Aktivist 187

Page 1

AKTIVIST.PL

NUMER 187, KWIECIEŃ 2015

MIASTO MODA DIZAJN MUZYKA LUDZIE WYDARZENIA

ISSN 1640-8152

ZIEMIA • WIELBŁĄDY • RAP


AKTIVIST

MAGAZYN MODA

A2


KWIECIEŃ 2015

EDYTORIAL KWIECIEŃ

W NUMERZE WYWIAD:

MICHAŁ WITKOWSKI, BARDZIEJ PISARZ NIŻ BLOGERKA

4

Rozmawiał:

Karol Owczarek

AKCJA:

KOLACJA POD ZIEMIĄ Tekst:

Olga Wiechnik

6 MUZYKA:

TYPUJEMY 10 NAJLEPSZYCH MŁODYCH ZESPOŁÓW

ESTETYCZNE WĄTPLIWOŚCI

Tekst: R. Rejowski,

10

C. Rozwadowski, F. Kalinowski

ANTWON I INNE KONCERTY, IMPREZY, WYDARZENIA

21

AKTIVIST.PL

NUMER 187, KWIECIEŃ 2015

MIASTO MODA DIZAJN MUZYKA LUDZIE WYDARZENIA

Ten elegancki człowiek w szafirowym garniturze to Kindness, który wystąpi w Warszawie 18 kwietnia podczas Red Bull Music Academy Weekender.

ISSN 1640-8152

ZIEMIA • NIECHĘĆ • RAP

Nie zawsze musi być ładnie. Wypucowane i pod linijkę często ma znacznie mniej charakteru. Brzydkie jest jakieś takie bardziej szczere. Niczego nie udaje. Albo udaje, ale tak nieudolnie, że obnaża się jeszcze bardziej. Nie wiem jak wy, ale ja lubię przydrożne kurioza. Łabędzia z pomalowanych na biało opon, podupadający zajazd, przy którym jest i sztuczna palma, i girlandy choinkowych światełek, i monstrualnej wielkości butelka coca-coli, albo smętnie uśmiechniętego robota zrobionego z rur wydechowych i tłumików. Te obrazki więcej mówią o Polsce i nas samych niż te piękne szklane wieżowce. Trochę wzruszają, trochę przerażają. Ale lubię je tak samo jak brzydkie, małe, koślawe pieski. Tak już mam. Cieszę się, że nie ja jedna. Ziemowit Szczerek na przykład, pisarz, też dostrzega takie rzeczy. Dla nas opisał najbardziej wyraziste punkty „krajobrazu dotkniętego Polską” znajdujące się na trasie najbardziej polskiej z polskich dróg – „siódemki” prowadzącej znad morza niemal do Tatr. Nie liczcie, że będzie ładnie. Estetycznie niejednoznaczna będzie także kolacja pod ziemią, kończąca interdyscyplinarny projekt grupy Food Think Tank. Zaserwowane zostaną m.in. woda o smaku ziemi i kawior ze ślimaka. Też o niej piszemy. Podobnie jak o brzydkiej modzie z PRL-u i niezbyt pięknych restauracjach, w których puszczają zapętlony film o kaszance. W niektórych tekstach padają też brzydkie wyrazy. Bo czasami brzydkie jest potrzebne. Sylwia Kawalerowicz redaktorka naczelna

A3


AKTIVIST

MAGAZYN WYWIAD

Miss Gizzi nie żyje, wiosną Witkowski znowu będzie przede wszystkim pisarzem.

ŻYCIE LITERACKIE JEST NUDNE JAK OWSIANKA Rozmawiał: Karol Owczarek, ilustracja: Dawid Janosz

Przedstawia się jako żołnierz w armii mody i giermek w armii literatury. Szerzej znany jako bywalec ścianek, niedoszły mąż Jacykowa i bloger modowy, który na celebryckie imprezy potrafi przyjść z torebką-czajnikiem. Przy okazji to jeden z najzdolniejszych oraz najczęściej nagradzanych i tłumaczonych polskich pisarzy ostatniego dziesięciolecia. W maju wydaje kolejną powieść, „Fynf und cfancyś”. Ostatnio ogłosiłeś śmierć swojego modowego alter ego, Miss Gizzi, która to „wzięła luivitony i pojechała na saksy do Szwecji, by pracować w pralni”, tobie samemu zaś znów wieją „bardziej literackie wiatry”. Chcesz po raz kolejny odpocząć od

Czyli jednak bloger modowy, a nie blogerka? Samym blogerkom modowym nieźle się od ciebie obrywa...

showbizowego świata czy też uciekasz przed kolejną gębą, tym razem blogerki modowej?

Bo inaczej rozumiemy definicję blogowania o modzie! Np. dla Jessiki Mercedes to głównie wstawianie zdjęć na Instagram i udowadnianie, jaka jest bogata i światowa. Dla mnie – coś pomiędzy byciem jednoosobowym pismem modowym, krytykiem mody i Anną Piaggi (zmarła w 2012 r. naczelna „Vogue’a” – przyp. red.), robiącą oryginalne stylizacje. Stylizacje blogerek, poza Macademian Girl, polegają głównie na włożeniu sukienki i butów.

Absolutnie nie chcę odpocząć od show-biznesu. Pożegnanie z Miss Gizzi to pożegnanie z pewnym wizerunkiem, ale wszystko zostaje, przebieranki, imprezy, ścianki, blog, moda... Tylko bez „kobiecości”.

Twoja obecność w show-biznesie to jednak coś z pogranicza performensu i sabotażu. Czy wywrotowa działalność przynosi rezultaty?

A4


KWIECIEŃ 2015

A jakie tam rezultaty! Polska moda jest robiona pod klientkę butiku na Mokotowskiej i choćbym czołgiem wjechał na pokaz mody, oni i tak będą robić kremowe sukienki koktajlowe o bardzo prostym kroju, bo „bogata pani”, modelowa klientka, nie chce Galliano! Ta walka z wiatrakami daje ci perwersyjną przyjemność czy też chodzi wyłącznie o sławę?

Sława to przyjemność. Kocham sprawiać, że jestem jeszcze bardziej znany. Nie robię tego dla kasy, tylko tak po prostu – sława to dla mnie wartość sama w sobie, nie musi do niczego prowadzić. Dorota Masłowska od roku robi karierę muzyczną jako Mister D, ty walczysz na froncie mody, do niedawna jako Miss Gizzi. To ciekawa zbieżność, że akurat wy, autorzy najgłośniejszych polskich książkowych debiutów początku XXI w., stworzyliście nowe wizerunki w nietypowej dla siebie dziedzinie. Życie literackie jest zbyt nudne, a sukcesy pisarskie nie wystarczają?

Żebyś wiedział, że życie literackie jest nudne jak owsianka. Samo pisanie jest fajne i teraz też wyjdzie nowa powieść, ale to za mało. Właśnie przygotowuję się do nagrania piosenki. Zapowiadałeś to już kilka miesięcy temu. Jak ci idzie?

Wciąż były problemy, ponieważ nie było tekstu do melodii, z autorem melodii nie udawało mi się skontaktować itd. Teraz mi się już śpieszy i postanowiłem, że najpierw nagram cover. Bo po prostu chcę to zrobić jak najszybciej. To będzie coś w stylu gra i trąbi zespół Kombi czy bardziej melorecytacja à la Michał Żebrowski?

Zobaczycie, na razie nic nie mówię. Mam nadzieję, że w ciągu najbliższego miesiąca wreszcie będę miał nagranie... Przejdźmy więc do literatury, może tu będziesz mniej tajemniczy. W maju ukaże się twoja nowa powieść „Fynf und cfancyś”. Ma to być rozwinięcie opowiadania „Dianka” z „Lubiewa”, które przedstawiało tułaczy los męskiej prostytutki w Wiedniu. Czy szczęście w końcu uśmiechnie się do Dianki?

Ja to nazywam metodą klonowania. Sklonowałem to opowiadanie. Dodałem drugiego narratora, Polaka obdarzonego 25-centymetrowym kutasem (nazywa się Michał...), i dopisałem ich dalsze losy. Czy szczęście się uśmiechnie? Do takich chłopców szczęście uśmiecha się 15 razy w tygodniu i tyleż razy się od nich odwraca, bo to wszystko jest życie playboya. Dziś bogaty, jutro biedny, jak gra w ruletkę. Rozumiem, że wielkość przyrodzenia bohatera ma zasadnicze znaczenie dla fabuły, skoro znalazła się w tytule?

Oczywiście! Bohater opowiada, że całe jego życie było zależne od tego. Już dziadek w obozie

koncentracyjnym przeżył dzięki swojemu rozmiarowi, który przechodził w tej rodzinie z ojca na syna.

zasadzisz drzewo i będziesz robił awantury patelniane?

Ależ ja już dawno się zestarzałem i mam cudowne patelnie, wszystko mam! To są fałszywe problemy: czy obciąg, czy patelnia.

Ale kto mieczem wojuje, od miecza może zginąć. Czy powinniśmy spodziewać się kryminalnej intrygi, czy rzecz będzie bardziej w klimatach „Lubiewa”?

Dewiant i cnotka tkwią w każdym, niedaleko pada luj od pracownika korporacji?

Kryminalnej intrygi w „Fynf und cfancyś” nie ma, chociaż, jak na mój gust, to tamten okres w moim życiu to w ogóle był jeden wielki kryminał. Jest to raczej powieść obyczajowa i rock’n’rollowa, w duchu Jelinek, „Dzieci z Dworca ZOO” i Palahniuka.

No...

Akcja rozgrywa się w latach 90. W Polsce był to szalony okres dzikiego kapitalizmu, który opisałeś w „Barbarze Radziwiłłównie z Jaworzna-Szczakowej”. W mieszczańskim Wiedniu też mogły być szalone?

To prawda. Ja nie czytam prawie w ogóle polskiej literatury poza Joanną Bator, Markiem Krajewskim, czasem Zygmuntem Miłoszewskim, czasem Magdaleną Tulli. Po prostu ten czas wspólnoty pisarskiej jest już za mną. Teraz bym chyba zwariował, gdybym miał jeździć na te literackie spędy, gdzie każdy każdego obgaduje i zastanawia się, kto dostanie nagrodę.

A co z twoimi braćmi w piórze? Śledzisz twórczość swojego pokolenia? Mam wrażenie, że jest ono zbiorem odrębnych atomów i nikt nawzajem się nie czyta albo udaje, że tego nie robi.

W życiu Austriaków lata 90. to nie był żaden przełom, tam w ogóle czasy płynnie przechodziły jedne w drugie, a właściwie trwał bezczas. Ale myśmy szaleli!

Masz też konkurenta, który nie tylko pisze, lecz także interesuje się modą – Szczepana Twardocha. Ale to chyba przeciwny biegun.

Polak potrafi...

Myśmy jeździli do Monte Carlo grać i przegrywać wszystko, co zarobiliśmy...

Ale dobrze, że wykazują jakąś stylistyczną świadomość: on, Jacek Dehnel, Sylwia Chutnik.. Każde z nich ma swój styl, w każdym razie są ciekawsi od naszych blogerek.

Czyli Michał literacki będzie miał dużo z prawdziwego Michała, jak w „Lubiewie”?

Z tą różnicą, że nigdy nie dowiecie się, czy ja pracowałem jako kurwa. Czy tylko gadałem z „chłopcami”. W twojej twórczości jest widoczny nieprzemijający pociąg do lujów i wykolejeńców. Ludzie upadli i na dnie są bliżej prawdy o życiu?

Nie. Czy ja wiem, czy to takie dno i gdzie to dno tak właściwie jest? Czy bycie kurwą jest gorsze od wyjścia za obleśnego biznesmena dla kasy, czyli jakże częste „małżeństwo z rozsądku”? Nie definiowałbym dna, bo brak mi moralnego kompasu do tego. Na pewno w tych środowiskach, które opisuję, jest bardzo ciekawie, a więc i literacko. A nie chciałbyś kiedyś wyjść poza ciotowski światek i półświatek i pokusić się o powieść poświęconą stricte mieszczanom, których, jak rozumiem, nie darzysz najlepszymi uczuciami?

Ależ właśnie „Fynf und cfancyś” jest bardziej o mieszczańskich klientach, tych tatuśkach pracujących na co dzień w banku, niż o chłopcach. Właśnie tam przecież pojawia się patelnia teflonowa. Patelnia?

Tak, to było już nawet w tym fragmencie o Diance w „Lubiewie”. Dianka mieszkała u tatuśka i jak go nie było, mieszała na patelni metalowym widelcem, wskutek czego powstały zarysowania i on jej zrobił straszną awanturę... Dopuszczasz myśl, że kiedyś się ustatkujesz – weźmiesz ślub, kupisz SUV-a,

A5

MICHAŁ WITKOWSKI Prozaik, felietonista (m.in. „Przekrój”, „Polityka”, „Wprost”), bloger modowy. Debiutował w 1997 r. książką „Zgorszeni wstają od stołów”, masowy sukces czytelniczy i uznanie krytyki przyniosło mu wydane w 2005 r. „Lubiewo”, powieść przygodowo-obyczajowa o życiu ciot. Od tamtego czasu wydał kilka powieści, m.in. „Barbarę Radziwiłłównę z Jaworzna-Szczakowej” i „Drwala”. Każda z nich była dużym wydarzeniem literackim. Laureat Paszportu „Polityki” i Nagrody Literackiej Gdynia, trzykrotnie nominowany do Nagrody Literackiej Nike – za „Lubiewo”, „Fototapetę” i „Drwala”.

Macie kontakty prywatne?

Od Dehnela pożyczam czasem po sąsiedzku lornetki, dewizki i laseczki do fraka – ma kolekcję godną blogera! Przyjaźnię się też z Krajewskim i Bator. Jak oni odnoszą się do twojej działalności celebryckiej?

Właściwie to neutralnie. Ja zawsze podkreślam, że w tym punkcie nie potrzebuję niczyjej akceptacji, nie pytam nikogo o zdanie ani o pozwolenie, po prostu tak żyję, bo takie życie daje mi szczęście. Więc choćby wszyscy mieli narzekać i tak tego nie zmienię. Czytasz komentarze o sobie w internecie?

No co ty? Pogięło cię?! To tak jakby pić ze spluwaczki wodę mineralną. Jak udaje ci się łączyć występy na ściankach z pracą pisarską? Łatwo się przestawić?

Piszę po przebudzeniu, przy kawie, około godziny dziennie. Resztę dnia mogę robić, co chcę. Czyli budzisz się pisarzem, a potem hulaj dusza piekła i formy nie ma?

Ale pisarze stają na ściankach. J.K. Rowling, Michel Houellebecq, nawet Janusz Głowacki. Tylko że ja z pozowania na ściankach uczyniłem wyższą sztukę.


AKTIVIST

MAGAZYN AKCJA

KARACZAN • KOPARKA • KLOPS

MISTRZOWIE I IDIOCI Tekst: Olga Wiechnik

Food Think Tank to skupiony wokół jedzenia interdyscyplinarny projekt współtworzony przez ponad 50 osób, wśród których oprócz kucharzy są naukowcy, artyści, inżynierowie, graficy, architekci. „Ziemia i woda” to ich najnowsze przedsięwzięcie, które 22 kwietnia zakończy się podziemną kolacją. Grzebią w ziemi, gotują w glinie, eksperymentują w laboratorium – ekipa Food Think Tank przy pracy.

– Udało nam się pozyskać koparkę. Na cztery godziny, od rolnika. Resztę będziemy kopać ręcznie, jutro zakładam na Facebooku event łopatowy. Szkło potrzebne do zrobienia blatów stołów zebraliśmy po budowach i pustostanach, teraz będziemy je przetapiać. Drewno mamy z wycinki miejskiej – Tomasz Hartman, pomysłodawca i koordynator Food Think Tanku wylicza, co z materiałów niezbędnych do zbudowania podziemnej restauracji udało im się już zdobyć. Rozmawiamy niespełna miesiąc przed wieńczącą projekt „Ziemia i woda” kolacją, ale prace nad nim trwają już od pięciu miesięcy.

Z piłą do kina

– Ta kolacja to stres przeogromny. Człowiek, jak zasypia, czuje się jak szmata – mówi Tomasz. – Ja bym najchętniej w ogóle tej kolacji nie robił, bo liczy się cały proces, który do niej prowadzi, liczy się droga. A ten finał to ogromne ryzyko, bo mnóstwo rzeczy może nie wyjść, co nie unieważnia całego procesu, a łatwo o takie krzywdzące uproszczenia – dodaje. A proces trwa już od dwóch lat, bo Food Think Tank powstał w 2013 r., kiedy to Tomek jako szef kuchni wrocławskiej restauracji Szajnochy 11 został poproszony o przygotowanie poczęstunku po projekcji filmu na Food Film Festivalu. – To był dokument o El Bulli, poczułem

się więc zobowiązany do większego wysiłku i kreatywności – mówi. Z Michałem Lewandowskim, właścicielem Szajnochy 11, jeździli po parkach, łazili po torowiskach, zbierali konary, patyki i chrust. Z tym całym majdanem, z wiertarkami i piłami, wtranżolili się do kina Nowe Horyzonty, gdzie patrzono na nich jak na wariatów. Tak powstały „Cztery żywioły”, poczęstunek-instalacja, od którego się wszystko zaczęło.

W kucharskich słowach

W Nowych Horyzontach pierwszy raz użyli dźwięku i zapachu, współpracowali ze stolarzem, próbowali pracy z chemikiem: miały być cztery żywioły, musiał więc być i ogień, najlepiej żywy. Współpraca nie wyszła, bo chemik był mało odporny na krytykę. – Gość po dwóch miesiącach przyszedł z cukrem polanym spirytusem. Było to po prostu słabe. I to też mu powiedziałem. Publicznie, co pewnie pogorszyło sprawę. Ale kucharze nie są mistrzami pijaru, chociaż ja akurat skończyłem pijar. Ale zdecydowanie wolę ten kucharski język, szybki, szczery, reagujący. Kucharz nie może się obrażać, w kuchni jest stres, jest hierarchia, częsta krytyka, trzeba sobie samemu umieć z tym radzić, nikt się nad tobą nie będzie trząsł – mówi Hartman. Tego wieczoru po degustacji podeszły do niego osoby, które do A6

dziś stanowią trzon FTT. Ludzie, którzy w swoich dziedzinach osiągnęli już wiele, ale wciąż czegoś szukali, chcieli robić coś więcej, ale brakowało im jakiejś wspólnej przestrzeni do wymiany myśli i wiedzy. Wśród nich była m.in. dr Anna Żołnierczyk z wrocławskiego Uniwersytetu Przyrodniczego (zainteresowania zawodowe: wykorzystanie sprzętu laboratoryjnego do niekonwencjonalnej obróbki produktów spożywczych). Poprosiła Hartmana, żeby studentom uniwersytetu opowiedział o kuchni molekularnej. – Bardzo było smutno na tym uniwersytecie – wspomina. – Przerost formy, sztywna relacja uczeń – profesor. Ja bardzo lubię słowo „fachowiec”, więc jako fachowiec od jedzenia zaproponowałem studentom, żebyśmy zrobili razem kolację. Za pół roku – opowiada. Po 30 sekundach mieli grupę na Facebooku, na której mogli się wymieniać pomysłami. Już w drodze do domu Tomasz zaczął dzwonić po kolegach kucharzach: „Słuchajcie, robię taki projekt z uniwersytetem, może chcielibyście się dołączyć, mamy duże laboratorium, te sprawy”. A oni na to: „O, cholera, pewnie!”. Potem na imprezie spotkałem Wojtka Furmaniaka [promotora, didżeja i producenta, współorganizatora wrocławskiej imprezy Rap Szalet – przyp. red.], mówię mu: „Słuchaj, mamy taki projekt, uniwersytet, kucharze z całej Polski, szmery-bajery, wiesz, muzyki potrzebujemy, coś takiego undergroundowego”. No i Wojtek to łyknął. No więc był muzyk. A jak był muzyk, to zaraz i filmowiec się znalazł, i fotograf, i architekt. I tak poszło – wspomina. Obecnie w ścisłym kręgu FTT jest ok. 50 osób, a z osobami luźniej współpracującymi – ok. 80. – Wszyscy są fachowcami w swojej dziedzinie, i to jest najważniejsze. Działa to na zasadzie dobra komplementarnego, zawsze jest jakiś fachowiec, który potrzebuje drugiego fachowca. Bo na tym polega fachowość: każdy z nas jest mistrzem w swojej dziedzinie, a idiotą w innej.

Leniwy jak klops

Jak bez środków finansowych, nie rezygnując ze stałej pracy, przez pół roku koordynować działania kilkudziesięciu osób, w tym kucharzy, naukowców i artystów, i jeszcze na koniec zorganizować kolację nie tylko spektakularną, ale też jadalną? – Ja jestem przeciwnikiem spotykania się – mówi Tomasz. – Wszelkie zebrania są gówno warte, pochłaniają dużo energii, dużo środków, dużo czasu i nic z tego nie wynika – dodaje. Od bezsensownego debatowania woli sensowną hierarchię i jasne rozdysponowanie zadań. Przy pierwszym projekcie spotkali się może ze dwa razy przez pół roku. Przedstawili się sobie, podzielili zadaniami i rozeszli. Kucharze podzielili się na różne „grupy towarowe”. Luiza Trisno (wcześniej Yellow Dog, teraz Ramen Girl) odpowiada za gady i płazy, Michał Czekajło (bierze udział w czwartej edycji programu „Top Chef Polska”) za ryby, Michał Werda z Szajnochy 11 za owady. I nikt nikomu nie wchodzi w drogę. Każdy odpowiada za swoją działkę, w której ma ok. 70-procentową decyzyjność. – Weźmy np. ceramikę. My jako kucharze przedstawiamy naszą ideę, menu, ale to Karina


KWIECIEŃ 2014

Marusińska jest specjalistką, więc ona decyduje. A te 30% wynika z konieczności uspójnienia całości – wyjaśnia. Komunikują się za pośrednictwem Facebooka. Jeśli ktoś jest za mało aktywny, nie dzieli się wynikami swojej pracy, nie angażuje w projekt, zostaje od niego odsunięty. Bez zbędnych wyjaśnień. Szkoda na nie czasu. – To jest czysty układ. Nie wiem, czy fair, ale na pewno czysty – podsumowuje Tomek. W ciągu dwóch lat przez FTT przewinęło się ok. 300 osób. Pomyłek i błędów było po drodze mnóstwo, ale te najbardziej spektakularne zdarzały się, gdy próbowali współpracować z ludźmi z pierwszych stron gazet. – Człowiek oczekuje nie wiadomo czego, a przychodzi taki klops – mówi Hartman. – Klops w sensie podejścia do pracy – doprecyzowuje. – Najsłabszy tekst, jaki można usłyszeć, a słyszałem go milion razy, brzmi mniej więcej tak, choć jego wariacji jest mnóstwo: „Nie mogę w tym uczestniczyć, bo wszystko, co robię, robię zawsze na 100%, a że nie mogę się zaangażować na 100%, to zaangażuję się na 0”. Jakie 100%?! Przecież nikt nie ma 100% czasu do dyspozycji. Pewnie, warto dążyć do ideału, ale jeśli zasłaniasz się postawą „wszystko albo nic”, to zapewne zrobisz nic.

Złe pieniądze, dobre talerze

Za swoją pracę w ramach FTT nikt nie dostaje wynagrodzenia. Hartman szerokim łukiem omija komercyjne możliwości finansowania. – Jeśli by ktoś chciał nam dać 50 tysięcy, to to nie są dla mnie żadne pieniądze. Grupa liczy 50 osób, więc na półroczne wynagrodzenie dla nich potrzebuję 500 tysięcy, a nie 50. A koszt tych 50 tysięcy wziętych od korporacji byłby i tak za duży. Natomiast jak ktoś chce dać dwa-trzy tysiące, to zupełnie co innego. Ostatnio trzy tysiące przekazała nam Centrala Nasienna z Głogowa, i to są dla mnie ogromne pieniądze. Pewnie, każdy zasługuje na zapłatę, ale gdybym na ten projekt miał jakiś konkretny budżet, toby nam tylko podcinało skrzydła. Pieniądze by nas przede wszystkim ograniczały, osłabiałyby kreatywność. Poza tym to i tak nigdy nie było realne: kto by dał pół miliona złotych kucharzowi, który się za bardzo nie umie wysłowić? Nikt – podsumowuje. Zdaniem Hartmana finansować takie projekty powinno miasto i państwo. – To jest projekt edukacyjny, my się wszystkim, do czego dochodzimy, dzielimy, wszystkie technologie, jakie udaje nam się opracować, są wspólne. Pracujemy ze studentami, więc swoją wiedzę przekazujemy dalej – argumentuje. Pytam, na czym ta edukacja ma polegać i czemu ma służyć? – Przede wszystkim: współpracy – odpowiada od razu i tłumaczy mi to znowu na przykładzie ceramiki. – Kucharze narzekają, że nie mają dobrych talerzy. Ceramicy narzekają, że nie mogą sprzedać swoich produktów. To jak to jest możliwe? Brakuje płaszczyzny komunikacji między fachowcami różnych dziedzin. Ceramik powinien znać potrzeby kucharza, a kucharz powinien znać ograniczenia i trudności, jakie wiążą się z pracą ceramika. Uczmy się rozmawiać ze sobą.

