aktivist.pl
numer 197, CZERWIEC 2016
Miasto Moda Dizajn Muzyka Ludzie Wydarzenia
ISSN 1640-8152
RURY • DACHY • BOISKO
01_okładka_A197_wiz.indd 1
06.06.2016 18:16
02_Onish_A197.indd 2
06.06.2016 18:18
czerwiec 2016
edytorial czerwiec
w numerze WYWIAD:
Jan Komasa prowadzi nas szlakiem przygód z przeszłości
4
Tekst: Filip Kalinowski
misto:
Sekretne życie dachów
Tekst: Olga Wiechnik
miejskie resety
10 ludzie:
Beth Ditto na bramce, czyli ludzie muzyki o piłce
14 Kalendarium:
Dodatek specjalny: Wschód Kultury
29
AKTIVIST.PL
NUMER 197, CZERWIEC 2016
MIASTO MODA DIZAJN MUZYKA LUDZIE WYDARZENIA
Ten buńczuczny pan na okładce to Wiz Khalifa, który zagra w piątek 1 lipca podczas Open’er Festivalu.
Od jakiegoś czasu próbujemy swoich sił na Snapczacie. Sprawdźcie, jak nam idzie.
Pomimo że szkołę kończyłam bardziej niż dawno, lata wciąż liczę od wakacji do wakacji. Czerwiec, czyli koniec roku, to czas, kiedy powoli wysiadam nerwowo. Nagromadzony przez mijające miesiące stres buzuje w tkankach, domagających się wreszcie leżenia na trawie, posiłków pod gołym niebem i wieczornych spacerów po mieście. Nie biegów z punktu A do punktu B, tylko bezplanowych włóczęg nawigowanych fanaberią i impulsem. Kiedy wciąż nie można odpuścić, bo przed wakacjami do zrobienia jest jeszcze jeden numer, potrzebne są krótkie resety. Spojrzenie z innej perspektywy. Najlepiej perspektywy krzaków albo dachu. Coś w tym jest, że zielone robi dobrze na mózg, a nieograniczona przestrzeń z widokiem – na serce. Siedzę sobie na dachu, na kominie, patrzę na te małe samochodziki i ludziki i jakoś świat wygląda bardziej przyjaźnie. Dlatego w tym numerze wszystkich zestresowanych (ale i tych po prostu ciekawskich) zapraszam na spacer po krzakach w towarzystwie jednego z najzdolniejszych reżyserów młodego pokolenia oraz na wdrapywanie się na dachy razem z miejskimi aktywistami. Co prawda Janek Komasa opowiada dość przerażające historie z młodości, a na większość dachów wciąż trzeba włazić na nielegalu, więc nie jest to przygoda relaksująca, ale wysiłek się opłaca. Inna perspektywa jest. A dla tych, którzy w czerwcu będą oglądać świat wyłącznie z perspektywy boiska, też coś mamy – o grzeszkach popełnionych w imię miłości do piłki nożnej opowiadają ci, którzy na co dzień piszą, mówią albo zawodowo zajmują się muzyką. Sprawdźcie, czy te same przewiny i wy macie na koncie. Sylwia Kawalerowicz redaktorka naczelna
ISSN 1640-8152
RURY • DACHY • BOISKO
A3
03_edytorial_A197.indd 3
08.06.2016 15:34
Aktivist
magazyn wywiad
Rap • Rasizm • rewolucja
Na linii ognia Tekst: Filip Kalinowski, foto: Filip Skrońc
„Stabilizacja motylka to szpilka” – cytując Jana Izydora Sztaudyngera, wykłada swoje artystyczne credo Jan Komasa, reżyser, którego kolejne produkcje nie dają się zamknąć w nawet najbardziej pojemnym katalogu gatunków, nurtów i stylistyk. O swoim najnowszym projekcie – spektaklu przygotowanym na tegoroczny poznański festiwal Malta – opowiedział nam, kiedy wymknęliśmy się z konferencji prasowej tego wydarzenia i ruszyliśmy na warszawski Grochów. To tam Komasa kręcił swoje pierwsze filmy, malował pierwsze graffiti i uświadamiał sobie, że grzeczna sztuka zupełnie go nie interesuje.
Budzę się wcześnie, po ledwie przespanej nocy. Podgłaśniam jeden z ulubionych rapowych energetyków – utwór „Nique tout” marsylskiej grupy Fonky Family i kiedy moja głowa zaczyna rytmicznie bujać się do bezkompromisowego ulicznego hymnu, orientuję się, że przed wyjściem mam jeszcze czas na szybką internetówkę. Pierwszy news, na który trafiam: „Mary Komasa prezentuje kontrowersyjny, bardzo odważny teledysk autorstwa swojego brata – Jana”. Ciekawy to zbieg okoliczności, biorąc pod uwagę to, że mam dziś z Janem Komasą spędzić dzień, a klipów – choć dobrze pamiętam obrazki, które zrealizował dla Szybkiego Szmalu, Sistars czy duetu DizkretPraktik – nie kręci on hurtowo, jak niektórzy twórcy. Klikam więc w link i przez następne sześć minut zastanawiam się, gdzie w tej stonowanej, intymnej w swojej wymowie etiudzie można doszukać się skandalu. – Z racji zawodu świetnie rozumiem to, że newsy się tworzy – powie mi Komasa kilka godzin później, wioząc mnie samochodem na Olszynkę
A4
4-7_wywiadkomasa_ A197.indd 4
06.06.2016 18:22
czerwiec 2016
Grochowską. – Zdążyłem się już przyzwyczaić do tego, jak walczy się o uwagę widza. To jest rzeczywistość medialna, na którą się wszyscy godzimy. W pewnym momencie wiesz już, o co chodzi newsmakerom, i z pełną świadomością możesz im dać to, czego chcą. Wiesz, co zażre, i tworzysz dla nich tego newsa, co swoją drogą nie jest szczególnie trudne, biorąc poprawkę na to, jak konserwatywne są nasze krajowe środowiska filmowe czy muzyczne. Nigdy bym jednak nie przypuszczał, że nagość, i to jeszcze tak niewinna, może wzbudzić takie chore zainteresowanie. Po kilkudziesięciu sekundach przecież każdy zorientuje się, że to nie jest wyuzdana nagość w stylu Kim Kardashian, tylko kobiecy akt – opowiada Komasa. I to akt w wykonaniu modelki, co też nie jest bez znaczenia, bo przecież wszyscy nieraz widzieli biust Anji Rubik na wybiegu. – Konserwatyzm polskiego show-biznesu i kina dotyczy wielu rzeczy, w tym modelu opowiadania, który, gdy został raz ustalony, rządzi niepodzielnie. W Polsce jest to realizm. Gdyby Has zaczynał dzisiaj, miałby bardzo trudno. Bo jeśli robisz kino, które miesza konwencje, to od razu wystawiasz się na strzał. Ale według mnie bycie na linii strzału jest dobrą sytuacją dla artysty. Trzeba przygotować się na niespokojne życie, ale to życie, które warto przeżyć. *** Reżyser, którego obie dotychczasowe produkcje pełnometrażowe – „Sala samobójców” z 2011 r. i późniejsze o trzy lata „Miasto 44” – znalazły się w ogniu krytyki, pracuje teraz nad spektaklem „Ksenofonia”. Przedstawienie będzie miało premierę 17 czerwca, podczas otwarcia festiwalu Malta, w rocznicę Poznańskiego Czerwca. W przerwie pomiędzy próbami do tego spektakularnego, multimedialnego widowiska Janek przyjechał do Warszawy, by wziąć udział w konferencji prasowej. Ubrany w czarny sweter i ciemne spodnie, uważnie dobiera słowa, opowiadając zebranym dziennikarzom o swoich założeniach i wiążących się z nimi wyzwaniach. – Czuję się nieco jak artystyczny intruz. Po raz pierwszy w karierze zdecydowałem się zrobić coś „live”. Nie mam gdzie się schować, a zwykle robię to za kamerą. Kiedy kręcę film, to jak kłusownik łapię ujęcia i wtedy są już moje. W teatrze się pływa, z pokorą i szczerością opowiada o swoich artystycznych dylematach. Pracując nad tym projektem, muszę się zmierzyć z brakiem kontroli. To dla mnie trudne, bo jestem control freakiem, lubię wszystko wiedzieć, nad wszystkim trzymać pieczę, wnikać w każdy proces. Być trochę kompozytorem, trochę scenografem, trochę aktorem. Tak jakoś mam. A tu oddaję dużo tej kontroli i to jest dla mnie nauka. Mam nadzieję, że czegoś się przy tym dowiem jako reżyser, że mi to pozwoli zrobić kolejny film lepiej – tłumaczy.
Jan Komasa po raz pierwszy od 15 lat spaceruje po rurze łączącej Grochów z Kawęczynem. Jako dzieciak ten dystans pokonywał prawie codziennie.
szybko zmienia się ze skupionego na pracy reżysera w Janka, ziomka z Grochowa. Eleganckie spodnie zastępuje dres, na głowie ląduje czapka z daszkiem. Kiedy tylko wsiadamy do samochodu, Janek włącza dobrze mi znany francuski rapowy klasyk – „Un dernier jour sur terre” zespołu La Cliqua. Mimo zmiany scenerii wciąż rozmawiamy o jego najnowszej produkcji. – To będzie dosyć odważny spektakl. O rewolucji i rasizmie. Symfonia dla innego, dla obcego. „Ksenofonię” tylko jedna litera dzieli od ksenofobii. Pieśń o człowieku, który musi się postawić – opowiada Komasa, wioząc mnie ulicami Warszawy. – Kryzys uchodźczy i nasilający się rasizm, który zauważam w Polsce, spotykają się z całkowitym milczeniem środowisk, użyjmy tego słowa, rozrywkowych. To jest dla mnie zastanawiające i przykre. Przecież mamy, szczególnie tu w Polsce, długą tradycję sztuki, która wypowiadała się przeciwko temu, co złe. Na przykład w muzyce – począwszy od punkrockowych tradycji Jarocina po hiphopowe lata 90. Artyści, którzy wychowywali całe pokolenia, teraz też mogliby przeważyć szalę na korzyść słusznej sprawy. Zawsze uwielbiałem hip-hop, bo nieustannie prowokował. W latach 90. był wspaniały, wyzwalający, mówił o tym, co było nam bliskie. Wiele osób nauczyło się życia na hip-hopie – był inspirujący i buntowniczy. Później środowisko okrzepło, dorobiło się swoich trybunów, autorytetów niepodważalnych,
*** Po konferencji i lunchu, które odbywają się w bardzo oficjalnej, poważnej atmosferze, Jan
którzy do dzisiaj wypowiadają się w ważnych sprawach w mediach. I nagle nie ma – kurwa – nikogo, kto by zabrał w tej sprawie głos. Milczenie środowiska powiązanego z muzyką, która niegdyś była forpocztą zmian i zawsze stała na pierwszej linii napieprzania w hipokryzję, establishment, uprzedzenia rasowe i nierówność społeczną, jest przerażające i zawstydzające. Kiedy dupska tych ludzi usadowiły się już w ciepłych miejscach, nagle ich ton zelża. Jedynymi, którzy się postawili i pokazali swoją inność, są Łona, Gural i Vienio. A gdzie jest reszta? Gdzie są ci najbardziej antysystemowi i wyrośli na buncie? Boją się chyba stracić fanów. A to jest właśnie ten moment, kiedy trzeba być odważnym, a nie zachowawczym. Kocham hip-hop równie mocno jak wtedy, gdy go pierwszy raz usłyszałem, ale bardzo bym chciał usłyszeć hiphopowca, który powie jasno i wyraźnie o rasizmie, o tym, co tę muzykę ukształtowało i na co w tej muzyce nie ma zgody. *** Kiedy wjeżdżamy na Grochów, Jan przerywa na chwilę, żeby pokazać mi swoje pierwsze graffiti, które od lat 90. zachowały się na nieremontowanych, odrapanych fasadach bloków. Trzy nieco koślawe srebrne litery „DPL” (Drużyna Poszukiwaczy Lasek) i podpis „Johny” powstały na przełomie 1995 i 1996 r. Każde kolejne skrzyżowanie budzi w reżyserze wspomnienia z okresu dorastania. To właśnie tu spędził swoje nastoletnie lata, pomiędzy 1988 r., kiedy jego rodzina przeniosła się z Poznania, a 2000 r., kiedy wyprowadził się do żony, do Falenicy. Wspomina, że na jednym rogu przez pół roku płonęły świeczki upamiętniające śmierć dwójki młodych ludzi, którzy zginęli w wypadku samochodowym spowodowanym przez jego dobrego kumpla. Pamięta, w których kamienicach mieszkały dzieci kolejarzy, gdzie grał w kosza i spotykał się z kumplami. – Hip-hop to muzyka klasy robotniczej, z niej się wywodzi i nie może się tego wyprzeć, a klasa robotnicza i walka o jej prawa nigdy nie były prawicowe i nigdy nie będą. To jest immanentnie wpisane w lewicowość, w rewolucyjność. Kiedy w Stanach Trump zmierza do przejęcia władzy, większość raperów, aktorów, reżyserów i innych twórców deklaruje, że wyjedzie, jeśli to się stanie, że go pierdolą – kontynuuje przerwany wątek 35-letni reżyser. – Bardzo mi teraz w Polsce brakuje takich głosów, bo kiedy sam dorastałem, takie słowa mnie kształtowały, i wiem, jak wiele mogą zdziałać. Kiedy hip-hop rodził się w Polsce, byłem jeszcze za młody, żeby w tym środowisku odgrywać jakąś rolę, ale chodziłem na wszystkie koncerty – na Kalibra, Molestę, na 3H. Wymykałem się do Remontu, do Hybryd, bo rodzice nie zawsze chcieli mnie puszczać. Przeżywałem to wszystko. Rany, jaki byłem zajarany, kiedy wychodziły pierwsze składanki SP Records. To było moje życie. Byłem w grafficiarskim crew, teraz myślę, że to było trochę lamusiarskie. Grupa małolatów wpatrzonych w starszych kolegów
A5
4-7_wywiadkomasa_ A197.indd 5
06.06.2016 18:22
Aktivist
po fachu, w WTK czy JWP. Raczej nic strasznego się nie działo, tylko dwa razy miałem do czynienia z policją – raz zostałem złapany, a raz uciekałem przed sokistami. Wtedy jednak to było dla mnie życie na krawędzi, na przekór systemowi. W moim crew był ciemnoskóry chłopak – Piotrek – i ja byłem z tego dumny, że mam takiego zioma, prawdziwego ciemnoskórego polskiego zioma, że jestem prawie jak z Bronksu. Śledziłem mecze NBA, ekscytowałem się Chicago Bulls, Seattle Supersonics i Los Angeles Lakers, oglądałem „Bill Cosby Show” i „Bajer z Bel-Air”, słuchałem wszystkich tych amerykańskich płyt hiphopowych; wtedy nie dało się być rasistą. Jak do nas przyjeżdżali pierwsi raperzy ze Stanów i ktoś zbił z którymś piątkę, to nie mył tej ręki przez dwa tygodnie. To był szał. I to otwarcie lat 90., ta polityka taka trochę clintonowska, w Polsce bardzo wyczuwalna. Fakt, działo się to jeszcze przed atakiem na World Trade Center, który skończył tę epokę, ale przykro mi patrzeć, że coraz mniej z niej zostaje. Rasa, rasizm, uchodźcy, imigranci to będą najważniejsze tematy najbliższych lat – naszych filmów, piosenek, nawet głupawych seriali telewizyjnych. Tu nie da się być hipokrytą, nie można nie zająć stanowiska. I ja nie mówię tu o głupim otwarciu się na świat, mówię o głupim zamknięciu.
*** – Z rodzeństwem przesiadywaliśmy na tej kładce całymi dniami – z nutą rozrzewnienia w głosie wspomina Komasa, kiedy dojeżdżamy na pętlę autobusową przy stacji Olszynka Grochowska. Tu też nakręcił swój pierwszy film. – Zaaranżowaliśmy taką sytuację: niby ktoś nas goni, bo zostaliśmy przyłapani na robieniu graffiti. Razem z kilkoma ziomkami malowaliśmy tu na stacji, a mój brat był tym, który krzyczy i później chce nas złapać. To wyszło bardzo autentycznie, nawet profesorowie z łódzkiej filmówki mówili później: „no, to jest jak reportaż z prawdziwego getta” – śmieje się reżyser, którego pierwsza etiuda była swego rodzaju powtórzeniem tego dzieła. W dokumentalnym obrazie nakręconym w całości na Grochowie Komasa wykorzystał wypowiedzi dzieciaków z dzielnicy – dziewczyn, które ćpały na pobliskim boisku, i nastoletniej cyganki, której tata wybił przednie zęby. To, że to były tylko mleczaki, w żaden sposób nie osłabia piorunującego wrażenia, jakie robi ta scena. – To był film zainspirowany latami dorastania, podwórkiem i hip-hopem. Taki napis na murze – wspomina Janek. W jego kolejnych filmach okres pomiędzy dzieciństwem a dorosłością odgrywa kluczową rolę. Jest w tym dużo takiego widzenia świata w stylu Larry’ego Clarka – używki, rozróby i niebezpieczne życie.
– Dzieciakom więcej uchodzi płazem. Gdy organizm jest młody i się szybko regeneruje, to jest to dobry czas, żeby sprawdzić jego granice. Kiedy to samo chce się robić mając 35, 45 czy 55 lat, konsekwencje są znacznie poważniejsze. Kiedy ma się młode ciało i młody umysł, w człowieku wytwarza się poczucie, którego potem tak bardzo wszyscy zazdrościmy – poczucie nieśmiertelności; że tak już będzie zawsze – twierdzi reżyser, którego nastoletni bohaterowie, czy to w epizodzie w „Odzie do radości”, „Sali samobójców” czy w „Mieście 44”, muszą zmierzyć się z konsekwencjami swoich nie zawsze świadomie podejmowanych decyzji. – Zostałem ojcem, mając 19 lat. To wywołało dziwny dysonans, jakby przyspieszone dorastanie, zamroziło mnie w tamtym stanie ducha. Cały czas mam poczucie, że jestem być może bardziej infantylny. Lubię kicz i wszystkie te zagrania, które niektórzy mogą nazwać niedojrzałymi. Widzę w nich wartość i wydaje mi się, że nie wolno tego tracić, bo to one umożliwiają zachowanie świeżości. Najgorsze, co może się zdarzyć artyście, to bycie dojrzałym. Boję się, że kiedy sam dotrę do tego momentu, stracę klucze do królestwa, które jest pełne zadziwienia światem. A kiedy człowiek przestaje się dziwić, to i kamera przestaje, i aktorzy, wszystko przestaje działać; jakby nie było cudu.
M6 A6
4-7_wywiadkomasa_ A197.indd 6
06.06.2016 18:22
czerwiec 2016
*** Magia, o której opowiada mi Janek, zaczyna gęstnieć, kiedy przechodzimy przez torowisko oddzielające miejski Grochów od Grochowa dzikiego, znajdującej się na granicy rezerwatu przyrody krainy leżącej po drugiej stronie lustra. Nie jest to jednak mieniąca się feerią barw, nieco psychodeliczna w swojej bajkowości nibylandia Lewisa Carrolla, lecz nadpsuta i brudna strefa czarów Harmony’ego Korine’a, gdzie na skraju lasu znajduje się nie pałac królowej, ale niesławne więzienie dla kobiet. – Przez te tory nie ma przejazdu, więc one cię odcinają, jesteś w innym świecie. Tu nam zawsze było najlepiej, tu się szwendaliśmy, tu malowaliśmy, tu też mieliśmy potyczki różne z innymi grupami, biliśmy się, uciekaliśmy, rozrabialiśmy – mówi Komasa, gdy idziemy po długiej metalowej rurze kanalizacyjnej, która ciągnie się aż do Kawęczyna. Na pierwszy rzut oka Janka można pomylić z miejscowymi nastolatkami, ale to pierwszy taki jego spacer od 15 lat i kiedy za pobliskim wałem mijają nas kolejne pociągi, wspomnienia przybierają na sile. – To było w 1999 r., nie skończyłem jeszcze 18 lat i poznałem akurat dwóch chłopaków z Holandii, którzy chcieli coś tu nakręcić. Powiedziałem im, że jeśli chcą sfilmować coś naprawdę hardcore’owego, to pokażę im kawałek Polski. Poszliśmy na zajezdnię razem z ekipą 20 ziomów z osiedla, same gnojki, ja pewnie byłem najstarszy. Weszliśmy do pociągu, który stał pusty na bocznicy, i oczywiście ułańska fantazja sprawiła, że część z nas – ja akurat miałem kamerę, która też podkręciła atmosferę – zaczęła rozwalać ten wagon, mazać po ścianach, wybijać okna, wykręcać świetlówki i walczyć nimi jak świetlnymi mieczami. I wtedy nagle pociąg ruszył, wbrew rozkładowi, który w tamtych latach znaliśmy całkiem nieźle. To jeszcze bardziej wszystkich podkręciło, zadziałało jak narkotyk. Zaczęliśmy iść całą bandą przez kolejne wagony, niszcząc wszystko po drodze – pył ze świetlówek unosił się w powietrzu, ktoś odpalił gaśnicę, a pociąg zaczął przyspieszać. Sytuacja wymknęła się spod kontroli. 20 osób, zupełna demolka, Holendrzy oszaleli, nie wiedzieli zupełnie, co się dzieje, byli w szoku, ja zresztą też, ale kręciłem wszystko dalej. W pewnym momencie zrozumieliśmy jednak, że maszynista wyczuł, że coś się dzieje, i wiezie nas tam, gdzie będzie na nas czekać Służba Ochrony Kolei, i to jest ostatni moment, żeby wyskoczyć. Przypomniałem sobie wtedy wszystkie sceny z filmów, podczas których ktoś wyskakuje z wagonu, te wszystkie rady – pod jakim kątem, w kierunku jazdy czy odwrotnie. Kiedy wyskoczyłem, coś chrupnęło mi w nodze tak, że do dzisiaj to czuję. Ze strachu nikomu się nie przyznałem, że coś sobie zrobiłem, przez dwa dni miałem opuchliznę. Coś pewnie sobie zerwałem, bo nieraz mi się ta lewa noga odzywa na planie czy gdzie indziej, strzyka, gdy chodzę. Zawsze, kiedy tu przechodzę, przypominam sobie ten ból. I jeszcze jedną rzecz na zawsze zapamiętałem z tego wariackiego wybryku, bo jak się później
Zajezdnia pociągów na warszawskiej Olszynce Grochowskiej, czyli w slangu grafficiarskim tzw. yard, miejsce pierwszych działań artystycznych – zarówno grafficiarskich, jak i filmowych – Jana Komasy.
okazało, ku rozpaczy Holendrów, nic się wtedy nie nagrało. Kamera była popsuta, głowica nie dochodziła do taśmy, nie pisała. I od tamtej pory dobrze wiem, że technologia nie jest niezawodna, a film w ogromnym stopniu to właśnie technologia. *** „Technologia, która tworzy wrażenie terroru inwigilacji” jest też – obok muzyki i tańca – jedną ze składowych „Ksenofonii”. Praca nad tym spektaklem wymaga od Jana Komasy nie tylko wyjścia poza znaną mu filmową konwencję, ale również poznania nowych pojęć z zakresu choreografii czy kompozycji muzycznej. I choć w tych dziedzinach blisko współpracuje ze specjalistami (muzykę do widowiska stworzyli Bartek Wąsik i Miłosz Pękala z grupy Kwadrofonik, natomiast układem tanecznym zajmuje się Mikołaj Mikołajczyk), to nie
ukrywa, że przed premierą towarzyszy mu lęk. – Czuję się, jakbym robił rewolucję. Jestem przerażony i nie wiem, co z tego wyjdzie, ale to jest dobrze mi znany stan. Czuję, że coś robię. Dzięki temu mogę wyjść z siebie i zrobić coś nowego – tłumaczy, kiedy schodzimy z rury i wracamy przez torowisko. – Tworzenie pod presją – nieważne, czy to jest praca z kamerą czy malowanie pociągu, kiedy farba odmraża ci ręce, bo spray cieknie, a jest -10°C – jest sytuacją niebezpieczną samą w sobie. Widzowie bardziej doceniają te rzeczy, przy których artyści ryzykują. I nie mówię tu o tym, że trzeba być szaleńcem czy kamikadze, żeby być artystą, ale jeśli masz do czynienia z filmem czy fotografiami, o których wiesz, że kosztowały wiele wysiłku i że jest w nich zamknięta pewna prawda, to oglądasz je inaczej niż coś, co jest grzeczne. Grzeczne nie działa, sztuka to ryzyko.
A7
4-7_wywiadkomasa_ A197.indd 7
06.06.2016 18:22
Aktivist
magazyn akcja
w przedpokoju. Doszły też bodźce wizualne – np. widok żujących ust był dla mnie zapowiedzią ataku skurczu żołądka. Nie mogłam na niczym się skupić, słyszałam tylko te dźwięki – opowiada. Ze swoją nadwrażliwością radziła sobie, unikając bliskich. Przestała jeść z rodzicami obiady, miała obsesję na punkcie zamykania wszystkich drzwi i kiedy tylko mogła, zakradała się, żeby przyciszyć telewizor. Długo myślała, że jej dźwiękowa obsesja to rodzaj dziwactwa. Tym bardziej że kiedy zwierzała się ze swoich problemów najbliższym, często słyszała, że przesadza albo żeby skupiła się na czymś innym.
Fobie, filie, stenie
O mizofonii, bo tak fachowo nazywa się nadwrażliwość na dźwięki, dowiedziała się pół roku temu od swojej przyjaciółki, która wyznała, że musi prosić swojego chłopaka, żeby ten wychodził do innego pokoju, kiedy je jabłko. – To był moment oświecenia. Zaczęłam czytać wpisy na forach i grupach wsparcia dla osób mizofonicznych, informacji szukałam też w książkach. Okazało się, że w Polsce jest to praktycznie niezdiagnozowana przypadłość – tłumaczy. Rozpoznanie choroby przyniosło dwojakie konsekwencje. Dziwactwo, które od tej pory Natalia nazywała nadwrażliwością, pogłębiło się, ale fakt, że problem dotyczy większej grupy ludzi, przyniósł jej ulgę. Przyniósł też potrzebę rozmowy o tym problemie w szerszym kontekście, a ponieważ Natalia na co dzień zajmuje się kulturą, postanowiła zjawisko mizofonii połączyć z tą dziedziną. – Wydaje mi się, że nikt wcześniej nie rozpatrywał tej jednostki chorobowej w działaniu artystycznym. Od zawsze fascynowały mnie wszelakie nadwrażliwości, te wszystkie fobie, -filie, -stenie, to, że tak naprawdę każdy z nas coś dziwnego w sobie nosi – śmieje się Natalia. W miozofonii zafascynowała ją dwoistość tej przypadłości. Z jednej strony to straszna i wykluczająca choroba, która izoluje od bliskich, bo to oni zwykle denerwują najbardziej, z drugiej, przynajmniej według Natalii, to rodzaj supermocy, która pozwala odczuwać świat w niepowtarzalny sposób.
Ucho w Szańcu
mlask • ucho • dreszcze
Wszystko słyszę Tekst: Olga Święcicka, ilustracja: Ewa Juskowiak
Wyobraźcie sobie, że każdy otaczający was dźwięk zamienia się w dotyk. Szturcha, a czasem kopie. Bywa, że głaszcze. O tym, jak to jest, kiedy dźwięki bolą, będzie można przekonać się na specjalnym mizofonicznym koncercie w Gdańsku. Plasterek kiszonego ogórka z charakterystycznym plasknięciem spada na deskę, przekrajana kajzerka delikatnie chrupie, a okruszki sypią się na blat, wydając cichutki dźwięk. Jeszcze tylko klapnięcie masła, głuche uderzenie plastra szynki o kromkę chleba i można zanurzać zęby w kanapce. U większości osób, szczególnie tych głodnych, ta śniadaniowa symfonia budzi dziki apetyt. Ale nie u Natalii Cyrzan, która na samą myśl
o wszystkich dźwiękach, które towarzyszą spożywaniu jedzenia, wzdryga się. – Miałam dziesięć lat, kiedy pierwszy raz zdałam sobie sprawę, że nie jestem w stanie znieść odgłosów wydawanych przez moją rodzinę podczas posiłków. Każde mlaśnięcie, przełknięcie czy stuknięcie zębów powodowało cierpienie. Z czasem moja nietolerancja poszerzyła się o stłumione odgłosy telewizora zza ściany, a nawet o szuranie kapci
O tym, jak to jest znaleźć się w ciele i umyśle mizofonika, będzie można przekonać się 11 czerwca w Gdańsku podczas plenerowego spektaklu pt. „Odcinek mizofoniczny” organizowanego przez Instytut Kultury Miejskiej. Odbędzie się on w Szańcu Jezuickim, który kształtem przypomina nieco ludzkie ucho. Przestrzeń została podzielona na strefy. Każda będzie opowiadała o innym stadium mizofonii: bodźcu, np. mlaśnięciu, reakcji na niego, chociażby skurczu mięśni, i emocji, którą on wywołuje, jak złość, obrzydzenie czy panika. Wszystko zostanie oczywiście ukazane za pomocą środków artystycznych, więc fetyszyści mlaśnięć mogą być rozczarowani. Nad całością pieczę będzie miała Wielka Orkiestra Miozofoniczna, którą Natalia powołała do życia. – Wiadomość o wydarzeniu szybko się rozprzestrzenia, więc dostałam już kilka maili od mizofoników, którzy dziękują mi za zwrócenie uwagi na ich problem. Czuję, że wyniknie z tego coś ważnego. Mizofonia to zaburzenie neurologiczne, którego nie można wyleczyć. Można sobie radzić, słuchając białego szumu na słuchawkach, włączając wentylację czy okap w kuchni podczas posiłku. U nas w domu np. zawsze gra radio – śmieje się Natalia, która nie zauważyła, że radząc sobie z mizofonią za pomocą muzyki, już dawno swoją nadwrażliwość połączyła ze sztuką.
