Aktivist 180

Page 1

AKTIVIST.PL NUMER 180, LIPIEC/SIERPIEŃ 2014

MIASTO MODA DIZAJN MUZYKA LUDZIE WYDARZENIA

Specjalne wydanie on-line dla


AKTIVIST

MAGAZYN MODA

A2


LIPIEC/SIERPIEŃ 2014

EDYTORIAL LIPIEC SIERPIEŃ

W NUMERZE LUDZIE:

ZUZA KOZERSKA I NIEZŁE WAŁKI Tekst: Olga Wiechnik

6 LUDZIE:

BRATKI VS. SAŁATA, CZYLI WAWA W KWIATACH Tekst: Olga Święcicka

14

LETNIE PRZYJEMNOSTKI

TOP 5

WAKACJE Z DZIEŁAMI Tekst: redakcja

18

Kiedy człowiek zjada trzecią miskę truskawek ze śmietaną, świat wygląda jakby lepiej. Nie żeby od razu wszystko było idealnie, ale można odnotować zdecydowaną poprawę samopoczucia. Podobnie jak wtedy, kiedy siada z kalendarzem w dłoni i zaczyna planować, jak by tu zorganizować letnie atrakcje, żeby zaliczyć ich jak najwięcej. Jeśli macie z tym jakikolwiek problem – pomagamy. Na kilkunastu stronach naszego letniego festiwalowego przewodnika znajdziecie zapowiedzi najważniejszych imprez tego lata. Przyjrzeliśmy się kilkudziesięciu festiwalom i wybraliśmy najciekawsze tropy. Gdybyście jednak mieli ochotę zorganizować coś spektakularnego we własnym ogródku albo na polanie w lesie, podpowiadamy, jak się do tego zabrać, idąc w ślady tych, którzy podobne doświadczenia mają już za sobą. Podobno wystarczy entuzjazm i koledzy didżeje. Warto sprawdzić na własnej skórze. A gdyby zupełnie skończyły się wam pomysły na letnie ekscesy, zainwestujcie swoje uczucia, czas i pieniądze w porządną rabatkę. Podobno satysfakcja z obcowania z dorodną pelargonią albo wyhodowanym (niemalże) na własnym łonie pomidorem to doświadczenie uzależniające. Tak przynajmniej wydają się twierdzić uczestnicy wielkiej kwiatowej akcji, o której piszemy kilka stron dalej.

KELIS I INNE GWIAZDY FESTIWALOWEGO LATA

21 AKTIVIST.PL NUMER 180, LIPIEC/SIERPIEŃ 2014

MIASTO MODA DIZAJN MUZYKA LUDZIE WYDARZENIA

FESTIWALE • WAŁKI • VHS

Nasza okładka: Perfume Genius śpiewa o załamanych nadwrażliwcach, ofiarach przemocy, przyszłych samobójcach. Jeśli macie ochotę posłuchać tych opowieści – będziecie mieli okazję 1 sierpnia podczas Off Festivalu (off-festival.pl).

Sylwia Kawalerowicz redaktor naczelna

A3


AKTIVIST

MAGAZYN WYWIAD

Dziś hasło projektant od razu kojarzy się z modą. Ale rozumienie tego pojęcia oraz tego, na czym polega ten fach, bardzo się zmieniło od czasu, kiedy w 1993 r. miałeś swój pierwszy pokaz.

Zacząłem od kolekcji gorsetów. Po wybiegu chodziły koleżanki z klasy. Bardzo chciałem być projektantem, chociaż wtedy w Polsce wcale tak tego zawodu nie określano. W tamtych czasach na projektanta mody mówiono „plastyk”. Tak też nazywano mój fach w Zakładach Odzieżowych Bytom, w których jako nastoletni szczawik zostałem zatrudniony na bardzo odpowiedzialne stanowisko dyrektora kreatywnego. Dzisiaj taka decyzja wydaje się kompletnie abstrakcyjna. Jak można zaufać młodemu, owszem, zdolnemu, ale jednak niedoświadczonemu nastolatkowi? A jednak pozwolili mi wypuścić 300 nowych modeli garniturów na targi w Poznaniu. Okazały się wielkim sukcesem. W tej fabryce nauczyłem się wiele o szyciu i projektowaniu dla facetów. Nabrałem też ogromnego szacunku do każdej osoby, która dotyka ubrania w trakcie jego tworzenia. To miejsce mnie wychowało.

Foto: Project Runway, TVN

W filmie znalazły się bardzo przejmujące sceny twojego spaceru po opuszczonej fabryce, w której kiedyś pracowałeś. Jesteś bardzo poruszony tym postapokaliptycznym krajobrazem.

MODA • FACH • MENTOR Tomasz Ossoliński, bohater pierwszego polskiego filmu dokumentalnego o projektancie mody.

PROJEKT PROJEKTANT Rozmawiała: Karolina Sulej

Dokument „Before the Show” Judyty Fibiger śledzi przygotowania do jubileuszowego pokazu z okazji 20-lecia pracy Ossolińskiego. Przyglądając się temu procesowi, film opowiada nie tylko o jednym z najbardziej znanych polskich projektantów, lecz także o polskiej kulturze i ekonomii. A4

To, co stało się z rodzimym przemysłem odzieżowym, odbieram jako dużą krzywdę wyrządzoną modzie, polskiej kulturze i ekonomii. Wielką fabrykę odzieżową bardzo łatwo zamknąć, zwolnić ludzi. Dużo trudniej ją na nowo otworzyć, zebrać zdolny i pracowity zespół fachowców. Można mieć najlepsze maszyny na świecie, ale to specjaliści wiedzą, co z nimi zrobić. Podczas pracy nad filmem okazało się też, że technikum odzieżowe, które ukończyłem, już nie istnieje. A przecież to była świetna szkoła, która co roku wypuszczała kilkudziesięciu fachowców! W Polsce myśli się krótkowzrocznie, o „tu i teraz”. Wszyscy chcą jak najwięcej zarobić – zamykając, sprzedając, źle restrukturyzując. Nikt nie myśli o tym, że za 20 lat ludzie nie będą mieli gdzie uszyć czy naprawić ubrania. Mamy projektantów, ale brakuje nam zaplecza. Popularny obraz projektanta to raczej celebryta na evencie niż rzemieślnik w fabryce.

To się zmienia. Ludzie coraz częściej naprawdę interesują się modą. Zamiast przeglądać strony z plotkami zaczynają szukać dobrych recenzji pokazów. Bardzo bym chciał czytać w dobrych tytułach więcej tekstów takich dziennikarzy jak np. Piotr Zachara, Joanna Bojańczyk czy Michał Zaczyński – oni tłumaczą, jak interpretować modę. Na świecie dział moda jest we wszystkich szanowanych gazetach codziennych, a nie w tabloidach. Na szczęście młodzież ma odwagę się buntować i w internecie pokazuje, na co ją stać. Można jej pomóc w tym buncie?

Tak, jeśli potraktowałoby się modę w Polsce poważnie, na szczeblu biznesowo-ministerialnym.


LIPIEC/SIERPIEŃ 2014

Jako przemysł, a nie fanaberię młodych dzieciaków, hipsterów z placu Zbawiciela. Przecież moda to biznes. Ty siedzisz w kiecce, ja w koszuli – ktoś to musiał zaprojektować i wyprodukować. Jeżeli polski rząd zrozumie, że warto w modę inwestować, możemy zrobić krok do przodu. Ale musi zmienić się więcej rzeczy. Fashion Week w Łodzi powinien być poważną biznesową imprezą, a nie eventem, na którym jednym z najważniejszych gości jest siedzący w pierwszym rzędzie bloger z psem. Gdyby udało się zorganizować co najmniej sześć edycji odbywających się regularnie co pół roku, impreza miałaby szansę na stałe wpisać się w międzynarodowy kalendarz wydarzeń modowych. Jak dotąd dziesięciu edycjom to się nie udało. Wtedy też my, projektanci, bylibyśmy w stanie więcej dać z siebie, tak aby regularnie pokazywać tam swoje kolekcje. To oczywiście wymagałoby zgranego działania grupy ludzi bez kompleksów, ale za to z misją, z ideą. Mam jednak nadzieję, że taka grupa ratunkowa w którymś momencie powstanie, bo świat przygląda nam się uważnie. A czas ku temu też jest korzystny. Mamy wręcz modę na modę. Dziś przecież każdy uważa, że może wykonywać ten fach. To źle?

Kilkanaście lat temu była nas mała grupa – Gosia Baczyńska, Ania Kuczyńska, Maciek Zień, Dawid Woliński, Paprocki&Brzozowski, MNC. A potem długo, długo nic. Trzy, cztery lata temu młoda brać modowa jakby się przebudziła. Co chwila organizowane są targi mody i raz po raz powstają nowe marki. To nie jest do końca mój świat, ale jak najbardziej rozumiem to ożywienie.

Termin „projektant” robi się coraz bardziej pojemny, ale nie wiem, czy można nazwać projektantem zarówno ciebie – szyjącego na miarę, jak i dziewczyny z Local Heroes, których flagowym produktem są t-shirty z napisami.

TOMASZ OSSOLIŃSKI Od 20 lat szyje garnitury na miarę i projektuje suknie wieczorowe. W jego kreacjach występowali Polacy nominowani do Oscarów, m.in. Agnieszka Holland i Robert Więckiewicz. Tworzy też kostiumy dla opery i teatru. Współpracował przy „Traviacie” Trelińskiego oraz wielu spektaklach teatru Polonia i Och-Teatru.

One projektują t-shirty, ja projektuję garnitury. Rynek zweryfikuje nomenklaturę. Podoba mi się, że młodzi są aktywni. Oczywiście trzeba jeszcze wiedzieć, co się chce powiedzieć. Kiedyś wszyscy chcieli być stylistami. Teraz chcą projektować. Czasem bezmyślnie wybierają tę drogę. Ale ciekawie jest obserwować, jak to się zmienia i co się dzieje na rynku. Tym bardziej że za kilka lat znów wszystko się zmieni. Trzeba jedynie uważać, żeby zawód projektanta nie był traktowany jak przepustka do łatwej sławy. Jeśli tak się stanie, słowo „projektant” straci na wartości, a projektanci przestaną być wiarygodni. W programie „Project Runway” – byłem w nim mentorem uczestników – początkowo miałem wrażenie, że niektórzy myślą właśnie w kategoriach występów w telewizji. Na szczęście potem, w miarę poznawania warsztatu, realizowania kolejnych zadań i zdobywania doświadczeń, obchodziły ich już tylko ubrania. Jest moda na modę, ale czy moda wciąż jest ekscytująca?

Co sezon są nowe formy, nowe rozwiązania. Oczywiście nikt nie pisze alfabetu mody na nowo, jak zrobił to np. Yves Saint Laurent w latach 60., ale pojawiają się interesujące tendencje. Kiedyś szyło się 90% garniturów, 10% marynarek, dziś jest odwrotnie. Faceci otworzyli się na eksperymenty. Powraca retro we fryzurach, w sposobie noszenia się. Granatowa A5

marynarka i białe spodnie – ten zestaw wraca w kolejnym pokoleniu. Młodzi chcą być stylowi. Nazwałbyś to dandyzmem?

Nie ubieram dandysów. Ubieram osoby, które chcą się dobrze czuć w swoim ubraniu. Dobrze skrojony garnitur nie tylko dodaje elegancji, ale także ukrywa mankamenty figury. Szycie na miarę to czasami architektoniczna wirtuozeria. Teraz obserwujemy powrót do rzemiosła, bo ludzie doceniają jakość. Fast food modowy schodzi ze sceny. Uczymy się oszczędzać na ilości, a nie na jakości. Biednego na tanie rzeczy nie stać, tak kiedyś mawiano. Lepiej zainwestować w jeden świetnie skrojony garnitur niż mieć kilka niedopasowanych, które wiszą w szafie, bo nie do końca jesteśmy z nich zadowoleni. Ogromną przyjemność sprawia mi praca z konkretnym klientem. Nie ma mężczyzny, który źle wygląda w garniturze szytym na miarę. Nawet ci najbardziej nieproporcjonalni. Uwielbiam tę codzienną robotę i wyzwania, jakie stawia przede mną każdy nowy klient. To dlaczego organizujesz także pokazy?

Bo to wyzwania, przyjemność, tworzenie nowych historii, trochę jak film. Dokument Judyty też był dla mnie takim wyzwaniem. Teraz każdy film o modzie w Polsce będzie do niego porównywany, każdy będzie drugi. Ale też cieszę się, że mogłem w takiej formie zamknąć pewien odcinek mojego życia. Pokaz z okazji 20-lecia pracy był dla mnie bardzo symboliczny. Uświadomiłem to sobie, kiedy zobaczyłem, że czarno-biała suknia, którą dołączyłem do kolekcji w ostatniej chwili, bardzo przypomina tę z mojego pierwszego, szkolnego pokazu. Życie i moda lubią takie puenty.


AKTIVIST

MAGAZYN LUDZIE

Zuza i jej wałki A na wałkach lisy (albo koty, psy, dinozaury) Z każdym wałkiem w świat idą pieczone przez Zuzę ciastka i instrukcja, jak o wałek dbać

GRUBE WAŁKI

PAPIEŻ • KOTEK • PLOTER

Tekst: Olga Wiechnik

Siedzą i robią wałki. Od rana do nocy. Zuza i Yann długo oszczędzali, żeby kupić ploter laserowy – chcieli z drewna wycinać skomplikowane, miniaturowe instrumenty muzyczne. Dla frajdy wygrawerowali sobie wałek. W kotki. I się zaczęło. Obrzeża Warszawy, krążymy pod lasem w poszukiwaniu adresu, który podała nam Zuza Kozerska, bohaterka tego tekstu. „Profesjonalne niszczenie dokumentów”. To chyba nie tu. A jednak! W sporej hali, do której jeszcze niedawno całymi ciężarówkami przyjeżdżały przeznaczone do unicestwienia dokumenty, Zuza i Yann rozstawili trzy plotery laserowe i grawerują wałki. I wysyłają je w świat. Chętnych jest więcej niż mocy przerobowych.

Brudne ręce, czyste drewno

Wałki to nie byle jakie. Z polskiego drewna bukowego, które dostarcza im pan Staś. Grawerowane w piękne wzory zaprojektowane przez Zuzę: lisy, dinozaury (diplodok, T. Rex, triceratops – wylicza nam Yann swoje ulubione), koty, jamniki (pies kiełbasa!, dodaje, bo choć jest Francuzem, z językiem polskim już się zaprzyjaźnił) i największy hit: napis „made by...”, który można uzupełnić swoim imieniem. Cały bajer polega na tym, że wzory służą nie tylko do ozdoby samego wałka, ale pięknie odciskają się na ciasteczkach. Trzeba tylko pamiętać,

żeby do ciasta nie dodawać proszku do pieczenia ani sody, i żeby piekarnik był dobrze nagrzany. Wałki są hitem. – Zaczynamy codziennie o ósmej, czasem o szóstej i siedzimy do nocy. Od trzech miesięcy niemal non stop – mówi Zuza. Jeden wałek leży w ploterze pół godziny. Wcześniej surowe drewno trzeba zaimpregnować. A po wygrawerowaniu umyć z żywicy – potraktowane laserem drewno jest lepkie i jakby opalone, pachnie ogniskiem. Trzeba je bardzo ostrożnie wysuszyć, żeby wałki nie pękały. Opuszki palców Zuzy i Yanna są od tego brązowe, już nawet nie próbują ich domyć. Hałasu plotera, który nam daje się we znaki, już nawet nie słyszą. A na początku nic nie wróżyło sukcesu. W grudniu Zuza wystawiła swój pierwszy wałek (świąteczny, z napisem Merry Christmas) w internetowym sklepie Etsy. Nie sprzedał się ani jeden. – Cała rodzina patrzyła na mnie z politowaniem, gdy podczas Świąt opowiadałam im o moim pomyśle na biznes – opowiada Zuza. Ale nagle w marcu coś zaskoczyło. I ruszyło lawinowo, jak to w internecie. – Któregoś wieczoru siedzieliśmy w mieszkaniu, Jan zaA6

gląda na jedną ze stron o designie, które często odwiedza, a tam na głównej stronie moje wałki. Nie mogliśmy w to uwierzyć.

18 papieży leci do Australii

Posypały się zamówienia, po 30, 50 dziennie. W pewnym momencie czas realizacji sięgał czterech tygodni. Zamówienia przychodzą z całego świata, nawet z Emiratów Arabskich (jakaś pani zamówiła 40 wałków na swój baby shower). Większość jednak idzie do Stanów (zdarza się, że amerykańscy klienci odsyłają Zuzie zdjęcia obdarowanych osób radośnie ściskających zrobiony przez nią wałek, często z osobistymi podziękowaniami, rodzinnymi historiami). Kręcimy się po pełnej wałków hali, oglądamy przygotowane do wysłania paczki obklejone znaczkami z papieżem. – Tych papieży to się nawysyłaliśmy – tłumaczy Zuza. – Jakaś pani z zagranicy poprosiła kiedyś o taki znaczek, teraz na poczcie dostajemy prawie samych papieży. Żeby wysłac paczkę do Australii, potrzeba ich aż 18 – dodaje. Jak dotąd puścili w świat ponad dwa tysiące wałków. Dziś rano ok. 60. Planowali robić jeden tygodniowo, a plotera używać głównie do innych projektów. Teraz czekają, aż wałkowe szaleństwo się uspokoi. Oczywiście nie narzekają na sukces, ale chcieliby już wrócić do swoich misternych instrumentów i innych pomysłów, którymi urozmaicają sobie monotonię ostatnich kilku miesięcy. Ale z wałkami nie tak łatwo skończyć.


AKTIVIST

WSZĘDZIE TAM GDZIE TY

Na leżakach, na koncertach, w najmodniejszych miejscówkach lata i na plaży. Bądźcie wszędzie tam, gdzie gra dobra muzyka. Nad morzem, na Mazurach i w górach, w miastach i w plenerze. Dobra muzyka i najmodniejszy napój tego lata: cydr. Naszą uwagę zwrócił Cydr Lubelski, który aktywnie wspiera wiele wakacyjnych wydarzeń.

Lato na okrągło Jak nad morze, to na Hel. Jeżeli brodząc w mętnych wodach Zatoki Puckiej, zastanawialiście się kiedyś, o co chodzi z tymi najpiękniejszymi na świecie polskimi plażami, koniecznie jedźcie na Półwysep Helski! Piasek, woda, słońce, surfing, imprezy od rana do wieczora i orzeźwiający smak mocno zmrożonego cydru! Lato ucieka, nie ma na co czekać.

Smak designu Dobry smak idzie w parze z dobrym designem. Cydr Lubelski wspiera polskie wzornictwo, angażując się we Wzory Warszawskie Targi Designu, których ostatnia edycja miała miejsce 21.06 w warszawskiej Królikarni oraz towarzysząc Gdynia Design Days, które już w lipcu zaprezentują wzornictwo najwyższej jakości. Znakiem jakości może pochwalić się też sam Cydr Lubelski nagrodzony złotym godłem programu Konsumencki Lider Jakości 2014.

Muzyka z jabłka Podążajcie muzycznym szlakiem Cydru Lubelskiego po największych miastach Polski, w których rozbrzmiewać będzie Świeże Granie – Cydr Lubelski planuje własną trasę koncertową! Przez całe wakacje organizowane będą atrakcyjne animacje, promocje, mnóstwo konkursów ze zdjęciami. Koniecznie zaglądajcie na facebook.pl/cydrlubelski!

Zimno, zimniej, gorąco! Warto zapuścić się też do Lublina, gdzie między 8 a 13.07 odbywa się festiwal Inne Brzmienia Art’n’Music, prezentujący najciekawsze i najbardziej wartościowe zjawiska muzyczne z pogranicza różnych gatunków. Organizatorzy stawiają na oryginalność, wysoką jakość artystyczną i niezapomniane przeżycia estetyczne. Poza głównym programem muzycznym festiwalu coś dla siebie znajdą też miłośnicy ambitnego kina, literatury czy sztuki. Zimny cydr i dobra zabawa w ciepłe lipcowe wieczory!

M7


AKTIVIST

MAGAZYN AKCJA

FESTIWAL. ZRÓB TO SAM

LAS • DZIAŁKA • TIR

Tekst: Filip Kalinowski

Źródło prądu, głośniki, didżejka, grono bliższych i dalszych znajomych – wśród nich znajdą się najprawdopodobniej tacy, którzy z muzyką obcują nie tylko jako słuchacze. By zrobić minifestiwal na kilkaset lub nawet kilka tysięcy osób, nie trzeba bramek, scen, bookingów i wsparcia miejscowego browaru. Wystarczą chęci. Kvaterniki, gatheringi, rave’y. Jak historia powojennej muzyki długa i szeroka, oddolne inicjatywy zapewniające rozrywkę cieszyły się popularnością we wszystkich subkulturach. Na długo zanim hasło „do it yourself” zostało rozpropagowane przez ruch punkowy i hardcore’owy, lokalni aktywiści z różnych zakątków świata wdrażali zasady pracy u podstaw na zbitych własnoręcznie parkietach, wydeptanych łączkach i w opróżnionych z mebli mieszkaniach. Czy to w prywatnych kwaterach dających przynajmniej kilka metrów kwadratowych wolności od opresyjnego aparatu państwowego ZSRR, w komunach amerykańskich hipisów, czy w pustostanach zajmowanych przez brytyjskich fanów tanecznej elektroniki – młodzi ludzie bawili się bez względu na przyzwolenie miłościwie im panującego systemu. Bez biletów i zastępów ludzi odpowiedzialnych za – zbędną przecież – logistykę. Bez komercyjnych narzędzi marketingowych i sponsoringu.

Głośniej, sąsiad!

– Pierwsze jamajskie soundsystemy działały tak, że każdy, kto miał swoją knajpkę czy jakiś przydomowy yardzik, rozstawiał głośniki, puszczał muzykę i przyciągał ludzi. Było głośno, zbierali się miejscowi i przy okazji kręciły się różne interesy – tłumaczy Marcel Galiński, lepiej znany jako Junior Stress lubelski wokalista, którego trzeci solowy krążek „Sound Systemowej Sceny Syn” niedawno trafił do sklepów. Wychowanek Love Sen-C Music – istniejącej już ćwierć wieku ekipy selektorów, którą założył m.in. jego ojciec King Stress – kilka lat temu przeniósł się z miasta na wieś. Kilkadziesiąt metrów kwadratowych przydomowego podwórza zainspirowało go w zeszłym roku do zorganizowania solidnej imprezy, a że od lat bywa na takich niezależnych inicjatywach jak Światowy Dzień Pokoju w Dąbrówce czy Festiwal Alternatywnych Społeczności w Wolimierzu, wiedział, co jest do tego potrzebne. – Dancehall Biadaczka – A8

Gdzieś w lesie. Przed tekniwalem.


Logo robota Android zostało powielone lub zmodyfikowane na podstawie materiałów opracowanych i udostępnionych przez firmę Google, i jest używane zgodnie z warunkami licencji Creative Commons 3.0 Attribution License oraz jest przedstawiane w identycznej lub zmodyfikowanej postaci. Android, Google, Google Play, YouTube, GMail i inne znaki są znakami towarowymi firmy Google Inc.

LIPIEC/SIERPIEŃ 2014

JESTEM APARATEM Z SYSTEMEM ANDROID™

JESTEM NIKON COOLPIX S810c. Jestem dzieleniem się chwilą w doskonałej jakości. System Android™ 4.2.2, Jelly Bean, otwiera przed Tobą świat aplikacji Google Play™. Dzięki łączności Wi-Fi i panelowi dotykowemu LCD o wysokiej rozdzielczości i przekątnej 3,7 cala sprawiam, że dzielenie się ze znajomymi jest proste jak nigdy dotąd. Mój 12-krotny zoom optyczny i matryca CMOS o rozdzielczości 16 mln pikseli czynią każdy opublikowany w sieci post wyjątkowym. Jestem Twoim połączeniem z Internetem i kieszonkowym towarzyszem. nikon.pl WEŹ UDZIAŁ W PROMOCJI NIKON CASHBACK Kup jeden z aparatów Nikon COOLPIX i odbierz nawet 300 zł! Szczegóły na nikon.pl A9


AKTIVIST

jak nieco żartobliwie nazwałem swoją inicjatywę – wynika z potrzeby serca. Chciałem zaprosić znajomych, a że wielu z nich obraca się w kręgach muzycznych, to – siłą rzeczy – jak już przyszli, wzięli ze sobą instrumenty, ja zapewniłem didżejkę i zrobił się z tego niezły lineup: cztery soundsystemy, dwa riddim bandy, nawijacze i didżeje. Miał być grill, a wyszedł festiwal – wspomina Junior. – Zrobiło się gwarno, więc wpadało coraz więcej osób, a ja nikogo nie wypraszałem. Przyszedł nawet sąsiad i kazał… zrobić głośniej, żeby mógł słyszeć u siebie. To jest duża zaleta organizowania takich wydarzeń poza miastem – opowiada Junior. Wcześniej przez sześć czy siedem lat próbował namówić swoją lubelską spółdzielnię mieszkaniową, żeby wydała pozwolenie na zorganizowanie soundsystemowego Dnia Dziecka pod blokiem. – Choć nawet prąd chciałem zaciągnąć od siebie z mieszkania, wciąż trafiałem na mur. A na wsi władza jest w rękach ludu, wszyscy są zaproszeni i nawet jeśli na co dzień nie słuchają takiej muzyki, to bawią się świetnie i często po tak spędzonym wieczorze chcą więcej – cieszy się organizator ogródkowego festiwalu.

relacjonuje Karol, któremu zdarzało się uczestniczyć w spontanicznych tekniwalach na 25-30 tysięcy osób i 300 tirów sprzętu. – Najpierw pojawia się informacja o planowanej imprezie, jednak nikt nie wie, gdzie się ona odbędzie. Przed weekendem uruchamia się linię telefoniczną, na sekretarce nagrane są współrzędne geograficzne albo jakiś mocno zagmatwany plan dojazdu na miejsce. Ludzie zawsze sobie poradzą – zapewnia Karol. Niektórym zajmuje to długie godziny, ale i tak docierają. Na wyjazd na taką imprezę trzeba się porządnie przygotować – mieć namiot i odpowiednie ciuchy. Większość osób nie jedzie samochodami, tylko kombinowanym transportem – część trasy busem czy pociągiem, część autostopem, kawałek zwykle trzeba też przejść pieszo. Kiedy więc już dojadą na miejsce, nie jest w stanie ich przegonić zwykły deszcz. Zdarzają się burze, mrozy, różne dziwne zjawiska pogodowe, a imprezowicze i tak zostają trzy-cztery dni. I choć brzmi to mocno partyzancko, to okazuje się, że organizatorami tego typu rozrywek nie są bandy świrów, pijaków, ćpunów i utracjuszy, ale fajni, ciekawi ludzie, którzy poszukują alternatywnego sposobu

Festung Breslau – przed i w trakcie.

