t ylko szt 171 cię nie o uka s z u ka l p aktivist.
wrzesie
Warszaw a Kraków Trójmias to Łódź Poznań Wrocław Katowice
ń
/2013 Made with
QRHacker.c
om
Polub nas! MagAktivist
Obserwuj nas! aktivist_magazyn
Posłuchaj nas! aktivist_magazyn
TYLKO SZTU CIĘ NIE OSZUKA KA l p t. is tiv
WRZESIEŃ
Warszawa Kraków Trójmiasto Łódź Poznań Wrocław Katowice
171/2013
ak
8/26/13 7:37 PM 01_okladka_A171.indd 1
ę n o r t s ą w o n m ie k ł a Sprawdź naszą c
aktivist.pl
MIASTO JEST NASZE
Miasto z nowej perspektywy
„AKTIVIST” na iPada:
Nasza okładka Na okładce pręży się M.I.A. Artystka wystąpi 7 września podczas Burn Selector Festivalu w Warszawie.
Ilustracja: Katarzyna Księżopolska www.ksiezopolska.com
Ach tak. Kolejny miesiąc. I znów trzeba coś napisać. Wbrew pozorom nie jest to takie łatwe. O pogodzie – nuda, ile można. O zwierzętach? Chętnie, ale będą się ze mnie śmiali. O życiu, przemijaniu i spadających liściach? Miało nie być o moich problemach. Może więc o tym, co w numerze? Warto spróbować. Są jednak tacy, którzy uważają, że zapowiadanie we wstępniaku materiałów z numeru to archaizm i dowód na brak głębszych przemyśleń (hym...). Inni twierdzą, że przynajmniej widać dzięki temu, że naczelny wie, jakie materiały puszcza do druku. Ja wiem! Piszemy np. o młodych kuratorach, którzy decydują o tym, co będziemy oglądać w galeriach (albo na dachach knajpek). I o ekipie, która dzieląc się doświadczeniami i wiertarkami (oraz wkrętarkami i innymi dziwnymi sprzętami), pracuje ramię w ramię nad rozmaitymi projektami. I jeszcze o tym, jakie pyszności można znaleźć na miejskich trawnikach. Sylwia Kawalerowicz redaktor naczelna
hA!
we Sezono
y. ko prac
is stanow
Jesteśmy wszę
dzie. Miejcie oc zy szeroko otwarte.
Piotr Sikora
a k u z s o e i n ę i c a k u t z s o k Tyl
nzo o g / n o r a k a Kurator / m
ych. oraz młodsz C i. z d lu – i z z nim e. kolekcji, a wra Style są różn i, i. ri m le ta a g ys , rt w a ó a muze relacje z sze. Przybyw i zacieśniają p e ry jl u a n lt u w k a h c w oom tr stytucja Artystyczny b w ważnych in ją a z d ą rz a z , lerie ce Otwierają ga kustoszem i kuratorem. Chciałem robić wystawy, iedzieć o sztu w o p O . n e d Cel – je ale nie wiedziałem, jak się do tego zabrać – tłumaczy. Kurator, czyli właściwie kto? Ten, kto wymyśla koncepcję czy tylko rozwiesza obrazy na ścianach? Kurator to zawód enigmatyczny, który na domiar złego bywa mylony z kustoszem. Niesłusznie. Kurator jest jak reżyser – decyduje o tym, co oglądamy, co powinno nam się podobać, kreuje gwiazdy, ale potrafi też w jeden dzień zniszczyć artystę. A wszystko to robi po cichu, zamknięty w galeryjnych ścianach.
Ciasne, ale własne
Michał Suchora
– Zakres obowiązków kuratora prywatnej galerii? – Michał Suchora, który od dwóch lat wraz z Justyną Kowalską i Tomkiem Platą prowadzi galerię BWA Warszawa, ze śmiechem powtarza moje pytanie. – Nie ma czegoś takiego. Kurator we własnej galerii robi wszystko. Wymyśla koncepcję wystawy, negocjuje z kolekcjonerem, pisze teksty, ale też mediuje z artystą, stawia ścianki i otwiera wino na wernisażu. Ten zawód wymaga elastyczności i dyplomacji. Często własne ego trzeba schować do kieszeni. Nie ma tu jednej zasady postępowania. Nie da się zrobić wystawy przez maila. Galeria to żywy organizm. Trudno nawet operować tu takimi hasłami, jak klient, widz czy pracownik. Wszyscy gramy do jednej bramki – tłumaczy Michał, który na Facebooku zamiast własnego zdjęcia ma portret Leo Castellego, najsłynniejszego nowojorskiego galerzysty XX wieku. Suchora pierwszą galerię otworzył w wieku 20 lat, więc wie, o czym mowa. Początki nie były łatwe, ale uparł się i osiągnął swój cel. – Sztuką interesowałem się od dziecka. W szkole wygrywałem olimpiady, w domu ślęczałem nad kolejnymi tomami „Sztuki świata”. Brakowało mi tylko pewności siebie. Kiedy zaczynałem studia, nie widziałem różnicy między
Na szczęście ciężka praca i kilka zbiegów okoliczności zrobiły swoje. W efekcie nieśmiały chłopak stał się współwłaścicielem galerii i laureatem konkursu kuratorskiego Bielska Jesień. Jak na tak młody wiek, całkiem niezłe osiągnięcia. Zanim stworzył własne miejsce, przez pewien czas pracował w Królikarni. – Pod względem samopoczucia to był najlepszy okres w moim życiu. Niestety praca w instytucji to nie tylko wolność artystyczna, ale też spora zależność. Kiedy w mojej galerii jest brudna podłoga, to ją sprzątam. A w instytucji musiałbym czekać do rana na sprzątaczkę. Ten prozaiczny przykład dobrze pokazuje, jak wygląda praca w muzeum, gdzie wszystko musi być zrobione do przysłowiowej 17. Nie mam instytucjom tego za złe, ale to nie miejsce dla mnie – opowiada. Mimo że rynek sztuki kwitnie, a BWA Warszawa świetnie sobie radzi, to własny biznes nadal jest dużym ryzykiem. Kurator musi zgrabnie lawirować między własnymi ambicjami a preferencjami odbiorcy. Granica jest cienka, ale nigdy nie wolno jej przekroczyć. Za to satysfakcja z udanej wystawy czy sprzedanej pracy – ogromna. – Marzy mi się, żeby artyści związani z BWA Warszawa mogli żyć tylko ze sztuki – mówi. Jak widać, wyzwań w tej pracy nie brakuje. – Żeby przyciągnąć kolejne nazwiska, trzeba robić coraz lepsze wystawy. Artyści często potrzebują kogoś w rodzaju doradcy, suflera, kto zapewni ostatni szlif. Bez wartości dodanej w postaci tekstu kuratorskiego część dzieł byłaby zbyt hermetyczna. My stoimy gdzieś między dziełem a odbiorcą – tłumaczy. Przeszkodą w twardych negocjacjach bywa też młody wygląd Michała. Co prawda, jest z tym lepiej, od kiedy ściął dredy, ale wciąż zdarzają się sytuacje, jak ta, kiedy jedna
Katarzyna Kołodziej i Magdalena Komornicka
z najważniejszych polskich kolekcjonerek nazwała go „szczypioreczkiem do przytulania”. Choć z tym przytulaniem akurat miała sporo racji. Kurator nie istnieje bez powiązań towarzyskich. Tego lata Michał zorganizował nawet wyjazd powernisażowy dla artystów, kuratorów i kolekcjonerów. – Kiedy na rauszu wskoczysz z kimś do jeziora, od razu łapiesz z nim inny kontakt – śmieje się Michał. W naszej pracy, jak w żadnej innej, liczą się relacje interpersonalne i zwykła ludzka zażyłość. Suchora w swojej galerii, oprócz takich sprawdzonych nazwisk, jak Adam Adach czy Nicolas Grospierre, stawia też na młodych artystów, np. Ewę Axelrad. Głównie dlatego, że ludziom z tego samego pokolenia łatwiej się dogadać, mają podobne doświadczenia kulturalno-wizualne i odbierają na tych samych falach. – Robienie wystawy nieżyjącym artystom to zupełnie inny rodzaj pracy. Mnie interesuje kontakt z człowiekiem. Lubię czuć, że mam wpływ na to, co pokazuję. To wyzwala kreatywność – tłumaczy, odbierając kolejny telefon. Kurator to nie kustosz. On nigdy się nie nudzi.
W szponach instytucji
Siedmiu listonoszy niosących przez plac Dąbrowskiego gigantyczny list dla Goshki Macugi, inspirowany radziecką kosmonautyką pokaz mody na rusztowaniu pod sufitem dla Joanny Malinowskiej i Christiana Tomaszewskiego, kilkumetrowy muchomor dla Katarzyny Kozyry, tona betonu dla Olafa Brzeskiego czy konstruowanie kamery na głowie sokoła dla Aleksandry Polisiewicz – produkcja wystaw to dużo więcej niż wypożyczanie dzieł sztuki i montaż eksponatów na ścianach galerii. Dla Katarzyny Kołodziej i Magdaleny Komornickiej takie zadania to codzienność. Bycie asystentem kuratora w Zachęcie to krew, pot i łzy, ale też satysfakcja. Choć ta przychodzi na końcu. Dziewczyny muszą być w ciągłym ruchu, ale nie mają o to pretensji. Co więcej, w wolnych chwilach, których jak na lekarstwo, zabierają się za robienie własnych wystaw. Można? Można! – Dla mnie Zachęta to marka. Praca tu to duża satysfakcja. Wiem, że bez tego wiele rzeczy nie byłoby możliwych. Tu mam szansę uczyć się od najlepszych i współpracować z wybitnymi artystami – tłumaczy Magda, która w Zachęcie jest od początku studiów. Dla Kasi dostanie się do galerii było największym marzeniem od czasu, kiedy trafiła tu na praktyki i pracowała przy organizacji wystawy „Malarstwo polskie XXI wieku”. Do pokonania miała sporą konkurencję, ale udało się. – Zachęta jest trochę jak rodzina – mówi. – Jesteśmy ze sobą zżyci i utożsamiamy się z misją galerii. Mam wielkie szczęście: moja praca jest moją pasją. Podoba mi się
to, że jednocześnie pracujemy nad dwiema, trzema ekspozycjami – mówi. Mimo pracy na przyspieszonych obrotach dziewczyny znalazły chwilę na swoje projekty. Do tej pory zrobiły w Zachęcie wystawę „Huls”, która opowiadała o artystycznym chuligaństwie, a w teamie kuratorskim ze Stanisławem Welblem zorganizowały festiwal The Artists, na którym artyści sztuk wizualnych zaprezentowali swoje projekty muzyczne i dźwiękowe. Teraz przygotowują płytę z wydarzenia, która ukaże się jeszcze w tym roku. – Zachęta jest otwarta na takie inicjatywy. Często słyszy się, że praca w instytucji ogranicza, bo trzeba podporządkować się programowi, dyrektorowi i starszym kolegom. W Zachęcie jest dużo młodych ludzi i sporo swobody, a dyrekcja i zespół kuratorski są bardzo otwarte. Jeśli ma się na dobry pomysł, to można go zrealizować. Nawet jeśli jest wywrotowy, jak akcja Konrada Smoleńskiego „Order Is Rapidly Fadin’”, która polegała na sparaliżowaniu pracy instytucji i doprowadzeniu do ewakuacji widzów i pracowników z budynku – mówi Magda. Zachęta rzeczywiście na tle innych państwowych galerii zawsze była otwarta na kontrowersję. Tu odbywały się największe artystyczne skandale, ale też odkrywano talenty. – Pracowałyśmy z największymi, jak Marlene Dumas, Neo Rauch, Goshka Macuga, Piotr Uklański, Katarzyna Kozyra... Nie sposób wymienić tu wszystkich. Oprócz tego mamy stały kontakt z młodą generacją artystów. Każda wystawa to wyzwanie, ale najwięcej adrenaliny dostarcza produkcja nowych prac. Nie mówiąc już o własnych projektach, bo to jest doświadczenie totalne! – śmieje się Kasia. Korzyści z pracy w instytucji jest znacznie więcej. Umowa o pracę, stabilizacja, dostęp do wiedzy starszych kolegów czy bezpieczne warunki do rozwoju – to tylko niektóre z nich. Dziewczyny są uzależnione od Zachęty. Kiedy pytam, czy to praca na całe życie, uśmiechają się zalotnie. Widać, że jest im tu dobrze, ale obie przyznają, że zostaną do czasu, kiedy będą mogły się rozwijać. Na razie nie myślą o własnym miejscu, a rynek sztuki wolą podglądać z bezpiecznej odległości. Wciąż mają poczucie, że wiele mogą się nauczyć.
Kuratorska partyzantka
Piotr Sikora to zupełnie inny przypadek. Sam nazywa się kuratorskim gonzo. Lubi robić szum, wbijać szpilę. Musi być w ciągłym ruchu. Pracuje jednocześnie w Warszawie i Krakowie, więc żyje w pociągach. Wbrew pozorom taka sytuacja go nie męczy, lecz inspiruje. Kiedy tylko dojedzie do jednego z domów, wskakuje na rower i rusza w miasto albo na trening, bo w wolnych chwilach gra w Hardcourt Bike Polo. Jako były harcerz i kurier nigdy nie schodzi z warty. Złapanie go graniczy z cudem, tak jak zrozumienie, czym tak właściwie się zajmuje.
Kiedy pytam, trochę się miga, bo robi sporo. Pracuje w trzech miejscach – wiosną ma Miesiąc Fotografii w Krakowie, gdzie jest dyrektorem Sekcji ShowOFF. Praca polega na koordynowaniu dziesięciu wystaw realizowanych przez kuratorów i laureatów konkursu. Poza Miesiącem działa jeszcze w Małopolskim Ogrodzie Sztuki, w którym zajmuje się sekcją wizualną i Zbiornikiem Kultury, czyli letnią wędrującą galerią. Od niedawna udziela się też jako koordynator działań artystycznych w klubokawiarni Warszawa Powiśle. – Praca w klubokawiarni to dla mnie największe wyzwanie. Staram się dotrzeć ze sztuką do szerszej publiczności. Nie jest to łatwe w kraju, gdzie wciąż pokutuje sztuczny podział na sztukę niską i wysoką – opowiada. – Kiedy robiłem staż w jednej z londyńskich galerii, szokujący, a zarazem inspirujący był dla mnie fakt, że sztukę traktuje się tam jak dziedzinę show-biznesu, a wystawy mają często charakter mocno komercyjny. Nie jest to zarzut, ale na pewno specyfika tamtego rynku. U nas wciąż nacisk kładzie się na edukację i bliżej nieokreślone przeżywanie sztuki. Często sporo w tym pretensji – tłumaczy. Na Powiślu ma być więc bezpretensjonalnie i z przymrużeniem oka. Kilka tygodni temu krakowska grupa Spirala zrobiła na dachu klubu wielką rzeźbę przedstawiającą makaron z pulpecikami. To właśnie jeden z pomysłów Piotra. Szalonych konceptów będzie więcej. Od imprez „Italo disco jest dobre na wszystko” czy ogrywania wakacyjnych hitów, po projekty z pogranicza sztuki i designu, jak np. fotobudka skonstruowana przez Bartolomeo Koczenasza i kolektyw Powojenny Modernizm. – W instytucji nie zawsze mógłbym sobie pozwolić na podobne ekstrawagancje. W galeriach miejskich pieniądze zawsze są, jednak praca musi być podporządkowana pewnym schematom, które łączą się z dysponowaniem środkami publicznymi. To wymaga niebywałej przejrzystości. Budowanie autorskiego programu zależy od dążenia do obiektywności. Nie zawsze jest to łatwe – dodaje Piotr. Sikora nie lubi zwykłych sposobów prezentowania sztuki. Najbardziej absurdalne pomysły realizuje w Zbiorniku Kultury, który jest istną wylęgarnią konceptów na kuratorskie gonzo. – Kiedy w zeszłym roku w Bunkrze Sztuki kanalizacja zaczęła wydawać nieprzyjemny zapach, kurator Zbiornika Mateusz Okoński zdecydował się zrobić wystawę „Bąk”, na której pokazywaliśmy sztukę o charakterze towarzyskiego faux pas. To jeden z przykładów tego, co dzieje się, kiedy do sztuki podchodzi się w lekki i zabawny sposób – opowiada. Sikora nie boi się krytyki. Jedyne, co mu przeszkadza, to papierkowa robota i biurokracja, które wiążą się z pracą kuratora. – Lubię w sztuce to, że nie da się jej ocenić jednoznacznie. Jednym wystawa się podoba, inni ją wyśmieją, ale zawsze można wyjść obronną ręką, wykorzystując potęgę interpretacji – ironizuje. Piotr śmieje się, że każdy kurator to niespełniony artysta. Trudno jednak mówić o wyraźnej linii podziału pomiędzy jednym a drugim. To, co sprawia mu największą przyjemność, to przekraczanie tej cienkiej granicy. – Moment, kiedy mogę współpracować z twórcą, wpłynąć na dzieło, aranżować ekspozycję i finalnie spotkać się z dobrym przyjęciem, to najprzyjemniejsza część pracy. Dla tej satysfakcji warto dwa razy w tygodniu wsiadać do pociągu, być trochę niedospanym i narażać się bliskim – dodaje z błyskiem w oku. Tekst: Olga Święcicka, foto: Piotr W. Bartoszek, Magda Łazarczyk
warsaw gallery weekend
27-29.09 warszawa
/ płyty a jk a m a J maczeta /
W LE Y BIAŁ
e. ów o regga lm fi d lą g e z r ący pierwszy p s. Pochodz s ie a z B d ę s b a d R o i ie będz ranam ych tekstów inie pod Ba j w Polsce. K ie m k o s d im k ib ia s a w r w ś a o i k k i u kra matyk go bas września w listów od te ta głębokie ja ię c w e ś p s o W połowie g h e c y w io ajwiększ ości trzydn ia jednym z n t s je Jednym z g ta oświadczen d is z w z ty c k a le i , k r kto z książe z Łodzi sele owiem nie b ie p r e z c ę z Swoją wied Bartosza Ressela, znanego lepiej jako Ras Bass, trudno nie lubić. Nawet gdy pierwszego dnia tegorocznej edycji Ostróda Reggae Festivalu wynurzył się – przemoczony do suchej nitki – z hamaka, w którym spędził deszczową letnią noc, nikomu nie złorzeczył, nie narzekał i nie psioczył. Po tym, jak krótkim „Oh Jah” zaklął rzeczywistość, zaraz zaczął się uśmiechać. Otoczona burzą dredów, radosna twarz łódzkiego selektora i promotora jamajskich brzmień mogłaby służyć za symbol podejścia, które po angielsku znane jest jako „peace & love”, a po polsku – „miłość, sens i muzyka”. W przypadku Ras Bassa zwykle przybiera ono formę wykrzyczanego już z kilku metrów pozdrowienia: „Uszanowanie Man, bless up, bless up!”. Ludzie pewni siebie, swojego zdania i obranej przez siebie drogi nie prężą bowiem muskułów i nie rozpychają się w tłumie. W tym podobni są do lwów.
Koło życia
Są lata 80. Telewizja polska wyświetla film o muzyku z Jamajki, Bobie Marleyu. – Pamiętam, że mój świętej pamięci ojciec miał ogromny szacunek do tego człowieka, choć na co dzień zdarzały mu się nie do końca poprawne politycznie, rasowe komentarze. To, co ja wspominam najlepiej, to postać producenta Marleya – Lee „Scratcha” Perry’ego – wariata, który malował drzewa na czerwono, owijał mikrofon w folię aluminiową, żeby uzyskać pożądany dźwięk, i... spalił swoje studio nagraniowe – tak o swoim pierwszym spotkaniu z muzycznym obliczem Jamajki opowiada Ras Bass, który dziś ma największą w Polsce kolekcję pierwszych tłoczeń okołoreggae’owych winyli. Płyt, które pozyskuje u źródła, by później
dystrybuować je po całym świecie i grać z nich na festiwalach i w klubach. – W tym roku stanąłem pod drzewem, od którego odchodziły resztki czerwonej farby, i uroniłem łezkę. Koło życia lubi pięknie się zamykać – kontynuuje Ras Bass. Ten pseudonim jest nie tylko sprytnym nawiązaniem do wyspiarskiej nomenklatury i symboliki, ale ma też swoje podstawy w wierze, którą przyjął Bartosz – teraz z dumą nazywa siebie rastafarianinem. Zapytany o to, skąd tak wielka popularność jamajskich brzmień i trójkolorowej estetyki w oddalonej od matecznika i nienawiedzanej przez wielu emigrantów Polsce, selektor nie posiłkuje się jednak metafizyką. – To bardzo proste – i my, i oni jesteśmy biednymi narodami, a bieda konserwuje pewne specyficzne zależności międzyludzkie. Obecną sytuację na Jamajce można porównać z okresem, w którym chłop feudalny dostał wolność, ale zabrano mu ziemię, która wciąż należała do pana. Jamajka jest piękna i cudowna, ale zwykli mieszkańcy nie mają do niej dostępu. Plaże i promenady znajdują się za szlabanami, za które nie są wpuszczani. My jesteśmy z bloku postkomunistycznego, dostaliśmy mocno w kość i jest to rewelacyjny grunt dla rozwoju kultury, która wyrosła na takich samych uczuciach i tym samym wajbie. Jesteśmy „warriorz”, a oni też tam walczą o swoją wolność – komentuje.
Odnaleźć w sobie lwa
Ras Bass dobrze wie, o czym mówi, bo wiedzę czerpie nie tylko z płyt czy klipów, ale przede wszystkim z doświadczenia. Od 2003 r., kiedy po raz pierwszy wybrał się na Jamajkę, był tam dziewięć razy i łącznie spędził trzy lata na karaibskiej wyspie. Jako że szlaki jego wypraw wytyczane są przez miejsca, w których potencjalnie może znaleźć płyty winylowe, nawet na chwilę nie zapuszczał się
za wspomniane szlabany. Całe miesiące spędzał w podzielonych na yardy kingstońskich gettach i sielskich, choć biednych prowincjach stolicy. Od znajomych do poleconych, od knajpy do radia, od obejścia do obejścia, pomiędzy domami z blachy falistej – maszerował z wypiętą klatką piersiową i jasno wytyczonym celem, wzbudzając zwykle szacunek, a nie wrogość miejscowych, dla których biały kolor skóry jest często pretekstem do zaczepek czy wyłudzeń. – Moje dready zakrywają w dużym stopniu moje pochodzenie. To, że przyjąłem część ich kultury, pozwala mi egzystować tam na innych zasadach. Oni przez lata ostro dostawali po dupie od białych, więc jeśli nagle widzą moje poszanowanie dla nich i serce, które im daję, to otwierają się przede mną. Tam panują proste zasady i choć taksówkarze wożą ze sobą maczety do samoobrony, a dzieci niekiedy paradują z bronią palną, to to, co dajesz, zwykle do ciebie wraca. Nie można odstępować od swoich zasad, bo wtedy cię zjedzą. Musisz być „lion”. Odnaleźć swojego wewnętrznego lwa – opowiada Ras Bass z wyczuwalną w głosie adrenaliną. Aktualnie Ras przeprowadza swój internetowy sklep www.rasbass.com do Londynu. Z przetartymi szlakami w sprzedaży płyt na cały świat, rosnącą listą znamienitych osobowości, które się u niego zaopatrywały, i z nieschodzącym z twarzy uśmiechem, nie ma możliwości, żeby mu się nie udało. Będzie miał też bliżej na Jamajkę, a że koło życia lubi pięknie się zamykać, kolejnym przystankiem na jego trasie może okazać się karaibska wyspa. Tekst: Filip Kalinowski
I przegląd filmów reggae positive Vibrations
13-15 września kraków kino pod baranami
Centrum Stworzone dla Zdrowia Zjedz czekoladę i uśmiechnij się – Centrum Stworzone dla Zdrowia zmienia Polaków. Chcesz wiedzieć, jak będziesz słyszeć szczekanie psa za 30 lat? A może chętnie posłuchasz muzyki inspirowanej rytmem twojego ciała? Dorzućmy do tego aplikację na telefon, która wybierze nam idealną trasę spacerową, a okaże się, że dbanie o zdrowie nie musi być pasmem wyrzeczeń, tylko niezłą rozrywką. Nowa inicjatywa USP Zdrowie ma na celu zmianę naszego podejścia do dbania o formę. To wcale nie takie trudne: nie musisz rezygnować z czekolady – wystarczy, że do swojego jadłospisu dorzucisz jedno jabłko więcej. Projekt reprezentuje zupełnie inne podejście do kwestii naszej kondycji. „W zdrowym ciele, zdrowy duch” – wszyscy znamy to hasło, ale czy naprawdę je rozumiemy? Pokutuje przeświadczenie, że jedynie wysiłek i odmawianie sobie wszystkiego zagwarantują nam dobrą formę. Nic dziwnego, że tak rzadko myślimy o zdrowiu. Centrum Stworzone dla Zdrowia postanowiło ostro wziąć się za zdrowotną edukację Polaków. Ich rady są proste, ale skuteczne. Zjedz owoc, pospaceruj
i… uśmiechnij się. Zadowolenie z życia i kontakty z bliskimi są równie ważne, jak to, co jemy. Centrum Stworzone dla Zdrowia to dwa nowoczesne pawilony zajmujące powierzchnię 400 m². Ich ściany porastają piękne zielone liście, a już od progu witają nas uśmiechnięte panie w niebieskich uniformach. Biało-błękitne wnętrze przypomina nieco plan filmów science fiction. Skojarzenie właściwe, bo miejsce jest w pełni interaktywne. Aż roi się w nim od ekranów dotykowych, a na każdym z nich można znaleźć ciekawostki dotyczące różnych sfer naszego organizmu. Zobaczyć, ile trzeba zjeść owoców, aby uzupełnić zapasy wody w organizmie; zaopiekować się marchewką, czyli alternatywną wersją tamagotchi;
zmierzyć swój wskaźnik BMI w pomieszczeniu wyglądającym jak fotobudka. Każdy odwiedzający dostanie kartę, na której system będzie zapisywał jego wagę czy ciśnienie. Centrum Stworzone dla Zdrowia powstało, aby zainspirować nas do głębszej refleksji nad zdrowiem. Nikt tu nie będzie namawiał was do zmiany trybu życia, tylko do wzbogacenia go o pewne elementy, dzięki którym poczujecie się lepiej. W rozumieniu twórców Centrum Stworzone dla Zdrowia zdrowie ma oznaczać zadowolenie z każdej chwili życia.
Zapraszamy codziennie do końca października!
materiał promocyjny
godziny otwarcia: 10.00-20.00 codzienne warsztaty, pokazy i treningi z ekspertami sprawdź kalendarz wydarzeń na www.stworzonedlazdrowia.pl/ centrum wejście jest bezpłatne
y t r a tw o t a t Warsz
razem / b a l / ia n w Praco
przestrzeni, j e ln ó p s w j e n w jed iuro, ślin. Wszystko ro z y n ia to warsztat, b c ś ia e rn ó yw ż w yt ją W tu k a owsk , proje przętem. Krak nawiają fotele s d i o i , m ry e ia c w ś o ro tn ią ieję Rob ieniając się um ym w , ię m ra w ramię wnia w jednym o c ra p i ń a tk o sala sp Co to za miejsce ta Wytwórnia? – zapytałem znajomej, kiedy spotkaliśmy się, gdy właśnie stamtąd wracała. Odpowiedź była prosta: to właśnie jest MIEJSCE. A ściślej ujmując – dużo miejsca. Na krakowskim Zabłociu, dzielnicy zajmowanej w latach wojennych przez składownie sprzętu lotniczego, wśród eleganckich loftów i magazynów, powstało miejsce inspirowane popularnymi ostatnio hack labami (dla komputerowców) i maker labami (dla zajmujących się architekturą, stolarką czy urban gardeningiem). – Miałem taki plan, by stworzyć coś w rodzaju otwartego mieszkania, gdzie każdy może wpaść, ugotować obiad i pograć w planszówki. Jednocześnie cały czas przewijał się temat braku przestrzeni do twórczej pracy. I nagle okazało się, że można to połączyć. Przez dwa lata pomysł regularnie powracał w rozmowach ze znajomymi, aż wreszcie, w grudniu zeszłego roku, sprawa nabrała rozpędu – opowiada Maciek Chart-Olasiński, który z projektem związany jest od samego początku. Długie poszukiwania odpowiedniej siedziby zwieńczyło znalezienie lokalu przy ul. Ślusarskiej. Po załatwieniu wszystkich formalności, w kwietniu, Wytwórcy samodzielnie wzięli się za remont. Odnowili ściany i okna, złożyli meble potrzebne do pracy i podpięli wodę, by w połowie maja udostępnić 160 m² surowo, ale przyjaźnie zaaranżowanej powierzchni, z której obecnie może korzystać każdy, kto ma zajawkę i dobry pomysł. Idea zakłada współpracę i swobodną wymianę pomysłów. – Chciałem, by pojawiali się tu ludzie reprezentujący różne dziedziny i posiadający różne umiejętności. Takie połączenie zdolności wielu osób bardzo się przydaje. Kiedy jeden z chłopaków zaprojektował wnętrze mieszkania i potrzebował
elementów dekoracyjnych do jego wykończenia, z pomocą przyszło mu dwóch innych kolegów. Razem je obmyślili, a potem wspólnie wykonali – mówi Maciek. – Chodzi o to, żeby każdy czuł się tu swobodnie, kiedy przychodzi podłubać, postukać młotkiem czy skonsultować przy kawie swoje projekty z innymi osobami – dodaje Monika Grula, zajmująca się na terenie Wytwórni renowacją starych mebli i tapicerowaniem. Monika nie od początku była w projekcie. Najpierw znalazła fanpage na Facebooku, a potem na spotkaniu Stowarzyszenia ŁAD, dotyczącym maker labów, poznała Maćka. Tak trafiła na Ślusarską, gdzie ostatnio odnowiła kilka krzeseł, a teraz zajmuje się przywracaniem szafie dawnej świetności.
