Egzemplarz przeznaczony do dystrybucji zamkniętej
TRENDBOOK NOCNE MARKI 2017: NOMINACJE
3
kulisy trendu Postsoviet look, ukraiński rap, gromadne posiłki, wirtualna rzeczywistość, feminizm na ostro i łagodnie. Co było, co będzie? W knajpach, w kinie, na koszulkach i na ulicach. Na koniec roku trochę bawimy się w podsumowania, a trochę w prognozy – co nam z tego wszystkiego wyszło, zobaczcie sami: oto nasz tegoroczny „Trendbook”. Poprosiliśmy tych, którzy się znają, żeby opowiedzieli nam o najbardziej wyraźnych tendencjach w dziedzinach, które są im bliskie – w modzie, kinie, kulinariach czy literaturze. Ale nie jest to tylko łatwa ściągawka z najgorętszych „musthave” sezonu. Bardziej bowiem od tego, jakie konkretnie kroje spodni będziemy nosić, co serwować będą najmodniejsze knajpy i jakie filmy będziemy oglądać na dużych i małych ekranach, interesuje nas to, z czego te mody wynikają, w jaki sposób odzwierciedlają głębsze procesy zachodzące w społeczeństwie, kulturze czy nawet polityce. Bo choć często wydaje się, że tym, co dyktuje trendy, jest przede wszystkim interes tych, którzy na naszych fascynacjach mogą zrobić biznes, to najczęściej pod powierzchowną warstwą mody kryje się coś więcej. Co? Warto choć chwilę się zastanowić. Zerknijcie też, co do powiedzenia ma nasza okładkowa gwiazda i jak mijający rok podsumowują w naszym kwestionariuszu dziewczyny, które dobrze znacie. Nie bez powodu o te kilka zdań poprosiliśmy właśnie kobiety. To zdecydowanie był rok kobiet, silnych, odważnych i mówiących nieskrępowanym głosem. Jaki będzie kolejny? Przekonamy się za 12 miesięcy. Na razie bawcie się dobrze i bezpiecznie. Sylwia Kawalerowicz, redaktorka naczelna
Edytorial
Pracują z nami
Paweł Fabjański Autor naszej sesji okładkowej. Fotograf poruszający się między fotografią komercyjną a artystyczną. Jego zdjęcia wielokrotnie trafiały na okładki płyt i magazynów lifestyle’owych. Fotografował Brodkę, O.S.T.R.-a, Możdżera, Urbańskiego, XXANAXX i wielu innych twórców. Laureat licznych nagród, zarówno z branży reklamowej, jak i fotograficznej. W wolnych chwilach zdarza mu się ugotować coś zdrowego.
Anna Bloda Absolwentka Liceum Plastycznego w Nowym Wiśniczu i Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej w Łodzi. Po studiach przeprowadziła się do Warszawy, a w wieku ponad 30 lat wyruszyła na podbój Nowego Jorku. Jej zdjęcia pojawiają się w galeriach na Greenpoincie, w światowych i polskich magazynach. W swoich pracach skupia się na wielu znaczeniach płci, młodości i kulturowej scenie miasta. U nas pokazuje namiastkę nowojorskich salonów.
Michał Koszek Stylista, który lubi pisać. Podopieczny agencji Van Dorsen Artists i współzałożyciel eksperymentalnego Sezon Mag. Publikował sesje i artykuły w polskich i zagranicznych magazynach, a „Aktivist” był pierwszym, z którym podjął współpracę.
Piotr Dudek Skończył politologię na University of Birmingham w Wielkiej Brytanii. Teraz robi dyplom na Wydziale Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Wstaje o 13, pracuje do 5 rano. Rysownik, malarz, ilustrator, animator, projektant graficzny. W swoich pracach szuka granicy między humorem a czymś bardzo przejmującym. Z radością odnajduje w ludziach cechy zwierzęce. Otrzymał stypendium Ministra Kultury za osiągnięcia artystyczne. Jego ilustracje znajdziecie w kilku miejscach w tym numerze.
Mariusz Mikliński Redaktor działu filmowego. W „Aktiviście” od 2008 r., zaczynał od śledzenia literówek, a po dwóch latach zaczął się odzywać do kolegów z redakcji. Później zajął się filmem. Trochę czyta i ogląda. Współpracuje z festiwalem Nowe Horyzonty, jest selekcjonerem jednej z festiwalowych sekcji.
Małgorzata Halber Skończyła filozofię na UW. Pisarka, rysowniczka i dziennikarka. Obecnie pracuje nad drugą książką po „Najgorszym człowieku na świecie”. W aktivistowej ekipie w roli stałej felietonistki. Nasi ludzie
Spis treści 8 Bohater Natalia Nykiel
50 Trendy: Moda
16 Felieton Halber
58 Trendy: Video
18 Prezenty
60 Prezenty
22 Kuchnia Sezonowo
61 Trendy: Teatr
28 Trendy: Kuchnia
62 Wywiad: Bria Vinaite
34 Trendy: Ludzie
66 Trendy: Film
36 Trendy: Muzyka
68 Recenzje: Film
40 Trendy: Książki
70 Q&A: Paulina Przybysz Justyna Święs Natalia Przybysz Roma Gąsiorowska Natalia Maczek
42 Prezenty 44 Trendy: Dizajn
80 Relacja: NYC by Bloda
48 Nocne Marki: Nominacje aktivist.pl
9 Otwarta, a zarazem skryta. Z sukcesami na koncie, ale jednocześnie gdzieś z boku, z dużym wsparciem rodziny i przyjaciół, co bardzo często podkreśla, używając liczby mnogiej. Spontaniczna, choć z ustalonym z góry planem. Pełna sprzeczności? Raczej z całkiem sprytnie obraną strategią przetrwania. Rozmawiał: Maciej Tomaszewski Foto: Paweł Fabjański / Shootme
Wokalistka, autorka tekstów, kompozytorka. Śpiewała w zespole heavymetalowym, została laureatką festiwalu „Śpiewamy Poezję”, była finalistką drugiej edycji programu „Voice of Poland”, dzięki czemu podpisała kontrakt z Universalem. Wydała dwie płyty „Lupus Electro” (złota płyta) i „Discordia”, wyprodukowane przez Michała „Foxa” Króla. Współpracowała między innymi z Kasią Nosowską, Marią Peszek i Dawidem Podsiadło. Klip do jej największego przeboju, „Bądź duży” znajduje się w czołówce listy najczęściej odtwarzanych teledysków na YouTubie. Inżynier ochrony środowiska.
Natalia Nykiel: Dam radę
Zacznijmy od oczywistości. „Voice of Poland”. Tak? Marek Piekarczyk, trener w edycji programu, w której występowałaś, skwitował twój występ eliminacyjny: „Byleby cię tylko nie zeżarli”. Zeżarli? Wiele osób mi przypomina te słowa, szczególnie mój Tata. Wariat nie wie, że zwariował, więc to nie ja powinnam na to pytanie odpowiadać. Ale chyba nie jest tak źle: wciąż mam wokół siebie mnóstwo ludzi, którzy byli ze mną, gdy zaczynałam. Staram się stać twardo na ziemi, a gdy czuję, że coś porywa mnie w niewłaściwą stronę, próbuję się temu nie poddać.
Fajna, młoda dziewczyna to łakomy kąsek dla szołbiznesowej machiny. Odbębnijmy czeklistę. Są propozycje ustawek od tabloidów? Nie. „Playboy”? „CKM” zadzwonił niemal natychmiast po sukcesie piosenki „Bądź duży”, bardzo nas zdziwiło, że chcą rozebrać dziewczynę, która ma na swym koncie zaledwie jeden hit. Odmówiłam. Zresztą gdyby ktoś złożył teraz taką propozycję, też bym odmówiła [głos z offu, Kuba Parowicz – menedżer Natalii, przeglądający e-maile: No to właśnie odmówiłaś]. Nie czuję, żeby to było mi potrzebne.
Bohater
10 A „Taniec z gwiazdami”? Oj nie! Choćby dlatego, że byłam raz na lekcji tańca i powiedzmy sobie szczerze: to jest kompletnie nie dla mnie, nawet jako wyzwanie. A zamiast uczestniczyć w „Azja Express”, wolę wziąć swoich przyjaciół na taką wyprawę prywatnie, a nie przed kamerami. Nie chciałabyś sobie trochę ułatwić? Kilka twoich koleżanek całkiem nieźle na tego typu rozwiązaniach wyszło. Pytanie, co kto rozumie jako „nieźle”. Rozumiem, że ktoś chce bywać i by mówiono o nim również w kontekstach pozazawodowych. Moim priorytetem jest to, żeby być kojarzoną tylko dzięki mojej pracy. W „Voice of Poland” przemiał jest ogromny, wiele wspaniałych głosów, ale udaje się tylko nielicznym. Czuję, że pokazałam się z dobrej strony, ale miałam też szczęście: od razu po programie dostałam propozycję kontraktu, jednocześnie poznałam też Kubę i rozpoczęliśmy współpracę. To, co osiągnęliśmy na przestrzeni ostatnich trzech lat, wymagało wiele pracy. Wyrzeczenia, wyzwania, praca fizyczna, praca w studio, wystawianie się na ciągłą ocenę ludzi, wreszcie: wiele okoliczności, na które nie ma się wpływu, a które mają wpływ na ciebie. To naprawdę ciężki kawałek chleba. Staram się też dbać o szczegóły. Kiedyś nie pomyślałabym, że będę główkować nad tym, jakim językiem mam prowadzić profil na Facebooku. Nadal uczę się tego, jak udzielać wywiadów – często po rozmowie z dziennikarzem myślę: „Kurde, powinnam była powiedzieć jeszcze to, a o tym nie powinnam mówić”. Słyszę w tym dużo pokory. Wielu ludzi, którzy wychodzą z „Voice’a”, myśli o sobie w kategorii gwiazdy. Stoisz w świetle reflektorów w pięknym telewizyjnym studiu, ludzie klaszczą, jesteś rozpoznawalny. Dla branży „Voice” nie znaczy wiele, a jako uczestnik takiego programu musisz pokazać nieco więcej niż osoba, która pojawia się z ulicy, udowodnić, że nie jesteś telewizyjnym produktem. Marzenia to za mało, a talent i szczęście nie wystarczą. Trzeba na to wszystko ciężko pracować. I czekać. Twój pierwszy singiel, „Wilk”, praktycznie przepadł, a debiut „Lupus Electro” też nie od razu chwycił. Nie powiedziałabym w ten sposób. „Wilka” grało mało rozgłośni, i to najczęściej w nocy (śmiech), jednak teledysk ma dobrych kilka milionów wyświetleń, co jest naprawdę imponującym wynikiem. Ja po wydaniu singla i płyty chciałam grać jak najwięcej koncertów. Owszem, na początku myślałam: czemu mamy właściwie pusty terminarz? Jednak szybko zrozumiałam, że na koncerty, jakie chcemy grać, trzeba zapracować. Tak naprawdę nie czekaliśmy długo na pierwsze propozycje showcase’ów, festiwali czy koncertów plenerowych. Zagraliśmy też pierwszą trasę klubową, która zakończyła się dla nas frekwencyjnym jak na tamten okres sukcesem, którego nie oczekiwaliśmy. Nigdy nie miałam ciśnienia na listy przebojów, a jednak ten przyszedł już wraz z drugim singlem, czyli „Bądź duży”.
Media były początkowo dość wstrzemięźliwe wobec tej piosenki, a przypomnijmy: stoi za nią ponad 46 milionów odtworzeń na YouTubie. Żartuję sobie, że jesteśmy trochę zmorą dla radia. Nasze piosenki odbijają się w rozgłośniach od ściany, bo niby nie wpisują się w kanon. A gdy zdobywają popularność w internecie, to radia się nad nimi pochylają, by nie zostać w tyle. Radio bardzo nam jednak pomaga: gdyby nie ono, wielu ludzi w ogóle nie wiedziałoby o moim istnieniu. A tym, którzy usłyszą moją piosenkę w radiu, na koncertach mogę pokazać, że nie jestem tylko piosenkarką od przebojów. Na żywo mogę pokazać muzykę w pełnej krasie, dźwięki łączą się z obrazami, tu mogę pobudzić wyobraźnię ludzi, która na co dzień, przytłumiona życiem codziennym, pozostaje uśpiona. To podczas koncertów mogę pokazać słuchaczom, kim jestem. Na pytanie o to, kim jesteś, próbują też odpowiedzieć media. I zazwyczaj pojawia się w tym kontekście nieśmiertelne pytanie: alternatywa to czy może już pop? Jak w piosence Heya, gdzie można być tylko mądrym albo głupim, tylko warszawskim albo szczecińskim. Dziennikarze lubią szufladki, bo to najprostsze rozwiązanie, a gdy ktoś się w nie nie wpisuje, robi się problem. Proponowałabym za-
Na żywo mogę pokazać muzykę w pełnej krasie, dźwięki łączą się z obra� zami, tu mogę pobudzić wyobraźnię ludzi, która na co dzień, przytłumio� na życiem codziennym, pozostaje uśpiona. stosować prostszy podział: albo coś się podoba, albo nie, niezależnie od przyporządkowywania muzyki do gatunku. Sama słucham różnych rzeczy i pewnie wiele osób zadziwiłaby zawartość mojej płytoteki. A gdy przyszło do nagrywania, było dla mnie oczywiste, że będę oscylować wokół elektroniki. Wybrałaś sobie najlepszego współpracownika z możliwych – Fox jest producentem obu twoich płyt. Poznałam go wcześniej, byłam fanką jego solowych płyt, obserwowałam też to, co robił z Marią Peszek, a gdy zaczął mi kiełkować pomysł na płytę, postanowiłam do niego zadzwonić. Tak po prostu. Jestem pod wrażeniem swojej odwagi, przecież on mnie w ogóle wtedy nie kojarzył! Wyobraź sobie – jesteś topowym pro-
Bohater
11
Bohater
13 ducentem, a tu dzwoni do ciebie laska, która wystąpiła w jakimś tam programie, i proponuje współpracę. Swoją drogą, ze swoich płyt jestem piekielnie dumna. Ponoć artysta nigdy nie powie, że jest zadowolony ze swojej pracy – ja ten mit obalam – w „Discordii”, mojej nowej płycie, nic bym nie zmieniła. „Discordia” to „Niezgoda”. Na co? Między innymi na to, co zobaczyłam przez ostatnie trzy lata. Przyjechałam do Warszawy z małej miejscowości (Piecki koło Mrągowa – M.T.) jako osiemnastolatka. Nie ukrywam, że na początku trochę się dużym miastem zachłysnęłam – weszłam w ten piękny świat, poznałam mnóstwo rozpoznawalnych osób. Z biegiem czasu dostrzegłam pewne niezdrowe mechanizmy, które tym światem rządzą. Przede wszystkim hipokryzję. Do tego ludzie w show-businessie mają tendencję do odlatywania. Zauwa-
Trend powinien wynikać z nas, a nie z tego, co jest ogólnie modne – po co iść za tłumem, skoro czegoś w ogóle nie czujemy?
żyłam, że śladem mojego otoczenia zaczynam oceniać innych, czego wcześniej nie robiłam i co zaczęło mnie zastanawiać. Postanowiłam więc skupiać się tylko i wyłącznie na swoim nosie. Nadal mnie jednak przeraża, jak bardzo bezlitośni potrafią być ludzie, choćby w internecie. Gdy czyta się o sobie, że jest się głosem pokolenia albo królową elektropopu, to odlecieć nie jest trudno. Na „królową elektropopu” patrzę z przymrużeniem oka. Z kolei etykieta głosu pokolenia nieco mnie przeraża i zawstydza – to nie było moją intencją. Weźmy choćby pod uwagę „Dużego” – ludzie nazywają go feministycznym manifestem. Takie traktowanie tej piosenki to jednak nadinterpretacja. Wierzę w siłę kobiet, we wzajemny szacunek, ale na ten moment mojego życia nie chcę być postrzegana jako ktoś, kto walczy na czele ogromnej grupy. Może ten głos pokolenia wziął się stąd, że nie śpiewasz o tym, że jesteś gorętsza niż ogień i że nawet woda cię nie ochłodzi, jak koleżanki po fachu, ale nawołujesz mężczyzn do tego, by się ogarnęli („Bądź duży”), a także wyraźnie
sprzeciwiasz się nieuczciwości w związku („Spokój”). Mało osób jest tak otwartych i bezkompromisowych. Śpiewam takim językiem, jakim mówię. Nie umiałabym podpisać się zarówno pod słowami o niczym, jak i jednoznacznie pięknymi, poetyckimi. Pisząc, łapię się na tym, że nie jestem pewna, czy mam aż tak bardzo mówić wprost, czy przypadkiem nie naruszam swojej strefy osobistej. To jednak właśnie teksty są przestrzenią na mówienie o tym, o czym w tym wywiadzie nigdy bym nie opowiedziała. A co ciekawe, tylko część słuchaczy w ogóle podejmuje jakiekolwiek próby interpretacji słów piosenek. Dla większości „Spokój” to wesoły wakacyjny utwór. Oczywiście nie oczekuję, by ktoś rozkminiał te treści nieprzerwanie, ale dziwi mnie, że dla dużej części odbiorców przekaz pozostaje nieczytelny. Twoja twórczość ma bardzo duże oparcie w tobie samej. Jak bardzo jesteś otwarta na to, co zewnętrzne? Świat zewnętrzny inspiruje nas do działania, do przełamywania granic, do próbowania nowych rzeczy. Przykładowo nad tegoroczną trasą koncertową „Total Tour” pracowaliśmy bardzo długo, a występy innych artystów pokazały nam, że możliwości jest wiele, nawet jeśli to są rzeczy bardzo proste – nie trzeba pięćdziesięciu tancerzy, by efekt był znakomity – czasem wystarczy gra świateł i zabawa kolorami. Zresztą myśląc o muzyce, myślę właśnie kolorami, każdy z moich utworów ma przypisaną w mojej głowie inną barwę, choć może to nie jest tak daleko posunięta synestezja jak u Lorde. Śledzisz uważnie bieżące tendencje w muzyce, w modzie? Nie dzieje się to regularnie, jest to raczej przypadkowe, zresztą dla mnie inspiracją może być witryna, billboard, coś pozornie nieistotnego. Trendem powinno być to, w czym sami czujemy się dobrze. Ubieranie każdej dziewczyny w to samo nie jest dobrym rozwiązaniem – wiele nas różni, a stajemy się identyczne. Trend powinien wynikać z nas, a nie z tego, co jest ogólnie modne – po co iść za tłumem, skoro czegoś w ogóle nie czujemy? Zdarzyło się, że ktoś próbował wymusić na tobie rozwiązanie, którego nie czułaś? Od pierwszego kontaktu z wytwórnią bardzo wyraźnie nakreśliłam, kim chcę być. Na pierwsze spotkanie przyszłam z karteczką, na której metodycznie wypisałam sobie to, na czym mi zależy, i to, czego nie chcę. Pewnie nie wszystko, co sobie założyłam, udało mi się osiągnąć – wobec paru rzeczy byłam sceptyczna, ale okazało się, że ich zastosowanie wyszło mi na dobre. Kluczowy jest pomysł na siebie: stajesz się wtedy partnerem do rozmowy i nie dajesz się zwodzić na manowce. Czuję się „jakaś” i bronię tej jakości. Dlatego też przy żadnej z moich płyt wytwórnia nie próbowała niczego zmieniać. Kiedyś pojawiło się pytanie z jakiegoś radia, czy w „Bądź duży” możemy zastąpić „sukę” innym słowem, ale się nie zgodziliśmy. Dzięki temu, że jesteśmy stanowczy, ludzie, którzy z nami współpracują, wiedzą, że pewnych propozycji nie ma w ogóle sensu nam składać. Nie jestem uległa.
Bohater
14
Niewiele osób jest w stanie pozwolić sobie na to, by być w stu procentach panem, a właściwie panią swego losu. To cholernie komfortowe. To jest właśnie efekt pracy, którą wraz ze swą ekipą wykonałam. Mając kontrolę nad wszystkim, dbając o najmniejsze detale, buduję swoją pozycję. Masz dwadzieścia dwa lata, budujesz więc nie tylko swoją muzykę, ale również samą siebie. Dojrzewasz na naszych oczach. Mam nadzieję, że ludzie dostrzegają, że rozwijam się muzycznie, przyznam nieskromnie, że widzę sporą różnicę między „Lupus Electro” a „Discordią”, widzę naturalny postęp. To dojrzewanie czuć właśnie przez moją twórczość, nie widać natomiast, i jest to w pełni moja świadoma decyzja, tego, co je determinuje – to dzieje się w sferze prywatnej. Natalia Nykiel, wokalistka, na scenie daje upust tym emocjom, które kształtują ją poza sceną, ale nie do końca też je nazywa, bo nie czuje takiej potrzeby. Widzicie mały wycinek tego, kim jestem. Nie będę oszukiwać, że nie ma pokusy
pokazania czegoś więcej, mogą się wiązać z tym pewne profity. Ale z drugiej strony – opór wobec takiej pokusy nie jest właściwie trudny. Dlatego też w wielu piosenkach nie do końca zdradzam, czy opowiadam swoje własne historie, czy też są to tylko obserwacje. Dojrzewanie to nieuchronne zmiany. Gdybyś miała spojrzeć na siebie sprzed paru lat, to w jakim aspekcie wykonałaś największą pracę, gdzie najbardziej się zmieniłaś? Wyostrzyłam pewność siebie. Bez niej nie dałabym psychicznie rady. Gdy zadałeś to pytanie, przypomniałam sobie, że będąc nastolatką, śpiewałam w zespole heavymetalowym i w pewnym momencie uznałam, że chcę odejść. Nie umiałam jednak tego z siebie wydusić, a gdy wreszcie zebrałam się na odwagę, to się zwyczajnie rozpłakałam i dość długo zabrało moim kumplom z zespołu zrozumienie tego, co chcę im przekazać. A gdybym miała to zrobić teraz, to powiedziałabym prosto z mostu: dzięki, chłopaki, to był superczas, ale ta formuła się wyczerpała, muszę iść dalej. Wyzwania? Bardzo proszę!
