kotlety vs konsolety sierpień
Warszaw a Kraków Trójmias to Łódź Poznań Wrocław Katowice
170/2013 Made with
QRHacker.c
om
Wiosłowanie nie różni się bardzo od redagowania magazynu. Nie jest łatwo, ale da się. Ha. Ha.
„AKTIVIST” na iPada:
Z naszej okładki patrzą na was Zebra Katz oraz jego kot. Ten większy wystąpi 23 sierpnia podczas Tauron Nowa Muzyka w Katowicach.
Jak co miesiąc siadam do pisania wstępniaka z pustką w głowie. Najchętniej zaczęłabym od tego, że trudno mi cieszyć się latem, bo cały czas martwię się, że się skończy. Niby dopiero półmetek wakacji, ale już na horyzoncie czai się zima. Serio. Nic nie poradzę, tak to widzę. Ale jako że nie jest to magazyn o moich problemach, postaram się zacząć od czegoś innego. Na przykład od tego, że latem miasto jest inne. Puste. W autobusach można bez problemu zająć miejsce przy oknie, w firmie na większość maili odpowiada autoresponder, zamknęli mi warzywniak pod blokiem, bo urlop. Ma to swój urok, trzeba przyznać, choć po maliny muszę jechać dwie przecznice dalej (znów jest o moich problemach, sorry). A miało być o zmianach. Jedni zamieniają zwykłe ciuchy na orkowe wdzianka, inni didżejowanie na wyrabianie pizzy, jeszcze inni fiński domek w kibuc w centrum miasta. Często potrzebujemy odmiany (chwilowej albo permanentnej), by poczuć, kim tak naprawdę jesteśmy, co jest dla nas ważne, a co nie (pozdrawiam Paula Coelho). Jeśli bredzę, przepraszam. Piszę te słowa w najgorętszy dzień lata. Kiedyś zamieni się w jesień. Ale na razie jest pięknie. Cieszmy się!
Ilustracja: Katarzyna Księżopolska www.ksiezopolska.com
Sylwia Kawalerowicz redaktor naczelna
Nasza okładka
PS Nakręciliśmy spot reklamowy. Wspólnymi redakcyjnymi siłami. Poszliśmy w miasto, a teraz efekty naszej wędrówki idą w świat. Dziękujemy wszystkim naszym redakcyjnym bliższym i dalszym przyległościom (podobieństwo postaci pojawiających się na ekranie do naszych współpracowników jest zupełnie nieprzypadkowe), które dla tego 30-sekundowego filmiku poświęciły 12 godzin na wygłupy, picie alkoholu, noszenie leżaków, grę w planszówki i wcinanie zabójczych ilości frytek. Mamy nadzieję, że się wam spodoba – obejrzyjcie go na naszym YouTube’owym kanale: www.youtube.com/user/MagAktivist.
Fucked Up
pochodzą z Toronto i istnieją od 2001 r. Zdążyli w tym czasie wydać trzy pełnoprawne albumy oraz tonę singli i EP-ek (serio, lista ich wydawnictw zdaje się nie mieć końca). Ich drugi longplay „The Chemistry of Common Life” przyniósł zespołowi uznanie krytyków i prestiżową kanadyjską nagrodę Polaris Prize. Uznanie fanów sekstet zdobył serią miażdżących występów, których głównym bohaterem jest właśnie nieobliczalny Pink Eyes. Ostatnia jak dotąd płyta Fucked Up, „David Comes to Life” z 2011 r., to pogmatwana rock opera. Bohater historii, David – pracownik fabryki żarówek, zakochuje się w aktywistce politycznej Veronice. Oboje przygotowują zamach bombowy, który ostatecznie nie dochodzi do skutku, ale Veronica ginie. W dalszej części David orientuje się, że jest częścią scenariusza i marionetką w rękach narratora. Aby poznać rozwiązanie tej historii, możecie dokładnie przesłuchać płytę lub pójść na skróty i obejrzeć zespół na Off Festivalu.
o k y z y r e n z c e Wi
ynką z s z apka i / kan k ę l / iak d Zo
o odzeniu jeg g o y m ia w ości ozma ingli, szczer ucked Up, r s F h m c y e n w a lo y tm in lkie , fron siw miącą wsze ci do Melvin Abrahamem a ś Ł ” o . s ił e ją y m ia E y, n k h in c in z „P sze ą rod Z Damianem jakie rozpow yciem głow w pierwszy i, b fi lu z a a r v w g ti ó s k io z e b F j ią e Off obow własn a katowickim scenicznych n h wersjach c ć y e z w s li ły m s ła u k mogli w oraz ę będziecie wobec fanó ip k e ą ’w e r co ba zobaczyć d e r z a tr h w ia o n h e s z ogranic nam, to . I wierzcie ia n p r ie s d weeken
To będzie druga wizyta Fucked Up na Off Festivalu. Graliście już na tej imprezie w 2009 r. Masz jakieś wspomnienia z tamtego pobytu? Przede wszystkim pamiętam, że byłem mocno podekscytowany, bo to była moja pierwsza podróż do Polski, a od dawna chciałem odwiedzić ten kraj. Jestem wielkim fanem polskiego punk rocka i waszej kinematografii. Wszyscy byliśmy zadowleni, bo mieliśmy szansę zobaczyć sporo świetnych miejsc, np. kaplicę czaszek [w Czermnej na Dolnym Śląsku – red.]. To było dość przytłaczające przeżycie. Co do koncertu, to nigdy nie jesteśmy pewni, jak przyjmą nas ludzie. To był nasz pierwszy raz, więc tym bardziej nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Wiele razy ludzie po prostu nie łapali naszej muzyki. A tutaj wszyscy przyjęli nas doskonale. Cieszę się, że w ogóle wracacie, ponieważ pamiętam, jak oświadczałeś publicznie, że masz sporo wątpliwości dotyczących wyjeżdżania w trasy koncertowe. Tak, to prawda. Był taki czas. Miałem wtedy sporo różnych dziwnych lęków. Lekarze zalecili mi palenie marihuany, która w Kanadzie jest legalnym lekarstwem, i udało mi się z tego wydobyć. Te lęki były jednym z efektów ubocznych bycia w zespole. Granie w kapeli otwiera mnóstwo drzwi do niesamowitych doświadczeń, których zwykle nie miałbyś szans
przeżyć, równocześnie jednak pociąga za sobą różne problemy. Ale teraz jest już w porządku. W takim razie jak myślisz, jak długo będziesz w stanie rozwalać sobie szklanki na czole czy wykonywać manginę na scenie? [Tych, którzy nie wiedzą, czym jest mangina, zapraszamy do skorzystania z wyszukiwarki obrazów. Na własne ryzyko – red.] Od kiedy jestem ojcem, moje spojrzenie na te wszystkie wygłupy trochę się zmieniło. Zacząłem myśleć o tym, że kiedyś któryś z moich dwóch synów może wpisać w wyszukiwarkę obrazów „Daniel Abraham Fucked Up”, obejrzeć te wszystkie zdjęcia, a w momencie, w którym będę chciał mu czegoś zabronić, on mi odpowie: „Ale tato, widziałem w sieci, jak rozbierasz się na scenie przed tysiącami ludzi”. Jeśli chodzi o same występy, to nie wychodzę na scenę z przeświadczeniem, że rozbiję sobie szkło na głowie, a następnie pojadę na ostry dyżur, żeby spędzić tam sześć godzin. Po prostu kieruję się instynktem, który w pewnym momencie podpowiada mi, co mam zrobić. Chwila, w której będę w stanie przewidzieć każde swoje zachowanie, będzie tą, w której zdecyduję się rozwiązać zespół. Myślę, że to nie byłoby autentyczne, zacząłbym oszukiwać fanów. Dlatego uwielbiam interakcje z ludźmi – to pozwala każdemu występowi
iść własnym torem. Niepokoję się jednak, gdy ludzie zaczynają robić to samo co ja i rozbijają sobie jakieś przedmioty na głowie. Wtedy mam ochotę powiedzieć: „Hej! Przestańcie! To ja jestem od tego, a nie wy”. Czuję się wtedy za wszystkich odpowiedzialny. Wróćmy do 2009 r., kiedy otrzymaliście Polaris Prize, najważniejszą kanadyjską nagrodę muzyczną. Czy to zmieniło wasze podejście do nagrywania kolejnej płyty, „David Comes to Life”? Nie powiedziałbym, że zmieniła się nasza perspektywa. Przede wszystkim byliśmy przekonani, że nowa płyta nikomu się nie spodoba. Może nie powinienem się wypowiadać za wszystkich z zespołu, ale myślałem, że nasz pomysł, żeby „David Comes to Life” było rock operą, po prostu nie przejdzie. Skąd w ogóle wziął się pomysł, żeby nagrać rock operę? Na naszej pierwszej płycie znalazł się utwór zatytułowany „David Comes to Life”. Oryginalnie ten numer nazywał się „Ian Comes to Life”, inspiracją dla niego był kumpel Ian, który lubił krytykować wszystko, co robiliśmy. W ostatniej chwili zmieniliśmy imię w tytule, ponieważ martwiliśmy się, że Ian zacznie dramatyzować i będzie przekonany, że nagraliśmy dissa na niego. Potem przez lata żartowaliśmy na
temat przekształcenia tego w musical o naszym nieistniejącym menedżerze Davidzie Eliadem będącym częścią zmyślonej mitologii, którą próbowaliśmy skonstruować wokół Fucked Up. Uznaliśmy, że pomysł, żeby wykorzystać formę rock opery, użytą przez takich klasyków jak The Who czy Hüsker Dü, jest ciekawy. Chcieliśmy się wpasować w ten model i zobaczyć, co z tego wyjdzie. To pozwoliło nam mówić o rzeczach, o których wcześniej nie mówiliśmy i ukryć je pod maskami bohaterów, których stworzyliśmy. Fabuła, którą skonstruowaliście, jest gęsta i łatwo się w niej zgubić. Musieliście się nieźle bawić, składając to wszystko do kupy. Chcieliśmy nagrać płytę, która będzie dla nas nowym doświadczeniem. Na początku byliśmy mocno podekscytowani tym projektem, ale w pewnym momencie zaczęliśmy tracić pewność co do tego pomysłu. Baliśmy się, że będzie się wydawał pretensjonalny i po prostu nieprzystający do tego, co wcześniej robiliśmy. Reasumując, jeśli chodzi o pisanie i nagrywanie, to zdecydowanie było najbardziej ekscytujące podejście do tworzenia albumu, ale mieliśmy też narastające wątpliwości. Mocno ryzykowaliście, idąc w kierunku, co do którego sami nie byliście przekonani. Myślę, że jeśli chce się tworzyć rzeczy, które są nowe i inne od tego, co się nagrało wcześniej, to nigdy nie można do końca być pewnym tego, co się robi. W momencie, w którym ukończyliśmy „David Comes to Life”, byliśmy niezwykle zadowoleni z efektów, ale nie mieliśmy zielonego pojęcia, jak przyjmą to nasi słuchacze. Uważam jednak, że zespół powinien nagrywać to, co chce nagrywać, nawet jeśli towarzyszy temu pewien lęk. Większość waszych wydawnictw ma jakiś ogólny zamysł, koncepcję, na której się opiera. Tak było właśnie z „David Comes to Life”, ale też z serią singli nazywanych od chińskich znaków zodiaku. Czy od tego zaczynacie proces konstruowania płyty? Tak, zdecydowanie. Jeśli chodzi o serię ze znakami zodiaku, to chcieliśmy mieć podstawę do cyklicznego wydawania utworów. Zwykle jednak trochę się spóźniamy z publikowaniem tych singli na czas. W tej chwili jesteśmy chyba dwa lata do tyłu w stosunku do chińskiego kalendarza, ale nagraliśmy już kolejne, więc wkrótce je wydamy. Lubię concept-albumy. Mistrzami pod tym względem są dla mnie Melvins. Zawsze mieli
przewodni temat na swoich płytach. Bez przerwy znajdują jakiś przedmiot, na którym koncentrują swoją uwagę, i są w stanie oprzeć na tym cały album. Nie zwalniają tempa. To zawsze mi imponowało. Jak wam idzie nagrywanie następnej płyty? Spotykamy się w studiu i pracujemy nad nowym materiałem. To też będzie concept-album. Chciałbym, żeby to była płyta o samorealizacji i marzeniach, które udało się zrealizować. Granie w zespole dało mi mnóstwo możliwości. Wcześniej nigdy nie myślałbym o wspólnym graniu z Melvins i spotykaniu innych zespołów, na których twórczości się wychowałem i które otaczałem kultem. Chciałbym, żeby nowa płyta opowiadała o tym, ale także opisywała kompromisy, na które zawsze trzeba pójść, realizując swoje cele. Gdy jesteś w muzycznym biznesie, w pewnym punkcie zawsze pojawi się ktoś z pieniędzmi. W zamian będzie miał określone wymagania. Na przykład sponsor na dużym festiwalu będzie chciał, żebyś założył na siebie ciuch z jakimś logo. Wydaje się, że to pierdoła, ale kultowe zespoły, takie jak Fugazi czy Bikini Kill, nigdy nie poszłyby na coś podobnego. Z drugiej strony oni po prostu nie musieli podejmować takich decyzji, przemysł muzyczny mocno się zmienił przez te dwie dekady. Chciałbym więc tą płytą powiedzieć, że to, co osiągnąłem, jest dokładnie wszystkim, o czym marzyłem, ale proces dochodzenia do tego mnóstwo zmienił i nie mogę już wrócić do tego, co było kiedyś. Na razie napisaliśmy trzy piosenki i nadal porządkujemy nasze pomysły. Oczywiście nie zabraknie naszych ulubionych wątków, np. hierarchii i władzy na świecie czy opresji w stosunku do poszczególnych grup społecznych. Punktem wyjścia jest jednak nasza wspólna historia i to, co razem przeżyliśmy. Mamy też świadomość, że jesteśmy bliżej końca naszej wspólnej przygody jako zespół. Osiągnęliśmy razem o wiele więcej, niż myśleliśmy, że będziemy w stanie, ale równocześnie przez ten czas się zmienialiśmy i to nie jest już ten sam zespół. To jedna z rzeczy, które chcemy powiedzieć. Kontynuujmy wątek kompromisów. Twój wokal jest naprawdę mocny, ale piosenki, które piszecie, są równocześnie bardzo melodyjne. Skąd koncept na połączenie tych dwóch dróg? Uwielbiam mocny, agresywny wokal. Odejście od tego byłoby dla mnie czymś mało naturalnym i oznaczałoby pójście na łatwiznę. Lubię to, że operujemy właśnie tymi środkami i tworzymy coś nowego. Nie chcemy się na siłę zmieniać i czynić naszego brzmienia łatwiejszym w odbiorze czy bardziej komercyjnym.
Wspomniałeś wcześniej o mitologii, którą staraliście się zbudować wokół waszego zespołu. Zawsze się zastanawiałem, czy faktycznie jesteś producentem filmowym, który na co dzień pracuje w Hollywood i ukrywa przed swoimi współpracownikami fakt, że gra w zespole. Tak było kiedyś napisane w twoim biogramie na Wikipedii. To oczywiście kłamstwo, ale jest też w tym ziarno prawdy. Przez pewien czas pracowałem z moim kumplem nad programem telewizyjnym, który miał zostać zrealizowany przez miejscową telewizję, ale w końcu nie powstał. Ktoś to przekręcił i napisał, że jestem producentem filmowym, a następnie zamieścił to na Wikipedii. Czyli historia o tym, że wasz gitarzysta wdał się w bójkę z policjantem o ukradzioną kanapkę z szynką też jest fałszywa? Nasz gitarzysta Josh faktycznie został aresztowany, bo wdał się w sprzeczkę z policjantem, ale niestety nie chodziło o kanapkę z szynką. [śmiech] A co z nazwą zespołu? Czy kiedykolwiek przysporzyła wam problemów? Nie powiedziałbym, że mieliśmy jakieś kłopoty z tego tytułu, ale miałem czasem wątpliwości, czy to najlepszy wybór. Swoją drogą, sama nazwa istniała jeszcze przed powstaniem zespołu. Mike [Haliechuk, gitarzysta zespołu – red.] wymyślił nazwę Fucked Up, a dopiero potem zaczął rekrutować ludzi do zespołu. Bez niej nie byłoby więc kapeli. Czasami ludzie pytają, czy nazwa nie ograniczała nas, np. powstrzymywała przed pojawianiem się w telewizji i radiu. A ja wtedy myślę sobie, że przecież jestem łysy, wrzeszczę i rozrywam ubrania na sobie. To wystarczająco dużo powodów, aby powstrzymać nas przed pojawianiem się w wielu mediach. Nasza nazwa jest integralną częścią naszego składu, tak jak wszyscy jego członkowie. Bez tego nic nie działałoby tak, jak działa w tej chwili, i rozpadlibyśmy się lata temu. Na razie jednak nigdzie się nie ruszamy i robimy swoje. Rozmawiał: Cyryl Rozwadowski Foto: Daniel Boud
off festival
04.08
katowice
o t s a i m j a n z Po ! e r o M d n a z Walk
ść trasy: Kraków, długo
3,4 km
cy zyna się na uli c a z ie w o k ra wadzi oK Twój spacer p kacja Walk and More popro pli tart! Floriańskiej. A punkty kontrolne. Spacer s jne cię przez kole
Ulica Floriańska
Najsłynniejsza ulica w Krakowie. Zaczynamy nasz spacer w samym centrum miasta. Jeśli macie ochotę, przejdźcie się po rynku – możecie zatoczyć koło, bo z Floriańskiej skręcamy w ulicę Mikołajską, gdzie pod numerem 3 mieści się Moa Burger. Najlepsze burgery w mieście serwowane są codziennie do 23.00 (a w niedzielę do 21.00). Posileni, możecie udać się w dalszą drogę.
Kazimierz
Najfajniejsza dzielnica Krakowa. Tu zawsze coś się dzieje, szczególnie jeśli skierujecie swoje kroki do Miejsca. W lokalu przy ulicy Estery 1 za dnia zjecie, odpoczniecie, zrelaksujecie się w pięknym, klimatycznym wnętrzu, a nocą... Oj, nocą Miejsce nie zasypia. Przystanek obowiązkowy!
Wawel
Wawelu w Krakowie przegapić się nie da, choćbyście nawet bardzo się starali. Gdy już ochłodzicie się przechadzką w cieniu jego wielkich murów, pójdźcie kawałek dalej, przez most, na drugą stronę rzeki. Tam, u zbiegu ulic Józefińskiej i Piwnej, na ścianie jednej z kamienic zobaczycie piękny mural autorstwa Blu – włoskiego streetartowca światowej sławy. Jak zawsze w jego przypadku bywa, przekaz muralu jest dość zaczepny, przyjrzyjcie się więc dobrze.
Skałki Twardowskiego
Po miejskiej wędrówce czas na relaks. Spacerowym krokiem udajemy się w Skałki Twardowskiego. Po drodze zahaczyć możecie o miejską plażę i wykąpać się w otwartym basenie. A potem już tylko leżenie na trawie i wszechogarniający czil na łonie natury. Jeśli jednak wolicie aktywnie spędzać czas, skałki świetnie nadają się do wspinaczki.
Pobierz aplikację: Walk and More to aplikacja, która inspiruje do chodzenia już kilkanaście tysięcy użytkowników. Wybierz jedną z tras i zobacz, jak zwykły spacer staje się niezwykłą przygodą. Sprawdź, w ile dni możesz zwiedzić Barcelonę lub przejść się po Sycylii. Licznik kilometrów i prędkościomierz pomogą ci poznać własne możliwości.
Teraz w Walk and More sześć nowych tras: Wrocław, Kraków, jaskinie w Górach Świętokrzyskich, Beskid Śląski, Mierzeja Wiślana i Szlak Bociani na Podlasiu. www.walkandmore.pl, www.facebook.com/stworzonedlazdrowia
ka i z d ka y r f A
Kasety / y it B / k Piase
słynęli od wieków ie w o g re a lnych u omadów. T tekście loka n n o ię k m w le o p lk e wnicz h nie ty żadnym rii żyje wojo tu mowy o j mówi o nic ie a ie lg m c A ś i ie ę z n u c I r . z ji ig ą a improwizac ową muzyk iczu Mali, N u świat cor a s p n z a a ty z r ic c g ie n o n ś a p r o ją g g a o o n ie p w od jak Gdzieś rock z wiem s jennego, ale hwycają bo ny gitarowy o c lo a w a z z i ła s n s ty to io s i u m k z rze ce ie dźwię ynowie p esnej muzy dy. Tuaresk brojnych. S z a z łc li ó w e p p tó s e c ik w j j fl n ie ko kańsk nie całe w stylu afry zuca wyzwa r iu n ią a c r ś g o o ż ie tn e ją św i, który swo i psychodeli Hajp zaczął się od Bombino. Najjaśniejsza gwiazda świecąca nad piaskami Sahary, Omar „Bombino” Moctar, wypłynęła na szersze wody dzięki pomocy Dana z The Black Keys, który zaprosił afrykańskiego artystę do studia. Tak powstała genialna płyta, która brzmi, jakby na sprzęcie pozostawionym po sesji „El Camino” zagrali zawodnicy z innego wymiaru. – Szczerość i odmienność. Brzmi to jak kwadratowy banał, ale gdy Bombino jeszcze na starych albumach śpiewa o swojej miłości do pustyni lub zwraca się do swojej ukochanej w bardzo prostych słowach, mówiąc, że zawsze będzie ją miał w sercu, to ja mu wierzę. Oni nie znają pojęcia artystycznego kompromisu – mówi Jakub Szymczak, wielbiciel nowych trendów w muzyce etnicznej, autor bloga Radioorient.pl. Zaś Michał Wieczorek, dziennikarz serwisu Uwolnij Muzykę, prowadzący audycję Uskudar poświęconą muzyce spoza kręgu zachodniej cywilizacji, dodaje: – Popularność Bombino wśród zblazowanych dzieciaków w Europie i Stanach daje nadzieję na to, że i hipsterzy zaczną słuchać muzyki afrykańskiej. Kliniczne warunki, w których powstało kultowe już „El Camino”, nie są jednak naturalnym środowiskiem tuareskich grajków. Ich studiem od dawna była bowiem pustynia. Już jakieś 30 lat temu prekursorzy pustynnego grania, grupa Tinariwen, wybierali się w głuszę i rejestrowali tradycyjną muzykę tamtych ludów wzbogaconą o brzmienie gitar elektrycznych. Na ich pełnowymiarowy debiut i koncerty przed The Rolling Stones świat musiał czekać aż do 2002 r. Wcześniej były kasety, które w pewnych krajach regionu stały się nawet zakazane.
Sesja na piasku
Najświeższym albumem nagranym pośród morza piasków jest „Sahara Sessions” grupy Etran
Finatawa. Kolektyw złożony z Tuaregów i Wodaabe
gra już od dawna, jednak po raz pierwszy miał okazję profesjonalnie zarejestrować swój materiał w warunkach, w których czuje się jak ryba w wodzie. Wytwórnia World Music specjalnie dla nich ściągnęła na pustynię Colina Bassa z grupy Camel (relacja z sesji na jego blogu: Colinbass.blogspot.com), który poprzedni album nagrał w studiu Petera Gabriela. To on pod rozpiętym na tyczkach kawałkiem skóry i pośród służących za podłogę barwnych kilimów stworzył ministudio. Za konsoletę posłużył zasilany bateriami zoom R24, a za wzmacniacze fikuśne zabawkowe marshalle MS-4, które bardziej kojarzą się z urodzinowymi prezentami dla gitarowych nerdów niż z produkowaniem przebojów. Efekt jest jednak niesamowity – transy, drony, szamańskie zaśpiewy, a do tego przyjemne, wciąż nietypowe dla białego ucha melodie i doskonały klimat niczym z magicznej sesji unplugged. Ciężką pracę w ciągu dnia kończyły spontaniczne nocne nagrania, w których brali udział mieszkańcy pobliskiej wioski. Część klaskania i śpiewów, które usłyszycie na płycie, to ich sprawka.
Africa, który pokazuje, że najlepsza wiksa wcale nie musi ogłuszać basem. – Muzyka afrykańska ma wiele twarzy, trudno o niej pisać w tak szerokim kontekście, każdy znajdzie tam coś dla siebie, od folku przez gitarowe jamy po szaleńczą elektronikę, a wszystko świeżutkie i frapujące – wyrokuje Wieczorek. Czy zatem stoimy u progu muzycznej rewolucji? Kuba jest dość sceptyczny: – Posuwa się to wszystko powoli do przodu, ludzie pokroju Petera Gabriela czy Damona Albarna robią dobrą robotę, ale nie spodziewam się, żeby afrykańskie gwiazdy kiedykolwiek osiągnęły pułap popularności zarezerwowany dla Kanyego Westa. Poza tym Kanye mógłby tego nie wytrzymać. Tekst: Michał Kropiński
Zbawcy muzycznego świata?
– Ta muzyka to fantastyczna alternatywa dla ludzi znudzonych kolejnymi „best new music”, setkami albumów brodatych singer-songwriterów i modnych chłopców z laptopami. Jednak z moich obserwacji wynika, że to środowisko nie umie się wybić ponad traktowanie takich dźwięków wyłącznie w kategoriach ciekawostki – mówi Szymczak. Tymczasem współczesna muzyka afrykańska jest – jak kontynent, na którym się narodziła – osobną planetą. Poza Tuaregami polscy słuchacze kojarzą z pewnością wiekowe Konono No. 1 czy doskonały projekt didżejsko-kolekcjonerski Awesome Tapes from
Etran Finatawa
Początek czegoś niezwykłego
Pobierz aplikację, zakręć butelką Nestea i dowiedz się, co w mieście piszczy.
Miasto: katowice
Mister Katowic, okolice ul. Skłodowskiej-Curie i ul. PCK Można tu zobaczyć piękne modernistyczne kamienice czasem wyglądem przypominające okręty. Katowice przed wojną należały do najbardziej nowoczesnych miast w Polsce. W tych okolicach można zobaczyć katowicki siedemnastopiętrowy „drapacz chmur”, tzw. Mistera Katowic projektu przedwojennego architekta Stefana Bryły, czy kościół garnizonowy architekta Leona Dietz D’Army. Dobra Karma, ul. św. Jacka 1
Wegetariańska knajpka powstała – jak deklarują sami założyciele – z potrzeby serca, ducha i brzucha. Zjecie tu pyszne pierogi, pizze, kotleciki (m.in. soczewicowo-ryżowe, warzywne, z kaszy jęczmiennej z grzybami, marchewkowe, ziemniaczane z białym serem) – wszystko przygotowywane według zasad kuchni pięciu przemian. A dla ducha – kursy jogi, rozmaite warsztaty i koncerty.
Tauron Nowa Muzyka, 22-25.08, Dolina Trzech Stawów Po poprzedniej edycji, która stanowiła zamach na Off Festival, a nawet po części na Open’era, Nowa Muzyka ponownie zmienia kierunek. Tym razem bierze na celownik Audioriver. Tegoroczna odsłona festiwalu jest bowiem mocno skoncentrowana na bardziej tradycyjnej elektronice, ale pokazuje za to jej bardzo szerokie spektrum.
Aplikacja Nestea to baza informacji o najciekawszych wydarzeniach, knajpach i miejskich zakamarkach z ośmiu miast Polski (Warszawa, Kraków, Poznań, Wrocław, Łódź, Trójmiasto, Katowice i Szczecin) zebranych w jednym miejscu. A gdziekolwiek jesteś, słuchaj w telefonie jednej z trzech tematycznych stacji radiowych RMFon!
Sylwia Zarembska
y t e l o s n o k z y t e l t o K
/ biznes ia n h c ku / J D
dzeni dbiorców, stru o h yc z s d ło m rze coraz u nikt tak dob m muzyki dla c ń ie o n k a z c W z . s ii u m p o i n udzen astro ym życiem, zn ajomych, tylko atrzymać. W g z n w z o ię b s m lu u ę k tł il i j w n le h e c a z c d a Zmę wili n rytm, dróży postano lubiony nocny o u p t j s łe je g j ią le c a D w . byciem miasta trzeb swojego o p a n z ie k n j e jak didż izza. Można i ta p i ry e rg u b y, cos uwierzyć i która byłaby dla mnie przyjemnością. Praca zamiast płyt ta Łukasz Glasser, szerszej publiczności znany jako DJ Glasse, od kilku miesięcy robi pizzę w popularnej warszawskiej knajpie Mąka i Woda. Ubrany w biały kitel rozkręca imprezy przy piecu, który stoi w centralnym punkcie restauracji. – Różnica między didżejowaniem a robieniem pizzy wcale nie jest taka wielka, jak by się mogło wydawać – śmieje się Łukasz. – I tu, i tu pracuję z plackami. Podobnie z kompozycjami. Tam miksuję muzykę, a tu składniki. No i piec. Tak samo jak didżejka w centrum wydarzeń. Dookoła mojego miejsca pracy jest bar, który tak jak konsoleta w klubie jest otoczony ludźmi. Często znajomymi. W obu przypadkach też chodzi o to, by dać ludziom coś niepowtarzalnego i wzbudzić w nich pozytywne emocje.
Na innych plackach
Analogie, które znajduje Łukasz, rzeczywiście wydają się prawdziwe. Kiedy odwiedzam Mąkę i Wodę, w środku jest dziki tłum. Zupełnie jak na imprezie. Trudno się dostać do baru, który jest oblegany przez gości. Nic dziwnego. W końcu odbywa się tam prawdziwe przedstawienie. Pizzaioli uwijają się przy robieniu pizzy, śmieją się i zagadują ludzi. Jest naprawdę wesoło. Fakt, że Łukasz przerzucił się z winylowych placków na te z mąki i wody, właściwie nie jest przypadkowy. – Od dłuższego czasu zastanawiałem
się nad swoją przyszłością. Nie ma co się oszukiwać, didżejem nie można być przez całe życie. Trzeba być wiarygodnym w stosunku do publiczności, a ona z roku na rok jest coraz młodsza. Poza tym imprez do grania jest coraz mniej. W końcu trzeba dorosnąć i podjąć jakieś decyzje. Moi przyjaciele Adam Vigh i Paweł Fabiś przygotowywali się do otwarcia restauracji, a że temat gastronomii krążył od dawna w mojej głowie, od razu wiedziałem, że to idealna okazja, by tego spróbować – opowiada. Łukasz łatwo się wkręca. Zanim zakochał się w pizzy, robił różne rzeczy. Grał zawodowo w tenisa, zajmował się motorami i pracował w agencji reklamowej. Potrzebowałem pracy, w którą mógłbym
Łukasz Glasser
w agencji czy korporacji to nie moja bajka. Nie jestem osobą, która działa według wytycznych, „pod klienta”. Jako copywriter miałem problem z tym, że musiałem wciskać ludziom kit. Z robieniem pizzy sprawa jest prosta. Trochę tak, jak z graniem muzyki. Albo to czujesz i to kupujesz, albo nie. Tu nie ma miejsca na fałsz. Masz pewnego rodzaju wolność. W gotowaniu odnalazłem pierwiastek sportowy, który jest mi bliski. Z każdym kolejnym plackiem doskonalisz swoją technikę i stajesz się w tym coraz lepszy – deklaruje. Zadanie nie było proste. Łukasz szczerze przyznaje, że nigdy wcześniej nie interesował się specjalnie
co w hamburgerze, jak ludzie nie chcą nam wierzyć – śmieje się Sylwia. A co z didżejowaniem? Sylwia nadal gra. Dba też o muzykę, która sączy się z głośników Riocs. Kiedy o piątej rano sprzedaje ostatnie tacosy pijanym imprezowiczom, czuje się zupełnie jak w klubie.
