8 minute read
Koniec z tym listkiem figowym!
Dwie panie spotykają się na plaży. Jedna z nich ma na sobie kostium kąpielowy zaprojektowany przez Anete Kellerman, czyli jednoczęściowy strój pozbawiony ozdób, mający rękawki, okrągły dekolt i nogawki sięgające połowy uda. Kobieta wchodzi w nim do morza. Wiatr podwiewa jej płaszcz. Nieopodal stoi strażnik w mundurze. Inna amatorka kąpieli zauważa, że tamta pani jest przyjezdna. Mówi: Och, proszę mi wybaczyć. Pani prawdopodobnie tego nie wie, bo dopiero pani tu przyjechała, ale wedle przepisów panujących w tym głupim miejscu nie może pani chodzić po plaży bez stroju, który nie zakrywałby panią od stóp do głów Zatem jak wyglądał rozwój mody kąpielowej?
W roku 1676 Maria de Rabutin, markiza de Sévigné pojechała do Vichy leczyć się na reumatyzm. Pisała do córki: Znajdujesz się całkiem nago w małym podziemnym pomieszczeniu, dokąd dochodzi rura z tą gorącą wodą, którą kobieta polewa Cię wszędzie. Stan ten, w którym listek figowy starcza za całe odzienie, dość jest upokarzający. Zabrałam swoje dwie pokojowe, żeby mieć chociaż kogoś przy sobie.
Zażyj bath w Bath W Bath, bardzo popularnym miejscu dla zwolenników kąpieli, w latach siedemdziesiątych XVII wieku wprowadzono „stroje kąpielowe”. Celia Fiennes w 1687 roku pisała: Damy udają się do kąpieli w stroju uszytym z porządnego, żółtego płótna, który jest sztywny i z wielkimi, pogrubiającymi rękawami (…); po zetknięciu się z wodą strój ten tak nią puchnie, że w ogóle nie widać pod nim zarysu sylwetki, ubiór ten nie zwisa jak inne lniane stroje, w których przychodzą do kąpieli biedniejsze damy. Panowie noszą kalesony i kamizelki uszyte z tego samego materiału co stroje pań
Poproszę maszynę kąpielową. Raz, raz! Co jak co, ale morskie kąpiele są niezawodne. Opisywała je między innymi Jane Austen. Brytyjskie plaże podzielono na część damską i męską. Ponieważ dla wielu dam pluskanie w morzu było nie lada wyzwaniem, amatorki kąpieli mogły liczyć na pomoc tak zwanych dipperów, czyli „zanurzaczy”, którzy towarzyszyli im i czuwali nad ich bezpieczeństwem w wodzie. Wynaleziono również maszyny kąpielowe, czyli budki na kołach zaprzężonych w konie powożone przez woźnicę. Klientki pragnące zażyć takiej kąpieli wchodziły do domku, a następnie, znajdując się już w morzu, schodziły schodkami (oczywiście z pomocnicą) i rozpoczynały swoje wodne pląsy. Jeśli jakaś czuła się w dalszym ciągu zawstydzona, mogła poprosić o opuszczenie daszku. Gdy taka dama opuszczała maszynę już na plaży, miała na sobie z powrotem przyzwoity strój.
Przecież kąpie się w łazience
Jeśli jakaś XIX-wieczna amatorka kąpieli zapragnęła „popływać”, to mogła to także uczynić w kabinie kąpielowej, zwanej łazienką. Wchodziła wtedy po kładce do drewnianej budki, umieszczonej na palach, przez którą przepływała woda. Na ławce zostawiała ubranie i już mogła wskakiwać do wody. Należało tylko uważać, aby nie podskoczyć za wysoko, bo o pływaniu w ogóle nie było mowy. Oczywiście panowie nieakceptujący kąpieli w „kostiumach” mogli wynajmować łaźnie i bez skrępowania wskakiwać do wody w stroju Adama.
Panie były z tego faktu niezmiernie zadowolone. Właściciele wypożyczalni lornetek również. Stroje szyto z flaneli i innych wełnianych materiałów. W końcu trzeba się ciepło ubrać, żeby móc pływać w zimnym morzu. Och nie. Niestety, mokre warstwy strojów ukazywały wszystko, co znajdowało się pod nimi.