Wrocławia”. – Nasze oficjalne imprezy przez lata zdążyły się mocno rozrosnąć, zaczęliśmy zapraszać wielu gości z zagranicy, więc wzrosły też koszty. Doszliśmy więc do wniosku, że trzeba dać ludziom coś za darmo. My Head Is Dubby jest rave’em pod względem muzyki i warehouse’owej przestrzeni, w której się odbywa. Z kolei „Festung Breslau” to prawdziwy rave – schowany gdzieś w lesie, z dala od ludzi. Niesiemy głośniki przez łąki i pola, kosimy je, rozpalamy ognisko, pieczemy kiełbasy i robimy wielki piknik – opowiada Wuja. – Nie ma w tym żadnej głębszej filozofii, my po prostu lubimy to robić. Raz na jakiś czas ktoś tupnie nogą i mówi: „Kurwa, zróbmy dyskotekę”. Za dwa dni jest post, za trzy dni jest line-up, za cztery dni – impreza.

Techno w lesie

– Bez względu na to, czy jedziemy gdzieś z kilkudziesięcioma znajomymi zrobić sobie miły piknik z muzyką, czy też robimy wielki tekniwal, zawsze znajdzie się kilku miejscowych chłopaków, którzy przychodzą się z nami napić, a zostają do niedzieli czy poniedziałku. Okazuje się, że postronnych słuchaczy da się przekonać nawet do tak ekstremalnej muzyki jak hardtek czy breakcore – śmieje się Karol Bracławski, realizator dźwięku w wielu warszawskich lokalach, z 1500 m² do Wynajęcia na czele. Przez lata współtworzył kolektyw o wdzięcznej nazwie Holera, z którym organizował bardziej lub mniej legalne plenerowe imprezy. – Zawsze staraliśmy się wybierać miejsca z dala od ludzkich skupisk, bo wiadomo, że kilka dni ciężkiego bitu jest w stanie doprowadzić do szaleństwa nawet całkiem normalnych ludzi – tłumaczy. Robili balangi w opuszczonych pegeerach i w pustostanach, jednak największą sympatią zawsze darzyli leśne łączki. – Trudniej było nas tam namierzyć – zdradza i dodaje: – Urządziliśmy kiedyś naprawdę duży spęd pomiędzy trzema wsiami. Policja dostała zgłoszenie naszej imprezy w piątek po południu. Znaleźli nas dopiero w sobotę przed południem. 16 godzin zajęło im przeczesywanie lasu i odnalezienie źródła dźwięku – z rozbawieniem

Robiło się gwarno, więc wpadało coraz więcej osób, a ja nikogo nie wypraszałem. Przyszedł nawet sąsiad i kazał… zrobić głośniej, żeby mógł słyszeć u siebie. spędzania wolnego czasu i po prostu lubią dobre techno. – Zimą prowadzą poważne firmy, a w lecie przenoszą się do ciężarówek, jeżdżą po świecie i grają muzykę w różnych dziwnych miejscach – opowiada reprezentant Holery.

Zróbmy dyskotekę!

Paweł Kopeć – dla przyjaciół Wuja, herszt wrocławskiej ekipy My Head Is Dubby, organizator imprez, od lat nagłośnieniowiec – jakiś czas temu zainicjował cykl „Festung Breslau”, który po krótkim okresie inkubacji w lokalach wyszedł w teren. Niezdradzane do ostatniej chwili lokalizacje dyskotek (tak Paweł nazywa swoje imprezy), grający za przysłowiowe piwo weterani i młodsi reprezentanci dolnośląskiej sceny, wolny wstęp dla wszystkich zainteresowanych – to zasady przyświecające „Obronie M10

Kilkaset złotych wydanych na karnet na jeden z wielkich festiwali może więc wystarczyć na zorganizowanie samemu takiej samej, a kto wie czy nie lepszej zabawy. Jeśli dodatkowo skrzyknie się grono osób, to kilka stów zamienia się nagle w kilka tysięcy. Na wypożyczenie głośników, gramofonów czy agregatu, kupienie do niego paru litrów benzyny i parunastu litrów (nieżenionego) alkoholu powinno wystarczyć. Wielu krajowym didżejom zdarzało się już nieraz grać na domówkach i z otwartymi ramionami przyjmą zaproszenie na taki event. Niejedna oddolna inicjatywa rozrosła się do skali przerastającej najśmielsze oczekiwania jej twórców. Miejsce i sprzęt – jeśli będą chęci – na pewno się znajdą. Ale jeśli chęci biorą się z czegokolwiek innego niż miłość do muzyki, to lepiej od razu sobie odpuścić.


LIPIEC/SIERPIEŃ 2014

ALTERNATYWA NA LETNIEJ SCENIE

Bąbelki zamiast pianki, domek na drzewie zamiast hotelowego pokoju i prywatny festiwal przyjemności zamiast tłumu na stadionie. Lato wcale nie musi być zawsze takie samo. Daj się ponieść świeżości prosecco i stwórz alternatywny scenariusz wakacji. Czas na wytrawne szaleństwo.

BĄBELKI • LATO • POD PRĄD

Zamiast gąszczu korytarzy

Marzenia z dzieciństwa się spełniają. I to w wersji deluxe. W Nałęczowie powstał hotel na drzewach, który założyła para architektów – Jakub i Małgorzata Fraszkowie. 20-metrowe apartamenty ukryte są w konarach drzew. Taka mała chatka to świetna alternatywa dla bezdusznych hoteli i przykurzonych moteli. W środku znajdziemy wszystko, co niezbędne do odpoczynku w leśnej głuszy. Minimalistyczne domki na drzewie to idealny pomysł na weekend we dwoje. Cisza, spokój i szum lasu. Hotel, a właściwie leśny hotelik, został nominowany do nagrody „Bryła Roku” 2013. Wyróżnieniu nie ma co się dziwić, bo to jeden ze śmielszych i bardziej nowoczesnych projektów w naszym kraju. Pokoje o nazwach Jodła, Grab i Sosna znajdują się nad malowniczym wąwozem. Zazdrość znajomych spędzających wakacje w Egipcie gwarantowana!

Poziom wyżej

Wielkie letnie festiwale, tłum i hałas. Niby fajnie, ale wszyscy już trochę z tego wyrośliśmy. Może więc tego lata pójść krok dalej i zorganizować swój prywatny festiwal przyjemności. W końcu do szczęścia wcale nie jest nam nam potrzebna ta cała masa ludzi, tylko grono najlepszych przyjaciół. Zrób im niespodziankę i zaproś na swój prywatny festiwal na dachu. W towarzystwie schłodzonego prosecco, najmodniejszego napoju tego lata, i domowych przekąsek impreza na pewno rozkręci się lepiej niż niejeden festiwal. W programie oglądanie filmów na ścianie sąsiednich budynków, tańce do rana przy muzyce puszczanej z twojego komputera i rozmowy, których na pewno byś nie odbył w strefie gastro. Lato pisze różne scenariusze. Daj się ponieść temu najbardziej szalonemu!

Bąbelki vs. pianka

Ten, kto powiedział, że piwo najlepiej gasi pragnienie, chyba nigdy nie pił prosecco. W upalne letnie dni nic nie przynosi takiego orzeźwienia, jak kieliszek dobrze schłodzonego prosecco. Buzujące bąbelki, harmonijny wytrawny smak i odrobina elegancji. Tego lata to zdecydowanie najmodniejszy drink. Gancia Prosecco ma za sobą lata tradycji – jest stworzone według oryginalnej włoskiej receptury w winnicach, w których 150 lat temu powstało pierwsze we Włoszech wino musujące. Szyk i klasa z odrobiną szaleństwa! W końcu kiedy bąbelki zaczną szumieć, każdy trochę traci głowę. Oprócz klasycznych butelek o pojemności 0,75 l Gancia Prosecco dostępne jest także w małych poręcznych butelkach (0,2 l). Świetnie nadaje się więc na letni piknik czy wieczór na mieście. Gancia Prosecco to świetna letnia alternatywa. Niezobowiązująca i buzująca. Do ostatniego bąbelka.

A11


AKTIVIST

MAGAZYN MODA

Trochę retro, trochę nowocześnie. Projekty Przemka Pińskiego łączą tradycję z awangardą.

KOT W BUTACH

Czasami trudno stwierdzić, czy projekt Piniaka to but czy dzieło sztuki.

WĄSY • KOPYTO • CHANEL

Tekst: Michał Koszek

Piniak robi buty na miarę. Jego klienci mogą w dowolny sposób spersonalizować sobie produkt, który zamawiają. On sam proponuje mariaż tradycji z nowoczesnością. Na tradycyjnym szewskim kopycie tworzy obuwie dostosowane do XXI wieku. Piniak jest nieźle wkręcony w kocie klimaty i sam kota trochę przypomina. Wszystko przez zawinięte wąsy, które nosi na pamiątkę prapradziadka-krawca. – Wąsy znam z opowieści babci. Podobno potrafił cały dzień nosić na nich bindy i zdejmować je tylko, gdy wychodził do kościoła. To w hołdzie dla niego zacząłem podkręcać moje – opowiada Przemek. On sam drogę zawodową zaczynał od... golfa. Znalazł się nawet w reprezentacji Polski, wyjeżdżał na międzynarodowe turnieje. Karierę sportową porzucił jednak dla artystycznej. Wybrał ASP. Klasyka i elegancja fascynowały go zawsze. To Cocteau, Chanel, Cierplikowski i inni przyczynili się do zmiany jego spojrzenia na formę. I to dzięki nim jest w stanie narysować buta jedną linią. Historyzujące kroje i międzywojenny sznyt to znaki rozpoznawcze projektów Piniaka. W obuwiu widać wyraźnie ślad starannej, ręcznej produkcji. Charakter retro zostaje osiągnięty m.in. dzięki kształtowi obcasów, np. jeden z modeli trzyma się na delikatnym koturnie zamiast na nowoczesnej szpilce. W przypadku innego – czarnego z karbowanej skóry – pierwsze skrzypce gra mocno zarysowana faktura,

a eleganckie loafersy mogłyby równie dobrze powstać w zakładzie szewskim sprzed wielu lat. Przemek tradycję żeni jednak ze współczesnością. Modernistyczny wygląd uzyskuje dzięki opływowym kształtom i surrealistycznym nawiązaniom. Szeroki wybór koloru, skór, faktur i detalu daje niemal nieograniczone możliwości twórcze. Wszystkie projekty łączy technika wykonania (kształtowane są na kopycie) i to, że w całości są ze skóry – skórzana jest nawet podeszwa. Piniak wychodzi z założenia, że dobry projekt buta charakteryzuje się prostotą, nie można w jednym modelu przemycić całego bagażu inspiracji i „wszystkich zaobserwowanych w zoo kształtów”. Chodzi o użytkowość i zaspokajanie potrzeb klienta. Każde zamówienie to indywidualny proces. Do Przemka przychodzą ludzie pewni siebie, obyci z zamawianiem czegoś na miarę. Miarę ze stopy Piński zdejmuje za każdym razem. – Potrzebne mi są długość wewnętrznej wkładki i wymiary obwodów stopy. Muszę wiedzieć, czy np. podbicie jest wysokie, czy niskie – tłumaczy. W nadaniu ostatecznego kształtu butom Przemkowi pomagają szewcy. – Bazuję na ich A12

warsztacie. To otwarte osoby, wykonują zlecenia do teatru czy reklam, więc nawet wyszukane projekty ich nie dziwią. Rzemieślników cechuje skromność. Musiałbym chcieć wykonać naprawdę niepraktyczne albo obrzydliwe obuwie, żeby spotkać się z ich sprzeciwem – mówi. Magia dawnych lat w połączeniu z unikatowością i użytkowością sprawia jednak, że Przemek widzi w projektowaniu na miarę potencjał. – But jest chyba najbardziej potrzebną częścią garderoby, dlatego liczę, że moje usługi będą potrzebne, niezależnie od tego, czy będzie to przyjemność luksusowa, czy nie – mówi. W jego działalności ważną rolę odgrywa szczerość przekazu. – Nie stylizuję się na zakład z tradycjami, tło, które stwarzam, to ja. Pozwala to projektowi, jakim jest Piniak, zachować autentyczność – komentuje. Do oglądania butów zaprasza do Atelier NUMER przy Foksal 11 w Warszawie, klimatycznej przestrzeni, niegdyś stróżówki, która teraz pełni funkcję showroomu. To m.in. tam spotyka się z klientami. Z kolei z amatorami tradycyjnego rzemiosła zobaczy się w sierpniu w Kielcach. W Instytucie Designu poprowadzi warsztaty projektowania i szycia butów.


LIPIEC/SIERPIEŃ 2014

ŚWIĘTUJEMY SUKCESY W F1™ Latem królują lekkie, eleganckie smaki, wśród których trendy wyznacza Martini. Orzeźwiające połączenie Martini Bianco lub Rosato z musującym Martini Prosecco zostawia konkurencję daleko w tyle. Martini Royale, bo tak nazywa się ten koktajl, jest numerem jeden tego lata.

MARTINI WYPRZEDZA WSZYSTKICH Dwie legendy na jednym torze. Martini – po sześciu latach przerwy – powróciło do Formuły 1 jako tytularny partner legendarnego zespołu Williams.

Czerwcowe Grand Prix Austrii okazało się niezwykle udane dla zespołu Williams Martini Racing: ekipa Martini stanęła na podium wyścigu Formuły 1! Dla Valtteriego Bottasa trzecia pozycja w wyścigu o Grand Prix Austrii to pierwsze podium w jego dotychczasowej karierze. Drugi z kierowców zespołu, Felipe Massa, zajął czwarte miejsce. Zresztą cały ten wyścigowy weekend był bardzo udany dla zespołu Martini, która powróciła do Formuły 1 po ponad 6-letniej przerwie. Nic więc

dziwnego, że wyścig ten budził szczególnie wiele emocji. Już sesja kwalifikacyjna pokazała, że obaj kierowcy zespołu Williams Martini Racing są doskonale przygotowani. Kierowcy w legendarnych barwach Martini Racing, zdobiących tegoroczny model samochodu wyścigowego, którym jest Mercedes FW36, byli najszybsi w kwalifikacjach. Felipe Massa zdobył pierwsze w tym sezonie (a 16. w karierze) pole position. Po Grand Prix Austrii zespół Williams Martini Racing zdobył kolejne, cenne 27 punktów, dzięki czemu przesunął się na piątą pozycję w klasyfikacji. A13

To nie przypadek, że Martini powróciło na tor Formuły 1. Wokół tego sportu gromadzą się ciekawi i odważni ludzie. Formuła 1 to nie tylko sportowe emocje, ale też ciekawy styl życia, towarzyszący mu prestiż i splendor oraz na poczucie szyku, obecne zarówno na torze, jak i poza nim. Wraz z powrotem Martini do Formuły 1 nowe pokolenie miłośników motoryzacji z pewnością zakocha się we włoskiej radości życia, którą marka emanuje od lat.


AKTIVIST

MAGAZYN LUDZIE

SADZONKI • BRATKI • PUSZKI

Tekst: Olga Święcicka

Pokaż mi swój balkon, a nic już nie powiem. Tak mogłoby brzmieć hasło konkursu „Warszawa w kwiatach i zieleni”, który od 31 lat nagradza właścicieli najpiękniejszych ogrodów, balkonów, a nawet parapetów. Inwencja miejskich ogrodników odbiera mowę. Systemy irygacyjne, podwieszenia, konstrukcje ze skrzynek. W końcu, czego się nie zrobi dla dyplomu, uścisku dłoni prezydenta i dla Warszawy oczywiście. Bo to o piękne miasto najbardziej tu chodzi.

A14

doniczki. Dziwią tylko plastikowe kwiaty w wazonie na stole. Widocznie do ciętych zabrakło już pani Wiesławie cierpliwości, ale przy takim balkonie można to wybaczyć.

Pelargonie kontra brzydaki

Rzędy skrzynek są trzy, do tego podwieszane pod sufitem doniczki i kilka postawionych na podłodze. Całość tworzy gąszcz, przez który nie da się praktycznie przecisnąć. Na balkonie jest miejsce tylko na dwa krzesełka. Wieczorami pani Wiesława siada na nich z mężem i podziwia swoje dzieło. Przy okazji opowiada kwiatom o tym, co jej się przytrafiło w ciągu dnia. Oczywiście największe wrażenie balkon nie robi od strony mieszkania, lecz z zewnątrz. Pani Wiesława przynajmniej raz dziennie wychodzi z bloku, żeby obejrzeć swoje kwiaty. W tym roku zasadziła je, zgodnie z sugestią organizatorów konkursu, w kolorach flagi Warszawy. Na górze są więc intensywnie żółte odmiany, a na dole czerwone. Ma też specjalne miejsce w oknie, z którego zerka sobie na balkon. Bo kwiaty to całe jej życie. – O konkursie usłyszałam pierwszy raz w 1996 r. Zrobiłam zdjęcie mojemu balkonowi i wygrałam. Od tej pory startuję co roku. Lubię, jak ktoś docenia moją pracę – tłumaczy. Problemem są tylko sąsiedzi, którzy nijak nie chcą zarazić się kwiatową pasją. – Kiedy przyjeżdża komisja, muszę cały blok obejść i prosić, żeby prania nie wieszali. Ludziom szkoda pieniędzy na kwiaty. Balkon traktują jak pokój na graty – opowiada. Na szczęście nie wszyscy. Maria, która balkonową pasję odkryła dopiero

Foto: Rośnij WAW

NA GÓRZE RÓŻE, NA DOLE TEŻ

– Rozmawiać z nimi, że ojej. Więcej, całować! – śmieje się pani Wiesława, wielokrotna laureatka konkursu, gdy doradza mi, jak hodować kwiaty. Wygląd jej balkonu, który bezsprzecznie jest najpiękniejszy w Ursusie, a może i w całej Warszawie, podpowiada, że można jej uwierzyć na słowo. Ważne są więc rozmowa, najlepiej szczera (pani Wiesława kiedyś oszukała kwiaty, mówiąc im, że wcale nie idzie jesień – wówczas obraziły się i zwiędły), woda w nieograniczonych ilościach (kwiaty Wiesławy gustują w oligoceńskiej sumiennie przynoszonej przez nią w baniakach) i cierpliwość. Nie tylko samej ogrodniczki, ale też najbliższych, bo balkon to sprawa wagi państwowej. – Jak wchodzę do domu, to najpierw idę na balkon z kwiatkami porozmawiać, a dopiero potem do kuchni mężowi ugotować – dodaje. Od marca, a właściwie od lutego, bo to wtedy kwitną pierwsze balkonowe myśli, pani Wiesława ma głowę w kwiatach. – Nie jeździmy na wakacje, nie wyjeżdżamy na weekendy. Całe lato zajmujemy się balkonem – mówi. To „my” jest raczej kurtuazyjne, bo pani Wiesława do kwiatów męża nie dopuszcza. – Ten, kto posadził, ten się opiekuje. Ja o nich wiem wszystko. Czuję ich nastroje. Bałabym się komuś je zostawić – tłumaczy. Mąż więc nosi wodę i ziemię i skrzętnie notuje, ile przestrzeni już mu zabrały rośliny. – Słabość mam. Jak na śmietniku roślinkę znajdę, to do domu zawsze przyniosę albo na przecenach wypatrzę. Powstrzymać się po prostu nie mogę – opowiada pani Wiesława. I rzeczywiście, ich mieszkanie jest całe w zieleni. Każdy możliwy kąt zajmują


LIPIEC/SIERPIEŃ 2014

tej wiosny, nigdy nie podejrzewała, że przesadzanie, kopanie i doglądanie może sprawiać jej przyjemność. – Myślałam, że ogrodnictwo zabiera dużo czasu i wymaga ciężkiej pracy – opowiada. Rzeczywistość jest jednak trochę inna. – Teoretycznie moje pomidorki czy kaktusy powinny umrzeć już 200 razy. Nie podlewam ich regularnie, nie nawożę i zdarza mi się o nich zapomnieć. Nadal jednak rosną – śmieje się. Maria mówi o sobie „ogrodniczka anarchistka” i sporo w tym stwierdzeniu prawdy. Do swojego balkonu podchodzi z charakterystyczną dla siebie dezynwolturą. – Pierwszy raz w życiu mam pokój z balkonem. Stwierdziłam, że muszę coś z nim zrobić, więc pojechałam z rodzicami do sklepu ogrodniczego i wybrałam wszystkie najbrzydsze rośliny. Przesadziłam je do puszek po konserwach i innych śmieci z recyklingu i stworzyłam swój własny ogród – opowiada. Na balkonie Marii nie znajdziemy ani jednej pelargonii. Są kaktusy, rośliny mięsożerne, trochę ziół i sporo niezidentyfikowanych zielonych koszmarków. Awangardowy wygląd grządek nie przeszkodził alternatywnej ogrodniczce we wzięciu udziału w konkursie. – Podobno można zgłaszać nawet parapety – śmieje się. – Więc mój anarchistyczny ogród jak najbardziej się nadaje – mówi i pokazuje mi swój balkon, gdzie wśród setek doniczek stoi leżanka z europalet i porozstawiane świeczki w słoikach. Pani Wiesława pewnie by zaraz zabrała się do ogrodniczych porządków, ale mi bardzo się tu podoba.

swój ogród, myślą tylko o sobie. To cecha młodszego pokolenia, które dopiero teraz włącza się do konkursu – dodaje. Konkurs „Warszawa w kwiatach i zieleni”, mimo że jest obecny w naszym mieście od lat, dopiero w tym roku zyskał większy rozgłos. Stworzono nową identyfikację wizualną, założono profil na Facebooku i zbudowano stronę internetową. Wszystko po to, żeby dotrzeć do młodszych odbiorców, bo do tej pory laureaci zwykle byli w wieku emerytalnym. – Zieleń może przybierać bardzo wiele postaci. W konkursie jest pięć kategorii. Ostatnia to „inne formy zieleni”, można więc zgłaszać również projekty takie jak chociażby Kwiatuchi, które w ramach akcji Żolibuh zapraszają mieszkańców do wspólnego sadzenia kwiatów, czy Jadalna Warszawa, która właśnie założyła ogród jadalnych i dzikich roślin w Domu Kultury Służew – tłumaczy Michalina. – Zapraszając młodych do konkursu, chcemy pokazać, że „ukwiecać” Warszawę można nie tylko pelargoniami – dodaje. Warszawiacy nie zamykają się na swoim balkonie, tylko idą o krok dalej. Beata Michalec, dziś sekretarz konkursu, a wcześniej po prostu uczestniczka, ogród założyła w przedszkolu, w którym jest dyrektorką. – Dzieci uwielbiają bawić się w ziemi. A że nasze przedszkole ma profil ekologiczny, postanowiliśmy razem założyć ogródek. Z tyłu budynku jest więc mały warzywniaczek, którego doglądają starszaki, a z przodu – ogród zaprojektowany przez panią Michalec. Trudno ocenić, który jest ładniejszy. Imponujące są też dokonania wspólnoty mieszkaniowej na Foksal, gdzie wszystkie balkony wyglądają identycznie. Mieszkańcy kamienicy dogadali się i razem obsadzają balkony. Mają też zamontowany system irygacyjny, który każdemu leje tyle samo wody. Kamienica wielokrotnie dostawała nagrodę Mister Roku za najlepiej zagospodarowaną zieleń. – I tylko jesienią smutno, kiedy z kwiatami trzeba się pożegnać – mówi mieszkanka kamienicy. – Na szczęście przed wiosną jest jeszcze Boże Narodzenie, więc przez jakiś czas balkony znowu można mieć przyozdobione – dodaje z przejęciem. Silne emocje od początku towarzyszą konkursowi. Choć nagroda za najpiękniejszy balkon czy parapet jest symboliczna – zwykle jest to dyplom i drobny upominek – to co roku w szranki staje ponad 500 osób. Króluje zasada „zastaw się, a postaw się”.

Bratki między sałatami

– Uczestnicy „Warszawy w kwiatach i zieleni” dzielą się na trzy typy – tłumaczy Michalina z Rośnij WAW, które w tym roku zostało zaproszone do współpracy przy konkursie. – Dla pierwszej najbardziej liczy się wygląd zewnętrzny balkonu. Sadzą więc spływające pelargonie, dbają o każdy detal i agitują sąsiadów, tak jak pani Anna, która w okresie wiosennym nawiedza mieszkańców swojego bloku i sama sadzi im kwiaty. Druga grupa to ogrodnicy mniej skupieni na efekcie, a bardziej na użyteczności ogrodu. Nie muszą znać wszystkich nazw i tak samo kochają kwiaty jak warzywa. Tak np. wygląda ogród wielokrotnej laureatki, pani Aldony, która sadzi bratki między sałatami. Na końcu są anarchiści, jak Maria, którzy tworząc

Laureaci i ich podopieczni. Pani Aldona tak samo lubi kwiaty jak i warzywa. Pan Jan ceni niezapominajki. Bo nie wymagają zbyt wiele.

Każdy milimetr przestrzeni wykorzystany jest przez rośliny, każda złotówka zaoszczędzona na wiosenne wariacje. – Uczestnicy podkreślają, że konkurs ich otworzył. Sprawił, że swoimi ogrodami zapragnęli się pochwalić – opowiada Michalina. Wcześniej sadzili dla przyjemności, teraz sadzą dla Warszawy. Pani Wiesława z braku miejsca na balkonie zajęła się przyblokowym skalniakiem. Pan Mieczysław od lat za własne pieniądze sadzi kwiaty przy murze warszawskiego getta, a pani Ania kupuje skrzynki z sadzonkami sąsiadom. W 1938 r., trzy lata po rozpoczęciu „Warszawa w kwiatach i zieleni”, miasto w celu rozpropagowania konkursu rozdawało mieszkańcom sadzonki. 76 lat później sadzonki kupujemy sami, a od miasta wolelibyśmy dostać przestrzeń, gdzie można by je posadzić.

08

2∞–24 #9

20∞4

TAURON NOWA MUZYKA FESTIWAL

MUZEUM ŚLĄSKIE KATOWICE

KELIS NENEH CHERRY WHOMADEWHO ROCKETNUMBERNINE JAGA JAZZIST & AUKSO CHET FAKER GUI BORATTO ACTRESS DIXON ↔US

↔UK

·

↔DK

WITH

·

·

↔BR

·

Sponsor główny:

Sponsor:

Organizatorzy:

Współorganizator:

·

↔ NO /PL

↔UK

·

↔AU ↔DE

Partnerzy:

i wielu innych...

Mediální partneři:

A15

BILETY: www.ebilet.pl www.ticketpro.pl www.biletin.pl www.biletomat.pl www.ticketportal.pl www.festiwalnowamuzyka.pl


GROLSCH

Wakacje to czas chodzenia własnymi ścieżkami. Grolsch od zawsze podąża własną drogą, więc po drodze mu z każdym, kto wyróżnia się z tłumu. Marka wspiera najciekawsze projekty artystyczne i prowokuje do niezależnego, twórczego myślenia. Daj się sprowokować.

