AKTIVIST.PL
NUMER 178, MAJ 2014
MIASTO MODA DIZAJN MUZYKA LUDZIE WYDARZENIA
MINIMALIZM • PSZCZOŁY • KRESZ
AKTIVIST
BASKETOWE KLASYKI POWRACAJĄ Ulubione buty gwiazd NBA, jeden z symboli stylu lat 90. Prototyp butów z technologią PUMP powstał z połączenia gruszki ciśnieniomierza, wentyla rowerowego i plastikowej torby. Premiera pierwszego modelu miała miejsce w 1989 r. Dzisiaj PUMP-y powracają na ulice i salony. Najwyższy czas pompować języki!
Od premiery pierwszej wersji modelu z charakterystyczną piłką na języku minęło ćwierć wieku. W PUMP-ach chodzili zarówno koszykarze, jak i najbardziej znane gwiazdy popkultury. Przez ten czas zdążyły na nowo zdefiniować pojęcie stylu i wpisać się na stałe do kanonu ulicznej mody. Trwający od kilku sezonów renesans zajawki na PUMP-y jest częścią większego zjawiska – powrotu stylistyki retrobasketowej, czyli klasycznego koszykarskiego designu lat 90. – Dla mnie i dla moich kolegów takie buty były nieosiągalne – mówi pochodzący z Łodzi raper Zeus, wspominając lata, w których PUMP-y święciły największe tryumfy w USA i zachodniej Europie. Dwie dekady temu nad Wisłą nie było łatwo o wymarzoną parę Reeboków: – Buty przywozili mi ze Stanów moi rodzice – opowiada założyciel agencji Warsaw Black Patryk Burzyński, który do dziś z najdrobniejszymi szczegółami pamięta swoje ulubione modele: – Najczęściej nosiłem Omni Lite’y w kolory-
M4
styce oryginalnej – czarnej lub białej. W tym sezonie miłośnicy miejskiego obuwia zaprojektowanego w duchu lat 90. z pewnością nie będą mieć takich problemów. Na sklepowe półki trafia bowiem cała gama PUMP-ów z katalogu wiosna/lato 2014. – Dzisiaj moda na takie basketowe buty wróciła i bardzo fajnie, bo ja się w nich czuję bardzo dobrze – tłumaczy Eliza Manowska, która na co dzień pełni funkcję dyrektora kreatywnego PLNY LALA. Ekspansja butów z pompką jest coraz bardziej widoczna – nie tylko wśród blogowych stylizacji, ale przede wszystkim na polskich ulicach. Z legendarnym basketowym klasykiem nie rozstaje się m.in. raper Zeus, który swoje ulubione PUMP-y zawsze zabiera w trasy. – Wszyscy wiedzą, że jedną z najważniejszych rzeczy związanych z robieniem muzyki jest dla mnie granie koncertów, bo wkładamy w nie bardzo dużo energii. PUMP-y świetnie się w takich sytuacjach sprawdzają – mówi Zeus.
MAJ 2014
Materiał promocyjny
W sieci pojawił się właśnie film, w którym główną rolę grają niezwykłe buty. Narratorami opowieści o PUMP-ach są znani i cenieni przedstawiciele kultury miejskiej – projektantka marki odzieżowej PLNY LALA Eliza Manowska, organizator imprez i właściciel marki Life/Stab Patryk Burzyński oraz Zeus – jeden z najlepszych polskich raperów.
Modele Pump dostępne są w sklepach stacjonarnych Reebok w Warszawie (Arkadia), Wrocławiu (Pasaż Grunwaldzki), Katowicach (C.H. Silesia), Krakowie (Galeria Kazimierz i Galeria Krakowska), Łodzi (Galeria Łódzka i C.H. Łódź), Zielonej Górze (C.H. Focus Park), Radomiu (Galeria Słoneczna), a także w Worldboxie oraz online na www.worldbox.pl, www.basketzone.pl, www.sklepkoszykarza.pl, www.bludshop.pl.
M5
R E Ż Y S E R I A
AKTIVIST
MAGAZYN MODA
© 2014 Alcon Entertainment, LLC. All Rights Reserved.