Trochę tak, a trochę nie

Wracamy więc do tematu fachowości. Hartman jest po szkole zawodowej, a zawodówki kiedyś kształciły fachowców. – Wmówiono nam, że szkoła zawodowa to wstyd. Więc uczyłem się dalej. Ale po co kucharzowi studia? Nie mam pojęcia. Kucharz uczy się od kucharza, albo poprzez pracę – mówi. W trzeciej klasie wyrabiał ponad etat. Proste kuchnie, proste rzeczy, ale bez takich podstaw jego zdaniem nie można zostać fachowcem. – Mięso nie przyjeżdżało do nas na tackach. Przyjeżdżały półtusze. Jak chciałeś mielone, musiałeś sobie wykroić i zmielić. Teraz jest lans, że się chodzi na targowisko. Dla mnie to było normalne: biegałem z takim wózkiem dostawczym, który wcale nie był hipsterski. Strasznie się tego wstydziłem, bo ja w dodatku punkowcem byłem, wyglądałem naprawdę komicznie. Ale się chodziło. Codziennie – wspomina. Jak teraz patrzy na młodych kucharzy, jest przerażony, na jakie skróty chodzą. – Też nie jestem żadnym perfekcjonistą, wiadomo, życiówka. Ale tym młodym zabrakło, moim zdaniem, porządnej szkoły solidności i odpowiedzialności. Ja przychodziłem do pracy i słyszałem: „Dobra, młody, zrób 600 pierogów i 200 krokietów, wytrybuj 300 kurczaków, rozładuj tira towaru, porozkładaj to wszystko, potem jakbyś mógł na zmywaczku pomóc i na warzywniaczek skoczyć, w porządku? W porządku, no, to tyle, to zapierdalaj”. To była świetna szkoła. Pewnie, potem wyjeżdżałem za granicę, bardzo wiele nauczyłem się od różnych świetnych szefów kuchni, tylko że żaden z nich nie skończył szkoły wyższej. Fachowcem można, a właściwie trzeba być we wszystkim, co się robi. Jak patrzę na tych niedzielnych kelnerów, którzy kelnerowaniem dorabiają sobie na studiach, albo w oczekiwaniu na lepszą pracę, to myślę sobie: „No dobra, nie lubisz tego, ale to robisz. Więc rób to dobrze, bo to kształtuje twój charakter i twoją postawę w późniejszej pracy. Ok, chcesz być prawnikiem, ale na razie jesteś kelnerem, więc wykonuj swoje obowiązki należycie, bo będziesz takim samym prawnikiem, jakim jesteś kelnerem”. Nie da się być trochę odpowiedzialnym, a trochę nie.

Woda o smaku ziemi

Wracamy pod ziemię. Podczas kwietniowej kolacji ziemia i woda potraktowane zostaną bardzo dosłownie. Zaangażowani w projekt naukowcy pracują m.in. nad uzyskaniem wody o smaku ziemi. – Nie chcemy kombinować z kawą jako taką, bo sama w sobie jest gotowym, dobrym produktem, więc żeby uzyskać jakiś efekt smakowy, który sobie założyliśmy, eksperymentujemy ze sposobami i poziomem nasycenia wody różnymi związkami mineralnymi – tłumaczy. Współpraca z naukowcami daje im wielką przewagę: świadomość. Wiedzą, o co chodzi ze smakiem, gdzie powstaje, od czego zależy, jak można nim grać. W menu będą też warzywa pieczone w glinie i robaki. – Wykorzystujemy wszystko, co daje ziemia. Świat zmierza w takim kierunku, że to może być nasza jedyna przyszłość. Może się kiedyś skończyć to jedzonko z marketów.

A7

Goście kwietniowej kolacji będą mieli okazję spróbować najróżniejszych „darów” ziemi. Jedno z dań podanych podczas kolacji wieńczącej poprzedni projekt FTT. W laboratorium eksperymentują m.in. z nadawaniem smaku wodzie.


AKTIVIST

MAGAZYN WYWIAD

NIE BÓJ SIĘ ZMIANY

POKOLENIA • PIERWSZE RAZY • PROSTO XV

Rozmawiał: Filip Kalinowski

Kiedy i gdzie po raz pierwszy usłyszałeś rap?

– urodzony 16 października 1979 r., warszawski raper związany z takimi załogami jak TPWC, Zip Skład czy Zipera. Od blisko dwóch dekad obecny na krajowej scenie hiphopowej. Szacunek zdobył nie tylko dzięki dziewięciu krążkom w dyskografii, lecz także działalności charytatywnej w fundacji Hej Przygodo. 15 marca 2002 r. ukazała się jego debiutancka solowa płyta. Album noszący tytuł „Hołd” był pierwszym longplayem wydanym przez uwolnione spod kurateli majorsa Prosto.

W połowie lat 90. na jakiejś domówce na Służewcu. Byli tam sami didżeje techno, którzy za wszelką cenę chcieli mi wytłumaczyć, o co w tej muzyce chodzi. Zmiażdżony tempem tego, co mi puszczali, zamknąłem się w pokoju, włączyłem telewizję i wyskoczyło „Yo! MTV Raps”. Leciało akurat „Real Hip-Hop” Das EFX i to była dobra kontra do tego, co działo się za drzwiami. Pamiętam jeszcze, że zapisałem nazwę zespołu na jakiejś kartce, żeby nie zapomnieć. Jakby dobrze poszukać, to może bym ją gdzieś nawet znalazł.

Jak wyglądały pierwsze nagrywki?

Z jamnika leciał bit, na stole stał dyktafon, a my siedzieliśmy wokół i każdy, kto przechylał kielicha, rymował zwrotkę. To były czasy Fundacji nr 1 i TPWC. Tak też powstał utwór „Flippery”. W jaki sposób uczyłeś się fachu i szlifowałeś swoje skillsy?

Rapując, pisząc, szukając miejsca na oddech, łamiąc akcenty, wymyślając słowa. Zapisałem – dosłownie – dziesiątki zeszytów A4, nieraz taki zeszyt starczał mi tylko na dwie zwrotki. Zaczynasz pisać, coś nie wyjdzie, przewracasz kartkę i zaczynasz od nowa. Czasami pół zeszytu szło na jedną szesnastkę. To jest trening.

Co pociągało cię w kulturze hiphopowej?

Przede wszystkim szczerość w wyrażaniu tego, co czujesz. Cała reszta – styl ubierania, etos – to tylko otoczka. Nowe czasy, nowe wyzwania i zagrożenia, więc i nowa forma buntu – artystyczna forma, często nierozumiana i uznawana za wandalizm. Dla mnie rap jest czymś takim jak dla innych jazda na deskorolce. Każda zwrotka jest jak przejazd – pokazujesz triki, płynne przejścia, wymyślasz. To jest w tym wszystkim najlepsze.

Gdzie szukałeś bitów, pod które nagrywałeś?

Kiedy po raz pierwszy pomyślałeś, że ty też byś chciał rapować?

Kiedy po raz pierwszy pomyślałeś, że można już z tym wyjść do ludzi?

To był jeden z wieczorów u znajomego, u którego spotykaliśmy się, żeby oglądać „Yo! MTV Raps”. Pamiętam ten moment jak dziś. To było jak postanowienie. Dosłownie w jednym momencie stałem się raperem i wiedziałem już, co mam robić. Poza tym od czasów podstawówki znam się z Włodkiem. On od zawsze jarał się muzyką, aż doszedł do rapu i… stał się dla mnie przykładem tego, że można to robić.

W 1997 r. miał się odbyć Rap Day, na którym gwiazdą wieczoru było Run DMC. Nie powiadamiając nas o tym, Bogusz wysłał nasze demo na konkurs na support. I – o dziwo – dostaliśmy się. To nas utwierdziło w przekonaniu, że coś musi w tym być. To był sygnał, że warto nad tym przysiąść.

Kto był na początku twoim ulubionym raperem?

Od samego początku moim mistrzem był Big Pun z Terror Squadu. Jego styl, zwrotki jeden na jeden… Nawijając w ten sposób, ma się dwa razy więcej roboty, prawie każde słowo z czymś się rymuje.

Na samym początku, kiedy założyliśmy z Sokołem TPWC, przesiadywaliśmy często w Drink Barze u Joli i Darka na Wspólnej. Po drugiej stronie ulicy był sklep z płytami naszego kolegi Karola – Indigo. Na zapleczu Bogusz Jr. miał dwa loopery, na których robił dla nas bity. W drink barze pisaliśmy, po czym szliśmy do Karola na zaplecze rapować. Tak powstały pierwsza wersja utworu „T.P.W.C.” oraz „Hołd”.

Kiedy i gdzie zagrałeś swój pierwszy koncert?

Rap Day to był właśnie nasz pierwszy koncert w życiu. Ponad pięć tysięcy ludzi, support przed Run DMC... Nie potrafię opisać tego uczucia, ale byliśmy dobrą ekipą, bo konkurs wygrali m.in. Molesta i 3H. Twoje pierwsze numery pojawiały się w drugim obiegu. Jak wyglądała produkcja i dystrybucja tych wydawnictw?

A8

Trudno mówić o jakiejkolwiek dystrybucji czy produkcji. Bit, dyktafon i mnóstwo alkoholu. Low budget. Kiedy po raz pierwszy twój numer trafił na legal?

To było chyba „Wice wersa” na składance Baza Label. Nie pamiętam, który to był rok... Możliwe też, że było coś wcześniej. Jak doszło do podpisania pierwszego płytowego kontraktu?

Pamiętam, że negocjowałem wtedy umowę z jedną z dużych – w tamtym czasie – wytwórni i trwało to już trzy miesiące. To był moment, w którym Sokół usamodzielniał Prosto, więc w końcu zadzwoniłem do niego, a dużej wytwórni podziękowałem. Jak wyglądało kręcenie twojego pierwszego klipu?

To był „Ziping” Zip Składu, robiliśmy go z Rafałem Berentem. My nigdy nie kręciliśmy klipów tak, że był pełen freestyle. Każdy miał pomysł na swoją zwrotkę, a potem jeździliśmy po kolei do Rafała pod Warszawę, żeby indywidualnie uczestniczyć w jej montażu. Długo powstawał ten teledysk. Czy kiedy zaczynałeś, podejrzewałeś, że krajowa scena rapowa może przypominać tę z początku 2015 r.?

Nigdy nie podchodziłem do tego jak do robienia kariery czy jak do pracy. Od samego początku aż do dziś jest to dla mnie frajda. Nie śledzę internetu ani innych mediów, nie obserwuję rynku. Cały czas bawię się w rap i ten rap jest dla mnie taki sam jak wtedy. To, co się zmieniło, to świadomość i umiejętności, ale nie podejście. Jaram się, jak widzę, ile osób dziś rapuje. To jest sukces tej kultury, także mój. Rap pozostał dla mnie jednak rapem, nie udaję gwiazdy ani gangstera, po prostu jeden maluje farbami, a drugi – słowami.

Foto: Natalia Mogielska

RAFAŁ „PONO” PONIEDZIELSKI


KWIECIEŃ 2015

Dzieli ich właściwie wszystko – staż na scenie, środowiskowa proweniencja, miasto, z którego pochodzą, czy różnica wieku wynosząca prawie tyle lat, ile istnieje wytwórnia, pod której szyldem obaj wydali debiutanckie krążki. Pono to pierwszy raper, którego płyta ukazała się nakładem Prosto. Z kolei HuczuHucz to najmłodszy reprezentant labelu. Świętująca w tym miesiącu swoje 15-lecie marka przeszła długą drogę od bycia kuźnią ulicznych talentów po dzisiejszy status potentata na rynku hiphopowych nagrań i tekstyliów. I choć tej długiej i nie zawsze prostej drogi opisać całej nie sposób, to wiele z jej etapów można prześledzić na przykładzie MCs, którzy nią kroczą.

Kiedy i gdzie po raz pierwszy usłyszałeś rap?

Gdzie szukałeś bitów, pod które nagrywałeś?

To było jakoś na początku zeszłej dekady. 2001-2002 rok. Pamiętam, że zobaczyłem klip Paktofoniki w telewizji, potem kilka klipów Pei i tak to się zaczęło.

Początkowo brałem je z płyt dołączanych do jakichś głupich gazet typu „Bravo” czy „Popcorn”. Często wrzucali na nie wersje instrumentalne różnych kawałków, a ja nie miałem w tamtych czasach internetu, żeby coś pościągać. Potem, gdy już dostałem stałe łącze, kradłem bity z Soundclicka i Wirtualnej Polski, na której była platforma, gdzie ludzie wrzucali swoją twórczość.

i potem kolejne. Do dziś sprzedałem 5000 sztuk nielegala.

LESZEK „HUCZUHUCZ” SZWED – urodzony

Kiedy po raz pierwszy pomyślałeś, że można już z tym wyjść do ludzi?

Kiedy po raz pierwszy twój numer trafił na legal?

Pierwsze numery słyszeli tylko znajomi. Dopiero w 2008 r. upubliczniłem coś w sieci. Pomyślałem – pół Polski składa jakieś słabe, pisane na kolanie teksty, więc wrzucę coś od siebie, może ktoś doceni tekst o czymś, pisany na podwójnych rymach.

To był numer „Zapomnij o ulicach” na płycie producenckiej duetu No Name Full of Fame, na której nagrałem gościnną zwrotkę. To był 2012 r. Poznałem chłopaków we Wrocławiu podczas kręcenia klipu z Erkingiem, potem zaprosili mnie na płytę, która – jak się potem okazało – wyszła legalnie.

14 września 1990 r., gdyński raper związany wcześniej z formacją Koty Katz. Od 2008 r., kiedy wyszło jego pierwsze, nielegalne wydawnictwo, budował swoją pozycję na mapie krajowego hiphopowego undergroundu. 19 maja 2014 r. nakładem Prosto ukazała się jego pierwsza, oficjalnie wydana solowa płyta „Gdzie wasze ciała porzucone”.

Co pociągało cię w kulturze hiphopowej?

Gdy miałem dziesięć lat, najfajniejsze było to, że usłyszałem muzykę, która diametralnie różniła się od wszystkiego, co znałem dotychczas. Zarówno styl, ekspresja, jak i wygląd były inne. I faktycznie – było to coś, co mnie do niej przyciągnęło. Wolność, którą w niej czułem. Kiedy po raz pierwszy pomyślałeś, że ty też byś chciał rapować?

Od razu napisałem z ciekawości kilka „rymowanek”, żeby sprawdzić, czy to trudne. Okazało się, że nie jest problemem zrymować ze sobą jakieś słowa, ale nadać im sens i potem jeszcze to zarapować – to dopiero przyszło z czasem, ale ćwiczę do dziś. Kto był na początku twoim ulubionym raperem?

Zdecydowanie Peja, Slums Attack. To był mój pierwszy rapowy idol. Kilka lat później dojrzałem też do trudniejszych płyt i zafascynowałem się polskim podziemiem. Smarki, Dinal, Jimson, Reno – to dla mnie klasyka. Jak wyglądały pierwsze nagrywki?

Kupiłem z kolegą mikrofon typu patyczak za 15 zł, bo mieliśmy na język polski nagrać jakiś wiersz. Szkoda było go marnować, więc odpaliliśmy rejestrator dźwięku i nagrywaliśmy tak, że wokal rejestrował się równocześnie z bitem. W jaki sposób uczyłeś się fachu i szlifowałeś swoje skillsy?

Jestem samoukiem. Słuchałem dużo polskiego podziemia – wartościowych numerów, które niosą treść – i w ten sposób wypracowywałem swój styl. Nauczyłem się technicznie pisać teksty, ale największą wagę przywiązuję do emocji przekazywanych przez muzykę.

Kiedy i gdzie zagrałeś swój pierwszy koncert?

W Sopocie pod koniec 2009 r. Moi koledzy organizowali imprezę połowinkową kilku trójmiejskich liceów. Podczas niej miały się odbyć nasze koncerty, bo kilku z nas rapowało i chcieliśmy się sprawdzić na scenie. Ostatecznie wyszło świetnie, pod sceną był tłum ludzi, fajne przeżycie. Pamiętam też, że był to pierwszy koncert DJ-a Klasyka, z którym zjeździłem potem całą Polskę. Wtedy grał jeszcze z komputera stacjonarnego. Twoje pierwsze numery pojawiały się w drugim obiegu. Jak wyglądała produkcja i dystrybucja tych wydawnictw?

W tej kwestii pomogli mi koledzy, którzy założyli High Time Label – podziemne trójmiejskie wydawnictwo, które miało skupiać lokalnych raperów, pomóc im przy wytłoczeniu płyt i promocji. Kiedyś Zbyszek – jeden z założycieli i mój serdeczny kolega – po przesłuchaniu nagranej przeze mnie płyty „Po tej stronie raju” powiedział coś takiego: „Leszek, ty będziesz drugim Małpą”. Chodziło mu o szybkie przebicie się z materiałem i zaistnienie w świadomości słuchaczy. Początkowo myślałem, że wytłoczą tych płyt 100, a oni od razu zrobili 1000 A9

Jak doszło do podpisania pierwszego płytowego kontraktu?

Najpierw byłem w Warszawie na rozmowie z Sokołem i Anią z Prosto, ustaliliśmy jakieś rzeczy, a miesiąc później dostałem kontrakt pocztą. Mój menago Janusz wpadł do mnie z flakonem dobrej łychy i podpisałem. Potem urządziliśmy melanż na plaży, przyszło 20 znajomych opijać mój sukces. Jak wyglądało kręcenie twojego pierwszego klipu?

Mój pierwszy klip to „Krzyk” z płyty PTSR. Kosztował 500 złotych, na montaż czekaliśmy kilka miesięcy. Poszliśmy w kilka miejscówek w Gdańsku, raz się przebrałem i tyle. Do dziś nabił prawie dwa miliony wyświetleń. Czy kiedy zaczynałeś, podejrzewałeś, że krajowa scena rapowa może przypominać tę z początku 2015 r.?

Tego nie podejrzewałem nawet dwa lata temu. Wszystko się zmienia, nowe pokolenia mają inne gusta. Nie wiem, co będzie dla nich fajne za pięć czy dziesięć lat. Ja wciąż kocham polski trueschool sprzed dekady.


AKTIVIST

MAGAZYN MUZYKA WOLTA • CHASZCZE • PO PYSKU

NÓWKI SZTUKI

Młodzi Polacy hałasują w garażach, aranżują studia w sypialniach, a za akustyczne gitary chwytają nie tylko przy ogniskach. Efekty tego narodowego zrywu zaprezentuje druga edycja poznańskiego festiwalu Spring Break – pierwszego prawdziwego polskiego showcase’u, który organizatorom festiwali ma pomóc stworzyć repertuary, a słuchaczom zapełnić playlisty w odtwarzaczach MP3. Reprezentacji złożonej z ponad 70 artystów przewodzą m.in. Mela Koteluk, Ten Typ Mes czy Muchy, a rolę importowanej delicji odegrają londyńczycy z Years & Years. My postanowiliśmy jednak wybrać dziesiątkę mniej rozpoznawalnych, reprezentujących różne gatunki artystów, na których warto zwrócić uwagę. Tekst: Rafał Rejowski, Cyryl Rozwadowski, Filip Kalinowski

CO-SOVEL

Izolda Sorenson nie jest na rodzimej scenie debiutantką – możecie ją znać z zespołu Drekoty, towarzyszyła również na scenie Julii Marcell. Co-Sovel to jej autorski projekt, w którym łączy intrygującą elektronikę z elementami folkowymi. Liryczną podstawą utworów artystki są teksty poety Srečko Kosovela, luźno przetłumaczone na angielski i polski. Tworzący na początku XX w. Słoweniec zaliczany był do modernistów i dadaistów. Jego wyraziste, awangardowe teksty pasują jak ulał do muzyczno-scenicznych eksperymentów Sorenson i jej kolegów. Każdy element ich dokonań może was zaskoczyć estetyczną woltą – skojarzenia z Björk wcale nie będą tu nie na miejscu. [rar]

HIDDEN WORLD

Drugi w tym zestawieniu zespół, w którym bębni Dawid Ryski. Nic na to nie poradzimy, oba przykuwają uwagę, a Hidden World dodatkowo walą po pysku. Walą naturalnie dźwiękiem. Ten ciężki, świetnie brzmiący i precyzyjnie zagrany rock spod znaku alternatywy, podszyty hardcore’owym wkurwem, sam wdziera się do głowy. Puławska ekipa właśnie wydała w Antenie Krzyku minialbum „Singles”. Znalazły się na nim nagrania publikowane wcześniej na winylowych „siódemkach”. [rar]

VENTER

FLEMINGS

Kiedy już ukaże się debiutancki album Flemings, płytę z tym radosnym, elektronicznym indie popem będziecie mogli śmiało postawić obok krążków Tensnake’a, Classixx i artystów ze stajni Kitsuné. Choć ci dwaj młodzi producenci z Lublina na razie zajmują się ogranym w naszym kraju gatunkiem, to ze znawstwem wyciskają z niego to, co najlepsze. Nie tylko mają nosa do stylowych, analogowych brzmień, ale przede wszystkim komponują chwytliwe kawałki, które powinny świetnie sprawdzić się zarówno na żywo, jak i w setach didżejskich. [rar]

Dwóch Tomaszów – Bednarczyk i Mreńca – odpaliło swój muzyczny projekt w zeszłym roku we Wrocławiu. Podczas gdy pierwszy podróżuje po szeroko pojętych elektronicznych rejestrach, drugi jest skrzypkiem zgłębiającym tajniki klasycznej, jazzowej i awangardowej kompozycji. I choć Bednarczyka ciągnie do klubów, w których grywa w duecie Harrison Chord czy wraz ze swoimi przyjaciółmi z labelu We Are Your Music Mate, to znając wcześniejsze dokonania artystów, zdawać by się mogło, że naturalnym gruntem dla ich współpracy okażą się tonacje bliskie ciszy. W takich właśnie ambientowych brzmieniach obaj świetnie odnajdywali się – odpowiednio – na albumach wydawanych przez renomowane wytwórnie Room40 czy 12k i w projekcie The Frozen Vaults. Teraz jednak ich współpracy bliżej do zwiewnych i ulotnych, ale jednak mocno parkietowych rytmów. Z dawnych doświadczeń wynieśli dbałość o detal, ze zderzenia różnych podejść i stylistyk – nową energię, a płaszczyzną porozumienia stały się dla nich emocje. Wyniki tego równania można sprawdzić na EP-ce wydanej przez oficynę Sensefloor, remiksach spreparowanych dla Mikromusic czy Oxford Drama i na występach na żywo, podczas których duet wspiera perkusista Łukasz Hajduk. [fika] A10


TOM HARDY

LUTY 2014

GARY OLDMAN NOOMI RAPACE JOEL KINNAMAN PADDY CONSIDINE oraz JASON CLARKE i VINCENT CASSEL AGNIESZKA

GROCHOWSKA produkcja

ridley scott

CHILD 44 Ekranizacja światowego bestsellera

PRAWDA WYMAGA ODWAGI A11

W KINACH OD 24 KWIETNIA


AKTIVIST

OLIVIER HEIM

INQUBATOR

Introwertyczny songwriterski projekt pochodzącego z Krakowa Jakuba Bugały, który w delikatnych, inspirowanych folkiem piosenkach zamyka swoją opowieść o dojrzewaniu i potyczkach z życiem. Podoba nam się taka bezwstydna szczerość, dzięki której słabość człowieka staje się siłą artysty, bo obok piosenek Jakuba trudno przejść obojętnie. Na koncie ma wydaną w 2013 r. EP-kę „The Spin”, obecnie pracuje nad debiutanckim albumem, który powstaje przy udziale ekipy z Patrick the Pan. [rar]

Znakomici très.b zawiesili chwilowo działalność. Wokalistka zespołu Misia Furtak jakiś czas temu skutecznie zainaugurowała swoją solową karierę. Teraz na pierwszy plan wychodzi kolejny członek formacji, osiadły na stałe w Polsce Holender, Olivier Heim. Przepełnione słońcem i kreatywnością piosenki jasnowłosego wokalisty osadzone są gdzieś pomiędzy twórczością Maca DeMarco a Real Estate, ale Olivier z powodzeniem tworzy swój własny, namalowany pastelami świat, który zaprezentował na zeszłorocznym albumie „A Different Life”. Na jego koncert koniecznie weźcie koce i kosze piknikowe. [croz]

SONNENBERG

Marcin Sonnenberg jesienią zeszłego roku poleciał do Tokio, by reprezentować Polskę podczas Red Bull Music Academy. Producent zdążył udokumentować efekty wielodniowych warsztatów na swoim soundcloudowym koncie, a kilka tygodni temu opublikował singiel „Busy”, który mimo wyraźnych ukłonów w stronę DJ-a Rashada i Machinedruma skutecznie hipnotyzuje swoim wyczilowanym rytmem. Wiemy już, że młody artysta ma już umiejętności – teraz tylko czekamy na więcej utworów i sety na najważniejszych polskich imprezach. [croz]

THE FERAL TREES

DIE FLÖTE

Z miasta Grzegorza Turnaua przyjadą do Poznania także Die Flöte. Krakowski sekstet lawiruje pomiędzy luzackim rockiem lat 90. sygnowanym przez Pavement czy Archers of Loaf a lekko jazzującym popem z poprzednich trzech dekad. Ich przefiltrowane przez leniwe promienie słońca piosenki są nie tylko w osobliwy sposób urocze, ale przede wszystkim świetnie napisane. To, co jednak naprawdę wyróżnia kapelę z Małopolski, to sprawnie przemycona autoironia, którą został okraszony ich album wydany pod wiele tłumaczącym tytułem „Pizza”. Smacznego! [croz]

DANIEL SPALENIAK

Wyposażeni w gitary akustyczne charyzmatyczni songwriterzy coraz śmielej zdobywają serca rodzimych słuchaczy. Z ostatniej, nadal wzbierającej fali najbardziej wybija się Daniel Spaleniak – wokalista obdarzony głębokim wokalem, przywodzącym na myśl chociażby głos Daughna Gibsona, tworzy zaskakująco klimatyczne kompozycje, które na koncertach uciekają w stronę americany, a nawet alternatywnego country. Swoje możliwości łodzianin zdążył zaprezentować przy okazji zeszłorocznego długograja „Dreamers”, którym zaprosił nas na przechadzkę po ponurych chaszczach. [croz] A12

Poboczny projekt muzyków Hidden World (które również pojawi się na Spring Break). Artyści wzięli urlop od dynamicznego hardcore’u i nagrali mroczny, klimatyczny folk rock. Za mikrofonem stanęła pochodząca ze Stanów Moriah Woods, która może się pochwalić świetnym, przejmującym głosem. Porównania do Chelsea Wolfe czy PJ Harvey mogą się w tym wypadku wydawać oczywiste, ale The Feral Trees imponują jakością wykonania. I pomimo że na razie za próbkę ich możliwości służy tylko jeden utwór, to z niecierpliwością czekamy na nadchodzący debiutancki album. [croz]

Spring Break

POZNAŃ 23-25.04


LUTY 2014

A13


AKTIVIST

MOJE MIEJSCE

POLSKA

MOJA SIÓDEMKA

czyli Polska najpolstsza według Ziemowita Szczerka

Pałac Koronny

Pałac typu „śluby, stypy, matury”. To już nie jest ludowe kopiowanie pańskiego, to ludowość idąca w pańskość na pełnej kurwie. Wielki, gigantyczny tort-kremówka stojący na pokongresówkowym Przedgórzu Świętokrzyskim. O ile niemiecki bajken-pałac w Neuschwanstein był wyśmiewany jako badziewie i kiczowate wyobrażenie o „pałacowości” jako takiej, o tyle pałac przed Wodzisławiem bije go na głowę. Jest na bogato, na lukrowato, na potężnie, copro-architecture-porn w pełnej krasie, nikt się, kurwa, nie przejmuje, że cały krajobraz został skażony. Ale kiedyś, za 100-200 lat, to będzie zabytek, pokazujący, co mieli w głowach mieszkańcy krainy zwanej Polską na początku XXI w. Tak samo jak zamek Neuschwanstein. Tylko, niestety, pałac ten nie wygląda jak smukłe, romantyczne zamczysko z różowego horroru, tylko jak roztapiająca się na słońcu papieska kremówka.

