AKTIVIST.PL
NUMER 188, MAJ 2015
MIASTO MODA DIZAJN MUZYKA LUDZIE WYDARZENIA
ISSN 1640-8152
DISKO • TRAWNIK • ORANŻADA
AKTIVIST
MAGAZYN MODA
A2
MAJ 2015
EDYTORIAL MAJ
W NUMERZE WYWIAD:
MIA HANSENLØVE O KLUBACH, MUZYCE I NARKOTYKACH
4
Rozmawiała:
Anna Tatarska
LUDZIE
ZŁE KLAUNY ROBIĄ RABAN Tekst:
Sylwia Kawalerowicz
12 FILM:
NAJLEPSZE FILMY DOCS AGAINST GRAVITY W SEKCJI 16 „AKTIVISTA”. Poleca: Mariusz Mikliński TRUPA TRUPA I INNE KONCERTY, IMPREZY, WYDARZENIA
21
AKTIVIST.PL
NUMER 188, MAJ 2015
MIASTO MODA DIZAJN MUZYKA LUDZIE WYDARZENIA
Na okładce projekt z debiutanckiej kolekcji autorstwa Natalii Kopiszki tegorocznej absolwentki MSKPU.
STO NUMERÓW TEMU
Dokładnie 100 numerów temu po raz pierwszy opublikowałam tekst na łamach „Aktivista”. 100. Solidna liczba. Dawno temu. Człowiek inaczej wyglądał, świat był inny. Prawdę powiedziawszy, nie bardzo już pamiętam jaki. Nie miałam jeszcze profilu na fejsie, więc trudno sobie przypomnieć. Pamiętam za to, jaką radość sprawiło mi to, że mogę stać się częścią czegoś, co było dla mnie ważne. Bałam się jak cholera przyjść na pierwsze spotkanie redakcji, gryzłam paluchy, kiedy miałam zaproponować tematy. Okazało się, że wysyłając maila z pomysłami, zaczęłam chyba najfajniejszy okres w swoim życiu. Poznałam ludzi, którzy są dla mnie do dzisiaj superważni. 65 numerów później zostałam naczelną. I wciąż przychodzę do pracy z radością. Serio. I cały czas jaram się tym, co robię. I mam to szczęście, że pracuję z ludźmi, którzy podkręcają tę energię. Ale takich jak my jest chyba coraz mniej. Wciąż próbujemy znaleźć takich, którzy chcieliby przyjść zarazić nas swoją energią. Wpompować w aktivistowy krwioobieg świeżej krwi. Takich co gryzą paluchy. Gryziesz? Napisz!
Sylwia Kawalerowicz redaktorka naczelna
fot. Daniel Jaroszek
ISSN 1640-8152
DISKO • TRAWNIK • ORANŻADA
A3
AKTIVIST
MAGAZYN WYWIAD
A4
MAJ 2015
ŚCIEŻKA DOJRZEWANIA
NARKOTYKI • CZAS• DISCO
Rozmawiała: Anna Tatarska
Paryski didżej Paul (Félix de Givry) żyje pełną piersią: kluby, koncerty, podróże, dziewczyny. Ma jednak tylko jedną wielką miłość: muzykę. Jest tak zafiksowany na popularyzacji EDM (electronic dance music), że nie orientuje się, kiedy życie zaczyna wymykać mu się z rąk. „Eden” Mii Hansen-Løve to opowieść o dorastaniu w czasie dwóch dekad istnienia sceny klubowej. Historia tych, którym nie było dane stać się Daft Punkiem, i niezwykły przegląd najbardziej kultowych piosenek klubowych ostatnich 20 lat. Wszystkie filmy Hansen-Løve są osobiste. Ten, inspirowany historią jej brata Svena, popularnego w latach 90. francuskiego didżeja, może najbardziej. W muzyce można się zatracić, tańcząc do niej, słuchając jej. Mam wrażenie, że twój film wciąga jak wpadający w ucho kawałek z hipnotycznym, pulsującym rytmem.
Ja i mój brat Sven spędziliśmy długie miesiące, rozmyślając, jak wykorzystać utwory muzyczne, żeby widownia poczuła ich puls. W „Edenie” muzyka nie jest tłem – to esencja, bijące serce historii. Widzowie, którym koncepcja głębokiej emocjonalnej więzi z muzyką wydaje się abstrakcyjna, mogą mieć z tym filmem problem. Co pomyślą o moim bohaterze, którego muzyka napędza i karmi? Nie będą rozumieć, jaki jest sens jego życia, cel. Dla niektórych wybór życiowych priorytetów jest oczywistością: najpierw mieszkanie, potem podwyżka, dzieci itd. Ale można przecież odnajdywać sens w tym, co niewidzialne, niematerialne. Więź z muzyką to coś takiego. Paul przesiaduje w swojej kawalerce, nie zarabia wystarczająco dobrze. Jednak muzyka to dla niego poezja życia. Potrafi nadać znaczenie wszystkiemu. Gdyby „Eden” był filmem amerykańskim, grający główną rolę Félix de Givry byłby teraz na okładkach wszystkich modnych magazynów. Mam wrażenie, że na naszych oczach rodzi się kolejna gwiazda francuskiego kina.
Félix na pewno ma zadatki na amanta – wzbudza wśród dziewczyn ogromne zainteresowanie, potwierdzam! (śmiech) Wypatrzyła go asystentka mojego męża zajmująca się castingiem, Antoinette Boulat (mężem Hansen-Løve jest reżyser Olivier Assayas – przyp. red.). Muszę w tym miejscu dodać, że ona ma świetne oko: od tego, że zaczepiła mnie na ulicy, zaczęła się miłosna historia moja i Oliviera. Najpierw byłam jego aktorką, a potem zaiskrzyło między nami też na innym poziomie... Félix nie zagrał ostatecznie w tamtym filmie, ale Antoinette, wiedziona przeczuciem, pokazała mi jego nagranie ze zdjęć próbnych. Zachwycił mnie:
spontaniczny, charyzmatyczny, ale z widocznym melancholijnym rysem... Bardzo trudno byłoby mi pracować z kimś, kto po prostu wykonuje fuchę, choćby był świetnym aktorem. Bardzo dużo energii czerpię od moich aktorów. A Félix nie tylko doskonale wygląda, ale zajmuje się też
Mam wrażenie, że nie samo dorastanie tak bardzo cię fascynuje, ale czas, jego przemijanie.
Dla niektórych wybór życiowych priorytetów jest oczywistością: najpierw mieszkanie, potem podwyżka, dzieci itd. poezją i muzyką. Bardzo wcześnie zaczął jako producent, ma na koncie duże sukcesy w branży. Podczas castingów spotkałam się z wieloma kandydatami. Ale kiedy zaczęliśmy gadać z Félixem, wszystko stało się jasne. Był tym jedynym. Jego bohater Paul kocha muzykę. To miłość piękna, ale też toksyczna. Paul żyje w bańce, odcięty od „prawdziwego” życia.
Moje ostatnie dwa filmy to portrety indywidualnych ścieżek dojrzewania. Bohaterowie stają się dorośli, ich życie się zmienia. Ale pozostają wierni swojej prawdziwej miłości. Poprzednio, w „Żegnaj, pierwsza miłości”, to było uczucie do pierwszego chłopaka – fabułę oparłam na moim życiu. W „Edenie”, inspirowanym losami mojego brata, jest nią muzyka. Lata płyną, a moi bohaterowie nie potrafią się rozstać, trzymają się swoich emocji desperacko, bo nie potrafią zaakceptować relatywizmu wpisanego w dorosłość. Wiesz, jak jest, dorośli mówią zawsze: „Teraz myślisz, że to mężczyzna twojego życia, ale spotkasz jeszcze pięciu lepszych, zobaczysz! Odpuść! Zajmij się studiami!”. Moi bohaterowie nie godzą się na ten schemat. Nie chcą odrzucić tego, co było, nie chcą dorosnąć. A5
Upływ czasu jednocześnie mnie fascynuje i przeraża. I to widać w moich filmach. Zawsze kiedy zaczynam pracować nad nowym scenariuszem, orientuję się, że konieczna będzie podróż w czasie. Nie mogłam uciąć akcji „Edenu” w 2001 r., choć z perspektywy „komercyjnej” być może miałoby to większy sens. Film byłby wtedy portretem pewnej epoki na scenie klubowej, nostalgiczną podróżą w czasie. No i może mógłby mieć happy end? Moim celem nie jest jednak opisywanie tego, co było. Przeszłość jest tylko kluczem do teraźniejszości. Brak klasycznego happy endu to jedno. Inwestorzy mieli też na pewno problem ze scenami z narkotykami. Jest ich na ekranie sporo.
MIA HANSEN-LØVE rocznik 1981. Francuska reżyserka, scenarzystka i była aktorka. Do świata filmowego weszła w 2007 r. dramatem „Tout est pardonné”. Jej kolejne filmy, „Ojciec moich dzieci” i „Żegnaj, pierwsza miłości”, to subtelne, wnikliwe dramaty obyczajowe.
Oczywiście, że narkotyki były wśród inwestorów kością niezgody. Jednych szokowała ich obecność, częstotliwość zażywania środków odurzających przez bohaterów – szczególnie kokainy. Inni mówili, że jest ich za mało! Zdarzało im się ze sobą kłócić. (śmiech) Pokazałam ten temat tak, jak pamięta go mój brat. Jasne, że narkotyki spaprały co poniektórym życie, ale w przypadku większości, np. Svena, były naturalnym komponentem tamtego etapu życia. Narkotyki stanowiły integralną część pejzażu towarzysko-branżowego. Ale niestety – oczywiście z punktu widzenia producentów – nikt ze znajomych Svena nie przedawkował ani nie umarł z ich powodu. Zabrzmi to niepoprawnie, ale ich obecność była „przezroczysta”. Wiem, że w kinie działa takie niepisane prawo: gdy widzimy kogoś, kto ćpa, to trzy sceny później ta osoba już nie żyje. Ale w życiu często jest inaczej. To tak jak z papierosami. W amerykańskim kinie papieros to znak, że ktoś jest czarnym charakterem, ma problem, jest nieszczęśliwy. W prawdziwym życiu palą i dobrzy, i źli. I nudni też.
AKTIVIST
Mia Hansen-Løve na planie filmowym.
Mam wrażenie, że bardzo ważne w twojej twórczości jest to, żeby film i życie były blisko siebie.
Szanuję twórców i widzów, którzy film traktują jak zaproszenie do świata fikcji. Ale dla mnie od początku było jasne, że reżyseria jest drogą do poznania życia. Nie znaczy to, że nie interesuje mnie fantazja, ale muszę ją znaleźć w sferze tego, co znane. Nie kupuję pomysłu, żeby np. wspomniane wcześniej narkotyki pokazywać za pomocą jakichś animacji przedstawiających „równoległą rzeczywistość”. Chętnie zrobiłabym film akcji, coś bardziej gatunkowego, ale wciąż musiałaby to być eksploracja świata, który mnie otacza. Niektórzy są religijni. Ja jestem ateistką i jedynym sposobem na zbliżanie się do Prawdy, znalezienie odpowiedzi, dlaczego kocham, dlaczego odchodzę, jest film.
„Eden” reż. Mia Hansen-Løve
Bardzo chętnie bym zobaczyła wyreżyserowany przez ciebie film akcji. Czuję, że byłoby tam sporo postaci kobiecych. Twoi bohaterowie zawsze mają niezwykłą cechę: akceptują swoje niedoskonałości, ale nie czyni ich to ani odrobinę słabszymi...
ale symbolicznie ujmuje sposób, w jaki moje postaci konfrontują się z przeznaczeniem.
Cieszę się, że użyłaś tego słowa. Akceptacja to ogromnie ważny dla mnie termin. Rzadko odwołuję się w wywiadach do innych filmów, bo nie czerpię z nich bezpośredniej inspiracji. Niemy film Victora Sjöströma „Wicher” (1928) widziałam wieki temu, szczerze mówiąc, nie do końca pamiętam, o co w nim chodziło. Ale dziś mam przed oczami jedną konkretną scenę: dom na pustyni i kobietę walczącą z burzą piaskową. Ona kontra żywioł, piasek jest wszędzie. Na końcu przestaje walczyć, otwiera drzwi i poddaje się żywiołowi. Akceptuje go. To niby osobny wątek,
To prawda. Głęboko wierzę, że struktura filmowej narracji musi oddawać to, czym jest sens życia. A w moim świecie nie istnieją ludzie, którzy idą prosto od A do B. Wiem, że publiczność jest przyzwyczajona do takiej konstrukcji i to się jej podoba. Daje pewność i poczucie komfortu, jak wycieczka do McDonalda zwieńczona pożarciem big maca. To znany smak, czujemy się spokojni, pełni, chcemy go zjeść znowu. Raz na jakiś czas – czemu nie? Ale codziennie – to byłaby katastrofa.
Kino lubi opowiadać historie, które dążą do celu. Ty celebrujesz stan „pomiędzy”, jesteś takim filmowym flaneurem.
FILM
Selekcja naturalna Muzyczne fale pozostawiają po sobie topielców. Tych, którzy chcą iść pod prąd, prowadzą na dno, epigonów na chwilę sprowadzają na dobre wiatry i tylko wybrańcom pozwalają dłużej utrzymać się na powierzchni. Takimi szczęśliwcami byli dwaj paryscy producenci, którzy w 1995 r. jako Daft Punk wydali singiel „Da Funk!” i stali się najważniejszymi przedstawicielami house'u znad Sekwany. „Eden” nie jest jednak typową historią o narodzinach gwiazdy. To napędzana miękkimi bitami i twardymi narkotykami kronika muzycznych wypadków w stylu „Co jest grane, Davis?” braci Coen. Mia Hansen-Løve, portretując dwie dekady istnienia francuskiej sceny muzycznej, kieruje kamerę nie na gwiazdy, lecz na tych, którzy próbują wyjść z ich cienia. Historia, zainspirowana przeżyciami starszego brata reżyserki, skupia się na nocnym życiu Paula, który wraz z kumplem zakłada kolektyw Cheers. Zaczynają na tej samej domówce co Daft Punk, ale to nie dla nich ma się kręcić dyskotekowa kula. Z biegiem lat parkiet na ich imprezach pustoszeje, a widmo korpobiureczka staje się coraz bardziej realne. Hansen-Løve nie
goni za konkretnymi wydarzeniami, dramaturgię buduje z emocji i ulotnych przeżyć, akcentując rozdźwięk między aspiracjami a rzeczywistością. Nie próbuje jednak przemówić swoim bohaterom do rozumu, jedynie pokazuje, jak niewiele dzieli euforię zatłoczonego parkietu od narkotykowego zjazdu w pustym mieszkaniu, twórczą pasję od podpierania didżejki na hinduskim weselu. Najsurowszym sędzią w jej filmie jest czas. Gdy M6
Paul po latach spotka swoją pierwszą dziewczynę, rzucone przez nią „Nic się nie zmieniłeś” zabrzmi wyjątkowo dotkliwie. Mimo tanecznych rytmów „Eden” to przede wszystkim gorzka refleksja o artystach, którzy są zakładnikami mód i swoich marzeń. [Mariusz Mikliński] obsada: Félix de Givry, Greta Gerwig Francja 2014, 131 min, M2 Films, 29 maja
® i ™ są znakami towarowymi należącymi do firmy Ansell Ltd lub jednej z jej spółek zależnych. © 2015 wszelkie prawa zastrzeżone.
LUTY 2014
LUBIĘ CZERWONE SZMINKI, CZARNĄ KAWĘ
I NIEREFORMOWALNYCH FACETÓW.
LUBIĘ CZUĆ WSZYSTKO.
A7
WWW.POCZUJWSZYSTKO.PL
AKTIVIST
MAGAZYN SZTUKA
DOBRE TRIO
ZNAKI • ŚCIANY • GRAFIKA
Tekst: Alek Hudzik
Malowali graffiti, dziś urzędują w kamienicy przy Alejach Ujazdowskich we własnym studiu projektowym. Nazywają się UVMW. Ich hasło to „Dobra komunikacja dla kultury i biznesu”, ale nie posługują się nim zbyt często, bo słowo „biznes” wciąż staje im ością w gardle. – Tego jeszcze nie widziałeś – rzuca na przywitanie Miesto, czyli Mateusz Ściechowski. To dziwne, bo studio w kamienicy Pod Gigantami już odwiedzałem, wiedziałem więc, co mnie czeka. Za drzwiami wejściowymi kryje się duży pokój, w którym założyciele UVMW – graficy Jacek Walesiak i Robert Mendel – realizują zlecenia, a Mateusz zajmuje się managementem. Dalej jest ogromne jasne pomieszczenie. Przebywa w nim kilka osób zatrudnianych do projektów, z którymi nie uporałoby się dwóch grafików. Widziałem też dzieła sztuki wiszące na ścianach. Nie służą one jednak umilaniu pracy – wystawę w pracowni można obejrzeć nawet wtedy, kiedy projektanci siedzą przy swoich biurkach. Działalność galerii nazwanej UV21 została zainaugurowana
wystawą psychodelicznych obrazów Lecha Margasińskiego. W kolejce czeka teraz Paweł Ryżko – grafik. To ważne. Grafika i projektowanie nieczęsto pojawiają się na galeryjnych ścianach, a tu doczekały się jednej z pierwszych przestrzeni wystawienniczych. W pracowni można obejrzeć nie tylko prace artystyczne. Większość przedmiotów na półkach pracowni ma swoje historie. Jest srebrna statuetka za najlepszy projekt przyznana w 2014 r. przez Klub Twórców Reklamy, która trafiła w ręce jednego ze współpracowników, Piotrka Matejewskiego. Jest zniszczony egzemplarz albumu „Polski street-art” – spalony podczas happeningu grupy artystów związanych z galerią Vlep[v]net, którzy sprzeciwiają się promowanej w książce wizji „fajnego street-artu”. A8
Do tego trzeba dodać całą masę rozmaitych publikacji: od absurdów w stylu poradników obsługi komputera z lat 80. po książki edukacyjne z prawidłami dobrego projektowania. To głównie z nich założyciele UVMW uczyli się fachu. Obaj wywodzą się ze środowiska kojarzonego ze sztukami pięknymi, a nie użytkowymi. Jacek studiował grafikę, Robert m.in. malarstwo i fotografię.
Trzy to magiczna cyfra
Przynajmniej tak śpiewało hiphopowe trio De La Soul. Trio spod adresu Ujazdowskie 24 to ucieleśnienie tych słów, a i hiphopowe skojarzenia są jak najbardziej na miejscu. Mateusz Miesto działał kiedyś w galerii Viuro. Pamiętam go z praskiej kamienicy, która nie umywała się do „pałacu”, w jakim dziś urzędują. To tam animowano znaczącą część warszawskiego street-artu. Na Pradze wśród stołecznych writerów pojawiał się też Jacek Walesiak. Już wtedy współpracował z Robertem, współdzielili pracownię, w której realizowali swoje artystyczne projekty. Ponieważ dobrze się dogadywali, połączyli siły w biznesie. To był rok 2011. Robert miał już swoje przedsiębiorstwo Slick Design i sporo klientów, a Jacek zajmował się m.in. komunikacją wizualną fundacji artystycznej Banku ING. Wynajęli kilka metrów kwadratowych w jednym z open space’ów. Przełomowy okazał się rok 2013, gdy za namową jednego z klientów postanowili stworzyć solidny plan rozwoju. – Wielu grafików czy projektantów decyduje się na mniejsze ryzyko, ale przez to ich
MAJ 2015
rozwój jest ograniczony. W dwuosobowym studiu nigdy nie przygotują dużego zamówienia, nie będą wiarygodni dla największych klientów – tłumaczy Jacek. Do zleceń takich jak np. komunikacja wizualna Stadionu Narodowego, którą zajęli się rok temu, potrzeba grupy projektantów. Plan zaczęli wcielać w życie z początkiem ubiegłego roku. Potrzebowali jednak kogoś, kto nie tyle pomógłby przy stole kreślarskim, ile skupił się na organizacji pracy biura, pozyskiwaniu klientów i walce z chaosem. Akurat wtedy Mateusz Ściechowski, którego znali z ulicznych eskapad grafficiarskich, stał na rozstaju zawodowych dróg. Prowadził hostel i sklep z farbami dla writerów. Był zmęczony robotą 24 godziny na dobę, interes nie kręcił się należycie, więc gdy starzy koledzy zaproponowali mu współpracę, zgodził się z radością. Chaosem zarządza doskonale.
Bazgroły w międzyczasie
Przyszłość planują z rozmachem. Marzą o tym, by znaleźć czas na działania bardziej artystyczne, dlatego w ich siedzibie ma się pojawić pracownia malarska. W głowie wciąż siedzi im też graffiti. Jacek podczas rozmowy cały czas smaruje coś na kartce, mam wrażenie, że przeszkadzam mu w pracy. Dopiero gdy pokazuje mi arkusz zapisany writerskimi projektami, rozumiem, że praca pracą, ale od graffiti nie da się uwolnić. Założyciele UVMW nie tracą energii nawet, gdy przechodzą do rozmowy o zamówieniach, tych bardziej i mniej komercyjnych – przygotowali
identyfikację dla Beton Film Festivalu, Muzeum Pałacu Herbsta w Łodzi czy dla galerii Kordegarda. – Współpraca z takimi inicjatywami to chyba drobnostka w porównaniu z wielkimi biznesowymi zamówieniami? – pytam, przyglądając się projektom. – Wręcz przeciwnie – odpowiada Robert. – Przy takim projekcie masz tylko jedną szansę. Albo identyfikacja chwyci, albo nie – i wydarzenie przejdzie bez echa. Gdy projektujesz dla wielkich firm, masz dziesiątki zmiennych, nie za wszystkie odpowiadasz. Odpowiedzialność się rozkłada – tłumaczy i zdradza, że oczekiwania małych inicjatyw, zwłaszcza kulturalnych, wcale nie są mniejsze niż wielkich korporacji. Rok temu (i dwa lata po oficjalnym otwarciu!) zaprojektowali komunikację wizualną dla Stadionu Narodowego w Warszawie. Stara, przygotowana w ramach projektu budowlanego, nie spełniała swojej funkcji. Zadanie było karkołomne – dziesiątki map stadionu, sektorów, tabliczek informacyjnych prowadzących na górę i dół. Trzeba było zrobić wszystko, zaprojektować nowe znaki, „ludzika na rowerze” i „ludzika z psem”, logotypy wpisać w kształt (zainspirowany owalem poprzedniego stadionu). Każdy taki projekt to setki rysunków, renderów graficznych na komputerze, dłubaniny ołówkiem i palcem po tablecie. – Klientowi trzeba zaoferować system, w którym najbardziej liczy się komunikatywność, a piękno jest mierzone użytkowością – tłumaczy Jacek. W efekcie stworzyli komunikację, dzięki której już z tramwaju jesteśmy prowadzeni najpierw na A9
Jasne wnętrza siedziby UVMW znakomicie nadają się nie tylko do pracy, ale i do prezentowania sztuki. Obraz Lecha Margańskiego. Wystawa jego prac zainaugurowała działalność galerii UV21. Pracownia UVMW rozrasta sie o kolejne pomieszczenia.
stadion, potem na odpowiedni poziom, sektor i do celu – naszego siedziska. Jestem przerażony i zaskoczony ogromem elementów. Wreszcie razem z Miesto idziemy do miejsca, które reklamował już od progu. Przechodzimy przez salę, gdzie pracują zatrudnieni w studiu projektanci, i wchodzimy na korytarz. W czasach świetności kamienicy było tu przejście dla służby. Mateusz otwiera drzwi i jesteśmy już w kolejnym mieszkaniu. Póki co to zdezelowane lokum, spadek po artystce, która do niedawna psuła krew sąsiadom. Wystarczy jednak odrobina wyobraźni, by zrozumieć, że to przestrzeń idealna na pracownię – wysoki strop, wielkie okna, mnóstwo światła, świetne warunki do pracy plastycznej, a nie projektowania przed komputerem. – To tu planujemy stworzyć przestrzeń do działań, co-working dla zaprzyjaźnionych kreatywnych. A już wkrótce powstanie tu malarska pracownia, do której zaprosiliśmy Sławka Czajkowskiego, Zbioka – snuje plany Miesto. W lecie w studiu UV21 artysta zaprezentuje swoje prace. Galerii jest w Warszawie sporo, może nawet więcej, niż nam trzeba. UVMW, w którym ktoś mądrze opowiada o projektowaniu i je pokazuje, to unikat. Jedno jest pewne, chłopaki już wiedzą, co to dobra komunikacja. I w biznesie, i w kulturze.
