AKTIVIST.PL
NUMER 184, GRUDZIEŃ/STYCZEŃ 2014/15
MIASTO MODA DIZAJN MUZYKA LUDZIE WYDARZENIA
ISSN 1640-8152
LABA • ROMANS • PRO8L3M
AKTIVIST
MAGAZYN MODA
A2
GRUDZIEŃ/STYCZEŃ
EDYTORIAL
W NUMERZE
GRUDZIEŃ STYCZEŃ WYWIAD:
Z CZYM PRO8L3M MA PROBLEM Rozmawiał:
Filip Kalinowski
4 MODA:
EX CATHEDRA, CZYLI ASP VS. SZARA 10 DRESÓWKA Tekst: Olga Święcicka
SZTUKA:
14
METODA ODRZUTOWA, CZYLI MATEUSZ CHORÓBSKI ROBI SZTUKĘ Tekst: Alek Hudzik
GRUPA WSPARCIA
Nie do końca nam wyszło to aktivistowe zdjęcie klasowe. Magda (której sprawna ręka co miesiąc ustawia we właściwym miejscu każde zdjęcie i każde słowo tego magazynu) za dobrze się już bawiła, żeby zapamiętać, na którą godzinę zarządziłam zbiórkę. Mariusz, redaktor filmowy, najtęższy mózg i największy socjopata w naszym zespole, postanowił zrobić sobie pierwszy od dwóch lat weekend bez alkoholu i zasnął, zanim zdążył wyjść z domu. Rafał, naczelny złośnik, reprezentował nas tego dnia na gdańskim SpaceFeście, a Michał i Mateusz gdzieś się zapodziali. Reszta jest. Co prawda Filipa (ten w środku, z twarzą dziecka i brodą dziada – miejsce nieprzypadkowe, bo Filip jest naszą skałą i opoką) musieliśmy zaciągnąć siłą, bo choć do pomocy pierwszy, to w kolejce po splendor zawsze zajmie ostatnie miejsce. Jest i Sylwia (z lewej), nasza mama, która chwilowo woli swoje nowe, prawdziwe dziecko; jest i Agata (z prawej), nasza była mama, która gdy przestała nam matkować, stała się ukochaną starszą siostrą. W rogu przykucnęła sobie Olga, która strasznie dużo mówi, ale równie dużo robi. Nad szklanką pochyla się Kacper, mózg od Mariusza mniejszy, ale socjopata porównywalny. Jest też Iza, jest Cyryl, jest Alek. Bawię się w tym miesiącu w wyliczanki, zamiast pisać coś sensownego o magazynie, bo bez tych wyliczonych osób magazynu by nie było. A mnie by dawno trafił szlag.
JOEY BADA$$ I INNE KONCERTY, IMPREZY, WYDARZENIA
21
Naszą okładkę zdobi projekt Kasi Skórzyńskiej, absolwentki Katedry Mody, naszego nocnomarkowego laureata w kategorii Moda. Zdjęcie: Agnieszka Kulesza i Łukasz Pik.
Olga Wiechnik p.o. redaktorki naczelnej
A3
AKTIVIST
MAGAZYN WYWIAD
GAMBIT KRÓLEWSKI
ARTYSTA ROKU • NOCNE MARKI • PRYNCYPIA
Rozmawiał: Filip Kalinowski, zdjęcia: Ludwik Lis, Krzysztof Szlezak
„Jak tworzyć, to historię, jak robić, to furorę”, rozpoczyna swoją zwrotkę Oskar w utworze „Ritz Carlton”, opartym na pociętym przez Steeza83 samplu z utworu Zdzisławy Sośnickiej. Co warszawski raper nawinął, współtworzonemu przez niego duetowi PRO8L3M udało się w niecałe dwa lata od powstania osiągnąć, i to z nawiązką. Laureat Nocnej Marki w kategorii Artysta Roku dowiódł, że w 2014 r. nieważne są kontrakty z wytwórniami, ale pomysł, świeżość i spora dawka brawury. PRO8L3M, czyli Steez83 i Oskar, nasi Artyści Roku 2014
Nie widziałem, byście na Facebooku namawiali ludzi do głosowania, a jednak wygraliście.
Steez83: Obyło się bez agitacji. Uznaliśmy, że tak będzie fair. I o ile nominacja nas zaskoczyła, o tyle zwycięstwo dużo mniej, bo Polska hip-hopem stoi. Mamy mocną publikę. Mocną i aktywną.
S: Popularność mainstreamowych artystów jest w większości wypadków sztucznie pompowana – są pchani przez media głównego nurtu, promowani w radiu, w telewizji, w magazynach kolorowych. To są tacy artyści jak Doda, która niby jest megapopularna, wszyscy wiedzą, kim jest, ale większość koncertów, które gra, to wydarzenia za darmo, jakieś dni miasta. A hip-hop, choć jego fani są wszędzie, w mediach nie istnieje i rynek nie ma pojęcia o jego potencjale. Oskar: Rap od zawsze był niszowy, nie promowała go telewizja. Robili to sami zaangażowani
za pomocą narzędzi, do których mieli dostęp, np. przy użyciu internetu. W ciągu ostatnich dziesięciu lat nastąpiła zmiana, internet stał się powszechny, ale wszyscy inni się spóźnili. Hip-hop również zmienił się przez te lata. Po pierwszej fali zainteresowania przyszedł okres posuchy. Artyści radzili sobie z tym za pomocą mediów, które okazały się przyszłością całego rynku. Dzisiejsze drugie życie rapu wydaje mi się jednak gruntem dużo bardziej grząskim – twórców, którzy nie kłaniając się nikomu, osiągnęli bardzo wiele, kusi perspektywa dostania jeszcze więcej. Ceną tego jest często utrata niezależności.
O: Nie wiem, czy da się robić rap dla konkretnej grupy docelowej, w każdym razie ja tak nie potrafię. Kiedyś robiłem go dla młodszych osób, bo sam byłem młodszy. Robiliśmy to dla zajawki, spotykaliśmy się w weekendy, piliśmy wódkę i rymowaliśmy, nagrywaliśmy jakieś kawałki, A4
potem ktoś je gubił i tyle. Nie chodziło o to, żeby je wydać, zwykle naszym celem było napisanie zwrotki w 15 minut, a potem nagranie jej w trzy. S: Fajnie, że nadal docieramy do młodzieży, ale to już jest nuta, która swoją formą i treścią trafia częściej do starszego pokolenia. Ludzie mówią nam: „Stary, nie słucham hip-hopu od pięciu lat, ale to, co robicie, jest zajebiste”. Nagle okazuje się, że w jakiejś agencji reklamowej czy w środowisku hardcore’owym słuchają PRO8L3M-u. Jakie były wasze założenia, gdy zaczęliście pracować w duecie?
S: Na rynku nie było niczego, co w pełni trafiałoby w nasze gusta. Usiedliśmy więc i zrobiliśmy muzykę dla siebie: „O, tak chcemy, żeby rap brzmiał”. I wyszło. Trochę żeśmy czasu i pieniędzy w to włożyli, dlatego nasza debiutancka EP-ka nazywa się „C30-C39”, to jest gambit królewski: tracisz coś, ryzykujesz, żeby zyskać przewagę. PRO8L3M to jednak nie tylko wersy i bity. Macie bardzo spójną oprawę graficzną, klipy, cały etos niepokazywania twarzy.
S: To wszystko jest robione kompleksowo, ale to nie jest tak, że ktoś w wielkim biurze siedzi i nad tym czuwa. Robimy to sami z ziomalami. PRO8L3M to Oskar i ja, więc większością kwestii zajmujemy się razem. Założyliśmy sobie np., że będziemy anonimowi, ale nie chodzi w tym o wydumaną filozofię. Te rzeczy, które w naszych kawałkach są opowiedziane, my przeżyliśmy.
GRUDZIEŃ/STYCZEŃ
Nie najlepszym pomysłem jest świecenie ryjem, gdy wspomina się te historie. Stąd też wybór podziemnego modelu wydawania i dystrybuowania płyt?
O: EP-kę wypuściliśmy w podziemiu, bo tak chcieliśmy, a mixtape’u… nie mogliśmy wydać legalnie z powodów oczywistych dla każdego, kto go słyszał. S: Wydaje mi się, że niezależność jest naszą siłą. Bardzo szanuję polską scenę hiphopową, ale uważam, że PRO8L3M jest na tyle odmienną rzeczą, że trudno byłoby mi się odnaleźć pod egidą jakiegoś labelu. To samo tyczy się teledysków – po pierwsze nie ma w nich nas, a po drugie nie ma w nich nas w ciuchach z logo na klacie. Wykładamy na to własne pieniądze i nie będziemy się wiązać z jakąś bezideową marką sprzedającą dzieciakom nową bluzę z kapturem. Na przekór trendom poszliście też w kwestiach politycznych. Podczas gdy duża część sceny zdaje się wierzyć w to, że prawica – gdy obejmie rządy – zmieni nasze życie w sielankę, wam daleko do opowiadania się po którejś ze stron.
O: „Opowieść o Tobie” mówi o ogólnym zaślepieniu: i prawicowych, i lewicowych środowisk. To całe wybieranie pomiędzy stronami to tak naprawdę teatrzyk dla ludu. S: Prawdziwi ludzie, którzy podejmują realne decyzje dotyczące tego, co się dzieje na świecie, nie startują w wyborach. Rozmowy toczą się za zamkniętymi drzwiami. Ten kawałek wydaje mi się dosyć uniwersalny. Wyjątkiem są tylko systemy totalitarne, gdzie różnica polega na tym, że nie mami się ludzi poczuciem wolności, tylko straszy bronią. Pomysł na nagranie tego kawałka wziął się z wrażenia, że większość numerów antysystemowych w polskim hip-hopie powiela schematy. My chcieliśmy, żeby ktoś to potraktował osobiście. Stąd tytuł: „Opowieść o Tobie”. Ten kawałek cudów nie zdziała, ale może skłoni ludzi do myślenia. Dobrze mieć świadomość, jak zbudowany jest ten świat, bo może wtedy nie poświęcisz 30 minut dziennie przez następnych 20 lat swojego życia – co daje około tysiąca godzin – na oglądanie wiadomości, które tak naprawdę nie mają żadnego znaczenia. I jeśli ktoś po przesłuchaniu tego numeru przetrybi choćby taki fakt, że telewizja to jest ogłupiający, manipulacyjny twór niewart uwagi, to zajebiście, plus dla nas. O: Zgadzam się z tym, co mówisz, ale… oglądam to wszystko (śmiech). Oglądam to sobie jak serial. Ci się przespali, ci się pocałowali, ci się rozstali. Włączam to sobie rano, jak wpierdalam jajecznicę, i patrzę, co się dzieje u moich bohaterów: 300 metrów autostrady oddane, wstęga przecięta, 3000 ludzi zaproszonych. Wierzycie w to, że muzyka ma realny wpływ na rzeczywistość?
S: Wierzę we wpływ hip-hopu na młode pokolenia. Nawet patrząc po sobie – wielu moich rówieśników i ludzi ciut starszych budowało swój system wartości na „Skandalu” Molesty. Dziś te
wartości są dla nas oczywiste. Gdy słyszę typa, co ma 20 lat i rapuje o takich rzeczach, to myślę, że może nawijać tylko do 15-latków, bo wszystko już na ten temat zostało powiedziane i my to doskonale wiemy: że trzeba szanować ziomali, zwracać długi itd. O: Ale to jest właśnie siła „Skandalu”, że każdy z nas miał to gdzieś w bani, a tu nagle goście o tym nawinęli i… bach! Słuchałeś tego, bo to były twoje zasady. S: Teraz jednak rap jest tak różnorodny i tak wiele zostało już w nim powiedziane, że trudno o taką jedną cegłę, która spada komuś na łeb, jak nam spadł „Skandal”. Co pewien czas pojawia się jednak raper, którego styl rozpoznać można na pierwszy rzut ucha. Oskar, w jaki sposób pracujesz nad tekstami?
O: Zawsze piszę pod bit. Kiedyś bardziej wyobrażałem to sobie w postaci jakichś kratek, ale dzisiaj piszę jak na pięciolinii. Po prostu wpierdalam te słowa, nie patrząc, czy to trzy czy cztery sylaby. Nawijam to później, i to się tam mieści. Wykorzystuję też znaczniki. Przez lata wypracowałem sobie specjalny system, używam różnych znaków, kropek, przecinków... Wykrzyknik, jak jest werbel, a daszek, jak trzeba coś dosadniej powiedzieć. Część słów trzeba opóźnić, wtedy używam myślnika, np. dwa czy trzy myślniki przed słowem to większe opóźnienie, jeden – mniejsze. Tych znaków jest pewnie ze 40, więc nie będę tu wszystkich tłumaczył. Mam swoją notację, tak jak w muzyce, i dzięki niej jestem w stanie to zapamiętać i nawinąć. S: Bo skończyłeś sześć lat szkoły muzycznej któregoś tam stopnia. O: No tak, ale nie wiem, czy to ze szkoły muzycznej wyniosłem, bo kiedyś robiłem rap bardzo kwadratowo. Ewolucja – trzeba robić, robić, robić, aż w końcu to rozkminisz. Jakby gdzieś była instrukcja, jak to robić, tobym ją przeczytał. Ale do wszystkiego trzeba dojść samemu. Ten proces jest frustrujący, bo po krótkim czasie osiągasz 90% swoich możliwości, ale potem musisz długo rzeźbić. Jak się zastanawiam nad moim warsztatem rapowym, to widzę jeszcze, że robię to źle. I to jest dobre, bo wiem, że jeszcze daleko mogę zajść. Już pomiędzy EP-ką a mixtape’em słychać zmianę. Więcej jest tekstów bardziej osobistych, emocjonalnych.
O: Tak, to prawda. Tematyka części kawałków była narzucona z góry, bo miały refreny, których chcieliśmy użyć. Rozkminialiśmy to we dwóch, bo jeśli jest np. fragment „Jesteś lekiem na całe zło”, to można do niego podejść trywialnie – i nawijać o dupie. My chcieliśmy zrobić to inaczej i dlatego zacząłem nawijać o flocie. Zamysł był taki, żeby zrobić całość z perspektywy kogoś innego, ale mi nie szło, więc nawinąłem o sobie. S: Za tym mixtape’em szedł pomysł, żeby zrobić do niego jeden długi materiał wideo. Stąd też jego koncepcyjność: od początku do końca opowiada jedną długą historię.
A5
To temat narzucił wam wybór sampli?
PRO8L3M Warszawski duet (producent/MC) powstał w 2013 r. z inicjatywy Steeza83 i Oskara, których drogi po raz pierwszy zeszły się w wieloosobowym, undergroundowym składzie Dobry Towar. Debiutancka EP-ka grupy „C30-C39” zajęła osobne miejsce na rozległym i zróżnicowanym krajowym rynku hiphopowym. Premiera klipu „Tori Black” to początek ponadgatunkowej renomy PRO8L3M-u. Później duet wydał mixtape „Art Brut”, w całości oparty na samplach z polskiej muzyki rozrywkowej lat 80., a w 2015 r. zmierzy się z formatem albumu.
O: Nie, to Piotrek wymyślił, żeby to zrobić na takich patentach. Na początku myśleliśmy, żeby stare polskie sample przemieszać z nowoczesnymi, newbitowymi bangerami, ale gdy zaczęliśmy zgłębiać tę muzykę, byliśmy w szoku, jakie rzeczy oni robili tyle lat temu. Piotrek puszczał mi coś prosto z płyty, ja mówiłem: „co za bit!”, a potem wjeżdżał jakiś chujowy wokal czy zjebana gitarka. Ale same elektroniczne loopy były tak zajebiste, że stwierdziliśmy, że nie ma sensu tego z niczym łączyć. S: Polski hip-hop samplował dużo krajowej muzyki, ale nikt nie wpadł np. na pomysł, żeby wykorzystać fragment, na którym oparta jest „Stówa”. Ten sampel ma tempo 60, dawniej nikt nie nawijał na tak wolnych bitach. A to jest prawdziwy banger, nie brzmi, jakby powstał we wczesnych latach 80. Brzmi tak, jakby zaraz miał na nim nawinąć współczesny amerykański raper. Na dobór sampli i środków producenckich miał wpływ fakt, że jesteś didżejem, który pomimo hiphopowej proweniencji gra różne stylistycznie rzeczy?
S: Jako didżej czerpię inspirację z różnych gatunków. Osłuchałem się po prostu i wydaje mi się, że to bardzo ważne, gdy samemu produkuje się muzykę. Ale o produkcji wolałbym rozmawiać po tym, jak nasza debiutancka płyta ujrzy światło dzienne. Dopiero teraz doszedłem do momentu, w którym zamiast 150 wtyczek wolę mieć pięć. Zobaczymy, co z tego wyjdzie… O: Ja już nie mogę się doczekać. Rozkminiłem to sobie dużo lepiej niż ostatnio. I teraz to dopiero będzie dobre.
AKTIVIST
NOCNE MARKI ROZDANE W tym roku było na galowo, bo jubileuszowo – to już dziesięć lat przyznawania Nocnych Marek! Oszczędziliśmy więc wam i sobie trudu odkrywania nieodkrytych dotąd miejscówek na imprezy i zafetowaliśmy na bogato – w Sali Marmurowej Pałacu Kultury i Nauki. A co! Przez te dziesięć lat zmieniło się wiele, czego odzwierciedleniem są też tegoroczne kategorie (w 2005 r. był wśród nich m.in. „Najlepszy wykonawca estradowy”). Jubileuszową galę rozpoczął wybrany przez czytelników Krzysztof Zalewski, a zamknął ją projekt muzyczny Jakuba Czubaka, Borysa Dejnarowicza, Krzysztofa Nowickiego i Piotra Piechoty: Beatles for Sale. Po koncercie rząd dusz przejął DJ MINI’ster.
LAUREACI: Miejsce: Lokal Artysta: PRO8L3M Wydarzenie: OFF Festival Rookie: Super Salon Aktivista: Michał Borkiewicz Mistrz: Sokół Moda: Katedra Mody ASP Dizajn: Mundin
A6
GRUDZIEŃ/STYCZEŃ
A7
AKTIVIST
PATRON HONOROWY:
PATRONI MEDIALNI:
PARTNERZY:
A8
e
www. gaga.pl już jest! nowa odsłona portalu dla rodziców czytaj gagę także w internecie!
Si´gnij po kwiat dzieciƒstwa
psychologia / rozwój /wychowanie / cauching rodzicielski testy / zdrowie / kuchnia / kultura / moda
www.egaga.pl A9
AKTIVIST
MAGAZYN MODA
Dla Jevgēniji Jurkevič moda to przede wszystkim konstrukcja. „The One” – dyplomowa kolekcja zainspirowana powieścią Richarda Bacha.
MIĘDZYNARODÓWKA
KATEDRA • ASP • EKSPERYMENT
Tekst: Olga Święcicka
Zagraniczni wykładowcy, indywidualne podejście do ucznia, nowoczesny program. Są w Polsce szkoły, które mogą zawstydzić Zachód. Pierwsze absolwentki Warszawskiej Katedry Mody już rozbiegły się po świecie – jak Żenia, która swoje losy splotła z Paryżem, Rygą i Warszawą. Korzenie polskie, język rosyjski, obywatelstwo łotewskie. W konstrukcjach Jevgēnija Jurkeviča zawsze była dobra. Nic dziwnego – od dziecka uczy się łączyć skrajności. Mama katoliczka, tata prawosławny. Koledzy w szkole polscy, telewizja po łotewsku, a napisy w sklepie po rosyjsku. Jeśli wychowuje się w takich warunkach, tolerancję ma się we krwi. Żenia, absolwentka Katedry Mody, dziś wie, że sytuacja, w której dorastała, idealnie przekłada się na świat mody, też mówiący wieloma językami. Zanim jednak to odkryła, przeszła długą drogę, od krawcowej do konstruktorki. – Modą chciałam zajmować się od zawsze, ale w miasteczku, z którego pochodzę, nie było to możliwe. Dlatego w liceum wyjechałam do Rygi, do średniej szkoły rzemiosła na wydział projektowania ubioru – opowiada Żenia. Szkoła raczej przyuczała do zawodu niż otwierała głowę. Artystka dowiedziała się, jak się szyje, ale nadal był to bardziej fach niż wielki świat mody. I tu z pomocą przyszły polskie korzenie. – U nas w miasteczku jest taki zwyczaj, że na studia jedzie się do Polski. Tam się uczy, korzysta z życia, a potem z tą wiedzą wraca na Łotwę. Ponieważ mój chłopak studiował w Warszawie, stwierdziłam, że na studia modowe pojadę do Polski – tłumaczy. Kiedy zaczęła interesować się tematem, w Polsce była tylko szkoła w Łodzi. Żenia miała już gotową teczkę na tę uczelnię, gdy zadzwonił do niej jej
chłopak, który w telewizji usłyszał coś o Katedrze Mody. – Początkowo nie mogłam w to uwierzyć. Nowy kierunek, do tego w Warszawie, spełnienie marzeń. Potem jednak zasmuciłam się, bo pomyślałam, że na taki pierwszy, pionierski rok nie będzie łatwo się dostać – mówi.
To nie bluzka, to proces
Niemałych problemów przysporzył też fakt, że część zajęć była w języku angielskim. „Katedra Mody to przedsięwzięcie bezprecedensowe”, pisze Marcin Różyc w „Nowej modzie polskiej”. „A także, w pewnym sensie, naukowy eksperyment. Żadna inna polska uczelnia nie zaryzykowała do tej pory stworzenia kierunku na bazie artystów, projektantów oraz specjalistów z zagranicy”. Aplikując na uczelnię, Żenia nie zdawała sobie sprawy, jak nowatorski jest to kierunek. Może i dobrze, bo pewnie by się przestraszyła, a tak złożyła teczkę i po prostu się dostała. – Radość była ogromna, ale zaraz przyszedł też stres. Przez pierwsze pół roku nie wiedziałam, co się dzieje. Wykonywałam zadania najlepiej jak umiałam i ciągle słyszałam, że coś jest nie tak. Myślałam, że to bariera językowa, inny system, ale okazało się, że problem jest w mojej głowie – mówi. – W Katedrze uczą nas otwartego myślenia. Nie projektujemy bluzek czy spodni, tylko tworzymy swoje opowieści. Co z tego wyjdzie, jest mniej A10
ważne, najważniejszy okazuje się sam proces – dodaje. Wydział, który powstał z inicjatywy profesora Jerzego Porębskiego, wtedy dziekana Wydziału Wzornictwa, to próba stworzenia przestrzeni, gdzie moda traktowana jest jednocześnie jako sztuka i biznes. Do tej myśli Żenia też musiała się przyzwyczajać. – W Rydze trzeba było projektować tak, żeby było tanio i dobrze się sprzedawało. Raczej kopiowałyśmy trendy. W Warszawie liczył się pomysł, inspiracja. Wiele zajęć nie miało bezpośredniego związku z modą, ale uczyło nas otwartości – tłumaczy.
Konstrukcja książkowa
Praca dyplomowa Żeni to doskonały przykład metody, którą stosuje się w szkole. Punktem wyjścia do stworzenia kolekcji „The One” była lektura książki Richarda Bacha „Jedyna”, będącej futurystyczną powieścią o świecie, w którym bohaterowie przeżywają alternatywne wersje swojego życia. Kreacje Żeni to przełożenie na język tkaniny i konstrukcji kolejnych rozdziałów. – Myślałam, że dyplom to ostatni moment, kiedy można poszaleć, zrobić coś swojego, nie myśląc o tym, czy to się sprzeda czy nie – wspomina Żenia. Na szczęście nie miała racji. Od razu po studiach dostała pracę u belgijskiej projektantki Leny Lumelsky, która swoje ubrania co prawda szyje w Rydze, ale sprzedaje w znanych butikach w Paryżu, Londynie, Nowym Jorku, Tokio. Żenia odpowiada u niej za konstrukcję, czyli to, w czym zawsze była najlepsza. Projektuje razem z projektantką, pilnuje jakości, organizuje tryb pracy. Coraz częściej jeździ też do Paryża i powoli oswaja się z tym miastem. Ryga-Warszawa-Paryż – dla Żeni granice są tylko teoretyczne. Te, które miała w głowie, już dawno pokonała. Dzięki Katedrze Mody właśnie.