A8
8_mezofonia_A197.indd 8
06.06.2016 20:54
luty/marzec 2016
JUÅ» JEST
MIDSALE www.citysport.com.pl citysport_Activist.indd 1 09_citysport_A197.indd 11
2016-06-01 15:00:30 06.06.2016 18:24
Aktivist
magazyn miasto
Sekretne życie dachów
miasto • niebo • papa
mieli m.in. Franciszek Starowieyski, Jan Dobkowski i Geno Małkowski), a także otworzyło przed lokatorami (i ich znajomymi) perspektywę dachu.
siedzimy chwilę, próbując zdekonstruować wydobywające się z wywietrzników zapachy i odgadnąć, co sąsiedzi Sylwii mają dziś na obiad. Czasem z wnętrza wielkiego budynku dochodzi do nas stuknięcie patelni i urywki głośniejszych rozmów. Gdy już trochę oswajamy się z sytuacją, rozkładamy koc, na nim przyniesiony na plecach prowiant i zaczynamy piknik z widokiem na miasto. Czasem musimy tylko robić uniki przed latającymi na tej wysokości zwinnymi jerzykami i ociężałymi majowymi chrabąszczami. – Ja przychodzę tu sobie posiedzieć kilka razy w roku, zwykle późną wiosną, kiedy zachód słońca jest najbardziej spektakularny. Ale moja mama od lat opala się na tym dachu nago – mówi Sylwia z miną osoby ciężko doświadczonej przez los.
Jerzyki, trzmiele i gołe baby
Koty, kuny i kominiarze
Mogą służyć za plażę nudystów i saunę, można tam zrobić imprezę, uprawiać marchewkę, spotkać sąsiada. Działają jak miejska klimatyzacja, obniżają zanieczyszczenie powietrza, mogą nawet uchronić przed powodzią. I niebo można pokontemplować, i świat łatwiej stamtąd ogarnąć. Miejskie dachy to wciąż jednak w ogromnej większości tereny uśpione. Czas je obudzić. – Najpierw z balkonu musimy wejść na gzyms, ale nie martw się, jest dość szeroki, tak z półtora metra, naprawdę trudno byłoby z niego spaść – pociesza Sylwia, gdy wchodzimy do mieszkania jej mamy, mieszczącego się na 12. piętrze bloku na jednym z warszawskich osiedli. Ostatnie kondygnacje projektowano z myślą o artystach, dlatego mieszkania położone najwyżej są piętrowe – z bardzo dobrze nasłonecznioną pracownią tuż pod dachem. Zapewniło to malarzom odpowiednie światło (w sąsiednich blokach takie mieszkania z pracowniami
Po gzymsie przechodzimy za załom budynku, by po metalowej drabince wejść na dach o powierzchni ponad 100 m2. Widok rozciągający się z 13. piętra trochę onieśmiela, więc dajemy odpocząć uginającym się kolanom i siadamy na szerokim kominie. Zanim doczołgamy się do krawędzi,
– Użytkowanie dachów z jakiegoś powodu jest u nas zupełnie zaniedbane. Klimat już dłużej nie może być wymówką. Obserwując dachy Berlina, Nowego Jorku czy Zurychu, gdzie co roku odbywa się festiwal Rooftop Day, widzimy podniebny potencjał – mówią Małgorzata Kuciewicz
A10
10-11_dachy_A197.indd 10
06.06.2016 21:03
Zdjęcia: Szymon Szczęśniak Przemysław Nieciecki
Tekst: Olga Wiechnik
czerwiec 2016
i Simone De Iacobis, odpowiedzialni za zainicjowany przez Fundację Bęc Zmiana projekt „Dachologia. Podniebne miasto”, mający na celu spopularyzowanie idei wykorzystania dachów budynków jako przestrzeni wieloużytkowej. Co to znaczy? To znaczy, że dachy się marnują. Przywrócone miastu dachy płaskie organizatorzy akcji chcą zamienić w punkty widokowe, miejsca spotkań dla lokalnych wspólnot lub ogrody i place zabaw dla wszystkich. Na razie organizują spacery po warszawskich dachach (najbliższe odbędą się w dniach: 1112 i 25-26 czerwca), wykłady i warsztaty, na które zapraszają profesjonalistów z branży architektonicznej, mieszkańców miasta, przedstawicieli wspólnot mieszkaniowych, instytucji i firm użytkujących najwyższe piętra budynków. – Koty, kuny i kominiarze doskonale znają krajobraz architektury dachowej. Dla pozostałych ta wyniesiona grań miasta jest raczej niedostrzegalna, chociaż mamy wiele historycznych tarasów na dachach – mówią Kuciewicz i De Iacobis. – Temat dachów przyjaznych środowisku też rozwija się powoli, ale mamy coraz więcej tzw. dachów zielonych, czyli „powierzchni biologicznie czynnych”, białych (o wysokiej refleksyjności obniżającej zużycie energii) czy niebieskich z panelami fotowoltaicznymi. W końcu powoli doceniana staje się u nas siła tej tzw. piątej elewacji. Zależy nam jednak przede wszystkim na spopularyzowaniu dodatkowej idei: wykorzystania dachów budynków jako przestrzeni publicznej lub sąsiedzkiej – tłumaczą.
Kabrio dla każdego
Zdjęcia: Szymon Szczęśniak Przemysław Nieciecki
Projekt Dachologia zaczął się od rezydencji w Akademie Schloss Solitude w Stuttgarcie, gdzie Małgorzata Kuciewicz i Simone De Iacobis zaprojektowali „Dom Kabrio”, willę z otwierającym się dachem służącą do „celebrowania przestrzeni i kontemplacji nieba”. – Kolejnym naturalnym krokiem była refleksja, jak otworzyć architekturę na firmament w skali całego miasta – wspominają. – Jest w nas odwieczne pragnienie kontemplacji nieba, co w architekturze wyrażały sklepienia malowane w gwiezdne niebo, barokowe iluzjonistyczne plafony czy modernistyczne tarasy. Czujemy naturalny ciąg do miejsc wyniesienia, punktów widokowych otwierających nietypowe perspektywy, miejsc kontemplacji przestworzy, również miejskich – tłumaczą. Jednak dachy potrzebne nam są nie tylko do kontemplacji. Według szacunków IMO (Międzynarodowej Organizacja ds. Migracji) w 2050 r. w miastach będzie mieszkało już 80% populacji (w 2014 r. na obszarach miejskich mieszkało ponad 54% ludności świata). Dachy są nam potrzebne nie tylko z powodów estetycznych i psychologicznych (potrzebujemy zieleni do szczęścia!), ale też klimatycznych i ekologicznych.
Dach ratunkowy
Postulat poprawy jakości życia mieszkańców poprzez powiększanie terenów zielonych to nie fanaberia głupich lewaków, zdemoralizowanych wegetarian i złych cyklistów, to już także konieczność. Zabudowane betonem i asfaltem miasta, których dachy pokryte są blachą, papą i innymi materiałami bitumicznymi, nadmiernie się nagrzewają. Według danych U.S. EPA (US Environmental Protection Agency) temperatura w centrum miasta może być wyższa nawet o 5-6°C od temperatury na terenach niezurbanizowanych. Miasta schłodzić można dzięki obsadzaniu dachów zielenią. Zmniejszy to też poziom zanieczyszczenia powietrza i obniży zużycie energii (zimą ograniczy straty ciepła przez strop, a latem ograniczy potrzebę klimatyzowania pomieszczeń). Wiedzą o tym Niemcy, którzy nie tylko utrzymują Centrum Doskonalenia Dachów Zielonych przy Uniwersytecie w Neubrandenburgu, ale też realizują jego postulaty w praktyce: na berlińskim placu Poczdamskim powstały obok siebie budynki z dachami zielonymi o łącznej powierzchni 40 000 m2. Z kolei Duńczycy od 2010 r. obsadzają roślinami wszystkie nowe i modernizowane kopenhaskie budynki z płaskim dachem (czyli o nachyleniu do 30 stopni). Program zielonych dachów w Kopenhadze jest częścią większego planu, który zakłada, że do 2025 r. miasto będzie w stanie samodzielnie neutralizować całą zawartość CO2 w powietrzu. Miejskie dachy mogą nas też wyżywić. Jedna z największych miejskich farm na świecie mieści się na dachu sześciopiętrowej kamienicy na nowojorskim Brooklynie. Na 3716 m2 Brooklyn Grange uprawianych jest ponad 40 odmian warzyw. Z widokiem na najsłynniejsze miasto świata rosną sobie pomidory, jarmuż, koper włoski, sałata, przeróżne rośliny korzeniowe i wiele odmian ziół. W Wielkim Jabłku, na innym brooklyńskim dachu, rosną z kolei dynie – projekt „Rooftop Farm” powstał w 2008 r. i jest pierwszym tego typu przedsięwzięciem w Ameryce Północnej. Mieszkańcy różnych metropolii coraz chętniej uprawiają podniebne ogródki także na własną rękę, zakładają na dachach nawet kurniki i stawiają pasieki.
Z kwiatka na daszek
– Obawiam się, że odpowiedź może brzmieć „0” – mówi mi Wiktor Jędrzejewski, współzałożyciel organizacji Miejskie Pszczoły, gdy pytam go, na ilu pozawarszawskich dachach udało się już postawić ule. Bo na dachach stolicy jest ich coraz więcej (Wiktor doliczył się już ośmiu). – Były próby w Szczecinie, ale na razie nic tam nie stanęło. Były próby w Lublinie, nieskuteczne. W Kłodzku niby coś jest, ale to
dach porośniętej trawą części twierdzy w środku miasteczka, trudno to uznać za prawdziwy dach, wygląda to jak trawiasta górka – wylicza Wiktor, który dwa lata temu wpadł na pomysł hodowania pszczół. Okazało się to jednak trudne logistycznie. Pszczoła wymaga opieki, może mniejszej niż pies czy kot, ale za to regularnej. W sezonie raz w tygodniu trzeba zajrzeć do ula i zobaczyć, co tam się dzieje, czy pszczoły nie potrzebują pomocy. Swoje ule chciał więc postawić w pobliżu Warszawy, ale trafił na informację, że tak naprawdę pszczoły najlepiej mają się w mieście. – Nie ma tu tak dużo chemii jak na wsi, gdzie opryskuje się uprawy. Poza tym w mieście ciągle coś kwitnie, w parkach jest dużo różnorodnych roślin, a pszczoły uwielbiają zaniedbane podwórka ze zdziczałymi klombami wokół figurek Maryjki – opowiada. Pierwszy ul miejskich pszczół stanął w parku Królikarnia, ale drugi już na dachu budynku mieszkalnego. Trzeci miał być budynek publiczny. I tu pojawił się problem. Regulamin porządkowy Warszawy wykluczał hodowlę pszczół w mieście, można je było trzymać w odległości przynajmniej jednego kilometra od zabudowań. – Nie znaleźliśmy w Warszawie takiego miejsca – Wiktor rozkłada ręce. – Postanowiliśmy postawić urzędników przed faktem dokonanym. Sami postawiliśmy około 50, ale przecież i tak w Warszawie jest ich kilkaset, większość stoi od bardzo dawna, np. na terenach SGGW. Zadziałało. We wrześniu 2014 r. radni zalegalizowali hodowlę miejskich pszczół.
Sauna i Szekspir
W ramach projektu „Dachologia. Podniebne miasto” powstaje atlas dachowych marzeń. Mieszkańcy miasta zgłaszają dachy, które ich zdaniem nadają się do zagospodarowania, dzielą się pomysłami i wspomnieniami (imprezy), pokazują zdjęcia (ślubne). – Na warsztatach wypracujemy sposób działania, który pomoże nam przekształcić płaski dach w sąsiedzki taras, saunę, przestrzeń dla sportu, tańca i ogrodów. Ale interesuje nas również, jak umeblować dachy strome – tłumaczą organizatorzy. – Zgłosił się do nas również konstruktor, który chce wesprzeć nas swoją ekspercką wiedzą na temat najnowocześniejszych technik wzmacniania stropów czy wycinania otworów na schody – dodają. Dachy mogą nas żywić, dotleniać, uspokajać, integrować z sąsiadami i zapewniać rozrywkę – Kraków ma swoje Roof Party, a Gdańsk – De Róf, czyli koncerty na dachu Teatru Szekspirowskiego (najbliższy 24 czerwca, zagra Wild Nothing i Olivier Heim). Coraz więcej jest inicjatyw, które otwierają przed mieszkańcami podniebne miasto. Ale do dachów można mieć też stosunek oddolny i odkrywać je na własną rękę. Do czego oczywiście (nie) zachęcamy.
A11
10-11_dachy_A197.indd 11
06.06.2016 21:03
Aktivist
serce • maszyna • muzyka
naserca sercabicie bicie na
miasto • maszyna • muzyka
Rozmawiała: Ola Pakieła
Piotr Bejnar, ekscentryczny didżej, performer, producent i założyciel Otake Records, jest jedną z Piotr Bejnar, ekscentryczny najbardziej innowacyjnych didżej, performer, producentpostaci polskiej sceny klubowej. występy na żywo pełne są energii i założycielJego Otake Records, ijest improwizacji, przełamują konwencje i aktywizują jedną z najbardziej publiczność. tym roku muzyczne marzenie oryginalnychW postaci Piotra, na zaadaptowaniu dźwięku i polskiejpolegające sceny klubowej. tempa bicia serca do utworów Jego występy na żywo pełne i live actu, spełniło się i zaowocowało projektem Heartbeats. Z jego są energii i improwizacji, twórcą porozmawialiśmy o inspiracjach, interakcji przełamują konwencje zi aktywizują ludźmi, konkursie dla młodych talentów, planach publiczność. na wielki finał i zaangażowaniu osób włączających W tym roku muzyczne bicie swoich sercpolegające w muzykę. marzenie Piotra, na wykorzystaniu dźwięku i tempa bicia serca na potrzeby utworów i live-actu, spełniło się i zaowocowało projektem Heartbeats. Z jego twórcą porozmawialiśmy o inspiracjach, interakcji z ludźmi, konkursie dla młodych talentów, planach na wielki finał i zaangażowaniu osób angażujących bicie swoich serc w muzykę.
A12
12-13_ballantines_A197.indd 12
06.06.2016 18:27
czerwiec 2016
Od samego początku wiedziałeś, że w twoim życiu najważniejszą muzyką będzie elektronika?
Śledzisz na bieżąco nowości muzyczne?
Śledzę, ale ostatnio przechodzę fascynację gruzińskim tenorem Hamletem Gonashvilem, zwanym „głosem Gruzji”. Wyobraź sobie, że zginął tragicznie u szczytu sławy, zbierając jabłka w swoim sadzie. Stał na drabinie i upadł na ostre ogrodzenie na terenie swojej posiadłości. Przebijł sobie serce. Czyż nie jest to romantyczna śmierć dla tenora i w ogóle artysty?
Miałem 16 lat, gdy wziąłem udział w konkursie didżejów w rodzinnym Olsztynie. Startowało dziesięć osób, zająłem dziewiąte miejsce. Dziś spośród tych ludzi gram już tylko ja. To był chyba pierwszy i ostatni konkurs, w jakim wziąłem udział. Nigdy nie zapomnę pierwszych fascynacji tym brzmieniem. Zetknięcie się np. z Aphex Twinem kompletnie zmieniło moje życie, podejście do muzyki, do sztuki. To było jak wirus rozprzestrzeniający się po ciele, który w końcu trafia do mózgu. Czułem się tak, jakbym odkrył coś, czego nikt inny nie zna. Przypominam, że były to lata 90., a wtedy praktycznie nie funkcjonował internet, nikt nawet nie śnił o YouTubie. W swoich rodzinnych stronach byłem jedyną osobą, która słuchała takiej muzyki. Nikt mnie nie rozumiał, ale ja wiedziałem, że to ma ogromną wartość. Zaczynałem od muzyki bardzo „połamanej”, bardzo skomplikowanej. Gdy koledzy chcieli wypędzić ludzi po imprezie, prosili, żebym zagrał kilka „tych bejnarowych połamańców”. Zazwyczaj czyściłem parkiet w ciągu jednego, maksymalnie dwóch miksów. Czułem się na tyle wyjątkowy, że chwilami chyba nieco przesadzałem. Ale życie uczy pokory.
Jak oceniasz polską scenę klubową?
Od dwóch lat obserwuję znaczny postęp. Mamy coraz więcej dobrych producentów docenianych nie tylko w naszym kraju. Jak wpadłeś na pomysł, by grać wśród ludzi i pozwalać im ingerować w twoją muzykę?
Przypadkiem. Podczas przygotowań do jednej z imprez okazało się, że nie ma już dla mnie miejsca na stole. Wszyscy podłączyli się przede mną. Nie było wyjścia, musiałem trzymać sprzęt w rękach. Z czasem pomysł ewoluował, kupiłem długie kable i zacząłem grać wśród ludzi. Jak reagują na to ludzie?
Jak powstał twój pierwszy utwór?
Wszystkie pomysły przychodzą do mnie jako swego rodzaju wizje. Czasem zdarzają się o trzeciej w nocy, czasem we śnie, czasem podczas obiadu. Nie ma reguły. Wszystko odbywa się na zasadzie samoistnego pojawiania się obrazów w mojej głowie. Na początku są nieco zamazane, potem materializują się tak, jakbym przecierał gąbką szybę. Co zabawne, zupełnie nie pamiętam swojego pierwszego utworu. Czy po tylu latach tworzenia możesz określić styl twojej muzyki?
Większość artystów stara się szlifować swój styl. Ja myślę dokładnie odwrotnie. Bardzo pracuję nad tym, aby nie mieć swojego charakterystycznego stylu. Kiedyś moja przyjaciółka powiedziała mi coś takiego: „Piotr, jak sobie tak myślę o większości producentów w Warszawie, to każdy mniej lub bardziej reprezentuje jakiś nurt, ale ciebie nie potrafię połączyć z żadnym”. Zawsze chciałem być nieokreślony. Często zmieniasz instrumenty, na których grasz? Majsterkujesz przy nich?
Cały czas kupuję nowe urządzenia. W tym roku zrobię swój pierwszy hardware’owy sprzęt do tworzenia muzyki. Pomoże mi kolega, który buduje takie cuda. Mam pomysł na urządzenie, którego nie ma na rynku. Jeżeli wszystko się uda, będę produkował ich więcej. Kto wie, może będę je sprzedawał? Masz swojego ulubionego didżeja?
Didżeja nie, ale kompozytorów lub producentów wielu. Henryk Górecki, Four Tet, Jimmy Edgar, Michael Jackson, Aphex Twin, Jamie Lidell, Bibio, Alice Coltrane, Flying Lotus...
Projekt Heartbeats to próba połączenia dźwięku bijącego ludzkiego serca z muzyką elektroniczną. Dzięki aplikacji Heartbeats każdy ma szansę stworzyć oryginalny utwór muzyczny, którego bazą będzie rytm serca i dźwięki wybrane przez twórcę projektu – Piotra Bejnara. Nagrodą główną konkursu jest udział w imprezie wieńczącej projekt, wykorzystanie utworu zwycięzcy w secie i publikacja zdjęcia w trakcie wizualizacji.
Kiedyś podeszła do mnie kobieta i zapytała: „Mogę ci pokręcić gałką?”… Oczywiście, spotykam się też z negatywnymi reakcjami. Zdarza się, że ktoś wyleje napój na sprzęt lub krzyczy, że jestem wariatem! Niektórzy zamieniają się w ekspertów i mówią, że też tak potrafią, po czym na siłę starają się ingerować, przeszkadzać lub po prostu chcą mi opowiedzieć swoją historię. Staram się wtedy uświadomić temu komuś, że jestem w pracy i chętnie wysłucham wszystkiego, gdy skończę. Na szczęście tych negatywnych zdarzeń jest bardzo, bardzo mało. Jak spędzasz czas, gdy nie grasz?
Ostatnio uczę się medytacji i ajurwedycznego stylu życia. Wróciłem do czytania książek. Uwielbiam spędzać czas z żoną, rozmawiać z nią i wymyślać nowe projekty. Ona działa na mnie jak Gala na Salvadora Dalego, jest moją inspiracją. Pomimo młodego wieku ma ogromną wiedzę, co mi bardzo imponuje. Kiedy nie mam pomysłu lub jestem przygnębiony, Liza zawsze znajduje wyjście z sytuacji. Moim małym hobby jest robienie jej niespodzianek. Dziś kupiłem jej kostium kąpielowy, który zaprojektowała moja kumpela z Bydgoszczy. Mówisz sporo o medytacji, a na okładkach twoich płyt pojawiają się las, jezioro... Obcowanie z przyrodą to twoja odskocznia?
się ze wsparcia Ballantine’s w ramach projektu Stay True Stories. Ten pomysł po prostu pojawił się jak prezent na święta. Nagle wpadł do głowy. Często tak mam. Nieraz zadawałem sobie pytanie: „kto mi daje tyle prezentów?”. A sam rytm serca? Skąd to się wzięło?
Bicie serca to w końcu życie, a to przecież największa inspiracja. Wiemy już, że twoje występy na żywo słyną z tego, że mocno aktywizujesz publiczność. W jaki sposób każdy z nas może uczestniczyć w tym projekcie?
Projekt Heartbeats polega na tym, że każdy może ściągnąć darmową aplikację, zmierzyć sobie puls serca, wybrać utwór, a następnie stworzyć własny remiks i przesłać go do mnie. Ci, którzy wykażą się największą kreatywnością, zostaną wybrani do udziału w finale projektu Heartbeats, który odbędzie się 18 czerwca w klubie Niebo w Warszawie. Przy tworzeniu muzyki często kierujesz się sercem, emocjami? Mieszasz gatunki, które w teorii do siebie nie pasują?
Tak, w moim odczuciu w muzyce nie ma gatunków. Nie szufladkuję, dla mnie istnieje po prostu muzyka. W setach czy podczas występów na żywo często mieszam niepasujące do siebie style. Niekiedy wychodzi to świetnie, czasem zdarza się, że nie. Ale zależy mi na poszukiwaniu. Bez tego nie ma rozwoju. Czy projekt ma też na celu ośmielenie ludzi, tworzących swoją muzykę w domu? Dać szansę na zaistnienie? Heartbeats to okazja do zrealizowania marzeń?
Dokładnie! Nie zabijajcie swoich marzeń. Nie zabijajcie w sobie dziecka. To bardzo ważne, aby spełniać swoje marzenia. Projekt Heartbeats jest spełnieniem jednego z moich. Jaką radę dałbyś początkującym producentom muzycznym?
Nie zniechęcajcie się. W końcu wyjdzie. Jednemu za pierwszym razem, drugiemu dopiero za setnym. Nie porównujcie się do nikogo. Każdy ma swoją drogę. Praca jest najważniejsza, bez pracy nawet największy talent się zmarnuje. Natrafiłeś już na muzyczne perełki wśród wysyłanych do ciebie utworów?
Las i jezioro towarzyszą mi od dziecka. Pochodzę z Olsztyna. W lesie czuję się inaczej, czuję harmonię. To tam toczy się prawdziwe życie.
Jest taki jeden as. Nazywa się Id Ensemble. Wróżę mu wielką karierę. Poza tym niedawno jeden chłopak z Berlina wysłał nam demo, które zrobiło na mnie duże wrażenie. Już jesienią wydamy jego płytę. Wszystko jest możliwe.
Czy właśnie podczas takiego odpoczynku zrodził się pomysł na projekt Heartbeats?
W jaki sposób podczas finału projektu fani będą sterować twoim występem?
Ten pomysł chodził mi po głowie od kilku lat. W pewnym momencie znudziły mi się występy, które były coraz bardziej do siebie podobne. Potrzebowałem czegoś nowego, dlatego cieszę
Niespodzianki mają to do siebie, że jak się je zdradzi, to przestają być niespodziankami. Powiem jedno: będzie się działo!
Więcej informacji na oficjalnej stronie projektu www.projektheartbeats.pl A13
12-13_ballantines_A197.indd 13
06.06.2016 18:27
Aktivist
magazyn ludzie
Andrzej Cała dziennikarz, redaktor prowadzący serwisu Noisey Polska, współautor kilku książkowych publikacji poświęconych muzyce. Z piłką związany od najmłodszych lat – ogląda w telewizji kilkaset meczów rocznie oraz od siódmego roku życia czynnie dopinguje Legię na Łazienkowskiej 3. Zagorzały sympatyk Liverpoolu. Pierwszy mecz, który pamiętasz.
Beth Ditto na bramce Foto: Filip Skrońc
Przez najbliższe tygodnie duża część z was będzie żyła Mistrzostwami Europy. Ponieważ w redakcji nie znamy się na piłce w najmniejszym stopniu, postanowiliśmy ugryźć temat w sposób, w jakim potrafiliśmy najlepiej – zapytaliśmy tych, co się znają. Okazało się przy okazji, że w branży muzycznej nie brakuje, eufemistycznie rzecz ujmując, piłkarskich entuzjastów. Niektórzy mają za sobą futbolowe epizody, inni wręcz pracują w branży. I niemal każdy ma w swoim życiorysie coś, czego się wstydzi, ale co zrobił z miłości do piłki nożnej.
Legia z Zagłębiem Lubin na Łazienkowskiej w kwietniu 1990 r. Wynik 0:0. Wybieraliśmy się z rodzicami na spacer do Łazienek, skończyliśmy na meczu. No i tak już mi zostało. Mecz, którego nie chcesz pamiętać. Było ich multum. Na dobrą sprawę w każdym miesiącu trafia się przynajmniej jedno takie spotkanie. Gdybym jednak miał postawić na jeden, to byłby to pamiętny mecz Legii z Widzewem, w którym do 88 min prowadziliśmy 2:0, by przegrać u siebie 2:3. Do dziś jestem w szoku, wciąż czuję te łzy i bezradność. Piłkarz, którego kochasz ponad życie. Nie no, bez takich. Wolę dziewczyny. A nad życie to kocham jedynie rodziców i dyskografię A Tribe Called Quest. Najbardziej wstydliwa rzecz, jaką zrobiłeś przez swoją miłość do piłki nożnej. Nie przypominam sobie niczego takiego. Największe poświęcenie, na jakie się zdobyłeś ze względu na piłkę nożną. Pewnie kilka związków bądź kiełkujących znajomości, które gdzieś tam się rozeszły, bo nie miałem czasu się spotykać. Wolałem towarzystwo znajomych na meczu lub wyłączenie się na miesiąc z jakichkolwiek form życia ze względu na wielki turniej pokroju Euro czy mundialu. Finansowe kwestie są tu drugorzędne. Jedni każdą złotówkę odkładają na superwakacje, ja co roku tak planuję wydatki, żeby zawsze starczyło na karnet, jakiś nowy piłkarski gadżet oraz na opłacenie wszelkich dostępnych kanałów sportowych w kablówce. Czy masz jakieś rytuały związane z oglądaniem meczów? Na finały Pucharu Polski zakładałem przez kilka lat ten sam zestaw – buty, bluzę, czapkę, spodnie. Sprawdzało się. Ale w przypadku ligi niestety nie zawsze się przydawało. W tym roku zapomniałem o „rytualnym” odzieniu, ale na szczęście nie wpłynęło to na wynik, więc ostatecznie zdecydowałem się porzucić zabobony. Gdybyś miał zbudować superdrużynę z muzyków, kto by się w niej znalazł? Biorąc pod uwagę to, że większość moich ulubionych muzyków może nawet nie wiedzieć, że football to piłka nożna, a nie futbol amerykański, wstrzymam się z odpowiedzią na to pytanie. Najlepiej jest, gdy każdy zajmuje się tym, co potrafi najlepiej. Który muzyk powinien stać na bramce polskiej reprezentacji? Absolutnie żaden. Od dawna nie mamy problemów z obsadą tej funkcji w reprezentacji i niech tak zostanie.
A14
14-16_pilkarze_A197.indd 14
08.06.2016 15:35
czerwiec 2016
Duże Pe MC, didżej, radiowiec, dziennikarz (Masala Soundsystem, Global Diggers, Czwórka), w wolnych chwilach agent piłkarzy (poważnie!). Asystował agentom piłkarskim i świadczył klubom usługi skautingowe, od niedawna jest oficjalnym licencjonowanym pośrednikiem transferowym. Pierwszy mecz, który pamiętasz.
Legia Warszawa – Górnik Zabrze przy Łazienkowskiej 3, oglądany z „krytej”. Miałem sześć albo osiem lat. Samego meczu może nie pamiętam, za to pamiętam jak dziś, że przed wejściem na stadion mój tata powiedział: „Synku, kibicujemy dziś Górnikowi, ale gdy strzelą gola, to się za bardzo nie ciesz”. Mecz, którego nie chcesz pamiętać. Chcę pamiętać każdy, bo nawet z najgorszej porażki można wyciągnąć ciekawe wnioski. Piłkarz, którego kochasz ponad życie. Miłość rezerwuję dla mojej ukochanej, piłkarzy mogę cenić, szanować i podziwiać. Takie pozytywne konotacje budzą we mnie zawodnicy, którzy od pierwszego treningu do końca udanej kariery spędzili całe życie w jednym klubie, z którym są mocno związani emocjonalnie. Wzorcowym przykładem takiego gracza jest Francesco Totti. Najbardziej wstydliwa rzecz, jaką zrobiłeś przez swoją miłość do piłki nożnej. Zmarnowałem pół życia na związane z nią różne działania, które póki co nie przyniosły mi zbyt wielkich zysków – ale absolutnie się tego nie wstydzę. Ba, brnę w to dalej, nie ma dla mnie ratunku. Największe poświęcenie, na jakie się zdobyłeś ze względu na piłkę nożną. Zrezygnowałem z miesięcznego wyjazdu do Brazylii i straciłem kupione wcześniej bilety lotnicze, bo prowadzone przeze mnie rozmowy w sprawie transferu napastnika do jednego z klubów polskiej pierwszej ligi potrwały dłużej, niż zakładałem, i musiałbym je przerwać. Jak już mówiłem, nie ma dla mnie ratunku. Czy masz jakieś rytuały związane z oglądaniem meczów? Niezależnie od tego, czy idę na stadion, czy nie – w dniu meczowym „swojej” drużyny unikam odzieży w barwach, w jakich wyjdzie na boisko drużyna przeciwna. Gdybyś miał zbudować superdrużynę z muzyków, kto by się w niej znalazł? Abstrakcyjność tego pytania nieco mnie przerasta, więc niestety nie odpowiem. Który muzyk powinien stać na bramce polskiej reprezentacji i dlaczego? Ja, bo jestem niespełnionym bramkarzem – i przez większość dziecięcego życia marzyłem, żeby coś takiego zrobić.
