Aktivist 165 marzec 2013

Page 1

marzec

Warszaw a Kraków Trójmias to Łódź Poznań Wrocław Katowice

„AKTIVIST” na iPada ściągnij Z: APP.AKTIVIST.PL

165/2013 Made with

QRHacker.c

om

sokół, robaki , koty i psy



Czapki, które mogliście wygrac u nas w ubiegłym wygrać miesiącu, tak nam się ciężko było podobały, że trudno było sie z nimi rozstać. nam się

„AKTIVIST” na iPada:

Marzec. Zimowe przesilenie. Wychodzimy już tylko wtedy, kiedy szef dzwoni po raz drugi z pytaniem, dlaczego nie ma nas przy biurku. Pijemy w domu. Zapisaliśmy się na streczing. Jest tak źle... już może być tylko lepiej! Powoli budzi się w nas entuzjazm. Ej, w zasadzie jesteśmy w najlepszym momencie – wszystko, co dobre przed nami: ocieplenie, zmiana czasu – wreszcie będzie jasno!, pierwsze listki, przesiadywanie na ławkach, imprezy pod gołym niebem, frytki jedzone nie zgrabiałą ręką w biegu, ale wygodnie na krawężniku. Znów będzie można otwierać okna i stać na przystanku bez wiecznie spiętych mięśni. Podobno czekanie na przyjemność jest tak samo przyjemne. Więc czekamy. Jest fajnie. Sylwia Kawalerowicz redaktor naczelna

Nasza okładka Z okładki spogląda na was MC Melodee, która wystąpi w Warszawie w klubie 55 (08.03) i w Gdańsku w klubie Polmozbyt (09.03). Zdjęcie: Wayta

elują...

ni skrycie bum

ji: jed Z życia redakc

...inn

i prac

ują w

pocie

czoła

Nasz człowiek

Jacek Drużkowski „Aktivist” swoich ludzi ma już w całej Polsce. Doskonałym tego przykładem może być nasz krakowski reprezentant Jacek Drużkowski. Na co dzień didżej i manager muzyczny klubu Pauza. Miłośnik wszystkiego, co dobre i smaczne. Jego zadanie to monitoring i selekcja wydarzeń z południowej części naszego kraju oraz ich niebanalny opis.


sencja e t n kwi / nologia h c e t / ć ś Tre

e i c n e i r o Na


myśl” stała się o p i z s a „M O WW znego albumu idzianej przez yc w s j, la e k w o ja p yc o d h e ip ny h wa re h ji krajowej sce Sony dwupłyto yc z d e n rz o p k j latach chudyc ie e n o n ś c ć e ś ła b ie w o i w a i o n p ri a o to yd o W lsce. T h wy o his ynania samyc raperów w Po tem do rozmo z h s c k o yc p te n a o re ż n p ć łu s a s a a w n z dla a wpły rdziej ga nie powinn dnego z najba a je w a ry e ln ri a a tu k k t a a pryzm ego ich z o tym, dlacz ra o h yc b ru g i latach ych zaangażowan Koniunktura jednak szybko się skończyła, Debiutowaliście w 1999 r., kiedy rynek muzyczny w niczym nie przypominał obecnego. Już w 1997 r. jako TPWC supportowaliśmy z Ponem Run D.M.C. To był pierwszy krok, ktoś o nas usłyszał. Później już jako Zip Skład nagraliśmy kilka numerów na różne składanki Volta i dograliśmy swoje zwrotki na czwarte Wzgórze i drugą Molestę. Wtedy też zadebiutowaliśmy z „Powszednim chlebem”. W pewnym momencie pojawił się Krzysztof Kozak, założyciel wytwórni R.R.X. – dziś słynny dzięki filmowi „Jesteś bogiem” – który zapłacił nam za gotowy krążek pewną kwotę i... to był koniec naszych rozliczeń. Wytłoczył płytę i wpuścił do sklepów. Ile sprzedało się egzemplarzy, wie tylko on, a może sam też nie wie, bo był w takim melanżu, że nie pamięta. To były czasy ogromnej zajawki, totalnego zżycia z ekipą i choć dbaliśmy o swoje interesy, to kasa była kwestią trzeciorzędną. Były to też czasy dzikiej fonografii i galopującego piractwa, więc pewnie nie tylko Kozak sprzedawał te egzemplarze. Myślę, że osób, które zarobiły na tej płycie więcej od nas, jest mnóstwo. Skalę piractwa widzieliśmy na koncertach, na których ludzie przynosili nam te skopiowane, brzydziej wydane, wyblakłe płyty do podpisów. Rok później, już jako W Witrynach Odbicia, trafiliście pod skrzydła mejdżersa – BMG, które później zostało wchłonięte przez Sony. Było to jeszcze przed wybuchem wielkiej hiphopowej mody. Duże wytwórnie interesowały się już rapem? To jest ciekawa historia. Poznaliśmy się z Perkozem (gitarzystą Jackiem Perkowskim – przyp. red.), z T.Love, który powiedział, żebyśmy dali mu to, nad czym pracowaliśmy, a on zaniesie to Markowi Kościkiewiczowi, z którym wcześniej grał razem w De Mono. Kościkiewicz był wówczas szefem Zic-Zaca, później wykupionego przez BMG. To był ostatni kontrakt, który on z kimś podpisał. Później sprzedał całą wytwórnię i cieszył się na tyle dużą swobodą finansową, że nie w głowie mu były takie rzeczy.

Sokół

Warszawski raper, wydawca i radiowiec. Współzałożyciel wytwórni Prosto, która swoich fanów również ubiera. Obecny na krajowej scenie hiphopowej od samego jej początku, konsekwentny reprezentant szkoły streetsmart. Bez względu na to, czy jego zwrotki trafiają na nagrania Zip Składu, WWO, TPWC czy duetu z Marysią Starostą, od ponad dekady utwierdza słuchaczy w tym, że niebezpodstawnie przyjął tytuł „narratora”.

Jak odnaleźliście się w dużej wytwórni? Zaczęliśmy mieć świadomość tego, jak ważne są prawa autorskie. Kozak nie miał hologramów i nie regulował swoim artystom ZAiKS-ów, więc uciekało nam przez to parę złotych. Z Kościkiem wynegocjowaliśmy umowę, że dostajemy taką samą kwotę jak w R.R.X plus procent od sprzedanych płyt. Z tym że przy „Powszednim chlebie” kwotę tę dostaliśmy za gotowy materiał, a przy pierwszym WWO była ona naszym budżetem na nagranie płyty. Dokładnie tak jak działa to w dzisiejszym biznesie fonograficznym. Uporządkowaliśmy to i zyskaliśmy pewność, że wszystko jest legalne, ZAiKS-owane, idzie oficjalnymi kanałami dystrybucyjnymi i trafia do każdego z dużych sklepów muzycznych, które funkcjonowały wówczas bardzo dobrze, a na pewno lepiej niż teraz. Dopiero ten deal był naszym wejściem w normalny tryb wydawania muzyki. Na podstawie tych doświadczeń budowałeś wtedy Prosto, będące jeszcze częścią BMG? Wytwórnia wyszła z propozycją, żebym zrobił dla niej hiphopowy sublabel. Nazwę miałem gotową od 1999 r., więc dogadaliśmy się i podpisaliśmy umowę na trzy płyty. Jedna z nich, „Grube ziarno”, projekt znanego z JWP Kuby O, nie wyszła nigdy. Ukazał się natomiast album producencki Waco, przy którym pojawiły się już zgrzyty z wytwórnią matką, dlatego solowy album Pona wypuściliśmy już nakładem niezależnego Prosto. Czarę goryczy przelało umieszczenie numeru WWO na składance „MTV Fresh”. Bardzo wkurwiliśmy się za tę akcję, bo mieliśmy zapisane w kontrakcie, że muszą z nami konsultować wszystkie działania, a na tej kompilacji było pełno chujowych zespołów, obok których nie chcieliśmy się pojawiać. Zadecydowaliśmy, że sublabel przestaje istnieć, a ja z moim obecnym wspólnikiem dogadałem się, że razem poprowadzimy samostanowiące o sobie wydawnictwo. Jako WWO nie mogliśmy tak po prostu zerwać umowy, która zobowiązywała nas do nagrania kolejnych płyt. Rozwiązaliśmy więc zespół i założyliśmy nowy pod inną nazwą i w innym składzie (do Sokoła i Jędkera dołączył DJ Deszczu Strugi – przyp. red.). Oba nazywały się WWO – pierwszy W Witrynach Odbicia, drugi – W Wyjątkowych Okolicznościach. Składanka „MTV Fresh” jest symptomatyczna dla czasów, w których zaczęła się hiphopowa moda – krajowe zespoły na okładkach „Bravo”, naklejki w chipsach i całe zastępy węszących za pieniędzmi pseudoraperów. To bardziej pomagało czy przeszkadzało nowo powstałemu Prosto? Nasze nagrania miały wówczas bardzo dobrą rotację w telewizjach muzycznych i w istniejącej jeszcze wtedy Radiostacji. Klip do „Damy radę”, singlowego numeru z wydanego już niezależnie, drugiego albumu WWO, przez pół roku utrzymywał się na pierwszym miejscu listy przebojów stacji Viva Polska. Kilka razy może spadł o jedno oczko czy dwa, ale generalnie cały czas prowadził. Zresztą już pochodzący z wcześniejszej płyty – której reedycja właśnie wychodzi w Sony – teledysk do „Jeszcze będzie czas” był dosyć często puszczany w MTV.

niedzielni słuchacze odpłynęli na fali kolejnej mody i znów nastały dla rapu chude lata. Mniej więcej w tym samym czasie rozrosła się gałąź ubraniowa Prosto. Jedno ma związek z drugim? Ma na pewno, choć nie było to zaplanowane. W 2002 r. zrobiliśmy pierwsze koszulki, które miały reklamować label. Ich popularność okazała się tak wielka, że rok później zaczęliśmy produkować je na dużo większą skalę. Płyty rozchodziły się coraz gorzej, więc tylko dzięki firmie odzieżowej mieliśmy z czego finansować inne projekty. W 2003 r. nastąpił zdecydowany spadek sprzedaży kompaktów. Mimo że właściwie skończyło się piractwo płytowe, to zaczął się internet i nagle tam wszystko zaczęło nam wyciekać. Dziś – choć internet ma jeszcze większy zasięg niż wtedy – znów jest dużo lepiej. Potrafisz wskazać moment, w którym zaczęło się poprawiać? Apogeum hiphopowego piractwa był rok 2005. Wtedy wszyscy trzęśli dupami, bo właściwie nic się nie sprzedawało. Poprawa nastąpiła dopiero w 2011. To był niesamowity rok, który oczywiście poprzedziły lata rozwoju wspomagającej się internetem sceny podziemnej. Ponieważ wraz ze schyłkiem mody hip-hop został całkowicie pozbawiony dostępu do mainstreamowych mediów, sieć stworzyła mu alternatywę. Dzięki temu mamy dziś ProstoTV i wiele innych kanałów na YouTubie, które radzą sobie bardzo dobrze. Wystarczy spojrzeć na ogólnodostępne, oficjalne statystyki. Mamy ponad 300 milionów wejść na nasz kanał, klipy, które mają po dziesięć, a nawet 20 milionów odsłon. To jest trochę tak jak z tymi ubraniami – jeśli wierzysz w coś i robisz to z sercem, los ci sprzyja i podsuwa pewne rozwiązania, ale jeśli ich nie wykorzystasz i prześpisz ten czas, to los drugiej szansy może ci nie dać. Taką szansą były dla nas ubrania, a kiedy tradycyjne media się od nas odwróciły, pomógł nam internet. Hip-hop uświadamia, że nie można spać, cały czas trzeba być na oriencie. Czasy się zmieniają, media się zmieniają, świat się zmienia, więc i ty nie możesz stać w miejscu i myśleć, że przez całe życie będziesz sprzedawał kasety z budki pod Pałacem Kultury. Cały czas trzeba się dostosowywać, ale tylko do technologii, a nie do słuchacza i aktualnie modnych treści. Czas pokazał, że to właśnie hip-hop jest najlepiej przystosowany do dzisiejszych warunków. Mejdżersi wciąż załamują ręce nad spadającą sprzedażą płyt, lobbują za wprowadzaniem surowszych kar dla internetowych „piratów” i... zazdroszczą wam wyników. My nie próbujemy zawracać kijem Wisły i tłumaczyć młodym ludziom, że powinni kupować kompakty, bo one są fajniejsze. Oczywiście, wiadomo, że są najfajniejsze, tak samo jak winyle czy wszystkie inne namacalne nośniki. Ja wychowałem się na płytach i do końca życia będę je nagrywał i wydawał. Nie wyrosłem w kulturze singli, lecz albumów, dopiero z okładką i książeczką muzyka tworzy dla mnie całość. Nie będziemy jednak na siłę przekonywać do tego młodych ludzi, którzy żyją zupełnie inaczej – chcą mieć plik, po który nie muszą iść do sklepu, który mogą sobie pobrać i wrzucić szybko do urządzenia, na którym później


będą go słuchać. Chcemy jedynie, żeby zrozumieli, że jeśli nie będą tych plików kupować od nas, to my naprawdę nie będziemy mieli za co robić muzyki. Bo to, że zarabiamy na ciuchach i inwestujemy tę kasę w muzykę, to tylko dodatek. To jest fajne, ale słuchacze nie mogą mieć postawy roszczeniowej – myśleć, że „Sokół i tak zarabia na ubraniach, to ja mu zapierdolę płytę z sieci”. Od początku staraliśmy się stworzyć duży, solidny label, który dzisiaj utrzymuje naprawdę wielu pracowników. Wszyscy bardzo się staramy, działamy z najlepszymi grafikami, fotografami, twórcami klipów, z najlepszymi ludźmi w branży. Chcemy, żeby to trzymało poziom, co niestety kosztuje. Mamy nadzieję, że w Polsce w końcu zacznie być tak jak w Europie Zachodniej i Stanach – że legalne pliki po prostu zaczną się sprzedawać. Na naszej stronie (www.prosto.pl) kosztują one naprawdę śmieszne pieniądze. Pojedyncze numery są po złotówce, a całe płyty po siedem. Internet odgrywa ogromną rolę w życiu młodego człowieka. Przypuszczam, że szlaban na wychodzenie na podwórko zastąpił dziś szlaban na komputer – to dopiero musi być prawdziwa masakra. Jesteś totalnie odcięty od wszystkiego, i to mówię ja – 36-letni chłop, a nie dzieciak, który jest jeszcze bardziej uzależniony. Wszystko, co da się sprowadzić do formy zero-jedynkowej, może być dziś wysyłane przez sieć. Skala tego zjawiska już jest niesamowita. Telewizja za parę lat stanie się na tyle interaktywna, że nie będzie się dało oddzielić jej od netu, a zamiast pilota będziemy ją obsługiwali za pomocą smartfona. Każda lodówka będzie miała wi-fi, żeby móc zamówić zakupy czy zrobić update oprogramowania. To już się dzieje. Wydaje mi się, że jesteśmy dopiero na początku długiej cyfrowej rewolucji i nie dostosowując się do niej, będziemy w dupie, skażemy się na banicję. Nie boisz się momentu, w którym wasze koncerty też przeniosą się do internetu? W Japonii już teraz więcej ludzi ogląda imprezy na Ustreamie niż chodzi do klubów. Trzeba pamiętać o tym, że nawet kiedy świat już się całkiem zdigitalizuje, a ludzie staną się 200-kilowymi galaretami zamawiającymi McDonalda wprost przed swój monitor, zawsze znajdzie się grono ludzi, którzy będą bardziej świadomi i będą chcieli przeżywać wszystko na żywo. Stanie się to rzeczą elitarną, a jak wiemy – wszystko, co elitarne, jest później przejmowane przez masy, które chcą naśladować elity. Pewnie nastąpi jakiś peak, w którym faktycznie będzie pięć osób na koncercie, a 30 tys. przed monitorem, ale w końcu zaczniemy wracać do korzeni. Dzisiaj mamy czasy totalnie wyzute z jakichkolwiek emocji, wszystko jest komentowane śmiechem i memami, ludzie stali się nagle cynikami,

bo taka jest zajawa. I to też minie. Myślę więc, że nie ma co biadolić i załamywać rąk, trzeba adaptować się do danej sytuacji technologicznej, do nowych środków przekazu i wyrazu. W środku natomiast pozostawać sobą, pielęgnować treść i kwintesencję. Jak się zapatrujesz na to, że media tradycyjne znów zaciekawiły się hip-hopem? „Jesteś bogiem”, temat okładkowy w „Przekroju”, coraz częstsze wywiady z raperami w dziennikach i tygodnikach. Czy twoim zdaniem po wszystkich latach wzlotów i upadków nadal może to wpłynąć negatywnie na scenę? Może, zawsze może, i powtarzam to w kółko od lat. W 2003 r. też mówiłem, żeby wcale nie cieszyć się z mody na hip-hop, bo ona może przynieść wiele złego. Teraz jednak jest inaczej – młodzi ludzie, nawet ci bardzo młodzi, którzy dopiero zaczynają słuchać rapu, nie traktują tego jak mody. Dla nich jest on czymś naturalnym, są już kolejnym pokoleniem, które się z nim styka, bo ich rodzice też go słuchali. Ludzie zrozumieli, że hip-hop jest środkiem wyrazu, nie subkulturą. Jedyne zagrożenie, jakie wciąż istnieje, to to, że powtórzy się robienie popu czy innego gówna pod rapowaną przykrywką i że to on zaleje gazety, radio i telewizję. Dziś jednak nawet w największych koncernach mediowych pracują osoby, które znają hip-hop od podszewki, od pierwszych nagrań, których słuchali w podstawówce i które później towarzyszyły im przez całe życie. Muszę tu wspomnieć, że niedawno z moim przyjacielem Kubą Żulczykiem zostaliśmy doradcami telewizji muzycznej RBL.TV. Zmierzamy ku temu, by powstał pierwszy polski kanał hiphopowy – kablowy, satelitarny i ogólnie dostępny. W ciągu dwóch miesięcy ruszy ramówka, której połowa to hip-hop. Jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli, być może w końcu będziemy mieli całkowicie hiphopową telewizję. Poza teledyskami skupi się ona również na przekazywaniu pewnych wartości w programach

MUZYKA

Uszanuj

publicystyczno-merytorycznych czy wręcz edukacyjnych. Postaramy się tak doradzać, by nowa telewizja była wolna od wszelkich hiphopolowych i popowych błędów. Chcemy, żeby prowadzili ją z nami ludzie wiarygodni i znający się na temacie, ludzie, którzy zjedli zęby na rapie. I jeśli młodzież w ogóle jeszcze ogląda telewizję, to na pewno będzie to mocny punkt w ich dziennej ramówce. Czyli bliska jest ci stara zasada „this is more than entertainment”. Dziś wydaje mi się to szczególnie ważne, bo młodzi ludzie, którzy znają was z klipów i koncertów, widzą w was jedynie gwiazdy. Dla mojego pokolenia, urodzonego we wczesnych latach 80., byliście natomiast pierwszymi artystami, którzy byli takimi samymi ludźmi jak my... ...nieoddzielonymi od słuchacza pancerną szybą, tak jak Maryla Rodowicz czy... Just 5. Chyba nikt nie miał w podstawówce czy liceum kolegów, którzy wyglądali jak Just 5. My byliśmy normalni, ale chcieliśmy coś zrobić, mówić o tym, co nas otacza. Dziś zarabiamy na tym pieniądze, ale nie są to takie fortuny, jak niektórzy uważają. W porównaniu z Sokołem z 1999 r. teraz oczywiście jestem bogaczem, ale na pewno nie stałem się drugim Michaelem Jacksonem i nie mogę sobie zbudować parku rozrywki przed domem. Jesteśmy starsi, dojrzalsi, zajmujemy się teraz innymi rzeczami i w związku z tym zmienił się nasz punkt widzenia. Myślimy nadal w podobny sposób, ale nie można mentalnie zawsze być 16-latkiem. Jeśli dzisiaj rapowalibyśmy tak samo jak wtedy, bylibyśmy nieautentyczni. To, że rapujemy o tym, co aktualne, to jest nasza prawdziwość. Wciąż opowiadam o tym, co widzę na własne oczy, bo nie oślepłem i nie mieszkam w złotym zamku z diamentowymi klamkami. Cały czas żyję w tym samym świecie, w którym żyją wszyscy moi odbiorcy. Rozmawiał: Filip Kalinowski Foto: Zuza Krajewska

W witrynach odbicia „Masz i pomyśl” Sony Music

Jeśli bez puszczania płyty potrafisz z pamięci przytoczyć większość znajdujących się na niej tekstów, lepiej nie bierz się za jej recenzowanie. Jeśli z każdym kolejnym melancholijnym samplem i surowym uderzeniem bębnów stają ci przed oczami obrazy z twojego życia, trudno ci będzie zachować obiektywizm. Jeśli pod koniec lat 90. nie siedziałeś na ławce, nie chodziłeś po przeżartych heroiną blokowiskach i nie miałeś styczności z policją, możesz natomiast uznać teksty Sokoła, Jędkera i ich gości za przerysowane czy zbyt ostre. Jeśli kapitalizm rozpieszczał cię od (swojego bądź twojego) początku, trudno będzie ci utożsamić się z tym zestawem prostych zasad i wczuć w podnoszące na duchu hymny. Jeśli nigdy nie słyszałeś debiutu będącego częścią Zip Składu duetu W Witrynach Odbicia, to ukazująca się właśnie nakładem Sony dwupłytowa reedycja pozwoli ci nadrobić zaległości. I jeśli nawet nie słuchasz hip-hopu, a jego polska wersja budzi w tobie niezbyt ciepłe uczucia, to spróbuj, bo nawet Smarzowskiemu nie udało się tak celnie i obrazowo oddać ciemnych, brudnych i opresyjnych polskich realiów. [Filip Kalinowski]



o st a i m e Dziki

raków K / t a w r e ez Drzewa / r

Podczas projektu „6 rzek” artystka spływała krakowskimi rzekami.

Foto: Piotr Dziurdzia, Cecylia Malik i Grażyna Makara

acownię iła sobie pr b ro Z . a w e a drz i we wchodziła n ływając nim ie p n s n i, ie k z e d z r o c ilka Przez rok krakowskie ć długi na k ś ła y le r p k d ie z O . d ę m wy krywa . Teraz b w lesie łęgo lia Malik od ej łódeczce y n c e io C b . ro e z łc ie ia n zece B własnoręcz by pomóc r , z c o k r a w kilometrów e miasta zikie oblicz d ę d w a r p a n Jej najgłośniejszy projekt „365 drzew”, jak sama zaznacza, wyrósł z „osobistego wkurwu”. Chodząc z dwójką swoich dzieci na spacery, postanowiła zadziałać artystycznie. Zaczęła wchodzić na drzewa. Codziennie robiła jedno zdjęcie. Codziennie na innym drzewie. Czasem widać całą Cecylię, czasem tylko wystające z liści nogi w kolorowych rajstopach. Projekt odbił się szerokim echem – do Cecylii zgłosili się ekolodzy. W końcu można też wchodzić na drzewa zagrożone wycinką. Wtedy trudniej je wyciąć. Zadziałało. Dzięki temu projektowi artystka wsiąkła w ekośrodowisko. A przyroda zawsze była dla niej ważna. – Moi rodzice na punkcie natury mieli hopla. Z okna widziałam zawsze buki, topole, graby, a nie drzewa, oglądałam morza mgieł, łany zbóż, a jak była pogoda, biegłam z siostrami zobaczyć, czy widać Tatry. Do tej pory mi to zostało. Jak tylko jest ładnie, rozglądam się, czy widać góry – śmieje się Cecylia, która jako dziecko spędzała dużo czasu w podkrakowskich wsiach. Szczupła, długowłosa, w powłóczystej czerwonej sukni i z błyszczącymi kolczykami w kształcie kwiatów wygląda trochę jak z innej bajki. Mówi szybko i dużo. O ojcu, który nauczył ją odnajdywać dzikie miejsca w mieście i pokazał stawy zarośnięte zieloną rzęsą, o siostrach artystkach (ma ich pięć), o babci, która była biologiem i zajmowała się psychologią ryb, siedząc na rzekami. I tu koło niespodziewanie się zamyka. – Nie podejrzewałam, że pewnego dnia skończę jak moja babcia, nad rzeką – żartuje Cecylia, której najnowszy projekt poświęcony Białce ma zwrócić uwagę na tragiczną sytuację małych polskich rzek. Jak wszystkie inne akcje Malik, ta też wynika z poprzedniej. Podczas trwającej rok realizacji projektu „6 rzek” Cecylia spłynęła (w towarzystwie ornitologa Kazimierza Walaszka)

sześcioma krakowskimi rzekami (wiedzieliście, że w obrębie miasta jest ich aż tyle?!?) w łódeczce zrobionej ze sklejki i pustych butelek. Efektem spływu jest seria filmów (zrobionych wspólnie z Piotrem Pawlusem) pokazujących dziką przyrodę walczącą o swoje z industrialnym syfem. Dzięki zdjęciu, na którym Cecylia w przypominającej łupinkę łódce przepływa przez tamę z pustych butelek, ekolog Mariusz Waszkiewicz zorganizował wielkie sprzątanie rzeki. Dzisiaj po butelkach nie ma śladu. Na pytanie, gdzie kończy się artystka, a zaczyna aktywistka, Cecylia odpowiada: – Zawsze będę bardziej artystką, bo w pierwszej kolejności ważny jest dla mnie obraz. Moje fotografie robią dużo dobrego, bo są dobre. Gdyby ekolog zrobił fotkę tej tamy, pewnie nie byłoby takiego odzewu. Te zdjęcia porywają ludzi do działania, bo mają pomysł, są piękne. Jak piękne, będzie można się przekonać podczas jej retrospektywnej wystawy w Bunkrze Sztuki zatytułowanej „Rezerwat miasto”. Osią prezentacji będzie wielkie drzewo (prawdziwe!), wokół którego zostanie zorganizowany pokaz prac – pojawią się zdjęcia, filmy, nagrania, obrazy dokumentujące wszystkie akcje Cecylii. Artystka będzie cały czas obecna w galerii. Ma plan – uplecie z materiału wielki warkocz (chce upleść pięć kilometrów!), który później będzie głównym elementem performance’u nad rzeką Białką. Można przyjść i pleść z nią. Malik tłumaczy: – Wystawę chcę wykorzystać do czegoś pożytecznego. Małym rzekom grozi śmierć. Ponieważ można dostać na to dotacje, reguluje się je bezmyślnie tylko po to, by zgarnąć pieniądze z Unii. Na trasie Białki władze chcą po cichu znieść program „Natura 2000” i zniszczyć Białkę. Razem z pięknymi dziewczynami zrobimy łańcuch, który będzie bronił dostępu do rzeki. Będzie pięknie! Tekst: Sylwia Kawalerowicz

Najpierw na drzewa wchodziła, teraz je maluje w swojej dzikiej pracowni w lesie.

Do akcji „Modraszek kolektyw” (wspólnie z Justyną Koeke) artystka zaangażowała kilkaset osób ubranych w błękitne skrzydła.

wystawa

12.03-04.04 Kraków Bunkier sztuki



otych ł z 0 0 2 / apier Komiks / p

ę z s n a pl n a Kup p

Marek Kasperski z planszą i kotem

ych jał oryginaln c n te o P . w cjoneró ki jonerzy sztu w ręce kolek c k ją a le fi o a k i tr j iw ie z z częśc i prawd órców i cora chofani, ale y s tw p h o c a lk d ty a fl ie zegać n legać w szu zynają dostr c a Przestają za z li o w o p iksowych plansz kom

Dwa kartony. Na jednym widać tylko wprawnie pociągnięte czarnym tuszem kontury. Ruch pędzelka czy mazaka zdradza od razu warsztat i talent rysownika. Na drugim sam kolor, barwne plamy, które wypełnią i ożywią czarny kontur. Tak wyglądają plansze z albumu „Pióro kontra flamaster” kultowej rysowniczki Szarloty Pawel, twórczyni Kleksa. Dziś coraz więcej komiksów powstaje na komputerze. Plansze można sobie wprawdzie wydrukować, ale nie zastąpi to grafik. Możliwość obcowania z dziełem, które własnoręcznie stworzył artysta, skłania coraz więcej osób do sięgnięcia po oryginalne plansze komiksowe. W najnowszym wydaniu

„Przewodnika kolekcjonera sztuki najnowszej”

Piotra Bazylki i Krzysztofa Masiewicza po raz pierwszy znaleźli się twórcy komiksowi: Tadeusz Baranowski i Maciej Sieńczyk. Pierwszy to absolutny klasyk, autor „Antresolki Profesorka Nerwosolka” i „Skąd się bierze woda sodowa?”, drugi to awangardowy ilustrator znany przede wszystkim z „Lampy”. – Uwzględniliśmy ich w publikacji, aby pokazać, że kolekcjonowanie sztuki najnowszej to także zbieranie plansz, oryginałów rysunków, które mogą być pomysłem na samodzielną kolekcję lub jej uzupełnieniem – tłumaczy Masiewicz i dodaje: – Interesujące zbiory to te, które łączą wiele mediów – malarstwo, film, fotografię. Ciekawym elementem mogą być plansze komiksowe. To, że niewiele osób ze świata sztuki tym się interesuje, nie ma dla nas znaczenia. Zdaniem Masiewicza w Polsce plansze komiksowe zbiera obecnie ok. 100 osób. Część z nich to poważni kolekcjonerzy. Sam Masiewicz też kupuje komiksowe oryginały. – Zbieram plansze artystów, którzy są istotni dla komiksu, jak Baranowski, Christa czy Śledziński, oraz takie realizacje, które są uzupełnieniem moich zainteresowań, czyli np. prace z Warszawą w tle. Oczywiście jest też kilku twórców, których po prostu lubię i dlatego mam ich dzieła. Zaliczają się do nich

m.in. bracia Minkiewiczowie, twórcy Wilqa, i wspomniany już Sieńczyk.

Zamiast fototapety

Jeszcze parę lat temu sprzedaż planszy komiksowych był rzadkością nawet na konwentach. Powoli jednak coraz więcej osób zaczyna interesować się oryginałami, a sami twórcy coraz chętniej otwierają szuflady i wyprzedają dobytek. – Nie mam żadnych oporów przed pozbywaniem się plansz, przeciwnie – większość już sprzedałem i cieszę się, że ktoś je kolekcjonuje. Ale nie da się z tego żyć. Takie prace są zbyt tanie i powstają wolno – przyznaje Maciej Sieńczyk. Rynek ciągle jest mikroskopijny – brak większego problemu w dotarciu do autora sprawia, że trudno o miejsce dla pośrednika. W Warszawie działał antykwariat Łaffka, który specjalizował się w komiksowej ofercie, ale upadł. Jego miejsce próbuje zająć artkomiks.pl. – Sporą popularnością cieszą się e-sklepy sprzedające fototapety. Ale to oryginalność jest wartością. Dlatego postawiłem na oryginalne prace, które świetnie zastąpią atrakcyjne wizualnie naklejki i wydruki i pozwolą ozdobić dom czy biuro w niekonwencjonalny sposób – tłumaczy Marek Kasperski z artkomiks.pl, który sam także zbiera plansze komiksowe.

