AKTIVIST.PL
NUMER 198, LATO 2016
MIASTO MODA DIZAJN MUZYKA LUDZIE WYDARZENIA
ISSN 1640-8152
FESTIWALE • RURALE • RZEKA
nie śmier telno ści POKUSA
festiwalprzemiany.pl
LATO 2016
EDYTORIAL LATO
W NUMERZE WYWIAD:
4
SHY ALBATROSS: PRZYBYSZ I ROGIŃSKI OPOWIADAJĄ O WYJĄTKOWYM PROJEKCIE Tekst: Krzysztof Nowak
SZTUKA:
RURALES, CZYLI STREETARTOWCY WŚRÓD PÓL Tekst: Jacek Baliński
8 MIASTO:
TAKA KOLEJ RZEKI, CZYLI KĄPIELE MIĘDZY MOSTAMI Tekst: Olga Wiechnik
10 KALENDARIUM:
20 NAJCIEKAWSZYCH WYDARZEŃ TEGO LATA
21 AKTIVIST.PL
NUMER 198, LATO 2016
Na okładce: Róisín Murphy powraca tego lata z nową płytą „Take Her Up To Monto”.
Od jakiegoś czasu próbujemy swoich sił na Snapczacie. Sprawdźcie, jak nam idzie.
ŁĄCZENIE KROPEK Ktoś mi kiedyś zarzucił, że robimy magazyn „dla siebie”. Że za bardzo jest taki jak my. A jakiż miałby być? Wykalkulowany na zimno, ustawiony pod wykresik z tabelki? My – kilkuosobowy organizm redakcyjny – żyjemy zgodnie z rytmem miasta. Podążamy ciekawie za wąskimi strumyczkami nowych trendów i zajawek, czasami taplamy się radośnie w rozlewiskach mód. Jeśli coś nas zaciekawi, sprawdzamy, drążymy, dopytujemy. O naszych fascynacjach opowiadamy wam – naszym czytelnikom. Jeśli przesiadujemy na dachach albo pluszczemy się w Wiśle, sprawdzamy, czy gdzieś ktoś robi podobnie. Odkrywamy swagerską cygańską orkiestrę, ciuchy robione w Kambodży – więc spieszymy donieść wam o tym. Łączymy kropki, wyciągamy wnioski i radośnie przekazujemy dalej. Z pewnością coś nam umyka, gdzieś nie dotrzemy, przed jakimś zakrętem się zatrzymamy stopowani własnymi zainteresowaniami, ale wtedy liczymy na was. Na sygnały z miasta, na kuksańce nowych wiadomości. Na nowych ludzi, którzy chcą dołączyć do tego wielogłowego potwora. Drzwi do redakcji stoją otworem. Podrzucajcie nam tropy, a chętnie ruszymy w ślad za nimi. Bo jesteśmy ciekawi, co kluje się w zaułkach miast i zakamarkach umysłów mieszkających w nich ludzi. Sylwia Kawalerowicz redaktorka naczelna
MIASTO MODA DIZAJN MUZYKA LUDZIE WYDARZENIA
ISSN 1640-8152
FESTIWALE • RURALE • RZEKA
A3
AKTIVIST
MAGAZYN WYWIAD
NIEWOLNICE • SMUTEK • HARMONIA
TRANS NAS WYZWOLI Tekst: Krzysztof Nowak, foto: Filip Skrońc
Klasyczne amerykańskie pieśni bluesowe przetyka afrykański mantrowy motyw, teksty uciśnionych chwytają za serce i każą zastanowić się nad pętającymi nas łańcuchami. Wydana niedawno płyta „Woman Blue” dowodzonej przez Natalię Przybysz grupy Shy Albatross nie znajduje w Polsce żadnego ułatwiającego interpretację punktu odniesienia. Zweryfikowaliśmy więc własne przemyślenia u źródła, rozmawiając z Natalią i Raphaelem Rogińskim przed plenerowym koncertem w Narodowym Instytucie Audiowizualnym. A4
LATO 2016
Służew około godziny 14.00 wygląda wyjątkowo spokojnie. Tłumów nie ma; rzesze ludzi z mokotowskich biurowców jeszcze nie zdążyły wyjść z pracy. Młodsi, ci z gimnazjów i liceów, wyjechali na zasłużone wakacje. Sporo z nich udało się pewnie w kierunku Trójmiasta, gdzie dopiero co wystartował Open’er. Wczoraj Shy Albatross zaliczył na nim swój pierwszy tak duży występ festiwalowy. Dziś za to zagra w Narodowym Instytucie Audiowizualnym. W tym samym budynku (dokładniej w piwnicy) Natalia Przybysz trenowała z zespołem, gdy przygotowywała album „Kozmic Blues: Tribute to Janis Joplin”, po drugiej stronie ulicy nagrywała zaś z Raphaelem Rogińskim jego płytę poświęconą Johnowi Coltrane’owi. To jednak przeszłość. *** Recepcja, skręt w prawo, kilka kroków po schodkach i oto jest – lokal, który nie mógł znaleźć sobie lepszej nazwy, biorąc pod uwagę aurę, jaka panuje obecnie w Warszawie. W Cafe Gorączka za parę godzin kilkuletnie dziewczynki zaczną skandować nazwisko piłkarza Bartka Kapustki. Na razie jednak jest cicho i to do tego stopnia, że ktoś wścibski mógłby podsłuchać dobiegające z innej części pomieszczenia rozmowy Natalii Przybysz, Huberta Zemlera i Miłosza Pękali – muzyków grupy, którzy kończą właśnie obiad. Na Raphaela Rogińskiego, czwartego do kompletu, trzeba będzie jeszcze poczekać. Zaplanowana na 15.00 próba zalicza sporą obsuwę. Na dziedzińcu krzątają się technicy rozkładający scenę, ale niewiele wskazuje na to, by coś miało się tu zadziać w najbliższym czasie. I faktycznie – przez jeszcze dwie i pół godziny pracownicy będą ustawiać poszczególne elementy, z rzadka sprawdzając dźwięk amerykańskimi utworami. – Nie będziemy rozmawiali o piłce nożnej, prawda? – ubrany w ciemny podkoszulek Raphael Rogiński brzmi, jakby temat Euro 2016 zdążył go wystarczająco zmęczyć. W odpowiedzi otrzymuje zapewnienie, że nie poruszę tego tematu, co przyjmuje z nieskrywaną ulgą. Rogiński jest kopalnią anegdot, co potwierdzają dziennikarze jak kraj długi i szeroki, ale na zaufanie tego rozmówcy trzeba sobie zapracować. Mechanizm obronny wynika być może z ciężaru gatunkowego tworzonej przez niego muzyki. Utwory składające się na krążek „Woman Blue” niosą ogromny ładunek emocjonalny. Rogiński wyszukał stare amerykańskie poezje ludowe (wyjątek stanowi „Lonely Woman”, jazzowy cover, który Natalia śpiewała jeszcze w dzieciństwie razem z siostrą) mówiące o cierpieniu z kobiecej perspektywy. Głos niewolnic i robotnic, które pracują często wbrew własnej woli. Przez dekady pieśni te wrosły w amerykański folklor. Warto jednak zaznaczyć, że to cierpienie uzdrawiające i prowadzące w ogólnym rozrachunku do szeroko rozumianej wolności. Wie o tym mój rozmówca. – Teksty na płycie są mocne. Pisząc utwory, dopasowywałem kolejne elementy i po czterech kawałkach zauważyłem, że wszystkie mówią o kobietach, więc poszedłem A5
AKTIVIST
tym tropem. To może być o kobietach, w końcu cały czas walczymy o ich prawa w każdym kraju. Nie rozumiemy, czemu są pomijane, i nie godzimy się na to. Jest jednak też inna strona, czyli człowiek postawiony w trudnej sytuacji. To jest płyta o wielkiej nadziei. Każdy tekst jest mantrą, tak wygląda blues. Zarówno czarni, jak i biali ludzie śpiewali frazy, które miały wyzwolić ich z bólu. Przykładem może być „Salangadou”. Utwór miły i przyjemny muzycznie, ale traktujący w języku kreolskim o zmarłym dziecku, powtarzający frazę: „gdzie jesteś?”. Podejrzewa się, że autorką jest niewolnica z Nowego Orleanu, która została przywieziona z Afryki. Nie można jednak powiedzieć, że to smutny tekst. Molowy utwór nie oznacza z automatu smutku. Afryka patrzy na to inaczej. Część pieśni rewolucyjnych mówiących o Apartheidzie wydaje się wesoła z naszej perspektywy. Oni zaś nigdy nie twierdzili, że takie są. Mają wyzwalać. Czasem trans jest wyzwalający, potrafi ukołysać w smutku – mówi z pasją i zacięciem Raphael, gdy jego kompani podbijają decybele swoimi instrumentami. Kiedy tak stoimy w cieniu przy betonowym budynku, z każdą minutą rozkręca się coraz bardziej. Od wpływu Charliego Wattsa i Billa Wymana na kompozycje Rolling Stonesów płynnie przechodzi do krytyki utartego obrazu kultury żydowskiej, zainteresowania Williamem Blakiem, transcendentalistami i Jerzym Ficowskim,
a także folku zasłyszanego na Łotwie, który ujął go dziwnym podziałem rytmicznym mimo pozornego ogniskowego wydźwięku. *** Rozgrzewka przed występem przebiega harmonijnie, tylko starszy pan w biało-czerwonej koszulce raz po raz bije brawo rozweselonym artystom, a oni odwdzięczają się kolejnymi żartami w języku angielskim. – Miłosz strasznie mnie rozśmieszał. Mimicznie przesadza! A gdy się śmiejesz, nie możesz śpiewać. Trudno interpretować poważną, smutną piosenkę w takim stanie – Natalia z uśmiechem wspomina to, co działo się dosłownie kilka minut wcześniej. Zaznacza, że jest zmęczona. Raz, że wspomniany na początku Open’er, dwa – poprzedni koncert, czyli podróż do i z Norymbergi. Nie zbywa mnie jednak półsłówkami. Opowiada o procesie pracy nad płytą „Woman Blue”. To było dla niej niemałe wyzwanie, m.in. z powodu zapalenia oskrzeli, którego nabawiła się w Indiach, i wywołanej przez nie maligny. Paradoksalnie pomogło jej to lepiej zrozumieć cierpienie kobiet, o których śpiewała. Najwięcej mówi jednak o samym zespole: kulisach powstania, zasadach rządzących grupą i aspektach muzycznych. – Głównym wizjonerem jest tu Raphael, który wymyślił większość kompozycji, melodii i harmonii. Najpierw dużo czasu przegadaliśmy przez telefon, później długo siedzieliśmy we M6 A6
Mózgiem Shy Albatross jest Raphael Rogiński, duszą Natalia Przybysz. Skład zespołu uzupełniają Hubert Zemler (perkusja) i Miłosz Pękala (wibrafon).
dwoje na Żoliborzu, na poddaszu w pracowni zaprzyjaźnionego didżeja, komponując utwory do tekstów, które znajdował Raphael. On wygrzebywał tematy i słowa, ja śpiewałam w kuchni, przy stole. Mieliśmy próby u Huberta, który łączy nas i daje synergię jako perkusista, sprawiając, że wszystko jest naturalne i organiczne, potem dołączył Miłosz, zapewniając strukturę i fakturę swoimi instrumentami. Te rzeczy powstawały zupełnie bez ciśnienia. Zagraliśmy pierwszy koncert w Pardon, To Tu, potem na Innych Brzmieniach w Lublinie i dopiero wtedy pomyśleliśmy, że można by znaleźć wydawcę – opowiada Natalia, gdy siedzimy na rozkładanych leżakach nieopodal sceny. Do tej pory delikatnie nieobecna, ożywia się, gdy staram się dociec, skąd u niej zainteresowanie akurat taką tematyką. – W dzieciństwie bardzo dużo słuchałam muzyki spirituals gospel. Moja mama do tej pory robi warsztaty w Monarach, gdzie te teksty, tylko w innych kompozycjach, śpiewają ludzie uzależnieni od narkotyków. To forma terapii. Używa ich też w warsztatach integracyjnych dla firm. Sama czuję bliskość z muzyką afroamerykańską. Piosenki Niny Simone również puszczała mi mama, gdy byłam w podstawówce. Nie przeszkadzało, że brzmią, jakby śpiewał je facet, którego wszystko boli. Od zawsze kocham też Mahalię Jackson, miałam na swojej półce płyty jej, Louisa Armstronga, Billie Holiday, orkiestry Duke’a Ellingtona
LATO 2016
Natalia Przybysz oddaje swój głos kobietom cierpiącym, uciśnionym, ale równocześnie silnym i pełnym nadziei. Słowa tradycyjnych afroamerykańskich pieśni przepuszcza przez swoją wrażliwość.
– mówi poruszona. Zdąży jeszcze wspomnieć o planach na wyjazd do Stanów Zjednoczonych, Australii i Afryki (określając siebie jako „pustą filiżankę, otwartą i ciekawą”) i odłożeniu na razie planów podboju zagranicznych scen muzycznych anglojęzycznym materiałem, po czym udaje się do ulokowanej na drugim piętrze garderoby, by przebrać się przed nadchodzącym koncertem. Wieczorem luźny, szary ubiór wokalistki zastąpiła biała, letnia sukienka, tereny zielone na dziedzińcu wypełnili ludzie. Artyści wpadli w trans przy coverze „To Be Young, Gifted and Black” Niny Simone i pozostali w nim do końca, podobnie jak słuchacze. Stawiam dolary przeciw orzechom, że żadna ze zgromadzonych osób nie uwierzyłaby w to, że sama Natalia – jak mi powiedziała – graniem na rhodesie leczy traumę ze szkoły muzycznej i naprawdę musi się skupić, bo czuje, że swój głos kontroluje milion razy bardziej niż dłonie. Klimat koncertu nie pozwalał ani twórcom, ani odbiorcom na rozprzężenie, o czym przekonałem się, gdy próbowałem zamienić kilka słów na temat grupy z dawno niewidzianymi kolegami po piórze. Elegancka, zasłuchana pani koło czterdziestki dała nam jasno do zrozumienia, że mamy być cicho. To było najmilsze i najbardziej budujące skarcenie w moim życiu. *** Jedni spieszyli się na ćwierćfinał, drudzy podchodzili do wyjścia raczej spokojnie. Narodowy Instytut Audiowizualny pustoszał w swoim rytmie. Wykonał zadanie, ugościł po gospodarsku – zarówno artystów, jak i widzów. Potwierdziły się słowa Natu, która kilka godzin wcześniej wspominała, że to dla niej szczególne miejsce, a stan (jak to ujęła w trakcie koncertu) „delikatnej głupawki” tylko jej pomoże: – Dużo tu się zadziało w przeszłości. Tu czuję się bardziej na miejscu, rodzinnie. I uwielbiam grać na zmęczeniu. Po prostu skupiam się na tym, co się dzieje. Taka muzyka jest subtelną czynnością, wymaga więc uwagi. Czasem gdy jest za dużo energii i trzeba zagrać coś spokojnego, to ciężko idzie. Teraz nic mnie nie roznosi, jestem w zawieszce. I to jest dobre.
A7
AKTIVIST
MAGAZYN AKCJA
RURALES, CZYLI STREET ART NA WSI
SC Szyman i Jay Pop (Kościerzyna) Seikon (Bylina) Gregor Gonsior Don Forty (Ręboszewo)
TRIP • FARBY• PARCHOWO
Tekst: Jacek Baliński
Stare szopy, rozpadające się gospodarstwa, zagubione wśród lasów murki, buda z lodami w maleńkim miasteczku. Najlepsi polscy writerzy ruszają w trasę po Polsce, żeby sprawdzić, jak miejska sztuka sprawdza się wśród pól. Kąpią się w rzekach, śpią pod namiotem, wcinają kiełbaski z ogniska. Idą na żywioł. Skręcają w polne drogi, szukają zabudowań i miejsc, które jakoś do nich przemówią, sprowokują do działania. Jeśli jakaś szopa, kamienica albo budynek gospodarczy zwróci ich uwagę, wyciągają z bagażnika puszki z farbami. Zmęczeni miejskim krajobrazem streetartowcy ruszają na polską wieś, żeby skonfrontować swoje prace z nową przestrzenią. To, co robią, dokumentują. Debiutancka odsłona „Rurales” była zbiorem nagrań z lat 2013-2015, które ukazywały akcje streetartowe nie tylko w plenerach wiejskich, ale również w pustostanach. – Traktujemy to jako oderwanie od wielkomiejskiego zgiełku: natura, cisza, spokój... Na malowanie w mieście zazwyczaj potrzeba oficjalnej zgody i przygotowywania projektu, a na wsi jesteśmy wolni. Ustalamy szczegóły tylko z gospodarzami. Ich historie bywają zresztą inspirujące
do stworzenia obrazów – tłumaczy Seikon, jeden ze współtwórców projektu. Na kilkudziesięciominutowym filmie, nakrę-conym i zmontowanym przez Kubę Goździewicza, uwieczniono w akcji inicjatorów projektu Seikona i Szymana oraz Jay-Popa i Krika, a także towarzyszących im w wybranych lokalizacjach Mrufiga, Gregora Gonsiora i Zwycky’ego. Poprzednio panowie odwiedzili takie miejsca jak Miechucino czy Parchowo. W tym roku wybór padł na punkciki na mapie Warmii i Mazur oraz trzech województw: mazowieckiego, lubelskiego i podlaskiego. Ekipa powiększyła się też o kolejnego malarza – reprezentującego niezwykle popularną grupę Etam, Sainera. Gościnnie na Mazowszu pojawili się Sepe i Chazme. – Nie robimy naboru na Ruralesa, po prostu malujemy w gronie osób, z którymi mamy dobry kontakt i możemy miło spędzić czas – tłumaczy Seikon. Panowie wybrali się na swój trip w A8
kwietniu tego roku. Na tym jednym, ale za to intensywnym wypadzie będzie oparty nowy film. To jednak nie wszystko. Premiera będzie jednocześnie debiutem okolicznościowego zina z fotografiami przedstawiającymi inicjatywę od kuchni. Żeby poznać „Rurales”, trzeba się trochę wysilić. Próżno bowiem szukać tych filmów w sieci. – Drukowany zin czy pokaz filmu na dużym ekranie działają nieporównywalnie lepiej niż publikacja w PDF-ie czy wideo, które przy ogromnym natłoku informacji mignie gdzieś na wallu – tłumaczy Seikon, wyjaśniając, dlaczego współtworzony przez niego projekt omija przestrzeń wirtualną. W necie oczywiście można śledzić, co i jak się dzieje wokół „Rurales”, natomiast nie liczcie na to, że w sieci obejrzycie film podsumowujący pierwszą edycję tej inicjatywy. Nie ma tak łatwo – musicie zarezerwować sobie czas na któryś z oficjalnych pokazów.
W I T H
J A R E D
L E T O
-
E Y E W E A R
S I N C E
1 9 5 6
AKTIVIST
MAGAZYN RZEKA
– Wchodząc na teren Badeschiff, trzeba najpierw przedrzeć się przez pozostałości przerdzewiałej hali sprawiające wrażenie opuszczonej przetwórni rybnej, a nie ultramodnej miejscówki, w której w weekendy trudno postawić klapek, nie mówiąc już o rozłożeniu leżaka – mówi Mateusz Adamski, didżej i menadżer warszawskich klubów Hydrozagadka i Rejs. Basen Badeschiff poleciła mu jego była dziewczyna, która wiedzie obecnie szczęśliwy żywot mężatki w Berlinie. Do stolicy Niemiec pojechał zobaczyć Bruce’a Springsteena. A po koncercie, w upalny czerwcowy dzień, wybrał się na Kreuzberg na położony na rzece miejski basen. – Moja wizyta przypadła na poniedziałkowe przedpołudnie, więc chillowałem się w całkiem komfortowych warunkach, jedynie w towarzystwie pracujących na freelansie Niemców – opowiada. Badeschiff to w zasadzie klub połączony z niewielką plażą i całkiem sporym basen wpuszczonym bezpośrednio w nurt Sprewy. Prostokątna niecka wyniesiona jest na około metr nad powierzchnię rzeki. Wstęp do Badeschiff kosztuje pięć euro, a siedzieć można tam do oporu. – Bo w zasadzie po co stamtąd wychodzić? – zastanawia się Mateusz. – Leżysz na plaży w pełnym słońcu, pijesz drinki, słuchasz techno. Gdy zgłodniejesz, na miejscu jest satysfakcjonująca oferta gastronomiczna, a dwa kroki za bramą rewelacyjny bar z burgerami. Kiedy się ściemni, zakładasz szorty na kostium kąpielowy i bawisz się do rana – snuje swoją wizję weekendu idealnego. Gdy pytam go, czy takie miejsce sprawdziłoby się nad Wisłą, odpowiada, że na pewno pozbawiłoby klientów całą konkurencję w promieniu kilku kilometrów. Ale dodaje też: – By mogło u nas funkcjonować na podobnych zasadach, trzeba by robić ostrą selekcję, której w Berlinie nie ma, bo tam po prostu „Ordnung muss sein”. U nas trzeba by odsiewać klientów awanturujących się. Woda + alkohol + polska cebula to przepis na tragedię – mówi. Jako didżej grający w różnych nadwiślańskich miejscówkach nieraz widział śmiałków brodzących w Wiśle. – Na szczęście nie spotyka się raczej nikogo zanurzającego się głębiej niż po pas. Wisła to zdradziecka rzeka! – przestrzega Mateusz.
MIASTO • WODA • SANEPID
TAKA KOLEJ RZEKI Tekst: Olga Wiechnik
Najpóźniej za cztery lata na Wisłę wrócić mają baseny przepływowe – czyli wypełniane wodą z rzeki – takie, w jakich m.in. warszawiacy kąpali się jeszcze na początku lat 70. Dziś chętnych do wsadzania nosa w Wisłę przybywa, choć oficjalnie kąpiel w niej jest zabroniona. Sprawdzamy, jak miasta traktują swoje rzeki i jak rzeki odwdzięczają się mieszkańcom powstałych na ich brzegach metropolii.
A10
– Każdy, kto wchodzi do Wisły w Warszawie, czyni to na swoją własną odpowiedzialność – przestrzega Joanna Narożniak z Mazowieckiej Inspekcji Sanitarnej. – Wisła jest kapryśną rzeką. Jej dno jest zmienne, nurt silny, wiry częste – tłumaczy. A jak jest z jej czystością? Tu sprawa nie jest już tak prosta. Jakość polskich rzek monitoruje się w sposób ciągły dopiero od 1964 r., kiedy to wyodrębniono trzy klasy czystości. Klasa I obejmowała wody nadające się do spożycia, II – wody odpowiednie do pojenia zwierząt i do celów rekreacyjno-sportowych, III – wody odpowiednie do wykorzystania w przemyśle oraz do nawadniania pól uprawnych. Rzeki niespełniające żadnych norm określano jako pozaklasowe, czyli nienadające się do niczego. Wyniki badań wykazywały systematyczny spadek czystości rzek. „O ile w 1964 r. do klasy I zaliczono 31,6% łącznej długości badanych rzek, o tyle w 1990 r. było ich zaledwie 0,4%. Przybywało jednocześnie wód pozaklasowych, których w 1964 r. odnotowano 28,8%, a w 1990 r. stanowiły one już aż połowę badanych odcinków” – czytamy na portalu woda.edu.pl, finansowanym przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.