AKTIVIST
MAGAZYN LUDZIE
SUWENIRY • UŁAMKI • MATMA
CYFRYZACJA KRAJOBRAZU Tekst: Olga Święcicka
Zapiekanka na Emilii Plater – cztery złote, reklamy na Riwierze – 12 płacht, zwiedzający w Muzeum Narodowym – 20 osób. Cyfry są wszędzie. Jedni, żeby czuć, muszą widzieć, inni powąchać, a jeszcze inni policzyć. Marta Kopyt należy do tych trzecich. Swoje przygody ubiera w równania, które wraz z autorskimi ilustracjami tworzą PoRachunki Warszawskie – alternatywne pamiątki ze Śródmieścia. Zaczęło się od pewnej sumy. Marta nie zdradza jakiej, ale zakładam, że była dodatnia. Trudno przecież dostać ujemne stypendium od dzielnicy Śródmieście. Był więc plus na koncie, pomysł w głowie i odgórny cel. Wypromować Śródmieście. – Do mojego dyplomu na ASP dołączyłam aneks w postaci zabawnie przedstawionych zagadek matematycznych. Pamiętam, że wzbudziły spore zainteresowanie, więc pomysł postanowiłam powtórzyć – opowiada Marta. Tak narodziły się PoRachunki, czyli matematyczne łamigłówki zaprezentowane w postaci zabawnych ilustracji. Tłem dla ułamków, różnic i procentów stało się Śródmieście, a bohaterami charakterystyczne punkty dzielnicy. Mamy więc zadanie z warszawską Syrenką, łamigłówkę z Pałacem Kultury i zagadkę z urzędnikami obradującymi w śródmiejskim ratuszu. Całość wydrukowana została na eleganckich kartonikach i w postaci pocztówek porozkładana w knajpach, galeriach i sklepach w Śródmieściu.
Ładne wyniki
Z założenia projekt miał odczarować matematykę. – Wielu ludzi ma z nią problem, kojarzy im się z najstraszniejszymi latami w szkole i ślęczeniem w ławce. A przecież liczby towarzyszą nam na co dzień i dobrze byłoby je oswoić – mówi Marta. Jej samej oswajanie cyfr zajęło siedem lat. Tyle spędziła na warszawskim Wydziale Matematyki, na który poszła bardziej za podszeptem serca niż głowy. – W liceum i podstawówce matematyka była moim ulubionym przedmiotem. Wydawało mi się oczywiste, że przygodę z nią będę kontynuować na studiach. Okazało się jednak, że studiowanie matematyki to wcale nie ekscytujące rozwiązywanie zadań, tylko ciężka praca. – Studia to był koszmar. Byłam najgorsza na wydziale, ale się uparłam i obroniłam licencjat – tłumaczy Marta. Merytorycznych błędów w PoRachunkach więc nie znajdziemy. Tym bardziej że zagadki konsultowała z matematyczką z wieloletnim stażem. – Wszystkie zadania trzeba było uprościć. Musiałam zmienić nie tylko A10
treść, ale też liczby. Gdy w zadaniu widzi się takie powyżej tysiąca, to podobno odechciewa się je rozwiązywać. Ważne okazało się też to, żeby wynik wyszedł ładny, czyli okrągły. 20, 35 czy 15 to rozwiązanie, które przynosi satysfakcję, bo dobrze wygląda – śmieje się Marta. I rzeczywiście jej PoRachunki są śliczne. Nie tylko na poziomie wyników, ale też na obrazkach. – Zależało mi na tym, żeby te zadania chciało się rozwiązać. Jeśli chociażby jedna osoba na sto weźmie kartkę, przeczyta zadanie i pomyśli nad nim, to będę szczęśliwa – mówi.
Bez podpowiadania
Teoretycznie każdy, kto ma maturę, powinien móc rozwiązać te zadania. Marta zarzeka się, że w zasadzie nawet gimnazjalista da sobie radę. Cóż. Boję się spróbować, ale na oko wyglądają dość abstrakcyjnie. Marta większość odpowiedzi z rozwiązaniami dostaje w wiadomościach prywatnych. Rzadko kiedy ktoś na Facebooku decyduje się umieścić swoje obliczenia pod obrazkiem. Może nie chcą psuć innym zabawy, a może po prostu boją się, tak jak kiedyś na lekcjach. Marta odpowiada z cierpliwością, przeprowadza przez meandry cyfr i poprawia błędy, nie zapominając o tym, że PoRachunki to w pierwszej kolejności akcja artystyczna. W grudniu kartki z zagadkami trafiły do warszawskich lokali, ale większego odzewu nie było. Marta chciała jednak wiedzieć, kto wdrapie się szybciej na cokół: August III Waza czy Nike, ile kosztuje keczup do zapiekanki i ile kilometrów zrobił wokół Rotundy pan z pieskiem. PoRachunki więc wypromowała na Facebooku, gdzie żyją swoim niezależnym życiem. Zadań jest 24 i nie zanosi się na więcej. Teraz ich autorka czeka na nowe wyzwania. A może raczej liczy, bo liczby mają w nich grać rolę główną. Na razie przed nią lekcje matematyczno-artystyczne dla szkół, a w planach może książka z zadaniami albo kartki-pamiątki dla innych miast. Rachunek przecież musi się zgadzać.
Materiał promocyjny
#ENERGYTAKEOVERWARSAW
BIEG INNY NIŻ WSZYSTKIE BIEG PRZEZ LABIRYNT ULIC, PARKÓW, ZAUŁKÓW, PRZY ŚWIETLE LATARNI. PONAD 300 OSÓB WZIĘŁO UDZIAŁ W NIETYPOWEJ GRZE MIEJSKIEJ ZAKOŃCZONEJ ENERGETYCZNĄ IMPREZĄ. THE ENERGY TAKEOVER WARSAW PODBIŁ WARSZAWĘ. „Niebiescy, niebiescy, niebiescy będą najlepsi!”, rozlegało się prawie cały czas na trasie biegu. To Agnieszka Szulim co sił w płucach dopingowała swoich. Piotrek Kędzierski odpowiadał: „Niebiescy są ok, ale i tak różowi są the best!”. Trzema drużynami, które w blasku świateł latarni eksplorowali Śródmieście, pokierowali bowiem ambasadorzy biegu: niebieską Agnieszka Szulim, żółtą Kasia Burzyńska, a różową Piotr Kędzierski. Wsparli ich profesjonalni trenerzy. The Energy Takeover Warsaw to gra dla osób, które kochają bieganie, lubią Warszawę, chcą poznawać nowych ludzi i bawić się na całego. Biegacze opuszczający w sobotni wieczór Teatr WARSawy, gdzie odbyło się energetyczne afterparty, na którym zagrali Exboyfriends i DJ Invent, prosili o więcej i dodawali, że takiej imprezy Warszawa jeszcze nie widziała!
– To wyjątkowe wydarzenie przerosło nasze najśmielsze oczekiwania! Wiedzieliśmy, że będzie bardzo energetycznie, ale ludzie, którzy bawili się razem z nami, dali z siebie tak dużo, że spokojnie można powiedzieć, iż było to wydarzenie tego sezonu! – mówi Dominika Stelmach z adidasa, organizatorka The Energy Takeover Warsaw. Podczas gry każdy z zespołów reprezentował inne barwy i pracował w grupie na zwycięstwo całej drużyny. Nie o wyniki jednak tutaj chodziło, ale o dobrą zabawę, oderwanie się od codzienności monotonnych biegów i zachęcenie ludzi do uprawiania sportu. Wśród biegaczy eksplorujących miasto można było wypatrzeć również Maję Bohosiewicz, Candy Girl i Alana Andersza. – Niech moc pozostanie z wami! – dodał już po imprezie Piotrek Kędzierski.
A11
AKTIVIST
MAGAZYN LUDZIE WOLTA • CHASZCZE • PO PYSKU
„Buffalo Jugallos” Scotta Cummingsa, pokazywane podczas Docs Against Gravity Film Festival, to obraz na granicy wideo-artu, który pokazuje codzienne życie grupy juggalos.
GANGSTA CYRK
HORROR • ORANŻADA • ŻYCIE
Tekst: Sylwia Kawalerowicz
Malują twarze, by wyglądać jak klauny. Złe klauny. Z tych, które nagle pojawiają się w ciemnej uliczce. I trzymają w dłoni topór. Słuchają kawałków o mordowaniu, odcinaniu głów i spółkowaniu na grobach. Raz w roku spotykają się na wielkiej imprezie. Punktem kulminacyjnym koncertów ich ulubionego zespołu jest oblewanie publiczności hektolitrami słodkiej oranżady. Lubią wyglądać groźnie, zachowywać się niepoprawnie i gorszyć porządnych przy każdej okazji. Czasem są groźni, czasem śmieszni. Od kiedy kilku z nich zbyt dosłownie potraktowało teksty piosenek o wypruwaniu flaków, FBI wzięła ich na celownik i uznała za gang. Teraz bycie juggalo, czyli fanem horrorcorowego zespołu Insane Clown Posse, to bardziej ryzykowna sprawa. Przynajmniej za wielką wodą.
A12
Kiedy? Pierwszy weekend maja. Miejsce zbiórki – ośrodek wypoczynkowy w Stęszewie pod Poznaniem. Jest jezioro, są wynajęte domki kempingowe, będzie browar i kiełbaska z grilla. Żadnych bramek czy selekcji. W jednych domkach rodziny z dziećmi, obok chłopaki z twarzami pomalowanymi w przerażające maski. Dzieciaków jednak raczej nie wystraszą, bo malują się zazwyczaj „tylko do zdjęć”. Polskie spotkanie juggalos niespecjalnie przypomina to, które organizowane jest od 16 lat w USA. Juggalos Gathering (w tym roku startuje 22 lipca) to przygotowany z rozmachem kilkudniowy festiwal, kilkadziesiąt koncertów (w tym oczywiście ICP, choć nie tylko, bo juggalos słuchają wielu zespołów z nazwami typu Anybody Killa czy Murder Boys), zapasy w błocie, walki wrestlerów, występy kabaretowe, didżejskie imprezy i wybory miss mokrego podkoszulka. Trochę karnawał dziwactw przypominający wyprawę do upiornego wesołego miasteczka opanowanego przez imprezujące demoniczne klauny, trochę springbreak. Polski gathering nie jest może tak spektakularny, ale zawsze jest to okazja, żeby pogadać o swoim ulubionym zespole. Przyjechać może każdy. – Jeśli ktoś wie o zjeździe i czuje się juggalo, może wpaść, zapoznać się, pogadać, nikt go nie wygoni – zapewnia Kuba, który jest moim przewodnikiem po mrocznych zakamarkach świata juggalos. Kuba jest absolwentem dziennikarstwa na Uniwersytecie Śląskim. Pierwszy raz ICP usłyszał jako dziesięcioletni dzieciak, ale zajarał się na serio dopiero kilka lat później. Dzisiaj bycie juggalo traktuje bardzo poważnie.
LUTY 2014
Odkryj polską modę niezależną
www.mustache.pl A13
AKTIVIST
Insane Clown Posse (ICP), czyli Shaggy 2 Dope i Violent J (z prawej) Polscy juggalos spotykają się w tym roku po raz czwarty
Bo bycie juggalo to nie tylko ekscytacja horrorowym sztafażem. To pewna filozofia.
Ukarać wszystkich
Sam termin „juggalos” pojawił się w 1994 r. podczas jednego z koncertów ICP. Jednak etos juggalos narodził się znacznie wcześniej, w latach 80., kiedy Violent J – jeden z dwóch członków zespołu – wtedy jeszcze będąc po prostu Josephem Bruce’em – dorastał na przedmieściach Detroit. Rodzina porzucona przez ojca, który zabrał wszystkie oszczędności, żyła w biedzie. Ubrania z darów, jedzenie ze zbiórki żywności. Tego dzieciaki w szkole nie puszczają płazem. Joseph i jego rodzeństwo byli obiektem żartów i złośliwości. Żeby jakoś poradzić sobie z koleżeńskim ostracyzmem, Joseph z bycia outsiderem zrobił swój znak rozpoznawczy, zaczął podkreślać swoją odmienność i nieprzystawanie do reszty. Podniósł bycie wyrzutkiem do rangi sztuki. To, co było powodem drwin, dla niego stało się powodem do dumy. Okazało się, że takich jak on jest znacznie więcej. Wybierani jako ostatni do drużyny koszykówki, grubi, ubodzy, nierozumiani, niechciani. Pokazali więc środkowy palec społeczeństwu, wymyślając najbardziej spektakularne i krwawe sposoby na to, by ukarać wszystkich, którzy winni są ich odrzucenia. I zaczęli o tym rapować, ubierając wszystko w horrorowe dekoracje. Dzisiaj ICP mają na koncie 11 albumów (pod koniec kwietnia wydali kolejny) i kilkanaście EP-ek, w których wykładają swoją filozofię. Krytycy ich nie oszczędzają (kilka lat temu w „Detroit News” ukazał się komentarz: „Kiedy człowiek słyszy tę piosenkę, wolałby już, żeby ICP zajęli się seryjnymi morderstwami”. W 2003 r. magazyn „Blender” z kolei ogłosił ICP „najgorszym zespołem wszech czasów”), tysiące fanów uwielbiają, a FBI wzięła na celownik. W 2011 r. uznała juggalos za gang, zarzucając członkom społeczności udział w napadach i brutalnych aktach przemocy. Zespół procesuje się z Agencją, pragnąc dowieść, że nie każdy fan ICP to potencjalny morderca. Na razie przegrali sprawę.
Ogień ogniem
W Polsce juggalos jeszcze nikt nie niepokoi. W Stęszewie pojawi się w najlepszym przypadku kilkanaście osób. To ekipa skupiona wokół forum Wickedshit.pl, które od lat jest macierzą polskich fanów ICP. Nie jest ich zbyt wielu, choć każdy, kto interesuje się juggalos, w końcu tu trafi. Zarejestrowanych jest sto kilkadziesiąt osób, ale aktywnych uczestników jest kilkudziesięciu. 30, 40, nie więcej. A14
Są uczniowie, studenci, informatycy, inżynierowie, mężowie i ojcowie z trzydziestką na karku. Są dzieciaki, które mając 13 lat, zajarały się tą muzyką i tak im zostało. Dzisiaj mają 18, 19 lat i nadal są na forum. Dziewczyny to w tym środowisku dość rzadkie zjawisko, ale są. Na zjeździe pojawią się najprawdopodobniej trzy, wcześniej też zawsze była jedna lub dwie. Niektórzy siedzą na emigracji w Anglii, niektórzy na śląskich wsiach, wylicza Kuba. Jeden jest oficerem, pływa na statkach i czasem odezwie się z Chin czy Kolumbii. Do bycia juggalo przyznaje się też Słoń, jeden z niewielu horrorcorowych raperów w naszym kraju. Porządni ludzie, żadnych świrów czy psychopatów. Kuba zdradza, że w regulaminie forum jest zapis, że użytkownik, który okaże się „przykładem klinicznego idioty”, jest od razu usuwany. – Niektórzy horrorcore biorą zbyt poważnie, dlatego przy rejestracji prosimy o napisanie kilku słów, dlaczego chce się do nas dołączyć itp., żebyśmy wiedzieli mniej więcej, czy warto go aktywować na forum czy nie. Jeśli ktoś pisze: „bo słyszę głos szatana, który mówi mi, żebym zabił rodziców”, to na tym się nasza współpraca kończy. Jeśli ktoś napisze, że go to interesuje, chce poznać kulturę i innych juggalos – super – tłumaczy Kuba. Przekonuje, że pomimo groźnego wyglądu i zamiłowania do kawałków o rozwalaniu głów toporem juggalos to jedna wielka rodzina i tak naprawdę banda uroczych facetów, którzy jeśli tylko rozpoznają bratnią duszę, przytulą cię jak brata. Zapewnia, że ICP mają pozytywny przekaz, tylko praktykują „zwalczanie ognia ogniem”. – Po prostu postulują czyszczenie zła tego świata poprzez masową egzekucję wszystkich, którzy nie zasługują na życie lub nie doceniają życia – tłumaczy. Z entuzjazmem podsyła mi linki do kawałków z YouTube’a z opisami: „to kawałek, w którym Violent J udaje małą dziewczynkę na czacie internetowym i sprasza do siebie pedofilów, później morduje ich i wiesza na hakach w piwnicy”. Albo: „kawałek, w którym Violent J przyjeżdża na rozdanie nagród Grammy, żeby zabić Chrisa Browna za to, że pobił Rihannę”. Dodaje też, że „oczywiście są też kawałki, gdzie faktycznie zdarzają się morderstwa bez większego motywu”. Mordowanie nie jest jednak podstawową rozrywką juggalos. Na co dzień oddają się raczej bardziej tradycyjnym – koszeniu trawy, paleniu jointów, mizianiu z ukochanym, zabawom z dziećmi.Migawki z życia juggalos bedzie mozna podpatrzyć nie tylko podczas poznańskiego zlotu, ale i festiwalu Docs Against Gravity, na którym pokazany zostanie film „Buffalo Juggalos”. Eksperymentalny obraz, który, jak sam reżyser przyznaje, nie jest o juggalos. Jest juggalos.
SPRAGNIENI WRAŻEŃ Szukasz inspiracji? Znajdziesz ją na plenerowych koncertach „Spragnieni Lata”. Weź udział w najbardziej orzeźwiającym muzycznym projekcie w Polsce, zainicjowanym przez markę Cydr Lubelski, której producent jest sponsorem koncertu finałowego w Lublinie. Skubas, Julia Marcell, XXANAXX, lato w mieście, znajomi i orzeźwiająca moc cydru – czego chcieć więcej!
Podczas dwóch poprzednich odsłon tego muzycznego projektu „Spragnieni Lata” udowodnili, że potrafią ugasić największe pragnienie żądnych wrażeń fanów. Tym razem wydarzenie nabiera festiwalowego charakteru. Najświeższy line-up na polskim rynku muzycznym, goście specjalni, niecodzienne brzmienia i wakacyjna oprawa koncertów to tylko niektóre z zapowiadanych atrakcji. Szczegóły poznaliśmy podczas niedawnej konferencji prasowej, poprowadzonej przez Marikę, gwiazdę poprzedniej edycji.
Marcell dodaje: – To wyjątkowe uczucie. Uczestnictwo w „Spragnionych Lata” będzie dla mnie okazją do zaprezentowania nowego materiału i odświeżenia dotychczasowego. Współtworzeniem tego niezwykłego projektu podekscytowani są też Klaudia i Michał z XXANAXX. – Letnie koncerty wyzwalają niesamowite emocje, zarówno w muzykach, jak i bawiącej się publiczności. To coś niepowtarzalnego – mówi Michał Wasilewski. Ale jednocześnie ostrzega: – Nasze kawałki to niebezpieczna mikstura, wybuchowa i uzależniająca!
Powiew świeżości
Naturalny i nowoczesny
Tak najprościej można scharakteryzować najbliższą odsłonę „Spragnionych Lata”. Przede wszystkim dlatego, że na scenie zobaczymy fantastycznych polskich wokalistów, którzy popularność zawdzięczają swojej oryginalności i autentyczności, oraz dzięki Cydrowi Lubelskiemu. Nad warstwą muzyczną wydarzenia czuwa Tymon Tymański, dyrektor artystyczny „Spragnionych Lata”. – To najbardziej inspirująca impreza, z jaką miałem do czynienia. Jej założeniem jest prezentowanie artystycznych osobowości, które zmieniają scenę muzyczną, konsekwentnie wnosząc coś nowego. Artyści, którzy w tej edycji dołączają do naszej rodziny, to muzycy niezależni, za wszelką cenę broniący swojej scenicznej tożsamości – mówił podczas spotkania Tymon. Melancholijne ballady Skubasa stopią się z rockowym wokalem Julii Marcell, eterycznemu głosowi Klaudii Szafrańskiej będą towarzyszyć mocne taneczne brzmienia Michała Wasilewskiego. A wszystko to na świeżym powietrzu, w ciepłe letnie wieczory w orzeźwiającym towarzystwie cydru.
Na własnych zasadach
– „Spragnieni Lata” to wydarzenie, które wyróżnia się oryginalnym połączeniem wykonawców i niepowtarzalną, trochę undergroundową atmosferą. Jestem pewien, że moje utwory stworzą niesamowity dialog z brzmieniami Julii i XXANAXXU – podkreśla Skubas, a Julia
Więcej informacji już wkrótce na: facebook.com/CydrLubelski A15
Dlatego tym bardziej nieodzowny będzie Cydr Lubelski, sponsor koncertu finałowego trasy „Spragnieni Lata” który od niedawna występuje także w nowej odsłonie – dizajnerskiej puszce. Lekki, naturalny, świeży, wdarł się przebojem do najpopularniejszych miejscówek i od tamtej pory jest niezastąpionym elementem miejskiego otoczenia. W te wakacje pijemy zatem polski cydr z polskich jabłek, bo tylko wówczas wspieramy naszych sadowników. To dzięki ich wysiłkom polski cydr jest tak dobry i bez wątpienia zasługuje na światową renomę. Na nadwiślańskiej plaży, w rozgrzanym słońcem mieście, na wycieczce z przyjaciółmi czy na plenerowym koncercie – wreszcie znowu możemy cieszyć się latem!
„Spragnieni Lata” – rozkład jazdy 21.06 11.07 25.07 31.07 22.08 29.08 19.09
Warszawa Łódź Kraków Wrocław Poznań Sopot Lublin
AKTIVIST
MAGAZYN FILM
ZBUDUJ MIASTO
DOC • MURY • KINO
Największy polski festiwal filmów dokumentalnych w tym roku przeobraził się w Docs Against Gravity Film Festival. Sekcja „Aktivista” jednak trzyma się swoich założeń – miasto wciąż jest nasze. Zbudowane z różnych niepasujących do siebie cegiełek. Głośne, nie zawsze bezpieczne, zatłoczone nie tylko ludźmi, ale i pomysłami. Oto siedem filmów, które koniecznie zaznaczcie w festiwalowym harmonogramie. Tekst: Mariusz Mikliński
„PIXADORES”
reż. Amir Escandari
„SKOPIUJMY SOBIE MIASTO” („DOUBLE HAPPINESS”)
„ROWERY KONTRA SAMOCHODY” („BIKES VS. CARS”)
Chiny wciąż śnią się dokumentalistom. I są to głównie koszmary – dziki kapitalizm, świadome i niekontrolowane niszczenie środowiska naturalnego, wyzysk pracowników i karmiona hormonami panga. W większości tych filmów, zazwyczaj słusznie bijających na alarm, pojawia się jednak ton protekcjonalny, ignorujący fakt, że Chińczycy jedynie powtarzają błędy Europejczyków. „Skopiujmy sobie miasto” nie wpisuje się w ten trend, choć punktem wyjściem dla reżyserki było zdumienie chińską mentalnością. Fascynację europejską kulturą Państwo Środka łączy bowiem z oszczędnością – po co przemierzać kilka tysięcy kilometrów, skoro można zagospodarować wolną przestrzeń i wystawić własną wieżę Eiffla. Albo Paryż lub Szkocję. W całości, w parku miniatur lub w skali jeden do jednego. Ella Raidel skupiła się w swoim dokumencie na budowie Hallstatt, pierwszej austriackiej wsi w Chinach odtworzonej w 90%. – Kreować znaczy imitować – wykłada swoją filozofię jeden z indagowanych architektów. To stwierdzenie przestaje dziwić, gdy weźmie się pod uwagę fakt, że większość tego, co wytwarza współczesna kultura, to powielane pomysły. I że np. w kwietniu w Ardèche w południowej Francji otwarto komercyjną kopię paleolitycznej jaskini Chauveta. Kopiuję, więc jestem – nie tylko w Chinach.
Walka jednośladów z czterema kółkami trwa. Jeśli warszawskie ścieżki prowadzą donikąd i wiją się jak nitki makaronu, warto się przekonać, jak rowerowa infrastruktura wygląda w – wydawałoby się – bardziej cywilizowanych miejscach. Dokument szwedzkiego reżysera i dziennikarza imponuje skalą przedsięwzięcia i liczbą zaskakujących faktów. Fredrik Gertten zjechał z ekipą filmową pół globu – od Kopenhagi, przez Los Angeles, po São Paulo – by zaprezentować różne podejścia oficjeli do komunikacji miejskiej, ekologicznych środków transportu i właścicieli samochodów. W Kalifornii odkrywa pozostałości po rozbudowanych szlakach rowerowych z początku XX w., które zostały wykupione przez koncerny motoryzacyjne, a następnie zlikwidowane. Stolicę Danii powoli przemierza ze zgryźliwym taksówkarzem, próbującym przeżyć w chmarze nieuważnych rowerzystów. W Toronto przygląda się miejskiej kontrrewolucji gubernatora, który wypowiedział wojnę „terrorystom na dwóch kółkach”. Z tej rzetelnej, komunikacyjnej kwerendy wyłania się obraz odpornej na polityczne zmiany sieci powiązań między biznesem a urzędnikami, która wpływa na codzienność mieszkańców miast. „Rowery kontra samochody” to także głos rozsądku w tej batalii, wskazujący rzeczywistych winnych – to nie ścieżki rowerowe czy właściciele aut tamują ruch miejski, lecz nieudolność władzy.
reż. Ella Raidel
Są jeszcze miejsca, w których graffiti ma znaczenie. Nie dopadły go agencje reklamowe, które wykorzystując sztukę uliczną, próbują poprawić wyniki sprzedaży. Nie zostało również przejęte przez kibolsko-nacjonalistyczne bojówki. Dba o treść, a nie o czcionkę. To brazylijskie pixação – ożywcze antysystemowe hasła na stałe wsiąkły w miejski krajobraz São Paulo i Rio de Janeiro. Członkowie tej społeczności wywodzą się z faweli, w których do niedawna częściej słyszało się strzały niż syk spreju. Do jednego z osiedli biedy, Sabão na obrzeżach São Paulo, dotarł Amir Escandari. Z kamerą podąża za czterema kumplami, dla których mury są jak książki. Ryzykują życie, wspinając się bez zabezpieczenia na wieżowce, by swoimi wrzutami naruszyć strefę komfortu establishmentu. Przewodzi im Djan, bystry i przedsiębiorczy, który wie, jak zwrócić uwagę nie tylko lokalnych władz. Czarno-biały, fenomenalny wizualnie „Pixadores” ma równie charyzmatycznych bohaterów, jak pamiętne „Miasto Boga” Fernando Meirellesa. Choć reżyser przyjmuje perspektywę chłopaków, to nie spoufala się z nimi. Skupia się nie tylko na pracy na wysokościach, lecz także na przyziemnych problemach z rodziną czy bezrobociem. Fiński dokument to złożony portret wykluczonej społeczności, która nie daje sobie założyć estetycznego kagańca.