Ciemnia i ściana z liści
Obecnie w Wytwórni swoją pracę wykonuje 20 osób. Dużą grupę z nich stanowią architekci i graficy, dla których to nie tylko hobby czy sposób na zabicie czasu, ale i normalna praca. Przychodzą rano i osiem godzin siedzą przy biurkach i projektują. Innymi użytkownikami tej przestrzeni są studenci, którzy realizują uczelniane zadania, planują własną działalność zawodową lub produkują rzeczy, które potem sprzedają. Tak np. działa trzech znajomych: dwóch Pawłów i Kajetan, składający stoliki z laminatów, lampy z kół rowerowych czy też całe rowery. Kajetan ma jeszcze drukarkę 3D, za pomocą której przygotowuje prototypy części do bicyklów. Ma też zamiar stworzyć klawiaturę modułową dla programistów. Z kolei architektki krajobrazu Kasia Filipowicz i Kasia Rogowska prowadzą m.in. projekt Green Walls, w ramach którego tworzą żywe ściany z roślin. W Wytwórni jest także własnoręcznie zbudowana ciemnia
kierowana przez Macieja Kozaka, który przy Ślusarskiej nie tylko fotografuje, ale i projektuje domy. Maciek jednym tchem wymienia wszystkich korzystających z zabłockiej pracowni: – Bożena trudni się ceramiką i wykonywaniem kafelków, Asia fotografią, a Jasiek jest grafikiem komputerowym. Mamy też na pokładzie Łukasza, który zajmuje się modelami bolidów wyścigowych. Zdobywał nawet nagrody na mistrzostwach związanych z tym przedsięwzięciem! – dorzuca. Nieważne więc, czy robisz zdjęcia, odnawiasz stare zniszczone meble, czy też konstruujesz swoją wersję paletowej sofy, której projekt znalazłeś na Pinterest. Wytwórnia ma jeszcze jeden atut – na miejscu można znaleźć wszystkie narzędzia potrzebne do pracy. – Mamy tutaj dość pokaźną kolekcję elektronarzędzi, jak choćby szlifierki, wiertarki, wkrętarki czy frezarkę CNC – wylicza Maciek. I dodaje, że lwia część tego sprzętu to własność osób, które działają w Wytwórni. Masz swoje narzędzia, przynosisz je i pozwalasz korzystać z nich innym. Również tym, którzy nie posiadają własnych. Praca warsztatu to nie tylko hołd złożony filozofii DIY, lecz także wzajemna pomoc.
Robić swoje
Trzecią grupą bywalców są ci, którzy przychodzą do Wytwórni na krótki czas, by wykonać pracę, a kiedy ją kończą, opuszczają warsztat. – Tak było w przypadku Gosi i Bartka. Wykonali dyfuzor dźwiękowy do studia nagrań i poszli dalej. Ale wrócą – oni lub ich znajomi – zapewnia Monika. Właśnie w ten sposób ma funkcjonować to miejsce. Pocztą pantoflową lub przez internet ludzie dowiadują się, że istnieje taka przestrzeń, przychodzą i robią swoje. Wytwórnia to przede wszystkim ludzie, którzy ją tworzą, ale i utrzymują. Jeśli chce się korzystać z warsztatu, należy opłacić comiesięczną składkę członkowską – od 50 do 200 złotych, w zależności od tego, jak często będzie się przychodzić. Wszystko idzie na opłacenie czynszu i zakup nowych narzędzi. – Marzymy o tym, żeby kupić laser tnący. Niestety to koszt około 15 tys. złotych… – mówi Chart-Olasiński. Niedawno Wytwórcy startowali w czwartej edycji Stypendium z Wyboru, by otrzymać gotówkowy zastrzyk, który pozwoli uzupełnić narzędziowe braki. Niestety nie udało im się wejść w poczet laureatów. – Jednak daleko nam do tego, żeby się poddawać. To pierwszy tak duży projekt, którym zarządzam, i nie mam zamiaru odpuścić – kwituje na co dzień studiujący prawo Maciek. Kiedy pytam, czy określiliby siebie bardziej jako manufaktura, czy twórczy kolektyw, odpowiadają, że wszystko jest jeszcze w fazie rozwoju. – Czas pokaże, jak rozwinie się nasza współpraca i w jakim kierunku będziemy podążać za pół roku. Póki co najbezpieczniej używać
sformułowania „warsztat otwarty” – stwierdza Monika. Tego typu przestrzenie zaczynają rozwijać się w całym kraju – działają w pobliskim Zabierzowie oraz w Łodzi, Warszawie czy Trójmieście. Zabłocki maker lab to jednak nie tylko open space z komputerami i zestawem narzędzi do stolarki. Odbywają się w nim również różne interesujące wydarzenia, niekoniecznie powiązane ze szlifowaniem: od MediaLabu Innowacji Społecznych, przez panele dyskusyjne na temat creative commons czy szkolenia informatyczne, po spotkania robocze TEDx, na których uczestnicy przygotowują październikową konferencję. Swoje zebranie miała tam także krakowska Radiofonia. – Chcemy, by tego typu wydarzenia odbywały się u nas częściej, oczywiście przygotowalibyśmy to tak, by nie przeszkadzać tym, którzy tu tworzą – podkreśla Maciek.
wielkich stołach ciągną się stada kabli. Póki co Wytwórnia działa w określonych godzinach, od rana do północy, planowana jest jednak instalacja zamka magnetycznego. Dzięki temu miejsce będzie dostępne przez całą dobę i właściwie jedynym ograniczeniem stanie się wyobraźnia tego, kto przyjdzie ze swoją dyktą, stosem desek czy kliszami fotograficznymi. Można tam wpadać także dla towarzystwa albo żeby się czegoś nauczyć bądź uzyskać pomoc. Tak jak wtedy, gdy pobliska kawiarnia udostępniła samoobsługowy punkt naprawy rowerów – kiedy brakowało narzędzi albo know-how, ludzie zgłaszali się właśnie do Wytwórców. Pomysłów i zapału nie brakuje. – Wszystko jest w fazie rozwoju – zaznacza Monika i śmieje się, że w nazwie powinno pojawić się jeszcze słowo „koncept”, gdyż sami nie wiedzą, do czego jeszcze są zdolni i gdzie ich to zaprowadzi.
Gdy rozmawiamy, zza drzwi dobiegają hałasy włączonych elektronarzędzi. A kiedy maszyny milkną, słychać rozmowy i śmiechy. Przez pracownię przewija się sporo osób, na ścianach wiszą rowerowe ramy, po
Tekst: Paweł Wójcicki Foto: Krzysztof Wołek
Jeszcze niedawno pisano, że najbliższy maker lab znajduje się w Amsterdamie. Obecnie krakowska Wytwórnia to jedno z kilku takich miejsc działających w Polsce. Własne rowery i ceramikę możecie tworzyć także tu:
Warszawa
W stolicy przy ul. Hożej 51 funkcjonuje Fab Lab, który z początkiem lipca przyjął nazwę Kombinat Warszawa. Zespół jest otwarty na chętnych do tworzenia, współpracy i rozmów o projektach przy kawie, szuka też ludzi chcących prowadzić różną działalność: od mechaniki po design.
Trójmiasto
Na koncie mają własnoręcznie skonstruowane frezarki i drukarki 3D, teraz szukają środków do stworzenia hafciarki i termoformierki. Jeśli nie wiesz, co to, a chcesz się dowiedzieć, wpadaj na Dolną 4 w Gdańsku. Przy okazji można też pomóc w szukaniu nowego lokalu.
Łódź
Nieopodal fabryki włókienniczej przy ul. Piłsudskiego 135, w otoczeniu industrialnej zabudowy, swoją działalność rozpoczyna FabLab Kombinat, wspierany przez Fundację Cohabitat. Pierwszym meblem skonstruowanym w FabLabie był fotel z palet, niedawno odbyły się tam też warsztaty z produkcji zegarów lampowych.
Poznań
Ciekawe miejsce działa przy al. Marcinkowskiego 26. Co prawda nie złożysz tam łóżka, ale możesz uczestniczyć w jednym z wielu warsztatów dotyczących projektowania, szycia czy typografii. Biznes internetowy i łączenie hardware’u z software’em, budowa CNC czy bieżni – to również znajduje się w kręgu zainteresowań M26LAB.
Młyn Zabierzów
Stary młyn wodny nad Rudawą, oddalony kilkanaście minut od Krakowa, ma kilka pięter – każde liczy ok. 100 m² powierzchni. Pośród drewnianych belek powstają różne dzieła sztuki oraz toczą się dyskusje o kulturze i prawach człowieka.
Jeżyny zza bloku.
Eko / o k s l ie Z Dzikie /
k i n w a r Jedz t
iasta, centrum m w y w y z r k o y, dzika dzą w p nek do zup yleni, wcho a h b c y o p rd u h k c a k y z nimi awnik oli. Razem ów. Bluszcz k k y u r z Krążą po tr s t o s k ia i m b listny za tki do tore rząd wąsko u zbierają lis w d , ia n a o chrup sta marchew d oblicze mia e ln a d ja y odkrywam Niestraszne im tabliczki „Nie depcz zieleni”. O tym, co zwykle określamy mianem chwastu, mówią z pasją. Jadalna Warszawa to ekologiczna inicjatywa amerykańskiej artystki Jodie Baltazar i aktywistki Pauliny Jeziorak, które od początku wiosny wraz z grupą zapaleńców przygotowują mapę jadalnych roślin, rosnących wokół Zamku Ujazdowskiego w Warszawie. – Mało kto zdaje sobie sprawę, ile z tej zieleniny da się wykorzystać, nie tylko w kuchni – podkreślają organizatorki. Trawnik bowiem nas i nakarmi, i wyleczy – jeden liść przyspieszy gojenie ran, drugi złagodzi objawy depresji, trzeci – gdyby było za późno – stosowano do nacierania zwłok, by nie wydzielały nieprzyjemnego zapachu. Im bardziej zaniedbana zieleń, tym lepiej – nie ma nic gorszego niż równo przycięta trawka. Murawa z rolki? To się śni w koszmarach.
Menu z trawy
Na spacerach Jadalnej Warszawy każdy jest mile widziany – do połowy października odbędzie się ich jeszcze kilka. W ostatni weekend sierpnia na dziedzińcu Zamku Ujazdowskiego zebrało się kilkanaście osób. Po rozdaniu mapek, na których mamy zaznaczać stanowiska poszczególnych gatunków, Jodie z kolorową bejsbolówką na głowie rozpoczyna eksplorowanie terenu. – W Polsce jestem od trzech i pół roku, ale wszystko zaczęło się dużo wcześniej na ekowarsztatach w Los Angeles – zdradza, wplatając polskie słowa. Szybko okazuje się, że za tym, co zwykle nazywamy trawą, kryje się prawdziwe bogactwo. Jako pierwszy odkrywamy podagrycznik, niegdyś używany jako ziele lecznicze, który dzięki wyraźnemu smakowi nadaje się też
do sałatek. Później przychodzą kolejne zdobycze: krwawnik (sprawdza się jako dodatek do sosów), czosnaczek (wyraźniejszy w smaku niż chiński czosnek) czy dwurząd wąskolistny. Ten ostatni smakuje dokładnie tak jak rukola – niestety jest dość rzadki w stolicy. – W Gdańsku są tego całe dzikie pola. Można jechać – podsuwa myśl Jodie. Grupa, zbierając zieleninę do plastikowych worków, powoli okrąża zamek. Goście restauracji Qchnia Artystyczna patrzą na nas trochę podejrzliwie, choć o swoje brokuły nie muszą się martwić. Od zawartości ich talerzy Jodie woli młodą pokrzywę. – Świetna do zup i na placki. Kto odważny, niech zrywa – dyryguje. Wreszcie przechodzimy przez ogrodzenie, gdzie nie sięgają ostrza kosiarek. W wysokich krzakach na skarpie kryje się kolejna pozycja naszego menu – komosa biała znana lepiej jako lebioda. Całe kępy lebiody – rośliny niegdyś uprawianej, bogatej w witaminy i znacznie zdrowszej od szpinaku (z jej nasion przygotowuje się coraz popularniejszą kaszę). Na dole, niedaleko klubu Plac Zabaw, ktoś wykopuje korzeń chrzanu, inni podjadają kwaśne dzikie jeżyny i czarny bez, kwiaty koniczyny też można spróbować. Stopniowo odkrywamy jadalne oblicze Warszawy. Dzielnie dotrzymuje nam kroku pies jednej z uczestniczek – tylko on wróci ze spaceru głodny.
Wieprzowina od kultury
Warszawa Jadalna to tylko jeden z frontów ekologicznej działalności Jodie Baltazar. Jej projekt Pixxe (www.pixxe.org) odpowiedzialny jest za szereg społecznych akcji na pograniczu ekologii i popularyzowania wegetarianizmu. Jak dotąd Jodie stworzyła pierwszą miejską mikrofarmę w Warszawie,
Przegląd zielonych łupów.
od 2011 r. uaktualnia mapę z jadalnymi roślinami, prowadzi też warsztaty z twórczego recyklingu, wegetariańskiej kuchni i kultywacji gleby z miejskich odpadów. Na pytanie, jak takie inicjatywy odbierane są w Polsce, odpowiada: – Dziwnie być tu wegetarianką. Wieprzowina to właściwie część kultury. Ale nie spotkałam się ze złymi reakcjami. Oprócz Jodie i spółki w stolicy szabrują też Miastożercy, zaś przepisy z dzikich roślin znajdziemy na stronie www.chwastynastol.blogspot.com. Małgorzata Ruszkowska, założycielka tego pierwszego bloga, niechętnie dzieli się adresami miejsc, w których trawniki dają najobfitsze plony. Za to na swoim fanpage’u co rusz zamieszcza zdjęcia z udanych łowów: torby wypełnione zdziczałą porzeczką i agrestem, pęki gwiazdnicy i lebiody. Zanim ogródki działkowe zostaną ostatecznie zlikwidowane, warto znaleźć dziurę w siatce i własny opuszczony kawałek miejskiego buszu – i można żerować. Czym nakarmią nas trawnik we wrześniu? Jodie wciąż rozgląda się za rokotnikiem zwyczajnym, z którego owoców można przygotować dżem. – W Warszawie jeszcze go nie znalazłam, ale mam czas do połowy października, kiedy przyjdą przymrozki. Jestem zdeterminowana – podkreśla. Jeśli będzie chłodno i wilgotno, trawniki wciąż będą nam oferować swój stały jadłospis: gwiazdnicę, bluszczyk kurdybanek, szczaw, koniczynę i ulubioną roślinę założycielki Pixxe – ślaz zaniedbany. To dobry okres na orzechy laskowe i włoskie (np. z parku przy Królikarni) oraz jarzębinę i jabłka. Dla nikogo nie zabraknie pokrzywy. Tekst: Mariusz Mikliński
IKE POLO B / A K OIS TOP 5 / B
o l o p o pole d
z. grać mec e z o r i i k ram lat ustawić b lo. Kilka a o n p ż e o ik m b do rym u, na któ ającej się ła kolejne n d ę o a n t n r e i a b n g ł e o a z a r stwa i kaw zest jawk . Mistrzo czka. No olowa za wolnej pr 4 e p ę ił e ię h p s ik c i b ą o i r d k t m ę ij db ięć ote r, k leźć rszawie o ana, wybraliśmy p boiska, p e są rowe zawsze łatwo zna a ć n a W b e w w z o r t ia jm o n t P ie rze iS ześ iele, ale n i zaczęli p py, a 7 wr poważnie y, Sabriny s w o z a r c w ie n u r a n r E u ie y t g p r w ib a t o o s N sp ojg rzo y jak omocy dw o uprawianie tego ację mist rszawiac p iz a i n k w a ię u g z r m o D e . i t obą nas odz amy za s h, jeśli ch nują obok c e y r n t i w ó ą r s miasta. M lo bie ni bike po olsce nie mają so Polski. Fa P w ek, które miejsców
1.
Polfa. Kraków
2.
Rokosowska. Warszawa
3.
Boisko na Foksal. Warszawa
4.
Tor Stegny. Warszawa
5.
Korona. Kraków
Opuszczony basen dziesięć minut drogi rowerem od rynku. Niszczejący teren został przejęty przez krakowską ekipę. Jak wiadomo, Polak potrafi, i tak oto powstało pierwsze boisko przeznaczone dla bikepolowców. To ich małe królestwo i miejsce absolutnie kultowe. Nie muszą dzielić się nim z koszykarzami czy uciekać przed piłką do nogi. W Polsce to nadal rzadki komfort. Częstymi gośćmi Polfy są zapaleńcy z innych miast, którzy u siebie nie mają gdzie trenować. To chyba najbardziej charakterystyczne miejsce w naszym kraju, jeśli chodzi o polo. Jak dotąd odbył się tam jeden turniej i na tym na pewno się nie skończy.
W OSiR-ze na Ochocie odbędą się tegoroczne mistrzostwa Polski. – Żeby zagrać, zwykle samemu trzeba sobie stworzyć boisko, tymczasem na Rokosowskiej mamy nowoczesny, oświetlony obiekt. Jest duże boisko obudowane bandami, dzięki czemu piłka nie leci za daleko. Nic, tylko postawić bramki i robić turniej – opowiada Staszek. Rokosowska ma coś jeszcze – zadaszenie. Mała rzecz, a cieszy. Nie ma obaw, że polska jesień zniechęci publiczność i zawodników. – Możemy uspokoić: powtórki z basenu narodowego nie będzie, a zadaszenie nie stanie się bohaterem wieczoru – żartuje.
Szkolne boisko w centrum Warszawy. Kilka ulic od knajp na Nowym Świecie rozwija się sport, który przez wielu wciąż traktowany jest jako sensacja. Bikepolowcy uwielbiają foksalową nawierzchnię. Nikt, kto trenuje w Warszawie, nie ma też kłopotu z dojazdem, bo jest to samo serce stolicy. Bikepolowcy muszą dzielić teren z fanami innych sportów, dlatego często mają problem z miejscem do gry lub wpadają na biegających koszykarzy. Mimo tłumów amatorzy bike polo czują się tam swobodnie i nigdy z Foksalu nie zostali wyrzuceni, co gdzie indziej zdarza się dość często. Dlatego wiele można temu miejscu wybaczyć, nawet to, że z powodu braku ogrodzenia piłka gubi się w ekspresowym tempie. Na szczęście można liczyć na pomoc. Zawsze jest kilka osób, które przyszły po prostu popatrzeć. Dzięki nim bike polo ma darmową reklamę na mieście. I zawsze ktoś poda piłkę.
Stegny kojarzą się głównie ze sportami zimowymi i torem łyżwiarskim. Raz na jakiś czas mają z niego pożytek także gracze bike polo. Tor jest wyjątkowy dzięki najlepszej w Polsce nawierzchni. Odbyły się tutaj już dwa turnieje Warsaw Open i polski turniej kwalifikacyjny do mistrzostw Europy. Jak jednak wiadomo, w życiu nic nie jest za darmo, a na pewno nie nawierzchnia. Stegny to teren prywatny, więc nie ma zmiłuj – trzeba płacić za wejście. Szkoda też, że zimą łyżwiarze są nieprzejednani i bronią toru jak niepodległości.
Rozpoczęliśmy Krakowem i Krakowem zakończymy. Obok dawnego stadionu Korony na krakowskim Podgórzu tworzyła się prehistoria polskiego polo. Aż dziwne, że dopiero teraz więcej osób zaczyna poznawać to miejsce. Korona wita graczy twardą asfaltową nawierzchnią. Choć nie spełnia wygórowanych oczekiwań sportowych, to nie można jej odmówić klimatu – w końcu ten asfalt pamięta początki rowerowego szaleństwa. Wysłuchała: Kasia Mierzejewska
stok y ł ia B / o t Moje mias
LAS , J Ó K O P S , CISZA ki Auricoma w ó c js ie m kie ne białostoc czyli ulubio
Węglowa Zabytkowe magazyny rezerw wojskowych do ok. 1976 r. nie widniały na żadnej mapie – wszystko było ściśle tajne. Do dzisiaj na ich terenie można znaleźć stare tablice z oznaczeniami typu „spodnie” czy „hełmy”. I to tam od 2010 r. odbywa się Up to Date. Część z tych budynków łatwo było zaadaptować na potrzeby festiwalu – są bardzo foremne i nawet znajdujące się w nich filary świetnie pasują. Okolica też jest bardzo fajna – cicho, spokojnie, nikt nie marudzi, że jest głośno, a ludzie mogą spokojnie wypić sobie piwko i odetchnąć. Planowane jest tu Muzeum Pamięci Sybiru, ale na razie my robimy kolejną edycję festiwalu.
Planty
ul. Węglowa
Gdy w Białymstoku wejdziesz do lasu, właściwie możesz przejść nim całe miasto. Wokół jest Puszcza Knyszyńska i inne zadrzewione tereny, a w samym centrum niewielkiej, 600-tysięcznej aglomeracji mamy sporych rozmiarów park, który codziennie przemierzam w drodze do mojej ukochanej. Kiedy chodziłem do liceum, to tu piłem obowiązkowe małe łomże. Później za klubem Herkulesy mieściła się znana – choć dziś już nieistniejąca – biforownia zwana Zaherami. Teraz wśród parkowych drzew organizujemy Ambient Park – imprezę, której jednym z założeń jest wpuszczanie muzyki w otoczenie przyrody.
Skwer Zamenhofa Twórca esperanto to chyba jedyny sławny białostoczanin poza Małaszyńskim i Kayah. Skwer jego imienia, znajdujący się pomiędzy ulicami Białówny i Malmeda, znany jest głównie z tego, że mieści się przy nim klub Metro, w którym przez lata byłem rezydentem. Wcześniej istniały tam dwa inne lokale. Pośrodku tego trójkąta bermudzkiego często siedzieliśmy i piliśmy piwo, bo było spokojnie i bezpiecznie, więc wszelkie władze i niewładze nie interweniowały.
skwer Zamenhofa
Hala PKP
Didżej. Ponad dekadę temu, kiedy po raz pierwszy stanął za gramofonami, termin ten oznaczał dużo więcej niż dziś. Zamiast więc przeszukiwać lumpeksy i dbać o to, by internet w klubie sprawnie radził sobie z YouTube’em, w rodzinnym Białymstoku pracował nad techniką skreczowania, sceniczną energią i muzyczną otwartością. Dziś w jego setach i mikstape’ach najczęściej pobrzmiewa bit i bas we wszelkich możliwych formach, od hip-hopu po dubstep. Kiedy akurat nie przesłuchuje nowych płyt, współorganizuje festiwal Original Source Up to Date, którego kolejna edycja odbędzie się 20 i 21 września.
Foto: Karol Kadłucki
Foto: Jędrzej Wojnar
Auricom
Za Starosielcami, ostatnim osiedlem, które mija się, jadąc pociągiem z Białegostoku do Warszawy, stoi ogromna opuszczona hala, służąca kiedyś do napraw taboru kolejowego. Co prawda znajduje się ona na terenie PKP, ale można do niej bez większych problemów wejść. Chodziliśmy tam często ze znajomymi na – powiedzmy – piwo, a beztroską atmosferę umilały nam przyrastające z miesiąca na miesiąc warstwy graffiti i pozostałości po przemysłowej historii tego miejsca, takie jak kilkunastometrowe haki służące do podnoszenia wagonów.
Ulica Wesoła Ulica jakich wiele. Jest na niej jedna bardzo dobra burgerownia, jest knajpa, sala weselna i PSS. Niby nic specjalnego, ale w centrum miasta można się poczuć jak na wsi. Chociaż pejzaż jak okiem sięgnąć jest mocno betonowy, to panuje tu zupełny spokój. Wszystko dzięki temu, że Wesołą od głównych ulic oddzielają trzy rzędy bloków. Nawet to, że większość ławek zajmują okoliczne Cinki i Damianki, nie przeszkadza w tym, żeby sobie z dala od zgiełku usiąść i pogadać.