Spider-Man z okładki

Oryginalne prace można kupić bezpośrednio u twórcy. Dostępne są też na Allegro, trzeba jednak regularnie śledzić aukcje, bo nie zawsze jest coś ciekawego w obiegu. Za planszę zapłacimy od 50 do 250 złotych. Nie dziwią jednak wyższe ceny, zwłaszcza za projekty uznanych twórców: największych autorów PRL-owskiego komiksu czy współczesnych gwiazd, jak Karol Kalinowski czy Michał Śledziński. W USA oryginalne plansze rozeszły się za spore pieniądze. Dom aukcyjny Heritage poinformował, że w 2012 r. sprzedaż komiksów i oryginalnych prac wzrosła

o 17% do 37 milionów dolarów. Perełkami okazały się zwłaszcza dwie aukcje. Na pierwszą trafiła okładka 328. numeru „The Amazing Spider-Man” narysowana przez Todda McFarlane’a, która została sprzedana za 675 tys. dolarów. Podczas drugiej pasek z „Calvina i Hobbesa” Billa Wattersona poszedł za 204 tys. dolarów. Efektowne i ciekawe prace można było jedank kupić też znacznie taniej. Okładka do głośnego komiksu „Blankets” Craiga Thompsona została sprzedana za 21 tys. dolarów, a jeden z pasków Charlesa Schulza, twórcy „Fistaszków”, za 11 tys. dolarów. Z kolei w artkomiks.pl dominują plansze z zagranicznych komiksów. Można się zaopatrzyć w „Catwoman”, „Batmana”, Atomówki z Johnym Bravo czy Animki z Looney Tunes. Są też polskie klasyki jak „Kapitan Kloss” czy „Kajtek i Koko” Janusza Christy. Za tańsze prace trzeba zapłacić 300-500 złotych, droższe to wydatek ponad tysiąca złotych. Za pracami ulubionych twórców warto rozejrzeć się już dzisiaj. O oryginalne plansze komiksowe będzie coraz trudniej z powodu postępu technologicznego. Wielu autorów przestaje rysować na papierze i tworzy wyłącznie na komputerze i tablecie. – Rysunki będą tylko zyskiwały na wartości. A z wydrukowaną naklejką kupioną za kilkaset złotych co będziesz mógł zrobić za rok, dwa lata? – pyta Kasperski. O uwagę kolekcjonerów planszom komiksowym nie będzie jednak łatwo. Komiks praktycznie nie funkcjonuje w obiegu galeryjnym, nie jest też raczej cenionym medium, zwłaszcza w świecie sztuki. Zdaniem Masiewicza, żeby komiks mógł konkurować ze sztuką, trzeba dużego wysiłku promocyjnego. – Ciągle brakuje mu kapitału dodatkowego, który ma malarstwo czy rzeźba. Trzeba też pokazać jego wartości kulturotwórcze, edukacyjne, a nawet dekoracyjne – podkreśla kolekcjoner sztuki. Tekst: Łukasz Chmielewski



u n o r h c o d a sp bez

liście Sun? Słysze e th f o e ir p ? Przed Lubicie Em The Presets o lb a y p o C ja Cut czna sensac e n ta a jn le o wami k . John chute Youth ra a P t e u d rwszej z Australii – o swojej pie a d ia w o p o Gillem Courtidis połu, Mattem s e z z ą g le o nocy z k Czy po sukcesie singla „Can’t Get Better Than This” myślicie o wyprowadzce z Australii? Rzeczywiście, od kilku tygodni rozmawiamy o tym, żeby przenieść się do Europy. Dokąd chcecie jechać? Najlepiej do Polski.

Dlaczego? Mamy tam najwięcej fanów, przynajmniej dostajemy od nich najwięcej sygnałów na Facebooku. Zdobyliśmy nawet pierwsze miejsce na liście przebojów w jednej z polskich rozgłośni, to jakieś szaleństwo.

Znacie się z nimi? Empire of the Sun w pewnym sensie nas odkryli. Wrzucili nasz klip „Can’t Get Better Than This” na Facebooka i napędzili nam masę fanów. Poza tym właśnie kończymy trasę z The Presets. Zabrali nas do największych klubów w Australii, do których jeszcze kilka miesięcy temu jeździłem jako fan. Wiele się od nich nauczyliśmy. Jacy europejscy artyści mieli największy wpływ na muzykę australijską? Najmodniejsze są oczywiście brzmienia lat 80., wszyscy słuchają tutaj Depeche Mode, New Order, Joy Division. Natomiast ze współczesnych rzeczy duży wpływ na Australię ma scena francuska – Justice, M83. Podobno tuż przed wydaniem płyty spędziliście kilka miesięcy we Francji. To jakaś dziwna plotka, którą wszyscy w kółko powtarzają. Niby chcemy w ten sposób się podpromować i być cool. To tylko Matt wyjechał do Paryża w zeszłym roku, bo miał dosyć swojej pracy, dziewczyny i chciał się dobrze zabawić.

W Belgii też wam idzie nieźle. W Luksemburgu, na Litwie, na Ukrainie. Tak naprawdę chcemy się przenieść do Londynu. Obecnie szukamy tam dobrego managementu i studia. Jak dobrze pójdzie, od wakacji będziemy mieszkali w Europie.

A ty siedziałeś w domu i pracowałeś nad płytą? Kawałek „Can’t Get Better Than This” był już gotowy, Matt chodził w Paryżu na imprezy i wciskał wszystkim naszą muzykę. Potem dzwonił w środku nocy i opowiadał, jak ludzie przy niej tańczą. To było strasznie ekscytujące. Na imprezie na jakiejś łodzi Matt spotkał Juliena Paoliniego.

Nie da się zrobić światowej kariery, mieszkając w Australii? Da się, np. Empire of the Sun odnieśli ogromny sukces. Nam chodzi bardziej o przeżycie przygody. Nazwa Parachute Youth nawiązuje do współczesnych młodych ludzi, którzy boją się ryzyka, potrzebują zabezpieczenia w życiu. A my chcemy rzucić się z samolotu bez spadochronu.

Domyślam się, że z Mattem też poznaliście się w klubie? Wiedzieliśmy wcześniej o sobie od różnych znajomych. Pewnego dnia spotkaliśmy się w Botanic Bar w Adelaide, gdzie Matt był didżejem. Siedzieliśmy przy stoliku, popijaliśmy drinki i gadaliśmy o muzyce. W pewnym momencie powiedział do mnie: „Słuchaj, mam studio w domu, chcesz do mnie wpaść”.

Podziwiacie jakichś australijskich artystów? Jasne, wspominałem już o Empire of the Sun. To dzięki nim o australijskiej muzyce klubowej zrobiło się głośno. Uwielbiam też Cut Copy i The Presets.

I poszedłeś? Tak, jeszcze tego samego wieczoru siedziałem u niego i pracowaliśmy nad szkicem „Can’t Get Better Than This”. Od tego się zaczęło.

Czym zajmowaliście się przed założeniem Parachute Youth? Matt był inżynierem lotniczym, skończył studia i przyjechał do Adelaide do pracy. A ja byłem gościem, który zawsze chciał robić muzykę. Tylko rodzicie ciągle mi to odradzali. Uważali, że powinienem się zająć czymś poważniejszym, mieć perspektywy na przyszłość, a nie tylko latać w nocy po klubach. Na razie jak wam idzie? Bardzo dobrze, ukazał się drugi singiel „Count to Ten” i mamy wystarczająco kawałków na dwie EP-ki. Nie spieszymy się z ich wydaniem, na razie chcemy grać jak najwięcej koncertów. Przez nami występy w Polsce i Austrii, co będzie dla nas egzotycznym doświadczeniem. Mamy też propozycję z Azji i z kolejnych festiwali w Australii. Bazę fanów trzeba budować powoli, wtedy zostają oni z tobą na dłużej. Jak reaguje na was publiczność? Niesamowicie. Mamy prosty, ale skuteczny sposób na live-act – ja i Matt gramy na klawiszach, puszczamy bity, śpiewamy, a do tego gra z nami perkusista. Dzięki temu utwory na żywo są jeszcze bardziej dynamiczne, a dziewczyny pod sceną szaleją. Czasami trudno jest mi w to uwierzyć, kiedy po koncercie rzucają się na nas tłumy fanek. Ostatnio jedna nawet wytatuowała sobie tytuł naszego singla. Myślisz, że dobrze go zrozumiała? Tak, to kawałek idealny do zabawy, opisuje stan totalnego uniesienia. „Lepiej być nie może” można powiedzieć, grając w piłkę, siedząc z kumplami na plaży, tańcząc w klubie, podróżując po świecie. To wyraz totalnej radości z życia! Rozmawiał: Jacek Skolimowski

koncert

01.04

warszawa 1500 m² do wynajęcia



I OŚC W I L D OBRZY e KULINARN

dusza / a r d ą TOP 5 / j

wątróbki k a m s a ości, ej as o mdł w ia o pierwsz w a ć r ś p ie y z w r p a u! N głowa j ego tekst t bo, rybia ie a ł jc s ajwiększe a t n ię y s z ie c n i m a ie a n iw w go dzieln h robi poszuk kola, to c je z a a i s k n y d r e o w m z z a r o z ie p s bow yśl o War nia z iliśmy się o To Je z spomnie T Jeśli na m w w a o r a C p w y i? u w k r t aki sma ie za acznego! ującej rob specyficzne” przy skuteczn m w r s e s m a ie w ie „ knajp yczą y. Kochac a walki ż w Polsce l d o y p h o o j g e e n niow micz niu jedze gastrono a z r e z s o ywp wspólnic

1. Larwy jedwabników

Yellow Dog - Kraków

Azjatycki przysmak, który przybył do Polski wraz z odważnym i niezwykle utalentowanym kucharzem krakowskiego Yellow Doga, Singapurczykiem Yellow Dogiem (serio, to jego londyńska ksywa). Owady, w smaku ponoć zbliżone do krewetek, bogate są w składniki odżywcze, choć nie zalecają się zbyt zachęcającym wyglądem. W krakowskiej knajpce larwy jedwabników, najpierw blanszowane, a potem podpieczone, serwuje się okazyjnie, śledźcie więc profil restauracji na FB. Będąc w Chinach, gdzie te robaczki funkcjonują jako popularna streetfoodowa przekąska, jakoś się nie skusiłam, ale w sałatce ze szpinakiem, kolendrą i gęstym sosem (na oko balsamico) wyglądają wręcz apetycznie.

2. Jądra wołu

Solec - Warszawa

Paradoksalnie, znany z miłości do podrobów Aleksander Baron ma mnóstwo skrupułów. Uważa, że jeśli już podnosimy na zwierzę (symbolicznie, oczywiście) rzeźnicki nóż, to poświęcenie bydlęcia nie może pójść na marne. Dlatego w prowadzonych przez siebie restauracjach, w tym w Solcu, proponuje gościom nie tylko wysoko cenione, klasyczne fragmenty krowy, świni czy jagnięcia, lecz także ich mniej wyględne partie, w tym podroby (tzw. piątą ćwiartkę – resztki pozostające po wykrojeniu czterech najbardziej wartościowych partii) czy np. jądra. Te Aleksander Baron obdziera ze skóry (ajajaj!), kroi w plasterki (brrr!), a potem podsmaża na klarowanym maśle z tymiankiem, dodatkiem miodu i krupniku. W przypadku Solca również zaleca się obserwowanie menu – takie cudeńka jak jądra pojawiają się w nim w zależności od dostępności zwierzęcia do kulinarnej obróbki.

3. Móżdżek

Warszawa Wschodnia - Warszawa

Delikatna część zwierzaka, którą uznaje się za najdelikatniejszy i najbardziej wykwintny przysmak, budzi wiele instynktownych odruchów sprzeciwu. Bo jak to tak – zjeść czyjś mózg? Czy od tego stajemy się mądrzejsi? Od móżdżku rozrobionego z jajkiem serwowanego w Warszawie Wschodniej przez ekipę Mateusza Gesslera może nie zmądrzejemy, ale z pewnością rozbudujemy swoje gastronomiczne doświadczenia. Mięsista przekąska podana na razowej grzance w sam raz pod wódeczkę – zresztą jak większość podrobów.

4. Szpik

Hugo - Poznań

Szpik kostny, zwany również tukiem, robi w Polsce karierę. Pierwsza na stołecznym gruncie była bodaj restauracja Daniela Pawełka, uhonorowana tytułem Knajpy Roku 2011 przez „Gazetę Stołeczną”. Tuk umościł się wygodnie nie tylko w warszawskich przyczółkach, nasze wprawne oko wypatrzyło go również w wykwintnym poznańskim Hugonie. W stolicy Wielkopolski szpik przywita nas w daniu głównym jako towarzysz steka z lokalnej polędwicy wołowej podawanej ze szpinakiem, szalotką i sosem maderowym. Wysysanie go z wnętrza kości nie jest czynnością dla smakoszy o słabych nerwach. W zamian polecamy im więc buliony na szpiku (np. austriacką Markknödelsuppe) albo ossobuco alla milanese z dodatkiem tuku i z szafranowym risotto.

5. Grasica

Toga - Poznań

Gruczoł produkujący hormony, który odgrywa ważną rolę w systemie immunologicznym człowieka i zwierzęcia. U owiec i krów grasica zanika w momencie, kiedy jagnię lub cielę przestaje być maluchem. U ludzi zmniejsza się po okresie dojrzewania. W staropolszczyźnie grasicę nazywano animelką – od włoskiego słowa „animella”, oznaczającego miejsce, w którym gnieździ się dusza. Siedlisko duszy można obecnie zjeść – idąc w ślady Hannibala Lectera – w szeregu polskich restauracji, choć raczej w tych bardziej wytwornych. Szukajcie jej w modnym Zazie Bistro w Krakowie – podaną w sosie truflowym na makaronie linguine z kolendrowo-miodowym pistou (wariantem pesto) – oraz w poznańskiej Todze – tu prościej, z grzybami. Tekst: Agata Michalak Foto: Piotr Redosz, Zazie Bistro, Basia Starecka (nakarmionastarecka.pl)


#116

#121

EXKLUSIV

#121

EXKLUSIV

MAGA Z YN NR 02.2013 9 , 9 0 P L N ( W T Y M 8 % VAT )

#116

TYLKO BEZ JAJ! RAFAŁ RUTKOWSKI

LI S TO PA D 2012

#119/120 g ru dzi e ń 2012 / s t yc ze ń 2013

ISSN 1731-6642 INDEKS 246948

#118

exKLUSIV

#119/ /120

Pierwsza Dama agnieszka grochowska w obiekt y wie m ateusz a na sternak a

Magazyn nieprzeznaczony do rozpowszechniania publicznego – wyłącznie dla zarejestrowanych członków Klubu EXKLUSIV

#118

LUTY 2013

w obiekt y wie IZ Y G R Z YBOWSKIEJ

EXKLUSIV

Magazyn nieprzeznaczony do rozpowszechniania publicznego – wyłącznie dla zarejestrowanych członków Klubu EXKLUSIV

WRZESIEŃ 2012

PRAWIE IDEAŁ MARCIN DOROCIŃSKI

Magazyn nieprzeznaczony do rozpowszechniania publicznego – wyłącznie dla zarejestrowanych członków Klubu EXKLUSIV

w obiekt y wie IZ Y G R Z YBOWSKIEJ

KUP EXKLUSIVA W PRENUMERACIE! Przygotowaliśmy dla Was atrakcyjną ofertę prenumeraty. Wasz ulubiony magazyn co miesiąc otrzymacie z dostawą do domu. Szybko i w atrakcyjnej cenie. W tym miesiącu na szczęśliwców czekają wyjątkowe nagrody – pierwszych 10 osób, które zakupi 10 wydań otrzyma książki i płyty DVD z filmami. PRENUMERATA ROCZNA 10 WYDAŃ – 85 ZŁ

Prześlemy Ci do domu 10 kolejnych numerów miesięcznika „Exklusiv”.

PRENUMERATA ROCZNA 10 WYDAŃ ODNAWIALNA

– 75 ZŁ

Prenumerata odnawialna ulega automatycznemu przedłużeniu na kolejny rok, aż do przesłania pisemnej rezygnacji z prenumeraty.

PRENUMERATA PÓŁROCZNA 5 WYDAŃ – 45 ZŁ

Prześlemy Ci do domu 5 kolejnych numerów miesięcznika „Exklusiv”.

JAK ZAMÓWIĆ PRENUMERATĘ?

PRENUMERATA STUDENCKA – RABAT 30%

1. Podając swoje imię i nazwisko w tytule przelewu, wyślij pieniądze na konto:

(OD CENY STANDARDOWEJ – 99 ZŁ) Cena rocznej prenumeraty po rabacie – 69,30 ZŁ Cena półrocznej prenumeraty po rabacie – 34,70 ZŁ Warunkiem otrzymania rabatu studenckiego jest przesłanie mailem skanu ważnej legitymacji studenckiej na adres prenumerata@exklusiv.pl lub faksem na numer 22 639 85 69 PRENUMERATA ZAGRANICZNA – 220 ZŁ

Wyślemy Ci 10 kolejnych numerów miesięcznika „Exklusiv”, gdziekolwiek będziesz sobie życzył.

WYSTARCZĄ DWA PROSTE RUCHY!

PL 71 1090 1014 0000 0001 0494 6059

2. Wyślij mailem lub faksem swoje imię, nazwisko, adres wysyłki, nazwę prenumeraty oraz numer telefonu na adres: prenumerata@exklusiv.pl faks: 0048 22 639 85 69, WEW. 208 KUP EXKLUSIVA NA MIEŚCIE

Wybrane salony prasowe: Empik, Traffic Club, Inmedio / Relay, GLM oraz Kolporter


... IE z S RA WT

Dom w Detroit i żeberka w Australii

w dół ie n d o sp / y r ce do gó ę r / z g o D ’n z Cat

Zabawa po białorusku

, e i c y ż e pieski y b ł e i c o k

sku jest jak ę, dlaczego w Miń ic an gr ką ńs j ka zycy to najbardzie zekraczać meksy ńc pr ty po ró Ja sk go na ze k ac Ja nie i dl ogz zylii jak w Szczeci esiek z Catz ’n D rz G i k te oj W w Kutnie, a w Bra m na iata – opowiadają gościnny naród św

Meksyk

Z naszymi podróżami często jest dużo zamieszania. Budzimy ciągłe zdziwienie – np. lecąc na Majorkę bez bagażu na jeden dzień albo jadąc do Detroit po jednodniowym pobycie w Meksyku. Znowu bez bagażu. Panie w okienkach na lotniskach zawsze są zszokowane, panowie z pistoletami na granicach robią się od razu podejrzliwi. Sprawdzają nam np. wodę, czy niczego w niej nie przemycamy. Graliśmy kiedyś imprezę w Mexicali, miasteczku położonym przy granicy ze Stanami. Tam po raz pierwszy widzieliśmy spożywczak drive thru – wjeżdżało się do niego samochodem, a sprzedawca podawał wszystko przez okno, bo było tak gorąco (chyba z 50 stopni), że nie dało się wyjść z auta. Impreza – na świeżym powietrzu – była świetna, mnóstwo ludzi, doskonałe nagłośnienie. Skończyliśmy grać o trzeciej nad ranem, a plan był taki, że od razu, bez spania, jedziemy samochodem do San Diego i stamtąd lecimy do Detroit. A granie w Detroit to dla każdego fana muzyki elektronicznej coś jak pielgrzymka do Watykanu dla babci. Ponieważ impreza była, jak wspomnieliśmy, bardzo udana, Wojtek wypił na szybko półtora litra wody, żeby alkohol szybciej z niego zszedł. Prosto zza didżejki

musieliśmy biec do samochodu, bo przed wejściem zaczęły latać butelki i zrobiło się małe zamieszanie. Kierowca stwierdził, że zna skrót. Przekraczanie granicy Meksyku ze Stanami nie jest szczególnie przyjemną rzeczą (strasznie długo się czeka), więc się zgodziliśmy. Niestety nic to nie dało – jak się okazało, dzień wcześniej kartel podrzucił na granicę obcięte głowy, w związku z czym bardzo zaostrzono kontrolę. Pojechaliśmy więc do takiego „zwykłego” przejścia, gdzie oczywiście ustawiła się ogromna kolejka. Nie można było też wyjść z samochodu, bo wokół nas chodzili strażnicy z bronią i krzyczeli. Staliśmy tam dobre dwie godziny. Czas nas gonił, wylot samolotu do Detroit coraz bliżej, a pęcherz Wojtka coraz pełniejszy. Gdy w końcu sprawdzono nam dokumenty, okazało się, że nie mamy takich białych karteczek, które dają przy wjeździe do kraju. Strażnik kazał nam więc zjechać na pobocze. Wojtek okropnie kręcił się na siedzeniu, a trzeba wiedzieć, że oni są bardzo wyczuleni na takie dziwne ruchy, zachowania wskazujące na stres – od razu reagują dużą agresją. Ale chłopak tak strasznie się męczył, że w końcu wysiadł z samochodu, choć strażnik groził mu pistoletem – było mu już wszystko jedno, pomyślał: „trudno, i tak dłużej bez sikania nie przeżyję”. No i przeżył. Ale kolejne dwie godziny


Bono wpadł z wizytą Trudne sprawy z kablami w roli głównej

spędziliśmy w pokoju pełnym Meksykanów. W końcu ktoś się nad nami zlitował, wystawił nam tę zgubioną wizę i mogliśmy jechać dalej. Żeby zdążyć na samolot, pędziliśmy przez pustynię szybciej, niż było można, więc po chwili zatrzymał nas patrol. Teraz z kolei Grześkowi zachciało się sikać, więc trochę się niecierpliwiliśmy. Ranger w stylu Chucka Norrisa, w ciemnych okularach, żując tytoń i plując co chwilę pod nogi, kazał mu wyjść z samochodu i zaprowadził do baraku, w którym mieściło się więzienie. Na widok krat Grzesiek pomyślał: „no to koniec”. Ale okazało się, że na tyłach tego baraku jest toaleta. Na samolot oczywiście już nie zdążyliśmy, na szczęście udało się zabookować nowy. Dotarliśmy do Detroit wieczorem, „prosto” z poprzedniej imprezy, i od razu poszliśmy grać kolejną. Ta odbywała się w centrum miasta, na dachu, z którego było widać opuszczone budynki w okolicy. A że byliśmy dwa dni bez snu i po tych wszystkich meksykańskich przejściach, wrażenie było mocno surrealistyczne, nie da się tego oddać słowami. Czuliśmy się jak pięcioletnie dzieciaki, gdyby ktoś spytał nas o dwa plus dwa, to nie wiedzielibyśmy, o co chodzi. Ale oczywiście poszliśmy jeszcze na after. A do Meksyku od tego czasu podróżujemy wyłącznie samolotem. Do naszych najciekawszych wspomnień z trasy należy też wizyta w Japonii. Graliśmy w Tokio, impreza była świetna, po niej promotorka przyniosła nam takie dziwne jajka. Nie bardzo wiedzieliśmy, co to jest, a ona średnio mówiła po angielsku. Wojtek otworzył to potem w restauracji na śniadaniu. Jajka okazały się przyrządem do masturbacji. Znajomi, którzy grali w Tokio dla tych samych ludzi, dostali taki sam prezent. W ogóle Japończycy to bardzo gościnny naród, wszystkich (nas też) za każdym razem pytają, czy nie chcą iść na dziewczyny. A jeśli nie, to dostają te jajka. U nas promotorzy skupiają się na jedzeniu, zapraszają na pierogi, tam dbają przede wszystkim o komfort seksualny. To teraz jakaś bardziej cywilizowana historia. Byliśmy w Australii, ale nie zatrzymywaliśmy się w żadnym mieście, pojechaliśmy od razu na festiwal, na którym graliśmy – trzydniowy, bardzo hipisowski, ale z muzyką elektroniczną, do tego wegetariańskie jedzenie, żadnych reklam, prawie żadnej ochrony, ok. pięciu tysięcy osób. Pierwsze trzy dni w Australii to właśnie ten festiwalowy mikroświat: w buszu, pośrodku niczego, komórki nie miały zasięgu, internet działał tylko przez chwilę rano. Chodziliśmy więc po polu z wyciągniętymi do nieba telefonami i szukaliśmy zasięgu, żeby dać znać bliskim, że

żyjemy. Jeśli nie było się wcześniej w Australii, to z filmów wie się mniej więcej tyle, że wielkie czarne pająki odgryzą ci nogę. Okazało się, że te czarne, ogromne są niegroźne. Tylko te małe mogą cię zabić. Nas nic nie ugryzło, choć za pająkami usilnie się rozglądaliśmy. Byliśmy też w takim rezerwacie dla zwierząt żyjących w warunkach maksymalnie zbliżonych do naturalnych, bez klatek. Chcieliśmy sobie zrobić zdjęcie z koalą i z kangurami, bo mimo że gramy w tylu różnych ciekawych miejscach, zazwyczaj prosto z lotniska jedziemy taksówką do hotelu, a z niego do klubu. Nie ma czasu na zwiedzanie. Choć próbujemy jak możemy. Zawsze pijemy np. lokalne piwa, jemy jakiegoś krokodyla albo inny regionalny przysmak. Byliśmy raz w tapas barze, który specjalizował się w ohydnych częściach ciała (gardło, jądra, język, mózgi, oczy). Byliśmy też niedawno na Białorusi, szczególnie ciekawe było lotnisko, które wygląda jak dworzec w Kutnie. Ten stary. Widzieliśmy bardzo fajne plakaty wojskowych dziewczyn, razem z tupolewami i innymi maszynami wojskowymi. Graliśmy wtedy w Mińsku na imprezie Instytutu Polskiego. Wiadomo, na Białorusi są zupełnie inne realia. To nie był taki typowy klabing, bardziej wydarzenie. Bawił się na niej i biznesmen z trzema dziewczynami, i młodzi ludzie. Z kolei pewnego razu w Brazylii bardzo się baliśmy. Zwykle gdy tam gramy, mamy opiekuna, który zna angielski – bo większość mieszkańców tego kraju po angielsku nie mówi. Raz polecieliśmy jednak sami. Jechaliśmy taksówką na festiwal, który odbywał się gdzieś w buszu, godzinę drogi od São Paulo. Przejeżdżaliśmy przez fawele. Dwóch białych chłopaków w taksówce – to się tam średnio podoba. Przy jednym z gangsterskich graffiti zgromadziło się sporo dziwnych osób. A że mieliśmy w głowie historię naszej znajomej, którą podczas postoju na światłach ktoś po prostu tam zastrzelił, to porządnie się wystraszyliśmy. Ale znowu przeżyliśmy, a festiwal był fantastyczny – dziesięć tysięcy osób tańczących w deszczu. Wszyscy mieli na sobie takie dziwne buty, które kiedyś były popularne w Szczecinie, takie wysokie koturny. Jak wracaliśmy, wypadł mi z kieszeni paszport, na szczęście ktoś go znalazł w samolocie. Rada podróżnicza: spodnie dresowe są w podróży najlepsze, bo gładko przechodzi się przez kontrolę – ale muszą mieć zapinane kieszenie. Inaczej to się źle kończy. W ogóle problemy to nasza specjalność. Kilka razy spaliliśmy nagłośnienie. W Gliwicach nawet dwa razy – puściliśmy z dymem całą

instalację. Dosłownie – na zewnątrz wybuchł pożar. Z kolei w warszawskim Vinylu zaczęła się palić klimatyzacja (ktoś, kto ją naprawiał, zostawił w niej papierosa – tym razem nie nasza wina) i cały dym dostał się do środka, ludzie prawie się zagazowali. W Kanadzie wyłączyła nam się karta dźwiękowa, a graliśmy wtedy dla kilku tysięcy osób. Przez minutę panowała cisza. Gdy coś przestaje działać, ludzie często nawet się nie orientują. Złota zasada: gdy coś się psuje, trzeba podnieść ręce do góry. Wtedy wszyscy myślą, że tak ma być, że to moment na celebrowanie. Ta zasada nie sprawdziła się tylko raz. Mieliśmy kiedyś program w szczecińskim Radiu ABC – w każdą niedzielę przez dwa lata. A w niedzielę zawsze trzymały się nas głupie żarty, przyjeżdżaliśmy często prosto z warszawskich Luzzter, śmialiśmy się, wygłupialiśmy, skakaliśmy po studiu. No i któregoś dnia nasz gość, Robert mu na imię, puszczał kawałki. I Robert niechcący odłączył nogą jakąś ważną wtyczkę i cały prąd w studiu siadł. Okazało się, że całe radio grało na jednej wtyczce, z przedłużacza. Dziesięć minut ciszy w eterze. W ogóle te nasze szczecińskie początki były dość barwne. Zaczynaliśmy chyba w 2003 r. w klubie Mezzoforte. Dostawaliśmy po 30 zł, Grzegorz dodatkowo robił wizualizacje. Nosił taki wielki komputer i wieżę owiniętą w koc, żeby dostać 20 złotych więcej. Nie mieliśmy miksera, więc chodził na czworakach pod didżejką, wyciągał kable, zmieniał wizualizację, podłączał kabel znowu i pojawiał się nowy obrazek. Z kolei pierwsza nasza duża zagraniczna impreza odbyła się w Paryżu. Graliśmy wtedy z winyli i musieliśmy pożyczyć metalowe kejsy od kolegi, takie wielkie, na sto winyli. Podróżowanie francuskim metrem – bo nie było nas wtedy stać na taksówki – z bagażem i setką winyli w metalowych skrzyniach. Do tej pory nasze plecy to pamiętają. Zresztą często targaliśmy te winyle na plecach – gdy kiedyś biegliśmy na pociąg, one Grześka przeważyły, przeleciały mu nad głową, a on tak pięknie rozłożył się przed pociągiem. Tak, początki były trudne. Wysłuchała: Olga Wiechnik

Catz ’n Dogz spotkacie 9 marca w klubie 1500 m2 do Wynajęcia w Warszawie. Ich Pets Recording rusza

w trasę promującą najnowsze dwupłytowe wydawnictwo duetu. Jednym z pierwszych przystanków jest właśnie warszawskie 1500 m2, gdzie pojawią się zarówno polscy producenci związani z należącą do Kotów wytwórnią, jak i twórcy zagraniczni, a wśród nich takie gwiazdy jak Eats Everything, A1 Bassline czy Trikk. start: 22.00 – wstęp: 20-25 PLN


rocław W / o st a Moje Mi

ON I T S BA

y ead Is Dubb H y M y ip k e cówki wskie miejs ła c o r w e n czyli ulubio

Wyspa Daliowa My Head Is Dubby

Wrocławski kolektyw promotorsko-didżejsko-producencki, którego interdyscyplinarne poczynania dyktuje tylko głębokość basu i etyka DIY. Ich dubstep nie ma nic wspólnego z popularnym do niedawna odwiertowym disco, którego naczelnym reprezentantem jest rozemocjonowany chłopiec noszący imię Skrillex. Ich dubstep jest ciemny, duszny i medytacyjny. Wyrasta z jamajskich korzeni i piwnic Wielkiej Brytanii. To właśnie z tych miejsc ekipa MHID ściąga gości na swoje imprezy w Browarze Mieszczańskim. Do listy, na której widnieją takie ksywy jak Rusko, Scuba czy Digital Mystikz, w marcu dołączą m.in. Kryptic Minds i Killawatt.