BOHATER ABSOLUTNY
Alex to młody i intrygujący 30-letni architekt, który ma dość szarej rzeczywistości i próbuje zmienić świat. Przynajmniej ten wokół siebie. Aby zrealizować swój plan, potrzebował do pomocy ludzi, których zaprosił do tajemniczego „Podziemnego Klubu”. Spróbować mógł każdy, ale ostatecznie jury w interaktywnym castingu wybrało osiem osób, które zostały sprzymierzeńcami Alexa. Szczęśliwcy zapisali się nie tylko na kartach komiksu – sylwetki wszystkich bohaterów możemy podziwiać na kolekcjonerskich tubach ABSOLUTA. „Życie Alexa – czas na ABSOLUTNE zmiany” to tytuł interaktywnego komiksu stworzonego w ramach inspirującej akcji ABSOLUTA. Na historię Alexa złożyło się sześć odcinków pełnych niespodziewanych zdarzeń i zaskakujących misji. Nocami główny bohater staje się liderem „Podziemnego Klubu” i wraz ze swoimi pomocnikami o tajemniczych kryptonimach („Ktoś z brodą”, „Ktoś o smutnych oczach”, „Ktoś o energicznym usposobieniu” i „Ktoś z twarzą anioła”) zmienia szarą rzeczywistość polskich miast. W kolejnych misjach bohaterowie komiksu z łatwością poradzili sobie ze sfrustrowanym dyrektorem kreatywnym agencji reklamowej, który plakatami i ulotkami oszpecał Łódź, czy też z moherowymi babciami nieakceptującymi młodych ludzi w swoim parku. Udało się też wygrać z czarnym charakterem, który zabronił organizowania imprez we Wrocławiu. Nie brakowało prawdziwych emocji i zwrotów akcji! A to wszystko dzięki TRANSFORM TODAY – projektowi, który inspiruje ludzi do wprowadzania życiowych zmian oraz pokazuje, że warto odkrywać w sobie twórczego ducha. Brzmi interesująco? Wszystkie przygody Alexa możecie poznać na stronie www.zyciealexa.pl. Naprawdę warto, bo „Życie Alexa – czas na ABSOLUTNE zmiany“ to dzieło scenarzysty Bartka Sztybora, wielokrotnego laureata konkursu na krótką formę na Międzynarodowym Festiwalu Komiksu w Łodzi, oraz rysownika Marka Oleksickiego, absolwenta warszawskiej ASP, współpracującego z amerykańskimi wydawnictwami Image Comics, Top Cow i Boom! Studios. Efekt ich wspólnej pracy możecie podziwiać na limitowanej edycji tub ABSOLUTA. A11
AKTIVIST
MAGAZYN LUDZIE
Marysia Bocheńska to typowa romantyczka. Swoją miłość już wymarzyła, więc teraz zabrała się za innych. Roman nie jedno ma oblicze. Tu akurat w wersji hipsterskiej.
MIŁOŚĆ USIDLA
OCZKO • ROMAN • REAL
Tekst: Olga Święcicka
Jest brodaty i wytatuowany, ale może też być czułym okularnikiem. Czasem jest szarmancki, a czasem potrafi być zimnym draniem. Bywa też kobietą, choć tego pewnie trochę się wstydzi. Dobrze się kamufluje, więc trzeba być czujnym. Na imię ma Roman, na nazwisko Sidło. W życiu chodzi mu tylko o jedno. O miłość. Co więcej, jest gotów obdarować nią każdego chętnego. Brzmi jak bajka? Bo ta historia jest trochę jak z bajki o dziewczynie o wielkim sercu i jej samotnych przyjaciołach. Opowieść zaczyna się za siedmioma lasami i kilkoma granicami, czyli we Włoszech. To podczas zimowego weekendu w jednym z uroczych włoskich miasteczek Marysia Bocheńska zaprosiła swojego chłopaka do gry. Dość perwersyjnej gry, którą można by nazwać „nie do pary”. Zasady były proste. Postanowili sparować swoich samotnych przyjaciół. Zawsze jednak coś im nie grało. Niby wszyscy są fajni i ciekawi, ale jedno bardziej morze, drugie góry, jedno sztuka, drugie kariera. Wszyscy nie do pary, choć robią wszystko, żeby tę parę znaleźć. – Podczas tego spaceru pierwszy raz pomyślałam, że muszę coś zrobić, żeby pomóc im znaleźć miłość – mówi Marysia. Początkowo myślała o kolejnym portalu randkowym, ale zorientowała się, że internet nie jest dobrą przestrzenią dla uczuć. Zbyt anonimowa, za bezpieczna i trochę też ograna. Wbrew trendom i tendencjom postanowiła więc założyć agencję matrymonialną. Taką dla fajnych ludzi, którzy niczego się nie boją.
go się bezpośrednio z miłością. Wtedy przypomniał mi się Roman. W liceum z przyjaciółką żartowałyśmy, że jak poznamy chłopaka o nazwisku Sidło, to synka nazwiemy Roman. Tak się narodziło Roman Sidło, miejsce, w którym można znaleźć miłość, przyjaciela albo po prostu spotkać innych ludzi – tłumaczy Marysia. Bo z miłością, jak wiadomo, różnie bywa. Nie zawsze jest od pierwszego wejrzenia, ale zawsze warto dać jej szansę. Marysia na portalu Gumtree umieściła ogłoszenie o poszukiwaniu samotnych serc. Powstały też ulotki i plakaty, które rozłożyła z przyjaciółką na krakowskim Kazimierzu. To tam, w małej księgarni, rozgrywa się cała akcja. Wymieniane są długie spojrzenia i przelotne uśmiechy. Zanim jednak doszło do spotkania, były maile i zgłoszenia. Różnej treści. – W większości pisali do mnie młodzi ludzie, ale zdarzyły się też panie po sześćdziesiątce. Jak widać, zawsze jest czas na miłość. Był też chłopak, który szukał dziewczyny grającej w konkretną grę komputerową. Nie mogłam mu tego zagwarantować, ale i tak przyszedł na spotkanie – opowiada.
Kwestia gry
Pierwsze odbyło się niespełna miesiąc temu i zaskoczyło wszystkich. Szczególnie męską frekwencją. – Zgłoszeń od dziewczyn było znacznie więcej. Trochę się więc
– Długo miałam problem ze znalezieniem nazwy. Chciałam, żeby to było coś przewrotnego, niekojarzące-
Dyskretny obciach
A12
bałam, że wyjdą nam babskie plotki. Ku mojemu zaskoczeniu w dniu spotkania w drzwiach pojawiali się sami mężczyźni. Było ich już ośmiu, kiedy na szczęście weszła pierwsza kobieta. Panowie byli, jak ja, mocno zdziwieni – mówi Marysia. O dziwo, na spotkanie wcale nie przyszli przyjaciele i znajomi, o których myślała, tworząc Romana, ale ludzie zupełnie obcy. To dało Marysi wiarę, że jej inicjatywa ma sens, zwłaszcza że nie jest nastawiona na zyski, lecz na dziką satysfakcję. Pierwsze spotkanie, które polegało głównie na mniej lub bardziej obciachowych grach towarzyskich, wypadło pomyślnie. Mimo początkowych oporów wszyscy zagrali w głuchy telefon, dali się wciągnąć w kalambury i nie wstydzili się przykleić sobie kartki na czole. – Mam wrażenie, że podczas takich głupich zabaw najlepiej poznaje się ludzi. Początkowo wszyscy byli strasznie spięci, ale po chwili śmiali się i bawili jak dzieci. Śmiech to najlepszy afrodyzjak – dodaje. Po spotkaniu uczestnicy mogą odezwać się do Marysi z prośbą o maila do osoby, która im się spodobała. Prosto i dyskretnie. – Chciałam uniknąć ankiet, oceniania, skrzyneczek na listy. To dość krępujące – mówi. Roman dopiero się rozkręca i powoli zagęszcza oczka w sidle. W planach jest wspólna wycieczka „dla poszukujących”, spotkania homo i dla ludzi po pięćdziesiątce. Ale powoli. Miłość ma czas. Czas na miłość.
AKTIVIST
MAGAZYN SZTUKA
PO DRODZE Tekst: Alek Hudzik
SWAG • ŁAWKA • ODRZUTOWIEC
Zazwyczaj siadamy w pracowni artysty, czasem w galerii, rzadziej w mieszkaniu. Mateusz Choróbski zabiera mnie jednak na spacer po modernistycznym Żoliborzu. Tu mieszkał przez jakiś czas, tu miał swoją jedyną pracownię artystyczną, zanim wyjechał do Nowego Jorku. Włóczęgostwo to dla niego podstawowa metoda pracy. Każdy proces jest przecież drogą. Młodą polską sztukę kupice na:
Mateusz Choróbski ma 27 lat, przeszedł przez wszystkie najważniejsze pracownie artystyczne w Polsce, był w Poznaniu i Warszawie, poznał Grzegorza Kowalskiego, Mirosława Bałkę, Krzysztofa Wodiczkę. Z tego strumienia doświadczeń wyniósł jedną podstawową naukę: nie warto tworzyć jednego charakterystycznego stylu, lepiej gubić i zacierać tropy. Jakby na złość krytykom i galeriom tworzy jednocześnie dzieła sztuki przy użyciu jednego niepozornego maila i organizuje wielkie przedsięwzięcia, których pozazdrościć mógłby mu team Red Bulla.
Wietrzenie w Łodzi
Późne południe, ulica Piotrkowska, odrzutowiec przecina rozgrzane niebo na wysokości 200 metrów (w Warszawie zatrzymałby się na iglicy Pałacu Kultury). Wysokość dopuszczana prawem to w tym mieście 1500 metrów. Samolot pruje z prędkością 600 km/h, co generuje spory hałas. Zjawisko rejestrowane jest przez kilka kamer, sporo mikrofonów i kilku przechodniów na tyle szybkich, by nagrać spektakl trwający kilkadziesiąt sekund. To, czego są świadkami, to nie zawody w akrobatyce powietrznej, A14
nikt nie wydałby na nie zgody w centrum miasta. To „Przeciąg” – dyplom Choróbskiego na Akademii Sztuk Pięknych. Artysta studia rozpoczął w Poznaniu, a kończył w Warszawie w pracowni Mirosława Bałki oraz na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina pod okiem Krzysztofa Wodiczki. – Wodiczko to jeden z twórców, którzy autentycznie słuchają rozmówcy, interesuje ich druga osoba. Ale nie potrafi też udawać, że interesują go słabe pomysły. Dopóki nie opowiedziałem mu o „Przeciągu”, zbywał mnie półsłówkami – wspomina Mateusz. „Przeciąg” opóźnił dyplom Choróbskiego, bo podczas pierwszej próby wynajęty odrzutowiec nie doleciał do Łodzi. – Właściciel tłumaczył się, że burza, a jego Iskra jest świeżo malowana i grad mógłby zniszczyć lakier – opowiada Mateusz o jednym z absurdów, jakie spotykały go po drodze. Całe szczęście po kilku miesiącach udało się wszystko zorganizować, a spektakularny dyplom był skokiem na artystyczne wyżyny. – Pracowni aktualnie nie mam, choć przyznaję, że czasem dobrze jest mieć kąt, w którym można coś ulepić, powycinać i posklejać – mówi artysta. Na razie pomieszkuje u znajomych, którym udało się dostać na rezydencje. – Włóczęgostwo to początek mojego myślenia o „Przeciągu” i o wielu innych pracach – tłumaczy mi Choróbski na ławce w jednym z żoliborskich parków, rozgrzewając się tym, co utrwala stereotyp o artystach. – Jeszcze w czasach gimnazjum przyjeżdżaliśmy do Łodzi, bo można
GRUDZIEŃ/STYCZEŃ
wystawa
Winter is coming
do 04.01 Kraków
było tam posłuchać hip-hopu. Dzisiejsza Łódź wymagała przewietrzenia, a artyści mogą posługiwać się tylko gestem – podkreśla Choróbski, dla którego ta trwająca nieco ponad 30 sekund akcja jest ważniejsza niż projekty społeczne imitujące działania aktywistów miejskich, polityków i społeczników. Prawdziwa włóczęga w jego życiu miała się dopiero zacząć. Bilet do Nowego Jorku był szansą na realizację marzenia o lepszym artystycznym świecie, możliwością konfrontacji z mitem, fałszywym – jak się później okazało – obrazem NYC. Wyjeżdżając do Stanów, Choróbski nie miał ani pracy, ani mieszkania. – Miesiąc zajęło mi znalezienie lokum, drugi miesiąc szukałem pracy. Zrozumiałem, że muszę tam zostać dłużej. Żeby wybić się na światowy poziom, trzeba wyjechać z Polski – wspomina Mateusz, który właśnie w USA poznał legendę światowej sztuki, Davida Madellę, partnera Francisa Bacona, ucznia Man Raya i Marcela Duchampa. Sędziwy Madella pomimo wieku kipiał energią.
Burda w Nowym Jorku
Idąc śladami żoliborskiego modernizmu, Choróbski opowiada o swoim zamiłowaniu do pisania maili, z których sprawnie spreparował kolejny element artystycznej układanki. W 2013 r. wysłał mail do londyńskiej galerii White Cube, znanej z tego, z czego znane są najnowsze galerie sztuki: olbrzymich białych sal. W mailu zapytał o to, jakiej farby używają
techniczni, by otrzymać „tak lśniącą biel”. W odpowiedzi dostał zupełnie poważną wiadomość: Anglicy podziękowali za pytanie i napisali, że jest to po prostu Dulux Trade Vinyl Matt. Największa tajemnica białych galerii odkryta! Od tego czasu Choróbski sam używa właśnie farby Dulux, chociaż w Polsce trudno ją dostać (ostatnio sprowadzał z Pragi). – Najciekawsze nowojorskie spotkanie też zaczęło się w mailach – wspomina. Mateusz wysłał kilkadziesiąt listów do najlepszych nowojorskich artystów, ale na żaden nie dostał odpowiedzi. Po kilku miesiącach ktoś jednak odpisał. Doszło do spotkania na Brooklynie, gdzie jeden z popularnych twórców (kiedyś w Zachęcie mogliśmy tańczyć na jego „Dancefloorze”) najpierw wyznał Mateuszowi, że ten jest jego bratnią duszą, potem nazwał go synem, a na koniec swoim przyszłym zabójcą. Wszystko skończyło się awanturą i przepychanką z kelnerem w jednym z barów. Choróbski wrócił do Polski, ale zanim to zrobił, pracował jeszcze chwilę w Nowym Jorku w fabryce „swagerskich” czapek. Doświadczenia te wykorzystał w pracy artystycznej. – Fabryki w tym mieście to przedziwne zjawisko. Wjeżdżasz na jedno z pięter wieżowca z widokiem na Manhattan i nagle wchodzisz do zwyczajnej szwalni – zdradza. W kolejnym ze swoich projektów Mateusz użył więc czapek z napisami „Exterminate”, „All”, „the”, „Brutes”, co razem tworzy tytuł książki autorstwa Svena Lindqvista. Po co? Tak jak szwedzki pisarz Choróbski interesuje A15
„Przeciąg”, praca dyplomowa Choróbskiego. Swagerskie czapki to projekt, który narodził się podczas pobytu Mateusza w Nowym Jorku, gdzie artysta pracował w szwalni. Mateusz, jak mówi, dużo się włóczy, brodzi i chodzi.
się współczesnymi metodami likwidacji ludzi, pojęć i zjawisk. Tajemniczymi zniknięciami i ich funkcjonowaniem w mediach. Zauważa, że wykluczenie stało się zjawiskiem popkulturowym. Jego zdaniem jest niemal tak popularne jak hasła „SWAG” czy „YOLO” na czapkach z daszkiem. Prace Choróbskiego na ten temat zobaczymy podczas zbiorowej wystawy „Winter is coming” przygotowanej przez Piotra Sikorę w galerii Szara Kamienica na krakowskim rynku.
Finał w Białymstoku
Zbiorowa wystawa to dopiero początek, bo końcówka 2014 i początek 2015 r. to dla Choróbskiego bardzo pracowity okres. Artysta został zaproszony do dwóch galerii: Zony Sztuki Aktualnej w Szczecinie i Arsenału w Białymstoku. Dwa miasta na dwóch krańcach Polski – podróż, a jakżeby inaczej. Ale podróż nie fizyczna, lecz taka, w której transportuje się informacje, ruchy i gesty – wszystko to, co potrzebne jest w performansie, jaki Choróbski chce stworzyć w tych dwóch miejscach. Pierwsza wystawa (Szczecin) zaczyna się 11 grudnia i potrwa do 16 stycznia, a 9 stycznia zostanie otwarta wystawa w Białymstoku. – Chciałem bardzo je połączyć, wykorzystać napięcie pomiędzy dwoma skrajnymi punktami na mapie, niech jedna wystawa uczy i oswaja drugą – tłumaczy artysta. W jaki sposób? Przekonamy się.
GROLSCH
Coraz częściej słyszymy, że czyjąś płytę, film, wystawę, teledysk czy performance udało się sfinansować dzięki crowdfundingowi. Siła tłumu działa i ma wymierny (dobry!) wpływ na to, co dzieje się w kulturze. Dowodem na to był zorganizowany przez Grolscha Crowd Festival. Pierwszy w Polsce festiwal poświęcony finansowaniu społecznemu, zorganizowany w ramach współpracy inicjatywy Za Grolsch Kultury i portalu wspieramkulture.pl, odbył się 8 listopada w Domu Towarowym Braci Jabłkowskich w Warszawie. Crowd Festival był okazją do zapoznania się z ideą i zasadami crowdfundingu, ale przede wszystkim dowodem na siłę społecznego wspierania kreatywnych i dobrych projektów kulturalnych.
KROK PO KROKU Crowd Festival podzielony został na dwie części: merytoryczną i rozrywkową. Już od progu gości Crowdu witały znane pianina, które w ramach jednej z akcji Za Grolsch Kultury jesienią stanęły na warszawskich skwerach i chodnikach. Uczestnicy festiwalu (i przypadkowi przechodnie) grali na nich do rana! Ale na tym nie koniec, w Domu Towarowym Braci Jabłkowskich nia uczestników czekało też wiele innych atrakcji. Wśród nich uwagę zwracały m.in. wystawy fotografii Wojciecha Grzędzińskiego („Pustka”), Herberta Orlikowskiego („Mężczyzna”) czy Magdaleny Wdowicz-Wierzbowskiej („Po prostu męża mi brakuje”). Przegląd ich prac nie byłby możliwy, gdyby nie wsparcie internautów. Dodatkową atrakcją był również pokaz zwycięskich filmów krótkometrażowych z tegorocznego 48 Hours Film Project, których twórcy mieli za zadanie zrealizować swoje produkcje w ciągu 48 godzin.
SŁOWO PO SŁOWIE W drodze na trzecie piętro, gdzie odbywała się większość wydarzeń, można było przetestować po raz pierwszy „Maszynę do wytwarzania ciszy”. Performance, którego autorem jest Marek Sułek, artysta znany z rzeźb niebieskich aniołów na warszawskiej Pradze, postanowił tym razem skonstruować maszynę, pozwalającą w centrum miasta oderwać się od hałasu, gwaru i zamieszania. Obiekt, do którego każdy mógł wejść, cieszył się dużym zainteresowaniem gości zmęczonych
A16
całotygodniowym pędem miasta. Dla osób zainteresowanych merytoryczną częścią programu Crowd Festival zaczął się już w południe cyklem warsztatów tematycznych prowadzonych przez przedstawicieli: Legalnej Kultury („Prawne ramy akcji crowdfundingowych w internecie”), wspieramkulture.pl („O praktyce crowdfundingu – tworzyć bez kompromisu”) i Loesje („Kreatywne pisanie z Loesje – warsztat słowa”). Tę część zwieńczyła otwarta debata „Crowdfunding – obalamy mity, prześwietlamy kity!”, podczas której rozmówcy mieli zweryfikować nie zawsze pochlebne poglądy na temat społecznego finansowania. Trudne pytania, jak się okazało, nie stanowiły większego problemu dla zaproszonych gości, gdyż jako praktycy crowdfundingu oraz przedstawiciele biznesu, NGO i mediów znali tę kwestię na wylot. W debacie udział wzięli: Karolina Czarnecka (internetowy hit „Hera, Koka, Hasz”), Ifi Ude (debiutancka płyta „IFI UDE”), Izabela Kaszyńska (artbook Poli Dwurnik „Girl on Canvas”), Magdalena Stopa (książka „My, rowerzyści z Warszawy”), Dominika Naziębły („Wisłaki”) oraz: Agnieszka Szydłowska (dziennikarka Radiowej Trójki), Bogna Świątkowska (Fundacja Bęc Zmiana), Ewa Pietrusiewicz (Grolsch), Wiktoria Mikowska (wspieramkulture.pl), Michał Badura (Kancelaria Ślązak, Zapiór i Wspólnicy).
GROLSCH DO GROLSCHA
micznie rozwijające się zespoły. Przez sześć kolejnych godzin udowadniały, że polska scena muzyczna ma niesamowity potencjał. Być może nie mielibyśmy okazji do tej pory ich wysłuchać, gdyby nie crowdfunding. Na pierwszy ogień poszedł Imagination Quartet, później usłyszeliśmy rock'n'rollowy Cinemon, łagodny F.O.U.R.S i jazzowy Collective. Na szczególną uwagę zasłużyła jednak formacja o nazwie Same Suki, która zahipnotyzowała publiczność swoim folkowym brzmieniem i doskonałymi, bardzo współczesnymi tekstami. Później nastąpiła inwazja basów i perkusji – na scenie pojawił się bowiem Semantik Punk. Całość w bardzo przyjemny dla ucha sposób zamknął zespół Sambor, którego wokalista został uznany przez portal MySpace za „jeden z najciekawszych polskich głosów”. Pierwsza edycja Crowd Festivalu dostarczyła wszystkim uczestnikom atrakcji i wrażeń na wysokim poziomie. Wyjątkowego charakteru festiwalowi z pewnością dodawał również fakt, że ten cały ogrom świetnych projektów, które tego dnia znalazły się pod jednym dachem Domu Braci Jabłkowskich, to w dużej mierze wynik działań crowdfundingowych. Do zobaczenia za rok!
Materiał promocyjny
Po zakończeniu części merytorycznej przyszedł czas na zabawę. O godzinie 18 na scenie swoje muzyczne talenty prezentowały młode, dyna-
A17
AKTIVIST
MAGAZYN TOP 5
BIAŁE DRUKI
LITERY • PAPIER • KONTROLA
Tekst: Mariusz Mikliński, zdjęcia: Print Control
Lubimy druk. Ciężar grzbietu, kartkowanie, zapach kleju. Na przekór czarnowidztwu nie przewidujemy końca papieru. A że jest z nim dobrze, dowodzi „Print Control” Magdaleny Heliasz – wybór najlepszych polskich projektów graficznych ostatniego roku. Pięknie złożone plakaty, identyfikacje wizualne, książki i katalogi na blisko 200 równie pięknych stronach. Żadnego typopolo. My wybraliśmy pięć publikacji, których szata graficzna sprawiła, że zadrżały nam ręce.
3
2
1 „ŻOL. Ilustrowany atlas architektury Żoliborza”
„Aleksandra Waliszewska. Złote rączki drżą”
Był „SAS”, jest „ŻOL”, będzie „MOK”. O wyróżnieniu tego wyjątkowego atlasu architektury warszawskich dzielnic wbrew pozorom nie przesądził fakt, że jego twórczynią jest Magdalena Piwowar – odpowiedzialna również za nasz layout. To, że nasza redakcja mieści się na przycmentarnych rubieżach Żoliborza, też nie jest szczególnie istotne. Projektantka, idąc śladem historii budynków, zrezygnowała ze zdjęć na rzecz uproszczonych, monochromatycznych grafik. Jej „ŻOL” jest przejrzysty, szlachetny i elegancki – tak jak budynki w czasach, gdy fasad nie zakrywały reklamowe płachty.