OFF WE GO! Zanim OFF rozpocznie się na dobre, ziemia zadrży w posadach. I to nie raz. A to za sprawą organizatorów światowej sławy festiwalu All Tomorrow’s Parties, dzięki którym impreza rozpocznie się już 31 lipca. W kościele ewangelicko-augsburskim wystąpi Earth, legenda drone metalu, a także uznany kompozytor Eksperymentalnego Studia Polskiego Radia, Eugeniusz Rudnik. Całkiem niezły początek! A nawet nie wspomnieliśmy jeszcze o tym, co wydarzy się w katowickiej Dolinie Trzech Stawów od 1 do 3 sierpnia: o ikonach brytyjskiego shoegaze’u (The Jesus and Mary Chain), szkockich geniuszach nadwrażliwego indie popu (Belle and Sebastian) czy o gorącym funku z Beninu (Orchestre De Poly Rythmo De Cotonou). Nie zapominajmy o scenie pod kuratelą wytwórni Sub Pop, tej samej, która w latach 90. odkrywała dla świata Nirvanę i Mudhoney. Do tego Oskar Kolberg i jego nieśmiertelna wizja muzyki ludowej, bo przecież polskich elementów na OFF-ie nie może zabraknąć. Na festiwalu zagości też 48 Hours Film Project: w ramach „KINA ZA GROLSCH KULTURY” uczestnicy festiwalu będą mogli nie tylko obejrzeć wyselekcjonowane tytuły z poprzednich edycji, lecz także wziąć udział w konkursie filmowym.

NOWE HORYZONTY GROLSCHA Jak lipiec, to Nowe Horyzonty. W Międzynarodowym Konkursie Nowe Horyzonty – najważniejszej i wzbudzającej największe emocje sekcji festiwalu – zostaną pokazane premierowo niekonwencjonalne, autorskie filmy, poszukujące nowych form wyrazu, wybrane spośród setek nadesłanych oraz oglądanych przez selekcjonerów na festiwalach na całym świecie. W konkursie znalazł się m.in. film angielsko-amerykańskiego duetu eksperymentatorów Bena Riversa i Bena Russella – „Zaklęcie, które odpędza ciemność”, hybrydowy dokument o szukaniu duchowości we współczesnym świecie. W konkursie jest również „Huba” – najnowszy, pokazywany na Berlinale film Anki i Wilhelma Sasnalów. Obejrzymy też surrealistyczną komedię „Dystans”. Na syberyjskim odludziu poznamy artystę, strażnika oraz trzech karłów – rzezimieszków, którzy muszą wykraść tytułowy artefakt. Wszyscy oni porozumiewają się wyłącznie telepatycznie. Film Sergia Cabarello to doskonała zabawa kinem i gatunkami filmowymi. Nowatorskie, kreacyjne filmy dokumentalne oraz docu-fiction o sztuce, muzyce i kulturze będą natomiast ubiegać się o laury w cieszącym się wielkim zainteresowaniem publiczności Międzynarodowym Konkursie Filmy o Sztuce. Z kolei w ramach sekcji stanowiącej wytchnienie od ambitnego festiwalowego mainstreamupokażemy m.in. horrory found footage, dokumenty o maniakach VHS czy filmy wprowadzone do dystrybucji tylko na wideo; zajmiemy się home movies, utworami kręconymi celowo dziś na VHS. To oczywiście tylko fragment przebogatego programu festiwalu.

A16


GROLSCH ARTBOOM FESTIVAL TRWA! I stawia ważne pytania o Nową Hutę, która w tym roku stała się głównym tematem i inspiracją dla artystów. Festiwale, które zmagają się z historią i teraźniejszością bądź mocują z lokalnymi problemami, nie zawsze wywołują dobre samopoczucie. Muszą zadawać trudne pytania o mniej przyjemne aspekty rzeczywistości. Od lat wszyscy powtarzają, że Nowa Huta się zmienia, że potrafi wykorzystać postindustrialny charakter jako atut, że stała się dzielnicą ludzi kreatywnych. I w tych twierdzeniach jest sporo prawdy. A jednak ciągnące się od dawna dyskusje o jakości przestrzeni, o niedokończonym projekcie dzielnicy wskazują, że nie wszystko zostało załatwione. Przestrzeń publiczna Nowej Huty domaga się obecności ludzi. Plac Centralny jest apatyczny, nie ma prawdziwie miejskiej funkcji. Nie jest punktem spotkań, zwornikiem lokalnej społeczności. Kontrowersje wokół Fontanny Przyszłości Małgorzaty i Bartosza Szydłowskich, czyli sikającego Lenina, który powstał na tę edycję Grolsch ArtBoom Festivalu, dobrze to pokazały. Oswajanie miejskiej przestrzeni musi potrwać,

zwłaszcza gdy w grę wchodzi historia i przeszłość, która wciąż dzieli, a nie łączy. Ale są miejsca, które tętnią życiem niemal o każdej porze dnia i nocy, nie tylko podczas Grolsch ArtBoom Festivalu. W klubie Kombinator mieści się oficjalny klub festiwalowy, odbywają się spotkania, dyskusje, warsztaty. Warto do niego zaglądać! W ramach Grolsch Bottle Art 2014 odbyły się tam warsztaty dla młodych designerów. Jeśli chcecie zobaczyć bar zbudowany z kilkuset butelek po piwie – to właśnie tam! W tym miejscu odbywa się również przegląd filmów pod nieco zaskakującym tytułem „Ile w Nowej Hucie jest Nowego Jorku?”. Każdy, kto odwiedził kiedyś amerykańską metropolię, wie, że tamtejsza poprzemysłowa dzielnica Brooklyn – ze swoimi pustymi halami produkcyjnymi i magazynami – w latach 80. zaczęła się zmieniać. Dziś jest mekką artystów i imprezowiczów, a także turystów chcących zobaczyć mniej oczywiste (a może po prostu prawdziwsze) oblicze Nowego Jorku. Odnowiony przez Paulinę Ołowską neon Markiza jest tym punktem w przestrzeni miejskiej, który budzić ma pozytywne emocje, skupiać lokalną społeczność wokół historii i wspomnień, zwracać uwagę mieszkańców na artystyczne tradycje dzielnicy, przypominać o tym, jak ważna jest jakość przestrzeni publicznej. Działania wokół Grolsch ArtBoom Festival to dowód, że Nowa Huta nie jest wcale skazana na apatię. Może być krakowskim Brooklynem.

REWOLUCJA W CROWDFUNDINGU

Materiał promocyjny

GROLSCH BOTTLE ART 2014 Tegoroczna, trzecia już edycja konkursu pokazała, że poziom zgłaszanych prac rośnie, a pomysłów na twórcze wykorzystanie butelek Grolscha nie brakuje. Oprócz materiałów potrzebnych do realizacji, marka Grolsch zapewniła finalistom wsparcie merytoryczne w postaci konsultacji z ekspertami w dziedzinie designu, m.in. z Ewą Gołębiowską, dyrektorką Zamku Cieszyn, oraz Kasią Sokołowską ze studia projektowego Sokka. Zwycięzcami konkursu GROLSCH BOTTLE ART 2014 zostali: Sylwia Świerc (projekt Tymczasowego Baru stworzonego z butelek po piwie Grolsch, który został zamówiony przez klub Kombinator w Krakowie), Grzegorz Molek i Łukasz Pasek (stolik-didżejka dla klubu Finka w Krakowie), Piotr Lange (stolik dla warszawskiego klubu Resort). Z kolei w gdańskim Bunkrze barmani zostaną zaopatrzeni w nowe stroje zaprojektowane przez Zuzannę Rajkowską, a katowicki klub Magazyn będzie cieszył się nowym oświetleniem według projektu Ewy Dyk. Pozostałe propozycje będzie można podziwiać latem w lokalach: Temat Rzeka (Warszawa), Nastawnia (Poznań) i Znajomi Znajomych (Warszawa).

A17

Crowdfunding jest doskonałym uzupełnieniem dotychczas znanych form finansowania kultury i znakomitym narzędziem do budowania społeczności ludzi, którzy chcą pozytywnie wpływać na to, co ich otacza. Wspieramkulture.pl od półtora roku aktywnie działa na rzecz ludzi twórczych i kreatywnych – do tej pory udało się zrealizować już 90 projektów o wartości ponad pół miliona złotych! Serwis jednak nie poprzestaje na dotychczasowych osiągnięciach – stara się też gromadzić wokół crowdfundingu ludzi i organizacje, które mają podobne przekonania i cele. To właśnie wspólny kierunek Grolscha i Wspieramkulture.pl pozwolił na wypracowanie rewolucyjnych standardów w crowdfundingu! Wspieramkulture.pl i marka Grolsch w maju połączyły siły, by jeszcze mocniej wspierać projekty kulturalne. Po raz pierwszy twórcy projektów mogą liczyć na realne wsparcie finansowe w ramach programu „Za Grolsch Kultury”. Inicjatywa ta zaowocowała sfinansowaniem już dwóch projektów, a każdy z was może wesprzeć kolejne inicjatywy na stronie internetowej wspieramkulture.pl, w tym pięć aktualnie współfinansowanych przez „Za Grolsch Kultury”. To nie koniec działań Grolscha! Już od lipca ruszają warsztaty, które odbywać się będą przez cały rok we wszystkich większych miastach w Polsce, zaczynając od stolicy. Ich celem będzie pokazanie w praktyce, jak zaplanować i prowadzić własny projekt crowdfundingowy, na co zwracać szczególną uwagę, jeśli chodzi o aspekty prawne, jak wzbudzić zainteresowanie projektem, jak budować relacje z mediami. By dowiedzieć się więcej o nadchodzących warsztatach, warto śledzić aktualne informacje na stronie wspieramkulture.pl oraz zagrolschkultury.pl.


AKTIVIST

MAGAZYN TOP 5

SZLAKIEM DZIEŁA

PODRÓŻ • WCZASY • POP

Tekst: O. Wiechnik, J. Chmielewski, F. Kalinowski

Wakacyjne miejscówki można wybierać na wiele sposobów. O kierunku podróży mogą zadecydować wielomiesięczne kalkulacje, kusząca oferta last minute, albo… dzieło kultury, z którym 2 mieliśmy przyjemność obcować. Takie właśnie STARA RZEKA LANZAROTE zestawienie proponujemy Wieś położona nad rzeką Wdą we wschodniej części Borów Nieco niszowa Wyspa Kanaryjska. To tu Michel Houellebecq Tucholskich. Atrakcje – lipa i dąb o trzymetrowych obwodach, umieścił akcję powieści „Możliwość wyspy”. Na tej dziwnej tym razem. Oto pięć dwa budynki wpisane na listę zabytków, a także nieczynny cmen- wulkanicznej ziemi tajemnicza sekta klonuje ludzi, którzy żyją miejsc, do których tarz ewangelicki. Przynajmniej jedna osoba przyjeżdża tam co wiecznie bez emocji i popędów. Wybór lokalizacji nie mógł być roku nie po to, by zwiedzać, ale by zbierać inspiracje do kolej- przypadkowy. W połowie zniszczona przez wulkan Lanzarote chcielibyśmy pojechać nych nagrań. „Stara rzeka” jest to bowiem solowy projekt bydgo- nie jest tak rozjechana autokarami jak reszta Kanarów, ale wciąż (albo pojechaliśmy), skiego muzyka Kuby Ziołka – fascynujący, wielobarwny i operu- jest to miejsce, gdzie znudzeni Europejczycy szukają wrażeń. jący wieloma stylistykami obraz miejsca odmalowany za pomocą Jest tylko jeden sposób, żeby sprawdzić, czy to faktycznie miejbo zaintrygowały nas dźwięku. Liryzm gitary akustycznej kontrastuje z czernią metalu, sce, w którym narodzi się nowa ludzkość. Trzeba tam pojechać. książki, płyty, filmy a poetyka wokalu – z szorstkością noise’u. Wszystko to wzywa Wyspę można zwiedzać z powieścią w ręce, można też na własną rękę pośród bodeg i zastygłej lawy szukać człowieczeństwa. do siebie mocą nieodpartą. i komiksy.

1

5 JEROZOLIMA

SEINE-SAINT DENIS

4

Najlepszym przewodnikiem po świętym mieście okazuje się Guy Delisle, autor „Kronik jerozolimskich”. Artysta mieszkał w Jerozolimie przez rok, zajmując się dziećmi i rysując komiksy, podczas gdy jego żona pracowała dla Lekarzy bez Granic. Komiks spakuje wam walizki i kupi bilet, bo będziecie chcieli doświadczyć tego, co Delisle. Pójść tam, gdzie przewodnik z wycieczki nigdy by nie dotarł, bo to albo niebezpieczne, albo zarezerwowane tylko dla miejscowych. Zobaczyć zabytki od zaplecza i po zamknięciu, objechać korki i znaleźć plac zabaw dla dzieci. Guy pokaże, gdzie spotkać pijanych chasydów i zrobić zakupy z Palestyńczykami w żydowskich supermarketach, bo taniej i większy wybór.

3

RANCZO DE LA LUNA

Przerobiony na studio nagraniowe dom Freda Drake’a, ekscentrycznego kalifornijskiego artysty. Josh Homme z Queens of the Stone Age wpadł pewnego dnia na pomysł skoszarowania zaprzyjaźnionych muzyków na ranczu. Eksperyment okazał się na tyle udany, że w latach 1998-2003 ukazało się pięć (w wersji winylowej dziesięć) wydawnictw ochrzczonych nazwą „The Desert Sessions”. – Wywożę muzyków do studia kompletnie odciętego od świata i każę grać, improwizować i zmieniać instrumenty. Chodzi o czystą przyjemność tworzenia i słuchania – mówi Homme. Na współpracę skusili się m.in.: PJ Harvey, Ben Shephard (Soundgarden), John McBain (Monster Magnet) czy Twiggy Ramirez (Marilyn Manson). Efekt? Dużo tu szkiców, sporo intrygujących pomysłów i luźnych jamów, które dobrze oddają atmosferę luzu panującą na ranczu. A18

Znane też jako „quatrevingt-treize” albo „neuf trois” północno-wschodnie przedmieścia Paryża. Miejsce jak w soczewce skupia kontrasty, które są przyczyną rasowych problemów Francji. Podobnie jak nowojorskie Queens czy warszawski Mokotów, tamtejsze blokowiska są wyjątkowo żyznym, choć asfaltowym gruntem dla kolejnych pokoleń MCs. To stamtąd w 1988 r. wyruszył na podbój kraju duet NTM, to tam nakręcony został jeden z najostrzejszych rapowych klipów „93 Hardcore” zespołu Tandem. Na tych osiedlach dorastali Lord Kossity czy Sefyu. I o ile obrazki z teledysków i wersy skutecznie zniechęcają do wycieczek na owiane złą sławą podparyskie banlieue, o tyle odwiedzając bazylikę Saint Denis, warto pamiętać o blokach, które znajdują się kilka kilometrów dalej.


CITY MOMENT

MIASTO • FOTO • CHWILA

Robimy zdjęcia. Obsesyjnie, kompulsywnie, ajfonem. Jak wszyscy. Sorry. Śledźcie nas na Instagramie. Miasto widziane naszymi oczami na instagram.com/aktivist_magazyn

A19


AKTIVIST

MAGAZYN AKCJA

TOUR DE FESTIVAL Tekst: Rafał Rejowski

ROWERY • KUPONY • OGRYZKI

Było nas trzech, jak w bajkach i piosenkach. W zeszłym roku dotarliśmy na OFF Festival, przemierzając południową Polskę na rowerach. Oprócz braw od znajomych dostaliśmy też impuls, żeby coś zmienić. Chcemy zachęcić organizatorów, by wzorem zachodnich kolegów uczynili swoje imprezy bardziej przyjaznymi dla amatorów dwóch kółek. Przed wyprawą na trasie Warszawa-Katowice wielu znajomych dobrodusznie poklepywało mnie po ramieniu, twierdząc, że tylko frajer zamienia komfort śmigania samochodem czy pociągiem na wyczerpującą, kilkudniową eskapadę w palącym letnim słońcu. Oczywiście tym bardziej zachęcało nas to do rozpoczęcia wyprawy – jak się później okazało, wcale nie tak wyjątkowej i wariackiej. Blisko 350-kilometrową trasę wytyczyliśmy malowniczymi drogami Mazowsza, Kielecczyzny i Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej, by uniknąć dużego ruchu i przy okazji pozwiedzać. Całość zgrabnie podzieliliśmy na trzy coraz krótsze etapy i zamówiliśmy noclegi w gospodarstwach agroturystycznych, m.in. w Lelowie, – wsi, z której wywodzi się słynne żydowsko-polskie danie ciulim. Były też łobuzersko kradzione jabłka z mazowieckich sadów, tęskne landszafty Płaskowyżu Suchedniowskiego i jurajskie warownie. A co najważniejsze, kiedy w piątek dotarliśmy do Katowic, mieliśmy ciągle siłę, by jak każdy inny offowicz szaleć na koncertach. A po drodze zamiast „śladu węglowego” zostawiliśmy tylko ogryzki.

Pierwsze kółka zmian

W tym roku znów śmigamy do Katowic. Mamy nadzieję, że tym razem jeszcze większą ekipą. Fajnie byłoby jednak wybierać się na OFF-a, czy każdy inny festiwal, z myślą, że organizatorzy spodziewają się rowerzystów. Bo choć to ciągle u nas rzadkość, to się zdarza, a my z naszym „Tour de OFF” wcale nie byliśmy pierwsi. – Taka forma podróży była i jest popularna wśród woodstockowiczów – twierdzi Krzysztof Dobies z WOŚP, pracujący przy Przystanku

Woodstock. – Od lat kibicujemy grupie zapalonych cyklistów z Kalisza, którzy dojeżdżają na festiwal, organizując sztafetę rowerową – dodaje. Na Woodstocku pojawiała się też reprezentacja Warszawskiej Masy Krytycznej, która w podróży do Kostrzyna nad Odrą spędzała sześć dni. – Nie były to jakieś imponujące osiągi, robiliśmy około 100 kilometrów dziennie – śmieje się uczestnik wyprawy, Grzegorz Romanik. We Wrocławiu, który pretenduje do miana rowerowej stolicy Polski, podczas Nowych Horyzontów liczba rowerzystów jest zauważalnie większa, co oznacza, że wiele osób przyjeżdża na festiwal na swoich dwóch kółkach. Z kolei na cieszyńskie edycje Nowej Muzyki wpada ekipa kolarzy z Katowic i Mysłowic. To wszystko jednak ciągle sporadyczne przypadki. Być może chętnych byłoby więcej, gdyby organizatorzy zapewnili im odpowiednie warunki do takiej podróży, a jeszcze lepiej, gdyby premiowali rowerowe eskapady. – Myśleliśmy o rowerzystach, dlatego też rozmawialiśmy z firmami rowerowymi, aby zorganizować na miejscu serwis rowerowy – przyznaje Ilona Karpiuk z festiwalu Halfway w Białymstoku. Póki co na wielu imprezach w Polsce brakuje choćby miejsc, by bezpiecznie zostawić rower na czas koncertów. – Rowerzyści nie zgłaszali takiej potrzeby – broni się Dobies. – Natomiast gdyby się okazało, że jest to coraz popularniejsza forma podróżowania, to na pewno zwrócimy na to uwagę władzom Kostrzyna nad Odrą, które przygotowują miejsca postojowe – zapewnia. Sytuacja wygląda lepiej, jeśli chodzi o przemieszczanie się rowerem na miejscu, w czasie wydarzenia. Nie bez znaczenia jest fakt, że większość rodzimych festiwali odbywa się w miastach. – Rower to element kultury miejskiej, który A20

włączyliśmy do festiwalu – mówi Daniel Wahl z Nowej Muzyki. We Wrocławiu organizatorzy Nowych Horyzontów rozmieścili stacje wypożyczalni w pobliżu obiektów festiwalowych, tak by posiadacze karnetów mogli sprawnie przemieszczać się między kinami. – W tym roku udostępnimy rowery w celach bardziej rekreacyjnych – mówi Michał Weksler ze Stowarzyszenia Nowe Horyzonty. – Miejski rower to nie to samo, co dojazd na festiwal z różnych krańców Polski, ale jest to niewątpliwie pierwszy krok, aby podczas festiwalu pozwiedzać miasto i okolice – dodaje Ilona Karpiuk i przypomina, że w tym roku uczestnicy Halfway będą mogli skorzystać z nowo otwartych, miejskich stacji rowerowych.

Szampan za pedałowanie

Na świecie festiwale przyjazne rowerzystom nie są rzadkością. Nawet w tak przesiąkniętych kulturą samochodową krajach jak Stany czy Australia nie brakuje imprez, gdzie rowerzyści mogą przynajmniej zostawić swój pojazd na specjalnym parkingu. Rosnąca świadomość ekologiczna i prozdrowotna zachęca organizatorów do wspierania festiwalowiczów wybierających ten środek transportu. Oczywiście przodują w tym wydarzenia w Europie Zachodniej – od wspomnianych strzeżonych parkingów rowerowych (np. belgijski Pukkelpop), przez wypożyczalnie rowerów (hiszpański Benicàssim) i premiowanie kuponami na żywność i napoje, po zorganizowane wyprawy wyspiarskich fanów muzyki pedałujących na Electric Picnic w Irlandii czy Latitude albo Glastonbury w Anglii. Ten ostatni festiwal cieszy się najdłuższą tradycją rowerowych podróży. Rowerzakom zapewnia strefę biwakową na festiwalu oraz transport bagażu z i do kilkudziesięciu angielskich miejscowości, a także proponuje kilka wariantów tras na imprezę. Można się tam dostać z Bristolu wraz z organizacją Powwow Pedal Power, promującą w ramach Ride2Glasto wykorzystanie napędu rowerowego do… zasilania koncertów! Zaś dwa lata temu na Latitude można było się wybrać dzięki wsparciu sieci Marks&Spencer, która nie tylko częstowała po drodze jedzeniem i napojami, ale też serwowała szampana na mecie. Nasze rodzime podwórko póki co takich atrakcji nie zapewnia, choć niektóre plany wyglądają obiecująco. Wszystko w naszych rękach – dużo zależy od samych rowerzystów, którzy muszą zwrócić uwagę na niedostatki i inspirować do zmian. Zrobiliśmy już pierwszy krok, czas na następne.


LIPIEC/SIERPIEŃ 2014

FESTIWALE LIPIEC SIERPIEŃ

Olga Święcicka (oś)

Filip Kalinowski (fika)

Le1f Kelis

Mateusz Adamski (matad)

Michał Kropiński (mk)

Black Lips

The Black Keys Little Dragon

Kacper Peresada (kp)

Rafał Rejowski (rar)

Lykke Li

2ManyDJs

RĘCZNA ROBOTA Cyryl Rozwadowski [croz]

Alek Hudzik [alek]

Iza Smelczyńska [is]

Nie wiem, czy to skaza pokoleniowa, czy prywatna, ale lubię, jak się mnie prowadzi za rękę. Może nie dosłownie, bo jest lato i ręce ciepłe, ale wirtualnie jak najbardziej. Nie naprawię spłuczki w toalecie bez tutoriala w sieci, nie kupię sukienki bez rozesłania MMS-ów do rodziny i nie pojadę na festiwal w ciemno. Przez całe moje dorosłe życie uczestniczyłam w kulturze w sposób zapośredniczony. Najpierw przeglądałam różne informatory czy kalendaria, potem zaznaczałam markerem wybrane wydarzenia, a na końcu szłam spełniać obowiązki humanistki. Czasy pogalopowały i nagle się okazało, że program telewizyjny to przeżytek, telegazeta praktycznie nie istnieje, a popularny dodatek z repertuarem kulturalnym ogranicza się do kina. My idziemy pod prąd i dajemy wam do ręki kompletny przewodnik festiwalowy. Za rączkę prowadzimy na najlepsze festiwale, na nich na najlepsze koncerty, a po nich – na najlepsze imprezy. Wymieniamy artystów, podajemy ceny i miejsca. I nic nas nie obchodzi fakt, że to wszystko można znaleźć w sieci. Próbowaliście? My tak, i muszę wam zdradzić sekret – nie ma nic gorszego niż przedzieranie się przez niekompletne strony internetowe festiwali. Oszczędzamy wam roboty i umywamy rączki. To wybór subiektywny, ale jedyny i najlepszy. Olga Święcicka

Kuba Gralik [włodek]

OTWORZMIASTO.PL K21


FESTIWALE

FESTIWAL

02-05.07

The Black Keys

Faith No More

OPEN’ER GDAŃSK Babie Doły

207-550 zł

Pearl Jam

Jack White

Lykke Li

1. The Black Keys

Foals

Minimalistyczny rockowy duet o gigantycznej sile rażenia to jeden z najbardziej rozchwytywanych zespołów świata. Bilety na ich koncert w nowojorskiej Madison Square Garden sprzedały się w kwadrans. Muzycy w unikalny sposób przetwarzają takie klasyczne gatunki jak rockabilly, surf czy glam rock, ale nad ich wszystkimi kompozycjami unosi się duch bluesowych mistrzów i amerykańskiej tradycji. Właśnie ukazał się ich kolejny znakomity album „Turn Blue”, który tak jak wszystkie poprzednie trafił na szczyty list przebojów.

Prawdziwy geniusz, który z każdym poprzednim projektem (The White Stripes, The Raconteurs) gościł w Gdyni i za każdym razem dawał porywający koncert. Podczas tegorocznego występu usłyszymy zarówno solową twórczość White’a jak i przegląd najlepszych dokonań jego zespołów.

sezonów – bolesną „Podróż zimową” Mai Kleczewskiej oraz zaskakującą interpretację „Dziadów” w reżyserii Radosława Rychcika. Program Teatru na Open’erze układany jest wspólnie z Nowym Teatrem z Warszawy.

