Suplement – październik/listopad 2018

Page 1

październik/listopad 2018

ISSN 1739-1688

Magazyn Studentów Uniwersytetu Śląskiego
MAGAZYN BEZPŁATNY

Magazyn Studentów Uniwersytetu Śląskiego „Suplement”

Wydział Matematyki, Fizyki i Chemii, ul. Bankowa 14, sala 410a, 40-007 Katowice www.magazynsuplement.us.edu.pl, e-mail: magazyn.suplement@gmail.com, www.facebook.pl/magazynsuplement, www.instagram.com/magazynsuplement

Redaktor Naczelna: Martyna Gwóźdź (martynaewagwozdz@gmail.com)

Zastępca Redaktor Naczelnej: Dawid Milewski (dawid.milewski@interia.eu)

Skład graficzny: Maja Seweryn (www.majaseweryn.com)

Zespół korektorski: Monika Szafrańska, Dawid Milewski, Natalia Kubicius, Aleksandra Podufalska

Grafika na okładce: Grzegorz Korzeniec (www.organicambient.com, www.facebook.com/dzwiekiziemiiprzestrzeni)

Zdjęcia wizerunkowe: Aleksandra Wajdzik

Grafika: Maja Seweryn (www.bit.ly/2Q0A71v, www.majaseweryn.com)

Rysunki: Paulina Michalska (www.facebook.com/Punkidrawsstuff, www.instagram.com/punkidrawsstuff)

Zespół redakcyjny:

W magazynie zostały użyte materiały z banków zdjęć: www.pexels.com i www.pixabay.com. Martyna Gwóźdź Michał Denysenko Dawid Milewski Adrian Koza Monika Szafrańska Maja Seweryn Aleksandra Podufalska Patryk Osadnik Karolina Donosewicz Adrianna Helena Mrowiec Anna Gawlik Justyna Kalinowska Agnieszka Żeliszewska Dominika Gnacek Robert Jakubczak Natalia Kubicius Karolina Maga Rita Miernik Michał Słoniewski Tomasz Kern Katsiaryna Kalyska Daria Holeczek Martyna Halbiniak Alicja Przybyło Martyna Urban Aleksandra Wajdzik

Organizacje studenckie bez tajemnic: Studencka Poradnia Prawna WPiA UŚ | Agnieszka Żeliszewska

Nieznajomość prawa szkodzi! Gdzie na UŚ można uzyskać pomoc prawną?

Scooby Doo i galopujący konsumpcjonizm | Rita Miernik

Jak zmieniały się tendencje zakupowe Polaków na przestrzeni dekad i dokąd zmierzają?

Ze śmiercią im do twarzy | Martyna Halbiniak

Po trupach do... sławy? O fenomenie seryjnych morderców

Zmobilizuj się! | Karolina Maga

Programy mobilności studenckiej. Jak podróżować, jednocześnie nie rezygnując ze studiowania?

Piękne i zbuntowane | Anna Gawlik

Losy cesarzowej Elżbiety i księżnej Diany – prekursorek współczesnego nurtu girl power

Ja mam płacić?! | Michał Denysenko

O tym, czy bezpłatne koncerty i próby wejścia za darmo zabijają muzykę

Dom na spalonej ziemi | Dawid Milewski

Przemierzając ulice zrujnowanego Mogadiszu, doświadczasz życia w państwie upadłym. Jak wygląda Somalia po latach wojny domowej?

Nie omieszkam tak zamieszkać | Dominika Gnacek

Nieruchomość to zagadnienie ruchome. Sprawdzamy, jak będą wyglądać budynki w przyszłości

Sprytny jak lis czy groźny jak lew? | Robert Jakubczak Świadomy wyborca, czyli techniki wywierania wpływu stosowane w polityce

Jeść, pić i niekoniecznie spać! | Monika Szafrańska Polska szlachta – ci to widzieli, jak urządzić prawdziwą imprezę!

Będziesz miał do CV! | Karolina Donosewicz

Jak wygląda codzienność w koszulce z napisem „wolontariusz”?

Dziesięć przykazań studenta | Daria Holeczek

Silna wola vs. nowy rok akademicki

Uniwersytet w sile wieku | Michał Denysenko

Relacja z koncertu plenerowego z okazji 50-lecia UŚ

Włącz myślenie – czas na łamigłówki! | Monika Szafrańska, Natalia Kubicius, Michał Denysenko, Robert Jakubczak

6 8 10 12 14 16 20 22 24 26 28 30 32 36

Zrób życiu psikusa

Dlaczego powroty bywają czasem takie trudne? Opuszczasz swoje miejsce i wyruszasz w nieznane. Na wycieczkę zabierasz ze sobą bagaż, jednak to bagaż doświadczeń, z którym wracasz, jest najcenniejszy. Niektórzy zapisują wspomnienia na zdjęciach, inni przywożą ze sobą pamiątki (nierzadko made in China), a jeszcze inni – przywołują te chwile tylko w pamięci. Wyruszając, gubimy myśli, jakie towarzyszą nam każdego dnia, i zapominamy o sprawach, które musimy (czasem niechętnie) załatwić. Podróż staje się dla nas ciekawym wyzwaniem. Powracając z niej, gubimy z kolei towarzyszące nam w jej trakcie emocje. Na co dzień rzadko mamy czas na przygody, zazwyczaj wypełniają nam go obowiązki. Niekiedy czekamy na moment, w którym będziemy mogli od nich odpocząć. Ach, te wakacje, te wspomnienia! A przed nami przecież nowy rok akademicki. Powrót do uczelnianej rzeczywistości. Jesień, zima, kolokwia, sesja egzaminacyjna… Nie brzmi najlepiej, prawda? A może w tym roku zrobimy życiu psikusa i będziemy cieszyć się z powrotu do codzienności? Może uczynimy ją bardziej niezwykłą? Niekoniecznie trzeba wyjeżdżać w dalekie podróże. Spróbuj odwiedzić pobliski park, zachwycić się kolorami zmieniającej się natury. Odkryj jakieś miejsce na nowo. Daj się zaskoczyć. Poczytaj „Suplement”. Słowem: ciesz się Twoim „teraz”. Czasem zwykłe rzeczy bywają najbardziej niezwykłe i przez to warto je zauważyć. Przykład? Nasza redakcja przez cały rok cieszy się z pewnych urodzin… „Suplement” obchodzi w tym roku 15-lecie istnienia. Przez te wszystkie lata wierzyliśmy, że jesteśmy głosem pokolenia – możemy wszystko! Czasem aż strach pomyśleć, co może przyjść nam do głowy!

Oddajemy w Twoje ręce nowy numer, nad którym pracowaliśmy przez wakacje. Przemyciliśmy w nim sporo pozytywnej, letniej energii i trochę spraw do przemyślenia. Mamy nadzieję, że ta energia zostanie z Tobą przez cały rok. No, może chociaż do następnego (już nieco mniej wakacyjnego) wydania „Suplementu”.

Organizacje studenckie bez tajemnic: Studencka Poradnia Prawna WPiA UŚ

Niejeden Polak ma trudności ze zrozumieniem prawa. O tym, dlaczego tak jest, a także o działalności Studenckiej Poradni Prawnej porozmawiałam z przewodniczącym Alexandrem Jurankiem oraz wiceprzewodniczącym Mateuszem Ponickim.

AŻ: Działacie przy Uniwersytecie Śląskim i zajmujecie się pomocą prawną. Trzeba przyznać, że to szczytna idea. Kiedy i w jaki sposób zrodził się taki pomysł?

MP: Idea świadczenia bezpłatnych porad prawnych przez kliniki prawa funkcjonujące przy uczelniach wyższych nie jest niczym nowym. Początków jej rozwoju można dopatrywać się już pod koniec lat 90. XX wieku, kiedy to powstawały pierwsze poradnie prawne w Krakowie czy Warszawie. Jeśli chodzi o naszą poradnię, to nie odbiega ona w tym aspekcie od prekursorów, bowiem działamy już od 2003 roku.

AJ: Warto tym samym nadmienić, że przyczynek dla utworzenia poradni również na Śląsku dał nie kto inny jak ówczesny dziekan Wydziału Prawa, a także rektor UŚ – prof. dr hab. dr h.c. Maksymilian Pazdan, sprawujący jednocześnie funkcję jej kierownika.

Na czym polega wasza działalność? Czy macie jakąś „misję”?

MP: Nasza misja, która jest zresztą wspólna dla wszystkich klinik prawa, stanowi o naszym charakterze jako organizacji non profit. Ma ona dwa oblicza. Nadrzędnym celem SPP jest nieodpłatne poradnictwo prawne świadczone osobom niezamożnym, którym sytuacja finansowa nie pozwala na skorzystanie z usług profesjonalnego prawnika. Codziennie zgłasza się do nas wielu klientów. Swoje usługi oferujemy

tekst: Agnieszka Żeliszewska – a.zeliszewska@gmail.com

także studentom naszego uniwersytetu. W tym wypadku świadczona pomoc jest znacznie szersza. Nie tylko udzielamy bezpłatnych porad studentom, lecz także reprezentujemy ich w toczących się przeciwko nim postępowaniach dyscyplinarnych. Niejednokrotnie już udało nam się wybronić naszych klientów, zapobiegając tym samym ich wydaleniu z uczelni. Z kolei dzięki pracy dla Poradni nasi studenci mają możliwość zapoznania się z metodyką pracy prawnika. Co więcej, możemy pochwalić się także zaangażowaniem w działalność naukową oraz realizację programów edukacyjnych, w ramach których nasi członkowie przeprowadzają warsztaty o tematyce prawnej.

Jakie wymagania trzeba spełniać, aby zostać członkiem SPP?

MP: Zgodnie z naszym regulaminem członkiem Poradni może zostać student Wydziału Prawa i Administracji UŚ, który w chwili rekrutacji jest wpisany przynajmniej na trzeci rok studiów prawniczych. Od kandydatów wymaga się przede wszystkim wysokiej średniej ocen, w szczególności z modułów związanych z działalnością sekcji, do których student aplikuje.

AJ: Rekrutacja do Poradni odbywa się w drugiej połowie października, jednak ze względu na częstą zmianę liczby członków (m.in. na skutek zagranicznych wyjazdów

§
str. 6
§ §

naukowych) w ciągu roku akademickiego przeprowadzamy nabory uzupełniające. Rekrutacja składa się z dwóch etapów. W pierwszym z nich studenci muszą poradzić sobie z testem pytań wielokrotnego wyboru, pytań otwartych i opisowych oraz pytań kazusowych. Ostatnia z wymienionych części polega na rozwiązaniu przedstawionych studentom konkretnych problemów prawnych zaczerpniętych z dotychczasowej praktyki kliniki. Wszystkie osoby, które uzyskają pozytywny wynik z testu rekrutacyjnego, zapraszane są do udziału w drugim etapie, tj. rozmowie kwalifikacyjnej odbywającej się przed komisją złożoną z właściwego dla danej sekcji pracownika naukowego, przewodniczącego Poradni oraz odpowiedniego koordynatora.

W jaki sposób można uzyskać oferowaną przez was pomoc? AJ: Bezpłatną pomoc prawną w ramach działalności Poradni uzyskać może każda osoba pełnoletnia, która zgłosi się w godzinach dyżuru do sekretariatu SPP (WPiA UŚ, ul. Bankowa 11b, pok. 39) lub skieruje do nas sprawę listownie. Oczywiście jeśli ze sprawą związane są jakieś dokumenty (np. testament w sprawie spadkowej), pisma urzędowe (np. odpisy wyroków, postanowień) lub wszelkiego rodzaju inne materiały (np. zdjęcia, e-maile, dokumenty prywatne), które mogą być pomocne w jej rozwiązaniu, należy przygotować ich kserokopie.

MP: Podstawowym warunkiem uzyskania wsparcia jest akceptacja zasad udzielania pomocy przez Poradnię oraz złożenie przez klienta stosownego oświadczenia na piśmie. Osoba ubiegająca się o bezpłatną poradę musi oświadczyć m.in., że nie jest w stanie pokryć kosztów wynagrodzenia profesjonalnego pełnomocnika procesowego, jej sprawy nie prowadzi adwokat ani radca prawny. Ponadto podpisywany przez klienta formularz zawiera zgodę na przetwarzanie danych osobowych oraz stosowną klauzulę informacyjną. W naszej poradni działają obecnie sekcje prawa: cywilnego, karnego, administracyjnego, pracy i zwierząt. Posiadamy także tzw. sekcję zamiejscową w Chorzowie. Jest to oddział stworzony z myślą o osobach, którym wygodniej zgłosić się ze swoją sprawą w Chorzowie niż w Katowicach.

Powszechnie znana jest rzymska sentencja: ignorantia iuris nocet (nieznajomość prawa szkodzi). Czasami jednak można spotkać się z osobami, które nie wiedzą o swoich prawach i nie mają pojęcia, gdzie szukać pomocy, lub boją się o nią poprosić. W jaki sposób można to zmienić?

AJ: Niewiedza o przysługujących nam, obywatelom, prawach i ciążących na nas obowiązkach wynika, w moim przekonaniu, z wadliwości realizowanego dotychczas w szkołach programu edukacji prawnej. Nauczano o „podstawach podstaw”

prawa, o organach władzy publicznej szczebla centralnego i najważniejszych gałęziach prawa, takich jak prawo karne, cywilne czy administracyjne. Brakuje jednak podstawowych, praktycznych wskazówek, które z pewnością ułatwiłyby życie każdemu z nas. Zdaje się, że remedium na owe „niedobory informacyjne” jest zmiana modelu kształcenia na poziomie podstawowym i licealnym. Bezzasadne byłoby jednak twierdzenie, że edukacja szkolna to jedyna droga do uzyskania niezbędnej wiedzy – wiele bowiem zależy od nas samych i naszej ciekawości świata.

MP: Zdajemy sobie sprawę z tego, że nie wszyscy wiedzą, gdzie można uzyskać nieodpłatną pomoc prawną, dlatego wychodzimy takim osobom naprzeciw: rozwieszamy plakaty lub zostawiamy promujące Poradnię ulotki w sądach, urzędach i innych miejscach, do których trafiają nasi potencjalni klienci. Świadomość prawną staramy się też podnosić wśród młodzieży, organizując warsztaty dla licealistów, a także u osób starszych, prowadząc zajęcia dla słuchaczy uniwersytetu trzeciego wieku.

Z jakimi sprawami najczęściej spotykacie się w swojej pracy?

MP: To, z jakimi sprawami mamy najczęściej do czynienia, zależy od rodzaju trafiających do nas klientów. Ze względu na fakt, że działalność SPP nastawiona jest głównie na udzielanie porad osobom niezamożnym, najczęściej są to sprawy z tzw. życia codziennego mieszkańców Katowic i okolic. Dla Sekcji Prawa Cywilnego chlebem powszednim są problemy spadkowe, rodzinne, lokalowe i spółdzielcze. Sekcja Prawa Pracy często zajmuje się sprawami o ustalenie stosunku pracy, wypłatę należnego wynagrodzenia, jak również udziela pomocy w zakresie ubezpieczeń społecznych. W Sekcji Prawa Administracyjnego powtarzającymi się problemami są świadczenia z pomocy społecznej, a Sekcja Prawa Karnego zajmuje się obsługą spraw z przesyłanych przez osadzonych listów, w których najczęściej skarżą się oni na warunki panujące w zakładach karnych oraz proszą o pomoc w dochodzeniu zadośćuczynienia z tego tytułu. Na ich prośbę sporządza się także wnioski o wydanie wyroku łącznego czy o warunkowe zwolnienie z odbywania reszty kary.

Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o działalności Studenckiej Poradni Prawnej, a także poznać harmonogram wizyt, zachęcamy do odwiedzenia strony: www.spp.us.edu.pl lub kontaktu poprzez fanpage: www.facebook.com/spp.us.