Ambient Park
mias to /
city
fot o/
chw ila
mom
Robi m Sorr y zdjęci a. y. na in Śledźcie Obsesy jn stag ram nas na I ie, kom p .com n /akti stagram ulsywnie vist_ ie. M , ajfo mag azyn iasto wid nem. Ja k zian e na wszysc y. szym i ocz ami
Foto: redakcja i przyjaciele
ent
je z n e rec
ety ż d ga / i śc o w / no John Mayer „Paradise Valley” Sony Music Polska
MUZYKA
W dolinie słodkości
RZECZ
Klik, klik, słoń
Clickazoo to kolekcja składanych zwierzaków ze skóry. Brzmi dziwnie? Jest pięknie, choć w koncepcie robienia zwierząt ze zwierząt jest coś przewrotnego. Skórzane origami, jeśli przeklikać się przez nie w odpowiedni sposób, ożywa i zamienia się w krokodyla, słonia albo królika. Clickazoo to projekt szwajcarskiego projektanta Jorisa Landmana. www.adrienrovero.com [wiech]
John Mayer ma się czym pochwalić. W ojczystych Stanach Zjednoczonych praktycznie każdy jego album pokrywa się platyną, na koncie ma kilka statuetek Grammy, a do współpracy zapraszali go tacy artyści, jak Eric Clapton, B.B. King czy Herbie Hancock. Kryzys przyszedł wraz z zeszłoroczną płytą „Born and Raised”. Nie był to jednak kryzys artystyczny, lecz poważne problemy z głosem, które zakończyły się kilkoma operacjami strun głosowych i wielomiesięczną rehabilitacją. Na szczęście dla Mayera i jego wiernych słuchaczy po kłopotach nie ma śladu i na „Paradise Valley” wszystko brzmi jak dawniej. Jego oryginalna, nieco matowa barwa głosu to coś, co te w gruncie rzeczy proste bluesujące piosenki wyróżnia na tle utworów innych wykonawców. John znakomicie radzi sobie w klasycznym blues rocku – jak w „Call Me the Breeze” z gitarowymi zagrywkami, które spokojnie mogłyby wyjść spod palców Claptona. Czasami serwuje piękne, chwytające za serce ballady w rodzaju „Paper Doll” czy „Who You Are”, do których aż chce się wracać. Czasami wprowadza wysmakowaną partię dęciaków, gitarowy slide czy zmysłowy kobiecy wokal. Z ciekawostek mamy tutaj miniaturkę „Wildfire” z gościnnym udziałem Franka Oceana, którego głos idealnie uzupełnia wokal Mayera. Ta płyta nie wyleczy raka ani nie zlikwiduje problemu głodu na świecie, ale słucha się jej z prawdziwą przyjemnością. [Mateusz Adamski]
W imię... reż. Małgorzata Szumowska obsada: Andrzej Chyra, Mateusz Kościukiewicz, Maja Ostaszewska Polska 2013, 96 min Kino Świat, 20 września
FILM
Maratończyk
Ksiądz Adam lubi biegać – leśnymi duktami, za piłką, a także, jak wieść niesie, za chłopakami. Czasem też, jak to facet, po wódkę, smażyć cebulę lub do łazienki, gdzie w wannie z zimną wodą grzeszy ręką i myślą – wszystko oczywiście po to, by uciec przed samym sobą. Wykurzony z odległej parafii, na mazurskim odludziu zaczyna opiekować się wyrostkami z poprawczaka. Trzyma się dzielnie – na kolanie nie sadza, z młodzieżą ma układy kumpelskie, radę da i piwa się napić. Idylla kończy się, gdy do grupy podopiecznych dołączy Adrian, który roztaczając niezdrową atmosferę, od razu prześwietli duchownego i zacznie bawić się jego tajemnicą. Małgorzata Szumowska już raz dotarła na prowincję – w 2006 r. w świetnym dokumencie „A czego tu się bać?” wsłuchała się w historie prostych ludzi, opowiadających o swoich wyobrażeniach o śmierci, w których lęki przeplatały się z baśniowością. „W imię” – najgłośniejszy polski film roku – w pewnym sensie też jest taką fantazją, tyle że mieszczuchów o wiejskim życiu, sprawnie sklejoną ze stereotypów i przefiltrowaną przez manierę odpowiedzialnego za zdjęcia Michała Englerta. Operator gubi realizm w sielskich pejzażach, spowija zadumane postaci nastrojowym półmrokiem, by w końcu wytropić nośną metaforę w rozdeptanym ślimaczku – opowieść o homoseksualnych pragnieniach w Polsce wciąż nie może się obronić bez artystycznego stempla. Reżyserka, tak jak uciekający przed sobą Adam, wydaje się bać głównego tematu – mnoży niepotrzebne wątki i zawierzając wrażliwości Englerta, odracza moment ujawnienia uczuć. Dlatego też gdy do niego dochodzi, na ekranie nie widać księdza mierzącego się ze swoimi emocjami, lecz przebranego Andrzeja Chyrę, trzymającego za rękę Mateusza Kościukiewicza. Nie pomagają tu również aktorzy, którzy bardzo poważnie podchodzą do swojej męskości, nie pozwalając sobie nawet na cień przegięcia czy zabawę wizerunkiem. Szumowska znacznie lepiej sprawdza się jako ironistka niż poetka – potwierdza to w finale, który sugeruje, że zamiast psychologicznej sztampy mogło powstać kino odważne, demaskatorskie, na miarę „Sióstr Magdalenek” Petera Mullana czy „Księdza” Antonii Bird. [Mariusz Mikliński]
Pet Shop Boys „Electric” Mystic Production
MUZYKA
... Aktivist mix #7 Bobby Champs
Gdy pierwszy raz usłyszeliśmy „Drag Queen”, utwór autora naszego Koneser nowego podcastu – zakochaliśmy się. Ciężka stopa, offerta”) podchodzące („La migliore pod techno, ale odchodzące od house’u brzmienie reż. Giuseppe Tornatore – od razu wiedzieliśmy,obsada: że tenGeoffrey track będzie Rush, Jim nam towarzyszył na imprezach przez Sutherland wiele Sturgess, Donald miesięcy. Potem dostaliśmy Włochy jeszcze 2013, 124fantastyczną min EP-kę i bangerowy featuring A1 Bassline’em MonolithzFilms, 2 sierpnia – wszystko na najwyższym parkietowym poziomie. Kariera Bobby’ego Champsa zaczęła się de facto niecały rok temu, nadal jest on twórcą undergroundowym, ale jeśli komuś mielibyśmy wróżyć wielki sukces, to właśnie jemu. Zresztą zrobiliśmy to w styczniowym numerze, typując go w tekście o „przyszłych wielkich”. Co więcej, Bobby jest już trzecim z wymienionych wówczas producentów, który przygotował dla nas podcast. Trochę głupio będzie stać w autobusie i tańczyć ze słuchawkami na uszach, ale zapewniamy – nie powstrzymacie się. Słuchajcie nas na www.soundcloud.com/aktivist_magazyn
Reżyserzy Janusz Wróblewski Wielka Litera
KSIĄŻKA
White Lies „Big TV” Domino
Musimy porozmawiać o kinie
MUZYKA
Smutek przedmieść
Pamiętacie może, jak w roku 2009 White Lies trafili na okładkę „NME” jako forpoczta nowej sceny gotyckiej? Cóż, już wtedy wydawało się to niezłym przegięciem, nawet jeśli słowa „miłość” i „śmierć” co rusz pojawiały się w tekstach tych ubranych na czarno młodzieńców, którzy nigdy nie uśmiechali się do zdjęć. Trzy płyty później wciąż przyglądają się sprawom uniwersalnym, ale może nie tak transcendentnym jak wcześniej. Potężne brzmienie, wypracowane tak, by można je było oddać na żywo bez angażowania dodatkowych muzyków, toruje im drogę do stadionowej chwały. Taką samą drogę przed nimi przeszedł chociażby Coldplay. „Big TV” to płyta o małomiasteczkowych marzeniach mieszkańców wszystkich Radomiów Europy, o samotności i rozczarowaniach wielkim światem, który okazuje się bezdusznym molochem, niechętnie przygarniającym kolejne dzieci. Koncept album? Tak. A White Lies zamiast nowego gotyku plączą się po głowie inspiracje rockiem progresywnym. Nawet jeśli te skojarzenia są mocno na wyrost, to trudno nie docenić doskonałej produkcji tego majestatycznie brzmiącego materiału. Nie jest to rzecz dla 20-letnich cyników czczących Ariela Pinka, ale jeśli drzemie w was potrzeba refleksji, choćby od czasu do czasu, sięgnijcie po tę płytę. [Rafał Rejowski]
O ile pierwszą „Machinę” kupowałem w miarę regularnie, o tyle po „ Politykę” czy „Życie Warszawy” sięgałem z rzadka, zwykle tylko dla kilku szpalt rozmów z jakimś zagranicznym filmowcem. Pamiętam, jak inspirujące były wówczas dla mnie wypowiedzi Cronenberga czy Jarmuscha, a do dziś w dyskusjach o demokracji w Rosji zdarza mi się cytować fragment opinii Andrieja Konczałowskiego, który w przeciwieństwie do brata nie jest wiernopoddańczy wobec rządu Putina, ale wolność w swojej ojczyźnie postrzega raczej w kategoriach zagrożenia niż szczęścia. Dopiero książka „Reżyserzy”, zbierająca publikowane w różnych miejscach wywiady Janusza Wróblewskiego, uświadomiła mi, że większość tych rozmów przeprowadziła jedna osoba. I choć z zawartymi we wstępach opiniami zasłużonego krytyka i publicysty nie zgadzam się często ani na jotę, to jego zdecydowane sądy pozwalają mu wydobyć z dyskutantów pokłady rzadko spotykanego w wywiadach zaangażowania i entuzjazmu lub też... kończą się przerwaniem audiencji. Nad fascynującymi opowieściami o tym, jak pracuje z aktorami Mike Leigh, w jaki sposób działa hollywoodzka machina, której trybem przez lata był Michael Cimino, czy też jakie emocje naprawdę budził Klaus Kinski w Wernerze Herzogu, góruje jeden ton: wysokie C. Nieważne, czy rozprawiają o sztuce, wierze czy sytuacji społeczno-ekonomicznej – większość przepytanych przez Wróblewskiego twórców przekonana jest o swojej nieomylności i monopolu na prawdę. I o ile ich spostrzeżenia i opinie nadal są motywujące i zmuszają do refleksji, o tyle sposób ich wypowiadania stanowi dla mnie raczej przestrogę. Okazuje się, że plan filmowy jest w pewnym sensie podobny do Rosji – nietrzymany za pysk, rozłazi się w szwach. [Filip Kalinowski]
Lato 2013 wypluło największą od dawna liczbę świetnych undergroundowych albumów punkowo-gitarowych. Poza No Age i recenzowanym obok Hunxem podrzucamy wam jeszcze kilka rodzynków. Panki grać! No Age „An Object” Sub Pop
MUZYKA
Pocztówka z raju
Kalifornia to raj na ziemi. Od dzieciństwa faszerowani obrazkami z Hollywood i Beverly Hills 90210, w wyobraźni nadal widzimy głównie celebrujące życie cycate klony Pameli i jej nakoksowanych partnerów rozbijających się kabrioletami w promieniach zachodzącego słońca. Prozac w kranówie nie działa jednak na ekipy ze słynnego klubu The Smell. Dzięki temu miejscu ostatnie lata kalifornijskiego punka to chyba najlepsza – od czasów Seattle – epoka gitarowego grania znad Pacyfiku. Nie ma tu jednak mowy o jakimś cyrku dla małolatów pykających w „Tony’ego Hawka” albo czekających na koncert Offspring, jak twój stary na Watersa. No Age na swojej najnowszej (czwartej już) płycie brzmią jak styrani życiem skejci z przedmieścia, którzy – w przeciwieństwie do swoich sąsiadów z bogatych wzgórz – mają większe problemy niż to, że melanż się nie klei. Melanż trwa w ogródku za obdrapanym białym domkiem albo w pobliskim garażu. Łap puszkę piwa i wpadnij posłuchać, jak ziomale śpiewają o tym, że nawet najpiękniejsze słońce świata mogą przesłonić kłęby czarnych myśli. Tu nie ma taryfy ulgowej i wszechobecnego rockowego samozachwytu. Między energetycznymi gitarami snują się piękne melodie, porażające smutkiem i przerażające beznadzieją. Nie są to na pewno sympatyczne mruczanki znad Oceanu, których masę kojarzycie z radia. Zresztą tej muzyki nikt pewnie u nas do radia nie wpuści, bo przecież negatywne emocje mogłyby zakłócić konsumpcję. Zarzygana podkoszulka wygląda niestety o wiele mniej efektownie niż #SWAG na bluzie Billabong. To jest podstawowa różnica między „An Object” a płytami „punkowych” składów, które widzieliście tego lata na niektórych festiwalach. Podaj browara! [Michał Kropiński]
Throwing Up, „Over You” Nazwa zespołu i tytuł płyty układają się w przeuroczą całość. Nie bez znaczenia jest też mecenas projektu, czyli Tim Burgess znany z The Charlatans. To właśnie on zainwestował w trzy laski i wydziaranego drwala, którzy na ledwie 20-minutowym krążku nawiązali do najlepszych tradycji nowojorskiego punka, kompletnie wypinając się na rodzime brzmienia. Coś jest chyba na rzeczy z tym kryzysem brytyjskich gitar. The Shivas, „Whiteout!” Energia buzująca w mieszanym kwartecie jest tak ogromna, że nóżka zaczyna podrygiwać już po jednej nutce. Poza napieprzaniem w struny The Shivas potrafią komponować genialne melodie, którym o wiele bliżej do psychodelicznego proto punka i słonecznego surf rocka niż do śmierdzących moczem anarchoskłotów. Największym killerem jest chyba otwierająca płytę „Swimming with Sharks” z echem wczesnego Vandelles oraz opatrzone przesłodkim (no prawie, ale sprawdźcie sami) klipem „Gun in My Pocket”. Dead Ghosts, „Can’t Get No” Kanada to nie tylko kraina songwriterów i dziwnego popu. Dead Ghosts idą tropem gitarowej energii spod znaku rodaków z Japandroids, darują sobie jednak stadionowe zaśpiewy w stylu Springsteena. „Can’t Get No” brzmi jak płyta zarejestrowana na kaseciaku gdzieś w połowie lat 70. Jakość tego nagrania nie powala, ale materiał broni się bez barokowej produkcji, typowej dla rozbuchanej epoki cyfrowej. Proste melodyjki, ocierające się o hippie pop, w kilka sekund przeradzają się w nawalankę, która na koncertach odpala pewnie najdziksze pogo. Do tego klawisze przywołujące na myśl garażowe tradycje i nagle okazuje się, że w lesistej Kanadzie narodzili się następcy The Seeds.
KONGRES („The Congress”) reż. Ari Folman obsada: Robin Wright, Harvey Keitel Belgia/Francja/Luksemburg/ Niemcy/ Polska/USA/Izrael 2013, 122 min Gutek Film, 13 września
FILM
Fabryka marzeń
Ari Folman jeszcze raz eksperymentuje z animacją – o ile jednak w „Walcu z Baszirem” skupił się na tym, co wyparte z pamięci, o tyle w „Kongresie” patrzy w przyszłość. Niestety tym razem mniej przenikliwie. Nowy film nawiązuje do klasycznej powieści Stanisława Lema, ale w przeciwieństwie do pierwowzoru nie jest dystopijnym science fiction o zacieraniu się granic między rzeczywistością a fikcją. To przede wszystkim groteskowa satyra na przemysł filmowy i konserwatywny z ducha lament za odchodzącym w niepamięć klasycznym kinem. Izraelski reżyser podzielił swoją historię na dwie części. W pierwszej Robin Wright gra właściwie samą siebie, 40-letnią aktorkę, która żyje w cieniu swoich dawnych sukcesów i porażek. Sfrustrowana, dostaje ostatnią propozycję. Wytwórnia zeskanuje jej ciało, dzięki czemu kobieta zyska wieczną młodość na ekranie, a filmowcy – cyfrowy produkt do obróbki. Druga część staje się halucynacyjną wyprawą Robin śladem zaginionego syna, którą zrealizowano za pomocą staroświeckiej, łączącej różne stylistyki animacji. „Kongres” to ciekawa hybryda spreparowana – zdaje się, że świadomie – z gatunkowych klisz, do których kino zawsze wracało. Sentymentalną historię rodzinną Folman obudowuje wizją niekończącej się konsumpcji i przymusu stymulacji, świata, w którym każdy może być kimkolwiek, ale nie sobą. Najbardziej przekonująca okazuje się tu niewyrażona wprost puenta. Istnieje tylko jedna droga ucieczki przed tym, co szykują dla nas spece od popkultury: trzeba iść w ślady syna głównej bohaterki – oślepnąć i ogłuchnąć. [Mariusz Mikliński]
Kongres reklama Aktivist.indd 1
13-08-12 14:26
Raj: Nadzieja („Paradies: Hoffnung”) reż. Ulrich Seidl obsada: Melanie Lenz, Verena Lehbauer, Joseph Lorenz Austria/Francja/Niemcy 2013, 100 min Against Gravity, 20 września
FILM
Gruby finał
13-letnia Melanie jest córką Teresy, bohaterki „Raju: Miłość”, i siostrzenicą Anny Marii z „Raju: Wiara”. Jej krzyżem, równie ciężkim co problemy przygniatające barki starszych kobiet, jest tusza. Dziewczynka zostaje więc wysłana na letni obóz dla grubasów, który ma sprawić, że nauczy się samodyscypliny i schudnie, a tym samym wciśnie się w wąski gorset społecznych norm i oczekiwań. Pokazywany w charakterystycznych dla Seidla geometrycznych ujęciach ośrodek to więzienie nie tylko dla nadprogramowego tłuszczu, lecz także dla schowanych w nim jak pod bezpieczną kołderką wczesnych żądz, pragnienia atrakcyjności czy akceptacji – potrzeb, które kuracjusze ujawniają najczęściej przy przemyconej ukradkiem butelce piwa czy kalorycznym batonie. Pilnowane przez sadystycznego wuefistę dzieci nie mają szans na otwarte socjalizowanie się, uciekają więc w skrajności. W fizycznie już rozwiniętej Melanie kiełkuje erotyczna fascynacja dyrektorem ośrodka – mężczyzną starszym, zdyscyplinowanym i szczupłym. Choć niepozbawiona momentów typowej dla reżysera błyskotliwej obserwacji, trzecia część Seidlowskiej trylogii to na pewno najsłabsze jej ogniwo, zrealizowane jakby ostatkiem sił. Nieujęta w wystarczająco mocne ramy historia lawiruje między niewyraźnie zdefiniowanymi emocjami, by na końcu rozpłynąć się niczym zakazana w ośrodku cola ukradkiem wylana na kratkę odpływu. Nadzieja jest – ale przede wszystkim na to, że następny film Austriaka będzie lepszy. [Anna Tatarska]
Nine Inch Nails „Hesitation Marks” Universal Music Polska
Wojciech Bąkowski „Kształt” Bocian
MUZYKA
MUZYKA
Po pięciu długich latach, które minęły od wydania „The Slip”, Trent Reznor znowu wywiesza szyld Nine Inch Nails. „Hesitation Marks” to dobra, lecz dość zachowawcza płyta. Za główny punkt odniesienia w trakcie jej nagrywania posłużył NIN-om kultowy krążek „The Downward Spiral”, ale na nowym wydawnictwie próżno szukać rozszalałej jazdy w rodzaju „March of the Pigs”. Zawiedzie się ten, kto oczekiwał chociażby muzycznej powtórki z „With Teeth”, bowiem całości bliżej do onirycznego klimatu „Hurt”. Większość kompozycji powstała na laptopach – charakterystyczne dla wczesnej twórczości grupy agresywne partie gitar są tu tylko dodatkiem. Minimal – to słowo klucz, otwierające tę płytę. Po minutowym, pełniącym funkcję introdukcji „The Eater of Dreams” startuje syntetyczne „Copy of A”. Wokalista śpiewa bardzo spokojnie, na całej płycie nie ma chyba żadnej naprawdę agresywnej partii. Gdy już przywyknie się do specyficznego, zagęszczonego brzmienia i podda klimatowi, „Hesitation Wounds” wciąga jak bagno i naprawdę trudno oderwać się od tych jednostajnych, elektronicznych pasaży. To, co nudziło w ostatnim projekcie Reznora – „How to Destroy Angels” – tutaj wreszcie wypada tak, jak trzeba. Świetnie słucha się „Disappointed” (monotonny, zawodzący śpiew przerywany sfuzzowanymi gitarami), a najbardziej przebojowy na płycie „Everything” to gotowy hicior, z wpadającym w ucho refrenem i agresywnym mostkiem, po którym następują nagłe wyciszenie i motoryczna zwrotka. Miód! Nine Inch Nails nie odcina kuponów od przeszłości (na co wskazywać mogłyby nawiązania do „The Downward Spiral” czy udział Russella Millsa odpowiedzialnego za oprawę graficzną). Gwoździe co prawda się stępiły, ale wciąż potrafią zranić. [Mateusz Adamski]
Nie znosiłem tego Bąkowskiego. Aż mnie trzęsło. Nieważne, pod jakim szyldem nagrywał, zawsze mnie irytował. Oględnie mówiąc. Wystarczało mi kilka wersów czy nawet słów, by nacisnąć nie „stop”, ale od razu „open” albo „delete”. Przemogłem się jednak, wysłuchałem solowego krążka poznaniaka i teraz biję się w pierś i kajam: to nie on mi przeszkadzał, a jedynie otoczka. Trzeba było muzyki oszczędniejszej, brzmieniowo uboższej niż Niwea i koncepcji mniej rozbudowanej niż KOT czy Czykita, żebym dotarł do sedna. Wszystkie te poezje, artyzmy, sztuki pisane dużą literą i maszyny do dymu to tylko naddatki, które wypełzły ze stron „Lampy” i Paszportu „Polityki”. Sam w sobie Wojciech jest równiacha, chłop z bloków, które, o dziwo, nie zabiły w nim wrażliwości. Surowe, brudne podkłady odbijają się echem po kanałach stereofonii niczym kroki na klatkach schodowych, syntezatory wyją jak alarmy w samochodach, a elektrostatyczne napięcie nie daje wytchnienia jak zepsuta świetlówka. Jest szaro, monotonnie, niepokojąco i przytulnie zarazem. Jak w domu... z wielkiej płyty. Osiedlowy stupor znajduje swe odzwierciedlenie w powtarzanych do znudzenia frazach, poręcze rezonują w szorstko wypowiadanych tekstach, emocje krzeszą się na zbitkach prostych wyrazów. I choć do Niwei dalej nie mogę się przekonać, to wkurzam się na siebie, że się kiedyś wkurzałem na Wojciecha. Bo wrażliwość mamy podobną, a własną pretensjonalność trudno zaakceptować, a jeszcze trudniej zauważyć. [Filip Kalinowski]
Bez zębów
W domu z wielkiej płyty
RZECZ
Składaki
Portugalia Cyril Pedrosa Timof Comics
KOMIKS
W poszukiwaniu straconego siebie
Autor komiksów cierpi na twórczy kryzys. Deprecjonuje swoje prace. Ma depresję. Nie układa mu się w związku z piękną, kochającą go kobietą. Szansą na odmianę w życiu może okazać się spotkanie rodzinne i wyjazd do Portugalii. „Portugalia” Cyrila Pedrosy to album wysmakowany treściowo i graficznie (rewelacyjne, urzekające kolory i swobodna, pełna ekspresji kreska). Autor świetnych „Trzech cieni” tym razem zrobił komiks o tożsamości i szukaniu siebie. Francuz portugalskiego pochodzenia, którego dziadek wyemigrował za chlebem, powraca w rodzinne strony, by to, czego nie znał lub odrzucał, pozwoliło mu zrozumieć, kim jest i czego chce. Historia jest uniwersalna, mimo że bohaterowie są wyraziści i osadzeni w konkretnych realiach. Nietrudno sobie wyobrazić, że jest to opowieść o Amerykaninie lub Niemcu polskiego pochodzenia. Emigranci i przesiedleńcy są na całym świecie, a ich biografie są w pewnym sensie podobne. Pedrosa zdaje się mówić, że bez rodziny i przeszłości nie ma człowieka, bo nie da się żyć w próżni, w oderwaniu i bez ciągłości. Ci, którzy tak robią, nie mogą znaleźć sobie miejsca. Komiks ma ponad 260 stron – autor nie miał limitu objętości. Pozwolił, żeby historia działa się. Bawił się kadrowaniem, zwalniał akcję, pozwalał bohaterowi na zadumę lub rozkoszowanie się pejzażem albo kanapką ze szprotką. Fabuła ma jednak swoje właściwe tempo i napięcie. Nie przynudza, pozwalając jednocześnie na pokazanie wielu niuansów, które oblepiają scenariusz żywym ciałem. Dodatkowo narracja została tak poprowadzona, że czytelnik ma wrażenie współuczestnictwa, zupełnie jakby siedział obok bohatera i wysłuchiwał jego zwierzeń. Warto posłuchać. [Łukasz Chmielewski]
Wyobraźcie sobie buty, które możecie nosić w kieszeni, ba!, jakby się uprzeć, to nawet w zeszycie, między kartkami. Składane buty zaprojektował chińsko-amerykański designer Horatio Yuxin Han. Wykonane są z tworzywa sztucznego o nazwie EVA. Jeden but to jednoczęściowy szablon – składasz, zakładasz. Pytanie o komfort i długość użytkowania pozostaje otwarte. Horatiohan.4ormat.com [wiech]
Franz Ferdinand „Right Thoughts, Right Words, Right Action” Universal Music Polska
Łukasz Modelski „Fotobiografia PRL” Znak
MUZYKA
Dziesięć lat później
KSIĄŻKA
Smutni ludzie, śmieszne zdjęcia
„Fotobiografia PRL” to sześć rozmów z peerelowskimi fotoreporterami: Janem Morkiem, Romualdem Broniarkiem, Aleksandrem Jałosińskim, Wojciechem Plewińskim, Bogdanem Łopieńskim i Tadeuszem Rolkem – z jednej strony, jak by nie patrzeć, reżimowymi dziennikarzami, z drugiej – uważnymi i świadomymi obserwatorami trudnej rzeczywistości. To oni tworzyli obraz Polski Ludowej – ten oficjalny i ten prawdziwy. Opowieści zawodowe i prywatne, zdjęcia „ku czci”, projekty artystyczne i chałtury w fabrykach piżam. Wielkie i małe sprawy, zabawne, absurdalne, wzruszające i wcale nie nastrajające do śmiechu historie. Historie warte poznania, niezależnie od tego, czy interesujecie się fotografią. Fidel Castro grający w składzie jednej z polskich drużyn koszykarskich, bezpieka zabierająca zdjęcia borowców z papieżem – nie dla cenzury, ale na pamiątkę, Nikita Chruszczow sikający na kwiaty, którymi Polacy witali go podczas wizyty w 1959 r. To ostatnie zdjęcie akurat nie powstało, bo Broniarek, mimo że miał na szyi aparat, nie odważył się go użyć. Straconych okazji było zresztą wiele: – Gdybym tak mógł cofnąć się w czasie! – wzdycha Morek. – Teraz pokraczny niby-samochód SAM, wykonany ze starego motocykla i pralki Frania, to niesamowita egzotyka, nawet desa to ode mnie kupiła. Wtedy pomijało się takie widoki, w ciągu dnia mógłbym worek takich zdjęć zrobić – wspomina. Najbardziej poruszają właśnie zdjęcia z ulicy, fotografie przypadkowych ludzi w przypadkowych sytuacjach (choć ta „przypadkowość” jest oczywiście pozorna: – Takie przypadki zdarzają się tylko tym dobrym. Na przypadek trzeba zapracować – podkreśla Morek). Niemal każdy z rozmówców Modelskiego ubolewa nad faktem, że prawdziwa uliczna fotografia już nie istnieje: – Dziś jak komuś na ulicy zrobi się zdjęcie, to można powiększyć i schować do szuflady – mówi z żalem Łopieński. Przeczytajcie więc tę książkę, a potem idźcie do Zachęty na wystawę „Czas wolny. Fotografie”, przygotowaną przez autora książki. [Olga Wiechnik]
Marcel Dettmann „Dettmmann II” Ostgut Ton
Hunx and His Punx „Street Punk” Hardly Art
MUZYKA
Szybkie numerki
Hunx to prawdziwa instytucja współczesnego amerykańskiego punka. Szaleniec z San Francisco, który przedkoncertową bieliznę kupował w Warszawie wraz z naszym redakcyjnym kolegą, to kolejny gagatek ze środowiska skupionego wokół klubu The Smell (jego kumpli z No Age recenzujemy w tym samym numerze). Ta rock’n’rollowa primadonna wie, jak owinąć sobie wokół palca nie tylko damską część widowni, żeby po chwili uderzyć w jej najczulszy punkt, brutalnie kpiąc sobie z naszych zwyczajów związanych z miłością i seksem. Nie chodzi tu jednak tylko o latanie bez gaci czy zabawy ogromnymi wibratorami. Kiedy Hunx zaczyna się bawić w seksualnego wodzireja, nawet najlepiej wyposażeni policjanci z wieczorów panieńskich sprawiają wrażenie amatorów pokroju wąsatego sąsiada z góry. Jazda bez trzymanki może skończyć się wypadkiem, ale jak ktoś nie ma nerwów do takiej rozrywki, to ponoć w filharmoniach są fajne oferty karnetowe. Trzecia płyta Hunxa i jego wesołej gromadki nie zapowiada zmiany. Jest wulgarna, szybka (większość kawałków trwa niewiele ponad minutę), niepodbudowana żadną filozofią. Szybki numerek czasem bywa najprzyjemniejszy, więc jeśli podobało wam się na koncercie, to płytą też będziecie usatysfakcjonowani. Jeśli jednak oczekujecie albumu przełomowego czy wybitnego, to porzućcie nadzieje i po prostu trzymajcie kciuki za szaleńca, który ponownie ściągnie ten cyrk nad Wisłę. [Michał Kropiński]