Na rączki malarce Waliszewskiej patrzymy od dawna. Twory jej mrocznej wyobraźni śledziliśmy na fanpage’u, widzieliśmy w filmie „Kapsuła” Greczynki Athiny Rachel Tsangari i w warszawskiej galerii Leto. Na pierwszej wystawie indywidualnej artystki odbyła się także premiera opasłej księgi z jej 150 pracami. Przez meandry baśniowych skojarzeń prowadzą nas za rękę teksty zgłębiające fenomen jej twórczości. Między obrazami zmysłowych monstrów, kobiet bez twarzy i diabelskich rytuałów ukryło się też opowiadanie Szczepana Twardocha. I rączki naprawdę drżą – zwłaszcza gdy to piękne tomiszcze dostaje się w ręce, które kartkują je bez należnego szacunku.
proj. graf. Magdalena Piwowar Centrum Architektury
„Typogryzmoł”, Jan Bajtlik
4
Dwie Siostry
Są litery i jest Comic Sans, są eleganckie fonty szeryfowe, i gruby Arial Black. Abecadło abecadłu nierówne. Na te liternicze subtelności wyczulony jest Jan Bajtlik. Jego „Typogryzmoł” to seria zabaw i gier pobudzających kreatywność i wspomagających naukę liter. Niby dla dzieciarni, ale niejeden dorosły zacznie gryzmolić w tym świetnym graficznie zeszycie. Zamiast tłoczyć literki w rządku z Alą, która ma kota, z Bajtlikiem można je odkopywać ze śniegu czy zjadać z talerza. Można bazgrać, ale czasem aż kusi, by rysunek oszczędzić i powiesić na ścianie w ramce.
Fontarte Editions, galeria Leto
„Kosmos”, Tomasz Rożek
„Błądzić jest rzeczą”
5
proj. graf. to/studio W.A.B.
proj. graf. Magdalena Burdzyńska BWA Tarnów, kuratorki: Katarzyna Białousz, Anna Theiss
Książkę dziennikarza naukowego Tomasza Rożka dzielą lata świetlne od innych pozycji popularnonaukowych. „Kosmosem” pozornie rządzi estetyczny chaos – każda strona to wizualna niespodzianka. Raz R2-D2 z „Gwiezdnych wojen” tłumaczy, czym jest kwadrylion, innym razem pomysłowe ilustracje objaśniają – w lekki i dowcipny sposób – jak np. szuka się nowych planet. Kosmiczna wyobraźnia wygrywa tu z przyziemnym porządkiem. Niejeden grafik czy wydawca zapłacze, gdy zobaczy, że można tak projektować pozycje przeznaczone dla szerokiego kręgu czytelników, a zarazem nie wpaść w finansową czarną dziurę.
Na rynku księgarskim wciąż obowiązuje estetyka à la „Dynastia”. Złote tłoczenia, połysk, horror ze Stocka – to się sprzedaje. Ostoją kreatywności są dla grafików katalogi wystaw artystycznych. To już nie pośpiesznie złożone informatory, ale osobne dzieła zasługujące na miejsce obok albumów ze sztuką. Tak jest z książką towarzyszącą wystawie „Błądzić jest rzeczą” poświęconej nienormatywnemu dizajnowi. Tej publikacji w „Print Control” nie znajdziecie, więc my zwracamy na nią waszą uwagę. Tak jak twórczynie wystawy widzą w pomyłkach źródło inspiracji, tak autorka albumu na każdej stronie szuka nowych rozwiązań. I nie błądzi.
A18
CITY MOMENT
MIASTO • FOTO • CHWILA
Robimy zdjęcia. Obsesyjnie, kompulsywnie, ajfonem. Jak wszyscy. Sorry. Śledźcie nas na Instagramie. Miasto widziane naszymi oczami na instagram.com/aktivist_magazyn
A19
AKTIVIST
MAGAZYN DIZAJN
Element zaskoczenia Z metalowym emaliowanym kubeczkiem mam jedno traumatyczne wspomnienie. Pierwsza nocna wyprawa w góry, straszenie niedźwiedziem, trzeba być cicho, bo przyjdzie i zje. I w tej nocnej ciszy od plecaka odwiązał się kubeczek, spadł na kamienny szlak i narobił rabanu. Gdyby to był kubeczek Agnieszki Fornalewskiej-Hill, rabanu by nie było, ale byłaby szkoda, bo kubeczek by się rozbił. Piękne à la emaliowane kubki dostępne na stronie agafdesign.pl są bowiem ceramiczne. Do dna. [wiech]
LABORATORIUM • SER • DOTYK
PANOWIE MAJSTERKOWICZOWIE Wymyślają, tworzą i kombinują. Płynnie łączą technologie cyfrową i analogową. Pod szyldem PanGenerator udowadniają, że nowe media da się dotknąć. Niech nikogo nie zmyli nazwa, PanGenerator to tak naprawdę czterech panów: Piotr Barszczewski, Krzysztof Cybulski, Krzysztof Goliński oraz Jakub Koźniewski. Każdy z trochę innego świata. Pierwszy jest specem od technologii programistycznych, drugi ma dyplom z kompozycji i jest muzykiem, trzeci żyje wśród algorytmów, a czwarty dzieli czas między agencję reklamową a nowe media. Razem założyli kolektyw, którego celem jest łączenie dizajnu i sztuki z nowymi technologiami. W pracowni przy Hożej, gdzie jeszcze kilka lat temu mieściła się warszawska fabryka serów, zapach goudy został zastąpiony dźwiękiem drukarki 3D. Pod ścianą w kilku kartonach schowane są starsze projekty PanaGeneratora, m.in. Dodecaudion, czyli kontroler muzyczny, który pozwala przekształcić ruch ciała w dźwięk; znany z Centrum Nauki Kopernik projekt Konstelakcja; stelaż orkiestry smartfonowej, a także Tactilu – małe urządzenie pozwalające przekazywać dotyk na odległość. Nad większością projektów pracują wspólnie. – Czasami trudno dojść do tego, kto co wymyślił. Nie mamy sztywnie ustalonych ról. Działamy kolektywnie i staramy się razem myśleć nad koncepcją – tłumaczy Jakub Koźniewski. Ważniejsza niż produkcja okazuje się jednak idea. – Część wynalazków to wynik eksperymentów i ciekawości. Materializowanie się idei daje nam ogromną satysfakcję. Nie bawimy się w zakładanie firmy i rozwijanie biznesu – dodaje Jakub.
Jedna z ostatnich prac PanaGeneratora to Naclumi – naszyjnik wyświetlany z projektora. Biżuterii tak naprawdę nie można dotknąć, kupić, ubezpieczyć czy sprzedać. To wzór małych projekcji świetlnych, które przesyłane są za pomocą oprogramowania przez czujniki projektora wielkości iPhone’a 4. Neclumi reaguje na ruch i dźwięk, w zależności od tego, którą opcję wybierze użytkownik. Taka software’owa biżuteria na razie jest eksperymentem, ale jednocześnie skłania do zastanowienia, czy kiedykolwiek będziemy w stanie zamienić atomy złota na fale świetlne i ozdabiać się czymś, co materialnie nie istnieje. Niestety, projekt jest tylko prototypem i (na razie) nie zobaczymy go na ciałach trendsetterów. Na szczęście inną pracę PanaGeneratora można nie tylko zobaczyć, ale i dotknąć w Muzeum Historii Żydów Polskich. Stoi tam Macrofilm, instalacja łącząca cyfrową technologię z tradycyjnymi metodami przeglądania zbiorów. Zwiedzający wyszukuje fiszkę w szafce przypominającej analogowy katalog biblioteczny. Następnie przykłada ją do drewnianego panelu, w którego centrum znajduje się czytnik i kółko umożliwiające „sterowanie” treścią. – Zależało nam na tym, aby instalacja angażowała widza – tłumaczy jeden z twórców. Dotyk to chyba główny obszar zainteresowań PanaGeneratora. – Ma duże znaczenie, nowe technologie bowiem bardzo ten zmysł zaniedbują – dodaje Jakub. [Iza Smelczyńska] A20
Wizja siadalna Chowany tapczan i biurko, obok szafka, biblioteczka – wszystko można dowolnie ze sobą łączyć, nadając mieszkaniom w blokach pozór indywidualizmu. Meblościanka szczytem myśli wzorniczej PRL-u? Tę najpopularniejszą zaprojektowali Bogusława i Czesław Kowalscy. Zaprojektowali też krzesło, które do produkcji jednak nie weszło. Aż do dzisiaj. Po 53 latach pracownia nowymodel.org wprowadziła w życie wizję projektantów. [wiech]
GRUDZIEŃ/STYCZEŃ
KALENDARIUM GRUDZIEŃ STYCZEŃ
Olga Święcicka (oś)
Filip Kalinowski (fika)
Mateusz Adamski (matad)
Michał Kropiński (mk)
MUST SEE
12.12
Kacper Peresada (kp)
Rafał Rejowski (rar)
Cyryl Rozwadowski [croz]
Alek Hudzik [alek]
Iza Smelczyńska [is]
KROK W MROK
JOEY BADA$$ WARSZAWA Proxima
„Daj Boże, żebym wyszła z tym, po co przyszłam”. Zmiany można zacząć od nadruku na torbie. Tę sprawcie sobie jednak dopiero po świętach, bo cała przyjemność grudnia polega na tym, że idzie się po coś, a wraca z czymś zupełnie innym. Okazji do takiej dezynwoltury będzie aż za wiele w tym miesiącu. Nasz kiermaszownik ma wam skutecznie pomóc w misji „popuścić w grudniu, zacisnąć w styczniu”. Popuścić można też, za przeproszeniem, w gacie, bo koniec roku obfituje w wizyty gwiazd z dupy. Bryan Adams czy Gregorian to mój prywatny top. Szkoda tylko, że panowie tak się cenią. Zamiast więc szydzić z bogatych, znów wesprę biedne kapele, licząc po cichu na to, że nigdy nie osiągną sukcesu. Czarne serduszka mrocznieją na święta z cichą nadzieją, że może nowego roku już nie będzie... Olga Święcicka
Kuba Gralik [włodek]
K21
al. Żwirki i Wigury 99 20.00 89-99 zł
Mi$trz Joey Bada$$ być może i wybrał sobie kretyński pseudonim, który kiedyś pewnie będzie musiał zmienić, ale trudno się gniewać na chłopaka, który w wieku 17 lat nagrał jeden z najbardziej olśniewających rapowych mixtape’ów sezonu. Mowa oczywiście o nagranym dwa lata temu „1999”, na którym młody nowojorczyk niezwykle sprawnie wykorzystał podkłady odwołujące się do klasyki hip-hopu. Nastoletni MC jest też przywódcą kolektywu Pro Era, z którym pracował podczas nagrywania swojego debiutanckiej płyty „B4.DA.$$” (wskazówka dla mniej oblatanych w internetowym slangu nastolatków zza oceanu: tytuł należy czytać „Before the Money”). Mamy nadzieję, że podczas pierwszego polskiego występu rapera będzie nam dane usłyszeć materiał z tego krążka. Nowojorczyka tego wieczoru wesprą Kuba Knap, Zetenwupe i Emil G. [croz]
KALENDARIUM
TARGI KIERMASZE
Święta, święta i po świętach. Trzy dni – tyle trwa gwiazdka. Niedziwne więc, że tak szybko mija. Jest jednak prosty sposób na to, żeby zacząć ten czas wcześniej, i wcale nie chodzi o to, żeby katować na słuchawkach w pracy „Last Christmas” czy odwiedzać centra handlowe. Wystarczy puścić się w wir targowy. Nasz przewodnik po kiermaszach ma wam to ułatwić albo utrudnić, bo – jak wiadomo – im większy wybór, tym trudniejsze decyzje. Nie martwcie się zbytnio. To, co zostanie, możecie sami sobie podarować. Święta po świętach.
WARSZAWA
WARSZAWA
do 23.12
06-07.12
ŁÓDŹ
06.12
ART YARD SALE
PRZETWORY
URBAN CHRISTMAS FESTIVAL
Pop-Up Shop
Soho Factory
Fabryka Sztuki
pl. Trzech Krzyży 10/14
ul. Mińska 25
ul. Tynieckiego 3
Dla grymaśnych
Stoły na przetwory
Last Christmas
Art Yard Sale to dobra alternatywa dla tych, którzy nie lubią robić zakupów w tłumie, jaki zwykle odwiedza weekendowe targi mody. W Pop-Up Shopie, zlokalizowanym w jednej z warszawskich kamienic i otwartym siedem dni w tygodniu przez kilka godzin, jest dużo spokojniej. Prace ponad 40 artystów wyeksponowane są na powierzchni 150 m² i nawet najbardziej wybredni będą mieli wśród czego szukać unikatowych, świątecznych prezentów. A warto zajrzeć tu minimum dwa razy, bo każdego tygodnia o wygląd witryny sklepu zadbają inni projektanci. Wśród nich są m.in. Ania Kuczyńska, UEG, Lous, Kaaskas, Dream Nation i Rilke. Dobra wiadomość także dla zostawiających wszystko na ostatnią chwilę – na świąteczne zakupy macie czas aż do 23 grudnia. [jw]
Stół – w tym roku to on będzie wyzwaniem dla twórców, którzy od ośmiu lat tworzą piękne rzeczy ze śmieci. Tym razem artyści będą musieli przekształcić obiekt, przy którym jemy, pijemy, kłócimy się, godzimy, rozmawiamy, negocjujemy czy po prostu spędzamy czas z bliskimi. Wszelkie interpretacje (i działania) dozwolone. Jeżeli ktoś nie jest tak kreatywny, żeby stoły przetwarzać, może je po prostu oddać w dobre ręce. Do czwartego grudnia organizatorzy przyjmą od was wszelkie stołopodobne twory – biurka, stoliki, ławy. Ponadto na Przetworach zasiądziemy do stołu z rzemieślnikami, zagramy w 25 gier planszowych, weźmiemy udział w warsztatach świątecznych i przedświątecznym targu. To już ostatnie Przetwory w takiej formule. Porozmawiajmy więc o nich przy okrągłym stole i stwórzmy nową koncepcję. [jw]
Kiedyś targ to był targ. Budki, bombki i bałwany. Prosta sytuacja zakupowa. Niestety XXI wiek wszystko skomplikował i nakazał nie tylko kiermasze świąteczne nazywać festiwalami, ale też wychodzić z ofertą do ludzi, którzy prezenty robią głównie sobie. No bo inaczej nie da się wytłumaczyć faktu, dlaczego na targach pojawia się strefa jedzenia i relaksu. Chyba że człowiek spokojny, to człowiek hojny. No dobra. Dość narzekania. W końcu taki „festiwal” to fajna sprawa. Dużo polskich marek pod jednym dachem. Dużo ludzi z pasją przy kasach fiskalnych (miejmy nadzieję) i dużo dobra. Jak można przeczytać na stronie wydarzenia: „Idea eventu zakłada przenikanie się kultury miejskiej, pofabrycznych przestrzeni z czasów, kiedy Łódź była tekstylną potęgą, i świata ludzi kreatywnych”. Wystawców jeszcze nie znamy, ale duch z nimi już jest! [oś]
WARSZAWA
13-14.12 TARGI DESIGNU Dom Braci Jabłkowskich
ul. Bracka 25
Z powyłamywanymi nogami Święta to czas prezentów. Wcale nie zawsze dla najbliższych, ale też po prostu dla siebie. W końcu na coś trzeba wydać te premie i budżetowe nadwyżki. Targi Desingu, które cyklicznie organizowane są w Domu Braci Jabłkowskich to idealna okazja na małe, świąteczne zapomnienie. Na miejscu znajdziemy prawie 200 wystawców, m.in. mebli czy przedmiotów do aranżacji wnętrz. Można więc sobie wmówić, że K22
prezenty robimy mieszkaniu. Na wszystkich stoiskach będzie można płacić kartą, więc tak jakby nic się nie wydało. A żeby oczyścić zakupoholiczne sumienie, będzie można kupić jedną z ozdób wykonanych przez znanych aktorów pod okiem równie znanych projektantów. Pieniądze ze sprzedaży wesprą Fundację Akogo. Lepiej być nie może. [dup]
GRUDZIEŃ/STYCZEŃ
WARSZAWA
SOPOT
WARSZAWA
13-14.12
13-14.12
TARGI SLOW WEEKEND
KIERMASZ ŚWIĄTECZNY W ZATOCE SZTUKI
HUSH WARSAW
KIERMASH W JUBILACIE
Stadion Narodowy
Jubilat
Zatoka Sztuki
al. ks. Poniatowskiego 1
al. Krasińskiego 1
Soho Factory
ul. Mińska 25 10.00-20.00
wstęp wolny
13-14.12
KRAKÓW
13.12
al. Mamuszki 14 10.00-18.00
Tylko spokojnie
Morze możliwości
Wszystko albo nic
Sto lat, Jubilat!
Święta to dziki szał. Pośpiech, pot, a czasem nawet łzy. W sklepie trzeba nastać się w kolejce po ulubione specjały, a w domu namęczyć, przygotowując farsz do pierogów i kręcąc ciasta. Żeby tego było mało, należy też zadbać o prezenty dla najbliższych. A może można inaczej? „Lokalnie, zdrowo, mądrze” to hasło, które przyświeca grudniowej edycji Slow Weekendu. Podczas dwudniowej imprezy będziecie mogli kupić ubrania, biżuterię, akcesoria, prezenty dla najmłodszych, kosmetyki, meble oraz artykuły wyposażenia wnętrz. Organizatorzy wiedzą, że polskie brzuchy są przygotowane na 12 potraw, dlatego w Soho będzie też rozbudowana strefa z lokalną i zdrową żywnością. Po udanych zakupach będziecie mogli zregenerować siły, korzystając z masażu, albo zrelaksować się w strefie chill, gdzie czekają was koncerty i pokazy filmowe. [ach]
Tylko krówki wybierają handlówki. Nie wiem, czy ukręcone na potrzebę tej ramki hasło, jest jasne, ale w zalewie targów z lokalnymi, często ręcznie robionymi prezentami chodzenie do centrum handlowych wydaje się grzechem. Każde duże miasto w Polsce przed świętami zaprasza na jakiś kiermasz, więc głupio byłoby nie skorzystać. Zasady zwykle są podobne: małe firmy odzieżowe, akcesoria, zabawki. Wszystko raczej made in Poland i zrobione z pomysłem. Można wpaść, żeby nakupować albo żeby się zainspirować. Nic nie daje takiego kopa, jak spotkanie z ludźmi, którzy tworzą z pasją i jeszcze zarabiają na tym pieniądze. Na noworoczne postanowienia w sam raz! [dup]
All you need is Hush. Przewrotne hasło piątej już edycji najbardziej znanych targów mody ma w sobie wiele prawdy. Bo rzeczywiście – wybierając się w grudniu na Stadion, możecie liczyć na to, że załatwicie tam absolutnie wszystko. Oprócz ubrań (zaprezentuje się aż 120 brandów) będą też autorskie, przygotowane specjalnie dla HUSH-a projekty znanych marek (m.in. Loft37, Justyny Chrabelskiej czy Ani Kuczyńskiej) i strefa próżności, gdzie czekać będą na was głodni nowych twarzy styliści, fryzjerzy i wizażyści. Jeśli macie ochotę zrobić na przekór i na święta zrobić się na bóstwo, to HUSH wydaje się idealnym adresem. Miło i kompleksowo. Bez kompleksów. [oś]
Po pierwsze dlatego, że w Jubilacie. Po drugie i po trzecie z tego samego powodu. W sumie nieważne, co będzie w środku. Ważne, że będzie można obejrzeć kultowy dom handlowy od środka. A przy okazji obkupić się. Organizatorzy kuszą też faktem, że wokół Jubilata jest bezpłatna strefa parkowania. Może się przydać, jeśli planujecie naprawdę duże i długie zakupy. Ale lepiej auto zostawcie. Będą korki, bo Kiermash to jeden z nielicznych targów tego typu w Krakowie. Wszyscy, którzy chcą mieć oryginalne prezenty, na pewno tam się pojawią. A reszcie zostaną zakupy pod Sukiennicami. Taką przynajmniej wizję przedstawia organizator wydarzenia. Albo kierpce i oscypek albo hipsterski dres dla psa. Wybierzcie sami! [oś]
WARSZAWA
20-21.12 Zakupy z wąsem MUSTACHE YARD SALE Pałac Kultury i Nauki
pl. Defilad 1 12.00-19.00
wstęp wolny
Im człowiek starszy, tym trudniej wybrać odpowiedni prezent. Kiedy było się dziecięciem, wystarczyła przytulanka albo jakiś gadżet marki NICI. Później staliśmy się bardziej wymagający, a po prezentach zaczęliśmy oczekiwać, żeby były przede wszystkim praktyczne. Coś modnego, nietuzinkowego i pomysłowego będziecie mogli wypatrzeć podczas 12. edycji targów Mustache: Yard Sale. W PKiN znajdziecie ubrania, dodatki czy elementy wystroju K23
wnętrz zarówno polskich, jak i zagranicznych marek. Do kupienia będą też offowe książki i muzyka z niezależnych wytwórni. Po męczących zakupach ukojenie znajdziecie w Cafe Kulturalnej, gdzie potańczycie i posłuchacie dobrej muzyki. Portfele w dłoń! [ach]
KALENDARIUM
TRASA
01.12
FESTIWAL
TRASA
01.12
05-06.12
The KVB
SWANS
SPACEFEST!
POZNAŃ Eskulap
GDAŃSK Klub Żak
ul. Przybyszewskiego 39 20.00 75-85 zł
ul. Grunwaldzka 195/197 19.00 30-70 zł
Smoła i pierze
Kosmos
Swans od trzech dekad konsekwentnie podąża swoją ścieżką. W dyskografii załogi Michaela Giry znajdziemy agresywny, rozedrgany no wave, podszyty gotykiem folk rock i rozbuchany do granic możliwości post rock. Wydane przed dwoma laty dwugodzinne „The Seer” wydawało się doskonałe, ale tegoroczny album „To Be Kind” jest jeszcze bliższy perfekcji. Dopełnieniem szaleńczej pogoni ku absolutowi są niemal trzygodzinne misteria odprawiane na żywo przez Swans. [croz]
Kuratorzy unikatowej imprezy poświęconej shoegaze’owi – gdańskiego Spacefestu – traktują ten gatunek szeroko i nieortodoksyjnie. Podczas dwudniowego festiwalu można bowiem usłyszeć psychodelię, ambient i wszystko, co można określić mianem kosmicznej muzyki. To już czwarte spotkanie na orbicie, a w tym roku uświetni je występ legendarnego zespołu Silver Apples – pionierów psychodelicznej elektroniki, na której wychowywali się członkowie takich grup jak Kraftwerk czy Portishead. Po raz czwarty też usłyszymy improwizację składu Pure Phase Ensemble – formacji stworzonej specjalnie na potrzeby festiwalu, w której skład tym razem wejdą m.in. znany ze współpracy ze Spiritualized Ray Dickaty, Michał Pydo z Hatifnats, a przede wszystkim Mark Gardener – wokalista i gitarzysta legendy shoegaze’u, grupy Ride. Nie zapinajcie pasów! [rar]
02.12 GDAŃSK B90
ul. Doki 1/145b 20.00 70-80 zł
03.12 WARSZAWA Basen
ul. Konopnickiej 6 20.00 75-90 zł
GOGOL BORDELLO GDAŃSK B90
wyliczanka przekłada się na muzyczną różnorodność. Na koncertach królują gitara, bas, perkusja, saksofon, skrzypce, akordeon i rozbrykany wokal. Nic tu nie jest dodatkiem. Punk, folklor, humor. [włodek]
ul. Doki 1 19.00 100 zł
Nadmiar potu Do Polski po raz kolejny przyjeżdża zespół, po którego koncertach ubrania fanów zawsze są przesiąknięte potem. Żywiołowość, dzikość i anarchiczność – to wybuchowa mieszanka, która eksploduje na scenie. Gogol Bordello jest najbardziej multikulturowym tworem globu. W zespole założonym w Nowym Jorku przez imigranta z Ukrainy Eugene’a Hütza grają także muzycy z Rosji, Białorusi, Etiopii, Chin, Ekwadoru i USA. Ta geograficzna
02.12 KRAKÓW Rotunda
ul. Oleandrów 1 19.00 100-130 zł
04.12 WARSZAWA Stodoła
ul. Batorego 10 19.00 100-130 zł
TRASA
11.12
B.O.K
która rozmachem przywodzi na myśl rockowe aranże, ale nie traci hiphopowego rytmu. B.O.K to dobrze naoliwiona, kipiąca energią maszyneria, której nie można zamknąć w żadnym z gatunkowych czy estetycznych gett. [dup]
GDAŃSK Kwadratowa
ul. Siedlicka 4
Moc rażenia Do nagrywania kolejnej płyty ekipa B.O.K podeszła z rozmachem. Produkcyjny i tekstowy maksymalizm „Labiryntu Babel” nie jest jednak próbą maskowania pustki, ale efektem rozwoju grupy. Wieloosobowy zespół (w jego skład oprócz producenta Oera i wokalisty/klawiszowca Kaya wchodzi sekcja rytmiczna, gitara, skrzypce i didżej) odpowiada za warstwę muzyczną,
17.01 POZNAŃ Eskulap, ul. Przybyszewskiego 39
18.01 WROCŁAW Alibi, ul. Grunwaldzka 67
14.12
31.01
WARSZAWA Proxima, ul. Żwirki i Wigury 99
KRAKÓW Kwadrat, ul. Skarżyńskiego 1
10.01
19.02
KATOWICE Mega Club, ul. Żelazna 15
ŁÓDŹ Bedroom, ul. Moniuszki 4a
K24
GRUDZIEŃ/STYCZEŃ
FESTIWAL
05-11.12
BLACK BEAR FILMFEST WARSZAWA Kinoteka, pl. Defilad 1
18-160 zł
Niedźwiedź mocno śpi?
kadr z filmu „Biały bóg”
BLACK BEAR FESTIVAL Black Bear to nie tylko horrory. Twórcy festiwalu cenią wszystkie gatunki, a przede wszystkim – zabawy konwencją, gatunkowe mash-upy i popkulturowe reinterpretacje. Oto pięć filmów, których na pewno nie trzeba się bać.