§ § §

Scooby Doo i galopujący konsumpcjonizm

Przygotuj sobie kubek dobrej herbaty i rozsiądź się wygodnie. Opowiem Ci bajkę. Nie będzie to historia o tchórzliwym dogu z niepohamowanym apetytem na scooby-chrupki – dziś skupimy się na samym potworze. Największym potworze współczesnego świata.

Dawno, dawno temu, gdy kraina hamburgerami i przepychem płynąca nie spływała jeszcze ani hamburgerami, ani przepychem, żył sobie Joe. W pewien uroczy, letni wieczór wracał on z wojennego frontu. Nie posiadał się z radości, bo nie dość, że wracał z obiema nogami i obiema rękami, to jeszcze w domu czekała na niego ukochana żona. Joe tak się ucieszył z powrotu, że dziewięć miesięcy później narodził się jego syn. W ogóle całe Stany Zjednoczone tak mocno cieszyły się z zakończenia wojny, że do końca lat 40. XX wieku narodziły się około 32 miliony dzieci. To właśnie w tym momencie ma swój początek fascynująca opowieść o zmianach tak gwałtownych i znamiennych, że raz na zawsze odmieniły oblicze nie tylko Ameryki Północnej, lecz całego świata.

Czym jest konsumpcjonizm?

Nie trzeba być alfą i omegą, by domyślić się, że konsumpcjonizm związany jest z konsumpcją. To pewnego rodzaju ukierunkowanie ludzi na zdobywanie jak największej ilości dóbr materialnych. Profesor Zygmunt Bauman poszedł o krok dalej i dostrzegł zależność między społeczeństwem producentów z czasów poprzedzających nowoczesność a współczesnym światem konsumentów. W poprzednim systemie życie człowieka skupione było wokół pracy. Definiował się on przez swój zawód – dzięki pracy mógł umiejscowić się na którymś ze szczebli drabiny społecznej. Profesor Bauman twierdził, że charakterystycznymi cechami ludzi z tego okresu są: konformizm, posłuszeństwo i zdolność do mozolnej, rutynowej pracy. Wszelkie instytucje społeczne miały panoptyczny charakter – wpajały ludziom monotonne zachowania, a rezultat osiągały poprzez ograniczenie lub wyeliminowanie wyboru. W istocie tak było – wystarczy sięgnąć pamięcią do lekcji historii, podczas których omawiano gospodarkę i realia PRL.

tekst: Rita Miernik – ritamiernik95@gmail.com

Joe wrócił z wojny. I co dalej?

Amerykańskie władze zadbały, aby powracający z frontu żołnierze mogli się ustatkować. Dzięki ustawie o readaptacji, walczący mogli liczyć na wsparcie państwa w postaci tanich kredytów, stypendiów i zasiłków. Dodatkowo rządzący podeszli poważnie do kwestii praw pracowniczych, zadbali o rozwój infrastruktury, budownictwo mieszkaniowe i edukację. Dzięki sprzyjającej polityce socjalnej do końca lat 60. XX wieku w USA na świat przyszło ponad 78 milionów dzieci. To dwa razy więcej niż liczba obywateli Polski!

Olaboga! Co teraz?

Ekonomiści byli przerażeni gwałtownym wzrostem urodzeń i wróżyli rychłą katastrofę. Brytyjski naukowiec John Keynes powiązał produkcję z popytem w ten sposób, że w przypadku kryzysu państwo powinno interweniować, „pompując” pieniądze w rynek. W interwencjonizmie upatrywał szansy na wyjście z kryzysu. Jak się okazało, było to słuszne podejście, co dało się zauważyć już w ciągu 15 lat, gdy PKB Stanów Zjednoczonych wzrosło z 200 do 500 miliardów dolarów.

Popyt rósł z każdym rokiem, technologia rozwijała się równie dynamicznie co sieć państwowych autostrad. Społeczeństwo żyło na relatywnie wysokim poziomie, a specjaliści dwoili się i troili, by skłonić Amerykanów do konsumpcji. Reklama odmieniła tendencje obywateli o sto osiemdziesiąt stopni i doprowadziła do powstania społeczeństwa konsumentów. I tu wrócimy na chwilę do teorii profesora Baumana, który dostrzegł, że w pewnym momencie praca przestała znajdować się w centrum życia ludzkiego – zainteresowanie przeszło na konsumpcję. Bycie konsumentem stało się podstawową rolą społeczną człowieka, razem z którą przyszła zmiana postawy: konsument jako indywidualista nastawiony na autokreację i dokonywanie wyborów.

str. 8

Joe, czyli Józek

W rzeczywistości PRL nie było mowy o wyborze, różnorodności i wybrzydzaniu, dlatego polski konsumpcjonizm jest nieco inny niż zachodni. Wyposzczeni Polacy, uwolniwszy się spod komunistycznej łapy oprawcy, próbowali szybko nadrobić lata gospodarczej niewoli i zachłysnęli się galopującym kapitalizmem. Wielu polskich obywateli dotkniętych socjalistycznym paluchem ma tendencje do chomikowania i kupowania na zapas. Zjawisko nieokiełznanego konsumpcjonizmu w USA jest nieporównywalnie większe niż w Polsce, niemniej da się zauważyć niepokojące tendencje zakupowe również u Polaków.

Affluenza, czyli choroba dostatku

Parafrazując fragment legendarnego utworu zespołu Bayer

Full – „Wszyscy Polacy to jedna rodzina, oprócz sąsiada, tego sku…”. Mówi się, że to polskie schorzenie – pragnienie posiadania więcej niż inni. Nie jest to prawda, bo zjawisko to ma więcej wspólnego z cechami społeczeństwa konsumpcjonistycznego aniżeli z konkretną narodowością, jednak taką postawę można w Polsce zaobserwować. Weźmy pod uwagę choćby okres Bożego Narodzenia. Z badań wynika, że co piąta rodzina zadłuża się, aby zorganizować wystawne święta!

Affluenza (połączenie angielskich słów affluence – ‘dostatek’ oraz influenza – ‘grypa’) dotyka nie tylko przeciętnego Kowalskiego. Także ekonomiści dają się ponieść fantazji, sugerując, jakoby wzrost wskaźnika posiadanych dóbr materialnych miał być wyłącznym determinantem szczęścia i dobrobytu. Tymczasem liczba osób chorych psychicznie w Polsce wzrosła dwukrotnie od początku lat 90. XX wieku. W dużej mierze to zasługa kapitalistycznego wyścigu szczurów. Ludzie są tak głęboko zanurzeni w świecie konsumpcji, że kiedy nie mogą sobie na coś pozwolić, czują, że są niewystarczająco dobrzy. Profesor Bauman bardzo słusznie zauważył, że „odsunię cie od zakupów jest jątrząc ą i ropiejąc ą raną i upokarzającym brzemieniem niespełnionego ż ycia”.

Skutki agresywnego konsumpcjonizmu

Kupujemy rzeczy, które nie są nam potrzebne. Nabywamy żywność w takiej ilości, że nie jesteśmy w stanie jej zjeść. Zadłużamy się, by nikt nie zauważył, że nas na coś nie stać. Efekty takiego podejścia promieniują na wiele różnych sfer życia. Począwszy od sprawy nam najbliższej – ludzkiego ciała. Na przestrzeni lat 2002–2010 wskaźnik nadwagi u trzynastolatków wzrósł o 5%. Pierwsza przyczyna tego stanu rzeczy, jaka przychodzi na myśl, to duża dostępność i różnorodność towarów oraz wysoka stopa życia ludzi, mająca wpływ na zbyt duże zakupy.

Inną, dużo dalej idącą konsekwencją konsumpcjonizmu jest obniżenie jakości produkowanego pożywienia, a jak wiadomo – nie tylko zbyt duża ilość, lecz także kiepska jakość prowadzi do otyłości i licznych schorzeń. Kolejny ze skutków to masa wytwarzanych odpadów i wyrzucanego jedzenia. Przeciętny Polak pozbywa się miesięcznie 4 kilogramów jedzenia, marnując każdego roku 2500 złotych. Jeden z czołowych

hipermarketów przyznał, że w okresie 2016–2017 wyrzucił 50 tysięcy ton jedzenia. To tyle samo co 830 dorosłych słoni – w ciągu jednego roku.

Jak walczyć z potworem zakupowego zatracenia?

Czy w ogóle da się z nim walczyć? Nie bez przyczyny centra handlowe stały się ośrodkiem życiowej aktywności. Z jednej strony krytykuje się fakt, że rozrywka została nierozerwalnie skorelowana z niskimi, konsumpcjonistycznymi pobudkami, niemniej nie ma wątpliwości, że takie zjawisko jest zasługą miast, które przez długi czas zaniedbywały potrzeby kulturalne i rozrywkowe swoich mieszkańców.

Konsumpcjonizm jest obecnie dużym problemem – paradoksalnie, bo w latach 50. XX wieku to właśnie tendencje konsumpcjonistyczne pozwoliły amerykańskiej gospodarce odbić się od dna i wywindować ją do pozycji światowego lidera. W dzisiejszych czasach polskie władze dostrzegły ciemniejszą stronę tego zjawiska i zdecydowały się z nim walczyć, m.in. poprzez wprowadzenie niedziel niehandlowych. Rządzący uzasadniali projekt ustawy o ograniczeniu handlu w niedziele i święta, kładąc nacisk na dbałość o relacje i wartości rodzinne, w które – według nich – godził nieograniczony dostęp do zakupów. Czy taki zabieg pomoże przełamać niezdrowe tendencje zakupowe Polaków i zmieni ich podejście do spędzania wolnego czasu? Czas pokaże. Zdania obywateli na ten temat są podzielone. Niektórzy ludzie popierają pomysł władz, inni są nim rozdrażnieni i czują się ograbieni ze swoich podstawowych swobód.

Najważniejszym z elementów społeczeństwa konsumenckiego jest nieograniczona możliwość wyboru. Jak pisał Zygmunt Bauman: „(…) sam nakaz dokonywania samodzielnych wyborów i uznawania każdego działania za skutek samodzielnego, swobodnego wyboru z całą pewnością nie jest już kwestią swobodnego wyboru”. Warto się więc zastanowić, zanim znów staniemy przed wysokim regałem pełnym ciastek w 357 różnych smakach.

Źródła:

Z. Bauman: O zamieszkach londyńskich, czyli konsumeryzm zbiera swoje owoce;

Z. Bauman: Płynne życie ;

Ł. Iwasiński: Społeczeństwo konsumpcyjne w ujęciu Zygmunta Baumana;

J. Mazur: Zdrowie i zachowania zdrowotne młodzieży szkolnej na podstawie badań HBSC 2010

Ze śmiercią im do twarzy

Seryjni mordercy wzbudzają zarówno lęk, jak i ciekawość. Nic dziwnego! W końcu filmy, seriale i powieści sprawiają, że jawią nam się oni jako niezwykle sprytne, wyrafinowane oraz inteligentne jednostki, dodatkowo obdarzone niesamowitym urokiem osobistym. Twórcy niemal prześcigają się w opisach rytualnych mordów, krwawych zabójstw, tortur czy teatralnej wręcz scenerii. Czy seryjni mordercy naprawdę są geniuszami zła?

Warto pochylić się nad definicją terminu „seryjny zabójca” –za twórcę tego określenia uważany jest agent FBI Robert K. Ressler. Użył go w latach 70. XX wieku do określenia ogarniętych obsesją zabijania i wielokrotnie powtarzających swoje zbrodnie sprawców, którzy mordowali dla samej przyjemności płynącej z aktu pozbawienia ofiary życia, a nie dla zysku lub z zemsty. Ile ofiar wystarczy, by uznać mordercę za seryjnego? Z opinii Vernona Gebertha wynika, że zabójstwo seryjne to dwa lub więcej niezależnych aktów dokonanych w odstępach czasowych, zaś według FBI to trzy lub więcej ofiar zamordowanych w różnych lokalizacjach oraz oddzielonych od siebie okresem wyciszenia.

Istnieje jeszcze wiele typów takich zabójców – wśród nich możemy wskazać morderców masowych, którzy podczas jednego wydarzenia zabijają wiele osób, często popełniając potem samobójstwo lub ginąc na skutek działań policji. To między innymi sprawcy strzelanin w szkołach. Charakteryzuje ich duży poziom frustracji i niezadowolenia, którym dają w ten sposób ujście. Wyróżnia się też grupę tzw. szalonych morderców (ang. spree killers) – ci zabijają wiele osób w różnych miejscach, często na trasie swojego przemieszczania się, zaś pomiędzy poszczególnymi zabójstwami nie wchodzą w fazę wyciszenia.

Krwawa sława

Ed Gein zgodnie z definicją FBI nie jest seryjnym mordercą – udowodniono mu jedynie dwa zabójstwa, chociaż prawdopodobnie popełnił ich więcej. Jego ofiarami były kobiety, które brutalnie pozbawiał życia. Paradoksalnie to jednak nie dwie przypisane mu zbrodnie uczyniły go kimś sławnym i rozpoznawalnym. W trakcie śledztwa w sprawie zabójstwa właścicielki okolicznego sklepu z narzędziami policja w domu Geina znalazła nie tylko zwłoki kobiety, lecz także wiele innych, niepokojących rzeczy. Ciekawi? Były tam spodnie ze skóry zdjętej z kobiecych nóg, ludzką skórą obito również krzesła, nie zabrakło też misek wykonanych z czaszek oraz damskich genitaliów. Nie wszystkie te fragmenty należały do jego ofiar – Gein część z nich zdobył, rozkopując groby niedawno zmarłych osób i zabierając z nich ciała. Nie powinno dziwić, że ostatecznie zdiagnozowano u niego schizofrenię. Mężczyzna stał się ikoną popkultury. Jego przypadek zainspirował Thomasa Harrisa do stworzenia w Mileczniu owiec mordercy Buffalo Billa.

Ted Bundy w latach 1974–1978 zabił wiele kobiet. Zwabiał je do samochodu, ogłuszał i wywoził za miasto, by następnie zgwałcić i zabić. Używał łomu lub dusił swoje ofiary, które były do siebie nieco podobne: młode, atrakcyjne i ciemnowłose

– www.nietylkogry.pl str. 10
tekst: Martyna Halbiniak – martynaannahalbiniak@gmail.com

– nad niektórymi znęcał się nawet kilka dni, zanim pozbawił je życia, by później zaspokajać swoje nekrofilskie pragnienia. Złapany, przyznał się do zabicia trzydziestu kobiet, a chociaż liczbę jego ofiar szacuje się na kilkukrotnie większą, to części ciał wciąż nie odnaleziono. Bundy został stracony na krześle elektrycznym, jednak zanim do tego doszło, spędził kilka lat w celi śmierci. W tym czasie przystojny morderca przeżywał okres największej popularności – dostawał dziesiątki listów od wielbicielek, z których jedną poślubił; sąd zaś zezwolił na intymne spotkania. Z tego związku urodziła się dziewczynka. Na szczęście jej matka przestała fascynować się mężczyzną i zmieniła nazwisko.

Statystycznie seryjni mordercy to zwykle biali mężczyźni o przeciętnej inteligencji, którzy swoją zbrodniczą działalność rozpoczęli w wieku 20–30 lat. Z Amerykańskich statystyk kryminalnych wynika zaś, że od 1800 roku seryjne zabójczynie popełniły szesnaście procent tego typu przestępstw. Nie jest to dużo i zapewne właśnie dlatego przykuwają one uwagę opinii publicznej. Jedną z bardziej znanych seryjnych morderczyń jest Aileen Wuornos – prostytutka, która w latach 1989–1990 zabiła siedmiu mężczyzn, za co została skazana na sześciokrotną karę śmierci (jednego ciała nie udało się odnaleźć). Wyrok wykonano, wstrzykując jej truciznę. Swoje ofiary ograbiała z cenniejszych rzeczy, które miały pomóc jej w utrzymaniu siebie i swojej kochanki. Prostytuowanie się nie przynosiło jej już bowiem wystarczających zarobków (lata picia i brania narkotyków odbiły się na urodzie Aileen, przez co traciła klientów). Historia morderczyni zainspirowała twórców filmu Monster, w którym w rolę Wuornos wcieliła się Charlize Theron.

