AKTIVIST.PL
NUMER 179, CZERWIEC 2014
MIASTO MODA DIZAJN MUZYKA LUDZIE WYDARZENIA
GŁOSY • CIENIE • GRANATY
AKTIVIST
MAGAZYN MODA
A2
CZERWIEC 2014
EDYTORIAL CZERWIEC
W NUMERZE WYWIAD:
MORGAN NEVILLE ODDAJE GŁOS CHÓRKOM Rozmawia:
Mariusz Mikliński
4 SZTUKA:
MOSKAL REANIMUJE ABSTRAKCJĘ Tekst: Alek Hudzik
14
LETNIA DEMOBILIZACJA
LUDZIE:
PAWEŁ GNATOWSKI I JEGO SUSHI Z BURAKIEM Tekst: Olga Święcicka
18 KALENDARIUM:
Granaty z nasionami zamiast butelek z benzyną i kamieni. Walka o lepsze jutro (albo dziś) nie oznacza koniecznie wielkich gestów – można zmieniać rzeczywistość drobnymi kroczkami. Ot, zasadzić na opuszczonym klombie pomidora, zrobić sushi z buraka albo skierować reflektor uwagi na tych, którzy zawsze stali w cieniu. Bohaterowie tego numeru konsekwentnie, nie zważając na to, że może to zająć trochę czasu, robią swoje. I dzięki temu im się udaje. Wiem, wiem. Lato to nie jest czas dla zapracowanych ludzi. Ale pomyślcie, gdybyśmy z taką samą determinacją, z jaką teraz łapiemy każdą minutę najdłuższych wieczorów w roku, posiadując, spacerując i wylegując się na trawnikach, walczyli o realizację swoich ambicji i marzeń, nie zważając na nic? Efekty mogłyby być oszałamiające... Królowie świata. Rekiny biznesu. Gwiazdy mediów. A tak? Ech. Czas brać się do roboty! Bomby nasienne w dłoń! Niech coś po nas zostanie! Chociażby pomidor na zaniedbanym trawniku.
JURASSIC 5 I INNE KONCERTY IMPREZY WYDARZENIA
21 AKTIVIST.PL
NUMER 179, CZERWIEC 2014
MIASTO MODA DIZAJN MUZYKA LUDZIE WYDARZENIA
Nasza okładka: The Black Keys (choć wyglądają dość niepozornie) reprezentują rockową siłę. Właśnie wydali znakomity album. W lipcu zagrają na Open’er Festival.
Sylwia Kawalerowicz redaktor naczelna
Fot. materiały promocyjne
GŁOSY • CIENIE • GRANATY
Sprostowanie W numerze majowym w materiale na stronie 15 zapomnieliśmy podpisać autora zdjęć. Jest nim Marcin Oliva Soto. Przepraszamy.
A3
AKTIVIST
MAGAZYN WYWIAD
Przedstawić historię amerykańskiej muzyki z perspektywy tych, których zwykle omijają światła reflektorów – to kapitalny pomysł i spore ryzyko.
Pomysł podsunął mi producent Gil Friesen. Pracował w branży muzycznej i od lat był pod wrażeniem talentu piosenkarek wspierających. Dziwił się, że jest tak mało informacji na ich temat – internet milczał, płyty były coraz mniej dostępne, nie powstał żaden poświęcony im film. To Gil wskazał nam właściwą drogę i skontaktował z wieloma gwiazdami. Wymyślił też tytuł filmu. Czy w takim razie podczas pracy nad filmem musiałeś dostosowywać się do życzeń producenta, tak jak chórzystki muszą spełniać oczekiwania gwiazd?
Gil dał nam impuls do działania, ale pozwolił też całkowicie samodzielnie rozwijać projekt. To była ciągła kreatywna współpraca i świetne doświadczenie. Niestety nie mógł się cieszyć sukcesem razem z całą ekipą – zmarł w lutym 2013 r., przed premierą filmu na festiwalu w Sundance. Na szczęście tuż przed śmiercią pokazaliśmy mu końcową, zmontowaną wersję. Był bardzo cenioną postacią w branży muzycznej. Od lat 70. szefował słynnej wytwórni A&M Records, z którą współpracowali tacy muzycy jak Cat Stevens, Carpenters i Joe Cocker. W Los Angeles był kochany, nawet w ostatnich latach życia wspierał artystów. To dlatego film o chórzystkach był dla niego tak ważny. W branży jest wiele zdolnych chórzystek. Dlaczego wybraliście Darlene Love, Claudię Lennear i Merry Clayton?
To była długa droga. Najpierw spotkaliśmy się z 50 artystkami wspierającymi. Zrobiliśmy z nimi wywiady – chcieliśmy poznać ich historie, przemyślenia na temat branży i kariery muzycznej. Wybraliśmy te, które według nas najbardziej rezonowały emocjonalnie. Jednocześnie rozmowy z nimi pozwoliły nam zrozumieć, jak działała branża w ciągu tych kilku dekad, i przyjrzeć się jej z różnych perspektyw.
WOKAL • TŁO • SCENA Neville specjalizuje się w filmach o muzykach. Opowiadał juź m.in. o Johnnym Cashu, Jamesie Brownie i Pearl Jam.
GŁOSY Z CIENIA Rozmawiał: Mariusz Mikliński
Scena muzyczna to nie tylko nazwiska z pierwszych stron gazet. Chórzystki i artystki wspierające, anonimowi muzycy, którzy często są zdolniejsi od samych gwiazd. To właśnie im poświęcony jest nagrodzony Oscarem dokument „O krok od sławy”, który w czerwcu wejdzie na ekrany polskich kin. Z jego reżyserem, Morganem Neville’em, rozmawiamy o drodze na skróty, artystkach z kościoła i niesprawiedliwej branży. A4
Chórzystki zwykle pozostają anonimowe. Czy do którejś mimo starań nie mogliście dotrzeć?
Z Claudią Lennear był pewien problem. W latach 70. współpracowała z prawdziwymi tuzami – Joe Cockerem, Davidem Bowie, Mickiem Jaggerem – ale później całkowicie wycofała się z show-biznesu. W końcu udało nam się ją jednak odnaleźć. Okazało się, że została nauczycielką języka francuskiego. Wokalistki, które portretujesz, są czarnoskóre. Gwiazdy to w przeważającej większości biali mężczyźni.
Wiele dziewczyn zaczynało od śpiewu w kościele. Z biegiem czasu, po kolejnych spotkaniach, stało się dla mnie jasne, że rock'n'roll, zwłaszcza twórczość brytyjskich zespołów z lat 60., wiele zawdzięcza głosom czarnoskórych dziewczyn. To połączenie gitarowych brzmień i ich
CZERWIEC 2014
soulowego flow pozwoliło rozwinąć się muzyce. Wkład tych artystek, które odważyły się wyjść z kościelnych ław, jest nieoceniony. „O krok od sławy” odkryło je na nowo. Czy teraz coś zmieniło się w ich życiu?
Jasne. Przed wszystkimi bohaterkami otworzyło się wiele nowych możliwości. Claudia Lennear postanowiła wznowić swoją karierę musicalową. Wkrótce powstanie film opowiadający o życiu Darlene Love – zostanie on wyprodukowany dla stacji telewizyjnej Oprah Winfrey. Merry Clayton nigdy nie była tak zapracowana jak teraz, a Judith Hill w drugiej połowie tego roku wreszcie wyda swój pierwszy solowy album. Mnóstwo świetnych rzeczy już się wydarzyło – nie sposób wszystkich tu wymienić. To trochę efekt Sixto Rodrigueza. Zdarza się nawet, że ktoś dzwoni do mnie, by zorganizować koncert jednej z wokalistek. Ale na szczęście pracuję w branży filmowej, a nie promocyjnej. Czy teraz już wiesz, co trzeba mieć, by pokonać te tytułowe 20 stóp (amerykański tytuł to „20 Feet from Stardom” – przyp. red.)?
Instynkt i samozaparcie. Tyle że nie dla wszystkich to jest ważne. Niektórzy artyści starają się uczynić ten krok, inni są szczęśliwi, wspierając w chórkach gwiazdy. W filmie podążasz głównie śladem muzyków. Nie chciałeś spotkać się z tymi, którzy często decydują o tym, kto zostaje gwiazdą – z producentami, szefami wytwórni.
To nie miał być dokument-oskarżenie. Chcieliśmy całkowicie oddać nasz film artystom – w jego
MORGAN NEVILLE Amerykański reżyser, scenarzysta i producent. Twórca wielu nagradzanych dokumentów muzycznych. Trzykrotnie nominowany do nagrody Grammy. Jego ostatni film „O krok od sławy”, poświęcony chórzystkom gwiazd, otrzymał w tym roku Oscara dla najlepszego filmu dokumentalnego. Zaczynał jako dziennikarz. Gra na kontrabasie.
centrum umieścić tych, którzy zwykle są w cieniu, pozostali niedocenieni, mimo że mają ogromny talent. Ale tak, branża bywa niesprawiedliwa. Nie każdy da sobie radę, konfrontując się z ciemną stroną tej machiny.
„O krok od sławy” to hołd nie tylko dla wokalistek wspierających, ale i dla przeszłości amerykańskiej muzyki. I to nie pierwszy – na koncie masz przecież dokumenty o Johnnym Cashu czy Hanku Williamsie.
Skoro mówimy o branży, to nadeszły chyba nie najlepsze czasy dla chórzystek.
Muzyka jest dla mnie ważna od dzieciństwa. Kochałem bandy z lat 60. – The Beatles, The Beach Boys, The Kinks. Później porwał mnie punk rock. W wieku 13 lat grałem w zespole, w ten sposób wyrażałem siebie. Teraz też gram – ja na kontrabasie, a moja żona na ukulele. Zauważyłem, że muzyka nie ma żadnych ograniczeń i przy jej użyciu można opowiedzieć najróżniejsze historie. Pracę w tej branży zaczynałem jako dziennikarz. Pisanie artykułów niewiele różni się od kręcenia filmów, dlatego wymiana długopisu na kamerę była dla mnie naturalnym procesem. Tworząc kolejne dokumenty muzyczne, mogę połączyć emocje i historię, która za nimi stoi. Jest jeszcze jedna ważna rzecz. Widzów do kina przyciąga nazwa ulubionego zespołu czy gatunku, ale gdy oglądają film poświęcony soulowi, uświadamiają sobie, że mówi on o prawach obywatelskich. Lubię, gdy muzyka pozwala w ten sposób przedrzeć się pod powierzchnię faktów.
To prawda, branża muzyczna w ciągu tych kilku dekad zupełnie się zmieniła. Przede wszystkim ze względu na rozwój technologii – teraz można nagrywać właściwie bez prawdziwych wokali. Dlatego tak bardzo szanuję artystów, którzy umieją śpiewać czysto. Korzystanie z łatwo dostępnego oprogramowania to spore ryzyko. Jeśli decydujesz się na zbyt wiele dróg na skróty, twoja muzyka może stracić duszę. Talent show to też droga na skróty? Jeden z twoich rozmówców wypowiada się o nich negatywnie, z drugiej strony Judith Hill, której wyraźnie sekundujesz, sporo zawdzięcza tego typu programowi.
Dla każdego sukces oznacza coś innego. Według mnie najlepszą drogą jest powolne zdobywanie umiejętności i kształtowanie rzemiosła. O tym też jest mój film – o wyższości ciężkiej, długoletniej pracy nad szybką karierą. Gwiazdy można tworzyć, prawdziwych artystów – nie. Wydaje się, że obecnie znacznie więcej gwiazd jest „wyprodukowanych”. Wytwórnie muzyczne wymyślają je, skupiając się przede wszystkim na wizerunku scenicznym. Forma przyćmiewa wokal. Ale często jest też tak – i mówię o tym w dokumencie – że niezwykle utalentowani artyści wcale nie marzą o zostaniu gwiazdami. Światła reflektorów – to nie dla nich. A5
Jaki jest twój kolejny krok do sławy? Sporo aktorów drugoplanowych zasługuje na uwagę.
(śmiech) Zostaję przy muzyce. Pracujemy teraz nad dokumentem o Yo Yo Ma, amerykańskim wiolonczeliście chińskiego pochodzenia, który koncertuje od piątego roku życia. To kolejna długa historia.
AKTIVIST
MAGAZYN LUDZIE
Gwiazdy w obiektywie Griffina: Iggy Pop Kate Bush Psychedelic Furs
FOTOFESTIWAL 05-15.06 ŁÓDŹ
PAN PORTRET Tekst: Paweł Chmielewski
CZUBKI • ZBOŻE • GARNITURY
Kate Bush w polu zboża, Donald Sutherland z krzesłem na głowie, Helen Mirren pod stołem. Brian Griffin lubi malarskie kadry i element zaskoczenia. Fotografował The Clash i Depeche Mode, Briana Maya i Margaret Thatcher. Teraz pokaże swoje prace w Łodzi. Chociaż po wpisaniu w wyszukiwarkę hasła „brian griffin” znajdziecie głównie wizerunek przemądrzałego psa alkoholika z animowanego serialu „Family Guy”, to nie o tego Briana chodzi. Nasz jest starszy. Nie jest animowany. O problemach z alkoholem nic nie wiemy. I wbrew wyszukiwarkowej arytmetyce jest jednak bardziej sławny. W 1989 r. został uznany przez „The Guardian” za „fotografa dekady”, a mimo to w masowej świadomości nie jest obecny – być może dlatego, że w międzyczasie zamienił aparat fotograficzny na kamerę. Zajął się głównie filmem reklamowym. Nie zmienia to faktu, że pozostaje jednym z tych twórców, którzy mieli ogromny wpływ na to, jak wygląda współczesna fotografia artystyczna. Wyglądający jak wcielenie diabła Billy Idol z okładki „Rebel Yell”, niepokojący obraz kobiety ścinającej sierpem zboże pod burzowym niebem z „ A Broken Frame”, drugiej w historii płyty Depeche Mode, wielka szopa czarnych włosów Briana Maya – to kadry, które na stałe wpisały się w historię muzyki popularnej i sztuki fotograficznej zarazem. W latach 80. był jednym z najbardziej cenionych europejskich fotografów, mistrzem portretu. Kiedy George Lucas kręcił „Gwiezdne wojny”, nieopodal planu filmowego wybudował studio zdjęciowe dla Griffina, by ten mógł fotografować gwiazdy, które wpadały tu w przerwie na lunch albo kawę. Przed jego obiektywem stawali politycy, aktorzy, muzycy, gwiazdy show-biznesu. W latach 70. fotografia nie była tak modną dziedziną jak dzisiaj – wkręcić się do biznesu było względnie łatwo. Brian przez lata pracował w lokalnych fabrykach, by pomóc rodzicom utrzymać dom, a zdjęcia robił hobbystycznie. Jednak w końcu postawił wszystko na jedną kartę – zapisał się na studia fotograficzne i
znalazł pracę w biznesowym magazynie „Management Today”. Przepustką do świata muzyki okazała się dla niego okładka wydanej w 1979 r. płyty Joego Jacksona „Look Sharp!”. Zatrudniony przez wytwórnię A&M Records, uchwycił niezwykły moment – przebłysk słońca na chodniku na stacji Waterloo, oświetlający spiczaste czubki białych butów artysty. – Fotografując, działam intuicyjnie, pod wpływem chwili, impulsu. Poddaję się temu, co dzieje się w mojej głowie, a potem oglądam efekty – tłumaczy. Przez całe lata 80. Brian pracował z najciekawszymi artystami tamtych lat – fotografował Kate Bush, Elvisa Costello, Siouxsie and the Banshees, Iggy’ego Popa. – Im bardziej sławna osoba, tym łatwiej się z nią współpracuje. Młode gwiazdki mają w sobie zbyt dużo pychy, zachłystują się swoim gwiazdorstwem. Ci naprawdę wielcy są tak pewni siebie, że pozwalają ci robić, co tylko zechcesz – wspomina. Pracował jednak nie tylko z gwiazdami – fotografował też dla świata biznesu. Współpracował z takimi markami, jak Kodak, Smirnoff, Sony czy Bayer, stając się ikoną korporacyjnej fotografii. Przyznaje wręcz, że lubi fotografować ludzi w garniturach. To dla niego – portrecisty – wielkie wyzwanie. – Człowiek ubrany formalnie traci cechy indywidualne. Tylko ode mnie zależy to, jak go pokazać, by wydobyć z niego to, co najciekawsze – tłumaczy. W latach 90. zafascynowała go kamera, zaczął kręcić reklamówki, wideoklipy i filmy krótkometrażowe. Do fotografii wraca sporadycznie. I to najczęściej jako zasłużony gość wystaw retrospektywnych. Jedną z nich będzie „DisCover Photography” zorganizowana w wielkiej pofabrycznej przestrzeni Monopolis w Łodzi. Brian Griffin otworzy ją 7 czerwca podczas 13. edycji Międzynarodowego Festiwalu Fotografii. A6
LUTY 2014
A7
AKTIVIST
MAGAZYN AKCJA
BIG BOOK FESTIVAL 14-15.06 WARSZAWA
ŁAMISŁÓWKA Tekst: Olga Święcicka Ilustracja: Karol Banach
LAS • SAMOGŁOSKI • SPARING
„Staden är vår”*. Po kółeczkach można poznać, że to język skandynawski. Słowa kojarzą się z nazwami mebli z Ikei, więc pewnie jest to szwedzki. Co jednak znaczy to dziwne zdanie? „Staden” można rozszyfrować, szczególnie jeśli zna się niemiecki, „är” jak z angielskiego, zaryzykujmy, że to czasownik. Ale „vår”? Ciemna plama. Podczas Big Book Festivalu odbędzie się literacki sparing – na szwedzkie słówka. Tłumaczenie to wyzwanie porównywalne do wyczynu sportowego. Bieg przez chaszcze idiomów, walka z czasownikami i z czasem, bo deadline to hasło, na dźwięk którego większość tłumaczy dostaje dreszczy. Nie inaczej będzie podczas literackiego sparingu, który w nietypowy sposób ma pokazać, czym jest praca tłumacza. Bo wbrew pozorom nie jest siedzeniem z nosem w słownikach. – Często spotykam się z opinią, że tłumacz to osoba, która zna język obcy na wylot. Teoretycznie tak, ale w praktyce różnie bywa. Zdarzają się wybitni tłumacze, którzy przekładają z języka, w którym nie mówią doskonale. Bardziej od tego liczy się umiejętność pisania i oddawania sensu oryginału na poziomie znaczeniowym i stylistycznym – mówi Katarzyna Tubylewicz, tłumaczka, która razem z Dominiką Górecką poprowadzi sparing. Zasady są proste. W rozgrywce biorą udział dwie drużyny złożone z nieznających szwedzkiego uczestników. Ich zadanie polega na przetłumaczeniu fragmentów utworów. Gra się na czas, korzystając z pomocy słowników i porad tłumaczek. Trzeba uruchomić wyobraźnię i poszukać skojarzeń, by po dwóch minutach zaprezentować publiczności i dru-
giej grupie swoją wersję kilku zdań z powieści Larssona czy Lindgren. Wersje się konfrontuje, a potem porównuje z tą poprawną. Zmagania na żywo relacjonować będą komentatorzy sportowi. Choć jest to całkowite zaprzeczenie codziennej pracy tłumacza, który potrzebuje raczej ciszy i skupienia, to organizatorkom sparingu chodzi przede wszystkim o eksperyment. Jest więc element sportowej rywalizacji i umysłowej gimnastyki. Jest też coś jeszcze. Próba zwrócenia uwagi na fakt, że tłumaczenie to nie zabawa w słówka, ale olbrzymia odpowiedzialność. – Przy okazji rozmów o książkach rzadko mówi się o tłumaczach i ich pracy. Niektórzy uważają, że najlepszy tekst to ten, w którym tłumacza nie widać, jest przezroczysty. To wpływa na to, jak jesteśmy odbierani, na warunki, w jakich pracujemy, a przecież w jakimś sensie piszemy książkę na nowo – mówi Dominika. Niedocenienie to tylko jeden z problemów w tym zawodzie. Innym jest potworna samotność. – Tłumaczenie to zwykle praca w pojedynkę. Podczas sparingu stworzymy wyjątkową sytuację, podczas której tłumacze będą mogli wymieniać się swoimi pomysłami. To bardzo inspirujące. Niestety w codziennym życiu zwykle A8
nie ma zbyt wielu takich możliwości – twierdzi Tubylewicz. O trudnych stronach pracy tłumacza można by opowiadać w nieskończoność. Sparing to jednak nie tylko apel, ale też rozrywka. Tym lepsza, że całe wydarzenie odbywa się po szwedzku – w języku, w którym kryją się niesamowite możliwości. – Kiedy pierwszy raz usłyszałam zdanie po szwedzku, byłam przerażona – żartuje Kasia. – To była fala dźwięku, nie rozróżniałam słów. Wszystko przez to, że to język pełen samogłosek. Co ciekawe, długość ich wymawiania zmienia znaczenie. Pierwsze, co trzeba opanować, to perfekcyjną wymowę. Inaczej może dojść do kuriozalnych pomyłek – śmieje się. Zaskakuje jednak nie tylko brzmienie, ale też forma. W szwedzkim istnieje mnótswo rozbudowanych słów złożonych, za to nie ma zdrobnień. Tłumacząc książkę dla dzieci, trzeba się mocno nagimnastykować. Nie ma lasku, ale jest las. I to w wielu odmianach. – Szwedzki to język, w którym przyroda jest dużo bardziej obecna niż w polskim. Występuje w nazwach własnych, złożeniach, a przeciętny policjant ze szwedzkiego kryminału świetnie zna się na rybach, ptakach i drzewach – opowiada Dominika. Samo słowo „las” istnieje w kilku wersjach. Kiedy rozmawiamy, tłumaczka rozpracowuje właśnie wyrażenie skonstruowane z członów „las” i „szalony”. Po szwedzku może oznaczać kogoś, kto oszalał po tym, jak spędził zbyt wiele czasu w samotności. Pytanie, jak ugryźć to po polsku? Pewnie „zdziczał”, tylko gdzie zgubił się las? Potyczki słowne to dla tłumaczek codzienność. Może dlatego tak chętnie wzięły się za organizowanie sparingu. Co z niego wyniknie? Nie wiadomo, ale miejmy nadzieje, że znajomość piosenek Abby i miłość do ikeowskich köttbullarów wystarczy, żeby zostać tłumaczem. Przynajmniej na chwilę. * Aha. Gdybyście nie rozszyfrowali zdania ze wstępu, to oznacza ono „Miasto jest nasze”. Zgłoszenia na sparing można wysyłać na adres: spotkania@big-book.pl
SŁUCH ABSOLUTNY Materiał promocyjny, foto: Kaja Karolina Samojluk
Rozpoczyna się druga edycja projektu „ABSOLUT Hear Me” – międzynarodowego konkursu dla didżejów, który zostanie rozstrzygnięty podczas imprez odbywających się tego lata w czterech miastach Polski. Wygraj zaproszenie i bądź tam! Nazwa projektu nawiązuje do formuły bitwy didżejskiej i „silent party”, gry w zupełnej ciszy. Trzyetapowy konkurs zostanie rozstrzygnięty podczas niezwykłego cyklu imprez w wyjątkowych miejscach. Do 27 czerwca można zgłaszać mixtape’y, które będzie można odsłuchać na kanale www.mixcloud.com/competitions/ABSOLUT-hear-me2014-dj-competition. 30 czerwca ogłoszonych zostanie ośmiu półfinalistów, których wybierze jury w składzie: Flirtini (Ment XXL oraz Jedynak), Maciej Prorok (reprezentujący markę Pioneer DJ) oraz reprezentanci ABSOLUTA. Dziewiąty półfinalista zostanie wybrany przez internautów na fanpage’u ABSOLUT Polska spośród autorów dziesięciu setów, które w okresie od 28 maja do 27 czerwca 2014 r. uzyskają najwięcej polubień na kanale Mixcloud.
Imprezy półfinałowe i finałowe odbędą się w:
Podczas półfinałów i finału didżeje grają równocześnie na trzech różnych kanałach, a uczestnicy imprez wybierają, przy czyjej muzyce będą się bawić. O wygranej decyduje najwyższa łączna słuchalność oraz głos jury. Trzech z dziewięciu uczestników bitwy, którzy przejdą przez etap półfinałowy, zostanie zakwalifikowanych do wielkiego finału, który odbędzie się 16 sierpnia w Gdańsku. Podczas imprez zagrają także The Mashlive oraz Flirtini.
Ubiegłoroczną edycję konkursu wygrał Paweł Drągowski, grający pod pseudonimem DJ Frodo. Wielki finał odbył się 31 sierpnia 2013 r. w Biznes Klubie na Stadionie Narodowym i było to pierwsze takie wydarzenie w tym miejscu, niezwiązane ani ze sportem, ani z organizacją koncertu. Na tej wyjątkowej imprezie bawili się m.in. Marina, Tomek Kleyff, czyli CNE, Radzimir Dębski, Tomek Barański i Łukasz Jakóbiak. Projekt ABSOLUT Hear Me okazał się wielkim sukcesem.
ŁÓDŹ: Stara Hala Wytwórni Filmów Fabularnych – 12 lipca WROCŁAW: Dziedziniec Arsenału – 26 lipca KATOWICE: Muzeum Śląskie – 2 sierpnia WIELKI FINAŁ GDAŃSK: Centrum Stocznia Gdańska – 16 sierpnia Zaproszenia na imprezy będzie można wygrać w konkursach w mediach patronujących cyklowi i na fanpage’u ABSOLUT Polska.