Lubicie się bać? My bardzo! Dlatego żałujemy, że na co dzień w kinach ze świeczką możemy szukać horrorów takich, jakie lubimy najbardziej! A jakie lubimy? Takie, które wymykają się schematom. Nie zawsze porażają fajerwerkami za miliony dolarów, tylko stawiają na klimat, jak np. legendarne dzieła z lat 50. i 60. Jako wytrawni widzowie już dawno nauczyliśmy się, że plastikowy szkielet straszy bardziej niż potwór w 3D. Na drugiej edycji festiwalu Black Bear spotkacie koszmary z całego świata i każdego wymiaru. Zarówno te bardziej zaawansowane technicznie, jak i te, które do straszenia nie muszą nawet pokazywać się na ekranie. Będzie krótkometrażowo, psychodelicznie i fantastycznie. Bo przecież każdy z nas boi się czegoś innego, prawda? [mk]
Tekst: Mariusz Mikliński
„BIAŁY BÓG”
„ALLELUJA”
reż. Kornel Mundruczó
reż. Fabrice du Welz
Krwawa zemsta czworonogów. Familijny horror o porzuconym psie, czyli węgierski remake „Lassie” wyłącznie dla dorosłych. Taki pomysł mógł się zrodzić jedynie w głowie kogoś, kto wcześniej stworzył filmową operę o pielęgniarce uzdrawiającej seksem ciężko chorych pacjentów. Mundruczó przedstawia wizję Budapesztu, w którym nowe prawo nakazuje mieszkańcom płacenie wysokiego podatku za posiadanie psa mieszańca. Oszczędni Węgrzy zatrzaskują przed pupilami drzwi, a hycle robią interes życia. Spuszczone ze smyczy czworonogi nie pozostaną jednak dłużne – rudy Hagen stanie na czele brutalnej rewolty. Reżyser w bezbłędny sposób imituje konwencje różnych gatunków, przyjmując w każdym perspektywę psa. Mamy więc sportową rywalizację à la „Rocky”, pościg ulicami Budapesztu, którego nie powstydziłby się Luc Besson, czy zombie walk (a raczej sprint) w wykonaniu porzuconych kundelków. „Biały bóg” to nośna metafora i jeden z najbardziej oryginalnych filmów tego roku.
Ulubienica Pedra Almodóvara Lola Dueñas jeszcze raz na skraju załamania nerwowego. W filmie Fabrice’a du Welza, autora kultowej wśród fanów posoki „Kalwarii”, aktorka wciela się w postać pracownicy kostnicy szukającej w sieci tego jedynego. Poznaje Michela – atrakcyjnego biznesmena, który wie, co trzeba mówić samotnej kobiecie, by pierwsza randka skończyła się w sypialni. Mężczyzna, uwodzicielski niczym wampir, okazuje się jednak oszustem. Zakochana Gloria nie poddaje się – tworzy z nim morderczy tandem, który poluje na konta bankowe bogatych wdów. „Alleluja” to kampowa, niepoprawna wariacja na temat „Spragnionych miłości” i wampiryczny horror doby portali randkowych, rozpisany na złamane serca, skrajne emocje i odcięte kończyny. Charyzmatyczny duet może stanąć w jednym szeregu z bohaterami „Urodzonych morderców” czy „Bonnie i Clyde”.
„O DZIEWCZYNIE, KTÓRA WRACA NOCĄ SAMA DO DOMU”
„WŁÓCZĘGA”
„COŚ MUSI SIĘ STAĆ”
reż. David Michód
reż. Ester Martin Bergsmark
reż. Ana Lily Amirpour
Robert Pattinson w końcu odkrył właściwe emploi. Lepiej niż w roli wrażliwego wampira z manią prześladowczą sprawdza się jako sepleniący, strachliwy półgłówek wymachujący bronią. W drodze przez australijskie bezdroża towarzyszy mu Guy Pearce, tym razem nie w stroju drag queen („Priscilla”), lecz w przepoconym podkoszulku i ze spluwą wciśniętą w drżącą dłoń. Mężczyźni, w pogoni za skradzionym samochodem, zostawiają za sobą tumany kurzu i kałuże krwi. Reżyser „Królestwa zwierząt”, gęstej od intryg sagi o rodzinie kryminalistów, tym razem postawił na prostą, ale intensywną historię zemsty. Spalona słońcem, zdegradowana kryzysem Australia przypomina jałowe krajobrazy z powieści Cormaca McCarthy’ego. U Michóda jedyną walutą również jest przemoc, sumienie to towar deficytowy, a złe do cna są nawet gospodynie domowe.
W historii transseksualnego Sebastiana/Ellie genderem nikt nie chce straszyć. To raczej bohater przeżywa horror w pozornie tolerancyjnej, otwartej na odmienność Szwecji. Nieakceptujący siebie chłopak balansuje na granicy płci, szukając w przypadkowych kontaktach seksualnych akceptacji i potwierdzenia swojej kobiecości. Pragnie czułości, ale zdesperowany gubi się w korytarzach darkroomów. Podrywa obcych mężczyzn w toaletach, ale ci chętniej dzielą się z nim swoją pięścią niż ciałem. Z jednej z takich opresji wyciąga go Andreas, panczur, który też nie może sobie znaleźć miejsca w życiu. Ester w swoim pełnometrażowym debiucie wykazuje się niezwykłym zmysłem wizualnym i muzycznym, co w połączeniu z fabułą inspirowaną osobistymi przeżyciami skazuje reżyserkę na porównania z Xavierem Dolanem. Wychodzi z nich bez szwanku – „Coś musi się stać” to kino ostrzejsze, mniej teledyskowe i bliższe życiu, więcej zawdzięczające estetyce punkowej niż popowi.
Wampiry mają ostatnio dobrą passę w amerykańskim kinie niezależnym. Najpierw ze zmierzchu wyciągnął je Jim Jarmusch, później ich seksualne i intelektualne frustracje ukazał Onur Tukel w „Krwi nocy letniej”, teraz przyszła pora na Anę Lily Amirpour. Iran nie wydaje się zbyt przyjaznym miejscem dla wampirów, ale mieszkająca w Nowym Jorku reżyserka odrobiła lekcję z popkultury. Z wdziękiem i inteligencją kreuje komiksowy, czarno-biały świat Bad City, industrialnej mieściny, po której szlachetna krwiopijczyni krąży okutana w burkę. Jest tu i lokalny James Dean z kotem pod pachą, jest nocny rajd bohaterki na deskorolce, jest najbardziej urocza scena imprezy, jaką widziałem w tym roku kinie. Na film Amirpour w listopadzie w Nowym Jorku ustawiały się długie kolejki, wybrańcy, którym uda się dostać na jedyny pokaz w Warszawie, też na pewno ulegną magnetycznej sile „Dziewczyny”. K25
KALENDARIUM
K26
GRUDZIEŃ/STYCZEŃ
FESTIWAL
05-14.12
IMPREZA
IMPREZA
06.12
06.12
kadr z filmu „Web Junkie”
WATCH DOCS. PRAWA CZŁOWIEKA W FILMIE
KOLLEKTIV TURMSTRASSE
WARSZAWA
KRAKÓW Prozak 2.0
wstęp wolny www.watchdocs.pl
pl. Dominikański 6 22.00 30-40 zł
Prawo i sprawiedliwość
Friends will be friends
14. edycja festiwalu Watch Docs. Prawa Człowieka w Filmie to okazja do zapoznania się z najważniejszymi zaangażowanymi społecznie dokumentami mijającego roku. To 60 dzieł dotykających najistotniejszych problemów współczesnego świata. Zaprezentowane zostaną m.in. filmy pokazujące rewolucję i dramat wojny domowej w Syrii („Nasz straszny kraj” oraz nagrodzony w Sundance „Powrót do Homs”) i na Ukrainie. Zobaczyć będzie można także dokument o obozach odwykowych dla uzależnianych od internetu chińskich nastolatków „Web Junkie” oraz „Ukraina to nie burdel. Historia Femenu”, odsłaniający kulisy historii słynnej grupy ukraińskich performerek. Dla obywateli, których obchodzi to, co się dzieje wokół, obecność na Watch Docs to nie tylko prawo, ale i obowiązek. [ko]
15 lat temu na imprezie w Hamburgu Christian Hilscher i Nico Plagemann wpadli na siebie za didżejką. Co się dzieje, kiedy poznajesz osobę, która podziela wszystkie twoje pasje, a nawet jest jeszcze większym muzycznym freakiem niż ty? Tak powstają genialne zespoły i rodzą się wieloletnie przyjaźnie. Takie też są korzenie Kollektiv Turmstrasse. Nazwę wzięli od ulicy, przy której razem zamieszkali. Mieli wspólny cel – tworzyć muzykę przede wszystkim dla siebie, poza schematami, unikając zaszufladkowania. Bez pokory. Ich męska przyjaźń zaowocowała wieloma EP-kami, singlami i remiksami. Kollektiv Turmstrasse chętnie nagrywa z przyjaciółmi i dla przyjaciół. Chyba możemy mówić, że zaliczamy się do ich grona, ponieważ panowie odwiedzą nasz kraj już drugi raz w ciągu niecałych trzech miesięcy. Wcześniej świętowali z nami urodziny Nowej Jerozolimy, teraz, już bez okazji, wpadną do Krakowa. Ale czy żeby odwiedzić przyjaciół trzeba mieć pretekst? [ks]
BLACK STROBE ŁÓDŹ DOM
ul. Piotrkowska 138/140 21.00 25-35 zł
Wszędzie dobrze, ale... Arnaud Rebotini to jeden z najbardziej rozpoznawalnych przedstawicieli współczesnej francuskiej klubowej elektroniki. Odziany w garnitur wąsacz gra świetne, hipnotyzujące techno. Tym razem Francuz zaprezentuje u nas inne oblicze – wystąpi jako frontman elektroniczno-rockowego
Black Strobe. Działający już od ponad 15 lat zespół ma na koncie dwa albumy studyjne oraz tuzin przebojowych singli. Energetyczne combo znad Sekwany to główna gwiazda trzecich urodzin łódzkiego klubu DOM. Tego wieczoru wystąpią także: skarb krajowej sceny techno Jacek Sienkiewicz oraz rezydent klubu Wiktor Skok. Wizualizacje przygotuje Barbara Klein. [croz]
KONCERT
07.12
Dobry metal nie rdzewieje
METALL ALLSTARS WARSZAWA Progresja
ul. Fort Wola 22 18.00 130-150 zł
Zakk Wylde
Jeśli słowa „gwiazda” i „metal” nigdy nie występowały w waszym słowniku obok siebie, oto najlepszy przykład, że to błąd. Kapele takie jak Anthrax, Megadeth, Testament, Queensrÿche czy Venom są prawdziwymi gwiazdami gromadzącymi tłumy nie mniejsze niż artyści pop. Muzycy tych zespołów skrzyknęli się i ruszyli w trasę, na której grają kawałki z repertuaru swoich macierzystych grup. Kilkunastu artystów, różne konfiguracje, najsłynniejsze metalowe utwory. Sytuacja K27
nie do powtórzenia, więc jeśli lubicie cięższe brzmienia i cenicie metalową tradycję, to nie możecie tego przegapić. [rar]
KALENDARIUM
TRASA
KONCERT
KONCERT
08.12
08.12
IMPREZA
12.12
12.12
LAMB
SELAH SUE
JEFF MILLS
LEN FAKI
WROCŁAW Stary Klasztor, Sala Gotycka
WARSZAWA Proxima
WARSZAWA 1500 m² do Wynajęcia
KRAKÓW Prozak 2.0
ul. Purkyniego 1 19.00 120 zł
ul. Żwirki i Wigury 99a 20.00 130 zł
ul. Solec 18 22.00 50 zł
pl. Dominikański 6 22.00
Par czar
Młoda, zdolna, atrakcyjna Mag
Nigdy mało
Lamb to zespół, który zna każdy. Nie wierzycie? To puśćcie sobie utwór „Gabriel”. Na pewno choć raz słyszeliście go w radiu, w jakimś indie-filmie czy w komedii romantycznej. Lou Rhodes i Andy Barlow to duet, który od lat miesza trip-hop z jazzem i żyje za pan brat z muzyką klasyczną. W Polsce artyści występują co jakiś czas, zawsze zachwycając swoich fanów, którzy w klubie mogą powspominać swoje miłości z czasów liceum. Lamb obok Massive Attack, Portishead i Hooverphonic to jeden z najważniejszych brytyjskich zespołów elektronicznej fali lat 90. Dlatego jeśli dotąd nie mieliście okazji posłuchać tej legendy, powinniście to nadrobić. [dup]
Kiedy po raz kolejny widzę w TV reklamę batoników ze słodką piosenką „This World” w tle, wywołuje ona u mnie odruch wymiotny. Na szczęścicie twórczość młodej belgijskiej artystki, która naprawdę nazywa się Sanne Putseys, nie ogranicza się do tego jednego czekoladowego utworu. W 2011 r. ukazała się jej debiutancka płyta, która narobiła sporego zamieszania w muzycznym światku. Większość piosenek Selah napisała sama, a niektóre z nich skomponowała już w wieku 15 lat. Swoim pierwszym krążkiem udowodniła, że swobodnie czuje się, łącząc takie gatunki jak soul, funk, reggae, rock, pop czy hip-hop. Zachwyciła tym samego Prince’a i zaczęła być porównywana do Erykah Badu czy Lauryn Hill. Podczas grudniowego koncertu na pewno usłyszymy utwory z nadchodzącej płyty, która ukaże się w lutym. [ach]
Len Faki jest ikoną techno. Jeśli ktoś się z tym nie zgadza, to wystarczy przypomnieć, że jest jednym z niewielu rezydentów Berghain od dnia jego powstania w 2006 r. Jak to nie podziała, to przypomnijmy, że jest założycielem uwielbianego labelu Figure, a gdy nie wydaje u siebie, jego piosenek można posłuchać dzięki wytwórni Ostgut Ton. Jak każdy szanujący się berliński technokrata Faki nie zna pojęcia krótkiego DJ-seta, dlatego w Krakowie możecie spodziewać się imprezy do godzin popołudniowych. Zwłaszcza że organizatorzy wydarzenia Not Your Party znani są z fantastycznego doboru supportów. Dla fanów 4/4 mikołajki odbędą się niecały tydzień później. [kp]
09.12 KRAKÓW Fabryka, ul. Zabłocie 23
19.00
90-100 zł
W zeszłym miesiącu obchodziliśmy piąte i niestety ostatnie urodziny 1500 m² do Wynajęcia. Mekka stołecznych klubowiczów zostanie zamknięta wraz z końcem roku, ale zanim to się stanie, Bshosa, szef kultowego klubu, wyprawi swoje urodziny z wielką pompą. Do Warszawy przyjedzie Jeff Mills – obok Carla Craiga i Juana Atkinsa najbardziej rozpoznawalny przedstawiciel klasycznego techno z Detroit. Mills współtworzył kolektyw Underground Resistance oraz założył wraz z Robertem Hoodem wytwórnię Axis. Na początku lat 90. był też rezydentem berlińskiego Tresora, a jego miksy – pełne chłodnego i mechanicznego brzmienia – są uważane przez wielu za jedne z najlepszych na świecie. Na imprezie, jak na urodziny przystało, wystąpi także sam jubilat oraz śmietanka krajowej didżejskiej sceny. [croz]
10.12 WARSZAWA Basen, ul. Konopnickiej 6
19.00
120 zł
11.12 GDAŃSK B90, ul. Doki 1
18.00
100 zł
6
Cztery osoby giną podczas wielkiego, darmowego koncertu The Rolling Stones w kalifornijskim Altamont. Zapis tego wydarzenia można obejrzeć na filmie „Gimmie Shelter”, który jest dokumentem o amerykańskiej trasie zespołu.
06.12.1969 r.
K28
GRUDZIEŃ/STYCZEŃ
KONCERT
13.12
KUP BILET NA WWW.STODOLA.PL
IMPREZA
13.12
BILETY: KASA KLUBU STODOŁA - warszawa, UL. BATOREGO 10
edyta bartosiewicz gogol bordello
STEVE NASH & TURNTABLE ORCHESTRA SYMFONICZNIE TORUŃ Dwór Artusa
Rynek Staromiejski 6 18.30 i 20.30 35-50 zł
PRESIDENT BONGO WARSZAWA Nowa Jerozolima
Al. Jerozolimskie 57 23.00
Symfodżejka
Tańce w Valhalli
Podobno nie ma głupich pytań, tylko głupie odpowiedzi. Kacper Nowak ukrywający się pod pseudonimem Steve Nash wyszedł z tego samego założenia i zadał sobie pytanie pozornie idiotyczne. Co będzie, jeśli orkiestra symfoniczna zagra na scenie razem z didżejem? I od razu postanowił sprawdzić to w praktyce. W grudniu w Toruniu usłyszymy więc koncert na orkiestrę, fortepian i gramofony. W projekcie bierze udział pięciu najlepszych polskich didżejów: Ben, Chmielix, Falcon1, Funktion, Haem, Krótki, Pac1, Stosunkowodobry, VaZee. Koncert wzbogacony zostanie o mapping 3D, którego realizacja będzie możliwa dzięki współpracy Reach.art i Vidmo Group. Oczy szeroko otwarte. [oś]
Wikingowie nie uśmiechają się na zdjęciach. Stephan Stephensen też nie. Ten ukrywający się pod pseudonimem President Bongo muzyk to mózg Gus Gus, chyba najpopularniejszej u nas (no dobrze, obok Sigur Rós) kapeli z Islandii. W jego rodzimym zespole trwa dobra passa – po słabszym okresie nagrali dwie świetne płyty, a ostatnią, „Mexico”, zaprezentowali też w Polsce na koncertach. Fanom zespołu nie trzeba przypominać, że muzycy często występują z setami didżejskimi. Miesiąc po występie Gus Gus brodaty technowiking znów najedzie słowiańskie kluby – tym razem sam ze swoim miksem głębokiego, transowego house’u. [rar]
Odlecieć stąd
al. Bandurskiego 7 19.00 169-330 zł
lemon
2 grudnia
gaba kulka
3 grudnia
indios bravos
5 grudnia
luxtorpeda
6 grudnia
afromental
10 grudnia
jelonek
11 grudnia
dżem
12, 13 grudnia
nowe sytuacje mama selita
14 grudnia OPEN stage
18 grudnia
kamp! / we draw a / oxford drama
19 grudnia
panny wyklęte
15 stycznia
marcelina
OPEN stage
grzegorz hyży
21 stycznia 8 lutego
OPEN stage
12 lutego
XXXV konkurs rock'n'rolla im. B. Haleya 16 lutego
15.12
LENNY KRAVITZ
1 grudnia - gdańsk 2 grudnia - kraków 4 grudnia - warszawa
iza lach
KONCERT
ŁÓDŹ Atlas Arena
1 grudnia
Lenny miał wystąpić w łódzkiej Arenie na początku listopada, ale infekcja wirusowa zmusiła organizatorów do przesunięcia daty koncertu o półtora miesiąca. Kravitz wraca do Polski po trzyletniej nieobecności, tym razem do dużo większej sali niż Torwar. Artysta promuje wydaną we wrześniu płytę „Strut”, która okazała się miłym dla ucha powrotem do jednoznacznie rockowej twórczości Kravitza, czyli tego, czym zaskarbił sobie uznanie krytyków i miłość fanów w latach 90. W Atlas Arenie czeka nas prawdziwy greatest hits na żywo, bo muzyk nie przesadza z liczbą premierowych kawałków. Wszyscy wielbiciele jego unikatowej fuzji rocka i funku będą wniebowzięci. [matad]
fink
19 lutego - kraków 20 lutego - łódź 21 lutego - gdańsk 22 lutego - poznań
macy gray ufo
25 lutego 4 marca - warszawa 6 marca - kraków
DEVIN TOWNSEND PROJECT
16 marca
SCOTT BRADLEE & POSTMODERN JUKEBOX 18 marca OPEN stage
ub40’s
23 kwietnia
KALENDARIUM
K30
GRUDZIEŃ/STYCZEŃ
KONCERT
16.12
KONCERT
IMPREZA
19.12
19.12
BRYAN ADAMS
JORIS VOORN
KRAKÓW Kraków Arena
WARSZAWA 1500 m² do Wynajęcia
ul. Lema 7 19.00 169-249 zł
ul. Solec 18 22.00 33-40 zł
Dieta cud
Kanadyjski dinozaur W połowie grudnia czeka was sentymentalny powrót do rockowej przeszłości. Dzień po Lennym Kravitzu w Krakowie wystąpi inny klasyk poprzednich dekad – Bryan Adams. Trudno sobie wyobrazić faceta, który jest „mniej cool” niż Kanadyjczyk. Wychodzi na scenę w czarnym podkoszulku z odrapaną gitarą i przez półtorej godziny bez mizdrzenia się do publiczności wyśpiewuje zachrypniętym głosem swoje hity, które wciąż rozgrzewają naszych rodziców. Chociaż „Summer of 69”, „Heaven”, „Best of Me” czy „All for Love” (nagrany w killerskim zestawie ze Stingiem i Rodem Stewartem!) znają wszyscy, to chyba mało kto przyzna się, że jeszcze tego słucha. No, chyba że chodzi o nieśmiertelne „(Everything I Do) I Do It for You”, jeden z muzycznych symboli lat 90. Koncert w Krakowie będzie częścią dużej trasy z okazji 30-lecia obecności Adamsa na scenie. Kupcie rodzicom bilet na mikołajki i ruszajcie powspominać. [matad]
KAMP WARSZAWA Stodoła
ul. Batorego 10 19.00 52-72 zł
Tu jest Polska! Kiedy słyszy się muzykę, jaką grają Kamp! i We Draw A, ma się wrażenie, że robią to goście z Zachodu. Tymczasem to nasze towary eksportowe, młode polskie formacje, których płyty wydawane są nakładem labelu Brennnessel Records, prowadzonego przez chłopaków z Kamp! Na utwory obu tych zespołów trudno nie reagować entuzjastycznie – skoki, przytupy, pogo i dziki szał są jak najbardziej wskazane. Podczas koncertu usłyszycie
m.in. piosenki, które chłopaki nagrały latem w Red Bull Studios w Madrycie. We Draw A natomiast zaprezentuje materiał ze swojej debiutanckiej, pachnącej świeżością płyty „Moments”. Nie pozwólmy, żeby tak zacni reprezentanci electro popu opuścili nasz kraj. No, chyba że w celach naukowych, promocyjnych albo wypoczynkowych. [ach]
10 10.12.1990 r.
K31
Żeby oddać się świątecznej rozpuście, niektórzy wcześniej stosują różne diety lub katują się na siłowni. Ja do nich nie należę – w piątek przed Wigilią pójdę po prostu do 1500 m². Kto kiedykolwiek słyszał o Jorisie Voornie, ten wie, że przy jego kawałkach nie da się spokojnie podpierać ścian. Ostatnim razem kiedy grał w Warszawie, zaserwował ośmiogodzinny trening do rana. Ostatnich tancerzy siłą ściągano z parkietu. Doskonałe wyczucie melodii, lekkość w łączeniu różnych stylów i intuicyjne konstruowanie bitów sprawia, że Voorn jest uznawany za jednego z najbardziej wszechstronnych didżejów, a o remiksy proszą go takie sławy jak Paul Kalkbrenner, Sebo K czy Len Faki. Jego kariera to pasmo sukcesów – docenione pierwsze EP-ki, fantastyczne występy na festiwalach i w klubach na całym świecie oraz kompilacja „Balance 014”, na której zmiksował ponad 100 utworów. Zacznijcie już teraz przygotowywać formę, bo będziecie tańczyć. [ks]
Odbywa się pierwsze w historii rozdanie nagród „Billboardu”. Największą zwyciężczynią zostaje Janet Jackson, która zgarnia aż osiem statuetek.