Trudno w to uwierzyć, 6. Miasto Heineken ale Open’er ma już 13 lat. To ciekawa konstrukcja, gdzie na różMożna więc śmiało 4. Faith No More nych poziomach znajdziecie kilka stref. Festiwal zamknie formacja Faith No Pozwolą wam one odpocząć na wysokomówić o pokoleniu, More, dla której będzie to już druga wi- ściach w Stacji Taras albo na leżaku na które wychowało się zyta na Openerze. Poprzedni koncert na- Skwerze, pogłębić swoją wiedzę – szczena Babich Dołach leżał do najlepszych w historii festiwalu gólnie o ekologii albo architekturze i nic nie wskazuje, by tym razem miało w Stacji Uniwersytet i na końcu zabawić i przechodziło inicjacje być inaczej. Przeszywający wokal Micka się przy didżejskich setach w Stacji Klub. pod festiwalowym 2. Pearl Jam Pattona znów będzie czarował, a ponad- Trzeba przyznać, że Heineken zadbał Drugi dzień festiwalu będzie należał do czasowe kompozycje w rodzaju „Epic” w tym roku o wszystkich. Leniuchów, ponamiotem. Tegoroczny weteranów grunge’u z Pearl Jam. Gdyński czy „Easy” nie pozwolą nikomu ustać szukiwaczy i imprezowiczów. festiwal prezentuje się występ będzie jednym z zaledwie kilku w miejscu. Oprócz wyżej wymienionych przystanków w ramach europejskiej trasy na Open’erze wystąpią m.in. tak ważni ar- 7. Fame dość dojrzale. Lata lecą, koncertowej, podczas której zespół pro- tyści jak Phoenix, Afghan Whigs, Lykke Open’er to wciąż najpopularniejszy polski prestiż rośnie, a gwiazdy muje album „Lightning Bolt”. Li, The Horrors, Foals, Interpol, Haim, festiwal. Pokonując kilometry trawiastego pola, na pewno nieraz wpadniecie na dawMetronomy czy Chromeo. się starzeją. Nadal jest 3. Jack White no niewidzianych znajomych, dla których jednak co najmniej Tego pana nikomu chyba nie trzeba 5. Teatr być może spóźnicie się na kolejny konsiedem powodów, dla przedstawiać. To on wraz z The Black Muzyka to nie wszystko. Po raz ko- cert. Ale to cały urok gdyńskiej imprezy, Keys, Arctic Monkeys i Queens of the lejny swe podwoje otworzy scena te- na której można się świetnie bawić nawet których wpaść tam Stone Age niesie kaganek współczesne- atralna. Organizatorzy sprowadzili dwa na Gastro Stage. [matad] warto. go rocka i odświeża zapomniane patenty. znakomite przedstawienia ostatnich K22


LIPIEC/SIERPIEŃ 2014

FESTIWAL

08-13.07

FESTIWAL

FESTIWAL

11.07

10-13.07 Jack DeJohnette

INNE BRZMIENIA ART&MUSIC FESTIVAL

WARSAW SUMMER JAZZ DAYS

LUBLIN

WARSZAWA Soho Factory

www.innebrzmienia.pl

ul. Mińska 25

Dziki wschód

Jam sessions do rana

Niby to Polska B, ale festiwal jak najbardziej klasy A. Wschód Kultury – tak nazywa się cykl, w skład którego wchodzą Inne Brzmienia – to projekt zrzeszający Białystok, Lublin i Rzeszów oraz Kraje Partnerstwa Wschodniego. Organizatorzy wspólnymi siłami stworzyli festiwal, który odbywa się kolejno w trzech miastach. Letnia edycja wypada w Lublinie, gdzie przez pięć kolejnych dni będą odbywały się zarówno pokazy kina ormiańskiego, spotkania z pisarzami i intelektualistami z Europy Wschodniej (czekam zwłaszcza na ten z Konstantym Usenką), jak i cykl Orient Station prezentujący niezależną muzykę ze Wschodu. Program jest zapełniony od rana do wieczora. Będą warsztaty dla dzieci i dorosłych oraz niekończące się wschodnie opowieści. Zagra Trzaska, zespół o kuszącej nazwie Sobaki w Kosmosie, a także Big Lao Che Band. Fajny ten dziki wschód, bo zupełnie nieznany. [oś]

Jeśli uda wam się przedrzeć przez upierdliwą stronę internetową Warsaw Summer Jazz Days, będziecie mogli wyłowić perełki, które organizatorzy ukryli w repertuarze odbywającego się już po raz 23. festiwalu. Swoje jazzowe armie do boju poprowadzą Jack DeJohnette – legendarny perkusista grający na „Bitches Brew” i „On the Corner” Milesa Davisa – czy utytułowany kontrabasista Dave Holland. Młodsze pokolenie reprezentować będą m.in. pianiści Nik Bärtsch i Gerald Clayton, gitarzysta Liberty Ellman czy wokalista Gregory Porter. Scenę w Soho obejmą we władanie także żywiołowi Hypnotic Brass Ensemble, a tłumy przyciągną tytani prog rocka SBB, grający w składzie z Michałem Urbaniakiem, oraz uhonorowany Grammy Włodek Pawlik wraz ze swoim trio. Zgodnie z wieloletnią tradycją muzycy będą się spotykać w innych warszawskich klubach na spontanicznych jam sessions. Fajnie, że na festiwalowym rynku są jakieś pewniaki. [croz]

FESTIWAL

Metallica

SONISPHERE FESTIVAL WARSZAWA Stadion Narodowy

al. Poniatowskiego 1 198-452 zł www.livenation.pl

Dobry klasyk Sonisphere Festival wypada w tym roku niezwykle biednie. To w zasadzie koncert Metalliki z niezłymi supportami. A że przyjazdy gigantów thrash metalu trochę nam spowszedniały (wszak Hetfield i spółka zaglądają do nas regularnie co najmniej od jakichś dziesięciu lat), łakomym kąskiem mogłaby być wyjątkowa formuła koncertu. Tegoroczna trasa przebiega bowiem pod hasłem „Metallica by

Request”. Zespół wpadł na pomysł, by to fani w głosowaniu na stronie internetowej decydowali o liście utworów wykonywanych każdego wieczoru. Była więc szansa na wygrzebanie prawdziwych rarytasów czy wręcz utworów nigdy nie wykonywanych na żywo (to udało się chociażby fanom w Skandynawii). Niestety, podczas koncertu na Stadionie Narodowym zaskoczeń nie będzie, gdyż polscy fani postawili na sprawdzony, ograny do bólu zestaw numerów. Można narzekać, ale pamiętajmy, że Metallica to wciąż potężna, dobrze naoliwiona maszyna, która na scenie daje czadu jak mało kto. Oprócz niej na Sonisphere Festival wystapią Anthrax, Alice in Chains oraz Kvelertak. [matad]

08-12.07 Jak zapalniczka płomień SLOT ART FESTIVAL

Sztuka życia. Takim hasłem reklamuje się festiwal, który trochę jest kulturalną hybrydą. Z jednej strony to wydarzenie muzyczne: przez cztery dni na ośmiu scenach zagra 100 wykonawców, w tym m.in. O.S.T.R., Gooral, Mikromusic czy

LUBIĄŻ

O.S.T.R.

OTWORZMIASTO.PL K23

Luxtorpeda. Z drugiej – odbędzie się ok. 100 warsztatów, w tym nieco zabawne „tworzenie świec ozdobnych, tylko walców i owali” oraz bardziej praktyczne warsztaty robienia przedmiotów z porwanych koszulek. Na festiwalu muzycznym widok wcale nie taki rzadki. Poza gwiazdorskim line-upem na festiwalowiczów czekają mniejsze koncerty. [dup]


FESTIWALE

FESTIWAL

12.07

Molesta

THE WALL WARSAW HIP-HOP FESTIVAL WARSZAWA Tor Wyścigów Konnych Służewiec

FESTIWAL

FESTIWAL

17-20.07

17-20.07

Moonspell

Catz’N’Dogz

CASTLE PARTY

SEAZONE

ZAMEK BOLKÓW 150-250 zł

SOPOT Zatoka Sztuki Beach Club

FESTIWAL

18-19.07

Blues Pills

DAYS OF THE CEREMONY WARSZAWA

Al. Mamuszki 14

ul. 11 Listopada 22 85-160 zł

ul. Puławska 266 69 zł

Się żyje

Gotyk na dotyk

Nowa fala electro

Grube granie

„Jedno, co dajesz i bierzesz od braci, tu nie chodzi o szelest, szacunkiem się płaci” – refren jednego z osiedlowych hymnów z debiutanckiej płyty Molesty zakołatał mi w głowie na myśl o finałowym koncercie pierwszej edycji warszawskiego festiwalu The Wall. Reprezentaci pierwszej ligi krajowego hip-hopu odegrają utwory ze „Skandalu” w zupełnie nowych aranżacjach, które przygotował instrumentalny skład Night Marks Electric Trio. Weterani tacy jak Sokół czy Tede i młodsi od nich zawodnicy – Eldo, Hades czy Ras – połączą siły, by przewinąć swoje ulubione zwrotki, chóralnie odśpiewać „Się żyje” i wspólnie oddać hołd albumowi, po którego premierze krajowa scena już nigdy nie była taka sama. Tym, co doda festiwalowi kolorytu, jest miejsce, w którym się odbędzie. Mur służewiecki jest sporym, kilkusetmetrowym świadectwem historii krajowego graffiti, a co za tym idzie – całej kultury hiphopowej. [fika]

Początkowo w Grodźcu, potem w Bolkowie, ale zawsze w scenerii gotyckich zamczysk. Castle Party odbywa się już po raz 20. i jest jedną z najbardziej oryginalnych imprez muzycznych w całej Europie Środkowo-Wschodniej. Mody w gotyckim światku się zmieniają – była zimna fala, death rock, synth pop czy też gotycki metal. Na Castle Party wszystkie te gatunki są obecne i każdy znajdzie tu coś dla siebie. Zresztą fanom nie trzeba nawet prezentować grających tam kapel – najwyraźniej do takiego wniosku doszli organizatorzy, którzy nie zamieścili dokładniejszych informacji na swojej stronie. Dla porządku napiszmy, że gwiazdami festiwalu będą przedstawiciele niemieckiego EBM, And One, poeci zimnej elektroniki Deine Lakaien, portugalskie wilkołaki z Moonspell i weterani amerykańskiej sceny gotyckiej London After Midnight. I pamiętajcie, żeby dokładnie przemyśleć outfit – w czarnym t-shircie będziecie wyglądać jak ubodzy krewni, i to nie wampira. [rar]

Morze nie odpuszcza. Liczba mniejszych/większych festiwali, które odbywają się w tym roku nad Bałtykiem, po prostu poraża. Być może muzyka stanie się wkrótce alternatywą dla złej pogody, która raczej jest pewna. Seazone kusi darmowymi koncertami na plaży za dnia i hucznymi imprezami na tarasie na dachu w nocy. Będzie więc bujanie się z widokiem. W line-upie znajdziemy trochę już przykurzonych, ale wciąż potrafiących zrobić imprezę Catz’N’Dogz. Poza tym zagra młode i obiecujące The Dumplings, Gooral i Hatti Vatti. Będzie electro w cięższej, ale też tej milszej postaci. To może być udany weekend. O ile niebo się nie rozstąpi i nie zaleje sceny. Nadmorska adrenalinka murowana. [oś]

Ekipa nominowana do Nocnych Marek 2012 nie zwalnia tempa. Trzecia edycja najfajniejszego polskiego festiwalu okołostonerowego to kolejna zmiana miejsca. Tym razem będziemy się pocić w Hydrozagadce, która z każdą kolejną imprezą udowadnia, że nie tylko pod względem nagłośnienia jest najlepszym klubem. Z tegorocznego line-upu polscy stonerowcy najbardziej jarają się popularnymi ostatnio w naszym kraju Blues Pills. Debiutujący niedawno hipisi nie wyglądają, jakby urodzili się w latach 90., tylko raczej 60. – to chyba najlepsza rekomendacja dla tego zespołu. Nie zabraknie też czegoś dla wielbicieli prawdziwej klasyki. Ze Szwecji dotrze SUMA, jeden z najbardziej prawilnych skandynawskich składów, a z dalekiej Japonii w końcu przyfruną Church of Misery. To mniej więcej tak, jakby w Hydro zagrała stonerowa Metallica. Ale o czym ja mówię, gdzie Metalica, a gdzie prawdziwy rock’n’roll?! [mk]

K24


LIPIEC/SIERPIEŃ 2014

FESTIWAL

18-20.07

FESTIWAL

FESTIWAL

19.07

18-19.07

Richard Pinhas

Grabaż

JAROCIN FESTIWAL

AMBIENT FESTIVAL

JAROCIN

GORLICE

100-150 zł

Dla każdego coś Tegoroczny festiwal w Jarocinie reklamuje się jako impreza, która łączy pokolenia. I faktycznie – Jarocin po raz kolejny zadowoli każdego. Aż trzy kultowe płyty usłyszymy ze sceny w całości. Dezerter zaprezentuje „Underground Out of Poland”, Coma zagra „Pierwsze wyjście z mroku”, a byli muzycy Republiki wraz z zaproszonymi gośćmi zmierzą się z „Nowymi sytuacjami”. Wyjątkowy koncert przygotował Grabaż, który uczci 30-lecie swojej działalności artystycznej, wykonując repertuar Pidżamy Porno i Strachów na Lachy. Interesująco zapowiada się także Projekt Punk, w ramach którego muzycy Farben Lehre i ich goście zagrają punkowe evergreeny. Skład festiwalu uzupełnią m.in. Anathema, The Real McKenzies, Matisyahu, Kult, You Me at Six, Luxtorpeda, Indios Bravos, Czesław Śpiewa, Maleo Reggae Rockers i Frontside. Zabójczy koktajl, prawda? [matad]

Muzyczna przestrzeń Dr. Alban

90’ FESTIVAL BIELSKO-BIAŁA Tereny przyległe do hali Dębowiec

ul. Karbowa 26 50-130 zł

Szalone lata Organizatorzy 90’ Festivalu żerują na nostalgii tych, którzy jak przez mgłę pamiętają czasy segregatorów wypełnionych karteczkami z pieskami. Z drugiej strony 90’ Festival jest pierwszym na taką skalę wydarzeniem w Polsce, które koncentruje się na złotych czasach eurodance’u. Na bielskiej polanie pojawią się więc odpowiedzialny za „It’s My Life” Dr. Alban,

śpiewająca „Uh la la la” Alexia, tańczące w rytm „Coco Jambo” Mr. President, dysponujące zaraźliwymi przebojami Vengaboys czy deklamujące „I Wanna Be with You” Fun Factory. Line-up domykają nieco bardziej zapomniani 2Brothers on the 4th Floor i DJ Quicksilver. Nasz wykrywacz guilty pleasure szaleje. [croz]

OTWORZMIASTO.PL

K25

Ambient Festival odbywa się już od 15 lat i przez ten czas udowodnił, że bez większej pomocy można z sukcesem zorganizować niszowy festiwal. Skupiona na ambitnej elektronice impreza tym razem również nie zawodzi swoim repertuarem. Główną gwiazdą tej edycji będzie Richard Pinhas, profesor Sorbony, który w latach 70. wraz z grupą Heldon tworzył zainspirowany kosmicznymi motywami prog rock, a w ostatnich latach współpracował z Orenem Ambarchim i Merzbowem. Do Gorlic wpadnie też S.E.T.I., czyli Andrew Lagowski – ważny twórca dark ambientu – oraz innowator w dziedzinie drone’u Michel Banabila. Nie mniej ekscytująca jest polska reprezentacja, którą tworzą Dariusz Makaruk, Ab Intra, Muzyka Sfer i Kapital, czyli projekt Kuby Ziołka. Idealny dwudniowy akompaniament do podziwiania małopolskich łąk. [croz]


FESTIWALE

Kadry z filmów: „Wideodziennik zaginionej dziewczyny” „Kobra” „Nocna bestia”

PRZEWIŃ TO! Tekst: Mariusz Mikliński

TAŚMA • RETRO • FILM

VHS-owa edukacja

Obraz śnieży i skacze, lektor monotonnie cedzi słowa, dźwięk zastępuje jednostajny szum – wbrew pozorom osób, które kasetę wideo przedkładają nad doskonałej jakości nośniki cyfrowe, jest coraz więcej. W tym roku na festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty można wybrać się w nostalgiczną podróż do czasów, gdy ustawiało się w kolejce po „Akademię policyjnej”, a kierowcy autokarów za pomocą „Rambo” uczyli dzieciaki życia. W Polsce VHS-owa rewolucja wybuchła na przełomie lat 80. i 90. Każdy chciał zapewnić telewizorowi eleganckiego towarzysza w postaci magnetowidu, a równe rzędy kaset powoli zaczęły wypierać z półek książki. Krystyna Loska i „Koncert życzeń” przestały cieszyć. Wraz z transformacją ustrojową w piwnicach i magazynach zagnieździły się pierwsze pirackie wypożyczalnie – między półkami tłoczyli się sąsiedzi, a na najpopularniejsze tytuły trzeba było się zapisać na liście oczekujących. Gdy w Stanach rynek monopolizowali tacy giganci jak sieć Blockbuster, nad Wisłą młodzi przedsiębiorcy stawiali na small-biznes. Właściciel wypożyczalni budził wśród osiedlowych dzieciaków szacunek i strach – zwłaszcza gdy po raz enty odkrywał, że nie przewinąłeś filmu do

scenę z „Deadly Friend” Wesa Cravena, w której dziewczyna-cyborg akurat rozgniata wrednej staruszce głowę piłką do kosza. Od razu grzecznie odmaszerowałem do łóżka – wspomina.

początku. Każdy, kto urodził się w latach 80., musiał w końcu zaliczyć VHS-ową inicjację. Jedni przekonywali się, że nie chcieliby dostać laleczki Chucky, inni katowali w nieskończoność „Cobrę”* lub na kolekcji niemieckich erotyków ojca zaczynali po kryjomu nagrywać „He-Mana”. Ale wszyscy chyba chociaż raz usłyszeli: „Nie dotykaj!”, gdy paluchami tarli po delikatnej taśmie ukrytej pod plastikowym wieczkiem. Krystian Kujda, założyciel kolektywu VHS Hell organizującego pokazy filmów z kaset, też pamięta swój pierwszy raz z wideo. – Miałem nie więcej niż pięć-sześć lat, a moja ciocia puściła mi „Rambo”. Oszalałem! Pierwszych wizyt w wypożyczalni nie da się zapomnieć. Kolorowe okładki, horrory, potwory, filmy przygodowe. Raz trafiłem też na K26

VHS Hell działa w Trójmieście od 2010 r. Zaczęło się od domówek i odkopywania w piwnicach i na pawlaczach kaset z kinem klasy B. Krystian i jego znajomi uznali, że tych perełek nie można ukrywać przed innymi fanami ekstremalnych doznań. Wkrótce ruszyła współpraca z Klubem Filmowym w Gdańsku, później były pokazy w innych miastach i udział w festiwalu Cropp Kultowe w Katowicach. Na Nowe Horyzonty kolektyw przygotuje natomiast VHS-owy maraton filmowy. Na seanse widzów przyciąga przede wszystkim nostalgia za czasami dzieciństwa i chęć obcowania z kinem tak złym, że aż dobrym. Hektolitry sztucznej krwi, karkołomne efekty specjalne, kukły mające budzić grozę, potwory z gumy i plastiku. Dzięki VHS Hell można się wiele dowiedzieć. Że Ridge Forrester z „Mody na Sukces”, zanim poznał Brooke, lubił przytulać bazookę („Bilet na Hawaje”) oraz czym grozi wizyta w klinice aborcyjnej mieszczącej się domu publicznym („Zemsta embriona”). Pokazy to także okazja do poznania niewiarygodnego dorobku tłumaczy i polskich lektorów, którzy najbardziej wybuchową scenę potrafili przeobrazić w schadzkę tetryków. Sharon Stone z barytonem? Takie rzeczy tylko w Polsce. Po czterech latach VHS Hell ma już na koncie 85 pokazów. – Największą popularnością cieszył się „Robot Holocaust”, niskobudżetowy film postapokaliptyczny


LIPIEC/SIERPIEŃ 2014

Tima Kincaida, reżysera gejowskich pornosów – podsumowuje Krystian. Podczas Nowych Horyzontów czeka nas zestaw największych klasyków: „Nocna bestia”*, „Gliniarz samuraj”* i „Amerykański łowca”*. Przewinięte kasety już czekają na odważnych.

Biusty, krew, bestie

Kaseta wideo to symbol filmowej demokracji. Analogowy, ogólnodostępny nośnik sprawił, że ludzie nie byli już ograniczeni do telewizyjnej ramówki czy repertuaru kin. Mogli wybierać sami. Ale nadal istniał problem z tym, co włożyć w paszczę magnetowidu: Jeana-Claude van Damme’a, robiącą przysiady Jane Fondę czy kucyki Pony. Kryzys rodzinny gwarantowany. Wideo zdemokratyzowało również sam przemysł filmowy. Ci, którzy nie dostaliby nawet strzępka taśmy 35 mm od producenta, teraz mogli puścić wodze fantazji. I sporo zarobić. W dokumencie „Rewind This!” twórca „Wiklinowego koszyka”* Frank Henenlotter – horroru o zdeformowanym, żądnym zemsty bracie syjamskim – przyznaje, że kredyt na dom spłacił dzięki wersji wideo, a nie kinowej. Popularność domowych odtwarzaczy w latach 80. sprawiła, że pojawiły się produkcje przeznaczone wyłącznie na rynek wideo. Na całym świecie zakładano amatorskie wytwórnie, które małym kosztem, ku zaskoczeniu samych reżyserów, generowały duże zyski. Nagrywały podróbki wielkich kinowych hitów – jak np. „Żywy cel”, legendarna kopia „Rambo” – lub tanie horrory. Tanie, ale nieraz bardziej pomysłowe niż kinowe. Nieprzypadkowo wejście VHS-ów zbiegło się też w czasie z nową falą pornografii – w łączeniu pełnych przemocy horrorów ze scenami brutalnego seksu przodowali Japończycy z Hisayasu Satō na czele (np. słynne „Celuloidowe koszmary”*). To dlatego na giełdach zaroiło się od kina typu „Biusty, krew, bestie”. Większość z nich jest obecnie trudno dostępna i nie ma wydań DVD. Teraz kolekcjonerzy szukają rarytasów o takich zachęcających tytułach jak „I Spit on Your Grave” czy „Headless Eye”. – Na początku lat 90. istniała spora potrzeba nadrobienia zaległości, ludzie chłonęli filmy klasy B bez umiaru. To się jednak szybko zmieniło i już kilka lat później wszyscy byli sfokusowani na nowości. Nie wydano więc u nas wielu świetnych pozycji kina włoskiego, filipińskiego, amerykańskiego – mówi Krystian. Z dokumentu „Adjust Your Tracking”*, portretu współczesnych maniaków VHS-u, można dowiedzieć się, jaki film jest obiektem ich największego pożądania. Za „Opowieści ze Strefy Śmierci”* Chestera N. Turnera niektórzy są w stanie zapłacić nawet kilkaset dolarów. Szczątkowy budżet, pretekstowa fabułka o niewidzialnym chłopcu (ach, te zbliżenia na pusty fotel!) i około 100 kopii na całym świecie – tylko sięgać po portfel. Bardziej oszczędni mogą zadowolić się seansem na Nowych Horyzontach, gdzie zostanie także pokazany drugi film Turnera, „Czarna lalka z piekła rodem”*. Starsza, biedniejsza i mniej ruchliwa wersja „Laleczki Chucky”. VHS-owe unikaty można wciąż znaleźć w starych magazynach i nieczynnych wypożyczalniach, których właściciele pozbywają się kaset za grosze. Gorzej jest w internecie – polski rynek kolekcjonerski nie rozwinął się, trudno dotrzeć do posiadaczy, a na portalach aukcyjnych niektóre tytuły osiągają kosmiczne ceny. Na samych filmach zajawka się nie kończy. Krystian wraz z kolegami Maćkiem i Grzegorzem tworzą też archiwum polskich okładek wideo (thelegendaryvhs.tumblr.com).

Od trashu do art house’u

Kasety wideo wciąż działają na wyobraźnię reżyserów. Stawały się one tematem filmów tak różnych reżyserów jak Michael Haneke („Benny’s Video”) czy Harmony Korine („Trash Humpers”). O ile pierwszy demaskował społeczeństwo bezrefleksyjnej przemocy, o tyle drugi tej przemocy – spod znaku VHS-owych slasherów i rozjeżdżającego się obrazu – składał po latach hołd. Niezwykle wpływowa okazała się estetyka home movies – wypracowana w latach 80. konwencja wideodzienników inspiruje twórców kina niezależnego pomimo zmiany nośnika (od artystów pokroju Alaina Cavaliera po Lukasa Moodyssona). Na Nowych Horyzontach w tym roku ten nurt przewrotnie reprezentować będzie „Wideodziennik zaginionej dziewczyny”* – kampowa, nakręcona w gronie przyjaciół, feminizująca historia o wampirach reklamowana hasłem „Zespół napięcia przedmiesiączkowego nigdy nie był tak morderczy”. Kino zawsze też lubiło motyw kaset z nielegalnymi treściami. Przypadkowe odkrycie snuff movie nieraz wywracało do góry nogami życie bohaterów – wystarczy wspomnieć „Videodrome” Davida Cronenberga czy „Magisterkę”* Alejandro Amenábara, zapomniany thriller o studentce, w której ręce wpada VHS z zapisem morderstwa. Inni twórcy stawiają na recykling. Np. grupa zapaleńców z amerykańskiego kolektywu Everything Is Terrible przekopuje swoje kolekcje w poszukiwaniu najciekawszych scen, by z pociętych ujęć montować absurdalne found footage (jak w poświęconej wypadaniu z okna „Defenestracji”*). Kasety żyją, choć oficjalnie nie są produkowane już od ośmiu lat. W ostatnim czasie widać jednak w tej branży ruch. Na VHS-ie został wydany np. dokument „Rewind This!”, nowe wydania planuje legendarna wytwórnia Troma, a znany z alternatywnych plakatów filmowych zespół Mondo otworzył własny label poświęcony re-releasom kultowych filmów klasy B. Zanim jednak kupicie sobie nową kasetę ze „Sladgehammerem”, przeszukajcie swoje piwnice. Może oprócz filmu z komunii kryje się tam jedna ze 100 kopii „Opowieści ze Strefy Śmierci”. * Wszystkie zaznaczone filmy zostaną pokazane w cyklu Nocne Szaleństwo: VHS podczas Nowych Horyzontów.

Kadr z filmu „Gliniarz samuraj”

FESTIWAL

24.07-04.08

14. T-MOBILE NOWE HORYZONTY WROCŁAW

VHS-y to tylko mały wycinek bogatego programu. Organizatorzy postarali się o kilkanaście tytułów z zakończonego niedawno festiwalu w Cannes. Zobaczymy więc m.in. laureata Złotej Palmy – turecki „Zimowy sen” Ceylana, „Pożegnanie z językiem” staruszka Jeana-Luca Godarda, który bawi się techniką 3D, czy świetny policyjny serial „Mały Quinquin” Bruno Dumonta. Do konkursu po raz pierwszy trafiły trzy polskie filmy – w tym „Huba” Sasnalów – ale to hiszpańskiej surrealistycznej komedii „Dystans” nie można ominąć. Dla odważnych – trwający 350 minut dokument „Moje siedem miejsc”, dla niecierpliwych – mnóstwo krótkich metraży w kilku cyklach. Do tego ponad 50 tytułów w Panoramie, retrospektywa Kena Russella i konkurs filmów o sztuce.

OTWORZMIASTO.PL K27


FESTIWALE

Audioriver, duchowy spadkobierca Astigmatic, kolejny raz zaprasza na płocką plażę zarówno tych, którzy pragną obłędnego rave’u i eleganckich pląsów, jak i wielbicieli odpoczywania przy bardziej wyluzowanych brzmieniach. Na tę okazję przygotowaliśmy zestawienie atrakcji – nie tylko muzycznych. Weźcie więc klapki i wygodne trampki.

FESTIWAL

25-27.07 AUDIORIVER PŁOCK Plaża nad Wisłą

1. Rzeka

120-220 zł

DJ Koze

To, co wyróżnia Audioriver, to bliskość wody. Wisła płynie sobie swobodnie zaraz obok stojącej na piasku festiwalowej infrastruktury, dzięki czemu stała się prawdziwą wizytówką festiwalu. Przez całe trzy dni będziecie mieli zapewnione niepowtarzalne wizualne doznania. Pamiętajcie jednak, by w tym zachwycie nie stracić zdrowego rozsądku!

Trentemøller

Little Dragon

2. Skarpa

Wiślana skarpa rozciągająca się ponad terenem festiwalu stała się dla przyjezdnych miejscem kultowym. Dla większości odwiedzających to tam zaczyna się i kończy każdy festiwalowy dzień. Jeśli więc nie macie już sił na szaleńcze tańce, możecie zasiąść na trawie i poobserwować z tej zielonej loży najlepszych didżejów i producentów.

3. Starówka

Jeśli już wczołgacie się po całonocnej imprezie na skarpę, zajrzyjcie do płockiego centrum, które wydaje się niedoceniane przez polskich turystów. Piękna starówka kusi nie tylko zabytkami, m.in. kościołami czy zamkami, ale też porządną ofertą gastronomiczną.