W naszym krajowym wszechświecie miejsce niepodobne chyba do żadnego innego. Na terenie wyspy (podobnie jak na całej Wyspie Słodowej) obowiązuje niepisana abolicja na spożywanie piwka w plenerze. Wystarczy nie dymić i – nie przejmując się krążącymi wokół strażnikami miejskimi – można spokojnie oddać się alkoholizacji. Ze względu na ten fakt, a także dzięki sprzyjającym okolicznościom przyrody i urbanistyki w okresie wiosenno-letnim Wyspa Daliowa staje się największą biforownią miasta. Chcesz poznać duszę Wrocławia? Zapraszam za mostek na śluzie. (Wuja)

Murek na Grabiszyńskiej

Psie Budy

„Murek” to miejscówka, gdzie spędzałem prawie każdą wolną chwilę moich beztroskich, młodzieńczych lat. Jest nierówny, zbudowany z cegieł, przygotowano więc na nim krótkie drogi wspinaczkowe (tzw. baldy). To dzięki nim narodziła się moja miłość do wspinaczki, która trwa do dziś. Kiedyś było tu wręcz tłoczno od ludzi wiszących na ściance. Po wejściu na górny wiadukt można poczuć zapach miasta i napawać się widokiem znad środka Grabiszyńskiej. Choć dziś murek stoi zarośnięty i zapomniany, to ja przechodząc tamtędy, zawsze zerkam, czy przypadkiem ktoś się nie wspina... (Vester)

Bogusławskiego, czyli Knajpen Sztrase

Lubimy piwo. Szczególnie czeskie. Jeśli więc mamy trochę czasu, spotykamy się w którymś z kilku lokali na Bogusławskiego. Jest to jedno z niewielu miejsc we Wrocławiu, gdzie można dostać produkty z południowych browarów, których nie udało nam się znaleźć nigdzie indziej. I z kija, i z butelki, i jasne, i ciemne, i co najważniejsze – w kuflu, a nie w szklance. Pod nasypem, tuż za Teatrem Polskim, każdy powinien znaleźć coś dla siebie. (Q600)

ki Browar Mieszczańs

Przejście Psie Budy

Centrum miasta, miejsce, w którym czas się zatrzymał. Urokliwe przejście pomiędzy pl. Solnym a ul. Psie Budy. To tutaj można znaleźć wszelkie informacje o klubowym życiu Wrocławia, zjeść dobrego hamburgera i w ukryciu przed policją spokojnie napić się browara. Miejsce bardzo nam bliskie, ponieważ to właśnie tam zawsze spotykamy się przed nocnymi wypadami na rynek. (P500)

Foto: Anja Pietsch

Browar Mieszczański

W ścisłym centrum miasta – pięć minut piechotą od dworca – znajduje się miejsce, które już na zawsze zostanie w naszych sercach i umysłach. Niczym odnaleziony po latach Święty Graal niezależnej promotorki, ceglany, ciemny monument kusi, wchłania i połyka bez zapity. I choć tyramy z nim już lata, nikt z nas nie ważyłby się zdobyć na stwierdzenie, że nauczył się pić z kielicha. Nasz drugi dom, świątynia i nieustające wyzwanie w jednym. Oby nasza przygoda z nim nigdy się nie skończyła. (MhiD) Wysłuchał: Filip Kalinowski

Knajpen Sztrase


miast o/

city

fot o/

chwil a

mom

Robi m Chce y zdjęci a. cie p odzie Obsesyj n lić si ę sw ie, komp oimi u ? Śli lsywnie jcie j , e na ajfonem citym . ome Jak wszy nt@a s ktivis cy. Sorry . t.pl

Foto: redakcja i przyjaciele

ent


je z n e rec

ety ż d ga / i śc o w / no Jamie Lidell „Jamie Lidell” Warp

MUZYKA

Atak klonów

RZECZ

Zjedz planetę

Słońce, Merkury, Wenus, Ziemia, Mars, Jupiter, Saturn, Uran i Pluton. Możecie je wszystkie zjeść. Za ok. 50 PLN można kupić pełen zestaw. Lizaki-planety są piękne i smakują m.in. truskawkami. A Księżyc jest dla amatorów. www.etsy.com [wiech]

Niewielu muzyków wywołuje u mnie tak szczery uśmiech jak Jamie Lidell. Z rozbawieniem patrzę na miłośników czarnych rytmów uciekających przed jego elektronicznymi eksperymentami. Cyniczny grymas wywołują u mnie twardogłowi technomani psioczący na jego funkowe eskapady. Cały radosny przemierzam miasto, słuchając kolejnych nagrań tego chudego okularnika. Kiedy jednak po raz nasty słyszę o „przyciągających się przeciwieństwach” Pauli Abdul, a w głośnikach coraz wyraźniej pobrzmiewa plastikowy fiolet Prince’a, sam zaczynam kręcić nosem. Gęsto upstrzone współczesnymi patentami, do szpiku ejtisowe brzmienie piątego albumu Anglika przypomina mi nowe części „Gwiezdnych wojen” – technologia bardziej zaawansowana, mitologia głębiej przemyślana, ale gdzieś w międzyczasie uleciała cała magia i emocje. Z tekstów bije pustka, a wygenerowane w domowym studiu w Nashville produkcje samego wokalisty bujają dopóty, dopóki nie wypadną drugim uchem. Nóżka sama chodzi, ale pozbawiony bodźców umysł przysypia. Na domiar złego coraz częściej zastanawiam się, czy gdyby Jamie należał do innego „boysbandu” niż techn(iczn)o-rzeźnicki Subhead, nie miałby równie mało indywidualizmu jak Justin Timberlake. Uśmiecham się jednak na myśl, że pewnie miałby dużo więcej fanów. [Filip Kalinowski]

Hitchcock („Hitchcock”) reż. Sacha Gervasi obsada: Anthony Hopkins, Helen Mirren, Scarlett Johansson USA 2012, 98 min Imperial Cinepix, 1 marca

FILM

Duża głowa na mocnej szyi

Fabularny debiut znanego scenarzysty Sachy Gervasiego opowiada o mistrzu kinowego suspensu metodami znacznie różniącymi się od tych stosowanych przez samego „Hitcha”. To film obyczajowy z domieszką dramatu psychologicznego i słodko-gorzkiej komedii, niejeżący włosów na głowie, lecz lekki i przyjemny. Równie wiele uwagi co reżyserowi Gervasi poświęca jego żonie, dzięki czemu widz może nie tylko poznać życie legendarnego twórcy od kuchni, ale i zajrzeć do łóżka pary bohaterów. „Hitchcock” przedstawia okres, w którym – nie bez problemów – powstawała kultowa „Psychoza”. Najważniejsza jest jednak relacja reżysera z Almą Reville, która wraz z rozwojem ekranowych wydarzeń potwierdza swoją pozycję „szyi, która kręci jego głową”. Kobieta, z wyczuciem grana przez Helen Mirren, była dla Hitchcocka partnerką, konsultantką i terapeutką w jednym. W pewnym sensie film Gervasiego jest nawet bardziej o niej niż o słynnym wielbicielu garniturów, którego fiksacja na punkcie atrakcyjnych blondynek nieustannie narażała dumę Almy na szwank. W Hitchcocka wcielił się tu Anthony Hopkins – aktor doskonale radzi sobie z ciężką charakteryzacją, a w cyniczną duszę wlewa odrobinę bezradności i liryzmu. Obraz Gervasiego pozwala też przyjrzeć się ówczesnym realiom hollywoodzkiego środowiska, które pod wieloma względami przypominają te dzisiejsze – zorientowane na zysk wytwórnie, konserwatywne, niepodejmujące ryzyka i lubiące znane formaty, rzucają kłody pod nogi utalentowanym twórcom, którzy mają odwagę marzyć o innowacji. „Hitchcock” toczy się w energicznym, angażującym widza tempie. Formalnie jest raczej przezroczysty, jedynie kilka razy pozwala sobie na eksperymenty – np. gdy Hitchcock zwraca się bezpośrednio do kamery czy w myślach debatuje z pierwowzorem filmowego Normana Batesa, Edem Geinem. Ta próba odbrązowienia mitu i ludzkiego spojrzenia na legendę kina sprawnie równoważy melancholię i humor. [Anna Tatarska/stopklatka.pl]

MUZYKA

Aktivist Mix #3 by Guy Andrews

Guy Andrews wpadł nam w ucho już trzy lata temu. Brytyjczyk, wydający jeszcze wtedy pod pseudonimem Iambic, był naszym zdaniem wielką nadzieją ambientu. Minęło kilkanaście miesięcy i Guy porzucił swój dotychczasowy alias i skupił się na bardziej klubowym brzmieniu. Ciężka stopa, trybalne aranżacje i świetne linie melodyczne zjednały mu przychylność mediów i przysporzyły nowych fanów. Jego kawałek „Wait” przez wiele portali muzycznych uznany został za jeden z najlepszych utworów zeszłego roku. Zresztą my również umieściliśmy producenta w naszym zestawieniu najlepiej zapowiadających się muzyków roku 2013. Do tego wszystkiego wystarczyły mu jedynie trzy oficjalnie wydane EP-ki. Dwie ukazały się w labelach należących do Scuby i Untolda – a ci panowie się nie mylą. Dlatego wpisujcie w wasze wyszukiwarki ten adres: Soundcloud. com/Aktivist-magazyn i zachwycajcie się naszym miksem numer trzy.


Wydanie „mbv” od „Loveless” dzielą 22 lata. W tym czasie biznes muzyczny zdążył zmienić kierunek o 180 stopni, i to kilkukrotnie. Oto parę innych płyt, na które fani musieli czekać baaardzo długo. „Long Road Out of Eden”, The Eagles (2007) – 28 lat. Jedna z najpopularniejszych amerykańskich grup zamilkła u schyłku lat 70., by powrócić z nowym materiałem w zupełnie innej muzycznej rzeczywistości. „Long Road Out of Eden” okazał się sukcesem komercyjnym po obu stronach Atlantyku i pokrył się kilkukrotną platyną.

My Bloody Valentine „mbv” Pickpocket Records

MUZYKA

Bogowie byli łaskawi

„Chinese Democracy”, Guns N’ Roses (2008) – 15 lat. Kłótnie, rozstania, niezliczone zmiany składu, szumne zapowiedzi... Rezultat? Bardzo mizerny. Jedna z najbardziej oczekiwanych płyt w historii to idealny przykład przerostu formy nad treścią. Chyba nawet sam Axl Rose nie wie, kto tak naprawdę jest autorem poszczególnych ścieżek na krążku, którego produkcja pochłonęła ponad 13 milionów dolarów. Do dziś nikt nie pobił tego rekordu.

22 lata minęły, od kiedy My Bloody Valentine dali światu „Loveless”, jedną z najważniejszych płyt w historii muzyki, definiującą gatunek shoegaze i na zawsze zmieniającą sposób myślenia o gitarowym graniu. Do niedawna wydawało się, że genialny krążek będzie zarazem łabędzim śpiewem grupy. Bogowie rocka okazali się jednak łaskawi, gdyż praktycznie z dnia na dzień, bez szumnej promocji, w internetowej dystrybucji pojawiła się trzecia płyta Brytyjczyków. Wiadomo, oczekiwania były ogromne. A jaki jest rezultat? „She Found Now” i „Only Tomorrow” to świetny łącznik między „Loveless” a „mbv”. Słysząc pierwsze rozmazane gitarowe plamy, czujemy się jak w domu. A potem jest już tylko lepiej. „Who Sees You” czy „In Another Way” wywołują błogi uśmiech na twarzy, bo pokazują, że Shields i spółka ani trochę nie wyszli z formy. „Is This and Yes” urzeka organowym tłem, natomiast „New You” robi wrażenie rozbrajająco jak na My Bloody Valentine bezpretensjonalnego i zwartego utworu, z rozkosznym „tu-tu-tu” gdzieś w połowie. Pewnym zgrzytem wydaje się tylko „Nothing Is” zbudowany z jednego, powtarzanego w kółko riffu i wściekłego ataku perkusji. Może nudzić i irytować, ale coś mi mówi, że – rozciągnięty o dobre kilka minut – będzie żelaznym punktem koncertowej setlisty. Na albumie jest swoistym buforem przed zamykającym płytę „Wonder 2”, w którym MBV serwują nam już jazdę bez trzymanki po najbardziej bezkompromisowych zakątkach swojej twórczości. Wbrew obawom fanów Kevin Shields przygotował dzieło stojące tylko o stopień niżej na podium niż dziejowe „Loveless”. Niech żyje król! [Mateusz Adamski]

„Aerial”, Kate Bush (2005) – 12 lat. Znana z perfekcjonizmu artystka zrobiła sobie długą przerwę po wydaniu albumu „The Red Shoes”. Cierpliwość fanów została jednak nagrodzona znakomitym, dwupłytowym albumem, którego nie można określić inaczej niż powrót w wielkim stylu.

RZECZ

Dupa zza książki

Nic tak nie ożywia wystroju mieszkania jak świńska dupa wystająca z półki. Jeśli lubicie mieć w książkach, płytach albo kasetach porządek, wezwijcie na pomoc żyrafę, jelenia albo świniaka. Znajdziecie je m.in. tu: www.matomeno.com. [wiech]

V/A „Sound City – Real to Reel” Sony

Sound City reż. Dave Grohl USA 2013 Udział w filmach to dla Grohla chleb powszedni. Muzyk, który występował m.in. u boku Muppetów, dzięki „Sound City” zalicza swój debiut reżyserski. Film opowiadający o nieistniejącym już studiu muzycznym w Los Angeles miał premierę na tegorocznym festiwalu Sundance. Od początku lutego można go obejrzeć w internecie (soundcitymovie.com), a na półkach sklepowych pojawi się w formacie DVD i Blu-Ray już w połowie marca.

MUZYKA

Nerd’n’roll

Epoka rock’n’rollowych łobuzów chyba na dobre się skończyła. Zamiast nich, w czasach mniejszej popularności gitarowego grania, dostaliśmy całkiem sporą grupę freaków, którzy z uporem maniaka wystawiają swojej ukochanej muzyce kolejne pomniki. Na drugiego (po Jacku Whicie) naczelnego kustosza muzeum rocka wyrósł właśnie Dave Grohl. Człowiek instytucja, którego CV jest dłuższe niż weekendowa lista zakupów, postanowił zrealizować swój kolejny kolaboracyjny projekt. Tym razem wszyscy zaangażowani muzycy spotkali się nad słynną konsolą Neve 8028. Na tym sprzęcie zarejestrowano m.in. „Nevermind”, a to wystarczy za komentarz. Oprócz filmu dokumentalnego prezentującego konsolę Neve i studia, w którym przez 40 lat ona służyła, Dave nagrał też całkiem świeże utwory, pełniące funkcję soundtracku. McCartney, Homme, Reznor, Goss czy ekipa z BRMC to tylko część nazwisk na tej kompilacji. Rozstrzał stylistyczny jest ogromny: od współczesnego psycho rocka, przez przaśny nu metal, po żywe legendy popu. To się po prostu nie mogło udać. Gruba produkcja i topowe nazwiska nie rekompensują niestety nijakości tej płyty. Wyrwane z kontekstu cytaty z twórczości rodzimych formacji muzyków to za mało, jak na taki muzyczny tribute. Zabawa, która na 100% towarzyszyła sesjom nagraniowym, nie przełożyła się w najmniejszym stopniu na żaden z 12 utworów. No ale cóż, tak to już jest z tym rock’n’rollem, że najlepiej smakuje na dziko. A dzieciaki niech oglądają i uczą się historii! [Michał Kropiński]


Wspaniała („Populaire”) reż. Régis Roinsard obsada: Déborah François, Romain Duris, Bérénice Bejo Francja 2012, 111 min Gutek Film, 22 marca

FILM

Sparing sekretarki

Rose Pamphyle marzy o nowoczesnym życiu – z dala od zapyziałego sklepiku ojca, w którym pomaga, i zalotów mechanika samochodowego, najlepszej partii w całej okolicy. W latach 50. dla młodej dziewczyny uziemionej na francuskiej prowincji oznacza to właściwie jedno – by wyzwolić się spod władzy rodziny, trzeba oddać się do dyspozycji innego mężczyzny, tzn. zostać sekretarką. Choć Rose brakuje atutów niezbędnych w tym zawodzie – nie ma ani okularów w rogowych oprawkach, ani ołówkowej spódnicy – to wymyka się na spotkanie w sprawie pracy w małej firmie ubezpieczeniowej. Jest niezdarna, nie potrafi utrzymać dokumentów w porządku, ale jedna rzecz przemawia na jej korzyść, i wcale nie jest to uroda. W błyskawicznym tempie wystukuje litery na maszynie do pisania, co jej nowy szef postanawia wykorzystać podczas zawodów. Pełnometrażowy debiut Régisa Roinsarda wyrasta z coraz bardziej dochodzącej do głosu w kinie głównego nurtu nostalgii za starymi dobrymi czasami, której swój sukces zawdzięcza „Artysta” Michela Hazanaviciusa. We „Wspaniałej” również troskliwie zadbano o historyczne rekwizyty, a aktorów stosownie przebrano i ufryzowano, szczególnie dbając o to, by Déborah François miała grzywkę jak Audrey Hepburn. Jedynie fanki Romaina Durisa mogą być zawiedzione – ich idol, wygolony, ulizany i ze spodniami podciągniętymi po pępek, chyba nigdy nie prezentował się tak nieciekawie. Reżyser swobodnie odnalazł się zarówno w dekoracjach z epoki, jak i w filmowych konwencjach – wziął sporo z naiwnych, cukierkowych komedii Jacques’a Tati z lat 50., przedstawiając całą historię w lekko teatralnej manierze znanej z „Żony doskonałej” François Ozona. Kapitalnie wypadły sceny zawodów parodiujące kino sportowe – zawodniczki-okularnice niczym bokserzy na ringu rzucają sobie nienawistne spojrzenia i w niewybredny sposób obrażają znad klawiatury konkurentki. Jak łatwo się domyślić, nie tylko o sportową rywalizację tu chodzi – narastający turkot maszyny do pisania dla obojga bohaterów jest oczywiście sparingiem przed prawdziwym życiem. [Mariusz Mikliński]

Coś z niczego: Sztuka rapu („Something from Nothing: The Art of Rap”) reż. Ice-T Wielka Brytania/USA 2012, 106 min Mayfly

DVD

Mówią bloki

Nieważne, jak głupiej ksywki by nie miał i na jak złych bitach nie zdarzało mu się rymować – Ice-T to legenda. Sutenersko-gangsterskie wersy, nawijane z palcem na spuście i ręką na biuście, zawsze w odpowiednim momencie podpierał swoją bogatą kartoteką policyjną, ciężkim gitarowym riffem czy flirtem z pornobiznesem. W zeszłym roku 54-letni już MC postanowił spłacić dług kulturze, w której się wychował, którą współtworzył i która dała mu szansę wyrwać się z brudnych ulic Crenshaw w Los Angeles. Z punktu widzenia po części weterana, po części artysty, a po całości prawdziwego fana Ice-T prowadzi dialog z bohaterami swojego pierwszego pełnometrażowego dokumentu. Historii hip-hopu opowiedzianej głosami znanymi z mniej lub bardziej rozpoznawalnych linijek, zwrotek i refrenów. Opowieści, która wykiełkowała z betonowej gleby Nowego Jorku, a której owoce zbierają dziś największe koncerny medialne tego świata. Podczas gdy główny nurt dawno już z(a)lał takie ksywy jak Dana Dane czy Grandmaster Caz, „zimny jak lód”, nowo narodzony reżyser nie zapomina o pionierach i to im poświęca więcej czasu niż – również obecnym na ekranie – gwiazdom, takim jak Eminem czy Snoop Dogg. Oddając mikrofon w ręce kolejnych Mistrzów Ceremonii, pamięta też o tym, co w rapie liczy się bardziej niż nawet najbardziej inteligentne odpowiedzi na pytania. Nagrywane często a capella kilkuminutowe potoki rymów mogą ostudzić zapał laików chcących dowiedzieć się czegoś o tej „kociej muzyce”, lecz dla każdego, kto kojarzy przynajmniej kilku z tych kotów, to właśnie one będą clou programu. [Filip Kalinowski]


Foals „Holy Fire” Transgressive Records/ Warner Music

Nick Cave and the Bad Seeds „Push the Sky Away” Mystic Production

MUZYKA

Jak źrebię ogierem stać się chciało

Mam koleżankę, która wielbi Foals z takim samym fanatyzmem, jak niektórzy Amerykanie Elvisa. Nie do końca rozumiałem tę zajawkę, ale zdanie musiałem zmienić po przegenialnym open’erowym koncercie tej grupy. Foalsi to bezsprzeczna czołówka światowego grania na żywo. Ich show ma wszelkie cechy archetypicznego rockowego spektaklu, dzięki czemu zuchwali Angole bez kompleksów i zażenowania mogą rywalizować o miejsce w historii ze swoimi największymi rodakami. Ale życie to nie tylko koncerty i od czasu do czasu wypada zamelinować się w studiu, by nagrać bangery, do których w kolejnym festiwalowym sezonie będzie tańczyć cała Europa. Z trzecią płytą Foals wiązano właśnie takie nadzieje. Ciemnobrody Mikołaj Yannis Philippakis zapowiedział swoją wizytę na luty i terminu dotrzymał, tyle że chyba pomylił worki z prezentami… Perfekcja techniczna, produkcja na wypasie, ład, porządek oraz wszystko, czym Foalsi rozpuszczali nas na dwóch pierwszych płytach – to wszystko znajdziemy i tu. Brakuje tylko przebojów na miarę „Miami” czy „Black Gold”… „Holy Fire” świetnie sprawdza się jako niezobowiązująca słuchanka. Problem jednak w tym, że gdy płyta się skończy, już po kilku sekundach nie będziecie o niej pamiętać. Trudno wskazać przyczynę takiego stanu rzeczy. Może drugi album był tak dobry, że dorównanie do tego poziomu jest już niemożliwe. A może po prostu powinniśmy zluzować i czerpać przyjemność z tego, co nam dali. Bo każdemu wykonawcy życzyłbym tak solidnych płyt. [Michał Kropiński]

Batman. Trybunał Sów #1 sc. Scott Snyder rys. Greg Capullo, Jonathan Glapion Egmont

KOMIKS

Nietoperz kontra sowa

W ramach rewolucji, jaką bohaterom wszystkich swoich tytułów zafundował oryginalny wydawca, DC Comics, ukazał się właśnie „Trybunał sów” – nowa odsłona „Batmana”. Losy Nietoperza powierzono scenarzyście Scottowi Snyderowi, który nad tą postacią pracował już wcześniej, oraz rysownikowi Gregowi Capullo, którego wsparli Jonathan Glapion (tusz) i FCO (kolor). Kolejne przygody Batmana robią duże wrażenie. Snyderowi udało się na nowo opowiedzieć historię Bruce’a Wayne’a i Batmana. Postać jest monumentalna – to dalej niezłomny heros, a jednocześnie tylko człowiek. Zreinterpretowane zostały kluczowe dla postaci epizody, jak śmierć rodziców bohatera. Zostali też starzy wrogowie, ale na pierwszy plan wysunęła się wręcz mityczna organizacja – tytułowy Trybunał Sów. Bruce Wayne ogłasza program rewitalizacji Gotham City, chce zmienić miasto i przywrócić mu dawny blask. Te plany ściągają na niego gniew organizacji, która uważana jest za miejską legendę. Kiedy jednak Wayne’a próbuje zabić Szpon, morderca przebrany za sowę (świetny, steampunkowy kostium!), superbohater zaczyna wierzyć, że historia o pierwszych kolonizatorach, którzy od stuleci rządzą miastem z ukrycia, nie jest bajką. Scenariusz jest bardzo dobrze napisany – Snyder świetnie wykorzystał dziedzictwo Batmana i rozruszał je na nowo. Niestety rozwijająca się akcja w pewnym momencie psuje się za sprawą chwytów z kiepskich telenoweli. To jednak nie upadek, a jedynie potknięcie. Świetnie wypada warstwa graficzna – Capullo rysuje bardzie dynamicznie i efektownie, komiks więc zwyczajnie cieszy oko. Czekam na dalszy ciąg! [Łukasz Chmielewski]

MUZYKA

Obfite plony

Nick Cave zapewnił sobie status klasyka już lata temu, a na kolejny album Bad Seeds czekaliśmy tak jak na nowego Dylana czy Younga: spodziewaliśmy się co najwyżej przyzwoitego przedłużenia świetnej dyskografii. Tej krzywdzącej łatce na szczęście nie pozwalały przykleić się do Cave’a dwie płyty nagrane z Grindermanem. Przez niektórych uznawane za przejaw kryzysu wieku średniego, w rzeczywistości są popisową zabawą stylistykami i bardzo twórczym zgrywem. Nowy album Bad Seeds to powrót do poważniejszej konwencji, w której nie zabrakło jednak miejsca na wisielczy humor Cave’a (dla przykładu: bohaterką „Higgs Boson Blues” jest Miley Cyrus). Muzyk z Antypodów nadal ma w sobie boski pierwiastek, pozwalający mu zjednać sobie jednocześnie wychowanków gotyckich brzmień i stałych bywalców Sali Kongresowej. Najbardziej urzekający moment nowego zestawu kompozycji to zamykające album, przepiękne „Push the Sky Away” – utwór, który nie tylko zamknie usta wszystkim malkontentom zaglądającym Cave’owi w metrykę, ale i przedłuży jego kadencję jako absolutnego mistrza inspirująco depresyjnej muzyki. [Cyryl Rozwadowski]

Trybuś i Piątek kontynuują swoją misję uświadamiania nas w kwestiach architektonicznych. Tym razem rozmawiają swobodnie o tym, czym jest architektura dobra i zła, dlaczego we wszystkich mieszkaniach stoją suszarki z Ikei i czy siedzibę „Gazety Wyborczej” można rozmontować za pomocą jednego śrubokręta. Przystępna forma, ważkie tematy i tylko familiarny ton rozmowy trochę działa na nerwy – to, że rozmówcy dobrze się znają, nie oznacza, że co rusz musimy natykać się w tekście na sformułowania typu „Grzesiu, a jak ty sądzisz?”. [syka]

Lukier i mięso Grzegorz Piątek i Jarosław Trybuś 40 000 Malarzy


Aktivist poleca Co miesiąc polecamy wam dwa filmy z przepastnej oferty iplex.pl, dostępnej pod specjalnie przygotowanym adresem aktivist.iplex.pl. Czasem są to nieoczywiste nowości, czasem ukochane klasyki, czasem nieznane perełki. Recenzuje Mariusz Mikliński. Miłość reż. Sławomir Fabicki obsada: Marcin Dorociński, Julia Kijowska, Adam Woronowicz Polska 2012, 106 min Forum Film, 15 marca

FILM Ghost World reż. Terry Zwigoff USA 2001, 111 min Enid i Rebecca kończą liceum. Zamiast walczyć o dyplom z zarządzania postanawiają zostać w miasteczku, który lata świetności ma jeszcze przed sobą. Przed dziewczynami mnóstwo możliwości: przesiadywanie w barach, śledzenie przypadkowych osób, unikanie byłych znajomych. W ramach walki z nudą Enid odpowiada na desperackie ogłoszenie mężczyzny poszukującego pewnej blondynki. Tak poznaje Seymoura – fajtłapowatego kolekcjonera płyt. W ekranizacji komiksu Daniela Clowesa Terry’emu Zwigoffowi udało się w zabawny sposób uchwycić rytm małomiasteczkowej nudy i ważny moment dorastania – kiedy jeszcze drwi się z dorosłych, ale powoli uświadamia sobie, że wkrótce samemu zasili się szeregi smutnych szarych obywateli.

Peter Sellers: życie i śmierć reż. Stephen Hopkins USA 2004, 122 min Aktor Peter Sellers, który przez lata nie mógł się odkleić od roli inspektora Clouseau w serii „Różowa pantera”, miał podobny problem co reżyser jego biografii – Stephen Hopkins. O ile pierwszy rozmienił talent na drobne w komediach kryminalnych, przez całe życie marząc o poważnej roli, o tyle ten drugi starannie ukrył swój jeden dobry film, „Peter Sellers”, pod stertą ponurych produkcyjniaków (jak np. „Koszmar z ulicy Wiązów 5”). Pierwszorzędny Geoffrey Rush – raz neurotyczny despota, raz czuły klown – co rusz porzuca tu tytułową rolę, by wejść w skórę przyjaciół i członków rodziny Sellersa. Bezbłędny jest zarówno jako jego porzucona żona, jak i jako Stanley Kubrick. Biografia, ale daleka od sztampy.