A16
reż. Fredrik Gertten
MAJ 2015
FESTIWAL
08-17.05 DOCS AGAINST GRAVITY FILM FESTIVAL
WARSZAWA
„ZRZUTKA” („CAPITAL C”)
reż. Timon Birkhofer, Jørg M. Kundinger
Crowdfunding to ratunek dla projektów skazanych pozornie na porażkę, dziwnych inicjatyw i pomysłów zbyt ryzykownych dla obracających dużymi sumami sponsorów. Reżyserzy „Zrzutki” badają fenomen współfinansowania społecznościowego – internetowej, demokratycznej rewolucji naszych czasów – na przykładzie trzech niezależnych projektów. Artysta grafik Jackson Robinson przygotowuje autorską talię kart nawiązującą do historii Stanów. Hipster Zach Crain marzy o serii rękawków na butelki z alkoholem. Założyciel zasłużonej dla świata gier komputerowych firmy Interplay Brian Fargo chce przywrócić do życia stworzone jeszcze w latach 80. science fiction „Wasteland”. Twórcy podkreślają nie tylko dobre strony tej metody – komentarze rozczarowanych darczyńców i presja czasu potrafią pokrzyżować plany artystów. Dowodem skuteczności Kickstartera jest jednak sam dokument – w całości sfinansowany dzięki użytkownikom portalu.
„PULP: FILM O ŻYCIU, ŚMIERCI I SUPERMARKETACH” („PULP: A FILM ABOUT LIFE, DEATH & SUPERMARKETS”) reż. Florian Habicht
W swoim debiucie „Love Story” Florian Habicht zajmował się miłością do kobiet i samego siebie, za to w nowym filmie skupia się na miłości do muzyki. Przedmiotem uczuć jest tu Pulp, britpopowy zespół założony w 1978 r. w Sheffield przez Jarvisa Cockera. W 2012 r. band wrócił do rodzinnego miasta, by dać swój ostatni koncert w Anglii. Dzięki umiejętności wypatrywania lokalnych absurdów o filmie Habichta można powiedzieć wszystko, oprócz tego, że jest typowym muzycznym dokumentem. Z rozmów z groupies – od 60-letniej inwalidki po właścicielkę bielizny z nadrukowanym nazwiskiem wokalisty – reżyser tworzy czuły, dowcipny hołd dla małomiasteczkowego życia i (idąc tropem tytułu najpopularniejszego kawałka zespołu) tzw. „common people”. „Pulp” to też biblia porad dla nieśmiałych mężczyzn. „Nie podrywaj dziewczyn, gdy pracujesz w przetwórni ryb” – to tylko jedna z nich.
09.05 15.00 kino Luna
PIERWSZY MILION TRZEBA UZBIERAĆ, CZYLI CROWDFUNDINGOWA REWOLUCJA, DEBATA PO FILMIE „ZRZUTKA” Tak naprawdę nie chodzi o pieniądze, tylko o to, by być częścią projektu, który jest dla nas ważny – tłumaczą bohaterowie „Zrzutki”, filmu opowiadającego o tym, jak narodziła się najbardziej demokratyczna siła naszych czasów. Nagle bez wsparcia koncernów czy mediów głównego nurtu można sprawić, by niezwykłe inicjatywy stały się realne. W Polsce crowdfunding też ma się coraz lepiej. O cieniach i blaskach społecznościowego finansowania w Polsce będą dyskutować: • członkowie zespołu The Saturday Tea, który dzięki crowdfundingowi pojechał na jeden z najważniejszych festiwali muzycznych na świecie – SXSW w Teksasie • Jakub Sobczak – założyciel portalu PolakPotrafi.pl, największej platformy crowdfundingowej w Polsce • przedstawiciele projektów, które zostały zrealizowane dzięki finansowaniu społecznościowemu
15.05 18.30 kino Luna
SO FRESH SO CLEAN, DEBATA PO FILMIE „FRESH DRESSED”
„FRESH DRESSED”
„NAS: ILLMATIC”
Z nowojorskich gett na światowe pokazy mody – Sacha Jenkins opowiada o kolosalnej roli, jaką w kulturze hiphopowej odgrywało ubranie. Kurtki z własnoręcznie robionymi grafficiarskimi naszywkami, złoto zestawione z ortalionem, futra i sneakersy, wielkie okulary Cazal czy czapki Kangol składały się na barwny uliczny nurt zwany „fresh”. „Gdy dzielisz pokój z karaluchami, nie masz nic, styl to jedyny sposób, by wyrazić siebie”, mówi jeden z bohaterów, podkreślając, że źródłem tej rewolucji w modzie były też bieda i rasizm. Jenkins odtwarza historię przełamywania uprzedzeń w świecie tekstyliów – od Ralpha Laurena odcinającego się od kultury Afroamerykanów po Tommy Hilfigera rozdającego za darmo ubrania, by zyskać uznanie ulicy. W snuciu tej opowieści wspierają go m.in. ikona hiphopowej mody Kanye West czy Dapper Dan, właściciel kultowego butiku na Brooklynie z podróbkami luksusowych marek.
W 2014 r. minęło 20 lat od wydania debiutanckiej płyty Nasa „Illmatic”. Nakręcony z tej okazji dokument to klasyczny portret ikony amerykańskiego hip-hopu i powrót do muzycznej atmosfery lat 90. Reżyser ukrywający się pod pseudonimem One9 podąża śladem nowojorskich korzeni Nasira Jonesa. Wywiady z jego bratem, producentami i innymi twórcami rzucają światło na to, co ukształtowało go jako artystę – nie zawsze bezpieczna ulica i prężnie działająca lokalna scena hiphopowa. Raper wychował się bowiem w Queensbridge, największym w całych Stanach blokowisku, które w latach 80. stało się kuźnią talentów. Niemałą rolę odegrał też ojciec Nasa – Olu Dara, popularny muzyk grający jazz i blues. Z tych doświadczeń – zarówno dobrych, jak i złych, osobistych i artystycznych – wyłonił się jeden z najważniejszych reprezentantów hip-hopu lat 90. „Nas: Illmatic” to świadectwo tego, ile artysta może zawdzięczać miastu.
reż. Sacha Jenkins
reż. One9
A17
Hiphopowa moda, tak samo jak muzyka, zawsze była podszyta buntem. Chodziło o to, by pokazać, kim jesteś i z kim trzymasz. Bez względu na to, czy raperzy zakładali dresy czy garnitury, wąskie czy szerokie spodnie, kształtowali oblicze ulicznej mody. Czy w Polsce moda hiphopowa ma taką samą siłę przebicia? W co ubierali się pierwsi polscy raperzy? Czy wszyscy fani rapu noszą dresy? O tym będą rozmawiać: • Kamil „Jakuza” Jaczyński – animator kultury, dyrektor wykonawczy w wytwórni muzycznej Wielkie Joł. Wykładowca PAN oraz Akademii Menedżerów Muzycznych • Tomasz Tkaczyk – projektant reprezentujący Prosto, największą polską markę hiphopową • Janusz Noniewicz – dziennikarz, nauczyciel i wykładowca, współtwórca i kierownik Katedry Mody na warszawskiej APS • Filip Kalinowski – dziennikarz i redaktor związany z kulturą hiphopową Rozmowy poprowadzi Sylwia Kawalerowicz, redaktorka naczelna magazynu „Aktivist”.
AKTIVIST
MAGAZYN TOP 5
BAL DEBIUTANTÓW
MŁODZI • DEBUTS • FOTO
Prace wybrał i opisał: Grzegorz Kosmala, pomysłodawca DEBUTS
Choć są na początku fotograficznej przygody, już odnieśli pierwsze sukcesy. Warto mieć na nich oko. Oto pięcioro spośród 55 wschodzących polskich fotografów, laureatów drugiej edycji projektu DEBUTS. Jego celem jest wspieranie najbardziej utalentowanych polskich fotografów, którzy zadebiutowali w ciągu trzech ostatnich lat. Prace wszystkich laureatów projektu będzie można obejrzeć na wystawie będącej częścią Fotofestiwalu w Łodzi oraz w albumie, który trafi do 100 najważniejszych na świecie instytucji zajmujących się fotografią. Książka zadebiutuje na wernisażu wystawy 28 maja.
1
2
WERONIKA IZDEBSKA (UR. 1992)
Łodzianka. Fotografii uczyła się sama. Zajmuje się fotografią oraz filmem. Jej prace cechuje charakterystyczny chłodny klimat, doceniony przez liczne magazyny oraz portale takie jak „iGNANT” czy rodzimy „K MAG”. Współpracuje z projektantami oraz muzykami, tworząc m.in. okładki płyt oraz teledyski. Ostatni z nich znalazł się w zestawieniu najlepszych klipów 2014 r. według portalu muzycznego Brand New Anthem. www.ovors.com
3
Od kilku lat związana z Krakowem. Absolwentka liceum muzycznego (klasa klarnet), Uniwersytetu Jagiellońskiego (Wydział Zarządzania i Komunikacji Społecznej) oraz krakowskiej Akademii Fotografii, którą ukończyła w 2012 r. Brała udział w warsztatach fotograficznych zorganizowanych przez kolektyw Sputnik Photos. Należy do międzynarodowego kolektywu Atonal, współpracuje z polską sceną muzyczną. Jej mroczne, czarno-białe zdjęcia były publikowane na łamach „Witty Magazine”, „PRISM” oraz „Oitzarisme”. www.magdalenaswitek.tumbr.com
4
DARIUSZ BAREYA (UR. 1967)
Bydgoszczanin. Grafik z zawodu (absolwent Wydziału Sztuk Pięknych UMK w Toruniu, gdzie studiował serigrafię), fotograf z zamiłowania. Specjalizuje się w ulicznych portretach. Jego pierwszą wystawę zorganizowała wirtualna galeria ArtPub („Bezdomność nie pozostawia plam”, 2014). W tym samym roku jego zdjęcia można było także oglądać na wystawie zbiorowej Street Dogs of Poland „30 wymiarów fotografii ulicznej” w warszawskim Relax Cafe Bar. Publikował na łamach bydgoskiego wydania „Gazety Wyborczej”, w serwisie Szeroki Kadr oraz w magazynie „Arteon”. www.bareyaart.blogspot.com
JAKUB STANEK (UR. 1988)
5
MAGDALENA ŚWITEK (UR. 1979)
MATEUSZ JAŹWIECKI (UR. 1986)
Mieszka i pracuje w Warszawie. Zajmuje się długoterminowymi projektami dokumentalnymi. Absolwent Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu i Université d’Angers we Francji. Uczestnik przeglądów portfolio organizowanych w ramach Krakowskiego Miesiąca Fotografii w Krakowie i Fotofestiwalu w Łodzi (oba w 2014 r.). W tym samym roku swoje prace pt. „Afganistan”, będące podsumowaniem półtorarocznego pobytu w tym kraju, zaprezentował w galerii PodCieniami w rodzinnym Krośnie. www mateuszjazwiecki.com
Od zawsze związany z Warszawą, student Akademii Fotografii i filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. Jest uczestnikiem czwartej edycji programu mentorskiego Sputnik Photos. Jego projekty dokumentalne poświęcone ludziom, których problemy są przemilczane w mediach mainstreamowych, były publikowane m.in. przez „Exclusiv Magazine”, „FK”, „doc! photo magazine”, serwis Szeroki Kadr oraz „Cuckoo Magazine”. Swoje zdjęcia prezentował na wystawie w mediolańskiej galerii The Don Gallery oraz w Fabryce Norblin. www.stanekjakub.pl A18
CITY MOMENT
MIASTO • FOTO • CHWILA
Robimy zdjęcia. Obsesyjnie, kompulsywnie, ajfonem. Jak wszyscy. Sorry. Śledźcie nas na Instagramie. Miasto widziane naszymi oczami na instagram.com/aktivist_magazyn
A19
AKTIVIST
MAGAZYN DIZAJN
Koronkowa robota NAUKA • SZTUKA • BŁOTO
NABICI NA TALERZ
Poprosiły kucharzy, żeby powiedzieli, jakie wrażenie chcą wywrzeć na odbiorcy, ale żeby nawet słowem nie sugerowali, jak naczynia mają wyglądać. Współpraca Kariny Marusińskiej i jej studentek z wrocławskiej ASP z interdyscyplinarną ekipą Food Think Tank przebiegała burzliwie, a jej efektom przyjrzeliśmy się podczas podziemnej kolacji. Ale nie o efekty tu chodziło, lecz o proces. – Studentom wmawia się, żeby poszukiwali, eksperymentowali bez ograniczeń, po czym podczas egzaminów ocenia się ich na podstawie efektów. Czasem czuję się, jakbym miała schizofrenię – mówi Karina Marusińska z Pracowni Projektowania Ceramiki Użytkowej na Wydziale Ceramiki i Szkła wrocławskiej ASP. Nie podoba jej się też to, że studenci projektują dla fikcyjnego odbiorcy i w oderwaniu od rzeczywistości. – W obszarze sztuki byłoby to ok, ale nie tu! – podkreśla. Dlatego gdy poznała Tomasza Hartmana, kucharza i koordynatora Food Think Tanku, nie wahała się ani chwili. – Tomek wzbudził we mnie zaufanie, miał w sobie pasję, nie koloryzował, mówił jak dziecko, które dopiero poznaje świat, i to mnie urzekło. W dodatku mówił o rzeczach z innej planety bez cienia wątpliwości, że mogą się nie udać – opowiada. FTT pracował wówczas nad swoim drugim projektem, „Między łąką a lasem”. Karina miała akurat mnóstwo innych obowiązków, ale posłuchała intuicji i postanowiła mu się przyjrzeć. W następnym, „Sad i ogień”, brała już czynny udział, a w prace nad trzecim zaangażowała też swoje studentki: Patrycję Śliwińską, Ewelinę Birut, Olę Osowską i Kasię Mazurek. W ramach FTT współpracują ze sobą fachowcy różnych dziedzin: kucharze, artyści, rzemieślnicy, naukowcy. Ich celem jest wzajemna nauka, osobisty rozwój i wspólne przekraczanie kolejnych granic wiedzy i możliwości. Zadaniem Kariny i jej ekipy było zaprojektowanie i wykonanie naczyń, na których podana została podziemna kolacja: miski z kolcami, na które nabić
można rybę i małżę, żeby nie rozmiękały w wodzie, z którą były podane; gliniane, niewypalane w piecu talerze, które po użyciu należało rozbić i w ten sposób oddać ziemi; naczynia na kawę, które pozwalały jednocześnie cieszyć się jej smakiem, aromatem i ciepłem. Ale tak naprawdę liczyło się wszystko to, co działo się przed kolacją. Nie chodziło o to, żeby być wyrobnikiem, wykonawcą materialnych obiektów. – Z takimi zleceniami uderza się do fabryki, a ja chcę, żeby moja praca była wyzwaniem, żeby było trudno i fascynująco zarazem – opowiada. Nie obyło się bez trudu, bo tuż przed finałem spora część naczyń uległa zniszczeniu. – W naszym zawodzie niezmiernie istotna jest pokora, która pozwala na zupełne pominięcie etapu narzekania, lamentowania i użalania się. Po prostu od razu przechodzimy do poszukiwania innych rozwiązań – podsumowuje Karina. Pozostali członkowie FTT i ich znajomi wzięli się więc za lepienie misek z Kariną i jej studentkami i w rekordowo krótkim czasie udało się nadgonić straty. Karina z dumą opowiada o tych „nieudanych” elementach procesu, wręcz je eksponuje. – Na ASP takich tematów się unika, a my to właśnie przełamujemy. Czuję wielką spójność moich przekonań i wyznawanych przeze mnie wartości z działaniami w ramach FTT – podsumowuje. Naczynia, które powstały podczas projektu „Ziemia i woda”, będzie można kupić na wrocławskiej ASP między 19.06 a 21.06. Zebrane pieniądze przeznaczone zostaną na akcję Empty Bowles, której celem jest walka z głodem. [Olga Wiechnik] A20
Cal Lane to amerykańska artystka, której wystawę „Industrial Doilies” można oglądać w montrealskiej galerii Art Mur. Stare łopaty, przerdzewiałe części samochodów, brudne kanistry służą jej za materiał do dziergania delikatnej, choć ciężkawej koronki. „Jak zapaśnik w tiulowej spódnicy, absurdalność połączeń dwóch skrajności ma raczej wywoływać emocjonalną reakcję niż analityczną refleksję” – mówi Cal. My na to reagujemy. Więcej na www.callane.com. [wiech]
Look at Me Plates Jeśli w końcu zrealizują się czarne scenariusze snute od lat i „papier umrze”, to ilustracja i tak przeżyje, bo teraz maluje się na talerzach. Magdalena Pilaczyńska i jej projekt Look at Me Plates to kolejny przykład na to, że najatrakcyjniejsze na talerzu wcale nie musi być jedzenie. Magda ceramikę wynajduje na targach staroci, a następnie dekoruje ją ręcznie pięknymi ilustracjami. Talerze wypalane są następnie w profesjonalnych piecach, są więc trwałe i nadają się również do podawania jedzenia. Www.magdapilka.com. [wiech]
MAJ 2015
KALENDARIUM MAJ
Olga Święcicka (oś)
Filip Kalinowski (fika)
Mateusz Adamski (matad)
Michał Kropiński (mk)
MUST SEE
01-10.05
Kacper Peresada (kp)
kadr z filmu „Jimi: All Is by My Side”
Rafał Rejowski (rar)
Cyryl Rozwadowski [croz]
Alek Hudzik [alek]
Iza Smelczyńska [is]
CHYTRA CHYRA
„Andrzej Chyra zrobił sobie zdjęcie na tle kwitnącego krzewu i poszedł do kiosku”. Pudelek nie przestaje mnie zaskakiwać. Akurat w dniach, kiedy najbardziej potrzebuję się oderwać od pracy i zanurzyć w świecie elektryzujących plotek, serwuje mi takiego typowego Andrzeja. Cóż. Chyrze się nie dziwię. Sama bym się sfotografowała na tle krzewów. Niestety polska scena festiwalowa postanowiła uczynić najlepszy miesiąc w roku miesiącem ciemnych sal i zakurzonych galerii. Dwa festiwale fotograficzne i dwa festiwale filmowe. Czy oni zupełnie już poszaleli? Co gorsza, nie są to niszowe festiwaliki na przedmieściach, tylko wydarzenia, na których po prostu chce się być. I daje się zamknąć w tych salach i pokoikach, wśród dzikich tłumów, gdzie o umajonym powietrzu można tylko śnić. Ot, przewrotność losu. Odbijemy sobie w czerwcu. A na razie karnie zróbmy zdjęcie na tle krzewu. Czekając na seans, można je zapostować i iść do kiosku. „Aktivista” tam nie znajdziecie, ale może Chyra będzie. Olga Święcicka
Kuba Gralik [włodek]
K21
PKO OFF CAMERA KRAKÓW
Plus dla PKO Off Camera to kolejny festiwal, który nie zmieścił się w budżecie korporacji. Tegoroczna nagła zmiana sponsora tytularnego – z Plusa na PKO – co prawda nie dodała wdzięku nazwie wydarzenia, ale poza tym wszystko zostało po staremu. Off wciąż stawia na niezależność – głównie filmy artystycznego środka, raczej nie eksperymenty, lecz kino dobrze zrealizowane i solidnie napisane. Wśród debiutantów walczących o nagrodę w konkursie głównym znaleźli się m.in. reżyserzy, którzy kilka miesięcy wcześniej maszerowali po czerwonym dywanie na Berlinale – Laura Bispuri z komplementowanym na świecie „Sworn Girls” czy Gwatemalczyk Jayro Bustamante ze zjawiskowym wizualnie „Ixcanul”. Tradycją na krakowskim festiwalu jest też solidna selekcja dobrych amerykańskich tytułów, niemających raczej szans na dystrybucję w Polsce (allenowskie „Do ciebie, Philipie” o narcystycznym pisarzu), oraz cykl „Nadrabianie zaległości” (świetny „Olbrzym samolub”). Nowością są sekcje poświęcone światowi mody i wizerunkowi ludzi starszych. Z ejdżyzmu wyleczą was kapitalna „Miłość jest zagadką” o emerytowanej parze gejów i francuska „Party Girl”. Do tego sporo filmów muzycznych, trochę Afryki i potężna dawka najnowszych seriali (tu przede wszystkim „Olive Kitteridge”). Majówkę najlepiej spędzić w Krakowie. [mm]
KALENDARIUM
IMPREZA
01.05
FESTIWAL
KONCERT
01-09.05
03.05
DJ JAZZY JEFF
LYNYRD SKYNYRD
SOPOT Zatoka Sztuki Beach Club
WARSZAWA Torwar
al. Mamuszki 14 21.00 39 zł
ul. Łazienkowska 6a 19.00 190-320 zł
Wolne ptaki z południa
Nadal świeży Jedno z niepisanych praw polskiego show-biznesu głosi, że jeśli jakiś artysta gra koncert w Sopocie, to lata jego świetności raczej już dawno minęły. O ile ta teoria sprawdza się zwykle w kontekście repertuaru Opery Leśnej, o tyle w przypadku bohatera tej notki nie do końca jest prawdziwa. DJ Jazzy Jeff faktycznie odnosił największe sukcesy ćwierć wieku temu u boku Willa Smita, który dość nieudolnie rapował jako Fresh Prince, ale jego umiejętności za deckami nadal są niezwykle imponujące. Selekcja 50-letniego disc jockeya opiera się głównie na oldschoolowym rapie oraz soulu, ale Jeff jest raczej szperaczem niż stawiającym na oklepane hity chałturnikiem, co udowadnia chociażby jego set zarejestrowany przez Boiler Room. Możecie więc spokojnie rezerwować czas na majówkę w Trójmieście. [croz]
When Saints Go Machine
OFF SCENA KRAKÓW Forty Kleparz
ul. Kamienna 2/4 21.00
Na lewo od projektora Cykl koncertowy Off Scena to część muzyczna festiwalu filmowego PKO Off Camera. Tutaj też królują twórcy niezależni, a oprócz uznanych zespołów można usłyszeć nowe, świeże brzmienia. Koncerty będą się odbywać co wieczór przez tydzień, a wśród zaproszonych nie zabraknie znanych międzynarodowych projektów – Sleep Party People, Bite the Buffalo czy When Saints Go Machine. Przede wszystkim jednak będzie można zobaczyć ciekawych
młodych wykonawców z Polski. Wystąpią m.in. nasza ulubiona Trupa Trupa, świetni Eric Shoves Them in His Pocket, Sjón, Ivy & Gold czy Hatti Vatti. Tegoroczną, ósmą już edycję Off Sceny otworzy intrygujący, elektroniczny (ostatnio) projekt Sambor. Wejście na koncerty – po okazaniu akredytacji lub po odebraniu darmowej wejściówki w centrum festiwalowym (pałac Pod Baranami, Rynek Główny 27), lub przed koncertem w klubie festiwalowym. [rar]
7
07.05.1982 r.