4. DJ Koze

Stefan Kozalla wprawdzie wybrał sobie pseudonim godny rezydenta remizy na

polskiej prowincji, ale „Amygdala” z pewnością to wynagradza. Przygotowywana przez osiem lat płyta to połączenie ciepłego minimal techno z rześkim indie popem, doprawione wokalnymi popisami takich wymiataczy jak Caribou, Matthew Dear czy Apparat. DJ Koze przez lata omijał polskie ziemie, dlatego czujemy jeszcze większą ekscytację.

5. Little Dragon

O ciągłej ewolucji Audioriver najlepiej świadczy fakt, że sam szczyt line-upu zdobi zespół grający wyjątkowo stonowaną muzykę. Trzeba przyznać, że Little Dragon wybrali sobie szczególnie adekwatną nazwę. Podczas ich koncertów charyzma zjawiskowo śpiewającej Yukimi Nagano połączona z dynamicznym, ale równocześnie eleganckim syntezatorowym brzmieniem wciąga bez reszty.

6. Trentemøller

Jeśli zerkniecie na line-up tegorocznego Roskilde, to zauważycie, że Trentemøller jest wymieniony obok The Rolling Stones, Steviego Wondera i OutKast. Król skandynawskiej elektroniki wrócił w zeszłym roku udanym albumem „Lost”. Do współpracy udało mu się zaprosić dość zaskakujących artystów, m.in. Kazu Makino z Blonde Redhead czy mistrzów slowcore’u Low.

Nina Kraviz

K28

7. Nina Kraviz

Krótkie ujęcie z dokumentu produkcji Resident Advisor, w którym skąpana w pianie Nina Kraviz siedzi w wannie, jakiś czas temu wywołało jałową dysputę na temat seksualizacji kobiet w środowisku skupionym wokół muzyki elektronicznej. Zasmuciło nas to, że to właśnie Rosjanka przyczyniła się do rozpoczęcia tej dyskusji, bo jej muzyka broni się sama. Artystka udowodniła to na Free Form Festivalu w 2012 r.

8. Erol Alkan

Erol Alkan za sprawą remiksów dla Franz Ferdinand, Bloc Party czy DFA1979 może się wydawać postacią z minionej epoki, ale jego sety z ostatnich miesięcy udowadniają, że jest wręcz przeciwnie. Londyńczyk trzyma rękę na pulsie, zna trendy obowiązujące w muzyce i z cyrkową sprawnością żongluje wszelkimi gatunkami.

9. Daniel Avery

Zestawienie zamyka Daniel Avery – artysta najmłodszy stażem, ale równie zdolny co pozostali bohaterowie tego tekstu. Brytyjczyk wbił się na scenę swoim niezwykle udanym albumem zatytułowanym „Drone Logic”, czerpiącym garściami z najlepszych czasów acid house’u i oldschoolowego techno. Jeśli jeszcze nie znacie tego nazwiska, zapamiętajcie je, bo następnym razem będzie zapisane dużo większą czcionką. [croz]


LIPIEC/SIERPIEŃ 2014

FESTIWAL

FESTIWAL

23-26.07

25-27.07

Azam Ali & Niyaz

GLOBALTICA GDYNIA Park Kolibki

26-36 zł

Stop kebab disco! Afryka, Karaiby, Indie czy Bliski Wschód. Gdy już dotrzemy na inny kontynent, rzadko możemy posłuchać prawdziwej muzyki. W najlepszym wypadku do posiłku przygrywa nam kebab disco albo światowa szmira. Nie musimy

Tiësto

SUNRISE jednak wyjechać z Polski, żeby poznać awangardę współczesnej muzyki świata. Organizowana z poczuciem misji Globaltica to nie tylko najtańszy festiwal w Polsce, ale też kulturowy kocioł. Od lirycznych dźwięków harfy klawiszowej, na której wymiata szwedzka wirtuozka Emilia Amper, przez taneczne Mamar Kassey z Nigru, po Kolektif Istanbul, który łączy Europę z Azją solidniej niż Most Bosforski. Trzeba być! [mk]

KOŁOBRZEG Amfiteatr, ul. Fredry 1

119-600 zł

U Krisa na imieninach Kołobrzeski festiwal zaczął się od imienin niejakiego DJ-a Krisa, który na przełomie wieków zrobił mały melanż, po czym obudził się jako patron jednej z większych imprez w kraju. W niektórych kręgach od dawna trwa zażarta dyskusja, czy lepiej

jechać na „Sanrajza”, czy na tydzień do Egiptu. Z jednej strony w Egipcie zawsze jest ładna pogoda i „za półtoraka” macie gwarancję słońca, z drugiej – nigdzie nie zobaczycie tylu „rakiet” co w kołobrzeskim amfiteatrze. Ani tylu białych skarpet. To totalna podstawa tamtejszego outfitu, tak samo zresztą jak pasująca do nich oliwkowa opalenizna oraz żelowe tipsy, którymi usłany jest parkiet. Gośka, zobacz znowu złamałam! [mk]


FESTIWALE

FESTIWAL

31.07-03.08 Slowdive

Andrew WK

Amen Dunes

4. Jesus and Mary Chain

7. Andrew WK

Jesus and Mary Chain

OFF FESTIVAL KATOWICE

ul. Trzech Stawów 120-250 zł

To, że na OFF-ie być trzeba, nie ulega wątpliwości. Zorganizowany przez Artura Rojka festiwal z roku na rok coraz bardziej zachwyca nas line-upem. Trudno było nam zamknąć się w dziewięciu punktach, bo powodów do wizyty w Katowicach jest 1250. Jeśli jednak potrzebujecie kopniaka, żeby ruszyć się z domu, to proszę. Powinno wystarczyć.

1. Slowdive

Na występ legendy alternatywnego grania liczyło pół hipster-Polski! Twórcy kultowej płyty „Souvlaki” byli wywoływani już kilka lat temu, gdy podczas plenerowego performensu fani puszczali ten krążek ze swoich komórek w jednym z festiwalowych namiotów. Tym razem się udało. Tylko czy nie będzie po tym koncercie takiej burzy jak po My Bloody Valentine?

2. Pogoda

Od dobrych kilku lat imprezę omijają większe nawałnice, a jeśli pada, to krócej, niż trwa koncert. Żeby było wesoło, w zeszłym roku z nieba lał się żar, a marzących o odrobinie wody ratowali niezawodni strażacy. Jeśli wasze pantofelki boją się błota, to na pewno uratują je betonowe ścieżki.

3. Panowie w garniturach

Dla wielu osób może to zabrzmieć zabawnie, ale jednym z offowych plusów jest ochrona. Po połajance w zachodniej prasie OFF od kilku lat zmierza w stronę cywilizowanych standardów. Przed wejściem nie ma zabawy w obowiązkowe macanki i nie wpływa to na poziom bezpieczeństwa w środku. Jeśli ktoś lubi crowdsurfing, to panowie z ochrony mają anielską cierpliwość, którą sprawdziliśmy dwa lata temu podczas występu Iceage. Nikt nie dzwonił po policję.

Jeśli kiedykolwiek nosiliście ramoneskę, to nie musimy dodawać nic więcej. Mistrzowie rock’n’rolla, którzy mają najlepsze (poza The Cure) fryzury w branży, w końcu docierają nad Wisłę. Jak to bywa w przypadku takich występów, może być albo orgazmicznie, albo fatalnie. Szkoda, że tak mało grają kawałków z „Darklands”, ale z drugiej strony – jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.

5. „Piąta scena”

Pomijany we wszystkich relacjach, ale namiętnie odwiedzany barek zlokalizowany na prawo od wejścia na teren imprezy. Nie mówcie, że tam nie byliście, bo albo kłamiecie, albo po prostu nie pamiętacie. To tam dogorywają wszyscy po zakończeniu koncertów i zajadają się swojskimi kiełbaskami, a nie hipsterskimi wymysłami ze strefy gastro.

6. Nikiszowiec

Dzielnica Katowic, która słynie nie tylko z „wesołych” mieszkańców, ale też przepięknej architektury. Tam każdy zrozumie waszego kaca, ale też poprosi o dwójeczkę na piwko. Nie zmienia to faktu, że warto się tam wybrać, żeby na własne oczy zobaczyć osiedle jakby żywcem wyjęte z gry komputerowej w stylu „Thief”.

K30

W końcu sprawdzicie, co to prawdziwe party hard! Wielbiciele MTV2 oraz deskorolek doskonale wiedzą, co wyprawia Andrew – koleś, który bardzo lubi okładać się trampkiem po ryju. W tym roku nie ma Pissed Jeans, więc wyszaleć się trzeba przy Andrzejku, opcjonalnie przy Perfect Pussy.

8. Dobre biforki

Bo my bardzo lubimy biforki, a w tym roku organizatorzy o nie wyjątkowo dobrze zadbali. Dzień przed startem imprezy w katowickich klubach i kościele zobaczycie m.in.: polskiego klasyka muzyki elektroakustycznej Eugeniusza Rudnika, rewelację tego sezonu Amen Dunes i amerykańskich psychomistrzów z Dirty Beaches.

9. Zieleń

Katowice reklamują się jako miasto ogrodów – my żadnego porządnego do tej pory nie widzieliśmy, ale teren dookoła Trzech Stawów wciąż nas zachwyca. W słoneczne dni można poleżeć na trawie i pobawić się w awionetkowy planespotting, a wieczorami poza szumem w głowie i głośnikach warto czasem posłuchać drzew dookoła Sceny Leśnej. Będą wszyscy! My też, jak co roku. [mk]


LIPIEC/SIERPIEŃ 2014

FESTIWAL

31.07-02.08

FESTIWAL

FESTIWAL

01-03.08

14-17.08

Manu Chao

PRZYSTANEK WOODSTOCK KOSTRZYN NAD ODRĄ

MEETING OF STYLES LUBLIN

wstęp darmowy

Błotstock

Miejski przewodnik

To już 20. edycja Przystanku Woodstock. Z tego względu Jurek Owsiak i ekipa WOŚP zadbali, by w Kostrzynie nad Odrą zagrali naprawdę wyjątkowi artyści. Koncerty na dużej scenie otworzy T.Love o nietypowej dla siebie wczesnej porze. Rodzimych artystów tego dnia reprezentować będzie też m.in. Budka Suflera, dla której ma to być jeden z ostatnich występów – panowie planują bowiem emeryturę. O mocne brzmienie zadbają zagraniczne gwiazdy z Hatebreed, Skid Row i Volbeat na czele. Podczas kolejnych dni będziemy jeszcze świadkami występów metalowców z Accept i Acid Drinkers, Manu Chao, Skindread, Comy, Lao Che, Ky-Kali Marley, Jelonka czy Kapeli ze Wsi Warszawa. W planie także spotkania z m.in. Marią Czubaszek, Bogusławem Lindą czy Magdaleną Środą w Akademii Sztuk Przepięknych. No i najważniejszy punkt programu – bajoro do błotnych kąpieli. A to wszystko jak zwykle za darmo. [matad]

Polskie ulice zalał estetyczny street-art tworzony pod dyktando komercji. Tymczasem prawdziwe korzenie ulicznej sztuki dla większości pozostają zagadką. Niewiele jest imprez, które street-art stawiają na pierwszym miejscu i z otwartymi ramionami witają niepożądanych obserwatorów. Meeting of Styles to międzynarodowa inicjatywa, która zaczęła się w 1997, gdy w Wiesbaden zorganizowano Wall Street Meeting. Z każdą kolejną edycją poszerza ona zasięg działania i nabiera kolorów, które na ściany, mury i środki transportu nanoszą writerzy z całego świata. Sztuka ulicy jest zazwyczaj najlepszym przewodnikiem. Warto więc być czujnym i tylko gryczaka należy się wystrzegać, bo niewiele regionalnych specjałów jest tak niesmacznych jak ta sprasowana kula z kaszy. [fika]

Meta Dia

OSTRÓDA REGGAE FESTIVAL OSTRÓDA

80-180 zł

Bracia i siostry Wywodząca się z Jamajki kultura jak rzadko która dba o swoje korzenie, co widać podczas ostródzkiego festiwalu. Reggae Fest może się pochwalić imponującym soundsystemem, który przez lata był pieczołowicie kompletowany przez organizatorów. Jeśli jednak atmosfera i dźwięk to za mało, do wizyty w Ostródzie powinna was przekonać obecność Trojan Sound System. Brytyjska ekipa, od 2004 r. reprezentująca najważniejszą wytwórnię w dziejach reggae, ska, dubu czy dancehallu, nie tyle gra

K31

imprezy, ile odprawia mistyczne rytuały i edukuje kolejne pokolenia bujających się do rytmu słuchaczy. Warto też odwiedzić Uniwersytet Reggae, który zawsze gości na ostródzkim festiwalu. Oprócz pokazów filmów i prelekcji na tegorocznej edycji odbędzie się wykład biografa Lee „Scratcha” Perry’ego i Jimmy’ego Cliffa – Davida Katza. Opowieści o dubowej rewolucji wysłuchać powinni nie tylko fani dźwiękowej jamajszczyzny, ale właściwie wszyscy wielbiciele współczesnych gatunków klubowych. [fika]


FESTIWALE

FESTIWAL

21-24.08 TAURON NOWA MUZYKA KATOWICE Nowe Muzeum Śląskie

To nie jest festiwal bezpiecznych wyborów i utartych szlaków. I właśnie dlatego warto tu być. Od lat ufamy muzycznemu wyczuciu organizatorów Taurona, a w tym roku dodatkowo cieszy nas powrót festiwalu na tereny KWK Katowice – w tym otoczeniu muzyka zyskuje dodatkowy wymiar. Zobaczcie osiem powodów, dla których w sierpniowy weekend trzeba pojechać do Katowic.

1. KWK Katowice

ul. Jerzego Dudy-Gracza 50-190 zł Pink Freud

Blisko dwustuletnie mury i budynek kopalni węgla Katowice, w którym odbywa się Nowa Muzyka, odpowiadają za przynajmniej jedną trzecią klimatu festiwalu. Po chwilowej (w latach 2012-13) wyprowadzce spowodowanej remontem impreza wróciła na industrialne tereny. Doskonale zachowane wieże wyciągowe czy przepiękna wieża ciśnień to już symbol Nowej Muzyki. Ten najlepiej zachowany industrialny zabytek Śląska warto zobaczyć nie tylko ze względu na festiwal – wkrótce ma się stać główną siedzibą Nowego Muzeum Śląskiego.

2. Chet Faker

Kochają go dziewczęta, kochają go chłopcy. Podszyty zmysłową elektroniką soul, którym Australijczyk dwa lata temu zachwycił fanów muzyki niezależnej, trafił w swój czas. Jego debiutancka EP-ka „Thinking in Textures” zebrała kilka nagród w rodzimej Australii, a nagrany rok później z dziewczynami z Say Lou Lou singiel „Fool of Me” został okrzyknięty najlepszym nowym utworem roku na Pitchforku. Była to tylko przygrywka przed wydanym niedawno, gorąco przyjętym przez publiczność albumem „Built on Glass”. Spodziewajcie się pisków i latającej bielizny.

Kelis

3. Kelis

Mouse on Mars

Postawiliście już pewnie na niej krzyżyk. W końcu od czasów takich hitów jak „Milkshake” czy „Trick Me” minęło już 11 lat, a Kelis, pomimo ciągłej aktywności, powoli odchodzi w zapomnienie. Ale w zeszłym roku dzięki producentowi

Dave’owi Sitekowi dokonała zaskakującego transferu, podpisując umowę z Ninja Tune. Kultowa wytwórnia dwa miesiące temu wydała jej szósty album „Food”. Płyta okazała się rzeczywiście smakowita, a Kelis triumfalnie wraca do naszego menu – również festiwalowego.

Jan St. Werner i Andi Toma, już 20 lat temu wyprzedziła swoje czasy i nadal to robi. Duet jest w niezwykle wysokiej formie, a na żywo daje z siebie wszystko dzięki niespożytej energii perkusisty i wokalisty – Dodo NKishiego.

4. Neneh Cherry

Tradycja oddawania jednej ze scen ciekawym wytwórniom zostanie podtrzymana w naprawdę wielkim stylu. Dekadę istnienia będzie na niej świętować Hyperdub. Oficyna pod wodzą Steve’a Goodmana (który jako Kode9 swoim występem uświetni ten jubileusz) wciąż rozdaje karty we współczesnej elektronice – wydawała chociażby płyty Buriala czy nieodżałowanego DJ-a Rashada. Na Nowej Muzyce do swojego szefa dołączą też Cooly G, Laurel Halo, Ikonika oraz Scratcha DVA.

Szwedka jest niedocenioną postacią współczesnej muzyki. Przewodziła kultowemu postpunkowemu Rip Rig + Panic i w naprawdę eleganckim stylu podbiła listy przebojów na przełomie lat 80. i 90. W ostatnich latach z powodzeniem eksperymentowała z jazzem i elektroniką. Panna Cherry właśnie wydała niezwykle udany, wyprodukowany przez Four Tet album „Blank Project”. Wiemy, że nie mamy co liczyć na „Buffalo Stance”, ale i tak się jaramy.

5. Pink Freud

Tak, jednym z najbardziej ekscytujących dla nas zespołów w tegorocznym line-upie jest polski projekt. Okazji do ustrzelenia Pink Freud w tym wydaniu nie było i najpewniej nie będzie zbyt wiele. Wojtek Mazolewski przymierzał się do przearanżowania kompozycji gigantów IDM-u od ponad dekady, a efektem jest olśniewająca hybryda jazzu i elektroniki. Nie przegapcie!

6. Mouse on Mars

Starą prawdą jest stwierdzenie, że polska publiczność lubi to, co dobrze zna. Dlatego cieszy nas powrót Niemców z Mouse on Mars. Muzyka, którą tworzą

7. Dziesięć lat Hyperdub

8. Warsztaty dla dzieci

Tego rodzaju atrakcje to ciągle chwalebny wyjątek wśród ambitnych imprez masowych dla dorosłych. Pierwsze warsztaty dla dzieci na Tauron Nowa Muzyka odbyły się cztery lata temu i od tamtej pory Junior Art Festiwal organizuje zajęcia dla wszystkich ruchliwych i żądnych przygód małych rączek i nóżek. Jeśli jesteś rodzicem, wpadnij z dzieciakiem do ogródka festiwalowego na Mariackiej, by stworzyć strój z odpadów z fabryki papieru i mozaikę inspirowaną karbonem. Możecie też rzeźbić i malować z dziećmi w Dolinie Trzech Stawów. [rar/croz]

FESTIWAL

16.08 SOLIDARITY OF ARTS GDAŃSK Scena Plenerowa Filharmonii Bałtyckiej

ul. Ołowianka 1 21.00 wstęp wolny

Esperanza Spalding

Nutka po nutce Organizowany przez Gdańsk festiwal w założeniu ma promować sztukę wysoką. I robi to z dużym powodzeniem. Jednym z głównych wydarzeń Solidarity of Arts jest plenerowy koncert „Esperanza+” organizowany przez Filharmonię Bałtycką.

OTWORZMIASTO.PL K32

W tym roku wystąpią na niej amerykańska basistka i wokalistka Esperanza Spalding i zaproszeni przez nią goście. Wśród nich będą m.in. ikona jazzu Herbie Hancock, legenda gitary basowej Marcus Miller czy perkusista Zohar Fresco. Oprócz koncertu w programie znajduje się m.in. odciśnięcie dłoni w alei gwiazd przez artystów czy wręczenie Neptunów – nagród prezydenta Gdańska. Morze wcale nie musi się promować goframi i leżakami. [oś]


LIPIEC/SIERPIEŃ 2014

KUP BILET NA WWW.STODOLA.PL

FESTIWAL

15-17.08

BILETY DOSTĘPNE: TICKET CLUB BATOREGO, UL. BATOREGO 10 (KASA KLUBU STODOŁA)

suzanne vega

23 lipca

vader

19 września

vesania / CALM HATCHERY Fjaak

LEŻAKI DĘBKI

www.festiwallezaki.pl

i Le Camion Bazar, a przecież to dopiero początek ogłoszeń festiwalu. Gdy wszyscy już mają trochę dość Open’era, Nowa Muzyka za bardzo się rozrosła, a Audioriver nie zachwyca line-upem, na plażach będzie czas na zabawę bez stresu. W słońcu, z piwem w dłoni i z uśmiechem na twarzy. [kp]

FESTIWAL

29-31.08

Extrawelt

NAGLE NAD MORZEM TRZEBIATÓW

bilety wyprzedane

Szumiąca domówka To dopiero druga polska odsłona Nagle nad Morzem, ale już można mówić o wielkim sukcesie. Niemiecki festiwal w zeszłym roku wyprzedał się na pniu i gościł nad Bałtykiem takich muzyków jak Dixon czy Detroit Swindle. Jednak oprócz fantastycznego line-upu Nagle może się pochwalić czymś wyjątkowym. Impreza nie

3, 4 października

behemoth

10 października

Mord’A’Stigmata / Merkabah / Tribulation

Electro morze Elektronika przejmuje z radością polskie morze. Skończyły się czasy, gdy imprezy w Dębkach stały pod znakiem dźwięków najnowszych hitów z Eski. Teraz najszersza plaża nad Bałtykiem przez 72 godziny będzie podrygiwać w rytm najlepszej elektroniki z całego świata. W ciągu tych trzech (za krótkich) dni usłyszymy ponad 100 artystów z Hiszpanii, Niemiec, USA i oczywiście z Polski. Już teraz wiemy, że za deckami staną Fjaak, Smoota

bracia figo fagot

ma bowiem sponsora, a artyści opłacani są wyłącznie przez ich fanów, którzy kupują bilety. Dlatego teren festiwalu będzie jednym z niewielu miejsc na plaży, które nie zostaną zarzucone setkami parasolów „prawdopodobnie najlepszego piwa na świecie”. Nagle nad Morzem to po prostu bardzo duża domówka, na której wszyscy goście składają się na nagłośnienie i mandaty. A przy okazji będziecie mieć okazję usłyszeć na żywo takich artystów jak Extrawelt, Fjaak czy Ø. [kp] K33

paula & karol

16 października

grubson / jamal

18 października

/ mama selita

renata przemyk

19 października

happysad

23 października

kult

7, 8 listopada

fink

14 listopada

the baseballs

17 listopada

julia marcell

19 listopada

coma

27, 28 listopada

t. love i goście

29 listopada

czesław śpiewa

30 listopada

gaba kulka

3 grudnia

luxtorpeda

6 grudnia

jelonek

11 grudnia

dżem

12, 13 grudnia

kamp!

19 grudnia


FESTIWALE

Festiwale wcale nie muszą być tylko muzyczne. Może i o takich jest najgłośniej, bo grają głośno, ale nie dajmy się zwariować. Lato jest zbyt długie, żeby ograniczać się do sceny. Zobaczcie nasz alternatywny przewodnik po festiwalach, na których nikt wam do ucha nie zaśpiewa i nie zasłoni widoku telefonem. Rowerowe, komiksowe i filmowe. Festiwalowe lato czas zacząć!

FESTIWAL

27.06-14.09

FESTIWAL

30.06-11.07

FESTIWAL

do 31.08 Swindle

ZIELONY JAZDÓW

MONUMENTAL ART

HEINEKEN CITY NIGHTS

WARSZAWA

GDAŃSK

WARSZAWA Cud nad Wisłą, Bulwar Flotylli Wiślanej

Ekologia, ekonomia, relaks

Zamaluj mi świat

Daj mi tę noc

W tym roku po raz kolejny teren wokół Centrum Sztuki Współczesnej obudzi się na lato. Wszystko za sprawą plenerowego festiwalu Zielony Jazdów, podczas którego odbywać się będą wydarzenia muzyczne, warsztaty i dyskusje. Tegoroczna edycja została zorganizowana pod hasłem „Zielony Jazdów. Zielony Rynek” i jest poświęcona związkom ekologii z ekonomią. W ramach spotkań zostaną poruszone takie kwestie jak ekonomia społeczna i ekologiczna, alternatywne waluty czy utopie ekonomiczne. W planach są również liczne warsztaty, m.in. rowerowe czy stolarskie (będzie można sobie zrobić półkę lub stolik), a także zajęcia dla dzieci. Z kolei w niedziele możecie dołączyć do plenerowych zajęć jogi i pilatesu, a w piątkowe i sobotnie wieczory czekają was sety didżejskie, koncerty oraz pokazy kina plenerowego „Low Budget”. Niby lato w mieście, a tyle wrażeń.

Gdańska Zaspa się zarumieni. A to za sprawą Festiwalu Malarstwa Monumentalnego Monumental Art, który co roku zaprasza artystów z całego świata do wykonania murali. Ich zadanie polega na zinterpretowaniu hasła festiwalu, które w tym roku brzmi: „Droga jest szczęściem”, i przełożenie go na język obrazu. Tym razem gdańską Zaspą zajmą się artyści z Polski, Hiszpanii, Japonii, Argentyny i Włoch. Style będą różne, ale kolorów na pewno nie zabraknie. Twórców będzie można podglądać w akcji albo od razu przyjść na wernisaż. Przy okazji zobaczycie murale, które powstały podczas poprzednich edycji. Gdańsk może pochwalić się naprawdę międzynarodową kolekcją, na którą składa się aż 49 zamalowanych przestrzeni. Sztuka ulicy w najwyższej formie. Bez zamalowywania i przerabiania.

Heineken wspólnie z warszawskim klubem Cud nad Wisłą zaprasza na wyjątkową serię klimatycznych koncertów – City Nights. Tego lata, w każdy sobotni wieczór, zagrają tam artyści z największych światowych metropolii. Usłyszymy najciekawsze nurty muzyczne, od electro, przez soul i jazz, aż po hip-hop, r'n'b i funk. Wstęp na koncerty jest darmowy. Wśród lipcowych gwiazd znajdą się m.in. Swindle – pochodzący z Londynu producent łączący jazz i funk z basową muzyką klubową, didżej i turntablista Falcon, tajemniczy Tippy Turtle czy znani z U Know Me Records Buszkers&Groh. Będzie więc bardzo różnorodnie. Heineken jest sponsorem wielu światowych festiwali, a City Nights ma być przeglądem najciekawszych gwiazd, które na nich występują. Nie trzeba jechać na drugi koniec świata, wystarczy wyjść z domu, żeby zobaczyć, co w muzyce szumi.

ZOBACZ CO JESZCZE DZIEJE SIĘ W TWOIM MIEŚCIE

K34


LIPIEC/SIERPIEŃ 2014

FESTIWAL

24-28.07

FESTIWAL

08-10.08

FESTIWAL

08-14.08

kadr z filmu „Tosty po meksykańsku”

CARNAVAL SZTUK-MISTRZÓW

LIGATURA

TRANSATLANTYK

LUBLIN

POZNAŃ

POZNAŃ

Zróbmy cyrk!

