Aktivist 177

Page 1

AKTIVIST.PL NUMER 177, KWIECIEŃ 2014

MIASTO MODA DIZAJN MUZYKA LUDZIE WYDARZENIA

FOTOGRAFIA • BRZYTWA • DISKO




SIZEER ORAZ AGENCJA

BROKEN MUSIC

ZAPRASZAJĄ NA:

: BILE3T5 Y PLN

DAŻ: PRZEDSPRZE N EZY: 45 PL W DNIU IMPR Y: AŻ D ZE PR TEMACH S YS S W E PN DOSTĘ ETOMAT.PL ORAZ W

BIL TICKETPRO, R NACH SIZEE O L A S WYBRANYCH

sizeer.com 05.0

afty r K C M & P 4 Doctor , OneDj, Playaman

o an de Narc li u J , k a z c asz support: P kiego 39,

p, Klub Eskula

12

zews ul. Przybys

PoznAN

s r a g g e B n .04 Foreig man, Lot, Playa i k o s y W , z angsteppa

Kfjatek

KOw 3, Kra Zabłocie 2 l. u , a k Klub Fabry

CG support: B

s c i n o h p y t 25.04 Dir

yaman tShot, Pla o o R , e r o c En wazar, Tom ickiej 6, support: K arii Konopn

ny, ul. M

tycz s y t r A n e s Ba

Warszawa

s c i n o h p y t r 26.04 Di roCLaw W

n o, Playama n o M , h c e C, Bart Crab & ES , T D & t a ac Be support: M

Klub Alibi,

16.05

ldzka 67, ul. Grunwa

s r a g g e B n g i ore inoe MAIN STAGE F , St s, Dj Kite e S ka t e Z o n & t u O l il h e Smells C

nic dd Harmo support: O GE T h BACKYARD STA

,

peia io s s a C b Klu

aße 99 Revaler Str

Berlin

TICKETS: CLUB ASSIOPEIA OOR C E L A S D - PRE 12 EURO 10 EURO

organizator systemy sprzedaży patroni medialni


KWIECIEŃ 2014

EDYTORIAL KWIECIEŃ

W NUMERZE LUDZIE:

GOLIBRODA 2.0 Tekst: Olga Wiechnik

8 WYWIAD:

BRIENNE Z TARTHU O KOBIECOŚCI Tekst: Anna Tatarska

10

PUSTKA W NATŁOKU

DIZAJN:

PAMIĄTKI PO TAJFUNIE Tekst: Olga Wiechnik

24

Jak co miesiąc, gdy zasiadam do pisania edytorialu mam w głowie kompletną pustkę. Zazwyczaj wynika to z faktu, że robię to w momencie, kiedy jestem całkowicie wypruta po kilku dniach intensywnego czytania, pisania, poprawiania, gaszenia pożarów, przerabiania szpigla, decydowania i zmieniania koncepcji w ostatniej chwili. Pośród osób wyrywających sobie kartki z poprawkami, wydających ciężkie jęki towarzyszące nanoszeniu ostatniej korekty, dziewczyn z działu handlowego, które donoszą o kolejnych sprzedanych powierzchniach, dość trudno zdobyć się na refleksje natury ogólnej, ciekawe spostrzeżenia dotyczące otaczającej rzeczywistości, nie mówiąc już o zabawnej poincie. Więc tej nie spodziewajcie się w żadnym razie. Dobrym punktem wyjścia do refleksji powinni być bohaterowie, z którymi spotykamy się w tym numerze. W końcu wybór jest nie byle jaki – w tym miesiącu rozmawiamy m.in. z hollywoodzką aktorką wcielającą się w postać wojowniczki w über-popularnym serialu; z młodym gniewnym polskiego kina, który deklaruje bohaterski wręcz nonkonformizm, a w autoryzacji wycina co bardziej nonkonformistyczne stwierdzenia, łagodząc rozmowę do bólu; ze współczesnym golibrodą, który chce przywrócić do łask zapomniany zawód; rysownikiem-podróżnikiem opisującym swoje wrażenia z wyjazdów na kartach komiksów oraz z parą dizajnerów, która miała pojechać na wakacje, a trafiła do piekła, które postanowiła naprawić, wymyślając turystyczne pamiątki. Refleksji wciąż brak, ale wstępniak napisany. Ha. Znowu się udało.

KALENDARIUM:

CUT COPY I INNE KONCERTY IMPREZY WYDARZENIA

25

AKTIVIST.PL NUMER 177, KWIECIEŃ 2014

MIASTO MODA DIZAJN MUZYKA LUDZIE WYDARZENIA

FOTOGRAFIA • BRZYTWA • DISKO

Nasza okładka: Ta piękna dama to Annie Clark znana jako St. Vincent. Panna Clark wydała właśnie nową płytę zatytułowaną po prostu „St. Vincent”, a jej fani mogą powoli szykować się na spotkanie face to face. Annie zagra jako support przed warszawskim koncertem The National.

Sylwia Kawalerowicz redaktor naczelna

Fot. Universal Music

A5


AKTIVIST

MAGAZYN WYWIAD

A6


KWIECIEŃ 2014

POZIOM NIEPEWNOŚCI

PRAWDA • PRZYGODA • DISKO

Niezależny, wycofany, groźny. Tak widzą go reżyserzy, którzy najczęściej proponują mu rolę chłopaka w kapturze, z jointem w dłoni. Poza kapturem nic się jednak nie zgadza. Marcin Kowalczyk, jakiego spotykam, jest serdeczny i raczej zaangażowany.

Rozmawiała: Olga Święcicka

Nagroda im. Cybulskiego za rolę Magika w „Jesteś Bogiem”, Złota Kaczka dla najlepszego aktora i Złoty Lew za debiut. Trzy nagrody i tylko dwa pełnometrażowe filmy w dorobku. Telefon się nie rozdzwonił?

życie. Pokazaliśmy, że jest w nas taka sfera, która wywołuje niepokój. To nie jest powód do dumy. W nas? „Hardkor Disko” to dla ciebie obraz pokolenia?

Tak. To jest o pokoleniu hardkor disko, o moim pokoleniu, które odczuwa nostalgię za czasami przeszłymi. Wydaje mi się, że dziś młodzi ludzie żyją chwilą, bezrefleksyjnie. System wartości upadł. Czuję duży niepokój o nasze czasy.

Patrząc na to, co dzieje się na polskich uczelniach, to raczej mało popularne stanowisko.

Radzisz sobie z tym?

W szkole mówi się, że aktor jest od grania, jak dupa od srania. Jak masz z tym problem, to musisz sobie z nim radzić sam.

Chodzę, rozmawiam z ludźmi, pytam. Czy nie boją się wojny, co sądzą o tym, że internet wie o nas za dużo. Próbuję sobie z tym radzić.

Nie każdy musi być od razu artystą. Nie szanujesz ludzi, którzy poszli na kompromis?

I w tym chyba jesteś podobny do filmowego Marcina. Trudno było się wcielić w tę rolę?

Wręcz przeciwnie. Bardzo ich szanuję. Zwłaszcza tych, którzy w małych miastach co spektakl dają

To była praca, która nie wymagała wcielenia się w charakterystyczną postać, ale większego skupienia na planie. Graliśmy raczej figury pokoleniowe. Musiałem rozkminić, jak to zrobić, by w sferze metaforycznej było to dobrze odczytane, ale ciągle pozostawiało widzowi przestrzeń do zadawania pytań. Nie analizowałem tego, co dzieje się w filmie, związku przyczynowo-skutkowego, tylko pracowałem na wyobraźni.

Rozdzwonił. Ale jakoś nic z tego nie wynikło.

Dla mnie bardzo dużo z tego wynikło. Oprócz tych dwóch filmów zrobiłem jeszcze kilka krótkich metraży i kolejną fabułę – „Hel”. Nie odrzucam projektów z marszu. Zawsze chcę się dowiedzieć, kto stoi za scenariuszem. Dopiero wtedy wiem, czy coś z tego będzie. Nie z każdym reżyserem można dyskutować. Nie zagrałbyś u Wajdy?

Nie miałem okazji przekonać się, czy można dyskutować z Wajdą. Ale jeśli ogólnie chodzi ci o autorytety, to mam z nimi problem. Moim zdaniem tak naprawdę ich nie ma. Chcę pracować z ludźmi, których interesuje moje podejście nie tylko do roli, ale też do filmu. Nie jestem zleceniobiorcą. Nie masz poczucia, że pracując z kimś doświadczonym, nawet nie na twoich zasadach, mógłbyś czegoś się nauczyć? W końcu dopiero skończyłeś szkołę, masz 26 lat i trudno oczekiwać, że od razu będziesz dojrzały.

Chciałbym utrzymać pewien poziom niepewności i wątpliwości w swoim życiu. Lubię zadawanie pytań.

Chcę pracować z ludźmi, których interesuje moje podejście nie tylko do roli, ale też do filmu. Nie jestem zleceniobiorcą. z siebie wszystko. Nie szanuję tylko tych, którzy świadomie wykorzystują zaufanie widza, np. grają w reklamie. W Polsce są szkoły, które mówią, jak manipulować odbiorcą, społeczeństwem. I to jest, kurwa, legalne. Idzie się do aktora, który ma przyjemną aparycję i prosi się o to, żeby wciskał ludziom kredyt. Takiej postawy nie szanuję. Ci ludzie zimno kalkulują, żeby pomnożyć hajs.

Ale jesteś też rzemieślnikiem. Praca aktora polega na dobrym wykonywaniu.

A nagrody są dla ciebie ważne?

W życiu też taki jesteś bezkompromisowy?

Staram się żyć podobnie, ale wiadomo, nie jest tak, że dokonuję samych słusznych wyborów.

Skromny chłopak.

Marcin – chłopak, którego grasz w „Hardkor Disko” – jest twoim przeciwieństwem. Dla niego inni się nie liczą, tylko jego własny ból ma znaczenie.

Poza imieniem niewiele nas łączy. Marcin jest młodym chłopakiem, który się miota. Nie ma systemu wartości, więc sięga po zasadę „oko za oko” i to prowadzi go do zguby.

Z taką postawą nie było ci łatwo w szkole?

Reżyserem filmu jest Krzysztof Skonieczny, który do tej pory zajmował się kręceniem teledysków. Taką formę ma też zwiastun filmu, który pokazuje agresję w wersji glamour. Ćpanie i rzucanie koktajlami Mołotowa. Młodzi gniewni.

Sposób, w jaki traktuję moje granie, rzeczywiście jest niestandardowy, ale tak sobie to wymyśliłem. W szkole rzeczywiście po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że aktorstwo to nie będzie praca na etat.

To tylko zwiastun. Trailer jest hardkor, a film jest disko. W zajawce pokazaliśmy żywioł, ale w rzeczywistości na ekranie wszystko dzieje się bardzo wolno. Na pewno nie zrobiliśmy filmu, który promuje agresję, narkotyki i hedonistyczne

Może i tak, ale ja nie potrafię tego tak traktować. Nie przyjmę zadania, które zamyka się w zdaniu „weź to zagraj”. Aktorstwo to pasja, a nie zawód.

To, że był to projekt niezależny, było zajebiste. Wszystko zależało od nas. Nie byliśmy piratami pod banderą królowej, lecz wolnymi ludźmi. To było bardzo pomocne i służyło dyskusji.

Są surrealistyczne. Wszystkie moje nagrody stoją u mojej babci. Ona jest zadowolona, ja jestem raczej zawstydzony.

Mistrzów też można pytać.

Pewnie tak. Jestem przekonany, że ktoś może mną pokierować tak, że coś z tego wyniosę. Pytanie, czy ja mu ufam nie jako artyście, ale jako człowiekowi, bo choć może wyjść z tego coś ciekawego artystycznie, to moje człowieczeństwo może przy tym ucierpieć. Nie chcę spotykać się z manipulantami. Chcę być partnerem.

„Hardkor Disko” powstało praktycznie bez pieniędzy. W niskobudżetowych produkcjach gra się łatwiej?

A7

MARCIN KOWALCZYK Młody gniewny polskiego kina. Zadebiutował na dużym ekranie rolą Magika w „Jesteś Bogiem” Leszka Dawida. Od kwietnia będzie można go oglądać w „Hardkor Disko”, debiucie Krzysztofa Skoniecznego. W planach jest też premiera „Helu”, thrillera Pawła Tarasiewicza i Katarzyny Priwieziencew.

Dla mnie to, co działo się wokół „Jesteś Bogiem”, było szaleństwem. Fajnie dostawać gratulacje, ale też bez przesady. Jestem gościem, który chce coś robić i nie zgadza się na wiele rzeczy nie dlatego, że tak jest łatwiej, ale dlatego, że widzi w tym wartość. Do tej pory spotykasz się z samymi zachwytami. Jesteś gotowy na krytykę?

Nie boję się kompromitacji. Myślę, że to dobra okazja na obserwowanie siebie. Nie zależy mi specjalnie na dobrych recenzjach, a promocja filmu to dla mnie przykry obowiązek. Nie kalkuluję sukcesu. To, co robię, nie musi być docenione, musi być prawdziwe. Staram się nie serwować gotowych rzeczy. Najczęściej dzielę się z ludźmi wątpliwościami. To ja podzielę się z tobą moją. Boję się, że nie da się żyć, kwestionując wszystko.

Widzę, że się o mnie niepokoisz. Niepotrzebnie. Nie mam z tym problemu. Traktuję siebie jak przygodę.


AKTIVIST

MAGAZYN LUDZIE

Rostowski Barber Shop: nowoczesny golibroda Barber w akcji: goli, strzyże, stylizuje Zestaw dżentelmena: pędzel i szampon do brody

DOBRY DOTYK

BRZYTWA • MECH • AŁUN

Tekst: Olga Wiechnik

W gablotkach pomady, szczotki i olejki, na suficie lampa z poroża, na ścianie zdjęcie pięknego, wytatuowanego brodacza – poziom wystylizowania może onieśmielić, a w drugim odruchu wzbudzić podejrzenia co do autentyczności czegoś tak pięknie opakowanego. Ale Rostowski Barber Shop to nie nowa moda, ale powrót do bardzo starej tradycji. W nowoczesnym wydaniu. Golibroda znowu brody goli. – Trendy? Jakie trendy? – denerwuje się Marie-Pascal Bernard, odrywając się na chwilę od powierzonej mu brody znajomego, którego przyprowadziłam jako królika doświadczalnego. – Pojęcie trendów zostało zaadaptowane z fryzjerstwa. A do fryzjera idzie kobieta. Mężczyzna idzie do barbera. To zupełnie inna tradycja. Tradycja tak stara jak prostytucja – podkreśla. – Słowa „trendy” w ogóle bardzo się w Polsce nadużywa – dodaje. A mnie trudno się z nim nie zgodzić, gdy później w redakcji, w trakcie spisywania jego słów, dostaję siedem maili o trendach (w tym o „trendach w podłogach”). Rostowski Barber Shop mieści się w starej kamienicy przy ul. Koszykowej w Warszawie. Kiedyś była tu mydlarnia. Ostatnio – ksero. Teraz jest pięknie. Miejsce działa od niedawna, ale pomysł dojrzewał od lat. Właściciel Wojtek Rostowski wcześniej był wizażystą, pracował też w branży modowej. Pascal, żeby w końcu zostać golibrodą, porzucił studia filozoficzne. – Wiedziałem, że chcę wykonywać zawód manualny, ale taki, który dawałby mi kontakt z człowiekiem i możliwość podróżowania. I przynajmniej tyle niezależności,

żeby zamiast o siódmej móc wstać o dziewiątej – mówi. – Chciałem pracować z mężczyznami, bo z nimi nikt nie pracuje, męska stylizacja jest zawsze traktowana po macoszemu – dodaje. Rzemiosła golibrody nauczył się dopiero w Anglii. – Barber shopy to w wielu krajach miejsca pełne życia, otwarte od wczesnego rana do późnego wieczora. W Anglii pójście do barbera jest tak naturalne, jak kupienie sobie rano kawy – opowiada. – U nas ta tradycja urwała się gdzieś w latach 70., gdy zaczęli umierać starzy mistrzowie, a chętnych na uczniów nie było. Fach ten zawsze opierał się na relacji mistrz-uczeń. Wiązał się z tradycją, a nie z wykształceniem. Polska jest krajem magistrów, Wielka Brytania to kraj rzemieślników i wytwórców. Dlatego musiałem zamieszkać aż tam, żeby znaleźć dobrych nauczycieli – podsumowuje. Pascal skończył najstarszą szkołę barberingu – najstarszą, bo rząd brytyjski wziął pod swoje skrzydła zawód golibrody dopiero dziesięć lat temu. – Tam w porę zauważono, że tradycja mistrz-uczeń zanika i w efekcie wielu barberów jest po prostu złymi rzemieślnikami. Rząd postanowił A8

więc wypełnić tę lukę, otwierając szkoły barberskie – tłumaczy mi Pascal znad nabierającej idealnego kształtu brody zaprzyjaźnionego królika doświadczalnego. Trzeba przyznać, że fach rzeczywiście ma w rękach. Gdy patrzę na szybkie i delikatne ruchy jego dłoni i słucham o zapomnianym, a tak bardzo potrzebnym zawodzie, do środka co jakiś czas wchodzą przypadkowi przechodnie i nadziwić się nie mogą, że znaleźli golibrodę z prawdziwego zdarzenia. Zagląda m.in. starszy pan poszukujący ałunu, zwanego kamykiem po goleniu, którego używano dawniej do tamowania drobnych krwawień z ranek po zacięciach. Ałun dostaje. Zresztą u porządnego golibrody, jakim jest z pewnością Rostowski Barber Shop, można dostać wiele specyfików. Są wody kolońskie i perfumowane, z takimi zapachowymi komponentami jak mech, skóra, tabaka czy rum. – To zupełnie inna jakość niż, jak ja to nazywam, lotniskowe zapachy, czyli „luksusowe” perfumy, którymi wszyscy pachną tak samo – komentuje Wojtek, który sprzedawane tu kosmetyki sprowadza bezpośrednio z Włoch, Kanady czy Nowej Zelandii. Są m.in. specjalne szampony, olejki i szczotki do brody, są pomady do układania włosów i wosk do podkręcania wąsów. – Broda to jest coś klasycznie męskiego, dbanie o nią też takie jest, ale w pewnym momencie przestało być postrzegane jako męskie – dziwi się Pascal. – A przecież to takie naturalne, jest w tym coś niemal pierwotnego, jaskiniowego – podsumowuje. A ja słucham, rozglądam się, wącham pachnącą cedrem brodę i jeszcze bardziej żal mi tych wszystkich mężczyzn, którym zarost urosnąć nie chce.


LUTY 2014

A9


AKTIVIST

MAGAZYN WYWIAD

GRA O TRON • SIŁA • MIECZ

DZIEWICA Z JAJAMI

Eksperymentowała z fotografią i sportem, grała w teatrze. Teraz zamiast mocować się z Szekspirem Gwendoline Christie łamie kości – i stereotypy – jako waleczna Brienne z Tarthu w serialu „Gra o tron”. Rozmawiała: Anna Tatarska

Kobiety w „Grze o tron” z jednej strony mają władzę, z drugiej – by utrzymać tę pozycję, muszą być niezwykle okrutne, grać według zasad męskiego świata. Aby być równe, muszą odrzucić kobiecość?

Ostatnio dużo mówi się o silnych kobiecych postaciach w filmie, często w kontekście fizycznej sprawności, siły porównywalnej z męską. Dla mnie siła „Gry o tron” kryje się raczej w samym materiale, który po sfilmowaniu daje pełny, 360-stopniowy ogląd tego, czym jest kobiecość w całej swojej złożoności. Oprócz mocnych stron pokazane są również kobiece słabości, kruchość, wrażliwość. To odzwierciedla życie w dawnych czasach, kiedy kobiety musiały znajdować sposoby, by osiągnąć to, czego chciały. Wydaje mi się, że w „Grze o tron” to wszystko się spotyka i za to najbardziej cenię ten serial. Brienne i Jaime wrócili do Królewskiej Przystani. Jak wpłynie to na rozwój ich relacji w czwartym sezonie?

Między tymi bohaterami wciąż istnieje nić porozumienia. Ona czuje, że jej zadaniem jest przypominanie mu, jakim mężczyzną stał się w trakcie ich podróży. Chce uchronić go przed powrotem do starych zwyczajów. Te długie tygodnie ciężkiej pracy, ból, który musiała przezwyciężyć, i tolerowanie jego nieznośnych zachowań nie mogą pójść na marne... Powrót do starych nawyków oznaczałby złamanie słowa danego Catelyn Stark. Brienne zależy, żeby wciąż widzieć, że Jaime się zmienia. Chce, żeby nigdy nie zapomniał o uczuciach, które ujawnił w scenie kąpieli w łaźni.

Skoro wspomniałaś o scenie wspólnej kąpieli – to często dyskutowany moment serialu, wydaje się wyjątkowy... Jak go interpretujesz?

w mediach widać trend polegający na dywersyfikowaniu popularnych wizerunków kobiecości, wspieraniu kobiet w ich działaniach. To znacznie bardziej interesujący temat.

Ta scena była w książce, nie została dodana przez scenarzystów, aby wzbudzić sensację. To moment o niezwykle silnym, metaforycznym ładunku. Nagość obecna w tym epizodzie nie jest najważniejsza, nie ma tam śladu seksualizacji obrazu. To chwila spotkania dwóch osób, które całkowicie się przed sobą otwierają. Ta scena jest potrzebna, gdyż wpływa na dynamikę rozwoju postaci.

Czytałam o spiskowych teoriach, według których cała platoniczna przyjaźń Brienne i Jaimego to pic na wodę i że finałem ich znajomości na pewno będzie ślub. Co sądzisz na temat tego szalonego pomysłu?

Powiedziałaś w którymś wywiadzie, że ta rola to dla ciebie „powrót do domu”. Czy wcześniej miałaś problemy ze znalezieniem ról, w których czułabyś się komfortowo?

Wbrew pozorom fizyczność Brienne nie jest powodem, dla którego tak dobrze czuję się w tej roli, to poniekąd „efekt uboczny”. Oczywiście moja bohaterka ma wiele umiejętności, które wynikają z jej fizycznej sprawności i siły. Ale mnie zafascynowało psychiczne skomplikowanie tej postaci, które wydało mi się bardzo realistyczne, prawdziwe. Czy środowisko często przypomina ci, że różnisz się od „przeciętnej” aktorki? Twój wysoki wzrost przeszkadza agentom castingowym?

Nie interesują mnie role dla wysokich kobiet. Szukam ciekawych ról kobiecych, i tyle. Nie skupiam się na tym, czy trudno znaleźć angaż komuś o moim wzroście. Świat idzie do przodu, A10

GWENDOLINE CHRISTIE Urodzona w południowej Anglii Christie miała być gimnastyczką, ale niespodziewana kontuzja skierowała ją na aktorską ścieżkę. Mówi, że nie wie, ile ma lat – pewne jest natomiast, że mierzy 191 cm, stara się jednak, by wzrost nie definiował jej jako aktorki i kobiety. Jej nietypowa uroda inspirowała fotografów (m.in. serię „Bunny” autorstwa Polly Borland.

Nie znam odpowiedzi na to pytanie, choć bardzo bym chciała. Ale z tego, co widzieliśmy do tej pory, chyba się na to nie zapowiada. Znajomość Brienne i Jaimego jest piękna, bo rozwija się dzięki wzajemnemu szacunkowi, z niego się narodziła. To nietypowe i na swój sposób nawet urocze. Nie wiem, gdzie George R.R. Martin zamierza doprowadzić tę historię i jakie będą dalsze losy postaci, którą przypadło mi grać. Chciałabym jedynie zwrócić uwagę na fakt, że gdyby jej celem był ślub, to sposób, w jaki ona się o niego stara, byłby naprawdę dziwaczny. Na koniec rozwiejmy jeszcze jedną wątpliwość. W „Grze o tron” jest dużo efektów komputerowych. Wielu widzów zastanawia się, czy słynna scena z niedźwiedziem była prawdziwa.

Oczywiście! Wraz z niedźwiedziem wspólnie przećwiczyliśmy choreografię, a potem odegraliśmy scenę, jak gdyby nigdy nic. Wszystko poszło zgodnie z planem... prawie. Mam na sobie sukienkę z golfem. Myślisz, że to przypadek? To jesteś w błędzie...


LUTY 2014

A11


AKTIVIST

MAGAZYN SZTUKA

PAPIERY WARTOŚCIOWE

PRACOWNIA • PUSZKI • FIZYKA

Tekst: Alek Hudzik

Sobotni wieczór, ukryte na tyłach kina Tęcza studio Suffit na warszawskim Żoliborzu budzi się do życia. Powoli schodzą się artyści, ktoś przegląda fotografie, ktoś inny przynosi butelki. Wśród fotografów Przemek Dzienis, z którym spędzimy następnych kilka godzin. Czasu jest sporo, choć fotograf harmonogram ma napięty. Ledwo zakończyła się jego wystawa w Szczecinie, a już otworzyła się kolejna w Lookout Gallery w Warszawie.

Przemek Dzienis i jego dzieło.