Między zakąską a dyskoteką
DJ Sympathique
kuchnią. – Lubię dobrze zjeść, ale gotowanie nie było moją mocną stroną. W domowej kuchni rządzi żona i jest w tym mistrzem. Wiadomo, że jako didżej żywiłem się głównie w nocy, więc moimi przyjaciółmi były hot dogi ze stacji i zapiekanki. Dopiero w Mące i Wodzie odkryłem prawdziwy smak – dodaje. Smak jest rzeczywiście wyjątkowy. Pizza podawana w restauracji nie przypomina innych, które można dostać w mieście. Jest cienka, bardzo aromatyczna, z lekkim posmakiem dymu. Wszystko to dzięki technice, która do Mąki przywędrowała prosto z Neapolu. – To tradycyjna pizza neapolitańska, jaką od pokoleń można dostać na ulicach Neapolu. Robimy ją w specjalnym piecu opalanym drewnem, który zbudowała dla nas jedna z włoskich rodzin. To właściwie 2,5-tonowe dzieło sztuki. Najbliższy taki piec znajdziemy dopiero w Wiedniu. To rzecz jak na nasz kraj unikatowa. Placek wjeżdża do środka tylko na 60 sekund. Trzeba więc działać szybko i precyzyjnie. Tym bardziej że temperatura w nim przekracza 500 stopni – mówi. Nie jest więc łatwo. Początkowo pizze się przypalały, wypadały przy wyjmowaniu z pieca, łamały się. Po kilku miesiącach praktyki sytuacja przedstawia się o wiele lepiej, ale Łukasz zdaje sobie sprawę, że daleko mu do perfekcji. Nie poddaje się jednak. Stara się dowiedzieć jak najwięcej o robieniu placków, planuje podróż do Neapolu i cały czas się rozwija. I tylko trochę mu żal, że musiał zdjąć z palca obrączkę. Wiadomo. Do wygniatania ciasta złota mieć nie wypada.
Laski ostre jak tabasco
Blaszana ciężarówka, która kilka tygodni temu stanęła na warszawskim Powiślu, budzi zainteresowanie. Wygląda trochę, jakby przyleciała na bulwar z kosmosu. Otoczona kolorowymi lampkami, z fosforyzującymi Maryjkami na wystawce i sztucznymi kwiatami w szoferce sprawia wrażenie niezrealizowanego marzenia sześciolatki o posiadaniu ciężarówki. Złote felgi, fototapeta w kaktusy na froncie i napis Ricos Tacos. Każdy, kto choć przez chwilę był w Meksyku, zna ten styl. Kasia i Sylwia, które otworzyły food truck z meksykańskim jedzeniem, przeniosły na warszawski grunt kawałek dzikiej Ameryki. Inspiracją była podróż, którą Kasia odbyła na początku roku. – W Meksyku siedziałam przez siedem miesięcy. Dwa razy dziennie chodziłam na tacosy do jednej z ciężarówek zaparkowanych w mojej dzielnicy. Kiedy wróciłam do Warszawy, najbardziej brakowało mi właśnie tego smaku. Długo się nie zastanawiałam. Nie stać mnie było na restaurację, więc otworzyłyśmy ciężarówkę – opowiada. Po sprzęt pojechały do
Żagania. Jechały kilkoma pociągami i autobusem, by w końcu kupić wymarzony wóz. – Jego stan był opłakany – śmieje się Sylwia, która oprócz tego, że jest teraz królową tacosów, to pracuje jako didżejka kolektywu Hungry Hungry Models. – Mechanik, do którego zabrałyśmy auto, powiedział nam, że Niemcy do tej pory przepraszają za ten samochód. Nasz mercedes był produkowany w Hiszpanii i przeznaczony na afrykańskie rynki. Wolnoamerykankę ma więc we krwi. Mimo że ma problemy ze skrzynią biegów i nie jest może królem szos, to jako bar sprawdza się świetnie – mówi. Dziewczyny do zadania podeszły z właściwą sobie fantazją. Same go przystroiły, wymalowały i zaparkowały w najgorętszym punkcie tego lata – czyli nad Wisłą. Sprzęt to tylko połowa sukcesu. Ważniejsza była kuchnia. Miało być tanio, smacznie i na wskroś meksykańsko. – Zależało nam na jakości. W Polsce jedzenie meksykańskie kojarzy się z fasolą i śmietaną. Nic bardziej mylnego – mówi Kasia. – Taka kuchnia to Tex-Mex. Też dobre, ale nieprawdziwe – dodaje. W Ricos Tacos nie dostaniemy więc burrito i mięska w sosie meksykańskim, tylko tacosy i quesadille. Karta jest prosta. Kilka dodatków do wyboru i cztery sosy. Wszystko zrobione z oryginalnych składników. – Tortille kupujemy na drugim końcu Polski, bo tam robi się najlepsze. Zielone pomidory i kaktusa sprowadzamy z Meksyku. Reszta dodatków też jest starannie dobrana. Standard, który sobie narzuciłyśmy, sporo nas kosztuje, ale przynosi też satysfakcję – opowiada Sylwia. Polacy z meksykańską kuchnią mają problem. Przy ladzie najczęściej pada błagalne: „żeby nie było ostre”. Ciekawe są też pomysły na wymawianie hiszpańskich nazw. Dziewczyny starają się poprzez swój bar też edukować, ale nic na siłę. – Jeżeli ktoś jest pijany i chce zapiekankę, to nasze tacos i tak go nie zadowolą – mówi Kasia. – Podobnie jest z miłośnikiem kebabów. I co z tego, że w tacosie jest tyle samo mięsa
– Mało jest miejsc, w których poznajesz tak wielu ludzi, jak za didżejką. Po kilku latach grania rozpoznajesz na imprezach połowę sali. I to działa również w drugą stronę, bo połowa sali kojarzy również ciebie. Tak rodzą się znajomości i kontakty, które w tej branży, nie ma co ukrywać, mają ogromne znaczenie. Zdecydowanie łatwiej jest wystartować, mając duże zaplecze znajomych, ale to dotyczy właściwie wszystkich sfer działalności. Poza tym będąc cały czas na mieście, chcąc nie chcąc, słyszysz, co się otwiera, co się zamyka, co się podoba, a co nie. Jak mało kto wiesz również, czego brakuje i jakie są oczekiwania – opowiada mi Krzysztof, znany jako DJ Sympathique. Kilka miesięcy temu razem z przyjacielem otworzył w Gdyni lokal o nazwie Śródmieście. Pomysł był prosty. Obaj chcieli stworzyć miejsce przede wszystkim dla siebie. Krzysiek po latach tułania się w klubach nabrał ochoty na mały odpoczynek. Początkowo myślał o miejscu muzycznym, ale jak się okazało, klimatyczny bar, w którym można się napić alkoholu, ale także zjeść śniadanie czy lunch, bardziej przypadł mu do gustu. Pomysł na otwarcie baru zakiełkował mu w głowie trzy lata temu. Wtedy też urodził się jego syn. – Nie wiem, czy to ma ze sobą jakiś związek, ale rzeczywiście poczułem, że trzeba trochę zwolnić. Imprezy gram od ponad dziesięciu lat. Miałem dużo czasu, żeby przyjrzeć się tej branży, i muszę przyznać, że jestem nią rozczarowany. Dziś didżejem nazywa się każdy. Kiedyś płyty się zdobywało, trzeba było zapracować na swój dorobek. Dziś wszyscy mają dostęp do wszystkiego, więc granie to o wiele mniejsza zabawa i praktycznie żadne wyzwanie. Chyba można powiedzieć, że po prostu się zestarzałem... – żartuje Krzysiek. Zmieniło się nie tylko jego podejście, lecz także życie. – Teraz wolę wyjść do miasta, żeby spotkać się i porozmawiać z ludźmi. Nie mam już energii na zabawę do rana – opowiada. Śródmieście jest odpowiedzią na jego potrzeby. To lokal, w którym możemy się napić, dobrze zjeść i pogadać. – W Gdyni takie miejsce to absolutna nowość. U nas wciąż generalnie wybór jest między zakąskami i wódką za pięć złotych a dyskoteką. Brakowało knajpy, w której przywiązywałoby się wagę zarówno do kultury picia, jak i do jedzenia – dodaje. Początki nie były łatwe. Mimo że obaj wspólnicy mają spore doświadczenie w branży, wszystkiego musieli się uczyć. Lokal planowali otworzyć w kilka miesięcy. W efekcie zajęło im to rok. Efekt jest jednak imponujący. Oczywiście własny bar to nie tylko spełnienie marzeń, lecz także ciężka praca. Krzysiek powoli rezygnuje z grania, bo zwyczajnie nie starcza mu na nie czasu. Swoją muzyczną pasję realizuje, tworząc playlisty do baru. Cicha impreza to też impreza. Tekst: Olga Święcicka Foto: Piotr Bartoszek, Tomek Kamiński
RGD:78309/PL
miasta e mał / luby K / 5 p o T
e z r a d a r a n Małe
wielkich w w. o k l y t się produktó o y z k c e o i t c ś ie a je jm e życ wszelkie że wakac niosku, ż a ja w , c k w o u d ió d d ć o e r jś do ap zez hm ę, można tórych pr lturalnyc tórych trw s k u k a k o r o w d p ł , , o ą h h k c w o ic sia em ć tak tyle’o też – na w wykle poza radar ając lifes liśmy pię a a d n r ą l w b g a y e d w z , ie r z h P się od n cac cjach i – i znajdują ych miejs a c r n ś e a o m k iw l k lo ie e g z a jw oc pierwsze się w nie ie iu n n a a t w s o ia jd M iż mamy cież zna n e z j, r e p iż l ją b ja ieć sprzy libyśmy m ie c h c k o cały r
1.
Plastelina. Koszalin
2.
Tromba. Tczew
3.
Zielona Jadłodajnia. Zielona Góra
4.
Landschaft. Bydgoszcz
5.
Kofeina 2.0. Opole
Betonowa perła Pomorza. Zbyt daleko od Wybrzeża, by przyciągać plażowiczów, zbyt blisko, by skusić innych turystów. Są tacy, których przyciąga tu Plastelina. W kryjącym się w jednej ze śródmiejskich bram klubie zawsze panuje specyficzna rodzinna atmosfera, program muzyczny zawstydza wiele warszawskich czy krakowskich lokali, a nagłośnienie... No właśnie, nagłośnienie – na paradoks zakrawa to, że w dwóch miastach, które w mediach pojawiają się zwykle w kontekście bezrobocia i wszelkich patologii, znajdują się dwa z najlepszych soundsystemów w kraju. O kwadrofonii w białostockim Metrze wie wielu, o tym, co da się wyciągnąć w koszalińskiej piwnicznej kiszce z niepoważanego jakoś szczególnie HK Audio i kilku pułapek basowych, warto się przekonać na własnej skórze. Szczególnie że lubiane przez właściciela wszelkie odmiany muzyki bitowej i basowej dają ku temu mnóstwo okazji.
Z czym przeciętnemu Polakowi kojarzy się Tczew? Jedni powiedzą, że przejeżdżają przez to miasto w drodze do Trójmiasta (czyt. na Open’era), drudzy zapewne używają jego trudnej do wymówienia nazwy, aby dręczyć obcokrajowców, a jeszcze inni łączą go z Grzegorzem Ciechowskim. Ale ta urocza, położona nad Wisłą miejscowość powinna się kojarzyć z jeszcze jedną rzeczą: klubem Tromba. Ten niewielki lokal działa od siedmiu lat, a w jego wnętrzach odbyły się niezliczone imprezy oraz koncerty niemal całej elity polskiej alternatywy. Błędem byłoby traktowanie tego miejsca tylko jako przystanku w drodze do Trójmiasta. Niejednemu mieszkańcowi Sopotu czy Gdańska zdarzało się zielenieć z zazdrości na wieść o takich zespołach jak Caspian czy This Will Destroy You, które grały w Tczewie, a nie docierały potem do jego miasta. Co prawda Tromba jest zamknięta na okres wakacji z wyjątkiem ostatniego tygodnia sierpnia, ale jeśli zdarzy się wam być w okolicy, to koniecznie sprawdźcie ten klub.
Pierwsza w Zielonej Górze restauracja wegetariańska na pierwszy rzut oka nie różni się niczym od dziesiątek innych lokali tego typu. Przemalowany na bliższe naturze kolory pizzeryjny wystrój początkowo nie kusi. Przy drewnianych stolikach można zjeść wszelkie możliwe dania z mąki, mleka, kasz i warzyw (dostarczanych prosto z gospodarstwa rolnego położonego w nieodległej Sławie), a przy paskudnym ceglanym barze wypić jedno z regionalnych piw. Dopiero po chwili człowiek orientuje się jednak, że coś tu nie gra. Nie słychać radia, a z głośników ustawionych w lokalu i na niesamowitym, żywcem wyjętym z tajemniczego ogrodu patio dochodzą dźwięki, które często trudno zidentyfikować nawet największym melomanom. Za dobór koncertowego i płytowego repertuaru odpowiada bowiem Janusz Mucha, którego fani dźwiękowych eksperymentów znają lepiej jako jednoosobową armię zwaną Gusstaff Records. I ten sam rodzaj pasji, który od lat skłania go do wydawania krążków, organizowania tras i rozstawiania swojego stoiska podczas festiwali i innych eventów, czuć i słychać w Zielonej Jadłodajni.
W Bydgoszczy ze świecą szukać miejscówek wyłamujących się ze schematu: tanie disco, studencka zabawa i pozowane zdjęcia na fejsa. Jest co prawda wiekowy Mózg, ale to trochę mało jak na ćwierćmilionowe miasto. Sytuację próbuje zmienić Landschaft. Ukryty w pasażu tuż za jedną z głównych ulic miasta, szybko stał się obowiązkowym punktem dla każdego szukającego bardziej alternatywnych wrażeń. W dzień wypijecie tu kawę oraz kupicie trochę gadżetów i ciuchów lokalnych projektantów. Ofertę zakupową uzupełnia doskonały second hand kontrastujący ze szmateksową ofertą innych sklepów. Wieczorami Landschaft zamienia się w bardzo kameralną imprezownię. Jedyną, w której można posłuchać czegoś więcej niż hitów z radia puszczane przez didżeja no name pod kubek wygazowanego piwa.
Kiedyś była tam Zapadnia – zatopiona w półmroku knajpka, zdominowana przez licealną młodzież w rozciągniętych swetrach prowadzącą dywagacje o ambitnym kinie i nowoczesnej sztuce. Ponad rok temu zainstalowała się w tym miejscu Kofeina 2.0. Nazwa jasno wskazuje, jaki napój króluje w menu, chociaż właściciele – podążając za ostatnimi trendami – postawili również na piwa regionalne i zdrową kuchnię. Zlokalizowana w przyjemnej okolicy opolskiego Teatru Dramatycznego kawiarnia (bonus za ogródek) zaczyna powoli otwierać się imprezowo i koncertowo. Wystarczy kilka przykładów z ostatnich tygodni: live act postdubstepowego Systu, koncert shoegaze’owo-noise’owego Plum czy after party po koncercie KAMP! To naprawdę powiew świeżości na kulturalnej mapie Opola, w którym ciągle jednak brakuje klubu z prawdziwego zdarzenia – z dobrym line-upem i porządnym nagłośnieniem. Tekst: Filip Kalinowski, Michał Karpa, Michał Kropiński
m e i łk e d y z s i m e r o p To
rany ba / Ia e L / Brzuchy
y, ch z watolin u z r b i k z d Krasnolu y owe okular steampunk my. e uszy z gu z blachy, elfi cy y produkują ic ln ś ie m e Rz miłośników la d ty e ż d a g ych stroje i ier fabularn g h c y n a r ie przeb wi na każde to o g ć y b ą z mus bić odobno zro P . ie n a w z y go w . Od orkowe o tk s y z s w można wą loelemento nosa po wie nego elfa zbroję groź
Na śródleśnej polanie coś się kłębi. Kilkunastu chłopa czymś się okłada i pokrzykuje. Kibolska ustawka? Chyba nie, bo są wśród nich też dziewczyny, kilku gości jest w kolczugach, a jeden założył sukienkę i tłucze drewnianym kosturem zielonych garbusów ze sterczącymi uszami... LARP, czyli Live-Action Role Play to rozgrywana na żywo zabawa miłośników fantastyki, chyba najbardziej spektakularna i budząca największe emocje rozrywka fantastykolubnej gawiedzi. Nie może się bez niej obyć żaden konwent. Ba, coraz częściej LARP-y organizowane są zupełnie niezależnie, a ich przygotowaniem zajmują się wyspecjalizowane organizacje. Ruch rycerski, grupy rekonstrukcyjne, cosplay, jeepform, gry fabularne, strategiczne, terenowe, a nawet paintball – z każdym z nich LARP ma przynajmniej jedną wspólną cechę. W swej najbardziej pierwotnej formie jest spełnieniem naszych dziecięcych marzeń, by upodobnić się do postaci z ulubionej książki czy filmu – zostać rycerzem, magiem, detektywem czy odważnym astronautą eksplorującym obcą planetę. Nosić jego skafander i strzelać blasterem do namolnych kosmitów albo w zbroi
elfiego wojownika siekać rozwrzeszczane gobliny. Formalnie zaś to trójwymiarowe, żywe i mięsiste rozwinięcie fabularnych gier RPG – rozrywki o blisko czterdziestoletniej tradycji.
Prawie naprawdę
– Dla mnie to ewolucja. Na pewnym etapie RPG-owcy (czyli ci, którzy grają w gry fabularne, siedząc w domach) wstali od stołu, porzucili kostki, przebrali się i zaczęli larpować – mówi Marek „Gedeon” Bemke. – Zakładamy zbroje, przygotowujemy oporządzenie i odtwarzamy RPG na żywo – dodaje Filip Szpetulski, a Adam Chodaczek uzupełnia: – To znacznie żywsza rozrywka, wymagająca większego zaangażowania w kostium, postać, rekwizyty i grę aktorską. W przeciwieństwie do tradycyjnych gier fabularnych, będących szybszą i bardziej spontaniczną rozrywką, którą można sobie zaplanować na wieczór, LARP-y planuje się miesiącami, by grać kilka lub kilkanaście dni z ogromną liczbą uczestników. Poza rozrywką intelektualną dają też możliwość wyżycia fizycznego. W końcu walczymy prawie naprawdę! – dodaje. Cała trójka od kilku lat zajmuje się zawodowo
przygotowaniem strojów i rekwizytów do LARP-ów. Marek założył Pracownię Gedeona, Filip prowadzi Kram Melnira, a Adam warsztaty Farmerownia i Faun-Forge. Przebranie i gadżety to w tej grze podstawa. Głupio przecież udawać krasnoludzkiego rębajłę, kiedy ma się na sobie dżinsy, sneakersy i t-shirt w trójkąty. Trzeba też czymś machać i dobrze by było, żeby taki topór wojenny po pierwsze, nikomu nie zrobił krzywdy, a po drugie, wyglądał jak topór wojenny. I jeszcze nikomu nie zrobił krzywdy. Dla prawdziwych zajawkowiczów wycinanie, szycie, składanie i ozdabianie charakteryzacji do gry to połowa funu. Gdy jednak nie starcza czasu ani zdolności, można rozejrzeć się za kimś, kto lepiej sobie poradzi z uszyciem płaszcza czy złożeniem kolczugi z tysięcy małych kółeczek. Tych, których to kręci i którzy naprawdę potrafią to robić, przybywa. Każdy z nich zaczynał dokładnie w ten sam sposób – od zrobienia sobie przedmiotu czy ciucha, w którym sam chciał wystąpić w grze.
Wyboista droga
Marek zaczął majsterkować za czasów harcerskich. 25 lat temu przygotowywał z kolegami stroje i rekwizyty do przenoszonych w teren gier jak „Magia i miecz”, historii o Wikingach czy św. Jerzym. Dziełem Adama były buty. – Zrobiłem je w 1999 r., kiedy zaczęła się moja przygoda z ruchem rycerskim i imprezami przebieranymi. Buty były bardzo drogie i średnio wykonane, ale to był przecież początek – wspomina. Przez kolejne lata uczył się i tworzył proste produkty dla znajomych. – Kiedy zrobiliśmy trochę rzeczy dla siebie, znajomi z różnych bractw zagadywali: ej, ale fajne buty, nie zrobicie nam też takich? W ten sposób powolutku zaczęliśmy się rozwijać, głównie szyjąc dla kolegów, a kilka lat później zrodził się Kram. Zebraliśmy kapitał, urządziliśmy pracownię, zakupiliśmy maszyny, prasy – wspomina Filip. Warsztat to zwykle kilku rzemieślników, dzielących się pracą według średniowiecznego fachu: rymarz, krawiec, cieśla, szewc. To zawody wymierające, nie ma szkół, wszystkiego trzeba się uczyć samemu od podstaw, a starzy rzemieślnicy wiedzą dzielą się niechętnie. Adam szukał wsparcia u lokalnych szewców, ale bez powodzenia. Kowale i orkowi cieśle radzą sobie więc sami. Filip z kolegami przekopywał książki i źródła historyczne. Bardzo pomocny okazał się YouTube. – Ludzie tacy jak my, prowadzący podobne warsztaty w innych krajach, zdradzają niektóre tajniki swojego fachu. Adam przyglądał się gotowym przedmiotom, trenował na papierowych i materiałowych makietach, nim sięgnął po skórę i fachowe poradniki garbarstwa. – Trzeba popełnić wiele błędów, zanim się do czegoś dojdzie – przyznaje. W pracowniach większość rzeczy powstaje na zamówienie. – Ktoś wypatrzy w internecie, grze czy filmie np. fajny płaszcz, który nosiła jakaś postać, i chce to na miarę, zrobione identycznie – mówi Filip. – Fantastów na ziemię ściągnąć może tylko cena, wszystko da się zrobić – śmieje się Adam.
Wdzianko dla Lei
Cały czas ktoś zaskakuje nowym pomysłem. Czasami nad tym, jak wykonać jakiś mały przedmiot, głowi się kilkuosobowy zespół. Kiedyś Kram dostał zlecenie na steampunkowe gogle. – Klepaliśmy je z blachy miedzianej, nitowaliśmy malutkimi nitami, lutowaliśmy sprężynki . Dodatkowo okleiliśmy skórą dla komfortu noszenia. Wyszło prawdziwe cacko!– wspomina Filip. Ale chyba najbardziej okazałą ich pracą była kompletna zbroja Wysokiego Elfa z „Warhammera”, wieloczęściowa, z hełmem z piórami. Wszystko od A do Z ze skóry. Zaczęli od zebrania różnych koncepcji, ślęczenia nad zdjęciami. Musieli cały strój rozrysować na papierze, kawałek po kawałku, zachowując przy tym właściwe proporcje. Taki papierowy wzornik przenosi się potem na skórę i wycina się kształty. Na poszczególne elementy
nanosi się zdobienia – runy, tłoczenia, po czym kształtuje się je i farbuje i wreszcie montuje w całość. – Nasze przedmioty mają nie tylko wyglądać, ale przede wszystkim długo służyć. Nie może być tak, ze zahaczysz o próg czy futrynę i zbroja się rozpada – śmieje się Filip. Nie ograniczają się tylko do klimatów fantasy. – Od miesiąca na tapecie mamy strój księżniczki Lei, przebranej za łowcę nagród Boushha. Fanka „Gwiezdnych Wojen”, która go zamówiła, jest bardzo drobna, więc przeskalowanie projektu do jej rozmiaru ze zdjęć i materiałów, które mogliśmy znaleźć, nie było łatwą sprawą. Ale już kończymy – zostały nam do uszycia tylko rękawice! – cieszy się Filip.
Trzeba sprzedać fiata
Na stronie Farmerowni znaleźć też można gotowe zestawy rynsztunku m.in. dla wielbicieli uniwersum „Warhammera”. Z groźną miną patrzy na nas naznaczony świętymi pieczęciami kapłan Sigmara i wymachujący księgą zaklęć mag chaosu. Elficcy tancerze wojny mają smukłe zielone (a jakże!) hełmy, a dla drobnego złodziejaszka przygotowano świetną, niekrępującą ruchów skórzaną kurtkę z mnóstwem małych kieszonek na buchnięte błyskotki. Wielbiciele krasnoludzkich młotodzierżców mogą liczyć nawet na podkreślenie idealnej krągłości brzucha swojego lubującego się w jadle i napitku bohatera. – Tu się trzeba trochę pobawić w krawca – zdradza Adam. –Pikowanie na brzuchu jest wypełnione watoliną, która formuje ozdobne poduszeczki. Ale pełnia kształtu to oczywiście wspaniałe ciało krasnoluda, który to zamówił! Nam najbardziej spodobał się cieszący oczy mnóstwem szczegółów i wiernie oddanym designem strój mrocznego elfa Drizzt Do’Urdena, najsłynniejszej chyba postaci świata Forgotten Realms. Strój oryginalnie powstał na zamówienie, a jego profesjonalnym przygotowaniem zachwycił się sam rysownik Todd Lockwood, który narysował tę postać na potrzeby książki. Każda krawędź w dziesiątkach elementów zdobna jest w subtelne, wytłoczone plecionki, a cały strój uzupełnia pyszny, aksamitny płaszcz z baranim kołnierzem. Na przygotowanie zbroi mrocznego elfa zużywa się skórę baranią, dwie wołowe, cztery jagnięce i dwie–trzy wieprzowe. „Śmiałek chcący sobie pozwolić na zakup zbroi o tak skomplikowanej budowie i trudnych wykrojach i pragnący wyglądać jak Drizzt musi sprzedać fiata” – głosi opis tej najdroższej w Farmerowni stylizacji. Okazji, żeby polansować się w fantastycznych ciuchach, zdobyć chwałę i punkty doświadczenia, jest coraz więcej, a lato to czas, kiedy w LARP-owych propozycjach można przebierać jak w smoczym skarbcu. Najbliższa okazja to największy polski zlot miłośników fantastyki – Polcon, podczas którego, podobnie jak w latach ubiegłych, przygotowano cały blok dla miłośników LARP-ów. Pierwszym zapowiadanym jest nawiązujący klimatem do słynnego komiksu „Constantine” mroczny świat „Armii Apokalipsy”, w którym upadłe anioły walczą o ludzkość z siłami Światła. Tekst: Rafał Rejowski, foto: Ivona Tautkute (zdjęcia powstały w Pracowni Gedeona), Szymon Serej
Polcon
29.08-01.09 Warszawa
w ó r e t s p i h aju r w ja c u Rew ol
rszawa wa / o t s ia Moje M
a ka Śpiewak n a J i k w ó c iejs rszawskie m a w e n io b lu czyli u
Spalona Tęcza Tęcza na placu Zbawiciela ostatnio nieco zmieniła swój charakter. Podpalona i osmalona przedstawia się dużo bardziej intrygująco. Z sympatycznego, ale dość banalnego symbolu stała się wielowymiarową metaforą. Rewolucja puka do bram raju hipsterów.
Stalowa Najpiękniejsza ulica w Warszawie. Z szerokimi trotuarami, wysadzana akacjami, z tramwajem wijącym się między stuletnimi kamienicami wygląda niczym wyjęta z innego miasta. Na parterach czeka mnóstwo pustych lokali usługowych. Dzisiaj życie toczy się tu leniwie, ale jestem przekonany, że za pięć lat będzie to jedno z najmodniejszych miejsc w Warszawie.
Plac Grzybowski
Warszawskie misie Tutaj zaczyna się mała stołeczna Rosja. W cieniu cerkwi, ku uciesze szkolnych wycieczek i prażan, lenią się dwa brunatne misie. Kilkadziesiąt metrów dalej, na placu Wileńskim, kwitnie handel szmuglowanymi ze wschodu papierosami, a rosyjska mowa i akcent są słyszalne niemal wszędzie.
Osiedle fińskich domków na Jazdowie Kawał powojennej historii Warszawy zaklęty w fińskim drewnie. Zbudowane dla kilkudziesięciu rodzin pracowników Biura Odbudowy Stolicy. Oaza spokoju w centrum miasta. Niestety warszawscy włodarze chcą osiedle zburzyć. Na razie jednak dzięki bezprecedensowej decyzji siedem wcześniej opróżnionych domków zostało przekazanych na cele społeczne i kulturalne. W jednym z nich działa założony przeze mnie i moich przyjaciół Kibuc Warszawa.
Spalona tęcza
Plac Grzybowski Czyli warszawska dzielnica żydowska. Tu znajdują się siedziba gminy żydowskiej, Teatr Żydowski, koszerny sklep, synagoga Nożyków, nieczynna już niestety restauracja Menora ze sławetnym gęsim pipkiem i ulica Próżna. To taka mała namiastka żydowskiej dzielnicy, największej w przedwojennej Europie.
Foto: Karol Kadłucki
Jan Śpiewak – socjolog miasta, publicysta,
założyciel Żydowskiej Organizacji Młodzieżowej. Współtworzył program otwarcia Muzeum Historii Żydów Polskich. Teraz zajmuje się pisaniem felietonów do „Stolicy” i tworzeniem kibucu na warszawskim Jazdowie. Twórca nagradzanego i pokazywanego za granicą filmu „8 historii, które nie zmieniły świata”. W najbliższym czasie wybiera się na studia doktoranckie.