Bez strachu
Wiedzą coś o tym rdzenni mieszkańcy Warszawy i krakowiacy. Na przedwojennych zdjęciach na nadwiślańskich miejskich plażach ludzie tłoczą się jak w nadmorskim kurorcie. Życie tętni nie tylko na piasku
Fot. Siemaszko Zbyszko, Narodowe Archiwum Cyfrowe
Bez klasy
LATO 2016
– co już od kilku lat znowu dzieje się w stolicy – ale i na wodzie. I nie są to komercyjne barki i tramwaje wodne, ale rybacy, flisacy i pływacy. Oprócz „gołej” rzeki mniej odważni do dyspozycji mieli też baseny przepływowe, czyli napełniane wodą wiślaną. Ostatni z warszawskich basenów przepływowych działał jeszcze w latach 60. XX wieku, a na początku lat 70. do dyspozycji mieszkańców stolicy były strzeżone kąpieliska na Wiśle. Potem woda stała się niebezpiecznie brudna i kąpali się tylko najtwardsi prażanie. Sytuacja poprawiła się nieco na przełomie XX i XXI wieku. M.in. dlatego, że w 1998 r. Polska rozpoczęła przygotowania do wejścia do struktur unijnych. Głównym zadaniem, jakie „Zła Unia” postawiła przed nowymi krajami w obszarze ochrony środowiska, była poprawa jakości wody. Od tamtej pory stan polskich rzek stale się polepsza. Trudniejsza jest natomiast jednoznaczna odpowiedź na pytanie, jaki ten stan jest obecnie. Od 2005 r. w Polsce obowiązuje bowiem pięć klas jakości wód powierzchniowych. „Nowszy podział uwzględnia o wiele więcej czynników niż wcześniejszy, co utrudnia bezpośrednie porównanie wyników, ale daje naukowcom dużo więcej informacji pomocnych w ochronie rzek”, czytamy w opracowaniu „Rzeki z klasą. Brudna historia polskich rzek”, na portalu woda.edu.pl.
Pierwszy basen ma powstać na wysokości Portu Praskiego, drugi przycumowany zostanie przy Cyplu Czerniakowskim. Możliwe, że powstanie także zaproponowana przez mieszkańców w ramach budżetu partycypacyjnego na rok 2017 pływająca sauna…
Kiepówka plamista
Na pytanie, czym może grozić kąpiel w Wiśle, otrzymuje się zwykle odpowiedź wymijającą. „To zależy od indywidualnej odporności organizmu” . My w „Aktiviście” najwyraźniej należymy do szczęściarzy o sporej odporności, w Wiśle kąpiemy się regularnie i w całości, na wszelki wypadek wybieramy jednak plaże położone na południu Warszawy, czyli wchodzimy w Wisłę, zanim ta na dobre wsiąknie w miasto. W pamięci mamy raport Greenpeace’u, który w 2008 r. alarmował, że jednym z głównych źródeł zanieczyszczenia Wisły jest właśnie miasto Warszawa, z którego niemal 50% ścieków trafiało wówczas wprost do rzeki. Od tego czasu sporo się zmieniło, a miasto – oprócz regulacji prawnych – prowadzi dodatkowo coraz lepsze
Spływ fotelowy
Do refleksji nad stanem otaczających nas rzek zachęcała też kilka lat temu artystka Cecylia Malik. Nakręcona przez Piotra Pawlusa seria filmów „6 rzek” dokumentuje spływ Cecylii każdą z przepływających przez Kraków rzek. Gdy
Kopenhaga o swoje wody (i mieszkańców) dba bardziej niż Warszawa. Ostatnie kąpieliska na Wiśle zamknięto – z powodu zanieczyszczenia wody – na początku lat 70. Niektóre miasta (jak Berlin – na zdjęciu powyżej) na wciąż zbyt brudnych dla ludzi rzekach budują baseny.
Wisła w exelu
Fot. Monika Tomaszek, www.visitcopenhagen.com
akcje społeczne, jak nakręcony przez Zespół Wespół filmik „Z kamerą wśród śmieci”, w którym Krystyna Czubówna opowiada o niezwykłych stworzeniach zamieszkujących przepływającą przez tereny miejskie rzekę. „Jesteśmy właśnie świadkami narodzin kiepówki plamistej. Należąca do rodziny filtrowców kiepówka żyje w licznych koloniach. Już od godzin porannych spotykamy zastępy tych osobników przemierzających plaże. Spieszą do budowy swojego gniazda: kiepowiska” – słyszymy charakterystyczny głos z offu, komentujący poklatkowe wędrówki nadwiślańskich śmieci. Oprócz kiepówki, poznajemy też butlodzioby szmaragdowe, sarnopony europejskie i chłodziki rdzawe. Choć właściwie dobrze je już znamy, bo sami je tam zostawiamy.
Monitoring Wisły prowadzi Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska. Na jego stronie można zapoznać się z wynikami najnowszych (przeprowadzonych w 2015 r.) badań. W niekończącej się excelowej tabelce można sprawdzić najróżniejsze aspekty stanu wody – od biologicznych, przez chemiczne, po fizyczne – dla każdego badanego odcinka i porównać wyniki z dopuszczalnymi normami. – Mimo że z roku na rok woda jest coraz czystsza, to jednak nadal pewne wskaźniki nie ulegają poprawie – mówi Joanna Narożniak z Mazowieckiej Inspekcji Sanitarnej. To właśnie Sanepid bada, czy kąpiel jest bezpieczna dla człowieka. A badania takie wykonuje w miejscu wyznaczonym na kąpieliska. Nie ma takich miejsc, nie ma więc jednoznacznych badań. Proste. Ale wkrótce kąpieliska na rzece mają się znowu pojawić. „Woda w Wiśle jest na tyle czysta, że miasto planuje reaktywację kąpielisk!”, donosiły niedawno internetowe portale. Władze Warszawy zapowiadają dwa baseny. – Będą do dyspozycji najpóźniej w 2020 r. – zapowiada Marek Piwowarski, pełnomocnik miasta ds. zagospodarowania nabrzeża Wisły. A11
AKTIVIST
się je ogląda, zadziwia zarówno dzikość natury, którą mamy w mieście na wyciągnięcie ręki, jak i ilość śmieci, jakie ludzie wrzucają do płynącej – z coraz większym trudem – tuż pod ich nosami wody. Cel i edukacyjny, i rozrywkowy stawia sobie natomiast krakowska Wodna Masa Krytyczna. Odbywający się od 2012 r. obywatelski performance zachęca do wchodzenia z rzeką w interakcje. Zgodnie z prawami fizyki, z której to dziedziny pojęcie masy krytycznej zostało przez miejskich aktywistów zaadaptowane, chodzi o zmianę. Masa krytyczna to minimalna masa, jaka jest potrzebna, aby po rozszczepieniu jednego jądra atomowego nastąpiła reakcja łańcuchowa. A więc twórczy ferment, zmiana. – Nie jest to wcale oczywiste, ale rzeka to przestrzeń publiczna. Każdy może jej używać. Żeby pływać, nie trzeba mieć zarejestrowanego pojazdu wodnego, niepotrzebne jest prawo jazdy. Wystarczy mieć 16 lat i kapok na pokładzie – przekonują organizatorzy. A krakowian długo przekonywać nie było trzeba. Mieszkańcy miasta coraz chętniej biorą rzekę w swoje ręce. 25 czerwca można więc było zobaczyć na Wiśle ludzi pływających m.in. w dziecięcym baseniku ogrodowym, na wielkim flamingu czy lajkoniku własnej konstrukcji.
Wodny świat
+ POOL na nowojorskiej East River istnieje na razie jedynie w teorii, ale jeśli powstanie, będzie nie tylko cieszyć mieszkańców, ale i filtrować rzekę. Brytyjczycy również planują budowę przepływowego basenu na Tamizie.
Fot. www.pluspool.org, thamesbaths.com
Brytyjski architekt Chris Romer-Lee przeżył podczas wizyty w Zurychu objawienie. Zobaczył ludzi pływających w tamtejszym jeziorze i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Fakt, że nie mieściło mu się w głowie, że można zanurzyć się w naturalnym zbiorniku wodnym położonym w granicach miasta, pokazuje, z jak mętnymi wodami mają na co dzień do czynienia mieszkańcy wielkich metropolii. Na szczęście nie wszystkich. Rzekę próbują przywrócić mieszkańcom władze Bostonu, którzy – gdy Charles River sięgnęła dna (stan jej wody został oceniony jako alarmująco zły) – wstrzymali odprowadzanie ścieków i stopniowo oczyścili ją do tego stopnia, że możliwe bywa otwieranie tymczasowego kąpieliska. Berlińczykom też marzy się kąpiel bezpośrednio w rzece. Plany mają, jak to Niemcy, ambitne: z jednego z nieużywanych kanałów chcą utworzyć 700-metrowy basen z filtrowaną wodą. Jeśli im się uda, będzie to największy odkryty basen na naszej planecie. O dziwo, unijne normy o czystości wód wzięli sobie do serce Brytyjczycy. Londyńska Akademia Sztuk Pięknych razem z Architecture Foundation (organizacją non profit) ogłosiły konkurs na wizję przyszłości Tamizy. „Zaprezentowaliśmy utopijny obraz basenów przepływowych zasilanych wodą z rzeki”, opowiadał wspomniany już architekt Chris RomerLee. Pomysł zaowocował crowdfundingową kampanią, zakończoną spektakularnym sukcesem. Zbiórkę pieniędzy na The Thames Baths Lido rozpoczęto na Kickstarterze w kwietniu ubiegłego roku i już po miesiącu zebrano całą potrzebną na budowę sumę. Problemem pozostaje jednak czystość wody w rzece. O krok dalej poszli więc nowojorscy architekci, których projekt + POOL to nie tylko wielki otwarty basen przycumowany do brooklyńskiego nabrzeża, ale też stacja oczyszczająca wodę w rzece. Jeśli testy systemu filtrującego zakończą się sukcesem (potrzebne do budowy basenu fundusze również zostały już w większości zebrane za pośrednictwem Kickstartera), na East River unosił się będzie basen oczyszczający prawie dwa miliony litrów wody dziennie. Dong-Ping Wong, jeden z architektów stojących za + POOL, wychował się w położonym nad Pacyfikiem San Diego, podkreśla więc, jak ważny jest dla ludzi kontakt z wodą. „Zbyt wielu mieszkańców dużych miast ma za daleko do przyrody”, mówił w jednym z wywiadów. „A przecież to taka naturalna potrzeba – widzisz wodę, chcesz się w niej zanurzyć”.
A12
LUTY/MARZEC 2016
AKTIVIST
MAGAZYN MODA
Autorem zdjęć promujących markę jest mąż jej założycielki – Daz Wilde. Azjatyccy rzemieślnicy chętnie dzielą się z Martyną swoją wiedzą. Tkaniny, z których powstają ubrania, barwione są ręcznie za pomocą tradycyjnych technik.
PODRÓŻ • ETNO • DOBRO
AZJATYCKI GRUNGE Tekst: Magdalena Zawadzka / kroljestnagi.com
Kimona i sukienki w charakterystyczne etniczne wzory, choć uszyte z tkanin robionych ręcznie tradycyjnymi metodami, mają w sobie sporo nonszalancji i nowoczesny sznyt. Co najważniejsze – powstają w niewielkich manufakturach, np. w Kambodży, wspierając tamtejsze rzemiosło. Na początku była podróż. Dziesięć lat temu Martyna Wilde – założycielka marki Mapay – ze względu na swoją fascynację jogą regularnie zaczęła wyjeżdżać do Azji. Przede wszystkim do Tajlandii, gdzie mieszkała jej siostra. Egzotyczny kraj kusił, by poznać go lepiej. Bo choć Martyna, mieszkająca wówczas w Londynie, pracowała w miejscu, z którego była zadowolona, czuła, że na dłuższą metę to nie ma sensu. Nie widziała dla siebie miejsca w systemie. – Pragnęłam podróżować, poznawać inne kultury, a znaleziskami z podróży dzielić się z innymi. Zwłaszcza że sama bardzo długo szukałam alternatywy dla ubrań powszechnie dostępnych w sklepach – wyznaje.
Dream team
W rozkręceniu biznesu pomogli najbliżsi – siostra, której wsparcie było nieocenione zwłaszcza na starcie, oraz mąż – artysta. To właśnie on zaprojektował logo i komunikację wizualną. Ważną osobą jest specjalistka od tkanin, wykładowczyni uniwersytecka znająca się na naturalnych technikach barwienia zwanych
shibori. Martyna nazywa ją swoją tajską siostrą. Wilde nie uważa się za projektantkę. I podkreśla, że choć to ona czuwa nad spójnością całości, wszystkie ubrania i akcesoria z metką Mapaya to efekt pracy kilku osób o różnych umiejętnościach. A największą siłą Martyny jest to, że potrafi ich odnaleźć. Nawet w miejscach zupełnie niepopularnych. Np. w Kambodży. To właśnie tam natrafiła na WAC (Watthan Artisans – Cambodia), organizację mającą na celu poprawę jakości życia osób niepełnosprawnych – zrzeszającą ich, uczącą rzemiosła i dającą pracę. Managera WAC, pana Pho, spotkała w sklepie, do którego zajrzała po obiedzie w swojej ulubionej restauracji. A że jest ciekawska i bardzo kontaktowa, zaczęła rozmowę. Została zaproszona do biura. A następnie za kulisy produkcji. Spędziła tam 12 dni, pracując ze wszystkimi. Tworzone przez rzemieślników ikaty (ręcznie tkane i farbowane wzorzyste tkaniny) postanowiła włączyć do swojej kolekcji. I w ten sposób wesprzeć WAC. – Nie zakładam, że będę zbawiać świat – tłumaczy Martyna. – Nie planowałam prowadzenia marki A14
funkcjonującej zgodnie z zasadami sprawiedliwego handlu (Fair Trade). Zwłaszcza że ostatnio stało się to kolejnym narzędziem marketingowym. Ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogłabym działać inaczej. Lubię wspierać małe przedsiębiorstwa – takie, w których wszyscy się znają. Bo wiem, że pieniądze, które płacę za materiał czy wykonaną pracę, trafiają bezpośrednio do kieszeni wytwórcy. Dzięki temu przyczyniam się do podtrzymania dziedzictwa kulturowego danego regionu, a tym samym zachowania jego tożsamości lokalnej i kolorytu. Zawsze pytam podwykonawców o cenę i nigdy nie próbuję jej zbijać. Zakładam uczciwość. Zależy mi, by osoba, z którą współpracuję, była zadowolona – deklaruje Martyna.
Nawzajem
Może to dziwny model biznesowy, ale jej to pasuje. – Stosuję zasadę wzajemności – korzystam z wiedzy i umiejętności swoich podwykonawców, ale to, co mogę, oddaję im w zamian. Szczególnie że na ogół się z nimi zaprzyjaźniam i spędzam w ich towarzystwie sporo czasu. A ponieważ swoje wyroby sprzedają oni także we własnym zakresie, doradzam, które z nich sprawdzą się na zachodnim rynku, pomagam w marketingu – tłumaczy. Nie zdziwcie się więc, gdy na ulicy w Phnom Penh znajdziecie torby na matę do jogi czy kimona Mapaya. – Nie miałam nic przeciwko temu, by do swojej oferty włączyli projekty realizowane właśnie dla mnie. Taka ekonomia wzajemności. U nas ludzie są sceptyczni – bronią swojego poletka, chronią pomysłu. Ja robię inaczej, a im więcej się dzielę, tym więcej do mnie wraca – tłumaczy założycielka marki.
LATO 2016
Ambasadorka Przeglądu Warszawskiego, Magda Samborska, znana jako Rebellook opowiada o sobie: Ulubiona książka: Dużo tego! Ale chyba Philip K. Dick „Ubik” Ulubiona płyta: Dużo tego! Ale chyba Republika „Nowe sytuacje” Ulubiony zapach/kosmetyk: Stella McCartney, In Two Peonies Ulubione miejsce w Warszawie: Wszędzie byle nad Wisłą, a najbardziej pod mostami, jest tam piękne światło Modowy must have: Aktualnie czółenka od Chanel
Artur Zuchniak
Fot. Szymon Brzóska
Fot. Szymon Brzóska
Życiowe motto: Hakuna Matata
Natalia Woźniak
Patrycja Walaszczyk
Fot. Szymon Brzóska
Fot. Szymon Brzóska
Fot. Szymon Brzóska
NIE BÓJ SIĘ FOTOGRAFA! WEŹ UDZIAŁ W PRZEGLĄDZIE WARSZAWSKIM.
Luiza Jaworska
Monika Gąsiorek-Mosiołek
A15
WIĘCEJ INFORMACJI NA WWW.PRZEGLĄDWARSZAWSKI.PL
AKTIVIST
MAGAZYN TOP 5
MNIEJSZY KALIBER
PUSTYNIA • MORZE • FESTIWAL
Tekst: Michał Kropiński
W ostatnich latach oszaleliśmy na punkcie festiwali do tego stopnia, że większość osób planowanie kolejnych wakacji rozpoczyna od przeglądu pierwszych lineupowych ogłoszeń. Królujące w mediach wielotysięczne imprezy to jednak tylko wierzchołek góry lodowej. Jeśli macie dość kolejek do toi-toiów, potykania się o plastikowe kubki i zajmowania miejsc pod sceną na wiele godzin przed koncertem, już teraz sprawdźcie festiwale, na które w przyszłym sezonie może chcieć pojechać większość waszych znajomych. Dzięki naszej liście wy możecie znaleźć się tam jeszcze w tym roku!
1
GOA DUPA
(21-24.07, Stężnica) Bieszczady zawsze były mekką polskich hippisów. Nic więc dziwnego, że organizatorzy jednego z bardziej kolorowych i tajemniczych festiwali wybrali je na scenerię swojej imprezy. Goa Dupa to nie światowe nazwiska i pękające w szwach namioty. To raczej spokój, warsztaty medytacji, spontaniczne jamy na instrumentach etnicznych i psychtrance’owa impreza do samego rana. Żeby klimat się zgadzał, wszystko zaczyna się od gigantycznej wyprawy autokarami albo po prostu autostopem, a na miejscu obowiązuje całkowity zakaz śmiecenia!
2
BECAUSE WE ARE FRIENDS
(22-24.07, Drzeńsk Mały) Kultowa niemiecka impreza w końcu dotarła do Polski. Nie spodziewajcie się jednak gigantycznego desantu światowej sławy artystów i walki o prymat z Nową Muzyką czy Audioriver. Tak jak w Niemczech, polska edycja Because We Are Friends skierowana jest raczej do fanów mniej znanej elektroniki. Na premierowej edycji w Drzeńsku Małym wystąpią m.in. Blomqvist, Matthias Meyer czy Błażej Malinowski.
3
NAGLE NAD MORZEM
(19-21.08, Rogowo) W końcu ktoś wpadł na genialny pomysł zorganizowania imprezy w malutkiej nadmorskiej miejscowości! Odbywające się w Rogowie Nagle nad Morzem skierowane jest głównie do fanów techno i elektroniki, z których (jak wskazują ceny karnetów) wielu przybywa do Rogowa zza naszej zachodniej granicy. Trzy sierpniowe dni między lasem, plażą i scenami to impreza, o której wiele osób pewnie usłyszy po raz pierwszy. Tymczasem zeszłoroczna edycja wielokrotnie nominowana była w plebiscytach na najlepszy festiwal kontynentu i rywalizowała z takimi markami jak choćby Melt.
A16
4
DOMOOFON FESTIWAL
5
STONESOUL GATHERING
(26-27.08, Łódź) Łódź nareszcie ma imprezę, na którą czekała od dawna. Sierpniowy Domoofon nie tylko kontynuuje tradycje najlepszych miejskich festiwali, ale też odbywa się we wprost stworzonej do festiwalowych szaleństw przestrzeni Off Piotrkowska. Organizatorzy ściągają gwiazdy w Polsce znane i lubiane, ale też takie, które od lat omijały nasz kraj. Zola Jesus, Omar Souleyman czy Chicks on Speed są jednak tylko przystawką dla sporej reprezentacji rodzimych artystów.
(28-29.10, Kraków) Sądząc po naszych comiesięcznych zapowiedziach koncertowych, stoner w Polsce powoli zaczyna dościgać popularnością rodzinne spotkania przy grillu. Fani pustynnego grania nie doczekali się jednak do tej pory porządnej imprezy poświęconej najcięższemu gatunkowi świata. Krakowski StoneSoul Gathering odbywa się co prawda w czasie, kiedy znów będziemy tęsknić za pustynnymi upałami, ale z tą muzyką i towarzyszącą jej duszną otoczką jest już tak, że nawet w październikową noc potrafi zabrać słuchaczy w najdalsze rejony kosmosu. W tym roku pilotami będą m.in. Mars Red Sky i Major Kong.
CITY MOMENT
MIASTO • FOTO • CHWILA
Robimy zdjęcia. Obsesyjnie, kompulsywnie, ajfonem. Jak wszyscy. Sorry. Śledźcie nas na Instagramie. Miasto widziane naszymi oczami na instagram.com/aktivist_magazyn
A19 A17
AKTIVIST
MAGAZYN KUCHNIA
Shoku
Warszawa
PRZYSTAWKI
Pierożki gyoza z mięsem – bezkonkurencyjne (18 zł). Miłośnicy martwych ciał docenią też beef tataki, czyli marynowany rostbef (25 zł), a wegetarianie bakłażana w sosie tonkatsu z pomidorami (15 zł). A, i bardzo dobre frytki z batatów, pieczone na soli, zamrażane, a potem smażone (12 zł). Najbardziej smakował nam jednak tuńczyk w sezamie, na którego przepis podajemy obok.
Ciepło-zimno Miasto się zmienia. Tak szybko, że gdy pojawiliśmy się w dawno nieodwiedzanym zakątku Woli, nie mogliśmy uwierzyć, że to ta sama stara dobra Wola ciesząca się od dziesięcioleci złą sławą. Wyrosłe jak grzyby po deszczu biurowce i apartamentowce nie odhumanizowały na szczęście całej przestrzeni – zostało miejsce na sklepy i knajpy, m.in. otwartą dziesięć miesięcy temu Shoku. Jej twórcom marzyło się sushi, ale od momentu, gdy upatrzyli sobie ten zakątek miasta, do dnia odebrania kluczy do lokalu, minęło tak dużo czasu, że w świecie sushi samo sushi to już za mało. Shoku przyjęło więc modną ostatnio strategię i robi „azjatyckie fusion”. I robi to naprawdę dobrze! Już sam wystrój pozwala wierzyć, że ze smakiem twórcy tego miejsca nie są na bakier. Dodajmy do tego fajny, trawiasty ogródek i jesteśmy prawie w domu. Dalekie od domowego jest tu natomiast jedzenie. Żeby nic nam nie umknęło, zrobiliśmy pełny przegląd karty i… zupełnie nie mamy się do czego przyczepić. Rozrzut w karcie spory, bo jest i kuchnia zimna, czyli sushi (o tym więcej obok), i ciepła. Od niedawna można zjeść też ramen, a ten łatwy do przyrządzenia nie jest – jeśli ma wyjść, wszystko musi być pod ścisłą kontrolą, od twardości wody, przez temperaturę wywaru, po zawartość mąki w mące. I wychodzi! Tak dobrego ramenowego makaronu w Warszawie nie jedliśmy chyba nigdzie (może dlatego, że do Shoku makaron przyjeżdża od mistrzów ramenu z Poznania). Shoku lansuje też izakayę – japońskie tapasy. Specjaliści od bycia specjalistami obruszają się czasem, czytając kartę, że przecież tapasy to kuchnia iberyjska – tymczasem nie tylko! I właśnie japońskich tapasów zjecie tu sporo (o tym też za chwilę). Ale trop hiszpański, a właściwie hiszpańskojęzyczny jest właściwy, bo Shoku nawiązuje też do coraz modniejszego na świecie trendu łączenia kuchni azjatyckiej z latynoską. I dzięki temu zjedliśmy np. pyszne tacosy z krewetkami, tuńczykiem i krabem – jak zarzekają się kucharze, takim prawdziwym, krabem śnieżnym, a nie z krabowymi paluszkami (zwanymi japońską parówką, bo z krabem mającymi tyle wspólnego, co nasze parówki z mięsem). Dużo można by o Shoku jeszcze pisać, ale lepiej tam po prostu często chodzić. Tym bardziej że latem dodatkowych motywacji będzie sporo – szykuje się kilka fajnych kulinarnych akcji ogródkowych we współpracy m.in. z Dogidogiem, Pogromcami Meatów i La Sireną. Fusion na całego! Zjadły, opisały i sfotografowały: Olga Wiechnik, Sylwia Kawalerowicz i Olga Święcicka.