KALENDARIUM
TRASA
TRASA
19.12
KONCERT
02-22.01
14.01
GREGORIAN
ROYAL BLOOD
KRAKÓW ICE
WARSZAWA Palladium
ul. Konopnickiej 17 19.00 139-199 zł
ul. Złota 9 20.00 107 zł
Sekret mnicha
Królewski duet
W tym roku gwiazdka zaświeci jaśniej, pierogi będą smaczniejsze, a turoń bardziej przerazi niż zwykle. Wszystko za sprawą chóru Gregorian, który przed Bożym Narodzeniem uda się w minitrasę po Polsce. Zespół powstał w 1991 r. jako ezo-popowa kopia Enigmy, ale pod koniec dekady zaczął przerabiać popularne hity na pseudochorały gregoriańskie. Szykują się więc cztery wieczory pełne rodzinnego ciepła oraz miłości do muzyki! [croz]
Najpierw była koszulka z napisem „Royal Blood”, którą założył na siebie muzyk Arctic Monkeys. Potem przyszedł czas na pochwały samego Jimmy’ego Page’a, nieprawdopodobnie żywiołowe koncerty i debiutanckę płytę na szczycie list sprzedaży. Oto ile osiągnąć można dzięki przesterowanemu basowi, szalonemu perkusiście i znakomitemu specowi od PR-u. Royal Blood to w tej chwili najgorętszy duet w branży, z powodzeniem wypełniający lukę po The White Stripes. Doskonałe, pełne energii rockowe granie, pięknie nawiązujące do najlepszych tradycji i doprawione nutą szaleństwa. Nic dziwnego, że na koncert wybrano od razu spore Palladium. Royal Blood grali podczas tegorocznego Open’era na najmniejszej scenie, gdzie podłoga zarwała się pod naporem tańczących ludzi. Trudno o lepszą reklamę. [matad]
20.12 WROCŁAW Hala Stulecia, ul. Wystawowa 1
19.00
149-219 zł
21.12 POZNAŃ Sala Ziemi MTP, ul. Głogowska 14
18.00
139-199 zł
22.12 WARSZAWA Filharmonia Narodowa, ul. Jasna 5
19.00
kadr z filmu „Mały Quinquin”
NOWE HORYZONTY TOURNÉE RÓŻNE MIASTA
www.nowehoryzonty.pl
Filmowe występy Siedzenie w kinie to niezbyt popularne postanowienie noworoczne. W styczniu kupuje się raczej karnet na siłownie niż na festiwal – pewnie dlatego organizatorzy wydarzeń filmowych jak ognia unikają tego miesiąca. Na szczęście od kilku lat na początku roku w Polskę rusza Tournée Nowe Horyzonty. Ci, którzy nie dotarli w lipcu do Wrocławia, mogą zobaczyć tytuły nagrodzone w konkursie głównym NH, w konkursie Filmów o Sztuce i te, które szczególnie przypadły do gustu Romanowi Gutkowi. W tym roku na
tournée wystąpią m.in. Kornel Mundruczó i jego „Biały bóg”, nagrodzona w Cannes miejska baśń o psach mszczących się na złych właścicielach, a także Anna Odell ze „Zjazdem absolwentów”. Ponadto w programie surrealistyczna komedia o karłach „Dystans”, dwa mocne filmy o przemocy domowej, „Żona policjanta” i „Pod ochroną”, oraz zwycięzca festiwalu „Biały cień” o prześladowaniu albinosów w Afryce. Całość dopełni „Mały Quinquin” – jeden z najciekawszych seriali zeszłego roku. Oprócz dużych miast Tournée odwiedzi miejscowości zwykle pomijane na filmowej mapie – m.in. Kielce czy Rydułtowy [mm]
159-239 zł
K32
GRUDZIEŃ/STYCZEŃ
FESTIWAL
17.01
KONCERT
PROMO
16.01
29.01
KONCERT
30.01
ZŁOTE KURCZAKI
SOOM T
OCZY SZEROKO ZAMKNIĘTE
GERARD WAY
WROCŁAW CRZ Krzywy Komin
SOPOT Sfinks 700
WARSZAWA Centrum Nauki Kopernik
WARSZAWA Proxima
ul. Dubois 33-35a
al. Mamuszki 1
Wybrzeże Kościuszkowskie 20 19.00 25 zł
ul. Żwirki i Wigury 99 19.00 89-100 zł
Nagrody na nielegalu
Od molo do molo
Oko w oko
Dzieciaku!
Złote Kurczaki to festiwal niezależnego komiksu. Jego pomysłodawcą jest Filip „Fil” Wiśniowski, który zauważył, że na komiksowych imprezach publikacje bez ISBN są pomijane. Wymyślone przez niego wydarzenie ma więc zwrócić uwagę na undergroundowych twórców. W styczniu Kurczaki odbędą się już po raz drugi. W programie są spotkania z twórcami, wystawy, pokazy filmów i zapewne gorące, kuluarowe dyskusje. Dzień zakończy gala wręczenia Kurczaków. Nagrody przyznawane są w pięciu kategoriach (najlepszy komiks, artysta, scenarzysta, zin i okładka). Zwycięzcy otrzymują statuetkę Niebezpiecznego Kurczaka, bohatera stworzonego przez Wiśniowskiego. Niech żyje niezal. [CeHa]
Dziwny, wyróżniający się głos, zaangażowane teksty i wygląd małej, złośliwej dziewczynki. Do tego utwory w rytmie reggae. Pochodząca z Glasgow Soom T od ponad dziesięciu lat śpiewa, tworzy i aranżuje, nie przejmując się modą i światowymi trendami. Polska publiczność może ją pamiętać z Ostróda Reggae Festu, na którym zagrała cztery lata temu. Jeśli jednak nigdy nie byliście w mieście, które szczyci się najdłuższym molo na jeziorze w Polsce, to do wizyty w Sopocie i spaceru po prawdziwym molo może was zachęcić lista gwiazd, z którymi współpracowała krnąbrna Szkotka. The Orb, Miss Kittin, The Bug czy Asian Dub Foundation – to tylko niewielka część z nich. To co? Rozbujajcie morze, bo samo nie może. [oś]
Oczy potrafią zdradzić, w jakim jesteśmy nastroju, a nasza tęczówka jest unikalna jak linie papilarne. Centrum Nauki Kopernik nie próżnuje i w ramach comiesięcznego cyklu „Kopernik dla dorosłych” postanowiło zająć się naszym wzrokiem. Podczas wieczoru, którego główne hasło brzmi: „dzieciom wstęp wzbroniony”, będzie można dowiedzieć się, jak to się dzieje, że choć zmysł wzroku angażuje połowę zasobów naszego mózgu, to ciągle dajemy się zwieść prostym złudzeniom optycznym. Specjaliści opowiedzą, jak dbać o oczy i jak je ćwiczyć. Tym bardziej że coraz częściej nasza praca to głównie siedzenie przed różnymi ekranami. A naukowcy przedstawią, jak wzrok wykorzystywany jest w różnych dziedzinach. Pójdźcie tam, gdzie nie sięga wzrok. [oś]
Pamiętam, gdy na MTV2 pojawił się pierwszy klip My Chemical Romance. Nagle na ulicach zaroiło się od dzieciaków z naszywkami amerykańskiego zespołu. Autorzy hitu „Helena” przez prawie dekadę rządzili i dzielili w świecie pseudoalternatywnego grania dla małolatów. Ktoś chyba jednak dojrzał (albo właśnie nie) i z niewiadomych przyczyn zespół rozwiązano. Cóż poradzić? Należy zmienić kolor włosów i ruszyć w tym samym kierunku co inni liderzy znanych kapel. Gerard Way wydał właśnie swój debiutancki solowy krążek „Hesitant Alien” i – jak sam twierdzi – zwrócił się w stronę muzyki z lat 70. Shoegaze i brit pop średnio pasują nam do dotychczasowego wizerunku artysty, ale pieniądze same się nie zarobią. Singiel „No Shows” zachwycił kolejne pokolenie małolatów z grzywkami i wygląda na to, że rebranding się opłacił. [mk]
2
Michael Jackson i Bono zajmują wspólnie pierwsze miejsce w rankingu „najseksowniejszych ust” na świecie.
02.01.1988 r.
K33
AKTIVIST
NOWE MIEJSCA
Jugowywczas
„Jak nazywa się yugo na szczycie wzgórza? Cud. Dlaczego wszyscy właściciele yugo idą do nieba? Bo już byli w piekle”. Co to jest yugo? To południowy brat fiata 126p, wyrób samochodopodobny, którego pierwsze egzemplarze wyjechały z jugosłowiańskiej fabryki Zastava na początku lat 80. Kilka lat temu produkcja najtańszego auta na świecie została wstrzymana, ale pamięć o nim trwa, nie tylko w żartach i na Bałkanach, czego dowodem jest nowo otwarta knajpka na warszawskiej bliskiej Woli. Jej właściciele wraz z menadżerem, pół-Serbem Aleksandarem Ćirliciem, zabierają gości w podróż pod znakiem – używając terminu chorwackiej pisarki Dubravki Ugrešić – jugo-nostalgii. Konsumpcja odbywa się tu więc w towarzystwie samego marszałka Tito, który czujnym okiem spogląda na gości z zawieszonego pod sufitem portretu. Z głośników jednak zamiast przemówień Josipa Broza płyną dopingujące trawienie dźwięki bałkańskiego folku. Jest też Nikola Tesla, stare proporczyki i hotelowe naklejki, turystyczne plakaty z lat 80. i pocztówki. W środku, mimo temperatury poniżej zera na zewnątrz, atmosfera wczasowa – rozsiąść się można na płóciennych leżakach przy kempingowych, rozkładanych stolikach. Co prawda, jest to wypoczynek z widokiem na beton i szkło, a nie Adriatyk, ale i to ma swoje dobre strony. Z pełnym żołądkiem przynajmniej nie pójdzie się na dno. A zapełniać jest czym – dań jest kilka, solidnych, barowych, ale apetycznych. Króluje mięso w bule – albo podłużne, świetnie przyprawione kotleciki z siekanego mięsa wołowo-wieprzowego grillowane z boczkiem, podawane z warzywami w pieczywie lepinji (ćevapi sa slaninom, 15,90 zł), albo potężny kotlet w podobnym zestawie (gurmanska pljeskavica, 15,90 zł). Sałatki, na czele z Jovankovą salatą (17,90 zł) nazwaną tak na cześć pierwszej damy Jugosławii, też raczej nie dla wielbicieli stylu fit. Na zieleninie grillowany kurczak lub wieprzowina, w boczku oczywiście. Jest też sycąca (6,90 zł), czyli zupa z soczewicy w wersji ostrzejszej niż zwykle. Prijatno! W Yugo jest swojsko, ale nie na tyle, by dostać sztachetą po łbie jak w „Undergroundzie” Kusturicy, i nowocześnie, ale nie jak w bezpłciowym kurorcie sygnowanym logo turystycznej korporacji. Jugonostalgia (z) pełną gębą. [Mariusz Mikliński]
Warszawa
ul. Szpitalna 4 godziny otwarcia: pon.-czw. 12.00-00.00 pt.-sob. 12.00-03.00 niedz.12.00-21.00 tel. 662 742 901
ul. Sienna 83 godziny otwarcia: pon.-niedz. 12.00-20.00
My'o'tai
Zapach Palmy o poranku
Maciej Nowak powinien być na cenzurowanym, bo regularnie spoileruje mi knajpy. I choć wiadomo, że kulinarna przygoda, w przeciwieństwie do książki i filmu, może mieć różne scenariusze, to jednak opinia naczelnego grubasa zostaje na języku i wpływa na smak. O My'o'tai Nowak piał: „Co tu dużo pieprzyć. Zamówiłem z karty wszystko i wszystko było zachwycające”. Nie ma więc co pieprzyć, trzeba iść i zamawiać w ciemno. Byle szybko, bo brak wentylacji w lokalu sprawia, że po trzech minutach czuję się jak spring-rolls i całą moją uwagę poświęcam zagadnieniu, czy rozebrać się ze swojego przesiąkniętego zapachem oleju płaszcza i dać nasiąkać wyjściowej sukience, czy jednak zamienić się w turbosajgonkę i jeszcze szczelniej owinąć. Wybieram to pierwsze, bo nie dość, że lokal intensywnie pachnie, to panuje w nim również iście azjatycka temperatura. Może i dobrze, bo dzięki temu łatwiej wczuć się w tajski klimat. Wystrój na szczęście do niego nie nawiązuje. Jest biało, czysto i schludnie. Miła odmiana, bo większość azjatyckich lokali w naszym mieście raczej zachowuje stylistykę „orientu”. Karta też zaskakuje. Nie ma 80 pozycji z numerkami, tylko krótki konkrecik. Bez zielonego curry, pad thai i sataya. Za to wszystko z sosem rybnym, co dla mojego wegetowarzysza jest niemałym utrudnieniem. Co prawda, kelner obiecuje podać wersję bez sosu, ale zastrzega, że bez sosu bez sensu. Zostaję więc sama z kwaśną zupą pomarańczową z krewetkami (28 zł) – zaskakująco zbliżoną smakiem do pomidorowej; chrupiącymi jajkami z warzywami i ziołami (18 zł) – trochę jak omlet z marchewką; kremem z kokosa i pandanu (10 zł) – konsystencją przypomina delikatny pudding. Dania są aromatyczne, ostre i proste. To ostatnie najpierw wywołuje moje wzburzenie, no bo orientalnie musi być oryginalnie, ale potem przyznaję Trisno Hamidowi, kucharzowi znanemu wcześniej z krakowskiego Yellow Doga, rację: mniej znaczy więcej. Wyłączając Nowaka oczywiście. On może więcej, ale ja bym wszystkiego z karty nie brała. [Olga Święcicka]
Yugo
A34
GRUDZIEŃ/STYCZEŃ
Placek frontowy
Raz na kilka lat Warszawę nawiedzają plackowe plagi. W latach 90. była to pizza, później, bliżej 2000 r., przyszedł czas na francuski quiche, który do dziś zalega w witrynach prawie każdej kawiarni. Ostatnie lata to meksykańska quesadilla, która lubi wozić się foodtrackiem. Popularność mącznych placków nie dziwi. W końcu to potrawa, którą, o ile Flinstonowie nie kłamią, zajadali się już nasi praprzodkowie. Prosta w przyrządzeniu, sycąca i tania. Ot, trochę mąki, wody, czasem drożdże. Niby przepis znany, a jednak nawet zwykły placek potrafi czasem zaskoczyć. Tarte flambée, alzacki przysmak, to nic innego jak cienko rozwałkowane chlebowe ciasto posmarowane śmietaną i wypiekane w opalanym drewnem piecu. Prosta sprawa. Do tego tanie dodatki, tradycyjnie boczek i cebula, i danie gotowe. Flambeeria to pierwsza w Polsce restauracja, która serwuje wyłącznie alzacką tartę. W małym, przytulnym lokalu na Hożej dostaniemy ją w wersji zarówno klasycznej, z boczkiem (16 zł) czy kiełbasą (18 zł), jak i bardziej wyszukanej, chociażby z gruszką, gorgonzolą i lawendą (23 zł) czy krewetkami, rukolą i chorizo (23 zł). Wszystkie tarty serwowane są na drewnianych deskach, które może są mało higieniczne, ale sprawiają, że placki jeszcze bardziej smakują. Opalany drewnem piec to ważny element tego miejsca, nie tylko wpływa na smak tart, które dzięki niemu miło przypiekają się na złoto i chrupią, ale też tworzy atmosferę. Bez niego byłaby to kolejna minimalistyczna, chłodna knajpa. Żywy ogień i zapach drewna sprawiają, że do Flambeerii, szczególnie w zimowym okresie, wpada się z przyjemnością. Tym bardziej że obsługa miła, jedzenie jeszcze nieograne, a do tego dużo alkoholowych bąbelków do wyboru. Oczywiście sięgając po alzacki przysmak, nie można zapominać, w jakim kraju znajduje się ten region. To wiele tłumaczy. Przynajmniej w kwestii tłustości. Na szczęście kiedyś Alzacja była francuska. Stąd pewnie lekkie ciasto i aromatyczna śmietana, która przaśnej, cebulowej całości dodaje eleganckiego smaku. Fronty się przesuwały, flagi zmieniały, a placek został. Prapotrawy nic nie ruszy. [Olga Święcicka]
ul. Hoża 61 (wejście od E. Plater) pon.-sob. 12.00-23.00 niedz. 12.00-22.00
Flambeeria
WSZYSTKO W JEDNYM KYOSKU
Materiał promocyjny
Nowo otwarty concept store przy ul. Koszykowej 1 łączy klimat włoskiej kawiarni z wyszukanym dizajnem niszowych marek niedostępnych dotychczas na polskim rynku.
A35
Kyosk to miejsce, które docenią zarówno minimalistki, jak i dziewczyny, którym bliższy jest styl paryskiej ulicy. Można tutaj kupić ręcznie szyte buty, specjalnie przygotowaną limitowaną edycję toreb i biżuterii albo kaszmirowe szale i ciepłe czapki. Jak na concept store przystało, na ciuchach i dodatkach się nie kończy. Podczas gdy przyjaciółka zaszyje się w przymierzalni, możesz na nią poczekać, przeglądając modowe magazyny i popijając kawę, herbatę albo ekologiczny sok. Popołudniami w Kyosku można oglądać wystawy młodych artystów, wkrótce zaczną się także różne warsztaty. Raczej nie przegapicie tego miejsca, bo już z daleka wzrok przyciąga piękna, świąteczna witryna w prawdziwie amerykańskim stylu.
AKTIVIST
MOJE MIASTO
WARSZAWA
PAN PLAN
Ulubione warszawskie miejscówki Michała Borkiewicza
Zajawka zeszłego sezonu i, mam nadzieję, następnych też. Na Podskarbińskiej, w krzakach na terenie KS Orzeł, kryje się wielki, prawdziwy, betonowy welodrom. Dopiero w zeszłym roku pokazali mi go koledzy, nie mogłem uwierzyć, że nie trafiłem tam nigdy wcześniej. Podobnie reaguje większość moich znajomych, którzy się o nim dowiadują. A w tym roku dowiedziało się wielu, bo Nowe Dynasy (jak się kiedyś na ten tor mówiło) zostały bohaterem projektu, który realizowaliśmy razem ze Studiem Teatralnym Koło i ekipą z Dwa Osiem. Zaczęło się od pomysłu na film dokumentalny, potem stwierdziliśmy, że trzeba na terenie toru zrobić jakąś większą imprezę, a kiedy okazało się, że władzom klubu bardzo to nie w smak, postanowiliśmy zbudować mały drewniany welodrom – po to, żeby więcej ludzi dowiedziało się o tym dużym, i po to, żeby sobie pojeździć. Przy okazji wyszła na jaw grubsza sprawa. Okazało się bowiem, iż fakt, że tor od lat popada w ruinę, jest wynikiem świadomej działalności władz klubu, które próbują przejąć teren przez zasiedzenie, a potem podnająć go deweloperowi. Sam tor oczywiście zostałby zrównany z ziemią. Piękne miejsce, które kiedyś służyło nie tylko sportowcom, ale całej masie ludzi, w tym dzieciakom z okolicy, od lat niszczeje, bo pan prezes się uparł, żeby na nim zarobić inaczej. Na razie mu się nie udało, a my postawiliśmy sobie za punkt honoru, żeby je uratować. Niekoniecznie dla wielkiego sportu, bardziej dla ludzi. Czekamy więc, aż miasto teren odzyska i trzymamy władzę za słowo – obiecali, że pomogą.
Welodrom Nowe Dynasy
Zdjęcia: Wojciech Artyniew, Maciej Landsberg
Nowe Dynasy
Plac Zbawiciela
No dobra, muszę coś napisać o placu Zbawiciela, choć może w moim przypadku to nie do końca w dobrym tonie. Zakochałem się w tym miejscu jakieś osiem lat temu, czyli właśnie wtedy, kiedy znaleźliśmy miejsce na Plan B. I tak mi zostało. Wtedy urzekła mnie głównie architektura, bo właściwie z niczym się wówczas to miejsce nie kojarzyło. Wieczorami było pusto i raczej nieprzyjaźnie, a dziś czuję się tu trochę jak w domu. Zawsze spotkam kogoś znajomego, a nawet jeśli nie, to i tak jest z kim pogadać, bo plac Zbawiciela jest stolicą nie tylko lansu, lecz także otwartości i luzu. Fajnie było obserwować, jak to miejsce się zmienia, i fajnie mieć w tym udział. Tęczy jak dla mnie mogłoby nie być, ale skoro jest, to OK. Podobała mi się taka w jednej trzeciej nadpalona – przynajmniej o czymś opowiadała, a tak jest tylko kiczowatą tęczą z kwiatków... No i może nie trzeba by płacić straży miejskiej za gapienie się na nią przez całą dobę.
MICHAŁ „BOREK” BORKIEWICZ ur. 1980 r., miejski aktywista, animator kultury, organizator koncertów i festiwali muzycznych, współzałożyciel i menadżer programowy Planu B, Placu Zabaw i zamkniętego w tym roku Powiększenia. Spiritus movens imprezowego podziemia tego miasta – przykładał rękę do połowy najciekawszych działań (nie tylko muzycznych) w stolicy. Ostatnio zaangażował się w ratowanie welodromu Nowe Dynasy, o czym więcej opowiada obok.
Wisła
Praski brzeg
Jazda rowerem wzdłuż Wisły to jedna z większych przyjemności, jakich można zaznać w Warszawie. Najlepiej w drodze do pracy i z powrotem. W związku z przebudową bulwarów trzeba teraz nadkładać trochę drogi, ale i frajdy jest więcej. Wystarczy przejechać przez most i skręcić na ścieżkę pieszo-rowerową zbudowaną na prawym brzegu między drzewami, prawie nad samą wodą. To jedna z lepszych inwestycji warszawskich ostatnich lat. W ogóle dużo się nad Wisłą zmienia i w większości są to zmiany na lepsze. Jeśli tylko ludzie nauczą się sprzątać po sobie butelki, będzie naprawdę super.
A36
AKTIVIST
GORĄCZKA ZIMOWEJ NOCY
Choć wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że zima zaczęła się na dobre, my nie mamy zamiaru przejść w stan hibernacji. Pomaga nam w tym cydr, który przez lato orzeźwiał nas wyjątkowymi wydarzeniami. W mroźne dni nie zwalnia tempa, dlatego my także bawimy się dalej!
L.U.C.
Marika
SYLWESTER Z CYDREM Niepełnoletnich i nieimprezowych namawiamy do pozostania w domu i spędzenia sylwestra z Jedynką. My na szczęście nie należymy do żadnej z tych kategorii, dlatego pakujemy walizki i jedziemy do Lublina, gdzie zapowiada się jedna z najlepszych imprez noworocznych. Odchodząc od tradycyjnej formuły miejskiej zabawy, tamtejsze Centrum Kultury przygotowało coś zarówno dla tych, których nogi same rwą się do tańca, jak i dla tych, którzy nie do końca zaprzyjaźnili się z parkietem. Lublin tańczyć będzie aż na czterech scenach (do wyboru: gorąca kubańska salsa, retro dancing, hip-hop i reggae). Na jednej z nich inaugurację będzie miała zimowa edycja trasy koncertowej „Spragnieni Lata”, której główną gwiazdą jest Marika. Podczas koncertu w Muszli Koncertowej w Ogrodzie Saskim posłuchamy także bardzo popularnego na Lubelszczyźnie zespołu Chonabibe oraz zobaczymy choreograficzne popisy dwóch grup: New Boogie Dance School Południe i Passa Passa Dance Studio. Pamiętajcie, że jaki sylwester, taki cały rok!