Kibuc Warszawa
mias to /
city
fot o/
chw ila
mom
Robi m Sorr y zdjęci a. y. na in Śledźcie Obsesy jn stag ram nas na I ie, kom p .com n /akti stagram ulsywnie vist_ ie. M , ajfo mag azyn iasto wid nem. Ja k zian e na wszysc y. szym i ocz ami
Foto: redakcja i przyjaciele
ent
je z n e rec
y żet d / ga i c oś w o /n
Jay Z „Magna Carta… Holy Grail” Universal Music Polska
MUZYKA
Relikt
RZECZ
Ździebełko
Jeśli chcielibyście mieć na biurku coś zielonego, ale macie brzydki zwyczaj zabijania przez zaniedbanie każdej żywej rośliny, polecamy pooleaf pens. Pod tą dość osobliwą nazwą kryją się długopisy w kształcie źdźbeł trawy. Jedno takie ździebełko kosztuje pięć dolarów. To niby dużo nie jest, ale jeśli chcielibyście skompletować całą doniczkę, to już trochę będzie was bolało. Do kupienia m.in. na www.holycool.net. [wiech]
Shawn Carter bardzo chciałby być Kanyem Westem. To mocno kłóci się z kolei z moimi interesami. Ja chciałbym, żeby Jay Z był Jayem Z. Najlepiej tym, który po ogłoszeniu zasłużonej emerytury w 2003 r. faktycznie na nią przeszedł. „Magna Carta...” to czwarty album po teoretycznym zakończeniu kariery i zarazem czwarta nie do końca udana płyta z rzędu (chociaż trzeba oddać sprawiedliwość „American Gangster”, która była najbliżej powrotu do wielkiej formy). Klip z udziałem Mariny Abramović czy nietypowa dystrybucja płyty to tylko niektóre z oznak upartego gonienia wspomnianego już kumpla po fachu. Jay Z przegrywa przede wszystkim z Yeezym nieumiejętnością zmiany punktu widzenia. Wychowanek Brooklynu patrzy na wszystko z wiecznie powiększającej się góry dolarów, na której zasiada z jedną z najpiękniejszych kobiet na świecie, co wyraźnie zakrzywia mu perspektywę i pozbawia wiarygodności. „Magna Carta…” ma jednak jeden potężny atut: produkcję, która skutecznie tuszuje średnią formę Cartera i zaproszonych gości, wyciągając album na całkiem przyzwoity poziom. Kolejna niewiele udowadniająca płyta od faceta, który nie musi już niczego udowadniać. [Cyryl Rozwadowski]
Koneser („La migliore offerta”) reż. Giuseppe Tornatore obsada: Geoffrey Rush, Jim Sturgess, Donald Sutherland Włochy 2013, 124 min Monolith Films, 2 sierpnia
FILM
Cierpienia starego Virgila
Virgil Oldman (jak zwykle świetny Geoffrey Rush) jest koneserem kobiecego piękna. Kolekcja miłosnych zdobyczy, jaką może się pochwalić, jest jednak dość nietypowa – to olśniewający zbiór portretów. Zaklęte w obrazach obiekty westchnień z różnych epok bohater trzyma w pokoju-sejfie. Uwielbia przesiadywać wśród wpatrzonych w niego kobiet, podziwia urodę utrwaloną na płótnach. Virgil może się wydać osobliwym samotnikiem, ale w pracy zamienia się w wytrawnego pokerzystę: jest znawcą sztuki i cenionym licytatorem. To on rozdaje karty, ma pełną kontrolę nad tym, co się wokół niego dzieje. Poukładany świat Oldmana legnie w gruzach, gdy tajemnicza Claire zadzwoni z prośbą o wycenę majątku rodziców. Zainteresowanie młodą kobietą zmieni się w chorobliwą fascynację i rozbudzi w podstarzałym mężczyźnie uśpione pożądanie… „Koneser” nie jest wyłącznie opowieścią o zgubnych skutkach zachłyśnięcia się pierwszą miłością, tym szczeniackim uczuciem, które jedni przeżywają w młodości, a inni dopiero pod koniec życia. To historia rozgrywająca się na przynajmniej kilku płaszczyznach i na pewno rozpięta pomiędzy konwencjami – od romansu po kryminał. Wydaje się, że reżysera Giuseppe Tornatorego najbardziej interesuje w tym wszystkim pewien paradoks. Paradoks człowieka, który doprowadził do perfekcji sprawdzanie autentyczności dzieł sztuki – w mgnieniu oka rozpozna nawet najdoskonalsze fałszerstwo – ale nie radzi sobie z analogiczną oceną w sferze uczuć, bo przez lata unikał budowania głębszej relacji z kimkolwiek. Gdyby nie nudnawe rozwinięcie akcji, punkt kulminacyjny tego filmu robiłby pewnie większe wrażenie. A tak napięcie siada, przez co widz może przysnąć, obserwując kolejne sceny z miotającym się Virgilem, i ze zdziwieniem obudzić się dopiero na finał w stylu Danny’ego Oceana. [Piotr Guszkowski]
MUZYKA
... Aktivist mix #6 – SELVY Autor naszego szóstego podcastu to młoda, wschodząca gwiazda polskiej elektroniki. Drugi zwycięzca Burn Studios Residency Polska kilka miesięcy temu zachwycił słuchaczy świetną selekcją i techniką. Choć wyraźna zwyżka formy tego didżeja i producenta przypada na ostatnie miesiące, to nie jest on już debiutantem. W swojej karierze grał m.in.i na Gdyńskim Open’erze, Łódzkim Fashion Weeku, a jego set można było usłyszeć w radiowej Czwórce. W ciągu najbliższych dni do sprzedaży trafi jego debiutancka EP-ka, którą wyda label należący do Marcina Czubali „Your Mama’s Friend”. W swoich setach łączy amerykański house z disco i bassowy 4/4 wprost z Wielkiej Brytanii z własnymi produkcjami. Na co jeszcze czekacie? Klik, klik www.soundcloud.com/aktivist_ magazyn!
Anomalia („La Cinquième saison") reż. Peter Brosens, Jessica Woodworth obsada: Sam Louwyck, Django Schrevens Belgia/Francja/ Holandia 2012, 93 min Vivarto, 9 sierpnia
Twórcy kina artystycznego lubią konkurować z hollywoodzkimi wyrobnikami w zadaniu unicestwiania świata. Od epidemii, zombi czy komet wolą jednak bardziej subtelne narzędzia do niszczenia ludzkości. Często wydaje im się też, że mają coś ważnego do przekazania swoim ostatnim widzom. „Koń turyński” Apokalipsa z ziemniakami w roli głównej. Para wieśniaków niemrawo asystuje przy znikaniu świata wyreżyserowanym przez węgierskiego nihilistę Bélę Tarra. Kończy się woda w studni, koń nie chce jeść, nie wschodzi słońce. Ciągle wieje. Ale są ziemniaki. „Melancholia” Lars von Trier udowadnia, że na zagładę najlepsza jest przewlekła depresja. Gdy wszyscy się szamoczą i wpadają w panikę, ty leżysz, uśmiechasz się szyderczo i czekasz.
FILM
Eko-Melancholia
Koniec świata rozpisany na tępe twarze i śnięte ryby. W sennej flamandzkiej wiosce zjawia się emerytowany filozof z córką na wózku inwalidzkim – ich przybycie naznaczą trudne do wyjaśnienia wydarzenia. Jako pierwsze zaczynają znikać pszczoły, krowy odmawiają udziału w produkcji mleka, ziarno nie wzrasta. Przybywa jedynie robactwa, które przezorny sklepikarz zbiera na trudne czasy do słoików – liczy na to, że gdy zabraknie chleba, utrzyma się dłużej przy życiu, sprzedając tłuste muchy. Po jałowej ziemi jak zombi snują się rolnicy, a obcy sieją wśród nich coraz większy niepokój. Mściwa natura ujawni upiorne oblicze społeczności i umowność kultury – mieszkańcy, próbując przebłagać los, ochoczo przystąpią do rytualnego linczu. Belgijscy twórcy „Anomalią” domykają swoją filmową trylogię, ale ta ponura baśń nie ma wiele wspólnego z ich wcześniejszymi, etnograficznymi fabułami rozgrywającymi się w Mongolii i Peru. Jest to natomiast jeden z nielicznych przykładów tego, jak arthouse mierzy się z wizją końca świata. Planetoidy i demontaż Nowego Jorku reżyserski duet zastąpił więc opustoszałymi pejzażami, krukiem, który złowieszczo sunie po niebie w zwolnionym tempie, i absurdalnymi epizodami – taki film mógłby nakręcić Roy Andersson, gdyby nie miał poczucia humoru, albo Lars von Trier, jeśli zbłądziłby i w „Melancholii” interesował się kondycją świata, a nie sobą. Co ciekawe, gdy przymknie się oko na sugestywną stronę wizualną, okazuje się, że „Anomalię” wiele łączy z hollywoodzkimi blockbusterami – zarówno naiwny ekologiczny interwencjonizm, jak i zestaw socjologizujących rozpoznań. O konsekwencjach naruszenia równowagi w środowisku nieraz uczył nas przecież Roland Emmerich, ale jego zwięzły wykład, zgodnie z zasadami sztuki filmowej, szybko wieńczyła bezpretensjonalna demolka. Brosens i Woodworth wybrali niestety drogę artystycznych pretensji. [Mariusz Mikliński]
„4:44. Ostatni dzień na Ziemi” Abel Ferrara, kiedyś kontrowersyjny, teraz pretensjonalny, wieści raczej koniec swojej kariery niż świata. W jego ostatnim filmie aktor i malarka męczą się w pracowni na Manhattanie, a widz z każdą minutą życzy im coraz bardziej bolesnej śmierci. „Czas wilka” W swoim najgorszym filmie Michael Haneke pokazuje, że nawet francuska klasa średnia nie uniknie apokalipsy. Zaczyna się od tragedii – domek letniskowy Isabelle Huppert zostaje zajęty przez uzbrojonych intruzów. Co gorsza, koniec z konsumpcją – nadchodzi czas racjonowanego żarcia z puszki. Pokrzepiające.
Pet Shop Boys „Electric” Mystic Production
Zaduszki Rutu Modan Kultura Gniewu 2013
komiks
Żydówka wraca do Polski
Do Polski przyjeżdża stara Żydówka z wnuczką. Babcia wyjechała z Warszawy jeszcze przed drugą wojną światową. Teraz chce odebrać swoje mieszkanie. Okazuje się jednak, że ma za sobą mroczną przeszłość, a prawdziwy cel jej wizyty jest inny. „Zaduszki” to komiks Rutu Modan, autorki głośnych „Ran wylotowych”. Jej najnowszy album jest próbą oddania współczesnych relacji polsko-żydowskich i pokazania, jak Polskę i Polaków widzą dziś Żydzi. Dla babci Polacy to złodzieje i antysemici. Sama mieni się zaś córką fabrykantów, którym zagrabiono mienie. Te wyobrażenia weryfikuje jej wnuczka, poznając Polaków i rozwikłując tajemnice z przeszłości babci. Niektóre rozwiązania fabularne są infantylne i trywialne do bólu, a pod względem stylistyki Modan niebezpiecznie dryfuje w stronę niezamierzonej karykatury. Historia jednak wciąga, bo trudno oprzeć się pokusie rozwikłania zagadki nagłego wyjazdu młodej Żydówki pod koniec lat 30. XX wieku do Izraela. Tym bardziej że (uwaga, spojler) w Warszawie miała chłopaka. Polaka... W efekcie „Zaduszki” są ciekawym i dość uczciwym głosem w debacie o relacjach między Polakami a Żydami. Obraz, jaki wyłania się z komiksu, jest złożony, a odcieni szarości ma więcej niż Innuici określeń na śnieg. Są dramaty osobiste, zawiedzione nadzieje, zmarnowane marzenia, może nawet życia. Jest małostkowość, megalomania i zwykłe kłamstwo. I właśnie dlatego warto przeczytać ten komiks. [Łukasz Chmielewski]
MUZYKA
Brawa za wytrwałość
Niesamowite, że im się jeszcze chce. Pamiętacie płytę „Elysium” wydaną zaledwie rok temu? Rany, jakie to było słabe! Dostrzegła to nawet wytwórnia, która chyba bez żalu pożegnała się z zespołem. Na szczęście Pet Shop Boys zrobili to, co powinien zrobić Paulo Coelho, zanim zacznie pisać swoje powieści – pomyśleli. Zatrudnili nowego producenta i już we własnej wytwórni postanowili szybko zatrzeć fatalne wrażenie. „Axis” wita nas przyjemnie staroświecką elektroniką, napędzaną bitem niczym z ejtisowych gier wyścigowych. Pozytywne wrażenie podtrzymuje „Bolshy”, który jeszcze lepiej wypadłby jako stricte instrumentalna kompozycja, bo napędzający go motyw klawiszowy momentalnie wchodzi w głowę. W ogóle panowie Tennant i Lowe chyba zapragnęli na starość ponownie usłyszeć swoje numery w klubach, bo ten kawałek po lekkim szlifie zręcznych palców będzie prawdziwym parkietowym wymiataczem. Niestety, po tym obiecującym początku nadciąga koszmarek w postaci „Love Is a Bourgeois Construct”, który jest tak słodki i miałki, że aż bolą zęby. I ten chór mający się chyba kojarzyć z „Go West”! Na właściwą ścieżkę PSB wracają w numerze „Inside a Dream”. To utwór, za który Gore, Gahan i reszta depeszowej bandy powinni oddać im rękę córki i pół królestwa. Gdyby zamiast cienkiego i wysokiego śpiewu Tennanta rozbrzmiewał tutaj coraz niższy głos wokalisty Depeche Mode, to mielibyśmy prawdziwe cudeńko. Rewelacyjnie agresywny „Shouting in the Evening” to już w zasadzie technojazda bez trzymanki. Rezygnacja (w przeważającej części numerów) z lukrowanych podkładów na rzecz cięższych i brudniejszych brzmień zdecydowanie wyszła Pet Shop Boys na dobre. Ale czy na tyle, by pamiętać o nich dłużej niż pięć minut? [Mateusz Adamski]
RZECZ
Karty promocyjne
Studio graficzne Temperówka zrobiło sobie bardzo fajny gadżet promocyjny z okazji tegorocznych Art Yard Sale. Karty do gry wydrukowano na lustrzanym papierze, a karciane figury zbudowane są z geometrycznych, powtarzalnych elementów. Dwie talie – czerwoną i srebrną – kupić można tu: www.temperowka.pl/sklep. Cena jednej talii to 35 PLN, dwóch: 50 PLN. [wiech]
„Deadpool” PS3/Xbox360/PC CDP.pl
GRA
Rżnij, zabijaj
Jeśli nie wiecie, kim w uniwersum Marvela jest Deadpool, nie wiecie nic o komiksach. Deadpool to psychopata i płatny morderca, „zawdzięczający” swoją superbohaterskość (podobnie jak Wolverine) programowi X. W ramach tego programu na niejakim Wadzie Wilsonie przeprowadzono serię eksperymentów, które rozwinęły w Wilsonie – teraz już Deadpoolu – umiejętność samoleczenia i... chorobę psychiczną. Niestety przyspieszona regeneracja spowodowała u bohatera również rozwój komórek rakowych, które zamieniły jego ciało w jedną wielką bliznę. Deadpool nigdy się nie zamyka, ciągle gada, bez przerwy żartuje, o cyckach, cyckach, cyckach... w sumie głównie o cyckach. Gada też do fanów, bo Deadpool wie, że nie istnieje, że jest tylko postacią, czy to komiksu, czy – jak w tym wypadku – gry. Muszę zastrzec, że oceniam tę grę jako die hard fan pana D. Od pierwszej chwili, gdy włożyłem płytę do mojego Xboxa, nie interesowała mnie rozgrywka, lecz jedynie rozrywka. Chciałem się pośmiać z wulgarnych żartów, zobaczyć schizofreniczne wizje bohatera, który wyobraża sobie, że wielki typ z przyszłości to ładna cycata fanka, czekająca tylko, aby lepiej poznać swojego idola. Chciałem zobaczyć dużo krwi, która wylatuje spod mieczy Deadpoola, nie mogłem się doczekać, aż Mr. D zacznie wyśmiewać się z Wolverine’a, który oczywiście pojawia się w tej grze. I wszystko to dostałem. Od wielu ludzi słyszałem, że gra jest toporna, sterowanie niewygodne i ogólnie mogło być super, ale nie jest. I całkowicie się z tym nie zgadzam. To jest świetna, zabawna, bardzo rozrywkowa produkcja, tyle że stworzona z myślą o fanach Deadpoola i mało kogo obchodzi, że ludziom, którym podobał się „X-Men Geneza”, gra wyda się głupia. Odrobina głupoty też jest potrzebna. Zwłaszcza głupoty zaserwowanej w tak zabawny sposób. [Kacper Peresada]
Królowie lata („Kings of Summer”) reż. Jordan Vogt-Roberts obsada: Nick Robinson, Gabriel Basso, Moises Arias USA 2013, 93 min Bestfilm, 30 sierpnia
FILM
Kino pierwszego zarostu
Trzech 15-latków poszukuje siebie i dorosłości we własnoręcznie zbudowanej chatce w lesie. Wakacyjna ucieczka od nadopiekuńczych rodziców przyniesie nowe wyzwania i doświadczenia – od harcerskich po miłosne. Joe, główny bohater, to odpowiednik Kevina Arnolda z „Cudownych lat”, pokraczny outsider Biaggio jest bliźniakiem Pfeiffera; do tego jest jeszcze jeden większy, Patrick, który podkradnie głównemu sympatię. Pojawienie się dziewczyny oczywiście rozłoży grupę, lecz tylko po to, by scalić ją na nowo. „Królowie lata” nie są może tak zjawiskowi jak „I twoją matkę też” ani tak ważni jak „Władcy much”, lecz mają urok amerykańskiego niezalu spod znaku Sundance (gdzie film zebrał pozytywne recenzje). Sporą część roboty robi krzycząca młodością efekciarska muzyka (m.in. „The Youth” MGMT czy „17” Youth Lagoon), w sukurs przychodzą jej rozmarzone zdjęcia, reszta to niezłe dialogi i cięte riposty wygłaszane przez przyjemnie ekscentryczne postaci (brawa dla/za owdowiałego ojca Joego). Z debiutującego reżysera Jordana Vogta-Robertsa może więc wyrosnąć jakiś Wes Anderson – jeśli tylko zachowa przyjemną lekkość ducha i pozostanie wierny nieco baśniowej stylistyce (o autentyzm i tak nie dba – elegancką piętrową willę profesjonalna ekipa budowałaby przez pół roku, poza tym chłopcy nie grają na PS3, lecz na Super Nintendo). Na razie mamy kino pierwszego zarostu o chłopcach z piwkiem w ręku i z meszkiem rosnącym pod nosem. [Łukasz Figielski]
W KINACH OD 30 SIERPNIA
Detroit – Londyn – Berlin
Trzy stolice światowej elektroniki. Trzech weteranów, którzy od co najmniej dwóch dekad nakręcają swoją twórczością globalne kontinuum syntetycznych dźwięków. Trzy recenzje albumów, które równie dobrze jak na wspólnej półce z nowymi brzmieniami odnajdą się w zestawieniu płyt na lato. Bo co, jak nie rytm, groove i melodia podczas wakacji rusza nas najbardziej? [Filip Kalinowski]
High-tech gospel
Robert Hood, od 1996 r. sporadycznie wydający single i EP-ki jako Floorplan, jest uosobieniem Detroit. Przedstawiciel drugiego pokolenia twórców techno w swoich minimalistycznych, hipnotycznych produkcjach potrafił spleść industrialną surowość rodzinnego miasta z przepełniającym je soulowym groove’em. W swoim parkietowym wcieleniu sampluje funk, disco i gospel, porusza się po obrzeżach house’u i nieustannie trzyma się równego tempa 4/4. Na moment nawet nie zapomina jednak o wyniesionym z undergroundu etosie i o tym, jak blisko jest tanecznemu transowi do religijnej ekstazy. I choć inni włożą pewnie „Paradise” do przepastnej szuflady z napisem „techno”, albumowi bliżej do ukutego przez Derricka Maya terminu „high tech soul”. Bo dusza – nie maszyna – kieruje jego poczynaniami.
Frank Bretschneider „Super.Trigger” Raster-Noton
μ-Ziq
Floorplan „Paradise” M-Plant
„Chewed Corners” Planet Mu
Retromania
Mike Paradinas alias μ-Ziq, współtworzący wraz z Aphex Twinem i Autechre klasyczne warpowe brzmienie, zawsze trzymał się nieco na uboczu. Czy to w czasach, gdy torował brytyjskiej elektronice drogę na salony, czy w momencie, w którym zakładał opiniotwórczy label Planet Mu, czy w okresie, kiedy promował chicagowskie footworki – zawsze lepiej czuł się w cieniu. Kluczem do zrozumienia jego podejścia może być emocjonalność jego nowego krążka: wydanych po sześciu latach milczenia „Przeżutych rogów”. Osobiste poczucie szczęścia i spełnienia, skąpane w syntezatorowych melodiach, choć pobrzmiewa niekiedy współczesnymi trendami i tempami, jest do cna przesycone ejtisową sztucznością i ckliwością. Te wspominki z lat, w których Brytyjczyk zaczynał świadomie słuchać muzyki, budzą uśmiech na twarzy, jednak daleko im do progresywności myślenia, z jakią kojarzył się do tej pory pan Mu-zyk.
Run The Jewels „Run the Jewels” Fool’s Gold
Niewiele jest wytwórni tak eleganckich jak rozkochany w minimalizmie i czystości brzmienia Raster-Noton. Wyrafinowanie i polor krępują jednak niekiedy ruchy, czego dowodem okres, w którym niemiecki label wychodził z galerii, by zadomowić się w klubach. Diamentową wersję nudy kilka miesięcy temu przerwał na szczęście Atom™, a teraz w sukurs przychodzi mu Frank Bretschneider, współzałożyciel oficyny i prawdziwy weteran niemieckiej elektroniki. Odarte ze wszelkich ozdobników, precyzyjne niczym cięcia skalpela rytmy wypełniające „Super.Trigger” mogą służyć za wykładnię niemieckiego podejścia do wszelkich perkusjonaliów. Krystalicznie czyste tony – dobitnie dowodzące, jak mizernym sprzętem są douszne słuchawki i wszelkiej maści mp3 playery – w ruch wprawia ten sam groove, który kierował poczynaniami krautrockowców i ich największych inspiracji czyli... afrykańskich i karaibskich bębniarzy, prawdziwych pradziadów techno i wszelkiej innej elektroniki.
Robin Thicke „Blurred Lines” Universal Music
MUZYKA
Ręce do góry!
Nieszczególnie zdziwił mnie fakt, że tegoroczną serię darmowych singli „dorosłego Cartoon Network”, czyli kanału Adult Swim, otworzył właśnie duet Run the Jewels. Pasąca się na popkulturowych ścinkach, sterydowych bitach i grubych jak cygara skrętach para MCs przypomina postaci żywcem wyjęte z kreskówki dla dorosłych. Killer Mike – długoletni aktor drugoplanowy południowej sceny rap, poruszający się na podkładach z gracją słonia w szarży – spotkał wreszcie dwa lata temu swą pokrewną duszę. Psotny los chciał, że bratem wielkiego jak ciężarówka czarnu... Afroamerykanina okazał się skromnej postury rudy nowojorczyk o irlandzkich korzeniach. Facet, pod którego niepozorną fizis kryje się dawka agresji zdolna napędzić cały globalny terroryzm; facet, który od kiedy w 1993 r. powołał do życia niezależny jak sam skurwysyn skład Company Flow, nieraz zmieniał bieg historii hip-hopu; facet, który skrywa swą tożsamość pod ksywką El-P. Jego wywiedzione z podziemia eksperymentalne zacięcie znalazło kontrapunkt w charakterystycznym dla południowego rapu chamstwie, mainstream wziął pod rękę underground, a wydana w zeszłym roku solówka mordercy Michała znalazła się w czołówkach wszelkich topów, bestofów i innych podsumowań. Nie bez znaczenia jest w tym wypadku ochoczość, z jaką główny nurt zerka w stronę niezalu, lecz najważniejszym czynnikiem, decydującym o powodzeniu przejaranego Dawida i awanturniczego Goliata jest brak jakiejkolwiek spiny. Obaj nie mają nic do stracenia, nie muszą nikomu niczego udowadniać i na nic się silić. Każdy z dziesięciu numerów składających się na ich wspólny debiut mógłby służyć za przykład tego, co kryje się pod tak często (nad)używanym ostatnimi czasy terminem „swag”. Oddawaj więc biżuterię, wyrzuć ręce w powietrze i ściągaj „Run the Jewels”, bo na stronie wytwórni jest do pobrania całkiem za darmo. [Filip Kalinowski]
Rytmika
Zanim o Robinie usłyszały masy, nie tylko nagrał pięć albumów, lecz także komponował dla innych. Ma na koncie współpracę m.in. z Christiną Augilerą, Usherem, Mary J. Blige.
MUZYKA
Modnie
Dobry chłopak z niego był. Zdolny. Zaczynał w najlepszych dla neosoulu pierwszych latach XXI wieku, wpisując się zgrabnie w nurt blue eyed soulu, czyli czarnej muzyki granej przez białych zdolnych chłopaków. Jego płyty stały na mojej półeczce zaraz obok Maxwella, Van Hunta, Musiqa. Nie wychylał się za bardzo, nie uderzał w ogólnoświatowy mainstream, trzymając się trochę na uboczu i robiąc swoje. Najwyraźniej jednak znudziło mu się siedzenie w kątku i zapragnął ciepłego światła fleszy i uwielbienia mas. Zafundował więc skandalik z gołymi biustami modelek w teledysku (ban na YouTubie), oburzył niektórych tekstem singlowego kawałka (są tacy, którzy uznają „Blurred Lines” za piosenkę zachęcającą do przemocy wobec kobiet), nagrał numer z Kendrickiem Lamarem (ktoś nie nagrał?), w którym opowiada o rozmiarach swojego penisa, dorzucił hiciora z Timbalandem (to ci niespodzianka). Ale opłaciło się – album sprzedaje się aż miło, a „Blurred Lines” dzielnie walczy z „Get Lucky” o zaszczytne miano przeboju lata. Hey, hey, hey, hey. Nie można powiedzieć, że to płyta zła. Thicke jest zbyt doświadczonym wyjadaczem, żeby strzelić samobója. Robi jednak wrażenie wykalkulowanej co do nuty, a to zawsze wzbudza pewną nieufność. Thicke skomponował album skrojony idealnie pod masowe gusta – jest bardzo modnie, są chwytliwe refreny, jest trochę funku, trochę disco, trochę zamordowanego elektroniką r’n’b, którego słuchać są w stanie chyba tylko Amerykanie, jest electro, jest Kendrick Lamar. Bywało lepiej. A na pewno mniej efekciarsko. Ale może można sobie pozwolić polubić te płytę? W końcu jest lato. Gdy zrobi się chłodniej, zawsze można wrócić do starych nagrań Thicke’a. [Sylwia Kawalerowicz]
NAJMODNIEJSZY DEBIUT ROKU
ALUNAGEORGE BODY MUSIC
Lux in tenebris #1: Romowe sc. Sławomir Zajączkowski rys. Hubert Czajkowski Unzipped Fly Publishing 2013
KOMIKS ZAWIERA SINGLE: “YOUR DRUMS, YOUR LOVE” • “ATTRACTING FLIES” ORAZ “YOU KNOW YOU LIKE IT” JUŻ W SPRZEDAŻY!
