mianem chłopczycy. Nie brakowało jej temperamentu i animuszu. Jako uczennica za swojego mentora i przewodnika artystycznego wybrała Diego Riverę. Gdy spotkała go po raz pierwszy, była przekonana, że zostanie jego żoną i urodzi mu syna. Żoną została, choć potomka nigdy się nie doczekała. Usilne i zakończone niepowodzeniami próby zajścia w ciążę i urodzenia dziecka były istnym fatum, które stało się jednym z głównych tematów jej twórczości.
tekst: Rita Miernik – ritamiernik95@gmail.com
Wypadek, jakiego doznała w wieku lat osiemnastu, spowodował niejako, że kobieta zaczęła malować – trochę dla zabicia czasu, trochę dla zwalczenia bólu związanego z konsekwencjami autobusowego karambolu. Unieruchomiona na kilka miesięcy w gipsie, przelewała na płótno wszystkie swoje odczucia związane z rekonwalescencją, co dało początek oryginalnej kolekcji olejnych „selfie” w różnych wariacjach. Frida Kahlo stworzyła ponad 50 autoportretów, które charakteryzuje prosty i surowy styl, a także głęboka, nieoczywista symbolika i odwołania do dorobku folkowej kultury prekolumbijskiej.
Miłość na miarę rewolucji
Ciekawym wpływem na twórczość artystki była ideologia komunistyczna. Kahlo mocno utożsamiała się z ruchami rewolucyjnymi. Zawzięcie twierdziła, że przyszła na świat w 1910, a nie w 1907 roku, jak wskazują dokumenty. Robiła to, by utożsamiać swoje przyjście na świat z początkiem rewolucji meksykańskiej. Była członkiem Meksykańskiej Partii Komunistycznej, której działalność aktywnie wspierała wraz z mężem. Poparcie dla idei komunistycznych, że stanowiło chyba najmocniejszy fundament związku dwójki artystów i, w pewnym momencie, jedyną wartość, która ich ze sobą łączyła. Relacje pary opierały się na tak skomplikowanych zasadach, że nawet współcześni ludzie nie mogą wyobrazić sobie funkcjonowania w podobnym układzie. Jedni określają go mianem toksycznego, inni doszukają się romantycznego połączenia dusz. Jakkolwiek by nie określić tej więzi, trudno wyobrazić sobie związek małżeński, w którym zdrady występują na porządku dziennym. Frida nie pozostawała dłużna
12
– www.lexmaruda.pl str.
ekscesom swojego małżonka i sama miewała liczne romanse, głównie z kobietami. Szczytem kuriozum, jaki osiągnął ten układ, zdaje się zazdrość Diego o związki żony z mężczyznami – dozwalał tylko romanse homoerotyczne, choć sam wielokrotnie zdradzał Fridę z kobietami. Mimo miłosnych przygód Kahlo nie czuła ukojenia – zdrady męża mocno wpływały na jej stan psychiczny i twórczość. Tolerowała ekscesy Diego do czasu, gdy zdradził ją z jej rodzoną siostrą. Wówczas para rozstała się. Dla Fridy był to bardzo trudny okres.
„W moim życiu przeżyłam dwa wypadki: pierwszy to autobus, który mnie połamał, a drugi to Diego. Diego był tym gorszym”. Trudny związek, braterstwo ideologiczne, fascynacja mężem jako artystą i przewodnikiem również miały wpływ na twórczość meksykańskiej malarki. Znakomicie widać to w obrazach Diego w moich myślach i Autoportret w męskim ubraniu. Drogi pary rozeszły się – jednak nie na długo. Rivera po roku wrócił do swojej eksmałżonki, by ponownie prosić ją o rękę, gdyż stracił zapał do życia i brakowało mu natchnienia. Ten etap związku pokazał, jak specyficznym „ustrojem” było ich małżeństwo – mieszkali w sąsiednich domach, nie utrzymywali ze sobą stosunków seksualnych, tolerowali swoje miłosne skoki w bok, byleby pozostać blisko siebie, rozmawiać ze sobą, inspirować się wzajemnie i wspierać. Można powiedzieć, że ta relacja bardziej przypominała wielką przyjaźń aniżeli związek. Jednak byli dla siebie tak ważni, że Diego wspominał dzień śmierci Fridy jako najczarniejszy dzień swojego życia.
Ikona feminizmu i kobiecych fatałaszków
Mimo tych wszystkich bolesnych zdarzeń – fizycznych i psychicznych – Frida Kahlo była osobowością bardzo oryginalną. Cechowały ją brawura, zadziorność, egocentryzm, ekscentryczność, nadwrażliwość. Mocno odbiegała od kobiecych wzorców – klęła jak szewc, paliła jak smok i piła jak stary wyga. Mimo to jej wizerunek przeszedł do historii jako barwny, wzorzysty, pełen kwiatów i biżuterii. Była to celowa kreacja, mająca przykryć jej fizyczne niedoskonałości, które pojawiły się wraz z chorobami.
Kahlo gardziła europejskim zepsuciem i wydumanym intelektualizmem – podczas swojego pobytu w Paryżu miała dojrzeć różnicę między ludnością Meksyku a Europejczykami. Uważała, że cały „artyzm” francuskiej stolicy jest powierzchowny, a Meksykanie nie tracą czasu na bezwartościowe, wielogodzinne dyskusje o sztuce, tylko biorą się do pracy i działają. „Warto było przyjechać tu jedynie po to, żeby zobaczyć, jak gnije Europa i dlaczego wszyscy ci ludzie są przyczyną Hitlerów i Mussolinich” – niewątpliwie to gorzka konstatacja stanu ówczesnego Starego Kontynentu.
Czym jest sława i ile jest warta?
Patrząc na Fridę i jej biografię, mam wrażenie, że nie aż tyle. Skąd taka popularność jej dzieł? Lew Trocki zwykł mawiać, że obrazy Kahlo wyrażają bliskie każdemu uczucia, a zwłaszcza samotność w cierpieniu. Tak intymne, mocne, a przy tym dość proste w interpretacji, są dla ludzi bardzo atrakcyjnym przedmiotem porównania z własnymi doświadczeniami. W przypadku Fridy sama twórczość nie ma takiej siły jak jej historia. Mam nieodparte wrażenie, że artysta tym bardziej jest ciekawy, im więcej przeszedł i doświadczył. Że ludzie nie zachwycają się samą formą przekazu, a tym, jaka historia się
z nim wiąże. Im większe cierpienie, tym lepsza sztuka. Tylko czy „lepsza sztuka” warta jest całego tego bólu – zarówno fizycznego, jak i psychicznego – łez, hektolitrów wypitego alkoholu i garści silnych środków przeciwbólowych? Każdy się z Fridą Kahlo utożsamia, ale nikt nie chciałby być na jej miejscu. Jestem jednak przekonana, że gdyby mogła mieć dziecko i spokojnie żyć bez bólu i trzydziestu operacji, zapłaciłaby za to swoją popularnością. Dlaczego tak myślę? Dlatego, że żaden szczęśliwy człowiek nie żegna się słowami: „Mam nadzieję, że śmierć jest radosna i nigdy więcej tu nie wrócę”. Frida poświęciłaby niechybnie swoją sławę, zwłaszcza że nigdy się jej nie doczekała, bo ta przyszła dopiero długo po śmierci artystki.
Frida Kahlo w 2018 roku
Kahlo i jej twórczość znane są na całym świecie. Wiele środowisk uznało ją za swój symbol, mnóstwo osób mocno się z nią utożsamia. Jest niekwestionowaną gwiazdą malarskiego świata. Dużą popularność przyniósł meksykańskiej malarce film z Salmą Hayek Frida z 2002 roku. Dlaczego piętnaście lat później znowu jest o niej głośno? Do Polski zawitała pierwsza w Europie Środkowo-Wschodniej wystawa dzieł jej i jej
męża: Frida Kahlo i Diego Rivera Polski kontekst. Prezentacja ich prac przyciągnęła do poznańskiego Centrum Kultury ZAMEK
tłumy z całej Polski, a jej prace znowu zaczęły pojawiać się w środkach masowego przekazu i weszły do świadomości ludzi. Wielki sukces wystawy pokazuje olbrzymi talent malarki i skalę jej światowej popularności, ale przede wszystkim najważniejszą cechę twórczości Kahlo – ponadczasowość.
Nawet teraz, sześćdziesiąt lat po śmierci artystki, w odległej od egzotycznego Meksyku Polsce ludzie nadal zatrzymują się przed jej dziełami, kontemplują, wzruszają się i zachwycają.
To właśnie jest atrybut wielkiej sztuki.
Źródła:
B. Mujica: Frida;
J. Taymor: Frida;
S. Zientek: Diego Rivera i kochające go kobiety
– Angelina Beloff i Frida Kahlo (www.niezlasztuka.net).
zdjęcie:
Barbara Bukowska
Jak nie zrobić ofiary z ofiary?
Przemoc seksualna jest zjawiskiem, które dotknąć może każdego, niezależnie od jego płci, wieku, wyznania, rasy, miejsca zamieszkania, statusu społecznego i wielu innych czynników, służących ludziom do wzajemnego szufladkowania się i nadawania sobie etykietek. Przybiera formę nie tylko gwałtów, ale też wszelkich działań o charakterze seksualnym, których cechą wspólną jest brak zgody wyrażonej przez ich odbiorcę. Ofiary takich zachowań zwykle milczą w obawie przed stygmatyzacją i zrzuceniem na nie winy za działania sprawcy.
Molestowanie. Słowo, które coraz częściej pojawia się we wszelkiej maści mediach, głównie w kontekście nowych doniesień o tym, „kto, kogo i kiedy”, do czego dokładnie doszło oraz w jakich okolicznościach miała miejsce wspomniana sytuacja. Najnowsza fala ujawniania niestosownych zachowań zaczęła się w Ameryce, a konkretniej w Hollywood, jednak dotarła również do Polski, odbijając się szerokim echem i skutkując głośną akcją #metoo, podczas której ogromna liczba kobiet przyznała się do tego, że padła kiedyś ofiarą molestowania. Jedne opisywały okoliczności, w jakich się znalazły, drugie zachowywały szczegóły dla siebie. Skala zjawiska bez wątpienia była zatrważająca i dawała do myślenia. Oczywiście, jak każda akcja, również ta wywołała liczne komentarze ze strony społeczeństwa.