TUŃCZYK W SEZAMIE
• sos owocowy teriyaki (5-6 porcji) • 120 ml wody • 20 ml sosu sojowego • 20 ml mirin (japońskiego słodkiego wina do gotowania) • 10 ml sake • 20 g brązowego cukru • 60 g świeżego imbiru
SUSHI I DANIA GŁÓWNE
„Przecież to nie jest sushi!”, łapią się ponoć za głowy Japończycy odwiedzający Shoku na widok kolorowych krążków, w których oprócz ryb są też owoce. Sushi czy nie – nam smakowało. A jeszcze bardziej smakowały dania kuchni ciepłej: miska Shoku – proste, ale pełne smaków danie (35 zł), żeberka (59 zł) w słodko-kwaśnej glazurze (choć ich słodkość mogłaby być mniej dominująca) i kurczak Nuoc Mam (29 zł).
• tuńczyk • sezam • shichimi (japońska przyprawa) • 1/2 pomarańczy • pokrojone w słupki zielone jabłko Do rondelka wlewamy wodę i dodajemy składniki marynaty, zagotowujemy sos i odstawiamy do wystygnięcia. Tuńczyka posypujemy shichimi i sezamem, smażymy na maśle klarowanym lub oliwie. Czas smażenia uzależniony jest od wielkości i grubości tuńczyka. W miseczce układamy słupki jabłka i cząstki pomarańczy, zalewamy sosem i na wierzchu układamy usmażonego tuńczyka. A18
DESERY
To ważna sprawa – mogą popsuć dobre wrażenie albo uratować sytuację. W Shoku ratować niczego nie było trzeba, a i popsuć się nie dało. Krem sernikowy z magdalenkami (16 zł) zdobył najwięcej głosów, ale i mus pistacjowy (16 zł) zyskał nasze spore uznanie.
LATO 2016
3
5 6
8 2
1 4
7
W czasie lata dzieci się nudzą, więc przechodzą na wegańską dietę. Jeśli myśleliście, że teraz to już tylko suchy chleb i ziemniaki,
Jaroszowisko
to jesteście w błędzie. Urban Vegan to sklep, który oferuje wegańskie produkty z całego świata. Wybraliśmy najpyszniejsze. Z mlecznych niemlecznych spróbujcie sojowych shake’ów od Harvest Moon (1) i bezsojowych jogurtów z łubinu (2). Z przekąsek koniecznie na ząb weźcie marchewkowego chipsa (3), organiczny popcorn (4) albo urocze bezglutenowe Biosaurusy (5). Na deser tylko bezżelatynowe żelki Bonelle (6), a do wieczornej kanapki bezjajeczny majonez (7). Hitem tego lata będzie olej o smaku dymu do warzyw
Fot. Paula Kowalczyk/ Serotonina
(8). Podobno po polaniu nim marchewek smakują jak kiełbaski. Przyda się, gdybyście mieli kryzys.
Jeśli food truck kojarzy wam się jedynie z zapachem mięsa, to koniecznie musicie wpaść na Wege Festiwal Foodtrackowy, który przełamuje stereotypowe myślenie o jedzeniu z ciężarówki. 23 i 24 lipca w Warszawie nadarzy się okazja do odwiedzenia wege nieba. Będzie wszystko, od deserów przez nabiał po mięso. Wystawią się zarówno food trucki, jak i wege blogerzy. Można przyjść z pieskiem. Nie zjedzą!
Niebiańskie wegańskie Camber, Gorgon i Fetina. Niby brzmi znajomo, ale jednak coś nie pasuje. Wbrew pozorom nie są to dyskontowe odpowiedniki popularnych serów, tylko imiona ich wegańskich zamienników, które od kilku miesięcy produkuje grupa przyjaciół z Wrocławia. Pod przewrotną nazwą Serotonina kryje się pracownik IT Piotr, animatorka kultury Marzena i Jarek z Paulą, właściciele firmy reklamowej, którzy po godzinach produkują wegańskie sery. Pomysłodawcą był Piotr, który, jak przyznaje, zawsze lubił eksperymentować w kuchni, a ser bez mleka wydał mu się wyzwaniem. Pomysłem zaraził trójkę przyjaciół i po kilku burzach mózgu dotyczących tego, co i w jakiej formie oferować odbiorcom, razem ruszyli z produkcją. Za cel postawili sobie znaleźć wegańskie odpowiedniki kultowych serów. Nie poprzestali więc na „zwykłym żółtym”, ale poszli o krok dalej, tworząc wegańskie sery dojrzewające, które z upływem czasu zmieniają swój
smak. Jedyny ich minus to krótki termin przydatności do spożycia, bo raptem 2-3 tygodnie. Serotonina jednak się zarzeka, że jeszcze nigdy u nikogo tak długo ich ser nie leżał. Nie ma podstaw, żeby w to nie wierzyć, skoro zainteresowanie ich produktami jest tak wielkie, że trzeba zapisywać się na nie w internecie. Na razie Serotoninę można spotkać jedynie na różnych wege targach, ale jej twórcy myślą już o otwarciu stacjonarnego sklepu połączonego z knajpką. W menu znajdzie się Monster z wędzoną papryką, Karbon otoczony czarnym sezamem i czarnuszką czy Mazut Bursztynowy z nutą pomarańczy. Wszystkie podane w asyście orzechów, owoców, pikli i dobrego wegańskiego wina. I wszystkie wyprodukowane na bazie naturalnych składników, takich jak soja, orzechy nerkowca i olej kokosowy. Nie dość, że sery od Serotoniny do złudzenia przypominają ich mleczne odpowiedniki, to smakują jeszcze lepiej. Nie wegańskie, a niebiańskie. A19
Bezmięsny mięsny Rzeźnik znaczy krew i mięso. Przynajmniej w teorii. W warszawskim lokalu Vegan Baczer, na który zbierane są właśnie pieniądze metodą crowfundingową, rzeź odbywać się będzie na soi, fasoli i orzeszkach. To z nich powstaną boczki, szynki i kiełbasy, które tylko w smaku będą przypominać swoich mięsnych braci. Trudno powiedzieć, jak się ten szalony pomysł skończy. Na pocieszenie powiem tylko, że właściciele na co dzień jedzą mięso. Przynajmniej wiedzą, do czego równać!
AKTIVIST
MAGAZYN DIZAJN
Akwarele JOGIN • ROWER • TAKSÓWKA
DRUGIE ŻYCIE MAPY
W czasach gdy wszyscy korzystamy z map Google’a, Ula Jurkowska pozwala tym tradycyjnym żyć dalej. Z przedmiotów użytkowych zamienia je w ozdobne. Sztuka wskazuje drogę. – Mapy są piękne. Wijące się rzeki, układ miast, tych zbudowanych według konkretnego planu urbanistycznego jak np. Barcelona, i tych starożytnych, jak Akaba w Jordanii, która wygląda jak misternie ułożone kafelki – mówi Ula Jurkowska. To właśnie fragment mapy Akaby wybrała na pierwszą wizytówkę Maptu. Choć z wykształcenia jest psychologiem, pod koniec studiów na UW doszła do wniosku, że jednak nie chce być psychoterapeutką. Poszła na SGH i spróbowała szczęścia w pijarze. – Pracowałam w kilku agencjach, z sukcesami, ale w pewnym momencie zdenerwowałam się na system pracy, musiałam odpocząć – wspomina, ale nie chce wchodzić w szczegóły. Woli zagłębiać się w mapy. Rok temu pomagałam przyjaciółce remontować pokój. – Powiedziała, że chciałaby powiesić w nim mapę Tokio. Grafika była moim hobby, więc rzuciłam: „słuchaj, ja ci to zrobię, ściągnę z Google’a, nałożę jakieś filtry, będzie pięknie!” Okazało się, że projektowanie map to ogromna dziedzina wiedzy. Zagłębiłam się w nią. Ten mój pomysł: „raz, dwa i będzie mapa”, okazał się zupełnie nietrafiony – wspomina. Trafiony był za to sam pomysł, żeby mapami się zainteresować. Ula pobiera je z otwartej bazy Openstreetmaps.org i zamienia w ozdobne plakaty.
Uberem do celu
Pierwszą mapę zrobiła jesienią zeszłego roku, w listopadzie powstała strona, a od kwietnia Maptu ruszyło pełną parą. Drugi, trzeci i piąty klient to była jeszcze rodzina i znajomi, Ula dobrze pamięta więc pierwsze prawdziwe zamówienie, takie od zupełnie obcej osoby: – To była mapa Otwocka – mówi i uśmiecha się szeroko. – Zamówienia się przeróżne. Bardzo lubię robić prezenty ślubne. Zrobiłam np. mapę Rzymu z serduszkiem na schodach Hiszpańskich, bo tam para
się zaręczyła. Było też zamówienie na mapę Woli w kształcie tortu. Bardzo się głowiłam, jak to zrobić, żeby nie wyszła kompletna tandeta. Udało się. Było też zamówienia na mapę w kształcie medytującego jogina – wylicza. Ale zanim Maptu wskoczyło na właściwe tory, Ula musiała próbować różnych dróg, żeby na siebie i tę swoją pasję zarobić. Odpoczywając od pijaru, łapała się różnych zajęć, była m.in. korepetytorką i… kierowcą Ubera. – Długo nie jeździłam, bo to ciężka praca, zwłaszcza dla kobiety, te ciągłe komentarze! – wspomina. – Mój pierwszy klient był przerażony, że wiezie go kobieta, szczególnie że choć jestem po trzydziestce, miewam problemy z kupieniem piwa, jeśli zapomnę dowodu. Mimo że zawsze miałam w kieszeni gaz pieprzowy, doszłam do wniosku, że może ta praca to nie jest najlepszy pomysł – podsumowuje. – Ale mapę kiedyś w taksówce sprzedałam! – śmieje się. – Wiozłam parę, w rozmowie wyszło, że jadą do znajomych, których poznali w Japonii, a ja w bagażniku miałam akurat mapę Katowic i Tokio! Shandlowałam więc Tokio.
Tajemnica mapy
Uli mapy kojarzyły się dotąd m.in. z dzieciństwem, z wyprawami na wakacje. – Jechało się całą rodziną przez dwa dni samochodem do Hiszpanii, nie było smartfonów, więc oglądało się te mapy w atlasie i myślało: „o boże, to jeszcze tak daleko!”. Gdy pytam ją, o co chodzi z tymi mapami, na czym polega ich tajemnica, odpowiada: – Wspomnienia! Ludzie lubią otaczać się przedmiotami, które budzą wspomnienia, przywołują przeżycia. Mapa jest z jednej strony czymś bardzo konkretnym: gdy jest dokładna, można śledzić uliczki, place itd. Ale ta plątanina linii jest jednocześnie abstrakcyjna, ma moc symbolu. [Olga Wiechnik] A20
Szlauch, uparcie zwany przez wielu szlaufem, nie musi być brzydką gumowa rurą, zlewającą się ze spłowiałą od słońca trawą. Może przybrać zupełnie inne barwy. Bo właśnie o kolory tu chodzi. Na stronie www.zeedesign.be możecie skompletować węża, prysznic i inne ogrodowo-wodne akcesoria w pięknych ogrodowych barwach!
Potrzymaj mi rower Im bardziej się mieszka w bloku, tym fajniej mieć rower. Ale jak się ma rower, mieszkając w bloku, to się to ciągle pałęta pod nogami. Brudzi to ściany, panoszy się na balkonie, rozpycha na korytarzu. Trudno się mieszka z rowerem w bloku. Przydałby się na to jakiś sprytny sposób. Np. półka na książki, drobiazgi i… rower właśnie. Rower nie tylko będzie się dobrze prowadził, ale też dzięki niej utrzyma pion. www.killwood.ca.
LATO 2016
KALENDARIUM LATO
Olga Święcicka (oś)
Filip Kalinowski (fika)
Mateusz Adamski (matad)
Michał Kropiński (mk)
Thundercat FESTIWAL Kacper Peresada (kp)
What the f... Rafał Rejowski (rar)
Cyryl Rozwadowski [croz]
Alek Hudzik [alek]
Iza Smelczyńska [is]
OFF FESTIVAL
05-07.08
KATOWICE
Przeczytałam ostatnio, że co cztery dni w Polsce zaczyna się jakiś festiwal. Potwierdzić te dane jest mi trudno, ale źródło było ogólnopolskie, krytyczne i raczej wiarygodne. Oczywiście mianem „festiwalu” określa się tu wszystko, co „f” ma w nazwie. Festiwal ziemniaka, piwa, złota i kryształów jest jak najbardziej brany pod uwagę. I bez nich jednak na braki w tym temacie narzekać nie można. Polska nam się festiwalizuje. Czy tego chcemy, czy nie. Miasta zwietrzyły interes na plenerowych imprezach i prześcigają się w pomysłach, jak budkę z piwem obudować „kulturą”. Sączę jad, ale na dworze jest 35 stopni i zagotowało się we mnie wszystko. Rzetelnego przewodnika po festiwalach nie sposób przygotować, bo wykwitów jest bez liku. Dajemy wam więc podstawowe minimum, które każdy zainfekowany powinien przyjąć. Bo fakt, że festiwaloza to rodzaj współczesnej choroby, nie podlega dyskusji. Ja stawiam na sprawdzoną metodę zwalczania wirusa, przyjmuję małą dawkę i się uodporniam. Wam radzę to samo. Lato jest za krótkie. Wybierzcie najlepszy! Olga Święcicka
Kuba Gralik [włodek]
K21
Dolina Trzech Stawów 150-310 zł
Nowe kierunki Off Festivalowi od kilku dobrych lat udaje się obronić tytuł najprężniejszego festiwalu poświęconego muzycznej alternatywie. Nie inaczej zapowiada się tegoroczna edycja. Ciekawym zwrotem akcji jest jednak wybór headlinerów. W tej roli zamiast zasłużonych legend zobaczymy wyłącznie artystów, którzy rozgłos zdobyli już w XXI wieku. Antony Hegarty zaprezentuje swój najnowszy, upolityczniony projekt Anohni. Pocztówkę z czasów new rock revolution wyślą dowodzeni przez Alison Mosshart The Kills. Nie zabraknie też weteranów: o swoim niebagatelnym wkładzie w narodziny grunge’u przypomną Mudhoney, a serię dobrych shoegaze’owych reaktywacji postarają się podtrzymać Lush. W 20. rocznicę wydania klasycznego „Liquid Swords” pojawi się podpora Wu-Tang Clanu GZA, a nowsze podejście do hip-hopu zaprezentują Flatbush Zombies i Yung Lean. Tegoroczny Off przynosi też mocny zwrot w stronę współczesnej muzyki tanecznej, na scenie pod egidą Electronic Beats pojawią się m.in. Gus Gus, Kiasmos, DJ Koze czy Pantha Du Prince, a także uliczni rebelianci ze Sleaford Mods. Swoje wariacje na temat soulu zaprezentuje Thundercat, a klasykę grindcore’u zaserwują legendarni Napalm Death. Wielkim wydarzeniem będzie też pierwszy w naszym kraju występ żywych klasyków noise rocka – Lightning. To oczywiście skromny teaser całości, bo przez cały weekend czekają na was różne wynalazki z całego świata oraz unikatowe polskie projekty. Korona na głowie katowickiego festiwalu jest chyba niezagrożona. [croz]
KALENDARIUM FESTIWAL
FESTIWAL
01-10.07
01-16.07
Tresor Nzengu
praca Franciszka Michałka
BRAVE FESTIVAL
GDYNIA DESIGN DAYS
WROCŁAW
GDYNIA
25-90 zł bravefestival.pl
gdyniadesigndays.eu
Obcy, nie obcy
Miarowo szumi
Nie ma chyba w Polsce drugiego festiwalu, który robiony byłby z taką konsekwencją jak wrocławski Brave. Od 12 lat na początku lipca do stolicy Dolnego Śląska zjeżdżają z całego świata przedstawiciele kultur i tradycji, którym grozi wyginięcie. Inni, obcy i wypędzeni od zawsze byli w centrum zainteresowań Grzegorza Brala, który jest pomysłodawcą Brave. W tym roku temat wykluczenia będzie nie tylko ogólną inspiracją, lecz także przewodnim hasłem festiwalu. We Wrocławiu pokazane zostaną historie ludzi z całego świata, których codzienność z rożnych przyczyn jest bardzo trudna i skomplikowana. Publiczność zobaczy tych, którzy za pomocą sztuki postanowili przezwyciężyć wykluczenie, tak jak pochodzący z Warszawy Teatr 21 złożony z osób
z zespołem Downa i autyzmem czy malezyjscy muzycy z grupy Deafbeat składającej się z niesłyszących bębniarzy. Organizatorzy za cel stawiają sobie przełamanie stereotypów. Na Dolny Śląsk zaprosili ponadto baletową grupę niewidomych z Brazylii czy birmańską społeczność LGBT. Oprócz koncertów i przedstawień w programie również pokazy filmów zakazanych i ukazujących niedozwolone praktyki (w ramach sekcji Forbidden Cinema) czy liczne warsztaty, jak chociażby spacer z zamkniętymi oczami z niewidomym przewodnikiem po Wrocławiu czy nauka języka migowego. W dzisiejszym świecie, gdzie coraz głośniej słychać nacjonalistyczne hasła, udział w Brave Festivalu powinien być nie tylko przyjemnością, ale wręcz obowiązkiem. [oś]
2
„Morze, nasze morze”, lubił śpiewać mi mój dziadek i opowiadać wciąż na nowo historię o zaślubinach Bałtyku. Dziadek był marynarzem amatorem, kochał morze i uczył tej miłości swoje wnuki. W tym roku Gdynia kończy 90 lat. Z tej okazji coroczny festiwal poświęcony dizajnowi będzie odbywał się pod hasłem „Odzyskanie” i krążył wokół szeroko rozumianego tematu związanego z odzyskaniem morza, nie tyle w sferze geograficznej, ile tej emocjonalnej i mentalnej. Bo rzeczywiście, jakoś tak już z tym morzem jest, że choć całkiem bliskie, to wydaje się dalekie, jak zamorscy sąsiedzi. Program festiwalu jest bogaty jak morska fauna, więc wymienić wszystkiego nie damy rady. Koniecznie trzeba zobaczyć
lipca 1991 r.
50 osób zostało rannych, a 15 zatrzymanych w wyniku zamieszania, które wywołał Axl Rose. Wokalista Guns N’Roses rzucił się ze sceny na publiczność, gdy zauważył, że jeden z fanów rejestruje koncert.
K22
wystawę główną, która pokazuje, jak za pomocą architektury i dizajnu zbliżyć się do morza, nie niszcząc przy tym środowiska. Warto wpaść na przegląd sentymentalnych fotografii pokazujących morskie kurorty z lat 70. czy przejść się ulicą Świętojańską, gdzie witryny dziesięciu sklepów dostaną nowe życie. Poza tym wiele warsztatów, pokazów prac studentów szkół artystycznych i wystaw m.in. malowideł ściennych nieocenionego Franciszka Michałka. Wszystko w morskim klimacie. Niech morze będzie z wami! [oś]
LATO 2016 FESTIWAL
FESTIWAL
07-10.08
08-14.07
kadr z filmu „20 Desenhos e um Abraço” reż. José Miguel Ribeiro
Michel Benita
ANIMATOR
WARSAW SUMMER JAZZ DAYS
POZNAŃ
WARSZAWA Soho Factory
1-50 zł animator-festival.com
ul. Mińska 25
Nie tylko dla dzieci
Summer time
Filmy animowane nie mają w Polsce łatwo. Szczerze mówiąc, mało kto je poważa, bo w powszechnym mniemaniu są to produkcje dla dzieci. O tym, że zdecydowanie nie są albo że nie tylko, od kilku lat można się przekonać na festiwalu Animator, który z uporem prezentuje najlepsze filmy animowane z całego świata. W tym roku organizatorzy szczególną uwagę poświęcą animacji lalkowej. W ten sposób postanowili uczcić pamięć dwóch wybitnych twórców i pionierów tej sztuki: Zenona Wasilewskiego (1903-1966) i Władysława Starewicza (1882-1965). Wśród gości pojawią się więc m.in. Barry Purves, Paul Bush, Stanisław Sokołow i Špel Čadež, czyli najwybitniejsi twórcy w tej dziedzinie.