ZIEMOWIT SZCZEREK ur. w 1978 r. w Radomiu. Absolwent prawa i nauk politycznych, dziennikarz i pisarz, zajmuje się wschodem Europy i dziwactwami geopolitycznymi, historycznymi i kulturowymi. W 2010 r. ukazał się wspólny zbiór opowiadań Marcina Kępy i Ziemowita Szczerka „Paczka Radomskich”, a w 2013 fabularyzowany reportaż o Ukrainie „Przyjdzie Mordor i nas zje”, za który pisarz otrzymał Paszport „Polityki”. Teraz nakładem wydawnictwa Ha!art ukazuje się jego „Siódemka”, której bohater podróżuje „królową polskich dróg”, trasą nr 7, przyglądając się przydrożnemu chaosowi, narodowym mitom i kompleksom.

Wiktoria na wiadukcie

Mural na wiadukcie kolejowym nad siódemką [drogą krajową nr 7, biegnącą przez całą Polskę od morza do Tatr – przyp. red.], jeszcze w granicach Krakowa, przedstawiający Wiktorię Wiedeńską. Spreje, brązowe tonacje, klasyczna formuła, husaria pędzi, skrzydła, hełmy, lance, Jan Sobieski wystaje z chaszczorów, a nad nim i wkoło niego wielkie reklamiazgi jakichś Biedronek, zmian opon z zimowych na letnie, bo warto, jaj od kur niosek. Do tego jakieś pocięte na kawałki samochody, i te kawałki poustawiane jeden na drugim jak mięso w mięsnym. Miejsce, które jest istotą Polski, bo w „ludowy”, oddolny sposób próbuje wpisać „pańską kulturę wysoką” w polski krajobraz kulturowy. Samo piękno.

„Zameczek” w Książu Wielkim

W Książu Wielkim jest prawdziwy zamek, ale to było za mało: przy drodze krajowej nr 7 wystawiono jego kopię. Kopia ta budzi, jeśli się jej uważnie przyjrzeć, pewne estetyczne wątpliwości. Szczerze mówiąc, gorszą siarę trudno sobie wyobrazić, ale – mimo wszystko – jakaż ona jest piękna! Kamienie wymalowane farbą na fasadzie, jakieś baszty dorobione do tego wszystkiego z, na oko, malowanej płyty pilśniowej. W zasadzie to samo co mural poświęciony Wiktorii, czyli ludowe obrabianie „pańskiego”, historycznego; przejęcie kontuszy porzuconych przez szlachtę, która z Polski zniknęła, i nałożenie ich na chłopskie plecy. Piękne.

DH „Piast” w Jędrzejowie

Do niskiej, w sumie fajnej zabudowy rynku w Jędrzejowie pasuje jak pięść do nosa. Poza tym DH „Piast” jest niczym innym jak targowiskiem nie w poziomie, lecz na kilku poziomach. Do tego ozdabianym: szyldy, szyldzięta i szyldziory wiszą na nim jak, kurwa, ordery na radzieckim oficerze. W połączeniu z miejską tkanką Jędrzejowa, która mogłaby być ładna, bo w zasadzie jest ładna, ale zasrana od chodników po dachy przez tzw. polski krajobraz kulturowy, dom handlowy tworzy unikatową całość, która, według mnie, powinna zostać ogrodzona i wpisana na listę UNESCO jako „przykład typowej zabudowy małomiasteczkowej w Polsce na przełomie XX i XXI w.”.

A14


KWIECIEŃ 2014

Góry Świętokrzyskie

Utracona, a raczej nieuświadomiona górskość Gór Świętokrzyskich. Weźmy np. takie Chęciny, które – podobnie jak Jędrzejów i wiele innych miasteczek w Polsce – mogłyby być bardzo ładne, a poza tym mieć górski klimat. Gdyby tylko nie były zarzygane szyldozą i dobudozą w takim stopniu, że tego ładnego i przyjemnego kształtu nikt już nie widzi, i gdyby słynne romantyczne ruiny zamku i wysokich baszt nie wyglądały w takim otoczeniu jak fabryczne kominy. A przecież mógłby to być piękny górski region, z klimatycznymi wioseczkami i miasteczkami. Jest natomiast, w społecznym odczuciu, kawałkiem pofałdowanej ziemi bez wyrazu, teoretycznie dlatego, że Góry Świętokrzyskie są niskie. Niskie, ale naprawdę ładne, ze świetnymi legendami i historią, fajnymi miasteczkami. Polska Świętokrzyskie traci właśnie dlatego, że nie jest w stanie pojąć, że można jeszcze tworzyć legendy. A przecież legenda Tatr powstała całkiem niedawno, legenda Bieszczad jest jeszcze młodsza. Nie mówię, że można legendę Świętokrzyskiego tworzyć instytucjonalnie, to jest z góry skazane na niepowodzenie, ale można przygotować pod to bazę, zająć się organizacją krajobrazu, a przynajmniej jego uporządkowaniem. I nagle się okaże, że poza Tatrami, Bieszczadami i Sudetami dysponujemy jeszcze jednym, bardzo ciekawym górskawym regionem.

Skarżysko-Kamienna – Szydłowiec

Skarżysko to bardzo dziwne miejsce, w którym przedwojenny, COP-owski modernizm zderzył się z jego powojenną kontynuacją. Z kolei Szydłowiec to stare polskie miasteczko z ryneczkiem, zameczkiem i uliczkami. Ludzie ze Skarżyska mają tendencję patrzeć na stary Szydłowiec jak na zramolałe zadupie z największą w Polsce liczbą bezrobotnych, a w Szydłowcu, z jego staroświeckim klimacikiem, polewa się z modernistycznego Skarżyska. Wszystkie formy polskich miast w bezpośrednim sąsiedztwie.

Wólka Kosowska

O rany. Co się tam dzieje. Ludowo-kapitalistyczna Republika Pol-Wietu, gigantyczne hale targowe, po których ludzie jeżdżą na rowerach, deskorolkach i hulajnogach, bo inaczej się nie da, a komitywa polsko-wietnamska przybiera formę pulsującego wspólnego organizmu. Panowie Andrzeje i panowie Binhowie wspólnie jarają szlugi, drapią się po klatach, strzelają oczami dookoła i obgadują interesy zniżonymi głosami. To monstrualne, gigantyczne miejsce, w którym można kupić każdy sziciarski towar jaki się chce, byle w dużej ilości, bo tu hurt, bo tu są wielkie hale i transport na hulajnogach. I tak np. można kupić partię dresów z białym, polskim orłem w koronie, tylko że orzeł znajduje się na tle zielonym, a nie czerwonym, bo dizajnerowi w dalekim Wietnamie tak się bardziej podobało, i z napisem „POLSKI”, a nie „POLSKA”, bo rzeczonemu dizajnerowi się Google Translator jebnął. Cudowne miejsce. Powinno się tam szkolne wycieczki prowadzać, żeby się dowiedziały, czym jest prawdziwa wielokulturowa Rzeczpospolita.

A15


AKTIVIST

MAGAZYN MODA W poszukiwaniu mitycznej sukienki autorka książki przygląda się modzie PRL-u.

KROJE • DESEŃ • SYSTEM

LUDZIE, NIE FASONY Rozmawiała: Olga Święcicka

Książka „To nie są moje wielbłądy” mimo dopisku „o modzie w PRL” niewiele ma wspólnego z historią konfekcji. To raczej reportaż, w którym Aleksandra Boćkowska odpytuje z polskiej mody. Szczerze i konkretnie. Zaściankowość i kompleksy. To dość mocne podsumowanie PRL-owskiej mody, skoro przez 230 stron rozczulasz się nad sukienkami Hoff i Antkowiaka.

Nie tyle rozczulam się, ile opisuję historie ich twórców, sukienki są pretekstem. Pod koniec cytuję badaczy popkultury z epoki, Elę i Andrzeja Banachów, którzy piszą o zaściankowości i kompleksach. Można to czytać jako zarzut, ale trzeba pamiętać, że takie były założenia. Moda Polska miała transponować paryskie trendy. Narzekając na naszą modę, często zapominamy, że trendy kreuje się w Paryżu i czterech innych miastach na świecie. Nigdy nie powstawały i nie będą powstawać w Warszawie. Czas się z tym pogodzić. Ostatnio to się zmienia. To znaczy trendów nie będziemy tworzyć, ale chyba w końcu zrozumieliśmy, że można robić modę, nie oglądając się na Paryż.

To prawda – zaczęła powstawać polska moda bez kompleksów. I niezależnie od tego, czy jest fajna, czy nie, to na pewno jest autorska, czego o modzie w PRL-u raczej nie można powiedzieć. Dlaczego?

Myślę, że po prostu nikt z noszących modne rzeczy nie miał ochoty na autorską modę, tylko na paryską. Co więcej, ubieranie się w PRL-u z założenia skazane było na codzienną „autorskość”. Trudno było kupić

ubrania w sklepie, więc kobiety szyły, przerabiały i kombinowały. „Autorskości” miały dość na co dzień. „To nie są moje wielbłądy” to osobliwa książka o modzie. Dużo w niej anegdot, a mało „obrazków”.

Chciałam napisać książkę o ludziach, a nie o fasonach. Moją ambicją było napisanie reportażu o modzie. Skąd taki pomysł?

Przywiązanie do ubrania w PRL-u było znacznie większe niż teraz. Mimo że dziś na modę jest wielki szał, to jeśli zapytamy dziesięciu znajomych, jakie ubrania sobie kupili w ostatnim roku, to mało kto będzie pamiętał. Moi bohaterowie pamiętali rzeczy sprzed pół wieku, ze szczegółami. Zaciekawiła mnie ta rola ubrania, bo to, co mnie interesuje w modzie, to nie to, co nosić i z czym nosić, tylko po co. To po co oni nosili? Z twojej książki wynika, że wbrew pozorom nie po to, żeby rozwalić system.

Mało kto to zauważa. Nosili po to, żeby urozmaicić sobie życie, które było kłopotliwe, żeby wyróżnić się z tłumu i wtopić w odpowiednie środowisko, żeby czuć się bliżej zagranicy. To nie mogło zburzyć muru, ale pozwalało na powolne wiercenie obyczajowej szczeliny. Wiercenie za pomocą sukienki w tytułowe wielbłądy. Udało ci się ją w końcu znaleźć?

A16

Niestety nie. Widziałam za to sporo innych projektów z tamtych czasów i nie były to arcydzieła. Oczywiście nie dotarłam wszędzie, ale w muzeach, które odwiedziłam, nie było specjalnie bogatych kolekcji. Fakt, że moda traktowana jest po macoszemu, świadczy o dwóch rzeczach. Po pierwsze, ubrania są dość ulotne, łatwo się z nimi rozstać. I po drugie, w Polsce moda nigdy nie miała dobrego PR-u, nawet w czasach gdy nie była obciachem. W Paryżu Muzeum Mody jest częścią Luwru. W Polsce nie było nigdy takich osiągnięć w tej dziedzinie. Co ciekawe, większość ludzi, którzy zajmowali się modą, dystansuje się od niej. Oprócz Jerzego Antkowiaka niemal nikt nie powiedział mi: „Kochałem modę, to było dla mnie ważne”. Zawsze szukali jakiegoś usprawiedliwienia. Barbara Hoff, jedna z bohaterek książki, nie chciała z tobą się spotkać na wywiad, bo mówiła, że ten, kto nie żył w tamtych czasach, nie jest w stanie ich zrozumieć. Nie bałaś się tego mitycznego PRL-u ruszać?

Bałam się, oczywiście. Tym bardziej że moda to taki temat, w którym łatwo jest ulec stereotypom – uwierzyć w wybitny PRL-owski dizajn albo pójść tropem niebezpieczeństw, na które narażali się ludzie noszący lub robiący modne ubrania. Zależało mi na tym, by to wypośrodkować, żeby pokazać, że PRL był opresyjnym systemem, w którym trzeba było się namęczyć, żeby zdobyć ładne rzeczy. Stąd np. opowieść o politycznej historii magazynu „Ty i Ja” czy próby odpowiedzi na pytanie, dlaczego niczego nie było w sklepach. Wygląda na to, że nie dlatego, że partia nie chciała modnych ubrań, tylko dlatego że system był niewydolny. Teraz nie ma systemu, a z wydolnością też bywa różnie. Myślisz, że twoją książkę można jakoś odnieść do współczesności?

Nie bardzo. To były zupełnie inne czasy. Ówcześni projektanci musieli namęczyć się, żeby pomysł przerobić na ubranie. Dzisiejsi muszą zmagać się ze sprzedażą.


PREMIERA GRA PO POLSKU NA PC I KONSOLE

Mortal Kombat, the dragon logo, NetherRealm Studios, NetherRealm logo and all related characters and elements are trademarks of and © Warner Bros. Entertainment Inc. “2”, “PlayStation”, “Ó and “À” are trademarks or registered trademarks of Sony Computer Entertainment Inc. “Ø” is a trademark of the same company. WB GAMES LOGO, WB SHIELD: ™ & © Warner Bros. Entertainment Inc. (s15)

SERIA AMERYKAŃSKA

Dystrybucja: Cenega S.A., ul. Krakowiaków 50, 02-255 Warszawa.

Detroit Ameryki Przełożyła Iga Noszczyk

Mało kto potrafi tak pisać jak Charlie LeDuff. Kusi mnie, żeby powiedzieć, że jest on pisarzem naszych rozpaczliwych czasów, tak jak Steinbeck czy Orwell byli piewcami rozpaczliwych czasów innych ludzi; tyle że LeDuff jest tak oryginalny, że nie sposób go z kimkolwiek porównywać. Aleksandra Fuller CZARNE.COM.PL

t


AKTIVIST

MAGAZYN MODA

DAKRON • KWIATY • GUMA

4

1 1 Czasem deszczyk, czasem błotko. Nasze stopy wiosną nie mają lekko. Ale mogą mieć sucho. Fińska marka Nokian Footwear zaprosiła do współpracy znaną z projektowania dziwacznych butów Julię Lundsten, która przygotowała dla

4 Jak wiosna, to wiosna, kwiatki muszą

„wiekowego” producenta kaloszy linię dość

być. Tym razem wykwitły na kurtkach

dziwacznych gumiaków. Do kupienia na

wyrastającej ze skejtowych korzeni marki

Panpablo.pl

Element. Spieszcie się, bo chętnych do rwania nie brakuje. Panpablo.pl

2 2 Co prawda nie znam chłopaka, który odważyłby się założyć którąś z marynarek Chi-Chi Ude, ale na fotkach projekty prezentują się znakomicie. Nie chodzi nawet o kroje – bo te są wręcz minimalistyczne, ale o kolory, które na polskiej ulicy robią wrażenie. Dla Chi Chi, która dzieciństwo spędziła w Nigerii, taki a nie inny dobór wzorów jest zupełnie naturalny. Autorskie desenie młoda dizajnerka drukuje na materiałach wysokiej jakości, z których następnie szyje pojedyncze egzemplarze.

3 Postapokaliptyczne przeskalowane

3 Te piękne turkusowe mokasyny to polski

wdzianka Kiss the frog idealnie pasowałyby

projekt z Pomorza. Łączą welurową skórę

na wyprawę śladami Mad Maxa. Tu

i żeglarski dakron. Projekt chwilowo został

niewykończone, tu lekko naderwane,

zawieszony, ale niebawem marka OD powróci

a jednak stylowe. Chcemy takie.

z nowymi modelami. Resztki do kupienia na www.theod.pl

5

6

5 Do koloru, do wyboru. Nie ma co pisać, wystarczy popatrzeć. Supercolors to druga

6 Takie czasy, że kobieta musi radzić sobie

kolekcja Adidas Originals powstała we współpracy z Pharrellem Williamsem. Flirtujący

w każdej sytuacji, dlatego dobrze mieć pod

z modą muzyk postawił tym razem na ilość – do wyboru mamy paletę 50 odcieni.

ręką, albo – jak w tym przypadku – na ręce,

Niemiłosiernie wytarty frazes „każdy znajdzie coś dla siebie” wreszcie nie brzmi fałszywie.

klucz francuski. Zawsze można dokręcić śrubę przy rowerze, albo cieknący kran, a jak się człowiek uprze to i coś w samochodowym silniku. Ładne, niklowane, ręcznie robione

3

bransoletki 4H10 Roille Heritage.

A18


LUTY 2014

A19


AKTIVIST

MAGAZYN DIZAJN

Oko wazonu Malwina Konopacka jest graficzką i ilustratorką, maluje ręcznie i na papierze, i na ceramice. Ostatnio na wazonach – w serii „Oko” jest ich na razie tylko 35, a kosztują aż 1200 zł sztuka. Dlaczego? Bo to sztuka, a w dodatku rzemiosło. Malwina wypala wazony w małej manufakturze ceramicznej i sama ręcznie je maluje. Pierwszy zrobiła jeszcze na studiach, potem powtórzyła ten projekt na wystawę polskiego dizajnu w Tokio. Każdy z wazonów ma taką samą formę, ale grafika na każdym jest już inna. Są krótkie serie (po pięć): platyna, złoto, oko, kolor, są pojedyncze wzory. – Wgłębienia w powierzchni wazonu sprawiają, że ilustracja nabiera nieco innego wyrazu niż na kartce. Dzięki nim nawet prosta kreska zaczyna nieco falować – mówi Malwina. [wiech]

POSZUKIWANIE • OPAKOWANIE • UŻYTEK

KURS PRZYSPIESZONY

448 stron, 64 projektantów, 57 rozdziałów, 30 autorów. Publikacja „VeryGraphic. Polish Designers of the 20th Century” to książka, która powstała po to, by zaprezentować światu, jak ogromny i różnorodny jest dorobek polskich grafików. Świat światem, ale i nam przyda się solidna lekcja z historii polskiej grafiki użytkowej. Zaprojektować książkę o projektowaniu. Przygotować oprawę graficzną dla dorobku życia najwybitniejszych polskich grafików. Kuba Sowiński, grafik, który przygotował „VeryGraphic” od strony wizualnej, nie wydaje się tym zadaniem nadmiernie przytłoczony. – Książka, która prezentuje dizajn, nie może za bardzo epatować formą – tłumaczy. Postanowiłem się skupić wyłącznie na kwestiach użytkowych. Staraliśmy się sensownie wykorzystać małą ilość miejsca, jaka przypadała na każdą omawianą postać. Trudno zmieścić dorobek życia artysty na sześciu czy ośmiu stronach. Zależało mi na zachowaniu logiki i przejrzystości. W pracy nad takim projektem trzeba uważać, przede wszystkim na to, aby nie zagłuszać prezentowanych prac – wyjaśnia. Prostotę layoutu Kuba zrekompensował sobie okładką: ręcznie robioną, w różnych wariantach kolorystycznych. Z inicjatywą wydania książki wyszła redakcja magazynu „2+3D”, który Kuba współtworzy. „VeryGraphic” ukazało się na razie po angielsku, ale w planach jest też wersja polskojęzyczna. Redaktorem publikacji jest Jacek Mrowczyk, projektant, wykładowca ASP w Katowicach oraz Rhode Island School of Design w Providence. „VeryGraphic”

podzielił na trzy okresy – jako punkty zwrotne przyjął koniec drugiej wojny światowej oraz rok 1980 (ale najmłodszy zaprezentowany artysta to rocznik 1960). – Najprzyjemniejsze było poszukiwanie prac, odkrywanie wielu rzeczy na nowo, wynajdywanie projektów, których nie znałem – wspomina Kuba. Dużą część jego pracy stanowiło zdobywanie egzemplarzy książek, czasopism i plakatów, aby je sfotografować i móc pokazać w publikacji. – Wiele rzeczy znałem tylko ze słyszenia, jak np. tygodnik „Literatura”, projektowany przez kilka lat przez małżeństwo Żochowskich. Przefotografowaliśmy wiele wydań, ale w książce zmieściło się tylko kilka reprodukcji – mówi. Jego odkrycia dotyczyły najczęściej form innych niż plakaty, ale i tu zdarzały się perełki, np. bardzo nietypowy dla twórczości Franciszka Starowieyskiego plakat „Pasja” z 1972 r., znaleziony w kolekcji belgijskiego Uniwersytetu w Gandawie. Szczególnie zadowolony jest też ze zdobycia zdjęć przedstawiających scenografię Jana Sawki do koncertu Grateful Dead, który w 1989 r. odbył się na stadionie nowojorskich Gigantów. [Olga Wiechnik]

A20

Budujemy dom Nikt cię tak nie utuli jak koc. Taki miękki, ciepły, z cegieł. Odpoczywanie nie musi być wieczne, żeby było efektywne. Zaprojektowany przez Nowozelandczyków, a uszyty w Szkocji koc z cegieł (no dobra, w cegły) jest piękny i mięciutki (100% wełny). Jedyny problem polega na tym, że kosztuje 265 dolarów. Ale to przecież partner na całe życie. Do kupienia na www.thingindustries.com. [wiech]


KWIECIEŃ 2015

KALENDARIUM KWIECIEŃ

Olga Święcicka (oś)

Filip Kalinowski (fika)

Mateusz Adamski (matad)

Michał Kropiński (mk)

MUST SEE

21-22.04

Kacper Peresada (kp)

Rafał Rejowski (rar)

Cyryl Rozwadowski [croz]

Alek Hudzik [alek]

Iza Smelczyńska [is]

Kuba Gralik [włodek]

ZARAZA

OWEN PALLETT

A! A! A! Przeglądam kolejne strony kwietniowego kalendarium i krzyczę. Głośno. Drukowaną literą. „A!” jest prawie przy każdym wydarzeniu, tłuste, wyniosłe i wyraźne, jak tatuaż, który niedawno zrobiła sobie nasza wicenaczelna. Tyle tylko że ona ma literkę z ogonkiem, symbolizującą (przynajmniej w moim odczuciu) nieodłączne w naszym zawodzie gonienie za własnym ogonem, natomiast w magazynie mamy wersję z wykrzyknikiem. To taki nasz znak firmowy, który stawiamy przy wszystkim, pod czym możemy podpisać się rękami i nogami. Liczba kwietniowych wydarzeń, które sygnujemy swoim „A!”, jest porażająca, jak pierwsze promienie wiosennego słońca. Wierzcie albo nie, mniej się nie dało. Naginaliśmy, wyginaliśmy, przewracaliśmy na drugą stronę. „A” było od nas silniejsze. Wyjątkowo więc nie będę tu wymieniać wydarzeń, które trzeba zaliczyć w kwietniu. Po prostu przeczytajcie kalendarium od A do Z, z naciskiem na A, i wszystko będzie jasne. A ja w tym czasie oddam się wiosennemu AAA!!!, bo z ZZZ już się wybudziłam. Olga Święcicka K21

WARSZAWA Pardon, To Tu

pl. Grzybowski 12/16 20.30 60-100 zł

Geniusz drugiego planu Arcade Fire, R.E.M., Grizzly Bear, The National, Pet Shop Boys – to tylko skromna część listy artystów, dla których Owen Pallett komponował aranżacje smyczkowe i orkiestrowe. Uzdolniony Kanadyjczyk ma także na koncie nominację do Oscara za ścieżkę dźwiękową do „Niej” Spike’a Jonze’a. Najciekawsze w dorobku skrzypka są jednak jego solowe albumy – najpierw pod szyldem Final Fantasy, a następnie pod własnym nazwiskiem. 35-latek tworzy niezwykle ciekawe utwory, a jego żywiołem są występy na żywo. Skrzypce Palletta na scenie pełnią multum funkcji. Muzyk nie tylko wydobywa z nich przepiękne dźwięki, lecz także tworzy dzięki nim basowe i perkusyjne (!) podkłady, a całość uzupełnia swoim olśniewającym wokalem. Magię w czystej postaci będziecie mogli podziwiać na dwóch warszawskich występach Owena, które odbędą się w niezawodnym Pardon, To Tu. [croz]


KALENDARIUM

FESTIWAL

02-03.04

KONCERT

IMPREZA

03.04

06.04

Mean Jeans

BUMMER FEST

WARSZAWA Eufemia

WARSZAWA Basen

ul. Krakowskie Przedmieście 5 15-20 zł

ul. Konopnickiej 6 20.00 65-79 zł

Dwa dni łomotu

Hot pop

Warsaw City Rockers, od lat promujący nad Wisłą hałaśliwe gitarowe dźwięki, dorobili się własnego festiwalu. Nie spodziewajcie się jednak spędu z logotypami rozmaitych korporacji w tle. Pierwsza edycja Bummer Festu odbędzie się w skromnym wnętrzu stołecznej Eufemii, ale atrakcji i tak będzie w bród. Pierwszego dnia ujrzymy trzy ekipy: pochodzących z Portland i zainspirowanych Ramonesami Mean Jeans oraz zapatrzonych w glam rock przybyszy z Nowego Jorku – Nancy. Nieco bardziej agresywnym akcentem będzie występ rodaków z Tiger Skull. Drugiego dnia zaprezentują się żywiołowi Blank Pages z Berlina oraz warszawiacy z Limp Blitzkrieg, którzy nie zdążyli się jeszcze pochwalić żadnym materiałem. Widzimy się, Gabba Gabba Hey! [croz]

Grimes? M.I.A.? Charli XCX? Nie, to MØ okazała się w zeszłym roku najważniejszym zjawiskiem niezależnego popu. Debiutancki krążek artystki „No Mythologies to Follow” zawojował listy przebojów w kilku krajach Starego Kontynentu, ona sama zaś zaliczyła już współpracę z Major Lazer czy Avicii. Karen Marie Ørsted czerpie inspiracje z najróżniejszych źródeł. Swoją punkową zadziorność zawdzięcza fascynacji Nirvaną, Black Flag czy Sonic Youth, zaś sceniczną wyrazistością, melodyjnością i tanecznym potencjałem może przypominać Madonnę z czasów „Like a Virgin”. W końcu pseudonim wokalistki w jej ojczystym języku oznacza „dziewicę”. Dorzućmy do tego fascynację electro i dziecięcą miłość do Spice Girls, a otrzymamy zupełnie nieprzewidywalną, żywiołową mieszankę, która na scenie nie ma sobie równych. [rar]

FJAAK WARSZAWA Mózg

ul. Zamoyskiego 20 22.00 20-30 zł

Techno chłopaki Główka pracuje. Warszawska filia kultowego lokalu Mózg z Bydgoszczy rozpoczyna cykl Prażenie, który ma zaktywizować klubowo prawy brzeg Wisły. Na pierwszy ogień idą Kondestator Przepływu, Essensce, Miko, Cyryl, a przede wszystkim berlińczycy z Fjaak. Chłopcy zamiast grać w piłkę włóczyli się po przedmieściach

Berlina i zaszywali w piwnicy z samplerami. To, co zmajstrowali, bardzo wyróżniało się na podziemnej scenie miasta. Charakterystyczne połączenie house’u, techno i breakbeatu zostało docenione nie tylko przez fanów dobrej elektroniki, ale również przez szychy z branży. Wspiera ich Dixon, Ben UFO i Maya Jane Coles, a Modeselektor nie tak dawno wydał ich EP-kę. Mają za sobą występ w Berghain (jako jedni z najmłodszych didżejów), a przed sobą – cały świat. [ks]

4

04.04.1964 r.