„Cudze chwalicie, swego nie znacie”

Seryjne morderstwa nie są rzecz jasna zjawiskiem występującym wyłącznie za oceanem. Również w Polsce zdarzają się przypadki zabójców mających na swoim koncie więcej niż kilka ofiar. Do najbardziej medialnych niewątpliwie należy Zdzisław Marchwicki. Kto nie słyszał o Wampirze z Zagłębia, uznanym przez sąd za winnego śmierci czternastu kobiet i usiłowania zabójstwa kolejnych siedmiu? Mordował w latach 1964–1970, przez tak długi czas pozostając na wolności pomimo trwania żmudnego śledztwa. Działalność Wampira zasiała w społeczeństwie ogromny lęk i niepewność – kobiety bały się same wychodzić po zmroku. Nie wykluczano politycznych oraz antypaństwowych motywów zbrodni. Szerzyła się również plotka, zgodnie z którą celem mordercy było pozbawienie życia tysiąca kobiet na rocznicę tysiąclecia Państwa Polskiego. Sprawa nabrała tempa dopiero po śmierci bratanicy Edwarda Gierka, a znalezienie sprawcy stało się priorytetem dla organów ścigania.

W trakcie śledztwa wyłoniono grupę ponad dwustu pięćdziesięciu podejrzanych, z których jednym był właśnie Marchwicki – cechy jego osobowości znacząco pokrywały się z przygotowanym przez śledczych profilem mordercy. Proces był niezwykle medialny, a wejście na salę rozpraw możliwe dzięki specjalnej wejściówce. Sprawa budzi wątpliwości po dziś dzień – podnosi się wiele argumentów o nierzetelności sądu i politycznych naciskach ze strony władz, którym zależało na nagłośnieniu faktu skazania sprawcy i udowodnieniu

swojej skuteczności. Sam Marchwicki nigdy nie przyznał się do winy. Skazano go na karę śmierci, którą wykonano, a jego ciało pochowano jako NN (nazwisko nieznane) na cmentarzu w Katowicach.

Z sądowej ławy na kinowe ekrany

To między innymi sposób, w jaki media kreują wizerunki seryjnych czy masowych morderców, sprawia, że pojawiają się ich naśladowcy, którzy w zabijaniu dostrzegają prostą drogę do sławy (wątpliwej i ulotnej) lub po prostu pragną kontynuować dzieło swojego poprzednika, podzielając jego światopogląd. Amerykańska matematyczka Sherry Towers, prowadząc badania, odkryła, że największe niebezpieczeństwo powtórzenia czynu przez naśladowców istnieje w ciągu pierwszych trzynastu dni po jego dokonaniu i wzrasta w tym czasie aż o dwadzieścia dwa procent. Nie powinno jednak dziwić nas to, że norweskie władze wciąż starają się odseparować Andersa Breivika nie tylko od zwykłych ludzi, ale też od więźniów. Jego manipulacja może bowiem sprawić, że znajdzie się wielu chętnych do podążania jego śladami.

Literatura i film od dawna czynią z seryjnych morderców przedmiot zainteresowania. Kreując fikcyjne historie o psychopatycznych zabójcach i opisując krwawe akty przemocy, ich twórcy często dbają o autentyczność, odwołują się do rzeczywistych zdarzeń. Nie możemy jednak zapominać o tym, że wykreowane w ten sposób wizerunki seryjnych morderców naznaczone są potrzebą przykucia uwagi widza lub czytelnika. Sprawców przedstawia się jako zorganizowanych, niezwykle przebiegłych i wodzących organy ścigania za nos. Ich dokonania są przerysowane, a sylwetki często tak udramatyzowane, by osiągnąć efekt, dzięki któremu stają się oni jednostkami o niezwykle skomplikowanej osobowości.

Źródła:

B. Lach: Profilowanie kryminalistyczne ;

J. K. Gierowski: Motywacja zabójstw ;

J. Douglas, M. Olshaker: Mindhunter

str. 21

Zmobilizuj się!

A gdyby tak rzucić wszystko i wyjechać do innego państwa? Wiele razy krążyły Ci po głowie myśli, by zamknąć pewien rozdział i zacząć coś zupełnie odmiennego? Przeżyć przygodę życia? Wydaje się, że tylko łatwo powiedzieć „rzuć to i wyjedź”. Masz przecież na głowie studia, obowiązki i inne sprawy. Spróbuję Ci jednak udowodnić, że wcale nie musisz rezygnować z uczelni, by zamieszkać w innym kraju. Ba, nawet nie trzeba robić przerwy w edukacji. Jesteś ciekawy?

Mobilność studencka to system, w ramach którego studenci, a także pracownicy uniwersytetów podejmują decyzję o wyjeździe na określony czas na inną uczelnię. Wiąże się to bezpośrednio z wymogiem dostosowania się do nowych warunków i wymagań kształcenia. Mobilność można rozumieć w dwojaki sposób. Po pierwsze, istnieje mobilność pozioma, która polega na realizacji części programu studiów I lub II stopnia na innej uczelni w kraju bądź za granicą. Natomiast pionowa to taka, w której realizuje się kolejny stopień studiów (również na innej uczelni rodzimej lub obcej). Mobilność pionowa często połączona jest ze zmianą kierunku studiów.

Istnieje kilka programów, które umożliwiają migracje studenckie. Wśród nich są dwa najbardziej znane: Erasmus Plus oraz Program MOST. Czym się różnią, a co je łączy?

Czym jest Erasmus Plus?

Erasmus Plus to program Unii Europejskiej stworzony w dziedzinie edukacji, szkoleń, młodzieży i sportu na lata 2014–2020. Należy do niego aż dwadzieścia osiem państw UE oraz kraje leżące poza nią czy ubiegające się o przystąpienie do niej, m.in. Islandia i Norwegia, a także Turcja. Projekty dotyczące współpracy z krajami programu mogą obejmować wyjazdy studentów w celu kontynuowania edukacji lub zdobycia praktyk. W pierwszym przypadku jest to okres od trzech do dwunastu miesięcy, w drugim – od dwóch do dwunastu. Istnieje także możliwość wyjazdu na praktyki czy staże dla absolwentów (okres od dwóch do dwunastu miesięcy), jednak warunkiem jest zakwalifikowanie się do programu na ostatnim roku studiów. Kto może ubiegać się o udział w Erasmusie? Odpowiedź jest prosta: każdy student, którego uczelnia posiada Kartę Uczelni Erasmusa.

Co jednak z zaliczeniem semestru na macierzystej uczelni?

Nie stanowi to żadnego problemu. Jeśli student w pełni zrealizuje program edukacyjny bądź praktyki, uczelnia jest zobowiązana, na podstawie wcześniej podpisanego porozumienia, uznać i zaliczyć studia zagraniczne.

Jak to wygląda w praktyce?

Jeden ze studentów Uniwersytetu Śląskiego opowiedział mi o swoim wyjeździe. Dominik, który udał się do Florencji, skorzystał z Erasmusa na jeden semestr. We Włoszech spędził czas od września do połowy lutego. „Erasmus był absolutnie jedynym powodem, dla którego poszedłem na studia magisterskie. Ten program to wspaniała szansa, żeby pomieszkać praktycznie wszędzie, gdzie tylko zechcesz, i zrobić w życiu coś ciekawego. Odkąd tylko przyjechałem do Florencji, codziennie mnie coś zaskakiwało. To, jak wyglądało studiowanie na włoskiej uczelni, było zaskakujące samo w sobie” – mówi.

Dominik sam przyznaje, że program to nie tylko imprezy i atrakcje, ale przede wszystkim nauka. „To faktycznie studia i ślęczenie godzinami w bibliotece. W trakcie studiowania w Polsce byłem raczej typem studenta, który aktywował się w trakcie sesji, a w ciągu roku akademickiego zajmował się swoimi sprawami. We Florencji byłem dużo bardziej zaangażowany”.

Zapytany o to, jakie są różnice między studiowaniem tu, w Polsce, a we Włoszech, odpowiada: „We Włoszech student może sobie wybierać zajęcia, w jakich ma ochotę uczestniczyć, byleby zebrał odpowiednią pulę punktów ECTS. Zajęcia z tego samego przedmiotu nie odbywają się co tydzień, a kilka razy w tygodniu. Takie rozwiązanie ma dobre strony, bo dzięki temu nie trwają one przez cały semestr”.

tekst:
– www.magakarolina.wixsite.com/subiektywnie
12
Karolina Maga – maga.karolina@gmail.com
str.

Widać jednak pewne podobieństwa – na przykład to, że pozory mylą. Dominik sam przyznaje, iż trafiał na różnych wykładowców. „Sposób edukacji zależy od danego prowadzącego. Miałem pod tym względem spory rozstrzał – od wiekowego profesora, który zachowywał się totalnie swobodnie, po włosku, lubił dygresje, po zasadniczą panią doktor, realizującą z zaciętą miną każdy element przepastnego sylabusa” – opowiada.

Czym jest Program MOST?

Analogicznie do Erasmusa MOST to program mobilności studenckiej i doktoranckiej, jednak od wyżej wspomnianego różni się tym, że dotyczy wyjazdów w obrębie naszego kraju i obejmuje niemal trzydzieści polskich uczelni. Uczestnikiem programu może zostać każdy student, który ukończył drugi semestr na jednolitych studiach magisterskich lub I stopnia bądź pierwszy semestr na studiach II stopnia. Bierze się w nim udział maksymalnie na okres jednego roku akademickiego, ale nie oznacza to konieczności spędzenia tego czasu tylko na jednym uniwersytecie. Można wyjechać dwukrotnie w ciągu jednego roku na dwie różne uczelnie lub spędzić dwa semestry na tej samej. W odróżnieniu od Erasmusa studenci nie mogą jednak zmieniać kierunku – muszą pozostać na tym samym co na uczelni macierzystej.

Więcej informacji na temat programu MOST znajdziesz na www.most.amu.edu.pl, a także na stronie Uniwersytetu Śląskiego w zakładce Kandydat – Program MOST.

Co dają programy mobilności studenckiej?

Takie programy to przede wszystkim nauka połączona ze zwiedzaniem świata i poznawaniem tego, co dla nas odmienne. Dzięki wyjazdom studenci stykają się z nowymi kulturami, zwyczajami i ludźmi, a także poznają język lub doskonalą go. Podróże kształcą, więc kolejnymi argumentami są poszerzenie horyzontów i tolerancji, nauka samodzielności czy kształtowanie naszych charakterów. Ponadto swój wyjazd możemy wpisać do CV i kto wie, kiedy nadarzy się okazja, by skorzystać z umiejętności, jakie nabyliśmy?

A więc – wybrałeś już, dokąd wyjedziesz?

Aby przystąpić do programu, należy złożyć wszystkie wymagane dokumenty w odpowiednim terminie. Najważniejsze są dwa pisma: porozumienie o programie studiów bądź praktyk oraz umowa dotycząca wyjazdu i wypłaty stypendium. Dominik przyznaje, że załatwienie ich nie należy do najłatwiejszych etapów. Jednocześnie zapewnia: „Warto zacisnąć zęby. Jeśli miałbym możliwość wzięcia udział w Erasmusie jeszcze raz, zrobiłbym to”.

Co ciekawe, istnieje coś takiego jak Program Buddy, który jest flagowym projektem organizacji studenckiej Erasmus Student Network. Buddy to osoba, która opiekuje się uczestnikami wymiany, studiującymi na polskich uniwersytetach. Przedsięwzięcie ma na celu pomoc studentom w odnalezieniu się w nowym środowisku – zarówno na uczelni, jak i w mieście. Każdy z nas może zostać takim opiekunem. Wystarczy wypełnić formularz dotyczący danych osobowych, znajomości języków obcych oraz tego, ilu podopiecznych chcemy mieć. Co semestr oddział Erasmus Student Network UŚ rekrutuje do programu, więc kto wie, może już po sesji będziesz miał pod opieką studenta?

Więcej informacji na temat Erasmus Plus znajdziesz na oficjalnej stronie programu – www.erasmusplus.org.pl – oraz na stronie Uniwersytetu Śląskiego – www.erasmus.us.edu.pl.

Piękne i zbuntowane

Przepiękne suknie, wystawne bale, pałace, tytuły i bogactwo. Życie z pozoru wspaniałe, a w rzeczywistości niszczące i prowadzące do szaleństwa. Dwa potężne kraje Europy: XIX-wieczna Austria i Wielka Brytania ubiegłego stulecia. Stolice tych państw połączyły dwie niepozorne kobiety. Ich losy sprawiły, że obie stały się ikonami swoich epok, znajdując swoje miejsce na kartach historii. Cesarzowa Elżbieta i Diana Spencer zdecydowanie nie były tylko żonami swoich mężów.

Elżbieta Bawarska, pieszczotliwie nazywana Sissi, zauroczyła Franciszka Józefa I od pierwszego wejrzenia. Podczas przyjęcia urodzinowego cesarz miał ogłosić swoje zaręczyny ze starszą siostrą Elżbiety – Heleną. Zakochał się jednak w młodej Sissi i to właśnie ją, wbrew woli matki, pojął za żonę. Księżniczka bawarska miała tylko szesnaście lat, gdy została cesarzową Austrii.

Nieco inaczej wyglądały początki znajomości Diany z księciem Karolem. Kobieta od początku była nim zafascynowana, więc tym większe spotkało ją rozczarowanie, gdy okazało się, że związek ten nie opiera się na prawdziwym uczuciu. W dniu ślubu Diana miała o cztery lata więcej niż Sissi.

Marzenia i trudy rzeczywistości

Elżbieta i Diana stanowiły bardzo dobre partie. Były młode i piękne, a co najważniejsze, pochodziły z porządnych rodzin. Sissi uchodziła za bardzo żywiołowe dziecko. Kochała zwierzęta i podróże. Potrafiła jeździć konno lepiej niż niejeden mężczyzna. Z racji tego, że to jej siostra miała zostać cesarzową, nie otrzymała odpowiedniej edukacji. Wszystko musiała nadrobić na krótko przed ślubem. Diana za to ukończyła szkołę, ale nauka nie była jej mocną stroną. Obie kobiety łączyły marzenia i pragnienie wolności. Sissi kochała Franciszka, lecz wolałaby, żeby nie był cesarzem, zaś Diana pozwalała, by o jej szczęściu decydowali inni. Nie potrafiła przeciwstawić się mężowi i królowej. Życie na dworze nie było dla żadnej z dam łatwe. Etykieta i panujące tam zasady z dnia na dzień stawały się coraz bardziej uciążliwe. Brak bliskości i ciągłe konflikty sprawiały, że ich życie pełne było pułapek i gorzkich łez.

tekst: Anna Gawlik – ann.gaw08@gmail.com str. 14

Despotyczne teściowe Sissi zaskoczyła wiedeńczyków i całą rodzinę, budując w pałacu salę gimnastyczną. Cesarzowa miała bowiem obsesję na punkcie swojego wyglądu. Chciała być najpiękniejszą kobietą na świecie i dlatego poświęcała urodzie tak wiele czasu. Wszystkie jej decyzje krytykowała i wyśmiewała matka cesarza – Zofia. Między kobietami stale dochodziło do kłótni. Najbardziej bolesnym dla cesarzowej doświadczeniem było odebranie jej przez teściową dzieci, o co Sissi miała do niej żal do końca życia. W tamtych czasach obowiązywały jednak takie zasady, a sama Elżbieta nie była tak naprawdę zainteresowana wychowywaniem dzieci. Traktowała to jedynie jako pretekst do scysji z teściową. Tylko z jednym ze swoich dzieci Sissi udało się nawiązać bliską relację. Była to jej ostatnia córka, Waleria. Na brak bliskości z synami nie musiała z kolei narzekać księżna Diana, gdyż deficyt małżeńskiej miłości rekompensowali jej właśnie William i Harry. Z czasem Spencer z grzecznej i uległej dziewczyny przemieniła się w sprytną i temperamentną kobietę. Potrafiła skutecznie skupiać na sobie uwagę i manipulować mediami. W swych wypowiedziach nie oszczędzała rodziny królewskiej. Królowa nie interesowała się problemami Diany, co więcej, sama często je powodowała.

