Aktivist 182

Page 1

aktivist.pl

numer 182, październik 2014

Miasto Moda Dizajn Muzyka Ludzie Wydarzenia

ISSN 1640-8152

piana • cegła • sms

01_okladka_A182.indd 1

24.09.2014 20:38


Zawsze tam gdzie ty

Polub nas! MagAktivist

Obserwuj nas! aktivist_magazyn

OdwiedĹş nas! aktivist.pl

Aktivist na iPada jest dostępny za darmo w internetowym sklepie Apple

02_nasza_A182.indd 2

29.09.2014 15:51


październik 2014

edytorial

w numerze

październik Ludzie:

Mydlarką być, czyli nowy stary pomysł na rzemiosło Tekst: Olga Wiechnik

8 Film:

Amerykańskie kino, jakiego nie znacie Tekst: Mariusz Mikliński

10

las rąk

Akcja:

14

Znajomi nieznajomi z Fejsa, czyli próba życia w realu

Gdy już cały magazyn jest gotowy do druku, każda literka przeczytana trzy razy, każda strona obejrzana tak dokładnie, że staje się przeźroczysta, przychodzi moment pisania wstępniaka, zawsze odkładanego na później. Moment to wyjątkowo niefortunny, bo na tym etapie pracy nad numerem nasze mózgi rozprostowują fałdki, chowają się w kątki głów, siedzą cichutko i udają, że ich nie ma. Wtedy zwykle wraca marzenie, żeby tak nie musieć myśleć, żeby tylko robić. Ręcznie. Np. mydła, albo dom ze słomianych cegieł, albo instrumenty z warzyw, albo choćby zeszyty, jak bohaterowie naszych tekstów. Ich zadania oczywiście też wymagają myślenia, ale wiecie, jak to jest, trawa jest zawsze zieleńsza tam, gdzie nas nie ma. Po chwili na szczęście sprawność mózgu wraca, a wraz z nią radość, bo my też robimy coś fajnego – ten oto magazyn, który trzymacie w rękach. Chyba że oglądacie go na ekranie. Jeśli tak, to przeklikajcie się na stronę 14. i zobaczcie, jak żyć w realu, nie kontestując wirtualu. A jak przeczytacie, idźcie do lasu, tam jest zawsze bardziej zielono. Miasto kocha, więc zrozumie. Tylko nie siedźcie w lesie za długo, trzeba zdążyć na American Film Festival, na którym zobaczycie wszystko, co najlepsze w amerykańskim filmie, więc w polskich kinach (poza Wrocławiem) tego nie pokażą (nasze top 10 na str. 10.). A że jak co roku AFF pokrywa się ze składem listopadowego „Aktivista”, jest szansa, że w następnym numerze nie każdą literkę przeczytamy trzy razy. Może dzięki temu ze wstępniakiem pójdzie łatwiej. Olga Wiechnik zastępczyni redaktor naczelnej

Tekst: Olga Święcicka

Erlend Øye i inne koncerty, imprezy, wydarzenia

25 Z naszej okładki patrzy na was Dominika Szot, modelka prezentująca najnowszy projekt Boli, czyli Oli Bajer. Tę kolekcję zobaczycie podczas łódzkiego Fashion Weeku. Fot. Bartek Szmigulski

A3

03_edytorial_A1822.indd 3

29.09.2014 11:56


Aktivist

magazyn wywiad

A4

04-05_hm_A182.indd 4

26.09.2014 11:24


lipiec/sierpień 2014

A5

04-05_hm_A182.indd 5

26.09.2014 11:24


Aktivist

magazyn wywiad FKA twigs: Cześć. Cześć.

Tak miło cię słyszeć! Jak się masz? Dobrze. A ty jak się czujesz zaraz po premierze swojego pierwszego albumu?

Bardzo dobrze. To wszystko, co się teraz dzieje, jest bardzo ekscytujące, ale nie wydaje mi się, żeby coś się diametralnie zmieniło w moim życiu. Na pewno wydarzyło się właśnie coś ważnego, ale ja – sama ze sobą – czuję się tak samo jak wcześniej. Nazwałaś album po prostu „LP1”, swoje wcześniejsze EP-ki również tylko numerowałaś zamiast tytułować. Dlaczego?

Jeśli chodzi o EP-ki, to wydawało mi się to całkiem naturalne. Dużo przy ich powstawaniu eksperymentowałam, nie do końca wiedziałam, co robię, dlatego też nie czułam się komfortowo z nadawaniem im jakichś „dławiących” tytułów. W przypadku albumu jego podtytułem jest dla mnie pierwszy wers z pierwszego utworu „Preface”: „I love another, and thus I hate myself”. Te słowa – „kocham innego i dlatego nienawidzę siebie” – pobrzmiewają w każdym z numerów z „LP1”.

emocje • pretensje • basen

Jednorożcem być Rozmawiał: Filip Kalinowski

Recenzenci mają problem z FKA twigs. Czy jej nagrania to alternatywne r’n’b, czy współczesna wariacja na temat trip-hopu, czy może osobny twór wokalno-elektroniczny. Jej lawinowo rosnąca rzesza fanów nie zaprząta sobie jednak głowy takimi dylematami i zasłuchuje się w niedawno wydanym „LP1”. Ucięliśmy sobie z twigs telefoniczną pogawędkę przed jej warszawskim koncertem. Z wielominutowego trzasku kilkukrotnie przełączanych linii wyłonił się wreszcie jej delikatny, kojący głos. Od pierwszych słów brytyjska wokalistka skracała dystans i oficjalny wywiad, odbywający się pod czujnym uchem jej opiekunów z wytwórni, starała się zmienić w niezobowiązującą rozmowę z dalekim kumplem. Kokietowała, narzekała, krygowała się i zastanawiała nad odpowiedzią, by po chwili, jak z karabinu, pewnym głosem wypowiedzieć swoje racje i… wybuchnąć czułym, perlistym śmiechem.

Z tego, co słyszałem, nienawidzisz również kategoryzacji. W jednym z wywiadów wspominałaś, że zaczęto nazywać cię wokalistką r’n’b dopiero po tym, jak w internecie pojawiły się twoje zdjęcia. Myślisz, że dziś – w dobie wszechogarniającego eklektyzmu – gatunki zależą bardziej od kontekstu niż muzyki?

Dla wielu dziennikarzy na pewno. Nazywanie mojej twórczości r’n’b to przykład ich lenistwa. To tylko jeden z licznych tropów w moich nagraniach. Nie mogę się powstrzymać od myślenia, że może gdybym wyglądała inaczej, to ludzie nie wkładaliby mnie do tej szufladki. Nie mam nic przeciwko r’n’b, na mojej płycie słychać wpływy tego gatunku. Równie wyraźne są jednak inspiracje punk rockiem, klasyką, chorałami, muzyką gospel, kraut rockiem czy new romantic. Niektórzy nazywają ją też trip-hopem, czego zupełnie nie jestem w stanie zrozumieć. Choć pochodzę z tego samego miejsca, w którym narodził się ten gatunek, to nigdy go nie słuchałam i nie widzę zbyt wielu cech wspólnych. Zacytuję tu Tylera the Creatora i powiem, że jeśli dla mnie coś jest jednorożcem, to to JEST jednorożcem. Jeśli nazwę moją muzykę jednorożcem, to moja muzyka jest jednorożcem. Określanie jej tylko i wyłącznie jako r’n’b jest dla mnie zbyt dużym uproszczeniem. Dlatego też pewnie nazywają ją zwykle alternatywnym r’n’b. To kolejne słowo wytrych, którego nie znoszę. Coś nie do końca pasuje do szufladki, więc jest alternatywne. Wtedy się mieści.

A6

06-07_wywiad_A182.indd 6

24.09.2014 20:39


październik 2014

To słowo pojawia się w kontekście twojej muzyki tak często głównie ze względu na warstwę instrumentalną…

Muzyka instrumentalna jest dla mnie równie naturalną formą ekspresji, jak śpiewanie. Jestem nie tylko wokalistką, ale też producentką. Większość ludzi nie słyszała numeru, który zrobiłam dla kolektywu tanecznego Wet Wipez czy bitu dla rapera Lucky’ego Eck$a, ale jeśli głębiej poszukać, to można znaleźć kilka moich numerów, które nijak się nie mieszczą w obrębie r’n’b. Nie narzucam sobie żadnych barier, ale nie mam też z tego powodu poczucia jakiejś szczególnej wolności. Nigdy, ale to nigdy nie oglądam się na to, co mówią inni. To jedyne, czego jestem pewna: wszystkim dogodzić się nie da. Na przyklejanie ci etykietki r’n’b poza twoim wyglądem ma też pewnie wpływ to, że przez lata byłaś tancerką.

Pewnie masz rację, tylko że to nie ma tak dużego wpływu na moje produkcje, jak sądzą niektórzy. Oczywiście świadomość ciała i umiejętność słuchania muzyki całym sobą odciska piętno na moich produkcjach, ale ludzie przywiązują do tego zbyt dużą wagę. To, że jestem wokalistką, producentką i tancerką, od razu łączy się w ich głowach w jakąś większą całość, ale ja się nad tym nie zastanawiam. Czasami mam jakiś pomysł, gdy już skończę nagrywać, ale nie siadam do robienia muzyki z myślą o tym, jaki układ by do niej pasował. Co jest więc dla ciebie tym pierwszym impulsem do nagrywania?

Emocje. To ma największy wpływ. Na wszystko. Np. nikt z nas nie ma przecież jednego, konkretnego sposobu chodzenia. Zwykle siebie nie widzę, ale jestem przekonana, że poruszam się inaczej w zależności od tego, jaki mam nastrój, co wydarzyło się danego dnia, co zaprząta moje myśli, nad czym się zastanawiam. Ten ruch wynika z emocji i to samo tyczy się produkowania muzyki, dźwięków, w których staram się ten ruch oddać. Coś, co mnie ekscytuje, napędza, inspiruje i daje mi poczucie szczerości, jest zawsze punktem wyjścia do tworzenia. W muzyce popularnej możemy odnaleźć dźwięki, które przez lata zdążyliśmy połączyć z konkretnymi emocjami: pojedyncze, fortepianowe tony kojarzymy ze smutkiem, smyki z podniosłością. Masz swoje własne sposoby na tłumaczenie emocji na muzykę?

Wciąż ich poszukuję. Ostatnio zgłębiam tajniki akordów. Samo pojęcie akordu jest bardzo szerokie, a że nigdy nie zajmowałam się wieloma aspektami harmonii, to teraz przyszedł czas na dalszą naukę. Dobrze natomiast rozumiem bębny i bas, bo od razu przekładam je na ruchy, które kojarzą mi się z konkretnymi emocjami. Brytyjska muzyka taneczna zwykle opierała się właśnie na bębnach i basie.

Kluby stanowiły ważny element twojej edukacji muzycznej?

Nie bardzo. Nigdy nie byłam w żaden sposób związana z żadną z tych scen. Rzadko bywam w klubach, w ogóle rzadko wychodzę na miasto. Takie też odniosłem wrażenie, poznając cię przez pryzmat płyt i teledysków. Ten rodzaj intymności, obecny w dźwiękach i obrazach sygnowanych przez FKA twigs… Twoja kariera nabiera tempa i trudno już mówić o tobie w kontekście muzyki niszowej. Nie boisz się, że wielka machina do zarabiania pieniędzy, jaką jest pop, wpłynie na to szczere, emocjonalne podejście?

Pop jest wspaniałą rzeczą, bo co złego jest w nagrywaniu muzyki, która staje się popularna. Nigdy nie zostanę popową gwiazdką, ale jeśli będę mogła robić to, co robię, nie godząc się na żadne kompromisy, a jednocześnie rzesze ludzi będą tego słuchać, to będzie wspaniale. O tym przecież marzą wszyscy artyści – żeby być docenionym przez jak najwięcej osób za to, co robią. Nie to jest jednak moim celem. Co więc nim jest? Często w kontekście twoich nagrań pojawia się określenie „futurystyczny”…

Nie znoszę go, ono nic nie znaczy. Przecież każda muzyka jest futurystyczna. Co zresztą nie jest? Wszystko składa się na nadchodzącą przyszłość. Marvin Gaye był przyszłością muzyki, Nina Simone była przyszłością muzyki, każdy prawdziwy artysta, kiedy twokoncert rzy, jest przyszłością muzyki.

fka twigs Warszawa 22.10

To duża odpowiedzialność. Masz jakieś cele, które byś chciała osiągnąć, budując tę przyszłość?

Chcę być uczciwa i szczera, zarówno jako osoba, jak i jako artystka. Chcę być białą kartą, wciąż starać się być lepsza, uczyć się i nigdy nie uwierzyć w to, że wiem już wszystko. Wciąż eksperymentować z dźwiękiem, nabywać nowe umiejętności, być bardziej skupiona. Cały czas nagrywać nowe piosenki i rozwijać się. Robić to, co lubię. A lubisz koncerty? Niedługo wystąpisz w Warszawie…

Cieszę się na ten występ, bo nigdy nie byłam w Polsce, a wolę występować w klubach niż na festiwalach czy w wielkich halach. To specyficzny klub, dawny basen.

Ekstra! Z moim zespołem uwielbiamy grać w takich dziwnych miejscach. To zupełnie zmienia nastawienie. Muzycy, z którymi gram, są bardzo wrażliwi i szybko wchodzą w interakcję z publicznością. Podczas naszych występów nie korzystamy z żadnych nagrań, wszystko jest grane na żywo, jest ciągłą wymianą energii z ludźmi, przestrzenią i jej atmosferą.

FKA twigs – Tahliah Debrett Barnett, brytyjska wokalistka, producentka i tancerka urodzona 16 stycznia 1988 r. w Gloucestershire. Od małego czuła pociąg do muzyki, dlatego zaczęła chodzić na zajęcia z tańca i produkcji muzycznej. Jej umiejętności szybko dostrzegli choreografowie współpracujący z Kylie Minogue czy Jessie J. W ten sposób kilkunastoletnia wówczas Tahliah trafiła na pierwsze plany teledysków i wyruszyła z gwiazdami w trasy koncertowe. Wtedy właśnie dorobiła się swojej ksywki – stawy trzeszczały jej podczas rozgrzewki niczym patyki. Na poważnie zajęła się wówczas komponowaniem i śpiewaniem, czego efektem była pierwsza EP-ka. Wydana własnym sumptem mała płyta z 2012 r. zwróciła uwagę zarówno internautów, jak i włodarzy przemysłu muzycznego. Na skutek sądowej kłótni z zespołem o tej samej nazwie musiała dodać do niej litery FKA, oznaczające Formerly Known As. Od czasu podpisania kontraktu z wytwórnią Young Turks twigs wypuściła drugą EP-kę, singiel z duetem Inc. i – dwa miesiące temu – swój pierwszy album. Płytę, która już w momencie premiery miała zapewnione miejsce w czołówkach wszelkich list najlepszych krążków 2014 r.

A7

06-07_wywiad_A182.indd 7

24.09.2014 20:39


Aktivist

magazyn ludzie

Mydełka ananasowe. Ręcznie robione, wycinane i stemplowane. Mydło, zanim nada się do użytku, musi swoje odleżakować. Ania i Ula Bieluń, mydlarki z Manufaktury Dobrego Mydła.

Mydło robi się głową

tłuszcz • papier • dziewczyny

Tekst: Olga Wiechnik

Te z mlekiem to hardkor. Tych z olejkiem cynamonowym Unia zakazała. Wszystkie powstają na kartce papieru, w wyniku żmudnych obliczeń, a dopiero potem zamieniają się w gęsty budyń, by w końcu wyschnąć na kostkę. Ania i Ula ożywiają martwe rzemiosło. Gdy robionym przez siebie mydłem umyły już wszystkich znajomych, otworzyły manufakturę. Zielone zawdzięczają kolor sproszkowanej natce albo spirulinie, żółte mają w sobie macerat z nagietka. Do barwienia świetnie nadaje się też marchewka. I węgiel. Oglądam mydła, które przyniosła mi Ania, i mam ochotę je wszystkie zjeść. – Większość dostępnych w sklepach mydeł to nie mydła, lecz syndet, substancja myjąca, która z mydłem (powstającym w wyniku połączenia tłuszczu z ługiem, czyli kwasu z zasadą) nie ma nic wspólnego – tłumaczy mi Ania Bieluń, która z siostrą Ulą prowadzi Manufakturę Dobrego Mydła. – A jeśli nawet w sklepie na mydło-mydło trafimy, to albo będzie zawierało tłuszcz zwierzęcy (kryjący się w składzie pod hasłem „sodium tallowate”), albo będzie bardzo drogie – dodaje Ula. Dziewczynom pomysł nakładania na skórę zwierzęcego łoju niespecjalnie odpowiadał, postanowiły więc wziąć sprawy w swoje ręce. Zaczęły od pytania zadanego Google’owi: „jak zrobić mydło?”. Nie zrozumiał. Spróbowały więc po angielsku: „how to make soap”. – Dotąd myślałam, że mydła nie da się zrobić w warunkach domowych, że można je tylko produkować na makroskalę, w fabrykach. A tu nagle okazuje się, że na świecie, szczególnie w Anglii i Stanach, jest sporo małych rodzinnych manufaktur mydlarskich – opowiada Ania. I się zaczęło: podręczniki ściągane z Amazona, śledzenie forów, odkładanie pieniędzy na wyjazd na warsztaty do Anglii i, przede wszystkim, mnóstwo prób, pełnych małych sukcesów i wielkich porażek.

Kostka idealna

Ula porównuje robienie mydła do rzeźbienia z gliny. – Jeśli chcesz po prostu cokolwiek ulepić, to zawsze coś wyjdzie. Zaczynasz od konia i kończysz ze słoniem, i jeśli ci to nie przeszkadza, to wszystko jest ok. Ale jeśli chcesz panować nad procesem i osiągać dokładnie takie efekty, jakie założyłeś (czy np. mydło ma się bardziej pienić, czy ma być dobre dla skóry delikatnej, czy ma mieć konkretną twardość), potrzebna jest wiedza, której zdobycie zajęło nam lata – opowiada. Każdy olej, którego dziewczyny używają (a używają m.in. palmowego, kokosowego, oliwy z oliwek, masła kakaowego i shea), zachowuje się w procesie zmydlania inaczej. – Mydło robi się z wiedzy. Tego 15%, tego 20%, zaraz, ale będzie za sucho, więc jeszcze tego 5%. Zaczynałyśmy od robienia mydeł w 100% z jednego oleju, żeby je potem przez pół roku-rok obserwować i uczyć się ich właściwości. Dzięki temu wiemy, jak je łączyć, żeby powstała kostka idealna. Przez lata próby odbywały się głównie w malutkim mieszkaniu Ani i Borysa, w którym z czasem pojawił się też ich synek. – Wszystko trzymaliśmy w kuchni, znajomi śmiali się, że u nas siedzi się na puszkach z olejem palmowym, bo na krzesła nie było już miejsca. Zastanawialiśmy się nawet, czy na balkonie zmieściłaby się nam tona oleju. W końcu to jak dziesięciu rosłych chłopa, a bywało, że podczas imprez właśnie tylu naraz wychodziło na papieroska i balkon się nie urwał – kombinowaliśmy. Bywało,

że nie mieliśmy miejsca na garnki i naczynia, bo z szafek wysypywała się lawenda i inne suszki. A sąsiedzi patrzyli podejrzliwie na kolejne wnoszone do naszej kawalerki puszki, kartony i wory – opowiadają. Sprawę komplikował jeszcze fakt, że robienie mydła to zabawa dość niebezpieczna. Ług, czyli wodorotlenek sodu, który łączy się z tłuszczem, jest substancją żrącą (ale w finalnym produkcie już go nie ma). – Zawsze używamy odzieży zabezpieczającej, rękawic, butów, okularów. Wyglądamy jak w „Breaking Bad”. A mimo to z ługiem mamy ciągle przygody – mówi Ania. Jej tata np. oparzył się kiedyś klamką, którą ona wcześniej przez przypadek dotknęła ubrudzoną rękawicą. A potem złapał się za ucho i je też oparzył. I zupełnie nie mógł zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Bolesnych wspomnień dostarczyło też mleko, które bardzo szybko ścina się w wysokiej temperaturze. Ula przeczytała kiedyś, że gdy mydlarzowi nie wyjdzie pierwsza partia mydła z mlekiem, musi minąć bardzo dużo czasu, zanim zdecyduje się na drugą próbę. – Teraz już wiem dlaczego. Smród kilku litrów spalonego mleka to coś, czego bardzo długo nie można zapomnieć. Ani wywietrzyć.

Mydło w teczce

Mydlarski przełom nastąpił podczas rodzinnej kolacji. Rodzice zaproponowali dziewczynom przeznaczenie swojego starego mieszkania, z którego się właśnie wyprowadzali, na manufakturę. „Wynoście pianino, wprowadzamy się!”, odpowiedziały. Gdyby nie pomoc rodziny, pewnie nigdy nie odważyłyby się wyjść z fazy domowej produkcji i wejść w fazę „biznes”. – Od początku miałyśmy świadomość, że to nie jest kiosk z mydełkami, to nie zabawa, ale regularna produkcja. Gdyby to było proste, mydlarni mielibyśmy w Polsce jak burgerowni – mówi Ania. Proste nie jest, ale Manufaktura skutecznie oczyszcza przyszłym mydlarzom drogę z przeszkód.

A8

08_mydlo_A182.indd 8

29.09.2014 16:37


luty 2014

KRĂ“LOWA KOLORU TO JA! galaxyalpha.samsung.pl

Samsung GALAXY ALPHA A9

09_samsung_A182.indd 9 Alpha_press_230x297_Aktivist.indd 1

24.09.2014 20:40 9/22/14 4:08 PM


Aktivist

magazyn film obama • AFF • neuroza

dobre amerykańskie Tekst: Mariusz Mikliński

american film festival wrocław 21-26.10

Komedia o wampirach, neurotyczni pisarze, poliestrowe lata 80. i dokument o sobowtórze prezydenta USA – wrocławski American Film Festiwal od pięciu lat udowadnia, że to, co najlepsze zza oceanu, zwykle do nas nie dociera. Oto dziesięć filmów, których nie można przeoczyć. Pingpongowe lato („Ping-Pong Summer”) Odblaskowa piękność, zadurzony w niej geek, ojciec z żenującym żartem zawsze na podorędziu, piękniś-łobuz z ulizaną grzywką plus siostra, grungowy upiór z podkrążonym okiem – Micheal Tully swoich bohaterów wypożyczył z inwentarza klasycznych amerykańskich teen movies. Rozpozna ich każdy, kto ponad dwie dekady temu utożsamiał się np. z licealistami z „Klubu winowajców”. Twórca ekstrawaganckiego „Septien” swoim nowym filmem oddaje hołd kiczowatym latom 80. Kanciaste bumboksy, fluorescencyjne stroje i pierwsze salony gier wideo stanowią tło historii pojedynku w ping-ponga. Wydawałoby się, że to mało filmowy sport, ale Tully finałową partię tenisa stołowego przedstawia jak walkę na śmierć i życie – o godność, posłuch i całus od nastoletniej królowej poliestru.

i dlatego nie może bez nich żyć. Właśnie wydaje drugą powieść – to świetny pretekst, by odświeżyć znajomość z dawnymi przyjaciółmi i wyłożyć im za pomocą kilku obraźliwych słów, jak bardzo się co do niego mylili. Byłej dziewczynie dostaje się za niedoceniane jego talentu, przykutego do wózka kumpla karci za porzucenie ideałów, a fankę gromi za nieznajomość jego debiutu. Siłą rozpędu atakuje też swoją obecną partnerkę. Zdolna fotografka Ashley okrada go przecież z przestrzeni życiowej i próbuje wciągnąć w mieszczańskie sidła. Alex Ross Perry doskonale uchwycił lawirowanie między potrzebą bliskości a paniczną ucieczką, pragnieniem bycia rozpoznawanym a imperatywem życia w odosobnieniu, jak przystało na „prawdziwego intelektualistę”. Zrealizowany na ziarnistej taśmie 16 mm „Słuchaj, Philip” wyraźnie odwołuje się do twórczości Philipa Rotha. Reżyser wykorzystał nawet w napisach krój czcionki z pierwszego wydania „Kompleksu Portnoya”.

z Brooklynu. Onur Tukel, nowojorski reżyser tureckiego pochodzenia, dziurę budżetową umie załatać kapitalnie napisanym scenariuszem. Zaczyna się znajomo – od kłótni o pryncypia w związku między niezbyt empatycznym Erikiem a Jody, która postanowiła mu się oświadczyć. Wcielający się w główną rolę Tukel nie oszczędza się – podczas katastrofalnych randek jest nieporadny, odpychający lub godny politowania. W końcu jednak gdy w brooklyńskim zaułku zostanie ukąszony przez krwiopijcę, jego notowania u kobiet pójdą znacznie w górę. Wampiry w „Śnie nocy letniej” nie są tak elitarystyczne jak te Jarmuscha, bowiem bardziej niż literatura piękna interesuje je to, jak wypadają w oczach swoich ofiar. Jednocześnie są tradycyjne – po krótkotrwałym, krwawym haju zaczynają tęsknić za stabilnym związkiem. Obyczajowy gore – w tej oryginalnej formule Onurowi Tukelowi udaje się powiedzieć więcej o współczesnych relacjach niż niejednemu twórcy rom-comów.

Słuchaj, Philip („Listen Up Philip”)

Sen nocy letniej („Summer of Blood”)

reż. Gia Coppola

Satyra na nowojorskie środowisko literackie i komiczne studium mizantropii w jednym. Philip nienawidzi ludzi

Gdyby Woody Allen nie był już filmowym zombi, mógłby nakręcić taką komedię o neurotycznych wampirach

James Franco ma dużo na głowie – w przerwach między wrzucaniem zdjęć na Instagram a bieganiem nago u Jimmy’ego Fallona postanowił zekranizować

reż. Michael Tully

reż. Alex Ross Perry

Palo Alto

reż. Onur Tukel

A10

10-12_aff_A182.indd 10

24.09.2014 20:45


luty 2014

A11

10-12_aff_A182.indd 11

29.09.2014 11:58


Aktivist

chyba wszystkie powieści Williama Faulknera. Być może dlatego to nie on, lecz Gia Coppola przenosi na ekran młodzieńcze opowiadania aktora. Wyszło im to na dobre – młodziutka debiutantka ma pewnie więcej wyczucia niż reżyser dokumentu o BDSM. W „Palo Alto” widać, że Coppola wychowała się na planie filmowym swojej ciotki, Sofii. Delikatna historia żegnania się z dzieciństwem czerpie wiele z „Przekleństw niewinności”. Melancholijna atmosfera i nastrojowe, nasycone zdjęcia oddają zagubienie pary głównych bohaterów – April o krok od romansu z wuefistą i Teddy’ego, po pijaku rozbijającego się samochodem. W tle klasyczne amerykańskie LO – trochę przemocy, trochę miłości. I Val Kilmer we wdzięcznej rólce ojca, który zajmuje się nie córką, ale padem od konsoli.

Z pochodzenia Portorykańczyk, wbrew przekonaniom występuje w konserwatywnym, satyrycznym show telewizyjnym, gdzie u boku naśladowców Mitta Romneya i Billa Clintona obśmiewa politykę i demokratów. Zrealizowany poza dużymi studiami, dzięki wsparciu użytkowników Kickstartera, film jest jedną z ostrzejszych diagnoz nie tylko amerykańskiej polityki, ale i cynicznych mediów żerujących na swoich bohaterach. To także zajmujący portret człowieka, który próbuje utrzymać się na powierzchni.

ny, Potrykus nie stosuje żadnych ozdobników, świadomie wydłuża początkowo zabawne epizody, by wywołać uczucie dyskomfortu. To jedna z bardziej sugestywnych wizji korporacyjnego uśpienia, w której – za sprawą roli demonicznego Joshuy Burge’a – nie wiadomo, czy następna scena przyniesie jedynie niesmaczny żart, czy woltę rodem z „Koszmaru z ulicy Wiązów”.

Manglehorn

The Mend

reż. John Magary

Dzikie kanarki („Wild Canaries”)

reż. Lawrence Michael Levine Niezależna wariacja na temat „Morderstwa na Manhattanie” Woody’ego Allena. Starsza sąsiadka nowojorskiej pary nieoczekiwanie umiera. Barri, która uczyła kobietę gry w szachy, jest przekonana, że to morderstwo. Nabiera wiatru w żagle, odkrywając, że jej do tej pory monotonne życie zaczyna się rozwijać niczym – co prawda niezbyt oryginalny – kryminał. Podczas gdy ona poszerza grono podejrzanych i wdziewa prochowce, jej chłopak Noah coraz bardziej irytuje się takim obrotem spraw. Oboje krok po kroku dążą do odkrycia znacznie ważniejszej tajemnicy niż przyczyna śmierci sąsiadki – że ich życiowe drogi powoli się rozchodzą. O ile Onur Tukel sięgnął po horror, by odświeżyć konwencję kina obyczajowego, o tyle Lawrence Michael Levine wykorzystał w tym samym celu elementy kryminału. Bezpretensjonalne, prościutkie, ale pomysłowe.

Mattowi nie układa się w życiu. Dziewczyna wyrzuca go za drzwi, a po napędzanej alkoholem, całonocnej odysei po knajpach budzi się z gębą w muffinie. W przypływie rodzinnych uczuć, po kilku miesiącach milczenia, postanawia zapukać do drzwi mieszkania swojego brata – ułożonego yuppie. I wywrócić do góry nogami ład, do którego ten jest przywiązany. „The Mend” to wnikliwy portret dwóch mężczyzn, którzy choć znajdują się na zupełnie różnych etapach życia, wciąż nie mogą się bez siebie obyć. Ciągłym konfrontacjom sprzyja miejsce akcji – zatłoczony Nowy Jork sportretowany przez Magary’ego jako piekielny tygiel bodźców, frustracji i pragnień.