ZIMĄ TEŻ JESTEŚMY SPRAGNIENI LATA Dla tych, którym jest nie po drodze do Lublina, mamy dobrą wiadomość: już w połowie stycznia zapowiada się powtórka sylwestrowego szaleństwa, bo „Spragnieni Lata” ruszają w ogólnopolską trasę koncertową. W wakacje bawiliśmy się przy muzyce Natalii Przybysz i Tymona Tymańskiego, a tym razem o wyjątkową atmosferę zadbają Marika i L.U.C. Te dwie charyzmatyczne postaci polskiej sceny muzycznej zaprezentują swoje nowe elektroniczno-klubowe projekty. Takiej kombinacji energetycznych brzmień i naturalnych wibracji jeszcze nie było! Koncerty odbędą się w największych miastach Polski, m.in. w Warszawie, Łodzi, Krakowie, Wrocławiu i Trójmieście. Szczegółowych informacji szukajcie na www.spragnienilata2015.pl oraz www.facebook.com/CydrLubelski.
Przepis na jabłkowo-miodowy grzaniec SKŁADNIKI: • 1 litr np. Cydru Lubelskiego Jabłko na Miodzie • 2 pomarańcze pokrojone w plasterki • 1 jabłko pokrojone w plasterki i połówka jabłka do dekoracji • 4 goździki • 4 gwiazdki anyżku gwiazdkowego • szczypta imbiru • laska cynamonu (lub pół łyżeczki) • pół łyżki miodu
NA MIODZIE I NA LODZIE Jeśli mało wam jeszcze emocji, możecie podgrzać temperaturę np. Cydrem Lubelskim Jabłko na Miodzie – w wersji prosto z butelki bądź w zimowej odsłonie jako grzaniec. Ten wyjątkowo lekki napój to kompozycja stworzona wyłącznie z polskich darów natury – pysznych jabłek i miodu, który zimą sprawdza się jako rozgrzewający dodatek w wielu przepisach kulinarnych. Słodycz tego aromatycznego napoju przełamuje kwaśny smak dojrzewających w słońcu jabłek, i to właśnie czyni go tak pysznym!
SPOSÓB PRZYGOTOWANIA: Do rondelka wlewamy cydr i dodajemy plastry pomarańczy i jabłka, goździki, gwiazdki anyżu, szczyptę imbiru, laskę cynamonu i mód. Następnie całość podgrzewamy na małym ogniu, uważając, żeby nie doprowadzić mikstury do wrzenia. Na koniec przelewamy grzaniec do naczynia z grubego szkła, dekorujemy plastrami jabłka i pomarańczy. Smacznego! M37
AKTIVIST
MAGAZYN KUCHNIA
Alewino
Warszawa
CARPACCIO WOŁOWE
Na początku byliśmy sceptyczni. Nasze dotychczasowe doświadczenia z carpaccio są, w najlepszym wypadku, nijakie. Mięso pokrojone tak cienko, że nie czuć jego smaku, zatopione głęboko w oliwie. Podziękujemy. Ale w Alewino daliśmy się namówić – i słusznie! Z borowikiem, paloną sałatą rzymską i serem comte, w plastrach zdecydowanie grubszych niż przeciętnie serwowane, smakowało doskonale. (40 zł)
Wino w bramie Zaczęło się od sklepu. Internetowego. Najpierw zmaterializowało się wino – sklep Alewino.pl zajął jedno pomieszczenie w zabytkowym domu Józefa Ignacego Kraszewskiego. Teraz w tym najstarszym zachowanym budynku przy ulicy Mokotowskiej mieści się restauracja, która z czasem zaanektowała kolejne przestrzenie (od pomieszczeń biurowych po pracownię szewską). W Alewino nie tylko więc wypijemy i zakupimy wina z całego świata (tak, z Polski także), ale też zjemy – i to jak! Za kuchnię odpowiada równie skromny co utalentowany Sebastian Wełpa, który kulinarne szlify zdobywał w Pałacu Sobańskich i w La Rotisserie, restauracji hotelu Regina. Zaprzyjaźnione z redakcją jednostki od dawna donosiły nam o serwowanycjh w Alewino cudownościach (kwiaty cukinii takie pyszne!, otwarte ravioli z selera z kalafiorowym farszem takie wspaniałe!), nie pozostało nam więc nic innego, jak przekonać się o tym osobiście. Choć sąsiedztwo mogłoby sugerować wysoki poziom zadęcia (wokół butiki Macieja Zienia, Roberta Kupisza, Ani Kuczyńskiej, Krzysztofa Stróżyny), to w bardzo przyjemnym wnętrzu Alewino czuliśmy się zupełnie swobodnie. A wszystko, czego spróbowaliśmy, było przepyszne. Nawet bez wina. A to możecie w Alewino kupić albo pić na miejscu (korkowe w przypadku win do 100 zł wynosi 30% ceny, powyżej tej kwoty – 20%). Ale wróćmy do jedzenia – szczególnie zaciekawiło nas chrupiące jajko. Jak je przyrządzić, zdradzamy obok.
ul. Mokotowska 48 Zjedli, sfotografowali i opisali: Olga Wiechnik, Olga Święcicka, Sylwia Kawalerowicz i Mariusz Mikliński
CHRUPIĄCY BOCZEK CHRUPIĄCE JAJKO
SKŁADNIKI: • jajko • masło truflowe • bułka panko • oliwa z oliwek • folia przeźroczysta Rozciągamy na desce folię, smarujemy ją oliwą z oliwek, przenosimy do filiżanki, na folię wbijamy jajko, dodajemy sól, pieprz i masło truflowe. Folię z zawartością zwijamy w sakiewkę, tak aby powietrze nie zostało w środku. Gotujemy przez pół minuty – po tym czasie jajko powinno być twarde na zewnątrz, a w środku miękkie. Wyciągamy je z wody i z folii i panierujemy jak schaboszczaka. Czyli obtaczamy (delikatnie!) w mące, jajku i w panku (rodzaj bułki suszonej – nie tartej, ale szarpanej). I wrzucamy na głęboki, rozgrzany olej na 10 sekund. W Alewino jajko podane było z pysznym ziemniaczanym purée i grzybami. Całego przepisu nie zdradzamy – idźcie do Alewino! A38
To kolejny typowy restauracyjny bubel. Niby długo pieczony i rozpływający się w ustach, w rzeczywistości często twardy i tłusty. Ale nie w Alewino. Ten był tak pyszny i delikatny, że prawie nie było nam żal pięknej świnki złotnickiej, której był częścią (to jedna z najstarszych ras hodowanych w Polsce, co przekłada się na unikatowy smak mięsa). W Alewino boczek podawany jest z musem z pieczonego kalafiora i figą. (40 zł)
TARTA TATIN
Czyli francuska tarta z jabłkami w wersji odwrotnej: skarmelizowane jabłka zapiekane są pod ciastem, a po upieczeniu całość odwraca się, tak że jabłka znajdują się na górze. Podana z lodami z werbeny i foie gras (26 zł). Tak właśnie. Ciasto, jabłka, lody i pasztet z gęsich wątróbek. Nie wiemy, jak to możliwe, ale smakowało świetnie.
GRUDZIEŃ/STYCZEŃ OKLADKA_WARSZAWA.pdf
1
25/11/14
11:48
3
5
4
2
C
M
Y
CM
MY
CY
CMY
K
6
1
8
7
Zimę trzeba zacząć z impetem. Najlepiej mocnym Lewym Sierpowym (1), czyli polskim wegańskim batonikiem. Zero cukru i zero glutenu. Daktyle, figi, słonecznik i nerkowce. Do schrupania w przerwie od świątecznego barszczu od Krakusa (2), klejenia uszek i odmierzania składników na pięknej wadze w stylu retro z chwilainspiracji.pl (3). W Boże Narodzenie, a na pewno w czasie przygotowań do świąt, niezbędna może się okazać zielona herbatka, najlepiej polskiej, lokalnej firmy takiej jak np. Natjun (4). Zdrowa i ekologiczna. Podobnie jak makaron z rodzinnej firmy Fabijańscy (5), który zrobiony jest z mąki orkiszowej i źródlanej wody. Dobra alternatywa dla pszennych zapychaczy, którymi szczególnie lubimy się raczyć na sylwestrowym kacu. À propos zabawy, to w nowy rok dobrze wejść z nową zastawą. Emaliowaną filiżankę na espresso firmy Falcon (6) dostaniemy na stronie makutra.com. Po kawce konfiturka pomarańczowa z Łowicza (7). Po takim szaleństwie do końca miesiąca będzie się chyba trzeba żywić trawą. Byle z pięknego kiełkownika (8).
Miarka do miarki Stolica się stołuje. W restauracjach, stołówkach, barach szybkiej obsługi i w małej gastronomii. Jedzenie na mieście to już nie ekstrawagancja, to styl życia. Młodych zabieganych, ale i smakoszy, bo oferta kulinarna Warszawy jest naprawdę bogata. „Go Out” – przewodnik po warszawskich restauracjach – pomoże nie tylko odnaleźć się w dżungli smaków, ale też wyjść z każdej wizyty cało. I nie o żołądek tu chodzi (bo 100 zaprezentowanych w przewodniku restauracji to absolutny top), ale o naszą kieszeń. Do „Go Out” dołączonych jest 300 bonów rabatowych (po trzy do każdego lokalu), które pozwolą nam zakupić danie główne dla naszego współbiesiadnika za symboliczną złotówkę. Kupując przewodnik za 200 złotych, możemy „oszczędzić” nawet 12 tysięcy. Wystarczy być hojnym dla znajomych i jeść często na mieście. Oczywiście to wersja maksimum. Przewodnik zwraca się już po czterech kolacjach we dwoje i jednej w dużej grupie. Premiera książki już 12 grudnia. Nie siedź w domu, go out.
Zdjęcia: Monika Witowska Photography
PROMO
Driving home for Christmas
Ciastko z dziurką 6864 km, 48 kg mąki, sześć miesięcy prób, dwie dziewczyny i jeden pączek. Tak w liczbach brzmiałaby historia amerykańskich ciastek MOD Donuts, które od kilku tygodni podbijają warszawskie lokale. Są okrągłe, puszyste i z dziurką. Poznacie je po kolorowych polewach, egzotycznych smakach (zielona herbata, mleko lawendowe czy hibiskus) i po tym, że rozchodzą się jak świeże... pączki. Ich historia jest słodsza od lukru. Dwie przyjaciółki Patrycja i Kamila postanowiły rzucić wszystko i wyjechać
do Nowego Jorku. Tam przez pół roku żyły z dnia na dzień, głównie jedząc, tyjąc i leniuchując. Do Polski przywiozły donuta – w formie marzenia. A raczej: pomysłu na biznes. I od tego czasu wałkują, wycinają i smażą. Z różnym skutkiem, bo amerykański kolega bywa kapryśny. Nie lubi przeciągów i sztucznych dodatków. Chętnie za to przejdzie na weganizm, ale na to trzeba będzie jeszcze chwilkę poczekać. MOD Donuts to nie jedyne donuty, jakie ostatnio pojawiły się w stolicy. Czyżby szykowała się powtórka z burgerów? A39
Już od 15 grudnia tradycyjnych świątecznych potraw będą mogli spróbować podróżni, którzy zajrzą do wagonów gastronomicznych WARS. Wśród kulinarnych przysmaków pojawi się wigilijny barszcz czerwony z uszkami, stek z dorsza z duszonymi kurkami, ziemniakami i buraczkami w miodzie oraz pierogi z kapustą i grzybami. Nie zabraknie także pysznego piernika. Receptury i sposób przygotowania potraw zostały opracowane przez szefa kuchni WARS, Piotra Zaborowskiego. Oferta dostępna do 6 stycznia.
AKTIVIST
MAGAZYN MODA
TIUL • PUCH • POLAR
4 4 Tym, którzy zamiast grzać tyłki będą w najbliższym czasie odmrażać sobie kończyny, polecamy rękawiczki od Cherrish,
1
marki kojarzonej dotąd głównie z produkcją fajnych nerek (choć dziwnie to brzmi). Ich
1 Czasem zima, czasem lato. A czasem i
zimowe rękawiczki uszyte są z nadrukowanej
zima, i lato. Jeśli tej zimy czeka was lato,
mięciutkiej tkaniny. Wewnątrz ocieplane
bo wybieracie się w jakieś piękne ciepłe
polarem, ze ściągaczem w okolicy
miejsce, to nie zapomnijcie kostiumu.
nadgarstka, dostępne w wersji „pieski”,
Niezawodni Mr. Gugu & Miss Go przygotowali
„kotki”, „kwiatki”, „kościotrupki”.
kolejną kolekcję kostiumów kąpielowych z absurdalnymi nadrukami. Bikini w kotki w różnych kolorach i na różnych tłach?
2 Tyvek to wynaleziony w latach 50.
Będzie się na co pogapić.
materiał, który używany był do produkcji odzieży ochronnej, opakowań i kopert, jako warstwa izolacyjna w budownictwie, a nawet do wytwarzania banknotów na Kostaryce. Niektórzy robią też z niego ubrania. I robią to świetnie. W zimowej kolekcji UEG znajdziecie
2
m.in. tę superlekką puchówkę, wypełnioną doskonale trzymającym ciepło gęsim pierzem.
3 6
3 Native Fitzsimmons to buty z pianki EVA (nieprzemakalne, lekkie i wegańskie).
6
Nadają się do chodzenia po mieście zarówno w deszczową jesień, jak i mroźną zimę.
6 Gdańskie studio Fruit Bijoux robi
Utrzymują bowiem ciepło wewnątrz buta
pierścionki. Wielkie, kolorowe, piękne.
dzięki wszytej ciepłej skarpetce z neoprenu
Zresztą nie tylko pierścionki, bo wśród
oraz piance o podwójnej gęstości. Są piękne, oryginalne i funkcjonalne.
ręcznie robionych produktów są też kolczyki
5
i bransoletki. Ale nas ujęły kamienie. Te różowe zwłaszcza.
5 Szyjecie sukienki? My nie, bardzo nad tym bolejemy i od dawna nauczyć byśmy się chcieli (no dobra, chciały). Ale jak tu się zmobilizować, skoro jest pracownia Szyjemy Sukienki. W stale aktualizowanym katalogu tkanin znajduje się ponad 300 materiałów, które można wykorzystać do zaprojektowania sukienki według własnego pomysłu. Można też niemal dowolnie modyfikować gotowe modele. Zajrzyjcie do concept store΄u Ptasia 6, jest w czym wybierać. Sezon balowy uważamy za otwarty.
A40
FORMY UNIWERSALNE Niebanalność w prostocie. Subtelna, delikatna, tworzona z precyzją,
Materiał promocyjny
z najlepszych materiałów – taka właśnie jest marka LOUS.
Stara fabryka na Hożej 51. Ogromna przestrzeń, w której łatwo się zgubić. Do celu prowadzą strzałki z logo marki. Od progu czuć powiew świeżości, witają nas surowe blaty i industrialne białe wnętrze. Przestrzeń wypełniona jest dużą ilością światła. Tym, co między innymi inspiruje Sylwię Antoszkiewicz, właścicielkę marki, jest retrospektywne spojrzenie w głąb siebie. Dowodem na to są nazwy kolekcji, jak choćby Autoreverse czy Echo.
Wszystko, co projektuje LOUS, jest niezwykle wygodne i uniwersalne. Ukrywa wszelkie mankamenty figury, nie tracąc formy. Raz założone stają się nieodłącznym elementem każdej garderoby. Nie ma miejsca, w którym te ubrania byłyby passé. LOUS oprócz wspomnień i energii kocha również dzieci. To właśnie z myślą o nich powstała linia wygodnych ubranek, które sprawdzają się w każdej sytuacji. Tu także dominuje prostota, co czyni ubranka niepowtarzalnymi, a małym księżniczkom pozwala upodobnić się do swoich mam.
A41
MASZAP
MUZYKA FILM KSIĄŻKA KOMIKS
MASZAP GRUDZIEŃ STYCZEŃ
MUZYKA
Run the Jewels „Run the Jewels 2” Mass Appeal
Przyjemniaczki
RZECZ
Dziel i baw (się) Na początku były puzzle. Te o Warszawie. Teraz jest też Silesia i Gdynia. Od tego miejskiego gadżetu zaczął się projekt architektki Marty Baranowskiej. Lokalne puzzle, rzecz prosta i estetyczna, mają być punktem wyjścia do dyskusji o współczesnym mieście, jego teraźniejszej kondycji i przyszłości. Podyskutować możecie sobie tu: lokalny.dunked.com. A my układamy. [wiech]
Duety to w świecie hip-hopu rzadkie zjawisko, zwłaszcza że OutKast, Wu-Tang Clan, Eric B. i Rakim czy Clipse powoli trafiają do muzealnych gablot. Nowe życie w konwencję rapowego duetu tchnęli na szczęście Killer Mike i El-P. Reprezentant funkującej, żyjącej legendą Martina Luthera Kinga Atlanty oraz rozsmakowany w futurystycznym groovie i syntetycznych szmerach nowojorczyk powołali na świat kuloodporny, krwiożerczy twór. Drugi longplay wydany pod szyldem Run the Jewels jest bardziej dopracowany w szczegółach i mniej jednostajny od brutalnej, funkowej jazdy bez trzymanki, jaką panowie zafundowali nam na „jedynce”, ale zawiera równocześnie większą dawkę kontrolowanego wariactwa. El-P swoim producenckim tasakiem po raz kolejny wyciosuje jedne z najciekawszych bitów sezonu, dodaje do nich swój rzeźniczy flow i gorzko-ironiczne teksty. Z kolei Killer Mike wchodzi na wyżyny raperskiej finezji, będąc najbardziej szykownym, nieokrzesanym brutalem współczesnego rapu. I mimo kilku średnio udanych popowych refrenów „Run the Jewels 2” góruje nad swoim poprzednikiem także w warstwie tematycznej. Obaj MC sprawnie mieszają politykę i seks, jednocześnie rozpływając się nad swoją zajebistością, i ani na moment nie stają się groteskowi. A morał z tej historii jest taki: ci kolesie mogą wszystko. [Cyryl Rozwadowski]
M42
GRUDZIEŃ/STYCZEŃ
FILM
MUZYKA
„Mów mi Vincent” („St. Vincent”) reż. Theodore Melfi
Ariel Pink „pom pom” 4AD
Terapia Billem
Megalomaniak
„Jesteś lekiem na całe zło” – chciałoby się zanucić Billowi Murrayowi. Legendarny komik potrafi wypełnić ekran ciepłem, ironią i humorem, przemieniając nawet przeciętny film w urokliwą perełkę. Tak właśnie dzieje się w „Mów mi Vincent”. Należy przyznać, że scenariusz Theodore’a Melfiego był dość solidny, ale na wyższy poziom przyjemności tę komedię wynoszą dopiero aktorzy, bezbłędnie balansujący między emocjonalnością a sentymentalizmem. Czuć, że praca na planie sprawiła im wielką frajdę. Tym razem ulubiony epizodysta Wesa Andersona wciela się w zgrzybiałego weterana wojny w Wietnamie. Vincent lubi wypić, zapalić, zjeść sardynki i nakrzyczeć na sąsiada. Nie lubi sprzątać. Serce ma tylko do swojej puszystej kici, mały jego kawałek oddał też ciężarnej striptizerce Dace (przezabawna Watts), z którą nieporadnie usiłuje budować coś na kształt związku. Rozrusza go dopiero nowy sąsiad – cherlawy, ciamajdowaty Olivier wychowywany przez kochającą, ale za-
KSIĄŻKA
pracowaną mamę. Mężczyzna najpierw niespodziewanie zostanie jego niańką, a wkrótce – najlepszym kumplem. Ta więź da im siłę, by lepiej postępować we własnym życiu. Stanie się też zarzewiem rozmaitych – często przezabawnych – konfliktów. Osobną gwiazdą jest tu Chris O’Dowd, wcielający się w postać mistrza one-linerów, księdza uczącego Oliviera w katolickiej szkole. „Mów mi Vincent” nie uzurpuje sobie prawa do wykładania prawdy o naturze świata i ludzi. Dobrze czuje się jako film popularny, bawi i wzrusza. Przy okazji delikatnie dotyka nośnych społecznych zagadnień – jak choćby opieka zdrowotna weteranów czy prześladowanie w szkole. Świetnie zagrany, ciepły, bezpretensjonalny tytuł – jak kubek herbaty z miodem (i prądem!). [Anna Tatarska] obsada: Bill Murray, Naomi Watts, Melissa McCarthy USA 2014, 103 min Forum Film, 12 grudnia
Po dwóch przystępniejszych, ale niezwykle błyskotliwych albumach największy popowy ekscentryk XXI wieku powraca z 17-utworowym kolosem, wypełnionym zmutowanymi popowymi hymnami. Ariel Pink po raz kolejny zostaje głównym bohaterem pełnej absurdalnych skeczów i nieoczekiwanych zwrotów akcji kreskówki dla dorosłych. Scenariuszowi „pom pom” brakuje jednak spójności poprzednich nagrań naczelnego indiekabareciarza. Pink serwuje najlepsze piosenki w swojej karierze, opierające się na syntezatorowych kawalkadach i karykaturalnych wokalach, ale równocześnie gubi się w meandrach swojego zagmatwanego umysłu, co słychać w numerach, które można by sklasyfikować jako „rock komediowy”. „pom pom” jest więc niezwykle sugestywnym autoportretem wyalienowanego freaka, ale skłonność do muzycznej przesady okazuje się mieczem obosiecznym. Oprócz zachwytu płyta wywołuje irytację. [Cyryl Rozwadowski]
„Matka Makryna” Jacek Dehnel W.A.B.