W drugim ważnym bloku pokazów zaprezentowana zostanie animacja chorwacka. Mało kto wie, ale to właśnie w Zagrzebiu powstał pierwszy europejski film animowany nagrodzony Oscarem i właśnie tam odbywa się najstarszy festiwal poświęcony „kreskówkom”. Ważnym wydarzeniem festiwalu będzie też spotkanie z Geraldem Pottertionem, reżyserem kultowego filmu „Heavy Metal”. Animator to jednak nie tylko pokazy, ale przede wszystkim konkurs dla twórców. Na zachętę, jeśli jest jeszcze taka potrzeba, dodam, że bilety dziecinnie tanie. Choć dla samych dzieci wydarzeń raczej mało. [oś]
Na Warsaw Summer Jazz Days już dawno zatarła się granica między jazzowymi koneserami a rzesząmelomanów, dla których jest to po prostu znakomita okazja do posłuchania wybitnych muzyków w akcji. Misją organizowanego od 1992 r. festiwalu jest prezentowanie tego, co najnowsze i najbardziej kreatywne we współczesnym jazzowym światku. Nie trzeba być jednak muzycznym purystą, by nie zastrzyc uszami z ciekawości, zapoznając się z tegorocznym line-upem. Jedną z największych gwiazd tej edycji będzie niewątpliwie John McLaughlin, niekwestionowany wirtuoz gitary w muzyce jazz-rockowej, który zaprezentuje się w Warszawie wraz z grupą 4th Dimension. Koniecznie zobaczyć trzeba też Marca Ribota, wieloletniego
gitarzystę Toma Waitsa i współpracownika Roberta Planta. Zaprezentują się też John Medeski, Steve Coleman i Tord Gustavsen. To jednak zaledwie wierzchołek góry lodowej. Po przebogaty, szczegółowy program tego, co będzie się działo w Soho Factory, odsyłamy na internetową witrynę imprezy. [matad]
THE TALLES MAN ON EARTH 9.08 / KATOWICE / MEGACLUB
10.09 / WARSZAWA/ PALLADIUM
21.09 / WARSZAWA/ PROXIMA
19.10 / WARSZAWA/ PROGRESJA 8.10 / POZNAŃ / ESKULAP 12.10 / GDYNIA / UCHO
BILETY DOSTĘPNE: BILETOMAT.PL, EBILET, EVENTIM, PWEVENTS.PL I TICKETPRO
K23
2.10 / WARSZAWA / PROXIMA 21.10 / POZNAŃ / POD MINOGĄ 22.10 / WROCŁAW / FIRLEJ
WWW.FB.COM/AGENCJAPWEVENTS
KALENDARIUM
FESTIWAL
FESTIWAL
07-08.07
08-09.07
Suzie Quatro
Steve Jolliffe
FESTIWAL LEGEND ROCKA
AMBIENT FESTIVAL
SŁUPSK Dolina Charlotty
GORLICE Gorlickie Centrum Kultury
ul. Strzelinko 14 90-390 zł
ul. Michalusa 4
Zabierz tatę
Dźwięki spoza radaru
Niewiele osób ma takie szczęście jak nasz kolega Cyryl, który swojego tatę spotyka pod sceną na Offie. Większość ojców na myśl o letniej imprezie muzycznej ma w głowie jedną nazwę – Festiwal Legend Rocka. A ponieważ obchodzi on w tym roku jubileusz dziesięciolecia, to organizatorzy świętują z przytupem. Znów będzie AOR-owo, drogo jak diabli, a do tego z rozmachem, na jaki nie zdobył się żaden festiwal w Polsce, bo... impreza potrwa aż trzy weekendy! Wszystko zacznie się już 7 lipca, kiedy na scenie zaprezentuje się Suzi Quatro. Dzień później zagra Carlos Santana. Trzy tygodnie
przerwy i jedziemy dalej! W dniach 2526 lipca wystąpią zespoły, które powinny zainteresować fanów hard i art rocka z lat 70. Uwielbiane w Polsce Marillion, powracające na imprezę Deep Purple oraz Mike & The Mechanics. Impreza zakończy się w sierpniu. Zaprezentują się dwa składy, które łączy to, że kiedyś ich wokaliści byli ikonami seksu, a dziś nimi nie są, ale grają, jakby dalej byli. Festiwal nie przewiduje karnetów, a każdy koncert biletowany jest oddzielnie. Nie pozostaje nic innego jak rodzinna zrzutka na bilet dla taty, bo wstęp na całą imprezę może kosztować nawet 1000 złotych! [mk]
Ambient Festival, który odbywa się w Gorlicach, to impreza do granic możliwości niszowa, z powodzeniem eksplorująca meandry współczesnej ambitnej elektroniki. 18. edycja wydarzenia nie przynosi rewolucji. Pierwszego dnia główną gwiazdą będzie Steve Jolliffe – brytyjski saksofonista, który wraz z Klausem Schulzem i Edgarem Froese’em tworzył jedną z wcześniejszych inkarnacji Tangerine Dream, grupy zasłużonej dla rozwoju progresywnej elektroniki. Anglik przez całą swoją karierę poruszał się pomiędzy ambientowymi eksperymentami i różnymi odmianami popu, ale w zeszłym
roku powrócił do instrumentalnych korzeni za sprawą płyty „Magical”. Z kolei drugiego dnia będziemy mieli okazję obejrzeć innego wybitnego muzykan – Hansa-Joachima Roedeliusa, współzałożyciela Cluster i jednego z protoplastów kraut rocka i szeroko pojętej niemieckiej awangardy. 81-letni Roedelius nie odcina jednak kuponów od minionych, wielkich osiągnięć, ale nadal jest niezwykle aktywny i w ramach różnych projektów eksperymentuje z analogową elektroniką. Line-up dopełnią Włoch Massimo Magrini, francuski projekt Paradies oraz Krzysztof Orluk i gdański duet Bisclaveret. [croz]
JAROCIN
Mamy wrażenie, że istnieje ona tylko w głowach podstarzałych punków oraz w notkach promocyjnych imprezy. Zmieniający się organizatorzy przez kilka ostatnich lat majstrowali przy line-upie i kombinowali, ile wlezie, ale nie udało im się ani przerobić Jarocina na konkurencję dla Offa czy Open’era ani tym bardziej oderwać łatki festiwalu dla oldskulowców. Dlatego w tym roku będzie kolorowo jak chyba nigdy! Imprezę reklamują dwie znane i jeszcze jako tako trzymające się marki, czyli The Prodigy i Slayer. Już na początku widać, że oba zespoły łączy chyba tylko to, że ich kasety kręciły się w polskich walkmanach jakieś 20 lat temu. Skład
zagraniczny uzupełnia Five Finger Death Punch, które do tego zestawu pasuje jak pięść do oka. Dalej jest jeszcze ciekawiej. Polskę będą reprezentować takie formacje jak Kabanos, Kobranocka, Farben Lehre, TSA czy uwielbiany przez internetowych szyderców Scream Maker. Ze specjalnym koncertem wystąpi też Acid Drinkers – ekipa zaprezentuje utwory z repertuaru nieodżałowanego Motörhead. W tym szaleństwie jest jednak metoda! W końcu gdzie mają się bawić ci, którzy do tej pory z rozrzewnieniem wspominają, jak w wojsku pojechali całym garnizonem na koncert Europe albo dostali w gębę na Metallice w 1999 r. [mk]
FESTIWAL
07-09.08
Stadion Miejski
ul. Sportowa 6 179-290 zł
Jestem legendą?
The Prodigy
Impreza ikona, gniazdo kontrkultury nazywane przez wielu „komunistycznym wentylem bezpieczeństwa”. O Jarocinie od lat krążą legendy i do dziś pozostało po nim masa wspomnień, filmów dokumentalnych (jeden miał nawet premierę w maju) i opowiadanych przy tanim winie historii. A dawna magia?
K24
LATO 2016
LATO 2016
www.KennyG.com KUP BILET NA WWW.STODOLA.PL
FESTIWAL
14-16.07
oraz w kasie klubu Warszawa, ul. Batorego 10
parkway drive Warszawa, Klub Stodoła Kraków, Klub Kwadrat
the baseballs Gdańsk, Stary Maneż Warszawa, Klub Stodoła
BRACIA FIGO FAGOT Warszawa Klub Stodoła
LAO CHE Warszawa Klub Stodoła
zbigniew wodecki with mitch & mitch
9.08 10.08 27.09 28.09 30.09
14.10
19.10
orchestra and choir
Living Colour
ICE Kraków PRZYSTANEK WOODSTOCK
HAPPYSAD
KOSTRZYN NA NAD ODRĄ
wstęp wolny
Warszawa Klub Stodoła
Całe lata z wariatami Żarty żartami, ale pomimo szyderstw uczestnicy największego polskiego festiwalu nie przejmują się krytyką, tylko przywiązują glany do plecaka i ruszają na melanż. Na Przystanku Woodstock bawi się już chyba drugie pokolenie. Impreza Owsiaka rządzi się swoimi prawami, ale – jak widać co roku – te prawa akceptuje kilkaset tysięcy osób, którym kompletnie nie przeszkadza, że line-upu nie wypełniają gwiazdy z pierwszej strony Pitchforka. Najważniejsze są w końcu miłość i przyjaźń. A do tego błotne bitwy, piwo w plastiku i kacowanie do 14 w zamieniającym się w saunę namiocie. Nie zmienia to jednak faktu, że dla obwieszonej naszywkami oraz łańcuchami gawiedzi skład festiwalu zapowiada się tym razem chyba najsmaczniej w historii. Poza obowiązkową reprezentacją „polo rocka” na głównej scenie zaprezentują się gwiazdy z zagranicy. Nas najbardziej zainteresowaliby Szwedzi z The Hives, którzy kiedyś byli
najważniejszymi twarzami tamtejszej sceny rock’n’rollowej i jako jedni z nielicznych przepchali się aż do MTV2. O wiele szybciej podbili świat inni występujący na Przystanku Skandynawowie. W końcu Tarja Turunen oraz Apocaliptica grają metal delikatny prawie tak jak ich lica! Niewiele brutalniej brzmią Włosi z Lacuna Coil oraz brytyjskie Bring Me the Horizon. Żeby było jeszcze weselej i bardziej woodstockowo, skład uzupełnią takie zespoły jak choćby Inner Circle. Pierwsze słyszycie? Wpiszcie tę nazwę w YouTube, na 100% znacie jakąś ich piosenkę! [mk]
KULT Warszawa Klub Stodoła
COMA Warszawa Klub Stodoła
AGNES OBEL Gdańsk, Stary Maneż Warszawa, klub Stodoła
xxanaxx K25
Warszawa Klub Stodoła
20.10
28.10 29.10 5.11
11.11 12.11 19.11
KALENDARIUM
FESTIWAL
FESTIWAL
20-23.07
21-31.07
Mounsier Doumani
kadr z filmu "Julieta", reż. Pedro Almodovar
GLOBALTICA
16. MFF T-MOBILE NOWE HORYZONTY
GDYNIA park Kolibki
WROCŁAW Kino Nowe Horyzonty
ul. Bednarowska 1 18-40 zł
Cały świat w Gdyni Trójmiejska Globaltica to bezsprzecznie jeden z najciekawszych polskich festiwali z tzw. muzyką świata. Poza bogatym line-upem festiwal oferuje też niesamowitą rodzinną atmosferę, której bardzo często brakuje na innych tego typu imprezach w naszym kraju. W 2016 r. muzyczne wyprawy z Globalticą poprowadzą nas aż do Tybetu, skąd pochodzi Ngavan Lodup. Życiorys tej barwnej postaci mógłby posłużyć za scenariusz filmu. A nie, chwila, taki film już powstał… Innymi gośćmi z kraju, który zazwyczaj nie kojarzy nam się z muzyką, będą Cypryjczycy z zespołu Mounsier Doumani. Wyróżnione przez magazyn „Songlines” trio specjalizuje
się w reinterpretacji starych klasyków. W tym roku żaden szanujący się festiwal nie może ponadto obyć się bez muzyków z Afryki. Senegal będzie reprezentować Diabel Cissokho, Madagaskar – Damily, a Egipt – Egyptian Project. Najbardziej rozpoznawalnym zespołem będzie chyba Fanfare Ciocărlia. Rumuni bujają międzynarodowymi scenami już od 20 lat i nic nie zapowiada, żeby mieli zwolnić tempo. Ich najnowszy album, który recenzujemy w numerze, to bezczelna, karkołomna jazda bez trzymanki zaaranżowana na 12-osobowy skład. Do tego polscy wykonawcy, słońce, spokój i morze tuż za sceną. No i ceny, jakich w czasach szalejącej komercji, nie ma chyba nigdzie! Czego trzeba więcej? [mk]
Rozterki przed salą Drugą połowę lipca fani kina zawsze rezerwują na wyprawę do Wrocławia. Nowe Horyzonty jak zwykle nie zawodzą. 16. edycja jest jednak trochę inna niż wcześniejsze. W tym roku festiwal w ramach Europejskiej Stolicy Kultury przygotował wyjątkową sekcję Mistrzowie Kina Europejskiego. W stolicy Dolnego Śląska pojawią się reżyserzy we własnej osobie: będzie można się przysiąść do ekscentrycznej Claire Denis, uścisnąć dłoń Nanniemu Morettiemu (pełna retrospektywa), odważyć się na politykowanie z Andriejem Konczałowskim czy doczekać do końca seansu ośmiogodzinnego „Cienia Chamissa” i porozmawiać z jego reżyserką, Ulrike Ottinger, o tym, co oznacza dla niej
14
długi metraż. W morzu atrakcji – kilkunastu filmów sprowadzonych z niedawno zakończonego festiwalu w Cannes (Almodóvar, Refn, Allen, Loach) – wyróżnia się jak zwykle konkurs główny z filmami dziwnymi, eksperymentalnymi i przekraczającymi granicę. Znalazły się w nim po raz pierwszy aż trzy polskie tytuły – w tym wizyjna „Baba Vanga” Aleksandy Niemczych, film, który powstał w sarajewskiej szkole ikony kina artystycznego, Beli Tarra. Ciekawie zapowiada się także sekcja Trzecie Oko, w której pod wspólnym hasłem „posthumanizm” zostaną zaprezentowane filmy o przekraczaniu granicy między człowieczeństwem a zwierzęcością. Program rco oku jest inny, ale jedno pozostaje niezmienne – trudno zdecydować, do której z dziewięciu sal się udać. [mm]
sierpnia 2001 r.
K26
Za 48 000 dolarów sprzedano na aukcji przybrudzony kartonik po pizzy, na którym w 1964 r., podczas trasy po Australii, podpisało się trzech członków grupy The Beatles.
REAKCJA NA CZAS RATUJE ŻYCIE! WIĘCEJ NA:
www.odetchnijspokojnie.pl PRZYGOTUJ SIĘ NA WSTRZĄS!
UCZULAMY ALERGIKÓW
Reklama_230x75mm.indd 1
ADR-WZF/148/11-2015
LATO 2016
2016-03-07 17:41:36
K27
KALENDARIUM
FESTIWAL
FESTIWAL
28-31.07
29-31.07
Clan Of Xymox
Four Tet
CASTLE PARTY
AUDIORIVER
BOLKÓW Dolina Charlotty
PŁOCK plaża nad Wisłą
220-270 zł
60-320 zł audioriver.pl
Sabat czarownic Najsłynniejsza Polska impreza gotycka, znana też poza granicami kraju, ma już ponad 20-letnią tradycję. Starsi fani mrocznych brzmień pamiętają jeszcze zapewne czasy, kiedy odbywała się ona na zamku w Grodźcu. W 1997 r. przeniesiono ją do Bolkowa, który też szczyci się średniowieczną budowlą, i tak zostało do dziś. Tegoroczny line-up to nie przelewki – ostry łomot spuści wam czołówka polskich wykonawców: Moonlight, Deathcamp Project i Closterkeller (ci ostatni zamkną festiwal na scenie głównej), wampiryczne historie opowiedzą czescy ulubieńcy młodego Beksińskiego,
Tupanie w piachu czyli XIII Stoleti, do cyberpląsów zaproszą niemieccy weterani dark electro De/Vision, a występy legendarnego holenderskiego Clan of Xymox i piewców mrocznych sekretów Sumeru, Fields of the Nephilim, zwieńczą dwa pierwsze dni imprezy. Po doskonałym ubiegłorocznym koncercie ponownie pojawi się w Bolkowie Warduna, nie lada gratką będzie koncert reaktywowanego Garden of Delight. W sumie przez trzy dni i przez trzy sceny przewinie się blisko 50 wykonawców i didżejów. Nic, tylko wyciągać czarne ciuchy, malować oczy i jechać do Bolkowa! [rar]
Na płockiej plaży od lat dzieją się cuda. Dla jednych elektroniczne, dla innych bardziej mistyczne. Na miano gwiazdy tegorocznego festiwalu zasługuje na pewno DJ Shadow, który jest pionierem instrumentalnego hip-hopu. Do Płocka przyjedzie z długo wyczekiwanym materiałem z nowej płyty „The Mountain Will Fall”. Drugim murowanym hitem będzie mocno eksperymentalny występ Four Tet, brytyjskiego producenta i didżeja znanego ze współpracy z Jamiem XX czy Burialem. Podczas jego setu możecie się spodziewać właściwie wszystkiego: od starych motownowych groove’ów po najnowsze grime’owe bangery. Audioriver to jednak
nie tylko ci najwięksi, ale też cała masa mniej znanych artystów. My szczególnie czekamy na Shackleton presents Powerplant – kolektyw założony przez jednego z pionierów dubstepu i wykorzystujący nie tylko instrumenty elektroniczne, ale także bongosy czy ksylofony. Odbędą się także targi niezależnej mody i pokazy filmowe. A ponieważ koncerty przewidywane są również za dnia, w pełnym świetle, to wychodzi na to, że przez cały weekend można nie opuszczać plaży. Oby dobrze przygrzało! [dup]
FESTIWAL SZEKSPIROWSKI
niepowtarzalne przeżycia. Będziemy mogli zobaczyć m.in. spektakl słynnego włoskiego reżysera Romea Castelucciego – „Juliusz Cezar. Fragmenty”, inspirowany przedstawieniem tego reżysera z 1997 r. Artysta gościł już w Polsce wielokrotnie, a jego propozycje (choćby „O twarzy. Wizerunek syna Boga”) cieszyły się ogromną popularnością. Kolejna gwiazda festiwalu to brytyjski teatr performatywny Forced Entertainment, który przygotował „Dzieła wszystkie Szekspira” – w sumie przez dziewięć dni będzie można zobaczyć 36 godzinnych spektakli. Spośród polskich reżyserów zaproszeni zostali
Krzysztof Garbaczewski z „Hamletem” ze Starego Teatru w Krakowie, Barbara Wysocka z „Juliuszem Cezarem” z Teatru Powszechnego w Warszawie oraz Anna Augustynowicz z „Burzą” z Teatru Współczesnego w Szczecinie. Wszystkie trzy przedstawienia zostały wyłonione w pierwszym etapie konkursu o nagrodę Złotego Yoricka, ale tego, kto zwycięży, dowiemy się dopiero w Gdańsku! [mich]
FESTIWAL
29.07-07.08
GDAŃSK Gdański Teatr Szekspirowski
ul. Wojciecha Bogusławskiego 1 festiwalszekspirowski.pl
To be
Romeo Castellucci
Festiwal Szekspirowski w Gdańsku to jedna z najważniejszych imprez teatralnych w Polsce. Co roku zapraszani są na nią artyści krajowi i zagraniczni, a organizatorzy dbają o różnorodność. Tegoroczna, 20. edycja to jak zawsze
K28
CSW— ZAMEK UJAZDOWSKI
16.06 — 16.10.2016
LATO 2016
Na początku myślałem, że tańczę
AT first I thought i was dancing
MILKY CHANCE
JAKE BUGG
28.07 PROGRESJA / WARSZAWA
13.08 PALLADIUM / WARSZAWA
PASSENGER
CRYSTAL FIGHTERS
2.11 PALLADIUM / WARSZAWA 3.11 KWADRAT / KRAKÓW
5.10 PALLADIUM / WARSZAWA BØRNS 17.08 HYDROZAGADKA WARSZAWA
WOLF ALICE 7.09 HYBRYDY WARSZAWA
BEN CAPLAN & THE CASUAL SMOKERS 2.10 PROXIMA / WARSZAWA 21.10 POD MINOGĄ / POZNAŃ 22.10 FIRLEJ / WROCŁAW
POLIÇA
US THE DUO
MURA MASA
THE LUMINEERS
SARA HARTMAN
7.10 PROXIMA WARSZAWA
14.10 PROGRESJA WARSZAWA
5.11 PROXIMA WARSZAWA
17.11 PALLADIUM WARSZAWA
22.11 HYBRYDY WARSZAWA
K29 ZAPRASZAMY NA WWW.FACEBOOK.COM/AGENCJAGOAHEAD
BILETY: GO-AHEAD.PL, BILETOMAT.PL, EBILET.PL, EVENTIM.PL, TICKETPRO.PL, ORAZ SKLEPY SIECI EMPIK, MEDIA MARKT I SATURN
KALENDARIUM
FESTIWAL
30.07-07.08
FESTIWAL
FESTIWAL
13-14.08
12-14.08
kadr z filmu "Ja, Daniel Blake", reż. Ken Loach
Magda Mayas
10. FESTIWAL FILMU I SZTUKI DWA BRZEGI
SANATORIUM DŹWIĘKU SOKOŁOWSKO
KAZIMIERZ DOLNY I JANOWIEC NAD WISŁĄ
Dźwięki, które leczą
Wypełniony po brzegi Dyrektorem artystycznym festiwalu jest Grażyna Torbicka, ale niech nie zniechęcają was jej konferansjerskie popisy na wszelakich telewizyjnych galach, ponieważ oprócz estrady jej pasją jest kino. Wieloletnia autorka cyklu „Kocham kino” w TVP2, wymieciona niedawno przez wiatr „dobrej zmiany”, na jubileuszowej, 10. edycji zaprezentuje nam najnowsze filmy fabularne i dokumentalne nagrodzone na festiwalach m.in. w Cannes, Berlinie oraz Wenecji, a także najciekawsze filmy polskie minionego sezonu. Bohaterem cyklu „I Bóg stworzył aktora” będzie największy twardziel polskiego kina, Bogusław Linda. Zaprezentowane będą również filmy niedawno zmarłego Andrzeja Żuławskiego, w tym najnowszy i zarazem ostatni, „Kosmos”, a także dzieła z udziałem Marcello Mastroianniego, wyreżyserowane przez jednego z najciekawszych włoskich twórców kina Ettore Scolę, autora m.in. „Szczególnego dnia”. W programie także wystawy, koncerty i spotkania z artystami, m.in. „Lekcje kina” z Piotrem Dumałą i Wojciechem Staroniem. [ko]
Reni Jusis
OLSZTYN GREEN FESTIVAL OLSZTYN nad jeziorem Ukiel
ul. Kapitańska 23 39 zł
Wszystko! Olsztyn Green Festival już podczas zeszłorocznej edycji udowodnił, że kluczem do sukcesu jest różnorodność. W programie imprezy były atrakcje, z których mogli skorzystać ludzie w różnym wieku i lubiący różną muzykę – od elektroniki, przez muzykę poważną, po ostre dźwięki. Nie inaczej będzie w tym roku, gdyż organizatorzy przygotowali niezwykle eklektyczny skład. W dniach 13-14 sierpnia w Olsztynie zagrają m.in. Brodka z nowym materiałem z płyty „Clashes”, oryginalne Pustki, duet Smolik & Kev Fox, megapopularna Mela Koteluk, melancholijno-energetyczna Rebeka z materiałem z płyty
„Davos”, legendarne Voo Voo, nieobliczalny Kortez, porywający Organek, hipnotyczny Leski, enigmatyczny Król, oldschoolowa Rita Pax, multiinstrumentaliści Zabrocki i Soniamiki czy wracająca na scenę po siedmiu latach nieobecności Reni Jusis. Olsztyn Green Festival już teraz może śmiało ubiegać się o miano najważniejszej tego typu imprezy w regionie. Dodajmy do tego bezpretensjonalną atmosferę oraz genialne położenie w samym sercu krainy jezior i mamy gotowy przepis na sukces. Gorąco kibicujemy! [matad]
TAURON NOWA MUZYKA
dźwięki z robotyczną precyzją, która zrobi wrażenie nawet na najbardziej wymagających. Ważną podporą line-upu wydają się uwielbiani w Polsce Nowozelandczycy z Fat Freddy’s Drop, łączący dub i reggae z dziesiątkami innych gatunków. Najbardziej ekscytującym wydarzeniem jest jednak odbywający się w sali Narodowej Orkiestry Polskiego Radia koncert Kamasiego Washingtona – saksofonisty, który na swoim zeszłorocznym, debiutanckim albumie, słusznie zatytułowanym „The Epic”, zmieścił niemal sto lat historii jazzu. Z doskonałym materiałem przyjedzie także Floating Points,