Ciekawie robi się już w drodze do pracowni. Nad budynkami wznosi się wysoki komin, za nim półokrągła olbrzymia fasada. Studio Suffit to pozostałość po legendarnym kinie Tęcza, które, choć nie do odratowania, zostało z pożytkiem wykorzystane i oddane w ręce artystów. W dobudówce, służącej kiedyś za kotłownię kina, zagnieździli się fotograficy w większości związani z łódzką filmówką, m.in. Przemek Dzienis. To tu można było spotkać Bownika i Pawła Fabiańskiego opowiadających o swoich zdjęciach. Latem przewija się sporo znajomych, dla których wizyta w Sufficie to jedyna okazja zobaczenia prac młodych fotografów. – Nie ma tygodnia, żeby przez studio nie przewinęli się jacyś muzycy, którzy chętnie kręcą u nas teledyski – tłumaczy Dzienis, wskazując na olbrzymi biały korner, łudząco podobny do tła z teledysku Beyoncé „Single Ladies”. – Miejsca

mamy sporo – dodaje. Rzeczywiście. Przestrzeń jest olbrzymia, nad głową zapas kilku metrów, zmieściłyby się ze dwa piętra. W tygodniu w hali przy Suzina pracuje nawet po kilka ekip naraz. W weekend przestrzeń nabiera domowego charakteru. Kilometry kabli, które plączą się pod nogami, lampy, kilka komputerów, statywy – to wszystko idzie w odstawkę. Można zasiąść na kanapach. Przemek i filmowiec Janek Wąż piją cydr. – Ktoś przyniósł i tak stoi parę kartonów. Tu takie rzeczy się nie marnują – żartuje Dzienis.

Rojek i balony

Przez dziesięć lat grał w hokeja. Wtedy jeszcze mieszkał w Toruniu. – Kolana bolą do tej pory. Nie wyszło, zresztą kariera hokeisty w Polsce, o ile to możliwe, wygląda jeszcze gorzej niż dola artysty – stwierdza Przemek. – Po paru latach na łyżwach uznałem, że czas z tym skończyć A12

i zacząć studia – przyznaje. Padło na filozofię, ale i ten strzał szybko okazał się pudłem. Kolacje z Heideggerem i wycieczki po Królewcu z Kantem zamienił na parę miesięcy w ciężarówce, na szwajcarskich skłotach i w miejscach, gdzie prawdopodobnie nie odnalazłby się ani sportowiec, ani kawiarniany filozof. Podczas podróży poznał Fanny, swoją obecną dziewczynę, a dorywcza praca w przypadkowych miastach zaowocowała pierwszym cyklem fotografii dokumentalnych. – Dzięki tym zdjęciom dostałem się na wydział fotografii łódzkiej filmówki – przyznaje. Cykl to rarytas, bo później próżno szukać u Dzienisa plenerów, dokumentacyjnych fotografii i tak popularnych ostatnio snapshotów. Liczy się precyzyjna, wręcz chirurgiczna estetyka, balansująca na granicy reklamowej fotografii i artystycznego minimalu, gdzie na białym tle dostajemy jeden albo dwa obiekty: oddziaływające na siebie przedmiot i ciało. Takie prace pokaże w warszawskiej Lookout Gallery, z którą właśnie zaczął współpracę. – Nie chciałem działać z galeriami i nigdy tego nie robiłem, teraz jednak myślę, że czas najwyższy, by ktoś mnie reprezentował – komentuje. Chociaż z galeriami komercyjnymi się nie bratał, to jego wystawy można było oglądać w wielu miejscach, np. w poznańskiej galerii Zamek, gdzie pokazywał wiele mówiący „I can’t speak I’m sorry”, wielokrotnie współpracował też z portalem ArtBazaar.


KWIECIEŃ 2014

– Reportaży już nie robię, ale lubię zadania, zlecenie i jego realizację – mówi Dzienis, przerzucając kolejne fotografie na telefonie. – Patrz, jaką sesję zrobiliśmy z Jankiem Wężem – pokazuje. Plamy różowej farby rozlewają się na ulicy, za nimi Artur Rojek i balony. Muzyk leży plackiem na ziemi. To sesja towarzysząca najnowszej płycie artysty. Tego typu wyzwanie to dla Dzienisa nie pierwszyzna – wcześniej dbał o fotosy towarzyszące premierze „Radia Pezet”. I choć sam przyznaje, że nie ma cierpliwości do modeli, koniecznej w lajfstajlowej fotografii, to ostatnia sesja z Mają Ostaszewską dla marki odzieżowej Nennuko sugeruje zupełnie co innego. Tutaj Dzienisowi wolno więcej. Na jednym z klipów, który zrobił wspólnie z Filipem Cicheckim, „pieścił” prądem modeli, innym razem ustawiał ich w niewygodnych pozycjach, a to na drabinie, a to kładł na głowę blat stołu. Ostaszewskiej zrobił zdjęcia, a potem je poszatkował. Aktorka na niektórych przypomina damę z talii kart.

Do góry nogami

Powiśle, slalom między lokalnymi żulami i drogimi samochodami, w końcu trafiam do właściwej klatki. – Mieszkanie mam duże, potrzebuję tego, bo wreszcie chce mi się oderwać od pracy i trochę odpocząć. Ostatnich parę lat gnieździłem się w najmniejszej kawalerce świata, ale przynajmniej miałem blisko do pracowni – tłumaczy młody fotograf. Siedzimy na oknie, skąd Przemek ma ciekawy widok. Lokalni menele właśnie segregują puszki po piwie. My zaraz dorzucimy im kilka kolejnych. W pokoju obok siedzi partnerka Dzienisa, Fanny. Pracuje nad blogiem, zdążę się z nią tylko przywitać i pożegnać, bo właśnie szlifuje ostatnie prace przed prezentacją swojej książki „Polskie pigułki” w klubo-galerii MiTo. W tych dwóch pokojach siedzą dwie artystyczne sprzeczności – narracyjna graficzka, która z reporterską dociekliwością rozgryza absurdy polskiej rzeczywistości, i fotograf, który fascynację socjologią zastąpił książkami od fizyki. Najnowsze prace Dzienisa to obserwacje ruchu, nacisku, któremu podlegają ludzie i obiekty. Efekt przypomina powolny ruch przedmiotów na filmach, na których kula

w tysiąckrotnym zwolnieniu przebija tarczę. Tyle że u artysty wszystko rozgrywa się na wielkich fotografiach, często o formacie przekraczającym metr na metr. Na parapecie zalega sterta karteluszek zarysowanych schematycznymi szkicami. Dzienis rozprostowuje jedną i tłumaczy: – Wstaję rano, szybko notuję pomysły, potem biegnę do Suffitu i namawiam chłopaków, żeby się ustawiali tak, jak sobie to wcześniej wyobraziłem, i ich fotografuję. Przemek dopiero co wrócił ze Szczecina, gdzie pokazywał swoje projekty. – Fantastycznie mi się tam pracowało. Olbrzymia przestrzeń, rzeźby, które mogliśmy podwiesić kilka metrów nad ziemią – wspomina. Nad prezentacją pracował z Dorotą Buczkowską, rzeźbiarką związaną obecnie z galerią Starter. Wspólnie stworzyli cykl fotografii, z których jedna trafiła na okładkę katalogu „Paris Photo Week, Spotlight on Central Europe” w 2010 r. Szczecińska wystawa „APNEA” to kontynuacja ich wieloletniej współpracy. To dzięki artystce fotograf zaczął wprowadzać abstrakcyjne rzeźby w relacje z ciałem. Ta fascynacja pozostała w nim do dziś, a najlepszym na to dowodem jest cykl nowych prac „Falling Up”, które zaprezentuje w kwietniu w galerii Lookout. – Co o nich myślisz? – pyta, pokazując na komputerze wszystkie przygotowane fotografie. Jest ich dziesięć. Przy okazji opowiada o tym, jak jeszcze w filmówce uczył się fotografować w studiu Marka A13

Straszewskiego. Szlifował ustawianie lamp, bo światło i oświetlenie są w fotografii, zwłaszcza studyjnej, najważniejsze – podkreśla. Przyznaje, że technicznych trików nauczył się dopiero po studiach. Na chwilę przerywa rozmowę, by przestawić coś w ekspozycji zdjęcia. Trochę za jasne, to znów za duży kontrast. Trudno się zdecydować, zwłaszcza że postprodukcja zdjęcia jest zaledwie kosmetyką w jego fotografii. – Nie znoszę tego. Tych korekt, dopracowywania... Dla mnie liczy się to, jak fotografia prezentuje się na wystawie – tłumaczy. Przybliża w nieskończoność łysą głowę, po której spływa niebieskawa ciecz. Dopiero po chwili zauważam, że kapie do góry. – „Falling Up”! – śmieje się Dzienis, przywołując tytuł wystawy. – Powiesiłem modela do góry nogami, potem polałem go niebieskimi pigmentami, a na zdjęciu wszystko odwróciłem. I w efekcie wygląda to prawie jak wielkie paszportowe zdjęcie, tylko te krople... Takich fizycznych eksperymentów jest na wystawie więcej. Przemek śmieje się, że to, czym się zajmuje, to papiery wartościowe. Ktoś je emituje, ktoś nimi spekuluje. – Trafiasz do galerii i twoje zdjęcia robią się droższe. Kupuje je Saatchi i nagle te same zdjęcia wskakują na orbitę z dodatkowymi zerami, zupełnie jak z akcjami na giełdzie. Dobrze wyprodukowany obiekt to dobrej jakości papier wartościowy – mówi Przemek. A pracom Dzienisa jakości z całą pewnością nie brakuje.

Pracownia Dzienisa w studiu Suffit. Prace Przemka można obejrzeć i kupić na platformie


BIEGIEM PRZEZ MIASTO

Codziennie przemierzasz je wzdłuż i wszerz. Twoje miasto. Zwykle patrzysz i nie widzisz. Spieszysz się, ale nie nadążasz. Czas przyspieszyć, żeby uwolnić się od pośpiechu i naprawdę zobaczyć miasto. Odkrywać je w biegu, ale spokojnie. Bieganie otworzy ci oczy na miasto.

KONKURS #FREEWOLNE MIASTO Biegaj. Odkrywaj. Fotografuj. Przysyłaj. Wygrywaj. Chcemy zobaczyć miasto twoimi oczami. Razem z Nike zapraszamy do konkursu. Do wygrania 50 nagród, w tym 30 par butów Nike Free. Pokaż nam trasy, na których nie stała jeszcze stopa biegacza! Co musisz zrobić? Biegaj. Daj się ponieść stopom, odkrywaj nowe ścieżki, kolory i sekrety swojego miasta.

Fotografuj. Podziel się najciekawszymi trasami swoich biegów. Pokaż nam, co znaczy dla ciebie #Freewolne Miasto. Zdjęcia możesz robić za pomocą telefonu lub aparatu. Pamiętaj, że publikowanie ich za pomocą Nike+ Running z funkcją Photo Share zwiększa twoją szansę na wygraną. Publikuj zdjęcia na stronie poświęconej wydarzeniu (fb/

NikeRunningPoland), oznaczając je #runfree #freewolne, i odkryj wolność, którą daje bieganie. Szczegóły na fb/NikeRunningPoland i na naszej stronie w zakładce Konkursy. Pobierz bezpłatnie aplikację Nike+ Running iPhone: gonike.me/NikeRunning Android: gonike.me/NikeRunningRobot


Chi-Chi Ude PROJEKTANTKA I AKTORKA Od sześciu lat mieszka w Warszawie, pochodzi z Nigerii. Obce miasto najlepiej oswajać w biegu. Ruch i rytm dają poczucie bezpieczeństwa i obce miejsca powoli stają się bliskie. Zaskakują i fascynują. Ale bieganie daje Chi-Chi nie tylko przyjemność i poczucie wolności. Teraz ważne jest szczególnie dlatego, że pomaga jej wrócić do formy. Potrzebuje jej ze względu na udział w ekranizacji słynnego komiksu „Thorgal”, w której wciela się w postać wojowniczej Kriss de Valnor.



Czixxy, czyli girl power w wersji fit Czixxy to po prostu dziewczyny, które wybiegają poza schemat. Nazwa ruchu (od ang. „chick” – laska, podwójna litera X odnosi się do chromosomów). Czixxy rzucają wyzwanie narzuconym zasadom panującym w świecie sportu: nie dla rywalizacji, nie dla rekordów, chyba że własnych. Nie dla medali, chociaż też fajnie, gdy są i błyszczą. – Ruszamy się dla przyjemności. Dla poczucia wolności. Dla siebie. Biegamy po parkach, po mieście, do przyjaciół, na spotkania, na uczelnię, na randkę, na imprezy, na zakupy. Jesteśmy dobrymi koleżankami, znamy się już wiele lat. Aktywne spędzanie czasu stało się naturalnym elementem naszej relacji. Razem jest łatwiej: kiedy myślisz, że już nie dasz rady, zza ramienia słyszysz: „Daj spokój, jeszcze tylko cztery kilometry, relaks”. To daje kopa, niesamowite uczucie. Mamy swoje tajne ulubione trasy, wytyczane przez sentymenty albo architekturę. Uwielbiamy zaułki, symetryczne bloki i ulice, wolno stojące domki, latarnie z innej epoki, dziwne rozkłady przedwojennych kamienic. Liczą

się detale, małe odkrycia. Bieganie otwiera oczy.


Karolina Ito INSTRUKTORKA FITNESSU I TRENERKA PERSONALNA – Od wielu lat sport jest moją pasją i sposobem na życie. Trenuję sporty walki i crossfit. Biegam od ponad dwóch lat, szybko wkręciłam się na tyle, że zaczęłam brać udział w biegach ulicznych (10 km, półmaraton, maraton). Gdy przygotowuję się do konkretnego startu, biorę się za to na poważnie, w moim zawodzie przetrenowanie i kontuzje są bardzo niepożądane. Bieganie

przede wszystkim wycisza mnie i daje poczucie wolności.

To jedyny czas, kiedy jestem tylko ja i moje myśli. Często zmieniam trasy swoich biegów. Ostatnio zwiedzam sobie prawobrzeżną Warszawę.


Stanisław Boniecki FOTOGRAF Ania Jóźwiak MODELKA Biegają razem, ale osobno. Razem, bo wspólnie tworzą grupę Hooliruns, biegających chuliganów. Osobno, bo każde z nich ma inne tempo, wybiera inne ścieżki. Ich bieganie zaczęło się w Japonii. Dlaczego tam? – Chyba dlatego, że za dużo jedliśmy – śmieją się, wspominając początki. – W japońskich miastach życie toczy się tak szybko, że żeby ci nie uciekło, musisz być w biegu – dodają. Ale bieganie to dla nich także forma buntu przeciwko obowiązkom. Gdy biegają, robią to na własnych zasadach. Biegną tam, gdzie chcą, kiedy chcą, i tak szybko, jak mają ochotę. Tylko miasto może im dyktować warunki.


Gabriel Fortes ARCHITEKT Ma 28 lat, od czterech mieszka w Warszawie. Biegać zaczął dzięki architekturze. Kilka lat temu ogłoszono konkurs urbanistyczny dla młodych architektów. Chodziło o rewitalizację zaniedbanych terenów przemysłowych na Grochowie. Gabriel, żeby poznać teren, zaczął po nim biegać. Zostało mu to do dziś. Swoją ulubioną trasę zaczyna na Saskiej Kępie. Biegnie ulicą Francuską, przez park Skaryszewski, mija jeziorko i biegnie dalej ulicą Mińską, aż do starych praskich magazynów.



Piotr Bartoszek

FOTOGRAF I FOTOEDYTOR FREELANCER, BLOGER

– Od półtora roku biegam

regularnie, chociaż pierwsze sześć miesięcy nie powinno się liczyć, bo było to truchtanie po bieżni na siłowni. W

miasto wybiegłem rok temu.

Pierwsza trasa, trzy kilometry po Starym Żoliborzu, to był bardzo nieudany bieg. Nie potrafiłem utrzymać stałego tempa, nie wiedziałem, jak rozłożyć ciężar ciała. Później było coraz lepiej. Bieganie, oprócz tego, że sprawia mi mnóstwo przyjemności (te magiczne endorfiny!), jest mi po prostu potrzebne. Od czterech lat trenuję ultimate frisbee, bardzo dynamiczny sport, w którym umiejętność częstej zmiany kierunku i tempa jest niezwykle ważna. Najczęściej biegam po mieście, raczej w nocy, jest spokojniej. Bieganie w lesie jest zdrowsze dla stawów, ale Warszawa jest taka fajna, że szkoda mi zrezygnować z obserwowania tego, jak się z dnia na dzień zmienia.


Foto: Paweł Fabjański Stylizacja, make up: Marta Zborowska-Ginał Postprodukcja: Magdalena Baran Produkcja: WEMAY


AKTIVIST

MAGAZYN DIZAJN

W kółko to samo

SZTUKA BARDZO UŻYTKOWA

Przez cały kwiecień i większość maja w Galerii Salon w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych będziecie mogli zobaczyć wystawę „Zawód: projektant”. Jej tematem jest zasada, zgodnie z którą współczesne problemy (wiecie: konsumpcja, nędza i głód, starzenie się społeczeństw, uzależnienie od technologii, oddalenie od natury) są przez projektantów zauważane i interpretowane. Ponadto na wystawie zobaczycie bardzo ciekawe realizacje, m.in. drewniany rower mieszkającego w Kopenhadze Stanisława Płoskiego. Bonobo, bo tak się ten projekt nazywa, to rower miejsko-wiejski. Do śmigania po ulicach, w zgodzie z naturą.

ZAWÓD: PROJEKTANT 07.04-17.05 WARSZAWA

TAJFUN • KOKOS • LAMPA

Helena Czernek i Aleksander Prugar mieli jechać na wakacje. Na Filipiny. Przyszedł tajfun i wakacje nie wyszły. Ale wyszło coś innego: projekt Design for Bantayan. Na wyspę Bantayan trafili trzy tygodnie po tajfunie. Zanim zdecydowali się przylecieć, a ich wyjazd zmienił charakter z wypoczynkowego na interwencyjny, śledzili uważnie serwisy prasowe. Dostrzegli znaczną różnicę w dramaturgii przekazu: o ile europejskie i amerykańskie media donosiły o totalnej katastrofie, wyspach zmiecionych z powierzchni oceanu, o tyle filipińskie informowały, że sytuacja jest pod kontrolą, a podstawowa pomoc humanitarna zapewniona. – Nasz przekaz był sensacyjny, ich rzeczowy – podsumowuje Helena. – Nawiązaliśmy więc kontakt mailowy z ratuszem i lokalnymi organizacjami. Chcieliśmy pomóc, a to, czego mieszkańcom było potrzeba w dalszej perspektywie, bo wodę i żywność mieli zapewnioną, to praca i zarobek – mówi. Napisali, czym się zajmują i co potrafią, na miejscu spotkali się z burmistrzem, konsultowali z urzędnikami. I wymyślili. Postanowili stworzyć serię designerskich pamiątek dla turystów, które lokalna ludność nauczy się wytwarzać, zyskując w ten sposób stałe źródło dochodu. Podstawowe założenia były takie: należy wykorzystać surowce pozostałe po przejściu tajfunu (połamane drzewa), zaprojektować proste przedmioty, które można będzie wykonać przy

użyciu bardzo prostych narzędzi (piła ręczna i papier ścierny). W ten sposób powstała seria naszyjników z drewna kokosowego, z bambusów zrobili lampy biurkowe i pojemniki na sztućce, a trawę cytrynową rosnącą niemal wszędzie na Filipinach ładnie opakowali razem z przepisem na lokalną herbatę. – Przy okazji okazało się, że drewno palmy kokosowej, zależnie od cięcia, ma bardzo ciekawe wzory usłojenia. Nawet mieszkańcy wyspy, którzy stosowali je dotąd głównie w celach budowlanych, nie zdawali sobie z tego sprawy. Pytali, czym je tak ładnie pomalowaliśmy – wspomina Aleksander. Na kilku przedmiotach oczywiście projekt się nie skończył, powstała książeczka instruktażowa, szczegółowo opisująca całą produkcję. Helena i Aleksander przekazali swój projekt lokalnym władzom i działaczom, którzy mają dalej koordynować jego realizację – tak, żeby produkcja ruszyła przed najbliższym sezonem turystycznym, który rozpocznie się w październiku. Tymczasem w Polsce zainteresowanie zakupem wytworzonych na Bantayan pamiątek wyraziła Ambasada Filipińska. Wszystko bowiem, czym dysponują, by promować swój kraj, wyprodukowane zostało w Chinach... [Olga Wiechnik] A24

Z duszą na ramieniu Trzy studentki wzornictwa – Magda Rychard, Ania Łyszcz i Maja Szczypek – projektują torby z poduszek powietrznych. Niegroźny wypadek sprawił, że jedna z nich zainteresowała się tym, co dzieje się z nieuszkodzonymi poduszkami. Materiału na kolejne torby artystki szukają na szrotach i w warsztatach samochodowych. Dziewczyny zawsze starają się maksymalnie wykorzystać naturalną formę poduszki – niektóre są okrągłe, inne bardziej prostokątne, mają różne kolory i przeszycia. Niemal każdy egzemplarz to nowy projekt. Ich celem jest zmiana funkcji obiektu i wydobycie jego naturalnej urody.


KWIECIEŃ 2014

KALENDARIUM KWIECIEŃ

Olga Święcicka (oś)

Filip Kalinowski (fika)

Mateusz Adamski (matad)

Michał Kropiński (mk)

MUST SEE

Kacper Peresada (kp)

Rafał Rejowski (rar)

Cyryl Rozwadowski [croz]

Alek Hudzik [alek]

Iza Smelczyńska [is]

28.04

DO BIEGU, START!

MIGHTY OAKS

Kwiecień plecień, bo przeplata. Wiosenne powiedzonko idealnie pasuje do tego, co będzie się działo w tym miesiącu. Pozornie nie wydarzy się nic wielkiego. Miesiąc bez gwiazd, skandali i koncertów wywołujących rumieńce. Mimo to będzie bardzo intensywnie, więc szykujcie formę. Szczególnie fizyczną, bo kwiecień minie wam w biegu. Między koncertami, które odbędą się w ramach Electronic Beats Festival, filmami pokazywanymi na Afrykamerze czy Wiośnie Filmów i wszelkimi atrakcjami, takimi jak targi mody Slow Fashion czy święto winylarzy Record Store Day. Zadyszka murowana. Cóż, przed letnim maratonem festiwali dobrze sobie poćwiczyć. Nie zakochujcie się więc, nie chodźcie na wagary i nie wąchajcie kwiatków. Ktoś nie śpi, żeby spać mógł ktoś. A raczej tracić coś. Olga Święcicka

Kuba Gralik [włodek]

K25

WARSZAWA SKWER ul. Krakowskie Przedmieście 60a 20.00 35-40 zł

W wełnianych czapkach Mighty Oaks to trzech facetów z trzech różnych krajów, którzy swoją bazę wypadową mają w Berlinie. Ian Hooper (Stany Zjednoczone), Claudio Donzelli (Włochy) i Craig Saunders (Wielka Brytania) to indiefolkowe trio grające szczere i wypełnione emocjami piosenki. W ich muzyce dominują akustyczne gitary i mandolina, uzupełnione delikatnymi bębnami i elektronicznymi wstawkami. Inspiracją są dla nich brzmienia amerykańskiego północnego wschodu – miejsca urodzenia Iana Hoopera. Od 2011 r. zdążyli nagrać dwie bardzo ciepło przyjęte EP-ki, które pozwoliły im stanąć u boku m.in. Kings of Leon, Stout Out Louds czy The Lumineers oraz ruszyć w wyprzedaną trasę koncertową po Niemczech, Austrii i Szwajcarii. W lutym tego roku ukazała się ich debiutancka płyta „Howl”. [matad]


KALENDARIUM

KONCERT

FESTIWAL

04.04

TRASA

04.04

04.04

José González

BONDAX WARSZAWA 1500 m² do Wynajęcia

ul. Solec 18 22.00 25-35 zł

Kto nie załapał się na Disclosure Bondax wyglądają jak szkolny kat i jego ofiara w ujęciu wytwórni Walta Disneya. Zresztą chłopcy są kumplami z jednej ławki, którą niedawno opuścili. Choć nie nagrali jeszcze żadnej płyty długogrającej, są już gwiazdami europejskich festiwali. Wydali kilka udanych singli i przymierzają się do LP. Ich kariera nabrała tempa po występie w BBC1 Radio. Podobieństwa do Disclosure nie ograniczają się wyłącznie do kwestii metryki. Podobnie jak ich starsi koledzy nawiązują do stylistyki królującej przed 20 laty. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że brakuje im albo polotu, albo arogancji, by wypuszczać równie taneczne hity. Wieczór trzech czwórek (04.04.14) zajmą wam również chłopaki z Kamp!, których nikomu przedstawiać nie trzeba. [kop]

ELECTRONIC BEATS FESTIVAL WARSZAWA Palladium/Basen

19.00

30-70 zł

Fabio

Na drugą nóżkę

LEGENDARY BEATS

Festiwal Electronic Beats chyba na dobre zadomowił się nad Wisłą. Po premierowej odsłonie kolejne edycje odbyły się w innych miastach Polski. Teraz wydarzenie wraca do stolicy i zmienia formułę. Impreza zacznie się w Palladium, gdzie wystąpią dwaj uwielbiani przez polską publikę wykonawcy, José González oraz Ólafur Arnalds. To lekka wolta stylistyczna, bo obaj panowie słyną raczej z romantycznych piosenek, a nie bitowych wiks, które kojarzą się z tym festiwalem. Wszyscy spragnieni weekendowej łupanki też się nie zawiodą. Po koncertach specjalne busy przewiozą was do Basenu, gdzie wystąpi Julio Bashmore. Poza trzema znanymi nazwiskami z zagranicy line-up uzupełnią polscy muzycy oraz artyści, których tożsamość na razie trzymana jest w tajemnicy. Na bogato! [mk]

1

SOPOT Sfinks 700

al. Mamuszki 1 22.00 20-25 zł

Nadmorski bit Legendary Beats to seria wydarzeń prezentujących legendy sceny elektronicznej, twórców odpowiedzialnych za rozwój konkretnych stylów muzycznych. W kwietniu w Sopocie odbędzie się już trzecia edycja wydarzenia – jej gościem będzie król drum’n’bassu Fabio. Oprócz krewkiego Brytyjczyka, który każdego potrafi poderwać do tańca, w Sfinksie zobaczymy również Deniala, Dubsta i S!cka, czyli całą śmietankę współczesnego techno. Nie jesteśmy pewni, czy starczy wam nocy na zabawę, ale możemy

ręczyć, że będzie ona przednia. Bawcie się, dzieci, bawcie. A jeśli nie zdążycie do Sopotu, to się nie martwcie. Zaraz po imprezie Legendary Beats rusza w trasę po Polsce. Szczegóły już wkrótce na naszej stronie. [dup]

Dzień przed swoimi 45. urodzinami ginie Marvin Gaye. Podczas rodzinnej sprzeczki zastrzelił go jego ojciec.