„Modernizacja”
Lata sześćdziesiąte XIX wieku – przyszedł czas na panów. Mieli oni nawet wybór. Otóż mogli zdecydować się na jednoczęściowy kostium, który składał się z obcisłych nogawek za kolano i krótkiego rękawka. Drugą możliwością była obcisła koszulka i spodnie (również sięgające do kolan). W latach siedemdziesiątych XIX wieku nadeszła pora na odważne stroje kąpielowe. W „Peterson’s Magazine” opublikowano propozycje dla pań – z krótkimi rękawkami i bocznymi draperiami zamiast pełnej spódnicy. Nogawki spodni sięgały tylko do kolan. Oczywiście można było nosić też sukienkę z długimi rękawami i luźne spodnie, ale to dawna moda. Poza nimi weszły również dwuczęściowe stroje składające się ze spodni i tuniki do połowy uda. Podwijający się materiał można było na czas pływania obciążyć płytkami ołowiu.
Pływasz bez pończoch? Odważna jesteś…
Kiedy panowie porzucili listki figowe, nadszedł czas na paski, które zeszły ze statków na stały ląd. Zdobiły one nadmorskie kreacje. Higieniści jednak mieli pewne opory przed ciemnymi kolorami. Biel i tylko biel. Biel to czystość. Biel to zdrowie. A co jeśli po wyjściu z wody biały kostium staje się przezroczysty?
Wtedy wchodzą paski, a razem z nimi słomiane kapelusze. W 1880 roku jednoczęściowy kostium kąpielowy zaczął odnosić zwycięstwo. Miał wtedy spodenki za kolanko i krótki rękawek. Do czasów I wojny światowej stroje kąpielowe noszono razem z pończochami. Jak podsumowała to Agatha
Christie: Podczas pływania, po kilku energicznych odbiciach, pończochy zjeżdżały z palców, a gdy wychodziłam z wody, zsuwały się już zupełnie albo pętały mi nogi w kostkach. Krótko mówiąc, masz pończochy – paraduj tylko po plaży.
Mabel, pokazujesz niezły kawałek kostki!
Wspomnę tylko, że jeszcze w początkach XX wieku panie pływały w gorsetach. Strażnicy moralności nie mogli spokojnie spać, gdyż odważne kobiece kostiumy upodobniły się do tych męskich. Ponadto były podobne do bielizny! Jest rok 1911. Pewna kobieta poprawia rzemyki pantofli plażowych, okręcając je dookoła łydki. Spod spódniczki wystają jej krótkie spodenki. Sięgają tylko do połowy uda. Koleżanka szybko reaguje i mówi: Uważaj, Mabel, Dick Rawdon nadchodzi. Pierwsza z nich pyta: A czegóż miałabym się obawiać? Na to towarzyszka: W sumie niczego, ja ci tylko zwracam uwagę, że pokazujesz niezły kawałek kostki.
Wiesz co, Gladys, te stroje kąpielowe, które wy, dziewczęta teraz nosicie, są doprawdy bezwstydne. Spójrz na mnie. Czy ja pokazuję swoją figurę?
Mężczyźni mogli odetchnąć. Najpierw kąpali się w stroju prosto z Raju, potem, kiedy nie było już innego wyjścia, założyli proste stroje kąpielowe, po czym w dalszym ciągu spokojnie odpoczywali w wodzie. W latach trzydziestych pojawiły się kąpielówki! Spodenki te miały kształt dwóch połączonych ze sobą trójkątów. Natomiast damska moda kąpielowa przechodziła liczne zmiany. Od zakrywania się od stóp do głów, poprzez spodnie, tuniki i spódnice razem, aż do małej rewolucji Anete Kellerman. A to tylko mały wycinek całej historii…
Źródło:
A. Bialic: Syreny w trykotach. Historia dawnej mody kąpielowej w Polsce i nie tylko
Głos
Mogłaby być wokalistką, ale muzyczne wojaże to dla niej pasja, a nie praca. Zarządzanie architekturą wydarzeń –tak widzi swoją przyszłość. W grudniu zeszłego roku objęła funkcję Przewodniczącej Samorządu Studenckiego.