Same sobie winne!
Pierwsze pojawiły się głosy obwiniające ofiary: „mogła nie łazić po ciemku”, „było nie wsiadać do tego samochodu”, „po co ubierałaś tak kusą spódniczkę?” albo „poszłaś na imprezę, upiłaś się i jeszcze się dziwisz, że wykorzystał sytuację?!”. Brak empatii ze strony otoczenia, najbliższych i rodziny (a czasami również ze strony organów ścigania) to jedna z najgorszych rzeczy, z jakimi może zderzyć się ktoś skrzywdzony. Gdy nie ma zrozumienia i wsparcia od tych, od których ich oczekujemy, ofiara
często się wycofuje, nie szuka pomocy i sprawiedliwości. W efekcie sprawca czuje się bezkarny i krzywdzi kolejne ofiary. Zjawisko to znane jest pod pojęciem wtórnej wiktymizacji i polega na ponownym, często nawet nieuświadomionym, znęcaniu się nad pokrzywdzonym, między innymi przez obarczanie go winą za to, co się wydarzyło, i zrzucanie na niego odpowiedzialności za całe zajście. Problem jest o tyle znaczący, że wciąż w różnych środowiskach pojawia się przekonanie o tym, iż molestowana osoba zachęcała do niestosownego zachowania swoim ubiorem, spojrzeniem lub sposobem bycia; bite dziecko najwidoczniej zasługiwało na lanie; kobieta, która doświadcza przemocy domowej, musi lubić, jak partner od czasu do czasu „spierze ją na kwaśne jabłko”, w przeciwnym wypadku dawno by już od niego odeszła.
Powinny się cieszyć!
Kolejną reakcją było deprecjonowanie tego, co spotkało skrzywdzone osoby, często przy jednoczesnym poniżaniu ich: „powinnaś się cieszyć, że ktoś w ogóle chciał cię dotknąć” albo „to dla ciebie komplement, przecież nie jesteś aż tak atrakcyjna”, ewentualnie „nie bądź nudziarą, to tylko żarty”. Podobne stwierdzenia padają z ust osób znanych, często piastujących stanowiska państwowe. Wystarczy tutaj przytoczyć wypowiedź nieżyjącego już europosła Andrzeja Leppera z 2006 roku:
– martynaannahalbiniak@gmail.com – www.nietylkogry.pl str. 14
tekst: Martyna Halbiniak
„No, po pierwsze, to jak można zgwałcić prostytutkę?
(śmiech) ” czy opinię Janusza Korwina-Mikkego, o wiele świeższą, wygłoszoną bowiem w 2014 roku: „Gdyby pan się znał na kobietach, to pan by wiedział, że zawsze się troszeczkę gwałci”.
Takie stwierdzenia dodatkowo poniżają ofiary i umniejszają wagę nie tylko ich krzywdy, ale też popełnionego przestępstwa. Oczywiście molestowanie może przybrać różne formy: zarówno fizyczne, jak i werbalne. W zakres tych drugich wchodzą żarty z podtekstem seksualnym, nieprzystojne aluzje i propozycje czy nawet głośne i dosadne komentowanie naszego ciała. Jednak jeśli w naszej świadomości „każdą kobietę się troszeczkę gwałci”, to dlaczego mamy reagować na (przynajmniej w naszej opinii) nieszkodliwe przejawy przemocy seksualnej?
Zostaje nam machnąć na nie ręką i zignorować je, często zarzucając ofierze nadwrażliwość, brak dystansu. Nie możemy już sprawić lepszego prezentu sprawcom takich zachowań.
Znowu jestem ofiarą!
Wtórna wiktymizacja jest często efektem stereotypów i żywionych przez nas uprzedzeń, nawet jeśli sami nie do końca zdajemy sobie z nich sprawę. Te pierwsze często opierają się na niepełnej wiedzy lub fałszywych przekonaniach, które z jednej strony sprawiają, że nasz umysł nie zostaje zasypany nadmiarem danych, z drugiej jednak nie dostarczają nam prawdziwych informacji o otaczającym nas świecie. Żyjemy zatem w bezpiecznej bańce naszych stereotypów, nie zdając sobie sprawy z tego, jak często są one mylne i krzywdzące dla otaczających nas ludzi. W końcu wygodniej jest założyć, że to ofiara jest wszystkiemu winna, w przeciwnym wypadku musielibyśmy bowiem stanąć twarzą w twarz ze świadomością, że to, czego doświadczyła, może stać się udziałem każdego, również nas i naszych najbliższych; że nie wystarczy nie wychodzić z domu po zmierzchu i ubierać się „odpowiednio”, by uniknąć niebezpieczeństwa; że tak naprawdę nie ma niezawodnego przepisu pozwalającego nam żyć bezpiecznie; że, co najgorsze, całe życie myliliśmy się i tak naprawdę wcale nie jesteśmy lepsi od pokrzywdzonego, a to, co go spotkało, wcale nie było jego winą.
Kto jest tak właściwie winny?
Warto zastanowić się nad tym, skąd bierze się takie zachowanie. W publikacjach poruszających temat molestowania w przestrzeni społecznej (w pracy, na uczelni, w szkole, na podwórku) często podkreśla się, że niestosowne działania znacznie częściej podejmowane są przez mężczyzn, którzy za cel obierają kobiety. Wynika to najczęściej z faktu, że chłopcom już od najmłodszych lat „pozwala się na więcej”, a ich zachowanie jest bagatelizowane przez otoczenie i postrzegane jako przejaw „końskich zalotów”, zaś niesnaski wynikające z tego tytułu między nimi a dziewczynkami są niejednokrotnie komentowane stwierdzeniem: „Kto się czubi, ten się lubi”. Utwierdza to obie strony w przeświadczeniu, że jest to jak najbardziej normalne i akceptowalne społecznie –w efekcie chłopcy zachowują się tak w późniejszym życiu, a dziewczynki nie reagują na takie zachowania, nawet jeśli w ich wyniku czują się zagrożone.
Nie wszystkie formy molestowania są prawnie zakazane, nie oznacza to jednak, że powinny być tolerowane przez ogół społeczeństwa. Niezwykle ważne jest wyraźne postawienie granic oraz komunikowanie, że określone działania nam nie odpowiadają; że nie będziemy tolerować obleśnych żartów; że nie życzymy sobie komentarzy na temat naszego ciała. Najważniejsze jest jednak to, by zrozumieć, że ofiara nie ponosi winy za zachowanie sprawcy; że krótka spódniczka nie jest żadnym przyzwoleniem na niechciany dotyk, a „nie” nie oznacza „tak”.
Źródła:
B. Hołtys: Wiktymologia ;
A. Wołosik: Napastowanie seksualne. Głupia zabawa czy poważna sprawa ;
J. Marciniak: Mobbing, dyskryminacja, molestowanie – zasady przeciwdziałania .
str. 15
Zrób zdjęcie (s)prawnym ujęciem
Kto nie zrobił sobie snapa z psim filtrem, niech pierwszy rzuci kamieniem! Żyjemy w czasach, gdy robienie zdjęć i tworzenie filmów jest czynnością odruchową, co najmniej tak jak otwieranie ust, gdy na ekranie telefonu pojawią się psie uszy i nos.
Fotografem jest zarówno amator, który pstryka zdjęcia tylko po to, by mieć fajną „profilówkę” na Facebooku, artysta wystawiający prace na światowych wystawach, jak i osoba, która podchodzi do tego czysto praktycznie, bo nie chce jej się przepisywać slajdów wyświetlanych podczas wykładu. Niezależnie od tego, czy na wakacjach robisz zdjęcia i kręcisz filmy, a potem chwalisz się nimi na Instagramie i YouTubie, czy pokazujesz je na hipsterskich festiwalach, masz do czynienia z prawem autorskim. Z jednej strony chroni ono Twoje prawa jako twórcy, np. przed plagiatem, z drugiej – nie pozwala na robienie wszystkiego, co Ci się podoba – chroni prawa osób trzecich, które mogą zostać naruszone poprzez wykonanie fotografii czy nakręcenie filmu. Ta tematyka to z pewnością nie bułka z masłem, ale warto znać parę podstawowych zasad, by nie popełnić błędu.
Dzisiaj rozprawimy się z największymi mitami związanymi z prawem autorskim, dotyczącymi właśnie robienia zdjęć i tworzenia filmów.