1 kwietnia 1984 r.

K26


KWIECIEŃ 2014

WYSTAWA

04.04-08.05

IMPREZA

FESTIWAL

04.04

04-10.04

IMPREZA

04.04

Rafał Bujnowski „Zug. St. Michael”

RAFAŁ BUJNOWSKI, „ZMIERZCH”

MARCEL DETTMANN

5. LGBT FILM FESTIVAL

DJ EARL

KRAKÓW Prozak 2.0

WARSZAWA Kinoteka

WARSZAWA Brzozowa 37

ul. Mickiewicza 2

pl. Dominikański 6 22.00 25-40 zł

pl. Defilad 1 www.lgbtfestival.pl

ul. Brzozowa 37 22.00 10-20 zł

Czarno widzę

Pan techno

Homo wiadomo

160 oddechów na minutę

Na Teneryfie ma pracownię, stamtąd zwozi ziemię, z której wytwarza pigment. Dziwak? Nie, raczej najbardziej radykalny malarz w Polsce – Rafał Bujnowski. Od kilku lat artysta skupia się tylko na zagadnieniu czarnego obrazu. Bez społecznego przekazu, jedynie patrzenie i zanik patrzenia, znikanie obrazu pod plamami farby. Zamiast rozmawiać ze współczesną kulturą Bujnowski wybiera dialog z klasykami monochromatycznego obrazu. Polski Rothko? Całe szczęście nie, ale z pewnością rzadko zdarza nam się oglądać w Polsce tak ciekawych artystów. [alek]

Marcel Dettmann wraca do Polski, aby znów zachwycić nas swoim geniuszem. Dettmann to rezydent berlińskiego Berghain, który w tym roku świętuje 20-lecie kariery. Mimo że na koncie ma wiele fantastycznych wydawnictw (w tym drugi LP, który wypuścił w zeszłym roku), Niemiec najbardziej znany jest ze swojego stylu didżejowania. Dettmann jest co prawda człowiekiem mroku, ale na jego imprezach nie da się nie tańczyć. Jeśli chcecie usłyszeć jednego z najlepszych didżejów na świecie, biegnijcie do Prozaka i już ustawiajcie się w kolejce. Na tę imprezę warto czekać nawet miesiąc. [kp]

W tym sezonie na celowniku jest gender, więc festiwal mający w nazwie litery, których znaczenia hierarchowie kościoła jeszcze nie objaśnili, może zacząć się bez obaw. Prawdziwi kinomani raczej nie wymodlą zaciemnienia ekranów. LGBT Film Festival, jedyne w Polsce wydarzenie filmowe skupione na tematyce mniejszości seksualnych, odbędzie się po raz piąty. W latach ubiegłych narzekałem trochę, że organizatorzy skupiają się na literze G – przeważały amerykańskie historyjki o ładnych chłopcach i ich ładnych brodach. Tym razem w programie większa różnorodność. Jest artystyczny obóz wyłącznie dla kobiet na pustyni w Nevadzie (dokument „Obóz Beaverton”), są pierwsi całujący się geje na ekranach indyjskich kin („Nie wiem dlaczego”) czy brazylijscy transwestyci („Quase Samba”). Jest też Michael Lucas, aktor porno, który porzucił botoks, by walczyć o prawa rosyjskich gejów („Kampania nienawiści”). Wy powalczcie, windując frekwencję. [mm]

Polska jukiem stoi nawet, jeśli o tym nie wiecie. Mamy producentów, promotorów, słuchaczy, fanów i co roku mamy co najmniej jeden duży juke’owy booking. Tym razem ze świata 160 bpmów na początku kwietnia do Warszawy trafi twórca (jeszcze) bardziej undergroundowy. Dotąd mogliśmy już słuchać legend takich jak Traxman, RP Boo, czy Rashad ze Spinnem. A teraz do Polski przyjedzie młody zdolny – Dj Earl. Earl ma dopiero 22 lata i jest najmłodszym członkiem kolektywu TEKLIFE. Zaczynał jako tancerz, ale gdy w 2008 r. poznał Rashada i Spinna zakochał się w produkowaniu muzyki, która to miłość zaowocowała dwiema świetnie przyjętymi EP-kami wydanymi w Lil Pitch i Moveltraxx. Earl jest przedstawicielem prawdziwie nowej szkoły „żuków”: miesza fascynacje hip-hopem, sampluje jazz i pop, tworzy charakterystyczne klubowe bangery, którymi wstrząsa ciężki subbas. Oprócz niego na Brzozowej 37 pojawi się polska juke’owa czołówka – Paide i Musley. Warto wpaść. [kp]

BIAŁYSTOK Galeria Miejska Arsenał

K27 MM


KALENDARIUM

TEATR

04-14.04

WYSTAWA

IMPREZA

04-21.04

05.04

„Podróż zimowa” reż. Maja Kleczewska

34. WARSZAWSKIE SPOTKANIA TEATRALNE WARSZAWA Teatr Dramatyczny, pl. Defilad 1

IMPREZA

05.04

PROMO

Doctor P

„51”

RROSE

WARSZAWA V9, ul. Hoża 9

WARSZAWA 1500 m² do Wynajęcia, ul. Solec 18

22.00

25-35 zł

SIZEER MUSIC ON TOUR DOCTOR P & MC KRAFTY POZNAŃ Eskulap, ul. Przybyszewskiego 39

www.warszawskie.org

A kuku!

Tube not dead

Kwiat techno

Step by step. Dubstep

Kiedy ostatni raz byłeś w teatrze? I nie Capitol. „Szalone nożyczki” tym razem nie przejdą. Dawno nie byłeś. A jak dawno? Na tyle, że Klata kojarzy ci się jedynie z rozbudowaną górną partią ciała, a Rubin to kamyczek w zaręczynowym pierścionku? Niedobrze. Czas podjąć wyzwanie i pójść do teatru. Łatwo nie będzie. Sztuka może trwać kilka godzin, możliwe, że miejsca będą tylko na schodach, a aktorzy zaczną bełkotać. Ale nie daj się złamać. Katharsis przychodzi na końcu. Jeśli boisz się teatru, to zacznij swoją przygodę ze sceną od Warszawskich Spotkań Teatralnych. Na raz cały teatralny kremik: Kleczewska, Nalepa, Garbaczewski. Wszystko, co dobre w polskim teatrze. Albo złe, bo Spotkania należą do festiwali bardzo nierównych. Jaki rok, takie spektakle. Jeśli jednak nie chcecie się palić ze wstydu po usłyszeniu pytania otwierającego tę zapowiedź, to pójdźcie postać pod kasą. Przynajmniej nazwiska zaczniecie kojarzyć. [oś]

Wszyscy kochamy street-art, urząd miasta kocha street-art, koncerny reklamowe kochają street-art, bo jak tu nie kochać sztuki łatwej, miłej, przyjemnej, kolorowej, a nade wszystko użytecznej. Chopin ze spreju bardziej cool, no i nowy kremik do rąk od razu lepiej się sprzedaje. Tylko to przeklęte graffiti, wandale, którzy niszczą, brudzą i dewastują. A jak dewastują, to najczęściej pociągi. Tylko że to właśnie graffiti i „writing” na wagonach jest esencją tej dziedziny sztuki. Nie tylko Londyn ma swoje DDS Crew i innych tube writerów. No ale jaki kraj, takie metro, a jakie metro, taki writing. Nasi wandale bazgrali i bazgrzą po pociągach towarowych. Chociaż nie chcą się tym chwalić, to ich styl rozpoznawany jest tak samo jak liczba 51, końcówka polskiego kodu kreskowego. Jak się maluje wagony, kto maluje stare składy i czy „tube not dead”? Przekonamy się w warszawskiej galerii V9. [alek]

„Born 1969. Died 1909” – tyle o postaci Rrose mówi większość dostępnych w internecie biogramów. Enigmatyczny producent, który ukrywa swoją tożsamość pod grubą warstwą makijażu i peruką, jest rewelacją ostatnich miesięcy. Jednak uwagę całego elektronicznego światka przyciągnął przede wszystkim dzięki hipnotycznym, minimalowym produkcjom, które wydawał chociażby dla Sandwell District – jednej z najważniejszych oficyn w historii techno. Tajemniczy didżej przyjedzie w ramach imprezy zapowiadającej Up to Date Festival. Oprócz niego wystąpi nie mniej ekscytujący Sleeparchive, niemiecki producent, który wydawał m.in. dla legendarnego Tresora. Ponadto dwie sceny zapełni śmietanka krajowej sceny, m.in. Tom Encore czy Essence. [croz]

Sizeer tej wiosny znów wraca do klubów, żeby rozkręcić najlepsze imprezy w mieście. Tym razem gośćmi wydarzenia będą król dubstepu Doctor P, mistrzowie grania na gramofonach Dirtyphonics i hiphopowo niepokorni Foreign Beggars. Imprezy odbędą się w czterech miastach w Polsce i w Berlinie. Organizatorzy zapewniają, że będą gorące. [dup]

MELA KOTELUK

Przygodę z muzyką rozpoczęła dość wcześnie, w wieku kilkunastu lat, ale na tyle późno, by móc dokonywać świadomych wyborów. Na początku były chórki u Gaby Kulki i Kabaretu Starszych Panów ze Scorpions. Rok 2012 przyniósł jej solową płytę wyróżnioną dwoma Fryderykami. Na szczęście te nagrody są w tym przypadku w pełni zasłużone. W głosie Meli, niebędącym żadnym niezwykłym zjawiskiem, kryje się rzadko spotykana swoboda, radość i pasja śpiewania. W tekstach, choć nie najlepszych, nie

12.04 FOREIGN BEGGARS KRAKÓW Fabryka, ul. Zabłocie 23

25.04 DIRTYPHONICS WARSZAWA Basen, ul. Konopnickiej 6

26.04 DIRTYPHONICS WROCŁAW Alibi, ul. Grunwaldzka 67

KONCERT

05.04

SOPOT Scena al. Mamuszki 2 21.30 48-70 zł

Na spadochronie do Sopotu Delikatna i zadziorna, poetycka i popularna, codzienna i wyjątkowa. W Sopocie wystąpi Mela Koteluk, kobieta pełna paradoksów.

K28

ma ani grafomaństwa, ani pretensjonalności, ani głupoty. W aranżacjach, choć wcale nie odkrywczych, wszystko jest na swoim miejscu, nic nie kłuje i nie woła o pomstę do nieba. Mela Koteluk na żywo raczej was nie zaskoczy. Warto jednak zobaczyć artystkę na scenie i przekonać się, że nie jest dublerką Nosowskiej. [kop]


KWIECIEŃ 2014

Uwodziciel Reż. Katarzyna Warnke 4, 5 kwietnia 20.00 Bilety: 25-40 zł

(A)pollonia Reż. Krzysztof Warlikowski 11 kwietnia 19.30 12, 13 kwietnia 17.00 14 kwietnia 19.00 Bilety: 35-60 zł

Kabaret warszawski Reż. Krzysztof Warlikowski 25 kwietnia 19.00 26, 27 kwietnia 17.00 Bilety: 55-100 zł

Nowa Warszawa Stanisława Celińska, Bartek Wąsik i Royal String Quartet 30 kwietnia 20.00 Bilety: 30-40 zł

Punkty styku. Performans i współczesność Wykłady i seminaria w Muzeum Sztuki Nowoczesnej 24-25 kwietnia 17.00 / 16.00 Zgłoszenia: zapisy@artmuseum.pl Nowy Teatr Madalińskiego 10/16 22 379 33 33

www.nowyteatr.org Patroni

bow@nowyteatr.org ebilet.pl bilety24.pl

Spektakl „Kabaret warszawski” dofinansowano ze środków:

Partnerzy

K29


KALENDARIUM

KONCERT

05.04

FESTIWAL

FESTIWAL

05-06.04

06-18.04

KONCERT

06.04

Roger Ballen „Asylum of the Birds”

YUNG LEAN & SAD BOYS WARSZAWA Powiększenie, ul. Nowy Świat 27

20.30

30-35 zł

PRZEGLĄD SZTUKI WIDEO THE 02

18. WIELKANOCNY FESTIWAL LUDWIGA VAN BEETHOVENA

KRAKÓW MOCAK, ul. Lipowa 4

WARSZAWA Filharmonia Narodowa, ul. Sienkiewicza 10

KIM NOWAK WARSZAWA Och-Teatr, ul. Grójecka 65

18.00

65 zł

wstęp wolny

Młody smutny

Kręci się

Coraz bliżej święta...

Szczur i wilk

Ostatnio w sieci furorę robi nagranie z programu śniadaniowego, w którym 9-letni raper pytany jest o swoje rzekome zamiłowanie do spluw i raczenia się kodeiną. Pod tym względem bohater czytanej przez was notki jest jego zupełnym przeciwieństwem: Yung Lean (rocznik 96) pochodzi ze Sztokholmu, ale zamiast chwalić się swoim glockiem, dumnie demonstruje klasery z kartami Pokemon i sączy napój z aloesu. Młody Szwed często bywa porównywany do króla współczesnego, abstrakcyjnego rapu – Lil B, ale ma swój niepodrabialny styl. Do Warszawy i Krakowa Yung Lean wpadnie razem ze swoją ekipą Sad Boys i zapewne zagra dużą część kultowego mixtape’u „Unknown Death 2002”. [croz]

Sztuka wideo to dość twardy orzech do zgryzienia. W galeriach zwykle omija się ją szerokim łukiem, bo nie ma słuchawek, bo brakuje miejsca do siedzenia albo nie ma się ochoty oglądać od połowy. Filmy rzeczywiście są wymagające. Czasem jednak warto się przemóc, zająć puf i wywalczyć słuchawki. Z tym tematem możecie się oswoić w Krakowie, gdzie w Muzeum Sztuki Współczesnej odbędzie się druga edycja Przeglądu Sztuki Wideo. W ramach festiwalu będzie można obejrzeć zarówno prace uznanych artystów takich jak Roger Ballen czy Salla Tykkä, jak i konkursowe prace wybrane spośród nadesłanych zgłoszeń. Na konkurs wpłynęło 656 filmików młodych twórców z całego świata. Jury, w którego skład weszli Katarzyna Kozyra, Kasumi, Konrad Kuzyszyn, Casilda Sanchez, Artur Tajber oraz Zoran Todorović, wyłoni najciekawsze wideo. Jeśli gdzieś oglądać, to tam. Może być trudno, ale będzie na pewno ciekawie. [oś]

Gdy na mieście pojawiają się plakaty z groźnym wizerunkiem Ludwiga van Beethovena, to wiedz, że coś się dzieje... To oznacza, że zbliża się Wielkanoc, a wraz z nią wielkie święto melomanów – Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Beethovena. W warszawskiej Filharmonii usłyszycie nie tylko kompozycje autora IX Symfonii, ale i utwory Mozarta, Brahmsa, Straussa, Bacha czy Czajkowskiego. Jeśli wolicie muzykę bliższą naszym czasom, to polecam wieczór z György Ligetim (09.04) lub Alfredem Schnittkem (16.04). W przerwach między koncertami możecie pozałatwiać sprawy na wyższym szczeblu – w końcu to festiwal, na którym lubią pokazywać się ważniaki ze świata biznesu, polityki i sztuki. Czas wyjąć z szafy spodnie w kant i suknie z tafty. [is]

Kim Nowak to muzycy, którzy mimo ugruntowanej pozycji artystycznej nie bali się stworzyć czegoś diametralnie innego. Co więcej, ta odskocznia okazała się wielkim sukcesem. Bracia Waglewscy wraz z pomocą gitarzysty Michała Sobolewskiego wydali w 2009 r. album „Kim Nowak”. Początkowo miał to być chwilowy skok w bok, jednak trzy lata później wypuścili kolejne wydawnictwo i wciąż nie odpuszczają, godząc obowiązki rockmanów i raperów. Brudne gitarowe granie, punkowa perkusja i szorstki, zimny wokal to cechy charakterystyczne twórczości Kim Nowak. Jeśli ktoś jakimś cudem nadal ich nie widział, powinien tę zaległość szybko nadrobić. Pozostałym polecam koncert ze względu na świetną akustykę Och-Teatru, w której hałaśliwe bębny zabrzmią jak nigdzie indziej. [kop]

11.04 KRAKÓW Forum Przestrzenie

ul. Konopnickiej 28 21.00 25-35 zł

K30


KWIECIEŃ 2014

FESTIWAL

06-13.04

KONCERT

KONCERT

07.04

07.04

IMPREZA

07-11.04

Ikue Mori

20. WIOSNA FILMÓW

PAUL DI’ANNO

BLOOD RED SHOES

URODZINY POWIĘKSZENIA

kino Praha

WARSZAWA Proxima, ul. Żwirki i Wigury 99a

POZNAŃ Pod Minogą, ul. Nowowiejskiego 8

WARSZAWA Powiększenie, ul. Nowy Świat 27

ul. Jagiellońska 26 www.wiosnafilmów.pl

19.00

30-40 zł

19.00

45-50 zł

Stara wiosna

Anna Dziewica

Krew na parkiecie

Urodziny na pięć z plusem

Wiosna Filmów doczekała się swojej dwudziestki. Utrzymać się przy życiu nie było łatwo – kilka przeprowadzek i eksmisji (dopiero sześć lat temu ściągnęła do stolicy), próby odmłodzenia się (z Lata na Wiosnę) i zmiany koncepcji. Od kilku lat zadomowiła się w jedynym kinie na warszawskiej Pradze, gdzie ma się coraz lepiej i – mam nadzieję – zostanie na dłużej. Najciekawiej zapowiada się sekcja „Zwycięzcy festiwali”. Zobaczymy w niej m.in. „Rzymską aureolę” Gianfranca Rosiego – dokument o ludziach żyjących w pobliżu rzymskiej obwodnicy, który kilka miesięcy temu nagrodzono Złotym Lwem w Wenecji – a także mroczny „Duży zeszyt” Jánosa Szásza, zwycięzcę ostatnich Karlowych Warów. Ponadto sporo przedpremier („Droga krzyżowa” Dietricha Brüggemanna, świeżo po kontrowersjach wywołanych w Berlinie), nowe filmy Hřebejka czy Boego, miniprzeglądy kina niemieckiego i rumuńskiego. Ci, którzy swoje pierwsze scenariusze odważą się wyjąć z szuflady, mogą też zgłosić się na konsultacje z Rosim. [mm]

Wszyscy kojarzą Iron Maiden. To zespół, który od kilkunastu lat ma status legendarnego. Mało kto pamięta jednak o początkach tej grupy, które upłynęły pod znakiem Paula Di’Anno. Muzyk przeprowadził zespół przez ciężkie czasy, kiedy raczkujące jeszcze New Wave of British Heavy Metal musiało ścierać się z punkiem. Dziś Paul nie lata ze swoimi kumplami własnym odrzutowcem, ale za każdym razem, kiedy wpadnie do Polski, może liczyć na bardzo gorące przyjęcie. [mk]

Blood Red Shoes to rzadki przypadek brytyjskiej, gitarowej kapeli, która startując w zeszłej dekadzie, nie załapała się na żadną falę stylistycznego owczego pędu. LauraMary Carter i James Ansell nagrywają niezwykle przebojowe kawałki, w których nie brakuje wpływów takich klasyków jak Nirvana czy Sonic Youth. Zespół właśnie wydał czwarty, entuzjastycznie przyjęty album zatytułowany po prostu „Blood Red Shoes” i powrócił w ten sposób do swoich korzeni. Na żywo Laura-Mary i James to prawdziwy wulkan energii. Do Warszawy i Poznania przywiozą ze sobą trzech młodych dżentelmenów z The Wytches – zdobywającego błyskawicznie popularność bandu, który zdążył już supportować chociażby Japandroids czy Metz. [croz]

Tak świętować możemy co miesiąc. Bierzcie tydzień urlopu w pracy, bo klub Powiększenie szykuje wielką imprezę. Piąte urodziny to pięć dni koncertowych, od poniedziałku do piątku. Wydarzenie zainauguruje zespół LXMP w towarzystwie kontrabasisty Claytona Thomasa, we wtorek zagra wokalistka i multiinstrumentalistka Rykarda Parasol, a dzień później na scenie pojawi się austriackie trio Radian. Z kolei w czwartkowy wieczór po ponadrocznej przerwie wystąpi polski skład Kristen, który zaprezentuje kilka najnowszych utworów z nowej EP-ki. Zwieńczenia urodzin chyba lepiej nie można było sobie wymarzyć, bo klub odwiedzą dwie ważne osobowości współczesnej muzyki: norweska performerka Maja Ratkje i związana z nowojorską awangardą Ikue Mori. Wystarczy? Jeśli wam mało, to w weekend w Powiększeniu czeka was dobry after. [is]

09.04 KRAKÓW Lizard King, ul. św. Tomasza 11a

19.00

30-40 zł

10.04 WROCŁAW Liverpool, ul. Świdnicka 37

19.00

30-40 zł

08.04 WARSZAWA Hydrozagadka, ul. 11 Listopada 22

11.04

19.00

ŁÓDŹ Luka, ul. Zgierska 26a

19.00

30-40 zł

K31

45-50 zł


KALENDARIUM

TRASA

IMPREZA

08.04

11.04 i niepokojem PJ Harvey, nie pozostawiają nikogo obojętnym. O gęsią skórkę mogą też przyprawić upiorne teksty o dwóch największych demonach ludzkości: miłości i śmierci. Jej twórczość to jedno z tych trudnych do sklasyfikowania zjawisk muzycznych, spod których hipnotyzującego wpływu trudno się wyrwać. Nie opierajcie się. [rar]

09.04 RYKARDA PARASOL WARSZAWA Powiększenie, ul. Nowy Świat 27

20.00

20-30 zł

Diabeł w spódnicy Pochodząca z wielokulturowej rodziny (córka szwedzkiej emigrantki i polskiego Żyda), urodzona w San Francisco Rykarda Parasol debiutowała w 2006 r. albumem „Our Hearts First Meet”. Jej folkowe ballady, nawiedzone szaleństwem Nicka Cave’a

LUBLIN Teatr Stary, ul. Jezuicka 18

19.00

30-50 zł

10.04

MICHAEL MAYER

POZNAŃ Pod Minogą, ul. Nowowiejskiego 8

WARSZAWA Nowa Jerozolima

20.00

35-40 zł

11.04 WROCŁAW Stary Klasztor, ul. Purkyniego 1

20.00

35-40 zł

Al. Jerozolimskie 57 22.00 od 15 zł

Kompakty, kompakty Michael Mayer kilka miesięcy temu spędził weekend w Polsce. Najpierw odwiedził poznański klub SQ, dzień później

K32

zagrał w krakowskim Prozaku. Muzyk spędził za konsoletą prawie 20 godzin. Fani techno od dawna nie czekali tak bardzo na żadnego didżeja. Nic dziwnego, w końcu jeśli chodzi o promocję klubowych brzmień, Mayer jest jednym z największych autorytetów. Przygotujcie się na tańce przez kilkanaście godzin. Zadbajcie o formę, oszczędzajcie nogi, gdyż Mayer nie zna litości. [dup]


KWIECIEŃ 2014

TRASA

IMPREZA

11.04

11.04

EDYTA BARTOSIEWICZ

SKREAM

ŁÓDŹ Teatr Wielki, pl. Dąbrowskiego 90

WARSZAWA 1500 m² do Wynajęcia, ul. Solec 18

19.30

100-160 zł

22.00

Wyrodny ojciec

Nasza scena muzyczna ewidentnie za nią tęskniła. Podczas gdy cała Polska straciła nadzieję na to, że wróci, ona, zaskakując wszystkich, nagrała płytę. Co więcej, fani Edyty Bartosiewicz wreszcie doczekali się trasy, która wynagrodzi im długie lata czekania. W jaki sposób? Aranżacje wzbogacone będą m.in. partiami instrumentów dętych i harfy, aby nadać utworom świeży charakter. Oprócz kawałków z nowej płyty pewnie usłyszycie też te stare numery. Miastem otwierającym cykl koncertów jest Łódź, ukoronowaniem dwumiesięcznej trasy będzie Warszawa. By nie przegapić tego wydarzenia, proponuję jak najszybciej zaopatrzyć się w bilety. [maj]

Skream, prywatnie Oliver Jones, jest jednym z protoplastów brytyjskiego dubstepu. Wydał dwa niezwykle entuzjastycznie przyjęte albumy, dziesiątki remiksów i produkcji dla La Roux, Kelis czy Chromeo. Oprócz tego londyńczyk jest członkiem Magnetic Man – supergrupy, którą współtworzy razem z dobrymi przyjaciółmi i prominentnymi producentami: Bengą i Artworkiem. Panowie wydali wspólnie jeden album, z którego pochodzą takie hity jak „I Need Air”’ czy „Perfect Stranger”. W ostatnich miesiącach muzyk odszedł od brzmienia, które przyniosło mu sławę, i zaczął nagrywać melodyjny house. Efekt tej metamorfozy poznacie na jedynym występie Jonesa w Polsce. [croz]

POZNAŃ MPT, ul. Głogowska 14

19.30

100-160 zł

14.04 KRAKÓW Kijów Centrum, ul. Krasińskiego 34

19.30

100-160 zł

17.04 WROCŁAW Teatr Capitol, ul. Piłsudskiego 17

19.30

100-160 zł

12 KWIETNIA

JELONEK

24 KWIETNIA

30-40 zł

Powrót w wielkim stylu

12.04

DŻEM AKUSTYCZNIE

W SKRÓCIE

22-27.04 ŻYDOWSKIE MOTYWY WARSZAWA kino Muranów ul. Andersa 5

Po żydowsku Jak kwiecień, to Żydowskie Motywy. Są w kalendarzu rzeczy stałe. Są też festiwale, które niespecjalnie lubią się zmieniać. W tym roku będzie więc jak zwykle – filmy o tematyce żydowskiej. Stare i nowe. Ze staroci chociażby „Ojciec i syn” Łozińskiego czy „Żydowski kardynał”. Z nowości fakt, że tegorocznym gościem specjalnym będzie Andrzej Wajda. O ile jego obecność w świecie filmowym jest jeszcze w stanie kogoś zdziwić. [dup]

NIGEL KENNEDY

jaromir nohavica

the jolly boys

the national

13 maja

4 czerwca

dropkick murphys 18 czerwca - kraków 19 czerwca - warszawa

19, 20 maja

9 czerwca


KALENDARIUM

IMPREZA

12.04

AKCJA

KONCERT

12.04

13.04

PETER BRÖTZMANN & STEVE NOBLE

KONCERT

14.04

CASHMERE CAT

TARGI SLOW FASHION

WARSZAWA Klub 55

WARSZAWA DT Braci Jabłkowskich

ul. Żurawia 32/34 22.00 20 zł

ul. Bracka 25 11.00 wstęp wolny

Do trzech razy sztuka

Precz z chińszczyzną

Frywolny saksofonista

Ogień! Ogień! Ogień!