A9
GROLSCH
Wakacje to czas chodzenia własnymi ścieżkami. Grolsch od zawsze podąża własną drogą, więc po drodze mu z każdym, kto wyróżnia się z tłumu. Marka wspiera najciekawsze projekty artystyczne i prowokuje do niezależnego, twórczego myślenia. Daj się sprowokować. NOWA HUTA OD NOWA Szerokie ulice, szare bloki, smutni ludzie. Nowa Huta nie kojarzy się specjalnie kolorowo. Gdy jednak spojrzymy uważniej, zobaczymy ciekawą architekturę, prężnie działające instytucje kulturalne (m.in. teatr Łaźnia Nowa) i kawał żywej historii. Pomóc odżyć Nowej Hucie – a nam ją lepiej poznać i docenić – postanowili w tym roku organizatorzy Grolsch ArtBoom Festivalu. ArtBoom to największe i najważniejsze wydarzenie w Krakowie prezentujące sztukę współczesną, zarówno polską, jak i zagraniczną. Spośród innych festiwali poświęconych sztuce wyróżnia go właśnie to, że działa w przestrzeni miejskiej, wciągając mieszkańców w najrozmaitsze interakcje. W tym roku w ramach Grolsch ArtBoom spotkamy się w Nowej Hucie i językiem sztuki współczesnej będziemy mówić o najmłodszej dzielnicy Krakowa w kontekście idealnego SocCity, jakim miała ona być. W nowohuckiej przestrzeni swoje prace zaprezentują m.in. Paulina Ołowska, Monica Bonvicini, Marta Deskur, Grzegorz Klaman, Sasha Kurmaz, Teatr Łaźnia Nowa i Szymon Kobylarz. Dzięki BarCamp NOWA HUTA poznamy ruchy, inicjatywy i organizacje działające na terenie dzielnicy i spróbujemy zahipnotyzować słońce. Będziemy mogli podziwiać Fontannę Przyszłości na placu Centralnym, zainspirujemy się hasłem „Chwała ludziom Nowej Huty” wykonanym na kwiatowych rabatach, dowiemy się, jak sposób chodzenia definiuje naszą tożsamość, i wysłuchamy wykładu na temat miast postindustrialnych i ich przyszłości. Powitamy zrekonstruowany, niedziałający od lat neon Markiza. – Nowa Huta to dzielnica tętniąca życiem: inspirująca i odważna, dlatego jesteśmy przekonani, że przyjmie nasz festiwal z otwartymi ramionami i właściwą dla siebie energią. Cieszymy się, że sztuka współczesna wkroczy do Nowej Huty, i liczymy na to, że zagości na stałe w życiu nie tylko dzielnicy – mówi Izabela Helbin, dyrektor Krakowskiego Biura Festiwalowego. Więcej: www.artboomfestival.pl Grolsch ArtBoom Festival 6-22 czerwca Kraków
A10
NOWE HORYZONTY GROLSCHA Dobre filmy, gorące lato i zimne piwo, czyli scenariusz idealny! Najlepsze filmy z festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty dzięki Grolschowi będziecie mogli obejrzeć na cotygodniowych seansach pod chmurką. Od maja do sierpnia w pięciu miastach w Polsce obejrzycie m.in. „Pinę” Wima Wendersa [3] o legendarnej tancerce i choreografce Pinie Bausch, głośne „Holy Motors” Léosa Caraxa [1] – szalone kino z Denisem Lavantem, Evą Mendes i Kylie Minogue w rolach głównych, dokument o współczesnej ikonie sztuki współczesnej – „Marina Abramović – artystka obecna”, czy też filmy, które wygrały podczas ostatniej edycji festiwalu: „Chore ptaki umierają łatwo” Nicholasa Facklera [4] oraz „Niebiańskie żony Łąkowych Maryjczyków” Aleksieja Fedorczenki [2]. Szczególnie polecamy „Holy Motors”. Reżyser Léos Carax, w Polsce właściwie nieznany, to postać z innej bajki: outsider w skórzanej kurtce, z nieodłącznym papierosem, posępny i egzaltowany, trochę jak spóźniony beatnik, który na ciężkim kacu ogłasza żałobę po francuskiej bohemie. Za kamerą staje rzadko – od lat 80. podpisał raptem pięć fabuł. „Holy Motors” to podwójny powrót Caraxa – do kina po 11 latach bezczynności i do ulubionego aktora Denisa Lavanta, o aparycji opryszka, z twarzą pooraną bliznami i bulwiastym nosem. I to właśnie on jest motorem tego najbardziej osobliwego obrazu 2012 roku. Na ten i inne najciekawsze filmy z największego festiwalu filmowego w kraju, Międzynarodowego Festiwalu Filmowego T-Mobile Nowe Horyzonty, Grolsch zaprasza do Tematu Rzeka w Warszawie, Zatoki Sztuki w Sopocie, Konteneru Cooltury w Chorzowie, KontenerART w Poznaniu oraz Forum Kubricka w Krakowie.
1
2
3
4
SMAK KULTURY Nie ma lepszego smaku niż połączenie sztuki, rzemiosła i niekonwencjonalnego myślenia. To smak Grolscha. Grolsch to jedyna marka, która poprzez wspieranie kultury prowokuje do niezależnego myślenia i działania. To marka dla wszystkich, którzy cenią kulturę, chodzą do kina, na koncerty, czytają książki lub sami tworzą w domowym zaciszu. Od maja Grolsch w sposób bezpośredni wspiera kulturę, czyli współfinansuje projekty z portalu www.wspieramkulture.pl. Wybrane przez specjalne jury projekty otrzymają dodatkową gratyfikację w postaci 20% środków założonych w budżecie. Każdy wybrany projekt, który będzie szczególnie bliski wartościom marki Grolsch i duchowi „provoke independent thinking and action”, wyróżniony zostanie oficjalnym brandingiem Grolscha. Co ważne, twórcy pozostaną właścicielami stworzonych projektów. Dodatkowo Grolsch umożliwi artystom promocję wybranych prac, organizując wystawy, pokazy czy koncerty.
Materiał promocyjny
GROLSCH NA FORUM A skoro o Forum Kubricka mowa, to w krakowskim Muzeum Narodowym możecie oglądać pierwszą na świecie kompleksową wystawę poświęconą Stanleyowi Kubrickowi. Fragmenty scenografii, kostiumy i oryginalne scenariusze, fotosy z planu zdjęciowego, dokumenty, listy, plakaty, nagrody, kamery, klapsy, makiety dekoracji – to wszystko i setki innych eksponatów czeka na was do września dzięki sponsoringowi Grolscha. Po wystawie możecie schłodzić się i zrelaksować w Forum Kubricka. Forum Kubricka ul. Marii Konopnickiej 28, Kraków
A11
AKTIVIST
MAGAZYN LUDZIE
Marcin i Tomek, majsterkowicze już nie amatorzy, w swojej warszawskiej pracowni
Tekst: Iza Smelczyńska
BRACIA • PRACOWNIA • GADŻETY
Jest ich dwóch, ale planują powiększyć rodzinną pracownię o młodsze rodzeństwo. Marcin i Tomek, czyli bracia Ebert, tworzą wynalazki, wymyślają narzędzia eventowe, projektują artystyczne instalacje i obalają mit, że z rodziną wychodzi się dobrze tylko na zdjęciu. Wchodząc po raz pierwszy do pracowni braci Ebert, trudno powstrzymać się od głośnego „wow!”. Widok z dziewiątego piętra niepozornego modernistycznego budynku przy Wiejskiej robi wrażenie – zieleń pobliskich parków, Stadion Narodowy jak na dłoni, dach Sejmu. Widać też prawobrzeżną część stolicy, a przecież jesteśmy w samym centrum miasta. – Pod nami znajdują się podziemne schrony przeciwatomowe – dodaje z niekłamaną satysfakcją Tomek. – Byliśmy tam dzisiaj i przez dziurkę w studzience oglądaliśmy niebo – wskazuje na trawnik przed budynkiem. Ciekawość świata to ich cecha wspólna. Projekty Pracowni powstają z nietypowych połączeń bardzo zwykłych rzeczy.
Multidyscyplinarna Pracownia
Do niedawna pełniła funkcję kawalerskiego mieszkania Marcina. Z czasem zaczęły się w niej pojawiać imadła i lutownice, pod oknem stanął długi drewniany stół, a na ścianie pojawił się regał z dziesiątkami przegródek – zaprojektowanych przez braci tak, aby najpotrzebniejsze rzeczy były zawsze pod ręką. W jednej z nich ukryty jest rzutnik do fluidacji, analogowych wizualizacji muzyki
wykonywanej na żywo – pierwszy artystyczny projekt chłopaków. Korzystając z tego sprzętu, dali ponad 400 koncertów, współpracowali z wieloma muzykami, m.in. z Twożywem. Jedno z ich nagrań trafiło nawet do zbiorów Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Swoje miejsce w regale ma też Fotomat – przerośnięty aparat, który pozwala na robienie efektownych zdjęć na imprezach (działa jak fotobudka – tyle tylko, że fotografia jest wyświetlana na ścianie). To właśnie dzięki niemu o braciach Ebert kilka lat temu zrobiło się głośno, a oni sami postanowili skomercjalizować swoje pomysły i zacząć na tym zarabiać – np. wynajmując swoje machiny na rozmaite wydarzenia. Wiele projektów robią dla zabawy, a dopiero później okazuje się, że mają one komercyjny potencjał. Tak było w przypadku najnowszej produkcji, czyli Lampostolika. – W ubiegłym roku chciałem urządzić urodziny w plenerze. Potrzebowałem światła oraz miejsca na przekąski. Stworzyłem więc hybrydę stołu i lampy – opowiada Marcin. – Działamy zawsze w podobny sposób. Najpierw testujemy nasze pomysły na znajomych i rodzinie i jeśli rzecz się sprawdzi, szybko ją produkujemy – dopowiada Tomek. Lampostolik stoi na czterech masztach (nogach), A12
Majsterkowicze
Marcin z wyróżnieniem obronił dyplom na warszawskiej ASP. Jednak bracia zmysł artystyczny wynieśli z garażu ojca, a nie z akademii. Konstruktorskie sztuczki pokazał im dziadek – radioelektronik. – Jednym z naszych poważniejszych projektów z czasów dzieciństwa była kusza, która mogła przebić grubą blachę – opowiadają. Kiedyś razem z tatą znaleźli za garażem starą wannę, do której przyłączyli narty i silnik od paralotni. – Tym dziwnym pojazdem osiągaliśmy prędkość do 40 km/h! – wspominają. Zamiłowanie do niecodziennych pojazdów zostało im do dzisiaj. Dowód na to stoi na balkonie. – Kupiłem na Allegro wózek z supermarketu. Zamontowałem na dole duży akumulator, dwa głośniki i wzmacniacz. Można podłączyć do niego swoją empetrójkę albo gitarę i robić koncerty w plenerze, np. spacerując. W środku wózek jest pusty i można przewozić w nim przekąski – opowiada Tomek. Wózek-„przenośna impreza” nie będzie jednak sprzedawany. – To był impuls, projekt wynikał z potrzeby chwili i daje mi teraz dużo radości – tłumaczy młodszy brat. Tę radość tworzenia widać przy wymyślaniu każdego kolejnego gadżetu. – Jesteśmy na razie własnymi mecenasami, nie mamy inwestora, dzięki czemu możemy realizować najbardziej szalone pomysły – mówi Tomek. – Pracownia zajmuje się tworzeniem niecodziennych produktów i nadawaniem im wartości rynkowej. Konstruujemy rzeczy, które cieszą ludzi i wynikają z naszych realnych potrzeb.
Foto: I. Matuszewski. Dzięki upszwjmości Risk Made in Warsaw
COŚ Z NICZEGO
które przechodzą przez blat i zbiegają się na wysokości trzech metrów. W środku zainstalowano lampę oświetlającą przestrzeń dookoła stolika. Działa do ośmiu godzin bez ładowania. Światło emitowane przez Lampostolik jest przyjemne dla ludzkiego oka. Działa trochę jak ognisko, wokół którego gromadzą się ludzie. – To mebel społeczny i użyteczny – tłumaczy Marcin.
LUTY 2014
A13
AKTIVIST
MAGAZYN SZTUKA
NAMALOWAĆ TEMPERATURĘ PLAMY • PAPIER • RULON
Tekst: Alek Hudzik
W Krakowie, który ciągle tęsknym wzrokiem zerka w przeszłość, na moment zaświeciło słońce – na horyzoncie pojawił się kolektyw artystów New Roman. Zainstalowali się z dala od turystycznego centrum, w kamienicy na Podgórzu. Tam, nad galerią, rezyduje jeden z Romanów, Mikołaj Moskal. Obecnie działa na uboczu kolektywu, ale samotność mu służy – na wiosnę zadebiutował indywidualną wystawą w galerii Stereo, a już w czerwcu odbędzie się premiera książki ilustrowanej jego pracami.
Mikołaj Moskal w swojej krakowskiej pracowni
Kamienica, jak cały Kraków, tonie w strugach deszczu. W drzwiach balkonowych trzeba zbudować tamę przeciwpowodziową, bowiem woda zalewa podłogę pracowni. Nieszczelne okna, wysokie stropy, zdezelowane deski – na pierwszy rzut oka obraz nędzy artysty, w rzeczywistości ten entourage dodaje surowym, abstrakcyjnym pracom Moskala wiarygodności. Obok kaflowego pieca, kawałków drewna na opał i sterty książek leżą stare żeliwne hantle. Pędzlem bicepsa nie wyrzeźbisz. W przestronnym wnętrzu mieści się jednak też to, co najważniejsze – olbrzymi stół, komputer, kilka starszych obrazów i Mikołaj Moskal dłubiący coś przy najnowszych gwaszach.
Nowi Rzymianie
Moskal dziś głównie maluje i ilustruje, rzadziej rzeźbi. Jego prace, zarówno obrazy, jak i inne formy, trudno pomylić z realizacjami innych artystów – ich znakiem rozpoznawczym są ciemne, nieforemne plamy. Choć wydawało się, że abstrakcja już nikogo nie bawi, on pokazał, że może być inaczej. Pracę nad swoim stylem zaczął w liceum plastycznym, gdzie szkolną ławkę dzielił m.in. z Mateuszem Okońskim, innym krakowskim twórcą. Potem studia, Akademia Sztuk Pięknych, gdzie poznał Damiana Nowaka, Pawła Olszczyńskiego i Kaję Gliwę, z którymi po kilku latach założył New Roman. W międzyczasie zaliczył jeszcze krótki wyjazd na studia A14
we Frankfurcie. – Dużo sobie obiecywałem po pobycie w Niemczech, a okazało się to dużo mniej inspirującym doświadczeniem, niż mogłoby się wydawać – sceptycznie podsumowuje. Całe szczęście późniejsza kariera malarza, związana głównie z Krakowem i okazjonalnymi wyprawami do Warszawy, potoczyła się znacznie lepiej. Grupa New Roman, którą współtworzy ze znajomymi, rozhuśtała krakowską scenę artystyczną. Jest ich sześcioro – teoretycy, projektanci, artyści – i wszystkie wspólne działania są efektem burzy mózgów. Zaczęło się od wynajęcia pracowni w 2010 r., a już po roku w składzie Moskal, Kaja Gliwa, Damian Nowak, Paweł Olszczyński, Jagna Lewandowska i Wojtek Orlik podbijali Kraków. Potem przyszedł czas na Warszawę. W stołecznych galeriach nie było już tak łatwo. Za uczestnictwo w wystawie „Krzyk mody” zebrali cięgi, krytycy nie zrozumieli też nowej ociekającej złotem estetyki, którą zaprezentowali w galerii BWA Warszawa. Złoty piorun w kącie i konceptualne formy: papier zwinięty w rulon, porozrzucane cegłówki i obrazki, nie wiadomo, czy namalowane, czy gdzieś znalezione, nie spotkały się z uznaniem. Ostatnio New Roman mogliśmy oglądać na wystawie „Co widać” w stołecznym MSN. Tu z kolei pokazali modernistyczną mozaikę odbitą na kartce
CZERWIEC 2014
w technice frotażu (polega to na odciskaniu faktury dowolnych przedmiotów na powierzchni papieru przez przyłożenie arkusza do danej rzeczy i pocieranie go grafitem). Okazało się, że krakowski smog i osiadającą wszędzie sadzę można z pożytkiem wykorzystać tak jak grafit. Historia tej pracy ma drugie dno, bo stoi za nią małżeństwo zapomnianych krakowskich artystów – Helena i Roman Husarscy, którzy stworzyli unikatową mozaikę na ścianie sportowego obiektu Korona. – Chcieliśmy zwrócić uwagę na przeszłość, która niszczeje, na dzieło zupełnie zapomniane – dopowiada Moskal. Ostatnio krakowski team zwolnił kroku, a artyści skupili się na solowych karierach.
Życie z papieru
Na stronie galerii Starter, która reprezentuje Moskala, możemy od zeszłego roku przeczytać, że działanie artysty „skupia się na poszukiwaniu harmonii i skupienia w świecie pojęć oraz płynnej rzeczywistości”. Malarz i grafik ma jednak własne wyjaśnienie dla swoich abstrakcyjnych, zwykle czarnych prac. – Chciałbym zobrazować temperaturę powietrza, oddać kontemplacyjne i sensualne parametry. Ten sensoryczny odbiór na granicy różnych zmysłów jest ważny. Moje działania to nie jest edukacja, agitacja – tłumaczy i dodaje: – Maluję szybko, nie dłużej niż godzinę, to zawsze są pojedyncze strzały. Rzadko wracam do swoich poprzednich prac.
Jeśli jestem niezadowolony z efektu, to po prostu obraz niszczę – zdradza. Artysta lubi papier. Nie tylko maluje na kartkach, ale też projektuje – tworzył m.in. dla Małopolskiego Ogrodu Sztuki. Kraków jest mały, więc zanim doszedłem do pracowni Moskala, zdążyłem zobaczyć na mieście kilka plakatów jego autorstwa i usłyszeć od paru osób, że w tej dziedzinie nie ma sobie równych. W projektowaniu stawia na prostotę. Wystarczy popatrzeć na rozrzucone to tu, to tam prace – minimalistyczne, złożone zaledwie z kilku kresek, plam i napisu. Teraz Moskal szlifuje ostatnie rysunki do „Nadziei dla umarłych” – najnowszej książki artystycznego wydawnictwa Mundin prowadzonego przez Honzę Zamojskiego. – Robię głównie piktogramy, przedstawiam uczucia, jakie mogły towarzyszyć bohaterom książki. Nie ma w moich rysunkach narracji, ilustrowania historii, są raczej grymasy na twarzy, pomarszczone czoła – tłumaczy artysta. Po chwili dodaje jeszcze, że chciałby ilustrować książki wydane na tabletach, bo wtedy wreszcie można by wprowadzić do statycznych na co dzień grafik odrobinę ruchu. O Moskalu, przy okazji wydawnictwa Mundin, kolejnych wystaw w galerii Starter i nowych artystycznych eskapad New Roman, jeszcze usłyszymy. Długie czarne włosy Mikiego, ciemne jak jego obrazy i rzeźby, w końcu rzucą się wam w oczy.
A15
Pracownia Dzienisa w studiu Suffit. Prace Przemka można obejrzeć i kupić na platformie
Prace Mikołaja są minimalistyczne, często złożone zaledwie z kilku kresek Można je obejrzeć i kupić na platformie
AKTIVIST
SAM Kameralny Kompleks Gastronomiczny ul. Lipowa 7a
ŁAP LATO, PÓKI ZIMNE
Idealne miejsce, żeby zacząć dzień. Na rowerze, na śniadanie. Oprócz pysznego, pieczonego na miejscu pieczywa, aromatycznej kawy, świeżych warzyw i owoców od lokalnych dostawców, znajdziecie tu też idealnie schłodzony, najpopularniejszy cydr w Polsce – Cydr Lubelski. W zeszłe wakacje nieśmiało pojawiał się w sklepach i kawiarniach – i natychmiast znikał z półek. Dziś już nikt nie ma wątpliwości, że to absolutny przebój, o którego zaletach z każdym dniem przekonuje się coraz więcej osób spragnionych naturalnego orzeźwienia.
Temat Rzeka plaża przy moście Poniatowskiego Plażowanie w mieście? Najlepiej w Temacie Rzeka. Na najpiękniejszej miejskiej plaży, zwanej Poniatówką, lato będzie gorące niezależnie od pogody. Zdejmij z nóg trampki, załóż ray-bany i sięgnij po orzeźwiający cydr. Smakuje zawsze i wszędzie – przyjemnie musujący, doskonale gasi pragnienie. Powstaje ze świeżo wyciśniętego soku z dojrzałych polskich jabłek, nie zawiera konserwantów ani sztucznych aromatów. To autentyczna esencja letniej radości płynąca prosto z jabłka!
Wreszcie mamy lato! Czas odpocząć od wszystkiego, tylko nie od trendów. Czas wsiąść na rower i podążyć szlakiem najmodniejszych miejsc, najświeższej muzyki, najnowszych zajawek. Czas poszukać orzeźwienia. Obowiązkowym punktem programu podczas ciepłych wieczorów nad Wisłą, miejskich pikników, czerwcowych upałów i wakacyjnych maratonów imprezowych jest cydr – najbardziej orzeźwiający napój tego lata. Z Cydrem Lubelskim nie zboczycie ze szlaku. Oto kilka obowiązkowych przystanków.
Dzięki nowemu, poręcznemu 3-pakowi Cydru Lubelskiego orzeźwienia nie zabraknie.
M16
AKTIVIST
Coffee Karma pl. Zbawiciela 3/5 Plac Zbawiciela to obowiązkowy przystanek każdego miejskiego bywalca. Zawsze kiedy masz ochotę na luz i swobodną atmosferę, wpadnij na Zbawixa i napij się cydru. Cydr Lubelski swój wyjątkowy smak zawdzięcza polskim jabłkom, które są bardziej słodkie i orzeźwiająco kwaskowate niż jabłka z Wielkiej Brytanii czy Francji. W tym tkwi siła Cydru Lubelskiego – w polskich, soczystych i dojrzałych jabłkach, które są najlepsze na świecie.
MUNDIAL
Pub Lolek ul. Rokitnicka 20
W czerwcu temperaturę podniesie jeszcze jedno wyjątkowe wydarzenie: Mundial. Żywiołowe kibicowanie w gronie przyjaciół będzie wymagało wyMUN DIAL jątkowej oprawy. Dobrze schłodzony cydr utrzyma piłkarskie emocje na bezpiecznym poziomie i pozwoli wam cieszyć się latem, sportem i towarzystwem przyjaciół. To lato należy do was. Wyciśnijcie je do ostatniej kropli.
Mandala ul. Emilii Plater 9/11 Czas coś zjeść. Wskakujemy na rower i jedziemy do Mandali (najlepsza indyjska kuchnia w mieście!). Zamów Cydr Lubelski w jednym z trzech wariantów podania – pij wprost ze zmrożonej butelki, przez słomkę, albo w wysokiej szklance pełnej lodu. Szukaj inspiracji, poznawaj nowych ludzi i baw się. To lato będzie miało jabłkowy smak!
Plażowa plaża przy moście Poniatowskiego Kawiarnia Plażowa to nowa przestrzeń artystyczna na najpopularniejszej stołecznej plaży. W tym pięknym, designerskim budynku będą się odbywać najlepsze imprezy tego lata. Nie przegap ich. A żeby ciebie nie przegapiono w tłumie, zadbaj o styl. Cydr wyróżnia z tłumu. Ma swój własny styl – lekki i wygodny. Designerskie opakowanie z charakterystycznymi trzema jabłkami na etykiecie i odkręcanym kapslem twist-off nie umknie niczyjej uwadze. Wpisuje się w nurt mody streetowej i zachęca do miejskich wypraw szlakiem cydru.
M17
AKTIVIST
MAGAZYN LUDZIE
Precyzyjny Paweł Ukryte w bramie Youmiko Okra, warzywo strączkowe, odrobina ostrego sosu, płatki Bonito. Ideał.