Cztery lata odpoczynku, jakie sobie i nam zafundował Franz Ferdinand, zaowocowały powrotem do przebojowości i chwytliwych refrenów, których brak dało się odczuć na trochę zbyt mrocznym (jeśli tego słowa w ogóle można użyć w stosunku do wiecznie uśmiechniętych Kapranosa i spółki) „Tonight” z 2009 r. Już pierwszy numer, „Right Action”, przynosi gitarowe zagrywki i ultramelodyjny refren, jakiego u Franza nie słyszeliśmy od dawna. Świetne „Love Illumination” prowadzone jest pod dyktando gitarowego riffu kojarzącego się z dokonaniami QotSA i minisolówkami w stylu tych, które 35 lat temu serwowali nam muzycy Thin Lizzy. Natomiast „Treason! Animals” z kolejnym kapitalnym riffem to wycieczka w stronę najbardziej przystępnej odmiany post punka, a „Stand on the Horizon”, chyba najlepsza kompozycja na albumie, urzeka rewelacyjną wielogłosową partią a cappella. Wieńczący krążek „Goodbye Lovers & Friends” to już tylko (albo aż!) piękna kołysanka na pożegnanie. Dojrzał nam Franz Ferdinand. Nowy album po raz kolejny przenosi nas głównie w lata 80., ale robi to w dużo bardziej wysmakowany sposób niż przełomowy debiut czy „You Could Have It So Much Better”. [Mateusz Adamski]
MUZYKA
Co za dużo
Gdy piszę o muzyce, niestety zbyt często używam słowa „legendarny”, co dewaluuje jego znaczenie. Czasami po prostu nie mam innego wyboru, zwłaszcza jeśli chodzi o elektronikę. Gatunek ten jest tak pojemny i różnorodny, że trudno uniknąć tego epitetu. Marcel Dettmann to także twórca legendarny. Świetny niemiecki didżej i producent, który miłość do techno wyssał z mlekiem matki, jest złotym dzieckiem berlińskiej wytwórni Ostgut Ton. Dzięki debiutanckiemu albumowi (zatytułowanemu po prostu „Dettmann”) Niemiec umocnił swoją pozycję jednego z najlepszych twórców światowej sceny 4/4. Teraz przyszedł czas na kolejny krążek. Dwójka Dettmanna to idealny przykład tego, jak zrobić nieoczywiste techno. Wszystkie zamieszczone na płycie numery można podpiąć pod etykietkę „techno”,ale każdy jest inny, inne czuć w nich inspiracje, inne dominują motywy. Melodyjność ściera się tutaj z ostrą stopą, obłąkane wokale z podkładami rodem z gier typu „Silent Hill”, bangerowe brzmienia przeplatają się z prawie ambientowymi padami, a house’owe czasami akordy znikają pod kurtyną rżnącą niemal jak brytyjskie techno. „Dettmann II” nie jest jednak płytą idealną, podobnie jak poprzedniczka pozostawia pewien niedosyt, wrażenie, że być może ta różnorodność nie pozwala przeżyć żadnego z tych utworów w pełni. Są tu tracki, które trafią na setlisty połowy didżejów na świecie. Znajdziemy też produkcje idealne do samochodu, porannego biegu czy jako soundtrack oldschoolowego horroru. I to właśnie jest problem tej płyty. Jeśli umiesz zrobić wszystko, to nie umiesz zrobić niczego. [Kacper Peresada]
PRZESZŁOŚĆ („Le Passé”) reż. Asghar Farhadi obsada: Bérénice Bejo, Tahar Rahim, Ali Mosaffa Francja/Włochy 2013, 130 min Kino Świat, 6 września
FILM
Portret rodzinny we wnętrzu
„Co wiesz o Elly?”, ale przede wszystkim wybitne „Rozstanie” sprawiły, że Asghara Farhadiego postrzega się jako jednego z najbardziej wnikliwych portrecistów we współczesnym kinie. Irański reżyser jak mało kto potrafi bowiem złapać widza za gardło, nie pozwalając mu nawet na moment wytchnienia. Farhadi posiadł przy tym umiejętność wyjątkową. Jego „małe” dramaty, choć rozgrywają się zazwyczaj w czterech ścianach, dzięki precyzyjnie skonstruowanej narracji i dużemu artystycznemu wyczuciu ogląda się jak dobre kino gatunkowe. Nie inaczej jest z „Przeszłością”, jednym z ciekawszych tytułów tegorocznego canneńskiego konkursu, przez krytykę szybko obwołanym arcydziełem, choć dla mnie w odbiorze obrazem nie aż tak jednoznacznym. Farhadi zasiać mógł u widza ziarno wątpliwości samym faktem, że film postanowił nakręcić nie w Iranie, lecz we Francji, w tamtejszym języku i z rozpoznawalnymi aktorami (Bérénice Bejo znana z „Artysty” czy Tahar Rahim występujący w „Proroku”). Choć nie ucieka całkowicie od znanego z poprzednich filmów kontekstu społeczno-politycznego – wszak głównymi bohaterami są irańscy imigranci – to akcenty rozłożone są zupełnie inaczej. O tym, że tytułowa przeszłość bywa bolesna, dowiadujemy się już z pierwszych scen, kiedy Ahmad (w tej roli Ali Mosaffa) po czterech latach separacji przylatuje do Francji, by w końcu rozwieść się z żoną. Pierwszy rzut oka sugeruje, że kobieta ułożyła sobie życie na nowo z innym mężczyzną. Pozory, jak to zwykle bywa, mylą, a Fahradi zagłębia się w tę rodzinną degrengoladę, zaciskając psychologiczny węzeł coraz ciaśniej. Momentami balansuje przy tym na cienkiej granicy kiczu rodem z telenoweli, ale w porę skupia się na tym, w czym czuje się najlepiej – na wnikliwej, a przy tym nienachalnej obserwacji. I mimo że wychodzi z tej potyczki zwycięsko, nie jest to triumf na miarę „Rozstania”. [Kuba Armata]
Migrują za niezależnością, szukają odważnych producentów, uciekają przed politycznymi reperkusjami, wędrują, bo chcą. Asghar Farhadi swoją zrealizowaną we Francji „Przeszłością” dołączył do grona filmowych nomadów: „Twarz”, reż. Tsai Ming-Liang – z Tajwanu do Luwru. Ulubieniec krytyki zamyka dawne gwiazdy francuskiej nowej fali w muzealnej gablocie. Stareńcy Jean-Pierre Léaud i Fanny Ardant snują się po pustych korytarzach niczym rekwizyty z historii kina, a młoda Laetitia Casta śpiewa tajwańskie musicalowe piosenki. Tylko jelonek wie, co robi na planie. „Like Someone in Love”, reż. Abbas Kiarostami – najsłynniejszy Irańczyk filmuje, gdzie chce. Po męczącym wypadzie do Toskanii z Juliette Binoche („Copie conforme”) leci do Tokio. Zamiast pagórków – wieżowce, zamiast pretensjonalnej mieszczanki – naiwna prostytutka. Jedno bez zmian – dużo, dużo dialogów. „Podróż czerwonego balonika”, reż. Hou Hsiao-Hsien – kolejny Tajwańczyk w Paryżu, tym razem zainspirowany słynnym krótkim metrażem Alberta Lamorisse’a z 1956 r. Chłopiec śledzi balonik, balonik śledzi chłopca, chłopca śledzi opiekunka, matce się nie chce. Przez dwie godziny... [Mariusz Mikliński]
Vincent chce nad morze („Vincent will Meer”) reż. Ralf Huettner obsada: Florian David Fitz, Karoline Herfurth Niemcy 2010, 95 min 27 września, Aurora Films
FILM
Z Tourette’em wesoło przez świat
Na pewno jest jakiś powód, dla którego takie kino powstaje tak często. Gdzieś w Europie, z nieznanymi światu aktorami i w języku, który nie jest angielskim, za to z ambicjami niesienia masom treści uniwersalnych. W udającej rzeczywistość bajce outsiderzy zaliczają ciężki początek tylko po to, by odmienieni/nauczeni/ poprawieni mogli dotrzeć do szczęśliwego końca. Reperują przy okazji kawałek rzeczywistości wokół siebie. Zakończenie oczywiście jest przewidywalne, podobnie jak przebieg historii, wyciskającej czasem kilka łez, nie tylko śmiechu. I na pewno jest powód, dla którego takie kino trafia do kin w takiej Polsce... z trzyletnim opóźnieniem. „Vincent chce nad morze” nie tylko tytułem przypomina „Wilbur chce się zabić” Lone Scherfig sprzed – Jezu! – już dekady. I sryliard podobnych, zrobionych na półserio życiówek, gdzie bohater musi swoje przejść, by swoje osiągnąć. W tym wypadku schemat jest o tyle intrygujący, że Vincent ma Tourette’a, mocno niekinowe – czy raczej nieaktorskie – zaburzenie. Odtwarzający niełatwą nawet w komedii rolę Florian David Fitz poradził sobie na tyle dobrze, że w ojczyźnie dostał Niemiecką Nagrodę Filmową, podobnie jak sam film. W oczy rzuca się też znany z „Pachnidła” i „Lektora” rudzielec-chudzielec Karoline Herfurth (kolejna nominacja), tu jako anorektyczka zakochana z wzajemnością w protagoniście. Drugi chłopak, nie do końca wbrew własnej woli porwany przez ten duet, cierpi na nerwicę natręctw, plasując się gdzieś między Michaelem Jacksonem a Markiem Koterskim. Podróż rozpoczynają skradzionym saabem, kończą luksusową betą, gonieni przez ojca Vincenta, sadystycznego polityka karierowicza, któremu – w imię mnożenia różnych punktów widzenia (dodajmy jeszcze wątek zmarłej matki alkoholiczki) – towarzyszy dobra pani z ośrodka terapeutycznego, skąd zbiegła cała trójca. Droga wiedzie przez alpejskie bezdroża – bardziej niż przez autostrady (problemy z GPS-em i psyche) – ku włoskiemu morzu. I jej przebycie może przynieść widzowi satysfakcję. Temu mniej zblazowanemu. [Łukasz Figielski]
KLUB ŚWIATA KOMIKSU POLECA
SKĄD PRZYBYLI STRAŻNICY
PREMIERA: 9 WRZEŚNIA 2013
© DC COMICS 2013
ARCYDZIEŁO ŚWIATOWEGO KOMIKSU
www.swiatkomiksu.pl Komiks polecają:
Reklama Watchmen Aktivist.indd 1
8/7/13 1:28:14 PM
The Bureau: XCOM Declassified PS3/Xbox360/PC Cenega Polska
GRA
Ratując świat
Marka „XCOM” od wielu lat przyprawiała fanów gier o palpitacje serca. Zaczęło się niemal 20 lat temu – świetna strategiczna turówka zawładnęła myślami tysięcy graczy na całym świecie. W zeszłym roku do sprzedaży trafiła nowa wersja tej samej gry, która idealnie przeniosła klimat starej wersji w nowoczesność. Teraz w ręce fanów trafia kolejny tytuł z serii. „The Bureau: XCOM Declassified” jest prequelem „XCOM: Enemy Unknown”, stylistycznie to jednak całkiem inna bajka. Po pierwsze, kamera ustawiona jest za plecami postaci. Naszym bohaterem jest agent CIA, William Carter, którego zadaniem jest zawiezienie walizki o nieznanej mu zawartości do jednego z ośrodków amerykańskiego rządu. Szybko jednak dowiaduje się, że w walizce znajduje się kosmiczny artefakt, który w dodatku ulega zniszczeniu – i tak oto nasz protagonista trafia w sam środek akcji. W nowym „XCOM-ie” niby po prostu strzelamy do ufoludków, ale podobnie jak w poprzednich tytułach istotną rolę odgrywa tutaj strategia. Na każdą misję wybieramy sobie dwóch podkomendnych, którzy razem z nami mają osiągać kolejne cele w grze. Jeśli jeden z naszych żołnierzy umrze w trakcie akcji, to już nigdy więcej nie będziemy mogli skorzystać z jego usług. A każda udana operacja pozwoli naszym chłopakom poprawić ich umiejętności – będą zadawali większe obrażenia, lepiej się kryli i walczyli wręcz. „The Bureau” to gra poprawna. Twórcom udało się zrobić strzelankę, która nie morduje tego, co w „XCOM” najważniejsze – strategii stosowanej w czasie rzeczywistym podczas walki. Oczywiście kochany przez wielu podział na tury musiał zniknąć, ale AI nadal potrafi zaskoczyć. Jeśli komuś zależy na porównaniach, to ten tytuł to taka mieszanka „Mass Effect” ze starym „XCOM-em” – brzmi genialnie, a wyszło tylko OK. [Kacper Peresada]
Volcano Choir „Repave” Jagjaguwar
Mika Vainio „Kilo” Blast First Petite
MUZYKA
MUZYKA
Zjedliście kiedyś całą kanapkę z marmite’em? Albo wyduldaliście całą butlę kwasu chlebowego? A może przesłuchaliście całą dyskografię Bona Ivera? Są rzeczy, które albo uwielbia się od razu, albo automatycznie wyklucza ze swojej diety. Podobna polaryzacja zawsze dobrze oddawała charakter dokonań Justina Vernona, który w ciągu pięciu lat płynnie przeszedł od nagrywania w leśnej kanciapie do bycia jednym z lepszych kumpli Kanyego Westa. Druga płyta Volcano Choir, które krzywdząco nazywane bywa projektem pobocznym, to swego rodzaju paradoks. Bardziej homogeniczna i zbliżona do dokonań najsłynniejszego projektu Amerykanina, jest też najbardziej strawną i wypośrodkowaną z jego dotychczasowych propozycji. Aranżacyjne rozbuchanie nie wynagradza jednak przewidywalności większości numerów. Przełamanie tej tendencji przychodzi dopiero w drugiej połowie albumu wraz z dynamicznym, wciągającym „Dancepack” oraz snującym się, zmysłowym „Keel” – to dwa najbardziej kontrastowe i równocześnie najciekawsze utwory. „Repave” nie jest więc idealne, ale zadowoli wszystkich szalikowców i co najważniejsze – ma szansę przekonwertować wielu malkontentów. [Cyryl Rozwadowski]
Ciężar gatunkowy kompozycji Fina Miki Vainio, trudny do pomylenia z innymi produkcjami elektronicznymi, już od blisko 20 lat przechyla szalę brzmieniowej wagi na jego korzyść. Czy to we współtworzonych z Ilpo Väisänenem surowych megalitach duetu Pan Sonic, czy w solowych produkcjach wydawanych pod aliasem Ø, Vainio od zawsze skupiał się na tym, jak w stalowej klatce dźwięków zamknąć drzemiące w człowieku mary i demony. Mniej znaczy dla niego więcej, a masywne perkusje, przeszywające partie basu i metaliczne tony służą mu za środki do wywoływania trzęsień ziemi. Prąd, nie krew, płynie mu w żyłach, techniczny rytm nadaje tempo sercu, neurony rezonują dronami. Stocznie, doki i hale montażowe – temat przewodni jego najnowszego albumu – wydają się więc jego środowiskiem naturalnym. Wwiercające się w duszę echa dźwigów i maszyn rozładunkowych przeżarła jednak rdza. Jedyny statek, na którym tli się jeszcze życie, to ten sam, do którego w końcowych scenach „Przełamując falę” udała się, by złożyć ofiarę, grana przez Emily Watson Bess. Chwytająca za gardło, dławiąca dawka mroku, który przepełnia dziesięć utworów składających się na „Kilo”, ma jednak więcej wspólnego z bezduszną automatyką maszyn niż z wyrafinowanym ludzkim okrucieństwem. [Filip Kalinowski]
Podwójne życie
Hokei „Don’t Go” Lado ABC / Milieu L’Acephale
MUZYKA
Złowieszcze roboty
To się nie mogło nie udać. Projekt Piotra Bukowskiego, w którym biorą udział muzycy m.in. z takich zespołów jak Ed Wood, Stara Rzeka czy Stwory, łączy najciekawsze nurty muzyki gitarowej ostatnich 20 lat. Mathrockowe repetycje spotykają się tutaj z posthardcore’ową słabością do łączenia przesterowanych uderzeń z niezwykłą melodyjnością, a lekkości temu wszystkiemu nadaje przestrzenność przywodząca na myśl starego, dobrego post rocka. Wybaczcie ten gatunkowy namechecking, ale wygląda na to, że chłopakom z Hokei udało się zmieścić na jednej płycie wszystkie style muzyczne, które na naszej krajowej scenie nigdy nie miały łatwo – tym większy szacunek należy się zespołowi. Jego mocną stroną jest sekcja rytmiczna: puls każdemu z kawałków nadają dwie perkusje, co jest wśród polskich kapel rzadkością. Dzięki tej motoryce takie utwory jak „Exe” czy „Tap” pędzą na złamanie karku aż miło. Charakterystycznym elementem jest też przepuszczony przez wokoder wokal, który w połączeniu ze zdyscyplinowaną rytmiką sprawia, że całość robi wrażenie dźwiękowej maszyny dowodzonej przez złowieszcze roboty. Takiej inwazji z chęcią się poddam. [Krzysztof Kowalczyk]
Ładunek 200
RZECZ
Poławiaczyk
Kiedyś już chyba pisaliśmy o naszej niezdrowej fascynacji artykułami biurowymi. Karteczki, karteluszki, skuwki, spinaczyki, zakładeczki, pudełeczka... Wszystko piękne, wszystko chcemy. Np. eskimosa-poławiacza notatek, w skrócie: eskimemo. Do kupienia na: www.monkeybusiness.co.il. [wiech]
y w o x o tb a e B test w ó t y r b e l ce „SON OF A BEAT” to program, który w połowie lipca miał premierę w RBL.TV. W intrygującym połączeniu sondy ulicznej i muzycznego show pochodzący z Singapuru Dharni Ng, międzynarodowy mistrz beatboxingu, zaskakuje polskie gwiazdy muzycznymi zagadkami. Uliczne, luźne rozmowy zarówno z celebrytami, jak i napotkanymi przechodniami, abstrakcyjne sytuacje, nieprzewidywalny scenariusz oraz beatboxowe testy na znajomość hitów – to wszystko można znaleźć w nowym programie „Son of a Beat”. Kim jest Dharni? To artysta, który w wieku 17 lat został pionierem sztuki beatboxu w rodzinnym Singapurze. Obecnie zajmuje piąte miejsce w rankingu najlepszych beatboxerów świata. Koncertuje w całej Europie, współpracuje z cenionymi muzykami, prowadzi warsztaty dla artystów. A w programie „Son of a Beat” sprawdza, jakiej muzyki słuchają Polacy, co ich inspiruje w życiu codziennym, jak spędzają wolny czas. Każdy miniwywiad kończy się zagadką dla zaproszonego znanego gościa. Do tej pory wystąpili m.in.: Maciej Dowbor, Wojtek „Łozo” Łozowski, Krzysztof Ibisz, Bilguun „Bill” Ariunbataar. Program produkowany jest przez Bruk TV dla RBL.TV. Autorami koncepcji formatu są: Piotr „Ostasz” Ostaszewski oraz Adam „Ślazma” Ślagowski. – Na rynku dużo jest formatów typu talk show. Niestety, jedyne, co możemy w nich obserwować, to sztampowe wywiady z celebrytami. W tym przypadku dzięki świeżemu podejściu twórców zrodził się oryginalny pomysł. Wybór prowadzącego, który zgłębia tajniki trudnego języka polskiego podczas rozmów z gwiazdami o muzyce, potrafiącego zainteresować gościa swoimi umiejętnościami muzycznymi oraz budzącego sympatię, sprawia, że gwiazdy podchodzą do tych rozmów na luzie i są skłonne całkowicie wejść w tę nietypową konwencję. A to rodzi wiele śmiesznych i zaskakujących sytuacji, co w efekcie daje świetny materiał do każdego kolejnego odcinka – podsumowuje wybór programu Michał Figurski, Dyrektor Programowy RBL.TV. „Son of a Beat” ma premierę w każdą sobotę o godz. 13.00, powtórki można oglądać w niedziele o 11.00, poniedziałki o 18.00, wtorki o 15.00 i piątki o 14.00.
Najlepsze najgorsze wakacje („The Way, Way Back”) reż. Nat Faxon, Jim Rash obsada: Liam James, Steve Carell, Toni Collette, Sam Rockwell USA 2013, 103 min 27 września, Best Film
FILM
Spadkobiercy „Spadkobierców”
Jeśli jest jeszcze ktoś, kto łudzi się, że poziom filmu leży w gestii reżysera, ten po projekcji „Najlepszych najgorszych wakacji” dojdzie do wniosku, że ważniejszy jest scenarzysta. Debiut reżyserski Nata Faxona i Jima Rasha to przedłużenie świetnych „Spadkobierców”, do których duet ten wcześniej napisał scenariusz wraz z Alexandrem Payne’em. Wbrew pozorom to dwie całkiem podobne historie. Problemy pozostają te same, zmieniają się jedynie konfiguracje: w tamtym filmie od bohatera oddalała się żona, w tym – matka, tam zdradzała kobieta, tu – mężczyzna, tam bohaterowie pływali w Oceanie Spokojnym, tu – w basenach lokalnego aquaparku. Niby wszystko, łącznie ze stylem obu produkcji, dobrze znane (wiadomo – wszystko już było), a jednak „Najlepsze najgorsze wakacje” ujmują świeżością. I nie chodzi tu o postaci ani akcję, lecz wiodącą prym w filmie młodość. Tę uosabiają Duncan (świetny, wycofany Liam James, znany z „The Killing”) i banda rozwydrzonych nastolatek, zmuszonych spędzić razem wakacje. Chłopak na barkach dźwiga nie tylko własny introwertyzm, ale też średnio prosperujący związek matki z nowym chłopakiem (Steve Carell w nowej odsłonie jako czarny charakter). Naturalnie, na wakacjach pozna wartościowych ludzi, którzy dadzą mu lekcję życia i pomogą uporać się z problemami. Ten zarys sztampowej fabuły w ogóle nie oddaje całego szaleństwa, które czeka was w kinie. Na przewidywalny rozwój wypadków widz nie ma nawet czasu (ani siły) zwrócić uwagi, gdyż za bardzo angażuje go panowanie nad przeponą, którą z sadystyczną wytrwałością ćwiczą kolejne one-linery i trawestacje (za wykonanie piosenek Mr. Mister i Bonnie Taylor Akademia powinna przyznać aktorom osobnego Oscara w kategorii piosenka roku). [Artur Zaborski/Stopklatka.pl]
Saints Row 4 PS3/Xbox360/PC Cenega Polska
GRA
Zabijamy sami
„Saints Row” nigdy nie było grą dla normalnych ludzi. Wystarczy wspomnieć wyścigi 50 limuzyn na bardzo krętym torze, które w 15 sekundzie jazdy kończyły się gigantycznym karambolem. Albo skoki z wysokości milionów metrów, które nie wnosiły nic do gry, ale były cholernie zabawne. Albo postacie, które w normalnej grze byłyby efektem tworzenia szalonych modów, a w „Saints Row” są podstawą zabawy. W czwórce jest podobnie. Fabuła to tylko pretekst do zwiedzania otwartego świata, a jedyne, co się liczy, to zabawa. Historia opowiedziana w „SR 4” przypomina trochę tę z „Matrixa”: dowiadujemy się, że żyjemy w świecie wykreowanym przez obcych, i na samym początku gry udaje nam się uciec ze zbiornika, w którym hodują nas kosmici. Potem jest z kolei nawiązanie do „Dead Space”, wyśmiewanie się z „Mass Effect 3”, zmienianie zasad gry typu: raz sandboks, raz platformówka. Twórcy bardzo nie chcieli, byśmy się nudzili. Skaczemy z akcji w akcję, mamy do wykonania milion zadań pobocznych, a wszystko to stoi pod znakiem irracjonalnych żartów i dziwacznych postaci. Jedynym problemem czwórki jest to, że tak naprawdę niezbyt różni się od swojej poprzedniczki. Równie dobrze „Saints Row 4” mógłby być DLC do trzeciej odsłony serii, zwłaszcza dla tych, którzy znają poprzednią część. A jak na „SR4” zareagują nowi gracze? Za tydzień będę mógł o was mówić „nowi psychofani”. [Kacper Peresada] w
James Holden „The Inheritors” Border Community
LXMP „Back to the Future Shock” Lado ABC
Hiatus Kaiyote „Tawk Tomahawk” Flying Buddha
MUZYKA
MUZYKA
MUZYKA
Zastanawiam się, co brytyjski producent czuje dziś, kiedy słucha dziesięciominutowego singla „Horizons”, którym debiutował w 1999 r. Albo wydanego siedem lat później pełnowymiarowego albumu „The Idiots Are Winning”. Bo kiedy włączam „The Inheritors”, nie mogę uwierzyć, że autorem tak skrajnie odmiennych propozycji jest jedna osoba. O progresywno-trance’owych korzeniach Jamesa Holdena na najnowszym wydawnictwie przypomina w zasadzie tylko „Renata” – ale to raczej próba ostatecznego rozprawienia się z demonami przeszłości niż chęć ich wskrzeszenia. Ta 75-minutowa odyseja – w której kosmische Musik wchodzi w interakcję z najbardziej radykalną częścią katalogu Warp, znajdując czasem miejsce na ambientowy oddech – jest kwintesencją artystycznej ewolucji założyciela i szefa Border Community. To ledwie preludium do opisania wszystkich tropów, jakie można odnaleźć na „The Inheritors”. Zdecydowanym numerem jeden tego albumu jest „The Caterpillar’s Intervention” – utwór plasujący się gdzieś pomiędzy Fuck Buttons i Battles, w którym mathrockowe bębny napędzają przesterowane syntezatory, a rytualne zaśpiewy i dęciaki w finale stawiają kropkę nad „i”. [Michał Karpa]
Wydana w 1983 r. płyta „Future Shock” to wynik fascynacji Herbiego Hancocka nowymi technologiami i kulturą didżejską. We współpracy z Billem Laswellem, luminarzem nowojorskiej muzycznej postmoderny, słynny pianista wysmażył osobliwą fuzję jazzu, electro i hiphopowych struktur. Dziś wypełniające album kanciaste automatyczne rytmy, mdłe syntezatorowe pasaże i archaiczne brzmienie bronią się nie najlepiej. Niepoprawny duet LXMP (Macio Moretti i Piotr Zabrodzki) dostrzegł jednak w tym pochodzącym sprzed trzech dekad krążku potencjał i nagrał jego autorską wersję. Choć panowie podeszli do tematu z przymrużeniem oka, nie mamy do czynienia z parodią ani zgrywą. Muzycy skondensowali, zagęścili, niekiedy mocno wykoślawili kompozycje i dodali im – m.in. dzięki żywej perkusji – spontaniczności. Momentami poddają materiał zabiegom przywołującym skojarzenia z IDM i współczesnym abstract hip-hopem. Przyspieszają, szatkują struktury, łamią rytmy – nie zapominając jednak o funku. Dobrze radzą sobie również w sferze brzmieniowej – korzystając np. z syntezatorów z epoki nadają całości smakowitego, lekko groteskowego retrofuturystycznego charakteru. Udana podróż w czasie! [Łukasz Iwasiński]
Hiatus Kaiyote to kolejni wyśmienici przedstawiciele nader ciekawie rozwijającego się w ostatnich latach neo soulu rodem z – co może nieco zaskakiwać – Australii. Grupa, prowadzona przez charyzmatyczną wokalistkę i gitarzystkę Nai Palm, jeszcze przed płytowym debiutem zyskała uznanie i wsparcie takich tuzów, jak: Gilles Peterson, ?uestlove z The Roots, Erykah Badu czy Flying Lotus. Formacja czerpie z wielu źródeł, błyskotliwie miesza stare z nowym, lżejsze formy z tymi bardziej eksperymentalnymi i wyszukanymi. W żadnym wypadku nie jest to jednak zgniły kompromis czy też chaotyczna mikstura – kwartet z Melbourne odnajduje złoty środek i własną, wyrazistą ekspresję. Żywe, bardzo zgrabnie zagrane, miękko płynące, groove’owe podkłady spotykają się tu z abstrakcyjnymi, wygenerowanymi elektronicznie konstrukcjami i ornamentami. Utwory nie są nachalnie przebojowe, ale odpowiednio nośne. Jednym słowem – erudycyjne, wyrafinowane, lekko psychodeliczne, lecz kojące i zmysłowe r’n’b. A na deser remiks z udziałem Q-Tipa. „Tawk Tomahawk” to płyta, która ma szansę trafić do miłośników zarówno ekstrawagancji w stylu Sa-Ra, jak i soulowych diw spod znaku Eryki Badu. [Łukasz Iwasiński]
Powrót roku?