K22

Piosenki The Beatles okupują pięć pierwszych miejsc listy przebojów „Billboardu”.


KWIECIEŃ 2015

FESTIWAL

KONCERT

09.04

FESTIWAL

10-12.04

10-11.04

Rashad Becker

BLACK LUNG

TRANS:WIZJE

WARSZAWA Chmury

WARSZAWA Centrum Sztuki Współczesnej

ul. 11 Listopada 22 19.00 20-30 zł

ul. Jazdów 2 80-150 zł

Psychodela

Wpadnij w trans

Oddolne inicjatywy są najlepsze. Dlatego jeśli lubicie fajnego, ale mało znanego rock’n’rolla, powinniście koniecznie wbić się na koncert do Chmur. Black Lung to kolejna nowość z pogranicza stonera, rocka i preriowej psychodelii, która dociera do nas chyba tylko dzięki uporowi kilku zapaleńców. Gdyby nie oni, koncerty takich kapel oglądalibyśmy dopiero po latach lub wcale (bo w końcu z muzyki nie da się żyć, prawda?). Dobrze jednak, że przynajmniej w przypadku chłopaków z Baltimore wszystko zależy od was i waszej walki z prokrastynacją. Wystarczy wsiąść w metro (!), wypić kilka piwek i zabawa gotowa. Black Lung brzmią chwilami jak Dead Meadow, które zgubiło basistę. O właśnie! Dead Meadow w Polsce nie doczekamy się chyba nigdy, zatem marsz na koncert! [mk]

Nie wiem, czy właśnie nie podcinam gałęzi, na której siedzę, ale mam zamiar zareklamować inny magazyn. Żeby drzwi do siedziby „Aktivista” nie zatrzasnęły się przed moim nosem, spieszę z wyjaśnieniem. „Trans:wizje” to magazyn interesujący się wszystkim, co ma przedrostek „trans” w nazwie, zjawiskami zarówno naukowymi, jak i kulturalnymi. W kwietniu pojawi się nowy numer czasopisma i z tej okazji odbędzie się dwudniowy festiwal muzyczny. Na pierwszy dzień organizatorzy przygotowali kameralne performensy i koncerty (Suka Off, Carl Michael von Hausswolff, White Nerve Connection, Jozef van Wissem). Dzień później czeka nas wielka impreza na dziedzińcu Zamku Ujazdowskiego (Księżyc, Kapital, Oren Ambarchi, Rashad Becker, Phurpa). Więcej informacji na stronie www.okultura.pl. [is]

kadr z filmu „TELOS Fantastyczny świat Eugene΄a Tssui”

BETON FILM FESTIVAL WARSZAWA Kino Luna

ul. Marszałkowska 28 bilet 10 zł, karnet 100 zł www.betonff.pl

Drąży skałę Beton nie kojarzy się najlepiej. Twardy, zimy i uparty. Ekipa z Warszawy postanowiła odczarować jego chłodne oblicze i od roku organizują w stolicy Beton Film Festiwal, który w całości poświęcony jest filmom architektonicznym. W zeszłym roku nieśmiało zaczynali. W tym uderzają już z siłą betoniarki. W programie festiwalu m.in. 30 seansów filmowych, w tym retrospektywa austriackiego artysty wizualnego Dariusza Kowalskiego oraz dyskusje i targi książek architektonicznych. Całość poświęcona jest alternatywnym

4

wymiarom architektury. Program koncentruje się na problemach takich jak: antropocen – nowa epoka geologiczna, nostalgia za przyszłością czy geografia i klimatyczny wymiar budownictwa. Filmy zaprezentowane zostaną w trzech blokach tematycznych. Po raz pierwszy Festiwalowi towarzyszyć będzie sekcja skierowana do dzieci – Betonik – warsztaty i seanse dla najmłodszych, promujące twórcze postawy, w tym świadome kreowanie własnego otoczenia. Grubo. A raczej twardo. [oś]

W wywiadzie dla magazynu „New Musical Express” Keith Richards mówi, że wciągnął nosem prochy swojego ojca.

04.04.2007 r.

K23


KALENDARIUM

10-11.04

10-19.04

AKCJA

11.04

Foto: Halina Linkowska

FESTIWAL

FESTIWAL

kadr z filmu „Timbuktu”

Sokół i Marysia Starosta

FESTXVAL PROSTO WARSZAWA Torwar

ul. Łazienkowska 6a 59-119 zł

Hołd Prosto przeszło długą drogę. Od bycia sublabelem majorsa aż po pozycję lidera na rynku niezależnych wytwórni i okołomuzycznych marek tekstylnych. W międzyczasie wytwórnia skończyła również z uliczną ortodoksją, która z początku dyktowała jej repertuar. Na przykładzie historii wydawnictwa założonego przez Wojtka

Sokoła można by zresztą opisać większość zmian zachodzących przez ostatnie 15 lat na krajowej scenie hiphopowej. Półtorej dekady istnienia na rynku, ponad sto płyt i singli i kilkudziesięciu artystów, którzy przynajmniej przez jakiś czas nieśli na swoich krążkach banderę Prosto – to wystarczające powody, by świętować jubileusz z pompą. Dwudniowy festiwal w hali Torwaru swoimi występami uświetni większość ekip, MCs i producentów związanych z wytwórnią. [fika]

21. FESTIWAL FILMOWY WIOSNA FILMÓW

WARSZAWA W KWIATACH I ZIELENI

WARSZAWA

www.warszawawkwiatach.pl

Kino za bilon

Zielono mi!

Wiosna rozprzestrzenia się po Warszawie. W tym roku nie tylko zawita do kina Praha, lecz także po dłuższej przerwie spróbuje zapuścić korzenie na lewym brzegu Wisły. Do festiwalowych miejscówek dołącza bowiem Apolonia, nowy filmowy przybytek w Muzeum Niepodległości, który w kwietniu zainauguruje swoją działalność. W programie trochę egzotyki, dużo kina europejskiego, produkcje niezależne i artystyczne. Będzie nominowane do Oscara „Timbuktu” czy szokujące „Plemię” z Ukrainy, czyli jeden z najlepszych filmów zeszłego roku. Na otwarcie – nagrodzony w Wenecji „Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu” Roya Anderssona. W kolejnych miesiącach większość tytułów wejdzie do regularnej dystrybucji, ale Wiosna Filmów ma pewien poważny atut – bilet na pojedynczy seans to symboliczne siedem złotych. Wysupłujcie drobne, w metro i na Pragę. [mm]

Przed nami 32. edycja konkursu „Warszawa w kwiatach i zieleni”. Odbywa się on z przerwami już od 1935 r. i jest jedynym takim konkursem w Europie. Jak co roku jego uczestnicy udowodnią nam, jak kolorowa, różnorodna i zielona może być szara i bura przestrzeń miejska. W poprzedniej edycji mieszkańcy stolicy mogli zgłaszać do konkursu m.in. swoje ogródki przydomowe, pochwalić się bujnie zazielenionymi balkonami i oknami. Wybrano również Mistera Kwiatów. Mówią, że kwiecień plecień…, ale wszyscy wiedzą, że ta zima kiedyś musi minąć. Konkurs na najpiękniej ukwiecony balkon czy skwerek na pewno pomoże ją przegonić. [ach]

KONCERT

12.04

ANTWON WARSZAWA Miłość

ul. Kredytowa 9 20.00

Ekscentryk Antwon to jedna z ciekawszych postaci współczesnej rapowej alternatywy. Pochodzącego z kalifornijskiego San Jose MC wyróżnia swobodne lawirowanie pomiędzy gatunkami – w jego bitach przewijają się zarówno echa witch house’u, lśniące, trapowe bity brzmiące niczym wyjęte spod ręki Rustiego, jak i słoneczny funk przywodzący na myśl wczesne dokonania De La Soul. Wszystko to kontrastuje z dość tradycyjnym, ale charakternym flow czarnoskórego muzyka. Antwon odwiedzi K24

Polskę po raz pierwszy. Będzie promował swoją ostatnią płytę „Heavy Hearted in Doldrums”, która ukazuje bardziej emocjonalne oblicze rapera, jego eklektyczny gust i oryginalną wizję. [croz]


KWIECIEŃ 2015

KWIECIEŃ 2015

KUP BILET NA WWW.STODOLA.PL

KONCERT

11.04

BILETY: KASA KLUBU STODOŁA - warszawa, UL. BATOREGO 10

curly heads

9 kwietnia - warszawa

sorry boys OPEN stage

lady pank

FORT ROMEAU

11 kwietnia - warszawa

WARSZAWA Miłość

kari

ul. Kredytowa 9 22.00 20 zł

Wewnątrz Miłości Znakomity brytyjski producent ukrywający się pod pseudonimem Fort Romeau ponownie wystąpi w Polsce. Tym razem Mike Greene zagra w Miłości. Występ będzie częścią trasy promującej drugi już album artysty, zatytułowany „Insides”. Jego debiutancka płyta „Kingdoms” zyskała

10 kwietnia - warszawa

grono wiernych fanów, zakochał się w niej m.in. portal Pitchfork. Choć kawałki Fort Romeau są mocno zakorzenione w muzyce house, to poszczególne numery nieustannie ewoluują – od tanecznego hiciora po rozmarzoną pościelówę. Kto jeszcze nie miał okazji się zapoznać, niech zakreśli sobie w kalendarzu 11 kwietnia i koniecznie wpada do Miłości. [matad]

OPEN stage

12 kwietnia - warszawa

ibrahim maalouf

16 kwietnia - warszawa

domowe melodie

21 kwietnia - warszawa

rita pax

KONCERT

13.04

OPEN stage

25 kwietnia - warszawa

kovalczyk OPEN stage

26 kwietnia - warszawa

gojira

10 czerwca - kraków

ub40

25 sierpnia - warszawa KARIN PARK

john mayall

WARSZAWA Progresja

30 października - wrocław

Fort Wola 22 18.00 59-69 zł

Kombinacja norweska Porównuje się ją do The Knife, Depeche Mode czy Björk. Delikatnie mówiąc, na wyrost. Wspomnianych artystów można uznać za poszukujących nowych form w obrębie muzyki popularnej, Karin Park natomiast niczego nie szuka. Stawia na chwytliwe, skoczne melodie pochodzenia syntezatorowego i zawodzący wokal.

Spotkał ją już taki zaszczyt jak reprezentowanie Norwegii na konkursie Eurowizji w 2013 r. Skandynawska muzyka elektroniczna niejedno ma oblicze – w tym wypadku mocno uładzone. Na warszawskim koncercie artystka promować będzie swój najnowszy, wydany pod koniec marca album „Apocalypse Pop”. [ko]

K25

bracia figo fagot

2 października - warszawa

bokka

26 listopada - warszawa

luxtorpeda

27 listopada - warszawa


KALENDARIUM

KONCERT

13.04

KONCERT

KONCERT

14.04

14.04

Tim Daisy

TIM DAISY / RAY DICKATY KSAWERY WÓJCIŃSKI

AGAINST ME! WARSZAWA Proxima

WARSZAWA Pardon, To Tu

al. Żwirki i Wigury 99a 19.00 55-65 zł

pl. Grzybowski 12/16 20.30 25 zł

Przemiana

Z Chicago do Polski Perkusista Tim Daisy lubi Polskę. A Polska ewidentnie lubi Tima Daisy’ego. Zadomowił się tu na dobre wraz z początkiem Krakowskiej Jesieni Jazzowej, podczas której w różnych składach, najczęściej z Kenem Vandermarkiem, gra już od lat. Z Vandermarkiem stworzyli również jeden z najciekawszych, międzynarodowych projektów jazzowych ostatnich lat – Resonance. Wygląda na to, że młoda chicagowska scena uznała, że ten zabawny kraj nad Wisłą jest im do czegoś potrzebny. I dobrze, bo to niezwykle utalentowane chłopaki, a prywatnie równi goście. W poniedziałek trzynastego Daisy zagra z Rayem Dickatym (saks) i Ksawerym Wójcińskim (bas) – szykujcie się na solidną dawkę muzyki improwizowanej. [kubix]

FESTIWAL

THE NECKS WARSZAWA Teatr Powszechny

ul. Zamoyskiego 20 20.00 40-60 zł

Długa muzyka Są takie zespoły, które założyli młodzi chłopcy, by przypodobać się dziewczynom. Powstają też takie, których muzyka ma wyrazić bunt pokolenia. Dla równowagi można też znaleźć ludzi, dla których nie cel jest ważny, lecz proces tworzenia. The Necks – bo o nich mowa – powstało w wyniku… lektury książki. Co ciekawe, nie była to powieść podszyta seksistowskimi historyjkami, lecz pozycja omawiana na zajęciach

przez studentów muzykologii. „Muzykę, społeczeństwo, edukację” Christophera Smalla basista The Necks, Lloyd Swanton, przeczytał w latach 80. Olśniło go, że zachodnia muzyka to tylko „mały wycinek ogromnego uniwersum”. Trudno jednoznacznie opisać utwory tego zespołu. Nie do końca awangarda, ani minimalizm, ani jazz, ani ambient. Sami mówią o niej, że to „long music”. Nie czekajcie długo z kupnem biletów, bo koncert pewnie szybko się wyprzeda, a na kolejną wizytę The Necks pewnie będzie trzeba „long” poczekać. [is]

Jeszcze trzy lata temu akapit poświęcony Against Me! nie różniłby się niczym od notki biograficznej typowej amerykańskiej kapeli grającej ozdobiony chwytliwymi refrenami punk rock. W maju 2012 r. liderka zespołu, Laura Jane Grace (wtedy znana jeszcze jako Tom Gabel), przyznała się publicznie do planów poddania się operacji zmiany płci. Fani zaakceptowali tę odważną decyzję, a cały proces został udokumentowany na wydanej na początku zeszłego roku płycie „Transgender Dysphoria Blues”. Zawarte na niej proste, ale szczere piosenki to najpewniej najlepsze kompozycje w historii amerykańskiej kapeli. Jedyny polski koncert zespołu będzie niepowtarzalną okazją, by usłyszeć tę pełną przejmujących akcentów opowieść. [croz]

16-19.04 Muzyczny zysk

Jacob Eriksen

Najbliższa edycja wrocławskiego festiwalu odbędzie się pod hasłem „Miasto z odzysku” i będzie krążyć wokół tematów związanych z tworzeniem, odnawianiem i przeobrażaniem się miast. Oprócz głównego programu, który wciąż owiany jest tajemnicą, atrakcje czekają nas również w festiMIASTOMOVIE walowym klubie, który będzie się rozkręWROCŁAW cał po godzinach. W piątek czeka nas „Rap Szklarnia Szalet”, który będzie bujał nami do rana. ul. Ofiar Oświęcimskich 19 Albo do południa, wtedy od razu można by K26

przetoczyć się na imprezę „Tryptaminee” i rezydentek krakowskiego Prozaku 2.0, Meg Cociane i Senthii, które są perełkami polskiej sceny house i techno. Za to w niedzielę, jak zapowiadają organizatorzy, „na relaksie” będzie można zjeść śniadanie i posłuchać muzyki na żywo. Wieczorem na deser zagra Jacob Eriksen, berliński cukiereczek. Nudy nie będzie. [oś]


KWIECIEŃ 2015

FESTIWAL

16-18.04

KONCERT

KONCERT

17.04

16.04

Buraka Son Sistema

RED BULL MUSIC ACADEMY WEEKENDER

THE EXPLOITED KRAKÓW Kwadrat

WARSZAWA Pałac Kultury i Nauki

ul. Skarżyńskiego 1 19.00 65-80 zł

pl. Defilad 1 47-119 zł

Weekend z gwiazdami

Punks not dead

Trzy dni, cztery sceny, 30 artystów – Weekender wraca do Warszawy. Gwiazdą pierwszego dnia jest Steve Nash & Turntable Orchestra, którzy nie wystąpią pod Pałacem, ale w Muzycznym Studiu Polskiego Radia. Projekt tworzy 37 muzyków Toruńskiej Orkiestry Symfonicznej w towarzystwie wybitnych turntablistów (żonglerka bitowa na gramofonach). Gorące zagraniczne nazwiska kolejnych dni to Evan Christ oraz austriacki kompozytor Dorian Concept, który ma na swoim koncie współpracę z Flying Lotus. Wystąpi również Buraka Som Sistema, grające taneczne kuduro. Mocne polskie akcenty to: grupa Catz’ N Dogz – dwóch producentów i didżejów ze Szczecina podbijających Berlin – oraz W.E.N.A z Electro- Acoustic Beat Session. Więcej o artystach występujących podczas Weekendera przeczytacie na stronie 38! [ns]

The Exploited, czołowy przedstawiciel drugiej fali brytyjskiego punku, od zawsze miał nad Wisłą grupę oddanych fanów. Ich koncertowy album „On Stage” był pierwszą zagraniczną płytą z muzyką punkrockową, która została wydana oficjalnie w Polsce. Powrót nad Wisłę niezwykle cieszy, zwłaszcza że podczas koncertu w Lizbonie w lutym ubiegłego roku wokalista formacji Wattie Buchan dostał ataku serca. Do fascynacji twórczością The Exploited przyznawali się muzycy tak różnych zespołów jak Nirvana i Massive Attack. Ich debiutancki, dziś już kultowy album „Punks Not Dead” okazał się numerem jeden na angielskiej liście niezależnych w 1981 r. i w ciągu kilku tygodni sprzedał się w liczbie 150 tys. egzemplarzy. To bezsprzeczni klasycy, których można nie lubić, ale szanować trzeba. [matad]

ROBBIE WILLIAMS KRAKÓW Arena

ul. Lema 7 20.00 249-559 zł

Szampana? To zadziwiające, że to pierwszy występ Robbiego nad Wisłą. Uświadamia to jednak, jak wyjątkowym wydarzeniem bywają koncerty tych największych z największych. A pan Williams do nich należy. Szelmowaty Angol spłodził więcej przebojów niż nasi politycy głupich teorii. A należy pamiętać, że ta bardziej znana (solowa) część jego kariery jest tylko kontynuacją przygody rozpoczętej w boysbandzie. Znam takich, którzy już w dawnych latach

wieszali sobie plakaty z tym zespołem. Znam też takich, którzy na każdej imprezie grają „Let Me Entertain You”, a „Road to Mandalay” traktują jak hymn. To taki pop, który wchodzi jak dobry szampan i nie boli po nim głowa. Może nawet pomimo ceny biletów? [mk]

IMPREZA

17.04 Powrót króla

BLAWAN WARSZAWA Nowa Jerozolima

Al. Jerozolimskie 57 23.00

Trudno zakwalifikować muzykę Jamiego Robertsa, znanego lepiej jako Blawan. Jedni podrapią się po brodzie, mówiąc, że to rasowe techno, inni wyśmieją drugą stronę i zaczną operować mglistymi terminami pokroju future garage. Niezaprzeczalnym faktem jest jednak to, że młody Brytyjczyk od dobrych kilku sezonów siedzi na klubowym olimpie, wypuszczając kolejne zabójcze kawałki i racząc publikę doskonałymi setami. Falę sukcesów zapoczątkowało K27

wyróżnienie przyznane przez Resident Advisor. Portal umieścił singiel „Getting Me Down” na szczycie podsumowania najlepszych utworów 2011 r. Blawan pojawi się w Nowej Jerozolimie już po raz drugi w ciągu ostatnich kilku miesięcy i przypomni, że w swojej dziedzinie nie ma sobie równych. [croz]


KALENDARIUM

WYSTAWA

17.04-14.06

KONCERT

KONCERT

18.04

18.04

„Aceton”

PIOTR BOSACKI „SPRAWA JEST W ZAŁATWIENIU”

ANASTACIA WARSZAWA Stodoła

WARSZAWA CSW Zamek Ujazdowski

ul. Jazdów 2

ul. Batorego 10 20.00 190-245 zł

Jest sprawa

Strachy na lachy

„Sprawa jest w załatwieniu” to najobszerniejsza wystawa w karierze Piotra Bosackiego – artysty, który zapracował sobie na opinię jednego z najbardziej fascynujących twórców pokolenia 30-latków. Bosacki komponuje swoją wystawę w CSW z premierowych realizacji i wyboru stworzonych w ostatnim czasie projektów. W tym zbiorze znajdują się filmy animowane, wynalezione przez artystę aparaty muzyczne, machiny do produkcji obrazów i dźwięków. Wszystkie te prace składają się na szczególne instrumentarium, za pomocą którego Bosacki bada naturę rzeczy. Wystawa jest nie tyle pokazem dzieł, ile laboratorium, w którym artysta inicjuje szereg eksperymentów. W wynikach tych doświadczeń Bosacki szuka zarówno wiedzy, jak i momentu poetyckiego, którym pragnie podzielić się z publicznością. [dup]

Wydawałoby się, że już wszyscy znani muzycy odwiedzili nasz skromny kraj, a jednak nie. W kwietniu po raz pierwszy nawiedzi Polskę Anastacia – królowa komercyjnych rozgłośni radiowych i dyskotek w gimnazjach. Organizatorzy zapowiadają, że wokalistka zagra materiał z nowej płyty „Resurrection” oraz swoje dawne hity, słowem – „postawi na dobry mix”. Widownia będzie tym wstrząśnięta lub zmieszana. Niestety, ta druga ewentualność wydaję się bardziej prawdopodobna. My wolimy nie próbować mikstur od pani Anastacii, jednak 80 milionów nabywców jej płyt nie może się mylić. Wypijmy za ich niemylenie się. [ko]

JMSN WARSZAWA Miłość

ul. Kredytowa 9 21.00

CHRSTS Pierwsze skojarzenie, jakie przychodzi do głowy na widok JMSN-a, to Jezus i chociaż wokalista raczej nie zbawi nas swoim głosem od wszystkich grzechów, to ma szansę przynajmniej trafić do grona apostołów. Zaczęło się w 2012 r., gdy do sprzedaży trafił jego debiut zatytułowany „Priscilla”. Potem poszło szybko. „The Guardian” stwierdził, że to nowy The Weeknd, a Usher

uznał go za swojego nowego ulubionego artystę. I mimo że JMSN jeszcze nie zrobił takiej kariery jak poprzedni ulubiony młody artysta Ushera, to dzięki współpracy z The Game’em, J Cole’em czy Ab-Soulem stał się istotną postacią sceny. Rok po wydaniu swojego drugiego albumu JMSN pojawi się w Polsce po raz pierwszy i na pewno nas oczaruje. [kp]

KONCERT

19.04 NNEKA GDAŃSK B90

ul. Doki 1 20.00 100 zł

W rytmie serca i soulu W piosence „Heartbeat” Nneka pyta, czy czujemy bicie jej serca. W rytmie tego utworu faktycznie można je usłyszeć. Nneka to nigeryjska wokalistka soulowa, która w wieku 19 lat wyjechała z Afryki, aby rozpocząć studia antropologiczne w Hamburgu. Sześć lat później wydała swój debiutancki album „Victim of Truth”, a w 2008 r. płytą „No Longer at Ease” oczarowała samego Lenny’ego Kravitza, któremu później towarzyszyła w trasie. Jej ostatni album „Soul Is Heavy” to 15 utworów K28

napisanych i nagranych w ciągu trzech lat. Wiele z nich artystka skomponowała po powrocie do rodzinnego kraju. Jej twórczość to mieszanka wielu stylów muzycznych, od reggae, przez hip-hop, r’n’b, na afrobeacie kończąc. Na wiosnę pojawi się jej nowa EP-ka zatytułowana „My Fairy Tales”, która będzie zapowiedzią nadchodzącego krążka. [ach]


KWIECIEŃ 2015

KONCERT

21.04

FESTIWAL

FESTIWAL

19-26.04

23-25.04

Years&Years

SATYRICON

SPRING BREAK

WARSZAWA Progresja

POZNAŃ

79-90 zł www.spring-break.pl

al. Fort Wola 22 19.00 89-99 zł

Bachanalia

Muzyczna wiosna

Najczarniejsi z czarnych, najmroczniejsi z mrocznych. Norweski Satyricon wyskoczył z piekielnych czeluści w samym środku mody na black metal i szybko usytuował się w czołówce gatunku obok Mayhem, Darkthrone czy Gorgoroth. Pomimo ciągłych zmian w składzie trzon kapeli od 1997 r. nadal stanowią Satyr (czy kogoś to dziwi?) i Frost. Norwegowie mają na koncie siedem albumów, do nagrania których zapraszali często muzyków sesyjnych i gości, np. Anję Garbarek czy orkiestrę Oslo Philharmonic. Na wiosnę przyszłego roku Satyricon planują wydanie nowego krążka. Będzie to album „Live at the Opera” z zapisem koncertu w Norweskiej Operze Narodowej w Oslo. Tymczasem ponownie odwiedzają Polskę w ramach trasy „The Dawn of a New Age 2015”. [rar]

Wyjątkowa impreza, której „Aktivist” wiernie kibicuje od samego początku. Trwający trzy dni Spring Break służyć ma prezentacji młodych artystów – zarówno publiczności, jak i wpływowym osobom ze środowiska – którzy dzięki tej pomocy mogą wypłynąć na szersze wody. Konsoliduje również branżę w naszym kraju, szczególnie tę związaną z mniej komercyjnymi przedsięwzięciami. Na Zachodzie takie konferencje to norma, u nas Spring Break jest zapowiedzią pozytywnych, choć powolnych zmian. W tym roku na imprezie wystąpi kilkudziesięciu artystów; w czołówce m.in . Ten Typ Mes + Live Band, Muchy, Jazzpospolita i Trupa Trupa. Gwiazdą festiwalu będzie obiecujący brytyjski zespół Years&Years. Oprócz koncertów uczestnicy będą mogli wziąć udział w spotkaniach i panelach dyskusyjnych. Koniecznie sprawdźcie naszą dziesiątkę polecanych debiutantów (str.10-12), który wystąpią w Poznaniu – mamy nadzieję, że przyda się jako ściągawka. [rar]

kadr z filmu „Virunga”

AFRYKAMERA WARSZAWA Kinoteka, pl. Defilad 1

To już dziesiąta edycja festiwalu będącego retrospektywą współczesnego kina afrykańskiego. W tym roku tematem przewodnim jest Etiopia. Wśród filmów zobaczymy nominowany do Oscara dokument „Virunga” czy filmy poświęcone Arabskiej Wiośnie. Odwiedzimy też jedno z najbardziej niebezpiecznych miejsc świata, czyli pogranicze Sudanu Północnego i Południowego. Będzie też wyjątkowy przegląd science fiction. Jednak największym wydarzeniem będzie jedyny polski koncert angolskiego muzyka Bonga, który zagra 20 kwietnia w Sali Koncertowej Polskiego Radia w Warszawie. [mk]

15

15.04.2006 r.