Myszołów („Buzzard”)

Obama z Bronxu („Bronx Obama”) reż. Ryan Murdock

Barack Obama utrzymuje się z uścisków dłoni wyborców i wygłaszania swoich starych przemówień. Nie ma wstępu do Białego Domu. Snuje się po Bronksie, szukając swojego amerykańskiego snu. „Obama z Bronxu” to dokument poświęcony sobowtórowi prezydenta USA, Louisowi Ortizowi.

reż. David Gordon Green Co się stało z Alem Pacino? To samo co z Robertem De Niro. Zatonął w marnych scenariuszach, rólkach granych na autopilocie, w których złowrogo strzyże brwiami i trzaska pięścią w stół. Jeździ też po świecie i spotyka się z nieznanymi sobie osobami, płacącymi kilkaset dolarów za uściśnięcie dłoni mistrza. Jeśli ktoś planował udział w odwołanym wrześniowym wydarzeniu w Warszawie, może pocieszyć się seansem „Manglehorn” we Wrocławiu. Na ekranie Pacino przynajmniej wie, gdzie jest i co robi – a robi to w najlepszym stylu. W skromnym komediodramacie Greena wbrew swojemu emploi wciela się w postać mrukliwego stolarza z amerykańskiej prowincji. Oniryczne wizje, proza życia, chory kot i Harmony Korine w nietypowej dla siebie roli.

Five Star

reż. Joel Potrykus

reż. Keith Miller

Marty utknął w korporacji na najniższym szczebelku w hierarchii. Choć jego blada od palących jarzeniówek cera wpisuje się w rozległy krajobraz szarego laminatu, chłopak nie czuje się spełniony. Rozmówcy trzaskają słuchawką, spinacze się kończą, a przełożona jest uprzedzająco miła – ot, horror pierwszego świata. Jego jedyny autorytet to Freddy Kruger – licząc na to, że mistrz którejś nocy wyłoni się z plakatu i wyzwoli go z korpookowów, Marty prowadzi swoją małą partyzantkę przeciwko systemowi. Wymyka się na trzy godziny zza biurka, trochę obraża kolegów, wykrada zszywacze. „Myszołów” to ostatnia część „zwierzęcej trylogii”, w której Joel Potrykus opowiada o outsiderach, skazanych na hibernację na obrzeżach społeczeństwa. Nie jest to jednak kolejna absurdalna komedia o zagubieniu pokolenia X, które nie chce zamienić gier wideo na pracowniczy uniform. Styl reżysera jest ascetycz-

W natłoku głośnych tytułów łatwo przeoczyć ten niepozorny film. Młody chłopak, którego ojciec zginął w strzelaninie, postanawia wstąpić w przestępcze szeregi. Trafia pod umięśnione skrzydła doświadczonego Primo. Gangster niedawno wyszedł z więzienia, ale ma obecnie większy problem niż uliczne porachunki – dwoje dzieci i żonę. Temat gangsterskiej inicjacji wydaje się gruntownie przepracowany przez amerykańskich reżyserów, ale nowojorczyk Keith Miller odnajduje dla swojej historii odpowiednią formę. Bohaterom przygląda się w paradokumentalnym stylu – wsłuchuje się w długie rozmowy, a nie w wystrzały z broni, podgląda podczas intymnych, improwizowanych scen rodzinnych, od pościgów bardziej zajmują go motywacje. Przemocy nie fetyszyzuje, a efekt autentyczności, kojarzący się z dokonaniami Jacka Cassavetesa, podkreślają nieprofesjonalni aktorzy, często z przestępczą przeszłością na koncie.

A12

10-12_aff_A182.indd 12

24.09.2014 20:46


luty 2014

BANKS MUZYCZNE OBJAWIENIE TEGO ROKU

G

O

D

D

E

S

S

Mieszanka bitów, pianina, pogłosów i Jej hipnotyzującego głosu. Hip-hop, pop, R&B, alternatywa, elektronika.

A L BUM GODDESS JU Ż W SPRZEDA Ż Y 13_3r_A182.indd 13

A13

29.09.2014 16:28


Aktivist

magazyn akcja i wychowawcą z pierwszej klasy. Z większością łączy was tylko moment dodania do fejsbukowego grona, a o tym przecież trudno rozmawiać przez trzy kwadranse. Z drugiej strony głupio określać mianem znajomego osobę, z którą nie możemy nawet wypić kawy.

Pułapka współczesności

Wirturealni

latte • dotyk • ulotka

Tekst: Olga Święcicka

Nie łudźmy się. Bez internetu nic nie przejdzie. Łącze łączy. Coraz rzadziej jednak prawdziwych ludzi, a jedynie telefon z Facebookiem i komputer z routerem. Na szczęście są jeszcze ludzie, którzy dążą do realności w wirtualności. Oszukać technikę, zyskać przyjaciela. Matt Kulesza na kawie ze swoim fejsbukowym znajomym Joshuą. Czasem łatwiej coś napisać niż powiedzieć wprost. Aplikacja Somebody ma to zadanie utrudnić.

Ten tekst będzie wymagał odwagi. I aktywności. Zacznij od zalogowania się na Facebooku i zapisania liczby, która figuruje przy górnolotnym określeniu „friends”. 500? Nie jest najgorzej, 800? Sporo. Ponad 1000? Gwarantuję, że się zmęczysz. Na tym bowiem praca się nie kończy. Idź dalej i przyjrzyj się każdej z tych osób. Ile znasz? Nie mówię na razie o takim „znaniu” w klasycznym tego słowa znaczeniu. Ile nazwisk cokolwiek ci mówi? Większość? Połowa? Jasne. Przecież nie da się zapamiętać 500 osób. Od kilku lat usilnie pracujesz nad tą grupą, więc łatwo o bałagan. Tym bardziej że w jednym worku są sekretarka, która dwa lata temu odeszła z biura, z którego wyrzucili cię rok temu, kolega chłopaka, który ci się kiedyś podobał, i osoby, które same pchały się do znajomości z tobą, a ty jakoś nie umiałeś odmówić. Wynotuj wszystkich obcych. Nie potrzebujesz ich nazwisk. Mogą być kreseczką w zeszycie, w końcu ich nie znasz.

Są statystycznymi obywatelami świata. No właśnie. Nawet nie Polski, bo przecież po drodze były saksy w Norwegii, Erasmus we Włoszech i kilka zagranicznych wycieczek, podczas których gościło się u znajomego znajomych. No dobrze. Nasi od „obcych” oddzieleni. To teraz wejdź w profil każdego i zdziw się. Ma żonę? Zaręczył się? Tak naprawdę jest blondynką? Zrobiłam wszystko to, o czym piszę, i gwarantuję moc wrażeń. Po tej wycieczce po profilówkach uknułam w głowie termin „znajomy nieznajomy z Fejsa”, czyli taki, którego imię znamy, wiemy, w jakich kręgach poznaliśmy, i absolutnie nic więcej. Data urodzenia, zdjęcia z ostatnich wakacji i miejsce pracy wystarczą, żeby zaszufladkować. A teraz uwaga! Będą dreszcze. Wyobraźcie sobie, że z każdą taką osobą spotkacie się na kawę. Sekretarką, byłym chłopakiem byłej przyjaciółki, atrakcyjnym sprzedawcą lodów z południowego wybrzeża

Matt Kulesza – trochę muzyk, trochę nauczyciel angielskiego, trochę student koreanistyki – postanowił wypić kawę z każdym, kogo na Fejsie ma jako znajomego. Od dwóch miesięcy każdy dzień zaczyna od spotkania. Każde z nich skrzętnie opisuje na blogu i ilustruje wspólną fotografią. Poznajemy więc pierwszą dziewczynę, z którą zamieszkał, chłopaka, z którym spał przez jedną noc na jednym z licznych festiwali muzycznych, czy dawnego współlokatora, którego nie miał okazji widzieć przez ostatnie siedem lat. Każdy wpis opatrzony jest informacją o tym, co razem wypili, gdzie i kiedy się poznali i ilu mają wspólnych znajomych na portalu. Każdy też przynosi jakieś odkrycie, bo okazuje się, że w sytuacji intymnej, jaką niewątpliwie jest wspólne wyjście na kawę, mówi się więcej. Ktoś powie, że mu wtedy zależało, ktoś się zwierzy, że mu ciężko. Albo postawi tarota. Matt wypisuje wszystkie wątki, jakie pojawiają się w rozmowie. Z jednej strony daje to czytelnikowi dużo radości, bo zabawnie czytać o tym, że bliscy sobie ludzie, którzy spotykają się po kilku latach, rozmawiają o nowym remiksie Die Antwoord czy przepisie na sałatkę. A z drugiej takie skrzętne wypisywanie tematów rozmów trochę przypomina zapis fejsbukowego czatu i pokazuje, że nawet wychodząc z okienka, cały czas trochę w nim jesteśmy. – Kiedy wpadłem na pomysł projektu „1000+ coffees”, ogłosiłem go na Facebooku, informując, że wszyscy, którzy nie mają ochoty w nim uczestniczyć, proszeni są o zerwanie naszej znajomości. Kilka osób rzeczywiście się wypisało, ale może to i dobrze. Oszczędziłem pieniądze na kawę i czas na spotkania, które pewnie nie byłyby ciekawe – opowiada Matt. Projekt jest próbą szukania realnych wartości w wirtualnym świecie. Potrwa co najmniej trzy lata, jeśli oczywiście Mattowi uda się utrzymać tempo jednego spotkania dziennie. Nie obejdzie się bez poświęceń. Bo o ile potwierdzające znajomość kliknięcie zajmuje kilka sekund, o tyle podróż na drugi koniec świata, gdzie ten znajomy akurat mieszka, trwa trochę dłużej. – Liczę się z tym, że do niektórych będę miał kawał drogi. Cóż, trzeba było o tym myśleć, „zaprzyjaźniając się” na Fejsie. Teraz, kiedy podjąłem już wyzwanie, nie ma ucieczki – żartuje Matt. Na razie ogranicza się do kilku dzielnic w obrębie Melbourne, gdzie mieszka. I okazuje się, że nawet w mikroskali projekt przynosi efekty. Globalne. – Większość znajomych mówi mi, że mój projekt skłonił ich do krytycznego przejrzenia fejsbukowych list. Może boją się, że ktoś skopiuje mój pomysł i będą musieli pić kawę z obcymi nudziarzami, albo wreszcie zrozumieli, że warto przenosić zasady z realnego świata do wirtualnej przestrzeni.

A14

14-15_real_A182.indd 14

24.09.2014 20:48


październik 2014

Nie wiem, co się wydarzy, jak skończę projekt, i czy to zmieni moje życie, ale po cichu liczę, że za trzy lata nie będzie już Facebooka i mój problem sam zniknie – śmieje się Matt

U sąsiada na telewizorze

Matta poznałam na Facebooku. To znaczy ktoś z moich znajomych z Facebooka napisał o nim, więc postanowiłam go odnaleźć. Przez Facebooka oczywiście. Do znajomych mnie nie przyjął, pewnie obawiał się, że będzie musiał przylecieć na kawę do Polski (co nie byłoby takim głupim pomysłem, biorąc pod uwagę jego korzenie), ale z chęcią pogadał. Na fejsbukowym czacie, ma się rozumieć. Na szczęście nadal korzysta z portalu, również w tradycyjny, wirtualny sposób. Gdyby był bardziej zasadniczy, to pewnie umówilibyśmy się na kawę w jednej z berlińskich kawiarni, która zachęca gości hasłem „No WiFi. Talk to each other”, albo przynajmniej takiej, która zabrania używania komputerów w środku. Jak widać, Matt nie jest jedynym człowiekiem czującym przesyt technologią. Sama kilka miesięcy temu zrezygnowałam z internetu w domu. Korzystam z niego w pracy, w kawiarni czy w bibliotece. W domu mam spokój. Ale na początku było trudno. Seriale, piosenki na YouTubie, kompulsywne sprawdzanie poczty, oglądanie profili znajomych znajomego znajomej. Z wszystkich przyjemności długich, samotnych nocy zrezygnowałam jedną szybką decyzją. Co zabawne, ożywiło to moje życie towarzyskie w przewrotny sposób – teraz odwiedzam przyjaciół, by skorzystać z internetu. Łączę więc przyjemne z pożytecznym i jak w starych, dobrych czasach chodzę po sąsiadach „na telewizor”. Surfowanie w towarzystwie okazuje się o wiele milsze niż samotne klikanie z łóżka. Odciąć więc zupełnie się nie da, ale można sobie trochę ten wirtualny świat urealnić.

Śpiewane walentynki, mówione SMS-y

Podobną refleksję miała Miranda July, offowa reżyserka, która na początku września stworzyła aplikację Somebody. Aplikację przewrotną, bo za pomocą technologii budującą realne więzi między ludźmi. Sprawa jest niby prosta. Wysyłamy SMS-a, a on nie trafia, jak zwykle, na ekran komórki odbiorcy – przekazywany jest przez osobę trzecią. Bezpośrednio. Spośród osób używających Somebody wybieramy sobie posłańca, który jest w najbliższym otoczeniu naszego odbiorcy, i „zlecamy mu” przeczytanie naszej wiadomości. Efekty są zwykle zabawne. Wielki grubas przekazuje nam, że „dziko tęsknimy, wspominając poprzednią noc”, staruszka czyta „To nie ma sensu. Kocham innego”, a pan w garniturze informuje „Obiad w piekarniku. Wrócę później. Mama”. – Do stworzenia tej aplikacji zainspirowały mnie śpiewające walentynki, które w liceum robiły furorę. Zawsze marzyłam, żeby ktoś zamówił mi takie „wyznanie miłości” – opowiada reżyserka. – Sama bardzo lubię wchodzić w interakcje z obcymi ludźmi. A największą radość w życiu przynoszą mi niespodziewane sytuacje. Somebody sprawia, że takie „rzeczy” wydarzają się codziennie. W dzisiejszych czasach wszystko można załatwić, siedząc w domu przed komputerem. Chciałam stworzyć program, który nie ma jednego celu, jak randka czy seks, tylko daje nam kontakt z drugą osobą, który może się przerodzić we wszystko i w nic – opowiada. Somebody z jednej strony szydzi ze współczesnych, którzy potrafią się oświadczyć SMS-em, a z drugiej zwraca uwagę na fakt, że są rzeczy, które warto powiedzieć. Prawdziwym głosem.

It’s a book book

Miranda za cel postawiła sobie jeszcze jedną rzecz. Nauczyć ludzi pisać. Wierzy, że dzięki aplikacji Somebody ludzie zaczną zwracać większą uwagę na to, jak piszą. W końcu ich

wiadomości będą odczytywane przez obcych, więc może głupio by było, gdyby miały błędy. – Nie ma co się łudzić. Są lepsze i szybsze sposoby komunikacji niż Somebody. Nie chodzi tu jednak o sam komunikat, który nie ma większego znaczenia, ale o wyzwanie. Pobudzenie uśpionej części mózgu i po prostu chęć zabawienia się – dodaje reżyserka. Podobna myśl przyświecała twórcom reklamy katalogu IKEA. Ot, zabawa i lekki prztyczek dla tych, którzy ślepo zakochali się w pewnym jabłuszku. Reklama przejmuje sposób, w jaki opowiada się o nowych technologiach, pokazując najzwyklejszy,

Znajomi mówią, że mój projekt skłonił ich do zweryfikowania fejsbukowych list. Może boją się, że ktoś skopiuje mój pomysł i będą musieli pić kawę z obcymi nudziarzami. książkowy katalog. „It’s not a digital book or an e-book. It’s a book book”, mówi lekko nawiedzonym głosem narrator, po czym przez dwie minuty udowadnia przewagę książki nad jej wirtualnym wydaniem. Nie trzeba jej ładować, bateria nigdy się nie wyczerpie, łatwo przewraca się strony, i można się tym dzielić do woli. Proste rozwiązania bywają lepsze. Oczywiście reklama ma żartobliwy charakter i nie trzeba jej brać za bardzo do serca, ale faktycznie – argumenty są mocne. Ciekawe, czy krok, na który zdobył się stołeczny klub 1500 m², przyniesie równie dobre skutki. Managerowie klubu postanowili w najbliższym sezonie wrócić do klasycznych metod. Ulotki, plakaty, marketing szeptany. Namacalnie i bezpośrednio. Rewolucja łączy.

A15

14-15_real_A182.indd 15

24.09.2014 20:48


Aktivist

magazyn ludzie

Igranie z kabaczkiem

kocioł • bulwa • muzyka

Tekst: Karol Owczarek, ilustracja: Tymoteusz Piotrowski

W dzieciństwie graliśmy w pomidora. Nieraz widzieliśmy mecze, w których zawodnicy grali o pietruszkę. Jak się jednak okazuje, warzywa w kontekście gry nie muszą występować tylko metaforycznie. Członkowie orkiestry warzywnej Paprykalaba udowadniają, że na jarzynach można po prostu grać, dosłownie. Każdy z nich sobie rzepkę skrobie, ale nikt im nie ma tego za złe. Choć ze swoimi instrumentami wyglądają, jakby spontanicznie rozstawiali stragan z warzywami, to w rzeczywistości nie uprawiają roślin, ale grają folk punk. To orkiestra, co się zowie, jest więc podzielona na sekcje. Perkusyjną reprezentują arbuz, dynia i kapusta, a dętą – ogórek, kabaczek i marchewka. Do tego grzechotki z wydrążonych selera i ziemniaka oraz śpiew Ewy Drozdy, samorodnego talentu wokalnego. Brakuje tylko instrumentów strunowych, ale jak na razie natura nie stworzyła żadnej rośliny, z której można by je wykonać, a członkowie orkiestry nie używają niczego, co nie jest warzywem. Grają głównie covery – m.in. Kultu, francuskiego Fantazio, ale przede wszystkim ukraińskiej Perkalaby, kultowej w swojej ojczyźnie. To na gruncie fascynacji tym zespołem, grającym żywiołową huculską muzykę etniczną, wyrosła orkiestra warzywna. – Nie mogliśmy po prostu grać ich piosenek, bo robią to lepiej niż ktokolwiek inny. W związku z tym chcieliśmy stworzyć nietypowy tribute band – mówi założyciel Paprykalaby, Benjamin Cope, z wykształcenia filozof i antropolog kultury, z zamiłowania muzyk i miejski aktywista. Sam będący – z racji liczby zajęć, którymi się para – człowiekiem orkiestrą.

Partnerstwo wschodnie

Wszystko zaczęło się w 2010 r. na ukraińskim festiwalu ArtPole. Tam każdego festiwalowego poranka spotykało się grono przypadkowych, mocno skacowanych osób, by pod okiem samozwańczego dyrygenta wykrzykiwać w dzikim szale piosenki Perkalaby, której koncert wieńczy każdą edycję imprezy. W ten sposób zawiązała się tymczasowa, demokratyczna wspólnota muzyków, którzy pojawili się na scenie tuż przed swoimi idolami. Te doświadczenia oraz mało urozmaicone festiwalowe jedzenie („żadnych warzyw, tylko kasza”) skłoniły Benjamina do stworzenia orkiestry warzywnej. Zadebiutowała ona rok później jako support Perkalaby podczas koncertu w warszawskim klubie Hydrozagadka. Od tamtej pory mieli już tournée po Ukrainie, a w Polsce występy w ramach podejmowanych przez nich inicjatyw miejskich, np. podczas muzycznych spacerów ulicami Pragi. Dostali też zaproszenie do ukraińskiej edycji programu „Mam Talent”, z którego nie skorzystali – nie chcieli po prostu zostać ugotowani w medialnym kotle. W planach mają nagranie płyty.

Muzyka i warzywa łączą pokolenia

Paprykalaba ma kilkunastu stałych członków, ale z założenia występy grupy mają charakter otwarty. – Na pietruszce nikt nie umie grać, czyli każdy może. Gdy gramy koncerty, może uczestniczyć w nich publiczność – przyznaje Benjamin, który w orkiestrze pełni funkcję dyrygenta i kompozytora. Najczęściej, zamiast występować na scenie, prowadzą miejskie warsztaty, podczas których razem z przybyłymi gośćmi przygotowują instrumenty z warzyw. Ich wykonanie nie jest łatwe. Orkiestra gra akustycznie, więc musi uzyskać donośny dźwięk. Potrzebne są więc precyzja, pomysłowość, żyłka majsterkowicza i odpowiednie narzędzia. Do drążenia większości warzyw używają wiertarki z wiertłami w różnych rozmiarach. Najtrudniej jest wykonać marchewkowy flet, ale tym zajmuje się osobiście Benjamin. Problemy sprawia również seler – aby go wydrążyć, trzeba użyć specjalnej łyżeczki, najlepiej takiej do nakładania lodów, ale i ona potrafi się złamać lub wygiąć. Nawet perfekcyjnie przygotowane warzywa mogą zawieść, gdyż w czasie gry szybko się zużywają. Tracą swoją twardość i przestają wydawać dźwięki – warzywne bębny od uderzeń pałeczkami z marchewki, a instrumenty dęte pod wpływem temperatury dłoni. Szczególnie doskwiera to w partiach solowych – w trakcie popisu muzyka może nagle zamilknąć. Trzeba też uważać na ustniki, gdyż niektóre barwią usta, co dyskwalifikuje np. buraka. Po koncertach wszystkie instrumenty wracają do swojej pierwotnej roli i są zjadane przez artystów. Część na surowo, a część ląduje w garnku i gotuje się z nich zupę. Muzyka Paprykalaby to prawdziwy pokarm dla duszy i ciała. Smacznego!

A16

16_karol_A182.indd 16

24.09.2014 20:49


luty 2014

A17

17_af_A182.indd 17

29.09.2014 16:23


Aktivist

magazyn dizajn

Nie lada co Moją ulubioną literą jest „ą”. Choć „ć” też jest wporzo. Jedną i drugą znajdziecie na okładkach notesów od Nieladaco – naszej ulubionej introligatorni, która robi – oczywiście ręcznie – dobre i piękne materiały papierowe. Zamiast gapić się w ekran i walić w brudną klawiaturę, złapcie za notes i piszcie, notujcie, rysujcie, szkicujcie, korespondujcie. Złapcie teraz, bo idzie nowe. Zeszyty od Nieladaco w kratkę, w linie i w nicość. 64 strony. Tyle dobra! [wiech]

Zapaleni do słomy

dom • szczęście • błoto

wystawa Typozine Warszawa 02.10-26.10

Weronika i Staś mają dość bloków, więc budują dom. Taki, do którego postawienia nie trzeba pozwolenia, wystarczy słoma. I dużo zapału. Weronika Siwiec, absolwentka wydziału architektury Politechniki Warszawskiej, i Stanisław Kamionka wzięli sprawy w swoje ręce i z dala od miejskiego zgiełku budują dom z naturalnych materiałów. – Współczesna architektura mieszkalna jest absurdalna w swojej skali i w doborze materiałów, których wytwarzanie kosztuje mnóstwo pieniędzy i zdrowia. Czuję, że ludzie pragnąc coraz większych domów na coraz większych działkach, zmierzają w złą stronę. Chcemy udowodnić, że tradycyjne techniki nadal się sprawdzają, są tanie i ogólnodostępne – mówi Weronika. Na razie trwa okres intensywnych przygotowań. Budowa domu na dobre zacznie się wiosną przyszłego roku na terenie Lawendowego Pola w podolsztyńskim Kawkowie. Na razie Weronika i Stanisław zebrali potrzebne fundusze (na akcji crowdfundingowej) i zgłębili technologię strawbale, polegającą na tworzeniu słomianych kostek zastępujących tradycyjne cegły. – Doczepiona do ciągnika prasa kostkuje słomę i wiąże ją sznurkiem. Nie jest to jeszcze kostka gotowa do użytku. Najpierw musi zostać dodatkowo skompresowana, by była sztywniejsza i lepiej izolowała – tłumaczą pomysłodawcy akcji „Budujemy Dom”. Ich zapał słomiany nie jest: w stodole przezimuje 286 kostek. Na placu budowy nie znajdziemy tony cementu, betoniarki ani kielni.

Będzie za to można pobabrać się w glinie i porąbać drewno. Półnagich budowlańców zastąpią znajomi i nieznajomi, w sumie około 12 osób. Domek będzie bardzo mały, o powierzchni zaledwie 25 m², ze ścianami o grubości około 50 cm. – Dużym wyzwaniem było zaprojektowanie formy, która przy takich gabarytach nie będzie toporna – wyjaśnia Weronika. Wbrew naszym obawom domek nie spłynie podczas ulewy, zimą nie zabraknie w nim ciepła, a latem przyjemnego chłodu. Gliniane tynki doskonale uregulują temperaturę w pomieszczeniu, zachowując ją przez cały rok na stałym poziomie. Weronika i Stanisław nie tworzą domu z myślą tylko o sobie. Projekt ma być zachętą do podejmowania podobnych działań. Ze względu na małą powierzchnię jego budowa nie wymaga pozwolenia. Ten w Kawkowie będzie służył celom warsztatowym i spotkaniom, każdy będzie mógł do niego przyjechać i go obejrzeć, a nawet wynająć na noc. – Po zakończeniu akcji opublikujemy poradnik opisujący cały proces. Chcemy, aby każdy chętny mógł pójść w nasze ślady i zbudować własny dom ze słomy. Dlatego udostępnimy nasz projekt na zasadach open source – zapewniają. Pierwsi goście już się zapowiedzieli. Losy budowy i szczegóły akcji możecie śledzić na stronie www.kawkowo.pl. [Iza Smelczyńska]

Ten typ To już trzeci rok działalności warszawskiej Kwiaciarni Grafiki i trzecia jej pracownia. Z okazji otwarcia nowego miejsca powstał Typozine – w całości wydrukowany na sicie współczesny wzornik czcionek i album plakatu (m.in. Łukasza Dziedzica, Hakobo, Fontarte, Edgara Bąka) w jednym. 28 krojów pisma i 28 typograficznych plakatów. Jaramy się. Bardzo. Będzie można na niego patrzeć, dotykać go, a nawet, jak wam się poszczęści, zabrać go do domu po wernisażu trwającej do 26 października wystawy. [wiech]

A18

18_dizajn_A182.indd 18

24.09.2014 20:54


luty 2014

A19

19_standup_A182.indd 19

29.09.2014 17:26


Aktivist

magazyn wywiad

A20

20-21_hm_A182.indd 20

29.09.2014 16:19


lipiec/sierpień 2014

A21

20-21_hm_A182.indd 21

29.09.2014 16:19


Aktivist

magazyn top 5

Bas w nozdrzach

charkot • hardkor • zapaszek

Tekst: Filip Kalinowski

2 Jak pachnie noise? Jak brzmi jaśmin? Czym pobrzmiewają dezodoranty w sztyfcie? Czym śmierdzi breakcore? Na pytania te Odpady medyczne zdolni są odpowiedzieć Kto zna twórczość niemieckiego kolektywu Column One, ten przekonał się już nie tylko ludzie obdarzeni pewnie nieraz, że René Lamp i Robert rzadką zdolnością Schalinski nie zamierzają obchodzić się ze społeczeństwem delikatnie. Nawet odsynestezji, ale także co dani fani osłuchani z ich bezkompromibaczniejsi obserwatorzy sowymi, industrialnymi eksperymentami muzycznego światka nie byli przygotowani na to, co nadeszło wraz z paczką zawierającą boks „The Last i jego najciemniejszych One Is Dead”. „Otwieram pudełko, grzezakamarków. My wam tu bię w trocinach i nagle trafiam na coś lepkiego. Wyciągam więc rękę – brązowe jak odpowiedzi podtykamy Efemeryda gówno, śmierdzi jak gówno, biegnę do łapod nos. Po latach odkrywania punktów stycznych między dźwiękiem a obrazem włodarze mię- zienki” – z mieszanką obrzydzenia i dumy

1

dzykontynentalnego festiwalu Unsound postanowili swoje badania poszerzyć o kolejny ze zmysłów. Oddając w ręce Gezy Schoena, ekstrawaganckiego berlińskiego twórcy perfum, trzy kompozycje (muzyczne) autorstwa Bena Frosta, Tima Heckera i Steve’a Goodmana (znanego też jako Kode 9), pragnęli dowiedzieć się, czym pachną noise, drone i bas. Efektem tej współpracy są seria perfum, które będzie można nabyć podczas tegorocznej edycji festiwalu, i synestetyczna instalacja, którą zobaczyć, usłyszeć i poczuć będzie można 13 października w krakowskim Muzeum Narodowym.

relacjonował mi kumpel, w którego ręce trafiła jedna z 300 dawno wyprzedanych płyt. Krążków będących niemymi świadkami performance’u, którego nie powstydziliby się wiedeńscy akcjoniści; performance’u, który bolał i oburzał; po którym zostały tylko ślady krwi, moczu i kału.

5

Muzyka kloaczna Sax i sex

3

Jazz niektórym kojarzy się z zapachem płynu do czyszczenia drewna, którym pucowane są podłogi filharmonii, i drogich perfum, którymi jej goście zakrywają kompleksy. Pachnie nudą. Nie było na nią za to miejsca w nowoorleańskich burdelach, w których powstawała ta muzyka. W spowitych papierosowym dymem i odorem rozpusty przybytkach woniało jaśminem. To właśnie z tego kwiatu ekstrahowano najtańsze pachnidła, na które mogły sobie pozwolić nawet upadłe kobiety. I to od jaśminu pochodzi nazwa gatunku, który z lupanarów przeniósł się na salony.