K22
No wreszcie! Jeden z najważniejszych amerykańskich zespołów w końcu dotrze do Polski. Giganci southern rocka obchodzą w tym roku 50-lecie istnienia, ale w Europie koncertują rzadko (warszawski koncert będzie jednym z zaledwie dziesięciu). Niezwykle barwne perypetie południowców to gotowy scenariusz filmowy. W pierwszej połowie lat 70. rządzili w USA, a ich hity w rodzaju „Free Bird” czy „Sweet Home Alabama” nuciły nawet dzieci w przedszkolu. Długie, niekończące się gitarowe solówki grane często nawet przez trzech gitarzystów, hulaszczy tryb życia (potrafili dwa razy w ciągu tygodnia trafić do szpitala wskutek wypadku samochodowego) i piosenki o miłości do rodzinnych stron zapewniły im nieśmiertelność. Karierę Lynyrd Skynyrd zahamował tragiczny wypadek samolotowy, w którym zginął trzon zespołu. Panowie podnieśli się jednak i nadal świetnie grają na koncertach. [matad]
Vangelis rozstawia w sali sądowej cały swój elektroniczny sprzęt do komponowania muzyki, aby pokazać sędziemu, jak pracuje, i oddalić zarzuty o plagiat melodii „Chariots of Fire”.
MAJ 2015
KONCERT
04.05
KONCERT
KONCERT
05.05
06.05
30 SECONDS TO MARS
PORTICO
GDAŃSK Ergo Arena
WARSZAWA Miłość
pl. Dwóch Miast 1 20.00 90-699 zł
ul. Kredytowa 9 20.00 30-40 zł
Panki? Grać!
Reinkarnacja
Kiedyś ich koncert w Polsce musiał być bardzo dużym wydarzeniem. Pamiętam, jak widziałem jedną gówniarę, która na ręce dzierżącej ogromny papierowy kubek z fancy kawą miała wydziarane logo tego zespoliku. Dziś 30 Seconds to Mars wpadają do nas co sezon. Ostatni raz byli w czerwcu w Rybniku. Tym razem przyjadą nad morze, do Gdańska. Po drodze, nie przejmując się żadnymi embargami (bo w końcu muzyka nie zna granic), zagrają jedynie 14 koncertów w Rosji. Cóż, w tym sezonie Jared nie zgarnął kolejnego Oscara, a w tym wieku nie ma już „za hajs matki baluj”, więc… Zresztą co to kogo obchodzi, skoro małolaty już od jakiegoś czasu zabijają się o bilety w strefie Golden Circle. [mk]
Portico to duchowa kontynuacja Portico Quartet, nujazzowej grupy, która flirtowała z elektroniką i post rockiem, a jej znakiem rozpoznawczym był hang drum – perkusyjny instrument o bardzo charakterystycznym, orientalnym brzmieniu. Anglicy postanowili jednak nie tylko skrócić nazwę, lecz także radykalnie zmienić kierunek muzycznych poszukiwań. „Living Fields”, pierwszy album grupy pod nowym szyldem, to skręt w stronę modnych, nowoczesnych elektronicznych brzmień. W zbudowaniu nowego wizerunku pomogli Jamie Woon, Joe Newman z Alt-J oraz Jono McCleary, którzy użyczyli swoich wokali. Wiosenne występy tria będą także zwiastunem sierpniowej, dziesiątej edycji festiwalu Tauron Nowa Muzyka – tam także pojawią się Portico. [croz]
ODESZA WARSZAWA Cafe Kulturalna
pl. Defilad 1 21.00 49 zł
Dryfująca Odessa Kiedy entuzjasta muzyki Harrison Mills oraz pianista i gitarzysta Clayton Knight poznali się na pierwszym roku studiów na Western Washington University, nic nie wskazywało na to, że zdecydują się na współpracę. Rozpoczęli ją jednak w 2012 r. i do dziś wydali dwa krążki – „Summer’s Gone” i „In Return”. Kompozycje Odeszy charakteryzuje miks tanecznej i eterycznej elektroniki z chwytliwym, nieskomplikowanym majestic popem. Doskonale
słychać to w takich kawałkach jak „All We Need” czy „Say My Name”. Duet inspiruje się twórczością Radiohead, Pink Floyd i Aphex Twin, a niespełnionym jak na razie marzeniem muzyków jest współpraca z Diplo, Gorillaz i CocoRosie. [nela]
K23
07.05 GDAŃSK Fabryka Batycki
ul. Kamienna Grobla 28/29 35-40 zł 20.00
KALENDARIUM
FESTIWAL
07-28.05
FESTIWAL
KONCERT
08-10.05
kadr z filmu „Zardoz”
kadr z filmu „Magic Men”
08.05
KONCERT
08.05
MOICO ENJOY FILMS
11. MFF ŻYDOWSKIE MOTYWY
SLEEP PARTY PEOPLE
HVOB
WROCŁAW Kino Nowe Horyzonty
WARSZAWA kino Muranów
GDAŃSK Teatr Szekspirowski
WARSZAWA Basen
ul. Kazimierza Wielkiego 19a-21
ul. Gen. Andersa 5 wstęp wolny
ul. Bogusławskiego 1 20.00 35 zł
ul. Konopnickiej 6 20.00 40-50 zł
Guilty pleasure
Zza granicy
Imprezowe króliczki
Projekt doskonały
Filmy tak złe, że aż dobre. W tym roku w ramach trzeciej edycji Moico Enjoy Films podczas wieczornych pokazów obejrzycie stare filmy science fiction klasy B i Z. Dużo tektury, celofan, żarówki i poliester, czyli obraz dalekiej przyszłości według wizjonerów tamtych dekad. W przeglądzie znajdą się produkcje, o których grający w nich aktorzy woleliby raczej zapomnieć, jak choćby „Zardoz” z Seanem Connerym. Były agent Jej Królewskiej Mości paraduje tu z gołą klatą i wąsem hydraulika godnym gejowskiego porno lat 70. Inni nie pozostają w tyle – będzie zadzierająca wysoko nogi Barbarella czy Dolph Lundgren obnoszący we „Władcy wszechświata” grzywę na czeskiego piłkarza. Będzie też kino samochodowe i inscenizacje teatralne. Moico to jak zwykle czysta zdrowa rozrywka, zwłaszcza że bez popcornu – w kinie Nowe Horyzonty go nie sprzedają. [mm]
W maju po raz kolejny kino Muranów opanuje motyw żydowski. Przez trzy dni w salach kinowych będą prezentowane intrygujące fabuły, dokumenty i krótkie metraże poświęcone zarówno historii i tradycji narodu żydowskiego, jego kulturowej tożsamości, jak i te podejmujące aktualne tematy społeczno-polityczne. Publiczność festiwalu będzie miała szansę obejrzeć m.in. nakręcony w całości w języku jidysz dokument „Boris Dorfman – a Mentsch” o nieistniejącym już żydowskim Lwowie i jego mieszkańcach, tegorocznego izraelskiego kandydata do Oscara „Viviane chce się rozwieść” czy komediodramat „Magic Men” o ocalonym z Holocaustu Avrahamie, który udaje się wraz ze swoim synem w podróż do Grecji w poszukiwaniu mężczyzny, który ponad 70 lat wcześniej ocalił mu życie. Seansom festiwalowym towarzyszyć będą dyskusje z autorami filmów. Podkreślę, że to wszystko za friko. Albo za obcy kapitał. [oś]
„Nie chodzi o to, by złapać króliczka, ale by gonić go”, śpiewali Skaldowie. Duńskiego zespołu Sleep Party People, którego członkowie kryją swoje facjaty za króliczymi maskami, nie będziecie musieli gonić. Sam przyjedzie do Gdańska, a ich norką stanie się Teatr Szekspirowski. Porównywani są do najlepszych zespołów ze swojego nurtu – Sigur Rós i Gus Gus. Kiedy zaczynali, inspirowali się twórczością Davida Lyncha i Erika Satie. Przy ich muzyce potańczycie, odpłyniecie gdzieś w nieznane i wpadniecie w trans. Słuchając ich na dobranoc, na pewno nie uśniecie potulnie jak baranki, bo te króliczki swoimi ambientowymi brzmieniami wyciągną was na parkiet. [ach]
Her Voice Over Boys, czyli dwóch facetów i śpiewająca dziewczyna. Można by pomyśleć, że to zespół jakich mnóstwo. Nic bardziej mylnego. Reprezentanci słynnego labelu Olivera Koletzkiego Still Vor Talent poruszyli serwisy muzyczne już swoim pierwszym kawałkiem. Kompozycje HVOB są piekielnie inteligentne i pełne emocji. Nie trzeba długo analizować ich twórczości, aby zauważyć, z jakim wyrafinowaniem mamy do czynienia. Deephouse’owe melodie wzbogacone o abstrakcyjny wokal składają się na hipnotyzującą całość. Dopełnieniem są klimatyczne grafiki autorstwa wiedeńskiego artysty Clemensa Wolfa. Perfekcja w każdym calu. [ks]
KONCERT
09.05
NILS FRAHM KRAKÓW Teatr Łaźnia Nowa
os. Szkolne 25 20.00 80 zł
Na huśtawce z fortepianem „Nils Frahm has lost his mind” – taki tytuł nosi tegoroczna trasa koncertowa niemieckiego artysty. Bo choć ogromnej muzycznej wiedzy Nilsowi odmówić nie można, to jednak nie umysł jest w jego pracy najważniejszy. Najważniejsze są emocje. Klasycznie wykształcony pianista szybko zaprzyjaźnił się z zimnymi i niepokojącymi dźwiękami elektronicznymi i zaczął grać na różnych instrumentach klawiszowych, analogowych syntezatorach i automatach K24
perkusyjnych. Najważniejszy pozostał jednak fortepian. Szybko wszedł do ambientowej i neoklasycznej pierwszej ligi. W ubiegłym roku Frahm zaczarował widownię festiwalu Tauron Nowa Muzyka. Organizatorzy katowickiej imprezy poszli za ciosem i zaprosili Niemca na koncert rozgrzewkowy przed tegoroczną edycją śląskiego festiwalu. [włodek]
MAJ 2015
WYSTAWA
KONCERT
09.05
13.05-27.09
FESTIWAL
13-19.05
Joanna Rajkowska „Dotleniacz”
kadr z filmu „Guillame i chłopcy!”
CO JEST SPOŁECZNE?
6. PRZEGLĄD NOWEGO KINA FRANCUSKIEGO
WARSZAWA CSW Zamek Ujazdowski
ul. Jazdów 2
WARSZAWA kino Muranów
ul. Gen. Andersa 5 16-18 zł
Breach
MARK LOWER POZNAŃ SQ
ul. Półwiejska 42 22.00
Sizeer Music by MTV Sizeer powraca ze swoją serią imprez. Już w maju mieszkańcy Poznania i Krakowa będą mieli okazję posłuchać dwóch wyjątkowych producentów. Mark Lower, który wystąpi na pierwszej imprezie, to ledwie 19-letni producent. Jego zeszłoroczny debiutancki album „Mark Lover” trafił na czwarte miejsce listy najpopularniejszych płyt portalu Beatport i zyskał uznanie fanów nu disco. Z kolei Breach, który pojawi się w Krakowie, to autor jednego z największych
elektronicznych hitów 2013 r. „Jack” przez wiele tygodni święcił tryumfy na angielskich listach przebojów. Występujący również pod prawdziwym imieniem i nazwiskiem Ben Westbeech pierwszy raz dał o sobie znać w 2007 r., gdy wydał debiutancki album w Brownswood Recordings. W Polsce obaj panowie wystąpią z wyjątkowymi DJ-setami – zmieszają swoje muzyczne fascynacje w idealny imprezowy koktajl. Dodatkowo w czerwcu w ramch cyklu zagra Tensnake. [dup]
BREACH 30.05 KRAKÓW Prozak 2.0, pl. Dominikański 6
22.00
Palma społeczeństwa
Vive la France!
Wystawa „Co jest społeczne? Aktywność Zamku Ujazdowskiego w przestrzeni publicznej” to prezentacja różnorodnych, prekursorskich projektów. Interwencje w przestrzeni miejskiej, których dokonali najsłynniejsi światowi i polscy artyści (m.in. Jenny Holzer, Barbara Kruger, Christian Boltanski, Krzysztof Wodiczko i Joanna Rajkowska), akcje animacyjne zorganizowane ze społecznościami lokalnymi, ekspozycje wokół Zamku oraz działania w innych obiektach i instytucjach kultury. Dla publiczności będzie to okazja do podróży w czasie, przypomnienia sobie wydarzeń, w których się uczestniczyło. W ramach wystawy zaprezentowane zostaną materiały z bogatych zbiorów dokumentacji CSW Zamek Ujazdowski oraz Międzynarodowej Kolekcji Sztuki Współczesnej. Jest to wstęp do podsumowania doświadczeń artystów w przestrzeni publicznej w Polsce, a także przyczynek do refleksji nad nowymi strategiami rozwoju sztuki w XXI w. [oś]
Sześć lat nauki języka francuskiego, a przyswojonych słówek i zwrotów wciąż mniej niż obejrzanych francuskich filmów. Taki ze mnie nygus, że zamiast grzecznie siedzieć w sali lekcyjnej wolałam iść do kina. Po latach, z czystym sumieniem, nie bojąc się uwagi w dzienniczku, wybiorę się na szóstą edycję Przeglądu Nowego Kina Francuskiego. W programie znalazły się m.in. takie filmy jak „Guillame i chłopcy!”, „Markiza Andżelika” – film nagrodzony w 2014 r. pięcioma Cezarami – czy „Prawda o Lulu”, którego bohaterka pod wpływem impulsu robi sobie „wolne” od codzienności, męża i dzieci. Obowiązkowym punktem tegorocznego przeglądu są ekranizacje komiksów, w tym „Kot rabina” czy „Francuski minister”. Alors on regarde! [ach]
FESTIWAL
13-17.05
FESTIWAL TRADYCJI I AWANGARDY MUZYCZNEJ KODY LUBLIN
Zakodowana majówka
Philip Glass
Na majówkę jedziemy na Festiwal Tradycji i Awangardy Muzycznej KODY w Lublinie. Tutaj mogą sobie podać rękę zwolennicy akademickiej muzyki współczesnej i eksperymentalnej z wiejskimi muzykantami, którzy z nut co najwyżej potrafią kłamać, bo na pewno nie grać. Ale właśnie dla tych leciwych staruszków warto spakować plecak i łapać stopa do wschodniej stolicy Polski. Ponad 150 wykonawców, pięć premier światowych i kilkanaście polskich… A jeśli nie robią K25
na was wrażenia te liczby, to może zachęcą nazwiska z programu: Arvo Pärt, Cornelius Cardew, Zbigniew Bargielski, Philip Glass, Giacino Scelsi i zespoły: Orkiestra Dęta ze Zdziłowic, Zawołany Skład Weselny, Kapela Bornego z Podzamcza. Temat przewodni tegorocznych Kodów idealnie wpisuje się w majówkowy charakter: „W lesie znaków i symboli”, więc dajcie się zgubić w tej muzycznej kniei. Gwarantuję, że nie będziecie chcieli odnaleźć drogi do domu. [is]
KALENDARIUM
15-23.05
FESTIWAL
FESTIWAL
15.05-14.06
15-16.05
Thierry De Mey
praca Helio Leona „The Purple Room”
MUSICA ELECTRONICA NOVA
13. MIESIĄC FOTOGRAFII W KRAKOWIE
AKCJA
16-17.05 Foto: Ministerstwo Dobrego Mydła
FESTIWAL
Dasha Rush
STREFA: MONOTYPEFEST 02
MUSTACHE YARDSALE
WARSZAWA CSW Zamek Ujazdowski
WARSZAWA Pałac Kultury i Nauki
WROCŁAW
KRAKÓW
www.musicaelectronicanova.pl
www.photomonth.com
ul. Jazdów 2 69-140 zł
pl. Defilad 1
Dźwięk i obraz
Spokojnie, jak na wojnie
Monotype jest kobietą!
Umajeni
Tegoroczna, szósta już edycja festiwalu Musica Electronica Nova będzie obfitować w atrakcje. W festiwalowym repertuarze znajdą się pozycje cieszące uszy i oczy, łączące przeszłość z przyszłością, umieszczające klasyczne wątki w nowych kontekstach. Muzykę elektroniczną usłyszycie nie tylko w sali koncertowej, lecz także jako część instalacji multimedialnych i w kinie. Głównym gościem MEN będzie Thierry De Mey, belgijski kompozytor i reżyser, który w swojej twórczości łączy dźwięk i obrazy. W programie znalazły się wykonania koncertowe najbardziej znanych dzieł Belga, projekcje filmowe oraz instalacja przygotowana razem z Biennale Sztuki Mediów WRO 2015. Wspólnie z kinem Nowe Horyzonty zaplanowano repertuar – będą to dzieła zarówno z gatunku science fiction, filmy animowane i awangardowe. Oczy i uszy otwarte. [oś]
„Wojna” – jeszcze kilka lat temu to słowo było w mediach nieobecne, nic nie mogło naruszyć naszego świętego spokoju. Dziś widmo konfliktów na wschodzie żarzy się coraz jaśniej. Festiwal Miesiąc Fotografii swoją najnowszą odsłonę opatrzył tytułem „Konflikt”. Ten nasuwający się w pierwszym skojarzeniu – militarny – zobaczymy na wystawie Józefa Koudelki, fotografującego inwazję wojsk radzieckich na Pragę w 1968 r. Za to te konflikty, w które wprowadza nas terapeutyczna metoda „ustawień”, będą obecne w cyklu fotografii Joanny Piotrowskiej „Frowst”. Niezależnie od tematu do Krakowa powinni przyjechać fani młodych fotograficznych talentów. W końcu sekcja ShowOFF to zawsze największa tajemnica Miesiąca Fotografii i źródło wielu konfliktów. Knajpiano-towarzyskich. [alek]
Po ubiegłorocznym sukcesie Strefa: MonotypeFest rozwija skrzydła i zaprasza na dwie sceny. Pierwsza ma skłaniać do interakcji, druga – wymagać większego skupienia. Tak przynajmniej zapewniają organizatorzy. Artyści, w dużej mierze będący motorem napędowym niezależnej wytwórni MonotypeRec., przyciągną głównie miłośników noise’u i elektronicznej muzyki eksperymentalnej. Z przekory pominę facetów i podkreślę feministyczny wątek tego wydarzenia. Zagrają: Klara Lewis, która uwielbia przetwarzać nagrania terenowe, mroczna i ekscentryczna Dasha Rush, nasz towar eksportowy na największe festiwale muzyczne Aleksandra Grünholz (We Will Fail) i TER, która doskonale wie, jak radzić sobie z syntezatorami modularnymi. I jeśli ktoś powie, że dziewczyny nie znają się na kablach, elektronice i oprogramowaniach, to… jest w strefie zagrożenia. [is]
Każda zmiana jest dobrą okazją do zakupów. Zmiana pory roku, zmiana statusu (maturzyści!), zmiana mieszkania (ja!) i tysiące innych codziennych zmian, zmianek i zamianek. Wszystkie trzeba uczcić. A jeśli już świętować, to wśród swoich. Mustache Yardsale to odbywający się cyklicznie targ ubrań, dizajnu, książek, mebli, biżuterii i wszystkiego, co pochodzi z małych internetowych sklepów. Wiosenna edycja tym się różni od tej zimowej, że wyprowadza atrakcje na zewnątrz. Oprócz straganów w środku powstaną też miniskate park dla dzieci, piknikowa strefa na placu Defilad i kąciki zabaw. Na spragnionych kultury czekać będzie wystawa przygotowana we współpracy z galerią UV21. Można się umaić, urobić i zatracić. [oś]
KONCERT
16.05 Maraton uśmiechu
MICHAEL MAYER KRAKÓW Prozak 2.0
pl. Dominikański 6 22.00
Ten pan ma miłą aparycję i ładnie się uśmiecha, ale to tylko pozory. Bo dla biednych klubowiczów nie ma litości. W krakowskim Prozaku w 2013 r. zmuszał ludzi do tańczenia przy 10-godzinnym secie! Istnieje ryzyko, że teraz może być podobnie. Należy więc założyć wygodne obuwie i przewiewny strój. Trzeba też wziąć ze sobą poręczny suchy prowiant, najlepiej K26
w formie pastylek lub proszku. Michael Mayer należy do najważniejszych postaci niemieckiego techhouse’owego minimalu. Współtworzy Kompakt, znany label wydający elektronikę. Organizatorzy twierdzą nawet, że to jeden z najlepszych didżejów świata. Warto się poświęcić i odtańczyć swoje. [ko]
MAJ 2015
KUP BILET NA WWW.STODOLA.PL
BILETY: KASA KLUBU STODOŁA - warszawa, UL. BATOREGO 10
gojira
10 czerwca - kraków klub kwadrat
ub40
25 sierpnia - warszawa klub stodoła
bracia figo fagot
2 października - warszawa klub stodoła
renata przemyk
25 października - warszawa klub stodoła
john mayall
30 października - wrocław sala audytoryjna wck
kult
6, 7 listopada - warszawa klub stodoła fisz emade tworzywo
10 listopada - warszawa klub stodoła
bokka
26 listopada - warszawa klub stodoła
luxtorpeda
27 listopada - warszawa klub stodoła
t.love
28 listopada - warszawa klub stodoła
K27
19-20/06/2015
KALENDARIUM
KONCERT
17.05
TRASA
KONCERT
18.05
21.05
STICK TO YOUR GUNS
DIR EN GREY
WARSZAWA Hydrozagadka
WARSZAWA Progresja
ul. 11 Listopada 22 18.00 65 zł
Fort Wola 22 20.00 110-220 zł
Z ciężkim sercem
Kawaii!
Pochodzący z apetycznie brzmiącego Orange Country w Kalifornii Amerykanie grają muzę zupełnie niepasującą do ich słonecznej krainy. Nielekką i niekoniecznie też przyjemną, za to pełną mocy i wściekłości. Ich wkurwiony hardcore z elementami metalu niepozbawiony jest jednak melodii, a zaangażowane, poruszające kwestie społeczne i polityczne teksty, wykrzykiwane przez charyzmatycznego wokalistę Jessego Barneta, przekonują publikę swoją szczerością. Co w sercu, to na języku, co w łapach, to w gitarach – Stick to Your Guns przyjeżdżają do Polski świeżo po wydaniu swojego najnowszego, piątego w dyskografii krążka „Disobedient”. [rar]
Japonia to dla wielu kraj bardziej egzotyczny niż maleńkie afrykańskie państewka. Wszystkie fanaberie żyjących w odosobnieniu mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni fascynują znudzone zachodnie społeczeństwo. Parę lat temu po Tsubasie, karate i sushi przyszła pora na tzw. j-rock. Pretensjonalne granie spod znaku farbowanej grzywki szturmem podbiło serca rozhisteryzowanych europejskich nastolatek. Nie wierzycie? Zatem nie szukajcie odpowiedzi w radiu i na listach przebojów, tylko wejdźcie na YouTube, gdzie pod każdym teledyskiem Dir en Grey znajdziecie dziesiątki peanów na temat geniuszu tego zespołu. Pochodzący z Osaki nestorzy japońskiego grania odwiedzą Warszawę w ramach trasy promującej ich ostatnie wydawnictwo „Arche”. [mk]
KONCERT
19.05
SÓLEY WARSZAWA Basen, ul. Konopnickiej 6
20.00
69 zł
Urocza okularnica Islandia znów stanie się bliższa naszym sercom i uszom, a to za sprawą charyzmatycznej wokalistki Sóley. Ta niepozorna, urocza dziewczyna z gitarą zawojowała Europę dzięki wydanemu w 2011 r. debiutanckiemu albumowi „We Sink”. Po dwóch latach powraca do Polski, aby promować swoją nową płytę „Ask the Deep”, którą jeden z krytyków określil słowami: „brzmi jak sen, równocześnie słodki i dziwaczny”. Sóley przyznała, że dla niej jest to zbiór osobistych i poetyckich piosenek, które kojarzą jej się
z podróżą. Tego wieczoru na wycieczkę zabierze nas też Óbó – klawiszowiec i perkusista współpracujący m.in. z Sigur Rós i Jónsim. [ach]
22.05 KATOWICE Kinoteatr Rialto, ul. św. Jana 24
20.00
59 zł
23.05 POZNAŃ Eskulap, ul. Przybyszewskiego 39
20.00
59 zł
24.05 WROCŁAW Klub Eter, ul. Kazimierza Wielkiego 19
20.00
59 zł
DEF LEPPARD WARSZAWA Torwar
ul. Łazienkowska 6a 18.45 149-249 zł
Histeria Ponad 100 milionów sprzedanych płyt i kilkanaście softmetalowych evergreenów na koncie. Def Leppard po raz trzeci zagra w Polsce. Muzycy z Sheffield zaczynali w dobie popularności heavy metalu spod znaku Iron Maiden czy Judas Priest, ale K28
nigdy nie ukrywali, że interesują ich głównie dobre melodie, a nie bezmyślne łojenie. Zasłynęli dopracowanymi do perfekcji grupowymi partiami wokalnymi i metalem granym właściwie na popowo. „Pyromania” i „Hysteria”, które ukazały się w połowie lat 80., to prawdziwa kopalnia hitów w sam raz do rockowego radia, a także podręcznik dla raczkujących wówczas pudel-metalowych kapel. Def Leppard słyną także z ballad, w sam raz do przytulania dziewczyny i trzymania w górze zapalniczki. Na Torwarze na pewno zapłonie niejedna. [matad]
MAJ 2015
KONCERT
FESTIWAL
22.05
22-24.05
AKCJA
IMPREZA
23.05
23.05
ZS
Roxanne Shanté
Robert Piotrowicz
AT THE GATES
GREEN ZOO FESTIVAL
WARSZAWA Proxima
KRAKÓW
RAP HISTORY WARSAW PRIMS + COLD CHILLIN / KRIME X BLEKOT
GDAŃSK ESC
WARSZAWA Bar Studio, pl. Defilad 1
pl. Solidarności 1 16.00 10 zł
www.greenzoofestival.pl
ul. Żwirki i Wigury 99 19.00 100-110 zł
22.00
STRAJK
15 zł
Powrót z otchłani
Party Animals
Stary Nowy Jork
Ogłaszam strajk!