Święta czaszka we krwi
Polska okresu reakcji pogańskiej i najazdu Brzetysława I. Wygnany książę Kazimierz wysyła dwóch zaufanych ludzi: woja i mnicha, żeby odzyskali głowę świętego Wojciecha. Z taką relikwią będzie można zacząć odbudowę kraju i zasłużyć na przydomek Odnowiciel. Czaszka świętego znajduje się jednak w ręku pogańskich Prusów, w samym sercu ich świętego gaju... Scenariusz pierwszej części serii przygodowo-historycznej „Lux in tenebris” zatytułowanej „Romowe” napisał Sławomir Zajączkowski, znany z komiksów historycznych IPN („Zamach na Kutscherę”, „Łupaszka. 1939”). Narysował go Hubert Czajkowski, ilustrator powieści Jacka Komudy i gier RPG. Debiutujący rysownik i doświadczony scenarzysta dali radę, ale nie rzucili na kolana. Wyprawa po czaszkę świętego do kraju pogan to dobry pomysł – Zajączkowski osadził komiks w realiach historycznych i wymyślił fikcyjną fabułę. Już sam tytuł (lux in tenebris to po polsku światło w ciemnościach) narzuca określoną interpretacje komiksu, którego głównymi bohaterami są chrześcijański woj i mnich, a ich przeciwnikami poganie – ci drudzy przedstawiani są niczym demony żywcem wyjęte z japońskich horrorów. Dodatkowo Prusowie zostali pokazani jako okrutni barbarzyńcy, co podkreślają rysunki. Brudny i dość szkicowy styl Czajkowskiego potęguje jeszcze efekt – cały komiks jest bardzo mroczny. Ta jednowymiarowość podziału na dobrych i złych spotkała się podobno z oburzeniem środowisk neopogańskich w Polsce, a autorzy ściągnęli na siebie tym albumem ich wróżdę. Nie jest to jedyny problem tego komiksu: od pewnego momentu historia jest dość przewidywalna, razi też swoista karykaturalność rysunków. Mimo tego seria zapowiada się bardzo ciekawie. Czekam na drugą część, czyli „Wilczą gontynę”. [Łukasz Chmielewski]
Miłość reż. Filip Dzierżawski Polska 2013, 92 min Gutek Film, 9 sierpnia
FILM
Kocha, nie kocha
Szkół interpretacji kultury jest właściwie tyle, ilu jej kronikarzy, analityków i krytyków. Choć część z nich się z tym nie zgodzi, człowiek stojący za danym dziełem nie jest bez znaczenia. Szczególnie dla laika. I nawet jeśli ktoś nie wie, jak ważny dla polskiej sceny muzycznej był trójmiejski zespół Miłość, sylwetki ludzi go współtworzących mogą mu się wydać interesujące, bliskie, irytujące czy obce; mogą budzić emocje, nawet jeśli muzyka jest tylko niezrozumiała. Wychodząc od takiego założenia, debiutant Filip Dzierżawski nakręcił portret nie tyle kapeli, ile współtworzących ją osób. Często bardziej charakterów niż instrumentalistów, bo kwartet w składzie Tymański, Trzaska, Możdżer, Olter (wcześniej jeszcze Mazzoll, a później Sikała) – jak każda grupa z perspektywami na wielką karierę – składał się z nie lada indywidualności. Czy to Einstürzende Neubauten czy... Spice Girls, większość grup o masowej sile rażenia daje możliwość identyfikacji prawie każdemu. I tak Miłość połączyła charyzmatycznego bystrzachę, dzikiego eksperymentatora, ułożonego pracusia i wrażliwca, który odszedł z tego świata, skacząc z balkonu swojego gdańskiego mieszkania. Dokument, składający się z archiwaliów, aranżowanych scenek kręconych kamerą 8 mm i wyimków ze spotkania po latach, pokazuje ich cechy wspólne i różnice, zależności, w które wchodzili, i problemy, które pojawiały się na ich drodze, ciągłe za i przeciw robienia czegoś razem. A grali oni w latach 90. jazz, czy też – to ukuty między innymi na ich potrzeby termin – yass, ale jak w jednej ze scen mówi zaproszony przez nich do współpracy wybitny amerykański trębacz Lester Bowie, „nie chodzi o to, co grasz, ale jak grasz”. Oni grali tak, żeby budzić. Najpierw siebie, potem publikę. Budzić zastanego w miejscu i schematach człowieka. [Filip Kalinowski]
AlunaGeorge „Body Music” Island/Universal Music Polska
Tom Odell „Long Way Down” Sony Music
Fuck Buttons „Slow Focus” ATP Recordings
MUZYKA
MUZYKA
MUZYKA
Czy drugie miejsce na podium corocznego plebiscytu BBC Sound Of... znów okaże się szczęśliwe? Czy Aluna Francis i George Reid zdyskontują to wyróżnienie, tak jak zrobili to James Blake albo Frank Ocean, którzy sięgali po srebro w poprzednich latach? Świeżutka, debiutancka płyta londyńczyków – poprzedzona obiecującymi singlami – nie daje powodów, żeby myśleć inaczej. „Body Music” wchodzi od pierwszego podejścia, co jest w dużej mierze zasługą nieuświadomionej pewnie rywalizacji wokalistki i producenta o uwagę słuchacza. W nasyconych energią i emocjami utworach raz absorbuje hipnotyzujący, dziecinny głos Aluny, który ewokuje skojarzenia z Claire Boucher, Megan James czy – choć to nieco odleglejszy świat – siostrami Valtýsdóttir; kiedy indziej z kolei na pierwszy plan przebija się producencki talent George’a, z łatwością znajdującego wspólny mianownik dla nowoczesnego r’n’b, melancholijnego trip-hopu, nieinwazyjnych basów i syntetycznego popu. Dobra rada: zaprzyjaźnijcie się z „Body Music” jeszcze tego lata. To nie tylko – na co mógłby wskazywać tytuł – muzyka dla ciała. [Michał Karpa]
Niby wszystko zaczyna się pięknie. Fortepianowa zagrywka na samym starcie płyty budzi natychmiastowe skojarzenie z Eltonem Johnem i jego „Tiny Dancer”. Słychać wpływy Mumford & Sons, trochę knajpianego grania w rodzaju Billy’ego Joela, wokal z okolic Jeffa Buckleya. Brytyjczycy są zachwyceni, przyznali już młodziutkiemu muzykowi Critics’ Choice Award na zeszłorocznej gali nagród BRIT, a debiutancką płytę umieścili od razu na pierwszym miejscu najlepiej sprzedających się krążków. Co tu nie gra? Zachwyt nad chwytliwymi, ale i melancholijnymi piosenkami mija gdzieś podczas trzeciego numeru, czyli singlowego „Another Love”. Po wysłuchaniu kolejnego z rzędu kawałka skrojonego według identycznego schematu kiełkuje w głowie pytanie, czy czasem nie mamy do czynienia z perfekcyjnie zaplanowanym produktem. Gość ma wprawdzie kawał głosu i niewątpliwy talent do gry, ale ciężko pozbyć się wrażenia, że „Long Way Down” to misterna układanka złożona z tych samych elementów, które zapewniły sukces Adele, Florence, Keane czy Coldplay. Ładna wydmuszka, ale głębi w tym za grosz. [Mateusz Adamski]
Ben Power i Andrew Hung zaliczyli spory skok popularności, gdy Danny Boyle uwzględnił aż dwa ich utwory na ścieżce dźwiękowej epickiej ceremonii otwarcia igrzysk olimpijskich w Londynie (zmuszając tym samym królową Elżbietę do wysłuchania zespołu o nazwie Pieprzyć przyciski). Rok po tym wydarzeniu Fuck Buttons wracają ze swoją trzecią płytą „Slow Focus”. W przeciwieństwie do „Tarot Sport” – swojego poprzednika zataczającego koła na pozaziemskich orbitach – nowy krążek jest zdecydowanie cięższy i mroczniejszy, co pozwala osadzić go w dusznej scenerii zatęchłej klubo-piwnicy. Gdy zainteresowała się nimi szersza publiczność, Hung i Power postanowili wymierzyć nowo przybyłym najmocniejszego kopniaka w swojej karierze. Spudłowali. Nowy album – w teorii dynamiczny, epicki i operujący progresywnymi patentami – oparty jest w większości na pustych i mało angażujących dźwiękach. Zmianę przynoszą dopiero dwa ostatnie numery, ale te mogłyby spokojnie znaleźć się na obu poprzednich płytach Przycisków. Takiego obrotu spraw naprawdę się nie spodziewaliśmy. [Cyryl Rozwadowski]
Nieświadoma rywalizacja
Bieber dla melancholików
Rozkojarzenie
KSIĄŻKA
Krzywe cięcie The Walking Dead: 400 Days Telltale Games PC/iOs/Xbox 360/PS3
GRA
Intro
Seriale coraz częściej mają do dyspozycji budżet nie gorszy niż pełnoprawne tytuły kinowe. Z telewizyjnych zapchajdziur zmieniły się w popkulturowe kolosy. „Gra o tron” w niczym nie ustępuje rozmachem „Władcy Pierścieni”, a „Breaking Bad” trzyma w napięciu nie mniej niż „Siedem”. Świat gier nie pozostał oczywiście ślepy na ten trend. Już dwa lata temu „Alan Wake” miał formę epizodów nadających grze serialowy klimat, a rok temu firma Telltale Games poszła o krok dalej: stworzyła grę na podstawie komiksu „The Walking Dead”, której pojedyncze odcinki ukazywały się mniej więcej co dwa miesiące. Pięć części gry przeniosło graczy w opanowany przez zombi świat, w którym bohater musiał podejmować decyzje zmieniające bieg fabuły. W ten sposób tworzył własną grę, którą za każdym razem można było przejść w inny sposób. Na początku lipca do sprzedaży trafił płatny dodatek do gry zatytułowany „The Walking Dead: 400 days”. Jest to intro do drugiego sezonu serialowej gry (dokładna data premiery nie jest jeszcze znana). W „400” wcielamy się kolejno w pięć nieznających się postaci. Ich historie wprowadzić nas mają w kolejną odsłonę „trupów”. Przejście dodatku trwa trochę krócej niż normalnego odcinka serii, a ponadto dość szybko przeskakujemy z jednej postaci w drugą, przez co nie mamy czasu przywiązać się do żadnego z bohaterów. Mimo to i tutaj decyzje nie są łatwe, a emocji nie brakuje. Gra na pewno warta jest polecenia. Aby w nią zagrać, niezbędna jest podstawowa wersja, jeśli jednak jej brak miałby was powstrzymać, popełnicie straszliwy błąd. Bo „The Walking Dead” to przyszłość gier komputerowych. [Kacper Peresada]
Ekscentryk, geniusz, gwiazda. Syn ubogiego szewca z Sieradza 100 lat temu podbił Paryż i Hollywood, stając się jednym z najsłynniejszych fryzjerów świata. Czesał królowe i największe gwiazdy: Dietrich, Garbo, Bardot. Spał w szklanej trumnie, zasypywał rodzinne miasto kwiatami zrzucanymi z helikoptera, ufarbował swojego charta na niebiesko. O Antonim Cieplikowskim powinniśmy się uczyć na lekcjach historii, bo to jedna z niewielu prawdziwie światowych gwiazd rodem z PL. Niestety książka, wydana przy okazji poświęconego Antoine’owi sieradzkiego Open Hair Festival, jest fatalnie napisana (albo źle przetłumaczona), z każdego zdania wieje XIX-wieczną egzaltacją, narracja jest do bólu – przepraszam za słowo, ale inne nie pasuje – spierdzielała. Czyta się to z bólem, bo niesamowita historia nadaje się na hollywoodzki hicior, ale literacko jest fatalnie. [syka]
Hubert Demory „Monsieur Antoine, wielki mistrz francuskiego fryzjerstwa” Sieradz
Lumerians „The High Frontier” Partisan Records
Nor Cold „So then because thou art lukewarm...” Multikulti Project
MUZYKA
Spadkobiercy
Główni reprezentanci nurtu nowej psychodelii dobiegają powoli czterdziestki i jeszcze niedawno wydawało się, że nie pozostawią po sobie zbyt wielu spadkobierców. Tymczasem okazuje się, że z undergroundu zaczyna wychodzić młodzież, która ma szansę stać się trzonem kolejnej fali takiego grania. Jednymi z najgłośniejszych (i to nawet dosłownie) małolatów kontynuujących drogę Antona Newcombe’a i Jasona Pierce’a są Lumerians. Ekipa z San Francisco jest płodna niczym kryminalista wychodzący co kilka miesięcy na przepustkę. „The High Frontier” to już ich czwarty album od czasu wyprzedanego debiutu z 2011 r. Na swoim najnowszym wydawnictwie Lumerians czerpią z brzmień i estetyki, jakie wymyślili nieodżałowani Spacemen 3, a teraz kontynuuje Spectrum. Przyjemne, rozwlekłe melodie oparte na rozlanych klawiszach ciągną się w nieskończonych narkotycznych pasażach. Już sam początek to właściwie dosłowny cytat z „Sound of Confusion”. Potem jest jeszcze ciekawiej, bo jakby w nawiązaniu do ilustracji z okładki gitary zaczynają wrzucać orientalizujące motywy. Gitarzysta chwilami jednak przesadza, zapędzając się w dość kakofoniczne rejony. Na koncertach to może powalać, ale na tak przyjemnej płycie najzwyczajniej w świecie psuje żmudnie budowany klimat i zalatuje zbędnym ciśnięciem w stronę awangardy. Ten zespół nie musi hołdować gustom dzieciaków, którym się wydaje, że krew z nosa i tłuczenie w struny zbawią świat. Psychodelia zrobiła to kilka dekad temu, teraz wystarczy tańczyć w słońcu. [Michał Kropiński]
MUZYKA
Dialog
Trębacz Olgierd Dokalski dał się poznać jako członek elektroakustycznej improwizującej formacji kIRk oraz lider funkcjonującego na styku jazzu i tradycji klezmerskiej zespołu Daktari. Teraz powraca z nowym, międzynarodowym kwartetem (trąbka, saksofony, gitara, perkusja) powstałym z inspiracji muzyką zamieszkujących Bałkany sefardyjskich Żydów. Efektem tej inspiracji jest poruszająca, utrzymana w ciemnej tonacji, transowa, natchniona mistycyzmem płyta. Żydowskie motywy nie są tu przytaczane w nachalnej, dosłownej formie; panowie podejmują z nimi prawdziwie twórczy, uduchowiony dialog. Nawet jeśli w warstwie rytmicznej momentami pobrzmiewają echa wczesnego davisowskiego fusion, muzyka cały czas pozostaje skupiona, zgoła medytacyjna. Podejście do przestrzeni i pełna zadumy gra Dokalskiego niekiedy przywołują na myśl dokonania Wadady Leo Smitha. Fenomenalne wrażenie robi także saksofonista (sięgający dodatkowo po klarnet i drumlę), czarujący zarówno pięknymi tematami o folkowym kolorycie, jak i hipnotyzujący wijącymi się, nieco neurotycznymi liniami w duchu Evana Parkera. To wszystko tylko luźne skojarzenia – Nor Cold to dojrzała formacja dysponująca własnym, unikatowym językiem. [Łukasz Iwasiński]
RZECZ
Pij mu z ręki Moderat „II” Monkeytown
MUZYKA
Terapia grupowa
Chyba jestem zbyt mało uczuciowy, żeby rozkochać się w balladach Apparata. Na pewno też za rzadko chodzę na dyskoteki, żeby wielbić Modeselektorowe szlagiery. Wszystkich trzech mieszkańców Berlina darzę jednak dużą sympatią i debiut ich wspólnego projektu przyjąłem z dziecięcym wręcz entuzjazmem. Powstały podobno w bólach kompromis między napompowaną, parkietową rytmiką i skąpaną w pogłosach, ulotną wrażliwością to byt, który balansuje pomiędzy skrajnościami i co chwila wymierza sobie – widoczny na okładce debiutanckiej płyty – cios w twarz. Proces nagrywania „dwójki”, poprzedzony miesiącami spędzonymi w trasie, nie dał już niestety tak intrygujących rezultatów. Panowie się dotarli, wiedzą, czego się po sobie spodziewać i jak współgrać. W przeciwieństwie do pierwszych sesji nie wpuszczają już do studia żadnych gości, a mikrofon (zbyt) często oddają w ręce Saschy. I tak to, co było świeże, odkrywcze i trudne do zaszufladkowania, powoli osuwa się w przepaść wszędobylskiego future garage’u. Jest przestrzennie, miękko i organicznie, nogi jeszcze nie przestają tańczyć, a głowa już zaczyna błądzić w chmurach, jak wtedy, gdy poranek zastaje nas na imprezie. Jest pięknie i... nudno. Mam nadzieję, że tym razem okładka – zaprojektowana również przez Siriusmo – nie będzie tak bardzo znacząca, jak w przypadku „jedynki”. Nie chciałbym, żeby tak wyglądała prawdziwa twarz tria znanego jako Moderat. [Filip Kalinowski]
Śniadanie to najważniejszy posiłek dnia, a poranek to jego najważniejszy moment. Dlatego im przyjemniej go spędzimy, tym lepiej dla wszystkich. A w przyjemnym spędzaniu czasu pomagają piękne przedmioty. W każdym razie nie przeszkadzają. Od tej zależności wyszła twórczyni Kalvy, czyli pięknych porcelanowych kubków, filiżanek i talerzy, gdy obmyślała plan na swoją markę. Na jej produkty natknęliśmy się już dobre pół roku temu, ale jakoś nie było okazji wcześniej o nich pisać. Ostatnio zdarzyło nam się pić z takiego kubeczka i zapewniamy – kawa z szopa smakuje lepiej! Sprawdźcie na kalva.pl. [wiech]
Prywatny wszechświat („Soukromý vesmír”) reż. Helena Třeštíková obsada: Samuel Jirásek, Jan Kettner Czechy 2012, 83 min Against Gravity, 9 sierpnia
FILM
Bohater w swoim domu
37 – tyle lat zajęło Helenie Třeštíkovej gromadzenie materiałów do jej ostatniego filmu, choć początki były raczej skromne. Zaczęło się w 1974 r. od krótkiego metrażu opowiadającego o narodzinach pierwszego syna Petra i Jany, jej bliskich przyjaciół. Przez kolejne lata reżyserka, która w międzyczasie stała się specjalistką od historii o ludziach z marginesu, regularnie zjawiała się z kamerą w domu Kettnerów. Odpoczywając od trudnej tematyki, śledziła ich codzienne życie utkane z małych sukcesów i dużych problemów – przymus dzielenia mieszkania z teściową, cud elektryfikacji, narodziny dwóch córek. W uzupełnianiu luk w tym celuloidowym dzienniku Třeštíkovej pomógł też Petr, który – najwyraźniej wątpiąc w siłę swojej pamięci – wszystkie ważkie wydarzenia ze starannością księgowego spisywał i uwieczniał na taśmie. Od pierwszego zęba wyrzynającego się synowi po pierwszego dżointa wypalonego wspólnie przy świątecznym stole. W „Prywatnym wszechświecie” znajdziemy w dokumentalnym wydaniu wszystko to, do czego przyzwyczaiło nas dobre czeskie kino spod znaku Zelenki czy Ondříčka. W słodko-gorzkiej tonacji to, co intymne i osobiste, styka się tu z tym, co polityczne. Powojenna historia Czechosłowacji jest pretekstem do snucia opowieści o zwyczajnych ludziach, w których życiu jedynym stałym elementem okazuje się grymas (zwany uśmiechem) na twarzy Karela Gotta. Ufryzowany piosenkarz zawsze wiedział, komu uścisnąć dłoń, by móc stać na trybunach i pozdrawiać tłum. Třeštíkova jednak nikogo nie ocenia, unika też poufałego tonu i sentymentalnych rejestrów – zdając sobie sprawę z tego, że rzeczywistość może obronić się sama, po prostu oddaje swój film bohaterom. [Mariusz Mikliński]
sklep dla samobójców („Le Magasin des suicides”) reż. Patrice Leconte obsada: Bernard Alane, Isabelle Giami Belgia/Francja/Kanada 2012, 80 min M2 Films, 9 sierpnia
FILM
Ręka, noga, mózg na ścianie
Tak mniej więcej kończy każdy klient tego osobliwego przybytku. Pełna rozmiarówka stryczków do szubienicy, broń palna dowolnego kalibru, trucizny wszelkiej maści, grzybki, tabletki, żyletki, a dla tych, którym powodzi się nieco lepiej, piękny samurajski miecz i podręczna instrukcja, jak popełnić harakiri. Do wyboru, do koloru, bo jeśli już ktoś decyduje się na samobójstwo, to niech chociaż odejdzie z tego świata z klasą. Wszak państwo Tuvache, jak przystało na rezolutnych sprzedawców, do każdego klienta podejdą indywidualnie, niezdecydowanym posłużą radą, a niezbędne akcesoria w razie potrzeby dostarczą delikwentowi prosto do domu. Byle tylko miał czym zapłacić, bo na zeszyt nie ma raczej tu co liczyć. Ich zawodowe motto: „Śmierć albo zwrot pieniędzy” zobowiązuje, zgodnie z podstawową przecież zasadą biznesu: „Klient nasz pan”. Francuski reżyser Patrice Leconte udowadnia, że w autorskiej animacji dzieje się całkiem nieźle, jednocześnie po raz kolejny pokazując, że ze studyjnymi produkcyjniakami zza oceanu niewiele ma ona wspólnego. Będący adaptacją powieści Jeana Teulégo „Sklep dla samobójców” to w istocie poprowadzony oryginalną kreską danse macabre. Znalazło się tu bowiem miejsce i dla motywu śmierci, i dla golizny czy pierwszych erotycznych fascynacji. Dzieci pewnie nie będą zachwycone, dorośli nieco bardziej – wszak kino europejskie zawsze mogło pozwolić sobie na nieco więcej niż przywiązani do kategorii wiekowych Amerykanie. Na swoje nieszczęście Leconte w pewnym momencie jakby o tym zupełnie zapomniał. W efekcie sarkastyczna, „niegrzeczna” animacja pełna wisielczego humoru zamienia się w uładzoną i nieco infantylną przypowiastkę z morałem. [Kuba Armata]
V T . L B R i n t le
Ogarnij miasto: Warszawa Magdalena Kalisz, Dorota Szopowska Friends of Brands
RBL.TV odpala piąty bieg na wakacje – nowe pasma muzyczne, niestandardowe formaty programowe oraz relacje z imprez w całej Polsce! Jedną z letnich propozycji jest „ORANGE MUSIC”, program będący efektem współpracy stacji muzycznej z portalem Orangemusic.pl. Najciekawsze materiały ze strony internetowej partnera, najważniejsze miejsca spotkań młodych ludzi, koncerty, a także premiery teledysków i wywiady ze znanymi artystami – to wszystko zaserwuje widzom prezenterka RBL.TV Natalia Jakuła. „Orange music” można oglądać w każdy czwartek o godz. 18.00. Powtórki programu w soboty o godz. 14.00, w niedziele o 19.00, w poniedziałki o 10.00 i we wtorki o 14.00. Pasmo muzyczne „GRA O TRON” to bitwa, którą stoczą widzowie za pomocą SMS-ów. Linkin Park czy Eminem? Paktofonika czy Kings of Leon? To ludzie przed telewizorami wybierają, który gatunek muzyczny lub artysta zdominuje to pasmo. Oglądajcie „Grę o tron” i decydujcie, czy RBL.TV zagra hip-hop, rock, a może jeszcze inne style muzyczne. Codziennie o godz. 17.00.
KSIĄŻKA
Przewodzi się
„Ogarnij miasto: Warszawa” inauguruje serię miejskich przewodników po największych miastach Polski. Miejskich w sensie podwójnym, bo chodzi także o ich styl i rodzaj polecanych miejsc. Jest miejsko, czyli aktywnie, żywo, ciekawie. Selekcja fajna, opisy zwięzłe, ale trafne, my też – mimo że miasto znamy od podszewki – dowiedzieliśmy się czegoś nowego. Wydane to ładnie, a właściwie za ładnie: kwestie estetyczne przysłoniły trochę praktyczne. Jak na przewodnik, czyli coś, co towarzyszy nam w wędrówkach po mieście, powinno to ważyć zdecydowanie mniej. Zupełnie zbędny jest tu ten pięknie połyskujący, ciężki jak nieszczęście papier. Zdjęcia przekłamują też trochę rzeczywistość (kto był kiedyś w Cudach na patyku, wie, że ta urocza skądinąd knajpka nie zajmuje przestrzeni galeryjnej, jak sugeruje fotografia wnętrza). Ogólnie rzecz biorąc, duży plus i czekamy na kolejne tomy. [Ola Wiechnik]
„PARSZYWA 13” wywołuje skrajnie mieszane reakcje odbiorców. Lady Nina prowokuje do wypowiedzi na temat antyhitów osoby napotkane w klubach, pubach, na imprezach plenerowych, na ulicy, w miejscach, gdzie bawią się młodzi ludzie. Na stronie RBL.TV znajdziecie specjalny formularz zgłoszeniowy, który pozwoli zaprosić kamerę na domówkę, gdzie podczas wspólnej zabawy powstanie kolejny odcinek „Parszywej 13”. Spontaniczne reakcje, zaskakujące opinie, niezbyt pochlebne zdania na temat popularnych, ale kontrowersyjnych piosenek – to wszystko znajdziecie w programie „Parszywa 13”. Premiery w każdy piątek o godz. 19.00. Powtórki w niedziele o 18.00, poniedziałki o 14.00, we wtorki o 18.00, w środy o 15.00 i czwartki o godz. 10.00 w RBL.TV.
Śnieżka („Blancanieves”) reż. Pablo Berger obsada: Maribel Verdú, Daniel Giménez Cacho, Ángela Molina Hiszpania/Francja/Belgia 2012, 104 min Kino Świat, 9 sierpnia
FILM
Hiszpańskie lustereczko
Baśń „Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków” przeżywa ostatnimi czasy drugą młodość. Hollywood zdążyło już obsadzić w tytułowej roli i córkę Phila Collinsa Lily, i gwiazdę „Zmierzchu” Kristen Stewart. Pablowi Bergerowi daleko jednak do przepełnionych efektami specjalnymi amerykańskich adaptacji. Hiszpański twórca rezygnuje ze zdobyczy techniki i zwraca się w stronę klasycznego kina niemego. Przyjmuje je z dobrodziejstwem inwentarza, ale nie ogarnia go nostalgia jak Michela Hazanaviciusa w oscarowym „Artyście”. Jego „Śnieżka” jest oryginalną rewizją zarówno dawnego kina, jak i klasycznej baśni. Opowieść braci Grimm zostaje tu przefiltrowana przez hiszpańskie konteksty. Główną bohaterkę uczyniono odważną toreadorką, Złą Królową obleczono w czarne koronki niczym kobiety z dzieł Carlosa Saury, jednego z krasnali zaś przedstawiono jako transwestytę, jakby uciekł z komedii Pedra Almodóvara. Jednak mimo gorącego hiszpańskiego temperamentu obsadzeni w filmie aktorzy nie emanują przesadną ekspresją. Pojedynek Śnieżki i jej macochy jest wygrany inaczej – opiera się na gestach, spojrzeniach i mimice. Ich zniuansowana gra świetnie zresztą pasuje do konwencji całego filmu. Dla Bergera bez wątpienia najważniejsze jest właśnie zniuansowanie: sposób, w jaki w swoim utworze posługuje się światłem i cieniem, kontrastem czy montażem, przywodzi na myśl największe osiągnięcia kina niemego u jego zmierzchu. Oddając sprawiedliwość, trzeba jednak przyznać, że ta przesadna dbałość o stronę wizualną niepotrzebnie dystansuje widza od dramatycznych wydarzeń. W ten sposób Berger popełnia tak naprawdę te same błędy co jego hollywoodzcy koledzy po fachu. [Artur Zaborski/Stopklatka.pl]
Ikonika „Aerotropolis” Hyperdub
Bosnian Rainbows „Bosnian Rainbows” Clouds Hill
MUZYKA MUZYKA
Piosenki zamiast awangardy
Lata mijają, a Omar Rodríguez-López cały czas cierpi na twórcze ADHD. Co roku wydaje kilka solowych płyt i bierze udział w licznych produkcjach. Kiedy The Mars Volta ogłosiła koniec swojej działalności, stało się jasne, że nowy zespół Omara czai się tuż za rogiem. Bosnian Rainbows to prawdopodobnie najbardziej popowy projekt, w jakim zdarzyło się grać temu gitarzyście. On sam deklaruje, że w przeciwieństwie do The Mars Volta jest to demokratyczna grupa, w której każdy członek ma prawo głosu – i słychać to w zasadzie w każdym kawałku. Nie ma tutaj miejsca na dzikie improwizacje, z których Omar słynie – całość podporządkowana jest ściśle piosenkowej formie. Ciepłe, oldskulowo brzmiące syntezatory oraz postpunkowy brud wskazują na silne inspiracje latami 80., jednakże muzycy nie zapomnieli o swoich korzeniach, czyli muzycznej awangardzie. Kwaśna elektronika łączy się na „Bosnian Rainbows” z rozjechanym funkiem, a wszystkiemu towarzyszy atmosfera mistycyzmu i psychodelicznego mroku. Przede wszystkim jednak jest to zbiór naprawdę niezłych piosenek, więc ci, którzy wróżyli Omarowi wydawanie dziesiątek eksperymentalnych płyt, których nikt tak naprawdę nie słucha, mogą się solidnie zdziwić. [Krzysztof Kowalczyk]
Atak klonów
Oczywiście mógłbym udawać, że album Ikoniki jest genialny, super i w ogóle. Nie byłoby to trudne, biorąc pod uwagę, że tracki na tej płycie nie odstają poziomem od wcześniejszych produkcji Sary Abdel-Hamid. Wydaje mi się jednak, że skończył się już okres jej świeżości. „Aerotropolis” ma kilka wybitnych momentów, choćby świetny oldskulowy „Beach Mode” (na którym zaśpiewała Jessy Lanza), chyba mój ulubiony „You Won’t Find it There” czy „Mr Cake”. Choć ten ostatni wydaje mi się fajny pewnie tylko dlatego, że jest na początku płyty, dzięki czemu nie sprawia wrażenia klona swoich poprzedników. A klonowanie to właśnie problem tego albumu. Każdy kolejny utwór w sferze doboru brzmień, instrumentów, rytmiki jest niemalże identyczny – w ten sposób niepowtarzalny styl „królowej dubstepu” zaczyna po prostu irytować i nużyć. Nie chce się słuchać następnym utworów, bo dokładnie wiadomo, co się usłyszy. Jedne klawisze będę grały długie fonty w stylu lat 80., drugie zagrają trochę szybciej jakąś pozytywną melodyjkę, perkusja zabrzmi tak komputerowo, jak to tylko możliwe, całość będzie niby-retro, ale jakby bezduszna. Strasznie to wszystko smutne, bo każda z produkcji na tej płycie ma potencjał, mogłaby się rozwinąć, stać czymś świeżym i fajnym. Te 14 kawałków upchniętych na jednej płycie kompletnie pozbawionych jest magii. Nie chcę już tego więcej słuchać. [Kacper Peresada]
konkurs
Halo! Jeśli drugą połowę lata chcecie spędzić, tnąc na desce miejskie chodniki, napiszcie krótki wierszyk o longboardzie (max. osiem wersów) i przyślijcie na adres: konkursy@aktivist.pl. Na poezję waszego autorstwa czekamy do 20 sierpnia. Astral Pattern „Light Poems EP” 37 Adventures
MUZYKA
Solaryzacja
Parę lat temu we wschodnim Londynie rozrabiał muzyczny kolektyw S.C.U.M. Ich artystowskie, performerskie zapędy, tak charakterystyczne dla dorastającej hipsterki tamtych okolic, szybko ustąpiły miejsca interesującym pomysłom muzycznym, a debiut „Again Into Eyes” udowodnił, że wyzywanie ich od „młodszego The Horrors” to jednak przesada. Zawirowania w zespole, a przede wszystkim związek wokalisty Toma Cohena z Peaches Geldof, który zaowocowa tym, że stał się ojcem i bohaterem kolorowych pism, nie pozwoliły długo się cieszyć z sukcesu płyty. Zespół się rozpadł, ale trójka jego członków postanowiła pracować razem dalej – pod szyldem Astral Pattern obsługują analogowe, klawiszowe starocie. Choć inspirują się silnie tak chętnie dziś cytowanym Kraftwerkiem, młodzi Anglicy zręcznie unikają pułapek banalnego ometkowania. Wielopoziomowe, słoneczne aranże i wyraziste melodie są lata świetlne od minimalistycznych kompozycji czwórki z Düsseldorfu, lokują Astral Pattern już raczej bliżej dokonań Amon Düül II czy przestrzennej motoryki Neu!. Dorzućmy do tego ulotną oniryczność shoegaze’u spod znaku Slowdive czy Cocteau Twins, a EP-ka młodziaków z Shoreditch okaże się najlepszym kompanem wypadu nad morze – będzie wam się razem świetnie leniuchowało w słońcu, zasypiało i budziło. Jeśli tylko się zorientujecie, że już nie śpicie. [Rafał Rejowski]
KONKURS
Miejski przecinak
Jak to często bywa, historia zaczyna się wtedy, kiedy ktoś chce mieć coś, ale nic z tego, co jest, mu nie odpowiada, zaczyna więc robić swoje. Nie inaczej było w przypadku HillBomber Longboards. Wojtek i Daniel cztery lata temu postanowili kupić sobie longboardy. – Niestety, do wyboru mieliśmy tylko takie, jakie były, a nie takie, jakie chcieliśmy. Postanowiliśmy więc wyprodukować swoje – wspomina Wojtek. Ich firma obchodzi właśnie drugie urodziny. Panowie deski projektują sami, a produkcję zlecają fabryce. Z każdym sezonem udoskonalają je i dopasowują do oczekiwań klientów. Do jeżdżenia po mieście, jako alternatywny środek transportu najlepszy jest model Cali. Deska jest długa (ma 107 cm), niska, ma duże kółka. Dla bardziej zaawansowanych, którzy chcą trochę mocniej się powyginać, lepsze będą Free albo Step. Szczegóły sprawdźcie na hillbomberlongboards.com. [syka]
PROMO
PROMO
Collegium Artis to nowy projekt edukacyjny skupiony wokół sztuk wizualnych, a w szczególności fotografii. Istotą działań jest rozwijanie świadomości medialnej i wizualnej oraz kształcenie wrażliwości estetycznej. Warsztaty poprowadzą najbardziej uznani i cenieni fotografowie w Polsce. Swoje programy przygotowali Tomek Albin, Paweł Fabjański, Szymon Szcześniak, Szymon Rogiński oraz Wojciech Grzędziński. Każdy z nich zrealizuje swój w pełni autorski projekt, a udział w nim to niepowtarzalna przygoda. Takich warsztatów na polskim rynku jeszcze nigdy nie było. Rekrutacja startuje już od sierpnia. Szczegóły na www.collegiumartis.pl.
Pakując plecaki na letnie festiwale, rowerowe wycieczki za miasto albo przygotowując się na piknik w gronie przyjaciół, nie zapomnijcie zabrać czegoś, co szybko ugasi wasze pragnienie. Hortex proponuje napoje w nowych, lekkich i wygodnych opakowaniach. Miłośnicy letniego orzeźwienia mogą spróbować czterech wyjątkowych smaków: jabłka i mięty, które doskonale ugaszą pragnienie w gorący dzień, kompozycji słodkiej wiśni z soczystym jabłkiem, truskawki z nutą aromatycznej mięty oraz oryginalnego połączenia jabłka z kwaskowatym rabarbarem. Napoje zamknięte są w aseptycznych opakowaniach. Nie zawierają konserwantów, więc mogą je pić nawet dzieci. Teraz smak polskiego ogrodu będzie wam towarzyszył, nawet gdy wakacyjne przygody dawno się skończą.
Naucz się robić zdjęcia
Ugaś letnie pragnienie
PROMO
Cytryna i limonka od Tarczyna Letni, lekki smak? To taki, który w czasie festiwalowych wojaży poniesie nas jeszcze dalej, a w upalny wieczór wprowadzi w chillout I gdy po ciężkim dniu będziemy padać twarzą na łóżko, doda nam energii i postawi nas na nogi. Słowem: powinien być intensywnie owocowy, ale nie tak zwyczajnie i typowo. To musi być coś nowego, dzięki czemu będzie dobry również jako składnik kolorowych drinków na każdej imprezie. Za dużo wymagań? Wcale nie, właśnie taki jest duet cytryny i limonki od Tarczyna. Nowe są też etykiety: zachowano granatowy kolor i znane logo, ale tuż pod nim znajdują się zdjęcia soczystych owoców, z których przygotowano nowe smaki. Kolekcjonerzy trudnych słów spod nakrętek Tarczyna niebawem również doczekają się nowości.
PROMO
Adidasy na koturnie
Adidas Originals kocha sneakery i daje temu wyraz na każdym kroku. W tym sezonie polskie ulice podbiją kolorowe koturny wzorowane na koszykarskich butach produkowanych od lat 70. ubiegłego wieku. Sneakery w wersji high-heels to mocne kolory, ciekawy design oraz mniej lub bardziej widoczne obcasy. Dzięki projektantom koturny od Adidas Originals nabrały nowego streetwearowego sznytu. Metaliczne, strukturalne wstawki z pewnością przypadną do gustu wielbicielkom stylu glamour. Ciężkie, widoczne obcasy oraz duże języki znajdą z kolei uznanie wśród zwolenniczek grunge’owych klimatów.
Nowojorski festiwal United Solo cieszy się uznaniem krytyków, popularnością w środowiskach artystycznych i ogromnym zainteresowaniem widzów już od 2010 r. Pomysłodawcą i dyrektorem artystycznym jest reżyser, aktor, poeta i pedagog — Omar Sangare, wykładający na Wydziale Sztuk Teatralnych w Williams College. United Solo Europe to Europejska premiera festiwalu z Nowego Jorku. Pierwsza edycja United Solo Europe odbędzie się w dniach 12 - 15 września 2013 w Teatrze Syrena w Warszawie. Gwiazdą festiwalu będzie Regina Advento z Teatru Tańca Piny Bausch.
Teatr Syrena, ul. Litewska 3, Warszawa / teatrsyrena.pl
w duchu Marcela Marceau Performer łączy talenty mima i narratora, opowiadając historię swojego życia: od dorastania w Montanie, przez występy na Broadwayu, po pracę z Marcelem Marceau.
