Grudzień 2012

Page 1

QUEER RAP MIASTOZWIERZE NOCNE MARKI ROZDAJEMY! GRUDZIE

Warszaw a Kraków Trójmias to Łódź Poznań Wrocław Katowice

Ń

„AKTIVIST” na iPada ściągnij Z: APP.AKTIVIST.PL

162/2012 Made with

QRHacker.c

om



„AKTIVIST” na iPada:

Zima, umówmy się, nie jest najfajniejsza. Wieje, pada, ciągle jest ciemno i w dodatku trzeba planować sylwestra. Koszmar. Dlatego my staramy się odbębnić największą i najlepszą balangę roku wcześniej i mieć z głowy. Gala towarzysząca wręczeniu naszych dorocznych nagród Nocne Marki odbędzie się w tym roku 7 grudnia i możecie być pewni, że jak zawsze będzie grubo. Nie dość, że będzie można pobalować w towarzystwie najlepszych – artystów, organizatorów, aktywistów – to jeszcze posłuchać, jak zimowy mrok okiełznali chropowatymi riffami chłopcy z Kim Nowak. Rok kończymy z przytupem. Sylwia Kawalerowicz redaktor naczelna

Nasza okładka Z okładki przenikliwie spogląda na was Fisz – gwiazda naszej nocnomarkowej gali, na której wystąpi w roli wokalisty formacji Kim Nowak. foto: Mateusz Nasternak charakteryzacja: Sławek Oszajca asystent fotografa: Kasper Kazsper, Konrad Kupczyk postprodukcja: holubowicz.com Fisz ma na sobie ciuchy Reebok Classics. Ilustracja: Katarzyna Księżopolska (www.ksiezopolska.com)

ne Marki. , jutro Noc śmieciarki aleźć najlepszą aj or cz W zn ę Ha. ało nam si ieście. Znowu ud m ruderę w

Nasz człowiek

Karolina Sulej Freelancerka i doktorantka. Wywiadoholiczka. Nałogowa pochłaniaczka popkultury, szczególnie w formie seriali. Od lat ma tego samego chłopaka, chociaż wciąż liczy, że Ryan Gosling jej się oświadczy. Pisze o wszystkim, co kulturalne, chociaż, jak nauczyły ją studia, kultura to źródło cierpień.


Zebra Katz

Gej / murzyn

/ Żyd

rap Queer czy. Nic z tych rze .? 0 8 t la r a wani wy koszm stąpili napako obcasy. Modo i, za k s h c e a tr k , e ys d zn c le ski w te imnasty we spodenki g era. Dupiate la p żo ra ró k e łe n is c ru b e o iz ż, owany w Cekiny, makija zdorom je zmaskuliniz u n o ti s e w rycznym gwia k e d p n o e g -h s ip n h a o tr Hom ddać się yści, gotowi o b g ru i m a d ry ste


Le1F

Mykki Blanco

moment, kiedy musisz to zaakceptować. I wtedy przestaje cię cokolwiek obchodzić. 4 lipca 2012 r. zmienił historię czarnej muzyki. Frank Ocean, pupilek muzycznej blogosfery, chwalącej artystę za wprowadzenie świeżości do nieco zmurszałej estetyki neo soulu, na tydzień przed premierą swej debiutanckiej płyty wydaje oświadczenie, w którym wyjaśnia, że jako 19-latek przeżył nieodwzajemnioną miłość do innego chłopaka i że ślady tego uczucia można odnaleźć na „Channel Orange” – jego debiutanckiej płycie. Ryzykowne zagranie, bo cała mainstreamowa kultura hiphopowa ochoczo pielęgnuje podział na silnych maczo i chętne panienki, gotowe rozłożyć nogi po pięciu minutach znajomości. Ocean zakwestionował te reguły, uświadamiając szerszemu gronu, że scena hiphopowa to również ci, którzy od cipek wolą fiuty. Efekt? Uwielbienie Beyoncé i Kanyego Westa, wielomilionowy nakład sprzedany i zapełniony terminarz koncertowy do końca przyszłego roku.

Dwa razy wiecej złości

Dwa tygodnie później w sieci pojawia się teledysk rapera Le1F do utworu „Wut”. Muzyk ubrany w połyskujące legginsy kręci tyłkiem, przegina się, siedzi na kolanach kolesia o posturze zawodnika rugby. A jednocześnie strzela słowami z prędkością, która zawstydziłaby Busta Rhymesa. – Wychowałem się na Public Enemy i gdy byłem nastolatkiem, wyobrażałem sobie, że umrę na scenie zastrzelony przez homofoba, gdy będę rapować o tym, że chciałbym iść do łóżka z mężczyzną – tłumaczy. I dlatego, jak przyznaje, konstruując kolejne utwory, jeszcze do niedawna dość ostrożnie korzystał z zaimków, które mogły zdradzić jego preferencje seksualne. – Starałem się rymować w sposób bezpieczny, tak by wszyscy odbiorcy czuli się OK z moimi tekstami. Ale skoro wiele kobiet lubi numery, w których są traktowane jak niewolnice seksualne, to czemu moje kompozycje miałyby odstraszać? – zastanawia się. Dziś Le1F, bez zasłaniania się wyszukanymi metaforami, wprost artykułuje najbardziej bolesne dla niego kwestie: – Kiedy jesteś Murzynem, i do tego gejem, jest ci dwukrotnie trudniej. Masz w sobie dwa razy więcej złości. Ale przychodzi

Strike a pose!

Le1F, jako jedną ze swoich podstawowych inspiracji artystycznych, wskazuje ballroomy. Organizowane jeszcze w latach 60., dziś przechodzą renesans popularności. Pionierami tego typu imprez byli właśnie Murzyni (wespół z Latynosami), którzy nie mogąc ujawnić orientacji seksualnej, w obawie przed podwójną stygmatyzacją, udawali na takich imprezach modelki i tancerki, dając upust na co dzień skrywanym skłonnościom. Ballroomy to nic innego jak zabawa tożsamością i skrajnościami – możesz stać się kobietą (imprezy upodobały sobie w szczególności drag queens), możesz być też bardzo męskim facetem. Z czasem ballroomy przerodziły się w konkursy pomiędzy poszczególnymi grupami, zwanymi rodzinami, podczas których oceniano szyk, klasę, kostium, umiejętności taneczne. To w ballroomach swoje źródło ma styl vogue, opierający się na sztywnych, precyzyjnych ruchach ciała, któremu Madonna poświęciła jeden ze swoich przebojów (strike a pose!). Dziś jednym z najbardziej znanych organizatorów ballroomów jest MikeQ, nowojorski producent, którego kompozycje – minimalistyczne, z mocnym rytmem – stanowią doskonałe tło dla tego typu imprez, zachęcając wręcz do zachowywania się jak modelka na wybiegu. Właśnie od ballroomów swoją karierę rozpoczynał Michael David Quattlebaum Jr., raper, poeta, aktor, performer, który równie często pojawia się w żeńskim wcieleniu, jako Mykki Blanco. Mykki jest agresywną kobietą, pełną siły, nieustępliwą i wojowniczą. – Zacząłem przebierać się za kobietę, gdy miałem 16 lat. Uciekłem wtedy z Kalifornii do Nowego Jorku i ze strachu przed nowym stworzyłem swoje drugie wcielenie, odważne i śmiałe – tłumaczy. Michael był wyciszony, pełen obaw, Mykki podobała się mężczyznom, którzy zaczepiali ją na ulicy i pytali o numer telefonu. – To mnie nakręcało, pozwalało wykorzystać seksualną energię. Byłoby jednak uproszczeniem stwierdzenie, że przebieram się, bo chcę pobzykać. To pozwala mi na konfrontację z moją kobiecą naturą – dodaje. Mykki wydaje właśnie swoją trzecią płytę, ma za sobą premierę autorskiego musicalu i debiutanckiej powieści, za chwilę na rynku

będzie dostępny jej kolejny krążek, wypełniony psychodelicznym rockiem. – Chcę próbować nowych rzeczy, kreatywność nie pozwala mi na spokój. Hip-hop jest moim podstawowym narzędziem: to muzyka buntu, niezgody. Chcę prowokować ludzi do zadawania pytań, do wyjścia poza ugruntowane schematy. Uwielbiam Eminema, ale nie powinien pozostawać jedynym punktem odniesienia.

Mroczni estetycznie

Z heteronormatywnym stereotypem przypisanym hip-hopowi walczy również Zebra Katz (w cywilu: Ojay Morgan, najlepsza przyjaciółka: Azealia Banks), którego debiutancki singiel „Ima Read” stał się ścieżką dźwiękową do pokazu kolekcji Ricka Owensa podczas tegorocznego Paris Fashion Week. Uwagę zwraca teledysk do tego numeru: rzecz dzieje się w szkole, gdzie zamaskowane postaci o bliżej nieokreślonej płci snują się po klaustrofobicznych korytarzach w konwulsyjnych pląsach, a artysta gra nauczyciela, który rysując wielkie „F” (ocena? F jak Fuck?), wygłasza nieznoszącym sprzeciwu tonem deklaracje: „I’ma reach that bitch/ I’ma teach that bitch/ I’ma take that bitch to college/ I’ma give that bitch some knowledge”. Wyobraźnia podpowiada perwersyjne scenariusze: sam Zebra nawet przez chwilę nie sugeruje, że jest gejem, ale topos dominacji jest tu aż nazbyt wyraźny i wcale nie pozostawia pola do interpretacji. – Specjalnie przybrałem pseudonim, który przywołuje żydowskie skojarzenia. Żyd, gej i Murzyn – trzy powody, dla których powinienem znaleźć się na marginesie – tłumaczy. Jednocześnie Katz odżegnuje się od twierdzeń, że oto rodzi się gejowska scena hiphopowa. Przede wszystkim dlatego, że wśród hiphopowców zawsze byli geje. – To prawda, że robi się wokół nas dużo szumu. To cenne, bo pomaga dotrzeć do szerszego grona odbiorców. Minie pewnie sporo czasu, zanim nasza twórczość trafi na listy przebojów – jesteśmy zbyt mroczni, zarówno estetycznie, jak i psychologicznie. Sprawdzamy, ile nam wolno, przesuwamy nieustannie granice. Ale niezależnie od tego, czy byście o nas pisali, czy też nie, i tak robilibyśmy swoje. I bardzo bym chciał, żeby paru hiphopowców, którzy zarabiają miliony na durnych opowieściach o słodkich dupciach, wyoutowało się i przestało udawać pieprzonych heteryków. Tekst: Maciek Tomaszewski


/ winia ś / Miasto

polowanie

Typ odludzki

świnia czniku, a to rę a n k o z tającym ym, otek na wys k to A wa w mięsn . ro je k lu o to p a i i, ie m c ieś pu z futra Chodzi po m ystawie skle w zędzie a n s li to ieście są ws m w ta na murze, a ę rz ie a rogiem. Zw a to żabka z Ich obecność łatwo jednak przeoczyć. „By je dostrzec, trzeba zmienić optykę: przestać koncentrować się na człowieku. Bo miasto to przestrzeń do bólu ludzka. Zwierzętom pozostawiliśmy zaledwie marginesy.

Koty zeszły do piwnic, gołębie opanowały dworce, szczury przypomniały o sobie przy okazji

budowy metra” – czytamy w opisie wystawy zdjęć Justyny Chmielewskiej. Jej „Żywoty zwierząt” można było oglądać w listopadzie w warszawskiej siedzibie fundacji Bęc Zmiana.

Nadobecność ludzi

Wszystko zaczęło się w Stambule. Justyna – antropolożka, turkolożka, redaktorka – wyjechała tam na stypendium. – Stambuł jest miastem totalnym, miastem, w którym jest zdecydowanie za dużo ludzi. Łatwo się nim zmęczyć, szczególnie jeśli, tak jak ja, jest się typem osobnym i „odludzkim”. Justyna wyrobiła sobie w Stambule nawyk łażenia po mieście po to, żeby je zmapować, zdeptać jak tylko się da, dotrzeć wszędzie tam, gdzie to tylko możliwe. Spędziła parę miesięcy, chodząc godzinami, kilometrami, z jednego wzgórza na drugie, od doliny do doliny. Chodząc, robiła zdjęcia pomników Atatürka – planowała wówczas doktorat o tureckim nacjonalizmie. Doktorat miał się skupiać na przedstawieniach wizualnych, na tym, jak używa się obrazów, żeby przekazać myśli. To oznaczało, że Justyna musiała mieć oczy dookoła głowy i czujnie rejestrować miejską rzeczywistość: – Zaglądałam w jakieś najdziwniejsze kąty, miejsca obfitujące w najróżniejszego rodzaju treści wizualne. Wtedy też nauczyłam się myślenia o zdjęciach jako o katalogu rzeczywistości. I to, w co się wkręciłam – oprócz katalogowania – to rejestrowanie różnych przejawów jednego zjawiska, jednego tematu. A potem robienie z tego jakiejś typologii, układanie sobie tego w głowie w zestawy obrazów. Przy okazji Atatürka, który chyba mi się po prostu zaczął nudzić, w pewnym momencie coś zaskoczyło i zaczęłam widzieć zwierzęta w mieście. Chyba na zasadzie zmęczenia nadobecnością ludzi.

Nieludzkie obecności

– Może po dziesiątym, może po 15., może po 50. zwierzęciu, które znalazło się gdzieś w kadrze, uświadomiłam sobie, że to może być temat. A w każdym razie, że się tym jaram. Rozpoczęłam więc bardziej metodyczne poszukiwania. Zaczęło się chyba od restauracji rybnej, w której na wystawie leżały ryby w folii – wyglądały, jakby się z niej próbowały wydostać. Dość makabryczne ujęcie. Pamiętam, że to mnie uderzyło, i podczas kolejnych przechadzek miejskich z aparatem zaczęłam ostrzyć oko na zwierzęta. Nagle okazało się, że są wszędzie.

Zwierzęta spożywcze

– Stambuł to gigantyczne miasto handlu obnośnego – opowiada Justyna – w najdziwniejszych miejscach i momentach można spotkać różnych sprzedawców – czy to piesków ozdobnych przycupniętych na kocykach, czy wszelkiego rodzaju zwierząt „spożywczych” – kiedyś żywych, teraz, w formie towaru, czekających na pożarcie. Owoce morza, baranie głowy obdarte ze skóry, z wyłupiastymi oczyma – wszystko w zestawie. Po powrocie do Warszawy Justyna podzieliła się swoimi zdjęciami na Facebooku i blogu. – Nie jestem fotografką. To nie był żaden projekt. Gdy wróciłam do Warszawy, okazało się jednak, że warto to kontynuować. Chodziłam dalej i patrzyłam. Tutaj tryb patrzenia jednak nieco się zmienił, bo o ile w Stambule byłam niezmordowanym piechurem, o tyle w Warszawie jestem nałogową rowerzystką. Pracuję trochę w domu, trochę poza, ale głównie przy komputerze. Redaguję, recenzuję, czytam, myślę i piszę o książkach. Muszę więc czasem przewietrzyć głowę i oczy. Wycieczki rowerowe z aparatem okazały się świetnym pretekstem. – Zarówno Stambuł, jak i Warszawa to miasta bardzo dynamiczne, zmieniają się non stop – tym większą są atrakcją dla osoby z manią katalogowania i rejestrowania. To, co było dla Justyny najciekawsze, to łapanie miejskich grotesek i absurdów.

Świnia czy prosiaczek

Jednym ze zwierzęcych żywotów, jakie Justyna znalazła w mieście, są napisy na murach: – Nagle okazuje się, że mamy mnóstwo zwierząt w języku, w nazwiskach, przezwiskach, metaforach, porównaniach. No i te świnie wszystkie, to „jebać psy” – choć żeby znaleźć porządne „jebać psy”, musiałam się sporo najeździć, znalazłam je dopiero na Mokotowie. W języku są też wprawdzie misiaczki, żabki, rybki – ale te wszystkie miłe zwierzątka zostają w domach, jako element intymności i zażyłości. A zwierzęta, które wychodzą na miasto, wychodzą po to, żeby szczekać. Tekst: Olga Wiechnik, foto: Justyna Chmielewska





Road trip, czyli przygoda, zabawa, wolność. Podróż w nieznane, o której każdy marzy, ale mało kto ma odwagę to marzenie zrealizować. Odwagę i kasę, bo – nie ma co ukrywać – taka wyprawa tania nie jest. Ale mając taki cel, można oszczędzać. Nie na „bezpieczną starość”, „czarną godzinę” czy „wszelki wypadek”. Oszczędzać na realizację swojego marzenia. A potem następnego. I następnego.

Wycena marzenia

Miesiąc w Stanach. Bilet na samolot kupiliśmy już dawno, upolowaliśmy promocję (lot w dwie strony to koszt ok. 1,5-2 tys. zł). Wsiadamy do wypożyczonego na 33 dni samochodu (ok. 4 tys. zł) i podekscytowani jak dzieci ruszamy przed siebie.

materiał promocyjnY

Zbierasz przyjaciół, planujecie trasę, wybieracie datę. Wymarzony road trip jest już blisko. I jedyne, czego ci trzeba, to kasa.

Śpimy w przydrożnych motelach, takich, jakie znamy z filmów – średni koszt to ok. 60 zł od osoby, ale można znaleźć tańsze, o ile podejrzane plamy na dywanie i jeszcze bardziej podejrzanych typów kręcących się po okolicy potraktujemy jako przygodę. Jedziemy przez parki narodowe, gdzie przytulamy się do gigantycznych sekwoi i tropimy leniwe niedźwiedzie, a w Wielkim Kanionie zbieramy szczęki z podłogi – widok jest bezcenny. Wstęp do każdego parku kosztuje (ok. 100 zł od samochodu), a przecież trzeba jeszcze kupić magnesy na lodówkę i bluzy z łosiami w kolejnych doskonale wyposażonych gift shopach. Odwiedzamy największe metropolie – duszny, wilgotny Nowy Orlean, a w nim słynną Bourbon Street w dzielnicy francuskiej, oferującą wszelkie możliwe rozrywki, Las Vegas (koszt... zależy od waszej silnej woli i szczęścia w kartach), ogromne, zasnute smogiem Los Angeles, deszczowe Seattle... Podążamy szlakiem popkulturowych landmarków, w Roswell szukamy kosmitów, w miasteczku North Bend jemy ulubione ciasto agenta Coopera z kultowego „Twin Peaks”, w Memphis zwiedzamy posiadłość Elvisa Presleya, na pustyni w Nevadzie odwiedzamy Muzeum Neonów.


Droga do własnego celu

Tysiące kilometrów bezkresnych pustkowi przemierzamy w poszukiwaniu ikonicznych miejsc i budowli. Jedziemy słynną Route 66, wspinamy się po górach Wyoming krętą czternastką, podziwiamy widok na ocean z jeszcze bardziej krętej Big Sur. Ale nie ma nic za darmo – niewiarygodnie piękne widoki wprawdzie nic nie kosztują, ale benzyna już tak. Jest na szczęście niemal połowę tańsza niż u nas, ale to nadal koszt ok. 1-1,5 tys. zł od osoby. Poza tym nie samymi widokami człowiek żyje – trzeba coś jeść. Wielki burgery, krwiste amerykańskie steki, słodkie pankejki, soczyste hot dogi, chrupiące naczosy, ogromne burrita – amerykańskie żarcie jak z filmów w każdym dinerze smakuje podobnie (można spokojnie najeść się jedną porcją w dwie osoby, średni koszt posiłku – po doliczeniu wszechobecnego podatku i napiwku – to mniej więcej 50 zł). Warto więc próbować lokalnej kuchni wszędzie tam, gdzie tylko takowa istnieje. Owoce morza w Nowym Orleanie, homary w Kalifornii, mięso bizona na północy.

Inwestycja w zabawę

Skąd wziąć na to wszystko pieniądze? Nie, nie od rodziców. Nie trzeba też wygrać w totka ani pogrążać się w niekończących się kredytach. Wystarczy oszczędzać. Z głową i po swojemu. Subfundusz pieniężny UniLokata to świetne rozwiązanie. Dlaczego? Alternatywne formy oszczędzania to standardowe lokaty bankowe i wyżej oprocentowane konta. W przypadku lokat jesteś ograniczony czasem trwania lokaty – jeśli wycofasz pieniądze przed jej końcem, nie dostaniesz całości należnych odsetek. A co, jeśli twoi znajomi nagle wpadną na pomysł spontanicznego wyjazdu? Pozostanie ci oglądanie ich zdjęć na Facebooku i liczenie dni do daty zamknięcia twojej lokaty. Subfundusz pieniężny UniLokata daje ci swobodę decyzji w tej kwestii – nie musisz określać, ile czasu będziesz w nim trzymać pieniądze. Z drugiej strony nie masz ograniczenia terminowego, jak w standardowej lokacie. I co najważniejsze – w każdej chwili masz dostęp do swoich pieniędzy. Nie masz zobowiązań – jeśli znajdziesz lepszą okazję, masz możliwość wyciągnięcia pieniędzy i przełożenia ich do innego źródła. W przypadku dodatkowych pieniędzy

możesz dopłacić je do UniLokaty – mogą to być niewielkie kwoty, rzędu kilkuset złotych. Sam sprawdzasz, które lokaty dają dobre zyski, i decydujesz, ile pieniędzy i na jak długo włożysz. Bierz sprawy w swoje ręce i sam decyduj, co zrobisz ze swoją kasą.

Ty decydujesz, ty zyskujesz

Nieważne, jaką decyzję podejmiesz, zawsze wyjdziesz na swoje – czy pójdziesz do przodu i zainwestujesz na dłużej, czy zdecydujesz się wycofać pieniądze w danym momencie i sfinansować swoje plany. Jeśli nic nie robisz z kasą, to tak, jakbyś trzymał ją w skarpecie pod materacem. Od tego jej nie przybędzie. A przecież każdy, kto choć raz odbył wyprawę marzeń, ten wie, że pierwszą rzeczą, którą robi się po powrocie, jest planowanie następnej.

Zalety subfunduszu UniLokata* · Swoboda dysponowania pieniędzmi: środki możesz wpłacać lub wypłacać każdego dnia roboczego. · Niskie wpłaty – minimum to 100 zł. Sky is the limit. · Otwarcie rejestru (takiego „konta” w funduszu inwestycyjnym) przez internet. · Możliwość wycofania pieniędzy przez zlecenie internetowe (realizacja przelewu na konto w banku). Sprawdź na: www.przynosimyzyski.pl • Odwiedź nas na: www.facebook.com/UnionInvestmentTFISA Prospekty informacyjne, ich skróty, tabele opłat, dane o ryzyku inwestycyjnym i podatkach dostępne są na stronie www.union-investment.pl * UniLokata jest subfunduszem pieniężnym. Brak gwarancji osiągnięcia celów inwestycyjnych subfunduszu; możliwość zmniejszenia wartości zainwestowanych środków. Możliwe lokaty ponad 35% wartości aktywów subfunduszu w papiery wartościowe emitowane, poręczane lub gwarantowane przez Skarb Państwa albo Narodowy Bank Polski, w papiery wartościowe emitowane, poręczane lub gwarantowane przez: Australię, Austrię, Belgię, Bułgarię, Czechy, Cypr, Danię, Estonię, Finlandię, Francję, Grecję, Hiszpanię, Holandię, Irlandię, Islandię, Japonię, Kanadę, Koreę Południową, Litwę, Luksemburg, Łotwę, Maltę, Meksyk, Niemcy, Norwegię, Nową Zelandię, Polskę, Portugalię, Rumunię, Słowację, Słowenię, Stany Zjednoczone, Szwajcarię, Szwecję, Turcję, Węgry, Wielką Brytanię, Włochy oraz Europejski Bank Inwestycyjny i Bank Światowy (Międzynarodowy Bank Odbudowy i Rozwoju).


Iwona Malicka przed swoim sklepem

/ dwa złote

rzeczy dla Schronisko

elegantki bibeloty /

y ko – pierwsz is w o p le k S ści się e jewskiej, mie łaszcz vintag ra p G ić y p c u li k u y tu rz a . Możn ienicy p pieniądzach arterze kam a p n a y n ż , le k a le z u ie azwać kich Szm dziom n dno nawet n we, gdzie lu u warszaws u c o ń tr jk o y a k z b c e m ie rz ry łn a e Na sz niektóre jsce zup ty shop. Mie nie za 100, a a ri k a z h s c ie y c m li ie to ws dzić sob ziesięć, urzą d h c ty ło z a z

Do Sklepowiska możesz oddać wszystko. Każdą rzecz, która wydaje ci się niepotrzebna, niezależnie od tego, czy jest to rodzinna porcelana, walkman z czasów, kiedy słuchało się Kalibra 44, czy zepsuta rakieta do tenisa, pamiątka po fascynacji Andre Agassim. Sklepowisko połknie wszystko. To worek bez dna, w którym pomieszczą się wszystkie niechciane przedmioty. Sklepowisko ratuje je przed śmietnikiem, przed przedwczesną śmiercią zadaną rękoma właścicieli, i oferuje je tym, którzy mogą przedłużyć ich życie. W Sklepowisku, niczym w schronisku dla zwierząt, nawet najbardziej wybrakowane przedmioty dostają szansę na nowy dom. Chętni oddają nawet całe meblowe komplety. Najczęściej natomiast pod sklep podjeżdżają samochody z bagażnikami wypełnionymi torbami z ubraniami, kartonami ze starymi urządzeniami elektronicznymi, zastawą stołową lub bibelotami z mieszkania po babci, które nie pasują do nowoczesnych wnętrz urządzonych w stylu IKEA.