Odpoczęliście już po wizycie Satiriconu? To dobrze, bo możecie szykować się na najazd kolejnej hordy z Północy. Prekursorzy melodyjnego death metalu, At the Gates, po raz pierwszy od 20 lat wpadną do Polski. Szwedzi wracają z doskonale przyjętym, wydanym w zeszłym roku krążkiem „At War with Reality”, który przez polską edycję magazynu „Metal Hammer” został uznany za „album miesiąca”. Płyta ukazała się po długiej, blisko 20-letniej przerwie. To godny następca „Slaughter of the Soul”, uważanego nie tylko za czołowe dzieło grupy, ale i jedno z najważniejszych wydawnictw w dziejach skandynawskiego death metalu. Oprócz At the Gates tego wieczoru w Proximie zobaczymy The Sixpounder, The Dead Goats i In Twilight’s Embrace. [rar]
Trudno w to uwierzyć, ale krakowski festiwal obchodzi w tym roku piąte urodziny. Jeszcze niedawno był małym, miejskim szczeniaczkiem, aż tu nagle rozrósł się do potężnych rozmiarów i zaczął głośno ujadać. Na tyle drapieżnie, że z trzydniowej imprezki przeistoczył się w dwumiesięczną zabawę. Takie cuda tylko w Krakowie. Maraton muzyczny zacznie się już czwartego maja koncertem Kaseciarza i Screaming Famels, ale na prawdziwe skarby trzeba będzie poczekać do końca miesiąca. Zagrają wtedy m.in. Alameda 5, Ukryte Zalety Systemu, Dinner czy Doug Tuttle. Dodatkowo, sobotnią imprezę w Betelu rozkręci Wilhelm Bras. Szczeniaczki nie muszą się martwić. Festiwal może i zmężniał, ale cały czas oferuje coś dla młodych gniewnych. W ramach Open ZOO będzie można posłuchać debiutantów. Wyrywajcie pręty, rozwalajcie kratki i uciekajcie do Krakowa. Na jak najdłużej. [oś]
„Nie ma starej szkoły i nowej szkoły, liczy się tylko to, czy chodziłeś do szkoły, czy nie”, powiedział kiedyś jeden mądry gość, którego zasług dla kultury afroamerykańskiej nie sposób przecenić. Kierując się tym sposobem myślenia, ekipa Rap History Warsaw podczas czwartej imprezy swojego labelowego cyklu cofa się do czasów, w których złote łańcuchy były grubsze, dresy bardziej szeleszczące, a hip-hop dużo bardziej kolorowy. Prism Records, stworzone w 1978 r. jako przyczółek dla disco, electro i brzmień house’owych, do historii rapu przeszło pod nazwą Cold Chillin’. Ekipą do zadań specjalnych nowojorskiej wytwórni było zrzeszone wokół producenta Marleya Marla Juice Crew. W skład drużyny marzeń wchodzili Big Daddy Kane, Biz Markie, Kool G Rap, Masta Ace i Roxanne Shanté. Okres ich działalności jest w historii gatunku nazywany złotą erą. Dlaczego tak się stało, wyjaśnią odpowiedzialni tego wieczoru za selekcję didżeje Krime i Blekot. [fika]
Jeśli strajk, to tylko w Gdańsku. Europejskie spotkania wytwórni niezależnych STRAJK odbędą się w Trójmieście po raz pierwszy. Cel ambitny: wymiana myśli, doświadczeń, umiejętności i pasji. To dobra okazja, aby zrobić zapasy płytowe na wakacyjne wojaże, bo lista wystawców jest długa. Pojawią się m.in.: Audile Snow, BDTA, Dunno Recordings, Jesień, Latarnia, Mik Music, Pitu Pitu Recordz, Sangoplasmo Records czy Zoharium. Oprócz tego czekają was koncerty (Robert Piotrowicz, Wojciech Bąkowski, Wolność) i live-acty (Palcolor, duy gebord, pure). Jak na strajk przystało, omawiana będzie również strategia, tutaj – Strategia Niezalu. Temat trochę oklepany, ale kto wie... Może w polskiej stolicy strajków muzyczne podziemie znajdzie swojego przodownika. [is]
9
09.05.1974 r.
Po wizycie na koncercie Bruce’a Springsteena amerykański dziennikarz Jon Landau pisze jeden z najsłynniejszych muzycznych artykułów w historii, rozpoczynając go słowami: „Jest czwarta nad ranem i leje jak z cebra. Mam 27 lat, słucham ukochanych płyt i czuję się stary. Dziś widziałem na żywo przyszłość rocka, a na imię jej było Bruce Springsteen”.
KALENDARIUM
KONCERT
KONCERT
24.05
FESTIWAL
26.05
28.05-07.06
AVISHAI COHEN TRIO
BLIND GUARDIAN
WARSZAWA Muzeum Polin
WARSZAWA Progresja
ul. Anielewicza 5 19.00 90-110 zł
Fort Wola 22 20.00 130-140 zł
Jazz na wszelkie smutki
Pieśń ślepca
Avishai Cohen jest jednym z najbardziej wpływowych młodych muzyków na scenie jazzowej. Prestiżowy „Bass Player Magazine” umieścił go wśród stu najlepszych basistów XX w. Jego talent docenili Chick Corea, Herbie Hancock, Bobby McFerrin czy Alicia Keys. Ten „wizjoner kontrabasu”, jak nazywają go dziennikarze, rusza właśnie w trasę promującą jego najnowszy album zatytułowany „From Darkness”. – Cieszę się, że to płyta, która podnosi słuchacza na duchu – mówi artysta. Avishai Cohen Trio (w składzie: Avishai Cohen – kontrabas, głos; Nitai Hershkovits – fortepian; Daniel Dor – instrumenty perkusyjne) wystąpią w najbardziej prestiżowych salach koncertowych świata (m.in. w paryskiej Olimpii czy tokijskim Cotton Clubie), w tym również w Warszawie, w Muzeum Historii Żydów Polskich Polin. [rar]
Pisanie zapowiedzi koncertów metalowych to ulubiona rozrywka męskiej części naszej redakcji. Powtarzane do znudzenia żarty o smokach i łańcuchach idealnie pasowałyby do Blind Guardian. Wystarczy spojrzeć na tytuły najpopularniejszych singli niemieckiego zespołu. „Twilight of the Gods”, „Lord of the Rings” czy „The Bard’s Song” mówią same za siebie. Darujmy sobie jednak żarciki, bo fanom gigantów heavy metalu nie jest wcale do śmiechu. Mimo że od wydania debiutu grupy minęło 30 lat, a rodzime miasto muzyków Krefeld jest całkiem niedaleko od naszej granicy, Blind Guardian odwiedzili Polskę ledwie kilka razy. Koncert w Progresji będzie zatem wydarzeniem wyjątkowym. [mk]
Clara Vannucci
FOTOFESTIWAL ŁÓDŹ
Foto oko Fotofestiwal ma już 14 lat, ale wcale się nie starzeje. W tym roku zobaczymy na nim aż 18 wystaw. Dziesięć spośród nich prezentuje projekty finalistów Grand Prix 2015, w tym nagradzane na całym świecie „Swell” Mateusza Sarełły, projekt Anny Grzelewskiej o dorastaniu córki „Julia Wannabe”, demoniczny projekt Cyrila Costilhe’a. Towarzyszyć im będzie niesamowicie kolorowy, kreacyjny projekt Patricka Willocqa o rytuałach plemiennych Demokratycznej Republiki Konga czy reportaż Sarkera Proticka z planów
zdjęciowych Dhallywood. W nowym bloku programowym Discovery Show festiwal pokazuje młodych, godnych uwagi twórców. W tym roku będzie to duża wystawa Mario Macilau z Mozambiku. Poza tym Fotofestiwal to wydarzeni organizowane przez galerie w całej Łodzi. Atlas Sztuki pokaże fotografie Carla de Keyzera, członka legendarnej agencji Magnum, a na OFF Piotrkowskiej zobaczymy trzy projekty rezydentów włoskiego centrum badawczego FABRICA. Warto wypatrywać wszystkich. [oś]
FESTIWAL
28-31.05
TRANS*FESTIWAL KRAKÓW
Trans w kulturze
Fot. Jess T. Dugan
Środowisko LGBT doczekało się w Polsce wydarzenia kulturalnego, które całą uwagę skupi na ostatniej literze tego skrótu – zjawisku transseksualności. Trwający cztery dni festiwal, organizowany przez fundację Kultura dla Tolerancji, to kilka wystaw zdjęć, warsztaty, pokazy filmowe i inne inicjatywy poświęcone problematyce tożsamości płciowych. Wśród filmów znalazły się m.in. dokument „Transakcja” o Annie Grodzkiej czy „Magiczne lustro” – portret zapomnianej francuskiej K30
surrealistki Claude Cahun. W teatrze Barakah czeka nas wystawa „Siostry nieustającej przyjemności” o performerskosatyrycznej grupie w nietypowy sposób walczącej o prawa osób LGBT. W Szarej Kamienicy zobaczymy zdjęcia amerykańskiej artystki Jess T. Dugan, a w galerii Art Agenda Nova wystawę „Serious Game”. Trans czy nie trans – wstęp na wszystkie wydarzenia jest bezpłatny. Oby tylko frekwencja w heteronormatywnym Krakowie dopisała. [mm]
MAJ 2015
K31
KALENDARIUM
KONCERT
28.05
FESTIWAL
FESTIWAL
29-30.05
30.05
Epica
TRUPA TRUPA
URSYNALIA
WARSZAWA Cafe Kulturalna
WARSZAWA Kampus SGGW, ul. Nowoursynowska 166
pl. Defilad 1
15-120 zł www.ursynalia.pl
Życiowa forma
Studenciarnia
Trupa Trupa to w chwili obecnej najciekawsza indierockowa rodzima kapela. Kwartet właśnie wydał swój trzeci, świetnie przyjęty album „Headache” i pod koniec maja zaprezentuje go po raz pierwszy przed warszawską publicznością. Jak zwykle mocną stroną piosenek Trupy są mroczne i zagadkowe teksty Grzegorza Kwiatkowskiego, ale tym razem zespół skomponował także bardziej klimatyczne i hipnotyzujące kompozycje. Niemal wszystkie piosenki na „Headache” elektryzują przenikliwym zimnem. Stołeczny koncert będzie zapewne dla trójmiejskiej grupy rozgrzewką przed sezonem festiwalowym. Ubierzcie się ciepło, bo ze sceny Cafe Kulturalnej zapewne powieje chłodem. [croz]
Ursynalia na stałe wrosły w kalendarz letnich imprez pod chmurką. Co roku solidna reprezentacja polskich i zagranicznych artystów występuje dla tysięcy fanów na terenie ursynowskiego kampusu SGGW. Nie inaczej będzie i w tym roku. W ciągu dwóch dni wystąpi ponad 20 artystów grających przez ponad 2200 minut. Na głównej scenie zaprezentują się m.in.: Epica, czyli jeden z czołowych przedstawicieli holenderskiego metalu symfonicznego, dowodzone przez charyzmatyczną liderkę Sandrę Nasić Guano Apes, legendarni grindcore’owcy z Napalm Death czy hardcorowcy z Hatebreed. Skład uzupełnią Chemia, Coma, Jelonek czy Farben Lehre. Prócz tego moc okołomuzycznych atrakcji dla studenckiej braci. [matad]
STREETWAVES GDAŃSK
www.streetwaves.pl
Wiatr od morza Portowe miasta, z racji bliskości morza, wszystko mają najlepsze. Jeansy, tatuaże i festiwale. Streetwaves, które po raz kolejny odbywa się w ostatni weekend maja w Gdańsku, to festiwal, którego cała Polska może zazdrościć. Nic dziwnego, że co roku spotykają się na nim ludzie z całego kraju. I nie dlatego, że grają na nim gwiazdy, są wielkie sceny czy strefy dla VIP-ów, tylko dlatego, że panuje na nim świetna atmosfera. Założenia festiwalu są proste. Co roku bohaterem Streetwaves
29 29.05.1997 r.
K32
są dwie dzielnice Trójmiasta, gdzie przez cały dzień odbywają się przeróżne akcje artystyczne, od koncertów, przez performanse, po warsztaty. Wyobraźnia organizatorów nie zna granic, więc można spodziewać się wszystkiego. Tym bardziej że hasłem tegorocznej edycji jest „Dobra samotność”. I rzeczywiście na tym festiwalu możecie pojawić się sami, a i tak będzie dobrze. My przyjeżdżamy hordą z Warszawy. Na podbój falowców i Lasów Oliwskich. [oś]
Akram Abdullah-Wasi sprzedaje prawie dwa tysiące biletów na koncert Spice Girls na Hawajach. Problem w tym, że koncert został wymyślony przez oszusta i nigdy nie miał się odbyć. Mężczyzna tłumaczył, że potrzebował pieniędzy na operację zmiany płci.
MAJ 2015
K33
AKTIVIST
NOWE MIEJSCA
Dla wegan z odzysku
Weganie nie mają łatwo. Jeszcze niedawno w większości warszawskich lokali jako danie jarskie dostawali talerz z tłuczonym ziemniakiem, surówką i pustym miejscem po kotlecie. Ziemniaki, wiadomo, z tłuszczykiem, bo takie z wody nie licują. Można było też się posilić zlepioną materią roślinopochodną w nieistniejącej już wegetariańskiej sieciówce – po takim daniu na sercu może i lżej, ale w żołądku ciężko. Mięsożerna większość też im życia nie upraszcza. „Jedzcie trawę, a ja wsunę dziś z żonką kotlecika mielonego”, „Burger z kaszy? Burger jest z mięsa! Hipokryci”, „Do homoterroru dołącza teraz nowy – terror pietruszki i komosy” – to tylko przykłady kulinarnej tolerancji, którą zwykle wykazują się komentatorzy pod informacją o nowej wegemiejscówce. Otwarty po długich przygotowaniach Lokal Vegan Bistro będzie miał jednak więcej fanów niż przeciwników. Za miejsce odpowiadają chłopaki ze spółdzielni socjalnej Margines, która od kilku lat specjalizuje się w przygotowywaniu wegańskich cateringów. W środku bezpretensjonalny standard – na ścianach farba kredowa, meble z płyty, w oknach zielenina w doniczkach, a na łapach tatuaże. Za to menu jakby bardziej swojskie niż w typowej „zielonej” restauracji. Pomidorówka, śledź, klopsiki w sosie pieczeniowym, a nawet schabowy – wszystko pod sztandarem cebuli w logo. Ale obiad w Lokal Vegan Bistro nikomu łez z oczu nie wyciśnie. Schabowy (15 zł) garnirowany buraczkami i mizerią ma chrupiącą panierkę, a sam kotlet ze sprowadzanej z Czech soi na pewno nie leżał obok dostępnych w supermarketach mrożonek. Sprawdziły się też bardziej wymyślne i lżejsze kotleciki buraczane (18 zł) z kaszą jaglaną i obowiązkowym w tym sezonie jarmużem. Dla sierot po McDonaldsie jest też opcja „fast food” – kebab z sejtanu lub zapiekanka (12 zł). My po dwóch zestawach obiadowych i niezłej zupie cebulowej (8 zł) zaryzykowaliśmy jeszcze śledzia z soi (7 zł). Z cebulką i olejem smakował prawie jak wyłowiony z morza i lepiej by się sprawdził w towarzystwie bardziej treściwym od wody (z kranu i za darmo!). Lokal Vegan Bistro to fajna stołówka na szybki, niedrogi lunch. I azyl dla wegan z odzysku, którym czasem wciąż śni się skwiercząca na patelni panierka. [Mariusz Mikliński]
Warszawa
SAM Bajgle
Lokal Vegan Bistro
ul. Emilii Plater 8 pon.-pt. 08.00-18.00 sob.-niedz. 11.00-18.00
Obrażanka
Mam słabość do trzech rzeczy: chłopaków, regionalizmów i białego pieczywa. Brzmi pretensjonalnie. Wiem. Nic nie poradzę na to, że pełnię szczęścia osiągam dopiero wtedy, kiedy te trzy rzeczy się spotkają i objawią np. w postaci pięknego chłopaka z Krakowa, który na śniadanie na polu zaserwuje obwarzanki. Chwila. Nie obwarzanki, tylko precle. Przynajmniej on tak twierdzi. I czar pryska. Niby jest chłopak, regionalizm i białe pieczywo, ale głównie to jest awanturka. Naprawdę gorąco robi się jednak, kiedy próbując załagodzić sytuację, forsuję kompromisową nazwę: bajgiel. W końcu okrągłe to, z dziurką i ze skórką. Dobra, wiem. Kompromisy w związku są mocno naciągane. Tak samo jak próba nazwania tej krakowskiej buły bajglem. Bajgle to jednak tylko w USA albo, jak się okazuje, w SAM-ie. W malutkim lokalu na Emilii Plater, który jest młodszą siostrą powiślańskiego SAM-u, dostaniemy towar na miarę Ameryki. Gorący, chrupiący i bezczelnie prosty. Ot, bułka z serkiem (6 zł) albo bułka z pastą jajeczną (8 zł). Może też być z hummusem (10 zł) albo bardziej wyszukana z kurczakiem i pesto (10 zł). Na szczęście wybór jest mały, bo brzuch ma też jakąś granicę w kwestiach przyswajania glutenu. W przerwie między kęsami można napić się świeżo wyciskanego soku z granatu (15 zł), kawy (zaskakująco taniej: odpowiednio 5, 6 i 7 zł) albo sięgnąć po kubełek lodów, które są ręcznie wyrabiane (10 zł). W porze lunchu jest jeszcze zupa (6 zł), każdego dnia inna, ale tak jak bajgle od razu pakowana na wynos. Swoją drogą to pakowanie jest całkiem sprytne. Widząc te zgrabne pudełeczka na bułki z dziurką, od razu chce się wziąć na zapas. Nie bądźcie jednak zbyt łakomi. Bajgle najlepiej smakują na ciepło, grillowane. Jeśli więc macie zamiar zjeść je dopiero po kilku godzinach, lepiej kupcie bajgla bez dodatków. Do wyboru żytni, pszenny i z cynamonem. Weźcie wszystkie i skutecznie zatkajcie nimi buzie waszym chłopakom, jeśli jeszcze raz ośmielą się pouczać was w kwestii białego pieczywa. Uwierzcie, będą zachwyceni ich smakiem. Wilk syty i owca cała. Albo prawie cała, bo jednak bez bajgli. A kolejka na Emilii Plater długa... [Olga Święcicka]
ul. Krucza 23/31 pon. 12.00-19.00 wt.-niedz. 12.00-21.00
A34
MAJ 2014
MAJ 2015
(A)pollonia Reżyseria: Krzysztof Warlikowski ATM Studio, Wał Miedzeszyński 384 7-9 maja 2015
Anioły w Ameryce Reżyseria: Krzysztof Warlikowski ATM Studio, Wał Miedzeszyński 384 15-17, 19, 23 maja 2015 Producent: TR Warszawa Wspólna prezentacja TR Warszawa i Nowego Teatru 23 maja bilety w cenie 250 groszy w ramach akcji z okazji obchodów 250-lecia teatru publicznego w Polsce
Sorry, kanapko
Z tą piadiną to poważna sprawa. Na to w każdym razie wskazywałoby moje pierwsze z nią doświadczenie, kiedy to goszczący mnie w Barcelonie spowinowacony (ale nowo poznany) Włoch przywitał mnie piadinami właśnie. – Możesz zjeść od razu, albo podgrzać rano w piekarniku. Ale w piekarniku, bo jak wsadzisz ją do kuchenki mikrofalowej, to cię zabiję – powiedział. I nie wyglądał, jakby żartował. Ani trochę. Dlatego wolę się włoskiej braci nie narażać i zaznaczyć wyraźnie, że to, co znaliście z Warsa, z prawdziwą włoską piadiną ma tyle wspólnego, co podróżowanie palcem po mapie z brodzeniem w Gangesie. Teraz włoską piadinę, czyli pieczony pszenny placek z oliwą (dawniej zamiast niej używano smalcu, ale sami rozumiecie, jak niemarketingowe by to w dzisiejszych czasach było) wypełnioną włoskimi delikatesami, możecie zjeść w Warszawie, w niepozornej piadinerii w pasażu muranowskim. W menu do wyboru kilkanaście wariantów wypełnień – wybierać można z włoskich wędlin i serów oraz świeżych warzyw (są także wersje na słodko), wyeksponowanych tuż za ladą. Gdy rozkoszowaliśmy się naszą piadiną z pancettą, mozarellą, szpinakiem i pomidorkami cherry (szczodrą ręką upchniętymi w ciepły, pyszny placuszek) do La Piadiny wbiegł elegancko ubrany ewidentnie Włoch ze skórzanym neseserkiem w ręku i szaliczkiem na szyi. Wbiegł, wskoczył za ladę i po chwili wyskoczył w kucharskim fartuchu i z szerokim uśmiechem zapytał, jak smakuje. Włochowi na imię było Enzo, na nazwisko Saccomani i okazał się kucharzem pracującym w Instytucie Kulinarnym Italian Food Style Education. Jego rola polega na pilnowaniu jakości włoskiej kuchni w polskich włoskich knajpach: supportuje, doradzi, przyuczy nowego kucharza, pomoże podczas otwarcia albo zmiany menu. Wygląda na to, że jego rola w La Piadinie dobiega końca. My tam na pewno wrócimy, on już nie musi. [Olga Wiechnik]
Elementarz
La Piadina
Reżyseria: Michał Zadara CSW Zamek Ujazdowski, Jazdów 2 30-31 maja 2015 Spektakl dla dzieci w wieku 1+ Al. Jana Pawła II 43a pon.-pt. 10.30-20.00 sob. 11.00-20.00
Madalińskiego 10/16, 22 379 33 33 facebook.com/NowyTeatr bow@nowyteatr.org ebilet.pl bilety24.pl
www.nowyteatr.org Patroni
A35
Partner
AKTIVIST
MOJE MIASTO
WARSZAWA
ZIELONY TELEPORT
Czyli ulubione warszawskie miejscówki duetu Kwiatuchi
Skwer Woyciechowskiego
KWIATUCHI
Zielona przestrzeń między cytadelą a willami Żoliborza oficerskiego. Wygięte w łuk trawniki wciśnięte pomiędzy dworkowy etos patriotyczny a symbol rosyjskiej dominacji. Na tej żołnierskiej dyscyplinie wyrasta sielska atmosfera. To bardzo fajna sprawa, że dobrze pomyślana zieleń może w nas wywołać takie uczucie. W tej okolicy bardzo lubimy też fosę cytadeli – genialne miejsce do piknikowania. Są zakamarki, w których można się skryć, zrobić grilla, posiedzieć i pokontemplować. Jest nieczynna fontanna, na której można się poopalać, jest strumyk, gdzie dzieciaki robią zawody w spływie patyków, a co odważniejsi się kąpią.
Czyli Kwiatek i Marta. Para w życiu i w działaniu. Specjalizują się w ogrodniczej partyzantce i sitodruku. Na Powiślu prowadzą Kwiaciarnię Grafiki – galerię i warsztat sitodrukowy w jednym. Na Żoliborzu organizują Żolibuh – akcję społecznego dbania o zieloność. W tym roku prowadzą także Centrum Porad w ramach akcji „Warszawa w kwiatach i zieleni”. Przez całe lato będą przybliżać różne techniki miejskiego ogrodnictwa. www.warszawawkwiatach.pl, kwiatuchi.org
Aleja Wojska Polskiego
Ulica o monumentalnych założeniach – cała miała być wysadzona pomnikami, ale nie udało się i dzięki temu mamy jedną z najładniejszych, zielonych ulic w Warszawie. Od kilku lat organizujemy tu akcję Żolibuh – razem z lokalnymi mieszkańcami sadzimy kwiaty. 16 maja po raz kolejny będziemy „wysadzać miasto”. Zapraszamy do wspólnego przekopywania – będziemy sadzić warszawianki, czyli takie wyrośnięte stokroty. Każdy może przyjść posadzić z nami albo wpaść zobaczyć, czy u kwiatków wszystko w porządku.