Organizatorzy tego wydarzenia nie mieli szczęścia – Kotek już dwukrotnie miał przyjechać do Warszawy, ale na razie się nie udało. Wierzymy, że kwiecień będzie dla nas szczęśliwym miesiącem i wreszcie usłyszymy jednego z najciekawszych producentów elektroniki, która nie stroni od elementów r’n’b. Kariera Kaszmirowego ma w sobie coś z amerykańskiego snu. Wystarczył pierwszy track „Mirror Maru” wydany w labelu Pelican Fly, by młody Norweg stał się ulubieńcem tłumów. Potem poszło z górki – jego kawałek pojawił się w „GTA V”, a do współpracy zaprosił go sam Ludacris. Jeśli chcecie posłuchać miłej dla ucha elektroniki, wpadajcie do Piątek. [dup]

Modnie znaczy też mądrze. Można wystroić się w sieciówkowe ubrania uszyte rączkami chińskich dzieci, ale lepiej tego unikać. I nie chodzi tu o moralność, bo ona jest dyskusyjna, ale o jakość. Tanio jest tanio i nawet najlepsza modowa blogerka nie zrobi tu cudów. Oczywiście nie znaczy to, że dobrze znaczy drogo, tylko po prostu z głową. Mniej serio znaczy lepiej. Jeśli ta idea do tej pory była wam obca, to wybierzcie się na targi Slow Fashion. Organizatorzy przekonują, że wystarczy kupić jedną rzecz wyprodukowaną w zgodzie z ideą slow, by na zawsze pozostać jej wiernym. A jaka jest ta idea? W skrócie: wolniej, spokojniej, mądrzej. Z naszych szwalni. Z polską metką i polską duszą. Z jakościowych materiałów wyprodukowanych w Polsce. Warto wpaść, bo rzadko można spotkać w jednym miejscu 170 projektantów. Śmierć sieciówkom. [oś]

Podobno jest najgłośniejszym saksofonistą świata. Na pewno jednym z najlepszych. Jego sposób grania jest na tyle specyficzny, że od jego nazwiska powstał przymiotnik, który określa to charakterystyczne głośne bujanie. Brötzmann sięga nie tylko po saksofon, ale i klarnet czy tarogato (węgierski instrument dęty). Na wszystkim improwizuje. I w tym też jest niezrównany. Nie rezygnuje przy tym z tradycyjnych struktur jazzowych – ważną rolę w jego muzyce odgrywają powtarzalne motywy, a eksplozje bezlitosnych improwizacji są często oparte na przemyślanej melodii. W Warszawie artysta wystąpi z perkusistą Steve’em Noble’em, który od pewnego czasu dotrzymuje mu kroku w jego jazzowych wariacjach. To będzie długa i wyczerpująca rozmowa. [oś]

W jedynym prawdziwym (czyt. skandynawskim) black metalu sytuacja jest jasna. Tzn. ciemna. Chłopcy z Watain nagrywają inspirowane Mayhem i Bathory skrzeczące demo o bulwersującym tytule, na okładce kasety rysują odwrócony krzyż albo pentagram i umieszczają nieczytelne logo, które może być lekko odpimpowane. Podobnie jest z ich muzyką i jej skrystalizowanym przesłaniem, które będzie się pojawiać podczas lat krucjaty. Do tego makijaże powinny być świeże (krew), a sceniczny show pełny rozmachu (ogień, ogień, ogień!), warto zatrudnić też prawdziwego grafika (w tym wypadku – naszego rodaka). Jednak nie można schodzić ze ścieżki magicznego satanizmu, bo się trafi do nieba. Szwedzki Watain z przeznaczeniem nie walczy. Warszawski koncert jest jednym z ostatnich w ramach miesięcznej trasy po Europie. Geokalendarzowo wypadamy między niedzielnym Zlinem a wtorkowym Berlinem. Grzeszny początek tygodnia. Support: Degian (również z Uppsali). [fig]

24

WARSZAWA Pardon, To Tu, pl. Grzybowski 12

20.30

WATAIN WARSZAWA Progresja, Fort Wola 22

18.00

55-65 zł

30 zł

Paul McCartney i John Lennon oglądają program „Saturday Night Live”. Prowadzący proponuje na wizji, by obecni w Nowym Jorku Beatlesi przyjechali do studia i zagrali trzy piosenki. Muzycy rozważają zamówienie taksówki, ale dochodzą do wniosku, że są zbyt zmęczeni. To ostatni raz, gdy Paul widzi się z Johnem.

24 kwietnia 1976 r.

K34


KWIECIEŃ 2014

KONCERT

17.04

KONCERT

22.04

KENNY G

CUT COPY

WARSZAWA Sala Kongresowa, pl. Defilad 1

WARSZAWA Basen, ul. Konopnickiej 6

20.00

110-300 zł

TRASA

20.30

23.04

90-110 zł

RIVERSIDE GDAŃSK B90, ul. Doki 1/145b

Władca wind

Kangury na kwasie

Kenny Gorelick jest dla jazzu mniej więcej tym, czym dla prawilnych metalowców są Avenged Sevenfold. Król smooth jazzu i easy listeningu święci solowe triumfy od połowy lat 80., definiując pojęcie „elevator music”. Każdy jego utwór brzmi jak motyw z serialu obyczajowego, który trzeba było przecierpieć, czekając na ulubioną kreskówkę w telewizji. Saksofonista ostatni album wydał dwa lata temu, a liczbę sprzedanych przez niego płyt ocenia się na 75 milionów. Ostatnią swoją wizytę Kenny G zaliczył przy okazji inauguracji Polskiej Prezydencji w Unii Europejskiej, teraz wróci na pełnoprawny występ ku uciesze wszystkich, którzy lubią zasiąść w wygodnym fotelu i udawać, że słuchają muzyki. [croz]

Najważniejsza elektroniczna kapela z antypodów właśnie wydała udany, pastiszowy album „Free Your Mind”, który jest hołdem dla psychodelicznej sceny tanecznej przełomu lat 80. i 90. Dan Withford i jego koledzy najpierw zrobili nam powtórkę z ejtisów, wracając do brzmień w stylu New Order czt Fleetwood Mac (ich hity „Hearts on Fire” czy „Need You Now” z płyt „In Ghost Colours” i „Zoonoscope” do dziś rozpalają parkiety indie-imprez). Następnie sięgnęli po dokonania artystów sprzed 20 lat i bawią się estetyką takich grup jak Primal Scream, a nawet Snap! czy Haddaway. Jak zwykle w przypadku Cut Copy spodziewajcie się dobrej imprezy tanecznej! [rar]

20.00

40-50 zł

Progresja na propsie Riverside to chyba najpopularniejszy w tej chwili rodzimy przedstawiciel sceny progresywnej, coraz bardziej rozpoznawalny też na świecie. Zespół, czerpiący garściami z twórczości takich zespołów jak Tool, Porcupine Tree, Pain of Salvation czy nawet Pink Floyd, wypracował własny styl, umiejętnie łączący dłuższe kompozycje z hardrockową mocą. Riverside przeszedł długą drogę od czasu wydanego w 2003 r. debiutu „Out of Myself”, nagranego pod mocnymi wpływami progresywnych klasyków. Później formacja ewoluowała, zaliczając m.in. flirt z elektroniką na „Anno Domini High Definition”, by na wydanym w zeszłym

roku „Shrine of New Generation Slaves” postawić na mocniejszą, metalową wręcz formułę. Koncerty odbędą się w ramach trasy „New Generation”. W Warszawie Riverside będzie główną gwiazdą drugiego dnia imprezy Warsaw Prog Days 3. [matad]

24.04 POZNAŃ Eskulap, ul. Przybyszewskiego 39

20.00

50-60 zł

25.04 KRAKÓW Studio, ul. Budryka 4

20.00

45-55 zł

26.04 WARSZAWA Progresja, Fort Wola 22

19.00

50-60 zł

FESTIWAL

23-27.04 9. AFRYKAMERA WARSZAWA kino Luna

ul. Marszałkowska 28

„Połówka żóltego słońca” reż. Biya Bandele

Afryka nie taka dzika Warszawa nie ma szczęścia do kina spoza Europy. Kilka lat temu zniknął festiwal filmów latynoamerykańskich, w zeszłym roku odwołano Filmy Świata. Sponsorzy racjonalizują budżety, widzowie wolą się krzepić amerykańskim snem. Na szczęście kryzys nie pokrzyżował planów organizatorów Afrykamery – jedynego w Polsce przeglądu kinematografii afrykańskich, który odbędzie się już po raz dziewiąty. Nic dziwnego, pierwszego świata nic tak nie pociesza, jak problemy Trzeciego Świata. W tym roku festiwal skupi się na Nigerii. Wśród 2000 tytułów, które co roku powstają w Nollywood, na pewno udało się znaleźć coś interesującego. K35

W najdroższym w historii tamtejszej branży „Połówce żółtego słońca” Chiwetel Ejiofor i Thandie „Jak nie w Ameryce, to w Afryce” Newton będą walczyć o nigeryjską niepodległość. Ponadto w programie znalazły się odkrycia z Senegalu, Etiopii, Algierii czy z RPA – zarówno fabuły, jak i dokumenty. Porwania nastolatek, bezdomne dzieci, wojny narkotykowe i ghańskie musicale. Zanim jednak odważycie się zejść na prawdziwy Czarny Ląd, podczas otwarcia festiwalu przetrzecie szlaki najbardziej amerykańskim z afrykańskich tegorocznych filmów: „Mandela: Długa droga do wolności”. Nelsonowi na ekranie będzie przygrywać U2. [mm]


KALENDARIUM

FESTIWAL

24-26.04

SPRING BREAK SHOWCASE FESTIVAL POZNAŃ

KONCERT

KONCERT

24.04

26.04

OPERA PROMO

26, 27, 29.04

AMENRA

THE FRATELLIS

PROJEKT „P”

WARSZAWA Proxima, ul. Żwirki i Wigury 99a

WARSZAWA Basen, ul. Konopnickiej 6

WARSZAWA Teatr Wielki – Opera Narodowa

69 zł www.spring-break.pl

19.00

60-70 zł

20.00

59-69 zł

pl. Teatralny 1 19.30

To idzie młodość

Msza (nie)święta

Szkockie urwisy

Renesans opery

Poznań jak zwykle jest trzy kroki do przodu. Kiedy my próbujemy się połapać w wypływających młodych zespołach i szarpiemy się od koncertu do koncertu, oni po prostu robią festiwal, na który zapraszają wszystkich „młodych obiecujących”. To jednak jeszcze nie wszystko. Jak iść na całość, to iść na całość. Koncertom będą towarzyszyły konferencja, warsztaty i panel naukowy. Wszystko po to, żeby spotkać młodych twórców z ludźmi z branży. Wizytówki pójdą w ruch, zagrają struny i zedrą się głosy. Zakup karnetu na wydarzenie pozwoli uczestnikom wysłuchać niemal 50 zespołów, które odbędą się aż w sześciu salach koncertowych. Pełen przegląd. Dla młodych grających, dla starych wyjadaczy z branży i fanatyków, którzy muszą wiedzieć wszystko. Okazja do wysłuchania tego wszystkiego pewnie prędko się nie powtórzy, więc rezerwujcie sobie weekend w Poznaniu. [oś]

Podkoszulka z chrześcijańską procesją doskonale definiuje muzykę Amenra. Zamaskowani faceci gotowi do chłostania swoich pleców mogliby stać gdzieś w tłumie podczas kolejnej mszy w „Kościele Ra”. Belgowie grają do ostatniej krwi i tak jak krwawe procesje na Filipinach może to fascynować lub odrzucać. Innego wyjścia nie ma. Ale jak ktoś celuje w bycie najbardziej awangardowym zespołem z krainy hedonizmu to trzeba jechać po bandzie. Bywalcy Asymmetry wiedzą, że Amenra łoi jak mało kto na scenie okołosludge’owej. Mniej doświadczonych uprzedzamy o konieczności zabrania stoperów, bo takich hałasów nie powstydziłby się sam Belzebub. Podczas trasy „Church of Ra” w Proximie zobaczymy też innych speców od uduchowionych przechadzek po najdalszych zakamarkach piekła – Oathbreaker, Hessian oraz Treha Sektori. [mk]

Nazwa zespołu jest nawiązaniem do rodziny Fratellich – bohaterów amerykańskiego filmu przygodowego „The Goonies”. Muzycy The Fratellis zawojowali parkiety i światowe listy przebojów hitem „Chelsea Dagger”, który ujmuje niegrzeczną grą na gitarze i chłopackim wokalem. Ostatnio The Fratellis wydali świeży album, który podbija serca fanów indierockowymi brzmieniami z charakterystycznym brytyjskim twistem. Szkoci pojawią się w Polsce w ramach cyklu wydarzeń muzycznych zorganizowanych przez markę House. Po kwietniowych „Braciszkach” przyjdzie czas na kolejny zespół. Jaki? A to już w następnym odcinku. [dup]

Ubiegłoroczna inauguracja cyklu spotkań z muzyką współczesną w Operze Narodowej udowodniła, że opera wcale nie musi być nudna. Spektakle z muzyką młodych kompozytorów, Wojtka Blecharza i Jagody Szmytki, przyciągnęły nawet tych, którzy mury instytucji przekraczali wcześniej tylko pod przymusem. Kto przegapił, niech żałuje, bo powtórki nie będzie. Będzie za to druga odsłona Projektu „P”. Tym razem nowe oblicze opery pokażą Marcin Stańczyk i Sławomir Wojciechowski. Pierwszy z nich komponował swoje dzieło „Solarize” po godzinach, bo od 8 do 16 pracował w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym w Łodzi. Z kolei drugi w przerwach między pisaniem kolejnych taktów „Zwycięstwa nad Słońcem” tłumaczył literaturę muzyczną i pisał dużo o kolegach po fachu. Jak widać, kompozytor współczesny to prawdziwy człowiek renesansu. Jesteście ciekawi, jak wypadnie takie połączenie? Szybko pójdźcie kupić bilet, bo w kasach zostało ich niewiele. [is]

29

27.04 GDAŃSK B90, ul. Doki 1

20.00

59-69 zł

Młody Bruce Springsteen przeskakuje płot posiadłości Elvisa Presleya w Memphis, by poznać swojego idola. Elvisa nie ma w domu.

29 kwietnia 1976 r.

K36


KWIECIEŃ 2014

KONCERT

26.04

AKCJA

FESTIWAL

KONCERT

26.04

28-29.04

CRYSTAL FIGHTERS

RECORD STORE DAY

10 LAT POPUP

CULT OF LUNA

WARSZAWA 1500 m² do Wynajęcia, ul. Solec 18

WARSZAWA Dziedziniec Kamienicy Jabłkowskich

WARSZAWA Pardon, To Tu, pl. Grzybowski 12

WARSZAWA Proxima, ul. Żwirki i Wigury 99a

20.00

ul. Chmielna 21 12.00 wstęp wolny

20.30

30-50 zł

29.03

19.00

79-89 zł

Flinstonowie

Święto czarnej płyty

Mini, mini

Pełnia

Znany z energetycznych, szalonych występów angielsko-baskijski skład odwiedza Polskę regularnie co parę miesięcy i po każdym jego występie nie mamy dość. Crystal Fighters pojawili się na scenie w 2007 r. Cztery lata temu zadebiutowali albumem „Star of Love”, na którym połączyli elektronikę z tradycyjnym baskijskim folkiem. Album wywołał spore zamieszanie w muzycznym świecie, zbierając wysokie noty w tak szacownych periodykach jak „Q”, „Mojo” czy „Mixmag”. W zeszłym roku zespół powrócił z udaną, entuzjastycznie przyjętą płytą „Cave Rave”, którą udało im się podbić Stany. Podczas kolejnej trasy nie omieszkali zajrzeć nad Wisłę z DJ -setem. Sprawdźcie, jak radzą sobie za konsoletą. [rar]

Record Store Day to akcja promująca powracające w chwale winyle. W Stanach odbywa się od siedmiu lat, a nad Wisłą mamy za sobą dopiero dwie edycje. Podczas tegorocznej swój asortyment pokaże większość liczących się na rynku labeli z obiegu niezależnego. Przebieraniu, marudzeniu i próbom zbicia cen będą towarzyszyć koncerty i sety artystów zaproszonych przez S1 Warsaw. Warto jednak nie przepuścić wszystkiego. Powiększenie przygotowało też imprezę „1 DJ = 1 record”, na której każdy z kilkudziesięciu gości puści tylko jedną ulubioną płytę. Record Store Day to święto sprowadzone zza Atlantyku. Nie stanie się raczej szałem na miarę Walentynek, jednak 26 kwietnia serca wielu z nas zabiją szybciej. [kop]

W styczniu upłynęło dziesięć lat działalności webzinu PopUp, w czasie których ukazało się w nim ponad 550 wywiadów i artykułów, 2100 recenzji, 600 fotorelacji z koncertów i festiwali, będących efektem niezliczonych spotkań z różnorodną i frapującą muzyką. Taką też muzykę PopUp chce zaprezentować na dwudniowym minifestiwalu w warszawskim klubie Pardon, To Tu. Zagrają Peter Evans (po raz pierwszy i jedyny w Polsce na koncercie solowym), sir Richard Bishop (po raz pierwszy w Polsce), Tony Buck, Robert Piotrowicz, Raphael Rogiński i Alameda Trio. Co ważne, festiwal odbędzie się bez żadnego finansowego wsparcia z zewnątrz. Sprawa raczej dla sfrustrowanych warszawiaków oczywista, ale dla organizatorów chyba zaskakująca, bo poinformowali o tym fakcie wielkimi literami. Cóż, GRATULUJEMY FESTIWALU. Nie martwicie się – będzie fajnie! [oś]

Czytelnicy stale śledzący ten dział zdążyli zapewne zauważyć, że o metalu rzadko kiedy wypowiadamy się ze stuprocentową powagą. W tym wypadku trzeba jednak zrobić wyjątek. Cult of Luna są – do spółki z Neurosis czy Isis – ojcami współczesnego post metalu. Zespół powstał w 1998 r. i od tego czasu wytycza nowe trendy w ciężkim graniu, łącząc sludgemetalową moc z postrockową wrażliwością. Za ich najważniejsze dzieło uchodzi „Somewhere Along the Highway”, ale równie udany jest ich ostatni album „Vertikal”, który septet promował na zeszłorocznym Asymmetry i swoim imponującym występem zdeklasował konkurencję. Tego samego wieczoru wystąpią również God Seed – projekt, który założyli Gaahl i King Ov Hell, muzycy kultowego Gorgorotha. Poważna sprawa. [croz]

AFTER Powiększenie

ul. Nowy Świat 27 22.00 10 zł

30.04 KRAKÓW Fabryka, ul. Zabłocie 23

19.00

K37

70-80 zł


AKTIVIST

NOWE MIEJSCA

Bibenda

Ma wszystko

Warszawa

Zaczęło się od kateringu. Beniamin Bielecki i Zbyszek Gawron kulinarne szlify zbierali w dwuosobowej firemce Ma Noże i Może. Teraz chłopaki mają więcej i mogą więcej. Zamiast krążyć ze swoimi dobrami po Warszawie wreszcie zapraszają Warszawę do siebie – do Bibendy. – Wątróbki, biała kiełbasa, jarmuż. No to może pójdzie Mariusz? – podsumowała ich kulinarną propozycję naczelna, niezbyt chyba przekonana. Od tej pory, w ciągu jednego tygodnia, progi nowej knajpki na Nowogrodzkiej przekroczyłem trzykrotnie. Trudno powiedzieć, w czym tkwi sekret. Wnętrze jest dopracowane w najmniejszych szczegółach, ale odkryte cegły i biel gładko wpisują się w obowiązujące mody. Lokalizacja niby w centrum, tyle że na niezbyt często uczęszczanym szlaku. Mimo to za każdym razem jadłem, piłem i chciałem więcej. Więc wracałem. Bibenda to raczej arsenał solidnych przekąsek niż jednodaniowa obiadowa bomba. Warto zamówić kilka rzeczy i łączyć, odrzucając na bok kulturowe podziały. Teksańskie bardzo ostre skrzydełka barbeque (23 zł) najlepiej udobruchać orzeźwiającą arabską sałatką tabbouleh (9 zł), z kaszą bulgur zamiast typowego kuskusu. Do tego jedno z pięciu rodzajów piw (8-12 zł) Swojskie pulpety z wołowiny (24 zł) z mniej swojskimi orzeszkami pini można dobrać w parę ze swojskimi pieczonymi marchewkami i pietruszkami z mniej swojskim kwaskowatym sosem z tahini (9 zł). Na koniec biała kiełbasa (14 zł) – nigdy nie byłem jej wielbicielem, więc zamówiłem dopiero podczas ostatniej wizyty, gdy wiedziałem, że Bibendzie można zaufać. Serwowana z marynowanym porem i na soczewicy nie ma nic wspólnego ze swoją biedną krewną z balkonowego grilla. Dania pozornie nie są wymyślne, ale ich tajemnicą są dodatki – jak burak, to kolendra, jak fasola, to ryż i jalapeno, jak beza, to bazylia i campari. Znane, ale nieopatrzone, swojskie, ale nie jak w domu, proste, ale dopieszczone. Tak jak podniebienia gości. Mam już kilka ulubionych pozycji w karcie, kilka czeka jeszcze do odkrycia. Bibendo, do zobaczenia! [Mariusz Mikliński]

Eat Me Drink Me

Instagramowy raj

Eat Me Drink Me to mokry sen wszystkich instagramowych foodpornowców. Potrawy są tu tak ślicznie podane, że aż się proszą o użycie valencji. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zacznie jeść, zanim nie obfotografuje pięknie ufryzowanych pankejków z truskaweczkami na szczycie piramidki i elegancką kupką bitej śmietany z boku, udekorowaną płatkami róży. Tylko szaleniec nie cyknie fotki szejka serwowanego w małej buteleczce ze słomką, z przyczepioną karteczką Drink Me, albo herbaty podawanej w pękatych imbryczkach. Górę złota temu, kto powstrzyma się przed zrobieniem zdjęcia minigofrom na patyku, które można maczać w kremowych sosach. Pokus jest znacznie więcej, bo wnętrze ursynowskiej knajpki, mieszczącej się niedaleko Metra Kabaty, to gotowa dekoracja do wystawienia „Alicji w Krainie Czarów”. Jest wszystko – imbryki, zegary, altanki, szachownice, karty do gry, trawa na suficie i odwrócone stoliki – kiczowate szaleństwo, w którym jest jednak metoda. Jest nawet drzewo, brakuje chyba tylko Kota z Cheshire. Jego miejsce zajmuje jednak równie uroczo uśmiechająca się obsługa w sukieneczkach w cyferblaty, która pomaga niezdecydowanym podjąć kulinarne decyzje. Ach tak. W ferworze fotografowania można bowiem zapomnieć o tym, że można tu także zjeść. Z tym jest troszkę gorzej. Pankejki były śliczne, ale niestety z gotowca, a mleczno-bananowo-chałwowy shake lekko mdły. Dobrze sprawdziła się kanapka z polędwiczką ze śliwką (12 zł), serwowana na ciepło, choć rozmiarowo raczej pasowała do Alicji po wypiciu eliksiru pomniejszającego. Do Eat Me zawitałyśmy w porze śniadaniowej, więc nie

ul. Nowogrodzka 10 wt.-niedz. 12.00-00.00

przetestowałyśmy opcji lunchowo-obiadowych. Jest kilka pozycji do wyboru: są tarty, kanapki (9-12 zł), makarony (16-23 zł), sałatki. Ale najbardziej kuszące wydają się słodkości – będące specjalnością zakładu szejki (mleczne albo jogurtowe, z nutellą, oreo, chałwą), są też lemoniady, świeżo wyciskane soki i kawa. Podsumowując – miejsce zabawne, przygotowane z rozmachem i bez kompleksów. Pokochają je dzieciaki oraz lubiące bibeloty i słodkości pannice w każdym wieku, które umawiają się na ploteczki z przyjaciółką. [Sylwia Kawalerowicz] ul. Wąwozowa 35 pon.-sob. 12.00-21.00, niedz. 10.00-21.00

A38


KWIECIEŃ 2014

Hiszpania na wychodne

MARZEC 2014

PROMO

Sueño

Kiedy w dzieciństwie kaprysiłam przy jedzeniu i nie chciałam wynieść talerzyka, moi rodzice zwykli mówić: „Jan ma wychodne”. Długo nie wiedziałam, kim jest Jan, ale wiedziałam, że jego brak wiąże się z krupnikiem w talerzu, makaronem z białym serem czy znienawidzoną kalarepką. Żeby było smacznie, Jan, jak widać, jest niezbędny. W otwartym niedawno na Oboźnej tapas barze Jan zdecydowanie ma wychodne. Być może nawet nigdy tam nie został zaproszony. W końcu nie jest to prosta,polska knajpa, ale wymyślny bar z przekąskami, wzorowany na dalekim hiszpańskim kuzynie. A jak wiadomo, wszystko, co zapożyczone, niesie za sobą ryzyko niepowodzenia. W końcu klimat u nas inny, towar bardziej wschodni, a kubki smakowe zahartowane na kiszonkach. Ale bez uprzedzeń. Hasło „Polska dla Polaków” jest mi dalekie. Z nadzieją więc przekraczam progi Sueño, co po hiszpańsku oznacza marzenie senne, i liczę na to, że właśnie w nie zamieni się mój wieczór. Sen był, ale raczej koszmarek. I mimo prób wybudzenia się z niego, które polegały na domawianiu kolejnych tapasów, do końca nie udało mi się pozbyć smaku goryczy. Niezależnie od tego, czy na moim minitalerzyku lądowały kalmary (15 zł), canapés z barweną (9 zł) czy sznycelki jajeczno-boczniakowe (13 zł), wszystko smakowało podobnie. Gumowato i nijak. Nijakie było również dla oka, co dodatkowo rozczarowywało. Idea tapasów, czyli rozmaitych małych przekąsek, jest mi bliska. Można zjeść dużo i różnorodnie. Pytanie tylko, jak do różnorodności się podchodzi. Jeśli chciałabym najeść się w Sueño, musiałabym zafundować mojemu brzuchowi egzotyczną mieszankę białych kiełbasek, kurczaka, sernika z koziego sera, zupy pho i ravioli. Unia Europejska w pigułce. Pigułce gwałtu, bo tego, co Sueño robi z tapasami, inaczej nazwać się nie da. Przez tapas właściciele baru rozumieją małe porcje. Małe, złe i drogie porcje. Janie, zmiłuj się! [Olga Święcicka]

RED BULL TOUR BUS ZNÓW W TRASIE!