Powrót do przyszłości
Antypody znane i nieznane
Więcej niż miód („More Than Honey”) reż. Markus Imhoof Szwajcaria/Niemcy/ Austria 2012, 90 min Against Gravity, 6 września
FILM
Pszczoły mają głos
Z roku na rok brzęczą coraz ciszej, więc naprawdę warto wsłuchać się w ich głos. Populacja pszczół ginie na całym świecie. Przyczyny tego niepokojącego zjawiska nie są do końca wyjaśnione: na liście najgroźniejszych wrogów pracowitych owadów wymieniane są pestycydy, brak bioróżnorodności oraz monokulturowe obszary dominujące w rolnictwie. Co gorsza, jeśli oczywiście wierzyć w słowa przypisywane Albertowi Einsteinowi, bez pszczół ludzkości grozi kryzys poważniejszy od finansowego. Czy możemy zapobiec ich zagładzie, żeby – ujmując rzecz najprościej – uratować własną skórę? Szwajcarski reżyser i scenarzysta Markus Imhoof twierdzi, że tak, a jako wnuk pszczelarza ma bardzo osobisty stosunek do całej sprawy. Wykorzystując najnowszą technologię pozwalającą zajrzeć w głąb gniazd i uli, zaprasza widzów w fascynującą podróż do świata pszczół, których tajemnice pozostawały dotąd poza zasięgiem wzroku. Tak powstał jeden z najdroższych dokumentów w historii. Imhoof udowadnia, jak mało do tej pory wiedzieliśmy o pszczołach. Robi to nie tylko po to, żebyśmy mieli możliwość odkryć prawdziwe piękno tych owadów oraz zrozumieć, że odgrywają one istotną rolę w ekosystemie. Dla jednych „Więcej niż miód” będzie przygodą na miarę kina science fiction czy wciągającą próbą rozwiązania iście kryminalnej zagadki, dla innych – zaległą lekcją biologii z przesłaniem. Z pewnością nie można zarzucić reżyserowi ani natarczywej ekoagitacji, ani tym bardziej przynudzania. [Piotr Guszkowski]
4.0” Dwie Karty SIM
10.2cm
DUAL CORE
Wyświetlacz TFT
Procesor ARM Cortex A9
Kamera z Autofokusem
Ultrawytrzymała bateria
c e i p y Prz o g e i l r a Ch
illis – byłeś W e c u r B k ki ja o dokładnie ta her”. To tylk ś tc te u s K je n , n to e h e s cię A „Charlie Sh az zastąpił s corocznej r a z te c a d o ., p 0 8 n e h c ł She kolej wielki w lata tóre usłysza k , w ó k az przyszła in r c e o T d . t” lu s ie a o w – „R jeden z edy Central m o C łu a n a antygali k Franco na Jamesa
W czasach rozkwitu serwisów plotkarskich napisanie o gwieździe, że nie układa jej się w małżeństwie lub że często zagląda do kieliszka, nie robi już na nikim wrażenia. Śmiało można powiedzieć, że sami celebryci nie bardzo przejmują się takimi informacjami i traktują je jako nieodłączny element sławy. Comedy Central, wykorzystując to powszechne przyzwolenie, poszło o krok dalej. Skoro ludzie z pierwszych stron gazet nie przejmują się, że cały świat wie o ich uzależnieniach, walce z nadwagą czy wizytach u pań do towarzystwa, to dlaczego nie docinać im z tego powodu – legalnie i prosto w twarz. Tak powstał program „Roast”, w którym zaproszeni goście nabijają się z głównego bohatera programu, nie zostawiając na nim suchej nitki. Ten autorski program Comedy Central należy do najbardziej bezkompromisowych w historii branży rozrywkowej. Rządzi się własnymi zasadami – gwiazda, która zgodzi się wziąć w nim udział, musi liczyć się z tym, że żarty – bynajmniej nie łagodne – dotyczyć będą najbardziej intymnych szczegółów z życia. Ofiarami komediowego linczu są więc naprawdę twardzi zawodnicy, z dużym dystansem do siebie.
Na początku było słowo
Początki programu „Roast” sięgają dekadę wstecz. Wtedy na pierwszy ogień poszedł Denis Leary, czyli Kapitan Stacy z serii o Spider-Manie. Wówczas antygala, podczas której m.in. Dr. Dre, Michael J. Fox i Christopher Walken żartowali bezlitośnie z aktora, pobiła wszelkie rekordy oglądalności stacji Comedy Central. Naśmiewano się przede wszystkim z aktorstwa Denisa. – Przyjrzyjmy się karierze Leary’ego, bo jego agent nie zrobił tego do tej pory – kwitowali zgromadzeni goście. Dwa lata później na „gorącym krześle” pojawiła się Pamela Anderson, która wysłuchiwała żartów swoich najbliższych i znajomych z branży. Co ciekawe, gośćmi „Roast” byli m.in. jej były mąż Tommy Lee oraz przyszły mąż – Kid Rock. Również Courtney Love i Hugh Hefner nabijali się z celebrytki. Pamela wysłuchiwała docinków na temat wątpliwego talentu aktorskiego, sztucznego biustu i swojej sekstaśmy, która wyciekła do internetu. – Ludzie mówią: „Pamela Anderson bez swojego ogromnego biustu byłaby nikim”. To nieprawda! Pamela Anderson bez swojego wielkiego biustu byłaby Paris Hilton – usłyszała gwiazda.
Parę lat później w programie wziął udział Bob Saget. Komik i aktor, znany m.in. z roli Danny’ego w serialu „Pełna chata”, słynie z ciętego dowcipu, ale nawet on po nagraniu przyznał, że niektóre żarty jego znajomych były za ostre.
Król jest nagi
Trzy lata temu na ruszt (roast – ang. ruszt) został wrzucony gwiazdor „Słonecznego patrolu” i „Nieustraszonego” – David Hasselhoff. Tym razem w loży szyderców zasiedli m.in. jego serialowa znajoma Pamela Anderson, Hulk Hogan i prowadzący kontrowersyjny talk show, Jerry Springer. Parę lat przed galą do mediów wyciekł film nagrany przez córkę gwiazdora, Taylor-Ann, na którym jej półnagi, pijany tata leży na podłodze i je hamburgera. Wideo zrobiło zawrotną karierę i doczekało się licznych parodii. Cały świat dowiedział się o alkoholizmie aktora. Zaproszeni do programu goście nie omieszkali żartować na ten temat. – To zabawne, że zarabiasz miliony dolarów, grając ratownika, kiedy prywatnie toniesz w smutkach – powiedział Jeff Ross. Greg Giraldo też o tym wspomniał: – Kiedyś miałeś samochód, który zapalał, kiedy mówiłeś. Dzisiaj masz samochód, który gaśnie, kiedy dmuchniesz. W ten sposób nawiązał do roli aktora w serialu „Nieustraszony” i jego aresztowania za jazdę po pijanemu. Gości programu również nie ominęły żarty. Prowadzący „Roast” Seth MacFarlane zarzucił umięśnionemu Hulkowi Hoganowi, że nie jest zbyt bystry: – Hulk, kiedy już ktoś wytłumaczy ci wszystkie żarty, będziesz nieźle wkurzony.
Złoty człowiek
Po obejrzeniu wcześniejszych edycji programu „Roast” o miejscu na ruszcie zamarzył amerykański Donald Trump. Rok po gali z Hasselhoffem miliarder wjechał na scenę złotym meleksem z modelkami rozrzucającymi pieniądze. Kręcenie programu zbiegło się w czasie z informacją o tym, że Trump chce kandydować na prezydenta, do czego oczywiście w żartach nawiązano: – Nie mam nic przeciwko temu, byś zamieszkał w Białym Domu. Wyrzucanie czarnych ludzi z domu to dla ciebie nie pierwszyzna – zażartował Snoop Dogg. Z kolei komediantka Lisa Lampanelli postanowiła nawiązać do czegoś innego. – Wybudowałeś więcej bezsensownych hoteli niż
autystyczne dziecko grające w „Monopoly” – powiedziała. Cieszący się olbrzymią sławą biznesmen ma już trzecią żonę, lecz znany jest też z licznych romansów z modelkami. Lisa dodała więc: – Zniszczyłeś życie większej liczbie modelek niż bulimia i zawiodłeś większą liczbę kobiet niż „Seks w wielkim mieście 2”. Na zakończenie Trump odparł atak: – Nowy Jork to moje miasto. To miasto, które nigdy nie śpi. Dzięki wam, wreszcie utnie sobie drzemkę!
Bez litości
Charlie Sheen nie jest typem grzecznego chłopca. Aktor ma na koncie liczne skandale, nie stroni od używek, ale ma też sporo dystansu do siebie. Dlatego dwa lata temu postanowił wystawić się na ostrzał. Do żartowania z Charliego zostali zaproszeni m.in. Seth MacFarlane, Patrice O’Neal, Slash i Mike Tyson. „Roast Charliego Sheena” został wyemitowany dokładnie w godzinę po nadaniu pierwszego odcinka „Dwóch i pół” z Ashtonem Kutcherem, który zastąpił Charliego w serialu (został wyrzucony za pobicie jednego z aktorów). Ten temat nie został przez gości pominięty. – Uczestnicy dzisiejszego programu są tak żenujący, że miałem nadzieję, że zastąpi mnie Ashton Kutcher – nawiązał do sytuacji Jeff Ross. Sporym zaskoczeniem dla linczowanego było pojawienie się jego byłej żony, Brooke Mueller. Jeff postanowił to wykorzystać i dodał: – Niestety Brooke może nie być dzisiaj zbyt bystra po tym, jak Charlie walnął ją lampą. Inni goście postanowili zażartować ze skłonności aktora do narkotyków i alkoholu. – Tyle lat nadwyrężania płuc, wątroby i nerek i jedyną rzeczą, jakiej cię pozbawiono, są twoje dzieci – skomentowała Kate Walsh. Charlie Sheen nie pozostał dłużny: – Nie znam nikogo, kto ogląda twój program, Kate, ale to może dlatego, że umawiam się tylko z kobietami przed menopauzą.
Temat tabu
Rok temu Comedy Central namówiło do udziału w programie Roseanne Barr, przekonując ją, że goście nic na nią nie będą mieli, a wszystkie żarty spłyną po niej jak po kaczce. Gdy aktorka hitowego w latach 80. serialu „Roseanne” pojawiła się na gali, okazało się, że wygląda zupełnie inaczej, niż widzowie ją zapamiętali. O wiele szczuplejsza, dobrze ubrana i uczesana – była prawie nie do poznania. Znosiła
różne dowcipy – na celownik wzięto m.in. jej wagę, poglądy polityczne i karierę. Dużym zaskoczeniem dla Barr była obecność jej byłego męża: – Roseanne, masz na biodrze tatuaż „własność Toma Arnolda”, to czyni mnie jednym z największych posiadaczy ziemskich w całej Kalifornii – skwitował. Warto dodać, że nie wszystkie gwiazdy zniosły wszystkie żarty bez słowa protestu. Każdy z uczestników ma prawo zastrzec temat, z którego nie można się naśmiewać. Pamela Anderson poprosiła, aby nie wspominać o jej zakażeniu HCV. Z kolei Sheen najpierw zgodził się na wszystkie tematy, jednak po nagraniu poprosił o wycięcie żartów z jego matki. Już od dawna krążyły plotki o tym, która gwiazda wystawi się na kolejny komediowy lincz. Parę miesięcy temu świat obiegła informacja, że na gorącym krześle zasiądzie Lindsay Lohan, ta jednak nie zgodziła się na udział w programie. Miesiąc temu Comedy Central oświadczyła, że 18 sierpnia odbędzie się „Roast Jamesa Franco”. Aktor znany jest przede wszystkim z ról w „Spring Breakers”, „Ozie Wielkim i Potężnym”, „Obywatelu Milku” czy z serii filmów o Spider-Manie. Antygala zostanie wyemitowana na antenie stacji 8 września, poprowadzi ją komik Seth Rogen. Zanim stacja wyemituje „Roast Jamesa Franco”, widzowie będą mogli obejrzeć roasty z dwóch poprzednich lat.
„Roast Charliego Sheena”: 02.09 godz. 22.00 „Roast Roseanne Barr”: 05.09 godz. 22.00 „Roast Jamesa Franco” (PREMIERA):
08.09 godz. 22.00
powtórki „Roast Jamesa Franco”:
09.09 godz. 22.00, 13.09 o 22.00
Idzie stare GL 6000 powraca w wielkim stylu. Przywracanie do życia modeli butów sprzed lat staje się coraz bardziej popularne.
GL6000 to absolutna klasyka retrorunningu – wygoda i trwałość w połączeniu z charakterystyczną stylistyką sprawiły,
że model ten podbił serca fanów już w chwili premiery, która odbyła się w roku 1985. Zastosowane w produkcji technologie uczyniły ten niezwykle lekki but modelem zarazem stabilnym i wygodnym. Obuwie, zaprojektowane początkowo dla hardcore’owych biegaczy, okazało się idealne również do codziennego użytku. Estetyka GL6000, która w 1985 r. była pionierska i innowacyjna, dziś jest źródłem inspiracji.
Modele GL 6000 dostępne są w sklepach firmowych Reebok w: centrum handlowym Silesia w Katowicach, Galerii Dominikańskiej we Wrocławiu, Galerii Łódzkiej oraz Porcie Łódź, centrum handlowym Manhattan w Gdańsku, Galerii Malta w Poznaniu, Galerii Kazimierz w Krakowie, Arkadii w Warszawie, Galerii Echo Kielce, Galerii Focus w Zielonej Górze, Piotrkowie Trybunalskim, sklepie Olimp w Olszytnie, sieci sklepów Go Sport, online na www.runcolors.pl, www.worldbox.pl, www.bludshop.pl
materiał promocyjny
Poprzednie sezony zdominowane były przez modele retrobasketowe, ale fani oldschoolowego designu chcą dostać więcej. Naprzeciw tym potrzebom wychodzi Reebok Classic, prezentując reedycję sztandarowego projektu z lat 80., czyli retrorunningowych GL6000.
e i r o t his nne kuche 3
Na przekór zbliżającej się nieubłaganie jesieni postanowiliśmy przetestować Na Lato. Jako klub ten mieszczący się w dawnej siedzibie SLD lokal debiutował w zeszłym roku, ale tego lata zmienił nieco kurs i stawia na jedzenie. Kuchnia otwierała się powoli i „na miękko”, ale warto było czekać. Szefuje jej młody, ale doświadczony Michał „Magiel” Myszkiewicz, który ma za sobą naukę w zagranicznych szkołach gotowania i pracę w londyńskich lokalach (w klubie Shoredith House przygotowywał bankiety dla Madonny, Snoop Dogga i Vivienne Westwood). Pełni nadziei rozsiedliśmy się przy stole, jedną nogą właściwie już w sąsiednim parku Rydza-Śmigłego. • Łosoś z chrupiącą skórką Podawany na fenkule, z pomidorkami cherry i czarnymi oliwkami w plasterkach. Skórka była rzeczywiście chrupiąca, fenkuł (innymi słowy – koper włoski, postrach mojego dzieciństwa) w wersji usmażonej przestał dawać anyżem i świetnie komponował się ze smakiem ryby. Nie ma się do czego przyczepić, choć nie była to najmocniejsza pozycja w menu. (28 PLN) • Pierś kaczki To dopiero była chrupiąca skórka! Chrupiąca i pyszna, jak całe danie – od mięsa po wymaz z kalafiora i cebulki. Choć kolor kalafiorowego purée nie był specjalnie zachęcający, to monochromatyczność dania została wynagrodzona bogactwem smaku. Ale cena jak na porcję spora. (35 PLN)
• Tarta brûlée Kuchnia Na Lato utrzymała poziom do końca. Na deser zjedliśmy tartę brûlée, czyli, jak nietrudno się domyślić, połączenie kremu brûlée i tarty owocowej. Zastąpienie niejadalnego naczynia, w którym krem brûlée zawsze jest podawany, jadalnym (i do tego bardzo smacznym) kruchym ciastem to doskonały pomysł. I taki też był ten deser. (13 PLN)
2
1
Na początku XX wieku Thomas Fentiman, hutnik z Cleckheaton w Anglii udzielił pożyczki kupcowi, który w ramach zastawu zostawił mu przepis na botanicznie warzone piwo imbirowe. Pożyczka nigdy nie została spłacona, Thomas zaś postanowił odzyskać stracone pieniądze produkując i sprzedając piwo warzone według przepisu. Tak narodziła się marka Fentimans, która na Wyspach zyskała status kultowej. Nam jednak najbardziej podoba się inny wątek tej historii – na każdej butelce napoju Fentiman umieścił podobiznę swojego psa Nieustraszonego. Urocze. Dzisiaj w ofercie Fentimans jest kilka napojów, m.in. Curiosity Cola czy Rose Lemonade (1.) Do tego dorzucamy smakowitości z manufaktury Leona (www.meisel-sklep.com), które są produkowane według przedwojennych rodzinnych receptur zgodnie z najlepszymi śląskimi tradycjami, co więcej – są wegańskie (bez żadnych zwierzęcych dodatków) i koszerne (2.). Były tradycje Wielkiej Brytanii i Śląska, na koniec dorzucimy coś indyjskiego – gotowe mieszanki przypraw, które każdej potrawie nadadzą indyjski posmak (Marks&Spencer, 3.).
Ciasto na pizzę
Przepis autorstwa Michała Mys zkiewicza, szefa kuchni Na Lato Flagowe danie Na Lato to pizza, bowiem Michał jest mistrzem zakwasu. Na szczęście nie trzeba go było specjalnie namawiać, żeby podzielił się z nami przepisem na ciasto. Oczywiście potrzebny wam będzie zakwas (100 g). Gdy już go zdobędziecie, mieszacie go z wodą (700 g, 25ºC) i świeżymi drożdżami (5 g), dodajecie 1100 g mąki i mieszacie przez 3 minuty. Następnie dodajecie sól (24 g) i zagniatacie przez 5 minut. Zostawiacie w temperaturze pokojowej na 45 minut, po czym ponownie zagniatacie kilkoma ruchami. – To wyrobi mięsień naszemu ciastu, dzięki czemu będzie ono elastyczne podczas rozciągania – wyjaśnia Michał. Po następnych 45 minutach powtórzcie zagniatanie. Poczekajcie około 30 minut, podzielcie ciasto na dwustugramowe kawałki i zawińcie je w ciasne kulki. Przełóżcie na lekko naoliwioną tacę, przykryjcie folią i po godzinie w temperaturze pokojowej wstawcie do lodówki. Po sześciu godzinach ciasto jest gotowe do rozwałkowania/rozciągnięcia. Piec z ulubionymi dodatkami w 320ºC. (Proporcje na ok. siedem placków.) Zjedli, sfotografowali i opisali: Sylwia Kawalerowicz, Olga Wiechnik i Mariusz Mikliński
wrzesień Kacper (kp)
must be / must see
MIASTA NOCĄ Koniec wakacji, proszę państwa. Liście opadają, imprezy przenoszą się pod dach. Trochę szkoda, ale cali w śladach po ukoszęniach komarów do klubów wejdziemy z lekkim uśmiechem na twarzy. Potem wejdzie bas, zaczniemy tańczyć, będzie strasznie gorąco, więc wyjdziemy na dwór na papierosa. W końcu imprezy będą wyglądać tak, jak powinny. Pot, alkohol i głośna muzyka. Oczywiście są jeszcze openairowe wyjątki. W Warszawie pojawi się ukochana jednego z naszych redaktorów M.I.A., a w Krakowie – pan od Portishead, ale bez Portishead. Będzie okazja posłuchać Pet Shop Boysów, o których istnieniu wie każdy, ale nikt nie jest w stanie zanucić żadnego z ich miliona hitów. Do tego Warszawska Jesień, techno wymieszane z hip-hopem w Białymstoku, Ruchane Guziki w Katowicach – czyli koniec sezonu ogórkowego. Jeśli chodzi o kulturę, to nigdy nie mamy wakacji.
Filip (fika)
Alek (alek)
04.09
Mateusz (matad)
Boys
Gdańsk na ige.com rezyprest re ww.imp Ergo A w 1 • st N L ia M 50 P pl. Dwóch • wstęp: 120-3 .00 start: 20
Ola (oz) Julia (jul)
Na zachód
Po siedmiu latach przerwy ponownie zawita do Polski znakomity brytyjski duet Pet Shop Boys. Założona ponad 30 lat temu, niestrudzenie nagrywająca i koncertująca w niezmienionym składzie grupa odpowiedzialna jest za mnóstwo hitów. To oni nagrali m.in.: „West End Girls”, „Suburbia”, „It's a Sin” czy „What Have I Done to Deserve This?”. Halowy koncert w Ergo Arenie będzie ich pierwszym samodzielnym występem w naszym kraju. [matad] Więcej w dalszej części magazynu.
i Święto muzyk programu nadal nie jesteśmy pewni,
Po przejrzeniu kto pojawi się na festiwalu we własnej osobie, a czyje kompozycje zostaną jedynie odegrane przez innych muzyków. To nie zmienia jednak faktu, że tegoroczna, zainspirowana osobą Witolda Lutoławskiego edycja Sacrum Profanum jest wypełniona intrygującymi projektami, których nie zobaczycie nigdzie indziej. [croz]
Rafał (rar)
Więcej w dalszej części magazynu. Kuba (włodek)
Cyryl (croz)
Michał (mk)
BEAK>
Iza (is)
15-22.0
9
Kraków www.sac ru
mprofanum
Poleca redakcja
p Pet Sho
.com
Sacrum Profanum
3.0 Przyszłość Kopernik mogą dobrze bawić się nie tylko dzieci,
W Centrum Nauki ale i dorośli. Chociażby przy okazji Festiwalu Przemiany, który na Powiślu odbywa się już po raz trzeci. Tym razem wydarzenie koncentruje się na przyszłości: rozwoju technologii i nowych mediów oraz ich wpływie na człowieka i jego otoczenie. Brzmi poważnie, ale w praktyce będzie to o wiele bardziej przystępne. [is] Więcej w dalszej części magazynu.
wasze krakusom miano stolicy, Nasze, Warszawa zabrała
Najpierw teraz przyszedł czas na festiwal muzyczny. Selector po raz pierwszy pokaże się w Warszawie i od razu uderzy ze zdwojoną siłą. W tym roku pojawią się The Knife, których chciał zabukować chyba każdy znaczący promotor w kraju, M.I.A., której nowa płyta ciągle wstrzymywana jest przez wytwórnię, i Jessie Ware, która – jak wiemy – przez polską publiczność jest kochana. Wpadamy! [kp] Więcej w dalszej części magazynu.
05-08.09 a Warszaw .pl ianyfestiwal www.przem
Festiwal Przemiany
czasie Panowie na niż fajny festiwal muzyczny w nieoczywstym
Nie ma nic lepszego miejscu. Taki właśnie jest Original Source Up to Date – no bo czy ktokolwiek spodziewał się, że w Białymstoku zrobią wydarzenie łączące ambient, undergroundowy rap i techno? Nawet jeśli was szokuje ten fakt, to nie dowiecie się, czym jest prawdziwie zajawkowy festiwal, jeśli nie wyjedziecie do miasta, które nie ma żadnego rozpoznawalnego obiektu. [kp] Więcej w dalszej części magazynu.
Das EFX
9
20-21.0 tok Białys y yn Magaz lowa 8 ul. Węg l todate.p p .u w ww
06-07.09
Warsza wa Tor Słu żewiec ul. Puław ska www.selec 266 torfestival
.pl
Burn Sel ector Festival
The Knife
ojwieęcej”g–anile,enierchieodzi tu ołbtyty ułsłuutżywoć zaru mjedotnetoj sw Ma„Zcaie m tat móg każdym raze Pola listek. Ten cy dołączyły polskich woka do inicjatywy najlepszych d. Tym razem ci się w nowo en ieś ek m We ra ry tó o (k Warsaw Galle sander Brun ania: galerie ek Al zn ia Po z ler ci ga an igr ana Magnetyczne, opolitan) i im skonfrontow sm ie Co an u st nk zo dy o gwardia powstałym bu ej. Dla każdeg ereo. Młoda ęc St wi i i ie sk dz ew bę ku też Dawid Radzisz ych w tym ro ór kt ki, tu sz z legendami ] galeria. [alek znajdzie się
Original Source ate Up to D wrześniowy soundtrack
27-29.09
Warszawa www.warsawgalleryweekend.pl
Co miesiąc przygotowujemy na naszym spotify’owym profilu ścieżkę dźwiękową do nadchodzących tygodni. Znajdziecie na niej wybrane przez naszych redaktorów numery związane z aktualnymi wydarzeniami – koncertami, imprezami, premierami płytowymi i filmowymi. Coś nowego, coś starego, coś czarnego. Każdy pretekst dobry, żeby posłuchać czegoś ciekawego. Słuchajcie więc!