W SHOW
KINACH
OD A6
9
MAJA
MAJ 2014
EDYTORIAL MAJ
W NUMERZE WYWIAD:
MES, NIEDOSZŁY DRESIARZ Rozmawia:
Filip Kalinowski
8 LUDZIE:
MONIKA KRZYNÓWEK I JEJ PAPUŻKI Tekst: Olga Święcicka
12
MIASTO PO SWOJEMU
AKCJA:
PSZCZELARSKA
PARTYZANTKA Tekst: Mariusz Mikliński
14
Duże miasta nie są dla małych zwierząt – pisze Mariusz Mikliński w tekście o pszczelarskiej partyzantce, która ma sprawić, że w naszych metropoliach zaroi się od dziarskich zapylaczy. Pytanie zatem, dla kogo miasto jest. Niby wiadomo – dla nas – ale w praktyce wielu nie czuje się tu wystarczająco komfortowo. Dlatego najbliższe otoczenie staramy się urządzać po swojemu. Np. zamiast walczyć o jak największe metraże penthouse’ów, szukamy rozwiązań minimalistycznych – jak się okazuje, można wygodnie mieszkać nawet na 13 metrach kwadratowych, co udowodnił Szymon Hanczar, designer, który urządził sobie mikromieszkanko. Szymon spokojnie mógłby zostać jednym z bohaterów dokumentu „Mikrotopia” opowiadającego o mikroarchitekturze i rozmaitych pomysłach, wcielanych w życie przez tych, których przytłacza przepych współczesnego miasta. Film, o którym wspominam, zostanie pokazany jako jeden z sześciu dokumentów w aktivistowej sekcji Planete+ Doc Film Festivalu. Już po raz drugi prezentujemy wybrane filmy w sekcji „Miasto jest nasze”. Oprócz pokazów będą też debaty – o mieszkaniowym minimalizmie oraz o walczącej sztuce ulicy. Szczegółów szukajcie w Kalendarium!
KALENDARIUM:
WYSTAWA VIVIAN MAIER „AMATORKA” I INNE WYDARZENIA
21
AKTIVIST.PL
NUMER 178, MAJ 2014
MIASTO MODA DIZAJN MUZYKA LUDZIE WYDARZENIA
Nasza okładka: MØ to niepokorna Dunka, która będzie jedną z gwiazd Free Form Festivalu. Wystąpi 9 maja w Warszawie.
Sylwia Kawalerowicz redaktor naczelna
Fot. Materiały promocyjne
MINIMALIZM • PSZCZOŁY • KRESZ
A7
AKTIVIST
MAGAZYN WYWIAD
A8
MAJ 2014
Z DALEKA OD NIEBA
DRES • KOLORKI • HISTORIE
Z Piotrem Szmidtem umówiliśmy się pod budką z kebabem. Skracające oczekiwanie palenie co rusz przerywali mi jegomoście w dresach, którzy chcieli wysępić fajki. Gdyby jego życie potoczyło się inaczej, raper noszący ksywkę Ten Typ Mes mógłby być jednym z tych wysportowanych osobników. Brzmienie funku było mu jednak bliższe niż szelest ortalionu, więc od ponad dekady deski scen zna równie dobrze, jak te, z których składa się ławki, a jego spostrzeżenia trafiają do notesu z rymami, a nie protokołu przesłuchania. Alternatywny scenariusz życia raper rozważa na swoim najnowszym krążku „Trzeba było zostać dresiarzem”, wydanym w formie książki. Rozmawiał: Filip Kalinowski Foto: Gosia Wywrot
Jesteś typem nostalgika?
Bywam, choć przy ósmej płycie i po przekroczeniu trzydziestki tęskne rozpamiętywanie tego, że kiedyś było tak, a teraz jest inaczej, trzeba od razu wykasować z edytora tekstu. Ludzie nie chcą słuchać narzekających zgredów. Z maczetą więc przedzieram się przez te nostalgiczne tendencje. Na swojej nowej płycie jednak często zapuszczasz się w przeszłość. W 1989 r. miałeś siedem lat. Jak wspominasz okres przemian?