Sekrety, ucieczki, intrygi Jak każda kobieta, Elżbieta i Diana miały swoje tajemnice. Świadkowie wielokrotnie wspominali o magicznych oczach cesarzowej. To dzięki nim rozkochała w sobie Franciszka i miała na niego wpływ do końca życia. Niektórzy twierdzą, że to ona rządziła krajem, gdyż większość decyzji podejmowanych

przez cesarza wiązało się z poglądami Elżbiety. Diana swoją delikatnością i wrażliwością przyciągała do siebie ludzi i sprawiała, że robili dla niej wszystko. Jedynie książę Karol pozostawał wobec niej obojętny.

Sztywne reguły i kłótnie sprawiały, że Sissi często uciekała z Wiednia. W pałacu Schönbrunn znajdowały się schody, z których korzystała cesarzowa, ale z rozkazu męża zostały zburzone. Elżbiety jednak to nie zatrzymało. Większość czasu spędzała na Węgrzech w towarzystwie hrabiego Andrassy, z którym była w bardzo bliskich stosunkach. Z czasem przestała interesować się swoim mężem i sama wysyłała do niego kochanki, byle nie musieć spędzać z nim czasu. Diana i Karol również słynęli z licznych pozamałżeńskich kontaktów. Książę związany był ze swoją obecną żoną Kamilą, a księżna miała wiele romansów, których nie potrafiła ukryć. Na jaw wyszły również problemy zdrowotne Diany. Cierpiała na bulimię, która spowodowana była ogromnym stresem.

Mit cesarzowej

Historia Sissi okazała się na tyle inspirująca, że nie brak dziś tekstów kultury poświęconych jej postaci, zwłaszcza filmów biograficznych. Najpopularniejszą odtwórczynią roli Elżbiety jest Romy Schneider. W trzech powstałych w latach 50. XX wieku ekranizacjach widzimy piękną, młodą i zbuntowaną cesarzową. Filmy rodzą jednak błędne wyobrażenie władczyni. Na ekranie pojawia się opowieść o wielkiej miłości, podczas gdy tak naprawdę Franciszek do końca życia bezskutecznie starał się rozkochać w sobie żonę. Rzeczywistość w pałacu wcale nie prezentowała się tak jak w filmach, a noc poślubna cesarskiej pary była niczym innym niż gwałtem. Sami Wiedeńczycy nie przepadali za cesarzową, gdyż cały czas opuszczała stolicę, a wielką popularność i szacunek zyskała dopiero po śmierci. Obecnie jest częściej wspominana niż sam Franciszek, jawiąc się wręcz jako symbol Austrii i Węgier.

Tragiczne zakończenie

Każda historia ma swój kres. Sissi i Diana zmarły wcześniej niż ich mężowie. Cesarzowa została zamordowana w wieku sześćdziesięciu lat przez włoskiego anarchistę. W tym roku mija sto dwudziesta rocznica jej śmierci. Diana zmarła w 1997 roku, gdy razem ze swoim partnerem, Dodim AlFayedem, uciekała samochodem przed paparazzi. Królowa

Elżbieta dzięki silnym namowom ówczesnego premiera wyprawiła Dianie królewski pogrzeb. W przeciwieństwie do księcia Karola Franciszek Józef nie ożenił się ponownie. Do końca życia wspominał Sissi jako niesamowitą kobietę. Darzył ją ogromnym szacunkiem, mimo że cesarzowa nie była zadowolona ze swojego losu.

Sissi i Diana to postaci tragiczne, które stale szukały swojego miejsca w świecie. Życie nauczyło je siły i niezależności, dzięki czemu dziś bywają określane jako prekursorki współczesnego ruchu girl power.

Źródła:

A. Pataki: Sisi. Cesarzowa mimo woli;

A. Pataki: Sisi. Samowolna cesarzowa;

N. Davies: Diana. Samotna księżna;

A. Morton: Diana. Moja historia

str. 15

Ja mam płacić?!

„Wszystko powinno być za darmo. Książki, teatr i płyty” – śpiewa Grabaż, weteran polskiej sceny rocka, punka i alternatywy w piosence I can’t get no gratisfaction. Później wokalista zespołów Strachy Na Lachy i Pidżama Porno dodaje jeszcze: „Tu każdy słabość ma mentalną. Wszystko powinno być za darmo”. Super, ale w zasadzie o co tyle krzyku, pardon, śpiewu?

Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. To stara prawda, ale niezwykle aktualna i jednocześnie adekwatna w kontekście kultury. Czy ideały artystyczne mogą iść w parze z komercją? Za co twórca ma kupić sobie coś do jedzenia, paliwo, by dojechać na występ, nie mówiąc o profesjonalnym sprzęcie? Co z ułożeniem sobie życia? Podobno dobra sztuka broni się sama. Brzmi pięknie, ale czy to prawda?

Patrząc na scenę

Za sztukę trzeba płacić. Dotyczy to także muzyki. Jedni zdają sobie z tego sprawę, inni nie. W przypadku koncertów wielkich gwiazd zazwyczaj nie jest to dyskusyjne, choć wtedy przedmiotem debaty mogą stać się ceny biletów. Za najtańsze wejściówki na tegoroczny koncert The Rolling Stones w Warszawie fani musieli zapłacić 395 złotych. Najdroższe, których cena zawsze szokuje, kosztowały 1950 złotych. Dużo? Tak. To mnóstwo pieniędzy. W internecie krążyły memy o ludziach zaciągających kredyty, by dostać się na ten koncert. Z drugiej strony Brytyjczycy mają status legendy. W zasadzie trudno wskazać zespół o porównywalnej randze, który by nadal koncertował. Oni robią to już od pięćdziesięciu

sześciu lat. Ceny biletów na ich koncert mogą być jakiekolwiek, a ludzie i tak zapłacą. Taka jest brutalna rzeczywistość. Dobrze? Źle? Nie mnie to oceniać.

Co jednak z mniej znanymi zespołami? Logika podpowiada, że każdy muzyk, który gra przynajmniej przyzwoicie, powinien otrzymać wynagrodzenie. Oczywiście, rozpoznawalność ma wpływ na wysokość tej sumy, ale przynajmniej koszty paliwa i jakiegoś posiłku czy piwa powinny zawsze się zwrócić. Warto pamiętać, że to, czy wejście na dany koncert jest płatne, wcale nie decyduje o tym, czy artyści dostaną wynagrodzenie. Organizatorzy wszelkiego rodzaju festynów zarabiają na gastronomii i innych płatnych atrakcjach, a nie na biletach wstępu na koncert, który jest tylko jedną z atrakcji mającą przyciągnąć ludzi. W dodatku tego rodzaju wydarzenia często w ogóle nie są nastawione na zysk, choćby wtedy, gdy organizują je władze samorządowe. Podobnie właściciel baru czy innego typu lokalu może wyjść z założenia, że zespół ma przyciągnąć ludzi i dlatego warto mu coś zapłacić (zazwyczaj to i tak drobna kwota), zrobić wejście za darmo, a zarobić na sprzedanym piwie i innym asortymencie.

– www.cogryziedenysa.blogspot.com | zdjęcia:
Słoniewski – www.flickr.com/photos/dadfedqse
tekst: Michał Denysenko – michal.denysenko@gmail.com
Michał
str. 16

To teoria. Często właściciele lokali w ogóle nie chcą płacić małym, słabo znanym zespołom. Zgadzają się jedynie (aczkolwiek też nie zawsze), by te same pobierały opłatę za wejście na koncert. To jedyna szansa dla muzyków na pokrycie choć części kosztów. Przykra prawda jest bowiem taka, że wspomniane wcześniej wydatki, związane bezpośrednio z koncertem, to jedynie część większej całości. Zespół może być i często jest finansową studnią bez dna. Instrumenty i ich pielęgnacja też kosztują, podobnie jak czasem niezbędny wynajem sali do prób. Nie warto nawet wspominać o kwotach, o które trzeba pytać, gdy pojawia się chęć nagrania swoich utworów w przyzwoitej jakości.

Niby wszystko wydaje się logiczne. Pozornie jest to zrozumiałe i dla muzyków, i dla ich bliskich. Okazuje się jednak, że nie do końca. „Kiedy już koncert jest płatny, faktycznie często znajomym wydaje się, że dzięki znajomości należy im się wejście za darmo” – mówi Łukasz. Jeszcze niedawno sam próbował dotrzeć do szerszej publiczności najpierw z jednym, a potem z drugim swoim zespołem. Obecnie z koncertowym życiem ma do czynienia od strony technicznej, jeżdżąc w trasy z jednym z najbardziej popularnych współcześnie polskich muzyków.

To przykre, że ludzie nie wspierają własnych znajomych. Bilet na koncert niszowego zespołu to bardzo często wydatek najwyżej 5 złotych. Dla pojedynczej osoby to niewiele i naprawdę raz na jakiś czas można tyle poświęcić na obcowanie ze sztuką (wykluczam sytuacje, gdy zespół to rzeczywiście grupka losowych szarpidrutów), nie tracąc środków do życia. Gdy jednak choć kilka osób będzie chciało się wymigać od płacenia, szybko zrobi się z tego większa kwota i może się okazać, że brakuje pieniędzy choćby na paliwo na powrót do domu. Widzowie chyba jednak często nie zdają sobie sprawy z tego, jak wygląda druga strona medalu. Łukasz podsumowuje: „Generalnie wszędzie, gdzie ktoś da sobie wejść na głowę, jest wykorzystywany. Ludzie często nie mają jakichś głębszych przemyśleń na ten temat”.

Fakt, większość ludzi na świecie dokłada do swojej pasji, więc kusi stwierdzenie, że muzycy nie powinni być wyjątkiem. Tyle tylko, że nie mówimy o sytuacji, kiedy ktoś gra wyłącznie dla siebie za własne pieniądze. Rozważamy scenariusze, w których ktoś chce muzyki posłuchać, wziąć do siebie kawałek sztuki, a mimo to nie płacić. Co więc robią muzycy?

Patrząc ze sceny

Ludzie występujący na scenie nie mają wielu narzędzi, żeby coś zrobić z tą kwestią. Mogą edukować, argumentować, przekonywać, ale zmienić mentalność ludzką nie jest łatwo. Jednym z bardziej widocznych działań jest facebookowa strona o wymownej nazwie: Idę na koncert kumpli – płacę za wejściówkę Powstała ona w 2012 roku właśnie w reakcji na postawy ludzi typu „ja chyba wejdę za darmo, co?”. W ciągu sześciu lat istnienia zdążyła zgromadzić ponad czternaście tysięcy fanów, muzyków i sympatyków. To ludzie, których łączy pogląd, że za muzykę trzeba płacić. „Mój fanpage powstał pod

wpływem impulsu, gdy wróciłem wściekły z koncertu sześć i pół roku temu. Frekwencyjnie koncert był totalną klapą, graliśmy dla paru osób z obsługi i dosłownie pojedynczych widzów, z których prawie wszyscy byli moimi bliskimi znajomymi. W pewnym momencie do klubu przyszło dwóch innych znajomych, którzy na wejściu zadali mi pytanie, czy mogę ich wkręcić za darmo. Bilet kosztował 10 złotych. (…) cena wręcz śmieszna, tym bardziej żenująca była ich prośba i ten właśnie komunikat im przekazałem, prosząc ich jednocześnie, by spojrzeli na pustą salę. Takie prośby są tak naprawdę napluciem muzykowi w twarz” – opowiada założyciel strony. Dodaje, że samo edukowanie ludzi jest mało skuteczne i sprawdza się tylko w przypadku niektórych osób. Sugeruje natomiast, by w poszczególnych sytuacjach dosadnie i bez niepotrzebnych uprzejmości mówić ludziom, którzy próbują wepchnąć się na koncert za darmo, jak bardzo niestosowna jest ich postawa.

W świecie muzyków istnieją jednak także zdania odrębne. Jakub Żemła, frontman zespołu Hertz Klekot, wywodzącego się z cieszyńskiej części Uniwersytetu Śląskiego, mówi, że oni unikają biletowanych koncertów, bo są na to jeszcze za mało znani. Utrzymuje, że pracując na popularność, trzeba temat pieniędzy odstawić na bok, a gwiazdą można zostać z dnia na dzień. „(…) zamiast organizować biletowane koncerty, na które nikt nie przyjdzie, najlepiej dla młodego zespołu jest podczepić się pod jakąś gwiazdę i wystąpić jako jej support” – mówi. W ten sposób można zdecydowanie zyskać na popularności, a żeby to osiągnąć, czasem wystarczy napisać do znanego zespołu. Oni tak zrobili i zagrali piętnaście koncertów przed Braćmi Figo Fagot, występując w największych klubach południowej Polski, takich jak choćby Mega Club w Katowicach, Kwadrat w Krakowie czy Alibi we Wrocławiu.

str. 17

Łukasz dodaje: „Małe kapele (…) przeważnie mają zbyt duże mniemanie o sobie. Wkładają oczywiście mnóstwo pracy, czasu i kasy w przygotowanie materiału i w swój wizerunek, jednak – obiektywnie – stworzone przez nie show i repertuar nie są na tyle ciekawe, aby zapełnić sale rzeszą fanów, czasami nawet wtedy, gdy wejście nic nie kosztuje”.

Wygląda więc na to, że darmowe wydarzenia jednak nie są takie złe dla muzyków. W końcu stanowią sposób na wypromowanie się. Właściciel strony Idę na koncert kumpli – płacę za wejściówkę odpowiada: „Wszystko z umiarem. Jak jest ich za dużo, to się ludzie przyzwyczajają, że za muzykę nie trzeba płacić”.

Kontrapunkt

Oczywiście nie jest tak, że wszyscy widzowie chcą żerować na biednych artystach. Łukasz opowiada anegdotę świadczącą o czymś zupełnie przeciwnym: „Robiliśmy kiedyś koncert z wejściówkami po kilka złotych, chyba pięć. Znajomy przyszedł kupić bilet na kilka dni przed koncertem, zapłacił i w tym samym momencie go nie odebrał, mówiąc, że nie może być na koncercie, ale chce wesprzeć kapelę, która może coś osiągnąć”. Wspaniała postawa? Niby to tylko 5 złotych, ale ważny jest przede wszystkim gest.

Właśnie o to chodzi. Uiszczenie opłaty to przede wszystkim docenienie talentu i wysiłku artysty. Odwracając tę logikę: próba wymigania się od tego jest okazaniem pogardy muzykowi i oświadczeniem, że jego trud nie jest wart nawet tych kilku złotych. Czy naprawdę jest to postawa, którą chciałoby się prezentować?

str. 18

Dom na spalonej ziemi

Gwałtownie otwierasz oczy. Czujesz się nieswojo, masz wrażenie, że coś cię zbudziło. Może to po prostu kolejny wybuch w okolicy, może strzał, a może był to tylko nerwowy sen, który uleciał z twojej świadomości wraz z ujrzeniem bladego świtu. Co dziś cię czeka? Tego nie możesz wiedzieć, ale wiesz jedno. Trzeba jakoś przetrwać kolejny dzień.