Chomiczówka
Drzewa posadzone na trawniku, który za czasów mojego dzieciństwa służył nam za boisko. W okolicy mieszkał pan, który uparcie sadził tam drzewka, zajmując nam teren do gry. Traktowaliśmy te badyle po macoszemu i używaliśmy jako palików bramki, ale on się nie poddawał. Dzisiaj rośnie tam solidny zagajnik! To pokazuje coś, co jest nam bardzo bliskie – przestrzeń zielona w mieście nie pozostaje tylko w rękach natury. My też mamy na nią wpływ.
Donice
W spadku po PRL-u odziedziczyliśmy mnóstwo pięknych monumentalnych donic. Mają efektowne bryły, a przy okazji świetnie się nadają do ogrodniczych eksperymentów. Mało kto się nimi interesuje, pozostają bezpańskie, więc warto się nimi zaopiekować. Kosiarze nie skoszą rabaty – kwiaty czy warzywa, które posadzimy będą bezpieczne. Donice można znaleźć w parkach, przy starych zakładach pracy (np. przy FSO Żerań) czy klubach sportowych (Marymont). My długo wysiewaliśmy kwiaty w wielkim pucharze, który zdobi budynek dawnego klubu Powiększenie.
Miasto otwiera się na Wisłę, w końcu rzeka została doceniona. Siedzimy na plażach, ale zazwyczaj jest to Poniatówka. Polecam jednak odkrywać żoliborski brzeg – okolica opanowana jest co prawda przez wędkarzy i naturystów (w okolicach mostu Grota), ale kiedy woda opada – późnym latem – można przedostać się na łachy żoliborskie i rozłożyć się na białym piasku jak w Saint-Tropez. Tylko że zamiast na lazurowe wybrzeże patrzymy na kominy elektrociepłowni Żerań. To bardzo surrealistyczne doznanie. Zieleń czysto dekoracyjna nas nie interesuje. Ciekawe jest dla nas zderzenie zieleni z miastem. To, co na tym styku powstaje. Jak się te przestrzenie ścierają. Ważne, aby były otwarte dla wszystkich. Gdzie beton, chwast, ale i piękny kwiat znajdzie swe miejsce. Takie miejsca nas pociągają. A36
Foto: Magda Starowieyska
Żoliborskie plaże
LUTY 2014
A37
AKTIVIST
MAGAZYN MODA
Cukierkowe kolory? Natalia się ich nie boi. Nadruki na ubraniach i dodatkach to dzieło graficzki Marty Grabowskiej. Kolekcję „Kopi” po raz pierwszy można było zobaczyć podczas jubileuszowego pokazu MSKPU.
WSZYSTKO PRZEZ KUCYKI
CIĘCIA • CEKINY • WIŚNIE
Jesteś już całkiem duży, a nadal bawisz się My Little Pony? Nie martw się, jeszcze może wyniknąć z tego coś dobrego. Tak jak w przypadku Natalii Kopiszki, świeżo upieczonej projektantki mody, która pod wpływem fascynacji małymi konikami oraz sentymentów z dzieciństwa stworzyła kolekcję dyplomową. Z sukcesem. Swoje zainteresowanie modą Natalia Kopiszka ujawniła bardzo wcześnie. Przynajmniej tak wynika z opowieści jej mamy, która widząc swoją wówczas 5-letnią córkę rysującą coś z zaangażowaniem, zapytała, co robi, i uzyskała zaskakującą odpowiedź: „Projektuję materiał”. Ale zanim Natalia zaczęła projektować na poważnie, musiało upłynąć sporo czasu. Najpierw skończyła architekturę krajobrazu w Krakowie. To jednak nie było do końca to. Coś jej podpowiadało, żeby pójść w kierunku mody. Przynajmniej spróbować. Pojawił się pomysł przeprowadzki do Warszawy i podjęcia nauki w Międzynarodowej Szkole Kostiumografii i Projektowania Ubioru (MSKPU). W marcu tego roku Kopiszka obroniła dyplom. Jej kolekcja „Kopi” znalazła się wśród najlepszych i została nagrodzona pokazem. Doceniła ją także rada programowa FashionPhilosophy Fashion Week Poland. Projektantka dostała możliwość pokazania
swojej linii ubrań szerszej publiczności podczas 12. edycji imprezy. Cukierkowe kolory, pokaźnych rozmiarów cekiny mieniące się w świetle i kolorowe nadruki, których głównymi bohaterami były swawolne kucyki – czyli wszystko to, co małe dziewczynki lubią najbardziej. Projektantka, pracując nad kolekcją, myślami przeniosła się do swojego dzieciństwa. – Chciałam zrobić coś, co jest najbliższe memu sercu, nawiązać do mody, która mnie otaczała, kiedy byłam mała. Miałam fioła na punkcie My Little Pony, musiałam przemycić ten motyw – mówi. Ponieważ Natalia dorastała w latach 90., w kolekcji pojawiło się także wiele charakterystycznych dla tamtej epoki rozwiązań, jak choćby formy XXL i pstrokacizna. – Wygrzebałam nagranie z moich drugich urodzin, jeszcze na starej kasecie wideo, z roku 91. A tam – ciocie i babcie wystrojone w kolorowe outfity, koszule oversize i duże kolczyki – wspomina. A38
Na szczęście projekty Kopiszki nie są wiernym odzwierciedleniem strojów z tamtej dekady. Choć czerpią z kiczu, bronią się za sprawą nowoczesnych, prostych fasonów i sprawnie poprowadzonych cięć. W kolekcji dominują płaszcze, koszule z małymi kołnierzykami, marynarki z kieszonką, z której wystaje poszetka, spodnie z kantem – rzeczy, które z beztroską mają już niewiele wspólnego, bo bliższe są osobom przestrzegającym biurowego dress code’u. Czy to odniesienie do japońskiego kultu pracy? Nawiązań do Kraju Kwitnącej Wiśni jest więcej – ubrania ozdobione licznymi zakładkami i plisami przypominają dzieła origami, printy są odniesieniem do tradycji barwienia ubrań. Te ostatnie to efekt współpracy z graficzką Magdą Grabowską. To właśnie ona ręcznie namalowała wzór, zanim został przeniesiony na tkaninę. Natalia najbardziej cieszy się z tego, że udało się w pełni urzeczywistnić to, co wcześniej naszkicowała na papierze. Kiedy studiowała architekturę krajobrazu, nie zawsze tak było, bo efekt końcowy zależał od wielu czynników. Teraz ma pełną kontrolę nad procesem. – A jeśli komuś to, co robię, się podoba – super! Fajne jest to, że ktoś rozumie mój świat – mówi. – Moda w Polsce jest szarobura. Ja poszłam w zupełnie inną stronę. Jestem zdziwiona, że się tak pozytywnie przyjęło – dodaje...
Foto: Daniel Jaroszek
Tekst: Magdalena Zawadzka / kroljestnagi.com
LUTY 2014
A39
AKTIVIST
MAGAZYN MODA
ŚRUBA • ŚWIATŁO • WÓR
4 1
3
1 Wszystko kwitnie, kwiatuchy pojawiają się nawet na sneakersach! Nawiązujące krojem do klasycznych biegówek buty
3 Ile osób potrzeba, by z kilkunastu różnej
Veja produkowane są zgodnie z zasadami
wielkości śrubek z zakrętkami i jednej
Fair Trade w Brazylii. Do ich produkcji
czarnej nitki zrobić biżuterię? Jednej,
wykorzystywana jest gęsta organiczna
o ile nazywa się ona Ralph Kruhlik i jest
bawełna i zamsz barwiony wyciągami
założycielem marki SCREWLIKE. Projektant
z krzewów akacji oraz naturalny kauczuk
wpadł na pomysł, by ze śrubek tworzyć
pozyskiwany z brazylijskich lasów.
naszyjniki, bransoletki i kolie. Wszystkie robi
www.panpablo.pl
ręcznie. Ten rodzaj błyskotek ma już nawet
2
nazwę – biżuteria industrialna. Popularna za oceanem powoli podbija Polskę.
2 Nowa kolekcja Kaaskas to proste kroje i duże kwiatowe printy, dwa nowe modele sukienek, koszula, spódnica i letni żakiet. Duże jedwabne apaszki i płócienne, kolorowe torby.
4 4 Jaki worek jest, każdy widzi. Pytanie, co się w worku kryje. Bagsy to łódzka, choć działająca obecnie w Warszawie, marka szyjąca worki, torby i pokrowce na laptopy, tablety i smartfony. My pakujemy do bagsy’ego koc i książkę (byle cienką, żeby nam się sznurki w ramiona nie powbijały) i jedziemy do lasu. www.facebook.com/bagsy.store.
6
5 Choć wiosenno-letnia kolekcji Boli (Oli Bajer) zatytułowana jest po islandzku FYLGIR (nieodłączny) znajdziemy w niej inspiracje także z innych stron świata.
6 Z tą modą same problemy. Kiedyś się
Oprócz charakterystycznych dla północy
mokło, bo kalosze były niemodne. Teraz są
minimalistycznych form i zamiłowania
modne, więc spróbuj założyć coś innego.
do natury w kolekcji pojawiają się
Czy to sztyblety? Nie, to kalosze. Czy to
nawiązujące do japońskiej tradycji nadruki
bardzo brzydkie buty na obcasie – nie, nadal
(wszystkie autorstwa Boli) i kimonowe
kalosze. Może i sucho, ale jakoś tak łyso. Ale
fasony. Sporo jest też akcentów sportowych.
co kto lubi – jeśli lubicie kalosze, Hunter ma
Niby chaos, ale wszystko jest tu na właściwym miejscu.
5
dla was inną parę na każdy dzień tygodnia, ba! Miesiąca.
A40
KWIECIEŃ 2015
RED BULL TOUR BUS: WSPÓLNA SCENA Autobus ze sceną na dachu ponownie wyrusza w trasę! Red Bull Tour Bus: Wspólna Scena to podróż do korzeni polskiego hip-hopu i z powrotem. Już w czerwcu w sześciu miastach wystąpią najlepsi artyści rodzimej sceny – Sokół, Ras, Kosi oraz DJ-e Steez i Mr Krime. Polski rap może pochwalić się już ponad 20-letnią tradycją. Jego historię tworzy już kilka pokoleń artystów, a Red Bull Tour Bus: Wspólna Scena to projekt, który ponownie te pokolenia połączy. Wraz z gospodarzami trasy koncertowej fani będą mogli odkryć kulisy narodzin rapu w Białymstoku, Kielcach, Lublinie, Katowicach, Częstochowie i Szczecinie oraz poznać jego nowych lokalnych bohaterów. Poznamy pionierów, którzy na początku lat 90. tworzyli muzykę, mając bardzo ograniczone możliwości, oraz współczesnych artystów, którzy ciągle wracają do tych źródeł. Koncerty Red Bull Tour Bus: Wspólna Scena ukazywać będą ten proces na żywo. Równolegle powstające filmy dokumentalne przybliżą natomiast historię tych sześciu ważnych dla rozwoju hip-hopu miast. Ikony rodzimej sceny hiphopowej z różnych pokoleń: Sokół (twórca wytwórni Prosto, kiedyś członek grup WWO, Zip Skład i TPWC), Ras z Rasmentalism, Kosi z zespołu JWP oraz zasłużeni dla sceny hiphopowej didżeje: Steez (połowa duetu PRO8L3M) oraz turntablista Mr Krime wraz z Łukaszem Stasiakiem z Alkopoligamii w roli prowadzącego – to oni porwą publiczność, grając klasyki rodzimego hip-hopu. Gospodarze zaproszą także na scenę artystów, którzy tworzyli lokalne sceny w latach 90. oraz reprezentantów nowego pokolenia. W Białymstoku wystąpią PIH, Te-Tris i Pogz, a
w Kielcach – Wzgórze Ya-Pa 3 oraz Żabson. W Lublinie będą to SNR i Chonabibe, w Katowicach – Jano i Gano oraz Pokahontaz, w Częstochowie – 1000, Żyto i Sarius, a w Szczecinie – Łona i Bonson. Formuła koncertów inspirowana jest projektem Niewidzialna Nerka na Żywo, będącym hołdem dla pionierskich czasów kultury hiphopowej w Polsce. Podczas trasy w programie Red Bull MOBILE Collect będzie można zgarnąć specjalne nagrody, czekają na was m.in. spotkania z artystami, podwójne zaproszenia na koncerty i płyty. Więcej informacji na www.redbullmobilecollect.pl Więcej informacji o trasie Red Bull Tour Bus: Wspólna Scena na stronie www.redbull.pl/tourbus oraz na Facebooku: https://www.facebook.com/redbulltourbus https://www.facebook.com/niewidzialnanerka
SKŁAD GŁÓWNY: SOKÓŁ (PROSTO) / RAS (RASMENTALISM) / KOSI (JWP) DJ STEEZ (PRO8L3M) / MR KRIME Host: STASIAK (ALKOPOLIGAMIA)
A41
DATY KONCERTÓW ORAZ LOKALNI GOŚCIE: 9 czerwca 10 czerwca 11 czerwca 16 czerwca 17 czerwca 21 czerwca
– Białystok / PIH, TE-TRIS + POGZ – Kielce / WZGÓRZE YA-PA 3, ŻABSON – Lublin / SNR, CHONABIBE – Katowice / JAJO + GANO, POKAHONTAZ – Częstochowa / 1000, ŻYTO, SARIUS – Szczecin / ŁONA, BONSON
AKTIVIST
MAGAZYN KUCHNIA
Zwyczajna
Warszawa
BITKI Z BURACZKAMI
Kiedy inne kuchnie stały w kolejce po urodę, polska wybrała okienko, w którym były inne atrybuty. Jest więc pyszna i pożywna, ale zwykle raczej mało fotogeniczna. Duszone z grzybami i suszonymi śliwkami bitki może nie prezentują się najwykwintniej, ale smaku im z pewnością nie brakowało. Buraczki były równie smaczne, a kasza to jednak kasza.
Ekstraordynaryjne nóżki Z tą polskością to trudna sprawa. Wielu ma własną jej wizję i silne przekonanie, że właśnie ta wizja jest jedyną słuszną. To dotyczy też polskiej kuchni. Polska, czyli taka, jaką robiła mama. A z tymi maminymi kotletami to jednak różnie bywa. Brygida Kosel, która w niejednej restauracji kotlety smażyła (w CV ma ich już 17, m.in. W Oficynie na Chmielnej, Cafe Miejsce i klub U Artystów), coś o tym wie. Z przyzwyczajeniami i gastronomiczną ksenofobią stoczyła już wiele walk (gdy w innej swojej knajpie wprowadziła do menu prawdziwą fetę, długo musiała słuchać skarg na to, że „ten ser jest zepsuty”), przeszła przez wszystkie kręgi piekielne tego biznesu. Prowadzona przez nią od kilku lat na Poznańskiej restauracja Zwyczajna serwuje właśnie kuchnię polską – ale nie jej karykaturę z knajp w stylu Polskie Jadło, choć jednocześnie bardzo tradycyjną, niebawiącą się w wydumane uwspółcześnienia. Dla Brygidy nie ma polskiej kuchni bez mięsa, z tym że restauratorka podkreśla, że z tym mięsem na mieście to jednak ryzykowna sprawa. Zwyczajna to lokal raczej niewielki, właścicielka może więc wszystkiego doglądać sama – Pewnie, zdarzają się wpadki, ale przynajmniej wtedy wiadomo, czyja to wina. Albo mięsa, albo moja – śmieje się Brygida i dodaje: – Oczywiście można iść do sklepu z meblami na klopsiki tak nafaszerowane chemią, że są mięciutkie i gąbczaste jak sprzedawane tam materace. Ale nie radziłabym – mówi. U niej zjecie codziennie inny pełnomięsny obiad, do wyboru są zawsze cztery dania: trzy różne gatunki mięs i jedna opcja wegetariańska. Oprócz tego w menu, które zmienia się dwa razy do roku (w maju i w październiku), sporo polskości: są zimne nóżki (które Brygida szczególnie zachwalała, ale których nie mieliśmy już okazji spróbować i na które z pewnością wrócimy), jest tatar, są pierogi, są śniadania, są desery. Nas Brygida urzekła bezpośredniością i fachowością. A jedzenie było po prostu bardzo, bardzo smaczne. Swojsko, ale nie wiejsko. ul. Wspólna 54 Zjadły, opisały i sfotografowały: Olga Wiechnik, Sylwia Kawalerowicz i Olga Święcicka
ROLADKA Z KURCZAKA
Z kozim serem i szpinakiem, podawane z pysznymi ziemniakami purée (Brygida zdradziła nam ich sekret: oprócz masła i śmietany, należy dodać odrobinę gałki muszkatołowej) i sałatką z pomidorów. Taki zestaw kosztuje w Zwyczajnej 21 zł. Kurczak, jak kurczak – bezpieczny i swojski, idealny dla tych, którzy boją się czerwonego mięsa.
MIELONE
• 1 kg mielonego mięsa wieprzowego • 2 cebule • 2 jajka • 1 kajzerka • sól i pieprz (do smaku) • mleko do namoczenia bułki • bułka tarta do obtaczania • smalec do smażenia Mięso mielone (najlepsze z łopatki – musi być przerośnięte – najlepiej zmielić je w domu lub u sprawdzonego dostawcy) wkładamy do szklanego naczynia. Cebulę kroimy w kostkę i smażymy na smalcu. Kajzerkę moczymy w mleku i przepuszczamy przez maszynkę do mielenia. Przestudzoną cebulę, zmieloną bułkę, jajka, sól i pieprz dodajemy do mięsa. Dokładnie i dość długo wszystko mieszamy (to bardzo ważne, w przeciwnym razie kotlety rozpadną się na patelni). Zwilżonymi dłońmi formujemy kotlety, obtaczamy je w bułce tartej i smażymy na rozgrzanym smalcu. A42
CIASTA
Gdy przyszłyśmy do Zwyczajnej koło południa, jeszcze stygły na oknie. Dwie godziny później dostałyśmy więc po kawałku drożdżowego z rabarbarem (nasz faworyt!), sernika, szarlotki i tzw. Izaury (jak podpowiadają nam nasze niepoprawne politycznie wspomnienia z dzieciństwa), czyli ciasta kakaowego z masą serową. Do kategorii „deser” zaliczamy też bardzo smaczny kompot.
MAJ 2015
4
2
5
9 8 1
3
6
7
W maju jak w raju. A w raju, jak wiadomo, jabłka. W każdej postaci. Ususzone na chipsy od Ovochips (1), zamienione w esencjonalny syrop firmy Natjun (2) i przerobione na wytrawny krem marki Rajman (3). Od biedy można je też chrupać solo. Koniecznie po wcześniejszej obróbce obieraczką-strzałą (4) dostępną na animicausa.com. Pokrojone jabłuszka można zaserwować w miseczce Fenek (5) albo od razu wrzucić do buzi. Kwaśne jabłko jak cytrynka (wyciskarka na makutra.com – 6) można zagryźć ekokrówką (7) lub ciasteczkiem. Te od Kuki (8) są wybornie maślane i ręcznie robione. Bardzo zrobiło się już jabłkowo i słodko, więc dla kontrastu oliwa (9). Oliwa sprawiedliwa, bo od lokalnych dostawców. Duży wybór na pomodolio.com. Żyć, nie umierać. Piknikować i chrupać.
Kranowa zdrojowa Nieekologiczne, nieekonomiczne i niepraktyczne. Trzy razy „nie!” dla wody z butelki powinno wystarczyć, żeby przerzucić się na tę z kranu. Serio, nadaje się do picia i jest smaczna. Macie jakieś obawy? Odwiedźcie stronę akcji „Piję wodę z kranu”, specjaliści mierzą się tam z mitami dotyczącymi kranówki i odpowiadają na trudne pytania. Znajdziecie tam też mapę lokali, gdzie nie trzeba płacić za szklankę wody. W końcu co jak co, ale ona należy się wszystkim. Niezależnie od stanu posiadania. Na stronie dostępne są też butelki „cegiełki”. Kupując bidon z hasłem „Piję wodę z kranu”, wspieramy akcję, która na razie prowadzona jest z prywatnych pieniędzy. Niechaj więc kranówka płynie nie tylko w naszych rurach, ale też w sercach!
PROMO
Flaki z olejem Łapka, nóżka, mózg. Wyjątkowo nie na ścianie, ale na talerzu. Podróbka to mobilny stragan, który specjalizuje się w „piątej ćwiartce”, czyli wszystkim tym, co może i chcielibyście zjeść, ale raczej nie chcielibyście zobaczyć. A już na pewno nie przed ugotowaniem. Maja, Jula, Dominika i Błażej, czyli ekipa z Podróbki, do podrobów mieli kiedyś podobny stosunek. Można go spokojnie nazwać „ledwo ciepłym”, akceptującym, ale na pewno nie afirmującym. Postanowili jednak przełamać swoje lęki i zanurzyć się w jeszcze ciepłych sercach, języczkach i ogonach. Receptury mają nowoczesne, ale metody klasyczne.
Aplikacja mobilna mWARS Od babć i mam uczą się, jak podroby pozbawić „podrobowości”, a potem szaleją już po swojemu. Efekty są zaskakujące, jak jagnięce języczki zawinięte w papier owocowy czy mielone wołowe serca zapiekane w picie. Projekt jest na równi kulinarny, co edukacyjny, a nawet artystyczny. Wszyscy czworo są po ASP, więc szczegół gra tu rolę. Od starannie zaprojektowanego przez Dominikę straganu przez estetyczny sposób podania. Podróbka z racji swojego performatywnego charakteru nie ma stałego miejsca ani godzin otwarcia. Raczej dostosowuje się do miejsc, inspirując się otoczeniem. Nie taki ozór straszny, jak mówią. A43
Zamów posiłek z WARS-a za pomocą smartfona prosto do twojego miejsca w przedziale. Podróżni korzystający z nowej nowoczesnej aplikacji mobilnej mają możliwość przeglądania menu z opisem i zdjęciami każdej potrawy znajdującej się aktualnie w menu WARS. Zamówienia składane są w dowolnym momencie podróży, a dostarczane pasażerowi bezpośrednio do przedziału/miejsca siedzącego.