Oszukiwani, oszukiwane W swojej najnowszej książce, opartej na losach prawdziwych postaci historycznych, Jacek Dehnel przenosi nas do XIX-wiecznych polskich miasteczek pod zaborami carskiej Rosji oraz do Francji i Włoch. Zobaczymy ten świat oczami Makryny Mieczysławskiej, w jej dwóch prowadzonych równolegle, radykalnie odmiennych opowieściach o swoim życiu. W pierwszej, oficjalnej, wspartej autorytetem Kościoła, przedstawia się jako członkini zakonu unickiego, męczennica torturowana przez popleczników cara, z czasem uznana za cudotwórczynię i wizjonerkę. W drugiej, pamiętnikowej i szczerej, okazuje się nędzarką bitą przez męża alkoholika, tułającą się po klasztorach i obcych domach, by wykonywać w nich najpodlejsze prace. Nie jest żadną Makryną, tylko Iriną Wińczową, ochrzczoną żydówką. Ślubów zakonnych nigdy nie złożyła, a katolickie M43
prawdy wiary poznała tylko dlatego, że chciała nauczyć się czytać, a pod ręką miała jedynie Pismo Święte. Po latach trafia do Paryża i tamtejszego środowiska polskiej emigracji. Opiewali ją w wierszach Słowacki i Mickiewicz, przyciągała tłumy do kościołów, jej działalnością interesował się papież. Dopiero kilkadziesiąt lat po śmierci została zdemaskowana. Dehnelowi nie chodzi jednak o sąd nad Makryną, lecz o ukazanie jej fascynującej zapomnianej historii. W powieści, która powstawała przez pięć lat i wymagała wielkiego wysiłku w szukaniu zapisków samej bohaterki i relacji osób postronnych, autor oddaje się żywiołowi stylizacyjnemu i apokryficznemu. Wspaniałą, archaizowaną polszczyzną tworzy barwny i groteskowy obraz społeczeństwa pogrążonego w kościelno-narodowych obsesjach, w którym możliwa była kariera od zera do świętego hochsztaplera. [Karol Owczarek]
MASZAP
FILM
MUZYKA
„Whiplash” („Whiplash”) reż. Damien Chazelle
David Sylvian „There Is the Light That Enters Houses with No Other House in Sight”, Samadhisound
Jazz-terror
Strachy na lachy
Andrew Neyman (Teller) to aspirujący perkusista jazzowy, studia w prestiżowym nowojorskim konserwatorium pod okiem Terence'a Fletchera (Simmons) są spełnieniem jego marzeń. W teorii guru i idealny mentor, w rzeczywistości nauczyciel okaże się postacią niezwykle toksyczną. Katorżnicze próby, niekończące się ćwiczenia, publiczne upokarzanie, krwawiące palce – w pewnym momencie nie wiadomo już, czy to akceptowana w środowisku cena perfekcji, czy efekt uboczny psychicznego molestowania. Dostrzegłszy w Andrew determinację, talent i głód sukcesu, Fletcher miast stymulować zacznie terroryzować. Relacja mistrz-uczeń stanie się brutalną, samczą rywalizacją o miejsce w stadzie. Teller i Simmons tworzą niezwykły duet: obaj aktorsko dali z siebie 150%, ich postaci są wyraziste i nasycone emocjami, a łącząca bohaterów relacja – pasjonująca i zniuansowana. Kolejne zwroty akcji ekscytują jak
porządny szpiegowski thriller. W „Whiplash” dramatyczny potencjał i humor spotykają się w niewymuszony, bezszwowy sposób. Za monologi Fletchera reżyser i scenarzysta Damien Chazelle zasługuje na osobny medal – to zdecydowanie najpiękniej literacko skomponowane sekwencje kreatywnego przeklinania. „Whiplash” był sensacją ostatniego festiwalu Sundance. Nic dziwnego: nazwany na cześć legendarnego utworu Dona Ellisa film skonstruowany jest niczym wpadający w ucho muzyczny hit, dzięki czemu jego pozornie hermetyczny temat staje się atrakcyjny i intrygujący. Namiętny list miłosny do muzyki napisany w sposób, który nawet kogoś, kto jazz uważa za kakofoniczny jazgot, poderwie z kinowego fotela. [Anna Tatarska] obsada: Miles Teller, J.K. Simmons, Melissa Benoist USA 2014, 106 min, UIP, 2 stycznia
Ekswokalista artpopowego kwartetu Japan przeszedł długą artystyczną drogę. Od czasów rozstania z macierzystą formacją w 1982 r. Sylvian poruszał się w obrębie wielu estetyk – kontemplował jazzowe harmonie, flirtował z muzyką świata, kooperował z wieloma twórcami. Od piosenek coraz częściej uciekał w świat improwizacji i taki charakter ma też jego najnowsze dzieło. Ten ponad 60-minutowy kawał niepokojącej muzyki (płyta zawiera jeden utwór) jest przede wszystkim ilustracją dźwiękową do wierszy poety Franza Wrighta. Czytane zmęczonym głosem poematy co kilka minut wyciszane są przez przychodzące i odchodzące Ta muzyka, brzmiąca jak staroświecki soundtrack do filmu o nawiedzonej posiadłości, zaczyna męczyć i wyczerpuje emocjonalnie. Pozycja dla specyficznego odbiorcy, którym siebie nazwać nie mogę. [Kamil Foch]
Neil Young „Storytone” Warner Music Poland
MUZYKA
Twórcze ADHD Neil Young wydaje dwie płyty rocznie, a w wolnych chwilach walczy z rurociągami przecinającymi dziewicze rejony Kanady. W międzyczasie napisał autobiografię (kolejną w ciągu dwóch lat!), wprowadza na rynek rewolucyjny system zapisu i odtwarzania muzyki PONO, maluje i wystawia obrazy (jeden z nich zdobi okładkę „Storytone”), kończy pracę nad bezpiecznym dla środowiska samochodem Lincvolt oraz wspiera badania nad chorobami genetycznymi dzieci. Zamienił też żonę na Daryl Hannah, a po godzinach jara blanty. Nieźle jak na 70-latka. Ale wróćmy do „Storytone”, drugiej już w tym roku płyty Kanadyjczyka. Po albumie z coverami ważnych dla niego artystów (nagranym prehistorycznymi metodami) dostajemy produkcję rozpisaną na prawie stuosobową orkiestrę M44
(rola Younga sprowadza się wyłącznie do śpiewania). Warto zaznaczyć, że „Storytone” można, a w zasadzie należy, nabyć w wersji dwudyskowej, gdyż wówczas dostajemy dodatkowo cały materiał zaaranżowany tylko na gitarę i pianino. To wykonanie robi znacznie lepsze wrażenie, zwłaszcza na fanach Younga. Nowe kompozycje trzymają poziom, poniżej którego artysta nie schodzi od lat, jednak nie ma wśród nich numeru, który byłby w stanie na stałe wejść do kanonu najlepszych dzieł muzyka. To raczej kolejny album potwierdzający, że dla Neila Younga nie istnieją granice stylistyczne, on po prostu ma ochotę spróbować swoich sił w każdym możliwym gatunku. Czekam na set w Boiler Roomie. [Mateusz Adamski]
GRUDZIEŃ/STYCZEŃ
FILM
MUZYKA
Foo Fighters „Sonic Highways” Sony Music
„Czarny węgiel, cienki lód” („Bai ri yan huo”) reż. Yinan Diao
Rzemieślnicza robota
Chandler po chińsku
Ósma płyta Foo Fighters to osiem piosenek nagranych w ośmiu miastach USA. Kompozycje ujawniane były w kolejnych odcinkach serialu nakręconego w celach promocyjnych. Ambitnie to sobie chłopaki wymyśliły. Sama muzyka jednak zbyt ambitna nie jest, bo – jak twierdzą członkowie zespołu – nie taki był zamysł. „Gdybyśmy tylko chcieli, moglibyśmy odwalić coś zakręconego w stylu Radiohead. Postawiliśmy jednak na prostotę” – powtarzał w wywiadach Dave Grohl. I słychać to od pierwszych dźwięków „Something from Nothing”, utworu brzmiącego dokładnie tak jak Foo Fighters. Gdyby wypuścili na rynek puste pudełko z napisem „Foo Fighters”, to i tak by się ono sprzedało. Zespół wciąż ciśnie zapełniającego stadiony rocka i brzmi świeżo i szczerze. Kogo nie przekonywała dotychczasowa twórczość The Foo’s, ten nie ma tu czego szukać. [Mateusz Adamski]
Etykieta „made in China” kojarzy nam się ze wszystkim co najgorsze. Temu negatywnemu obrazowi, głównie na festiwalowych frontach, starają się stawić czoła reżyserzy z Państwa Środka – Zhang Yimou, Jia Zhangke czy Wang Xiaoshuai. Najbardziej spektakularny sukces ostatnio odniósł jednak Yinan Diao, którego „Czarny węgiel, cienki lód” okazał się triumfatorem ostatniego Berlinale, zdobywając lwią część nagród. Gdyby ktoś dał mi do przeczytania scenariusz tego filmu i zapytał, gdzie zostanie zrealizowany, idę o zakład, że prawie każdy powiedziałby, że w Stanach, a pierwowzorem literackim jest któraś z powieści Raymonda Chandlera. Trzeci obraz w reżyserskim dorobku Yinana Diao to w istocie mroczny, konwulsyjny thriller, w którym jest niemal wszystko, co dobrze znamy z kina noir. Zbrodnia, targany sprzecznościami bohater, femme fatale, wreszcie opresyjne, drapieżne mia-
KOMIKS
sto. Chiński reżyser wykorzystuje jednak popularną konwencję w autorski sposób. Raczej ją uzupełniając aniżeli bezmyślnie kopiując. W jego filmie brutalność miesza się z groteską, by nie powiedzieć absurdem, jak w komicznej scenie krwawej jatki w salonie fryzjerskim. Takich smaczków jest znacznie więcej. Stanowiąca fabularną oś zagadka co rusz przeplatana jest różnymi dygresjami, zupełnie tak jakby reżyser wtrącał na boku swój komentarz. I rzeczywiście można odnieść wrażenie, że „Czarny węgiel, cienki lód” pod płaszczykiem sensacyjnej akcji skrywa nieco bardziej kontemplacyjne drugie dno. Staje się tym samym wieloznaczną refleksją na temat Państwa Środka. Kraju, o którym wciąż wiemy niewiele. [Kuba Armata] obsada: Fan Liao, Lun Mei Gwei, Xuebing Wang Chiny 2014, 106 min, Aurora Films, 23 stycznia
„Spust, czyli pamiętnik onanisty pasjonata” Joe Matt Timof Comics
Sztuka kręcenia śmigłem Weź odpychającego bohatera, wymyśl mu obleśne i przygnębiające przygody. Narysuj. Tak mógłby brzmieć przepis na najgorszy komiks świata, ale Joe Matt tworzy z tych składników bardzo ciekawy album. „Spust, czyli pamiętnik onanisty pasjonata” to autobiograficzna powieść graficzna o skąpym, raczej wrednym egoiście, który zamiast rysować komiks zgrywa sobie pornole, wycinając z nich twarze i tyłki facetów. Przy tak spreparowanym materiale może bić codziennie rekordy orgazmów, a potem sikać do butelki. Tak jest wygodniej, gdy mieszka się w kilka osób i do łazienki robi się kolejka... Komiks nie jest jednak zapisem upadku współczesnego mężczyzny. To raczej przegląd trudów, wyzwań i pułapek, z jakimi musi poraM45
dzić sobie facet. Bohater szamoce się pomiędzy własnymi oczekiwaniami wobec życia a tym, czego oczekuje od niego społeczeństwo. Nie radzi sobie. Jego życie staje się karykaturą. Zamiast myśleć o przyszłości, jest chorobliwie skąpy. Zamiast być playboyem, onanizuje się cały czas. Matt opowiada w sposób brutalny i dosadny, z autoironią i cynizmem. Choć w komiksie można doszukać się błędów warsztatowych, to i tak jest to pozycja obowiązkowa nie tylko dla tych, którzy wieczorami przy darmowym porno z sieci autoafirmują swoje psychosomatyczne ja. [Łukasz Chmielewski]
MASZAP
MUZYKA
MUZYKA
Yusuf „Tell ‘Em I’m Gone” Legacy Recordings
The Budos Band „Burnt Offering” Daptone
Powrót króla
Całopalenie
Miałem jakieś 13 lat, gdy znalazłem w szafie winyl Cata Stevensa, który moja mama przywiozła z Paryża. Dla dzieciaka rozpoczynającego słuchanie rock’n’rolla było to odkrycie porównywalne z rozkodowaniem graffiti Ramones w osiedlowej windzie. Cat zawsze miał rękę do przebojów i wielka szkoda, że religijne i polityczne sympatie muzyka wpłynęły na jego popularność. Dziś mógłby być na szczycie list przebojów obok Carlosa Santany, ale los przydzielił mu rolę samotnego barda, którą po wielu latach Yusuf Islam (bo tak się teraz Cat Stevens nazywa) przyjął z odwagą. „Tell ‘Em I’m Gone” to album, który powinien powstać kilkanaście lat temu, ale jeśli weźmie się poprawkę na to, że od 1976 r. artysta właściwie nie grał większych tras, to już samą premierę tego zestawu piosenek należy uznać za sukces. Na „Tell ‘Em I’m Gone” czas stanął w miejscu i tylko sposób produkcji przypomina o tym, że mamy rok 2014. Numery
Piąty album w dorobku The Budos Band był dla wielu zagadką. No bo ile można grać mrocznego funka bez wokali? Jednak szamańskie „Burnt Offering” pokazuje, że nawet za pomocą ograniczonej i wyeksploatowanej formuły da się ciągle stworzyć coś ciekawego. Wciąż jest mrocznie i smoliście, jakby dym z okładkowego ołtarza spowił każdy dźwięk tego albumu. Nie zmieniło się też nic pod względem przebojowości. „Magus Mountain” zbudowane jest na jednym z najdoskonalszych riffów tego roku. Natomiast po raz pierwszy w historii kolektywu ze Staten Island pojawiło się aż tyle „tanecznych” motywów. Mimo wszystko to żadna wolta stylistyczna! Budos pozostają mistrzami tworzenia atmosfery rodem z horroru, ale jednocześnie pozwalają sobie na więcej indywidualnych popisów. Solówka do „Tomahawk” może nie zrobiłaby wrażenia na Tomaszu Stańce, ale takich rzeczy brakowało dotąd w twórczości tego nonetu. [Michał Kropiński]
takie jak „You Are My Sunshine” czy „Gold Digger” mogłyby znaleźć się na kultowym „Tea For the Tillerman”. Śladem nowszych fascynacji muzyka jest otwierające album zabójcze „I Was Raised in Babylon”, które na kilometr pachnie wschodnimi przyprawami. Dobrze jednak, że Yusuf/Stevens nauczył się, że nie wszystko trzeba brać na ostro. Gdzieś wyparowały te wszystkie ideologiczne smaczki i po raz kolejny okazało się, że muzyka jest silniejsza od polityki. Piękne, prawda? [Michał Kropiński]
ŚWIETNY FILM. ALEJANDRO GONZÁLEZ IÑÁRRITU PRZESZEDŁ SAMEGO SIEBIE. - JAKUB POPIELECKI, FILMWEB
M46
W K I N AC H O D 2 3 ST YCZ N I A
GRUDZIEŃ/STYCZEŃ
FILM
Reżyseria: Claude Bardouil
Aktor na skraju załamania nerwowego „Birdman” sięga po wielokrotnie przełamywany w kinie stereotyp artysty postrzeganego jako osoba nadwrażliwa, niespełniona, próżna i maskująca radosną fizjonomią wewnętrzny smutek. Nowy film Iñárritu bawi i boli, odkrywając przy tym o wiele więcej prawd na temat środowiska aktorów niż choćby niedawne „Mapy gwiazd” Cronenberga. Główny bohater tej historii, aktor Riggan Thomson (Michael Keaton), kiedyś wspiął się na szczyt popularności. Jako tytułowy superheros był uwielbiany przez widzów tak bardzo, że uwierzył we własną doskonałość. Zrezygnował więc z udziału w kolejnej części serii, by skupić się na karierze w świecie arthouse’u i wreszcie zrobić „coś ważnego”. Niestety, w środowisku aktorów i reżyserów scenicznych jest uznawany za ciało obce. Mało kto chce dać wiarę w jego intelektualne i twórcze możliwości, otoczenie traktuje go pobłażliwie. W tę
KOMIKS
„Szpon. Utrapienie sów” sc. Scott Snyder, James Tynion IV, rys. Juan Jose Ryp, Guillem March Egmont
nieskomplikowaną opowiastkę Iñárritu wplótł mnóstwo codziennych problemów. Kiedy bohaterowi już wydaje się, że wreszcie czeka go upragniony sukces, okazuje się, że jego dziewczyna zaszła w ciążę, aktor, którego zatrudnił w ostatniej chwili, robi problemy, a córka znów popala trawkę. Te przykre wydarzenia w filmie Meksykanina kumulują się, popychając akcję w stronę wielkiego dramatu. Ale czara goryczy się nie przelewa. Iñárritu co prawda zrobił film bolesny, ale nie pogrąża widza w smutku. Gatunkowo mamy bowiem do czynienia z komedią, która niejednokrotnie wywołuje uśmiech na twarzy. Dzięki temu twórca dystansuje się do przedstawionej tu krytyki popkultury, próżności gwiazd, bezwartościowej sztuki czy nieetycznych krytyków. Obśmiewając adaptacje komiksów, korzysta też ze spektakularnych scen rodem z blockbusterów. Dowodzi przez to, że sam wyreżyserowałby jeden z lepszych. [Artur Zaborski] obsada: Michael Keaton, Edward Norton, Zach Galifianakis USA 2014, 119 min Imperial Cinepix, 23 stycznia
Foto: Michał Ramus
„Birdman” („Birdman”) reż. Alejandro González Iñárritu
Atrakcyjny sowobójca W mieście Batmana działa tajna organizacja przestępcza: Trybunał Sów. Na jej usługach są płatni zabójcy zwani Szponami. Jeden z nich buntuje się. Nie chce zabić kobiety z dzieckiem, więc skazuje się na wieczną ucieczkę. Jednak przed Trybunałem nikt nie może ukrywać się w nieskończoność... „Szpon. Utrapienie sów” to nowa seria komiksów osadzonych w uniwersum Batmana. Koncept jest atrakcyjny fabularnie, a bohater wygląda efektownie. Niestety album nie wykorzystuje w pełni swojego potencjału. Po pierwsze, fabuła jest przegadana i zbyt patetyczna. Po drugie, kuleje czasem motywacja postaci, a ich losy i zachowania są schematyczne. Mimo to lektura wciąga na tyle, że łatwo przymknąć oko na niedociągnięcia. Bardzo dobrze wypadają wolty fabularne, umiejętnie rozłożono też napięcie. Mamy do czynienia z bardzo fajnym czytadłem z przyzwoitymi rysunkami. Co ważne, „Szpon” pozostawia czytelnika z uczuciem niecierpliwego oczekiwania na kolejny tom. [Łukasz Chmielewski] M47
Nowy spektakl taneczny twórcy „Nancy. Wywiad” Nowy Teatr Madalińskiego 10/16, 22 379 33 33 facebook.com/NowyTeatr bow@nowyteatr.org ebilet.pl bilety24.pl
www.nowyteatr.org Patroni
MASZAP
FILM
MUZYKA
Dean Blunt „Black Metal” Rough Trade
„Tosty po meksykańsku” („Club Sandwich”) reż. Fernando Eimbcke
Przebudzenie
Ostatnie takie lato
Dean Blunt zasłynął jako połówka Hype Williams – duetu tworzącego syntezatorowy, halucynogenny chaos. Założony z Ingą Copeland zespół rozpadł się wraz z końcem związku muzyków. Tajemniczy londyńczyk samotnie przepracował związane z rozstaniem emocje, czego zwieńczeniem jest jego trzeci w ciągu 18 miesięcy album. „Black Metal” to ostateczne przypieczętowanie metamorfozy Blunta – z zainteresowanego plądrofonią i muzycznym rozkładem świra w awangardowego songwritera. Choć melancholijne melodie pachną dźwiękowym prymitywizmem i kojarzą się z nurtem outsider music, to jego wyczucie w doborze środków wyrazu jest niezwykłe. Wokalną manierę kontrują miękkie gitarowe i syntezatorowe dźwięki, ogłuszające dudnienie maszyny perkusyjnej i oszalałe partie saksofonu. Cała ta przedziwna konstrukcja tworzy odprężającą i niepokojącą całość. [Cyryl Rozwadowski]
Czy jest coś gorszego od okresu dojrzewania? Tak, kilkadziesiąt kolejnych lat życia, ale wcale nie łagodzi to oceny trudnych początków. Rzadki wąs sypie się równie obficie jak łupież, pierś puchnie (lub, co gorsza, nie), matchboxy i lalki trzeba rzucić w kąt, by nie narazić się na klasowy ostracyzm, a żeby ukryć mapę wulkanicznych archipelagów zwaną trądzikiem, najlepiej owinąć twarz warkoczem. Mieć air maxy albo nie być, być skejtem albo siedzieć w pierwszej ławce. Coś o tym wie Lucio – zaokrąglony nastolatek, który wraz z samotnie wychowującą go matką spędza wakacje na meksykańskim wybrzeżu. Są ze sobą blisko, świetnie się rozumieją i traktują jak kumple, ale to będzie ostatnie takie lato. Lucio bowiem dorasta, a przy hotelowym basenie poznaje swoją rówieśniczkę, Maríę. W „Tostach po meksykańsku” właściwie nic się nie dzieje – troje bohaterów i ich prozaiczne rozmowy, kamera, która prawie nie opuszcza anonimowych wnętrz
hotelu po sezonie wakacyjnym. Eimbcke wykorzystuje tę samą metodę co w swoim wcześniejszym, docenianym na festiwalach obrazie „Nad jeziorem Tahoe” – ze scenariusza usuwa zwroty akcji, dramatyczne momenty wycisza, a klucz do filmowej historii znajduje w tym, co zwyczajne i powszednie. Jedzenie, przysypianie na leżakach i wygłupy w basenie – pozornie tylko tyle. Z błahej codzienności wyłania się jednak intymny portret relacji, w którym jest miejsce zarówno na rodzinną zażyłość, drobne złośliwości, jak i naukę akceptacji. To także niezwykle uczciwy obraz rodzącej się seksualności i... matczynej zazdrości. Kino może i skromne, ale pożywne jak tosty i ciepłe jak Meksyk. [Mariusz Mikliński] obsada: Lucio Giménez Cacho, María Renée Prudencio, Danae Reynaud Meksyk 2013, 82 min, Art House, 9 stycznia
„Wybór Ireny” Remigiusz Grzela PWN
KSIĄŻKA
Irena, Irena, Irena „Być kobietą, być kobietą – oszukiwać, dręczyć, zdradzać, nawet gdyby komuś miało to przeszkadzać”. Przebój Alicji Majewskiej, choć naiwny, mógłby być mottem najnowszej książki Grzeli. Książki, która jest połączeniem różnych gatunków – reportażu, biografii, a nawet powieści detektywistycznej, bo sprytem i determinacją, jaką wykazuje się autor, mógłby pochwalić się niejeden inspektor policji. Śledztwo jest o tyle trudne, że jego bohaterka Irena Conti Di Mauro (czasem też Gelblum albo Waniewicz) nie żyje. Nie żyje również większość świadków jej życia. A ci, którzy mogliby opowiedzieć coś o kobiecie próbującej oszukać los, umierają podczas pisania książki, jak choćby wojenna miłość Ireny, Kazik, z którym Grzeli udało się spotkać tylko raz. Przeciwności losu, niechęć córki Ireny do współpracy, a na końcu wątM48
pliwości, czy można prostować życie kogoś, kto ewidentnie sobie tego nie życzył, sprawiają, że książka Grzeli nie jest kolejną powojenną biografią, ale czymś znacznie więcej. Opowieścią o pracy reportera, szczerym studium, w którym autor nie boi się powiedzieć „nie wiem”. Irena Gelblum – działaczka ŻOB-u, uczestniczka powstania i wojenna bohaterka – zrobiła w swoim życiu wszystko, żeby wyprzeć się swoich zasług, swojej wiary i historii. I nie chodzi tylko o żydowskie korzenie, bo zwrotów w jej biografii było wiele. Była mścicielką, budowała państwo Izrael, jako reżimowa redaktorka tworzyła nową Polskę, a jako włoska poetka tłumaczyła naszą literaturę. Zmieniała adresy, kraje, mężczyzn. Dlaczego? Tego nie dowiemy się od Grzeli, ale pewnie też nie dowiedzielibyśmy się od Ireny. Taki jej wybór. [Olga Święcicka]
GRUDZIEŃ/STYCZEŃ
Luksus oszczędzania MUZYKA
300 dań głównych po 1 zł w 100 wyselekcjonowanych warszawskich restauracjach
Idealny prezent
Kup teraz
na www.go-out.com.pl tylko 199 zł
The Cambodian Space Project „Whisky Cambodia” Metal Postcard
printcontrol.pl
Pijackie przyśpiewki Wyobraźcie sobie, że jest lato. Na zewnątrz skwar, a wy z grupą kompletnie pijanych znajomych tańcujecie na drewnianym tarasie otoczonym palmami. To raczej sen, ale gdyby miał się on ziścić, to do tańca grałoby The Cambodian Space Project. Międzynarodowy kolektyw rezydujący w Kambodży to ponoć największa muzyczna gwiazda kraju Khmerów. Ta charakterystyka trąci trochę naszym Kultem, ale mam nadzieję, że w Kambodży nie ma juwenaliów, a poza tym raczej trudno tam śmigać w polarze i glanach. Kosmiczny projekt zaczął się od coverowania kambodżańskich rockowych hitów sprzed lat, ale w końcu dorobił się w (prawie) 100% autorskiej płyty. Niewtajemniczeni i tak nie zauważą różnicy, bo niby skąd mają znać stare khmerskie przeboje. Liczy się energia i oryginalność tego projektu, balansującego gdzieś na pograniczu psycho popu, punka, surf rocka i cholera wie czego. Przebój goni tu przebój, a wszystko spaja feno-