A15
14-16_pilkarze_A197.indd 15
08.06.2016 15:36
abiełowicz Znajdujące go miejsce zespołu szości ty Hey'a, zeka puste
Aktivist
Pierwszy mecz, który pamiętasz.
Legia – Polonia w 1996 albo 1995 r. Pamiętam, że: a) rzucałem kamykami w kibiców Polonii, ale niestety nie umiałem zbyt dobrze rzucać, więc tak naprawdę rzucałem w kibiców Legii, którzy siedzieli kilka rzędów pode mną; b) zgubiłem drogę do swojego miejsca, wracając z toalety, i musiałem czekać kilka dobrych minut, zanim mój ojciec mnie znalazł. Mecz, którego nie chcesz pamiętać. Legia – Widzew 2:3. Dla każdego fana z Warszawy to najgorszy mecz w historii piłki nożnej. Piłkarz, którego kochasz ponad życie. Tylko dwóch zawodników wyróżnia się spośród wszystkich moich ulubieńców. Pierwszy to Roy Keane, który niestety lubi gadać głupoty, od kiedy zakończył karierę, i przez to trochę stracił moją sympatię. Drugi to Samuel Eto’o z czasów, kiedy grał w Barcelonie. Od urodzenia jestem fanem Kazimierza Deyny, ale nigdy nie miałem okazji zobaczyć, jak naprawdę grał. Widziałem tylko kilka skrótów na YouTubie. Najbardziej wstydliwa rzecz, jaką zrobiłeś przez swoją miłość do piłki nożnej. Nagminnie robię wstydliwe rzeczy dla piłki nożnej. Np. zostawiam swoich dwóch synów – 3,5-letniego i 3-tygodniowego – oraz dziewczynę po to, by zobaczyć, jak Legia gra na Łazienkowskiej. To nie jest powód do dumy. A w zeszłym roku opóźniłem płatność za przedszkole swojego syna, bo nie mogłem się powstrzymać przed kupieniem karnetu. Największe poświęcenie, na jakie się zdobyłeś ze względu na piłkę nożną. Zdarzało mi się rezygnować z wielu rzeczy. Nie chodziłem na spotkania ze znajomymi, dziewczynami, odpuszczałem pracę i czasami zamiast jedzenia kupowałem bilet. No i to nagminne zostawianie syna w domu jest zawsze bolesne, ale wiem, że jeśli go ze sobą wezmę, to nie zobaczę meczu. A mecz jest święty. Czy masz jakieś rytuały związane z oglądaniem meczów? Wyjście na mecz na żywo to o wiele więcej niż dwie godziny piłki oglądanej z trybun. Spotkania meczowe najczęściej zaczynają się dwie godziny przed gwizdkiem i kończą tyle samo po. Nie ma możliwości, abym wyszedł z meczu przed jego końcem. Muszę zobaczyć spotkanie od pierwszej do ostatniej sekundy, nawet jeśli jest to najgorszy mecz na świecie, a zespół, któremu kibicuję, przegrywa 0:6. Rytuałów nie mam, ale mam jedną rzecz, którą lubię robić w trakcie meczów, gdy moja drużyna gra źle. Milczę. Nie chcę rozmawiać o błędach, porażkach i roztrząsać tego z innymi ludźmi. Wolę się zaszyć w swojej głowie i samemu analizować, co poszło nie tak, co nie zadziałało i dlaczego Bóg nienawidzi mnie i mojej drużyny. Gdybyś miał zbudować superdrużynę z muzyków, kto by się w niej znalazł? W związku z tym, że nie mam pojęcia, jak odpowiedzieć na to pytanie, pójdę na łatwiznę: według mnie Earth, Wind & Fire powinni założyć zespół piłkarski, bo jest ich dziesięciu w bandzie i przynajmniej ogarną bez problemów wszystkie pozycje. Druga opcja to sklonować Prince’a
11 razy, żebym mógł popatrzeć, jak śmiesznie wygląda typ grający w piłkę nożną na obcasach. Który muzyk powinien stać na bramce polskiej reprezentacji?
Komendarek – ponieważ bramkarze podobno muszą być lekko szurnięci. I pięknie byłoby słyszeć komentarz Zimocha w radiu: „wyskoczył jak antylopa, a jego włosy falowały na delikatnym wietrze, gdy z imieniem Bacha na ustach bronił tego karnego”.
Kacper Peresada Didżej, producent, promotor, a dawno temu nawet muzyk klasyczny. Organizuje festiwal World Wide Warsaw. Kibic Legii od dziecka. Od pięciu lat obecny na niemalże każdym meczu swojego zespołu w Warszawie. Kocha Barcelonę i Manchester United i wierzy, że kiedyś zobaczy obie drużyny na stadionie na Łazienkowskiej.
M16 A16
14-16_pilkarze_A197.indd 16
08.06.2016 15:36
czerwiec 2016
Pierwszy mecz, który pamiętasz?
Nie jestem w stanie przypomnieć sobie pierwszego meczu, bo futbol szybko pojawił się w moim życiu. Pamiętam, jak biegałem po mieszkaniu z piłką – taką klasyczną czarno-białą „biedronką”, a nie tymi dzisiejszymi cudami – i krzyczałem, że jestem Maradoną. Później ktoś mi powiedział, że Maradona nie jest Polakiem, i to był pierwszy raz, gdy zetknąłem się z koncepcją narodowości i faktem, że świat dzieli się na różne kraje. W umyśle pięciolatka wywołało to spustoszenie. Gdybym na upartego miał wskazać pierwszy mecz, byłby to ćwierćfinał mistrzostw świata we Włoszech w 1990 r. Anglia wygrała z Kamerunem po dogrywce. Pamiętam, jak płakałem po odpadnięciu Afrykańczyków, jak cholernie było mi ich szkoda. Mecz, którego nie chcesz pamiętać? Jako dzieciak byłem kibicem Legii, więc największą traumą pozostanie dla mnie przegrane w ostatnich minutach mistrzostwo Polski z Widzewem w 1997 r. Legia prowadziła 2:0 do 88 min meczu. Futbol jest niesamowicie mitotwórczy. Kreuje bohaterów i legendy lepiej niż jakiekolwiek znane mi zjawisko popkulturowe. Dlatego nigdy bym nie powiedział, że chciałbym, aby ten mecz się nie wydarzył. To mecz legenda, mecz emblemat, punkt odniesienia dla całego pokolenia interesujących się piłką 30-latków. Ten mecz musiał się wydarzyć i dobrze dla futbolu, że go pamiętamy. Natomiast już jako dziennikarz byłem na meczu mistrzostw świata w RPA, Japonia – Paragwaj, i był to najgorszy mecz świata. Największe poruszenie na trybunach wywołał facet sprzedający lody. To mówi wszystko o poziomie gry. Piłkarz, którego kochasz ponad życie. Już dawno wyrosłem z kochania piłkarzy. Szczególnie ponad życie. Najbardziej wstydliwa rzecz, jaką zrobiłeś przez swoją miłość do piłki nożnej? Nie musiałem robić wstydliwych rzeczy, gdyż jako dziennikarz od 13 lat jestem zawodowo związany z futbolem. Wcześniej zdarzały się oczywiście ucieczki ze szkoły czy z domu na stadion, ale dziś mam świetne wytłumaczenie: „wiesz, ja ten mecz muszę obejrzeć, to mój zawód”.
Największe poświęcenie, na jakie się zdobyłeś ze względu na piłkę nożną.
Jako dziennikarz musiałem wielokrotnie zdobywać się na poświęcenia. Nocowanie na lotniskach, w samochodzie, jechanie gdzieś na mecz, mimo iż wiedziałem, że nie będę miał jak wrócić. Tyle że nie umiem powiedzieć, czy były to poświęcenia w imię futbolu czy w imię dziennikarstwa. Szczerze mówiąc, raczej to drugie. Gdybyś miał zbudować superdrużynę z muzyków, kto by się w niej znalazł? Wielu muzyków jest fanami piłki. U nas przede wszystkim Pablopavo, który – czasem można odnieść takie wrażenie – bardziej żyje Legią i jej wynikami niż muzyką. Elton John był kiedyś właścicielem Watfordu i do dziś jest w klubie honorowym prezesem. Bob Marley każdą wolną chwilę poświęcał grze w piłkę. W mojej jedenastce, żeby nie było zbyt łatwo, ograniczę się do nowojorskich raperów. Bramka: Notorious BIG – Biggie był przede wszystkim duży. Zasłoniłby całą bramkę. Środkowi obrońcy: tu liczy się doświadczenie, umiejętność przewidywania, odpowiednie ustawianie się. W mojej nowojorskiej drużynie na tych pozycjach zagraliby więc KRS One oraz Rakim. Boczni obrońcy: muszą być szybcy i grać ofensywnie, ale jednocześnie ich podstawowym zajęciem jest nie dopuścić do straty bramki. Taką odpowiedzialność między siebie rozłoży trójka z Beastie Boys. W jedenastce powinna znaleźć się też przynajmniej jedna kobieta, więc na lewej stronie biegać będzie Jean Grae. Skrzydłowi muszą być przede wszystkim szybcy, ale i inteligentni – wiedzieć, kiedy mają się skupić na ataku, a kiedy się cofnąć i pomóc w obronie. Z prawej strony więc Joey Badass, a z lewej Talib Kweli. Środek pomocy: najważniejsza pozycja w drużynie piłkarskiej, człowiek, od którego zależy wizja gry. A zatem musi to być wizjoner, a w świecie nowojorskiego hip-hopu nie było i nie ma większego niż RZA z Wu-Tang Clanu. Drugi środkowy pomocnik – kolejny wizjoner – Mos Def (aka Yasiin Bey aka Dec 99th). Napastnicy: Immortal Technique i Nas (ale tylko ten z płyty „Illmatic”). Taka siła ataku powodowałaby, że nieważne, ile bramek ten zespół by stracił, zawsze strzeliłby jedną więcej.
Pierwszy mecz, który pamiętasz.
Michał Wiraszko Wokalista kojarzony głównie z Muchami, tekściarz – jeden z lepszych w kraju. Bywał szefem festiwalu w Jarocinie i muzycznym felietonistą. O tym, że dla piłki zrobi więcej, nie grając, zrozumiał już na poziomie trampkarzy. Marzy, żeby kiedyś komentować mecze lepiej niż Tomasz Zimoch. Ma w sercu dwa kolejowe kluby – Lech Poznań i Błękitni Stargard.
Niemcy – Argentyna w finale mistrzostw we Włoszech w 1990 r. Mecz, którego nie chcesz pamiętać. Igrzyska olimpijskie w Barcelonie w 1992 r. i finał Polska – Hiszpania. Po golu Kiko ojciec znokautował boazerię. Bloki płakały. Piłkarz, którego kochasz ponad życie. George Best. Bliskie jest mi jego dotykające absolutu motto: „Wydałem wiele pieniędzy na alkohol, dziewczyny i szybkie samochody. Resztę po prostu przepuściłem”. Najbardziej wstydliwa rzecz, jaką zrobiłeś przez swoją miłość do piłki nożnej? Uciekłem babci. Nie chciałem odmawiać Anioła Pańskiego, bo akurat o 12.00 na podwórku zaczynał się mecz z chłopakami. Największe poświęcenie, na jakie się zdobyłeś ze względu na piłkę nożną. W środku gorącego lata 1997 r., kiedy Andrzej Lepper blokował zbożem drogi, jedna z takich blokad stanęła na trasie jedynego autobusu, który mógł mnie dowieźć na mecz Kluczevii Stargard. Grałem w tej drużynie na obronie w kategorii juniorskiej. Do meczu 30 min, do boiska jakieś 7 km. Autobus stanął, jedyne, co mogłem zrobić, to wysiąść i biec. Wszystko byłoby ok, gdybym nie był
Piotr Żelazny pomysłodawca, założyciel i redaktor naczelny „Kopalni – sztuki futbolu”, magazynu, do którego piszą najlepsi polscy dziennikarze sportowi, pisarze i blogerzy. Na co dzień pisze o piłce w „Rzeczpospolitej“.
w japonkach. Ostatecznie pobiegłem boso po gorącym asfalcie, na mecz zdążyłem, ale przez następny tydzień nie mogłem postawić stopy na podłożu, bo miałem krwiaki, bąble i obtarcia. Tak mniej więcej zakończyłem swoją przygodę z piłką. Czy masz jakieś rytuały związane z oglądaniem meczów? Uwielbiam oglądać mecze w skupieniu. Sam mecz jest rytuałem i nienawidzę, kiedy ktoś mi go przerywa alkoholowym darciem albo łażeniem przed ekranem. Najchętniej oglądam więc w domu. Gdybyś miał zbudować superdrużynę z muzyków, kto by się w niej znalazł? Beth Ditto – bramka, Liam Gallagher – prawa obrona, James Murphy (LCD Soundsystem) – obrona, Axl Rose – obrona, Noel Gallagher – lewa obrona, Bruce Springstreen – prawe skrzydło, Josh Homme – rozgrywający, Dave Grohl – rozgrywający, Morrissey – lewe skrzydło, Skrillex – atak, Yolandi Visser – atak. Który muzyk powinien stać na bramce polskiej reprezentacji? Robert Brylewski. Na turnieju w Jarocinie kilka lat temu wybronił kilkanaście potężnych strzałów, nie ściągając kaszkietu i praktycznie nie ruszając rękami.
A17
14-16_pilkarze_A197.indd 17
08.06.2016 15:36
Spragnieni The Beatles
- Wystąpimy w repertuarze zespołu The Beatles z „Białej PIĘĆ POWODÓW DLA KTÓRYCH WARTO PÓJŚĆ Płyty”. Rozłożymy ją na czynniki pierwsze i złożymy na NA KONCERT CYDR LUBELSKI SPRAGNIENI LATA: nowo, trochę bardziej awangardowo - zapowiedział Zabierzemy publiczność w magiczną podróż do przeszłości i zmierzymy podczas konferencji prasowej dyrektor artystyczny się z legendą wszechczasów - The Beatles i ich „The White Album”. trasy Cydr Lubelski Spragnieni Lata, Tymon Tymański. Tymon Tymański: To jest właśnie piękno muzyki, że po naszym wykonaniu, ktoś może po tę płytę sięgnąć i uznać, że jest świetna. Ta płyta jest z jednej „The White Album” to punkt wyjścia do opowiedzenia strony rozwodowa, ale i wybitna. historii muzyki popularnej w aranżacjach niezwykle Nie będziemy odtwarzać The Beatles. Przedstawimy świeże, autorskie, świeżych, nowoczesnych. Orzeźwiająca trasa poszukujące interpretacje. rozpoczyna się już 16 czerwca! Krzysztof Zalewski: (..) znajdziemy swój klucz na odczytanie ich twórczości i Cydr Lubelski Spragnieni Lata to cykl koncertów, latem plenerowych a zimą klubowych, prezentujących najnowsze projekty polskich muzyków - bezkompromisowych, niezależnych, mających świetny kontakt z publicznością i gwarantujących ogromną porcję pozytywnej energii. W czerwcu startuje 5. edycja tego najdynamiczniej rozwijającego się projektu muzycznego w Polsce. Artyści, którzy pojawią się na scenach polskich miast to Natalia Przybysz, Natalia Grosiak, Krzysztof Zalef Zalewski i... sam Tymon Tymański, który podczas konferencji powiedział: „W piątej edycji trasy Cydr Lubelski Spragnieni Lata wracam też, jako muzyk. Jak wspominam swoją pierwszą edycję? Była bardzo wesoła i upojna, ale w tym roku... mamy projekt, który może być petardą!” Muzycy zmierzą się z prawdziwą legendą, płytą „The White Album” The Beatles. Utworom nadadzą artystycznej świeżości, przedstawiając je we współczesnych aranżacjach. „To nie będą po prostu covery, to szalenie poszukujące, autorskie szkice na temat. W wersjach koncertowych dające możliwość transowej improwizacji” zapowiada Piotr Metz, dyrektor muzyczny Programu III Polskiego Radia. Trasa po raz pierwszy ma formułę orkiestry. Wszystkim wokalistom będzie towarzyszył ten sam skład muzyków - The Transistors. Za aranżacje utworów The Beatles odpowiada Tymon Tymański. Zdaniem wielu krytyków „Biały Album”, mniej znany od popularnych szlagierów zespołu, jest jednocześnie najwybitniejszy. Płyta powstała w momencie, gdy każdy z członków bandu odkrywał własną drogę muzyczną. Materiał jest niezwykle zróżnicowany. Wyznaczył trendy dla najważniejszych w kolejnych dziesięcioleciach gatunków muzycznych. Na dwóch krążkach słyszymy rock’n’roll, rhythm and blues, hard rock, folk, a nawet country. Natalia Przybysz podkreśla: „Niektórzy twierdzą, że legend się nie dotyka, ja się z tym nie zgadzam, bo dobre piosenki są raz napisane i zawierają w sobie treści, które należy po prostu kultywować. Jeżeli jakaś religia ma sens, to właśnie muzyka”. Jedyną okazją do usłyszenia tego lata na żywo nowych aranżacji The Beatles będą otwarte, bezpłatne koncerty trasy Cydr Lubelski Spragnieni Lata. Odbędą się w sześciu miastach Polski. Premierowo artyści trasy zagrają w Studiu im. Agnieszki Osieckiej w radiowej Trójce, w czwartek 16 czerwca o godz. 19:00. Jak w przypadku innych wydarzeń tamże, występ nie będzie biletowany. „Proszę słuchać Trójki. Będziemy rozdawali zaproszenia na ten koncert” zapowiedział podczas konferencji prasowej dyrektor muzyczny stacji – Piotr Metz. Na wielki finał organizatorzy zapraszają 17 września do Lublina w ramach Lubelskiego Święta Młodego Cydru.
25.06.2016 Kraków
Wystąpimy ze świetnym składem ludzi, których połączyła miłość do The Beatles. Anna Gacek, dziennikarka muzyczna: Tegoroczna edycja to łańcuch nazwisk, osobowości, wspaniałych muzyków. Tymon Tymański: Sam bym tego nie wziął na klatę, mam wspaniałych współpracowników, którzy gwarantują, że koncerty trasy Cydr Lubelski Spragnieni Lata będą niezapomniane. (…) Zrobimy to tak, żeby był pistolet. Zagramy w najlepszych plenerowych miejscówkach - z optymizmem, energią i różnorodnie. Natalia Grosiak: Będzie kolorowo! Sporą dawkę energii zapewni zespół Tymona i pozostali wokaliści, a ja wprowadzę do projektu delikatniejszy odcień. Zaserwujemy moc orzeźwienia w strefach Cydru Lubelskiego!
06.08.2016 Trójmiasto 16.07.2016 Warszawa
18-19_cydrnowy.indd 18
sposób(…).Nie uważam, że zrobimy The Beatles lepiej niż Beatlesi, ale mam nadzieję zrobimy inaczej, ciekawie, może z odrobiną naszej słowiańskiej duszy. (…) Natalia Przybysz: Klasyczny materiał z „The White Album” Beatlesów zagramy na przekór i inaczej. To będzie „Biały Album” pokolorowany.
17.09.2016 Lublin
27.08.2016 Poznań 26.08.2016 Wrocław
08.06.2016 17:50
Producent Cydru Lubelskiego jest sponsorem koncertu finałowego Spragnieni Lata, 17.09.2016, Lublin. www.facebook.com/CydrLubelski spragnienilata2016.pl
18-19_cydrnowy.indd 19
08.06.2016 17:51
Aktivist
magazyn top 5
Lato z rośliną w tle
stół • mostek • hamak
2
Tekst: Sylwia Kawalerowicz
Lato w mieście to najlepszy czas, ale trochę stresujący dla wszystkich, którzy lubią trzymać rękę na pulsie. Nowych miejsc powstaje więcej niż można odwiedzić, atrakcji jest tyle, że najchętniej opanowalibyśmy sztukę Ogród Powszechny bilokacji. Ponieważ na Społeczny ogród stworzony przy Teatrze Powszechnym, który razie nam się nie udało, ma się stać zarówno miejscem dyskusji o tym, jak organizować pozostaje nam selekcja. miejską przestrzeń, by była przyjazna dla mieszkańców, jak i znakomitym tego przykładem. W Ogrodzie można samodzielnie zaWybraliśmy więc pięć Pensjonat Roślinka sadzić, a potem pielęgnować swoją roślinę albo na stałe dołączyć warszawskich inicjatyw, Wyjeżdżasz na urlop i martwisz się, że podczas twojej nieobecno- do ekipy teatralnych ogrodników, opiekujących się ogrodem. ści twój rododendron uschnie, paprotka zmarnieje, a listki ukocha- Wspólne sadzenie, pielenie i majsterkowanie (m.in. przy okazji które wydały nam się nej Pilea peperomioides stracą jędrność? Niepotrzebnie. Możesz organizowanych tu warsztatów) ma być przede wszystkim preszczególnie godne uwagi, oddać swoich zielonych przyjaciół do Pensjonatu Roślinka. To tekstem do spotkań i rozmów. Podobną, integracyjną funkcję ma miejsce, w którym na czas wyjazdu możesz zostawić swoje ro- pełnić wielki stół, który stanął przed teatrem. Można przy nim i postanowiliśmy się tym śliny – będą miały zapewnione komfortowe warunki, całodobową zjeść przyniesione przez siebie jedzenie (filtrowaną wodę do picia zestawieniem z wami opiekę, wyżywienie i miłą atmosferę, o którą zadba znany z róż- dostaniemy za darmo) albo zamówić coś z codziennie zmieniająnorakich miejskich akcji duet Kwiatuchi. cego się menu Stołu Powszechnego. podzielić.
1
3
Nocny market
Robić zakupy w świetle księżyca na peronach nieczynnego dworca? Brzmi jak mokry sen miejskiego bywalca. Ziści się on na terenie dawnego dworca Warszawa Główna. W piątki i soboty miejsce będzie czynne do pierwszej w nocy (w niedzielę do 23.00). Będzie muzyka, street food, drinki oraz duże stoły do biesiadowania. Wśród tych, którzy karmić będą nocą, znajdą się m.in. India Express, The Cool Cat, Banjaluka, Sakana Sushi czy Bydło i Powidło. W przerwach między przegryzaniem burgera hinduską pakorą możecie zrobić sobie tatuaż albo podgolić wąsa (będą działać studio tatuatorskie i barbershop).
5
4 Zoo Market
Pokój na Lato
Muzeum Powstania Warszawskiego odsłania swoje letnie oblicze. Drewniany pawilon, który z muzeum łączy mostek zawieszony niemalże w koronach drzew, przez całe lato będzie scenerią plenerowych pokazów filmowych (podczas nich można usadowić się w wielkim wieloosobowym hamaku), potańcówek w przedwojennym stylu czy karaoke ze starymi szlagierami. Na miejscu działa też restauracyjka i Pensjonat Roślinka, o którym piszemy powyżej. Atrakcji nie powinno brakować, ale nawet i bez nich to miejsce kusi – piękna zielona przestrzeń, ostatni skrawek natury pomiędzy nowymi biurowcami a osiedlami mieszkaniowymi.
Nowiuteńki bazar staroci dla leniuszków, którym niekoniecznie chce się wstawać skoro świt i jechać na Olimpię, by targować się ze zmęczonymi życiem panami. Pchli targ w stylu berlińskiego Mauerpark – książki, płyty, ciuchy vintage, trochę nowego dizajnu i starych gadżetów. Zgłosić się i wykupić sobie stanowisko może każdy. Na bazarze zaparkują też food trucki, będzie pani z pierogami, warsztat rowerowy, kawiarnia, recyklingowy pawilon księgarski Bęc Zmiany oraz stoisko z kwiatami z działek i miejskich nieużytków. Będą też obowiązkowo pogaduszki i ploteczki. Trochę handlowania, trochę piknikowania. Atrakcja dla turystów (bazar dzieli od starówki tylko jeden przystanek tramwajem) i lokalsów.
A20
20_top5_A197.indd 20
06.06.2016 20:55
czerwiec 2016
kalendarium czerwiec
Olga Święcicka (oś)
Filip Kalinowski (fika)
Mateusz Adamski (matad)
Michał Kropiński (mk)
Tame Impala
Festiwal
29.06-2.07
Kacper Peresada (kp)
Dyledrama Rafał Rejowski (rar)
Cyryl Rozwadowski [croz]
Alek Hudzik [alek]
Iza Smelczyńska [is]
Open’er Festival Gdynia, Kosakowo
Szybka kalkulacja. Kalendarzowe lato trwa trzy miesiące, z tym że wrzesień to już raczej nie lato, bo trzeba iść do szkoły, a poza tym wieje. W związku z tym letnie miesiące są dwa. Z tego ciepłych dni najwyżej połowa, a te bez deszczu i z ciepłą nocą można policzyć na palcach jednej ręki. O liczbie dni wolnych wolę nie mówić. Kiedy więc zdarza się taki moment, kiedy jest ciepło, sucho i mam wolne, to popadam w ten okropny stan, który zwykłam nazywać „dyledramą”. Czym to się objawia? Lękiem i pytaniami: uciekać z miasta czy korzystać z jego letniej oferty? Leżeć na trawie czy siedzieć w knajpianym ogródku? Chłonąć miasto latem czy chłonąć lato? Na szczęście kilku organizatorów letnich rozrywek poszło po rozum do głowy i stara się szukać rozwiązań. Chociażby taki Wooded Festival odbywa się w pięknym zamku z ogrodem albo Big Book Festival zaprasza do czytania na trawie w parku Morskie Oko. Oczywiście nie są to może ucieczki za miasto, ale jakieś substytuty letniości. Podobno nie można mieć wszystkiego, ale ja jednak namawiałabym was na wszystko. Przynajmniej na wszystko to, co dalej na tych stronach. Olga Święcicka
Jak zawsze Kolejny rok, kolejna notka o Open’erze, w której nie uda się należycie opisać charakteru gdyńskiego rywala Roskilde. Tego tytana wśród krajowych festiwali chyba przedstawiać nie trzeba, a nawet jeśli, to wystarczy wam szybkie zapoznanie się z repertuarem. Po wydaniu nowego albumu zawitają powszechnie wielbieni giganci alternatywnego rocka, Red Hot Chili Peppers. Rzeszę fanów zgromadzi też obdarzona imponującym głosem i z jakiegoś powodu kojarzona z wiankami na głowach Florance and the Machine. Wielkim wydarzeniem będzie powrót z zaświatów LCD Soundsystem, zespołu, który na trzech doskonałych longplayach stworzył nowy kanon nowojorskiego rocka. Atmosferę podgrzeje Sigur Rós, a PJ Harvey zaprosi wszystkich do swojego mrocznego, zabarwionego wielką polityką świata. Z nowymi odznaczeniami na pagonach powrócą piszący od nowa psychodeliczny kanon Tame Impala, żywiołowe chłopaki z Foals oraz elektroniczni czarodzieje – Caribou i M83. Bardziej dobitne oblicze muzyki tanecznej pokażą z kolei Paul Kalkbrenner oraz Kygo. Nową falę ekscentrycznego popu będą natomiast reprezentować Grimes oraz Chvrches, wyluzowanego rocka zaserwują Kurt Vile oraz Mac DeMarco, a o korzeniach post hardcore’u przypomni At the Drive-In. Ze świata hip-hopu pojawi się z kolei wojowniczy Vince Staples oraz jego bardziej komercyjni koledzy, Mac Miller i Wiz Khalifa. Do tego The Last Shadow Puppets, The 1975 oraz Bastille. To nadal tylko skromny trailer wszystkich atrakcji, ale już wypada zadać pytanie: słabo? [croz]
Kuba Gralik [włodek]
K21
21-28-_kalendarium_part1_ A197.indd 21
06.06.2016 20:56
kalendarium
koncert
festiwal
06.06
04.06
Catz ΄N Dogz
Wooded Festival
The Waterboys
Wrocław Centrum Kultury Zamek Leśnica
Warszawa Progresja
pl. Świętojański 1 119 zł
ul. Fort Wola 22 19.00 150-189 zł
Electro na trawie Już po raz drugi we Wrocławiu startuje Wooded Festival, który jest jednodniowym festiwalem muzyki elektronicznej. To kontynuacja projektu stworzonego na początku 2014 r. przez duet polskich didżejów i producentów Catz ’N Dogz oraz agencje C&C Bookings i Feast Artist. Festiwal ma łączyć świetną muzykę z... pięknymi okolicznościami przyrody, dlatego wydarzenie odbędzie się nie w dusznych i zatłoczonych klubach, lecz w położonym wśród zieleni Centrum Kultury Zamek Leśnica. Różnorodność i bogactwo to hasła tegorocznej odsłony Wooded. Od ciężkich odmian techno, przez klasyczny house, po styl prosto z Detroit i typowo berliński
szyk. Wśród zagranicznych gwiazd znajdziemy m.in. szwedzką didżejkę La Fleur, która na stałe rezyduje w Berlinie, angielskiego producenta muzycznego Matta Edwardsa znanego bardziej jako Radio Slave czy nasz szczeciński duet Catz ’N Dogz. Poza tym dużo mniejszych i dużo głośniejszych. Elektronicznie i różnorodnie. [dup]
Big Music The Waterboys w końcu dotrą do Polski! Brytyjska grupa dowodzona od 35 lat przez Mike’a Scotta dotychczas konsekwentnie omijała nasz kraj i zmuszała fanów do pielgrzymek do Berlina czy Pragi. Nawet jeśli nazwa The Waterboys nic wam nie mówi, to na pewno kojarzycie „The Whole of the Moon” – wielki hit nagrany w połowie lat 80. będący wizytówką brzmienia londyńczyków. W zmieniającej się przez lata twórczości Waterboysów można odnaleźć inspiracje celtyckie, folkowe, country, klasycznie rockowe, a nawet hardrockowe. W swoich poetyckich tekstach Mike Scott porusza kwestie socjologiczne, historyczne, problemy wiary,
duchowości, a także tematy osobistych tragedii, rozterek miłosnych, marzeń i snów. Takie utwory zespołu jak „How Long Will I Love You” czy „You in the Sky” trafiły na ścieżkę dźwiękową wielu filmów, m.in. „Czasu na miłość” i „Domu Hemingwaya”. Szybka ściąga dla nowych w temacie: sięgnijcie po albumy „Fisherman’s Blues”, „A Pagan Place”, a w pierwszej kolejności po „This Is the Sea”. Jeśli chcecie wyjaśnić komuś, co oznacza zwrot „Big Music”, to odpalcie tytułowy numer z tej płyty. Siła! [matad]
WWW.PWEVENTS.PL
BEARTOOTH | SILVERSTEIN
10.06 / HYDROZAGADKA / WARSZAWA
20.06 / POZNAŃ 21.06 / WROCŁAW
27.06 / MEGA CLUB / KATOWICE
28.06 / UCHO / GDYNIA
29.06 / POZNAŃ 30.06 / WARSZAWA
4.07 / POD MINOGĄ / POZNAŃ
7.07 / POD MINOGĄ / POZNAŃ
9.08 / MEGA CLUB / KATOWICE
15.08 / HYDROZAGADKA / WARSZAWA
BILETY DOSTĘPNE: BILETOMAT.PL, EBILET, EVENTIM, TICKETPRO I PWEVENTS.PL 21-28-_kalendarium_part1_ A197.indd 22
K22
WWW.FB.COM/AGENCJAPWEVENTS 06.06.2016 20:56
czerwiec 2016
trasa
trasa
07.06
09.06
Churchhouse Creepers
Iceland to Poland
Dead Meadow
Poznań Eskulap
Wrocław Firlej
ul. Przybyszewskiego 39 20.00 105 zł
ul. Grabiszyńska 56 20.00 45-60 zł
Śniegiem w twarz Iceland to Poland to cykl koncertów na terenie Polski z zespołami z Islandii – kraju muzyki, którego fanom nietuzinkowych brzmień przedstawiać nie trzeba. O Björk, Gus Gus, Sigur Rós czy Ólafurze Arnaldsie słyszał przecież każdy. Pomysł akcji jest prosty – skandynawskie kapele przyjeżdżają do nas, a my wysyłamy do nich nasze. Kto od nas (naturalnie pod hasłem From Poland to Iceland) pojedzie do kraju dalekiej Północy, tego jeszcze nie wiadomo, my zaś na czterech koncertach w kraju gościć będziemy zespoły Churchhouse Creepers, Ottoman, Alchemia Oni i Ledfoot. Ci ostatni, wyjątkowo, przyjadą do nas z USA. [rar]
Na łączce
08.06 Wrocław Alibi
ul. Grunwaldzka 67 20.00 105 zł
10.06 Warszawa Progresja
ul. Fort Wola 22 20.00 105 zł
11.06 Gdańsk Klub B90
ul. Doki 1 20.00 85 zł
Trochę nie chce się wierzyć, że tyle lat musieliśmy czekać na pierwszą wizytę Dead Meadow w Polsce. Kultowi stonerowcy omijali nasz kraj podczas tras i wydawało się, że również tym razem będziemy zmuszeni do wyprawy do Berlina. Ale w 2016 r. w końcu się udało! Trio z Waszyngtonu rzęzi już od ponad 15 lat, konsekwentnie realizując swój pomysł na rock’n’rolla. Długie, rozbudowane, kilkunastominutowe kompozycje i transowe powtarzanie tego samego riffu aż do zawrotu głowy to jego znaki rozpoznawcze. Do tego przepiękne piosenki, które tak jak „Between Me and the Ground” raz usłyszane nie wychodzą z głowy już nigdy.