20-26.04

Wycieczka do Etiopii

POZNAŃ Kino Muza, ul. Św. Marcin 30

20-26.04 KRAKÓW Kino pod Baranami, Rynek Główny 27

23-26.04 WROCŁAW Dolnośląskie Centrum Filmowe

ul. Piłsudskiego 64a

24-26.04 GDAŃSK Nadbałtyckie Centrum Kultury

ul. Korzenna 33/35

Elton John opróżnia swoją szafę i sprzedaje stare ubrania za ponad 700 tys. dolarów. Pieniądze przekazuje na cele charytatywne. K29


KALENDARIUM

TRASA

TRASA

23.04

FESTIWAL

24.04

24-26.04

THE CINEMATIC ORCHESTRA

CRACOW GALLERY WEEKEND KRAKERS

WARSZAWA Palladium

KRAKÓW

ul. Złota 9 20.00 125 zł

Sztuka z Krakiem

Muzycy z kamerą The Cinematic Orchestra, założone pod koniec lat 90. przez pracownika wytwórni Ninja Tune Jasona Swinscoe, łączy jazz z elektroniką. Zespół słynie z tworzenia ścieżek dźwiękowych do niemych filmów, nagrał m.in. muzykę do radzieckiego „Człowieka z kamerą”. Podczas ich koncertów nie trzeba jednak wyświetlać żadnych obrazów, bo pięcioosobowa grupa wraz z zaproszonymi gośćmi maluje muzyką całą paletę emocji. Jak przekonuje w wywiadach Swinscoe, emocje są w jego pracy najważniejsze, obojętnie, czy działają na pląsających na parkiecie, czy na świntuszących w łóżku. [włodek]

24.04 GDAŃSK B90

ul. Doki 1 20.00 115 zł

25.04 KRAKÓW Klub Studio

ul. Budryka 4 20.00 115 zł

Był sobie Krakers i miał przynieść Krakowowi kokosy, jeśli nie finansowe, to chociaż artystyczne. Krakers wylądował w grodzie Kraka w 2011 r. i skrzyknął prywatne instytucje sztuki do zorganizowania wielkiego wspólnego wernisażu. Cztery lata upłynęły, a Krakers rozrósł się porządnie. W tym roku zaangażował także krakowskie instytucje publiczne, w tym Bunkier Sztuki czy MOCAK. Nie zabraknie oczywiście prywatnych inicjatyw, m.in. galerii Novej czy New Roman. Łącznie sztuka będzie obecna w 24 różnych miejscach. Spoko! [alek]

TIGA POZNAŃ SQ

ul Półwiejska 52 22.00 30-39 zł

Pionier Na set Tigi trafiłam pod koniec zeszłego roku. Miałam podwójne szczęście, nie tylko być wtedy we Wrocławiu, ale i załapać się na imprezę w legendarnych murach Krakowskiej 180. Wtedy nie wiedziałam o Tidze nic. Teraz potrafię już o nim powiedzieć więcej – ikona electroclashu, założyciel wytwórni Turbo Records, organizator pierwszych rave’ów w Kanadzie, odkrywca takich talentów jak Gesaffelstein czy Chromeo. I co najważniejsze, koleś, który potrafi sprawić, że na parkiecie kompletnie

tracimy poczucie czasu, a kiedy budzimy się z transu, okazuje się, że już dawno spakował manatki, wsiadł do swojego bugatti i odjechał, a za didżejką stoi ktoś inny. Was też wciągnie. [ks]

26.04 WROCŁAW Klub Eter

ul. Kazimierza Wielkiego 19 20.00 115 zł

27.04 POZNAŃ Sala Wielka CK Zamek

ul. Św. Marcin 80/82 20.00 115 zł

28 28.04.1999 r.

Marilyn Manson przerywa koncert i schodzi ze sceny na widok naklejki z uśmiechniętą buźką przyklejonej do odsłuchu. Wybuchają zamieszki kończące się 23 aresztowaniami.

K30


KWIECIEŃ 2015

K31


KALENDARIUM

KONCERT

TRASA

23.04

KONCERT

25.04

25.04

DOG EAT DOG

MOUSE ON MARS

KRAKÓW Fabryka

WARSZAWA Basen

ul. Zabłocie 23 20.00 65-75 zł

ul. Konopnickiej 6 22.00 50-60 zł

Psia mać

Myszy harcują

Nikt wcześniej nie zmieszał tak efektownie metalu, hardcore’u, rapu i funku. Dog Eat Dog, jedna z najpopularniejszych amerykańskich załóg lat 90., w zeszłym roku świętowała 20-lecie nagrania swojego debiutu „All Boro Kings”. Z tej okazji zespół zagra ten materiał w całości. Kawałki wcale się nie zestarzały i ciągle są pełne energii i porywają do zabawy tak samo skutecznie jak kiedyś. [rar]

Andi Toma i Jan St. Werner to jedni z największych wizjonerów współczesnej muzyki elektronicznej. Przez ponad 20 lat swojej kariery zdążyli zahaczyć zarówno o kosmiczny ambient, rozedrgany house oraz osobliwy pop. Wymykająca się wszelkim kategoriom mieszanka stylów zawsze pozostaje świeża. Niemcy nie złapali zadyszki i nadal serwują doskonałe, porywające płyty. Nie mniej ekscytujące są ich występy na żywo – ekstatyczne i pełne dynamiki. Dziecięcy zapał w poszukiwaniu nowych brzmień dokumentują też ostatnie wydawnictwa sygnowane przez Mouse on Mars – „Parastrophics” oraz „WOW”. Figlarni eksperymentatorzy są jednak pewnie myślami już zupełnie gdzie indziej – w odległej przyszłości. [croz]

24.04

OZRIC TENTACLES WARSZAWA Progresja

Fort Wola 22 19.00 80-120 zł

WARSZAWA Proxima

Macki z kosmosu

ul. Żwirki i Wigury 99a 20.00 55-75 zł

Psychodelia? Space rock? Wszystko naraz, i to najwyższej próby. Ta grająca od ponad 30 lat formacja z angielskiego Somerset stworzyła własny, niepowtarzalny styl, nie oglądając się na muzyczne mody. Tym bardziej na szacunek zasługuje więc fakt, że są jednym z niewielu zespołów z tak długim stażem, który wszystkie albumy wydawał niezależnie, bez pomocy żadnej dużej wytwórni. Mimo to 28 płyt rozeszło się w ponadmilionowym

25.04 GDAŃSK Parlament

ul. św. Ducha 2 20.00 55-75 zł

IMPREZA

25.04

nakładzie. Trudno o lepszą definicję słowa „alternatywa”. W Warszawie Ozric Tentacles pojawią się w ramach trzeciej edycji imprezy Serotonina, na której zagrają m.in. Abomination, Electrypnose i Zoogra. [rar]

Rubin w koronie

RAP HISTORY WARSAW WARSZAWA Bar Studio

Rick Rubin

pl. Defilad 1 22.00 15 zł

Wytwórnię Def Jam założył w 1983 r. producent producentów Rick Rubin. Szybko dołączył do niego Russell Simmons, brat Runa z Run-DMC, i wspólnie zaczęli spisywać kolejne karty historii newschoolowego hip-hopu. Przez ponad trzy dekady istnienia wydawali płyty takich artystów jak LL Cool J, Beastie Keith Murray, Nas, DMX, Jay-Z, Q-Tip, West, Rick Ross, Big Boi, 2 Chainz czy Iggy Azalea. Lista grup i MCs, na których płytach znaleźć można charakterystyczne logo labelu, mogłaby się K32

jeszcze ciągnąć, a mieszczący kilka tysięcy pozycji katalog oficyny wystarczyłby spokojnie na oddzielny cykl imprez, podczas których rok po roku prezentowano by tę skarbnicę singli i albumów. Na razie wszystkim fanom wytwórni musi wystarczyć jeden wieczór wchodzący w skład nowego, fonograficznego cyklu prowadzonego przez ekipę Rap History Warsaw. Na grających w Barze Studio didżejach, Kebsie, Anuszu i Blekocie, spoczywa więc nie lada odpowiedzialność selekcjonerska. [fika]


KWIECIEŃ 2015

KONCERT

27.04

KONCERT

FESTIWAL

28.04

01-03.05

Russian Circles

IMANY

ASYMMETRY FESTIVAL

WARSZAWA Progresja

WROCŁAW Firlej

Fort Wola 22 20.00 130-135 zł

ul. Grabiszyńska 56 77-193 zł

Słowiczek

Między gatunkami

Francuska wokalistka wypłynęła na światowe muzyczne wody trzy lata temu za sprawą debiutanckiego multiplatynowego krążka „The Shape of a Broken Heart”. Dzięki swojej urodzie i oryginalnej barwie głosu artystka cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem. Muzyka Imany to mieszanka akustycznego folku z soulowym bluesem, inspirowana dokonaniami największych diw klasyki, takich jak Billie Holiday i Tracy Chapman. Sama artystka została okrzyknięta kolejnym, po Zaz, objawieniem francuskiej sceny muzycznej. Po dwuletniej przerwie powraca do naszego kraju w ramach akustycznej trasy. Tegoroczny koncert odbędzie się w ramach festiwalu Francophonic. [ns]

Asymmetry Festival to od 2009 r. obowiązkowy punkt programu na festiwalowej mapie Wrocławia. Od lat zaprasza największe gwiazdy muzyki metalowej, rockowej i popowej, unikając jednak mainstreamu i gotowych rozwiązań. Tegorocznymi gwiazdami festiwalu będą gotycko-folkowy King Dude, melancholijny, dreampopowy Fenster, dynamiczny Torche, doommetalowy The Old Wind oraz ekscentryczny wokalista kryjący się pod pseudonimem Dead Western. Większość z nich po raz pierwszy wystąpi w Polsce. Dodatkowo na festiwalowiczów czeka niespodzianka. Mniejsze koncerty odbywać się będą na scenie w Mleczarni, gdzie zobaczycie młodych songwriterów. To będzie intensywna majówka. [dup]

Kayo Dot

KAYO DOT / BOTANIST / MARKABAH WARSZAWA Mózg

ul. Zamoyskiego 20 19.00 40-50 zł

Ciężkie ambicje Pod koniec kwietnia w stołecznym Mózgu pojawią się jedni z najciekawszych współczesnych reprezentantów awangardowego metalu. Główną gwiazdą wieczoru będzie Kayo Dot – projekt Toby’ego Drivera, który zanim zaczął szefować intrygującej formacji, współtworzył tak kultowe zespoły jak Secret Chiefs 3 oraz maudlin of the Well. Amerykańska grupa łączy natchniony folk, przygniatający progresywny metal i złowieszczy drone. Na tej samej scenie

zaprezentuje się także Botanist – jeden z czołowych przedstawicieli blackgaze’u (fuzji black metalu i shoegaze’u, którą na salony wprowadzili niedawno Deafheaven) – oraz Merkabah – najpewniej najciekawsi polscy debiutanci ostatnich miesięcy, którzy inteligentnie łączą metal z jazgotliwym jazzem. Chyba trzeba zaopatrzyć się w zatyczki do uszu. [croz]

K33


AKTIVIST

NOWE MIEJSCA

Niejedno imię Miłości

Sprawa z miłością jest skomplikowana. Nie tylko z tą zwykłą, ale i tą z Kredytowej. Bo Miłość niejedno ma imię. Jest barem, klubem, restauracją, księgarnią (swoją filię ma tu SuperSalon), brunchownią, a od czasu do czasu i klubem dyskusyjnym. Taki modny konglomerat. W dodatku bardzo elegancko zaprojektowany – ściana za didżejką wygląda jak ożywiona fototapeta – wiją się po niej zielone roślinne sploty, na suficie wyginają się niczym zorza polarna papierowe fale. Efekt jest. Miłość to miejsce z ambicjami. Jak na razie poznaliśmy jedno oblicze Miłości – kulinarne. Przy małych kawowych stoliczkach, swoją drogą niespecjalnie nadających się do bardziej rozpasanej konsumpcji, zasiedliśmy dwa razy. Raz wylądowaliśmy pod zieloną ścianą w porze brunchowej, drugi raz wpadliśmy na lunch. Raz było dobrze, raz źle. Brunch trzeba przyznać jest prima sort – wypiekane na miejscu pieczywo, wegańskie pasty, serki, jajecznica smażona za didżejką, wszystko pyszka. Można polecać znajomym. Po tym ze wszech miar miłym doświadczeniu lunch, na który trafiliśmy jakiś czas później, bardzo nas rozczarował. Łososia w zapiekance szukaliśmy, bo nie byliśmy pewni, czy jest. Ziemniaczki opisane jako „chrupkie” były gumowate, sałatka z kurczakiem została wzbogacona o koszmarne, zimne, tłuste i nieświeże grzanki oraz masę boczku, o którym w karcie nie ma ani słowa. Trochę się boję o tym pisać, bo czujny menadżer, obdarzony chyba słuchem absolutnym, bezwzględnie wyławia głosy rozczarowania – podczas naszej wizyty dopadł ekipę przy stoliku obok i groźnym tonem zapytał: „Komu nie smakowało?”, przypominając trochę moją panią ze stołówki w zerówce. Tak samo jak wtedy, nikt się nie chciał przyznać. W końcu znaleziono winnego, a po nim do niezadowolenia przyznała się prawie cała reszta towarzystwa. Menadżer nie wyglądał na przekonanego ich argumentami. My zaś, wychodząc, usłyszeliśmy niestety niewybredne, kierowane pod adresem gości komentarze podające w wątpliwość ich kompetencje kulinarne. Słabo. Jeśli już się komentuje zachowania klientów, warto się upewnić, że tego nie usłyszą. Wracając jednak do jedzenia. Być może źle wybraliśmy, być może kucharz miał słabszy dzień, ale nie pokochaliśmy restauracyjnego oblicza Miłości. Ale chętnie (co prawda pewnie w kamuflażu) wrócimy na niedzielny brunch. [Sylwia Kawalerowicz]

Warszawa

Dzik Malina

Miłość

ul. Marszałkowska 62 pon.-pt. 11.30-22.00 sob. 12.00-23.00 niedz. 12.00-22.00

Dzik w skansenie

Do nowo otwartej knajpki z dziczyzną redakcja, jak mi się wydawało, wysłała mnie dlatego, że jem wszystko. Ozór, galareta, szpik – nie jadam, ale zjem, nie kocham, ale się nie brzydzę. Po wejściu do środka mój paranoiczny radar podpowiedział mi jednak, że motyw musiał być inny. Kara – wymierzona folklorem, a nie polikiem wołowym. Za niedotrzymane deadline'y, nieodebrane telefony, pracowitą prokrastynację. Wystrój lokalu na Marszałkowskiej to zarazem skansen i przedstawienie w przedszkolu, trochę Austro-Węgry, trochę dziecięca przychodnia z wesołymi malunkami. Dzik w chłodni, malina na ścianie. Właściciele wyszli najwyraźniej z założenia, że żeby klient był syty, gęsto musi być nie tylko na talerzu. Mamy więc knajpiany horror vacui: słoje i słoiczki na regale, serwety upstrzone kwieciem, lampy we wzorki, stare żelastwo na półkach i nowa plazma z zapętlonym filmem o kaszance. Wiją się kiełbasy, leżakują salcesony, obok beza z marakują, a na ścianie jakiś aspirujący Nikifor odpędzlował brzezinkę i malinki. Inny powiesił zdobne talerzyki. Jednak nie wypada oceniać knajpy po landszafcie. W menu Dzik Malina ma spore stadko, choć rzeczony odyniec chyba gdzieś pierzchł – wypatrzyłem go jedynie w golonce i kiełbasie. Mniej szczęścia za to miały jelenie, sarny i kaczki, które kończą tu w swojskim, tradycyjnym towarzystwie, czy to pyz, buraczków zasmażanych, czy kapusty. W niedzielne popołudnie na nasz stół przydreptały więc sarna w strogonowie z bagietką czosnkową (19 zł) i jeleń w gulaszu z grzybami i kaszą (28 zł). Zupa zacna, dobrze doprawiona, lekko słodkawa, ale z drugiej strony jak na strogonow zaskakująco rzadka. Dobrze, że buła była. Z kolei gulasz to skucha. Zapowiadane grzyby zjadł chyba jeleń, mięso zaś może bardzo kruche i aromatyczne, ale osamotnione w asyście dużej łychy kaszy gryczanej. Zamiast sosu, który tę potrawę by scalił, kępki dekoracyjnego chwastu. I tu leży dzik pogrzebany – więcej ozdób niż sensu, zarówno na talerzu, jak i na ścianach. Może to mój błąd i ustrzeliłem złe danie spośród kilkudziesięciu obecnych w karcie? W końcu stolik obok zaczął rozmowę od: – Ty chyba nie sądzisz, że będę to jadła – rzuciła na oko 10-letnia dziewczynka do ojca. Ale już po chwili zatłuszczone paluszki wędrowały po kiełbaskach i kromkach ze smalcem i kartkowały łapczywie menu w poszukiwaniu kolejnych zdobyczy. To nie wpłynęło jednak na ogólne wrażenie: dzik jest, malina jest, ale cudu brak. [Mariusz Mikliński]

ul. Kredytowa 9 pon.-niedz. 9.00-6.00

A34


MAJ 2014

KWIECIEŃ 2015

Pinokio Reżyseria: Anna Smolar ATM Studio, Wał Miedzeszyński 384 10-12, 14-19 kwietnia 2015 Spektakl dla dzieci 5+ i dorosłych!

Mango Vegan Street Food

Do manga trzeba dwojga

W kółko to samo. Rozglądamy się w poszukiwaniu nowo otwartych knajp i w tym miesiącu jak zwykle: burgery, hummus, vegan, food truck, mango, burgery, hummus… Mango? Wróć. Mango! Gdyby nie mango, Mango Vegan Street Food niczym specjalnie by się nie wyróżniało. Estetyczne, ceglano-pilśniowe wnętrze, w menu burgery, hummusy, falafele, smoothie i lemoniady. Ale jest mango! Wprawdzie w logotypie (tym na opakowaniach, nie tym na ścianie) przypomina bardziej łeb konia albo grzbiet walenia, ale w menu robi różnicę. Jako leitmotiv powraca i w deserach, i w daniach głównych. Usadowiwszy się wygodnie (z psem – bo można!), zdecydowaliśmy się na „talerz mango”, na którym oprócz mango znalazły się hummus, falafele i bakłażan, posypane sowicie pietruszką i nasionami granatu. Pycha! Zasmakowały nam szczególnie falafele, które niby popsuć trudno, ale zrobić je naprawdę dobrze jeszcze trudniej. Idąc dalej w mango, zamówiliśmy mango sticky rice (osobom cierpiącym na brejofobię odradzamy) – w porządku, ale nie zachwyca. Frytki, wielkimi literami chwalące się w menu swoim pochodzeniem („z ZIEMNIAKA”), okazały się bardzo przeciętne – może i są z ziemniaka, ale z MROŻONKI. Uratował je natomiast przepyszny sos kolendrowy. Do Mango Vegan Street Food chętnie wrócimy – choćby na bardzo apetycznie prezentujące się pity z falafelami, w których oprócz kulek z ciecierzycy lądują też granat, mango, ananas, a nawet wegański ser pleśniowy. Oprócz stałego menu pojawiają się także codzienne urozmaicenia (np. pieczone bataty czy marchwiowo-kokosowa zupa z sezamem). Może do tego czasu bardzo miła, ale pogubiona obsługa trochę się ogarnie, a kuchnia przestanie wydawać niektóre dania podwójnie, a innych wcale. Pan przy stoliku obok z pewnym wahaniem odmówił zjedzenia drugiej pity z falafelem, którą podano mu zaraz po tym, jak skończył pierwszą, my natomiast bez żalu podziękowaliśmy za kolejną porcję frytek, która przez pomyłkę wylądowała na naszym stoliku (choć tęsknym spojrzeniem odprowadziliśmy do drzwi kuchni towarzyszący im wspomniany sos kolendrowy). W Mango Vegan Street Food nauczyliśmy się jednej ważnej rzeczy – mango pasuje do wszystkiego. [Olga Wiechnik]

Koniec Reżyseria: Krzysztof Warlikowski ATM Studio, Wał Miedzeszyński 384 24-26 kwietnia 2015

ul. Bracka 20 pon.-pt. 12.00-22.00 sob. 11.00-22.30 niedz. 11.00-21.30 tel. 884 798 563

(A)pollonia Reżyseria: Krzysztof Warlikowski ATM Studio, Wał Miedzeszyński 384 7-9 maja 2015

Madalińskiego 10/16, 22 379 33 33 facebook.com/NowyTeatr bow@nowyteatr.org ebilet.pl bilety24.pl

www.nowyteatr.org Patroni

A35


AKTIVIST

Meza Beirut

Gdzie przystawek sześć, tam się najesz

Mezze, czyli przystawka. Na przystawkach właśnie opiera się w dużej mierze kuchnia libańska i taki jest też nasz ulubiony model jedzenia: dużo drobnych dań, wśród których można wybierać i przebierać, próbując co chwilę czegoś nowego. Lokal przy Ordynackiej 13, w którym od marca działa libańska restauracja Meza Beirut, nie miał dotąd szczęścia. Ostatnia lokatorka, restauracja Pellicano, wyniosła się stamtąd po roku, trzymamy więc za Mezę kciuki – oby wytrwała dłużej. Urzekła nas tam przede wszystkim właścicielka, która swoją pracę w ONZ porzuciła, żeby razem z mężem, poznanym w Liberii Libańczykiem, otworzyć restaurację (mąż miał marzenie). W naturalny, nienachalny sposób doradzała, opowiadała o kuchni i pytała o opinię. Trochę bardziej zestresowany był kucharz, również Libańczyk, który wyszedł z kuchni (albo został z niej wypchnięty), żeby się przedstawić i zapytać, czy smakuje. Smakowało. Szczególnie dobre okazały się – niespodzianka – przystawki. Ale zanim na stół wjechał zamówiony przez nas zestaw (falafel, paluszki kurczaka, grillowany ser halloumi – 44 zł), jako czekadełko pojawiły się na nim bardzo smaczne placuszki z kaszy manny i otrębów orkiszowych podane z równie smacznym słonym, aromatyzowanym świeżą miętą białym serem. Najsmaczniejszą z zamówionych przystawek były faszerowane mieloną wołowiną i orzeszkami pinii pierożki (cztery sztuki – 16 zł). Gorzej wypadła zupa soczewicowa, dość cienka i mało wyrazista w smaku. Zabrakło cytryny i kawałków pieczonego libańskiego chleba, które zgodnie z tym, co przeczytaliśmy w menu, miały jej towarzyszyć. Soczewicówkę usprawiedliwia poniekąd niewysoka cena (9 zł). Najlepsze było jednak jeszcze przed nami. Zamówiona na deser bułeczka wypełniona płynnym, słodkim masłem (10 zł) w smaku okazała się zadziwiająco swojska – smakuje jak nasze leniwe! Pod względem smaków i aromatów Meza jest raczej zachowawcza, nie szaleje z przyprawami (choć jak zapewnia właścicielka, przyjeżdżają one, podobnie jak tahina i wino, prosto z Libanu). Warto jednak do Mezy wpaść – jeśli nie na „leniwą” bułkę, to na bogato w menu reprezentowane mięsiwa (halal, a jak!) albo na lunch, który za 25 zł można tu zjeść między 12 a 15. [Olga Wiechnik] A36

ul. Ordynacka 13 niedz.-czw. 11.00-23.00 pt.-sob. 11.00-02.00 tel. 791 668 888


CITY MOMENT

MIASTO • FOTO • CHWILA

Robimy zdjęcia. Obsesyjnie, kompulsywnie, ajfonem. Jak wszyscy. Sorry. Śledźcie nas na Instagramie. Miasto widziane naszymi oczami na instagram.com/aktivist_magazyn

A37


AKTIVIST

MAGAZYN MUZYKA

BURAKA SOM SISTEMA

W 2008 r. dzięki swojej mieszance angolskiego, tanecznego kuduro z nowoczesną elektroniką Buraka Som Sistema wparowało do tej samej ligi co M.I.A. i Bonde do Rolê, by dawać ogólnoświatowe korepetycje z geografii. Za sprawą debiutanckiej płyty, „Black Diamond”, oraz energetycznych występów na żywo Buraki na chwilę stały się jednym z najgorętszych muzycznych zjawisk. Dwa albumy później portugalski kolektyw nadal jest w formie, a na rozpoczętą przez Diplo i Major Lazer ofensywę odpowiedział z klasą i bez sięgania po dubstepowe wiertary. Pamiętajcie więc o wygodnym obuwiu i uzupełnianiu płynów, a wuwuzele zostawcie w domu. [croz]