Pachnie młodością

4

Kiedy Kathleen Hanna, prekursorka feministycznego punk rocka, ideolożka riot grrrls i wokalistka zespołu Bikini Kill, bazgrała sprejem po ścianie domu Kurta Cobaina, nie podejrzewała nawet, że wymyślone przez nią hasło będzie mottem dla całego gatunku, sceny i pokolenia. W pijackiej nonszalancji chciała tylko wyznać światu, że frontman Nirvany pachnie dezodorantem swojej dziewczyny. Teen Spirit nie skojarzył się jednak Kurtowi z marką sztyftów, a powstały pod osłoną nocy napis stał się tytułem największego hitu jego zespołu. I choć popularność grupy przyczyniła się znacząco do wzrostu sprzedaży owych kosmetyków, to wraz ze spadkiem zainteresowania muzyką grunge wykupiona już przez Colgate-Palmolive firma wycofała z rynku serię Pop Star.

Są takie filmy, na które większość z nas nie chciałaby trafić do kina 5D. Już samo domyślanie się, jaki „aromat” unosił się w komnatach, w których rozgrywało się „Salo” czy „Wielkie żarcie”, dostarcza wrażeń ekstremalnych. Radykalność wizji Pasoliniego i Ferreriego blednie jednak z każdą minutą odsłuchu „Pukology”. Kilkunastominutowa symfonia Ottona von Schiracha nadaje nowe znaczenia starym muzykologicznym terminom „rzyg” i „gówno”. Ten znany ze swoich szaleńczych pomysłów książę breakcore’u rozpisał ją na odgłosy wymiotowania i wydalania, charkoty, pierdnięcia i beknięcia. Odgłosy te przyprawiają o mdłości, ale nie powinny was zniechęcić do słuchania tej bardzo dobrej płyty.

A22

22_top5_A182.indd 22

24.09.2014 20:56


city moment

miasto • foto • chwila

Robimy zdjęcia. Obsesyjnie, kompulsywnie, ajfonem. Jak wszyscy. Sorry. Śledźcie nas na Instagramie. Miasto widziane naszymi oczami na instagram.com/aktivist_magazyn

A23

23_citymoment_A181.indd 23

24.09.2014 20:57


Aktivist

Moje Miasto Świnoujście

Dziecko Świny

Ulubione świnoujskie miejscówki Roberta Piernikowskiego

Port w Świnoujściu

Się jechało tam autem, bo można było wjechać prawie na sam piach, blisko brzegu kanału. Widać było wejście do portu od strony wyspy Uznam. Się jeździło tam najczęściej jesienią lub zimą, bo wtedy nikt się tam nie zapuszczał. Zwykle mocno wiało, po spalonym joincie chowaliśmy się w aucie i patrzyliśmy, jak wpływają statki, jak pracują suwnice. Słuchaliśmy dźwięków portu. Tak się poznawało industrial. Jak wpływał prom linii Polferries, blok na wodzie, to była jedna basowa ściana. Plaża

Się wchodziło ostatnim prawym (czyli wschodnim) wejściem, po prawej od trybun siatkarskich, wieczorem, w nocy. Się chowało w mroku i patrzyło, jak małe punkty świateł idą po horyzoncie, robią się większe, zamieniają się w statki i znikają, bo wpływają do portu. Po lewej stronie na horyzoncie się widziało niemieckie światła, takie bystre. Jak sprzyjała pogoda, to latarnia z Rugii dawała z daleka strobo. Można było długo tak siedzieć, bo to wszystko się działo w pętlach: strobo latarni z Rugii, statki, piasek.

Promenada

Robert Piernikowski

Park Chopina

To stary cmentarz niemiecki zmieniony w park i plac zabaw. Każdy zakamar był wybrukowany plastikowymi korkami po winach. Kiedyś się tam kopało, bo każdy chciał wykopać czaszkę. Tak naprawdę to nie chciał, bo się bał, ale i tak kopał. My mieliśmy swoje miejsce koło wielkiego kasztana (może akacji). Korzenie były leżakami. Ktoś kiedyś na tym drzewie powiesił obrazek papieża (naszego) i zawsze się wylewało trochę na jego zdrowie. Przychodziło się tam grupami, jak do baru. To był taki przystanek w drodze. Dziś ten park jest już trochę współczesny: betonowe rakiety, statki dla dzieci i alejki z polbruku. Już tam się chyba nie chodzi.

Muzyk operujący dźwiękiem i słowem. Pochodzi ze Świnoujścia, mieszka w Poznaniu. Współtwórca posthiphopowego duetu Napszykłat (NP), kolaborant BNNT, autor solowego krążka „Się żegnaj” i oprawy muzycznej do spektaklu „Król Edyp” w reżyserii Jana Klaty. Aktualnie wraz z artystą znanym wcześniej jako Etamski szlifuje debiutancki krążek wspólnego rapowego projektu Syny, a także przygotowuje się do wydania drugiego solowego albumu. Czego się po nim spodziewać, będziecie mogli się przekonać 16 października w krakowskim hotelu Forum w ramach festiwalu Unsound.

Latem, jak przyjechali turyści, szło się na promenadę. Patrzyło się, jak wyglądają ludzie z innych rejonów kraju. Albo chodziło się po całej długości, albo siadało się i kminiło. Przy promenadzie poukrywane są betonowe rzeźby pogańskich bogów. A niedawno jakiś poznański artysta zrobił rzeźby szklane, które wyglądały jak szyby ułożone jedna na drugiej. Ponoć to symbolizuje pojednanie z Niemcami czy jakieś inne europejskie wartości. Latem grali tam Peruwiańczycy z pióropuszami. Działo się. Po całym roku oczekiwań się szło jak wygłodniały wilk na promenadę liznąć kultury. Rynek

Znaczy stoiska z rzeczami dla Niemców. Kiedyś kasety, potem CD, gry na pleja, fajki, kurtki, bluzki, kryształki i sery. Się tam nie chodziło kupować, bo wiadomo, że drogo, a i asortyment raczej nie pasował. Się szło tak pochodzić, popatrzyć na ten jarmark. Dużo fajnych cwaniaczków z piterkami przy pasie. Polaka od Niemca zawsze się rozróżniało w pierwszej sekundzie. Kasa z rynku zbudowała atmosferę tego miasta.

A24

24_mojemiasto_A182.indd 24

24.09.2014 21:04


październik 2014

kalendarium październik

Olga Święcicka (oś)

Filip Kalinowski (fika)

Mateusz Adamski (matad)

Michał Kropiński (mk)

must see

07-18.10

Kacper Peresada (kp)

Peaches

Rafał Rejowski (rar)

Cyryl Rozwadowski [croz]

Alek Hudzik [alek]

Iza Smelczyńska [is]

piździernik

Nie wiem, czy to z nudy, czy z próżności, ale zadałam ostatnio naszym stażystkom klasyczne pytanie: co was nie kręci i nie podnieca. W magazynie oczywiście. Skrycie liczyłam, że będą lizusami i co najwyżej pokażą literówkę. Autorytetem, jak widać, nie jestem, bo zaczęły bezpardonowo krytykować. Dobrze, bo konstruktywnie. To, co jednak najbardziej im się nie podoba, zaskoczyło wszystkich. Żeby nie było. Mnie też się to nie podoba, choć chyba z zupełnie innego powodu. O pogodę tu chodzi. Podobno traktujemy ją jak wytrych. Jest pogoda na festiwale albo jej nie ma, więc chodzi się na koncerty. Jest taka, co skłania do wizyt w muzeach, i taka, która sprawia, że samo przeczytanie kalendarium jest aktywnością kulturalną. Jest też niepogoda i na nią niezgoda. A teraz to wszystko jest zakazane. Więc jest październik. Jest jak jest, ale jest. Jest Free Form, Łódź Design Festival, Unsound i Fashion Week. A poza tym nie ma nic, na co pogoda nie miałaby wpływu.

Avant Art festival Wrocław

10-125 zł www.avantart.pl

Awangarda Wrocławski festiwal Avant Art radzi sobie coraz lepiej. Tegoroczna, siódma już edycja będzie wyjątkowa z kilku powodów. Po pierwsze, jej oficjalnym partnerem będzie kultowe ISCM World Music Days. Po drugie, ten rok to kontynuacja doskonale przyjętego cyklu filmowego Avant Art Film, który ku uciesze kinomanów rozrasta się w najlepsze. Największym festiwalowym magnesem są jednak gwiazdy muzyki. W tym roku niekwestionowanym królem będzie John Paul Jones. Najbardziej pokręcony z czwórki Led Zeppelin to urodzony eksperymentator, który nawet w wieku przedemerytalnym bawi się z małolatami w improwizowane koncerty. Wielbiciele ambitnego grania z pewnością zachwycą się kolejną perełką line-upu, czyli FIRE! Ten zespół totalnie zamiótł na zeszłorocznym OFF Festivalu. Przegapienie ich występu będzie totalnym grzechem! Skład uzupełniają takie tuzy jak Peaches, Forest Swords czy The Haxan Cloak. Na bogato, prawda? [mk]

Olga Święcicka Kuba Gralik [włodek]

K25

25-37_kalendarium_A182.indd 25

24.09.2014 21:06


kalendarium

Festiwal

Impreza

Festiwal

od 02.10

03.10

03-04.10

Koncert

04.10

Moderat

Sitofest

Klockworks

Free Form Festival

Erlend Øye

Warszawa, Bydgoszcz, Wrocław

Warszawa 1500 m² do Wynajęcia

Warszawa Soho Factory

Warszawa Basen

ul. Solec 18/20 22.00 30-40 zł

ul. Mińska 25 160-250 zł

ul. Konopnickiej 6 20.00 65-79 zł

Maraton sitodruku

Pozdro techno

Powrót do formy

Skandynawski nerd

Technika, którą upowszechnił Andy Warhol, wraca do łask. Po raz trzeci odbędzie się jedyny w Europie festiwal sitodruku. W ramach promocji sitodruku będziemy przemieszczać się między Warszawą, Bydgoszczą a Wrocławiem i poznawać miejscowe pracownie. Sitofest rozpocznie się premierą subiektywnego przewodnika typograficznego „Typozine”. Potem będzie tylko lepiej, zostanie zorganizowany m.in. Tour de Varsovie, czyli rajd rowerami z mobilnymi warsztatami. W programie także dyskusja o analogowych czasach, w których graficy nie znali skrótów klawiszowych, i wystawa „Krzywo” Maćka Salomona. Sami też będziecie mogli spróbować swoich sił w tworzeniu, bo zaplanowane są warsztaty. Nie bierzcie tylko ze sobą zbyt ciemnych ubrań – nadrukowywane grafiki będą czarne! [jw]

Ben Klock chyba naprawdę polubił Polskę – w ciągu ostatnich 12 miesięcy odwiedza nas po raz trzeci. Tym razem w warszawskim 1500 m² pojawią się także dobrzy znajomi Bena z wytwórni Klockworks. Po raz drugi nad Wisłę przyjedzie DVS1 – kilka miesięcy temu zachwycił swoim ciężkim setem w Nowej Jerozolimie. Obok nich wystąpi najmniej znany, ale nie mniej utalentowany Etapp Kyle. Ten pochodzący z Ukrainy producent przeszedł długą drogę – od fana elektroniki do jednego z najgorętszych młodych twórców techno. Stał się jednym z ulubionych didżejów największych gwiazd Berlina, m.in. Chrisa Liebinga, Plastikmana czy Marcela Dettmanna. Jeśli jakaś impreza ma zasługiwać na miano najlepszego rave’u w Polsce, to jest nią na pewno wizyta Klockworks w 1500 m². [kp]

Zapowiadana majowa edycja festiwalu nie doszła do skutku z rozmaitych powodów. Organizatorzy jednak się nie poddali i wracają do pierwotnego, październikowego terminu z mocno zrekonstruowanym repertuarem. Z wiosennego line-upu ostali się coraz śmielej patrzący w stronę popu i elektroniki Klaxons oraz ambitny, dekonstruujący techno i ambient Jon Hopkins. Tym, co odbudowało zaufanie do imprezy wśród wszystkich zawiedzionych zmianą terminu, jest jednak niemiecki Moderat – niezwykle popularny wspólny projekt Modeselektor i Apparata. Kontynentalną Europę reprezentować będą też duński magik Trentemøller oraz DJ Koze, który po latach spędzonych w berlińskim undergroundzie w końcu został doceniony. Swoje solowe oblicze pokaże Kele Okereke z Bloc Party, a przyśpieszoną lekcję z nowoczesnych, brytyjskich brzmień dadzą house’owi Gorgon City, dubstepowi Modestep oraz drum’n’bassowi Sigma. Biało-czerwoną flagę reprezentować będą Kari, Xxanaxx oraz reaktywowany na dobre Skalpel. [croz]

Niepowtarzalny Erlend Øye zagra dwa koncerty w Polsce! Doskonale znany z kultowych grup Kings of Convenience i The Whitest Boy Alive muzyk będzie promował swój najnowszy album „Legao”, który ukazał się na początku września. Z Kings of Convenience Øye wprowadził w Skandynawii modę na indiefolkowe brzmienia, w The Whitest Boy Alive serwował nieco bardziej taneczne dźwięki, śpiewał z Röyksopp, a także grał sety (świetne wydawnictwo z serii „DJ Kicks”). Doskonale przyjęto też jego solowy krążek „Unrest” z udziałem znakomitości sceny elektronicznej: Morgana Geista i Prefuse 73. Erlend lubiany jest przede wszystkim jako twórca chwytliwych i niezwykle stylowych piosenek. W Polsce wystąpi z sześcioosobową grupą muzyków z Islandii. [matad]

2

Poznań Eskulap, ul. Przybyszewskiego 39

20.00

59-75 zł

Robbie Williams podpisuje z EMI najbardziej lukratywny kontrakt płytowy w historii Wielkiej Brytanii opiewający na 80 mln funtów. Na pytanie, co zrobi z taką kwotą, odpowiada: „Przeliczę ją”.

02.10.2002 r.

25-37_kalendarium_A182.indd 26

05.10

K26

24.09.2014 21:06


październik 2014

festiwal

04.10

festiwal

koncert

04.10

04.10-23.11

Bad Light District

Zdjęcie Dina Goldstein

Henschke Festival

Warsaw Photo Days

Warszawa Chmury/Hydrozagadka

Warszawa

www.warsawphotodays.com

ul. 11 Listopada 22 12.00 30-35 zł

Seitan = Szatan

Jesteśmy fotografami

Dwa sąsiadujące ze sobą kluby, dwa wydarzenia, dużo alternatywnej muzyki, zero mięsa. Henschke Festival to impreza, która łączy dwa oddzielne światy – kulinarny i muzyczny. Ale kto by się przejmował tym, że jedno do drugiego nie pasuje, jeżeli będzie można dobrze zjeść, a przy tym czegoś posłuchać. Albo na odwrót, w zależności do którego klubu udacie się najpierw. Na scenie Hydrozagadki zaprezentują się polskie zespoły, m.in. Keira Is You oraz George Dorn Screams. Niespodzianką będzie premierowy koncert Ego Hunger and Agression, nowego projektu panów znanych z zespołu Kombajn do Zbierania Kur po Wioskach. Jak już poskaczecie i zgłodniejecie, będziecie mogli najeść się wegetariańskich i wegańskich przysmaków. W Chmurach odbędzie się wspólny lunch, a także pokazy gotowania, wykłady oraz wegetargowisko. [ks]

Kraków ma swój Miesiąc Fotografii, a my warszawskie Dni Fotografii, które również trwają miesiąc. W tym roku druga edycja. W programie głównym znalazły się trzy wystawy zbiorowe: „Rozpoznanie”, „Sygnatura”, „Miejsca naznaczone”. Zobaczymy na nich m.in. prace Natalii LL, Tomka Albina, Bartka Wieczorka czy Ilony Szwarc. Z kolei w sekcji Slidewalk Warsaw zobaczymy zdjęcia 20 początkujących artystów, którzy nadesłali zgłoszenia i pokonali konkurencję. Warsaw Photo Days to także dobra okazja dla pasjonatów polskiej fotografii, którzy chcieliby ozdobić swoje ściany – w Centrum Sztuki Współczesnej odbędzie się aukcja. [jw]

Łowcy x Poppa Fats Wrocław Das Lokal

pl. Solidarności 1/3/5 22.00 10-20 zł

Wrocławscy chuligani Panowie z Poppa Fats’ Dlghts oraz Łowcy połączą siły, by wspólnie otworzyć nowy sezon klubowy. Zapowiadają, że będzie jeszcze huczniej, głośniej i lepiej, niż było poprzednio. Tym razem dołączy też do nich wyjątkowy gość z Amsterdamu o ksywce GANZ, który z finezją łączy łagodny r’n’b z szorstkimi hiphopowymi podziałami perkusyjnymi. Inspirują go

m.in. Rustie czy Hudson Mohawke. Jeśli chodzi o drużynę z Polski, to Poppa Fats’ Dlghts reprezentować będzie m.in. Spisek Jednego, który jest współtwórcą Night Marks Electric Trio i organizatorem imprez pod szyldem Electro-Acoustic Beat Sessions. Pojawi się też en2ak, uczestnik Red Bull Music Academy 2013 w Nowym Jorku. [ach]

impreza

04.10 Hipnotyzerzy za konsoletą

Jonas Kopp i Par Grindvik Kraków Prozak 2.0

pl. Dominikański 6 22.00 30-35 zł

Słoneczna Argentyna zmierzy się z chłodną i niedostępną Szwecją. Nie będzie to jednak mecz siatkówki, piłki nożnej ani spotkanie na tenisowym korcie. Sety, tyle że didżejskie, rozegrają między sobą Jonas Kopp i Par Grindvik. Kopp jest jednym z najlepszych artystów techno z Ameryki Południowej. Swoją przygodę z muzyką rozpoczął w wieku 19 lat, gdy nagrał krążek „Area 64”. Jego sety charakteryzuje

głęboka, mocna linia basowa. Usłyszymy w nich i chicagowski house, i mocne mechaniczne techno. Natomiast Par Grindvik (aka The Hallow) nie boi się tego, co mroczne i niezbadane. Należy też do ścisłej czołówki sceny techno w Szwecji. Zanim stanął za gramofonem, prowadził sklep muzyczny. Bitwa o techno potrwa do białego rana. [ach]

K27

25-37_kalendarium_A182.indd 27

24.09.2014 21:06


kalendarium

Festiwal

07-12.10

Koncert

koncert

07.10

08.10

projekt Exogenous

Festiwal

09-19.10

„Caryca Katarzna”

PATCHlab

Fu Manchu

Sohn

KRAKÓW Galeria Sztuki Współczesnej Bunkier Sztuki/Forum Przestrzenie

warszawa Proxima

Katowice Jazz Club Hipnoza

pl. Szczepański 3a/ul. Konopnickiej 28

ul. Żwirki i Wigury 99a 20.00 59-69 zł

pl. Sejmu Śląskiego 2 20.00 30-35 zł

Interaktywność jest sexy

Gigantomania

Dreszcze

Hitów nie będzie

Z ziemi angielskiej przez Wiedeń do Polski – kolejny po Inc. hipster-soulowy zdolniacha z 4AD nawiedzi nasz kraj. Jego wydany wiosną tego roku debiutancki album „Tremors” zebrał entuzjastyczne recenzje, dzięki czemu Sohn stał się jednym z artystów definiujących współczesny PBR&B. Pozornie zimne, oszczędne produkcje świetnie współgrają z melancholijnym głosem muzyka. To będzie jeden z cieplejszych wieczorów tegorocznej jesieni. [rar]

W Lublinie nie uświadczycie najgłośniejszych sztuk teatralnych sezonu. Teatr repertuarowy, do którego jesteśmy przyzwyczajeni, zastąpią artystyczne kolektywy, poszukujące oryginalnych środków ekspresji. „Kolektyw” jest jednym z trzech haseł – obok „Rumunii” i „Tożsamości” na których skupi się tegoroczny program Konfrontacji. Będzie alternatywnie i międzynarodowo. Na scenie pojawi się niemiecki skład She She Pop, zespół Berlin z... Belgii oraz szereg artystów z Rumunii, łączących teatr, taniec i sztuki wizualne. Nie zabraknie również polskich akcentów, w tym spektaklu „Caryca Katarzyna” z kieleckiego Teatru Żeromskiego oraz kina awangardowego. [ks]

Na organizowanym po raz trzeci festi- To jest dobry rok dla fanów stoner rocka. walu PATCHlab zaprezentowane zostaną W październiku do Proximy zawita kolejdokonania artystów specjalizujących się ny klasyczny przedstawiciel tego gatunw takich dziedzinach sztuki, jak wideo- ku – Fu Manchu. Tym razem ich wizyta czy sound-art. Będzie można poruszyć odbędzie się w ramach trasy promującej Hipersześcianem, spojrzeć w oczy mul- najnowszy album grupy, „Gigantoid”. Na timedialności i stworzyć człowieka. Na płycie znalazło się dziewięć autorskich deser, podczas AV Nocy, audiowizualną kompozycji, które zgodnie z zapowiedzią ucztę przygotują najlepsi didżeje. W ra- można określić jako surowsze od wczemach warsztatów będzie można samemu śniejszych dokonań kwartetu. Jego wizypoznać techniki tworzenia interaktywnych tówką jest chwytliwe i bezpretensjonalne struktur. Apetyt rośnie. I nie traci się go gitarowe brzmienie. Do tego trzeba donawet po przeczytaniu tak enigmatycz- dać lekką warstwę liryczną i możemy się nych opisów: „Performance audiowizu- cieszyć stoner rockiem w wyśmienitym alny skupiający się na pustym zbiorze, wydaniu. Jeżeli jesteście fanami ciężkich unikalnej części całości, która nie zawiera gitarowych riffów w garażowym klimacie, żadnych elementów...”. Nie próbujcie zro- to nie może was zabraknąć w Proximie. zumieć, po prostu to zobaczcie. [ks] EPH_Aktivist_i02.pdf 1 9/15/14 4:46 [matad] PM

09.10 Poznań SQ, ul. Półwiejska 32

20.00

59-69 zł

Konfrontacje Teatralne Lublin Centrum Kultury, ul. Peowiaków 12

19.00

5-30 zł

O O S

C

M

Y

CM

MY

CY

CMY

K

K28

25-37_kalendarium_A182.indd 28

24.09.2014 21:06


październik 2014

Koncert

09.10

koncert

Festiwal

09.10

09-19.10

Wystawa NASZ Studio Rygalik

Festiwal

09-11.10

kadr z filmu „Tylko kochankowie przeżyją”

Fish

Peter Evans Quintet

Łódź Design

Poznań Eskulap

Warszawa Pardon, To Tu

Łódź Art_Inkubator, ul. Tymienieckiego 3

ul. Przybyszewskiego 39 20.00 80-120 zł

pl. Grzybowski 12 20.30 40 zł

10-100 zł www.lodzdesign.com

Ryba bez akwarium

Elektroniczny jazz

Zaprojektuj to!

Na granicy sztuk

Rockman, poeta, patriota. O tym szkockim wokaliście można by powiedzieć.jeszcze wiele rzeczy. W latach 80. dał się poznać jako wokalista Marillion – to z nimi wylansował słynną „Kayleigh”.Pokłóciwszy się z kolegami z zespołu, rozpoczął karierę solową naznaczoną szeregiem upadków i wzlotów. Zawsze jednak pozostawał wierny progrockowej estetyce i podkreślał rolę tekstu, śpiewając o sprawach ważnych. Taka też jest jego ostatnia płyta „Feast of Consequences”, którą jesienią Fish promuje w Europie, zahaczając oczywiście o Polskę. [rar]

Komu jazz kojarzy się wyłącznie z trudnymi w odbiorze popisami saksofonistów? Kto uważa, że jest to gatunek nudny, stary i w ogóle nie do strawienia, powinien przekonać się, jak bardzo jest w błędzie i zarezerwować sobie wolny wieczór na początku października. Każdy występ kwintetu to muzyczna niespodzianka. Na scenie pojawią się tradycyjne instrumenty – trąbka, pianino, kontrabas i perkusja – ale stojący za mikserem Sam Pluta będzie na żywo przetwarzał, zapętlał i modulował brzmienie. W efekcie możemy mieć niekiedy wrażenie, że zamiast czterech muzyków słuchamy całej orkiestry. A to już na pewno nie jest nudne. [ks]

Wzornictwo przemysłowe, moda, art dizajn, architektura, projektowanie graficzne – to wszystko opanuje w październiku Łódź. Już po raz ósmy organizatorzy Łódź Design przygotowali przegląd najciekawszych zjawisk związanych ze wzornictwem. Oprócz głównego programu, na który składa się aż dziesięć wystaw tematycznych, odbędzie się także plebiscyt na najciekawsze rodzime produkty. Nie są to tylko rzeczy materialne, ale też aplikacje (jak np. znane i lubiane jakdojade.pl). W przerwach między oglądaniem wystaw można się wybrać na szereg wykładów i warsztatów, a wszyscy zainteresowani projektowaniem wnętrz powinni się udać na Meetblogin, czyli ogólnopolski zjazd blogerów wnętrzarskich. [mw]

Jima Jarmuscha nikomu przedstawiać nie trzeba. Ale czy ktoś wie, że Jim ma brata Toma, który też kręci filmy? Fonomo Music & Film Festival to dobre miejsce, żeby się z jego dokonaniami zapoznać. Ponadto w Bydgoszczy będą na was czekać eksperymenty muzyczne i filmowe. Poza braćmi Jarmusch będzie można obejrzeć projekt Kuby Suchara „Kamień organiczny”, a także posłuchać jego muzyki nagrywanej wraz z Arturem Majewskim (Mikrokolektyw). Część muzyczną zasili też brytyjski duet Demdike Stare, znany polskiej publiczności z OFF Festivalu. Wisienką na tym eksperymentalnym torcie będzie Nick Cave w dokumencie „20 000 dni na Ziemi”. [mw]

15.10 Wrocław Eter, ul. Kazimierza Wielkiego 19

20.00

Fonomo Music & Film Festival Bydgoszcz Miejskie Centrum Kultury

ul. Marcinkowskiego 12-14 wstęp wolny

80-140 zł

OFF OUT OF SCHEDULE

K29

25-37_kalendarium_A182.indd 29

24.09.2014 21:06


kalendarium

Impreza

promo

10.10

Impreza

10.10

10.10

Iza Lach

Festiwal

10-19.10

kadr z filmu „Co robimy w ukryciu”

Conforce

Cropp presents

Detroit Swindle

30. Warsaw Film Festival

Warszawa Nowa Jerozolima

Gdańsk B90

Wrocław Pralnia

www.wff.pl

Al. Jerozolimskie 57 23.00

ul. Doki 1

ul. Krakowska 100 40-45 zł

Pomroczność bitu

Rytm wybiegu

Tańce domowe

Trzydziestka

Conforce to producent, którego nie da się zamknąć w żadnej szufladce. W końcu wydaje pod milionem różnych pseudonimów – do tej pory tworzył już jako Hexagon, Silent Harbour czy Versalife. Jednak w Polsce pojawi się pod swoją chyba najpopularniejszą ksywką. Na żywo zagra muzykę, z której słynie label Delsin Records. Minimalistyczne brzmienia zachwycą fanów delikatniejszych kompozycji, mroczne ozdobniki przywiodą na myśl tracki Murcofa, a ciężka stopa sprawi, że wszyscy będą tańczyć z uśmiechem na ustach. Oprócz gwiazdy zobaczymy też dużą reprezentację najlepszych polskich producentów. Pojawią się Błażej Malinowski i Chino, którzy będą chcieli pokazać, jak w Polsce można grać live’y. [kp]

Jesień to nie tylko zmiana pogody. To przede wszystkim zmiana zawartości szafy. Za sprawą pogody oczywiście, ale lepiej koncentrować się na pozytywnym aspekcie tego faktu. Cropp, polska miejska marka, w tym roku wypuściła na rynek kolekcję niezwykłą, bo muzyczną. Jej autorami są Iza Lach, dziewczyna znana z tego, że pracowała ze Snoop Doggiem, i Kamil Bednarek, czyli polski rasta. Prezentacji kolekcji, która w kreatywny sposób ma oddawać muzyczne inspiracje młodych artystów, będzie towarzyszyć koncert gwiazd. Marmurkowe katany pojawią się w rytmie bitów, rasta koszulki wyjdą na dźwięk bębnów, a baseballówki zatańczą na scenie. Kolekcja Lach nosi przewrotną nazwę „Beautiful Disaster” i jest miksem hip-hopu z rockiem i glamowym błyskiem. Natomiast Bednarek pod nazwą „Fly Away” ukrył rasta ciuchy w charakterystycznych kolorach: żółtym, czerwonym i zielonym. [dup]

Detroit Swindle to jedna z najważniejszych twarzy nowego house’u. Duet z Holandii opracował idealną miksturę na perfekcyjny taneczny kawałek. Zaczyna się delikatnie. Jest stopa, clap i klawisze wprowadzające nas w klimat. Muzyka, która pozwala pokiwać głową z zadowoleniem. Czasami przewinie się jakiś wokal, ale wiemy, że jest to tylko wprowadzenie do części, w której dostajemy po uszach dobrze dobranym śpiewem. Klawisze się lekko zmieniają, a perkusja zanika, by powoli przygotowywać nas do TEGO. W końcu pojawia się bas, z idealnie ułożonymi snare’ami i clapami, które sprawiają, że nie jesteście w stanie powstrzymać się od szalonego tańca. I tego właśnie możecie spodziewać się podczas tego trzygodzinnego setu. Idealnie skrojonej muzyki, która połączy miłość do disco z house’em i r’n’b. Zazdrościmy Wrocławiowi. [kp]