MAKI BURAKI
KALAREPA • KARP • MASTER
Tekst: Olga Święcicka Foto: Anna Wierzchosławska
Sushi z bazaru. Tak można by nazwać to, co od ponad dwóch lat w swoim minilokalu serwuje Paweł Gnatowski. Nie znajdziemy u niego tuńczyka czy ukochanej maślanej. Jest prosto, sezonowo i przede wszystkim polsko. Polsko-japońsko. Bo choć w składzie pstrąg, marchew i brokuł, to w smaku słodko-kwaśno i azjatycko. „AAA Sushi mastera szukam. Do zawodu przyuczę”. Dobre historie lubią mieć absurdalne początki. Przygoda Pawła zaczęła się od ogłoszenia w gazecie. Od dziecka związany z gastronomią (jego babcia miała w Krakowie kawiarnię, a tata przez chwilę małą knajpę), całe życie pracował z jedzeniem. Takiej posady też szukał, kiedy znudził się byciem kelnerem. Co prawda o sushi wiedział tylko tyle, że lubi je jeść, ale skusiło go słowo „przyuczę”. – Po trzech dniach byłem już zakochany. Okazało się, że robienie rolek to wielka przyjemność. Uwielbiam rękodzieło, a sushi to przecież takie małe dzieło sztuki – żartuje. Po pierwszym zachwycie przyszło rozczarowanie. Bo może i Polska sushi stoi, ale jest to raczej polo sushi, które swoją jakością porównywalne jest do innych rzeczy określanych tym epitetem. – Przez pierwszy rok nie nauczyłem się nawet odpowiednio gotować ryżu. Na jego temperaturę nikt nie zwracał uwagi. Warunki, w jakich były przechowywane ryby, również pozostawiały wiele do życzenia. W Polsce wszyscy chcą jeść tuńczyka i rybę maślaną, a nikt się nie zastanawia, jaką drogę muszą pokonać ryby, zanim trafią na stół. W barach, w których pra-
cowałem, zwykle było siedem-osiem ryb do wyboru, ale klienci i tak chcieli jeść tylko łososia i tuńczyka. Reszta często lądowała w śmietniku. To było dość irytujące – mówi. Złość może i piękności szkodzi, ale nie biznesom. Paweł był tak sfrustrowany, że zmieniał sushi bary jak rękawiczki. W Krakowie jest ich najwyżej 12, więc w pewnym momencie skończyły mu się możliwości. – Jestem krnąbrny i zawsze miałem kłopoty z autorytetami. W restauracjach uczyłem się od ludzi, którzy często nie mieli pojęcia o sushi albo mieli złe nawyki. Wydawałoby się, że Japończyk jest najlepszym sushi masterem, ale część z nich przed wyjazdem z ojczyzny nie ma nic wspólnego z tą kuchnią. Uczą się więc u nas. Po kilku miesiącach organizowania tzw. wizyt domowych, czyli robienia sushi u kogoś i bawienia się w klub kolacyjny, Paweł znalazł pracę. Poniżej swojego poziomu, bo w lokalu, który z dobrym sushi nigdy nie miał nic wspólnego. – Youmiko było na skraju bankructwa. Właściciele tracili kontrolę nad lokalem, jakością składników nikt się nie interesował, panowało ogólne rozluźnienie – ujawnia. Zaproponowali Pawłowi odkupienie baru. Długo się nie A18
zastanawiał. – Zawsze marzyłem o swojej własnej knajpie. Nie miałem zupełnie pieniędzy, ale postanowiłem zaryzykować – opowiada. Początki nie były łatwe, tym bardziej że Paweł zdecydował się zostać przy starej, nie najlepiej kojarzącej się nazwie. Pierwsze, co zrobił, to wyrzucił tuńczyki i ryby maślane. – W Japonii sushi robi się z rzeczy świeżych i sezonowych. U nas z mrożonych. Postanowiłem to zmienić – zdradza. Zmiana była radykalna i zaczęła się od obniżenia cen (w Japonii sushi jest zdecydowanie tańsze niż w Polsce) i wycieczki na pobliski Kleparz. Paweł kupował wszystko jak leci i kombinował. Sushi z burakiem? Hit! Sushi z marynowanym w wodorostach pomidorem i cebulą inspirowane polską kanapką – bestseller. Podobnie jak ten ze szpinakiem w miso i szparagami w tempurze. Po drodze były też oczywiście porażki. Nie każde warzywo „gra” z ryżem. Kalarepka była trochę mdła, sam por zbyt intensywny. Kolejny krok to polskie ryby. I tu wszystko trochę się skomplikowało. – Okazuje się, że większość polskich ryb wywożona jest na giełdę w Hamburgu. W naszych hodowlach królują karp i pstrąg. O ile ten drugi świetnie się nadaje, o tyle karpia na sushi przerobić się nie da. Próbowaliśmy na wszystkie sposoby – mówi. Paweł miał jeszcze jedno marzenie. Zamiast krewetek chciał poeksperymentować z rakami, których w Polsce nie brakuje. Długo nagabywał swojego dostawcę i w końcu je dostał, tyle że hiszpańskie. Malutkie i absolutnie do niczego. Śmiejemy się więc razem, że jego sushi to historia o dostawach, które nigdy nie dojechały. Na szczęście te, które dojeżdżają, wystarczą, żeby nazwać Pawła najlepszym sushi magikiem. Z okonia, pstrąga, łososia i całej palety warzyw robi cuda. Dla oka i dla smaku. Ma wersję bezglutenową i wegańską. Ma też pasję, którą widać od razu. W Youmiko pracuje z kolegą, sześć dni w tygodniu, od rana do wieczora, i mówi, że mu się nie znudzi. „AAA Sushi od Pawła się nauczę”.
CITY MOMENT
MIASTO • FOTO • CHWILA
Robimy zdjęcia. Obsesyjnie, kompulsywnie, ajfonem. Jak wszyscy. Sorry. Śledźcie nas na Instagramie. Miasto widziane naszymi oczami na instagram.com/aktivist_magazyn
A19
AKTIVIST
MAGAZYN DIZAJN
Miasto na talerzu
MIASTO • KOTY • MIĘTKA
GRANATY-KWIATY
Rosenthal podaje nam największe miasta świata na talerzu. Seria BIG Cities to delikatna biała porcelana z równie delikatnym miejskim skyline’em obrysowanym niebieską kreską. Kopenhaga, Londyn, Berlin, Paryż i Nowy Jork wyrastają na obrzeżach filiżanek i dzbanuszków, Szanghaj i Rio, zamknięte w obrębie talerza, tworzą dziwne, abstrakcyjne wzory. Można porównywać miasta z zupełnie nowej perspektywy. Do kupienia na www.rosenthal.de.
Miasto jest nasze – to wiemy. Jak to działa w praktyce? W praktyce miasta zdobywa się granatami. Ale jakie czasy, takie granaty – na szczęście żyjemy w czasie i miejscu, w których jedyne granaty, jakich potrzebujemy, to granaty-kwiaty. Rozrzućmy je po okolicy i zróbmy miejsce dla armii. Armii pszczół. Seedbom to małe bomby z nasionami. Wystarczy je trochę namoczyć w wodzie i rzucić przed siebie – najlepiej w upatrzone wcześniej nasłonecznione miejsce. Minie trochę czasu i... KABLOOM! Tak nazywa się brytyjska firma produkująca te granaty (można je kupić na kabloomshop.co.uk). Do wyboru są różne mieszanki, np. zestaw przyciągający pszczoły. Jej obecność w ofercie brytyjskiego sklepu jest nieprzypadkowa – w ciągu ostatnich trzech lat liczba miejskich pszczelarzy w Londynie wzrosła niemal czterokrotnie (choć to i tak zaniżone dane, bo wielu z nich nie rejestruje swoich pasiek). Dachy Nowego Jorku czy Sztokholmu pełne są uli – od niedawna uli przybywa także w Warszawie. W poprzednim numerze pisaliśmy o akcji „dopszczelania” organizowanej przez Greenpeace, a od kilku tygodni z radością śledzi-
my na Facebooku profil Miejskie pszczoły, który owadom próbuje przychylić nieba. Na swoim profilu piszą: „Można pomyśleć – po co hodować je w mieście, skoro ich miejsce jest na wiejskich łąkach i w lasach? Nic bardziej mylnego! W miastach nie używa się chemicznych środków ochrony roślin, więc występuje tu o wiele więcej dzikich gatunków roślin, z których pożytek czerpią pszczoły”. A wracając do nasiennych granatów, to oprócz mieszanki przyciągającej pszczoły jest też m.in. zestaw uprzyjemniający życie miejskim kotom (z kocimiętką i innymi roślinami działającymi na futrzaki). Kabloom oferuje też piękne proce zaprojektowane specjalnie do miotania granatami. Zamiast butelek z benzyną i kamieni. [Olga Wiechnik]
A20
Głowy sowy Co dwie, to nie jedna, a im więcej, tym lepiej – zwłaszcza gdy chodzi o dobry design i świetne ilustracje. Kanadyjska rysowniczka Rosie Gopaul zaprojektowała te piękne opakowania na mydło. Rosie (jak się dowiedzieliśmy, jest to zdrobnienie od Rosabelle...) – oprócz projektowania – lubi drzemki na trawie, psy i rozmawiać sama ze sobą. Nie lubi kotów i kawy. A my bardzo lubimy jej nieco grymaśne sowy. Więcej o sówkach Fa na www.rosie-gopaul.com.
CZERWIEC 2014
KALENDARIUM CZERWIEC
Olga Święcicka (oś)
Filip Kalinowski (fika)
Mateusz Adamski (matad)
Michał Kropiński (mk)
MUST SEE
13-15.06
Kacper Peresada (kp)
Outkast
Rafał Rejowski (rar)
Cyryl Rozwadowski [croz]
Alek Hudzik [alek]
Iza Smelczyńska [is]
Kuba Gralik [włodek]
(DAVID BOWIE I LOVE YOU) SINCE I WAS SIX Serio. A jeszcze bardziej kocham The Brian Jonestown Massacre, którzy nie dość, że moje wyznanie uczynili tytułem swojej piosenki, to jeszcze zrobili mi prezent i postanowili w czerwcu przyjechać do Warszawy. Lato, utwory o takich tytułach jak „You look great when I'm fucked up” czy „Prozac vs. Heroine” i dzikie wybryki na scenie. W czerwcu z domu można wyjść raz. Chyba, że was nosi. Jak was nosi to możecie do domu w ogóle nie wracać, bo dzieje się. Muzycznie chociażby Dany Brown, Tori Amos czy Black Label Society. A niemuzycznie jeszcze lepiej. Dla moli książkowych Big Book Festival, dla okularników Gdańsk DocFilm a dla modniś HUSH. Nie ma co się oszukiwać. Przyszło lato i skończyły się pomysły na wstępniaki do kalendarium. Do tej pory odliczałam czas do wakacji, teraz mówię stop. Lato trwaj! Olga Święcicka K21
ORANGE WARSAW FESTIVAL WARSZAWA STADION NARODOWY
al. Poniatowskiego 1 199-519 zł
Biało-pomarańczowa flaga Po zeszłorocznej edycji Orange Warsaw, kiedy to Beyoncé odwróciła uwagę od pozostałych wykonawców, tegoroczny line-up naprawdę nam zaimponował – jest on naładowany tak wielkimi nazwiskami, że każde zasługuje na osobną notkę. W czerwcu tysiące fanów przyciągnie zarówno zjawiskowa Florence and the Machine, jak i przykurzone nieco Kings of Leon. Nas najbardziej ekscytuje występ dopiero co reaktywowanego i lśniącego w pełnym blasku Outkast. Jedyny w swoim rodzaju Snoop Dogg oraz kultowe Jurassic 5 również przywiozą hiphopowe brzmienia. Gitarową reprezentację poprowadzą legendarne Pixies, potężne jak nigdy Queens of the Stone Age oraz hiciarskie Kasabian, a brytyjskie indie będą reprezentować The Kooks, Bombay Bicycle Club i The 1975. Swoje miejsce na festiwalu znajdzie także radiowy pop (Lily Allen czy Hurts) oraz cięższa muzyka (Limp Bizkit czy Bring Me the Horizon). Żądni niekończącej się imprezy będą mogli poszaleć przy The Prodigy i secie Davida Guetty (tak, naprawdę). Jesteśmy pełni podziwu. [croz]
KALENDARIUM
KONCERT
TRASA
KONCERT
02.06
02.06
KONCERT
04.06
04.06
YES
ANTHRAX
TRUST
TANGERINE DREAM
WARSZAWA Sala Kongresowa
KRAKÓW Fabryka
KRAKÓW Fabryka
WARSZAWA Arena Ursynów
pl. Defilad 1 19.00 165-286 zł
ul. Zabłocie 23 20.00 90-100 zł
ul. Zabłocie 23 20.00 45 zł
ul. Pileckiego 122 20.00 110-160 zł
Tak! Tak! Tak!
Białe adidasy
Zaufaj muzyce
Electro-oranż
Nie tak dawno lider progrockowych dinozaurów Chris Sqiure powiedział, że marzy, by Yes było zespołem wielopokoleniowym. Członkowie będą stopniowo wymieniani na młodszych, a zespół nigdy nie przestanie istnieć. Pozycja nowego wokalisty Jona Davisona, który już drugi raz z rzędu zastąpił założyciela Yes, Jona Andersona, wydaje się więc ugruntowana. W zmienionym składzie grupa przygotowuje się do wydania 18. płyty „Heaven and Earth”, a w Europie prezentuje materiał ze swojego najbardziej charakterystycznego okresu – z lat 1971-78. Podczas koncertów zespół wykonuje w całości klasyczne albumy „Fragile”, „Close to the Edge” i „Going for the One”. To kawał historii muzyki popularnej i lekcja, którą koniecznie trzeba odrobić. [rar]
Ekipa Scotta Iana nigdy nie dochrapała się takiej sławy jak inni kultowi traszersi lat 80. Ale może to nawet lepiej, bo poza mało fajnym pseudograndżowym epizodem Anthraxowi zawsze udawało się iść ścieżką wydeptaną podeszwami białych adidasów. Zespół od początku stawiał na dwie rzeczy: czad i jajcarstwo. Poza nagrywaniem szybkich solówek panowie już 30 lat temu śmigali w kolorowych dresach, jakich nie powstydziłby się dziś wasz ulubiony hipsterski raper. Kiedy koledzy z branży robili z siebie durniów, występując w talk show czy w innych bardzo mało metalowych przedsięwzięciach, panowie spod znaku wąglika nagrywali kolejne płyty i tylko sporadycznie pojawiali się na turniejach pokerowych. Może dlatego kolejny polski koncert zagrają nie na stadionie, tylko w małym klubie. W końcu long live rock’n’roll! [mk]
Zaczęło się w 2009 r., kiedy Robert Alfons poznał Mayę Postepski – tak się polubili, że postanowili stworzyć wspólny projekt muzyczny. Niecały rok później do sprzedaży trafiła ich pierwsza EP-ka i z miejsca Trust zaczęto wymieniać obok Crystal Castles i Austry (której członkinią jest zresztą Maya) jako najważniejszy electropopowy zespół z Toronto. Dwa lata temu do sprzedaży trafił ich debiutancki album „Trst”, którego follow-up „Joyland” zostanie niedługo wydany nakładem NoPaper Records. Druga płyta Trust będzie jednak solowym dzieckiem Roberta Alfonsa, gdyż Postepski postanowiła poświęcić się całkowicie karierze w Austrze. Choć nasi wysłannicy nie byli zachwyceni warszawskim występem Roberta z początku zeszłego roku, to dla fanów tanecznego undergroundowego brzmienia obecność na jednym z dwóch koncertów Trusta jest obowiązkiem. [kp]
Można zaryzykować stwierdzenie, że bez Tangerine Dream muzyka elektroniczna wyglądałaby zupełnie inaczej. Niemiecka formacja, kierowana od 1967 r. niestrudzenie przez Edgara Froese’a, położyła podwaliny pod zupełnie nowy gatunek muzyczny i była jednym z jego ważniejszych przedstawicieli. Twórczość zespołu w latach 70. i 80. miała ogromny wpływ na powstanie kraut rocka czy brzmień new age. Tangerine Dream słynie także z niezapomnianych ścieżek dźwiękowych, m.in. do baśniowej „Legendy” Ridleya Scotta. Zespół jest bliski polskim fanom głównie ze względu na krótką, legendarną już trasę z grudnia 1983 r., którą muzycy odbyli po naszym kraju. W niektórych halach było wówczas tak zimno, że musieli grać w rękawiczkach z poobcinanymi palcami. Atmosfera była jednak tak niezwykła, że jeden z występów został zarejestrowany i wydany później jako oficjalny album. Nieco młodsi mogą pamiętać grupę ze specjalnego koncertu zorganizowanego na moście Świętokrzyskim w 2001 r. [matad]
05.06 POZNAŃ Eskulap, ul. Przybyszewskiego 39
3
03.06.1970 r.
20.00
45 zł
Ray Davis, wokalista The Kinks, zostaje wyrokiem sądu zmuszony do powrotu z Nowego Jorku do Londynu, żeby zmienić jedno słowo w singlu „Lola”. Chodzi o zamianę sugerującego kryptoreklamę „Coca Cola” na „Cherry Cola”.
K22
CZERWIEC 2014
KONCERT
KONCERT
IMPREZA
05.06
05.06
05-06.06
FESTIWAL
05-08.06
kadr z filmu: „Jesteśmy z soli”
LINKIN PARK
HAILU MERGIA
AKADEMIA OTWARTA
WROCŁAW Stadion Wrocław
WARSZAWA Pardon, To Tu
WARSZAWA Akademia Sztuk Pięknych
al. Śląska 4-7 20.00 192-602 zł
pl. Grzybowski 12/16 20.30 30 zł
ul. Krakowskie Przedmieście wstęp wolny
Gitary i tufu-tufu
Powrót legendy
Impreza dyplomowa
Godne kino
We wszelkich rankingach najbardziej obciachowych zespołów świata Linkin Park niezmiennie wiedzie prym obok Creed i Nickelback. Nie przeszkadza im to jednak zbierać muzycznych nagród, sprzedają mnóstwo płyt i zapełniają stadiony. Wypłynęli w złotych czasach nu metalu, łącząc na płytach „Hybrid Theory” i „Meteora” ciężkie brzmienie z rapem i elektroniką. Pomimo mieszanego odbioru dwóch ostatnich krążków zebrali siły, by wrócić w tym roku z nowym albumem „The Hunting Party”. Ukaże się on 13 czerwca i przyniesie, jak zapowiadają członkowie Linkin Park, bardziej elektroniczne brzmienie. Pojawią się też goście, m.in. gitarzysta Tom Morello i raper Rakim. Na koncercie zatem oprócz znanych hitów będzie można posłuchać nowych nagrań. Nie boimy się. [rar]
W czerwcu w Warszawie na jedynym koncercie w Polsce wystąpi etiopski muzyk, kompozytor, klawiszowiec i lider legendarnego zespołu Walias Band – Hailu Mergia. Po ponownym wydaniu płyty „Hailu Mergia & His Classical Instrument” muzyk rozpoczął swój pierwszy koncertowy tour od ponad 20 lat. Podczas trasy artysta jest wspierany przez mieszkających w Berlinie Australijczyków: Tony’ego Bucka (perkusja) – znanego z długotrwałej współpracy z The Necks – i Mike’a Majkowskiego (kontrabas), który zdobył uznanie zarówno dzięki swoim występom solowym, jak i jako sideman na koncertach Petera Brötzmanna i Hana Benninka. Będzie więc głośno i legendarnie. Można przegapić, ale będzie się długo żałowało. A może i jeszcze dłużej. [oś]
Ostatni plan zajęć studentów Akademii Sztuk Pięknych w tym roku prezentuje się dość ciekawie. Rozpoczęcie o 16.00, obecność obowiązkowa. W planie – pokazy, koncerty i piknikowanie. ASP świętuje zakończenie roku akademickiego z wielką pompą – jak co roku otwiera wrota swojej uczelni i zaprasza wszystkich na wspólną balangę w towarzystwie dzieł sztuki. Studenci wszystkich kierunków zaprezentują swoje dokonania podczas Akademii Otwartej – drzwi do wszystkich pracowni (zamienionych na ten czas w galerie) stoją otworem, na dziedzińcu można rozłożyć piknikowe kocyki, są przekąski, napitki, koncerty. W tym roku po raz pierwszy swoje prace pokażą studenci i absolwenci Katedry Mody – najmłodszego kierunku na ASP. W czwartek, 5 czerwca, na głównym dziedzińcu ASP zagra Mela Koteluk, w piątek zaś na Wydziale Sztuki Mediów przy ul. Spokojnej wystąpi zespół Wild Books, za dekami zaś stanie Holly Kitty. [syka]
„Praca i godność” – hasło gdańskiego festiwalu to nie oksymorony. Co prawda po całym tygodniu produkowania kontentu czy sortowania papierków na biurku można dojść do przeciwnego wniosku, ale mogłoby być znacznie gorzej. Dyskryminacja, łamanie praw, mobbing, przedmiotowe traktowanie – tej tematyce poświęcony jest Gdańsk DocFilm Festival, który już po raz 12. rozpoczyna dyskusję na temat roli człowieka w miejscu pracy. W sekcji konkursowej znalazło się ponad 20 zróżnicowanych formalnie i fabularnie tytułów – od górników w ukraińskiej kopalni, przez poławiaczy soli w Indiach, po rybaków z polskich Piasków. W programie ponadto retrospektywa Michaela Glawoggera – mistrza austriackiego dokumentu społecznego, który w zeszłym miesiącu zmarł w Afryce na malarię w trakcie kręcenia nowego filmu. Oglądajcie i oburzajcie się – w pofestiwalowy poniedziałek spojrzycie na przełożonego bardziej przychylnym okiem. [mm]
K23
12. GDAŃSK DOCFILM FESTIVAL GDAŃSK kino Neptun i Kameralne
ul. Długa 57
KALENDARIUM
FESTIWAL
AKCJA
06-08.06
06.06-31.08
RSS BOYS
LDZ MUSIC FESTIVAL ŁÓDŹ Bajkonur, Lokal, MS1
25-60 zł
Dobre, bo polskie Szara, betonowa i postindustrialna Łódź nareszcie doczekała się festiwalu, który ożywia miasto. LDZ Music Festival prezentuje najciekawsze polskie zespoły, ale nie stroni również od przedstawicieli sztuk audiowizualnych. Na scenie pojawią
się m.in. Sebastian Buczek i Wojciech Bąkowski, który zaprezentuje swój najnowszy materiał. Drugi dzień to istny nocny maraton koncertowy. Zaczynamy tuż po zachodzie słońca występem Odaibe i Patryka Cannona, później zagra JAAA, Jacek Sienkiewicz, duet RSS BOYS i Zwichnięci Dandysi. Wschód słońca przywitamy przy dźwiękach Gaap Kvlt. Festiwal zamkną BNNT i Paweł Kuczyński, specjalizujący się w soundbombingu. Więcej o artystach przeczytacie na stronie ldzfestival.pl. [is]
KINO PERŁA CAŁA POLSKA
wstęp wolny
Seanse podniebne Organizator reklamuje swój festiwal osobliwym hasłem: „Do urwania filmu”. Nie wiem, ile trzeba by wypić piw, żeby zafundować sobie klasyczny „black out”, ale mam nadzieję, że motywacja przychodzących do kina plenerowego jest
K24
troszkę inna. Pić można na trzepaku. W kinie ogląda się filmy. Kino Perła, które po raz czwarty zaprasza nas na letnie seanse, ma miejscówki w 12 miastach: m.in. w Lublinie, Warszawie, Krakowie, Łodzi, Toruniu, Bydgoszczy, Opolu czy Katowicach. W programie za to najlepsze dokumenty, przegląd filmów muzycznych, pokaz polskiej animacji oraz dzieł Lyncha, van Santa, Bertolucciego, Solondza i Cronenberga. Seanse są za darmo, odbywają się od środy do niedzieli. Do wyboru, do koloru, do pleneru. [oś]
CZERWIEC 2014
06-07.06
AKCJA
AKCJA
07.06
07-08.06
AKCJA
07-08.06
Fot. Ptaszek
FESTIWAL
Danny Brown
RED BULL MUSIC ACADEMY WEEKENDER WARSAW
CZYTAMY GDZIE INDZIEJ
TARGI WIEDZY GRAFICZNEJ
HUSH WARSAW
WARSZAWA
WARSZAWA
WARSZAWA Dom Słowa Polskiego
WARSZAWA Arkady Kubickiego
pl. Defilad 1 39-99 zł
ul. Miedziana 11 11.00 wstęp wolny
pl. Zamkowy 4
Weekend na skrzydłach
Między literami
Na załączonym obrazku
Oda do mody
Red Bull Academy Weekender to wędrujący po świecie festiwal skupiający się na elektronice. Pierwsza polska edycja wydarzenia zawładnie Pałacem Kultury i jego okolicami, by zaprezentować najciekawsze muzyczne zjawiska z całego świata. Główną gwiazdą Weekendera będzie Danny Brown – brawurowy MC, którego zawadiackie „Old” było jedną z naszych ulubionych płyt zeszłego roku. Sporo zamieszania wywołają guru syntezatorowego funku Dam-Funk i mistrz wychillowanych bitów Onra, a lekcji techno udzieli nam Moritz von Oswald z legendą afrobeatu – Tonym Allenem. Z kolei fanów synth popu wykarmi oszałamiająca Jessy Lanzza oraz polska reprezentacja, do której powołani zostali Kamp!, Rebeka oraz Brodka (ta ostatnia zagra swoje przeboje w aranżacji na dziecięce instrumenty). Nie zabraknie także wychowanków akademii, którym przewodzić będzie Eltron John. Prawdziwie energetyczny zestaw! [croz]
Jedni lubią w wannie, inni tylko w tramwaju albo w bibliotece. Czytać można praktycznie wszędzie. Jak się okazuje, można też w ruchu. „Czytamy gdzie indziej” to cykliczna akcja, która promuje czytelnictwo w niestandardowy sposób, bo na spacerze. Uczestnicy otrzymują mapki z zaznaczonymi miejscami, gdzie w nietypowej scenerii (w tym roku chociażby u fryzjera, na dachu czy w Szkole Głównej Służby Pożarniczej) można posłuchać fragmentów książek. Tegoroczna edycja odbędzie się na Żoliborzu, a w jej programie znalazło się czytanie 12 książek z 12 krajów Starego Kontynentu i przegląd literatury bliskowschodniej. W zależności od upodobań można więc wybrać się w trasę arabską albo europejską. Początek obu spacerów w żoliborskiej kawiarni Fawory. Warto się przejść, bo rzadko kiedy mamy okazję posłuchać na żywo czytającej Agaty Buzek czy Łukasza Lewandowskiego. Zresztą nie oszukujmy się, nawet nie dla książek, ale dla samych tajemniczych miejsc przejść się trzeba. [oś]
Są plakaty i plakaty. Wiadomo. Reklama produktów z dyskontu nigdy nie przeskoczy pewnego poziomu. Na szczęście w naszym kraju informuje się nie tylko o taniej szynce, ale też o kawałku dobrej sztuki. I to już można zrobić ładnie. Tegoroczne hasło Targów Wiedzy Graficznej, które całe są o tym, jak zamienić szynkę w sztukę, brzmi „Old-New” i odnosi się do przemian w branży graficznej, roli projektanta we współczesności i etyce pracy. Dyskusjom, wystawom i warsztatom będzie oczywiście towarzyszyła wystawa. Wiedza w teorii i praktyce. Sobota konferencyjna, niedziela bardziej warsztatowa. Równolegle do targów odbywa się Biennale Plakatu. Imprezy nie konkurują, lecz korespondują ze sobą. W końcu im więcej doświadczeń, tym ciekawiej. Granice w sztuce nie istnieją. Przynajmniej w tej graficznej. [dup]
„Niech żyje wolność. Wolność i swoboda”, śpiewał kiedyś jeden z obciachowych zespołów disco polo. Organizatorzy targów mody Hush powinni wziąć sobie ten refrenik do serca, bo idealnie pasuje do ich koncepcji. Modnie i swobodnie, a do tego w tym roku pod hasłem „Wolność”. Z disco targi jednak łączą tylko słowa piosenki, bo tandety i błyskotek się na nich nie uświadczy. Hush to słowo marka. Starannie wyselekcjonowani producenci, świetna organizacja i cztery strefy: beauty, concept store, kids i food. Każdy więc znajdzie coś dla siebie. Dodatkowo zamiast biletu wstępu można przynieść swoje stare ubrania, które zostaną przerobione na surowce wtórne. Akcja, której patronuje H&M, przekonuje hasłem: „jedna tona ubrań=100 drzew”. Dostaje się nie tylko bilet i kartę rabatową do popularnej sieciówki, ale jeszcze czyste sumienie. Tyle wygrać! [dup]
K25
KALENDARIUM
KONCERT
FESTIWAL
09.06
KONCERT
09-29.06
KONCERT
09.06
10.06
Cecilla Bengolea/François Cuaigna Ud, „Dub Love”
THE NATIONAL
MALTA FESTIWAL
WARSZAWA Amfiteatr w parku Sowińskiego
POZNAŃ
THE BRIAN JONESTOWN MASSACRE WARSZAWA Hydrozagadka, ul. 11 Listopada 22
ul. Elekcyjna 17 19.00 165 zł
20.00
NINE INCH NAILS KATOWICE Spodek, al. Korfantego 35
21.00
197-237 zł
49-59 zł
Dobro narodowe
Malta warta!