Co ciekawe, wyprawa po łące umarłych to nie droga do krainy szatana inhalującego się haszyszem. To raczej podróż w starym stylu, który ukształtowali nieśmiertelni Led Zeppelin. Swoje teksty Dead Meadow opierają na historiach wymyślonych przez takich gigantów jak Tolkien czy Lovecraft. Jest ciężko, jest magicznie, jest też narkotycznie. W końcu nie przez przypadek Amerykanie zaliczani są do absolutnej czołówki współczesnego stonera i psychodelii, a ich nazwę bez problemu znajdziecie w line-upach największych imprez poświęconych temu gatunkowi. Od Austin Psych Fest po DesertFest. Fajnie, że do Polski przyjadą, gdy jest ciepło – pod Firlejem i Hydro będzie dobry melanż! [mk]
10.06 Warszawa Hydrozagadka
ul. 11 Listopada 22 20.00 49-69 zł
festiwal
10-12.06
Big Book Festival Warszawa pałac Szustra
ul. Morskie Oko 2 bigbookfestival.pl
Dramat księgarza Książki są dla nudziarzy. Takich, którzy nie zagrają w piłkę, są przeraźliwie bladzi i nikt ich nie lubi. Do tej pory byli zamkniętą w bibliotekach grupą outsiderów, która wychodziła do miasta jedynie po to, żeby odebrać paczkę z Allegro. Niestety dla książkowych moli przyszły trudne czasy. Książki stały się modne. Książki stały się sexy (choćby kampania: „Nie czytasz, nie idę z tobą do łóżka”) i jeszcze na domiar złego doczekały się fajnego festiwalu, który nie jest targiem książek.
Big Book Festival przypomina najbardziej rasowy festiwal muzyczny, tyle że w wersji „cisza i spokój”. Ma swoje gwiazdy, w tym roku to m.in. car kryminałów Borys Akunin czy autor poradnika „Porąb i spal” Lars Mytting. Z mniejszych wydarzeń polecamy np. dyskusje o tym, kim jest hipster i czy w blokach z betonu można znaleźć szczęście (rozmowę poprowadzi nasza naczelna). W line-upie również sporo okołoksiążkowych atrakcji, które opisujemy kilka stron dalej. Trzymajcie się, bibliofile, po deszczu zwykle wychodzi słońce! [oś]
K23
S 21-28-_kalendarium_part1_ A197.indd 23
06.06.2016 20:56
kalendarium
teatr
wystawa
festiwal
12.06
16.06-16.10
17-28.06
El Hadji Sy. Na początku myślałem, że tańczę
Tristan i Izolda Warszawa Teatr Wielki
pl. Teatralny 1
Na wydechu „Tristan i Izolda” w reżyserii Mariusza Trelińskiego to jedna z najbardziej oczekiwanych premier operowych na świecie. Przedstawienie jest koprodukcją Teatru Wielkiego, Metropolitan Opera w Nowym Jorku oraz Teatru Narodowego w Pekinie, a w obsadzie znajdują się największe gwiazdy. O renomie wydarzenia świadczy fakt, że po raz pierwszy polski reżyser został zaproszony do realizacji spektaklu w Met (zawdzięcza to sukcesowi wyjątkowej realizacji dyptyku „Jolanta / Zamek Sinobrodego” z 2013 r.), a podczas niemieckiej prapremiery w Baden-Baden orkiestrę prowadził jeden z najsłynniejszych współczesnych dyrygentów – sir Simon Rattle. Historię Tristana i Izoldy Wagner oparł na słynnej legendzie o parze kochanków, ale fabułę całkowicie dostosował do swoich dramaturgicznych
potrzeb. Podobno po premierze w 1859 r. główny solista zmarł z wycieńczenia. Nawet obecnie niewielu tenorów jest w stanie udźwignąć tę rolę, a współczesne nagrania niektórych partii ze względu na poziom trudności realizuje się podczas wielodniowych sesji. Miłośnicy filmów z łatwością skojarzą główny motyw muzyczny, tzw. akord tristanowski, ze słynną „Melancholią” Larsa von Triera. Gratka dla fanów opery, teatru oraz każdego, kto chce zobaczyć polską produkcję na naprawdę światowym poziomie. [mich]
Malta Festival Poznań
Warszawa Centrum Sztuki Współczesnej
malta-festival.pl
ul. Jazdów 2
Paradoks widza
Outsider
„Teatr zaczyna się nie od aktora, ale od widza”. Taka myśl przyświeca Lotte van den Berg, która została kuratorką 26. edycji festiwalu Malta. Holenderska reżyserka, tworząc program wydarzenia, zadała sobie szereg pytań dotyczących roli widza w teatrze. Zastanawiała się, skąd bierze się ciągła potrzeba patrzenia na innych? Kto czyni nas widzem i kto ponosi odpowiedzialność za to, co widzimy. Przez dziewięć dni festiwalu widzowie, artyści i goście będą tworzyć wspólną grupę odkrywającą nowe perspektywy bycia widzem. Spektakle, instalacje, wykłady, filmy, koncerty i dyskusje w różny sposób zajmą się tym paradoksem. W programie m.in spektakl, w którym widownia patrzy na akcję z dużego dystansu; żywa instalacja wprowadzająca do przestrzeni publicznej dwuznaczne obrazy, które zmuszają przechodnia do zatrzymania się i świadomego spojrzenia; przedstawienie przypominające szalone party, którego uczestnicy tracą na sobą kontrolę, czy wycieczka po opustoszałym teatrze, w którym podział na role statysty, widza i aktora całkowicie się zaciera. Miejcie oczy otwarte, bo granice są ruchome. [oś]
„Ja nie maluję, ja wchodzę do obrazu”, zwykł mówić El Hadji Sy, senegalski artysta, który przewodzi komunom artystycznym w Dakarze i zasłynął tym, że maluje stopami. Kopiąc płótno, bo tak określa tęprzypominający technikę twórczą, El Hadji Sy w symboliczny sposób „wykopuje” kolonialną tradycję kulturową. W radykalny sposób odcina się od zachodniego pojmowania sztuki. W Centrum Sztuki Współczesnej prace senegalskiego outsidera, którego dzieła kolekcjonował David Bowie, będzie można zobaczyć po raz pierwszy. To dość osobliwa kolekcja, bo Hadji Sy maluje na materiałach codziennego użytku, takich jak worki po kawie i ryżu czy papier, w który zawijane jest mięso u rzeźnika. Artysta argumentuje, że podłoże obrazu powinno być jak skóra, nieidealne i podatne na zmiany. [oś]
K24
21-28-_kalendarium_part1_ A197.indd 24
06.06.2016 20:56
czerwiec 2016
czerwiec 2016
www.KennyG.com
festiwal
17-19.06
KUP BILET NA WWW.STODOLA.PL
esperanza spalding WARSZAWA, KLUB STODOŁA gdańsk, stary maneż
29.06 30.06
OPEN stage
parkway drive WARSZAWA, KLUB STODOŁA kraków, klub kwadrat
BRACIA FIGO FAGOT
Debashish Bhatacharya
WARSZAWA KLUB STODOŁA
Ethno Port Poznań CK Zamek
ul. Św. Marcin 80-82 30-120 zł ethnoport.pl
lao che WARSZAWA KLUB STODOŁA
Spotkanie w porcie Ethno Port to bezsprzecznie jedna z ważniejszych imprez sezonu dla wielbicieli tzw. muzyki świata. Wydaje się, że nawet organizatorzy nie przepadają za tym coraz bardziej wyświechtanym i nic nieznaczącym określeniem. Jednak tegoroczna edycja pokazuje, że niektórych projektów nie da się opisać inaczej. Choćby koncertowa kolaboracja muzyków z Europy oraz Kaukazu. Vardan Hovanissian i Emre Gültekin rozpoczną festiwal występem wręcz symbolicznym, łączącym dwie kompletnie odległe, ale ostatnio coraz częściej spotykające się tradycje. Potem będzie jeszcze ciekawiej. Brzmienia polskie i pakistańskie w niesamowitym pojedynku skonfrontują Karolina Cicha i Ustade Shafqat Ali Khan. Innym reprezentantem „miejscowych” będzie Raphael Rogiński, który wraz z Genowefą Lenarcik zaprezentuje bogatą tradycję muzyczną Puszczy
Kurpiowskiej. Hitowo zapowiada się wizyta przedstawiciela subkontynentu indyjskiego. Debashish Bhattacharya to postać jakby żywcem wyjęta z czasów, kiedy Indie były mekką hipisów. Nominowany do Grammy gitarzysta w nietypowy sposób aranżuje tradycyjną muzykę i gra na samodzielnie skonstruowanej gitarze. Na tym nie koniec. W 2016 r. żaden festiwal nie może się obyć bez wizyty choćby jednego artysty z Afryki. Prosto z Gwinei do Poznania przyjedzie więc Moh! Kouyaté. Na przekór swojemu pochodzeniu Moh wcale nie gra wyłącznie afrobeatu, lecz zgrabnie łączy ten gatunek ze współczesną tradycją afrykańskiego bluesa. [mk]
with mitch&mitch orchestra and choir
30.09
14.10
19.10
ice kraków
HAPPYSAD WARSZAWA KLUB STODOŁA
AGNES OBEL GDAŃSK, STARY MANEŻ Warszawa, klub Stodoła
xxanaxx K25
21-28-_kalendarium_part1_ A197.indd 25
zbigniew wodecki
9.08 10.08
WARSZAWA KLUB STODOŁA
20.10
11.11 12.11 19.11
06.06.2016 20:56
kalendarium
akcja
koncert
festiwal
17-26.06
18.06
18.06
Kortez
Zamiana miejsc
Co Jest Grane 24 Festival
Warszawa Goethe-Institut
Warszawa park Królikarnia
ul. Chmielna 13a
ul. Puławska 113a 29 zł
Zamiana miejsc Brzmi jak początek zwariowanej komedii, ale „to” wydarzy się naprawdę. W czerwcu na tydzień biurkami i stanowiskami zamienią się Katarzyna Wielga-Skolimowska, dyrektorka Instytutu Polskiego w Berlinie, i Georg Blochmann, dyrektor Goethe-Institut w Warszawie. A to z okazji 25. rocznicy podpisania traktatu o dobrym sąsiedztwie. Dyrektorowie w podróż zabiorą lokalnych artystów i aktywistów. W związku z tym do nas przyjedą m.in. Luise Scholl i Hajo Toppius, którzy oprowadzą warszawiaków po berlińskich miejscach w stolicy, czy dziennikarz filmowy Claus Löser, który opowie o filmie „Klucze” z 1972 r., ocenzurowanej w Polsce historii wakacyjnej podróży pary młodych Niemców do Krakowa. Spotkań będzie zresztą bez liku. Niektóre przy stole, jak rozmowa Bartka Chacińskiego z Tobiasem Rappem z „Der Spiegel” o muzyce klubowej w obu miastach, a inne w plenerze. Jedno jest pewne. Berlin i Warszawa nigdy nie były tak blisko siebie. [oś]
Granie na trawie
Imany Warszawa Progresja
Fort Wola 22 19.00 125-140 zł
Nadzieja „Nadzieja” – to właśnie w języku suahili oznacza sceniczny pseudonim artystki. Ale zanim Nadia Mladajo go przybrała i jako piosenkarka zjeździła cały świat, trenowała skok w wzwyż i odnosiła sukcesy jako modelka. Siedem lat spędziła w Nowym Jorku, aż w końcu przeniosła się do rodzinnej Francji i w Paryżu zrobiła błyskawiczną karierę, oczarowując publiczność swoim zjawiskowym głosem. Dziś Imany, obok Zaz, jest uznawana za jedno z największych objawień francuskiej sceny. Już pierwszy wydany w 2011 r. album, „The Shape of a Broken Heart” , pokrył się
18
platyną we Francji, Grecji i Polsce. Z drugiej płyty, „Sous les jupes des filles”, wielką popularnością cieszył się singiel „Don’t Be So Shy”. Jeszcze w tym roku ukaże się trzeci krążek Imany zapowiadany utworem „There Were Tears”. [rar]
Niby nic się nie zmieniło, a zmieniło się wszystko. To zdanie dobrze obrazuje to, co stało się z corocznym piknikiem „Co Jest Grane”, który odbywał się w Królikarni. Co prawda nadal jest organizowany w tym sam miejscu i wciąż kusi niezobowiązującą atmosferą, ale trochę już dojrzał i stał się festiwalem. A nazwa zobowiązuje. W tym roku wydarzenie po raz pierwszy jest więc biletowane, choć cena, jak na cztery koncerty, raczej symboliczna. Za jedyne 29 złotych będziecie mogli poskakać przy nowych utworach Brodki, pobujać się wraz z Anią Dąbrowską, pomachać głową do muzyki Ørganka i podumać z Kortezem. A jeśli wam mało, to w cenie jest jeszcze strefa z jedzeniem, warsztaty dla dzieci i plenerowe pokazy filmów Kieślowskiego. „Co tu jest grane”, padnie pewnie z niejednych ust, bo rzadko zdarza się taka gratka. [oś]
czerwca 1953 r.
21-28-_kalendarium_part1_ A197.indd 26
W prezencie dla matki Elvis Presley nagrał swoją wersję piosenki „My Happiness”. To jeden z pierwszych jego utworów.
K26
06.06.2016 20:56
czerwiec 2016
BILETY JUŻ W SPRZEDAŻY NA WWW.OLSZTYNGREENFESTIVAL.COM
K27
21-28-_kalendarium_part1_ A197.indd 27
06.06.2016 20:56
kalendarium
festiwal
akcja
18.06
23-30.06
kadr z filmu „Śpiący olbrzym”
Imieniny Jana Kochanowskiego
PGNig transatlantyk festival
Warszawa ogród Krasińskich
www.transatlantyk.org
łódź
pl. Krasińskich
Łódź pełna filmów
Czytanka u Janka Nie wiem, czy w ogrodzie Krasińskich rosną lipy, ale jestem pewna, że i bez nich Kochanowskiemu udałoby się napisać tam jakąś fraszkę. Zwłaszcza gdyby odwiedził park w dniu swoich imienin. Oczywiście istnieje ryzyko, że nadmiar atrakcji by go zawstydził, ale zapewne też zainspirował. W końcu czy może być coś bardziej inspirującego od dnia spędzonego na kulturalnych rozmach z pisarzami wśród drzew i książek? Tak właśnie będzie w ogrodzie Krasińskich, gdzie już po raz piąty odbędą się imieniny Jana, w tym roku dedykowane... Krzysztofowi Kamilowi
Baczyńskiemu. W programie m.in. tradycyjny już mecz literacki (tym razem na wiersze o miłości – od fraszek Kochanowskiego po liryki Baczyńskiego i innych autorów), slam poetycki oraz wystawa rysunków i rękopisów Baczyńskiego. Skoro piknik, to musi być jedzenie, dlatego będzie można posłuchać opowieści o tym, jak przed wojną ucztowano w Warszawie, i porozmawiać w cztery oczy z ulubionymi pisarzami przy kawiarnianych stolikach. Wieczór zakończy się dancingiem. Kochanowski by tego lepiej nie wymyślił. [oś]
Transatlantyk niespodziewanie ruszył ze swojego rodzimego portu, Poznania, i zakotwiczył w kolejnym mieście, które równie mocno kojarzy się z żeglugą, portem i dostępem do morza – w Łodzi. Abstrahując od żartów, włodarze miasta, o którym ostatnimi czasy mówi się w newsach niezbyt pochlebnie, po utracie Camerimage w końcu mogą się chwalić dużym międzynarodowym festiwalem filmowym. Organizatorzy nie poprzestali na zmianie lokalizacji. W tym roku w programie po raz pierwszy znalazł się konkurs filmowy. Selekcjonerzy postanowili się skupić na kinie zaangażowanym społecznie, dlatego też o nagrody rywalizować będzie m.in. „Ogień
na morzu” – głośny, nagrodzony Złotym Niedźwiedziem w Berlinie dokument o emigrantach. Dużo atrakcji ukrytych jest też w sekcjach pobocznych. Choćby świetny kanadyjski „Śpiący olbrzym” o wakacjach, które zmienią wszystko w życiu pewnego chłopca, czy ekscentryczna izraelska komedia „Tydzień i jeden dzień”. Na otwarcie „Nieznana dziewczyna” braci Dardenne prosto z Cannes. Dla spragnionych wygód zostanie zaś zorganizowana Łóżkoteka, w której filmy będzie można oglądać w pozycji horyzontalnej. Kołderki przynieście własne. Oby tylko Transatlantyk zarzucił na dłużej kotwicę. [mm]
koncert
23.06
Ściana wzmacniaczy
jucifer Warszawa Hydrozagadka
ul. 11 Listopada 22 19.00 39-49 zł
Chyba każdy gnojek, który zaczyna słuchać rocka, machając głową do kawałków AC/DC, marzy o tym, by kiedyś wystąpić z gitarą pod ścianą wzmacniaczy wysoką jak zbocza Everestu. Internet trochę zabija te marzenia memami o atrapach z dykty, ale z rock’n’rollem już tak jest, że to, co błyszczy na salonach, to ściema, a prawdziwego szatana można znaleźć tylko w undergroundzie. Amerykański Jucifer nie musi bawić się w podróbki, bo ma w sobie więcej rocka niż wszyscy metale pijący browary pod waszym oknem. Duet zaczął hałasować w stanie
Georgia ponad 20 lat temu, kiedy jeszcze cała tamtejsza scena z Kylesą na czele paliła blanty na szkolnym boisku. Od tej pory ani myśli wystawiać nos poza zadymione kluby i masowe spędy dla rockersów. Warszawski koncert promuje wydaną rok temu płytę „District of Dystopia”. Jeśli lubicie wulgarny szamański sludge, który jest cięższy niż ołów, to nie możecie przegapić tej imprezy. Tym bardziej że w ramach lokalnego wsparcia zaprezentują się nowocześni metalowcy z Thaw. Ach, no i Jucifer jak zwykle przywiezie ze sobą słynną ścianę głośników, która zajmie pewnie całą scenę Hydrozagadki! [mk]
K28
21-28-_kalendarium_part1_ A197.indd 28
06.06.2016 20:56
u sąsiada
Latem powieje ze Wschodu. Ożywczo i świeżo. Wszystko za sprawą festiwalu Wschód Kultury, który po raz kolejny startuje z inicjatywy Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego i połączy trzy polskie miasta. W kolejne letnie weekendy na festiwalach w Rzeszowie (Europejski Stadion Kultury), Lublinie (Inne Brzmienia) i Białymstoku (Inny Wymiar) będzie można obejrzeć wschodni towar eksportowy, w najlepszej postaci. W programie koncerty, przedstawienia, wystawy i rozmowy do świtu z sąsiadami. Wschód Kultury to okazja do posłuchania łotewskiego rocka i gruzińskiego bluesa, zobaczenia białoruskiej sztuki zaangażowanej i poczytania ukraińskich dramatów. Dla odmiany zagrają też anglosaskie zespoły i amerykańskie gwiazdy, mieszanka będzie więc wybuchowa. Festiwale Wschodu Kultury stawiają na dialog i spotkanie, na wszystkie wydarzenia wstęp jest darmowy. Na Wschodzie każdy jest mile widziany!
29-36_dodatek_A197a.indd 29
muzyka
Duety ze wschodu
Duety gwiazd to już tradycja rzeszowskiego koncertu głównego Europejskiego Stadionu Kultury, który w swoim założeniu ma budować dialog między wschodnimi sąsiadami. Nie inaczej będzie w tym roku. Na największym koncercie festiwalu zagrają niepowtarzalne kolektywy artystów. Uczestnicy będą mogli posłuchać Natalii Nykiel, która zagra z litewską gwiazdą elektroniki Golden Parazyth, Dawida Kwiatkowskiego, któremu będzie wtórować The Hardkiss z Ukrainy, wzbogacający elektronikę etnicznymi wątkami. Z kolei Sarsa zagra w duecie z jazzowym Green Room&Dato Lomidze z Gruzji, a Skubas stworzy muzyczny kolektyw z wyjątkowym wokalistą z Wielkiej Brytanii, Jono McCleerym. Główną gwiazdą festiwalu będzie zespół Within Temptation, któremu będzie towarzyszył Piotr Rogucki, za to na otwarciu imprezy zagra Kortez. W Rzeszowie odbędzie się prawdziwa rozmowa. Międzykrajowa i międzypokoleniowa. 24.06, Stadion Miejski, ul. Hetmańska 69, Rzeszów
w w w. w s c h o d k u l t u r y . e u
06.06.2016 18:41
muzyka
Czy muzyka ma wpływ na charakter człowieka? Jak ważna jest sztuka w życiu? I czy może ona pomóc w rozwiązywaniu codziennych problemów szarego obywatela naszego kraju? Tegoroczna edycja Europejskiego Stadionu Kultury, czyli rzeszowskiej części Wschodu Kultury, zadaje sobie i publiczności bardzo trudne pytania. Odpowiedzi będzie można szukać podczas licznych koncertów, przedstawień, wystaw, dyskusji i warsztatów. Nie gwarantujemy sukcesu w poszukiwaniach, ale zapewniamy, że przynajmniej na te trzy dni zwykłe życie każdego mieszkańca Rzeszowa się odmieni. Tego festiwalu nie da się nie zauważyć. I dobrze!
Gwiazda festiwalu
Within Temptation to główna gwiazda tegorocznego Europejskiego Stadionu Kultury. Królowie symfonicznego rocka zagrają w duecie ze znanym wszystkim wokalistą Comy – Piotrem Roguckim. Trzeba przyznać, że to dość wybuchowa mieszanka, bo zarówno Rogucki, jak i Sharon den Adel – wokalistka Within Temptation – słyną z niesamowitej charyzmy na scenie. Jeśli przegapiliście występ Holendrów na ostatnim Woodstocku, to koniecznie nadróbcie braki. Tam prawie roznieśli scenę, co wydarzy się w Rzeszowie? 24.06, Stadion Miejski, ul. Hetmańska 69
Mokre kadry
W czasach kiedy nie znano jeszcze kliszy, a o stworzeniu aparatów cyfrowych nikt nawet nie marzył, zdjęcia robiono techniką kolodionową. Polega ona na naświetlaniu w aparacie fotograficznym szklanej płyty pokrytej warstwą kolodionu zawierającego substancję światłoczułą. W wyniku tego na szkle powstaje obraz negatywowy, który następnie jest odbijany na papierze. Tajniki XIX-wiecznej techniki będzie można poznać na warsztatach Roberta Miernika, który od prawie dekady zajmuje się fotografią. Wykonane na szkle zdjęcia będą pokazywane 22 lipca na wernisażu w galerii. 23-26.06 Galeria Nierzeczywista, ul. Nierzeczywista 10
warsztaty
29-36_dodatek_A197a.indd 30
06.06.2016 18:41
instalacja
Strzygi, topielice
akcja
Król absurdu
W zeszłym roku na Wschodzie Kultury pokazywany był projekt Pawła Chary, fotografa i osobistego sekretarza Sławomira Mrożka, poświęcony wybitnemu dramatopisarzowi. Artysta pracował u boku pisarza przez ostatnie dwa lata, dokumentując jego życie. Powstałe przy tej okazji fotografie składają się na bardzo intymny obraz Mrożka. W tym roku wystawa zdjęć Chary zostanie połączona z czterema innymi wydarzeniami z pogranicza literatury, teatru i fotografii opowiadającymi o dramatopisarzu. Widzowie będą mogli obejrzeć „Emigrantów” Mrożka wyreżyserowanych przez Piotra Cyrwusa i pełnometrażowy film dokumentalny o pisarzu czy też przejrzeć album z fotografiami dramatopisarza wydany przez oficynę literacką Noir Sur Blanc. W sobotę 25 czerwca w klubie festiwalowym odbędzie się również dyskusja z udziałem fotografa.