Warsaw Gallery Weekend
wrzesień
patronaty
Emilie Autumn
01.09
Kraków Kwadrat ul. Skarżyńskiego 1 start: 20.00 wstęp: 65 PLN
01.09-24.10 Przetwory 02.09
Warszawa Królikarnia ul.Puławska 113a
Ray Wilson
Poznań Teatr Wielki im. Stanisława Moniuszki ul. Fredry 9 start: 20.00 • wstęp: 80 PLN • www.opera.poznan.pl
KONCERT Emilie Autumn, czyli piosenkarka, skrzypaczka, tancerka, poetka (murarz-tynkarz-akrobata), przyjedzie do Krakowa ze swoim teatralnym eklektycznym show na pograniczu rocka, elektroniki i muzyki poważnej. Czy da się ciągnąć więcej niż dwie sroki za ogon? – sami sprawdźcie. [amz]
Mario Basanov
06.09
Warszawa 1500 m² do wynajęcIA ul. Solec 18/20 Impreza Mario Basanov to nasz bliski litewski sąsiad (chyba że jesteś z Poznania). Twórca łączący brzmienia house’owe z jazzem i r’n’b po raz pierwszy pojawi się w Polsce. [kp]
Bobby Champs
07.09
Warszawa 1500 m² do wynajęcIA ul. Solec 18/20
WYSTAWA
koncert
Ulubiona recyklingowa akcja warszawiaków – Przetwory – to nie tylko wielkie targowe wydarzenie. Z każdej edycji pozostają unikalne artefakty, designerskie przedmioty zaprojektowane i wykonane z myślą o ekologii. Najciekawsze z nich będzie można obejrzeć w Muzeum Rzeźby przy Królikarni. Wśród wybranych dzieł znajdzie się m.in. fotel z beczki czy separator przestrzenny. Jesteście ciekawi, co to? Znajdźcie więc czas, by wybrać się na jesienną wycieczkę do parku przy Królikarni. Nas tam na pewno nie zabraknie. [amz]
Polska publiczność może czuć się przez niego rozpieszczana. Jest kompozytorem i autorem tekstów, cenionym zwłaszcza za sceniczną charyzmę i zawsze wysoką formę koncertową. Swoją klasę potwierdził jako wokalista zespołu Genesis, gdy w 1996 r. zastąpił Phila Collinsa. Ray Wilson – bo o nim mowa – może się pochwalić niezwykle bogatą przeszłością. Przed dołączeniem do Genesis wraz z formacją Stiltskin stworzył niezapomniany utwór „Inside”, który podbił listy przebojów całego świata. Od 20 lat nagrywa i koncertuje, przy czym wciąż zachowuje sceniczny wigor. W Poznaniu (gdzie od kilku lat mieszka) zaprezentuje największe przeboje Genesis oraz materiał nagrywany pod własnym szyldem. Warto dodać, że całkowity dochód z koncertu będzie przeznaczony na Fundację Pomocy Dzieciom z Chorobami Nowotworowymi w Poznaniu. [matad]
Słynne Przetwory
IMPREZA Podczas Selectora nie będzie czasu na nudę. W oba dni festiwalu będziemy mogli posłuchać dobrej elektroniki wnaszym ulubionym klubie 1500 m².Drugiego pojawią się Bobby Champs i DJ Rum. Trzeba być! [kp]
Kino na bloku
14, 21, 28.09
01.09
Urban Forms
Łódź
Warszawa ul. Nieszawska
Genesis klasycznie
04-15.09
Warszawa ATM Studio ul. Wał Miedzeszyński 383
Made in Polska
KINO W każdą sobotę kadr z filmu „Cyrk” września jeden z budynków przy ulicy Nieszawskiej na warszawskim Bródnie zamieni się w kinowy ekran. Mieszkańcy będą mieli okazję obejrzeć klasykę kina. Wystarczy zabrać coś do siedzenia i seans pod gwiazdami gotowy. [os]
kIRk
10.09
Warszawa Pardon, To Tu pl. Grzybowski 12/16 start: 19.00 KONCERT Nasi ludzie z kIRka będą grali w miejscu, które zasługuje na oklaski. Pardon, To Tu bez pardonu zaprasza świetnych twórców, którzy bliscy są jazzowym fascynacjom właścicieli lokalu. Teraz dołączy do nich polski zespół, który twardą techniczną elektronikę łączy z jazgotem. [dup]
Mela Koteluk
FESTIWAL
CYKL KONCERTów
Od samego początku września Łódź ponownie zostanie opanowana przez wielkoformatowych artystów z całego świata i stanie się wielką miejską galerią. Do miasta fabrycznego przyjadą tacy twórcy, jak Inti, ROA czy TTMAN. Wspierać ich będą Polacy, m.in. Tone czy Cekas. Prace powstaną na osiedlu Retkina i w Śródmieściu. W samym centrum miasta pojawi się też ogromny obraz 3D Ryszarda Paprockiego. Kto by pomyślał, że przyjdą czasy, gdy cała Polska będzie mówiła chórem: „Zazdroszczę Łodzi”. [kp]
„Made in Polska” to program telewizyjny prezentujący cykl koncertów na żywo. W ramach serii pojawią się takie postaci, jak: Nosowska bez Hey, Hey z Nosowską, Mitch & Mitch bez Wodeckiego, O.S.T.R. bez Nosowskiej, Łona z Webberem i zespół, który zawdzięcza swoją popularność pogrywaniu na patriotycznych, narodowowyzwoleńczych uczuciach naszych rodaków – Lao Che. Wszystko to dzień po dniu firmowane legendą TVP2, która – jak widać – lubi szperać w projektach przyprószonych siwizną. Oprócz Meli Koteluk – Mela jest fresh. Koncerty „Made in Polska” można oglądać w TVP2, Ninatece oraz na kanale YouTube. Można też przyjść i zobaczyć koncerty na żywo, biorąc udział w nagraniu produkcji. [kp]
Miasto na kolorowe
Swoje znacie, to pochwalcie
FASHIONPHILOSOPHY
FASHION WEEK
POLAND
04.09
Pet Shop Boys
Gdańsk Ergo Arena pl. Dwóch Miast 1 start: 20.00 • wstęp: 120-350 PLN • www.imprezyprestige.com
04.09
Warszawa Hydrozagadka ul. 11 Listopada 22 start: 20.00 • wstęp: 35-40 PLN
Her Bright Skies
Woodstock
Kostrzyn nad Odrą www.woodstockfestival.pl
FESTIWAL
Brudna robota
KONCERT
Na zachód
Po siedmiu latach przerwy do Polski ponownie zawita znakomity brytyjski duet Pet Shop Boys. Założona ponad 30 lat temu, niestrudzenie nagrywająca i koncertująca w niezmienionym składzie grupa odpowiedzialna jest za mnóstwo hitów („West End Girls”, „Suburbia”, „Heart”, „Domino Dancing” czy „Go West”). Największe sukcesy odnosiła oczywiście w latach 80., gdy kolejne piosenki PSB szturmem zdobywały szczyty list przebojów. W następnych dekadach panowie też sobie radzili, czego ukoronowaniem jest wydany niedawno doskonały album „Electric”. Jak na razie duet tylko dwa razy występował w Polsce. Po raz pierwszy 13 lat temu w trakcie Inwazji Mocy 2000. Po raz kolejny zagrał w 2006 r. na warszawskim Służewcu. Halowy koncert w Ergo Arenie będzie ich pierwszym samodzielnym występem w naszym kraju. [matad]
01-03.08
TRASA
Ładne niebo masz
Koniec lata oznacza, że do Polski wraca wszystko, co można wrzucić do szufladki z przedrostkiem „post”. Ładna pogoda i uśmiechnięte twarze nie pasują do smutnych, depresyjnych gitarowych jęków, ale wystarczy, że licealiści wrócą do szkoły i – proszę – mamy post hardcore. Chłopaki z Her Bright Skies, gdyby tylko ścięli włosy, mogliby równie dobrze udzielać się w One Direction. Zespół gra melodyjnego punka, mieszając go z tymi mniej wstydliwymi gatunkami. Idzie im to całkiem sprawnie – mają na koncie trzy albumy. To już drugi występ Her Bright Skies w naszym kraju, bo kilka miesięcy temu supportowali Royal Republic. [kp] Pozostałe koncerty: • 05.09 · Poznań · Pod Minogą · ul. Nowowiejskiego 8 · start: 20.00 · wstęp: 35-40 PLN
Dobra, poddajemy się. Śmianie się z ludzi tarzających się w błocie, hektolitrów jaboli pitych po kątach czy tajemniczych obrzędów w namiocie Hare Kriszna powoli nam się nudzi. Chyba w końcu trzeba docenić to, że Jurek Owsiak razem ze swoją ekipą organizują wydarzenie, na które rokrocznie przyjeżdża prawie milion ludzi i nie płaci za wejście ani grosza. Organizatorzy przystanku odwdzięczyli się więc wiernym fanom mocno zróżnicowanym zestawem artystów. Z odmętów nieodżałowanego MTV2 wyłonią się Brytyjczycy z Kaiser Chiefs, którzy nadal mają opinię jednego z bardziej żywiołowych składów na żywo. Miłośników metalu usatysfakcjonuje zapewne obecność reprezentantów „wielkiej czwórki” – Anthrax. Sporo emocji wzbudzą na pewno nawrócone na dubstep emochłopaki z Enter Shikari oraz niemieccy buntownicy z Atari Teenage Riot. Kolorytu dodadzą też na pewno Emir Kusturica z orkiestrą czy Leningrad. Tradycyjnie wystąpi też śmietanka krajowej sceny,. Mimo wszystko weźcie kalosze. [croz]
Kaiser Chiefs
05-08.09
Festiwal Przemiany
Warszawa www.przemianyfestiwal.pl
próba druku 3D
FESTIWAL
Przyszłość 3.0
W Centrum Nauki Kopernik mogą dobrze bawić się nie tylko dzieci, ale i dorośli. Chociażby podczas Festiwalu Przemiany, który odbywa się na Powiślu już po raz trzeci. Tym razem wydarzenie koncentruje się na przyszłości: rozwoju technologii i nowych mediów oraz ich wpływie na człowieka i jego otoczenie. Brzmi poważnie, ale w praktyce wygląda to o wiele bardziej przystępnie. Będziecie mogli wydrukować własne projekty na drukarkach 3D, wziąć udział w warsztatach i wykładach (prowadzonych przez człowieka z NASA!), przekonać się, jak będziemy wyglądali za 20 lat, i poczuć się jak w „Star Treku”. Wieczorami zapomnimy o nauce, bawiąc się na koncertach i setach didżejskich zorganizowanych na tarasie CNK. Zwieńczeniem festiwalu będzie całonocny koncert Sonic Fiction (na Barce), na którym wystąpią Fimber Bravo, Victor Rosado i Young Marco. Na wszystkie wydarzenia festiwalowe obowiązuje wstęp wolny. Na niektóre wymagana jest wcześniejsza rejestracja. [is]
Off Festival
wrzesień DJ Vadim
14.09
Sopot Sfinks700 ul. Mamuszki 1 start: 22.00
05-08.09
Artloop
Sopot www.artloop.pl
06.09
Warszawa Teatr IMKA ul. M. Konopnickiej 6 start: 19.00 • wstęp: 80-100 PLN
Lubiewo II – ciotowski bicz
IMPREZA To znów ta pora roku. DJ Vadim wraca do Polski. Wiecie... ten Rosjanin, który mieszka w Stanach, który ma ładną dziewczynę, która jest raperką, i który wpada do naszego kraju trzy/cztery razy w roku, a ludzie nadal zachowują się tak, jakby to był wyjątkowy event. No i robi fajną muzykę. Chyba. [kp]
National Geographic
14-20.09
Warszawa Wola Park ul. Górczewska 124
WYSTAWA Gdy „National Geographic” pojawił się w Polsce, poprosiłem moją babcię, aby dodała go do swojej „teczki” w kiosku. Potem dostawałem go co miesiąc przez pięć lat. Oczywiście nie czytałem artykułów, bo byłem 10-latkiem, ale zdjęcia były takie ładne. I nadal są. Przekonajcie się sami. [kp]
Rod Stewart
14.09
Rybnik Stadion Miejski ul. Gliwicka start: 16.00 • wstęp: 99-450 PLN KONCERT Zastanawiacie się czasami nad życiem promotora? Kto w pewnym momencie swojego życia stwierdza: „Chcę robić koncerty”. A potem: „Teraz chcę zarabiać na koncertach, kogo by tu zabukować? Roda Stewarta!”, „No tak. Świetny pomysł. Tylko gdzie?”. Jak to gdzie? W Rybniku. [kp]
Thomas Anders
14.09
Nysa Stadion Miejski ul. Kraszewskiego 2 start: 16.00
„Lubiewo”, Teatr Nowy Laurie Anderson
FESTIWAL
Mind the Gap
Brak jako wyzwanie, luka do wypełnienia treścią lub po prostu pretekst do artystycznego wyżycia się. Takie przesłanie serwuje nam druga edycja sopockiego festiwalu poświęconego zjawisku interakcji z widzem. Artloop skupia się na sztuce wciśniętej w miejski krajobraz, który grupa piekielnie utalentowanych freaków zmienia na naszych oczach. To prawdziwe święto sztuki nowoczesnej i designu, które uświetni występ performerki Laurie Anderson. Kojarzycie ją zapewne z utworu „O Superman”, bomby odbezpieczonej w latach 80. Laurie oprócz tego robi filmy, pisze i samodzielnie konstruuje instalacje do swoich występów. A po muzycznym spełnieniu zawsze można obejrzeć film czy też wziąć udział w warsztatach. Słowem – w napiętym harmonogramie imprezy o lukach nie ma mowy. [katia]
06-07.09
TEATR
Powrót ciot
Gejowska epopeja, powieść przygodowo-obyczajowa dla ciot. Jedno jest pewne – Lubiewo elektryzuje. Dla Witkowskiego książka ta stała się trampoliną do kariery. Czy adaptacja krakowskiego Teatru Nowego dorówna oryginałowi? Smutną opowieść o parze starzejących się gejów rozbito na dwie sztuki, a w pomoc przy tworzeniu spektaklu zaangażował się teatr IMKA. „Ciotowski bicz” rozgrywa się współcześnie na gejowskiej plaży nudystów w Lubiewie, na wyspie Wolin. Spotykają się tam starzy pederaści, wspominający czasy rozwiązłej przeszłości w PRL-u. Wśród nich nie mogło zabraknąć głównych bohaterów książki: Patrycji i Lukrecji. W rolach sędziwych homoseksualistów po raz kolejny zobaczymy Pawła Sanakiewicza i Janusza Marchwińskiego. Obaj z powodzeniem odgrywają żałosnych, ale na swój sposób rozczulających gejów. Sam Witkowski nazywa tę książkę „pamiętnikiem z powstania pedalskiego”. Absurd i profanacja? Z Białoszewskim łączy ją przede wszystkim unikanie politycznych tematów i odarcie z patosu. To opowieść o doświadczeniach i osobistych historiach starych gejów, którym nie w głowie parady równości i walka na wiecach. [katia]
Burn Selector Festival
Warszawa Wyścigi Konne – Tor Służewiec ul. Puławska 266 www.selectorfestival.pl
KONCERT Czy bookingi w Polsce to jedyny zarobek Thomasa Andersa? Jeszcze niedawno grał w Warszawie, potem była Łódź i jakiś Poznań. Teraz Tomek będzie śpiewał w Nysie. Szkoda, że przegapił Rybnik. [kp]
Tommy Four Seven
14.09
Warszawa 1500 m² do wynajęcia ul. Solec 18 start: 22.00 IMPREZA Jak widać, techno nigdy mało. Tommy Dwie Cyfry przyjeżdża do stolicy, aby na kilka godzin przenieść was w samo serce Berlina. Producent związany z wytwórnią CLR wie, jak to zrobić, dlatego widzimy się w Niemczech! [kp]
Ecco Walkathon
14.09 Warszawa Agrykola
AKCJA Lubicie chodzić? Tak? To dobrze. Jest okazja. Po raz dziewiąty ruszy największy charytatywny spacer świata. Będzie fajnie. [kp]
M.I.A.
FESTIWAL
Wybrani
Najpierw przenieśli stolicę, potem Selectora. Jeden z najpopularniejszych polskich festiwali elektronicznych odbędzie się w tym roku nie tylko w innym niż dotychczas mieście, ale też o innej porze roku – we wrześniu. Selector rozstawi się na terenie Wyścigów Konnych na Służewcu, a zrytą kopytami ziemią i ciałami festiwalowiczów wstrząśnie występ Mathangi „Mai” Arulpragasam, czyli M.I.A. Ta niepokorna, żywiołowa artystka eksperymentująca z wieloma stylami muzycznymi chętnie sięga po różne środki ekspresji, np. tworzy prowokujące klipy. Podczas nadchodzących koncertów (to jeden z dwóch ogłoszonych do tej pory występów M.I.A. w Europie) zaprezentuje specjalną scenografię inspirowaną kultem jej imienniczki, bogini Matangi. Selectorowy line-up uzupełniają m.in. James Blake, Jessie Ware, Breakbot i Busy P. [rar]
06-08.09 Warszawa www.polishbikepolo.pl
4. Mistrzostwa Polski w Bike Polo
AKCJA
Uha Rowery Dwa
Kto by pomyślał, że tegoroczne mistrzostwa Polski w bike polo są już czwartą odsłoną tego wydarzenia. Zawody wracają po dwóch latach do Warszawy i wiele, ale to wiele zmieniło się od poprzedniego wydarzenia w stolicy. Mało popularny sport dla hipsterów przerodził się w trochę bardziej popularny sport dla hipsterów. Oczywiście fajnie ogląda się typów grających w polo na rowerach, ale czy kiedykolwiek czuliście potrzebę oglądania normalnego polo? No, nieważne. Ładne rowery, ładne chłopaki, kijki, piłki, bramki, faule, sędziowie. Można ogarnąć z czystej ciekawości. [kp]
05.08
07.09-15.11
Warszawa CSW Zamek Ujazdowski ul. Jazdów 2
British British Polish Polish
08.09
CocoRosie
Katowice Galeria Szyb Wilson ul. Oswobodzenia 1 start: 20.30 • wstęp: 50 PLN
WYSTAWA
TRASA
Anglicy mają Beckhama, my – Piotra Świerczewskiego, na wyspach jeżdżą rolls-royce’y, u nas szczytem techniki był polonez caro, Anglicy mają królową, my... no różnie bywa, w londyńskich galeriach rządził Damien Hirst, u nas – Artur Żmijewski. Królowa spotyka się z prezydentami, rolls-royce ściga z polonezem, a Damien Hirst i inni artyści ze stajni Charlesa Saatchiego, popularni Young British Artists, pojawią się w CSW na wspólnej wystawie z polskimi reprezentami tzw. sztuki krytycznej, którzy triumfy święcili w latach 90. To nie wszystko, bo wystawa „British British Polish Polish” to także prezentacja młodszego pokolenia, które po polskiej stronie reprezentować będą m.in. Radek Szlaga i Konrad Smoleński. Kto by nie chciał zobaczyć Tracey Emin i Damiena Hirsta w Polsce? [alek]
Ich wokale można pomylić z głosami małych dziewczynek, które radośnie przeskakując z nogi na nogę, podśpiewują pod nosem: „Witaj, szkoło!”. Wbrew pozorom siostry Casady już dawno skończyły 30 lat, a z początkiem września, zamiast do szkoły, wyruszą w trasę koncertową po Europie. Zahaczą również o polskie miasta – najpierw Katowice, a dzień później Poznań. Na ich występ polscy fani nie musieli czekać specjalnie długo, bo pod koniec czerwca CocoRosie zaserwowały niezły show we wrocławskim Alibi i stołecznym Basenie. Zagrały wówczas materiał ze swojej ostatniej płyty „Tales of a Grass Widow” i oczarowały publiczność. Czy możemy liczyć na powtórkę? Jeśli nie strzelą focha, co często im się zdarza, to pewnie tak. [is] Pozostałe koncerty: • 09.09 · Poznań · CK Zamek · ul. św. Marcina 80/82 · start: 20.00 · wstęp: 109 PLN
Polska czeka na swojego Saatchiego
Gojira
Warszawa Stodoła ul. Batorego 10 start: 18.00 • wstęp: 77 PLN • www.livenation.pl
Powrót sióstr marnotrawnych
06.08
xxyyxx
Sopot SFINKS 700 al. Mamuszki 1 start: 21.00
TRASA
Zniszczą całe miasto
Francuzi z Gojiry mieli wpaść na klubowe występy w kwietniu, ale byli zmuszeni przełożyć swoją wizytę na początek sierpnia. Teraz przybędą, żeby zmieść z powierzchni Ziemi Kraków oraz Warszawę. Początki formacji sięgają 1996 r. Od tego czasu skład wydał pięć świetnie przyjętych krążków, z czego największą sławę przyniosła im trzecia płyta „From Mars to Sirius”, ale zeszłoroczne „L’Enfant Sauvage” nie odstaje od niej poziomem i w zasadzie gwarantuje miażdżący występ. Brzmienie Francuzów oscyluje wokół death metalu, ale nie do przecenienia jest udział morderczej sekcji rytmicznej, która dodaje muzyce kwartetu mnóstwo groove’u i charakteru. Tak więc w dniu, w którym Gojira zawita do waszego miasta, gotujcie się na ucieczkę. Najlepiej prosto do klubu. [croz] Pozostałe koncerty: • 06.08 · Kraków · Kwadrat · ul. Skarżyńskiego 1 · start: 18.30 · wstęp: 80-90 PLN
IMPREZA
Z sześcioma niewiadomymi
Marcel Everett ukrywający się pod szyldem XXYYXX to jedno z najgorętszych nazwisk w nowej muzyce. Siedemnastoletni zaledwie Amerykanin wydał już dwie płyty wypełnione przestrzennymi, emocjonalnymi kompozycjami zakorzenionymi w najmodniejszych gatunkach elektroniki, czyli dubstepie i Detroit house. Muzykę tworzy we własnej sypialni, przy pomocy jedynie kilku urządzeń. Jego niepowtarzalny styl nie tylko został zauważony i doceniony przez rzesze fanów, lecz także zyskał uznanie w gronie innych muzyków, takich jak chociażby James Blake, The Weeknd, Star Slinger i Zomboy. Impreza będzie miała miejsce w ramach cyklu Face The Music oraz jako before party i festivalu, który odbędzie się 16 sierpnia w gdańskim CSG. [rar]
maj
13-15.09
Majówka
01-04.05
OSA – Open Source Art Festival
Sopot www.opensourceart.blogspot.com
Warszawa Super Salon ul. Mińska 14/1 www.8hbooks.com
Nowa Warszawa
FESTIWAL
AKCJA Zrobić książkę w 96 godzin – spore wyzwanie. 12
Test Control
uczestników podczas warsztatów selfpublishingowych, Stanisława Celińska, Bartek Wąsik, organizowanych przez 8hbooks, ma za zadanie stworzyć 12 Royal StringWydawnictwo, Quartet które samo nazywa się latającą publikacji. biblioteką, pokaże, że kultura druku nawet w internetowej 2 września 2013, 20.00 rzeczywistości ma się dobrze. Sprawdźcie, na warsztatach i na
Jeśli uciekacie od mainstreamu, to Open Source Art Festival jest wydarzeniem dla was. Podczas sopockiego festiwalu zostaną zaprezentowane najciekawsze projekty muzyczne i wideo, do których stworzenia wykorzystano narzędzia opensource’owe. Zaproszeni artyści zbadają, jakie relacje powstają między technologią a człowiekiem i jak przekłada się to na dźwięk, obraz i ruch. W pierwszym dniu usłyszymy i zobaczymy artystów z rodzimego podwórka (Maciej Bączyk, Zenial, Arszyn). Drugiego dnia line-up wypełnią Kyoka, tworząca połamany beat pop z eksperymentalno-tanecznymi elementami, oraz Ryoji Ikeda, czołowy japoński kompozytor elektroniczny. Na zakończenie festiwalu odbędzie się polska premiera projektu „Inject” autorstwa Hermana Kolgena. Zapowiada się ciekawie. To dobry pretekst, by uciec od nijakiej papki, którą przez całe wakacje byliśmy karmieni na różnych festiwalach. [is]
wernisażu po nich. [alek]
Opowieści Asymmetry Festival 5.0 afrykańskie 02-04.05wg Szekspira Wrocław Hala Stulecia ul. Wystawowa 1 www.asymmetryfestival.pl
Reżyseria: Krzysztof Warlikowski 13 września 2013, FESTIWAL Piąta19.00 edycja Asymmetry będzie wyjątkowa nie tylko ze względu symboliczny numer. 14, 15 września 2013, na 17.00
Przeprowadzkę do Hali Stulecia zaakcentują takie tuzy ciężkiego grania jak Melvins, Mayhem, Agalloch i Vader. Równie ciekawie zapowiadają się występy Kilimanjaro Darkjazz Ensemble i IconAclass. Już pastujemy nasze glany. [croz]
Zdjęcie miasta Fotografia Modestep warszawska 03.05 i praktyki pokrewne Gdańsk Centrum Stocznia Gdańska ul. Wałowa 27a start: 21.30 • wstęp: 65-69 PLN www.illegalbreaks.com Kurator: Adam Mazur
20 września 20.00 Wernisaż TRASA Drodzy promotorzy. 2013, Wyzywam was. Zabukujcie Modestep21 jeszcze pięć razy–w24 tymlistopada roku. Czuję głęboko września 2013, Wystawa w trzewiach, że brakuje ich na koncertowej mapie Polski. wt.Tylko – pt.trzy 16.00 – 18.00, sob. – ndz. 12.00 – 20.00 występy? Nie postaraliście się. To łącznie da nam niecałe dziesięć imprez z nimi jako headlinerami w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Nie staracie się. Foreign Beggars grali w tym samym czasie 14 razy, Modestep nie mogą być gorsi! [kp] Pozostałe koncerty: • 04.05 · Łódź · Wytwórnia · ul. Łąkowa 29 · start: 21.00 · wstęp: 65-69 PLN • 05.05 · Warszawa · Basen · ul. Marii Konopnickiej 6 · start: 21.00 Reżyseria: Krzysztof Warlikowski · wstęp: 65-69 PLN
Kabaret warszawski
12-15.09 Warszawa Teatr Syrena ul. Litewska 3 www.unitedsolo.eu
United Solo of Europe
13.09
Peter J. Birch
Kraków Magazyn Kultury ul. Józefa 17 start: 20.00 • wstęp: 15 PLN
23 września 2013, 19.00 Premiera warszawska 25, 26, Pendragon 27 września 2013, 19.00 Całość 24 września 2013, 19.00 Pierwsza część 28 września 2013, 17.00 Całość
08.05
Poznań Blue Note ul. Kościuszki 76/78 start: 20.00 • wstęp: 80-100 PLN www.metalmind.com.pl
Warsztaty dla dzieci w Kawiarni Sezonowej
TRASA Kiedy na początku lat 80. kontrreformacja fanów Pink Floyd i Yes próbowała posprzątać postpunkowe pobojowisko, członkowie Pendragon stali w awangardzie razem z Marillion i I.Q. Największe sukcesy przyniosły im jednak lata 90. wraz
Wszystkie środy, soboty i niedziele września
Patroni
Partnerzy
Dofinansowanie
Nowy Teatr, Hala warsztatowa Madalińskiego 10/16 22 379 33 33 www.nowyteatr.org bow@nowyteatr.org www.ebilet.pl
Regina Adventu
FESTIWAL
KONCERT
United Solo of Europe to prawdziwa gratka dla fanów teatru. Polska wersja święta europejskiego monodramu będzie wzbogacona o spotkania z twórcami i warsztaty. Jeśli nadal przeraża was pojęcie monodramu (jeden aktor, zero akcji, nudne monologi), to musicie odświeżyć swoją wiedzę o teatrze. Absolutnym „must see” będzie występ aktorki z naszego podwórka – Ewy Kasprzyk. W spektaklu na podstawie opowiadań Pedra Almodóvara ikona seksapilu lat 80. wciela się w rolę drapieżnej, czasem sentymentalnej, ale zawsze prowokacyjnej gwiazdy porno. [katia]
… byłby dla mnie parą. Moda na bujny męski zarost i mruczanki pod gitarę akustyczną nie słabnie. Etos drwala od ballad trafia do Polek zafascynowanych do tej pory Bonem Iverem i innymi towarami importowymi. Jednak ostatnie miesiące pokazują, że również na słowiańskiej ziemi nie brakuje prawdziwych romantyków. Jednym z nich jest Peter J. Birch, czyli Piotr Jan Brzeziński. Pochodzący z Wołowa młodzian z wprawą porusza się w estetyce alternatywnego country i akustycznego indie. Co ważne, nie potrzebował telewizyjnego talent show czy wsparcia dużych wytwórni. Jego jedynym orężem w walce z krajowym piekiełkiem show-biznesu są gitara i całkiem spory talent kompozytorski. Jak tak dalej pójdzie, to może na stulecie festiwalu w Opolu w końcu doczekamy się w miarę cywilizowanego line-upu! [mk]
Feel solo - act united
Brodacz z gitarą...
13-15.09
Positive Vibration – 1. Przegląd Filmów Reggae
Kraków Kino pod Baranami ul. Rynek Główny 27
15-22.09
Sacrum Profanum
Kraków www.sacrumprofanum.com
FESTIWAL
Święto muzyki
Po przejrzeniu programu nadal nie jesteśmy pewni, kto faktycznie pojawi się na festiwalu we własnej osobie, a czyje kompozycje zostaną jedynie odegrane przez innych muzyków. To nie zmienia jednak faktu, że tegoroczna, zainspirowana osobą Witolda Lutosławskiego edycja Sacrum Profanum jest wypełniona intrygującymi projektami, których nie zobaczycie nigdzie indziej. Po zapowiadającym festiwal czerwcowym koncercie Portishead Adrian Utley wróci do Krakowa, by w ramach inauguracji Sacrum zagrać kompozycje Terry’ego Rileya. Ponadto wystąpią Geoff Barrow wraz ze swoim drugim zespołem Beak oraz Tyondai Braxton, syn legendarnego jazzmana Anthony’ego Braxtona i członek niezwykle inspirującej formacji Battles. W kolejnych dniach będzie można usłyszeć utwory Briana Eno, Philipa Glassa, Steve’a Reicha, a także Boards of Canada i Autechre. Festiwal zakończy wykonanie reinterpretacji utworów Witolda Lutosławskiego, które zaprezentują utalentowani młodzi muzycy, m.in. Oneohtrix Point Never. Poznajcie historię muzyki w kilka dni. [croz]
kadr z filmu „Rockers”
FESTIWAL
Pozytywne wibracje w kinie
Kraków chce nam udowodnić, że można spędzić cały weekend z reggae i nie zwariować. Kino pod Baranami nie proponuje co prawda darmowych jointów, ale i tak sprawa jest warta rozważenia. Podczas przeglądu zobaczymy wiele dokumentów, które przybliżą nam kulturę reggae. Polski selektor Ras Bass zabierze nas na wycieczkę szlakiem najsłynniejszych wykonawców reggae („Ścieżkami Marleya”), a Kalle Folke i Andreas Weslie przedstawią historię brytyjskiej sceny soundsystemowej („Musically Mad”). Interesująco zapowiada się też filmowa biografia Marleya. Chyba każdy zastanawiał się, jakim cudem ludzie wierzyli człowiekowi z posklejanymi włosami, który śpiewał „Everything’s gonna be alright”. Co prawda, filmy mające wytłumaczyć fenomen jakiegoś twórcy zwykle okazują się przeciętnymi biografiami, ale chyba warto zaryzykować. Na deser dostaniemy „Rockers” – film fabularny z gwiazdami jamajskiej sceny muzycznej końca lat 70. To pewne, że po wizycie w Kinie pod Baranami cały krakowski rynek będzie się kołysał w rytmie reggae. [katia]
19.09-12.10 Warszawa sklep COS ul. Mysia 3
Polski design
20-28.09 Warszawa www.warszawska-jesien.art.pl
Tyondai Braxton
56. Międzynarodowy Festiwal Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień”
FESTIWAL
Eine kleine herbstmusik
Muzykę współczesną można kochać albo nienawidzić. Nie ma tutaj miejsca dla niezdecydowanych. Brak melodii, nieregularne rytmy, szumy, stukania, wołania i dziwne instrumenty… Jedni wyśmiewają i krzyczą: „Sam bym tak skomponował”, drudzy perwersyjnie napawają się niedookreślonymi dźwiękami i biorą tydzień urlopu po to tylko, aby nie przegapić żadnego wydarzenia Warszawskiej Jesieni. Festiwal chwali się długoletnią tradycją i prestiżem, choć przez wielu wciąż uważany jest za zbyt hermetyczny i robiony dla „ludzi z branży”. Ci z kolei narzekają, że program jest niezbyt nowatorski, a nawet przewidywalny. I jak tutaj zadowolić Polaka? Koncertów i wydarzeń towarzyszących jest naprawdę dużo, dlatego po szczegóły zajrzyjcie na stronę wydarzenia. Na specjalne zaproszenie przyjedzie do Polski Krystian Zimerman, który 25 lat temu po raz pierwszy wykonał koncert fortepianowy Witolda Lutosławskiego. W setną rocznicę urodzin kompozytora Zimerman ponownie zagra to dzieło. Jedna rada – nawet nie próbujcie wyciągać iPhone’ów, by zrobić mu zdjęcie, bo wstanie, opieprzy, obrazi się i wyjdzie. [is]
WYSTAWA
materiał promocyjny
Jubileuszowe wzornictwo
Jak najlepiej uczcić pierwszy rok działalności sklepu? Zebrać znane studia projektowe i zorganizować wystawę designu. Na taki pomysł wpadła marka COS. Na trzy tygodnie okna sklepu na Mysiej zostaną oddane do dyspozycji trzem wybitnym polskim twórcom. Jako pierwsi swoje umiejętności zaprezentują spece ze Studia Rygalik, często angażującego się w projekty kulturalne. W tym roku na Open’erze mogliśmy oglądać wykonany przez nich Heineken Design Pavilion. Do współpracy zaproszono też MOOMOO Architects – biuro założone przez Jakuba Majewskiego oraz Łukasza Pastuszkę w 2008 r., które już po roku znalazło się w trzydziestce najlepszych młodych biur architektonicznych świata. Listę zamyka duet projektantów chmara.rosinke, łączący w swoich projektach rękodzieło z ekologią. W tym roku w Marsylii wspólnie z marką COS utworzyli instalacje „Mobile Pop Up Shop”.