TYM RAZEM NA JEGO DACHU ZAGRA BRODKA, A W RAMACH SUPPORTU WYSTĄPI KRZYSZTOF ZALEWSKI Z SOLOWYM PROJEKTEM – CHCESZ, ŻEBY ZAGRALI W TWOIM MIEŚCIE? GŁOSUJ! Trasę koncertową artystów zaplanują fani w specjalnym głosowaniu – o przyjazd mobilnej sceny będzie walczyć 12 miast, z czego tylko w sześciu odbędą się koncerty. Na miasta będzie można głosować w kwietniu na stronie www.redbulltourbus.pl. Już szósty rok z rzędu unikalny projekt koncertowy będzie przemierzać kraj i dostarczać fanom solidnej dawki muzycznej energii. W wytypowanych przez internautów miastach zagra Monika Brodka – zaprezentuje swoje utwory w zupełnie nowych, zaskakujących aranżacjach. Autorce takich hitów jak „Varsovie” czy „Dancing Shoes” będzie towarzyszyć Krzysztof Zalewski, który w ramach supportu wystąpi ze swoim solowym projektem.

ul. Oboźna 9 wt.-pt. 10.00-22.00, sob. 12.00-22.00, niedz.12.00-20.00 tel. 604 614 204

O przyjazd artystów będzie walczyć 12 miast: Gdańsk, Olsztyn, Kraków, Katowice, Wrocław, Lublin, Łódź, Białystok, Poznań, Rzeszów, Częstochowa i Toruń. Red Bull Tour Bus z Brodką będzie mógł przyjechać do sześciu z nich, które zdobędą najwięcej głosów fanów podczas głosowania na stronie www. redbulltourbus.pl. Głosować można od 8 do 27 kwietnia. W poprzednich latach Red Bull Tour Bus pojawił się w kilkudziesięciu miejscach w kraju, prezentując co roku młode zespoły. U boku utalentowanych debiutantów wystąpili tacy artyści jak: Pezet, Monika Brodka, Pogodno, Vavamuffin, Muchy czy Tymon & The Transistors. Muzyczny autobus pojawiał się na juwenaliach, festiwalach, tworzył Małą Scenę w Jarocinie. Przy dźwiękach płynących z jego dachu bawiły się tysiące ludzi. Nie inaczej będzie tym razem. Więcej informacji o trasie koncertowej na stronie www.redbulltourbus.pl A39


AKTIVIST

MOJE MIASTO

WARSZAWA

BIEGANIE ZE ŚWIATEM

Moje bieganie związane jest z Wisłą. Mieszkam na Pradze, na wysokości mostu Gdańskiego, więc pierwsze próby biegowe odmierzałem mostami – najpierw dobiegłem z Gdańskiego do Śląsko-Dąbrowskiego, następnym razem nawet nim wróciłem, a kilka dni później trafiłem na Świętokrzyski. Teraz biegnę Siekierkowskim i odwiedzam rodziców na Sadybie, ale i do przyjaciół na Kabatach... Bieganie nad Wisłą daje wiele możliwości i jest atrakcyjne widokowo – moja ulubiona wieczorna pętla wiodła przez most Gdański, bulwarami nadwiślańskimi, obok piwnych ogródków, hipsterskich kontenerów i Centrum Kopernika, do wspomnianego Świętokrzyskiego, znowu przez Wisłę, w stronę parku Praskiego i zoo – akurat standardowe 10 km. Uwaga, trasa jest obecnie w przebudowie! W weekendy, kiedy nie mam ochoty biegać po chodnikach i asfalcie, „buszuję w krzakach” po praskiej stronie na specjalnie przygotowanej ścieżce. Inna moja ulubiona trasa to bieg Powiślem, od Mariensztatu do Agrykoli, stamtąd na plac Na Rozdrożu, do Książęcej, w dół i powrót na Pragę. Czasem muszę wykonać konkretne ćwiczenia sprawnościowe, poprawić siłę i prędkość, wtedy późnymi wieczorami biegam na bieżni stadionu Agrykoli. Mam też trasę „przez centrum” – po niedzielnych audycjach w Czwórce wracam na Pragę alejami Niepodległości i Jana Pawła, mijając tak urokliwe miejsca jak Dworzec Centralny.

Foto: CC BY-SA 2.5

ulubione biegowe miejscówki Tomka Rawskiego

Trasa wzdłuż Wisły

Rabka – trasa biegu górskiego Inspiracja do biegu

TOMEK RAWSKI Wyznaję zasadę „biegania ze światem”, czyli bez słuchawek na uszach, żeby chłonąć to, co dzieje się wokół (no i żeby nic mnie nie przejechało). Tylko w sezonie jesień-zima czasem czegoś słucham, żeby osłodzić sobie półtoragodzinny bieg przez ciemność, wiatr i błoto. Moja setlista to nieuczesany rock typu The Black Keys i The Strokes plus trochę rapu (tempo 90 BPM zalecane). Dzięki streamingowi biegałem już przy muzyce Tinariwen, Tyler the Creator i Parachute Youth. Ze smutkiem odkryłem, że dobrze biega się też przy popie. Przeczytałem kilkanaście książek o bieganiu, ale największe wrażenie zrobiło na mnie „Jedz i biegaj”, której autorem jest Scott Jurek. Właściwie nic tu dla normalnego człowieka nie ma – gość jest ultramaratończykiem (co oznacza, że bierze udział w biegach np. na 160 km) i weganinem, ale jego wizja biegania – subtelne połączenie dążenia do bycia lepszym z fascynacją przyrodą i życiem – niezwykle nakręca. Roślinożercy znajdą tu serię przepisów, a do tego autor nie wystawia sobie pomnika i wcale nie każe czytelnikowi biegać.

Didżej i remikser warszawskiego składu Beats Friendly. W Czwórce prowadzi audycję „Niedzielna sesja”. Biega od trzech lat. – Zacząłem w momencie, kiedy byłem totalnie znudzony pracą i rutyną, miałem poczucie życiowego zastoju. Potrzebowałem zmiany psychicznej i fizycznej, bo cotygodniowa koszykówka nie miała wpływu na moją figurę i kondycję. Na początku jest świetnie – co prawda umierasz po biegu, ale następnego dnia czujesz, że twój organizm domaga się ruchu. No i znajomi mówią ci: „Hej, ale schudłeś!”. Potem przychodzi czas na bardziej świadome bieganie, diety, plany treningowe. Twój organizm nie reaguje już radosnym zrzucaniem kilogramów. Ale nadal jest OK. Pracę zmieniłem, biegam i podobno mam lepszy kontakt z ludźmi. Chciałbym powiedzieć, że z łatwością przychodzi mi łączenie nocnych hulanek didżejskich z porannym bieganiem, ale tak nie jest. Nieraz jednak zdarzyło mi się grać do czwartej rano, a pięć godzin później brać udział w jakimś biegu. Tak czy inaczej, baluję zwykle z przekonaniem, że to, co dziś stracę, jutro nadrobię na trasie, choć nie jestem jakoś specjalnie przekonany o słuszności tej tezy.

A40

Bieganie jest świetnym sposobem zwiedzania własnego miasta. Można zobaczyć, jak płynie miejskie życie, trafić do zakątków, w których jeszcze się nie było, nadrobić zaległości w „Co to za wieżowiec teraz tam wybudowali?”. Za granicą też można zwiedzać w przyspieszonym tempie – biegałem już w Paryżu, Liverpoolu, Toskanii i Grecji, następny przystanek to Central Park. Mimo że mam w szufladzie kilka pamiątkowych medali z biegów ulicznych, to za swoje największe osiągnięcie uważam ukończenie 20-kilometrowego biegu górskiego.


KWIECIEŃ 2014

Z WOLNEJ STOPY

Pęcherze, obtarcia, pięty w plasterkach. Kto z nas tego nie zna? Buty, które mają chronić naszą stopę, potrafią dać w kość. Po całym dniu chodzenia w za ciasnych szpilkach ma się ochotę rzucić je w kąt i pójść dalej boso. Boso, ale w ostrogach, bo przecież świat jest pełen niebezpieczeństw. A może można inaczej? Nike Free powstały z potrzeby wolności. Stopy, które przez wieki były wciskane w coraz wymyślniejsze buty, postanowiły się zbuntować i odetchnąć. Miały dość otulających kostkę ochraniaczy, amortyzujących podeszew i stabilizujących konstrukcji. Trudno im się dziwić. W końcu im buty są wygodniejsze, tym stopy bardziej się rozleniwiają. Mięśnie? Treningi? Przez lata nikt się tym nie zajmował. Sportowcy nie zdawali sobie sprawy, jaki potencjał tkwi w stopach. Zmienił to guru butów sportowych Tobie Hatfield, który postanowił uwolnić stopę. Inspiracją dla niego było spotkanie z Vinem Lananną, trenerem drużyn lekkoatletycznych na uniwersytetach w Stanford i Oregonie, który swoim podopiecznym kazał biegać boso po murawie. Sekretem jego sukcesów była wiara w siłę stóp. O ile pomysł Lananny sprawdzał się na boisku czy na plaży, o tyle wydawał się niemożliwy do wykorzystania w mieście. Hatfield postawił sobie za punkt honoru dać stopie jak najwięcej wolności, chroniąc ją przy tym przed ulicznym brudem czy raniącym podłożem. Lata eksperymentów

zaowocowały narodzinami Nike Free, które przez dziesięć lat istnienia przeszły sporą ewolucję. Podstawą buta jest cienka, elastyczna podeszwa ponacinana w wielu miejscach, a jego siłą – lekkość i oddychający materiał. Zakładając „uwalniające stopę” nike’i, rzeczywiście można poczuć się, jakby chodziło się boso. Czuć każdą nierówność pod nogami i można uaktywnić mięśnie, o których wcześniej nie miało się pojęcia. W Nike Free zakochali się nie tylko sportowcy, ale i żyjący w szybkim tempie mieszkańcy miast. Kiedy codziennie przemierza się kilometry między pracą, spotkaniami a klubem, miło mieć coś lekkiego i ultrawygodnego na nogach. Free Flyknit, jedna z najnowszych wersji Nike Free, została w całości „utkana” z jednego kawałka dzianiny, co znacznie zmniejsza wpływ produkcji na środowisko. Są nie tylko superekologiczne, ale dzięki zastosowanej technologii mogą mieć też wszystkie kolory tęczy – wściekle różowe albo zupełnie czarne. Tak samo dobre do garnituru, jak na wieczorny trening. Jak mówi guru Nike i twórca modelu Free: „Less shoe, more you”. A41

PROMO

KONKURS! KONKURS! KONKURS! WYGRAJ AUTOGRAF NA BUTACH Chcesz stać się dumnym posiadaczem kolekcjonerskiej pary butów Nike Free? Chcesz zdobyć autograf ich twórcy, Tobiego Hatfielda, ikony światowego designu? Możemy ci w tym pomóc. Wystarczy, że zrobisz sobie zdjęcie podczas treningu i wrzucisz na Instagram z oznaczeniem @aktivist_magazyn #nikefree, #bieganie, #uwalnia. Najciekawsze zdjęcie zostanie nagrodzone parą butów Nike Free z autografem Tobiego Hatfielda! Szczegóły konkursu i regulamin znajdziecie na naszej stronie internetowej. Do biegu, start!


AKTIVIST

MAGAZYN TOP 5

LAS WITA NAS

DRZEWA • UFO • SEKS

Tekst: Michał Kropiński

1

2 Wiosna w pełni – po tych kilku miesiącach mroku człowieka ciągnie do natury. Co jednak poradzić, kiedy jedyną alternatywą dla osób nieposiadających działki pracowniczej odziedziczonej po dziadku wydają się mniej lub bardziej zadbane JOHANNESBURG LAS MIEJSKI (Olsztyn) miejskie parki. A może Jedno z największych afrykańskich miast od wielu lat usiłuje udo- Polskie rekordy, o których dowiadujemy się znienacka, to nasza wodnić, że najbardziej imponujący las miejski znajduje się wła- ulubiona dziedzina. Okazuje się, że również w „leśnej” kategorii zamiast czesać brodę śnie w jego granicach. Jeszcze w XIX wieku tereny dzisiejszego mamy czym się szczycić. Olsztyński Las Miejski jest najwięki kupować kolejny Johannesburga pokrywała sawanna. Jednak od końca stulecia far- szym w Europie lasem położonym w granicach miasta! Na pomerzy zaczęli zalesiać okolice, w których mieszkali. Tereny zielo- wierzchni prawie półtora tysiąca hektarów znajdują się nie tylko sweterek w jelenie ne rozrastały się przez kilkadziesiąt lat, a zapomnianą farmerską typowe dla zielonych ostępów atrakcje. To tutaj na Stadionie lepiej wybrać się do tradycję od 1996 r. kontynuują aktywiści, którzy sadzą drzewa Leśnym Józef Szmidt pobił rekord świata w trójskoku. Są też w każdym wolnym miejscu. W tej chwili miasto, w którym rośnie inne miejscówki związane z poprzednimi epokami. Stanowisko prawdziwego lasu? ponad sześć milionów drzew, przykrywa ogromny zielony „para- archeologiczne, przedwojenne sanatorium, kawiarnie i knajpki Lasu w mieście! sol”. To wielka duma mieszkańców, bo ponad dwie trzecie roślin idealnie wpisują się w ciut zaniedbany, ale swojski krajobraz tego posadzono na terenach prywatnych. Zatem nawet jeśli las wyobrażacie sobie inaczej, to nie mówcie tam tego na głos.

4 5

(Warszawa)

Kiedy tylko wyjrzy słońce, warszawiacy zaczynają okupować Pole Mokotowskie i Kabaty. Tymczasem największy park narodowy położony w sąsiedztwie europejskiego miasta jest ignorowany przez mieszkańców! Wtajemniczeni wiedzą, że zrzutka na benzynę albo kilka rowerów, to najprostszy i najtańszy sposób, by dostać się do prawdziwej puszczy przypominającej te ze średniowiecznych opowieści. Słynne są bunkry, do których wstęp jest wzbroniony, ale sądząc po info na stronie parku, nie wszyscy stosują się do tych zakazów. Polacy najwyraźniej wolą w lesie spędzać czas alternatywnie. Niedawne badania przeprowadzone przez naukowców UW pokazują, że dwa razy więcej respondentów woli w lesie uprawiać seks niż polować. Wiadomo – all you need is love!

KRZYWY LAS (Gryfino)

3

TIJUCA (Rio de Janeiro)

Zielone tereny otaczające figurę Chrystusa Zbawiciela w Rio to swego czasu największy las miejski na świecie. Tijuca w języku tupi oznacza „bagna”. Choć las posadzony został w latach 30. XX wieku, to obecnie z powodu klimatu jest propozycją dla wytrawnych eksplorerów. Przyroda wzięła sprawy w swoje ręce i większość terenów nie nadaje się na spacerek z rodziną. Nie brakuje jednak atrakcji, jest tu np. największy na świecie stół piknikowy. A42

Hit internetu, o którym w kraju słyszało chyba niewielu. Położony w podszczecińskim Gryfinie las króluje na wszelkich geekowskich stronach internetowych. Powód? Nietypowy kształt drzew. Około 400 sosen posadzonych przypuszczalnie w dwudziestoleciu międzywojennym ma bardzo zaskakująco wygięte pnie. Niektórzy twierdzą, że to specjalna modyfikacja przeprowadzona na młodych drzewkach przez szkutników, którzy chcieli pozyskać idealny surowiec na łodzie. Sieć ma jednak swoje o wiele bardziej fantastyczne teorie. Nawet jeśli wierzycie, że to kolejna Strefa 51, to z centrum Szczecina dotrzecie tu w kilkanaście minut.

Foto: Asbb, Jcsalomon, S. Czachorowski, Yarek shalom/CC BY-SA 3.0

KAMPINOS

nietypowego parku.


CITY MOMENT

MIASTO • FOTO • CHWILA

Robimy zdjęcia. Obsesyjnie, kompulsywnie, ajfonem. Jak wszyscy. Sorry. Śledźcie nas na Instagramie. Miasto widziane naszymi oczami na instagram.com/aktivist_magazyn

A43


GROLSCH

Stań się częścią tego, co dzieje się wokół ciebie. Grolsch trzyma rękę na pulsie i wspiera te inicjatywy, które prowokują do myślenia i działania. I podgrzewa atmosferę. Albo schładza – zależnie od potrzeb. Obudź się z zimowego snu i działaj. Grolsch pokaże ci, jak to zrobić. GROLSCH DO GROLSCHA Na wiosnę Grolsch startuje z nowymi działaniami. „Za Grolsch Kultury” to zestaw przewrotnych działań promujących kulturę. O co chodzi? Przede wszystkim Grolsch łączy siły z pierwszą w Polsce platformą crowdfundingową. Portal internetowy Wspieramkulturę.pl pozwala artystom – również początkującym – zbierać fundusze na realizację projektów. Platforma umożliwia gromadzenie niezbędnych środków, ale i promowanie artystów i ich prac. Jaka będzie rola Grolscha? Marka przekaże pierwsze 20% środków potrzebnych na realizację najciekawszych, wybranych przez grolschowe jury projektów. Potem pomoże je promować w środowisku artystycznym, tak aby mogły uzyskać dalsze finansowanie. Pozwoli artystom uczestniczyć w szkoleniach z zakresu promocji oraz wesprze organizację wystaw, koncertów, pokazów. Ale to nie wszystko – żeby ludzie mieli gdzie działać, potrzebne są miejsca. O to Grolsch też zadba – stworzy okazję do bycia kreatywnym, realizowania swoich pasji związanych ze sztuką i zaangażowania w upiększanie przestrzeni miejskiej. Dlatego właśnie buduje Creative Network – ogólnopolską sieć concept-store’ów, czyli miejsc, które będą funkcjonować jako ośrodki kulturalne, otwarte pracownie, przestrzenie skupiające lokalną społeczność, przeważnie koegzystujące z lokalami gastronomicznymi (w których, rzecz jasna, będzie można napić się piwa). Takie ośrodki powstają w Warszawie, Poznaniu, Chorzowie, Krakowie, Sopocie i Wrocławiu.

ZA GROLSCH MUZYKI Zaangażowanie Grolscha we wspieranie młodej alternatywnej kultury to oczywiście żadna nowość. Każdy, kto przez ostatnie lata uczestniczył w jednym z najciekawszych warszawskich wydarzeń kulturalnych, czyli FreeForm Festivalu, wie, że marka aktywnie nie tylko je wspiera, ale wręcz współtworzy. W tym roku – podczas jubileuszowej dziesiątej edycji – wystąpią m.in. Klaxons, Simian Mobile Disco, Jon Hopkins, MØ, Trust, Charli XCX, Evian Christ i Skalpel. Grolsch tam będzie – bądźcie i wy! 10. FreeForm Festival 9-10 maja Soho Factory Warszawa

M44


GROLSCH

MAGAZYN PROMO

ZA GROLSCH FILMU W maju 2001 r. producent z Waszyngtonu, Mark Ruppert, wpadł na pomysł, żeby nakręcić film w ciągu 48 godzin. Zaangażował w to znajomych reżyserów, którzy stworzyli własne zespoły i przyłączyli się do tego eksperymentu. Po 12 latach 48 Hour Film Project może się pochwalić licznymi międzynarodowymi sukcesami i ponad 700 konkursami odbywającymi się co roku w miastach na całym świecie. W 2012 r. ponad 53 000 filmowców zrobiło blisko 4000 filmów w 125 miastach, na sześciu kontynentach. W tym roku dołączą do nich trzy polskie miasta: Warszawa, Kraków i Katowice. 48 HFP to bezsenny weekend, podczas którego ekipy wymyślają, piszą scenariusz, kręcą i montują film. Grolsch rzuca wam wyzwanie i zaprasza do udziału: sprawdźcie się jako filmowcy. Macie na to cały weekend. A wiecie, jak wiele może się w jeden weekend wydarzyć. 48 Hour Film Project w Katowicach 9-17 maja zarejestruj się na: 48hfpkatowice.pl

ZA GROLSCH DESIGNU Już w kwietniu ruszy trzecia edycja konkursu dla młodych twórców sztuki użytkowej, Grolsch Bottle Art. Młodzi projektanci powalczą o pieniądze i udział w warsztatach pod okiem specjalistów ze świata designu. Dostaną również niepowtarzalną okazję do realizacji swoich projektów w kultowych lokalach w Polsce, gdzie obecny jest Grolsch. W tym roku kategorie konkursowe zostały rozszerzone i obejmują nie tylko (jak w poprzednich edycjach) elementy użytkowe do wykorzystania w lokalu, ale również projekt strojów dla barmanów, mural lub grafikę na ścianę i projekt stworzenia Tymczasowego Baru z 10 000 butelek Grolscha. Autorzy najlepszych projektów dostaną możliwość ich realizacji. Koszty realizacji wraz z niezbędnymi materiałami zapewniają organizatorzy. Spośród powstałych prac wyłoniona zostanie czwórka zwycięzców, która otrzyma nagrody pieniężne w wysokości 2 500 PLN każda. Tak samo jak w poprzednich dwóch edycjach, Grolsch Bottle Art będzie miał swój finał w czerwcu na Grolsch ArtBoom Festival w Krakowie, gdzie najlepsi uczestnicy wezmą udział w warsztatach prowadzonych przez jurorów konkursu – specjalistów ze świata designu. Prace konkursowe można wysyłać od 10 kwietnia do 25 maja na adres konkurs. grolsch@lazybug.pl. Szczegółów szukajcie na www.grolschartboomfestival.pl. Grolsch Bottle Art www.grolschartboomfestival.pl 6-22 czerwca

ZA GROLSCH SZTUKI Jednym z ciekawszych miejsc, które Grolsch aktywnie wspiera, jest poznański KontenerArt. A jak KontenerArt, to i będącą jego częścią galerię Cargo. Od zeszłego roku realizuje ona wystawy autorskie, prezentuje twórczość młodych, debiutujących artystów, jest platformą wymiany myśli i idei. Kilka razy do roku galeria ogłasza konkurs na wystawy dla młodych twórców. Teraz taki konkurs odbywa się pod hasłem „Moje miasto, a w nim”. Macie dość architektonicznego i wizualnego chaosu? Chcecie żyć w harmonijnym, przyjaznym otoczeniu? Chcecie, by miasto było inspirujące, wolne i przyjazne? Jeśli chcecie też, żeby galeria Cargo wystawiła wasze prace (i zapłaciła wam honorarium za realizację w wysokości 3000 zł), wyślijcie zgłoszenie na galeriacargo@kontenerart.pl (od 15 kwietnia do 15 maja). To jednak nie wszystko, co dzięki wsparciu Grolscha będzie się odbywać w Poznaniu. Projekt Demostacja ma ułatwić start młodym muzykom. Na scenie KontenerART zorganizowanych zostanie 12 koncertów, a dwa utwory przygotowane zostaną w formie profesjonalnego muzycznego i filmowego demo. Jeżeli chcecie wziąć udział w Demostacji, przyślijcie swoje zgłoszenie między15 kwietnia a 10 maja (demostacja@kontenerart.pl). Moje miasto, a w nim KontenerArt Poznań

Demonstacja KontenerArt Poznań

M45


AKTIVIST

MAGAZYN MODA

Tkankowa biżuteria: surowy konceptualizm. Tkanka wygląda jak plastik ale jest bardzo plastyczna. Regina Mowczan we własnej osobie.