Z Katarzyną Topolską o przeszłości i przyszłości rozmawia Dominika Gnacek.
DG: Czym jest dla ciebie samorząd studencki?
KT: To przede wszystkim ludzie oraz relacje między nimi. Mamy Uczelnianą Radę Samorządu i poszczególne wydziałowe rady, ale należy pamiętać, że samorząd studencki tworzy ogół studentów na Uniwersytecie.
Z samorządem jesteś związana od początku studiów –najpierw na wydziale, później na szczeblu uczelnianym, gdy pełniłaś rolę Przewodniczącej Komisji ds. Organizacji Studenckich, a następnie wiceprzewodniczącej. W jaki sposób te konkretne doświadczenia przełożą się na twoją pracę teraz?
Gdy byłam Przewodniczącą ds. Organizacji Studenckich, zajmowałam się podziałem środków dla kół naukowych, a więc miałam do czynienia z finansami. Praca przewodniczącej polega między innymi na zarządzaniu budżetem i przyznawaniu tych pieniędzy na poszczególne wydarzenia. Wydaje mi się, że jest to jedna z podstawowych umiejętności, jakie nabyłam.
Czego jeszcze nauczyłaś się przez te wszystkie lata współpracy z samorządem?
Na pewno zarządzania zespołem, własnym czasem, działania pod presją czasu; nabyłam kompetencje miękkie, takie jak na przykład większa pewność siebie. Moja funkcja wiąże się z tym, że muszę rozmawiać z osobami, które są w hierarchii o wiele wyżej ode mnie. Nie mogę się bać, tylko muszę iść do przodu, bronić interesu studentów i dbać o ich dobro.
Pewność siebie to nieoceniony zasób w kontaktach, ale tobie chyba jej nie brakuje. Dowiedziałam się, że jesteś wokalistką, a przecież scena buduje pewność, swobodę ekspresji, prawda?
Tak, ale łatwiej jest mi wyjść i zaśpiewać przed wszystkimi, niż przemawiać publicznie. Nie potrafię tego tak połączyć, by przekładać tę pewność siebie ze śpiewu i występowania na scenie na stuprocentową pewność siebie podczas przemówień.
Czy planujesz przenieść swoją pasję na grunt pracy samorządu? Poszerzyć obszar muzycznych aktywności studenckich: koncerty, karaoke, warsztaty?
Nie ukrywam, że jeśli udałoby nam się zorganizować więcej takich wydarzeń, to byłabym bardzo usatysfakcjonowana.
Przewodnicząca Komisji Kultury, Olga Popławska, również jest wokalistką, więc można powiedzieć, że obie do tego dążymy.
Który z dotychczasowych projektów, jakie współtworzyłaś – czy to Laur Studencki, Juwenalia, czy Bal Studenta i tak dalej – jest twoim ulubionym?
Wydaje mi się, że Festiwal Nauki. W zeszłym roku byłam jego koordynatorem, organizowałam całe wydarzenie od A do Z i bardzo dużo się dzięki temu nauczyłam. Jest to chyba tekst: Dominika Gnacek – dominika.gnacek@o2.pl | zdjęcia: Grzegorz Adamek str. 20 najlepsza impreza, bo możemy w niej wszystko skumulować: mamy zarówno naukę, jak i rozrywkę. Po Jarmarku Wiedzy, podczas którego koła naukowe prezentowały swoje dokonania, mieliśmy open stage, na której mogli zaprezentować się artyści.
A na co planujesz postawić w swojej kadencji: na aktywności związane z nauką czy z rozrywką?
Nie ma dobrej odpowiedzi na to pytanie. Na pewno chciałabym organizować wydarzenia popularnonaukowe. Ale mamy też wydarzenia kulturalne, które niekoniecznie są samą rozrywką. Ostatni Bal Studenta jest tego przykładem. Nie zawsze podczas studiów mamy okazję, by wystroić się w piękne suknie i bawić się we własnym gronie w tak elegancki sposób.