Gdy już wrócicie z tych mainstreamowych festiwali, gdzie strumieniami płynie rozcieńczone piwo, pierwsze koncerty zaczynają się, gdy czekacie jeszcze w kolejce pod prysznic, a bułki na śniadanie kupujecie za bony, zróbcie szybką przepierkę i wybierzcie się na detoks do Sokołowska na festiwal Sanatorium Dźwięku. Pod sceną nie zobaczycie skandujących tłumów, ale to nie oznacza, że występują tam kiepscy czy początkujący artyści. Wręcz przeciwnie – część muzyków zaszyła się w Sokołowsku dużo wcześniej i podczas rezydencji pracowała nad jednym specjalnym utworem. Czekają was tutaj dźwiękowe eksperymenty, improwizacje i nowe interpretacje dzieł współczesnych kompozytorów. Line-up nie przewiduje headlinerów. Wszyscy artyści przyjadą na takich samych prawach. Będą to m.in.: Kasper Toeplitz, Alex Beuss, Antoine Chessex, Keith Rowe, Michael Pisaro, Valerio Tricoli, Mario de Vega, Olivia Block, Gerard Lebik, Xavier Lopez, Anna Zaradny, Jonas Kocher, Gaudenz Badrutt, Kurt Liedwart, Mike Majkowski czy Lucio Capece. Nie musicie ich wcześniej znać, żeby tam jechać. Po prostu wybierzcie się do Sokołowska w ciemno i dajcie się uzdrowić. [is]
FESTIWAL
18-21.08
KATOWICE Muzeum Śląskie
ul. Dobrowoskiego 1 120-300 zł
Niewyczerpana energia
Floating Points
Katowicki festiwal to zdecydowanie najciekawsza plenerowa impreza łącząca wszelkie odmiany tanecznych brzmień z szeroko pojętymi eksperymentami. Pewniakiem do tytułu najbardziej imponującego koncertu jest występ Battles – math-rockowe trio łączy niepodrabialne
K30
który wraz z zespołem wykona utwory z najnowszej, niezwykle odświeżającej płyty „Eleani”. W roli nestorów pojawią się pionierzy ambient house’u The Orb, król drum’n’bassu Roni Size oraz ukraiński pianista Lubomyr Melnyk. Pod swoim alternatywnym aliasem, Shobaleader One, pojawi się Squarepusher, a Roots Manuva przypomni, kto rozpoczął hiphopową rewolucję na Wyspach. Do Katowic powrócą też niezwykle uzdolnieni The Field oraz Actress, a debiut na Nowej Muzyce zaliczą jedni z najciekawszych producentów ostatnich lat: Hierogliphic Being, Lorenzo Senni i Levon Vincent. [croz]
LATO 2016
Nowy album już w sprzedaży CD • 2LP • DL
Spróbuj Handrolla sezonowego - pieczony łosoś z malinami ul. Hoża 54 ul. Oboźna 11 ul. Francuska 32 sushi@handroll.pl facebook.com/handrollgo Instagram: @handrollgo
Tu jest miejsce na twoją reklamę
K31
KALENDARIUM
FESTIWAL
FESTIWAL
19-20.08
01-03.09
Haim
Fat White Familly
LIVE FESTIVAL KRAKÓW
SOUNDRIVE FESTIVAL
KRAKÓW lotnisko Muzeum Lotnictwa
GDAŃSK B90
ul. Jana Pawła II 39 219-439 zł
ul. Doki 1 50-100 zł
Nadzieje i powroty
Nowa jakość
Giganci elektroniki i świeża rockowa krew – tak w dużym skrócie można podsumować tegoroczny line-up flagowego festiwalu Alter Artu, Kraków Live Festival. Otwierają go dwie amerykańskie formacje rockowe: Cage the Elephant i The Neighbourhood. Ci pierwsi powrócili w grudniu zeszłego roku z świetnie przyjętym albumem „Tell Me I’m Pretty” wyprodukowanym przez Dana Aurebacha z Black Keys. Drudzy wydali nieco wcześniej płytę „Wiped Out”, udanie łączącą pop z rockiem i hip-hopem. Swój pierwszy, długo oczekiwany koncert zagra australijska wokalistka Sia, znana choćby z wielkiego przeboju
„Chandelier”. Na początku tego roku artystka wydała siódmy już album zatytułowany „This Is Acting”. Do Polski powrócą też śliczne siostry Haim, wciąż pracujące nad drugą płytą. Bank rozbiją Chemical Brothers i Massive Attack, którym towarzyszyć będzie ceniona hiphopowa formacja Young Fathers. Szkoci pojawili się na wypuszczonej w tym roku EP-ce legendy trip-hopu, „Ritual Spirit”. Największym zaskoczeniem wydaje się jednak występ kultowych The Avalanches, którzy właśnie wydali swój długo oczekiwany album „Wildflower”. Praca nad krążkiem trwała ponad 11 lat! [rar]
Soundrive wyrasta na czarnego konia na krajowym rynku. Organizatorzy festiwalu sprowadzają do Polski wyłącznie najgorętsze marki oraz chętnie próbują wywróżyć z fusów przyszłe gwiazdy. Na czele eklektycznej menażerii staną w tym roku Honne – brytyjski duet, który od lat fantazjuje na temat alternatywnego, podszytego elektroniką r’n’b. Na drugim biegunie estetycznym znajduje się Fat White Family – punk-bluesowa kapela, która zapewniła sobie popularność ekstatycznymi, pełnymi narkotykowego chaosu koncertami. Równie ekscytujący wydaje się występ nowego projektu Sama Dusta, który
pojawi się jako LA Priest i przybliży swoje ekscentryczne podejście do współczesnego popu. W drugim narożniku stanie pochodzący z RPA Petite Noir, który przypomina, że opatentowane w latach 80. przez Depeche Mode pomysły nadal mają w sobie mnóstwo mocy. Na fanów melodyjnego gitarowego grania czekają niemające sobie równych w dziedzinie beztroskich piosenek dziewczyn z Hinds oraz rozchwytywani Sunflower Bean. Garażową estetykę wprowadzą z kolei mocno zapatrzeni w grunge’owe ikony Kanadyjczycy z Dilly Dally oraz nieustępliwi Yak. [croz]
PRZEMIANY LIVE 2016
koncert Przemiany Live. 2 września o 20.30 w Centrum Nauki Kopernik zaprezentują się gwiazdy Zachodu: Kangding Ray, lider awangardowego techno, który od lat współpracuje i nagrywa dla legendarnego w uzyce elektronicznej labelu Raster-Noton. Obecnie promuje swój najnowszy album Cory Arcane. Przed nim wystąpi Objekt – oszałamiający miks muzyki techno, garage, noise, acid, dubstepu, bass-coru, shithousu. Co utwór, to inna stylistyka, inna pulsacja. Młody Brytyjczyk związany jest ze sceną berlińską, ale zyskał już uznanie w Polsce. Organizatorzy – eksplorując Wschód – zaprosili tarnopolski Motoblok oraz moskiewski projekt Moa Pillar. To może być
prawdziwe odkrycie festiwalu – Fedor Perewerzew, przedstawiciel młodej rosyjskiej sceny elektronicznej, zdobywca Sergey Kuryokhin Contemporary Art Award, związany z wytwórnią Full of Nothing. Jego oryginalne kompozycje, określane jako „spritual bass techno”, opierają się na długich, hipnotycznych pasażach i masywnych liniach basu, zawierają elementy muzyki etnicznej i szamańskiej. Lokalną scenę zaprezentuje WIDT – duet sióstr Antoniny Nowackiej i Bogumiły Piotrowskiej. W ich audiowizualnych setach psychodeliczne rymy zderzają się z analogowymi wizualizacjami Piotrowskiej i niepokojącymi wokalizami Nowackiej. [red]
FESTIWAL
01-04.09
WARSZAWA Centrum Nauki Kopernik
Wybrzeże Kościuszkowskie 20 wstęp wolny, festiwalprzemiany.pl
Pokusa nieśmiertelności
Moa Pillar
Dźwięk to najbardziej ulotna ze sztuk. Próbujemy go pochwycić, odciąć od źródła, multiplikować i przetwarzać. Pytanie, czy skutecznie? Podobno płyty kompaktowe mają 30-letnią datę ważności, może cyfrowy strumień okaże się bardziej trwały, ale tego jeszcze nie wie nikt. Na tegorocznym Festiwalu Przemiany odbędzie się m.in.
K32
Fot. Katarzyna Laskowiecka, archiwum Teatru Powszechnego w Warszawie
LATO 2016
ULICA OTWARTA DLA SZTUKI
Rozmawiała: Ola Pakieła
Zamknięta dla ruchu samochodów ulica Ząbkowska stanie się miejscem tętniącym życiem. Interdyscyplinarny Festiwal Otwarta Ząbkowska angażuje rozmaite dziedziny: literaturę, muzykę, film, sztuki plastyczne i wizualne, teatr i kulinaria. W przestrzeni praskiej ulicy zaplanowano również warsztaty edukacyjne, artystyczne oraz happeningi. Co dokładnie nas w tym roku czeka? Zapytaliśmy o to Mateusza Węgrzyna, rzecznika prasowego Teatru Powszechnego. Kiedy po raz pierwszy pojawił się pomysł na zorganizowanie Otwartej Ząbkowskiej?
Pomysł na festiwal odbywający się na Pradze Południe wyszedł od lokalnych organizacji kultury, działaczy i animatorów, kiełkował od dłuższego czasu i dojrzewał podczas wielu spotkań. W marcu 2015 r. zorganizowaliśmy w Teatrze Powszechnym Praską Platformę Kultury (PPK), czyli forum ponad 50 organizacji i aktywistów działających na warszawskiej Pradze. Praskie instytucje kultury, varsavianiści i edukatorzy chcieli razem upomnieć się o bardziej społeczny i kulturowy kształt rewitalizacji. Otwarta Ząbkowska jest swoistym artystycznym zwieńczeniem naszych dążeń, wakacyjnym świętem, podczas którego zwracamy uwagę na bogactwo praskiej kultury, potencjał drzemiący w mieszkańcach i instytucjach, stawiamy na pierwszym miejscu współpracę i dostępność kultury. Zamykamy ulicę dla ruchu drogowego i otwieramy ją dla sztuki! Edycja z 2015 r. cieszyła się ogromnym powodzeniem i przyciągnęła na Pragę tłumy. W tym roku będzie jeszcze więcej zainteresowanych?
Podczas wszystkich weekendów w poprzedniej edycji festiwalu brało udział ponad 20 tysięcy osób, mieszkańców i turystów. Mamy nadzieję, że w tym roku, od 16 lipca do 28 sierpnia aktywnych uczestników będzie jeszcze więcej. Całość organizujemy we współpracy z Festiwalem Sztuki i Społeczności Miasto Szczęśliwe. Jakich artystów spotkamy w tym roku?
Będą to m.i.. aktorzy Teatru Powszechnego, prascy artyści i animatorzy. Zagrają również Skadyktator, Fonetyka i Loopus Duo. Szykujemy jeszcze kilka dużych niespodzianek dla zagorzałych festiwalowiczów.
mógł opracować własny projekt i ubiegać się o dofinansowanie w wysokości nawet 5 tysięcy złotych. Spośród wielu zgłoszeń wybraliśmy niedawno szczęśliwą jedenastkę. Odwiedzający będą też mieli okazję uczestniczyć w wydarzeniach organizowanych w ogródkach restauracji przy Ząbkowskiej, posłuchać lokalnych kapel, wziąć udział w projektach artystycznych, spotkać się z ulubionymi aktorami. Wydarzeń jest tak wiele, że podczas tego lata każdy z pewnością znajdzie coś dla siebie! Co szykujecie na otwarcie festiwalu?
Oprócz licznych warsztatów dla dzieci w Galerii 81 Stopni i bezpośrednio na ulicy oraz warsztatów kulinarnych prowadzonych przez Strefę WolnoSłową, Teatr Baj uruchomi teatralną dorożkę, a Komuna//Warszawa zorganizuje performance „Szczęście na Pradze”. Odbędą się także koncerty salsy i jazzu. Wyemitujemy słuchowisko na żywo zrealizowane na podstawie „Kotki Brygidy” Joanny Rudniańskiej. Równolegle w parku Skaryszewskim będzie grać „PARKOPERA” Wojtka Blecharza, czyli opera przystosowana specjalnie do warunków parkowych, dostępna dla wszystkich i zwracająca uwagę na unikatowe walory pięknego parku po prawej stronie Wisły. Na jakie wydarzenia szczególnie warto się wybrać?
Każdy może tworzyć Otwartą Ząbkowską?
Oczywiście. Każde wydarzenie jest otwarte, a jego koordynatorzy oraz artyści zachęcają wszystkich do współuczestnictwa. To podstawowa idea festiwalu – chodzi o maksymalną dostępność i budowanie lokalnej wspólnoty przy użyciu unikatowego narzędzia, jakim jest kultura. Wyrazem tego dążenia jest m.in. konkurs na organizację wydarzeń artystycznych podczas Otwartej Ząbkowskiej – każdy chętny K33
Każdy może znaleźć w programie najciekawsze dla siebie weekendowe propozycje, jest ich mnóstwo. Od warsztatów dla dzieci, przez koncerty, slam poetycki, silent disco, wystawy, aż po słuchowiska, targi sztuki i rzemiosła artystycznego, otwarty antykwariat i paradę kundelków. Więcej informacji na: www.otwartazabkowska.pl, FB: Otwarta Ząbkowska oraz www.powszechny.com
AKTIVIST
NOWE MIEJSCA
Warszawa
Pinsa
Jak gdyby nigdy nic
„Nigdy więcej nie tknę już pizzy!”. Nie wiem jak wy, ale ta myśl pojawia się w mojej głowie prawie za każdym razem, gdy wychodzę z pizzerii. I żeby nie było wątpliwości – kocham pizzę miłością pierwszą. Tylko nie potrafię jej tak jeść, żeby się nie przejeść. Chwytam łapczywie, parzę podniebienie, dopycham się obgryzionymi rancikami. A potem cierpię, czując, jak serowa kula przygniata mnie do podłoża. Pinsa, czyli „lekkostrawna” pizza wykonana z trzech rodzajów mąki i zakwasu chlebowego, wydaje się idealnym rozwiązaniem dla kompulsywnych pożeraczy placków. W jej składzie jest znacznie więcej wody niż oliwy oraz oprócz mąki pszennej duża ilość sojowej i ryżowej. Dzięki temu pizza jest podobno mniej kaloryczna i nie leży na żołądku. Pinsy furorę robią już w Londynie, Berlinie i Paryżu. Nie dziwne więc, że w końcu wylądowały w Warszawie, tym bardziej że hasło „lekkostrawna pizza” brzmi naprawdę kusząco. Świadczą o tym kolejki ustawiające się pod lokalem praktycznie od dnia otwarcia. Na szczęście „idą szybko”, bo pinsy są przygotowane wcześniej i wymagają jedynie wrzucenia na kilka minut do pieca. Stojąc w kolejce, można więc oglądać sobie pinsy w witrynie i wybierać nie na podstawie menu, tylko „z obrazka”. My decydujemy się na kolorową Zuccę z dynią, kurkami, szałwią, rozmarynem i pikantną, paprykową kiełbasą (21 zł) oraz klasyczną Caprese z pomidorami i bazylią (21 zł). Oba placki pojawiają się na papierowych talerzykach już po kilku minutach i trzeba przyznać, że są wyborne. Ciasto smakuje trochę świeżym chlebem, ale jest przy tym zaskakująco lekkie. Składniki są świeże i aromatyczne. I jedynie stosunek ceny do wielkości pozostawia wątpliwości. Za ok. 20 zł można dostać cztery niewielkie kawałki. Jedną pinsą najeść się więc trudno, domawiając drugą ryzykuje się przejedzenie. Może więc na tym jej lekkostrawność polega, że po prostu nie da się nią objeść. Bo nie wierzę, że coś, co ma na sobie furę roztopionego sera, może być mało kaloryczne... Na szczęście to nigdy nie był dla mnie wyznacznik. Pizza to pizza. Albo jesz ją z pełną świadomością konsekwencji albo w ogóle tu nie przychodź. [Olga Święcicka]
ul. Francuska 6 pon.-niedz. 12.00-21.00 tel. 733 323 233
Miejsce
Port Czerniakowski ul. Zaruskiego 1 tel. 602 42 83 59 czw.-pt. 18.00-23.00 sb.-ndz. 12.00 -23.00
Keczupu z czubem
Lato krótkie, ciepłe dni trzeba więc wykorzystywać maksymalnie. Dlatego każde wyjście za kulinarną potrzebą warto realizować w opcji plenerowej. Z radością więc przywitałam informację o tym, że w Porcie Czerniakowskim działa Miejsce – knajpka zrobiona na barce. Okazało się co prawda, że Miejsce działa już od jakiegoś czasu, ale ponieważ wciąż raczej nieoficjalnie – można uznać, że wciąż jest nowe. Na pierwszy rzut oka Miejsce jest idealne. Po pierwsze położone jest nieco na uboczu w stosunku do nadwiślańskiej knajpostrady, w zielonym i cichym zakątku Portu Czerniakowskiego. Po drugie już na pierwszy rzut oka widać staranność w przygotowaniu konceptu i jego realizacji. Nie czuć tu także dominującej nad Wisłą tymczasowości (na barce jest kominek – miejsce ma działać także zimą). Jest minimalistycznie, ale bez spiny. Przeszklone ściany (które w upalne dni są rozsuwane) sprawiają, że je się w zasadzie na wodzie. Oprócz przestrzeni na samej barce Miejsce zaanektowało też rozłożoną tarasowo część nabrzeża – są pufy i mniejsze kawowe stoliki rozlokowane wśród drzew. Aż proszą, by zasiąść i rozkoszować się upalnym popołudniem, jako rozrywkę traktując obserwowanie śmigających nieopodal wakeboardzistów. Niesieni letnim nastrojem, popijając domowej roboty lemoniady, zdecydowaliśmy się na dania z grilla. I tu nastąpił zgrzyt. Soczysta pierś z kurczaka w ziołach podana z sałatą i grzanką (22 zł) została nie tylko niepotrzebnie upchnięta na małym talerzyku, ale też brutalnie wrzucona na niezrozumiale gigantyczne ilości ketchupu i musztardy, w których podtopił się zarówno sam kurczak, jak i biedna rukola, w towarzystwie której występował. Nie wspominając o grzankach. Te akurat były zrobione z czerstwej bułki, więc i tak wiele nie straciły. Trudno było wnioskować o smaku mięsa, bo trzeba by było najpierw obmyć je z nachalnych dodatków. Tak podane danie byłoby ok na jarmarku w Radomiu, ale od warszawskiej knajpy oczekuję jednak czegoś więcej. Musztardowokeczupiana zaraza nie ominęła też „kurczaka zawijanego z pesto podanego z młodymi ziemniaczkami” (23 zł), do których akurat ziemniaczków nie podano. Zastąpiły je grzanki. Patrz wyżej. Rozczarowały też oscypki z grilla – gumowate i tylko lekko ciepłe (14 zł). Nie można powiedzieć – Miejsce zrobiło na nas dobre wrażenie, obsługa była przemiła, czas spędziliśmy przyjemnie. Może źle wybraliśmy, może trzeba było zdecydować się na dania z regularnej karty (klopsiki z fasoli z dipem i ratatouille czy makaron strozzapretti z boczniakiem i portobello w sosie maślanym), które zapowiadają się smacznie i jest szansa, że są serwowane bez keczupu i musztardy, ale gdybym miała polecać Miejsce – to na drinka w upalny wieczór a nie na lunch. [Sylwia Kawalerowicz]
A34
LATO 2016
Munchies
Pojedli, popili, popłynęli
Nad Wisłą coraz fajniej, nawet woda jakby czystsza. Jedyne, czego jest zdecydowanie za dużo, to śmieci rozrzucanych nonszalancko wokół przez pozbawionych mózgu imprezowiczów (walczą z nimi pojedynczy superbohaterowie, np. z projektu Dzielnica Wisła, którzy rozdawali niedawno nad Wisłą torebki na śmieci). Z kolei jedyne, czego nad Wisłą jest zdecydowanie za mało, to dobre jedzenie. Choć w tym roku pod tym względem wiślanym brzegom się poprawia. Swoją wydawkę ma na bulwarze Grzymały świetne Thaisty, a od niedawna tuż obok, na barce Wynurzenie, otworzyło się Munchies. Miejskie bulwarowe żarcie robione przez profesjonalistów (to czuć od pierwszego kęsa!) jest naprawdę dobre, choć warunki temu nie sprzyjają. Barka Wynurzenie, jak większość nadwiślańskich miejscówek, ma bowiem charakter raczej festiwalowy niż restauracyjny. Chcesz mieć czysty stolik – musisz sobie go sam posprzątać. Chcesz się napić piwa, nie licz, że ci je ktoś przyniesie – musisz odstać swoje w kolejce i być gotowym na to, że jeśli zimne, to w plastiku, a jeśli w szkle, to ciepłe (choć tu przynajmniej wybór jest szeroki). Z jedzeniem też nie jest łatwo. Czas oczekiwania: 40 min. A czasem nawet dłużej. Cóż, łopatka czy polik do stanu rozpływalności za szybko się nie doprowadzą, a zaserwowanie naprawdę smacznych, starannie (choć oczywiście w jednorazówkach) podanych dań w warunkach łajbianych musi potrwać. Po obiecanych 40 min na nasz zbity z europalet stół z widokiem na rzekę wjechała świetnie przyprawiona łopatka w smacznej, brioszkowatej bułce, bardzo fajnie podane warzywa (m.in. ogórek, rzepa, marchewka), całkiem smaczne frytki (28 zł) i bardzo dobry kurczak po koreańsku, również z grubymi frytami (25 zł). A chwilę po nich – brownie z truskawkami i solonym karmelem (15 zł) – standard zdecydowanie bardziej restauracyjny niż festiwalowy. Cóż, Munchies jako część barki Wynurzenie ma wszystkie wady nadwiślańskiego miejsca, ale dodatkowo rzadko w tym rejonie spotykaną zaletę – jedzenie jest naprawdę dobre, nie potrzebuje przypraw w rodzaju „ale chociaż widok na rzekę mamy fajny” albo „przynajmniej siedzimy na świeżym powietrzu”. Niech ten narzeczny street food nie przyspiesza, bo w plenerowych warunkach nie można mieć wszystkiego. Taka kolej rzeki. I mimo że gdy dopadnie munchies, człowiek nie lubi czekać i specjalnie nie grymasi, to w Munchies wolimy jednak jeść dobrze niż szybko. [Olga Wiechnik]
Bulwar Grzymały-Siedleckiego (barka Wynurzenie) tel. 696 853 028
ZAPRASZAMY NA NASZEGO FACEBOOKA: HTTPS://WWW.FACEBOOK.COM/PIZZATRUCKLODZ
A35
AKTIVIST
MOJE MIASTO
WARSZAWA
NIEZOBOWIĄZUJĄCE REWIRY
czyli ulubione warszawskie miejscówki Bartosza Gelnera
Kontener
Fot. Ania Powałowska
Luźny klimat, dobra muzyka i bardzo miła obsługa. Knajpa na bulwarach nadwiślańskich z widokiem na ogromny napis „Miło cię widzieć” od razu zyskała moją sympatię. Często przyjeżdżam tu na rowerze, żeby napić się piwa, pooglądać zachód i wschód słońca. Z tego miejsca widać je najlepiej!
BARTOSZ GELNER Pochodzi z Katowic, gra w Nowym Teatrze w Warszawie, z rozrzewnieniem wspomina studia na PWST w Krakowie. Bartosz Gelner, znany ze spektakli teatralnych, z telewizji, a także ze znaczącej roli w „Płynących wieżowcach”, zdradza nam swoje ulubione warszawskie miejscówki, do których lubi podjeżdżać rowerem, żeby na chwilę oderwać się od rzeczywistości.