Bohater
15
Przed tobą wciąż długa droga i szukanie samej siebie. W jednej z piosenek na „Discordii” twierdzisz: „Nie należę do dam, co muszą w tańcu parę mieć”, w innej: „To mój największy strach: pusty kąt, ja i noc”. Odczuwam pewien dysonans pomiędzy tymi dwiema emocjami – z jednej strony chcę być niezależna, z drugiej: boję się samotności; ten balans trzeba ułożyć w głowie. Świetnie to wyłapałeś, nie zdawałam sobie z tego zestawienia aż tak bardzo sprawy – tekst jest jakimś ciągiem myśli, tu i teraz, a dopiero potem często przychodzi refleksja nad właściwym znaczeniem słów. Natalia Przybysz przyznała kiedyś, że gdy napisała „Miód”, zupełnie nie wiedziała, o czym są te słowa, w jakim ich użyła kontekście. Wróciła do nich po paru latach i dopiero wtedy odkryła ich właściwe znaczenie. Jesteś w świetnym momencie swego życia i czerpiesz z niego pełnymi garściami. Zastanówmy się, jak na rozmowie o pracę, gdzie widzisz się za pięć lat. Znów przywołam tekst, tym razem zespołu Bitamina, kierowa-
ny do Boga: „Zamiast mi czegoś dodawać, wolę byś niczego mi nie odejmował”. Nie mam dużych oczekiwań, dlatego też spotyka mnie wiele świetnych niespodzianek. Wolę czekać, niż nakręcać się na cokolwiek. A gdyby się jednak okazało, że to wszystko zostaje ci odjęte? Poszłabym do pracy (śmiech). Na pewno byłoby mi smutno, kocham muzykę. Szybko wzięłabym się jednak w garść – nie mam dwóch lewych rąk, dużo umiem, jestem inżynierem. To, co mi pierwsze przyszło do głowy, to wyjazd do Ameryki Południowej. Dam radę. e najlepszego współpracownika z możliwych – Fox jest producentemNajnowsza płyta Natalii obu twoich płyt. Poznałam go wcześniej,Nykiel już w sprzedaży. byłam fanką jego solowych płyt, obser wowałam też to, co robił z Marią Peszek, a gdy zaczął mi kiełkować pomysł na płytę, postanowiłam do niego zadzwonić. Tak po prostu. Jestem pod wrażeniem swo-
Bohater
16 Moje miasto nie wygląda tak jak w linkach z Gazety.pl, gdzie straszy się narodowcami, którzy wraz z Jarosławem Kaczyńskim wyprowadzają nas z Unii Europejskiej. Moje miasto w 2017 r. to kobiety po czterdziestce grające w tramwaju numer siedem w „Candy Crush Saga” i Pakistańczycy jeżdżący z ciężkimi torbami UberEATS. W piętnastce dwóch dresów, takich koło czterdziestki, przypakowani życiem, frytkami i pracą, mają dżinsy i puchowe kurtki, ale siedzieli na żylecie Legii nie raz. I rozmawiają o smaku. O smaku anyżkowym. Słucham tego tuż po tym, kiedy zjadłam kupiony w okienku piekarni orientalnej burek ze szpinakiem. Mam coś do załatwienia na placu Zbawiciela, tym, który nie przestaje być symbolem złej, zepsutej Warszawy, odklejonej od reszty Polski. W 2017 r. plac straszy pustym oknem po zasłużonym lokalu Corso i drugim, ze wspaniałym szyldem „Maszyny do szycia”. Ktoś pewnie kupi ten lokal i zrobi tam humus, hamburgery czy co teraz będzie modne w tym sezonie, pewnie ramen. To rok wyburzeń, w środku miasta ludzie umawiają się pod pomnikiem ofiar
na ekranach LCD reklamuje się Ratusz, pisząc o wspaniałych rzeczach, jakie zrobił dla miasta. Tymczasem ja, stojąc na przystankach autobusowych wyłonionych w ramach wieloetapowego konkursu, zastanawiam się, jak można wydać gigantyczne pieniądze na wiaty, które nie chronią ani przed słońcem (są przezroczyste), ani przed deszczem (mają szpary) i w ogóle nie spełniają swojej funkcji, za to mają wi-fi i kod QR pozwalający zapoznać się z historią Powstania Warszawskiego. Mieszkańcy uczą się coraz częściej, co to jest budżet partycypacyjny. Dzięki temu powstają budki dla ptaków zamiast koncertu Lady Pank za 140 tysięcy zł na Polach Mokotowskich. Moim ulubionym rejonem po lewej stronie Wisły pozostaje Żelazna z przyległościami. Miejsca po starych fabrykach, zakładach rzemieślniczych, kamienica Krongolda i ten pusty od zawsze lokal po drugiej stronie skrzyżowania, tak bardzo idealny na lokal gastronomiczny, w którym mogłabym siedzieć i udawać że są czasy „Wojny domowej”, kiedy Warszawa pulsowała rytmem neonów i bigbitu. Jednocześnie, gdy każdego dnia wy-
Małgorzata Halber Moje miasto 2017 Rotundy, bo zamiast Rotundy jest płot oklejony plakatami Kabanosa. Na Nowym Świecie brudne okna wolnych lokali występują równie często co na Chmielnej. Na forach wspólnot dzielnicowych flejm najłatwiej wywołać wątkiem „samochody vs rowery”. Nie wiem, czy ktoś już w agencjach to wykorzystał, ale obrót komentarzami w tym przypadku to przyrost 1 na 30 sekund, zwyczajowa długość 230 komentarzy na post. Najczęściej jem w miejscach serwujących „tradycyjne polskie dania”. U siebie na osiedlu w Smaku Tradycji. W Śródmieściu Obiady Domowe (Szpitalna, Lwowska, na Poznańską nigdy nie dotarłam). Na Ochocie zamawiam na wynos w Van Bihn, restauracji, w której przy jednym stole rozmawiają ze sobą po polsku Wietnamczycy i Polacy. To będzie rok fidget spinnerów, z którymi starsza część populacji w dalszym ciągu nie wie, o co chodzi, ale chyba pogodziła się z tym tak samo jak z Pokémon Go rok wcześniej. Swoją drogą, jakiego rzeczownika używa się do opisania grającego w 2017 r. w Pokémon Go? Czy on jest już oldskulowcem? Na Krakowskim Przedmieściu cały czas ktoś odpala tę grającą ławkę z Chopinem. W tramwajach
siadam przy rondzie Daszyńskiego, z przyjemnością widzę, że buduje się tam prawdziwe city, a nie to upchnięte bezmyślnie na Służewie. Że w tym martwym miejscu, gdzie Bellona miała kiedyś swoją drukarnię, a IPN najbrzydszy blok świata, jest rzeczywiście jakoś światowo. Boję się tylko Warszawy 2018. Bo na miejscu bazaru Banacha, gdzie od lat kupuję sukienki za 3 zł, stanie 10-piętrowy budynek, a niektórzy z mieszkańców już się cieszą, że nareszcie będzie ładnie. Ładnie z wycięciem 20 starych drzew i pozbawieniem Grójeckiej ostatniej przestrzeni, gdzie widać niebo. A Falenica, miejsce, które mogłoby być letniskiem, z leniwym targiem i świdermajerami, zostanie rozpruta przez tunel. Przez tunel, bo samochody są najważniejsze. Ważniejsze niż jakaś tam stuletnia historia. Małgorzata Halber skończyła filozofię na UW. Pisarka, rysowniczka i dziennikarka. Obecnie pracuje nad drugą książką po „Najgorszym człowieku na świecie”.
Felieton
Kod rabatowy - 10% na wszystkie zestawy prezentowe do wykorzystania na stronie www.prezentmarzen.com KOD: ACT2017
Dizajn z historią Klasyka polskiego wzornictwa. Zaprojektowana przez Lubomira Tomaszewskiego w 1958 r. figurka dziobiącego kiwi to jedna z ikonicznych miniaturek kultowej fabryki porcelany Ćmielów.
PODARUJ JAKOŚĆ Najwyższa jakość i dobre wzornictwo to gwarancja udanego prezentu.
Stoliczku, nakryj się Trochę stoliczek, trochę szafeczka. Zgrabna, ładna, w nienarzucającym się skandynawskim stylu z portfolio holenderskiego studia projektowego Leitmotiv. (www. exitodesign.pl) Obraz na obiad Ręcznie malowany talerz vintage z autorską ilustracją Joanny Fluder. Artystka wpadła na pomysł malowania na starych talerzach, po urodzeniu dziecka, kiedy to więcej czasu zaczęła spędzać w kuchni niż swojej pracowni. (cloudmine.pl)
Sól z kamienia Kształty solniczki i pieprzniczki projektu studia Modus Design, jak widać na pierwszy rzut oka, zainspirowały naturalne formy. Lepszą inspirację znaleźć trudno. (www.modusdesign.com) Jakość podarowana Wybór prezentu, który sprawi radość obdarowanemu, a równocześnie da poczucie satysfakcji wręczającemu, nie jest łatwy. Idealne rozwiązanie to upominek, który pokazuje, że znamy gust, pasje i potrzeby drugiej osoby. Ale równie ważne jest, aby podkreślić, że dzielimy się tym, co sami cenimy za doskonałą jakość. W funkcji tej idealnie sprawdzą się świąteczne zestawy z Finlandia Vodka, które w pięknych opakowaniach skrywają znakomicie zbalansowaną w smaku wódkę, zamkniętą w eleganckiej butelce, zaprojektowanej przez światowej sławy fińskich projektantów. Taki oryginalny prezent, harmonijnie łączący najwyższej jakości alkohol oraz nowoczesny dizajn, zamknięty w estetycznym opakowaniu, to najwyższy wyraz szacunku i uczuć, którymi obdarzamy drugą osobę. Dla tych, którzy poszukują nowych, ciekawych doznań smakowych, znakomitym prezentem będzie z kolei zestaw Finlandia Vodka z czterema miniaturkami. W eleganckim opakowaniu, łączącym nowoczesny dizajn z klasycznymi, inspirowanymi naturą elementami, skrywa się zapowiedź pięciu niezwykłych smakowych podróży.
Dizajn
t
Gabrielle
to pierwsze, zupełnie nowe perfumy Chanel od 15 lat. Debiutujący w tym roku zapach jest promienną kompozycją stworzoną przez Oliviera Polge’a na bazie bukietu czterech białych kwiatów. Kremowe i otulające serce egzotycznego jaśminu migocze z owocowo-zielonymi nutami ylang-ylang. Po chwili wibruje świeży i musujący kwiat pomarańczy, a następnie pojawia się przebłysk tuberozy z Grasse. Zapach sprawia wrażenie, jakby nieważko unosił się w powietrzu, zamknięty w sześciennym flakonie z niezwykle cienkiego szkła. Jego cztery przezroczyste ścianki nikną w tle, aby wyeksponować słoneczny zapach, a wnętrze opakowania rozświetla jeszcze cieplejszy odcien złota. Twarzą nowej kampanii perfum została aktorka Kristen Stewart – niepokorna indywidualistka o buntowniczym charakterze. Aktorka podobnie jak niegdyś sama Gabrielle Chanel inspiruje rzesze kobiet na całym świecie, zachęcając do tego, by nie dały się spętać konwenansom i ceniły wolność nade wszystko.
www.chanel.com
Coś na OCZY W zimę słońca jak na lekarstwo, ale to nie znaczy, że okulary słoneczne chowamy na strych razem z kąpielówkami i kremem do opalania. Przecież na każde czterdzieści dni szarówy przypada kilka godzin słońca, więc warto zawsze mieć je w pogotowiu. Okulary korekcyjne można na szczęście nosić codziennie – czy słońce, czy deszcz – więc nasze oczy nigdy nie pozostaną bezoprawkowe.
Uniwersalny dizajn, dzięki któremu nie musisz się martwić, że w okularach wypada pójść na imprezę, ale do pracy już niekoniecznie. A unikaniu ślepoty w biurze mówimy zdecydowane „tak”.
Model niby damski, ale Bowie też by się nie powstydził. Ostry kształt przyciągnie oczy niejednego trendwatchera.
Dla fanów zeber, czarno-białych filmów i marynarskich pasków na koszulce. No chyba że patrzy się na biało-czerwone akcenty widoczne z profilu – w tym wypadku dla fanów Adama Małysza i Roberta Lewandowskiego.
Mniej serio, bo powaga powoli zabija. W tej wersji kolorystycznej będą się idealnie komponować z twoją luksusową motorówką podczas rejsu wzdłuż Lazurowego Wybrzeża.
Podobno okulary korekcyjne sprawiają, że inni postrzegają nas jako bardziej oczytanych. Może to i fake news, ale okularnicy w redakcji się cieszą, a ci bez wad wzroku naprędce próbują udowodnić swoją znajomość literatury
Po co kombinować, skoro to, co znamy, sprawdza się najlepiej. Klasyczny model będzie służył latami – zapewniamy, że nie wyjdzie z mody przez kolejne kilka sezonów.
Tekst i foto: Marianna Medyńska
22 Śnieg zadebiutował w tym roku wcześnie, ale prawdziwa zima dopiero powoli się zaczyna. Jeśli zazwyczaj myślisz o niej jako o okresie uśpienia, nieurodzaju, który trzeba jakoś przetrzymać, nie jesteś odosobniony. Ale jeśli się trochę rozejrzysz, to zauważysz, że zima jest bardzo atrakcyjnym czasem dla polskiej kuchni. Ogromna część tego, co mamy najlepsze, jest teraz dostępna, a charakter polskich potraw idealnie odpowiada potrzebom budzonym w człowieku przez chłód, wiatr i niedobory słońca. Odkrycie tej zależności rzuca na zimę nowe światło, przez co przestaje ona być tylko długim czasem oczekiwania na wiosenne nowalijki. Czy zapytany o klasyki na polskim stole też w pierwszej kolejności myślisz o pierogach, ziemniakach, mięsach i surówkach? Wielu się na nich wychowało i do dziś odnajduje w tych smakach kojące działanie. Ale może war-
Zima, czas rozkwitania to poszerzyć przytulną strefę komfortu i poznać polską kuchnię świeższej daty? Nie trzeba sięgać po wymyślne surowce – najlepiej tworzy się ją z bardzo tradycyjnych składników. Wystarczy zapewnić im lekko urozmaicony przyodziewek. Sięgnij więc po ukiszone latem ogórki, po olej wytłoczony z nasion rzepaku, suszoną fasolę, zioła i owoce jałowca. Po pękate cebule i ostatnie jesienne dynie i renety, przechowywane w chłodnej piwnicy. Spójrz na nie przez pryzmat zimowy, a do towarzystwa zapewnij im całoroczne skarby. Masło mamy w końcu na wagę złota, orzechy w łupinach nie tracą świeżości, a chleb smakuje jeszcze lepiej po niespiesznym wyrastaniu w obniżonej temperaturze. Jedzenie, które jest ci bliskie, zmieni się nie do poznania za sprawą jednego czynnika – zimy. Sezonowo
23
Sezonowo
24
Polska zima na trzech talerzach I. Wolno gotowana biała fasola z olejem rzepakowym 300 g suszonej białej fasoli, np. Piękny Jaś, 1 biała cebula, 3 ząbki czosnku, 2 listki laurowe, kilka gałązek ulubionych ziół, np. tymianku i majeranku, 80 g orzechów laskowych, 5 łyżek nierafinowanego oleju rzepakowego, sól i pieprz do smaku, 200 g koziego sera pleśniowego, świeże listki melisy
W dniu poprzedzającym gotowanie (najlepiej wieczorem) zalej fasolę dużą ilością wody w temperaturze pokojowej i zostaw na około 10 godzin. Po tym czasie odcedź i przepłucz, a następnie umieść w garnku ze świeżą wodą, obraną i przepołowioną cebulą, zgniecionymi ząbkami czosnku, listkami laurowymi i ziołami. Podgrzewaj na średnim ogniu i gotuj pod przykryciem około 40 minut, aż fasola będzie miękka. Zostaw do wystudzenia pod przykryciem. W międzyczasie rozgrzej piekarnik do temperatury 180 °C. Wysyp na blachę orzechy laskowe i praż przez około 10-12 minut, aż zaczną pachnieć. Natychmiast po wyjęciu z piekarnika przełóż je na czystą ściereczkę kuchenną, szczelnie ją zwiń i porządnie wytarmoś – usuniesz w ten sposób spieczone skórki. Obrane orzechy posiekaj na mniejsze kawałki. Przełóż wystudzoną fasolę do dużej miski. Odmierz kilka łyżek wody z gotowania i wymieszaj ją z olejem rzepakowym. Powstałą emulsję wlej do miski z fasolą, dokładnie wy-
mieszaj i dopraw solą i pieprzem. Dodaj porwany na kawałki ser kozi, uprażone orzechy i świeżą melisę.
II. Pieczona dynia z kwitnącą czerwoną cebulą 1 mała dynia piżmowa lub melonowa (taka, którą łatwo pokroić na okrągłe plastry), 2-3 łyżki oliwy, sól i pieprz, 4 czerwone cebule jednakowej wielkości, ¼ szklanki oliwy, ¼ szklanki octu balsamicznego, 1 płaska łyżka cukru trzcinowego, spora szczypta soli
Umyj dynię i bez obierania pokrój ją na krążki o grubości około 1,5 cm. Rozłóż na blasze, posmaruj oliwą, oprósz solą i pieprzem. Piecz w temperaturze 200°C przez 30 minut, aż będą miękkie i przyrumienione. W międzyczasie obierz cebule i odkrój ich końcówki – przy dolnej uważaj, żeby nie naruszyć trzymającej się razem struktury (odetnij tylko tyle, by cebule stały prosto). Każdą z nich natnij od góry pionowo w połowie, ale nie do samego końca, by cebula nadal trzymała kształt. Następnie powtarzaj czynność, aż otrzymasz ósemki. W dużej, głębokiej misce wymieszaj wszystkie składniki marynaty (oliwę, ocet, cukier i sól), umieść w niej cebule i dokładnie wymieszaj dłonią – tak, by równomiernie się pokryły. Przełóż je do żaroodpornego naczynia i oblej pozosta-
Sezonowo
łą w misce marynatą. Przykryj folią aluminiową i piecz w temperaturze 180°C około 30 minut, następnie zdejmij folię i piecz jeszcze około 10 minut, aż cebule się przyrumienią.
III. Masło jałowcowe z jabłkiem, koperkiem i wędzoną solą 1 małe, twarde jabłko (najlepiej szara reneta), 200 g + 50 g masła w temperaturze pokojowej, płaska łyżka suszonych owoców jałowca, ¼ szklanki drobno posiekanego koperku, duża szczypta wędzonej soli, ogórki kiszone do podania
Jabłko obierz i pokrój w drobną kostkę. Rozgrzej na patelni 50 g masła i dodaj posiekane jabłko oraz owoce jałowca. Duś pod przykryciem przez około 15 minut na małym ogniu, aż kawałki jabłka staną się miękkie, słodkie i lekko złote, a jałowiec uwolni swój aromat. Zdejmij z ognia i odstaw do całkowitego wystudzenia. W dużej misce roztrzep szpatułką lub drewnianą łyżką pozostałe 200 g miękkiego masła. Dodaj posiekany koperek, szczyptę wędzonej soli oraz ostudzoną zawartość patelni (razem z jałowcem, który będzie dalej oddawał aromat – uważaj jednak, żeby go nie zjeść!). Wszystko dokładnie wymieszaj i podawaj w temperaturze pokojowej (schłodzone masło ciężko się rozsmarowuje) z pajdami chleba na zakwasie i kiszonymi ogórkami.
Kuchnia
O każdej porze roku imprezuje się inaczej. Szczególnie jeśli mowa o prywatkach. Klubowy parkiet przez okrągły rok może oglądać te same taneczne kroki, ale domowe zabawy w gronie przyjaciół warto dostosować do sezonu i okoliczności. Grudzień może wydawać się tu wyzwaniem – mróz na zewnątrz trzyma każdą imprezę w czterech ścianach, a zimowe realia mocno ograniczają dostępność składników. Choć pozornie wiele stoi na przeszkodzie, ten czas w roku ma także liczne zalety! Zmrok zapada już po szesnastej, dlatego na wieczorne świętowanie nie trzeba długo czekać. Stół łatwo zapełnić pozostałościami po ucztach bożonarodzeniowych – wspólne dojadanie zapewnia różnorodność i pomaga uniknąć problemu marnowania jedzenia, zdarzającego się zbyt często w okresie świątecznym. A że zimą lokalne warzywa i owoce są trudno dostępne, warto sięgnąć po owocowe trunki, których świeże aromaty mogą okazać się idealnym dla nich zastępstwem – również jako składniki potraw. Nie bój się wlać do garnka żurawinówki czy zamarynować ananasa przez noc w cytrynówce. To takie eksperymenty tworzą najbardziej niepowtarzalne wspomnienia. Same koktajle warto zaś wzbogacić pikantnym imbirem, który oprócz właściwości rozgrzewających doda im jedynego w swoim rodzaju charakteru.
Wszystkie kolory zimówki Organizując grudniową prywatkę, zapomnij o ciemności, szarzyźnie i monotonii. Kluczem do sukcesu zimowej domówki – zimówki są kolory! Rozświetl salon sznurem ogrodowych lampek, a nastrój urozmaicony alkoholami we wszystkich kolorach tęczy pozwoli twoim gościom zapomnieć o chłodnej rzeczywistości za oknem – nie pozbawiając was jednocześnie zimowego przywileju niekończącej się zabawy przez najdłuższe noce w całym roku.
3. Grzanki z serem grana padano, coulis malinowo-żurawinowym i orzechami na coulis: 500 g mrożonych malin, 200 ml Lubelskiej Żurawinówki, 1 kopiasta łyżeczka skrobi ziemniaczanej , szczypta soli na grzanki: 1 bagietka, najlepiej na zakwasie oliwa do posmarowania, 150 g sera Grana Padano (lub innego długodojrzewającego sera, np. Pecorino Romano), 100 g łuskanych orzechów włoskich Zacznij od przygotowania coulis. Umieść mrożone maliny w garnku i podlej połową Żurawinówki. Podgrzewaj na średnim ogniu. W pozostałej Żurawinówce rozpuść skrobię ziemniaczaną. Kiedy maliny zagotują się, wlej do garnka Żurawinówkę ze skrobią i nieprzerwanie mieszając, ponownie doprowadź do wrzenia, tak by coulis zgęstniało. Odstaw do wystudzenia.