MUMDANCE

Mimo że już w 2008 r. produkcje Mumdance’a zostały docenione przez takich muzyków jak Diplo, Annie Mac czy Sinden, to dopiero ostatnie kilkanaście miesięcy pozwoliły mu rozwinąć skrzydła. Czerpiąc pełnymi garściami z grime’u, tworzy basowe, agresywne produkcje, obok których nie da się przejść obojętnie. Wspólnie nagrany z Pinchem miks to nie tylko przekrój mrocznych, minimalistycznych fascynacji Mumdance’a, ale też dowód jego wielkich umiejętności didżejskich. W Warszawie wystąpi razem z raperem Novelistem – wielką nadzieję grime’u, któremu BBC radzi się przyglądać w najbliższych miesiącach. Po świetnym, energetycznym występie podczas zeszłorocznego Unsoundu przyszła kolej na Warszawę. [kp]

RED BULL MUSIC ACADEMY WEEKENDER WARSAW Już za chwilę, już za momencik! Miejski festiwal, który do tej pory odwiedził Madryt, Sztokholm, Tokio, Belfast i Wiedeń, już w kwietniu odbędzie się znowu w Warszawie. W centrum stolicy w ciągu trzech dni usłyszycie ponad 30 artystów na niezwykłych koncertach i w porywających setach i live-actach. Poczynania organizatorów z uwagą śledzimy od początku, teraz dzielimy się z wami naszymi typami. A38


KWIECIEŃ 2015

The Very Polish Cut Outs

S1 WARSAW / THE VERY POLISH CUT OUTS

Na większości festiwali to koncerty są clou programu. Didżeje, o ile nie są gwiazdami światowego formatu, muszą się najczęściej pogodzić z drugoplanową rolą umilacza przerw i schyłkowej części wieczoru. W obu tych funkcjach na pewno świetnie się sprawdzą wszyscy występujący na Weekenderze disc jockeye, selektorzy i turntabliści, jednak w przypadku setów S1 Warsaw i The Very Polish Cut Outs możecie liczyć na więcej. Występy obu krajowych ekip mogą stać się porywającym przykładem imprezowego edutainmentu, czyli nauki przez zabawę… taneczną. Pierwsza załoga z okazji dziesięciolecia istnienia sklepu muzycznego Side One przygotowała specjalną selekcję, tworzącą muzyczną opowieść o ostatniej dekadzie warszawskiego środowiska klubowego. Druga – jak to ma w zwyczaju – zajmie się brzmieniami zza żelaznej kurtyny. Wysłuchawszy obu tych miksów, można mieć niezły ogląd naszej lokalnej sceny muzycznej drugiej połowy XX i początku XXI w. [fika]

NOSOWSKA

To chyba jedyna artystka wywodząca się z nurtu polskiego rocka lat 90., która wyrwała się z sentymentalno-juwenaliowego klimatu. Przygody z Osiecką, Elfriede Jelinek oraz masa solowych projektów mówią same za siebie. Teraz przyszła pora na flirt z elektroniką. Na Weekenderze pani N. zaprezentuje swoje utwory w całkowicie nowych aranżacjach. Znając Nosowską, można spodziewać się niespodzianek i premierowego materiału. Na scenie pierwszej damie polskiej alternatywy towarzyszyć będą Smolik oraz Paweł Krawczyk. [mk]

Foto: Tomasz Karwiński

EVIAN CHRIST

Trzy lata temu do sieci trafił znienacka i anonimowo jego album. W krótkim czasie Evian Christ stał się najbardziej rozpoznawalną postacią oficyny Tri Angle, wyznaczającej trendy we współczesnej elektronice (wydają w niej także Forest Swords, The Haxan Cloak, Holy Other czy oOoOO). Z kolei w dziedzinie mantrycznego instrumentalnego hip-hopu uplasował się zaraz obok Clamsa Casino. Wytłuszczoną czcionką w CV młodego producenta trzeba wyróżnić współprodukcję płyty „Yeezus” – szalonego opus magnum Kanyego Westa. Fani finezyjnego trapu docenią natomiast ostatnią, jak na razie, pozycję w dyskografii Eviana – EP-kę „Waterfall”. [croz]

ANDY VOTEL

Finders Keepers to prawdziwa instytucja! Stojący na czele tego labelu Andy Votel jakimś cudem znajduje w swoim napiętym grafiku czas i wraz z kumplami od 16 lat nagrywa egzotyczne i hitowe dźwięki z całego świata. Od Iranu po Francję. Od świecących cekinami parkietów disco po zapomniane obskurne kluby. Najważniejsza jest tu niesamowita muzyczna podróż. Podróż do miejsc, w których Grammy nikogo nie obchodzi, a od wszystkiego ważniejsza jest pulsująca magia dźwięków. To może być prawdziwy hit tej imprezy. Na szczęście wygodne buty są teraz w modzie! [mk]

Krystyna Prońko

ALBO INACZEJ

Polscy producenci hiphopowi zawsze chętnie sięgali po sample z rodzimej muzyki rozrywkowej, na której często się wychowywali. Ale hip-hop sam już przecież wszedł do tego kanonu, może więc czas na odwrócenie sytuacji? W kwietniu zeszłego roku nakładem Alkopoligamii ukazała się wersja „Re-fleksji” duetu Pezet/Noon w interpretacji Andrzeja Dąbrowskiego i Mariusza Obijalskiego – utalentowanego kompozytora i pianisty mającego na koncie współpracę z Johnem Scofieldem czy Tomaszem Stańką. Tak narodził się projekt Albo Inaczej, do którego dołączyli kolejni uznani artyści polskiej estrady, m.in. Krystyna Prońko czy Zbigniew Wodecki. Owocem tej współpracy jest płyta, która ukaże się w kwietniu tego roku, a poprzedzi ją premierowy koncert projektu – właśnie podczas Red Bull Music Academy Weekender. [rar]

A39

KINDNESS

Kindness to pseudonim sceniczny Adama Bainbridge’a, brytyjskiego wokalisty, który objawił światu w 2009 r. disco-punkowy cover „Swingin’ Party”, utworu weteranów niezalu, The Replacements. Łącząc indie disco z r’n’b i funkiem, tworzy błyskotliwą, zmysłową mieszankę, która zachwyci każdego fana eklektycznej elektroniki. Artysta ma nosa do współpracowników – jego debiutancki album produkował Philippe Zdar z duetu Cassius, zaś na najnowszej, świetnie przyjętej płycie „Otherness” pojawiły się m.in. Robyn i Kelela. Sam Bainbridge zaś remiksował utwory Blood Orange czy Röyksopp, a także tworzył teledyski dla Grizzly Bear i Williama Onyeabora. [rar]

16-18.04 Warszawa PKiN pl. Defilad


AKTIVIST

MAGAZYN KUCHNIA

Wootwórnia

Warszawa

GNOCCHI Z PIECZONYCH SŁODKICH ZIEMNIAKÓW

Przed gnocchi była jeszcze zupa – z pomidorów, śliwek i orzechów z białą kaszą gryczaną i paloną melisą (14 zł). W kategorii fotogeniczności przegrała z niokami, ale w kwestii walorów smakowych jest remis. No, może ze wskazaniem – nioki, przyrumienione na patelni, podane z pesto z prażonych orzechów włoskich, z wędzonym twarogiem i olejem z czarnuszki (29 zł), zyskują dodatkowy punkt za konsystencję.

Twórcza wytwórczość Nasze comiesięczne wizyty w knajpach to, wbrew pozorom, wcale nie aż taka przyjemność. Jako osoby o większej empatii niż śmiałości bardzo się zawsze obawiamy wpadek i rozczarowań – bo po pierwsze zawsze lepiej zjeść lepiej, a po drugie zawsze przyjemniej napisać przyjemniej. A bywa różnie. Na szczęście mieszcząca się na Saskiej Kępie Wootwórnia nie przysporzyła nam ani rozczarowań kulinarnych, ani nieprzyjemności recenzenckich. Zero skuchy, 10/10. A nie jest to łatwe w przypadku knajpy, która regularnie zmienia całe menu – co dwa miesiące w Wootwórni następuje kompletny reset. Dawniej było jeszcze grubiej: menu zmieniało się codziennie. Ale eksperymenty kosztują, jak mówi Kuba, który razem z Agnieszką, swoją koleżanką z przedszkola (na dowód rodowodu ich znajomości na ścianie wisi wspólne zdjęcie z podstawówkowej ławki), prowadzi Wootwórnię. Nie tylko prowadzi, ale też razem z Agnieszką wymyśla i opracowuje menu i często sam gotuje. Żeby nie ryzykować niedoróbek, przeszli na system dwumiesięczny, choć oprócz tego „stałego” menu codziennie zjeść można coś nowego. To, co ich łączy, oprócz wspomnień z dzieciństwa, to zamiłowanie do azjatyckich smaków i kulinarnych eksperymentów. To, co nas najbardziej cieszy, to fakt, że eksperymentowanie to wyjątkowo dobrze wychodzi w praktyce – zamiast sztuki dla sztuki, pianek i musików o efemerycznym smaku dostajemy dania, które są nie tylko nieziemsko efektowne, ale i piekielnie smaczne. Takie np. kolorowe pierożki. Z burakami i twarogiem, z dynią i imbirem, z groszkiem i miętą. Wyglądają? Wyglądają! A jak smakują! Ta czarna breja, na której spoczywają, to sos z jabłek z dodatkiem anyżku. Wiecie, jak jest z anyżkiem. Jak nie wiecie, to nie ma problemu, zjecie. My w Wootwórni zjedliśmy sporo, ale z pewnością wrócimy, choćby na brunch (soboty i niedziele między 10.00 a 13.00, 25 zł). Wielką zaletą Wootwórni jest bowiem – oprócz kuchni – taras z ogrodem. ul. Królowej Aldony 5 Zjadły, opisały i sfotografowały: Olga Wiechnik, Sylwia Kawalerowicz i Olga Święcicka

ŁUPACZ Z PATELNI Z CZARNYM SEZAMEM CIEPŁA SAŁATKA Z KOMOSY

• ½ szklanki czarnej soczewicy • 1 szklanka komosy ryżowej • 10-12 pomidorków koktajlowych • wędzony ser kozi • świeża mięta • orzechy laskowe • pestki dyni • rukola • cytryna • pieprz, sól • oliwa Ugotować komosę i soczewicę (oddzielnie) – do soczewicy można dodać odrobinę octu, żeby nie straciła koloru. Komosę skrapiamy oliwą, dodajemy świeżo zmielony pieprz, sól, miętę, trochę soku z cytryny, można podlać bulionem. Dodajemy ugotowaną soczewicę. Dorzucamy pomidorki pokrojone na pół oraz uprażone i lekko posiekane orzechy, miętę. Wymieszane składniki układamy na rukoli, na wierzch kładziemy zgrillowane plastry wędzonego koziego sera. Całość posypujemy granatem i uprażonymi pestkami dyni, skrapiamy syropem z granatu. A40

Podany z purée z pietruszki, bobem, groszkiem, plastrem kolorowego buraka i sosem cytrynowym (45 zł). To był hit. A właściwie same hity, bo i purée z pietruszki było pyszne (serio, było, nas też to zaskoczyło), i sos cytrynowy, i sam łupacz, wyposażony w potężną broń w postaci chrupiącej sezamowej panierki. A wszystko to razem smakowało tak, jak wyglądało – fantastycznie.

DESEREK

Na jednym się nie skończyło. Oprócz ciasta dnia, którym tego dnia był sernik z marakują, zjedliśmy jeszcze zestaw trzech stopniujących napięcie i temperaturę słodkości: mus z gorzkiej czekolady z wódką, śliwki z imbirem, lody pieprzowe (14 zł). Wódki nie pożałowali.


KWIECIEŃ 2015

1

7 PROMO

2 6

5

4

3

8

Pali się, moja panno! Ogniska i grille. Na pikniku i w ogrodzie, solo i w dużej grupie. Zawsze jednak w towarzystwie smakołyków, takich jak chociażby napój jałowcowy Claps [1], który jest idealny na trawienie. Po kiełbasce może się przydać. Podobnie jak typograficzna czekolada [2] stworzona dla berlińskiego Muzeum Liternictwa. Choć może akurat tej jeść szkoda. Na deserek zresztą jeszcze przyjdzie czas, najpierw trzeba zająć się celebrowaniem ogniska. Pojemnik do chłodzenia piwa [3] z redmug.pl wydaje się idealnym towarzyszem grilla, podobnie jak emaliowane kubeczki i talerze z Muminkami [4] dostępne na makutra.com. Elegancikom pewnie spodoba się porcelanowa miseczka z drewnianą łyżką [5] z mokkamint.pl i leśny fartuch zaprojektowany przez Annę Rudak [6]. Do mięs i kiełbas nie zapomnijcie przypraw, te od Gai [7] są zapakowane w poręczne fiolki. Jeśli lubicie przełamywać smaki, to zamarynujcie mięso w miodzie. Te z Pasieki Dębowej [8] ciekawie łączą smak miodu i owoców. Wiosno! Jesteś słodka.

Na słodko Już od 3 kwietnia podróżni, którzy zawitają do wagonów gastronomicznych WARS, będą mogli spróbować nowych potraw. Wśród kulinarnych przysmaków pojawią się granola z jogurtem i sezonowymi owocami, sałata grecka oraz smażone polędwiczki z dorsza serwowane z miksem sałat. Nie zabraknie także pysznego deseru czekoladowego. Receptury i sposób przygotowania potraw zostały opracowane przez Szefa Kuchni WARS – Piotra Zaborowskiego. Zapraszamy!

Zielona noc W lutym wraz z ekipą z Bacardi pojechaliśmy do Pragi na Bacardi Legacy Global Cocktail Competition – konkurs barmański, gdzie mistrzowie z Polski i Czech walczyli o wyjazd do Sydney. Celem było stworzenie legendarnego drinka. Zwycięz cą z Polski został Karim Bibars, który oczarował jury swoim Maestro Smash.

Ustokrotki Podobno je się oczami. Wiosenne kwiaty można by chrupać w nieskończoność, takie są piękne. Pytanie, czy jadalne? Maria Przybyszewska, kucharka, która niedawno ukończyła staż w prestiżowej duńskiej Nomie, podczas „Święta Kwiatów” ugotuje kolację, na której będziemy mogli przekonać się, że kwiaty nadają się nie tylko do wazonów. – Kwiaty smakują tak, jak pachną. Moimi faworytami są świeże bratki, szczawik zajęczy, kwiat jarmużu czy

aksamitka. 11 kwietnia na pewno ich nie zabraknie – mówi Maria. Z czym poda bukiety? To jeszcze tajemnica, ale zapewnia, że będzie prosto, esencjonalnie i po polsku, bo Maria lubi klasykę. W oczekiwaniu na organizowany przez magazyn „Usta” festiwal kwiatów, który odbędzie się na Mysiej 3, polecamy spacery do lasu. Ptaki donoszą, że można znaleźć tam pierwsze kwiaty deserowe. Strzeżcie się, rabatki! A41

MAESTRO SMASH • 45 ml Bacardi Carta Oro • 15 ml Luxardo Maraschino • 10 ml syropu z cukru muscovado • ½ limonki • garść liści bazylii Do shakera wkładamy bazylię i limonkę i delikatnie ugniatamy. Wlewamy resztę składników, dopełniamy lodem i mocno wstrząsamy. Podajemy w niskiej szklance z kostkami lodu, udekorowane bazylią i plastrami limonki.


MASZAP

MUZYKA FILM KSIĄŻKA KOMIKS

MASZAP KWIECIEŃ

MUZYKA Cannibal Ox „Blade of the Ronin” IGC

RZECZ

Bierzcie i świećcie Latarka nie do końca się sprawdzi – trzeba by ją trzymać w zębach. Można użyć czołówki, ale po pierwsze mało to stylowe, po drugie sprawdza się tylko w pojedynkę – gdy świecisz w towarzystwie, zwykle oślepiasz rozmówcę. Dlatego lampka zaprojektowana przez francuską dizajnerkę Ionnę Vautrin nadaje się idealnie. Do czego? Do wszystkiego, ale przede wszystkim do przewieszenia przez ramię, pójścia w las, zawieszenia jej na gałęzi i umoszczenia się pod drzewem z książką. www.ionnavautrin.com [wiech]

Noce Harlemu Na premierę tej płyty czekałem długich 14 lat. W przekonaniu, że było warto, utwierdzają mnie już pierwsze takty intra. Podniosłe, równie angażujące jak niepokojące syntezatorowe akordy przywodzą na myśl tematy skomponowane przez Giorgio Morodera do filmu „Człowiek z blizną”. Świat Cannibal Ox jest jednak dużo bardziej skomplikowany niż środowisko Tony’ego Montany. Od kiedy w 2001 r. ci dwaj nowojorscy MCs – Vordul Mega i Vast Aire – po raz pierwszy dali słuchaczom wgląd w swoje myśli, ich twórczość zaczęła żyć własnym życiem. Noce są w niej ciemniejsze, niebo nad głową bardziej gwieździste, a beton pod stopami dużo twardszy. Smutek skrapla się na klatkach bloków; surrealizm wkrada się w konkretne i bezwzględne realia getta. Zarysowany stylową, komiksową kreską album „The Cold Vein” był przełomem dla hip-hopu przełomu mileniów. Z perspektywy czasu ten wyprodukowany w całości przez El-P i wydany przez Definitive Jux krążek okazał się zapowiedzią nadejścia kolejnego pokolenia raperów i producentów. Swoją drogą ten mesjanistyczny kontekst na pewno przypadłby do gustu Vordulowi i Vastowi, którzy inspiracje czerpią i z superbohaterskich czytadeł, i z wielkich religijnych ksiąg. Dziś, kiedy spora część niezależnych MCs zamyka swoje przekarmione popkulturą, paranoiczne wizje w wersach nawijanych pod zwichnięte elektroniczne bity, nowojorski duet zdaje się nie mieć nic nowego do powiedzenia. Kiedy jednak współczesna generacja chłonęła bodźce z ekranów komputerów, Kanibale przemierzali ulice Harlemu, by wydarte rzeczywistości kilkanaście centów wydać na kolejny odcinek „Batmana”. Dlatego miasto swoje nazywają Gotham, a wersy ich kipią emocjami obcymi tym, którzy nigdy nie widzieli biedy, głodu i przemocy. Dlatego nawet na prostych, dosłownych bitach Billa Cosmiqa, dalekich od gotyckiej futurologii El-P, brzmią świetnie, a w rymowanym strumieniu świadomości MCs więcej jest poezji niż bełkotu. Tim Burton ma gotową ścieżkę dźwiękową do afro-cyberpunkowego remake’u „Człowieka z blizną”. Jeśli tylko wpadnie kiedyś na tak absurdalny pomysł. [Filip Kalinowski]

M42


KWIECIEŃ 2015

FILM

MUZYKA

„Night Moves” reż. Kelly Reichardt

Ekozbrodnia i psychokara W „Night Moves” nie chodzi o to, jaki nocny ruch ekoterrorystczny wykonują kudłaty koleś z hipisowskiego kolektywu farmerskiego Jesse Eisenberg (wciąż chłopczyk), dziewczyna z dobrego domu Dakota Fanning (już nie dziecko) i dowodzący tą mikroarmią Peter Sarsgaard, lekko psychotyczny typ z przeszłością wojskową. To tylko nudna rozgrzewka w filmie Kelly Reichardt („Wendy i Lucy”, leciało w telewizorze). Jest też część druga – thriller hitchcockowskiej antyakcji, napięcie rośnie w miarę bezruchu – i trzecia, niekoniecznie ciekawsza czy mądrzejsza, w której zjawia się Dostojewski. Albo wręcz stare jak Makbet rozkminy wewnętrzne bohaterów, w wyniku których z kogoś wychodzi wilk, z innego zając, ale generalnie nic z tego nie wynika dla najważniejszej tu osoby, czyli ciebie, odbiorco. Jestem głęboko zawiedziony i zaskoczony, że półtorej godziny czekałem na tak pierdołowate psychopodsumowanie. Wbrew formalnym pozorom to nie jest zielona propaganda wyrosła

KSIĄŻKA

wśród lasów Sundance. Raczej pamflet wymierzony w naiwną greenpeace’owość. Brak planu działania trojga zagubionych aktywistów nie może dziwić – oni nawet nie wiedzą, dlaczego robią akurat to, co robią. Odezwą na padające podczas ichniego kolegium niewinne, banalne hasło: „Ile jeszcze czasu minie, nim globalne korporacje zrozumieją, że nie zarobią na martwiej planecie?” staje się czyn, którego nie powstydziliby się Baader z Meinhof: wysadzenie tamy za pomocą saletry amonowej (jakiś niebezpieczny nawóz, kupa gówna). Stosunek szkodliwości elektrowni wodnej (rybki, zalanie terenów) do zysków, jakie przynosi takie źródło energii, nie jest tematem dysputy. Zresztą dla twórczyni to chyba nie ma większego znaczenia, zamiast wątku „eko” mógłby pojawić się tu jakiś inny ideologiczny wandalizm, cokolwiek, co może doprowadzić do aktu trzeciego. Film prawie bez słów, ja też pozostawię to bez końcowego komentarza. [Łukasz Figielski] obsada: Jesse Eisenberg, Dakota Fanning, Peter Sarsgaard USA 2013, 112 min Mayfly, 17 kwietnia

„Siódemka” Ziemowit Szczerek Ha!art

Hegel płakał, jak myślał „Przecież to wszystko wygląda jak żarty, jak robienie sobie jaj” – myśli bohater najnowszej książki laureata Paszportu „Polityki”, Ziemowita Szczerka, gdy jedzie przez Polskę – z Krakowa do Warszawy – królową polskich szos. Tytułową siódemkę wytyczyli jeszcze w XIX w. zaborcy, a największe zniszczenia wzdłuż niej poczyniły „naloty najntisów”. Bohater Szczerka mija miasteczka, które dawno straciły jakąkolwiek formę i „stały się przypadkową zbieraniną zabudowań, dobudowań, dobudówek, przybudówek, nadbudówek, zabudówek, budówek. […] Miasteczka, które tysiącletni naród polski na własne życzenie zasrał i zarzygał i teraz musi jeździć za granicę, żeby dobrze się poczuć psychicznie”. Jedzie i od złości, pogardy, wstydu i frustracji przechodzi powoli do akceptacji. Ale droga do niej prowaM43

Sufjan Stevens „Carrie & Lowell” Sonic Records

Prześwietlone zdjęcia „The Age of Adz”, poprzednia płyta Stevensa była zaskakującym odejściem od indiefolkowych korzeni, albumem pełnym mechanicznych bitów, syntezatorów i nieoczywistych harmonii. W porównaniu z nią „Carrie & Lowell” to dzieło niezwykle skromne. Dedykowane zmarłej przed trzema laty matce Stevensa, tytułowej Carrie, urzeka aranżacyjną prostotą. Słowiczemu trelowi Sufjana towarzyszą jedynie akustyczna gitara i ambientalne pogłosy, a brak perkusji narzuca całej płycie jednostajny, organiczny rytm. Wokalista wspomina swoją matkę, schizofreniczkę i alkoholiczkę, z należnym szacunkiem oraz miłością i w żadnym wypadku nie wytyka jej win. Poruszające doświadczenia z dzieciństwa uznaje bowiem za czynniki, które ukształtowały go jako człowieka i muzyka. Wspomnienia wspólnych wakacji składają się na wzruszające wyznanie artysty, który nikomu nie musi niczego udowodniać i jest sam swoim najważniejszym odbiorcą i krytykiem. [Cyryl Rozwadowski]

dząca jest kręta i niebezpieczna, roi się na niej nie tylko od przydrożnych banerów i bud z blachy falistej, ale też od płonących samochodów, naćpanych wiedźminów, duchów polskich królów, demonów i rosyjskich samolotów. W „Siódemce” wiele rzeczy mogło się nie udać, ale udaje się niemal wszystko. Na początku lektury można mieć wrażenie, że drugoosobowa narracja i nabijanie się z „krajobrazu dotkniętego Polską” szybko zmęczą, później – że piętrzące się fantastyczne przygody bohatera nijak nie złożą się w sensowną całość. Ale całość ma więcej sensu niż modne i efektowne utyskiwanie na chaos polskiej przestrzeni wizualnej, która „szczypie, drażni i podkurwia”. Bo tak jak kiedyś bezrefleksyjnie ją akceptowaliśmy, tak teraz coraz częściej równie bezrefleksyjnie ją krytykujemy i się z niej wyśmiewamy. A to przecież nie przypadek, nie efekt żadnego spisku, że przestrzeń ta właśnie tak wygląda. Warto spróbować ją zrozumieć, bo ona jest o nas. To my ją ukształtowaliśmy, a ona ukształtowała nas. Teza, antyteza, synteza. [Olga Wiechnik]


MASZAP

MUZYKA

MUZYKA

Różni wykonawcy „Albo Inaczej” Alkopoligamia

Kendrick Lamar „To Pimp a Butterfly” Top Dawg

Zjadanie polskiego rapu

Pieprzyć hip-hop

Kiedy prawie 80-letni jazzman, Andrzej Dąbrowski śpiewa „przydałby się jakiś melanż”, to wiedz, że coś się dzieje. A dzieje się grubo, bo „Albo Inaczej” to osiem rapowych kawałków, które w nowych aranżacjach brawurowo wykonali giganci polskiej muzyki rozrywkowej. Na potrzeby projektu rapowe teksty zostały zaadaptowane przez Łukasza Stasiaka. To on ominął wiele mielizn oryginałów, ale i tak trzeba przyznać, że wersy bronią się uniwersalnością, gorzej bywa z rymami. Jazzujące podkłady zniewalają aranżacjami i brzmieniem żywych instrumentów. A Bem, Prońko, Wodecki, Gąssowski, Andrzejczak i Dąbrowski po prostu wymiatają wokalnie. Skonfrontowanie ich technik śpiewu i tembru głosu z kawałkami między innymi SLU, Tedego, Pezeta czy Kalibra 44 porywa. Szkoda, że na płycie jest tylko osiem utworów. [Łukasz Chmielewski]