…to nie pluszowy miś

Oglądanie „Miłości” przypomina trochę udział w „Lekcji anatomii doktora Tulpa” z płótna Rembrandta. Z tą różnicą, że Sławomir Fabicki dokonuje na oczach widza wiwisekcji małżeńskiej relacji Marii i Tomka: dwojga 30-latków spodziewających się dziecka, których szczęście zostaje brutalnie przerwane. Reżyser babrze się po pachy w substancji intensywnych emocji. Usuwając tkankę po tkance, ukazuje, jak bardzo małżeński organizm jest zatruty. Zaskakuje symboliką w duchu Kieślowskiego, a jednocześnie instrumentalnie traktuje parę głównych bohaterów, postawionych w sytuacji bez wyjścia. Fabickiemu najwyraźniej nie wystarcza, że naznacza ten związek traumą gwałtu i funduje widzom jeszcze bardziej koszmarne tragedie – mniej prawdziwe, by nie powiedzieć, że wcale. Matka Tomka oczywiście musi być śmiertelnie chora, a gdy mężczyzna próbuje wymierzyć sprawiedliwość na gwałcicielu żony, od rękoczynu powstrzymuje go widok syna zwyrodnialca – chłopca z zespołem Downa. Z kolei Marii Fabicki nie szczędzi histerycznych scenek z zagubionym wózkiem. Oboje podejmują kolejne absurdalne decyzje, a gdy już scenarzystom zabraknie pomysłów, przechodzą od czynów do słów, każąc bohaterom przerzucać się oskarżeniami oraz szantażować emocjonalnie. Wyraźnie zagubieni w tym wszystkim Marcin Dorociński i Julia Kijowska walczą o uautentycznienie swoich postaci. Ich walka wydaje się z góry skazana na porażkę. Zresztą cały film jest też w pewnym sensie opowieścią o walce. O ciągłym próbowaniu się. Bo owa „Miłość” – jak śpiewa w przywołanej już piosence Happysad – nie jest ani pluszowym misiem, ani kwiatami, ani całusami, tylko czymś, o co trzeba walczyć – uczuciem weryfikowanym przez najtrudniejsze chwile. [Piotr Guszkowski]

Oczy dla kruka Adam Święcki Timof Comics

KOMIKS

Nigdy nie wierz okładce

Podobno nie można oceniać książki po okładce. Ta maksyma świetnie sprawdza się w przypadku komiksu Adama Święckiego zatytułowanego „Oczy dla kruka”. Epatująca krwistą czerwienią, nieco makabryczna okładka jest świetna. Przykuwa wzrok, hipnotyzuje. Szkoda, że sam komiks jest słaby. „Oczy…” to formalnie czwarta część cyklu „Przebudzone legendy”, ale w żaden sposób nie łączy się fabularnie z poprzednimi. Wspólny jest jedynie pomysł, który polega na trawestacji legend i podań. Para turystów gubi się w górach we mgle, która przenosi ich do świata bliskiego sennym koszmarom. A wszytko to dzieje się, bo starucha chce zdobyć oczy kruka. Turyści posłużą jej za przynętę. Choć fabuła domyka się logicznie, to jest wyzuta z jakichkolwiek emocji, brakuje jej napięcia, a kolejne odsłony opowieści rozczarowują trywialnością i pomysłami rodem z kiepskiego fantasy. Co gorsza, historia zdaje się w dużej mierze pretekstem do pokazania gołych bab. Święcki rysuje sprawnie, ale wizualnych fajerwerków nie ma. Podsumowując, są cycki, nie jest fajnie. [Łukasz Chmielewski]


Esben And The Witch „Wash the Sins Not Only the Face” Matador

Intryga małżeńska Jeffrey Eugenides Znak

„Intryga małżeńska” to także niezłe źródło ciekawostek. Można np. dowiedzieć się, że Gandhi zaczerpnął swoje pacyfistyczne przesłanie od Tołstoja (z którym korespondował), a stabilizujący nastrój lit stosowany przy leczeniu psychozy maniakalno-depresyjnej był do lat 50. XX wieku kluczowym składnikiem napoju 7 Up.

MUZYKA

Na stos

Cztery lata temu kapela z Brighton była w centrum zainteresowania – wychwalana przez „Q”, „NME” i okrzyknięta nadzieją 2011 r. przez redakcję Radia BBC, zdawała się rzeczywiście skrywać niezły potencjał. Posępna, nawiedzona, ale i liryczna EP-ka „Skeleton Swoon” wymykała się łatwym porównaniom do Bauhaus, Siouxsie and the Banshees czy nawet Cranes, a zamiłowanie do poezji zdradzało literackie ambicje. Z brzydkiego kaczątka mógł wyrosnąć całkiem upiorny nietoperz. Jednak ani debiut „Violet Cries”, ani wydane w międzyczasie EP-ki, ani wreszcie najnowszy, drugi album nie przyniosły oczekiwanego rozwoju grupy. Liryzm zmienił się w płaczliwą adolescencję, a surowa plemienna transowość w zwyczajną nudę. Eteryczność zaś zwyczajnie wyparowała. Zostały natomiast pretensje – gargantuicznie wręcz nadęte, jak to widać już po samym tytule. Kto jak kto, ale Torquemada na pewno nie miałby wątpliwości, co zrobić z tak szpetną wiedźmą. [Rafał Rejowski]

KSIĄŻKA

Z Derridą pod pachą

Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że to taki „Zmierzch” dla intelektualistów. Ona – piękna i pociągająca, ale czasami trochę bezwolna wobec biegu wydarzeń – i ich dwóch, walczących o jej względy. Jeden porywczy i błyskotliwy, ale targany chorobą dwubiegunową, drugi spokojny i wytrwały, poszukujący religijnego objawienia podczas podróży do Indii. Obaj ją kochają, choć każdy inaczej. Jeden zdobywa, drugi cierpliwie czeka. Oczywiście nie ma co się wyzłośliwiać, Jeffrey Eugenides (autor m.in. „Przekleństw niewinności”, słynnych dzięki ekranizacji Sofii Coppoli) to nie Stephenie Meyer. „Intrygę małżeńską” czyta się znakomicie – książka jest pięknie napisana, a fabuła zbudowana misternie (losy bohaterów śledzimy, co jakiś czas zmieniając perspektywę, dzięki czemu zyskujemy inny punkt widzenia na te same wydarzenia). To powieść o młodzieńczym poszukiwaniu swojej tożsamości – społecznej, intelektualnej, religijnej, seksualnej. Dobrze wiemy, że bycie dwudziestokilkulatkiem nie jest wcale takie fajne – zwłaszcza kiedy trzeba decydować, co dalej zrobić ze swoim życiem, a jedynym sensownym kompasem wydają się przeczytane lektury, bo kto by tam słuchał rodziców, prawda? To właśnie książki stają się przewodnikami po świecie. Bohaterowie z młodzieńczą egzaltacją zaczytują się Barthes’em, Derridą, Jane Austen i żywotem Matki Teresy, szukając odpowiedzi na dręczące ich pytania o istotę miłości i sens życia. To także przejmujące studium choroby, która potrafi zniszczyć więcej niż jedno życie oraz ciekawy obraz środowiska akademickiego i Ameryki lat 80. [Sylwia Kawalerowicz] PS Nie przejmujcie się pseudohipsterską otoczką, jaką wokół książki stara się wykreować wydawca. To naprawdę dobra literatura, której nie trzeba promować złymi sesjami fotograficznymi w modnych klubach!

Polowanie („Jagten”) reż. Thomas Vinterberg obsada: Mads Mikkelsen, Thomas Bo Larsen, Alexandra Rapaport Dania 2012, 106 min Kino Świat, 15 marca

FILM

Piętno

Thomas Vinterberg długo błąkał się po przedwczesnym pogrzebie Dogmy – ruchu, który w połowie lat 90. powołał do życia wraz z kilkoma innymi awangardowymi twórcami, by odświeżyć język filmu, odcinając się od wtórności nędznego kina zza oceanu. Kluczem do tej rewolucji był szereg spisanych w manifeście reguł, takich jak ziarnisty obraz i obowiązkowa drżąca rączka operatora kamery – wszystko po to, by widz nie płynął bezboleśnie z nurtem fabuły, lecz w skupieniu starał się dostrzec cokolwiek na ekranie. Zrealizowany zgodnie z tymi zasadami debiut Vinterberga „Festen” – historia uroczystości rodzinnej, podczas której ojciec zostaje oskarżony przez syna o pedofilię – był dużym sukcesem, którego przez lata reżyserowi nie udało się powtórzyć. Dopiero zbliżone tematycznie „Polowanie” odwraca tę złą passę. Nowy film Duńczyk nakręcił już tradycyjnie, z typową dla Skandynawów powściągliwością, według zasad odrzucanych kiedyś przez Dogmatyków: klasyczna narracja, stabilna kamera, zaskoczyć może jedynie brak muzyki. W centrum ekranowych wydarzeń znajduje się Lukas – przedszkolny wychowawca i ulubieniec dzieci, na którego pada cień podejrzeń o wykorzystywanie seksualne córki jego przyjaciół. Zaskoczony niedorzecznością zarzutów, początkowo nie reaguje. Gdy sąsiedzką życzliwość i zdrowy rozsądek zastąpią akty przemocy, będzie już za późno na wyjaśnienia. Vinterberg błyskotliwie pokazuje, jak maszyneria państwa dobrobytu, starannie naoliwiona demokratycznymi hasłami, zaczyna się zacinać, stając się narzędziem ostracyzmu. Hermetyczna społeczność, niezależnie od tego, czy jej członkowie segregują śmieci, czy nie, potrzebuje kozłów ofiarnych, by zachować swoje dostatnie, bezpieczne status quo. W roli ofiary niespodziewanie przekonywająco wypadł Mads Mikkelsen. Na przekór swojemu emploi jego Lucas jest bierny, przytłoczony niesprawiedliwością, uwięziony w klinczu nieufnych spojrzeń. Jego rezerwa zaczyna zresztą budzić wątpliwość. Reżyser, pozornie nieobecny, tak manipuluje historią i rozdziela racje między bohaterami, że widz, choć przekonany o niewinności oskarżonego, czasem nieświadomie staje po stronie prześladowców – w końcu czy mają oni inny wybór? Przyznam, że już dawno tak się nie złościłem w kinie. [Mariusz Mikliński]

Vinterberg to nie jedyna sierota po Dogmie. Że Lars von Trier sobie radzi – mimo depresji, „Antychrysta” i deklarowanego na konferencjach współczucia dla Hitlera – to wiadomo. A co z resztą? Søren Kragh-Jacobsen – jego „Mifune” z 1999 r., trzeci projekt zrealizowany według reguł Dogmy, to jeden z najlepiej sprzedających się na świecie duńskich filmów. Później było już tylko gorzej. Sztampowy thriller „O czym nikt nie wie” i telewizyjne seriale. Susanne Bier – Dunka przeszła najdłuższą drogę. Od przytłaczających „Otwartych serc” – o trudnej miłości i urazach kręgosłupa – po oscarowe bankiety („W lepszym świecie”) i Pierce’a Brosnana na włoskim wybrzeżu („Wesele w Sorrento”). Teraz kręci z Bradleyem Cooperem. Kristian Levring – przeniósł się do Londynu, robi głównie w reklamie. W 2008 r. filmem o depresji „Nie bój się mnie” próbował reanimować swoją karierę. Nieskutecznie.


Bogactwo Marta Syrwid Lampa i Iskra Boża

KSIĄŻKA

Jelinek i Tarantino

Pamiętacie wykwintną potrawę z ludzkiego ciała w filmie Petera Greenawaya „Kucharz, złodziej, jego żona i jej kochanek”? Właśnie taka jest nowa powieść Syrwid. Podobnie jak wszystkie filmy Greenawaya gęsta, precyzyjna i perwersyjna. Brzmi makabrycznie? Makabreski Syrwid rzeczywiście się nie boi, ale przede wszystkim nie obawia się niejednoznaczności, poplątanych ścieżek fabuły przywodzących na myśl „Grę w klasy” Cortázara, mieszania rejestrów i gatunków. Lepi swoje ciasto niczym demoniczny Sweeney Todd z Fleet Street. Kilka lat temu zadebiutowała świetnym „Zapleczem”, które zostało jednak wykastrowane z wieloznaczności chwytliwym hasłem „książka o anoreksji”. Mam nadzieję, że „Bogactwo” nie zostanie podobnie okradzione ze znaczeń – a jest to łup naprawdę cenny. Już sam tytuł daje tyle kluczy do książki, ile skojarzeń i językowych klisz z nim związanych. „Bogactwo” jest więc trochę jak dziewictwo, trochę jak pamięć, trochę jak szczęście, trochę jak wielość, jak dostatek, jak możliwość, a wreszcie – jak człowieczeństwo. Główna bohaterka, Pat, doznała wielkiej krzywdy, po której nie wyobraża sobie życia. Jedyne, co jej pozostaje, to zemsta – w iście tarantinowskim stylu. Marta opisuje swoją bohaterkę z pewną czułością, jednak język „Bogactwa” najbardziej przypomina prozę Elfriede Jelinek, szczególnie z jej bezkompromisowym śledzeniem przemocy – fizycznej i symbolicznej, którą świat stosuje wobec słabszych jednostek, zwłaszcza kobiet. Wszyscy chcą zabrać Pat to, co uważają za najcenniejsze, i nie dać nic w zamian. Marta pyta: Gdzie są granice naszej prywatności? Jakie „miejsce” w nas musimy za wszelka cenę ocalić przed ingerencją drugiej osoby? Jak działa świat, w którym żyjemy – kto patrzy, a kto jest podglądany? „Bogactwo” składa się w większości z rzeczowników. Nie ma w nim wielu wydarzeń – do których są potrzebne czasowniki – ale są obrazy, opisy rzeczy. Fabuła została zawężona do minimum. To raczej worek z przeżyciami, które łączą się i przenikają, ale nigdy nie dadzą się uporządkować. Mentalna mapa, która wywodzi nas w pole. Układanie puzzli, które rozsypała przed nami Marta, to jednak coś więcej niż czcza zabawa – każdy ruch odsyła nas do samych siebie. [Karolina Sulej]

................... WWW.NICKCAVE.COM

...................

Porwanie („Kapringen”) reż. Tobias Lindholm obsada: Johan Philip Asbæ, Søren Malling, Dar Salim Dania 2012, 99 min Spectator, 1 marca

FILM

Piraci z Oceanu Indyjskiego

We wstrząsającym „Porwaniu” Tobias Lindholm opowiada o załodze statku uprowadzonego na Oceanie Indyjskim przez somalijskich korsarzy. Duńczyk stawia na realizm – zakładników próbuje wykupić korporacja, dla której oni pracują, a negocjacje nie mają w sobie dramatyzmu ani napięcia, charakterystycznych dla thrillerów o porwaniach dla okupu. W skandynawskim filmie pertraktacje niczym nie różnią się od setek innych rozmów, które decydenci firmy prowadzą w swoich biurach, walcząc o jak najbardziej korzystne warunki. Rokowania z kidnaperami trzymają się wszelkich zasad etykiety: od „dzień dobry”, przez „how do you do”, aż po podziękowania za kolejną ofertę okupu. W tym zinstytucjonalizowanym świecie nie ma miejsca na emocje. Te są oznaką słabości, charakteryzują ludzi stojących na niższym szczeblu korporacyjnej drabiny. Przez kilka miesięcy, kiedy tłumiąca empatię „góra” próbuje dogadać się z porywaczami, „dół”, czyli porwani, stara się wieść normalne życie. Koegzystując obok siebie, kaci i ofiary mimo różnicy interesów nawiązują nić porozumienia. Oni jeszcze potrafią. Ich szefowie nie są już zdolni do utożsamiania relacji międzyludzkich z czymś innym niż transakcje. Lindholm nadał swojemu filmowi charakterystyczną dla współczesnego kina duńskiego sterylną formę: ciasne kadry, klaustrofobiczne przestrzenie i przytłaczające wnętrza. Niezależnie od tego, czy akcja rozgrywa się na statku, czy w pomieszczeniach firmy, nie można uciec od wrażenia, że każdy z bohaterów zamknięty jest w więzieniu. Zniewolenie ma tu wiele twarzy, ale pracuje w imię wolności – tej twórczej. Na szczęście, to ona gra tu pierwsze skrzypce. [Artur Zaborski/stopklatka.pl]


RZECZ Pantha du Prince and The Bell Laboratory „Elements of Light” Rough Trade

The Same „Fungeez EP” InFiné

MUZYKA

MUZYKA

Nową EP-kę wydającego we Francji rodzimego duetu The Same otwiera prawie dziesięciominutowa technolokomotywa. Muzyka Tymoteusza Cypli i Sebastiana Pellowskiego to nie parkietowe bujanko z drinkiem w jednej ręce i papieroskiem w drugiej. To wszystko, co najlepsze w mrocznym techno – kłęby dymu, gotycki klimat i pełna gama odcieni betonu. Jednocześnie w ich muzyce jest miejsce na funkujący bas i filmową narrację. Z taktowanej na cztery, prymitywnej formy na swój naprawdę wyjątkowy sposób tworzą pochłaniające słuchacza, eleganckie kompozycje. „Fungeez EP” to muzyka absolutnie klubowa, jednak najlepiej sprawdzi się w miejscach, w których panuje ciemność, z sufitu kapie skroplona para, a kwaśne świdry wkręcają się w głowę. Są tacy, którzy na imprezach szukają właśnie takich doznań. [Paweł Bartnik]

Hendrik Weber aka Pantha du Prince to złote dziecko niemieckiego minimal techno. O ile wydane przez niego w 2007 r. „This Bliss” przyniosło muzykowi uznanie głównie w środowisku, o tyle oparte na dźwiękach dzwonów „Black Noise” z 2010 r. pozwoliło mu się przebić do niezalowego „mainstreamu”. Artysta poszedł za ciosem i przy pracy nad czwartą płytą zaprosił do współpracy Norwegów z Bell Laboratory, co wzbogaciło materiał o brzmienie karylionu, ksylofonu czy marimby, nie mówiąc już o licznych perkusjonaliach. Efekt tej kolaboracji niestety trochę rozczarowuje, a bogactwo i wielowymiarowość The Bell Laboratory za mocno zdominowały elektronikę Webera. Momentami można odnieść wrażenie, że Niemiec ociera się wręcz o autoplagiat, kopiując własne patenty z „Black Noise”. Z tą różnicą, że brakuje tutaj zapadających w pamięć fragmentów – jeden afrykański motyw pojawiający się w „Spectral Split” to zdecydowanie za mało. Mimo to płyty słucha się z przyjemnością, szkoda tylko, że po przesłuchaniu niewiele się pamięta. [Krzysztof Kowalczyk]

Tąpnięcie na parkiecie

Komu biją dzwony

Wytrzyj w wąsa

Już od dłuższego czasu wąsy tracą. W notowaniach fajności spadają na łeb na szyję na rzecz brody. Czas więc zejść z nimi na ziemię. Np. na próg mieszkania. Jako wycieraczka posłużą idealnie. Za ok. 100 PLN dostaniecie takie m.in. na www.thabto.co.uk. [wiech]

Tegan and Sara „Heartthrob” Warner Indians „Somewhere Else” 4AD

MUZYKA

Siostro, skalpel

Kto z fanów sióstr Quin spodziewał się, że wytną taki numer? Trzeba nie lada pewności siebie, żeby porzucić budowany od kilku ładnych lat status szanowanej niezal-gwiazdy dla kumatych i przypuścić tak zdecydowany atak na komercyjne rozgłośnie i żądnego przebojów słuchacza. Już przecież hiciarski „Closer”, w pełnej krasie ukazujący nowe muzyczne oblicze duetu, podzielił wielbicieli grupy. Ci, którzy sądzili, że to wypadek przy pracy, mogą czuć się zupełnie zawiedzeni – syntetyczne dźwięki i lekkie melodie całkowicie zdominowały „Heartthrob”. Komu obce jest jednak ortodoksyjne podejście do muzyki, ten będzie zachwycony. Tegan i Sara wspięły się tutaj na wyżyny songwriterskiego kunsztu, a pod okiem rozchwytywanego producenta Grega Kurstina (współpracował m.in. z Kylie Minogue, Foster the People czy Lilly Allen) ich kompozycje nasyciły się szlachetną elektroniką. W rezultacie dostaliśmy jeden z najbłyskotliwszych popowych albumów ostatnich lat – rojący się od hooków, refrenów i mostków, których trudno pozbyć się z głowy. „Heartthrob” to doskonały przykład komercyjnej i artystycznej harmonii, właściwej tylko najlepszym. Tegan i Sara właśnie dołączyły do tego wąskiego grona. [Rafał Rejowski]

MUZYKA

Kowboje i obcy

Kiedy na początku lat 80. na rynku muzycznym stawiała swoje pierwsze kroki wytwórnia 4AD, jej szef Ivo Watts-Russell od razu zgromadził wokół niej artystów przełamujących utarte schematy i posługujących się oryginalnym, a zarazem bardzo onirycznym językiem muzycznym. I choć już od dawna nie można mówić o czymś takim jak „brzmienie 4AD”, to w tej szacownej stajni wciąż pojawiają się twórcy z wyraźną wizją artystyczną. Debiut ukrywającego się pod nazwą Indians duńskiego wokalisty, multiinstrumentalisty i producenta Sørena Løkke Juula poraża nie tylko pięknem, ale i dojrzałością, której może mu pozazdrościć niejeden początkujący muzyk. Powracające jak mantra porównania do Bon Iver sprowadzają się jedynie do podobnej wrażliwości, Juul sięga bowiem po inne środki wyrazu, z równym powodzeniem wykorzystując w wieloplanowych aranżacjach subtelną elektronikę, jak i gitarę akustyczną. Ucieka smutkowi w ciepłe objęcia melancholijnej zadumy, a śnieg na dworze jakby szybciej topnieje. [Rafał Rejowski]

Promo

Rowerem przez miasto

Koniec lutego (kiedy piszemy te słowa) to trudny moment. Zima trwa już tak długo, że wydaje nam się, że to jedyne, co było, jest i będzie. Zimą się urodziliśmy i zimą umrzemy. Zima, zima, zima. Nie traćmy jednak nadziei! Wiosna jest tuż-tuż, być może nawet gdy czytacie te słowa, szara breja zniknęła już z ulic miasta. Czas więc wrócić na rower. W ofercie marki Giant na ten sezon znajdziecie m.in. piękne miejskie damki. Boulevard, bo tak się ten model nazywa, dostępny jest w kolorze jasnozielonym albo szaro-różowym. Seria miejska Liv/giant to stylowe rowery na kołach 700C z ramą wykonaną z cieniowanej stali 4130.


Pyta.pl na antenie RBL.TV

Space Dimension Controller „Mikrosector-50”

MUZYKA

Żółte napisy na czarnym tle

Prowokują, wyśmiewają i doprowadzają ludzi do szewskiej pasji. O tym, jak zadawać zwykłe pytania, aby uzyskiwać niezwykłe odpowiedzi, opowiadają twórcy wideobloga PYTA.PL. Na antenie RBL.TV można was oglądać już od kilku tygodni. Czy macie swój ulubiony odcinek? Nagrywanie dla RBL.TV zmusza nas do systematyczności, czyli czegoś, z czym zawsze byliśmy na bakier. Kiedyś przy minus dziesięciu stopniach nie ruszaliśmy się z domów, teraz odcinek musi być, choćby wiązało się to z odmrożeniem tyłka. Największą radochę mieliśmy przy kręceniu odcinków z demonstracji. Najciekawszym marszem był ten przeciwko futrom naturalnym. Najgorzej za to było na marszu PIS. Uczestnicy tej imprezy byli do nas niezwykle agresywnie nastawieni.

Mikrosector-50 to rodzima planeta pana 8040, który podjął decyzję o powrocie do domu. Niestety to, co miało być prostym lotem, przerodziło się w długą wędrówkę pełną przygód. Dziury w czasoprzestrzeni przerzucają 8040 z jednego miejsca w drugie, z jednego czasu w inny. Tak, tak. To jest właśnie opis tej płyty, a nie szybki skrót ostatniej powieści Philipa K. Dicka. Pierwszy album Space Dimension Controller nie jest zwykłym albumem, to muzyczny zapis historii, która odbywa się w innej galaktyce. A jeśliby zapomnieć o całej otoczce, zostanie coś, co można by określić jako galaktyczny funk. SDC czerpał tu pełnymi garściami z chicagowskiego house’u, mieszając go z funkowym basem lat 80. i zabawiając się brzmieniami wyjętymi z legendarnych filmów sci-fi. A przecież wielu bardziej znanych muzyków i producentów, gdy starali się opowiedzieć film samą muzyką, ponosiło porażkę wobec braku wystarczających środków. Często też całkiem udany, w trudzie tworzony album psuli jednym głupim utworem, który burzył napięcie całości. SDC zmierzył się z dużym formatem w sposób wyborny, od pierwszych sekund przenosi nas w inny świat, nie zapomina nawet o rozpoczęciu „filmu” własną muzyczną czołówką. Pokazuje nam, jak wygląda świat w 2357 r., dowiadujemy się też, dlaczego ludzie zasiedlili nową planetę. Wszystko jest tu doskonale przemyślane. A ja nawet nie przepadam za science fiction. [Kacper Peresada]

Czy zdarza się, że rozmówcy zaskakują was swoimi reakcjami? Niestety zazwyczaj ludzie są dość przewidywalni. Dlatego najbardziej zaskoczeni jesteśmy, gdy ktoś odbija piłeczkę, wykazuje się kreatywnością i poczuciem humoru. Np. pan zapytany o konieczność przygotowania aż 12 potraw na Wigilię odpowiedział, że odkąd jest w posiadaniu książki „1000 potraw z ziemniaka” nie stanowi to dla niego problemu. Bardzo zaskoczył nas też pan na marszu „Za wolnymi mediami” – speszony obecnością kamery zamiast multipleks powiedział „multikleks”. W jednym z pierwszych odcinków zostaliście doszczętnie zmieszani z błotem przez uczestników jednej z demonstracji. Czy takie akcje robią jeszcze na was wrażenie? Byliśmy już nazywani pedałami, homofobiami, komunistami i nazistami. Takie akcje nie robią już na nas wrażenia. Staramy się zawsze wczuć w rolę, jaką proponuje nam rozmówca. Jeśli ktoś nazywa nas manipulatorami, z chęcią przytakujemy i zaczynamy manipulować. Jeśli ktoś wyzywa nas od złodziei, wkładamy mu rękę do kieszeni. Ludzie sami najlepiej wiedzą, czego chcą. Dlaczego mielibyśmy im tego nie dawać? PYTA.PL w RBL.TV – premiera w soboty o 14.00. RBL.TV możesz oglądać m.in. w: CYFRA+ (kanał 157), platforma n (kanał 141), UPC (kanał 771), Cyfrowy Polsat (dostrajanie ręczne), Toya (kanał 731), Multimedia (kanał 563), Vectra (kanał 613), SGT (kanał 308), Promax (kanał 308), Elsat (kanał 43)

RZECZ

Kubrzaki

Czyli kubki-zwierzaki. Wiewiórka, jeżyk, królik. I wiele innych. Bez zdjęć kiczowatych słodziaków, bez zbędnych ozdobników. Pięknie i funkcjonalnie – nawet ogony nie od parady. www.korin.com

Sigur Rós „Valtari Film Experiment” Parlophone/EMI

DVD

Islandzki dla zaawansowanych

Po wydaniu w zeszłym roku swojej szóstej płyty Sigur Rós zwrócili się do kilku twórców filmowych z prośbą o ilustrację utworów z „Valtari”. Reżyserzy dostali podobne budżety i całkowicie wolną rękę w interpretacji malowniczych kompozycji Islandczyków, które, co tu mówić, przez swój kinowy rozmach same proszą się o wyjątkowe wizje. Tak powstał zebrany pod szyldem „Valtari Film Experiment” zestaw obrazów przedstawiających przeróżne estetyki i emocje. Mamy oszałamiający miłosny balet Christiana Larsona oraz nieco podobny, ale raczej perwersyjny i dramatyczny niż piękny film Almy Har’el, w którym tańczy odcinający się od komercyjnego kina Shia LaBeouf. Odwołująca się do surrealizmu wizja Ragnara Kjartanssona, będąca połączeniem filmu instruktażowego pierwszej pomocy i scen eleganckiego posiłku, chyba najbardziej odbiega od epickiej kinematograficzności większości propozycji – wizualnie pięknych, oszałamiających, ale czasem opowiadających absolutnie o niczym (czym grzeszy zresztą wiele współczesnych klipów). Mimo wszystko „Valtari Film Experiment” jest czymś zdecydowanie więcej niż tylko zbiorem teledysków – zabiera nas krok dalej, przede wszystkim dodając kolejne wymiary do i tak bardzo przestrzennego świata Sigur Rós. [Rafał Rejowski]


Woodkid „The Golden Age” Universal Music Polska

Woodkid uszczęśliwił nas nie tylko albumem, ale też zapowiedzią wizyty – wystąpi bowiem na majowym Free Formie (tak, tak, w tym roku festiwal przenosi się w cieplejsze, miejmy nadzieję, rejony kalendarza). Sądząc po facebookowych reakcjach na kolejne nowe utwory Woodkida, jego koncert będzie jednym z najbardziej obleganych. Niżej podpisanego też tam spotkacie!

MUZYKA

Złoty wiek złotego chłopca

Yoann Lemoine, francuski multidyscyplinarny artysta ukrywający się pod pseudonimem Woodkid, nareszcie postanowił uszczęśliwić nas pełnowymiarowym albumem. Po dwóch znakomitych, ale boleśnie krótkich EP-kach, wydanych odpowiednio w 2011 i 2012 r., mamy wreszcie możliwość obcowania z więcej niż kilkunastoma minutami jego muzyki. Lemoine, oprócz nagrywania, para się reżyserią wideoklipów (jego dzieła to „Born to Die” i „Blue Jeans” Lany Del Ray czy „Teenage Dream” Katy Perry), rzeźbi, maluje i projektuje. Nic więc dziwnego, że utwory Woodkida zyskują szczególną moc właśnie w zestawieniu ze znakomitymi, hipnotycznymi teledyskami, które są nie tylko przepiękne wizualnie, ale też oryginalnie pomyślane. Na szczęście materiał zawarty na „The Golden Age” znakomicie radzi sobie także bez wsparcia obrazu. O klasie takich numerów jak „Iron” czy (szczególnie!) „Run Boy Run” nikogo nie trzeba przekonywać. Równie solidnie wypada pierwszy singiel promujący całość – niepokojący „I Love You” (z kolejnym fenomenalnym klipem). Króluje tutaj zaaranżowany z rozmachem orkiestrowy pop, zaśpiewany charakterystycznym głębokim głosem, kojarzącym się z Antonym Hegartym. Przy takim graniu bardzo łatwo o przekroczenie granicy kiczu i nadmiar patosu, na szczęście nasz bohater wychodzi z tego starcia obronną ręką i ani przez moment nie mamy do czynienia z pastiszem. [Mateusz Adamski]

Być jak Kazimierz Deyna reż. Anna Wieczur-Bluszcz obsada: Marcin Korcz, Przemysław Bluszcz, Gabriela Muskała Polska 2012, 95 min Next Film, 1 marca

FILM

Paragon za gola

Tradycja filmu piłkarskiego jest w naszym kraju stosunkowo długa. Na pewno dłuższa niż lista osiągnięć naszych rodaków w tej dyscyplinie, choć w odległych czasach wcale nie było tak źle. Mieliśmy swoich tuzów, jak choćby tytułowego Kazimierza Deynę. Anna Wieczur-Bluszcz w swoim debiucie reżyserskim, opowiadającym o chłopcu, który urodził się w dniu pamiętnego, zwycięskiego meczu Polski z Portugalią w 1977 r., odwołuje się do chlubnej przeszłości – i tej piłkarskiej, i gatunkowej – robiąc film na modłę popularnej ostatnio nad Wisłą nostalgii za PRL-em. Co prawda w tej komedii PRL chyli się już ku upadkowi, ale scenografowie i kostiumolodzy i tak mieli szerokie pole do popisu. Pod tym kątem obraz sprawdza się świetnie. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że w opowiadaniu o czasach swojej młodości Wieczur-Bluszcz zbliża się do Felliniego. Scena, w której nastoletni Kazik traci wianek z otyłą uczennicą cukierniczego fachu, wydaje się wręcz hołdem złożonym autorowi „Amarcordu”. Tak jak u włoskiego mistrza, tak u Polki ekran rozświetla feeria kolorów (PRL wreszcie nie jest szaro-bury), a przestylizowane kadry pozwalają zachować dystans do ekranowej historii. Lekkość tej opowieści zbliża ją do kina naszych południowych sąsiadów, którzy z bożych prostaczków potrafią zrobić pierwszoplanowych bohaterów przejmujących historii. Taka właśnie jest rodzina głównego bohatera, Kazika, która naprawdę niczym się nie wyróżnia, grzesząc, co najwyżej, przeciętnością. Ale z tej przeciętności reżyserka potrafi wydobyć niezwykłość. Wspomagana dobrymi aktorami (to niezwykłe, że Przemysława Bluszcza, aktora grającego dotąd głównie w epizodach, do wyraźnej roli drugoplanowej musiała zaangażować żona) i muzycznymi utworami z epoki, zabiera widza w podróż za jeden uśmiech. Ci, którzy lubią takie nostalgiczne przygody, będą mieli frajdę. Pozostali zwęszą nudę po kwadransie projekcji – „Być jak Kazimierz Deyna” nawet nie próbuje udawać, że jest czymś więcej. [Artur Zaborski/stopklatka.pl]


Finlandia Vodka Cup

Reebok Dash Runner

Nieistotne, czy robicie kółko wokół osiedlowego boiska raz w tygodniu, czy przebiegacie kilkanaście kilometrów dziennie – jeśli już zdecydowaliście się na tempo szybsze niż chód, powinniście pomyśleć o odpowiednim obuwiu. Jednym z najfajniejszych modeli do biegania, które pojawią się tej wiosny na półkach polskich sklepów, będzie z pewnością Reebok Dash Runner.

międzynarodowego Znamy zwycięzcę 15. rsu barmańskiego konku W Laponii, 200 km za kołem podbiegunowym, pod koniec stycznia – podczas Międzynarodowego Konkursu Finlandia Vodka Cup – zebrało się najbardziej elitarne grono barmanów z całego świata. Podstawowym składnikiem w każdej kategorii musiała być Finlandia Vodka. Po każdej rundzie międzynarodowe jury oceniało drinki pod kątem aromatu, wyglądu, ogólnych wrażeń i co najważniejsze – smaku. Zwycięzcą został Ariel Leizgold z Izraela, pokonując 27 rywali z całego świata. Oprócz tytułu najlepszego miksologa otrzymał również nagrodę w wysokości 25,5 tysiąca dolarów. Nagrody dodatkowe przyznano Ivanowi Kingowi z Irlandii w kategorii aperitif oraz Bogdanowi-Andrei Tenciucowi z Rumunii w kategorii long drink.