Mister czerwca 2014
Z pazurem
Kariera The National mogłaby stać się tematem niejednej pracy magisterskiej. Zespół bez ani jednego hitu i jakiejkolwiek pomocy radia podbił serca tysięcy (a statystyki na Last.fm podpowiadają, że nawet milionów) słuchaczy na świecie i w żadnym momencie nie zatracił się w swoim sukcesie. Wszystko za sprawą Matta Berningera – dysponujący głębokim barytonem frontman na scenie zamienia się w prawdziwą bestię. Z kieliszkiem wina w ręku i odpowiednio zachmurzonym spojrzeniem dzieli się z publicznością swoimi intrygującymi, poetyckimi wersami. Muzyka The National – niezależnie, czy zanurzona w postpunkowej dynamice, czy eksplorująca bardziej balladowe sfery – skutecznie porusza, zwłaszcza na żywo. Nie mniej ekscytujący będzie też support, w roli którego wystąpi roztaczająca wokół siebie aurę niezwykłości, St. Vincent. Ukryjcie chusteczki higieniczne przed ochroną. [croz]
Teatr to nuda. Oczywiście, że nie, ale pewnie wielu tak uważa. Jeśli jednak do tej pory omijaliście Maltę, myśląc, że to festiwal dla koneserów, to czas zmienić zdanie. Teatr co prawda wiedzie tam prym, ale poza spektaklami czekają na was koncerty, warsztaty, wystawy i pokazy filmów. Przez trzy tygodnie poznaniacy mogą nie chodzić spać. Program jest tak bogaty, że aż strach się w niego zagłębić. Odważnych czeka nagroda. Strachliwym podpowiadamy, że koniecznie trzeba się wybrać na kultowy spektakl „Golgota Picnic” Rodrigo Garcii, na pokaz choreografki Anny Teresy de Keersmaeker, która ma na swoim koncie współpracę chociażby z Beyoncé, a także na koncert Damona Albarna, o którym piszemy w dalszej części kalendarium. Malta to dobry pomysł na wakacje. Nieustające kulturalne wakacje. [oś]
Jeśli nie będzie was na tym koncercie, przegracie życie. Powaga! To pierwsza okazja, żeby zobaczyć zespół na żywo bez jeżdżenia do Berlina czy Paryża. Brian Jonestown Massacre mogliby prowadzić kurs ze strojenia fochów – przykładem niech będzie ich zeszłoroczna światowa trasa, którą odwołali bez żadnego oficjalnego komunikatu, by niespodziewanie zagrać dwa koncerty w Tokio. Bójki na scenie, słanianie się na nogach i rzucanie w publikę butelkami można tu pominąć. Do tego chłopaki nagrywają najpiękniejsze piosenki o miłości zagrane na trzy akordy, sześć gitar i litr wódki z gwinta. Kawałki o miss z kalendarza, pokłutych żyłach Sue, indyjskich bóstwach, pedofilu i innych prawdziwych dramatach. Bez ściemy, podlizywania się wytwórniom i publice. Nie podoba ci się, to wiesz, gdzie są drzwi. Podoba się? To weź głęboki wdech i tańcz do upadłego! [mk]
Jeszcze kilkanaście miesięcy temu nikt nie podejrzewał, że Nine Inch Nails wrócą na scenę – zwłaszcza z takim impetem. Choć Trent Reznor mógłby gapić się godzinami na zdobytego – do spółki z Atticusem Rossem – Oscara za ścieżkę dźwiękową do „The Social Network”, to ku uciesze fanów Amerykanin reaktywował swój główny projekt. Dzięki temu mógł przypomnieć o niezwykle ciepło przyjętym „Hesitation Marks”, które co prawda nie dorównuje w żadnym calu „The Downward Spiral” czy „Pretty Hate Machine”, ale pokazuje, że Reznor potrafi odświeżyć konwencję i tchnąć w nią życie. Występ Nine Inch Nails to wielki, multimedialny show, więc nie mamy wątpliwości, że katowicki Spodek zadrży w posadach. Ekscytację pogłębia fakt, że jako support wystąpi Cold Cave – hipnotyzujący, mieszający synth pop i dark wave projekt Wesleya Eisolda. [croz]
7
Gitarzysta Radiohead Johnny Greenwood trafia do szpitala z krwotokiem z prawego ucha. Przyczyną jest jednostajny i zbyt intensywny ruch ramienia podczas gry.
07.06.1995 r.
K26
CZERWIEC 2014
5-15.06 2014
Łódź roger ballen, Brian Griffin, volker hinz, evgenia arbugaeva, phillip toledano, vincent fournier, warsztaty magnum photos, wystawy, pokazy slajdów, czytelnia, spotkania, imprezy
fotofestiwal.com
K27
KALENDARIUM
11-12.06
KONCERT
KONCERT
12.06
12.06
FESTIWAL
© Corbis/FotoChannels
FESTIWAL
14-16.06
Aerosmith
IMPACT FESTIVAL
TORI AMOS
BALLET SCHOOL
ŁÓDŹ Atlas Arena
WARSZAWA Sala Kongresowa
WARSZAWA Hydrozagadka
al. Bandurskiego 7 220-440 zł
pl. Defilad 1 20.00 178-278 zł
ul. 11 Listopada 22 19.00 35-40 zł
Królestwo za czerń
Rudo!
Balety na Spandau
Nie bądź mugolem. Czytaj!
„Festival” – to brzmi dumnie. Nie ma się jednak co oszukiwać – na tegorocznej edycji Impact Festu liczą się tylko dwaj headlinerzy, a wszystkie ścianki wspinaczkowe rozstawione wokół Atlas Areny mają uzasadnić ceny biletów. Pierwszego dnia w Łodzi będzie królować czerń. Trudniej wyobrazić sobie bardziej kanoniczny dla metalu zespół niż Black Sabbath. Ozzy, Iommi i Butler kolejny raz objeżdżają świat, radując uszy fanów nieśmiertelnymi hiciorami. Black Sabbath należeli do najbardziej wyczekiwanych wykonawców w naszym kraju, co nie dziwi, bo od poprzedniej wizyty minęło już 16 lat. Jeszcze dłużej na swój przyjazd kazała czekać gwiazda dnia drugiego, hardrockowcy z Aerosmith. Amerykanie przypomną o szlagierach, które natrzaskali. Do tego konfetti i przebierający się co chwila Steven Tyler. Rock’n’rollowy cyrk w najlepszym wydaniu. Dla porządku należy dodać, że na Atlas Arenie zagra także Alter Bridge, Walking Papers, The Treatment, Skillet i Cochise. [matad]
Ruda grzywa Tori Amos jest równie rozpoznawalna, jak jej wokal. Amerykańska artystka to ikona współczesnej popkultury, mimo że w ogólnodostępnych mediach ze świeczką jej szukać. Jednak kiedy przyjeżdża nad Wisłę, w mediach muzycznych i internecie można zauważyć dziwne podniecenie. Zdawać by się mogło, że artystka, która debiutowała na początku lat 90., powinna już mieć za sobą szczyt kariery. Tymczasem relacje po każdym jej polskim koncercie są coraz bardziej entuzjastyczne. Może to kwestia lubienia wszystkiego, co stare i znajome, a może po prostu dowód jej profesjonalizmu i prawdziwego geniuszu? Tak czy siak, jeśli nie jesteście w stanie podać prawidłowej odpowiedzi, to będziecie ją mogli poznać już w połowie czerwca. Ciekawe, czy mamy się szykować na trzęsienie ziemi? [mk]
Jeżeli mielibyśmy wskazać pięć debiutujących zespołów, które w zeszłym roku zrobiły na nas największe wrażenie, wśród nich na pewno znalazłaby się międzynarodowa, rezydująca w Berlinie ekipa Ballet School. Trio zauroczyło nie tylko nas – w superlatywach o zespole pisał Pitchfork, a także nasi koledzy z redakcji Porcys, którzy nagranie „Heartbeat Overdrive” uznali za singiel roku 2013. Taneczne, ale przestrzenne brzmienie, chwytliwe melodie i pełne uniesień wokale Rosie Blair zdradzają fascynację popem i nową falą lat 80., a także shoegaze’em, w szczególności dokonaniami Cocteau Twins. Nic dziwnego, że Ballet School trafili pod skrzydła wytwórni Bella Union, należącej do muzyków tej grupy, Simona Raymonde i Robina Guthriego. Nakładem labelu kilka miesięcy temu ukazała się doskonała EP-ka „Boys Again”. [rar]
W podstawówce dzieciaki dzieliły się na te, które na przerwach czytały „Harry’ego Pottera”, oraz te, które nim gardziły. Ci drudzy to oczywiście mugole. Młody czarodziej był zbawieniem dla rodziców, który dwoili się i troili, aby ich pociechy sięgnęły po jakąkolwiek lekturę. Czytanie było modne i na szczęście ciągle jest. Dowodem tego będzie kolejna edycja Big Book Festivalu. Wielkie święto miłośników literatury to dwa dni, podczas których miasto należy do moli książkowych. W tym roku wydarzenia skupiają się w dużej mierze wokół Iwaszkiewicza. Festiwalowi towarzyszy premiera książki opowiadającej o nieznanych szczegółach z życia pisarza i wycieczka do jego domu w Stawiskach. Poza Iwaszkiewiczem w planach chociażby literacki sparing na szwedzkie słówka, zaglądanie pod biurka znanych pisarzy i tworzenie wspólnej mapy wspomnień o transformacji. Niby miłośnicy książek to mole, a tacy aktywni. [is]
13.06 POZNAŃ
Plac Wolności 21.30 wstęp wolny
K28
BIG BOOK FESTIVAL
WARSZAWA czytanie dodaje urody!
www.bigbookfestival.pl
bigbookfestival.pl
CZERWIEC 2014
FESTIWAL
20.06
KUP BILET NA WWW.STODOLA.PL BILETY DOSTĘPNE: TICKET CLUB BATOREGO, UL. BATOREGO 10 (KASA KLUBU STODOŁA) jamajskie buena vista social club
THE JOLLY BOYS 4 CZERWCA
Pharell Williams
POZYTYWNE WIBRACJE WARSZAWA Pepsi Arena
ul. Łazienkowska 3 190-590 zł
Rozentuzjazmowany tłum „Because, I’m happy. Happy. Happy. Happy”. Czy ktoś jeszcze może tego słuchać? Jak tak, to zapraszamy na stadion Legii. Podczas Pozytywnych Wibracji na pewno nie zabraknie tego hitu, bo gościem festiwalu jest Pharrell Williams. Zanuci
sobie więc Białystok, zaśpiewa Kraków i zatańczy Tarnów. Wszystkie frakcje, które produkowały się na YouTubie, będą mogły spotkać się na trybunach i powtórować gwieździe. Trudno nie będzie, bo piosenka ma zaledwie kilka słów. Bisy gwarantowane. W sumie przy tak monotonnej piosence trudno rozróżnić bis od refrenu. No ale koniec hejtowania. Przecież Pharrell ma też inne piosenki. Zresztą na festiwalu nie występuje sam. Będą jeszcze Paloma Faith czy Afromental. Nas nie będzie, ale tylko dlatego, że od dawna już nie jesteśmy happy. [oś]
W SKRÓCIE
Nauka foto
Fotografie Moniki Krzynówek
15.05-15.06 12. MIESIĄC FOTOGRAFII KRAKÓW
Miesiąc Fotografii, który w tym roku odbywa się pod wiele mówiącym tytułem „Re:Search”, trwa w najlepsze. Tym razem tematem wydarzenia jest relacja między nauką a fotografią. W programie głównym warta uwagi jest wystawa „Oddźwięki”, która skupia się nad kwestią, czy fotografia może oddziaływać na inne zmysły niż wzrok. Poza tym jak zawsze ciekawa sekcja ShowOFF ze zdjęciami papug Moniki Krzynówek i impresją fotograficzną Dominiki Gęsickiej o zakładzie mięsnym, który wieczorami zamienia się w miejsce schadzek z prostytutkami. 30 wystaw na 31 dni. Czas podkręcić tempo! [oś]
Miszmasz
14-15.06 IDEA FIX FEST KRAKÓW
ul. św. Wawrzyńca 15
Krakowską uliczkę św. Wawrzyńca czeka oblężenie. Wszystko za sprawą Idea Fix Fest, który jest dorocznym świętem mody i designu. W programie targi polskich projektantów, apetyczna strefa gastro i koncerty. Najpierw zagra Sofa, potem Mikromusic. Można więc spędzić cały dzień w jednym miejscu i zaspokoić zarówno materialne, jak i duchowe potrzeby. Tylko w Krakowie udaje się zrobić trzy w jednym z taką nonszalancją i luzem. [dup]
THE NATIONAL 9 CZERWCA
DROPKICK MURPHYS 18 CZERWCA - KRAKÓW 19 CZERWCA - WARSZAWA
GHOST
25 CZERWCA
black label society 25 CZERWCA - wrocław 26 CZERWCA - WARSZAWA
suzanne vega 23 lipca
SUPPORT
ST. VINCENT
KALENDARIUM
IMPREZA
20.06
FESTIWAL
KONCERT
21.06
22.06
BLAWAN
30 SECONDS TO MARS
KRAKÓW Forum Przestrzenie
RYBNIK Stadion Miejski
ul. Konopnickiej 6 22.00 30 zł
ul. Gliwicka 72 20.00 135-699 zł
Techno XXI wieku
W pół minuty do szczęścia
Jeżeli trzeba by wskazać człowieka odpowiedzialnego za wielki powrót techno, to byłby nim Blawan. Oczywiście technopuryści mogliby się nie zgodzić, twierdząc, że przecież Surgeon jest ważniejszy, Perc lepszy, a Ben Sims ma fajniejsze foty. Tyle że to właśnie „miażdżące żebra snare’y” Blawana spowodowały, że przeciętny słuchacz postanowił dać techno szansę. Ostatnie miesiące to wysyp świetnych producentów, kolejnych techno-legend czy „przyszłych najważniejszych twórców sceny”. Występ Blawana w Krakowie to szansa na usłyszenie tego, co w dwóch czwórkach najlepsze. Będą i kawałki młodych gniewnych, w których produkcjach można odnaleźć fascynację dubstepem, house’em czy nawet hip-hopem, i tracki starych wyjadaczy. W Forum Przestrzenie będziecie także mogli usłyszeć polskich muzyków, m.in. Piotra Klejmenta, Chino czy połowę duetu Sentel – Sereia. [kp]
Ciekawe, ile nastolatek płakało ze szczęścia w momencie, w którym lider 30 Seconds to Mars odebrał Oscara. Myślę, że było ich tyle, że z pewnością mogłyby skolonizować Czerwoną Planetę. Kapela, która chce dotrzeć na Marsa w pół minuty, to jedno z największych, ale zarazem najdziwniejszych zjawisk ziemskiej popkultury. Pełne stadiony, epickie klipy, fanbaza bardziej liczna niż gimbaza. Mogliście nie słyszeć ani jednej ich piosenki, ale na 100% widzieliście małolaty w koszulkach z charakterystycznym, nie do końca hipsterskim trójkątem. Diabli wiedzą, czy to emo czy jakiś pop punk, ale patosu jest tam tyle, że Jared i kompania powinni grać koncerty w największych barokowych kościołach świata. Nie jest to zatem propozycja dla brodatych rock’n’rollowców, ale jeśli nie macie pomysłu na prezent z okazji Dnia Dziecka, to młodszy brat lub siostra będą zapewne zachwyceni bilecikiem! [mk]
The Razorlight
WIANKI NAD WISŁĄ WARSZAWA
ul. Sanguszki wstęp wolny
Na szybko Tradycyjnie wszystkie panny w najkrótszą noc w roku powinny zebrać wianek kwiatów, położyć go pod poduszką i zamilknąć na cały wieczór. W nagrodę przyśni im się przyszły narzeczony. Tyle z tradycyjnych sposobów spędzania nocy świętojańskiej. Popularniejsze od wymyślania narzeczonego jest pójście na Wianki. Tam przynajmniej można kogoś spotkać, chyba że ma
się śluby milczenia. Będzie tłum, fajerwerki i wszystko to, co jest akceptowalne tylko w ten jeden dzień w roku. Przed południem będzie piknik, a wieczorem koncert. Zagrają Hey, Dżem i Łąki Łan. Dla urozmaicenia Razorlight, gwiazda brytyjskiego indie rocka. Noc krótka, więc jeśli poza wszystkim planujecie wianek stracić, to trzeba się pośpieszyć. [dup]
FESTIWAL
22.06
Daj mi tę noc
WROMANTIC FESTIVAL WROCŁAW Stadion Wrocław
al. Śląska 1 20.00 75-550 zł
James Blunt
Wromantic nie jest szczególnie fortunną nazwą. Ale gdy się zaprasza na swój festiwal Jamesa Blunta (tak, to ten od „You’re Beautiful”), Jamesa Arthura (wzruszająca ruda gwiazdka z talent show) i – uwaga – Alphaville (którym chyba już wstyd śpiewać piosenkę o młodości), to nie zostaje nic innego, jak ratować się romantyzmem w tytule. Swoją drogą zapewne to hasło odda nastrój imprezy. Przy takim line-upie zapalniczki zapłoną i może nawet przytrafią się jakieś zaręczyny. Poza tym będą hity, hity i czekanie na hita. Jeśli K30
lubicie chodzić na nazwiska albo macie na oku dziewczynę, której nie wiecie, jak „ten tego” zasugerować, to idźcie śmiało. Pobujacie się, potrzymacie za rączki i pośpiewajcie. Magiczny Wrocław i te sprawy. [oś]
CZERWIEC 2014
KONCERT
KONCERT
24.06
TRASA
24.06
25.05
FESTIWAL
25-28.06
Eric Clapton
IRON MAIDEN
THE NAKED AND FAMOUS
ASAF AVIDAN
LIFE FESTIVAL OŚWIĘCIM
POZNAŃ INEA Stadion
WARSZAWA Palladium
WROCŁAW Wrocławskie Centrum Kongresowe
OŚWIĘCIM Stadion MOSIR
ul. Bułgarska 5/7 17.00 169-699 zł
ul. Złota 9 20.00 89-99 zł
ul. Wystawowa 1 20.00 90-200 zł
ul. Legionów 15 299-539 zł
Warzone w Anglii
Goło i wesoło
Androgeniczny głos
Oświęcim dla każdego
Trudno o bardziej spektakularny sukces – grasz ciężką muzykę, mainstreamowe media cię mają gdzieś, a ty od 30 lat zapełniasz sale koncertowe i stadiony na całym świecie, nawet w Ameryce Łacińskiej. W dodatku produkujesz browar, który właśnie stał się oficjalnym napitkiem największego metalowego festiwalu – Sonisphere. Iron Maiden są w trasie od dwóch lat i właśnie na Sonisphere w angielskim Knebworth ją zakończą. Poznański koncert jest więc jednym z ostatnich w ramach trasy „Maiden England”, podczas której zespół przypomina głównie nagrania z czasów największych sukcesów, czyli z końca lat 80., kiedy ukazała się płyta „Seventh Son of a Seventh Son”. Bruce Dickinson zapowiada, że może to być ostatnia okazja, żeby na żywo usłyszeć wiele z tych numerów. Przy okazji będzie można napić się wspomnianego browaru Trooper. Tyle dobra naraz! [rar]
The Naked and Famous sławę zyskali cztery lata temu, kiedy świat usłyszał doskonałe single „Young Blood” i „Punching in a Dream” z debiutanckiego albumu „Passive Me, Aggressive You”. Nowozelandczycy dali się poznać jako prawdziwi mistrzowie łączenia delikatnych wokali z ostrymi gitarowymi wejściami czy elektronicznych, tanecznych podkładów z doskonałymi melodiami. Sami określają swoją muzykę „noirową wersją pop rocka”. Przed chwilą grupa skończyła objazd po Stanach Zjednoczonych, gdzie promowała najnowszą, wydaną w zeszłym roku płytę „In Rolling Waves”, z której pochodzi kolejna perełka – „Hearts Like Ours”. Jako support wystąpi duet Black City Lights, uznawany za jeden z najbardziej utalentowanych młodych zespołów z antypodów. [matad]
Podczas zeszłorocznego występu w Polsce Asaf wspomniał, że ma polskie korzenie. Oprócz tego faktu w biografii muzyka znajduje się jeszcze kilka ciekawych punktów. Jego rodzice pracowali w dyplomacji a dzieciństwo spędził na Jamajce. Po powrocie studiował animację filmową i wydawało się, że to będzie jego zajęcie na resztę życia. Zmiana nastąpiła, gdy rozstał się z dziewczyną i zmienił Jerozolimę na Tel-Aviv. Razem z zespołem The Mojos zaczął nagrywać folkowe kawałki, a głośno o Avidanie zrobiło się, kiedy niemiecki dj Wankelmut zrobił z jego utworu „One day / Reckoning Song” światowy hit. Zeszłoroczny akustyczny występ we Wrocławiu przyjęty został niezwykle gorąco, dlatego Asaf wraca do Polski [włodek]
Oświęcimski Life Festival na dobre wpisał się w kalendarz letnich festiwali. Rok w rok ma coraz ciekawszą ofertę muzyczną, działając według maksymy „dla każdego coś miłego”. Najgłośniejsze nazwisko to bez wątpienia Eric Clapton. Ten legendarny gitarzysta, jeden z najbardziej rozpoznawalnych w swoim fachu, odpowiada za niezliczoną ilość riffów, solówek i piosenek, które na stałe weszły do kanonu. Mimo że w branży jest od kilkudziesięciu lat, ciągle zaskakuje witalnością, o czym mogli się przekonać wszyscy, którzy w zeszłym roku widzieli go na żywo podczas doskonałego koncertu w Łodzi. Cieszy także przyjazd reaktywowanych grunge’owców z Soundgarden (wystąpią w piątek), tym bardziej że będzie to pierwsza wizyta Chris Cornella z kumplami w Polsce. Oprócz tego koncerty m.in. Luxtorpedy, Edyty Bartosiewicz, Balkan Beat Box, Kalibra 44 czy Jamala. Do tego mnogość imprez towarzyszących, spektakli i wystaw. [matad]
27.06 WARSZAWA Amfiteatr Parku Sowińskiego
ul. Elekcyjna 17 20.00 120-180 zł
THE
NATIONAL
9 czerwca -Warszawa AMFITEATR , W PARKU S O W I N S K I E G O KUP BILET NA WWW.STODOLA.PL BILETY DOSTĘPNE: KASA KLUBU STODOŁA, UL. BATOREGO 10 K31
SUPPORT
ST. VINCENT
KALENDARIUM
KONCERT
KONCERT
KONCERT
25.06
25.06
23.06
GHOST
METTE RASMUSSEN (DK) ALAN SILVA (US) STÅLE LIAVIK SOLBERG (NO)
WARSZAWA Stodoła, ul. Batorego 10
18.00
99 zł
WARSZAWA Pardon, To Tu, pl. Grzybowski 12
20.30
20 zł
Diabeł nie śpi
Wymieszanka
Iron Maiden mają swojego Eddiego, a Szwedzi z Ghost – Papę Emeritusa II. Różnica jest taka, że maskotka Szwedów śpiewa. Demoniczny antypapież i jego mroczna świta wystąpią jako support na poznańskim koncercie Iron Maiden, a dzień później wezmą we władanie, już jako gwiazda, warszawską Stodołę. Ghost to w równym stopniu zespół muzyczny i performance. Posługują się satanistycznym image’em, grając przy tym bardzo chwytliwy, choć chwilami upiorny rock. Wspomnianego Papę Emeritusa II wspomagają anonimowi muzycy – Bezimienni Ghoule, z których każdy prezentuje jeden z alchemicznych żywiołów. Ogólnie rzecz biorąc, cuchnie siarką, ale można się też pobawić. Na przewrotnym dowcipie Ghost poznał sie m.in. Dave Grohl, który wyprodukował im EP-kę wydaną w zeszłym roku – „If You Have Ghost”. A wiecie przecież, że gdzie diabeł nie może, tam Grohla pośle… [rar]
Od początku. Mette to duńska saksofonistka mieszkająca w Norwegii, Alan jest amerykańskim kontrabasistą i multiinstrumentalistą, a Ståle to czołowy improwizator z Norwegii. Trio dość egzotyczne, ale biorąc pod uwagę to, że razem pracują od 2013 r., wydaje się bardzo zgrane. Zadebiutowali na Oslo’s Blow Out! w zeszłym roku, a ich występ został uznany za jedno z najciekawszych i najważniejszych wydarzeń festiwalu. Trio tworzy swobodne, intensywne, rozległe dźwiękowe pejzaże, jak również rytmiczny i abstrakcyjny free jazz. Trzeba zobaczyć, żeby zrozumieć. Nóżka sama chodzi. [dup]
BLACK LABEL SOCIETY WROCŁAW Klub Eter, ul. Kazimierza Wielkiego 19
20.00
121-132 zł
Z katakumb Z kolejną wizytą przyjedzie do Polski Zakk Wylde i dowodzona przez niego formacja Black Label Society. Tym razem grupa zaprezentuje się we Wrocławiu i Warszawie. Brzmienie Black Label Society to mieszanka southern rocka, hard rocka i heavy metalu. Jego siła opiera się na ciężkich dźwiękach gitary Zakka oraz
mocnym wokalu. Sam Wylde to jeden z najbardziej cenionych wirtuozów gitary na świecie, który swoją karierę rozpoczął w wieku 19 lat. Dołączył wówczas do zespołu Ozzy’ego Osbourne’a jako główny gitarzysta. Radził sobie również znakomicie z komponowaniem nowych utworów, co sprawiło, że w 1998 r. założył własnągrupę wraz z perkusistą Philem Ondichem oraz gitarzystą Nickiem Catanesem. Polscy fani po raz pierwszy będą mogli usłyszeć materiał z ich ostatniej płyty – doskonałej „Catacombs of the Black Vatican”. [matad]
26.06 WARSZAWA Stodoła, ul. Batorego 10
19.00
27.06 DJ HELL KRAKÓW Fabryka
ul. Zabłocie 23 21.00 29-49 zł
132 zł
Nie ma co się pieklić Miss Kittin, Fischerspooner, Tiga czy The Presets to muzycy, za których karierę odpowiada Deejay Gigolo Records – label należący do jednego z najważniejszych twórców electro, DJ-a Hella. Obecny na scenie od ponad dwóch dekad, pierwsze kroki stawiał w Monachium, mieście, w którym popularyzował electroclash. Ten mający na swoim koncie ponad 50 oficjalnych wydawnictw didżej jest w Polsce uwielbiany. Do dzisiaj jego występ na Audioriver w 2009 r. niektórzy K32
wspominają z łezką w oku. W Krakowie Hell ma plan potwierdzić to, że techno podtrzymuje jego funkcje życiowe. Jeśli chcecie zobaczyć prawdziwą muzyczną legendę – musicie pojawić się w Fabryce. [dup]
CZERWIEC 2014
FESTIWAL
KONCERT
26.06
KONCERT
29.06
28.06
Kari Amirian
FESTIWAL
do 31.08
kadr z filmu „Złodzieje rowerów”
NEXTPOP FESTIWAL
DAMON ALBARN
TOM JONES
OUT OF STH
WROCŁAW Eter, Kazimierza Wielkiego 19
POZNAŃ Stara Gazownia, ul. Grobla 9 18.00 170-190 zł
WARSZAWA Sala Kongresowa, pl. Defilad 1
WROCŁAW
Miły pop
Pracoholik
Charyzma i siwizna
W kółko to samo
„Najciekawsi młodzi artyści spoza mainstreamu”. Tak reklamuje się festiwal, który ma śliczne reklamy, bo z nosorożcem. Co więc według organizatorów jest tą niszą? Kari Amirian, Bokka czy Fismoll. Jak dla mnie bohaterowie pierwszych stron gazet, ale może inne czytamy gazety. Niezależnie od tego, czy to niszowe, czy jednak masowe, trzyma poziom. Nextpop pod tym względem na pewno nie rozczaruje. Line-up może nie jest eksperymentalny, ale nie każdy festiwal musi poszukiwać. Nextpop należy do wydarzeń przyjemnych, bo inaczej głosu Fismolla czy piosenek Kari opisać nie można. Do tego tajemnicza Bokka z miło płynącym wokalem i wieczór z głowy. Spokojnej i ululanej. [oś]
Moment, w którym panowie z Blur wyszli z brytyjskich osiedlowych lumpeksów i zaczęli eksponować swoje emocje, można spokojnie nazwać jednym z najważniejszych momentów dla muzyki lat 90. Od tego czasu lider britpopowej formacji Damon Albarn przeżył kilka alternatywnych życiorysów – wcielał się w animowanego frontmana, stworzył flirtujące z hip-hopem Gorillaz czy zredefiniował barowy rock razem z The Good, the Bad & the Queen. Brytyjczyk postanowił jednak zrzucić wszystkie maski i właśnie ukazała się jego pierwsza solowa płyta, która łączy wszystkie wspomniane kierunki. Co więcej, Albarn na żywo sięga po repertuar wszystkich wspomnianych projektów, co stanowczo wyklucza ryzyko rozczarowania. [croz]
„Sex bomb, sex bomb, you’re a sex bomb…” – czy ktoś może tego jeszcze słuchać?! Moja mama? Babcia? Coś mi się wydaje, że mimo tych utyskiwań w Sali Kongresowej widownia będzie błagalnie wykrzykiwać te dwa słowa, a Tom Jones znów je zaśpiewa. Piosenka „Sex Bomb” powstała 14 lat temu. I choć od tego czasu brytyjski gwiazdor popkultury posiwiał, to na pewno nie stracił scenicznej charyzmy. Czy fani będą mogli wysłuchać czegoś poza nieśmiertelnymi „Sex Bomb”, „Delilah” czy „She’s a Lady”? Ostatnią płytę piosenkarz wydał w 2012 r. Na „Spirit in the Room” znalazły się interpretacje przebojów innych klasyków światowej wokalistyki: Leonarda Cohena, Paula McCartneya, Paula Simona, a nawet Boba Dylana i Toma Waitsa. Niedługo po koncercie Jonesa rozpocznie się remont Sali Kongresowej, więc może organizatorzy pozwolą na coś więcej niż wymachiwanie marynarkami. [włodek]
Międzynarodowe Biennale Sztuki Zewnętrznej rusza we Wrocławiu już po raz czwarty. Tegorocznym tematem festiwalu, który potrwa trzy miesiące, będą dwa kółka. Sprawa z pozoru prozaiczna. Ale tylko z pozoru. Rower od dłuższego czasu to nie tylko środek transportu, ale też (polecę Coelho) stan umysłu. Idąc tym tropem, pedałowanie to symbol wolności, damka – emancypacji, a ostre koło – postępu. Do tematu nie ma co jednak podchodzić aż tak filozoficznie. Nie o myślenie tu chodzi, ale o działanie. Można pójść na wystawę „Velodream” do BWA, gdzie zgromadzono 30 prac stworzonych z rowerów, pooglądać filmy sprzed 100 lat z kółkami w tle albo wziąć udział w zawodach kolarskich. Będą pikniki, zabawy i spotkania edukacyjne. Świat kołem się toczy. Rowerowym oczywiście. [oś]
19.00
68-82 zł
18.00
K33
198-385 zł
AKTIVIST
NOWE MIEJSCA
Ile cukru w cukrze?