I. Szprycer wiśniowy z imbirem na 5 porcji 500 ml Lubelskiej Wiśniówki, 500 ml prosecco lub wina musującego, 20 g świeżego imbiru W naczyniu blendera umieść pokrojony na kawałki imbir i wlej połowę Wiśniówki. Zmiksuj na najwyższych obrotach przez dwie minuty, a następnie przelej przez bardzo drobne sitko. Wlej do dzbanka, dodaj resztę Wiśniówki oraz zmrożone prosecco. Delikatnie wymieszaj i rozlewaj do szklanek lub kieliszków. 2. Ananas marynowany w cytrynówce z gorgonzolą i bazylią 1 dojrzały ananas, 500 ml Lubelskiej Cytrynówki 200 g gorgonzoli, listki z 1/2 pęczka bazylii wykałaczki Połóż ananasa poziomo na desce i dużym nożem odkrój jego wierzch i spód. Następnie ustaw go w pionie i prostymi ruchami noża z góry do dołu obierz ze skóry. Pokrój miąższ na kostki o wielkości około 1,5 x 1,5 cm. Umieść je w dużym pojemniku i zalej Cytrynówką. Odstaw do przegryzienia na 8-10 godzin. W międzyczasie pokrój w kostkę schłodzoną gorgonzolę. Po zamarynowaniu odsącz ananasa (a aromatyczną cytrynówkę zachowaj do wypicia), nabij każdy kawałek na wykałaczkę razem z kostką gorgonzoli i listkiem bazylii.
Aby przygotować grzanki, skrój bagietkę na kromki równej grubości, posmaruj je delikatnie oliwą i umieść w piekarniku (ustaw tryb grill, jeśli taki posiadasz) na 15-20 minut, aż będą złote i chrupiące. Odstaw do wystudzenia. W międzyczasie w rozgrzanym piekarniku podpraż również orzechy włoskie. Następnie z grubsza je posiekaj, a ser pokrój na plastry. Układaj je na chrupiących grzankach, dekoruj kleksami malinowego coulis i posypuj orzechami.
28
trendy: Kuchnia Jedzenie to nowa muzyka. Ludzie coraz częściej definiują swoją osobowość nie poprzez noszenie koszulek z nazwami zespołów i słuchanie rapu czy techno, a poprzez to, czy jedzą gluten, czy nie – mówi Weronika Lewandowska*. W czym się rozsmakujemy w najbliższym czasie? Wysłuchał: Jonasz Tolopilo
Z jednego gara Jedzenie powraca do swojej podstawowej, prospołecznej funkcji i łączy ludzi na nowo. Coraz rzadziej będziemy jeść w samotności, a częściej przy dużym stole. Gromadne posiłki przypomną nam o przyjemności zaszytej w rodzinnych obiadach, weselach i innych biesiadach. Na stołach w restauracjach pojawią się półmiski, wazy i duże talerze, a na nich dania „wieloosobowe” – wszystko po to, żeby zachęcić gości Kuchnia
do dzielenia się, nakładania sobie potraw i wymieniania przy tym spojrzeń i uśmiechów. Nadchodzi rewolucja, która zmieni znaczenie jedzenia. W ostatnich latach z jedzeniem zaczęto się obnosić. Kiedyś z nowo poznaną osobą rozmawiało się o tym, jakiej muzyki słucha, a teraz pyta się o to, co i gdzie je. Dlatego np. jeśli ktoś jest weganinem lub unika glutenu, często musi o tym powiedzieć przy pierwszej lepszej okazji. W niektórych kręgach jedzenie stało się „gadżetem”, a nie czymś, co po prostu zaspokaja podstawowe potrzeby fizjologiczne i sprawia przyjemność. Po przesycie wymyślnie wyglądającymi wieżami z topinamburu posypanymi pudrem z marakui jedzenie zaczyna wyglądać normalniej. Zaczynamy mieć dość frytek zaserwowanych w doniczce, bo dostrzegamy, że wymyślny sposób podania może przykrywać niedobory warsztatowe szefa kuchni. Wrócą prostota i tradycja.
Polska mistrzem Polski Pokazywanie rodzimej kuchni przez pryzmat jedzenia w PRL-u wyrządziło jej ogromną krzywdę – przez to ludzie wciąż kojarzą ją z prostymi i ciężkimi potrawami. Na szczęście zaczynamy przypominać sobie o polskich potrawach z okresu międzywojennego – nasza kuchnia dużo czerpała wtedy
29 z kuchni francuskiej. Jadło się m.in. sporo cielęciny, dzikiego ptactwa, a często nawet raki z polskich rzek. Powrót do jaśniejszej strony polskich tradycji kulinarnych już nastąpił, ale tego rodzaju kuchnię serwuje się dziś głównie w droższych restauracjach. W najbliższym czasie zachwycą się nią nie tylko ludzie z grubymi portfelami.
zdrowe, a potem rano w samotności jesz coś, co przypomina karton polany wodą, żeby przypadkiem nie było w nim laktozy, tłuszczu i glutenu, to nie jesteś szczęśliwy i nie czujesz się zdrowiej mimo ciągłego umartwiania. Trendem będzie kwestionowanie bycia superfit. Przechodzimy z bieguna ascetycznego na biegun barokowy. Nowym zdrowiem będzie przekorne zdrowie – folgowanie sobie jedzeniem i pozwalanie sobie na różne rzeczy od czasu do czasu. Bo najzdrowsze jedzenie to to, które jest smaczne i sprawia przyjemność.
Ciepło i bez pośpiechu Jesienią i zimą podświadomie poszukujemy ciepła, bo niedobór słońca na naszej szerokości geograficznej bardzo daje się we znaki. W tym roku ludzie poszukują go w kręgu kulturowym Ameryki Południowej. Dlaczego akurat tam? Na pewno duży wpływ na ten kierunek miał zaszczepiony jeszcze latem wirus „Despacito” – piosenki Luisa Fonsi, która wciąż bije rekordy popularności. Zainteresowanie utworem wynika nie tylko z jego chwytliwej melodii – w „Despasito” zaszyta jest cała latynoska kultura pełna słońca, radości i luzu. Poszukiwanie ciepła czasem będzie dosłowne – popularniejsze będzie np. podawanie dań w nieco wyższej temperaturze niż standardowa po to, żeby posiłki kojarzyły się z babcinym obiadem, gdzie na zupę trzeba najpierw podmuchać. Na popularności zyskają także ciepłe desery i napary, częściej będziemy też używać w kuchni ojca wszelkiego ciepła, czyli ognia – docenimy np. to, że mięso przygotowane na grillu ma pełniejszy smak w porównaniu z mięsem przygotowanym na płycie indukcyjnej. Ciepła będziemy też szukać w metaforycznym sensie, poprzez gościnę. Restauracje w Polsce coraz częściej nie są przemyślane, a zaczynają być wymyślone. Przez to dużo jest miejsc, w których gościnność się zatraciła – gość
knajpy stał się klientem, który ma przyjść, zostawić pieniądze i jak najszybciej wyjść. Dlatego ważniejsze od promocji na darmowego drinka będą zaangażowanie właściciela restauracji i umiejętność ugoszczenia ludzi.
Zmierzch superfitu Z powodu ogromnego natłoku informacji i wszechobecnego pędu wiele osób ma wrażenie, że nie są w stanie kontrolować niczego poza sobą samym. Dlatego kilka lat temu bardzo popularny stał się współczesny ascetyzm polegający na odmawianiu sobie różnych rzeczy. Nie z powodu ich realnej szkodliwości, tylko po to, żeby mieć wrażenie kontroli nad sobą. Ludzie hobbystycznie nie jedzą więc laktozy i glutenu, bo dzięki temu mogą odzyskać nad sobą pozorną kontrolę. Powoli jednak odkrywamy, że zdrowie fizyczne i psychiczne są ze sobą połączone. Dociera do nas, że jeśli z czegoś się cieszysz, to twoje samopoczucie bezpośrednio wpływa na twój organizm. Ludzie coraz rzadziej będą umartwiać się za pomocą jedzenia. Jeśli odmawiasz sobie pizzy ze znajomymi w sobotę o drugiej w nocy, bo to nieKuchnia
Czas nie goni Od dłuższego czasu popularne są ekspresowe posiłki – na rynku pojawiło się mnóstwo książek z przepisami na obiad w 15 minut, dużą popularnością cieszą się też diety pudełkowe mające oszczędzić czas, który spędzilibyśmy przygotowując zdrowe posiłki. Nikt nie ma na nic czasu, więc stał się on luksusem, na który mogą sobie pozwolić nieliczni. Czas w kuchni zostanie doceniony. Ludzie zaczynają zauważać, że jeśli kucharz stoi w kuchni kilka, a awet kilkanaście godzin przygotowując wywar czy piekąc mięso, to potrawa jest najsmaczniejsza. Będzie rosła popularność dań przygotowywanych przez wiele godzin, co widać już teraz chociażby na przykładzie ramenu czy pastrami. Weronika Lewandowska niezależny strateg marketingowy ze specjalizacją w przewidywaniu trendów. Klucz do sukcesu każdej marki tkwi według niej w wyprzedzaniu i kreowaniu potrzeb konsumentów, a do tego konieczne jest patrzenie w przyszłość. Współtworzyła strategie zarówno dla legend warszawskiej gastronomii (m.in. restauracji U Szwejka i Der Elefant), jak i dla nowoczesnych, miejskich marek (ORZO, A�oli, Miami Wars). Przez dwa lata zajmowała się promocją Restaurant Week – największego polskiego festiwalu restauracji. Obecnie m.in. prowadzi ogólnopolskie cykl wystąpień na temat trendów w gastronomii dla Makro Cash & Carry.
Jak przyrządza się dobry stek? Duże znaczenie dla smaku ma rodzaj wołowiny oraz to, czy mięso było wcześniej sezonowane. Każdy ma swoje preferencje, jeśli chodzi o jego przyrządzenie. Według mnie najważniejsza w mięsie jest jego kruchość oraz to, czy zostało dobrze zgrillowane i czy zaszła tzw. reakcja Maillarda, dzięki której białka w mięsie zostają poddane karmelizacji i spaleniu. Poza tym ważna jest też porządnie spieczona skórka. Przed smażeniem trzeba użyć sporej ilości soli, bo to wyciąga smak, a także pamiętać o dodaniu oliwy i masła, żeby stek dobrze się karmelizował. Po grillowaniu powinien też spędzić chwilę w odpowiedniej temperaturze – ok. 160-170°C – bo jego środek musi nabrać prawidłowej temperatury. Bardzo ważny jest też okres odpoczynku. Mięso musi odpocząć tak długo, ile wcześniej było grillowane. Stek musi stać wtedy w ciepłym miejscu, żeby soki ponownie się w niego wkomponowały. Czy kraj pochodzenia wołowiny ma duże znaczenie? Oczywiście. Jeśli np. mówimy o amerykańskiej wołowinie, to istnieje wiele aspektów, na które trzeba zwrócić uwagę – m.in. rasa zwierzęcia, jego genetyka, odżywianie i kultura hodowli. Amerykanie są od 100 lat mistrzami w krzyżowaniu dwóch ras – angusa i hereforda. Mają też domieszkę longhorna i różnych innych krów, które sprowadzili przede wszystkim z Wielkiej Brytanii, więc ich bank genetyczny jest największy na świecie. To bardzo ważne, bo mówimy o wybujałości gatunków, czyli o ich krzyżowaniu, które pozwala uzyskać w drugim pokoleniu
Mięso ze smakiem
Daniel Pawełek, właściciel m.in. Butchery & Wine, Brasserie Warszawskiej i Kieliszków na Próżnej, opowiedział nam, na czym polega fenomen amerykańskiej wołowiny i dlaczego mięso powinno odpoczywać.
cechy lepsze niż u rodziców. Uważam, że w tym Amerykanie są absolutnie najlepsi. Ale np. Australijczycy radzą sobie niewiele gorzej – wyznają podobną szkołę, jeśli chodzi o hodowlę na dużej przestrzeni, i kładą duży nacisk na bydło rasy wagyu. Amerykańska wołowina jest jednak najrówniejsza i najbardziej przewidywalna. Szczególnie, że zwraca się tam uwagę także na inne rzeczy – pamiętajmy np. o Temple Grandin (amerykańska doktor zootechniki i konsultant przemysłu mięsnego ds. zachowania zwierząt – przyp. red.), która zmieniła sposób traktowania zwierząt w ubojniach. Czym różni się amerykańskie podejście do wołowiny od polskiego? Amerykanie zrozumieli na przykład, że do jedzenia nadaje się nie tylko polędwica. Takie podejście zawsze było bliskie mojemu sercu – do tej pory jestem jednym z niewielu w Polsce, który przyrządza żebra czy flat irony. Przedstawiłem też w naszym kraju takie mięśnie jak świeca, czyli hanger steak, skirt steak czy bavette. To wszystko się zresztą łączy – powinniśmy być świadomi, że z jednej krowy zostaje bardzo dużo mięsa, które można użyć w kuchni. A czy myśli pan, że spojrzenie na wołowinę zmieniło się w Polsce przez ostatnie lata? Na pewno zwiększa się popyt na dobre mięso – wysokiej jakości wołowinę, zarówno polską sezonowaną, jak i zagraniczną. W kwestii gustów wielkiej zmiany nie ma. Jeżeli ktoś lubi polędwicę, antrykot czy rostbef, to będzie je lubił całe życie.
Daniel Pawełek Stek w wersji DIY Przepis na Delmonico steak (New York strip steak) z karmelizowaną cebulą i papryką Składniki: • 4 steki wołowe o grubości ok 2,5 cm • 1-1/2 szklanki posiekanej słodkiej cebuli • 3/4 szklanki posiekanej czerwonej papryki • 2 łyżki cienko posiekanej bazylii i całe gałązki do dekoracji • 2 łyżki prażonych orzeszków piniowych • 1/4 szklanki melasy • 2 łyżki sosu Worcestershire • 1 łyżka octu balsamicznego • 1/2 łyżeczki czarnego pieprzu • sól Przygotowanie: 1 .Rozgrzej patelnię, rozprowadź na jej powierzchni olej. Dodaj cebulę i smaż od 5 do 7 minut, często mieszając. Jeśli będzie przywierać, dodaj odrobinę oleju w trakcie smażenia. Po kilku minutach dodaj paprykę. Cebula powinna się zeszklić, a papryka powinna być chrupiąca i miękka. Dodaj posiekaną bazylię, orzechy piniowe, łyżkę octu i czarnego pieprzu. Dopraw solą do smaku. Przykryj, żeby nie wystygła. 2. W międzyczasie w małej misce wymieszaj melasę, sos Worcestershire i łyżkę octu. 3. Rozgrzej drugą, dużą patelnię. Dopraw steki czarnym pieprzem. Umieść mięso na patelni; smaż od 9 do 11 minut. Żeby uzyskać poziom wysmażenia medium rare, mięso powinno osiągnąć temperaturę 63°C, a przy wysmażeniu medium temperatura mięsa powinna wynosić 71°C. Raz na jakiś czas obracaj mięso w trakcie grillowania. Na 3-4 ostatnie minuty smażenia rozsmaruj na powierzchni steków wcześniej przygotowany sos z melasą. 4. Steki dopraw solą. Podawaj z karmelizowaną cebulą i papryką. Dodatkowo możesz udekorować danie świeżymi gałązkami bazylii. Czas przygotowania: 40 min, Liczba porcji: 4 Przepis dzięki uprzejmości www.beefitswhatsfordinner.com Lista restauracji, w których można zjeść oryginalną amerykańską wołowinę, znajduje się na stronie www.usbeef.pl
Zimowy Narodowy rozgrzewa już po raz piąty! Dizajn
33
Wraz z nastaniem zimy płyta PGE Narodowego zmieniła się w Zimowe Miasteczko. Znów mamy szansę pojeździć na łyżwach na trzech lodowiskach, skorzystać z lodowej górki, bumper cars lub spróbować swoich sił na jednym z dwóch torów do curlingu. Na terenie stadionu powstał też skatepark – na jednym z poziomów garażu podziemnego można do woli śmigać na rolkach, deskorolkach, hulajnogach, longboardach i BMX-ach. Zimowy Narodowy czynny będzie codziennie, aż do 11 marca. – W poprzednich latach ze wszystkich atrakcji Zimowego Narodowego skorzystało ponad 1,7 mln osób, co świadczy o tym, że nasi goście chętnie spędzają tu czas. Śmiało możemy powiedzieć, że Zimowy Narodowy stał się największą zimową atrakcją Warszawy – powiedziała podczas konferencji prasowej Katarzyna Ziemska, organizator Zimowego Narodowego. Podczas dnia inaugurującego sporym zainteresowaniem cieszyły się nie tylko sporty zimowe. Zmarznięci goście Narodowego chętnie odwiedzali Stację Grzewczą, na której mogli poczuć się jak w górach. Na terenie Stacji mieli do dyspozycji drewniane ławy pokryte białymi, puchatymi kocami, strefę ozdobiono drzewkami i nartami, a w klimatycznie oświetlonych, zadaszonych stoiskach mogli zamówić Grzańca z Żołądkowej Gorzkiej, soku jabłkowego i aromatycznych przypraw. Górski klimat można było poczuć także dzięki grillowanym na miejscu oscypkom podawanym z żurawiną. Sezon grzewczy uważamy za otwarty!
Relacja
Przepis na grzańca dla dwóch osób Składniki: • Żołądkowa Gorzka Tradycyjna 120 ml • Sok jabłkowy 240 ml • Przyprawy: laska cynamonu i goździki Przygotowanie: 1. Do rondelka wlej Żołądkową Gorzką Tradycyjną oraz sok. Dodaj przyprawy do smaku. 2. Zamieszaj i podgrzej, nie doprowadzając do wrzenia. 3. Dla dopełnienia smaku dodaj skórkę pomarańczy.