Dash Runner sylwetką przypomina swojego słynnego brata – obchodzącego w tym roku trzydziestkę Classic Leathera – i jest kolejną mocną pozycją w szerokiej gamie Reeboka na nadchodzący sezon. Wyrazista kolorystyka, perfekcja wykonania i najwyższej jakości materiały – właśnie dlatego wiosną Dash Runnera często będzie można spotkać na polskich ulicach.

15. Międzynarodowy Konkurs Finlandia Vodka Cup odbył się w specjalnie na tę okazję przygotowanej śnieżnej wiosce. Została ona zbudowana z niemal 2 mln kg śniegu oraz 300 tys. kg krystalicznie czystego lodu. W wiosce znajdował się śnieżny hotel, a 30-metrowy lodowy bar stał się centrum emocjonujących zmagań między barmanami ze wszystkich zakątków świata.

Red Bull Collective Art ź We

iał w udz

t wo r z e n i u n

ajwiększego dz

tuk ieła sz

i na

ie św

cie

Między 11 a 25 marca wszyscy chętni będą mogli wziąć udział w zbiorowym procesie tworzenia. W ramach projektu Red Bull Collective Art – dwutygodniowej współpracy artystów – powstanie niespotykane na skalę światową dzieło sztuki w przestrzeni wirtualnej. Red Bull Collective Art zaprasza wszystkich artystów, rysowników, malarzy, designerów i fotografów do współpracy przy wirtualnym projekcie artystycznym, opartym na technice exquisite cadaver. Jest to technika zbiorowego tworzenia wymyślona przez surrealistów ok. 1925 r. i polegająca na łączeniu różnych słów lub obrazów w całość. Dzieje się to w ustalonej kolejności, tak aby kolejny uczestnik mógł podjąć pracę w momencie, w którym zakończył ją poprzedni. Rezultatem jest niepowtarzalne zbiorowe dzieło sztuki. Sercem Red Bull Collective Art jest strona internetowa www.redbullcollectiveart.com, która umożliwia globalną współpracę. Od 11 marca przez dwa tygodnie każdy, kto chciałby wziąć udział w projekcie, powinien zarejestrować się na stronie i wybrać termin, w którym dołączy swoją część. Uczestnik będzie mógł w prosty sposób pobrać szablon i pracować nad obrazkiem w dowolnie wybranym przez siebie stylu, a następnie dodać go do całej pracy. Artystyczne talenty na całym świecie będą miały szansę na udział w tworzeniu czegoś, co może okazać się największym i najbardziej oryginalnym dziełem sztuki na naszej planecie. To jedyne w swoim rodzaju dzieło będzie można oglądać podczas wystaw na całym świecie, w tym w maju w Polsce. Więcej na www.redbullcollectiveart.com i www.redbull.pl


e z s a n st e j o miast

MARZEC

Warszawa Kraków Trójmias to Łódź Poznań Wrocław Katowice

165/2013 Made with

QRHacker.co

m

SOKÓŁ, ROBAKI , KOTY I PSY

AKTIVIST na iPada jest dostępny dla wszystkich zainteresowanych w wieku 18+ za darmo w internetowym sklepie Apple.

: Z ij n g ią c ś a d a iP NA A T IS IV T AK

IPAD.AKTIVIST.PL


Podziemie

Leśne dziady na łowach

Bardzo spodobała nam się traperska stylistyka i wąsy oraz spójny koncept Transmission Clothing, marki, która wyciąga hipsterów do lasu, daje im scyzoryk i zmusza do tego, by stanęli oko w oko z dziwnymi zwierzętami. Takimi jak np. jastrzębiojeleń. Chcieliśmy pogadać o tym z twórcą marki, a także o tym, jak robi się drewniane oprawki do okularów, ale ten jest bardzo tajemniczy i deklaruje: „TSMN to podziemna marka i w takich klimatach ją utrzymuję, specjalnie podcinam skrzydła, bo zależy mi na jej kreatywnym rozwoju, a nie popularności”. Tak więc my też podcinamy i nie polecamy. No może trochę.

Promo

Uliczna elegancja

Jak zawsze na początku marca, Turbokolor wypuszcza wiosenno-letnią kolekcję. Rzecz, której należy się wyróżnienie, to Woda Jacket Graphite. Bluza, przypominająca krojem i wyglądem kurtkę varsity, idealnie nadaje się na wyjście w plener. Cała kolekcja, łącznie z damskimi nowościami, dostępna jest w Veteran Shop&Gallery, stacjonarnym sklepie flagowym TK, przy ulicy Mokotowskiej 24 w Warszawie oraz na stronie internetowej Turbokolor.

ORGANIZATORZY

Pokazy organizowane przez FashionPhilosophy Fashion Week Poland. Więcej informacji na: www.fashionweek.pl

SPONSOR GŁÓWNY

PARTNER STRATEGICZNY

Promo PARTNER

PATRONI MEDIALNI

Powrót do przeszłości

Mieszanka estetyki prosto z PRL-u i popularnych internetowych memów? To możliwe tylko w CROPP-ie. W sklepach marki pojawiła się właśnie specjalna kolekcja t-shirtów z nadrukami i hasłami nawiązującymi do reklam sprzed kilku dekad. W nowej kolekcji specjalnej CROPP uderzył w nutę sentymentalną, wpisując się w popularność wszystkiego, co kojarzy się z PRL-owskim designem. Na widok t-shirtów przygotowanych przez projektantów marki łezka w oku zakręci się tym, którzy w dzieciństwie wyjadali vibovit prosto z torebki i do dziś pamiętają swoją pierwszą puszkę napoju zakupioną w peweksie. CROPP zmiksował wpływy stylistyki sprzed kilkudziesięciu lat i przepuścił je przez popularne dziś motywy, tworząc serię koszulek z zabawnymi hasłami. Specjalna kolekcja „PRL-owskich” t-shirtów dostępna jest już w salonach CROPP. Reglamentacja nie obowiązuje.


ks c i K w e it L i n m O p m u P a Premier

podwórko z e z r p e it L Omni ki i muzyki. bok Pump w e ó e k R y z w s o tó k u ów ycji b kilkuset fan o późnego miery reed d e ię y r s z p r ji ło tó z ę k a in , k o w ia Z prze buw : Eproma, lepu Kicks ketowego o k w s s ó a b o J o g D tr ie h e k r c s e z trz ników warszaw e i Pandę. anych prze hęcił miłoś d w c a o ie s m n ik E z m ie h n c nieg więka Padający ś się przy dź i il w a b iecie. a r o na całym św wiecz w ró e n o cj k ole y jest

materiał promocyjny

i i k ce dostępn koszykówk który w Pols rzez fanów , p w e ó n k o ia Patryka b n e ce buty do .in. Mroza, modelu re m to o g Y m e P ty w M o w U lt , P u b Pump tego k 00 osó Klasyczne lepie oprócz że reedycja lną ponad 3 sk c, ie ię W m . h w i C ya w e a zi n sl Nie d gnęła e’a An stion Mid. icks, przycią iego czy Mik erson Que K Iv sk ie ń n li p e ie ll le k Z A s y a II cz imprezy: , Maćk wyłącznie w el Kamikaze iego, Zeusa charakteru d o o sk g m yń ie y k rz w u o rs a n B ekawiły koszyk baczyć „Burzkę” cnych i zaci asujące do e p ożna było zo b o m le h a e n ic it o L tk i sk ys n Om ięki do olonych, ły wsz li na zadow płynęły dźw syki rozbuja a w d la ó k lą ik e yg w śn w zo ło g cy Z i impre UMPÓW. . Wszys wy hip-hop ową parą P t Chmielną n ra z u s k k a ic o K g oldschoolo lepu dzące wyszli ze sk go przecho ciekawskie ią ci, którzy o śc g o e n n w d 449 PLN e je p ie z n PUMPÓW: iwsi byli a śl n a zę C zc js a ale n


Podziemie

Leśne dziady na łowach

Bardzo spodobała nam się traperska stylistyka i wąsy oraz spójny koncept Transmission Clothing, marki, która wyciąga hipsterów do lasu, daje im scyzoryk i zmusza do tego, by stanęli oko w oko z dziwnymi zwierzętami. Takimi jak np. jastrzębiojeleń. Chcieliśmy pogadać o tym z twórcą marki, a także o tym, jak robi się drewniane oprawki do okularów, ale ten jest bardzo tajemniczy i deklaruje: „TSMN to podziemna marka i w takich klimatach ją utrzymuję, specjalnie podcinam skrzydła, bo zależy mi na jej kreatywnym rozwoju, a nie popularności”. Tak więc my też podcinamy i nie polecamy. No może trochę.

Promo

Uliczna elegancja

Jak zawsze na początku marca, Turbokolor wypuszcza wiosenno-letnią kolekcję. Rzecz, której należy się wyróżnienie, to Woda Jacket Graphite. Bluza, przypominająca krojem i wyglądem kurtkę varsity, idealnie nadaje się na wyjście w plener. Cała kolekcja, łącznie z damskimi nowościami, dostępna jest w Veteran Shop&Gallery, stacjonarnym sklepie flagowym TK, przy ulicy Mokotowskiej 24 w Warszawie oraz na stronie internetowej Turbokolor.

ORGANIZATORZY

Pokazy organizowane przez FashionPhilosophy Fashion Week Poland. Więcej informacji na: www.fashionweek.pl

SPONSOR GŁÓWNY

PARTNER STRATEGICZNY

Promo PARTNER

PATRONI MEDIALNI

Powrót do przeszłości

Mieszanka estetyki prosto z PRL-u i popularnych internetowych memów? To możliwe tylko w CROPP-ie. W sklepach marki pojawiła się właśnie specjalna kolekcja t-shirtów z nadrukami i hasłami nawiązującymi do reklam sprzed kilku dekad. W nowej kolekcji specjalnej CROPP uderzył w nutę sentymentalną, wpisując się w popularność wszystkiego, co kojarzy się z PRL-owskim designem. Na widok t-shirtów przygotowanych przez projektantów marki łezka w oku zakręci się tym, którzy w dzieciństwie wyjadali vibovit prosto z torebki i do dziś pamiętają swoją pierwszą puszkę napoju zakupioną w peweksie. CROPP zmiksował wpływy stylistyki sprzed kilkudziesięciu lat i przepuścił je przez popularne dziś motywy, tworząc serię koszulek z zabawnymi hasłami. Specjalna kolekcja „PRL-owskich” t-shirtów dostępna jest już w salonach CROPP. Reglamentacja nie obowiązuje.


s k c i K w e t i L i n m O p m u P a Premier

z podwórko e rz p e it L i Omn ki. Padający bok Pump y z e u e m R i i w k tó w u cji b szykó miery reedy go wieczora et fanów ko e s n u ź ilk ó k p o ię s d Z okazji pre y inęło tórz : Eproma, o obuwia, k Kicks przew g w u e -ó p w J le to D k s e h k o c s e g a z b ez tr . retro warszawskie de i Pandę owanych prz s a ił miłośników c ik m ę m E h c h c ie a n k z y dźwię śnieg nie bawili się prz

iecie. na całym św w ró e n o cj k y jest i i kole ce dostępn koszykówk który w Pols rzez fanów , p w e ó tryka n k a o ia P b n , e ce buty do .in. Mroza modelu re m to o g Y m e P ty w M o w U lt , P u b Pump tego k 00 osó Klasyczne lepie oprócz że reedycja lną ponad 3 sk c, ie ię W m . h w i C ya w e a zi n sl Nie d gnęła e’a An stion Mid. icks, przycią iego czy Mik erson Que K Iv sk ie ń n li p e ie ll le k Z A s y a II cz imprezy: , Maćk wyłącznie w el Kamikaze iego, Zeusa charakteru d o o sk g m yń ie y k rz w u o rs a n B ekawiły koszyk baczyć „Burzkę” cnych i zaci asujące do e p ożna było zo b o m le h a e n ic it o L tk i sk ys n Om ięki do olonych, ły wsz li na zadow płynęły dźw syki rozbuja a w d la ó k lą ik e yg w śn w zo ło g cy Z i impre UMPÓW. . Wszys wy hip-hop ową parą P t Chmielną n ra z u s k k a ic o K g oldschoolo lepu dzące wyszli ze sk go przecho ciekawskie ią ci, którzy o śc g o e n n w d 449 PLN e je p ie z n PUMPÓW: iwsi byli a śl n a zę C zc js a ale n


ie r o hist nne kuche 1

Na ulicy Spokojnej w Warszawie latem jest jak w ulu. W mieszczącej się tu restauracji Spokojna goście gnieżdżą się nie tylko przy stołach w środku i w ogrodzie, lecz także rozkładają się z kocami na trawie. Dzieciaki biegają (pod okiem zawsze obecnej na miejscu, wynajętej przez restaurację opiekunki animatorki), rodzice mają czil. W tygodniu i zimą miejsce odwiedzają głównie wykładowcy i studenci pobliskiej ASP. Można tu bowiem zjeść niedrogo i dobrze – przede wszystkim specjalnością Spokojnej jest pizza. I bazująca na włoskiej, dość prosta i bezpretensjonalna kuchnia. Czyli na spokojnie. Choć zainspirowany podróżą do Tajlandii szef kuchni planuje wprowadzić wkrótce orientalne akcenty.

3

4

• Feta z pieca i focaccia Skoro na Spokojnej robią dobrą pizzę, to trudno, żeby nie wyszła im focaccia. Pyszne, chrupiące ciasto z szynką parmeńską i rukolą (24 PLN) zagryzałyśmy zapiekanym serem feta z dodatkiem mozzarelli, pomidorów i świeżej bazylii (14 zł). Ta przystawka wypadła w porównaniu z focaccią nieco mdło, ale zrzucamy winę na pomidory, które o tej porze roku są przeważnie niejadalne. • Sałata Rucola Z kawałkami kurczaka, chrupiącym boczkiem, świeżym ogórkiem, suszonymi pomidorami, pestkami słonecznika i sosem musztardowo-miodowym. I rukolą oczywiście. Świeża, chrupiąca, bardzo smaczna. Sałaty na szczęście nie z torebki z supermarketu, lecz z pobliskiego bazarku. 25 PLN

• Zapiekanka Do wyboru z wołowiną, boczkiem albo tuńczykiem. Ponieważ na talerzu obok już czekało na nas ciężkie mięso w postaci kotlecików z polędwicy, zdecydowałyśmy się na wersję z tuńczykiem. Do tego ser, cukinia, ziemniaki (te niestety były z mrożonki, watowate i bez smaku). Całość zapieczona w piecu, przyodziana pomidorkiem. Smaczna, ale brakowało jej wyraźnie jakiejś sosowatości.

2

7 3 2

6

Nie zdążyliśmy jeszcze pozbyć się dodatkowych kilogramów po gwiazdkowym obżarstwie, a kolejne już przed nami. Tym razem obwiniać będzie można nadziewane pisanki o smaku toffi (Wedel) (1), albo ręcznie zdobione jajka z białej lub mlecznej czekolady (Marks&Spencer) (2). W święta warto zrobić coś dobrego, więc kupując kolejną kawę i herbatę, sięgnijcie po taką z logo fair trade (Marks&Spencer) (3). Wesprzecie w ten sposób ideę sprawiedliwego handlu. Ponieważ wierzymy, że wiosna coraz bliżej, staramy się pozytywnie naładować owocową mocą. Pomóc w tym mogą CIN&CIN Drinks, gotowe drinki o smaku melona i moijto (4).

Kotleciki z polędwicy wieprzowej z warzywami i gnocchi

Przepis autorstwa Jacka Węgierskiego, szefa kuchni Spokojnej Pokroić w paseczki boczniaka i cukinię, wrzucić na rozgrzany olej, dodać czosnku, smażyć ok. 2 minut, wlać 50 ml wina i 100 ml śmietany, zredukować. Na drugiej patelni rozgrzać olej i wrzucić grubsze (ok. 2 cm) kotleciki z polędwicy, smażyć z każdej strony na średnim ogniu ok. 4 min, pod koniec dodać masła, posolić i popieprzyć. Podawać z gnocchi z dodatkiem masła i świeżego tymianku. Zjadły, sfotografowały i opisały: Sylwia Kawalerowicz i Olga Wiechnik


Gotowe na wszystk o Pierwsze promienie słońca, dłuższe dni – wreszcie łatwiej wykrzesać z siebie trochę więcej entuzjazmu! Do wiosennego nastroju warto dostosować imprezowe menu. Radosne, kolorowe i bardzo owocowe! Lubimy czasem zaimponować innym. Na przykład barmańskimi umiejętnościami. Nie zawsze jednak potrafimy poradzić sobie z doborem składników. Warto więc wybrać opcję łatwą i przyjemną i postawić na gotowe drinki, które wystarczy wzbogacić świeżymi owocami i schłodzić lodem. Stanowią świetną bazę gwarantującą doskonały smak, a do nas należy już tylko urozmaicenie całości indywidualnie skompilowanymi dodatkami. Dzięki temu możemy każdemu drinkowi nadać indywidualny charakter i ujawnić swoją duszę kreatora. CIN&CIN Drinks o smaku Mojito i Watermelon to świetna propozycja dla wszystkich ceniących przyjemność chwili, dla których dobry smak to drugie imię! To takie proste. A jakie efektowne!


ie r o hist nne kuche 2

1

Na ulicy Spokojnej w Warszawie latem jest jak w ulu. W mieszczącej się tu restauracji Spokojna goście gnieżdżą się nie tylko przy stołach w środku i w ogrodzie, lecz także rozkładają się z kocami na trawie. Dzieciaki biegają (pod okiem zawsze obecnej na miejscu, wynajętej przez restaurację opiekunki animatorki), rodzice mają czil. W tygodniu i zimą miejsce odwiedzają głównie wykładowcy i studenci pobliskiej ASP. Można tu bowiem zjeść niedrogo i dobrze – przede wszystkim specjalnością Spokojnej jest pizza. I bazująca na włoskiej, dość prosta i bezpretensjonalna kuchnia. Czyli na spokojnie. Choć zainspirowany podróżą do Tajlandii szef kuchni planuje wprowadzić wkrótce orientalne akcenty.

• Feta z pieca i focaccia Skoro na Spokojnej robią dobrą pizzę, to trudno, żeby nie wyszła im focaccia. Pyszne, chrupiące ciasto z szynką parmeńską i rukolą (24 PLN) zagryzałyśmy zapiekanym serem feta z dodatkiem mozzarelli, pomidorów i świeżej bazylii (14 zł). Ta przystawka wypadła w porównaniu z focaccią nieco mdło, ale zrzucamy winę na pomidory, które o tej porze roku są przeważnie niejadalne. • Sałata Rucola Z kawałkami kurczaka, chrupiącym boczkiem, świeżym ogórkiem, suszonymi pomidorami, pestkami słonecznika i sosem musztardowo-miodowym. I rukolą oczywiście. Świeża, chrupiąca, bardzo smaczna. Sałaty na szczęście nie z torebki z supermarketu, lecz z pobliskiego bazarku. 25 PLN

• Zapiekanka Do wyboru z wołowiną, boczkiem albo tuńczykiem. Ponieważ na talerzu obok już czekało na nas ciężkie mięso w postaci kotlecików z polędwicy, zdecydowałyśmy się na wersję z tuńczykiem. Do tego ser, cukinia, ziemniaki (te niestety były z mrożonki, watowate i bez smaku). Całość zapieczona w piecu, przyodziana pomidorkiem. Smaczna, ale brakowało jej wyraźnie jakiejś sosowatości.

3

2 7

2

3 4

6

Nie zdążyliśmy jeszcze pozbyć się dodatkowych kilogramów po gwiazdkowym obżarstwie, a kolejne już przed nami. Tym razem obwiniać można maślane zajączki z waniliowym lub malinowym wypełnieniem (Marks&Spencer) (1), nadziewane pisanki o smaku toffi (Wedel) (2). W święta warto zrobić coś dobrego, więc kupując kolejną kawę i herbatę, sięgnijcie po taką z logo fair trade (Marks&Spencer) (3). Wesprzecie w ten sposób ideę sprawiedliwego handlu. Pewnie znajdą się wśród was tacy, który zwykłe jajka zamienią na czekoladowe, ręcznie zdobione (Marks&Spencer) (4). Nam również trudno im się oprzeć. Zadowolą wujka z wąsem, rozgadana ciotka na chwilę się przymknie, a rozpieszczone dzieciaki zajmą się obgryzaniem czekolady.

Kotleciki z polędwicy wieprzowej z warzywami i gnocchi

Przepis autorstwa Jacka Węgierskiego, szefa kuchni Spokojnej Pokroić w paseczki boczniaka i cukinię, wrzucić na rozgrzany olej, dodać czosnku, smażyć ok. 2 minut, wlać 50 ml wina i 100 ml śmietany, zredukować. Na drugiej patelni rozgrzać olej i wrzucić grubsze (ok. 2 cm) kotleciki z polędwicy, smażyć z każdej strony na średnim ogniu ok. 4 min, pod koniec dodać masła, posolić i popieprzyć. Podawać z gnocchi z dodatkiem masła i świeżego tymianku. Zjadły, sfotografowały i opisały: Sylwia Kawalerowicz i Olga Wiechnik


marzec kadr z film

u „Przelotni

Kacper (kp)

kochankowi

e”

must be / must see

MIASTA NOCĄ Marzec, zapamiętajcie nasze słowa, będzie miesiącem legendarnym. Jeśli zobaczycie, ilu fantastycznych artystów wystąpi w Polsce w przeciągu tych 744 godzin, będziecie w szoku. W Warszawie 1500 m² nie zwalnia tempa. W klubie pojawią się m.in. Brodinski, Boddika, Kassem Mosse i Simian Mobile Disco. A to tylko didżeje z trzech imprez i to nie wszyscy. W Krakowie legendy hip-hopu i panowie od trapu. Wrocław będzie miażdżył basem, DJ Shadow zwiedzi Polskę, a Jessie Ware zastanowi się, czy nie prościej byłoby u nas zamieszkać. Oprócz tego dużo sztuki, teatralnych premier, a nawet szekspirowski balet. Z podniecenia tupiemy nóżkami, bo sezon już w pełni, a wiemy, że w kwietniu nikt nie ma zamiaru zwalniać. Składajcie więc wnioski o kredyty, bo będzie dużo okazji, aby pozbyć się pieniędzy. Poleca redakcja

Filip (fika)

Alek (alek)

Mateusz (matad)

od 28.02

MULTIKINO www.multik ino.pl

Kocham Kin o w Multikinie

Ola (oz)

aMrulttikino otwiera się na arthw oubęsedz.ieJuciże odmogkolińcżuać Multi zó Sieć kin zonu. lnych poka Julia (jul)

e se zas specja y artystyczn lutego podc ankowie” kawsze film elotni koch dając najcie rz lą „P og go n, je or i ar zgórzami” popc óv w od a m „Z : Al , ek Coen cząt stiwalu Seidl. Na po Będą bracia fe h go ric ie Ul tn y ta rsyjn s os czy kontrowe u, nagrodzona podcza klasztorze. im sk uń m ungi , i w ru Cristiana M i bankietów kiej miłośc icielka kina storia lesbijs objęła wielb w Cannes hi em ni ze ar yd dw Patronat na ] rbicka. [mm Grażyna To

Rafał (rar)

Kuba (włodek)

Cyryl (croz)

Powrót do korzeni Michał (mk)

Lucyna (lucy)

My Head Is Dubby to jedna najważniejszych serii imprez w Polsce. Przez długie lata wrocławscy promotorzy przełamywali bariery, załatwiając coraz lepsze soundsystemy i robiąc coraz lepsze imprezy. W tym roku MHID wracają do tego, na czym znają się najlepiej – do głębokiego dubowego bassu, za który odpowiadać będą m.in. Youngsta, Killawatt czy legendarni Kryptic Minds. [kp]

16.03

Wrocław Browar Mies zczański ul. Hubska 44 start: 21.00 • wstęp: 40 PLN •

Youngsta www.myhead

isdubby.com


Samochody, bezro bocie, bity

Apollo Brown jest mistrzem bitmasz yny, a Guilty Simpso mikrofonu. Biorąc n – królem to pod uwagę, obs tawiamy, że ich jed w Polsce będzie czy yny koncert mś wyjątkowym. Pan owie przyjeżdżają swój pierwszy wspól promować nie nagrany album „Dice Game”. Jeśli usłyszeć prawdziw chcecie y rap z Detroit, to ruszajcie biegiem do Krakowa. [kp]

Swans

15.03

02.03

Kraków Rotunda ul. Oleandr y1 start: 19.0 0 • wstęp

: 40-50 PL

Kraków Kwadrat kiego 1 ul. Skarżyńs 05 PLN • wstęp: 95-1 start: 19.00

Apollo B & Guilty S rown impson

N • www.g

oodtunes.p

l

SmołaGirai pierze w ostatnich wywiadach

Michael sprawia wrażenie poczciwego wujka w kowbojskim kapeluszu, ale bójka z dźwiękowcem na zeszłorocznym Off Festivalu pokazała, że lider Swans nadal ma w sobie diabła. Zanim zbawiciele avant rocka zaczną grać swoje półgodzinne kompozycje, na scenie wystąpi emokombinator z Xiu Xiu, James Stewart. [croz] Pozostałe Koncerty: • 16.03 · Warszawa · Stodoła · ul. Batorego 10 · start: 19.00 · wstęp: 100-110 PLN

Młody bóg

„Bieber pokazuje klatę i łapie fankę za cycek!”, „Matka zapisała Justina NA ODWYK!”, „Bieber CAŁUJE SIĘ Z GŁOWĄ MANEKINA!”. To nagłówki wyłącznie z ostatnich trzech tygodni informujące o burzliwym życiu młodego Kanadyjczyka. Obdarzony androgeniczną urodą idol nastolatek, wystąpi w łódzkiej Atlas Arenie w towarzystwie Carly Rae Jepsen i z pewnością wywoła jeszcze niejedną burzę w internecie. [croz]

k

26.03 25.03

Justin Bieber

Łódź Atlas Arena Al. Bandurskiego 7 rezyprestige.com -1500 PLN • www.imp start: 19.30 • wstęp: 170

Kraków t Kwadra 1 yńskiego .00 ul. Skarż • start: 20 -99 PLN wstęp: 89

o Peter Ho

Tańczący z trup ami Po wyprzed

anym zeszłoroc znym koncercie Palladium Peter w stołecznym Hook, wykopany z New Order, zn jakiś czas temu owu będzie upraw iał muzyczną ne „Unknown Pleas krofilię i odegra ures” i „Closer” z katalogu Joy (tak, Brytyjczyk Division zaśpiewa też pa rtie Iana Curtis 997 na redakcyj a). Wykręcamy nym telefonie. [croz] Pozostał • 27.03 · Wars e Koncerty: zawa · Pallad ium · ul. Złota · start: 19.00 9 · wstęp: 89-99 PLN


marzec Modestep

01.03

Katowice Mega Club ul. Żelazna 15 start: 21.00 • wstęp: 35-50 PLN

Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).

do 24.03

Obrót rzeczy

Katowice Galeria Sztuki Współczesnej BWA al. Wojciecha Korfantego 6 www.bwa.katowice.pl

do 05.05 Themersonowie Łódź MS2 ul. Ogrodowa 19 www.msl.org.pl

i awangarda

TRASA Londyński kwartet właśnie wydał debiutancki album i wraca do nas po występie na zeszłorocznych Ursynaliach. Wikipedia podpowiada, że grają mieszankę brostepu i pop rocka. Cytując Konrada Zarębskiego: dla koneserów. [croz] Pozostałe koncerty: • 02.03 · Łódź · Wytwórnia · ul. Łąkowa 29 · start: 21.00 · wstęp: 55-69 PLN, • 03.03 · Warszawa · Basen · ul. Konopnickiej 6 · start: 20.00 · wstęp: 55-69 PLN

Sabaton

01.03

Wrocław Hala Orbita ul. Wejcherowska 34 start: 20.00 • wstęp: 95-120 PLN TRASA Szwedzcy metalowcy przeczesują meandry historii, swoje teksty opierając głównie na motywach batalistycznych. W naszym kraju zaistnieli po nagraniu utworu o bitwie pod Wizną i od tego czasu wpadają do nas co dwa tygodnie. Tym razem na cztery występy. [croz] Pozostałe koncerty: • 02.03 · Warszawa · Hala Koło · ul. Obozowa 60 · start: 19.00 · wstęp: 95-110 PLN • 03.03 · Kraków · Hala Wisły · ul. Reymonta 22 · start: 19.00 · wstęp: 95-110 PLN • 05.03 · Poznań · Hala nr 2 MTP · ul. Głogowska 14 · start: 20.00 · wstęp: 95-110 PLN