Niewiele jest miejsc takich jak to. Biała Perła Oceanu Indyjskiego okazała się mrzonką, utopią, niespełnionym marzeniem setek tysięcy ludzi. Wraz z obaleniem reżimu Mohammeda Siada Barrego w 1991 roku Somalia zaczęła chylić się ku upadkowi. Nastał mroczny czas wojen domowych prowadzonych przez zwalczające się wzajemnie ugrupowania klanowe, a ulicami miast zawładnęły bandy rozbójnicze z watażkami na czele. Słabe dotąd struktury społeczne wkrótce całkowicie się rozpadły. Przestało istnieć prawo, rząd, państwo; zapanował głód, strach, wszechobecna śmierć. Na wody okalające Róg Afryki wypłynęli somalijscy piraci, by łupić, porywać i wyłudzać okupy. Od końca 2006 roku na terenie kraju działa też ugrupowanie islamskich fundamentalistów Asz-Szabab. Wraz z jego pojawieniem się krwawe zamachy bombowe, zabójstwa i uprowadzenia stały się nieznośną codziennością. Dziś udręczona Somalia, jedyny na świecie kraj dotknięty całkowitą katastrofą państwowości, próbuje podnieść się z kolan.

Miasto z gruzu i szmat

Wychodzisz na ulicę. Otaczają cię szmaciane konstrukcje – żebracze, biedne, ale wewnątrz całkiem czyste chaty. Drewniane szkielety obudowano kawałkami pozyskanego z puszek metalu, na które potem narzucono, co tylko można było narzucić: jakieś łachmany, poszarpane ubrania, folię. Prowizoryczne cztery ściany i dach pozwalają zachować resztki godności. Ochronią cię przed uporczywie palącym słońcem, ale nie przed zbłąkaną kulą. Ta, jeśli tylko okrutny los zechce, może cię zabić nawet we śnie, zupełnie przez przypadek.

Powoli zmierzasz w kierunku centrum. Szmacianą mozaikę zastępuje ceglany busz. Część budynków już odnowiono, ale ślady wojny wciąż są tu widoczne aż za dobrze.

Spośród rumowiska wyłaniają się podziurawione od kul i moździerzy domy, cienie samych siebie z czasów względnej świetności Mogadiszu. Gruzy zostały uprzątnięte, a przynajmniej zepchnięte na bok, tak żeby dało się przejechać. Za dnia centralne części miasta żyją w pełni. Rozkrzyczany tumult zalewa ulice, pochłonięty sprawami szarej codzienności. Gdzie się podział cały strach i napięcie? Gdzie krew, łzy i spustoszenie? Czyżby konflikt naprawdę wygasał? W samym Mogadiszu nie ma już walk, choć wciąż zdarzają się zamachy samobójcze. Radykalna i bezwzględna Asz-Szabab została osłabiona. Watażkowie nie rządzą dzielnicami, a klany nie wybijają się nawzajem na ulicach. Można powiedzieć, że panuje tu względny spokój, mimo że nerwowa atmosfera pozostała, szczególnie w niektórych częściach miasta. Nie w tym jednak rzecz. Ludzie zdążyli przywyknąć do życia w tym upadłym miejscu, nabrali odwagi. Nie boją się pójść do restauracji, wsiąść do autobusu, wejść do sklepu. Ze wszystkim można się z czasem oswoić.

tekst: Dawid Milewski – dawid.milewski@interia.eu str. 20

Przed tobą Bakaara, największy w całej Afryce bazar, na którym możesz dostać wszystko: od ciuchów i jedzenia, przez sprzęt RTV i AGD, aż po broń i amunicję. Za większością straganów siedzą kobiety, bo mężczyznom drobny handel nie przystoi. Podczas gdy matki prowadzą małe biznesy, utrzymując rodzinę, córki często zastępują je w domu. Cóż, każdy radzi sobie na swój sposób. A chłopcy? Oni mogą skorzystać z podstawowej edukacji, o ile znajdzie się dla nich miejsce w szkolnej ławce. Nie każdą rodzinę stać jednak na taki wydatek, a wtedy pozostaje już tylko praca. Albo życie na ulicy.

Chleb, woda i khat

Zapuszczając się w kolejne rejony zrujnowanego miasta, dostrzegasz snujące się samotnie lub w grupie dzieciaki. Mętne spojrzenie, plastikowa butelka w ręku. Pustka w oczach, pustka w sercu. Niektóre z nich mocno ściskają krótkie gałązki z listkami. To khat, sprowadzany głównie z Etiopii narkotyk, ulubiony rarytas Somalijczyków, który mami i zniewala ponad połowę ludności tego kraju. Choć wcale nie tani, szmuglowany jest w masowych ilościach, czym tylko się da: autami, samolotami, na wielbłądach. Sprzedają go w foliowych worach kobiety, kupują przedstawiciele każdej warstwy społeczeństwa. Dla bardzo wielu khat to nieokiełznana namiętność, artykuł pierwszej potrzeby – tak, właśnie tutaj, w miejscu, w którym nieraz trudno o ciepły posiłek.

Więcej dzieciaków. Jak się tu znalazły? To najprawdopodobniej sieroty, które straciły najbliższych podczas wojny. Niektóre zabrano siłą – uprowadzono i wcielono w szeregi armii lub milicji. Kuszone khatem, były w stanie zrobić wszystko, by go dostać i pożuć choć przez chwilę. Bezmyślne maszyny do zabijania. Pewnie nawet nie wiedziały, za co walczą. Po wojnie została im już tylko ulica. Ewentualnie sierociniec (funkcjonuje kilka w Mogadiszu), ale tam trudno się dostać, bo trzeba zerwać z nałogiem. A więc ulica… Tutaj da się szybko znaleźć towarzystwo, a przecież grupa jest zwykle jedyną szansą na przetrwanie. Każdy radzi sobie na swój sposób – one dołączają do tych, którym się to udaje. Autorytet starszych, potrzeba bezpieczeństwa i przynależności, a do tego uciążliwy głód narkotykowy – tak zasilane są bandy uliczne. Zdaje się, że jedna z nich właśnie zmierza w twoim kierunku. Bez zbytniej nerwowości skręcasz w boczną alejkę.

Przechodzisz przez zapuszczone podwórza. Na jednym z nich dostrzegasz człowieka przykutego łańcuchem do drzewa. To najczęstszy sposób radzenia sobie z bliskimi, których umysł nie udźwignął ciężaru życia w Somalii. Codzienna walka o przetrwanie, brak edukacji i nieustające napięcie doprowadziły do szaleństwa na niewyobrażalną skalę. W latach 2010–2011 co trzeci Somalijczyk cierpiał na jakąś chorobę umysłową albo przynajmniej zespół stresu pourazowego. Dziś sytuacja jest stabilniejsza, ale mimo to wielu wciąż nie daje rady. Kiedy chory robi się niebezpieczny dla siebie i innych, rodzina przywiązuje go do drzewa, często na długie lata, a może i na zawsze. Szpitale psychiatryczne działają tu z różną skutecznością, choć niejeden przypomina raczej więzienie niż miejsce, w którym można by wyjść z obłędu. I tak toczy się dola biednego wariata. Dwa, może trzy metry łańcucha to jego cały świat… Ale dość tych rozważań. Trzeba iść dalej.

Perły oceanu

Czuć już dające ulgę od słońca, chłodne powiewy morskiej bryzy, gdzieś między budynkami prześwituje przyjemny dla oczu błękit. Objuczeni świeżym towarem rybacy podążają w przeciwną stronę, w kierunku małego targu. W odróżnieniu od straszącego skrajną biedą miasta, ocean jest dla Somalijczyków prawdziwym bogactwem. Zbliżając się do wybrzeża, odruchowo odkopujesz piłkę, która nagle znalazła się u twoich nóg. Na jednej z uliczek rozweseleni chłopcy właśnie rozgrywają mecz. Dziś nikt już nie zabroni im tej rozrywki.

Gdy po najcięższych okresach wojny klanowej u władzy stanęli islamistyczni radykałowie, sport trafił na czarną listę. Początkowo zakaz obejmował jego uprawianie i oglądanie tylko w czasie ramadanu, a za naruszenie zasad groziły drobne kary. Wkrótce jednak karuzela szaleństwa nabrała tempa. Życie można było stracić już nie tylko za obejrzenie meczu w telewizji. Na zakazanej liście znalazły się kino, muzyka, salony piękności... Za drobną kradzież Szababowie obcinali rękę, kobiety chłostali za noszenie stanika. Zasiewając strach na każdej ulicy, tłamsili kulturę i obyczaje tego niegdyś kwitnącego kraju. Niełatwo wspominać tamte czasy, to wciąż świeże rany.

Zostawiwszy w tyle ostatnie zabudowania Mogadiszu, podążasz wzdłuż linii brzegowej. Na tym pustkowiu słońce doskwiera jeszcze bardziej. Widzisz ich już z daleka, czekają na ciebie. Większość z nich to byli rybacy z Puntlandu. Zmiana fachu widać im się opłaciła. Podobno w odległości niespełna trzystu mil od wybrzeża ma niebawem przepływać coś większego. Nie cierpisz tej roboty, ale… każdy radzi sobie na swój sposób. Wchodzicie do motorówki. Nie znasz jeszcze planu, nie wiesz, co i jak, ale wiesz jedno. Trzeba jakoś przetrwać kolejny dzień.

Źródła:

K. Piskala: Dryland;

M. Suder: Mogadishu (www.outride.rs/en/mogadishu);

R. Surdacki: Somalia – państwo upadłe (www.nowastrategia.org.pl).

str. 21

Nie omieszkam tak zamieszkać

„Kilku kumpli i patyk albo dwa. / Powstanie dom, w którym mieszkać się da” – taką receptę na satysfakcjonujące budownictwo poznaliśmy w Prosiaczku i przyjaciołach. Trochę drewna, ktoś chętny do pomocy i voilà! Mamy domek! Ach, Puchatku, gdyby to było takie proste...

człowiek i idea zaspokojenia jego indywidualnych potrzeb. Przejawiać się to może w uniwersalizacji miejsca – wieżowiec korporacyjny jako obszar pracy, ale też jako przestrzeń służąca rekreacji (dzięki salom gimnastycznym i teatrom) czy spotkań towarzyskich (dzięki kawiarniom i obszarom parkowym) – oraz otwartości na rozliczne progi komfortu (pokoje dla matek dziećmi i specjalne udogodnienia dla osób niepełnosprawnych lub obcojęzycznych). Słowem – drzwi otwarte dla wszystkich.

Zaczynasz studia, przeprowadzasz się do akademika, na stancję lub do kawalerki. Szokująca prawda uderza Cię w oczy: choć „nie masz co ubrać” lub „Twoja kolekcja gier wcale nie jest duża”, to jednak spakowanie dobytku w kartony i dostosowanie się do parametrów nowego lokum okazuje się wyzwaniem wykraczającym poza Twoje możliwości. Tymczasem metraż „domku” wcale nie jest tak mikroskopijny, jak się wydaje. W programach transmitowanych m.in. przez stację HGTV, np. w Luksusowych minidomach (Tiny Luxury), obserwujemy codzienność ludzi, którzy zdecydowali się na żywot nomada w mobilnym domu na kółkach. Skondensowany luksus, maksymalne wykorzystanie przestrzeni, wielofunkcyjność urządzeń i codziennie nowy widok za oknem... Ruchome domki, ruchome osiedla, ruchome miasta. Czy to fikcja, czy to przyszłość? Co jeszcze nas czeka, a co już stanowi rzeczywistość?

Smartfonem w smart building

Pierwszy ze scenariuszy rozwoju aglomeracji jutra to perspektywa niezbyt odległa i wierna standardom stacjonarności (żadnych kółek!), a jej elementy wdraża się już teraz, dzisiaj. Cechą charakterystyczną jest tutaj inkluzywność, czyli „uwspólnienie” przestrzeni, uczynienie jej osiągalną dla zróżnicowanych grup społecznych. W raporcie Infuture Institute Living buildings. Przyszłość biurowców do 2050 budynki zaprojektowane wedle takiej konwencji określono jako For the People & By the People – w centrum postawiony został

Przykładem realizacji polityki dostępności jest kompleks Spark w Warszawie, którego pierwszy biurowiec otwarto lipcu 2018 roku. Jego pomysłodawcy i wykonawcy – firma Skanska – nie ograniczają się jednak do aspektu wielowymiarowości przestrzeni. Wdrażają innowacyjny program sterowania elementami infrastruktury za pomocą aplikacji w smartfonie! Rezerwacja miejsca parkingowego czy sali konferencyjnej lub dostosowanie temperatury bądź stopnia zacienienia pokoju do wyśrubowanych wymagań jednostki będą dostępne za jednym kliknięciem. System ten jest przejawem realizacji tzw. trendu proptechu (ang. property ‘ własność’ i technology ‘technologia’) czyli, mówiąc krótko, integracji sektora nieruchomości ze strukturą teleinformatyczną.

Raport Barometr zdrowych domów 2016 nie pozostawia złudzeń – jesteśmy pokoleniem indoor . Współcześnie ludzie spędzają na świeżym powietrzu zaledwie 10% swojego czasu, w pomieszczenia zamknięte (markety, centra handlowe, restauracje, domy, przychodnie itd.) przybrały postać naszego „naturalnego” środowiska. Idąc za ciosem – skoro żyjemy w murach, powinniśmy zadbać o to, by warunki wewnątrz budynków sprzyjały naszemu zdrowiu i samopoczuciu.

Jednak projekty architektoniczne tworzone w imię zasług dla komfortu fizycznego i psychicznego użytkowników budynku mogą w którymś momencie przekroczyć granice wyobraźni i obecnych przyzwyczajeń. Kwestia chipów wszczepianych bezpośrednio pod skórę raczej nie wzbudza powszechnego entuzjazmu, budzi natomiast lęk przed utratą kontroli i byciem sterowanym za pomocą mikroprocesora. Mimo wszystko koncepcja chipowania jest atrakcyjna i często podejmowana w kontekście przewidywań co do życia ludzi przyszłości.

tekst: Dominika Gnacek – dominika.gnacek@o2.pl | zdjęcie środkowe: materiały prasowe UŚ str.

22

Wspomniany już raport (Living buildings. Przyszłość biurowców do 2050) wzbogacony został w wyobrażenia studentów Wydziału Architektury Politechniki Gdańskiej. Warto przybliżyć projekt Modular City Battery Joanny Kani i Kariny Kiersztyn, który przypomina koncepcję Sparka. Studentki roztoczyły wizję nowoczesnej przestrzeni mieszkalnej i biurowej, w której optymalizacja warunków (stopnia klimatyzacji, oświetlenia itd.) dokonywałaby się automatycznie dzięki informacjom zawartym właśnie w podskórnych implantach. Science fiction? Może.

Ale – jak to mówią – zmiana jest nieodłącznym elementem rozwoju.

Własne M pszczoły i inne ekostandardy

Jednak nie każda zmiana przynosi korzyści. Pojawiają się doniesienia o zmienności klimatu spowodowanej zanieczyszczeniem środowiska i w rezultacie prowadzącej do katastrof humanitarnych. Słyszymy, że ten jeden pionek – niestabilność warunków pogodowych – wprawiony w ruch, może wywołać lawinę. Nie dziwi więc popularność wizji stawiających na koegzystencję z naturą. Chcemy wrócić do korzeni, zazielenić betonowe skwery, przytulić drzewa. Wyrastają projekty tzw. zielonej infrastruktury w postaci tarasów na dachach budynków, pnączy spowijających mury czy ogrodowych azyli wewnątrz budowli – na scenę wkracza projektowanie biofiliczne (ang. biophilic design).

Urbanistyka ekologiczna ma jednak korzenie w przeszłości. W dwudziestym wieku Ebenezer Howard wyprowadził koncepcję tzw. miasta ogrodu. Punktem wyjścia było połączenie architektonicznych udogodnień miasta z bliskością natury właściwą obszarom wiejskim. Wygodne domostwa miały zostać otoczone strefą parkową, poprzetykaną budynkami użyteczności publicznej, takimi jak przedszkole, apteka, łaźnia czy gospoda – według podziału na sektory: centrum i satelity. Przestrzeni inspirowanej tym konceptem nie musimy szukać daleko. Katowickie osiedle Giszowiec, usytuowane w bezpośrednim sąsiedztwie lasu, już na początku XX wieku mogło pochwalić się nie tylko lokalną pralnią, piekarniokami (budynkami z piecem chlebowym) czy aż trzema szkołami, lecz także wytwórnią lodu i karczmą służącą jako arena spektakli i koncertów!