Pamiętam przestawkę estetyczną. Zakolorowiło się na mieście. Dzieciństwo kojarzy mi się głównie z szarością. Wtedy było chyba mniej farb, więc nie mogło być zbyt kolorowo, a potem nagle wszystkiego było więcej. Ta estetyczna zmiana była ogromna. Nie wszystko było jednak takie kolorowe...
I dlatego najbardziej interesują mnie kontrasty. To, co kryje się pod tymi kolorkami. Dzisiaj ciągle trąbi się o kryzysie. A lata 90.? To dopiero był kryzys, zmieniło się wszystko – od kultury, przez zarobki i bezpieczeństwo pracy, po brak jakiegokolwiek socjalu... Ludzie naprawdę musieli sobie radzić sami, nie było becikowego, dopłat z Unii, patentów takich jak wyjazd do Anglii, gdyby nie udało się tutaj. To były bardzo ciekawe czasy. Napomknąłeś o kulturze. Jak wspominasz czasy przedinternetowe?
Z muzyką byliśmy na bieżąco. Dzięki różnym radiowym audycjom i ludziom, którzy przywozili płyty, nie byliśmy całkiem odcięci od świata. Natomiast jeśli chodzi o filmy i telewizję, Polska w latach 90. wciąż była w dupie. TVP i Polsat puszczały tylko to, co mogły kupić tanio. To jest w ogóle temat na jakąś grubą socjologiczną pracę – jak przy pomocy takiego chłamu można ukształtować społeczeństwo, które tworzy bardzo wartościową sztukę. Nie mieliśmy żadnych problemów z „produkowaniem” dobrych
nową płytą starałem się znaleźć jakieś plusy i już tak się tym nie dołować, zaakceptować to, że kijem Wisły nie zawrócę. artystów, architektów czy muzyków, a przecież wychowali się oni na „Drużynie A”, japońskich kreskówkach z Polonii 1, na „Kojakach” i „Miami Vice”. Wygląda na to, że można puszczać przeterminowane o 15 lat wytwory zagranicznych telewizji i liczyć na twórczy ferment. To niesamowite.
Na najnowszej płycie poruszasz trochę inne tematy niż dotychczas.
Autorytety się gdzieś pochowały, bo wszyscy są przecież blogerami, dziennikarzami i każdy ma opinię. Ale te wszystkie dziwaczne produkcje to nasze dziedzictwo – coś, co nas łączy. Sądzisz, że młodsze pokolenie – dzieciaki, które przychodzą na twoje koncerty – ma taką wspólnotę kulturowych przeżyć?
Na ostatnich trzech płytach spruwałem się na temat tego, że ejtisowe dzieciaki miały jakiś kanon. Teraz młodzież ma dostęp do wszystkiego i trudno im coś z tego wyciągnąć. Autorytety gdzieś się pochowały, bo wszyscy są przecież blogerami, dziennikarzami i każdy ma opinię. Młodzi ludzie mają problem z odróżnianiem tego, co swoim nazwiskiem podpisuje ekspert w danej dziedzinie, od tego, co jest komentarzem blogera. I jeżeli komentarz okazuje się bardziej zabawny czy błyskotliwy, to uznają go za obowiązującą prawdę. Nie zwrócą uwagi na rzetelne informacje, bo są napisane mniej barwnym językiem. A bywa tak, że to, co nudne, akurat jest prawdziwe. Sam, by wyrobić sobie opinię, słucham muzyki całymi albumami. Kiedy proszę młodszego ziomka z wytwórni, żeby mi coś przegrał, to zgrywa mi on katalog, na który składa się twórczość 100 zespołów. Muszę się przez to przekopywać i weryfikować, który to one-hit wonder, a którego karierę powinienem śledzić. Przez lata wylewałem więc z siebie negatywne myśli na ten temat. Jednak podczas pracy nad A9
PIOTR SZMIDT (rocznik ’82), znany lepiej jako Ten Typ Mes, warszawski muzyk – raper, producent i DJ. Przez lata obecności na scenie współtworzył składy Flexxip i 2cztery7, nagrał pięć solowych albumów i udzielał się gościnnie na wielu albumach krajowych beatmakerów i MCs.