TERYTORIUM TKANKI

FAKTURA • PIERSI • BUDOWA

Polscy ponuracy wcisnęli biżuterię w sztywne ramy. Łańcuszek, koraliki, bransoletka – byle nie rzucać się w oczy. W tym naszym smuteksie pojawił się jednak ktoś, kto zaczyna z tym walczyć. Poznajcie Reginę Mowczan. Regina może nie należy do wagabundów, ale wie dobrze, co to przeprowadzka. Z rodzinnego Wałcza przeniosła się do Szczecina, a od października mieszka w Poznaniu. Na Pomorzu studiowała i pracowała. – Zaczęłam od edukacji wczesnoszkolnej z plastyką – wspomina. Później zdała jednak na polibudę i została architektką. – W architekturze obowiązują ścisłe reguły. Fascynuje mnie to uporządkowanie. Co wcale nie równa się nudzie – tłumaczy. Jako inżynier biegała w kasku po budowie – była dzielną asystentką kierownika. Jednocześnie realizowała się w biurze projektowym. I nagle wszystko rzuciła, by zająć się projektowaniem mody. W końcu od architektury do mody jest całkiem blisko – Zaha Hadid projektuje nie tylko piękne wieżowce, ale i buty. Regina poszła tym tropem. Szukała bardziej artystycznego zajęcia. W kierunku mody popychała ją siostra. – Przysyłała mi zdjęcia biżuterii i mówiła: „Patrz,

mogłabyś to zrobić”. I w końcu postanowiłam spróbować – zdradza. W 2013 r. wygrała warsztat projektowania biżuterii i dostała stypendium na rozkręcenie własnego biznesu na Art & Fashion Festivalu w poznańskim Starym Browarze. To wtedy postanowiła założyć swoją markę, którą nazwała Tkanka – zaczęła łączyć konceptualne, surowe i wyraziste formy z wyrafinowanymi pomysłami. Na razie pokazała kołnierze o nieregularnych kształtach, idealnie dopasowane do ciała bransolety, a ostatnio nawet body. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie tkanka właśnie. Regina używa lekkiej termotopliwej masy, z której tworzy fakturę z nieregularnymi otworami. Substancję rozprowadza wąskim strumieniem. – Nie jestem w stanie stworzyć dwóch takich samych wzorów. Wszystko robię ręcznie – opowiada. Masa rozpływa się pod wpływem ciepła i zastyga po dziesięciu minutach. Można uzyskać z niej dowolne kształty. Całość wygląda A46

jak tkanka pod mikroskopem. Sceptycy mogą pomyśleć, że skoro na pierwszy rzut oka wygląda to jak plastik, to o użytkowości nie może być mowy. Mowczan trzyma jednak sztamę z konstruktywistami. – Mimo że tworzywo jest miękkie, szybko się ściera i brudzi, ubranie z tkanki można spokojnie założyć i w nim wyjść. To projekt konceptualny, ale wytrzymały – zapewnia. Materiał wpisuje się w trend personalizacji produktu. Bierzesz nożyczki i tniesz, jak chcesz. – Zabawa formą cały czas sprawia mi wielką radość. Niedawno wylewałam z masy gorset, ale nie spodobał mi się, więc go pocięłam. Piersi przyczepiłam na ramiona – opowiada. Praca Reginy to projekt rozrastający się jak przywoływana ciągle tkanka. Duże możliwości tworzywa intrygują projektantkę od dawna. – Na studiach musiałam przygotować makietę, karton nie był zbyt elastyczny, więc zrobiłam ją z masy. Zostałam wyśmiana – mówi. Szkolne doświadczenia sprawiły, że zarzuciła pomysł na kilka lat. Jednak trudne miłości najbardziej zapadają w pamięć i tkanka wróciła w wielkim stylu. Dziś Regina nie wyobraża sobie pracy z innym materiałem i swoim niestandardowym podejściem do biżuterii zaraża innych. Tkanka ma szansę na duży sukces.

Zdjęcia: J. Dołgoszyja, A. Mowczan

Tekst: Michał Koszek


LUTY 2014

A47


AKTIVIST

MAGAZYN MODA

SLOW • FAIR • PO POLSKU

TARGI SLOW FASHION 12.04 WARSZAWA Dominik Damaziak i Krzysztof Stelmach, organizatorzy targów Slow Fashion: Slow fashion to nowy trend w modzie, na dobre obecny w Polsce. Każdy z nas intuicyjnie wyczuwa różnicę między slow

1 CollarMe. Torby, torebki, torebunie, worki,

foodem i fast foodem, a porównywanie mody

wory ze skóry oraz biżuteria (bransolety

do jedzenia jest tu nieprzypadkowe. Slow

skórzane i kolie). Proste formy i designerskie

fashion to przede wszystkim przemyślany

materiały. Każdy produkt jest wykonywany

wybór. Tak jak z jedzeniem. Masz dwie

ręcznie z naturalnej skóry.

możliwości, a twoja decyzja ma wpływ na to, jak się będziesz czuć i wyglądać. Slow, czyli wolniej, spokojniej, mądrzej. Jeśli więc zazwyczaj kupujesz ubrania w sieciówkach, kup jedną rzecz od młodego polskiego projektanta. Od razu poczujesz się lepiej. Na zewnątrz i wewnątrz. Na naszych targach swoje ubrania i dodatki pokaże ponad 170 polskich projektantów. Będzie też strefa wiedzy: wykłady o modzie

2 Por Favor to bielizna bez zbędnych

etycznej i trendzie slow fashion oraz

usztywnień i dodatków, uszyta dla kobiet,

prelekcje dla małych firm odzieżowych.

które cenią sobie naturalność. Marka

Równolegle będzie także działać food market

stworzona przez rozmiłowane w fatałaszkach

z regionalnymi produktami spożywczymi

dziewczyny, które wszystkie modele testują

50 polskich producentów.

na sobie. – Cenimy lokalność, dlatego szyjemy w Polsce i wybieramy materiały najlepszej jakości – deklarują.

2

www.slow-fashion.pl

5 Poplavsky to ręcznie robiona biżuteria

4

produkowana w małych seriach, a nawet pojedynczych egzemplarzach. Wykonana z metali szlachetnych, srebra i złota.

3 Paradox. Marka slow fashion, której

4 Fri Fru to modowy projekt naszej

produkty są skierowane do dojrzałych

zaprzyjaźnionej ilustratorki Kasi

kobiet, znających swoją wartość,

Księżopolskiej. Wszystkie ciuchy – m.in.

dokonujących świadomych wyborów

tuniki i legginsy – ozdobione są grafikami

i lubiących niezobowiązujący styl.

jej autorstwa. „Illustration on the street”

To ubrania na wiele sezonów.

to myśl przewodnia tej kolekcji.

A48


Zdjęcia: Ski Sherpa

PROMO CHOPOK

Bikini skiing Wiosna? Czas na narty!

Kapitalna atmosfera, dobra muzyka, ogniste dziewczyny i dzielni mężczyźni na stokach zaśnieżonego Chopoka. Gęste opady śniegu, porywisty wiatr i pochmurne niebo nie zniechęciło uczestników Bikini Ski, którzy w towarzystwie gwiazdy z Polski, Mai Bohosiewicz, pokonali specjalnie przygotowaną trasę na stoku w Jasnej. Zwycięzcy otrzymali wejściówki do Tatralandii i bilety na Bikini Brasil Party do Happy End Club. Tak rozpoczął się wiosenny sezon narciarski. 80 cm śniegu na stokach i wiosenne słońce zachęcają do wyjazdów weekendowych. W promieniu 200 km nie ma innego miejsca z taką ilością otwartych tras, które umożliwiają jazdę w promieniach wiosennego słońca. Dodatkową zachęta dla narciarzy jest fakt, że ceny karnetów są już niższe o 20%. Kto nie był, niech żałuje, kto się wybiera – może tylko zyskać. Wieczorem dla wszystkich zgromadzonych gości ośrodka Jasna-Chopok przygotowano brazylijski wieczór muzyczno-modowy. Obecnych w klubie Happy End do czerwoności rozgrzał zespół bębniarzy Campana Batucada, którzy sprowadzili latynoski klimat do ośnieżonej doliny pod Chopokiem. Nie mogło zabraknąć też samby i gorących rytmów, do których swoje umiejętności prezentowały tancerki. Ech, piękne kobiety, piękne góry, piękny weekend – sprawdźcie to koniecznie! Zwłaszcza, że na stokach pojawiło się ponad 30 cm świeżego śniegu.

www.jasna.sk A49


MASZAP

MASZAP KWIECIEŃ

MUZYKA FILM KSIĄŻKA KOMIKS

MUZYKA

Na wynos Jeśli w swoim mieszkaniu nagle poczujesz zapach smażonej kiełbaski, to wiedz, że właśnie rozpoczął się sezon grillowy i twój sąsiad biesiaduje na balkonie. Jeśli kiełbaska à la wielka płyta niespecjalnie was przekonuje, ale chętnie byście sobie pogrillowali w plenerze, oto sprzęt idealny. Niewielka elegancka walizeczka w stylu vintage, a w środku niespodzianka: grill. Łatwa do rozmontowania i wyczyszczenia. Do kupienia na: rs-barcelona.com

RZECZ

Schoolboy Q „Oxymoron” Top Dawg / Interscope

Jakie dragi, taki rap W którejś ze scen filmu „Sztuka rapu” – dokumentu będącego jednym z najlepszych hołdów dla kultury hiphopowej – jego autor, Ice-T, wspomina, że w początkach całego ruchu wystarczyło postawić któregokolwiek osiedlowego gangstera, dilera czy alfonsa przed mikrofonem, a on zaczynał opowiadać swoją historię. Co ciekawe, wszystkie te relacje zdawane były za pomocą rymujących się wersów. Słuchając oficjalnego debiutu kalifornijskiego MC noszącego ksywę Schoolboy Q, mogłoby się wydawać, że przez ostatnie 40 lat nic się nie zmieniło. Co prawda fascynacja bronią, słabość do narkotyków i daleki od równouprawnienia stosunek do kobiet nadal stanowią paliwo napędowe dla tysięcy amerykańskich enfants terribles, ale wokół nic nie jest takie jak dawniej. Rap z podziemia przeszedł do głównego nurtu, biznes kręci się na najwyższych obrotach, a sprzedaż gramofonów i komputerowych programów do tworzenia muzyki od lat jest większa niż popyt na gitary czy zestawy perkusyjne. I choć zastępy trueschoolowych marud zrzędzą ciągle na forach, wspominając z rozrzewnieniem złotą erę, to ja się cieszę. Fajny jest ten współczesny hip-hop: pamięta o korzeniach, horyzonty ma otwarte na wszelkie możliwe trendy i gatunki, a wyciągnąwszy wnioski z doświadczeń Dre, Timbalanda i Neptunesów, zrozumiał też, jaką wartość ma dobra piosenka. Wprawdzie cykacze rozpędzą się czasami do tempa rodem z dyskoteki, któryś nawijacz zawyje jak Mariah Carey przed Świętami, a ideę piosenki wielu rozumie tylko w kategoriach popowych featuringów, ale i tak jest dobrze. „Oxymoron” jest tego dowodem – chwytliwym i zróżnicowanym brzmieniowo krążkiem pełnym wspominek o xanaxowych śpiączkach i pistolecie, który babcia trzymała za piecem. Jest oksymoronem spajającym popowy potencjał i szowinistyczną, przećpaną bezkompromisowość, którą „Uczniak” nabywał wraz z resztą ekipy Black Hippy. Kendrick Lamar może być dumny z kumpla ze składu. Obawiać się jednak nie ma czego, bo jedną zwrotką kradnie mu cały album. [Filip Kalinowski] M50


KWIECIEŃ 2014

MUZYKA

MUZYKA

MUZYKA

Foster the People „Supermodel” Sony Music

Pharrell Williams „G I R L” Sony Music

St. Vincent „St. Vincent” Loma Vista

Na mieliźnie

Robocizna

Kanonizacja

Lato 2011 bezdyskusyjnie należało do nich. Numer „Pump Up Kicks” leciał wszędzie, ale jego popularność osiągnęła taki poziom, że nawet Stevie Wonder przecierał okulary ze zdziwienia. Prawie trzy lata po udanym pierwszym albumie „Torches” Foster the People w końcu uporali się z kolejną płytą. Niestety rozczarowującą. Część utworów została nagrana zgodnie ze sprawdzoną formułą, która tak dobrze zadziałała na debiucie. „Best Friend” czy „Coming of Age” mają być niby kalkami hiciorów, ale jakoś nie chce się dłużej tupać do nich nóżką. Mark Foster z kolegami postanowił też trochę namieszać i nie trzyma się kurczowo jednego stylu. Dlatego dostajemy coś w stylu Vampire Weekend („Are You What You Want to Be”) czy eksperymentalnych wycieczek MGMT („Pseudologia Fantastica”). Za najlepszy moment „Supermodel”, na tle w większości miałkiej zawartości, trzeba uznać wieńczącą całość piosenkę „Fire Escape”, zaaranżowaną prawie wyłącznie na gitarę akustyczną i głos. Naprawdę dobra rzecz. Może w takim kierunku wypadałoby pójść na kolejnej płycie? [Mateusz Adamski]

Pharrell Williams to taki muzyczny Midas. Czego by nie dotknął, przemienia w hit. Tylko w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy maczał palce w „Get Lucky”, „Blurred Lines” czy w końcu w „Happy” – utworze, który trafił na pierwsze miejsca list przebojów w 175 krajach i do którego na oscarowej gali tańczyła Meryl Streep. Na „G I R L”, jego najnowszym albumie, jak zwykle udziela się plejada znakomitych ziomów. Wokalnie Pharrella wspierają Justin Timberlake, Miley Cyrus i Alicia Keys. Swoje trzy grosze dokładają panowie z Daft Punk, a aranżacją smyczków zajął się sam mistrz Hans Zimmer. Po wysłuchaniu dwóch pierwszych numerów łatwo jednak dojść do wniosku, że Pharrell trochę za wygodnie czuje się w tej sprawdzonej formule. „Gust of Wind”, nagrany przy współudziale Daft Punk, brzmi dziwnie znajomo, jakby wzięto go wprost z płyty „Random Access Memories” robociego duetu. Ciekawsze jest „Hunter”, zwłaszcza gdy pojawiają się żywa sekcja rytmiczna i funkowa pulsacja. Bardzo przyjemnie słucha się też „Lost Queen”. Jest tu oczywiście „Happy”, ale o tej piosence napisano już chyba wszystko. Albumem „G I R L” Pharrell nie odkrywa Ameryki. Po prostu przyjemnie się go słucha. [Mateusz Adamski]

Żeby zrozumieć czwarty solowy album Annie Clark, najlepiej zacząć od uważnego zapoznania się z okładką. Piosenkarka w odmienionym, ekscentrycznym jak nigdy anturażu spogląda na nas dumnie, wywołując uczucie poddańczego uniżenia. Decyzja, by w tytule longplaya po prostu użyć nazwy projektu – jakkolwiek banalne i zachowawcze by się to nie wydawało – najlepiej oddaje cel, jaki przyświecał wokalistce: pełne wyrażenie swojej artystycznej osobowości. A ta jest wyjątkowo fascynująca: „St. Vincent” w dużej mierze opiera się na szaleńczych kontrastach, żeniąc z sobą cyfrowy funk, barokowe aranżacje i zapał godny najbardziej zajadłej riot grrrl. To wyraz bipolarnej, ale pięknej w całym swoim skomplikowaniu natury Annie Clark. Znamienny jest też fakt, że dwie najlepsze kompozycje na płycie są od siebie najbardziej odległe stylistycznie: powolne, pełne niebańskiego spokoju i przepiękne „Prince Johnny” oraz brawurowe, zatopione w obłędnym groovie „Bring Me Your Loves”. W całej tej żonglerce St. Vincent osiągnęła idealny kompromis. [Cyryl Rozwadowski]

100/XX. Antologia polskiego reportażu XX wiek red. Mariusz Szczygieł Czarne

stanie wymienić maksymalnie dziesięciu reporterów), ale okazuje się, że sto z hakiem to bardzo mało. „Selekcja był– przyznaje w wywiadach Szczygieł. Doborem autorów zajmowała się rada programowa, w której zasiadała m.in. Małgorzata Szejnert czy Hanna Krall. Każdy z jej członków miał stworzyć listę stu najlepszych reportaży minionego wieku. „óba stworzenia zbioru uniwersalnego. Radzie przyświecała jeszcze jedna zasada. Reportaże nie musiały być zawsze najlepszymi tekstami danego autora – miały być najciekawsze. Czasem pod względem treści, czasem techniki, jaką dziennikarz wykorzystał przy zbieraniu materiału, a czasem stylu. Każdy reportaż poprzedzony jest krótkim felietonem Szczygła, który przypomina biografię danego autora i wprowadza w tekst. Sam redaktor prowadzący mówi o antologii, że jest jak coca-cola. Cała buzuje. Jest barwna, różnorodna, zaskakująca. Na walla niekoniecznie trzeba wrzucać, ale przy łóżku położyć warto. Można czytać od końca, na wyrywki albo na swój własny sposób. Wrażenie, także na gościach odwiedzających cię w chacie, murowane [Olga Święcicka]

KSIĄŻKA

Reporterskie bąbelki „Nie wrzuciłem »Antologii reportażu« Szczygła na walla, choć to ważna książł na początku marca, gdy w księgarniach pojawiła się „polska biblia reportażże coś się dzieje. Zbiór reportaży pod redakcją Szczygła to prawdziwa celebrytka wśród książek. Dwa grube, ciężkie tomy o oszczędnym, ale przyjemnym dla oka wzornictwie od kilku tygodni zdobią wszystkie księgarskie witryny. Nic dziwnego. W końcu ukazanie się antologii to dla polskich reporterów wydarzenie absolutnie wyjątkowe. Do tej pory nie było książki, która w jednym miejscu gromadziłaby teksty tylu autorów, tak różne style i treści. Na dwa tomy składa się sto reportaży, które powstały od 1901 do 2000 r. Ich autorami jest 123 dziennikarzy. Wydawałoby się, że to całkiem spora grupa (w końcu przeciętny czytelnik jest pewnie w M51


MASZAP

MUZYKA

FILM RSS B0YS „N00W” Sangoplasmo

Snowpiercer: Arka przyszłości („Snowpiercer”) reż. Joon-ho Bong

Kasety czyszczące

Pociąg nie byle jaki

Niby kaseta ta nie powinna się tu znaleźć, bo tożsamość duetu pozostaje tajemnicą, a „N00W” – w przeciwieństwie do poprzednich dokonań RSS B0YS – nie wyszło nakładem zarządzanego przez Kucharczyka Mik Music, jednak coś mi podpowiada, że pasuje ona do tego zestawienia jak ulał. Przekompresowane, twarde, rytmiczne struktury, w których lubują się zakwefieni chłopcy, mogły się rozwinąć do dwóch 30-minutowych, transowych kompozycji. A to z kolei pozwoliło B0YS-om ujawnić pełnię swojego hipnotycznego, obrzędowego zacięcia. Bezlitośnie dudniące bębny nadają tempo stąpającym w miejscu nogom, a orientalne, pustynne motywy i dubowa głębia pochłaniają rozbiegane na co dzień myśli. I tylko krew w żyłach nie wie, w którą stronę płynąć, bo wszystkie organy pracują na wysokich obrotach.

Joon-ho Bong, autor „The Host: Potwór”, powraca. Tym razem bierze na warsztat modny temat futurystycznej ekoapokalipsy i gładko łączy go z innym nośnym wątkiem: walką klas. Przyszłość jest biała. Ziemia zamarzła po próbach obniżenia temperatury wariującej z powodu globalnego ocieplenia. Nieskończoną krainę lodu przemierza Snowpiercer – zbudowany przez genialnego wynalazcę pociąg, który krąży po kontynentach z ogromną prędkością. Pasażerowie tej stalowej schrono-trumny to uratowani przed zimnem rozbitkowie, rozlokowani według hierarchii społecznej w kolejnych wagonach. W ogonie represjonowani rebelianci planują przejęcie znajdującego się w luksusowym dziobie „wiecznego silnika”, którego strzeże pan i władca tego ostatniego bastionu ludzkości, tajemniczy Wilford, pełniący jednocześnie funkcję Boga Ojca i Wielkiego Brata. Najpierw jednak muszą przemierzyć kolejne wagony, z których każdy skrywa inną mikrospołeczność. Przewodnikiem rewolucjonistów

MUZYKA

Lo-Fang „Blue Film” 4AD

Ażur i cień Wytwórnia 4AD w swoim chyba już czwartym wcieleniu skupia się nie tylko na artystach o folkowej prowenienM52

będzie tajemniczy klucznik Namgoong Minsu i jego towarzyszka Yona. Wyprodukowany przez Amerykanów film, wyreżyserowany przez Koreańczyka, zrealizowany w praskim studiu i oparty na francuskim komiksie („Le Transperceneige”), paradoksalnie imponuje spójnością ekranowej wizji. Wnikliwy widz wyłapie co prawda pewne kompromisy (złagodzone sceny przemocy vs. bardzo dosadny język), które wynikają z prób „zamerykanizowania” pierwszego anglojęzycznego tytułu Joon-ho Bonga, ale nie przeszkadzają one w podziwianiu jego zadziwiającej umiejętności łączenia rasowego sci-fi z dramatem społecznym i elementami czarnej komedii. W pamięć zapadają drugoplanowe role, niesamowita scenografia i rytm. W tej eklektycznej i ekscentrycznej podróży jest wszystko, czego potrzeba nieco ambitniejszym pożeraczom rozrywki – tajemnica, ważki temat, chwytliwe dialogi, wizja... a wreszcie jakże rozkoszna filmowa jazda bez trzymanki. [Anna Tatarska] obsada: Chris Evans, Jamie Bell, Tilda Swinton, John Hurt Francja/USA/Korea Płd. 2013, 126 min Monolith Films, 11 kwietnia

cji, lecz także na modnym PBR’n’B i neo soulu. Nie jest więc zbiegiem okoliczności, że twórczość Matthew Hemerleina, ukrywającego się pod pseudonimem Lo-Fang, to wypadkowa tych gatunków. 30-letni multiinstrumentalista utwory na swój debiutancki album pisał w podróży. Maryland, Nashville, Londyn, Kambodża. „Blue Film” to nie muzyka świata, ale frapujący zbiór zróżnicowanych pomysłów rytmicznych i aranżacyjnych, spiętych przygaszonym soulowym śpiewem. Organiczne pizzicata i wcale nie klasyczne partie pianina, skrzypiec i ukulele przyjemnie wtapiają się w komputerowo wygenerowane, często postejtisowe brzmienia w stylu indie R’n’B. To, eufemistycznie rzecz ujmując, melancholijna płyta. Jeśli dodać do tego znajome skrzypcowe interludia połączone z elektroniką, to okaże się, że znaleźliśmy się nie tak daleko od dokonań This Mortal Coil – sztandarowej supergrupy z 4AD. Ale domyślam się, że „wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest całkowicie przypadkowe”. [Rafał Rejowski]


KWIECIEŃ 2014

MUZYKA MUZYKA

Joan as Police Woman „The Classic” PIAS

Złoto się świeci Joan Wasser to jedna z ciekawszych artystek amerykańskiego niezalu, chociaż jak na mój gust tkwi w nim zbyt głęboko – nie w sensie artystycznych wyborów, ale w takim, że jej twórczość po prostu nie jest szerzej znana. Przez wiele lat współpracowała z Antonym Hegartym i Rufusem Wainwrightem, uczestniczyła w nagraniach Lou Reeda, Dave’a Gahana czy Sheryl Crow, byłą dziewczyną Jeffa Buckleya. Na szczęście nie poprzestała na „osłanianiu tyłów” znanych artystów. W 2004 r. pod pseudonimem Joan as Police Woman zadebiutowała EP-ką. Soul, szczególnie ten wywodzący się z lat 60., zawsze był obecny w jej twórczości i z płyty na płytę konsekwentnie wypierał wpływy folkowe (drugą silną inspirację Wasser), by na „The Classic” rządzić niepodzielnie. Artystka nie schlebia modnemu, hipsterskiemu r’n’b, sięga po szlachetne brzmienia o 50-letniej tradycji, choć nie stroni od współczesnych zabiegów produkcyjnych. „The Classic” to zbiór wymagających skupienia, dorosłych piosenek. Intensywne, arcyciekawie rozgrywane rytmicznie, z partiami instrumentalnymi pozwalającymi odpocząć po emocjonalnych tyradach. Utwory Joan pozostawiają po sobie różne smaki, tak jak wino. Jest też ten ciężki, cierpki. I to chyba on czyni ten album tak interesującym. [Rafał Rejowski]