TRENDY: Ludzie
Tekst: Zdzisław Furgał, Alek Hudzik, Agata Michalak, Iza Smelczyńska, Jonasz Tolopilo
Marcin Rusak Nie chciała go Akademia Sztuki Pięknych w Warszawie, przyjęła Design Academy w Eindhoven, a potem prestiżowy Royal College of Art w Londynie. I to w Londynie otrzymał najcenniejsze w karierze wyróżnienie – nagrodę w konkursie dla najbardziej utalentowanych absolwentów szkół artystycznych – Rising Talent Awards UK. Ma zaledwie 29 lat i już dorobił się własnego studio w stolicy Anglii, gdzie doskonali swoje najważniejsze projektowe dzieło – Florę. Flora to technologia zatapiania kwiatów w żywicach, a zarazem tworzone tą techniką okładziny mebli. Nad stworzeniem technologii, która pozwala zachować „świeżość” kwiatów w przezroczystej zawiesinie, pracował dwa lata. Efekty spodobały się szczególnie znanej na całym świecie projektantce wnętrz Ilse Crawford, a pierwszymi przedmiotami były lampa, stół i parawan. Jego realizacje można zobaczyć na wystawach w Bazylei, w Miami i oczywiście w mieście zamieszkania, chociaż Rusak zapowiada, że wkrótce otworzy też studio w Warszawie i pewnie dopiero wtedy zacznie się o nim robić głośno w kraju. [ahu]
34 Jagoda Szelc Debiutantka, która przebojem wdarła się do polskiego kina i z miejsca zgarnęła najważniejsze nagrody. Jej thriller psychologiczny „Wieża. Jasny dzień”, określany też przez niektórych dramatem psychopatycznym, został wyróżniony na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, zgarniając nagrody za najlepszy scenariusz i najlepszy debiut. Krytycy są zgodni – rozgrywająca się w Kotlinie Kłodzkiej historia rodzinna to film nie tylko oryginalny, ale też mocny, pełen symboli i bardzo dokładnie przemyślany. Jagoda zrobiła „Wieżę” jeszcze na studiach w Szkole Filmowej w Łodzi (wcześniej skończyła wrocławską ASP), ale już wcześniejszymi działaniami udowodniła, że jest skazana na sukces. Na koncie ma mnóstwo etiud szkolnych, które pokazywane były m.in. w Karlowych Warach, na T-Mobile Nowe Horyzonty czy w sekcji filmów krótkometrażowych festiwalu Cannes. Jej etiuda fabularna „Taki pejzaż” zdobyła zaś Złotą Kijankę – nagrodę główną dla filmu studenckiego Festiwalu Camerimage w 2013 r. [zaf]
Alicja Biała Urodzona w Poznaniu młodziutka ilustratorka to istna obywatelka świata. W Polsce skończyła szkołę muzyczną i teatralną, później studiowała projektowanie w Kopenhadze, a od tego roku uczy się w prestiżowym Royal College of Art w Londynie na Wydziale Sztuk Wizualnych. W ostatnim czasie mieszkała też w Los Angeles, wystawiała swoje prace w Turcji, robiła murale w Meksyku, Niemczech, Portugalii i Polsce („Cykliści” na Ogrodowej to właśnie jej dzieło). Ilustracje Białej zobaczyć można co jakiś czas w polskiej i zagranicznej prasie, a kolaże zdobią wydany właśnie zbiór wierszy Marcina Świetlickiego „Polska. Wiązanka pieśni patriotycznych”. Poza tym fotografuje, współpracuje z Chórem Czarownic i prowadzi niesamowity Instagram. Nie tylko publikuje tam swoje dzieła i relacjonuje sam proces twórczy, ale także bez skrępowania i z celną ironią dokumentuje swoje życie, codziennie hipnotyzując kilkanaście tysięcy followersów. [zaf]
Oto ciekawe postaci, na które warto mieć oko w nadchodzącym roku. Do tej pory zdobywali uznanie głównie w wąskim gronie, albo święcili triumfy za granicą. Twarze
35
Stachu Szumski Zaczął od graffiti i praktyk aerozolowych w piwnicy. Do dzisiaj ma opory przed malowaniem pędzlem i nawet studia na ASP nie przekonały go do porzucenia sprayowej estetyki. Najbardziej interesują go akty wandalizmu, termomodernizacja i pustostanizm, czyli malarstwo na opuszczonych budynkach. Pomimo natury buntownika chętnie zapraszają go do siebie ważne instytucje kultury, tj. Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie czy BWA Wrocław. Szumski jest też reasercherem, bo to właśnie ta czynność jest głównym elementem jego twórczości. Nieważne, czy podróżuje przez Syberię, czy Jelenią Górę, ciekawi go to, co lokalne i prawdziwe, wychodzące od społeczności. Dlaczego w 2018 r. warto przyglądać się Stachowi? Chociażby dlatego, że nie boi się poruszać tematów niewygodnych, które polityka lubi zamiatać pod dywan. [ismel]
Marek Głogowski Kilka lat temu podczas wakacji w Finlandii poznał ludzi, którzy stawiali domy z gliny i słomy. – Dało mi to do myślenia. Podobało mi się, że porzucony dom z materiałów naturalnych po pewnym czasie wróci do ziemi. Sam chciałem stworzyć coś, co po zużyciu może służyć środowisku, np. jako kompost – mówi Marek. Przeszukując internet, trafił na prezentację Paula Stametsa – eksperta od grzybów. Mówił, że grzybnia niektórych gatunków może tworzyć bardzo wytrzymałe struktury. Marek postanowił, że spróbuje stworzyć z nich lampę. – Na początku nie wiedziałem, co z nimi robić, więc musiałem przeprowadzić wiele prób – wspomina. Na początku w grzybowym materiale zagnieżdżała się pleśń, więc musiał stworzyć sprzyjające warunki do jego rozwoju. Powstało minilaboratorium w postaci pudła ze sterylną komorą oraz lampą UV, której promienie zabijają zarodniki pleśni i bakterie. Najpierw hoduje się sam materiał, potem formuje go na kształt lampy i zostawia na dwa tygodnie. Lampę z grzybów można kupić na facebookowym profilu Reishidesign albo Myko. Marek od czasu do czasu organizuje warsztaty, na których uczy, jak zrobić ją samemu. A w międzyczasie próbuje z grzybów stworzyć krzesło. [jt]
Bolesław Chromry Kim naprawdę jest Bolesław Chromry? Nawet jeśli zbierze się wszystkie jego biogramy, których w ciągu roku produkuje przynajmniej kilkanaście, trudno odpowiedzieć na to pytanie jednoznacznie. Ale tak naprawdę – co za różnica? Istotne są jedynie kąśliwe rysunki, ironiczne mądrości i coachingowe żonglerki, którymi ten „mieszkający i pracujący w internecie” rysownik, poeta i ilustrator raczy nas z zaskakującą regularnością. Kochają go pracownicy korporacji, szerują celebryci, ale on nie ma dla nikogo litości i w swojej prostej, a nawet momentami prostackiej formie wyciąga na wierzch ludzkie niepokoje i dyskomforty. Robi to w sieci, ale też w swoich albumach: powracających do czasów dzieciństwa „Pokrzywach” i „Renacie” oraz wydanym właśnie „Notesie dla ludzi uczulonych na gluten i laktozę”, w którym, jak sam pisze, wychodzi naprzeciw oczekiwaniom wszystkich tych, którzy „chcieliby sobie wytatuować napis «fuck my life», ale nie mają odwagi i pytają o pudding z tapioki w barze mlecznym”. [zaf]
Teraz nadchodzi ich czas – gwarantujemy, że w najbliższym czasie o tych nazwiskach będzie głośno. Twarze
Beniamin Głuszek „Wsłuchać się w siebie” – taka idea przyświeca Beniaminowi Głuszkowi. I wbrew pozorom nie chodzi o psychoterapeutyczne mądrości, bo nasz bohater kozetki nie posiada. Jest za to teoretykiem muzyki, a w domu przechowuje EEG – elektroencefalograf, czyli aparaturę, która mierzy aktywność elektryczną mózgu. Podłącza do niej śmiałków, których fale mózgowe sprzęt zamienia w cyfrowe sygnały. Głuszek analizuje je i interpretuje dźwiękowo. Czy to znaczy, że słyszy nasze myśli? Tak, ale spokojnie – tylko w postaci sygnału, bez pikantnych szczegółów. Można zatem doświadczyć swojej wewnętrznej muzyki, na co dzień niesłyszalnej. Beniamin działa na pograniczu sound artu i muzyki współczesnej, więc jego instalacji pt. „Neuromuzyka” wypatrujcie na festiwalach i w galeriach. [ismel] Monika Walecka Kto miał szczęście skosztować kiedyś jej chleba, wie, że żaden nie będzie już potem smakował równie dobrze. Monika Walecka, która od pewnego czasu prowadzi w Warszawie chlebowy koncept Cała w Mące i rozprowadza swoje wypieki na targowisku Forteca, pierwsze profesjonalne szlify zdobywała w San Francisco, chlebowej mekce Stanów Zjednoczonych. Wcześniej prowadziła też bloga kulinarnego, karmiła gości sesji zdjęciowych w studiu fotograficznym, prowadziła dziesiątki warsztatów i fotografowała swoje niezwykle apetyczne wytwory na użytek polskich i zagranicznych magazynów kulinarnych. W 2016 r. wydała książkę z przepisami „Opowieści drewnianego stołu”, a w kolejnym roku powróciła do Warszawy, by odtąd na zapleczu Muffia Bakery wypiekać istne cuda. Wyglądajcie warsztatów i eventów z jej udziałem, bo zanosi się na to, że niedługo będzie dysponowała większą ilością miejsca! [amich]
36
Jak co roku spotkaliśmy się w naszym redakcyjnym gronie, żeby wróżyć najbliższe perspektywy rysujące się przed światowym rynkiem muzycznym. Jacy artyści mają szansę przedrzeć się do mainstreamu? Tekst: Filip Kalinowski, Michał Kropiński, Paweł Klimczak, Cyryl Rozwadowski, Kacper Peresada
Jasno słyszenie
Muzyka
Muzyka
38
Muzyka
39
Muzyka
40
Trendy: Książki Co roku ukazuje się w Polsce ponad 20 tysięcy książek, które walczą o wasze portfele. Co będziemy czytać w najbliższym roku? Tekst: Wojtek Szot (Kurzojady)
Kurzojady Olga Wróbel i Wojtek Szot piszą o tym, co czytają. W literaturze cenią różnorodność, dlatego czytają, nie zważając na gatunki. Swoim czytelnikom (na Facebooku mają ponad 11,5 tys. fanów) przybliżają nowości, ale i starsze tytuły, bo lubią antykwaryczny kurz. www.kurzojady.pl
Instapoetry & bullet booki Będziemy czytać poezję! Już nie tylko kotki, pieski i food porn wypełniają Instagram. Motywujące cytaty, haiku czy wiersze na ozdobnych tłach przebojem wdarły się na insta, a od kilku miesięcy królują w postaci wydrukowanych egzemplarzy na księgarskich półkach. Danem Brownem instapoetry jest Rupi Kaur. Kanadyjka z hinduskimi korzeniami swoimi prostymi, ale dosadnymi wierszami podbiła internet i tomem „Mleko i miód” wdarła się na pierwsze miejsce listy bestsellerów „New York Timesa”. Książka również w Polsce sprzedała się w nakładzie dotychczas nieosiągalnym dla poezji (może z wyjątkiem Wisławy Szymborskiej). W 2018 r. wydawnictwo Znak wyda jej nowy tom „The Sun and Her Flowers”, a za tym trendem na pewno podążą inni wydawcy, zwłaszcza że lista instapoetów i instapoetek jest całkiem długa. Dodatkowo będziecie mogły i mogli zaplanować swój czas z pomocą bullet booków, a więc specjalnych plannerów, reklamowanych jako rewelacyjne systemy zarządzania własnym życiem. Już nie kolorujemy, teraz planujemy swoje życie. Systemowo.
Krótkie Edwidge Danticat ma na angielskiej Wikipedii obszerny artykuł biograficzny, dziesiątki nagród, w tym tzw. małego Nobla, czyli nagrodę Neustadtów. I nie ma ani jednej jej książki po polsku. Wszystkie ptaszki ćwierkają, że w 2018 r. będziemy czytać opowiadania. Ostatnio ukazały się tomy opowiadań Papużanki, Twardocha, Sołtysa, Zielińskiej, Bogdała, z tłumaczeń choćby doskonałe książki Lucii Berlin i Saundersa. Może w końcu zamiast czytać gigantomańskie książki w typie „Małe życie” czy „Niksy”, wrócimy do pięknej literatury w sensownych dawkach. I może ktoś wyda Danticat, bo to mistrzyni takiej prozy. Takie noworoczne życzenie literackiego trendsettera.
Popularnonaukowe Do tej pory narzekano, że dzięki mediom społecznościowym staliśmy się niewrażliwymi egoistami skupionymi na pokazaniu światu, że jemy atrakcyjnie kolorystycznie, nasze wakacje takie egzotyczne, radosne i rodzinne,
Książki
41 a poduszki miękkie i zalegają na nich koty niepozostawiające wokół siebie miliona kłaków. Wyjściem poza tę bańkę był trend roślinno-zwierzęcy, a więc książki o duchowym życiu drzew, emocjach bonobo, radości grzybów (jedna z książek proponuje jednoczenie się z lasem „w jedną wielką grzybnię życia” i nie wymyśliłem tego samodzielnie z czystej złośliwości) i szczęściu krów. Wyglądające jak swoje klony okładki zapełniły listy bestsellerów, ale powoli odchodzą w zapomnienie. Nadchodzi epoka „nowej wrażliwości”. Będziemy szukać źródeł empatii, zastanawiać się nad emocjami nie za pomocą kretyńskich coachów obierania ziemniaków, ale prawdziwych naukowczyń i naukowców, których książki znajdziecie z pewnością w połowie roku na listach bestsellerów. Wracamy do czytania książek popularnonaukowych skupionych na człowieku i jego interakcjach ze światem. Wydawnictwo Marginesy już dzisiaj zapowiada książkę Kai Nordengen, „Mózg rządzi”, która każe nam zrewidować kilka przekonań, a to zapewne nie koniec takich zapowiedzi. Autorka pochodzi Norwegii, co mi przypomina, że jeden z zapowiadanych trendów to sprzątanie po szwedzku zamiast tego po japońsku.
Feministki i marszałek Będziemy zajmować się naszymi relacjami, a te, jak wiemy, są relacjami władzy. W skrócie chodzi o to, że połowa populacji od setek lat ma władzę nad drugą połową i czas wyrównać szanse. Słyszeliście o Rebecce Solnit? A może otarliście się gdzieś o „Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek”? Feminizm w nowym, mainstreamowym wcieleniu, który z jednej strony łagodnie przygotowuje do zmiany ról w społeczeństwie, a z drugiej nawołuje do wyrażania wprost tego, co do tej pory było tabu, przynieść może
sporą zmianę społeczną, a na pewno przebuduje wasze priorytety zakupowe. Zwróćcie już teraz uwagę na wysyp książek poświęconych Fridzie Kahlo, kolejną falę Mario-Curie-Skłodowskiej. Książek feministycznych, o kobietach – tak poradników, jak powieści – będzie tylko więcej. Nie jest to jakieś wielkie i światłe odkrycie specjalistów i specjalistek od rynku książki, skoro najważniejszą grupą czytającą książki są kobiety po 40. roku życia. W 2018 r. na pewno poznacie polskie feministki, które 100 lat temu walczyły o prawa kobiet w tworzącym się na nowo kraju. Będzie o miesiączce bez tabu i w wersji pop, poważnie i naukowo o obsesji piękna i bardzo praktycznie i poradnikowo o zwalczaniu seksizmu w miejscu pracy. Jednocześnie nie liczyłbym na to, że któraś z tych dzielnych kobiet wygra walkę o uwagę z Marszałkiem i wydarzeniami z listopada 1918 r. Stulecie odzyskania niepodległości będzie świętowane także przez rynek książki, a wydawcy przygotowują się do 11 listopada. Choć robią to trochę nieśmiało – patrząc po tym, jakim niewypałem były książki o pierwszej wojnie światowej, która zdaje się w Polsce interesuje tylko największych zapaleńców (i największe zapaleńczynie) historii, wydaje się, że trudno będzie wykreować marszałka Piłsudskiego na bohatera rzeczywistości Anno Domini 2018. Co innego z Dmowskim, ale to już jest inna (i jakże smutna) opowieść. Startujemy zaś ze Świetlickim, którego „Polska. Wiązanka pieśni patriotycznych” z fantastycznymi ilustracjami Alicji Białej to lektura patriotycznie niepoprawna, ale obowiązkowa.
Książki
Biografizm Pamiętacie reklamę Kukuruku? Mieliście album na naklejki? Kasety Boysów i Kazika ustawione w jednym rzędzie was nie raziły? Idźcie do księgarń – jest już sporo książek pokazujących, że wasza młodość to już jakaś prehistoria, która powoli trafia do archiwów. Koszulki ze Spice Girls? Spodnie bojówki? Podśpiewywanie „Barbie Girl” w drodze na przystanek? Plastik jest fantastik? Kresz i kicz z okresu przyspieszonej lekcji kapitalizmu doczekają się swoich piewczyń i piewców. Już nie tylko „duchologia”, ale i okolice lat zerowych. Jednocześnie rynek dalej będzie zasypywał nas ważnymi i „musisz-to-przeczytać” biografiami. Będą listy Beksińskiego (właśnie wyszły te do Piotra Dmochowskiego, a będzie można poznać też jego korespondencjeę z Normanem Leto), Amundsen, Joseph Conrad, Wilkoń (!) i wielu innych, ale najbardziej wyczekiwaną biografią jest pisana przez Andrzeja Franaszka monumentalna książka o Zbigniewie Herbercie. „Pan Cogito” jest postacią wyjątkowo ciekawą w czasach, gdy nasze narodowe podziały eskalowały na skraj wojny domowej. Traktowany z ostrożnością przez lewicę, nie zawsze dobrze widziany po prawej stronie. Wybitny poeta, który gdzieś tam w historii został za Miłoszem. Już wiemy, że przynajmniej biografię będzie miał obszerniejszą – przecieki z wydawnictwa mówią o 2 tysiącach stron!
42
Najlepsze prezenty to te, które sprawiają radość nie tylko obdarowanemu, ale i obdarowującemu. Najlepiej, jeśli korzystać z nich można razem. Wspólna gra w planszówkę, kubek gorącej herbaty pod kocem, wieczorek nad krosnem, przy tkaniu kilimu. Nic nie jest tak cenne, jak czas spędzony z tymi, których darzymy autentyczną sympatią. A jeśli nie darzymy, to przynajmniej jest o czym porozmawiać.
Magia olejków Codzienna pielęgnacja powinna być odżywcza i jednocześnie nie obciążać skóry. Dlatego Soraya stworzyła unikalną linię kosmetyków Magia Olejków. To wyjątkowe połączenie odżywczych właściwości drogocennych olejków z niezwykle lekkimi i przyjemnymi formułami kremów do twarzy, balsamów do ciała oraz kremów do rąk. (soraya.pl)
Urodzone na deskach Jeżdżą na deskach całą rodziną i o każdej porze roku, stąd pomysł by pójść własną drogą i stawić czoła śniegom, deszczom i słońcu na własny sposób. Tak narodziły się gogle Born On Board. Nieodłączną częścia marki jest ubezpieczenie One Family skonstruowane tak, by kupujący nie martwił się o to, że jego okulary zniszczą się, zgubią czy zostaną skradzione. Wystarczy je zarejestrować, a gdy cokolwiek się im stanie – nowe dostaniesz gratis. (www.bornonboard.com)
Twoja butelka Ładne i ekologiczne. Wlewasz kranówkę i po sprawie. Świat oddycha z ulgą – o jednego plastikowego śmiecia mniej! Butelki wykonane ze szkła boro-krzemowego, lżejsze od wyrobów z tego tradycyjnego, mają smukłe kształty i wdzięczne ubranka. (www.mojabutelka.pl)
Frida na półeczkę Współczesne, osadzone w popkulturze wersje tradycyjnych japońskich lalek Kokeshi znakomicie prezentują się zarówno w dziecięcym pokoju jak i dizajnerskim salonie. Dla wyemancypowanych wojowniczek świetna będzie bohaterka tego roku Frida Kahlo, dla fanów surrealizmu Salvador Dalí a dla wielbicieli popartu drewniany Warhol. (www.kalaluszek.pl).
Człowiek w przystępnej cenie Jedno z ulubionych miejsc zimowych wypadów połowy zachodniego świata nie wygląda tak, jak można by sądzić, przeglądając katalogi biur podróży. Urszula Jabłońska zabiera nas na wyprawę, która być może postawi pod znakiem zapytania wasze urlopowe plany – bo Tajlandia, którą pokazują reportaże będące wynikiem kilkunastomiesięcznych podróży, to świat, w którym istnieją co prawda bajeczne plaże i pyszne curry, ale handel ludźmi, niewolnictwo i wyzysk są na porządku dziennym. Warto mieć świadomość, co kryje się za bajkowymi obrazkami rajskich plaż. (www.dowody.com)
Prezenty
Dzika zgraja Lodówka, babka piasowa czy zalotka spłaszczona. Gra memo stworzona przez graficzki-ilustratorki Magdę Stadnik i Kasię Walentynowicz prezentuje gatunki zwierząt o najpiękniejszych nazwach, objęte w Polsce ścisłą ochroną. (zagrywki.com) Delicje zaparzone Ozdobne puszki cieszą oko, zawartość pieści podniebienie. Aromatyczne herbaty Tafelgut o rozmaitych, często nietypowych smakach (kakaowe, karmelowe, jogurtowe, piernikowe) sprawdzą się jako prezent dla każdego. (www.fromnord.pl)
Kilim zamiast plakatu Tradycyjna technika i nowoczesne wzornictwo. Zapamiętajcie te słowa – tkactwo będzie hitem nadchodzącego roku, a kilimy zastąpią plakaty na ścianach. Dziewczyny z łódzkiego Tartaruga Studio przecierają szlaki, oferując świetnie zaprojektowane, ręcznie wykonane tkaniny. (tartarugastudio.pl) Swatch Szwajcarska konstrukcja, bransoleta ze stali nierdzewnej i ponadczasowy dizajn. Patrzymy i zachodzimy w głowę, jak producentom udało się upchnąć cały skomplikowany mechanizm w tak cienką kopertę. (www.swiss.com.pl)
44
Nocne Marki 2017: Ogłaszamy nominacje! wydarzenie roku:
Artysta roku:
Avant Art Festival
EABS Kaz Bałagane niXes Siksa
Premiera filmu „Photon” Normana Leto Wystawa „Syrena herbem twym zwodnicza” „Proces” w Nowym Teatrze
miejsce roku: Projekt LAB Pogłos Surowiec Szpitalna 1
Głosujemy na stronie nocnemarki.aktivist.pl od 2 do 28 stycznia 2018 r. Oprócz satysfakcji będą nagrody!
Nocne Marki
45
Artysta roku EABS
Tekst: Alek Hudzik, Filip Kalinowski, Paweł Klimczak, Michał Kropiński, Lech Podhalicz, Cyryl Rozwadowski, Jonasz Tolopilo
Od kiedy na fali aktualnego winylowego szału coraz większa część katalogu Polskich Nagrań doczekuje się wznowień, określenie „Polish Jazz” wraca na medialną wokandę w pełnej chwale. O ile jednak przeżywająca swój renesans od czasu pierwszego Skalpela polska szkoła jazzu osiągnęła moment swojej największej płodności i kreatywności w latach 60. i 70., o tyle kolejne generacje rodzimych jazzmanów zachowywały zwykle bezpieczny dystans do dorobku Kurylewicza, Miliana czy Stańki. W tym roku most nad tą pokoleniową wyrwą wybudowali muzycy skupieni wokół projektu EABS. Elektroakustyczny septet wziął na warsztat mniej znane kompozycje Krzysztofa Komedy i tchnął w nie zupełnie nowego, XXI-wiecznego ducha. Muzycy wpletli w utwory elementy funku, soulu i hip-hopu, nie zapominając o ich historycznej podbudowie, a całość spoili mądrymi, świadomymi tekstami, szczyptą
Nocne Marki
instrumentalnej dezynwoltury i... aktualnym kontekstem politycznym. Zamysł ten docenili jednak nie tylko bywalcy ich bitowych sesji we wrocławskich Puzzlach, ale również pojawiający się gościnnie na płycie Michał Urbaniak, promujący krążek w swojej audycji Gilles Peterson i włodarze magazynu „Jazz Forum”, na którego okładce nie było chyba jeszcze tak bardzo „rapowej” załogi jak EABS. [fika]
Kaz Bałagane W medialnej recepcji polskiego rapu wciąż pokutuje stereotyp, że jedynymi literacko wartościowymi krajowymi MC’s są artyści pokroju Łony czy Bisza, którzy wykraczają poza hiphopową hermetyczność i posługują się poprawną polszczyzną. Podobnie jednak jak we współczesnej prozie – od Geneta przez bitników aż po Bukowskiego – prawdziwych talentów do składania słów, tworzenia neologizmów i wyglądania perspektyw nowego języka zdolnego opisać współczesną rzeczywistość należy dziś szukać na zimnych ulicach i w podejrzanych spelunach. To właśnie tam przesiadują autentyczni osiedlowi kronikarze, którzy nie tylko dają wgląd w obcy większości słuchaczy, bezwzględny świat narkotykowych transakcji i seksualnych ekscesów, ale również pozwalają odświeżyć swój ogląd slangu i przeżyć intensywną jazdę po ekstremach. A jednym z najciekawszych, najbardziej kreatywnych i płodnych twórców z tego rozdania jest dziś Kaz Bałagane. Po tym jak w zeszłym roku wszedł z buta na scenę, wydając album „Źródło” i dwa mixtape’y, w ciągu mijających 12 miesięcy ugruntował swoją pozycję na scenie longplayem „Narkopop” i garścią luźnych numerów spontanicznie wrzucanych do sieci. Równie wulgarne jak chwytliwe, podwórkowe hymny Be do Gie z knajacką gracją balansują na obrzeżach tego, co jest aktualnie muzycznie świeże, a jednocześnie dalekie od kopii, lokalne i prawdziwe; tego, co jest ironiczne czy wręcz zabawne, a boleśnie dosłowne i stanowcze; tego, czym był rap u swoich początków w Nowym Jorku, czym stał się po przeprowadzce do Polski w połowie lat 90., i tego, czym jest dzisiaj, w dobie chińskich odpadów po dopalaczach i aplikacji służących do… ruchania. [fika]
nocne marki: nominacje
Głosowanie czas zacząć. Przez cały rok bacznie obserwowaliśmy wszystko, co dzieje się w mieście i poza nim. Jak co roku zażarcie i długo debatowaliśmy, komu należy się wyróżnienie. W kategoriach Mistrz Roku, Aktivista Roku, Rookie Roku oraz Moda i Dizajn zdecydowaliśmy sami. Laureatów Nocnej Marki w tych kategoriach poznacie podczas rozdania nagród. Natomiast co do Artysty, Miejsca i Wydarzenia – jak co roku – głos oddajemy wam. Pomożemy jednak podjąć decyzję – podsumowujemy ich dokonania i tłumaczymy, dlaczego to właśnie im należy się wyróżnienie. Wybierzcie swojego faworyta!