Kiedy pojawia się taki kawałek, jak „Takiego chłopaka” zespołu Mikromusic, wszyscy są w szoku, bo nagle panna śpiewa o tym, że po prostu chce chłopa. W dodatku nie Polaka, więc jest tam element humorystyczny, w polskim popie chyba po raz pierwszy, odkąd Wojciech Młynarski skończył pisać swój ostatni tekst. Słuchacze zachwyceni: ona śpiewa o czymś! Albo Ania Dąbrowska, która śpiewa, że kupi synkowi rower i będzie patrzyła, jak on na nim jeździ, a potem się ten synek zestarzeje i ona będzie miała problem z tym, że on w końcu odejdzie. Kurwa, jaki punch. Ja wiem, że ona ma dzieciaka, nie znam panny, ale to jest moc. I to są dwa kawałki o czymś, nieważne, czy to rock’n’roll, czy pop. Stwierdziłem więc, że to jest coś, czego brakuje – proste, codzienne tematy. Jeżeli panna śpiewa, to niech opowiada o tym, że – nie wiem – chodzi na szpilkach i strasznie jej się nie chce, ale wie, że musi dobrze wyglądać, bo prezencja to część jej pracy. Dlaczego nikt nie pisze takich tekstów? Ja jestem tekściarzem i „złotymi czasami” nazywam okres, w którym tworzyli Młynarski, Osiecka, Czapińska i paru innych. Od tamtej pory jest coraz gorzej. Lata 90. jeszcze nie były najgorsze. Edyta Bartosiewicz radziła sobie z językiem polskim, Republika wypuściła „Mamonę”... Wyobraź sobie, że dzisiaj ktoś trafia na pierwsze miejsca list przebojów, śpiewając o tym, że „ta piosenka jest pisana dla pieniędzy”, i ludzie to nucą i kupują płyty. To jest teraz nie do pomyślenia, ale wydaje mi się, że powoli odbijamy się od dna. Dnem jest dla mnie takie bezpieczne śpiewanie o niczym. Od dziesięciu lat, co włączę kawałek, to jest on o czymś, co płynie po niebie. Nuda to komplement dla polskiego popu, bo wywołuje w tobie chociażby irytację. Niestety jest z nim tak, że w taksówce leci radio, wysiadasz i czujesz się tak, jakbyś nic nie usłyszał przez te 20 minut, choć pan zmieniał stację trzy razy. Liczę na to, że wyrwiemy się z tego tekstowego bagna. Więcej Mikromusic! Więcej „Takiego chłopaka”!
AKTIVIST
MAGAZYN WYWIAD
W twoich tekstach zawsze było sporo opowiadania historii. Bierzesz je z życia czy wymyślasz?
To działa tak: wpadam na pomysł, o czym mógłby kawałek być, a potem notuję sobie wszystkie punchline’y, które uważam za warte rozwinięcia. Wymyślam tytuł „Ochroniarz Patryk” i zapisuję swoje skojarzenia związane z ochroniarzami – to, że im się wydaje, że mają władzę, to, że władza deprawuje, że są dwa rodzaje ochroniarzy – parkingowi i klubowi. A potem to rozwijam. Np. singiel „Love Your Life” jest fantazją na temat marzeń ludzi z prowincji, którzy chcieliby się zamienić życiem z celebrytami z tabloidów. Zbieram obserwacje – staram się wczuć w rolę dziewczyny, która chce bogatego typa z WWA, i myślę o tym, jakie są tego minusy. W mojej głowie bohaterka staje się zabawką dla biznesmenów, którzy już niejedno widzieli. Byle obciąganiem się ich nie zdobędzie. Zaczynają się kłopoty, bo przez alkohol i narkotyki dziewczyna nie wygląda już na swój wiek. Historia kończy się tym, że gach sugeruje jej, że powinna sobie zrobić operację plastyczną. Innymi słowy – najpierw coś dużego caps lockiem, później notatki w telefonie, a na końcu brandzlacja nad formą.