Komiksowe love

Kino łóżkowe

Kuglarze, klowni i akrobaci. Wszyscy zjadą się w lipcu do Lublina, żeby się popisywać, przeskakiwać przez ogień, żonglować, czarować i robić wszystkie inne rzeczy, które na co dzień wydają się niemożliwe. Lubelski Carnaval to wyjątkowa okazja do obejrzenia w przestrzeni miejskiej niesamowitych artystów. W programie festiwalu znajdą się premierowe produkcje, w tym m.in. „Małpa też człowiek” (na motywach XIX-wiecznej sztuki owianej romantyczną legendą), spektakl akrobatyczno-taneczny „Prometeusz” oraz Szafa Show. Nie zabraknie też stałych punktów programu, takich jak Wielka Parada Kuglarska, która opanuje ulice miasta, oraz mrożące krew w żyłach popisy mistrzów slackline – spacery i akrobacje na linach rozwieszonych na wysokości – w ramach Urban Highline Festivalu. Oczy trzeba będzie mieć dookoła głowy.

Komiks różni się od książki tylko tym, że ma więcej obrazków. Może to brzmi głupio, ale czas zrozumieć, że komiksy to nie tylko zabawne rysunki opowiadające o przygodach urwisów, ale pełnoprawne dzieła sztuki. Międzynarodowy Festiwal Kultury Komiksowej Ligatura jest świetnym przykładem tego, czym może być komiks. Przez dwa dni w Poznaniu wszystko będzie kręciło się wokół „książek z obrazkami”. W programie oprócz targów są też wystawy poświęcone komiksom o tematyce społecznej i feministycznej, wykłady mistrzowskie i przegląd filmów animowanych i dokumentalnych opowiadających o kulturze komiksowej. Dla nas najciekawszym wydarzeniem będzie niewątpliwie coroczny Literacki Pitching, na którym autorzy komiksów w pięć minut będą musieli sprzedać pomysł na swój album. Najciekawsze prace będą opublikowane. Obrazkami można więcej!

Po filmowym maratonie na Nowych Horyzontach najlepiej siłą rozpędu dotrzeć do Poznania. Transatlantyk to filmowa arka, na której schronienie znalazły produkcje z całego świata – niszowe, oryginalne, często bez szans na dystrybucję. Głównym punktem wydarzenia jest jednak konkurs dla twórców muzyki filmowej. A co dla tych, którzy niekoniecznie są melomanami? Selekcja tytułów z Sundance, nagrodzone Oscarami dokumenty, przeglądy kina kulinarnego, sportowego i... łóżkowego, filmy ekologiczne i społeczno-polityczne w sekcji Konfrontacje. W obszernej Panoramie m.in. nagrodzony Złotym Lwem w Wenecji włoski dokument „Rzymska aureola” o ludziach żyjących przy obwodnicy wokół stolicy Włoch, młodzieżowe „Tosty po meksykańsku” czy węgierski „Duży zeszyt” – jedna z najbardziej zapadających w pamięci wizji II wojny światowej. Nie omińcie tego kursu.

K35




AKTIVIST

MOJE MIASTO

WARSZAWA

SAM ZE SOBĄ

ulubione biegowe miejscówki Timofa

Nocne biegaczy rozmowy

Mieszkam w Ursusie i w tych okolicach najczęściej biegam. Trasę do Pruszkowa i z powrotem (w sumie dziesięć kilometrów) robię, kiedy chcę po prostu pobiegać. Po samym Ursusie biegam bardziej zadaniowo, np. ćwiczę podbiegi na wiadukcie na Lazurowej. Inne lokalizacje sprawdzam podczas spotkań z Night Runners. Zaczynamy na rogu Morskiej i Elekcyjnej, biegniemy przez parki Moczydło i Sowińskiego. Czasem wcześniej atakujemy górkę na Moczydle, żeby poćwiczyć podbiegi. Druga trasa to Stadion Narodowy, gdzie spotykamy się we wtorki o 21. Zwykle zaliczamy dwa kółka wokół stadionu, czasem administracja wpuszcza nas na koronę. Biegać z Night Runners może każdy. To świetna okazja, żeby pogadać z ludźmi podczas treningu. Na początku to może dziwić, ale każdy w końcu znajdzie swoje „tempo konwersacyjne”, tak by móc rozmawiać i biec jednocześnie. Biegam bez wspomagaczy typu muzyka. Przeszkadzają mi. Wolę być sam ze sobą, pomyśleć o różnych sprawach. Słuchawki mnie izolują, a ja lubię wiedzieć, co się dzieje wokół mnie.

park Moczydło

Bez ścigania

Dwa lata temu byłem grubasem ważącym 120 kilo. Podczas gry w koszykówkę zobaczyłem 17-latka, który pakuje piłki do kosza. Pomyślałem, że też chcę znowu móc tak zrobić. Uznałem bieganie za najprostszą metodę odchudzającą. Jednego dnia po prostu wyszedłem i zacząłem biegać, bez przygotowania, czytania poradników i rozmów z trenerem. Za pierwszym razem przebiegłem półtora kilometra w 20 minut. Ale wkręciłem się. Po 13 miesiącach od pierwszego biegu zaliczyłem maraton w trzy godziny 19 minut i 43 sekundy. Na razie nie udało mi się pobić tego wyniku. Biegam wyłącznie dla siebie, nie porównuję czasów, nie ścigam się z innymi.

PAWEŁ TIMOF TIMOFIEJUK

Ultra Trail du Mont Blanc

Przez pierwsze dziewięć miesięcy biegałem tylko po to, żeby schudnąć. Potem zacząłem startować w zawodach, pierwszy był bieg „Łosia” w Kampinosie. Zacząłem trenować bardziej świadomie. Przeczytałem klasykę: „Jedz i biegaj” Scotta Jureka, „Ultramaratończyka” Deana Karnazesa i „Urodzonych biegaczy” Christophera McDougalla. Postanowiłem sprawdzić się na dłuższych dystansach i w innych warunkach. Wystartowałem w biegu GEZnO (Górskie Ekstremalne Zawody na Orientację). Przez weekend przebiegliśmy ponad 70 kilometrów, po osiem godzin każdego dnia. Zasadniczą różnicą między bieganiem po ulicy, nawet w zawodach, a ultrabiegami jest to, że w terenie nie da się utrzymać tempa. Czasem podbiegi są tak strome, że nawet najlepsi muszą iść. Przede wszystkim trzeba jednak umieć spędzać czas z samym sobą, radzić sobie w pojedynkę. Takie biegi trwają często cały dzień lub dłużej. Najbliższy biegacz może być kilkaset metrów od ciebie. Zostajesz sam. Mój najważniejszy cel to Ultra Trail du Mont Blanc – prestiżowy bieg w Alpach na wysokości 9500 m nad poziomem morza. Trwa ponad dobę, a do przebiegnięcia jest blisko 170 km. Chętnych jest jednak tak dużo, że nie dość, że trzeba zbierać punkty w mniejszych biegach, to jeszcze z tej grupy losuje się chętnych!

wydawca komiksów, właściciel wydawnictwa Timof i Cisi Wspólnicy. Prezes Polskiego Stowarzyszenia Komiksowego. Biega od dwóch lat.

OTWORZMIASTO.PL A36

Foto: Marcel Mierzicki

Łoś i Mont Blanc


NOWY OLYMPUS E-M10 W EKSKLUZYWNEJ, LIMITOWANEJ EDYCJI Fotografowanie aparatem o parametrach klasy premium jeszcze nigdy nie było tak łatwe! Nowy Olympus E-M10 to supersmukły, pięknie zaprojektowany, lekki i najbardziej wydajny w swojej klasie aparat systemowy, wyposażony w zaawansowane technologie: duży wizjer elektroniczny niezwykle wydajną 3-osiową stabilizację obrazu szybki autofokus wbudowaną lampę błyskową

Materiał promocyjny

moduł WiFi

A37

E-M10 przewyższa lustrzanki cyfrowe zarówno pod względem gabarytów, jak i doskonałej jakości obrazu. Dzięki niezwykłej ergonomii oraz precyzyjnemu wykonaniu użytkowanie E-M10 sprawia ogromną radość. Idąc za ciosem, gdy E-M10 zdobyło najważniejsze nagrody, Olympus postanowił wprowadzić na rynek wersję limitowaną, będącą idealną propozycją dla ludzi, którzy od aparatu oczekują niezwykłego wyglądu, nieograniczonych możliwości i doskonałych zdjęć. Limitowana edycja przenosi estetykę tego aparatu na zupełnie nowy poziom: starannie wykonany skórzany pasek, idealnie dobrane odcienie koloru zielonego, czarnego i pomarańczowego. Ekskluzywne wykończenie i dodatki sprawiają, że E-M10 nie tylko pozwala na robienie doskonałych zdjęć, lecz także daje prawdziwą radość z samego faktu posiadania tego aparatu.


AKTIVIST

DOBRZE SCHŁODZONE LATO

Jak lato, to prosecco. Najmodniejszy napój ostatnich lat odkrywa przed nami swoje tajemnice. Z włoskich winnic na polskie salony. Prosecco wnosi klasyczny styl i wyznacza nowe trendy. Mniej szampana, więcej prosecco!

Z ziemi włoskiej do Polski

Co to prosecco?

Prosecco – to słowo kojarzy się z weneckimi uliczkami, malowniczymi winnicami i elegancją w najlepszym stylu. Pite na całym świecie, stało się w ostatnich latach symbolem niezobowiązującej elegancji, z której słyną mieszkańcy Włoch. Najwyższą jakość prawdziwe włoskiego smaku oferuje np. CIN&CIN Prosecco. To nie tylko wyśmienite wino musujące, ale również kwintesencja stylu i absolutny hit tego lata. Nie bez powodu Włosi, gdy wznoszą kieliszki do toastu, mówią „cin cin!”. Ojczyzną prosecco jest włoski region Veneto, po polsku nazywany Wenecją Euganejską. Te położone na północnym wschodzie ziemie rozciągają się między Alpami, Dolomitami a Morzem Adriatyckim. Stolicą regionu jest Wenecja z jej przepychem i kulturowym bogactwem. Do tego wspaniałe zabytki, piękne, groźne Jezioro Garda i malownicze winne wzgórza Valpolicelli i okolic Treviso – a w nich prosecco!

Prosecco to lekkie, włoskie wino musujące o delikatnym owocowym smaku. Można w nim wyczuć gruszkę, jabłko, trochę cytrusów, czasami pojawiają się nuty kwiatowe. Najpopularniejszym rodzajem prosecco jest prosecco extra-dry. „Extra-dry” wbrew pozorom nie oznacza wina „bardzo wytrawnego”, wręcz przeciwnie – oznacza wino z cukrem. Prosecco jest zawsze białe, wytwarza się je ze szczepu Prosecco, zwanego również Glera (jeśli zobaczycie gdzieś wersję różową, jest to mieszanka Prosecco z czerwonym szczepem Raboso). Możecie też trafić na wersję „brut”, mocno wytrawną, z lekką goryczką.

M38


LIPIEC/SIERPIEŃ 2014

Bąbelki z natury

Małże i przyjaciele

Bąbelki w Prosecco są naturalne, co oznacza, że pochodzą z fermentacji samego wina. W odróżnieniu od szampana, cavy, franciacorty i innych win produkowanych metodą szampańską (zwaną też klasyczną albo tradycyjną) prosecco nie fermentuje w butelce, tylko w dużych zbiornikach – hermetycznie zamkniętych, żeby gaz się nie ulotnił. Do butelek przelewane jest pod ciśnieniem, tzw. metodą Charmata albo „metodą prosecco”. Technika ta jest znacznie tańsza, dzięki czemu prosecco kosztuje o połowę mniej od win wytwarzanych metodą szampańską.

Dzięki idealnemu połączeniu delikatnej słodyczy z kwiatowym aromatem prosecco wspaniale komponuje się z lekkimi daniami, przystawkami czy deserami. Laguna Wenecka to region ryb i owoców morza, wiosną ziemie te słyną ze szparagów i karczochów (te najlepsze pochodzą ponoć z weneckiej wyspy Sant Erasmo). Prosecco najlepiej smakuje lekko schłodzone, podane w temperaturze ok. 6°C. Można je też pić solo, jako aperitif albo z dodatkiem owocowych soków albo likierów. Jest lekkie, bardzo owocowe i odświeżające – idealne na upalne popołudnie wśród przyjaciół.

Musujące owoce

Lato w mieście i z prosecco

Prosecco z domieszką soku ze świeżych brzoskwiń, truskawek lub innych owoców – pycha! Trudno sobie wyobrazić lepszy (i prostszy!) wakacyjny drink. Tak właśnie prosecco piją Włosi: w klasycznych koktajlach Bellini (jedną obraną brzoskwinię blendujemy z 500 ml prosecco, np. CIN&CIN Prosecco), Puccini (z sokiem ze świeżych mandarynek i z plasterkiem limonki) albo Veneziana (60 ml prosecco, 40 ml aperolu, czyli gorzkawego likieru robionego na bazie pomarańczy i rabarbaru, 10 ml wody gazowanej, plasterek pomarańczy, kostki lodu).

Przed nami najcudowniejsze miesiące roku. Wykorzystajcie upalne letnie dni i gorące miejskie wieczory najlepiej, jak się da. Wyciśnijcie je do ostatniego bąbelka. Bąbelka prosecco. Dlaczego prosecco? Prosecco jest najtańszym, dobrym winem musującym. Jest lekkie, odświeżające, cudownie owocowe. Po prostu pyszne. A jeśli prosecco, to np. CIN&CIN Prosecco.

M39


AKTIVIST

MAGAZYN KUCHNIA

Food trucki

Warszawa

CAR CITY BURGER

Tę historię dobrze znacie. Dwóch przyjaciół ucieka z korporacji. Zakładają własny biznes i z partnerkami u boku realizują marzenia o wolności. Ciężko pracując – ale bez pracy nie ma burgerów. Car City Burger na co dzień stacjonuje na warszawskim placu Zawiszy, jeśli więc macie ochotę na ich Beconatora, Mariano Italiano (z pesto) albo Karadoquro (z ostrym, aromatycznym sosem chimichurri, ekipa Car City Burgera podała nam przepis do jego przygotowania – znajdziecie go poniżej), wpadajcie właśnie tam, albo śledźcie ich poczynania na Facebooku, bo jak na food truck przystało, zdarza im się krążyć po mieście.

Żadna praca nie hańbi Zwłaszcza taka, która polega na jedzeniu. Mimo że jedząc, zwykle wygląda się głupio. Szczególnie gdy je się burgera. A co dopiero cztery burgery... W czerwcu na naszej stronie głosować mogliście na najlepszego food trucka w stolicy. Wygrały burgery: w wersji nowej (świeżo otwarty Car City Burger), wegańskiej (Wege Wave Food Truck) i klasycznej (najstarszy chyba food truck w stolicy, prywatnie jeden z naszych ulubionych – Soul Food Burger). Głosowaliście wy, ale to my musieliśmy zjeść je wszystkie, żeby donieść wam tu o wynikach. Zjedliście kiedyś cztery burgery? To naprawdę bardzo ciężka praca. Podobnie zresztą jak tych burgerów przygotowywanie. Perspektywa dożywotniego wonienia smażonym mięsem niestraszna jest jednak kolejnym zbiegom z korporacji, którzy w pogoni za marzeniami wyruszają na miasto zmotoryzowanymi knajpkami. Dwa lata temu pisaliśmy w „Aktiviście” o nastaniu czasów żarcia na kółkach. Czasem żałujemy, że się wtedy nie ugryźliśmy w język. Żeby od tego nadmiaru nie rozbolały was teraz głowy i brzuchy, służymy małą pomocą. Przetestowaliśmy trzy wybrane przez internautów food tracki i oto, co nam ślina na język przyniosła.

Ekipa Car City Burger, zwycięzcy rankingu na najlepszy food truck w Warszawie.

SOS CHIMICHURRI

SKŁADNIKI: • dorodny pęczek natki pietruszki • 1 łyżka suszonego oregano • 3-4 ząbki czosnku • 100 ml oliwy z oliwek Extra Virgin • 1 łyżeczka soli • 2 łyżki octu winnego • czarny pieprz • płatki chilli (albo pieprz cayenne) Siekamy (najlepiej za pomocą robota kuchennego) natkę pietruszki i ząbki czosnku. Po ok. minucie siekania dodajemy oregano, ocet winny oraz oliwę i siekamy kolejną minutę (ważne: nie należy siekać składników na papkę – poszczególne składniki powinny być wyczuwalne). Rozdrobnione składniki przekładamy do miski, dodajemy pozostałe przyprawy i mieszamy. Sos przed podaniem należy odstawić na 30 minut, aby smaki i aromaty wszystkich składników się połączyły i przegryzły.

Zjedli, sfotografowali i opisali: Olga Wiechnik, Sylwia Kawalerowicz i Kacper Peresada A40

WEGE WAVE FOOD TRUCK

Dla tych, którzy nie lubią zwierząt w jedzeniu, alternatywą na podium jest Wege Wave. Food truck w ofercie ma burgera z cieciorki, z czerwonej fasolki, z grillowanym wędzonym serem i z krewetkami. Wszystko w wegańskich bułach i z bardzo smacznymi sosami. W zestawie cieciorkowym wyczuliśmy kolendrę, w tym z serem było coś tajemniczego, jakby... mydło? (Ale takie smaczne...)

SOUL FOOD BUS

Zapunktował prostotą, bo najlepszym sposobem na ocenienie hamburgera jest zjedzenie tego, który – zamiast rozpraszać dodatkami – wypełnia kubki smakowe aromatem świetnie przyrządzonego mięsa. Cheese Bacon był tym, czego potrzebowaliśmy. Podany w ciemnej bułce, średnio wysmażony kotlet był soczysty, bekon z serem uzupełniał jego smak idealnie, a ilość dodatków nie była za duża, więc jedzenie nie wypadło nam z kanapki. Soul Food jest najstarszym food truckiem w Warszawie, a to o czymś świadczy: tylko najlepsza jakość pozwoliła im przetrwać na tym cholernie ciężkim rynku.


LUTY 2014

A41


MASZAP

MUZYKA FILM KSIĄŻKA KOMIKS

MASZAP LIPIEC/SIERPIEŃ

„Boyhood” („Boyhoood”) reż. Richard Linklater

Było sobie życie

RZECZ

Pinezką po globie Wakacje. Czas ruszać w świat. Choćby tylko palcem po mapie i pinezką po globusie. Zaprojektowany przez niejaką Chiaki Kawakami korkowy globus (do kupienia na www.suck.uk.com) może wam służyć albo jako dziennik podróży (zaznaczcie na nim wszystkie miejsca, w których już byliście), albo narzędzie do planowania przyszłych wojaży – przyszpilcie sobie miejsca, które chcecie odwiedzić. Może pomoże. [wiech]

FILM

„Boyhood” to opus magnum Richarda Linklatera, realizowany przez blisko 12 lat unikalny filmowy projekt śledzący losy dorastającego chłopca i jego rodziny. Efekt tej niezwykłej podróży jest zjawiskowy, a prawda ekranowego doświadczenia – przejmująca. Można z pełnym przekonaniem powiedzieć: czegoś takiego jeszcze nie było. Linklater to twórca, który bardzo mocno wiąże się ze swoimi bohaterami. Np. Julie Delpy i Ethan Hawke towarzyszą mu od blisko 20 lat – dokładnie od 1995 r., kiedy to światło dzienne ujrzało „Przed wschodem słońca”, pierwsza z jak dotąd trzech części opowieści o losach Jessego i Celine. Nie dziwi więc fakt, że tak bliskiego mu Hawke’a Linklater zaprosił do współpracy przy „Boyhood”, projekcie, który od uczestników wymagał wierności i stałości w uczuciach. Film był kręcony etapami, a występujący w nim aktorzy dorastają i starzeją się na oczach widza. Profesjonalistom (oprócz Hawke’a Patricia Arquette) towarzyszą naturszczycy – wśród nich zachwycający Ellar Coltrane w roli Masona, głównego bohatera. Aż trudno uwierzyć, jak doskonale chłopak udźwignął ciężar tego eksperymentu, mimo że na plan wchodził jako siedmiolatek z zerowym doświadczeniem. Choć „Boyhood” jest de facto poskładane z epizodów, to zachwyca spójnością i prostotą – w końcu co może być bardziej zwyczajnego niż perypetie dorastającego chłopaka czy wzloty i upadki jego mamy i taty. Jednocześnie reżyser niezwykle umiejętnie wyłuskuje z niepozornej codzienności momenty prawdziwych życiowych przełomów, w których wrażliwy widz przejrzy się jak w lustrze. Pięknie podkreślają to dialogi, jak zwykle u Linklatera robią wrażenie spontanicznych, ale w rzeczywistości są precyzyjnie zaplanowane i niesamowicie trafne. To, co najmocniej scala tę narrację, to akceptacja dla życia takiego, jakim jest – z całą jego nieprzewidywalnością, prozaicznością, brakiem doskonałości. Piękne świadectwo dojrzałości. [Anna Tatarska] obsada: Ethan Hawke, Patricia Arquette, Ellar Coltrane USA 2014, 166 min UIP, 29 sierpnia

M42


LIPIEC/SIERPIEŃ 2014

MUZYKA

MUZYKA

Jack White „Lazaretto” Sonic Distribution

Bohater z gitarą „Lazaretto” już od pierwszych dźwięków przenosi nas w świat dobrze znany z solowego debiutu White’a – „Blunderbuss”. To eklektyczna i niepodrabialna mieszanka rocka, soulu, country folku, bluesa czy nawet funku, której słucha się ze szczęką na ziemi i z nieustannym podziwem dla muzycznej wyobraźni i erudycji naszego bohatera. Kompozycje powstawały przez półtora roku, a inspiracją do ich nagrania były zapiski, które artysta poczynił w wieku lat 19 i które przeleżały cały ten okres na strychu. „Lazaretto” trwa niespełna 40 minut i nie pozwala na chwilę nudy. Słuchając opętańczego śpiewu na tle masywnych, zeppelinowskich wręcz riffów, trudno oprzeć się wrażeniu, że gdyby Jimmy Page za wszelką cenę chciał wyruszyć w trasę pod szyldem Led Zeppelin, spokojnie mógłby to zrobić z White’em za mikrofonem. Po raz kolejny pozostaje tylko pogratulować muzykowi, który stał się czołowym obrońcą prawdziwej gitarowej muzyki. Już zacieram ręce na myśl o gdyńskim koncercie. [Mateusz Adamski]

KSIĄŻKA

Röyksopp & Robyn „Do It Again” Cooking Vinyl

Popiół i lód Na Północy trzeba trzymać się razem. Bo cieplej i pomysły fajne przychodzą do głowy. Panowie z norweskiego Röyksopp chętnie współpracują ze skandynawskimi wokalistami, gdyż sami mają pod tym względem niewielkie pole do popisu, a śpiewanie przez vocoder, jak każda moda, potrafi się znudzić. Był więc nerdowski ulubieniec dziewczyn Erlend Øye, romantyczna wokalistka Bel Canto – Anneli Drecker czy niesamowita Karin Dreijer z The Knife. Wbrew stereotypowym animozjom Norwegowie zaprosili też do kooperacji Robyn ze Szwecji. Artystka zaśpiewała z nimi pięć lat temu w przebojowym „The Girl and the Robot” i odwdzięczyła im się zaproszeniem do udziału w nagraniach solowego „Body Talk”. Na początku zeszłego roku, po zakończeniu trasy promującej płytę, wyprawiła się do Bergen (skąd pochodzą Röyksopp), by znów przygotować z duetem wspólny materiał. „Chciałam poczuć się jak w zespole” – powie później, podkreślając, że wszystkie kompozycje, od

pierwszych do ostatnich dźwięków, cała trójka napisała wspólnie. Wydaje się jednak, że znaleźć linię demarkacyjną nie jest wcale tak trudno – w bardziej piosenkowych momentach wyraźnie czuć songwriting Robyn, a w tych hipnotyzujących, monumentalnych łatwiej rozpoznać watermark Norwegów. Wikingowie trzymają się swoich brzmień – to długa skandynawska noc, chłód elektroniki ogrzewany melancholią i… ejtisowym, pościelowym saksofonem. Na uwagę zasługuje konstrukcja minialbumu – długie, przestrzenne kompozycje wypełniają skraje płyty i otaczają megahiciorskie nagranie tytułowe, które wybrzmiewa dokładnie w połowie zestawienia. Thor grozi mi młotem, żebym nie dawał mniej niż 4A!, bo nie trafię do Walhalli. [Rafał Rejowski]

„Londyn NW” Zadie Smith Znak

emigrantkę Leah, która cierpi przez społeczną presję posiadania dzieci, jej karaibską przyjaciółkę Keishe, która z całej siły próbuje zamienić się w białą, spełnioną zawodowo i rodzinnie kobietę, oraz dwóch mężczyzn: Felixa uciekającego przed życiem na marginesie i Nathana, który świadomie na ten margines się stoczył. Perspektywy są więc szerokie. Miejsca ujednolicone. Inaczej jednak ogląda się brudne ulice oczami karaibskiej prawniczki, która w biegu odwiedza swoje rodzinne strony, a inaczej przez pryzmat doświadczeń mieszkającego na ulicy narkomana. Smith zmienia perspektywy, nie tylko żonglując bohaterami, ale też uciekając się do zabiegów formalnych. We fragmentach książki pojawia się kursywa sygnalizująca głos wewnętrzny, w innych słowa układają się w kształty, a opisy przypominają wskazówki na stronach z mapami. Tak, najnowszej książki Smith nie czyta się łatwo. Bycie czarną dziewczyną z biednego domu w środowisku brytyjskich, napuszonych prawników też nie jest łatwe, ale jednak możliwe. Jak widać, nie musi być łatwo, żeby było dobrze. [Olga Święcicka]

Trudna (t)rasa Drażni od pierwszej strony. Szarpana narracja, zmieniająca się czcionka, chaos. Emocje mieszają się z faktami w sposób niejasny. Wręcz odrzucający. Najnowsza książka brytyjskiej gwiazdy literatury cuchnie jak londyńskie przedmieścia. Jest brudna, zabałaganiona i pomieszana. Potrzeba odwagi i determinacji, żeby wchodzić w nią głębiej, bo w przeciwieństwie do debiutanckich „Białych zębów” nie jest lekturą łatwą. Niełatwe są też opisywane przez Smith dzielnice. Tytułowe „NW” odnosi się do północno-zachodniej części Londynu, zapomnianej przez świat i zamieszkałej w dużym stopniu przez imigrantów. Dzielnica, w której dorastała również autorka książki, jest skupiskiem wszystkich postkolonialnych problemów. Religijnych i rasowych. Problemy te nie są również obce czterem bohaterom, których losy przypadkowo splatają się w powieści. Mamy więc irlandzką M43


MASZAP

FILM

Jett Live Koncert Renate Jettt 4 lipca 2014 Madalińskiego 10/16

Nie ma ziewania Wystawa młodych artystów 10-31 lipca 2014 Madalińskiego 10/16

Plac Budowy Food trucki, kino plenerowe, warsztaty Codziennie Madalińskiego 10/16

Teatr na Open’er Festival

Frank („Frank”) reż. Lenny Abrahamson

Głowa do grania Wielki łeb z papier-mâché na głowie wokalisty, piosenki o węgorzach i nazwa zespołu nie do zapamiętania – to nie wróży świetlanej kariery. Podobnie jak długa lista zaburzeń osobowości i pewna nerwowość, przez które po koncertach sprzęt trafia na śmietnik, a artyści lądują w szpitalu psychiatrycznym. Na drodze Franka i jego bandu Soronprfbs stanie jednak Jon – niepozorny rudzielec, który męcząc enter w korporacji, snuje marzenia o muzycznej sławie. Choć z trudem kleci na keyboardzie pioseneczki, które zatrzymywałyby windę między piętrami, to wie, co to Twitter i YouTube. Dzięki tej niebywałej internetowej biegłości zespół zostanie zaproszony na festiwal SXSW w Austin. Lenny Abrahamson tym razem odmalowuje ironiczny portret środowiska muzycznego, inspirowany życiorysem zmarłego w 2010 r. komika Franka Sidebottoma. Irlandzki reżyser jest specjalistą od czułych historyjek o wykolejeńcach zepchniętych na boczny tor życia, dlatego we „Franku” przygląda się

MUZYKA

Nowy Teatr kuratorem programu teatralnego 2-5 lipca 2014 Gdynia – Lotnisko Kosakowo

Nowy Teatr Madalińskiego 10/16 22 379 33 33

www.nowyteatr.org Patroni

Partnerzy

facebook.com/NowyTeatr bow@nowyteatr.org ebilet.pl bilety24.pl

Diamond Version „CI” Mute

Przypał Fanom laptopowych eksperymentów nie trzeba przedstawiać tego duetu. Alva Noto i Byetone – bo o nich tu M44

głównie tym, którym nie po drodze do hal koncertowych. Dętą alternatywę konfrontuje z marketingową kalkulacją, wysokie aspiracje gubi w pustych portfelach, a cierpiącym na deficyt talentu każe z zazdrością zerkać na tych, którzy sztywnieją od ambicji. Wszystkich jednak traktuje z sympatią, bardziej niż zwykle zabarwiając swoją opowieść slapstickowym, lekko konsternującym humorem. Aktorzy na ekranie przyjemnie szarżują. Fassbender, ostatnio głównie gnębiący siebie lub innych, odkrywa swój komediowy potencjał, choć fanki będą musiały się zadowolić jedynie widokiem jego bicepsa. Z kolei dawno niewidziana Maggie Gyllenhaal jest nie do zastąpienia jako posępna wirtuozka thereminu i kuchennych noży. „Frank” – i bohater, i film – jest osobliwy. Wielbicielom obyczajowych komedii może nie przypaść do gustu, uznanie znajdzie zaś u tych, którzy cenią dziwactwa spod znaku Qeuntina Dupieuxa. [Mariusz Mikliński]

obsada: Domhnall Gleeson, Michael Fassbender, Maggie Gyllenhaal Irlandia/Wielka Brytania 2014, 95 min Gutek Film, 11 lipca

mowa – po serii minialbumów zdecydowali się nagrać debiutancki longplay. O ile wcześniejsze EP-ki Diamond Version – pod tym szyldem panowie współpracują – mogły zdobyć uznanie wśród niedobitków założonej przez nich wytwórni Raster-Noton, o tyle najnowszy krążek superduetu zza Odry wystawi na ciężką próbę nawet najwytrwalszych fanów ich twórczości (pierwszym sygnałem, że dzieje się z nimi coś złego, była informacja, że ruszają we wspólną trasę z łysiejącymi Depeche Mode). Na „Corporate Identity” brakuje niemal wszystkiego, z czym dotychczas kojarzyli się założyciele dźwiękowo-graficznego überlabelu. Brak wyrazistego rytmu i nieudolna piosenkowa konstrukcja przywodzą na myśl odrzuty ze studia Trenta Reznora. Nie pomaga nawet gościnny występ wokalisty Pet Shop Boys, który niemiłosiernie smęci w singlowym „Were You There”. Poszerzenie pola działania i wyjście poza minimalistyczną, surową, acz perfekcyjną techno-formułę prowadzi Niemców na manowce. Z wielkiej chmury spadł niestety mały deszcz. Jedno z największych rozczarowań tego roku. [Wojciech Krasowski]


LIPIEC/SIERPIEŃ 2014

MUZYKA

MUZYKA

Kasabian „48:13” Sony Music

Kool Keith „Demolition Crash” Junkadelic Music

Rewolucji nie będzie

Klękaj!