menalny głos Srey Thy. Pewnie trochę przemawia przeze mnie słabość do kobiet wyjących niezrozumiałe rzeczy we wschodnich językach. Mam jednak świadomość, że dla większości słuchaczy przebrnięcie przez warstwę wokalną tego albumu będzie wymagało kilku szklaneczek tytułowej whisky. Wysiłek to konieczny, bo właśnie melodie decydują o wytrawności tej garażowej produkcji. Jeśli nie kupi was „Longing for the Rain”, to możecie od razu zmienić płytę, bo – choć genialna – jest to muzyka dla szalikowców tego typu klimatów. [Michał Kropiński]
11 grudnia, 18:00 bookoff / MSN
print control №3
Opiekunie, opiekuj się sam
KSIĄŻKA
„Bellevue” Ivana Dobrakovová Słowackie Klimaty
Bellevue to nazwa ośrodka dla niepełnosprawnych na południu Francji. Trafia tu Blanka, studentka romanistyki. Znużona życiem w rodzimej Słowacji, postanawia spędzić nietypowe wakacje z dala od ojczyzny. Dla kapryśnej dziewczyny to jednak o jeden kaprys za dużo. Jak się bowiem szybko okazuje, opieka nad niepełnosprawnymi nie jest jej życiowym powołaniem, bo jak przyznaje, „nie może znieść kalek dłużej niż godzinę”. Książka słowackiej pisarki Ivany Dobrakovovej to prowadzony w pierwszej osobie zapis doświadczeń Blanki. Najpierw bohaterka próbuje uciec od nieznośnego dla niej widoku chorych i większość swojej opowieści poświęca chwilom wolnym od pracy. W końcu jednak tama puszcza. Neurotyczna Blanka stopniowo ulega psychozie. Wraz z postępującym szaleństwem coraz bardziej szalona staje się narracja książki. „Bellevue” to ciekawe studium szaleństwa, choć zabrakło tu trochę językowej finezji i lirycznego tonu, które nadawałyby jej więcej wyrazistości. [Karol Owczarek] M49
HADES/EMADE/KEBS
‘CZASOPRZESTRZEN’ PREMIERA 5.12.14 WWW.PROSTO.PL
MASZAP
MUZYKA
MUZYKA
MUZYKA
Pink Floyd „The Endless River” Warner Music Poland
Lord Raja „A Constant Moth” Ghostly Records
Objekt „Flatland” Pan
Na kolanach
Ćma hip-hopu
Niepłaski świat
Wieść o nowej płycie Pink Floyd wprawiła mnie i moich zdziadziałych mentalnie ziomków w stan bliski euforii. „No bo przecież Floydzi! Stary, TA gitara! TE solówki! Może ruszą też w trasę?! Weź, puść jeszcze raz »Comfortably Numb«!” Tak to mniej więcej wyglądało. Oczywiście rzeczywistość okazała się mniej różowa, „The Endless River” to w większości instrumentalne rozwinięcie strzępów kompozycji, które zostały z sesji „The Division Bell”, ostatniej, wydanej 20 (!) lat temu płyty zespołu. To jednocześnie epitafium dla zmarłego w 2008 r. klawiszowca grupy Ricka Wrighta, którego partie zdają się odgrywać kluczową rolę na płycie. Jak to oceniać? Cóż, niżej podpisany słucha tej płyty na kolanach. Nie sugerujcie się więc powyższą oceną, bo mam problem z trzeźwym myśleniem, gdy słyszę te momentalnie rozpoznawalne dźwięki gitary („Surfacing”), powtórnie wykorzystany głos fizyka Stephena Hawkinga („Talkin’, Hawkin’”), klawiszowe plamy budzące tak miłe skojarzenia ze starymi kompozycjami „Us and Them” czy „Shine on You Crazy Diamond”. Lepszego podsumowania kariery Najlepszy Zespół Wszech Czasów nie mógł sobie sprezentować. [Mateusz Adamski]
Ostatnie lata to wysyp twórców tzw. inteligentnego hip-hopu (lekko połamane bity czerpiące z klasycznego rapu, IDM-u, footworku czy nawet z ambientu). Niestety wielu z tych artystów nie umiało sobie poradzić z nagraniem longplaya. Jednak Lord Raja dał sobie radę wybornie. „A Constant Moth” zaczyna z wysokiego C – „Yelleo E” zaskakuje słuchacza mocnym przebasowionym footworkiem, a drugi numer,„Van Go” (z Jeremiahem Jae), to ciężki, ale bardzo prosty track, który dla mnie jest jednym z highlightów płyty. Raja na składającym się z 12 utworów albumie skacze z kwiatka na kwiatek, nie pozwalając odbiorcy na chwilę oddechu. Gdy słuchamy ambientowego „Gottfried Semper”, nie spodziewamy się, że jego następca, „Skyre”, to kawałek tworzony pod wpływem dubstepu. Natomiast gdy wybrzmiewa IDM-owy „De Lia Lu Lu”, nie jesteśmy gotowi na pokręcony „Black Top” z indyjskimi samplami. To wszystko tworzy zaskakująco spójny wizerunek producenta umiejętnie korzystającego z ogromu inspiracji. Mam ochotę na więcej. [Kacper Peresada]
TJ Hertz, znany też jako Objekt, nie wierzy w półśrodki. Każde jego wydawnictwo to przemyślany twór, w którym żaden dźwięk nie jest przypadkowy. Co ciekawe, „Flatland”, mimo że pod względem produkcyjnym wydaje się wręcz idealne, jednocześnie pełne jest eksperymentalnej ekspresji, która równoważy profesorski sposób tworzenia muzyki, charakterystyczny dla TJ-a. Perkusja nie przypomina perkusji, pozostałe instrumenty też trudno rozpoznać, bo brzmią jak nie z tego świata. Muzyk sprawia wrażenie, jakby tworzył brzmienie od podstaw, przekształcając dźwięki tak, by dostosowały się do jego pomysłów. Album wydaje się snem szaleńca, ale po wtórym przesłuchaniu zaczynamy dostrzegać schemat, który wykorzystał artysta. Zaczyna mocnym uderzeniem, kończy delikatnie, mieszając po drodze momenty taneczne i spokojne. „Flatland” nie podbije klubów, ale produkcje Objekta nigdy chyba nie były tworzone z myślą o didżejskich szaleństwach. Hertz jest jednym z najbardziej wyjątkowych twórców techno na świecie, który nigdy nie robił zwyczajnego techno – on zawsze robi coś o wiele lepszego. [Kacper Peresada]
GRA
„Sródziemie: Cień Mordoru”
Orki, orki, orki Nigdy nie interesowało mnie to, jak gra wygląda, jeśli tylko była w stanie mnie wciągnąć. Ba, zazwyczaj gram na 20-letnim telewizorze i dopiero od niedawna używam rzutnika, którego dorobiła się moja dziewczyna. Dlatego choć wielu recenzentów zwraca uwagę na wizualne aspekty „Śródziemia”, to dla mnie one nie są ważne, zwłaszcza że nie miałem przyjemności grać we wcześniejszą wersję. Sama fabuła mnie nie zachwyciła. W skrócie: wcielamy się w postać Taliona, którego rodzina została zamordowana przez sługi Saurona. Talion nie ma szczęścia, gdyż sam też ginie, i to zaraz po swoich bliskich. Jednak prastary Duch Zemsty postanawia go wskrzesić i obdarzyć mocami Upiora. Mechanika walki może (a wręcz musi) nasuwać skojarzenia z tym, co znamy z ostatnich gier o Batmanie. Ciosy składają się w ciekawe kombinacje, które często możemy skończyć efektownym finisherem. M50
Najciekawszą opcją gry jest system Nemezis, który odpowiada za sztuczną inteligencję naszych przeciwników. Na czym to polega? Jeśli na grupy orków zbyt często będziemy przypuszczać atak frontalny, to kolejni wrogowie będą wiedzieli, czego się spodziewać. Możliwe też, że jeden z tych, którzy przeżyli, w przyszłości dojdzie do wysokiej rangi w wojsku Saurona i postanowi się zemścić na nas za to, co w przeszłości zrobiliśmy jego przyjaciołom. Nemezis powoduje więc, że nasze działania pośrednio zmieniają świat. Każda postać może stać się kimś istotnym, nie wiadomo, jak potoczą się jej i nasze losy. „Śródziemie” jest świetną grą, chociaż będą tacy, którzy powiedzą, że nie aż tak dobrą jak wersja na next-geny. Ale nie przejmujcie się tym. Kiedyś też będziecie je mieli. [Kacper Peresada]
GRUDZIEŃ/STYCZEŃ
FILM
Fakty i mity greckie Queerowy film drogi, który opowiada o wyprawie dwóch braci w poszukiwaniu ojca. 15-letni Danny, farbowany na blond homoseksualista z obrożą na szyi i królikiem w torbie, wyjeżdża z rodzinnej Krety do Aten. Odwiedza starszego o trzy lata, ułożonego Odysseasa, by powiadomić go o śmierci pochodzącej z Albanii matki. Jej odejście oznacza dla chłopców nie tylko żałobę, lecz także problemy prawne i finansowe. Aby im zaradzić, muszą odnaleźć niewidzianego od lat ojca – Greka, który podobno jest majętnym człowiekiem i mieszka w Salonikach. Tak się składa, że w tej miejscowości odbywa się casting do muzycznego talent show. Obdarzony skrywanymi umiejętnościami wokalnymi Ody chce wziąć w nim udział, by na cześć matki wykonać piosenkę włoskiej divy lat 70., Patty Bravo. Jakkolwiek kuriozalnie to brzmi, oba te wątki są w tym filmie niemal równorzędne. „Xenię”, choć reklamowana jest jako współczesna grecka odyseja, z eposem Homera łączy jedynie imię jednego z bo-
MUZYKA
Andy Stott „Faith in Strangers” Modern Love
Światłocień
haterów, miejsce akcji, a także ogólny zamysł twórczy. Poruszający się w kampowej estetyce reżyser mnoży bowiem bez opamiętania wątki, tematy i stylistyki. Są tu miłosne relacje homo- i heteroseksualne, a także te ocierające się o kazirodztwo i prostytucję. Są rodzinne nieporozumienia i demony z przeszłości. Są problemy związane z dojrzewaniem, narodową identyfikacją i tożsamością płciową. Są nawiązania do kina samurajskiego i taniec synchroniczny. Są też sceny z pogranicza jawy i snu, w których prym wiedzie królik rodem z „Alicji w Krainie Czarów” i „Donniego Darko”. A w tle kryzys gospodarczy w Grecji oraz narastające nastroje kseno- i homofobiczne. W 49. minucie filmu słychać strzały. Niestety, grecki reżyser nie jest Homerem kina i brakuje w „Xenii” spójności i konsekwencji. Wystarczyłoby trochę więcej popracować nad scenariuszem i skrócić ten dwugodzinny film. Jednak fani kina LGBT i osoby tęskniące za wczesną twórczością Almodóvara na pewno „Xenię” polubią. [Karol Owczarek]
Najszybszy Ranigast
na zgagę!
obsada: Kostas Nikouli, Nikos Gelia Grecja/Belgia/Francja 2014, 128 min Tongariro Releasing, 5 grudnia
dźwięków z mechaniczną precyzją, wprowadził na salony dub techno. Z kolei „Faith in Strangers” to następny etap gatunkowej dekonstrukcji – tym razem muzyk przepuścił przez swój brzmieniowy filtr klasycznie pojmowany dubstep. Światło i mrok po raz kolejny wypierają się w poszczególnych kompozycjach, przy czym to lżejsze momenty należą do tych bardziej interesujących. Stott znowu robi doskonały użytek z kobiecych głosów i objawia się jako świetny songwriter (to kierunek, w którym powinien podążać na następnych płytach). Zbędnym balastem okazują się natomiast instrumentalne eksperymenty, które nie zatrzymują uwagi słuchacza na dłużej. Podstawową przyczyną niedosytu, jaki zostaje po przesłuchaniu „Faith in Strangers”, jest fakt, że Stott próbował połączyć zbyt wiele wątków naraz. Szkoda, bo z pewnością starczyłoby mu wyobraźni, by napisać jeden długi, pasjonujący rozdział swojej mrocznej muzycznej epopei. [Cyryl Rozwadowski]
Dwa lata temu Andy Stott dzięki albumowi „Luxury Problems”, będącemu idealną syntezą organicznych
RAN-MAX/278/10-2014
„Xenia” („Xenia”) reż. Panos H. Koutras
Ranigast Fast (Ranitidinum). Skład i postać: 1 tabletka musująca zawiera 150 mg ranitydyny w postaci ranitydyny chlorowodorku. Wskazania: Objawowe leczenie dolegliwości dyspeptycznych takich jak: zgaga, niestrawność, nadkwaśność, nie związanych z chorobą organiczną przewodu pokarmowego. Przeciwwskazania: Nadwrażliwość na ranitydynę lub na którąkolwiek substancję pomocniczą. Porfiria. Fenyloketonuria. Nie stosować produktu u dzieci w wieku poniżej 16 lat. Podmiot odpowiedzialny: ZF Polpharma SA. Przed użyciem zapoznaj się z ulotką, która zawiera wskazania, przeciwwskazania, dane dotyczące działań niepożądanych i dawkowanie oraz informacje dotyczące stosowania produktu leczniczego, bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każdy lek niewłaściwie stosowany zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu.
M51 nigastFAST_reklama_Activist_swiateczna_67x134_2 .indd 1
2014-10-30 10:35:20
AKTIVIST
MAGAZYN ŚWIĘTA
PREZENTOWNIK
Od razu mówimy. Łatwo nie będzie. Rynek zalała cała masa dobra i końca nie widać. Nie znam się na ekonomii, ale jeżeli o sytuacji naszego kraju miałaby mówić liczba lokalnych marek, które powstały w ostatnim roku, to chyba zapanował dobrobyt. Nie ma marzeń nie do spełnienia. Pytanie, które realizować teraz, a z którymi poczekać do pierwszego... 1 Tekst: Olga Święcicka
6 4
9 2
3 8
7 5
Zima podobno ma być surowa. Zanim więc spadną pierwsze śniegi, przygotujcie się na tęgie mrozy. Czapka od Mamapiki (1) i wełniany koc prosto z USA od Best Made Company (2) to dobry zestaw na zimową włóczęgę. Nie zapomnijcie zabrać ze sobą plecaka (3), np. węgierskiej marki YKRA (do kupienia na PanPablo.pl), i zeszytu z Papierówki (4). Chyba że zimę wolicie spędzić na balu. W końcu karnawał, więc malujcie paznokcie lakierem Kobo (dostępnym na www.drogerianatura.pl, 5), bierzcie pod pachę dyskotekową, skórzaną torebkę od Lull (6) i wkładajcie na palec pierścionek (7) cupcake od Miss Spark. W takim zestawie miano królowej balu gwarantowane. A kiedy już zmęczycie się szaleństwami, zaszyjcie się w pieleszach, gdzie ciepło na was spojrzy głowa byka (8) od Papersculpture albo złota pływaczka z porcelany firmy Ende (9). Scenariusze marzeń można układać dowolnie. Grunt, żeby znalazł się ktoś, kto nam to wszystko kupi. .
M52
GRUDZIEŃ/STYCZEŃ
Nawet uszy i szyję
Psie smutki Hu, hu, ha, zima zła. Albo raczej: hau, hau, hau, marzną mi łapki. W końcu w walce z żywiołami nie jesteśmy sami. Pieski też potrafią zmarznąć, więc przygotujmy je na zimę. Bluzy dla czworonogów Neon for Dogs to idealne rozwiązanie dla pieskich zmarźluchów. Kolorowe, miękkie i ciepłe. W modnym miejskim kroju i z dziurką na smycz. Spacery już im niestraszne.
Jak się okazuje, mydło to towar deficytowy. To, co znajdziemy w sklepie pod tą nazwą, z prawdziwym nie ma wiele wspólnego. Na szczęście są jeszcze wyznawcy piany, którzy mimo przeciwności losu walczą o prawdziwe kostki. Ministerstwo Dobrego Mydła to mała, rodzinna firma, która robi mydła według starych, tradycyjnych receptur. Pięknie pachną, idealnie się pienią i są śliczne.
Ręczna robota Każdy jest inny. Na każdy ręcznie nakładany jest sitodruk i każdy zdobi autorski rysunek. Nie wiadomo, czy z nich jeść, czy raczej wieszać je na ścianie, ale wiadomo, że są piękne. Porcelana Łapińskiej to idealny prezent dla par o łagodnym temperamencie. Takich talerzy się nie tłucze.
Blask Lampa Mesa zaprojektowana przez Jana Buczka to połączenie nowoczesnego dizajnu z tradycyjną technologią obróbki metalu. Ręcznie robiony klosz sprawia, że każda lampa jest unikatowa. W Wigilię nastaje jasność. Dajcie więc swojemu mieszkaniu rozbłysnąć, nie tylko w ten jeden dzień w roku.
Zamieszanie Na paluszkach Origami to wspomnienie nudnych lekcji w szkole, kiedy z kartek z zeszytu robiło się kwiat lotosu. Efekty były różne, ale przynajmniej ręce na chwilę zajęte. Papier do origami, który dostaniemy w Muji to zupełnie inna historia. Delikatna faktura, zwierzęcy deseń i intensywne kolory. Palce rwą się do pracy.
Tu mi wisi
Markowe perfumy to już przeżytek. Dziś pachnieć ładnie to pachnieć po swojemu. Mo61 to pierwszy sklep w Polsce, gdzie można samemu skomponować swoje perfumy. W małym laboratorium na Mokotowskiej pod czujnym okiem wykwalifikowanych perfumiarzy można wąchać, eksperymentować i szaleć. Na prezent dla siebie i dla kogoś bardzo bliskiego.
Ukryj mnie
Plakat to chyba najmodniejszy prezent tego sezonu. Polska ilustracja przeżywa renesans, a my martwimy się tylko tym, że ścian nam na wszystkie te piękności nie starczy. Katarzyna Bogucka znana jest ze swojej retrokreski i przewrotnych haseł. Trzeba więc kupować ostrożnie, bo z poczuciem humoru w święta bywa różnie.
Np. w górach albo w lesie. Pokrowce na iPady firmy Tailors� Inc. zaprojektowane są przez polskich grafików i ilustratorów. Robione w Polsce, wykonane z trwałej i nieprzemakalnej tkaniny poliestrowej i produkowane w nakładzie maksymalnie 1000 sztuk. Daj swojemu sprzętowi odetchnąć w pięknych okolicznościach przyrody.
M53
AKTIVIST
TYLNE WYJŚCIE REDAKTOR NACZELNA Sylwia Kawalerowicz skawalerowicz@valkea.com
1 Nie dla legalizacji
Czyli redakcyjny hype (a czasem hejt) park. Piszemy o tym, co nas jara, jarało lub będzie jarać. Nie ograniczamy się – wiadomo bowiem, że im dziwniej, tym dziwniej, oraz że najlepsze rzeczy znajduje się dlatego, że ktoś ze znajomych znalazł je przed nami. 1
Powiedzenie „życie jak w Madrycie” nabrało dla mnie zupełnie nowego sensu, kiedy wylądowałem ostatnio w brudnej, hałaśliwej i zatłoczonej stolicy Hiszpanii. Zagubieni wśród muzeów szynki serwujących bułki z plastrem jamón serrano i mniej lub bardziej klimatycznych kawiarni wypełnionych turystami, próbowaliśmy wydeptać sobie ścieżki do miejsc, w których czulibyśmy się dobrze. Podejmowaliśmy z żoną ruchy desperackie. Niestety znalezione w końcu w sieci „most hip places” okazały się bliższe barom z fototapetą Guns’n’Roses niż punkowym klubom, a zagadnięta w komisie płytowym dziewczyna poleciła nam lokal, w którym zapłacilibyśmy 20 euro za imprezę w stylu antycznej Grecji z muzyką DJ-a Coke Serrano. Dyskoteka obok dyskoteki, a nawet w najsympatyczniejszej knajpce barmanka podgłaśnia radio, gdy leci Pitbull. Mielno w sezonie. No kurwa, co jest z tobą, Madrycie? Na to pytanie odpowiedział nam dopiero chłopak ze sklepu z winylami otwartego raz w tygodniu, bo jego właściciele mieszkają w Barcelonie: „Tu wszyscy palą mnóstwo trawki, nic nikomu się nie chce, Madryt jest nudny”... Od powrotu przestałem wyczekiwać legalizacji. Muzycznych akcji organizowanych w polskich miastach nie oddałbym nawet za możliwość zapalenia sobie skręta na komisariacie. My i tak mamy swoje patenty, a westchnienie gościa, wspominającego, że jego kumpel był ostatnio w Warszawie, będzie mi dodawać otuchy podczas każdego kolejnego spisywania i wiskania mnie przez policję. Oni po prostu na swój dziwny, chamski zwykle sposób dbają o to, żeby nam się chciało. [Filip Kalinowski]
2 Czas to pieniądz
Symfonia na silniki samochodowe znaleziona na aukcji charytatywnej w jednym z lizbońskich kościołów; najlepsze reklamy radiowe 1967 r. schowane w jednym z madryckich second handów, między śmieciowymi winylami bez okładek; słuchowisko BBC Radiophonic Workshop wykopane z dna „elektronicznej” półki w paryskim Empiku. To moje pamiątki z wakacji, płyty, których koszt (bardziej niż w eurocentach, które na nie wydałem) liczy się w godzinach spędzonych w kucki, w desperackim poszukiwaniu publicznej toalety, w której mógłbym umyć umorusane ręce, i w miłości mojej żony, która cierpliwie znosi tę moją czasochłonną przypadłość. Płyty, które – o ile nie dotarł do nich wcześniej podobny do mnie miłośnik dźwiękowych ciekawostek – spoczywają zwykle w kartonach z muzycznym szrotem. I choć internet wywindował ceny archiwalnych nośników, a nawet najbardziej spragniony alkoholik na bazarze wie dziś, ile kosztuje płyta Beatlesów, którą znalazł na śmietniku, to wciąż warto szukać. I tak spędzam teraz kolejną godzinę, leżąc przed głośnikiem i zaśmiewając się z powiastek snutych przez Lorda Buckleya, bitnikowskiego poetę, hipstera hipsterów, brytyjskiego arystokratę skrzyżowanego z Dizzym Gillespiem. Słucham, a nie tylko słyszę. I dobrze wiem, że nie zmarnowałem nawet minuty z cennego wakacyjnego czasu. [Filip Kalinowski]
2 3
3 Tęcza, jakiej nie spali nikt
– To jest prawdziwy koszmar, codziennie mam ją przed oczami – opowiada jeden z młodszych reprezentantów ONR w Stalowej Woli. – Co zrobisz? Nic nie zrobisz, to nie Warszawa, tam wystarczy zapalniczka! A tu? Zburzyć, zniszczyć, pozamiatać... Faktycznie, Metalowca widać w Stalowej Woli z każdego punktu, a sama tęcza prezentuje się dumnie niczym PKiN o wschodzie słońca. Nie dasz rady się zgubić, kiedy masz za sobą Metalowca, mówią mieszkańcy. Problem tęczy oraz jej rozmaitej symboliki wciąż budzi skrajne emocje, lecz tej stalowej po prostu podpalić się nie da, należy pogodzić się z jej obecnością. Wewnątrz pastelowego budynku znajduje się m.in. hotel czy Dom Młodego Metalowca. Sama fasada to pełna gama kolorów, jakimi zwykle barwi się ociepleniowce, wszystkie, jakie można napotkać w tym 60 tys. mieście. Warto odwiedzać, warto poznawać. [fundacja vlep[v]net] A54
ZASTĘPCA RED. NACZ. Olga Wiechnik owiechnik@valkea.com REDAKTORKA MIEJSKA (WYDARZENIA) Olga Święcicka oswiecicka@valkea.com REDAKTORZY Film: Mariusz Mikliński Muzyka: Filip Kalinowski MARKETING MANAGER, PATRONATY Michał Rakowski mrakowski@valkea.com DYREKTOR ARTYSTYCZNA Magdalena Wurst mwurst@valkea.com REDAKTOR WWW Kacper Peresada kperesada@valkea.com KOREKTA Mariusz Mikliński Informacje o wydarzeniach prosimy zgłaszać przez formularz na stronie: aktivist.pl/zglos-informacje WSPÓŁPRACOWNICY Mateusz Adamski Kuba Armata Piotr Bartoszek Łukasz Chmielewski Jakub Gralik Aleksander Hudzik Urszula Jabłońska Michał Kropiński Rafał Rejowski Cyryl Rozwadowski Iza Smelczyńska Karolina Sulej Anna Tatarska Maciek Tomaszewski Artur Zaborski
PROJEKT GRAFICZNY MAGAZYNU Magdalena Piwowar DYREKTOR FINANSOWA Beata Krawczak REKLAMA Ewa Dziduch, tel. 664 728 597 edziduch@valkea.com Milena Kostulska, tel. 506 105 661 mkostulska@valkea.com Monika Barchwic, tel. 506 019 953 mbarchwic@valkea.com DYSTRYBUCJA Krzysztof Wiliński kwilinski@valkea.com
DRUK Elanders Polska Sp. z o.o.
VALKEA MEDIA S.A. ul. Elbląska 15/17 01-747 Warszawa tel.: 022 257 75 00, faks: 022 257 75 99
REDAKCJA NIE ZWRACA MATERIAŁÓW NIEZAMÓWIONYCH. ZA TREŚĆ PUBLIKOWANYCH OGŁOSZEŃ REDAKCJA NIE ODPOWIADA.
#
LUTY 2014
Najlepsza bałkańska kuchnia w bliżej nieokreślonej okolicy! Best Balkan cuisine in an unnamed neighborhood!
NOWA KARTA
Szkolna 2/4, 00-006 Warszawa | 22 828 10 60 | kontakt@banjaluka.pl | www.banjaluka.pl polub!
www.fb.com/Banjaluka.WWA | www.instagram.com/Banjaluka_warszawa
A55
śledź!
AKTIVIST
MAGAZYN MODA
A56