MES w czasie wolnym od nagrywania i koncertowania założył wraz z przyjaciółmi wytwórnię Alkopoligamia.com, dubbingował serial animowany „Ziomek”, pisał teksty dla Krzysztofa Kiljańskiego, a także – od 2011 r. – pisze felietony dla portalu T-Mobile Music.
Płyta wydana jest w formie książki, na którą składają się twoje felietony z portalu T-Mobile. Skąd taki pomysł?
Chciałem mieć papier, bo za każdym razem gdy wydajemy płytę w Alkopoligamia.com, staramy się, żeby to, co jest dostępne u nas na stronie, było wyjątkowe. Czasem jest to podwójna płyta z różnymi niespodziankami na drugim krążku, a tym razem są to felietony. Nie chciałem też, żeby całe moje pisanie przepadło, bo wkładam w nie sporo wysiłku. To trochę taka moja paranoja, strach przed tym, że nie będzie żadnej pamiątki. A teraz jest – na papierze, oldschool way – i się cieszę. Co takiego daje ci słowo pisane, czego nie daje rapowane?
Zwrotek napisałem setki czy tysiące i czuję się w tym ekspertem. Nieważne, czy jestem hiphopowcem czy nie, czy napisałem tekst dla Krzysztofa Kiljańskiego czy sam surowy rap. Nie potrafię być skromny, jeśli chodzi o pisanie piosenek, bo się na tym znam. Ktoś może tego nie lubić, ale uważam, że pewien poziom zawsze one trzymają. Jeśli natomiast chodzi o teksty prozatorskie, to wciąż jestem niedoświadczonym, trochę zahukanym chłopakiem, który nie ma wyrobionego warsztatu. Na pewno nie jestem gościem, który pisze pięć godzin dziennie, wstaje o określonej porze na kacu, ma maszynę do pisania i setki zasad. Dopiero nad tym pracuję i mam nadzieję, że związane
ich z akademickich rozkmin. Oni dawali mi bardzo dużo energii, przy tym nie traktowali mnie jak hiphopowca, ale jak muzyka. Myślę, że przebywanie z nimi nauczyło mnie niegatunkowego podejścia do muzyki. Jazz nie wywodzi się z pachnących środkami do czyszczenia uniwersyteckich auli, tylko ze środowiska czarnej amerykańskiej młodzieży, przy której dokonaniach melanże dzisiejszych hiphopowców to jakiś żart. To heroiniści, alfonsi, ludzie, którzy chodzili non stop z bronią, a nie z telefonem komórkowym, żeby w razie czego dzwonić po chłopaków. To była banda konkretnych skurwysynów, a jednak nikt nie postrzega dzisiaj jazzu przez pryzmat narkotyków, libacji i awantur.
Starałem się, by moja starsza siostra czy ciocia zrozumiały, o co mi chodzi. Żeby je to zbulwersowało albo zgorszyło, ale żeby wiedziały, o czym opowiadam. z tym błędy zostaną mi wybaczone. Poza tym to również jeden z powodów wydania ksiażki-płyty. Nie chciałem opublikować książki, która wyląduje na półce w Empiku obok wszystkich wielkich nazwisk, bo się na to czuję – najzwyczajniej w świecie – za chujowy. Natomiast ktoś, kto uważa mnie za grafomana, zawsze może sobie powiedzieć, że to jest taka grubsza okładka na CD i jebać to moje pisanie. I to też będzie prawdziwe stwierdzenie. Najnowszy album jest pod względem muzycznym bardzo zróżnicowany stylistycznie. Pojawia się Olaf Deriglasoff, jest progresywny producent Lower Entrance, gościnnie występuje też trębacz Piotr Schmidt.
Zawsze zależało mi na tym, żeby zapraszać jazzmanów do udziału w innych rzeczach i wyciągać
A10
Myślisz, że hip-hop też ma szanse zawędrować kiedyś na salony?