„Rozważamy równoległe wprowadzenie wyrobów słodzonych cukrem, przy zachowaniu ich bezglutenowego charakteru. Czy bylibyście nimi zainteresowani?” Taki post na facebookowym profilu knajpy, która reklamuje się jako pierwsza w Warszawie cukiernia bezcukrowa i bezglutenowa to klasyczny marketingowy samobój. Mimo ponad 50 komentarzy o treści „nie”, „proszę nie” i „przestałabym kupować” cukiernia produkty wprowadza. Kiedy więc odwiedzam lokal, który mógłby być marzeniem alergika, okazuje się, że jako osoba nie mogąca jeść cukru jestem tu bardziej dyskryminowana, niż w normalnej cukierni. Za szklaną szybką malutkiego lokalu prężą się eklery i ptysie, kusząco zerkają na mnie oczkiem babki z kremem i świecą uśmiechem wuzetki. Z cukrem. Bo jak się okazuje pierwsze trzy rzędy są słodzone, bezcukrowy jest dół lodówki. Jakiś taki zabiedzony i mało błyszczący. Wegańskie bezcukrowe ciastko jest tylko jedno, ale nie da się go zamówić na wynos, bo pani obawia się, że pomarańczowy placek podczas podnoszenia się rozpadnie. Wychodzi więc na to, że siła cukierni jest jej słabością. Nie poddaję się jednak tak łatwo. Mąkę jem, ale podobno jest niezdrowa, więc decyduję się na zestaw bezglutenowy. I tu zaczyna się problem. Obiektywnie rzecz biorąc ciastka są niesmaczne. Suche, niemożliwe do przełknięcia i twarde jak kamień. Szczególnie babeczki, bo ciasteczka, które mają krem, są łatwiej strawne. Z drugiej jednak strony, jeśli byłabym osobą nietolerującą glutenu, to pewnie ucieszyłabym się, że mogę zjeść cokolwiek słodkiego, co przypomina tradycyjny deser. Wuzetka, ptyś czy eklerek pewnie nawet leżały obok czegoś przypominającego te słodkości. Daleko, bo daleko, ale zawsze. W końcu czasem można jeść oczami. Jako egzotycznej wycieczki Nenette nie polecam, jako mniejsze zło, jak najbardziej. W środku oprócz ciastek – w rozsądnych, o dziwo, cenach (od sześciu do ośmiu złotych) – dostaniemy jeszcze kawę z mlekiem bez laktozy i trochę napojów. Słodzonych, ale nie bądźmy już purystami. Cukier ma władzę. Wszechmogącą. Bo inaczej faktu, że mimo protestów klientów kawiarnia cukier wprowadza, zrozumieć nie potrafię. [Olga Święcicka]
Warszawa
Bałkańską Ulicą
Cukiernia Nenette
ul. Marymoncka 73 pon.-sob. 07.00-19.00
Bałkańską bułą
Poznali się za oceanem. Zakochali. On Polak. Ona Serbka. Postanowili przyjechać do Warszawy i dalej iść przez życie razem. W drodze towarzyszy im burek. To on może zadecydować o tym, czy im się uda. Przynajmniej w kwestiach finansowych. Plan młodej pary na wspólny biznes to bowiem piekarnia z bałkańskimi wypiekami, wśród których króluje burek właśnie. Burek, czyli najpopularniejsza bałkańska przekąska. Przepyszny, wielowarstwowy placek z ciasta przypominającego francuskie, wypchany najczęściej słonym białym serem. Ale to nie jedyna opcja. Serbowie, Macedończycy czy Albańczycy chętnie wcinają burki z mięsem albo szpinakiem. Robią to przy każdej okazji – traktują burek albo jako przekąskę, albo główny posiłek, zwykle popijany zimnym gęstym kefirem. Sama podczas zeszłorocznych wakacji nad Jeziorem Ochrydzkim codziennie zajadałam się tłustym jak cholera, ale przepysznym plackiem. Dlatego z dużą radością ruszyłam na warszawskie Bielany do malutkiej piekarni o niedającej się zapamiętać nazwie Bałkańską Ulicą. Codziennie można dostać tu świeży burek, wypiekany na miejscu – jest wersja z białym serem, ze szpinakiem, wołowiną albo kurczakiem (5,50 zł). Ten przygotowany przez dziewczynę z Bałkanów jest dokładnie taki, jaki powinien być – ćwiartka okrągłego placka jest solidna, sycąca i bardzo smaczna. Ale to nie jedyne atrakcje piekarni – oferuje ona także klasyczne pieczywo, cieszący się wielkim powodzeniem wśród klientów kukurydziany chleb (3,50 zł) oraz bułki wyrabiane na bazie tradycyjnych bałkańskich receptur. Jest też zabłąkana jakby przypadkiem (i zupełnie tu niepasująca) pizza w kawałkach oraz słodkości – m.in. wielgachne croissanty przykryte gęstą czekoladową kołderką. Aha. Nazwa lokalu pochodzi od „Balkanskom ulicom” – ulubionej belgradzkiej ulicy właścicielki. [Sylwia Kawalerowicz]
ul. Chmielna 2 pon.-ndz. 11.00-21.00
A34
MAJ 2014
CZERWIEC 2014
Pinokio Tekst: Joël Pommerat Reżyseria: Anna Smolar 1, 3 – 7 czerwca 2014 Bilety: 30-35 zł
Instalakcje 3 Festiwal Instalacji Muzycznych 14, 15 czerwca 2014 Wstęp wolny
Kamienne niebo zamiast gwiazd Reżyseria: Krzysztof Garbaczewski 26, 27 czerwca 2014 Bilety: 25-40 zł
Gringo Bar
Hip-tex-hop-mex
Tex-mex w Warszawie? Kilka lat temu obrzydziła mi go pewna sieciówka, w której placek jadło się przy show z kelnerem przebranym za Zorro. Ciarki i przypalony ser. W tym roku na fasolę i placki porwał się Bilon z Hemp Gru – producent, muzyk, współwłaściciel wytwórni i sklepu Hempszop.pl. Hiphopowy burrito bar? W sam raz dla mnie, gringo z siedmioma dioptriami. Muzyk w kuchni? Płyty chyba się nie sprzedają. Do lokalu, który znajduje się na Mokotowie, w okolicy kojarzącej się raczej z panią z pieskiem niż ziomami, sunąłem więc bez przekonania. W końcu się wyłoniła – mała dziupla i niemałe stadko na ostrym kole stłoczone przed wejściem. Jeść, uciekać? – głód jednak wygrał. W środku dwóch panów szybko przełamuje dystans: czy jestem po raz pierwszy, mięso czy warzywo, duże czy małe, ostre czy łagodne. Obcy ludzie, a w sumie miło. Odpowiadam: pierwszy, mięso, duże, ostre plus zupa. Na Mokotowie na warszawskich gringo czekają tortille w czterech rodzajach (20/25 zł w zależności od porcji) – chilli con carne, wegetariańska z fasolą i ananasem, z drobiem i kukurydzą oraz swojska z oscypkiem i konserwowym ogórkiem. Ta pierwsza wypada bardzo dobrze – ciężką fasolę i woła przełamuje świeża kolendra i awokado. Jeszcze lepiej jest z kremem kukurydzianym – byłaby nudna gęsta breja, ale chłopaki wiedzą, jak ją podejść. W papierowym kubku wylądował też popcorn, ponownie kolendra oraz sos z malin, miodu i chilli. To niejedyny as w rękawie – w Gringo Barze są także tacosy, quesadille i sałata. Chłopaki gości zaczepiają, zagadują, a dania dostosowują do indywidualnych życzeń – nic z podejrzliwości meksykańskich gangów do gringo. Na odchodne jeszcze raz pokonują barierę mojego autyzmu, pytając o wrażenia. Chwalę więc i narzekam, bo dobre, ale trochę nie po drodze. I dowiaduję się, że planują już meksykański desant w innej części miasta. Ale to po wakacjach – na razie po świetne burrito trzeba na Odolańską. [Mariusz Mikliński]
Noce stają się chłodne Czytanie dramatu Adama Radeckiego 5 czerwca 2014 Wstęp wolny
Pinokio – zrób go sam Dzień dziecka w Nowym Teatrze 1 czerwca 2014 Wstęp wolny
Plac budowy
ul. Odolańska 15 pon.-sob. 12.00-20.00 ndz. 11.00-20.00
Foodtrucki, kino plenerowe, warsztaty od 14 czerwca 2014 facebook.com/Plac-Budowy
Polityka kuchenna Performanse, wystawa, wykłady 25 – 29 czerwca 2014 Nowy Teatr Madalińskiego 10/16 22 379 33 33
www.nowyteatr.org Patroni
A35
facebook.com/NowyTeatr bow@nowyteatr.org ebilet.pl bilety24.pl
Spektakl „Pinokio” dofinansowano ze środków:
AKTIVIST
MAGAZYN TOP 5
ZEMSTA FRAJERÓW
PAD • PIWO • NINTENDO
Tekst: Cyryl Rozwadowski
Mamy w naszej redakcji kilku fanów gier wideo. Wiemy więc dobrze, jak stygmatyzuje przyznanie się do lubienia wirtualnych rozrywek. Na szczęście 2 w Polsce zaczynają LEVEL UP, Warszawa pojawiać się knajpy dla ul. Moliera 4/6 Mieszczący się przy placu Teatralnym graczy – dla nałogowców Level Up wysoko podnosi poprzeczkę. i amatorów, którzy Nie wiemy, kto urzędował w tej przestrzechcą się napić piwa ni wcześniej, ale białe kanapy i neonowe oświetlenie sugerują, że był to lokal o zgoi poznać ludzi podczas PADBAR, Lublin, ul. Ewangelicka 6 ła innym charakterze. Teraz oprócz najgopotyczki w „Tekkena”. Palma pierwszeństwa należy się lubelskiemu Padbarowi. Zapoczątkował modę na miej- rętszych nowości oraz sprawdzonych klasca, w których można nie tylko pograć w najciekawsze tytuły na Xboxa czy Nintendo, syków w rodzaju „DJ Hero” możecie tu ze Takie miejsca obalają ale też wypić jeden z imponujących, firmowych drinków (w karcie są takie pozycje jak łzą w oku zasiąść przed oldschoolowymi stereotyp gracza Colin McRae czy Donkey Kong Malibu). W ciągu ostatnich miesięcy Padbar otworzył konsolami, SNES-em czy Pegasusem. swoje filie także w Warszawie i we Wrocławiu. Eleganckie wnętrze sprawia, że do lo- Jeśli jednak nie macie ochoty ruszać się jako mieszkającego kalu warto wpaść zarówno w celu skopania tyłków innym przy pomocy pada, jak i na z domu, zawsze możecie obserwować w suterenie, zwykłe piwo z kumplami. Jeśli zmęczą wam się oczy od ciągłego patrzenia w ekran, potyczki innych przez stream z klubu na możecie zagrać też w jedną z planszówek, których na składzie jest mnóstwo. portalu twitch.tv. niedomytegonerda.
1
LONG PLAY, Poznań ul. Kopernika 10a
HEX, Kraków, ul. Dwernickiego 5
3
Krakowski Hex to mały wyjątek na naszej liście. Wprawdzie możecie tu zasiąść przed Xboxem, ale lokal specjalizuje się przede wszystkim w planszówkach. Można założyć własne, doskonale prosperujące gospodarstwo w „Agricoli”, zmierzyć się z lovecraftowskimi demonami w „Eldritch Horror” lub zwerbować mistrza gry, by poprowadził sesję kultowego „Dungeons and Dragons”. Mniej wkręceni w temat mogą też zdecydować się na partyjkę tradycyjnego „Monopolu” i innych mniej skomplikowanych gier. Dodatkowe plusy należą się także za eleganckie wnętrze, w którym dominuje surowe drewno.
4
CYBERMACHINA, Katowice, ul. Damrota 6
Mieszcząca się w pobliżu kościoła Mariackiego Cybermachina przykuła naszą uwagę przede wszystkim za sprawą licznych wydarzeń, które są w niej organizowane. W lokalu bywają zarówno fantazyjnie przebrani cosplayerzy, jak i konstruktorzy robotów z klocków lego. Jeśli zaschnie wam w gardle, to przy barze czeka na was naprawdę ciekawa selekcja zagranicznych piw. Możecie się nimi raczyć wyjątkowo długo, ponieważ Cybermachina jest otwarta w weekendy aż do czwartej rano. Niezłą ciekawostką jest firmowa gra wypuszczona na Androida. Nie możemy się doczekać leniwych poranków, które spędzimy tu w czasie Off Festivalu i Nowej Muzyki. A36
5
Poznański Long Play wyróżnia się przede wszystkim stroną wizualną. Skojarzenia ze świetlicą czy staromodną kafejką internetową być może dla niektórych okażą się nie do przejścia, ale nam przypadły do gustu ściany, z których spoglądają Super Mario, pies z „Duck Hunt” (jest on też w logo knajpy) czy bohaterowie nieśmiertelnej „Contry”. Jeśli chodzi o asortyment, lokal nie odstaje od konkurencji – oferuje porządny zestaw nowoczesnych konsol, nostalgicznych klasyków i wciągających planszówek. Dodatkowo, Long Play zachęca do przyjścia stałymi happy hours i turniejami.
LUTY 2014
music
od
PŁYTY
17.99
FESTIWALOWE EMOCJE
INTERNETOWE CENY A37
AKTIVIST
MAGAZYN MODA
KÓŁKO I KRZYŻYK
KRESKI • KLOCKI • FAKTURA
Tekst: Michał Koszek
Studiowała w Londynie, wystawiała swoje prace w Budapeszcie, zaliczyła staż u McQueena. Joanna Wawrzyńczak właśnie kończy studia w Katedrze Mody – swoją dyplomową kolekcję pokaże podczas Akademii Otwartej – święta absolwentów warszawskiej ASP. Wawrzyńczak nie zwalnia ani na chwilę. Naszej rozmowie towarzyszy jednostajny stukot maszyny do szycia. Asia musi skończyć aplikacje do najnowszej kolekcji. – Śmieszy mnie, gdy ktoś mówi: „Jestem taki zmęczony, spałem tylko pięć godzin”. Ja dzisiaj spałam 15 minut i nie narzekam – śmieje się projektantka. Dzień wcześniej wróciła z Budapesztu. Przyjęła zaproszenie od prestiżowej Gallery Eventuell i jako przedstawicielka Polski podczas festiwalu Encounters 2 zaprezentowała swoją debiutancką linię biżuterii. Poszczególne jej części przypominają figury geometryczne, które niczym klocki lego można łączyć w dowolne konstrukcje. Koncept zdobył uznanie wymagającej publiczności. Sukces jednak nie sprawił, że Asia odnalazła się w modowym światku. – Przyjaźnię się z ludźmi spoza środowiska. Inaczej bym ześwirowała. W Polsce całe to towarzystwo jest potwornie zadufane w sobie. Nic, tylko podciąć sobie żyły – mówi z przekąsem. Modowy blichtr nigdy jej nie pociągał – projektantką została raczej mimowolnie. – Moda jest dziedziną, która łączy sztukę z wytwarzaniem produktu. To mnie zainteresowało – wspomina. Jako 18-latka wyjechała na studia w London College of Fashion. Kulturę Wysp od razu pokochała i – jak wspomina – „wkręciła się w temat dresiarzy”. – Mieszkałam we Wschodnim Londynie. Uwielbiam ich stylówę! Mają fajne psy, żyją w swoich małych enklawach i wszystkich zastraszają – śmieje się. Wróciła po roku. Na Wydziale Wzornictwa warszawskiej ASP właśnie otwierała się Katedra Mody. – Uczelnia dała mi wszechstronne wykształcenie, zarówno praktyczne, jak i teoretyczne. Umożliwiła też stworzenie portfolio, dzięki któremu nie wstydziłam się ubiegać o staże – dodaje. Na praktyki wróciła do Londynu. Rozmowa o pracę trwała siedem minut. Asia pokazała świetne projekty, za-
AKADEMIA OTWARTA 05.06 WARSZAWA
KATEDRA MODY
Otwarcie Katedry Mody Wydziału Wzornictwa Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie daje nadzieję na to, że polski rynek mody zostanie wprowadzony na właściwe tory. Zaczęło się od prof. Jerzego Porębskiego, wówczas dziekana Wydziału Wzornictwa, który wpadł na pomysł założenia placówki edukacji modowej z prawdziwego zdarzenia. Do współpracy zaprosił Janusza Noniewicza, który został jej kierownikiem. Studenci rozpoczęli naukę w 2010 r. – Zanim przeprowadziliśmy pierwszy nabór, trzy lata pracowaliśmy nad programem nauczania i doborem zespołu nauczycieli – mówi Noniewicz. Założycielom chodziło o stymulowanie A38
deklarowała gotowość do harówki i ujęła komisję pozytywnym nastawieniem. Tak znalazła się w domu mody Alexander McQueen w dziale Print/Textiles. Spodobała się do tego stopnia, że prawie wszystkie nadruki, które projektowała, trafiły do produkcji, a z początkowych trzech miesięcy staż przedłużył się do ośmiu. Dużo dała jej sama obecność w studiu i obserwacja profesjonalistów: musiała szybko się uczyć, bo McQueen to wielka korporacja, gdzie wszystko dzieje się w ogromnym tempie. Zdarzało się, że na przymiarki wpadała np. Naomi Campbell – takie wspomnienia pozostają na całe życie. Maszyna do szycia Joanny pracuje non stop. Głównie z powodu zbliżającego się pokazu dyplomowego, który podsumuje jej czteroletnią edukację. 6 czerwca projektantka zaprezentuje efekt swoich inspiracji suprematyzmem i pracami Malewicza. Za motyw przewodni obrała figury: kwadrat, kółko i krzyżyk. Geometryczne ubrania są być może proste, a kolory kolekcji oszczędne, ale to konstrukcyjny majstersztyk. Poszczególne części garderoby tworzą razem zupełnie inne formy niż w pojedynkę. Ważny jest dialog faktur i kształtów. W skład kolekcji wchodzi biżuteria z Budapesztu, która pasuje do ubrań, a także zaprojektowane przez Wawrzyńczak buty. Już przy okazji poprzednich realizacji Asia wyznawała zasadę „idź na całość”. Przemycała całą masę aplikacji, kwiatków, koralików, pasków. Było wiele barw i różnych wzorów, tak jak np. w autorskich projektach z farby na skórzanym zestawie. Wszystko łączyły skomplikowane konstrukcje i wielowarstwowość. Np. ze spódnicy wystawała druga, spodnie były objętości sukienki, rękawy dało się dowolnie przypinać. Wawrzyńczak w nieoczywisty sposób hołduje zasadzie maksymalizmu i bez kompleksów kreuje swoją wizję mody.
zmian na polskim rynku mody. „Zadaniem mody jest dziś tworzenie tego, co dopiero nadejdzie” – czytamy w manifeście Katedry. W przekraczaniu granic pomagają wykładowcy. To międzynarodowe towarzystwo – projektanci, którzy uczyli się na najważniejszych uczelniach. Studentom zapewniają wszechstronne wykształcenie. – Na naszych studiach nie chodzi wyłącznie o szycie. Chodzimy na zajęcia z historii sztuki, rzeźby, materiałoznawstwa i filozofii – tłumaczy Antonina Pawłowicz, studentka drugiego roku. Studenci terminują m.in. u Marca Jacobsa i Proenzy Schoulera. W tym roku Akademię skończy sześć dziewczyn. Kolekcje dyplomowe pokażą podczas Akademii Otwartej – cyklicznej imprezy towarzyszącej zakończeniu roku akademickiego ASP w Warszawie.