Mit nr 1: mogę robić zdjęcia i kręcić filmy wszędzie Pewnie, gdy padnie hasło „zakaz robienia zdjęć”, pierwszym miejscem, które przyjdzie Ci na myśl, będzie muzeum
i starsza pani złowieszczo patrząca znad okularów i strofująca, kiedy tylko sięgniesz do pokrowca, gdzie masz schowany aparat (ewentualnie do kieszeni, w której trzymasz telefon). Obowiązujące prawo faktycznie wprowadza obostrzenia co do fotografowania w pewnych miejscach, chociaż, jeśli akurat o muzea chodzi, zakaz fotografowania może być niezgodny z prawem. W jakiej przestrzeni kategorycznie nie wolno korzystać ze sprzętu fotograficznego? To pytanie, na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi, zwłaszcza, że władze każdego kraju mają do tego tematu inne podejście. Jeśli skupić się tylko na Polsce, to można stwierdzić, że należy uważać w miejscach, które są szczególnie ważne dla bezpieczeństwa i obronności państwa. Są to np. obiekty związane z przechowywaniem sprzętu wojskowego, niektóre mosty i tunele. Natomiast w przypadku muzeów, na przestrzeni kilku ostatnich lat toczyły się spory o podstawę prawną zakazu. Z jednej strony pojawiały się argumenty o braku generalnego przepisu niedopuszczającego fotografowania w tego typu instytucjach, z drugiej troska o stan obiektów, który mógłby ulec pogorszeniu wskutek wykonywania zdjęć z fleszem. Nie wchodząc w szczegóły, można dojść do wniosku, że obowiązek muzeów, polegający na zapewnieniu należytej ochrony zbiorom, upoważnia je do wydawania zakazów, jednak tylko
tekst: Alicja Przybyło – alicja.przybylo1@gmail.com str. 16
w przypadku, gdy konkretne zachowanie mogłoby negatywnie wpłynąć na zbiory. Światło lampy błyskowej powoduje blaknięcie kolorów, więc może zaszkodzić obrazom – w tym przypadku zakaz fotografowania jest uzasadniony – jednak jest obojętne dla materiałów kamiennych, wobec czego zakaz nie ma racji bytu w przypadku rzeźb. Gdzie zatem bez problemu możesz naciskać spust migawki? Na pewno wątpliwości nie rodzi fotografowanie na tle natury. Sesja na polu, pośród zbóż, w górach czy nad morzem oprócz wyjątkowego uroku ma tę zaletę, że zazwyczaj odbywa się przy obiektach niechronionych prawem, zatem nie ma czego naruszać. A co wtedy, gdy jesteś fanem ruchu, zgiełku i świateł? Polskie prawo mówi, że dozwolone jest rozpowszechnianie utworów wystawionych na stałe oraz na ogólnodostępnych drogach, ulicach, placach lub ogrodach. Co to oznacza? Mniej więcej tyle, że jeśli jakiś obiekt, np. rzeźba, jest wystawiony w mieście na stałe, można ją sfotografować, a zdjęcie rozpowszechnić w internecie. Przykładem są wrocławskie krasnale albo koty z Kocich Gór, gdzie małe figurki przedstawiające te stworzenia mają swoje stałe miejsca na mapie miasta. Co więcej, wolno to robić z lotu ptaka, z perspektywy tych miejsc czy z przylegających do nich budowli. Z ogólnodostępnością trzeba jednak uważać. Przykładowo nie wolno opublikować zdjęcia czy filmu z galerii handlowej, holu budynku albo zrobionego witrynie sklepowej, chyba że uzyskasz na to zgodę (szczegółowe informacje znajdziesz w regulaminie danego miejsca). Warto jednocześnie zapamiętać, że jeśli płacisz za wstęp, to nie czyni to miejsca, które zwiedzasz, przestrzenią prywatną, nadal może być to obszar ogólnodostępny.
Mit nr 2: mogę uwieczniać na moim zdjęciu lub filmie, kogo chcę
To, że jesteś twórcą i wena podpowiada Ci, że uwiecznienie danej chwili byłoby świetnym środkiem artystycznego wyrazu, nie oznacza, iż będzie to zgodne z prawem. Istotny jest fakt, że nie wolno Ci utrwalać i publikować wizerunku danej osoby bez jej zgody. Dotyczy to zarówno pierwszego, kto taki wizerunek upublicznia, jak i każdego kolejnego. To, że Twoja znajoma pozwoliła Ci opublikować swoje zdjęcie, nie oznacza, że pozwoliła na to również Twojemu koledze. On również musi zapytać ją o zgodę. Czy to świadczy o tym, że gdy robisz zdjęcie na katowickim rynku, musisz zapytać o zgodę każdą osobę, która się tam znajduje? Odpowiedź jest prosta: nie. Uniemożliwiałoby to praktycznie istnienie fotografii reportażowej, robienie sprawozdań z imprez czy udokumentowanie danego wydarzenia. Prawo pozwala na tworzenie i publikowanie dzieła, na którym widać ludzi, w tym ich twarze, ale pod warunkiem, że stanowią oni tylko szczegół, nie są istotą danego filmu czy zdjęcia. Występują jako składnik większej całości, jak impreza publiczna, krajobraz, zgromadzenie. A jak sprawdzić, czy faktycznie jest to szczegół, czy istotny element? Spróbuj „wyciąć” ludzi i sprawdź, czy zdjęcie ma nadal taki sam charakter. Musisz jednak pamiętać, że ten wyjątek nie rozciąga się na zrobienie portretu osobie na imprezie masowej. Wtedy trzeba już uzyskać jej zgodę. Wyobrażasz sobie te kolejki fanów ustawiające się przed stanowiskiem Taco Hemingwaya, gdzie każdemu wydaje się pozwolenie na publikowanie zdjęcia z koncertu? Dodajmy, że
str. 17
musiałoby być wydane każdorazowo przed imprezą, na której ktoś zamierza go uwiecznić i efekt swojej pracy wrzucić na Instagram. Ja też nie. Dlatego przepis zawiera wyjątek dotyczący rozpowszechniania wizerunku osoby powszechnie znanej. Pozostaje pytanie, kim jest osoba powszechnie znana. W Polsce opowiedziano się za szerokim rozumieniem tego pojęcia. Wskazuje się na osoby zajmujące państwowe stanowiska, ale też biorące udział w działalności, która cieszy się zainteresowaniem społeczeństwa. Może to być działalność kulturalna, społeczna, zawodowa itp. W uproszczeniu można powiedzieć, że osobą powszechnie znaną jest i Prezydent Rzeczpospolitej, i celebrytka. Istnieje jeszcze jeden warunek, który musisz spełnić, by móc opublikować zdjęcie przedstawiające osobę powszechnie znaną – musi być ono wykonane podczas pełnienia przez nią funkcji publicznych, w szczególności politycznych, społecznych i zawodowych. Oznacza to, że możesz sfotografować Taco Hemingwaya na koncercie bez pytania go o zgodę, natomiast nie wolno Ci tego zrobić, gdy będzie jadł obiad w restauracji czy imprezował ze znajomymi.
Mit nr 3: zawsze naruszam prawa autorskie innej osoby, jeśli jej dzieło znalazło się na moim zdjęciu lub filmie Dobra wiadomość dla wszystkich vlogerów, snapowiczów i instagramowiczów! Nie zawsze musisz pytać twórcę o zgodę, kiedy jego dzieło znalazło się w Twoim kadrze. Mówimy o sytuacjach, gdy podczas robienia zdjęcia czy filmu niecelowo uchwyciłeś w nim utwór innego artysty. Powiedzmy, że idąc na uczelnię, kręcisz filmik na Snapchacie i mijasz budynek, na którym wykonany jest mural, a który aparat zarejestrował. Albo nagrywasz vlog o tym, jak przeżyłeś dzień, a w tle słychać radio. Poza przypadkowością ważne jest, by ten utwór, który został „włączony” do Twojego dzieła, nie odgrywał w nim żadnej roli, był obojętny. Na wartość artystyczną snapa nie ma wpływu to, że minąłeś budynek z muralem; podobnie w sytuacji, gdy do kamery mówiłeś o tym, co zjadłeś na obiad, a w tle niewyraźnie słychać było Ewelinę Lisowską. Jeśli nadal masz wątpliwości, czy możesz zaniechać starań o zgodę twórcy, zadaj sobie dwa pytania: Po pierwsze, czy „obcy” utwór da się bez problemu zauważyć i gra on pierwszoplanową rolę. Po drugie, czy dało się uniknąć jego uchwycenia. Jeżeli na co najmniej jedno odpowiedziałeś twierdząco, musisz pofatygować się o zgodę.
To z pewnością nie wszystkie mity, w jakie obrosło prawo autorskie. Drugim największym wrogiem tej dyscypliny jest niewiedza. Ile osób zdaje sobie sprawę z tego, że nie wolno komercyjnie wykorzystać zdjęcia wieży Eiffla zrobionego nocą, gdy ta mieni się tysiącem świateł? Panaceum nie istnieje, ale mało prawdopodobne jest, że naruszysz czyjeś prawa i poniesiesz prawne konsekwencje, stosując się do wskazówek zawartych w tym tekście. A warto, bo nawet psi filtr nie dodaje uroku sali sądowej.
Źródła:
M. Kaczor: Swoboda fotografowania, czy nie? (www.snaphub.pl);
M. Suchorabski: Jak robić zdjęcia, by nie naruszyć przepisów prawa i uniknąć nieprzyjemności? (www.prawo.gazetaprawna.pl);
Z. Zawadzka: Wolność prasy a ochrona prywatności osób wykonujących działalność publiczną. Problem rozstrzygania konfliktu zasad.
tekst: Alicja Przybyło – alicja.przybylo1@gmail.com str. 18
Pies, małpa i smok – minizoo w chińskim zodiaku
Pewne mądre chińskie przysłowie głosi, że „jeśli nie wiesz, co powiedzieć, powiedz chińskie przysłowie”. A jeśli zabraknie Ci przysłów, zawsze możesz przytoczyć chińską legendę, chociażby tę o azjatyckim zodiaku. Zastanawiałeś się może kiedyś, skąd wzięło się dwanaście zwierząt, o których słyszysz zwykle w okolicach Chińskiego Nowego Roku? I to, co mnie nurtuje najbardziej – dlaczego nie ma wśród nich kota?!
Im bliżej 16 lutego 2018 roku, tym częściej będziemy słyszeć o Roku Psa. Być może ktoś z nas, zainteresowany tematem, sprawdzi w internecie swój horoskop albo stwierdzi, że to idealny pretekst do sprezentowania swojemu Burkowi nowej obroży, a jeszcze inni będą zachwycać się kolorowymi korowodami ze smokiem na czele. O chińskim kalendarzu większość z nas wie niewiele, co najwyżej kojarzymy, że co roku zmienia się patronujące mu zwierzątko. Jest to prawda, chociaż znakami zodiaku oznaczano nie tylko lata, ale również pory dnia. Chiny po rewolucji w 1911 roku przyjęły kalendarz gregoriański i uznały go za oficjalnie obowiązujący, jednak do określania następnych lat dalej używają tradycyjnych nazw zwierząt zodiaku. Co to za zwierzęta i dlaczego się tam znalazły? Na to pytanie odpowie nam stara legenda.
Wielki wyścig
Jest dużo wersji tej opowieści, ale najciekawsza z nich mówi, że wszystko zaczęło się dawno temu. Trudno powiedzieć, jak dawno, ponieważ ludzie nie mierzyli jeszcze wtedy czasu. I właśnie dlatego, w swojej niezwykłej łaskawości, Władca Niebios – Nefrytowy Cesarz – postanowił pokazać ludziom, jak odliczać dni, miesiące i godziny. Jednak żeby połączyć przyjemne z pożytecznym, zdecydował, że wybierze spośród zwierząt dwunastkę, która miała na zawsze wejść w skład chińskiego zodiaku i stać się opiekunami poszczególnych lat. Aby decyzja była sprawiedliwa, o kolejności zwierząt miał zadecydować wyścig, którego ostatni etap wymagał przekroczenia rwącej rzeki.