Regina Advento / „Dreamlines” artystka Teatru Tańca Piny Bausch Osobista opowieść artystki o brazylijskich korzeniach, z silnymi inspiracjami twórczością Piny Bausch.
15 IX 2013 — — godz. 17.00
komik występujący w amerykańskiej telewizji PBS Zjednuje serca widowni, nie wypowiadając ani słowa i ukazując perypetie związane z poszukiwaniem drugiej połówki.
Bill Bowers / „It Goes Without Saying”
14 IX 2013 — — godz. 20.00
przedstawienie w czterech językach Monodram przenosi widza w atmosferę dwudziestowiecznej Odessy. Sędziwy Żyd przywołuje historie z dzieciństwa: bolesne wspomnienia z pogromu, do którego doszło w dniu, w którym ojciec podarował mu gołębnik.
Mark Gindick / „Wing-Man”
14 IX 2013 — — godz. 18.00
postać stworzona przez Pedro Almodóvara Ewa Kasprzyk wciela się w rolę drapieżnej, czasem sentymentalnej, ale zawsze prowokacyjnej gwiazdy porno.
Herbert Kaluza / „Historia mojego gołębnika”
13 IX 2013 — — godz. 20.00
12 IX 2013 — — godz. 20.00
Amerykanin szkolony w Instytucie Grotowskiego Człowiek. Sprzedawca. Orfeusz zrodzony z weny Dostojewskiego i koszmaru Witkacego. Handluje nikomu niepotrzebnymi rzeczami, w czasie kiedy nikogo na nic nie stać.
Ewa Kasprzyk / „Patty Diphusa”
13 IX 2013 — — godz. 18.00
Anthony Nikolchev / „The Echoes Off The Walls...”
l sty / hy c u i c
l tajist.pl s t i v r akti t @ a s mod
a/ mod
KONKURS
Chcecie wygrać góraleczki? Zróbcie sobie zdjęcie w górach, wrzućcie je na swój Instagram, oznaczcie hashtagiem #aktivist, a link do zdjęcia przyślijcie na adres konkursy@aktivist.pl. Najfajniejsze zdjęcia nagrodzimy butami. Na linki czekamy do 15 sierpnia.
Dominika Bogucka odpowiada na nasze pytania: „Breakfast at Tiffany’s” czy „Breakfast Club”? „Breakfast at Tiffany’s" – za małą czarną od Givenchy. Czynsz czy ubrania? Czynsz – w końcu muszę gdzieś trzymać ubrania. Koleżanki czy koledzy? Koleżanki i koledzy. Bifor czy after? After. Nie chwali się dnia przed zachodem słońca. Gosling czy Fassbender? Fassbender. Nie... Gosling. Tak, za „Drive" jednak Gosling. Chciałabym, żeby moje buty założyła... ...jak największa liczba kobiet. Sama nigdy nie założę... Nigdy nie mówię nigdy.
Meeka
Góraleczki
Zaczęło się od robienia na drutach. Najpierw w górach, potem w mieście: w metrze, w tramwaju, wszędzie, gdzie tylko pochodząca ze Śląska Dominika Bogucka miała czas. Tak powstała jej pierwsza modowa marka, Mikaragua (dziergane szaliki, czapki i rękawiczki w pięknych, jeszcze cieplejszych niż sama wełna kolorach). Po przeprowadzce do miasta, Dominika (przez przyjaciół zwana Miką) zatęskniła za folklorem, więc postanowiła połączyć go z kulturą miasta. Wdeptać w chodnik. Dosłownie. Tak powstała jej druga modowa marka: Meeka. Meeka to góraleczki, czyli inspirowane góralskim wzornictwem tenisówki. – Zawsze lubiłam prostotę, ale mam też skłonność do pstrokacizn – wyznaje Dominika. Okazało się, że wyprodukowanie tenisówek w Polsce wcale nie jest takie łatwe: większość tego typu obuwia przyjeżdża do nas z Chin. Ale Dominika się uparła: – Buty z polskim motywem folklorystycznym muszą być produkowane w Polsce! No i udało się. Góralskie tenisówki dostępne są w kilku wariantach kolorystycznych: białym, żółtym, czerwonym, zielonym i czarnym. Chcecie takie góraleczki? Mamy je dla was. [wiech]
Konkurs
Chcecie wygrać torbę Cargo? Bądźcie czujni i zaglądajcie na naszą stronę aktivist.pl!
owee/mnishkha
Bo szuflada była za mała
Ona to uciekinierka z korporacji, wiek nieodgadniony, szyje, produkuje, wprowadza chaos. On – jedną nogą nadal w korpo, lat 40 – opanowuje chaos i nakierowuje jej energię. Ono, lat trzy, odwraca świat do góry nogami i pozuje w sesjach (w barterze, za ciuchcię Lego). Razem tworzą dwie marki: Owee i Mnishkha. Owee to torby. Jak to z kobietami i torbami bywa – nie dogadywały się najlepiej, żadna nie była dość dobra. – Wypatrzyłam sobie torbę za granicą, ale próba jej sprowadzenia skończyła się dramatem celnym – opowiada Ania, czyli wspomniana ona. Postanowiła więc zrobić torbę sama. A że sama jeszcze wtedy nie umiała, to znalazła kaletnika. W torbie na laptopa, którą razem stworzyli, od razu się zakochała, a że sporo wtedy podróżowała, napotykani w pociągach ludzie zakochiwali się także. Więc zrobiła drugą, trzecią, piątą. I poszło. Teraz największym hitem Owee są torby Cargo, proste, funkcjonalne, szyte z bardzo wytrzymałej cordury. – Certyfikowanej, nie jakiejś tam podróby – zapewnia Ania. – Materiał pochodzi dokładnie z tej samej fabryki, która dostarcza na potrzeby wojskowe – dodaje. Jak wszystkie jej produkty, torby Cargo testowane są na ludziach – znajomych Ani i niej samej. – Mam w niej przenośne biuro i pół domu, a niewiele toreb wytrzymywało moje pomysły: co w nich nosić, gdzie położyć, czym zalać – wylicza Ania. A torba Cargo gotowa jest do mobilizacji i ekstremalnej służby podczas outdoorowych akcji. Miejskich, podmiejskich, każdych. Ale na torbach się nie kończy! Mnishkha, czyli drugie – a technicznie rzecz biorąc, trzecie – dziecko Ani to miękkie kapturo-szale z kieszeniami. Pierwsze takie cudo Ania uszyła sobie dwa lata temu przy okazji robienia sukienki. Koleżanki zaczęły prosić o takie same i znowu poszło. Zaproszono ją do Poznania na targi Concordia Design. – Dostałam skrzydeł, że to nie tylko mnie się podoba – wspomina. A skąd w ogóle wziął się pomysł, żeby rzucić bezpieczną korpoposadę i zająć się szyciem i projektowaniem? – Praca/ miłość/praca/ciąża/praca/dziecko/proza życia – wylicza. – No i w końcu przyszedł ten moment, kiedy pomyślałam sobie: „teraz albo nigdy”. Wcześniej ciągle robiłam coś do szuflady. A jaką pojemność może mieć szuflada? [wiech]
e i r o t his nne kuche
7
2
3
Haka Bar to nowa (działająca od początku lipca) knajpka w centrum Warszawy przy ul. Brackiej 20. Za dnia restauracja, w której kuchni rządzi się Nowozelandczyk z londyńskim stażem, wieczorem bar, w którym prosecco z kija, piwa i wina zagryźć można serwowanymi do ostatniego gościa przekąskami. Do Haki wpada sporo obcokrajowców – kucharz gra w rugby, więc odwiedzają go koledzy z boiska – oprócz krewetek gigantów można więc na upartego znaleźć tam też męża. Kucharz jest już zajęty. A o co chodzi z nazwą? Haka to taniec Maorysów i nowozelandzka drużyna rugby jednocześnie. W związku z tym ponoć każdy Nowozelandczyk potrafi ten taniec odtańczyć...
• Jaja po turecku Czyli w koszulkach, serwowane na jogurcie i maśle z chilli. Zapytany, co nowozelandzkiego można odnaleźć w warszawskiej Hace, kucharz odpowiedział, że brakowało mu u nas knajp serwujących naprawdę dobre jajka, podczas gdy w jego ojczyźnie porządne jaja na wiele sposobów to podstawa menu bardzo wielu małych knajpek. Na Brackiej do 17.00 można więc zjeść m.in. jaja po benedyktyńsku, po holendersku, po królewsku... a fani angielskich śniadań znajdą tu też rzadko u nas serwowane hash browns. (14 PLN) • Burger Czyli klasyka, ale w bardzo smacznym wydaniu. Z kurczakiem i tzatzikami, w brioszce pieczonej na miejscu. Jest też wersja z wołowiną i szpinakiem oraz wegetariańska (z ciecierzycą na ostro i wędzonym bakłażanem). (24 PLN)
• Pavlova Choć nazwa rosyjska, deser to nowozelandzki (albo australijski, spory o autorstwo trwają). Torcik bezowy z malinami, kiwi i śmietaną. Tak dobry, że żadne słowa tego nie opiszą, nie będziemy więc nawet próbować. Polecamy całym żołądkiem. (12 PLN)
4
5
1 6
Dużą radość sprawiło nam odkrycie sklepu Makutra.com, gdzie wypatrzyliśmy śliczny pojemniczek do przesiewania mąki (1), oldskulowy dzbanek na wodę (2), butelkę na mleko z tłoczonym obrazkiem (3) oraz foremki do pieczenia ciastek w kształcie literek (4). W kategorii odkrycia swoje miejsce znalazły też świetna na upalne dni Arizona Ice Tea w przepięknej butelce (5) oraz domowe pietruszkowe pesto od Fimaro (6). Poza wszelkimi kategoriami uplasował się zaś wielki kawał czekolady Chco, który jest tak wielki i ciężki (waży 80 dag), że spokojnie wystarczy do zimy! (www.chco.home.pl) (7)
Hummus z batatów
Przepis autorstwa Shane’a Bakera, szefa kuchni Haka Baru Ponieważ bataty to w Nowej Zelandii rzecz bardzo popularna, a i u nas dostępna, w Hace podano nam hummus z tych słodkich ziemniaków. Oto, jak przyrządzić go samemu. Ciecierzycę (ok. 300 g) moczymy w zimnej wodzie przez noc. Gotujemy do miękkości (ok. 40 min), płyn zachowujemy na później. Bataty (ok. 200 g) pieczemy w mundurkach w 180°C do miękkości. Studzimy, kroimy na połówki i wyjmujemy miąższ. Dwie łyżeczki mielonego kuminu i tyle samo mielonej kolendry prażymy na patelni ok. minuty, ciągle mieszając. Prażymy ziarna sezamu (ok. 100 g) i miksujemy je na gładką masę z sokiem z dwóch cytryn i oliwą z oliwek (100 g). Do blendera wrzucamy ciecierzycę, bataty, masę sezamową, dwa zmiażdżone ząbki czosnku, sok z kolejnych dwóch cytryn, 100 g oliwy, sól i pieprz do smaku – miksujemy wszystko na gładką masę. Gdyby pasta była za gęsta, dodajemy płynu pozostałego po gotowaniu ciecierzycy. Podajemy z grillowaną pitą. Zjadły, sfotografowały i opisały: Sylwia Kawalerowicz i Olga Wiechnik
Polub nas! MagAktivist
Obserwuj nas! aktivist_magazyn
KOTLETY VS KONSOLETY
Posłuchaj nas! aktivist_magazyn
SIERPIEŃ
Warszawa Kraków Trójmiasto Łódź Poznań Wrocław Katowice
170/2013
7/29/13 8:18 PM 01_okladka_A170.indd 1
ę n o r t s ą w o n m ie k ł Sprawdź naszą ca
aktivist.pl
MIASTO JEST NASZE
sierpień Kacper (kp)
must be / must see
MIASTA NOCĄ Połowa wakacji za nami. Połowa festiwali za nami. Pogoda ciągle aż nazbyt dobra, więc jedyne, co nam pozostaje, to zabawy w słońcu. Miesiąc zaczyna się Offem, który jak co roku trochę poszerza swoje muzyczne zajawki, zapraszając do siebie Mykki Blanco czy (ostatecznie odwołaną) Solange. W tym samym czasie niektórzy mogą się zdecydować na taplanie w woodstockowym błocie albo na zachwycanie się gitarowym graniem Carlosa Santany i faktem, że Alice Cooper nadal wygląda dziwnie. Potem będzie okazja zobaczyć Yoko Ono i zanalizować, o ile za dużo artyzmu jest w jej sztuce, usłyszeć System of a Down i wspomnieć ich pierwszy występ w Polsce, gdy zostali obrzuceni kanapkami. Będziecie mogli też spędzić Lado w Mieście albo nagle pojechać nad morze, by posłuchać dobrej muzyki house’owej. Będzie też okazja, aby wrócić do katowickiej Doliny Trzech Stawów i potańczyć do bassowej elektroniki. Fajny ten ostatni miesiąc wakacji. Szkoda, że ostatni. Poleca redakcja
Filip (fika)
Alek (alek)
.08
27.07-4
Mateusz (matad)
Ola (oz) Julia (jul)
rz Dolny Kazimie nad Wisłą c ie Janow pl abrzegi. www.dw
tru”
owie wia
lmu „Syn
Kadr z fi
al 7. Festiw ki Sztu Filmu i rzegi Dwa B
Dwa brzegi filmówkońca, chociażby po
Warto zostać na festiwalu Dwa Brzegi do to, żeby uczestniczyć w spotkaniu (przez Skype’a!) z twórcami filmu „Miasto 44”, zobaczyć nagrodzone na festiwalu shorty czy premierę filmu Bruno Le Jeana „Synowie wiatru”. Warto śledzić też młode talenty polskiego kina, czyli cykl najlepszych krótkich metraży ze Studia Munka. Poza tym wiadomo, że wszyscy najlepiej się bawią na imprezie zamknięcia. [jul]
Yoko ona!you once belonged” – śpiewał ponoć wściekły McCartney „Get back to where wprost w twarz Yoko Ono. To właśnie ta pani przyłożyła wszak rękę do rozpadu największego zespołu w historii. Zawistni mówią, że małżeństwo z Lennonem było dla niej trampoliną do międzynarodowej kariery. Może coś w tym jest? Z drugiej strony z Beatlesów zostali już tylko zapełniający stadiony Paul i nieśmiały Ringo, a to właśnie Yoko konsekwentnie buduje swój wizerunek pierwszej damy awangardy. Must see! [mk]
Rafał (rar)
Kuba (włodek)
Cyryl (croz)
Michał (mk)
Iza (is)
07.08
Poznań Aula Un iwersyt etu im. ul. Wieni Adama M awskiego ickiewicza 1 start: 20.0 w Poznan 0 • wstęp : 59-150 iu PLN • w ww.trans atlantyk.o rg
Yoko Ono
go interes, dogadując się z Rojkiem, który Off wezrobiły świetny
rocka mamę na Beatlesów, to potem dziadki podrywał twoją
Jeśli twój ojciec najprawdopodobniej całowali się przy „Europie”Carlosa Santany. Meksykański gitarzysta zdobył sławę już występem na festiwalu Woodstock, ale zaliczył też komercyjny comeback w latach 90., m.in. bestselerową płytą „Supernatural” z hitem „Smooth” zaśpiewanym przez Roba Thomasa z popularnego wówczas Matchbox Twenty. Występ Santany będzie ukoronowaniem tegorocznej, siódmej edycji festiwalu legend rocka. Oprócz latynoskiego wirtuoza wystąpią też jeden z ojców heavy metalu Alice Cooper oraz dziadek rocka, brytyjski multiinstrumentalista, kompozytor i bluesman John Mayall. [rar]
Katowice w tamtejszej Dolinie Trzech Stawów od kilku lat tworzy festiwal rozpoznawalny w całej Europie. Można narzekać, że za mało tańców, że My Bloody Valentine za głośne, a połowa koncertów się nakłada. W końcu i tak wszyscy tam pojedziemy, by spotkać się w najmniej oczekiwanym momencie, np. przy słynnej „piątej scenie”. [mk] Więcej o Offie przeczytacie na kolejnych stronach.
01-04.0
er
Alice Coop
01-03.08
Katowic e www.off-f estival.pl
l VII Festiwa cka Legend Ro
Strzelinko .pl Dolina Charlotty gendyrocka 14 N • www.le Strzelinko : 90-300 PL ęp st w • 0 start: 22.0
My Blood
y Valentin
e
Off Festiv al
Nowa energia
na żywo komnatylegendarnych płyt hiphopowych jedno z najwyższych
Wśród najbardziej miejsc zajmuje „Enter the 36th Chambers” Wu-Tang Clanu. Nawet jeśli panom nigdy nie udało się nagrać płyty choćby zbliżonej do poziomu ich debiutu, nie musicie się martwić o ich formę koncertową. Bo podczas Coke Live Music Festivalu chłopaki odegrają ją w całości. [kp]
8
Wu-Tang
Clan
Po edycji, która stanowiła zamac h na Off Festival, a nawe t po części na Op Muzyka zmienia en’era, Nowa kierunek. Tym razem bierze na celownik Audio river. Tegoroczn a edycja jest bo mocno skoncentr wiem owana na bardz iej tradycyjnej elektronice, ale pokazuje ją za to w bardzo sze spektrum. [croz] rokim
O innych gwiazdach CLMF przeczytacie na kolejnych stronach.
9-10.08
Kraków Lotnisko – Muzeum al. Jana Pa Lotnictwa wła II 39 www.livefe stival.pl
Coke Live Music Festival Sierpniowy soundtrack
Darkstar
8
22-25.0
e Katowic ciu Stawów Pię Dolina uzyka.pl iwalnowam www.fest
owa Tauron N ka Muzy
Co miesiąc przygotowujemy na naszym spotify’owym profilu ścieżkę dźwiękową do nadchodzących tygodni. Znajdziecie na niej wybrane przez naszych redaktorów numery związane z aktualnymi wydarzeniami – koncertami, imprezami, premierami płytowymi i filmowymi. Coś nowego, coś starego, coś czarnego. Każdy pretekst dobry, żeby posłuchać czegoś ciekawego. Słuchajcie więc!
sierpień
patronaty
Borgore
02.08
Poznań SQ Klub ul. Półwiejska 42 start: 21.00 • wstęp: 25-35 PLN
do 03.09 Warszawa www.filmowastolica.pl
Filmowa Stolica Lata
do 30.09
Rodzina Brueghlów
Wrocław Muzeum Miejskie, Pałac Królewski ul. Sukiennice 14/15 www.muzeum.miejskie.wroclaw.pl
Arcydzieła malarstwa flamandzkiego
TRASA Borgore jest wyznacznikiem wszystkiego co złe w światowej muzyce. Seksistowskie teksty, śpiewane przez człowieka bez dobrego głosu, z wtórnymi bitami, z których każdy jest niemalże identyczny. W Polsce będzie po raz 6 i znów ludzie będą się cieszyli. Miłego dubstepu. [kp] POZOSTAŁE KONCERTY: • 03.08 · Kraków · Forty Kleparz · ul. Kamienna 2/4 · start: 21.00 · wstęp: 25-35 PLN
Labyrinth Ear
03.08
Łódź Scenografia ul. Zachodnia 81/83 start: 20.00 • wstęp: 15-20 PLN KONCERT Mimo zaledwie dwóch EP-ek na koncie, do tego wydanych własnym sumptem, Labyrinth Ear zyskało rzeszę wiernych fanów, których oczarowała synth-popowa melodyjność ich produkcji i śliczny głos wokalistki. Zazdrościmy Łodzi. [kp]
Buvette
07.08
Warszawa Eufemia ul. Krakowskie Przedmieście 5 start: 21.00 • wstęp: 10 PLN KONCERT Kolejny zagraniczny gość w Eufemii to pochodzący ze Szwajcarii Buvette. Zdolniacha łączy w swoim graniu brzmienia lo-fi, ducha indierockowego DIY i ekstatyczną elektronikę. Koleżka wydaje płyty własnym sumptem w Rowboat Records, a jego koncerty to ponoć porywające do tańca dzikie improwizacje. Czego chcieć więcej? [mk]
Soundbar Rec.
10.08
Hieronim Bosch „Siedem grzechów głównych” Kadr z filmu „Batman Forever”
FESTIWAL
30 stopni w Sali
Filmowa Stolica Lata to jedno z tych wydarzeń, które wszyscy kochają. No bo czego tu nie lubić? Siedzenia na świeżym powietrzu, w lecie ze znajomymi i oglądania filmów na dużym ekranie? Od wtorku do soboty w 11 lokalizacjach możecie oglądać komedie, filmy podróżnicze, przygody Batmana czy polskie przedwojenne melodramaty. Możecie zobaczyć filmy takich twórców jak Woody Allen, Sofia Copolla czy Darren Aronofsky, a wszystko to dodatkowo za darmo. Widzimy się? [kp]
WYSTAWA
Trochę kultury
„Rodzina Brueghlów. Arcydzieła malarstwa flamandzkiego” we wrocławskim Muzeum Miejskim to wystawa jak z podręcznika historii sztuki. Wśród 100 eksponatów pochodzących w większości z prywatnych kolekcji znalazły się obrazy i rysunki nie tylko Brueghlów, lecz także twórców wpływających na ich twórczość oraz ich naśladowców. Dzieła te tworzą panoramę malarstwa niderlandzkiego XVI i XVIII w. Zapamiętać i rozróżnić wszystkich artystów z rodziny Brueghlów jest mniej więcej tak łatwo, jak wyliczyć muzyków z The Kelly Family. Jeden malował kwiatki, inny sztafaże, kolejny głównie wieżę Babel. Może jednak wystawa w Muzeum Miejskim pomoże nam nauczyć się rozróżniać członków tej słynnej malarskiej rodziny. W wakacje przyda nam się przecież trochę kultury. [alek]
2, 9, 16, 23, 30.08
Lado w Mieście
Warszawa Barka skwer im. Tadeusza Kahla www.ladoabc.com
CYKL
Warszawa Temat Rzeka Plaża przy Moście Poniatowskiego start: 22.00 • wstęp wolny
Gorące lado
Lado w Mieście, wspólna inicjatywa oficyny Lado ABC oraz Powiększenia, animuje stolicę z coraz większą pompą, coraz chętniej sięgając po artystów spoza granic naszego kraju. Na nadwiślańskiej Barce w ciągu sześciu sierpniowych wieczorów zaprezentuje się gromada najciekawszych europejskich artystów prezentujących przeróżne oblicza muzyki niezależnej. Największym wydarzeniem będzie występ The Mount Fuji Doomjazz Corporation – enigmatyczny holenderski ensemble przyjedzie, by promować swoje ostatnie wydawnictwo, mroczne i spowite apokaliptycznym klimatem „Roadburn”. Dużo szumu wzbudzi na pewno kolaboracja króla krajowego niezalu – Macia Morettiego, który wystąpi w duecie z utytułowaną i lubianą w naszym kraju Niemką Barbarą Morgenstern. Na pokładzie stawią się też kipiący energią Szwedzi z Saigon oraz triphopowy litewski duet mmpsuf. Wisienką na torcie będzie występ Warszawskiej Orkiestry Rozrywkowej, która wykona piosenki napisane przez Becka, nigdy przez niego niezarejestrowane. W razie niepogody występy będą przenoszone do Powiększenia. My jednak liczymy na niezwykle pogodne Lado. [croz]
IMPREZA Projekt pod hasłem Soundbar zaczął się od lubelskiego klubu, który zakończył niestety działalność. Kontynuacją na otarcie lubelskich łez muzyki niezależnej jest ciekawy i całkiem już rozpoznawalny label Soundbar Records. Twórcy tej idei wpadają do Warszawy nad Wisłę, by pokazać lubelską scenę elektroniczną, zagrają: Pirx'n'Perio, Tobias Manou, Lowhitey i Erdal Mauff. Djsko wesprą producentów Warsaw Calling i Dirtysounds. [amz]
Trevino
10.08
Sopot Sfinks700 ul. Mamuszki 1 start: 21.00 • wstęp: 10-20PLN Impreza Trevino do niedawna był znany głównie jako Marcus Intalex odpowiedzialny za wiele drum’n’bassowych bangerów ostatnich kilku lat. Nad polskim morzem pojawi się jednak, aby pokazać swoją nową twarz. Marcus zawita do Polski po raz pierwszy jako Trevino odpowiedzialny za fantastyczne połączenie house’u z techno. Bądźcie tam, zawsze jest dobry czas na 4/4. [kp] Macio Moretti
01-04.08 Trójmiasto www.shakespearefestival.pl
Festiwal Szekspirowski
01-05.08
Obchody rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego
Warszawa Muzeum Powstania Warszawskiego ul. Grzybowska 79 www.1944.pl
01-03.08
Woodstock
Kostrzyn nad Odrą www.woodstockfestival.pl
FESTIWAL
Brudna robota
„Pieśni Leara”, Teatr Pieśń Kozła
Julia Marcell
FESTIWAL
TEATR
Otwartych teatrów w sezonie wakacyjnym ze świecą szukać. Aktorzy na wakacjach, sale w remontach, a panie w kasach nareszcie mogą spokojnie przejrzeć nowy numer „Cosmo” skrzętnie ukrywany za okładką „Tele Tygodnia”. Na szczęście teatralną posuchę ratują letnie festiwale, które w programie mają sporo spektakli albo w całości dedykowane są Melpomenie. Jednym z takich wydarzeń jest 17. Festiwal Szekspirowski w Gdańsku, którego myślą przewodnią będzie związek pomiędzy językiem władzy a językiem sztuki. W programie nie zabraknie zagranicznych produkcji („Jak wam się podoba”, reż. L. Tsuladze i K. Marjanishvili State Drama Theatre, Gruzja; „Shake Lear!”, reż. B. von Malchus, Niemcy; „Simultaneous Speech”, reż. D. Martinis, Chorwacja), jednak najciekawiej zapowiada się nowa odsłona SzekspirOFF, prezentująca dzieła niezależnych twórców realizowane w przestrzeni miejskiej. Aby poznać szczegóły, koniecznie zajrzyjcie na stronę wydarzenia. W przypadku tego festiwalu odpowiedź na pytanie „To be, or not to be” jest oczywista. [is]
Muzeum Powstania Warszawskiego po raz kolejny w rocznicę wyzwoleńczego zrywu stolicy zaprasza na wiele atrakcji kulturalnych, w tym spektakl „Kamienne niebo zamiast gwiazd”. Duet reżysersko-dramatopisarski Krzysztof Garbaczewski i Marcin Cecko, znany z oryginalnych i radykalnych rozwiązań scenicznych, zainspirował się powieścią Jerzego Krzysztonia „Kamienne niebo”, ale nie wraca bezpośrednio do roku 1944. Twórcy zwrócili bowiem uwagę na pojęcie postpamięci, którego autorką jest Marianne Hirsch. Językoznawczyni definiuje ją jako „konsekwencję traumatycznego przypomnienia, ale – w odróżnieniu od zespołu stresu pourazowego – na poziomie pokoleniowym”. Jaką zatem po 69 latach Polacy zachowali pamięć o tych tragicznych wydarzeniach? Czy Warszawa wciąż żyje powstaniem? W spektaklu zobaczymy między innymi Dominikę Biernat i Sebastiana Pawlaka, za muzykę odpowiada Julia Marcell. Premiera odbędzie się 1 sierpnia w Muzeum Powstania Warszawskiego, ale sztuka grana będzie także przez kolejne pięć dni sierpnia. [włodek]
Być i tylko być
Postpamięć o powstaniu
02-04.08
Dobra, poddajemy się. Śmianie się z ludzi tarzających się w błocie, hektolitrów jaboli pitych po kątach czy tajemniczych obrzędów w namiocie Hare Kriszna powoli nam się nudzi. Chyba w końcu trzeba docenić to, że Jurek Owsiak razem ze swoją ekipą organizują wydarzenie, na które rokrocznie przyjeżdża prawie milion ludzi i nie płaci za wejście ani grosza. Organizatorzy przystanku odwdzięczyli się więc wiernym fanom mocno zróżnicowanym zestawem artystów. Z odmętów nieodżałowanego MTV2 wyłonią się Brytyjczycy z Kaiser Chiefs, którzy nadal mają opinię jednego z bardziej żywiołowych składów na żywo. Miłośników metalu usatysfakcjonuje zapewne obecność reprezentantów „wielkiej czwórki” – Anthrax. Sporo emocji wzbudzą na pewno nawrócone na dubstep emochłopaki z Enter Shikari oraz niemieccy buntownicy z Atari Teenage Riot. Kolorytu dodadzą też na pewno Emir Kusturica z orkiestrą czy Leningrad. Tradycyjnie wystąpi też śmietanka krajowej sceny,. Mimo wszystko weźcie kalosze. [croz]
Kaiser Chiefs
Off Festival
Katowice Dolina Pięciu Stawów www.off-festival.pl
FESTIWAL
Off we go
My Bloody Valentine
Smashing Pumpkins
Deerhunter
Mykki Blanco
To już czwarta edycja Offa w Katowicach. Od czasu przeprowadzenia się z pobliskich Mysłowic festiwal zdecydowanie się rozpędza i z pikniku dla rozhisteryzowanych wielbicieli niezalu staje się jedną z najważniejszych imprez sezonu letniego. Rojek działa według swojej interpretacji zasady „dla każdego coś miłego”. Jest trochę gwiazdek (z naciskiem na legendy), są sety dla wielbicieli rapu, ciężkich brzmień, jazzu czy muzyki świata. Do tego niskie ceny, spotykani co dwa kroki znajomi i betonowe chodniczki będące zbawieniem podczas ewentualnego deszczu. Największym wydarzeniem tegorocznej odsłony będzie pierwszy polski koncert reaktywowanego My Bloody Valentine. Kevin Shields & Co na żywo rzępolą ponoć niemiłosiernie, ale tak czy inaczej to oni są Świętym Graalem tego sezonu. Na głównej scenie wtórować im będzie demoniczna legenda lat 90. Smashing Pumpkins oraz debiutujący w Polsce Deerhunter. Gdzieś między tymi tuzami zobaczymy indie chłopaków z The Walkmen czy kochanego przez dziewczyny Jensa Lekmana. O wiele ciekawsza jest jednak lista czarnych koni. Od debiutujących zaledwie w marcu stonerowców z Uncle Acid and the Deadbeats (to oni supportują Black Sabbath w tym roku!), przez promującą swój świetny album Austrę po szwedzkie Goat, które jako pierwsze ma szansę wywołać w katowickim lesie diabła. Wpadniemy też na polskie koncerty, żeby sprawdzić, jak tam szyk i nienaganna fryzura Zbigniewa Wodeckiego oraz czy chłopaki z Molesty po prawie dwóch dekadach w branży podołają debiutowi. „Co pijesz: gołdę, browar, colę?” [mk]
zaprasza
lipiecBAD RELIGION
12.08 STODOŁA / WARSZAWA
EDITORS 3.10 HALA NR 2 MTP / POZNAŃ
start: 22:00 • wstęp: 20 PLN KONCERT Księżniczka niezależnego, rozpuszczonego w kwasowym roztworze popu, Maria Minerva, wpadnie na jeden koncert do Polski. Artystka uświetni urodziny Distorted Animals. Koniecznie sprawdźcie zeszłoroczny longplay „Will Happiness Find Me?” – mieszkająca w Londynie Estonka rozpuści wasze mózgi, a nogi zapędzi na parkiet. [croz]
28.10 STODOŁA / WARSZAWA 29.10 TEATR ŁAŹNIA / KRAKÓW
02-09.08
Transatlantyk Festival Poznań
Poznań www.transatlantyk.org
HURTS
7.11 TORWAR / WARSZAWA
Midnite Kush CRYSTAL FIGHTERS 11.11 STODOŁA / WARSZAWA 12.11 STUDIO / KRAKÓW
14.06
Sopot Sfinks700 ul. Mamuszki 1 start: 22.00 • wstęp: 10-15 PLN
BASTILLE
19.11 Stodoła / Warszawa IMPREZA Są trapy i są trapy. Midnite Kush to trapy te lepsze, te fajniejsze, te bardziej przemyślane. Duet ten oprócz puszczania najbardziej zbasowanych tracków na świecie szaleje w stylistyce, którą najlepiej określić mianem „muzyki tanecznej”. Dancehall, dubstep, house i garage zmiksowane w jednym genialnym secie. Tego możecie się spodziewać w Trójmieście. [kp]