Wróćmy jednak do kwestii współczesnych rozwiązań. W mediach jak bumerang powraca temat nierozerwalności ludzkich losów z pszczelim rodem, o których to rzekomo głosił sam Albert Einstein, przepowiadając nam zaledwie czteroletnie

przetrwanie od momentu wyginięcia ostatniej pszczoły. Choć możemy mieć poważne wątpliwości co do rzeczywistego autorstwa cytatu, to jednak samo stwierdzenie wydaje się na wskroś prawdziwe i pobudza wyobraźnię ludzi sztuki i nauki. Maja Lunde w powieści Historia pszczół zderza czytelnika m.in. z rzeczywistością świata, w którym to człowiek musi przejąć pszczele obowiązki. Naukowcy wyprzedzają te kłopoty, tworząc unikalny program mieszkaniowy dla pasiastych miodotwórców – lokalizują ule na wysokości czwartego, dziesiątego czy nawet dwudziestego siódmego piętra. Tak radzą sobie już w Warszawie, Hongkongu czy Frankfurcie. Również w Katowicach, na dachu Wydziału Prawa Administracji UŚ, zamontowano miejskie pasieki.

Grunt to równowaga

Pod koniec dwudziestego stulecia wynalazca Jacque Fresco wraz z futurystką Roxanne Meadows przedstawili wizję „miasta uczciwego” (jak określa je Paulina Wilk w książce Pojutrze. O miastach przyszłości ). Punktem wyjścia miała tu być całkowita dewaluacja waluty i zastąpienie jej niematerialnymi wartościami – dobrem ludzi i środowiska. Takie też dwa nurty możemy wydestylować z opisanych powyżej scenariuszy.

Czasy mijają, materiały ulegają modyfikacjom, ale ogólna idea pozostaje taka sama. Budynki to bezpieczeństwo, potęga, ewolucja, udogodnienie – widzialny komfort z efektem „wow!”. Tym większe zdziwienie wzbudza więc scenariusz, którego naczelnym motywem jest taka integracja budowli z zastanym obszarem miejskim, jaka służy dopełnieniu, „zniknięciu” w otoczeniu innych obiektów, a nie zdominowaniu przestrzeni. Dla przykładu, siedziba BNL-BNP Paribas w Rzymie posiada zamontowane szyby ze szkła powlekanego, które niczym lustro odbijają krajobraz dookoła i zaburzają percepcję granic budynku.

Wygląda na to, że nawet peleryna niewidka znalazła nowe zastosowanie.

A Ty? Jakie wybierasz mieszkanie?

Wybrane źródła:

P. Wilk: Pojutrze. O miastach przyszłości; www.infuture.institute/livingbuildings; www.skanska.pl/o-skanska/media/informacje-prasowe.

Sprytny jak lis czy groźny jak lew?

Spiski, konspiracje, zmowy, tajne układy, łapówki, koneksje i manipulacja – tak mógłbym podsumować książkę Pawła Znyka Od komunikacji do manipulacji, w której autor opisuje techniki wywierania wpływu stosowane w politycznym świecie. Zaglądając ukradkiem za kulisy władzy, weźmy pod lupę najciekawsze metody, jakich tak pilnie, pod okiem psychologów społecznych i socjologów, uczą się politycy, aby skutecznie przekonywać ludzi do swoich racji.

Zdawać by się mogło, że świat idzie w coraz lepszym kierunku. Ciągły rozwój, nowe technologie, polepszenie warunków życia, bogatsze społeczeństwo i dużo więcej możliwości niż paręnaście lat temu. Nigdy wcześniej podróżowanie nie było takie proste i tanie, nigdy wcześniej nie było tak szerokiego dostępu do wiedzy i edukacji, nigdy wcześniej komunikacja z drugim człowiekiem nie była tak błyskawiczna. Zygmunt Bauman w książce Sztuka ż ycia napisał, że obecne pokolenie młodych to „pokolenie instant”. Chcemy wszystko mieć na już. Wysyłamy wiadomość w Messengerze i oczekujemy, że dostaniemy odpowiedź za 15 sekund. Jemy żywność instant, zalewając zupkę gorącą wodą, by natychmiast móc coś zjeść. W samym telefonie mamy mnóstwo narzędzi i aplikacji, które błyskawicznie załatwią za nas konieczne sprawy – wyślą przelew, zamówią produkty czy kupią bilety. Ma to swoje plusy, ponieważ zaoszczędzony czas możemy przeznaczyć na inne aktywności. Taki postęp technologiczny niesie jednak ze sobą potężne zagrożenie: przeładowanie bodźcami, jakie odbiera nasz umysł. Aby zniwelować negatywne skutki owego przemęczenia, ludzie popadają w różne automatyczne zachowania. I tak po kilku miesiącach jazdy samochodem nie zastanawiamy się nad tym, że kiedy zapali się czerwone światło, musimy nacisnąć pedał hamulca. Bodziec (czerwone światło) wyzwala reakcję (nacisk na hamulec), a to wszystko

dzieje się bez naszej umysłowej ingerencji. To właśnie jest klucz do zrozumienia tego, w jaki sposób manipuluje nami władza. Wykorzystuje ona jedynie takie zautomatyzowane zachowania ludzi, aby wzbudzać w nich pożądane reakcje. Teraz przyjrzyjmy się konkretnym technikom wywierania wpływu, które stosują politycy.

Reguła autorytetu

Jak udowadnia Robert Cialdini w książce Wywieranie wpływu na ludzi, zgadzamy się spełniać prośby tych, których uznajemy za autorytet. Od najmłodszych lat jesteśmy uczeni posłuszeństwa wobec starszych. Rodzice, którzy są początkowo naszym jedynym autorytetem i źródłem wiedzy, przestrzegają, że nieposłuszeństwo prowadzi do licznych sankcji. Podobnie nauczyciele czy, już w dorosłym życiu, kodeksy prawne i systemy polityczne wpajają nam, że zaufanie do władzy, funkcjonariuszy, lekarzy i profesorów jest niezbędne, a owe autorytety cechuje wiedza i mądrość.

To, jak skuteczną techniką wywierania wpływu na innych jest autorytet, pokazał eksperyment amerykańskiego psychologa Stanleya Milgrama. Badani mieli za zadanie wejść w rolę nauczyciela i karać wstrząsami elektrycznymi swoich uczniów (podstawionych aktorów) za złe odpowiedzi. Każda

tekst: Robert Jakubczak – robijakubczak00000@gmail.com – www.robertjakubczak.pl str. 24

kolejna błędna odpowiedź skutkowała większą siłą wstrząsów (maksymalnie wynosiła 450 woltów). Jak się okazało, pomimo symulowanych jęków, płaczu i próśb uczniów o zaprzestanie eksperymentu tylko nieliczni badani zrezygnowali z karania wstrząsami. Jak pisze Cialdini: „Wielu normalnych, psychicznie zdrowych ludzi wbrew własnej woli zadawało innemu człowiekowi bolesne i niebezpieczne wstrząsy elektryczne na polecenie osoby zajmującej w danej sytuacji pozycję autorytetu”.

To właśnie dlatego politycy chodzą w garniturach, policjanci i wojskowi w mundurach, a lekarze w białych kitlach. Po to ludzie, którzy chcą wzbudzić w naszych oczach autorytet, kupują drogie samochody. To właśnie m.in. ubiór, posiadane rzeczy i zdobyte tytuły budują naszą autorytatywną pozycję. Inny ciekawy eksperyment przeprowadził znajomy Cialdiniego. Gdy podczas rozmowy z badanymi nadmieniał on, że jest profesorem, ci, prowadząc początkowo zwykłą, luźną konwersację, zaczynali taktownie przytakiwać oraz dbać o każde słowo i gramatykę. Ponadto częściej akceptowali to, co mówił naukowiec. Wniosek jest prosty: jeśli chcesz zyskać władzę, zbuduj autorytet.

Społeczny dowód słuszności

Zasada ta mówi nam o tym, że jesteśmy skłonni uznać dane zachowanie za słuszne, jeżeli widzimy innych, którzy w ten właśnie sposób się zachowują. Przykładowo, wybrzmiewający w co trzeciej reklamie slogan: „Zaufało nam już 80% Polaków!”, tzw. śmiech z puszki puszczany w serialach komediowych czy też sfałszowana przez pewne stacje telewizyjne ankieta przedwyborcza stanowią realizacje tej reguły. Warto nadmienić, że największą skłonność do uznawania działań innych za dowód słuszności przejawiamy wtedy, gdy jesteśmy niepewni swego; kiedy sytuacja jest niejasna lub

dwuznaczna i pojawia się wahanie. Do dziś pamiętam swoją pierwszą randkę w bardziej ekskluzywnej restauracji. Kiedy zobaczyłem liczbę sztućców obok moich talerzy, a po czole w kierunku brwi pognały dwie krople potu, to moją pierwszą reakcją było rozglądnięcie się po sali.

Pamiętaj zatem, aby uważać na hasła typu: „większość tak uważa” czy „inni też to robią”, bo nigdy nie masz przecież pewności, że to oni mają rację.

Inżynieria społeczna

Najprościej rzecz ujmując, jest to system metod i technik zmiany nastawienia człowieka do danej partii politycznej. To właśnie za pomocą tych zabiegów możemy uśpić czujność wyborcy i sprawić, że wrzuci do urny głos za naszym zgrupowaniem. Najpopularniejsze z nich to:

1. Pozorny wybór. Polityk przedstawia wiele punktów widzenia, ale w zgrabny sposób ukazuje pożądany przez siebie wybór w pozytywnym świetle. Jest to na tyle skuteczne, że bezstronność wpływa na wiarygodność człowieka, a ta z kolei stanowi jedną z dwóch najważniejszych cech dobrego nadawcy (zaraz obok współczynnika kompetencji);

2. Ośmieszenie. Tutaj nie trzeba dużo tłumaczyć. Wystarczy obejrzeć jakąkolwiek debatę polityczną;

3. Niezależne zdanie. Polega na formułowaniu komunikatu w taki sposób, aby odbiorca myślał, że nie zależy nam na przekonaniu go do naszego zdania;

4. Selekcja faktów. Wybieranie jedynie tych informacji i szczegółów, które są pożądane przez polityka. Polecam obejrzeć i porównać wydania programów informacyjnych różnych stacji (realizujących odmienne linie programowe), aby zaobserwować, do jakiego stopnia można zniekształcić obraz jakiegoś poglądu czy wydarzenia. Ciekawym pojęciem w tym punkcie może być faktoid, czyli informacja uznawana za prawdziwą tylko dlatego, że ukazała się w mediach;

5. Tworzenie sloganów. Chwytliwe, często populistyczne hasła, które partia stara się jak najbardziej rozpowszechnić. Za przykład niech posłuży hasło jednej z partii: „Słuchać Polaków, zmieniać Polskę”.

Lis czy lew?

Niccolo Machiavelli, pisząc o tym, że najważniejsza jest racja państwa, podawał dwa sposoby sprawowania władzy prowadzące do politycznego sukcesu. Według jego koncepcji możesz być lisem – przebiegłym władcą, który doskonale udaje lub skrywa swoją prawdziwą naturę, wykorzystując przy tym społeczny dowód słuszności, aby zmanipulować opinię publiczną – lub lwem – królem zwierząt, który swoim autorytetem wzbudza w ludziach strach.

A Ty? Wolałbyś być lisem czy lwem?

Źródła:

D. Doliński: Psychologia wpływu społecznego;

P. Znyk: Od komunikacji do manipulacji;

R. Cialdini: Wywieranie wpływu na ludzi;

Z. Bauman: Sztuka ż ycia

Jeść, pić i niekoniecznie spać!

Patrzyłem na ciebie przez ramię, zerkałem na ciebie non stop. Tak bardzo pragnąłem cię ukraść, a sługa powiedział „no, no!”. Już nie wiem, co myśleć, co robić, ten kredens przyciąga mój wzrok. Gospodarz się kręci i winem mnie nęci, na sali jest wielki dziś tłok.

Gdzieś pomiędzy dniami postnymi a innymi dniami postnymi kwitło życie mieszkańców dawnej Polski. Kiedy w domu zjawiał się gość, nie wypadało go wyrzucić, a należało przywitać odpowiedni sposób, napoić kielichem i zaprosić do stołu. Największą radością gospodarza było to, kiedy nazajutrz po biesiadzie słyszał od służących „jako żaden gości [żodyn, powtarzam, żodyn! – przyp. M. S.] trzeźwo nie odszedł, jako jeden, potoczywszy się, wszystkie schody, tocząc się kłębem, przemierzył; jako drugiego zniesiono do stancji jak nieżywego; jak ów zbił sobie róg głowy o ścianę; jak tamci dwaj, skłóciwszy się, pyski sobie powycinali; jako nareszcie ten jegomość, chybiwszy krokiem, upadł w błoto, do tego ząb sobie o kamień wybił”.

Chluśniem, bo uśniem! Szlachcic nie kaktus i pić musi, zwłaszcza po sycącym obiedzie. I nie mam tu na myśli wody. Ba! Pijaństwo było towarzyskim obowiązkiem! Przed śniadaniem, do śniadania, po śniadaniu; z dogryzaniem piernika, bez dogryzania piernika; wódeczka z kieliszeczka, flaszeczki, beczuszki – pito, kiedy przyjechał gość, pito, kiedy odjeżdżał (no, jak to tak – bez „strzemiennego”?). Kiedy we dworze pojawiał się ktoś znaczniejszy, toastom nie było końca. Wznoszono je dla uczczenia imienia gościa, pito też za biesiadników – KOLEJNO za każdego

znamienitszego. W końcu każdy wznosił toast za każdego, więcej podczas biesiady stojąc, niż siedząc. Pito za zdrowie, a końcu bez przyczyny – „Ja za twoje, ty za moje / Pijmy do paznokcia”, jak pisał Jan Andrzej Morsztyn. A po drugim daniu – cóż – od początku! Trzeba było mocnej lub całkiem sprytnej głowy, żeby przeżyć taką ucztę. Podlewano więc alkoholem kwiaty, udawano, że już spełniono toast, przelewano wino ze swojego kielicha do kielicha sąsiada albo wylewano je pod stół. Często gospodarzowi, który musiał pić z każdym, służba podawała wodę zafarbowaną na kolor wina. Taki podstępny! A wykręcić się nie było łatwo, kiedy współbiesiadnicy pilnowali każdego toastu. Nie ma, że w następnej kolejce! Zdarzało się nawet tak, że sam gospodarz kazał służbie pilnować, by goście odpowiednio się nawadniali. Nieraz służących sadzano pod stołem w celu uzupełniania kielichów, których zawartość całkiem przypadkiem wylano. „U nas w Polsce wolność bywa, że się jeden drze, drugi beczy, trzeci śpiewa”, czwarty z piątym bierze w tym czasie udział w wyścigu, kto szybciej opróżni wielki, pełen alkoholu garniec (można było wygrać pensję, a nawet starostwo czy order Białego Orła [sic!]). Pito z kulawek, kielichów bez nogi, które musiały krążyć i do których wciąż dolewano wina; pito też przy dźwiękach trąb. Jedna z zabaw polegała na opróżnianiu garnca w trakcie śpiewów kompanii. Kto nie zdążył, ten, zdziwicie się, pił „karniak” tej

tekst: Monika Szafrańska – m.monikaszafranska@gmail.com | ilustracja: Paulina Michalska – www.facebook.com/Punkidrawsstuff str. 26

samej objętości. Według innego pomysłu pito znów wedle reguł, a jeśli ktoś nie pamiętał, co należało zrobić, pił dalej i dalej, choć to przychodziło mu coraz większym trudem. Po co się ograniczać! Toasty spełniano również z trzewików panieńskich czy butów dygnitarskich! Zgadnijcie, do czego taki rozwój biesiady mógł prowadzić…

Ty i ja. Dziś o siódmej. Za stajnią Nieokiełznana szlachecka natura często kończyła się nieporozumieniami, o zniewagę wcale nie było tak trudno. Przepis na dobrą kłótnię? Do zbyt wielu niepotrzebnych słów dodajmy troszeczkę dumy i dolejmy nieco mocnego alkoholu. Należy również pamiętać o tym, że „do stołu siadano nie tylko strojno, ale i zbrojno”! Zdarzało się też, że przed wzięciem udziału w biesiadzie spisywano testament. W końcu lepiej dmuchać na zimne. Kieliszek za kieliszkiem, słowo za słowem i już w sieni czy na zewnątrz (oby!) jeden z drugim ostrzyli szable. Otaczało ich oczywiście kółko dopingujących współbiesiadników, dzielących się na przeciwne obozy, z czego później mogła wyniknąć nawet improwizowana bitwa. Takich nieporozumień nie dało się już zażegnać pokojowo, na scenę wkraczał więc człowiek starszy i poważany – mediator. Cała procedura godzenia się trochę trwała, bo obie strony najpierw zwracały się prośbą mediację (co ciekawe, istniały nawet wzory takich listów!). Mediator musiał ją po pierwsze otrzymać, po drugie zaakceptować, a po trzecie na nią odpowiedzieć. Zdarzały się takie nieporozumienia, że zwykłe wyciągnięcie ręki okazywało się niczym (niczym!), a gorący temperament już wrogów dolewał jeszcze oliwy do ognia. Wzywał więc jeden drugiego na pojedynek. Nie zawsze osobiście – czasem wysyłał służącego, który, zdarzało się, wracał z odpowiedzią i pokwitowaniem w postaci (oby tylko) podbitego oka. Nie było żartów! Niby walczyć mieli przeciwnicy, ale w sumie to dołączali się ich sekundanci, a potem okazywało się jeszcze, że świadkowie też zupełnie przypadkiem mieli przy sobie broń

(w końcu nosić, a nie użyć – szkoda). Ktoś niechcący kogoś zranił, kiedy ten nie widział, i po sprawie. Fair play? A co to takiego? Kto pierwszy, ten lepszy.