Największy stołeczny festiwal filmowy obchodzi swój okrągły jubileusz. Jego początków nie mogę pamiętać – dziecięcy wózek ze mną w środku częściej stawał na balkonie niż na kinowym korytarzu. Ale sprzed dziesięciu lat mam już sporo wspomnień. Kartkując wymięty katalog, sczytywałem nazwiska, które nic mi nie mówiły. „Z debiutem Irańczyka Asghara Farhadiego nie zaryzykuję. Może komedia Lenny’ego Abrahamsona? I trochę ponudzę się na Ceylanie”. W ciągu kolejnych lat reżyserzy ci podbili ekrany, mają najważniejsze nagrody na koncie i nikt długo się nie zastanawia nad zakupem biletu na ich filmy. W 2014 r. jest podobnie – w programie WFF-u dużo niewiadomych i ryzykownych wyborów, ale wśród nich na pewno znajdzie się sporo odkryć. Zwłaszcza że jest z czego wybierać: konkurs międzynarodowy, konkurs 1-2 dla pierwszych i drugich filmów w karierze twórców, konkurs Wolny Duch z eksperymentami, sekcje odkryć i pokazów specjalnych. [mm]

aktivist230x75.pdf

1

9/24/14

Warszawa

11:40 AM

C

M

Y

CM

MY

CY

CMY

K

K30

25-37_kalendarium_A182.indd 30

24.09.2014 21:06


październik 2014

Impreza

koncert

10.10

Festiwal

Festiwal

11.10

11.10-09.11

Sean Price

Bal gałganiarzy

12-19.10

Rose

JWP Street 18

Ulterior Motive

Warszawa w Budowie

Unsound Festival

Warszawa Basen

Warszawa Basen

Warszawa

Kraków

ul. Konopnickiej 6 20.00 40-60 zł

ul. Konopnickiej 6 22.00 59-69 zł

Pełnoletność

160 uderzeń na minutę

Miasto artystów

Niepokojące sny

Grupa JWP dopiero raczkowała, kiedy tworzyły się fundamenty warszawskiej sceny hiphopowej. Lata leciały, a chłopaki nie próżnowały. Rozbijali się po Polsce w ramach „RBK Hip Hop Tour”, wydawali płyty i grali na prestiżowym Hip Hop Kempie w Czechach. Po dwóch ostatnich edycjach przyszedł czas na ten szczególny, 18. melanż. A jak świętować, to na grubo. Jubilaci Ero, Kosi, Siwers, Doni i reszta zaprosili Jesus Price Superstara, czyli Seana P. To idol naszych idoli, członek legendarnej grupy Boot Camp Click i duetu Heltah Skeltah. Klasa sama w sobie. Warto więc wpaść, złożyć chłopakom życzenia i przybić piątkę z mistrzem P! Do imprezy dołączą znajomi JWP z branży. Będzie Siwers, Quebonafide, Pih i Ferajna Zetenwupe. Bądźcie i wy! Imprezie towarzyszy wystawa plakatów w galerii Kolorów na ul. Hożej. Yo! [ks]

Przy muzyce nie sposób się nudzić. Ulterior Motive to czołowi specjaliści od drum’n’bassu. Niedawno wydany singiel „M.I.R./Given Contact”, który promuje debiutancki album duetu, jest prawdziwym killerem. Na muzyczne eksperymenty pozwala im jedna z najbardziej uznanych wytwórni płytowych w Wielkiej Brytanii – Metalheadz, której założycielem jest sam Goldie. W Soho będą promować swoje najnowsze wydawnictwo „The Fourth Wall”, którego premiera zaplanowana jest na początek października, a na scenie wesprą ich inni podopieczni brytyjskiej wytwórni. Muzycznie ich album oscyluje wokół funku, groove’u i elektroniki. Z koncertu na pewno wyjdziecie wytańczeni i wycieńczeni, a rano będziecie mieć zakwasy. Możliwy również paraliż, drgawki i utrata słuchu. Dla takiej muzyki warto jednak czasami nadwyrężyć zdrowie. [ach]

Warszawa jest w budowie już po raz szósty. W trakcie poprzednich edycji festiwal brał pod lupę architekturę i reklamę w przestrzeni publicznej, teraz padło na artystów. Warszawa w Budowie zostanie otwarta Balem Gałganiarzy, nawiązującym do słynnych balów przebierańców na warszawskiej ASP. Poza tym organizatorzy przygotowali pięć głównych wystaw: „Twoje miasto to pole walki”, „Archiwa najtlajfu”, „Wypadki przy pracy”, „Codziennie obecny” i „Samoorganizacja”. Ponadto warsztaty, wykłady, spotkania i wycieczki. Pospacerujemy śladami studentów ASP, porozmawiamy o tym, jaka jest dzisiejsza Praga i z jakimi problemami borykają się współcześni artyści, ozdobimy podwórka zabawnymi szablonami (m.in. „wyskakującymi” na sprężynach kciukami), a rodzice z dziećmi wcielą się w rolę tajnych agentów – jako żywe rzeźby będą przemieszczać się po mieście i przekazywać poufne informacje o sztuce. [jw]

„The Dream” – to hasło tegorocznej odsłony Unsoundu, najważniejszego festiwalu dla fanów muzycznych eksperymentów. Organizatorzy raczej nie sypiają najlepiej. Tak przynajmniej można stwierdzić po głównych gwiazdach nadchodzącej edycji: zastraszająco głośnych tytanach eksperymentalnego rocka Swans, legendach mrocznego drone’u Nurse with Wound czy wywodzących się z przełomowego dla industrialu Throbbing Gristle – Chris & Cosey, których wspomoże Nik Void z Factory Floor. Mroczne wizje będą też towarzyszyć ambientowym występom Bena Frosta czy Deathprod. Bardziej rozmarzonych koncertów można się natomiast spodziewać po paniach: zjawiskowej Grouper oraz Jenny Hval w duecie z Susanną. Z kolei o weekendową fetę zadbają m.in. Robert Hood, Sophie, The Bug, Evian Christ czy DJ Spinn. To tylko ułamek niezwykle bogatego repertuaru, który uzupełnią pokazy filmów, wystawy i dyskusje. Nie zaśniecie, gwarantujemy. [croz]

16

www.artmuseum.pl

Bob Dylan nie zostaje wpuszczony na własny koncert przez dwóch ochroniarzy, kategorycznie żądających okazania przepustki.

16.10.2001 r.

25-37_kalendarium_A182.indd 31

230-280 zł

K31

26.09.2014 11:06


kalendarium

Koncert

13.10

koncert

Koncert

14.10

15.10

Koncert

14.10

Lindsey Stirling

Pendragon

Tycho

Kadavar

Warszawa Torwar

Poznań Blue Note

Warszawa Basen

Wrocław Liverpool

ul. Łazienkowska 6a 20.00 120-130 zł

ul. Kościuszki 76/78 20.00 80-100 zł

ul. Konopnickiej 6 21.00 45-55 zł

ul. Świdnicka 37 20.00 49-69 zł

Kwestia gustu

Rycerz progresywnego stołu

Usłysz obraz

Szatan z Berlina

28-letnia kompozytorka Lindsay Stirling dotarła do ćwierćfinału „America’s Got Talent” i od tej pory jej kariera nabrała rozpędu. Instrumentalne utwory młodej skrzypaczki łączą w sobie inspiracje wieloma różnymi gatunkami: głównie jednak muzyką klasyczną i dubstepem. Twórczość Stirling reprezentuje więc specyficzną wrażliwość, godną nastolatek ślęczących nocami, by napisać kolejny rozdział fan fiction o ukochanych postaciach z kreskówki. Efekt tego jest taki, że niżej podpisany prawdopodobnie już nigdy nie użyje słowa „epicki”. Era YouTube’a doczekała się swojego Kenny’ego G. W tym miesiącu ten internetowy fenomen zmaterializuje się na Torwarze. [croz]

Połowa lat 90., tzw. III fala rocka progresywnego, przyniosła nie tylko wysyp nowych załóg „grających jak Genesis i Marillion”, ale też renesans popularności artystów z lat 70. i 80. Pendragon, dowodzony przez Nicka Baretta i jego zaufanego człowieka Clive’a Nolana, znajdował się wówczas na szczycie popularności i był najważniejszym przedstawicielem całego zjawiska – przynajmniej tu, nad Wisłą. Z czasem, wraz ze zmianą mód, zmieniła się nieco stylistyka grupy i Pendragon zaczął hołdować cięższym, progmetalowym brzmieniom, starając się podążać śladem niedoścignionego Dream Theater i tracąc część swojej muzycznej osobowości. Przedtem zespół zdążył zapisać się na trwałe w kanonie gatunku płytami „The World” czy „The Window of Life”. Czy nowy, wydany w tym roku album powinien stanąć dumnie na półce obok nich? Fani takich brzmień powinni sprawdzić na żywo. [rar]

Tycho to trzyosobowy projekt Scotta Hansena – producenta, fotografa, grafika... Ten człowiek na brak zajęć nie może narzekać. Jednak jego największą pasją pozostaje muzyka. I bardzo dobrze, bo melodie, które tworzy, przenoszą w inny wymiar – pełen krystalicznych dźwięków i żywych kolorów. Zresztą wizualizacje są nieodłącznie związane z jego twórczością. Jak mówi sam Scott, wystarczy, że przy nagrywaniu kolejnego utworu zamknie oczy, a obrazy pasujące do melodii pojawią się same. Ale wy podczas tego koncertu pozostawcie je otwarte. Szkoda byłoby przegapić ten audiowizualny spektakl. [ks]

Stoner powinien mieć w Polsce etykietkę narodowego gatunku muzycznego. Na każdym koncercie pod sceną gromadzą się tłumy kudłaczy spragnionych dźwięku psychodelicznego rock’n’rolla. Nic dziwnego, że Kadavar odwiedza Polskę już któryś raz z rzędu. Daleko nie mają – trio rezyduje bowiem w Berlinie. To właśnie tam rozpoczęły się ich wyprawy w wehikule czasu do epoki Honeckera. Kadavar wie, co to tradycyjny rock’n’roll zza żelaznej kurtyny, i perfekcyjnie miksuje klimaty takich grup jak Black Sabbath z dokonaniami Hawkwind. Ich debiut narobił takiego zamieszania, że drugi album zespołu został wydany przez wytwórnię Nuclear Blast. Przegapienie tego występu będzie wielkim grzechem! [mk]

15.10 Warszawa Hydrozagadka

ul. 11 Listopada 22 20.00 49-69 PLN

K32

25-37_kalendarium_A182.indd 32

24.09.2014 21:07


październik 2014

Trasa

KUP BILET NA WWW.STODOLA.PL

17.10

BILETY DOSTĘPNE: KASA KLUBU STODOŁA - warszawa, UL. BATOREGO 10

rykarda parasol

OPEN stage

8 października

behemoth Mord’A’Stigmata / Merkabah / Tribulation 10 października

Entombed AD Kraków Fabryka

ul. Zabłocie 23 20.00 70/80 zł

Gwóźdź do trumny Szwedzi znów przynoszą śmierć. Tym razem jest to jednak metal śmierć, więc chyba im wybaczymy. Dobra, na pewno im wybaczymy, w końcu zarówno Entombed, jak i towarzyszące mu Grave to absolutny top topów światowego death metal. Ci pierwsi wreszcie otrzepali cmentarny kurz po zmianach personalnych i pod szyldem

Entombed AD zabrali się do pracy. Trupi odór wzmocnią klasycy z Grave, od lat 80. nieustannie trzymający równy jak płyta nagrobna poziom. Świadczy o tym chociażby wydany dwa lata temu album „The Endless Procession of Souls”. [rar]

18.10 Poznań Eskulap

ul. Przybyszewskiego 39 20.00 65-85 zł

19.10 Gdańsk B90

ul. Doki 1 20.00 65-75 zł Koncert

agnes obel

13 października

paula & karol

16 października

grubson / jamal / mama selita

18 października

renata przemyk

19 października

happysad

23 października

ira akustycznie

26 października

skillet

28 października

kult raz dwa trzy

pustki

20.10

15 listopada

julia marcell

Belfer z balafonem Za sprawą Richarda Bony na chwilę przeniesiemy się z Krakowa do Kamerunu. Muzyk gra na gitarze i perkusji, ale umie też obsługiwać balafon – instrument przypominający ksylofon. Z czasem zamienił go na klasyczną gitarę basową – wszystko dzięki odkryciu nagrań Jaco Pastoriusa. Zanim rozpoczął karierę solową, występował

25-37_kalendarium_A182.indd 33

w duecie z takimi muzykami jak Bobby McFerrin czy Joni Mitchell. Polskę odwiedza regularnie od 2004 r. Tym razem będzie promował swoją ostatnią płytę „Bonafied”, prawie w całości akustyczną, na której słychać inspiracje jazzem i afrykańskim popem. Kiedy nie śpiewa, prowadzi zajęcia na uniwersytecie w Nowym Jorku. [ach]

13 listopada

acid drinkers

morrissey

ul. Lubicz 48 19.00 90-140 zł

OPEN stage

14 listopada

kasia kowalska Kraków Opera Krakowska

9 listopada

fink the baseballs

Richard Bona

7, 8 listopada

coma t. love i goście edyta bartosiewicz

17 listopada 18 listopada - wrocław 18 listopada 19 listopada - warszawa 21 listopada - kraków 21 listopada 27, 28 listopada 29 listopada 9 listopada- gdańsk 24 listopada - katowice 28 listopada - poznań 1 grudnia - warszawa 24.09.2014 21:07


kalendarium

Koncert

festiwal

20.10

20-26.10

Olga Tokarczuk

The 1975 Warszawa Proxima

ul. Żwirki i Wigury 99 20.00 69-79 zł

Notoryczni debiutanci Wielka Brytania to mekka dla utalentowanych chłopaków z gitarą. Jednym z tego typu zespołów jest art-popowy kwartet z Manchesteru – zespół The 1975. Kiedy powstał, jego członkowie mieli po 14 lat,

Conrad Festival mleko pod nosem i mogli tylko marzyć o sławie. Międzynarodowej publiczności dali się poznać podczas wspólnej trasy z Two Door Cinema Club. Grają współczesny pop, a w ich utworach słychać inspiracje m.in. muzyką elektroniczną i r’n’b. W ciągu 11 lat działalności nagrali trzy EP-ki, ale dopiero w 2013 r. wydali debiutancką płytę. Można powiedzieć, że zrobili niewiele jak na zespół z tak długim stażem, ale tyle wystarczy, żeby zaskarbić sobie uznanie fanów. [ach]

Kraków

www.conradfestival.pl

Nie tylko o Conradzie Wbrew pozorom nie jest to festiwal poświęcony Josephowi Conradowi, po prostu autor „Jądra ciemności” jest jego patronem. Co w takim razie czeka nas w Krakowie? Hasłem przewodnim szóstej edycji są

„Wspólne światy”. Do Krakowa przyjadą m.in. Boris Akunin, John Banville, Janusz Głowacki czy Krzysztof Varga. W programie takie cykle jak: „Wybór tłumacza”, o roli przekładu w literaturze, a także „Inna Polska, inna literatura”, który poprowadzi Olga Tokarczuk. Jest też gratka dla starszych – warsztaty kreatywnego pisania. A że nie samą literaturą człowiek żyje, w planach także koncerty, spektakle teatralne oraz pasmo filmowe z Paulem Austerem i Franzem Kafką w roli głównej. [jw]

K34

25-37_kalendarium_A182.indd 34

24.09.2014 21:07


październik 2014

koncert

21.10

koncert

festiwal

22-26.10

22.10

Bola

Deathstars

Fashion Philosophy Fashion Week Poland

Kraków Fabryka

Łódź Centrum Expo

ul. Zabłocie 23 19.00 65-75 zł

al. Politechniki 4

Gwiazdeczki

Moda jedzie do Łodzi

Dziesięć lat temu w branży nowoczesnego metalu zapanowała moda na uniformy i malowanie ryjków. Kapele, które chciały się pojawić w MTV, musiały grać zgodnie z zasadami wyznaczonymi przez Mansona. Wśród setek podobnych zespołów znalazł się rodzynek z Europy. Deathstars pochodzi ze Sztokholmu i całkiem sprawnie miksuje gotyk, metal i industrial. Te niestrawne dla wielu gatunki podaje w otoczce sado-seksualnego show, które na żywo robią wrażenie nie tylko na pruderyjnych adeptach szkółki niedzielnej. O tym, że chodzi tu raczej nie o muzykę, świadczy fakt, że od czasu wydanego w 2009 r. albumu grupa nie nagrała nawet EP-ki. Ma się to zmienić w ciągu najbliższych miesięcy, więc być może w Fabryce usłyszymy jakieś nowe perwersyjne przeboje. [mk]

To już 11. odsłona naszego rodzimego tygodnia mody. Swoje pomysły na sezon wiosna/lato 2015 pokaże ponad 40 projektantów. Po raz drugi Fashion Week odbędzie się w Centrum Expo, a nie tak jak dawniej w Specjalnej Strefie Ekonomicznej. Po raz drugi odbędą się też pokazy w ramach projektu Studio, przeznaczonego dla tych, którym bardzo niewiele brakowało, by zakwalifikować się na wybieg główny. Swoje kolekcje pokażą tu m.in. Edyta Pietrzyk czy Iki. Z kolei w Designer Avenue na pewno pojawią się Bola czy Jarosław Ewert. Oprócz tego, tradycyjnie, nasze łódzkie popołudnia będą wypełnione awangardową modą w sekcji OFF Out of Schedule. Oczywiście Fashion Week to także zakupy. Rada Programowa postanowiła zaostrzyć kryteria dla wystawców strefy Showroom i podzielić przestrzeń zakupową na dwie strefy – dla projektantów i stoisk komercyjnych. Uff, może się nie zgubimy. [jw]

FKA Twigs warszawa Basen

ul. Konopnickiej 6 20.00 105-120 zł

Lalka FKA twigs to w tym momencie jedno z najgorętszych nazwisk na muzycznej scenie. Tym bardziej cieszy nas to, że już teraz, a nie za trzy lata, artystka wystąpi w Polsce. Po raz pierwszy świat usłyszał o FKA Twigs w 2012 r. po premierze „EP1”, wydanego własnym sumptem minialbumu z czterema utworami. Już pierwsze piosenki

wywołały spore poruszenie wśród internautów i dziennikarzy. Kolejny, wydany rok później „EP2” dodatkowo podgrzał atmosferę wokół młodej wokalistki i zwiększył apetyt na jej pierwszą płytę długogrającą. A ta nie zawiodła oczekiwań. „LP1” w całości wypełnia materiał premierowy. Bilety rozchodzą się jak świeże bułeczki, więc radzimy pospieszyć się z zakupem. [matad]

koncert

24.10

John Legend Warszawa Torwar

al. Łazienkowska 6 20.00 195-495 zł

Żywa legenda Zanim odkrył go Kanye West, John Legend był szarą eminencją światka r’n’b, pisał piosenki m.in. dla Alicii Keys, Black Eyed Peas czy Janet Jackson. W 2004 r. wydał swój debiut „Get Lifted” promowany doskonałym singlem „Ordinary People”. Otrzymał wtedy trzy nagrody Grammy: za najlepszy album r’n’b, dla najlepszego nowego artysty i najlepszego wokalisty r’n’b. Sześć lat później sporym echem odbiła się jego współpraca z grupą The Roots, z którą nagrał płytę „Hang On in There”. Dziś

John Legend to absolutna czołówka gatunku. Wydany w zeszłym roku album „Love in the Future” to jedna z najlepszych płyt r’n’b ostatnich lat, przynosząca eleganckie, tradycyjnie soulowe brzmienia i wzruszające piosenki o miłości. Najlepszy dowód na to, że klasyka Motown się nie starzeje. [rar]

K35

25-37_kalendarium_A182.indd 35

24.09.2014 21:07


kalendarium

festiwal

Koncert

24.10

24-25.10

Lapalux

Darkstar Warszawa Cafe Kulturalna

pl. Defilad 1 21.00 25 zł

Trzy wykrzykniki Trzech organizatorów (Music of the Future, Going Gigs oraz Plac Defilad) połączyło siły, by na jedną imprezę zaprosić aż trzech headlinerów. Nie wiemy, jak to oblężenie przeżyje Cafe Kulturalna, ale

Wolf

tego wieczoru Pałac Kultury najpewniej poderwie się z ziemi i poleci aż do stratosfery. Do Warszawy zawita bowiem Lone – rozchwytywany IDM-owy producent, który wydał w tym roku świetną płytę „Reality Testing”. Potem ze swoim intrygującym live-actem wpadnie trio Darkstar, które przewinęło się przez katalogi Warp i Hyperdub, by w końcu odrzucić dubstepowe inspiracje na rzecz ambitnego popu. Hitowy zestaw uzupełni wymykający się klasyfikacjom, reprezentujący brytyjską scenę Lapalux. Trzy razy „tak”! [croz]

Soundedit Łódź Wytwórnia

ul. Łąkowa 29 70-120 zł

Rzemieślnicy dźwięku Łódzki Soundedit to impreza dla producentów i realizatorów muzycznych. Niedoceniana profesja jest tematem dwudniowych warsztatów i spotkań. Z roku na rok festiwal coraz śmielej kusi swoim

muzycznym repertuarem. Zaproszenie organizatorów przyjął bowiem John Cale – filar The Velvet Underground. Uwagę przyciągną słoweńscy industrialowcy z Laibach, którzy do perfekcji opanowali zabawę gatunkami. W gablotce z żywymi legendami znajdą się także Karl Bartos, znany z Kraftwerk i udanej solowej twórczości, oraz nadal będący w formie Lech Janerka. Młodsze pokolenie będzie reprezentował charyzmatyczny Patrick Wolf. Na koniec DJ-set Howiego B – legendy trip-hopu i elektroniki. [croz]

K36

25-37_kalendarium_A182.indd 36

24.09.2014 21:07


październik 2014

Trasa

28.10

koncert

Impreza

30.10

31.10

Koncert

31.10

Tricky

Front Line Assembly

DJ Hell

Nashville Pussy

Warszawa Basen

Gdańsk B90

Kraków Fabryka

ul. Konopnickiej 6 20.00 120 zł

ul. Doki 1 21.00 40-60 zł

ul. Zabłocie 23 21.00 29-49 zł

warszawa Progresja ul. Fort Wola 22 20.00 59 zł

Planowana wizyta

Electro-industrial z Kanady

Nie ma co się pieklić

Vulgar Display of Power!

Tricky regularnie odwiedza Polskę podczas swoich tras koncertowych. Niegdyś podpora Massive Attack, od 1995 r. za sprawą debiutanckiego albumu „Maxinquaye” odnosi sukcesy solowe. Ma na koncie dziewięć studyjnych płyt i współpracę z wielkimi postaciami muzycznej sceny. Jego mroczny trip-hop wciąż ma ogromne rzesze zwolenników, a unikalna atmosfera koncertów przyciąga już drugie pokolenie. Tricky to pracuś, który właśnie wydał kolejną już płytę – „Adrian Thaws”. [matad]

Front Line Assembly został założony prawie 30 lat temu przez Billa Leeba, który jest jedynym stałym członkiem zespołu. Na przełomie lat 80. i 90. zespół ugruntował swoją pozycję na scenie muzyki industrialnej, czego nie zmieniły nawet roszady personalne. Dopiero pod koniec lat 90., gdy do Leeba dołączył Chris Peterson, FLA rozpoczęło swój flirt z muzyką elektroniczną, który trwa do dziś. Zespół postawił wówczas na nowe brzmienie, które dopiero z czasem zyskało uznanie zbulwersowanych fanów. Front Line Assembly po raz pierwszy zagrali na żywo dla polskiej publiczności w 2010 r., a teraz, po czterech latach, wracają, by dać dwa koncerty, w Gdańsku i Krakowie. [mw]

Miss Kittin, Fischerspooner, Tiga czy The Presets to muzycy, za których karierę odpowiada Deejay Gigolo Records – label należący do jednego z najważniejszych twórców electro, DJ-a Hella. Obecny na scenie od ponad dwóch dekad, pierwsze kroki stawiał w Monachium, gdzie popularyzował electroclash. Ten mający na koncie ponad 50 oficjalnych wydawnictw didżej jest w Polsce uwielbiany. Do dzisiaj jego występ na Audioriver w 2009 r. niektórzy wspominają z łezką w oku. W Krakowie Hell ma zamiar potwierdzić to, że techno podtrzymuje jego funkcje życiowe. Jeśli chcecie zobaczyć prawdziwą muzyczną legendę – musicie pojawić się w Fabryce. [dup]

Koniec lat 90. Viva Zwei po godzinie 22. Klip z wulgarnym wąsatym typem oraz parą gwiazdorów porno dziarsko uprawiającą seks na zapleczu. Krew, plwociny i butelki rozbijane na głowie. Takie jest Nashville Pussy! I jeśli już jesteście zbulwersowani, to po prostu zapomnijcie o tym koncercie. Jeśli jednak macie w duszy element amerykańskiego rednecka, który dzień zaczyna od puszki browara i dłubie w zębach źdźbłem słomy, to jesteśmy w domu. Rock’n’roll spod znaku flagi Południa i smrodu moczu to zajawka dla twardzieli, którzy zdążyli znudzić się przesłuchiwaniem opasłej dyskografii Motörhead. Kultowi Amerykanie po raz drugi wbijają nad Wisłę. Tym razem zaprezentują materiał ze swojego najnowszego, pierwszego od pięciu lat krążka „Up the Dosage”. Nie zabierajcie ze sobą młodszego rodzeństwa! [mk]

29.10 gdańsk B90

ul. Doki 1 20.00 100-115 zł

30.10 Łódź Wytwórnia

ul. Łąkowa 29 20.00 90-110 zł

31.10 Kraków Kwadrat

ul. Skarżyńskiego 1 20.00

K37

25-37_kalendarium_A182.indd 37

24.09.2014 21:07


Aktivist

nowe miejsca

Palma im odbiła

Foto: Wojtek Friedmann

Warszawa

ul. Wiśniowa 46 wt.-sob. 16.00-22.00

Nigdy nie zapomnę wczasów z rodzicami w Grecji i oburzonej miny mojej mamy po tym, jak zobaczyła kartonik z napisem „Sex on the beach 4 euro”. Zaskoczyła ją oczywiście cena, a nie wakacyjna propozycja. Cóż, była połowa lat 90., za szczyt luksusu uchodziła wódka z sokiem pomarańczowym albo colą. O wściekłym psie czy wyśmiewanym teraz mojito moim rodzicom się nie śniło. O bezpruderyjnym seksie pewnie już też nie, ale to inna historia. Od tamtego czasu scena trunkowa mocno się zmieniła. Najpierw Polacy snobowali się na wina, potem przyszły lokalne browary, a od roku pija się koktajle. Zamieszanie to kolejny w Warszawie bar, który serwuje drinki. I znów raczej nie seksy i kamikadze, tylko własne kompozycje przygotowane na bazie (zaskok!) ekologicznych, świeżych i lokalnych produktów. Mamy więc calvados z musem z gruszki, whiskey z trawą żubrową i przecierem jabłkowym czy zaskakująco smaczny koktajl z sokiem z buraka i fenkułem. Widocznie tylko w konfekcji sprawdza się hasło, że klasyka nigdy nie wychodzi z mody, bo w Zamieszaniu zamówienie białego ruska jest postrzegane jako towarzyski nietakt i po prostu ignorowane. Ale nie bądźmy drobiazgowi. Do drink baru przychodzi się jak do cyrku, sztuczki ważniejsze są od treści. Dla palemki, podrzucania i serwetki pod szklanką jesteśmy w stanie zapłacić za wódkę z sokiem dwie dychy. Problem w tym, że w Zamieszaniu, które sam barman nazwał fast drink foodem, akrobacje zredukowane są do minimum. Koktajle robi się tu rano, a potem zamyka w szklanych buteleczkach, które można złapać na wynos (punkt za pomysł!) albo przelane do szklanki wypić na miejscu. W kwestii świeżości trzeba zaufać obsłudze, ale biorąc pod uwagę, że lodówka była pełna, a sala całkiem pusta, to należy być ostrożnym. W Zamieszaniu na pewno fajne są drinki z kija, które na miejscu są beczkowane, i obsługa, która ochoczo opowiada i częstuje koktajlami. Zawodzi natomiast oprawa. Może wychowałam się na złych serialach albo odbiła mi palemka, ale lubię na bogato. I lokalnie, i regionalnie, i ekologicznie. [Olga Święcicka]