W Samorządzie pamięć instytucjonalna jest jednym z filarów jego dobrej działalności – napisał Mateusz Witek, twój poprzednik, w pożegnalnych podziękowaniach na Facebooku. W jaki sposób chciałabyś zrealizować tę ideę, mówiącą o czerpaniu z doświadczeń i wiedzy osób, które pełniły funkcję przewodniczącego w poprzednich latach?
Wydaje mi się, że największą bolączką Samorządu Studenckiego jest to, że niestety nasza działalność opiera się na kadencjach. Studenci przychodzą, kończą studia, odchodzą – cały czas mamy rotację. Przez to nie do końca później pamiętamy, co nasi poprzednicy robili, jakie błędy popełniali bądź też co przy organizacji danego wydarzenia było przydatne. Chcę nad tym popracować, po prostu utworzyć taką bazę pomocnych danych dla naszych następców: foldery, w których będą zawarte wszystkie informacje dotyczące organizacji danego wydarzenia od A do Z, począwszy od kosztorysu aż po firmy, z którymi warto współpracować, i te, których lepiej unikać – tak aby moim następcom było później łatwiej.
Mateusz Witek został niedawno wybrany na przedstawiciela studentów w Prezydium Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Z kolei mgr Karol Sikora, który pełni rolę przewodniczącego Uczelnianej Rady Samorządu Doktorantów, został powołany na stanowisko wiceprzewodniczącego Doktoranckiego Forum Uniwersytetów Polskich. Ty od marca jesteś sekretarzem Forum Uniwersytetów Polskich. Czy patrząc na drogę, jaką wszyscy pokonaliście, by osiągnąć obecne pozycje, masz poczucie, że musisz cały czas podnosić sobie poprzeczkę? Nie, nie mam wybujałej ambicji ani parcia na szkło. To jest chyba taki mój sukces, że nie szukam stanowiska dla stanowiska, tylko chciałabym coś zrobić.
Jaka jest twoja wizja przewodniczącego? Jaki powinien być? Wiąże się to z otwartością, z kreatywnością, z dostrzeganiem potencjału w ludziach, ponieważ ja też nie jestem osobą, która wie wszystko, prawda? Nie jestem alfą i omegą, ale od tego mam swój zarząd, który specjalizuje się w danych dziedzinach, żeby oni odpowiadali za pewne rzeczy i żebym ja dawała im przestrzeń do spełniania się. Myślę, że przewodniczący to osoba otwarta na innych, uśmiechnięta. (uśmiecha się)
I taka będziesz?
Tak, taka będę.
Czy są już sprecyzowane plany na rok akademicki 2017/2018?
Tak. Następny rok akademicki to obchody pięćdziesięciolecia Uniwersytetu Śląskiego, więc wydarzenia, które będziemy organizować z ramienia Samorządu Studenckiego, na pewno będą miały rozbudowaną formę i jubileuszowy charakter. Pojawią się wszystkie imprezy, jakie do tej pory organizowaliśmy: zaczniemy od Dni Adaptacyjnych, na które serdecznie zapraszamy wszystkich nowych studentów. Następnie Studenckie Otrzęsiny Śląska. Potem będzie trochę mniejszych wydarzeń związanych z Nowym Rokiem, ze Świętami Bożego Narodzenia, z przerwą międzysemestralną – mowa tutaj o wydarzeniach klubowych. Następny rok kalendarzowy to na pewno Bal Studenta, Laur Studencki, Faza Festiwal, Juwenalia...
Czyli zapowiada się dużo zabawy. Bardzo dużo. Niestety.
Niestety?!
Bądź stety. (śmiech) Zależy, w którym momencie o to zapytasz, prawda? Wygłupiam się, oczywiście.
W jaki sposób chciałabyś zapisać się w historii Uczelnianej Rady Samorządu Studenckiego UŚ?
Na pewno pozytywnie. (śmiech) Wiadomo, pewnie niejednokrotnie poniosę porażkę, nie uda mi się zrealizować czegoś w stu procentach tak, jak będę chciała. Ale chciałabym po skończeniu kadencji, za półtora roku czy dwa lata, mieć takie poczucie, że spełniłam swoje założenia. Że zrealizowałam plany, że wydarzenia były odbierane pozytywnie, że żaden student na tym nie ucierpiał. Chciałabym mieć takie wewnętrzne poczucie, że wyszło mi dobrze.