Alexander Liebreich
wrzesień Kino w ciemno
15.09
Poznań Kino Muza ul. św. Marcin 30
Original Source Up to Date
20-21.09 Białystok ul. Węglowa 8 www.uptodate.pl
KINO Czasem miłość do kina jest ślepa – wtedy określenie „Iść do kina, a nie na film” zyskuje nowe znaczenie. Dla takich kinomaniaków poznańska Muza przygotowała cykl „Kino w ciemno”. Idziesz sobie do kina, ale film, który zostanie pokazany, jest niespodzianką. W razie czego w ciemnościach można się zdrzemnąć. [amz]
Hurts
21.09
Poznań Lech Browary WielkopolskiE ul. Szwajcarska 11 start: 20.00 KONCERT Chłopaki z Hurts czują się u nas jak w domu. Nic dziwnego, w końcu nie od dziś wiadomo, że Polacy kochają mrok prawie tak samo, jak zadymy po meczach. Do roli headlinera na Castle Party jeszcze daleka droga, więc na razie rozmiłowane w popowych smutach dziewczyny muszą liczyć na łut szczęścia – bileciki na ten event można zdobyć tylko w konkursie, którego zasad nie usiłujemy nawet rozkminiać. Spokojnie, ich kolejny koncert już w listopadzie! [mk]
V9
21.09-20.10
Warszawa Galeria V9 ul. Hoża 9
WYSTAWA Kino w 3D już było, teraz czas na obrazy 3D. Zobaczycie je na wystawie „Nowe perspektywy” Artura Turowskiego w galerii V9. Wydruki w 3D to jednak nie czysta zabawa formalna, lecz rodzaj artystycznego transu, kolorowej psychodelii. Jeśli bywacie w V9, to Artura Turowskiego pewno znacie, choć zwykle ukrywa się pod pseudonimem. Zdradzać nie będę, bo zepsułoby to zabawę. [alek]
Eprom
FESTIWAL
Na czasie
Inicjatywa białostockiego Pogotowia Kulturalno-Społecznego, zrzeszającego lokalnych animatorów kultury i didżejów, rośnie w siłę. Do tej pory na pięciu scenach festiwalowych pojawili się m.in.: Evidence (USA), Biosphere (NO), Scratch Perverts (UK), Robert Hood (USA) czy rodzima legenda – Kaliber 44. Natomiast podczas tegorocznej, czwartej edycji wydarzenia wystąpi legenda rapu, Das EFX. Ta działająca od 1988 r. nowojorska załoga to jedna z grup, która nadała kształt współczesnemu hip-hopowi. Ich nietypowy flow określany przez samych artystów jako „sewage”, czyli ścieki, dał początek nowemu myśleniu o słowach, rymach i rytmice w tekstach wielu współczesnych raperów. Na festiwalu pojawi się też jeden z twórców berlińskiego brzmienia techno Scion, ciekawy francuski raper Soulkast czy rozchwytywany producent Eprom, który zaprezentuje grany na żywo set. [rar]
20.09
Gaiser
Warszawa 1500 m² do wynajęcia ul. Solec 18 start: 22.00
20-29.09 Katowice www.arsindependent.pl
3. Międzynarodowy Festiwal Filmowy Ars Independent
kadr z filmu „Yangon Calling”
FESTIWAL IMPREZA
Od punka do techno
Nastoletni Jon Gaiser ciągle wymykał się z rodzinnego Grand Rapids do tętniącego życiem Detroit. O tym mieście śpiewali David Bowie czy The Kiss, a Gaiser grał tam w kapeli punkowej. 14-letni chłopak reprezentujący ostre gitarowe napieprzanie pewnego dnia znalazł się na imprezie z fanami techno. Jego słuchacze z pewnością hołubią ten dzień, bo Gaiser, zmieniając swoje muzyczne preferencje o 180 stopni, stał się ważnym graczem na scenie elektronicznej. Od tego momentu poszło szybko: zbieranie sprzętu, przeprowadzka do Detroit, przyjaźń z chłopakami z wytwórni Plus 8 – Minus 1, która od 2005 r. wypuściła jego cztery EP-ki, w tym ostatnią z 2011 r. „Some Slip”. We wrześniu Jon zawita do 1500 m², gdzie szczęśliwcy na własne oczy (i uszy) przekonają się, jak Gaiser zamienia odczucia w dźwięki. [katia]
Czarny koń
Każde polskie miasto musi mieć swój festiwal filmowy – oczywiście międzynarodowy. To dobra okazja do zrobienia kilku bankietów, odkurzenia dywanu, po którym przejdą się panie z telewizji i panowie od sponsorów, oraz pokazania kilku filmów (pozdrowienia dla Kazimierza!). Ars Independent, którego trzecia edycja odbędzie się w Katowicach, na pewno nie należy do tej kategorii wydarzeń medialno-towarzyskich. Widać tu zapał kilku entuzjastów, którzy wędrują od festiwalu do festiwalu, wyszukując nowe nazwiska i obiecujące debiuty – dokładnie tak jak dziesięć lat temu na Nowych Horyzontach, zanim przeobraziły się w wielką, profesjonalną machinę. W Katowicach kilkanaście tytułów będzie konkurować o nagrodę Czarnego Konia – znalazły się wśród nich produkcje bawiące się formą, często na granicy filmu i wideo-artu (m.in. „Spotkania o północy” Yanna Gonzaleza, byłego członka M83). Oprócz tego – konkurs animacji, retrospektywy Laili Pakalniny i Liora Shamriza, przegląd japońskiego offu i dokumenty muzyczne (np. „Yangon Calling” o punkach w Birmie). [mm]
21.09
Awakening Sun
Warszawa Progresja ul. Sylwestra Kaliskiego 15a start: 18.00 • wstęp: 20-30 PLN
21.09
Boxer Rebellion
Poznań Klub pod Minogą ul. Nowowiejskiego 8 start: 18.30 • wstęp: 45-50 PLN
22.09
Warszawa Pardon, To Tu pl. Grzybowski 12/16 start: 20.30 • wstęp: 30 PLN
New Music for Old Instruments
Festiwal
Nowe na starym
TRASA KONCERT
Dla wytrwałych!
Koncerty metalowe mają to do siebie, że jak już je ktoś zorganizuje, to od razu na bogato. Zdrowie i nadwyrężony słuch coraz rzadziej pozwalają nam na udział w tego typu imprezach. Jak bowiem przetrwać w klubie aż pięć koncertów zaczynających się mniej więcej godzinę po zamknięciu naszej redakcji? Główną gwiazdą wrześniowego piątku w Progresji będzie litewski zespół Awakening Sun. Nie będziemy definiować stylu, w jakim poruszają się reprezentanci naszych ukochanych sąsiadów, ale wpisane na ich Fejsie „Groovy Progressive Melodic Death Metal Hardcore” chyba wystarczająco dobrze oddaje to, czego możecie się spodziewać. [mk]
20.08
Roger Waters
Warszawa Stadion Narodowy al. Poniatowskiego 1 start: 17.30 • wstęp: 198-660 PLN • www.livenation.pl
Stowarzyszenie Białego Lotosu
Rewolucja bokserów, choć dramatyczna, nie przyniosła Chinom niepodległości. Muzyka The Boxer Rebellion też jest dramatyczna (i nie mówimy tu o jej jakości, tylko o wywoływanych przez nią emocjach) i przypomina o bardziej mrocznym obliczu sceny niezależnej sprzed dziesięciu lat. Rezydujący na co dzień w Londynie skład wydał do tej pory cztery albumy. Ostatni, zatytułowany „Promises” ukazał się w maju tego roku. Uznanie polskich fanów panowie zaskarbili sobie koncertem w warszawskiej Stodole w 2008 r., kiedy to supportowali Editors. Tym razem to oni tu headlajnują, i to dwukrotnie. [rar] Pozostałe koncerty: • 22.09 · Warszawa · Hydrozagadka · ul. 11 Listopada 22 · start: 19.00 · wstęp: 45-50 PLN
20-22.08
WARSZAWA Kino Praha ul. Jagiellońska 26
Praskie Lato Filmowych Przedpremier
KONCERT
Raz młotkiem, raz młotem
Już od ponad 30 lat Roger Waters karmi fanów rocka miksem swoich traum z dzieciństwa i paranoi dorosłości, które zdefiniował na albumie „The Wall” Pink Floyd. Dwupłytowe wydawnictwo było jednym z najbardziej charakterystycznych albumów nie tylko tej grupy, lecz także muzyki rockowej w ogóle. Wywołało tyleż zachwytów co niesmaku – artystyczne pretensje grupy, a głównie samego Watersa urosły tu do iście gigantycznych rozmiarów, co najlepiej oddawały prezentacje scenicznie materiału pełne operowego wręcz rozmachu. I choć Waters rozstał się z kolegami niewiele później, wciąż wraca do swego opus magnum, opowiadając dzieje upadłego rockmana Pinka i rozbijając mur (dosłownie i w przenośni) między sceną a publicznością. [rar]
Jeśli chcecie uciec od mainstreamu, koniecznie przyjrzyjcie się wrześniowemu minifestiwalowi New Music for Old Instruments, na który zaproszono holenderskiego muzyka Jozefa van Wissema, znanego z gry na lutni. Jego kompozycje opierają się na tradycyjnych renesansowych i barokowych zapisach poddanych różnym zabiegom wypracowanym przez awangardę. W drugiej części wieczoru na scenie pojawi się Cam Deas, a po nim – duet Blood on a Feather. Wieczór w Pardon, To Tu pozwoli na chwilę całkowicie zanurzyć się w muzyce. Warto wygrzebać kilka złotówek z portfela. [is]
Kadr z filmu „Ci, którzy żyją i umierają”
KINO
Praskie Festiwale
W trakcie trzech dni trwania wydarzenia warszawscy kinomani będą mogli zobaczyć filmy wprost z największych światowych festiwali filmowych, takich jak te w Wenecji, Cannes czy ten od indie komedii o dziwnych ludziach, którzy nagle zaczynają się kochać w rytm The Smiths. W programie wydarzenia znajdziecie takie tytuły jak „Vincent chce nad morze” – film drogi opowiadający historię chorego na zespół Tourette’a Vincenta, czy „Meteora”, która nosi ten sam tytuł co płyta Linkin Park, ale opowiada o życiu mieszkańców dwóch klasztorów położonych w Grecji. Oprócz tego będziecie mogli zobaczyć takie tytuły jak „Oh Boy” czy „Ci, którzy żyją i umierają”. Większość tytułów na tej liście to o dziwo filmy niemieckie i żaden nie jest o policjancie i jego psie... Kto by pomyślał! [kp]
Jozef van Wissem
24.05-17.07 Warszawa Lokal 30 ul. Wilcza 29a/12
Filip Berendt
czerwiec
24.09
Warszawa Torwar ul. Łazienkowska 6a start: 20.00 • wstęp: 110 PLN
Macklemore & Ryan Lewis
25-29.09 Warszawa Kino Muranów ul. Generała Andersa 1
Przegląd nowego czeskiego dokumentu
Martin Mareček
Audiojack
KONCERT
Przegląd Filmowy
Trueschoolowi puryści twierdzą, że rap i pop nigdy nie powinny się ze sobą przeplatać (w sumie często mają rację, pamiętacie jeszcze, jak Black Eyed Peas było najpopularniejszym zespołem świata?). Nie jesteśmy więc pewni, czy dokonania Macklemore’a i Ryana Lewisa traktować wyłącznie jako guilty pleasure, czy też odpuścić sobie intelektualizowanie i po prostu ruszyć na parkiet. Nasze rozterki nie wpływają jednak na to, że raper i producent mają więcej odsłuchów na YouTubie niż Indie mieszkańców. „Thrift Shop” to niezwykle zaraźliwe cholerstwo. O popularności duetu dobrze świadczy też fakt, że ich warszawski koncert kilka dni po ogłoszeniu został przeniesiony do czterokrotnie większego miejsca. My wpadniemy nie tylko ze względu na przeboje. Jako support wystąpi bowiem Chance the Rapper – obdarzony unikalnym głosem 20-latek, który w tym roku swoim chwytliwym mixtape’em wdarł się na salony. [croz]
Wszyscy kochamy Czechów. Za język, za piwo, za dystans, niektórzy nawet za filmy. Do tej pory polski widz częściej spotykał się z czeską fabułą, ale we wrześniu w kinie Muranów nadarzy się niepowtarzalna okazja, żeby zajrzeć Czechom w dusze. Przegląd czeskich dokumentów to filmowa podróż przez bolączki i problemy naszych sąsiadów. Organizatorzy postawili sobie za cel odważną prezentację kina zaangażowanego, poruszającego niełatwe tematy, budzące emocje i zainteresowanie. W programie emocjonujący pejzaż współczesnej Pragi, pełne dynamiki urban story, opowieści o miejskim aktywizmie i protestach antyrakietowych. [os]
Sklep z hitami
Knedliczki
AYO
25-29.09
Warszawa www.festival.warszawa.pl
9. Warszawski Festiwal Skrzyżowanie Kultur
FESTIWAL
Muzyka świata
Europejczycy to ludzie upośledzeni muzycznie. Mało umiemy, nie słyszymy, gramy tylko z nut i najczęściej na cztery. Nuda. Dlatego warto zobaczyć, jak robią to inni. I wcale nie musimy wydawać rocznej pensji, by polecieć na Karaiby i tam podejrzeć mistrzów rytmu. To oni przyjadą do nas, a dokładniej – do namiotu przed Pałacem Nauki i Kultury. Tegoroczna edycja Skrzyżowania Kultur pokaże dokonania artystów z dziesięciu wysp i czterech kontynentów. Nazwiska niewiele nam mówią, dlatego nie będziemy ich tutaj opisywać i udawać, że mamy to wszystko w głowie. Potrzebne informacje znajdziecie na stronie wydarzenia. Nową inicjatywą na festiwalu jest dzień pod nazwą „Sounds like Poland”, poświęcony rodzimej scenie etnicznej. Szkoda, że wciąż wstydzimy się swojej sztuki ludowej. Ale czy w ogóle można się wstydzić czegoś, czego do końca się nawet nie poznało? [is]
26-29.09
6. Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie
Kraków www.fmf.fm
DJ Koze
FESTIWAL
Dźwięki z ekranu
Muzyka w filmie – ważna rzecz. Niekiedy ratuje produkcje przed totalną klapą, w horrorach podtrzymuje napięcie, przyprawiając widza o zawał serca, czasem sprawia, że największy nawet twardziel sięga po kryjomu po chusteczkę. Dlatego warto czasami posłuchać jej bez warstwy wizualnej. Najbliższą okazją jest Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie, który zainauguruje Alberto Iglesias – kompozytor muzyki do filmów Pedra Almodóvara. W kolejnych dniach wybrzmią m.in. utwory z produkcji reżyserowanych przez Warnera Herzoga, kompozycje islandzkiego artysty Valgeira Sigurðssona i ścieżki dźwiękowe z najlepszych filmów i seriali. Gwiazdą festiwalu będzie Don Davis, autor muzyki do trylogii „Matrix” czy „Parku jurajskiego 3”. Kinomaniacy, zapomnijcie na chwilę o filmach! [is]
Craig Armstrong
27.09
Warszawa CSW Zamek Ujazdowski ul. Jazdów 5 start: 19.00
Avant Avant Garde
27.09
Mala
Sopot Sfinks 700 ul. Mamuszki 1 start: 20.00 • wstęp: 25-35 PLN
TRASA
Pamiątka z wakacji
MUZEUM
Awangarda 2.0
Avant Avant Garde to cykl czterech koncertów będących podróżą po muzycznych eksperymentach sprzed XX wieku. Cztery wieczory w czterech miastach wypełnione wyłącznie światowymi premierami, wykładami i instalacjami. Po Kolonii i Krakowie przyszedł czas na Warszawę. W CSW usłyszymy architekturę, zobaczymy powietrze i dotkniemy ognia. Artyści Steven Stapleton i Andrew Liles zaprezentują performens-tajemnicę opartą na okultystycznych praktykach dźwiękowo-naukowych. Magda Mayas wykona solowy koncert, stosując dawne techniki preparacji fortepianu, a Francesco Cavaliere przedstawi performens inspirowany XIII- i XIX-wiecznymi eksperymentami z ogniem i elektrycznością. Dajcie się ponieść i zobaczcie, kiedy naprawdę narodził się sound art. [is]
Tauron Nowa Muzyka
Dubstep to słowo, które większości kojarzy się z odgłosami młotów pneumatycznych i malakserów oraz nastolatkami, dla których szczytem odlotu jest wypicie trzech energy drinków w przeciągu godziny. Przed tymi ciemnymi wiekami były czasy, w których o dobre imię gatunku walczyli Mala oraz Coki, czyli Digital Mystikz. Pierwszy z panów odbył jakiś czas temu wyprawę na Kubę, która zainspirowała go do wydania „Mala in Cuba” – albumu, który łączy tradycyjną muzykę kubańską z charakterystycznym dla Mystikzów basowym podkładem. Efektem jest ścieżka dźwiękowa, która sprawdza się zarówno przy pląsach, jak i partii szachów. Mieliśmy już przyjemność sprawdzić ten materiał na zeszłorocznym Unsoundzie i nie chcemy przegapić okazji na powtórkę. [croz] Pozostałe koncerty: • 28.09 · Warszawa 1500 m² do wynajęcia · ul. Solec 18 · start: 21.00 · wstęp: 25-30 PLN
wrzesień Masta Ace
27-29.09
22.09
Warszawa
Wrocław Alibi ul. Grunwaldzka 67 start: 19.00 • wstęp: 35-45 PLN
48 Hour Film Project
28.09
Gdańsk B90 ul. Doki 1 start: 19.00 • wstęp: 65-85 PLN
The Raveonettes
KONCERT Wstyd, że przegapiłem informację o tym koncercie. Masta Ace jest jednym z moich ulubionych raperów ever. Genialne teksty, świetne bity, prawdziwa legenda prawdziwego hip-hopu. Jeśli tego dnia będziecie w pobliżu Śląska, bierzcie nogi za pas i jazda na mistrza. [kp]
Korekyojinn
26.09
Wrocław Firlej ul. Grabiszyńska 56
KONCERT Korekyojinn to japońskie trio tworzące progresywny rock. Mało znany, ale ceniony przez wielu fanów skład ma na koncie trzy wydawnictwa. Warto sprawdzić. [kp]
Henschke Festival
29.09
Warszawa 1500 m² do wynajęcia ul. Solec 18 FESTIWAL Pamiętacie taki zespół Ścianka? Nie? Wszystko jedno. A Bruno Schulz? Tak, to ta postać z „Pianisty”. Bobby the Unicorn? Dokładnie, taka głupawa gra flashowa. Dead Snow Monster? To chyba oczywiste. Czyli Henschke Festival. Do tego wystawcy, warsztaty i wykłady. [kp]
kadr z filmu „Sałatka z bakłażana”
AKCJA
Trasa
48 Hour Film Project to międzynarodowa inicjatywa filmowa, która polega na robieniu filmów na czas. W dniach 27-29 września dokładnie przez 48 godzin filmowcy z całej Polski będą mieli okazję zmierzyć się ze sobą w kategorii film krótkodystansowy... tfu!, krótkometrażowy. Po dwóch dobach gwizdek i koniec – meta. Zwycięzca oprócz tego, że w końcu będzie mógł odespać, awansuje do kolejnej rundy – turnieju międzynarodowego. Trzymamy kciuki! [amz]
The Raveonettes to czołowi przedstawiciele nowej gitarowej fali, która zalała świat w ubiegłej dekadzie. Duet z Danii łączy słodkie melodie z lat 60., garażowy hałas oraz współczesną muzyczną alternatywę. Charakterystyczną dla Skandynawów nostalgię ubarwiają pulsująca elektronika, mocne bity i psychodeliczne przesterowane gitary. Obrazu dopełniają wyraziste, mroczne teksty i temperament sceniczny Sharin Foo, obwołanej przez krytykę jedną z najgorętszych kobiet w historii rock’n’rolla. Przez 12 lat działalności dorobili się sześciu albumów, z których najnowszy, „Observator”, ukazał się w ubiegłym roku. Lubicie The Jesus and Mary Chain czy Sonic Youth? To spodoba wam się The Raveonettes. Zresztą na pewno już się spodobało. W roli supportu zobaczymy takie grupy, jak Hatifnats, The Lollipops czy Safes. [matad] pozostałe koncerty: • 29.09 · Warszawa · Basen · ul. Marii Konopnickiej 6 · start: 19.30 · wstęp: 80-90 PLN
Filmowe wyścigi
PIR-S/050/01-2013
30.09
Uroki przesteru
Fuck Buttons
Katowice Jazz Club Hipnoza pl. Sejmu Śląskiego 2 start: 20.00
likwiduje objawy łupieżu zwalcza przyczyny łupieżu odżywia i pielęgnuje włosy
KONCERT
Czerwony przycisk www.pirolam.pl
Kariera Fuck Buttons to przykład tego, jak jedna z pozoru niewinna decyzja może diametralnie zmienić życie ludzi. Wykorzystanie utworów duetu podczas inauguracji zeszłorocznych igrzysk olimpijskich sprawiło, że zespół trafił do milionów ludzi na całym świecie. To m.in. dzięki temu Fuck Buttons wystąpili na tegorocznym Glastonbury, a w największych miastach Anglii pojawiły się dziesiątki billboardów reklamujących najnowszy album formacji (oczywiście, z odpowiednio ocenzurowaną nazwą). W Polsce Andrew Hung i Ben Power pokażą się w bardziej sprzyjającej im klubowej scenerii, by promować swój najnowszy album „Slow Focus”. Szykujcie się na zestaw monumentalnych, dynamicznych kompozycji, które skutecznie zamrożą wam krew w żyłach. [croz]
30.09
Barn Owl
Warszawa Powiększenie ul. Nowy Świat 27 start: 20.00
TRASA
Nocne łowy
Barn Owl to angielska nazwa sowy płomykówki – jednej z najpopularniejszych, najpiękniejszych oraz najbardziej majestatycznych odmian tego niepozornego, polującego w nocy drapieżnika. Trudno chyba o lepszą nazwę dla tego specjalizującego się w mrocznych klimatach duetu. Płynące, miejscami psychodeliczne dźwięki skupiają w sobie drone, ambient oraz folk i tworzą urzekającą, ale równocześnie niezwykle niepokojącą mieszankę. Zespół przypieczętował swoją klasę niezwykle mocnym występem na Off Festivalu w 2011 r. oraz wydaną kilka miesięcy temu olśniewającą płytą „V”. To pewnie ten materiał usłyszycie na koncercie. Trudno wyobrazić sobie lepszą inaugurację jesiennej szarości. [croz] pozostałe koncerty: • 01.10 · Kraków · RE · ul. św. Krzyża 4 · start: 20.00 • 02.10 · Bytom · Bytomskie Centrum Kultury · pl. Karin Stanek 1 · start: 20.00
01.10
30.09
White Hills
Gdańsk Centrum Sztuki Współczesnej ul. Jaskółcza 1 start: 19.00
Koncert
Wejście w nadprzestrzeń
Tak ciekawych inicjatyw, jak gdański Spacefest można w naszym kraju szukać ze świecą. Od kilku lat w grudniu w różnych trójmiejskich klubach można posłuchać shoegaze’u i space rocka. Tym razem gitarowe święto zacznie się jednak wczesną jesienią – 30 września w CSW Łaźnia wystąpi amerykański duet White Hills. Większość ich piosenek to długie, rozbudowane formy muzyczne. Zespół jest znany ze swego bogatego dorobku: płyt wydanych w licznych wydawnictwach, często jedynie na winylu. Koncert nowojorczyków będzie rozgrzewką przed grudniowym festiwalem i jest jedyną okazją do zobaczenia ich w Polsce. Dla tych, którzy nie mogą przyjść, na pocieszenie pozostanie ich muzyka w najnowszym filmie Jima Jarmuscha „Only Lovers Left Alive”. [rar]
Múm
Poznań CK Zamek – Sala Wielka ul. św. Marcin 80/82 start: 19.00
Dada Life
TRASA
Ładne granie
Múm jest jednym z ukochanych zespołów Polaków. Po pierwsze, ich kawałki mają w sobie trochę elektroniki, ale nie za dużo, żeby nie wystraszyć fanów piosenek. Po drugie, muzycy pochodzą z Islandii. Zwłaszcza to ostatnie przez długi okres otwierało szeroko drzwi do uszu i serc polskich słuchaczy. Mimo że nie wydali nowej płyty od czterech lat, ciągle przyjeżdżają do naszego kraju – i za każdym razem zachwycają. Tym razem nie będzie inaczej. Już na jesieni do sprzedaży trafi szósty album studyjny zespołu, więc na koncercie raczej nie będziecie narzekali na brak nowego materiału. Wybierzcie jedną z trzech dat, jedno z trzech miast i jazda wzruszać się na Múm. [kp] pozostałe koncerty: • 02.10 · Warszawa · Basen · ul. Konopnickiej 6 · start: 20.00 • 03.10 · Wrocław · Alibi · ul. Grunwaldzka 67 · start: 20.00
30.06
Warszawa Palladium ul. Złota 9 start: 19.00 • wstęp: 100-120 PLN www.knockoutprod.net
Neurosis
Bonjour Vietnam
Trochę Sajgon, trochę Paryż
Nigdy nie byłem w Wietnamie. Nigdy nie byłem też w Azji, choć niektórzy Azją nazywają Warszawę. Najdalej na wschód dotarłem do Białegostoku. Dlatego gdy po raz pierwszy wchodziłem do Bonjour Vietnam na Chmielnej, nie wiedziałem, czy kanapki, będące główną pozycją w menu, to faktycznie klasyczny street food serwowany na ulicach Hanoi czy może raczej ukłon w stronę warszawskich podniebień – tak jak mieszanka warzyw Hortexu, która jeszcze niedawno oswajała każdego stołecznego kurczaka w pięciu smakach. Azjatycka obsługa i hasło na Wikipedii rozwiały jednak moje podejrzenia. Kanapki bánh mì (od 10 PLN) to wspomnienie po kolonializmie – tradycyjna wietnamszczyzna uwięziona w niepozornej pszenno-ryżowej bułce przypominającej francuską bagietkę. Pod ciepłą, chrupiącą kopułą w wersji podstawowej kryją się: rozsmarowany pasztet z wątróbki, kiszona marchew i rzepa, świeża kolendra i majonez. Do mojej kanapki, podanej w koszyczku wraz z ostrym i łagodnym sosem, wepchnęły się jeszcze omlet (12 PLN) z orientalnymi przyprawami, tzw. cha lua, czyli wieprzowy specjał o niewyraźnym smaku, konsystencją zbliżony do tofu, oraz coś, co później zdemaskowałem jako pork belly, tłusty i niestety pyszny kawał czegoś. Bułka może nie jest bardzo duża, ale wypchana składnikami, przyzwoicie zaspokaja głód. W smaku zaś okazuje się dziwnie znajoma – to tak, jakby nadzienie z sajgonek przełożyć do pieczywa albo wybrać najlepsze składniki z zupy pho. Kanapki dostępne są też w wersji wegetariańskiej – bez pasztetu, ze smażonym tofu. W Bonjour Vietnam dostaniecie też znane z innych miejsc naleśniki ryżowe (12 PLN) czy curry z kurczaka (14 PLN). Do picia mrożona herbata jaśminowa (6 PLN), wietnamska kawa oraz wybór smoothies i bubble tea. Bánh mì to kolejny mocny zawodnik w coraz liczniejszej drużynie azjatyckiego fast foodu. [Mariusz Mikliński] ul. Chmielna 16 godziny otwarcia: pon.-czw. 10.00-22.00 pt.-ndz. 11.00-00.00
Kaskrut
Raj dla kryzysowych narzeczonych
Dziwki, alkohole, używki. Sztandarowe hasło ulicy Poznańskiej od kilku lat traci na aktualności. Co prawda są jeszcze panie i kilka monopoli, ale to lokale teraz rządzą tą ulicą. I to nie byle jakie. Na krótkiej ulicy znajdziemy wszystko, co dobre: owoce morza w Krakenie, hummus w Tel Avivie, pasty w Delizii, meksykańskie burrito w The Mexican i indyjskie curry w Gangeshu. Niedawno do tego szacownego grona dołączył Kaskrut. Lokal, odziedziczony po chińczyku, z ulicy wygląda niepozornie. Po przeskoczeniu jednak kilku schodków ukazuje się bardzo przyjemne i przytulne wnętrze. Jego główną zaletą jest otwarta kuchnia i długi bar zastawiony talerzami i szklankami. Kaskrut nie ma nic do ukrycia. Wszystko dzieje się tu na naszych oczach. Na moich np. jeden z kucharzy zaciął się w palec. Życióweczka. Jawność w kuchni przekłada się na smak na talerzu. Kaskrut w przeciwieństwie do swoich sąsiadów pragnie być bezpaństwowy. Choć nazwą nawiązuje do francuskich przystawek, to w rzeczywistości jest miejscem, gdzie zjemy wszystkie smaki. Menu – którego autorem jest Adam Leszczyński, adept Gordona Ramseya – zmienia się co dwa tygodnie. I co dwa tygodnie zaskakuje. Nam najbardziej smakował gęsty kukurydziany krem z popcornem (10 PLN), pstrąg z chipsami z ziemniaków w maślano-winnym sosie (22 PLN) i desery (12 PLN), które trudno opisać. No bo jak oddać smak gotowanych w limonkowym sosie brzoskwiń podanych w sorbecie z selera naciowego? Czy musu z białej czekolady z ogórkiem i jabłkiem? Można tylko spróbować. Kaskrut to miejsce idealne na randkę. Niezobowiązujące, tanie i bardzo efektowne. A ponieważ porcje są małe, to nie ma ryzyka, że po kolacji czegoś nam się odechce. Wręcz przeciwnie. Luksus w kryzysowych cenach wzmaga apetyt. Na wszystko. [Olga Święcicka] ul. Poznańska 5 godziny otwarcia: pon.-pt. 14.00-23.00 sob.-ndz. 12.00-23.00 www.kaskrut.com
Gofiarnia
Miłość od drugiego wejrzenia
Mało jest miejsc, które tak dobrze pasują do powiedzenia: „Nie oceniaj książki po okładce”. Gofiarnia to niepozorny lokal, wciśnięty między sklep spożywczy a xero, łatwo go więc przegapić. My skręcając w Goworka poczuliśmy się nieco zawiedzeni. Miejsce jest mikroskopijne, a na jego wyposażenie składa się gofrownica, ekspres do kawy i kilka napojów marki Pierrot. Znacznie ciekawiej robi się, gdy zerkniemy na menu. A tam? Gofr na gofrze gofrem pogania. Można zjeść je klasycznie w wersji „wakacje we Władysławowie”: z bitą śmietaną, owocami, czekoladą. To jednak propozycje wytrawne zwracają uwagę – gofry pieczone z lekko razowego ciasta bez dodatku cukru można zjeść z łososiem (z kaparami i bałkańskim jogurtem), albo z pesto pomidorowo-migdałowym, roszponką i czarnymi oliwkami albo szynką i serem (10-16 PLN). Tradycjonaliści mogą to uznać za profanację: jak można zjeść gofra z bekonem? Odpowiadamy – można i nawet trzeba. A już na pewno w Gofiarni u miłego, brodatego pana, który na naszych oczach przygotowuje ciasto i na bieżąco piecze gofry. Idealna propozycja na śniadanie lub sycącą przekąskę. Mistrzostwem świata jest też domowa lemoniada. Radzimy uważać jednak na ubrania, bo robiony na miejscu sos karmelowy ciężko się spiera. [Kasia Mierzejewska] ul. Puławska 11 – wejście od Goworka godziny otwarcia: codziennie 10.00-20.00
Różowa Krewetka
Szybka kreweta
Krewetki i Wisła – to skojarzenie narzuca się samo. W sierpniu w okolicach mostu Poniatowskiego rzeka, w której wszystkiego jest w bród, wyrzuciła na brzeg furgonetkę z krewetkowym fast foodem. Zamiast otwierać kolejny wyszynk z burgerami i oklapłymi zapiekankami chłopcy (i jedna dziewczyna) postanowili powalczyć z wciąż pokutującym przekonaniem, że jak owoce morza, to koniecznie drogo, krochmalony obrus i garsonka na biznes-lunchu, względnie – nie za świeżo, z rybim zapaszkiem, w chińszczyźnie. I udało się – pierwszego dnia działalności ekipa sprzedała 90 kilogramów skorupiaków, a w kolejce trzeba było stać ponad 40 minut. Różowa Krewetka to klasyczny food track – je się szybko, na stojąco lub na plaży z tyłkiem ubabranym piachem, i jest całkiem smacznie. Podstawą menu są tortille (10 PLN), w które oprócz morskich robaków zawinięte są pomidor, sałata i ogórek. Naleśnik nie jest zbyt duży, ale na szczęście na nadzieniu nikt nie skąpi. Krewetki są duże, nie koktajlowe, smażone na czosnku, jedynie sos mógłby być wyraźniejszy w smaku, a przede wszystkim – ostrzejszy. Dziwić mogą natomiast inne pozycje w karcie. Za makaron, podawany w papierowym pudełku, zapłacicie nie mniej niż 25 PLN (pięć rodzajów, np. z domowym pesto, tymiankiem lub białym sosem), co wydaje się nieco rozmijać z ideą ulicznego żarcia. Nie ryzykowałem, ale chętnych nie brakuje. W każdą środę są też świeże małże (25 PLN). Zaletą Krewety jest okolica. Koniec lata, Wisła, trochę wieje, trochę słońca, trochę mokro, trochę owadów, ale wciąż przyjemnie. Warto posiedzieć, zanim nadejdzie sześć miesięcy zimy i nad rzeką zapanują ciemności. [Mariusz Mikliński] przy moście Poniatowskiego (okolice Tematu Rzeka) godziny otwarcia: od 13.00 (jeśli nie pada)
BILETY NA NAJLEPSZE IMPREZY W POLSCE!