„Słowiańskie bestie” to interaktywna instalacja audiowizualna, której tematem będą bohaterowie baśni i legend wywodzących się z krajów Partnerstwa Wschodniego, takich jak Armenia, Azerbejdżan, Białoruś, Gruzja, Mołdawia czy Ukraina. Ich autorami są ilustratorzy pochodzący z tych krajów. Jury wybierze pięć najpełniej oddających słowiańskiego ducha postaci, które zostaną ożywione w formie 3D przez Krzysztofa Szczepańskiego. „Słowiańskie bestie” zostaną zamknięte w drewnianych klatkach. Będzie można nie tylko podziwiać je, ale też dowiedzieć się o nich kilku ciekawostek. 23-26.06, Podziemna trasa turystyczna
film
teatr
muzyka
Szybka piłka
Jeśli lubicie być na bieżąco, to nie możecie przegapić tego wydarzenia. Przez dwa dni w klubie festiwalowym będą pokazywane filmy krótkometrażowe, prezentowane wcześniej na kijowskim festiwalu filmów krótkometrażowych KISFF. W programie produkcje reżyserów z Ukrainy oraz Grupy Wyszechradzkiej. Festiwal KISFF odbywa się w Kijowie od 2012 r. i cieszy się coraz większym zainteresowaniem, również dlatego że jako jeden z niewielu jest w pełni niezależny i apolityczny. 25-26.06, klub festiwalowy na bulwarach
29-36_dodatek_A197a.indd 31
Strach się bać
Przygotowany przez Stowarzyszenie Twórcze SztukPuk Sztuka spektakl powstał na podstawie wierszy dla dzieci napisanych przez XIX-wiecznego psychiatrę i pisarza Heinricha Hoffmana. Niech jednak słowo „dzieci” was nie zmyli. „Jak to niegrzecznym bywa źle” to zdecydowanie spektakl dla dorosłych. Twórcy uwspółcześnili dość makabryczne historyjki Hoffmana i uczynili z nich opowieść o współczesnych lękach, psychozach i fobiach, które swoje źródło mają w dzieciństwie. Przygotujcie się na wybudzanie demonów. 25.06, Teatr Maska, ul. Mickiewicza 13
Dzikie rytmy
Aleksander Wnuk to wybitny multiinstrumentalista grający na przeróżnych instrumentach perkusyjnych. Jego koncerty to rodzaj performensu, podczas którego artysta sięga m.in po wibrafon, kotły, kalimba, angklung czy wszelkiego rodzaju gongi. Nie inaczej będzie na Wschodzie Kultury. Artysta wraz z trzema innymi muzykami zabierze słuchaczy na swoisty spacer dźwiękowy, który ma mieć charakter duchowej kontemplacji. „Alarm, percussion thriller goes East” to wędrówka po mrocznych rytmach i nieznanych zakamarkach brzmień. 23.06, klub festiwalowy na bulwarach
06.06.2016 18:42
16
muzyka
muzyka
Punkowy aerobik Pięć dni, dziesięć krajów i trzy kontynenty. Tak w liczbach wygląda drugi etap Wschodu Kultury, który odbędzie się w Lublinie. Inne Brzmienia, bo pod taką nazwą odbywa się ta odsłona festiwalu, w dużej mierze poświęcony jest muzyce. Tegoroczna edycja zaskakuje różnorodnością. Na scenie pojawi się m.in. 30-osobowa grupa z Japonii Shibusashirazu Orchestra, weterani post rocka z Chicago, czyli Tortoise i nowojorczycy z Easy Star All-Stars, którzy śpiewają wielkie przeboje w stylu reggae. Poza tym w programie prezentacja najciekawszych zjawisk kulturalnych z Ukrainy oraz liczne warsztaty, spotkania i dyskusje. Na zachętę dodamy, że wszystko to za darmo. Stratą byłoby nie spróbować!
Język fiński do łatwych nie należy, dlatego trójka przyjaciół z Helsinek nazwy dla swojej kapeli postanowiła poszukać w anglojęzycznym świecie. Nie poszli jednak na łatwiznę i swój punkowy band ochrzcili przewrotnym zdaniem Have You Ever Seen The Jane Fonda Aerobic VHS?. Pomysłowości nie można im odmówić, choć pewnie wymyślna nazwa w końcu zemści się na nich podczas wywiadów. Na razie zostali okrzyknięci sensacją europejskich showcase’ów. Ich utwory to miks hałaśliwego punk rocka i psychodelicznego elektro. Podobno nogi same tańczą. I niekoniecznie w stylu Fondy. 10.07
Metalowa opera
Ciężkie brzmienia to domena Szwecji, w której przypada pewnie po jednej kapeli deathmetalowej na kilometr kwadratowy. Niedziwne więc, że stamtąd pochodzi zespół, który swoją muzykę nazywa awangardowym metalem. Co jednak odróżnia Diablo Swing Orchestra od tradycyjnego, ciężkiego grania? To, że metal łączą z muzyką klasyczną, jazzem, a nawet śpiewem operowym. Brzmi to dość makabrycznie, ale Szwedzi wiedzą, co robią, i potrafią podejść do swojej muzyki z humorem i dystansem. Zdecydowanie „inne brzmienia”. 08.07
Dzikusy
muzyka
Jeśli myśleliście, że irokezy, ćwieki i skóry zarezerwowane są dla młodych gniewnych, to musicie wpaść na koncert UK Subs. Charlie Harper, założyciel i lider zespołu, urodził się w 1944 r., ale na scenie ma energię 18-latka. Podobnie jak reszta składu, który choć przez 40 lat istnienia grupy często się zmieniał, to zawsze charakteryzował się dziką, punkową energią. UK Subs to absolutna legenda, która wymieniana jest w jednym szeregu z Sex Pistols, The Clash czy The Stranglers. W Polsce na dłużej ostatni raz byli w 1983 r., kiedy zagrali trasę z Republiką. Taka okazja prędko może się nie powtórzyć. 08.07
muzyka
Legenda post rocka
Kiedy zaczynali w 1990 r. w Chicago, nikt nie rozumiał, o co w ich muzyce chodzi. Dziś Tortoise to jedna z najważniejszych postrockowych kapel. Alternatywny, instrumentalny rock to ich wizytówka. Utwory oparte na powolnym tempie, z mocno uwypukloną sekcją rytmiczną, inspirowane są jazzem i elektroniką, a do tego mają mocno transowy charakter. Niektóre kawałki Tortoise trwają nawet po 25 minut, ale nie ma czego się obawiać. Chłopaki z Chicago słyną z tego, że potrafią czarować na koncertach. 09.07
29-36_dodatek_A197a.indd 32
06.06.2016 18:42
Z Ukrainy
Tegoroczny cykl „Move East Movie” poświęcony będzie Ukrainie. W programie prezentacja najnowszego kina ukraińskiego, filmy dokumentalne oraz projekcje związane z wypadającą w tym roku 30. rocznicą wybuchu elektrowni w Czarnobylu. Wśród zaprezentowanych filmów znajdziemy m.in. nagrodzone w Cannes „Plemię”, czyli mocny obraz opowiadający o ośrodku dla głuchoniemych na Ukrainie, czy dokument „Żywy ogień” o życiu i pracy pasterzy w ukraińskich Karpatach. 06-10.07
film
muzyka
Wybujane przeboje
Wbrew pozorom nagranie dobrego covera bywa trudniejsze, niż skomponowanie autorskiego przeboju. Nowojorska grupa Easy Star All-Stars słynie z tego, że popularne utwory, jak chociażby piosenki Pink Floydów, Radiohead czy The Beatles, aranżuje w stylistyce reggae-dubowej, dodając im lekkości i charakterystycznego jamajskiego flow. Na warsztat wzięli już mnóstwo utworów, więc ich koncerty to niekończąca się lista przebojów. Wielu z nich zapewne nie rozpoznacie, ale pobujacie się do wszystkich. Trudno się oprzeć ich urokowi. 09.07
muzyka muzyka
Niezły show Wschodnie brzmienia
Jak brzmi łotewski indie rock, czy we Lwowie tak samo grają rock’n’rolla i co się wydarzy, kiedy połączymy elektronikę z tradycyjnymi ukraińskimi pieśniami mantrami? Inne Brzmienia odpowiadają na te wszystkie pytania, zapraszając na swoją scenę naszych wschodnich sąsiadów. W Lublinie będziemy mieli okazję posłuchać m.in. Shumy z Białorusi, którzy łączą klubowe dźwięki z muzyką ludową, Carnival Youth z Łotwy, którzy zwyciężyli tegoroczny Eurosonic, jeden z większych showcase'owych festiwali w Europie, czy The Hypnotunez z Ukrainy, grających swinga z punkrockową werwą. Nowe zdecydowanie idzie ze Wschodu!
29-36_dodatek_A197a.indd 33
Weź grupę 30 Japończyków, postaw ich na scenie ze wszystkimi możliwymi instrumentami, jakie tylko przyjdą ci do głowy, zapewnij im wymyślne kostiumy i dzikie makijaże, dodaj trochę ognia, trochę tradycyjnego teatru butō i dużo wolności. Tak w skrócie brzmiałby przepis na Shibusashirazu Orchestra. Japońską formację, którą trudno porównać do czegokolwiek innego na świecie. Ich koncerty nie mają sobie równych i są jedynym w swoim rodzaju show, który potrafi trwać nawet dwie godziny. Ten żywioł Lublin zapamięta na długo. 09.07
06.06.2016 18:42
Filharmonii nane przez FP i zaprona, Jivana yszyć będą
wystawa
Ostatnia odsłona Wschodu Kultury odbywa się w Białymstoku. Tematem festiwalu jest wielokulturowość Podlasia, muzyka a szczególnie Białegostoku, gdzie przez wieki mieszkali Polacy, Rosjanie, Białorusini, Tatarzy, Ukraińcy, Litwini, Żydzi i Niemcy. Inny Wymiar, bo taką nazwę nosi ta odsłona festiwalu, jest próbą stworzenia dialogu między tymi kulturami. Dialogu niejednokrotnie bardzo trudnego, dlatego na festiwalu nie zabraknie opowieści o traumach, konfliktach i niełatwych aspektach wielokulturowości. Inny Wymiar nie ogranicza Gruzińska Joplin się jednak tylko do Nazywają ją gruzińską Janis Joplin i choć rozpamiętywania przeszłości, jej muzyka daleka jest od rocka i bluesa, to faktycznie coś jest w tym określeniu. Nino ale też patrzy w przyszłość, Katamadze, podobnie jak Joplin, śpiewa całą pokazując nie tyle to, co sobą. Na scenie daje z siebie wszystko i zamiedzieli, ile przede wszystkim nia się w prawdziwy wulkan energii. W głosie artystki czuć gruziński klimat. Jej muzyka to, co łączy. pełna jest nostalgii i emocji. Nie trzeba znać gruzińskiego, żeby dać się zabrać w tę podróż po tradycyjnej muzyce przełamanej jazzowymi wokalizami, psychodelią i wyrafinowanym rockiem. Towarzystwo Przyjaciół Kultury Żydowskiej
29-36_dodatek_A197a.indd 34
Trudne sprawy
Siergiej Kirjuszenko i Siergiej Szabohin to jedni z najważniejszych współczesnych białoruskich artystów. Pierwszy tworzy abstrakcyjne płótna i instalacje, które komentują trudną sytuację w jego ojczyźnie. Drugi opowiada o mechanizmach represji, opierając swoją twórczość na życiu codziennym. W jego pracach znajdziemy prywatne historie, slogany, znalezione przedmioty, które mówią o władzy i samowoli systemu państwowego. Galeria Arsenał w Białymstoku
muzyka
Do wiwatu!
Jazz, folk i elektronika w polsko-ukraińskim wydaniu. Dagadana to kwartet, który tworzy Daga Gregorowicz, Dana Vynnytska, Mikołaj Pospieszalski i Bartosz Mikołaj Nazaruk. Muzycy na koncie mają współpracę chociażby z Raz Dwa Trzy czy Gabą Kulką. Jak sami o sobie mówią, ich receptą na sukces jest połączenie ciepłych wokaliz z akustycznym brzmieniem kontrabasu i perkusji oraz dziecięcymi instrumentami muzycznymi. W Białymstoku zwycięzcy kilku Fryderyków wystąpią premierowo w towarzystwie artystów z Chin i Ukrainy. Białostocki Ośrodek Kultury
06.06.2016 18:42
Ostre kły
teatr
Z pozoru to zupełnie prosta historia. Cztery wilki opowiadają o problemach i intrygach w ich watasze, które wynikają z chęci sprawowania władzy. Wiadomo jednak, że wilki to tylko pewna metafora. Dramat wielokrotnie nagradzanego Ołeksandra Witera „Noc wilków” to opowieść o potrzebie kłamstwa, sile władzy i pozorach, które potrafią sprowadzić na manowce. Dramat, który nigdy nie był wystawiony w Polsce, zostanie przeczytany przez aktorów Białostockiego Teatru Lalek. Performatywnemu czytaniu będzie towarzyszył koncert zespołów Karbido i Zero-85. Białostocki Teatr Lalek
Orient Express
akcja
W ramach spaceru edukacyjnego będzie można poznać historię miejsc związanych z Dworcem Fabrycznym, który dawniej nazywany był Dworcem Poleskim. Podczas wycieczki uczestnicy będą mogli również posłuchać opowieści o zapomnianych terenach w dzielnicy Wygoda, w której znajduje się dworzec, i poznać liczne ciekawostki z dziedziny kolejnictwa. Galeria im. Sleńdzińskich
AKCJA
Krwawa blizna
Rozwieszone płótna przypominają nosze dla rannych. Tylko że są czerwone, jakby zbroczone krwią. Na nich namalowane są litery, które układają się w napis „Nothing common, nothing personal”. Instalacja artystyczna Daniila Galkina, która zostanie zaprezentowana na ulicy, to dobitny komentarz do sytuacji na Ukrainie i symboliczny obraz protestów na Majdanie. Nosze układają się w transparent, a ich kolor świadczy o tym, że za deklaracje polityczne płaci się na Ukrainie krwią. Artysta pokazuje, że jego ojczyzna jest jedną, sączącą się raną, a granica między publicznym a osobistym jest bardzo płynna. Galeria Arsenał w Białymstoku
fot. Wojciech Puś „Magic Hour”
wystawa
Kat i ofiara
„Kości się przemieszały” – tytuł wystawy Nikity Kadana bezpośrednio nawiązuje do sytuacji na Ukrainie. Tematem prac artysty jest nie tylko przeszłość, ale też przyszłość jego ojczyzny. W swojej twórczości Kadan rozlicza się z komunizmem, rozdrapuje narodowe traumy i przygląda się niezażegnanym konfliktom. Tytułowe kości należą zarówno do ofiar, jak i do katów. A ocena jednych i drugich występków okazuje się niełatwa… Galeria Arsenał w Białymstoku
29-36_dodatek_A197a.indd 35
moda
East fashion
Moda niejedno ma imię. Inaczej wygląda w Polsce, inaczej w Ukrainie i innych krajach Partnerstwa Wschodniego. Podczas Wschodu Kultury nadarzy się okazja do spotkania i podejrzenia młodych twórców ze Wschodu. Wspólny pokaz będzie kontynuacją projektu, który powstał w ramach festiwalu Wschód Kultury Inny Wymiar w 2013 r. i jak zapowiadają organizatorzy, zakończy się zaskakującym finałem. Stowarzyszenie na rzecz Muzeum Mody i Tekstyliów ITE
06.06.2016 18:42
FAST | FRESH | HEALTHY | TO GO ul. Hoża 54 ul. Oboźna 11 ul. Francuska 32 sushi@handroll.pl facebook.com/handrollgo Instagram: @handrollgo
Woda Ognista ul. Wilcza 8, Warszawa ul. Okrzei 23 03-715 WarszaWa rezerWacje 22 404 54 89
godziny otwarcia pn-pt 8.30 - 23.00 sb 9.00 - 23.00 nd 9.00 - 21.00 www.boskapraga.pl
koktajl bar inspirowany przedwojenną Warszawą /WodaOgnistaBar
@woda_ognista
boskapraga 138x88_5mm.indd 1
29-36_dodatek_A197a.indd 36
ZAPRASZAMY! 15-12-17 14:56
08.06.2016 15:37
czerwiec 2016
impreza
24.06
koncert
festiwal
24-26.06
24.06
Ben Klock
Wild Nothing
Warszawa 1500 m² do Wynajęcia
Gdańsk Teatr Szekspirowski
ul. Emilii Plater 29 55 zł
ul. Bogusławskiego 1 20.00 40-50 zł
Techno maratończyk
Dzikość serca
Gwiazdor muzyki techno, który według rankingu Resident Advisor znajduje się w pierwszej dziesiątce najlepszych didżejów na świecie, znowu zawita do Polski. Bena Klocka fanom muzyki nie trzeba przedstawiać. To rodowity berlińczyk zaangażowany w rozwój niemieckiej sceny techno od momentu jej powstania. Jego długie sety, trwające niekiedy osiem godzin, zapisały się na kartach klubowej historii. Na większości imprez techno można usłyszeć jakiś kawałek stworzony przez Bena. „October”, „Subzero” czy „Viscoplastic” powinny wam podpowiedzieć, czego możecie się spodziewać w 1500 m². Jeśli zastanawiasz się, czy wybrać się na tę wiksę, to przypominam, że pierwszą imprezę z udziałem Bena Klocka w Polsce zakończył proboszcz w asyście policji o godz 8.30 po 7,5 h grania. [żmudex]
Wild Nothing to jeden z najcenniejszych skarbów amerykańskiego niezalu, a przy okazji mało znana i niedoceniana grupa. Stojący za projektem Jack Tatum błyskotliwie łączy popowe brzmienia lat 80. ze świetnym songwritingiem i indierockową chropowatością liźniętą elektroniką. Uznanie, również wśród polskiej publiczności, przyniósł mu drugi, wydany w 2012 r. album „Nocturne”. W lutym tego roku ukazała się natomiast zaskakująca bogactwem aranży płyta „Life of Pause”, która spotkała się z dużym uznaniem zarówno fanów, jak i krytyków. Zespół Jacka Tatuma wystąpi na deskach gdańskiego Teatru Szekspirowskiego w ramach Sceny Odkryć – cyklu koncertów prezentujących mniej znanych, choć niezwykle interesujących artystów z kraju i zagranicy, często będących na początku swojej artystycznej kariery. [rar]
Destroyer
Halfway Festival Białystok Opera i Filharmonia Podlaska
ul. Odeska 1 www.halfwayfestival.com
Cel osiągnięty Wychwalając poprzednie edycje Halfway Festivalu, rozpisywaliśmy się o tym, że wbrew nazwie białostocka impreza jest znacznie bliżej niż w połowie drogi do miana najpoważniejszego przeglądu dokonań światowych songwriterów. Żmudna wspinaczka po stopniach festiwalowego podium jednak się opłaciła, a tegoroczny line-up jest najbardziej imponujący w historii imprezy. Spełnieniem marzeń każdego fana americany i alternatywnego country będzie bowiem pierwszy polski występ Wilco – grupy, która na przełomie wieków odświeżyła ten gatunek tak fantastycznymi
25
albumami jak „Yankee Hotel Foxtrot” czy „Summerteeth”. Wystąpi także król poetyckiego indie rocka Destroyer, który w klimatycznym podlaskim amfiteatrze będzie promował swój kolejny doskonały album „Poison Season”. Trio legend zza oceanu dopełni Giant Sand – formacja Howiego Gelba, która po trzech dekadach kończy działalność, ale pokaże, dlaczego zasłużyła na reputację perły roots rocka. Ambitnym ruchem jest także zaproszenie Ane Brun – norweskiej diwy natchnionego i iście skandynawskiego songwritingu. Znamienici goście przyjadą też z bardziej niespodziewanych miejsc: z Izraela, Islandii, Estonii, Ukrainy, a nawet Wysp Owczych. Polskę reprezentować będą Julia Marcell oraz Coldair. [croz]
czerwca 1995 r.
37-39_kalendarium_ part2_A197.indd 37
Nina Simone strzeliła z pistoletu w stronę pary nastolatków hałasujących pod jej oknami. Sąd skazał ją na dwa lata w zawieszeniu i skierował na konsultację psychiatryczną.
K37
06.06.2016 18:53
kalendarium
koncert
Koncert
25.06
26.06
Föllakzoid
BODO
Gdynia Ucho
Warszawa Rejs
ul. św. Piotra 2 20.00 39-45zł
bulwar Flotylli Wiślanej 19.00 wstęp wolny
Szamani W ostatnich latach wzrosło w Polsce zainteresowanie muzyką z Afryki, Bliskiego Wschodu, a nawet odległych rejonów Azji. W tym kontekście Ameryka Południowa nadal wydaje się nieodkrytym terytorium, postrzeganym głównie przez pryzmat mdłych latynoskich brzmień. Idealnym przełamaniem tego stereotypu są pochodzący z Chile Föllakzoid – zespół umiejętnie odświeżający krautrockowe konwencje. Pochodzący z Santiago band jest ozdobą wytwórni Sacred Bones i serwuje osobliwą mieszankę kosmicznej psychodelii i transowego post rocka.
Na ostatim albumie zespołu, wydanym w zeszłym roku wspaniałym „III”, pojawia się m.in. Uwe Schmidt (znany jako Atom TM czy Señor Coconut), który partiami na syntezatorze (należącym niegdyś do Floriana Schneidera z Kraftwerk) urozmaicił hipnotyzujące, jedyne w swoim rodzaju brzmienie grupy. Weźcie łyka ayahuasci i dołączcie do kręgu. [croz]
26.06 Warszawa Pardon, To Tu
pl. Grzybowski 12/16 20.30 45 zł
Królowie przedmieścia BODO to nowy zespół na warszawskiej scenie muzycznej. Powstał jako efekt fascynacji polskim kinem i muzyką dwudziestolecia międzywojennego. Pomysłodawcą formacji jest Szymon Tarkowski, basista znany z takich grup jak Płyny, Babadag czy Pustki. Po obejrzeniu kilkunastu przedwojennych filmów postanowił założyć zespół, który wykonywałby współczesne wersje śpiewanych w nich piosenek. Do składu dołączyli perkusista Andrzej „Kwiatek” Kwiatkowski, gitarzysta i producent muzyczny Maciej Bąk oraz wyjątkowa wokalistka Hanna Malarowska (znana z grupy Hanimal).
Szybko okazało się, że idealnym patronem projektu jest kultowy aktor Eugeniusz Bodo i dlatego muzycy postanowili nazwać zespół na jego cześć. Artyści reinterpretują klasyczny materiał z dużym szacunkiem, co nie znaczy, że unikają odważnych eksperymentów. Ich aranżacje są świeże i często zaskakujące. Idealny koncert na leniwy niedzielny wieczór nad Wisłą. [matad]
festiwal
od 28.06
Filmy na trawce FILMOWA STOLICA LATA WARSZAWA
A jeszcze niedawno w większości parków nie można było usiąść na trawie. Zdeterminowane oddziały straży miejskiej stawiały czoło temu procederowi odbywającemu się zwykle na kocu w towarzystwie zagrażających porządkowi społecznemu psów i, co gorsza, alkoholu. Trawnik wszak cierpi pod ciężarem mieszczuchów. Co prawda wciąż spokojnie piwa w parkach wypić nie można, ale zazwyczaj usiąść już wolno, a nawet film obejrzeć. W Warszawie po raz kolejny rusza bowiem Filmowa Stolica Lata. Przez całe wakacje, począwszy od 28
czerwca i inauguracji wydarzenia na Polu Mokotowskim, w kilkunastu parkach stolicy będzie można się rozsiąść przed wielkim ekranem. W soboty leżaki będą czekać na Kępie Potockiej, w środy warto zajść do Skaryszaka, a we wtorki wspiąć się do ogrodów BUW-u. Jest jeszcze Wawer. Trawy tam nie uświadczycie, ale za to urząd dzielnicy zaprasza na kino samochodowe. Nie kładźcie się tylko pod koła. W każdym miejscu organizatorzy przygotowali inny przegląd. Oby tylko parki nie zamieniły się w pływalnie. [mm]
K38
37-39_kalendarium_ part2_A197.indd 38
06.06.2016 18:53
czerwiec 2016
K39
37-39_kalendarium_ part2_A197.indd 39
06.06.2016 18:53
Aktivist
magazyn top 5
Między wersami
Tekst: Olga Święcicka
Tegoroczny warszawski Big Book Festival odbywa się pod wymownym hasłem „Wielka ucieczka”. Organizatorzy odżegnują się od politycznych konotacji, więc je przemilczmy. Chętnie opowiemy za to o celu tych ucieczek. Festiwal odbędzie się w wyjątkowym miejscu, XVIII-wiecznym pałacu Szustra, zbudowanym na życzenie księżnej Izabeli Czartoryskiej – pisarki i kolekcjonerki książek – oraz w otaczającym go parku Morskie Oko. W przerwach od intelektualnych eskapad czeka nas dużo atrakcji, bo oczom też trzeba kiedyś dać odpocząć.
2
1
Wyczuchrać się
Kiedy mówiła, nie przebierała w słowach. Lubiła wywoływać skandale i mało co było w stanie ją powstrzymać. Dziś powiedzielibyśmy o niej „pani cięta riposta”. O Zofii Stryjeńskiej za sprawą jej wydanej niedawno biografii napisanej przez Angelikę Kluźniak było ostatnio bardzo głośno. Moda na Zośkę trwa w najlepsze, dlatego dla wszystkich jej fanów zostanie zorganizowany spacer śladami malarki. Dowiemy się, gdzie bywała, gdzie piła kawę i zobaczymy jedną z kamienic na Starym Mieście, którą wciąż zdobi polichromia artystki. 11.06, godz. 14.00, zapisy na spotkania@big-book.pl
Śniadanie mistrzów!