nocne marki: nominacje
46 niXes Kiedy polski pop przeżywa dziesiąty atak klonów, ktoś w końcu próbuje zaszczepić rodzimym słuchaczom miłość do dźwięków, które za oceanem zachwycają tłumy od pokoleń. W krainie szarugi i zimy chyba niczego nie brakuje nam tak bardzo jak słońca i ciepła. Tymczasem niXes importuje je prosto z Kalifornii i Australii, potem miksuje to zgrabnie w cudnie rozciągnięte utwory i jako chyba pierwszy polski zespół od dawna oferuje coś więcej niż przebój w schemacie „zwrotka – refren”. Rzadko nominujemy artystów tuż po debiucie, ale takiego debiutu po prostu nie da się pominąć. Hajp na niXes z każdym dniem zatacza coraz większe kręgi i nawet powoli wyrywa się pierwotnemu muzycznemu konceptowi, a to chyba najlepiej potwierdza, że coś jest na rzeczy. Rok 2018 będzie należeć do tego składu, a cała przygoda zacznie się od nominacji do Nocnych Marków. [mk]
Siksa Chłopaki w kapturach latają po ulicach, prostując prawe ramię, szamani masowej wyobraźni usiłują wskrzesić dawno zdechłą bestię, a będący do tej pory zawsze na froncie muzycy chowają się w ciepłym kącie jak mięciutkie kociaki? Chyba pora na coś nowego. Na coś, co rozbije beton naszych moderowanych przez internet fantazji i urojeń. Swoim krzykiem dotrze na najdalszy kraniec Polski i da do myślenia nawet znudzonej życiem babie, która codziennie bezmyślnie wertuje gazety. Pora na coś świeżego, głośnego i odważniejszego niż obrońcy naszej ojczyzny. Siksa z gracją brazylijskiego piłkarza okiwała wszystkich i jako pierwsza artystka od dawna, bez owijania w bawełnę, powiedziała większej publice coś więcej niż „jesteście zajebiści, kocham was”. W swoich krótkich, punkowych piosenkach zafundowała nam undergroundową psychoterapię bez płacenia 250 zł za sesję. Miejsca starczy dla wszystkich. Warunek jest tylko jeden – horyzonty szersze niż nogawki dżinsów noszonych do mokasynów. [mk]
MIEJSCE roku Projekt LAB Przestrzeń klubów muzycznych wpadła w ostatnich latach w kleszcze rynkowych zależności i niewyszukanej, weekendowej odpinki od pracy czy szkoły. I choć wciąż zdarzają się ludzie, którzy starają się przywrócić im społeczno-kulturowy potencjał, to częściej niż na płaszczyźnie line-upu bazują oni na kontekście pozamuzycznym. Projekt LAB jest w tym względzie inny. Istniejący już pięć lat poznański klub pracuje nad świadomością swoich słuchaczy z uchem przy głośniku. Obojętnie, czy zaprasza w swoje progi intrygujących i świeżych rodzimych hiphopowców pokroju PRO8L3M-u i Mordor Muzik, czy zaprawionych w bojach technicznych DJ-ów, takich jak Perc i Helena Hauff, czy przesuwających granice elektronicznego spectrum artystów, pośród których wymienić można chociażby Vatican Shadowa czy Dedekind Cut, wciąż poszerza horyzonty swoich bywalców – a wiadomo przecież, że im mniej ktoś jest zamknięty w swoich gustach, tym bardziej jest otwarty w życiu. I trudno się dziwić takiemu stanowi rzeczy, skoro głównego bookera i promotora tej przestrzeni można spotkać wszędzie, gdzie i nam zdarza się bywać – od wielkich, zagranicznych festiwali po małe, lokalne podziemne kluby. Bo jak sam kiedyś nam powiedział podczas pewnego niszowego koncertu w Warszawie, zwyczajnie czuje się w obowiązku, żeby jeździć i sprawdzać, co się dzieje gdzie indziej. A takie podejście cenimy sobie najbardziej. [fika]
Pogłos Jest taki samotny dom znajdujący się pomiędzy Powązkami a świątynią konsumpcjonizmu – Arkadią. W jego murach mieści się Pogłos, czyli spółdzielnia socjalna otwarta przez szóstkę zajawkowiczków, którzy wtłoczyli wszystkie swoje pasje w cztery kondygnacje ulokowane w industrialnej okolicy.
Nocne Marki
W tygodniu klub jest w stanie zaspokoić żądze m.in. fanów punka i hardcore’u (z wszelkimi prefiksami), młodych poetów i slamowej publiczności, maniaków śledzących stołeczny jazzowy i elektroniczny underground oraz czarnych legionów Brutażu. W podziemiach nowe kawałki ćwiczą najfajniejsze warszawskie gitarowe składy, a na górze zjecie najlepsze wegańskie pierogi w mieście. Po roku od otwarcia Pogłos buduje sobie równie mocną, jeśli nie silniejszą, reputację co CDQ , które przez lata gościło w tym samym miejscu. Wszystko dzięki otwartemu podejściu łączącemu różne środowiska oraz równościowym postulatom wypisanym na ścianie lokalu. To wszystko sprawiło, że Warszawa zyskała centrum niezależnej kultury z prawdziwego zdarzenia oraz model wart naśladowania. [croz]
Surowiec Ma ciekawą estetykę i elastyczność, która sprzyja najróżniejszym wydarzeniom kulturalnym i muzycznym. To tutaj odbywają się koncerty, interesujące dyskusje, imprezy klubowe i noce live-actów. Bliskość fenomenalnego podwórka pełnego neonów to dodatkowa wartość – w Surowcu można było się bawić po kapitalnym festiwalu Nacisk, a w sezonie wiosenno-letnim można wziąć udział w Silent Disco pod chmurką. Tym, co mocno odróżnia klub od innych, jest stawianie na rodzime, najczęściej lokalne bookingi. Nie grają tu berlińscy kelnerzy, za to można usłyszeć różnorodnych wrocławskich DJ-ów – to jedno z nielicznych miejsc, gdzie oprócz techno wybrzmiewają również disco, house czy muzyka inspirowana Afryką. Surowiec to sympatyczna przestrzeń, którą zarządza ekipa z głową na karku i o otwartych uszach. [klim]
Szpitalna 1 W samym centrum krakowskiego Starego Miasta, wśród turystycznych restauracji i wątpliwej jakości miejsc, bije również serce undergroundu. Ludzie przychodzą na Szpitalną nie tylko dla
47
WYDARZENIE roku Avant Art Festival Miło patrzeć, kiedy inicjatywy, którym kibicowaliśmy od zawsze, rozwijają się prężnie jak nigdy wcześniej. Avant Art przez lata ożywiał Wrocław, prezentując najciekawsze niezależne muzyczne zjawiska z najróżniejszych krajów – stolicę Dolnego Śląska odwiedziły dzięki niemu czołowe nazwiska awangardy z Norwegii, Japonii, Niemiec czy Rosji. Jubileuszowa, 10. edycja festiwalu w październiku zaprezentowała zupełnie nową jakość. Koncerty odbywały się bowiem równolegle, po raz pierwszy także w Warszawie. Posthiphopowe Babyfather Deana Blunta sprawiło, że zaczęły się sypać ściany stołecznego Grizzly Gin Baru. Krajobraz Wielkiej Brytanii po Brexicie zrekonstruowali m.in. Powell, Regis czy JK Flesh. Zwielokrotniony ścianą wzmacniaczy psychodeliczny hałas tria Black Dice wprawił w drgania wszystkie szyby na przecięciu Woli i Żoliborza. Wrocław z kolei znowu skosztował japońskiego eksperymentu z pomocą wybuchowego zespołu Melt-Banana i niesamowitej performerki Marii Jiku. Krakowski Unsound nie jest już monopolistą na rynku wyznaczania nowych trendów w alternatywie. I właśnie ten ferment cieszy nas najbardziej. [croz]
Premiera filmu „Photon” Normana Leto Był malarzem, rzeźbiarzem, twórcą dziwnej cybersztuki, teraz jest reżyserem i autorem książki. Przechodząc jednak od dziedziny do dziedziny, nie zapomina o tym, co robił wcześniej. Może właśnie dlatego jego najnowszy film „Photon” to koktajl wybuchowy. Są w nim książkowa opowieść, wykład współczesnej fizyki, kilkadziesiąt minut abstrakcyjnego wideo-artu, które w całości składają się na film na tyle dobry, że nagrodzono go na wrocławskim festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty i na tegorocznym festiwalu filmowym w Gdyni. Leto nie udziela się medialnie i nie jest salonowym bywalcem, ale potrafi nawiązać z widzem dialog tak intensywny, że jego dzieła sztuki z powodzeniem odnajdują się w galeriach, kinach, a przede wszystkim w dyskusji na temat współczesnej kultury. [ahu]
Wystawa „Syrena herbem twym zwodnicza” Zdecydowanie najważniejsze tegoroczne wydarzenie artystyczne nad Wisłą. Dosłownie, bo wystawa zaakcentowała przeniesienie siedziby warszawskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej do tymczasowego nadwiślanego pawilonu, i w przenośni, bo jej sukces frekwencyjny liczony był nie w osobach, ale w godzinach, które trzeba było spędzić w kolejce do wejścia. „Syrena...” zaprezentowała nowe spojrzenie na patriotyzm i lokalność, a także przedstawiła symbol Warszawy, który łączy – bo z syrenką utożsamiają się i hipsterzy, i kibice stołecznych klubów sportowych. Wystawa pokazała, że nawet w ciemnych czasach powojennej zawieruchy byliśmy blisko sztuki – np. w 1948
Nocne Marki
r., kiedy odwiedził nas Pablo Picasso i przy ul. Deotymy 48 narysował swoją syrenkę. Znaleźliśmy też na niej historie zapomniane, jak choćby tę o czarnoskórym muzyku Auguście Agboli O’Brownie, który pod pseudonimem „Ali” walczył w Powstaniu Warszawskim. Frekwencja „Syren” pokazała, że ze sztuką trzeba się liczyć, a jej przesłanie niesie jeden wniosek – można robić mądre wystawy dla wszystkich. [ahu]
Proces” w Nowym Teatrze „
Attosekunda, czyli jedna trylionowa sekundy – to jednostka czasu, którą można mierzyć moment od otwarcia sprzedaży biletów na „Proces” do wyprzedania wszystkich miejsc. Zainteresowanie każe sądzić, że na spektakl rzucili się nie tylko oddani pasjonaci teatru, ale i ci, którzy pojawiają się w nim od święta. Po rewolucji kulturalnej w Teatrze Polskim we Wrocławiu „Proces” za sprawą Nowego Teatru, Teatru Powszechnego, STUDIO teatrgaleria i TR Warszawa trafił do stolicy i wywołał dużą dyskusję w gronie krytyków, stałych widzów i tych, którzy hołdują zasadzie „nie widziałem, ale i tak się wypowiem”. Fakt – dobrze przygotowany widz „Procesu” Krystiana Lupy ma przy sobie prowiant, energetyka i dużo cierpliwości (chociaż sześć godzin to niewiele w porównaniu z widowiskami, które opisujemy na str. 60), ale spektakl zmusza go do zastanowienia. Na przykład nad poczuciem bezsilności wobec systemu, któremu nijak nie da się wytłumaczyć, że co złego to nie on. A przy obecnej scenografii warto sobie czasem o tym pomyśleć. [jt]
nocne marki: nominacje
znakomitych i ambitnych bookingów, ale głównie dla niesamowicie przyjaznej, wręcz rodzinnej atmosfery. Tutaj każdy może poczuć się jak na domówce, z tą różnicą, że na Szpitalnej za deckami stoją profesjonaliści. Niewielkich rozmiarów klub obchodził niedawno swoje drugie urodziny, na których zagrała czołówka house’owej sceny – Kyle Hall i DJ Assault. Tym wyjątkowym miejscem opiekują się ludzie związani z krakowskim Unsoundem, a swoje imprezowe cykle mają tu kolektywy Radar, Szum czy Playmate. Reszta kraju może tylko pozazdrościć. [lech]
48
Zeszyty PRL Takie bruliony wielu z nas kojarzy z czasami szkolnymi. Odkopane, oryginalne, niezniszczone i (co najważniejsze!) niezapisane zeszyty mogą wam służyć i dzisiaj – zarówno w szkole, jak i poza nią.
Vintage na prezent
Kubki Mamsam Kubki Mamsam to stołowa porcelana ozdobiona fantastycznymi grafikami nawiązującymi do czasów PRL. Idealne na ciepłe kakao w chłodne zimowe wieczory.
Look Inside To warszawski butik z dizajnem, tym vintage i zupełnie nowym. Jego twórcy kochają sztukę i wspierają młodych artystów. Przy ul. Wileńskiej 21 można kupić m.in. kupić awangardowe kolorowe grafiki absolwentki ASP w Warszawie Moniki Kozak czy też spokojne czarno-białe obrazki architektki Marysi Kadyszewskiej.
Zegarek Blonex to kawałek historii polskiej produkcji zegarków. Z taśmy montażowej w Błoniu zszedł w latach 50. i w pięknym stanie dotrwał do naszych czasów. Zarówno Blonex, jak i inne czasomierze w Look Inside sprzedajemy w pełni sprawne, z roczną gwarancją.
Ilustrowany przewodnik „Ilustrowany elementarz polskiego dizajnu” to świeża pozycja autorstwa dwóch pomysłowych dziewczyn: Agnieszki Kowalskiej i Agaty Szydłowskiej. Ta wspaniała książka to must have dla wielbicieli polskiego wzornictwa przemysłowego.
Prezenty
Samsung partnerem Fundacji Film Spring Open
Plenery Film Spring Open to projekt edukacyjny skierowany do młodych twórców z branży audiowizualnej. Festiwal jest miejscem spotkań profesjonalnych filmowców, studentów i pasjonatów, którzy chcą rozwijać swoje umiejętności artystyczne i techniczne. Dzięki niemu młodzi twórcy mają możliwość kręcenia swoich filmów z wykorzystaniem najlepszego sprzętu filmowego na rynku. Tegoroczna edycja odbywała się w Opolu, Bydgoszczy i Przegorzałach koło Krakowa między 25 września i 18 listopada. W ramach Plenerów Film Spring Open powstała grupa Samsung Vloggers. Pod kierownictwem Daniela Rusina, znanego z kanału YouTube „Reżyser Życia”, pracowała ona na smartfonach Samsung Galaxy (S7, S8 oraz Note8), udowadniając, że można dzięki nim zrealizować profesjonalny film. Materiał stworzony przez grupę Samsung Vloggers otrzymał na tegorocznej edycji festiwalu wyróżnienie. Na potrzeby projektu Samsung udostępnił także najwyższej jakości sprzęt, taki jak wyświetlacze LFD i panoramiczny monitor.
NURT Lobby
NURT Lobby Bar w Hotelu Narvil to kameralna przestrzeń oraz nowy koncept menu powstały dzięki partnerstwu marki Gentleman Jack z rodziny Jack Daniel’s Tennessee Whiskey. W lobby zaprojektowanym przez studio Monos Design znalazły się pergole, wyspy oraz loże, którym ekskluzywnego charakteru dodają specjalnie wyeksponowane butelki Gentleman Jack, czyli łagodniejszego, bo dwukrotnie filtrowanego przez węgiel drzewny, brata Jack Daniel’s Tennessee Whiskey. Zmienione menu baru zawiera sześć najbardziej lubianych przez gości pozycji. Karta drinków to wariacje na temat koktajli na bazie Gentleman Jack. Pojawiły się również niecodzienne nowości: cztery monodesery oraz drip coffee – aromatyczna kawa parzona w tradycyjny sposób, według receptury Ilony Przewoźniczek – Mistrzyni Polski 2015 Polish Aeropress Championship.
TRENDY: moda
50
Tekst: Michał Koszek Fot.: Au Matt
Nowe stolice mody Już nie tylko Paryż, Mediolan, Londyn i Nowy Jork kojarzą się z wielką modą – do grona popularnej czwórki dołączają kolejne miasta, które zachwycają unikatowym stylem i zaskakują świeżością. W zawrotnym tempie rozkręca się Seul, do niedawna pozostający w cieniu
pobliskiego Tokio. Tamtejszy fashion week istnieje dopiero od kilkunastu lat, ale jego znaczenie rośnie z roku na rok. To właśnie tam zaczynali koreańscy projektanci (m.in. JUUN.J), którzy odnieśli międzynarodowy sukces. Awangardowa i zacierająca podział na płeć moda seulskich projektantów trafia na podatny grunt lokalnych fashionistów. Ich szalony styl relacjonują znani fotografowie i opisują najważniejsze magazyny o modzie. Kojarzone bardziej z plażą niż modą Melbourne stało się centrum australijskiej nowej odzieżowej fali. Swoje butiki stale otwierają tam światowej sławy marki, ale ciekawsze jest to, co proponuje rodzima scena. Jej reprezentanci łączą europejskie trendy z miejscowym luzem, a zasięg brandów takich jak Kloke, Chronicles of Never czy P.A.M. rozprzestrzenia się poza Oceanię. Bardzo hot są także multibrandy z Melbourne, na czele ze Sneakerboy, Assin czy Incu, które oferują nie tylko świetną selekcję streetwearu, ale wchodzą też w ciekawe, autorskie kooperacje z zagranicznymi projektantami. Nową tożsamość budują kraje byłego Związku Radzieckiego. Kijów i Tbilisi to centra trendu post soviet, jednak ukraińscy i gruzińscy projektanci odcinają się od rosyjskiego dziedzictwa. Interpretują historię i bieżącą politykę, tworząc „młodą” kulturę niedawno powstałych państw. Zaangażowana społecznie moda projektanta Antona Belinskiy’ego wywodzi się z traumatycznych przeżyć i walki o niezależność, a wizją socjalistycznej utopii zainspirowana jest Yulia Yefimtchuk. Oboje to coroczne gwiazdy kijowskiego fashion weeka. Z kolei na tygodniu mody w Tbilisi Tamuna Ingorokva prezentuje futurystyczne ubrania ze skóry, a George Keburia zachwyca wąskimi, geometrycznymi okularami przeciwsłonecznymi, które nosi m.in. Rihanna. Z Gruzji pochodzi także Demna Gvasalia, który pisze nowy rozdział historii mody swoimi kolekcjami dla Vetements i Balenciagi.
51 Postsoviet Kiedy Gosha Rubchinskiy zadebiutował w Paryżu w 2014 r., nikt nie spodziewał się, że trend na streetwearowe ubrania inspirowane kulturą lat 90. i energią rosyjskich blokowisk przetrwa więcej niż kilka sezonów. Styl post soviet zachowuje aktualność, bo wciąż nie jest do końca określony. W roku 2018 będziemy świadkami kolejnej jego ewolucji. Szorstki i brutalny post soviet chic wychodzi poza rosyjskie granice i w każdym z byłych demoludów zdobywa nowy look. Chociażby pochodzący z Bośni projektant Ilija Milicic walczy z popularnym na Zachodzie stereotypem wschodniego dresiarza – gangstera. Milicic zestawia dopasowane, błyszczące garnitury z kurtkami inspirowanymi paczkami po papierosach. Niepozbawiony ironii i ekstrawagancji styl proponowany przez mieszkającego na co dzień w Austrii twórcy określany jest mianem nowego „macho”. Bardziej romantyczne i poetyckie są propozycje polskich brandów. MISBHV, UEG i Dramat przenoszą w sentymentalną podróż do czasów niewinnej młodości. Z kolei styl projektantów z Ukrainy i Gruzji to osobliwy komentarz na temat bieżących wydarzeń politycznych, a swoje wyobrażenie na temat post soviet zmieniają i rosyjscy twórcy. Tegoroczna nominacja do prestiżowej nagrody LVMH przypadła Marii Kazakovej, autorce marki Jahnkoy. Kolekcja „The Displaced”, przygotowana przez Kazakovą we współpracy z Pumą, odpowiada na kryzys nadprodukcji. Przesłanie projektantki jest proste – Rosja nie jest jednolitym państwem, a nowe pokolenie rosyjskich twórców zamierza tworzyć dzieła na skalę światową.
Hi fashion + streetwear W 2000 r. doszło do spięcia pomiędzy Louis Vuitton a Supreme. Paryski dom
mody oskarżył amerykańską markę o bezprawne wykorzystanie logo LV we wzorze na deskorolkach. Wystarczyło kilkanaście lat, by o niedawnej aferze wszyscy zapomnieli. Rynek wywrócił się do góry nogami – dziś Louis Vuitton zaprasza Supreme do współpracy, a streetwear wchodzi na salony. Wszystko to za sprawą pokolenia „Z”, którego przedstawiciele dorastają razem ze streetwearem. I nie chodzi tylko o ubrania, lecz o cały lifestyle i próbę wyróżnienia się. To marki takie jak Supreme, Vetements czy Golden Goose rozpalają wyobraźnię nastolatków. Ich popularność próbują wykorzystać ekskluzywne domy mody, które starają się dotrzeć do grona nowych odbiorców. Chociażby Burberry, proponując Goshy Rubchinskiy'emu wspólną kapsułową kolekcję, chciało odświeżyć swój statyczny wizerunek. Młodzi konsumenci szukają innowacji, lubią być zaskakiwani. Współpraca z najmodniejszymi brandami, pozwala tradycyjnym markom zdobyć zaufanie nowych klientów. Ryzyko jest niewielkie, nakład finansowy relatywnie niski – w najgorszym wypadku akcja nie przyniesie oczekiwanych korzyści, ale jednocześnie nie narobi szkód. O nieudanej współpracy nie będzie się po prostu mówiło. Za to akcje zakończone sukcesem będą na ustach wszystkich. Tylko w ostatnich kilku miesiącach Nike połączył siły z Comme des Garçons, Tommy Hilfiger z Vetements, a Karl Lagerfeld z Vansem. Rok 2018 przyniesie jeszcze więcej tego typu kooperacji.