Watergate Night

01.03

Kraków Pauza ul. Floriańska 18 start: 21.00 • wstęp: 20-30 PLN IMPREZA Na przełomie lutego i marca ukaże się 13. część kompilacji „Watergate”. Jej autorem jest rezydent tego kultowego berlińskiego klubu – Ruede Hagelstein. Klub Pauza, jako pierwszy przystanek trasy promującej nową płytę, znalazł się w bardzo prestiżowym gronie najlepszych klubów w Europie! [jack]

praca Mateusza Sadowskiego

Franciszka i Stefan Themersonowie

WYSTAWA

WYSTAWA

Artyści zwykli przytakiwać jak bożonarodzeniowe aniołki, gdy ktoś narzuca ich pracom interpretacje. Mateusz Sadowski do sprawy podchodzi zupełnie na odwrót. Nie daje krytykom pola do popisu, nie oczekuje szukania rozbuchanych analogii do historii tej czy innej „wielkiej sztuki”. Zamyka się w swoim domu, do znudzenia analizuje bliskie mu przedmioty, które znane są tylko jemu i tylko dla niego mają jakąś ponadmaterialną wartość. Klimat jego prac dla jednych może wydawać się przyciężkawy, dla innych bardzo depresyjny, bo nawet na tle swoich poznańskich kolegów (Bąkowskiego, Starskiej czy Bosackiego) Sadowski gra zdecydowanie na najsmutniejszą nutę. Jest jak z ponurymi kawałkami Godspeed You! Black Emperor – albo się wczujemy, albo nie przetrwamy nawet połowy. [alek]

Ostatnio głośno jest o związkach artystów, w których ta druga połówka pozostawała w cieniu, towarzysząc przez całe życie „temu wielkiemu”. Taki los wybrała Maria Bogusławska, partnerka Witolda Lutosławskiego. Były jednak małżeństwa takie jak Themersonowie, w którym mąż Stefan i żona Franciszka nieustannie współpracowali na równej stopie, niejednokrotnie rywalizując i ścierając się w pracy. Ich projekty to pierwsza część wystawy zorganizowanej w łódzkiej galerii MS2. Druga prezentuje dialog, który para prowadziła z awangardą artystyczną, nie tylko z mocnej wówczas Łodzi. Themersonowie to nieodkryta wyspa w polskiej sztuce, niewielu wie, że tak modne dziś artbooki Stefan Themerson tworzył już w latach 60. W MS2 zobaczymy m.in. jego książkę na motywach „Ubu króla”. Oprócz fotografii, z których Themersonowie słynęli, zobaczymy też grafiki, maski, komiksy i scenografie z filmu „Ubu król”. Takich nieznanych klasyków mamy jeszcze sporo, więc najwyższy już czas, by Jan Matejko i cały szereg czerstwych malarzy ustąpili im miejsca. [alek]

Najsmutniejszy w całej klasie

do 04.04 Poznań The Rootz ul. Kazimierza Kantaka 4

jak nowy ląd

Votum separatum

Foreign Beggars

01.03

Katowice MegaClub ul. Żelazna 15 start: 21.00

KONCERT Forreign Beggars znów w Polsce. Po raz 190038475. Będą krzyczeć do głośnych dubstepów, a wy będziecie się zastanawiać: „Przecież to już jest passe? Gdzie są nasze trapy! Dajcie Harlem Shake’a!”. Spokojnie. Poczekajcie kilka miesięcy i tego będziecie też mieli dość. [kp]

Berlin 3.0

02.03

Warszawa 1500 m² do wynajęcia ul. Solec 18/20 start: 22.00 • wstęp: 20-25 PLN IMPREZA Wymiana kulturowa między Berlinem a Warszawą trwa. Tym razem stołeczne 1500 m² stanęło ramię w ramię z berlińskim Ritter Butzke. W Polsce pojawi się aż ośmiu przedstawicieli drużyny niemieckiej i dwa duety na stałe związane ze zwycięzcą Nocnego Marka 2012 w kategorii Miejsce. [kp]

WYSTAWA

W kupie siła

Kolekcja vlep[v]netu rusza w świat. Jeszcze nie pozamiatano podłóg w warszawskiej galerii V9 po ostatniej wystawie podsumowującej dziesięć lat pracy fundacji, a już prace spakowano do paczki zaadresowanej: Poznań. Tym razem podczas wystawy „Votum Separatum” zobaczymy, jak wygląda historia polskiego street artu z perspektywy działalności poszczególnych artystów tworzących kolektyw vlep[v]net. Będzie zatem w czym wybierać, bo twórcy zgromadzeni wokół legendarnej miejscówki na Inżynierskiej mają na wskroś indywidualny styl. Nie sposób pomylić poetyckich vlepek Goro z wesołymi wrzutkami Bufu, a i reszta ma się czym pochwalić. Ale – jak to mówią – „w kupie siła”, więc dopiero jako kolektyw artyści wypuszczają to, co najlepsze, jak choćby ich sztandarowe Massmixy: galaktyki vlepek. Razem się inspirują, podpowiadają, a przede wszystkim dobrze bawią i do tej zabawy zapraszamy, razem z nimi, do Poznania. [alek] wernisaż: • 01.03 · start: 20.00


patronaty

01.03

Deicide

Wrocław Madness ul. Hubska 6 start: 18.00 • wstęp: 55,50-66,60 PLN • www.massive-music.pl

02.03

Wrocław Das Lokal ul. Odrzańska 6a start: 21.00 • wstęp: 10-15 PLN

Guy Andrews

IMPREZA

Przyszłości czar

TRASA

Zdecydowanie

Jeśli myślicie, że Nergal to hardcore, to się grubo mylicie. Nasz narodowy bohater to w porównaniu z Glenem Bentonem kluski z mlekiem. Lider kultowej amerykańskiej formacji Deicide to jeden z głównych wrogów publicznych w USA. Wokalista z krzyżem wyciętym na czole już od ponad 20 lat forsuje poglądy, które o gęsią skórkę powinny przyprawić nawet tych mniej konserwatywnych posłów zasiadających w polskim Sejmie. Wierny wyznawca rogatego pana nawet swego pierworodnego nazwał imieniem demona. Do nas przyjedzie po raz kolejny, by promować najnowsze dzieło swojego zespołu. [mk] Pozostałe koncerty: • 03.03 · Warszawa · PROGRESJA · ul. Sylwestra Kaliskiego 15a · start: 18.00 · wstęp 70-80 PLN

02-24.03 Łódź www.powszechny.pl

Guya Andrewsa dwa miesiące temu zaliczyliśmy do grupy artystów, dla których rok 2013 ma być przełomowy. Tym bardziej cieszy nas fakt, że wrocławscy fani inteligentnej elektroniki będą mogli przekonać się o umiejętnościach Guya na żywo. Gdy usłyszeliśmy go po raz pierwszy, był młodym twórcą znanym jako Iambic i nagrywającym kawałki na granicy shoegaze’u i ambientu. Jednak kilkanaście miesięcy temu Brytyjczyk zwrócił się w stronę brzmień klubowych i z miejsca stał się jednym z najlepiej rokujących brytyjskich producentów. Póki co ma na koncie EP-ki wydane w labelach należących do legendarnego Untolda i Scuby. Jeśli chcecie dowiedzieć się, jak powinna brzmieć muzyka klubowa, to ruszajcie do Das Lokalu. [kp]

19. Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych FESTIWAL

O autorytetach słów kilka

Tegoroczna edycja Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych upłynie pod hasłem „Autorytety – idole – ikony”. Nie dość, że tematyka dość ciężka, to i spektakle do łatwych nie należą. Festiwal otwiera głośny monodram Krystyny Jandy „Danuta W.”. W Łodzi zobaczymy też sztukę warszawskiego Nowego Teatru „Nancy. Wywiad”, „Hopla, żyjemy!” z wrocławskiego Współczesnego i premierę „Artystów prowincjonalnych” w reżyserii Weroniki Szczawińskiej. Każdy spektakl grany jest dwa razy, więc nie musicie się obawiać, że coś was ominie. Nie są to przedstawienia, podczas których będziecie parskać śmiechem, ale być może przeżyjecie katharsis i zachce wam się zmieniać świat na lepsze. Festiwalowym prezentacjom jak co roku towarzyszyć będą spotkania z artystami, projekcje filmowe, wystawy oraz panele dyskusyjne. Bo przecież warto rozmawiać. [is]

spektakl „Danuta W.”


marzec kIRk

03.03

Wrocław Puzzle ul. Przejście Garncarskie 2 start: 21.00 • wstęp: 10-15 PLN

Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).

02.03

Warszawa Palladium ul. Złota 9 start: 20.00 • wstęp: 65-95 PLN www.go-ahead.pl

Patrick Wolf

03.03

Warszawa 1500 m² do wynajęcia ul. Solec 18/20 start: 22.00 • wstęp: 20-30 PLN

Homeboy Sandman

TRASA Po premierze doskonałej „Złej krwi” trio wyrusza w trasę promującą nowy album. Mieszanka mrocznej elektroniki i free jazzu wybrzmi we Wrocławiu, Warszawie oraz w Genewie, gdzie zespół został zaproszony na Electron Festival. [croz] Pozostałe koncerty: • 06.03 · Warszawa · Powiększenie · ul. Nowy Świat 27· start: 20.30

Stanisława Celińska

05.03

Łódź teatr powszechny ul. Legionów 21 start: 19.15 TRASA Polska Betty White rusza w trasę po Polsce. Miłość do Stanisławy Celińskiej wybuchła nagle i niespodziewanie, aktorka została nawet uznana za Człowieka Roku przez „Co Jest Grane”. Artystka właśnie rusza ze swoim muzycznym projektem Nowa Warszawa w tour po Polsce. W końcu cała Polska kocha warszawiaków. [kp] Pozostałe koncerty: • 07.03 · Warszawa · ATM Studio · Wał Miedzeszyński 384 • 19.03 Wrocław · TEATR POLSKI · ul. Zapolskiej 3 · start: 20.00 · wstęp: 30-50 PLN

Jessie Evans

06.03

KONCERT

KONCERT

Rudowłosy archanioł, wywołujący żywsze bicie serca u fanów obu płci, kilkakrotnie nawiedzał nasz piękny nadwiślański kraj. Tym razem wystąpi w warszawskim Palladium w wyjątkowej, akustycznej odsłonie – tego wieczoru Wolf zaprezentuje materiał ze swojego ostatniego, wydanego w zeszłym roku albumu „Sundark and Riverlight”, który nagrał w słynnych Real World Studios Petera Gabriela. To pierwsza w dorobku Wolfa płyta nagrana „bez prądu”, zawierająca wybór najlepszych utworów Brytyjczyka. Na rozgrzewkę zaprezentuje się obiecujący poznański wokalista i songwriter, Peter J. Birch. [rar]

Co jakiś czas fani któregoś rodzaju muzyki dochodzą do wniosku, że to już koniec. Nic nowego nie powstanie, wszystko umarło i zostały tylko marne popłuczyny po legendach. W wypadku hip-hopu zdążyliśmy przeżyć to kilkakrotnie. I za każdym ci, którzy zdążyli już rzucić kamieniem, musieli za chwilę powiedzieć: „No dobra, jednak jeszcze dycha”. Homeboy Sandman jest nowojorskim MC, który dumnie reprezentuje amerykański rap i potwierdza, że hip-hop nie tylko nie umarł, ale wraca do świetnej formy. Przedstawiciel Stones Throw Records ze swoim wyluzowanym flow i idealnie dopasowanymi bitami przejmuje pałeczkę, którą do niedawna dzierżył Masta Ace. Wyobraźcie więc sobie gorące lato na Queens – dzieciaki grają w baseball na ulicy, hydranty są odkręcone, a z głośników przejeżdżającego auta sączy się naprawdę dobry hip-hop. [kp]

Patryś i Wilk

Sopot Mewa Towarzyska ul. Gen. Kazimierza Pułaskiego 15 start: 19.00 TRASA Jessie Evans oraz zawsze towarzyszący jej na scenie perkusista Toby Dynamite (który ma na koncie współpracę z The Residents, Swans czy Iggy and the Stooges) dadzą wyjątkowy show w Basenie. Jeśli lubicie mieszankę retro, burleski, absurdu, przesady i zabawy, to jest to coś dla was! [oz] Pozostałe koncerty: • 07.03 · Warszawa · Basen · ul. Konopnickiej 6 · start: 19.00 · wstęp: 39-49 PLN

Yach

07.03

Łódź DOM ul. Piotrkowska 138/140 start: 19.00 • wstęp: 7 PLN IMPREZA Pamiętacie Yacha? Tego gościa od Festiwalu Polskich Wideoklipów Yach Film? Tak. No to gratulujemy. Teraz będziecie mieli okazję zobaczyć jego 100 ulubionych teledysków. Co oznacza ponad sześć godzin patrzenia się na to, co możecie wyrywkowo oglądać na YouTubie. Ale po co robić przerwy, skoro można zrobić YouTube party z jednym VJ-em. [kp]

Absurdalia

09.03

KRAKÓW Hotel Forum ul. Konopnickiej 28 start: 21.00 • wstęp: 29-65 PLN • www.brokenmusic.pl IMPREZA Podobno każdy, kto jest z Krakowa i lubi alternatywną elektronikę, choć raz był na tej imprezie. Absurdalia obchodzą dziesiąte urodziny i robią dwa razy większą i dwa razy fajniejszą balangę. Miejsce też jest dwa razy większe – to Hotel Forum, największy krakowski billboard z widokiem na Wisłę i Wawel. Grać będą m.in.: Friction feat. MC Linguistics, S.P.Y feat. MC LowQui , Far Too Loud, Industrialyzer czy Frank Kvitta. [effic]

04.03

Gregorian

Warszawa Sala Kongresowa pl. Defilad 1 start: 19.00 • wstęp: 90-270 PLN • www.makroconcert.com

Przeżył i trzyma się dobrze

04.03

Warszawa Palladium ul. Złota 9 start: 20.00 • wstęp: 120-150 PLN • www.jazz.pl

Oregon

TRASA

Grzesiek, coś ty narobił!?

Gdzieś na przełomie tysiącleci pojawił się dziwny trend polegający na nagrywaniu epickich śpiewów pod inspirowaną fantasy i średniowieczem „tajemniczą” elektronikę. Jednym z dzieci tej specyficznej mody była niemiecka formacja Gregorian. Panowie przebierający się za mnichów osiągnęli spory sukces komercyjny, nagrywając covery utworów najbardziej znanych gwiazd muzyki rozrywkowej. Od Metalliki po REM i Dire Straits. Publika się zachwyca, a ja się zastanawiam, jak wyszłoby im Gang Gang Dance albo A$AP Rocky. [mk] Pozostałe koncerty: • 05.03 · Gdynia · Hala Sportowo-Widowiskowa · ul. Kazimierza Górskiego 8 · start: 19.00 · wstęp: 120-180 PLN • 23.03 · Poznań · Arena · ul. Wyspiańskiego 33 · start: 19.00 · wstęp: 120-180 PLN

Ralph Towner

KONCERT

Jazz na serio

Mało jest w jazzowym światku składów z taką historią jak kwartet Oregon. Muzycy z północnego wschodu Stanów Zjednoczonych bez specjalnych przerw nagrywają i koncertują od ponad czterech dekad. Charakterystyczna, subtelna muzyka grupy uwiodła entuzjastów jazzowej tradycji. Mimo to jest to jazz niezwykle przystępny – słuchacz, którego przerażają progresywne pasaże eksperymentatorów, może bez obaw wybrać się do Palladium. [matad]


patronaty

04.03

Mumford and Sons

Warszawa Stodoła ul. Stefana Batorego 10 start: 20.00 • wstęp: 88 PLN • www.livenation.pl

06-09.03

Warszawa Multikino Złote Tarasy ul. Złota 59 www.w3f.pl

Warsaw Fashion Film Festival

KONCERT

Kowboje z Londynu

W Polsce country kojarzy się tylko z letnim piknikiem na Mazurach i kowbojami z telewizji kablowej. Okazją do zmiany poglądów może być pierwszy klubowy koncert zespołu Mumford and Sons. Uroczy londyńczycy być może nie zasmakowali w prawdziwym życiu na prerii, ale ich folk w amerykańskim stylu wydaje się przekonywać całkiem sporą rzeszę osób. Przeboje Mumforda i jego synów podbiły kilka poważniejszych list, a drugi już album formacji okazał się prawdziwym bestsellerem. Poćwiczcie klaskanie! [mk]

07-14.03 Warszawa Kino Muranów Kino Luna www.manana.pl

FESTIWAL

Biba na ekranie

Zeszłoroczna, premierowa edycja Warsaw Fashion Film Festival przyciągnęła ogromne rzesze widzów. Najważniejszym punktem wydarzenia był film „Political Dress”, prezentujący trochę zapomniany świat PRL-owskich komisów, Hofflandu i bikiniarzy. W tym roku też nie zabraknie polskich akcentów – „Beyond Biba” opowiada historię Barbary Hulanicki, która w latach 60. zrewolucjonizowała londyński rynek mody, a dwie dekady później podbiła Miami. Na ekranie zobaczymy także krótkometrażowe produkcje Johana Rencka stworzone m.in. dla Armaniego, Valentino i H&M. Z kolei w sekcji „The Avant / Garde Diaries” pokazane zostaną wywiady z takimi ikonami współczesnej mody, jak Iris Apfel, Diane Pernet i Susie Lau. WFFF to obowiązkowy punkt dla każdego fashionisty! [lucy]

13. Tydzień Kina Hiszpańskiego

kadr z filmu „Grupo 7”

FESTIWAL

Hiszpański miszmasz

Przegląd hiszpańskiej kinematografii odbędzie się już po raz 13. To jedna z niewielu okazji, aby zapoznać się z najciekawszymi produkcjami z tamtego regionu. Przekrój filmów jest szeroki – od niezależnego kina po kasowe hity z celebrytami w rolach głównych. Wśród wielu tytułów warto zwrócić uwagę na najnowszy thriller Alberto Rodrigueza „Grupo 7” o specjalnym oddziale policji, który ma oczyścić z przestępców Sewillę przygotowującą się do Expo 92. Bohaterka „Carmina o revienta” w reżyserii Paco Leóna też musi zmierzyć się z gangami – po kolejnym napadzie na jej sklep opracowuje przebiegły plan, jak dopaść sprawców i odzyskać stracone pieniądze. Nie zabraknie również poważniejszych tematów – np. w „Seis puntos sobre Emma” będziemy śledzić starania niewidomej, by zajść w ciążę. Warto się wybrać i przekonać, że kino hiszpańskie to nie tylko Penélope Cruz i filmy Pedro Almodóvara. [is] Pozostałe terminy: • 10-16.03 · Kraków · Kino Pod Baranami · Rynek Główny 27 • 12-18.03 · Katowice · Kino Światowid · ul. 3 Maja 7 • 13-19.03 · Łódź · Kino Charlie · ul. Piotrkowska 203/205 • 15-21.03 · Wrocław · Helios Nowe Horyzonty · ul. Kazimierza Wielkiego 19a-21 • 16-22.03 · Poznań · Kino Muza · ul. Św. Marcin 30 • 18-24.03 · Gdańsk · Kino Żak · ul. Grunwaldzka 195/197


marzec J. Phlip

08.03

Kraków Pauza ul. Floriańska 18 start: 22.00 • wstęp: 10-20 PLN

Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).

08.03

Warszawa 1500 m² do wynajęcia ul. Solec 18 start: 22.00 • wstęp: 35-40 PLN

Brodinski i Gesaffelstein IMPREZA

Zamiast goździków

IMPREZA W 2008 r., kiedy Jessica Phlip wydała swoje pierwsze utwory w wytwórni Claude’a von Stroke’a, artystka od razu stała się jego ulubienicą i jedną z twarzy labelu. Claude od tamtego czasu zabiera ją we wszystkie możliwe trasy, a na liście klubów, które odwiedzili, znajdują się m.in. Fabric czy Watergate. Do tej długiej listy w marcu dołączy krakowska Pauza. [jack]

Chłopaki z Bang przygotowali wyjątkowo trafiony prezent – z przewiązanego wstążką pudełka wyskoczy bowiem Gesaffelstein. Podejrzewamy, że na scenie trzeba będzie postawić dodatkową ochronę, ponieważ francuski didżej jest wyjątkowo lubiany przez płeć piękną. 27-latek w ciągu niecałych pięciu lat stał się jednym z najmodniejszych techhouse’owych producentów. Oprócz niego na scenie 1500 m² pojawi się też jego dobry kumpel – Brodinski. Panowie zagrali wspólnie na zeszłorocznym festiwalu Free Form, ale w marcu zaprezentują swoje umiejętności osobno. Brodinski, starszy stażem od Gesaffelsteina, jest m.in. założycielem wytwórni Bromance Records (dla której obaj panowie wydają) i wypada nie gorzej od swojego kolegi. Czujemy, że staniki będą gęsto latały w powietrzu. [croz]

Grubson

08-09.03

Kraków Kwadrat ul.Skarżyńskiego 1

FESTIWAL Grubson nie jest wcale gruby, co jest irytujące. Swoją przygodę z hip-hopem zaczynał. gdy miał 12 lat. Od tego czasu ciągle nie przytył – wciąż oszukuje fanów, którzy spodziewają się na scenie swojskiego polskiego Fat Joe. Na szczęście chłopak umie nawijać, więc przynajmniej pod tym względem nie ma wstydu. Jego krakowski występ to część małego festiwalu reggae, dlatego oprócz niego uświadczycie m.in. Ras Lute, Mesajah czy Vavamuffin. [kp]

MC Melodee

08.03

Warszawa 55 ul. Żurawia 32/34 start: 21.00

KONCERT Ładna raperka pojawi się po raz pierwszy w Polsce na dwóch koncertach. Na scenie wesprze ją Cookin Soul. W zeszłym roku mikstape’em „Check Out Melodee” duet wywołał spore zamieszanie w światku muzycznym. Melodee to charyzmatyczna MC z Holandii, natomiast Cookin Soul znany jest z bitów produkowanych dla Dogg Pound, Evidence, The Game czy Mac Miller. Para będzie promowała swój pierwszy nadchodzący album „My Tape Deck”. [effic] Pozostałe koncerty: • 09.03 · Gdańsk · Polmozbyt · al. Gen. Hallera 132 · start: 22.00 · wstęp: 25-30 PLN

Brodinski

08.03

Warsaw Calling with Secret Guest

Warszawa Willa na Solcu ul. Solec 63 start: 22.00 • wstęp: 20-25 PLN • www.warsawcalling.com

08.03

Warszawa Cząstki Elementarne ul. Przeskok 2 start: 22.00 • wstęp: 20-30 PLN

James Ruskin

mmpsuf

09.03

Warszawa Powiększenie ul. Nowy Świat 27 start: 20.00 • wstęp: 20-25 PLN KONCERT Co się kryje za szaloną nazwą mmpsuf? Czy to jakiś skrót, czy po prostu dziwne połączenie liter, które ma zirytować dziennikarzy radiowych? Co to może być? Czy warto to roztrząsać, czy może lepiej pójść posłuchać ich na koncercie? A nuż dowiemy się na nim, jak wymawiać tę nazwę? Cóż to za wielka tajemnica kryje się za tymi pięcioma spółgłoskami i jedną samogłoską? Dlaczego w ogóle jest tam ta jedna samogłoska? Dlaczego w tej zapowiedzi jest tak wiele pytań? Nie wiem. Ale warto pójść na ten koncert, bo to ładna muzyka. [kp]

IMPREZA

Tajemniczy gość i dużo rave’u

Zeszłoroczna impreza okazała się hitem, teraz czeka nas powtórka. 8 marca w Willi na Solcu – pałacyku naprzeciwko 1500 m² do Wynajęcia – rozchodzić się będą rave’owe brzmienia. Organizatorzy, podobnie jak rok temu, nie zdradzili jeszcze nazwiska gwiazdy wieczoru. Patrząc jednak na zeszłoroczną edycję, można się spodziewać czegoś naprawdę dobrego. Urozmaiceniem będzie oprawa wizualna na trzech ekranach, którą przygotuje VJ Emiko, znana i ceniona w branży artystka. Zresztą sam support zapowiada niezłą imprezę: główny dancefloor należy do Kuby Sojki live oraz kolektywu Pol_On. Na drugiej scenie w celebrowaniu Dnia Kobiet wspomoże was ekipa TwiceDice, z gościnnym udziałem KiM i Eli. [effic]

IMPREZA

Techno nigdy mało

Jeśli Surgeon zaprasza cię na pierwszą imprezę do legendarnego Tresora, to wiadomo, że przed tobą wielka kariera. James Ruskin ma na koncie pięć pełnoprawnych albumów i jest jednym z najważniejszych przedstawicieli brytyjskiego techno. Teraz przyjeżdża do Polski, by trochę nas podszkolić w rytmie 4/4. W Cząstkach odbędzie się więc kolejna impreza, która przywraca znaczenie legendarnej muzyce, traktowanej do niedawna z pogardą. Jeśli macie ochotę posłuchać genialnego Detroit techno tworzonego przez Brytyjczyka związanego z berlińską sceną muzyczną, to wpadajcie do Warszawy. [kp]


ZAPRASZA

EXAMPLE

patronaty

09.03

Warszawa Cafe Kulturalna pl. Defilad 1 start: 22.00 • wstęp: 25-35 PLN

Sun Glitters

13.03-14.04 Kraków Bunkier Sztuki pl. Szczepański 3a wernisaż: 12.03 • start: 18.00 www.bunkier.art.pl

www.go-ahead.pl

Cecylia Malik

22. 03. STODOŁA / WARSZAWA

PETER HOOK & THE LIGHT PERFORM "UNKNOWN PLEASURES" AND "CLOSER": A JOY DIVISION CELEBRATION 27.03. PALLADIUM / WARSZAWA

MAJOR LAZER

praca „Drzewo akacja”

WYSTAWA

Ta dziwna Cecylia IMPREZA

Piękno w kliknięciach

Sun Glitters to luksemburski twórca, który swoim występem rozpocznie nowy warszawski cykl muzyczny The Dark Side of Warsaw. Jego muzyka to przepełniona ciepłym brzmieniem mieszanka chillwave’u, shoegaze’u, a nawet dubstepu spod znaku Buriala. Choć ma na koncie jedynie debiutancki album, to od razu zaczął być uznawany za jednego z najważniejszych muzyków soundscape’owej elektroniki. Nie zastanawiajcie się więc zbyt długo, tylko przyjdźcie do Kulturalnej. Usiądźcie, zamknijcie oczy i przenieście się do bezpiecznego miejsca. Jeśli z tym ostatnim będzie problem, wystarczy, że odczekacie kilka minut podczas występu Sun Glitters – na pewno odpłyniecie. Zapewniamy! [kp]

14.03

Kraków Pauza ul. Floriańska 18 start: 21.00 • wstęp: 35 PLN

Cecylia Malik to dziwna artystka. Z jednej strony zabiera głos w sprawie ekologii, z drugiej zaś, podobnie jak tegoroczna laureatka Paszportów „Polityki” Julita Wójcik, realizuje prace ocierające się o kicz, przypominające bardziej zabawy ze szkoły podstawowej. Np. przystraja się motylami i piórami, po czym nakłania do tego innych albo tworzy instalacje ze śmieci. Jednym słowem – można ją łatwo skreślić, ale czy warto? O tym ma nas przekonać wystawa „Rezerwat miasto” w Bunkrze Sztuki. Podczas ekspozycji będzie można zaangażować się m.in. w kolejny proekologiczny projekt Malik, którego celem jest ratowanie rzeki Białki. Oby tylko nie skończyło się na starej puencie: cel szczytny, ale metody nie te. [alek]

Lunice

IMPREZA

15. 05. PALLADIUM WARSZAWA

CRYSTAL FIGHTERS 11.11 STODOŁA / WARSZAWA 12.11 STUDIO / KRAKÓW

Jakie życie, taki trap

Lunice Fermin Pierre II (trudno uwierzyć, ale tak naprawdę nazywa się ten producent) zrobił jedną z najszybszych karier w środowisku instrumentalnego hip-hopu i przebojem wdarł się do absolutnej czołówki. Młody Kanadyjczyk do spółki z Hudsonem Mohawkiem odpowiada za TNGHT – projekt, który przyczynił się do uformowania gatunku zwanego trapem, czerpiącego zarówno z hip-hopu, jak i najróżniejszych rodzajów nowoczesnej elektroniki. Na zeszłorocznej edycji Nowej Muzyki chłopcy z łatwością rozkręcili szaleńcze pogo, podobnie było też w pękających w szwach stołecznych Piątkach. Teraz Lunice wpadnie do Krakowa zaprezentować swój dynamiczny live-act. Załóżcie wygodne buty. [croz]

THE DARKNESS

16. 03. PALLADIUM / WARSZAWA

KVELERTAK

26. 03. HYDROZAGADKA / WARSZAWA

THE DEEP DARK WOODS

23.04. HYDROZAGADKA / WARSZAWA 24.04. POD MINOGA / POZNAN

MESHUGGAH

24. 04. PROGRESJA / WARSZAWA 25. 04. KWADRAT / KRAKÓW W Y B O R C Z A . P L

Jeśli chcesz otrzymywać bieżące informacje o koncertach, to zarejestruj się w naszym newsletterze na stronie www.go-ahead.pl

Bilety: go-ahead.pl, ebilet.pl, eventim.pl oraz ticketpro.pl


marzec Being as an Ocean

10.03

Poznań Pod Minogą ul. Feliksa Nowowiejskiego 8 start: 19.00 • wstęp: 25-35 PLN

Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).

14.03

DJ Shadow

Sopot Sfinks700 ul. Mamuszki 1 start: 22.00 • wstęp: 55 PLN www.illegalbreaks.com

TRASA

Cień siebie?