nowe miejs Wars ca zawa
Zbign
Off Festival
iew W od
Fucked Up
ecki
Drwale / peru ki / pogłos
Wyłączeni
Katowice letnią stolicą Polski i p olską stolicą lata prezydenta, Off . Off Festival na Festival królem Polski. Tauron ja po piętach, ale sz k zwykle depcze czegółami się z mu wami jeszcze nie w momencie sk podzielimy, bo ładania tych stro n nasi wysłannic otrząsnęli się je y na Taurona nie szcze na tyle, że by swoje wrażen Więc będzie głó ia przekuć w sło wnie o Offie. I tr wa. ochę o Watersie . Ale tylko trochę Tekst: Adamski, Kropiński, Rejowski, Rozwadowski Foto: Murawski
Ledwo dotarliśmy na Offa, ledwo zdążyliśmy się schłodzić pod kurtyną wodną, która wywołała piękną tęczę, a już musieliśmy biec na pierwszy koncert. Scenę główną otwierali dla nas Uncle Acid and the Deadbeats. Trzydzieści kilka stopni, słońce w twarz i szukająca odrobiny cienia publika. Trochę trudne warunki jak na zespół, który swój pierwszy koncert zagrał w marcu tego roku. Brodacze pokazali jednak, że jak się celuje w pozycję następców Black Sabbath, to szatana ma się po swojej stronie. Zespół sypał przebojami jak z rękawa, a ukoronowaniem koncertu były najmocniejsze pozycje z ostatniej płyty, z „Mind Crawler” na czele. Równie wakacyjnie i słonecznie było chwilę później na Woods. Scena Leśna co roku gości drwali, którzy najlepiej brzmią wśród drzew. Tym razem padło na hipisowski rock w dość mocno rozimprezowanej wersji. Po youtube’owych obczajankach mieliśmy obawy co do formy koncertowej „leśników”, ale okazało się, że ostatnie sukcesy chyba dodały im skrzydeł. Amerykanie polecieli w transową wycieczkę urozmaiconą orientalnymi wstawkami, a publiczność do nich dołączyła. Kolejną rewelacją tego dnia było Dope Body. Scena eksperymentalna przeżyła prawdziwe oblężenie żądnych krwi i potu festiwalowiczów. Rzężąca, rozrywająca uszy gitara, świetna sekcja rytmiczna i wokalista Andrew Laumann, który wyglądał jak młodociane połączenie Henry’ego Rollinsa i Iggy’ego Popa – tłum oszalał. Chłopcy mówili potem ze sceny, że to największa i najdziksza publiczność, przed jaką grali na tej trasie. W słońcu zaczynali też Girls Against Boys, ale skończyli o zmroku
– waszyngtońska formacja słynąca z ciężkiego brzmienia dwóch gitar basowych była świetnym wprowadzeniem do Offa dla tych z nas, którzy dotarli na festiwal trochę później. Jej wokalista, Scott McCloud, to pupilek niezalowej publiki. Prawdziwe męskie granie – szczere, mocne i bezkompromisowe, pozbawione ozdobników, ale również bez niepotrzebnej brutalności. Przedstawicielem starej polskiej szkoły oraz gwiazdą dnia na głównej scenie był jednak Zbigniew Wodecki. Mistrz, bo tylko tak można pisać o nim po tym koncercie, zaprezentował klasę, kawał doskonałej muzyki i jeszcze raz klasę. Posiadacz największej czupryny w polskim showbizie wciąż dysponuje wspaniałym głosem, tak jak blisko 40 lat temu, kiedy nagrywał swój debiut. Rozmach, niesamowita melodyjność i piękne aranże – wszystko to udało się wyeksponować rozbudowanemu składowi, do którego dołączył kwartet smyczkowy i uroczy damski chórek. Niekończące się brawa i prośby o bis publiki zebranej pod największą festiwalową sceną nie pozostawiały wątpliwości: to był występ wręcz historyczny. Fajnie, że Off po raz kolejny pokazał nam nie tylko hipsterskie gwiazdki jednego sezonu, ale też dobrą krajową muzykę, której próżno szukać w telewizji czy na trendsetterskich blogach muzycznych. Coroczną tradycję weryfikowania formy postpunkowych legend pociągnęli z kolei The Pop Group. Po gęstym, instrumentalnym wstępie na podest wtargnął Mark Stewart i rozpoczął porywający rytuał złożony głównie z kompozycji z niedocenionego debiutanckiego „Y”. Częściowo przearanżowane utwory wypadły tak świeżo,
że większość tegorocznych „muzycznych sensacji” powinna gruntownie przemyśleć swoje podejście do muzyki, a sam Stewart, który wykazał się nienaganną wokalną formą, mógłby udzielać lekcji panom z Gang of Four czy The Fall, którzy polegli w walce z czasem. Największe i najmilsze tegoroczne zaskoczenie. Ci zaś, których wszyscy wyczekiwaliśmy, srodze nas rozczarowali. The Smashing Pumpkins dali koncert tak słaby, że zachwycił on wyłącznie bezkrytycznie nastawionych fanów. Teatr jednego, znudzonego czy też zblazowanego aktora, protekcjonalnie traktującego rozkochaną w nim publiczność. Aktora otoczonego ludźmi-cieniami (z oryginalnego składu pozostał tylko Billy Corgan) grzecznie realizującymi cel wyznaczony przez wszechwładnego szefa. Zagonione, zagrane bez polotu, jakby na odwal się, a piękne w oryginale „Tonight Tonight” czy „Disarm” wspomagane źle nagłośnionymi smykami z kompa czy nieciekawy cover „Space Oddity” pozostawiły niesmak i żal, bo mogło być tak pięknie. Paradoksalnie, najlepiej broniły się kawałki z ostatniej płyty „Oceania” – dobrej, ale przecież nie wybitnej. Może dlatego, że biorący udział w jej nagrywaniu muzycy byli bardziej zaangażowani emocjonalnie w numery, które współtworzyli? Alternatywą dla żebrzącego Billy’ego Corgana i bandy cosplayerów, udających dawnych członków Smashing Pumpkins, był koncert AlunaGeorge. Sympatyczny duet, wspomagany na trójkowej scenie przez basistę, pokazał, jak fajny może być współczesny radiowy pop. Zakorzenione w post dubstepie podkłady zestawione z niemal dziecięcym i niepokojąco w tym kontekście zmysłowym głosem Aluny porwały tych, których nie przepełniała tego dnia najntisowa nostalgia. Zero filozofii, sto procent przyjemności. Następny dzień zaczęliśmy od skrętu kiszek, a to za sprawą wyjątkowo niestrawnych Semantik Punk, których nie dało się nie usłyszeć, zmierzając pod dach sceny eksperymentalnej, gdzie pojawił się Piotr Kurek. Plotka głosi, że muzyk nie spał przed występem przez kilka dni i był na skraju wyczerpania. Jeśli to prawda, to należą mu się jeszcze większe gratulacje,
bo wysmażył jeden z najlepszych występów festiwalu. Zdjęlibyśmy czapki, ale baliśmy się udaru słonecznego. Jednym z bardziej niefortunnych tegorocznych zestawień było umieszczenie w tym samym czasie Skalpela i Bohren und der Club of Gore – dwóch projektów, które na bazie jazzu tworzą coś autorskiego i charakterystycznego. My wybraliśmy tych drugich. Kłęby dymu i nisko zawieszone lampy dodały scenie barowego klimatu. Synteza jazzu i dark ambientu miała mocno filmowy charakter, ale na dłuższą metę okazała się monotonna. Bohreni zagrali dużo bardziej sentymentalnie, niż się spodziewaliśmy. Potwierdzili wprawdzie swoją reputację twórców idealnego soundtracku do palenia szlugów, ale w końcu ile papierosów można wypalić? Natomiast dziewięciogłowy, ogromny potwór z Kanady o równie przytłaczającej nazwie (Godspeed You, Black Emperor!) zabrzmiał niewiele mniej donośnie niż występujący dzień później My Bloody Valentine, a na pewno ciężej i bardziej przytłaczająco. W prawie całkowitych ciemnościach – oświetlani tylko niepokojącymi, czarno-białymi i sepiowymi grafikami – Kanadyjczycy zagrali dwie monumentalne kompozycje o iście orkiestrowym rozmachu i apokaliptycznej atmosferze. Kto nie miał na plecach gęsiej skórki, ten chyba po prostu wcale nie był na koncercie. Z występem Fucked Up spora część naszej redakcji wiązała największe nadzieje. Trójka (!) gitarzystów, basistka oraz perkusista rozstawili się na scenie, a Damian Abraham, główny bohater całego rytuału, UNS_Aktivist_Ad.pdf 1 8/20/13 10:04 AM od razu popędził do zgromadzonego pod barierkami tłumu, momentalnie pozbywając się koszulki.
W ciągu następnych 30 sekund złapał rzuconą w jego stronę piłkę plażową, przebił ją i resztki założył na głowę (publika była szczodra, bo kilkanaście minut później ktoś podarował Damianowi perukę). Brodacz podczas koncertu spędził na scenie jakieś trzy minuty, bo bezustannie ściskał się z fanami, łapał crowdsurfujących, jednocześnie wypruwając sobie płuca. Mimo woodstockowych akcentów (tak, był circle pit i nieustające pogo) Abraham swoimi szalonymi popisami podbił nasze serca. Szczególnie urzekający był moment, w którym razem z wężykiem fanów wybiegł z namiotu, nadal śpiewając, mimo że reszta zespołu była z zewnątrz zupełnie niesłyszalna. Długo moglibyśmy opowiadać o tym koncercie, ale to po prostu trzeba było przeżyć. Z występem Deerhunter wiązało się z kolei sporo niespodzianek. Po ostatniej płycie martwiliśmy się nieco o formę jednego z najciekawszych gitarowych zespołów na całej planecie. Nasze wątpliwości zostały jednak rozwiane, gdy zespół prosto z soundchecku przeszedł do improwizacji, która z kolei płynnie zamieniła się w regularny koncert. Bradford Cox, ubrany w kurtkę moro i niechlujnie nałożoną, zasłaniającą oczy czarną emoperukę, czarował w trakcie piosenek, ale też pomiędzy nimi, przedstawiając np. długą listę polskich rzeczy, które szczególnie lubi. To był jednak tylko krótki przerywnik w tym, co Deerhunter robi najlepiej, czyli umiejętnym łączeniu ambientu i gitarowego hałasu z pięknymi melodiami. Nowe, mocno garażowe kompozycje okazały się doskonałym uzupełnieniem dla starszych eksperymentów i razem z takimi wymiataczami, jak „Nothing Ever Happened” czy „Revival”, złożyły się na piękny, rock'n'rollowy show. Oni jeszcze wrócą na ten festiwal. W roli headlinera.
Bohaterami niedzieli, jeśli nie całej imprezy, okazali się jednak GOAT. Szwedzi pokazali, że zabawa z mrocznymi patentami wcale nie musi oznaczać kilkunastominutowych masturbatorskich solówek. Tańczyliśmy do upadłego, a potem wraz z całą publiką wybłagaliśmy jeszcze jeden bis ku czci Bachusa. Kilka piw, after na schodach i czekamy na edycję 2014. Thx Rojas!
„The Wall” to nie był najważniejszy koncert, jaki odbył się na Stadionie Narodowym tego lata, ale na pewno był to koncert najbardziej pompatyczny. No ale kto zna zawartość kultowej płyty Pink Floydów, ten wiedział, że inaczej być nie mogło. Roger Waters już po raz trzeci zawitał ze swoim objazdowym show do Polski. Mieliśmy więc do czynienia z prawie idealną kopią koncertów, jakie dwa temu odbyły się w Łodzi, tyle że na większa skalę. Gigantyczny mur przecinający stadion był tłem dla klasycznych animacji i zupełnie nowych wizualizacji. Doskonale wykonanych, należy dodać. Nie zabrakło nadmuchiwanej świni, kukły nauczyciela i dziecięcego chóru. „The Wall” to spektakl wyreżyserowany w najdrobniejszych szczegółach, próżno szukać w nim improwizacji czy odejścia od wypracowanego schematu. Ba, sam główny bohater wykonywał te same gesty i ubrany był dokładnie tak samo, jak na poprzednich koncertach. O warstwie muzycznej w zasadzie nie ma co pisać, bo „The Wall” to klasa sama w sobie. Szkoda tylko, że fatalna akustyka Narodowego sprawiła, że sami musieliśmy sobie śpiewać partie wokalne.
tylne wyjście będzie jarać. b lu ło ra ja , ra as ja my o tym, co n psze rzeczy e e z jl a is P n . e ż rk z a p ra ) o jt j, he ie niej, tym dziwn hype (a czasem iw y z jn d y c im k a e d ż , re m li y ie Cz ow ię – wiadomo b przed nami s je y ł z m a la z a ic n n z h ra g yc jom Nie o , że ktoś ze zna o g te la d ię s je znajdu
Umieranie na ekranie
Filmy z dupy
Nie jestem zbyt wielkim fanem „dobrego złego kina”. Nigdy nie nie miałem specjalnej radochy z oglądania beznadziejnych filmów. Wyjątek zrobiłem dla „Planet Terror” Rodrigueza, który okazał się nie tylko najgorszym filmem w dorobku tego reżysera („Mali Agenci 4D” FTW), ale też jednym z najgorszych filmów, jakie widziałem w życiu. Dlatego z zasady nie przekonują mnie filmy robione przez poważnych reżyserów, z poważną obsadą, milionowymi budżetami, które udają horrory klasy C. Ironiczne czy nie, gówno pozostanie gównem. Metaforyka fekalna jest tu nieprzypadkowa, bo w najbliższych miesiącach do kin trafi film o demonie wychodzącym typowi z tyłka. Superancki, śmieszny, komediowo-ironiczny horror opowiada o mężczyźnie, który ma problem z jelitami. Gdy wpada w złość, nie zamienia się w Hulka, lecz rodzi odbytem swojego wewnętrznego demona, który niestety nie przepada za ludźmi i z przyjemnością ich morduje. Film został nagrodzony podczas festiwalu SXSW w Austin i jest przedstawicielem gatunku „horror-komedia”, na którym ludzie będą udawali, że się śmieją, bo są tak bardzo ironiczni. „Bad Milo” jest nieśmieszny i nieciekawy, ale będziecie mogli pochwalić się znajomym, jaki to zabawny film wczoraj widzieliście. Albo napiszecie o nim do magazynu, w którym pracujecie. Czasami warto obejrzeć coś tylko po to, abyś mógł oficjalnie powiedzieć, że jest do dupy. [Kacper Peresada]
Tour de Off
Facebook to ciężka praca. Piszesz, udostępniasz, sprawdzasz, co inni piszą i udostępniają, lajkujesz, zastanawiasz się, dlaczego ktoś pisze fajniej i dlaczego ty tego nie napisałeś, lajkujesz coś przez pomyłkę i oblewa cię zimny pot, lajkujesz, bo kogoś lubisz, lajkujesz, bo chciałbyś, żeby ciebie ktoś lubił, nie lajkujesz, bo kogoś nie lubisz, lajkujesz, bo lajkujesz. Lajkujesz wszędzie, zwłaszcza w pracy – chowając przeglądarkę za okienkiem firmowej poczty. Jeśli nie lajkujesz, to udostępniasz – i sprawdzasz, kto zalajkował, i zastanawiasz się, dlaczego tak dużo osób, albo tak mało, i dlaczego wśród nich jest ta niefajna osoba, którą zablokowałeś i która udostępnia same niefajne rzeczy, których nie lajkujesz. Czy to oznacza, że jesteś równie niefajny? W końcu okazuje się, że ktoś udostępnił to trzy dni temu – ktoś fajny, kto nigdy nie zalajkował tego, co udostępniłeś. Żeby się uspokoić, wchodzisz na fanpage „Tatuaże kibiców” i przez godzinę oglądasz łydki dresiarzy. Harówka. Jest na to sposób. Wystarczy się uśmiercić, wirtualnie, i ściągnąć jeden program. Programiści zaczęli bowiem rozwijać rynek aplikacji, które potrafią samodzielnie kierować profilami na portalach społecznościowych – kontynuują wirtualne życie użytkowników, rozpoznając ich język, zachowania w sieci i preferencje. Tak działa np. aplikacja LivesOn, reklamowana wdzięcznym hasłem: „When your heart stops beating, you'll keep tweeting”. Z kolei DeadSocial dostosowany jest do Facebooka i – jak sugeruje fanpage twórców – pozwala żyć wiecznie. Może zamiast czekać na fizyczną śmierć od razu ściągnąć po DeadSocial? Póki co zalajkuję go. [Mariusz Mikliński]
W zasadzie to nie wiem, dlaczego nie wpadliśmy na to wcześniej. To znaczy ja i moja rowerowa ekipa. Ale w końcu ktoś rzucił: „Ej, pojedźmy rowerami na Off Festival!” i wszyscy okrutnie zajaraliśmy się tym pomysłem. Zaplanowaliśmy trasę, omijając oczywiście gierkówkę, bo drogą ekspresową rowerami jeździć nie można. Żadna to jednak strata, bo bocznych dróg z fajnym asfaltem i ruchem samochodowym bliskim zeru na szczęście nie brakowało. Rozbiliśmy wyprawę na trzy coraz krótsze fragmenty, tak, by wyjechać w środę i dotrzeć w piątek na tyle wcześnie, żeby jeszcze zobaczyć parę koncertów. Pogoda sprzyjała, sprzęt figli nie płatał, humory dopisywały i tylko raz musieliśmy prowadzić rowery przez piach. Kiedy dotarliśmy na miejsce, byliśmy megadumni i zupełnie niespodziewanie wzbudziliśmy sensację wśród znajomych. Od tych zagranicznych dowiedzieliśmy się, że na brytyjskich festiwalach rowerowe dojazdy są premiowane – dzielni dwukołowi festiwalowicze nagradzani są lepszymi miejscami na polach namiotowych albo voucherami na jedzenie i picie. Na Glastonbury rowerowy wyjazd organizują aż trzy stowarzyszenia, wyruszyć można wspólnie z kilku różnych miejsc. Podobnie jest w przypadku festiwalu Latitude – Tour de Latitude ma swojego oficjalnego sponsora w postaci „Marksa i Sparksa”. Uczestnicy mogą liczyć na serwis rowerowy oraz darmowe jedzenie i picie po drodze, a na miejscu wita ich szampan! Fajnie, nie? Nie myślcie więc, że wraz z końcem sezonu festiwalowego zamknęliśmy temat. O nie! Bierzemy się za organizatorów i w przyszłym roku postaramy się coś zmienić w tej materii. Mam nadzieję że do nas dołączycie! [Rafał Rejowski]
REDAKCJA NIE ZWRACA MATERIAŁÓW NIEZAMÓWIONYCH. ZA TREŚĆ PUBLIKOWANYCH OGŁOSZEŃ REDAKCJA NIE ODPOWIADA.
redaktor naczelna
Sylwia Kawalerowicz skawalerowicz@valkea.com
zastępca red. nacz.
Ola Wiechnik owiechnik@valkea.com
redaktor miejski (wydarzenia)
Kacper Peresada kperesada@valkea.com
redaktorzy
Film: Mariusz Mikliński Muzyka: Filip Kalinowski
wydawca
Ilona Trzeciak itrzeciak@valkea.com
marketing manager patronaty
Michał Rakowski mrakowski@valkea.com
dział graficzny
Magda Wurst mwurst@valkea.com
fotoedycja / grafika Daria Ołdak doldak@valkea.com
redaktor www
Olga Święcicka oswiecicka@valkea.com
Informacje o wydarzeniach prosimy zgłaszać przez formularz na stronie: aktivist.pl/zglos-informacje Na zgłoszenia imprez do kalendarza czekamy do 15. dnia miesiąca
Reklama
Współpracownicy Mateusz Adamski Piotr Bartoszek Łukasz Chmielewski Jakub Gralik Piotr Guszkowski Aleksander Hudzik Łukasz Iwasiński Urszula Jabłońska Michał Karpa Michał Kropiński Paweł Lachowicz Agata Michalak Rafał Rejowski Julia Rogowska Cyryl Rozwadowski
Iza Smelczyńska Karolina Sulej Olga Święcicka Anna Tatarska Maciek Tomaszewski Aleksandra Żmuda
Manager Działu Reklamy AKTIVIST Ewa Dziduch, tel. 664 728 597 edziduch@valkea.com Monika Barchwic mbarchwic@valkea.com
korekta
Valkea Media S.A. 01-747 Warszawa ul. Elbląska 15/17
tel.: 022 639 85 67-68 022 633 27 53 022 633 58 19 faks: 022 639 85 69
Mariusz Mikliński Druk Elanders Polska Sp. z o.o.
Projekt graficzny magazynu Magdalena Piwowar
Dystrybucja 4Business Logistic
Dyrektor Zarządzająca Monika Stawicka mstawicka@valkea.com
Dział Finansowy
Elżbieta Jaszczuk ejaszczuk@valkea.com
Dystrybucja
Krzysztof Wiliński kwilinski@valkea.com