Jeśli po wypuszczonym kilka tygodni temu singlu „Eez-Eh” spodziewaliście się po Kasabian tanecznej rewolucji, to będziecie zawiedzeni. Albo może odetchniecie z ulgą? Piąty album czwórki z Leicester zaskakuje w zasadzie wyłącznie minimalistyczną okładką. Jego muzyczna zawartość to wypadkowa poprzednich krążków. Gdy zespół debiutował doskonałym „Kasabian”, recenzenci byli zachwyceni wskrzeszeniem brzmień rodem z najlepszego okresu Primal Scream, a ubrana w paski i wąskie krawaty młodzież zdzierała na parkietach trampki do takich hitów jak „L.S.F” czy „Club Foot”. Konia z rzędem temu, kto przewidział, że z całego nurtu Nowej Rockowej Rewolucji to właśnie niepokorni Kasabian dekadę później będą należeć do najpopularniejszych brytyjskich zespołów. To dużo łatwiejszy i przyjemniejszy w odbiorze album niż chociażby poprzedni, „Velociraptor!”. Ponad 40 minut nieskrępowanej, hedonistycznej zabawy w niepodrabialnym stylu. [Mateusz Adamski]

Schizofrenik, abstrakcjonista, erudyta, szowinista, prowokator, geniusz. Raper, który w krążącym niedawno po sieci rankingu MCs o najbogatszym słownictwie zajął trzecie miejsce. Producent, który w głębokim poważaniu ma wszelkie trendy, normy i zasady. Jedyny nawijacz uprawniony do używania autotune’a, ulubiony tekściarz większości waszych hiphopowych faworytów. Czegokolwiek bym nie napisał o Kool Keithie – znanym też jako Dr. Octagon, Black Elvis czy Crazy Lou – będzie to prawdą, jeśli weźmiemy pod uwagę przynajmniej jedną z jego licznych płyt. A prawda w oczy kole. Ociekające krwią i spermą ekwilibrystyczne wersy założyciela Ultramagnetic MCs zapewniły mu status pioniera horrorcore’u i porncore’u (sic!), zaskarbiając mu dozgonną miłość tysięcy fanów na całym świecie. Zaliczam się do nich od dnia, w którym po raz pierwszy usłyszałem „Critical Beatdown” i zrozumiałem, że to nie Liam Howlett odpowiada za klasyczny refren „Smack

DVD

„Our Vinyl Weighs a Ton: This Is Stones Throw Records” reż. Jeff Broadway, USA 2013

Kto jest bez winy… „Jesteśmy ogromnie wdzięczni za to, że wspierasz nasze działania, recenzując w polskiej prasie wydawane przez nas płyty. Chętnie wysyłalibyśmy ci kopie promocyjne naszych kolejnych premier, ale niestety nie stać nas na opłacenie wysyłki za ocean”. Lata temu – w odpowiedzi na mojego maila ze skanami aktivistowych stron – napisał mi tak Eothen „Egon” Alapatt, główny logistyk kalifornijskiej wytwórni Stones Throw. Wytwórni, która w katalogu – obok związanych z nią na stałe artystów takich jak Madlib czy Dâm-Funk – ma dziś pierwsze krążki Aloe Blacca i Mayera Hawthorne’a, a także ostatnie albumy J Dilli i Snoop Dogga. Te kilka zdań podsumowuje podejście włodarzy jednego z najciekawszych i najbardziej konsekwentnych labeli na świecie. Te kilka lat, które minęły od tego czasu, równie wiele mówi o zmianach na rynku M45

My Bitch Up” The Prodigy. „Demolition Crash”, czyli nasty album w karierze nowojorczyka, nie jest żadnym zaskoczeniem. Upakowane po same ranty dwa krążki pełne są wyśpiewywanych modulowanym głosem zaproszeń do perwersyjnej gimnastyki, nurzającej się w syntezatorowym syropie, megalomańskiej obscenie i metaforach rodem z Joyce’a (gdyby ten zamiast w Dublinie urodził się na Bronksie, a jego charakter kształtował bardziej swag niż lęki). Keith bowiem cały czas jest cool, a jak ci się nie podoba prostota produkcji i wulgarność tekstów, które obrażają twoją dziewczynę, siostrę i matkę, to poluzuj majty. Są wakacje. [Filip Kalinowski]

fonograficznym, jak i o słuszności ich postawy. Oficyna założona w 1996 r. przez Peanut Butter Wolfa ufundowana była na szczerości, dbałości i subiektywnym – acz nieskrępowanym żadnymi gatunkowymi konwenansami – doborze artystów. Film Jeffa Broadwaya, który właśnie miał premierę na DVD, dokumentuje ponad 15 lat istnienia wytwórni. Historia – obfitująca w dziesiątki ciekawostek i anegdot – opowiedziana jest ustami samych zaangażowanych, jak i ich znamienitych gości (m.in. Kanye West, Mike D czy Geoff Barrow). Chwile triumfu splatają się tu z osobistymi tragediami, a kręcone współcześnie wywiady montowane są z materiałami archiwalnymi. Laicy otrzymują skondensowany obraz dokonań Stones Throw, a psychofani wytwórni – materiał do dalszych poszukiwań. Kolejne pokolenia znajdą tu kwintesencję tego wszystkiego, czego w archiwach szukają dziś miłośnicy wczesnego katalogu Motown czy Stax. Charakterystyczne logo wytwórni dla przyszłych melomanów będzie bowiem takim samym znakiem jakości jak geometryczne M czy czarno-biała pstrykająca palcami ręka. [Filip Kalinowski]


MASZAP

FILM

KSIĄŻKA

Uciekinier z Nowego Jorku („Songs from the Forest”) reż. Michael Obert

„Nos4a2” Albartos Joe Hill

Pieśni z lasu

Nie umarł król, ale niech żyje król!

Życiorys Louisa Sarno jest spełnieniem marzeń Henry'ego Davida Thoreau, autora „Waldena”. W latach 80. muzykolog i etnograf, uwiedziony muzyką Pigmejów Bayaka, porzucił gwarne New Jersey na rzecz Afryki. Jako jeden z pierwszych przez kilkanaście lat rejestrował plemienne brzmienia, stworzył ogromny dźwiękowy katalog rytuałów, które powoli zaczynały zanikać. Sarno nie poprzestał na roli naukowca-obserwatora. Zamieszkał wśród Pigmejów, nauczył się ich języka, znalazł nawet żonę, choć najlepszym kandydatem nie był – nie umiał ani polować, ani wspinać się po drzewach. Niemiec Michael Obert w swoim dokumencie obserwuje go już jako pełnoprawnego członka afrykańskiej wspólnoty. Towarzyszy mu i jego synowi – niemówiącemu po angielsku kilkulatkowi – w pierwszej wspólnej podróży do porzuconej przed laty ojczyzny. Uwydatnia humorystyczne absurdy wynikające ze zderzenia kultur – chłopiec np. nie chce wracać do domu bez broni palnej – ale

nie tworzy oczywistej komedii pomyłek. „Uciekinier...” nie jest sentymentalną agitką nawołującą do powrotu na łono natury i zastąpienia dżinsów przepaską na biodra. Reżyserowi udało się też uniknąć prostej krytyki zachodniego, stechnicyzowanego świata z antysystemowych pozycji. Uwodzący obrazami natury i intensywnymi dźwiękami dokument to przede wszystkim portret człowieka, którego pragnienia sytuują się na przeciwległym biegunie wobec tego, czego współczesny świat oczekuje od ludzi. Portret wnikliwy, zachowujący uczciwy dystans, ale po seansie kilka pytań pozostaje bez odpowiedzi: jak np. w środku dżungli chłopak obejrzy kupione w Stanach DVD z „Matrixem”? [Mariusz Mikliński] Niemcy/USA/Republika Środkowoafrykańska 2013, 98 min Against Gravity, 4 lipca

„Lawa” Wilhelm Sasnal Anton Kern Gallery, Fundacja Galerii Foksal

Nasz związek jak lawa…

KOMIKS

„Życie codzienne w Polsce w latach 1999-2001” Wilhelma Sasnala to jeden z najtrudniej dostępnych polskich komiksów. Artysta wielokrotnie nie zgadzał się na wznowienie, traktując pierwsze wydanie jako jednorazowy projekt artystyczny. Tymczasem reedycja sprzedałaby się przecież na pniu. W końcu to Sasnal, najdroższy polski współczesny malarz, którego prace są w zbiorach londyńskiej Tate Modern czy paryskim Beaubourgu. Zamiast odgrzewać stare projekty po ponad dekadzie artysta stworzył nowy komiks. Jego wystawie „Lava” w Anton Kern Gallery w Nowym Jorku towarzyszyło wydanie albumu, który ukazał się w polskiej i angielskiej wersji językowej. „Lawa” jest podobna do „Życia…”, a zarazem zupełnie od niego odmienna. Choć akcja zoM46

Nie wiem, jak to się stało, ale w rodzinie Stephena Kinga pojawił się ktoś, kto może być lepszym pisarzem od niego. Joe Hill ma już na koncie kilka dobrych książek: historie są ciekawe, bohaterów da się lubić. Problem miał tylko zawsze z zakończeniem – odkładając jego powieści na półkę, zawsze miałem uczucie niedosytu. Tym razem Joe dał radę. W „Nosferatu” śledzimy historię Vic, która ma dar przenoszenia się, gdziekolwiek chce. Ludzi obdarzonych różnymi ponadnaturalnymi zdolnościami jest w tym świecie więcej, choćby niejaki Charlie Manx, który wykorzystuje swoje umiejętności do wysysania dusz małych dzieci. Victoria ma powstrzymać Manxa i odkryć krainę, do której trafiają porwane przez Charliego maluchy. Na ponad 700 stronach Joe Hill przekonująco miesza groteskę, horror i thriller – „Nos4a2” to jedna z najlepszych powieści grozy ostatnich lat. To oczywiście literacki pop, ale co jest złego w hitach? [Kacper Peresada]

stała osadzona z dala od Polski – na Hawajach w zalanym przez lawę miasteczku – to znów skupia się historii młodej pary (tu przypadkowa znajomość), ich codzienności i drobiazgach wspólnego życia. Konstrukcja albumu jest bardzo przemyślana formalnie, a stylistyka – świetnie dobrana do fabuły. Sasnal rysuje całostronicowe kadry w komiksie o formacie notesu. To, co wydaje się błędem drukarskim, jest celowym zabiegiem, który podkreśla realizm opowieści. Kreska jest nieco szkicowa, ale dopracowana i precyzyjna. Na pustkowiu pokrytym lawą ludzie są zdani na siebie. Można ich tylko rysować. Można też pokazać, skąd przychodzi zagrożenie. Początkowo „Lawa” to komiks drogi, niespieszny, oszczędny fabularnie, skupiający się na relacjach i emocjach. Pod koniec jednak artysta robi woltę, przyspiesza, gmatwa i sięga po formułę kryminału z trupami. Polecam nie ze względu na nazwisko autora, ale dlatego że „Lawę” bardzo dobrze się czyta. Fabuła wciąga i zaskakuje, a finał stawia pytania i zmusza do szukania odpowiedzi. [Łukasz Chmielewski]


LIPIEC/SIERPIEŃ 2014

MUZYKA

Zamilska „Untune” Mik Musik

Zeitgeist „Słyszałeś to?! Laska brzmi jak to wszystko, czym się jaramy, ale jest z Polski” – mówią do siebie nad butelką regionalnego browaru berlińscy hipsterzy, podczas gdy bezlitosny, miarowy rytm wprawia w drżenie membrany ich słuchawek. I nie ma w tym nawet cienia przytyku, bo detroickie techno zawsze służyć miało za wehikuł do wyrywania się z okowów narodowości, płci i klasy społecznej. Medialna machina, rozpędzona po premierze pierwszego singla śląskiej producentki, myli się, pytając o to, czy Zamilska jest nadzieją polskiej elektroniki. Pytanie powinno brzmieć: czy jest ona nadzieją elektroniki jako takiej – globalnej, posługującej się tymi samymi narzędziami i egzystującej w ciągłym cyfrowym obiegu trendów, gatunków i stylów. Estetyka twardego, automatycznego, a zarazem hipnotyzującego technicznego grania, którą Natalia wybrała na swoim debiutanckim albumie, do niedawna była bardzo niszowa, ale ostatnio wyrwała się z getta undergroundu. Zamilska umie wytworzyć odpowiednie ci-

MUZYKA Jim-E Stack „Tell Me I Belong” Innovative Leisure

Stos wszystkiego W karierze Jima-E Stacka jest kilka kamieni milowych. Zaczęło się od miłości do jazzu, która przerodziła się

śnienie akustyczne, zmusić nogi do marszu i chwytliwym samplem wokalnym zjednać sobie mniej zindustrializowanych słuchaczy. Testu długogrającego krążka nie zdała jednak celująco. W pozbawionym narracji, jednorodnym brzmieniowo, kilkudziesięciominutowym locie pojedyncze numery tracą siłę rażenia, a klubowa rytmika – poza ciemnym, dusznym lokalem – nie chwyta za gardło tak mocno jak podczas imprezy. I tu chyba leży pies pogrzebany, bowiem ze względu na znajomości i wytwórnię, pod której szyldem wydała album, artystka trafiła do eksperymentalnego światka, a lepiej poczułaby się w tym tanecznym – rządzonym nie przez longplaye, ale single i występy live. Wszystko to jednak nie ma większego znaczenia, bo Zamilska nie ma kompleksów i ze swadą idzie po swoje – po piski i wrzaski ekstatycznego tłumu, ręce wznoszące się na zejściach z bitu i propsy od kolegów po fachu z najdalszych zakątków globu. [Filip Kalinowski]

w fascynację hiphopowymi producentami. Potem jego głowa wypełniła się dźwiękami wprost z Baltimore i grime’em z UK. Dzięki tym zajawkom po przeprowadzce do Nowego Jorku i poznaniu Shlohmo i chłopaków z Wedidit Crew Stacka natchnęło, że może przyszedł czas, aby nagrać własny album. „Tell Me I Belong” jest interesującą mieszanką gatunkową. Tracki, które z łatwością mogłyby zostać wydane przez Hotflush dwa lata temu, perkusyjne perełki nawiązujące do ghetto house’u i posamplowane połamańce przywodzące na myśl produkcje J Dilly. Stack wydaje się nieodrodnym dzieckiem Nowego Jorku – miesza fascynację klubowymi hitami z muzyką Reicha i Coltrane’a, z rytmiką Omara-S i melodyką Nosaj Thing. Dlatego jego album – choć może czegoś mu brakuje pod względem produkcyjnym – jest jedną z najlepszych płyt z okołohiphopową elektroniką, jakie słyszałem w tym roku. [Kacper Peresada] M47


MASZAP

MUZYKA

Body Count „Manslaughter” Sumerian Records

Wkurw Zdarte kolana, podbite oczy, połamane deskorolki. Pierwsza kaseta Body Count stanowiła – pospołu z używkami – paliwo napędzające tryby mojego małolackiego wkurwienia. Trashowe riffy, szarżująca perkusyjna stopa i teksty bardziej zaczepne niż usłyszane pod klubem „Co się patrzysz?”. Agresja buzująca w solowych nagraniach Ice’a-T dopiero za sprawą gitarzysty Erniego C zyskała pełną moc, która budziła większe przerażenie wśród przedstawicieli amerykańskiej klasy średniej niż jakikolwiek hiphopowy bit. Rapowa chuliganeria ramię w ramię z brutalnym metalem ruszyła nocą w miasto, by chwytać przechodniów za chabety i wrzaskiem wyrywać ich z mieszczańskiej stagnacji. Policjanci zaczęli drżeć ze strachu po wydaniu numeru „Cop Killer”, prezydent Bush senior publicznie potępił szkodliwość społeczną zespołu, a dzieciaki… ruszyły w pogo bez względu na swoje gatunkowe upodobania. Choć od tamtej pory kalifornijski skład przeszedł wiele, to nie osiągnął nic więcej.

KOMIKS

„Batman. Imperium Pingwina” sc. John Layman, rys. Jason Fabok, Andy Clarke Egmont

Szaleństwo jest ucieczką od zła Pingwin, jeden z głównych wrogów Batmana, jest bogaty i wpływowy, ale ludzie go nie podziwiają. Można to M48

Przedwczesna śmierć niektórych członków składu nie wpłynęła na zmianę brzmienia, a wiek i status materialny wokalisty nie zmiękczył jego podejścia do fachu. Po ośmiu latach od wydania słabiutkiego „Murder 4 Hire” ojcowie chrzestni wszelkich Limp Bizkitów i Linkin Parków postanowili raz jeszcze zewrzeć szyki. I choć Ice-T równie często jak na opresyjność systemu wkurwia się dziś na niedającą mu pograć na Xboksie żonę, to „Manslaughter” jest jednym z najlepszych albumów w dyskografii Body Count. Rynek muzyczny dostaje kopa w ryj, codzienność wyziera z kąśliwych anegdot, a muzyczne hołdy dla ginących na obczyźnie amerykańskich żołnierzy – nawet jeśli budzą we mnie ambiwalentne uczucia – nie wydają się zabiegiem marketingowym. Jad leje się z głośników, rapowany wokal oprawiony w gitarowy łomot pozwala zapomnieć o wszystkich epigonach, ja natomiast znowu wymachuję pięściami. Tym razem – na szczęście – tylko w domu. [Filip Kalinowski]

jednak zmienić: wystarczy dać pieniądze na cele charytatywne. Trzeba też rozwiązać problem Bruce’a Wayne’a, szanowanego filantropa... Plan byłby idealny, gdyby ktoś nie chciał przejąć imperium Pingwina! „Imperium Pingwina” to akcyjniak. Wydarzenie goni wydarzenie, ciągle się biją, jest dużo trupów, jeszcze więcej wątków, które Batman musi połączyć ze sobą, żeby chronić Gotham przed złem. To, co najlepsze w tym komiksie – refleksja nad społeczeństwem i redefinicja klasycznych bohaterów – ginie w natłoku fabularnych fajerwerków, których jedynym celem jest podkręcanie akcji. Szkoda, bo Joker został pokazany jako personifikacja szaleństwa współczesnego świata. Biją cię w szkole? W pracy nikt nie mówi ci o wyjściu na piwo? Masz dosyć ostracyzmu? Szukasz azylu. Azyl Arkham jest miejscem dla ciebie, bo tylko ucieczka w szaleństwo może coś zmienić. Stajesz się Jokerem, bo świat jest zły. Może to i naiwne, ale trafia w punkt, bo każdy nosi w sobie mrok, a liberalne i tolerancyjne społeczeństwo jest dla niego katalizatorem. Graficznie komiks wygląda bardzo przyzwoicie, choć efekt psują cyfrowe kolory. [Łukasz Chmielewski]


LIPIEC/SIERPIEŃ 2014

FILM

MUZYKA

Boris „Noise” Sargent House

„Więzy krwi” („Blood Ties”) reż. Guillaume Canet

Szepty i krzyki

W imię zasad…

„Noise” to 19. album w niemal 20-letniej karierze japońskiego tria. Muzycy sami określili swoje najmłodsze dziecko jako syntezę dotychczasowych dokonań, co jest odważnym stwierdzeniem jak na zespół, który w czasie swojej dżwiękowej konkwisty z powodzeniem skolonizował rejony doom metalu, drone’u, stonera, melodyjnego shoegaze’u i innych gatunków rozrywających bębenki w uszach. Na ironię zakrawa więc fakt, że najnowszy album jest w porównaniu z poprzednimi dość stonowany pod względem natężenia dźwięku. Hałas okazuje się tu jedynie dyskretnym podkładem dla dziwacznej, ale zaskakująco przekonującej chimery j-rocka, spazmatycznego metalu oraz post rocka. Boris wychodzą z tej konfrontacji obronną ręką, ale przyrządzone przez nich danie z jednej strony może się okazać niestrawne dla delikatnych europejskich żołądków, a z drugiej – zbyt mdłe dla kubków smakowych koneserów prawdziwie ciężkiego grania. [Cyryl Rozwadowski]

Ten cytat z „Psów”, choć ocenzurowany, dobrze oddaje atmosferę, którą w swoim nowym filmie starał się wykreować Guillaume Canet, wzięty francuski aktor próbujący od dobrych kilku lat bawić się w reżysera. „Więzy krwi” to dla niego coś w rodzaju powtórnego debiutu. Jego trzy poprzednie produkcje właściwie nie wychyliły nosa poza Francję, natomiast najnowsza to, przynajmniej w założeniu, amerykańskie kino pełną gębą. Canet skoczył na głęboką wodę, ale co ciekawe – przed kilkoma laty już w niej pływał. „Więzy krwi” oparte są bowiem na francuskim kryminale w reżyserii Jacques’a Maillota, w którym aktor zagrał jedną z głównych postaci. By przenieść historię w realia nowojorskiego Brooklynu lat 70., Francuz zatrudnił prawdziwą armię na czele ze sprawnym scenarzystą (i reżyserem) Jamesem Grayem. To opowieść o dwóch braciach, których dzieli niemal wszystko. Od doświadczeń z przeszłości, przez towarzystwo, w jakim się obracają, po spojrzenia na to, czym są honor i moralność.