Do kawy czy do herbaty? Solo czy w duecie? Podobno śniadanie to najważniejszy posiłek w ciągu dnia. Nie tylko ze względów kalorycznych, bardziej z powodu tego, jaki ma ono wpływ na przebieg cego dnia. Bo dzień rozpoczęty od glutowatej jajecznicy, gderającej kochanki czy deadlinowych maili nie zapowiada niczego dobrego. O tym, jakie sposoby mają na śniadanie pisarze, co jedzą i jak kąskami motywują się do pracy, opowie Małgosia Minta, która wiele pisarskich anegdot zawarła w swojej książce z przepisami na śniadanie „Dzień dobry”. 12.06, godz. 10.00
5
3
nie wiemy nic
Jak Staś radził sobie z radykalizmem islamskim? Czego nie powiedział Zagłoba i ile ważyła Jagienka? Jeśli nie przeczytaliście „Krzyżaków”, omijaliście opisy przyrody w „W pustyni i w puszczy”, a wertując „Quo vadis”, mruczeliście pod nosem „dokąd zmierzasz, Henryku?”, to koniecznie musicie wpaść na teleturniej niewiedzy o Henryku Sienkiewiczu. Podczas zabawy będzie można dowiedzieć się wielu nieoczywistych, a nawet gorszących faktów z życia pisarza. Na zachętę dodamy, że jedną drużynę poprowadzi prof. Bralczyk, a drugą Michał Ogórek. Kompromitacje mile widziane. 12.06, godz. 16.00
4
Wyjść albo nie wyjść
Ponad 400 lat temu Szekspir napisał słynny monolog Hamleta i w sumie przez te 400 lat nic się nie zmieniło. „Być albo nie być” to pytanie nadal aktualne, a odpowiedzi jak nie było, tak nie ma. „Hamlet#Casting” to otwierający festiwal spektakl, w którym z monologiem zmierzy się ponad 20 polskich aktorów i aktorek, m.in. Adam Ferency, Olga Bołądź i Antoni Pawlicki. Oparty na tekstach popkultury, fragmentach rozmów na fejsie i cytatach z seriali dramat to opowieść o poszukiwaniu. Zarówno szczęścia na castingu, jak i sensu życia. Aktorskim bolączkom wtórować będzie Leski i Skubas, którzy zagrają na żywo. 10.06, godz. 22.30
Lek na całe zło
Ciekawe, co by było, gdyby książki były na receptę? Być może dawkowanie sprawia, że coś jest bardziej pożądane, a uczynienie literatury lekarstwem spowodowałoby gwałtowny wzrost czytelnictwa. Oczywiście zaraz wybuchłaby awantura, którzy pisarze wydają książki refundowane, a na które recepty są pełnopłatne, ale na szczęście to tylko fantazja. W literackim sanatorium, które na dwa dni otworzy się w amfiteatrze, będzie można leczyć się fragmentami „Czarodziejskiej góry”. Każdy chętny zostanie zdiagnozowany, a potem będzie mógł odbywać rekonwalescencję na leżaczku. Szkoda, że nie wystawiają dłuższych zwolnień. 11-12.06, godz. 10.00
A40
40_bigbook_A197.indd 40
06.06.2016 18:56
luty/marzec 2016
#∞∞ TNM
∞8 ∞9 20 2 ∞
Festiwal Tauron Nowa Muzyka Muzeum Śląskie Katowice-Bogucice Polska
08 FAT.FREDDY'S.DROP (NZ) KAMASI.WASHINGTON (US) ROOTS.MANUVA(UK) BATTLES (US) SNARKY.PUPPY (US) FLOATING.POINTS (UK)
20 ∞6
+
PARTNERZY
WSPÓŁORGANIZATORZY
ORGANIZATORZY
@ NowaMuzyka @ tnmfestiwal 11tnm
SPONSORZY
festiwalnowamuzyka.pl
SPONSOR GŁÓWNY
Plaid (UK) The Orb (DE/UK) Atom™ & Robin Fox: Double Vision (CL/AU) Shobaleader One (UK) Deadbeat (CA) Ceephax Acid Crew (UK) Matrixxman (US) King Midas Sound & Fennesz (UK/AT) Actress Live (UK) The Field (SE) Tiga (CA) Benjamin Damage (UK) Jimmy Edgar DJ Set (US/DE) Hieroglyphic Being (US) Aux88 (US) Kuedo + Werkflow AV Show (DE/UK) Lena Willikens (DE) Levon Vincent (US) Kassem Mosse (DE) Prins Thomas (NO) Roni Size & DJ Krust Presents Full Cycle Sound (UK) Fakear (FR) Slalom (PL) Lubomyr Melnyk (UA) Masayoshi Fujita (JP) Tarwater (DE) Stara Rzeka (PL) Kid Simius (DE) Baaba Deluks (PL) Maria Peszek (PL) Dick4dick (PL) Niechęć (PL) Beneficjenci Splendoru (PL) Sonar (PL) Smolik / Kev Fox (PL/UK) Pianohooligan & NOSPR / Alexander Humala (PL/BY) | CARBON CONTINENT by Katowice Miasto Muzyki Unesco (curated by Wojciech Kucharczyk): Bartek Kujawski (PL) Duy Gebord (PL) 12z (HU) Fischerle (PL) Palcolor (PL) Mirt/Ter (PL) T’ien Lai (PL) Wrong Dials (PL) Fiordmoss (CZ/NO) FOQL (PL) Joanna Szumacher & Paweł Cieślak prezentują Kopyta Zła (PL) Lorenzo Senni (IT)
BILETY: BILETIN.PL | BILETOMAT.PL | EBILET.PL | TICKETPRO.PL | TICKETPORTAL.PL | BILETY24.PL
41_tauron_A197.indd 11
06.06.2016 18:56
Aktivist
nowe miejsca
Warszawa
La Sirena: The Mexican Food Kartel
ul. Piękna 54 pon.-czw. 12.00-23.00 pt.-sob. 12.00-02.00 niedz. 12.00-22.00 tel. 690 085 054
Bardziej Gastrobar
Bardzo dobrze
Muchas gracias
Tak jak nie lubię kostiumowych filmów, tak też mam dystans do „gatunkowych” knajp. Wszelkie przebrania, czy to na ekranie, czy to w postaci restauracyjnej scenografii, wydają mi się naciągane i sztuczne. W końcu prawda sama się obroni i nie ma potrzeby jej przystrajać. La Sirena, nowa knajpa właścicieli Dziurki od klucza, wygląda jak z najgorszego westernu. Wystylizowana jest do tego stopnia, że w pierwszych minutach obawiałam się, że jedzenie również będzie elementem dekoracji. No bo skoro już barman jest przebrany à la Meksykanin, a zastawa emaliowa imituje starą, to równie dobrze i tacos mogłoby być z kartonu. Mogło, ale nie jest. Przy całej niechęci do wnętrza ze skór, rogów, krat i obtłuczonych kafli muszę z ręką na sercu przyznać, że w La Sirena karmią świetnie. Karta co prawda jest mała, raptem trzy rodzaje tacos, pięć dań głównych i tylko trochę więcej przystawek, ale wszystko w niej jest doskonałe. Może poza cenami, które zapewne przez śródmiejską lokalizację są bardziej niż mniej warszawskie (dania główne 35-41 zł, tacosy 25-28 zł, a przystawki 12-28 zł). Warto jednak zapłacić. Bo nawet jeśli serwowane w La Sirena dania to – podobnie jak wystrój – jedynie stereotypowe wyobrażenie o Meksyku, to restauracyjny kucharz świetnie kłamie. Jego mexican fondue z chorizo, jalapeño i serem typu oaxaca to wyśmienite połączenie delikatnie ostrych papryczek, kruchych mięsnych kąsków i gorącego słonego sera, który idealnie zastyga na nurzanych w nim chipsach z tortilli. Podobnych wrażeń dostarczyła nam potrawa drunken beans, która składa się z duszonej w ciemnym piwie fasoli zapieczonej pod serem. Nie jest tego może w miseczce dużo, ale smak wybrzmiewa do samego końca. Rozpłynąć muszę się też nad tacosem shredded beef (z poszarpaną na paski, kruchutką wołowiną i salsą pico di gallo), który smakował świetnie nawet godzinę po podaniu, trochę już rozmiękły. Serio. Nie ma się do czego przyczepić. Jedynie może do kelnerki, która delektowanie się przerywa zbyt często pytaniem, czy smakowało? Smakowało. Tak bardzo, że aż odechciewa się mówić. W zamkniętych ustach dłużej można utrzymać smak. Siedzi bezpiecznie jak w sejfie, jeśli mielibyśmy już nawiązywać do tej nieszczęsnej, westernowej konwencji. [Olga Święcicka]
Nazwa otwartej kilka miesięcy temu knajpki z tapasami skłania do pytań. Bardziej niż co? Niż restauracja Piony i Poziomy, która przez lata znajdowała się w tym samym lokalu? Umówmy się, to nie jest wielkie osiągniecie. Jest też trochę ryzykowna, bo zostawia pole do popisu dla wszystkich internetowych znawców, którzy – jeśli wyjdą z Bardziej niezadowoleni – zaleją fanpage komentarzami typu: „bardziej niż nie bardzo” czy „byłem z żonką i dzieciakami w Barcelonie i tam nam smakowało bardziej”. Od razu można stwierdzić, że jest bardziej, tzn. lepiej, niż w lokalu obok – kawiarni Mała Ziemiańska, która niczym widmo z lat 90. kusi wystrojem w stylu szlacheckiego zajazdu z polskiej wylotówki i pamiątkami Soplicy ze sklepu „wszystko za 5 zł”. Wystrój Bardziej też zaskakuje. W kontrze do wszechobecnego minimalizmu, płytek i płyty pilśniowej właściciele postawili na... steam punk. Na ścianach wiją się więc konstrukcje z rur i zaworów, jest dużo metalu, cegła, industrialne lampy i drewno. W karcie natomiast zastaliśmy przegląd hiszpańskich przekąsek na ciepło i zimno w autorskiej wersji. Są kalmary z czarnym aioli (15 zł) – odpowiednio miękkie w środku, z chrupiącą panierką – i sycące chorizo zapiekane w garnuszku z jajkiem i serem (23 zł). Jest smaczny tatar, zaskakujący smakiem mięty i oliwy (17 zł), który jednak musi uznać wyższość innej pozycji w menu – iberyjskiej kaszanki z musem z pigwy i kozim serem (17 zł). Zupełnie inna od naszej polskiej, idealnie dopasowana do ostrego sera i słodkiego musu. Jeśli w każdej knajpie jest jedno danie, dla którego chce się wracać, to w przypadku tego tapas-baru jest to kaszanka właśnie. Szkoda tylko, że cztery nieduże kawałki kiszki znikają z talerza w ciągu minuty. Osobnym rozdziałem są w Bardziej autorskie drinki. „Gorzka prawda o cytrynie” (gin, wermut z kwiatów bzu, sorbet cytrynowy, macerat chininowy; 20 zł) być może niezbyt komponuje się z kaszanką i sardynkami, ale barmani na pewno wiedzą, co robią. Porównanie Bardziej z innymi lokalami na ul. Oleandrów, barami zorientowanymi na piwo i bardzo nadętym MOD Donuts, wypada bardzo dobrze. [Mariusz Mikliński]
ul. Marszałkowska 21/25 (wejście od Oleandrów) pon.-czw. 12.00-00.00 pt.-sob. 12.00-01.00 niedz. 12.00-23.00
A42
42-43_Nowe Miejsca_A197.indd 42
06.06.2016 20:58
p
czerwiec 2016
Gruba pizza
Zapomnijcie o delikatnych włoskich plackach. Zapomnijcie o rozpływającej się jak mgiełka mozzarelli bufala, o świeżutkich listkach rukoli i cienkich jak papier plasterkach sezonowanej szynki parmeńskiej. Pizza od Pizza Boyz jest jak prawy sierpowy, jak monster truck, jak jumbo jet. Jest tłusta jak tłuste bity hiphopowych kawałków, które słychać w głośnikach. Żadne tam śródziemnomorskie pitu-pitu, to jest pizza amerykańska z najgrubszymi z grubych brzegów, z makaronem i frytkami. To nie jest pizza dla ludzi o słabych nerwach. To jest pizza dla tych, których nie przeraża ziemniak na bułce i kluski z bekonem. Dla tych, dla których pizza cztery sery to za mało! Tu zjedzą serów pięć! A co! Wiele tłumaczy fakt, że Pizza Boyz to nowy lokal ekipy odpowiedzialnej m.in. za działający po sąsiedzku Mr. Pancake, gdzie też wszystko jest jakby bardziej kolorowe, słodkie, przerysowane. Obydwa lokale mają coś z kreskówek – człowiek cały czas spodziewa się wychylającego się zza węgła Spongeboba rzygającego kolorową tęczą. Albo serem z pepperoni. Zarówno pankejki z Mr. Pancake, jak i pizza z Pizza Boyz dobrze wypadają na fotkach na insta i fajnie się o nich pisze. W smaku natomiast rewolucji nie ma. Kucając przy maleńkich stoliczkach wystawionych na ulicy (lokal jest niewielki i mieszczą się tam dwie osoby poza obsługą, wszystko zresztą jest niewielkie – także menu, które liczy osiem pozycji), poszliśmy na czołówkę z Fryty Boyz i Mango Kreweta. Pierwsza – pepperoni, bekon, frytki – wbrew oczekiwaniom nie była specjalnie karkołomnym wyzwaniem kulinarnym. Frytki jak frytki, pizza jak pizza, klasyk jakby rodem z Pizza Hut. Druga trochę bardziej nas podkręciła – zamiast sosu pomidorowego został na placku użyty sos z mango, co zasadniczo zmieniło smak. Do tego kolendra, która też robi swoje, i trochę granatu. Trochę słodko, trochę pikantnie. I na pewno dość oryginalnie. Choć pizze nie są duże, mają swój ciężar gatunkowy – więcej niż dwie raczej się nie zmieszczą nawet do trzech żołądków. Eksperymenty z chilli con carne (cheddar, jalapeños, czerwona cebula, nachos) i budzącą emocje mac & cheese (makaron, grana padano/mimolette, jalapeños bekon) zostawiliśmy na kiedy indziej. O ile tu kiedyś wrócimy. Bo choć Pizza Boyz z pewnością będą mieli swoją wierną klientelę zachwyconą grubą wyżerką, my chyba wolimy cienkie placki. [Sylwia Kawalerowicz]
Artyści od kuchni
Sztuka dorsza
Wprawdzie restauracja Artyści od kuchni otworzyła się już w lutym, my – w myśl prawa fizyki,głoszącego, że pod latarnią najciemniej – trafiliśmy do niej dopiero teraz, choć mamy ją za płotem. A mogliśmy oszczędzić sobie dwóch miesięcy żywieniowych dylematów: gotować w domu (na co zwykle nie ma czasu), chodzić na pobliską stołówkę (czego zawsze potem żałujemy) czy żywić się na pobliskiej stacji benzynowej (do czego uciekamy się na szczęście tylko w naprawdę kryzysowych momentach). Tymczasem wizyty u Artystów od kuchni, działających na wciąż jeszcze budującym się osiedlu Artystyczny Żoliborz, w „kolonii Jerzego Ficowskiego”, nie pożałowaliśmy i zawsze znajdziemy czas na kolejne odwiedziny. Miejsce to początkowo wzbudziło naszą nieufność – obawialiśmy się artystowskiej ściemy, tymczasem treść w niczym nie ustąpiła formie, mimo że formie poświęca się tu sporo uwagi. Artyści na szczęście nie poprzestają na oryginalnym koncepcie i eleganckim opakowaniu. Każde z zamówionych przez nas dań smakowało wybornie. Pyszna sałatka z fioletowych ziemniaków (18 zł) pozytywnie zaskakiwała obecnością malin i rzodkiewki, kozi ser w cieście zachwycał połączeniem chrupkości i aksamitności, a tatar z wędzonego dorsza z marynowanym ogórkiem i zieloną cebulką (21 zł) wspominamy ciepło. Nie rozczarował rosół z królika (z genialnymi pierożkami) ani pierś kurczaka (soczysta i chrupiąca zarazem) z kluseczkami marchwiowymi (24 zł). Wszystko tu i wygląda, i smakuje świetnie. Eklektycznie, ale nie homogenicznie. Eksperymentalnie, ale nie ciężkostrawnie. Sztuka kulinarna pełną gębą. [Olga Wiechnik]
ul. Solec 103 pon.-niedz. 13.00-22.00 tel. 577 537 189
Pizza Boyz
ul. Dygata 3 pon.-niedz. 12.00-22.00 tel. 22 114 99 06
A43
42-43_Nowe Miejsca_A197.indd 43
06.06.2016 20:58
Aktivist
Moje Miasto warszawa
Herbata w hektolitrach
czyli ulubione miejscówki zespołu xxanaxx
xxanaxx Duet tworzony przez wokalistkę Klaudię Szafrańską i producenta Michała Wu. Zadebiutowali w 2013 r. EP-ką wydaną nakładem cenionej niezależnej wytwórni U Know Me Records. Rok później mieli już na koncie świetnie przyjęty album „Triangles“, dzięki któremu weszli do pierwszej ligi polskich twórców elektronicznego popu. W czerwcu ukazuje się ich nowa, druga płyta zatytułowana „FWRD”.
MiTo
Kawiarnia i księgarnia w jednym. Gigantyczne kubki (poj. 1 l), pyszna czerwona herbata i całkiem niezłe śniadania. Miejsce o wyjątkowym znaczeniu dla zespołu. W MiTo spotkaliśmy sie po raz pierwszy i podjęlismy decyzję o rozpoczęciu współpracy.
Bulwary nadwiślańskie
Park im. E. Szymańskiego na Woli
Odwiedzam to miejsce kilka razy w tygodniu, nie tylko ze względu na to, że mieszkam blisko. Mogę tu usiąść na trawie, odpocząć i wdychać świeże powietrze. W parku są też trasy dla jeżdżących na rolkach. Ostatnio zwariowałam na punkcie tej aktywności fizycznej.
Nie mogłam się zdecydować na jedno konkretne miejsca nad Wisłą. Jako że jestem dziewczyną z miasteczka otoczonego z każdej strony jeziorami, tęskno mi za sielankowym wylegiwaniem sie nad wodą. Wieczorami nad Wisłą rozbrzmiewają dźwięki muzyki, czasem są też tańce. Czyli wszystko to, co kocham. Czego chcieć więcej?
Curry House
Absolutnie najlepsza restauracja serwująca specjały kuchni indyjskiej. Z zewnątrz nie wygląda szczególnie obiecująco, ale za to w środku bogactwo smaków i aromatów po prostu zwala z nóg.
Studio Dobroć
Położone w bezpośrednim sąsiedztwie Łazienek studio nagrań to miejsce szczególnie ważne dla xxanaxxu. To tu odbywa sie magia. Jest tu przytulnie, jak przystało na drugi dom. Oczywiście nie mogło w nim zabraknąć kuchni i szafki z zapasem herbat, które pijemy hektolitrami. W Dobroci powstały kompozycje na płytę „FWRD”.
A44
44_moja miasto_A197.indd 44
06.06.2016 19:00
luty/marzec 2016
45_teatr powszechny_A197.indd 11
06.06.2016 19:01
Aktivist
magazyn kuchnia
Mandala Warszawa
Phanda (21 zł)
Jeśli wydaje wam się, że o hinduskiej kuchni wiecie sporo, spróbujcie phandy, w teorii prostej mieszanki (groszek, kukurydza, pieczarki, szpinak, fasolka, soczewica, cieciorka, marchewka i podsmażony ser paneer), która dzięki kombinacji przypraw i różnorodności struktur swoich składników zadziwia przy każdym kęsie. Okra smażona w mące z soczewicy też dała radę!
Hinduski modernizm Jaka kuchnia hinduska jest, każdy widzi: ot, mięso w gęstym aromatycznym sosie. Ale w tym aromacie jest metoda, a sos sosowi nierówny! Mandala na trudnym warszawskim rynku gastronomicznym utrzymuje się od dziesięciu lat, a niewiele jest knajp, które tak długo utrzymują się na powierzchni, nie obniżając lotów. Ba, na nasze oko Mandala nawet pnie się w górę! Nie wszyscy pewnie wiedzą, że nie tylko przeszła spory lifting swojej pierwszej siedziby przy Emilii Plater, ale też ma młodszą siostrę (ze względu na imponującą modernistyczną architekturę wielkiego bloku, w którym się mieści druga placówka, należałoby ją raczej nazwać starszym bratem). Ten sam – niemal od samego początku – jest jednak szef kuchni, pochodzący z Nepalu Prakash Tiwari. Doświadczenie zdobywał w Dehli, gdzie przez dziesięć lat pracował w różnych restauracjach, od pomocy kuchennej zaczynając, na szefowaniu kuchni skończywszy. W końcu zamarzyła mu się Kanada, ale życie sprezentowało mu Polskę. I dobrze dla nas, bo wszystko, czego w mokotowskiej Mandali spróbowaliśmy, było przepyszne, a nic nie smakowało tak samo. Dużą zaletą tego miejsca (oprócz świetnej kuchni i pięknego, stylowego wystroju w najmniejszym stopniu niebudzącego skojarzeń z typową polską wersją hinduskiej restauracji) jest proste menu. Zamiast chaosu tysiąca pozycji, które dla polskiego oka niespecjalnie się między sobą różnią, mamy przejrzystość wynikającą z zastosowania genialnego w swojej prostocie klucza. Zajadając pyszną tikka masalę, słuchaliśmy opowieści Prakasha o różnych obliczach hinduskiej kuchni, o mumbajskiej słodyczy, delijskiej łagodności i kalkuckiej ostrości. Na ostro zresztą też skończyliśmy, bo serwowane w Mandali desery mają charakterek. Ale o tym obok!
Mandala ul. Etiudy Rewolucyjnej 9 Zjadły, sfotografowały i opisały: Olga Wiechnik i Sylwia Kawalerowicz
Rogan josh nepal curry (32 zł)
• 600 gr drobiu • 250 gr cebuli • 500 gr pomidorów • 50 gr świeżej kolendry • 2 zielone papryczki chili • 2 łyżki soku z cytryny • ½ łyżeczki mieszanki przypraw garam masala • 1 łyżeczka mielonego kuminu • 1 łyżeczka mielonej kolendry • 1/3 łyżeczki kurkumy • 1/3 łyżeczki chili • posiekany ząbek czosnku • ½ łyżeczki startego imbiru Na patelni rozgrzewamy 2 łyżki oleju, wrzucamy imbir i czosnek. Gdy czosnek się zazłoci, wsypujemy kurkumę i chili, dodajemy posiekaną cebulę. Gdy cebula się zarumieni, dodajemy pokrojonego kurczaka, smażymy ok. 6 min i dorzucamy pozostałe przyprawy i pokrojone pomidory. Smażymy kolejne 5 min. Dodajemy papryczki, świeżą kolendrę i sok z cytryny. Przykrywamy na 3 min i gotowe. Podajemy z ryżem albo plackiem.
To danie pochodzące z rodzinnych stron szefa kuchni, przyrządzane według jego domowej receptury. Baranina rozpływa się w ustach, a sos, choć „gęsty i aromatyczny”, jak zawsze, zdecydowanie różni się od typowego curry. Przepyszny był też ser paneer w wersji Khurchan – pomidorowo-maślany sos był obłędnie smaczny, a w konsystencji maślany do potęgi (27 zł).
Lody limonkowe Gulab jamun to popularne w Indiach małe pączuszki podawane na ciepło w syropie kardamonowym. Słodka pulpa dla amatorów słodkiej pulpy. Natomiast zjedzenie lodów – robionych w Mandali na miejscu – to już znacznie bardziej złożone doświadczenie. Wersje są dwie: smażony banan z przyprawami curry, słonym karmelem i ziarnami anyżu albo limonkowe z tapioką i marakują. Zwodziły słodyczą, żeby zaraz zaskoczyć ostrością. Pycha!
A46
46_kuchnia_A197.indd 46
06.06.2016 20:57
czerwiec 2016
PRZEPIS NA ŁOPATKĘ JAGNIĘCĄ PRZYGOTOWANĄ W WINIE METODĄ SOUS- VIDE • 2 gałązki rozmarynu • 1 gwiazdka anyżu • 2 nasiona kardamonu • 1 laska cynamonu • 1 łyżeczka soli morskiej • 1 łyżeczka grubo mielonego pieprzu • 1 łyżeczka brązowego cukru • 1 łyżka octu balsamicznego • 1 świeży liść laurowy • 2 ziarna ziela angielskiego • 120 ml czerwonego wina wytrawnego • 20 ml rakii śliwkowej
Jak smakują Bałkany Rozmawiała: Ola Pakieła
Banjaluka zaprasza na biesiadę! Szef kuchni Olaf Michalczyk opowiedział nam o ulubionych bałkańskich klasykach, nowych metodach przygotowania dań i inspiracjach czerpanych z podróży. Prijatno! Bałkany – choć tak różnorodne – mają wspólną historię, tradycje, obyczaje. Czy w Banjaluce jest wiele potraw, które łączą kraje bałkańskie?
i boczkiem – gurmańska pljeskavica. Kawał mięsa! Bardzo popularna jest też łopatka jagnięca.
Powiedziałbym nawet, że to właśnie jedzenie i sposób bycia najbardziej łączy ludzi na Bałkanach. To, że kraje bałkańskie były pod zaborami i dotarły do nich wpływy obcych kultur, sprawiło, że ta kuchnia jest niezwykle różnorodna. W bałkańskich krajach można znaleźć te same potrawy, które będą się różniły jedynie nazwą. W Bułgarii zjemy kebabcze, w Bośni ćevapčići, a w Albani gofte. W Polsce nazwiemy je po prostu siekanymi kotlecikami.
Już niedługo w Banjaluce karta ulegnie zmianie. Będzie letnio i bardziej orzeźwiająco?
Czy Polacy mają coraz większą świadomość tej różnorodności? Chętnie próbują?
Bałkany są ciekawym regionem turystycznym, który robi na Polakach duże wrażenie. Po powrocie do Polski chcą te swoje wrażenia odtworzyć. Są coraz bardziej świadomi tego, co jedzą, i tego, jak chcieliby, by danie było podane. Mamy także wielu gości z Bałkanów, którzy chwalą naszą kuchnię. Mówią, że to nowoczesna interpretacja ich domowej kuchni. Na czym polega ta nowoczesność?
Używamy nowoczesnej techniki w przygotowywaniu posiłków. Jest to metoda sous-vide. Produkt jest pakowany próżniowo, z dodatkiem świeżych ziół, soli morskiej, pieprzu. Taką potrawę umieszczamy w cyrkulatorze podgrzewającym wodę do stałej temperatury przez kilkanaście godzin. Włókna kolagenowe rozbijają się w środku, mięsa są miękkie, smakują niebywale aromatycznie.
materiał promocyjny
Jak powstają nowe dania? Skąd czerpiecie inspiracje?
Staramy się zachować bałkańskie DNA. Nasz szef jest podróżnikiem. Bardzo dużo czasu spędza poza krajem, odwiedza świetne, niszowe restauracje na całym świecie. Konfrontujemy pomysły i inspiracje przywiezione z podróży z naszym doświadczeniem. W ten sposób staramy się wypracować różne wersje naszych klasyków. Co jest numerem jeden w karcie?
Od lat jest to kotlet z siekanej wołowiny z wędzonym serem
W Banjaluce często zmieniamy kartę, dostosowując ją do pory roku. Wprowadzamy do menu lekkie produkty sezonowe. Eksperymentujemy z nowymi technikami, chcielibyśmy pokazać gościom, że potrafimy przyrządzić tradycyjne dania w nowoczesny sposób. W zeszłym roku w menu mieliśmy wkładkę z propozycjami fit. W tej chwili zrezygnowaliśmy z tego dodatku, za to odchudzamy całą kartę! Bardzo popularne są u was różnego rodzaju sery. Sprowadzacie je z Bałkanów?
Tak, to są bułgarskie sery, które sprowadzamy od rodzinnej firmy. Znad Morza Czarnego przywozimy także mule. Przyjeżdżają do nas w ciągu 24 godzin od wyłowienia. Jest to zupełnie inny rodzaj muli niż ten, który możemy zazwyczaj dostać w Warszawie. Nasze mule pochodzą z ciepłych wód, więc są bardziej mięsiste. Przyrządzamy je tradycyjnie w białym winie z masłem, w pikantnych pomidorach, a także ze smażoną dojrzewającą szynką i rozmarynem. W karcie Banjaluki znajdziemy kawę serbską. Czym różni się od tej, którą pijemy zazwyczaj?
Jest czarna jak noc, mocna jak szatan i słodka jak miłość. Z dodatkiem kardamonu, anyżu, parzona z fusami. Jest o wiele mocniejsza od zwykłej kawy. Co zaproponowałbyś komuś, kto jeszcze ani razu nie próbował kuchni bałkańskiej?
Paniom poleciłbym kotleciki jagnięce marynowane w jogurcie i w winie z dodatkiem ziół oraz ostrej papryki. Panom natomiast banjalucki cevap – siekaną baraninę zawiniętą w boczek i faszerowaną serem z ostrą papryką. Jeśli będzie to dwóch, trzech panów, polecam łopatkę jagnięcą – kilogramowa, podana na płonącym półmisku robi ogromne wrażenie za każdym razem!
DODATKI:
• 200 g młodych ziemniaków • 2 kolorowe marchewki • 1,5 młodego buraka chioggia
BEJCA DO WARZYW:
• 100 ml oliwy • 50 ml octu balsamicznego • 2 łyżeczki brązowego cukru • 1 łyżeczka soli morskiej
DO POLANIA WARZYW:
• 1 łyżeczka masła 82% tłuszczu • szczypta soli morskiej
DO ZIEMNIAKÓW:
• 1 łyżeczka zataru • 1 łyżeczka czerwonej czubrycy Cyrkulator ustawiamy na 63 stopnie. Łopatkę myjemy pod zimną wodą, osuszamy papierowym ręcznikiem i pakujemy razem z przyprawami i winem do worka próżniowego. Delikatnie umieszczamy worek w pakowarce próżniowej, odsysamy powietrze i umieszczamy go w cyrkulatorze na 15 godzin. Młode ziemniaki gotujemy w mundurkach w dobrze osolonej wodzie. Obraną marchew i buraki umieszczamy w osobnym worku z masłem i solą. Kolejny cyrkulator rozgrzewamy do 78 stopni i po odessaniu powietrza umieszczamy warzywa na 15 min w cyrkulatorze. Gdy łopatka jest już gotowa, rozgrzewamy piekarnik do 220 stopni i umieszczamy ją w naczyniu żaroodpornym, podlewając powstałym podczas gotowania sosem. Łopatkę i ziemniaki pieczemy w piekarniku ok. 10 min. W tym czasie rozgrzewamy żeliwo oraz patelnię. Wrzucone na patelnię warzywa podlewamy balsamiczną bejcą, a gdy się skarmelizują, wykładamy łopatkę, warzywa oraz ziemniaki na żeliwo. Dekorujemy gałązką świeżego rozmarynu. Tuż przed podaniem w metalowym imbryku podpalamy rakiję i polewamy nią łopatkę.
A47
04-05_wywiad_banialuka_pop_A197.indd 5
06.06.2016 18:21
Aktivist
magazyn moda
Po uszy w skórze Tekst: Magdalena Zawadzka / kroljestnagi.com
klamry • rowery• retro
Marcin Nowakowski jest najlepszym przykładem, na to, że na miłość życia trafia się nieoczekiwanie. A kiedy się ją spotka, wszystko może się wywrócić do góry nogami. To historia ekonomisty, który pod wpływem fascynacji branżą skórzaną, postanowił robić torby. Niezwyczajne, bo rowerowe. Choć początki FS Bike sięgają dwóch lat wstecz, na produkty marki natrafiłam niedawno – przy okazji otwarcia PO/3, butiku młodych projektantów, który pod koniec maja zaczął działać przy ulicy Poznańskiej 3 w Warszawie. To pierwszy stacjonarny sklep, w którym można kupić wyroby FS Bike – dotychczas były dostępne głównie online. Sakwy od razu przykuły moją uwagę. Po pierwsze dlatego, że na co dzień przemieszczam się rowerem. Po drugie, ze względu na ich dobry dizajn. W modnym stylu retro. Do miejskich jednośladów jak znalazł. Małe (narzędziowe) lub duże (zmieszczą zeszyt w formacie A4 a nawet laptopa o piętnastocalowym monitorze), pojedyncze i podwójne wykonane są z naturalnych skór (pochodzących z zaprzyjaźnionych polskich garbarni). Przyjmują proste kształty i klasyczne odcienie. A jedyną ich ozdobą są metalowe klamry i zatrzaski, które pełnią przede wszystkim funkcje praktyczne. Marcin stawia bowiem na uniwersalność i ponadczasowość swych wyrobów. Oraz ich funkcjonalność. Torby wyposażone są więc w kieszeń na smartfona, schowki na długopisy czy pasek z karabińczykiem – do przypięcia kluczy.
Z fabryki na rowery
Przygoda z torbami zaczęła się, kiedy Nowakowskiemu – z wykształcenia ekonomiście – powierzono zarządzanie małym zakładem produkcyjnym wyrobów skórzanych w Tomaszowie Mazowieckim. To było coś nowego. Po wcześniejszych doświadczeniach – głównie ze sprzedażą produktów finansowych – kiedy zaczął mieć do czynienia z namacalnym produktem – wpadł po uszy. – Obserwowanie procesu powstawania wyrobów hand-made, poznawanie różnych skórzanych materiałów i coraz większe zagłębianie się w branżę tak mnie zachwyciło, że postanowiłem zacząć wytwarzać własne produkty – mówi. W efekcie najpierw powstała firma FS Fabryka Skóry (oferująca klasyczne torby, plecaki i inną galanterię), później skierowana do miejskich rowerzystów marka FS Bike. Ta ostatnia wyrosła nie tylko z potrzeby poszukiwania nowych pomysłów na wykorzystanie tak lubianej przez Marcina skóry, alei w wyniku obserwacji zmian zachodzących na świecie. – W miastach, a zwłaszcza w ich centrach, coraz trudniej jest się poruszać samochodem. Mamy też coraz większą świadomość w zakresie ekologii i... zdrowego trybu
życia. Wsiedliśmy więc na rowery. A one szybko stały się nie tylko środkiem lokomocji, ale i wyznacznikiem stylu. Chciałem zapewnić im wyjątkową oprawę – tłumaczy.
Zrób to sam
Najpierw trzeba wybrać odpowiedni materiał – dobrać nie tylko rodzaj skóry i jej kolor, ale także grubość i sztywność – zależnie od potrzeb. Potem, według wcześniej zaprojektowanych szablonów, robiony jest wykrój – w taki sposób, by wykorzystać najlepszą powierzchnię z każdej partii skóry. I zrobić to jak najbardziej efektywnie. Następnie, za pomocą specjalnej maszyny, nanoszone jest logo i można szyć. Dodajemy haki rowerowe, nity, klamry. Jeszcze tylko oczyszczanie i… torba gotowa. Tak wykonana posłuży długie lata. Zwłaszcza, że sakwy FS Bike wykonane są ze skór produkowanych w technologii hydrofobowej. Brzmi skomplikowanie, ale cel jest prosty. Chodzi o to, by za pomocą odpowiednich środków zabezpieczyć skórę przed szkodliwym wpływem czynników atmosferycznych. Dzięki temu torby FS Bike zachowają fason nawet jeśli podczas przejażdżki złapie nas... deszczyk.