Zgodnie z zamiarem Cesarza zawody zaczęły się w jego urodziny. Wśród uczestników najsłabszymi pływakami byli kot i szczur. Jako serdeczni przyjaciele postanowili wspierać siebie nawzajem. Niestety, nadal mieli małe szanse na przekroczenie rzeki. Poprosili o pomoc bawoła – dobrodusznego, ale trochę naiwnego siłacza. Ten, nie zastanawiając się ani chwili, wziął ich na plecy i pognał przed siebie. Po drodze dogadywali szczegóły: bawół miał pojawić się na mecie pierwszy, za nim kot i na końcu szczur. Jednak szczur nie potrafił zadowolić się trzecim miejscem. Kiedy cała trójka znalazła się na środku rzeki, zrzucił kota do nurtu. Biedne zwierzę, zaskoczone i całkowicie nieprzygotowane na tę sytuację, popłynęło z prądem, machając bezradnie łapkami i całkowicie tracąc szansę na zwycięstwo w wyścigu.
Pierwsi zwycięzcy
I tak, za sprawą podstępu, szczur, który zeskoczył z pleców woła prosto na metę, wygrał wyścig. Bawół musiał zadowolić się drugim miejscem. Zaraz po nich wyścig zakończył tygrys, który w kulturze chińskiej był panem wszystkich zwierząt żyjących na ziemi. Jego siła i nieustępliwość sprawiła, że w wielu miejscach w Chinach odczuwano lęk przed samą nazwą, jaką nosił „król gór” lub „czcigodny tygrys”. Wysokie miejsce w wyścigu zawdzięczał swojej odwadze, dzięki której wbiegł do rzeki, nie myśląc nawet o niebezpieczeństwie.
Zaraz za tygrysem do władcy dokicał królik . Nie był tak silny jak wół czy tygrys, ale zdecydowanie przewyższał ich sprytem i inteligencją. W wielu krajach azjatyckich zające i króliki utożsamiane są ze światłem księżyca, a chińskie legendy podają, że to właśnie sympatyczne trusie zamieszkują ten fragment kosmosu. Jednak, wracając do naszej opowieści, królik nie przepłynął rzeki na statku kosmicznym, za to pokazał, że jest całkiem inteligentnym zwierzęciem. Zauważył, że z wody gdzieniegdzie wystają kamienie i skacząc po nich, pokonał przeszkodę bardzo szybko.
tekst: Agnieszka Kusek – kusek.agn@gmail.com
20
str.
Galopem na finiszu
Europejskie smoki nie cieszyły się tak dobrą opinią jak ich azjatyccy kuzyni. Podczas gdy nasze przerośnięte gady paliły wioski, porywały dziewice i zjadały owce, chińskie były raczej dobroduszne, opiekowały się ludźmi i sprowadzały deszcz. Latający jaszczur dotarł na metę jako piąty, co zdziwiło cesarza, gdyż – bądźmy szczerzy – zdecydowanie był w tej rywalizacji faworytem. Smok wyjawił, że lecąc nad rzeką, dostrzegł z daleka palącą się wioskę i bez wahania zboczył z drogi, aby pomóc jej mieszkańcom. Taka altruistyczna postawa spodobała się Władcy Niebios, zadecydował on więc, że również dla smoka znajdzie się miejsce w zwierzęcym panteonie. A kiedy Cesarz gawędził sobie ze smokiem, z daleka można było usłyszeć już stukot kopyt. W pełnym galopie gnał do nich majestatyczny koń. Wiatr rozwiewał jego grzywę, kiedy dostojnie wynurzał się z wody, jednak tuż przed metą stanął dęba i zarżał z przerażenia. Wąż , który do tego momentu skrywał się owinięty wokół końskiej nogi, wyprostował się nagle i popełznął do linii kończącej wyścig. Nic dziwnego, że w Chinach o tych, którzy często knują intrygi, mówi się, że mają serce węża. Dopiero po chwili, otrząsnąwszy się z szoku, do reszty zwierząt dołączył koń
Czekamy jeszcze na spóźnialskich
Czasami lepiej niż bystry umysł czy wielka siła sprawdza się praca zespołowa (tak przynajmniej mówią na szkoleniach motywacyjnych). W naszej historii to wystarczyło, aby kolejna trójka zwierząt na zawsze zagościła na kartach kalendarza. Kogut znalazł bambusową tratwę porzuconą nad brzegiem rzeki i postanowił zabrać ze sobą na pokład owcę i małpę. Wspólnie nawigowali tratwą, aż znaleźli się na drugim brzegu. Władca Niebios był pod wrażeniem ich współpracy, bez której nie sprostaliby zadaniu, i postanowił, że owca będzie ósmym zwierzęciem zodiaku, małpa dziewiątym, a kogut dziesiątym.
Wyścig powoli się kończył, a z wody wynurzał się właśnie pies. Otrząsając mokrą sierść, opowiedział, dlaczego przybył dopiero teraz: był dobrym pływakiem, jednak kiedy już zanurzył się w wodzie, zachwycił się tym, jaka jest czysta i orzeźwiająca. W dodatku nie kąpał się już od bardzo dawna. Dość lekkomyślnie postanowił, że najpierw umyje się dokładnie, a dopiero potem wróci do wyścigu.
Podobny problem z podzielnością uwagi miała świnia . Już na początku zmagań, kiedy tylko zobaczyła soczyste rośliny rosnące przy potoku, poczuła niezwykły głód wymagający natychmiastowego zaspokojenia. Kiedy się już najadła, zapewne przypomniała sobie, że mama przestrzegała ją przed pływaniem zaraz po obiedzie, i dlatego, zamiast ruszyć w dalszą drogę, postanowiła się zdrzemnąć. Dopiero potem, najedzona i wyspana, podjęła wyzwanie i jako ostatnia dołączyła do czekających zwierząt. Leniwy jak świnia – powie Chińczyk, kiedy będzie miał już dość czyjegoś maruderstwa.
A co z tym kotem?
Był tak blisko wygranej, już niemal na brzegu, a przegrał przez nieuczciwość szczura. Czy jego wysiłek został jakkolwiek doceniony? Niestety, legenda pokazuje nam, że życie wcale nie jest sprawiedliwe. Mokry, zziębnięty kot był bliski utonięcia, ale ostatnimi siłami dotarł na brzeg. Przybył za późno, wszystkie miejsca w kalendarzowym panteonie były już zajęte. Mruczkowi pozostało to, co wychodzi mu najlepiej – zacząć planować dla szczura śmierć w męczarniach w ramach powolnej zemsty. Do dziś koty nienawidzą szczurów równie mocno, co boją się wody. W sumie trudno się im dziwić, po takiej traumie…
Rok pod psem?
Dzisiaj już nie przywiązuje się do horoskopów tak wielkiej wagi jak kiedyś, jednak dawniej kalendarz był jednym z najważniejszych tekstów użytkowych, ponieważ pozwalał określić, kiedy jest dobry dzień na rozpoczęcie budowy domu, aranżowanie małżeństwa, podróż, zbieranie plonów czy pochówek zmarłego. Co oznacza dla Was Rok Psa? Co tylko chcecie. Jednak zanim rzucicie się na różne horoskopy, sprawdźcie, czy w Waszej okolicy nie ma żadnych uroczystości związanych z Chińskim Nowym Rokiem. Chociaż w Polsce raczej trudno o wielką, barwną paradę trwającą nawet dwa tygodnie, to w wielu miastach organizuje się eventy, wystawy i wykłady poświęcone chińskiej kulturze. Dla tych, którzy nie zdążyli zarezerwować biletu do Chin, jest to świetna okazja do poszerzenia swojej wiedzy sinologicznej i poznania kraju, który w dzisiejszym świecie tylko na mapie wydaje się odległy.
Wybrane źródła:
J. Pompanau: Chiny ;
E. Kajdański: Chiny ;
M. Tomaszewska-Bolałek: Zwierzęta zodiaku w kulturze Japonii;
A. Lim: Legend of the Chinese Zodiac (www.thingsasian.com).
str. 21
Pięć zdań polskich
Bralczyk pisał o pięciuset, a nawet i o jednym więcej. Ja napiszę o pięciu, a nawet i o kilku więcej, bo na sąsiadów języka szczędzić nie warto.
Słowo się rzekło. Dziś będzie o sąsiadach. Wiadomo, o jakich. Złych. Bo takich to diabli nadali. Skaranie boskie z takimi za płotem. Lepiej niech nawet do niego nie podchodzą.
Bardziej boli zły sąsiad niźli rany Leży na pobojowisku ranny rycerz i bardzo cierpi. Tak mocno cierpi, że kiedy król, objeżdżający pole po bitwie, pyta go, czy boli, ten odpowiada, że bardziej boli sąsiad zły niźli rany, jakie odniósł. Przyznać trzeba, że rycerz wykazał niezwykłą przedsiębiorczość. Jakże można by było zaprzepaścić tak dobrą okazję na rozprawienie się z wrogiem zza płotu?! Krew się sączy, rany pieką, a choć król go nie uzdrowi, to chociaż współczuć może, a tak przy okazji to i pomoże, sprawę załatwi. Bo na uwierającego sąsiada plastra nie ma. W przeciwieństwie do ran – te zagoją się z czasem. Co zrobić… Tego, o kim mowa, monarcha nie zna, ale może obietnica wsparcia pomoże i uleczy serce rycerza. Królowi jego sąsiad też zaszedł za skórę, przez co biedny dzielny mężczyzna, teraz ranny, musiał walczyć. Morał jest oczywisty – nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. A wyszło, bo nasz rycerz, Florian Szary, przeżył, upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu i jeszcze trafił mu się herb, nie byle jaki, bo Jelita.