KOMIKS

Planningtorock „All Love’s Legal” Human Level

Na nielegalu Planningtorock od początku stąpa po cienkim lodzie. Oszpecająca maska i sceniczny image tak daleki od póz eterycznych laseczek śpiewających o duchach lasu. Twarde podejście i pełne zaangażowanie, jakiego mogą pozazdrościć przeżuwacze wegańskich burgerów, marzący skrycie o schabowym ciotki Grażyny. Płyta „All Love’s Legal” to kolejny mocny strzał Jam Rostron. Strzał prosto w tę głupkowatą dyskusję, która od jakiegoś czasu toczy się na ekranach naszych telewizorów i komputerów. Pieprzenie o gender (a jednak nie udało mi się uniknąć tego słowa!) i putinowskie przedolimpijskie machanie paragrafami. Przekaz właściwie zawarty jest w tytule albumu. Bo w sumie co więcej można powiedzieć? Może tylko to, że tego typu manifesty wydają się kipieć naiwnością, do jakiej przyzwyczaili nas clowni pokroju Bono? Ten krążek nie jest może najlepszą pozycją w dyskografii artystki, ale jeśli pominiemy takie teksty jak „Let’s Talk About Gender Baby”, to wychodzi z tego całkiem przy-

Superman. Kuloodporny sc. Grant Morrison i in. rys. Rags Morales i in. Egmont

50 twarzy Supermana Takich miejsc jak Ziemia jest więcej we wszechświecie. W każdym z nich istnieje równoległa rzeczywistość. Każde z takich miejsc ma swojego Supermana. Każdy bohater jest inny… „Superman. Kuloodporny” to z jednej strony nowe pomysły na pokazanie ikonicznego herosa, którego przygody można śledzić już od prawie 80 lat, z drugiej – redefinicja starych motywów. Akcja toczy się na paru planach jednocześnie, Supermanów jest kilku, ich losy splątują się. Scenariusz w ciekawy sposób czerpie z tradycji postaci Supermana, przekształcając ją, by pokazać nie tyle nowy wizerunek superbohatera, ile różne jego oblicza. Umożliwia to wprowadzenie alternatywnych rzeczywistości: gdzieś Klark Kent pozoruje swoją M53

jemne elektroniczne słuchowisko. Owszem, niesforna artystka uwielbia psuć misternie utkany klimat, wrzucając jakąś półtoraminutową kakofonię, ale jak się nie podoba, to możecie sobie włączyć Zolę Jesus. To jest płyta w pewien sposób awangardowa. Czas oceni, czy ta awangarda nie zrodzi serii żartów, których Planningtorock już od siebie nie odklei. Z drugiej jednak strony ktoś słusznie powiedział, że jak się ma miękkie serce, to trzeba mieć twardy tyłek. [Michał Kropiński]

śmierć, gdzieś czarnoskóry prezydent USA z charakterystycznym S na piersi spandeksowego kostiumu niszczy tajne laboratoria nuklearne jakiegoś bliskowschodniego reżimu. Pojawiają się też kosmici, którzy chcą zgładzić Ziemię… Scenariusz bazuje na popularnych motywach SF, na lękach i wyzwaniach współczesnego świata. Niestety często do bólu powielane są kalki fabularne, a dialogom nie zawsze udaje się uniknąć tandetnego patosu i infantylności. Kilka pomysłów ma jednak duży potencjał – najlepiej wypadają fragmenty eksplorujące podwójną tożsamość bohatera. Każdy, nawet Superman, musi odpowiedzieć sobie na pytanie: które „ja” jest prawdziwe, na które życie się decyduje . Problemem tego albumu jest także to, że nie wszystkie historie są równie przekonujące graficznie i fabularnie. Nad komiksem pracowało trzech scenarzystów, w tym słynny Grant Morrison, i aż siedmiu rysowników. Mimo słabszych fragmentów jest to dość ciekawy komiks przygodowo-sensacyjny. [Łukasz Chmielewski]


MASZAP

MUZYKA

MUZYKA

Normal Echo „Private Behaviour” Latarnia

Innercity Ensemble „II” Instant Classic

Echa przeszłości

Na żywo, ale w studiu

Na rodzimej scenie eksperymentalnej elektroniki Dawid Szczęsny pojawił się dekadę temu. Jego debiut „Unheard Treats” z 2005 r. wydany został nakładem Supralinear – sublabelu prestiżowej niemieckiej wytwórni Mille Plateaux. Od tego czasu Dawid dał się poznać jako wszechstronny twórca – zaczynał od zwiewnego, ambientowego glitchu, ale doskonale odnajduje się także w innych obszarach poszukującej elektroniki czy hip-hopu. W ostatnich latach wraz z Wojtkiem Bąkowskim współtworzył głośny projekt Niwea. Normal Echo, nowe solowe przedsięwzięcie artysty, znów zaskakuje. Płyta „Private Behaviour” to zbiór piosenek łączących nowofalową surowość i postindustrialno-psychodeliczny klimat. Utwory oparte są na minimalistycznych aranżach i bezpośrednich, podanych na punkową modłę tekstach, recytowanych czasem na granicy krzyku. Istotą tej muzyki jest rytm i oldschoolowe, odhumanizowane, kwaśne brzmienie. Całość wypada twardo, mechanicznie, syntetycznie, sucho. I niestety nieco zbyt topornie, dlatego nie do końca mnie przekonuje. Z pewnością jednak wydawnictwo to trafi do miłośników nowofalowo-postindustrialnych dokonań z przełomu lat 70. i 80. [Łukasz Iwasiński]

Innercity Ensemble to prawdziwa supergrupa wśród rodzimych twórców poszukującej muzyki. W zespole spotkali się Radek Dziubek, pionier polskiego post rocka i spec od elektroniki, gitarzyści z postpunkowym, avantrockowym i improwizatorskim doświadczeniem, czyli Kuba Ziołek i Artur Maćkowiak, wyśmienity trębacz Wojtek Jachna, grający na perkusji Tomek Popowski i Rafał Iwański oraz Rafał Kołacki. Każdy z muzyków to duża indywidualność, każdy jest z nieco innej bajki – niebywałe, że ich talenty i wrażliwość tak cudownie udało się połączyć. Na albumie „II” spotykają się więc klimaty drone’owo-medytacyjne, elementy etniczne, odwołania do kraut rocka czy postrockowe motywy, ale i lżejsze, niosące mnóstwo energii i światła jazzujące fragmenty, podszyte gęstym rytmicznym żywiołem. Niezależnie od gatunkowych naleciałości czy atmosfery poszczególnych utworów cały czas potężne wrażenie robią ogromna wyobraźnia i świetna współpraca członków formacji. To muzyka pełna detali, doskonale wyważona, niepodpierająca się tanimi patentami, niezmiernie bogata, a zarazem spójna. Aż trudno uwierzyć, że jej źródłem były wspólne improwizacje. [Łukasz Iwasiński]

Dzieci przełomu

KSIĄŻKA

Znaki szczególne Paulina Wilk Wydawnictwo Literackie

M54

„Na zawsze pozostaniemy nowi i starzy zarazem”, pisze Paulina Wilk w swojej najnowszej książce, w której stara się zdiagnozować pokolenie 30-latków – tych, którzy dorastali na PRL-owskich blokowiskach, pamiętają, co to oranżadka w proszku, kolejki po masło i religia w kościele. Oraz pierwsze wolne wybory. Na swoje dorastanie Paulina patrzy przez pryzmat rozgrywających się równolegle historycznych wydarzeń – zmiany systemu, pierwszych lat wolnej Polski, traktatu z Lizbony. Kreśli portret pokolenia, które jest wyjątkowe, bo zawieszone między wartościami i systemami. Wychodząc od osobistych wspomnień, analizuje nasze postawy i zastanawia się, jak to bycie „pomiędzy” na nas wpłynęło. Raz jest nostalgicznie, raz publicystycznie. Mimo że nie brakuje obserwacji, w których z łatwością niejeden 30-latek odnajdzie swoje wspomnienia, książka na pewno będzie bardziej odkrywcza dla ich rodziców, którym pozwoli spojrzeć na swoje dzieci z ich perspektywy. [Sylwia Kawalerowicz]


KWIECIEŃ 2014

FILM MUZYKA

Salvo. Ocalony („Salvo”) reż. Fabio Grassadonia, Antonio Piazza

Syndrom sycylijski Skoro gorąca, sucha Sycylia, to i bezwzględny mafijny zabójca. Szybko rozwala wrogów, w użyciu są broń maszynowa oraz pistolety, opony aut i motocykli rwą szuter. Jest też zakazane uczucie do niewidomej dziewczyny, którą bohater – czy też raczej antybohater – powinien zabić, podobnie jak zabił jej brata. Inaczej narazi się klasycznemu capo di tutti capi. Ten nie miewa dobrego humoru, zwłaszcza gdy kisi się w dresie w piwnicy, chowając przed konkurentami. Lekko romantycznemu mordercy serce podpowiada jednak inaczej, kobietę – młodą, kaleką, bezbronną, atrakcyjną – porywa i ukrywa. „Salvo. Ocalonemu” do „Romea i Julii” jest jednak równie daleko jak do „Gomorry” czy „Ojca chrzestnego”. Dzięki niedopowiedzeniom i nieoczywistości – a później intrygującej metafizyce – włoskiego dzieła nie można też postrzegać jako banalnej analizy syndromu sztokholmskiego (miłości ofiary do oprawcy). Film jest kameralny, skromny, cichy (brawa dla dźwiękowca za ekspozycję odgłosów

tła!), sklejony z pogrążonych w ciemności artystycznych dłużyzn. Kamera nie lata helikopterem, tylko dyskretnie podgląda z najbliższej odległości, uważnie komponując kształty i cienie – takie obrazki ambitny widz lubi najbardziej. Prace trwały pięć lat, debiutujący duet reżysersko-scenopisarski spieszyć się nie mógł, bo nie miał za co. I nie musiał, bo kręcił w rodzimym Palermo. Efekt spodobał się w Cannes, panom Grassadonii i Piazzy przyznano nawet dwie pomniejsze nagrody. Dziwne, że na festiwalach laurów nie zgarnia Sara Serraiocco – za samą scenę ciuciubabki z mordercą aktorce należy się Palma lub inny Dawid (włoski Oscar). To nie jest rekomendacja dla „Salvo. Ocalonego” jako dzieła kompletnego. Jego interpretację ułatwia tytuł, a polski dystrybutor wyciągnął pomocny słownik, dorzucając tłumaczenie. Brzmi nieco w stylu „Ściganego” czy „Likwidatora”, lecz chodzi, jak sądzę, o duszę straconą, zbawioną nową emocją. Refleksja nazbyt licha jak na niemal dwugodzinną kontemplacyjną nasiadówkę, której estetyka i oryginalność jednak nie powalają na kolana. [Łukasz Figielski]

Masz u mnie piwo Buddy Holly był jednym z największych kozaków w historii muzyki. Młokos w okularach i idol Hendrixa zginął przedwcześnie. Mam jednak podejrzenia, że w połowie lat 80. reinkarnował się pod postacią niejakiego Nicka Waterhouse’a. Jest trochę jak w filmie z cyklu „Zemsta frajerów” – najbardziej nieśmiały chłopak w klubie nagrywa płytę, która ukręca jajka wszystkim krzykaczom pałującym się siermiężnymi riffami i 20-minutowymi przynudzankami. „Holly” to album totalny. Słucham kawałka i zanim zacznę żałować, że się skończył, już jaram się kolejnym. Tu nie ma chwili na oddech ani na nudę, bo to krótkodystansowy bieg trwający zaledwie pół godziny. Rock’n’roll, swing, funk, gospel, a nawet apokalipsa w stylu The Doors – miszmasz, który nie miał prawa się udać, okazuje się strzałem w dziesiątkę. Wielki szacun, Nick. Wiszę ci piwo. [Michał Kropiński]

Włochy/Francja 2013, 103 min Against Gravity, 25 kwietnia

Kangding Ray „Solens Arc” Raster-Noton

Strzały w powietrze MUZYKA

Nick Waterhouse „Holly” Innovative Leisure Records

Kiedyś na jednym bydgoskim festiwalu zostałem zrugany za to, że podczas koncertu stałem i od czasu do czasu powiedziałem coś głośniej niż kościelnym szeptem. Usiadłem potulnie, a po chwili łysy gość mówiący z francuskim akcentem rozpoczął swój koncert od słów: „Coś ciężka atmosfera tu panuje, nie wiem jak wy, ale ja nie zwykłem słuchać muzyki elektronicznej na siedząco”. Gościem tym był David Letellier, ukrywający tożsamość pod pseudonimem Kangding Ray. I choć wówczas ze swoim trio grał głównie melancholijne piosenki, to wiedział już, że siłą IDM-u jest równowaga między atmosferą i mocą, eksperymentem i tanecznością. Z bezsensownego w swoim rozwinięciu (Intelligent Dance Music) i niepotrzebnie dzielącego scenę skrótowca korzystam w tym wypadku tylko ze względu na brzmienie, z którym zwykle jest on kojarzony. Najnowszy M55

album zamieszkałego w Berlinie Francuza flirtuje bowiem dosyć intensywnie z pokrytą już odrobiną dźwiękowej patyny stylistyką znaną z brytyjskich produkcji lat 90. Tony wydobywające się z głośników przywodzą na myśl R&S-ową klasykę, natomiast same struktury dalekie są od warpowych połamańców. Reprezentant Raster-Noton z wrodzoną sobie dbałością o szczegóły scala ambientowe pejzaże z twardą, techniczną motoryką. Podczas gdy te pierwsze są mu nieobce od dawna, próbkę tych drugich dał niedawno na swojej EP-ce wydanej w Stroboscopic Artefacts. Płyta zbudowana jest z czterech segmentów, tworzących sinusoidalną narrację, w której misternie wycyzelowane, syntezatorowe plamy raz po raz rozdziera równy, parkietowy rytm. Ma też sporo racji sam Kangding Ray, pisząc w zapowiedzi krążka, że jest on dźwiękowym odpowiednikiem rakiet wystrzeliwanych bez żadnego konkretnego celu, dla samej przyjemności patrzenia, jak lecą. I choć zastanowić się za bardzo nie ma nad czym, to radość ze słuchania jest duża. Bez względu na to, czy się stoi czy siedzi, tańczy czy kontempluje. [Filip Kalinowski]


MASZAP

MUZYKA

MØ „No Mythologies to Follow” Sony Music

Sypialniany postmodernizm Po niezwykłym sukcesie Lany Del Rey, Grimes czy tej siksy Lorde, którą coveruje już nawet Bruce Springsteen, nie podpisać kontraktu z mającą choć minimum talentu wokalistką, to jak poślizgnąć się na mydle i powiedzieć: „Tak chciałem”. Z Karen Marie Ørsted ukrywającą się pod pseudonimem MØ (co po duńsku oznacza dziewicę) sprawa jest o tyle prosta, że oprócz niezłego głosu ma też spoko piosenki i wygląda odpowiednio intrygująco (casus Grimes). Resztę załatwiła produkcja, bez której „No Mythologies to Follow” byłoby idealną kalką wspomnianej już pani Del Rey. Album w całości wyprodukował Ronni Vindahl, Duńczyk odpowiedzialny m.in. za świetne brzmienie ubiegłorocznego debiutu Rhye, „Woman”. Karen i Ronni od początku zrozumieli się świetnie, a nakreślone przez niego dźwiękowe landszafty to bardzo mocny atut tej płyty. Czego tu nie ma! Dub, post

MUZYKA

Już 12 kwietnia 2014 nowy album Juniora Stressa! DO NABYCIA W SKLEPACH MUZYCZNYCH W CAŁYM KRAJU ORAZ WYSYŁKOWO NA WWW.KARROT.PL

Christian Löffler „Young Alaska” Ki Records

Wszystko, czego chciałem Do dzisiaj nie wiem, jakim cudem trafiłem na „A Forest”, debiutancki album Christiana. To jedno z niewielu wyM56

dubstep, elektronicznie programowane gitary, archaiczne rolandy 808, trąbki... Mieszanka brzmień, od której rozboleć powinna głowa, jakimś cudem idealnie komponuje się z intensywnym wokalem Karen. Co ciekawe, ścieżki wokalne powstały w sypialni głównej bohaterki, która nieswojo czuła się w nowoczesnym studiu, więc do gotowych już podkładów w domowym zaciszu dogrywała swoje partie. Hajlajty? Masywne „Slow Love”, „Glass” z hymnicznym zacięciem i wyklaskany „Pilgrim”. Ale wrażenie robi też wymierzony chyba w szczyty list przebojów „XXX 88” (nagrany z Diplo) czy już totalnie „lanodelrejowy” „Never Wanna Know”. Polecam zaopatrzyć się w wersję deluxe, zawierającą aż 20 piosenek, w tym kilka w wersjach „nite”. Ciekawszych (by nie napisać: lepszych) od oryginałów. [Mateusz Adamski]

dawnictw, które na mojej mp3 od dwóch lat ma swoje stałe miejsce. Dlatego gdy dowiedziałem się o następnej płycie producenta, po raz pierwszy w życiu miałem nadzieję, że artysta przez ten czas jak najmniej się zmienił i... się nie rozwinął. Unikalny styl produkcji, melancholijne dźwięki wzbogacone różnymi przeszkadzajkami, oparte na prostej, delikatnej stopie i wyłaniający się ciepły bas, który przenosi słuchacza w bezpieczne miejsce – to otrzymałem na „A Forest” i tego chciałem na „Młodej Alasce”. Gdy słucham drugiego albumu Löfflera, odczuwam to, co dane mi było poczuć przy jego debiucie. Ciepłe, radosne brzmienia, w których jednak czai się podskórny smutek. Jego muzyka pozwala mi znowu zawstydzić się na myśl, że kiedyś byłem 15-letnim „romantycznym” poetą i że czasami mam ochotę obejrzeć „Czułe słówka” i się wzruszyć. Löffler tworzy po prostu piękną muzykę. [Kacper Peresada]


KWIECIEŃ 2014

MUZYKA

FILM The Notwist „Close to the Glass” Sub Pop

Oh Boy („Oh Boy”) reż. Jan Ole Gerster

Niemiecka konsekwencja

Och, smutek

Niemieckie The Notwist zawsze działało trochę na uboczu. W dużych odstępach czasu nagrywali kolejne znakomite płyty, które ich angielscy czy amerykańscy koledzy wydaliby z wielkim szumem, natomiast kwartet zza naszej zachodniej granicy po prostu robił swoje. Nie inaczej jest z ich najnowszym albumem „Close to the Glass”, brzmiącym jak „the best of” ostatnich 20 lat muzyki alternatywnej. Takie „7-hour-drive” z chęcią zawłaszczyłby każdy z gigantów shoegaze’u, akustyczne „Casino” z powodzeniem mogłoby wejść do repertuaru twórców indieballad, a część numerów zadowoliłaby nawet Radiohead. Najważniejsze, że Niemcy nie zapomnieli, jak wprowadzać popową wrażliwość do każdej piosenki. Dzięki temu album jest spójny mimo różnorodności i budzi chęć ponownego przesłuchania. Wrócili po sześciu latach ze świetną płytą, nie robiąc przy tym żadnego szumu. Całe The Notwist. [Krzysztof Kowalczyk]

Debiut 36-letniego Gerstera to kino obniżonego nastroju. Ambicję mówienia o pokoleniu współczesnych 30-latków reżyser przesłania kameralną formą – fabuła rozpisana na jeden dzień, czarno-białe zdjęcia, mimowolnie odsyłające do „Frances Ha”, i niepozorny bohater. Tytułowy boy to Niko – znudzony i stale na lekkim kacu, raczej nie podałby ręki swoim filmowym rówieśnicom, naszej warszawskiej Ki czy wspomnianej Frances. Jego depresja ma jednak znacznie mniej ekranowego wdzięku niż dziewczyńska mania. Podczas gdy one prują przez życie, pozostawiając za sobą problemy, miejsca lub dzieci, on snuje się bez celu w poszukiwaniu mocnej kawy i świętego spokoju. W tle majaczy Berlin, męczący jak nigdy, z upiornymi kelnerkami wciskającymi espresso fairtrade za pięć euro. Nikuś konsekwentnie się pogrąża – prawo jazdy zabrali, bo zapił, dziewczyna odeszła, bo szybko wciągał spodnie i wychodził na palcach, studiów nie ma,

GRA

Dark Souls II From Software / Cenega Polska Xbox 360 / PS3 / PC

Do 500 razy sztuka Są takie gry, których sensem jest śmierć. I nie chodzi tutaj o to, że walczymy z zombi. Nie chodzi o to, że gramy nieumarłym. Mówiąc, że sensem „Dark Souls II” jest śmierć, mam na myśli to, że umrzecie wiele, ale to wiele razy. Pierwsza część śniła mi się po nocach. Wiecznie zagubiony, nie wiedziałem, gdzie iść, co chwila natykałem się na zgraję przeciwników, którzy z wielką radością kończyli mój żałosny żywot, a gdy wreszcie udało mi się ich pokonać, siekał mnie na małe kawałeczki boss wielkości czołgu. W drugiej odsłonie „Mrocznych Dusz” jest podobnie – chociaż na pierwszy rzut oka wydaje się łatwiejsza, to gdy tylko poczujemy się zbyt pewnie, ktoś od razu kopnie nas z całej siły w twarz. Tym razem jednak nie zniechęcimy się już w jakiejś 20 minucie – na M57

bo iść śladami majętnego, wszystkowiedzącego tatusia to dyshonor. Żyje na pudłach i z przelewów rodziców. Schilling raczej nie miał problemu z odgrywaniem tego rozgoryczenia – zaliczył już sporo nieudanych filmów, od „Cząstek elementarnych” po „Anę i jego siostry”, które mogą popsuć nastrój aktorowi. Gerster w tragikomicznej formule powtarza to, co już nieraz słyszeliśmy: jest kryzys, nie tylko ekonomiczny, a w świecie nadmiaru brakuje miejsca dla tych, którzy nie nadążają. Albo bloki startowe, albo rycie głową w asfalcie. Nie są to wnioski wyjątkowo odkrywcze, ale „Oh Boy” trafił chyba w czuły punkt: uzbierał już kilkadziesiąt nagród na różnych festiwalach. Jedyne, czym zaskakuje, to często powracający wątek wojennej przeszłości Niemiec – czy to w sztafażu tandetnego melodramatu, na którego planie kumpel Niko próbuje wyżebrać role, czy pijackich rojeń o nocy kryształowej. Zbrodnie dziadów kluczem do współczesnego weltschmerzu? – to najmniej przekonuje. [Mariusz Mikliński] obsada: Tom Schilling, Katharina Schüttler Niemcy 2013, 83 min Aurora Films, 25 kwietnia

pierwszą dużą przeszkodę w dwójce trafimy dopiero przy trzecim albo czwartym bossie. Mimo to poziom trudności jest przerażająco wysoki, bywa nawet trudniej niż w jedynce. W świat dwójki wchodziłem pewny swoich skillsów, pierwsze minuty, a nawet godziny utwierdziły mnie w przekonaniu, jaki to jestem dobry. I nagle, w sekundzie, trafiłem do piekła i płakałem w kącie, zastanawiając się, dlaczego twórcy gry mnie nienawidzą i dlaczego tak bardzo pragną mojej śmierci. „Dark Souls II” jest mokrym snem każdego „gamera” – to gra trudna, fascynująca, wciągająca, przerażająca, irytująca, męcząca, wymagająca. Zasługuje na pisanie o niej książek, a nie króciutkich recenzji w naszym magazynie. Może i umarłem w jej trakcie z 600 razy, ale nigdy przedtem nie czułem się tak spełniony, jak wtedy, gdy w końcu przeszedłem ją do końca. [Kacper Peresada]


MASZAP

Pokazywać, nie komentować Rozmawiał: Łukasz Chmielewski Po sukcesie autobiograficznego komiksu „Pjongjang”, który opisywał pracę nad kreskówkami w Korei Północnej, Guy Delisle zaczął zawodowo zajmować się komiksem. Kolejne podróże odbył dzięki żonie, która pracuje dla Lekarzy bez Granic. Efektem tych wyjazdów są „Kroniki birmańskie” i wydane właśnie „Kroniki jerozolimskie”.

Mieszkałeś w Birmie, Korei Północnej, a ostatnio w Izraelu i Autonomii Palestyńskiej. Czy jest możliwe, by nie angażować się w sytuację polityczno-społeczną w tych krajach i pozostać neutralnym obserwatorem?

Jeśli mieszkasz w takich miejscach, to współczujesz ludziom, którzy tam żyją. Nie zapominasz także, czego sam tam doświadczyłeś. Do dziś śledzę sytuację w Birmie i cieszę się, że trochę się poprawiła. Bardzo przejmuję się też wydarzeniami na Bliskim Wschodzie i w Palestynie. Mam nadzieję, że uda się dobrze ułożyć tę skomplikowaną mozaikę. W Palestynie nie sposób nie solidaryzować się z jej mieszkańcami, bo delikatnie mówiąc, ich sytuacja jest bardzo niefair. Chcesz, żeby to się zmieniło. Do Palestyny wrócę w październiku tego roku. Ma tam odbyć się pierwszy festiwal komiksu i chcę wziąć w nim udział. W Izraelu miałem wystawę swoich prac i prowadziłem warsztaty. Uważam, że komiks to dobry sposób, żeby rozmawiać o konflikcie. Palestyńczycy mogliby stworzyć komiksy pokazujące ich życie.

przed naszym przyjazdem jakiś koleś rozjechał buldożerem samochody na ulicy... Czy pobyt w Jerozolimie zmienił twoje postrzeganie konfliktu palestyńsko-izraelskiego?

Przed przyjazdem nie wiedziałem, co sądzić o tej sytuacji, ale teraz mam już własne zdanie, bo widziałem ogrom cierpienia po obu stronach. W moich komiksach staram się jednak nie ujawniać swoich przekonań, a skupiać się na obserwacji rzeczywistości. Nie chcę mówić czytelnikom, co mają sądzić. Lubię, jak sami wyciągają wnioski na podstawie tego, co im pokazałem. Jestem zwykłym gościem, który stara się zrozumieć, co się dzieje. Mam lewicowe przekonania, moja żona pracuje dla NGO, obracamy się wśród ludzi z podobnym podejściem do świata. To ma wpływ na moją recepcję rzeczywistości i myślę, że jest to czytelne dla odbiorcy. Dlatego też staram się pokazywać, a nie komentować. Uważam, że to uczciwe podejście.