Sklep-widowisko

Przy wejściu witają nas kapelusze, zwisające ze sznurka niczym buty na linii wysokiego napięcia, które zwracały uwagę przyjezdnych w miasteczku z „Dużej ryby”. Do szyby przyciska się wysoka góra kolorowych pluszaków. Od razu uderza rozmiar pomieszczenia i stopień jego zagracenia. Tutaj rzeczy są wszędzie. Chowają się jedne za drugimi, wyglądają zza siebie, wysuwają się naprzód, a czasem ukrywają w tyle. Po prawej stronie od wejścia dumnie prężą się regały, stoły i szafy, które pamiętają czasy piosenki „Tak bardzo się zmienił świat” Czyżewskiej i Olbrychskiego z „Małżeństwa z rozsądku”. Między meblami przycupnęły grupkami rozmaite zastawy stołowe, kubki, szklanki (z metalowymi uchwytami do kompletu) oraz filiżanki. Na szafkach piętrzą się kartony z ubraniami, torby z butami, z których wysypują się kozaczki i kapcie. Gdzieś ktoś dostawił walizkę z płytami winylowymi, w kącie śpi dywan. Z sufitu zwisa kiść żyrandoli, każdy w innym stylu. Lewa strona to królestwo książek, ciuchów i drobiazgów. Na dwóch wielkich stołach mamy

urokliwy bajzel, na który składa się wszystko: począwszy od maleńkich wazoników, przez drewniane krucyfiksy i popielniczki, aż po wielkie kryształowe karafki. Za nimi, w czterech rzędach, wiszą ubrania podzielone na damskie i męskie. Wyglądają niczym zjawy sunące nad głowami gości. Są płaszcze, marynarki, futra, swetry, sukienki wieczorowe, a nawet ślubne suknie. Tuż obok ciuchów znajduje się regał z książkami, na którym można znaleźć najróżniejsze pozycje, od przewodników Lonely Planet po stare broszurki solidarnościowe. Na samym środku, naprzeciwko wejścia, jest kasa – szeroki stół, na którym tłoczą się komputer, biżuteria oraz rzeczy osobiste sprzedawcy. To także jego mównica. Stąd wygłaszane są anegdoty, tutaj dokonuje się wyceny, tutaj zapadają finansowe wyroki i odbywają się negocjacje. Za kasą są schody prowadzące w głąb sklepu. Tam znajduje się kuchnia dla pracowników, która wygląda jak żywcem przeniesiona z wiejskiego domu. Jej naczelną atrakcją jest wielka reprodukcja obrazu „Cud nad Wisłą” Kossaka, która wisi nad zlewem. Minąwszy kuchnię, po przejściu korytarza, zapełnionego stosami nieprzebranych jeszcze ubrań i masą innych rzeczy, dochodzimy do zejścia


VAIO zaleca system Windows 8.

poczuj ekspresję dotykowego ekranu Ultrabook™ Sony VAIO™ T1312 Zainspirowany przez Intel® z Windows 8 i ekranem dotykowym. Dowiedz się więcej o Sony VAIO™ SVT1312 z procesorem Intel® Core™ i3 na sony.pl lub vaioblog.pl

„Sony”, „make.believe”, „VAIO” są znakami handlowymi Sony Corporation. Intel, Logo Intel, Intel Inside, Intel Core, Ultrabook i Core Inside są znakami towarowymi firmy Intel Corporation w U.S.A. i w innych krajach.

Nowa kolekcja VAIO Zima 2013


Pan Maciek, sprzedawca

do piwnicy. Piwnica to kraina zapomnianych sprzętów AGD oraz rzeczy najbardziej zepsutych. Stare monitory, poplątane kable, magnetowidy pamiętające czasy transformacji i telewizory, którym nie śniło się o płaskich ekranach. Na piwniczną wspólnotę składają się rzeczy za mało urodziwe, żeby reprezentować sklep na parterze. Leżą w półmroku w stertach. Także one znajdą jednak swoich nabywców.

Sklep-targowisko

Niektórzy przychodzą po konkretne przedmioty. Jak ich nie ma, wychodzą i pytają innego dnia. Druga grupa to ci, którzy są otwarci na każdy zakup, byle przydatny i w korzystnej cenie. Jeszcze inni wpadają po to, aby się urządzić: kupują meble, zastawy, półki. Są też tacy, którzy bywają tu w celach towarzyskich – żeby wypić kawę i pogadać na kanapie wystawionej przed sklep albo w kuchni. Najczęściej to sąsiedzi, rzadziej goście z drugiej strony Wisły. Często przychodzą całe rodziny. Wizytują lokalne elegantki, starsze panie, które wysupłują grosze ze swojej emerytury, handlarze, studenci, których nie stać na droższe sprzęty, i łowcy okazji, których znudziła wirtualność Allegro. Tym bardziej że Sklepowisko jest dla Allegro konkurencyjne. Pan Maciek, jeden z dwóch sprzedawców, zaznacza, że jeśli na Allegro coś kosztuje 150 zł, to w Sklepowisku dostanie się to za 90 zł. Tak wysokie ceny są jednak rzadkością. Z reguły można usłyszeć, jak pan Maciek odpowiada klientowi: 2 zł, 8 zł, 15 zł. Za tę cenę kupimy wszystko: od biżuterii, przez wazony i porcelanę, aż po książki i ciuchy. Droższe są tylko naprawdę duże rzeczy. Pan Maciek jest też otwarty na cenowe negocjacje. Trzeba jednak dysponować równie ciętą ripostą, poczuciem humoru i pogodą ducha. Sprzedawca nie lubi tylko dwóch rzeczy w swojej pracy. Jak ktoś jest chamski i kiedy ktoś kradnie. Dla każdego klienta robi osobny show. Daje z siebie wszystko,

z charyzmą godną standupowca. Niektóre rzeczy mają wypisane ceny, ale większość z nich musi zostać wyceniona przy zakupie, tak pi razy oko, na intuicję pana Maćka. Niektórzy klienci mogą obiecać, że doniosą kasę później, albo coś wziąć na krechę. Pan Maciek jednak jest ostrożny. Może bawić się z ulubionym psem Baryłą, ale do jego właścicielki, której nie starczyło drobnych, powie pół groźnie, pół żartem: „Ale nie ucieknie pani do Senegalu?”. Po czym zapisze w zeszycie: „Pani Baryłowa, krewna dwa złote”. Kiedy pytam, jaką najdziwniejszą rzecz miał w sklepie, najpierw z poważną miną odpowiada, że najdziwniejsza rzecz to przecież on, po czym przypomina sobie bagażnik od syrenki i przedmiot, który oznaczył w spisie jako „coś”, ponieważ zupełnie nie mógł się domyślić, czemu może służyć. – Moja szefowa, Iwona, powiedziała mi, że powinien napisać bibelot, że nie może być takie nie wiadomo co. Ale nie mogłem tak napisać, bo to było ogromne! Ludzie zresztą i tak to „coś” kupili – wspomina.

Sklep-schronisko

Pani Iwona Malicka to założycielka Sklepowiska. Wspólnie z mężem Waldkiem wpadli na pomysł założenia charity shopu, gdy zmęczyło ich dotychczasowe życie zawodowe – pana Waldka praca w korporacji, panią Iwonę praca nauczycielki. Chcieli mieć coś własnego i jednocześnie pomagać ludziom. Iwonę zainteresowała idea charity shopów w Wielkiej Brytanii, które prowadzą działalność charytatywną. Po szybkim rekonesansie okazało się, że takich przedsięwzięć w Warszawie nie ma. Natrafiła na stowarzyszenie Emmaus. Misją tej organizacji jest pomoc osobom, które znalazły się w sytuacji kryzysowej. Działa to tak: w sklepie, w którym są sprzedawane wszelkie darowane przedmioty, pracują ci, którzy zgłosili się po pomoc do stowarzyszenia. Maliccy zakochali się w tym pomyśle. Z pomocą Emmaus założyli podobny sklep w Warszawie. Sklepowisko ratuje więc nie tylko rzeczy, ale także ludzi. Jako wolontariusze

pracują tutaj osoby, które nie miałyby szansy zatrudnić się gdzie indziej, ponieważ są społecznie wykluczone. Ze względu na wiek, niepełnosprawność, przebytą chorobę psychiczną, brak podstawowych warunków mieszkalnych. W Sklepowisku znajdują swój azyl. Pomagają w sprzedaży, układają rzeczy, zaopatrują, poznają nowych ludzi. Kiedy czują, że są gotowi, opuszczają Sklepowisko niczym bezpieczne gniazdo, a na ich miejsce przychodzą kolejni potrzebujący. Niemalże cały dochód ze sprzedaży w Sklepowisku jest przeznaczany na pomoc takim właśnie osobom. Reszta to skromne wynagrodzenie dla pracowników. Nie skarżą się jednak na stawki. – Nie jest to lukratywna praca, zarabiam 950 zł na rękę – przyznaje pan Maciek. – Ale mimo że teoretycznie pracuję na pół etatu, czyli 20 godzin w tygodniu, często siedzę nawet i przez 35. Pieniądze nie są tutaj najważniejsze. Najważniejsze jes to, co się robi dla ludzi, kiedy np. przyjdzie do nas ktoś niemalże bez grosza, a my mu za 100 zł sprzedamy całą kuchnię. Na początku funkcjonowania Sklepowiska Iwona sama była ekspedientką. Nie radziła sobie jednak z nadmiarem pracy. Przyjaciółka doradziła, że przydałaby się jej pomoc. Z całego serca poleciła swojego chłopaka, Maćka. Pan Maciek w Sklepowisku wylądował po dekadach włóczęgi po całym świecie. Wyjechał z Polski na rok przed stanem wojennym. Mieszkał w Niemczech, potem w Kanadzie, a na koniec w Stanach, w Nowym Jorku. Trudnił się niemalże wszystkim. Pracował w sieci cukierni, ośrodku sportowym, na budowie, jako pakowacz amerykańskiej armii, jako członek ekipy przerabiającej mieszkania na Manhattanie, jako manager. Do kraju wrócił cztery lata temu, żeby pożegnać się z mamą, która cierpi na alzheimera. Miał zostać cztery miesiące, ale wytrwał do tej pory. Mieszka na Saskiej Kępie i do pracy dojeżdża rowerem: - Nie planowałem pozostania na stałe w Polsce. Nie potrafię jednak teraz pomyśleć, że mógłbym zostawić Sklepowisko. Tutaj jest po prostu kozacko. Tekst: Karolina Sulej, foto: Witek Orski


M Y N A I C H C E I N ! P STO M O T N E PREZ go myślenia e do niezależne uj ok ow pr ja ac Ta inform aj dalej! gotowy, nie czyt to na eś st je e i ni i działania. Jeśl

Mikołaj nie zawsze trafia w dziesiątkę. Prawdopodobnie nie czyta naszych listów i często idzie na łatwiznę. Zamiast wybierać to, co może nas ucieszyć, decyduje się na zakupy w centrach handlowych i przebiera w świątecznych wyprzedażach. Serwuje nam pod choinką prawdziwy stos niechcianych prezentów. To musi się skończyć. Rusza kampania „Stop niechcianym prezentom. Wybierz ciekawiej” i przedstawia alternatywę na święta – limitowaną butelkę piwa Grolsch w świątecznym wydaniu XXL o pojemności 1,5 l. Grolsch nie boi się prowokować. Wie, że mówić o inspiracji nie znaczy jeszcze inspirować. Trzeba cały czas pobudzać wyobraźnię. Czasami można jeszcze przegiąć i zaszaleć. W 2012 r., tuż przed świątecznym szałem prezentowym, Grolsch trafia na badanie o wyborach upominkowych*. Wynika z niego, że 29% z nas dostało jeden bądź dwa kompletnie nietrafione podarunki. Upominki chybione są na pełnym gazie: 10% zdecydowało się je sprzedać od razu, a 17% mówi, że oddaje swój niechciany prezent komuś innemu. W Grolschu zgodnie stwierdzono: „Obdarowywani, krewni bliżsi i dalsi zasługują w Święta na najlepsze prezenty”. Tak powstała kampania „Stop niechcianym prezentom. Wybierz ciekawiej”. O co chodzi w tej akcji? Nadchodzi nowa era trafionych wyborów prezentowych. Grolsch, który wspiera tę akcję, już teraz tworzy czarną listę niechcianych upominków na facebookowym profilu i apeluje: „Niech radość, uśmiech i wielkie szczęście będą z wami w te Święta”. * Badania TNS OBOP przeprowadzone na zlecenie eBay w 2011 r., Grolsch.

Od tej chwili bierzemy sprawy w swoje ręce. Szukajmy nie tylko podarunków niepowtarzalnych, ale przede wszystkim takich, które sprawią innym radość. Wszystkie chwyty dozwolone: podglądamy zainteresowania obdarowywanych, śledzimy aukcje internetowe z niepowtarzalnymi ofertami, a nawet sami przygotowujemy prezenty. Ale nie traćmy rozsądku – jeśli ktoś naprawdę marzy o skarpetkach z reniferem, to zadbajmy o to, aby były w rozmiarze, który pomieści 1,5 l Grolscha w świątecznej odsłonie. Zamiast świątecznych dzwoneczków niech w te Święta zagra wszystkim dźwięk otwieranego Swingtopa! Wszyscy zainteresowani akcją mogą odwiedzić stronę Facebook.com/Grolsch. Polska i zagłosować na prezent, którego najbardziej nie chcą dostać pod choinkę. Później pozostaje trzymać kciuki, żeby z listą zapoznali się bliscy.


y h szpryc w Sitem

xero

/ koła / zin

Nakładanie farby to najbardziej wymagający etap sitodrukowania

sicie. ięć farbą po n h c a m a c k, pół tysią o dwóch kółe d plus cztery i ć a ś k o w ił ja m a i z ynów ę a erow nych magaz czący grafik io łą b t ro k 30 osób, row je ie n ro z p c to adycji rę wer ZINE” pomnianej tr a z j „Tour De Ro ie z rd a b do coraz nawiązujący na sicie grafiki związane z rowerowaniem w jego najrozmaitszych przejawach. Kwiatek – zasłużony miejski partyzant, streetartowiec i promotor guerilla gardeningu – ma dwie pasje. Jedna to rower. Od kilku lat regularnie organizuje w stolicy wieloetapowe rowerowe podchody pod hasłem Tour De Varsovie. Drugą rzeczą, która ostatnio wciągnęła go całkowicie, jest sitodruk. Najpierw drukował w streetartowym domu kultury V9, potem kupił wraz z żoną sito do swojej pracowni Kwiaciarnia Grafiki, którą otworzyli na warszawskim Żoliborzu.

Sanatorium pod sitem

Praca przy sicie działa jak pobyt w sanatorium – rozmarza się Kwiatek. – Sitodruk jest co prawda techniką benedyktyńską, ale szalenie, przez swój kontemplacyjny charakter, relaksującą. Ma swoje tempo. Ani tego nie przyspieszę, ani nie spowolnię, muszę się dostosować. To działa kojąco na mój wybuchowy charakter. To mój osobisty bunt przeciwko beznamiętnemu, bezsensownemu pędowi przed siebie. Coraz więcej i szybciej drukujemy, produkujemy, wytwarzamy – brakuje nam refleksji. Sito pozwala mi się ustawić z boku, odwrócić wzrok od doskonałych komputerowych kompozycji i skoncentrować się na, być może niedoskonałej, pracy własnych rąk. Bardzo cenię w sicie czynnik humanistyczny, bo człowiek to istota, która popełnia błędy. Każda praca ma jakieś „błędy”, jest więc bardzo ludzka. Każda jest wyjątkowa, nie ma dwóch identycznych, mimo że wiele powstaje z tego samego szablonu – tłumaczy Kwiatek. A ponieważ jest także osobą towarzyską, postanowił swoją pasją się podzielić i połączyć dwie zajawki. W ten sposób narodziła się idea zinu „Tour de Rower” – albumu, który będzie zbierać wykonane

Hołd dla roweru

Kwiatek zaprosił do projektu znajomych i nieznajomych, artystów i nie tylko. Każdy mógł przyjść do pracowni i wydrukować sobie swoją pracę własnoręcznie albo zobaczyć, jak robi to gospodarz. Każda rozkładówka to prawie pięć godzin pracy. Naświetlanie, nakładanie farby (wszystkie grafiki mają dwa kolory – czyli trzeba przygotować dwa sita i nakładać uzupełniającymi się warstwami). Wśród zaproszonych gości pojawili się m.in.: Maurycy Gomulicki, jeden z najbardziej uznanych plakacistów Jacek Stępień, czyli Hakobo, jeden z pierwszych street-artystów w naszym kraju Pepe, siostrzany duet artystyczny Agata i Dorota Borowe czy graficzka Justyna Frąckiewicz. Rowerowi zapaleńcy, rowerzyści niedzielni, ale i to niekoniecznie. Emocje, które budzą w nich dwa kółka, pokazali w formie grafiki – jedni z dystansem, inni z uwielbieniem. Ostatecznie zin będzie miał 32 strony. Zostanie wyprodukowany w 60 ręcznie szytych egzemplarzach, z czego połowa trafi w ręce artystów, resztę – limitowany nakład 30 sztuk – będzie można kupić w Kwiaciarni. Zin swoją premierę będzie miał w grudniu podczas wernisażu, na którym zostaną zaprezentowane wszystkie prace. Podczas wystawy Kwiatek pokaże też kolejne etapy powstawania wydawnictwa (projekty, sita, odpadki). – Taka sitodrukowa edukacja – śmieje się. Kolejna edycja zinu ruszy na wiosnę – razem z nowym sezonem rowerowym. Tekst: Karolina Sulej, Sylwia Kawalerowicz Foto: Kwiaciarnia Grafiki

Zin w budowie: prace Pawła Ryżki i Maurycego Gomulickiego

Informacji o wystawie szukajcie na www.facebook.com/kwiaciarniagrafiki



/ Łódź miasto Moje

Gastromiasto w z Kamp! ó k a p ło h c i cówk dzkie miejs łó e n io b lu u czyli

Brama przy Piotrkowskiej 101 Cały zespół spotyka się w Łodzi co dwa tygodnie, na cały tydzień prób. Żeby wykorzystać ten czas jak najproduktywniej, rzadko ruszamy się poza bramę przy Piotrkowskiej 101. Tutaj mieści się nasze studio, pod nosem mamy bistro Zaraz Wracam, gdzie często wpadamy na szybki obiad albo do antykwariatu Myszy i Ludzie, po książkę z wkładką. Poza 101 wychodzimy głównie w celach kulinarnych, więc jest to nasza gastronomiczna brama do miasta.

Ganesh W bramie przy Piotrkowskiej 69. To pierwsza knajpa z całej sieci tych restauracji, jakościowo bije na głowę wszystkie inne. Najlepsza polska knajpa indyjska, w jakiej jedliśmy.

Myszy i Ludzie

Skwer im. Związku Strzeleckiego „Strzelec” Plac przed Łódzkim Domem Kultury, w okolicy ulic Traugutta i Kilińskiego. Latem lubimy się tam relaksować, zajadając rybę z pobliskiego Fish&Chips „The Dorsz”. To również miejsce schadzek łódzkich alfonsów, nie zawsze przyjemnych (i schadzek, i alfonsów), więc bywa gorąco.

Teofilanka Miejsce, które wspominamy z rozrzewnieniem, a które położone jest poza ścisłym centrum Łodzi, to Teofilanka, bar mleczny w okolicach naszego starego studia, gdzie przy zupie, pierogach i maślance dyskutowaliśmy o naszych utworach, planowaliśmy trasy koncertowe i celebrowaliśmy pierwsze sukcesy.

Owoce i Warzywa

Strzeleckiego skwer im. Związku „Strzelec”

Ostatnim żelaznym punktem na naszej mapie Łodzi są Owoce, czyli klubokawiarnia Owoce i Warzywa. Ostatnio bywamy w niej trochę rzadziej, ale to tu zwykle spotykamy się z okazji urodzin albo prowadzimy trudne rozmowy na temat przyszłości zespołu. Jeśli siedzimy w OiW, to znaczy, że albo jesteśmy bardzo zadowoleni, albo totalnie zdołowani.

Kamp! Czyli Radek, Tomek i Michał.

Zespół założyli w 2007 r., a od 2008 r. nie milkną zachwyty nad ich muzyką. Że profesjonalnie i oryginalnie, że fachowo i światowo. Zachwycamy się nimi tak od czterech lat, najwyższa więc pora na debiutancką płytę. A ta ukazała się 23 listopada. Przez ten czas chłopaki skupiali się bardziej na wydawaniu EP-ek, zakładaniu własnego labela (brennnessel.pl) i graniu koncertów. Nie próżnowali, a efekty pracy nad albumem możecie ocenić sami – najlepiej podczas któregoś z koncertów trwającej właśnie trasy promocyjnej. Szczegóły na www.aktivist.pl.

Owoce i Warzywa


miasto

city

/ foto

/ ch wila

moment

To są citym zdjęcia. M ome nt@a y je zrob iliśm ktivis y. Pr t.pl zyśli jcie n am s woje ! Wy

Foto: redakcja i przyjaciele

je zr óbci e.


/ ści / nowo

gadżety Rihanna „Unapologetic” Universal Music Polska

recenzje

MUZYKA

Wąsata wodzirejka

RZECZ

Ewolucja

To nieuniknione, prędzej czy później zanikną nam wszystkie palce oprócz kciuków (ewentualnie cztery pozostałe zrosną się w podstawkę podtrzymującą ajfona/pada), a zwierzętom ogonki zamienią się w kable – tyle że to drugie już się stało. Lis, sowa, niedźwiedź i wiewióra już zamieniły się w ceramiczne głośniki. Piękne i funkcjonalne. Zamiast latać po lesie i robić nieklasyfikowalny hałas mogą stać na naszych biurkach i śpiewać głosem Lany Del Ray, Morrisseya czy Jaya-Z. Bezcenne. Do kupienia na stronie www.westelm.com [wiech]

Zabić, jak to łatwo powiedzieć („Killing Them Softly”) reż. Andrew Dominik obsada: Brad Pitt, Scoot McNairy, James Gandolfini, Ray Liotta USA 2012, 97 min Monolith, 7 grudnia

FILM

Stany Zjednoczone Mamony

Andrew Dominik, autor doskonale przyjętego „Zabójstwa Jesse’ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda”, nie pozostawia w kwestii swojego drugiego obrazu żadnych interpretacyjnych wątpliwości – „Zabić, jak to łatwo powiedzieć” mówi o kryzysie finansowym, który dotknął Amerykę w 2008 r. Zdaje się jednak, że widz będzie w stanie odczytać ten wirtuozersko zrealizowany, porywający wizualnie i dramaturgicznie film także na bardziej metaforycznym poziomie. Centralnym punktem opowieści jest podziemny światek hazardu. Płatny zabójca Jackie Cogan (Pitt) zostaje wynajęty, by odzyskać pieniądze skradzione podczas mafijnej gry w pokera, a także odpowiednio ukarać łebków, którzy dokonali napadu na lokal. Odpowiedzialni za skok Frankie (McNairy) i Russel (Ben Mendelsohn) desperacko i chaotycznie próbują uciec przed Jackiem. Choć w świecie Dominika kategorie winy i kary nie są do końca określone, to jedno jest pewne – winni poniosą konsekwencje. Opowieść rozgrywająca się na ulicach zniszczonego przez huragan Katrina Nowego Orleanu ma apokaliptyczny posmak. Toczy się powolnym, sennym rytmem, który czyni wpisaną w nią brutalność jeszcze bardziej dosadną. W „Zabić...” jest coś zachwycająco analogowego – Dominikowi po raz kolejny udało się zrealizować film, który sięga do samej esencji kina. Mimo dokładnego określenia czasu akcji obraz przesycony jest estetyką retro, a scenografia, kostiumy i maniera aktorska tylko wzmagają skojarzenia z klasycznymi gatunkami amerykańskiego kina: filmami gangsterskimi czy westernem. Nietypowe dla takiego tematu rozwiązania wizualne i niezwykle precyzyjnie przygotowana ścieżka dźwiękowa czynią „Zabić...” dziełem świadomym, odważnym i stojącym w kontrze do mainstreamowego chłamu. Nie wiem, czy łatwo jest powiedzieć „zabić”. Na pewno nie jest łatwo „Zabić...” obejrzeć – ale warto. To wymagający, niesztampowo opowiedziany i niezwykle przenikliwy film. [Anna Tatarska/stopklatka.pl]