NAJPIĘKNIEJSZE AUTO ŚWIATA Wiedzą o tym nasi ulubieni bohaterowie popkultury: Hank Moody w „Californication” rozbija się (dosłownie i w przenośni) swoim ulubionym porsche po ulicach Los Angeles, Joey Tribbiani, gdy znajduje kluczyki do porsche, ulega urokowi tego niezwykłego samochodu do tego stopnia, że zaczyna udawać, że jest jego właścicielem (używa do tego kilku odpowiednio uformowanych kartonów i całej masy gadżetów z logo marki). Jeśli wydawało wam się, że bliżej wam do Joeya niż do Hanka, to jesteście w błędzie. Dzięki Martini każdy może stać się właścicielem tego wspaniałego samochodu. Historia 911 zaczyna się w 1963 r. – jego pierwsza publiczna prezentacja miała miejsce podczas targów motoryzacyjnych we Frankfurcie. Od tego czasu model jest ciągle rozwijany i unowocześniany, ale podstawowe założenia
Nie trzeba być znawcą – ani motoryzacji, ani designu – żeby zakochać się w Porsche 911. Porsche to nie samochód, Porsche to nie marka, Porsche to styl życia.
i rozwiązania pozostały w większości niezmienne. Przez cały okres produkcji 911 brały udział w rajdach i wyścigach samochodowych, odnosząc przy tym spore sukcesy. Maszyny Porsche przez ostatnie dekady wygrały ponad 30 tys. rajdów i wyścigów, ale 911 to samochód nie tylko sportowy. Współczesne modele świetnie sprawdzają się również na co dzień, nawet podczas polskiej zimy. Dużą zaletą nowych modeli jest stały napęd na cztery koła, który przydaje się przy różnych Ten samochód może być twój. nawierzchniach i zmiennych warunkach pogodowych, jakie panują w naMARTINI może spełnić twoje szej części Europy. W Polsce ceny momarzenie. Sprawdź to: deli 911 zaczynają się od ponad 400 tys. złotych. Brzmi kosmicznie? Absolutnie www.facebook.com/ poza zasięgiem normalnego człowieka? MartiniPolska Wcale nie musi tak być!
Wygraj Porsche 911
CZEGO NIE WIEDZIELIŚCIE O PORSCHE 911 Pierwsze projekty 911 można odnaleźć w szkicach wykonanych przez Ferdinanda Porsche (najstarszego syna założyciela firmy, Ferry’ego Porsche) z 1959 r. Porsche 911 miało być większym, mocniejszym i bardziej komfortowym następcą dla pierwszego modelu firmy – 356. Początkowo projekt nazwany został Porsche 901 (pod takim oznaczeniem powstały 82 sztuki). Okazało się jednak, że Peugeot miał na terenie Francji wyłączne prawa do trzycyfrowej nazwy z cyfrą 0 w środku. Po proteście Porsche zmieniło nazwę modelu na 911.
Materiał promocyjny
911 to jeden z najstarszych wciąż produkowanych sportowych samochodów. W zeszłym roku model ten obchodził swoje 50. urodziny – do tego czasu sprzedano 820 000 egzemplarzy. Wszystkie zostały wyprodukowane w tym samym miejscu: fabryce Porsche w Stuttgarcie. 911 to jeden z ulubionych modeli kolekcjonerów samochodów. Kolekcjonuje je m.in. Ralph Lauren i Jerry Seinfeld, który szczególnie upodobał sobie bardzo rzadkie modele Porsche.
A39
AKTIVIST
MAGAZYN KUCHNIA
Mąka i Woda Warszawa
ARANCINI I BURRATA
Arancini, czyli kuleczki z ryżu i mozzarelli, doprawione szafranem. Pyszne. Można zamówić dowolną liczbę (2,50 zł za sztukę), ale nie ma co szaleć, bo warto zostawić sobie miejsce na inne dania. Np. burratę (serwowaną ze szparagami i migdałami – 25 zł), czyli mozzarellę na wypasie. Burrata powstała jako produkt uboczny przy wytwarzaniu mozzarelli – małe kawałeczki sera, pozostałe po formowaniu mozzarellowych kulek, ktoś kiedyś sprytnie zawinął w większy kawałek sera, żeby się nie zmarnowały. I tak pojawił się ten cudownie kremowy ser w serze. Spróbujcie koniecznie.
Pizza pierwszej wody Czego jak czego, ale włoskich knajp w Polsce nie brakuje. Większość z nich zalicza się jednak do kategorii ordynarnego italo polo. Wśród tych lepszych wiele odstręcza niestrawną pretensjonalnością, która nader często serwowana jest z dobrym jedzeniem. Mąka i Woda to pod wieloma względami miejsce idealne: świetne jedzenie, bezpretensjonalna atmosfera i niewygórowane ceny. Knajpkę tę znamy i lubimy od mniej więcej roku, czyli od jej otwarcia (na samym początku urzekła nas drobiazgiem w Polsce właściwie niespotykanym – podawaniem darmowej wody do posiłku). Mąkę i Wodę odwiedzaliśmy wielokrotnie i nigdy nas nie rozczarowała. Bardzo więc cieszyliśmy się na naszą „służbową” wizytę – rozmowę z kucharzem i poznanie tego miejsca od kuchni. Paweł Fabiś, kucharz i współwłaściciel, przepracował 11 lat w Stanach (w tym trzy w pizzeriach neapolitańskich), zanim pizzę neapolitańską zaczął robić w Warszawie. Neapolitańską, czyli spełniającą kilka bardzo konkretnych wymogów (jednym z nich jest to, że w piecu – opalanym drewnem i rozgrzanym do temperatury między 450 a 500°C – pizza może leżeć najwyżej 90 sekund!). Certyfikat „neapolitańskości” przyznaje włoskie stowarzyszenie Vera Pizza Napoletana. Mąka i Woda go nie ma, bo kosztuje on kilka tysięcy euro, a Paweł – jak mówi – woli kupić nową lodówkę niż dyplom. Z dyplomem czy bez, w Mące i Wodzie są nie tylko świetne pizze, ale też robione codziennie na miejscu makarony (w planach jest przerobienie jednego z pomieszczeń restauracji na pasta studio, gdzie będzie można podglądać „making of” makaronu), oryginalne (ale proste) przystawki i pyszne desery. Ach, te desery! Nasze ulubione danie z mąki i wody to Saltimbocca con nutella, czyli ciasto na pizzę, które zamiast tymi wszystkimi zupełnie niepotrzebnymi dodatkami nafaszerowane jest nutellą. Doskonałe!
MĄKA I WODA ul. Chmielna 13a
GNOCCHI Z POKRZYWY
CIASTO: • 500 g liści pokrzywy • 2 jajka • 200 g sera ricotta (odsączonego z wody) • 50 g startego parmezanu • 120 g bułki tartej • 70 g mąki • sól do smaku
PIZZA BLANCHE
Czyli bez pomidorów. Dodatkowo w wersji bianca, czyli z mozzarellą di bufala (z mleka bawolego), szpinakiem, pancettą, czerwoną cebulą i pecorino romano (30 zł). Przy okazji nauczyliśmy się nowego słowa: garować. To o cieście. Że rośnie. Ładne, prawda? Pizza w Mące i Wodzie ładna jest urodą naturalną, nieliftingowaną. Brzegi ma nierówne, kształty różne, ale smakuje świetnie.
SOS: • 50 g startego parmezanu • 50 g śmietanki 30% Liście pokrzywy parzymy, odsączamy i drobno siekamy. Mieszamy z jajkami i ricottą, dodajemy parmezan, bułkę tartą i, na koniec, mąkę. Mieszamy, aż składniki się połączą (ciasto powinno być bardzo miękkie). Stół prószymy mąką i formujemy kulki o średnicy ok. 1,5 cm. Gotujemy je trzy minuty w osolonej wodzie. Podajemy polane sosem z parmezanu (ser rozpuszczamy w ciepłej śmietance) i ze smażonymi boczniakami.
Zjadły, sfotografowały i opisały: Olga Wiechnik, Sylwia Kawalerowicz i Olga Święcicka A40
DESERY
I tu nastąpił koniec, bo zjedzenie wszystkich deserów odebrało nam władze nad ciałem i umysłem na resztę dnia. Z Budino, które jest hitem Mąki i Wody (w ciągu pierwszego roku sprzedało się 14 tysięcy porcji), zapoznaliśmy się dopiero teraz. I faktycznie, jest hit. Paweł zdradził nam, że Budino przypomina mu ulubione w dzieciństwie mleko w tubce (pamiętacie?), choć to smak delikatniejszy i bardziej wyrafinowany (13 zł). Crema di limone (cytryna, mascarpone, truskawki – 14 zł) i Torta di pistacchi (18 zł) też doskonałe. Nie było wyjścia, musiałyśmy zjeść WSZYSTKO.
CZERWIEC 2014
Żubrówkowa szarlotka
3
4
Pomysłów na to, jak wzbogacić smak ulubionej potrawy, może być mnóstwo. Najlepsze są jednak te najprostsze. Np. by przygotować odświętną wersję szarlotki (nie kultowego drinka, lecz jabłkowego ciasta), można wzmocnić ją Żubrówką, która nada deserowi dodatkowego aromatu.
1 2
6
5 BĘDZIEMY POTRZEBOWAĆ:
7
ciasto:
nadzienie:
15 dag mąki tortowej
0,5 kg jabłek
szczypta soli
odrobina białka
3,5 dag cukru pudru
garstka cukru trzcinowego
8,5 dag schłodzonego masła Pracowite lato przed nami. Jeśli pogoda dopisze, trzeba będzie
szklanki, polecamy sprytne kostki wielokrotnego użytku [4]
1 żółtko
się schładzać i orzeźwiać. Jeśli nie dopisze, trzeba się będzie
(www.redonion.pl). Jeśli zamiast przygotowywać koktajl od
Do tego dwa razy 50 ml Żubrówki, którą dodamy
jakoś pocieszać. Marka Łowicz wprowadza kolejną edycję limi-
zera wolicie sięgnąć po gotowca, będzie wam potrzebny solidny
zarówno do samego ciasta, jak i nadzienia.
towaną syropów w orzeźwiających kompozycjach smakowych
otwieracz [5] (do kupienia na stripedesigngroup.com). Jak już
– syrop Ogórek Mięta [1] będzie się świetnie nadawał do letnich
z butelki, to może chociaż przez słomkę? Do wyboru, do koloru
orzeźwiających drinków. A żeby nie pomyliły wam się szklanki,
na www.aliexpress.com [6]. A skoro jesteśmy przy płynach, to
użyjcie specjalnych znaczników [2]. A żeby drinki były naprawdę
na osłodę polecamy czekoladowe espresso z manufaktury Cze-
orzeźwiające, nie możecie zapomnieć o lodzie [3]. Tym, którzy
kolady [7] (www.manufakturaczekolady.pl). Do tego kubeczka
nie lubią, jak im się lód rozpuszcza i rozcieńcza zawartość
szczęścia wystarczy dolać gorącego mleka i czekolada gotowa!
Mąkę, sól i cukier puder łączymy z masłem i ucieramy do konsystencji grubego piasku. W masie robimy wgłębienie i wbijamy jajko oraz wlewamy 50 ml Żubrówki. Całość zagniatamy do uzyskania jednolitej masy, formujemy kulę, owijamy w folię i wkładamy do lodówki na 30 minut. Następnie obieramy i ucieramy jabłka i łączymy z pozostałą Żubrówką. Ciasto dzielimy na dwie porcje. Większą rozwałkujemy na placek, tak aby przykryć boki i dno formy. Przekładamy jabłka do foremki. Pozostałą część ciasta rozwałkowujemy i przykrywamy nadzienie, sklejając brzegi. W górnej części ciasta robimy dekoracyjne dziurki i posypujemy obficie cukrem. Pieczemy w temperaturze 175 stopni przez 35/40 minut.
Konfitury: arbuz z wódką Lody z prądem Dla ochłody i dla lekkiego rauszu. Lody z alkoholu to idealne połączenie niewinności z mocnym uderzeniem. W warszawskiej restauracji Akademia na specjalne życzenie można dostać lodowego drinka. Zaskakuje smak, ale też sam proces tworzenia. Lodowe procenty powstają w oparach dymu, przy użyciu ciekłego azotu. – Proces jest bardzo prosty. Wystarczy azot w dozowniku i odrobina cierpliwości – opowiada Nicole Kot, barmanka z Akademii. – Do drinka dodajemy powoli ciekły azot
i energicznie mieszamy, żeby nie powstały grudki. Po trzech minutach lód jest gotowy. Wystarczy włożyć go do schłodzonej szklanki, polać odrobiną azotu, żeby ładnie parował i można go podawać – dodaje barmanka. Za pomocą tego prostego triku każdy napój można zamienić w lód konsystencją przypominający sorbet. Lodowa lemoniada, malibu z mlekiem albo po prostu wódka. Nicole szczególnie poleca lodowe cointreau z kawą, ale my byśmy się nie ograniczali do jednego drinka. Jest lato, jest gorąco i trzeba jeść lody. W każdej postaci. A41
Warszawska Wootwórnia zamyka w słoikach smaki z różnych bajek i pozwala im się polubić. My rozsmakowaliśmy się ostatnio szczególnie w konfiturze łączącej wakacyjny smak słonecznego słodkiego arbuza z odrobiną wódki. Podawać ją można na zimno do pieczywa, białego sera, sera typu bałkańskiego i naleśników. Wszystkie przetwory Wootwórni przygotowuje Agnes Woo, od wielu lat zafascynowana gotowaniem. Duży wpływ na jej produkty ma sympatia do kultury rosyjskiej i tradycji biesiadowania oraz tzw. „zakusek” przy piciu alkoholu. 250-mililitrowy słoiczek kosztuje 15 zł.
MASZAP
MUZYKA FILM KSIĄŻKA KOMIKS
MASZAP CZERWIEC
MUZYKA
RZECZ
The Black Keys „Turn Blue” Warner Music Poland
Kolejny krok ku nieśmiertelności
Porcelana dla bociana... …ceramika dla rudzika. Wynajdywanie fajnych gadżetów zwykle zostawiamy sobie na koniec składu, więc ich opisy mogą nie być szczególnie lotne. Czasem upadamy wręcz tak nisko, że zaczynamy rymować. Rymy o ptakach są może nie najlepsze, ale zasadne, bo widoczne na zdjęciu pastelowe cudeńko to ceramiczny domek dla ptaków. Zaprojektowała i wykonała go holenderska designerka Lenneke Wispelwey (www.flodeau.com). Nazwała swój projekt „Who Needs a Wooden House Anyway Birdhouse”. No właśnie, nie odmawiajmy ptakom prawa do odrobiny luksusu. [wiech]
Ależ równą (i wysoką) formę trzymają The Black Keys! Panowie Dan Auerbach i Patrick Carney wspięli się na wyżyny artystyczne i komercyjne już za sprawą płyty „El Camino” z 2011 r., a ich najnowsza propozycja potwierdza, że grupa z Ohio to w tej chwili jeden z najgorętszych rockowych składów. Otwierające album „Weight of Love” to monumentalny, niespiesznie rozwijający się numer w stylu rockowych gigantów lat 70. i najdłuższa kompozycja na płycie, skrząca się od doskonałych, gilmourowskich solówek. To w zasadzie powinno być zwieńczenie „Turn Blue”, ale panowie najpotężniejsze działo wytaczają już na początku. Pozostałe dziesięć kawałków jednak nie odstaje od pierwszego. Sporo tutaj przyczajonych, skradających się ścieżek basowych podobnych do tych z rewelacyjnej płyty Arctic Monkeys „AM”. W „Waiting on Words”, najłagodniejszym numerze w tym zestawieniu, Dan popisuje się wyjątkowo wysokim falsetem, a pilotujący całość singiel „Fever” zaraża tanecznym wręcz podkładem. Płytę kończy utrzymany w radosnym, southernowym klimacie boogie-woogie „Gotta Get Away”. „Turn Blue” jest demonstracją siły i zostawia konkurencję daleko w tyle. Ich lipcowy występ w ramach Open’era będzie bez wątpienia jednym z najważniejszych koncertowych wydarzeń tego roku. I na pewno najbardziej wyczekiwanym przez niżej podpisanego. [Mateusz Adamski]
M42
CZERWIEC 2014
MUZYKA
MUZYKA
MUZYKA
Damon Albarn „Everyday Robots” Parlophone
The Roots „...And Then You Shoot Your Cousin” Def Jam
Lykke Li „I Never Learn” Warner Music Poland
Debiut weterana
Strzał w stopę
Minimalizm na plus
Damon Albarn powoli zbliża się do pięćdziesiątki i z takim dorobkiem spokojnie mógłby przejść na wcześniejszą emeryturę. Grał w chyba każdym typie zespołu: stadionowym (Blur), wirtualnym (Gorillaz), etnicznym (płyta „Maison des Jeunes”) czy celebryckim (The Good, the Bad & the Queen). Komponował muzykę do filmu, teatru, opery. Teraz do tej wyliczanki może dodać swoją pierwszą solową płytę, będącą podsumowaniem wszystkich jego dotychczasowych projektów. Na „Everyday Robots” wokalista Blur próbuje – nie po raz pierwszy zresztą – ukazać kondycję współczesnego człowieka, jego problemy wynikające z postępu technologicznego i coraz szybszego tempa życia. Albarn podchodzi do tego tematu z właściwą sobie subtelnością i wdziękiem, nie zapominając o swoich znakach firmowych – świetnych melodiach, bogatych aranżacjach i żonglerce stylistykami. Tworzy zbiór piosenek przesiąkniętych charakterystyczną melancholią. Nie ma tutaj wielkich przebojów i pokoleniowych hymnów, jest kameralna atmosfera wzmacniająca wrażenie szczerości. Może i „Everyday Robots” nie jest w czołówce najlepszych albumów Albarna, ale to i tak klasa sama dla siebie. [Krzysztof Kowalczyk]
W ostatnich latach The Roots zadomowili się w przaśnym show Jimmy’ego Fallona w roli jego house bandu, co mogło wydać się samobójczym zamachem na ich ugruntowaną reputację tytanów organicznego hip-hopu. Pewną odskocznią były na szczęście wydane w międzyczasie płyty „How I Got Over” (trochę po brooklińsku hipsterskie) oraz konceptualne „Undun”, odwołujące się miejscami do muzyki klasycznej, ale nadal zakorzenione w miejskim groovie. Najnowszy longplay legendy z Filadelfii to duchowa kontynuacja tych wojaży, ale w przeciwieństwie do poprzednich albumów ta wędrówka prowadzi na manowce. Wyblakłe, mroczne, oparte na koślawych klawiszowych partiach numery toną w morzu niepokojących zgrzytów i wokalnych sampli wziętych jakby z zaświatów. Wszystko to brzmi niezmiernie intrygująco, ale w tym natłoku pomysłów zagubiły się melodie i wyraziste nawijki, za które najbardziej lubiliśmy Questlove’a i jego drużynę. „...And Then You Shoot Your Cousin” jest więc eksperymentem nieudanym, ale niezwykle ciekawym formalnie i może się okazać kierunkowskazem dla innych ambitnym raperów. Czas pokaże. [Cyryl Rozwadowski]
„I Never Learn” to bardzo smutna płyta napisana po trudnym rozstaniu. Lykke Li przeniosła się z ojczyzny do Los Angeles i skomponowała najbardziej nastrojowe i szczere piosenki w swojej karierze. Właściwie „piosenki” to złe słowo. Brak tu przebojów czy przystępnych numerów dla radiowego słuchacza. Dominuje minorowy nastrój i powolne tempo, ale z kompozycji bije szlachetne piękno, dowodzące niebywałej dojrzałości artystki. Słychać tu echa Cocteau Twins czy Dead Can Dance. Lykke Li za pomocą najprostszych środków, takich jak dźwięki akustycznej gitary czy ascetyczne partie pianina, buduje niebywały wręcz dramatyzm, który wciąga słuchacza jak bagno. Jednocześnie takim numerom jak „Never Gonna Love Again” nie da się odmówić pewnego rozmachu, co zawdzięczamy znakomitej produkcji, umiejętnie wzbogacającej kompozycje. Mimo że album trwa zaledwie 33 minuty i składa się tylko z dziewięciu piosenek, na „I Never Learn” warto było czekać trzy długie lata, które minęły od premiery „Wounded Rhymes”. [Mateusz Adamski]
„Moja walka” Karl Ove Knausgård Wydawnictwo Literackie
w tej książce zachwyca. Historia jest prosta jak elementy kanapy Bedinga. Jest ojciec alkoholik, jest dorastanie na prowincji i trudne relacje z bliskimi. Nieudane małżeństwo, problemy z dziećmi. Scenariusz nowelowy, ale wykonanie brawurowe. „Moja walka” to powieść w najczystszej postaci. Wciągająca, wielowątkowa i wiążąca nas z bohaterem. Bohaterem wyjątkowym, bo jest nim sam autor, który nikogo nie oszczędza. Powieść wywołała falę protestów rodziny pisarza. Część z nich skończyła się w sądzie. Knausgård był porównywany do Prousta i Bernharda, ale nie dajcie się oszukać marketingowym chwytom. To rzecz nowa i zupełnie osobna, we współczesnej literaturze raczej niespotykana. Bo mało kto w twitterowym świecie decyduje się opisać wszystko, co czuje. Nie przejmując się ani objętością, ani tym, co powie wydawca. Fakt, że powieść „z pamiętniczka”, która opowiada o życiu wcale nie innym od naszego, osiąga taki wielki sukces i komercyjny, i artystyczny, to wystarczający argument za tym, żeby po nią sięgnąć. I po swojemu zmontować. Elementów wystarczy. [Olga Święcicka]
KSIĄŻKA
Zrób to sam „Chociaż walizka była ciężka, do hali odlotów zaniosłem ją za rączkę. Brzydziłem się kółkami. Po pierwsze były kobiece, a więc niegodne mężczyzny (...), a po drugie stwarzały wyobrażenie łatwości, drogi na skróty, oszczędności, rozsądku, którymi się brzydziłem i którym przeciwdziałałem wszędzie, gdzie tylko mogłem, nawet wtedy gdy dotyczyło to drobiazgów i nie miało żadnego znaczenia. Dlaczego mielibyśmy żyć w świecie, nie znając jego ciężaru?”. O Karlu Ove Knausgårdzie, Norwegu, który swoją sześciotomową powieścią „Moja walka" zrobił absolutną literacką furorę, trudno pisać, nie pokazując, jak pisze. Krzysztof Varga w brawurowej recenzji pierwszego tomu powieści napisał „Tytuł z Hitlera, metoda z Ikei” i w tym jednym zdaniu ujął wszystko, co M43