Nowa siedziba Nowego Teatru CSW
Na Warszawiance palimy jointy i pijemy piwo, w Nowym Teatrze oglądamy spektakle i pijemy prosecco, w Świetlicy pijemy wódkę po krakowsku, w Kontenerach siedzimy do świtu, a w CSW oglądamy sztukę i pijemy yerbę. To miejsce, w którym obcuję ze sztuką i spędzam wolny czas. Można tu zjeść obiad, usiąść na dworze, podziwiać instalacje. I jest chłodno! Ostatnio oglądałem wystawę Angeliki Markul i „Rzeczy robią rzeczy”. Zdecydowanie polecam!
Nowa miejscówka mieści nie tylko teatr. To przestrzeń z open space’em, ciekawym patio i wygodnymi kanapami, w której można po prostu pochillować w twórczej atmosferze. Fajnie jest tu popracować i napić się dobrej kawy, a wieczorem obejrzeć ciekawy spektakl, zobaczyć fajny performance bądź posłuchać muzyki. W Nowym Teatrze cały czas coś się dzieje!
Świetlica
To taki mój mały Kraków w Warszawie. Nienapięty klimat, fajni właściciele, niezobowiązujące wnętrze. Bar jest otwarty do późna, więc czasem spędzam tam długie nocne godziny. Nawet jeśli przychodzę sam, bo przy barze zawsze znajdzie się ktoś, z kim można porozmawiać. Dobra miejscówka, by upić się po krakowsku.
Stadion tenisowy Warszawianka
Świetna miejscówka, żeby dojechać tam rowerem, przejść nielegalnie przez ogrodzenie i zapalić równie nielegalnego papierosa. Rozciąga się stąd piękny widok na Warszawę i stadion Orliki. Bardzo letnie miejsce, idealne na chillout. A36
REWOLUCJA . W DEMAKIJAZU! N AT U R A L N Y S P O S Ó B O C Z Y S Z C Z.A N I A S K Ó R Y T Y L K O P R Z Y U Z Y C I U W O DY
.
rekawiczka z innowacyjnych mikrowłókien. Do codziennego uzytku przez 3 miesiace. Dla wszystkich typów skóry. ,
GlovPolska glov.official Dostepna w dobrych perfumeriach, drogeriach i aptekach. ,
,
MASZAP
MUZYKA FILM KSIĄŻKA KOMIKS
MASZAP LATO
Vivien Goldman Resolutionary (Songs 1979-1982) Staubgold
Punkowa profesorka
Odlot Nie wiem, czy fetyszyzacja artykułów papierniczych uznawana jest za jednostkę chorobową i ma już jakąś swoją mądrą, łacińsko brzmiącą nazwę, ale my na pewno na to cierpimy. Choć to w sumie żadne cierpienie – to czysta przyjemność otaczać się przedmiotami tak uroczymi, jak „Ballon Pin House”. Funkcjonalne, piękne i z pomysłem. Do kupienia tu: www.cliveroddy.co.uk.
MUZYKA
Przez lata pisała do „NME” i „Melody Makera”. Spod jej pióra wyszły również pierwsze biografie Kid Creole i… Boba Marleya. Jej teksty można jednak nie tylko czytać, ale też usłyszeć na krążkach Massive Attack czy Ryūichiego Sakamoty. Vivien Goldman, jak rzadko który dziennikarz muzyczny, dba o to, by jej słowo dźwiękiem się stało i wybrzmiało między nami. Od przełomu lat 70. i 80. na licznych płytach i w dołączanych do nich książeczkach daje wyraz swojej fascynacji karaibską tradycją, postpunkową innowacyjnością i kobiecą siłą, którą obie te kultury audialne stawiały ponad panujący wówczas szowinistyczny paradygmat rocka. Od kiedy po raz pierwszy dogrywała chórki swoim koleżankom z londyńskiej bohemy Ladbroke Grove (należała do nich m.in. Neneh Cherry), każdą swoją kolejną zwrotką przeczyła utartemu frazesowi, że pismacy zajmujący się dźwiękiem to banda niespełnionych muzyków. Większość dowodów na to, że racja jest po jej stronie, zebrała właśnie na jednym dysku niemiecka oficyna Staubgold. Piosenki, które nagrywała solo i w zespołach The Flying Lizards i Chantage, pomagali jej realizować tacy giganci jak Adrian Sherwood czy John Lydon, a do ich zagorzałych miłośników zaliczają się teraz Madlib i członkowie formacji The Roots. Utwory te, choć powstały ponad 30 lat temu, do dziś są równie aktualne, drapieżne i chwytliwe jak w momencie ich rejestracji. I tak jak wtedy godziły one w toczone rasizmem, mizoginizmem i skrajnym nacjonalizmem społeczne normy Tatcherowskiej Wielkiej Brytanii, tak dziś ubodą każdego tępego, brunatnego macho, który usłyszy zadziorny sopran Vivian. I tak jak wtedy chwytały za gardło i ciągnęły na parkiet swoim syntetycznym, jamajskim rytmem, punkowym hartem i żywą, wodewilowo-jazzową frazą, tak i dziś sprawdzą się w głośnikach każdego awangardowego klubu. Nic się bowiem nie zmieniło w kwestii tego, że ludzie kochają bas, a szczególnie kochają go dziewczyny, bo – jak stwierdziła swego czasu Goldman – to jest yang dla ich yin: kobiety bardzo mocno reagują na głębię basu. Czas więc najwyższy, żeby „Wysokie Obcasy” stworzyły wreszcie sylwetkę „punkowej profesorki” – którego to tytułu Brytyjka dorobiła się na nowojorskim uniwersytecie. Niech zadrżą w takt niskich częstotliwości, przy wtórze których artystka zwykle śpiewała, ściany polskich mieszkań. I niech płoną ogniska domowe. [Filip Kalinowski]
M38
LATO 2016
MUZYKA Bat for Lashes „The Bride” Parlophone
Płacz poślubny
FILM „Neon Demon” („The Neon Demon”) reż. Nicolas Winding Refn
Piękniejsi (nie) mają lżej „Neon Demon” ma dużą siłę oddziaływania na widza. Nie każdemu udaje się przecież spolaryzować krytykę filmową w Cannes. Na pierwszym pokazie prasowym film wygwizdano. Na drugim po projekcji pojawiły się oklaski. Nie jest łatwo u zblazowanych dziennikarzy na Lazurowym Wybrzeżu wywołać takie emocje. Problem w tym, że nowy film Refna pod taką reakcję wydaje się skrojony. Tym razem reżyser poszukuje zła w branży modelingu. Tworzy film na podobieństwo stereotypowego wizerunku modelki: „Neon Demon” jest nadzwyczajnej urody, ale puściutki w środku. Wymuskana, wystylizowana, przeestetyzowana i dopieszczona w każdym calu forma przykrywa pretensje – ni to do zabawy kinem, ni to do komentarza do rzeczywistości. Pierwsza nie sprawia takiej frajdy, jak choćby w „Drive”, drugi ogranicza się do kilku frazesów o kulcie i pragnieniu piękna, jego hołubieniu tak przez naturę, jak kulturę. No i o tym, że piękno jest niebezpieczne. Bo tak jak seks
może stać się narzędziem sprawowania władzy. Nie wiedzieliście o tym? Biegnijcie do kina, bo odkryć czeka więcej, także w temacie młodości, zazdrości, niewinności i pychy. Coelhizmy sypią się jak z rękawa, a na usta ciśnie się pytanie: czy to wszystko na serio? Kolejne fabularne rewelacje spychają odpowiedź w niebyt, ale – jak w każdej baśni o dojrzewającej dziewczynce – morał jest równie dobitny co scena pożywiania się okiem. Tak, dobrze przeczytaliście. Tych, którzy lubią podobne szopki, jak i tych, którzy ze szkolnej skali ocen uznają jedynie „pały” i „piątki”, wydatek 20 zł na bilet nie zaboli. [Artur Zaborski] obsada: Elle Fanning, Keanu Reeves, Christina Hendricks, Bella Heathcote Dania, Francja USA 2016, 110 min Gutek Film, 22 lipca
Czas płynie, a Bat for Lashes gra swoje. Najnowszy album Natashy Khan raczej nie przysporzy jej tłumu nowych fanów. Brakuje tu bangerów, które zawojują media społecznościowe tak jak klip do „What’s a Girl to Do”. „The Bride” na pewno jednak zadowoli tych, którzy Bat for Lashes są wierni od lat. To album koncepcyjny opowiadający, jak tytuł wskazuje, historię panny młodej. Dziewczyna traci narzeczonego w wypadku samochodowym. Pomimo tragedii niedoszła małżonka postanawia sama wybrać się w zaplanowaną już podróż poślubną, podczas której usiłuje dojść do siebie. Ta płyta trochę przypomina mi „White Chalk” PJ Harvey. Nie ma tu co prawda wiktoriańskiego wiatru hulającego między utworami, ale są całkiem podobne emocje i wszechobecna atmosfera iście kościelnej pustki. Zresztą Natasha promowała album krótką przedpremierową trasą zorganizowaną w kościołach. W uroczystej atmosferze (fanów poproszono o stawienie się w strojach galowych) te zbudowane na delikatnych elektronicznych motywach piosenki musiały brzmieć przejmująco. Podniosłe emocje, jakie zazwyczaj towarzyszą tego typu zgromadzeniom, udało się też w dużej mierze przekazać w tych kilkunastu piosenkach i to chyba najlepsza rekomendacja. [Michał Kropiński]
Muzyka nie łagodzi obyczajów
KSIĄŻKA
„Beatlesi” Lars Saabye Christensen Wydawnictwo Literackie
„Klasyczna powieść”, „książka otoczona aurą kultowości” – wpisy na okładce trzeciego z opublikowanych w Polsce dzieł norweskiego pisarza wydają się kolejnymi czczymi przechwałkami wydawcy. W czasach gdy co druga pozycja w księgarniach reklamowana jest jako arcydzieło, rzadko się zdarza, by tego rodzaju deklaracje miały pokrycie w rzeczywistości. Ale akurat w przypadku „Beatlesów” tak jest. Trudno właściwie powiedzieć dlaczego, bo książka ta, uznana w Norwegii za najlepszą w minionym 25-leciu, sprawia wrażenie zwykłego czytadła poruszającego jeden z najbardziej oklepanych tematów w literaturze. Język jest tu przezroczysty, zdania krótkie i proste, a wydarzenia banalne. Opasłe tomisko (ponad 700 stron) pochłania się w mgnieniu oka, nie ma się jednak poczucia, że to czas stracony. Zamiast literackich fajerwerków otrzymujemy sprawnie poprowadzoną fabułę, która naprawdę dotyka, uwodzi i zostaje w pamięci. Losy czwórki chłopców zafascynowanych muzyką Beatlesów, zanurzone w realiach burzliwych lat 70., układają się w uniwersalną opowieść o urokach i mrokach szkolnych czasów oraz bolesnym M39
wchodzeniu w dorosłość. Oczami dorastającego Kima śledzimy kolejne młodzieńcze romanse, seksualne doświadczenia, kłótnie z rodzicami, szalone wyskoki i imprezy do upadłego. Historia zaczyna się optymistycznie – od niewinnych wypraw na ryby, celebrowania muzyki, marzeń o karierze muzycznej i drobnych wyskoków, jak zrywanie znaczków z samochodów. Tonacja książki zmienia się niepostrzeżenie, a wszystko kończy się pasmem rozczarowań i klęsk, w czym niemały udział mają eksperymenty z narkotykami. Bohaterami targają silne emocje, ich idealizm zderza się z trudną rzeczywistością, a do tego wszystkiego wikłają się politycznie – naiwnie komunizują, protestują przeciwko amerykańskiej interwencją w Wietnamie i próbują zrozumieć coraz bardziej skomplikowany świat. Choć wskazywałby na to tytuł, przed lekturą wcale nie trzeba znać twórczości legendarnej grupy z Liverpoolu – aby odczuć tę powieść, wystarczy odrobina wrażliwości oraz pamięć o własnej młodości „górnej i durnej”. [Karol Owczarek]
MASZAP
KOMIKS
MUZYKA KOMIKS
„Jessica Jones: Alias” sc. Brian Michael Bendis, rys. Michael Gaydos Mucha Comics
„Velvet. U kresu dni” sc. Ed Brubaker, rys. Steve Epting Mucha Comics
Kobiety to problemy Jessica Jones jest byłą superbohaterką. Porzuciła obcisły kostium i ściganie złych mutantów. Została detektywem i rozwiązuje ludzkie problemy. Velvet Templeton pracuje jako sekretarka w tajnej agencji, ale nie zawsze siedziała za biurkiem. Obie to dojrzałe kobiety z przeszłością, obie wciąż atrakcyjne (każdy szanujący się milf-hunter wziąłby je na celownik). Łączy je także umiejętność pakowania się w kłopoty… Serie „Velvet” i „Jessica Jones. Alias” to do pewnego stopnia dwie strony tego samego medalu. Pierwsza to kryminał sensacyjny, w którym zwykły człowiek robi niezwykłe rzeczy. Velvet jest przeszkoloną agentką, dysponuje różnymi bondowskimi gadżetami, a sytuacja zmusiła ją do walki o życie. Druga to z kolei kryminał w stylu neonoir. Jessica ma supermoce, ale niespecjalnie z nich korzysta, śledzi niewiernych mężów i odnajduje zaginionych. Obie przekraczają granice, ale robią to w inny sposób. Pierwsza staje się nadczłowiekiem, druga stara się żyć jak zwykli ludzie. Oba komiksy opowiadają o kobietach z problemami i nie chodzi tu o kłopoty w pracy. Traumatyczne związki, szukanie miłości i bliskości, relacje
MUZYKA
z rodziną i przyjaciółmi. Ed Brubaker konstruuje Velvet bardziej klasycznie: jest kusząca, atrakcyjna i potrafi to wykorzystać. Jessica Briana Michaela Bendisa nie epatuje tak seksapilem, a jej atrakcyjność nie jest istotna dla fabuły. Pozwala to na stworzenie dwóch dopełniających się modeli współczesnej kobiety, która decyduje o sobie i swoim wizerunku. Velvet rysowana jest też bardziej estetyczną, miękką kreską, Jessica – brudną i bardziej mięsistą. Pierwsza część „Velvet” zatytułowana „U kresu dni” to bondowski akcyjniak z kobietą w roli głównej. Wydaje się, że krwawe wydarzenia są związane ze zranionymi uczuciami, ale w dobrym serialu szpiegowskim taki trop może skrywać znacznie więcej. Zwroty akcji są ciekawe, sporo już zostało pokazane, ale znacznie więcej jest do odkrycia. To gwarant dobrej rozrywki. Otwarcie serii „Jessica Jones. Alias” też jest bardzo obiecujące. To kryminał, którego akcja rozgrywa się na zapleczu superbohaterszczyzny, świat zwykłych spraw, do którego przenikają jedynie odpryski z życia fantastycznych herosów. Bardzo ciekawa perspektywa. [Łukasz Chmielewski]
Metronomy „Summer 08” Warner Music Poland
Samotność frontmana Wydany dwa lata temu „Love Letters” zebrał wysokie oceny od krytyków, ale w ogólnym rozrachunku sprzedał się dużo słabiej od „The English Riviera”, albumu wzorcowego dla stylu Metronomy. Przez fanów został bowiem uznany za przekombinowany i nużący. Z „Summer 08” ma być inaczej. Już samym tytułem czwartego albumu formacja nostalgicznie nawiązuje do czasów, gdy Metronomy wypłynęło na szerokie wody za sprawą longplaya „Nights Out”. A w zasadzie nie tyle formacja, ile sam Joseph Mount. „Summer of 08” został bowiem wzorem debiutu w całości nagrany przez lidera Metronomy. Czy mamy więc do czynienia z wyrachowanym powrotem do przeszłości, mającym żerować na sentymencie fanów? Na szczęście u Metronomy te numery nie przejdą. Odpalając pierwszy kawałek, „Back Together”, mamy jeszcze wprawdzie wrażenie przeładowania i bałaganu – ta niezbyt udana kompozycja popełnia wszystkie grzechy główne „Love Letters” – ale już w „Miami Logic” i „Old School” Metronomy wpadają na właściwe tory i wywołują szeroki uśmiech na twarzy słuchacza. Do tego znów da się tańczyć! A parkiety wypełnią się z pewnością, gdy didżeje wezmą się za remiksowanie kawałka „Night Owl”. Jest to bowiem cieplutko bujająca rzecz z tej samej półki co pamiętny „The Look”. Po chwilowym potknięciu Joseph Mount znów ma powody do samozadowolenia. [Mateusz Adamski]
Dogasanie
Swans „The Glowing Man” Young God/Mute
Czy istnieje życie po życiu? Michael Gira już raz udowodnił, że owszem. Skrzyknięci po kilkunastoletniej przerwie Swans za sprawą dwóch ostatnich, nieskończenie imponujących płyt zaserwowali nam swoje najlepsze jak dotąd pomysły. Dwa lata po poprzedniej części planowanej trylogii łeb wychyliło właśnie najmłodsze monstrum wyhodowane przez legendarną kapelę. „The Glowing Man” to rzekomo ostatni album w obecnej inkarnacji zespołu i pożegnanie godne, chociaż odrobinę rozczarowujące. Po raz trzeci z rzędu dostajemy bowiem 120 minut ciężkostrawnego i mętnego materiału rozpisanego na zaledwie osiem utworów. Gira rozwija zapoczątkowane wcześniej tropy w sposób umiejętny, ale w wielu momentach przewidywalny – potężne gitarowe „behemoty” nie wydają się bowiem tak przytłaczające i antypatyczne, jak przy pierwszym zetknięciu z nimi na poprzednich krążkach. Przed wpadnięciem w koleiny odtwórczości eksperymentującą na wszelkich polach trupę hamują jednak nowe akcenty. M40
Należą do nich najlepsze jak dotąd wyciszone songwriterskie wstawki w wykonaniu zaopatrzonego w kowbojski kapelusz frontmana oraz momenty stricte postpunkowe, ale nadal dostatecznie hipnotyzujące w swoim wypaczeniu (jak w doskonałej, półgodzinnej i chaotycznej tytułowej suicie). „The Glowing Man” – przy wszystkich swoich wadach i mimo niemożebnie wygórowanych oczekiwań – to nadal płyta świetna. Coś takiego mogło się narodzić jedynie w nieprzeniknionym i fascynującym umyśle Michaela Giry. [Cyryl Rozwadowski]
LATO 2016
MUZYKA Death in Vegas „Transmission” Drone Records
Porno i duszno Kiedy Death in Vegas wchodzili na światowe listy przebojów, Sasha Grey miała jakieś 14 lat. Nawet najwięksi hazardziści nie założyliby się wówczas o to, że urocza dziewczynka z Kalifornii zostanie ikoną porno, a kultowy brytyjski skład dotrwa bez odwyku do roku 2016. Tymczasem XXI wiek to czas cudów większych niż te z indyjskich eposów i kolaboracji bardziej niespodziewanych niż wyniki niejednych wyborów. Nikogo nie powinien zatem zaskoczyć news, że Sasha została wokalistką i performerką (tak!), a w ramach swojej nowej kariery nagrała album z Death in Vegas. Efekt tej współpracy to rzecz nie dla tych, którzy do tej pory zapętlają „Hands around My Thorat” czy „Killing Smile”. Nowemu materiałowi Vegas bliżej jest do „Dirge” niż do znanych przebojów, ale to i tak w porównaniu z „Transmission” miękkie narkotyki. Nowy album zachwyci albo kompletnie zblazowanych fanów techno, albo osoby eksperymentujące z psychodelikami. Pozostali nie znajdą na tym krążku ani muzycznych fascynacji, ani wskazówek, jak zmienić swoje życie. Jest mrocznie i monotonnie, kilka całkiem klimatycznych stęków i zaśpiewów Sashy to jeszcze za mało, by wywołać szatana. [Michał Kropiński]
FILM „Kosmos” reż. Andrzej Żuławski
Artyści niepokorni „Kosmos” to pierwsze po 15-letniej przerwie i zarazem ostatnie dzieło zmarłego w tym roku Andrzeja Żuławskiego. To także adaptacja ostatniej powieści Gombrowicza. Twórczość wybitnego pisarza uznaje się za niezwykle trudną do przełożenia na język filmowy, polegli na niej już tacy reżyserzy jak Jerzy Skolimowski i Jan Jakub Kolski. Żuławski wydawał się jednak odpowiednim kandydatem do podjęcia się tej straceńczej misji. Choć przyznawał w wywiadach, że książki „Kosmos” nie zrozumiał , to z Gombrowiczem łączyło go wiele i ta duchowa wspólnota mogła zaprocentować – obaj byli zapatrzonymi w siebie megalomanami, bezkompromisowymi outsiderami, wypracowali swój autorski styl, a wadzenie się polskością to jeden z kluczowych punktów na ich ideowej mapie. Reżyser nie przepisuje tu literackiego pierwowzoru, lecz czerpiąc z niego garściami, tworzy osobne dzieło. Akcję uwspółcześnił i przeniósł z Zakopanego do Portugalii, a aktorzy mówią w różnych językach, głównie po francusku. Z polskiego zostało jedynie imię głównego bohatera – Witold. Ten aspirujący pisarz, który oblał egzamin z prawa, przyjeżdża wraz z zafascyno-
wanym światem mody kolegą do prywatnego pensjonatu. Tutaj trafiają nie tylko na ekscentryczną rodzinę, złożoną z obłąkanej matrony, jej męża – upadłego intelektualisty i kabotyna, pięknej i rozerotyzowanej córki oraz pokojówki o zniekształconych ustach, lecz także na pasmo niepokojących zjawisk: martwego wróbla zawieszonego na sznurku, zagadkowe znaki na suficie i w ogrodzie. Obaj przybysze, we współpracy z domownikami, rozpoczynają śledztwo w sprawie odnalezienia jakiegokolwiek sensu w tym, co ich otacza. Film imponuje brawurą, przekorą, wizyjnością oraz aurą niezwykłości i tajemnicy, ale tylko przez pierwszą połowę. Z czasem manieryzm Żuławskiego staje się trudny do zniesienia, a kolejne aktorskie szarże prowadzą w niewiadomym kierunku. Enigmatyczną, a zarazem niezwykle precyzyjną i skondensowaną powieść Gombrowicza reżyser zagmatwał jeszcze bardziej, a jej główną ideę, czyli problem ludzkiej percepcji oraz relacji między jednostką a otoczeniem, uczynił mętną. Mimo to warto zmierzyć się z szaloną wizją najbardziej niepokornego polskiego reżysera, ten popis autorskiej wolności może być ożywczy i inspirujący nie tylko dla innych twórców filmowych. [Karol Owczarek] obsada: Jonathan Genêt, Victória Guerra, Johan Libéreau Francja, Portugalia 2015, 103 min, Bomba Film, 1 lipca
Między ciszą a ciszą
KSIAŻKA „Mam na imię Lucy” Elizabeth Strout Wielka Litera
Życie jest ulotne, więc warto pielęgnować relacje i odważnie iść po swoje. Wiem, to brzmi, jak najgorszy banał. I w ustach większości nim jest. Ale Elizabeth Strout jest wyjątkiem. Jej proza pełna jest takich pozornie banalnych zdań. Oszczędna w formie, prosta w języku w pierwszych momentach wydaje się zupełnie przeciętna. Jednak po chwili lektury widać wyraźnie, że ważne wcale nie jest to, co napisane, ale to, co niewypowiedziane. Amerykańska powieściopisarka znana jest z tego, że w swoich książkach operuje głównie ciszą. Jej nagrodzona Pulitzerem „Olive Kitteridge”, na podstawie której powstał miniserial HBO, to doskonały przykład. Nie inaczej jest z „Mam na imię Lucy”, opowieści o córce i matce, które po latach spotykają się w szpitalu. Fabuła jest prosta. Córka choruje, a matka się nią opiekuje. Przez kilka dni siedzą obok siebie i rozmawiają między drzemkami, kolejnymi badaniami i wizytami pielęgniarek. Nie dzieje się nic więcej i nic więcej dziać się nie musi, żeby historia wywarła na czytelniku ogromne wrażenie. Narratorem tej M41
minipowieści jest pisarka Lucy, która po latach wspomina ostatnie spotkanie z matką. Z oszczędnych opowieści poznajemy trudne dzieciństwo kobiety wychowanej w ubóstwie, jej walkę o zawodowy sukces, którą stoczyła, mieszkając już w Nowym Jorku, i cenę, jaką zapłaciła za swoją odwagę. Znów brzmi to banalnie, ale – uwierzcie mi – nie jest. Odbiór historii Lucy zależy trochę od tego, kto ją czyta i co chce w niej znaleźć. I nie chodzi o to, że to uniwersalna opowieść, w której każdy może się przejrzeć. To raczej historia, którą każdy może odczytać na swój sposób. Trudno o „Mam na imię Lucy” pisać, bo to książka pokazująca, że im mniej nazywasz, tym więcej widzisz. Nie ucieknę więc od banału i napiszę, że warto czytać. Nawet wtedy, kiedy okładka w pastelowych barwach, wyimek łzawy, a opis przypomina historię ze szpitalu na peryferiach. Najlepsze rzeczy dzieją się po cichu i tak właśnie, po cichu, Lucy skradła moje serce. [Olga Święcicka]
MASZAP
Lato z radiem Wakacje w pełni, pogoda – mam nadzieję – dopisuje, a radio jak zwykle o tej porze roku (choć właściwie: jak rok długi) znów nadaje te same zużyte hity i kawałki, które nawet na promenadzie w Mielnie budzą zażenowanie. Żaden zagraniczny muzykant nie zrozumie specyfiki polskiego lata. Nie skuma, skąd nawet w najbardziej słoneczny dzień biorą się te pojedyncze złowrogie chmury i jak to jest możliwe, że każda wizyta nad polskim morzem wiąże się ze spędzeniem „na kwaterze” przynajmniej jednego deszczowego dnia ekstremalnej nudy. Ową specyficzną melancholię są w stanie pojąć tylko krajanie, i to nie ci, których ze względu na polskie teksty ukochały sobie lokalne rozgłośnie. Tych kilku, którzy sprokurowali ścieżkę dźwiękową pod tegoroczny lipiec i sierpień, znajdziecie w niezależnych wytwórniach – na kasetach, winylach i kompaktach, które szumią jak morze, rozluźniają jak wygodny leżak i pobudzają do myślenia jak szare niebo widziane z rana nad kurortem. [Filip Kalinowski]
MUZYKA
MUZYKA
MUZYKA Bartosz Kruczyński „Baltic Beat” Growing Bin
Michał Wolski „La Mer” Recognition
Das Komplex „All For Love” STEP Recordings
Bałtycki bit
Na otwartym morzu
W kosmos i na plażę
Nieśpieszny jak pochód fal na Mierzei Helskiej i rozmyty jak horyzont w palącym słońcu; nie płynie zbyt wartko, raczej leniwie przelewa się po dzikich plażach, na które docierają tylko wtajemniczeni. Z daleka omija kurorty huczące wieczorami od odgłosów cymbergaja i rozmrażanej na gorącym oleju ryby. Pachnie piaskiem w słońcu i deszczem w sierpniu; pobrzmiewa łagodnością, zwiewnością i rześkością; dźwięczy namacalną wręcz, morską bryzą. Tu w tle dosłyszeć można śpiew ptaków, tam odgłos letniej burzy, ale to klawisze, gitary i delikatne, „drewniane” perkusje wydają się najbardziej naturalnymi tonami, jakie docierają do naszych uszu. I podobnie jak w tym krótkim tekście, tak na pierwszej płycie, którą Bartosz Kruczyński postanowił sygnować nie pseudonimem The Phantom, lecz własnym imieniem i nazwiskiem, jest coś ckliwie kiczowatego. Ale czy wszystko, co piękne, obserwowane z boku, nie wydaje się właśnie takie?