Nowe technologie sprzedaży Gdy kilka lat temu projektanci zaczęli sięgać po nowe technologie produkcji ubrań, wszyscy prorokowali, że to Moda
przyszłość mody. Dzisiaj ich zastosowanie (np. druk 3D) faktycznie nie budzi takich emocji jak kiedyś, choć technologie to wciąż jeden z najgorętszych trendów branży. Nie chodzi już jednak o sposoby wytwarzania odzieży, ale jej wirtualną sprzedaż. Dzisiejszy konsument coraz śmielej sięga po tzw. beacony. Popularne rozwiązanie, polegające na skojarzeniu produktu z aplikacją w telefonie, wywołało rewolucję w sprzedaży. Wystarczy, że przejdziemy obok swetra, a zainstalowany beacon uruchomi w naszym telefonie mapę z informacją o składzie, rozmiarze i dostępności produktu. Potrzebę zaczynają dostrzegać sprzedawcy i transakcję za pomocą beaconów oferują już m.in. amerykańskie centra handlowe Macy’s. Do beaconów dołączyły całkiem niedawno tzw. barcode scanners, wirtualne metki, z których klient bez pomocy asystenta sprzedaży, nie tylko dowie się wszystkiego o produkcie, ale zakupi go np. już w przymierzalni, bez konieczności udawania się do kasy. Coraz popularniejszym trendem w sprzedaży ubrań staje się także wideo. W sklepach internetowych obok zdjęć produktu, zamieszczane są filmy. Wystarczy jedno kliknięcie, by przenieść się na prywatny, kilkusekundowy pokaz mody. W internetowym sklepie gigantycznego ASOS.com w krótkich filmach modele prezentują każdy detal wybranego produktu. Krok dalej poszedł francuski sklep Longchamp, który do zamieszczonych w sieci filmów z pokazu dodaje łącze odsyłające do strony prezentowanego towaru. Najbliższa przyszłość handlu mody to symbioza stacjonarnej sprzedaży i najnowszych technologii. Nowym rozwiązaniem w sprzedaży stają się tak zwane wirtualne przymierzalnie. Już trwają pierwsze ich testy, którym przewodzi marka Tommy Hilfiger. W swoim holenderskim sklepie firma wprowadziła iPady, na których konsumenci mogą stworzyć własne awatary i wystylizować je w ubrania marki.
52 Przewidywaniem trendów zajmują się wielkie firmy prognozujące. Sztab ludzi intensywnie obserwuje gospodarkę, kulturę, ulicę, gromadząc informacje na temat tego, co będziemy chcieli nosić, jakim samochodem zapragniemy jeździć, jaką lampę nocną kupimy do sypialni. Osobiście łatwiej jest mi udawać, że mnie to nie dotyczy. Ogromna machina marketingowa bardziej mnie stresuje, niż stymuluje. Młodzi projektanci z reguły nie zamawiają kosztownych prognoz, co nie oznacza, że jesteśmy zupełnie wolni od oddziaływania trendów. Wszyscy jesteśmy odbiorcami tej samej kultury, więc czytamy te same komunikaty. Z pewnością odbija się to potem na
Paulina Bierzgalska-Sikorska: projektantka mody, absolwentka Katedry Mody na Wydziale Wzornictwa Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie i kulturoznawstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Jej dyplom, zatytułowany „Collecting Memories”, opowiada o pamięci i doświadczeniu. Założeniem kolekcji jest istnienie pamięci nielinearnej, w której wszystkie gromadzone wspomnienia dzieją się jednocześnie. Punktem wyjściowym konceptu był fragment „Smutku tropików” Claude’a Lévi-Straussa. Opisywał on brazylijskich Indian Caduveo, którzy doświadczenia i mądrość zapisywali w postaci znaków graficznych na swoich twarzach. To właśnie twarz, przenikające się warstwy oraz układanka patchworków i aplikacji stały się motywami przewodnimi „Collecting Memories”. zdjęcia: Kamil Kotarba make-up: Joanna Wojniłko modelki: Joan@AS Managment i Nika@ Wave Models
Wyczuć wibracje tym, co projektujemy. Przenosimy na kolekcje inspiracje nowym filmem, wystawą, wydarzeniem, aktualnym problemem społecznym. W gruncie rzeczy jest to mechanizm podobny do działania trend-watcherów, z tym że bardziej zindywidualizowany i wybiórczy. Jako osoby z branży czujnie śledzimy aktualne tendencje, przyglądamy się ludziom, zwracamy uwagę na pozornie mało znaczące detale. Dzięki temu wyczuwamy pewne wibracje zapowiadające to, co dopiero będzie modne – czasem jest to kolor, czasem element kroju – jednak nigdy cały pakiet trendów. Przy projektowaniu staram się nie myśleć o tym, co najlepiej będzie nawiązywać do aktualnej mody. Do trendów podchodzę z respektem, jednak staram się od nich dystansować. Kalkulacje i próby dopasowania się do narzuconej estetyki sprawiają, że kolekcja staje się jedynie odpowiedzią na zadanie, pewnym powtórzeniem. Większą frajdą jest opowiadać ubraniami historię, którą znam tylko ja. Moda
Moda
54
Moda
55
Moda
56
PURO Gdańsk 211 pokoi, 9 apartamentów, 5 sal konferencyjnych, restauracja Dancing Anchor, podniebny bar INK Above, PRISMA SPA
LEPIEJ NIŻ W DOMU
Gdy chodzi o trendy w podróżowaniu i turystyce, eksperci są zgodni: standardowe, identyczne w każdym zakątku świata pokoje hotelowe to dla gości za mało. Podróżujący chcą być ugoszczeni tak, żeby podczas pobytu w hotelu nie tęsknić do domowego łóżka i ekspresu do kawy. Dlatego na świecie pojawia się coraz więcej hoteli, które poza przestrzenią do spania i łazienką oferują swoim gościom coś więcej. Przestronne wnętrza urządzone według najnowszych trendów w projektowaniu, hotelowe restauracje i bary, które przyciągają nie tylko turystów, a może strefy relaksu dla gości? Hotele w Berlinie, Londynie i w innych światowych metropoliach (także w Polsce!) kuszą tym od dawna. Hotel PURO nad gdańską Motławą stanął na historycznej Wyspie Spichrzów, która w ostatnich latach stała się jednym z najgorętszych adresów w Trójmieście. Wnętrza PURO Gdańsk zaprojektowało londyńskie studio DeSallesFlint. Dominuje w nich współczesne wzornictwo, a uzupełnieniem są meble marek znanych na całym świecie – m.in. Carl Hansen & Søn czy GUBI z Danii, Magis i Moroso z Włoch, szwajcarskiej Vitra czy Kettal z Hiszpanii. Nie ma jednak mowy, żeby poczuć się przytłoczonym – mimo światowego dizajnu pokoje i przestrzenie wspólne zachowują przyjazny charakter. Pamiętamy jednak, że nie samym wnętrzem żyje człowiek – od czasu do czasu musi przecież coś zjeść, a mało kogo zadowala dziś pizza z sieciówki. Na zgłodniałych gości czeka hotelowa restauracja Dancing Anchor oparta na autorskiej kuchni Marcina Małeckiego. Znajdziemy w niej ryby, owoce morza, wieprzowinę oraz dania z drobiu. Co więcej, goście głodni wrażeń mogą śledzić przygotowanie zamówionych przez siebie dań w otwartej kuchni. Po kolacji entuzjaści procentów mogą wysączyć drinka w barze INK Above, w którym można poudawać, że jest się Billem Murrayem w filmie „Między słowami”. A jeśli koktajle komuś niemiłe, może odwiedzić hotelowe PRISMA SPA i poczuć się jak Michael Caine w „Młodości” Paolo Sorrentino.
58
Trendy: WIDEO Każdego miesiąca na YouTube’a wchodzi 20 milionów Polaków, a ponad 40 rodzimych kanałów ma ponad milion subskrypcji. Rafał Masny* mówi, co będziemy oglądać i w jakiej formie. Rozmawiał: Jonasz Tolopilo
Więcej, szybciej Patrząc na statystyki najchętniej oglądanych filmów na YouTubie w ciągu ostatnich lat, możemy zobaczyć, że zależność jest prosta: im nowszy film, tym szybciej zdobywa ogromną oglądalność. Dlatego słynny teledysk PSY do utworu „Gangnam Style” czy tęczowy kot Nyan Cat latający po niebie w rytm piosenki potrzebowały bardzo dużo czasu do nabicia milionów wyświetleń w porównaniu z hitem ostatniego lata „Despacito” Luisa Fonsi (w połowie listopada ma na koncie 4,3 miliarda wyświetleń – red.). Oglądamy coraz więcej, więc częściej będziemy poszukiwać nowych doznań. Wszystko dlatego, że szybciej się nudzimy.
YouTube osobno Podział na wieczorną rozrywkę – telewizję, Netflixa i podobne platformy, oraz
YouTube’a z krótkimi klipami, które towarzyszą nam cały czas: w autobusie, w przerwie od pracy czy w kolejce do kasy, będzie coraz wyraźniejszy. Mimo rosnącej popularności internetowych serwisów, w których można oglądać wideo, telewizja na razie nie umrze. Ludzie jeszcze długo będą do niej przyzwyczajeni, bo to medium pasywne – wystarczy włączyć odbiornik i od razu coś w nim leci. To wygodne, bo nie trzeba się specjalnie wysilać, żeby zapewnić sobie rozrywkę.
Wideo trzy zero Nowe technologie i typ treści? Jestem sceptyczny. Oczekuje się, że każdy rok będzie rokiem czegoś. Kilka lat temu mieliśmy rok urządzeń mobilnych, potem rok technologii ubieralnych – np. smartwatchy, a teraz z niecierpliwością czeka się na coś nowego. A najnowszy smartfon nie jest już rewolucją technologiczną, bo nawet jeśli będzie miał animowane emoji i ekran, który się wygina, to nadal będzie smartfonem. Dużą nadzieję w kontekście wideo pokłada się m.in. w wirtualnej rzeczywistości, ale to kwestia dalszej przyszłości – urządzenia obsługujące tę technologię są na razie stosunkowo drogie, więc nie można mówić o masowej rewolucji. Poza tym wirtualna rzeczywistość odcina cię od świata, a to nie zawsze podoba się ludziom. Nakładasz gogle na oczy i jesteś tylko ty i film, podczas gdy zwykłe wideo wyświetlane na ekranie telewizora czy komputera zachęca do interakcji z innymi – np. do umawiania się ze znajomymi na wspólne oglądanie, komentowania i spędzania razem czasu.
Wizja
*Rafał Masny – współtwórca youtube’owego kanału Abstrachuje.tv (prawie 3 mln subskrypcji) i sześciu innych kanałów tworzących grupę Abstra.
30+ Na YouTubie wciąż jest stosunkowo niewiele treści, która zainteresuje ludzi po trzydziestce. To musi się zmienić w najbliższym czasie, bo w internecie siedzą nie tylko gimnazjaliści i dwudziestolatki. Treść będzie coraz bardziej profesjonalna, urozmaicona i skierowana do ludzi w różnym wieku i o różnych zainteresowaniach.
60
Trend: t=∞ Nowy Teatr to jeden z najmłodszych stołecznych teatrów, działający od 2008 r. pod kierownictwem dyrektora artystycznego i głównego reżysera, Krzysztofa Warlikowskiego. Oprócz niego sztuki wystawiali tu m.in. Grzegorz Jarzyna, Rodrigo García, Michał Zadara, Krzysztof Garbaczewski i Krystian Lupa. Od roku główna siedziba teatru znajduje sie w zmodernizowanych budynkach dawnego MPO na Mokotowie. Przy teatrze działa też Międzynarodowe Centrum Kultury Nowy Teatr – otwarta na wiele dziedzin sztuki instytucja, gdzie odbywają się koncerty, wystawy konferencje i wernisaże. Teksty Nowego Teatru od tego numeru będą regularnie pojawiać się w naszym magazynie.
Wystarczy nakierować ekran smartfona na sylwetkę w chmurach czy mrugające w oddali światełka nocą. Algorytm formatuje dziecięce fantazje w konkret informacji. Wiemy już, skąd i dokąd leci ten samolot, znamy linię i numer lotu. Lubimy wiedzieć takie rzeczy. Kontrolować. I teraz my, wielcy kontrolerzy, stratedzy swojego dnia, planerzy naszych osi czasu idziemy do teatru. A tam Lupa. I my nieprzygotowani. Ale nie intelektualnie, tylko kondycyjnie, bo trwa sześć godzin. W porywach do siedmiu. Kończy się o drugiej w nocy. Oczekiwania zderzone zostają z walką z własnym organizmem. Znienacka trafiamy na obóz kondycyjny o zaostrzonym rygorze, a nie zabraliśmy stroju. Nie mieszczą nam się nogi między rzędami, a głowa chwieje się jak u jamnika na podszybiu fiata 125p. Może chodzi tu o powrót do korzeni. W starożytnej Grecji czy Rzymie spektakle trwały kilkanaście godzin. Nadal żywe są też tradycje orientalnych widowisk trwających cały dzień i całą noc. Europejscy twórcy także tego próbowali. Peter Stein wystawił 12-godzinne „Biesy”, a nawet 22-godzinnego „Fausta”. Robert Wilson lubił takie formy, a szczytowym osiągnięciem długiego dystansu było widowisko zrealizowane w 1972 r. w Iranie na podstawie sufickiego mistyka, poety i uczonego, Mewlany Dżalaluddina Rumiego, które trwało siedem dni i siedem nocy. Przetrwały legendy o zasłabnięciach, odwodnionych widzach i samym reżyserze na oddziale ratunkowym. W Polsce Wilson prezentował się w znacznie skromniejszym wydaniu. Ale za to mogliśmy doświadczyć czasu w poprzednich spektaklach Krystiana Lupy, m.in. w niemal 7-godzinnym „Wymazywaniu”, w którym doszło do zapętlenia czasu i im dłużej trwało, tym bardziej pragnęliśmy, aby nigdy się
nie skończyło. Przy tym zaledwie pięcioipółgodzinne „Anioły w Ameryce” Krzysztofa Warlikowskiego to fraszka. Polski rekord bije Michał Zadara wystawionymi w całości w 14 godzin „Dziadami”. Widzowie śp. Teatru Polskiego we Wrocławiu zasiedli na widowni w sobotnie południe, a wyszli z teatru po 2 nad ranem w niedzielę. Komuna//Warszawa wymyśliła Mikroteatr, który trwa 16 minut i już teatralna warszawka pakowała walizki w masowych przeprowadzkach na praski brzeg, gdy Komuna zaskoczyła 16-godzinnym Makroteatrem. Są sytuacje, gdy widz staje się ofiarą. Ale to zdarza się także na wielu przedstawieniach w ciągu pierwszej pół godziny. O co chodzi w takim razie? O niecodzienność przeżycia? Anafilaktyczne trwanie? Wyjęcie z życia, kiedy cała reszta – dzieci, opiekunki, psy, które muszą siusiu, samolot rano – zostają wzięte w nawias i to właśnie one stają się fikcją i fatamorganą? Jak się ma reżyserska wizja wspólnoty widzów wobec skolejkowanych tłumów do baru czy toalety? Lubimy kontrolować nasz czas, przeliczać go, wyceniać. Z zawstydzeniem przymykamy oko jedynie na godziny spędzone nad kolejnym sezonem serialu. Teatr nas z tego rozgrzesza, oferuje podróż bez zegarka, bez wyrzutów sumienia i bez trzymanki. To wolność, którą liczeniem ograniczamy sobie sami. I nie rezygnujmy z tego! Nie przeliczajmy geniuszu artysty na minuty spektaklu i nie wierzmy Krzysztofowi Vardze, który ogłosił w jednym ze swoich felietonów, że „spektakl trwający dłużej niż półtorej godziny jest oznaką braku szacunku dla widza”. Nie wymyślono aplikacji, która po nakierowaniu ekranu na budynek teatru pokazałaby, w którym miejscu wspólnej wyprawy są siedzący w środku ludzie. Która to godzina ich lotu w nieznane.
Teatr
61 Mikrotyki Paweł Sołtys, znany też jako muzyk i wokalista Pablopavo zaprasza do świata swoich krótkich opowiadań. Korzystamy z zaproszenia z największą przyjemnością. (www.czarne.com.pl) Torii „Najbardziej podoba mi się w tobie to, że nigdy nie przychodzisz na czas” – nie powiedział nigdy nikt. Elegancki zegarek dla wiecznie spóźnionych. Sprawdzi się świetnie jako podchoinkowa zachęta do lepszego planowania. (www. swiss.com.pl)
Zimą jest zimno. Ratunkiem może być otaczanie się przedmiotami wykonanymi z ciepłych, naturalnych materiałów. Drewno, złoto, papier. One nas uratują przed wieczną zmarzliną i nocą polarną.
Hocki klocki Pomysł genialny w swojej prostocie – B-Toms to zestaw kolekcjonerskich drewnianych kubików wzmocnionych magnesami, które w zależności od pomysłowości właściciela mogą być klockami, magnesami na lodówkę albo efektowną dekoracją salonu. Występują w naturalnych barwach albo gamie kolorów podstawowych CMYK.
Golasy pierwszej klasy Undress Code, marka założona przez Izę Godlewską, przebojem weszła na światowe rynki, podbijając serca miłośniczek efektownej i nieoczywistej, choć dziewczęcej bielizny. (www. undress-code.com)
Złap za uszko Wdzięczny ceramiczny dzbanuszek duńskiej firmy Green Gate, sprawdzi się jako prezent dla wielbiciela skandynawskiego dizajnu. (fromnord.pl)
W drewnie i złocie Pod kawkę Stolik polskiej marki Wood & Paper udowadnia, jak dobrze mogą ze sobą współgrać materiały tak różne i kontrastowe, jak buczyna, jesion, klon, dębina, czereśnia i orzech – teoretycznie każdy z innej bajki, ale razem tworzą piękną i niepowtarzalną całość. (woodandpaper.pl) Hydralogiq Dermika Hydralogiq to kosmetyki inspirowane hydradermabrazją. W maskach i kremach zastosowano technologię, która złuszcza komórki naskórka i jednocześnie odbudowuje oraz wzmacnia jego strukturę. Dzięki temu skóra staje się nie tylko gładka w dotyku, ale też zrewitalizowana i mocno nawilżona. (dermika.pl)
Prezenty
Gryzipiórek Minimalistyczne i funkcjonalne, ale i efektowne wzornictwo spod ręki brytyjskiej projektantki Katie Leamon dla entuzjastów papierniczych drobiazgów. (rzeczownik.com)
63
INSTAOSCAR „The Florida Project” Seana Bakera wyrasta na sensację sezonu – filmowi opowiadającemu historię żyjących w przydrożnym motelu matki i córki przepowiada się spektakularny sukces na miarę ubiegłorocznego „Moonlight”, a odtwórczyni głównej roli ma szansę na nagrodę za najlepszy nieprofesjonalny debiut w historii kina. Poznajcie Brię Vinaite – urodzoną na Litwie, wychowaną na Brooklynie dziewczynę, która właśnie została gwiazdą. Z Brią spotykam się na festiwalu w Toronto, dokąd „The Florida Project” przyjechał prosto z Cannes w roli skromnego filmu z duszą, a do tego faworyta do najważniejszych nagród sezonu. Gwiazdka, którą reżyser odkrył, przeglądając Instagram, jest bardzo szczupła, cała w kolorowych tatuażach, świetnie ubrana w różne odcienie złota. Mówi szybko, z ciężkim, brooklyńskim akcentem. Rozmawiała: Magdalena Maksimiuk
Na plan filmu Seana Bakera trafiłaś w sposób dość nietypowy. Strasznie to wszystko dziwne! Sean skontaktował się ze mną przez Instagram. Na początku myślałam, że to żart. Czekałam tylko, aż ktoś powie, że jestem w radio czy coś takiego. Potem rozmawialiśmy przez telefon i tłumaczyłam mu, że nie jestem aktorką. Poza tym kto w ogóle robi casting przez social media?! Miałam mnóstwo wątpliwości, nie wiedziałam, jak sobie poradzę. Ale dzięki Seanowi uwierzyłam w siebie i w to, że dam radę. Czy miałaś świadomość, że istnieje taki świat, gdzieś na Florydzie, gdzie ludzie żyją w przydrożnych motelach, właściwie bez żadnych perspektyw na przyszłość? Nie miałam pojęcia. Ale kiedy zaczęłam o tym czytać, zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę każdy stan w Ameryce ma jakieś problemy, o których nikt inny nie wie. Nie dlatego, że wolimy nie wiedzieć, tylko dlatego, że o tym się po prostu nie mówi albo mówi za mało. Pamiętam, kiedy pierwszy raz poszłam z Seanem do motelu. Kazał mi rozmawiać z kobietami, które tam mieszkały, żeby zobaczyć, jak ich życie wygląda naprawdę. To był dla mnie szok. Jakbym dopiero otworzyła oczy! Najgorsze było to, że ich egzystencja nikogo nie obchodzi. Tam mieszkają ludzie, którzy za chwilę mogą znaleźć się na ulicy, nie mają co jeść, ciągle szukają stałej pracy, ale nikt sobie nic z tego nie robi.