Co może zrobić artysta po nagraniu płyty, która natychmiast zyskuje status jednego z najlepszych wydawnictw dekady? Czy powinien spróbować powtórzyć sukces, czy raczej otworzyć się na całkowicie nowy świat i zrezygnować z podążania znajomymi ścieżkami? Kendrick wybrał tę drugą opcję. Po pierwsze, nowy album Lamara wypełnia muzyka tworzona przez skład jazzowy: pianistę Roberta Glaspera, producenta i saksofonistę Terrace’a Martina i mistrza basu Thundercata. Po drugie, Kendrick w swoich utworach ponownie zastanawia się nad tym, jak postrzegani są czarni w dzisiejszym świecie, tylko że tym razem patrzy na to z perspektywy znanego muzyka, a nie chłopaczka, który nagrywa swój przełomowy mixtape, jak to było w wypadku „Section 80”. Po trzecie, ten album to chaos. Tworząc nowe oblicze swojej muzyki, Kendrick postanowił, że złapie wszystkie inspirujące go wrony za ogon i będzie się starał je utrzymać. „To Pimp a Butterfly” nie jest filmową opowie-

KOMIKS

ścią jak „Good Kid, M.A.A.D. City”, choć i tutaj widać, jak sprawnie raper bawi się narracją, wcielając się na longplayu w kilkanaście różnych postaci. Nowy album Kendricka Lamara to manifest młodego czarnoskórego mężczyzny, który ma świadomość, że jego sukces nie pomaga jego bliskim. Który żyje w świecie poczucia bezsilności. Ta płyta to mieszanka free jazzu, rapu i niemalże slamowo wykrzyczanych wierszy, które składają się na projekt lepszego świata. Przykro mi, Kanye. Ten rok nie będzie należał do ciebie. [Kacper Peresada]

„Gigantyczna broda, która była złem” Stephen Collins Wydawnictwo Komiksowe

Rebelianci mają brody Życie na wyspie jest poukładane. Wszyscy są schludni, codziennie robią to samo w określonym porządku, żeby być blisko ideału. Ten ład narusza analityk, któremu nagle zaczyna rosnąć wielka broda. I nie chce przestać. Muszą interweniować władze... „Gigantyczna broda, która była złem” autorstwa Stephena Collinsa to przypowieść dla dorosłych. W świecie pod linijkę i w kant broda staje się metaforą nieokiełznanej i niszczycielskiej siły, która wyrywając jednostkę z systemu, niszczy go. Poukładany świat jest bezpieczny. Zmiana wywołuje lęk, zagraża porządkowi publicznemu, władzy i biznesowi. Broda to także symbol odmienności. Brodacz budzi zainteresowanie, odrazę, sympatię – nikt nie pozostaje obojętny, a jego inność wprowadza nowy poM44

rządek. Dzieło Collinsa to przypowieść o rebelii. O tym, że odmieńcy zmieniają rzeczywistość, ale ponoszą tego konsekwencje, bo społeczeństwo wybiera drogę bezpiecznych zmian i unika rewolucji. Komiks jest też ciekawy od strony formalnej. Autor eksperymentuje z kadrowaniem i kompozycją plansz, jednocześnie operuje odrealnioną kreską oraz czernią i bielą, co dość bezpiecznie wpisuje się w konwencję przypowieści. [Łukasz Chmielewski]


KWIECIEŃ 2015

FILM

„Heavy Mental” reż. Sebastian Buttny

Ja mam 30 lat, ty masz 30 lat… W swoim pełnometrażowym debiucie Sebastian Buttny bada kondycję współczesnych 30-latków. Wnioski nie są nowe: zagubienie, niespełnione aspiracje, nieodcięte pępowiny i kryzys tożsamości to znaki szczególne tej grupy wiekowej. Nie ulega wątpliwości – Buttny jest uważnym obserwatorem otaczającej go rzeczywistości. Szkoda tylko, że zamiast twardo trzymać się jej realiów wzbogaca ją elementami magicznymi. Obraz cierpi przez to na brak konsekwencji: próbuje być papierkiem lakmusowym współczesnych outsiderów, ale fałszuje odczynnik. Mimo to „Heavy Mental” może stać się lustrem konfrontującym widzów z tym, jak niewiele prawdy jest w naszych wyobrażeniach na temat samych siebie. Chociaż proces uświadamiania bywa bolesny, to przynosi pozytywne konsekwencje – próbuje to udowodnić film, w którym bohaterowie po pogodzeniu się ze swoją przeciętnością zyskują siłę do zmian. Podczas gdy w Polsce cierpimy na deficyt tego typu kina, w ostatniej dekadzie zalało ono amerykański rynek. Mowa o tzw. indie

movies portretujących zwykłych dziwaków i dostarczających widzowi refleksji i filmowych uciech. Są u Buttnego sceny jakby przeniesione z kina zza oceanu: kąpiel nago, libacja czy dyskusja o świcie to tylko niektóre z nich. Reżyser pokazuje, że przy odrobinie dobrej woli i talentu pasują one do nadwiślańskiej rzeczywistości. Duża w tym zasługa aktorów, zwłaszcza Piotra Głowackiego, który dzięki swojej naturalności mógłby zagrać przekonująco nawet wietnamskiego emigranta w Kutnie. [Artur Zaborski] obsada: Grzegorz Stosz, Piotr Głowacki, Izabela Nowakowska Polska 2014, 99 min Polfilm, 17 kwietnia

Na swoim MUZYKA

Will Butler „Policy” Merge Records

Arcade Fire już dłuższą chwilę odpoczywają po nagraniu doskonałego albumu „Reflektor” i wyczerpującej trasie koncertowej. Członkowie grupy mają więc czas na inne muzyczne projekty. Swój debiutancki solowy krążek postanowił wydać młodszy i mniej znany z braci Butlerów, Will. W Arcade Fire jego rola to z grubsza sprawianie wrażenia szaleńca z ADHD, biegającego po scenie i grającego praktycznie na wszystkich instrumentach. Na „Policy” zaprezentował się z nieco innej, bardziej stonowanej strony. Jak na multiinstrumentalistę przystało, Butler wypełnił płytę niezwykle eklektyczną mieszaniną stylów. „Policy” trwa niecałe pół godziny, ale i tak usłyszymy tu funk, pop, nową falę, klasyczny rock’n’roll, electro czy garage. Nad całością unosi się duch jednej z ulubionych grup artysty – Talking Heads. Posłuchajcie choćby kompozycji „Anna”. Will okazuje się także zaskakująco łagodny, np. w ślicznych balladach „Sing to Me” i „Finish What I Started”. Obiecujący początek solowej kariery. [Mateusz Adamski] M45


MASZAP

FILM

MUZYKA

„Selma” reż. Ava DuVernay

Czarna karta historii Czy Oscary są seksistowskie i rasistowskie? Takie dyskusje rozgorzały po ogłoszeniu tegorocznych nominacji, w których niemal całkiem pominięto entuzjastycznie przyjętą w USA „Selmę”. Do filmu słusznie przykleja się etykietkę „ważny”, jednak drugie istotne słowo na tę samą literę, „wybitny”, niekoniecznie już do niego pasuje. Pozostaje mieć nadzieję, że tylko dlatego Akademicy slalomem wyminęli ten solidny kawał kina historycznego. Tytułowa Selma to mała miejscowość w Alabamie, która w połowie lat 60. stała się symbolem społecznych przemian w Ameryce. Choć Afroamerykanie mieli wówczas nadane ustawowo prawa wyborcze, szczególnie na Południu wciąż padali ofiarami dyskryminacji rasowej. Stanowi ciemiężonemu przez konserwatywnego gubernatora George’a Wallace’a próbowali pomagać aktywiści, często narażając się na tragiczne reperkusje. Okrucieństwo władzy wywołało w końcu międzynarodowy zryw.

W imię równości i wolności Amerykanie z całego kraju – ludzie o różnych profesjach, wykształceniu i kolorze skóry – zebrali się w 1965 r. w Selmie, by przemaszerować do oddalonego o blisko 90 km Montgomery i wyrazić w ten sposób niezgodę na dyskryminację. Mam wrażenie, że podziwiana za donośny twórczy głos DuVernay straciła pazur w konfrontacji z Wielką Historią. Ale może dobrze się stało? „Selma” nie jest wypowiedzią oryginalną, filmem autorskim. Jest za to imponująco sprawnie zrealizowana i zagrana (pominięcie przez Akademię Davida Oyelowo to wręcz skandal). Nie boi się patosu, bywa nieco dydaktyczna, ale taka poetyka pasuje do tematu, a sam film porusza. Sztuka poszła tu na kompromis z życiem – zgodziła się na przezroczystość, by mogło wybrzmieć to, co najważniejsze: przesłanie. Po tej burzliwej podróży w czasie poczucie wstydu za wciąż świeże winy ludzkości miesza się z twardym postanowieniem: „Nigdy więcej.” [Anna Tatarska] obsada: David Oyelowo, Carmen Ejogo, Tim Roth, Tom Wilkinson, Oprah Winfrey USA/Wielka Brytania 2014, Kino Świat, 10 kwietnia

Modest Mouse „Strangers to Ourselves” Sony Music Polska

Pseudoskromni Cierpliwość fanów Modest Mouse została wystawiona na próbę. Osiem lat, które upłynęły od wydania poprzedniego albumu, to prawdziwa przepaść. Ale wreszcie jest. Na kilka miesięcy przed pierwszym, tęsknie wyczekiwanym koncertem w Polsce Isaac Brock z kolegami wypuścili w świat swoje najnowsze dziecko. Rozczarowań nie ma podczas słuchania rewelacyjnego, bujającego głębokim basem „The Ground Walks, with Time in a Box”, ujmującego łagodnym wstępem „Coyotes” czy ogniskowej kołysanki „God Is an Indian and You’re an Asshole”. Ale są też niestety słabsze fragmenty, jak dość kuriozalny „Pistol (A. Cunanan, Miami, FL. 1996)”, bez którego album tylko by zyskał. Nikt też raczej nie uroniłby łzy, gdyby pominąć „Sugar Boats”. Jednak z szerszej perspektywy „Strangers to Ourselves” to solidna pozycja w dyskografii jednego znajważniejszych zespołów amerykańskiego (pseudo) niezalu. [Mateusz Adamski]

„Evolve” PC/PS4/Xbox One 2k Games/Cenega Polska

GRA

Nie rewolucja „Evolve” miało być pierwszą multiplayerową grą, od której nie będę mógł się oderwać. Po kilku tygodniach od jej wydania muszę z przykrością stwierdzić, że niestety tak się nie stało. Ale nie z winy „Evolve” – zawinił przede wszystkim fakt, że „GTA V” dodało do swojej online’owej wersji napady, więc zamiast mocniej wejść w „Ewolucję” pobiegłem rabować banki w San Andreas. Projekt Turtle Rock od początku był jednak ryzykowny. Twórcy całkowicie zrezygnowali ze story mode’u, stawiając na wyjątkowy model walki „4 na 1”. Pierwsza cyfra odnosi się do grupy łowców, której celem jest upolowanie potwora (gracz może wcielić się i w potwora, i w łowcę). Potwór może ewoluować, zmieniając w ten sposób zasady rozgrywki. Na pierwszym poziomie to on jest zwierzyną, na drugim staje się równym przeM46

ciwnikiem, a gdy wchodzi na trzeci (ostatni) poziom, to on okazuje się łowcą. Ja większość czasu spędziłem właśnie jako potwór – największym problemem „Evolve” jest bowiem fakt, że duży procent graczy to idioci, którzy w ogóle nie starają się ze sobą współpracować, przez co granie w drużynie jest koszmarem. Gra ma potencjał, ale wątpię, aby odniosła podobny sukces jak „Left 4 Dead”, poprzedni projekt studia. Niby wszystko jest fajne, można się wciągnąć, ale czegoś tu brakuje. Natomiast jeśli planujecie u siebie LAN party, to „Evolve” będzie idealnym wyborem na główną grę wieczoru. Przed wami godziny dobrej zabawy. O której szybko zapomnicie, bo „Evolve” to bardzo fajna gra. Tylko. [Kacper Peresada]


KWIECIEŃ 2015

MUZYKA RZECZ

The Prodigy „The Day Is My Enemy” Mystic

Być jak Begbie Na pierwszym singlu ze swojego najnowszego albumu dziady z The Prodigy zarzekają się, że wciąż są źli i groźni. Reprezentanci porzuconego pokolenia, dla którego Brytyjczycy nagrywają od początku lat 90., wciąż stanowią duży procent twórców i odbiorców muzyki elektronicznej, klubowej czy… stadionowej. I choć zdążyły przyjść po nich kolejne generacje zespołów, producentów i didżejów (na których – jak przystało na geriatrię – narzekają w numerze „Ibiza”), to „mrówcze” występy wciąż cieszą się ogromnym powodzeniem, a będący dziś na świeczniku Skrillex i spółka więcej zawdzięczają im niż jakiemukolwiek dubstepowcowi. Liam Howlett, Keith Flint i Maxim Reality przez ćwierć wieku działalności dorobili się bowiem w postrave’owym środowisku statusu nie tyle weteranów, ile zasłużonych w bojach watażków. Dla otaczającego ich – młodszego w większości – towarzystwa są kimś takim jak Begbie dla trainspottingowej paczki.

KSIĄŻKA

Co w środku, to z serca Posunięci w latach, doświadczeni i godni szacunku panowie, którzy czasem zawstydzą niedzisiejszym zachowaniem, dużo częściej jednak – zanim ktokolwiek zdąży się obejrzeć – rozpętują starą, dobrą awanturę. Oldschoolowe breaki, syntezatorowe riffy i bitewne okrzyki są w ich rękach jak ciężkie, szklane kufle rzucane w tłum na oślep. I choć w międzyczasie minęło 25 lat, a muzyka elektroniczna zmieniła się nie do poznania, to wciąż nikt nie wymyślił skuteczniejszej imprezowej formuły niż rockowo-rave’owy koktajl w rękach wokalisty o piromańskich skłonnościach. Koktajl to ciut siermiężny, wstrząśnięty, nie zmieszany i trochę za bardzo czuć w nim procenty, ale wciąż nikt nie potrafi zrobić podobnego. Wyczuwalne w nim współczesne smaczki każą natomiast zastanowić się, czy to Prodidże kłaniają się młodszym kolegom, czy też może wszystko, czym tętni dzisiejsza dyskoteka, oni wymyślili już wcześniej. [Filip Kalinowski]

Czy to notes, czy to kopertówka? Oprócz kształtu, te dwa przedmioty łączy to, że do środka schować możemy najcenniejsze różności. Do widocznego na zdjęciu cudeńka prędzej jednak schowamy pomysł, który może uciec, niż kanapkę na później – jest to bowiem notes. Notes od SHE/s A RIOT. O naszej zbiorowej słabości do artykułów papierniczych pisaliśmy już nie raz – nie przypadkiem zresztą robimy to na papierze. Papier w wersji glamour, a jednak riot. Do kupienia w warszawskim butiku marki przy Mysiej 3. [wiech]

„Nie przeproszę, że urodziłam” Karolina Domagalska Czarne

In vitro veritas Obiektywna. To słowo, które przychodzi mi do głowy jako pierwsze, kiedy myślę o reportażu Karoliny Domagalskiej. Reportażu poruszającego temat, który od lat polaryzuje opinię publiczną. Zachowanie dystansu i obiektywizmu w kwestiach dotyczących in vitro wymaga niebywałego dziennikarskiego kunsztu. Domagalska różne historie – córki, która oddaje komórkę jajową swojej matce, dawcy spermy, który decyduje się na spotkanie ze swoimi „dziećmi”, czy dziewczyny „z probówki”, która szuka swojej tożsamości – opowiada w sposób pozwalający czytelnikowi na indywidualną ocenę moralną. Jest to możliwe dzięki nagromadzeniu bohaterów i faktów – dziennikarka nie ogranicza się tylko do Polski, ale podróżuje po całym świecie, przedstawiając różne rozwiązania prawne i strategie klinik niepłodności. Jej bohaterami są zarówno pary M47

hetero- i homoseksualne oraz singielki. Każdy znalazł sobie miejsce w „Nie przeproszę, że urodziłam”, bo wbrew pozorom problem in vitro na swój sposób dotyka każdego. A przynajmniej każdy ma na jego temat opinię, często z faktami niemającą nic wspólnego. Domagalska sprawy nie ułatwia, ale dostarcza argumentów. Zarówno dla jednej i drugiej strony. [Olga Święcicka]


MASZAP

MUZYKA

MUZYKA

Liturgy „The Ark Work” Thrill Jockey

The Blank Tapes „Geodesic Dome Piece” Royal Oakie Records

Trąby jerychońskie

Hipisi XXI wieku

Siedem razy siedmiu kapłanów zadąć musiało w siedem trąb, by padły mury Jerycha. Zdaniem lidera Liturgy Huntera Hunt-Hendrixa siedem cech odróżnia też dawny black metal od jego własnego projektu – nowego, transcendentalnego. Po raz trzeci więc wraz ze swoją ponownie zjednoczoną kapelą stara się skruszyć ściany ortodoksji, konwenansów i stereotypów rządzących czarnym środowiskiem. Od kiedy w 2009 r. ten hałaśliwy, pretensjonalny hipsterzyna, do którego jak ulał pasuje określenie „trąba jerychońska”, ogłosił swój manifest gatunkowej transgresji, nieustannie zbiera baty od wszelkiej maści norweskocentrycznych dogmatyków. Z jadu sączącego się z forów, kłótni wewnątrz zespołu i sieciowej informacyjnej sieczki wykuł dzieło noszące tytuł „The Ark Work”, płytę osobną i wyjątkową. Liturgy sięga tu po wszelkie możliwe zabiegi stylistyczne i instrumenty, by odmalować atmosferę patosu, fatalizmu i smutku. Już pierwsze frazy rozpoczy-

KSIĄŻKA

nających album syntetycznych trąb naruszają fundamenty gatunkowego gmachu, którego bardziej modernistyczne, ale jednak pasujące do całości nowe skrzydła zespół budował na poprzednich krążkach. Dzwonki, cymbały, dudy, chorały; bity, glitche, sample, rapy; każdy element wspierający wirtuozerską grę gitarzystów, basisty i bębniarza kreśli spektakularną, filmową narrację, a jednocześnie, służąc tym samym celom co tradycyjna blackmetalowa surowość, godzi w skostniałą scenę. I choć Liturgy coraz bardziej skazuje się na status zespołu docenianego jedynie poza środowiskiem czarnych – nomen omen – owiec, to światopoglądowe założenia gatunku realizują oni dużo lepiej niż większość teatralnie prawdziwych metalowych fanatyków. Bo czy w dzisiejszych post-nych czasach nie jest przypadkiem tak, że tylko w nadmiarze można znaleźć sedno? Trzeba by pewnie spytać Death Grips. [Filip Kalinowski]

„Za ścianą” Sarah Waters Prószyński i S-ka

Po miłości trzeba posprzątać 26-letnią Frances Wray – główną bohaterkę najnowszej powieści Sary Waters „Za ścianą” – poznajemy w momencie, gdy kulminacyjna fala wydarzeń w jej życiu opadła i młoda jeszcze dziewczyna musi odnaleźć się w świecie pełnym zgliszczy i rozczarowań. Po dwójce ukochanych braci, którzy zginęli w czasie wielkiej wojny, zostały tylko puste pokoje i poupychane w składzikach ubrania, po zmarłym nagle ojcu – długi, bezwartościowe meble i zrujnowany dom, a po pierwszej miłości do koleżanki – smutek niespełnienia. Jednak wszystko w życiu Frances ponownie się zmienia, gdy piętro jej rodzinnego domu postanawia wynająć młode małżeństwo z klasy urzędniczej. Powieści Sary Waters znane są z pełnej napięcia akcji, świetnie oddanych realiów historycznych (zazwyczaj przełomu XIX i XX w.) i tego, że ich główne M48

Zestaw 12 utworów, składających się na nowy album The Blank Tapes, dojrzewał w rozgrzanej kalifornijskim słońcem głowie Matta Adamsa – człowieka orkiestry, który rzuca wyzwanie tuzom współczesnego gitarowego grania. Sam komponuje, dobiera efemeryczny skład koncertowy, wydaje nagrania tylko na kasetach i winylach. Ten facet nie musi wracać do lat 60., on tam po prostu został. Siedzi w swoim ponczo, gładzi brodę i słucha Tiffany Shade, Jefferson Airplane czy The Beatles. The Blank Tapes uświadamia, jak niewiele wiemy o muzyce sprzed pół wieku. Jak posługując się popkulturowymi kliszami, zapominamy o wielkim uniwersum, w którym mieści się folk, country, rock, psychodelia i pop. Echa wszystkich tych gatunków usłyszycie na „Geodesic Dome Piece”. I uwierzcie mi, nie będziecie mieli ochoty przestroić radia na kanał z evergreenami, tylko sklecicie naprędce wianek i pognacie w stronę nieskończonej zieleni. [Michał Kropiński]

bohaterki, obojętnie, czy nękane przez upiory, system społeczno-gospodarczy, czy własną nadwrażliwość, zawsze okazują się lesbijkami. W przypadku „Za ścianą” aspekt seksualności nie jest jednak tematem dominującym, przez pierwszą część powieści obserwujemy rozwój miłości jako takiej – uczucia Frances do Lilian, nowej lokatorki zza ściany. Od połowy – gdy główna bohaterka postanawia nie powtarzać błędów młodości i samej zadecydować o swoim życiu – zaczyna się brawurowo prowadzona powieść kryminalna. Mistrzostwo Waters szczególnie dobrze uwydatnia się w opisie kolejnych ogniw zbrodni, gdy uwaga czytelnika zostaje nakierowana nie na techniczne aspekty policyjnego śledztwa, lecz na emocje bohaterek. Z fascynacją obserwujemy Frances i Lilian początkowo zmienione przez miłość, a następnie przez towarzyszącą im śmierć. Psychologiczna wiarygodność w konstrukcji bohaterek i ich zachowań w obliczu zbrodni sprawia, że bez skrupułów w biblioteczce ustawiam powieść Waters obok „Braci Karamazow” i „Dnia puszczyka” Leonarda Sciasci. [Wacław Marszałek]


KWIECIEŃ 2015

FILM

MUZYKA

„Dystans” („La distancia”) reż. Sergio Caballero

The Black Ryder „The Door Behind the Door” The Anti-Machine Machine

O trzech karłach, co ukradli...

Przebojowe rozczarowanie

Tytułowego atrybutu na pewno nie brakuje Sergiemu Caballero. Reżyser, twórca wideo-artów, muzyk i jeden z założycieli festiwalu Sonar trzyma się z dala zarówno od mainstreamu, jak i typowego festiwalowego arthouse'u. W wywiadach zdradza, że we wszystkich swoich filmach musi mieć zwierzątka, absurdalne poczucie humoru i wolno rozwijającą się akcję. Przydają się też duchy – jak w jego debiutanckim „Finisterrae” o dwóch obleczonych prześcieradłami straszydłach pędzących konno w nieznane. W swojej drugiej produkcji nie porzucił ezoteryki, ale aktorów w poszewkach zastąpił trzema karłami. Na tym nie koniec, mikrzy bohaterowie porozumiewają się ze sobą wyłącznie za pomocą telepatii, i to w języku rosyjskim. Obdarzeni też innymi parapsychologicznymi zdolnościami, ruszają w niebezpieczną misję. Na zlecenie artysty ucharakteryzowanego na Josepha Beuysa mają wykraść z nieczynnej radzieckiej elektrowni artefakt o nazwie Dystans. Jest też tu wątek romantyczny – stary kubeł zakochany w kominie układa miłosne haiku.