Zamieszanie

Bar Wieczorny

Dobry wieczór

ul. Nowy Świat 6/12 pon.-niedz. 17.00-00.00

Kawiarnia Poranna nie chce już chodzić wcześnie spać. Od kilku dobrych lat zapewniała swoim bywalcom porządne poranki z kawą i śniadaniem. Teraz dojrzała, by zadbać także o ich wieczory. Od września po południu zamienia się więc w Wieczorną, dostosowując swoją ofertę do pory dnia – herbatki ustępują winu i drinkom, a jajecznicę zastępują przekąski. Właściciele baru nie tylko rzucają do wchodzących klientów „dobry wieczór!”, ale wiedzą też, jak go takim uczynić. W menu są zatem wina (kieliszek za 9 zł), cava (9 zł) i cydr – nie przemysłowy, lecz bardziej szlachetny Dzik (9 zł). Z piw żadnych lanych, tylko małe Kamionkowskie (6 zł), ale nie na piwo tu się wpada. Specjalnością są klasyczne koktajle, sour i long drinki (po 17 zł). Dla fanów dyscyplin zespołowych robi się tu nawet trunki dla sześciu osób (75 zł). Podczas naszej wizyty barmanka szybko dobiera smaki. Na pierwszy strzał – drinki na bazie nalewki z czarnego bzu i malin. Kwaskowate, aromatyczne, z wyczuwalną słodyczą. – A skąd te nalewki? – drążę, ośmielony pierwszymi łykami. – A ze sklepu? – odpowiada pewnie, pokazując mi butelkę pigwowej Etiudy. Co prawda, liczyłem na klasyczną opowieść o skromnym rolniku, macerującym całą rodziną owoce w spirytusie, ale historia z Etiudą w roli głównej też nam smakowała. W końcu piątki mogą być bardziej proalko niż proeko. Decydujemy się więc jeszcze na dwa inne drinki: migdałowy i jeżynowy. Był też poncz. Uf... Bar Wieczorny to ponadto czwartkowe kolacje przygotowywane przez Lotnych Kucharzy czy imprezy promocyjne zespołów muzycznych. Dobrze mieszkać w pobliżu takich bezpretensjonalnych miejsc jak to. Nie zasiedzieliśmy się do pory śniadaniowej, ale i tak zazdroszczę – w mojej okolicy wciąż królują lata 90., kebaby i warka. Aha, w niedziele i poniedziałki zamknięte – trzeba odespać sobotnie śniadanie. [Mariusz Mikliński] A38

38-39_nowemiejsca_A182.indd 38

24.09.2014 21:09


maj 2014

październik 2014

Apokalipsa Reż. Michał Borczuch Nowy Teatr 3-4 października 2014

Kabaret warszawski Reż. Krzysztof Warlikowski ATM Studio, Wał Miedzeszyński 384 9-12 października 2014

Sytuacja nas przerosła

Działająca od dwóch lat Secret Life Cafe od sierpnia nie jest już samotną żoliborską wyspą. Tuż obok wprowadziła się jej wegetariańsko-wegańska siostra, która specjalizuje się w aromatycznych smakach Azji. Właścicieli kawiarni do działania zmobilizowała obawa, że powierzchnię po starym antykwariacie zajmie lokal serwujący wódkę za trzy złote. Zdobyli więc teren i założyli tutaj Ósmą Kolonię. Miłośników tradycyjnego chińczyka od razu uprzedzam, że nie znajdą tutaj kurczaka w pięciu smakach ani smażonego makaronu sojowego. Dania bazują na sezonowych składnikach, a kuchnia azjatycka jest tylko inspiracją do tworzenia oryginalnych kompozycji. W Ósmej Kolonii rozpoczął się już sezon dyniowy, na co ewidentnie wskazują przystawki: zapiekana dynia z orzechem i serem (15 zł) albo z czosnkiem i syropem klonowym – my zdecydowaliśmy się na przystawkę czosnkową. Dania główne wybraliśmy z trzech propozycji: gryczane bliny z pieczarkami w sosie winnym (25 zł), makaron ryżowy z mango, kokosem i pachnotką (25 zł) i bataty na chrupiących liściach kalafiora z odrobiną tymianku (22 zł) – zdecydowaliśmy się na nr 2 i 3. W menu znajdziecie również rozgrzewającą zupę dnia. Po złożeniu zamówienia usiedliśmy przy jednym z ośmiu stoliczków ustawionych w pomieszczeniu przypominającym pokój w mieszkaniu. I wtedy zaczęły się przygody: przystawka zamieniła się kolejnością z daniem głównym, bo „tak wyszło kucharzowi”. Czekałyśmy na drugi talerz, ale się nie doczekałyśmy, a po pięciu minutach zakłopotana kelnerka zabrała mój („podgrzejemy, skoro panie chcą jeść razem”). Po chwili z moim talerzem wróciła właścicielka (po daniu mojej towarzyszki nadal ani śladu) i przeprosiła: „Sytuacja nas przerosła, jednak nie mamy jak podgrzać...”. Nie wiem, czy to kwestia uroku miejsca, czy spokojnego usposobienia, ale obyło się bez awantur. Zaczęłyśmy podjadać z jednego talerza, w końcu doszły też przystawki i drugie danie główne. Ich smak wynagrodził nam wszystko. Trudno to porównać do czegokolwiek, bo tak oryginalnych zestawień słodko-kwaśno-słonych nie jadłyśmy nigdy. A w ramach rekompensaty dostałyśmy po darmowym deserze: ciepłe maliny z jabłkiem zapiekane w koglu-moglu. Na pewno tam wrócimy! Z cichą nadzieją na podobną wpadkę... [Iza Smelczyńska]

Opowieści afrykańskie wg Szekspira Reż. Krzysztof Warlikowski ATM Studio, Wał Miedzeszyński 384 17-19 października 2014

Ósma Kolonia

Elementarz ul. Słowackiego 15/19 pon.-niedz. 12.00-22.00

Reż. Michał Zadara Świetlica Nowego Teatru Madalińskiego 10/16 23-26 października 2014

Nowa Warszawa Stanisława Celińska, Bartek Wąsik & Royal String Quartet ATM Studio, Wał Miedzeszyński 384 30 października 2014

Nowy Teatr / Świetlica Nowego Teatru Madalińskiego 10/16, 22 379 33 33 facebook.com/NowyTeatr bow@nowyteatr.org ebilet.pl bilety24.pl

www.nowyteatr.org

Patroni

Partnerzy

Dofinansowano ze środków:

A39

38-39_nowemiejsca_A182.indd 39

24.09.2014 21:09


aktivist

Warsaw Potato

Ostatni Samuraj w Warszawie

Uśmiech nr 5

Pasta to takie nieskomplikowane danie. Można jednak łatwo sprawić, żeby stała się niejadalna: rozgotować makaron albo źle doprawić sos. Jeśli nie chce nam się przygotowywać nic ambitnego, idziemy na łatwiznę i kupujemy gotowe składniki w słoikach. Włosi nazwą to przestępstwem, a ja, młoda warszawianka, oszczędnością czasu. Tym razem wspólnie ze znajomymi powiedzieliśmy: „basta” i zamiast zakasać rękawy w kuchni, wybraliśmy się do Kluchy od ucha do ucha. Mały, dwupoziomowy lokal nie byłby widoczny z daleka, gdyby nie szyld. W środku estetycznie i minimalistycznie. Wystrój nie przytłacza. Siedzi się wygodnie, chociaż ławki nie mają oparć. Menu stawia przed nami pytania o rodzaj makaronu (dodatkowo płatny jest tylko makaron razowy, kolorowy i kasza – 1zł) i zmusza do samodzielnej decyzji, z jakim sosem go połączyć. Mamy do wyboru propozycje mięsne i wegetariańskie w rozmiarze małym, średnim i dużym (odpowiednio 8 zł, 12 zł i 16 zł). Można też dokupić ulubione dodatki za 1 zł np. oliwki albo suszone pomidory. Decydujemy się na klasyczną carbonarę, egzotycznego mango kurczaka i wykwintnego łososia z porem. Makarony dostajemy w pudełeczkach, jakie do tej pory widziałam tylko w amerykańskich filmach. Podoba mi się ten pomysł, ale muszę przyznać, że pod koniec trudno już się z nich je. Ma się też wrażenie, jakby wzięło się to danie na wynos, a nie zamówiło je w lokalu. Naklejka z numerem telefonu na pudełku jeszcze potęguje to uczucie. Z wybranych zestawów zawodzi nas tylko ten z łososiem, którego w rozwodnionym sosie jest zdecydowanie za mało. Odradzamy łączenie go z makaronem typu wstążki, który ciągnie się niemiłosiernie. Mango kurczak mógłby być mniej ostry, ale zdecydowanie zwycięża. Przyszliśmy, zjedliśmy, posiedzieliśmy. W domu na pewno byłoby przyjemniej i tak po domowemu, ale nam dobrze się w Klusce siedziało i gadało. To miejsce ma ode mnie dużego plusa za różnorodność propozycji (w ofercie są też ręcznie robione pierożki) oraz przystępne ceny. Małą porcją spokojnie się najecie. Pod koniec dnia zabrakło jedynie sałatek, ale przyszliśmy na spécialité de la maison, więc przymykamy na to oko. Wyszliśmy z Kluchy z uśmiechem nr 5. Może nie takim od ucha do ucha, ale koleżeńskim, wiedząc, że niedługo znów się zobaczymy. [Ada Chudobińska]

Klucha od ucha do ucha

Al. Jana Pawła II 32 tel. 530 171 530 pon.-pt. 10.00-19.00 sob. 11.00-16.00

No i mamy tapas w prawdziwie polskim wydaniu. Ziemniak to nasza narodowa specjalność, ale w Warsaw Potato możemy zamówić go nie tylko w bardziej tradycyjnej wersji z masłem (i serem), ale chociażby w skandynawskiej z cebulą, śledziem, ogórkiem kiszonym i jogurtem greckim. Jest też ziemniak z łososiem, koktajlem krewetkowym, twarogiem, tuńczykiem. O wdzięcznych nazwach: Sherlock Holmes, Pirat Jack, Ostatni Samurai, Gzik Bzik. Wchodzę do Warsaw Potato, przeglądam menu i zastanawiam się, czy jeden ziemniak zaspokoi głód. „Piekarz” w czarnym fartuchu opowiada, że większość gości ma podobny dylemat, ale ostatecznie każdy wychodzi najedzony, podobno. W końcu to nie byle jaki ziemniak, waży aż 400 g. Ile za niego zapłacimy? Ceny wahają się od 10 do 23 zł. Warsaw Potato działa od połowy lipca, ale już zgromadził rzeszę fanów, o czym przekonałam się osobiście. Wrześniowy poniedziałek zaskoczył piekarzy ziemniaków – czas oczekiwania z kilku minut wydłużył się aż do 30. Za to mnie zaskoczyła obsługa i to bardzo pozytywnie. Kelner podszedł, przeprosił, że pieczenie potrwa dłużej, po czym zaproponował napój na koszt firmy. Po dość długim oczekiwaniu wreszcie dostałam swojego Greka Zorbę z tzatzikami (12 zł). Porcja, choć pozornie mała, okazała się rzeczywiście sycąca. Nie wiem, czy to siła perswazji i wpływ wytłuszczonej w menu informacji, że wypiekany jest on w renomowanym piecu King Edward, ale smakował bardzo dobrze, nawet bez farszu. A jak już chwalę, to warto wspomnieć, że ekipa Warsaw Potato wyznaje zasadę klient nasz pan. Pod koniec sierpnia na facebookowej stronie WP pojawiło się pytanie o wegańskie danie, a kilka dni później oficjalna informacja, że jest w przygotowaniu. Jak widać każdy może tworzyć menu tej knajpy. O ile ceny nie podskoczą, październik będzie jeszcze lepszym sezonem niż wakacje. W końcu Nowy Świat pęka już w szwach od studentów. Obyśmy tylko nie musieli zbyt długo czekać na naszego Ostatniego Samuraja i jego kolegów z ławki. [Joanna Wierzbicka]

ul. Nowy Świat 53 pon. – czw.: 11.00-21.00 piąt. – sob.: 11.00-23.00 niedz: 12.00- 23.00 tel. 796 066 064

A40

38-39_nowemiejsca_A182.indd 40

26.09.2014 11:40


luty 2014

Be

To See Music:

Mamy dla was dwie podwójne wejściówki, ale jakby tego było mało, stawiamy także przelot liniami EasyJet i nocleg w hotelu. Co trzeba zrobić? To bardzo proste! Macie niecałe dwa tygodnie na to, żeby wrzucić na swój profil na Instagramie zdjęcie z najlepszego koncertu, na którym byliście. Oznaczcie je dwoma hashtagami #EasyJet i #kasabian_aktivist. Link wraz z dwuzdaniowym uzasadnieniem podeślijcie na adres kasabian@aktivist.pl. Nie zapomnijcie podać nam w mejlu także danych kontaktowych (imię, nazwisko, e-mail i telefon kontaktowy). 14 października wybierzemy dziesięć najlepszych prac, które znajdą się na stronie aktivst.pl/kasabian. Dzień później rozpocznie się głosowanie. Będziecie mieli aż siedem dni, żeby zebrać jak najwięcej głosów. Pierwsze dwa miejsca nagrodzimy wycieczką na koncert Kasabian do Londynu. Kolejne cztery osoby otrzymają nowe słuchawki Hitz MA2600 firmy Creative. Wszyscy uczestnicy, którzy dostaną się do głosowania, otrzymają „48:13”, ostatni album zespołu, w wersji deluxe. Zwycięzcy zostaną ogłoszeni 23 października!

POWODZENIA!

Szczegółowy regulamin konkursu znajdziecie pod adresem aktivist.pl/kasabian_regulamin.

Jeżeli nie udało wam się zobaczyć Kasabian na koncercie w Warszawie, dajemy wam okazję, żeby to nadrobić, i to w wielkim stylu. 6 grudnia Brytyjczycy zagrają ostatni z pięciu koncertów w londyńskiej O2 Brixton Academy. Chcesz tam być? Z nami możesz.

Pa r tne r z y a kcji :

A41

41_sony_A182.indd 41

29.09.2014 18:01


aktivist

Prosto z jabłka

Na wzór Beaujolais Nouveau świętujemy pierwsze zbiory jabłek i pierwszy młody cydr

Tegorocznymi bohaterami wakacji bez wątpienia były jabłka. Jedliśmy je, wspierając akcje #JedzJabłka i #PijCydr, robiliśmy szarlotki, piliśmy cydr. Dlatego ostatni weekend lata spędziliśmy w Lublinie, w jabłkowej stolicy Polski. Polskie jabłka są najlepsze na świecie, więc zasługują na swo­je święto. Toast wznosimy nie szampanem, lecz oczywiście cydrem. Tego delikatnego trunku nie zabrakło na Lubelskim Święcie Młodego Cydru, które zapoczątkowało nową tradycję w kraju. Obowiązywała tylko jedna zasada – promujemy dary natury pochodzące wyłącznie od polskich sadowników. Rynek Starego Miasta dosłownie tonął w jabłkach – tonę owo­ców rozdano, a kolejne cztery przerobiono na sok. Jednak największym powodzeniem cieszył się Młody Cydr Lubelski – limitowana wersja naj­popularniejszego polskiego cydru. Podobnie jak klasyczna, jest w pełni naturalna i powstała w procesie fermentacji ze świeżo wyciśniętego soku z polskich jabłek. Wyjątkowości nadawał im fakt, iż jabłka użyte do produkcji tego napoju zostały zerwane zaledwie kilka dni przed naszym przyjazdem. Mieszanka od­mian Delikates, Celesta oraz Paulared ostatecznie przerodziła się w półwytrawny, jeszcze bardziej

owocowy i intensywny w smaku napój. Pierwszy młody cydr 2014 roku piliśmy bezpośrednio po zbiorach. Zawiera on o 1% mniej alkoholu od klasycz­nego Cydru Lubelskiego, dzięki czemu jest jeszcze lżejszy i równie orzeźwiający. W specjalnej, wydzielonej strefie rozgryźliśmy tajemnicę produkcji tego trunku. Korciło nas, aby poeksperymentować i spróbować zrobić ten orzeźwiający napój w warunkach do­mowych. Z kolei artystyczne dusze spełniały się na warsztatach robienia ekologicznych koszy na owoce z cydro­wych kartonów, a męska część naszej wyciecz­ki oceniała Galerię Komiksów zatytułowaną: „Przygody Młodego Cydru”. Zaspokoiliśmy ducha, dlatego bez wyrzutów sumienia udaliśmy się w kierunku food trucków. Napojeni i napici poddaliśmy się muzyce projektu „Spragnieni Lata”. Tymon Tymański i Natalia Przybysz wycisnęli z siebie wszystko! Na największy jabłkowy piknik na pewno wrócimy za rok!

M42

42-43_cydr_A182 2.indd 42

29.09.2014 17:24


aktivist

Aby wrócić do normalnego stanu sprzeda­ży jabłek, musielibyśmy jeść ich o 14 sztuk więcej miesięcznie. To dużo, ale zamiast tego wystarczy wypić dwa małe cydry! A cydru w Lublinie nie brakowało!

Wielki finał wakacyjnej trasy koncertowej „Spragnieni Lata” z udziałem Natalii Przybysz i Tymona Tymańskiego

Punktualnie o 19.00 pękła beczka Młodego Cydru Lubelskiego rozbita przez Prezesa AMBRA S.A. – producenta Cydru Lubelskiego – Roberta Ogóra. Tak narodziła się nowa tradycja!

A oto przepis na domowy cydr, który dostaliśmy na Lubelskim Święcie Młodego Cydru. Na cztery litry domowego cydru potrzebujemy: • 6 kg jabłek, najlepiej różnych odmian (około 2 kg kwaśnych i 4 kg słodkich) • 1 gr drożdży • pięciolitrowy balon Jabłka myjemy, kroimy i za pomocą sokowirówki wyciskamy z nich sok, który następnie schładzamy w lodówce przez godzinę-dwie w celu sklarowania. Moszcz przelewamy do balonu (bez osadu), dodajemy drożdże. Balon musi być przechowany w temperaturze pokojowej od siedmiu do dziesięciu dni.

Leżakowa Strefa Chilloutu: relaks w oczekiwaniu na wieczorny koncert

M43

42-43_cydr_A182 2.indd 43

29.09.2014 17:24


Aktivist

magazyn kuchnia

Sam

Warszawa

Placuszki cukiniowo-porowe

Z sosem jogurtowym i świeżą kolendrą (18 zł). Poszły na pierwszy strzał. Trafione! Placuszki – które są ponoć jedną z najpopularniejszych pozycji, co wcale nas nie dziwi – w najbliższym czasie z menu znikną. Ale tylko na trochę. W jesiennej karcie zastąpią je racuchy z ricottą i sosem malinowym lub jagodowym.

Samotność żarłoka Jeśli chodzi o jedzenie, to najbardziej chyba lubię pieczywo i cudze talerze. To pierwsze zapewnił mi w tym miesiącu Sam, to drugie – odpowiednio tolerancyjne towarzystwo. Sam, czyli Kameralny Kompleks Gastronomiczny, to od dawna jedno z naszych ulubionych śniadaniowych miejsc. Sam słynie z chleba, które wypieka sam. Codziennie czterech piekarzy przygotowuje ponad dziesięć rodzajów pieczywa. Jest więc chleb z polentą, jest z dynią i rozmarynem, jest z kiełkującą pszenicą, jest z samopszą. Czyli też pszenicą, ale nie młodą, lecz starą. Pszenica samopsza to jeden z najstarszych gatunków zbóż. Dzisiaj uprawiany rzadko, głównie na górzystych terenach Zakaukazia, ma, zdaje się, szansę na drugie, modne życie. Deska chlebów (mmmm) podawana jest w Samie z przepysznym chili z pomidorków cherry, z zielonym pesto (raz z bazylii, raz z natki, czasem z jeszcze innej zieleniny) i – kolejne trudne słowo – z dukką, czyli mieszanką przypraw, ziaren i uprażonych orzechów w oliwie. Zarówno samowe chleby, jak i wiele innych produktów serwowanych w knajpce kupić można na miejscu – w minisamie. Ale nie samym chlebem człowiek żyje – na Powiśle przyszliśmy też przetestować nowe jesienne menu, o czym obok. Bezpretensjonalna atmosfera, supermiła (w nienachalny sposób) obsługa i zmieniające się menu ułatwiają stosowanie mojego ulubionego modelu żywieniowego, polegającego na dobieractwie. Codziennie w Samie zastaniecie bowiem inny zestaw dodatków (podczas naszej wizyty były to m.in. pieczone patisony, ziemniaczki z pesto i jarmuż z komosą), które możecie sobie dobierać do innych dań. A te z kolei, jeżeli umiejętnie dobierzecie sobie towarzystwo, możecie podbierać z sąsiednich talerzy. Tak smakuje najlepiej.

Sam Kameralny Kompleks Gastronomiczny ul. Lipowa 7 Zjedli, sfotografowali i opisali: Olga Wiechnik, Sylwia Kawalerowicz i Mariusz Mikliński

Sałaty z jarmużem na ciepło

Pikantne jajka po bombajsku

Składniki: • 1,5 łyżeczki oliwy • ćwiartka małej cebuli • pasek zielonej papryki • pół ząbka czosnku • pół łyżeczki startego imbiru • szczypta kuminu, mielonej kolendry, tumeriku (kurkumy), chili i soli • pół łyżeczki białego octu winnego • 2 średnie pomidory bez skóry i nasion, pokrojone w kostkę • 2 jajka Rozgrzej oliwę na patelni, dodaj pokrojoną cebulę i podsmażaj do zrumienienia. Dodaj paprykę i smaż 1-2 min. Wrzuć czosnek i imbir, mieszaj przez 30 sek. Dodaj przyprawy i mieszaj kolejne 30 sek. Wrzuć pomidory, mieszaj, aż zaczną się rozgotowywać. Dodaj ocet winny, zamieszaj. Rozsuń lekko sos i wbij 2 jajka. Gotuj do momentu, aż białko się zetnie, a żółtka będą nadal miękkie. Podawaj posypane świeżą kolendrą.

Jarmuż to nowa rukola. I bardzo dobrze, bo to superzdrowe warzywo nie boi się jesiennych chłodów i przez najbliższe miesiące dodawać nam może energii. W samowym menu znajdziecie jarmuż m.in. serwowany na ciepło w sałatach: z chorizo, pieczonymi winogronami, ziemniaczkami, papryką i orzechami albo z pieczonymi pomidorkami, takimiż winogronami i grillowanym halloumi.

Lody

Robione na miejscu, wpisują się świetnie w modę na lody, która w tym sezonie na poważnie już opanowała miasto. Ale samowe lody nie z mody się wzięły, wyrabiane są już od lat. I to jak! Np. na jeden litr lodów kawowych idzie 40 espresso, więc uważajcie. Z kolei orzechowe robione są z masła orzechowego Sam-made. Nas zachwyciły najbardziej śmietankowe z kruszonką z chleba razowego (serio!) oraz z malinami i miodem (5 zł gałka).

A44

44_kuchnia_A182.indd 44

24.09.2014 21:14


październik 2014

6

2 1

3

Słodka samosia

5

4

Jesienią jemy ciepłe i pijemy rozgrzewające. Najlepiej nalewki, które wcześniej robimy z sezonowych owoców. A jeżeli już bawić się w przetwory, to z klasą. „Naklejane etykietki na słoiki i butelki” [1] autorstwa Olina Gutowskiego to zestaw, który doda szyku każdej butelce. Jeśli już w temacie butelek jesteśmy, to ze względu nie tylko na kształt i dizajn, ale przede wszystkim na smak sięgnijcie po napoje Jodła i Hero Cola [2]. Pierwszy to uzyskana z ponad 30 ziół lemoniada, drugi to wzmocniona kofeiną cola, która da wam porządnego kopa w pierwsze dżdżyste dni. Oczywiście nic tak nie wzmacnia, jak alkohol. Jeśli więc okoliczności pozwalają, to sięgnijcie po Żubrówkę Złotą [3], która i kolor, i słodko-gorzki smak zawdzięcza naturalnym składnikom z samego serca Puszczy Białowieskiej: korze dębu oraz ziołom leśnym. Tym, którzy w jesień nie wierzą, polecamy nowe Frugo Lemo [4]. Kwaśne, wyraziste i jednak wychładzające. Może więc lepiej zrobić ciasteczka i ozdobić je kruszonymi drażetkami? Pomocny może w tym być Prepara Topper Chopper [5], który za nas zmiażdży najtwardszy orzech. Swoją drogą rozpieszczając się jesiennie, nie zapomnijcie o swoich pieskach. Na rynek właśnie trafiła slowfoodowa karma Doctor Dog [6]. Podobno kocie łakocie.

Czekolada jednoczy i koi nerwy. Im lepsza, tym lepiej. Po latach czekoladopodobncyh, doczekaliśmy się dobrej czekolady w każdym sklepie. Niby fajnie, ale wiadomo, że najbardziej smakuje to, co niedostępne. Zamiast więc iść do osiedlowego, może pójść krok dalej i samemu wyprodukować tabliczkę. Taką, jaką najbardziej lubimy. Z dużą ilością orzechów albo bardzo gorzką. Na stronie Patiserka.pl dostaniemy wszystkie składniki potrzebne do tego, żeby zrobić naszą pierwszą tabliczkę. Ba! Nawet pralinkę, bo dlaczego mielibyśmy ograniczać się do nudnych kostek, kiedy możemy zrobić czekoladowe cacuszko. Z nadzieniem i w perfekcyjnym kształcie. Niezależnie jednak od tego, na co się zdecydujemy, kluczowa jest czekolada. Na Patiserce dostaniemy kuwertury Callebaut i Cacao Barry, które są najwyższej jakości. Rozpływające się w ustach, kruche i z wysoką zawartością masła kakaowego. Czekolada w gębie.

Dobre, bo dobre

promo

Wars karmi was Przedział barowy to chyba ulubiona miejscówka każdego podróżnego. Wycieczka tam jest atrakcją samą w sobie. Mija się przedziały, podgląda ludzi, by na końcu dojść do lady i kolejny raz zadziwić się faktem, że na tak małej powierzchni można ugotować tak pyszny obiad. Dawniej każdy skład miał swoje smaki, dziś menu jest jedno. Od czerwca zaskakuje swoją nową odsłoną. W Warsowej karcie nie tylko pojawiły się nowe smaki, ale zmieniła się wręcz cała koncepcja restauracji na szynach. Za rewolucją stoi Piotr Zaborowski – nowy szef kuchni Warsu, który zdecydował się wykorzystać metodę gotowania próżniowego sous-vide. Dzięki niej potrawy zachowują swoje

składniki odżywcze i pełnię smaku. Smak w Warsie gra zresztą olbrzymią rolę. Potrawy w nowej karcie robione są z produktów od sprawdzonych dostawców i w większości przygotowane bezpośrednio przed podaniem. W karcie znajdziemy dania, które są połączeniem tradycji z nowoczesnością. Jest więc i klasyczna jajecznica czy schabowy, ale też modny wołowy burger, regionalna maczanka krakowskiej czy dietetyczna granola z jogurtem. Do popicia proponujemy zdrowy koktajl warzywny. Wars pomyślał też o dzieciach i dbających o formę. W karcie pojawiło się specjalne menu dla najmłodszych i możliwość zamówienia mniejszej porcji. Wars karmi w sam raz.

Naturalne, jakościowe i ekologiczne. Te hasła już znamy. Szkoda, że nikt nie wspomina o czwartym, młodszym bracie zdrowej żywności, czyli cenie. Zwykle to ona wpływa na decyzję i sprawia, że zamiast od rolnika, kupujemy z supermarketowego śmietnika. Na szczęście są na tym świecie jeszcze ludzie, dla których zysk nie jest najważniejszy. Szczerze mówiąc, wcale się nie liczy. Warszawska Kooperatywa Spożywcza „Dobrze” od roku działa w stolicy i funkcjonuje na zasadach wspólnoty. Członkowie zrzucają się na produkty spożywcze, razem je kupują od rolników i rozdzielają między sobą. Pod koniec lata postanowili rozszerzyć swoją działalność i otworzyć sklep na Wilczej, gdzie każdy może zaopatrzyć się w pozyskane przez nich produkty. Sklepik działa na takich samych zasadach, jak kooperatywa. Nie jest nastawiony na zysk, tylko na przetrwanie. Dzięki temu ceny produktów nie są wygórowane. Warto wpaść nie tylko po ekologiczne marchewki, ale też po to, żeby poznać ludzi, którzy po godzinach „zwykłej” pracy sprzedają brukselkę i jeszcze się uśmiechają.

A45

45_kuchnia-trendy_A182.indd 45

29.09.2014 12:00


grolsch

W październiku nie zwalniamy. Najpierw korzystamy z ostatnich ciepłych wieczorów i zamykamy sezon plenerowych festiwali na FreeFormie. Później chwila odpoczynku, pakujemy walizki i jedziemy do Wrocławia na festiwal w prawdziwie amerykańskim stylu. Grolsch ciągle trzyma rękę na pulsie, a my podążamy za nim.

Dziesięć Grolschy indierockowe, z pewnością ucieszą się z pierwszej warszawskiej wizyty chłopaków z Klaxons. Z kolei polskim akcentem będą koncerty legendarnego Skalpela, Xxanaxxu i Kari. Zaangażowanie Grolscha we wspieranie młodej alternatywnej kultury to oczywiście żadna nowość. Wesprzyjcie i wy – swoją obecnością! Więcej informacji na freeformfestival.pl.

Materiał promocyjny

Kto choć raz miał okazję być na FreeFormFestivalu, z pewnością zauważył, że wydarzenie skupia się nie tylko na muzyce, ale także innych dziedzinach kultury. W specjalnie wydzielonych przestrzeniach wielokrotnie mogliśmy podziwiać sztukę młodych artystów, pokazy audiowizualne, filmy pełnometrażowe czy ekspozycje polskiego dizajnu. Głównym bohaterem pozostaje jednak muzyka i nie inaczej będzie w tym roku. W pierwszy weekend października w klimatycznym Soho Factory świętujemy razem z Grolschem już dziesiątą edycję festiwalu, dlatego i was nie powinno na nim zabraknąć. Na okrągłe urodziny przyjadą m.in. nasi zachodni sąsiedzi, członkowie Moderata, specjalista od elektroniki Jon Hopkins, Trentemøller, Kele z Bloc Party, MVOB i Modestep. Lato będziemy wspominać przy dźwiękach największego przeboju sezonu „Nobody to Love” duetu Sigma. Ci z was, którzy lubią brytyjskie klimaty

10. FreeFormFestival 3-4 października Soho Factory Warszawa

a46

46-47_grolsch_A182.indd 46

24.09.2014 21:26


Grolsch po amerykańsku Chcesz obejrzeć to, co najlepsze w kinie amerykańskim? Koniecznie w październiku odwiedź Wrocław, gdzie odbędzie się piąta edycja American Film Festivalu. Czeka na was kilkadziesiąt nowych produkcji i sporo klasyki kina. Jak co roku program będzie podzielony na kilka sekcji.