WHITE LIES
19.11 Hala nr2 MTP / Poznań 20.11 Stodoła / Warszawa
APOCALYPTIC SYMPHONY Tokimonsta 19.03.2014 SALA KONGRESOWA / Warszawa 14.06 the BOXER REBELLION 21.09 POD MINOGĄ / POZNAŃ 22.09 Hydrozagadka / Warszawa
TONIGHT ALIVE
21.09 Hydrozagadka / Warszawa 22.09 Pod Minogą / Poznań
NEW MODEL ARMY
8.10 proxima / warszawa 9.10 kwadrAT / KRAKÓW 10.10 aLIBI / WROCŁAW
FUNERAL FOR A FRIEND
11.10 Hydrozagadka / Warszawa 12.10 Pod MinogĄ / PoznaŃ
Kadr z filmu „The Way, Way Back”
FESTIWAL
Kaczmarek festiwal
Jeśli przegapiliście 13. MFF T-Mobile Nowe Horyzonty albo jesteście maniakami kina i nawet po wizycie we Wrocławiu wciąż towarzyszy wam głód filmowy, przygotujcie się na tydzień w stolicy Wielkopolski. Tam już po raz trzeci odbywać się będzie Międzynarodowy Festiwal Filmu i Muzyki Transatlantyk. Twórcą i dyrektorem wydarzenia jest nasz człowiek w Hollywood, zdobywca Oscara Jan A.P. Kaczmarek, zatem spodziewajcie się najlepszych produkcji. Filmy na Transatlantyku pogrupowane są na 21 sekcji, m.in. Translantyk Docs, Sundance na Transatlantyku (kino niezależne), Translantyk Panorama, Nowe Kino Skandynawskie, Kino Drogi, Translantyk Konfrontacje (filmy o tematyce społeczno-politycznej), Kino Klasy B (najlepsi z najgorszych) i Łóżkowe Kino Plenerowe. A co z muzyką? W auli poznańskiego Uniwersytetu wystąpi Yoko Ono w duecie z legendarnym muzykiem Sonic Youth, Thurstonem Moore’em. Chociaż razem mają 135 lat, możecie liczyć na dzikie improwizacje i muzyczno-filmowe eksperymenty, bo wdowa po Lennonie ciągle przeżywa drugą młodość. [is]
02.08
Aeroplane
Warszawa Iskra ul. Wawelska 5 start: 21.00
03,10,17.08 Warszawa Rynek Starego Miasta www.jazznastarowce.pl
XIX Międzynarodowy Plenerowy Festiwal Jazz na Starówce
AMANDA PALMER
& THE GRAND THEFT ORCHESTRA 5.11 PROXIMA / WARSZAWA 6.11 STUDIO / KRAKÓW
PARKWAY DRIVE 8.11 PROXIMA / WARSZAWA
WE CAME AS ROMANS MEMPHIS MAY FIRE LIKE MOTHS TO FLAMES
METZ
12.11 HYDROZAGADKA / WARSZAWA 13.11 BEZSENNOŚĆ / WROCŁAW
Bester Quartet
TOM ODELL
FESTIWAL
Jazzowy miszmasz
13.11 Basen / Warszawa
GLEN HANSARD
21.11 SYNAGOGA POD BIAŁYM BOCIANEM / WROCŁAW 22.11 PALLADIUM / WARSZAWA
THE 1975
26.11 Hydrozagadka / Warszawa
JAKE BUGG
30.11 PALLADIUM / WARSZAWA Zapraszamy na www.facebook.com/agencjagoahead Bilety: go-ahead.pl, ebilet.pl, eventim.pl, ticketpro.pl oraz sklepy sieci Empik, Media Markt i Saturn
IMPREZA
Tańce
Aeroplane to Vito de Luca. Dziecko cosmic boogie, Abby, Pink Floydów i włoskich twórców lat 80., których zawsze puszczała mu mama. Połączenie tych wszystkich fascynacji stworzyło jednego z najprężniej rozwijających się twórców nowej fali disco. Pierwszy album Aeroplane (projekt wtedy jeszcze był duetem) tworzony był w kilku największych miastach świata, kumulując ich energię, mieszając ich klimat, dzięki czemu powstała płyta wyjątkowa, inna, ciekawsza, nowsza, ale cały czas zakorzeniona w najlepszych latach funkowego bassu. Przekonajcie się na własne uszy, na czym polega prawdziwa impreza. [kp]
Za nami sześć koncertów w ramach festiwalu Jazz na Starówce. Jednak nie wszystko stracone, bo gwiazdy brudnej muzyki wyjdą na scenę warszawskiego Rynku również w sierpniu, i to trzy razy. Najpierw (3 sierpnia) usłyszymy mdłe hity z włoskiego ekranu autorstwa Ennia Morricone i Nina Roty w wersji na fortepian, kontrabas i perkusję. Miejmy nadzieje, że w wykonaniu Enrico Pieranunzi Trio muzyka, która dobrze się sprawdza w salonach spa, nabierze charakteru. Tydzień później warszawska publiczność poczuje hiszpańskiego ducha, bo na scenie pojawi się ikona iberyjskiego jazz flamenco Jorge Pardo Trio. Festiwal zakończy polski akcent z Bester Quartet (17 sierpnia) w roli głównej. Mówią o nich, że „na nowo interpretują tradycyjny jidysz folk”, poddając syntezie muzykę klasyczną, jazzową i awangardową. Co wyjdzie z tej mieszanki? Oceńcie sami, gubiąc się w tłumie przypadkowych turystów. [is]
03-06.07
The Tall Ship Races
Szczecin www.tallships.szczecin.eu
04.08
Blues Pills
Kraków Lizard King ul. św. Tomasza 11a start: 19.00 • wstęp: 30-40 PLN
Nelly Furtado
AKCJA
TRASA
Nelly kontra statki
Wszyscy lubią statki. Naprawdę. Statki są super, zwłaszcza wielkie liniowce. Małe łódki też są świetne, no i oczywiście żaglowce. Kto nie kocha żaglowców? Wielka drewniana łajba, w pięknych kolorach, wykończona drewnem, a nad głową łopoczą białe żagle i jedyne, co pozostaje, to wsiąść na nią i marzyć o odkryciu Ameryki. Tegoroczny festiwal The Tall Ships Races przywita ponad 100 największych i najpiękniejszych statków świata i jedną małą kanadyjkę. Mimo tematyki wodnej nie chodzi nam wcale o canoe, ale o Nelly Furtado, która drugiego dnia regat wystąpi przy Wałach Chrobrego i przypomni nam, dlaczego kilka lat temu wszyscy kochali Timbalanda i jego produkcje. Furtado, mimo że przez ostatnie kilka lat zniknęła z radaru większości mainstreamowych fanów, nie przestaje szukać swojego muzycznego „ja”, o czym świadczy choćby jej hiszpańskojęzyczny album „Mi Plan”, za który otrzymała latynoskie Grammy. Wpadajcie do Szczecina, pływać, podziwiać i podśpiewywać. [kp]
05.08
Gojira
Warszawa Stodoła ul. Batorego 10 start: 18.00 • wstęp: 77 PLN • www.livenation.pl
Summer in the city
Lato miłości, kwiaty we włosach, dym w powietrzu i ogólna wesołość. Tak się bawili kilka dekad temu młodzi Amerykanie. Teraz w epoce ogromnych festów, basowych wiks i uwalanych w błocie fanów Happysad ze świecą szukać eterycznych dziewcząt śpiewających o Erze Wodnika. Fajną alternatywą dla wielbicieli prawdziwego rock’n’rolla i hipiserki jest zatem mała trasa multikulturowego kwartetu Blues Pills. Ta szwedzko-francusko-amerykańska formacja na swoich płytach całkiem udanie wskrzesza duchy Hendrixa, Joplin i innych bohaterów oryginalnego Woodstock. Do tego trochę bluesa, trochę psychodelików i mamy koncert, jakiego nie znajdziecie chyba na żadnym tegorocznym festiwalu. [mk] Pozostałe koncerty: • 05.08 · Warszawa · Harenda · ul. Krakowskie Przedmieście 4/6 · start: 19.00 · wstęp: 30-40 PLN • 06.08 · Gdynia · Desdemona · ul. Abrahama 37 · start: 19.00 · wstęp: 30-40 PLN
06.08
xxyyxx
Sopot SFINKS 700 al. Mamuszki 1 start: 21.00
TRASA
Zniszczą całe miasto
Francuzi z Gojiry mieli wpaść na klubowe występy w kwietniu, ale byli zmuszeni przełożyć swoją wizytę na początek sierpnia. Teraz przybędą, żeby zmieść z powierzchni Ziemi Kraków oraz Warszawę. Początki formacji sięgają 1996 r. Od tego czasu skład wydał pięć świetnie przyjętych krążków, z czego największą sławę przyniosła im trzecia płyta „From Mars to Sirius”, ale zeszłoroczne „L’Enfant Sauvage” nie odstaje od niej poziomem i w zasadzie gwarantuje miażdżący występ. Brzmienie Francuzów oscyluje wokół death metalu, ale nie do przecenienia jest udział morderczej sekcji rytmicznej, która dodaje muzyce kwartetu mnóstwo groove’u i charakteru. Tak więc w dniu, w którym Gojira zawita do waszego miasta, gotujcie się na ucieczkę. Najlepiej prosto do klubu. [croz] Pozostałe koncerty: • 06.08 · Kraków · Kwadrat · ul. Skarżyńskiego 1 · start: 18.30 · wstęp: 80-90 PLN
IMPREZA
Z sześcioma niewiadomymi
Marcel Everett ukrywający się pod szyldem XXYYXX to jedno z najgorętszych nazwisk w nowej muzyce. Siedemnastoletni zaledwie Amerykanin wydał już dwie płyty wypełnione przestrzennymi, emocjonalnymi kompozycjami zakorzenionymi w najmodniejszych gatunkach elektroniki, czyli dubstepie i Detroit house. Muzykę tworzy we własnej sypialni, przy pomocy jedynie kilku urządzeń. Jego niepowtarzalny styl nie tylko został zauważony i doceniony przez rzesze fanów, lecz także zyskał uznanie w gronie innych muzyków, takich jak chociażby James Blake, The Weeknd, Star Slinger i Zomboy. Impreza będzie miała miejsce w ramach cyklu Face The Music oraz jako before party i festivalu, który odbędzie się 16 sierpnia w gdańskim CSG. [rar]
maj
07-08.08
Majówka
01-04.05
Warszawa Pardon, To Tu pl. Grzybowski 12/16
Warszawa Super Salon ul. Mińska 14/1 www.8hbooks.com
Peter Brötzmann
08.08
Łódź Willa Ludwika Grohmana ul. Tylna 9/11 start: 21.00 – wstęp wolny
The Mount Fuji Doomjazz Corporation
AKCJA Zrobić książkę w 96 godzin – spore wyzwanie. 12 uczestników podczas warsztatów selfpublishingowych, organizowanych przez 8hbooks, ma za zadanie stworzyć 12 publikacji. Wydawnictwo, które samo nazywa się latającą biblioteką, pokaże, że kultura druku nawet w internetowej rzeczywistości ma się dobrze. Sprawdźcie, na warsztatach i na wernisażu po nich. [alek]
Asymmetry Festival 5.0
02-04.05
TRASA
Wrocław Hala Stulecia ul. Wystawowa 1 www.asymmetryfestival.pl
Dźwięk ma wielkie oczy
KONCERT
FESTIWAL Piąta edycja Asymmetry będzie wyjątkowa nie tylko ze względu na symboliczny numer. Przeprowadzkę do Hali Stulecia zaakcentują takie tuzy ciężkiego grania jak Melvins, Mayhem, Agalloch i Vader. Równie ciekawie zapowiadają się występy Kilimanjaro Darkjazz Ensemble i IconAclass. Już pastujemy nasze glany. [croz]
Modestep
03.05
Gdańsk Centrum Stocznia Gdańska ul. Wałowa 27a start: 21.30 • wstęp: 65-69 PLN www.illegalbreaks.com TRASA Drodzy promotorzy. Wyzywam was. Zabukujcie Modestep jeszcze pięć razy w tym roku. Czuję głęboko w trzewiach, że brakuje ich na koncertowej mapie Polski. Tylko trzy występy? Nie postaraliście się. To łącznie da nam niecałe dziesięć imprez z nimi jako headlinerami w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Nie staracie się. Foreign Beggars grali w tym samym czasie 14 razy, Modestep nie mogą być gorsi! [kp] Pozostałe koncerty: • 04.05 · Łódź · Wytwórnia · ul. Łąkowa 29 · start: 21.00 · wstęp: 65-69 PLN • 05.05 · Warszawa · Basen · ul. Marii Konopnickiej 6 · start: 21.00 · wstęp: 65-69 PLN
dmuchać się nie boi
„Jeśli kiedykolwiek ten muzyk miałby u nas zagrać, to będziemy mogli zamknąć Pardon, To Tu”, mówili kiedyś właściciele lokalu przy pl. Grzybowskim. Na szczęście to tylko puste obietnice, ale prawdą jest, że koncert Petera Brötzmanna to wydarzenie, którego nie powstydziłyby się najlepsze jazzowe kluby w Nowym Orleanie. Karierę rozpoczynał w dixielandowych zespołach, jednocześnie studiując sztuki plastyczne i biorąc udział w awangardowych performensach fluxusowych. W końcu poświęcił się całkowicie karierze instrumentalisty, a jego energiczny sposób improwizowania przyczynił się do nadania mu przydomku najgłośniejszego saksofonisty świata. W Warszawie Brötzmann zagra w dwóch odsłonach – pierwszego wieczoru towarzyszyć mu będą Jerzy Mazzoll, Ray Dickaty, Mike Majkowski i Paweł Szpura, a dzień później Mikołaj Trzaska, Rudi Mahall, Simone Quatrana i Macio Moretti. Jazz najwyższej próby ponownie w pardonie. [is]
9-10.08
Biffy Clyro
Regina Spektor
Poznań Blue Note ul. Kościuszki 76/78 start: 20.00 • wstęp: 80-100 PLN www.metalmind.com.pl
12 . 07 – 31. 08 2013
TRASA Kiedy na początku lat 80. kontrreformacja fanów Pink Floyd i Yes próbowała posprzątać postpunkowe pobojowisko, członkowie Pendragon stali w awangardzie razem z Marillion tekst • Piotr Gruszczyński I.Q. Największe sukcesy przyniosły im jednak lata 90. wraz muzyka • iPaweł Mykietyn produkcja • Joanna Nuckowska współpraca • Thomas Soboczyński, Ewa Zwierzchowska grafika • Noviki Studio
partner: nowy teatr jest miejską instytucją kultury
patronat:
FESTIWAL
Dla każdego coś miłego
08.05
wstęp wolny
Coke Live Music Festival
Kraków Muzeum Lotnictwa al. Jana Pawła II 39 www.livefestival.pl
Pendragon
www.nowyteatr.org
Serial „Miasteczko Twin Peaks” oglądali chyba wszyscy. Jednocześnie wszyscy musieli wciągnąć się w złowrogi klimat muzyki włoskiego kompozytora Angelo Badalamentiego. Ten, kto przy każdym dźwięku z przerażenia podskakiwał na kanapie, a do tego z ogromną niecierpliwością czekał na ciąg dalszy filmowych i muzycznych lęków, nie powinien opuścić sierpniowych koncertów holenderskiego kolektywu The Mount Fuji Doomjazz Corporation. Jeśli ktoś nie kojarzy, może umysł rozjaśni mu nazwa The Kilimanjaro Darkjazz Ensemble. Jedną i drugą formację tworzą ci sami ludzie, tylko trochę inaczej bawią się muzyką. Wcielenie, które usłyszymy w sierpniu w Polsce, więcej improwizuje i bardziej straszy publiczność. Wielkie oczy możecie zrobić, kiedy w ruch pójdą elektroniczne bity, trąbki, puzony, skrzypce i perkusja. Holendrzy są wielkimi fanami kina, więc podobnie jak Badalamenti tworzą muzykę do filmów. Z pewnością już się domyślacie, że nie są to komedie romantyczne. [włodek] Pozostałe koncerty: • 09.08 · Warszawa · Barka · skwer im. Tadeusza Kahla · Start: 21.00 – wstęp wolny
Franz Ferdinand
Tegoroczną edycję Coke Live Music Festival można podsumować hasłem „dla każdego coś miłego”. Fanów hip-hopu czeka nie lada gratka, bo na krakowskim lotnisku wystąpi legendarny skład Wu-Tang Clan. Miłośnicy kobiecych wokali mają spory wybór: od rozchwytywanej ostatnio swojskiej Moniki Brodki przez eteryczną Florence Welch z zespołem po charyzmatyczną Reginę Spektor albo flirtującą z dubstepem Katy B. Spokojnie, znajdzie się też coś dla fanów gitarowych brzmień – na Coke przyjadą kochani przez polską publiczność, świetnie sprawdzający się na żywo Franz Ferdinand i Szkoci z Biffy Clyro. Poza tym będzie można jak zwykle posilić się festiwalowym jadłem oraz piwem, pozbierać plastikowe kubeczki i wymienić je na rozmaite fanty w ramach ekoakcji, no i wyszaleć się w strefie Silent Disco. Szalony wybór. [oz]
11.08
Trivium
Warszawa Progresja ul. Kaliskiego 15a start: 19.00 • wstęp: 80-90 PLN • www.knockoutprod.net
12.08
Bad Religion
Warszawa Stodoła ul. Batorego 10 start: 20.00 • wstęp: 79-109 PLN • www.go-ahead.pl
TRASA
Marzenia młodego rockmana
Każdy z nas zapewne ma długowłosego sąsiada, który straszy staruszki naszywką z odwróconym krzyżem, a jazdę windą umila nam dolatującym z słuchawek „Ride the Lightening”. To jednak tylko romantyczna manifestacja tego, o czym nocami śni większość tych uroczych młodych ludzi. W końcu cała impreza sprowadza się do tego, żeby być jak Metallica! Podobnymi rozmarzonymi gnojkami mieszkającymi na przedmieściach Orlando byli zapewne panowie z Trivium. Z tą jednak drobną różnicą, że oni nie zakończyli swojej kariery, grając dla grupy znajomych w śmierdzącej piwnicy, tylko jako pierwsi dorośli do miana następców Wielkiej Czwórki trash metalu. Zespół tuż po debiucie wspiął się na szczyty rankingów i zestawień, a prasa branżowa prześcigała się w peanach na ich cześć. Łaska szatana jednak na pstrym koniu jeździ. Wystarczył jeden album, by kilka lat później chłopaków dissowano słabymi argumentami na temat orientacji seksualnej i komercji. Ci jednak dalej grają swoje i jeżdżą po świecie. To chyba jednak lepszy los od picia piwa przed klubem? [mk] Pozostałe koncerty: • 12.08 · Kraków · Kwadrat · ul. Skarżyńskiego 1 · start: 19.00 · wstęp: 80-90 PLN
13.08
System of a Down
Łódź Atlas Arena al. Bandurskiego 7 start: 18.00 • wstęp: 165-275 PLN • www.livenation.pl
KONCERT
Co się odwlecze...
Bad Religion mieli być gwiazdą tegorocznych Ursynaliów na terenie SGGW. Mieli... Po e-mailowych przepychankach z organizatorami okazało się, że sprzęt grupy jest już w zupełnie innym miejscu i koncert jest niemożliwy do zorganizowania ze względów logistycznych. Zespół zapewnił jednak, że wkrótce do nas zawita, i obietnicy dotrzymał. Koncert w Stodole będzie już trzecią wizytą muzyków w naszym kraju i zarazem pierwszym występem w klubie, co zadziała tylko na ich korzyść. Bad Religion bowiem zdecydowanie lepiej sprawdzają się w zamkniętych przestrzeniach. Święcąca triumfy głównie w pierwszej połowie lat 90. kapela regularnie wydaje ciepło przyjmowane przez krytyków i publiczność płyty, umiejętnie balansując na krawędzi punkowego etosu i popowej melodii. Świetnym tego przykładem jest krążek, w ramach promocji którego odwiedzą Warszawę. „True North”, wydany w styczniu tego roku, został z miejsca uznany za jeden z najlepszych w dyskografii grupy. Chcecie się przekonać, dlaczego Bad Religion to jedni z czołowych przedstawicieli kalifornijskiej fali punk rocka? Nic prostszego: zobaczcie ich na żywo. [matad]
13.08-22.09 Warszawa Zachęta pl. Małachowskiego 3
Czas wolny. Fotografie
KONCERT
Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci…
Ciekawe, ile osób, które to czytają, będzie musiało się uderzyć w pierś i przyznać: „Tak, trafiłem Tankiana kanapką z serem!”? Biblia już dawno powiedziała, że niewiernych spotka kara, i jak widać, nie ominie ona nawet kumplujących się z rogatym panem! System of a Down wpadł do nas kilkanaście lat temu jako debiutujący zespół supportujący Slayera. Prawdziwi twardziele i fani porządnego łojenia zafundowali im wtedy gastronomiczny prysznic z produktów wciśniętych przez mamę do śmierdzącego plecaka. Zemsta była jednak słodka, bo część tych twardzieli parę lat później musiała pójść do Canossy i pisać do metalowych Ormian błagalne petycje o koncert w Polsce. Udało się dopiero po ponad dekadzie, która przepoczwarzyła metalowych eksperymentatorów w ich własne karykatury. No ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma, [mk]
Tadeusz Rolke, „Tłum wychodzący ze stadionu”, 1957
WYSTAWA
Nie ma wczasów
„Czas wolny” to oryginalny tytuł wystawy, zwłaszcza że sierpień to wcale nie środek lata, nikt nie słyszał o wakacjach, a galerie mają harmonogram napięty jak struna. W czasie wolnym sztuka… nie ma wolnego. Wystawa przygotowana w Zachęcie ma jednak w tytule jeszcze słowo – „fotografie”, a pod nim listę najwybitniejszych reporterów czasów PRL. Romuald Broniarek, Aleksander Jałosiński, Bogdan Łopieński, Jan Morek, Wojciech Plewiński i Tadeusz Rolke nie rozstawali się z aparatami, a ich zdjęcia ilustrowały najważniejsze polskie magazyny przed rokiem 1989 i po nim. Czas wolny nie był dla nich odpoczynkiem. Kiedy Polacy leżakowali w Juracie, biwakowali w Augustowie i wygrzewali się w Ciechocinku, oni biegali za nimi z aparatami. Ten czas wolny Polaków w PRL jest sednem wystawy, którą w sierpniu (chciałoby się wierzyć, wolnym od pracy) możemy zobaczyć w Zachęcie. [alek]
sierpień Catz’n’Dogz
14.08
Warszawa Niedorzeczni 500od1500 ul.Wioślarska 13 start: 23.00
14.08
Electrocity
Lubiąż klasztor Cystersów ul. Pogodna 38 www.1408.pl
15.08-01.09
Chopin i jego Europa
Warszawa www.chopin.nifc.pl
IMPREZA Dwie najbardziej zapracowane polskie wytwórnie zawalczą o uszy fanów. Pojawią się zarówno polscy jak i zagraniczni przedstawiciele U Know Me Records i Pets Recordings. Koniec z chwaleniem cudzego, bądźmy dumni ze swoich. [kp]
xxanaxx
15.08
Warszawa Temat Rzeka Plaża przy moście Poniatowskiego start: 20.00 IMPREZA Duet xxanaxx zdążył już zaliczyć kilka polskich festiwali i oczarować rodzimą i zagraniczną publiczność, a przecież ciągle do sprzedaży nie trafiła ich premierowa EP-ka. Właśnie 15 sierpnia w Temacie Rzeka Klaudia Szafrańska i Michał Wasilewski zaprezentują swoje wydawnictwo z przytupem, bo pokażą jak dobrze ich muzyka brzmi na żywo. Musicie tam być! [kp]
Moullinex
16.08
Sopot Mewa Towarzyska ul. Pułaskiego 15
IMPREZA Disco nigdy nie umarło, może na jakiś czas przysnęło, ale teraz wraca ze zdwojoną siłą. Moullinex jest idealnym tego przykładem. Wydawał w takich wytwórnia jak Modular, Gomma czy Kitsune, przygotowywał remixy dla Cut Copy czy Sebastiena Telliera, a teraz pojawi się w nadmorskiej Mewie Towarzyskiej, aby bawić się z wami do rana. [kp]
Romare
16.08
The Bloody Beetroots
Zygmunt Krauze
FESTIWAL
FESTIWAL
W klipie zapowiadającym edycję Electrocity sprzed kilku lat DJ V-Valdi w towarzystwie obdarzonego podobnie szerokim karkiem kumpla schodzi do katakumb klasztoru Cystersów w Lubiążu. Tam spotykają siwego mnicha, który powierza im zadanie szerzenia dobra, sprawiedliwości i wolności. Następna scena w trailerze pokazuje z kolei tysiące patrzących błędnym wzrokiem ludzi skąpanych w świetle stroboskopów podwieszonych pod kolumnami wspomnianego klasztoru. W tej wspaniałej scenerii zaprezentują się w tym roku m.in. ukrywający się pod maskami Marvelowskiego Venoma Włosi z The Bloody Beetroots, którzy zaproponują zgromadzonym swój miażdżący live act, oraz germański tytan techno – Westbam, który zagra b2b z Afrika Islam jako Mr. X & Mr. Y. Na innych scenach publiczność w ekstazę wprowadzą pochodzący z Iranu i osiadły w Stanach producent Dubfire Holender Ferry Corsten oraz Walijczyk Sasha wraz z gromadą muzyków z całego świata. [croz]
Rok 2013 należy do Witolda Lutosławskiego, dlatego w 100. rocznicę urodzin tego kompozytora większość muzycznych wydarzeń na rodzimym podwórku poświęcono właśnie jemu. I dobrze, bo nie wiedzieć dlaczego, polska muzyka współczesna wciąż kojarzy się głównie z Pendereckim, a przecież Lutosławski wielkim kompozytorem był! Dziewiąta edycja festiwalu „Chopin i jego Europa” to również ukłon w stronę jego twórczości. Dwa tygodnie pod szyldem „Od Chopina do Lutosławskiego” to prezentacja największych arcydzieł muzyki XIX-wiecznej w konfrontacji ze współczesnością. Standardowe wykonania Chopina, Strawińskiego, Verdiego i jubilata zostaną poszerzone o eksperymentalne formy, które coraz częściej wydają się interesujące z perspektywy konserwatywnego słuchacza. Usłyszymy 70-minutową „rekompozycję” preludiów Chopina autorstwa Zygmunta Krauzego oraz zobaczymy (!) dwa koncerty fortepianowe Chopina bez fortepianu. To wydarzenie, będące równocześnie koncertem i spektaklem teatralnym, jest jedną z najbardziej intrygujących pozycji w programie. [is]
Bóg tak chciał
16.08
Chopin i inne chłopaki
i festival
gdańsk Centrum Stocznia Gdańska ul. Wałowa 27a www.ifestival.illegalbreaks.com
Sopot Sfinks700 ul. Mamuszki 2 start: 21.00
IMPREZA Romare to dziecko sampli. Jego muzyka mocno zakorzeniona w hip-hopie odznacza się mocnym bassem i idealnie dobranymi proporcjami pociętych wokali. Wszystko to połączone miłością producenta do afrykańskich brzmień. Nie ma jednego określenia na styl, który prezentuje Romare. A to zrobi kawałek footworkowy, a to garage’owy, albo house’owy to po prostu klubowa muzyka eksperymantalna najlepszego sortu. [kp]
Literacki sopot
16-20.08
Sopot www.literackisopot.pl
FESTIWAL W połowie sierpnia miasto znane głównie z deptaka i molo, gdzie lans ściele się gęsto przez cały ciepły sezon, dowartościuje również kulturę. I to nie byle jaką, bo literacką, ba! - mało tego – w dodatku skandynawską i islandzką. Festiwal Literacki Sopot zaprasza z tej okazji na cykl spotkań, warsztatów, akcji miejskich, wydarzeń dla dzieci oraz towarzyszących imprez muzycznych i pokazów filmowych, wszystko w klimacie lata z najzimniejszą literaturą. [amz]
The Upbeats
FESTIWAL
Stocznia się zatrzęsie
Tegoroczna odsłona i festivalu będzie już trzecią edycją trójmiejskiego święta muzyki d’n’b. Wnętrza klubu Centrum Stocznia Gdańska trząść się będą od mocarnych dźwięków generowanych przez mistrzów gatunku. Zagra Gooral, mistrz etno elektro, który zaprezentuje materiał z nowego albumu. Wilkinson, czyli świeża zdobycz uznanej wytwórni Ram Records, wcześniej tworzył także pod skrzydłami Hospital Records. Uznanie zdobył nie tylko własnymi produkcjami, lecz także świetnymi miksami. Usłyszymy też Audio, czyli pochodzącego z Wielkiej Brytanii didżeja i producenta, który na scenie muzycznej działa już od lat 90. Pojawią się teź The Upbeats czy Visionobi. Skład uzupełnia Rockwell, który za nowatorskie i dopracowane pod każdym względem produkcje zyskał uznanie wielu fanów d’n’b oraz artystów takich jak Chase & Status. Będzie głośno! [matad]
Soundrive
16-18.08
Projekt P
Gdańsk Klub B90 www.festival.soundrive.pl
iamamiwhoami
FESTIWAL
Karta dźwiękowa
Organizatorom Soundrive należą się ukłony za odwagę. Niewielu animatorom życia muzycznego w naszym kraju udaje się ściągnąć tak okazałą ekipę młodych, nieznanych szerzej, ale przecież coraz popularniejszych artystów sceny niezależnej. W ciągu trzech dni festiwalu na scenie zaprezentują się m.in. ekscentryczny Nowozelandczyk Connan Mockasin, nieokrzesanie rockowy Turbowolf, mroczni i przejmujący Esben And The Witch czy rewelacyjni, popowo-shoegazowo-nowofalowi Still Corners. Gwiazdą drugiej edycji festiwalu będą Szwedzi z iamamiwhoami. Nikt, kto trzyma rękę na pulsie gitarowego niezalu, nie może minąć tej imprezy! [rar]
20.08
Roger Waters
Warszawa Stadion Narodowy al. Poniatowskiego 1 start: 17.30 • wstęp: 198-660 PLN • www.livenation.pl
20-22.08
WARSZAWA Kino Praha ul. Jagiellońska 26
Praskie Lato Filmowych Przedpremier
KONCERT
Raz młotkiem, raz młotem
Już od ponad 30 lat Roger Waters karmi fanów rocka miksem swoich traum z dzieciństwa i paranoi dorosłości, które zdefiniował na albumie „The Wall” Pink Floyd. Dwupłytowe wydawnictwo było jednym z najbardziej charakterystycznych albumów nie tylko tej grupy, lecz także muzyki rockowej w ogóle. Wywołało tyleż zachwytów co niesmaku – artystyczne pretensje grupy, a głównie samego Watersa urosły tu do iście gigantycznych rozmiarów, co najlepiej oddawały prezentacje scenicznie materiału pełne operowego wręcz rozmachu. I choć Waters rozstał się z kolegami niewiele później, wciąż wraca do swego opus magnum, opowiadając dzieje upadłego rockmana Pinka i rozbijając mur (dosłownie i w przenośni) między sceną a publicznością. [rar]
Kadr z filmu „Ci, którzy żyją i umierają”
KINO
Praskie Festiwale
W trakcie trzech dni trwania wydarzenia warszawscy kinomani będą mogli zobaczyć filmy wprost z największych światowych festiwali filmowych, takich jak te w Wenecji, Cannes czy ten od indie komedii o dziwnych ludziach, którzy nagle zaczynają się kochać w rytm The Smiths. W programie wydarzenia znajdziecie takie tytuły jak „Vincent chce nad morze” – film drogi opowiadający historię chorego na zespół Tourette’a Vincenta, czy „Meteora”, która nosi ten sam tytuł co płyta Linkin Park, ale opowiada o życiu mieszkańców dwóch klasztorów położonych w Grecji. Oprócz tego będziecie mogli zobaczyć takie tytuły jak „Oh Boy” czy „Ci, którzy żyją i umierają”. Większość tytułów na tej liście to o dziwo filmy niemieckie i żaden nie jest o policjancie i jego psie... Kto by pomyślał! [kp]