Kobieta mnie bije
Nie tylko sąsiad złość zasiewa, ale i sąsiadka. Wiadomo, nie ma nic gorszego niż baba. Patrzy tylko a zagląda do okienka. Przechodzi obok domu niby to z jakim celem i zerka. Może
tekst: Monika Szafrańska – m.monikaszafranska@gmail.com
okno otwarte, firanka nie tak gęsta, drzwi uchylone. Może co nieco się przypadkiem podsłucha. Resztę się dopowie, bo co w sąsiedztwie, to nie ginie. I tak wszyscy wszystko wiedzą, to nic złego nie robi. A że głośno mówią, to chcą, żeby ich słyszeć. Jak wróci do domu, to z przyjaciółką kawy się napije i temat do rozmowy podsunie. Może i sąsiadka wyjdzie na balkon czy do ogrodu. Może cukru braknie i trzeba będzie zapukać, zapytać, poprosić. „Mąż jest?”, „Nie ma?”, „A co tak długo nie ma?”. Pewnie dlatego – bo to zła kobieta była. I już.
Koń jaki jest, każdy widzi
Tak pisał w Nowych Atenach Benedykt Chmielowski. I sąsiad jaki jest, każdy widzi. Wiadomo, często widzi, a nie powie. Albo powie, ale jednej, zaufanej osobie, a ta drugiej, bo każdy szepnie komuś słówko. No, ale koń ma cztery nogi i też się potknie. A człowiek z dwoma mniej to nawet prędzej. Tak samo z sąsiadem, który usprawiedliwia własne wady, zakładając klapki na oczy. „Ja, panie? W życiu! To on, sąsiad mój, zza płotu się czai, żeby mi tylko w szkodę wejść, kiedy wzrok odwrócę. A nawet jeśli coś zrobiłem, to przez przypadek”. Wiadomo, co złego, to nie ja.
Kończ waść! Wstydu oszczędź! Kmicic wołał tak do Wołodyjowskiego podczas pojedynku. A gdyby tak inaczej odczytać sławne słowa z Potopu? „Kończ, waść! Wstydu sobie oszczędź” – mógłby zawołać sąsiad do sąsiada. Bo… dlaczego nie? „Miej honor!”. A prawda jest taka,
str. 22
że to obaj wykrzykują, co popadnie, kłócąc się na ulicy. Z tym związana jest też inna kwestia. Idzie tu o okolicę. Jak pisał Aleksander Fredro w Zemście: „Nie brak świadków na tym świecie”. Co prawda, to prawda. Świadków pełno, ale o sprawie nie wie nikt. Każdy sobie rzepkę skrobie i siedzi cichutko jak mysz pod miotłą. Tylko który sąsiad pozamiata? Cała okolica wie, a nawet i trzy dalsze ulice. Każdy powie, jak to się zaczęło. Ale to było dawno temu, bo teraz to o przyczynie nie pamięta już nikt. Ale tak zawsze… Niby nic, a tak to się zaczęło.
Życie jest nowelą
Inaczej być nie może. Wszystko jest bez sensu, wszystko pogmatwane. I my, i sąsiad. Czy tak naprawdę to tylko on albo ona są winni wszystkich plag, jakie nas spotkały? My chyba też swój grosz dołożyliśmy. Każdy dokłada. No, chyba że jest jak koń, co ma cztery nogi i też się potknie. Ale nasz sąsiad… czasem wróg, ale swój! My też swoi! I jego! A on nasz. Lepiej go blisko trzymać. Chociaż, prawdę mówiąc… czyż nie każdy z nas jest czasem takim sąsiadem?
str. 23
rysunki: Michał Kulasek – www.facebook.com/kulawe.obrazki
Spodek mekką polskiej siatkówki
Jeśli zapytalibyśmy teraz przypadkowego przechodnia w każdym mieście Polski innym niż Katowice, z jakimi obiektami kojarzy mu się stolica Górnego Śląska, na pewno nie raz padłaby odpowiedź, że ze Spodkiem. Ale tak naprawdę ile z tych osób wie, że hala w kształcie latającego talerza to nie tylko sala koncertowa, ale także arena, na której zdobywa się złote medale?
Katowicki Spodek stanowi ważne miejsce dla świata sportu. To właśnie tu otwarto Mistrzostwa Europy w koszykówce kobiet w 2011 roku czy, pięć lat później, Mistrzostwa Europy w piłce ręcznej mężczyzn. Mimo to hala pod względem sportowym gości głównie polskich siatkarzy, którzy bardzo dobrze potrafią wykorzystać jej potencjał. Nie bez przyczyny Spodek nazywany jest mekką polskiej siatkówki, a poza granicami naszego kraju doceniają go także Serbowie, Francuzi czy, idąc dalej w świat, Brazylijczycy.
Początek Siatkówka w Spodku została zainicjowana w 1998 roku. Z początkiem czerwca biało-czerwoni rozegrali tam swój pierwszy mecz. W ramach Ligi Światowej, czyli corocznej imprezy zrzeszającej wybrane reprezentacje z całego świata, zmierzyli się z ówcześnie królującą na siatkarskich parkietach Brazylią, która po dziś dzień dominuje w rankingu najlepszych drużyn tej dyscypliny. Tamten dzień nie był szczęśliwy dla Polski. Przegraliśmy z Canarinhos 1:3. Później Katowice gościły dwa finały tego turnieju: w 2001 i 2007 roku.
Najważniejszy medal
Niejednokrotnie na szyjach polskich siatkarzy zawieszane były złote medale. Biało-czerwoni sięgnęli chociażby po złoto Mistrzostw Europy (2009), Ligi Światowej (2012), ale najważniejszym krążkiem z tak cennego metalu był niewątpliwie
ten zdobyty na Mistrzostwach Świata w 2014 roku. Stał się on tym cenniejszy, że imprezę organizowano w Polsce, a sam finał rozegrał się w Spodku. Kibice, którzy 21 września 2014 roku byli w Katowicach, przyznają, że uczestnictwo w finale tak prestiżowego turnieju przyprawia o ciarki i ogromnie ekscytuje.
Okiem zawodnika i trenera
Perspektywy kibica i kogoś, kto jest na boisku – czy to trenera, czy zawodnika – diametralnie się różnią. Kibice nie stoją przed kilkunastotysięczną publicznością i nie muszą w pełni skupiać się na tym, jakie zadanie czeka ich na parkiecie. Dla widzów liczy się zabawa, dobra atmosfera i możliwość dopingowania ukochanej drużyny. Sportowiec zmaga się z ogromną presją. Choć stres kojarzy się z negatywnym uczuciem, to na niektórych działa motywująco. Szczególnym momentem okazuje się wychodzenie na parkiet, kiedy prowadzący wywołuje imiona i nazwiska zawodników. „Tunel, którym wychodzi się na główną arenę, jest jak cisza przed burzą, to piękne uczucie. Wychodzisz w ciszy, a tam czeka na ciebie kilkanaście tysięcy osób kibicujących właśnie tobie. Spodek zawsze wspominam z wielkim sentymentem” – wraca pamięcią do swojej kariery Piotr Gruszka, wielokrotny reprezentant kraju w siatkówce, mistrz Europy, srebrny medalista Mistrzostw Świata. Nie ma w tej dyscyplinie osoby, która nie znałaby tego nazwiska. Gruszka zgadza się z tezą, że katowicka hala to mekka
Maga – maga.karolina@gmail.com – www.magakarolina.wixsite.com/subiektywnie str. 24
tekst: Karolina
kibiców. „Myślę, że jak najbardziej zasługuje na to miano. To tu rozgrywane były wielkie mecze, a klimat, jaki tworzą tu kibice, jest niepowtarzalny. Emocje podczas spotkań są tak duże, że każdy czuje się częścią tego widowiska”.
Nie tylko reprezentacja
Obecnie Gruszka jest trenerem siatkarskiej sekcji GKS Katowice, która znajduje się na najwyższym szczeblu rozgrywek w Polsce – w PlusLidze. Jego drużyna aż cztery spotkania w sezonie rozgrywa właśnie w Spodku. Są to mecze z najlepszymi polskimi klubami: ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle, PGE Skrą Bełchatów, Jastrzębskim Węglem, a także z Asseco Resovią Rzeszów. To dobra inicjatywa, głównie ze względu na to, że rywalizacją z tak dobrymi zespołami interesuje się większa liczba kibiców, a hala w Katowicach-Szopienicach, którą dysponują siatkarze ze stolicy Śląska, nie jest wystarczająca. „Fajnie, że gramy takie mecze w Spodku, bo pokazujemy zainteresowanie i dajemy szansę większej grupie kibiców. Z naszej (zawodników i sztabu – K.M.) strony jest to o wiele trudniejsza sprawa, ponieważ nie trenujemy tam za często” – tłumaczy Gruszka. „To doskonała promocja siatkówki ligowej w Katowicach” – przyznaje Basia, która kibicuje polskim siatkarzom. – „Na Śląsku jest wielu kibiców tego sportu, którzy chcieliby zobaczyć mecz na żywo. Spodek jest do tego świetnym miejscem, bo pomieści bardzo wiele osób i panuje tam niepowtarzalna atmosfera”.
Mazurek
Wyobraź sobie taką sytuację: stoisz na trybunach pośród dziesięciu tysięcy kibiców i rozpoczyna się spotkanie. Zgodnie z tradycją następuje odśpiewanie hymnów. Gdy przychodzi czas na Polaków, zamierasz. Słyszysz dziesięć tysięcy gardeł śpiewających a cappella Mazurka Dąbrowskiego. Hymn w Spodku staje się jeszcze bardziej spektakularny dzięki budowie obiektu. Sprawia ona, że dźwięk rozchodzi się po niemal każdym zakamarku hali. Jeszcze nie masz ciarek?
Mekka zagrożona
Zdobycie złota Mistrzostw Świata utwierdziło ludzi z siatkarskiego środowiska w przekonaniu, że Spodek to bezapelacyjna mekka tego sportu. Hala pracowała na to miano latami, ale
podczas turnieju w 2014 roku na horyzoncie pojawił się konkurent. W oddanej do użytku kilka miesięcy wcześniej Tauron Arenie Kraków, która jest w stanie pomieścić prawie dwa razy więcej osób niż hala na Śląsku, organizuje się większą liczbę meczów. To właśnie w Krakowie zakończono tegoroczny turniej Mistrzostw Europy, którego organizację światowa federacja powierzyła Polsce. Mimo że siatkarskie zmagania można było podziwiać również w Spodku, hala ugościła jedynie reprezentacje Francji, Belgii, Holandii i Turcji. Czy Kraków odbierze Katowicom miano siatkarskiego miasta? Czas pokaże.