Piosenką o parasolkach kupiła miliony dziewczynek, które w końcu znalazły sobie idolkę na miarę XXI wieku. Piękność z Barbadosu kolejnymi, wydawanymi właściwie co roku albumami podbiła jednak serca nie tylko rozmarzonych trzynastolatek. W końcu nawet hipsterzy okrzyknęli ją nową królową popu. Siódmy album Rihanny miał być walką w obronie mistrzostwa świata wszechwag. Po perfekcyjnym „Talk That Talk” artystka musiała potwierdzić swoją hegemonię i przypieczętować panowanie nad umysłami mas. Sęk w tym, że nawet zatrudnienie specjalistów z ekstraklasy, z Eminemem, Guettą i nieszczęsnym Chrisem Brownem na czele, nie gwarantuje sukcesu. Co z tego, że lista osób pracujących nad „Unapologetic” to muzyczny odpowiednik składu Barcelony, skoro drużyna Rihanny nie jest w stanie ugrać nawet skromnego remisu. Trudno powiedzieć, w czym tkwi problem. Może za dużo wiary we własne możliwości? Może ta płyta wyszła zbyt szybko? Może Riri nie jest w stanie wznieść się nad opary używek na tyle wysoko, by stworzyć kolejne parkietowe bangery? Tak czy inaczej, Rihanna A.D. 2012 wypada bladziutko i jeśli nawet porywa do zabawy, to raczej z wdziękiem wąsatego wodzireja. My jednak nie przestaniemy tańczyć w obskurnych klubach do „We Found Love” ani wierzyć, że ta dziewczyna zaśpiewa jeszcze coś więcej niż piosenkę o rozterkach nastolatki. [Michał Kropiński]

Aerosmith „Music from Another Dimension” Sony Music

MUZYKA

Nudny wymiar

Od poprzedniego premierowego albumu Aerosmith, „Just Push Play”, minęło11 lat. Panowie męczyli się z sesjami nagraniowymi gdzieś od 2006 r., ale efekt jest mizerny. Oczywiście, nikt przy zdrowych zmysłach nie oczekiwał hiciorów na miarę „Crazy”, „Dream On” czy chociażby przesłodzonego do bólu „I Don’t Want to Miss a Thing”, ale można było mieć nadzieję, że ponowna współpraca z producentem Jackiem Douglasem, odpowiedzialnym za największe sukcesy Aerosmith w latach 70. i 80., zaowocuje przyzwoitym krążkiem, zacierającym fatalne wrażenia po wspomnianym już niestrawnym poprzedniku. Niestety, obie płyty łączą nie tylko szpetne okładki, ale i zupełnie nieprzekonujący repertuar. Trudno wskazać tutaj najlepszą piosenkę, już łatwiej stwierdzić, która nie jest fatalna. Uszy nie więdną przy „Lover Alot” – ten numer ma chociaż pewien koncertowy potencjał. Nie skrzywiłem się też przy balladach „Closer” i „We All Fall Down”. Na drugiej stronie skali umieszczam kompletnie nieudane „Legendary Child” i „Another Last Goodbye”, w których wszyscy muzycy, a zwłaszcza Steven Tyler (64 lata, baj de łej), wypadają wręcz autoparodystycznie. Poprosimy jeszcze pożegnalną trasę z przystankiem w Polsce i papa. [Mateusz Adamski]


Trafny wybór J.K. Rowling Znak

Assassin’s Creed 3 Ubisoft Polska

GRA

KSIĄŻKA

Żadne słowa nie oddadzą tego, jak bardzo męczyłem się przez pierwszą godzinę gry. Mniej więcej co osiem sekund akcję przerywały filmiki, zabijające całą przyjemność mordowania. Jednak z każdą kolejną sekundą wstawki przestawały przeszkadzać – stawały się idealnym sposobem opowiadania historii potyczek asasynów z templariuszami. W kolejnej odsłonie „Assassin’s Creed” trafiamy do Stanów Zjednoczonych z czasów burzliwej walki o niepodległość. Naszym celem jest ochrona George’a Washingtona i rozprawienie się ze złymi rojalistami, którzy chcą podporządkować sobie Nowy Świat, zabierając wolność naszym ludziom. A nasi ludzie to rdzenni Amerykanie, których jedynym marzeniem jest możliwość mieszkania w swojej wiosce. Czyli historia znana z wielu filmów i seriali. Moim ulubionym elementem gry, poza bieganiem po dachach, walczeniem tomahawkiem, jeżdżeniem konno i wdrapywaniem się po drzewach, były oczywiście fantastyczne bitwy morskie. Kto jako dzieciak nie marzył, by stanąć za sterami wielkiego statku i zatapiać wrogie jednostki, walcząc jednocześnie ze sztormem? „Assassin’s Creed 3” jest godnym następcą poprzednich części tej serii. Spędziłem nad nim dobry tydzień, wypełniając pole postępu zaledwie w 50 procentach. Jeśli macie ochotę spędzić kilka tygodni w Nowym Świecie, nie wahajcie się ani chwili. To jedna z najlepszych gier tego roku. [Kacper Peresada]

J.K. Rowling mogłaby napisać cokolwiek, a i tak połowa z nas dostałaby to na Gwiazdkę. Na szczęście podeszła do tematu „drugiej płyty” poważnie i napisała dobrą książkę. Dobrą i pełną antypatycznych, nieszczęśliwych ludzi na skraju załamania nerwowego albo wręcz samobójstwa – ot, obraz małomiasteczkowego życia we względnie bogatym kraju. „Trafny wybór” opowiada bowiem o mieszkańcach brytyjskiego miasteczka Pagford – od dnia, kiedy umiera najsympatyczniejszy z nich (choć może działa tu zasada niemówienia źle o zmarłych), po moment, w którym małostkowość, bezinteresowna nieżyczliwość, powszednia zawiść, snobizm, egoizm i nietolerancja doprowadzają do tragedii. Rowling dobrze buduje bardzo liczne postaci (szczególnie wiarygodnie wychodzą jej znudzone sobą małżeństwa i „trudne” nastolatki), sprawnie splata wątki, buduje napięcie aż do udanego, dobrze przeprowadzonego finału. Czegóż tu nie ma: jest walka o polityczną władzę, śmieszna, bo na szczeblu lokalnym, jest przemoc domowa, gwałt, narkotyki, patologie, nieudane związki, rasizm, bieda, zawodowe frustracje. I bardzo dobrze sobie z tym wszystkim Rowling radzi (nie udaje jej się udźwignąć tematu dopiero w momencie, gdy rodzinna patologia przechodzi na etap kazirodczy). Jak napisał krytyk „Guardiana”, życie klasy średniej oddała – jak na najbogatszą pisarkę w historii – zaskakująco wiarygodnie. Portret małomiasteczkowej społeczności z każdą stroną staje się barwniejszy i – jako krytyka społeczna – ostrzejszy. Nie jest przy tym na szczęście pozbawiony sporej dawki czarnego humoru. Ciepła i uroku książek o Harrym Potterze tu nie znajdziemy, jest za to sporo mroku. Mało spektakularnego, spłowiałego, żałosnego mroku codziennego. Trafny wybór na Święta! [Olga Wiechnik]

Zabijanie, pływanie i herbatka

Mrok w małym mieście

Po trupach do kina, czyli inni martwi filmowi bohaterowie – czasem martwi całkowicie, czasem chwilowo, czasem obecni ciałem, choć nie duchem, czasem tylko wspominani.

Frankenweenie reż. Tim Burton USA 2012, 87 min The Walt Disney Company 7 grudnia

FILM

Piesiulek wielokrotnie zmartwychwstały Burton znowu w formie. Miejmy nadzieję, że czasy, gdy jego filmowa wizja ograniczała się do ładnych obrazków, a zamiast tworzyć bohaterów i opowieści robił dekoracje, bezpowrotnie minęły. A obawy miałam spore. Historia chłopca, który przy pomocy podręcznika do fizyki i pioruna ożywia ukochanego psa, do najoryginalniejszych mimo wszystko nie należy, a współpraca z Disneyem mogła uczynić ją jeszcze bardziej przewidywalną. Koncepcja filmu powstała w latach 80., ale z braku funduszy zamiast pełnometrażowej animacji Burton zrealizował wówczas krótkometrażową fabułę. Teraz otrzymujemy przepiękną poklatkową animację z plejadą uroczych postaci: jest szczerbato-garbaty Igorek, którego nikt w szkole nie lubi, jest młodociana psychopatka wróżąca z kociej kupy, jest mroczny nauczyciel fizyki wzorowany na Vincencie Prisie (szkoda tylko, że ze względu na dubbing nie usłyszymy, jak mówi głosem Martina Landau), są liczne nawiązania do klasyki horroru i klasyki Burtona. Gdy głównemu bohaterowi udaje się ożywić swojego psa, inne dzieciaki idą w jego ślady. Ponieważ jednak ich motywacją nie jest miłość, a jedynie chęć wygrania w szkolnym konkursie, skutki są potworne. Dosłownie. Na szczęście Disney nie rozmiękczył Burtona – „Frankenweenie” to film pełen uroku, zabawny i ani o minutę nie za długi. [Olga Wiechnik]

„Ludzie pracy”, czyli typ nieobecny. Emilio Estevez i Charlie Sheen jako śmieciarze, którzy przez cały film tachają ze sobą ciało. Niezły film i niezły oldschool. „Ze śmiercią jej do twarzy”, czyli typ kobiecy, ale makabryczny. Goldie Hawn i Meryl Streep jako dwa martwe, ale bardzo gibkie ciała. W filmie Roberta Zemeckisa (tego od „Powrotu do przyszłości”) rywalizują o względy Bruce’a Willisa, zanim jeszcze stał się twardzielem. „Inni”, czyli typ nieświadomy. Nicole Kidman i jej trudne dzieci dopiero pod koniec filmu dowiadują się, że nie żyją. Przypadek kinowy dość częsty, rola Kidman wyjątkowo – jak na nią – udana. „Warm Bodies”, czyli typ amanta. Czas pogodzić się z końcem „Zmierzchu” i zapomnieć o Edwardzie. Po bardzo długiej nocy nastaje znowu świt żywych trupów i w roli nastoletniego amanta wampira zastąpi zombiak. Nie wygląda to dobrze.


KSIĄŻKA

Norwesko po polsku Football Manager 2013 CD Projekt

GRA

Osiem miliardów godzin

Gdy w moje ręce wpadł „Championship Manager 4” (odległy przodek „Football Managera 2013”) doszedłem w nim do roku 2040, mając na koncie 30 tytułów Mistrza Polski, pięć zwycięstw w Lidze Mistrzów i – jako piłkarska legenda – mogłem spokojnie odejść na zasłużoną emeryturę. Od tego czasu minęło osiem lat, a ja nie przegapiłem premiery żadnej części mojej ukochanej gry. W tym roku producent serii zrobił wielki ukłon w stronę nowych fanów, którzy nie mają ochoty poświęcać „Football Managerowi” 90% swojego czasu, a chcą poczuć piłkarską glorię – mamy do wyboru tryb uproszczony. Oczywiście, jako psychofan odpaliłem tryb klasyczny, ale uświadomiwszy sobie, że Legia nie ma ani grosza na transfery, zacząłem pracować nad taktyką, aby po ośmiu godzinach w końcu znaleźć najlepszą dla moich zawodników. Mając nowiutkiego maca (tak tak, nie tylko pecetowcy mogą rozkoszować się „FM”), w końcu mogłem pozwolić sobie na śledzenie symulacji 25 lig i z przyjemnością podziwiać mecze w 3D. 25 godzin później, w połowie pierwszego sezonu, na czwartym miejscu w lidze (listopadowy spadek formy), po wielu nieudanych negocjacjach transferowych i bolesnych porażkach ze znienawidzonymi rywalami, bez zająknięcia mogę stwierdzić: kocham tę grę. [Kacper Peresada]

Hymmm... Koncept pisania skandynawskiego kryminału przez polskiego autora może się wydawać nieco karkołomny. Podobnie jak pisanie powieści przez specjalistę w dziedzinie reklamy. Okazuje się jednak, że takie coś może się udać. Debiutujący w roli pisarza Iwo Zaniewski (malarz i założyciel reklamowej agencji PZL – to ta od Frugo) napisał porządny kryminał, w którym bawi się elementami horroru (są otwierające się samoczynnie szuflady i psy umierające ze strachu), dla których jednak koniec końców znajduje bardzo logiczne wytłumaczenie. Jest komisarz policji z problemami i tajemnicza intryga rozgrywająca się w mrocznych przestrzeniach norweskiej metropolii. W końcu są też martwe osoby. Problem tylko w tym, że nie do końca wiadomo, czy było morderstwo. [Sylwia Kawalerowicz]

Czego nie słyszał Arne Hilmen Iwo Zaniewski W.A.B.

SIEDMIU PSYCHOPATÓW („Seven Psychopats”) reż. Martin McDonagh obsada: Colin Farrell, Sam Rockwell, Christopher Walken, Woody Harrelson Wielka Brytania 2012, 109 min Bestfilm, 30 listopada

FILM

Siedmiu wspaniałych

W KINACH od 30 lIstopAdA

Strzelić w gałkę oczną czy nie? – rozważają dwaj gangsterzy w scenie otwierającej „Siedmiu psychopatów”, po czym obaj giną od kuli w łeb. Nie byłoby w tym nic oryginalnego, gdyby nie to, że na ekranie widzimy bohaterów serialu „Zakazane imperium”, którego pilotowy odcinek wyreżyserował Martina Scorsese. Podobnych dowcipów i nawiązań do klasyki gatunku jest tu znacznie więcej. W głowie Marty’ego, głównego bohatera filmu, z zawodu alkoholika i, dorywczo, scenarzysty, ślęczącego bez efektów nad tekstem zatytułowanym „Siedmiu psychopatów”, lęgną się kolejne koncepty: zabójca Tom Waits z króliczkiem za pazuchą, grób Mickeya Rourke’a czy kiler-buddysta w sutannie. Pomysły mające pchnąć fabułę do przodu podsuwa mu również bezrobotny aktor Billy, który właśnie rozkręca swój nowy biznes: profesjonalną kradzież psów bogatych Kalifornijczyków. Obaj wpadną w tarapaty, gdy Billy podniesie rękę na niewvłaściwego czworonoga. Mały shih tzu, pupil niezrównoważonego mafioza, uruchomi spiralę przemocy i... wyobraźnię Marty’ego. Martin McDonagh w swoim drugim pełnometrażowym filmie mnoży na potęgę gangsterskie wątki, podkreślając – czy to scenami ultrabrutalnymi, czy parodystycznymi – umowność ekranowych wydarzeń. W tym zacieraniu granic między fikcją a rzeczywistością jest coś z „Adaptacji” Charliego Kaufmana, ale Brytyjczyk celuje gdzie indziej: zamiast brudnej roboty, rozpracowywania środowiska filmowego czy własnych neuroz, otrzymujemy czystą rozrywkę (mimo kilku trupów). Absurdalną konwencję dobrze czują aktorzy: Farrell tym razem głównie piszczy, a nie wyrywa się do jatki, Harrelsonowi jak zwykle pasuje wieśniacka marynarka, a Rockwell absurdalnymi zachowaniami odbezpiecza fabularne niespodzianki. Choć plakat „Siedmiu...” zaleca się do widza nazwiskami Tarantino i Coenów, to McDonagh ma raczej szansę na wakat po swoim rodaku Guyu Ritchiem, podtatusiałym ojcu chrzestnym brytyjskiej komedii gangsterskiej. Ale porównania porównaniami – Brytyjczyk zasłużył, byście wbili sobie jego nazwisko do głowy. [Mariusz Mikliński]


Kendrick Lamar nie jest jedyną ciekawą nową postacią na hiphopowej scenie w USA. Sprawdźcie kilku innych twórców, którzy są dla niego mocną konkurencją, udowadniając, że za oceanem w rapie wciąż dzieje się wiele ciekawego. Macklemore Debiutował w podziemiu siedem lat temu, ale dopiero wydaną w tym roku płytą „The Heist” – w duecie z producentem Ryanem Lewisem – w pełni potwierdził swój potencjał. Alkoholik, narkoman po przejściach, facet, który widzi za dużo, czuje za mocno, a przez to fascynuje tak bardzo.

Kendrick Lamar „Good Kid, M.A.A.D City” Aftermath

MUZYKA

Rookie of the Year Big K.R.I.T. Najważniejszy twórca hip-hopu z Missisipi. Spadkobierca tradycji OutKast, UGK i Ludacrisa. Jest zarówno MC, jak i producentem, w obu dziedzinach radzi sobie wyśmienicie. Na jego oficjalnym debiucie, „Live from the Underground”, gościnnie wystąpił m.in. B.B. King.

Stalley Jego zeszłoroczny koncert w warszawskiej Kulturalnej był jednym z najlepszych raperskich występów, jakie widzieliśmy w Polsce. Wrażliwiec z imponującą brodą podpisał jakiś czas temu kontrakt z Maybach Music Group Ricka Rossa. W 2013 r. wyda oficjalny debiut.

A$AP Rocky Ulubieniec tych, którzy na co dzień średnio interesują się hip-hopem. Reprezentant nurtu nazywanego cloud rapem. Na podkładzie wybitnych bitów Clamsa Casino rapuje jakby od niechcenia, nawijając na zmianę o kasie, seksie, narkotykach i imprezach. Za parafkę pod pierwszym kontraktem skasował trzy miliony dolarów.

Siekiera „Nowa Aleksandria” MTJ

MUZYKA

Tak dużo, tak mocno Najważniejszy album polskiego postpunkowego grania, wydany w 1986 r. późny debiut puławskiego zespołu doczekał się właśnie dwupłytowej reedycji. Oprócz zremasterowanego przy pomocy ówczesnych technik „zimnofalowego” krążka drugiego składu Siekiery w wydaniu dodatkowo znalazły się utwory z singli, wybrane przez Tomasza Adamskiego nagrania z koncertów i wielostronicowa książeczka. Do znajdujących się w niej wywiadów my dokładamy garść wspomnień perkusisty Zbigniewa Musińskiego. Czytajcie obok. [Filip Kalinowski]

Najważniejszy debiut 2012 r. na mainstreamowej scenie amerykańskiego hip-hopu nie zawiódł. 25-letni reprezentant Compton potwierdził, że szum, jaki wokół niego powstał po wydaniu niezależnego „Section 80”, nie wziął się z niczego. Lamar ma wszystko, co sprawiło, że lata temu 2Pac i Nas zostali ikonami. Kapitalnie odnajduje się w każdym klimacie: „m.A.A.d city” to rasowy westcoastowy banger, „Backseat Freestyle” czy „Swimming Pools” to z kolei nowoczesne petardy, a „Poetic Justice” to przesycony soulem i r΄n΄b słodziak. Rapuje na dziesiątki sposobów, ciekawie przyśpiesza, nuci, ale przede wszystkim jest niezwykle inteligentnym tekściarzem, błyskotliwym narratorem i bardzo wrażliwym człowiekiem. Płyta wciąga bez reszty od pierwszej sekundy, zachwyca od strony muzycznej i stanowi zamkniętą całość. Nie mam wątpliwości: hip-hop ma nowego króla. [Andrzej Cała]

Zbigniew Musiński, perkusista Siekiery: Do składu Siekiery dołączyłem na samym początku „drugiego okresu” (koniec 1984 r.) i zostałem w nim do jego końca (początek 1987). Wszystko, co zostało nagrane przez zespół w tym czasie, powstało przy moim udziale, choć czasami pojawiają się opinie, że np. w „Ja stoję, ja tańczę, ja walczę” wykorzystano automat perkusyjny. „Nowa Aleksandria” została nagrana na przełomie 1985/86 r. Praca nad płytą przebiegała bardzo normalnie. Tomek [Adamski] przynosił zarys utworu – miał najczęściej trochę tekstu i pierwotny schemat muzyczny, pokazywał nam, jak mamy zagrać, i tak metodą prób i błędów powstawała wersja końcowa. Czasami trwało to bardzo krótko („Misiowie puszyści”), czasami ciągnęło się w nieskończoność („Czerwony pejzaż”). Tomek był perfekcjonistą, nie zadowalał się półproduktem. Aranżacje utworów Siekiery nie były więc wypadkową poczynań wszystkich muzyków. Można byłoby użyć stwierdzenia, że Adamski nas „programował”. Chciał zerwać z – cytuję – tą całą punkową hołotą. Miał dość zadymiarzy i prymitywów, których sporo było na ówczesnej scenie. Miał dość prostoty i wulgarności. Rozejście się z Budzyńskim, wymiana perkusisty, pozyskanie muzyka z syntezatorem – to był nowy początek, nowy rozdział. To nie przypadek, Adamski tego właśnie chciał. W momencie, w którym poznałem Tomka i Darka [Malinowskiego], nikt nie słuchał już punka, może z wyjątkiem tego w wykonaniu Charged GBH. Dominowały Joy Division, Killing Joke, D.A.F. i kilka innych bandów w stylu Dead Can Dance. W Polsce do tamtego momentu nikt tak nie grał. Siekiera była jedynym zespołem o tak monumentalnym brzmieniu. Wystarczy posłuchać „Serca” w dostępnej na YouTubie wersji live z koncertu w Remoncie w 1986 r. Jeszcze dziś, 30 lat później, dostaję gęsiej skórki! Publiczność na koncertach – z wyjątkiem Puław – przyjmowała nas obojętnie. Miałem wrażenie, że są to przypadkowi ludzie, którzy gdzieś coś tam słyszeli o zespole Siekiera i że to czad. Wielu z nich nie wiedziało nawet, że nie gramy już punka, choć nowe kawałki leciały w radiu. Posądzano nas o zdradę ideałów. Budzyński w swoim nowym warszawskim środowisku opowiadał bzdury, chcąc zwrócić na siebie uwagę i pokazać, że prawdziwa Siekiera to był on! Generalnie powiem tak: z wyjątkiem paru osób ludzie po prostu nie byli przygotowani na takie brzmienie. [wysłuchał: Filip Kalinowski]


Kamp! „Kamp!” Brennnessel

Ellie Goulding „Halcyon” Polydor

Drekoty „Persentyna” Thin Man Records

MUZYKA

MUZYKA

MUZYKA

Oto on! Muzyczny Godot polskiego indie, wyczekiwany od ponad trzech lat debiut, który powoli stawał się tematem środowiskowych żartów i zaczynał być wymieniany jednym tchem wraz z „nadchodzącymi” płytami The Avalanches czy Boards of Canada. A jednak, panowie z Kamp! w końcu zebrali w sobie siły, żeby nagrać pełnowymiarową płytę. Ocena mozolnej pracy łodzian nie jest jednak prostym zadaniem. Pierwszy problem to skala, w jakiej powinniśmy oceniać ich dzieło. Czy nadal mamy wychwalać chłopaków za wznoszenie się wysoko ponad rumowisko polskiego popu, czy może powinniśmy skonfrontować ten album ze światową ligą? Muzycy dali już wcześniej do zrozumienia, że ich ambicje sięgają dalej, więc chyba nie ma sensu dawać im taryfy ulgowej. Debiut Kamp! to płyta w dużej mierze przezroczysta. Bardzo solidna produkcja nie jest w stanie zrekompensować średniego songwritingu i wrażenia déjà vu. Każdy, kto słyszał dwa ostatnie krążki Cut Copy i kilka chillwave’owych numerów, zna wszystkie karty, którymi grają młodzi muzycy. Kamp! nie są w stanie sprostać oczekiwaniom, jakie w dużej mierze sami stworzyli, i, co najgorsze, nadal zmuszają nas do używania ohydnego frazesu „jak na polskie warunki”. [Cyryl Rozwadowski]

Ola Rzepka na rodzimej scenie alternatywnej obecna jest od kilku lat, ale wciąż pozostaje na drugim planie. Dała się poznać jako sesyjna perkusistka występująca m.in. z Budyniem, Complainerem, a ostatnio z Pictorial Candi czy Alte Zachen. „Persentyna” to debiut dowodzonej przez nią formacji Drekoty. Najprościej rzecz ujmując, Ola & co. prezentują autorską wizję avant popu. 14 umieszczonych na albumie kawałków to istny tygiel stylów. Nie mamy tu jednak do czynienia z pastiszowym kolażem – choć pojawiają się akcenty nieco humorystyczne, to w sumie są to utwory zupełnie poważne i niepozbawione artystycznych ambicji. Grupa z powodzeniem godzi poetyckość z punkową energią, syntetyk z naturalnym brzmieniem i mimo że rozbija piosenkowy schemat, muzyka pozostaje chwytliwa. Choć wiele numerów tworzonych jest na tym samym szkielecie (syntezatorowy podkład i motoryczne rytmy), to niemal każdy prezentuje się inaczej – gdzieniegdzie przemycają elementy poetyki folkowej, z lekka wodewilowej, czasem coś z klimatu dawnej muzyki filmowej. Chwilami można się tu doszukać echa twórczości Stereolab czy Pram, a w momentach bardziej eksperymentalnych dalekich odniesień do rockowej kameralistyki spod znaku RIO. Nie ma jednak mowy o zrzynce. Grupa ma własny pomysł na muzykę. [Łukasz Iwasiński]

Była sobie kiedyś dziewczyna, która miała ładny głos i grała ładne, akustyczne piosenki. Potem wpadła w złe towarzystwo – poznała Vincenta Franka i Starsmitha, a oni do jej delikatnych ballad dołożyli mnóstwo elektroniki. Niektórzy twierdzą, że wyszło jej to na dobre, bo dzięki temu połączeniu Ellie Goulding udało się zbudować własny styl – czego najlepszym dowodem jest wydana właśnie druga płyta artystki zatytułowana „Halcyon”. Goulding nie zmieniła się więc za bardzo od czasów debiutu (choć niebezpieczeństwo współpracy z chłopakiem, Skrillexem, wydawało się realne), raczej weszła głębiej w stworzony przez siebie muzyczny świat nowoczesnych aranży oplatających tradycyjnie napisane piosenki. Odważniej radzi sobie ze śpiewem, poprawiła songwriting, z jeszcze większą wprawą tworzy zróżnicowane obrazy oparte na wciąż tym samym temacie – smutku i bólu po rozstaniu. Łzawe popowe piosenki, zaśpiewane cieniutkim głosikiem nieśmiałej blondyneczki? Bez przesady. Gdyby wszystkie nastolatki wypłakiwały swoje złamane serca przy takich dźwiękach, świat nie byłby może lepszym, ale na pewno ładniejszym miejscem. [Rafał Rejowski]