24.05-17.07 Warszawa Lokal 30 ul. Wilcza 29a/12
Filip Berendt
czerwiec Warszawa Sala Kongresowa PkiN pl. Defilad 1 start: 19:00 • wstęp: 200-600 PLN www.rak.tosieleczy.pl Koncert Była zawsze blisko muzyki, ale nigdy nie wiązała znią przyszłości. Na szczęście los (a raczej Mike Batt) sprawił, że Katie Melua przestała marzyć o karierze polityka i na poważnie zajęła się komponowaniem. Dla niedoinformowanych: wokalistka została ambasadorką kampanii społecznej „Rak. To się leczy!” i w ramach tej akcji wystąpi w Warszawie. Całkowity dochód ze sprzedaży cegiełek zostanie przeznaczony na walkę z rakiem. [maj]
21.08
The Flying Eyes
Poznań Pod Minogą ul. Nowowiejskiego 8 start: 19.00 • wstęp: 40-50 PLN • www.ceremonybooking.wordpress.com
Próba Dźwięku
21-23.06
Tychy Browar Obywatelski ul. Browarowa 7 www.probadzwiekufestiwal.pl
FESTIWAL Muzyka nie zna Audiojack granic. Dlatego dobre festiwale znajdziecie w Krakowie, Warszawie, Wrocławiu, no i w... Tychach. Organizatorzy kolejnej edycji Próby Dźwięku oprócz twórców takich jak Audiojack czy Jan Blomqvist zaprosili też najciekawszych polskich producentów. Warto zwiedzić nowe miasto z dobrym soundtrackiem w tle. [kp]
Cudawianki
22.06
Gdynia www.cudawianki.eu FESTIWAL Pogoda za oknem cudowna – najlepiej rozkoszować AYO się nią nad morzem. Kolejną odsłonę Cudówwianek uświetni występ artystów naprawdę fajnych, takich jak AYO czy Julia Marcell. Będzie też L.U.C., któremu nigdy mało występów opłacanych przez podatników. [kp]
Y’akoto
22.06
Warszawa Palladium ul. Złota 9 start: 19.00 • wstęp: 85-130 PLN www.goodmusic.com.pl KONCERT Y’akoto, porównywana do Amy Winehouse czy Lauryn Hill, ma plan podbić serca polskich fanów. Niemiecka wokalistka z Afryką we krwi śpiewa ładnie, wygląda świetnie i ma szansę stać się kolejną ulubienicą słuchaczy z naszego kraju. [kp]
Mariza
23.06
WrocŁaw Hala Orbita ul. Wejherowska 34 start: 20.00 • wstęp: 50-200 PLN KONCERT Mariza, która często porównywana jest do Amalii Rodrigues (królowej muzyki fado), już 28 czerwca wystąpi we wrocławskiej Hali Orbita. Pierwszy album artystki pokrył się poczwórną platyną. Jej muzyka to pełna pasji mieszanina: od smutku, przez zazdrość, aż do żalu. Według krążących opinii koncerty Marizy elektryzują, brutalnie wydobywając z człowieka najgłębiej ukryte uczucia. Wstyd przegapić. [maj]
TRASA
Dobre loty
The Flying Eyes chyba czują się u nas jak w domu, bo ich sierpniowa trasa będzie już czwartą wizytą w Polsce. Tegoroczne sześć koncertów w największych miastach Polski to przygrywka do wydania bardzo mocno promowanej płyty „Lowlands”. Współfinansowany przez Kickstarter album ukazał się pod koniec lipca, dokładnie na miesiąc przed początkiem polskiej części trasy. Czas pokaże, czy spadkobiercy Danziga i The Doors przebiją się dzięki niemu do czołówki amerykańskiego rocka. Już bez tego zdobywają jednak wszystkie możliwe laury, supportując też najbardziej rozpoznawalne marki w branży z The Raveonettes i The Black Angels na czele. Koncerty chłopaków z Baltimore to jednak kompletnie inna bajka niż studyjne nagrania. Bluesowe rytmy i demoniczne zaśpiewy łamane są dzikimi jazdami, od których aż czuć piach w zębach. Supportem na całej trasie będą Golden Animals. Ten mieszkający na pustyni damsko-męski duet brzmi jak The White Stripes, które nad wygłupy w klipach przedkładało oglądanie westernów po narkotykach. [mk] Pozostałe koncerty: • 22.08 · Gdynia · Desdemona · ul. Abrahama 37 · start: 19.00 · wstęp: 40-50 PLN • 23.08 · Warszawa · Harenda · ul. Krakowskie Przedmieście 4/6 · start: 19.00 · wstęp: 40-50 PLN • 24.08 · Kraków · Kawiarnia Naukowa · ul. Szeroka 10 · start: 19.00 · wstęp: 40-50 PLN
21.08
Jason Mraz
Warszawa Palladium ul. Złota 9 start: 19.00 • www.go-ahead.pl
Koncert
Mraz akustycznie
Tegoroczne wakacje obfitują w koncerty z cyklu „po raz pierwszy w Polsce”. Jason Mraz zalicza się do zacnego grona wykonawców, na których fani w naszym kraju musieli trochę poczekać. Doczekali się jednak i już 21 sierpnia będą mieli okazję ujrzeć swojego idola na żywo. Jeśli nie kojarzysz, kim jest ten człowiek, to uprzedzam: nie przeczytasz o nim na portalu plotkarskim, nie znajdziesz żenujących zdjęć w internecie. Samego siebie określa skromnie mianem muzykującego kelnera, który nawet nie marzył, że jego utwory znajdą się na listach przebojów. Tymczasem pierwsza płyta pokryła się platyną, a kawałek „I’m Yours” nie schodził z listy Billboard Hot 100 przez 76 tygodni. Miłośnik zdrowej żywności, aktywny działacz charytatywny, posiadający własne uprawy awokado w Kalifornii. Jego koncerty to przede wszystkim porządna dawka optymizmu, wyśpiewana najbardziej słonecznym głosem, jaki znam. Czego chcieć więcej? Smutną wiadomość zostawiam na koniec: bilety wyprzedane, szczęśliwcom gratulujemy.[maj]
22-25.08
Tauron Nowa Muzyka
Katowice Dolina Pięciu Stawów www.festiwalnowamuzyka.pl
DJ Koze
Moderat
Skream
KONCERT
Na deser
Po edycji, która stanowiła zamach na Off Festival, a nawet po części na Open’era, Nowa Muzyka zmienia kierunek. Tym razem bierze na celownik Audioriver i w dodatku po rocznej banicji wraca na teren katowickiej kopalni. Tegoroczna edycja jest bowiem mocno skoncentrowana na bardziej tradycyjnej elektronice, ale pokazuje za to jej bardzo szerokie spektrum. Głównymi atutami ósmej odsłony Taurona będą występy naczelnego ucznia Aphex Twina – Squarepushera, Two Fingers, czyli najnowszego projektu Amona Tobina, oraz spektakularny powrót Moderat, wspólnego projektu Apparata i Modeselektora, głównych pupilów festiwalu. Filarami line-upu będą też na pewno brawurowy i przełamujący granice Venetian Snares, legenda brytyjskiego techno – LFO, obdarzony świetnym głosem i charyzmą Jamie Lidell, syryjski guru dabke Omar Souleyman, dubstepowy protoplasta Skream czy DJ Koze, który po ośmiu latach milczenia powrócił w wielkim stylu z nową płytą. Nową muzykę na Nowej Muzyce reprezentować będą m.in. Thundercat, Holly Herndon, Deptford Goth, MMOTHS, BadBadNotGood czy Zebra Katz, a swoje sceny na potrzeby showcase’ów otrzymają wytwórnie Mik Musik oraz Numbers. Resztę znakomitego line-upu znajdziecie na stronie wydarzenia. Dla nas jednak wszyscy wymienieni to wystarczająca przynęta, by ponownie zwabić nas do Katowic. [croz]
23.08 Warszawa MuzeumWoli ul. Srebrna 12
Gre do Woli
24.08-08.09
Sitofest
Warszawa www.artkiosk.net
Muzeum Woli
AKCJA
12 gniewnych wokalistów
Mieliście kiedyś ochotę trochę nawrzucać typowi, który słucha Weekendu o trzeciej nad ranem, albo tej babce, która zawsze o 22.02 wrzeszczy, że jesteście za głośno, nawet jeśli siedzicie wtedy, czytając książkę? Sąsiedzi nie zawsze są idealni, ale warto czasem docenić fakt, że mogliby być gorsi. I można im to przekazać. Na przykład przy pomocy specjalnie zadedykowanej piosenki. I to nie byle jakiej, lecz wykonanej na żywo przez eksperymentalny chór. Taką okazję da inicjatywa przygotowana przez zmieniające wizerunek Muzeum Woli. Na balkonie pałacyku otoczonego przez peerelowskie bloki ze specjalnym koncertem życzeń wystąpi chór Gre Badanie. Muzycy będą śpiewać piosenki wybrane przez mieszkańców, i to we własnej (eksperymentalnej) aranżacji. Chór przygotował już listę utworów, ale każdy może dodać swój ulubiony hit i jeśli zbierze wystarczająco dużo głosów, zespół wokalistów go odśpiewa. Może być ze specjalną dedykacją dla pana spod 5. Czy możemy wszyscy iść i zagłosować na kawałek Merzbowa „Minus Zero”? [kp]
Festiwal
SITOFiESTa
Sitofest to efekt wieloletniej współpracy i wzajemnej inspiracji warszawskich i berlińskich pracowni sitodruku. Ekipa jest silna – podczas festiwalu siły łączą Pracownia Sitodruku Sito, V9, Kwiaciarnia Grafiki, Czentrifuga, Mehr Siebdruck i Hex Mex. W tym roku inicjatywaw wyraźnie się rozkręca, zaplanowano bowiem nie tylko wystawy i warsztaty, lecz także koncerty (m.in. The Saturday Tea, Summer Schatzies, Black Coffee), akcje miejskie (wyklejanie miasta własnoręcznie zrobionymi plakatami czy sitofiestę nad Wisłą, podczas której będzie można wydrukować sobie coś fajnego na koszulce), pokazy filmów i rajd rowerowy po mieście śladami sitodruku. Centrum zdarzeń będzie offowa świetlica V9 – na podwórku przy Hożej. Będzie można spotkać artystów i podpatrywać, jak pracują – w trakcie festiwalu zaprojektują i wydrukują oni festiwalowy zin. Festiwal jednak ma się rozlewać po mieście, nie wiadomo więc, gdzie natraficie na sitoślady. Rozglądajcie się czujnie. [syka]
sierpień Capleton
22-24.08
Bielawa www.regalowisko.pl
23-25.08 Rogowo www.ploetzlich.net
Nagle nad Morzem
30.08 Warszawa Spokojna 15 ul. Spokojna 15
James Holden
FESTIWAL Od 15 lat nad Zbiornikiem Sudety zbiera się śmietanka światowego i polskiego reggae, aby bawić się do muzyki miłej, pozytywnej i tylko trochę jednostajnej. Będzie miło regowo, dancehallowe i radośnie. [dup]
Warszawa Singera
24.08-01.09
Warszawa www.festiwalsingera.pl
FESTIWAL Chociaż ulica Próżna (w połowie) wygląda tak, jakby wojna ominęła Warszawę, a plac Tomasz Stańko New York Grzybowski przyciąga uwagę Quartet nowym drapaczem chmur Cosmopolitan, to jedno się nie zmienia – coroczny festiwal kultury żydowskiej „Warszawa Singera”. W tym roku po raz 10. rządzić tam będą muzyka klezmerska, śpiewy synagogalne, teatr żydowski, koszerna kuchnia i artyści, o których pewnie i tak niewiele wiecie. Może warto ich poznać? [is]
Uruchomucho
25.08 i 01,09.09
Warszawa Kordegarda Krakowskie Przedmieście 15
Cykl Jak zwykle galeria Kordegarda nie zapomina o promocji młodych polskich talentów sztuki muzycznej. W tym roku na trzech koncertach w ramach Uruchomucho pojawią się między innymi Olga Matuszewska, Lil Ironies czy Donut. [kp]
PolCon
29.08-01.09
Warszawa Politechnika Warszawska Plac Politechniki 1 www.polcon.waw.pl
Dixon
FESTIWAL
MPREZA
Niemiecki house przejmuje polski świat muzyki elektronicznej i jest z tego dumny. Ale jak to ludzie z Berlina, organizatorzy nowego nadmorskiego festiwalu nie mają klapek na oczach. Dlatego oprócz klimatów bardziej 4 na 4 pojawią się też przedstawiciele bardziej połamanych brzmień, tacy jak choćby Jazzsteppa, zespół powracający do Polski, aby ponownie pokazać nam, jak się robi na żywo dubstepowy show. Oczywicie to jednak nie oni są najistotniejszymi postaciami wydarzenia. Dla nas jednoznacznie głównymi gwiazdami są legendarny DJ Dixon i fantastyczny brytyjski house’owy duet Detroit Swindle, którzy zagrają w Rogowie live. Nie przegapcie, bo w line-upie znalazło się 100 wykonawców z całej Europy. Do zatańczenia! [dup]
James Holden to cierpliwy koleś. Nad swoim debiutem pracował około sześciu lat. Tyle samo zajęło mu ukończenie drugiej płyty – tegorocznego, olśniewającego „The Inheritors”. Pochodzący z brytyjskiego Exeter muzyk zaczynał od trance’u i minimal techno. Przez lata nadawał swojej muzyce nową głębię, wzbogacając ją o ambientowe i elektroakustyczne elementy oraz doskonaląc tym samym syntetyczną i miejscami mocno nieprzejrzystą formę. James nie zajmuje się jednak jedynie eksperymentowaniem. Gdy nie nagrywa własnych kompozycji, tworzy jedne z najlepszych miksów w całym elektronicznym biznesie i pewnie z tej strony pokaże się w Warszawie. Koniecznie wpadnijcie, żeby zobaczyć w akcji jednego z najbardziej inspirujących muzyków młodego pokolenia. [croz]
Z Niemiec do Polski
30.08
Konstelacje
Warszawa Och-Teatr ul. Grójecka 65 start: 19.30 • wstęp: 43-80 PLN • www.ochteatr.com.pl
Rzemieślnik
30.07-8.09
Karolina Breguła Warszawa Centrum Sztuki Współczesnej Zamek „Wyjście” Ujazdowski
ul. Jazdów 2
AKCJA Fani fanasy w Polsce nigdy nie musieli narzekać. Jeśli jakiś rodzaj literatury jest na światowym poziomie w Polsce to właśnie historie innych światów, stworów i czasów. Jednak słowa to na konwencie nie wszystko. Komiksy, spotkania z pisarzami, ludzie w dziwnych strojach, gry, manga wszystko co wam się kojarzy z nerdem znajdziecie na terenie warszawskiej Politechniki. Uważajcie na neckbeardy. [kp]
DJ Aphrodite
30.08
Warszawa Basen ul. Konopnickiej 6 start: 22.00 • wstęp: 25 PLN IMPREZA Aphrodite na scenie elektroniki funkcjonuje od ponad dwóch dekad. W 1988 założył swój własny klub, 10 lat później stworzył własny label a teraz przyjeżdża do Polski, aby uczyć nas czym jest dobre d’n’b i na czym polega prawdziwe jungle. [kp]
TEATR
WYSTAWA
Och-Teatr i Polonia to jedne z nielicznych teatrów w Polsce, gdzie sezon wakacyjny nie oznacza przerwy w pracy na scenie. Wręcz przeciwnie, aby wypełnić pustkę warszawskich instytucji, matka Janda i córka Seweryn pracują ze zdwojoną siłą, proponując widzowi także premiery. Na deskach Och-Teatru już pod koniec sierpnia będziecie mogli zobaczyć „Konstelacje”. Na stronie teatru czytamy: „To piękna, dwuosobowa sztuka o przeznaczeniu, o tym, jak z pozoru błahe, codziennie wydarzenia wpływają na nasz los. A w tle – matematyka, fizyka kwantowa i teoria kosmosu. Tajemniczy, na wpół poetycki, wzruszający, a momentami niezwykle dowcipny tekst”. Szekspir to może nie jest, ale jak na wakacyjną nudę taki teatr nam odpowiada. [is]
Robotnicy sztuki to ci, których na wystawie nie zobaczymy, a bez których galeria nie mogłaby funkcjonować. Bez technicznych, organizatorów, koordynatorów projektów, których często nie uwzględnia nawet lista podziękowań, i nawet najlepszy artysta byłby po prostu bezradny. „Wyjście”, film Karoliny Breguły pokazywany w Video Room CSW Zamek Ujazdowski, to parafraza filmu „Wyjście robotników z fabryki Lumière w Lyonie”. Tym razem bohaterami będą jednak robotnicy sztuki, pracownicy CSW, obecni i ci, którzy współpracę z instytucją już zakończyli. Film o robotnikach w fabryce sztuki to jednocześnie próba opisania działań galerii, które produkują sztukę, tak jak fabryki wytwarzają inne, materialne dobra. Z drugiej strony obrazuje on trwający już trzy lata konflikt między dyrektorem CSW a pracownikami. Konflikt doprowadził już do wielu zwolnień, ciekawe, czy i tym „Wyjściem” ktoś wyleci. [alek]
Teatr w czasach posuchy
Tylne wyjście
31.08
Goran Bregović
Wrocław Zajezdnia MPK ul. Grabiszyńska 184 start: 17.00 • wstęp: 50-90 PLN • www.wrock.pl
31.08
The Color Run
Warszawa www.colorfun.pl
Akcja
Zabawne bieganie Koncert
Symbol w symbolu
Gorana Bregovicia nie trzeba nikomu przedstawiać. Król muzyki bałkańskiej, łączący idealnie folklor ze współczesną europejską nutą, a zarazem jeden z niewielu wykonawców, dzięki którym muzyka ludowa utrzymuje się na rynku muzycznym. W Polsce znany jako ten, który nagrał płytę w duecie z Kayah, ojciec jednego z obowiązkowych kawałków każdego polskiego wesela. Muzyczny symbol Bałkanów wystąpi w ramach kolejnej edycji festiwalu wROCK for Freedom w zajezdni autobusowej, która jest z kolei symbolem rodzącej się w latach 80. wrocławskiej „Solidarności”. Jeśli nie stać was na wycieczkę na Bałkany, to proponuję pójść na ten koncert – odczujecie na własnej skórze tamtejsze brzmienia ludowe, a najbardziej znane utwory Bregovica staną się nieodłączną częścią każdej imprezy.[maj]
31 sierpnia w okolicy Stadionu Narodowego będzie sportowo i kolorowo. Prze_bieg ColorFun 5km to okazja, by wypocić się w dobrym towarzystwie, bez napinki na bycie pierwszym na mecie. Nie jest to event, na którym pobijecie życiowy rekord, a nawet jeśli wam się to uda, prawdopodobnie nikt nie zwróci na to uwagi. Tu cel jest zupełnie inny. Organizatorzy akcji nawołują, byście wykrzesali z siebie maksimum dobrego humoru, co ma w zupełności wystarczyć do ukończenia tego biegu. Na mecie wszyscy będą zwycięzcami: doświadczeni zawodnicy, którzy robią piątkę w 20 minut, początkujący biegacze, dla których dystans pięciu kilometrów to Everest, oraz uczestnicy na wózkach pokonujący naszą trasę wspólnie, w jednym szeregu z osobami pełnosprawnymi. A do tego wszystkiego po całej awanturze będziecie musieli się porządnie wykąpać, nie tylko dlatego, że się spocicie – każdy z biegaczy zostanie obsypany kolorowym proszkiem. Tak więc zakładajcie białe ciuchy, z którymi nie żal będzie się rozstać, i biegiem pod stadion ostatniego dnia sierpnia! [amz]
31.08
Videozone
Jaworzno Hala widowiskowa MCKIS ul. Grunwaldzka 80 wstęp: 12-25 PLN • www.videozone.pl
IMPREZA
Bitwa na obrazki
Dada Life
Bycie VJ-em to nie jest prosta sprawa. Pijane laski proszące cię o puszczenie Rihanny, którym trudno wytłumaczyć, że chociaż masz komputer i mikser, to jesteś tu od czegoś zupełnie innego. Właściciele klubów, którzy nie rozumieją, po co mają komuś płacić, skoro na ekranie można włączyć MTV albo Vivę. Na szczęście powoli wszystko się zmienia i coraz więcej organizatorów imprez zaczyna postrzegać wizuale jako nieodłączną część imprezy. W Jaworznie od pięciu lat (!) odbywa się międzynarodowy festiwal vidżejski Videozone, gdzie prezentuje się najświeższe trendy we współczesnej sztuce vidżejingu. W ramach festiwalu twórcy z całego świata biorą udział w bitwie na obrazy przy muzyce najlepszych didżejów z Polski. Videozone to superokazja do imprezowania i zapoznania się z klubową sztuką wizualną. [jul]
#8 FESTIWAL TAURON NOWA MUZYKA KATOWICE – 22—25.08 2013
AMON TOBIN PRESENTS TWO FINGERS DJ SET / SQUAREPUSHER LIVE / BRAND BRAUER FRICK ENSEMBLE LIVE / MODERAT LIVE / JAMIE LIDELL LIVE / SKREAM FEAT. SGT. POKES / JON HOPKINS LIVE / LFO / VENETIAN SNARES / TOSCA / BADBADNOTGOOD LIVE / THUNDERCAt LIVE / NUMBERS SHOWCASE: JACMASTER /
SPENCER / SOPHIE / REDINHO / DEADBOY / + VERY SPECIAL GUEST OMAR SOULEYMAN
–
ZEBRA KATZ LIVE / DJ KOZE / ZA! / DARKSTAR / HOLLY HERNDON / SID LE ROCK / DEPTFORD GOTH / UL/KR / JETS [MACHINEDRUM & JIMMY EDGAR] / MMOTHS / NIWEA / ROBAG WRUHME / COMA / OCET Warszawa / DARLING FARAH / SOHN / MIMETIC / SHERWOOD Palladium PINCH / LONDON GRAMMAR / DAWN DAY NIGHT / ul.&Złota 9 YOSHI / VLADISLAV DELAY / GREGOR start: 19.00 HORIKAWA • wstęp: 100-120 PLN www.knockoutprod.net SCHWELLENBACH / MIK MUSIK SHOWCASE / KAMP! / NOVIKA / OSZIBARACK /
30.06
Neurosis
–
www.festiwalnowamuzyka.pl www.facebook.com/nowamuzyka bilety:www.ticketpro.pl, www.ticketportal.pl, www.biletin.pl, www.muno.pl Sponsor główny:
Organizator:
Organizator:
Współorganizator:
Partnerzy:
Patroni medialni:
Boogaloo Beach Bar
Trochę fajnie, trochę mambo
Tak się ostatnimi czasy w Warszawie fajnie porobiło, że można się wreszcie przechadzać nad Wisłą na niemal całej długości jej miejskiego lewego brzegu, napotykając po drodze rozmaite bardzo przyjemne miejscówki. Zaczynając od Cypla Czerniakowskiego, dojdziemy aż do żoliborskiej plaży (na wysokości ul. Krasińskiego), gdzie rozgościł się niedawno Boogaloo Beach Bar. Boogaloo to nazwa tańca i związanej z nim muzyki, popularnych w latach 60. w Stanach – takie trochę r’n’b, trochę mambo, trochę soul. I podobnie jest w Boogaloo Beach Barze – trochę fajnie, a trochę mambo. Na bardzo ładnej, szerokiej plaży wyrósł śliczny, kolorowy, drewniany bar i takiż taras, ozdobiony trzcinowymi akcentami i kolorowymi lampionami – przyjemny, dopracowany, wręcz designerski plażowy klimat. I wszystko byłoby pięknie, gdyby w sam środek tej wakacyjnej oazy nie wpakowały się parasole Coca-Coli, po prawej nie przyczaił się namiot Carlsberga, a po lewej nie wyrósł wielki grzyb Kasztelana. Pewnie, że ze sponsorem taniej, ale czasy piwnych ogródków nad Wisłą na szczęście dawno minęły, a obrendowane parasole bardzo rażą oczy gości rozpieszczonych przez wysyp kolejnych dopracowanych miejscówek z pomysłem. Natrętnemu brendingowi mówimy nie! Natomiast samemu Boogaloo Beach Barowi mimo wszystko mówimy tak! Kupił nas między innymi drinkami na bazie świeżych owoców i oryginalnym barbecue (zjedliśmy doskonałego karaibskiego pieroga z salsą, świeżymi warzywami i przepysznym nie wiadomo czym, które było doskonałe – 14 PLN). Dość zabawne było też to, że gdy zamawialiśmy jedzenie, kucharz powiedział, że kiedy będzie gotowe, to zatrąbi, po czym po chwili rzeczywiście zatrąbił. Do tego w głośnikach jamajsko-funkowo-soulowo-hiphopowe klimaty, piaseczek pod stopami, woda przed oczami i jest pięknie. W Boogaloo można też załapać się na zajęcia dancehallowe, warsztaty afrykańskich tańców i tego typu rozrywki. Co tam komu w duszy trąbi. [Ola Wiechnik] ul. Wybrzeże Gdyńskie 2 godziny otwarcia: codziennie od 12.00 do ostatniego gościa www.boogaloobar.pl tel. 503 151 839
Local Cafe
Klątwa ursynowskiego krzyża
W miejscu gdzie przez ostatnie dwa lata niczym samotna kawiarniana wyspa wśród morza betonu działała Cafe Roskosz, w cieniu krzyża największego kościoła na Ursynowie, otworzyło się nowe miejsce. Podobno nazywa się Cafe Local. Podobno, bo szyld wciąż informuje, że miejsce jest Roskoszą. W ogóle niewiele się tu zmieniło. Wystrój – meble i akcesoria z PRL-u – pozostał nietknięty po poprzednich właścicielach. Pojawił się natomiast miły i wygodny letni ogródek. Nowe zwyczaje zapanowały za barem. Dotychczas przy Wiolinowej można było się napić bardzo dobrej kawy – teraz nie dość, że kawa niedobra, to jeszcze na prośbę o frappe z mlekiem skądinąd bardzo sympatyczny barman poinformował nas, że nie ma mleka, i zamykając na chwilę lokal, pobiegł do pobliskiego spożywczaka. Szkoda, że nie kupił też jakiejś drożdżówki, bo okazało się, że w Localu nie ma akurat niczego do jedzenia. Szczęście dopisało natomiast mojej koleżance, która zamarzyła o coli. Ze świecącej pustkami lodówki wyciągnęła ostatnią butelkę. W ofercie alkoholowej są piwa Tyskie i Żubr oraz kilka standardowych rodzajów mocniejszych trunków. Ambicją Cafe Local jest budzenie Ursynowa, tak przynajmniej informują plakaty – dzielnicę na nogi ma stawiać program wydarzeń kulturalno-artystycznych na sporym placu przed kawiarnią. Opis wydarzenia na fejsie zaprasza na występ lokalnego didżeja, pokaz breakdance’u oraz „GRAFFITI JAM z prawdziwego zdarzenia” i kiermasz płyt – to dla ducha. Dla ciała organizatorzy zapewniają grill. Obawiam się, że te atrakcje nie wystarczą, aby obudzić kogokolwiek. PS Zapuściwszy się do toalety, natknąłem się na bardzo ładny szyld, który zamiast dumnie wisieć nad wejściem, stał ukryty w małej salce obok WC. To zesłanie spotkało go zapewne dlatego, że nosi on brzemię nieporadności twórcy i widnieje na nim napis „Local Coffe”. Taka niedoróbka, trochę jak cały Local, który mimo potencjału robi sporo, aby go zmarnować. [Paweł Lachowicz] ul. Wiolinowa 2 godziny otwarcia: pon.-ndz. 11.00-24.00
Niecodzienna
Przydomowo
Kilka parasoli, cztery stoliki, ładny drewniany bar, ekspres do kawy, trochę kwiatów. Jest też lemoniada serwowana w zabawnych buteleczkach, kilka kawałków ciast na paterze. Za ladą uwijają się mili, ładni, młodzi ludzie. To dzieci i przyjaciele dzieci właścicielki domu i samej knajpki Luni Bonder. Bo Niecodzienna to letnia mikrorestauracja rodzinna – otwarta w przydomowym ogródku, na eleganckim osiedlu domków jednorodzinnych na Sadybie, blisko siedziby TVN. Właścicielka sama gotuje, dzieciaki podają do stołu. Pomimo że jest domowo, wybór potraw jest spory i codziennie można zjeść coś innego – można trafić zarówno na burgery, schab, potrawkę z kurczaka, jak i łososia z ryżem. Codziennie jest też coś wegetariańskiego, do dyspozycji gości pozostaje też „Strefa dobra” z wyborem potraw wegańskich i bezglutenowych. My przetestowaliśmy zestaw z falafelem (falafel za bardzo „nadmuchany”, ale podawany w towarzystwie smacznego hummusu, sałatki i serków, 20 PLN) oraz sałatkę z kozim serem (17 PLN), a także lemoniadę (bardzo dobra, 6 PLN) i stanowiące bardzo miłą kropkę nad „i” ciasto pomarańczowe serwowane z pomarańczowym sosem (pycha, 8 PLN). Całość robi wrażenie, jakbyśmy wpadli do sąsiadów na obiad – i to jest chyba główna atrakcja lokalu, bo kulinarnie z nóg nie zwala. Aha, Niecodzienna otwarta jest do końca lata. [Sylwia Kawalerowicz] ul. Kołobrzeska 7 godziny otwarcia: pon.-ndz. 10.00-19.00 tel. 508 658 007
BAO BAR
Niespocone pierożki
Pawilony przy al. Jana Pawła II powoli stają się kulinarnym, multikulturowym tyglem. Dobre libańskie placki z za’atarem, kebaby takie same jak wszędzie, najlepszy sejtan w azjatyckiej, wegańskiej garkuchni i przeciętna ucha w Klukovce. Do tego architektura rodem z Trzeciego Świata czy Sieradza – niewielkie klitki, jarzeniówki i biurowe kasetony, z którymi muszą walczyć tamtejsi najemcy. Po jedzeniu, w zależności od tego, na jakim etapie jest się w życiu, można tam też zaopatrzyć się w sex-shopie, kupić suknię ślubną lub popłakać na gejowskim karaoke. W lipcu do grona gastronomów walczących z głodem pracowników okolicznych biurowców dołączył Bao Bar, w którym serwowane są tradycyjne chińskie pierożki gotowane na parze. Z pierożkami niestety mam pewien problem, od kiedy jeden ze znanych panów recenzentów napisał, że „ich spocone ciałka drżą na jego widok”. Apetytu to nie zaostrza. Na szczęście te podawane w Bao Barze, zwane baozi, nie drżą, nie są spocone, a ich naprawdę spore cielska zachęcająco prezentują się w bambusowych koszykach. Do wyboru mamy siedem propozycji łączących etno z preferencjami Polaków: od klasycznej wołowiny, wieprzowiny i krewetek, przez soczewicę, po nieco zaskakujące w takim miejscu suszone pomidory z serem, szpinak oraz ser i ananas na słodko (14 PLN za siedem pierożków; zestawy można łączyć). Maczane w sosie sojowym, najlepiej wypadły wyraziste suszone pomidory, wieprzowinę przydałoby się przyprawić, a o podejrzanym, intensywnym zapachu krewetki wolałbym szybko zapomnieć. Cały kosz jest jednak sycący, w sam raz dla dwóch osób, które mają ochotę na przekąskę na poziomie przyzwoitego street foodu. W karcie jest też większy pieróg dabao z podrobami (4 PLN), zupa won-ton (12–30 PLN) i niezłe kimchi (7 PLN), które jak na azjatyckie standardy wydaje się trochę zbyt kwaśne, a za mało ostre. Jeśli komuś znudziły się wszędobylskie zupy pho i kurczaki w pięciu smakach, prawdopodobnie polubi chińskie pierożki. Za rok pewnie będą na każdej ulicy. [Mariusz Mikliński] al. Jana Pawła II 41a, pawilon 3 godziny otwarcia: codziennie 10.00-21.00 tel. 600 700 611