„Highlights”, czyli najgorętsze tytuły sezonu, filmy wielkich reżyserów, produkcje w hollywoodzkim stylu. W tegorocznym programie znalazł się jeden z najbardziej oczekiwanych amerykańskich filmów roku: „Foxcatcher” Bennetta Millera, za który autor głośnych „Capote” i „Moneyball” otrzymał nagrodę za reżyserię na tegorocznym festiwalu w Cannes. Miller ponownie zagląda za kulisy sportowych aren, pokazując prawdziwą, wstrząsającą historię mistrzów olimpijskich w zapasach, Marka Schultza (Channing Tatum) oraz jego brata Dave'a (Mark Ruffalo), trenowanych w słynnym tytułowym ośrodku przez ekscentrycznego milionera, schizofrenicznego Johna du Ponta (wielka rola Steve'a Carella).

Materiał promocyjny

W roli głównej American Film Festival od początku istnienia stara się przypominać dzieła mistrzów amerykańskiego kina. Bohaterem tegorocznego przeglądu będzie Orson Welles – wizjoner, niezrozumiany przez konserwatywne Hollywood geniusz, szaleniec, który zrewolucjonizował filmowe medium. W programie znajdą się dzieła reżysera, od odnowionej kopii niedawno odnalezionej komedii „Too Much Johnson” po arcydzieło czarnego kina – „Dotyk zła”. Najbardziej znanym filmem reżysera

„Spectrum” – obrazy nowych twórców współczesnego kina amerykańskiego. W tym roku kinomaniacy czekają najbardziej na „Thou Wast Mild and Lovely” – pokazywany na festiwalu w Berlinie niepokojący thriller Josephine Decker z Joe Swanbergiem w głównej roli oraz „Land Ho!” – komedię Marthy Stephens i Aarona Katza, której bohaterami są dwaj panowie w średnim wieku, trafiający na Islandię, by w przepięknych okolicznościach przyrody konfrontować się ze swoją przeszłością i przywarami.

pozostaje wciąż „Obywatel Kane”, którego również nie zabraknie w programie wrocławskiego przeglądu. Kultowe dzieło, genialny debiut (Welles miał tylko 25 lat w trakcie jego realizacji), znajduje się na czele większości zestawień najważniejszych tytułów w historii kina. Oprócz tego zobaczymy pełen erotycznych niedopowiedzeń thriller „Dama z Szanghaju”. Festiwal przypomni też filmy, które są w Polsce mniej znane lub zapomniane. A do takich należy „Intruz”, zrealizowany tuż po II wojnie światowej wytrawny kryminał z politycznymi podtekstami, czy „Wspaniałość Ambersonów”. Przegląd uzupełnia „Pan Arkadin”, czyli jeden z najbardziej tajemniczych filmów w historii kina, który warto obejrzeć przede wszystkim dla obrazu – hipnotyzującego, szalonego, niezwykle dynamicznego. Wisienką na torcie będzie pokaz wspomnianego wcześniej „Too Much Johnson”, zrealizowanego trzy lata przed premierą „Obywatela Kane'a”. Niema komedia o niepoprawnym kobieciarzu przez dekady była uznawana za zaginioną. Dopiero kilka lat temu kopia nieukończonego dzieła została odnaleziona we Włoszech i poddana rekonstrukcji. Już w tym niewielkim projekcie, który miał być uzupełnieniem sztuki teatralnej na Broadwayu, widać zaczątki fascynującego stylu mistrza amerykańskiego kina. Grolsch wie, co dobre.

„American Docs” – na wrocławskim festiwalu nie zabraknie również znakomitych dokumentów. W tej sekcji znalazły się m.in.: fenomenalny „Stray Dog” Debry Granik – brawurowy portret Rona Halla, motocyklisty i weterana wojny wietnamskiej – oraz „Bronx Obama”, realizowany przez trzy lata dokument debiutanta Ryana Murdocka o Louisie Ortizie, bezrobotnym Portorykańczyku z Bronksu, sobowtórze prezydenta USA, który odtwarza jego przemówienia, zarabiając w ten sposób na życie.

5. American Film Festival 21-26 października Kino Nowe Horyzonty Wrocław

a47

46-47_grolsch_A182.indd 47

24.09.2014 21:26


Aktivist

magazyn moda

slow • fair • po polsku

1

1 Pierwsze jesienne wieczory po gorącym lecie bywają traumatyczne, dlatego dwustronny komin Smoof&Loco w urocze flamingi na pewno wam się w tym sezonie

4

przyda.

4 BOLA, czyli Ola Bajer, zapadła

Fashion Week Łódź 22-26.10

nam w pamięć po tegorocznym łódzkim Fashion Weeku, na którym

2 Eleganckie ze sportowym, praktyczne

zaprezentowała kolekcję .lŲgun. [kształt]

z oryginalnym – to pomysł na ciuchy

o uniseksowym charakterze. Ciemne tonacje

Turbokoloru. Można w nich jeździć na desce,

grafitu, fioletu i czerni były idealnym tłem

imprezować, świętować urodziny ciotki

dla druków i intrygujących aplikacji. Bola

albo wybrać się na uroczyste rozpoczęcie

lubi łączyć to, co zwykle się rozłazi: dzianiny

roku szkolnego. Kolekcje Turbokoloru

ze skórą, delikatne materiały z ciężkim

projektowane są przez założyciela firmy

szyfonem albo dzierganą ręcznie wełną.

– mieszkającego w Warszawie, ale

Koniecznie zobaczcie kolekcje na żywo

znanego na świecie streetartowca, Pawła Kozłowskiego (Swanskiego).

2

podczas najbliższego FashionPhilosophy.

5

5 2200 metrów – łącznie na taką wysokość urosną drzewa rozdane w ramach akcji „Nie dajmy się zmarnować modzie”. Celem wydarzenia zorganizowanego przez fundację HUSH Warsaw i markę H&M była zbiórka niechcianych tekstyliów, które wymieniano na sadzonki. Wiecie, że jedno drzewo w ciągu

3

dnia usuwa tyle samo dwutlenku węgla, ile emitują dwa domy jednorodzinne? Oznacza to, że 100 nowych sadzonek w najbliższym czasie będzie w stanie zredukować zanieczyszczenie generowane przez dwa tysiące warszawskich domostw! A to dzięki tonie ciuchów zebranej na czerwcowych targach HUSH Warsaw. – Każdy może mieć wpływ na poprawę jakości życia w mieście, a zasady zrównoważonego życia i troska o środowisko nie muszą być tylko standardem ISO. Mogą stać się przyjemną

3 Kalifornijskie retrowrotki Moxi

praktyką – mówi Grzegorz Młynarski

nareszcie dotarły do Polski. Zrobione

z pracowni Kwiatkibratki, która odpowiadała

z kolorowego zamszu, łatwo dostosują się

za dobór sadzonek. Akcja „Nie dajmy się

do kształtu stopy. Można w nich szaleć po

zmarnować modzie” wpisuje się w misję

dobrym asfalcie i znowu poczuć się jak

pracowni, od dwóch lat przyczyniającej się do

w podstawówce.

rozkwitu zielonej Warszawy.

A48

48_moda_A182.indd 48

24.09.2014 21:28


luty 2014

A49

49_standup_A182.indd 49

29.09.2014 17:04


maszap

muzyka film książka Komiks

maszap październik

film

„Mama” („Mommy”) reż. Xavier Dolan

rzecz

Wkład własny Może to my, a może to system, ale coś tu stanowczo jest nie tak. Ręce (i głowa) ciągle pełne roboty, a konto puste. Może to pomoże – chciwe świnie zamienią każdy pojemnik w skarbonkę. Ale że świnia jak Salomon z pustego nie naleje – bez oszczędzania się i tak nie obejdzie. Zbieramy grosz do grosza. Żeby kupić sobie takie cudo. A potem się zobaczy. [wiech]

Wszystko o mojej mamie Xavier Dolan znowu to zrobił. Jeżeli czegoś można być w życiu pewnym, to właśnie tego, że ten niepozorny 25-latek z Quebecu swoim kolejnym filmem jeszcze raz porwie publiczność na całym świecie. Próbkę tego dał już podczas festiwalu w Cannes, gdzie odbyła się światowa premiera jego nowego obrazu „Mama”. Skończyło się pięciominutową owacją na stojąco, a przewodnicząca jury Jane Campion, przyznając mu prestiżową Nagrodę Jury, nazwała go „cudownym dzieckiem kina”. Z pewnością nie na wyrost, bowiem młody reżyser ma na koncie już pięć tytułów. Na pierwszy rzut oka „Mama” to kolejny odcinek historii, którą Kanadyjczyk przed kilku laty zaproponował w debiucie, ale z pewnością jest to dzieło najbardziej dojrzałe i świadome. O ile wcześniej Dolan eksperymentował z formą, wciąż poszukując własnego języka, o tyle teraz jawi się jako spełniony autor. Niewinna zabawa nie jest już sztuką dla sztuki, ale idzie za nią pewien intelektualny bodziec. Dla widza ważny i potrzebny. Jeśli chodzi o fabułę, Dolan wciąż porusza ten sam problem, opowiadając o specyficznych relacjach między matką a synem (fenomenalna kreacja Antoine’a-Oliviera Pilona). Choć w przypadku tego filmu mamy do czynienia raczej z dość osobliwym trójkątem, w którym ważną rolę odegra sąsiadka. Zmienia się też perspektywa. Twórca „Toma” w swoich sądach nie jest już tak kategoryczny jak wcześniej. Na szczęście w żadnym wypadku nie chodzi tu o stępiony pazur, lecz o większe wyczucie nie tylko formy, ale i treści. Odbierając canneńską nagrodę, wyraźnie wzruszony Xavier Dolan powiedział: „Godard był reżyserem, który na nowo starał się wymyślić kino. Też kiedyś chciałbym być zapamiętany w taki sposób”. Kto wie, czy właśnie nie dzieje się to na naszych oczach. [Kuba Armata] obsada: Antoine-Olivier Pilon, Anne Dorval, Suzanne Clément Kanada 2014, 140 min Solopan, 17 października

M50

50-61 _mashup_A182.indd 50

24.09.2014 21:49


październik 2014

muzyka

muzyka

Karen O „Crush Songs” Mystic

Blonde Redhead „Barragán” Kobalt

Czy to demo, czy to serio?

Dowcip o blondynce

Sięgałem po tę płytę bez żadnych oczekiwań. Uwielbiam Yeah Yeah Yeahs, nie znoszę „Moon Song”, którą Karen O nagrała do filmu „Ona”, o albumie nie wiedziałem nic. I dostałem coś, co brzmi jak demo utworów, o których trudno powiedzieć cokolwiek poza tym, że są lo-fi. To króciutkie akustyczne strzępy, w których Karen śpiewa i brzdąka na gitarze, a w tle słyszymy szum „obracającej się” taśmy. Czegoś podobnego próbował trzy dekady temu Springsteen na świetnej „Nebrasce”, nagranej na magnetofonie w pokoju hotelowym. Wtedy jednak mieliśmy do czynienia z gotowymi, przemyślanymi utworami. „Crush Songs” to notes pełen przekreśleń i poprawek. Większość numerów nie trwa nawet dwóch minut, a całość ledwo przekracza 25. Aż mnie skręca z ciekawości, co z tymi szkicami zrobiłby pełen skład Yeah Yeah Yeahs. „Crush Songs” to ciekawostka dla największych fanów, która powinna być wydana w boksie podsumowującym działalność nowojorskiej grupy. [Mateusz Adamski]

Amerykańscy mistrzowie alternatywnego grania są prawdziwą legendą, a ich liderka Kazu Makino jest jedną z tych artystek, które do perfekcji opanowały sztukę wyrywania serc. Z kolei kultowe „23” to album soundtrack do wszystkich najprzyjemniejszych rzeczy, jakie można robić w życiu. Zatem w mocnym płytowo roku 2014 na nową propozycję Blonde Redhead czekało się jak na kolejny as w talii. „Barragán” zaczyna się zgodnie z oczekiwaniami. Rozmarzona melodia i bardzo oniryczny klimat. W dziejach lubianego zespołu nadchodzi kolejna, jeszcze piękniejsza epoka – tak myślałem jeszcze przez kilka pierwszych numerów. Numerów niezłych, zwiastujących ciekawą woltę stylistyczną. Niestety… Pomysłów starczyło chyba tylko na kilka piosenek albo po prostu ta formuła się nie sprawdziła. To, co przyjemne, ciągnie się tu w nieskończoność, jakby na przekór zasadzie, że najmilsze rzeczy trzeba dozować, żeby takimi pozostały. Tu i ówdzie poutykano również przekombinowane

do granic możliwości popłuczyny po dawnej świetności, które chyba mają imitować nową jakość. Już po kilku pierwszych odtworzeniach właściwie cała przyjemność słuchania tego albumu znika. Miało być odkrywczo, jest w najlepszym wypadku przeciętnie. Może te kawałki wybronią się z czasem (choć wiele na to nie wskazuje), ale na razie jest to pozycja wyłącznie dla szalikowców i ewentualnie neofitów, na których przygoda pod tytułem Blonde Redhead dopiero czeka. [Michał Kropiński]

„Jan Dziaczkowski. Kolaże” Fundacja Sztuk Wizualnych

książka

Kalambury Jeśli w czasach eksperymentalnych artbooków oczekujecie od wydawnictwa artystycznego nowatorstwa i niekonwencjonalnych rozwiązań, to nie sięgajcie po album „Kolaże” Jana Dziaczkowskiego. Wydana przez Fundację Sztuk Wizualnych książka to pozycja na wskroś konserwatywna. I dobrze jej z tym. Gdyby szukać dla niej miejsca w domowej biblioteczce, to wylądowałaby gdzieś między tomami „Sztuki świata” a albumem jednego z klasyków malarstwa. Nie przypadkiem przecież z każdej z tych książek Dziaczkowski brał po trochu, tworząc swoje kolaże. Prace Jana Dziaczkowskiego, artysty tragicznie zmarłego podczas wspinaczki w Tatrach w 2011 r., to ciągła gra luźnych skojarzeń. Kusiły tych, którzy sztuką interesują się mniej, bo ich autor mówił językiem prostym, cytując to, co już znamy, a przecież to właśnie lubimy najbardziej. Dla tych,

którzy od artysty oczekują więcej, były tym, czym dziś dla wielu są popularne na Facebooku Sztuczne Fiołki. Tyle że bardziej subtelnym, poetyckim. To jakby kalambury z klasycznych dzieł sztuki, starych fotografii, tandetnych landszaftów czy dizajnerskich opakowań wyciągniętych z lamusa. Jak na jednej z prac, w której myśliwi z obrazu Pietera Bruegla schodzą ze zbocza wprost w japońskie pejzaże. Książka podkreśla dyskretny urok tych prac, przeznaczając na nie odpowiednio dużo miejsca – na jednym rozkładzie jeden kolaż. Kilka zamieszczonych tu tekstów to raczej przedłużony wstęp niż merytoryczna analiza dokonań artysty. „Kolaże” to album, jakiego żaden młody polski twórca się nie doczekał. Taki, w którym z przyjemnością można obejrzeć prace, a nie pracę grafika składającego książkę. [Alek Hudzik]

M51

50-61 _mashup_A182.indd 51

24.09.2014 21:49


maszap

film

muzyka

Banks „Goddess” Harvest

„20 000 dni na Ziemi” („20,000 Days on Earth”) reż. Jane Pollard i Iain Forsyth

Koniec imprezy, dobranoc!

Człowiek orkiestra

Dziewczyny śpiewające na tle elektronicznych podkładów od jakiegoś czasu pojawiają się jak grzyby po deszczu. Po sukcesach MØ i hajpie na FKA twigs przyszła pora na debiutancki krążek Jillian Banks. Ta słodka dziewczynka ma właściwie wszystko, czego potrzeba do sukcesu – ładną buzię, kilka przebojów i dobrą prasę. Sęk w tym, że w jej przypadku ten arsenał starcza mniej więcej do połowy krążka. Aksamitny głosik nie zapewni debiutantce miejsca na naszpikowanej talentami scenie. Jeśli chce się walczyć z charakternymi laskami, to trzeba to robić z mocno zaostrzonymi pazurami – tymczasem do tej płyty powinien być dołączony nie pilnik do paznokci, lecz kupon rabatowy na kawę. Przykład Keleli dowodzi, że da się zrobić album spokojny, który oczaruje na długie tygodnie, a nie uśpi w kwadrans. Może „Goddess” od początku było zaprogramowane na lubiące słodycze małolaty. Dla osób o bardziej wyrobionym smaku to tylko jednorazowa ciekawostka. [Michał Kropiński]

Nick Cave, jedna z ostatnich żyjących legend rocka, postać tyleż rozpoznawalna i wyrazista, co enigmatyczna i nieprzenikniona, odsłania się przed nami w dziele brytyjskich artystów wizualnych, Jane Pollard i Iaina Forsytha. Nie jest to ściśle film biograficzny ani dziennikarskie śledztwo. Pozornie przedstawiony tu został 20 000. dzień z życia australijskiego muzyka, nagrywającego właśnie wraz z zespołem The Bad Seeds płytę „Push the Sky Away”. W rzeczywistości otrzymujemy jednak wystylizowany paradokument, utrzymany momentami w mrocznej, onirycznej konwencji. Bardziej niż film o Cavie, jest to film Cave’a. Obnaża się przed widzem, ale na własnych warunkach. Tak jak we wszystkich swoich projektach muzycznych jest liderem, również i tutaj w pełni narzuca ton. W skondensowanej formie kreuje na naszych oczach swoją postać i biografię. Jeździ samochodem i dyskutuje z przyjaciółmi, którzy pojawiają się i znikają niczym zjawy. Przechadza się ulicami

komiks

Brighton i wygłasza z offu wzniosłe monologi. Omawia swoje zdjęcia z dzieciństwa i zwierza psychoanalitykowi z wypartych wspomnień. Dowiemy się o jego relacjach z ojcem, największych lękach oraz fascynacji damskimi ubraniami i kobietami w ogóle. Dużo mówi o powołaniu artysty, roli sztuki w życiu, ale także o współpracy z Kylie Minogue, z którą niechcący nagrał przebój. Wszystko to oczywiście przeplatane jest fragmentami z prób i koncertów. Osobowość Cave’a i snuta przez niego opowieść przykuwają do ekranu, a pomysł na realizację i wykonanie filmu imponują. Szkoda jedynie, że trochę za mało tu szaleństwa, nonszalancji i humoru, z czym kojarzyłby się ten artysta, a za dużo patosu i rygoru. Widocznie kiedyś trzeba dorosnąć, szczególnie po 40 latach na scenie i nagraniu 20 płyt. Co by jednak nie mówić, Nick Cave znowu błysnął. Energię i pomysłowość zachował młodzieńczą. Niech nam żyje kolejne 20 000 dni. [Karol Owczarek] obsada: Nick Cave, Kylie Minogue Blixa Bargeld Wielka Brytania 2014, 97 min Gutek Film, 31 października

„Hideout” Kakizaki Masasumi JPF

Kryjówka to pułapka Młode małżeństwo jedzie na egzotyczną wycieczkę, żeby ratować swój związek. Samotna wyprawa w głąb rajskiej wyspy zweryfikuje ich relacje i wyobrażenia o tragedii i strachu. „Hideout” to mangowy horror Kakizakiego Masasumiego. Fabuła rozwija się według gatunkowego schematu, choć brak tu elementu nadnaturalnego. Zastępuje go szaleństwo. Historia ma swoje słabsze punkty, ale zdecydowanie trzyma w napięciu, a komiks czyta się jednym tchem (a że to manga, czytać ją należy od tyłu, od prawej do lewej i od góry do dołu). Masasumi umie opowiadać i dawkować emocje. Potrafi też zaskoczyć, choć czasem robi to na siłę. Dawno jednak nie byłem tak przejęty podczas czytania. Ogromnym atutem są tu niejednoznaczni bohaterowie. Nikogo nie można ani

wyłącznie lubić, ani całkowicie nienawidzić. Mają swoje marzenia i słabości, które pchają ich do określonych działań. Ich historię poznajemy w retrospekcjach – nielinearna fabuła została poprowadzona umiejętnie, a kolejne epizody odsłaniają część układanki. Z każdym nowym wydarzeniem wydaje się, że nie może być już gorzej, ale Masasumi udowadnia, że groza nie ma granic. Bardzo dobrze wypadają też rysunki. Kreska jest estetyczna, a kadrowanie dynamiczne i efektowne. Każdy powinien mieć swoją kryjówkę! [Łukasz Chmielewski]

M52

50-61 _mashup_A182.indd 52

24.09.2014 21:49


październik 2014

muzyka REZYSERIA LUKAS MOODYSSON

„Hipnotyzujący, znakomicie z „Hipnotyzujący, „Hipnotyzujący, znakomicie znakomicie zagrany” zagrany”

The Bug „Angels & Devils” Ninja Tune

ZIMOWY S ZIMOWY ZIMOWYSEN SEN

Opus Bugnum Nie mam idoli. Jest jednak kilku muzyków, którym udało się zaskarbić moje zaufanie, podziw i oddanie. Garstka ta nie dość, że konsekwentnie i bezkompromisowo kroczy wytyczonymi przez siebie ścieżkami, to za sprawą talentu i eksperymentatorskiego zacięcia nieraz już zmieniała muzyczny krajobraz naszej planety. Kevin Martin, brytyjski producent poruszający się po obrzeżach wszelkich dźwiękowych ekstremów, stoi w pierwszym szeregu tej grupy. Bez względu na to, czy pogłębiał industrialną niszę z kamratami z kolektywu GOD, czy badał elastyczność hiphopowej formuły w ramach projektów Ice i Techno Animal, czy ekstrahował niszczycielski potencjał jamajskiej spuścizny pod pseudonimem The Bug – zawsze kierował się wyłącznie emocjami, a jedynym ograniczeniem były dla niego dostępne narzędzia. Jego najnowszy krążek pozwolił mu się na chwilę zatrzymać, odetchnąć i… z jeszcze większą mocą wyprowadzić cios, który ściany wprawia w drżenie, stopy w ruch, a serce w tętent

gra

INDIEWIRE INDIEWIRE

alarmujący rejonowego kardiologa. Martin nigdy wcześniej nie nagrał płyty tak zróżnicowanej, a jednocześnie tak spójnej; pobrzmiewającej echami jego przeróżnych projektów, a zarazem będącej kwintesencją Bugowego dźwięku i etosu pracy. Podzielone na dwie części – zgodnie z tytułem albumu – „jasne” i „ciemne” kompozycje dają wgląd w pełen ambiwalentnych odczuć świat Anglika. Intymne, balladowe wręcz utwory zderzają się z grime’owo-dancehallowymi bombami, na których zwrotki położyli Flowdan, MC Ride z Death Grips czy Warrior Queen. Dubowe techniki pospołu z industrialną dosadnością budują tu ciśnienie akustyczne zdolne rozsadzać głośniki. Drone’owa paleta tonów i analogowe efekty pozwalają znaleźć sobie bezpieczne miejsce w całym tym kontrolowanym chaosie. Chyba się przemogę i na Unsoundzie zapoluję na autograf. [Filip Kalinowski]

TRZY DZIEWCZYNY KONTRA CAŁY SWIAT

REŻYSERIA NU

REŻYSERIA REŻYSERIA NURINURI BILGE CEYLAN CEYLAN W KINACH OD 24BILGE PAZDZIERNIKA

„Ponadczasowe, „Ponadczasowe, oszałamiające oszałamiające dzieło” dzieło”

„Hipnotyzujący, znakomicie zagrany”

„Pona oszałamia

INDIEWIRE

ZIMOWY SEN THE NEW THEYORK NEW TIMES YORK TIMES

REŻYSERIA NURI BILGE CEYLAN

taka: to najlepszy symulator gier sportowych w historii. I podtrzymuję tę opinię po raz enty. Testowałem grę na konsoli nowej generacji, więc tym razem mogę zmierzyć się z pytaniem, czy i gra zasługuje na miano „nowej generacji”. Październik 2014 r. jest miesiącem szczególnym, bo po raz pierwszy otrzymamy kilka tytułów tworzonych KANDYDAT DO ZŁOTA PALMA z myślą o PS4 i Xbox One. Ewentualnych niedociągnięć OSCARA 2015 CANNES 2014 nie będzie już można usprawiedliwiać gryZŁOTA KANDYDAT KANDYDAT DO DO faktem, że ZŁOTA PALMA PALMA NAGRODA NAGRODA DZIENNIKARZY DZIENNIKARZY OSCARA OSCARA 2015 2015 I tak – „Fifa” nadal CANNES CANNES 20142014KANDYDAT DO CANNES CANNES 2014 2014 PALMA przeznaczone były na stare platformy. ZŁOTA OSCARA 2015 CANNES 2014 jest idealna. Po raz kolejny twórcy utrudnili bronienie, a wasz drybling już nie będzie składał się z powolnych W KINACH OD 24 PAŹDZIERNIKA ruchów w górę i w dół boiska. Będziecie biec sprintem, lekko balansując ciałem, mijać kolejnych obrońców i słuchać przekleństw waszego przeciwnika. Tak przynajmniej było u mnie. Oprawa graficzna jest fantastyczna, na twarzach zawodników widać dokładnie, co czują, gdy tracą zwycięskiego gola w 93 minucie wyrównanego spotkania, a obserwowanie ich mowy ciała sprawia gigantyczną radochę przy wyniku 5:0. Nowa „Fifa” znów jest najlepsza – jak co roku. [Kacper Peresada]

NAGR

W KINACH OD 24 PAŹDZIERNIK WW KINACH KINACH ODOD 2424 PAŹDZIERNIKA PAŹDZIERNIKA

„Fifa 15” EA Sports Xbox 360/PS 3/Xbox One/PS 4/PC

Ideał

PRODUCED BY ZEYNEP ÖZBATUR ATAKAN CO-PRODUCED BY ALEXANDRE MALLET-GUY MUSTAFA DOK WITH HALUK BİLGİNER MELİSA SÖZEN DEMET AKBAĞ AYBERK PEKCAN SERHAT KILIÇ TAMER LEVENT NADİR SARIBACAK MEHMET ALİ NURO SCREENPLAY BY EBRU CEYLAN NURİ BİLGE CEYLAN INSPIRED BY THE SHORT STORIES BY ANTON CHEKHOV DIRECTOR OF PHOTOGRAPHY GÖKHAN TİRYAKİ ASSISTA ART DIRECTOR GAMZE KUŞ EDITORS NURİ BİLGE CEYLAN BORA GÖKŞİNGÖL SOUND ANDREAS MÜCKE NIESYTKA THOMAS ROBERT BENOIT GARGONNE LARS GIN NATIONAL CO-PRODUCERS MUZAFFER YILDIRIM MÜGE KOLAT OLIVIER PÈRE RÉMİ BURAH NURİ BİLGE CEYLAN A ZEYNO FILM - MEMENTO FILMS PRODUCTION - BR IN ASSOCIATION WITH ARTE FRANCE CINÉMA - MARS ENTERTAINMENT GROUP - IMAJ SUPPORTED BY EURIMAGES – MINISTERY OF CULTURE AND TOURISM (REPU

PRODUCED BYPRODUCED ZEYNEP BY ÖZBATUR ZEYNEPATAKAN ÖZBATUR CO-PRODUCED ATAKAN CO-PRODUCED BY ALEXANDRE BY ALEXANDRE MALLET-GUY MALLET-GUY MUSTAFA DOK MUSTAFA DOK CINEMA SUPPORT – CENTRE NATIONAL DU CINÉMA ET DE L’IMAGE ANIMÉE – MINISTERY OF FOREIGN AFFAIRS (FRANCE MEDIENBOARD BERLIN BRADENBURG – WORLD WITH HALUK WITH BİLGİNER HALUK MELİSA BİLGİNER SÖZEN MELİSA DEMET SÖZEN AKBAĞ DEMET AYBERK AKBAĞPEKCAN AYBERKSERHAT PEKCAN KILIÇ SERHAT TAMER KILIÇ LEVENT TAMER NADİR LEVENT SARIBACAK NADİR SARIBACAK MEHMET ALİ MEHMET NUROĞLU AND NEJAT ALİ NUROĞLU AND NEJAT İŞLER İŞLER INTERNATIONAL SALES MEMENTO FILMS INTERNATIONAL SCREENPLAY SCREENPLAY BY EBRU CEYLAN BY EBRU NURİ CEYLAN BİLGENURİ CEYLAN BİLGE INSPIRED CEYLAN BY THE INSPIRED SHORT BY STORIES THE SHORT BY ANTON STORIESCHEKHOV BY ANTON CHEKHOV DIRECTOR OFDIRECTOR PHOTOGRAPHY OF PHOTOGRAPHY GÖKHAN TİRYAKİ GÖKHAN ASSISTANT TİRYAKİ DIRECTOR ASSISTANT ÖZGÜR DIRECTOR SEVİMLİ ÖZGÜR SEVİMLİ ART DIRECTOR ART GAMZE DIRECTOR KUŞ GAMZE EDITORS KUŞ NURİ EDITORS BİLGENURİ CEYLAN BİLGE BORA CEYLAN GÖKŞİNGÖL BORA GÖKŞİNGÖL SOUND ANDREAS SOUND ANDREAS MÜCKE NIESYTKA MÜCKE THOMAS NIESYTKAROBERT THOMAS BENOIT ROBERT GARGONNE BENOIT GARGONNE LARS GINZEL LARS EXECUTIVE GINZELPRODUCER EXECUTIVE SEZGİ PRODUCER ÜSTÜN SEZGİ ÜSTÜN WIZUALNA NATIONAL CO-PRODUCERS NATIONAL CO-PRODUCERS MUZAFFERMUZAFFER YILDIRIM MÜGE YILDIRIM KOLAT MÜGE OLIVIER KOLAT PÈRE OLIVIER RÉMİPÈRE BURAH RÉMİ NURİ BURAH BİLGENURİ CEYLAN BİLGE A CEYLAN ZEYNO FILM A ZEYNO - MEMENTO FILM - IDENTYFIKACJA MEMENTO FILMS PRODUCTION FILMS PRODUCTION -BREDOK BREDOK - BREDOK PRODUCTION FILM PRODUCTION CO-PRODUCTION CO-PRODUCTION FILM FILM CINÉMA - MARS FRANCE CINÉMA - MARS ENTERTAINMENT ENTERTAINMENT GROUP - IMAJ GROUP SUPPORTED - IMAJ BY SUPPORTED EURIMAGES BY EURIMAGES – MINISTERY – MINISTERY OF CULTURE OFAND CULTURE TOURISM AND(REPUBLIC TOURISM (REPUBLIC OF TURKEY) – OF TURKEY) – ARTE FRANCE ARTE – FRANCE – IN ASSOCIATION IN ASSOCIATION WITH ARTE FRANCE WITH ARTE