Twoja bohaterka za chwilę może być bezdomna, mało kto przejmuje się jej losem, a przecież ma córeczkę, o którą musi się troszczyć. Podczas pracy przy „The Florida Project” było kilka trudnych momentów, ale od początku największym wyzwaniem wydawało mi się pokazanie tego, że jestem matką. Halley ma 22 lata i 6-letnią córkę. Jest dla niej bardziej przyjaciółką niż mamą. To widać w scenie, kiedy podczas wizyty w sklepie ładują do koszyka jakieś tanie badziewie, ale obie świetnie się przy tym bawią. Halley akurat jest w dołku, nie ma kasy, ale długów – pełno. Próbuje zrobić coś z niczego, bo córka jest dla niej bardzo ważna. Chce też zadbać, żeby Moonee miała wszystko, czego potrzebuje, chociaż nie jest to proste. Jesteś debiutantką, więc na pewno w trakcie zdjęć miałaś bardzo dużo obaw i wątpliwości. Jak udało ci się przezwyciężyć te lęki? Zajęło mi parę dni, zanim przyzwyczaiłam się do tego, że kamera jest obok cały czas, ale potem czułam się już naprawdę komfortowo. Nigdy wcześniej nikt mnie nie filmował, a już na pewno nie wtedy, kiedy mnóstwo ludzi się po prostu patrzy. Kiedy skończyliśmy zdjęcia, nie wiedziałam, czego mam się spodziewać i jak to w ogóle będzie wyglądać. Strasznie się denerwowałam, aż do czasu, kiedy obejrzałam film po raz pierwszy. Jak to było oglądać się na dużym ekranie? Pierwszy raz oglądałam „The Florida Project” na
Film
premierze w Cannes, podczas seansu ze zwykłymi widzami, więc mogłam zobaczyć, jak ludzie reagują na film. Mnóstwo osób płakało, potem nawet dostaliśmy owacje na stojąco! To było kompletnie nierealne. Ale w trakcie filmu – masakra! Cały czas się zastanawiałam, czy mój głos naprawdę tak brzmi, zauważyłam, że mój profil nie jest najlepszy. Dopiero teraz, kiedy widziałam film trzy razy, mogę powiedzieć, że wreszcie potrafię się skupić tak naprawdę na fabule i zrelaksować. To jest bardzo ciekawe doświadczenie i chyba już wiem, dlaczego niektórzy aktorzy nie oglądają filmów, w których występują. To jest po prostu strasznie dziwne uczucie. A czy ty w ogóle chcesz dalej być aktorką? Pewnie! Mogę być na planie całe długie godziny i nigdy mi się to nie nudzi. Mogłabym nawet poświęcić całe wakacje, żeby jeszcze raz zaczynać kręcić „The Florida Project”. Czuję się z tym naprawdę dobrze i w życiu bym nie narzekała na taką pracę. Nie ma chyba teraz takiego zajęcia, które by mnie równie mocno interesowało. Dostałam już nawet propozycję następnej roli! Chcę robić różne rzeczy, wcielać się w różne postaci, ciągle się uczyć i móc zadawać pytania. Recenzja filmu na str. 69.
new faces Bria Vinaite jeszcze rok temu była zwyczajną dziewczyną wrzucającą na Instagram dziesiątki filmików, na których jara zioło i się wygłupia (@chronicflowers). Niby nic ciekawego, a opłacało się. Gdyby nie to, reżyser najpiękniejszego filmu roku – „The Florida Project” – nigdy by jej nie znalazł. Teraz Bria z luzem i nonszalancją przechadza się po najsłynniejszych czerwonych dywanach na świecie, a plotki głoszą, że jest nową dziewczyną Drake’a. Żeby nie przegapić kolejnej supergwiazdki, przeszukaliśmy Instragam w poszukiwaniu aktorskich talentów – sprawdźcie profile najciekawszych młodych aktorów i aktorek, których warto zacząć obserwować na Instagramie już teraz. Za chwilę znajdziecie ich na wszystkich okładkach.
Chadwick Boseman (985 tys. obserwujących) Był już Jamesem Brownem i Jackie Robinsonem, bohaterami Ameryki. Tak dobrze poradził sobie z rolą Czarnej Pantery, że od razu dostał swój własny superbohaterski film (premiera: luty 2018 r.), a w kolejce jeszcze co najmniej dwie części Avengersów! Na Instagramie ma prawie milion followersów, chętnie wrzuca fotki z premier i z kolegami Avengersami.
Charlotte Vega (91,5 tys. obserwujących) Angielsko-hiszpańska aktorka i influencerka. Jej profil na Instagramie (@charrvega) świetnie pokazuje ewolucje trendów (zaczynała od zachodów słońca i jedzenia). W marcu w polskich kinach gotycki horror „The Lodgers” z Charlotte w roli głównej, a gotyckich horrorów z nawiedzonymi domami, jak wiadomo, nigdy dość. Jej profil na Instagramie wypełniają selfie, zdjęcia ze ścianek i stylizacje, a także zdjęcia z przyjaciółmi i z podróży.
Caleb Landry Jones Musicie kojarzyć jego twarz. Na razie przemykał gdzieś po drugim planie, ale w „Trzech billboardach za Ebbing, Missouri”, filmie typowanym na oscarowego pewniaka (polska premiera w lutym), nie sposób go nie zauważyć. Dopiero się rozkręca! Co prawda jako jedyny w tej grupie nie ma oficjalnego konta na Instagramie, ale to już raczej nie potrwa długo! Wyobraźcie sobie, jak wspaniale wyglądałby jego profil!
Timothée Chalamet (119 tys. obserwujących) Za dosłownie moment będzie o nim bardzo głośno. 21-latek wystąpił w kilku najgłośniejszych tytułach nadchodzącego sezonu: „Tamte dni, tamte noce” Luki Guadagnino i „Lady Bird” Grety Gerwig. Niedługo zobaczymy go w nowym filmie Woody’ego Allena, już zaplanowanym na 2018 r. Na @tchalamet wrzuca zdjęcia ze swoich najnowszych sesji i planów zdjęciowych, fajne fotki miejskie i trochę sztuki współczesnej.
Suki Waterhouse (1,2 mln obserwujących) Jeśli kogokolwiek nazywać księżniczką Instagrama (@ sukiwaterhouse), to właśnie ją: ponad 1,2 mln obserwujących, 3000 postów, za sobą występy w „Dumie i uprzedzeniu i zombie” oraz w filmie z nowym Aquamanem – Jasonem Momoa w „Outsiderce”. Przed nią – aż siedem filmów z premierą w 2018 r.! To będzie jej rok. Na jej Instagramie znajdziecie mnóstwo selfie w wydaniu OOTD, kadry z ulubionych filmów i fotki ze znanymi ludźmi.
66
Trendy: film
Rok 2018 nie przyniesie rewolucji w filmie. Wszystko wskazuje na to, że czeka nas więcej siedzenia. Przed telewizorem czy laptopem, a nie w sali kinowej. I częściej będziemy się potykać, drepcząc w goglach VR. A w kinie polskim rządzić mogą artyści. Tekst: Mariusz Mikliński
VR A KINO Virtual reality wielu osobom wciąż kojarzy się z takimi emocjonującymi rozrywkami jak rundka zacinającym się, rozpikselowanym rollercoasterem czy grami z wyskakującymi zza pleców zombiakami, którymi można straszyć babcię. Rok 2018 zapowiada się jednak jako przełomowy nie tylko w rozwoju tej technologii, ale i w wykorzystaniu jej potencjału w kinie. W listopadzie jedna z największych sieci multipleksów w Stanach AMC Entertainment ogłosiła, że będzie konsekwentnie wprowadzać VR do swoich kin. Na rozwój stawia również IMAX, która ma już pięć centrów wirtualnej rzeczywistości na całym świecie. W ostatnich miesiącach na fali zainteresowania możliwościami technologii pojawiło się wiele okołofilmowych aplikacji VR, które towarzyszyły premierom amerykańskich hitów. W superbohaterskim „Justice League” można przez chwilę wcielić się w Batmana, w grudniu fani przywdzieją kostium Aquamana, z kolei na widzów
„Morderstwa w Orient Expressie” Kennetha Branagha czeka do zwiedzenia słynny pociąg. Twórcy „The Walking Dead” uczcili zaś początek ósmego sezonu wydaniem specjalnej aplikacji-filmu, dzięki której można wejść w buty bohaterów serialu. Z kolei thriller „Speed Kills” niedługo zaoferuje fanom jedno z najdłuższych doświadczeń VR – ma to być 8-odcinkowa, prawie godzinna aplikacja, która pozwoli stanąć twarzą w twarz z Johnem Travoltą i handlarzami narkotyków pojawiającymi się w filmie. Ale VR to nie tylko marketingowe, nakręcające zainteresowanie klasycznym kinem dodatki, o których po kilku minutach się zapomina. Chcą to udowodnić hollywoodzcy giganci ze Stevenem Spielbergiem i Gore’em Verbinskim na czele. Słynni reżyserzy powołali bowiem inicjatywę Dreamscape Immersive – nowatorski system, dzięki któremu wirtualne światy mają być bardziej złożone, interaktywne i otwarte na współpracę wielu użytkowników w tym samym czasie. Technologia ta ma zapewnić zupełnie nowe możliwości, doświadczenie zacierające granicę pomiędzy środowiskiem fizycznym a wirtualnym i oparte na złożonych liniach fabularnych, utrzymanych w konwencji np. popularnych filmów. Na potencjał VR, która według wielu krytyków stanie się wkrótce osobnym medium, zwracają też uwagę organizatorzy najważniejszych festiwali filmowych i twórcy kina autorskiego. W maju w Cannes premierę miał projekt „Carne y arena” Alejandra Film
Gonzáleza Iñárritu. W sali wypełnionej piaskiem po założeniu gogli widzowie-uczestnicy przenosili się na meksykańskie pogranicze, by doświadczyć emocji, jakie towarzyszą imigrantom podczas nielegalnych prób wkroczenia na teren USA. Za ten „wirtualny, zaangażowany dokument” reżyser „Amores perros” i „Birdmana” wkrótce otrzyma trzeciego w karierze, specjalnego Oscara, a w kuluarach już się mówi o stworzeniu całej osobnej kategorii. VR nie zabrakło też na festiwalu w Wenecji. W istniejącej od tego roku sekcji można było zobaczyć m.in. projekt wielbicielki multimediów Laurie Anderson i artysty wizualnego Hsin-Chiena Huanga. To wirtualny katalog twórczości i muzeum, w którym w jednej z sal piosenki śpiewane przez widzów zamieniały się na żywo w rzeźby, widziane przez innych zwiedzających. VR doceniła również Kathryn Bigelow. W „The Protectors” weteranka kina amerykańskiego zabiera widzów na wyprawę u boku strażników walczących z kłusownikami słoni w Kongu. Nowa technologia wpłynie także na nasze oczekiwania wobec telewizji. Stacja Discovery we współpracy z Google przygotowuje właśnie 38-odcinkowy „serial-doświadczenie”, dzięki któremu będzie można się przenieść do najodleglejszych zakątków świata, by przejść się w slipkach po Antarktydzie czy poznać zagrożone gatunki i zwyczaje różnych plemion. VR to zarazem wyzwanie dla reżyserów na poziomie samego rzemiosła. W wirtualnej rzeczywistości nie można przecież stosować klasycznego kadrowania czy montażu. Ponadto, tak jak w przypadku filmów 3D, widzowie po dłuższych sesjach często skarżą się na ból oczu i dezorientację. To stawia pod znakiem zapytania możliwość tworzenia długich, narracyjnych opowieści rodem z „Gwiezdnych wojen” czy „Indiany Jonesa”, w których można by się zanurzyć na półtorej godziny tak jak w klasycznej produkcji kinowej. Jedno może się jednak zmienić na lepsze. W wirtualnym kinie, w którym „usiądziemy” na fotelu wśród „publiczności” przed wirtual-
67 nym ekranem, nikt nas nie doprowadzi do furii głośnym żuciem popcornu. To nie science fiction. W grudniu Paramount Pictures otworzyło pierwszą salę kinową dla właścicieli gogli VR.
KINO POLSKIE A OBCY ELEMENT Dawno już minęły czasy, gdy deklaracja „na polskie filmy nie chodzę” była uznawana za głos rozsądku. Obecnie świadczy to głównie o ignorancji. Nad Wisłą dzieje się dużo, nie mniej niż w krajach ościennych, i wcale już nie musimy zazdrościć Czechom udanych komediodramatów o współczesności. Rok w rok pojawia się sporo nowych nazwisk, które potrafią zaskakiwać formalną odwagą i umiejętnością bawienia się mainstreamowymi konwencjami. Co ciekawe, najwięcej kreatywnego zamieszania wywołują twórcy spoza stricte filmowego środowiska. Łukasz Ronduda, którego ciekawe wizualnie „Serce miłości” dopiero co weszło do kin, jest przede wszystkim historykiem sztuki i kuratorem. Z kolei Norman Leto, reżyser świetnego, choć tworzonego w bólach „Photonu” (nominacja do Nocnych Marek), zaczynał od pokazywanych w galeriach wideo-artów. Ten przekraczający granice gatunków dokument-esej jest najlepszym dowodem, że w Polsce można tworzyć kino awangardowe, którego widzowie nie ignorują. W przechodzeniu ludzi sztuki na filmową stronę mocy duże zasługi z pewnością ma nagroda ufundowana przez PISF i Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Dzięki wygranej mogli zadebiutować m.in. wspomniany Ronduda („Performer” z Oskarem Dawickim) czy Zbigniew Libera (mniej udany „Walser”). W 2018 r. możemy się spodziewać filmów dwóch późniejszych laureatek. Ceniona ar-
tystka, Agnieszka Polska, inspirując się twórczością kultowego niemieckiego reżysera Rainera Wernera Fassbindera, w „Hura. Wciąż żyjemy” ma zamiar opowiedzieć o życiu w lewicowej wspólnocie i kulcie artysty. Jeszcze ciekawej zapowiada się projekt Julii Zborowskiej, biografia fikcyjnej superbohaterki inspirowana dziennikami artystek Tracey Emin i Cindy Sherman. Już w marcu premierę będzie zaś miała głośna „Wieża. Jasny dzień”, debiut absolwentki poznańskiej ASP Jagody Szelc, thriller i arthouse jednocześnie, kino wizyjne, które dowodzi, że surrealizm w kinie wciąż ma rację bytu. Nad nowymi tytułami pracuje też dramaturg (i elektryk) Robert Bolesto. W roku 2018 scenarzysta „Ostatniej rodziny” i „Córek dancingu” ma przystąpić z Agnieszką Smoczyńską do realizacji opery filmowej na podstawie płyty Davida Bowie – projekt uzyskał już wsparcie Sundance Institute. Warto też przyswoić w kontekście kina nazwisko Michała Borczucha. Reżyser teatralny („Wszystko o mojej matce”, najnowsza „Moja walka”) zadebiutuje na wielkim ekranie „Waranami z Komodo”, przeniesioną w polskie realia wariacją na temat biblijnej opowieści o Abrahamie. Absolwenci filmówki pewnie czują oddech artystycznej konkurencji na karku.
STREAMING KONTRA KINO Podczas tegorocznego festiwalu w Cannes wybuchł komentowany na całym świecie skandal, gdy Netflix zapowiedział, że pokazywane w konkursie filmy wyprodukowane przez streamingowego potentata nie trafią do dystrybucji kinowej. Przewodniczący jury Pedro Almodóvar, zaskakująco konserwatywnie jak na siebie, stwierdził wówczas, że tytuły te nie Film
są w pełni kinem i nie powinny znaleźć się na festiwalu. „Okja” Bonga Joon-ho i „Opowieści o rodzinie Meyerowitz” Noaha Baumbacha – bo tych filmów dotyczył spór – w końcu zostały wprowadzone do kin w Stanach, ale w większości krajów można je było obejrzeć jedynie na Netfliksie. Podobnie było z „Mudbound” Dee Rees. I takich przypadków, wraz z rozwojem technologii telewizyjnej i portali internetowych, będzie tylko więcej. Coraz głośniejszy staje się konflikt producentów i twórców filmu „Irishman”, nowego dzieła Martina Scorsese. Reżyser podobno zabiega o to, by jego bardzo drogi dramat gangsterski z Alem Pacino i Robertem De Niro dotarł na duży ekran. Choć na dwa tygodnie, bo tylko wtedy mógłby się ubiegać o nominacje Akademii Filmowej. Gigant streamingu wciąż nie ogłosił decyzji, ale argument oscarowy może przesądzić sprawę. Ale coraz większa rola portali filmowych i zaangażowanie w produkcję mają też swoje dobre strony. Dzięki nim powstają bardziej ryzykowne projekty (kto by się porwał na kinową wersję „Opowieści podręcznej”), a twórcy i aktorzy mogą rozwinąć skrzydła. Dopiero na małym ekranie serią komediowych miniatur („Easy”) swój talent w pełni objawił Joe Swanberg. W 2018 r. w serialach zobaczymy takie nazwiska jak Meryl Streep („The Nix”, ekranizacja wydanej również w Polsce powieści „Niksy”), Sean Penn („The First” o pierwszej misji na Marsa) czy Natalie Portman („We Are All Completely Beside Ourselves”). Aktorzy, którzy występ w serialu jeszcze kilka lat temu uznaliby za degradację. I tylko Quentin Tarantino zarzeka się, że nie wie, jak włączyć Netfliksa.
68
Kino zimą
„Manifesto” to dzieło pierwotnie prezentowane w obiegu galeryjnym jako wideoinstalacja składająca się z 13 ekranów. Pomysł na pracę, a w rezultacie film, jest prosty, a zarazem nowatorski. Oto jedna z najwybitniejszych współczesnych aktorek, Cate Blanchett, w różnych przebraniach i scenografiach wygłasza słynne manifesty, głównie XX-wieczne. Zapomnijmy więc o linearnej narracji i zanurzmy się w świecie sztuki oraz idei – dziś zapomnianych, a kiedyś rewolucyjnych. Obraz nie ilustruje tu tekstu. Julian Rosefeldt operuje kontrastem i paradoksem, co działa odświeżająco, zaskakująco i często humorystycznie. Komicznie prezentują się sceny, gdy teoretyczne rozważania słyszymy podczas obiadu z rodziną aktorki. W pamięć najbardziej chyba jednak zapada znakomita sekwencja w szkole, w której nauczycielka najpierw mówi uczniom, by porzucili wszelkie zasady, a następnie wkłada im do głowy sztywne reguły Dogmy Larsa von Triera. Poszczególne manifesty w tym zbiorze efektownych wizualnie scenek nie są opatrzone żadnym przypisem, musimy więc bazować na swojej wiedzy humanistycznej lub po prostu dać się porwać strumieniowi przełomowych myśli. Ten film to coś więcej niż ciekawostka, artystowski i pretensjonalny wybryk czy popis aktorskich umiejętności. Przypomina nam o intelektualnej żywotności XX w. i pokazuje nieuniknioną pustkę ideową współczesności. Dziś świat jest zbyt złożony, by ktokolwiek odważył się wygłaszać radykalne recepty na wszelkie bolączki. Nawet jeśli znalazłby się śmiałek, nie miałby szans, by przebić się przez informacyjny szum codzienności. Wszystko już było, a zupełnie nie wiadomo, co będzie. Dobrze, że „Manifesto” wyszło z murów galerii i znalazło znacznie szerszą widownię jako film. To kino refleksyjne, bardzo potrzebne w czasach triumfu „alternatywnych faktów” i ignorancji. [Olaf Kaczmarek] obsada: Cate Blanchett Australia/Niemcy 2016, 95 min Gutek Film, 17 listopada
„Party” reż: Sally Potter
Kiedy nieoczekiwanie dostajesz zaproszenie na skromne, popołudniowe przyjęcie w gronie najbliższych, wiedz, że coś się święci! Janet (Kristin Scott Thomas) świętuje awans na minister zdrowia w gabinecie cieni brytyjskiego rządu. Z tej okazji organizuje małą uroczystość, wyłącznie dla przyjaciół, którzy od lat
wiernie ją wspierali. Oprócz męża gospodyni pojawia się więc April ze starszym partnerem, hipisem Gottfriedem (Ganz), jest również feministka Martha ze znacznie młodszą żoną Jinny. W końcu pojawia się też bankier z londyńskiego City. Każdy dzwonek do drzwi, pukanie czy telefon wprowadzają niepokój i pozwalają odkryć nowe fakty z życia tej wyjątkowej siódemki. Coś ewidentnie wisi w powietrzu, a atmosfera prędko się zagęszcza. Nakręcone w zaledwie dwa tygodnie „Party” to intrygująca, świetnie napisana i fenomenalnie zagrana tragifarsa w czerni i bieli, skrząca się błyskotliwym, nierzadko czarnym humorem satyra, która porusza kilka najbardziej aktualnych tematów. Sally Potter („Orlando”, „Człowiek, który płakał”) bezpardonowo rozprawia się więc z duszącymi się we własnym środowisku politycznymi elitami, uniwersalnym, jednolitym modelem rodziny, z Brexitem, a także z wypalonymi, zmęczonymi rekinami biznesu, którzy zarządzają światowymi rynkami, a nie potrafią poradzić sobie z przytłaczającym stresem i własnymi emocjami. Są napięcie, tęsknota, ukrywane żądze, poświęcenie dla sprawy – wszystko w paradoksalnie lekkiej, momentami komicznej formie. W tle słychać echa „Festen” Vinterberga czy „Kto się boi Virginii Woolf” Nicholsa, czyli prawdopodobnie dwóch najsłynniejszych filmowych portretów spotkań bliskich sobie ludzi, które nieoczekiwanie przybierają formę traumatyczno-rozliczeniową. Dobre maniery na bok, przygotujcie się na 71 minut soczystych dialogów, zdrad, romansów i głęboko ukrywanych tajemnic w najlepszym, gwiazdorskim towarzystwie. [Magdalena Maksimiuk]
Kino zimą
„Manifesto” reż. Julian Rosefeldt
obsada: Kristin Scott Thomas, Patricia Clarkson, Cillian Murphy, Timothy Spall, Wielka Brytania 2017, 71 min, Aurora Films, 5 stycznia
„Atak paniki” reż. Piotr Maślona
„Atak paniki” to film, na którym Franz Kafka śmiałby się do rozpuku. Nie może być inaczej, jeśli w brawurowym debiucie Pawła Maślony komizm pozostaje podszyty jednocześnie współczuciem i okrucieństwem. Młody reżyser inscenizuje na naszych oczach serię małych apokalips, nieuchronnie zmierzających ku jakiejś większej katastrofie. Inaczej niż w pokrewnych formalnie i tematycznie „11 minutach” Jerzego Skolimowskiego, w tym filmie nie ma ani trochę wzniosłości. Krnąbrny debiutant nie próbuje budować spójnej wizji świata, lecz wynajduje w niej szczeliny i pęknięcia. Debiutujący w pełnym metrażu Maślona bynajmniej nie ułatwił sobie zadania. Reżyser nie tylko sięgnął po formułę kina gatunkowego, lecz także zdecydował się na wprowadzenie skomplikowanej, wielowątkowej narracji. Oba te pomysły okazały się strzałami w dziesiątkę, a komedia Maślony, jak na opowieść o wszechogarniającym chaosie, pozostaje filmem zdumiewająco precyzyjnym. Co ważne, utrzymana jest w zawrotnym tempie i choć dowcipy padają z ekranu z prędkością karabinu, nie wpływa to na obniżenie ich jakości. Inten-
Wydarzenia
69 sywność bodźców, którym jesteśmy poddawani jako widzowie, ma jeszcze jedną zaletę – pozwala zaskakująco łatwo wczuć się w położenie zdezorientowanych postaci. „Atak paniki” nie pozostawia wątpliwości, że jedynym wyjściem z sytuacji, w której znaleźli się bohaterowie, może być szczery śmiech. [Piotr Czerkawski] Obsada: Magdalena Popławska, Artur Żmijewski, Dorota Segda, Polska 2017, 100 min Akson Dystrybucja, 19 stycznia
„Serce miłości” reż. Łukasz Ronduda Reżyser „Serca miłości”, na co dzień kurator Muzeum Sztuki Współczesnej w Warszawie, swoim nowym filmem dowodzi, że potrafi te dwie dziedziny sztuki umiejętnie ze sobą połączyć. A to wcale nie jest oczywiste, bo z „Serca miłości” łatwo można było zrobić kino hermetyczne jak jego bohaterowie – Wojciech Bąkowski i Zuzanna Bartoszek. To barwne i oryginalne postaci polskiej sceny artystycznej związane z poezją i performance’em. Jednak do odbioru filmu znajomość ich dorobku wcale nie jest niezbędna, co twórcom „Serca...” zaliczyć należy za plus. Mam na myśli nie tylko Rondudę, ale i najbardziej utalentowanego polskiego scenarzystę młodego pokolenia, Roberta Bolesto, który we współpracy z pierwowzorami ekranowych postaci napisał kolejny świetny tekst. Opowieść o sztuce, zakochiwaniu się oraz o tym, jak trudno oba zjawiska od siebie oddzielić. Związek Bąkowskiego i Bartoszek przypomina bowiem nieustanną artystyczną rywalizację, stawiając pytanie o
dopuszczalne granice kreacji. „Serce miłości” to opowieść o skomplikowanej, narcystycznej, momentami toksycznej relacji niezwykle podobnych do siebie osób. Relacji w przekonujący sposób stworzonej na ekranie przez Jacka Poniedziałka i fantastyczną Justynę Wasilewską. Młoda aktorka staje się powoli objawieniem polskiego kina, mając już w swoim aktorskim dorobku bardzo różnorodne kreacje. [Kuba Armata] obsada: Jacek Poniedziałek, Zuzanna Bartoszek, Justyna Wasilewska Polska 2017, 78 min, Gutek Film, 1 grudnia
„the Florida Project” reż. Sean Baker
Witamy w motelu Magic World na Florydzie. To dach nad głową dla wszystkich, którzy o wstępie do pobliskiego Disneylandu mogą jedynie pomarzyć. Bankruci, imigranci, prostytutki – zwykli ludzie na zakręcie, próbujący związać koniec z końcem. W tym świecie problemów nie da się rozwiązać jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, bo opieka społeczna to nie disneyowski Dzwoneczek. Dobrze wie o tym Halley, bezrobotna matka, która ma coraz mniej siły, by stworzyć namiastkę domu swojej córce Moonee. A dziewczynka nie próżnuje – czasem
wysępi od turystów kasę na lody, czasem puści z dymem jakąś budę. Ot, typowa sześciolatka. Reżyser „The Florida Project” po raz kolejny wraca do Ameryki kontrastów, w której sieroty po kryzysie ekonomicznym żyją w cieniu symboli szczęścia i sukcesu. W przeciwieństwie do swojego poprzedniego filmu, nakręconej iPhone’em kapitalnej „Mandarynki”, teraz miał do dyspozycji przyzwoity budżet i Willema Dafoe (w roli menedżera z trudem trzymającego motelową menażerię w ryzach). Jedno pozostaje u Bakera bez zmian – empatia, z jaką opowiada o ludziach, którym powinęła się noga. Reżyser nie pozwala sobie na protekcjonalny ton. Unika też rozmiękczania rzeczywistości gatunkowym kostiumem, choć nie brakuje tu typowo komediowych epizodów, w których prym wiedzie Brooklynn Prince jako rezolutna córka. Jego Halley i Moonee nie są „udomowionymi zwierzątkami”, oprowadzającymi widzów po świecie biedy. Film napędzają złość i energia, o fałszywą litość nikt tu nie prosi. Obie bohaterki, zaradne i wyszczekane, prędzej trzasną drzwiami, niż poproszą o pomoc – w końcu dobrze przyswoiły morał, że w neoliberalnej bajce każdy jest kowalem swojego losu. Jednocześnie „The Florida Project” to barwna, poruszająca historia o dzieciństwie, szczeniackich sojuszach i zdradach, swoim nostalgicznym wdziękiem bliska serialowi „Stranger Things”. Tyle że tu trzeba stawić czoło nie Demogorgonowi, lecz niesprawiedliwemu systemowi. A z takim wrogiem wygrać się nie da. [Mariusz Mikliński] obsada: Brooklynn Prince, Willem Dafoe, Bria Vinaite USA 2017, 111 min, M2 Films, 29 grudnia
Q&A Fot. Łukasz Ziętek
Po zakończeniu działalności swojego macierzystego zespołu Sistars i nagraniu dobrze przyjętych albumów „Siła sióstr” i „A.E.I.O.U.” Paulina poszła własną drogą. Najpierw założyła wydawnictwo płytowe Penguin Records, a następnie wydała w nim pod pseudonimem Pinnawela dwie solowe płyty - „Soulahili” i „Renesoul”. Działała też w projektach Rita Pax i Archeo, a także współpracowała ze Stanisławem Sojką, Tomaszem Stańką, Night Marks Electric Trio i Envee. Swój trzeci, wydany w październiku tego roku album „Chodź tu” wydała już jako Paulina Przybysz. Połączyła na nim hiphopowe bity z soulowym wokalem i współczesną elektroniką.