Polskie Baleary

Czucie

Smutno mi, Skrillex

Sean Price „Mic Tyson” Duck Down

MUZYKA

Bestia

Od dnia, w którym kolega puścił mi nagrany z MTV klip do „Operation Lockdown” duetu Heltah Skeltah, wiedziałem, że z tymi typami nie należy pogrywać. Podczas gdy inni MCs podpierali swoje słowa zdejmowaniem koszulek i wymachiwaniem bronią, Rock i Ruck, w indiańskich pióropuszach i z barwami wojennymi wymalowanymi na twarzach, powtarzali nazwę swojej ekipy niczym szamani zaklęcia. Ponad 15 lat później nagrania Boot Camp Click (grupy współtworzonej przez Heltah Skeltah) wciąż stanowią dla mnie wzór surowego ulicznego rapu, a przechrzczony na Seana Price’a Ruck pozostał jednym z najtwardszych zawodników w grze. Hiphopowe trendy zmieniają się wraz z kolejnymi sezonami, pseudogangsterscy nawijacze odchodzą w niebyt szybciej niż prawdziwi chłopcy z ferajny, a lekko sepleniący, obdarzony szorstkim głosem nowojorczyk nawet na moment nie spuszcza z tonu. Na swoim trzecim solowym krążku Sean wyprowadza ciosy tak potężne, że nie musi się nawet kłopotać podnoszeniem gardy. Ten dumny reprezentant BCC, podobnie jak pochodzący z tej samej dzielnicy „bestialski” bokser Mike Tyson, nie zna litości, a w pojedynku dąży wprost do knockoutu. Odbijając przeciwników od chropawych lin, które z szacunkiem dla boombapowych tradycji wyplatają tacy producenci jak Alchemist, 9th Wonder czy Beat Butcha, Price co rusz może podnosić rękawice w geście zwycięstwa. Publika ma natomiast to szczęście, że może wciąż przewijać najciekawsze momenty tego brutalnego, fascynującego starcia. Dobry uliczny rap zawsze przecież miał w sobie coś z wypadku drogowego, przy którym wszyscy zwalniają. [Filip Kalinowski]


Oczami radzieckiej zabawki. Antologia radzieckiego i rosyjskiego undergroundu Konstanty Usenko Czarne

Dawno, dawno temu drugi sezon, 22 odcinki

Książka

od 2 grudnia premierowe odcinki w każdą niedzielę o godz. 20.00 na kanale FOX

Wild, Wild East

Przed wakacjami poznałem amerykańskiego dziennikarza, który od kilku lat mieszka w Rosji i pisze o szeroko pojętej kulturze do tamtejszych gazet. Na przedramieniu ma wytatuowane kilka słów cyrylicą. Wyjaśnił mi, że jest to fragment tekstu formacji Kino, którą kojarzyłem już wcześniej z filmu „Assa”, ale z powodu braków językowych nigdy nie zagłębiałem się w meandry jej twórczości. Kiedy więc część mojej rodziny wyruszyła w zeszłym miesiącu na wschód, poprosiłem ich o przywiezienie kilku płyt. Piracka kopia całej dyskografii leningradzkiej legendy w mp3 towarzyszy mi teraz podczas czytania antologii Konstantego Usenki. Muzyk, znany z nagrań takich załóg jak Najakotiva czy 19 Wiosen, swoje rosyjskie korzenie i związki z ojczyzną – pogłębiane za sprawą tras koncertowych i internacjonalnej promotorki – postanowił przedstawić na 400 stronach literackiego debiutu. Książki niesamowicie ciekawej, a do tego – ze względu na nasze braki w edukacji niezachodnioeuropejskiej – potrzebnej, pisanej przez pryzmat wrażliwości, której brak wielu pełnoetatowym prozaikom. Historii przeplatanej tłumaczeniami piosenek, pieśni i hymnów, pełnej anegdotek dużo ciekawszych niż ta o tatuażu i bazarowych bootlegach, zasiedlanej przez rockersów, punków, gopników i bananowców. Opowieści o pasji silniejszej niż państwowe restrykcje i o scenie, której nie sposób traktować jako egzotyczną ciekawostkę. Poznajcie widziany oczami radzieckiej zabawki nie tylko rosyjski underground, ale i cały kraj, którego obraz rysują u nas wyłącznie reżyserowie fataliści, politycy despoci i enigmatyczni kontrolerzy lotów. [Filip Kalinowski]

PROMO: SERIAL

Proza baśni

Jeden z najpopularniejszych seriali od 2 grudnia powraca z drugim sezonem na kanale FOX. „Dawno, dawno temu” to serial fantasy, którego twórcami i producentami są Edward Kitsis i Adam Horowitz – scenarzyści „Zagubionych”. W serialu świat baśni przeplata się z tym realnym, a wszystko za sprawą Złej Królowej, która nie mogąc znieść szczęścia Królewny Śnieżki, rzuciła klątwę i uwięziła bajkowe postaci we współczesnym świecie. Akcja serialu toczy się w miasteczku Storybrooke, którego mieszkańcy w rzeczywistości pochodzą z krainy baśni, ale z powodu klątwy zapomnieli o swojej przeszłości. W realnym świecie Królewna Śnieżka jest miejscową nauczycielką, Myśliwy szeryfem, Czerwony Kapturek pracuje w pensjonacie swojej babci, a Królowa jest groźną panią burmistrz, która sprawuje twarde rządy. Przez 28 lat wszyscy żyli w nieświadomości, do czasu przybycia do miasta Emmy Swan, córki Śnieżki i Księcia, którzy chcąc uchronić ją przed Złą Królową, odesłali nowo narodzone dziecko do świata równoległego. Teraz Emma jest jedynym ratunkiem dla nich, ale nie wierzy w swoje przeznaczenie i tylko jej dziesięcioletni syn Henry może ją zachęcić do walki ze złem. Kiedy klątwa zostaje złamana, bajkowe postaci zaczynają się przebudzać i przypominać sobie, kim są naprawdę, niestety nie zostają przeniesione do świata baśni. Po pełnym przygód i zaskakujących zwrotów akcji pierwszym sezonie zdążyliśmy się już zżyć z bohaterami, czas więc na sezon drugi!

Call Me Kuchu reż. Katherine Fairfax Wright, Malika Zouchali-Worall USA/Uganda 2012, 87 min

FILM

Harvey Milk po afrykańsku

Kuchu – tak określa się w Ugandzie tych, którzy nie są heteronormatywni. Geja, lesbijkę, osobę transpłciową. Takie osoby nie mają tam prawa istnieć. – Zaledwie kilka dni po naszym przyjeździe do Ugandy – wspominają reżyserki – premier powiedział, że nie ma tam debaty, czy homoseksualizm jest normalny, czy nie, bo po prostu nie jest. Katherine i Malika znalazły jednak człowieka, który pracował nad tym, żeby udowodnić coś wręcz przeciwnego. David Kato, główny bohater dokumentu „Call Me Kuchu”, nie chciał się chować. Jako pierwszy gej w Ugandzie przyznał się publicznie do swojego homoseksualizmu. Z prowizorycznego biura dowodził partyzantką ratującą wolność seksualną. – Przez dwa lata dokumentowałyśmy jego codzienne życie i walkę – mówią Katherine i Malika. – Patrzyłyśmy, jak jego aktywiści wygrywają w sądzie i przemawiają w telewizji czy też jak w spokojniejszych chwilach otwierają piwo na farmie Davida. W czasie kręcenia dokumentu David został zamordowany. Jego pogrzeb stał się okazją do manifestacji agresji ze strony homofobów, a także do pokazania siły wspólnoty kuchu. Podczas gdy jeden ksiądz przekonuje, że David jest grzesznikiem i będzie się smażył w piekle, inny przywołuje słowa Świętego Pawła o tym, że każdy jest równy w miłości do Chrystusa. – To nie jest tylko walka Ugandy – przekonują reżyserki. – Homoseksualizm jest obecnie nielegalny w aż 76 krajach. Jest karany śmiercią w pięciu, a homofobiczne ustawy są wprowadzane na całym świecie, włączając Ukrainę i Rosję. Chcemy, żeby „Call Me Kuchu” zwróciło uwagę na to, że problem ten nie dotyczy tylko państw takich jak Uganda. Film Katherine i Maliki nie jest na szczęście wyłącznie ilustracją problemu – to nie tylko istotna treść, lecz także subtelna, nienachalna forma, która nie tworzy kliszy, broni się przed banałem i rozbudza empatię. [Karolina Sulej]

„Call Me Kuchu” i wiele innych dokumentów będziecie mogli obejrzeć między 7 a 16 grudnia w Warszawie podczas festiwalu Watch Docs, a także w innych miastach w ramach jego objazdowej edycji. Szczegóły na www.watchdocs.pl, a poniżej więcej naszych filmowych typów: „How to Survive a Plague”, reż. David France. Kamera zagląda na zebrania, ukazuje demonstracje, rejestruje wystąpienia publiczne i intymne codzienne gesty. Pokazuje ból, rozpacz i walkę – z własnym rządem, z aktualnym stanem wiedzy, z egzystencjalnym lękiem, z powszednimi utrapieniami. „Framing the Other”, reż. Willem Timmers, Ilja Kok. Film pokazujący, jak w porządek patrzenia i bycia postrzeganym wpisują się stosunki władzy i podległości, podmiotowości i uprzedmiotawiania. Timmers i Kok opowiadają o nich na przykładzie etiopskiego plemienia Mursi, żyjącego z turystów fotografujących tamtejsze kobiety, które mają zwyczaj noszenia ciężkiej, odkształcającej ciało biżuterii. „A Girl Like Her”, reż. Ann Fessler. Miłe dziewczyny nie zachodzą w ciążę. Jeśli jednak „to” im się przydarzy, jedyną „przyzwoitą rzeczą”, jaką mogą zrobić, jest oddanie dziecka „porządnym ludziom”. Między 1945 a 1973 rokiem do adopcji zostało oddanych w Stanach półtora miliona dzieci. A „Girl Like Her” to film o ich matkach – ich rozpaczy, lękach i marzeniach. „The Flat”, reż. Arnon Goldfinger. Podczas porządkowania mieszkania należącego do dziadków – imigrantów z nazistowskich Niemiec – reżyser dokonuje odkrycia, które zmieni nie tylko jego stosunek do własnej tożsamości, lecz także do dyskursu historycznego o Zagładzie. „The Flat” pokazuje, że na poziomie relacji międzyludzkich czarno-białe schematy tracą rację bytu, zaś nasze życie z reguły toczy się w szarej strefie.


Aktivist poleca Co miesiąc polecamy wam dwa filmy z przepastnej oferty iplex.pl, dostępnej pod specjalnie przygotowanym adresem aktivist.iplex.pl. Czasem są to nieoczywiste nowości, czasem ukochane klasyki, czasem nieznane perełki. Recenzuje Mariusz Mikliński. Bogowie ulicy („End of Watch”) reż. David Ayer obsada: Jake Gyllenhaal, Michael Peña, Anna Kendrick USA 2012, 109 min Monolith Films, 14 grudnia

FILM Historie kuchenne reż. Bent Hamer, Norwegia/Szwecja 2003, 95 min Instytut Badań Domowych postanawia ułatwić życie norweskim kawalerom, reorganizując przestrzeń w ich domkach na odludziu. Zanim jednak nauka poprzestawia im lodówki i kanapy, trzeba obiekt badawczy opisać, zmierzyć, zaszufladkować. W ten sposób pod dach mrukowatego Izaka trafia zdyscyplinowany urzędnik Folke, wyposażony w platformę, z której, wciśnięty w kąt kuchni, będzie mógł prowadzić obserwacje. Bent Hamer w przeciwieństwie do swojego bohatera ma świetny zmysł obserwacyjny – czule uwydatnia wszelkie dziwactwa i eksponuje szwedzko-norweskie niesnaski. „Historie kuchenne” przywołują dobre czasy, gdy w naszych kinach królowały ekscentryczne skandynawskie komedie, a nie kolejne ekranizacje powieści epigonów Steiga Larssona. Dla fanów absurdalnego humoru spod znaku Wesa Andersona.

Porządek musi być

Kto rządzi na dzielni? Oczywiście Taylor i Zavala. Dwóch policjantów-twardzieli, prywatnie najlepszych przyjaciół gotowych zrobić dla siebie wszystko, którzy suną swoim radiowozem niczym królowie życia. Są młodzi, bardzo idealistyczni, jeszcze trochę nieopierzeni, nie stronią od żartów, ale gdy trzeba, potrafią być śmiertelnie poważni. Praca to ich nałóg, więc naprawdę lepiej z nimi nie zadzierać. Stoją na straży prawa, nie unikają drastycznych środków, ale nie kierują się w tym jakąś szemraną moralnością, lecz szczerym poczuciem sprawiedliwości i honorem. David Ayer, scenarzysta „Dnia próby”, raz jeszcze zapuszcza się w swoje ulubione rejony – zaułki Los Angeles, które Miastem Aniołów jest już tylko z nazwy. Metropolii bliżej do siedliska przestępców. Widząc w pierwszych scenach skontrastowany rasowo (i pod względem charakterów) duet gliniarzy, widz spodziewa się po „Bogach ulicy” prostych rozwiązań narracyjnych podporządkowanych wymogom gatunku. Niech was jednak nie zmylą pozory – z połączenia rasowego policyjnego kina akcji ukazującego emocjonujące strzelaniny i porachunki gangów, kręconej kamerą z ręki kroniki kryminalnej oraz komedii kumpelskiej żartobliwie oddającej hołd męskiej przyjaźni powstał zaskakująco niezły film. Ayer ma nosa. Sprawdzają się tu nawet subiektywizujące opowieść zabiegi à la found footage. Ale „Bogów ulicy” nie byłoby bez świetnie dobranego duetu aktorskiego. Jake Gyllenhaal i Michael Peña stworzyli pełnokrwiste kreacje, momentalnie zjednując sobie widza, a przy okazji wnosząc do nieco westernowej historii sporo świeżości i autentyzmu. Mimo pewnych uproszczeń nie jest to kolejny schematyczny film o policjantach. Już Taylor i Zavala o to zadbali. [Piotr Guszkowski]

KURCZAK ZE ŚLIWKAMI („Poulet aux prunes”) reż. Marjane Satrapi, Vincent Paronnaud obsada: Matthieu Amalric, Maria de Madeiros, Isabella Rossellini Belgia/Francja/Niemcy 2011, 93 min Aurora Films, 26 grudnia

Ładunek 200 reż. Aleksiej Bałabanow, Rosja 2007, 89 min Stany mają braci Coen, w Polsce na filmowe podium wdrapał się Wojtek Smarzowski, a w Rosji ugruntowaną pozycję od lat ma Aleksiej Bałabanow. Co łączy tę czwórkę? Zamiłowanie do rozgrywających się na podłej prowincji historii, których bohaterowie albo upychają trupy w szafie, albo tym trupem się stają. „Ładunek 200” zaglądający na zaplecze upadku Związku Radzieckiego to upaprane, krzywe zwierciadło, w którym odbija się wszystko, co najpoczciwsze w Matce Rosji. Morze wódki, tuzin zgonów, drugie tyle zakapiorów, mściwa babcia, obojęna administracja i jeden sprawiedliwy. Świetna, groteskowa refleksja nad korzeniami współczesności.

FILM

Drobiem do serca

Nasser-Ali postanawia umrzeć. Ukochane skrzypki, na których przez całe życie grał, się popsuły, dawna miłość nie rozpoznała go na ulicy, dzieci dręczą, a żony nie kocha – nie ma co się dalej męczyć. Szybki rekonesans skutecznych sposobów rozstania się z tym kaprawym życiem – plastikowa torebka na głowie wydaje się upokarzająca, skok w przepaść zbyt melodramatyczny, a kula w łeb boli i brudzi – zapędzi go do łóżka. Pod pierzyną przez osiem dni będzie oddawał się rojeniom o swoich wzlotach (rzadszych) i upadkach (częstszych), podczas gdy żona spróbuje go ocucić tytułowym kurczakiem, niegdyś ulubioną potrawą Nassera-Alego, po której zjedzeniu w dobrych latach zdarzało mu się nawet uśmiechnąć. Po ogromnym sukcesie „Persepolis”, czarno-białej, autobiograficznej animacji o dzieciństwie w Teheranie i wczesnej emigracji do Europy, Marjane Satrapi wraz ze swoim stałym współpracownikiem Vincentem Paronnaudem postanowiła przenieść na ekran, tym razem w wersji aktorskiej, kolejny ze swoich cenionych komiksów. „Kurczak ze śliwkami” to danie skomponowane ze składników pozornie do siebie niepasujących: sentymentalnego melodramatu i bliskowschodniej baśni, doprawionych wisielczym humorem, z epizodem rodem z amerykańskiego sitcomu jako wisienką na torcie. Autorka, mieszkająca obecnie we Francji, ponownie wraca do swoich wspomnień i rodzinnych anegdot, jednak inaczej niż w debiucie burzliwa historia Iranu jest tylko ledwie zarysowanym tłem dla opowieści o mozolnym życiu artysty wprzęgniętego w rodzinny kierat. Stare jak świat przesłanie – żeby tworzyć, trzeba cierpieć – udaje się jeszcze raz przełknąć dzięki dystansowi reżyserskiej pary i pomysłowej formie. Satrapi prostą, surową kreskę znaną z komiksów zastąpiła pełną barw inscenizacją. Teherańskie uliczki odtworzyła w berlińskim studiu (a nie na ekranie komputera), zaś na drugim planie zamiast prawdziwych plenerów ustawiła kolorowe rysowane plansze. I to właśnie za sprawą tych ulepszaczy smaku ma się ochotę na więcej. [Mariusz Mikliński]


Death Grips „No Love Deep Web”

MUZYKA

Na końcu internetu

Death Grips zdecydowanie nie lubią kompromisów. Drugi już w tym roku album grupy ukazał się w atmosferze skandalu. Epic Records, gigant do niedawna ich wydający, zadecydował, że najnowsza płyta będzie miała premierę dopiero w 2013 r. Muzycy, rozjuszeni tą decyzją, sami wrzucili longplay do sieci i ostatecznie pożegnali się z wytwórnią. Warto też wspomnieć, że okładka, którą widzicie powyżej, to jedynie ocenzurowana wersja oryginału. To powinno już nakreślić wam wizerunek Kalifornijczyków, którzy przenoszą punkowy etos w XXI wiek (jeśli nie od razu w XXII). W dodatku nie potrzebują do tego nawet jednego akordu na gitarze. Trzeci w przeciągu 16 miesięcy zestaw nasączonego industrialem apokaliptycznego rapu to drogowskaz wytyczający nowy kierunek dla poszukującego hip-hopu. Zimne, odhumanizowane brzmienia w połączeniu z obłędną perkusją Zacha Hilla i klaustrofobicznymi wersami MC Ride’a, traktującymi o technologicznej paranoi, tworzą doskonałą miksturę. Choć dla wielu może się ona okazać niestrawna, my odurzamy się nią aż do omdlenia. [Cyryl Rozwadowski]

Zastanawiacie się, co ten czarny prostokąt robi na okładce płyty? Już tłumaczymy: zasłania penisa. Nie byle jakiego penisa, bo penisa należącego do Zacha Hilla, bębniarza zespołu, w dodatku penisa z wypisanym na nim tytułem płyty. Zespół, olewając wytwórnię (o czym więcej w recenzji powyżej), samodzielnie wypuścił do sieci płytę wraz z oświadczeniem na temat okładki: „Zgodnie z prawem Stanów Zjednoczonych tylko osoby pełnoletnie mogą oglądać obrazy przedstawiające treści seksualne. Naszym zdaniem ta okładka to sztuka”. Więc nie ma problemu. Problem jednak był, okładkę ocenzurowano, ale zespół wypuścił kolejną jej wersję. Tym razem penis pojawia się tylko w zdaniu „Suck My Dick”, widocznym na skarpetkach okładkowego bohatera. [wiech]

Lutto Lento „Duch gór” Sangoplasmo

Suaves Figures „Nouveaux Gymnastes” Sangoplasmo

The Phantom „MC1” Sangoplasmo

MUZYKA

Zmień stronę

Sangoplasmo to mała wrocławska oficynka specjalizująca się w różnej maści elektronice i wpisująca się w kwitnący od kilku lat w światowym undergroundzie trend na wydawanie muzyki na kasetach. W ostatnich tygodniach na rynek trafiły trzy nowe taśmy z jej logo. Produkcja The Phantom, jak informuje wydawca, inspirowana jest soundtrackami Tangerine Dream, Michela Rubiniego czy Pina Donaggia, a więc sztandarowych autorów ścieżek do filmów z lat 80. To trafny trop – sporo tu nieco archaicznie brzmiącej melancholii przywołującej ducha rzeczonych czasów. A do tego nieco odwołań do wczesnego, ambientowo zorientowanego IDM. Suaves Figures jest z kolei dziełem duetu Piotr Kurek (znany m.in. z projektu Ślepcy i wyśmienitej, również wydanej nakładem Sangoplasmo płyty „Dalia”, sygnowanej aliasem Piętnastka) i Sylvia Monnier. Artyści tworzą syntezatorowe kompozycje o retrofuturystycznym brzmieniu i genialnym, mocno psychodelicznym, ale urzekającym klimacie. W końcu Lutto Lento. Dwa długie utwory bazują na organowym dronie, gęsto najeżonym nagraniami terenowymi, które momentami nabierają iście surrealistycznego wymiaru. Oscylując między grozą a groteską, wypadają nad wyraz sugestywne. [Łukasz Iwasiński]


Miłość z księżyca („Baikonur”) reż. Veit Helmer obsada: Alexander Asochakov, Marie De Villepin, Sitora Farmonova Niemcy/Rosja/Kazachstan 2011, 95 min Spectator, 14 grudnia

FILM

Gwiezdny chłopak

Malutka wioska pośrodku kazaskiego stepu. Średnia wieku: 60 lat. Główne zajęcie mieszkańców: zbieranie złomu. Zaraz, skąd złom w oddalonej od cywilizacji osadzie? Otóż, z nieba. Na spalone ostrym słońcem trawy regularnie bowiem spadają odpady z pobliskiej stacji kosmicznej Bajkonur. Iskander, jeden z dwóch młodych mieszkańców wioski, jest miłośnikiem kosmosu. Ze względu na swoją pasję nosi ksywkę Gagarin. Spędza całe dnie, wsłuchując się w radiostację, wypatrując manewrów na kosmicznym poligonie i oglądając relacje na małym telewizorku. To w nim po raz pierwszy widzi Julie, piękną francuską kosmonautkę, w której natychmiast się zakochuje. Zauroczony wizerunkiem ze szklanego ekranu nie zauważa, że podkochuje się w nim Nazira, piękna, ale i szalona sąsiadka. Niepisane prawo kazaskich stepów mówi: „możesz zachować, cokolwiek spadnie z nieba”. Kiedy więc pewnego dnia z nieba w kosmicznej kapsule spada cierpiąca na amnezję Julie, Iskander postanawia sobie ją wziąć. Za żonę oczywiście. Film Veita Helmera to uroczy miks lekkości z powagą, baśniowości z realizmem. Dlatego nie razi naiwność fabuły i uproszczenia. W tej zabawnej, wariackiej opowieści udaje się także całkiem wiernie naszkicować konfrontację tradycji i nowoczesności. „Miłość...” od razu kojarzy się z filmami Kusturicy, i to nie to tylko ze względu na magiczną ścieżkę dźwiękową, skomponowaną przez dawno niesłyszanego Gorana Bregovicia. To obraz przypominający sen, w którym wszystko okazuje się możliwe. Kompasem jest tu bowiem nie szkiełko i oko, lecz serce. [Anna Tatarska/stopklatka.pl]

Assemble Head in Sunburst Sound „Manzanita” Tee Pee

MUZYKA

Hard rock dla hipsterów

Innowacyjny szampon przeciwłupieżowy likwiduje objawy łupieżu zwalcza przyczyny łupieżu odżywia i pielęgnuje włosy