Podczas gdy Bartosz Kruczyński, znany również z duetu Ptaki, zwiedza głównie plaże, a w wodzie zanurza się co najwyżej po kostki, Michał Wolski w Bałtyku – i pozostałych siedmiu akwenach, o których opowiada płyta „La Mer” – nurkuje aż na samo dno. Warszawski producent, kojarzony do tej pory głównie z głębokim, dubowym techno, na swoim najnowszym albumie pławi się częściej w prądach pozbawionych wyraźnego rytmu, bada kolejne warstwy syntetycznych i organicznych dźwięków, peregrynuje przez obrzeża ambientowej stylistyki. Parafrazując tytuł klasycznego, gatunkotwórczego albumu Briana Eno, „La Mer” równie dobrze mógłby nazwać „Music for Open Seas”. Bez względu jednak na swoją nazwę, jest to jeden z najlepszych krążków zrealizowanych w tej estetyce, jakie słyszałem od lat. Trzeba uważać, żeby w nim nie utonąć na zawsze.
Tak brzmią nadmorskie dyskoteki… tylko w snach. Debiutancki album koszalińskiego producenta, którego poprzednie krótkoformatowe wydawnictwa zdążyły już narobić nie lada zamieszania w klubowym środowisku, nie wykracza poza jego ciepły i nieśpieszny taneczny comfort zone. Disco-house’owe mantry, pełne samplowanych organicznych brzmień, z równą mocą hipnotyzują i skłaniają do wyjścia na parkiet lub... wyprawy w kosmos. Właśnie w takich brzmieniach ten niedawno odkryty przez Maćka Sienkiewicza „bedroom producer” sprawdza się najlepiej. Najlepiej też odbija się w nich lato, jego beztroska, żar i lenistwo. Takie dźwięki powinny dobiegać z każdego krajowego beach baru – od Międzyzdrojów aż po Krynicę Morską.
MUZYKA
DUŠT::ERS „Bumpshere Tape” Latarnia
Lato w mieście To propozycja dla tych, którzy spędzają lato w mieście. Jeśli rozpalają grilla – to na dachu, a jak idą popływać – to na pobliską żwirownię. Kiedy grają w kosza, piłki z trudem przedzierają się przez gęste, lipcowe powietrze, a buty grzęzną im w topiącym się asfalcie. Aflo i bknd, którzy współtworzą duet DUŠT::ERS, świetnie kumają ten klimat. Wiedzą, jak zamknąć go w przykurzonych, bujających głową bitach, którym równie blisko do przeszłych jazzowych inspiracji, jak i przyszłych kosmicznych eskapad. A że ich debiutancki materiał wychodzi na kasecie, będzie można puścić go z boomboxa na zacienionej ławce gdzieś na skraju osiedla.
M42
LATO 2016
FILM
„Zjednoczone Stany Miłości” reż. Tomasz Wasilewski
Stany lękowe Tomasz Wasilewski potwierdza status jednego z najciekawszych twórców polskiego kina. W „Zjednoczonych stanach miłości” widać, że odrobił lekcję z Ulricha Seidla i rumuńskiej nowej fali, lecz jednocześnie pozostał wierny własnej wrażliwości. Nowy film polskiego reżysera – tak jak wcześniej „W sypialni” czy „Płynące wieżowce” – pozostaje poruszającą wizją uczuciowego niespełnienia. Miłość w „Zjednoczonych…” uwodzi obietnicą przyszłej ekstazy, lecz jednocześnie sprowadza na bohaterów cierpienie i rozpacz. „Zjednoczone…” ujmują realizacyjną precyzją. Nagrodzone na Berlinale dzieło Wasilewskiego utrzymane jest w chłodnej tonacji, lecz absolutnie nie można zarzucić mu bezduszności. Choć reżyser odważnie pokazuje erotyczny wymiar życia bohaterów, nie sposób oskarżyć go też o ekshibicjonizm. Wasilewskiemu udała się ponadto sztuka wpisania uniwersalnej tematyki w bardzo konkretne realia. „Zjednoczone…” dzięki temu stanowią jeden z najciekawszych w polskim kinie obrazów transformacji ustrojowej.
MUZYKA
Bjarki „Б”Trip
Rave is (not) back Islandzki artysta Bjarki nigdy nie planował publikacji większości utworów, które znalazły się na jego najnowszym albu-
Twórcy „W sypialni” daleko do zachłyśnięcia się drapieżnym kapitalizmem rodem z dresiarskiej „Yumy”. Nie interesuje go również stawianie spiżowych pomników ofiarom społecznych przemian. Wasilewski akcentuje melancholię, z którą pokazuje bohaterki marzące o życiu w zgodzie z zachodnimi wzorcami, lecz nieznajdujące w sobie odwagi, by zrealizować plany. „Zjednoczone…” skłaniają do tego, by zadać sobie pytanie: czy dziś na pewno jesteśmy od nich tak bardzo różni? [Piotr Czerkawski] obsada: Julia Kijowska, Magdalena Cielecka, Dorota Kolak, Magda Nieradkiewicz, Tomasz Tyndyk Polska/Szwecja 2016, 104 min
mie „Б”. Ale skoro przez kilka miesięcy szefowa jego labelu – Nina Kraviz we własnej osobie – grała je na imprezach na całym świecie, niewydanie ich byłoby błędem. Niestety już po pierwszym przesłuchaniu można dojść do wniosku, że nie jest to spójny projekt, a raczej kilka niedokończonych EP-ek połączonych w dłuższą całość. Zaczyna się wspaniale, bo „Marsian Raver” to minimalistyczna bomba zachwycająca tanecznością, ale im dalej w las, tym coraz bardziej wtórnie i nudniej. Słuchacza męczy się miałkim nowym rave’owym graniem, które aby wystarczyć na pełnoprawnego longplaya, musiałoby być naprawdę nowe. Oczywiście na tej płycie pewnie każdy znajdzie coś dla siebie, ale gościnne występy gwizdek, słabo wklejone wokalne sample, dosyć wstydliwe brzmienie padów („As You Remember”) i stylistyczne skakanie z kwiatka na kwiatek składa się w efekcie na album słaby i męczący. A to dopiero pierwsze z trzech wydawnictw, jakie Bjarki zaplanował na kolejne miesiące. Obawiam się, że pod koniec roku, po przesłuchania wszystkich 41 kawałków, jakie znajdą się na tych płytach, okaże się, że dałoby się z nich ulepić świetny album, który został jednak zakopany pod zbyt dużo ilością nijakości. [Kacper Peresada] M43
MASZAP
GRA
„Homefront: The Revolution” PC / PS4 / Xbox One Deep Silver
FILM
Zduszone powstanie
„Komuna” („Kollektivet”) reż. Thomas Vinterberg
Goło i wesoło Parafrazując nazwę popularnej facebookowej grupy: „Rzuć wszystko i zamieszkaj w komunie”. Do tego zdaje się zachęcać duński reżyser Thomas Vinterberg. A wie, o czym mówi, bo sam dzieciństwo spędził wśród hipisów. Tyle że w przypadku bohaterów jego filmu – telewizyjnej dziennikarki Anny (w tej roli świetna Trine Dyrholm) i jej męża Erika (Ulrich Thomsen) – ta szalona decyzja ma związek nie z młodzieńczym szaleństwem, lecz z kryzysem wieku średniego. Bądź z rzeczywistością ekonomiczną, bowiem nie stać ich, by samemu zamieszkać w odziedziczonym domu. A skoro można połączyć przyjemne z pożytecznym… Zawiedzie się ten, kto po tytułowej komunie będzie się spodziewał dzikich imprez, wolnej miłości i wszelkiej maści używek. Vinterberg wraz ze swoim ulubionym scenarzystą (i zdolnym reżyserem) Tobiasem Lindholmem skupiają się na czymś zupełnie innym. Opowiadają o grupie idealistów, którzy najwyraźniej hołdują zasadzie, że najpierw lepiej coś zrobić, a potem dopiero to przemyśleć. Odrzucają bowiem wszelkie racjonalne przesłanki (a jest ich wiele) sugerujące, że ich pomysł naj-
zwyczajniej może nie wypalić. Wkrótce okazuje się, że tłok w kuchni czy kolejka do łazienki to jedne z najmniej istotnych problemów mieszkających pod wspólnym dachem ludzi. W swoim filmie duński reżyser mówi o odpowiedzialności zbiorowej, wszak wszystkie problemy rozwiązywane są tu kolektywnie, przy wspólnym stole, ale pokazuje też drugą stronę medalu. Odziera bohaterów z intymności oraz udowadnia, że i demokracja może czasami być okrutna. I choć przez większość filmu uśmiech nie schodzi nam z twarzy, koniec końców zamienia się on w bolesny grymas. Vinterberg, jak mało który reżyser, potrafi trzymać widza w szachu. Tak było w przypadku zrealizowanego według zasad manifestu Dogmy „Festen”, nie inaczej przed kilkoma laty w znakomitym „Polowaniu”. Tak jest też z „Komuną”. Filmem chwilami w satyryczny sposób pokazującym mikrospołeczność ze wszystkimi jej zależnościami, który przede wszystkim jest poruszającą opowieścią o samotności i lojalności pomiędzy ludźmi. [Kuba Armata] obsada: Trine Dyrholm, Ulrich Thomsen Dania/Holandia/Szwecja 2016, 111 min Gutek Film, 19 sierpnia
Od pierwszych chwil grania w „Homefront: The Revolution” napotykamy masę drobnych błędów, które coraz mocniej rzutują na nasze wrażenia. Poczynając od problemów z płynnością rozgrywki, przez niewygodny system strzelania (czyli coś, co zdecydowanie nie powinno szwankować w grze typu shooter), po komicznie zamknięty „open world”. A miało być tak pięknie. W drugiej odsłonie „Homefront” trafiamy do 2029 r., w którym to kontrolę nad Stanami Zjednoczonymi przejęła Korea Północna, a my jako świeżo zrekrutowany członek ruchu oporu musimy odzyskać Amerykę, jaką znaliśmy. Przez cały czas podróżujemy między dwoma rodzajami „zone’ów” – żółtymi (w których mogą przebywać cywile, czyli my) i czerwonymi (w których koreańska armia strzela do wszystkiego, co nie jest koreańską armią). Dostajemy milion kolejnych mniejszych i większych side questów, które niestety dosyć szybko zaczynają się powtarzać. To, co sprawia największą radochę, to system craftingu pozwalający na tworzenie bomb z dziecięcych zabawek i przerobienie zwykłego pistoletu w niemalże armatę. Twórców trzeba pochwalić również za całkiem sprawnie napisany scenariusz, który w oderwaniu od usterek technicznych i pełnych klisz dialogów powinien dać wam dużo radości. [Kacper Peresada]
„Kto młode ma serce...”
KSIĄŻKA
„Każdy został człowiekiem” Piotr Nesterowicz Czarne
Uświadomione masy chłopskie awansujące klasowo na tle stalinowskiej Polski Ludowej jako temat reportażu. To może wywołać ból głowy jeszcze przed lekturą. Jednak jeśli już sięgniecie po książkę Piotra Nesterowicza, nikt nie odgoni was od niej ni sierpem, ni młotem, ni cepem. Autor – opierając się na opublikowanych w latach 60. pamiętnikach chłopów – zbudował pełną napięcia narrację. Regina, Adela, Marian i Jan, pochodzący z rodzin żyjących w skrajnej biedzie, w dorosłe życie ruszają bez butów. Na pierwszy plan w reportażu wybija się natomiast ogromna siła ich woli, pozwalająca tworzyć własne życie w całkowicie nowych ramach. Regina – choć po pierwszej nieudanej próbie dostania się do liceum skacze do rzeki – w końcu zostaje nauczycielką. Adelę od marskości wątroby w kolejnych pegeerowskich biurach ratuje żyłka społecznika. Ślepo wierzący w komunizm Marian zaczyna dostrzegać wokół siebie nie tylko kułaków, krwiopijców i wrogów klasowych. Jan z dyletanckiego wyznawcy teorii siania grochu M44
zimą na Syberii zostaje cenionym specjalistą w rolnictwie. Każdy z bohaterów Nesterowicza w bólach buduje swoją tożsamość. Pomijając dość siermiężne dekoracje szczęśliwie minionej epoki, uczucia bohateróww niczym nie różnią się od tych, które przeżywamy współcześnie. Oczekiwania Reginy czy Jana ustępują wartościom o wiele starszym niż manifest lipcowy. Uniwersalność problemu to nie jedyna mocna strona tej książki – niewielu reportażystów tak świetnie prowadzi opisywane postaci. Nesterowicz, jak obiecał w tytule, uczynił z każdej z nich pełnokrwistego człowieka. Niejeden z nas ma czasami ochotę rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady. Po niejednej sojowej latte odbija się trumiennym lakierem. Nierzadko ma się poczucia braku sensu wszystkiego. Dzięki „Każdy został człowiekiem” możemy przynajmniej pocieszyć się, że przez proces dorastania przechodzimy wszyscy. Poprzednia książka Nesterowicza nosiła tytuł „Cudowna”. Myślę, że ten epitet na stałe przylgnie do twórczości autora. [Wacław Marszałek]
LATO 2016
MUZYKA The Avalanches „Wildflower” Sonic Records
Radio Nostalgia Pamiętam, jak koleżka z liceum przegrał mi na kasetę pierwszy album The Avalanches. Oryginalnej płyty nie chciał pożyczyć za żadne skarby, a i z piraceniem ociągał się w nieskończoność, jakby fakt, że ktoś inny posłucha tego krążka, mógł mu coś odebrać, jakby w tej pięknej, bajkowej krainie miał się zaraz zrobić tłok. Intymny, marzycielsko nostalgiczny mikrokosmos „Since I Left You” okazał się jednak na tyle trwały i rozległy, że pomieścił wszystkich, którym zdarzyło się do niego dotrzeć. Nieważne, czy na co dzień słuchało się rapu, elektroniki czy rocka – wszyscy, którzy dorastali w latach 90., znajdowali tam miejsce dla siebie. Wydany w 2000 r. debiutancki album Australijczyków z perspektywy czasu jawi się jako łabędzi śpiew tej dekady – epoki sampli, ballad i emocji, które często nie mieszcząc się w kanonie mainstreamowych tematów, napędzały największe hity schyłku milenium. The Avalanches międzynarodowy sukces swojego debiutu uczcili… ponad 15 latami studyjnej ciszy. Dziś wracają z nowym albumem niesieni falą najntisowej nostalgii i współczesnej
MUZYKA
Red Hot Chili Peppers „The Gateway” Warner Music Poland
Światła w tunelu brak
neohipisowskiej wolności. Wracają do punktu wyjścia. Wydają płytę, która równie dobrze mogłaby ukazać się kilka miesięcy po „Since I Left You”. Być może nie byłoby na niej wtedy Danny’ego Browna ani tak wielu ukłonów w stronę hiphopowej „złotej ery”. Najprawdopodobniej nie byłaby ona tak bardzo narracyjna, a niekiedy wręcz wodewilowa (na co wpływ miały doświadczenia w pracy nad ścieżkami dźwiękowymi do filmów i spektakli). I nikt też zapewne nie przegra już jej nikomu na kasetę, bo… po co miałby to niby robić? Odczucia towarzyszące słuchaczom „Wildflower” nie będą jednak zbytnio różnić się od tych, w których pławili się miłośnicy Avalanches u progu nowego tysiąclecia. W ich rozmowach też częściej niż „retro” i „sample” pojawiały się takie słowa jak „tęsknota” i „ciekawość”, „radość” i „miłość”. Harmonia dusz, nie próbek, partii czy nut. [Filip Kalinowski]
Red Hoci poważnie się pogubili już podczas nagrywania poprzedniej płyty, „I’m with You”. Wtedy jednak można było tłumaczyć to faktem pojawienia się w składzie nowego gitarzysty. Od tego czasu zespół miał jednak mnóstwo czasu na dotarcie się, więc tym razem nie ma taryfy ulgowej. Josh Klinghoffer wyraźnie nabrał śmiałości. Liczne gitarowe ozdobniki i minisolówki cieszą ucho. Co z tego jednak, skoro ma się wrażenie, że zespół sam nie wie, w jakim kierunku pójść. „The Gateway” to płyta chaotyczna, bez chociażby jednej wartej zapamiętania kompozycji. Zespół po ćwierćwieczu wspólnej pracy rozstał się z Rickiem Rubinem i na stołku producenckim posadził Danger Mouse’a, który odcisnął wyjątkowo mocne piętno na „The Gateway”. Słychać to w aranżacjach i w całym – miejscami przesadnie wygładzonym – brzmieniu. Producent figuruje także jako współkompozytor kilku utworów. Być może dlatego ma się momentami wrażenie, że z charakterystycznego stylu Papryczek został właściwie tylko niepodrabialny bas Flea. „The Gateway” to wymęczony album, o którym za rok wszyscy zapomną. [Mateusz Adamski]
M45
Srebrny Niedźwiedź
MASZAP
MUZYKA Moonface / Siinai „My Best Human Face” Jagjaguwar
Razem im do twarzy Spencer Krug objawił się światu jako główny strateg i artylerzysta dwóch zasłużonych, ale nie w pełni docenionych instytucji kanadyjskiego rocka: Wolf Parade i Sunset Rubdown. Songwriter rozwiązał jednak oba zespoły i porzucił gnębiony siarczystymi zimami Montreal na rzecz jeszcze bardziej ekstremalnych pod względem warunków pogodowych Helsinek. W ojczyźnie nocy polarnych oprócz natchnienia znalazł także idealnych partnerów – postrockowy kwartet Siinai. „My Best Human Face” to ich drugi wspólny album, ale pierwszy w karierze Moonface, który wydaje się spełnieniem jego muzycznych ambicji, a nie tylko warsztatowymi ćwiczeniami mającymi pomóc otrzeć łzy po dwóch wcześniejszych zespołach. Intensywne, zainspirowane krautrockową dynamiką, pełne niuansów brzmienie Siinai stanowi idealne podłoże do wyeksponowania pisarskich talentów, unikalnego wokalu i chimerycznej osobowości Kruga. Za pomocą tych zaledwie siedmiu utworów panowie umiejętnie konstruują zaskakująco przestronne i złożone muzyczne uniwersum – pełne treści zarówno w warstwie lirycznej, jak i dźwiękowej. „My Best Human Face” to najbardziej niesłusznie pominięta przez mainstreamowe radary indierockowa płyta tego roku. [Cyryl Rozwadowski]
FILM „Chevalier” reż. Athina Rachel Tsangari
Boys just want to have fun Obnażanie teatru życia codziennego w groteskowej fabule opartej na zaskakującym koncepcie stało się znakiem rozpoznawczym współczesnego kina greckiego, przynajmniej tego, które święci triumfy na festiwalach i trafia do obiegu międzynarodowego. Przyczynił się do tego przede wszystkim Yorgos Lanthimos, twórca „Kła” i głośnego ostatnio „Lobstera”, ale tuż za nim kroczy starsza koleżanka po fachu, Athina Rachel Tsangari, której uznanie przyniósł eksplorujący kobiecą seksualność, podlany dużą dawką absurdu „Attenberg” z 2010 r. Jej najnowsza propozycja to film zdecydowanie lżejszy i bardziej komediowy od wcześniej wymienionych, ale duchowo i stylistycznie nadal im bliski. Reżyserka postanowiła tu skupić się wyłącznie na płci przeciwnej i ukazać w krzywym zwierciadle świat męskich obsesji, słabości i fascynacji. Przez cały film obserwujemy grupę sześciu panów zebranych na stosunkowo niewielkiej przestrzeni luksusowego jachtu, którym wybrali się oni w niedługą podróż. Ich niewinne zabawy i tląca się rywalizacja już na samym początku ulegają radykalizacji. Mężczyźni postanawiają rozpocząć grę w by-
cie „najlepszym w ogóle” i zaczynają wzajemnie surowo oceniać dosłownie każdy aspekt swojego życia, zachowania i wyglądu, a nagrodą dla zwycięzcy ma być zaszczyt noszenia na palcu tytułowego pierścienia Chevalier. Dokładnie analizują poranne wzwody, ułożenie ciała podczas snu i relacje z bliskimi, poddają krytyce dzwonki w telefonach i piętnują każde odstępstwo od normy. Dojrzali i stateczni panowie, gdy wychodzą na jaw ich sekrety, zaczynają się zachowywać jak bezbronne dzieci, które coś nabroiły i się tego wstydzą. Nakręcająca się spirala kontroli i oskarżeń prowadzi do wielu absurdalnych i komicznych scen, a przy tym wiele mówi o kondycji współczesnego mężczyzny. Grecka reżyserka stworzyła zabawny, przewrotny, niepozbawiony złośliwości, a zarazem czuły film, który w dobie kryzysu męskości niejednemu zagubionemu panu może paradoksalnie przynieść pocieszenie. [Karol Owczarek] obsada: Yiorgos Kendros, Panos Koronis, Vangelis Mourikis Grecja 2015, 99 min Aurora Films, 22 lipca
Swag w mokasynach
MUZYKA Fanfare Ciocarlia „Onwards to Mars” Asphalt Tango Records
Muzyka cygańska ma wszystko poza dobrym PR-em. Większości kojarzy się albo z niemiłosiernie rzępolącymi ulicznymi grajkami, albo – w najlepszym wypadku – z przaśnym Don Vasylem i jego karawaną kiczu przeznaczoną dla kuracjuszy Ciechocinka. Tymczasem muzyka to największa chluba Romów. Ci, którzy znają losy Papuszy, pamiętają, jak jej zalany łzami wuj opowiadał o graniu dla wielkich tego świata. Słuchając Fanfare Ciocarlia, ma się wrażenie, jakby nagrywali dla abisyńskiego cesarza. Zero kompleksów, zero żenady. Gaz i do przodu! Po drodze przemyka bhangra, Kusturica, tradycja rumuńska i turecka. Całość obklejona jest szybkimi rytmami i karkołomnymi popisami 12-osobowego składu. Swag w mokasynach i futrzanej czapie. Po kilkunastu latach słuchania muzyki dochodzę do wniosku, że to jedna z niewielu słusznych dróg, jakimi może podążyć dojrzały muzyk. Ciągle macie wątpliwości? Orientalna solówka na klarnecie otwierająca „3 Romanians” oczaruje pewnie nawet tych,
M46
którzy myślą, że Fanfare Ciocarlia to etno dla odreagowującej korpostres trzydziestoparolatki. Orkiestra Słowików płuca zaczęła wypluwać już za komuny, a fakt, że teraz wydaje płyty z mało gustownymi okładkami, to zasługa wytrwałych promotorów. Jestem przekonany, że gdyby nie oni, Rumuni do tej pory byliby co najwyżej atrakcją lokalnych wesel i klanowych spotkań. [Michał Kropiński]
CZERWIEC 2016
M47
AKTIVIST
Aleksandra Groś
PENTAGON • CZAS• CHARAKTER
CIĘTA SKÓRA
Aleksandra Groś, założycielka marki FALT, nie patrzy na trendy. Jej projekty nie są dla każdego, wymagają odwagi i pewności siebie. Marka redefiniuje pojęcie galanterii skórzanej – skóra nacinana w specyficzny, autorski sposób kreuje nowy styl. Każdy projekt to unikat, a materiał, z którego jest robiony, dojrzewa i zmienia się razem z właścicielem. Zaczęłaś projektować dla samej siebie?