Nonsens? Oczywiście, zdezorientowanych, którzy podczas seansu na zmianę będą wzruszać ramionami i ziewać, na pewno nie zabraknie. Z drugiej strony wystarczy pozwolić hiszpańskiemu reżyserowi zaciągnąć się pod sztandar absurdu, a „Dystans” okaże się intrygującym dadaistycznym żartem i łamigłówką podporządkowaną alternatywnej logice. To dziwaczny mechanizm bez instrukcji obsługi, zbudowany przez Szalonego Kapelusznika, który zapomniał o celu swojej pracy. Lub heist movie w stylu Luisa Buñuela – ale to akurat porównanie dla leniwych. Do tej układanki bez pasujących do siebie elementów najlepiej więc użyć porównania samego Cabarello, który nazwał swoje dziełko miksem „Stalkera” Andrieja Tarkowskiego z „Kung Fu Pandą”. [Mariusz Mikliński] obsada: Michal Lagosz, Alberto Martínez, Jinson Añazco Hiszpania 2014, 80 min Stowarzyszenie Nowe Horyzonty, 10 kwietnia

M49

Ich nagranego cztery lata temu debiutanckiego albumu najlepiej słucha się, leżąc na podłodze. Można spróbować inaczej, ale gwarantuję, że i tak tam wylądujecie już po pierwszych kilku siarczystych ciosach. Teraz przyszła kolej na kontynuację i… I sam nie wiem, czy jestem wybredny, czy nie do końca coś tu zagrało. Tym razem zamiast przebojowej ognistej jazdy The Black Ryder fundują nam wycieczkę po świecie spod znaku Spectrum czy The Telescopes. Kawał piękna skomponowanego gdzieś na pograniczu folkowych ballad, country i rozmytej psychodelii. Wszystko tu jest stonowane, oniryczne, całkiem inne od tego, czego mogliśmy się spodziewać. Melodie to wciąż najmocniejsza strona tego zespołu. Utrzymane w klimacie Primal Scream „Throwing Stones” spokojnie mógłby zawalczyć o Grammy, „All That We Are” jest jak tribute dla The Cure, a „Santaria” to utwór, którego zabrakło na debiutanckim albumie. Co zatem nie gra? Może za mało tu różnorodności? [Michał Kropiński]


MASZAP

FILM

MUZYKA

Lightning Bolt „Fantasy Empire” Thrill Jockey

„W kręgu” („Der Kreis”) reż. Stefan Haupt

Błysk i grzmot

Pokoloruj swój świat

Lightning Bolt od półtorej dekady z ogromnym kunsztem odmieniają oblicze noise rocka. Grzmią z niesamowitą siłą, a swoje brzmienie opierają jedynie na przesterowanym basie i perkusji. Znani są nie tylko z kompozycyjnej inwencji i rozkręcania na maksa wszystkich potencjometrów, lecz także z partyzanckich występów na żywo. „Fantasy Empire” jest w dyskografii Amerykanów ewenementem – pierwszym albumem nagranym w całości w studiu. Nie stracili jednak przy tym ani krztyny energii – większa przejrzystość brzmienia pomaga jedynie docenić jego intensywność. Jeszcze bardziej widoczne stały się wpływy wszelkich podgatunków metalu, a wokalnych inspiracji można szukać w twórczości Steve’a Albiniego czy Andy’ego Falkousa z Mclusky. Nawet ryzyko nabawienia się szumów usznych nie wydaje się straszne w obliczu perwersyjnej przyjemności obcowania z tą dzikością. [Cyryl Rozwadowski]

Szwajcaria, kraj pozornie nowoczesny i liberalny, w XX w. z postępowymi prądami miał problemy. Kobiety uzyskały tu prawa wyborcze najpóźniej w Europie, bo w 1971 r., tutaj też na przełomie lat 50. i 60. odbywała się nagonka na osoby homoseksualne. Tę narodową schizofrenię dobrze oddaje film szwajcarskiego reżysera Stefana Haupta. Poznajemy tu losy homoseksualistów działających w organizacji Krąg, wydających opiniotwórcze pismo dystrybuowane na całym kontynencie. Po II wojnie światowej mogli przez kilka lat działać jawnie, jednak seria morderstw dokonanych w ich środowisku wywołała zbiorową psychozę i nastawiła przeciwko nim opinię publiczną oraz władzę. Organizacja została rozwiązana, a część jej członków bezpodstawnie aresztowano. Historyczne wydarzenia są tu tłem dla opowieści o miłości dwóch „Kręgowców”, Ernsta i Röbiego. Pierwszy z nich był nauczycielem pochodzącym z arystokratycznej rodziny, drugi natomiast, wychowany przez niewykształ-

KOMIKS

coną krawcową, próbował swoich sił jako drag queen, na co dzień zaś pracował jako fryzjer. Paradoksalnie to reprezentujący elitę Ernst musiał ukrywać orientację przed otoczeniem i konserwatywną rodziną, w przeciwieństwie do Röbiego, akceptowanego w pełni przez prostolinijną matkę. Film ma formę docudramy – losy obu mężczyzn, dziś już w podeszłym wieku, poznajemy z ich wspomnień zarejestrowanych współcześnie, inscenizowanych fabularyzowanymi sekwencjami. Taka poczciwa konwencja, wymuszona ograniczonym budżetem, kojarząca się raczej z telewizją, o dziwo nie razi. „W kręgu” daje nam może nieco zbyt ilustracyjny i patetyczny, ale za to wierny i mimo wszystko interesujący obraz trudności, z którymi osoby homoseksualne musiały jeszcze nie tak dawno zmagać się w Europie Zachodniej. To kolejny w ostatnim czasie film pokazujący, że na Zachodzie nie zawsze było tak kolorowo. Może i u nas w końcu kolory biały i czerwony otworzą się na bogatą paletę barw. [Karol Owczarek] obsada: Matthias Hungerbühler, Sven Schelker, Anatole Taubman Szwajcaria 2014, 102 min Tongariro Releasing, 10 kwietnia

„Batman. Rok zerowy. Mroczne miasto” sc. Scott Snyder, rys. Greg Capullo, Danny Miki Egmont

Zagadka dla Batmana Snyder pisze nowe przygody Batmana z epickim rozmachem. W tomie „Rok zerowy. Mroczne miasto” bardzo dobrze to widać. Fabuła zrobi jednak znacznie większe wrażenie na czytelniku, który zna poprzednią część. Riddler terroryzuje miasto, a Batman musi rozwiązać jego zagadki, żeby uratować niewinnych ludzi. Tworzone na nowo uniwersum jest czasem zaskakujące, innym razem wręcz obrazoburcze wobec mitologii Gotham City. Zwykle dotyczy to drugoplanowych postaci i ich przeszłości – tym razem padło na komisarza Gordona, któremu Snyder dopisał mroczną przeszłość. Niestety te zabiegi niczego nie zmieniają. Zamiast redefinicji jest lekki lifting. Szkoda. Plusem albumu są rysunki – miejscami naprawdę efektowne i dynamiczne. [Łukasz Chmielewski]

NOWY ALBUM JUŻ W SPRZEDAŻY ZAWIERA SINGLE: “WILD FRONTIER” ORAZ “NASTY”

CD / 2LP GATEFOLD / DELUXE 3LP VINYL BOX /DIGITAL

M50


KWIECIEŃ 2015

FILM GRA

„Z jednej krwi” („Mange tes morts”) reż. Jean-Charles Hue

Złodzieje złomu Trzej mężczyźni, jedna krew. Bracia Dorkel nie mają żadnej szkoły, mieszkają w camperach na prowincji. Należą do Jeniszów, koczowniczej grupy francuskich Cyganów. Polują na zające, trochę kradną, dużo kombinują, równie żarliwie się modlą, co kłócą. Na mszę zawsze w dresach, do hierarchii z szacunkiem – ot, prawilne chłopaczki. Najmłodszy z nich, Jason, przygotowuje się do chrztu. Przed ceremonią wypada jednak pogrzeszyć. Okazji ku temu dostarczy starszy brat Fred, wzorowy zakapior, który sporo już ma na sumieniu. Podczas jednej z akcji potrącił przez przypadek glinę – trup na miejscu, wyrok w papierach. Teraz, po 15 latach, wychodzi z więzienia, by wrócić do dawnych nawyków. I przy okazji zaserwować młodemu egzamin z męskości, czyli rozlew krwi, zgodnie z prawami gatunku, gwarantowany. W ciężkich rękach innego reżysera z tego materiału mógłby powstać sztampowy dramat o pierwszej zbrodni i ostatniej karze, winie wykluczonych, nauczce, jaką biednym, złym

i brzydkim daje uprzywilejowany świat. Tymczasem dla Jeana-Charles’a Hue liczą się nie wielkie słowa, lecz niemal dokumentalny konkret. Więcej się tu gada – ostro i autentycznie, w miejscowym slangu – i obserwuje – roztrzęsiona kamera jest blisko gęb i ziemi – niż zaleca fabularnymi atrakcjami. Swoich bohaterów reżyser znalazł w plenerze, wszyscy aktorzy to naturszczycy, prawdziwi Jenisze. Choć jest gadziem, nie-Cyganem, wniknął do ich środowiska i zyskał zaufanie. Intryga w „Z jednej krwi” zmierza w wiadomym kierunku, bo Fred i spółka nie uczyli się na błędach sprytniejszych kumpli spod znaku Scorsese czy De Palmy. I cel mają trochę bardziej przyziemny, chcą bowiem kraść kupę złomu, a nie miliony dolarów. To, że stawka jest niewielka, tylko uwydatnia defetyzm filmu. Niektórych drzwi bohaterowie po prostu nie wyważą. Świat mówi im: „żryjcie swoich umarłych” (największa obelga wśród Cyganów, a zarazem oryginalny tytuł tego obrazu). [Mariusz Mikliński] obsada: Jason François, Frédéric Dorkel, Michaël Dauber, Moïse Dorkel Francja 2014, 94 min Gutek Film, 10 kwietnia

Patrzenie boli

KSIĄŻKA

„Odczuwanie architektury” Steen Eiler Rasmussen Karakter

Z architekturą jest trochę jak z pozorną prostotą malarstwa Picassa – każdemu wydaje się, że jest w stanie wyrazić wartościową opinię, czy to na temat egipskich piramid, czy modernistycznego pawilonu („kot ma ładniejszą kuwetę ze żwirem niż to”). Steen Eiler Rasmussen we wstępie do swojego eseju o paradygmatach myśli architektonicznej pisze, że starał się go napisać tak, by być zrozumianym przez zaciekawionego 14-latka. Należy docenić wiarę autora w młodzież (choć w Polsce – kraju o wręcz uwsteczniającej edukacji estetycznej – to trudne), jednak najważniejsza w „Odczuwaniu architektury” jest rozległa wiedza autora, a nie sposób jej podania. Dostajemy wspaniały wykład o tym, jak patrzeć świadomie na otaczającą nas przestrzeń, a co za tym idzie: jak wyprowadzać z doświadczanej materii kategorie piękna i brzydoty. W kraju, gdzie o gustach się nie dyskutuje, ale łatwo w nie wdepnąć, książka o pięknie w architekturze jest jak kojący balsam. [Wacław Marszałek] M51

„Bloodborne” PS4 From Software/Cenega Polska

Śmierć sensem „Bloodborne” to logiczne następstwo poprzednich gier producenta. Walka jest bardziej ofensywna, przeciwnicy i tak nie dadzą nam spokoju i będą nas pozbawiać kolejnych „tętnień krwi Klimat gry jest wyjątkowy. Architektura Yharnam łączy gotyk i budownictwo czasów wiktoriańskich. Docierają do nas przerażające dźwięki, które wydają nasi przeciwnicy. Nie ma ani chwili na odpoczynek, za każdym rogiem może czaić się niebezpieczeństwo. Gra nie wybaczy najmniejszego potknięcia podczas walki. Bossowie (jak zwykle w grach From Software) zachwycają różnorodnością. „Bloodborne” to ideał, esencja gier komputerowych. Stawia wyzwania, którym sprostanie faktycznie daje satysfakcję. Tworzy świat, który naprawdę fascynuje. Udowadnia, że gry nie muszą być coraz łatwiejsze, przyjemniejsze i lepiej działać na iPhone’ach. Gry to poważna sprawa. Oby więcej było wydawców, którzy tak też je traktują. [Kacper Peresada]


MASZAP

MUZYKA

MUZYKA

MUZYKA

Dutch Uncles „O Shudder” Memphis Industries

Colleen Green „I Want to Grow Up” Hardly Art

Tobias Jesso Jr. „Goon” Sonic Records

Etykietki niepotrzebne

Różowy haj

Pułapki skromności

Zawsze gdy premierę ma płyta z muzyką tak złożoną formalnie jak ta komponowana przez Dutch Uncles, myślę sobie, jak wiele tracą fani prog rocka, coraz słabiej powielającego protoplastów gatunku. Kapele takie jak Dutch Uncles omijają z niechęcią albo zwyczajnie nie mają o nich pojęcia. Wiem, co piszę, w końcu sam wywodzę się z tego środowiska i w czasach licealnych popełniałem ten sam grzech. A przecież muzyka manchesterskiego kwintetu to niebanalne podziały rytmiczne i drobiazgowo ułożone aranże. Z jednej strony są tu nawiązania do zimnego, nowofalowego artpopu i rocka (Peter Gabriel, King Crimson, Kate Bush czy Talking Heads pierwszej połowy lat 80.), a z drugiej – do łagodnych melodii i brzmień dla wrażliwców. To już czwarty album Dutch Uncles – może nieco mniej wyrazisty od poprzedniego, wydanego dwa lata temu doskonałego krążka „Out of Touch in the Wild”, choć przecież bardzo do niego podobny, równie złożony i dostarczający mnóstwa wrażeń. Na początku czeka na nas jednak pułapka – dość monotonny w manierze wokal Duncana Wallisa, wysunięty na pierwszy plan, przesłania aranżacyjne mistrzostwo. Warto więc przekierować trochę uwagę na głębsze warstwy tego albumu. A fani prog rocka? Jak się nie znają, to niech obejdą się smakiem. [Rafał Rejowski]

Ustalmy to na początku – ta dziewczyna nigdy nie odkryje Ameryki. Chyba dlatego, że ona nią po prostu jest: Ameryką z teledysku, serialu, obrazka na pierwszej stronie Reddita. Chłodzącą piwa w dmuchanym baseniku, jeżdżącą na desce po zakupy i palącą tony trawy. To takie banalne, wystarczy się urodzić w cieniu kalifornijskich palm, a twój prosty rock’n’roll brzmi od razu lepiej. W tych dźwiękach nie ma większej filozofii. Zero kombinowania. Kilka prostych akordów i piosenki o złamanym sercu. Jest jednak masa magnetyzmu i transowej głębi. „I Want to Grow Up” to zdecydowanie najlepsza płyta w arsenale Colleen. Melodie brzmią jak u Beyoncé, która nagle stwierdziła, że jednak chrzani cały ten posh świat, a lekiem na głęboką depresję są jeszcze głębsze basy i brudne gitary. W końcu współczesne dwudziestoparolatki wychowywały się nie tylko na serialach, ale też na grunge’u. Fascynację Cobainem widać tu i w liczbie dziur w rajstopach, i w takich riffach jak ten z „Wild One”. „Deeper Than Love” to z kolei wyprawa do dilera połączona z odwiedzinami w sklepie z cukierkami. Trzeba bardzo lubić Colleen, żeby to wszystko łyknąć. Ja jednak, pomimo całej niechęci do Ameryki, zjadam to ciastko, dokładnie oblizując palce. [Michał Kropiński]

Sympatyczny Kanadyjczyk nie ustrzeże się szukania w jego debiucie odniesień do kompozycji Harry’ego Nilssona, Randy’ego Newmana czy Van Dyke’a Parksa. Tobias Jesso Jr. odtwarza zapomniane, barowo-popowe, wiedzione rytmem fortepianu brzmienie charakterystyczne dla wspomnianych mistrzów, ale na szczęście przefiltrowuje je przez swoją własną osobowość. 29-letni wokalista urzeka uroczą naiwnością („Can We Still Be Friends”), by po chwili w inspirujący sposób pogrążyć się w melancholii („Hollywood”). Jesso Jr. jest tak skrupulatny w śledzeniu tropów powstałego na przełomie lat 60. i 70. gatunku, że poza wyeksponowaniem i podkręceniem jego zalet wpada też w pułapkę zastawioną przez tę skromną muzyczną formę. Oprócz wybitnych w swojej prostocie kompozycji na „Goon” znajdziemy też utwory co najwyżej poprawne. Wyróżniający się kędzierzawą szczeciną muzyk został już dostrzeżony przez Adele, która za pośrednictwem Twittera przysporzyła mu tysięcy nowych fanów, a Jimmy Fallon po występie wokalisty w swoim show prawie eksplodował z ekscytacji. Możliwe więc, że obserwujemy właśnie narodziny milszego, strawniejszego i przede wszystkim ciekawego popu. [Cyryl Rozwadowski]

Kapital „Chaos to Chaos” Instant Classic

MUZYKA

Chao ab ordo Drugi album duetu Kapital opatrzony jest wyimkiem z „Pamiętnika znalezionego w wannie” Stanisława Lema. Powidoki absurdystycznej dystopii ukazującej ludzką skłonność do biurokratyzacji, systematyzacji i nadinterpretacji towarzyszą mi podczas słuchania „Chaos to Chaos”. Futurystyczne inklinacje, które na swoim zeszłorocznym pierwszym wspólnym krążku zaprezentowali Kuba Ziołek i Rafał Iwański, zaprowadziły ich tym razem w rejony nieco bardziej ustrukturyzowane. Mniej tu hałasu, spiętrzeń, więcej rytmu, ładu i przestrzeni. Ale to właśnie z pozornego miru powstała paranoja, wylewająca się z kartek jednej z wczesnych powieści Lema. Twórcy znani z takich projektów jak Innercity Ensemble czy Alameda 5 (wspólnie), a także ze Starej Rzeki i X:Navi:Et (oddzielnie) zdają sobie sprawę z niejednoznaczności poM52

rządku, a w spójności i klarowności brzmienia znaleźli sprzymierzeńca swoich rytualnych dążeń muzycznych. W czystych kadrach napięcie wybrzmiewa bowiem mocniej, a trans pogłębia się wraz z pojawianiem się kolejnych warstw. Akustyczne tony mają szansę wyraźniej zaznaczyć swoją obecność w zelektryfikowanym krajobrazie gitarowych eksperymentów i generatorowego życia. Przez maszynowość przezierają ludzkie dążenia i tęsknoty, a dronowy ambient splata się z muzyką obrzędową. I być może byłby to najlepszy dźwiękowy odpowiednik sterylnych, dystopijnych światów Lema, Zamiatina czy Huxleya, ale chyba lepiej nie zapędzać się w interpretacjach. W analizach Szekspira bohaterowie „Pamiętnika…” zabrnęli przecież ciut za daleko. [Filip Kalinowski]


Dwa problemy? Jedno rozwiązanie! Kwitnąć w oczach Nowa paleta matowych cieni w intensywnych kolorach od My Secret idealnie wpisuje się w najnowsze wiosenno-letnie trendy. Aksamitna i delikatna struktura ułatwia precyzyjną aplikację kolorów. Cienie znakomicie przylegają do powieki, kryją już po nałożeniu pierwszej warstwy. Dostępne są dwa zestawy kolorystyczne: Revolt Against The Nude i Shake Colors. Kosmetyki My Secret dostępne są wyłącznie w sklepach Drogerie Natura. Cena: 12,99 zł www.drogerienatura.pl, www.mysecret.com.pl

Według statystyk aż 70% populacji świata i aż 20% do 37% dorosłych Polaków nie toleruje laktozy. Dlatego tak istotne jest, aby podczas wizyty u lekarza lub przy zakupie leku w aptece mieć świadomość, że laktoza jest składnikiem wielu z nich. Jedną z najskuteczniejszych substancji w leczeniu niepowikłanych zakażeń dolnych dróg moczowych, w tym nawracających zakażeń układu moczowego u kobiet, jest furagina. Urofuraginum jako jedyny lek OTC z furaginą nie zawiera laktozy, a jego działanie znane jest milionom Polek od lat. Jest to najczęściej kupowany lek bez recepty w Polsce, wskazany do stosowania w przypadku zakażeń układu moczowego. Nie zawiera laktozy i nie tylko łagodzi objawy choroby, ale również ją zwalcza. Opakowanie zawiera 30 tabletek. Sugerowana cena detaliczna: 14,75 zł

Mobilny hotspot Wreszcie jest. Superszybki Internet 4G LTE na każdym twoim urządzeniu. W pracy, w podróży i na wakacjach. Mobilny hotspot LTE TP-LINK pozwoli dzielić się internetem z prędkością 4G ze współpracownikami, przyjaciółmi i rodziną – we wszystkich miejscach w zasięgu sieci LTE twojego operatora, zapewniając kilkugodzinną pracę bez potrzeby zasilania urządzenia. A jeśli zainstalujesz w nim kartę micro SD, twój mobilny hotspot będzie pełnił funkcję serwera plików, umożliwiając dostęp do pamięci po Wi-Fi. Natomiast wyświetlacz poinformuje cię o stanie baterii, limitach transferów danych przydzielonych przez operatora i sile sygnału sieci 3G/4G. Byś zawsze był w dobrym zasięgu.


AKTIVIST

TYLNE WYJŚCIE REDAKTOR NACZELNA Sylwia Kawalerowicz skawalerowicz@valkea.com

Czyli redakcyjny hype (a czasem hejt) park. Piszemy o tym, co nas jara, jarało lub będzie jarać. Nie ograniczamy się – wiadomo bowiem, że im dziwniej, tym dziwniej, oraz że najlepsze rzeczy znajduje się dlatego, że ktoś ze znajomych znalazł je przed nami. 1

ZASTĘPCA RED. NACZ. Olga Wiechnik owiechnik@valkea.com

1 Uważaj, bo się pomylisz

Życie w Warszawie nauczyło mnie jednej rzeczy. Nie mów „hop”, póki nie przeskoczysz. Pisząc ten tekst, mam więc świadomość, że moja radość może być przedwczesna. Zaryzykuję jednak i pochwalę. Najwyżej będę odszczekiwać latem. Bo właśnie wtedy ma powstać plenerowa biblioteka nad Wisłą, której pomysłodawczynią jest Anna Tomaszewska. Pomysł zgłoszony w ramach akcji „Otwarta Warszawa” dostał akcept od miasta, które zapowiedziało, że inwestycja ruszy w ciągu dwóch miesięcy. Nad Wisłą mają stanąć regały z książkami i zawisnąć hamaki. Nie wiem, jak to ma się do bulwarów, które cały czas nie powstały i do mostu Łazienkowskiego, który pewnie do tej pory nie zmartwychwstanie, ale zapowiada się fajnie. Trochę tylko boję się, że biblioteka to sprytny pomysł pani prezydent na wyciszanie miasta – z tego, co pamiętam, hałas „dyskotek” to teraz największy problem nad Wisłą. Jeśli tak, to obawiam się, że może się nie udać. Nic tak nie pobudza do harców, jak awanturnicza lektura czytana na świeżym powietrzu. Chyba że władze zindoktrynują regały. Mam nadzieję, że jeśli nie umieszczą tam lektur przyjemnych, to przynajmniej pożyteczne. Coś o rewolucji, gospodarce przestrzennej, prawach obywatela i zieleni miejskiej. No dobra. Popłynęłam. Życie w Warszawie nauczyło mnie niestety jeszcze jednego. Narzekaj! Zawsze narzekaj. Od marudzenia jeszcze nikt nie umarł, a wielu zyskało fajnych, zgorzkniałych przyjaciół. [Olga Święcicka]

2 Bądź tam, gdzie cię nie było

2

Poranna pobudka, szybkie śniadanie plus kawka i znów wybiegamy na podbój tego, co zdobyliśmy wczoraj, przedwczoraj i w zeszłym miesiącu. Podążamy przed siebie jak żywa legenda Pendolino, wciąż tymi samymi torami, w jedną i drugą stronę. Eksploratorzy proponują jednak, aby zeskoczyć z wydeptanego chodnika w boczną alejkę, aby zajrzeć tam, gdzie nas jeszcze nie było. Poczujecie mało subtelną różnicę, zupełnie jakby porównać mainstream z undergroundem. W tym duchu szwendactwa pracują artyści tworzący projekty site-specific. Są to prace wykonywane w ustalonym miejscu, zupełnie jak sweter dziergany dla nas na miarę przez naszą kochaną babcię. Bardzo dobrym przykładem site-specific jest praca Krystiana „TRUTH-a” Czaplickiego, którą odnajdziecie na ulicy Ogrodowej 43 w Warszawie. Mroczna i surowa instalacja to podróż w głąb nie tylko ziemi, ale też estetyki środkowoeuropejskiego modernistycznego osiedla. Beton i metalowe rurki: dwa podstawowe pierwiastki, z których w latach 70. i 80. konstruowano miejską rzeczywistość, spotykają się w jego pracy jako składniki archetypicznej konstrukcji, modernistycznego żelbetonowego mastodonta. Tylko nie bierzcie dywanu! [vlep[v]net]

3 Zobacz, czego zobaczyć nie można

3

W marcu zakończyła się pierwsza edycja Scope 50 – internetowego projektu filmowego, a zarazem kolejnego sprawdzianu dla nowego modelu dystrybucji. Do tej pory na portalach VOD pojawiały się głównie starsze produkcje, które zeszły już z ekranów. Dobry sposób na odrabianie zaległości. Tymczasem w ramach inicjatywy stworzonej przez Gutek Film można było obejrzeć dziesięć najnowszych filmów europejskich. W domu, na kanapie. Spośród wybranych filmów uczestnicy projektu mieli wybrać najlepszy tytuł, który w czerwcu trafi do tradycyjnej dystrybucji – będzie to hiszpańska „Magical Girl”. Mam nadzieję, że projekt w przyszłości bardziej otworzy się na publiczność – w pierwszej edycji mogło wziąć udział tylko 50 osób. Choć w kinach z roku na rok jest tłoczniej, a cyfryzacja ułatwiła rozpowszechnianie, to coraz więcej wartościowych tytułów omija nasze ekrany. Czego nie zobaczymy w tym roku? Lista jest długa, ale na jej czele umieściłbym np. świetne „Under the Skin” Jonathana Glazera ze Scarlett Johansson. Na „Wadę ukrytą” Paula Thomasa Andersona na podstawie powieści Pynchona też nie zasłużyliśmy. Duże nazwiska, głośne tytuły, ale z „Szybkimi i wściekłymi” konkurować trudno. Skoro nie mogę na te filmy iść do kina, to chciałbym zapłacić – i nie tylko ja – kilkanaście złotych i legalnie obejrzeć je w sieci zamiast czekać na list od kancelarii, które prawa autorskie traktują jak maszynkę do zarabiania pieniędzy. [Mariusz Mikliński]

A54

REDAKTORKA MIEJSKA (WYDARZENIA) Olga Święcicka oswiecicka@valkea.com REDAKTORZY Film: Mariusz Mikliński Muzyka: Filip Kalinowski MARKETING MANAGER, PATRONATY Michał Rakowski mrakowski@valkea.com DYREKTOR ARTYSTYCZNA Magdalena Wurst mwurst@valkea.com REDAKTOR WWW Kacper Peresada kperesada@valkea.com KOREKTA Mariusz Mikliński Informacje o wydarzeniach prosimy zgłaszać przez formularz na stronie: aktivist.pl/zglos-informacje WSPÓŁPRACOWNICY Mateusz Adamski Kuba Armata Piotr Bartoszek Łukasz Chmielewski Jakub Gralik Aleksander Hudzik Urszula Jabłońska Michał Kropiński Rafał Rejowski Cyryl Rozwadowski Iza Smelczyńska Karolina Sulej Anna Tatarska Maciek Tomaszewski Artur Zaborski Karol Owczarek

PROJEKT GRAFICZNY MAGAZYNU Magdalena Piwowar DYREKTOR FINANSOWA Beata Krawczak REKLAMA Ewa Dziduch, tel. 664 728 597 edziduch@valkea.com Milena Kostulska, tel. 506 105 661 mkostulska@valkea.com Monika Barchwic, tel. 506 019 953 mbarchwic@valkea.com DYSTRYBUCJA Krzysztof Wiliński kwilinski@valkea.com

DRUK Elanders Polska Sp. z o.o.

VALKEA MEDIA S.A. ul. Elbląska 15/17 01-747 Warszawa tel.: 022 257 75 00, faks: 022 257 75 99 REDAKCJA NIE ZWRACA MATERIAŁÓW NIEZAMÓWIONYCH. ZA TREŚĆ PUBLIKOWANYCH OGŁOSZEŃ REDAKCJA NIE ODPOWIADA.


LUTY 2014

A55


AKTIVIST

MAGAZYN MODA

A56


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.