Klienci uznali Pirolam® szampon za najlepszy w swojej kategorii! www.pirolam.pl

Zastanawiałem się kiedyś, co stanie się, gdy wymrze ostatni dinozaur hard rocka. Moment ten jeszcze nie nastąpił, ale nie zmienia to faktu, że dawni bohaterowie zdziadzieli, a używanie w odniesieniu do nich słowa rock jest równie niefajne, co zabiegi kosmetyczne, którym poddają oni swoje ciała. Czyj wizerunek miałby zastąpić wytarte naszywki na plecakach? Może Assemble Head in Sunburst Sound? Przyklejanie temu zespołowi łatki hardrockowców jest może lekkim przegięciem, ale nie potrafię znaleźć żadnej innej etykietki, która w prosty sposób opisałaby dźwięki, jakimi wypełniona jest ich najnowsza płyta. Bez typowego dla rockmanów nadęcia i komicznego romantyzmu kwartet z San Francisco podąża drogą, którą w dzisiejszych czasach wyznaczają takie grupy jak Black Mountain czy Wolf People. Dzieciaki wychowane na „Stairway to Heaven” nie zapominają, że jakieś 40 lat temu w szarpaniu strun chodziło nie tylko o wirtuozerię, ale też o ogromne emocje. Zamiast kilkunastominutowych suit i przysłowiowych flaków z olejem dostajemy zatem solidny zestaw hitów, w których dzieje się znacznie więcej niż w jednym odcinku „Klanu”. Gdzieś na pograniczu słonecznej psychodelii i klawiszowego jazgotu hammonda powstają przeboje, brutalnie pokazujące, jaki dystans dzieli amerykańską scenę neopsych od reszty gitarowego świata. Pomijając wszelkie dywagacje na temat gustów, podziałów i gatunków, „Manzanita” jest albumem, który – włączony w samochodzie podczas letniej wyprawy na działkę – wywoła radosny aplauz współpasażerów, z wujkiem Romkiem na czele. Nie znaliście tego? Też się dziwię, przecież mamy internet… [Michał Kropiński]

RZECZ

Od milionera do hipstera „Fuck a credit card” – rapuje niejaki Kid Ink, choć zapewne nie on jedyny wysyła w świat to punkowe przesłanie. Raper wprawdzie bez gitary się obejdzie, ale gdyby miał fantastyczne urządzenie o nazwie Pickmaster Plectrum Maker, mógłby swoje słowa wprowadzać w czyn. I to czyn pożyteczny, bo rzeczony Pickmaster jednym ruchem zamienia kartę kredytową w kostkę do gitary. I dare you all. www.giftlab.com [wiech]


Ogród Agata Bara Timof Comics 2012

KOMIKS

Mroczne tajemnice wsi

Polska, stan wojenny, chłopiec wyjeżdża do dziadka na wieś. Odwiedziny stają się pretekstem, by pokazać życie starszego człowieka – to, jakim jest teraz, i to, które już za nim, ale o którym nie można zapomnieć. Sielsko-anielska wiejskość szybko okazuje się fasadą, za którą kryją się mroczne tajemnice. Zarówno te codzienne, np. sąsiedzkie spory, jak i te o wymiarze eschatologicznym, które swoje korzenie mają w okrucieństwach II wojny światowej. Piekło tamtych czasów może jednak stać się przepustką do raju pół wieku później. „Ogród” Agaty Bary pozornie wydaje się prosty i banalny pod względem fabularnym. Tymczasem czytelnik w zależności od swojej wiedzy i przenikliwości może doszukać się w tym komiksie kolejnych poziomów znaczeniowych. Autorka pokazała skomplikowane losy Polaków mieszkających na Śląsku w bardzo subtelny sposób. Nic nie jest powiedziane wprost, zdarzenia są jedynie zasugerowane, tak jak ich interpretacja i ocena. „Ogród” jest także świetny graficznie. Bara rysuje efektownie i stylowo, do tego rewelacyjnie czuje język komiksu i potrafi sugestywnie opowiadać obrazem. Ponadto do minimum zredukowała dialogi, a na pierwszym planie wyeksponowała emocje i relacje międzyludzkie. Dzięki temu nie grzęźnie na mieliźnie banału, o który łatwo w przypadku wojennych dramatów i okaleczonej psychiki. To także trafiony i uzasadniony zabieg z punktu widzenia ludzkiego zachowania, co dobrze widać na przykładzie głównego bohatera, który nie jest w stanie wyspowiadać się ze swojej przeszłości. Absolutnie obowiązkowa pozycja. [Łukasz Chmielewski]

RZECZ

Mini mini

C

Trudno uwierzyć, że mieszczący się w szczelinie między budynkami przy ul. Chłodnej 22 i Żelaznej 74 w Warszawie, pełniący funkcję pracowni artystycznej Dom Kereta może być jeszcze mniejszy. Od grudnia jego makietę można będzie kupić za pośrednictwem strony domkereta.pl. Cena: 55 zł. [wiech]

M

Y

CM

MY

CY

CMY

K

Polski Street Art, cz. 2. Między anarchią a galerią Elżbieta Dymna, Marcin Rutkiewicz Carta Blanca

Książka

Od ulicy do kamienicy

Kiedy dwa lata temu ukazał się album „Polski Street Art”, sztuka ulicy wkraczała w swój złoty okres, a brak jakiejkolwiek publikacji na jej temat wołał o pomstę do nieba. Minęły dwa lata i Elżbieta Dymna i Marcin Rutkiewicz postanowili wydać drugą część – tym razem opatrzoną podtytułem „Między anarchią a galerią”. Juź on wskazuje podstawową różnicę między tymi dwiema pozycjami. Pierwsza była prezentacją 40 artystów przypominającą wyliczankę. Za merytoryczne tło posłużyły w niej trzy krótkie eseje o street arcie. Tym razem Marcin Rutkiewicz postanowił sam zabrać się za teoretyzowanie i w tym kontekście umieścić artystów i ich prace. Kategoriami są tu m.in. vlepka, graffiti i mural, ale nie brakuje spojrzenia wykraczającego poza ramy techniki, czyli bardzo aktualnego problemu rozgraniczenia murali reklamowych i artystycznych. Teoriom Rutkiewicza można jednak zarzucić brak naukowej podstawy (do braku eseistycznej swady też można by się przyczepić). Street art i graffiti w jednym pojęciowym worze to spore nadużycie, a wplatanie do dyskusji o street arcie instalacji Krystiana Trutha Czaplickiego to błąd obecny już w pierwszej części albumu – artyście bliżej bowiem do Joanny Rajkowskiej niż malowideł Oteckiego. Do oglądania jednak zachęcam, bo chociaż popularyzacji street art ma już chyba po uszy, to ściany aktualizują się równie szybko, jak ta na Facebooku. [Alek Hudzik]

SKULLCANDY SNOW

EERO ETTALA WEARING CASSETTE


Global Domino’s Day 6 grudnia

Andy Stott „Luxury Problems” Modern Love

MUZYKA

Luksusowa sytuacja

W GRUDNIU NA ANTENIE RBL.TV!

Niespełna rok po wydaniu dobrze przyjętych EP-ek „Passed Me By” oraz „We Stay Together” Andy Stott wraca z płytą długogrającą. Drugi w karierze artysty LP nosi tytuł „Luxury Problems” i – bez niespodzianek – ukazał się w labelu Modern Love. Hipnotyczne bitowe lokomotywy, przestrzeń i pogłos to coś, z czego brytyjski producent jest znany. Niespokojna atmosfera i rosnące napięcie w techno-modlitwie „Lost and Found” spotyka się z mantrą w utworze „Sleepless”, powtarzaną niczym liczenie baranów przed zaśnięciem. Klasyczny amen break w „Up the Box” zostaje wrzucony do bulgoczącego kotła, który spowija gęsta mgła oparów z metali ciężkich. Kobiece wokale w „Numb” oraz końcowym „Leavin” redukują nieco ciężar hipnotycznych, padowych dźwięków. Nie bardzo tylko wiem, w czym tkwią problemy Stotta? „Luxury Problems” to ciekawe wydawnictwo, trzymające poziom, ale w żaden sposób nie przełomowe. Może na tym polega właśnie luksus? [Maciej Panek]

SOK Z BURAKÓW

Jeden z najbardziej bezkompromisowych dziennikarzy muzycznych, największe osobistości polskiej sceny rockowej i tematy z życia wzięte. „Sok z buraków” to autorski program Piotra Metza. W grudniu w bardzo osobistych, nieocenzurowanych rozmowach, przy pizzy i szklaneczce soku z buraków, zaprezentują się m.in. Muniek Staszczyk i Janusz Panasewicz. Twórca T.Love zdradzi Metzowi, na czym polega tajemnica sukcesu jednego z największych polskich gigantów rocka. Opowie o trudnych początkach, wzlotach i upadkach zespołu oraz o tym, dlaczego nigdy się nie wstydził występowania w rajtuzach w klipie do utworu „Chłopaki nie płaczą”. Janusz Panasewicz opowie, ile wspólnego ma Lady Pank z Rolling Stones, o tym, jak zespół miał jechać we wspólną trasę z Madonną oraz jak wojsko niechcący zrobiło z Panasewicza gwiazdę rock’n’rolla. Premierowe odcinki „Soku z buraków” w każdą sobotę o 13.00.

MAKAKOFONIA

Dużo rockowego łojenia, goście bardziej lub mniej muzyczni i nieprzewidywalny prowadzący. Tak jest! Już w grudniu na antenie RBL.TV będziecie mogli obejrzeć telewizyjną wersję kultowej „Makakofonii”, programu najbardziej nieobliczalnego rockowego zwierzaka, Piotra „Makaka” Szarłackiego. Oprócz najbardziej soczystych fragmentów audycji w programie nie zabraknie wpadek i pozaantenowych żartów. W RBL.TV zobaczycie, jak Makak wygląda od kuchni. Ponadto recenzje płyt i koncertów, zaproszenia na premiery filmowe oraz informacje o tym, co w szeroko pojętej kulturze piszczy. Z Makakiem widzimy się od czwartku 13 grudnia, a potem w każdy wtorek o 23.00.

PROMO: HOUSE

Miejski styl

Jesienne kolory, ciepłe dzianinowe warstwy, rockowe akcenty i szczypta sportowego luzu to główne trendy kolekcji HOUSE. Dominują zestawienia najbardziej charakterystycznych elementów w niekoniecznie oczywistych miejskich stylizacjach, które idealnie sprawdzą się podczas jesiennych chłodów. W nowej kolekcji HOUSE oprócz modnych jesiennych kolorów, takich jak różne odcienie fioletów, brązów i czerwieni, nie brakuje też rockowej czerni i żywych, kontrastujących barw.

PROMO: Domino’s Pizza

Pizza dla wszystkich

Z okazji Mikołajek każdy, kto 6 grudnia odwiedzi lokal Domino’s, otrzyma specjalną zniżkę – aż 50% na wszystkie pizze z regularnego menu. To jednak tylko część akcji promocyjnej, jaka czeka na fanów pizzy 6 grudnia. Właśnie tego dnia świętujemy Global Domino’s Day – największe pizza party na świecie! W tym roku akcja obejmie aż 53 kraje, w tym także Polskę. Na fanpage΄u na Facebooku (www.facebook. com/DominosPizzaPolska) będzie można skorzystać ze specjalnej aplikacji, która pozwala wygenerować kod na zamówienie pizzy online za połowę ceny. To jednocześnie 52. urodziny firmy, które Domino’s chce świętować wspólnie z klientami na całej kuli ziemskiej. Aby jeszcze bardziej podkreślić fakt bycia razem w tym wyjątkowym dniu, w aplikacji będzie można na bieżąco sprawdzać liczbę osób, które cieszą się wspaniałą pizzą w promocyjnych cenach niezależnie od miejsca zamieszkania.



6

5

2

4

1 3

1. trepy z pianki Lekkie, wytrzymałe i wegańskie. Buty Native Fitzsimmons wykonane są w całości z pianki eva, co oznacza, że przy ich produkcji nie ucierpiał żaden zwierzak. Bajer. Do kupienia w internetowym raju obuwniczym pod adresem PanPablo.pl. Cena: 399 PLN 2. LAzy CZAPA Lazy Oaf to marka dla wielbicieli komiksowo-popartowych wzorów. Kolekcja do kupienia na www.asphaltbikes.com. Cena: 105 PLN

3. pod kolor Znudzeni czernią moleskinów? Przerzućcie się na pantony. Kolorów do wyboru, do koloru. No tak. Do kupienia w stacjonarnym i internetowym sklepie Reset (www.resetpoint.pl). Cena: 59 PLN 4. Jelonek Wykonany z gliny, pomalowany białym szkliwem, ręcznie kropkowany. Z Diploo Studio – pracowni Natalii Kopytko, www.shwrm.pl. Cena: 162 PLN

5. liczy się design Słuchawek Spitfire nie kupicie w sklepie ze sprzętem RTV ani w audiofilskich studiach – prędzej znajdziecie je w sklepie z designerskimi ciuchami. Bardziej niż do iPhone’a wzornictwem pasują do włoskiego skutera. Cena modeli z różnorodnych kolekcji to ok. 200 PLN. 6. ciacha Naszyjnik hand made z kolekcji Katelicious, www.shwrm.pl. Cena: 560 PLN


Prezent w prezencie

arbuzowo Lazy Oaf to marka założona przez projektantkę Gennę Shiel w 2001 r. Hipsterstwo w czystej postaci. Kolory, arbuzy i komiksowe grafiki. www.asphaltbikes.com

Miejskie wędrówki

W eleganckich opakowaniach znajdziecie kosmetyki Bielenda do pielęgnacji twarzy i ciała. Każdy zestaw składa się z trzech specjalnie dobranych kosmetyków – jeden to prezent od firmy. Cena: 29,90 PLN

Night Sky Mid marki Reebok to w okresie grudniowych mrozów miejski standard. Z nową podeszwą, zapewniającą lepszą przyczepność na śliskich chodnikach, i górą z miękkiego zamszu ten stylowy, inspirowany klasycznym butem wspinaczkowym model zapewni komfort w każdych warunkach. Więcej zimowych propozycji od Reebok Classics na: facebook.com/reebokclassics

ENERGIA W KREMIE

Lans na drewno Zegarki Woodlans Unisex robione są ręcznie z drewna dębowego, nielakierowanego, o naturalnym kolorze i zapachu. Wyposażone są w energooszczędny mechanizm LED-owy.

Zestaw Dr Irena Eris VITACERIC, przeznaczony dla młodych kobiet, opóźnia efekty starzenia się skóry. Zawiera: krem rewitalizujący na noc, krem witalizujący na dzień i wielofunkcyjny krem witalizujący. Cena: 129 PLN

Skok na stok

Zestawy stuprocentowo naturalnych, aromatycznych, kuszących kosmetyków PAT&RUB by Kinga Rusin. Dostępne na www.patandrub.pl i w perfumeriach Sephora.

CROPP-owa kolekcja na snowboard to połączenie wysokiej jakości sportowych ubrań z modnymi wzorami i żywymi kolorami. Ciuchy na snowboard CROPP zostały zaprojektowane tak, by maksymalnie chroniły przed mrozem, wiatrem i wilgocią, a jednocześnie kojarzyły się z ubraniami noszonymi na co dzień. W kolekcji znajdziemy np. spodnie snowboardowe stylizowane na podniszczony, wytarty denim czy kurtki z materiału przypominającego melanżową dzianinę. Niezależnie od materiału wszystko jest solidne i nieprzemakalne. W czystych, żywych, a czasem wręcz neonowych kolorach – błękitach, żółciach, różach, czerwieniach i zieleniach.

Zestaw PLATINUM MEN przeznaczony jest dla aktywnych mężczyzn. W zestawie znajdują się: krem nawilżający do twarzy i pod oczy, balsam po goleniu oraz żel do mycia ciała i włosów.

Cena: od 80 do 200 PLN

Cena: 399 PLN (kurtka), 299 PLN (spodnie)

Cena: 115 PLN

aromakuszenie

PO MĘSKU


historie kuchenne

1

6

Zwabione do Wrocławia urokami American Film Festivalu, postanowiłyśmy, oprócz duszy, nakarmić także ciało. Na szczęście niezależne amerykańskie kino ma tę zaletę (oprócz wielu innych, oczywiście), że – w przeciwieństwie do polskiego – nie odbiera apetytu, nie wywołuje mdłości, nie powoduje myśli samobójczych i życiowstrętu. Innymi słowy, jest przyjazne i dla ciała, i dla ducha. W doskonałych więc humorach i z dopisującym apetytem udałyśmy się na ulicę Włodkowica, gdzie pod numerem 9 mieści się polecona nam przez znajomego pół warszawiaka, pół wrocławianina restauracja La Maddalena, specjalizująca się w kuchni śródziemnomorskiej, a zwłaszcza – w pięknym jej podawaniu.

2 3

8

Wilk morski Na pierwszy strzał poszedł wilk morski pieczony w herbacie jaśminowej, podany z sosem ze świeżych małży i gorgonzoli, z ryżowym krokiecikiem (bardzo pomysłowy sposób na podanie nudnawego zazwyczaj ryżu). To bardzo wytworne danie smakowało równie dobrze, jak wyglądało. Pieczona w całości ryba rozpływała się w ustach, a małże – jak to małże – wydzielały intensywny zapach. Miłośnicy ryb i owoców morza będą na pewno zadowoleni. Grillowana polędwiczka wieprzowa Podawana z rukolą i na ziemniaczanym fondant (to bardzo wytworne słowo w tym przypadku znaczy z grubsza tyle, że ziemniaki miały ścięte końce – tak aby kształtem przypominały suflety). Kawał dobrej jakości mięsa, krwisto-soczysty, ale nie powalający.

7

5

4

Coraz bliżej święta...

Kiedy w telewizji pojawia się reklama ze Świętym Mikołajem i oświetlonymi ciężarówkami, to znak, że należy zabierać się za świąteczne przygotowania. W odliczaniu do pierwszej gwiazdki pomoże nam kalendarz adwentowy (Marks & Spencer) (1). Z kolei problem umieszczenia choinki w małym mieszkaniu idealnie rozwiąże choinka w wersji pralinkowej (Marks & Spencer) (2). Chociaż nie zawiesimy na niej ręcznie robionych pierniczków (Marks & Spencer) (3), to i tak jest wystarczająco słodka. Jeśli chcecie przełamać tradycję wigilijnych potraw, proponujemy spróbować marmolady z dodatkiem whisky (Marks & Spencer) (4) lub dżemu truskawkowego z szampanem (Marks & Spencer) (5). Nie zapomnijcie o prezentach! Młodszą siostrę ucieszą świąteczne chipsy (Marks & Spencer) (6). Idealnym pomysłem dla mamy będzie kawa MK Cafe w limitowanym opakowaniu (7). Dla taty proponujemy coś mocniejszego – Jacka Daniel’sa w wyjątkowej wersji „White Rabbit” (8).

Carpaccio z łososia z miętowo-ogórkową pianką Przepis na to danie zdradza kucharz La Maddaleny Damian Bildź

Mille-feuille Ciasto z „tysiąca płatków” (a na oko kilkunastu). Każda warstwa ciasta francuskiego przekładana jest kremem pâtissière, czyli gęstym, przypominającym budyń, ale lżejszym francuskim kremem – w tym wypadku z jagód. Złośliwi mogliby zasugerować podobieństwo dania do tektury przekładanej zmielonym papierem toaletowym, ale złośliwców nie należy słuchać. Deser to był piękny i smaczny.

Filet z łososia rozcinamy (na ok. jednocentymetrowe płaty), przez 24 godziny marynujemy w soli morskiej i brązowym cukrze. Ściągamy warstwę cukru i soli i przez kolejne 24 godziny marynujemy w surowych burakach. Osuszamy, zwijamy w roladę i zamrażamy, aby móc pokroić łososia na cienkie plastry, które następnie układamy na talerzu i polewamy sosem z miodu wielokwiatowego, gorczycy i oliwy. Carpaccio podawane jest z wykwintną pianką miętowo-ogórkową (tu znowu złośliwcy mieli nieco inne skojarzenia), którą przyrządza się w następujący sposób: wyciskamy sok z surowego ogórka i świeżej mięty, doprawiamy solą i sokiem z cytryny. Dodajemy lecytynę sojową i blendujemy na wysokich obrotach. Kolejnym oryginalnym składnikiem dania są czipsy z imbiru – pokrojone na cienkie płatki imbir gotujemy w syropie z limonki i cukru, a następnie przez cztery godziny pieczemy w temperaturze 90°C. Proste! Zjadły, sfotografowały i opisały: Sylwia Kawalerowicz i Olga Wiechnik



GRUDZIEŃ

i” nych ludz

tu gniew „Dwunas

Kacper (kp)

must be / must see

Świąteczny okres przed nami. Mikołajki, Nocne Marki i Jezuski. Cała Polska zostanie zaśnieżona (mamy nadzieję), a 21 grudnia świat obiegnie milion idiotycznych żartów o końcu świata i dwa miliony imprez, na które tak naprawdę nikt nie ma ochoty chodzić. W trakcie ostatnich 31 dni roku 2012 będziemy bawić się, słuchając amerykańskich juke’ów w 1500 m², wydając miliony na kiermaszach wszystkiego co designerskie, analizując stan ludzkiego ducha podczas Watch Docs i nastawiając się na to, że „tym razem sylwester na pewno będzie tak świetny, jak sobie wyobrażam”. I jak tu nie kochać zimy?

eg zenie, któr ycyjnie teatru to wydar ęgi kr Komedia stiwal trad i fe ka i os dn B ć y ię y dziew Teatraln spektakl o

aw ając iwal Więszystkie wiać. Trw „Inferno” – to zest owy Fest przedsta dzynarod – alazły się Alek (alek)

Mateusz (matad)

zn M ch zeba ogramie rwszy z ni om nie tr ocje. W pr oków. Pie „Burza” teatroman na kilka bl jących piekielne em likowskiego oraz no lo ie dz młodych ar za W po om a ud of ac zb zt w pr ys h no tacje co wyc e” Krz konkurso o” poświę ymy nowe interpre rykański is af ad i ar śc ie „P w cz ję po ba kc „O zo ć se . i ie ęś .in le m to cz Z ko a scen ewskiej. takli serów. N urgatorio” Mai Klecz tych spek szcze reży e”. Ostatni blok „P hasło dla nionych je rk ne ce du ól do dy sp ie er w i n i „F roku emności” i. W tym „Jądra ci mierowym mi prapre za ka po z s] wiara”. [i to „Niedo

wa foto: B. So

MIASTA NOCĄ

Filip (fika)

Boska Komedia

2

05-13.1 Kraków ia.pl kakomed www.bos

Ola (oz)

Julia (jul)

Rafał (rar)

Kuba (włodek)

kadr z filmu „To

Cyryl (croz)

Michał (mk)

Poleca redakcja Lucyna (lucy)

nie jest film”, reż

07-16.12

WARSZAWA www.watchdo cs.pl

. Jafar Panahi

Watch Docs

Niepokojące dokumenty

W grudniu organizatorzy festiwali filmowych dochodzą do wniosku, że nie wygrają z rządzącym w centrach handlowych George’em Michaelem i epidemią kiermaszów handmade. W kinach dzieje się niewiele – pozostaje nam maraton z Kevinem i „Szklaną pułapką”. Na szczęście w Warszawie Helsińska Fundacja Praw Człowieka od lat przygotowuje festiwal Watch Docs, poświęcony szeroko rozumianym prawom człowieka. W tym roku czeka nas m.in. retrospektywa więzionego irańskiego reżysera Jafara Panahiego, najnowsze dokumenty w sekcji konkursowej, w tym nagradzane na najważniejszych festiwalach, oraz cykle „Inny – w pułapce obrazu” o wizerunkach obcości i „Portret oprawcy” o największych zbrodniarzach. Tydzień później, świadomi naszych praw, swobodnie możemy przystąpić do egzekucji karpia. Wstęp na wszystkie pokazy i wydarzenia towarzyszące jest bezpłatny – trzeba być tylko odpowiednio szybkim i odebrać wejściówki. [mm]


Rozdajemy

Po raz kolejny ma my przyjemność wrę czać nasze nagrod Muzycy, aktywiści, y. promotorzy, kluby, debiutanci, malar i artyści. Z wielkie ze, aktorzy go magla polskiej sceny kulturalnej wyłowić tych, którzy staramy się najbardziej zasług ują na uznanie. W pojawimy się w prz tym roku epięknej przestrze ni Nowego Teatru nie będzie tylko wie . Sama gala lkim spotkaniem zna jomych – zaplanow koncerty i tańce. Za aliśmy też stronę didżejską odp owiadać będzie Da znany ze współpra niel Drumz, cy z Eldoką produc ent, który od kilku brzmienia z pogran lat odkrywa icza elektroniki i hip -hopu. Tego wieczo również jeden z pro ru pojawi się jektów braci Wagle wskich – Kim Nowa doceniać z nami. [kp k. Chodźcie ]

Kim Nowak

07.12

07.12

Nocne Ma

Warszaw a Hala wa rsz ul. Madaliń tatowa Nowego Teatru skiego 10 /16 www.aktiv ist.pl/nocne • start: 20.00 • wst ęp na zapr marki oszeni

rki

ho

WhoMadeW

Warszawa wynajęcia 1500 m² do 0 • start: 21.0 ul. Solec 18 N PL 5 -6 wstęp: 55

a

KTO KOGO? electro pop przez ostatnią dekadę stał się jedną

Kwiat jazzu

Matana Roberts to rezydująca w Nowym Jorku saksofonistka, która stała się objawianiem tegorocznej edycji Warsaw Summer Jazz Days. Jej ostatni, konceptualny album „COIN COIN Chapter One: Gens de couleur libres”, opowiadający o historii amerykańskiego niewolnictwa, był jedną z najważniejszych awangardowych pozycji zeszłego roku. Autorytet Matany w ostatnim czasie zaczął wykraczać poza hermetyczne jazzowe środowisko, o czym świadczy m.in. to, że Jeff Mangum z Neutral Milk Hotel zaprosił artystkę na swoją autorską edycję renomowanego festiwalu All Tommorow Parties w Wielkiej Brytanii. Matana szykuje już drugą część „COIN COIN”, a w grudniu dzięki uprzejmości naszych faworytów z Front Row Heroes przyjedzie do nas na dwa występy. [croz] Pozostałe Koncerty: • 10.12 · WARSZAWA · Cafe Kulturalna · pl. Defilad 1 · wstęp: 25-35 PLN

Skandynawski z najpewniejszych muzycznych marek i ciągle jest u nas niezwykle popularny. Żeby zaspokoić popyt na te brzmienia, na dwa koncerty przybędą do nas Duńczycy z WhoMadeWho. Ich występ na stołecznym FreeFormie trzy lata temu przez niektórych do dziś uznawany jest za najmocniejszy punkt tamtej edycji. Panowie Kjellberg, Høffding i Barfod będą promowali swój najnowszy, bardzo dobrze przyjęty krążek „Brighter”. Pewnie uraczą nas też garścią starszych, równie dobrych przebojów. Wszyscy fani Miike Snow czy Hot Chip powinni sobie zaznaczyć te daty w kalendarzu. [croz] Pozostałe Koncerty: • 08.11 · Poznań · Hala Numer 2 Międzynarodowych Targów Poznańskich · ul. Głogowska 14 start: 19.00 · wstęp: 79-89 PLN

CYBERHIPISI Recenzję trzec ieg

09.12

KRAKÓW Piękny Pies t: 20.00 ul. Bożego Ciała 9 • star .frontrowheroes.com wstęp: 25-35 PLN • www

Matana Roberts

o wydawnictwa Yeasayer, płyty krótki wywiad z „Fragrant World Chrisem Keato ”, jak również „Aktivista” – być nem mogliście przeczytać we może były one wrześniowym nu wy sta grupy, który mi rczającą rekom merze ał się odbyć wł en dacją do obejrzen aśnie trzy mies była jednak zm ia występu iące temu. Z po uszona zawiesić wo dó w rod sw oją zin to jeden z tych nych formacja trasę. Na szczęś zespołów, który cie w końcu ją za każdym razem wznawia! Yeasa nadziwić, jak fan yer gdy gra w Polsc tastycznych fan e, nie ów mo sk odwdzięczają nie rywa nasz kraj. że się Na szczęście zaw gorszymi koncert ami. Wierzymy, sze się że tak będzie i tym razem. [ra r]

14.12

WA WARSZA .00 Basen • start: 21 pl nickiej 6 erart. lt .a w ul. Konop w w PLN • wstęp:100

Yeasayer


GRUDZIEŃ Black Sun Empire

01.12

Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).