Jako kibic siatkówki, którym jestem od wielu lat, z każdym meczem w Spodku utwierdzam siebie, ale też innych w przekonaniu, że katowicka hala jest szczególnym miejscem dla tego sportu. To tu sięgaliśmy po największe trofea, tu stawaliśmy naprzeciw wielkich gwiazd tej dyscypliny, tu rodziły się nowe nazwiska, które z czasem przekształciły się w liderów kadry. Każdemu, kto nie miał okazji uczestniczyć w wydarzeniu sportowym w Spodku, polecam przejść się na jakikolwiek mecz, niekoniecznie siatkówki. Absolutnie żadna polska hala nie ma i – jak sądzę – długo mieć nie będzie takiej atmosfery jak ta w Katowicach.
25
zdjęcie: Katsiaryna Kalyska str.
Nowa Sodoma
Pustynia Chihuahua leży na pograniczu Stanów Zjednoczonych i Meksyku. Zalicza się do najbardziej zróżnicowanych biologicznie pustyń na świecie. Na obszarach bliskich miasta Ciudad Juárez można spotkać nieliczne krzewy kreozotowe, kilka podgatunków agawy czy inne, charakterystyczne dla tego środowiska, wątłe rośliny. Zdarza się również znaleźć tam mniej lub bardziej przykryte piaskiem ludzkie szczątki…
Zaczęło się niewinnie, jak zawsze. W XVI wieku założone przez Hiszpanów, rolnicze Przejście Północne; cztery stulecia później – „burdel Stanów Zjednoczonych”. Osławione Ciudad Juárez to mekka wyrzutków społecznych, dilerów narkotykowych i degeneratów poszukujących niewybrednej, taniej uciechy. Meksykańska stolica hazardu, alkoholu i perwersji, w której każdy niegodziwiec znajdzie coś dla siebie. Kawałek na północ, po drugiej stronie rzeki, jest już USA. Czego nie wolno tam, wolno tutaj. A co wolno tutaj? Wszystko.
Miasto, które nienawidzi kobiet
W 1993 roku w jednej z peryferyjnych dzielnic, zwanych colonias, zostaje znalezione ciało młodej kobiety. Jakiś czas potem kolejne. I jeszcze jedno, i jeszcze… Wychodzą z domu i nie wracają. W Juárez szukają środków do życia, a znajdują śmierć w męczarniach i upodleniu – cóż za ponury paradoks... Z roku na rok liczby zaginionych idą w dziesiątki, dalej w setki. Kiedy miasto przeżywa rozkwit gospodarczy, jak grzyby po deszczu wyrastają kolejne maquiladoras, czyli fabryki-montownie działające w strefie wolnocłowej (zagraniczne koncerny wywęszyły w Juárez potężne zasoby taniej siły roboczej). Najpierw pracę znajdują w nich głównie byli rolnicy i hodowcy bydła, ale z czasem dla właścicieli opłacalne staje się zatrudnianie kobiet, szczególnie tych młodych, bo bardziej posłuszne i uległe. I robota idzie sprawniej. Wychodzą przed brzaskiem, innym razem wracają późno po zmroku, zależy od zmiany. Część drogi pokonują autobusem przejeżdżającym przez centrum miasta, gdzie najłatwiej stracić życie, a część przez ciemne, opuszczone tereny wokół fabryk – piechotą. Pewnego dnia znikają, a później ktoś znajduje ich ciała, porzucone gdzieś na skraju miasta, zwykle na pustyni, częściowo zasypane. Ofiary przed śmiercią są poddawane bestialskim torturom, gwałcone, bite, duszone… Do 2008 roku w okrutny sposób życie traci około pięciuset kobiet. Mniej więcej drugie tyle znika bez śladu.
Wspólną cechą zamordowanych jest ich przynależność do niskiej klasy społecznej. Do miasta przybywają często samotnie, nieraz na sfałszowanych papierach, bo rodzin nie stać na ich utrzymanie. Żyjące na własną rękę i opuszczone, stają się łatwym celem. Ich śmierć niewiele tu znaczy. Nie pomaga też ogólny status kobiety w meksykańskim społeczeństwie. Głęboko zakorzeniony system patriarchalny i kult macho zbierają swoje najkrwawsze żniwo właśnie tutaj, w Ciudad Juárez, na tej przeklętej ziemi, w miejscu do cna zdemoralizowanym, gdzie roi się od kryminalistów wszelkiego rodzaju. Kobiety stosunkowo niedawno zaczęły zdobywać tu jakieś prawa, co tylko wzmaga mizoginistyczny szał. „Kobietobójstwo” to jego skrajny przejaw, spychający do cienia przemoc domową, wykorzystywanie seksualne i ogólny brak szacunku, które są tu tak powszechne, że już nawet się o nich nie mówi…
tekst: Dawid Milewski – dawid.milewski@interia.eu
str. 26
Policyjne śledztwa w sprawach zamordowanych kobiet to pasma szokujących zaniedbań. W szeregach władz szerzy się korupcja, nie wiadomo, ilu funkcjonariuszy macza palce w działaniach przestępczych. Fałszowanie raportów, gubienie akt czy niszczenie dowodów są na porządku dziennym. Do tego dochodzi niekompetencja śledczych, brak środków finansowych, powiązania z narkobiznesem, rozprzężenie i niski status społeczny policji. To wszystko przekłada się na powszechny brak zaufania do władzy, która swoją bezczynnością wydaje ciche przyzwolenie na zabijanie kolejnych kobiet. Ludność Juárez potrzebuje jednak winnych. Wystarczy więc pierwszy lepszy podejrzany, świadek, który może coś widział, podrzucony dowód. Następnie bierze się delikwenta na przesłuchanie i torturuje tak długo, aż się przyzna i zapamięta jedyną słuszną wersję wydarzeń. I tak oto sprawiedliwości staje się zadość.
Przemoc powszednia
W latach 80. kolumbijscy narcos (handlarze narkotyków) poszukują dogodnego kanału, którym mogliby przerzucać swoje wyroby do Stanów. Dobijają targu z juareskim kartelem. Okolica jest wymarzona. Raptem kilka metrów dzieli miasto od granicy z Teksasem i spragnionej amerykańskiej klienteli. Współpraca układa się w najlepsze, a kartel rośnie w siłę, stając się doskonale zarządzaną, zhierarchizowaną strukturą mafijną. Ale chętnych do skorzystania z tak dogodnych warunków nie brakuje. Złoty interes zwietrzyły inne grupy z Sinaloa i Tijuany. Rozpoczyna się wojna, która w samym 2004 roku pociąga za sobą ponad tysiąc ofiar. Z czasem pośrednicy zamieniają się w producentów, walka o rynek się zaognia, a jej areną stają się ulice Juárez.
Na miasto wychodzą członkowie pandillas, małych gangów działających na rzecz karteli. Los Aztecas to ci najgroźniejsi. Wykonują egzekucje na konkurentach, kradną samochody, wszczynają bójki. Napadają z bronią w ręku na sklepy i banki. Wymuszają haracze na przedsiębiorcach (ci albo posłusznie płacą, albo zwijają interesy i uciekają z miasta). Kiedy przechodzą ulicami, lepiej schodzić im z drogi. Mogą robić, co im się podoba. Są przecież u siebie. Mają władzę i pieniądze, mają też policję. Miejscowe siły porządkowe, gorzej zorganizowane i słabiej uzbrojone, w najlepszym wypadku przymykają oko, w najgorszym – dają się skusić i przyłączają do krwawego procederu.
W Juárez panuje anarchia. Mieszkańcy obojętnieją na wszechobecną przemoc, tolerują ją, bo cóż mogą zrobić? Na początku szokowała, teraz jest nieodłączną częścią tego miasta, wpisaną w jego krajobraz. Trzeba nauczyć się z nią żyć. Apogeum zła przypada na lata 2008–2012, kiedy toczą się regularne uliczne walki gangów. W najbardziej krwawym roku dochodzi do ponad 3,7 tys. zabójstw. Ciudad Juárez zostaje okrzyknięte najniebezpieczniejszym miastem na świecie.
Odkupienie
Po latach bezprawia przychodzi jednak czas, by odbić miasto przestępcom. W 2011 roku powstaje brygada antyharaczowa, złożona z młodych, nieskorumpowanych funkcjonariuszy. W wyniku ich działań właściciele drobnych przedsiębiorstw stopniowo zaczynają stawiać opór gangsterom i zgłaszać wymuszenia. Komenda miejska przechodzi rewolucję: nowa kadra, lepsze wyposażenie, surowa dyscyplina. Na ulicach pojawiają się patrole. Władza powoli wraca we właściwe ręce.
Społeczeństwo również odnajduje w sobie siły do zmian. Funkcjonują organizacje na rzecz kobiet doświadczających przemocy domowej. Lokalni biznesmeni przyłączają się do współpracującego z policją komitetu samoobrony. Zaufanie odzyskuje też wymiar sprawiedliwości. Wcześniej skazywano na podstawie zeznań spisanych (lub odpowiednio spreparowanych) przez policję i mniej lub bardziej wiarygodnych dowodów. Teraz sędziowie wysłuchują świadków i oskarżonych przed publicznością. Organy ścigania działają skuteczniej, a kary za porwania, wymuszenia i morderstwa są ostrzejsze. O wiele trudniej już zabić i pozostać bezkarnym.
Zdecydowanie lepiej dzieje się w Ciudad Juárez. W latach 2010–2016 liczba zabójstw z ponad 3700 spadła do około 500. To nadal sporo, ale przynajmniej ulice nie świecą już pustkami, a zamiast szwadronów śmierci łatwo spotkać bawiące się dzieciaki i umilające czas przechodniom orkiestry. Wraz ze sklepami i punktami usługowymi do miasta wraca życie, a splamiona krwią ziemia odzyskuje naturalne barwy. Przeszłość jednak nie daje o sobie zapomnieć. Na polu bawełny, gdzie w 1996 roku znaleziono zbezczeszczone zwłoki brutalnie zamordowanych kobiet, stoi osiem upamiętniających je różowych krzyży. Wiele zaginionych pewnie już nigdy nie uda się odnaleźć. Nie wiadomo, ile jeszcze ciał skrywa pustynia.