Co jest we dworze, zostaje we dworze Liczne biesiadne zawirowania, zwady, bójki i liczba gości sprzyjały świadomej kleptomanii, dlatego często własność domu była odpowiednio oznaczana. I już trudniej takiemu chytremu biesiadnikowi wynieść zastawę! Gospodarz mógł też strzec skarbów, zamykając drzwi pomieszczenia albo kredens, w którym wszystko trzymano. I już nikt nie zabierze do domu pamiątki z przyjęcia. Proszę opróżnić kieszenie! Czy przed biesiadą nie miała pani mniej zapełnionego dekoltu, czy tylko mi się wydaje (alkohol działa)? Ani widelec się nie wydostanie!

A teraz do rzeczy – choć zawarte źródłach epoki historie mieszkańcach dawnej Polski brzmią nieraz zbyt niesamowicie, to tak naprawdę bardzo towarzyskie życie szlachty polskiej sprzyjało podtrzymaniu tego, co łączyło jej przedstawicieli: byli wszak jedną wielką rodziną – choć zróżnicowaną pod względem majątkowym, to jednak bracią, której czas nierzadko wlókł się bardzo powoli, zwłaszcza w długie, zimowe wieczory.

PS Wiecie, co robiono, żeby pokazać, że nikt nie jest już godzien pić z kielicha, którym spełniono toast? Tłuczono go, nawet o własną głowę, by podkreślić wagę sytuacji. Tym samym spełniam Wasze zdrowie, Drodzy Czytelnicy, i tłukę kielich, stawiając swoją ostatnią już kropkę.

Źródło: J. S. Bystroń: Dzieje obyczajów w dawnej Polsce: wiek XVI–XVIII. T. 2.

str. 27

Będziesz miał do CV!

Kiedyś wolontariat kojarzony był ze zbiórkami pieniędzy na pomoc dla zwierząt i potrzebujących oraz na wsparcie przeróżnych inicjatyw. Niektórzy uważają wolontariuszy za tanią siłę roboczą, która zrobi wszystko w imię wyższych celów. Czy coś się zmieniło? Czym dziś jest wolontariat dla młodych ludzi?

Wolontariusze to radosne, pełne werwy i chęci do działania osoby – młodsi i starsi, którzy nie boją się najnudniejszych ani najbardziej odpowiedzialnych zadań związanych z organizacją przedsięwzięć i imprez. Niektórym się wydaje, że najzwyczajniej nie mają co robić w domu. Można ich utożsamiać z bohaterami w powiewających na wietrze (lub w towarzystwie klimatyzacji) pelerynach. Od herosów różnią się tym, że nie osłabia ich kryptonit i do naładowania baterii potrzebne są im tosty, słodki energetyk i parę godzin snu. Cel jednak mają ten sam – ratować imprezę przed kryzysem i deadline’ami.

Dlaczego wolontariat?

Niektórzy ludzie są tak zaprogramowani, by być komuś potrzebnym. Przejawia się to w różny sposób: poprzez pomoc staruszce w przejściu przez ulicę, koszenie trawnika sąsiada albo właśnie zaangażowanie się w przedsięwzięcie jako wolontariusz. Taka potrzeba łączy się zwykle z innymi pobudkami. Ludzie chcą się rozwijać, poznawać nowe miejsca, a bardzo często też biorą udział w wolontariacie na konkretnej imprezie choćby dlatego, że chcą w niej uczestniczyć, jednak albo nie mają pieniędzy na wejście, albo bilety już się skończyły.

Każdy motyw jest dobry, kiedy okazuje się, że taka osoba sprawdza się w swojej roli, cieszy się z tego, że wspiera organizację wydarzenia i tworzy wspomnienia, które mają ogromną wartość – nie tylko sentymentalną, lecz także merytoryczną.

Wśród uczestników wolontariatu znajdą się również tacy, którzy pomagają dlatego, że ich znajomi są wolontariuszami lub jako goście uczestniczą w wydarzeniu. Pragną oni poznawać nowych ludzi, dołączyć do grona znajomych, które działa przy wydarzeniach – są aktywistami.

Jedną z najistotniejszych wartości, jakimi kierują się uczestniczący w wolontariacie, jest jednak zdobycie cennego doświadczenia oraz wiedzy związanej z organizacją imprez lub tematyką, której one dotyczą. Wolontariusze przedkładają ciężką pracę i budowanie doświadczenia nad własną wygodę, co sprawia, że w przyszłości stają się na rynku pracy wartościowymi jednostkami. Dlaczego tak chętnie biorą udział w imprezach jako staff ? Myślę, że przede wszystkim z tego powodu, iż możliwości działania przy przedsięwzięciach jest mnóstwo. Włączenie się do wolontariatu okazuje się banalnie proste, a może zaowocować nowymi umiejętnościami oraz bardzo ciekawym wpisem w życiorysie, którego nie ominie żaden pracodawca.

Jeśli wolontariusz nie posiada jeszcze zatrudnienia, a składa swoje CV w różnych miejscach, to może liczyć się z tym, że zostanie wyróżniony. Takie nadobowiązkowe działania dają potencjalnemu pracodawcy świadectwo tego, że kandydat jest pracowity, zorganizowany i chętny do wysiłku, nawet jeśli nie dostaje za nie wynagrodzenia. A co dopiero, jak zacznie je dostawać! Nie raz w swoim życiu wyróżniano mnie podczas rozmów z pracodawcami, którzy wprost mówili, że moje CV – bogate w działania w wolontariacie –jest nadzwyczaj interesujące.

Wypłata w walucie zwanej „sławą i chwałą” Życie jest drogie. Żeby studiować, mieć co jeść i móc utrzymać rodzinę albo świnkę morską trzeba zarabiać. Problem jednak w tym, że wolontariat to praca na rzecz innych, nieodpłatna. Owszem, czasem, gdy pracujesz jako wolontariusz

28
tekst: Karolina Donosewicz – karolinadonosewicz@gmail.com | zdjęcia: Karolina Donosewicz, Jakub Waletko str.

na imprezie, zapewniany jest nocleg, wyżywienie, gadżety oraz wszelakie benefity i gratisy, które często decydują o tym, czy ktoś wciągnie się w wir wolontariatu podczas konkretnego przedsięwzięcia. No tak, ale tutaj każdy sceptyk powie: koszulką z napisem „wolontariat” nie zapłacisz rachunku za prąd. To prawda, jednak angażując się jako wolontariusz, już na starcie piszemy się na to, że nic prócz umiejętności i doświadczenia nie będziemy z tego mieć. Z brakiem wynagrodzenia trzeba się liczyć, szczególnie że zazwyczaj nawet organizatorzy wiele nie zyskują na samym wydarzeniu (choć zależy to od typu imprezy oraz tego, jaki podmiot ją organizuje).

Czas wolontariusza mierzony jest w ilości zużytej taśmy izolacyjnej. No dobra, żartuję. Jak wiemy, czas to pieniądz, a wolontariusz go niestety nie ma (pieniądza, bo czasu, jak widać, ma sporo). Mimo to poświęca swoje wolne godziny, dni lub miesiące tylko po to, by stworzyć wraz z innymi ludźmi coś wielkiego. Wolontariat to często całodniowe przeprawy z ławkami, zabudowami targowymi czy działania we współpracy z farbkami, mazakami i kserokopiarkami. Praca ta niejednokrotnie wymaga niezwykłej siły, pomysłowości i sprytu, a do tego jeszcze więcej chęci i animuszu, bo przy trudnych, wystawiających na próbę naszą cierpliwość zadaniach niejeden laik traci zapał. Wolontariat jest wymagający i spędza sen z powiek pasjonatom. Mimo to ochotnicy przyjmują te niedogodności tylko po to, by przeżyć niezapomnianą przygodę w towarzystwie zwariowanych osób.

Jak się za to zabrać?

Aby wstąpić w szeregi wolontariuszy, potrzeba Ci: zapału, chęci do działania, pozytywnego podejścia do życia i świadomości, że czasem się nie wyśpisz albo nie zdążysz zjeść dwudaniowego obiadu z deserem. Niekiedy poszukiwani są wolontariusze, którzy posiadają pewne doświadczenie, umiejętności (np. prawo jazdy albo znajomość języków obcych) lub znają się na pewnych rzeczach. Najważniejsza jest jednak pasja oraz chęć współuczestnictwa w wydarzeniu. Gdzie znajdują się oferty wolontariatu? Obserwujcie ośrodki kultury w mediach społecznościowych i grupy na Facebooku ze słowem „wolontariat” w nazwie – tam znajdzie się tego sporo. Jeśli lubicie brać udział w różnego rodzaju festiwalach i imprezach, np. w Ars Independent Festival, Śląskim Festiwalu Nauki albo OFF Festival, to warto obserwować ich strony na kilka miesięcy przed wydarzeniem, bo właśnie tam w pierwszej kolejności publikowane są informacje na temat wolontariatu. Czasem zgłaszać można się nawet tuż przed eventem, tak jak to miało miejsce w przypadku Industriady. Funkcjonuje to bardzo łatwo – nieraz wystarczy jeden e-mail, telefon lub wypełnienie formularza zgłoszeniowego. Potem wszystko zależy od Was: jaka tematyka jest Wam bliska i które przedsięwzięcie robi na Was wrażenie. No to co, skoro już wszystko wiadomo, to widzimy się na imprezie?

Życiorys z wolontariatem w tle Co czuję do wolontariatu? Na pewno nie miętę. To uczucie jest o wiele silniejsze niż zwykła inspiracja czy pasja na parę tygodni. Swoją przygodę z wolontariatem zaczęłam jeszcze w gimnazjum, działając w internecie, później w liceum jako fotoreporter na różnych imprezach, by w końcu samemu zostać organizatorem jednych z największych imprez w Polsce. Jeżdżąc po całym kraju, poznaję masę nowych ludzi, którzy mnie inspirują i motywują do próbowania nowych rzeczy. Wielu z nich zostało moimi przyjaciółmi, współpracownikami i kompanami, z którymi wspólnie organizuję imprezy.

Wolontariat napędza ambicje. Człowiek staje się silniejszy i pewniejszy siebie, ponieważ takie przedsięwzięcia uczą działania pod presją czasu i radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych oraz zmuszają do kreatywnego myślenia. Czy czegoś żałuję? Tak – tego, że nie zaczęłam zajmować się tym wcześniej. Czy kiedyś skończę z wolontariatem? Oby nie, bo jeśli to nastąpi, będę musiała zamknąć pewien rozdział w moim życiu, który jednocześnie definiuje moje wartości i to, jakim jestem człowiekiem. Co jest w tym wszystkim dla mnie najpiękniejsze? To niesamowite uczucie bycia potrzebnym, sprawiania komuś radości i robienia czegoś ponad. Czegoś, czego samotna jednostka nie jest w stanie dokonać.

Dziesięć przykazań studenta

Dążymy do różnych celów. Jedne są abstrakcją, drugie już rutyną. Co za tym idzie? Postanowienia. Niektórzy stawiają je zaraz na początku roku kalendarzowego, inni nieco później. Kiedy najczęściej robią to studenci i jak brzmią najpopularniejsze postanowienia? Sprawdźcie sami!

Nowy rok, nowa ja, czyli zaczynam się uczyć Październik, semestr zimowy, czas wziąć się w garść. Zaczynam się uczyć regularnie, z zajęć na zajęcia przyswoję kolejną porcję wiedzy. Może stypendium rektora? Łatwizna, przecież nie tak trudno osiągnąć wysoką średnią. Akceptuję wyzwanie, bypóźniej cieszyć się pieniędzmi, które dostanę. Będzie to inwestycja w siebie, czyli nowe książki, ubrania lub... piwo na Mariackiej.

Młody pisarz, czyli będę rzetelnie prowadzić notatki

Pora wziąć się do pracy. Kupiłem już przecież zeszyty, długopisy… Ba! Laptop zacznę nosić, będę zapisywać wszystko, co mówi profesor. Sam stworzę sobie skrypt i niego się nauczę. Chociaż może podpytam kogoś ze starszego roku o pomoc, może jakieś notateczki, lekkie wsparcie się przyda.

Ranny ptaszek, czyli pojawię się na wszystkich wykładach Wykłady są nieobowiązkowe, to prawda, ale jestem ambitnym studentem z perspektywami i będę uczęszczać na wszystkie, podkreślam, wszystkie wykłady odbywające się w nowym roku akademickim. Zaczerpnę trochę wiedzy, będę czuł się spełniony, dowiem się więcej niż moi rówieśnicy, którzy woleli sobie pospać. Ale jak to – wykład ósmej rano? Przecież jak raz odpuszczę, to nic się nie stanie, pójdę za tydzień na kolejny.

Biblioteka moim nowym domem

Biblioteka, czytelnia – przecież to takie kompendia wiedzy! Muszę tam być, zachłysnąć się tym wspaniałym powietrzem, użyć komputera, zrobić prezentację, napisać pracę. CINiBA stanie się miejscem spotkań, to tam będę wszystko tworzyć. Ale chwila… Trzeba mieć jakąś kartę? Po co te koszyki? Jak to nie mogę wejść z torbą? Nie mogę wypożyczyć książki u pani bibliotekarki, ale tylko przez internet? A czym jest ten wolny dostęp? Czy podołam?

tekst: Daria Holeczek – daria.holeczek@o2.pl | rysunki: Paulina Michalska – www.facebook.com/Punkidrawsstuff str. 30

USOS stanie się moim przyjacielem Nie taki zły, jak o nim mówią. Dzięki niemu mogę kontaktować się z wykładowcami, sprawdzać swoje oceny, plan zajęć, sylabusy i wiele innych – jest super! Nie… Nowy semestr, kolejne logowanie na przedmioty? Angielski, WF, moduły specjalnościowe? Koszmar!