TRASA Polska powoli staje się stolicą post hardcore'u. Kolejną ekipą, która odwiedzi nas z serią koncertów, jest Being as an Ocean. Zespół promuje swój debiutancki album „Dear G-d”. Jak to na takich imprezach bywa, uświadczymy bez liku supportów! [mk] Pozostałe IMPREZY: • 11.03 · Warszawa · Hydrozagadka · ul. 11 Listopada 22 · start: 19.00 · wstęp: 29-39 PLN

Zasługi DJ-a Shadowa dla muzyki popularnej są nieocenione. Kalifornijczyk przez lata chodził po sklepach z płytami i wybierał mało znane winyle, by z fragmentów nagrań posklejać dzieło, bez którego dziś nie byłoby wielu ambitnych producentów, z Flying Lotusem na czele. Wydane w 1996 r. „Endtroducing...” to pierwszy w historii album nagrany wyłącznie przy użyciu sampli oraz kamień milowy w rozwoju instrumentalnego hip-hopu. Od tego czasu muzyka Shadowa szybko się psuła. Producent przypomniał jednak o sobie pod koniec zeszłego roku, kiedy przerwano jego występ w jednym z klubów w Miami, ponieważ grany przez niego set został określony jako, cytujemy, „too future”. Teraz Joshua Davis wpadnie do Polski na trzy wieczory, żeby przenieść was w przyszłość. [croz] Pozostałe IMPREZY: • 15.03 · Poznań · SQ · ul. Półwiejska 42 · start: 22.00 · wstęp: 55-69 PLN • 16.03 · Warszawa · BASEN · ul. Konopnickiej 6 · start: 21.00 · wstęp: 59-75 PLN

Chris Botti

15.03

Poznań Sala Ziemi w Hali Międzynarodowych Targów Poznańskich ul. Głogowska 14 start: 20.00 wstęp: bilety wyprzedane • www.go-ahead.pl TRASA Amerykański trębacz przypomina bardziej członka reaktywowanego niedawno boys bandu niż jazzowego wirtuoza. Tym niemniej Botti od lat jest u nas niezmiernie popularny i dlatego zagra w naszym kraju aż pięć koncertów. [croz] Pozostałe koncerty: • 16.03 · Gdynia · Hala Sportowa-widowiskowa „Gdynia” · ul. Górskiego 8 start: 20.00 · wstęp: 150-220 PLN • 17.03 · Warszawa · Sala Kongresowa · pl. Defilad 1 · start: 20.00 · wstęp: 150-200 PLN • 18.03 · Wrocław · Hala Orbita · ul. Wejherowska 34 · start: 19.00 · wstęp: 120-210 PLN • 20.03 · Zabrze · Dom Muzyki i Tańca · ul. Gen. de Gaulle’a 17 · start: 20.30 · wstęp: 159-259 PLN

Paddy Kelly

15.03

Warszawa Dobre Miejsce – Katolickie Centrum Kultury ul. Dewajtis 3 start: 19.30 • wstęp: 120 PLN

15.03

Warszawa 1500 m² do wynajęcia ul. Solec 18 start: 22.00 • wstęp: 35 PLN

Simian Mobile Disco

15-20.03

Warszawa Teatr Wielki – Opera Narodowa pl. Teatralny 1 • www.teatrwielki.pl

Sen nocy letniej

TRASA Paddy był ponoć najprzystojniejszym z dzieciaków ze słynnej w latach 90. rodziny Kelly Family. Grupa zniknęła z mediów i nagłówków, ale coś chyba jest na rzeczy, skoro na fejsowej stronie tego koncertu (wyprzedanego swoją drogą) jest ponad pięć tysięcy komentarzy… [mk] Pozostałe koncerty: • 16.03 · Katowice · Miejski Dom Kultury · ul. Hallera 28 · start: 19.00 · wstęp: 120 PLN • 17.03 · Poznań · Poznańska Szkoła Muzyczna · ul. Solna 12 · start: 19.00 · wstęp: 120 PLN

Kino MOS

20.03

Kraków Małopolski Ogród Sztuki ul. Rajska 19 start: 19.00 • wwwmos.art.pl Przegląd filmowy Kultura lubi używki. Niezależnie, jak bardzo byśmy się wzbraniali, w końcu natrafimy na film, płytę lub książkę stworzoną pod wpływem. O specyficznym rodzaju wpływu, jaki na kulturę mają narkotyki, mowa będzie na cyklicznych spotkaniach „Odmienne stany świadomości” w Małopolskim Ogrodzie Sztuk w Krakowie. W marcu dyskusja będzie się toczyć wokół filmu Andy’ego Ficmana „Reefer Madness: The Movie Musical”. [alek]

TRASA

Obwoźna dyskoteka

W 2007 r. we wszystkich indie-dyskotekach ściekał po ścianach pot przy takich kawałkach jak „Hustler” czy „It’s the Beat”. Simian Mobile Disco, projekt byłych muzyków grupy Simian, stał się jedną ze sztandarowych kapel electro w czasie eksplozji popularności tego gatunku i wciąż pozostaje jednym z ciekawszych projektów na indie-elektronicznej scenie. Znani również ze współpracy z Beth Ditto z Gossip (genialny „I Wrote the Book”), James Ford i James Shaw są także rozchwytywanymi didżejami, choć występują okazjonalnie. Ich poprzednia wizyta w warszawskim klubie 1500 m² to jedna z najlepszych imprez w tym miejscu. Liczymy, że historia się powtórzy! [rar] Pozostałe IMPREZY: • 16.03 · Poznań · SQ · ul. Półwiejska 32 · start: 22.00 · wstęp: 30 PLN

OPERA

Nocne balety

Obchody 400-lecia śmierci Williama Szekspira przypadają dopiero za trzy lata, ale polski Balet Narodowy już w tym roku postanowił rozpocząć specjalny projekt repertuarowy poświęcony dramatopisarzowi. Cykl przedstawień inspirowanych twórczością Szekspira otwiera realizacja baletowa jego „Snu nocy letniej”. Autorem choreografii do utworów Feliksa Mendelssohna, Györgya Ligetiego i tradycyjnej muzyki mechanicznej jest John Neumeier, człowiek, który występował na najlepszych scenach Europy. Będzie pięknie, zgrabnie i powabnie. [is]


patronaty

Nowa Warszawa

16.03

Kraków Piękny Pies ul. Bożego Ciała 9 start: 20.00 • wstęp: 30-40 PLN

Arms and Sleepers

16.03

7 marca 2013

Darkness

Warszawa Palladium ul. Złota 9 start: 20.00 • wstęp: 105-120 PLN • www.go-ahead.pl

ATM Studio, Wał Miedzeszyński 384 Nagrody kulturalne Gazety Wyborczej Wdechy 2012: Wydarzenie Roku dla płyty „Nowa Warszawa” i Człowiek Roku dla Stanisławy Celińskiej Występują:

NOWY TEATR

KONCERT

Brokatowa ciemność

TRASA

Krwawe dźwięki

O powstaniu zespołu Arms and Sleepers krąży niezwykła legenda. Pewnej nocy ulicami amerykańskiego miasta jechała karetka na sygnale. W środku umierał zakrwawiony mężczyzna, ale w ręku trzymał walkmana z wciśniętym przyciskiem play. Ze słuchawek dobiegały dziwne dźwięki, jakby połączenie chóru gospel z muzyką jazzową. Po śmierci mężczyzny walkman wypadł na ulicę, ale nie przestał działać. W tym momencie narodziła się grupa Arms and Sleepers. Nie wiadomo, czy przytoczona historia jest prawdziwa, ale na pewno intryguje, podobnie jak muzyka zespołu, który w marcu przyjedzie do Polski na trzy koncerty – w Krakowie, Wrocławiu i Poznaniu. Arms and Sleepers tworzą Max Lewis i Mirza Ramic, a na ich trudną do zdefiniowania muzykę składają się dźwięki z pogranicza trip-hopu, ambientu i post rocka. [włodek] Pozostałe koncerty: • 17.03 · Wrocław · Puzzle · ul. Przejście Garncarskie 2 · start: 20.00 · wstęp: 25-30 PLN • 08.03 · Poznań · Pod Minogą · ul. Nowowiejskiego 8 · start: 20.00 · wstęp: 30-35 PLN

18.03

Wrocław Teatr Polski ul. Zapolskiej 3 start: 20.00 • wstęp: 70-120 PLN www.ppa.wroclaw.pl

Asaf Avidan

Gdy pojawili się dziesięć lat temu z hitem „I Believe in a Thing Called Love” i obsypanym brokatem frontmanem Justinem Hawkinsem, wciśniętym w rozcięty do pępka spandeksowy kostium, mało kto brał ich na poważnie. Traktowani byli raczej jako sprytny, nostalgiczny powrót do glamrockowych kanonów. Hawkins, prężący się na scenie z burzą blond włosów i śpiewający przejmującym falsetem, nie ukrywał swoich fascynacji Freddie’em Mercurym i Markiem Bolanem, a cała ekipa otwarcie przyznawała, że na pierwszym miejscu stawia zabawę. Debiutancki „Permission to Land” sprzedał się w kilkumilionowym nakładzie i zdobył szczyt brytyjskiej listy przebojów. W 2007 r. Justin odszedł z grupy, po czym formacja się rozpadła. Po kilku kolejnych latach i serii fatalnych projektów pobocznych The Darkness postanowili przypomnieć o sobie publiczności, wydając trzeci album pt. „Hot Cakes”. Premiera pierwszej od sześciu lat płyty długogrającej stała się doskonałym pretekstem do zorganizowania światowego tournée „Let Them Eat Cakes”. To właśnie w ramach tej trasy muzycy przyjadą do Polski i zagrają koncert w Palladium. [matad]

20.03

Warszawa Palladium ul. Złota 9 start: 19.00 • wstęp: bilety wyprzedane www.go-ahead.pl

Stanisława Celińska, Bartek Wąsik, Royal String Quartet

Opowieści afrykańskie wg Szekspira 15, 16, 17 marca 2013

ATM Studio, Wał Miedzeszyński 384 Występują:

Stanisława Celińska, Ewa Dałkowska, Małgorzata Hajewska -Krzysztofik, Maja Ostaszewska, Magdalena Popławska, Adam Ferency, Wojciech Kalarus, Marek Kalita, Zygmunt Malanowicz, Piotr Polak, Jacek Poniedziałek

Reżyseria :

Krzysztof Warlikowski

Hurts

KONCERT

Miracle

KONCERT

Nowa Jerozolima

Wybuch popularności „One Day (Reckoning Song)” być może już wkrótce swoją siłą przerośnie szał wokół „Somebody…” Gotye. Nie znajdziecie go jeszcze w lodówce, ale w większości stacji radiowych – w tym w takich, których byście o to nie podejrzewali – na sto procent chociaż raz dziennie usłyszycie ten track. Co ciekawe, kawałek ten pochodzi z pierwszej, wydanej jeszcze w 2010 r. płyty „The Reckoning”. Asaf nagrywał wtedy wraz z grupą The Mojos, która rozgłos międzynarodowy zdobyła dzięki remiksowi DJ-a Wankelmuta. Teraz izraelski artysta, porównywany do Roberta Planta i Janis Joplin (ale że co???), ruszył w trasę promującą solową płytę „Different Pulses”, na której znalazł się wspomniany remiks. Żeby jeszcze bardziej zagmatwać, napiszemy, że muzyk zagra we Wrocławiu w ramach Przeglądu Piosenki Aktorskiej. Uff... [rar]

Zespół Hurts zadomowił się w Polsce. Theo i Adam są stałymi gośćmi w naszym kraju, jednak tym razem ich występ będzie zupełnie inny. Stylowy duet, który wypromował takie hity jak „Wonderful Life” czy „Better Than Love”, jest bowiem w decydującym momencie – właśnie oddaje w ręce fanów swój drugi album. Czy „Exile” okaże się tylko naśladownictwem debiutu? A może panowie znów wywindują swoje hiciory na szczyty list przebojów i rozkochają w sobie tłumy? I przede wszystkim – czy na żywo po raz kolejny będziemy świadkami prawdziwego „Miracle” i poczujemy tę ekscytację co kiedyś? Znając charyzmę Brytyjczyków, jest na to duża szansa. Widzimy się więc wszyscy 20 marca w Palladium! [oz]

Nowy Targ 23 marca 2013

Nowy Teatr ul. Madalińskiego 10/16 Zrób smakowite zakupy u lokalnych, małych producentów, również tych certyfikowanych ekologicznie! Patronat:

Partnerzy:

Nowy Teatr jest Miejską InstytucjąKultury

Nowy Teatr, ul. Madalińskiego 10/16, www.nowyteatr.org t: 22 379 33 33 / bow@nowyteatr.org / www.bilety24.pl / www.ebilet.pl


marzec Andres

22.03

Warszawa 55 ul. Żurawia 32/34 start: 23.00

Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).

22.03

Boddika i Kassem Mosse

Warszawa 1500 m² do wynajęcia ul. Solec 18 start: 22.00 • wstęp: 20-25 PLN

IMPREZA Legenda z Detroit znana ze współpracy z hiphopowym Slum Village, a jednocześnie człowiek wydający u Moodymanna i autor jednego z największych hitów zeszłego roku pojawi się na pierwszych urodzinach warszawskich Piątek. Pohałsujmy. [dub]

Jessie Ware

22.03

Kraków Studio ul. Witolda Budryka 4 start: 20.00 • wstęp: 89-99 PLN TRASA Jessie to jedna z kilku maskotek Polaków, które powtórzyły znany schemat: wyprzedany koncert klubowy, wizyta na Opku i w końcu tryumfalny powrót na serię koncertów. Mamy tylko nadzieję, że niedoszła dziennikarka sportowa nie podzieli losu siwiejących dinozaurów rocka, którzy powoli zaczynają ocierać się o festyny. [mk] Pozostałe koncerty: • 23.03 · Warszawa · Palladium · ul. Złota 9 · start: 19.00 · wstęp: 89-99 PLN

Unknown Festival

22.03

Warszawa Hydrozagadka ul. 11 Listopada 22 start: 22.00

FESTIWAL O, patrzcie. Kolejny festiwal. I jaki szalony skład. Kilka polskich zespołów i trzech polskich didżejów. To ci dopiero! Open’erze zacznij się bać, Tauronie, uważaj, koniec z byciem najbardziej future, a ty, Unsoundzie, już nie będziesz miał największego dofinansowania od ministra kultury. [kp]

Danger

22.03

IMPREZA

Dwóch na trzecich

Gospodarze najlepszego cyklu prezentującego nową elektronikę – MustNotSleep – obchodzą swoje trzecie urodziny. Z tej okazji twórcy Music of the Future szykują podwójne uderzenie. Pierwszym z zagranicznych gości marcowej imprezy będzie Boddika – brytyjski weteran elektroniki, połówka poważanego duetu Instra:mental, którego korzenie sięgają czasów, w których granice między techno, acid house’em i dubstepem nie były tak wyraźne. Drużynę marzeń uzupełni kumpel Boddiki z wytworni Nonplus – Gunnar Wendel – znany przede wszystkim jako Kassem Mosse. Niemiecki producent pozamiata parkiet swoim deep house’em czerpiącym z charakterystycznego niemieckiego, transowego minimalu (kawałki Kassema rzadko mają poniżej ośmiu minut). Skład uzupełnią dwaj młodzi polscy raperzy 2sty i Gedz i cała plejada polskich producentów i didżejów. [croz]

22.03

Warszawa Jerozolima Al. Jerozolimskie 57 start: 22.00

Robert Babicz

22-23.03 Kraków Kino Kijów. Centrum al. Krasińskiego 34 www.screenandsound.pl

Screen and Sound

Gdańsk SFINKS 700 al. Franciszka Mamuszki 1 wstęp: 21.00 • start: 25-39 PLN TRASA Danger ma dziwne ubranie i gra na fortepianinie. To jest coś w rodzaju electro, i do tego francuskiego. I to już trzeci raz jest u nas w Polsce, więc fani ruszą co sił, aby dowiedzieć się, dlaczego tego typu muzyka nie jest już tak popularna jak kiedyś. [kp] Pozostałe IMPREZY: • 23.03 · Poznań · SQ · ul. Stanisława Przybyszewskiego 39 · start: 21.00 · wstęp: 25-39 PLN

Kassem Mosse

23.03

Kraków Pauza ul. Floriańska 18 start: 22.00 • wstęp: 10-20 PLN IMPREZA Kassem Mosse od 2006 r. konsekwentnie snuje swoją wizję house’u i techno, wydawał m.in. w takich wydawnictwach jak Workshop, TTT czy FXHE. Duszny, gęsto tkany styl nagrań czy surowe, w znacznej mierze improwizowane live-acty stały się jego znakiem rozpoznawczym. Kassem dzień po warszawskim showcasie Nonplus Records trafi do Krakowa. [jack]

IMPREZA

Techno wiecznie żywe

Robert Babicz pierwszych siedem lat swojego życia spędził w Polsce. Teraz wraca do naszego kraju jako legenda berlińskiej sceny techno. Były podopieczny Svena Vätha, mając w dorobku sześć albumów i niezliczoną liczbę EP-ek i singli, już dawno wyszedł z cienia swojego mistrza. Potwierdzi to w stołecznej Jerozolimie i w krakowskim Prozaku 2.0. Jeśli szukacie starego dobrego techno, nie może was tam zabraknąć. W końcu rytm 4/4 powraca w wielkim stylu. Radujmy się i tańcujmy. [kp] Pozostałe IMPREZY: • 23.03 · POZNAŃ · SQ · ul. Półwiejska 42 · start: 22.00 · wstęp: 15-25 PLN

FESTIWAL

Zobacz muzykę

Screen and Sound Fest to międzynarodowy, otwarty konkurs na wizualizację filmową utworów muzycznych (w postaci animacji, krótkiego filmiku czy uwiecznionej inscenizacji). Pierwsza edycja festiwalu skupia się na dziełach polskich kompozytorów – swoje wizualizacje można przygotować do utworów Wojciecha Kilara, Henryka Mikołaja Góreckiego, Karola Szymanowskiego, Henryka Czyża, Stefana Bolesława Poradowskiego, Janusza Bieleckiego i Marka Stachowskiego. [jul]


23.03

Desert Carnival

Wrocław Alive ul. Kolejowa 12 start: 18.00 • wstęp: 10-15 PLN

Purple Haze Ensemble

FESTIVAL

Jest ciężko!

Polska stonerem stoi! Takie hasło można lansować, biorąc pod uwagę to, co dzieje się na krajowej scenie. Jednym z najfajniejszych przedstawicieli kamiennych dźwięków jest lubelsko-warszawskie instrumentalne trio Major Kong. Bez kompleksów i ze skrętem w zębach ekipa forsuje swoją melodyjną odmianę doomu. Ich zeszłoroczny album to jeden z tych produktów, które sprzedałyby się na Zachodzie z takim samym powodzeniem jak oscypki i czysta. Panowie będą największą ozdobą trzeciej już edycji wrocławskiego Desert Carnival. Przed wyjściem z domu sprawdźcie, czy wzięliście stopery i bibułki! [mk]

23.03

Warszawa Skatepark Jutrzenka ul. Rozbrat 5 start: 09.00 • www.bmxday.pl

23.03

Warszawa Cafe Kulturalna pl. Defilad 1 start: 22.00 • wstęp: 25-35 PLN

Loscil

KONCERT

Cisza gra

Druga odsłona Dark Side of Warsaw zapowiada się przełomowo. W końcu naprawdę rzadko można liczyć na występ przedstawiciela drone’u i ambientu w klubie, a nie na jednym z festiwali. To dlatego wyjątkowo cieszy nas solowa wizyta Loscila – kanadyjskiego mistrza przestrzennej elektroniki. Scott Morgan nagrał przez ostatnie półtorej dekady osiem albumów, ale nie zdążył jeszcze u nas zagrać jako Loscil. Wpadł za to w charakterze perkusisty razem z Destroyerem, grającym dystyngowany indie rock. Ten fakt świetnie obrazuje szerokie horyzonty Kanadyjczyka. Ponadto Morgan wydaje swoje krążki w takich prestiżowych wytwórniach jak Kranky czy Ghostly International. Jako support wystąpi szef wrocławskiej oficyny Sangoplasmo – Lutto Lento, a after zapewni Kepa Yew. [croz]

G-Shock BMX Day 2013

AKCJA

BMX-y, zegarki, potłuczone kolana

Poprzednie trzy edycje były sukcesem, czas więc na kolejną. Gospodarze spędu beemiksiarzy znowu próbują zaklinać wiosnę, organizując zawody, które mają rozpocząć sezon śmigania na BMX-ach. Po dniu pełnym trudów i eliminacji przychodzi wieczór, a wraz z nim after party z didżejami. Podsumowując: sport, show, muzyka, ludzie, ekstremalne wrażenia. Wygląda na to, że to musi się udać. [effic]


marzec Komendarek

23.03

Łódź Scenografia ul. Zachodnia 81/83 start: 20.00 • wstęp: 33 PLN

Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).

23.03

Warszawa Proxima ul. Żwirki i Wigury 99a start: 20.00 • wstęp: 49-59 PLN www.pwevents.pl

Siddharta

23.03

Kraków Alchemia ul. Estery 5 start: 22.00 • wstęp: 10 PLN

Sina

KONCERT Hej, patrzcie, to Promoe z Looptroopa! A nie, sorry, to Matisyahu znów zapuścił brodę. A nie, kojarzę tego typa spod mojego bloku. A nie. To Komendarek, który pierwszy raz od ćwierć wieku zagra w Łodzi. Może tego nie wiecie, ale artysta używa w swojej muzyce wymyślonego języka, jest zafascynowany kosmosem i resztę życia chciałby w nim spędzić (co raczej ma zapewnione). Do tego wierzy w UFO. Świetnie! [kp]

Helloween

26.03

Kraków Studio ul. Budryka 4 start: 19.00 • wstęp: 130-150 PLN TRASA Muzycy nie od siedmiu boleści, tylko od siedmiu kluczy. Autorzy słynnego „Keeper of the Seven Keys”, jedna z najsłynniejszych załóg heavymetalowych, właśnie przypominają o sobie świeżo wydaną płytą „Straight Out of Hell”. [rar] Pozostałe koncerty: • 27.03 · Warszawa · Powiększenie · ul. Batorego 10 · start: 20.00 · wstęp: 130-150 PLN

O.S.T.R.

28.03

KONCERT

Słoweńska wizytówka

Siddharta to rockowa duma Słowenii. Panowie grają od 1995 r., mieszając progresywny rock, heavy metal i gothic rock z celtyckimi motywami ludowymi. Wychodzi im to dobrze. W internecie sporo osób deklaruje chęć rozpoczęcia nauki słoweńskiego po przesłuchaniu płyty zespołu. To chyba o czymś świadczy. Koncert ma się odbyć pod honorowym patronatem Ambasady Słowenii. Nie możemy się go doczekać, bo występy Siddharty są magiczne. [effic] Pozostałe koncerty: • 24.03 · Kraków · Kwadrat · ul. Skarżyńskiego 1 · start: 20:00 · wstęp: 50-60 PLN

Łódź Wytwórnia ul. Łąkowa 29 start: 18.00 • wstęp: 35-40 PLN Elo, ziom, to prawdziwe rapsy. Nie przejmuj się. Nie podobają ci się ostatnie dokonania Ostrego? Spodziewaj się nowej płyty w sklepach za trzy miesiące! A potem za 15 miesięcy! I za kolejne 12! Na pewno w końcu nagra coś, co trafi w twoje gusta! Jednak łódzka impreza to coś więcej niż po prostu koncert. Swoim biletem wesprzesz syryjskie dzieci. No i dobra, nawet jeśli nie lubisz Ostrego, to pamiętaj „Wu is for the Children”. [kp]

23.03

Warszawa Cząstki Elementarne ul. Przeskok 2 start: 22.00 • wstęp: 10 PLN

Mathew Jonson

IMPREZA

Chillbient

Radują się nasze serca – kolejny przedstawiciel Project Mooncircle odwiedzi nasz piękny kraj. Tym razem w krakowskiej Alchemii zaprezentuje się Sina, którego twórczość trudno opisać. Ta wypadkowa nu beatu, chillwave’u i ambientu pozwoli wam odlecieć w myślach do prostszych i lepszych czasów. Gdy w weekend nie musieliście się przepychać przez setki ludzi w klubie, a filmy oglądaliście z VHS-ów. [kp]

25.03 Warszawa kino Atlantic ul. Chmielna 33 www.atlantic.pl

Atlantic 2+1

Bong Ra

29.03

Warszawa Powiększenie ul. Nowy Świat 27 start: 20.00 • wstęp: 25-35 PLN KONCERT 29 marca w stołecznym Powiększeniu wystąpi Bong Ra. Fani breakcore’u będą wiedzieć, o co chodzi. Podczas występów tego muzyka podobno zawsze coś się dzieje. Są mocne, nieco mroczne brzmienia, połamane rytmy i różne niespodzianki. Bong Ra wydawał pod szyldami takich uznanych labeli jak Ad Noiseam, Planet Mu czy też Peace Off. Jego styl to wypadkowa metalu, jungle, jazzu i rave’u. Będzie głośno, duszno i szybko. [effic]

The KVB

30.03

Warszawa Eufemia ul. Krakowskie Przedmieście 5 start: 19.00 KONCERT Mimo że jest ich tylko dwójka, The KVB są szokująco głośni. Brytyjski duet łączy shoegaze’owe gitary i minimalowe synthy z hipnotycznymi bitami i bardzo dużą liczbą reverbów. W zeszłym roku wydali swoją debiutancką płytę, dlatego w domowym zaciszu możecie się przygotować na to, co czeka was z stołecznej Eufemii. [dub]

kadr z filmu „Życie Pi 3D”

IMPREZA

SPOTKANIE

Pochodzący z Kanady Mathew pierwszy oficjalny track wydał 12 lat temu. Od tego czasu nie pozwolił sobie na rok bez nowego wydawnictwa, choć swój jedyny longplay wypuścił dopiero w 2010 r. Zakochany w hardwarze twórca nigdy nie splamił się tworzeniem na laptopie, a jego występy na żywo są fascynującym doświadczeniem. Po genialnym, zeszłorocznym show w warszawskim Soho jesteśmy przekonani, że i tym razem Jonson zaczaruje słuchaczy. [kp]

Kwestia „ekranizacja vs. książka” od zawsze wzbudza duże emocje. W końcu jak oddać głębię książki w filmie? Czy brak możliwości przekazania wewnętrznego dialogu bohatera nie zabije sensu słowa pisanego? Czy stawanie w szranki z dobrze znaną historią samo w sobie nie jest misją samobójczą? Kino Atlantic postara się znaleźć odpowiedzi na te pytania. Na pierwszy ogień pójdzie hit ostatnich miesięcy „Życie Pi 3D”, potem czeka nas m.in. „Wielki Gatsby” czy „Wróg publiczny numer jeden”. Przed każdym pokazem twórcy porozmawiają o tym, czy te filmy mają sens. [dub]

analogowy pan

Film i książki


25.03

Warszawa Hydrozagadka ul. 11 Listopada 22 start: 20.00 • wstęp: 35-45 PLN

Leech

26.03

Kvelertak

Warszawa Hydrozagadka ul. 11 Listopada 22 start: 19.00 • wstęp: 55-65 PLN • www.go-ahead.pl

KONCERT KONCERT

Szwajcarska legenda

Panowie z zespołu Leech nigdy wcześniej nie mieli okazji zagrać w naszym kraju, ale 25 marca w końcu to się zmieni. Biorąc pod uwagę dorobek istniejącej od 17 lat formacji, można się spodziewać dobrego gitarowego grania. Zresztą, kto słucha, ten wie, albo chociaż podejrzewa. W końcu Leech są ikoną europejskiego post rocka, a to do czegoś zobowiązuje. Supportem szwajcarskiej grupy będzie warszawski zespół The Sky Is, jeszcze mało znany, ale dobrze się zapowiadający. [effic]

27.03

Kraków Studio ul. Budryka 4 start: 20.00 • wstęp: 95-110 PLN

Black’n’roll

Niektórzy uważali za młodu, że wrzeszczący faceci z wypacykowanymi gębami to prawdziwy rock’n’roll i jedyna słuszna forma muzyki gitarowej. Chłopaki z Kvelertak pomimo swojego pochodzenia olewają wszystkie tanie sztuczki i grają najbardziej komercyjną odmianę black metalu, jaka istnieje. Norwegowie wydali zaledwie jeden album, ale już zdążyli kupić dusze wszystkich fanów nowoczesnego rocka. Jeśli nie widzieliście ich, gdy supportowali Deftones, to wiele straciliście. Skandynawia pachnie siarką, piwem i benzyną, a Mayhem to zajawka dla staruchów, której miejsce jest na spranej naszywce. Aha, na supporcie wystąpią wspaniali Truckfighters! Zatem nie ma przebacz. [mk]

Testament

KONCERT

Spadki i darowizny

Wielu fanów metalu sarka, że Testament nie załapał się do Wielkiej Czwórki Thrashu – obok Metalliki, Slayera, Megadethu i Anthraxa. No ale kogo tu wywalić? Chyba Megadeth rudego Mustaine’a? Abstrahując od tych drobiazgów, kapela z Bay Area, obecna na scenie od 1983 r., i tak cieszy się należnym szacunkiem długowłosej braci. Amerykanie przyjeżdżają promować swój wydany pół roku temu nowy album „The Dark Roots of Earth”. W dziele zniszczenia skwapliwie wspierać ich będą supportujące hordy: łączący metalcore z thrashem Amerykanki z Shadows Fall oraz deathrcore’owa formacja z Glasgow, Bleed From Within. [rar]


Kubek w Kubek

Kawa zamiast wzmacniacza

Na Kubek w Kubek pierwszy raz wpadłem przez przypadek. Spacerując niewielką uliczką Grażyny na Starym Mokotowie, zauważyłem, że nie ma miejsca, w którym od lat reperuję mój sprzęt grający. Panika. Zamiast pomieszczenia zastawionego od podłogi po sufit pudłami z wszelkiego rodzaju elektrośmieciami oraz kolumnami, wzmacniaczami i odtwarzaczami – ładna, czysta, przyjazna przestrzeń. Zamiast odpychającego i równie chamskiego, co wybitnie znającego się na swojej robocie pana Krzysztofa – miła pani obsługująca błyszczący nowością ekspres do kawy. Po początkowym szoku poczułem ulgę. Po pierwsze, pani z nowej kawiarni poinformowała mnie, że Bomis (zasługuje na reklamę) przeniósł się na pobliską ulicę Dolną. Po drugie, Kubek w Kubek okazał się naprawdę fajny. Wnętrze jest jasne (wielkie witryny) i proste. Urządzone bez specjalnego nadęcia w tonacji biało-biało-czarnej: na białych ścianach wiszą białe tabliczki z wypisanymi na czarno hasłami o pozytywnym zabarwieniu emocjonalnym (np. „dla nas kubek jest zawsze do połowy pełen”). Poza tym w środku stoją jasne sofy i ciemne krzesła ustawione przy drewnianych stołach i barze. Bez fajerwerków, ale miło i przyjemnie. O integracyjnej roli Kubka w Kubek dla okolicznych mieszkańców niech świadczy skład osobowy, jaki zastałem tam w czwartkowy poranek – para po siedemdziesiątce, jeden Amerykanin w średnim wieku, dwójka bardzo modnych designerów, jedna matka z dzieckiem (dobrze wyposażony kącik dla młodszych) oraz pies. Menu od kawiarnianego mainstreamu różni się dość niskimi cenami. Zestaw śniadaniowy z jajecznicą, sałatką, serem i pieczywem kosztuje 15 PLN. Owsianka jest za 8, kawy od 6 do 11 PLN. Właścicielki starają się dopracować opcje lunchowe. Na razie mamy zupę i tarty, wkrótce na stałe ma pojawić się makaron. A wiosną także ogródek i prosecco. Avanti Mokotów, gońmy Żoliborz. [Paweł Lachowicz] ul. Grażyny 16 pon.-pt. 09.30-20.00, sob.-ndz. 09.30-17.00 tel. 796 207 488