MASZAP
KSIĄŻKA
FILM „O krok od sławy” („20 Feet from Stardom”) reż. Morgan Neville
Wyjście z cienia Darlene Love, Merry Clayton, Tata Vega – do niedawna nawet najbardziej encyklopedyczne umysły miały problem z umiejscowieniem tych nazwisk na współczesnej scenie muzycznej. Wikipedia zbywała poszukiwaczy oszczędnymi notkami biograficznymi lub czerwonym kolorem hasła sugerowała, że ten rozdział w historii muzyki wciąż czeka na swojego kronikarza. Stał się nim Morgan Neville – w nagrodzonym Oscarem dokumencie „O krok od sławy” reżyser rzuca snop światła na wokalistki śpiewające w tzw. chórkach. Z życiorysów artystek, które przez lata pozostawały poza zasięgiem scenicznych reflektorów, zbudował (bardzo amerykańską) opowieść o twórczej determinacji. Jego bohaterki wracają wspomnieniami do lat 60., kiedy gospel przekroczył wrota kościołów i zrewolucjonizował muzykę popularną, i dekadę później – do lat 70., gdy ich soulowy flow zaczął łagodzić surowe brzmienie gitarowego rocka. Nie uni-
kają drażliwych tematów – mówią o trudach rozpoczęcia kariery solowej, kapryśnych producentach i sporach z wytwórniami, których decydenci ustalają, kto zostanie gwiazdą. Jednak Neville nie kładzie nacisku na obnażanie niesprawiedliwości branży, niektóre niewygodne kwestie szybko wycisza, by publicystycznym tonem nie przyćmić osobowości artystek. Składa im hołd, podkreślając, że rola wokalistek wspierających nie ograniczała się do śpiewania „o-o-o” i „u-u-u” w kusych sukienkach. Na ekranie wtórują mu ci, którzy tym razem muszą się zadowolić staniem w cieniu: Mick Jagger, Bruce Springsteen czy Sting. Rozśpiewane i roztańczone „O krok od sławy” ma formułę słodko-gorzkiej piosenki o amerykańskim śnie, rozpisanej na wiele potężnych głosów, które dzięki twórcom mogły jeszcze raz niezwykle czysto wybrzmieć. [Mariusz Mikliński] USA 2013, 91 min Spectator, 20 czerwca
„Polskie Debiuty 2014” Studio Munka
DVD
Panorama możliwości Krótki metraż to trudna forma. Trzeba opowieść skondensować, a jednocześnie tak rozłożyć akcenty, by nie pozostawić wrażenia szkicowości. Mieć o czym mówić – to też się przydaje. Ósmy boks „Polskie Debiuty” to dobra okazja, by dowiedzieć się, o czym myślą młodzi twórcy, jaka estetyka ich interesuje i co nas czeka w kinie w najbliższym czasie. 14 filmów to panorama możliwości, ale i bolączek polskich reżyserów. W tym roku niemal wszyscy kurczowo trzymają się tematyki blokowisk – tych współczesnych, dresiarskich, i PRL-owskich, obleczonych w nostalgię za dzieciństwem; bogatych na modłę TVN-owskich seriali lub biednych zdartą meblościanką i linoleum w przedpokoju. W tych ciasnych metrażach rozgrywają się małe wielkie dramy, w których role rozdano według znanego klucza – jak Chyra, to pijus i niechluj, jak Ostaszewska, to wariatka z nieobecnym spojrzeniem. M44
„Walka jest kobietą” Urszula Jabłońska PWN
Słowo kobiet Czy można odczuć ulgę po śmierci ukochanego męża? Skąd łączniczki walczące w powstaniu miały materiał na białe bluzki? Czy Ana zostaje przyjaciółką na zawsze? Ile zajmuje posprzątanie akademika? Młode reportażystki pod wodzą zaprzyjaźnionej z redakcją „Aktivista” Uli Jabłońskiej biorą pod lupę codzienne zmagania kobiet z rzeczywistością. W reportażach przemawiają licealistki, dojrzałe kobiety, staruszki, aktywistki, żołnierki, sprzątaczki. Opowiadają o tym, jak wygląda ich życie – na pierwszy rzut oka zupełnie zwyczajne, banalne, a jednak wypełnione bolesnymi zmaganiami, o których rzadko się mówi. Kobiety walczą po cichu, bez wybuchu bomb i strzałów z kałasznikowa. O co walczą? Niech same wam o tym opowiedzą. [Sylwia Kawalerowicz]
Traumy przeszłości, przyszłość bez perspektyw – ten odcinek już oglądaliśmy. Co na tle tej chałupniczej estetyki się wyróżnia? Wystylizowany, nasycony barwami i świadomy konwencji „Mały palec” Tomasza Cichonia – o sprawiedliwości, którą grupce dresiarzy wymierza właściciel wietnamskiego baru. W podobnym przybytku spotykają się bracia z „Psubrata” Marii Zbąskiej – wnikliwej, gorzkiej opowieści rodzinnej, której dużym atutem są zdjęcia. Również rodzinne „Na dystans” ma fajnie poprowadzony wątek z inwalidą-symulantem, oldschoolowy sznyt oraz niepotrzebną współczesną klamrę. Z kolei z ogranego motywu zablokowanej windy sporo wyciągnął Maciej Marczewski w „Grach”. Zupełnie nie udała się za to próba małżeńskiej satyry („Naturalni”), a nadzieje na swojski horror („Dom na końcu drogi”) zostają pogrzebane, gdy okazuje się, że mamy do czynienia z toporną psychodramą (panowie, od śmierci Kieślowskiego minęło 20 lat!). Jedno jest pewne – operatorów kamery nadal mamy kapitalnych. Natomiast na tytuły na miarę zeszłorocznego „Mazurka” czy „Jak głęboki jest ocean?” musimy jeszcze poczekać. [Mariusz Mikliński]
CZERWIEC 2014
MUZYKA
MUZYKA
Paul Roland „Bates Motel”
clipping. „CLPPNG” Sub Pop
Punk na patelni
Normalne chłopaki
Trochę było mi smutno, bo choć napisy „Sex Pistols” czy „Ramones” jeszcze się trzymają na moich podwórkowych murach, to od dawna nie słyszałem porządnej punkowej płyty w starym stylu. Takiej bez wrzasków i nastoletniej hipsterskiej złości, za to pełnej miłego, trochę zakurzonego grania. Na szczęście jest Paul Roland! Ten starszawy już pan na swoim ostatnim albumie brzmi przystępnie i chwytliwie, ale obywa się bez tej całej testosteronowej wioski. „Bates Motel” to taka płyta, po której – jeśli trafi się na nią we wczesnej młodości – przestaje się słuchać Spice Girls. Zachwyca masą akustycznych, zalatujących orientem wstawek i atakuje chropowatymi kilkuminutowymi kawałkami, które gdyby nie hitowa melodia, raczej nie miałyby racji bytu. Ot, trzy akordy i darcie mordy. Paul to jednak stary wyjadacz i wie, jak te akordy połączyć. Nie będzie to może płyta waszego życia, ale z pewnością coś, co zachwyci starych panczurów i wielbicieli retro. [Michał Kropiński]
Jak historia hip-hopu długa i szeroka, co bardziej kreatywni nawijacze zawsze szukali niesztampowych podkładów pod wersy. Sam źródłosłów terminu „rap” to przecież stukanie i pukanie. Pierwsi MCs tłukli więc w co popadnie, podczas gdy pionierzy beatmakingu samplowali nie jazz czy soul, ale Kraftwerk. Przez następne dekady Bomb Squad (współpracujący z Public Enemy) przynosił hałas, Dabrye industrializował nowojorską formę melodeklamowanej ekspresji, a Pharrell ze Snoopem mlaskali i szumieli aerozolem, jakby to były najgorętsze dźwięki, z jakich może skorzystać producent muzyczny. Kalifornijskie trio, w skład którego wchodzą MC i dwóch kompozytorów – jeden związany z filmem, drugi ze sceną noise’ową – wbrew temu, co niektórzy piszą, nie wyważa żadnych drzwi, nie odkrywa nowych gruntów i nie igra ze słuchaczem. clipping. robi rap. Ostry, angażujący i – przede wszystkim – stylowy rap, od którego część ludzi zdążyła się odzwyczaić. Daveed Diggs, Jonathan Snipes
KOMIKS
i William Hutson wybudzą ich z odrętwienia za pomocą bezlitosnego łomotu bębnów, ryku syntezatorów i buńczucznych – acz bardzo świadomych konwencji – gangsterskich zwrotek. Nagrania terenowe, zabiegi rodem z elektronicznej eksperymentalistyki i nagłe eksplozje cyfrowego jazgotu służą im za budulec numerów, które sprawdzą się i na pomazanej, zasyfionej klatce schodowej, i w klubie ze striptizem. Dobiegać też mogą z czarnej fury o przyciemnionych szybach zaparkowanej w ciemnym zaułku. W środku będzie pewnie siedziało trzech typów, którzy nie zapomnieli, o co chodziło w hip-hopie w latach 90. Pamiętają o tym, czym jest indywidualizm, wyznają zasadę „kto podrabia, ten ginie” i podobnie jak Missy Elliott, Busta Rhymes czy Method Man nie są ekstrawaganccy na pokaz czy z powodów marketingowych. Są oryginalni, ale to „normalne chłopaki, nie żadne odmieńce”. [Filip Kalinowski]
„Albert i Alina” Guy Delisle Kultura Gniewu
Byli sobie facet i baba Ci, którzy znają Guya Delisle’a z jego podróżniczych komiksów („Kroniki jerozolimskie”), będą w szoku. „Albert i Alina” to zupełnie inna bajka, choć podobna graficznie. Delisle pokazuje, jak bystrym i uważnym, a przy tym przekornym i bezlitosnym jest obserwatorem. Antologia ponad 50 kilkustronicowych historii, których bohaterami są albo mężczyzna, albo kobieta, układa się w spójny portret współczesnego człowieka. Twórca posługuje się absurdem i groteską, żeby wyostrzyć rzeczywistość, a scenariusze opiera przede wszystkim na metaforze, bardzo często udosłownionej. W pierwszej chwili ten zabieg może być niezrozumiały, ale dość szybko intencje autora dają się odgadnąć. Historie są zabawne, wzruszające, bardzo często smutne. Delisle eksploruje ciemną stronę M45
człowieczeństwa i jest bezwzględny dla swoich bohaterów. Dużo miejsca poświęca też seksualności. Niektóre historie mogłyby trafić do „La Masakra” Maxa Atlanty, inne nawiązują do prozy Borisa Viana i Rolanda Topora. Na pierwszy rzut oka scenariusze mogą wydawać się zabawne i szalone, jednak zawsze jest w nich gorycz porażki poniesionej przez współczesnego człowieka, który nie radzi sobie ze sobą i światem. W żadnej z historii nie ma dialogów – cały ciężar narracji został przeniesiony na rysunki. Bardzo uproszczona i odrealniona kreska legitymizuje umowność i surrealizm świata przedstawionego, pozwalając stać się komiksowi przypowieścią dla dorosłych. Absolutne „musisz-mieć”! [Łukasz Chmielewski]
MASZAP
„Kici” Wiktor Bołba, Grzegorz Kalinowski, Lucjan Brychczy Buchmann
„Deyna” Wiktor Bołba The Facto
O dwóch takich, co zmienili piłkę
MM
Kici (Lucjan Brychczy) i Kaka (Kazimierz Deyna) to dwie największe legendy w historii warszawskiej Legii. Gdy dowiedziałem się, że Wiktor Bołba pisze biografie tych genialnych piłkarzy, nie mogłem się doczekać, kiedy obie trafią w moje ręce. „Kici” to nie tyle książka biograficzna, ile wywiad rzeka z Lucjanem Brychczym – człowiekiem, który związany jest z Legią od 60 lat i który brał udział w zdobyciu wszystkich tytułów mistrzowskich (na początku jako piłkarz, a potem jako trener). Bołba razem z Grzegorzem Kalinowskim zapytali Brychczego prawie o wszystkie spotkania. I chociaż dla mnie, kibica Legii, każde słowo było fascynujące, wielu nie zachwycą historie pana Lucjana. Brychczy nigdy nie lubił mówić o sobie, to dość zamknięty człowiek, dla którego najważniejsza jest rodzina, dlatego jego biografia jest bardziej kroniką sportową polskiej i warszawskiej piłki ostatnich sześciu dekad. Brakuje tu trochę mięsa, co jednak nie dziwi, gdy weźmiemy pod uwagę, że Brychczy od zawsze uchodził za miłego, spokojnego i najbardziej ułożonego piłkarza w historii Polski. Biografia Deyny okazuje się zupełnie inna. Piłka jest tu oczywiście na pierwszym planie, ale w związku z tym, że Deyna słynął z hulaszczego trybu życia, o imprezach dowiecie się nie mniej niż o sporcie. Ten cichy, skromny chłopak był tak pewien swoich
KSIĄŻKA
„Wszystko zależy od przyimka” Jerzy Bralczyk, Jan Miodek, Andrzej Markowski, Jerzy Sosnowski
Weźcie se poczytajcie Język jest dla mnie źródłem nieustającej frustracji, fascynacji i satysfakcji jednocześnie. Z jednej strony jako redaktorka zmagam się z ogromną nieraz niefrasobliwością M46
umiejętności, że niejednokrotnie podważał decyzje trenerów i innych zawodników. Bołba od początku sprawia wrażenie psychofana Deyny, przez co w pewnym momencie książka zaczyna męczyć. Autor jest w niego zbyt zapatrzony. Gdy opowiada o tym, że Deyna potrafił wyjść o piątej nad ranem do klubu, zostawiając swoje czteroletnie dziecko w pustym domu w Anglii, usprawiedliwia to tęsknotą za żoną. Gdy mówi o kolejnych zdradach, wyjaśnia, że Kazik po prostu kochał życie. Czego zabrakło w książce o najlepszym piłkarzu w historii polskiej piłki? Chociaż odrobiny krytycznego spojrzenia. Wiemy, że Deyna umiał grać. Wierzymy, że był dobrym człowiekiem i chętnie pomagał innym. Jednak nie jest to powód, aby wybaczać mu wszystko, co zrobił w życiu złego. Zwłaszcza że trochę tego było. Te dwie książki o dwóch najważniejszych zawodnikach Legii to lektura obowiązkowa nie tylko dla warszawiaków, ba, nie tylko dla fanów polskiej piłki. Dla 20-latków może to być okno na świat PRL-u. Gdy już wyłączycie transmisję meczu Barcelona-Real i usłyszycie o nowym kontrakcie Messiego opiewającym na 20 milionów euro, będziecie mogli przeczytać o historii wielkich piłkarzy, którzy w nagrodę za dobrą grę czasem dostawali kilka jajek. [Kacper Peresada]
autorów (prowadzącą często do daleko idących nieporozumień), z drugiej, wykonując czasem z konieczności zadania copywriterskie, nieraz skapitulować musiałam wobec Argumentu Ostatecznego: „klient tak chce”. Sama często mam do języka stosunek niefrasobliwy, lubię robić mu jakąś krzywdę, miętosić i haratać. Wulgaryzmy – pasjami! Potocyzmy – uwielbiam. Anglicyzmy – nadużywam. Ale zawsze mam świadomość, że nadrzędna jest funkcja komunikacyjna i że jeżeli będziemy język traktować jak naszą (np. korporacyjną) własność, nie próbując nawet go poznać i zrozumieć, to zamieni się w naszych ustach we własną karykaturę. Jerzy Bralczyk, Jan Miodek i Andrzej Markowski w książce „Wszystko zależy od przyimka” w swobodnej, często zabawnej, czasem odrobinę dziadującej, zawsze błyskotliwej rozmowie, moderowanej przez Jerzego Sosnowskiego, pomagają zrozumieć wiele. Dalecy są przy tym od oskarżeń, ostrych sądów, nakazów i zakazów. Bo z językiem tak się nie da. Trzeba z nim po dobroci. I z szacunkiem, ale – broń Boże – nie nabożnym. [Olga Wiechnik]
CZERWIEC 2014
FILM
MUZYKA
Ray LaMontagne „Supernova” RCA
„Mandarynki” („Mandariinid”) reż. Zaza Urushadze
Promyk słońca
Krwawe zbiory
Zanim Mumford & Sons udało się przebić z dźwiękami amerykańskiego folku do mainstreamu, ta sztuka udała się Rayowi LaMontagne’emu, który zadebiutował dziesięć lat temu płytą „Trouble”. Szczególnie dobrze radził sobie jego trzeci album, „Gossip in the Grain”, promowany ogranym w niezależnych rozgłośniach singlem „You Are the Best Thing”. „Supernova” to piąty longplay Amerykanina, a zarazem powrót po czteroletniej przerwie. To sporo czasu – dla mnie do tego stopnia, że praktycznie zapomniałem o tym jegomościu. Coś więc jest na rzeczy z tym tytułem, bo Ray nie dość, że zjawia się znienacka, to jeszcze mocno odmieniony. Jego oszczędne ballady mają tu psychodeliczny koloryt albo ustępują miejsca przebojowej, rockowej dynamice, którą zapewniła produkcja Dana Auerbacha z The Black Keys. Zmienił się nawet trochę głos Raya, nabierający bardziej lirycznej barwy. „Supernova” to przyjemnie zaskakujący błysk na muzycznym firmamencie. [Rafał Rejowski]
Wojna w Abchazji w 1992 r. Estończycy Iwo i jego sąsiad Marcus zostają jako ostatni w wiosce, by zebrać dojrzewające mandarynki. Ale to nie tylko zbiory zatrzymują ich na miejscu – mimo wystrzałów i żołnierzy poczynających sobie coraz bardziej zuchwale obaj nie umieją opuścić okolicy, która ukształtowała całe ich życie. Stare drzewa łatwiej wyrąbać niż przesadzić. Wojenna zawierucha nie ominie ich sielskiego sadu – zamiast owoców Iwo zacznie zbierać z ziemi pokiereszowanych rekrutów. Dwóch rannych z przeciwnych obozów kładzie w swoim domu. Ahmed i Niko, Czeczen i Gruzin, muzułmanin i prawosławny. Żołdak do wynajęcia i niespełniony aktor z Tbilisi – do niedawna sąsiedzi, teraz śmiertelni wrogowie zaczną zdrowieć na czas, by przy braterskim powitaniu móc poderżnąć sobie gardła. Gospodarz wymusza jednak na nich złożenie honorowej obietnicy – pod jego dachem nie dojdzie do rozlewu krwi. Abchazja, ogród mandarynkowy i widmo wojny – spokojnie, film Zazy
KSIĄŻKA
Urushadze nie jest propozycją wyłącznie dla sierot po śp. irańskiej nowej fali, która z namaszczeniem kontemplowała jałowe pagórki. Z pozoru egzotyczne „Mandarynki” są bowiem ujmująco staroświecką przypowieścią rozpisaną na trzech aktorów, której udaje się uniknąć przesadnej umowności za sprawą żywych, ostrych jak seria z karabinu dialogów. Anegdotyczne spotkanie dwóch wrogów narzuca skojarzenie z pamiętną „Ziemią niczyją”, ale gruziński reżyser inaczej rozkłada akcenty. Absurdalny humor bośniackiego arcydzieła Urushadze zastąpił dobrotliwym żartem i szlachetnym w intencjach moralizatorstwem. Szybko zostaje ono jednak starte w proch przez absurd wojny. Ta opowieść o honorze, braterstwie i wadze słów nie może liczyć na happy end – mądrość starców okaże się mieć ograniczony wpływ na instynkty młodych, których historia pchnęła na przeciwległe strony barykady. Mandarynki muszą zgnić. [Mariusz Mikliński] obsada: Lembit Ulfsak, Giorgi Nakashidze, Elmo Nüganen Gruzja/Estonia 2013, 90 min Art House, 6 czerwca
V/A „Sticky Icky” Fairytale Productions
Lepkie ręce Naklejki mają w sobie coś lepkiego, co od zawsze pociągało kolekcjonerów. Od logówek zdzieranych z bananów Chiquita, przez inserty dodawane do gum balonowych, chipsów i innych suplementów diety, po wszelkie skate’owe, hiphopowe i streetartowe wlepki – zbieranie ich wydaje się naturalną potrzebą wielu osób. Wydany w formie albumu spory zestaw naklejek zaprezentował ostatnio Dawid Dybowski – grafik, wydawca kierujący się etyką DIY, pasjonat wszystkiego, co samoprzylepne. Nie sposób wpisać tej specyficznej publikacji, której karty zapełnia 200 projektów 50 artystów, w żadne stylistyczne czy też techniczne ramy. Jedyne, co łączy wektorowe projekty z ołówkowymi szkicami, to ich pokryty klejem rewers. Minimalizm przeplata się z rozbuchaną ekspreM47
sją, a dopracowane w najmniejszym szczególe, misterne wzory towarzyszą spontanicznym szkicom. ASP wychodzi na chodnik, ulica wkracza do galerii. Spośród twórców tych eklektycznych prac ja znam Stanisława Legusa i całą menażerię zwierząt – Kota Zbigniewa, Myszę Franka i Kunę; ktoś inny skojarzy pewnie innych. Ja mam swoich faworytów, ktoś inny będzie miał innych. Ja już niektóre obrazki uwolniłem z okowów kartek, ktoś inny zachowa album w całości. Albo kupi dwa, żeby móc tworzyć własne wizje na zajmujących ostatnie strony białych arkuszach. Samoprzylepnych oczywiście. Do kupienia na www.sticky-icky.eu. [Filip Kalinowski]
MASZAP
MUZYKA
MUZYKA
MUZYKA
Eugeniusz Rudnik „ERdada na taśmę” Requiem Records
Pixies „Indie Cindy” Mystic Production
Brian Eno Karl Hyde „Someday World” Warp
Taśmo-ciąg
I po co to było?