MASZAP
MUZYKA FILM KSIĄŻKA KOMIKS
MASZAP MAJ
MUZYKA
James Pants „Savage” Stones Throw
Wirtualna (nie)rzeczywistość
RZECZ
Wiosenne porządki Czas zrobić wiosnę w kablach. Albo we wszystkim innym, do czego naprawiania lub porządkowania nadaje się idealnie trytytka. Lub jak tam nazywacie to równie genialne, co proste urządzenie. Plastikowa opaska zaciskowa w kształcie i kolorze młodego listka nie tylko uratuje walący się nagle świat, jak to trytytki mają w zwyczaju, ale również go upiększy. Do kupienia na matomeno.com. [wiech]
Nieomal cały świat mamy dziś na wyciągnięcie ręki. Naszymi długimi, cyfrowymi paluszkami możemy pokonywać odległości, a wirtualnym okiem sięgać w najrzadziej uczęszczane zakątki globu. Lasy tropikalne oglądać z pierwszoosobowej perspektywy, a nad bezdrożami tundry unosić się na skrzydłach Google Earth. Im dalej się zapędzamy, tym rzadziej jednak coś odkrywamy. Ktoś to już przecież znalazł, sfotografował, udostępnił i zlinkował. Choć chcielibyśmy inaczej, lądujemy na sieciowej wycieczce zorganizowanej. Obok nas drepcą niewidzialni – na szczęście – niemieccy renciści i azjatyccy fotografowie fiksaci. Egzotyka znów – jak w czasach przedsieciowych czy wręcz przedtelewizyjnych – stała się towarem na wagę złota. Potrzebę tę rozumie świetnie James Pants, nostalgik i futurysta zarazem. Od kiedy w 2008 r. dołączył do kolorowej menażerii skupionej wokół wytwórni Stones Throw, eksploruje to, co dzieje się na pograniczu w większości przebrzmiałych retronurtów, kiczowatych zazwyczaj już w momencie premiery, oraz prędkiej i nagłej współczesności. Za pomocą syntezatorów i bitowej rytmiki sprawdza, jak dawne założenia można by dostosować do współczesnych narzędzi i myśli. To właśnie konsolidacyjne zacięcie odróżnia go od tysięcy epigonów próbujących dziś nagrywać muzykę przeszłości. Jego minialbum „Savage”, zainspirowany fantazyjnością kompozycji Martina Denny’ego, esencjonalnością formy „Commercial Album” Residentsów i ograniczeniami klawiszy Yamaha Portasound, przypomina egzotyczną pocztówkę dźwiękową. Wysłana z bezczasu i bezmiejsca, pośpiesznie spisana karta tętni emocjami. Natura koegzystuje w niej z cywilizacją, obcość ze swojskością, a digitalowe lo-fi traci swoją ostrość w strugach nagranego deszczu. I choć trudno nie zazdrościć Jamesowi, że to on w tych wszystkich miejscach był pierwszy, to ich angażująca, raz kojąca, raz pobudzająca atmosfera pozwala szybko zapomnieć o tych przyziemnych wrażeniach. Pozwala też poczuć się w nich bardziej jak samotny, sieciowy backpacker niż szeregowy klient mainstreamowego biura podróży. [Filip Kalinowski]
M44
MAJ 2015
FILM
MUZYKA
„Party Girl” reż. Marie Amachoukeli-Barsacq, Claire Burger, Samuel Theis
Jest życie po burdelu? „Party girls don’t get hurt”, śpiewała w jednym ze swoich ostatnich przebojów Sia. Film trojga francuskich reżyserów pokazuje, że bardzo się pomyliła. Nagrodzony w Cannes Złotą Kamerą „Party Girl” korzysta z dobrze znanego schematu – oto pracownica burdelu po wielu latach zarabiania ciałem na chleb dostaje nieoczekiwaną propozycję. Jeden z klientów oświadcza się jej, oferując tym samym ucieczkę od dotychczasowego stylu życia. Ale czy kobieta jest gotowa zacząć wszystko od nowa? Podobno na zmiany nigdy nie jest za późno. W tym, romantycznym skądinąd, twierdzeniu zawarty jest pewien fałsz, który twórcy tego filmu próbują obnażyć. W snutej przez siebie historii – podpartej zresztą prawdziwymi wydarzeniami z biografii matki Samuela Theisa – usiłują wskazać trudy przedstawicieli starszego pokolenia, które pojawiają się, kiedy to niby uśmiechnie się do nich los i da jeszcze jedną szansę na to,
Alabama Shakes „Sound & Color” Sonic Records
by wziąć życie w swoje ręce. Początkowo cała ta dywagacja na temat „chcieć, a móc” jest całkiem zajmująca, ale kolejne niepotrzebne wątki sprawiają, że film traci potencjał i wiarygodność. „Party Girl” ma aspiracje do tego, by być brutalną wiwisekcją ograniczeń jednostki, jej zastania w miejscu, z którego nie sposób ruszyć w żadną stronę. Niestety, dostajemy nieco zbyt podrasowany dramat, który ucieka w kierunku wykoncypowanych rozwiązań fabularnych, udając przy tym rewers „Iriny Palm”. Mocną stroną tej produkcji jest Angélique Litzenburger, główna aktorka, prywatnie matka Theisa. To dzięki jej naturalności i bezpretensjonalności możemy się przekonać, ile wody w rzece musi upłynąć, zanim czas nas nauczy pogody. Jeśli w ogóle. [Artur Zaborski] obsada: Angélique Litzenburger, Joseph Bour, Mario Theis, Francja 2014, 96 min, Gutek Film, 15 maja
Ciary z Alabamy Minęły trzy lata od momentu, gdy zespół Alabama Shakes szturmem zdobył serca publiczności rewelacyjnym debiutem „Boys & Girls”. Mieszanka soulu, bluesa, southern rocka i funku podana w niezwykle świeży, pozbawiony kompleksów sposób uczyniła z kwartetu jeden z najbardziej rozchwytywanych zespołów z amerykańskiego Południa. „Sound & Color” tylko umocni ich pozycję. Muzycy złapali wiatr w żagle i wręcz emanują pewnością siebie. Serwowany na początek numer tytułowy to zaledwie intro, rozgrzewka dla niesamowitej Brittany Howard, która po raz kolejny udowadnia, że gardło ma potężne jak mało kto. Dalej mamy przepiękną, powoli rozkręcającą się balladę „Miss You”, tłuściutki funk w „Gemini” i mocno soulowy „Don’t Wanna Fight”. Doskonały, podany ze smakiem retro rock. Ich koncert na tegorocznej edycji gdyńskiego Open’era na pewno będzie należał do tych najbardziej elektryzujących i długo rozpamiętywanych. [Mateusz Adamski]
Polityka miłości KSIĄŻKA
„Zielona wyspa” Igor Ostachowicz Wydawnictwo W.A.B.
Igor Ostachowicz, autor trzech powieści, jest znany nie tylko dzięki literaturze. W kraju, w którym prawie 60% obywateli nie przeczytało w zeszłym roku ani jednej książki, trudno zresztą mówić o opiniotwórczej roli pisarza. Ostachowicz na naszą polską rzeczywistość miał wpływ znacznie większy, bo przez kilka lat był doradcą wizerunkowym Donalda Tuska. Oprócz talentu do marketingu politycznego ma również spore zdolności pisarskie – jego poprzednia powieść „Noc żywych Żydów” była chwalona przez krytykę i nominowana do Nagrody Nike. Jak jest w przypadku „Zielonej wyspy”? Tytuł książki, przywołujący wyświechtane określenie Polski, którego nadużywali politycy rządzącej partii, to mrugnięcie okiem do czytelnika. Nie ma tu bowiem żadnych fabularnych odniesień do bieżącej polityki. W powieści śledzimy losy Magdy, która została wysłana przez niewiernego i majętnego męża na bezludną wyspę. Bohaterka ma tutaj znaleźć swój azyl i uspokoić skołatane nerwy. Izolacja od M45
świata i luksusowe warunki to jednak za mało – Magda wzięła ze sobą również cały arsenał leków psychotropowych. To kobieta atrakcyjna, wykształcona, z dużego miasta, obeznana z najnowszymi trendami, która ma słabość do sadyzmu i objawy schizofrenii. Już na samym początku okaże się, że wyspa jest bezludna tylko według katalogu biura podróży. Przebywa na niej tajemniczy mężczyzna, ku irytacji bohaterki również Polak. To zagubiony rozbitek czy potencjalny morderca? Magda, choć pełna rezerwy wobec nowo poznanego rodaka, bez opamiętania uprawia z nim seks i wykorzystuje go do sadystycznych eksperymentów. Powieść, choć utrzymana w konwencji thrillera, klimatyczna i wciągająca, jest hybrydą pełną cytatów z popkultury i zabaw językowych (nie zawsze udanych). Bliżej jej do filmów Tarantino niż do prozy Kinga. W kategoriach literackich trochę jest jednak za uboga. I chyba niepotrzebnie rozdęto ją aż do 400 stron. [Karol Owczarek]
MASZAP
FILM
MUZYKA
Blur „The Magic Whip” Warner Music Poland
Rozmazani Niezależnie od tego, czy byli ambasadorami brytyjskich komunalnych osiedli, czy naginającymi granice popu muzycznymi erudytami, Blur nigdy nie było można uznać za nudny zespół. Czas przeszły w tym zdaniu nie jest przypadkowy – jego użycie mógł już uzasadnić wymuszony i pozbawiony energii występ britpopowych kombinatorów na Open’erze dwa lata temu. Szansę na prawdziwą weryfikację formy kwartetu daje jednak pierwsza od 12 lat płyta, wydana wbrew plotkom o kiepskiej atmosferze w zespole. „The Magic Whip” to jednak album miałki, wydający się raczej zapisem terapii zajęciowej czterech zrezygnowanych facetów w średnim wieku, próbujących udowodnić, że są między nimi resztki dawnej chemii. W efekcie powstały mało angażujące piosenki brzmiące niczym odrzuty z sesji pozostałych projektów Damona Albarna. Szkoda, bo była szansa na triumfalny comeback, a tym albumem Blur tylko psują statystyki w swojej świetnej dyskografii. [Cyryl Rozwadowski]
„Plemię” („Plemya”) reż. Myrosław Słaboszpyckyj
Klasa specjalna Szkoła dla głuchoniemych na Ukrainie. Nastoletni Sergiej w swoim nowym internacie szybko przekonuje się, że czeka go niestandardowy tok nauczania. Będzie musiał odrobić lekcję z okrucieństwa, by zyskać posłuch wśród rówieśników. Zamknięci w odosobnieniu, wykluczeni z tzw. normalnego świata uczniowie tworzą hermetyczną wspólnotę, funkcjonującą jak zorganizowana grupa przestępcza. Terroryzują okolice, ściągają haracze, napadają – machina działa sprawnie niczym zachodnie banki, nawet pierwszaki wiedzą, że muszą ukraść, by zapewnić sobie „ochronę” starszych roczników. Sergiej dzięki postępom w nauce tego przysposobienia gangsterskiego wkrótce zostaje mianowany opiekunem dwóch dziewczyn, które prostytuują się na parkingu. Opowiedzianemu w języku migowym (bez napisów czy narratora) filmowi Słaboszpyckyja bliżej do pesymistycznych alegorii pokroju „Władcy much” Williama Goldinga niż typowego festiwalowego kina interwen-
cyjnego. To realistyczna, surowa baśń o zarażeniu złem i desperackiej próbie wyrwania się z jej kręgu. Ukraiński reżyser nie estetyzuje okrucieństwa, ale też nie odwraca od niego wzroku. Przypatruje się mu tak jak Michael Haneke w swoich wczesnych filmach – w długich, wyczerpujących ujęciach, sugerując, że przemoc to jedyny użyteczny, dostępny dla bohaterów język. Nawet uczucie, które pojawia się między Siergiejem a nastolatką prostytutką, jest tu brutalne i mechaniczne. O sile Plemienia – jednego z najciekawszych i najbardziej przemyślanych debiutów ostatnich lat – przesądza również sugestywna strona formalna. Brawurowe, wartkie jazdy kamery i przemyślana w każdym calu choreografia wywołują wrażenie udziału w karnawale przemocy. [Mariusz Mikliński] obsada: Grigoriy Fesenko, Yana Novikova, Rosa Babiy Ukraina/Holandia 2014, 130 min, Aurora Films, 29 maja
KSIĄŻKA
Masłowska z masłem
Dorota Masłowska „Więcej niż możesz zjeść” Noir Sur Blanc
„Mimo nazwiska o charakterze spożywczym mogę respondentom wcale nie kojarzyć się z kuchnią”. Mnie również się nie kojarzyła, ale sięgnęłam po jej najnowszą książkę, spodziewając się, jak zwykle po Dorocie, wszystkiego. Najpierw więc odkryłam, że „nowa” Masłowska jest przez wydawnictwo określana „nowością” tylko na potrzeby promocji, bo w rzeczywistości książka jest zbiorem felietonów drukowanych w „Zwierciadle” w latach 2011-2013. Potem, ku jeszcze większemu zdziwieniu, odkryłam, że zawiera ona przepisy. Mój świat na chwilę zatrząsł się w posadach. Nie dość, że Masłowska od pewnego czasu śpiewa, to jeszcze w wolnych chwilach sobie pichci. Na szczęście „Więcej niż możesz zjeść” to raczej literacki pamflet na modne ostatnio książki w stylu „Gotuj z Grocholą” niż chwyt marketingowy. Napisane z charakterystyczną dla autorki „Wojny polsko-ruskiej” M46
swadą i przekorą felietony dają nam wgląd do pełnej absurdów głowy pisarki. Kulinaria są tu tylko pretekstem, który przenosi nas do świata tłustych dresów na basenie w Egipcie, malowniczych uliczek Słowenii czy na kinderbal rozwrzeszczanej córki. Czasem trudno się połapać, o co w tym wszystkim chodzi, ale wtedy na ratunek przychodzą przepisy, które – zgrabnie wplecione w tekst – pomagają odnaleźć się w chaosie pędzących skojarzeń i dryfujących fraz. Nie liczcie jednak na to, że z Masłowską naprawdę coś ugotujecie. Spokojnie za to możecie karmić się felietonami podczas gotowania. „Więcej niż możesz zjeść” to w moim przypadku jeden rosół (1 h bulgotania), garnek ryżu (30 min do wrzątku) i dochodząca fasolka szparagowa (al dente – 12 min) . Tyle mniej więcej się to czyta. A jak się skończy, to można zacząć od początku, żeby dogryźć się do szpiku. [Olga Święcicka]
MAJ 2015
FILM
MUZYKA
„Taxi” reż. Jafar Panahi
Roisin Murphy „Hairless Toys” Pias
Kino samochodowe
Pani z wysokiego zamku
Kierujący taksówką mężczyzna nie zadaje zbędnych pytań. To kolejni pasażerowie przynoszą nowe historie. Niektóre zabawne, inne tragiczne. Kierowca nosi kaszkiet, ale i tak niektórzy pasażerowie rozpoznają tę twarz. Samochód prowadzi uznany irański reżyser, Jafar Panahi. Kamery zamontował we wnętrzu samochodu. Nie kręci jednak dokumentu, a utrzymaną w paradokumentalnej konwencji fabułę, wykorzystując jako aktorów znajomych i rodzinę. Pracuje na jedynym materiale, jakim dysponuje – przestrzeni Teheranu. Został ukarany za artystyczny brak pokory. W 2010 r. irański sąd skazał go na sześć lat więzienia i 20-letni zakaz opuszczania kraju. Zakazano mu robienia filmów, tworzenia scenariuszy i jakichkolwiek kontaktów z prasą. Panahi nie stał się jednak pokorny. Regularnie omija te obostrzenia, jego filmy wciąż wyświetlane są na zagranicznych festiwalach. Kręcił już w domu, nagrywał na handycam i iPhone, przemycał pendrive z nagraniem w cieście. „Taxi” to jego
KSIĄŻKA
trzeci film od czasu nałożenia kary. W lutym otrzymał za niego główną nagrodę na festiwalu filmowym Berlinale. To prosty, niemal banalny pomysł, ale wcielony w życie z elokwencją i przenikliwością. Do samochodu wsiadają pasażerowie różnej płci, w rożnym wieku. Dwie staruszki z rybką w szklanej kuli, siostrzenica, sprzedawca nielegalnych kopii zachodnich DVD. Każdy chce jechać w tylko sobie znanym kierunku. Inscenizowane na tylnym siedzeniu sytuacje dotyczą codziennych trosk i problemów Irańczyków. Kreatywna wolność jako ryzyko. Notorycznie łamane prawo do niezależnego głosu. Strach przed represjami za „niepoprawność”. Kombinowanie, omijanie prawa, praca w ukryciu... Codzienny chleb niepokornego artysty, ale i każdego, kto chce żyć w Iranie według własnych zasad. [Anna Tatarska] obsada: Jafar Panahi, Hana Saeidi Iran 2015, 82 min, Solopan, 22 maja
Po wydanym w 2008 r. „Overpovered” nie mieliśmy wątpliwości, kto w kolejnych latach będzie nadawał ton alternatywnej tanecznej elektronice. Tymczasem królowa niezależnego popu zniknęła. Jakby nie chciała nic nikomu udowadniać. „Hairless Toys” to kolejne mocne oświadczenie, przypieczętowanie tej niezależności. Zawiodą się ci, którzy spodziewali się bangerów na miarę „You Know Me Better” – nawet „Evil Eyes”, jedyny przebojowy kawałek, to ledwie ich namiastka. Ale nie chodzi o to, żeby stawiać Roisin zarzut, że zdecydowała się na introwertyczne, wyważone brzmienia. Nawet jeśli z kolejnymi odsłuchaniami płyta zyskuje, to wciąż za dużo tu nieciekawych, rozczarowujących momentów. Snuję jeszcze fantazje, że może materiał z „Hairless Toys” zyska drugie życie na koncertach – kilka kompozycji to dobry punkt wyjścia do wciągającej aranżacji live. Będzie zresztą okazja, by się o tym przekonać: Rosin Murphy wystąpi na tegorocznej edycji festiwalu Audioriver. [Rafał Rejowski]
„Kampucza, godzina zero” Zbigniew Domarańczyk Dowody na Istnienie
Czerwone cienie Khmerów Sukces wydanej w 2014 r. „Antologii polskiego reportażu XX wieku” miał jednego ojca – Mariusza Szczygła. Obecnie ma również bardzo szybko powiększającą się gromadkę dzieci: kolejne tomy serii „Faktyczny Dom Kultury” publikowane przez związane z Instytutem Reportażu wydawnictwo Dowody na Istnienie. Przywracają one pamięci czytelników nazwiska polskich i zagranicznych reporterów, wprowadzają ponownie w obieg dawno niewznawiane pozycje. Jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale Szczygłowi się udało. Przynajmniej w dziedzinie literatury reportażowej (jesienią ma się ukazać trzeci tom antologii). „Kampucza, godzina zero” Zbigniewa Domarańczyka po 30 latach od pierwszego wydania nadal robi ogromne wrażenie. Autorowi jako pierwszemu (!) dziennikarzowi świata udało M47
się w 1979 r. wjechać na teren Kambodży po upadku reżimu Czerwonych Khmerów. Zobaczył kraj, w którym wymordowano czwartą część narodu, a pozostałej przy życiu ludności odebrano prawo do wszystkiego – niezależności, książek, medycyny, elektryczności. Ze stóp zdarto buty, a okulary połamano. Po czterech latach rządów Pol Pota przeżyło tylko siedmiu lekarzy, działał jeden sklep (dla kilku zagranicznych dyplomatów), a cała ludność półtoramilionowej stolicy została przesiedlona na wieś. Reporter oprócz pytania „dlaczego?” stawia jeszcze inne, zastanawia się m.in. czy po kolejnych czterech latach żyliby jeszcze jacykolwiek obywatele tego narodu? „Phnom Penh nie zostało zniszczone. Ze stolicą (…) stało się coś gorszego. Phnom Penh umarło”. I nie jest to metafora. [Wacław Marszałek]
MASZAP
MUZYKA
MUZYKA
MUZYKA
Baba Commandant & The Mandingo Band „Juguya” Sublime Frequencies
Earl Sweatshirt „I Don’t Like Shit, I Don’t Go Outside” Columbia
Godspeed You! Black Emperor „Asunder, Sweet and Other Distress” Constellation
Voodoo
Hejter
Czar prysł
Słyszeliście kiedyś o kimś takim jak Baba Commandant? Ja do tej pory też nie. Internet nie pomaga, ale chodzą słuchy, że w swoim rodzinnym Burkina Faso ten facet jest prawdziwym gigantem. Zebrał właśnie nowy skład, a swój arsenał uzbroił pociskami takimi jak ten na okładce. Tylko tak można opisać to, co się na „Juguya” wyprawia od pierwszego dźwięku. To prawdziwa afrobeatowa orgia. Nie tak transowa, lepiej wyprodukowana i zdecydowanie bardziej piosenkowa niż klasyka w wykonaniu nieodżałowanego Feli Kutiego. Prawdziwie europejska w formie, choć ciągle afrykańska w treści. Kilka lat temu zespoły takie jak Foals, Fool’s Gold czy The Maccabees siały zamęt w naszych głowach, zręcznie łącząc połamanego rocka, tropikalne rytmy i taneczne melodie. Baba wszedł szczebel wyżej. W jego muzyce nie ma nawet chwili na oddech. Wszystko toczy się jak w porządnym filmie akcji i aż strach pomyśleć, co dzieje się na koncertach tego składu, skoro słuchając albumu, ma się wrażenie, że szalony Burkińczyk i jego klan wypełniają swoją obecnością całe pomieszczenie. Magia z krwi koguta? [Michał Kropiński]
Po pięciu latach od wydania „Radical”, najgłośniejszego mixtape’u Odd Future, można już stwierdzić, że kalifornijska załoga nie spłaciła kredytu zaufania. Kolektyw rozpadł się na szereg nadmiernie płodnych, ale niedostatecznie twórczych subdywizji. Namiastką paruzji miał być powrót Earla Sweatshirta przebywającego w ośrodku wychowawczym. Dzięki wydanemu dwa lata temu albumowi „Doris” muzyk wprawdzie udowodnił, że jest najzdolniejszym raperem w grupie, ale w kontekście umiejętności pozostałych członków nie jest to tytuł aż tak zaszczytny. Wydane niespodziewanie „I Don’t Like Shit...” podejmuje mroczne tropy z komercyjnego debiutu 21-latka i zawęża obszar jego muzycznych poszukiwań. Wyblakłe, snujące się podkłady, poprzetykane barowym soulem, uzupełniają błotniste fale negatywnych emocji. Stawiając na muzyczną skromność, Earl wyraźnie próbuje się odciąć od swoich wybuchowych koleżków. Efektem tych manewrów jest jednak ledwo półgodzinny, jednorodny strumień świadomości, z którego trudno coś wyłuskać. Wygląda na to. że na scenie tworzy się luka, którą powinien zająć nowy, bardziej interesujący enfant terrible. [Cyryl Rozwadowski]
Trochę trudno w to uwierzyć, ale „Asunder, Sweet and Other Distress” to dopiero piąta płyta w dorobku Godspeed You! Black Emperor – zespołu, którego dotychczasowa dyskografia w środowisku postrockowym ma status Starego Testamentu. Najnowsza (druga po reaktywacji) księga przynosi jednak srogi zawód. Kanadyjski oktet wciąż skutecznie redefiniował swoje brzmienie mimo dość określonej palety dźwięków. W tym kontekście najnowszy longplay wypada zwyczajnie blado i wydaje się nieudolną kalką poprzedniej, świetnej płyty. Nadzwyczaj krótka jak na możliwości Godspeedów, 40-minutowa suita zbudowana jest ze wszystkich dotychczas używanych składników – są potężne semiorkiestrowe aranże, gitarowe drony i ogłuszające, utrzymane w marszowym tempie nawałnice dźwięków. Poszczególne elementy zostały jednak zlepione w ramach zbyt dobrze znanych schematów, a efekt końcowy, mimo że rzemieślniczo nieskazitelny, jest nieprzekonujący na poziomie emocji i często ociera się o kicz. Wobec zespołu, który instrumentalnymi kompozycjami był w stanie regulować przepływ krwi w organizmie słuchacza, to poważny zarzut. [Cyryl Rozwadowski]
MUZYKA
premiera 11.05.2015
Hot Chip „Why Make Sense” Domino
roisinmurphyofficial.com
In da house Panowie z Hot Chip to kosmici. Przylecieli w samym środku trwającej na Wyspach new rock revolution i wyglądali M48
jak banda największych szkolnych fajtłap. Zabili wszystkim ćwieka, przywożąc na pokładzie swojego statku czasami niepoważną, dziwaczną, ale chwytliwą elektronikę, którą grali ze śmiertelną powagą. Ich singlowe strzały były zawsze celne, czego nie mogę powiedzieć o całych longplejach, ale zdecydowana, choć powolna ewolucja ich stylu doprowadziła do nagrania „In Our Heads” – najciekawszej kompozycyjnie, najbogatszej artystycznie płyty w dorobku grupy. Ukazująca się trzy lata później „Why Make Sense” pozostaje trochę w cieniu doskonałej poprzedniczki – bazując na tym dojrzałym brzmieniu, jest w jakimś sensie jej rozwinięciem. Stylistycznie zaś to znów mały krok do przodu, tym razem w kierunku modnych brzmień lat 90. Z rekwizytorni tamtego okresu Hot Chip wyciągnęli rap i damskie wokale r’n’b rodem z house’owych hitów przełomu dekad. Używając tych środków okazjonalnie, smakowicie doprawiają wybrane kawałki – choćby taki singlowy „I Need You Now”, który zyskał dzięki temu dodatkowy wymiar emocji. Bardzo ludzki i zupełnie niekosmiczny. [Rafał Rejowski]
MAJ 2015
KOMIKS
MUZYKA
MUZYKA
Songhoy Blues „Music in Exile” Transgressive Records
„Wonder Woman. Trzewia” sc. Brian Azzarello, rys. Cliff Chiang, Tony Akins Egmont
Red Baraat „Gaadi of Truth” Sinj Records
Biali nie potrafią skakać
Amazonka idzie do piekła
Cała sala śpiewa z nami
Mali to kipiący kocioł. Ze względu nie tylko na subsaharyjskie położenie, ale i na niestabilną sytuację polityczną. Jakoś tak się jednak składa, że to właśnie ten zapomniany przez bogów kawałek świata jest w tej chwili chyba największą kuźnią afrykańskich talentów muzycznych. Josh Homme, który rozpętał pustynną rewolucję na przełomie wieków, rozmienił swój sukces na drobne i wydaje teraz pieniądze na drinki w fancy knajpach. Tymczasem gdzieś na obrzeżach największego pustkowia świata w klubie L’Arizona trwa zabawa, której nie zakłócają nawet strzały rozbrzmiewające w tamtejszych lokalach. Twardzi potomkowie imperium Songhai grają bluesa prostego, plemiennego, jakby wyuczonego od przodków podczas spirytystycznego seansu. Z gracją przekraczają granicę, do której od kilkunastu lat usiłują dotrzeć „zachodnie” zespoły. Zrzucają z siebie tradycję, która obrosła tę muzykę niczym małże wrak, i grają jak w 1930 r. Zaklinają w muzyce pierwiastek wolności, o którym tak dawno zapomnieliśmy w pędzącym od fanaberii do fanaberii pierwszym świecie. To jest muzyka z duszą. Niewykalkulowana, niezaplanowana. Po prostu zagrana. [Michał Kropiński]
Warto było dać szansę serii o Wonder Woman. „Trzewia”, druga odsłona przygód królowej Amazonek, to sprawny komiks rozrywkowy w efektownej oprawie graficznej. Kto czytał pierwszy tom, ten był spokojny o rysunki, bo zespół grafików wybija się ponad średnią. Kreska jest charakterystyczna, nieco odrealniona, dość drapieżna. Całość dopełniają stonowane kolory. Przygody Wonder Woman ogląda się po prostu bardzo przyjemnie i nie ma w tym nic seksistowskiego. Fabularnie album to kontynuacja wątków z pierwszej części. Wonder Woman znów musi stawić czoła greckim bogom, stawką jest życie ciężarnej kobiety, która miała przyjemność spotkać Zeusa. Żeby jej pomóc, heroina będzie musiała wyjść za władcę piekieł… Intryga nie jest najwyższych lotów, a motywacje bohaterów nie zawsze przekonują. Nie przeszkadza to jednak, zwłaszcza jeśli czyta się komiks z nastawieniem na przygodowo-sensacyjną, niezobowiązującą historię. To klasyczne czytadło w mitologicznych dekoracjach. Plusem jest ciekawe wykorzystanie wątków mitologicznych i próba ich redefinicji, ale nie należy oczekiwać rewolucji, tylko rozrywki. [Łukasz Chmielewski]
Lubicie wesela? Są tacy, którzy je uwielbiają, i tacy, którzy uwielbiają je dopiero po kilku głębszych ze szwagrem. Niezależnie od tego, jak zimna jest wódka, najsłabszym punktem imprezy okazuje się muzyka. Skrycie marzymy o tym, żeby kiedyś trafić na wesele jak z filmu. Zabawa trwa na całego, a pod ścianami leżą ciała tych, którzy nie wytrzymali tempa. Ale kto by coś takiego rozkręcił? Żelaznym faworytem jest z pewnością Red Baraat. Multikulturowy kolektyw z Nowego Jorku to ekipa doświadczona bardziej niż częstochowski zespół Kameleon. W szalony sposób łączą mroczny funk, bhangrę, muzykę cygańską, latynoamerykańską, wczesnego Kusturicę i cholera wie co jeszcze. Taki drink musi uderzyć do głowy. Tym bardziej że nie ma tu prawie zbędnego gadania. No właśnie – prawie. Zamiast pozwolić słuchaczom skupić się na fenomenalnych transowych partiach, jakiś mądrala na siłę powciskał do kilku kawałków rapowe wstawki, które może i kręciły gimbazę w 2003 r., ale teraz bardzo brzydko kontrastują z fantastycznymi solówkami na trąbce w stylu np. Budos Band. Przyjmijmy jednak, że nawet na najlepszej imprezie zdarzy się łyk metówki. I tańczmy dalej. [Michał Kropiński]
GRA
„Mortal Kombat X” Warner Bros
W mordę bij Pogodziłem się już z faktem, że nie umiem grać w bijatyki. Wszyscy są lepsi ode mnie w każdego „Mortala”, „Tekkena” i „Street Fightera”, nieważne, czy stosują przemyślaną taktykę, czy po prostu walą w guziki na pałę. Nie niweczy to jednak przyjemności, jaką odczuwam, zbierając straszne cięgi od każdego – nawet mojej dziewczyny, która najzwyczajniej w świecie nie lubi gier komputerowych. Gdy siadałem do dziesiątego „Mortala”, postanowiłem sobie, że tym razem tak się wyszkolę, że w końcu z kimś wygram. Najpierw spędziłem trochę czasu w sali treningowej, szukając postaci, które będą mi najbardziej pasowały. Potem postanowiłem przetestować swoje skillsy w trybie fabularnym, co zajęło mi jakieś sześć godzin i pozwoliło uratować świat. Następnie M49
wybrałem opcję „Wieże”, w której na każdym piętrze budynku czekali na mnie coraz trudniejsi przeciwnicy. Po kilku godzinach ćwiczeń przyszedł czas na sprawdzian. Okazało się, że dalej jestem słaby, ale już nie bardzo zły. Z najnowszym „Mortalem” prawdopodobnie spędzę setki godzin. Mogę wybrać jedną z 25 postaci (albo 26, jeśli postanowię dokupić Goro), następnie zdecydować się na jeden z trzech sposobów walki i przegrywać w żenujący sposób z graczami, którzy trzymali w ręku pada ze trzy razy w życiu. Może przynajmniej nie będą oni wiedzieli, jak uruchamiać finishery – w nowej odsłonie brutality czy fatality zachwycają ilością krwi i obrzydliwością jak nigdy wcześniej. „Mortal Kombat X” jest bijatyką idealną. I tyle. [Kacper Peresada]
MASZAP
MUZYKA RZECZ
„Citizenfour” reż. Laura Poitras
Życie na podsłuchu „Citizenfour” to kolejny film dokumentalny amerykańskiej reżyserki Laury Poitras poświęcony naruszeniom prywatności obywateli przez rząd USA po zamachach z 11 września 2001 r. Głównym bohaterem jest Edward Snowden, były pracownik CIA, który ujawnił mediom kilkaset tysięcy poufnych dokumentów NSA (Agencji Bezpieczeństwa Narodowego), co uważane jest za największy wyciek danych w historii USA. Zanim do tego doszło, jako tajemniczy „citizen four” skontaktował się z reżyserką i zaprosił ją wraz z dziennikarzem „The Guardian” do Hongkongu. W ciągu kilku dni w hotelowym pokoju Snowdena nagrywano jego rewelacje na temat tajnego szpiegowskiego programu PRISM, służącego do masowej i niekontrolowanej inwigilacji mieszkańców całego globu. Umożliwiał on i nadal umożliwia pod pozorami walki z terroryzmem przechwytywanie wszystkich wiadomości przekazywanych przez internet, nagrywanie rozmów telefonicznych i śledze-
Twoja ostatnia nie aktywności w sieci. Okazało się, że nawet zaszyfrowany telefon Angeli Merkel jest pod stałym nadzorem amerykańskich służb. Film daje nam bezpośredni wgląd w historyczne chwile, kiedy to niepozorny informatyk, siedząc na łóżku, zdradza jedne z najbardziej bulwersujących i przerażających informacji naszych czasów. „Citizenfour” moglibyśmy oglądać jak porywający i mroczny thriller szpiegowski, gdyby nie to, że wszystkie pokazane sceny wydarzyły się naprawdę. Dramatyczny wywiad ze Snowdenem przeplatany jest materiałami z programów informacyjnych oraz wystąpieniami amerykańskich polityków i urzędników, zaprzeczających wbrew faktom łamaniu prawa do prywatności. [Karol Owczarek] Niemcy/USA/Wielka Brytania, 114 min Against Gravity, 15 maja
Małolat „Więcej” Koka Beats
MUZYKA
Tak odpowiadało się w beztroskich czasach dzieciństwa współtowarzyszom zabaw w piaskownicy, jeśli ci zapytali o godzinę. Ten wyborny żart byłby jeszcze wyborniejszy, gdyby można go było poprzeć obrazem – podsuniętą pod nos pytającego tarczą z trupimi czaszkami. Teraz można! Zegarki Ice-Skull z nowej linii marki ICE Watch wyróżniają się pięknym wzorem w złote czaszki. Jesteśmy zachwyceni! Wróżymi im ponadczasową karierę.