Maślanka

Dźwięk tłuczonego kotleta

Takich miejsc jak bar mleczny Maślanka Wola bardzo potrzebuje. Przestrzeń alei Jana Pawła II, pomiędzy Centrum a Arkadią, wypełniają tylko kebaby, chińczyki i fast foody. Żadnej alternatywy dla Polaków z krwi i kości. Maślanka jest bardzo sympatyczna i czysta – ale jeszcze nie wiadomo, czy to dlatego, że gospodarze dbają o lokal, czy też znaczenie ma fakt, że miejsce jest nowe. Zjeść można tu dużo i dobrze, są śniadania i obiady, głównie „klasyka gatunku”: owsianka, schabowy, pierogi, naleśniki, ryby, kopytka i sporo opcji dla wegetarian. Wszystko wydaje się świeże. Oczekując na posiłek, słyszałam, jak miła pani tłucze, a następnie smaży mojego kotleta. Są też potrawy wykraczające poza standardowe menu barów mlecznych, jak np. tortilla, choć tutaj nie należy oczekiwać cudów. Zresztą w barach mlecznych nie chodzi o wariacje kulinarne, tylko o potrawy uniwersalne, które jest w stanie spożyć każdy. W Maślance jedzenie sprawia nawet lekką przyjemność. Cenowo też jest spoko. Za schabowy z ziemniakami i surówką, tortillę i dwa kompoty (uwaga: jeden był jagodowy!) zapłaciliśmy 35,50 PLN. Nieźle, co? [Alicja Zalewska] al. Jana Pawła II 43 a, lok. 34 godziny otwarcia: pon.-sob. 09.00-20.00, ndz. 09.00-17.00

Why Thai

Nie mam pytań

Jak feminizm na świecie, tak kuchnia azjatycka w Polsce ma swoje fale. Po śmierdzących budkach i obskurnych dziurach (czasami, gwoli sprawiedliwości, serwujących przepyszne jedzenie, czasami głównie salmonellę) wraz z drugą jej falą pojawiają się nowoczesne, „odetnizowane” knajpy. A w nich – tak jest właśnie w przypadku Why Thai – przepyszne dania, których jedzenie nie wymaga od nas zagłuszania instynktu samozachowawczego. Why Thai urządzone jest elegancko, ale bez zadęcia, przytulnie, ale ze smakiem. Jedyne azjatyckie akcenty to – oprócz kuchni oczywiście – przemiłe kelnerki. A co do kuchni, to ta jest nie tylko przeszklona (tak że goście mogą obserwować poczynania kucharzy, co jest, zdaje się, najnowszą warszawską modą), ale przede wszystkim serwuje same pyszności: od rozpływającego się w ustach sataya (szaszłyczki z kurczaka, 16 PLN), przez doskonałego kurczaka z woka z orzechami nerkowca (36 PLN), po genialne, robione na miejscu sorbety (limonkowy i mango) podawane ze świeżymi owocami (18 PLN). Wśród deserów są też pieczone lody. No i te czipsy krewetkowe! Wcześniej uważałam je za gorszą wersję przysmaku świętokrzyskiego, ale te z Why Thai, podawane z doskonałym sosem orzechowym (12 PLN), przebiły nawet chronione sentymentem dzieciństwa chrupki. Jakby tego wszystkiego było mało, do dań serwowanych w knajpce nie dodaje się glutaminianu sodu. Dla niektórych informacja ta będzie zupełnie obojętna, inni na pewno uznają to za duży plus. Zanim wybierzecie się jednak do Why Thai, koniecznie zróbcie rezerwację (na stronie znajdziecie prosty formularz, oczywiście można to też zrobić telefonicznie). My na pewno tam wrócimy. [Ola Wiechnik] ul. Wiejska 13 godziny otwarcia: ndz.-czw. 12.00-23.00, pt.-sob. 12.00-01.00 tel. 22 625 76 98, 790 869 977, www.whythai.pl


Restauracja Głodomory

W towarzystwie pierogów

Z kuchnią polską mam pewien problem – kojarzy się albo z szybkim posiłkiem w mleczaku, albo z rodzinnym obiadem. I nawet jeśli babcia schabowego przypali, a na grzybach w pierogach trochę oszczędzi, to i tak podobnym potrawom podawanym w knajpach trudno rywalizować z domowym jedzeniem. To dlatego do wizyty w restauracji Głodomory, mieszczącej się przy placu Inwalidów, byłem nastawiony średnio entuzjastycznie, nawet jeśli do wejścia zachęcał ładny neon. W końcu co można jeszcze wymyślić w dziedzinie pieroga? W środku lokal jest raczej surowy niż przytulny: odkryte, pomalowane na biało cegły, ciekawie wyeksponowane kaloryfery przy drzwiach i kilka oryginalnych dodatków (np. zestaw sztućców w podświetlonej gablocie na ścianie). Na stolikach leży wydrukowane, niezbyt obszerne menu – oczywiście od razu brudzę je zamówionymi pierogami (od 21 do 24 PLN), które są tu jednym z głównych punktów programu. W Głodomorach podaje się je po osiem sztuk, z różnym wypełnieniem, ze skwarkami lub sosami – my przetestowaliśmy te z soczewicą oraz z kaszą i wątróbką. Pierwszym brakowało trochę wyrazistości w smaku, co zrekompensował świetny sos z suszonych pomidorów, natomiast drugie były pyszne, nikt na wątróbce nie oszczędzał. Ciasto nierozgotowane, odpowiednio grube, choć sam pieróg niezbyt pokaźny – po jednej porcji niejeden głodomór może czuć niedosyt. Spróbowaliśmy więc jeszcze placków ziemniaczanych (16 PLN) – we czwórkę w końcu odniosły zwycięstwo nad naszym głodem. W karcie znajdziecie też inne kanoniczne polskie pozycje: schabowego i mielonego (po 23 PLN, za dodatki takie jak ziemniaki czy buraczki płaci się osobno), tatar (34 PLN) czy zrazy wołowe (29 PLN). Tanio zatem nie jest, ale z dobrym kotletem warto się spotkać nie tylko w barze mlecznym. [Mariusz Mikliński] ul. Mickiewicza 23 godziny otwarcia: pon.-sob. 12.00-23.00 ndz. 12.00-22.00

MOKO

Minimini

Moko to miejsce, które na nowo definiuje określenie „mała” w odniesieniu do kawiarni. W mikrownętrzu może usiąść (policzyliśmy!) siedem osób (plus jedna w WC, jeśli chcemy być dokładni). Pierwsze wrażenie (poza „jakie to małe”) to – jest ładnie. Oryginalna kamienna mozaika na podłodze, meble ze skrzynek, solidny drewniany bar, designerskie radio, bardzo dobrze zaprojektowany neon – wszystko super. Niestety w niedzielne popołudnie Moko miało do zaoferowania jednego czekoladowego muffina, smutny kawałek ciasta marchewkowego, dwa croissanty z dżemem i jedną bułę z migdałami, na którą ostatecznie (ale zupełnie niepotrzebnie) się zdecydowaliśmy (8 PLN). Podobno w Moko są też kanapki i tarty (6-10 PLN), ale niestety nie było nam dane się o tym przekonać. Zamówiliśmy więc kawy – latte i flat white (9 i 10 PLN, były jeszcze napoje z rodziny yerbamate’owatych, Bionada i oranżada), które też nie spełniły pokładanych w nich nadziei, bo były chłodne... No cóż. Pierwsze koty za płoty. Mokotów potrzebuje lokalnych knajpek, do których można wpaść po kawkę na wynos w biegu na przystanek albo na pogaduchy z przyjaciółką. Naszym zdaniem jednak brakuje Moko trochę charakteru, czegoś, co wyróżni je na tle podobnych miejsc. No i koniecznie muszą zacząć dawać GORĄCE mleko do kawy. [Sylwia Kawalerowicz] ul. Malczewskiego 6 godziny otwarcia: pon.-pt. 09.00-19.00 sob. 10.00-18.00 ndz. 11.00-18.00

PaństwoMiasto

Dla dobra wspólnego

Kiedyś była tutaj restauracja i galeria o wdzięcznej nazwie Zadra. Dzisiaj ta ogromna przestrzeń przeszła w ręce ekipy ze stowarzyszenia Projekt: Polska, której przy tworzeniu kawiarni pomógł Grzegorz Lewandowski z Chłodnej 25. Nazwa lokalu doskonale oddaje jej profil. To miejsce do dyskusji dla ludzi zainteresowanych miastem i państwem, społeczeństwem, architekturą, filmem i reklamą. Jest szybki internet, a nad przestronną kawiarnią znajduje się sala konferencyjna z pełnym wyposażeniem. W ogromnym pomieszczeniu wydzielono również małe pokoje warsztatowe i strefę coworkingu z biurkami. Wszystko dostępne na wolnych licencjach – czeka na wykorzystanie, przetworzenie i wypełnienie pomysłami. Na razie jest jeszcze trochę chłodno. Na szczęście im więcej jest gości, tym bardziej przestrzeń ożywa. Pomaga w tym prowadzona na miejscu knajpka. W menu królują lekkie śniadania (9-12 PLN) i niebanalne kanapki (9 PLN). My zdecydowaliśmy się na dwa warianty – z serem kozim, konfiturą z cebuli, pieczonymi buraczkami, sałatą i prażonymi orzechami oraz z łososiem, twarożkiem chrzanowym, szpinakiem, ogórkiem i pestkami. Palce lizać! [Karol Kwiatkowski, Iza Smelczyńska] ul. Andersa 29 godziny otwarcia: pon.-ndz. 09.00-22.00 tel. 22 4009 464 kontakt@projektpolska.pl

nowe miejs Wars ca zawa


AZ

AZ

d’Eon sprawdza

fejsa

Pogłos / panik a / bloki

Chore gówno

Całkiem niezły był ten luty. Wp rawdzie niewie to konkretnie. W le się działo, ale prawdzie główn jeśli już, ie mroczno i du z emocjami. Wp szno, rap i tech rawdzie niektórz no, ale y artyści przypła publiką atakiem cili kontakt z po paniki i ucieczk lską ą ze sceny, ale wrócić. Bo my lu i tak planują do bimy gości, kon n as certy i klaskać. Bo fajna z nas p ublika Tekst: Hudzik, Kalinowski, Rejowski, Rozwadowski, Wiechnik Foto: www.bajerski.org, Goliński, Padlewska

W drugi piątek lutego warszawskie Piątki przywiodły nam na myśl sceny z teledysku do „Burn” Mobb Deepów. Morze głów w ulokowanym w piwnicy klubie, zwisające z sufitu wentylacyjne rury i niewielka scena, z której niosły się podbite bębnami twarde, osiedlowe wersy. Zastępy miłośników prawdziwego, surowego rapu ściągnął na Żurawią mocno związany z dzielnicą Queensbridge reprezentant Brooklynu – AZ. Autor niezapomnianej gościnnej zwrotki na debiutanckim albumie Nasa polskim fanom kazał na siebie czekać blisko 20 lat. Przez ten czas zdążył wydać dziesięć płyt, nagrać setki gościnnych wersów i – wraz ze swoimi sąsiadami z największego blokowiska świata – wychować całe pokolenie nadwiślańskich ulicznych MCs. Setki gardeł wtórowały mu w niemożliwej do wygrania batalii z dyskografią zbyt obszerną nawet na najdłuższy koncert świata. Dziewczyny nuciły soulowy refren „Problems”, faceci rymowali całe zwrotki z „Mo Money Mo Murder” i „Phone Tap”, DJ Doo Wop „przepytywał” przybyłych ze znajomości nowojorskiej klasyki. Ręce składały się w znaczek Wu-Tangu, pięści wznosiły się na cześć nieodżałowanych Notoriousa i Guru, a na twarzach „gwiazd” gościł coraz szerszy uśmiech. Trudno im się zresztą dziwić, skoro w Stanach tłumy przyciągają jedynie najbardziej „aktualni” raperzy, a większość polskich serc nadal bije w rytmie starego dobrego boom-bapu: prosto uciętego sampla, potężnej basowej stopy i tekstu, który potrafi wywołać ciarki na plecach. I tylko okrzyki ze sceny się zmieniły, bo

w klasyczny repertuar „make some noise’ów” i „put your handsów” wdarło się niedawno nieszczególnie pobudzające i mało awanturnicze zawołanie „turn your cameras on”. Z Piątek popędziliśmy prosto do świeżej warszawskiej klubowni – Cząstek Elementarnych. Tam zastaliśmy za deckami MustNotSleep, którzy rozgrzewali publikę przed gwiazdą wieczoru – Apparatem. Lokal był wypełniony po brzegi, a klubowa infrastruktura nie wytrzymała zalewu żądnych muzycznego mięsa fanów (w kolejkach do szatni, baru oraz toalet trzeba było odstać przynajmniej po kwadransie). W końcu ok. 01.30 na scenie pojawił się Sascha Ring aka Apparat – jego didżejski repertuar niektórych mógł zaskoczyć. Ostatnia płyta Niemca jest bowiem etiudą opartą na „Wojnie i pokoju”, a poprzednią, „The Devil’s Walk”, złośliwi porównywali do Coldplaya na ambientowych podkładach. Berlińczyk w czasie występu chętniej odwoływał się jednak do swoich poczynań pod egidą BPitch Control – puszczając np. „Rusty Nails” z repertuaru Moderata. Fani w głównej sali Cząstek bezustannie falowali i entuzjastycznie reagowali na niepozbawiony eksperymentów, świetnie skrojony pod piątkowy wieczór set Ringa. Teraz czekamy na jego majową wizytę z zespołem i możemy umierać. Następnego dnia pobiegliśmy na Powiśle do 1500 m² do Wynajęcia, gdzie odbyła się pierwsza w tym roku edycja Music of the Future. Występy

zagranicznych gwiazd zaczęły się od mocnego akcentu. Na scenie pojawił się d’Eon, który... przestraszył się kilku łysych osobników z pierwszego rzędu i uciekł. Sytuację musiał ratować pasowany na główną gwiazdę imprezy duet Gatekeeper. Brzmienie muzyków z Chicago oparte jest na techno ery Detroit, ale chłopaki inkorporowali do niego mnóstwo egzotycznych elementów, tworząc tym samym niepowtarzalną mieszankę (internet podpowiada nam na określenie tej hybrydy uroczy termin „skull disco”). Amerykanie zagrali bardzo brudny, motoroczny, ale pełen niuansów set, który wprawił publikę w ekstatyczny nastrój, a podawana często w wątpliwość jakość akustyki 1500 m² dodała brzmieniu charakteru. Atmosfera zatęchłych kazamat zdecydowanie w tym przypadku zdała egzamin. Po Gatekeeperze na scenę wrócił Chris d’Eon – wziął kilka głębokich oddechów i zaczął swój instrumentalny występ, zupełnie nieprzystosowany do warunków i pory. Eksperymenty Kanadyjczyka sprawiły, że publika rozpierzchła się po klubie. Wystawiona na próbę została również cierpliwość bardziej wytrwałych fanów: długowłosy muzyk miał problemy ze sprzętem i robił spore przerwy między numerami, co zupełnie rujnowało dynamikę jego występu. Chętnie więc zobaczymy jeszcze d’Eona, ale na letnim festiwalu, koło 19 i najlepiej z wokalistą. Tego wieczoru zaliczyliśmy jeszcze Wdechy, czyli rozdanie nagród gazety „Co Jest Grane”. Wśród nagrodzonych triumfowała szczególnie Stanisława Celińska, a za gwiazdę wśród muzycznych atrakcji robił Pink Freud, zwłaszcza jego frontman Wojtek Mazolewski, który prężył się na scenie tak, jakby nie tylko gitarę, ale i penisa miał największego we wszechświecie. Następny weekend zaczęliśmy od sztuki. Czasy wielkich otwarć i przenosin galerii skończyły się


h

i Wdec

laureac

kilka lat temu, kiedy to wszystkie najważniejsze galerie w Warszawie zamieniły maleńkie klitki w obskurnych kamienicach na solidne lokale o metrażach znacznie przekraczających rozmiary standardowej kawalerki. I gdy wszystko wydawało się już ustabilizowane, do Warszawy przeprowadził się Dawid Radziszewski, który w Poznaniu prowadził loftową galerię Pies. W stolicy otworzył miejsce o jakże oryginalnej nazwie: Galeria Dawid Radziszewski. A jak mu to wyszło, sprawdzaliśmy na otwarciu połączonym z wernisażem prac Birgit Megerle i Marcina Zarzeki. Lokal przy ulicy Krochmalnej 3 mieści się w jednym z molochów osiedla Za Żelazną Bramą. Galeria gnieździ się tam, gdzie zwykle mamy sklepik z warzywami albo kiosk – czyli na parterze wielkiego bloku. To zaledwie jeden biały pokój, który w całości można zobaczyć przez olbrzymią witrynę. I na otwarciu ten patent zadziałał, bo do galerii Radziszewskiego przyszło tego wieczoru tyle ludzi, że nawet spore muzeum miałoby problem ze zmieszczeniem wszystkich. Trzeba było niezłej gimnastyki, żeby przedostać się do środka i zobaczyć wystawę. Na ścianach parę prac: artysta polski, reprezentowany przez galerię Radziszewskiego, i zagraniczny, nieznany nawet wtajemniczonym (tak z grubsza prezentować się będzie profil galerii). Dobrze, że powstała dokładnie w centrum „zwykłego życia”. Może chociaż przez kraty i szyby ktoś zobaczy wystawy, a galeria po sąsiedzku przemyci trochę nowości z tego „dziwnego świata” obrazów i rzeźb. Może tym razem się uda. Masywny, przesterowany bit urywa się nagle, dając wytchnienie membranom głośników. Ktoś z końca sali zdziera gardło, dopowiadając ostatnie słowa zwrotki. Powietrze drży jeszcze przeładowane elektrycznością, gdy wszystko zastyga w bezruchu. Te kilka sekund ciszy kołacze się w uszach przez dłuższą chwilę, po czym warkot syntezatorów i dudniący rytm przywracają ruch na sali. Marek Karolczyk uderza miarowo w górujący w tym momencie nad elektroniką bęben, podczas gdy Robert Piernikowski swoim charakterystycznym głosem wije się między rapowym etosem a poetycką wrażliwością – tak było ma koncercie poznańskiego duetu Napszykłat, który robi kolejne chore gówno. Szamani odprawiali swe rytuały w cieniu wieżowców i blasku neonów. Metaliczne tłoki poruszały się w takt tanecznych kroków. Sprzęgnięcia płynęły po perkusyjnej strukturze. I choć Wielkopolanie zapędzali się często w mniej lub bardziej eksperymentalne rejony, to ton ich myślom i ruchom nadawał hip-hop. Nieskrępowana żadnymi zasadami, oddolna i szczera muzyka bloków, osiedli i miast. Bloków mających setki pięter, miast wybudowanych ze szkła, stali i chromu, osiedli przeczesywanych przez czujne oczy kamer. Wraz z nimi Napszykłat rozwija się i rozrasta, wciąż ewoluuje, dążąc do scenicznej perfekcji. Poznaniacy dawno już zostawili za sobą psychorapowe tradycje, bezpodstawne – choć ukochane przez wielu recenzentów – są także porównania do artystowskiej Niwei. Wraz z rykiem maszyn, kawalkadą bitów i bujanką wersów wciąż idą przed siebie. Nie zawracając sobie głowy tym, czy takie granie wpisuje się w aktualne trendy (a wpisuje się znakomicie) i czy po ich koncercie ktoś za chwilę nie odpali Beyoncé (a odpalił). W ostatnią sobotę lutego warszawskim Basenem wstrząsnął występ Soap&Skin, projektu pochodzącej z Austrii Anji Plaschg. Wokalistka, obdarzona pięknym mocnym głosem, a przede wszystkim niesamowitą pasją, słynąca z ekspresyjnych koncertów, wystąpiła u nas już po raz trzeci. I podobnie jak wcześniej, tym razem też zmiażdżyła publiczność. Regina Spektor z obłędem Diamandy Galás. Florence Welch w roli nie kapłanki Wielkiej Bogini, lecz pogańskiej płaczki, której towarzyszy posępny kondukt sekcji smyków i dęciaków. I produkcja, w której mógłby maczać palce Trent Reznor. To połączenie organicznej rozpaczy z industrialną wściekłością przywodzi na myśl szalone, biomechaniczne konstrukty starszego kolegi Anji zza miedzy, Hansa Rudolfa Gigera. Ponaddwugodzinny występ wbijał w ziemię, gruchotał nawet najbardziej obojętnych, potwornie wyczerpując emocjonalnie, zostawiając nas oniemiałych i bez sił.


tylne wyjście będzie jarać. b lu ło ra ja , ra as ja my o tym, co n psze rzeczy e e z jl a is P n . e ż rk z a p ra ) o jt j, he ie niej, tym dziwn hype (a czasem iw y z jn d y c im k a e d ż , re m li y ie Cz ow ię – wiadomo b przed nami s je y ł z m a la z a ic n n z h ra g yc jom Nie o , że ktoś ze zna o g te la d ię s je znajdu

znaleźć się w kolekcjach – nie kupców, nie galerii, lecz muzeów. Celować trzeba w Muzeum Sztuki Nowoczesnej, ale MSN nie ma na to miejsca, bo nie ma stałej siedziby – i tak dyskusja zatacza koło. Całe szczęście artyści, zamiast narzekać na system, ochoczo wzięli się do pomocy i zorganizowali aukcję na rzecz pogorzelców: 23 marca w warszawskiej bibliotece na Koszykowej. Finansowej dziury całkiem to nie załata, ładny gest nie wypełni też luki w programach wystaw, nad którymi pracowali artyści. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że pożar na Inżynierskiej zrobi co najmniej tyle dobrego dla artystów, ile podpalenie tęczy dla Julity Wójcik. [Alek Hudzik]

Stan zapalny

No i się spaliło. Parę lat polskiej kultury w najlepszym wydaniu poszło z dymem. Pożar kamienicy na ulicy Inżynierskiej strawił pracownie Karola Radziszewskiego, Nicolasa Grospierre’a czy Michała Frydrycha. Spłonęło archiwum „DIK Fagazinu”, a w nim największa kolekcja gejowskiej fotografii z czasów PRL-u. I choć mądrym zwykle jest się po szkodzie, to nieszczęścia można było uniknąć. Nie chodzi o sam pożar, warunków, w jakich pracują artyści, nie poprawimy. Olejowe piecyki, farelki dogrzewające wielkie pomieszczenia takie jak te na Inżynierskiej to standard – bo tanio. Pożary to nie nowość, dość przypomnieć, że w 2004 r. spłonęła londyńska pracownia, którą dzielili: Tracey Emin, Helen Chadwick, Damien Hirst – ktoś pomyśli: straty poszły w miliony dolarów. Całe szczęście nie, bo żaden z artystów nie trzymał w pracowni cennych prac, które leżały spokojnie w depozytach galerii i kolekcjonerów. Większość z dzieł magazynowanych na Inżynierskiej już dawno powinna

Dawno, dawno temu w odległej Ameryce…

Kiedy w 1977 r. utrudzony i bliski rozpaczy George Lucas wypuszczał na ekrany „Nową nadzieję”, na pewno nie przewidział popularności wykreowanego przez siebie świata. Sześć lat później, po stworzeniu trylogii, wydawało się, że na tym historia rodu Skywalkerów się zakończy. Ku radości starwarsowch geeków w połowie lat 90. gruchnęła wieść, że reżyser robi przymiarki do trzech kolejnych tytułów. I choć z różnym skutkiem, do 2005 r.

Lucasowi udało się opowiedzieć historię przemiany Anakina Skywalkera w ikonę zła, Dartha Vadera. Na tym filmowa opowieść miała się zakończyć – nam, redakcyjnym miłośnikom Hana Solo, i milionom fanów na świecie miały wystarczyć kreskówki o Wojnach Klonów, książki, gry i konwenty, na których mogliśmy się do woli przebierać za Jabbę i Leię. Tymczasem pod koniec roku Lucas znów nas zaskoczył, sprzedając swoje filmowe imperium rozrywkowemu megagigantowi, Disneyowi, z myślą o realizacji kolejnych trzech części (a może i większej liczby). Memy ukazujące Vadera z uszami Myszki Mickey zasypały internet, a my w redakcji ze strachu obgryzaliśmy paznokcie, modląc się w duchu, żeby nowe filmy nie były gorsze od – co tu ukrywać – kupiastego „Mrocznego widma”. Spekulacje dotyczące reżyserów i aktorów trochę nas uspokoiły – obecnie (koniec lutego) wiemy, że Epizod VII wyreżyseruje J.J. Abrams – gość, który stworzył serial „Lost” czy nowe filmowe odsłony serii „Star Trek”. Jak daleko w przyszłość będzie wybiegać nowa seria i czy będzie zgodna z książkowym kanonem, wciąż nie wiadomo. Jednak fakt prowadzenia rozmów z trójką głównych aktorów ze starej trylogii sugeruje, że może ona dotyczyć wydarzeń rozgrywających się po tych opisanych w ostatnich powieściach, czyli jakieś 40 lat po „Powrocie Jedi”. Co najważniejsze, choć to jeszcze nieoficjalne, Ford najprawdopodobniej podpisał już umowę! Oczywiście każdy ze starwarsowych aktorów pokochał swoją postać i też chciałby wrócić na ekran: Liam Neeson sugeruje, że mógłby wrócić jako duch zmarłego Qui-Gon Jinna, Samuel Jackson twierdzi, że mistrz Mace Windu wcale nie zginął, tylko się gdzieś zapałętał i mógłby nagle cudownie się odnaleźć w nowych filmach, zaś Ewan McGregor proponuje film o Obi-Wanie, mieszkającym w osamotnieniu na pustyni Tatooine. Potwierdzono też już dodatkowe filmy o przygodach młodego Hana Solo i łowcy nagród, Boby Fetta. Kto ich zagra i kto stanie za kamerą – na razie nie wiadomo. Oficjalnie Epizod VII zapowiedziano na rok 2015, jednak Abrams wymógł na Disneyu, że gdyby pośpiech miał wpłynąć na jakość jego obrazu, przesunie on premierę o tyle, ile będzie uważał za stosowne. Jeśli nie chce wam się przeszukiwać tysiąca źródeł, głównie zagranicznych, polecamy solidny krajowy serwis szybciutko i solidnie zbierający najważniejsze wiadomości i spekulacje dotyczące nowych filmów: www.gwiezdne-wojny.pl/ epizody7-9. [Rafał Rejowski]

REDAKCJA NIE ZWRACA MATERIAŁÓW NIEZAMÓWIONYCH. ZA TREŚĆ PUBLIKOWANYCH OGŁOSZEŃ REDAKCJA NIE ODPOWIADA.

Warszawa

warszawa@aktivist.pl

redaktor naczelna

Sylwia Kawalerowicz skawalerowicz@valkea.com

zastępca redaktor naczelnej Ola Wiechnik owiechnik@valkea.com

redaktor miejski (wydarzenia)

menedżer ds. promocji i informacji miejskiej

krakow@aktivist.pl

Maja Duczyńska majka@aktivist.pl

Łódź

dział graficzny

Poznań

Magda Wurst mwurst@valkea.com

fotoedycja / grafika

Kacper Peresada kperesada@valkea.com

Daria Ołdak doldak@valkea.com

redaktorzy

Mariusz Mikliński

Film: Mariusz Mikliński Muzyka: Filip Kalinowski

Kraków

korekta

lodz@aktivist.pl poznan@aktivist.pl

Trójmiasto

trojmiasto@aktivist.pl

Reklama

Współpracownicy Mateusz Adamski Piotr Bartoszek Andrzej Cała Łukasz Chmielewski Jakub Gralik Piotr Guszkowski Aleksander Hudzik Łukasz Iwasiński Urszula Jabłońska Michał Karpa Michał Kropiński Paweł Lachowicz Agata Michalak

Rafał Rejowski Julia Rogowska Cyryl Rozwadowski Lucyna Seremak Iza Smelczyńska Karolina Sulej Anna Tatarska Maciek Tomaszewski Aleksandra Żmuda

Ewa Dziduch, tel. 664 728 597 edziduch@valkea.com Anna Pawliczek apawliczek@valkea.com Dział Sprzedaży Lokalnej

Valkea Media S.A. 01-747 Warszawa ul. Elbląska 15/17

tel.: 022 639 85 67-68 022 633 27 53 022 633 58 19 faks: 022 639 85 69

Karolina Janowska kjanowska@valkea.com Druk Elanders Polska Sp. z o.o.

Wrocław

wroclaw@aktivist.pl

Zgłoszenia imprez do kalendarza do 15. dnia miesiąca!

Projekt graficzny magazynu Magdalena Piwowar

Dystrybucja 4Business Logistic

Dyrektor Zarządzająca Monika Stawicka mstawicka@valkea.com

Dział Finansowy

Elżbieta Jaszczuk ejaszczuk@valkea.com

Dystrybucja

Krzysztof Wiliński kwilinski@valkea.com


DEBIUTY. ODKRYCIA. TALENTY

PRIZE 2013 KONKURS MIASTO KOCHANE PRZEZ JEJ MIESZKAŃCÓW I ZNIENAWIDZONE PRZEZ RESZTĘ POLAKÓW. STOLICA BIZNESU, POLITYKI, KULTURY. JAK WY WIDZICIE WARSZAWĘ? W TYM ROKU HASŁO KONKURSU EXKLUSIV PRIZE TO „WARSZAWA“. POKAŻCIE, JAKIE TO MIASTO BUDZI W WAS EMOCJE, CO WAS W NIM DENERWUJE, A CO CHCIELIBYŚCIE W NIM ZMIENIĆ. LICZYMY NA WASZĄ KREATYWNOŚĆ, WYOBRAŹNIĘ, POCZUCIE HUMORU I IRONIĘ. UWAGA! ŻEBY SIĘ NIMI WYKAZAĆ, WCALE NIE MUSICIE BYĆ WARSZAWIAKAMI. WYSTARCZY, ŻE WYKONACIE PRACE W JEDNEJ Z PONIŹSZYCH KATEGORII. PRACE OCENI JURY POD KIEROWNICTWEM REDAKTORA NACZELNEGO TOMASZA KINA, WYNIKI ZOSTANĄ OGŁOSZONE PODCZAS GALI 21 CZERWCA. TEMAT KONKURSU: WARSZAWA --------------KATEGORIE: GRAFIKA/ILUSTRACJA FOTOGRAFIA DESIGN VIDEO --------------KONKURS TRWA OD 15 MARCA DO 31 MAJA 2013 -------------REGULAMIN DOSTĘPNY NA WWW.EXKLUSIV.PL -------------WYGRAJ: STAŻE U NAJLEPSZYCH TABLETY MARKI WACOM

Organizator:

Sponsor nagród rzeczowych:

Partnerzy merytoryczni:



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.