Moje zainteresowania zawsze krążyły wokół galanterii i akcesoriów. Dobrej jakości dodatek może zbudować cały wizerunek, wzmocnić go, podkreślić, oddać charakter użytkownika. To daje ogromne możliwości projektowe. Lubię trwałość, dlatego moim głównym materiałem do pracy jest skóra naturalna. Czym się kierujesz przy projektowaniu?
Fascynuje mnie geometria, przede wszystkim forma trójkąta, często pojawia się on w moich projektach. Nie dbam o sezony, tworzę we własnym tempie i stylu, nie oglądając się na aktualne trendy z wybiegów. Więcej we mnie rzemieślnika i projektanta niż artystycznej duszy. Każdy z projektów wygląda na unikatowy.
Właściwości skóry naturalnej, długi proces wykonania i ręczne szycie – to wszystko sprawia, że nie jestem w stanie stworzyć dwóch identycznych produktów. Torebki różni od siebie również kolor lnu znajdującego się pod trójkątnymi
do mnie nie lubi pośpiechu, więc każdy plecak, torba, nerka czy portfel są tworzone przez kilka, czasem nawet kilkanaście dni. Idea, papier, prototyp, weryfikacja, odszycie, zdjęcia, sprzedaż – to zajmuje dużo czasu. Ponadto każdy prototyp testuję osobiście dla pewności, że zrobiłam wszystko poprawnie. Każdy element pochodzi z Polski?
Materiały kupuję głównie w polskich garbarniach i hurtowniach. Bardzo bliskie jest mi hasło ,,made in Poland” i chciałabym, aby moje produkty w pełni odzwierciedlały tę filozofię. Jednak moja nowa, materiałowa fascynacja pochodzi z Mediolanu. Jest nią celuloza połączona z lateksem, z której powstała najnowsza kolekcja. Materiał prawie nieznany na polskim rynku. Odchodzisz więc od skóry?
nacięciami. Poza tym odszywam tylko kilka sztuk danego modelu, więc moi klienci mogą być pewni, że otrzymują unikat.
Nie, po prostu potrzebowałam chwilowej zmiany i nowych bodźców do projektowania. Papier, który można szyć, to coś nowego, świeżego. W połączeniu z lateksem zapewnia trwałość i lekkość. Wizualnie fakturą przypomina skórę naturalną, ciekawie się gniecie i starzeje. Jest łatwy do utrzymania w czystości – można go prać w pralce.
Nacięcia to twój znak rozpoznawczy?
Co jest bestsellerem Falt?
Tak, od początku tworzenia Falt taki właśnie był zamysł. Czemu mam traktować skórę tak poważnie? Nie chcę, aby moje projekty były proste i oczywiste. Adresuję moje rzeczy do osób świadomych własnego stylu. Skóra naturalna to doskonały materiał, by zrobić z nim coś odważnego.
Zdecydowanie torebka Pentagon. Jeśli chodzi o rzeczy męskie – portfel/wizytownik. Moje projekty od początku istnienia Falt częściej kupowali mężczyźni – jako prezenty dla kobiet. Zapewne podobała im się nieoczywistość projektu i jego surowa faktura.
Skórę nacinasz samodzielnie?
Podobno każda skórzana część garderoby starzeję się wraz z właścicielem.
Tak, nacięcia robię ręcznie. W ciągu godziny jestem w stanie wykonać tysiące nacięć. Wypracowanie odpowiedniej techniki pochłonęło dużo czasu i prób, ale dzięki temu moje produkty nabywają autorskiego charakteru. Ile czasu zajmuje ci zrobienie nerki, plecaka czy torebki?
Falt to jedna osoba – jedna para rąk. Szyję i projektuję samodzielnie. Materiał, z jakim pracuję, w przeciwieństwie
Każdy produkt zmienia się z upływem czasu. Skórzana torebka lub dodatek nie jest wspomnieniem minionego trendu – to produkty na lata. Specyficzne skórzane nacięcia z biegiem czasu „uchylają się”, ukazując delikatny lniany środek, tworzą nowe struktury. Jeden produkt noszony przez lata przekształca się w zupełnie inną formę niż na początku. Tę zmianę lubię obserwować najbardziej.
materiał promocyjny
Fot. Kuba Szopka
MAGAZYN MODA
AKTIVIST
PEPE JEANS ZAPRASZA DO CUSTOM STUDIO!
Fot. Jakub Nurczyk Jakubeye
MAGAZYN RELACJA
Chcesz mieć dżinsy, jakich nie ma nikt inny? Odwiedź salon Pepe Jeans i... zrób je sam! 16 czerwca 2016 r. w warszawskiej Arkadii zorganizowano wydarzenie Pepe Jeans London Custom Studio. Za pomocą serwisu personalizacyjnego mogliśmy zaprojektować swoje własne spodnie. Zdecydowaliśmy o miejscach przetarć, wypaleniu wzoru, dobraliśmy dodatki, napy, ćwieki i guziki. Brzmi prosto, prawda? Pepe Jeans London od zawsze słynęło z personalizacji ubrań. Kiedy w 1973 r. bracia Shah – Nitin Arun i Milan – zakładali markę, ich pierwszym stoiskiem był stragan przy Portobello Road. To właśnie tam personalizowali denimowe spodnie londyńskim fashionistom, którzy oczekiwali czegoś więcej niż klasyczne dżinsy o standardowych fasonach, jakie oferował rynek. Po kilkudziesięciu latach Pepe Jeans London powraca do korzeni. Wydarzenie zorganizowane przez Pepe Jeans Custom Studio przyciągnęło wielu gości ze świata mody, którzy z pomocą ekspertów od denimu mogli na swoich spodniach i kurtkach drukować laserowe wzory, dodać kolory, nabić ćwieki, zrobić przetarcia i wyjść ze sklepu z unikatowymi, niepowtarzalnymi ubraniami. Arkadia jest jedynym sklepem Pepe Jeans w Polsce, w którym od końca ubiegłego roku działa Custom Studio. Zespół ekspertów pomoże spersonalizować dowolną denimową rzecz z oferty, według sugestii i upodobań klientów.
A50
LATO 2016
LATO Z REEBOK POP UP STORE! Wierzysz, że fitness to styl życia, a nie tylko sposób na spędzanie wolnego czasu? Rozpocznij lato solidną dawką pozytywnej energii!
W samym sercu Warszawy, w cieniu Złotych Tarasów, otwarty został Reebok Pop Up Store. Będzie tam można uzupełnić swoją szafę o najwyższej jakości fitnessową odzież z najnowszej kolekcji Reebok, a także zmierzyć się z samym sobą podczas wymagających sportowych wyzwań oraz najmodniejszych treningów sezonu. Dla każdego dostępne są aż trzy strefy: zakupowa, w której będzie można nabyć najnowszą kolekcję; treningowa otwarta siedem dni w tygodniu i strefa chillout z przestrzenią do odpoczynku i rozrywki. Na potrzeby projektu stworzona została aplikacja mobilna Reebok Pop Up Store. Każda aktywność w strefie – zakupy czy udział w treningu – będzie nagradzana punktami. Na koniec każdego miesiąca osoby z najwyższą liczbą punktów otrzymają atrakcyjne nagrody. W harmonogramie Reebok Pop Up Store zaplanowane zostały także trzy duże wydarzenia sportowe, które sprawią, że w tych dniach Warszawa stanie się centrum fitnessowego świata. Przestrzeń będzie działała do trzeciego września.
W kolejności alfabetycznej:
ANTIGONE LIVE BLACK SUN EMPIRE C2C CALYX & TEEBEE CASPA & RUSKO CRYSTAL CASTLES CYANTIFIC DANGER DILLINJA DJ MARKY & FRIENDS: CALIBRE, SPECTRASOUL, MC LOWQUI. DJ SHADOW DUBFIRE:LIVE HYBRID DUB PHIZIX & STRATEGY ELLA EYRE FABIO FLORIDO FATIMA YAMAHA FOUR TET FRANCOIS X FREDERIC ROBINSON LIVE GESAFFELSTEIN GORGON CITY LIVE GUTI LIVE ILARIO ALICANTE JAGUAR SKILLS JAMIE WOON JUBEI & SP:MC PRESENT ZONES KÖLSCH LIVE
LEE BURRIDGE LEFTFIELD MEFJUS MOTOR CITY DRUM ENSEMBLE NEONLIGHT NU:TONE & LOGISTICS OCTAVE ONE LIVE REBEL RAVE: DAMIAN LAZARUS, BEDOUIN, DINKY, MAGIT CACOON, SATORI LIVE, SERGE DEVANT. RECONDITE LIVE RICHIE HAWTIN SAMANTA SCUBA SEBA FEAT. ROBERT MANOS SHACKLETON PRESENTS POWERPLANT SIGMA LIVE STERAC AKA STEVE RACHMAD SVEN VÄTH THE MARTINEZ BROTHERS TRADE (SURGEON & BLAWAN LIVE) VRILSKI (VRIL & VOISKI) LIVE XTRAH
AKTIVIST
MAGAZYN RELACJA
Dawid Woliński i Joanna Krupa
WŁOSKA IMPREZA 122 METRY NAD ZIEMIĄ Jeden z najgorętszych czerwcowych wieczorów spędziliśmy ponad dachami warszawskich budynków. Gdzie? W lokalu znajdującym się na 32. piętrze jednego z najwyższych wieżowców w Warszawie – Spektrum Tower. Nie mógłby się on nazywać inaczej niż The View. Widok, który się stamtąd roztacza, rzeczywiście zapiera dech w piersiach.
Grzegorz Hyży
A52
LATO 2016
Jeden z najwyższych dachów Warszawy. Noc, upał, palmy w doniczkach, muzyka i alkohol. Na szczycie wieżowca przy ulicy Twardej bawiliśmy się podczas premiery nowej butelki Martini. Marka świętowała odświeżenie dizajnu butelki swojego flagowego produktu.
Marika
Ciocia Liestyle i Wujaszek Liestyle
Małgorzata Rozenek i Radosław Majdan
Na podniebnej imprezie nie zabrakło oczywiście gwiazd. Koktajlami raczyła się Joanna Krupa, Małgorzata Rozenek, Dawid Woliński, Radosław Majdan. Na ściance chętnie pozowali także Maciek Sieradzki, Sabrina Pilewicz, Kasia Stankiewicz, Zosia Ślotała oraz Ciocia i Wujaszek Liestyle.
Karolina Gilon
Joanna Krupa
Grzegorz Hyży i Karolina Gilon
A53
AKTIVIST
TYLNE WYJŚCIE REDAKTOR NACZELNA Sylwia Kawalerowicz skawalerowicz@valkea.com
Czyli redakcyjny hype (a czasem hejt) park. Piszemy o tym, co nas jara, jarało lub będzie jarać. Nie ograniczamy się – wiadomo bowiem, że im dziwniej, tym dziwniej, oraz że najlepsze rzeczy znajduje się dlatego, że ktoś ze znajomych znalazł je przed nami. 1
ZASTĘPCA RED. NACZ. Olga Wiechnik owiechnik@valkea.com
1 Muw mi, muw mi
Spacer z psem jak co dzień, jak zwykle przechodzimy dobrze znanymi ulicami, dochodzimy do dworca. Nowo wyremontowane przejście łączące zaludnioną część miasta z lasem pokryto nowymi pracami. To znowu ci wandale – graficiarze – nie dają odpocząć miastu. Napisy jak to napisy: jedne z większym polotem, inne pobazgrane od niechcenia. Uwagę przykuwają wielkie litery na jednej ze ścian: „MUW MI BOSSMAN A LEGIA TO DZIĄSŁO HERE”. Pies szczęśliwy biega po lesie, a jego właściciel łamie sobie głowę, co też autor tego napisu chciał powiedzieć. I tak niechlujnie napisane słowa zmieniają się w zagadkę, i to podwójną. Dawno temu pisaliśmy o spostrzeżonym na murze ogłoszeniu o treści: „usta Mariana są słodkie jak malina”. Gdyby tak poświęcić czas na spisywanie tekstów wszystkich tajemniczych pismaków, mielibyśmy kilka poważnych tomików niezweryfikowanej poezji pełnej slangu i brukowej wiarygodności. Staramy się rozwikłać zagadkę. „Muw mi bossman? Legia to dziąsło?” O co tu chodzi? Syn podpowiada: to po angielsku. Dźwięcznie ułożone słowa wbijają się w pamięć, nie odchodzą w zapomnienie: „Muw mi, muw mi więcej...” chciałoby się powiedzieć. [vlep[v]net]
REDAKTORKA MIEJSKA (WYDARZENIA) Olga Święcicka oswiecicka@valkea.com REDAKTORZY Film: Mariusz Mikliński Muzyka: Filip Kalinowski DIGITAL MANAGER Piotrek Żmudziński pzmudzinski@valkea.com PR MANAGER, PATRONATY Daniel Jankowski djankowski@valkea.com DYREKTOR ARTYSTYCZNY Krzysztof Pietrasik kpietrasik@valkea.com MŁODSZA GRAFICZKA Aleksandra Szydło aszydlo@valkea.com PROJEKT GRAFICZNY MAGAZYNU Magdalena Piwowar KOREKTA Mariusz Mikliński
2 Książki na rejestrowanym
2
Książki są ciężkie. Książki są potwornie ciężkie. Przekonał się o tym każdy, kto musiał przynajmniej raz w życiu przeprowadzić biblioteczny regał. I niby można je zamienić na czytnikowe odpowiedniki, ale po całym dniu spędzonym przed ekranem koncepcja gapienia się w mały monitor także w czasie wolnym przyprawia mnie o dreszcze. Choć jedna książka jeszcze waży mało, to jak już zbiorą się do kupy, rękę urywa. I o tym z kolei przekonał się każdy, kto lubi czytać na wakacjach i nie potrafi sobie odmówić dopakowania kilku tomów do walizki. Miejsca nie zajmują dużo, ale kilogramy bagażu rosną. Pół biedy, jeśli jedziemy autem albo autobusem, ale gdy na wakacje zabiera nas samolot, to walczyć trzeba o każdy kilogram. Niestety w książki nie da się ubrać, więc polski patent budżetowy „na cebulkę” nie przejdzie. Z pomocą przychodzi linia Condor, która na wakacje ruszyła z akcją „książki na pokład”. Każdy pasażer może mieć dodatkowy kilogram bagażu, o ile będą to książki. Wystarczy oznaczyć swoją walizkę specjalną naklejką i można śmiało lecieć w świat z encyklopedią. Miniproblemem może być fakt, że linia jest niemiecka i omija nasze lotniska. Wystarczy jednak, że przedostaniecie się do Berlina, a świat stoi przed wami otworem. Nie zaczytajcie się zbyt, bo przegapicie. [Olga Święcicka]
3 Składakiem przez świat
3
„Akcja jest robiona dla jaj, więc to chyba oczywiste, że skupiamy się na raku jąder”, powiedzieli o swojej akcji chłopaki z WigRaka, amatorskiej grupy kolarskiej, która na składakach przejedzie Tour de Pologne. Trochę dla jaj, a trochę w słusznej sprawie. Ich cel jest bowiem charytatywny (zbieranie pieniędzy dla fundacji Rak’n’Roll) i edukacyjny (zachęcenie młodych mężczyzn do profilaktyki raka jąder). Szczepan Żurek, Jarosław Ziółkowski, Mateusz Luft i ich koledzy mają zamiar przejechać trasę największego wyścigu kolarskiego w Europie Środkowej na kultowych polskich składakach. „Wigry to rower, który każdy z nas kiedyś miał, nasze pokolenie na tym rowerze przejechało od swojej komunii do chrzcin własnych dzieci i jeszcze dalej” – mówili na antenie radia RDC. Czeka ich jeszcze sporo przygotowań (które możecie śledzić w bardzo fajnie realizowanych filmikach na facebookowym profilu WigRaka), bo średnia wieku ich sprzętu jest wyższa niż średnia wieku kolarzy. „Niektóre nowsze modele roweru Wigry 3 mają niestety pewną konstrukcyjną wadę: często łamią się w pół na złączce, za pomocą której się je składa i rozkłada”, tłumaczą. „W niektórych trzeba wymienić wszystko oprócz ramy, w innych same ramy. Nasze rowery nie mają przerzutek, bazują na oryginalnych częściach, ale nasz mechanik klubowy będzie nam w razie potrzeby zmieniał na trasie zębatki, żeby dało się wjechać na większe stromizny”, wyliczają, nie tracąc entuzjazmu. Członkowie WigRaka dostali dziką kartę od Czesława Langa, naszego wicemistrza olimpijskiego i organizatora wyścigu, ich delikatnie stuningowane wigry wyruszą więc w trasę Tour de Pologne już 12 lipca! [Olga Wiechnik] A54
Informacje o wydarzeniach prosimy zgłaszać przez formularz na stronie: aktivist.pl/zglos-informacje WSPÓŁPRACOWNICY Mateusz Adamski Kuba Armata Piotr Bartoszek Łukasz Chmielewski Jakub Gralik Aleksander Hudzik Urszula Jabłońska Michał Kropiński Rafał Rejowski Cyryl Rozwadowski Iza Smelczyńska Anna Tatarska Maciek Tomaszewski Artur Zaborski Karol Owczarek WYDAWCA Beata Krawczak REKLAMA Ewa Dziduch, tel. 664 728 597 edziduch@valkea.com Milena Kostulska, tel. 506 105 661 mkostulska@valkea.com Brajan Pękała, tel. 721 211 130 bpekala@valkea.com
DYSTRYBUCJA Krzysztof Wiliński kwilinski@valkea.com
DRUK Elanders Polska Sp. z o.o.
VALKEA MEDIA S.A. ul. Elbląska 15/17 01-747 Warszawa tel.: 022 257 75 00, faks: 022 257 75 99
REDAKCJA NIE ZWRACA MATERIAŁÓW NIEZAMÓWIONYCH. ZA TREŚĆ PUBLIKOWANYCH OGŁOSZEŃ REDAKCJA NIE ODPOWIADA.
STREFY AKTIVISTA I TP-LINK NEFFOS NA LETNICH FESTIWALACH!
A! WYPOCZYNEK NA LEŻAKACH A! STACJA ŁADUJĄCA WYCZERPANE TELEFONY A! PRZEWODNIK PO FESTIWALACH A! GODNE NAGRODY
KONKURS
ODWIEDŹ NAS NA FESTIWALACH: MALTA, AUDIORIVER, TAURON NOWA MUZYKA I SOUNDRIVE. OZNACZACZ HASZTAGAMI #FESTIWALESANASZE I #TPLINKNEFFOS SWOJE ZDJĘCIA ZROBIONE NA FESTIWALU, MY WYBIERZEMY NAJLEPSZE I JE NAGRODZIMY! DO WYGRANIA: POWER BANKI, TELEFONY, PRZENOŚNE GŁOŚNIKI
LUTY/MARZEC 2016