26.11-12.01 Wrocław BWA – Galeria Design ul. Świdnicka 2/4

Dizajn

24.11-03.02

Szósty kontynent

Warszawa Zachęta pl. Małachowskiego 3 www.zacheta.art.pl

Kraków Forty Kleparz ul. Kamienna 2/4 • start: 21.00 wstęp: 25-35 PLN IMPREZA. Legendy sceny powracają do Polski pokazać nam, na czym polega prawdziwy drum’n’bass. Tworzący od 1995 r. duet ma wystarczające umiejętności, aby przekonać wszystkich niedowiarków, że d΄n΄b nie zginął. [dub]

Festiwal Rain

01.12 07.12

Łódź Luka ul. Zgierska 26a start: 20.00 • wstęp: 10 PLN www.rainfestiwal.pl FESTIWAL. Okazuje się, że Łódź undergroundowymi zespołami stoi. Czwarta edycja Festiwalu Rain przedstawi nam młodych, zdolnych i póki co nieznanych twórców, których organizatorzy perfidnie nazwali zespołami indie i numetalowymi. [dub]

Hocki Klocki, zamek Anna Molska, kadr z filmu „Szósty kontynent”

KIERMaSZ

Wystawa

Nigdy Mało

Zimowa odsłona Sklepogalerii Dizajnu jak zwykle powoduje przyspieszone bicie serca. We wnętrzu wrocławskiego BWA znajdziemy trzy przestrzenie podzielone na Dizajn, Modę i Dzieci. W zależności od waszych potrzeb możecie pójść kupić stół dla dzieci, ubranko, które dziecko ubrudzi przy waszym designerskim stole, i sukienkę, którą użyjecie do ocierania własnych łez po kolejnej bezsennej nocy, bo to łóżeczko tego pana, mimo że całe na biało, nie sprawia, że dziecko dłużej śpi. [kp]

Uriah Heep

03.12

POZNAŃ Eskulap ul. Przybyszewskiego 39 start: 20.00 • wstęp: 120 PLN KONCERT. Działający od 1969 r. brytyjski zespół Uriah Heep, miotając się między treściwym hardrockowym mięchem i progrockowymi fanaberiami, ukuł własny, wyrazisty styl, który pokochali fani klasycznego rocka. I w zasadzie na tym moglibyśmy zakończyć opis grupy, bo od lat 70. niewiele się zmieniło – choć ich ostatni, 23. album „Into the Wild” krytycy porównali do grzebania we własnym back katalogu, to starzy fani na pewno nie są zawiedzeni. A jak ten nowy materiał ma się do starego, będzie można sprawdzić w Poznaniu na jedynym koncercie formacji w Polsce. [rar]

30.11-4.02 Wrocław MWW Muzeum Współczesne pl. Strzegomski 2a www.muzeumwspolczesne.pl

Ameryka nie jest na to gotowa

Szósty krąg

Na krańcu świata, czyli gdzie? Na krawędzi płaskiego dysku, a może na granicy jednego z ramion krzyża celtyckiego. Podróże w najbardziej niebezpieczne miejsca wciąż określa się wyrażeniem „na kraniec”, zwłaszcza w przypadku ekspedycji badawczych na północny i południowy biegun kuli ziemskiej. W jednej z wypraw na Antarktydę uczestniczył w latach 50. XX wieku polski fizyk Janusz Molski. Dziś jego wnuczka, artystka Anna Molska, zadaje pytanie, co pcha nas na mroźne pustkowia szóstego kontynentu. Na wystawie „Szósty kontynent” w warszawskiej Zachęcie Molska stworzy własną wizję podróży na kanwie wspomnień, historii i fotografii dziadka. Galeria dzięki nagraniom wideo, instalacjom i zdjęciom zamieni się na moment w krainę podróżników, nie tych, którzy naprawdę wyruszają w nieznane, ale tych, którzy podróżują poprzez kulturę, znając najbardziej odległe miejsca nie z autopsji, lecz z filmów, książek i ilustracji. [alek]

28.11-02.12 WARSZAWA kino Iluzjon ul. Narbutta 50a www.fn.org.pl

10. Święto Kina Niemego

DJ Vadim

05.12

WROCŁAW ETER ul. Kazimierza Wielkiego 19 start: 19.30 • wstęp: 45-60 PLN www.citysound.pl IMPREZA. Vadim Peare lubi wpadać do Polski. Niedawno mogliśmy go podziwiać m.in. na finałowym koncercie Sacrum Profanum, podczas którego zaskoczył wszystkich interpretacją dzieła Pendereckiego. Tym razem wraca do nas, by zaprezentować swój ostatni album „Don΄t Be Scared”. Trudno jednoznacznie zdefiniować styl Vadima, być może dlatego, że nawet on nie uznaje podziałów w muzyce i skutecznie unika zaszufladkowania. Pewne jest, że świetnie się przy tym bawi. Szykujcie się na mocne przeżycia, bo rewolucjonista nadchodzi! [is] Pozostałe koncerty: • 06.12 · Kraków · Rotunda · ul. Oleandry 1 · start: 20.00 wstęp: 35-45 PLN

Karol Radziszewski, „Karol i Natalia LL”

kadr z filmu „Żona faraona”

WYSTAWA

FESTIWAL

Nie tak dawno w pewnym magazynie nazwałem Karola Radziszewskiego Konradem (Karol, sorry!)... Kilka dni później czytam notatkę prasową o nowej wystawie Radziszewskiego i sobie myślę: „Ok, Konrad to pomyłka, ale gdybym tak podpisał go jako Natalia”. W 1978 r. Natalia LL wyruszyła na podbój Ameryki. Wojaże zakończyły się szybko, po trzech miesiącach, a słowa galerzysty Leo Castellego dobrze je podsumowują: „Ameryka nie jest na to gotowa”. Czy jednak w USA nie zostało nic po Natalii LL? Karol Radziszewski wybrał się do Nowego Jorku, żeby znaleźć ślady obecności artystki za oceanem. Wystawa „Ameryka nie jest na to gotowa” to efekt spotkań z Vitem Acconcim, Carolee Schneemann i Mariną Abramović. Artyści zapamiętali Natalię, bowiem jej niepopularny w Polsce feminizm miał wtedy więcej wspólnego z Nowym Jorkiem niż Warszawą. [alek]

Budynku przy ul. Narbutta w Warszawie, w którym przez lata mieściło się kino Iluzjon, miało już nie być. Deweloperom na szczęście tym razem się nie udało. Co więcej, gmach, który był w fatalnym stanie, postanowiono wyremontować. W listopadzie po niemal czterech latach prac odnowione kino wreszcie otwarto. Dobrą okazją, by przekonać się, czy dach już w nim nie przecieka, jest dziesiąta edycja Święta Kina Niemego. Na początek arcydzieło Manfreda Noego „Natan mędrzec”, na motywach utworu G.E. Lessinga, z muzyką krakowskiej formacji Kroke na żywo. W ciągu pięciu dni festiwalu oprócz tytułów oczywistych (Griffith, Pabst, Chaplin) będziecie mogli zobaczyć pionierskie krótkie metraże z lat 20. autorstwa Germaine Dulac, których surrealizm wyprzedza dokonania Buñuela i Dalego, a także zestaw filmów nieznanego w Polsce hiszpańskiego reżysera Segundo de Chomóna. Oglądajcie, słuchajcie, odkrywajcie. [mm]

POLSKA JEST GOTOWA

Stare, ale nowe


patronaty


LISTOPAD

Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).

01.12

DJ Rashad & DJ Spinn

Warszawa 1500 m² do wynajęcia ul. Solec 18 start: 22.00 • wstęp: 20 PLN

IMPREZA

Mordercze tempo

DJ Spinn i DJ Rashad mieli do nas dotrzeć w tym roku na festiwal Nowa Muzyka. Z bliżej nieokreślonych przyczyn Rashad nie mógł jednak przekroczyć polskiej granicy, przez co Spinn musiał się sprawdzić w pojedynkę. Amerykanin zaserwował wówczas jeden z najlepszych i najbardziej intensywnych występów całego eventu. Wolimy nawet nie myśleć, co się stanie, kiedy obaj staną za deckami 1500 m². Reprezentanci renomowanej wytwórni Planet Mu są, zaraz obok Traxmana, najbardziej rozchwytywanymi twórcami juke i ghetto tech – swoją hegemonię potwierdzili w tym roku dwoma niezwykle udanymi krążkami z cyklu „Teklife”. Ich występ w Warszawie to także świetna okazja do sprawdzenia kondycji fizycznej – podobno ci, którzy są w stanie przetańczyć od początku do końca set duetu z Chicago, zasługują na kilka medali olimpijskich. [croz]

01.12

Moda podbija PKiN

Warszawa PKiN pl. Defilad 1 • start: 11.00 wstęp wolny • www.pakamera.pl

01.12

Thomas Anders

Poznań Hala Arena ul. Wyspiańskiego 33 • start: 18.00 wstęp: 60-200 PLN • www.moderntalking.pl

Moda podbija PKiN

trasa

Retromodernizm KIERMASZ

Pałac Mody

Grudzień niewątpliwie upłynie pod znakiem świątecznych i sylwestrowych imprez. Dla przeciwników supermarketowego szaleństwa szukających oryginalnych prezentów przygotowanych zostanie kilka ciekawych kiermaszów. Pierwszy z nich już na początku grudnia w Pałacu Kultury i Nauki. Lista wystawców owiana jest jeszcze tajemnicą, ale – jak donosi organizator (Pakamera.pl) – jest ich tak wielu, że trzeba było zmienić salę na czterokrotnie większą. Krótko mówiąc, szykujcie się na shoppingowy obłęd. [lucy]

Nie mogliśmy sobie odmówić cynicznej przyjemności, jaką jest zapowiedzenie tych koncertów. Thomas Anders odwiedzi nasz kraj czterokrotnie, by zaprezentować największe przeboje z repertuaru Modern Talking. Posiadacz najsłynniejszej niemieckiej plerezy jest odpowiedzialny (do spółki z Dieterem Bohlenem) nie tylko za garść przebojów ściśle definiujących kicz lat 80., lecz także za kradzież tysięcy niewieścich serc. Thomas nadal całkiem nieźle się trzyma, w czym – jak przypuszczamy – duża zasługa kąpieli w kozim mleku i regularnych spotkań ze specjalistycznymi, ostrymi przyrządami. W czterech miastach Polski Anders będzie się wdzięczył do tłumnie zgromadzonych fanek, wykonując takie przeboje, jak „You’re My Heart, You’re My Soul”, „Cheri Cheri Lady” czy „You Can Win If You Want”. Klaszczemy i tańczymy wężykiem. [croz] Pozostałe koncerty: • 02.12 · WARSZAWA · TORWAR · ul. Łazienkowska 6a · start: 18.00 · wstęp: 70-300 PLN


patronaty

01.12

Imany

WARSZAWA STODOŁA ul. Batorego 10 start: 20.00 • wstęp: 110 PLN • www.goodmusic.pl

TRASA

Imany, czyli wiara

Od modelki do piosenkarki – wiele dziewczyn próbowało przejść tę drogę. W kolejce na swoją szansę czekała również Nadia Mladjao i póki co dumnie kroczy tą ścieżką. Urodzona na Komorach wokalistka jest znana jako Imany, co w języku suahili znaczy „wiara”. W młodości ćwiczyła skok wzwyż, a ze względu na smukłą sylwetkę została wypatrzona przez agencję modelek. Karierę w nowym zawodzie kontynuowała w USA, ale kilka lat temu przyjechała do Paryża, by spróbować sił w muzyce. Na jej niski, chropowaty głos zwrócił uwagę senegalski producent, który wcześniej odkrył Ayo. To on pomógł Imany nagrać anglojęzyczną płytę „The Shape of a Broken Heart”. W grudniu wokalistka wystąpi w warszawskiej Stodole i we wrocławskim klubie Eter. [włodek] Pozostałe koncerty: • 02.12 · WROCŁAW · Eter · ul. Kazimierza Wielkiego 19 · start: 19.00 · wstęp: 89 PLN · www.eterclub.pl

01.12

GDAŃSK PARLAMENT ul. św. Ducha 2 • start: 18.00 wstęp: 40-50 PLN • www.goahead.pl

God Is an Astronaut

TRASA

Happy b-day Mr. Astronaut

Post rock trafił w Polsce na podatny grunt. Nie dość, że nasi rodacy kochają mrok, to jeszcze nie gardzą wirtuozerią. Indie dla metali, jak niektórzy mówią o tym gatunku, to w sumie całkiem fajne remedium na te wszystkie kabarety, które fundują nam muzycy lubiący ciut więcej przesteru. Okazją do sprawdzenia, jak trzyma się czołówka postrockowej sceny, będą kolejne polskie koncerty God Is an Astronaut. Irlandczycy świętują w tym roku dziesięciolecie działalności scenicznej. Przez ten czas udało im się wypuścić na rynek pięć płyt, nagrać muzykę do programu MTV i zaliczyć tragiczną przygodę z kradzieżą sprzętu. Grupa jednak nie wymięka i szykuje się do wydania nowego albumu, natomiast fani potwierdzają doniesienia, że nowe kawałki stanowią sporą część koncertowej setlisty. Dekada na scenie nie zwalnia z obowiązków, jakie mają nestorzy gatunku. Z życzeniami uśmiechu śpieszy również nasza redakcja. Najlepszego! [mk] Pozostałe koncerty: • 02.12 · POZNAŃ · ESKULAP · ul. St. Przybyszewskiego 39 · start: 19.00 · wstęp: 49-59 PLN


GRUDZIEŃ KiRK

06.12

Warszawa Kosmos Kosmos ul. Koszykowa 55 start: 21.00 • wstęp: 15 PLN www.kosmoskosmos.pl

Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).

02.12

Warszawa Hotel Europejski ul. Krakowskie Przedmieście 13 start: 11.00 • wstęp wolny • www.sciegi.com

Ściegi

02.12

Warszawa Cafe Kulturalna pl. Defilad 1 start: 21.00 • wstęp: 35-45 PLN

DAT Politics

KONCERT. Już za kilka miesięcy do sklepów trafi kolejna płyta naszego rodzimego składu KiRK. Po świetnie przyjętej „Mszy Świętej w Brąswałdzie” w 2013 r. będziecie mogli zachwycać się kolejnym longplayem grupy mieszającej elektronikę z free jazzem. Zanim jednak to nastąpi, będziecie mieli okazję usłyszeć nowy materiał na koncercie w warszawskim Kosmosie Kosmosie. [kp]

Liferuiner

06.12

Poznań Reset ul. Bóżnicza 5 • start: 18.30 wstęp: 20-25 PLN TRASA. Muzyka straight edge jest taka, jak ludzie z tego środowiska. Głośna, hałaśliwa, głośna, agresywna, głośna. Czy to brzmi, jakbym szufladkował ludzi? Bycie straight edge’em jest hardcore’owe, a Liferuiner hardcore’u legendą jest właśnie. Czyli krzyki, bolący kark i duzi łysi goście, którzy chcą cię zabić, bo wyglądasz metroseksualnie, albo chcą cię zabić, bo jesteś prawicowcem. Powodzenia! [dub] Pozostałe koncerty: • 07.12 · Warszawa · CDQ · ul. Burakowska 12 · start: 20.00 · wstęp: 25-30 PLN

Edyta Bartosiewicz

09.12

Warszawa Fabryka Trzciny ul. Otwocka 14 • start: 19.30 wstęp: 160-180 PLN • www.fabrykatrzciny.pl

IMPREZA

Elegancja Francja?

KIERMASZ

Po dziesięćkroć

Jeśli nie macie jeszcze pomysłu na gwiazdkowe prezenty, to w pierwszą niedzielę grudnia powinniście wpaść na warszawskie Ściegi w sali balowej Hotelu Europejskiego. Na jubileuszowej edycji pop-up sale’u swoje stanowiska przygotuje ponad 80 marek z Polski i z zagranicy. Na pewno znajdziecie tam coś idealnego pod choinkę. Dla hipsterów może to być gift od Pan Tu Nie Stał, dla chłopaka ubrania od Hyakintha, dla lubiących wygodę buty od Loft 37, a dla wszystkich przyjaciół coś z kolekcji Friends with Benefits. Będzie w czym wybierać. [lucy]

06-08.12 Poznań Galeria Miejska Arsenał Stary Rynek 6

Rookie

Off Club – klubowa odsłona Off Festivalu – po majowych eksperymentach z tworzonymi na żywo ścieżkami dźwiękowymi do filmów powraca w koncertowej formule, i to w niezwykle mocnym stylu. Do Warszawy zawita francuski duet DAT Politics. Protegowani Chicks on Speed już od kilkunastu lat uprawiają szaleńczy electro punk i są znani z obłędnych występów na żywo (co tłumaczy fakt, że Artur Rojek zaprasza ich po raz kolejny do naszego kraju). Claude Datgirl i Gaetan C. Collett do swojego szalonego brzmienia inkorporowali elementy glitchu i IDM. Przez lata udowodnili, że disco może być inteligentne i ciekawe, nie tracąc przy tym swoich rozrywkowych walorów. [croz]

07.12

SOPOT Sfinks700 al. Franciszka Mamuszki 1 start: 22.00 • wstęp: 20-25 PLN

Kamp!

KONCERT. Jedna z największych gwiazd lat 90. milczała przez prawie dekadę. Jej spektakularny powrót na scenę to wydarzenie samo w sobie oraz okazja do odrobiny nostalgii. [mk]

Promo: konkurs

do 15.01

Polsko-Niemiecka Nagroda Dziennikarska Już po raz 16. macie szansę wygrać 5000 euro za waszą dziennikarską twórczość, która powstała w mijającym roku. W konkursie honorowane będą emocjonujące reportaże, dogłębne analizy, wywiady, komentarze i innowacyjne formy dziennikarskie. Spróbujcie! Szczegóły na: www.polsko-niemiecka-nagroda-dziennikarska.pl

WYSTAWA

Świeżak

Każdy, nawet najlepszy, był kiedyś rookie. Kevin Garnett był rookie, Jaromir Jágr był świeżakiem, artbooki też są rookie. Rookie to nie amator. Środowisko, które tworzy niszowe artystyczne wydawnictwa, to stuprocentowi profesjonaliści. Ich działania zyskują na popularności, a kolejnym tego świadectwem jest projekt Rookie przygotowany przez Galerię Miejską Arsenał i wydawnictwo Morava. Spotkania, prezentacje i rozmowy przybliżą nam najnowsze publikacje, aktywistów i kuratorów zajmujących się tym kawałkiem artystycznego tortu. Najlepsi rookie otrzymają tytuł MVP – „most valuable publishers” – czyli najbardziej wartościowego wydawcy. Wystawę pod tym właśnie tytułem przygotuje Honza Zamojski, na której zaprezentuje unikatową kolekcję swoich wydawniczych fascynacji. O artbookach jeszcze usłyszymy! [choto]

TRASA

Kamp! w wersji wege

Tak przenoszonego debiutu nie było chyba od czasu Out of Tune. Kampowe chłopaki nie będą więc miały lekko, szczególnie że w najgorętszym okresie swojej kariery – rok, dwa lata temu, gdy wszyscy się nimi zachwycaliśmy – zespół zamiast nagrywaniem płyty zajął się głównie występowaniem na branżowych imprezach promocyjnych. Graniem do kotleta nazwać to może trudno, ale faktem jest, że impet poszedł nie w ten palnik, co trzeba. Kotlet się nieco przejadł, ale należy pamiętać, że to wciąż ten sam band, który brzmi lepiej niż zdecydowana większość krajowej produkcji muzycznej. Trzymamy więc kciuki za ich spóźniony debiut – obyśmy byli w stanie odnaleźć w nim świeżość i jędrność mimo wielokrotnego przeżucia. [wiech] Pozostałe koncerty: • 13.12 · Katowice · Hipnoza · pl. Sejmu Śląskiego 2 start: 20.00 · wstęp: 25-30 PLN


patronaty

07-08.12 GDAŃSK www.spacefest.pl

SpaceFest

Damo Suzuki

FESTIWAL

Lecimy!

Gdański SpaceFest, odbywający się pod kuratelą Karola Schwarza, powraca z drugą edycją, by zaprezentować najciekawsze postaci sceny spacerockowej oraz potwierdzić fakt, że organizatorzy mierzą naprawdę wysoko (gdzieś w okolice stratosfery). Głównymi atrakcjami tegorocznej odsłony będą występy Damo Suzukiego – niegdyś wokalisty legendarnej krautrockowej formacji Can – i Marka Gardenera z brytyjskiej shoegaze’owej legendy, kapeli Ride. Po raz drugi powstanie też Pure Phase Ensemble, w skład którego wejdą Steve Hewitt (eks-Placebo), Ray Dickaty (eks-Spiritualized) i Chris Olley (Six By Seven). Wspomogą ich znakomici polscy muzycy. Dzień wcześniej odbędą się natomiast dyskusje i warsztaty z udziałem wspomnianych osobistości. [croz]

07.12

I Am Giant

Warszawa Hydrozagadka ul. 11 Listopada 22 • start: 20.00 wstęp: 29-39 PLN • www.go-ahead.pl

KONCERT

Giganci tańczą

Stacjonująca obecnie w Londynie grupa I Am Giant to swoisty fenomen. Mimo że w Europie i Ameryce dopiero buduje swoją pozycję, to w rodzimej Nowej Zelandii i na Antypodach ma status kultowej ekipy. Nowozelandczycy Shelton Woolright, Paul Matthews i Andrew Kerr mają za sobą bogatą muzyczną przeszłość m.in. w zespole Blindsport, który jako jedyny band w historii umieścił swój pierwszy i drugi album na szczytach list przebojów w Nowej Zelandii. Po przenosinach do Londynu panowie dokooptowali do składu wokalistę Eda Martina i pod szyldem I Am Giant zaczęli podbijać bliższe nam rynki. Głośno jest o nich m.in. w kręgach związanych ze sportami ekstremalnymi. Piosenki grupy wykorzystane są w licznych filmach poświęconych deskorolce, rolkom czy surfingowi. Koncert w Hydrozagadce będzie pierwszą wizytą tej ekipy w Polsce. O after po koncercie zadba duet Double Trouble. [matad]


Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).