CHANGE. YOU CAN.

www.ice-watch.com

M49

Ten pierwszy stoi na straży prawa, także w życiu starając się kierować zawodową etyką. Drugi wyszedł właśnie z więzienia po długiej odsiadce, a jedynymi zasadami, które do niego przemawiają, jest prawo ulicy. I kiedy po raz kolejny przekonuje się, że „normalne życie” nie jest dla niego, postanawia wrócić do gry. Zbrodnia, kobiety i siła tytułowych więzów krwi. Tak najkrócej można by opisać to, o czym w swoim starającym się trzymać gatunkowych prawideł filmie opowiada Canet. Tyle że wszystko okazuje się do bólu przewidywalne. Dokładnie wiemy, co zaraz się wydarzy. Można odnieść wrażenie, że od tych fabularnych niedoróbek francuski reżyser próbował odwieść nasz wzrok, angażując gros gwiazd. Bo rzeczywiście co chwila pojawia się tu ktoś znany. Tyle że z filmem czasami jest tak jak z drużyną piłkarską. Zbiór indywidualności wcale nie gwarantuje końcowego sukcesu. Na początku było o zasadach – Canet chyba nie odrobił tej lekcji. [Kuba Armata] obsada: Clive Owen, Billy Crudup, Marion Cotillard, Mila Kunis Francja/USA 2013, 127 min Vue Movie Distribution, 18 lipca


MASZAP

FILM

MUZYKA

„Blue Ruin” („Blue Ruin”) reż. Jeremy Saulnier

Hollie Cook „Twice” Mr Bongo

Zwierzę w człowieku W swoim najnowszym filmie Jeremy Saulnier dotyka istoty człowieczeństwa – według reżysera składają się na nie strach, nienawiść i żądza zabijania. Gdyby „Blue Ruin” wzbogacić o ironię i czarny humor, mogliby go podpisać bracia Coen. Saulnier zapomniał jednak, czym jest śmiech, a jego historia znaczona jest fatalizmem, zbiegami okoliczności i plamami krwi. Główny bohater Dwight jest żądnym zemsty mścicielem, ale sporo czasu minie, zanim poznamy motywację jego zachowań. To wyjaśnienie reżyser mógł sobie zresztą darować. „Blue Ruin” jest bowiem najciekawsze, gdy oglądamy Dwighta zupełnie nieświadomi jego pobudek. To właśnie wtedy staje się on zakładnikiem swoich atawizmów i instynktu. Jego oczy zdradzają wszystko: strach, nienawiść, podniecenie. To istota zwierzęcości, a może człowieczeństwa? Mężczyzna porusza się po ulicach tytułowym, zdezelowanym samochodem, ale ma niewiele wspólnego choćby z kierowcą z „Drive”. Brakuje mu szyku i stylu, nie mówiąc już o pewności sie-

KSIĄŻKA

bie czy planie działania. Przygarbiony, z brzuszkiem i odstającym włosem jest zaprzeczeniem postaci klasycznego mściciela, który nieraz uwodził już widza w kinie. Dwight trzyma broń wyjątkowo nieporadnie, co oczywiście musi skończyć się hukiem. Najpierw jednak reżyser umiejętnie korzysta z ciszy, ograniczając dialogi i warstwę dźwiękową. Podczas seansu wyraźnie słychać każde westchnięcie bohatera, jego przyspieszony oddech, wariujące w klatce piersiowej serce. Mimo że to zabieg ograny, Saulnierowi udaje się przy jego użyciu zbudować napięcie. Reżyser, będący jednocześnie operatorem, daje popis formalnej dyscypliny – tak trzymanego w ryzach filmu może mu pozazdrościć niejeden uznany twórca. [Artur Zaborski/stopklatka.pl] obsada: Macon Blair, Devin Ratray, Amy Hargreaves USA/Francja, 90 min Gutek Film, 22 sierpnia

Kto słucha reggae, ten… Reggae niezmiennie kojarzyło mi się z wydredowanymi klonami Marleya i juwenaliowymi hymnami o wolności. Włączenie tej płyty było więc pewnym wyzwaniem. Zachęciła mnie świetna okładka autorstwa Robin Eisenberg z mojego ukochanego Crocodiles. Nie bez znaczenia okazał się też fakt, że ojcem pięknej Hollie jest Peter Cook z Sex Pistols. Stwierdziłem, że dam szansę tej uroczej dziewczynie. Wszystko zaczyna się monotonnym „regałowym” bujaniem, które raczej nie zwiastuje trzęsienia ziemi. Uśmieszek politowania znika jednak w momencie wejścia pierwszych wokali. Hollie to tytan – nie tylko doskonale śpiewa, ale i składa maksymalnie pokręcone linie melodyczne, które zaprzeczają wszystkiemu, co napisałem na początku. Reggae w wykonaniu panny Cook to nie nudne pitolenie dla spoconych studentów. To muzyka duszna, kipiąca seksem i emocjami. Egzotyczna i szamańska niczym podkład do dziwnych rytuałów. [Michał Kropiński]

„Portret Trumienny” Kuba Wojtaszczyk Simple Publishing

Rodzinne piekiełko Aleksander to przewrażliwiony na swoim punkcie neurotyczny gej. Wyrwawszy się z małego miasteczka, gdzie czas zatrzymał się w latach 90., odnalazł się w światku sztuki jednej z polskich metropolii. Niestety, pewnego poranka musi spakować swoje wielkomiejskie ego do plecaka i wsiąść do składu PKP, aby udać się w strony rodzinne. Powodem tej podróży są 70. urodziny jego matki. Impreza odbywa się w iście polskiej rzeczywistości – suto zastawiony stół, na którym królują sałatka z majonezem, flaczki, barszcz, pięć rodzajów ciasta, „zimna taca” i wódka niepewnego pochodzenia. To idealna okazja, aby Aleksander przypomniał sobie jak bardzo nienawidzi całej swojej rodziny – wszystkich razem i każdego z osobna – podpitych kuzynów, natapirowanych ciotek, prawicowego brata i jego rozwydrzonych dzieciaków. Dzikim awantuM50

rom i rozpamiętywaniu przeszłości towarzyszy „Ojciec Mateusz” i krzyki niedosłyszącego ojca. Jeśli ten opis przypomina wasze rodzinne zjazdy, zapewne zrozumiecie odczucia głównego bohatera. „Portret trumienny” jest debiutem Kuby Wojtaszczyka (rocznik ’86) – kulturoznawcy i absolwenta Gender Studies UAM. Nie jest to jednak literatura stricte gejowska ani zaangażowana. Raczej zabawna, przesiąknięta ironią gra stereotypami. „Portret” to także dowód na to, że self-publishing istnieje, bo właśnie w ten sposób książka została wydana. Treść co kilka stron przerywa zabawna, kolorowa ilustracja autorstwa Leszka Pietrzaka. To lekka książka (dosłownie i w przenośni), którą pochłoniecie w trakcie podróży w przedziale PKP. Oby tylko ta wycieczka nie skończyła się tak jak dla Aleksa. [Iza Smelczyńska]



LIPIEC/SIERPIEŃ 2014

MUZYKA

MUZYKA

MUZYKA

Jerz Igor „Mała płyta” Lado ABC

Owen Pallett „In Conflict” Domino

V/A „The Sound of Siam 2...” Soundways

Kołysanki do półsnu

Zwycięstwo

Tajskie fusion

Jako dziecko najbardziej lubiłem piosenki, które gdy zamykałem oczy, wywoływały bardzo przyjemne uczucie zawieszenia w półśnie. Teraz podobnie się czuję, słuchając utworów opartych na klasycznych, misternie utkanych melodiach, które mają w zwyczaju tworzyć Sufjan Stevens czy Owen Pallett. Taki stan wywołuje we mnie również „Mała płyta” – zbiór piosenek dla dzieci nagranych przez duet Jerz Igor, czyli Igora Nikiforowa oraz Jerzego Rogiewicza. Cudne, staroświeckie aranżacje przywodzące na myśl złotą erę big-bandów, rozmarzona, syntezatorowa nostalgia lat 80., będąca dla tych aranżacji przeciwwagę. Do tego napisane z wyczuciem teksty piosenek i wspaniały harmonijny śpiew. Aż nie chce się wierzyć, że to debiut wokalny obu muzyków. Kołysanki to efekt wysiłku wielu osób, które zebrały się, by stworzyć coś wyjątkowego. Niewielu decyduje się na taki pietyzm, nie tylko w Polsce, ale w ogóle na świecie. Czapki z głów! [Krzysztof Kowalczyk]

Owen Pallett to podręcznikowy przykład muzycznej szarej eminencji. Kanadyjski skrzypek jest autorem orkiestrowych aranżacji chociażby dla The National, Grizzly Bear i Arcade Fire (!), z którymi nagrał nominowaną do Oscara ścieżkę dźwiękową do „Her” Spike’a Jonze’a. Muzyk jednak od lat wydaje także solowe albumy, najpierw pod pseudonimem Final Fantasy zainspirowanym kultową serią gier RPG, a od pięciu lat pod własnym nazwiskiem. Czwarty w karierze longplay Palletta w idealnych proporcjach łączy olśniewające sekwencje smyczków i dęciaków z wyjątkowo organicznymi i dyskretnymi elektronicznymi elementami (za które odpowiedzialny jest sam Brian Eno). Składowe te zostały wtłoczone w wyjątkowo nielinearne kompozycyjne ramy, które dały Kanadyjczykowi szansę zaprezentować wszystkie wokalne atuty. W efekcie powstał jego najciekawszy, pełen niuansów i ciekawych produkcyjnych rozwiązań album. Oby stał się trampoliną do zasłużonego sukcesu. Trzymamy kciuki. [Cyryl Rozwadowski]

Bardzo cenię wytwórnie dokumentujące dokonania efemerycznych, nierzadko ekscentrycznych twórców wyrosłych na styku kultur. W katalogu Soundways odnajdujemy takie egzotyczne, wyszperane przede wszystkim w Afryce i Azji, nader osobliwe znaleziska. Wydana nakładem tego labelu druga część składanki „Sound of Siam” prezentuje twórczość z Tajlandii z lat 1970-82 – muzykę będącą fuzją tamtejszej ludowej tradycji z przenikającymi do miast zachodnimi nurtami. Są tu więc świetne groove’owe kawałki czerpiące zarówno z funku, soulu, jak i muzyki afrykańskiej czy latynoskiej, są echa hinduskiego klimatu, ale zdarzają się i momenty pobrzmiewające jakby irlandzkim folkiem (sic!). Oryginalne tajskie instrumentarium i charakterystyczne wokalizy tchnące Dalekim Wschodem. Jest ludyczna bezpośredniość, a czasem iście upojny trans. Choć nie każdy z 19 zebranych na płycie kawałków porywa, całość niewątpliwie wypada szalenie intrygująco. [Łukasz Iwasiński]

M51


08

2∞–24 #9

20∞4

TAURON NOWA MUZYKA FESTIWAL

MUZEUM ŚLĄSKIE KATOWICE

KELIS CHET FAKER NENEH CHERRY ROCKETNUMBERNINE JAGA JAZZIST & AUKSO WHOMADEWHO JACKSON & HIS COMPUTERBAND NILS FRAHM GUI BORATTO DIXON ACTRESS ↔US

↔AU

·

↔UK

·

WITH

·

↔NO/PL

·

·

↔FR

·

·

↔DE

oraz: PINK FREUD plays AUTECHRE↔PL MITCH & MITCH with FELIX KUBIN↔PL/DE ELLIPHANT↔SE YEARS & YEARS↔UK SORRY BOYS↔PL NERVY↔PL ZAMILSKA↔PL BOKKA↔PL TERRANOVA↔DE BEN UFO↔UK ELEKFANTZ↔BR KÖLSCH↔DK KELELA↔US THE FIELD↔SE GONJASUFI↔US CLARK↔UK PAULA TEMPLE↔UK CAKES DA KILLA↔US NOZINJA (SHANGAAN ELECTRO)↔ZA 10 YEARS OF HYPERDUB: KODE9↔UK SCRATCHA DVA↔UK COOLY G↔UK LAUREL HALO↔US IKONIKA↔UK CARBON ATLANTIS: WOJTEK KUCHARCZYK↔PL LUTTO LENTO↔PL MICROMELANCOLIÉ↔PL WE WILL FAIL↔PL ROBERT PIOTROWICZ↔PL STARA RZEKA↔PL KIRK↔PL PIOTR KUREK↔PL WILHELM BRAS↔PL i wielu innych...

Sponsor:

Organizatorzy:

↔DE

↔BR

·

Sponsor główny:

NeoCarboniferous.2014 19°00’E 50°15’N

↔DK

Współorganizator:

Mediální partneři:

Partnerzy:

↔UK

www.festiwalnowamuzyka.pl www.facebook.com/nowamuzyka BILETY: www.ebilet.pl www.ticketpro.pl www.ticketportal.pl www.biletin.pl www.biletomat.pl


MASZAP

FILM

MUZYKA

Hercules and Love Affair „The Feast of the Broken Heart” Moshi Moshi

„W drodze do Jah” („Journey to Jah”) reż. Noël Dernesch, Moritz Springer

Bez stroboskopów

Dża ludzie

Mistrzowie nowoczesnego disco w pewnym momencie swojej kariery dominowali na parkietach, a wszystkie kluby zapełniły się indie-dzieciakami spragnionymi zabawy w nowojorskim stylu. Coś jednak sprawiło, że zespół grający pod patronatem najsłynniejszego herosa przez wielu został jednak zapomniany. Teraz Hercules and Love Affair wraca i już to jest sporą niespodzianką. Co prawda ich ostatni polski koncert udowodnił, że ludzie wciąż chcą bawić się przy takiej muzyce, ale jest ich dużo mniej niż tych upadlających się co weekend do technosieczki. Na najnowszym albumie Hercules zdecydowanie odświeża konwencję i sięga po inspiracje z epoki, która może zespołowi pomóc w powrocie na salony. W końcu co jest teraz popularniejsze od lat 90.? Kulę disco zamieniamy na pulsujące światła i jazda! „The Feast of the Broken Heart” to płyta o wiele bardziej niegrzeczna niż jej poprzedniczki. Trochę jak ten klub, do którego zajrzałeś na koloniach w Mielnie przez uchylone drzwi. Ale zamiast didżeja Wojtka imprezę kręci Andy Butler, który na muzyce klubowej zjadł zęby. Jeśli zatem nie do końca kumaliście fenomen Boney M albo po prostu urodziliście się po śmierci Cobaina, to być może właśnie teraz pokochacie Herculesa. [Michał Kropiński]

Gospel dawno już przestał odgrywać rolę łącznika między światem sacrum a profanum. Blues pojawia się dziś zwykle w kontekście skomercjalizowanego pościelowego r’n’b. Spoken word, będący często nośnikiem zaangażowanych treści, jest natomiast zjawiskiem całkowicie niszowym. Jedynie reggae i wszelkie jego mutacje dzielnie stoją na straży mistyczno-rytualnych korzeni afrykańskiej muzyki, z której swój początek biorą prawie wszystkie gatunki nazywane rozrywkowymi. I choć w większości wypadków ta ochrona sprowadza się do szafowania wytartymi frazesami i symbolami, to Jah jest prezydentem dźwiękowego światka, jednym z nielicznych absolutów, jakie ostały się na gruncie show-biznesu. Jego obroną zajęli się Niemiec i Włoch, główni bohaterowie pełnometrażowego dokumentu Noëla Dernescha i Moritza Springera. Gentleman i Alborosie – bo o nich mowa – to jedni z wielu wokalistów, których miłość do jamajskich tonacji zaprowadziła na karaibską wyspę. Pierwszy jest jej częstym gościem, a drugi – mieszkańcem. Bujający rytm przywiódł ich w miejsce, w którym muzyka nieodzownie łączy się ze stylem bycia, religią, obrzędowością i skomplikowaną sytuacją społecznoekonomiczną postkolonialnego lądu. Kamera śledzi ich

drogę od studiów nagraniowych, przez zaułki Kingston, aż po koncertowe sceny. To właśnie te obrazki – przewijają się w nich postaci pokroju Damiana Marleya czy Richiego Stephensa – stanowią najciekawsze fragmenty filmu. Dają rzadki wgląd w soundsystemowe imprezy, zgromadzenia lokalnej społeczności i biedne yardy, jak Jamajczycy nazywają swoje osiedla. Pozwalają zrozumieć reggae’ową ojczyznę dużo lepiej niż traktowane po łebkach, sprowadzane do poziomu czczych frazesów „gorące” tematy, takie jak bieda, przemoc, homofobia czy rozpasana seksualność. Widać w tym filmie wiele, jednak gdy przestaje grać muzyka, często trzeba słuchać „natchnionych” banałów i wypowiadanych kategorycznym tonem oczywistości. Debiutujący tym obrazem niemiecki tandem ma oko spostrzegawcze i czujne, ale gdy chce się objąć spojrzeniem pełną panoramę, nie da się nie dostać zeza. [Filip Kalinowski] Niemcy/Szwajcaria/Włochy/Jamajka 2013, 92 min Against Gravity, 29 sierpnia

REEBOK FREESTYLE HI

M52

Shepherd podczas rozdania nagród Emmy Awards w 1985 r. Do dziś model ten ma swoje wierne fanki, a liczne jego wersje, które powstawały przez lata, zyskiwały miano kultowych. Modele Freestyle Hi są dostępne Reebok w Warszawie (Arkadia), Wrocławiu (Pasaż Grunwaldzki), Katowicach (C.H. Silesia), Krakowie (Galeria Kazimierz i Galeria Krakowska), Łodzi (Galeria Łódzka i C.H. Łódź), Zielonej Górze (C.H. Focus Park), Radomiu (Galeria Słoneczna), a także w Worldboxie oraz online na www.worldbox.pl

Materiał promocyjny

Pojawiły się na rynku w roku 1982. Pierwotnie przeznaczone do aerobiku, szybko zyskały miano jednego z najbardziej rozpoznawalnych modeli marki – w latach 80. prawie każda Amerykanka miała je w swojej kolekcji i nosiła nie tylko na siłowni. Zapanowała moda na Freestyle Hi. Pielęgniarki i kelnerki z białych tenisówek zrezygnowały dla reeboków właśnie – urzekła je wygoda i kobiecy design Reeboka. Freestyle Hi gościły także na najważniejszych galach – założyła je np. aktorka Cybill


LIPIEC/SIERPIEŃ 2014

WEEKEND Z WEEKENDEREM WARSZAWSKI FESTIWAL RED BULL MUSIC ACADEMY WEEKENDER NA TRZY DNI OPANOWAŁ MIASTO! MIĘDZY 5 A 7 CZERWCA PONAD 35 ARTYSTÓW WYSTĄPIŁO NA CZTERECH SCENACH ROZSTAWIONYCH WOKÓŁ PAŁACU KULTURY I NAUKI. WYSTĄPILI M.IN.: BRODKA W UNIKALNEJ ODSŁONIE XS, DANNY BROWN, LOOPTROOP ROCKERS, KAMP!, MIKROMUSIC ORAZ PINK FREUD GRAJĄCY UTWORY KULTOWEGO ZESPOŁU AUTECHRE.

Materiał promocyjny, foto: Marcin Kin, Anna Domańska

Festiwal Red Bull Music Academy Weekender Warsaw rozpoczął się 5 czerwca koncertem wyjątkowego pianisty i kompozytora – Volkera Berelmanna występującego pod pseudonimem Hauschka, który swoją grą na fortepianie zaczarował publiczność zgromadzoną w Muzycznym Studio Polskiego Radio im. Agnieszki Osieckiej oraz wszystkich, którzy śledzili transmisję z koncertu w internecie. W piątek (6 czerwca) wydarzenie przeniosło się na teren Pałacu Kultury i Nauki, gdzie zagrali tacy artyści jak amerykański raper Danny Brown, który pojawił się w Polsce po raz pierwszy, Dam-Funk, zespół Rebeka czy projekt Niewidzialna Nerka na Żywo, która wskrzesiła ducha polskiego hip-hopu z lat 90. Na fanów Brodki czekała wyjątkowa niespodzianka – artystka wykonała swoje utwory w unikatowej aranżacji na małe instrumenty. W sobotę miłośnicy hip-hopu mogli posłuchać energetycznego występu szwedzkiej grupy Looptroop Rockers. Polskie electro-popowe trio Kamp! zaprezentowało premierowy materiał z nadchodzącego wydawnictwa, a na scenie znajdującej w teatrze Studio można było posłuchać wyjątkowego koncerty, na którego Moritz von Oswald, legenda techno, wystąpił z legendą afrobitu, Tonym Allenem. Na szczególną uwagę zasługują dwa występy, podczas których aspekt wizualny był nie mniej istotny niż muzyczny, czyli duet Macieja Fortuny i An on Bast, przedstawiających elektroakustyczną transkrypcję muzyki filmowej Krzysztofa Pendereckiego, a także Pink Freud z reinterpretacją utworów Autechre. Festiwal Red Bull Music Academy Weekender podróżuje po najciekawszych miastach świata – do tej pory odbył się w Madrycie, Sztokholmie i Tokio.

M53


AKTIVIST

TYLNE WYJŚCIE

1 Jabłuszko?

Czyli redakcyjny hype (a czasem hejt) park. Piszemy o tym, co nas jara, jarało lub będzie jarać. Nie ograniczamy się – wiadomo bowiem, że im dziwniej, tym dziwniej, oraz że najlepsze rzeczy znajduje się dlatego, że ktoś ze znajomych znalazł je przed nami. 1

Myślicie, że widzieliście już wszystko? Co zatem powiedzielibyście na pomysł pewnego pana, który postanowił stworzyć Drzewo Poznania Dobra i Zła? Tak, chodzi o jabłoń, która rosła w Edenie i wydała owoc, będący ponoć źródłem wszystkich ludzkich kłopotów. Odstawmy jednak religię na bok, bo do gry wchodzi Joe Davis, słynny profesor współpracujący m.in. z MIT. To nie tylko geniusz genetyki, ale przede wszystkim ceniony przez artysta. Projekt zaczął się od najstarszej jabłoni, jaką David znalazł. Jej zachowane korzenie i liście mają ponad cztery tysiące lat i posłużą za bazę do dalszych działań. Naukowiec zamierza zakodować angielskojęzyczną Wikipedię w ciąg stosowanych w genetyce symboli A, T, C i G. Wbrew pozorom to najprostsza część zabawy. W końcu alfabet Morse’a opiera się tylko na dwóch znakach. Kiedy baza danych będzie już gotowa, zespół speców zakoduje ją w postaci nici DNA. Tak powstały materiał genetyczny zostanie połączony z DNA antycznej jabłonki. Pomoże w tym stosowana w tego typu badaniach bakteria, która przenosi materiał przez ściany komórki. Konsultanci z Harvardu twierdzą, że potem wystarczy już „tylko” posadzić drzewo i czekać na efekt. Jest tylko jeden mały problem. Brytyjska wersja internetowej encyklopedii zawiera dwa i pół miliarda słów. Tymczasem pojedyncza roślina jest w stanie przyjąć dane zawierające kilka tysięcy zakodowanych wyrazów. Davis się nie zraża i zamierza „podzielić” Wiki na części, a z jabłonek stworzyć wielki sad. Smacznie, tylko czy dzięki takim owocom ludzkość naprawdę zmądrzeje? [Michał Kropiński]

2 Kręcenie lodów

„Kto ptak, a kto nie ptak?” – zastanawiali się na falach eteru skrzydlaci bohaterowie „Ptasiego radia” Juliana Tuwima. A my, ponieważ mamy kłótliwy charakter – pytamy prowokacyjnie: gdzie street-art, a gdzie niestreet-art? Nie ma tu błędu. „Niestreet-art” to nowe zjawisko na mapie naszej ulicznej popkultury. Jak się objawia? Występuje wtedy, gdy ktoś chce przekonać nas z całej siły, że mamy do czynienia ze street-artem, podczas gdy my mamy nieodparte wrażenie, że jesteśmy robieni w balona. Jak rozpoznać zjawiska niestreetartowe? Najlepiej zwrócić uwagę na obecność słowa „street-art” w nazwie. Tak właśnie naszą uwagę przyciągnął projekt Street Art by Fenix. Gigantyczne banery zamieniają wybrane praskie kamienice w szczelne paczuszki. Na banerach pojawił się legendarny street-art, ale – jak w biblii szatana – wszystko jest tu na opak. Te wielkoformatowe wrzuty funduje nam deweloper, który gentryfikuje właśnie Pragę i pożera co smaczniejsze kamienice, zamieniając je w apartamenty. O wiarygodności tego streetu mają przekonać nas autorytety z samego Centralnego ASP, w tym dziekan, prodziekan i prapradziekan. Wśród uczestników nie ma może wielkich streetartowych nazwisk, ale przecież nigdy nie jest za późno na debiut. Na stronie internetowej projektu czytamy, że autorzy postanowili „pójść o krok dalej niż palma w środku miasta”, a także że „streetart już nigdy nie będzie taki sam” – naprawdę ambitnie. I chociaż poziom tego projektu artystycznego wcale nie jest najgorszy (mocna ASP-owska czwórka z minusem), to próba ukręcenia lodów w streetartowym waflu to cios tępym narzędziem prosto w potylicę. [gościnnie vlep[v]net]

2

3 Co zjesz, to twoje

3

W czerwcu rola redakcyjnego farciarza przypadła mnie, udałam się bowiem w służbową podróż do Stambułu, gdzie wraz z trojgiem innych zaproszonych dziennikarzy przez kilka dni doświadczać mieliśmy cudownych skutków kwitnących od równo 600 lat polskotureckich stosunków dyplomatycznych. O Stambule i polsko-tureckich relacjach można i trzeba by napisać dużo, dużo więcej, ale, jak widzicie, miejsca jak na przekąskę. Ograniczę się więc do przekąsek właśnie. Drobnego, ale istotnego aspektu wielkomiejskości. Warszawa po raz kolejny z fajnego trendu uczyniła nieznośnie powtarzalną i przewidywalną codzienność, stawiając foodtruck z burgerem na każdym rogu. Tymczasem Stambuł do zaoferowania ma przebogatą ofertę jedzenia prawdziwie ulicznego, bo niezapośredniczonego hipsterskim logotypem, facebookowym profilem i modą na jedno kopyto. Świeżutki arbuz pokrojony na kawałki? Proszę bardzo. Kanapka ze świeżą rybą? Idź nad rzekę, gdzie mieszkańcy Stambułu, popijając herbatkę (z ulicznego imbryczka), łowią ryby, które od razu trafiają na ustawionego za ich plecami grilla. Świeżo wyciśnięty sok z owoców sezonowych? Ananas na patyku? Chłopaki, co robią lizaki? Pieczone kasztany, baklava, kebab i kokoreç między stoiskiem z gazetami a lodówką z napojami w co drugim kiosku. Masz ochotę na coś bardziej wyszukanego, np. małże? Też znajdziesz je na chodniku. Jeść, nie umierać! Oczywiście Stambuł ma do zaoferowania dużo więcej niż jedzenie, ale nie ma zwiedzania bez podjadania. [Olga Wiechnik] A54

REDAKTOR NACZELNA Sylwia Kawalerowicz skawalerowicz@valkea.com ZASTĘPCA RED. NACZ. Olga Wiechnik owiechnik@valkea.com REDAKTORKA MIEJSKA (WYDARZENIA) Olga Święcicka oswiecicka@valkea.com REDAKTORZY Film: Mariusz Mikliński Muzyka: Filip Kalinowski MARKETING MANAGER PATRONATY Michał Rakowski mrakowski@valkea.com DYREKTOR ARTYSTYCZNA Magdalena Wurst mwurst@valkea.com REDAKTOR WWW Kacper Peresada kperesada@valkea.com KOREKTA Mariusz Mikliński Informacje o wydarzeniach prosimy zgłaszać przez formularz na stronie: aktivist.pl/zglos-informacje WSPÓŁPRACOWNICY Mateusz Adamski Kuba Armata Piotr Bartoszek Łukasz Chmielewski Jakub Gralik Aleksander Hudzik Łukasz Iwasiński Urszula Jabłońska Michał Karpa Michał Kropiński Paweł Lachowicz Rafał Rejowski Cyryl Rozwadowski Iza Smelczyńska Karolina Sulej Anna Tatarska Maciek Tomaszewski Artur Zaborski Aleksandra Żmuda PROJEKT GRAFICZNY MAGAZYNU Magdalena Piwowar DYREKTOR FINANSOWA Beata Krawczak REKLAMA Ewa Dziduch, tel. 664 728 597 edziduch@valkea.com Milena Kostulska, tel. 506 105 661 mkostulska@valkea.com Monika Barchwic, tel. 506 019 953 mbarchwic@valkea.com DYSTRYBUCJA Krzysztof Wiliński kwilinski@valkea.com

DYSTRYBUCJA 4Business Logistic DRUK Elanders Polska Sp. z o.o.

VALKEA MEDIA S.A. ul. Elbląska 15/17 01-747 Warszawa tel.: 022 257 75 00, faks: 022 257 75 99

REDAKCJA NIE ZWRACA MATERIAŁÓW NIEZAMÓWIONYCH. ZA TREŚĆ PUBLIKOWANYCH OGŁOSZEŃ REDAKCJA NIE ODPOWIADA.


LUTY 2014

-20%

kod rabatowy:

Wakafilm3

Latem, kupuj filmy z rabatem A55


AKTIVIST

MAGAZYN MODA

BLACK BERRY

& ICED CHAI A56


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.