Cały czas w pogoni „Czasami dosłownie jestem Małolat”, nawija na swoim najnowszym, de facto pierwszym całkowicie solowym krążku Michał Kapliński. To właśnie w charakterystycznym dla młodzieńczości wkurwieniu, zapale i niezdecydowaniu tkwiła od początku siła zwrotek warszawskiego MC. Od pierwszych wersów z „Raportu z osiedla”, przez nagrany do spółki z Ajronem klasyczny album „W pogoni za lepszej jakości życiem”, aż po zrealizowaną w braterskim duecie z Pezetem płytę „Dziś w moim mieście” – wejścia Małolata za mikrofon zawsze były jednymi z bardziej emocjonalnych występów na krajowej scenie. Co odróżniało je od rozprzestrzeniających się jak zaraza „harlequinów w rap grze” – jak Włodi określił współczesne, paraserialowe melodeklamacje – to wewnętrzne rozdarcie ich autora. Z przestępczymi myślami się zmagał zamiast nimi szpanować, tego, na co się przez lata gapił, nie stawiał na piedestale, a na barokowy M50
przepych nocnego-mocnego życia patrzy dziś z dystansem. W tych właśnie rozłamach, pęknięciach i sprzecznościach wykuwały się jego technika i flow. W ciągłej pogoni za ambicjami pojawiały się powtórzenia, specyficznie rozłożone akcenty i – ostatnimi czasy nie zawsze fortunne – hashtagi. I choć od czasów, kiedy jego rap dobiegał z boiska, wokół Małolata zmieniło się właściwie wszystko, to w pewnych kwestiach młodszy z rodzeństwa Kaplińskich jest wciąż taki sam. Tempo jego życia lepiej niż samplopochodne nokturny oddają teraz zbasowane, cykające produkcje Dubsknita, eRAeFIego, Tasty i PLN.Beatz. Natłok myśli łatwiej mu zamknąć w prostszych, bardziej dobitnych wersach. Mimo że aktualnie ma na głowie dużo więcej niż tylko obiektywy kamer, to wciąż mało mu i mało. Poza tym, że zawsze był dojmująco szczery i ponadprzeciętnie wrażliwy, Małolat od samego początku był przecież łapczywy i zachłanny… jak przystało na dobrego MC. Tylko tacy bowiem potrafią się podjąć nagrania płyty rozliczeniowej. Po dziesięciu latach. W zupełnie odmiennej stylistyce. Z sukcesem. [Filip Kalinowski]
MAJ 2015
MUZYKA
Adrian Sherwood „Sherwood at the Controls, Vol. 1: 1979-1984” On-U-Sound
Rock-a-dub Dub to nie gatunek, to sposób myślenia o dźwięku i etyka pracy nad brzmieniem. Zrodził się w głowach, sercach i palcach jamajskich pionierów, którzy w latach 60. zaczęli traktować sprzęt studyjny jak instrument. Grając na mikserach, efektach, mikrofonach i głośnikach, rozpoczęli rewolucję, której dziećmi są właściwie wszystkie współczesne gatunki klubowe. Gdyby jednak w latach 70. zainspirowani ich dokonaniami Amerykanie i Brytyjczycy nie wynieśli słów proroków na listy przebojów, ich mądrość mogłaby nie zyskać posłuchu. Adrian Sherwood stawiał swoje pierwsze kroki jako didżej występujący u boku zespołu… The Clash. Dziś znany ze współpracy z takimi gwiazdami jak Depeche Mode, Primal Scream czy Sinead O’Connor cieszy się pozycją pioniera i mentora. Kiedy zaczynał, jego eksperymentatorskie zacięcie i głuchota na melodię, o której sam wielokrotnie wspominał, skazywały go na pracę w głębokim undergroundzie.
KOMIKS
„Lazarus” sc. Greg Rucka, rys. Michael Lark, kol. Santi Arcas Taurus Media
Trudno jednak wyobrazić sobie lepszy czas na „przymusowy pobyt” w podziemiu niż przełom lat 70. i 80. To, co świetnie zrelacjonował w swojej niedawno przetłumaczonej na język polski książce „Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz” Simon Reynolds, można usłyszeć w każdym z 15 numerów antologii „Sherwood at the Controls, Vol. 1”. Punkowy duch był jeszcze silny w narodzie, gdy przestarzałe instrumentarium i podziały gatunkowe zaczęły irytować nowe pokolenie, a imigranckie wpływy dochodzić do głosu coraz dumniej i donośniej. Słychać to w każdym werblu, stopie i partii basu, nad którymi pracował 20-letni wówczas Sherwood. Pierwsza z serii zapowiadanych kompilacji zachwyca inwencją, bezkompromisowością i głębią. Przymiotami stworzonymi przez umysły, dla których ograniczenia sprzętowe były kreatywnym wyzwaniem, a nie powodem do utyskiwań czy dalszych zakupów. [Filip Kalinowski]
Na zawsze piękna i zabójcza „Lazarus” to sci-fi, w którym społeczeństwo USA dzieli się na trzy kasty: rządzące rodziny, poddanych, którzy na nie pracują, i odpady – resztę ludzi. Każda z rodzin ma na usługach Łazarza – scyborgizowanego, prawie nieśmiertelnego zabójcę. Kimś takim jest Forever. Ta piękna i posłuszna morderczyni zostaje wplątana w rodzinne rozgrywki, ale zaczyna mieć etyczne rozterki… W „Lazarusie” Rucka znów nie zawodzi. Tworzy ciekawą dystopię, w której porusza uniwersalne tematy władzy, rodziny, miłości i namiętności. Bohaterowie są wyraziści, ale nie jednowymiarowi. Zwroty akcji zaskakują. Scenarzysta nie tłumaczy świata, tylko go pokazuje. Wraz z rozwojem fabuły pojawiają się kolejne elementy układanki. Już pierwsze puzzle zwiastują rozmach. Bardzo dobra jest także warstwa graficzna: realistyczną, nieco brudną kreskę Michaela Larka dopełniają stonowane, mroczne kolory Santiego Arcasa. Świetne jest też kadrowanie, bardzo filmowo operujące planami. Zapowiada się bardzo dobra seria. [Łukasz Chmielewski] M51
MASZAP
FILM
„Ognie w polu” („Nobi”) reż. Shinya Tsukamoto
Z prochu powstałeś Japoński reżyser Shinya Tsukamoto nie zwykł chadzać na twórcze kompromisy. W realizacji jego autorskich i mocno wykoncypowanych wizji nie przeszkadzają mu nawet relatywnie skromne budżety. O przeniesieniu na ekran głośnej wojennej powieści Shōheia Ōoki myślał od początku swojej reżyserskiej przygody. Wiele lat przed nim dokonał tego inny japoński mistrz, Kon Ichikawa. Tsukamoto podkreśla jednak, że jego wersja to raczej kolejna interpretacja literackiego pierwowzoru aniżeli remake. Akcja filmu rozgrywa się pod koniec drugiej wojny światowej w filipińskiej dżungli, gdzie zdziesiątkowane oddziały japońskich żołnierzy walczą o przetrwanie. Ōoka, a za nim Tsukamoto obrazują wojenną pożogę w oryginalny sposób. Próżno szukać tu spektakularnych scen walk, jasnego podziału na dobrych i złych. W zasadzie są tu tylko ci drudzy i wcale nie muszą być utożsamieni z wrogiem, który w tym filmie jest niemal nieobecny. Tsukamoto for-
MUZYKA
Fink „Horizontalism” R’COUP’D
Nie pomyślał Minęło dużo czasu, od kiedy Fink był jednym z moich ulubionych wokalistów. Tymczasem wyszło wiele jego M52
suje tezę, że idąc na wojnę, każdy w pewnym stopniu staje się zbrodniarzem. Błąkający się po dżungli szeregowy Tamura jest zatem świadkiem stopniowego zezwierzęcenia jednostki i odzierania jej z wszelkich przejawów człowieczeństwa. Podobnie jak w swoich poprzednich filmach twórca „Tetsuo” nie przebiera w środkach, wystawiając wrażliwość widza na próbę. Krew leje się strumieniami, rozczłonkowane części ludzkiego ciała niemal zasłaniają ekran. O ile Ichikawa skupiał się na obrazie wewnętrznej walki swoich bohaterów, o tyle Tsukamoto bardziej zainteresowany jest ich relacją z przestrzenią, w której się znaleźli. Jest w tym drastyczny, ale czy nie takie właśnie powinny być filmy obrazujące wojenny absurd i będące rodzajem przestrogi? [Kuba Armata] obsada: Rirî Furankî, Tatsuya Nakamura Japonia 2014, 87 min, Aurora Films, 15 maja
płyt, w tym zeszłoroczna „Hard Believer”, której zapewne nigdy nie posłucham, bo mam wszystko inne do roboty. „Horizontalismowi” jednak postanowiłem poświęcić chwilę. I chociaż nie mam poczucia, że ten czas zmarnowałem, to nic bym też nie stracił, gdyby nowy Fink nie trafił do moich słuchawek. Płyta składa się z kilku utworów, które nie zmieściły się na poprzednim wydawnictwie, i (w większości) z elektronicznych przeróbek piosenek z „Hard Believer”. Jest tutaj kilka momentów, które mogą wzbudzić zainteresowanie, ale niestety większość kawałków przygotowanych przez trio (bo tu już nie sam Fin Greenall odpowiada za muzykę) brzmi jak miniprzerywniki między właściwymi produkcjami, rozciągnięte do siedmiominutowych przynudzaczy. „Horizontalism” sprawia wrażenie debiutanckiego albumu chłopca, który spędził zbyt wiele czasu, słuchając „Kid A” i „Amnesiac”. Moje zainteresowanie songwritingiem zanikło wiele lat temu, ale myślę sobie, że Fink powinien może wrócić do tego, co mu najlepiej wychodzi. Śpiewania z gitarą... [Kacper Peresada]
LUTY 2014
NOWY WYMIAR STUDIOWANIA Natura badacza domaga się ciągle nowych wyzwań. Teraz stoję przed największym – realizacją własnych badań z wykorzystaniem miar elektrofizjologicznych (EEG), na które otrzymałam grant w wysokości 124 410 zł.
Aleksandra Kołodziej Laureatka konkursu MNiSW „Diamentowy Grant”, studentka neurokognitywistyki Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej
www.studia.swps.pl WARSZAWA – WROCŁAW – POZNAŃ – KATOWICE – SOPOT
Najlepsza niepubliczna uczelnia w naukach społecznych
Filologia angielska z językiem hiszpańskim Skandynawistyka: filologia norweska Skandynawistyka: filologia szwedzka Studia azjatyckie: Chiny i Azja Wschodnia Kulturoznawstwo i komunikacja międzykulturowa Kultura w działaniu Badania rynkowe i społeczne: biznes, media, polityka Zarządzanie zasobami ludzkimi Bezpieczeństwo wewnętrzne Dziennikarstwo i komunikacja społeczna School of Form (Wzornictwo) Komunikacja wizualna Kreowanie mediów Grafika
Psychologia Psychologia dla magistrów i licencjatów Psychology in English Psychokryminalistyka Prawo Prawo dla magistrów i licencjatów Prawo w biznesie Iberystyka Italianistyka Filologia angielska Filologia angielska z językiem chińskim A53
AKTIVIST
TYLNE WYJŚCIE REDAKTOR NACZELNA Sylwia Kawalerowicz skawalerowicz@valkea.com
Czyli redakcyjny hype (a czasem hejt) park. Piszemy o tym, co nas jara, jarało lub będzie jarać. Nie ograniczamy się – wiadomo bowiem, że im dziwniej, tym dziwniej, oraz że najlepsze rzeczy znajduje się dlatego, że ktoś ze znajomych znalazł je przed nami. 1
1 Białe myszki
Zimna kwietniowa noc, kolejny weekend na Zbawixie, tęcza nie płonie, czekam na niedosmażone frytki z Berlin Bistro, które strefę bistro dzieli z alkoholami świata. Niby nic nowego, ta sama brama, te same szare kamienice, ta sama wiśniówka… I nagle coś świecącego przykuwa moją uwagę. W pierwszej chwili nie wierzę własnym oczom. Stan upojenia jeszcze nie taki, aby mieć urojenia. Podchodzę bliżej i oto, co widzę: w szklanej gablotce zamknięto kadr z bajki. Mała dziewczyna w pudrowej sukience trzyma białą myszkę. Schowane wśród wysokiej trawy i kwiatków, obserwują z ukrycia przechodniów przy Marszałkowskiej 41. Frytki jem wgapiając się w psychodeliczne oczy dziwnej postaci. Po powrocie do domu robię risercz. To Bulinka i Sabinka! A ich matką jest Mirella von Chrupek – artystka, która upodobała sobie małe formy. Przed laty gablotkę aranżował tutejszy szewc, później długo świeciła pustkami, aż w końcu zajęła się nią Mirella. Miniaturki pożyją tutaj jeszcze do czerwca, ale wystawy będą się zmieniać. Bulinka i Sabinka zastąpiły cukrowego Muminka i Pannę Migotkę. Czekamy na więcej! [Iza Smelczyńska]
2 Osiedlowa grzybodelia
2
Malowanie po modernistycznych osiedlowych murkach to w graffiti trochę osobna kategoria: wrzuty stoją sobie jak wielkie obrazy w betonowym pejzażu i wydaje się, że bloki zbudowano tylko po to, żeby robiły dla nich za tło. Kiedyś służyły to prezentowania kilku odcieni betonowej szarości, w którą dzieciaki uwielbiały kopać piłką, dziś te same, choć trochę starsze wypełniają przestrzeń aerozolem. Jedźcie na Wierzbno, bo w środku blokowiska stoi tam jedna z najfajniejszych tego typu grafficiarskich galerii. Betonowe ekspozytory są tam regularnie eksploatowane w najlepszym guście, ale szczególnie polecamy aktualny kwaśno-grzybiczny przelot. [vlep[v]net]
3 Czy się siedzi, czy się leży
3
Podróże kształcą. Wiadomo. Mnie przedwakacyjna wycieczka do Hiszpanii nauczyła się lenić. Choć nie, nie to, wybiegam za bardzo w przyszłość: chcieć się lenić. I w sumie nie lenić, tylko odpoczywać. Póki jest szaro, ciemno, zimno i pada, można po pracy iść do domu i siadać do kolejnej pfuszki. Ale jak słońce świeci, morze szumi, a trawa pachnie, flaki się przewracają na myśl o pracy. Z kolei spotkanie z moim PIT-em, składanym z dokumentów wystawionych przez dziesięciu różnych pracodawców, nauczyło mnie, że choć coraz więcej pracuję, z roku na rok coraz mniej zarabiam. Taka praca – amerykańscy eksperci (kimkolwiek są) na liście 200 najgorszych zawodów świata dziennikarza prasowego umieścili na ostatnim, 200. miejscu. W zeszłym roku był na pozycji 199., ale w tym zamienił się miejscami z drwalem. Z DRWALEM. Ale nie, nie narzekam. Zamiast tego tej wiosny zamierzam nauczyć się bez wyrzutów sumienia odpoczywać. Ćwiczenie się w leżeniu na trawie i gapieniu się w słońce można zacząć 3 maja, czyli w Międzynarodowy Dzień Bez Komputera. Choć to ryzykowne, bo przez 24 godziny mogę przegapić wiele istotnych informacji. Gdybym taki dzień obchodziła dziś, nie dowiedziałabym się np., że następny po uwalnianiu sutków trend na Instagramie to farbowanie włosów pod pachami. Nie dowiedziałabym się też, o co sponsor Miss Polski pytał 15-letnie kandydatki, jak w czterech krokach pozytywnie zacząć dzień, nie poznałabym 40 sposobów, żeby pokazać dziecku, że je kochasz, nie dowiedziała się, że córka Demi Moore ma bardzo dziwną twarz i nie zobaczyła, jak wyglądaliby bohaterowie „Gry o Tron”, gdyby byli postaciami Disneya. Nie czytajcie za dużo internetu. Idźcie poleżeć na trawie. I weźcie „Aktivista”. [Olga Wiechnik] A54
ZASTĘPCA RED. NACZ. Olga Wiechnik owiechnik@valkea.com REDAKTORKA MIEJSKA (WYDARZENIA) Olga Święcicka oswiecicka@valkea.com REDAKTORZY Film: Mariusz Mikliński Muzyka: Filip Kalinowski MARKETING MANAGER, PATRONATY Michał Rakowski mrakowski@valkea.com DYREKTOR ARTYSTYCZNA Magdalena Wurst mwurst@valkea.com REDAKTOR WWW Kacper Peresada kperesada@valkea.com KOREKTA Mariusz Mikliński Informacje o wydarzeniach prosimy zgłaszać przez formularz na stronie: aktivist.pl/zglos-informacje WSPÓŁPRACOWNICY Mateusz Adamski Kuba Armata Piotr Bartoszek Łukasz Chmielewski Jakub Gralik Aleksander Hudzik Urszula Jabłońska Michał Kropiński Rafał Rejowski Cyryl Rozwadowski Iza Smelczyńska Karolina Sulej Anna Tatarska Maciek Tomaszewski Artur Zaborski Karol Owczarek
PROJEKT GRAFICZNY MAGAZYNU Magdalena Piwowar DYREKTOR FINANSOWA Beata Krawczak REKLAMA Ewa Dziduch, tel. 664 728 597 edziduch@valkea.com Milena Kostulska, tel. 506 105 661 mkostulska@valkea.com Monika Barchwic, tel. 506 019 953 mbarchwic@valkea.com DYSTRYBUCJA Krzysztof Wiliński kwilinski@valkea.com
DRUK Elanders Polska Sp. z o.o.
VALKEA MEDIA S.A. ul. Elbląska 15/17 01-747 Warszawa tel.: 022 257 75 00, faks: 022 257 75 99 REDAKCJA NIE ZWRACA MATERIAŁÓW NIEZAMÓWIONYCH. ZA TREŚĆ PUBLIKOWANYCH OGŁOSZEŃ REDAKCJA NIE ODPOWIADA.
LUTY 2014
A55
AKTIVIST
MAGAZYN MODA
A56