07-08.12

Kwartesencja

Warszawa Studio koncertowe Polskiego Radia im. W. Lutosławskiego ul. Modzelewskiego 59

08-09.12

Warszawa Soho factory ul. Mińska 25 www.przetworydesign.com

Przetwory

FESTIWAL

Lubicie muzykę kameralną? To znacznie przyjemniejszy towarzysz niż wielkia orkiestra – kwartet smyczkowy grający Schuberta na pewno milej nas przywita z rana niż armia muzyków grająca Beethovena. Do słuchania takich utworów zaprasza nas po raz kolejny festiwal Kwartesencja. Dwa grudniowe dni w Studiu Koncertowym Polskiego Radia im. W. Lutosławskiego upłyną pod znakiem trochę nowszej muzyki kameralnej, a najciekawszym wydarzeniem tegorocznej edycji będzie koncert Stanisławy Celińskiej, Bartka Wąsika i Royal String Quartet. Usłyszymy covery zgranych warszawskich szlagierów w nieco poważniejszej aranżacji. Wokal Stanisławy Celińskiej do „Balu na Gnojnej” pasuje jak ulał, a „Warszawa” Briana Eno i Davida Bowie będzie idealnie brzmieć w wykonaniu na skrzypce i altówkę. Jaki będzie tego efekt, przekonamy się w grudniu. [alek]

foto: Wzorowo.com

Designeria Na skrzypce i altówkę

Przetwory 2010

KIERMASZ

Designerski baby boom

Przetwory ruszają już po raz siódmy. Wielu związanych z tymi targami projektantów zostało właśnie rodzicami i to dlatego najnowsza edycja poświęcona będzie dzieciom i przedmiotom stworzonym specjalnie dla nich. Organizatorzy chcą też, żeby idea dziecięcości, fantazji i zabawy wpłynęła na inne projekty i była inspiracją dla młodych twórców. Przetwory jak zawsze są świetnym miejscem na zakupy, ale i niepowtarzalną okazją do nauki. W tym roku wykłady na ASP poprowadzą zagraniczni goście ze Szwecji, Holandii i Serbii. Warsztaty czekają również na najmłodszych uczestników. [jul]

Stanisława Celińska

08.12

Kraków Kino Kijów Aleja Zygmunta Krasińskiego 34 start: 18.30 • wstęp: 49-59 PLN

Mistrzostwa Świata IDA

08.12

Kraków Pauza ul. Floriańska 18 www.targidizajnu.pl

Targi Dizajnu

Targi Dizajnu DJ Fly

AKCJA

Najszybsze palce świata

8 grudnia w Krakowie odbędzie się kolejny IDA World Final, czyli najważniejszy turniej dla didżejów mający wyłonić Mistrza Świata w tej dziedzinie. Kto w tym roku okaże się najsprawniejszy technicznie? Zanim się tego dowiemy, czas będą nam umilać nie byle jacy goście – gwiazdy turntablizmu DJ Fly z Francji i DJ Cross z Belgii, DJ Irie z Holandii, który zaserwuje fanom muzyki audiowizualny show oraz nasze lokalne dumy – Fisz, Emade i Eprom. Impreza odbędzie się w kinie Kijów i potrwa od 18.30 aż do północy. [oz]

KIERMASZ

Jeszcze ciepły design Zima to ten czas, kiedy każde wyjście z domu jest wyzwaniem, a siedzenie pod ciepłym kocykiem wydaje się najlepszym rozwiązaniem. Dlatego na towarzysza zimowej niedoli warto wybrać kocyk nie tylko ciepły, ale i miły dla oka. Nie jesteśmy pewni, czy wśród polskich projektantów jest ktoś, kto zajmuje się robieniem kocyków, ale jesteśmy przekonani, że podczas piątej edycji Targów Dizajnu znajdziecie wiele innych rzeczy, które umilą wam zimowe dni i wieczory. Czeka na was 40 stoisk z modą, grafiką, zabawkami i biżuterią. Dla zmęczonych zakupami organizatorzy przygotowali wystawy i pokazy filmów. Targi są częścią urodzin klubu Pauza, więc po zakupach będzie mogli bawić się i tańczyć [jul]

foto: Piotr Kierat

LISTOPAD


patronaty

08.12

The Bug

Białystok Białostocki ośrodek kultury ul. Legionowa 5 www.zubroffka.bok.bialystok.pl

IMPREZA

ROBACZYWKI

Niewielu jest selektorów i producentów tak bezkompromisowych jak Kevin Martin, znany też jako The Bug, jeden z trzech członków King Midas Sound i współtwórca takich projektów jak God, Ice czy Techno Animal. Jego profil na Facebooku pełen jest wpisów o szczaniu na resztę line-upu, kłótniach z organizatorami i szkle tłuczonym za pomocą niskich częstotliwości. Każda stopa, każdy werbel i każda partia basu w jego zmutowanych dancehallowych tjunach przepuszczane są przez dziesiątki delayów, reverbów i taśmowych ech. Każdy dźwięk pełni funkcję sonicznej broni wycelowanej prosto w ciała zgromadzonych. Agresja, nienawiść i gniew znajdują swoje ujście w szaleńczym tańcu, którym sterują gościnnie pojawiający się w robaczywych numerach jamajscy nawijacze. Wokaliści, którzy często są przerażeni efektami współpracy z Bugiem. Bo jeśli chcecie jamajskiej dyskoteki, odpalcie sobie lepiej Flux Pavillion, a od tego dubmastera trzymajcie się z dala. [fika]

08-15.12

Warszawa MODERNA ul. Pańska 3 wstęp wolny • www.cloudmine.pl

Xmas Cloudmine

KIERMASZ

Świąteczne Chmury

Jeśli dla kogoś jednodniowe kiermasze to zbyt mało, to Cloudmine przygotowało tygodniowy maraton świątecznych zakupów. W kawiarni Moderna będzie można kupić ubrania i dodatki projektantów współpracujących ze sklepem internetowym organizatorów oraz prace młodych polskich grafików i ilustratorów. Swoje wieszaki wystawią m.in.: Ania Kuczyńska, Maldoror, UEG, She/s a riot. Nie zabraknie też książek od Bookoff, a na zakończenie szykuje się after party. [Lucy]


GRUDZIEŃ

REKLAMA

„One Night In Ibiza” – tego kawałka w wykonaniu Evel7n i Mike΄a Candysa nie trzeba nikomu przedstawiać, jednak nie są oni autorami tylko tego jednego hitu. Jeśli chcecie posłuchać ich na żywo, przyjdźcie na świąteczną imprezę do Hulakula – już 25 grudnia na żywo zaśpiewa dla Was Evel7n!

Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).

08.12

Warszawa Basen ul. Konopnickiej 6 start: 21.00 • wstęp: 30 PLN

Electronic Beats

Czasy się zmieniają. Lata mordęgi, uciekania przed babciną miarką, aby ta nie zdołała nas zmierzyć i nie uszyła idealnie pasującego, drapiącego jak cholera swetra w dziwnych kolorach, z szokującymi kwiatkami i przerażającymi zwierzętami zrodzonymi w umyśle szaleńca. I po co? Aby kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt lat później nie móc się doczekać, by pójść na bankiet, na który nie wypada nie iść w czymś z włóczki. Jezu, kiedy to się stało? Toteż idźcie, możecie się ubrać, jak nakazuje zwyczaj, albo wyjść na lamusów, którzy chodzą w bluzach, lanserskich kurtkach i w ogóle. Wasza decyzja. [kp]

Scott Kelly

15.12

Dustin Zahn

Hercules and Love Affair

IMPREZA

Herkules z boomboxem

Electronic Beats powraca do Warszawy. Tym razem gwiazdami będą Hercules and Love Affair, ulubieńcy polskiej publiczności, którzy grają u nas po raz 84. i ciągle ściągają tłumy. Tym razem muzycy nie będą grać na instrumentach ani śpiewać. Będą za to puszczać muzykę z kompaktów, mając nadzieję, że będziecie chcieli do niej tańczyć. Oprócz nich na scenie Basenu (i wszyscy odetchneli, że to jednak nie koncert) pojawi się związany z Kitsuné producent Moonlight Matters. Do zobaczenia. [dub]

15.12

Kraków Fabryka ul. Zabłocie 23 start: 21.00 • wstęp: 25-35 PLN

IMPREZA. Chociaż Dustin Zahn ma najgorsze zdjęcie promocyjne w historii muzyki, to znajduje się w czołówce twórców techno. Zaprezentuje wam swoje skillsy w odrodzonej Fabryce. [kp]

Salon Zimowy

Bankiet w swetrze

W swetr się zaplątałaś

www.hulakula.com.pl

KONCERT. Ci, którzy nie znają Neurosis, zapewne nie wiedzą, kim jest Scott Kelly, dlatego przekonywanie ich do zaskakująco odmiennej propozycji lidera sludgemetalowej grupy z Kalifornii jest równie uzasadnione, jak informowanie o tym wydarzeniu fanów zespołu. Dla wszystkich zainteresowanych dobrą muzyką występ Scotta Kelly’ego będzie okazją do poznania jego ciekawego repertuaru, mocno osadzonego w amerykańskiej tradycji songwritingu. [rar]

Warszawa Studio Teatralne Koło ul. Mińska 25 start: 20.00 wstęp: 10 PLN • www.teatrochoty.pl

IMPREZA

25.12 Warszawa, Hulakula ul. Dobra 56/66, start: 20.00

Poznań Pod Minogą ul. Nowowiejskiego 8 start: 20.00 • wstęp: 35-40 PLN

08.12

zwycięzca zeszłorocznego konkursu Ugly Sweater

12.12

Selah Sue

Kraków STUDIO ul. Witolda Budryka 4 start: 20.00 • wstęp: 95-120 PLN • www.goodmusic.pl

14.12

Warszawa Luzztra Al. Jerozolimskie 6 start: 00.00 • wstęp: 25 PLN

S_W_Z_K

15-16.12 Warszawa ul. Rozbrat 44 www.salonzimowy.pl

KIERMASZ. W szczycie świątecznego zakupoholizmu warto wziąć głębszy oddech, zwolnić na chwilę i odwiedzić Salon Zimowy. Na jeden weekend dawny gmach SLD zamieni się w stołeczne centrum nowej sztuki. Przy dźwiękach muzyki, z aromatyczną kawą w ręku będzie można porozmawiać z artystami oraz z przedstawicielami galerii i wydawnictw. Poza niewątpliwą szansą na networking będzie to też okazja, by w promocyjnych cenach nabyć prace najciekawszych artystów młodego i średniego pokolenia, klasyków fotografii oraz niedostępne w księgarniach publikacje, katalogi wystaw i druki kolekcjonerskie. [lucy]

Yard Sale vol. 8

15.12

Warszawa Soho Factory ul. Mińska 25 start: 12.00 www.mustachewarsaw.com

KIERMASZ. Zabawki? Check. Ubrania? Check. Rowery? Check. Wąsata Warszawa po raz ósmy da wam szansę kupienia najładniejszych, najfajniejszych i najbardziej niepowtarzalnych różności. [kp]

TRASA

Czekoladka

Z czym kojarzy wam się Belgia? Z komiksami, frytkami z majonezem i z czekoladą. To ostatnie skojarzenie to całkiem dobry trop, jeśli chodzi o najnowsze objawienie tamtejszej sceny muzycznej. Będąca przeciwwagą dla eksportowego techno i rock’n’rolla Selah Sue wypłynęła na szersze wody dzięki reklamie batoników. Emitowany również w naszej telewizji słodki utwór „This World” sprawił, że urocza Belgijka szybko podbiła serca nadwiślańskiej publiczności. My widzieliśmy ją podczas festiwalu Dour i potwierdzamy, że artystkę z Amy Winehouse łączą nie tylko pressbooki i fryzura, a jej popularność to nie medialny wymysł. [mk] Pozostałe KONCERTY: • 13.12 · Wrocław · Eter · ul. Kazimierza Wielkiego 19 · start: 20.00 · wstęp: 110-150 PLN • 17.12 · Gdańsk · Parlament · ul. św. Ducha 2 · start: 20.00 wstęp: 95-120 PLN • 18.12 · Poznań · Międzynarodowe Targi Poznańskie · ul. Głogowska 14 · start: 20.00 · wstęp: 95-120 PLN • 19.12 · Warszawa · Stodoła · ul. Batorego 10 · start: 20.00 · wstęp: 95-120 PLN

TRASA

Technoland

Połowa ekipy Swayzak powraca do Polski. S_W_Z_K – tak właśnie nazywa się David Brown gdy nie występuje w duecie – zagra w warszawskich Luzztrach, pokazując nam, jak brzmi muzyka spod znaku legendarnego Tresora. W naszym kraju pojawi się on na zaproszenie swojego dobrego znajomego Pierre’a LX, który od kilku miesięcy mieszka w Warszawie i stara się, wykorzystując swoją przeszłość didżeja klubu Fabric, zaprezentować, jak to się robi na Zachodzie. Dajcie się ponieść! [kp] Pozostałe IMPREZY: • 15.12 · KRAKÓW · RADAR · ul. Brzozowa 17 · start: 22.00 · wstęp: 10-20 PLN


patronaty

15.12

Prins Thomas

WARSZAWA 55 ul. Żurawia 32/34 • start: 22.00

15.12

Urodziny Bshosy

Warszawa 1500 m2 do wynajęcia ul. Solec 18 start: 22.00

IMPREZA

Bshosa zdmuchuje świeczki

Ben Klock

IMPREZA

Książę disco

Prins Thomas to dobry kumpel Lindstrøma, z którym wydał dwie studyjne płyty. Obaj wspomniani panowie, razem z Toddem Terje, to główne postaci nurtu space disco, łączącego retro house z krautrockowymi i progresywnymi wpływami. Thomas Hermansen (bo tak muzyk nazywa się naprawdę, pozbawiony swojego arystokratycznego tytułu) nie wspina się jednak po plecach bardziej znanego kolegi, ale sam mozolnie buduje swoją pozycję. Niedawno wydał drugi solowy longplay zatytułowany zwyczajnie „Prins Thomas 2”. W Piątkach możecie się spodziewać wielu wysmakowanych remiksów, reinterpretacji znanych utworów oraz fragmentów autorskich dokonać Prinsa. [croz]

16.12

Warszawa 55 ul. Żurawia 32/34 • start: 20.00 wstęp: 20 PLN

Reks

KONCERT

Tyranozaur Reks

Reks miał dotrzeć do stolicy już w październiku, jednak musiał odwołać część trasy i ostatecznie zawita do nas w środku grudnia. Corey Christie to postać dość szczególna, jeden z niewielu amerykańskich raperów, który wierny jest trueschoolowi i nie popada przy tym w autoparodię. W 2012 r. zdążył wydać dwa krążki, „Straight No Chaser” i „REBELutionary”, oba z mocno politycznymi tekstami. Imponująca jest też lista jego współpracowników. Bity dla Reksa produkowali reprezentanci absolutnej światowej czołówki: DJ Premier, Pete Rock, The Alchemist czy Statik Selektah, co potwierdza renomę bostońskiego hiphopowca. Jako support wystąpią HST oraz Mielzky. [croz]

Ostatnio w 1500 m² odbywają się same grube melanże, ale możecie być pewni, że impreza urodzinowa Bshosy będzie jeszcze grubsza. Menadżer klubu, didżej i radiowiec co roku wyprawia swoje „sweet sixteen”, zapraszając światowe gwiazdy. Pierwszą z nich jest Ben Klock, legenda berlińskiej sceny techno, znany ze swoich genialnych, czasami nawet trzynastogodzinnych setów, dla wielu klubowiczów stał się synonimem sławnego niemieckiego klubu Berghain. Oprócz niego w warszawskim klubie pojawią się również Midland i Pangaea. Pierwszy ma za sobą genialne duety z takimi producentami jak Pariah czy Pearson Sound (wtedy znany jeszcze jako Ramadanman), jest świetnym remikserem i to tylko kwestia czasu, aż stanie się jednym z najważniejszych nowych twórców muzyki techno. Drugi jest jednym z założycieli wytwórni Hessle Audio, a nad jego fantastyczną podwójną EP-ką rozpływaliśmy się dwa miesiące temu. Ten wypasiony skład uzupełnią polskie ekipy. Za deckami zobaczymy oczywiście także Blckshp, czyli Bshosę i Janusza. Rezerwujcie sobie 15 grudnia i przygotowujcie się na ból głowy kolejnego dnia. [oz]


ZAPRASZA

LISTOPAD www.go-ahead.pl

J e s s i e W a r e

22.03.2013

Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).

16.12

Warszawa Brzmi Ciężko

Warszawa Proxima ul. Żwirki i Wigury 99a start: 15.00 • wstęp: 25-35 PLN www.klubproxima.com.pl

20.12

POZNAŃ CK ZAMEK ul. Św. Marcin 80/82 start: 19.00 www.pozmodern.com

Moritz von Oswald Trio

Studio / Kraków

23.03.2013 Palladium / Warszawa

Lostbone

Festiwal

IMPREZA

Tak się jakoś niestety składa, że przeciętny słuchacz zna tylko te zespoły, które pojawiają się na okładkach pisemek i na stronach głównych poczytnych portali. Nawet w przypadku tak popularnego nad Wisłą metalu. Okazją do pokazania, że reprezentacja stolicy może z powodzeniem rywalizować ze Skandynawami, a kiedyś może i z Bay Area, jest impreza Warszawa Brzmi Ciężko. Odbywający się dwa razy do roku minifestiwal ma na celu wypromowanie najfajniejszych stołecznych składów metalowych i rock’n’rollowych. Bez napinki, po ziomalsku i z piwem w ręku można sprawdzić, że WWA to nie tylko miasto rapu i przestępstw. [mk]

Studyjny magik Max Loderbaur, znany z takich projektów jak Fisherman’s Friend czy Sun Electric i kolaboracji z Ricardo Villalobosem, producent i perkusista Sasu Ripatti aka Vladislav Delay występujący pod dziesiątkami aliasów i jeden z największych dubmasterów Starego Świata, współzałożyciel Basic Channel Moritz von Oswald w 2009 r. połączyli swe siły w ramach tria. Elektroakustyczne kombo zaczęło budować mosty pomiędzy jazzową improwizacją, techniczną motoryką i jamajską miłością do głębi i przestrzeni. Powstające często od zera „pionowe wzloty” i „poziome struktury” na stałe wpisały się w pejzaż współczesnej sceny eksperymentalnej, a każdy z występów zespołu stanowi niepowtarzalną okazję do usłyszenia czegoś zaskakującego. Dziwiącego też organizatorów, którzy nie są pewni, czy ustawiać krzesełka, czy zamiatać parkiet. [fika]

Jest ciężko!

Lana DeL Rey 2.06 Torwar / Warszawa

21.12

I znów

Rodzinne Święta

Warszawa Hydrozagadka ul. 11 Listopada 22 start: 19.00 • wstęp: 5 PLN

EntEr Shikari

19.01 Proxima / Warszawa

Billy talEnt

05.02 Studio / Kraków 06.02 Stodoła / Warszawa

SaBaton + EluvEitiE

01.03 Hala Orbita / Wrocław 05.03 Hala nr 2 MTP / Poznań

amanda PalmEr

and thE Grand thEft orchEStra 13.03 Proxima / Warszawa 14.03 Studio / Kraków

thE darknESS

16.03 Palladium / Warszawa W Y B O R C Z A . P L

Bilety do nabycia: go-ahead.pl, eventim.pl, ticketpro.pl oraz ebilet.pl Zapraszamy na www.facebook.com/agencjagoahead

The Spouds

KONCERT

W rodzinnym gronie

Zanim na dobre zatracicie się w świecie karpi i pierogów oraz zatoniecie w hektolitrach czerwonego barszczu i kompotu z suszonych owoców, chłopaki z Rachael i The Spouds przygotowały dla was strawę dla umysłu (chociaż śledzia przy barze też pewnie będzie można skosztować). Piąta edycja Rodzinnych Świąt będzie świętowana wyjątkowo hucznie. W przytulnych wnętrzach praskiej Hydrozagadki zaprezentuje się aż dziesięć formacji, każda z 20-minutowym setem. Oprócz gospodarzy zagrają m.in. The Freuders czy coraz popularniejsi Karate Free Stylers oraz tona innych, gitarowych składów. Gargantuiczny line-up poszerzą też didżeje, którzy zakończą noc długo po pasterce. Nie zapomnijcie mirry i kadzidła! [croz]


patronaty

31.12

Warszawa secret location www.1500m2.com

Mosca

31.12

Bankiet ciał

warszawa Muzeum Sztuki Współczesnej ul. Pańska 3 • start: 20.00 wstęp: 200 PLN • www.artmuseum.pl

Sylwester

Ulubiony

Mosca musi bardzo lubić nasz kraj. Wystarczy wspomnieć o tym, że występ na sylwestrze organizowanym przez 1500 m² będzie jego piątym setem w Polsce w tym roku. Do tego niezbyt często się zdarza, by tak znany producent pojawiał się u nas 31 grudnia. Dla przeciętnego promotora impreza sylwestrowa to szansa na łatwy zarobek. Na szczęście warszawski klub zdecydował się podnieść poprzeczkę – czym jest house, ostatniego dnia roku pokaże nam wspomniany Mosca. Człowiek znany z audycji w radiu BBC1, autor jednego z największych hitów zeszłego roku, którego EP-ka sprzed kilku miesięcy nie tylko umocniła jego pozycję na undergroundowej scenie muzyki elektronicznej, lecz także trafiła do przeciętnego słuchacza w Wielkiej Brytanii. Oprócz głównej gwiazdy na imprezie pojawi się czołówka warszawskich didżejów i producentów mocno związanych z klubem 1500 m² do Wynajęcia, nominowanym przez nas do Nocnego Marka w kategorii Miejsce Roku. [kp]

31.12

warszawa BASEN ul. Konopnickiej 6 • start: 20.00 wstęp: 80-200 PLN • www.artbasen.pl

Brodka

SYLWESTER

Trup w szafie

Jak zrobić popularnego sylwestra? Rozpowiedz wszystkim, że nazwa sylwestrowej imprezy pochodzi od francuskiego performance’u. Zapłać ludziom, aby wyglądali jak dadaiści, powiedz wszystkim, że mają być kulturalni i wyjątkowi. Bogaci i z wyższych sfer, a wszystko to wrzuć do przestrzeni muzeum, sztuka współczesna będzie tylko dodatkiem. Upewnijcie się, że ego wszystkich gości będzie połechtane. Pokażcie, że wiecie, jak to się robi, mówcie o niej jako o bankiecie. Dodajcie do tego polsko-brytyjski duet indie pop boogie The KDMS, didźejów z Austrii, Belgii i Polski, Dobre jedzenie, dużo muzyki i trzy poziomy w legendarnym budynku. Bum. Jur in. [kp]

31.12

Poziom 511

Ogrodzieniec POZIOM 511 Design Hotel & SPA Podzamcze • ul. Bonerów 33 start: 21.00 • www.poziom511.com

SYLWESTER

Tacy poważni

Zastanawiamy się, co wyniknie z tego połączenia. W czterogwiazdkowym hotelu i spa w Ogrodzieńcu wystąpią dwaj fantastyczni didżeje, którzy bardziej pasują do wydarzeń w loftowych przestrzeniach niż w przestronnych korytarzach designerskich hoteli. Jednak nie mamy zamiaru nie zachwycać się występem jednego z naszych ulubionych producentów Zeppy’ego Zepa, który w otoczeniu kryształowych żyrandoli będzie wyjaśniał drogiej publiczności, czym jest nowa elektronika. Po czym ośmiometrowy MentXXL pokaże, czym jest funk. Fajnie będzie. [kp]

SYLWESTER

Koncertowo na sylwestra

Muszę przyznać szczerze, że nienawidzę sylwestra, więc czemu zamiast układać sobie loka i jeść kiełbasę w towarzystwie innych loków nie pójść na fajny koncert? Taką szansę daje warszawiakom Basen, w którym 31 stycznia wystąpią Monika Brodka i Novika. Wiadomo, że będzie fajnie. Wiadomo, że będzie można tańczyć. A jak do tego dorzucicie imprezę w wykonaniu Beats Friendly, którzy zagrają po koncertach, to już w ogóle pozostaje niewiele wątpliwości. Albo można po prostu iść spać o 23.00. Wybór należy do was. [oz]

Zeppy Zep


Burgerator

Mięcho

Niech nikt na mnie nie krzyczy. Naprawdę. Lubię hamburgery. Mięso jest super, zwłaszcza mięso w bułce z sosami, grillowane, z warzywami. Lubimy jeść amerykańskie jedzenie. Niby proste, niezbyt zdrowe, ale efektywne i w swoim ogromie dodatków efektowne. Te wszystkie epitety idealnie pasują do dań serwowanych w Burgeratorze. Gdy piszę „dań”, mam na myśli hamburgery. Pyszne, soczyste, średnio wysmażone, pełne smaku. Z każdym kolejnym kęsem zastanawiałem się: „Kiedy do jasnej cholery pójdę na siłownię?”. Jest jednak jedno ale. Problemem warszawskiej sceny kulinarnej nie jest już brak miejsca, gdzie można zjeść śniadanie albo wgryźć się w bułkę z wołowiną. W stolicy lokali z tego typu jedzeniem zrobiło się ZA DUŻO. Czy naprawdę tak trudno jest zrobić coś nowego? Czy zawsze gdy pojawi się jedno miejsce, które zyskuje popularność, musi nagle powstać armia klonów? Te klony nie są z zasady gorsze. Jedzenie jest tak samo dobre, obsługa jest tak samo wolna, właściciele są tak samo młodzi i fajni, tylko nie ma w tym inwencji. Jeśli u kogoś sprzedają się dobrze belgijskie frytki/hamburgery/pieczywo wypiekane na miejscu/śniadania/prawdziwe azjatyckie zupy, to każdy też musi zacząć to robić. Jestem dużym fanem Burgeratora, bo lubię dobre mięso, szkoda tylko, że niczym się ono nie różni od dań, które można zjeść w całej Warszawie. [Kacper Peresada] ul. Żaryna 2b tel. 533 626 242