MEDIENBOARD MEDIENBOARD BERLIN BRADENBURG BERLIN BRADENBURG – WORLD CINEMA – WORLD SUPPORT CINEMA–SUPPORT CENTRE NATIONAL – CENTRE NATIONAL DU CINÉMADU ETCINÉMA DE L’IMAGE ET DE ANIMÉE L’IMAGE – MINISTERY ANIMÉE – MINISTERY OF FOREIGN OFAFFAIRS FOREIGN (FRANCE) AFFAIRS- INSTITUT (FRANCE) - INSTITUT FRANÇAIS FRANÇAIS – POST REPUBLIC – POST –REPUBLIC SONY – SONY INTERNATIONAL INTERNATIONAL SALES MEMENTO SALES MEMENTO FILMS INTERNATIONAL FILMS INTERNATIONAL IDENTYFIKACJA WIZUALNA

IDENTYFIKACJA WIZUALNA

BREDOK FILM

BREDOK FILM

plakat_final.indd 1

plakat_final.indd 1

23/09/14 14:10

M53

50-61 _mashup_A182.indd 53

PARTNER:

PARTNER

PARTNER:

plakat_final.indd 1

Co roku piszę recenzję nowej „Fify” i co roku mam wrażenie, że robię to niepotrzebnie. Prawda o tej grze jest

zimowy_sen_67x134mm.indd 1

23/09/14 14:10

23/09/14 19:50 24.09.2014 21:49


maszap

muzyka

muzyka

muzyka

Royal Blood „Royal Blood” Imperial Galactic

SBTRKT „Wonder Where We Land” Young Turks

Tricky „Adrian Thaws” False Idols

Błękitne sznyty

Przeleciało

Na własnych warunkach

W dzisiejszych czasach nawet hasła typu „rock is dead” są martwe. Nie przekładają się na ponowoczesną popkulturową rzeczywistość, tworzoną przez coraz krótsze cykle mód i fascynacji, których sinusoidy załamują się pod naporem powracających trendów. Rock jeszcze nie całkiem zdążył po raz kolejny wyzionąć ducha, kiedy zabrano się za jego wskrzeszanie. Ostatni wielcy bohaterowie (Black Lips, Arctic Monkeys) pewnie nawet nie zauważyli, że jest słabo i potrzebni są nowi zbawiciele. Tymczasem zbawiciele przyszli i zbawiają – jest ich dwóch, pochodzą z Brighton, w składzie nie mają nawet gitarzysty, ale ich debiutancka płyta to instant classic. Stężona dawka chwytliwych riffów, krótkie, mocne ciosy, etos rockowej siły, czerpanie z najlepszych tradycji grunge’u, stonera i bluesa. „Royal Blood” to album, który przyjmuje się jednym haustem – naprawdę przywraca wiarę w rockowe granie i na kolejną krótką chwilę odświeża jego formułę. Zazdrościć więc mogą nie tylko wspomniani Arctic Monkeys, pociągający za sznurki tu i ówdzie Jack White, ale nawet kuriozalnie epiccy Muse. Nie umarł król, niech żyje król. [Rafał Rejowski]

Zawsze lubiłem SBTRKT-a. Chociaż nigdy nie przesłuchałem jego albumu, zawsze wychodziłem z jego występów zadowolony. Do najnowszego wydawnictwa podchodziłem więc z zaciekawieniem, ale bez oczekiwań. „New Dorp New York” od początku mi się podobał, mimo swojej totalnej głupkowatości, a „Voices in my Head” wygrał obecnością A$AP Ferga. Początek był dobry: znałem dwa utwory z 13 i oba były niezłe. Potrzebowałem jeszcze sześciu takich tracków i płyta zagościłaby w moich głośnikach na dłużej. Tak się jednak nie stało. Nowy SBTRKT jest dobrze wyprodukowany, ma fajne „gościnne udziały” i z niesłychaną skutecznością nie zapada w pamięci. Jedyne, co zapamiętałem, to trąbka w kawałku z Ezrą Koenigiem. Pozostałe utwory podobały mi się bardzo, gdy jechałem autobusem i czytałem „Przegląd Sportowy”, ale przy opisie dobrej gry Arkadiusza Milika połapałem się, że muzyka już od dłuższego czasu nie leci, a mnie niczego nie brakuje. SBTRKT nagrał bardzo ładną płytę, która byłaby jak papierosy – wypalasz, trzymasz peta w ręku i zastanawiasz się, co ci to dało – gdyby nie ta drobna różnica, że papierosy uzależniają. Po raz setny wybrałem więc ze swojej playlisty Lauryn Hill i nie mogłem się już skupić na czytaniu. [Kacper Peresada]

Swój dziesiąty album Tricky nagrał we własnym studiu, wydał we własnej wytwórni i zatytułował swoim prawdziwym imieniem i nazwiskiem. Trudno więc nie traktować „Adrian Thaws” jako najbardziej osobistego, wręcz autobiograficznego dzieła pioniera trip-hopu. Sam zainteresowany podkreśla, że chciał nagrać płytę zainspirowaną muzyką, której słuchał w klubach jako nastolatek. A że gość miał eklektyczny gust, to rozpiętość inspiracji sięga od bluesa do hip-hopu. Jaki jest efekt? Szczęka wam raczej nie opadnie. Tricky oczywiście nie nagrał albumu tanecznego w klasycznym tego słowa znaczeniu. To raczej muza podana w wolnym tempie, dobra do rytmicznego gibania się w oparach dymu z mniej lub bardziej legalnych substancji. Z zaproszonych gości szczególnie sympatycznie wypada obecna w aż czterech numerach Francesca Belmonte. Nagrany z jej udziałem „Nicotine Love” to najjaśniejszy (najmroczniejszy?) fragment całości. Zastrzygłem też uszami przy „Keep Me in Your Shake” z wokalnymi popisami Nneki, a to za sprawą rajcownego sampla z „Heaven Beside You” Alice in Chains. Starzy fani nie będą zaskoczeni, nowych Tricky raczej nie pozyska. Solidny średniak w dyskografii muzyka. [Mateusz Adamski]

Znów inaczej o tym samym

komiks

„Batman. Rok zerowy. Tajemnicze miasto” sc. Scott Snyder, James Tynion IV; rys. Greg Capullo, Rafael Albuquerque Egmont

Po bardzo obiecującym, nieco postapokaliptycznym początku Scott Snyder kolejny raz serwuje tę samą historię. Scenarzysta trawestuje pierwsze fabuły o Człowieku Nietoperzu. Niektóre pomysły robią wrażenie i podrzucają nowe klucze interpretacyjne. W pamięć zapada odważna i obrazoburcza scena z Alfredem oraz pomysł na rekrutację i funkcjonowanie gangu Red Hooda. Pozostałych wątków i zwrotów akcji nie sposób jednak zapamiętać. Co gorsza, fajne pomysły znowu giną w bełkotliwych, patetycznych dialogach i scenach akcji, z których niewiele wynika. „Rok zerowy. Tajemnicze miasto” to zdecydowanie najsłabszy scenariusz Snydera. Szkoda, bo znów zmarnowano potencjał. Może przegrany początek znajdzie w kolejnym tomie jakieś ciekawe rozwinięcie? Pod względem graficznym komiks jest przyzwoity, dobrze wypadają dynamiczne sceny walki, także za sprawą ciekawego kadrowania. Sprawdzę kolejny tom z tego cyklu, ale cierpliwość zaczyna mi się kończyć. [Łukasz Chmielewski]

M54

50-61 _mashup_A182.indd 54

24.09.2014 21:49


październik 2014

film

muzyka

„We Are the Best!” („Vi är bäst!”) reż. Lukas Moodysson

Jenny Hval & Susanna „Meshes of Voice” Susanna Sonata

Punk dla początkujących

Przez mgłę

Klara i Bobo z wyróżnieniem zdają egzamin z nastoletniego buntu – irokez na cukier, chłopacki styl i strajk na WF-ie. Jedynym sportem, który dziewczyny uznają, jest muzyka. W swoim nowo założonym zespole chciałyby wykrzyczeć nienawiść do gier zespołowych, ale na drodze do triumfalnego marszu przez szkolne dyskoteki stoi jedna przeszkoda – nie umieją grać na żadnym instrumencie. Z pomocą przychodzi jednak starsza koleżanka Hedwig, bardzo muzykalna i bardzo religijna. Dwie młodociane rebeliantki w zamian urządzą jej estetyczną konwersję i przygotują do życia w punkowej rodzinie. Lukas Moodysson, przez samego Ingmara Bergmana namaszczony na najważniejszego współczesnego reżysera szwedzkiego, w ostatnich latach dryfował po filmowych antypodach. Silił się na kontrowersje („Dziura w sercu”), bez skutku budził szwedzkie sumienia („Lilja 4-ever”), diagnozował globalną neurozę w kosztownym „Mamucie”, którym niemal skazał się na wyginięcie

muzyka Earth „Primitive and Deadly” Southern Lord

Burbon i burdon Niewiele narodów łaknie mitu założycielskiego tak bardzo jak Amerykanie. Skoro historia poprzedzająca

w branży. Tymczasem „We Are the Best!” – czuły manifest szczeniackiego girl power – to udany powrót do tematyki, która zjednała mu publiczność na początku kariery. Oparty na komiksie żony Moodyssona scenariusz skupia się na trudach dorastania w Szwecji lat 80., opiekuńczej głównie w deklaracjach. Reżyser portretuje ten okres z niepokorną energią, nie unikając gorzkich spostrzeżeń. Najwięcej dostaje się przy okazji dorosłym, trochę pijanym, trochę nieobecnym, którzy dla bohaterek nie są najlepszymi przewodnikami po świecie. Jednocześnie empatii, z jaką twórcy przypatrują się próbom buntu w kraju, w którym teoretycznie nie ma czego kontestować, mogłyby się od nich uczyć nasze polskie dydaktyczki z Kasią Rosłaniec na czele. [Mariusz Mikliński] obsada: Mira Barkhammar, Mira Grosin, Liv LeMoyne Szwecja/Dania 2013, 102 min Spectator, 24 października

„Deklarację niepodległości” utonęła w morzu krwi, to za fundament służyć muszą czasy, które w Afryce, Azji czy Europie – przy odrobinie dezynwoltury – można zaliczyć do nowoczesności. Kowboje robią za wojów, kapelusze zastępują rycerskie chorągwie, a odnajdowane na pustyni relikty dawnych cywilizacji stanowią łącznik z magią i naturą. James Franco kręci kolejny film o twardych mężczyznach z twardymi zasadami, Cormac McCarthy pisze o nich kolejną książkę, a posuwająca się w latach grupka panów w kapeluszach poszukuje białego bluesa. Muzyki korzeni, która wykiełkowała z wypalonej słońcem niwy, na którą padły krople krwi, potu i łez „pierwszych” osadników. W 1989 r. Dylan Carlson założył Earth, by zwolnić tempo swojej ukochanej rockowej muzyki i za sprawą drone’ów zbliżyć ją do matki Gai. Po latach wytyczania nowych dróg, a potem milczenia, muzyk na początku nowego milenium reaktywował projekt. Nie po to jednak, by grać dawne kompozycje na dobrze płatnych europejskich festiwalach, ale – podobnie jak Michael Gira uczynił to ze Swans – by przekraczać

W zeszłym roku Norweżka Jenny Hval niespodziewanie wepchnęła się w szereg ambitnych songwriterek, na którego czele stoją m.in. Joanna Newsom i St. Vincent. Stało się to za sprawą płyty „Innocence Is Kinky” – lekko schizofrenicznego kabaretu, w którym artystka w zaskakujący sposób gra seksualnością. Jej bipolarne piosenki były jak powiew świeżego powietrza w avantfolkowej niszy. W kontekście tych szaleństw nowy longplay – kolaboracja z mocniej zakorzenioną w muzycznej tradycji, przykutą do fortepianu Susanną – wydaje się zaskakujący. Kompozycje na dwa głosy oraz szereg tajemniczych dźwięków są bardzo ciekawe formalnie i miejscami intrygujące, ale sprawiają też wrażenie wykalkulowanych i akademickich. Wywołałyby pewnie uśmiech na twarzach Meredith Monk i Laurie Anderson, ale dla statystycznego słuchacza pozostaną trudne w odbiorze. Romantyczna i tajemnicza aura norweskich fiordów czasami nie wystarcza. [Cyryl Rozwadowski/K Mag]

kolejne granice i coraz uważniej wsłuchiwać się w głosy rodzimych okolic. I tak do składu dołączyła perkusja, z burdonowego tła zaczęły wynurzać się folkowe motywy, a na najnowszym krążku – po raz pierwszy od 1996 r. – pojawił się wokal. Balansujące na granicy patosu i psychodelii majestatyczne kompozycje wypełniające „Primitive and Deadly” przybliżają Earth do nagrania nowego hymnu Stanów Zjednoczonych – nie państwa, ale ziem, na których ono wyrosło. Mark Lanegan, dyżurny szaman amerykańskich „pustelników”, i Rabia Shaheen Qazi, wokalistka Rose Windows, wyśpiewują hymny na cześć pradawnych mocy, bębny nieśpiesznie karczują dukt pod pochody basu i gitar, a te ostatnie ryją w glebie długie, niekończące się żleby. Mit wykuwa się w mozole i trudzie. I choć za każdym razem opowiadany jest inaczej, pozostaje niezmienny. Konstytuuje siebie, a zarazem i świat. [Filip Kalinowski]

M55

50-61 _mashup_A182.indd 55

24.09.2014 21:49


maszap

film

muzyka

Paula i Karol „Heartwash” Delikatess

„Zimowy sen” („Kış uykusu”) reż. Nuri Bilge Ceylan

Przedłużenie lata

Koszmar inteligenta

Podczas gdy większość z nas odkłada na półkę płyty kojarzące się z letnimi festiwalami i odkurza jesienno-depresyjną playlistę, oni na przekór polskiej mentalności wydają płytę, która z melancholią ma niewiele wspólnego. „Heartwash”, trzeci album Pauli i Karola, powinien znaleźć się w każdym gabinecie psychoterapeutycznym – kawałki takie jak „More Than I Know” czy „Heartwash”, singiel promujący płytę, bez większych problemów wyciągną niejednego mruka z jesiennych humorków. Ci, którzy jednak liczą na małą porcję smutków i odsłuchiwanie płyt zaczynają od poszukiwań ballad, również nie będą zawiedzeni. „Young Girl” i „Circle’s Getting Wider” na dwa głosy i gitarę solo powinny ich zadowolić. Czego brakuje „Heartwash”? Chyba odejścia od utartego schematu „zwrotka-refren-zwrotka-refren”, który na naszym (i nie tylko) rynku dominuje. [Magdalena Duda]

Do tureckiego reżysera przylgnęła etykietka twórcy filmów dworskich. Hermetycznego, okopującego się cytatami z wielkiej literatury i podającego dłoń jedynie wyrobionemu widzowi, który może sobie przyklasnąć, wyłapując nawiązania do klasyków kina. Siła „Zimowego snu” tkwi jednak gdzie indziej – nie w elitarności, lecz umiejętności połączenia w formule kina autorskiego problemów współczesności z intymną perspektywą. Nawet jeśli Nuri Bilge Ceylan zsyła swoich bohaterów na rubieże – do opustoszałej Kapadocji, to mówi przede wszystkim o zawiedzionym sobą i światem europejskim intelektualiście. Taki właśnie jest Aydin – otoczony pamiątkami przeszłości, skryty za fasadą arogancji zarządca hotelu o bezpretensjonalnej nazwie Otello. Były aktor wciąż planuje zasiąść do pisania wiekopomnej, w zamierzeniach, historii teatru, ale bliscy burzą jego spokój, zbudowany na tradycyjnym podziale ról. Żona, znudzona rolą pięknej towarzyszki życia,

odnajduje wolność w działalności charytatywnej. Z kolei inteligentna siostra złośliwie budzi Aydina ze snu, obnażając jego konserwatyzm, lenistwo i paternalistyczny stosunek do prostych ludzi. Ceylan nie poddaje się urokowi pięknych krajobrazów tureckiej prowincji, lecz z kamerą wkracza do pomieszczeń wydrążonego w skale hotelu. Jak mało kto we współczesnym kinie zawierza słowom, przez długie minuty słuchając rodzinnych dyskusji, gładko przechodzących od żartów do kłótni. I nie pozostawia wątpliwości – zagubiony Aydin to on sam. A jego nienapisane dzieło to być może całe artystyczne kino – nienadążające za światem, skupione na sobie, nieudzielające już żadnych odpowiedzi. Słusznie nagrodzony Złotą Palmą w Cannes „Zimowy sen” pomimo ogromnego metrażu i potoków płynących z ekranu słów ani na moment nie nuży – to studium wyobcowania współczesnego inteligenta dla niektórych będzie odkryciem na miarę irańskiego „Rozstania”. [Mariusz Mikliński] obsada: Haluk Bilginer, Demet Akbağ, Melisa Sözen Turcja/Francja/Niemcy 2014, 196 min Film Group Point, 24 października

„Destiny” PS3/Xbox 360PS 4/Xbox One

gra

Nie taka piękna, jak malowali Jeśli wierzyć opiniom, jakie na temat „Destiny” pojawiały się przed premierą, twórcy gier FPS powinni zwinąć swoje biznesy, bo więcej już się nie da zrobić. I chociaż mnie gra nie zawiodła, jestem pewien, że wielu fanów łka z rozczarowania. Autorzy „Destiny” stali się gwiazdami ekstraklasy strzelanek dzięki „Halo” – teraz mieli powtórzyć sukces tego tytułu. „Przeznaczenie” od pierwszych minut jednak irytuje sztampową historią i straszliwą wtórnością misji. Nawet grając ze znajomymi przez sieć, nie zyskacie wiele. Gra nadal będzie waliła was po oczach epickimi scenami w kosmosie, co jakiś czas do rozgrywki dołączą inni zawodnicy, byście wspólnie pokonali kolejnego bossa, wybrali misję poboczną i jeszcze trochę postrzelali. Największym atutem „Destiny” miał być MMO (Massive Multiplayer Online), ale to on powo-

duje, że musicie grindować (powtarzać te same czynności, aby zdobyć punkt XP) kolejne poziomy, biegać bez celu po planszy, szukając lepszej broni, i zastanawiać się, co was właściwie jeszcze trzyma przed konsolą, skoro historia jest tak cienka. „Destiny” jest strzelanką, która nie zaskakuje, a wręcz powiela problemy swoich poprzedniczek. W produkcjach, których jedynym celem jest ciągłe doskonalenie postaci, najważniejszy jest czas. Czy będę grał w „Destiny” za cztery miesiące? Nie mam pojęcia, ale jeśli tak, możecie spokojnie dodać do mojej oceny jeden punkt. [Kacper Peresada]

M56

50-61 _mashup_A182.indd 56

29.09.2014 14:39


październik 2014

muzyka

Ballet School „The Dew Lasts an Hour” Bella Union

Tańce na śniegu O tym kosmopolitycznym trio pisaliśmy już parę miesięcy temu przy okazji jego polskich koncertów. Pochodzący z różnych części świata, mieszkający w Berlinie członkowie Ballet School najpierw zachwycili nas singlem „Heartbeat Overdrive” i EP-ką „Boys Again”. Odniesienia do dream popu, ejtisowej popularnej muzyki elektronicznej, wreszcie jawna fascynacja twórczością Cocteau Twins zrobiły swoje. Naszą miłość do kapeli tylko podsycił warszawski występ, po którym nie mieliśmy wątpliwości, że Ballet School to pod względem koncertowym jeden z najlepszych nowych zespołów. Wokalistka Rosie Blair błyskawicznie porwała do zabawy przygaszoną z początku publiczność, a pełna wyobraźni gra perkusisty Louisa McGuire’a hipnotyzowała intensywnością, podczas gdy w tle Michel Collet tkał ulotne pajęczyny flangerowych gitar. Takimi ich zapamiętaliśmy, takimi też objawili się na debiucie wydanym przez zasłużony shoe-

muzyka Death From Above 1979, „The Physical World” Last Gang

Panta rhei Wydany dekadę temu debiut kanadyjskich furiatów z Death From Above 1979 poznałem osiem lat temu.

egazerski label Bella Union. Obezwładniający zachwyt, jaki do tej pory potrafiły wywołać swoim głosem tylko Elizabeth Fraser czy Anneli Drecker z Bel Canto, piękne, inteligentnie „zepsute” harmonie akordów, do tego j-popowe tempa stworzone według sprawdzonych, nowofalowych receptur. „The Dew Lasts an Hour” przenika na wskroś, zostawiając błyskające iskierki na wewnętrznej stronie powiek. Takie szczeniackie zakochanie. Oby jednak nie trwało, jak to ze szczeniackimi zakochaniami bywa, tylko parę miesięcy. [Rafał Rejowski]

Przez ten czas odkryłem lepsze rozrywki niż całonocne granie w „Tony’ego Hawka”, a w muzyce zaczęło mnie interesować coś więcej niż chwytliwy riff i uzależniający refren. Zmienił się też Sebastien Grainger, wokalista i perkusista DFA 1979 – nawijający wyłącznie o seksie awanturnik wyraźnie dojrzał i, kosztem zawadiackiej brawury, skupił się na swoim songwriterskim warsztacie. Co innego Jesse F. Keeler – basista, który w najmniejszym stopniu nie odczuł ponadpięcioletniej hibernacji zespołu. Wąsaty obwieś swoimi popisami na przesterowanym basie nadal zawstydziłby Tony’ego Iommiego czy Josha Homme’a. „The Physical World” jest syntezą syntetycznych riffów Killera i popowych, ale podanych z charyzmą, wokalnych hooków Graingera. Panowie najwyraźniej zamienili koktajle z wódki i pokruszonej viagry na pobudzające napoje na bazie yerba mate, ale ta dorosła, nieco bardziej wygładzona inkarnacja sprawia, że do pewnego stopnia znowu czuję ekscytację towarzyszącą mi kiedyś podczas słuchania „You’re a Woman, I’m a Machine”. [Cyryl Rozwadowski/K Mag] M57

50-61 _mashup_A182.indd 57

24.09.2014 21:50


maszap

muzyka

muzyka

Scott Walker + Sunn O))) „Soused” 4AD

Dark Sky „Imagin” 50 Weapons

Rock opera

Tercet nieegzotyczny

Kiedy w 2009 r. Stephen O’Malley i Greg Anderson z grupy Sunn O))) – magnaci drone’ów, gitarowego feedbacku i głośności nieznoszącej sprzeciwu – zaproponowali Scottowi Walkerowi udział w nagraniu ich ostatniego albumu, nie spodziewali się raczej, jakie będą tego skutki. Mimo że bard awangardy nie wziął udziału w tworzeniu majestatycznego „Monoliths & Dimensions”, ziarnko, które wówczas zasiali, zaczęło kiełkować. Pięć lat później znany z nieśpiesznego tempa pracy Walker (autor wydanej kilkanaście miesięcy temu wybitnej płyty „Bish Bosch”) wrócił do nich z koncepcją longplaya rozpisanego na głos, metalowe struny i cały studyjny asortyment, w skład którego poza perkusją, syntezatorami czy trąbką wchodzą również… baty na bydło. Longplaya, który mógłby służyć za wzór rock opery, gdyby podstarzałe dzieci Woodstocku z kompleksem klasyki nie zdążyły wcześniej tej formy zarżnąć. Tak jak w całej współczesnej twórczości Walkera, dźwięk jest tu podporządkowany

słowu i jego ekspresji, jednak paleta, przy pomocy której odmalowuje on pełne odniesień obrazy opresji i znoju, to synteza brzmienia Sunn O))). Burdonowe pasaże, balansujące na granicy ciszy, dają wybrzmieć każdej pojedynczej literze, podczas gdy momenty burzy i naporu pozwalają docenić talent 71-letniego już wokalisty. Szamańska pierwotność Sunn O))) zderza się z elegancją Sir Scotta, gitary zyskują na dostojności, a werbalne i niewerbalne splata się we wspólnym dążeniu do tworzenia narracji, emocji i refleksji. W sukurs przychodzi im natomiast głośność, która – jak zwykle w przypadku O’Malleya i spółki – rozgrzewa głośniki do czerwoności i pozwala dźwięk poczuć na skórze, nie tylko w uszach. A gdy już potęga wzmacniaczy wstrząsa całym ciałem, głos Walkera ma szansę jeszcze mocniej chwycić za serce i spętać myśli. [Filip Kalinowski]

Dark Sky nigdy nie bali się eksperymentować. Oprócz stricte house’owych kawałków trio Anglików wydawało niemalże trapowe bangery i basowe tracki, którymi jarał się cały klubowy świat. Dlatego też gdy usłyszałem, że pracują nad debiutanckim albumem, byłem podekscytowany i zaniepokojony zarazem. Zaniepokojony, że mogą sobie nie poradzić z sensownym połączeniem wszystkich swoich fascynacji w formacie albumu. Niestety takiego problemu nie było. Na „Imagin” wielości inspiracji po prostu nie słychać. To dobrze wyprodukowany house’owy album z kilkoma hitami, kilkoma pościelówkami, zajawkami starym electro i piosenkami, które brzmią bardzo podobnie do „Celebrity” Matthew Herberta. Debiut to bardzo poprawny, ale brakuje mu szaleństwa i bangerowości, które cechowały ich EP-ki. To jeden z tych albumów, które się lubi, ale jeśli trzeba wyjaśniać dlaczego, da się powiedzieć tylko: „Bo to fajna płyta”. I tyle. [Kacper Peresada]

M58

50-61 _mashup_A182.indd 58

24.09.2014 21:50


październik 2014

film

„Dzikie historie” („Relatos salvajes”) reż. Damián Szifrón

Dzikość serca Historie przedstawione w filmie Damiána Szifróna dobrze znamy z naszego nadwiślańskiego podwórka. Ile tu jest frustracji, ile zawiści, ile wzajemnej niechęci, mściwości i zazdrości! Jasno z tego wynika, że Polak i Argentyńczyk to dwa bratanki. Reżyser umiejętnie czerpie inspiracje z otaczającej go rzeczywistości. Nie ma tu wydumanych tematów, zawiłej fabuły ani wymyślnej formy. Są sprawy powszechne, drobiazgi, których doświadczamy i na które – mniej lub bardziej świadomie – się godzimy, gdyż tak mocno wrosły już w naszą codzienność. No bo czy na kimś jeszcze może zrobić wrażenie nieprzyjemny urzędnik formalista, który odprawia petentów z kwitkiem? Albo kierowca pokazujący środkowy palec innemu mężczyźnie za kierownicą? Szifrón udowadnia, że właśnie te małe sprawy mogą stać się przyczynkiem do wielkich katastrof. Nerwowy inżynier w wyniku ataku szału w siedzibie państwowej instytucji straci pracę i rodzinę. Rozjuszony kierowca doprowadzi do wypadku

muzyka

DJ Eprom & Sensei „Boom Bap Boogie” Asfalt

90. dobrze pamiętam Nikt w Polsce nie czuje tak dobrze jak Eprom skocznego boom-bapowego pulsu, napędzanego basowym gro-

na drodze. Panna młoda na skraju załamania nerwowego spektakularnie zniszczy najpiękniejszą chwilę swojego życia. Świetnie wychodzi reżyserowi przejście od szczegółu do ogółu: indywidualne troski wpływają później na społeczności, a nawet na całe społeczeństwo. Mściwy inżynier-nerwus staje się bohaterem oburzonych krajan, kierowcę mają na sumieniu służby porządkowe, a histeria panny młodej udzieli się pozostałym członkom rodziny i postronnym gościom. Nikt nie jest bezpieczny, kiedy jedna osoba traci nad sobą kontrolę. Opisując tę regułę, Szifrón korzysta z wyolbrzymień, dzięki którym jego film staje się smakowitą czarną komedią w duchu Almodóvara (producenta tego filmu). Fani twórczości Hiszpana będą zachwyceni, przeciwnicy – również. [Artur Zaborski] obsada: Ricardo Darín, Oscar Martínez, Leonardo Sbaraglia, Argentyna 2014, 122 min Gutek Film, 17 października

ove’em. I o ile Sztigar Bońko to dla mnie projekt mocno insajderski, bazujący na lokalnym patriotyzmie i sentymencie do cyprysowych czasów, o tyle na „Boom Bap Boogie” nostalgia zyskała przystępną, wciągającą formę. Niepozwalające stać w miejscu bębny stanowią podkład pod awanturnicze opowiastki Senseia. Reminiscencje z lat 90. przeplatają się z historyjkami spod budki z kebabem, a marzenia o posiadaniu mercedesa towarzyszą ideałom złotej ery hip-hopu. Proste, acz nie pozbawione uroku i humoru zwrotki częstochowskiego MC współgrają z surowymi skreczami i pobudzającymi pamięć samplami. Dynamiczne tempo krążka podbijają natomiast wymieniający się za mikrofonem goście, dla których ostatnia dekada zeszłego milenium to wyznacznik nie tylko stylu, lecz także zasad, o których wielu dzisiejszych nawijaczy zdążyło zapomnieć. Po głowie chodzą wspominki z czasów, gdy kasety Liroya i Cypress Hill tkwiły w kieszeni walkmana, którego z kolei mogły pomieścić tylko kieszenie lenarów… Nie ma co tu dalej pisać, bo „akurat leci numer z fajnym refrenem”. [Filip Kalinowski] M59

50-61 _mashup_A182.indd 59

24.09.2014 21:50


american film festival 21 – 26.10.2014 wrocław

www.americanfilmfestival.pl

Sundance otrzymał Grand Prix i nagrodę publiczności. foxcatcher Bennetta Millera został z kolei nagrodzony za reżyserię na festiwalu w Cannes. To wstrząsająca historia mistrzów olimpijskich w zapasach (Channing Tatum, Mark Ruffalo), trenowanych przez ekscentrycznego milionera, schizofrenicznego Johna du Ponta (wspaniały Steve Carell). Wnuczka samego Francisa Forda Coppoli – Gia debiutuje na stołku reżyserskim filmem palo alto – przebojową adaptacją młodzieżowych opowiadań Jamesa Franco, który pojawia się również na ekranie w towarzystwie między innymi Emmy Roberts. W programie tegorocznej edycji znalazły się również znakomita komedia młodzieżowa ping pong summer Michaela Tully’ego (Septien), nasycona sentymentalnym klimatem lat 80. ping-pongowa wersja Karate Kid, ze znakomitą Susan Sarandon w jednej z głównych ról oraz komedia romantyczna happy christmas ulubieńca festiwalu Joe Swanberga z Anną Kendrick w roli głównej. A w manglehorn Davida Gordona Greena powracają w wielkim stylu Al Pacino i Holly Hunter. W programie festiwalu dwie sekcje konkursowe: spectrum (fabuły) oraz american docs (dokumenty). W pierwszej z nich zobaczymy między innymi thou wast mild and lovely – pokazywany na festiwalu w Berlinie niepokojący thriller Josephine Decker z Joe Swanbergiem w głównej roli; land ho! – komedia Marthy Stephens (autorki znanego z 1. AFF Passenger Pigeons) i Aarona Katza (Cold Weather), którego bohaterami są dwaj panowie w średnim wieku, trafiający do Islandii, by w przepięknych „okolicznościach przyrody” konfrontować się ze swoją przeszłością, przywarami i umykającą młodością; prześmieszną farsę wampiryczną (chociaż w klimacie najlepszych filmów Allena) summer of blood w reżyserii Onura Tukela, który podbił już wrocławską publiczność fenomenalnym Ślubem Ryśka.