Wybrane źródła:
M. Fernandez, J.-C. Rampal: Miasto – morderca kobiet ;
C. Bowden: Mordercze miasto;
S. Quinones: Once the World’s Most Dangerous City, Juárez Returns to Life (www.nationalgeographic.com);
Mexico 2017 Crime & Safety Report: Ciudad Juarez (www.osac.gov).
str. 27
Klucz do biznesu
Z Johnem Spencem, amerykańskim mówcą biznesowym, rozmawiam w ramach wykładu pt. 10 rzeczy, których nauczyłem się o sukcesie w biznesie, na jaki nasz gość przyjechał prosto ze Stanów Zjednoczonych. W rozmowie poruszam wątki szczególnie istotne dla osób chcących założyć własną firmę.
JK: Podczas wykładu mówiłeś o dziesięciu najważniejszych rzeczach dotyczących sukcesu w biznesie, których nauczyłeś się w ciągu swojego życia. Mógłbyś je podsumować?
JS: Tak. W biznesie jest specjalny klucz, składający się między innymi z czterech istotnych spraw. Po pierwsze talent, który pozwoli ci wykreować pomysł i wcielić go w życie. Następnie zespół. Szansę na sukces masz wtedy, kiedy wokół ciebie znajduje się wielu wspaniałych ludzi, zaangażowanych i podekscytowanych tym, co robią. Kolejne po tym jest maksymalne skupienie na swoim celu i kliencie, którego potrzeby musimy poznać. I w końcu dyscyplina – konsekwentne działanie. To są rzeczy budujące wspaniałą, wielką firmę.
Dlaczego zespół w biznesie jest tak ważny?
Dlatego, że samemu nic nie zrobisz. Zespół daje ci rady, odpowiedzi feedback. Odnosząca sukcesy firma jest bezpośrednio związana właśnie z zespołem.
Jak powinniśmy dobierać sobie ludzi do zespołu?
Według dopasowania wartości. Cele tych osób, które pragniemy wprowadzić do naszego biznesu, powinny być kompatybilne z naszymi i mogą to być np. szczerość i otwartość. Umiejętności, jakich wymaga nasza firma, zawsze można ludzi nauczyć. Jeśli członkowie zespołu oszukują, kradną, nie wyznają podobnych co my wartości, wtedy jest to zły znak.
tekst: Justyna Kalinowska – justyna_kalinowska@onet.eu | powyższe zdjęcie: Aleksandra Wajdzik str. 28
Powiedzmy, że chcę założyć własną firmę, ale nic nie wiem o biznesie. Od czego powinnam zacząć?
Po pierwsze, powinnaś znaleźć zarówno ludzi, którzy ci pomogą w wykreowaniu biznesu, jak i takich, od których będziesz się mogła wielu rzeczy nauczyć. Po drugie, musisz zastanowić się, jaki rodzaj biznesu jest tym, którym chcesz się zajmować, i na co chcesz wydać pieniądze. Po trzecie, musisz mieć świetny produkt. Powinnaś pytać klientów o ich potrzeby i opinie, czy twój pomysł działa.
Jeśli nie mam odpowiednich środków materialnych, jak mogę stworzyć dobry zespół?
Zaczynaj od swoich znajomych i przyjaciół, którzy będą pragnęli się z tobą rozwijać. Postaw na program mentorski i wzajemnie się motywujcie.
Jak celnie wybierać klientów? Powinniśmy proponować nasz produkt każdemu?
Bardzo dobre pytanie. Na pewno musimy stworzyć profil naszego idealnego klienta. Za kryterium powinniśmy uznać między innymi wiek, wykształcenie, zawód i potrzeby potencjalnego nabywcy. Musimy mieć jego wyraźny obraz.
Wiem, że czytasz około stu książek o biznesie każdego roku.
Jak mogę zmusić się do przyswajania tak dużej wiedzy?
Nie musisz czytać tylu książek. (śmiech) To akurat moja praca. Czytając o biznesie, poszerzasz swoją wiedzę, zaczynasz rozumieć wzór, który się w nich powtarza, i możesz zastosować go u siebie. Ja czytam około 40–45 minut każdego dnia, zazwyczaj do śniadania. Jeśli czytasz około sześciu książek o biznesie rocznie, jesteś na dobrej drodze do sukcesu.
We wspomnianych przez ciebie książkach wzór postępowania jest zawsze taki sam?
W większości tak. Każda książka skupia się na talencie, kierowaniu zespołem, kliencie i jego potrzebach, świetnych ludziach, a także etyce.
Wiemy już, jak rozpocząć własny biznes. A jakie są najczęstsze błędy popełniane przez ludzi, którzy budują swoją markę?
To, że starają się przedstawić swój produkt czy usługę dosłownie każdemu. Zauważyłem, że ludzie mają świetne pomysły, jednak brakuje im określonej dyscypliny, by zrealizować cele, które sobie założyli.
Czy prowadząc biznes, powinniśmy być trochę bezczelni, wiesz, czerpać z życia pełnymi garściami?
Przede wszystkim musisz mieć świetne pomysły i korzystać z sukcesów innych. Ważne jest wyjście ze strefy komfortu i rozmawianie z ludźmi sukcesu, uczenie się od nich. Najczęściej osoby rozpoczynające biznes chcą wszystko robić same, nie proszą o rady, uważają, że same poradzą sobie najlepiej.
Czy widzisz jakieś różnice w podejściu do biznesu pomiędzy studentami z Polski a studentami ze Stanów Zjednoczonych?
Studenci obu krajów są do siebie bardzo podobni – wykształceni, prowadzą podobne życie, identycznie się ubierają, żyją porównywalnie tak samo. Właśnie ostatnio rozmawiałem z kimś na ten temat i uważam, że jedyne, co różni Polaków od Amerykanów to stopień pewności siebie. Polacy są nieśmiali, nie doceniają swoich możliwości, a Amerykanie tej śmiałości mają aż za dużo.
A widzisz jakieś różnice między dzisiejszymi studentami a tymi sprzed 20 lat?
O tak. Kiedyś zazwyczaj przez całe życie pracowało się w jednej firmie i zmian było niewiele. Dzisiaj młody człowiek wielokrotnie zmienia pracę, postanawia założyć własną firmę i dlatego obserwujemy przyrost małych przedsiębiorstw.
Dlaczego własny biznes jest lepszy od pracy na pełen etat?
Nie wiem, czy jest lepszy. Jest inny. Pracując na etacie, masz większe poczucie bezpieczeństwa, pracujesz około 40 godzin tygodniowo i otrzymujesz stałą pensję. Prowadząc własny biznes, czasem pracujesz non stop, włączając w to weekendy, czasem zarabiasz, a czasem nie. W zamian jednak nie stykasz się ze szklanym sufitem i doświadczasz wolności.
str. 29
Sprzedawca to psycholog?
„To przecież hańba pracować w sklepie! Mogła iść na studia, rozwijać się, a już siedzi za ladą. Taka fajna dziewczyna, a tak sobie życie zmarnowała”. Wzrok ludzi, którzy od razu Cię skreślają, bo w wieku dwudziestu lat pracujesz w handlu, to częste zjawisko.
Różnica między pracą w osiedlowym sklepiku a pracą w dyskoncie jest kolosalna. Jedno się nie zmienia: ludzie, a raczej ich typy. Te są wszędzie takie same, niezależnie od powierzchni czy obrotów, jakimi dana placówka może się pochwalić. Na podstawie kilkumiesięcznych doświadczeń przedstawię Wam drugą stronę medalu pracy w takim, a nie innym miejscu.
Typ 1 (najpopularniejszy): nazwijmy go „przeciętnym Edkiem”
Mężczyzna na ogół z wąsem, dorodnym „mięśniem piwnym” i niewieloma cyframi na koncie. Tutaj sprawdza się powiedzenie „Nie szata zdobi człowieka”. Najczęściej umila Ci czas, zna wszystkie szczegóły z życia mieszkańców, ma kontakty wszędzie, a kiedy jesteś w tarapatach, pierwszy biegnie z pomocą.
Typ 2: bogaty, ale snob
Z nim najczęściej nie nawiążesz kontaktu, gdyż nie mówi za wiele, ale wymaga bardzo dużo. To z pewnością szanowany lekarz lub prawnik. Pieniądze dla niego nie mają żadnej wartości, dlatego zbieranie ich z podłogi czy całej lady jest dla Ciebie codziennością. W ten sposób chce pokazać istotę swojej profesji i brak sensu Twojej.
Typ 3: zagubiona, ale z klasą
Kobieta zazwyczaj zadbana, lecz jej makijaż ma dwa stadia: nienaganny lub przepłakany. Przeważnie mówi Ci o wszystkich swoich problemach i mężczyznach, opowiada o barwnej przeszłości i fascynujących wieczorach przy tanim winie.
str. 30
tekst: Daria Holeczek – daria.holeczek@o2.pl | rysunki: Michał Kulasek – www.facebook.com/kulawe.obrazki
Typ 4: podrywacz
Znany wszystkim, niezależnie od sektora, w którym pracujesz. Średni wiek, włosy na żelu; jest bardzo rozmowny, a teksty na podryw bierze zapewne z młodzieżowego czasopisma „Bravo”. Flirtuje z każdą kobietą, jaką napotka na swojej drodze – wprawdzie nieudolnie, ale się stara.
Typ 5: okoliczny opój
Ostatni grosz wydaje na najtańsze wino, a przy płatności ręce trzęsą mu się niemiłosiernie. Zapach tego pana ciągnie się przez cały sklep, a słynny tekst „na zeszycik” to jego alter ego i kwintesencja osobowości.
Typ 6: chuligan
O jego dokonaniach wie całe osiedle. Nie ma paragrafu, który byłby mu obcy. Może się pochwalić liczbą wyroków i odsiadek. Tak zwany „typ spod ciemnej gwiazdy”. Ma dwa oblicza. Pierwsze to łobuz, awanturnik i wandal. Drugie to mężczyzna o miękkim sercu, który kobiety, a w szczególności matkę, traktuje jak wartość najwyższą.