SOKOTRA

Wschód Bliski spotyka Daleki

Kuchnia jemeńska nie budzi wielu skojarzeń nawet wśród osób, które zawodowo zajmują się jedzeniem. Jedyne, co przyszło mi na myśl, to stara Jemenka w, nomen omen, Yemenite Quarter w Tel Awiwie, która ponoć wyrabiała najlepsze placki w całej okolicy. Ale że nigdy do niej nie dotarłam, pozostało mi samo wyobrażenie. By je rozbudować, udałam się do działającej od niedawna w centrum Warszawy jemeńskiej Sokotry. W niedużym lokalu udało się stworzyć wrażenie neutralnej przytulności, a jednocześnie wprowadzić pewne charakterystyczne elementy, które sprawiają, że Sokotra nie pomyli nam się z francuską naleśnikarnią ani z włoską pizzerią. To zasługa betonowych elementów wystroju – np. wielkiego słupa telegraficznego i zakątka do polegiwania na poduchach – w jakiś odległy sposób odsyłających na Bliski Wschód. Karta potwierdza te skojarzenia, przy czym uzupełniają ją odniesienia do kuchni indyjskiej: sporo tu różnych placków, przekąsek zawijanych w liście wina, ale i hummusu, serka paneer, okry i warzywno-drobiowych curry. Najciekawsze są chyba przekąski stricte jemeńskie: np. marynowana rzepa (10 PLN), wspomniane ryżowe zawiniątka waraq’ inab (8 szt./10 PLN) czy badinjan (15 PLN) – trzy przepyszne plastry grillowanego bakłażana, podane południowoindyjskim zwyczajem z sosami ostrym i słodkim oraz z ryżem. W Sokotrze znajdziecie kilka klasyków i garść nowości, a wszystko bardzo świeże – nawet w pozornie mało ruchliwy wieczór – i doprawione porządną, acz nieprzesadną ilością przypraw i ziół, co podobno właśnie jemeńską kuchnię wyróżnia. Popijcie salty lassi za 6 PLN, które bije na głowę wszystkie słone jogurtowe przekąski w stolicy! [Agata Michalak] ul. Wilcza 27 tel. 22 270 27 66 godziny otwarcia: pon.-pt. 09.00-22.00 · sob. 11.00-22.00 · ndz. 11.00-21.00

Meat Love

Kochać mięso inaczej

Na Hożą w warszawskim Śródmieściu dotarło mięso. Na szczęście nie nasze danie narodowe, czyli kebab, nie bitki wołowe czy pierogi we wnętrzach à la biesiada w Mrągowie ani nawet burgery, obowiązkowo z ekologicznej wołowiny. Właściciele Meat Love postawili na kanapki z pieczonymi na miejscu wędlinami, z wieprza i krowy, ze starannie wybranymi dodatkami i różnym pieczywem. Szklana witryna z ładnym logo, niestety zatarasowana autami, zachęca do zejścia po schodkach: w środku ścisk, ale przyjemnie, kilka stolików, dominuje jasne drewno. Zdjąłbym jedynie lusterka, które mają optycznie powiększać pomieszczenie – nie wszyscy chcą patrzeć na siebie, gdy przeżuwają rostbef. Specjalnością lokalu są porchetta – tłustawy, pieczony w kilku warstwach schab (19,50 PLN) – i pulled pork (18,50 PLN), czyli łopatka wieprzowa, która urzęduje w piekarniku przez bitych dziewięć godzin. Tej pierwszej akurat nie było (właściciele anonsują na FB, kiedy wychodzi z pieca), zamówiliśmy więc drugą. Danie podane jest ładnie, na desce z wytłoczonym logo, z porcją ogórków w zalewie. Z tym że pulled pork to raczej burger niż kanapka: włókniste, ale miękkie mięso łączy się ze słodką konfiturą z cebuli, wszystko serwowane w najlepszej bułce – odpowiednio chrupkiej, ale nie wysuszonej – spośród wszystkich burgerowni, w których jadłem. Jeśli więc porównamy ceny choćby z Burger Barem, to te z Hożej nie wydają się, po pierwszym zaskoczeniu, przesadnie wygórowane. Jest tu też oferta dla roślinożerców, którą przetestowałem na moim towarzyszu. Buraccio (marynowany burak, ser kozi, tymianek, podpłomyk, 12,50 PLN) umiarkowanie przypadło mu do gustu, ale to, co ja ukradłem z jego kanapki, mi smakowało. W Meat Love są też rostbef (różowy, z domowym majonezem, 17,50 PLN), gofry (na słodko i... z mięsem!, trochę już drogo) oraz buła orientalna i włoska (obie 18,50 PLN). Do picia kawy, herbaty, napój imbirowy (8 PLN) i mięta. Dobre mięso, dobre miejsce. [Mariusz Mikliński] ul. Hoża 62 godziny otwarcia: pon.-czw. 10.00-22.00 · pt.-sob. 10.00-23.00 · ndz.10.00-22.00


nowe AÏOLI Cantine Bar Café Deli

Buła, dorsz i cebula

Kolejne już miejsce wyrosłe na gruncie szalejącej (i przyznajemy – niezmiennie cieszącej nasze bułolubne dusze) mody na piekarnio-knajpki z ciężkimi drewnianymi stołami. AÏOLI Cantine Bar Café Deli serwuje sałatki, wspomniane burgery (z wołowiną, jagnięciną, są też z warzywnym sznyclem), sandwiche (z chorizo, wołowiną, dorszem, gorgonzolą albo krojoną jagnięciną) oraz pasty i pizze. Wszystkiego nie więcej niż sześć rodzajów – karta dań nie jest więc przytłaczająca. Kanapki i burgery (wszystkie na wypiekanym na miejscu pieczywie) serwowane są z małą sałatką i frytkami. Oprócz tego jest dość duży wybór drinków i alkoholi. Przetestowaliśmy sałatkę Green Flatbread (19,90 PLN, guacamole, marynowana rzepa – tej akurat nie dostrzegliśmy, karmelizowana marchew, mieszanka sałat, marynowana czerwona cebula, pszenica, hummus, sos aïoli i placek flatbread), która wypadła przyzwoicie, w dużej mierze dzięki bardzo smacznemu dressingowi. Do tego wzięliśmy najlepszą z całego zestawu kanapkę z dorszem pieczonym w panierce (19,90 PLN) oraz lamburgera (29,90 PLN) z jagnięciny, który nas nie zachwycił – był zupełnie płaski w smaku i zagubił gdzieś swoją „jagnięcość”. Największe rozczarowanie to jednak frytki – efektownie podane (jak zresztą wszystko – dbałość o dopracowanie szczegółów jest w AÏOLI godna pochwały) w ceramicznej doniczce, ale ewidentnie z mrożonki, niedopieczone i twarde. Po wizycie w AÏOLI byliśmy nieco skonfundowani. Siłą tego miejsca na pierwszy rzut oka wydają się dość nieoczywiste zestawienia smaków, które jednak okazały się zupełnie przeciętne. Nie chodzi jednak o to, że jest niesmacznie. Po prostu bez szału. Wrócimy tu przetestować śniadanie albo na szybką bułę z dorszem. [Sylwia Kawalerowicz] ul. Świętokrzyska 18 godziny otwarcia: codziennie od 09.00 do ostatniego gościa www.aioli-cantine.com

Bar Cenzura

Minimal kawka

Mysia 3 to miejsce eleganckie. Na trzech piętrach ekskluzywnego domu towarowego rozlokowano sklepy takich marek, jak Nap Concept Store z wyposażeniem wnętrz, COS – luksusowy brand H&M-u, DKNY czy Universal Clothing Company, jest też butik z bielizną Elle McPherson i atelier Dawida Wolińskiego. Bardzo fancy. Na ostatnim piętrze rozlokował się zaś bar Cenzura, który zgodnie z założeniem ma być miejscem, gdzie można wpaść na kawkę i wrzucić coś na ząb po trudach zakupów. Choć nic nie kupiliśmy, do baru wstąpiliśmy z ciekawością. Lokal jest przede wszystkim bardzo efektowny w swojej prostocie i superminimalistycznym wystroju. W białym wnętrzu punktem centralnym jest długi kamienny stół barowy, osadzony na metalowym rusztowaniu. Są też nieco bardziej wygodne siedziska niż wysokie metalowe krzesła, ale te robią największe wrażenie. Karta jest równie oszczędna, jak wnętrze. Znajdziemy w niej kawy (espresso 7 PLN, latte 12 PLN, cappuccino 9 PLN), herbaty (9 PLN), napoje, dwa rodzaje kanapek i domowe ciasta (12 PLN). My trafiliśmy na marchewkowe i brownie z bananami (obydwa smaczne) oraz ciabattę z camembertem, rukolą i majonezem (też bez zarzutu). Cenzura czeka na koncesję, więc pewnie niedługo menu poszerzy się o wina i drinki. Tak czy siak, miejsce znakomicie nadaje się na spotkanie z gatunku bardziej formalnych (choć atmosfera jest zupełnie niezobowiązująca) albo kawkę ze znajomym, na którym chcemy zrobić wrażenie światowców. [Łukasz Chmiel] ul. Mysia 3 godziny otwarcia: pon.-sob. 10.00-20.00 ndz. 12.00-18.00

miejsca

Warszawa


Fisz

Beth Ditto

Hip-Hop / Wódka /

Très.B. Podczas głównego gigu po raz kolejny zachwycaliśmy się znakomitą akustyką praskiego klubu, wszystkie forsowne, potrójne harmonie wokalne brzmiały znakomicie, nawet w momentach, kiedy muzycy odsuwali się od mikrofonów i śpiewali praktycznie a capella. Piosenki z jedynej płyty Dry the River „Shallow Bed” nie różniły się od swoich studyjnych wersji, ale przecież nawet na płycie brzmią one porywająco. Muzycy byli w wyraźnie dobrych humorach, wspominali poprzednie wizyty w Polsce i z rozbawieniem prezentowali własnoręcznie zrobiony banner reklamowy, składający się z trzech kartek A4. To nie był długi koncert (zaledwie osiem piosenek i pojedynczy bis), ale na pewno jeden z najlepszych i najbardziej szczerych, jakie widzieliśmy w tym roku. A sądząc po pokoncertowym zamieszaniu wokół muzyków, którzy nie nadążali wręcz z pozowaniem do zdjęć, podpisywaniem biletów i sprzedażą koszulek (robił to sam wokalista), nie jesteśmy w tym osądzie osamotnieni.

ojczyzna

Koncertopad

Listopad, oprócz depresji i mrok u, wnosi w nasz także bogactwo e życia muzycznych prz eżyć. Od kilku ła lat jest najbard dnych ziej koncertowym miesiącem w ro ku Tekst: Adamski, Kawalerowicz, Rejowski, Rozwadowski, Wiechnik Foto: www.bajerski.org, Sarama

Na szczęście, mimo odwołania występu Grimes, nie zawiódł nas również w tym roku. Zaczęło się od Twin Shadowa, którego druga, wydana całkiem niedawno płyta podzieliła redakcję. Zwiewność i naturalna lekkość cechująca debiut Georga Lewisa Juniora (co do której się wszyscy zgadzamy) ustąpiła miejsca siermiężnemu (zdaniem niektórych) kiczowi lat 80., dając (co poniektórym) powody do obaw o jakość jego występu. Fani ejtisowej stylistyki nie mogli się za to doczekać. Ale od początku: warto wspomnieć o paru niespodziankach przygotowanych przez organizatorów koncertu. Pierwszą były niezrozumiale wysokie ceny biletów (stówa? serio?). Drugą, punktualny (i zwyczajnie za wczesny) start koncertu – sporo osób pojawiło się w klubie dopiero w połowie (ale to raczej nauczka na przyszłość niż zarzut pod adresem agencji koncertowej). Również nagłośnienie tego wieczoru pozostawiało wiele do życzenia i nawet wyprawa w okolice konsolety realizatora nie pomogła. Starsze kawałki okazały się stratą czasu, ponieważ zostały w dość drastyczny sposób przearanżowane i w efekcie pozbawione lekkości i klimatu. Na szczęście wspomniane ejtisowe numery wypadły świetnie. Sam Gorgie – na początku nieco wsobny (co nie przeszkodziło mu od pierwszych minut „wyhaczać” co ładniejszych dziewczyn z publiki i obdarzać je przeciągłymi spojrzeniami połączonymi z zawadiacko-zalotnymi uśmiechami) – z każdym kolejnym łykiem wyborowej (a nie przychodziło mu to łatwo, rzekoma „polish finest” zdecydowanie nie przypadła mu do gustu) coraz bardziej się rozluźniał, rzucał żartami, pozwolił sobie nawet na bardzo zabawny monolog dotyczący swoich korzeni, naszej historii i niemieckiej rezerwy. Koncert był dość długi, muzycy coraz bardziej

zaangażowani, a publika od początku bardzo entuzjastyczna. Nagłośnienie i oświetlenie faktycznie rozczarowało, ale już dawno przestaliśmy się tym przejmować. Inaczej musielibyśmy opuszczać 90% organizowanych w Polsce koncertów. Po obfitującym w atrakcje weekendzie, kto jeszcze miał siłę (i, naturalnie, odwagę, by przemknąć przez

kipiącą agresją z okazji Święta Niepodległości stolicę), w niedzielę mógł się wybrać do Fabryki

Trzciny na koncert romantycznych smutasów z Beach House. Amerykańskie trio powoli, ale konsekwentnie buduje sobie w naszym kraju fanbase. Kto przegapił występ Beach House na tegorocznym Tauronie, mógł sobie to odbić z powodzeniem na warszawskiej Pradze. Choć nad sceną brakowało apokaliptycznych chmur na nocnym niebie, a gig nie zakończył się jakże adekwatnym do nastroju deszczem, również tutaj udało się zainstalować śmigła wentylatorów, które powolutku, z kawałka na kawałek, coraz wyraźniej cięły snopami światła miękkie brzmienia i ciemno-aksamitny głos Victorii Legrand. Jeśli Beach House poruszają, to gdzieś głęboko w środku – nogi wrastają w ziemię, przytłoczone pięknym smutkiem płuca z trudem łapią oddech. Zespół, na scenie mocno statyczny, szamoce się trochę z emocjami, też jakby podskórnie odczuwając nastroje, które sam wyczarowuje. Wychodziliśmy rozmarzeni, na miękkich nogach.

W kolejny lodowaty listopadowy weekend atmosfera, jaką udało się wytworzyć londyńczykom z Dry the River w warszawskiej Hydrozagadce, była więcej niż gorąca. Wieczór rozpoczął koncert niespodzianka, którym okazał się występ dobrzej znanego i lubianego

Po kolejnej z listopadowych atrakcji, występie Gossip, nie bardzo wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Zastanawialiśmy się, czy po infekcji elektroniką, którą zaaplikowali Gossip producenci z Xenomanii, z tej kopiącej i gryzącej kapeli sprzed kilku lat coś jeszcze zostało? Jeśli mieliście podobne wątpliwości, to tak jak my musieliście być zaskoczeni. Przy całej swojej zadziorności Beth nie straciła klasy – to rockowa diwa, kochająca publiczność, zresztą z wzajemnością, od pierwszego wejrzenia do ostatniego buziaka posłanego ze sceny, i jeszcze długo potem. Towarzyszący jej i pozostający raczej w cieniu muzycy tworzyli tylko akompaniament, rytmiczne tło dla niesionych jej mocnym głosem piosenek – wciąż surowych, oszczędnych,

nieskażonych syntezatorowym przepychem

i miękką produkcją bębnów. Dowodem było choćby świetne „Get Lost” z ostatniej płyty. Synkretyzm dominował na tym koncercie. Covery Lady Gagi i Black Sabbath nie tylko się ze sobą nie gryzły, lecz idealnie wpisały się w charakter zespołu i pokazały, na czym polega siła Gossip.

Tego samego dnia mogliśmy zobaczyć także dość nietypowy występ polskich gwiazd. Warszawa doczekała się bowiem swojej edycji wielkiego koncertowego pojedynku Sound Clash, podczas którego zmierzyli się Fisz i Emade z Acid Drinkers. Hip-hop rywalizował z heavy metalem na dwóch scenach ustawionych naprzeciwko siebie. Ponaddwutysięczna, bardzo różnorodna publiczność wspierała mocno obie kapele. Raz głowy zwracały się ku poznańskim guru heavy metalu, których pamiętamy jeszcze z czasów kaset i walkmanów, raz ku Tworzywu, prezentującemu najbardziej rock΄n΄rollowy hip-hop w Polsce. Publiczność oszalała po wyjściu na scenę Kasi Nosowskiej, która wsparła Fisza swoim wokalem. Na zakończenie wydarzenia Acid dołączyli do Fisza i wspólnie zagrali energetyczne „Iron Maiden”. Po zaciekłej bitwie trofeum zdobył Fisz i Emade z wynikiem 3:1. Obie ekipy dały z siebie wszystko, dlatego o rezultacie zadecydowała pewnie średnia wieku publiczności, dla której czasy świetności Acidów to odległa przeszłość.

WIĘCEJ W AKTIVIŚCIE NA IPADA Do ściągnięcia na stronie: APP.AKTIVIST.PL



tylne wyjście będzie jarać. b lu ło ra ja , ra as ja my o tym, co n psze rzeczy e e z jl a is P n . e ż rk z a p ra ) o jt j, he ie niej, tym dziwn hype (a czasem iw y z jn d y c im k a e d ż , re m li y ie Cz ow ię – wiadomo b przed nami s je y ł z m a la z a ic n n z h ra g yc jom Nie o , że ktoś ze zna o g te la d ię s je znajdu

„Komedia” reż. Rick Alverson

Tiry małe i duże

Jedwabne vs. Nowy Jork

Polskie kino jest jak didżeje. Dlaczego? Bo, cytując Morrisseya, it says nothing to me about my life. Albo Zagłada, Jedwabne, husaria i skrajna patologia, albo kolorowe wnętrza, Tomasz Karolak i patologicznie głupie „żarty”. Nic pośrodku, nic bez patriotycznego patosu albo świńskiego rechotu. Dlatego takim wytchnieniem jest dla mnie wrocławski festiwal niezależnego kina amerykańskiego. Dobre warsztatowo, sprawnie opowiedziane, mądrze napisane, bezboleśnie zagrane smutno-śmieszne filmy o życiu. Życiu żywych ludzi. Ludzi, z którym można jakkolwiek się utożsamić, odnaleźć w ich rozterkach swoje problemy. I nie chodzi o to, żeby dostać filmowy odpowiednik Radia Zet i oglądać tylko to, co już się zna. Chodzi o inteligentną, błyskotliwą rozrywkę, która pobudza do myślenia bądź działania – zamiast wywoływać mdłości lub ciężką depresję, jak to jest w przypadku kina polskiego. I czym się tu jarać? Jaram się, że gdzieś tam daleko młodzi filmowcy robią dobre, tanie filmy, które ja mogę oglądać – a pomagają im w tym różne instytucje. Naszym filmom również pomagają instytucje – Polski Instytut Sztuki Filmowej hojnie wspiera liczne produkcje. Problem w tym, że za kwotę, jaką zasila się pojedyncze „filmy z misją”, można by zrealizować kilkadziesiąt, a nawet kilkaset niezależnych filmów. Czy byłyby filmami bardziej wartościowymi od „Pokłosia” albo „Bitwy pod Wiedniem”? Nie wiem (choć mam pewne podejrzenia), bo takie filmy w Polsce generalnie nie powstają. [Ola Wiechnik]

W internecie jest wszystko, a dotrzeć na jego kraniec, to jak stanąć na krawędzi kuli ziemskiej. YouTube dał nam m.in. walki rosyjskich watażków i Gurgo, studenta o aparycji gimnazjalisty, recenzującego produkty spożywcze, krzesła i telefony zabawki. Trudno się dziwić, że coraz rzadziej oglądamy na YouTubie teledyski i klipy z koncertów, skoro są tam takie skarby. Jednak większość tych perełek to zaledwie cztero- pięcio-, maksymalnie dziesięciominutowe filmiki. Jest jednak pewien użytkownik, który wrzuca klipy nie krótsze niż pół godziny. Jego nick to Wujek Bohun, a pasja to tiry – Bohun zajmuje się sklejaniem miniaturowych modeli tych pojazdów. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby tą pasją nie dzielił się z ponad milionem ludzi, którzy obejrzeli jego filmy. Z ciekawości sprawdziłem, ile taki model może kosztować – niestety jedna pensja niżej podpisanego to za mało. Bohun, gdy już sklei zabawkę, zasiada przed komputer, by zagrać... w symulator tirów „Euro Truck Simulator 2”. I tym także dzieli się ze światem za pośrednictwem YouTube΄a: – Muszę mówić o wszystkim, takiej roli się podjęłem” [tak, podjęłem]. Bohun opowiada o wnętrzu wirtualnej ciężarówki, o korkach na drodze, o pogodzie na aktualnej trasie – bite półtorej godziny, razy 12 odcinków, razy dwa sezony. I właściwie nie ma znaczenia, czy Bohun przemierza prawdziwe drogi, czy tylko odpala wirtualnego tira. Czas pogodzić się z tym, że internet to nie „druga” rzeczywistość, gorsza od tej „realnej” – wnętrze wirtualnej ciężarówki nigdy jeszcze nie było tak podobne do tego prawdziwego, a zyoutubować można wszystko. [Alek Hudzik]

Piąty smak

YouTube jest pełen dziwnych ludzi. Razem z redaktorem Hudzikiem spędzamy dużo czasu na szukaniu dziwactw. Także w pracy. Zwłaszcza w pracy. On ma swoich faworytów, ja mam swoich. Chciałbym więc napisać kilka słów o emmymadeinjapan, na której filmiki natknąłem się kilka tygodni temu. Emmy jest Amerykanką pochodzenia azjatyckiego, która obecnie mieszka w Japonii. I bardzo lubi słodycze. Jak prawie każdy. Jednak Emmy nie zadowala się po prostu jedzeniem tego, co dostępne w kraju, w którym akurat przebywa – ona chce spróbować słodyczy z każdego zakątka świata. Co więcej, chce się z nami podzielić swoimi doznaniami. Dość regularnie możemy więc podziwiać dziewczynkę, która je. How cool is that? Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, jak trudno jest opisać swoje doznania smakowe. Możecie powiedzieć „pycha”, „chrupkie”, „ciągnące się”, ale to za mało. Dlaczego więc uwielbiam oglądać te filmiki? Bo to nie ma najmniejszego sensu. Najpopularniejszym odcinkiem w historii jest ten, w którym Emmy je polskie produkty i w ciągu 14 minut z milion razy używa słów „pyszne”, „czekoladowe”, „to jest całkiem dobre”, „hmm... intrygujące”. A jedyne słowa, jakie przychodzą do głowy widzowi, to: „po co ja to właściwie oglądam?” i „gdzie jest najbliższa cukiernia?!”. [Kacper Peresada]

REDAKCJA NIE ZWRACA MATERIAŁÓW NIEZAMÓWIONYCH. ZA TREŚĆ PUBLIKOWANYCH OGŁOSZEŃ REDAKCJA NIE ODPOWIADA.

Warszawa

warszawa@aktivist.pl

redaktor naczelna

Sylwia Kawalerowicz skawalerowicz@valkea.com

zastępca redaktor naczelnej Ola Wiechnik owiechnk@valkea.com

redaktor miejski (wydarzenia) Kacper Peresada kperesada@valkea.com

redaktorzy

Film: Mariusz Mikliński Muzyka: Filip Kalinowski

menedżer ds. promocji i informacji miejskiej

Kraków

krakow@aktivist.pl

Maja Duczyńska majka.duczynska@aktivist.pl

Łódź

dział graficzny

Poznań

Paweł Sky

fotoedycja / grafika

lodz@aktivist.pl poznan@aktivist.pl

Daria Ołdak daria.oldak@aktivist.pl

Trójmiasto

korekta

Wrocław

Mariusz Mikliński

trojmiasto@aktivist.pl

Reklama

Współpracownicy Mateusz Adamski Piotr Bartoszek Andrzej Cała Łukasz Chmielewski Jakub Gralik Piotr Guszkowski Aleksander Hudzik Łukasz Iwasiński Urszula Jabłońska Michał Karpa Michał Kropiński Paweł Lachowicz Agata Michalak

Rafał Rejowski Julia Rogowska Cyryl Rozwadowski Lucyna Seremak Iza Smelczyńska Karolina Sulej Anna Tatarska Maciek Tomaszewski Aleksandra Żmuda

Ewa Dziduch, tel. 664 728 597 edziduch@valkea.com Dział Sprzedaży Lokalnej Karolina Janowska kjanowska@valkea.com

Valkea Media S.A. 01-747 Warszawa ul. Elbląska 15/17

tel.: 022 639 85 67-68 022 633 27 53 022 633 58 19 faks: 022 639 85 69

Druk Elanders Polska Sp. z o.o.

wroclaw@aktivist.pl

Zgłoszenia imprez do kalendarza do 15. dnia miesiąca!

Projekt graficzny magazynu Magdalena Piwowar

Dystrybucja 4Business Logistic

Dyrektor Zarządzająca Monika Stawicka mstawicka@valkea.com

Dział Finansowy

Elżbieta Jaszczuk ejaszczuk@valkea.com

Dystrybucja

Krzysztof Wiliński kwilinski@valkea.com




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.