A48
48_moda_A197.indd 48
06.06.2016 19:02
luty/marzec 2016
49_diamante_A197.indd 11
06.06.2016 19:03
maszap
muzyka film książka Komiks
maszap czerwiec
muzyka Gaika „Security” Mixpak
Popęd śmierci
Czytak plenerowy
Wielka szkoda, że majorsy w zmowie z telewizjami muzycznymi i komercyjnymi stacjami radiowymi tak zepsuły termin „urban music”. Po latach kupczenia nim na lewo i prawo zmieniły go bowiem w godny pożałowania, wulgarny wycieruch, którego nie chcą słuchać nawet najwięksi desperaci. Szkoda tym większa, że w czasach popularności tego określenia takie gatunki jak rap, dancehall, r’n’b czy jungle – wszystkie bowiem wrzucono do tej tandetnej, reklamowej siatki – splatały się ze sobą dużo rzadziej niż dziś, kiedy ta etykietka bardzo by się przydała teraźniejszej muzyce miejskiej doby internetu. Co innego jak nie urban music tworzy właśnie np. Gaika? Ten potomek karaibskich emigrantów, wychowany na betonowych przedmieściach Londynu w Brixton, w swoich mrocznych, acz chwytliwych piosenkach łączy ze sobą tropy ze wszystkich właściwie współczesnych nurtów brzmień klubowych. W spowolnionych, przebasowionych produkcjach korzysta z jamajskich harmonii, teksańskiej rytmiki i bristolskiej palety efektów. W zaśpiewanych z wyspiarską manierą, na poły rapowanych, na poły „toastowanych” zwrotkach opisuje natomiast realia, które zna z własnego podwórka. Na jego ławkach siedzą i młodociani bandyci z pobliskich gett, i wystrojone cioty z nieodległych strzeżonych osiedli. Chuligani, hiphopowcy, transseksualiści, punki, ofiary mody i artyści – oni wszyscy kiedyś umrą. Ta wywrotowa – jak na muzykę rozrywkową – myśl przeziera przez cały, już drugi w karierze Gaiki mixtape. Każdy z tych przygniatających basem, hipnotyzujących niespiesznym tempem szlagierów pogrywa sobie ze stereotypami postrzegania czarnych wokalistów i ich roli w przemyśle rozrywkowym; z utartym odbiorem urban music. W dzisiejszych miastach nie słychać już bowiem telewizji muzycznych i komercyjnych radiostacji. Dużo częściej na ulicach rozbrzmiewają w pełni niezależne i nieprzynależące do żadnego gatunku wydawnictwa z dołów fonograficznej drabiny, z miejsc, w których głód motywuje do działania, a brak poczucia bezpieczeństwa podsyca kreatywność. [Filip Kalinowski]
Tyle książek i komiksów do czytania, tyle płyt do słuchania! A przecież już czerwiec, więc zaraz zima – trzeba korzystać z pogody! Jak to pogodzić? Meadow Rest Waterproof Lounger to genialne połączenie wodoodpornej maty piknikowej z leżakiem. Idealne do czytania i podziwiania widoków jednocześnie! A do tego tak się sprytnie składa, że można go wszędzie ze sobą nosić. Nowy Knausgård waży pewnie więcej. Do kupienia na: alitedesigns.com M50
50-57_mushup_A197.indd 50
06.06.2016 20:20
czerwiec 2016
muzyka
The Kills „Ash & Ice” Sonic
Ta wiedźma i ten drugi
film „Baby bump” reż. Kuba Czekaj
Horror dorastania Takiego filmu o dorastaniu jeszcze w polskim kinie nie było. Kuba Czekaj w odróżnieniu od twórców klasycznych coming of age stories portretuje dojrzewanie ciała. Inni reżyserzy zwykle postrzegają dorastanie jako efekt pewnej transformacji. Następuje ona po granicznym doświadczeniu, np. gdy dostrzegamy mechanizmy rządzące światem bądź przekonujemy się o jego okrucieństwie. Czekaj pokazuje, że takim momentem jest też seksualne budzenie się ciała. Nie może nad nim zapanować Mickey (świetny Kacper Olszewski), główny bohater tej historii. W najmniej spodziewanym momencie sztywnieje mu penis, a widok nagiej matki przyprawia o zakłopotanie. Dodatkowo cały czas jest mu wstyd z powodu reakcji organizmu. Choć tak naprawdę do końca nie wie, przed kim ani za co. Świetnie w „Baby bump” udaje się twórcom przywołać czas, o którym nie chcemy pamiętać. Czas, kiedy wszystko – ołówek, marchewka, ciastko z dziurką – kojarzy się z jednym. Od tych myśli za nic nie można się uwolnić. Zatruwają umysł, nie pozwalają powrócić do normalności. Nic dziwnego, że
dojrzewanie w filmie Czekaja to prawdziwy horror. Utrata kontroli nad sobą skutkuje ciągłym strachem przed tym, że nie uda się zapanować nad ciałem w chwilach, gdy jest wystawione na widok innych. Świadomość narażenia się na śmieszność i upokorzenie nie opuszcza umysłu bohatera. Ten stan udziela się widzowi, bo reżyser stworzył film, który odbiera się całym ciałem. Złowieszcze, dynamicznie zmontowane obrazy z filmu powracają długo po projekcji. Nie można się od nich uwolnić, tak jak nie można się uwolnić od wspomnień z tamtego okresu. Jako dorośli lubimy je zbywać machnięciem ręki lub śmiechem. Tymczasem, jak pokazuje „Baby bump”, to one kształtują naszą wrażliwość i samoakceptację. Mocny i mądry debiut. [Artur Zaborski]
obsada: Kacper Olszewski, Agnieszka Podsiadlik, Caryl Swift Polska 2015, 89 min Balapolis, 3 czerwca
Jak dobrze, że The Kills po czterech latach przypominają o sobie tak mocną płytą. Mimo bardzo ciepło przyjętego „Blood Pressures” z 2011 r. o duecie myśli się obecnie jako o „tej rozczochranej wiedźmie, która śpiewa z Jackiem White’em w Dead Weather” i „mężu Kate Moss, który gra z tą wiedźmą z Dead Weather”. Tymczasem The Kills po raz kolejny pokazują wszystkim środkowy palec. „Ash & Ice” to miód na uszy dla fanów eleganckiego, szczerego rocka. Od strony produkcyjnej album wbija w ziemię. Tłuste jak obiad u ciotki bębny, furkoczący bas, gitarowe „podchody” (szkoła najnowszych Arctic Monkeys). Połączenie tych elementów tworzy niezwykle gęste, przebogate dźwiękowo tło, które jest jednak tak dobrze zmiksowane, że nawet przez chwilę nie mamy do czynienia z dźwiękową magmą. Pierwszy z brzegu przykład: sposób, w jaki zaaranżowano numer „Do It to Death”, przywodzi na myśl starsze o kilka lat eksperymenty Yeah Yeah Yeahs, ale utwór brzmi milion razy lepiej i bardziej naturalnie! Wszystko to robi jeszcze większe wrażenie, gdy przypomnimy sobie, że w 2010 r. James Hince stracił w wyniku wypadku jeden palec lewej ręki, w związku z czym musiał opracować zupełnie nowy sposób gry na gitarze, aby kontynuować karierę w The Kills. [Mateusz Adamski]
O(b)lewanie sztuki
książka
„Krivoklat” Jacek Dehnel Znak Literanova
Najnowsza powieść Jacka Dehnela to szaleńcze wyznanie wiary w sztukę wypowiedziane zarówno przez autora, jak i tytułową postać Krivoklata. Autora, ponieważ znów ukazuje on swoją fascynację malarstwem, które czyni kluczowym tematem książki, i udowadnia stylizacyjny talent, tym razem operując frazą Thomasa Bernharda, austriackiego pisarza słynącego ze zjadliwej, wirtuozerskiej, obsesyjnej prozy gromiącej mieszczaństwo. I przez Krivoklata, bo ten żyjący naprawdę bywalec zakładów dla psychicznie chorych, mianowany przez prasę „Kwasowym Wandalem”, zdobył sławę i odsiedział liczne wyroki za wielokrotne niszczenie arcydzieł sztuki w najsłynniejszych muzeach Europy. W rozpisanym na blisko 250 stronach monologu (anty)bohater opowiada o swojej życiowej misji uwrażliwienia ludzi na sztukę, do czego używa 96-procentowego kwasu siarkowego, który skutecznie radzi sobie z płótnami i zapewnia sprawcy rozgłos. Jego zdaniem największa bolączka współczesności to nie bezrobocie, kryzys gospodarczy czy nierówności społeczne, lecz „odcięcie ludzkości od spotkań z dziełami”. Jak przystało na postać rodem z Bernharda, w swoich tyradach nie uznaje on świętości (poza
sztuką) i potępia wszystko oraz wszystkich (poza zmarłą żoną i jednym z towarzyszy w psychiatryku), a w dążeniu do celu nie uznaje żadnych kompromisów. Gromi kuratorów, kolekcjonerów obrazów, turystów odwiedzających galerie, muzealne sklepy z pamiątkami i audioprzewodniki, słowem – cały rynek sztuki. Wartość malarstwa widzi w jego emocjonalnej i estetycznej sile oddziaływania, którą można poznać jedynie w akcie kontemplacji. Choć „Krivoklat” jest promowany jako pastisz twórczości Bernharda, to nie sposób dopatrzeć się tu polemiki z austriackim pisarzem czy też prób dekonstrukcji lub ośmieszania jego prozy. To raczej twórcze językowe i stylistyczne naśladownictwo oraz mieszanie Bernhardowskich wątków i postaci, całość zaś należy chyba traktować jako formę hołdu obudowanego ironicznym dystansem. Nie jest to z pewnością pozycja, która odmieni losy świata, ale dzięki talentowi językowemu, umiejętności tworzenia wciągającej opowieści i humorowi Dehnel bawi i wzrusza, a także zaostrza apetyt na kolejną powieść, która byłaby czymś więcej niż literackim żartem. [Karol Owczarek]
M51
50-57_mushup_A197.indd 51
06.06.2016 20:20
maszap
muzyka
film „Skarb” („Comoara”) reż. Corneliu Porumboiu
Do łopat! Rumuński reżyser spełnia na ekranie marzenia o męskiej przygodzie. Kumpelska współpraca i rywalizacja, ambitny cel odsuwający na bok codzienną monotonię – fantazje podzielane przez mężczyzn na całym świecie w trakcie wieczornych telewizyjnych maratonów. Ci, którzy z tęsknotą wodzą paluszkiem po reklamach luksusowych samochodów, i ci, dla których największym wyzwaniem jest wypełnienie wniosku kredytowego. Do tego grona należy też Costi, główny bohater „Skarbu”, stateczny urzędnik, mąż i ojciec z przedmieść Bukaresztu. Jednak w jego uporządkowany świat pewnego dnia wtargnie sąsiad z nietypową prośbą – chce pożyczyć kilkaset euro na detektor metalu. Mężczyzna twierdzi, że przed wprowadzeniem komunizmu jego dziadek zakopał skarb na swojej posiadłości. Costi, mimo pobłażliwych uwag żony, wchodzi w to. Znaleziskiem mają się podzielić pół na pół. Filmy Porumboiu, jednego z bardziej cenionych rumuńskich autorów, są jak poszukiwania tytułowego artefaktu. Pozornie błahe i mało atrakcyjne, ale jeśli widz włoży wysiłek, by
przebić się przez fasadę przyziemnych wydarzeń i dialogów, czeka go niejedna niespodzianka. Bawiąc się konwencją kina męskiej przygody, reżyser wytrwale grzebie w mentalności współczesnych Rumunów i w komunistycznej przeszłości, która nadal rzuca cień na ich życie. Dzięki temu „Skarb” to zaskakująca satyra polityczna na kraj trawiony biurokracją i rozczarowany transformacją ustrojową. Tak jak niegdyś włodarze wzywali do wsiadania na traktory, by budować socjalistyczny raj, tak teraz, w dobie kryzysu ekonomicznego, decydenci neoliberalizmu nawołują, by brać los w swoje ręce. Porumboiu w ironiczny sposób wdraża ich zalecenia. Tyle że nie odsyła bohaterów do banku czy pośredniaka, lecz wkłada im w ręce łopaty. Wykopanie wojennego skarbu jest w końcu bardziej prawdopodobne od znalezienia dobrej pracy. [Mariusz Mikliński] obsada: Toma Cuzin, Adrian Purcarescu Rumunia 2015, 89 min, Gutek Film, 3 czerwca
Car Seat Headrest „Teens of Denial” Sonic
Demony przeszłości Will Toledo, strapiony umysł stojący za Car Seat Headrest, w momencie wydania debiutanckiej płyty zespołu Pavement wygrzewał się jeszcze w maminym brzuchu, a podczas premiery „Niebieskiego albumu” Weezera uczył się zapewne stawiać pierwsze kroki. Zaległości w klasyce gitarowego grania nadrabiał jednak skrupulatnie przez lata, w trakcie których w odmęty Bandcampa wrzucił dziesięć (!) własnych albumów. Ten 23-latek nie jest jednak, jak mogłoby się wydawać, aspirującym kopistą. Operuje wyuczonym językiem na tyle płynnie, by móc formułować w nim jeszcze bardziej inspirujące myśli. „Teens of Denial” jest więc po części odą do nieprzeżytych w pełni lat 90., ale przede wszystkim popisowym dowodem na to, że problemy co bystrzejszych dzieciaków są wciąż takie same – także w erze facebookowych lajków i vlogerów będących współczesnymi władcami dusz. Największą siłą songwritera są jednak teksty, idealnie balansujące na granicy pokutnej spowiedzi i zgryźliwej autoironii. Toledo podpatruje stylizacje u ikon pokroju Boba Moulda, Becka czy Isaaca Brocka, ale nie przysłania nimi swojej własnej osobowości, która już w tej chwili jest niezwykle wyrazista, a w najbliższych latach pewnie zjedna sobie całe pokolenia. [Cyryl Rozwadowski]
Typowa rodzina z kosmosu
muzyka
Saga #4 sc. Brian K. Vaughan, rys. Fiona Staples Mucha Comics
Ona robi w rozrywce. Nienawidzi tej pracy, ale musi utrzymać rodzinę. Dlatego codziennie występuje w reality show, będącym połączniem wrestlingu i opery mydlanej. On siedzi w domu, zajmuje się ich małą córeczką. Ona sięga po narkotyki, on na placu zabaw poznaje znudzoną samotnością młodą matkę. Ich wspólna droga zaczyna rozchodzić się na dwie ścieżki. To, że ona ma smocze skrzydła na plecach, on baranie rogi na głowie, a akcja toczy się gdzieś w kosmosie, to jedynie detal. W „Sadze” chodzi o autentyczne emocje, kostiumy i scenerie to tylko efektowne dekoracje. W USA „Saga” stałą się hitem. Kolejne części co roku nominowane są do Eisner Awards, najważniejszej nagrody branży komiksowej. Do tej pory ta napisana przez Briana K. Vaughana i narysowana przez Fionę Staples seria zgarnęła w różnych kategoriach w sumie osiem statuetek. O komiksie mówi się, że jest połączeniem „Romea i Julii” z „Grą o tron”. Vaughan stworzył bardzo współczesnych bohaterów, ale wysłał ich rakietą w kosmos i dorzucił trochę magii. Ich miłość jest zaka-
zana, bo stoją po przeciwnych stronach barykady (oboje walczyli w wojnie między rasami). Za ich głowy wyznaczono nagrodę. Ich córeczka po ojcu ma rogi, a po matce skrzydła. Razem są awatarem współczesnej rodziny, która musi radzić sobie z różnymi wewnętrznymi i zewnętrznymi konfliktami. Starają się przetrwać i być szczęśliwi. Na pierwszy rzut komiks może wydać się niezbyt atrakcyjny. Rysunki są dość szkicowe, a tła schematyczne, czasem wręcz zredukowane wyłącznie do koloru. Fiona Staples, podobnie jak scenarzysta, skupia się przede wszystkim na postaciach. Para głównych bohaterów jest atrakcyjna fizycznie, a oboje mimo swoich „modyfikacji” mają bardzo ludzki wygląd. Ich problemy i pragnienia również takie są. Główny problem „Sagi” polega na tym, że jest to seria. Czwartego tomu nie ma sensu czytać bez znajomości poprzednich, bo wiele odniesień, a także pomniejszych wątków będzie nieczytelnych, a fabuła straci spójność i zubożeje. Dobra wiadomość jest taka, że nie ma problemu ze skompletowaniem całości. [Łukasz Chmielewski]
M52
50-57_mushup_A197.indd 52
06.06.2016 20:20
czerwiec 2016
muzyka Aesop Rock „The Impossible Kid” Rhymesayers Entertainment
film
Gaduła Według statystyk opublikowanych przed dwoma laty na stronie poly-graph.co Aesop Rock jest raperem dysponującym najbardziej bogatym słownictwem na świecie (zasobem słów przebił takich poczciwców jak DMX i 50 Cent). Nad głową tego MC od dawna wisiała korona króla undergroundowego hip-hopu, a jego najnowszy album udowadnia, że jest on monarchą roztropnym i bardzo szczodrym. „The Impossible Kid” to bowiem najbardziej kompletny longplay Aesopa – pozbawiony gościnnych występów, lirycznie zawieszony pomiędzy intymnością a wielowarstwową abstrakcją. Stanowi on też szczyt produkcyjnych dokonań artysty, który wydestylował gładki z wierzchu, ale niepozbawiony niespodzianek futurystyczny funk. Wszystkie te przeciwieństwa – spokój i brutalność, humor i powaga, lekkość i ciężar – łączą się w idealnie wyważonym centrum. „Replay value” tego albumu jest niemal niewyczerpywalna. Miejsce, które przy rapowym bankietowym stole wygrzał sobie Aesop, najlepiej opisuje jeden z jego wersów: „Party over here/I’ll be over there”. Nic, tylko podejść i zagadać. [Cyryl Rozwadowski]
„Blokada” („Abluka”) reż. Emin Alper
We władzy umysłu Zeszłoroczny festiwal w Wenecji należał do młodych. W konkursie głównym zwyciężył debiutant (Lorenzo Vigas, „Z daleka”), a znaczące wyróżnienie otrzymał Emin Alper za „Blokadę”. Historia skomplikowanej relacji dwóch braci pozwala mu opowiedzieć o kondycji społeczeństwa, w którym role oprawców i ofiar pozostają płynne. Turecki reżyser korzysta ze konwencji psychologicznego thrillera jako punktu wyjścia. Jego styl jest chłodny, wręcz surowy – na bohaterów i ich tchórzliwe zachowania patrzymy z bliska. W „Blokadzie” stale poruszamy się w dwóch przestrzeniach – realnej i tej wyobrażonej, zrodzonej z patologicznego lęku o własne bezpieczeństwo. To właśnie na nią największy wpływ ma wszechobecna przemoc. W pewnym momencie nie jesteśmy w stanie odróżnić tych sfer – co jest kreacją szalonego umysłu, a co prawdą? Reżyser idzie jednak o krok dalej i stawia widzom następujące pytanie: czy w przedstawionej koszmarnej rzeczywistości społeczno-politycznej w ogóle można odnaleźć ślady normalności? Bohaterowie
przesiąknęli strachem do tego stopnia, że – tak jak w panoptikonie – „sami się pilnują”, wymierzają sprawiedliwość, współtworzą opresyjny porządek. Dzieło Alpera, trzymające w napięciu do samego końca, staje się uniwersalną metaforą, która opowiada nie tylko o Turcji. Co ciekawe, reżyser nie musi epatować okrucieństwem, by stworzyć niezwykle mroczną i niepokojącą wizję. Wizję, w której przemoc paradoksalnie okazuje się gwarantem postępu i rozbudowy kraju, ale na płaszczyźnie relacji międzyludzkich całkowicie pozbawia wolności. [Diana Dąbrowska] obsada: Mehmet Özgür, Tülin Özen, Ozan Akbaba Turcja/Francja/Katar 2015, 119 min Gutek Film, 24 czerwca
Taniec klasyczny
muzyka
Cristian Vogel „Classics Remastered 1993-1998” Sub Rosa
Modne nam się to techno ostatnio znowu zrobiło, ale – jak kiedyś powiedział mi Wolfgang Voit – ten gatunek umierał już wiele razy, by za każdym razem powrócić w glorii i chwale. Bo co lepszego mogą dostać bywalcy parkietów, jeśli nie ten marszowy pochód stóp i werbli, który od lat 80. nadaje rytm w klubach całego świata? Różnorodna, ale stabilna konstrukcja współczesnej odsłony tego nurtu opiera się na trzech fundamentach: detroickim high-tech soulu, berlińskim dubie przełomu mileniów i – zbyt często zapominanym – brytyjskim rozklekotanym funku znanym jako wonky techno. Urodzony w Chile, a mieszkający w Barcelonie Cristian Vogel był jednym z pionierów – obok Neila Landstrumma czy Dave’a Terridy – tego brzmienia i gdyby nie jego wczesne zakwaszone i potłuczone elektroniczne walce, krajobraz współczesnej syntetycznej sceny wyglądałby zupełnie inaczej. „Flat Beat” Mr. Oizo nie byłby taki porywający, scena glitch-hopowa taka prężna, a Jamie Lidell tak chętny, by spuściznę Motown wystrzeliwać daleko w cybernetyczną przyszłość. Ten ostatni
u schyłku zeszłego milenium stworzył z Voglem postpiosenkowy duet Super Collider, który wyprzedził o dekadę popularny dziś nurt wokalnych popisów na pełnym „usterek” maszynowym tle, w jakim specjalizują się Jon Hopkins czy Moderat. Na współczesnym rynku wszystkie te 20-letnie już produkcje Vogla brzmią nad wyraz świeżo, eksperymentalnie i porywająco. Czas obszedł się z nimi wyjątkowo łaskawie jak na dzisiejszy rozpędzony do granic możliwości obieg klubowy. Ich nieznajomość może być przyczyną kompromitacji i powielania patentów, które ktoś już kiedyś przepracował dużo lepiej i ciekawiej. Nic więc dziwnego, że to wznowienie ukazuje się pod szyldem zasłużonej dla elektronicznej dezynwoltury oficyny Sub Rosa. Od ponad 30 lat dba ona o to, by melomani nie zapomnieli o dokonaniach takich pionierów dźwiękowego wolnomyślicielstwa jak włoscy futuryści, brytyjscy industrialowcy czy… Cristian Vogel. [Filip Kalinowski]
M53
50-57_mushup_A197.indd 53
06.06.2016 20:20
maszap
komiks „Wyspa kobiet” Zanzim Timof Comics
Pan pozna panie, dużo pań Kobieciarz i pilot dostaje powołanie do wojska. Lecąc z listami z frontu, trafia pod obstrzał artyleryjski i budzi się na egzotycznej wyspie. Podczas polowania odkrywa miasto kobiet. Wizja raju pryska jednak błyskawicznie, bo wspólnocie pań bliżej do obozu Amazonek niż hurys. Zanzim (pseudonim Frederica Leuteliera) lekko i zabawnie opowiada w gruncie rzeczy smutną historię o pragnieniach i miłości, traumie wojennej i sile wyobraźni. Komiks nieustannie zwodzi czytelnika, bo jego recepcja zmienia się wraz ze zmianą perspektywy – te same wydarzenia oceniane są inaczej jako imaginacje wojennego kaleki niż jako seksistowskie perypetie bon vivanta. Na pierwszym planie „Wyspa kobiet” jest oczywiście krotochwilą o zabarwieniu erotycznym. Goła baba jako determinant działań mężczyzny i wyemancypowane quasi-Amazonki zostały jednak użyte, żeby zadać pytania o to, co wojna robi z człowiekiem, jak można uciec od jej koszmaru i czy w każdym jest dobro. Zanzim operuje ciekawą uproszczoną kreską. Na początku irytuje dublowanie narracji graficznej i literackiej, ale jest to zabieg uzasadniony formalnie. Samo zakończenie powinno zaskoczyć każdego. [Łukasz Chmielewski]
książka
„Hen. Na północy Norwegii” Ilona Wiśniewska Czarne
muzyka Skepta „Konnichiwa” BBK
Szogun Ledwie dwa miesiące temu, recenzując najnowszy krążek Kano, pisałem o tym, że grime wciąż czeka na swój wielki moment. Niewiele wody zdążyło upłynąć w Tamizie, gdy Skepta wypuścił wreszcie długo wyczekiwany czwarty album. Płytę, która wyspiarskim nawijaczom utoruje wreszcie drogę na amerykańskie, francuskie czy polskie sceny i rynki. „Konnichiwa” kojarzy mi się z… „Enter the Wu-Tang (36 Chambers)” wiadomego składu. Kipi tą samą surową uliczną energią, w swoim minimalizmie jest niesamowicie chwytliwa, a dodatkowo zmienia paradygmat. Bo tak jak debiutancki krążek Wu-Tang Clanu po latach hegemonii zachodniego wybrzeża zwrócił uszy rapowego światka z powrotem na Nowy Jork, tak „Konnichiwa” – jeśli nie zawiedzie jej promocja ani dystrybucja – pokaże światu, że nie Drake, A$AP Rocky czy Wiz Khalifa są dziś najbardziej klawymi MCs. Zresztą pierwszy z nich sam zdaje sobie z tego sprawę już od lat. Joseph Junior Adenuga, lepiej znany jako Skepta, dużo
lepiej od Amerykanów wie, co znaczy tęgi bit i fachowo na nim kładziony wers. Nigdy wcześniej jednak eklektyzmu angielskiej sceny soundsystemowej, jej szorstkiej, podwórkowej energii i pewności, z jaką ujeżdża basowe fale, nie udało mu się złożyć w tak spójną i osobną całość. Całość, w której nawet Pharrell Williams pozostaje w tyle za gospodarzem. Tym albumem Skepta wyważa właśnie drzwi do światowego show-biznesu. Co więcej, wchodzi do niego na swoich własnych zasadach, wyuczonych przez lata na londyńskich osiedlach. To ważny moment dla brytyjskiej muzyki miasta. Nie są go w stanie odwlec nawet amerykańscy urzędnicy, którzy odmówili ostatnio Skepcie przyznania wizy do Stanów. Pewnie biedaczki boją się, że ich ukochany Macklemore straci trochę fanów. [Filip Kalinowski]
Spotkania na krańcach świata Po książce „Białe. Zimna wyspa Spitsbergen” Ilona Wiśniewska kontynuuje swoją podróż po lodowatym i wyludnionym krańcu Norwegii. Tym razem opisuje Finnmark, najbardziej wysunięty na północ region kontynentalnej Europy, gdzie jest osiem pór roku, słońce nie zachodzi lub nie wschodzi przez wiele dni, a mieszkańcy korzystają z usług szamana. Podobno znajduje się tam też prawdziwe i jedyne na świecie wejście do piekła. Przez dużą część reportażu głównym jego bohaterem jest Ibert Amundsen, były woźnica u kresu życia, który „siedzi z widokiem na murowaną ścianę i wybiela przeszłość, w kółko wracając do tych samych historii”. Wiśniewska wyciąga z niego kolejne wspomnienia, a przy okazji przez jego pryzmat opisuje losy Finnmarku, który podobnie jak Amundsen umiera na naszych oczach. Bo choć Skandynawia kojarzy się z dobrobytem, ładem i spokojem, to opisywana przez autorkę kraina odległa jest od tych idyllicznych wizji. Problemy są tu takie jak wszędzie, a z powodu położenia geograficznego i surowego klimatu jeszcze bardziej dają się we znaki. Region, w czasie II woj-
ny światowej zrujnowany przez wycofujących się Niemców, dziś znów jest zagrożony. Wioski i miasteczka wyludniają się i znikają z map wskutek migracji młodszych pokoleń, które od łowienia ryb i usuwania śniegu łopatą wolą robić karierę w Oslo. Opuszczone domy zarastają rośliny lub pochłania je morze, zamykane są urzędy pracy, bo nie ma żadnych ofert zatrudnienia, a w powietrzu unoszą się zanieczyszczenia z fabryk i kopalń sąsiedniej Rosji. Mieszkańcy, którzy pozostali, to ludzie pogodzeni z losem i kaprysami natury, mimowolnie ratujący resztki kultury starego świata. W zalewie reportaży ze wszystkich możliwych miejsc świata książka Wiśniewskiej wyróżnia się nie tylko dogłębną znajomością opisywanego miejsca i empatycznym spojrzeniem, lecz także barwnym językiem, pełnym błyskotliwych fraz okraszonych humorem. Autorka nie poprzestaje na suchym opisie i przytaczaniu wypowiedzi rozmówców, w czym lubuje się wielu reporterów uważających, że dobry temat obroni się sam. Wiśniewska tym samym wpisuje się w chwalebną tradycję polskiego reportażu literackiego. [Karol Owczarek]
M54
50-57_mushup_A197.indd 54
06.06.2016 20:20
czerwiec 2016
film
„Frankofonia” („Francofonia”) reż. Aleksander Sokurow