Giganci odpoczywają
Eugeniusz Rudnik ma ponad 80 lat, ale jego twórczość jest bardziej inspirująca od dokonań większości gwiazd „nowych brzmień”. Autor „ERdady na taśmę” to postać absolutnie wyjątkowa. Od drugiej połowy lat 50. pracował jako inżynier dźwięku w Studiu Eksperymentalnym Polskiego Radia – jednej z pierwszych takich pracowni w Europie. Jej dorobek to skarb rodzimej kultury, który przez lata był zaniedbywany. Z czasem Rudnik sam zaczął tworzyć dźwiękowe prace oparte na technice kolażu, dzięki czemu wyrósł na wyrazistą postać europejskiej awangardy. Wielkość omawianej tu płyty nie polega na tym, że odkrywa nieznane rejony. Wcale nie musi tego czynić. To dzieło ponadczasowe, zakorzenione w najlepszych tradycjach elektroakustyki i wciąż brzmiące aktualnie i świeżo. Autor wyśmienicie łączy wzniosłość z humorem, bruitystyczne brzmienia z bezpretensjonalną, sugestywną formą, nierzadko podszytą ironią. Przywraca do łask klasyczne, wyłącznie analogowe metody pracy z dźwiękiem, bazując głównie na manipulacjach taśmami. Często czerpie z fantazyjnie przetworzonych głosów ludzkich, wplata ludowe śpiewy czy recytację Mickiewicza. W sumie piękna porcja dadaizmu. [Łukasz Iwasiński]
Reaktywowani Pixies od lat dają koncerty na całym świecie, jednak dopiero teraz dostajemy następcę wydanej w 1991 r. płyty „Trompe Le Monde” – koszmarnie zatytułowany album „Indie Cindy”. Na pokładzie nie ma już Kim Deal, basowej podpory klasyków alternatywy, a zgromadzone tu utwory mieliśmy już możliwość poznać dzięki elektronicznym EP-kom. I chyba lepiej by się stało, gdyby na nich się skończyło. „Indie Cindy” nuży bowiem brakiem świeżych pomysłów i rutyniarstwem. Pixies nigdy nie byli wirtuozami solówek i pasaży. Słynęli raczej z łączenia gitarowych partii i opętańczego śpiewu z niezwykłą przebojowością. Na nowej płycie poraża jednak wtórność i przeraźliwa nuda. Zaczyna się jeszcze nieźle – mocno zagranym, pełnym furii „What Goes Boom”. Niestety, kolejne kompozycje zaczynają zlewać się w jedną, wszystkie riffy brzmią podobnie, Black Francis śpiewa na odwal się, a melodie nie zachęcają do nucenia. Ocenę nieco podwyższają pojedyncze strzały, jak delikatny „Andro Queen” czy radosny „Jaime Bravo”. Może nie jest to szarganie własnego imienia, ale ta płyta mogłaby trafić do piwnicy zespołu i ujrzeć światło dzienne dopiero jako dodatek do podsumowującego karierę boksu. [Mateusz Adamski]
Nawet jeśli uważnie śledzicie nurt popkulturowej rzeki, możecie się zgubić w meandrach płyt i niezliczonych kolaboracji papieża ambientu, Briana Eno. Łatwo było przegapić wcześniejszą (2009 r.) współpracę muzyka z Karlem Hyde’em, głosem jednej z najważniejszych brytyjskich grup elektronicznych lat 90., Underworld. Eno i Hyde nagrali wówczas utwór „Beebop Hurry”. „Someday World” to pełnowymiarowy krążek, zupełnie inny niż tamta techno-jazzowa kompozycja. Taneczna elektronika, afrobeat, pop, ambient jazz… Nowy album to przede wszystkim wypadkowa wrażliwości obu muzyków – przestrzenne, ciepłe barwy dźwięków w stylu Eno, mantrowe, monotonne zaśpiewy Hyde’a czy gęsta transowa rytmika (znane z Underworld i Passengers). Jednak najbardziej zwraca uwagę prowokująco plastikowa produkcja, przywodząca na myśl wczesne, pionierskie czasy elektroniki – z okropnymi syntezatorowymi dęciakami na czele – i rozczarowujący brak pomysłów w warstwie kompozycyjnej. I tak z całego tego przepychu bronią się może trzy-cztery nagrania, np. doskonałe, przebojowe „Who Rings the Bell” i wieńczące płytę „To Us All”. Może trzeba je było zachować na inną okazję? [Rafał Rejowski]
Bity, rymy, skrecze MUZYKA
Soulpete „Soul Raw” ET Records
Uważni obserwatorzy rodzimego rapowego undergroundu ksywę Soulpete znają od dawna. Piotrek firmował produkcje Rap Addix, nagrywał z Jeżozwierzem i Flintem, robił też świetne remiksy utworów zagranicznych artystów. Od dawna wiadomo było jednak, że pracuje nad czymś większym, co rozmachem i wykonaniem przyćmi producenckie płyty innych polskich twórców. Chociażby dlatego, że wśród gości nie pojawią oklepane nazwiska dobierane pod kątem popularności na Glamrapie i liczby wyświetleń na YouTubie, ale ambitni twórcy posługujący się językiem angielskim. W ten sposób powstało „Soul Raw”, które – jak mówił sam Soulpete – rodziło się w bólach, aby ostatecznie pokazać konkurencji, gdzie jest jej miejsce. Dilla nie żyje już od ośmiu lat, ale jego duchowi spadkobiercy mają się dobrze. Brudne brzmienie, mocna perkusja, funkowe i soulowe pętle na kilometr śmierdzą Detroit. Gospodarz wierny jest klasycznemu brzmieniu, ale nie próbuje kserować DJ-a Premiera czy Pete’a Rocka. M48
Ma swój styl, w charakterystyczny sposób tnie sample i nawet jeśli wcześniej nie znaliście jego bitów, to już w połowie „Soul Raw” będziecie doskonale wyczuwali, o co mu chodzi. Wśród gości obecni są m.in. Pacewon, Guilty Simpson, Blu, Supastition, Oddisee i Smif-N-Wessun, czyli postaci znane fanom hip-hopu na całym świecie. Na deser zaś wyborne, precyzyjne i doskonale dopasowane skrecze DJ-a Ace’a. To wszystko składa się na rapowy w 100% sztos najczystszej wody, który powinien ukazać się w Stones Throw, BBE albo Rawkusie. Oczywiście gdyby ten ostatni jeszcze istniał, ale to już zupełnie inna para kaloszy. [Andrzej Cała]
CZERWIEC 2014
OSCAR 2014 NAJLEPSZY PEŁNOMETRAŻOWY FILM DOKUMENTALNY
DAVID BOWIE STING THE ROLLING STONES STEVIE WONDER BRUCE SPRINGSTEEN RAY CHARLES
O KROK OD SŁAWY Reżyser: Morgan Neville
FILM Łowca („The Hunter”) reż. Daniel Nettheim
Przyroda kontra głupota Drugi film Daniela Nettheima wpisuje się w piękną tradycję kina z antypodów. Inspirując się najlepszymi dokonaniami Petera Weira („Piknik pod Wiszącą Skałą”), Freda Schepisiego („Pieśń Jimmiego Blacksmitha”) czy Jane Campion („Fortepian”), twórca podejmuje temat konfrontacji człowieka z siłami przyrody. Efekt zasługuje na uwagę z kilku powodów. Przede wszystkim szacunek budzi scenariusz napisany na podstawie powieści Julii Leigh. Przełożenie pierwowzoru literackiego na język kina było dużym wyzwaniem. Prace nad filmem trwały dekadę, z czego osiem lat zajęło przygotowanie scenariusza (w sumie powstało osiem wersji). Mimo upływającego czasu Nettheim nie stracił zapału do projektu ani nie poszedł na ustępstwa. W swoim filmie reżyser akcentuje to, co zachwyciło go w powieści – dzikie krajobrazy Tasmanii oraz wewnętrzną podróż bohatera. Jest nim Martin David (hipnotyzujący Willem Dafoe), który
na zlecenie firmy biotechnologicznej poszukuje tygrysa tasmańskiego, niewidzianego na wolności od 1932 r. Zwierzę odgrywa tu podwójną rolę: staje się nie tylko pretekstem fabularnym, ale też ważnym symbolem. W Australii wytępienie zwierzęcia, uznanego niesłusznie za drapieżnika polującego na owce, wciąż kojarzone jest z głupotą kolonizatorów, którzy na terenie kolonii wycinali tasmańskie drzewa. Tamte wydarzenia miały miejsce w XVIII wieku, dziś historia zatacza koło. Wszak David reprezentuje bezduszną firmę, której pracownicy w swoim podejściu do przyrody niewiele różnią się od pradziadów. Natura to dla nich jedynie kolejne źródło zysku. Mimo wyraźnego przesłania i widocznej krytyki korporacji „Łowcy” nie można przypiąć łatki filmu zaangażowanego. To raczej wyciszone, refleksyjne kino, które stawia dużo pytań, ale nie podsuwa odpowiedzi. Zobaczcie, zanim wyruszycie w las rozpalać grilla. [Artur Zaborski/ stopklatka.pl] obsada: Willem Dafoe, Frances O'Connor, Sam Neill Australia 2011, 101 min Kino Świat, 20 czerwca
Klatki i kadry MUZYKA
Chad VanGaalen „Shrink Dust” Sub Pop
Postać Chada VanGaalena może wam się kojarzyć nie tylko z muzyką, ale i z popisami w branży teledysków. Kanadyjski animator stworzył tuziny niepokojących obrazków, a próbką jego możliwości jest zaprezentowana obok okładka najnowszego longplaya. Turpistyczny, narkotyczno-psychodeliczny styl idealnie kontrastuje z dźwiękowymi fascynacjami Chada – to, co w pierwszej chwili może uchodzić za rasowe epigoństwo twórczości Neila Younga, szybko okazuje się podróżą po spaczonej wyobraźni. Podstawowym atutem wyróżniającym naszego bohatera spośród szeregu freakfolkowych, ckliwych brodaczy jest brak słodkiego, naiwnego pipczenia, tak charakterystycznego dla tej gatunkowej niszy, oraz reżyserski sznyt wyczuwalny w poszczególnych utworach i na całym krążku. Muzyk wykreował świetny, zabarwiony pastelami klimat, który będzie doskonale współgrał z nadchodzącymi dusznymi, ciepłymi popołudniami. [Cyryl Rozwadowski] M49
POKOCHASZ TE DZIEWCZYNY! W KINACH 20 CZERWCA 2014
MASZAP
KSIĄŻKA
MUZYKA
„Jak ojciec i syn” („Soshite chichi ni naru”) reż. Hirokazu Koreeda
Pięknego syna urodziłam Choć w „Jak ojciec i syn” w ogóle nie pojawia się krew, to właśnie ona jest „bohaterem” filmu Hirokazu Koreedy. Filmu, w przypadku którego można mnożyć pozornie niepasujące do siebie określenia. Z jednej strony jest to bowiem opowieść hermetyczna, osadzona w określonym zhierarchizowanym świecie (ojczyźnie reżysera), z drugiej – mimo kulturowych różnic okazuje się niezwykle uniwersalna. Punktem wyjścia do głębszej, wielowymiarowej obserwacji jest tu kryzysowa sytuacja rodzinna – bohaterowie dowiadują się, że przed sześcioma laty w szpitalu doszło do niedopatrzenia, w wyniku którego dwa noworodki zostały zamienione. Tym samym Keita, oczko w głowie i jedyna nadzieja ambitnego i odnoszącego zawodowe sukcesy Ryoty, może stać się dla niego kimś obcym. Za sprawą jednego telefonu spokój rodziny zostaje naruszony. Ta historia mogła zaprowadzić japońskiego reżysera donikąd – w końcu od takich tematów roi się
w tabloidach. Koreeda mierzy się jednak z nim w sposób inteligentny i niezwykle zmyślny, nie popadając nawet na moment w patetyczny czy skandalizujący ton. Dużo bardziej interesuje go raczej to, co w ekstremalnej sytuacji dzieje się w ludzkiej głowie. Kiedy myśli kłębią się, a na podejmowane decyzje równie dobrze może wpłynąć otrzymane wychowanie, presja najbliższych bądź otoczenia, w którym się obracamy. Reżyser kreśli tym samym subtelny obraz tego, jak bardzo się różnimy. Mówi o więzach krwi, rodzinie, zastanawia się nad jej fundamentem, ale wydaje się, że można traktować te refleksje znacznie szerzej. Wodzi widza za nos, pozwalając samemu we własnym sumieniu rozegrać ekranowy dramat. Pokazuje jednocześnie, że w życiu nie można liczyć na proste wybory. Co najważniejsze, czyni to z dużą pokorą, a to – tak w życiu, jak i w kinie – jest na miarę złota. [Kuba Armata] obsada: Masaharu Fukuyama, Machiko Ono Japonia 2013, 121 min Gutek Film, 11 czerwca
Lone „Reality Testing” R&S Records
Bębny, klawisze i rap Mosca wydaje techno EP-ki, wszędzie pojawiają się klony Blawana, a polscy promotorzy nie mogą przestać bukować „techno legend”... Na szczęście na scenie działa jeszcze Lone, którego płyta może i nie jest genialna, ale mimo wszystko wyjątkowa. Przedstawiciel R&S umiał logicznie połączyć stricte rapowe produkcje z house’owymi bangerami i kawałkami, które idealnie odnalazłyby się np. na ostatniej płycie Mount Kimbie. Gdyby te hiphopowe odloty Lone’a zostały wyprodukowane przez kogoś zajmującego się hip-hopem, byłyby po prostu OK. Jednak fakt, że są na płycie artysty bardziej kojarzonego ze 125 bpmami i house’em, sprawia, że wydają się lepsze, niż być może są. „Reality Testing” jest świetnie wyprodukowane, dobrze napisane, pięknie zsamplowane. Pozostaje jednak pytanie, czy jest czymś więcej niż „fajną wakacyjną płytą”. Według mnie może nie przetrwać próby czasu. [Kacper Peresada]
The Phantom „LP 1” Silverback
Upiór w klubie
MUZYKA
Łazienki Królewskie o zmierzchu, panorama Warszawy rozciągająca się u podnóża Agrykoli, nadwiślański bulwar przed sezonem imprezowym; miejsca na mapie stolicy, a jednocześnie pewien specyficzny stan umysłu. Pustka i spokój przesączone dawną i wczorajszą historią. Szczególnie namacalne, gdy przez słuchawki przepływa newage’owy synt, ambientowy pasaż czy pobrzmiewający echem zeszłorocznych balang taneczny rytm. Wiedząc o erudycji muzycznej Bartosza Kruczyńskiego, znanego lepiej jako The Phantom, nie martwiłem się nawet przez chwilę, czy zda przerastający większość elektroników test albumu długogrającego. „LP 1” nie ma nic wspólnego ze składankami singlowych numerów, które sprawdzają się na winylowych nośnikach, lecz zebrane razem tracą M50
werwę i powab. Warszawski producent cały nacisk kładzie na spójność, atmosferę i melodię. Swoim pierwszym krążkiem przywodzi na myśl Buriala. Nie o zamaskowaną gwiazdę portali muzycznych chodzi, ale o trochę nostalgicznego kronikarza własnego miasta i jego sceny klubowej. Uważnego archeologa wyludnionych parkietów i znaczonych pustymi butelkami porannych tras, przecinających wymarłe ulice i skwery. Zamieszkałego w tętniącej house’owym pulsem Warszawie obserwatora miejsc, ludzi, ich interakcji i pozostającej po nich próżni. Artystę, który jeśliby wybrał inny sposób ekspresji, na pewno tworzyłby filmy czy książki – bardziej czułe, szczere i przenikliwe niż twórczość większości obecnie nam panujących reżyserów i pisarzy. [Filip Kalinowski]
CZERWIEC 2014
MUZYKA
Jeffertitti’s Nile „The Electric Hour” Beyond Beyond Is Beyond
Doznanie Kiedy twoi licealni idole grają na wielkich imprezach dla małolatów i zamieniają amfetaminę na red bulla, to niechybny znak, że ich kolejnym przystankiem będzie festiwal legend rocka w pewnej nadmorskiej dolinie. Samozachwyt artystów idący w parze z łapczywością wytwórni i łatwowiernością publiki sprawiły, że sztandary niezalowej rewolucji schowano na pawlaczu. Wydawałoby się, że to już koniec, na szczęście raz na jakiś czas wiarę w ludzkość przywraca mi jakiś kompletnie nieznany zespół z zabitej dechami dziury w Stanach. Tym razem jest to Jeffertitti’s Nile, które dla niewprawnego krytyka może się wydawać klonem Tame Impala. Błąd! Trio z Kalifornii to rekiny rock’n’rolla, które na swoim debiucie mieszają style jak gimnazjalista alkohole na domówce. Różnica jest taka, że nie kończy się to kolorowym pawiem i nocą z fajansem zamiast poduszki, tylko transcendentnym orgazmem jak z hippisowskiego
KOMIKS
snu. Zaczyna się agresywnie, tak żeby odstraszyć mięczaków. Ale po pierwszej fali uderzeniowej jest już tylko melodyjne głaskanie po głowie i rockowa dyskoteka pełna oślepiających świateł. Selekcjoner przed wejściem nie sprawdza jednak kurtek z limitowanej edycji H&M, lecz znajomość „Their Satanic Majesties Request” Stonesów. Złapanie ulotnego piękna tego doskonałego albumu bez znajomości klasyki psych rocka jest bowiem tak trudne, jak poznanie kraju na podstawie przewodnika turystycznego. Sporo osób zapewne naciśnie stop, zanim na „The Electric Hour” zacznie się dziać coś naprawdę ciekawego. Ja jednak polecam zebrać się na odwagę i wychylić głowę za róg, bo za noise’em i delayami czeka na was otchłań prawdziwego hedonistycznego szaleństwa. [Michał Kropiński]
„Superman. U kresu dni” sc. Grant Morrison i in.; rys. Rags Morales i in. Egmont
Nowy bóg nie porywa ludu Superman to popmitologia stworzona przez społeczeństwo bez przeszłości i ciągłości kulturowej. Kapsuła z dzieckiem kosmitów spada na Ziemię, a obcy staje się ostoją ludzkości. Ma nadludzkie możliwości, jest nieskazitelnie dobry i chroni od złego. To oczywiście atrybuty boga. „U kresu dni” konfrontuje herosa z Kryptonu z chrześcijańską (strawestowaną) wizją świata, w której armia wampirycznych aniołów i chochlikowaty diabeł szykują się do ataku. To, w jaki sposób scenarzysta dyskutuje z mitem superbohaterskim, chrześcijaństwem i tradycją SF, robi wrażenie. Ciekawe pomysły giną jednak w miałkich i bełkotliwych dialogach oraz wszechogarniającej bijatyce. Graficznie komiks trzyma poziom, przeszkadzają jednak cyfrowe kolory, które zabijają każdy przejaw indywidualizmu. [Łukasz Chmielewski] M51
MASZAP
FILM
RZECZ
„Michael Kohlhaas” („Michael Kohlhaas”) reż. Arnaud des Pallières
Mad Mads Krótka historia Clinta Eastwooda gór i lasów XVI-wiecznej Europy. A przede wszystkim film z Madsem Mikkelsenem, duńską odpowiedzią na Christopha Waltza. On też mówi perfekt po angielsku, jeśli chodzi zaś o inne języki nieojczyste – perfekt udaje. Obaj rozkwitający aktorsko panowie z tej umiejętności korzystają i nie stronią od dziwnych produkcji. Plakat „Michaela Kohlhaasa” sugeruje, że to sequel „Valhalli” Refna. Ale to nie ten czas i nie to miejsce – doba reformacji, ponury Masyw Centralny. Zgodnie z półprawdą historyczną – fabuła inspirowana powieścią inspirowaną życiorysem – powinniśmy być raczej w Saksonii czy Marchii Brandenburskiej. Ale to film francuski, więc góry i język francuskie. Mads popisuje się poprawną żelipapoizną. Uczciwy handlarz koni zostaje okradziony z dwóch jarych karych, przejętych przez strażników w ramach zastawu-myta. W zamian później dostanie szkapy ochłapy. Swoich praw próbuje dochodzić w sądzie.
Ale to nie ten serial. Gdy negocjacyjna misja żony okazuje się jej ostatnią drogą, zaczyna się górski western. Mroczny Robin Hood zbiera świtę poszkodowanych przez system. Bez większego planu miotają się chwilę po okolicy i zamiast sprawiedliwości przynoszą pożogę. Dwugodzinny wykład zamknie nauczka. Zapewne jest jakiś głębszy sens polityczno-metafizyczny, by tę historię przywołać akurat teraz. W 1969 r. Volker Schlöndorff rozpoczynał ją dokumentalnymi ujęciami ówczesnych walk ludu zbuntowanego. Dlaczego wraca do niej Arnaud des Pallières? Nic mi nie przychodzi do głowy. Mamy tu też dyskusję teologiczną o złej metodzie, lecz i z niej niewiele wynika. A tropem licealnej interpretacji o sprawiedliwości i bohaterskiej konsekwencji jako wartościach większych niż szczęście rodzinne podążał przecież nie będę. Między ładnymi kadrami i dźwiękami widzę natomiast przypowiastkę o głupim kargulowskim uporze. [Łukasz Figielski] obsada: Mads Mikkelsen, Mélusine Mayance Francja/Niemcy 2013, 122 min Aurora Films, 13 czerwca
M52
Ołówkowe pole Sprout to ołówek, który jak dorośnie, zostanie bazylią. Albo pomidorkiem. Ołówki mają jednak to do siebie, że zamiast rosnąć, maleją. Gdy Sprout stanie się za mały, żeby nim pisać, wystarczy wsadzić go do doniczki (dupką do dołu), podlać i wystawić na słońce. Przy odrobinie miłości wyrośnie z niego roślinka jak malowana. Do wyboru m.in. mięta, pietruszka, koperek, rzodkiewka i rozmaryn. [wiech]
CZERWIEC 2014
C
M
Y
CM
MY
CY
CMY
K
SHOP ONLINE: WWW.BYINSOMNIA.COM
WARSZAWA • POZNAŃ • KRAKÓW • RZESZÓW • WROCŁAW • TRÓJMIASTO • TORUŃ Materiał promocyjny
Red Bull Music Academy Weekender to podróżujący po najciekaw-
05-07.06 PAŁAC KULTURY I NAUKI WARSZAWA
RED BULL MUSIC ACADEMY WEEKENDER WARSAW
szych miastach świata festiwal, który gromadzi najświeższe muzyczne zjawiska kształtujące współczesne brzmienie. Po wcześniejszych edycjach w Madrycie, Sztokholmie i Tokio wydarzenie zawita do Warszawy – jako część projektu „Plac Defilad” ożywi tę trudną i wciąż za mało przyjazną wobec mieszkańców część miasta. Polska odsłona odbędzie się między 5 a 7 czerwca. Rozpocznie ją czwartkowy (5 czerwca) koncert wyjątkowego pianisty, Hauschki, który zagra w Muzycznym Studiu Polskiego Radio im. Agnieszki Osieckiej o godz. 20.05. Wstęp wyłącznie na nieodpłatne zaproszenia, które będzie można zdobyć na antenie Programu 3 Polskiego Radio oraz na stronie www.redbull.pl/weekender. Koncert będzie transmitowany na antenie oraz stronie internetowej radiowej „Trójki”. Następnie przeniesiemy się na teren Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Między 6 a 7 czerwca na czterech scenach odbędzie się tam ponad 30 wyjątkowych koncertów. Wystąpią m.in.: Brodka z nowymi aranżacjami, Kamp! z nowym materiałem, Danny Brown, Looptroop Rockers, An on Bast z Maciejem Fortuną interpretujący muzykę filmową Krzysztofa Pendereckiego, Pink Freud grający utwory Autechre, projekt Niewidzialna Nerka na Żywo oddający hołd polskiemu hip-hopowi z lat 90., Mikromusic, Onra, Ladi6, Rebeka i wielu innych. Bilety są już dostępne w sprzedaży, w trzech kategoriach cenowych:
Karnet dwudniowy – 99 zł Karnet jednodniowy – 59 zł Bilet na Scenę Kultury i Nauki – 39 zł Więcej na: www.redbull.pl/weekender
PONAD 30 ARTYSTÓW, 4 SCENY, 3 DNI I 1 MIASTO – RED BULL MUSIC ACADEMY WEEKENDER PRZEJMUJE WARSZAWĘ! WYJĄTKOWE KONCERTY, PREMIEROWE WYSTĘPY I UNIKALNE KOLABORACJE ODBĘDĄ SIĘ W SAMYM CENTRUM MIASTA. M53
AKTIVIST
TYLNE WYJŚCIE
1 Programując parkiet
Czyli redakcyjny hype (a czasem hejt) park. Piszemy o tym, co nas jara, jarało lub będzie jarać. Nie ograniczamy się – wiadomo bowiem, że im dziwniej, tym dziwniej, oraz że najlepsze rzeczy znajduje się dlatego, że ktoś ze znajomych znalazł je przed nami.
Rozświetlona blaskiem komputerowego ekranu twarz producenta czy didżeja to dziś obraz równie ikoniczny, jak szarpiąca struny ręka gitarzysty czy nadęte policzki trębacza (choć zdarzają się jeszcze pomyleńcy, którzy pytają muzyków, „czy jak już siedzą w necie, to nie mogliby sprawdzić, kiedy będzie najbliższy autobus”). Granie na klawiaturze QWERTY potrafi jeszcze budzić kontrowersje, ale nawet największe festiwalowe sceny musiały się ugiąć pod naporem laptopowych artystów – głównie za sprawą ich klasy i uwielbienia, jakim cieszą się wśród publiki. Co się dzieje po drugiej stronie monitora, wiedzą jednak nieliczni. Większość podejrzewa, że to jakiś mniej lub bardziej skomplikowany program do obróbki lub produkcji dźwięku, ale na jakich zasadach on działa i jakiego zaangażowania wymaga od obsługującej go osoby – pozostaje zagadką. By ją rozwiązać, powstała idea algorave’u – programowania muzyki na żywo podczas imprezy. Muzycy związani z tą inicjatywą, wykonując operacje na kodzie informatycznym, balansują na granicy hackingu i komponowania. Modyfikując algorytm, zmieniają częstotliwość tonów, ich rozłożenie w czasie i strukturze, tną i zapętlają. Wpisując kolejne symbole w okna dialogowe swoich programów (wyświetlane często w formie wizualizacji na dużym ekranie), sterują tancerzami jak Puppet Master z cyberpunkowego klasyka „Ghost in the Shell”. I choć sama idea takiego grania nie jest niczym nowym, to wyjaśnienie, na czym ono polega, dodaje inicjatywie nowych znaczeń. Na razie w Anglii, Niemczech czy Japonii, a także na stronie www.algorave.com. Niedługo może też i w Polsce. Zaplecze informatyczne mamy przecież nader prężne. [Filip Kalinowski]
2 Polskie lepsze po rusku
1 2
Na polskie kino, choć z roku na rok niby lepsze, ciągle narzekam. „Płynące wieżowce” spóźnione o dekadę i niezamierzenie śmieszne, „Dziewczyna z szafy” amatorska i niezamierzenie nieśmieszna, „Nieulotne” zwietrzałe i bez życia, wreszcie „W ukryciu”, film o dziewczynie reklamującej szampon, a nie o Żydówce ukrywającej się w czasie wojny. Czasem jednak zmiana kontekstu i szerokości geograficznej sprawia, że filmy zaczynają rezonować i zyskują na wartości. W moim przypadku tak się stało na Festiwalu Filmów Polskich w Moskwie, na który zostałem zaproszony w drugiej połowie kwietnia. Zamiast narzekań – entuzjazm, zamiast zżymania się – gratulacje. Rodzime produkcje były w Rosji w większości witane (i żegnane) oklaskami dla twórców – i nie chodzi tu jedynie o słowiańską gościnność. Z kolei różne słabości filmów, czy to reżyserskie, czy scenariuszowe, bladły wobec możliwości międzykulturowego dialogu. Nagle okazuje się, że obraz Tomka Wasilewskiego naprawdę przełamuje tabu i wywołuje ostrą dyskusję w kraju, w którym tytuł poruszający tematykę LGBT nie może liczyć na finansowe wsparcie państwa ani na regularną dystrybucję, bo mógłby popsuć rosyjskie dzieci. Z kolei „Układ zamknięty” i „Dzień kobiet” przestają już tak razić publicystycznym tonem, stając się odważną krytyką zdegenerowanego kapitalizmu, na którą niewielu twórców z Rosji mogłoby sobie pozwolić. I tylko mistrz Bromski nie podoba się niezależnie od okoliczności przyrody. Jeśli więc oglądać polskie kino, to najlepiej za granicą. Zwłaszcza że w takiej Moskwie czekają też inne wyzwania – choćby próba przejścia sześciopasmowej jezdni, przypominająca grę we „Froggera”, oglądanie tysiąca złotych talerzy w skarbcu Kremla czy wspinaczka na ostatnie piętro starego wieżowca do baru z ładnymi chłopcami. [Mariusz Mikliński]
3 3 Justin w Paryżu
To, że artyści dużego formatu nie omijają Polski, nie jest żadnym odkryciem. Trochę się w związku z tym rozleniwiliśmy i rzadko korzystamy z możliwości wyskoczenia na weekend do Francji czy Anglii. Postanowiłem więc udać się na koncert Justina Timberlake'a do Paryża. Totalnie zajarany, zarówno po mieście, jak i po redakcji chodziłem z biletem w torbie. W końcu nadszedł maj i Justin pojawił się na scenie Stad de France. Koncert zupełnie przerósł moje oczekiwania: show bez pawich piórek i fajerwerków, które na ogół towarzyszą gwiazdom pop, ale z orkiestrą wysuwającą się spod sceny. Boski J.T. zaśpiewał w zasadzie wszystko. Oglądanie przy tym kilkudziesięciotysięcznego tłumu, który dosłownie wyje na pierwsze dźwięki „Holy Grail” robi wrażenie. Nie ma co dalej spoilerować. Powiem tylko jedno: jeżeli chcecie mieć satysfakcję, że przed wszystkimi widzieliście artystę, to już teraz sprawdźcie trasy koncertowe tych największych. Flashbacki, które atakują mnie za każdym razem, kiedy spojrzę na plakat z podrobionym autografem za 1 euro – bezcenne. [Michał Rakowski] A54
REDAKTOR NACZELNA Sylwia Kawalerowicz skawalerowicz@valkea.com ZASTĘPCA RED. NACZ. Olga Wiechnik owiechnik@valkea.com REDAKTORKA MIEJSKA (WYDARZENIA) Olga Święcicka oswiecicka@valkea.com REDAKTORZY Film: Mariusz Mikliński Muzyka: Filip Kalinowski MARKETING MANAGER PATRONATY Michał Rakowski mrakowski@valkea.com DYREKTOR ARTYSTYCZNA Magdalena Wurst mwurst@valkea.com REDAKTOR WWW Kacper Peresada kperesada@valkea.com KOREKTA Mariusz Mikliński Informacje o wydarzeniach prosimy zgłaszać przez formularz na stronie: aktivist.pl/zglos-informacje WSPÓŁPRACOWNICY Mateusz Adamski Kuba Armata Piotr Bartoszek Łukasz Chmielewski Jakub Gralik Piotr Guszkowski Aleksander Hudzik Łukasz Iwasiński Urszula Jabłońska Michał Karpa Michał Kropiński Paweł Lachowicz Rafał Rejowski Cyryl Rozwadowski Iza Smelczyńska Karolina Sulej Anna Tatarska Maciek Tomaszewski Artur Zaborski Aleksandra Żmuda PROJEKT GRAFICZNY MAGAZYNU Magdalena Piwowar DYREKTOR FINANSOWA Beata Krawczak REKLAMA Ewa Dziduch, tel. 664 728 597 edziduch@valkea.com Milena Kostulska, tel. 506 105 661 mkostulska@valkea.com Monika Barchwic, tel. 506 019 953 mbarchwic@valkea.com DYSTRYBUCJA Krzysztof Wiliński kwilinski@valkea.com
DYSTRYBUCJA 4Business Logistic DRUK Elanders Polska Sp. z o.o.
VALKEA MEDIA S.A. ul. Elbląska 15/17 01-747 Warszawa tel.: 022 257 75 00, faks: 022 257 75 99 REDAKCJA NIE ZWRACA MATERIAŁÓW NIEZAMÓWIONYCH. ZA TREŚĆ PUBLIKOWANYCH OGŁOSZEŃ REDAKCJA NIE ODPOWIADA.
LUTY 2014
A55
AKTIVIST
MAGAZYN MODA
A56