Wszystkie stany kina 5. American Film Festival we Wrocławiu

Na wrocławskim festiwalu nie zabraknie również znakomitych dokumentów. W programie american docs znalazły się między innymi: fenomenalny stray dog Debry Granik (autorki głośnego Do szpiku kości z Jennifer Lawrence, zwycięzcy 1. edycji AFF) – brawurowy portret Rona Halla, motocyklisty i weterana wojny wietnamskiej oraz bronx obama – laureat głównej nagrody na AFI DOCS w Waszyngtonie, realizowany przez trzy lata dokument debiutanta Ryana Murdocka o Louisie Ortizie, bezrobotnym Portorykańczyku z Bronksu, sobowtórze prezydenta USA, który odtwarza jego przemówienia, zarabiając w ten sposób na życie.

Chcesz obejrzeć to, co najlepsze w kinie amerykańskim? Koniecznie w październiku odwiedź wrocław. 5. edycja American Film Festival odbędzie się w dniach 21–26 października 2014. W repertuarze kilkadziesiąt nowych produkcji i klasyka kina.

AFF to nie tylko nowości, lecz również klasyka kina. Bohaterem retrospektywy będzie orson welles – mistrz amerykańskiego filmu, autor obywatela kane’a, damy z szanghaju i dotyku zła. Poza najbardziej znanymi dziełami reżysera, we Wrocławiu zostaną pokazane również dzieła zapomniane (na przykład antynazistowski intruz) i niedawno odkryte (przez lata zaginiony debiut too much johnson).

organizatorzy

patroni medialni

partnerzy

Ambasada USA

Szczegóły na www.americanfilmfestival.pl sponsorzy

sponsor główny

partner główny

mecenas

W programie tegorocznej edycji znajdą się głośne przeboje światowego kina, m.in. whiplash – fenomenalnie zagrana (warte każdego Oscara role Milesa Tellera i J.K. Simmonsa) historia o młodym perkusiście, który trafia pod skrzydła brutalnego nauczyciela. Film był przebojem festiwalu w Cannes, zaś na święcie amerykańskiego kina niezależnego


american film festival 21 – 26.10.2014 wrocław

www.americanfilmfestival.pl

Sundance otrzymał Grand Prix i nagrodę publiczności. foxcatcher Bennetta Millera został z kolei nagrodzony za reżyserię na festiwalu w Cannes. To wstrząsająca historia mistrzów olimpijskich w zapasach (Channing Tatum, Mark Ruffalo), trenowanych przez ekscentrycznego milionera, schizofrenicznego Johna du Ponta (wspaniały Steve Carell). Wnuczka samego Francisa Forda Coppoli – Gia debiutuje na stołku reżyserskim filmem palo alto – przebojową adaptacją młodzieżowych opowiadań Jamesa Franco, który pojawia się również na ekranie w towarzystwie między innymi Emmy Roberts. W programie tegorocznej edycji znalazły się również znakomita komedia młodzieżowa ping pong summer Michaela Tully’ego (Septien), nasycona sentymentalnym klimatem lat 80. ping-pongowa wersja Karate Kid, ze znakomitą Susan Sarandon w jednej z głównych ról oraz komedia romantyczna happy christmas ulubieńca festiwalu Joe Swanberga z Anną Kendrick w roli głównej. A w manglehorn Davida Gordona Greena powracają w wielkim stylu Al Pacino i Holly Hunter. W programie festiwalu dwie sekcje konkursowe: spectrum (fabuły) oraz american docs (dokumenty). W pierwszej z nich zobaczymy między innymi thou wast mild and lovely – pokazywany na festiwalu w Berlinie niepokojący thriller Josephine Decker z Joe Swanbergiem w głównej roli; land ho! – komedia Marthy Stephens (autorki znanego z 1. AFF Passenger Pigeons) i Aarona Katza (Cold Weather), którego bohaterami są dwaj panowie w średnim wieku, trafiający do Islandii, by w przepięknych „okolicznościach przyrody” konfrontować się ze swoją przeszłością, przywarami i umykającą młodością; prześmieszną farsę wampiryczną (chociaż w klimacie najlepszych filmów Allena) summer of blood w reżyserii Onura Tukela, który podbił już wrocławską publiczność fenomenalnym Ślubem Ryśka.

Wszystkie stany kina 5. American Film Festival we Wrocławiu

Na wrocławskim festiwalu nie zabraknie również znakomitych dokumentów. W programie american docs znalazły się między innymi: fenomenalny stray dog Debry Granik (autorki głośnego Do szpiku kości z Jennifer Lawrence, zwycięzcy 1. edycji AFF) – brawurowy portret Rona Halla, motocyklisty i weterana wojny wietnamskiej oraz bronx obama – laureat głównej nagrody na AFI DOCS w Waszyngtonie, realizowany przez trzy lata dokument debiutanta Ryana Murdocka o Louisie Ortizie, bezrobotnym Portorykańczyku z Bronksu, sobowtórze prezydenta USA, który odtwarza jego przemówienia, zarabiając w ten sposób na życie.

Chcesz obejrzeć to, co najlepsze w kinie amerykańskim? Koniecznie w październiku odwiedź wrocław. 5. edycja American Film Festival odbędzie się w dniach 21–26 października 2014. W repertuarze kilkadziesiąt nowych produkcji i klasyka kina.

AFF to nie tylko nowości, lecz również klasyka kina. Bohaterem retrospektywy będzie orson welles – mistrz amerykańskiego filmu, autor obywatela kane’a, damy z szanghaju i dotyku zła. Poza najbardziej znanymi dziełami reżysera, we Wrocławiu zostaną pokazane również dzieła zapomniane (na przykład antynazistowski intruz) i niedawno odkryte (przez lata zaginiony debiut too much johnson).

organizatorzy

patroni medialni

partnerzy

Ambasada USA

Szczegóły na www.americanfilmfestival.pl sponsorzy

sponsor główny

partner główny

mecenas

W programie tegorocznej edycji znajdą się głośne przeboje światowego kina, m.in. whiplash – fenomenalnie zagrana (warte każdego Oscara role Milesa Tellera i J.K. Simmonsa) historia o młodym perkusiście, który trafia pod skrzydła brutalnego nauczyciela. Film był przebojem festiwalu w Cannes, zaś na święcie amerykańskiego kina niezależnego


maszap

Bacardi Legacy Cocktail Competition 2015

Finał konkursu „Wygraj Porsche 911” We włoskiej Monzie odbył się finał konkursu Martini. W zmaganiach o Porsche 911 towarzyszył nam Radzimir Dębski, który do Włoch wybrał się z polskimi zwycięzcami drugiego etapu konkursu. Finaliści mieli za zadanie przekonać jury, że to oni właśnie zasłużyli na Porsche. Nie byłoby to może takie trudne, gdyby nie fakt, że przekonywać mieli podczas szalonej jazdy u boku kierowcy rajdowego Bena Collinsa. Najskuteczniejsza okazała się Sophia Sulukvadze z Gruzji, która zwycięstwo zapewniła sobie... śpiewem. Drugie miejsce zajął nasz rodak, Konrad Bejger, a trzecie Janes Liine z Estonii. Gratulujemy!

Bacardi Legacy Cocktail Competition to jeden z najważniejszych i najbardziej prestiżowych konkursów w branży barmańskiej – właśnie ruszyła jego kolejna edycja. Marka Bacardi od ponad 150 lat wspiera kreatywność wśród barmanów, dzięki czemu co roku powstają nowe receptury wyjątkowych koktajli przygotowanych na bazie kultowego rumu. Ideą konkursu jest bowiem stworzenie i wypromowanie wybitnego koktajlu – na miarę ulubionego przez Ernesta Hemingwaya Daiquiri. Zgłoszenia autorskich receptur oraz eliminacje regionalne będą trwały do listopada 2014. W maju zwycięzca polskiej edycji Bacardi Legacy Cocktail Competition pojedzie reprezentować Polskę w światowym finale. Czy przedstawiciel Polski zabłyśnie? Wszystko jest możliwe, skoro najważniejsze z kryteriów to przygotowanie koktajlu, który będzie z jednej strony unikalny, a z drugiej możliwy do odtworzenia w każdym zakątku świata.

Więcej informacji na facebook.com/BacardiPolska

Zobacz, co u nich słychać xxanaxx

Śledź blogi artystów na Aktivist.pl

Fair Weather Friends

Materiały promocyjne

Chcesz wiedzieć, co jara twojego ulubionego artystę? Jesteś ciekawy, czym się wkurza zespół, którym się jarasz? Już teraz możesz czytać u nas blogi pisane przez xxanaxx i Fair Weather Frienda!

Sprawdź to! Aktivist.pl

M60

50-61 _mashup_A182.indd 60

29.09.2014 14:43


październik 2014

Pump it! Kiedy pumpy podbijały amerykański rynek, w Polsce mogliśmy co najwyżej pomarzyć o marmurkach sprowadzanych z Turcji. Ale nie musieliśmy długo czekać, aby kultowe buty marki Reebok pojawiły się na naszym rynku. Wówczas uchodziły za symbol amerykańskiego luksusu i mogli sobie na nie pozwolić tylko wybrańcy. Dziś legendarne buty widać na ulicach, w biurach i na salonach. – W dzieciństwie nie załapałem się na modę na pumpy, może dlatego, że nie były osiągalne ani dla mnie, ani dla kolegów. Teraz pumpy towarzyszą mi bardzo często – gram w nich koncerty i chodzę na co dzień – mówi Zeus. Raper w towarzystwie Izy Lach, JIMKA i Onara tworzy ekipę ambasadorów Reebok Classic. Całą czwórkę łączy uznanie dla klasycznego stylu i oldschoolowego dizajnu, co łatwo zauważyć na zdjęciach promujących modele PUMP i ubrania, które z kultowymi butami tworzą niepowtarzalny styl.

Piękna katastrofa „Beautiful Disaster” to nowa kolekcja marki Cropp – wybuchowa mieszanka łącząca elementy charakterystyczne dla stylu hiphopowego, sportowego i rockowego. Nie brakuje tu błyszczących aplikacji, które pozwalają wyróżnić się nie tylko na scenie, ale i na ulicy. Główne kolory kolekcji to biel i czerń zestawione z czerwienią i srebrem. Nową kolekcję Croppa firmuje Iza Lach, która swój styl wyraża również za pomocą ubrań – oversize’owe sportowe koszulki, spodnie z materiału imitującego skórę albo kurtki bejsbolówki i marmurkowe katany. Cropp nie zapomniał o dodatkach. W tym sezonie nosimy pikowane plecaki i skórzane high-topy.

MIĘSO I MORZE

Materiały promocyjne

MOMU.gastrobar przyzwyczaił nas już nie tylko do restauracyjnego street foodu, ale też regularnych nowości w karcie. Popularny lokal przy placu Teatralnym tym razem zaprasza do zapoznania się z „podrozdziałem” swojej karty, poświęconym burgerom i krewetkom, oraz z jesiennymi koktajlami, którymi obiecuje rozgrzać nie tylko zziębnięte ciała, ale i swój jesienno-zimowy parkiet. W nowej karcie MOMU stawia na połączenie owoców morza i burgerów. Znajdziemy w niej krewetki w różnej postaci (np. w cieście filo), tajskie burgery i inne niespodzianki. – Chcemy rozradować warszawiaków. Stąd nasze hasło „JESIENNA RADOŚĆ”, nie tylko w kuchni, ale i za barem, i na parkiecie – mówi Maciej Piotrowski, szef kuchni. Jak się okazuje, „Jesienna Radość” to również koktajle. Zimą lemoniady zastąpią ELECTRIC TEAS (np. HONEY&BRANDY TEA, COCUNT HOT CHAI, MASALA TEA) – wybór najpopularniejszych zimowych herbat z autorskim twistem. Od niedawna w karcie MOMU znajdziemy też koktajle, które robią furorę na całym świecie, m.in. JAGERBANG, TEXAS TEA, SEX ON THE BOARD, ale też np. autorski drink SCREWDRIVER 2. Z weekendu na weekend w MOMU rozkręcają się też taneczne imprezy z najlepszymi warszawskimi didżejami. W połączeniu ze świetnym jedzeniem i pysznymi świeżymi koktajlami przewidujemy tej jesieni mieszankę wybuchową!

M61

50-61 _mashup_A182.indd 61

24.09.2014 21:50


Aktivist

tylne wyjście redaktor naczelna Sylwia Kawalerowicz skawalerowicz@valkea.com zastępca red. nacz. Olga Wiechnik owiechnik@valkea.com

Czyli redakcyjny hype (a czasem hejt) park. Piszemy o tym, co nas jara, jarało lub będzie jarać. Nie ograniczamy się – wiadomo bowiem, że im dziwniej, tym dziwniej, oraz że najlepsze rzeczy znajduje się dlatego, że ktoś ze znajomych znalazł je przed nami.

1 Nie ma ratunku

Ludzie zwykle dobrą wiadomość wolą usłyszeć na końcu, więc ja też zacznę od tej gorszej – mam problem. Od dwóch tygodni nucę sobie za Kukizem „Księżycowy krok”, po głowie snują mi się melodie Dwa Plus Jeden, a z tyłu łba pobrzmiewa freudowska myśl „jesteś zupełnie jak ojciec”. Płyty, którymi faszerował mnie mój rodzic – przez co później nawet na bazarach omijałem je szerokim łukiem – wróciły do mnie rykoszetem za sprawą krążka noszącego tytuł „Art Brut”. I nie dość, że nie opuszczają moich głośników nawet na moment, to jeszcze okazały się dla hiphopowego producenta skarbnicą na miarę El Dorado. Mam bowiem PRO8L3M i jest to wiadomość lepsza niż news o zakończeniu działalności Budki Suflera. Zwłaszcza że nie łatwo było ten PRO8L3M mieć – całe 1500 egzemplarzy rozeszło się na Allegro w ciągu niespełna godziny. Warszawski duet, który swoją zeszłoroczną EP-ką wyważył drzwi na scenę razem z futryną, postanowił – zanim jeszcze zabrał się za nagrywanie pełnoprawnego longplaya – dać słuchaczom wydany w drugim obiegu mikstejp. 18 numerów, które beatmaker składu Steez83 oparł na samplach z polskiego synth popu (nie kojarzyć z La Roux) lat 80., do legalnej dystrybucji zresztą nie mogłoby trafić ze względu na kwestie prawne, własność intelektualną i inne biurokratyczne bzdury. Równie bystre co wulgarne wersy rapera Oskara (drugiej połowy tego projektu) też pewnie wielu świętoszków najchętniej widziałoby na cenzurowanym. Ja natomiast jestem ciekaw, jak zareaguje na nie mój ojciec. Skoro ja się przemogłem do ckliwych ballad Aya RL i natapirowanych wokali Krystyny Giżowskiej czy Prońko, to on powinien przełknąć zwrotki o koksie, ulicznym boksie, cudzych żonach i burdelach. Muzyka przecież łączy pokolenia, a jeśli nasze gusta mają się spotkać kiedykolwiek, to – cytując Oskara – teraz! [Filip Kalinowski]

1

2 Muzyczna maczanka

2

To ja znowu o jedzeniu. 40 stron wcześniej możecie przeczytać o tym, jak pachnie muzyka, tu będzie więc o tym, jak smakuje bit. A że bit bywa tłusty, nie dziwi w sumie pomysł studentów szwedzkiego programu Hyper Island, żeby go przerobić na mięso. Konkretnie – pulpety. Czyli Beatballs. Pomysł tak uroczy, jak absurdalny, polega na opracowaniu kodu, który tłumaczy składowe utworu muzycznego na składniki spożywcze. I tak tempo, kadencja, tonacja itd. zamieniają się w czosnek, kurkumę, cielęcinę itd. Albo, jak w przypadku „Happy” Pharrella Williamsa, w curry, truskawki (?!) i ciecierzycę. Nie mam pojęcia, jak to działa, ale na stronie beatballs.net możecie zobaczyć cały proces – łącznie z wielkim beatballizerem, który pulpety – w rytm muzyki – przyrządza. Wystarczy nacisnąć „play”. Projekt można wesprzeć na Kickstarterze, a jego twórcy zachęcają do współfinansowania, przekonując, że dzięki ich pomysłowi będzie można w końcu przekonać się, jak smakuje „Gangnam Style”. Mnie to akurat średnio w smak, ale każdy pretekst, żeby coś zjeść, jest dobry. Należy jednak ostrożnie dobierać składniki. Muzyka i bez mięsa potrafi przyprawiać o mdłości. [Olga Wiechnik]

3 Ruchy poklatkowe

3

Uwaga, uwaga! Jak twierdzą eksperci, street-art jest passé! Nawet najbardziej radykalne i wynaturzone sprayowe antystyle nie jeżą już włosów na głowie mieszczucha. Tagi – niegdyś znienawidzone sprayowe gryzmoły – stały się popularnym tematem sąsiedzkich pogawędek wypoczywających na ławkach seniorów. Nawet najbardziej prymitywne akty wandalizmu są przez nasze permisywne społeczeństwo reinterpretowane w kategoriach artystycznych i udostępniane na FB z przychylnymi komentarzami. Tak oto przestrzeń publiczna wyczerpała więc swój krytyczny potencjał, a sztuka ulicy ze spuszczoną głową schodzi z areny dziejów. Ale kultura, tak samo jak natura, nie znosi pustki: artystyczna pożoga wybucha z nową siłą w tzw. przestrzeniach półpublicznych – na klatkach schodowych! Zjawisko niezależnych działań artystycznych na klatkach nie jest nowe. Już w 1988 r. dwóch zbuntowanych berlińczyków nabrało osobliwego nawyku improwizowania nocnych artystycznych figli na schodach bloków i kamienic w dzielnicy Mitte. Zaskoczeni mieszkańcy odkrywali rano przedziwne ślady, znaki, napisy i instalacje wykonywane zwykle tylko za pomocą materiałów i obiektów dostępnych na miejscu. W pierwszej połowie lat 90. zjawisko dotarło do Polski, ale po krótkiej fazie dynamicznego rozwoju szybko odeszło w zapomnienie. Z tym większą radością przyjęliśmy wiadomość, że polscy poklatkersi podobno znowu mocno działają! [vlep[v]net]

redaktorka miejska (wydarzenia) Olga Święcicka oswiecicka@valkea.com redaktorzy Film: Mariusz Mikliński Muzyka: Filip Kalinowski marketing manager, patronaty Michał Rakowski mrakowski@valkea.com dyrektor artystyczna Magdalena Wurst mwurst@valkea.com redaktor www Kacper Peresada kperesada@valkea.com korekta Mariusz Mikliński Informacje o wydarzeniach prosimy zgłaszać przez formularz na stronie: aktivist.pl/zglos-informacje Współpracownicy Mateusz Adamski Kuba Armata Piotr Bartoszek Łukasz Chmielewski Jakub Gralik Aleksander Hudzik Urszula Jabłońska Michał Kropiński Rafał Rejowski Cyryl Rozwadowski Iza Smelczyńska Karolina Sulej Anna Tatarska Maciek Tomaszewski Artur Zaborski

Projekt graficzny magazynu Magdalena Piwowar Dyrektor finansowa Beata Krawczak Reklama Ewa Dziduch, tel. 664 728 597 edziduch@valkea.com Milena Kostulska, tel. 506 105 661 mkostulska@valkea.com Monika Barchwic, tel. 506 019 953 mbarchwic@valkea.com Dystrybucja Krzysztof Wiliński kwilinski@valkea.com

Dystrybucja 4Business Logistic Druk Elanders Polska Sp. z o.o.

Valkea Media S.A. ul. Elbląska 15/17 01-747 Warszawa tel.: 022 257 75 00, faks: 022 257 75 99

REDAKCJA NIE ZWRACA MATERIAŁÓW NIEZAMÓWIONYCH. ZA TREŚĆ PUBLIKOWANYCH OGŁOSZEŃ REDAKCJA NIE ODPOWIADA.

A62

62_tylne_A182.indd 62

24.09.2014 21:50


Nominacje jury

luty 2014

1. Człowiek, który nas edukuje

6. Miejsce

 Joanna Białobrzeska

 Europejskie Centrum Bajki im. Koziołka

Nauczycielka, autorka podręczników, założycielka przedszkoli i szkół Didasko. Za rozbudzanie pasji poznawania świata.

 Wojciech Mikołuszko

Dziennikarz, autor popularnonaukowych książek i bloga dla dzieci. Za to, że nie ma dla niego trudnych pytań.

 Joanna Olech

Pisarka, ilustratorka, twórczyni smoka Pompona. Za nową jakość w książkach dla dzieci.

2. Człowiek, który nas inspiruje

3. Człowiek, który o nas dba  Magdalena Różczka

Rzecznik Praw Dziecka

Aktorka, ambasadorka Dobrej Woli UNICEF. Za wspieranie Interwencyjnego Ośrodka Preadopcyjnego w Otwocku.

 Szymon Hołownia

Dziennikarz i felietonista. Za działalność na rzecz afrykańskich dzieci z sierocińca prowadzonego przez polskie zakonnice w Kasisi w Zambii.

 Olga Morawska

Pisarka, podróżniczka, prezes fundacji Nagle Sami, którą założyła po śmierci męża, himalaisty Piotra Morawskiego. Za to, że wspiera w żałobie nie tylko dorosłych, ale też dzieci.

4. Książka  Iwona Chmielewska – „Dwoje ludzi”,

Media Rodzina

Za prawdę o związkach i miłości.

„Dzieci z Bullerbyn” (reż. Anna Ilczuk)

 Nowy Teatr z Warszawy za spektakl

„Pinokio” (reż. Anna Smolar)

Świetna interpretacja klasyki.

 Teatr Studio z Warszawy za spektakl

„Jak zostałam wiedźmą” (reż. Agnieszka Glińska)

Ważna lekcja antykonsumpcji.

8. Kampanie i akcje społeczne dla dzieci  „Reaguj. Masz prawo”

Wyjątkowo sugestywna kampania Rzecznika Praw Dziecka przeciwko krzywdzeniu dzieci.

 „Szkolne Smaki”

Akcja fundacji Szkoła na Widelcu Grzegorza Łapanowskiego i Fundacji BOŚ, dzięki której dyrektorzy dowiedzieli się, jak zdrowo i tanio żywić uczniów.

 „Wyloguj się do życia”

Akcja fundacji FIRST zachęcająca do tego, żeby rozsądnie korzystać z komputera.

9. Fundacje  Fundacja Anny Dymnej

„Mimo Wszystko”

Za poruszanie trudnych tematów.

 Fundacja Gajusz

 Marta Dzienkiewicz – „Pionierzy”,

Jej prezes Tisa Żawrocka-Kwiatkowska założyła hospicjum Pałac, w którym dzieci nieuleczalnie chore mogą znaleźć swoje miejsce.

Za lekcje patriotyzmu i udowodnienie, że ciężka praca się opłaca.

 Fundacja Marcina Gortata MG13

5. Media dla dzieci  Radio Bajka

Za rozrywkę na wysokim poziomie.

 MiniMini+

Patroni medialni:

 Teatr Polski we Wrocławiu za spektakl

 Gro Dahle – „Zły Pan”,

Dwie Siostry

Współorganizator:

Za to, że można tam wszystkiego dotykać, sprawdzać i nikt na nikogo za to nie nakrzyczy.

Za przywrócenie społeczeństwu dzieci z ciężkimi chorobami i niepełnosprawnością.

EneDueRabe

Partnerzy:

Muzeum Etnograficznym w Warszawie

 Anna i Krzysztof Kobusowie

Mistrzyni świata windsurfingu w olimpijskiej klasie RS:X. Za upowszechnianie sportu, m.in. wśród dzieci z rodzin najuboższych i domów dziecka.

Honorowa Nagroda:

 Muzeum dla Dzieci przy Państwowym

Pomysłowość i świeża energia (dzieci współtworzą scenografię).

 Zofia Noceti-Klepacka

Patronat honorowy objął Rzecznik Praw Dziecka.

Miasto, w którym nawet najbardziej rozbrykane dzieci są wszędzie mile widziane.

7. Teatr

Podróżnicy, autorzy książek. Za rozbudzanie miłości do rodzinnych podróży po Polsce i świecie.

Statuetki Serca Gagi wręczymy podczas jesiennej gali finałowej w Centrum Nauki Kopernik w Warszawie.

 Toruń

 Andrzej Maleszka

Pisarz, scenarzysta, reżyser. Za zrozumienie świata najmłodszych nie tylko w bestsellerowej serii „Magiczne drzewo”.

Już po raz drugi redakcja Gagi organizuje ogólnopolski plebiscyt Serca Gagi. Docenimy osobowości, twórców oraz instytucje w szczególny sposób wyróżniające się w minionym roku osiągnięciami na rzecz dzieci. Nagrodzimy także wybitne przedsięwzięcia i miejsca przyjazne najmłodszym.

Matołka w Pacanowie

Za inspirację do sięgania po literaturę oraz pielęgnowanie pozytywnych wartości.

Za edukację dzieci poprzez zabawę wolną od agresji i przemocy.

 Świerszczyk

Za pomoc młodym ludziom w realizacji własnych marzeń sportowych.

10. Niezwykli wśród nas W tej kategorii nominacji dokonają czytelnicy, zaś redakcja Gagi wyłoni zwycięzcę. Wśród zgłaszających rozlosujemy wspaniałe nagrody. W tym celu zachęcamy was do zgłaszania swoich kandydatur na adres sercagagi@egaga.pl do dnia 30 października. Szczegóły na www.egaga.pl

Za bogactwo treści, rozwijanie inteligencji i wyobraźni.

Regulamin plebiscytu dostępny jest w Valkea Media SA, ul. Elbląska 15/17, 01-747 Warszawa, w redakcji magazynu Gaga. A63

63_gaga_A182.indd 63

29.09.2014 15:52


OFF OUT OF SCHEDULE


Aktivist

magazyn moda

A56

64_hm_A182.indd 56

26.09.2014 11:25


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.