Sztuka pamięci Najnowsze dzieło słynącego z eksperymentów Aleksandra Sokurowa to, najkrócej mówiąc, esej o dziejach Luwru, instytucji „wartej więcej niż cała Francja”. Choć film powstał na zamówienie władz najsłynniejszego muzeum, rosyjski reżyser wychodzi poza typowy ilustracyjny i dydaktyczny dokument. Punktem wyjścia uczynił czasy II wojny światowej, kiedy to Niemcy okupowali swoich zachodnich sąsiadów, a oprócz terytorium i ludności chcieli też przywłaszczyć sobie francuskie dobra narodowe, w tym dzieła sztuki. Głównymi bohaterami są wieloletni i zasłużony dyrektor Luwru Jacques Jaujard oraz hrabia Franciszek Wolff Metternich, hitlerowiec odpowiedzialny za nadzór nad paryską kolekcją arcydzieł. Mimo że walczyli po przeciwnej stronie barykady i ich interesy były pozornie sprzeczne, jako wielbiciele sztuki próbowali za pomocą kompromisów i uników ocalić zbiory przed zniszczeniem i wywiezieniem do III Rzeszy. Oprócz nich w inscenizowanych scenach, onirycznych wizjach i materiałach archiwalnych pojawiają też postaci z innych epok,
gra
„Uncharted 4” Sony
Indianów dwóch „Uncharted” z miejsca zyskało status jednej z najważniejszych gier przygodowych w historii. Od czasu najlepszych
m.in. Tołstoj, Czechow, a także Napoleon, który swoje łupy wojenne gromadził właśnie w Luwrze, czy Marianna, symbol rewolucji francuskiej, przemierzająca korytarze muzeum z okrzykiem „Wolność, równość, braterstwo”. To pomieszanie porządków i form służy Sokurowowi do snucia opowieści o istocie europejskiej tożsamości. Głosem z offu, pokazując poszczególne dzieła znajdujące się w Luwrze, wygłasza podniosłe zdania o wspaniałości sztuki Zachodu, czyhających na nią zagrożeniach i swojej miłości do niej. Ze względu na wagę tego filmu i pomysłowość realizacyjną reżysera można mu wybaczyć, że dużo w tych komentarzach banału. Dziś, kiedy często mówi się o europejskim kryzysie tożsamości, a na Bliskim Wschodzie bojownicy Państwa Islamskiego na oczach świata niszczą zabytki i dzieła sztuki, opisująca odległe dzieje „Frankofonia” staje się boleśnie aktualna i przynosi gorzką refleksję o tym, jak wątłe są podstawy naszej cywilizacji i jak łatwo możemy zaprzepaścić jej osiągnięcia. [Karol Owczarek] obsada: Louis-Do de Lencquesaing, Benjamin Utzerath, Vincent Nemeth. Francja, Niemcy, 90 min Bomba Film, 3 czerwca
odsłon „Tomb Raidera” trudno było znaleźć tytuł na tak wysokim poziomie. Przygody Nathana Drake’a odzwierciedlały marzenia wszystkich dzieci, które chciały podróżować po całym świecie, odkrywając tajemnice zaginionych cywilizacji. Na czwartą odsłonę „Uncharted” kazano nam trochę czekać, zresztą tuż przed wydaniem poprzedniego dzieła Naughty Dog (twórców gry) można było sądzić, że historia Drake’a została zakończona. Na szczęście tak się nie stało i znowu możemy spotkać się z tym emerytowanym poszukiwaczem przygód, który wiedzie miłe i spokojne życie u boku żony. W czwórce dane jest nam poznać jego brata Sama – mężczyzna ląduje w celi z jednym z największych dilerów kokainy na świecie, który pomaga mu uciec, wystawiając na koniec rachunek: 200 milionów dolarów. I tutaj do gry wraca Nathan. Najnowszy „Uncharted” to zdecydowanie najładniejsza odsłona serii (po raz pierwszy w życiu zatrzymywałem się podczas grania tylko po to, by zrobić print screena na pamiątkę). To wystarczy, by nakłonić do zakupu PS4 („Uncharted 4” znajdziemy tylko na konsolach Sony), ale za mało, by gra zyskała miano kultowej. [Kacper Peresada] M55
50-57_mushup_A197.indd 55
06.06.2016 20:21
maszap
muzyka muzyka
muzyka „Day of the Dead” Various Artists Sonic
Lakou Mizik „Wa Di Yo” Cumbancha Discovery
Imarhan „Imarhan” City Slang
Hołd dla legendy
Bajka dla dorosłych
Rock nie dla turystów
Grateful Dead mają za oceanem status bogów. Aż do śmierci lidera Jerry’ego Garcii w połowie lat 90. był to jeden z najczęściej koncertujących i najbardziej wpływowych zespołów w USA, jednocześnie ignorowany w Europie. O pozycji grupy świadczą liczne albumy hołdy, z których najciekawszy ukazał się właśnie teraz dzięki organizacji Red Hot, zbierającej fundusze na walkę z AIDS. Monumentalna kompilacja, licząca blisko 60 kompozycji, została wyprodukowana przez braci Dessner z The National. Aaron i Bryce namówili do współpracy czołówkę współczesnej amerykańskiej alternatywy. Lista obecności może przyprawić o zawrót głowy. Z kompozycjami legendy zmierzyli się m.in. Kurt Vile, Bonnie „Prince” Billy, Mumford & Sons, Lee Ranaldo, Wilco, The Walkmen, Local Natives, Fucked Up czy The Flaming Lips. A to zaledwie wierzchołek góry lodowej. „Day of the Dead” to dużo więcej niż tylko świetny przewodnik po twórczości Wesołego Nieboszczyka. Praktycznie każda kompozycja brzmi jak nowy, premierowy utwór. Ta kompilacja to najlepszy możliwy sposób, by zachęcić kolejne pokolenie do sięgnięcia po katalog gigantów jam rocka. [Mateusz Adamski]
Podobno muzyka potrafi leczyć jak nic innego. Producent Chris Velan już po raz drugi stara się udowodnić światu, że to fakt, a nie romantyczna bajka. Najpierw z pogrążonego w wojnie Sierra Leone wyciągnął muzyków, wraz z którymi stworzył kolektyw Sierra Leone’s Refugee All Stars. Teraz prosto ze stolicy Haiti sprowadza Lakou Mizik. Nawet jeśli historyjka o założeniu zespołu tuż po tragicznym dla wyspy roku 2010 (trzęsienie ziemi i epidemia) jest mocno podkoloryzowana do celów promocyjnych, to Chris i jego podopieczni znów wygrywają. „Wa Di Yo” to chyba najbardziej różnorodna muzycznie płyta tego roku. Rara, gospel, roots, a nawet tak rzadko rejestrowane rytmy voo-doo! Już przy pierwszym kawałku ma się wrażenie, że dźwięki tej perfekcyjnej produkcji zwabią do mieszkania spragnionego zabawy sąsiada. „Wa Di Yo” to płyta w całości akustyczna, ale zagrana i nagrana tak, że jej „trójwymiarowa” energia rozsadzi nawet najtańsze komputerowe głośniczki. Fakt, że w XXI wieku nawet pozbawieni perspektyw amatorzy mają szansę rejestrować swoje granie w warunkach dostępnych kiedyś tylko dla największych gwiazd, jest chyba najlepszym morałem tej historii. [Michał Kropiński]
Popularny w ostatnich latach saharyjski blues ma wielki problem z pozbyciem się łatki „world music”. Nawet wchłonięci przez brytyjski przemysł muzyczny Songhoy Blues wciąż częściej są opisywani jako „kolejny zespół z pogranicza Mali” niż po prostu autorzy świetnych piosenek. Trochę w tym winy promotorów, trochę samych muzyków, którzy chyba zdają sobie sprawę, że egzotyczna otoczka jest idealną metodą na wyróżnienie się z tłumu. To dlatego na każdym koncercie zastanawiam się, czy oglądam taki sam występ, jaki zobaczyłbym w klubie w Timbuktu, czy może performance z cyklu tych inscenizowanych pod europejskich turystów. Pochodzący z południowej Algierii młodzieńcy z Imarhan to pierwsi stuprocentowi rock’n’rollowcy z regionu, którzy mają szansę zmienić trendy. Podarte dżinsy, szlug w gębie, szkła okularów oblepione przydrożnym kurzem. I idealnie współgrająca z tym wizerunkiem muzyka. Mroczna, niespokojna, melancholijna. Dziesięć lat temu coś takiego robili tylko Amerykanie. W 2016 r. nawet chłopak z zapomnianej przez Allaha wiochy może założyć zespół i grać świeżego rock’n’rolla. Kompletnie olewając przy tym problem pierwszego świata: „Gdzie znajdziemy perkusistę?”. [Michał Kropiński]
Zmęczenie materiału
książka
„Bloki w słońcu. Mała historia Ursynowa Północnego” Lidia Pańków Czarne
Namaszczone wiarą epoki Gierka 220 hektarów dziewiczej urbanistycznie powierzchni – z założonym przelicznikiem „860 mieszkańców na jeden hektar netto” – pozwoliło w latach 70. XX wieku na stworzenie Ursynowa Północnego. W ciągu kilku lat warszawskie peryferia z chałupami krytymi strzechą zmieniły się we wzorcową realizację nowoczesnej myśli urbanistycznej. Zespołowi architektów towarzyszyli socjologowie, pedagodzy i psychiatrzy, trwały konsultacje i badania, nawet pnącza sadzono z myślą o komforcie przyszłych pokoleń. Jednak kluby osiedlowe, małe wypożyczalnie i lokalne przychodnie z czasem zamknięto, bloki wypudrowano styropianem, a otwarte przestrzenie dogęszczono... To, co miało być, a było, i to, co ostatecznie jest, stanowi myśl przewodnią reportażu o Ursynowie. Niestety i tu szczegółowy plan nie do końca wypalił. Jeśli reportaż miał „zmienić stereotypowy obraz osiedli jako anonimowej przestrzeni”, co zapowiada okładka, dziwi fakt, że pierwsi „żywi” mieszkańcy Ursynowa pojawia-
ją się dopiero w połowie opasłego tomu. Przytłaczająco dużą część książki zajmuje opisywanie koncepcji urbanistycznych, relacjonowanie dyskusji o konkursie architektonicznym, Linearnym Systemie Ciągłym Hansena… Miejscowi grafficiarze, hip-hopowcy, panie podlewające kwiaty i artyści przyczajeni w swoich pracowniach szybko nikną wśród parków, bloków i ulic Ursynowa. Osiedle, w którego pobliżu nakręcono kultowe „Alternatywy 4”, zasługuje na przynajmniej kilka soczystych anegdot. Jak ważne są szczegóły, niech świadczą powtarzające się w relacjach mieszkańców utyskiwania na wykończeniowe niedoróbki lokali. Mało staranna korekta i nie dość wnikliwa redakcja korespondują miejscami ze źle kładzionymi ursynowskimi instalacjami. [Wacław Marszałek]
M56
50-57_mushup_A197.indd 56
06.06.2016 20:21
czerwiec 2016
NIEZNANE OBLICZA
film
AMERYKI SCOT T CARNEY ŚMIERĆ NA DIAMENTOWEJ GÓRZE RICK BR AGG JERRY’EGO LEE LEWISA OPOWIEŚĆ O WŁASNYM ŻYCIU DENNIS COVINGTON ZBAWIENIE NA SAND MOUNTAIN KIM GORDON DZIEWCZYNA Z ZESPO ŁU JON KR AK AUER POD SZTANDAREM NIEBA
„Wojna” („Krigen”) reż. Tobias Lindholm
Bez właściwych odpowiedzi Reżyserzy często powtarzają frazes, że w swoich filmach chcą zadawać pytania, a nie dawać na nie odpowiedzi. Kiedy podobne deklaracje zaczynamy traktować z przymrużeniem oka, pojawia się jednak taki obraz jak „Wojna” Tobiasa Lindholma. Wchodząca pod skórę rozprawa o moralności i ponoszeniu konsekwencji własnych czynów, do której ta, wydawałoby się, oklepana formułka idealnie pasuje. Tytułowa wojna rozgrywa się tu na dwóch frontach. Pierwszym jest konflikt zbrojny na Bliskim Wschodzie, gdzie w ramach misji stabilizacyjnej wysłany został kontyngent duńskich żołnierzy. Podczas jednego z codziennych rutynowych patroli oddział pod dowództwem Clausa Michaela Pedersena (świetna rola wschodzącej gwiazdy duńskiego kina Pilou Asbæka) trafia pod ostrzał talibów. Mężczyzna, chcąc ratować swoich żołnierzy, zmuszony jest do podjęcia kontrowersyjnej decyzji, w wyniku której śmierć ponoszą cywile. Pociąga to za sobą poważne konsekwencje. Związane nie tylko z dalszą wojskową karierą, ale przede wszystkim z tym, jak będzie wygląda-
muzyka
The Dwarfs of East Agouza „Bes” Nawa Recordings
ło życie mężczyzny i jego rodziny w najbliższej przyszłości. Nietrudno zatem domyślić się, że drugą areną sporu będzie duńska sala sądowa i pełna determinacji próba wybronienia bohatera. Lindholm niczego nie ułatwia. Rekonstruując na potrzeby procesu wydarzenia znane nam z pierwszej części filmu, uzmysławia różne, niekoniecznie zbieżne punkty widzenia. Paradoksalnie to w większym stopniu widz, a nie reżyser staje po jednej ze stron. Ten skupia się raczej nad próbą zrozumienia logiki przedstawionego problemu. Na przykładzie Pedersena szkicuje drobiazgowy portret ludzi, dla których wojna wcale nie kończy się z chwilą powrotu do domu. Stawia na szali wartości, których zestawienie ze sobą jest wyzwaniem nie tylko dla tęgich prawniczych głów, ale pewnie też dla każdego z nas. Bo kiedy chodzi o ludzkie życie, wydaje się, że nie ma właściwych odpowiedzi. [Kuba Armata]
CZARNE.COM.PL
圀 䬀䤀一䄀䌀䠀 伀䐀 ㌀ 䌀娀䔀刀圀䌀䄀
obsada: Pilou Asbæk, Tuva Novotny, Søren Malling Dania 2015, 115 min, Aurora Films, 10 czerwca
Dżinn z dzielnicy Kairu Pamiętacie kultowe Sun City Girls? Jeśli tak, to rozwiązaliście już część zagadki związanej z tą płytą. W skład założonego nad brzegiem Nilu tria wchodzi bowiem udzielający się w tej formacji Alan Bishop. Psychodelia arabska jest kompletnie inna od tej, którą znamy ze świata zachodniego. Już Brian Jones lansujący Master Musicians of Joujouka wiedział, że wypuszcza uwięzionego w lampie dżinna. Ten dżinn przyniósł chaos, trans i połamaną przedwieczną harmonię. Bishop z kumplami wystawił przeciwko niemu staroegipskiego ducha Besa wywołanego podczas improwizowanej sesji studyjnej. Wyszło z tego niezłe zamieszanie. Nie bierzcie się za tę płytę, jeśli nie odczuwacie przyjemności ze słuchania utworu zbudowanego na jednym powtarzalnym motywie lub pełnego sprzężeń jamu trwającego kwadrans. To album tylko dla tych, którzy przeszli już pierwszy stopień wtajemniczenia w gitarowej psychodelii i szukają czegoś nowego. A tutaj nowe oznacza spojrzenie za kurtynę czarniejszą niż arabska noc, a nie słuchanie przyjemnych pioseneczek. [Michał Kropiński]
M57
50-57_mushup_A197.indd 57
06.06.2016 20:21
Lekcja u buntowniczki Warsztaty muzyczne, które w ramach Converse Rubber Tracks poprowadziła Natalia Zamilska, przyciągnęły tłumy zakochanych w muzyce ludzi. Zmotywował ich fakt, że Natalia jest samoukiem i do wszystkiego, co osiągnęła, doszła sama.
materiał promocyjny
Industrialne klimaty Katowic, twojego rodzinnego miasta, inspirują do tworzenia elektroniki?
Moja koleżanka kiedyś się śmiała, że jak byłam mała, moi rodzice wstawiali moją kołyskę do kopalni. Dźwięki Śląska są dla mnie bardzo ważne. Ktoś mi powiedział, że moja muzyka jest jak soundtrack dla filmowej sceny, w której pociąg wjeżdża do Katowic. Gdy jeszcze tworzyłam do szuflady, poszukiwałam swojego brzmienia, myślałam, że muszę znaleźć własny gatunek. A słuchałam muzyki z kompletnie różnych światów. Nie chciałam się określać. Postanowiłam w końcu wszystkie inspiracje połączyć. Dbasz o swoją prywatność, unikasz klasyfikowania. Czy podczas warsztatów można było poznać twoje bardziej prywatne oblicze?
Na warsztatach można było poznać moje prywatne podejście do samplingu, praw autorskich, miksowania ścieżek i samego aktu tworzenia. To są bardzo osobiste sprawy. Jak oceniasz zaangażowanie uczestników warsztatów?
Chciałam, żeby to nie był wykład, żeby każdy podszedł do komputera, wybrał coś od siebie z biblioteki sampli, miał poczucie, że dołożył choć małą część do powstającej sekwencji. Zdecydowana większość uczestników nie znała Abletona, było jednak kilka osób, które w tym programie działają od kilkunastu lat. Powiedziałam im, że jeśli to, co mówię, wyda im się zbyt banalne, mogą wyjść, zobaczyć co się dzieje w innych salach, ja się nie obrażę. Zostali do samego końca. Skupialiśmy się nie tylko na technice, ale też na samej różnorodności pomysłów, podejściu do muzyki. Niewielu o tym wie, ale mam wykształcenie pedagogiczne. Może mam do tego smykałkę. Był ktoś, o kim pomyślałaś: „Ten człowiek ma dużą szansę na zrobienie kariery w branży muzycznej”?
Jeśli ci ludzie utrzymają swoją dziecinną ciekawość, to wielu z nich ma taką szansę. Nie musisz być technicznym geniuszem, żeby robić dobrą muzykę. Nie musisz mieć drogiego sprzętu, aby robić coś prawdziwego. W Warszawie podszedł do mnie nastolatek i poprosił o przesłuchanie jego kawałka. Było to naprawdę
przyzwoite. Pochwaliłam go i kazałam pracować więcej niż dotychczas. Nie wyobrażasz sobie, jaki był szczęśliwy. Poczułam dumę, że akurat mnie pytał o zdanie. Fajnie jest przekazać komuś swoją wiedzę. Czy ucząc młodych ludzi, sama się czegoś nauczyłaś?
Kilka lat temu prowadziłam warsztaty dla młodszych uczestników. Przypomnieli mi o wolności w tworzeniu. Zarazili radością i luzem. Fajnie jest przez trzy godziny bawić się dźwiękiem, słuchać pomysłów uczestników i z wirującej pralki zrobić innowacyjny instrument.
CSW— ZAMEK UJAZDOWSKI
16.06 — 16.10.2016
Na początku myślałem, że tańczę
AT first I thought i was dancing
58_converse_A197.indd 37
06.06.2016 19:07
29-31 LIPCA
W kolejności alfabetycznej:
59_audioriver_A197.indd 59
06.06.2016 19:08
Aktivist
magazyn Turli turli
techno
Nie wiemy, czy to naprawdę działa, ale koncept nam się podoba. Maszyna do robienia lodów SoftShell wygląda na genialny w swojej prostocie wynalazek. Z jednej strony wlewamy mleko, dodajemy cukier i dowolny aromat. Z drugiej wrzucamy pokruszony lód. Po 20-minutowym turlaniu piłki powinniśmy wyjąć z niej lody. Do produkcji najlepiej zatrudnić młodsze rodzeństwo albo własne dzieci, w zależności od tego, co akurat mamy pod ręką. Dajemy piłeczkę i wypuszczamy na łąkę, żeby sobie pograły, poturlały, porzucały. Po 20 minutach zabawa im się na pewno znudzi, a wtedy spokojnie możemy zabrać piłkę i zjeść lody, które w tym czasie powinny być gotowe.
Często nie do końca wiemy, do czego służą, nie całkiem rozumiemy, jak działają, i – tak zupełnie szczerze – nie są nam specjalnie potrzebne. Ale na tym właśnie polega ich urok. Gadżety.
Supersyfon
Mówimy „nie” wodzie w plastikowych butelkach i pijemy kranówkę. Do tej pory tacy eko mogli być tylko fani wody niegazowanej. Teraz i dla wielbicieli bąbelków ekologiczna postawa staje się możliwa. SodaStream to „ekspres do napojów gazowanych” – wystarczy do butelki będącej elementem zestawu wlać wodę i podłączyć ją do naboju z CO2. Szu-szu-szu i mamy wodę gazowaną. I żadnych plastikowych butelek do wyrzucania!
Małe duże
Gadżet dla tych, którzy mają dość wpatrywania się w ekrany smartfonów. Sprytny Smartphone Projector 2.0 nie dość, że jest ładnie zaprojektowany i ma miły dla oka retro sznyt, to pozwoli obejrzeć fotki z Instagrama w rozmiarze ściany. W każdym razie większe niż na co dzień – wysokiej jakości szklany obiektyw wbudowany w tekturowy (sic!) projektor pozwala na dziesięciokrotne powiększenie obrazu. Mając pod ręką jedynie telefon, można też zorganizować sobie domowe kino.
Deski Tesli
Na pierwszy rzut oka – deskorolka dla leniuszków. Nie trzeba się odpychać, jedzie sama. Ale Tesla Boards, terenowe deski polskiej produkcji, to jednak coś więcej. Rozwijają prędkość do 40 km/h, a na jednym ładowaniu akumulatora można przejechać nawet 20 km. Dzięki solidnemu zawieszeniu deska sprawdza się w terenie – na piaszczystych leśnych dróżkach i drogach gruntowych. Dla tych, co wolą po asfalcie, jest wersja miejska. Znacznie lżejsza, ale jeżdżąca wolniej. W jednym i drugim przypadku silniczkiem sterujemy za pomocą pilota, a samą deską balansując ciałem. Trochę praktyki i każdy da radę. Teslaboards.com
Solidny głośniczek
Było coś dla fanów obrazków, teraz czas na gadżet dla amatorów dźwięków. Kultowy producent sprzętu nagłośnieniowego, idąc z duchem czasu, zaprojektował głośnik, który jakością dźwięku nie odbiega od swoich większych kolegów, ale można do niego podłączyć iPhone’a. Marshall Woburn ma moc 200 W, wytrzymałą winylową obudowę, pozłacane detale i tkaninową maskownicę w stylu retro.
A60
60_gadzety_A197.indd 60
08.06.2016 15:37
Strefy Aktivista i TP-Link neffos na letnich festiwalach!
A! wypoczynek na leżakach A! stacja ładująca wyczerpane telefony A! przewodnik po festiwalach A! godne nagrody
KONKURS
Odwiedź nas na festiwalach: Malta, Audioriver, Tauron Nowa Muzyka i Soundrive. Oznaczacz hasztagiem #festiwalesanasze swoje zdjęcia zrobione na festiwalu, my wybierzemy najlepsze i je nagrodzimy! Do wygrania: power banki, telefony, przenośne głośniki
reklama_lezakowa3.indd 48
08.06.2016 15:40
Aktivist
tylne wyjście redaktor naczelna Sylwia Kawalerowicz skawalerowicz@valkea.com
Czyli redakcyjny hype (a czasem hejt) park. Piszemy o tym, co nas jara, jarało lub będzie jarać. Nie ograniczamy się – wiadomo bowiem, że im dziwniej, tym dziwniej, oraz że najlepsze rzeczy znajduje się dlatego, że ktoś ze znajomych znalazł je przed nami. 1
zastępca red. nacz. Olga Wiechnik owiechnik@valkea.com redaktorka miejska (wydarzenia) Olga Święcicka oswiecicka@valkea.com
1 Alkopol Planeta Alkoholi, Galeria Alkoholi, Świat Alkoholi, Alkohole 24H... to typowa wyliczanka w dowolnym polskim mieście. „Źródełka” biją wszędzie, nigdy nie wysychają i jest ich coraz więcej. Polskie radio alarmuje: „Zdaniem Światowej Organizacji Zdrowia na jeden punkt sprzedaży napojów alkoholowych powinno przypadać co najmniej 1000 osób. Dziś średnia dla całej Polski to 273 osoby”. Jaki kraj, taki monopolowy. Polak pić potrafi, a jak wypije, to kombinuje. W pierwszej kolejności – co począć z pustym opakowaniem. Są różne możliwości w zależności od poziomu kreatywności, spotkać można m.in. puszki i butelki na kopcu, rozbite, wbite w ziemie albo nadziewane. Przedstawiamy ostatnią z licznych form przestrzennych znalezionych w Gdańsku, 2016, autor nieznany. [vlep[v]net]
2 Muzyczna powódź
2
Zaczęło się groźnie, bo od strajku. I to już na pokładzie samolotu, gdzie stewardesy odmówiły mówienia po angielsku. Na miejscu sytuacja nie wyglądała lepiej, bo przez Paryż przechodziła właśnie kolejna fala powodzi. Sekwana wzbierała, a my wsiedliśmy do specjalnego europavoxowego pociągu, licząc na to, że uda nam się dojechać na festiwal. Łatwo nie było. Rzeki przecinały nam tory, uczestnicy strajku zatrzymywali wagony, ale organizatorzy nie tracili ducha i pierwszy koncert zorganizowali w pociągu. Trochę byli do tego zmuszeni, bo szanse, że na festiwal dojedziemy na czas, malały z każdą minutą. Zamiast więc denerwować się kilkugodzinnym spóźnieniem, słuchaliśmy uroczych chłopaków z Carnival Youth, którzy plumkali na gitarze i wybijali rytm na tamburynku. Brzmieli bardzo europejsko, jak zresztą wszystkie zespoły na Europavox. Mimo że festiwal ma prezentować muzyczne trendy z poszczególnych krajów Europy, to po wysłuchaniu 20 koncertów dochodzę do wniosku, że raczej pokazuje muzykę uniwersalną. Niezależnie od tego, z jak dalekiego zakątka były zespoły, prawie wszystkie śpiewały po angielsku i reprezentowały nurt „przyjemnego indie rocka”. Wyjątkiem był chorwacki zespół Žen, który nie dość, że śpiewał w swoim ojczystym języku, to jeszcze odznaczał się oryginalnym brzmieniem porównywalnym do Sigur Rós. Rozczarowaniem był za to nudnawy koncert głównej gwiazdy festiwalu The Last Shadow Puppets, którzy zagrali zupełnie bez serca. Dużo lepiej sprawdziły się rodzime gwiazdy, jak Louise Attaque, Jain czy Breakbot. Popularne we Francji, a dla nas cały czas do odkrycia. Tym przyjemniejsze, bo niezrozumiałe. Refleksja z festiwalu jest więc jedna. Jeśli jest powódź, to trzeba zrobić strajk i się zbuntować. Inaczej zginie się w tłumie. [Olga Święcicka]
3 Marokańczycy a piłka polska 3
Nie lubię piłki nożnej. Poza krótkotrwałym zachwytem w liceum najpopularniejsza gra świata wywoływała u mnie raczej ziewanie niż ekstazę. Są jednak momenty, kiedy z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że bardzo lubię futbol. Jak wtedy, gdy wylądowałem na podwarszawskiej imprezie pełnej fanów Legii. A że na wielbiciela tejże nie wyglądam, zaczęły się zaczepki. Parę słów o dalekiej znajomości z jednym z piłkarzy skończyło się chłodzeniem flaszki. Znacznie spokojniej bywało na moim podwórku, kiedy koledzy gromkim „Miiiichaś!” zapraszali na wspólne oglądanie meczów. Nad telewizorem zwykle wisiał oprawiony w ramkę kawałek gazety ze zdjęciem gospodarza rzucającego racą na Starówce. Tak się jednak złożyło, że jeden z fajniejszych meczów w życiu obejrzałem w marokańskiej kawiarni. Gdzieś ponad chmurą papierosowego dymu i przewijającymi się w tłumie handlarzami tandetą bramki strzelał Lewandowski. Parę dni później dowiedziałem się, że to najbardziej znany Polak w tej części świata, a starsi Marokańczycy z kolei doskonale wiedzą, kim jest Boniek i jak wymawia się Szarmach. Ateńczycy z kolei pamiętają Warzychę, a przynajmniej piją piwo pod graffiti z jego wizerunkiem. A kiedy zobaczyłem gigantyczny piknik pod stadionem Panathinaikosu, po raz pierwszy w życiu miałem ochotę iść na stadion! [Michał Kropiński]
redaktorzy Film: Mariusz Mikliński Muzyka: Filip Kalinowski Digital Manager Piotrek Żmudziński pzmudzinski@valkea.com PR manager, patronaty Daniel Jankowski djankowski@valkea.com dyrektor artystyczny Tomasz Chwinda tchwinda@valkea.com MŁodsza graficzka Aleksandra Szydło aszydlo@valkea.com Projekt graficzny magazynu Magdalena Piwowar korekta Mariusz Mikliński Informacje o wydarzeniach prosimy zgłaszać przez formularz na stronie: aktivist.pl/zglos-informacje Współpracownicy Mateusz Adamski Kuba Armata Piotr Bartoszek Łukasz Chmielewski Jakub Gralik Aleksander Hudzik Urszula Jabłońska Michał Kropiński Rafał Rejowski Cyryl Rozwadowski Iza Smelczyńska Anna Tatarska Maciek Tomaszewski Artur Zaborski Karol Owczarek wydawca Beata Krawczak Reklama Ewa Dziduch, tel. 664 728 597 edziduch@valkea.com Milena Kostulska, tel. 506 105 661 mkostulska@valkea.com Brajan Pękała, tel. 721 211 130 bpekala@valkea.com
Dystrybucja Krzysztof Wiliński kwilinski@valkea.com
Druk Elanders Polska Sp. z o.o.
Valkea Media S.A. ul. Elbląska 15/17 01-747 Warszawa tel.: 022 257 75 00, faks: 022 257 75 99
REDAKCJA NIE ZWRACA MATERIAŁÓW NIEZAMÓWIONYCH. ZA TREŚĆ PUBLIKOWANYCH OGŁOSZEŃ REDAKCJA NIE ODPOWIADA.
A62
62_tylne wyjscie_A197.indd 62
08.06.2016 15:41
luty 2014
A63
62_tylne wyjscie_A197.indd 63
08.06.2016 15:41
luty/marzec 2016
64_tplink_A197.indd 11
06.06.2016 19:10