O rodzajach klientów czy ludzi w ogóle – w każdym zawodzie i aspekcie życia społecznego – można rozmawiać bez końca. Temat ten jest i bardzo obszerny, i niezwykle interesujący, gdyż wszędzie znajdzie się nowy typ, który mocno generalizuje daną społeczność i ma w sobie choć ziarno prawdy.
Coś, czego nie da się kupić, to zaufanie – u jednych nie do zdobycia, u innych do uzyskania po jednym uśmiechu. Co się z tym wiąże? Wśród moich znajomych powstało hasło: „Dzień dobry! Poproszę paczkę zapałek, proszę pani, bo umarł mi kot”. Nawet kiedy nie jesteśmy zainteresowani tematem, musimy poświęcić chociażby chwilę, aby wysłuchać smutnej historii, bo przecież „klient nasz pan” niczym w skeczu kabaretu Ani Mru-Mru pt. Chińska restauracja. Zawsze zastanawiało mnie, co kieruje tymi ludźmi. Pozwolę sobie podzielić ich na dwa typy.
Negatywny, pesymista
Od niego nie dostaniemy dobrej wiadomości – będzie to albo śmierć kanarka, albo ambicji, wyjazd syna na stałe do Anglii, niska pensja czy emerytura i coraz wyższa cena masła. Ponadto „za komuny to było lepiej, bo niczego nie było, a ludzie chodzili zadowoleni”. Dlaczego mówi w ten sposób? Najzwyczajniej w świecie musi się komuś wygadać. Osobnik taki jest samotny i nie ma u swego boku nikogo, komu mógłby opowiedzieć o trudnościach dręczących go na co dzień.
Pozytywny, optymista
Ten typ zazwyczaj tryska energią, jest zawsze uśmiechnięty, a kiedy wydarzy się coś wspaniałego, zakupy to tylko pretekst do pochwalenia się nam i sąsiadom, jak to mu się dobrze wiedzie. Kojarzycie memy z nosaczami – tymi małpkami, które imitują typowego Polaka? To mniej więcej ten rodzaj człowieka. Co od niego usłyszymy? Córka zdała egzamin na prawo jazdy, dostała się na najlepszą uczelnię, wyszła za mąż, wnuk już zaczął chodzić, a mąż dostał podwyżkę. Przyczyna? Człowiek ten uwielbia być doceniany, a prestiż to tylko przyjemny, pożądany dodatek. Nigdy nie usłyszymy od niego nic smutnego, co wymagałoby okazania skruchy, bo tego nie lubi. Ma być kojarzony z sukcesem i powodzeniem.
Skąd taki kontrast między ludźmi? Jedni chcą, aby im współczuć czy solidaryzować się, bo to sprawia, że są w centrum uwagi, ktoś o nich mówi. Zachowanie reszty wiąże się z poważaniem i autorytetem. Im lepiej się dzieje, tym bardziej mnie lubią, okazują mi uznanie oraz czują do mnie respekt.
Dążenie do atencji w XXI wieku jest czymś zupełnie normalnym. Jedni pragną jej za wszelką cenę, inni zabiegają o nią nieświadomie. Rodzaje ludzi i zachowań to bardzo często poruszany temat na wielu rozrywkowych kanałach na YouTubie, takich jak Szparagi, Ponki czy – najbardziej znani – AbstrachujeTV. Na podstawie liczby wyświetleń i komentarzy można wysnuć wniosek, że każdy z nas ma w sobie coś z typowego Polaka. Niezależnie od sytuacji, w pewnym stopniu zachowujemy się tak samo. Jednak czy taka przewidywalność może prowadzić do uzyskania atencji? Na wszystkie typy należy brać poprawkę, bo przecież nie każdy z nas to wandal czy pesymista, prawda?
wiesz, że inteligentni ludzie dużo częściej reagują na pytania sarkastycznymi odpowiedziami? 1 9 2 1 8 1 3
Prozopagnozja to
Włącz myślenie – czas na łamigłówki!
rodzaj
zaburzenia, w którym
Całoroczne dbanie o dobrą kondycję ciała jest jak najbardziej wskazane. Jednak poza fizycznością liczy się również umysł. Dlatego proponujemy Wam rozgrzewkę, i to nie byle jaką! Czekają na Was dwie strony łamigłówek. Pojawia się tradycyjna krzyżówka, trenująca skupienie wykreślanka, a także całkiem nowe, diagonalne sudoku i rebusy. Przypominamy, że wszelkie podpowiedzi znajdziecie w artykułach. Dla ożywienia zimowej aury proponujemy również nieco koloru. Jeśli pogoda za oknem nie sprzyja, zachęcamy do rozwiązywania. Jeśli zaś pogoda jest wyśmienita, polecamy wybrać się na spacer, odświeżyć umysł, a potem zasiąść do łamigłówek. Łamigłówki – czas start! Powodzenia!
HASŁO: _________________ _________ – tyle trwa już historia Uniwersytetu Śląskiego.
tylko raz. 8 8 2 3
7 9 1 8 5 2 3
oraz w obu przekątnych mogą pojawić się 3
dej kolumnie, każdym małym kwadracie 4 9
że cyfry od 1 do 9 w każdym wierszu, każ| 2 1
1. Inaczej znaczenie, poważanie, jakim ktoś lub coś cieszy się w swoim otoczeniu.
2. Nazwisko autora Nowych Aten
3. Na jakich drogach muszą być wystawione utwory, by dozwolone było ich rozpowszechnianie?
4. Często skłóceni sąsiedzi pałają nią do siebie.
5. Imię męża Fridy Kahlo.
6. Miesiąc, w którym Polacy zdobyli mistrzostwo świata w siatkówce.
7. Patologiczny wstręt mężczyzn do kobiet; jedna z przyczyn morderstw w Juárez.
8. Mało subtelne próby zwrócenia na siebie uwagi płci przeciwnej określane są jako _______ zaloty.
9. Mitologiczne zwierzę, które miało opiekować się ludźmi.
10. Pierwszy pseudonim blogera Tomka Tomczyka.
11. Przygotowanie ciała do wzmożonej aktywności fizycznej przed rozpoczęciem sezonu zimowego nazywamy suchą _______.
12. John Spence czyta rocznie około ___ książek o biznesie.
13. Swietłana ___________ – pierwsza reporterka, która otrzymała Literacką Nagrodę Nobla.
14. Miasto, w którym trenerem jest Piotr Gruszka.
15. Znaczenie drugiego ze słów umieszczonych w tytule popularnego serialu science fiction Black Mirror.
Autorzy łamigłówek: Monika Szafrańska, Marta Szołtysik, Michał Denysenko, Robert Jakubczak aktywny wtedy, kiedy śpimy.
str. 32
1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. 11. 12. 13. 14. 15.
SUDOKU Przed Tobą tzw. sudoku diagonalne. Składa się ono z dużego diagramu z dziewięcioma wierszami, dziewięcioma kolumnami, a także dziewięcioma małymi kwadratami.
KRZYŻÓWKA
Dodatkowym utrudnieniem są kolorowe
przekątne. Uzupełnij diagram, pamiętając, Czy
Raichle’a
WYKREŚLANKA
Znajdź i wykreśl podane wyrazy, które zostały ukryte w diagramie. Umieszczone są one w pionie, poziomie, na ukos i na wspak.
WYRAZY: sąsiad, Spodek, interakcjonizm, biznes, mozaika, katalizator, mekka, Meksyk, komunizm, konsument, Canarinhos, snowboard, Florian Szary, Kapuściński, wiktymizacja, stygmatyzacja, królik, pies, Nowe Ateny, Chiny, anarchia, korupcja, Edek, Snapchat, zakaz, perspektywa, typ, karambol, nakolanniki, dramatyzacja, molestowanie, sukces, stok, produkt, Nosedive
a m n o w e a t e n y n p w p k p t a k y k r ó l i k m t a k z
wahania nastroju to głód, brak snu i samotność?
p k e b u a n f f s u z o p r a w s i m r b g s w s z m s e b c
p i c c k o n b n l e d h s o z
o k r f k y n a y z u z n r t i
e i a u e u i j p k a u i e a m
i n j p d r s c y k l j r p z y
a a u l p r r z u w u i n m l k n n i f o z h a a u y t a i i t
t k g v s u m a t c o y u c a z o o i e e w t t y o j k c u t w w l f i s y a y d w a o a z a i
s a k i a z o m k j k s g h k e
e n t d t k h a u k a k w r u d
l c f e m z r r d u e e r c c d
o k l s h e m d o a n m b o r r
m t y o t m d b r j a u h m g a
o w n n b s n a p c h a t z d o
p t i t z m b y i p k j d i u b
o d h w k c a z t u y z w n s w
r a c o o p s r n r j n t u e o
s i t u p r e k a o b e u m n n
a s e w b h i m f k o m z o z s
e ą d n k a p u ś c i ń s k i e
w s t y g m a t y z a c j a b t
rejestracji. | Zgodnie z eksperymentem
Czy wiesz, że przytulanie uwalnia oksytocynę, która poprawia samopoczucie i redukuje ilość stresu? | Ponad 98% internautów
nie potrafimy rozpoznać i zidentyfikować znanych nam twarzy (dla przykładu twarzy swojej mamy). | Czy wiesz, że trzy najczęstsze przyczyny
raz REBUS
przynajmniej
c j g c a j i l u l a a b k g j | nie przeczytało regulaminu portalu podczas
s w h a o e h y n m l p r t z a neurobiologa Marcusa
z i e e u d l g m n e o n y j r mózg jest najbardziej
Odwiedź nas:
www.magazynsuplement.us.edu.pl
www.facebook.com/magazynsuplement
www.instagram.com/magazynsuplement
Jeżeli rozwiązaliście poprawnie łamigłówki z poprzedniej strony, napiszcie do nas wiadomość na Facebooku! Czekają na Was nagrody. Kto pierwszy, ten lepszy.
Śledź nas w sieci i zdobądź zniżki studenckie do Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach!
październik/listopad 2017
luty/marzec 2018 luty/marzec 2018