Co najbardziej zaskoczyło cię podczas rocznego pobytu w Jerozolimie?

Co jest najtrudniejsze w tworzeniu komiksowych pamiętników podróżnych?

Wcześniej nie bardzo interesowałem się konfliktem palestyńsko-izraelskim. Sytuacja się zmienia, gdy tam mieszkasz. Wtedy zaczynasz rozumieć, co się tam dzieje. Wierzę, że gdyby ten konflikt się zakończył, to byłaby to wielka ulga dla świata. Trudne było dla mnie ciągłe poczucie zagrożenia – do Jerozolimy pojechałem z żoną, która pracowała dla Lekarzy bez Granic, i z dwójką małych dzieci, którymi opiekowałem się na co dzień. Na ulicach spotyka się żołnierzy z bronią, noszą ją także cywile. Oczywiście jest względnie bezpiecznie, ale to nie jest najlepsze miejsce do życia. Zwłaszcza że na dwa tygodnie

Najbardziej męczę się z wyjaśnianiem kwestii historycznych i specyfiki lokalnej. Zdaję sobie sprawę, że jeśli tego nie zrobię, to czytelnik się pogubi. Dlatego poświęcam stronę na opisywanie obyczajów, historii itd. To bardzo trudna i żmudna praca, bo wymaga solidnego przygotowania i dyscypliny wypowiedzi. Z drugiej strony okazuje się, że możesz na jednej stronie wyjaśnić kwestie, które ludzie studiują latami. I to jest super w komiksie. Bardzo lubię obserwować. W Jerozolimie uderzyły mnie np. pełne i dymiące śmietniki. Tam pali się śmieci. Nie wyrzuca się za to chleba. Dlatego ortodoksyjni Żydzi czerstwy

KOMIKS

Kroniki jerozolimskie Guy Delisle Kultura Gniewu

Święte miasto murem podzielone Guy Delisle jest mistrzem autobiograficznych reportaży. W swoich komiksach pokazuje różne miejsca i ludzi, którzy je tworzą. Czytelnik razem z autorem poznaje je i odkrywa. Z każdą stroną obaj czują się pewniej, ale ciągle muszą być czujni, bo niezbadane są wyroki boskie. Zwłaszcza w Jerozolimie, mieście Allaha, Jehowy i Boga w Trójcy Jedynego. Żona Delisle’a pracuje dla Lekarzy bez Granic. Ostatnio trafili do Jerozolimy. Delisle zajmował się dziećmi (mają dwójkę), w wolnych chwilach zwiedzał i rysował, a jego żona koordynowała pomoc dla Palestyńczyków. Delisle krok po kroku oswaja miasto, odkrywa skomplikowane i często niezrozumiałe dla niego relacje. Dziwi się absurdom, boi luf karabinowych wycelowanych przez izraelskich żołnierzy. Jednocześnie M58

chleb wieszają w torebkach obok śmietników. Arabowie też to zresztą robią... Czy jest jakieś miejsce, o którym chciałbyś zrobić komiks?

Bardzo chciałbym pojechać do Japonii. Do Tokio lub Kioto. Nie wiem jednak, czy byłbym w stanie o tym pisać. Czytałem wiele świetnych komiksów o Japonii i nie mam pewności, czy mógłbym powiedzieć coś ciekawego o tym kraju. Po pobycie w Chinach przez dwa miesiące mieszkałem w Wietnamie. Kiedy jednak przeczytałem moje notatki, okazało się, że choć świetnie się tam bawiłem, to niewiele się wydarzyło. I zdecydowałem, że nie mam wystarczająco dużo do powiedzenia, żeby zrobić komiks.

GUY DELISLE Urodził się w 1966 r. w Quebecu. Studiował animację, przez dziesięć lat pracował przy produkcji filmów animowanych na całym świecie. Twórca autobiograficznych i podróżniczych komiksów: „Pjongjang”, „Kroniki birmańskie” i wydanych właśnie przez Kulturę Gniewu „Kronik jerozolimskich”.

chodzi z dziećmi do zoo, rysuje w kościele i prowadzi warsztaty komiksowe dla Palestyńczyków i Żydów. Jego „Kroniki jerozolimskie” łączą wydarzenia opisywane w gazetach i pokazywane w TV z osobistym spojrzeniem na podzielony kraj. Te zapiski mogą zaskoczyć nawet dobrze zorientowanych w obecnej sytuacji w Palestynie i Izraelu. W mieście absurdów, gdzie linia demarkacyjna dzieli ulicę na żydowską i palestyńską, gdzie przy wejściu do supermarketu ochrona pyta o broń, Delisle stara się żyć normalnie. Nawet jeśli na to życie cieniem kładzie się mur odgradzający Autonomię Palestyńską, nawet jeśli zatrzymuje się ono na punktach kontrolnych. Jednocześnie autor stara się pojąć, co tam się dzieje. Kulminacją tych poszukiwań są wycieczki z grupą palestyńską i żydowską, które pozwalają mu zrozumieć, że ta sama rzeczywistość może wyglądać zupełnie inaczej. Delisle pokazuje nam, co zobaczył, ale wnioski pozwala wyciągać samodzielnie. Polecam poznawanie Al-Quds właśnie z nim. [Łukasz Chmielewski]


KWIECIEŃ 2014

C H A N GE. YOU CAN.

FILM Hardkor Disko reż. Krzysztof Skonieczny

Więcej czadu Projekcji filmu znanego reżysera zawsze towarzyszą pewne oczekiwania. Rozsiadając się w fotelu w sali kinowej, mamy poczucie – czasem mylne – że wiemy, czego się spodziewać. Z debiutami jest inaczej. To rodzaj czystej karty, która zapisywana jest na bieżąco. Od przyjęcia pierwszego filmu zależy, czy twórca nawiąże dialog z publicznością i zdobędzie jej zaufanie. Krzysztofowi Skoniecznemu udało się to osiągnąć – „Hardkor Disko” chwilami drażni, często intryguje, ale na pewno wzbudza emocje. To więcej niż pewne, że o tym debiucie będzie się mówiło. Skonieczny zaryzykował. Zdecydował, że zrobi film po kosztach (czego w gruncie rzeczy nie widać), byle tylko nie być od nikogo zależnym. To miała być wypowiedź autorska, od A do Z. Jego świat, jego miasto, jego bohaterowie. Ci młodsi pełni gniewu i buntu, ci starsi pogodzeni z losem i chowający głowy w piasek. A gdyby w sam środek tego świata wrzucić nie-

pasujący element? Bo kimś takim jest Marcin, chłopak znikąd, który pewnego dnia puka do drzwi eleganckiego warszawskiego mieszkania. I o ile można zżymać się na niektóre fabularne zwroty, o tyle forma „Hardkor Disko” może zaimponować. Przy całej swojej energii i drapieżności film Skoniecznego jest bardzo spójny wizualnie. Ważne bez wątpienia było doświadczenie zebrane przez reżysera w teatrze i na planach teledysków, a kluczowa – współpraca z innym debiutantem, operatorem Kacprem Fertaczem. „Hardkor Disko” to bardzo wyraziste kino debiutów (nie można zapomnieć o wcielającej się w główną rolę Jaśminie Polak). Reżyser przekonuje, że chciał nakręcić film, który byłby radykalną wypowiedzią na temat otaczającej rzeczywistości. To odważna deklaracja. [Kuba Armata] obsada: Marcin Kowalczyk, Jaśmina Polak, Agnieszka Wosińska, Janusz Chabior Polska 2014, 87 min Gutek Film, 4 kwietnia

RZECZ

Wtopa Herbata to też używka. Mamy tu nawet w redakcji jedną ciężko uzależnioną. Na wszystkie wyjazdy wozi swój mały czajniczek i torbę towaru. Nałóg jest wyjątkowo paskudny, bo w jej przypadku wiąże się z nadużywaniem cukru. Jeśli wam też do życia niezbędna jest teina, to pewnie zdarza wam się parzyć liściastą. Zróbcie to ładnie. Zanim pójdziecie na dno. Do kupienia na: eu.monkeybusiness.co.il.

M59

www.ice-watch.com


MASZAP

MUZYKA

Shocking Pinks „Guilt Mirrors” Stars & Letters

Próba cierpliwości

FILM Locke („Locke”) reż. Steven Knight

Podróż za jedną łzę Film Stevena Knighta to niespełna półtoragodzinny, pasjonujący pojedynek człowieka i losu. Tytułowy Ivan Locke przypomina starożytnego Syzyfa. Jak postać z greckiego mitu naiwnie wierzy, że w końcu zapanuje nad swoją dolą. „Wystarczy tylko wcisnąć guzik i trzymać się planu” – mówi przekonany o słuszności własnego myślenia. Ale los to wyjątkowy figlarz. Wystarczyły dwie butelki wina i poczucie samotności, żeby Ivan stracił to, na co harował całe życie. Jedna noc spędzona z kochanką wywróciła jego świat do góry nogami. Bohatera poznajemy, gdy jedzie na porodówkę, gdzie ubiegłoroczna „przyjaciółka” właśnie rodzi jego dziecko. W domu żona leje gorzkie łzy, w pracy koledzy rwą włosy z głowy, bo Locke to ich najlepszy pracownik, bez którego nie powiedzie się jedna z największych w Europie budów. Ale Ivan nie poddaje się. Ukryty we wnętrzu pędzącego auta zarządza wszystkim na odległość. Z obrazu Knighta ema-

nuje dojmujący smutek. Chociaż postać Locke’a, obdarzonego twarzą Toma Hardy’ego, jest skonstruowana tak, by nie wywoływać w widzu litości, to trudno odegnać od siebie złe myśli. Determinacja bohatera budzi szacunek, ale ani ona, ani jego opanowanie i chęć walki nawet przez chwilę nie pozwalają wierzyć, że jeszcze „wszystko będzie dobrze”. Symboliczna podróż Locke’a musi zakończyć się kraksą, ale siedzący za kółkiem mężczyzna wydaje się gotowy na spotkanie z nieuniknionym. Oglądanie jego przeprawy na nowo uświadamia, jak niewiele znaczą żal za grzechy i ludzkie starania w obliczu jednego tylko przewinienia. Refleksje te nie wybrzmiałyby, gdyby nie żelazna dyscyplina reżysera. Stosując zasadę jedności miejsca, czasu i akcji, stworzył on jeden z bardziej przejmujących portretów mężczyzny na skraju załamania, który mimo wszystko próbuje zachować twarz i wziąć się za bary z losem. To pojedynek z góry przegrany, ale jakże emocjonujący. [Artur Zaborski/stopklatka.pl] obsada: Tom Hardy USA/Wielka Brytania 2013, 85 min Solopan, 11 kwietnia

Laibach „Spectre” Mute

Deklaracja niepodległości MUZYKA

Laibach to dziwny twór. I estetycznie, i ideologicznie wymyka się prostym definicjom. Jedyne, co jest pewne w przypadku słoweńskiego kolektywu ponadmuzycznego, to to, że jego twórcy są maksymalistami i nacjonalistami – tak, wiem, że dzisiaj to brzydkie słowo, ale wystarczy sięgnąć po słownik języka polskiego, by zweryfikować jego pejoratywność, nie potrzeba do tego nawet skomplikowanego kontekstu postjugosłowiańskiego tygla. Na ich koncertach zdarzało mi się śmiać z hailujących do coveru „Laif Is Laif” nazi-skinów, zdarzało się też szarpać z nadgorliwymi antifowcami, którzy kuns(z) towny krzyż mylili w swoim zaślepieniu ze swastyką. Wraz z nową płytą południowoeuropejska paramilitarna jednostka artystyczna po raz pierwszy od ponad 30 lat działalności opowiedziała się jednak po którejś ze M60

Kariera Nicka Harte’a, ukrywającego się pod aliasem Shocking Pinks, to przykład nietypowej życiowej drogi. Nowozelandczyk milczał przez ponad sześć lat – od czasu wydania kompilacji jego nagrań w DFA, najbardziej wpływowej wytwórni w muzyce tanecznej zeszłej dekady. Czas ten spędził w swoim studiu w Christchurch, podczas gdy wyspę nawiedzały niezwykle silne trzęsienia ziemi – większość materiału została nagrana w zupełnej ciemności. Tę izolację, potrzebę odcięcia się od kataklizmu słychać przez całe 160 minut trzypłytowego kolosa, jakim jest „Guilt Mirrors”. Harte stworzył sobie nowy, lepszy świat i oddał go słuchaczom. Poznanie tego świata wymaga cierpliwości i otwartości, ale warto – nagrodą jest bowiem kojąca mieszanka przejmującego dream popu, wciągającego ambientu i shoegaze’u oraz bezpretensjonalnych parkietowych wymiataczy. To, co jednak w tej eklektycznej, ale połączonej wspólnym mianownikiem melancholii i oddalenia „audycji” urzeka najbardziej, to muzyczna wrażliwość, którą Harte wyróżnia się w każdej z 35 kompozycji. Nad każdą z nich warto się dłużej pochylić. [Cyryl Rozwadowski]

stron barykady. Zajęli – co w kontekście ich powiązań z autonomicznym squatem Metelkova było do przewidzenia – miejsca w pierwszym szeregu protestujących tłumów. Nadal towarzyszą im wątpliwości i żadnych haseł nie przyjmują za dogmat, ale wolnościowe wypowiedzi Snowdena i Manninga bliskie są ich sercom, a sprzeciw obywatelski uznają za jedną z nadrzędnych zasad funkcjonowania demokratycznych społeczeństw. I nawet jeśli Occupy Wall Street kojarzy mi się bardziej z modowymi blogami niż prawdziwym buntem, a teorie zrywania z historią zbywam cynicznym śmiechem, to potęga lublańskiego brzmienia nie pozwala stać w miejscu. Złoty środek pomiędzy tanecznością a eksperymentatorskim zacięciem, który Laibach odnalazł już lata temu, zmusza nogi do marszu, a pięści podrywa w powietrze. Osiem lat, które oddziela „Spectre” od ostatniego studyjnego albumu grupy, przyniosło wiele zmian w światowej sytuacji społeczno-politycznej. Zmienić się więc również musiał tak zaangażowany zespół. Bez względu na to, czy mówią wprost, czy między słowami, warto ich wysłuchać. [Filip Kalinowski]


KWIECIEŃ 2014

Uważacie, że jesteście zabawni?

Mamy specyficzne poczucie humoru. Jak ktoś ma podobne, to bawi się z nami doskonale. Liczymy się z tym, że nigdy nie trafimy do każdego, bo nie jesteśmy uniwersalni, jednak skoro ta nasza „dziwność” ma wiernych fanów, to nie zamierzamy się zmieniać. Jak się robi dziesięć milionów odsłon na YT?

Wydaję się to banalnie proste: imprezowy bit, wesoły tekst, chwytliwy refren i szalony klip. Tak naprawdę jest to bardziej złożone. Po prostu mamy szczęście, że to, co robimy, podoba się ludziom i udostępniają to dalej. Taka jest siła i największa zaleta internetu. Czasem fajnie jest zagrać na nosie tym „prawdziwym” artystom, którzy patrząc na nasze statystyki, mogą nam tylko zazdrościć, ponieważ wydają olbrzymie sumy, a nie mają efektów. Za naszymi sukcesami nie stoi sztab PR-owców, lecz my sami i nasze pomysły.

HARDKOROWY MAINSTREAM Zespół V-Unit, twórcy hitów „Klata plecy barki” czy „Jarek Polskę zbaw”, opowiadają o tym, co bawi Polaków i czy jest coś, co traktują serio.

Co najbardziej bawi polski internet?

Wszystko. Głupkowate filmy, faile, memy, wydarzenia codzienne, charakterystyczne serie, np. Pieseł czy Typowy handlarz i wiele innych. Ale to, co się dzieje w necie, szybko odchodzi w zapomnienie. Łatwo w niej zaistnieć – wystarczy przywiązać linę do auta i zburzyć mur, a to wygeneruje milion wyświetleń. Ale za parę dni ktoś włoży głowę do wiadra z farbą i to on będzie sławny. Telewizja tworzy celebrytów, którzy są znani z tego, że są znani. Żadna gwiazda internetu nie jest traktowana poważnie, gdyż to telewizja jest wciąż głównym medium w Polsce. Osoby znane z sieci muszą bardziej się starać.

M61

PROMO W telewizji oglądamy to, co wciskają nam szefowie największych stacji, i nie mamy na to wpływu. Czy jest coś, co traktujecie poważnie?

Są pewne kwestie, których nie chcemy wyśmiewać, bo nic w tym śmiesznego nie ma. Nie ruszamy tematów religijnych, bo nie chcemy urazić uczuć osób wierzących. Taka sama kwestia jest z konfliktem ukraińsko-rosyjskim, pedofilią czy Trynkiewiczem. Łatwo dać się zapędzić w ślepy zaułek i być skazanym na piosenki społecznopolityczne, a tego nie chcemy. Wolimy być postrzegani jako zespół rozrywkowy. Taki hardkorowy mainstream. Wydajecie debiutancką płytę. Nie boicie się, że wasza publiczność nie wyda kasy, skoro może mieć te kawałki za darmo w necie?

Oczywiście mamy takie obawy, ale to dla nas spełnienie marzeń. Nikt z nas w 2008 r., kiedy zakładaliśmy zespół, nie spodziewał się koncertów. Dziś traktujemy wydanie płyty jak zwieńczenie sześcioletniej pracy z V-Unit. Wydaniu „Bękartów internetu” towarzyszy niepewność i pewna ciekawość. Po prostu ma to być dobra płyta, a statystyki na temat sprzedaży nas nie interesują. Czy na płycie znajdą się premierowe kawałki?

Nie zabraknie nowości. Do tego większość naszych hitów została jeszcze raz nagrana na nowych bitach, więc szykujemy sporo niespodzianek.


AKTIVIST

TYLNE WYJŚCIE

1 Narysuj rap

Czyli redakcyjny hype (a czasem hejt) park. Piszemy o tym, co nas jara, jarało lub będzie jarać. Nie ograniczamy się – wiadomo bowiem, że im dziwniej, tym dziwniej, oraz że najlepsze rzeczy znajduje się dlatego, że ktoś ze znajomych znalazł je przed nami.

Zajawki internautów nigdy nie przestaną mnie zaskakiwać. Kiedy już oswoiłem się z ciemną stroną sieci i głupkowatymi pomysłami gimbusów, trafiłem tam, gdzie czają się już tylko wytrawne freaki. Tahir Hemphill to koleś, który zakochał się w rapie do tego stopnia, że postanowił odkryć jego genom. Najpierw stworzył największy na świecie tezaurus gatunku, czyli The Hip-Hop Word Count. W specjalnej internetowej bazie skatalogował teksty 40 tys. utworów (powstałych od 1979 r. do czasów współczesnych). Dzięki niemu każdy może sprawdzić, kto i kiedy jako pierwszy zarapował o szampanie, albo na jakie samochody był największy lans w połowie lat 90. Wyniki wyszukiwania można obejrzeć w formie pięknych wykresów. Teraz Tahir, zainspirowany świetlnymi szkicami Picassa, kontynuuje swój niezwykły projekt. The Hip-Hop Word Count zainstalował w specjalnym świetlnym pisaku umieszczonym na ruchomym ramieniu robota. Następnie wybrał kilku swoich ulubionych raperów i przeanalizował całą ich dyskografię pod kątem wymienianych w piosenkach nazw geograficznych. Nazwy oznaczył współrzędnymi geograficznymi i rozpoczął wielką podróż dookoła wyimaginowanego globusa, na którym świetlisty „ołówek” kreśli dystanse między kolejnymi miejscami wymienianymi w piosenkach. Możemy dosłownie zobaczyć całą artystyczną drogę, od numeru otwierającego debiutancki krążek po najświeższy singiel. Powstało z tego kilkanaście niesamowitych, lśniących obrazów, które robią wrażenie już na teaserach, a co dopiero podczas całonocnego słuchania. [Michał Kropiński]

2 Dżuk

Juke to chicagowska odmiana ghetto house’u, w której akcent położony jest bardziej na pierwszy człon tej nazwy. Surowy, siermiężny wręcz rytm wybijany przez automaty perkusyjne, sample z wszystkiego, co akurat wpadnie beatmakerom w ręce, i taniec, w którym nogi starają się nadążyć za opętańczym tempem 160 uderzeń bębnów na minutę. Ten taniec to footwork – w Polsce w ten sposób nie pląsa prawie nikt poza góralami, którzy zanim jeszcze Chicago dostało prawa miejskie, już nazywali go zbójnickim. To właśnie nad Wisłą powstała trzecia co do wielkości – po Stanach i Japonii – scena juke’owa na świecie. By skupić krajan rozmiłowanych w rozpędzonych werblach i basowych walcach, producent Mateusz „Synnc” Kamiński, dziennikarz Paweł „Paide” Dunajko i fotograf Bartosz Hołoszkiewicz stworzyli Polish Juke. Do wszystkich narodowych gatunków, od polish jazzu po PL funky, dołączył właśnie kolejny biało-czerwony trend, a jego siłę potwierdza składanka dostępna na bandcampie tego projektu. Ojcowie footworku puszczają zawarte na niej numery w swoich setach, kolektyw wydaje kolejne EP-ki i organizuje imprezy. Ja natomiast czekam, aż nasz krajowy dżuk zyska swoje własne cechy dystynktywne. Z jazzem się udało, funky umarło, zanim zdążyło się wyróżnić, ale za polski juke trzymam kciuki. Może ci górale by pomogli?! [Filip Kalinowski]

3

3 Muzyka, której nie słyszeliście

1 2

Neil Young uchodzi za jedną z najbardziej pracowitych osób w przemyśle muzycznym. O ilości materiału, który nagrywa, a następnie chowa do szuflady, krążą już legendy. Young jest prawdziwym perfekcjonistą, przywiązującym szczególną wagę do idealnego brzmienia nagrań. Od kilku lat walczył z fatalną jego zdaniem jakością dźwięku na płytach CD, nie wspominając nawet o plikach mp3. Według artysty ten pierwszy nośnik utrwala jedynie 15% tego, co muzykowi udaje się stworzyć w studiu, natomiast pliki mp3 – zaledwie 5%. Podczas tegorocznego festiwalu SXSW w Teksasie Young po raz pierwszy zaprezentował odtwarzacz PONO (w języku hawajskim oznacza to cnotę). PonoPlayer jako jeden z nielicznych na rynku oferuje możliwość odtwarzania plików w wysokiej rozdzielczości 24 bitów i częstotliwości próbkowania 96, 176 i 192 kHz. W kampanię promocyjną zaangażowali się m.in. Sting, Norah Jones, Eddie Vedder, Tom Petty i Jack White. Wszyscy zgodnie podkreślali kolosalną różnicę w brzmieniu w porównaniu z dostępnymi na rynku odtwarzaczami. PonoPlayer dostępny będzie w sprzedaży od października w cenie 399 dolarów. Pierwsze 500 egzemplarzy podpisanych będzie przez pomysłodawcę. Już teraz jednak, za pośrednictwem serwisu Kickstarter, kilkadziesiąt tysięcy ludzi wpłaciło zaliczki na ten sprzęt. Czy odtwarzacz ma szansę przebić się na rynku zdominowanym przez wielkie korporacje? Na pewno znajdzie swoją audiofilską niszę. [Mateusz Adamski] A62

REDAKTOR NACZELNA Sylwia Kawalerowicz skawalerowicz@valkea.com ZASTĘPCA RED. NACZ. Olga Wiechnik owiechnik@valkea.com REDAKTORKA MIEJSKA (WYDARZENIA) Olga Święcicka oswiecicka@valkea.com REDAKTORZY Film: Mariusz Mikliński Muzyka: Filip Kalinowski MARKETING MANAGER PATRONATY Michał Rakowski mrakowski@valkea.com DYREKTOR ARTYSTYCZNA Magdalena Wurst mwurst@valkea.com REDAKTOR WWW Kacper Peresada kperesada@valkea.com KOREKTA Mariusz Mikliński Informacje o wydarzeniach prosimy zgłaszać przez formularz na stronie: aktivist.pl/zglos-informacje WSPÓŁPRACOWNICY Mateusz Adamski Kuba Armata Piotr Bartoszek Łukasz Chmielewski Jakub Gralik Piotr Guszkowski Aleksander Hudzik Łukasz Iwasiński Urszula Jabłońska Michał Karpa Michał Kropiński Paweł Lachowicz Rafał Rejowski Cyryl Rozwadowski Iza Smelczyńska Karolina Sulej Anna Tatarska Maciek Tomaszewski Artur Zaborski Aleksandra Żmuda PROJEKT GRAFICZNY MAGAZYNU Magdalena Piwowar DYREKTOR FINANSOWA Beata Krawczak REKLAMA Ewa Dziduch, tel. 664 728 597 edziduch@valkea.com Milena Kostulska, tel. 506 105 661 mkostulska@valkea.com Monika Barchwic, tel. 506 019 953 mbarchwic@valkea.com DYSTRYBUCJA Krzysztof Wiliński kwilinski@valkea.com

DYSTRYBUCJA 4Business Logistic DRUK Elanders Polska Sp. z o.o.

VALKEA MEDIA S.A. ul. Elbląska 15/17 01-747 Warszawa tel.: 022 257 75 00, faks: 022 257 75 99 REDAKCJA NIE ZWRACA MATERIAŁÓW NIEZAMÓWIONYCH. ZA TREŚĆ PUBLIKOWANYCH OGŁOSZEŃ REDAKCJA NIE ODPOWIADA.


LUTY 2014

A63


AKTIVIST

MAGAZYN MODA

A64


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.