Nie wykorzystam żadnej nieobecności Dwie dopuszczalne nieobecności? Nie rozumiem, po co one w ogóle są, ja z nich nie skorzystam. Mało tego, będę najaktywniejszym studentem w grupie, wykładowca mnie doceni – zawsze obecny i przygotowany. Chociaż słyszałem, że na pierwsze, organizacyjne zajęcia nie trzeba iść, a zdaje się, że odwołali też jakieś ostatnio. Chwila… Ile było tych nieobecności?

Kujon, czyli zdam wszystko w pierwszych terminach

Zaczyna się niewinnie, przystępuję do zerówki, zaliczam. Kolejny egzamin z głowy, aż w końcu moje szczęście się kończy i pojawia się zmora zwana poprawką. Na początku kryzys, załamanie, chcę rzucić studia, ale po chwili w głowie rozbrzmiewa mi głos, który mówi: „Bez spiny, są drugie terminy!”. A myśl o tym, że pójdę tam z kolegami z roku, od razu poprawia mi humor, bo przecież jeśli zdawałem wcześniej, to i teraz też zdam. Ale swoją drogą wiecie, po ile chodzi warunek?

Niech uczelnia mnie zapamięta –wstąpię do koła naukowego Mam tyle pasji. Lubię pić, jeść, spać, chodzić na imprezy, czasem pojawić się na uczelni. Znam na pamięć filozofów, bary na Mariackiej i dobre tanie piwa. Można z tym coś zrobić? Na pewno jest koło naukowe, które łączy to wszystko, wystarczy tylko poszukać. A może sam takie założę? To dobry pomysł! Zrobię tak i będę dzielić zainteresowania ze wspaniałymi ludźmi.

Wszystko w terminie, profesorze Prezentacja, esej, licencjat, odrabianie nieobecności – załatwię to na pierwszym dyżurze, nie będę czekać na ostatni moment, nie warto. Potem, trzeba stać w kolejkach, a przekazywanie indeksu kolegom nie ma większego sensu. Zrobię to tu i teraz. No, może za tydzień. Ale jak to? Już koniec semestru? No, to teraz nie mam wyjścia, muszę to wszystko zdać, jak zawsze, ostatniego dnia.

Wszystkie praktyki zrealizuję od razu Praktyki? Już je zrobiłem, zanim przyszedłem na studia, w najlepszych firmach w kraju. Mam więcej znajomości niż niektórzy profesorowie włosów na głowie, mogę wszystko. Czekajcie… Do kiedy te praktyki, ile godzin? A co, jeśli nie zdążę ich zrobić? Jakie porozumienie? No nie, jeszcze wpis z tego w indeksie, nie wydolę…

Które przykazań wcieliłeś życie, a których chcesz uniknąć? Pamiętaj jedno: studia to nie tylko siedzenie książkach. To też wspaniały okres – przeżyjesz niezapomniane chwile, poznasz wielu wartościowych ludzi i siebie z nieco innej strony. Należy tylko odpowiednio godzić obowiązki z przyjemnościami, a osiągnięta w ten sposób równowaga będzie Twoim kluczem do sukcesu.

str. 31

Uniwersytet w sile wieku

Uniwersytet Śląski już dawno wszedł w wiek średni i świętuje w tym roku tak zwanego Abrahama, to znaczy pięćdziesiąt lat istnienia. Jubileusz ten społeczność uniwersytecka świętowała bardzo hucznie, a celebracja potrwa aż do końca roku. Jednym z najważniejszych wydarzeń jubileuszowych był koncert plenerowy na Rynku w Katowicach – przygotowany z myślą o wszystkich mieszkańcach regionu i zaplanowany dokładnie w dniu 50. urodzin UŚ! Wystąpili na nim artyści związani ze Śląskiem lub samym Uniwersytetem.

Na początku swoją energię pokazali Rocker Soul i Lunatyp, zwycięzcy konkursu „50 voices of UŚ”, w ramach którego muzycy związani z Uniwersytetem Śląskim mieli możliwość zaprezentowania swojej twórczości w pubach Katowic i Cieszyna. Następnie rozpoczął się koncert główny. Jego pierwsza część obejmowała wykonanie przez orkiestrę symfoniczną wielkich przebojów minionych pięćdziesięciu lat, zaaranżowanych przez dr. Karola Pykę, pracownika Zakładu Muzyki Rozrywkowej Wydziału Artystycznego naszej uczelni. Instrumentaliści otrzymali wsparcie solistów Instytutu Muzyki Uniwersytetu Śląskiego, Chóru Uniwersytetu Śląskiego „Harmonia” pod dyrekcją dr hab. prof. UŚ Izabelli Zieleckiej-Panek oraz Studenckiego Zespołu Pieśni i Tańca „Katowice”.

Ponadto wokalnego wsparcia przedsięwzięciu udzielili i zaprezentowali własny repertuar tacy muzycy jak: Banana Boat, Bartosz Jaśkowski, Maciej Lipina, Pokahontaz, Renata Przemyk, Stanisław Soyka, Edyta Cymer, Elżbieta Kożuchowska oraz Beata Popiołek. Artyści wspólnie stworzyli niezwykłe widowisko, dzięki czemu ludzie bawili się znakomicie.

tekst: Michał Denysenko – michal.denysenko@gmail.com

www.cogryziedenysa.blogspot.com | zdjęcia: materiały prasowe UŚ str. 32

Druga część koncertu pokazała, że organizatorzy poradzili sobie z wysoko postawioną poprzeczką, co nie było zaskoczeniem, bo po przerwie na scenie pojawił się zespół Voo Voo wraz z frontmanem Wojciechem Waglewskim. Charyzmatyczny lider z bujną brodą i w gustownym kaszkiecie szybko pokazał, kto rządzi na scenie. Grupa znana z mieszania rocka z folkiem i innymi gatunkami wykonała swoje największe przeboje, bez wątpienia uszczęśliwiając zgromadzone na rynku tłumy melomanów.

Organizatorom wydarzenia przyświecała idea otwartości dla wszystkich, dlatego też wstęp na koncert był darmowy. Jeśli jednak ciekawi Was to, czy za sztukę powinniśmy płacić, czy też niekoniecznie – zajrzyjcie czym prędzej do artykułu Ja mam płacić?!, który znajduje się na stronie 16.

Sponsorem strategicznym jubileuszu 50-lecia Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach jest ING Bank Śląski, sponsorami platynowymi – Bank Pekao SA oraz TAURON Polska Energia SA. Sponsorami złotymi jubileuszu są natomiast: Katowicka Specjalna Strefa Ekonomiczna , Gornośląskie Przedsiębiorstwo Wodociągów SA oraz PZU Życie SA, sponsorami srebrnymi: Mostostal Warszawa SA, WĘGLOKOKS SA oraz Firma Poligraficzno-Introligatorska Udziałowiec, JAS-FBG SA, ERA Sp. z o.o., Hotel**** Pałac Czarny Las, Omega System i PSS „Społem” w Katowicach; sponsorem brązowym jest Zakład Systemów Komputerowych ZSK Sp. z o.o., a partnerem biznesowym – SPIN-US Sp. z o.o.. Partnerami instytucjonalnymi są: Teatr Śląski im. S. Wyspiańskiego, Muzeum Historii Katowic oraz Muzeum Powstań Śląskich. Funkcję patronów medialnych pełnią: „Dziennik Zachodni”, Radio Katowice, TVP Katowice oraz serwis Naszemiasto.pl i regionalny portal gospodarczy „Strefa Biznesu”.

Więcej informacji na temat całego jubileuszu Uniwersytetu Śląskiego możecie znaleźć na stronie www.50.us.edu.pl.

str. 33

NajważNiejsza powieść Noblisty

johN Maxwell Coetzee

john Maxwell Coetzee – południowoafrykański pisarz, laureat Nagrody Nobla (2003) i dwukrotny laureat Nagrody bookera. wybitny wizjoner literatury współczesnej, autor takich bestsellerowych arcydzieł jak Czekając na barbarzyńców, Wiek żelaza. Kontynuację Dzieciństwa Jezusa stanowią nominowane w 2016 roku do Nagrody bookera Lata szkolne Jezusa.

David lurie, europejski intelektualista, nie zamierza trzymać na wodzy swoich namiętności, gdy na jego drodze staje kolejna atrakcyjna kobieta. tym razem za romans ze studentką przyjdzie mu jednak słono zapłacić. wykluczony z dystyngowanego uniwersyteckiego świata, szuka schronienia u córki na afrykańskiej prowincji. erupcja brutalnego biologizmu, której ofiarami staną się David i lucy, zweryfikuje ich pogląd na świat i wyobrażenie o samych sobie. oboje zhańbieni, na różny sposób spróbują poradzić sobie z traumą.

w swojej najsłynniejszej powieści laureat Nagrody Nobla bada kondycję współczesnego człowieka. hańba – rozumiana bardzo szeroko –jest uniwersalną i gorzką cechą rzeczywistości. wszyscy jesteśmy nią okryci.

Miejsce dla Ciebie,

Włącz myślenie – czas na łamigłówki!

Kto nie oglądał kilku(nastu) odcinków Przyjaciół (lub innego serialu) jeden po drugim, niech pierwszy rzuci kamień! Skoro jesteśmy już tak wprawieni, to i przeczytanie wszystkich artykułów zawartych w najnowszym numerze magazynu „Suplement” nie sprawi większych trudności (bez tego nie rozwiążecie krzyżówki, ha!). Może nie ma tu Rachel, Rossa, Phoebe, Moniki, Chandlera i Joeya, ale są za to redaktorzy, którzy podczas wakacji szukali dla Was, naszych drogich czytelników, interesujących tematów. Jak nakazuje tradycja, na ostatnich stronach zebrali je, tworząc łamigłówki, byście wraz z końcem letniej laby, a początkiem nowego, zimowego semestru mogli trenować swoje wypoczęte umysły. Zapraszamy do bazgrania!

KRZYŻÓWKA

1. Hasło „większość tak uważa” to przykład społecznego dowodu...

2. Popularny w Somalii narkotyk.

3. Stan przesytu, marnotrawstwa i niepokojów społecznych, wywołanych obsesyjnym pragnieniem posiadania – inaczej „choroba dostatku”.

4. Hertz ______ – zespół muzyczny wywodzący się Cieszyna.

5. Imię arcyksiężnej, matki Franciszka Józefa.

6. Przywódca militarnej bandy rozbójniczej.

7. Katowickie osiedle, które powstało na podstawie koncepcji tzw. miasta ogrodu.

8. Uczelnie objęte programem MOST to uczelnie...

9. Sprawca, który podczas jednego wydarzenia zabija wiele osób określany jest jako morderca...

10. Czyim głosem, zdaniem redaktor naczelnej Martyny Gwóźdź, jest „Suplement”?

11. Obok kryzysu stanowi zmorę każdego organizatora wolontariusza.

12. Miasto, w którym znajduje się Sekcja Zamiejscowa Studenckiej Poradni Prawnej.

13. Nazwisko twórcy twierdzenia, że najważniejsza jest racja państwa.

14. Szanujący się polski szlachcic wystrzegał się picia...

15. Nazwisko agenta FBI, który użył określenia „seryjny zabójca” jako nazwy sprawców ogarniętych obsesją zabijania.

16. Cesarzowa Elżbieta (Sissi) urodziła się w...

17. Nazwisko autora Złego

18. Platforma, na której student stworzy swój plan zajęć i sprawdzi oceny.

19. Zdobywane podczas udziału w wolontariacie.

20. Kraj poza Unią Europejską, do którego można wyjechać w ramach Programu Erasmus Plus.

21. Nazwa ulicy w Katowicach, na której tętni imprezowe życie.

22. Jak nazywa się część testu polegająca na rozwiązaniu konkretnych problemów prawnych, z którą musi zmierzyć się kandydat do Studenckiej Poradni Prawnej?

str. 36
„_____ __ ______ ___ ______” –
1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. 11. 12. 13. 14. 15. 16. 17. 18. 19. 20. 21. 22.
HASŁO:
Lew Tołstoj
Binge-watching – oglądanie kilku, a nawet kilkunastu odcinków serialu z rzędu | Box office – liczba widzów i/lub dochód ze sprzedaży Autorzy łamigłówek: Monika Szafrańska, Natalia Kubicius, Michał Denysenko, Robert Jakubczak | obrazki: Paulina Michalska, Maja Seweryn

raz. Trzymamy kciuki!

w obu przekątnych mogą pojawić się tylko

Dodatkowym utrudnieniem są kolorowe przekątne. Uzupełnij diagram, pamiętając, że cyfry od 1 do 9 w każdym wierszu, każdej kolumnie, każdym małym kwadracie oraz

się ono z dużego diagramu z -dziewięcio ma wierszami, dziewięcioma kolumnami, a także dziewięcioma małymi kwadratami.

Przed Tobą tzw. sudoku diagonalne. Składa

SUDOKU

WYKREŚLANKA

Znajdź i wykreśl podane wyrazy, które zostały ukryte w diagramie. Umieszczone są one w pionie, poziomie, na ukos i na wspak.

WYRAZY: strzelanina, kielich, Somalia, pasja, zespół, Erasmus, infrastruktura, autorytet, morderca, kredens, tsunami, praktyki, księżna, magazyn, prawo, koncert, CINiBA, pasieka, Cialdini, poradnia, most, piętnaście, wolontariat, girlpower, Mogadiszu, impreza, bilet, konformizm, władza, mobilność, cesarzowa, terroryzm, ofiara, interwencjonizm, Pazdan, wynagrodzenie, projektowanie, fundament, nieobecności

i t o u w o l o n t a r i a t l m

p e e p r o j e k t o w a n i e z

n i e o b e c n o ś c i y u n i y

c e s a r z o w a i r w r n r ś o u n s o m a l i a b i l e t a c r

m z a a d o a m k m j e b a u a r

z d k i t c u y c a c o e d t n r

i o e n i e t g l n m n w z k t e

r g s a a m y k a s h z n p r i h m r i d z k n y o u y a g a u ę t

o a a r n a m i p t r e a o t p c

f n p o ż c k r s t b r h g s k i

n y a p ę r r c e b t p ć h a n l

o w y k i e j t i w z m ś a r m e

k s w r s d y n n a o i o a f u i

r y f b k r u e i n r p n z n o k

d g p a o o w m d i p a l a i b u

i c s t z m o a l k y c i r d e z

w r u k h t d d a o r a b f i a s

j a m e i c i n i b s p o o o g i

a o s d s n y u c t j z m j s u d

w ł a d z a t f z e s p ó ł y t a

s t r z e l a n i n a o y u i o g

k r e d e n s a w i p u m e w r o

t i n t e r w e n c j o n i z m m

rozegrały się pomiędzy dwoma wcześniej powstałymi

biletów na dany film | Guilty pleasure – dzieło dające przyjemność mimo świadomości, że nie jest ono najwyższych lotów Cliffhanger –zawieszenie akcji w chwili pełnego napięcia, gdy bohaterowie postawieni są w trudnej sytuacji | Crossover –dzieło łączące losy bohaterów znanych z dwóch lub więcej różnych produkcji Interquel – dzieło przedstawiające wydarzenia,
które
kompletnymi dziełami
6 4 4 6 6 5 3 3 4 8 5 2 6 9 6 5 6 2 1 9 2 7 9 4
9 4 5

Odwiedź nas:

www.magazynsuplement.us.edu.pl

www.facebook.com/magazynsuplement

www.instagram.com/magazynsuplement

Jeżeli rozwiązaliście poprawnie łamigłówki z poprzedniej strony, napiszcie do nas wiadomość na Facebooku! Czekają na Was nagrody. Kto pierwszy, ten lepszy.

Śledź nas w sieci i zdobądź zniżki studenckie do Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach!

październik/listopad 2018

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.