Paulina Przybysz Q: Jak byś opisała mijający rok trzema słowami? A: Miłość, muzyka i niewyspanie – w sumie wyszło dość hippie, ale taka prawda. Q: Co z tego roku będziesz pamiętać za 10 lat? A: Wydanie płyty „Chodź tu”, złożenie niesamowitego składu i pierwsze koncerty, ciepło wakacji w Chorwacji, niezwykłe plany klipów, zimno w Warszawie, wegańską knajpę w Atenach, wzruszające dialogi z dziećmi, pochód narodowców, niekończące się problemy logistyczne i szok, że znowu trzeba rano wstawać do szkoły, przemiłe recenzje, kosmiczne kolaboracje, nagranie piosenki z Kasią Nosowską, nowo odkrytą miłość do gier karcianych. Q: Prezent, jaki chciałabyś dostać pod choinkę? A: Opłacona seria masaży Lomi Lomi na cały rok i stara toyota celica. Q: W przyszłym roku na pewno przeczytam: A: „Swing Time” Zadie Smith, „Niksy” Nathana Hilla, „Lata powyżej zera” Anny Cieplak i biografię Niny Simone. Q: W przyszłym roku najbardziej czekam: A: …na kolejne koncerty „Chodź tu”, ferie z dzieciakami, koncerty z Krzyśkiem Zalewskim i Natalią Przybysz w projekcie Niemen. Myślę, że nasza trójka plus wybitny skład muzyków osiągnie szczyty głupawki w ciągach koncertowych. Czekam na festiwale, na których mam nadzieję zagrać, wypasione wakacje, na których będę patrzeć, jakie mam duże i samodzielne dzieci, czytając książki na słońcu i gadając z moim lubym bez pośpiechu. Ale jak zawsze czekam na niespodzianki, których – jestem pewna – będzie dużo. Q: Za rok o tej porze chciałabym powiedzieć, że… A: …wszyscy moi bliscy są zdrowi i że jestem szczęśliwa. Q&A
Q&A Justyna święs
Fot. Bartek Wieczorek
Wokalistka, autorka tekstów i kompozytorka. Jedna z najciekawszych i najprężniej działających artystek młodego pokolenia. Razem z Kubą Karasiem tworzy zespół The Dumplings, który w 2015 r. otrzymał Fryderyka w kategorii Fonograficzny debiut roku. Współpracowała m.in. z Wojtkiem Mazolewskim, braćmi Waglewskimi i zespołem Voo Voo. Udzielała się w projekcie RYSY, w którym nie tylko śpiewała, ale też napisała większość tekstów. Z Wojtkiem Urbańskim z RYS stworzyła muzykę do spektaklu „Mapa i Terytorium” w Teatrze Wybrzeże, a w tym roku skomponowała utwór do nowego serialu Jana Komasy „Ultraviolet”. Końcówka 2017 r. minęła Justynie pod znakiem The Dumplings Orkiestra – serii koncertów, gdzie do zespołu dołączają smyczki, sekcja dęta i perkusja.
Q: Jak byś opisała mijający rok trzema słowami? A: Przejmujący, intensywny, ujmujący. Q: Co z tego roku będziesz pamiętać za 10 lat? A: Nie wypada odpowiadać! O tych najbardziej pamiętnych rzeczach (no a szczególnie takich trwałych i wartych 10-letniej pamięci) nie przystoi opowiadać. Q: Prezent, jaki chciałabyś dostać pod choinkę? A: Pod choinkę chciałabym dostać dużo miłości, takiej ekscytującej i ciekawej. Bardzo ją lubię. Q: W przyszłym roku na pewno przeczytam... A: Wszystkie tomy „W poszukiwaniu straconego czasu”. Trochę mi wstyd, że to wciąż przede mną. Q: W przyszłym roku najbardziej czekam na... A: Jedną, tajemniczą ksiażkę. Q: Za rok o tej porze chciałabym powiedzieć, że... A: W ogóle chciałabym móc coś powiedzieć, bo obecnie straciłam głos. Q&A
W GRUDNIU W KINACH
REZYSERIA
SEANA BAKER
„NAJPIĘKNIEJSZY FILM TEGO ROKU” IndieWire
JUNE PICTURES PRESENTS A CRE FILM AND FREESTYLE PICTURE CO. PRODUCTION A FILM BY SEAN BAKER WILLEM DAFOE BROOKLYNN KIMBERLY PRINCE BRIA VINAITE VALERIA COTTO CHRISTOPHER RIVERA AND CALEB LANDRY JONES “THE FLORIDA PROJECT” CASTING BY CARMEN CUBA, C.S.A. MUSIC SUPERVISOR MATTHEW HEARON-SMITH EDITOR SEAN BAKER COSTUME DESIGNER FERNANDO A. RODRIGUEZ PRODUCTION DESIGNER STEPHONIK YOUTH DIRECTOR OF PHOTOGRAPHY ALEXIS ZABÉ ASSOCIATE PRODUCERS DANI JOHNSON SAMANTHA QUAN EXECUTIVE PRODUCERS DARREN DEAN ELAYNE SCHNEIDERMAN SCHMIDT PRODUCED BY SEAN BAKER CHRIS BERGOCH KEVIN CHINOY ANDREW DUNCAN ALEX SAKS FRANCESCA SILVESTRI SHIH-CHING TSOU WRITTEN BY SEAN BAKER & CHRIS BERGOCH DIRECTED BY SEAN BAKER © 2017 Florida Project 2016, LLC.
Q&A natalia Przybysz Q: Jak byś opisała mijający rok trzema słowami? A: Spacer w gąszczu. Q: Co z tego roku będziesz pamiętać za 10 lat? A: Początek szkoły mojej córki. Q: Prezent, jaki chciałabyś dostać pod choinkę? A: Maszyna do gotowania ryżu. Q: W przyszłym roku na pewno przeczytam... A: Więcej Amosa Oza. Virginii Woolf, Bhagavad-gite Q: W przyszłym roku najbardziej czekam na... A: Superciekawe podróże. Q: Za rok o tej porze chciałabym powiedzieć, że... A: Nie jest nudno i czuję się zdrowa na ciele i duchu.
Karierę muzyczną rozpoczęła jz młodszą siostrą Pauliną w zespole Sistars, który zrobił niemałe zamieszanie na polskiej scenie muzycznej. Po dwóch osadzonych w hip-hopie i soulu studyjnych płytach projekt przestał istnieć, a Natalia rozpoczęła solową działalność. Najpierw wydała dwa anglojęzyczne albumy: „Maupka Comes Home” (z producentem Envee) i „Gram duszy”, a w 2013 r. złożyła hołd Janis Joplin, wydając album prawie w całości wypełniony coverami jej utworów. Bluesowe akcenty pojawiły się także na krążku „Prąd”, który uzyskał status platynowej płyty, oraz na najnowszym, wydanym w tym roku albumie „Światło nocne”.
Q&A
Q&A
roma gąsiorowska
Fot. Kasia Ładczuk
Jedna z najciekawszych polskich aktorek teatralnych i filmowych. Studiowała na krakowskiej PWST, w międzyczasie występując w teatrze, filmie i Teatrze Telewizji. W warszawskim TR grała m.in. u Grzegorza Jarzyny i Przemysława Wojcieszka. Najwybitniejsze filmowe role stworzyła natomiast w „Ki” Leszka Dawida, za którą dostała w Gdyni Złote Lwy, oraz „Sali samobójców” Jana Komasy, za którą nominowano ją do Orła. Roma Gąsiorowska jest autorką projektu W-arte!, który poprzez debaty, wykłady, warsztaty i wystawy wyznacza nowe trendy dialogu z publicznością.
Q: Jak byś opisała mijający rok trzema słowami? A: Ryzyko, nauka, szczęście. To był rok, w którym wiele zaryzykowałam, wiele się nauczyłam i jestem bardzo szczęśliwa, że jestem o niego bogatsza. Q: Co z tego roku będziesz pamiętać za 10 lat? A: To był przełomowy czas w moim życiu. Na własną rękę zorganizowałam dość ryzykowny biznesowo projekt – multimedialny spektakl „Płyń”. To przedsięwzięcie mojego życia, bardzo eksploatujące, ale też przynoszące wiele satysfakcji. Mam mnóstwo dalekosiężnych planów związanych nie tylko z Polską, dlatego mam nadzieję, że za 10 lat te swoje pierwsze biznesowe kroki będę wspominała jako dobrą decyzję. Q: Prezent, jaki chciałabyś dostać pod choinkę? A: Kilka dni tylko dla siebie. Ale to prezent z gatunku niemożliwych – równolegle jestem zaangażowana w kilka projektów (film, teatr, serial) i nic z tego. Q: W przyszłym roku na pewno przeczytam... A: Nie mam pojęcia, co przeczytam, bo mam naprawdę za mało czasu dla siebie. Jako mama na co dzień obcuję głównie z literaturą dziecięcą. Ze względu na tematy rozwijające się wokół W-arte!, interesują mnie wszelkie nowości dotyczące sztuki i promocji nowych twórców, a ponieważ prowadzę także swoją szkołę aktorską aktoRstudio, jestem ciekawa kilku pozycji, które dotyczą edukacji aktora. Q: W przyszłym roku najbardziej czekam na... A: Na realizację kilku projektów, nad którymi pracuję – m.in. otwarcie pop-up gallery, interdyscyplinarne warsztaty w wakacje, współpracę z ASP przy dużej wystawie i projekt z Katedrą Mody ASP. W przyszłym roku działam ostro. Q: Za rok o tej porze chciałabym powiedzieć, że... A: Udało mi się to, co zaplanowałam, i że w tym wszystkim miałam czas dla siebie, że moja rodzina jest szczęśliwa, a mój kręgosłup ma się lepiej. Q&A
Q&A NATALIA MACZEK Q: Jak byś opisała mijający rok trzema słowami? A: Paryż, „na-wczoraj”, nadgodziny. Q: Co z tego roku będziesz pamiętać za 10 lat? A: Prezentację naszej zimowej kolekcji w opuszczonym banku w sąsiedztwie Empire State Building. Po raz pierwszy wyprodukowaliśmy ją samodzielnie, co było największym zawodowym wyzwaniem, z jakim musiałam się zmierzyć do tej pory. Q: Prezent, jaki chciałabyś dostać pod choinkę? A: Chciałabym dostać swojego klona, który zostałby w MISBHV, a ja mogłabym zrobić sobie rok przerwy od życia. Q: W przyszłym roku na pewno przeczytam: A: „Lolitę” po angielsku. Q: W przyszłym roku najbardziej czekam: A: Na skończenie remontu mojego nowego mieszkania! Q: Za rok o tej porze chciałabym powiedzieć, że… A: Życie dopiero się zaczyna.
Założycielka i właścicielka MISBHV. Od 2015 r. pokazuje swoje ubrania w Paryżu, Mediolanie i Nowym Jorku. W 2017 r. po raz pierwszy poszerzyła swoją kolekcję o buty i zebrała świetne recenzje, m.in. od Carine Roitfeld (byłej redaktorki naczelnej francuskiego „Vogue'a”) oraz „V Magazine”. Obecnie pracuje nad zimową kolekcją, którą zaprezentuje w Paryżu na początku 2018 r.
Q&A
alt-j
5.02 TORWAR, WAR S ZAWA
khalid
Nowe Menu
5.02 PALLADIU M, WAR S ZAWA
jessie ware
4.03 TAURON A R ENA, K R AKÓW
W RAJU
6.03 TORWA R , WA R SZAWA
macklemore
26.04 TORWAR , WAR S ZAWA
WITT LOWRY
2.02 MIŁOŚĆ K R EDYTOWA 9 WASZAWA
tyga
25.02 PROX IMA, WAR S ZAWA
MAJID JORDAN
24.03 NIEBO, WAR S ZAWA
Ghostpoet
18.02 N IEBO, WA RSZAWA
Pierwsza w Polsce restauracja specjalizująca się w kuchni hawajskiej i serwująca poke bowle.
WAKA FLOCKA FLAME
22.03 PROXIM A , WA RSZAWA
editors
4.04 PROGRESJA , WA RSZAWA 5.04 STUDIO, KR A KÓW
ul. Nowy Świat 21 (w podwórzu) Codziennie 12:00 - 22:00
Z A P R ASZAMY NA WWW.FACEBO O K.COM /AGEN C JAGOA H EA D BI L E T Y: GO-AHEAD. P L, BI LE TOMAT.PL, E BI LE T.PL, W W W.T I C K ET M AST ER.P L , T I C K ET P RO.P L , O R A Z SKL EPY S IECI EMPIK, ME DIA MARKT I SATU RN
@rajwniebie
Anna Bloda
1. Ja jako gospodyni imprezy w owianym złą sławą klubie Happy Ending na Lower East Side. W piżamie od stóp do głów.
Na koncie ma sześć okładek „Aktivista” i niezliczone publikacje dla innych magazynów – m.in. „Wysokich Obcasów”, „Elle”, „Machiny” czy „Exclusive”. Absolwentka Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej w Łodzi. Po trzydziestce opuściła Polskę, żeby zdobywać Nowy Jork. W swoich zdjęciach pokazuje wiele znaczeń płci i transformacje seksualności. Pisali o niej w „Dazed and Confused”, wystąpiła w roli modelki w paryskim magazynie „Purple”, a jej zdjęcia pojawiały się w nowojorskich galeriach. W tym numerze „Aktivista” startujemy z nowym działem, w którym Anna Bloda będzie prezentować zdjęcia amerykańskiego snu spod znaku młodych, pięknych i zdolnych nowojorczyków. 2. Po lewej: z klubowym bywalcem Jordanem Staweckim w chińskim klubie i restauracji China Chalet. Po prawej: z Seanem Overtonem, studentem dizajnu w Parsons School.
Moda
81
3. Powyżej: Maggie i Ada – moje modelki. 4. Powyżej: De Se Escobar – transgenderowa artystka i DJ-ka; Alees Yvon – klubowe zwierzę, artystka i modelka; Jason Santore – model słynący z tatuaży na całym ciele, prowadzi też swoją markę odzieżową.
stany.jpg 6. Po lewej: w klubie w Soho podczas pokazu nowej kolekcji bielizny Weed Slut. Poniżej: ze skejterem z Atlanty, który trzy lata później został słynnym raperem.
5. Po lewej: model Nick Hadad ze swoją dziewczyną (z różowymi włosami) i Rebecca Batz – słynne dziecko internetu, modelka i influencerka.
WAW-NYC
Aktivist Redaktorka naczelna Sylwia Kawalerowicz skawalerowicz@valkea.com
Wydawca Beata Krawczak Reklama Milena Mazza, tel. 506 105 661 mmazza@valkea.com Ewa Dziduch, tel. 664 728 597 edziduch@valkea.com
Zastępca red. nacz. Jonasz Tolopilo jtolopilo@valkea.com Redaktorzy Film: Mariusz Mikliński Muzyka: Filip Kalinowski Redaktor prowadzący Aktivist.pl Zdzisław Furgał zfurgal@valkea.com PR manager, patronaty Daniel Jankowski djankowski@valkea.com Projekt graficzny magazynu, dyrektorka artystyczna Kaja Kusztra Grafik Dorota Więckiewicz Ilustracje na stronach 16, 28, 40, 58 i 66: Piotr Dudek Korekta Weronika Girys Współpracownicy Mateusz Adamski Kuba Armata Łukasz Chmielewski Piotr Czerkawski Małgorzata Halber Aleksander Hudzik Urszula Jabłońska Olaf Kaczmarek Michał Kropiński Wacław Marszałek Marianna Medyńska Kacper Peresada Rafał Rejowski Cyryl Rozwadowski Filip Skrońc Iza Smelczyńska Olga Święcicka Olga Wiechnik Vienio
Dystrybucja Krzysztof Wiliński kwilinski@valkea.com Druk Zakład Poligraficzny „Techgraf” Sesja okładkowa Foto: Paweł Fabjański / Shootme Produkcja: Milena Mazza i Ewa Dziduch, Stylizacja: Starka Scenografia: Wito Bałtyszyc Włosy: Katarzyna Stefania Zalewska Makijaż: Katarzyna Sobura Informacje o wydarzeniach prosimy zgłaszać przez formularz na stronie: aktivist.pl/zglos-informacje Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych. Za treść publikowanych ogłoszeń redakcja nie odpowiada. Redaktor naczelny nie odpowiada za treść materiałów reklamowych i konkursowych.
Valkea Media S.A. ul. Ficowskiego 15 01-747 Warszawa tel.: 022 257 75 00
aktivist.pl
CHANGE. YOU CAN.