Centrum Zarządzania Światem
Miło
Pomijając fakt, że nazwa niezbyt przypadła nam do gustu, do Centrum poszliśmy bez uprzedzeń, nikt ze znajomych nie nastawiał nas ani na tak, ani na nie. Po prostu: nowe miejsce, sprawdzimy – może będzie warte przejazdu przez rzekę. Klubokawiarnia znajduje się na dwóch poziomach typowej praskiej kamienicy na Okrzei. Wpadliśmy tam w sobotę po południu, za oknem panował ponadtrzydziestostopniowy upał, więc dziękowaliśmy Bogu i obsłudze za bardzo dobrą lemoniadę. Przerywając ciąg jedzenia zup won-ton, w którym byliśmy od kilku dni, bez większego zastanowienia zamówiliśmy zupę, tyle że trochę bardziej wytworną – mianowicie z mlekiem kokosowym i krewetkami. Okazała się bardzo dobra i cenę miała rozsądną (16 PLN.) Na drugie danie skusiliśmy się na tylko tu w całej Warszawie dostępne placki alzackie. Ja na słone z serem i szynką, moja lepsza połowa na słodkie z jabłkami i cynamonem. Placki były idealnie cienkie i kruche, byliśmy szczerze zachwyceni. Chociaż fakt, że są „jedyne w Warszawie”, trochę ogranicza nam możliwość porównania. Od pracowników dowiedzieliśmy się, że jedzenie, napoje i kawka to nie wszystko, co planują właściciele, ale że środek lata to nie najlepszy moment na działania bardziej klubowe, w dolnej, piwnicznej sali nic na razie się jeszcze nie dzieje. Centrum Zarządzania Światem ma wszystko (oprócz nazwy), czego trzeba, aby stać się istotnym punktem na mapie Warszawy. Czasy dla kultury knajpianej na Pradze są ciężkie, ale wierzymy, że to tylko przejściowa posucha i że metro, które powstanie przed 2050 r., na pewno to zmieni. A gdy już zachwyceni nowoczesną koleją podmiejską znajdziecie się po tej fajniejszej stronie stolicy, skierujcie swoje kroki do CZŚ. Jest miło. [Kacper Peresada] ul. Okrzei 26 godziny otwarcia: pon.-ndz. 10.00-03.00 tel. 510 897 165
Wootwórnia
Pasztetowo i przetworowo
Kolejni uciekinierzy z korpo odnaleźli sens życia wśród garnków i sztućców. A w każdym razie próbują odnaleźć, bo zaczęli stosunkowo niedawno. Najpierw zaistnieli w świadomości bywalców rozmaitych kulinarnych imprez i targowisk. Agnes Woo prezentowała tam swoje pikantne przetwory z owoców i warzyw, Kuba zaś wyspecjalizował się w pasztetach i dumnie nosi miano Pana Paszteta. Ponieważ wszyscy wychwalali ich produkty, postanowili iść za ciosem i otworzyli knajpkę na Saskiej Kępie, tuż nad świetlico-kawiarnią Szara Cegła. W Wootwórni najfajniej jest zasiąść na dużym tarasie wychodzącym na ogród. Menu (trzy–cztery dania główne plus rozmaite przekąski) zmienia się codziennie, w weekendy jest bardziej ekstrawaganckie, w dni powszednie... powszednie. Zamówiliśmy zupę z cieciorki z pomidorami (bardzo dobra, 10 PLN), chrzanową z jajkiem od niejakiego Edka (dobra, 14 PLN), kurczaka w oliwkach i pomidorach z ryżem (bez zarzutu, 20 PLN), deskę serów (23 PLN), która trochę nas rozczarowała, ale przyznajemy, postawiliśmy na wersję ekonomiczną, a nie na kozie sery z zaprzyjaźnionego gospodarstwa (39 PLN), oraz deskę pasztetów (27 PLN), które były przepyszne. Zarówno sery, jak i pasztet serwowane są tu z domowymi przetworami – słodko-pikantnymi galaretkami, paprykową adjiką oraz czymś (bardzo dobrym) z buraczków. Na sam koniec zostawiliśmy sobie pysznego tatara z łososia (23 PLN), świetnie doprawionego wasabi i skropionego oliwą. Wyszliśmy najedzeni i usatysfakcjonowani. [Sylwia Kawalerowicz] ul. Królowej Aldony 5 godziny otwarcia: pon.-ndz. 10.00-22.00 tel. 603 697 259
nowe miejs Wars ca zawa
CocoR
Sigur Rós
Kraftwerk
osie
Pogłos / sero watość / lato
Rodzinny klimat
Tonący marynarz e, upiorne klaun y, ludzie-maszyn czerstwy chleb. y, rzesze hejteró What’s not to lik w, e, jak powiedzia mieszanką bitej ł Joey Tribiani n śmietany, dżem a d u i mięsa mielon i plenerowe konce ego. Letnie festiw rty trzeba kochać ale , żeby je przetrw ać. A to dopiero połowa Tekst: Kropiński, Peresada, Rakowski, Rejowski, Rozwadowski, Wiechnik Foto: www.bajerski.org, Drywień, Kropiński, Oliva Soto, Sarama
Na początek się trochę poegzaltujemy, ale okazja do tego solidna. Bo czy można napisać o koncercie Sigur Rós bez patosu, a jednocześnie unikając cynizmu negującego wszelkie emocjonalne i estetyczne uniesienia? Skłonności islandzkiego kwartetu do manieryzmu i egzaltacji są tak silne, że łatwo się skrzywić w obronie własnej duchowej równowagi. Z drugiej strony nie trzeba być zaraz neurotykiem, żeby ciężko westchnąć pod naporem przytłaczających dźwięków walących nie tylko po uszach, lecz także w miękkie części słuchacza. Dość powiedzieć, że kto tego wieczoru raz przynajmniej skrycie nie chlipnął, ten nie był naprawdę na koncercie Jonsiego i kumpli. Zresztą tracklista też trafiała w splot słoneczny – oszczędnie potraktowana najnowsza płyta „Kveikur” wyraźnie ustępowała miejsca hajlajtom z dyskografii Sigur Rós. Zagrany jako drugi słynny „Svefn-g-englar” z „Ágætis byrjun” był wstępem do prawdziwego „the best of...” – każdy kolejny potężny cios wątłych muzyków witany był dzikim wrzaskiem zachwyconej publiki. Introwertyczni, skupieni na swoich instrumentach artyści eksplodowali w strumieniach ostrych świateł bądź snuli delikatne dźwięki pomiędzy nastrojowymi lampkami rozstawionymi po całej scenie. Pogoda też dołożyła swoje trzy grosze – od tyłu amfiteatru zrywał się co chwilę gwałtowny wiatr – jakby kolejny efekt specjalny pod fale wzburzonego morza na hipnotyzujących wizualach do „Sæglópur”, opowiadającego przecież o tonących marynarzach. Finał zaś, łącznie z powalającym zakończeniem enigmatycznej płyty „( )”, utonął w deszczu. Mogło być lepiej? Chyba nie. Nie spotkaliśmy nikogo, kto nie wyszedłby z tego
koncertu emocjonalnie rozwalony, ale też totalnie szczęśliwy (choć z lekkim posmakiem smutku). Taki to paradoksalny zespół, ten nasz ukochany Sigur Rós. Kolejny dzień przyniósł kompletną zmianę nastroju. Wybraliśmy się do Basenu, dawno nieodwiedzanego warszawskiego klubu przy ul. Konopnickiej, gdzie swój ostatni koncert na trasie zagrały CocoRosie. Wieczór rozpoczęła Nomi Ruiz, znana ze składu Jessica 6. Mroczny rap w dusznym, seksownym klimacie okazał się nie tylko miłą przystawką, lecz także jednym z tych koncertów, po których w domu zaczyna się dokładnie przekopywać dyskografię muzyka. Nomi kupiła nie tylko nas, a zasłużone brawa zebrałaby pewnie nawet bez featuringu jednej z sióstr Casady. A siostry w ogóle były tego dnia cholernie rodzinne. Znane z fochów i małych gwiazdorskich grzeszków nie tylko karnie wskoczyły na scenę o zaplanowanej porze, lecz także zaserwowały nam ponad półtorej godziny jazdy głównie po najnowszych przebojach. Choć przeboje to w sumie niewłaściwe określenie, bo 90 procent tego, co działo się na scenie, przypominało flashback z koszmarnego snu lub bardzo ciężkie przygody z narkotykami. Zespołowi przez prawie cały koncert towarzyszył w wizualach najstraszniejszy klaun świata, którego postać pulsowała wśród zakłóceń jakby żywcem wyciągniętych ze zjechanej kasety wideo. Był klaun, był rodzinny klimat, nie mogło zatem zabraknąć dzieci. Kilka utworów wraz z zespołem wykonała kilkuletnia urocza blondynka, która z gracją kupiła tłum wypełniający każdy zakamarek klubu. Na psychodelicznych doznaniach się jednak nie
skończyło. Spółka autorska CocoRosie po raz kolejny udowodniła, że stanowi absolutny światowy top pokręconej muzy. Było ciężko i parno od bitów, lirycznie, słodko i strasznie, ale ani przez chwilę nudno. Siostry, oprócz Nomi i dziewczynki, gościły na scenie jeszcze trzech panów. Jak zwykle największą owację zebrał beatboxer. Co najśmieszniejsze, przed samym koncertem zastanawialiśmy się, czy ktoś jest w stanie pobić znaną z poprzedniej trasy i dysponującą dosłownie gigantycznym oddechem czarnoskórą dziewczynę. Chuderlawy chłopaczek odwalił jednak taki popis, że w przypadku ewentualnego bezrobocia po zakończonej trasie kariera na YouTubie stoi przed nim otworem. Popis dał też wracający na koncertową mapę miasta klub. W Basenie w końcu wszystko zabrzmiało porządnie, problemy techniczne usunięto w pięć minut, a przedstawienie pomimo tłumów oglądało się komfortowo. Szkoda tylko, że wprowadzając europejski line-up i standardy, wciąż się zapomina, że damom w torebkach ochrona grzebie już chyba tylko w Kazachstanie. Jak rodzinny klimat, to na maksa, okej? Muzyka w pikselach. Tak można podsumować koncert zespołu Kraftwerk, który odbył się w poznańskiej Starej Gazowni. Czekaliśmy na to wydarzenie z wypiekami na twarzy – w końcu to prekursorzy elektroniki. Atmosferę podgrzewał również fakt, że wizualizacje, które towarzyszyły występowi Niemców, miały zostać wyświetlone w technologii 3D. Koncert był dopracowany w 120 procentach. Dodatkowe głośniki z tyłu publiczności stworzyły niesamowity efekt. Swoje zrobiła też Stara Gazownia, która od wielu lat stoi pusta. Mimo że koncert był masowy, muzycy zbudowali wręcz intymną, psychodeliczną atmosferę. Czegoś jednak zabrakło. Ale nie ma co marudzić. Kraftwerk to zespół, który idealnie wpasował się w hasło tegorocznej edycji festiwalu Malta, czyli „Oh Man, Oh Machine”. Człowiek-maszyna.
Open’er Festival
Również w Poznaniu odbył się koncert Alicii Keys. Wielkimi fanami amerykańskiej artystki nie jesteśmy, więc wybraliśmy się raczej z ciekawości. Na Stadionie Miejskim niby pojawiło się blisko18 tysięcy osób, ale zarówno trybuny, jak i płyta świeciły pustkami. Koncert miał być zasiadany, ale nastąpiła mała logistyczna wpadka. Gdy Alicia pojawiła się na scenie, cały tłum ruszył w kierunku barierek – nikt nie próbował go nawet zatrzymać. To z kolei wzbudziło gigantyczne niezadowolenie osób, które wykupiły bilety z przodu sceny. Wszystkich udobruchały jednak padające jeden po drugim hity: od „Fallin’” i „No One” przez „If I Ain’t Got You” (ten numer Alicia zadedykowała publiczności) po „Empire State of Mind”. Z Poznania ruszyliśmy do Gdyni na obowiązkowego
Open’era. Łatwo jest hejtować festiwale. Nawet
nie trzeba się specjalnie starać. Wiecie, „za gorąco”, „sceny są za bardzo oddalone”, „a tamten inny festiwal miał taki inny zespół, więc dlaczego ten festiwal go nie ma?”. Nie jest to trudne. Do tego im większa impreza, tym większe rzesze hejterów. A fakt, że największym polskim festiwalem jest Heineken Open’er, nie podlega dyskusji, reprezentacji „Aktivista” nie mogło więc tam zabraknąć. Jedna połowa tej reprezentacji jest osobą z natury miłą, druga natomiast z natury wszystkiego nie lubi. Opinia zamieszczona poniżej należy głównie do tej drugiej połowy. Pierwszego dnia pojawiliśmy się na terenie Open’era około godziny 20.30. Gdzieś tam w tle grali Editorsi, których już kilka razy widzieliśmy, więc stwierdziliśmy, że czas trochę pozwiedzać. Oprócz obecności Beat Stage, na której chwilę posiedzieliśmy, nic się za bardzo nie zmieniło od ostatniej edycji. Po chwili więc leniwym krokiem wróciliśmy pod główną scenę, gdzie szaleli fani Blur. Damon Albarn na szczęście już od jakiegoś czasu nie wygląda jak Olaf Lubaszenko, Graham Coxon zachowywał się wręcz filuternie, równowaga między hitami i genialnymi nastrojowymi numerami była mniej więcej zachowana (z lekką przewagą hitów, ale brak wielu mniej przebojowych, a bardziej genialnych numerów zrekompensował cudowny „Out of Time”). Było dobrze, ale mogło być zdecydowanie lepiej. A oto zdanie naszej hejterskiej połowy: zespół, którego fanbase w Polsce jest przerażająco duży, pojawił się u nas z okazji tego, że mu się nudzi, a nie chce się nagrywać nowych płyt. Wokalista nie trafiał w dźwięki, basista nie wyrabiał się z graniem czterech nut na krzyż, gitarzysta zapominał riffów, a perkusista był tak zmęczony machaniem rękami, że co dwie minuty
Mount
Kimbie
gubił rytm. I tak to trwało przez 85 minut. W sumie zespół podstarzałych Angoli brzmiał dobrze przez jakieś siedem procent występu. Zabawne oczywiście jest to, że zachwytom po ich występie nie było końca – jak widać głodnemu i czerstwy chleb wyda się rarytasem. Zdegustowani trochę Blurem chodziliśmy sobie w tę i we w tę. A to zobaczyliśmy, jak Marcin Krupa radzi sobie za didżejką, a to poczekaliśmy 10 minut pod sceną na Vienia, a to podsłuchaliśmy, co tam się działo w kontenerze Red Bulla. Zabijaliśmy czas, bo dla nas na Open’erze liczył się tylko jeden człowiek. Autor jednego z najlepszych hiphopowych albumów XXI wieku – Kendrick Lamar. Kendrick pojawił się na scenie kilka minut po północy i niespodziewanie zagrał fantastyczny koncert. Piszemy „niespodziewanie”, bo mieliśmy obawy, czy na żywo uda mu się rozruszać ludzi. Artysta, którego muzyka opiera się na inteligentnych, dobrze skrojonych tekstach, mógł mieć trudności ze zrobieniem ze swojego występu po prostu imprezy. Ale udało mu się. Zaczął od bengerów, aby potem powoli wprowadzać w swój występ głębię. Trochę było tam podwórkowej filozofii i serowatości (bo jak przetłumaczyć idealne w tym kontekście słowo „cheesy”?!), ale pełnemu werwy Kendrickowi wybaczyć można wszystko. Po tym koncercie ruszyliśmy z nudów pod namiot, gdzie występować mieli Crystal Castles, ale strasznych, fałszujących wrzasków Alice, z których słyną występy składu, jakoś nie było słychać. Szybkie piwo i do domu. Drugi dzień minął nam gdzieś koło głowy. Podobno Arctic Monkeys ładnie śpiewali i grali, Nick Cave wycierał krocze o fanów, a na Beat Stage nie wszyscy umieli korzystać z darmowego alkoholu. My też musieliśmy trochę odpocząć po pierwszym dniu i zbyt sumiennym powitaniu pierwszego słowa w nazwie festiwalu. Dnia trzeciego nasz redakcyjny szyderca również nie zachował się jak profesjonalista. Pojawił się bowiem na terenie Babich Dołów chwilę po północy. Chciał zobaczyć Disclosure i tyle. Mniej zaprawiony w hejterstwie redakcyjny człon na QOTSA się stawił, i to wcale nie dlatego, że chciał być miły. Wprawdzie wielkim fanem wcześniej nie był, ale trudno było nie docenić tego występu. Wprawdzie nikt tym razem z gołą dupą po scenie nie latał, a Josh Homme wyglądał jak ziemniak, ale zarówno pod względem muzycznym, jak i konferansjerskim było doskonale. „Jesteśmy waszymi skromnymi sługami”, powiedział Josh i zrobił wszystko, żeby
było nam dobrze. Udało mu się. Nam z kolei udało się wytrzymać całe pięć minut na koncercie L.U.C.-a, który jest tak samo zły, jak go zapamiętaliśmy sprzed lat. Disclosure za to byli przemili. Wszyscy skakali, uśmiechali się, dziewczyny w szortach wyglądały bardzo dziewczęco, panowie nie w szortach wyglądali na bardzo zainteresowanych dziewczynami w szortach, bracia z UK grali, śpiewali, podskakiwali. Było fajnie, tanecznie, miło, festiwalowo i letnio. Bracia Lawrence są idealnym zespołem na tego typu festiwale. Nawet gdyby grali o 15.00, też by się obronili. Propsujemy i czekamy na ich szybki powrót. Skoro Jessie Ware mogła zagrać w ciągu roku 18 razy, podobnie może być z Disclosure. Ostatni dzień festiwalu był jak zwykle wyjątkowy. To uczucie końca – Beckett byłby zapewne z nas wszystkich dumny, patrząc, jak powoli godzimy się z naszymi ostatnimi godzinami. Sobota zaczęła się dla nas od Miguela, który przez pierwsze 20 minut koncertu nie trafił w żadną nutę, za to wyglądał bardzo dobrze. Z dobrego amerykańskiego r’n’b ruszyliśmy do naszych ulubieńców – Mount Kimbie. Dom i Kai zagrali jak zwykle fantastycznie, nie będziemy jednak udawali, że to obiektywna ocena – po prostu ubóstwiamy tych dwóch niepozornych chłopaków, którzy w Polsce grali po raz drugi w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Świetnie wymieszane utwory z dwóch płyt stworzyły fantastyczny spektakl i chociaż łatwo było zauważyć, że żadni z nich wokaliści i często mieli problemy, aby trafić w dobrą tonację, to w najmniejszym stopniu nie popsuło nam to zabawy. Zdziwiła nas mała liczba ludzi słuchających chłopaków, ale cóż... O godzinie 21.30 w połowie koncertu MK teren festiwalu opustoszał, bo zaczęła się już walka o jak najlepsze miejsce pod główną sceną Open’era, gdzie za 30 minut swój koncert rozpocząć miał Kings of Leon – jeden z najbardziej obrzydłych nam zespołów na świecie. O Jezu. Jacy oni byli źli. Wszystko było złe, muzyka była zła, muzyka była zła, muzyka była zła, nie interesuje nas, jak ją wykonali, bo co za różnica, skoro... muzyka była zła. Jednak widać było, że cała rzesza ludzi przyjechała do Gdyni właśnie po to, żeby zobaczyć wielbionych KOL. Ludzie śpiewali z nimi przez cały koncert. Czyli przez trzy singlowe piosenki, ale za to jak śpiewali. Niektórzy nawet znali część zwrotek więc... ten. Muzyka była zła. A z panami z Mount Kimbie spotkaliśmy się wkrótce ponownie. W inny sobotni lipcowy wieczór – wieczór szczególny dla ekipy z Music of the Future. Ich drugie urodziny stały się okazją do – jak na razie – największego bookingu w ich karierze: w progi 1500 m2 do wynajęcia zawitali właśnie Brytyjczycy z Mount Kimbie. Duet, który na żywo rozrasta się o perkusistę okazjonalnie łapiącego też za bas, pojawił się na scenie z godzinnym opóźnieniem. Mimo to do sprawy podszedł poważnie, grając utwory na w dużej mierze „żywym” instrumentarium. Chłopaki przygotowali dla nas miks ze swoich dwóch niezwykle udanych albumów. Obok bangerów nie brakowało też wolniejszych, bardziej kombinatorskich numerów z ostatniej płyty. Chwilami niestety siadała dramaturgia, którą zabijały nadmierne dłużyzny, ale gdy w końcu przechodzili do sedna, niezmiennie trafiali w dziesiątkę. Drugiej gwiazdy imprezy, dubstepowego trio Dark Sky, już nie doczekaliśmy, ale i tak dopisujemy się do laurki dla Music of the Future i życzymy im samych świetnych bookingów, nie tylko na urodziny.
tylne wyjście będzie jarać. b lu ło ra ja , ra as ja my o tym, co n psze rzeczy e e z jl a is P n . e ż rk z a p ra ) o jt j, he ie niej, tym dziwn hype (a czasem iw y z jn d y c im k a e d ż , re m li y ie Cz ow ię – wiadomo b przed nami s je y ł z m a la z a ic n n z h ra g yc jom Nie o , że ktoś ze zna o g te la d ię s je znajdu
Nie po to, by złapać króliczka
Dick, czyli TO
Dziesięć dni, ponad 40 obejrzanych filmów, w tym jeden trwający 250 minut, kilka przespanych seansów, kilka pamiętnych scen (smutny masturbujący się zombi, który urywa sobie członek...) i żadnej wyprawy na wrocławski rynek – tak wygląda mój bilans ostatnich Nowych Horyzontów. Czasem jednak od samych seansów ciekawsze były spotkania z twórcami po nich. Filipińczyk John Torres po projekcji największego gniota festiwalu bezpretensjonalnie stwierdził, że obejrzeliśmy właśnie bardzo dobry film i właściwie nie wie, co chciał nim powiedzieć. Natomiast starsza pani Malga Kubiak, performerka, artystka i reżyserka „Garcii Lorki – Czarnej rozpaczy”, rozpływała się nad zaletami seksu gejowskiego. Najlepsza była jednak Peaches. Po pokazie „Jak się robi Peaches?” zaczęła znęcać się nad biedną tłumaczką, w której słowniku pewne wyrazy po prostu nie występują. Artystka mnożyła w swoich wypowiedziach kolejne „dicki” i „fucki”, po czym ku uciesze publiczności dopytywała się, czy wszystko zostało dokładnie przetłumaczone. Tłumaczka zaś wiła się jak piskorz, szukając eufemizmów. Okazało się więc, że był to film o TYM, w którym bohaterowie robią TO, łapią się TAM za TO i reżyserka też TO lubi i robi. TO, czyli, cytuję, TAM lub to miejsce, czyli, nadal cytuję, przyrodzenie lub krocze. Niezależnie, czy na ekranie były „przyrodzenia”, czy zwykłe poczciwe „fiuty” – czasem warto doczekać do końca napisów, by się dowiedzieć, O CZYM był film. [Mariusz Mikliński]
Sztuka miejskiego jedzenia
Od dłuższego czasu wszystko kręci się wokół jedzenia. W sumie to od zawsze wszystko kręci się wokół jedzenia, ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że w miejskich trendach akcent już dawno przeniósł się z klabingu na knajping. Ameryki nie odkrywamy, ale też nie o to chodzi. Chodzi o to, że oto właśnie kolejny miejski bastion pada pod naporem... ziemniaków. I ogórków. Niemiecki artysta Peter Pink bawi się w urban food art. Nie, nie chodzi o to, gdzie zjeść w mieście. Ani nawet o to, jak jeść w mieście (czyli np. jak zjeść burgera na ulicy, nie paprząc się od stóp do łokci). Jedzenie jako tworzywo sztuki też nowością nie jest, ale prażące się na berlińskim bruku ziemniaki przyodziane we wściekle różowe okulary są tak urocze, że nie mogliśmy nie zwrócić na nie uwagi. Ziemniaki nie są zresztą same, towarzyszą im maszerujące w zwartych szeregach ogórki. Streetartowe warzywa oddają się różnym performersko-miejskim aktywnościom: opalają się, wdają w małe uliczne awanturki albo pikietują. A ich autor nie ogranicza się jedynie do ziemniaków. Ostatnio na jego Facebooka ktoś wrzucił zdjęcie opalającego się w kącie parapetu kabaczka. Dotąd warzywa na miejskim bruku kojarzyły mi się głównie z kapustą wyplutą z kebaba pod moją klatką schodową (zalety mieszkania w centrum). Dzięki ci, Peterze Pinku, za wyleczenie mnie z traumy tego widoku. Teraz, widząc rozwleczoną po chodniku pekińską, pomyślę sobie, że pewnie ucina sobie drzemkę w słońcu. [Ola Wiechnik]
Choć nie spodobałoby się to pewnie bywalcom wrocławskiego festiwalu, publiczność Nowych Horyzontów mogłaby być obiektem dużo ciekawszej analizy socjologiczno-kulturoznawczej niż wszystkie filmy puszczane podczas kolejnych edycji. Pomijając fakt, że każda generalizacja jest niesprawiedliwa, gros kinomanów śmieje się i wzrusza w zależności od tego, co napisane jest w katalogu, a nazwa cyklu dyktuje im odbiór danego dzieła. Nerwowy chichot rozładowuje napięcie, gdy seks czy przemoc przekraczają granice obojętności, nawet najbardziej dotkliwe sceny rozbijają się o mur „nocno-szaleńczego” luzu, a syki dezaprobaty uciszają tych, którym brak „manier” pozwala rechotać w trakcie pokazów konkursowych. Największą ilość pogardliwych prychnięć i bagatelizujących problematykę podśmiechujek słyszałem w tym roku podczas projekcji „Króliczka GFP”, jednego z najbardziej aktualnych i intrygujących obrazów festiwalu, zrealizowanego w idealnie pasującej do tematu „internetowej” formie ciągłego dialogu wad i zalet współczesnego rozwoju technologii. Komentowane YouTube’owymi filmikami zainteresowania głównej bohaterki oscylują wokół treści rozgrzebywanych przez artystów skupionych w nurcie zwanym bioartem. Jeden z pradziadów tego trendu, australijski performer Stelarc, powiedział mi kiedyś, że sztuka tym się różni od nauki, iż szuka nie dąży do celu. I tak zafascynowana tytułowym, fluorescencyjnym zwierzakiem Yuka Kuramochi zabija swą rybkę, by odbarwić jej szkielet, truje swoją matkę talem i wciąż kroczy zygzakiem po granicach eksperymentu i etyki. Widzowie natomiast coraz częściej komentują japońską dziwność i rżą z „wydumanych” koncepcji. Jeśli jednak wszczepienie sobie czipa z własnym kodem genetycznym czy danymi osobowymi budzi (jeszcze) uśmiech na twarzach większości ludzi, to czemu nie bawią nas komórki, Facebooki, paszporty i karty kredytowe? Czy wygoda jest ważniejsza od prywatności? Czy użyteczność niweluje zagrożenia? Czy kontrolę nad sobą można oddać w cudze ręce? Jeśli tak, to przestańmy utyskiwać na GMO, wszczepiane żabom geny meduz i hodowaną na bazie komórek pająków kuloodporną ludzką skórę. A jeśli nie... [Filip Kalinowski]
REDAKCJA NIE ZWRACA MATERIAŁÓW NIEZAMÓWIONYCH. ZA TREŚĆ PUBLIKOWANYCH OGŁOSZEŃ REDAKCJA NIE ODPOWIADA.
redaktor naczelna
Sylwia Kawalerowicz skawalerowicz@valkea.com
zastępca red. nacz.
Ola Wiechnik owiechnik@valkea.com
redaktor miejski (wydarzenia)
Kacper Peresada kperesada@valkea.com
redaktorzy
Film: Mariusz Mikliński Muzyka: Filip Kalinowski
patronaty / marketing manager
Majka Duczyńska mduczynska@valkea.com
dział graficzny
Magda Wurst mwurst@valkea.com
fotoedycja / grafika
Warszawa
warszawa@aktivist.pl
Kraków
krakow@aktivist.pl
Łódź
lodz@aktivist.pl
Daria Ołdak doldak@valkea.com
Poznań
korekta
Trójmiasto
Mariusz Mikliński
Michał Rakowski mrakowski@valkea.com
poznan@aktivist.pl trojmiasto@aktivist.pl
Reklama
Współpracownicy Mateusz Adamski Piotr Bartoszek Łukasz Chmielewski Jakub Gralik Piotr Guszkowski Aleksander Hudzik Łukasz Iwasiński Urszula Jabłońska Michał Karpa Michał Kropiński Paweł Lachowicz Agata Michalak Rafał Rejowski
Julia Rogowska Cyryl Rozwadowski Iza Smelczyńska Karolina Sulej Olga Święcicka Anna Tatarska Maciek Tomaszewski Aleksandra Żmuda
Manager Działu Reklamy AKTIVIST Ewa Dziduch, tel. 664 728 597 edziduch@valkea.com Monika Barchwic mbarchwic@valkea.com
Valkea Media S.A. 01-747 Warszawa ul. Elbląska 15/17
tel.: 022 639 85 67-68 022 633 27 53 022 633 58 19 faks: 022 639 85 69
Druk Elanders Polska Sp. z o.o.
Wrocław
wroclaw@aktivist.pl
Zgłoszenia imprez do kalendarza do 15. dnia miesiąca!
Projekt graficzny magazynu Magdalena Piwowar
Dystrybucja 4Business Logistic
Dyrektor Zarządzająca Monika Stawicka mstawicka@valkea.com
Dział Finansowy
Elżbieta Jaszczuk ejaszczuk@valkea.com
Dystrybucja
Krzysztof Wiliński kwilinski@valkea.com
www.dressap.pl www.dressap.pl/shop fb.com/DRESSAP.LABEL
Najnowszy Olympus PEN wyznacza nowe standardy wysokiej jakości obrazu.
Ikona stylu - nowy PEN E-P5 - odzwierciedla Twój styl życia. Dziel się swoją pasją, udostępniaj zdjęcia dzięki wbudowanemu Wi-Fi. Ciesz się najwyższą jakością obrazu. Więcej informacji znajdziesz na stronie www.olympus-europa.com/PEN