Tak, ale twórcy muszą przestać myśleć w kategoriach tworzenia tylko dla swoich. Ja też zawsze chciałem zdobyć szacunek ziomków i zawładnąć duszą dziewczyny, którą za pomocą superzabawnych tekstów spróbuję zaciągnąć do łóżka. Jednocześnie starałem się, by moja starsza siostra czy ciocia zrozumiały, o co mi chodzi. Żeby je to zbulwersowało albo zgorszyło, ale żeby wiedziały, o czym opowiadam. I warto mieć to w pamięci, nieważne, czy jesteś hipsterem odwołującym się w swoich tekstach do serialu „Portlandia”, czy hiphopowcem, który zahashtaguje cały swój tekst od góry do dołu.
LUTY 2014
Phil Hansen, artysta multimedialny
Uznanie wzbudza ten, kto przełamuje konwencje
Mazda6
Kto powiedział, że trzeba mieć pewną rękę, by być artystą? Phil Hansen to twórca, który pokonał problem drżenia dłoni i wymyślił zupełnie nowe techniki malarskie, stając się inspiracją dla milionów. My też wierzymy, że łamanie schematów prowadzi do niezwykłych rozwiązań, dlatego Mazda6 wygląda dynamicznie nawet wtedy, gdy się nie porusza. To KODO – dusza ruchu, sztuka projektowania inspirowana ruchem dzikich zwierząt. Właśnie dlatego nasze samochody emanują mocą i szybkością w każdym najdrobniejszym elemencie. MAZDA6. PRZEŁAMUJE KONWENCJE. W zależności od wersji samochodu średnie zużycie paliwa oraz emisja CO2 w cyklu mieszanym wynoszą odpowiednio: od 4,2 do 6,4 l/100 km oraz od 108 do 150 g/km. Informacje dotyczące odzysku i recyclingu samochodów wycofanych z eksploatacji znajdziesz na www.mazda.pl
A11
AKTIVIST
MAGAZYN LUDZIE
Kolorowe bandytki z projektu „Chelsea Girls” Monika Krzynówek. Biolożka, fotografka i z zamiłowania ornitolożka
FOTO • PIÓRA • TATA
NIMFY, ŚWIERGOTKI I NIEROZŁĄCZKI MIESIĄC FOTOGRAFII 15.05-15.06 KRAKÓW
Tekst: Olga Święcicka
Kolorowe piórka, niespokojne czarne oczka i nerwowe dzióbki. Schwytane na zdjęciach ptaki przypominają ofiary. Wykręcają kark i stroszą bajeczne piórka. Monika Krzynówek chciała stworzyć kolekcję absurdalnych portretów ptaków fotografowanych od tyłu, jednak wyszła jej zupełnie inna historia. Bardzo ludzka. Pomysł przyszedł znienacka. Monika, z wykształcenia biolożka i uczennica drugiego roku fotografii na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu, w ramach zaliczeń u prof. Krzysztofa Baranowskiego musiała przygotować serię zdjęć. Tematem miało być coś zwykłego albo szalonego, ale żeby dało się to „skolekcjonować”. Tak narodził się cykl, który pod nawiązującym do kultowego filmu Warhola tytułem „Chelsea Girls” będzie można zobaczyć w maju w Krakowie. Portrety papug zostaną pokazane w sekcji Show Off krakowskiego Miesiąca Fotografii, którego celem jest odkrywanie młodych talentów fotograficznych. Zaprezentowane na wystawie zdjęcia pozornie są czyste i ujednolicone. W końcu wszystkie przedstawiają sportretowane od tyłu ptaki na tle pop-artowej tapety. Podobne kadry, biała ramka, różne są tylko kolory piór. Wystarczy jednak chwila skupienia, żeby zobaczyć ukryte emocje. Papugi nienaturalnie wyginają szyje, zerkają zaniepokojonym okiem, stroszą pióra. Zachowują się jak schwytane w pułapkę kobiety. Piękne i przerażone. Zupełnie jak modelki Warhola, które w jego eksperymentalnym filmie pozują w słynnym hotelu Chelsea. – Kobiety tak samo jak egzotyczne ptaki często stają się ofiarami przez to, że są atrakcyjne i przyciągają wzrok – tłumaczy fotografka. – Zaczynając pracę nad moim projektem, chciałam po prostu stworzyć kolekcję hybryd, absurdalnych zdjęć ptaków od tyłu. Podczas prasy okazało się, że wychodzi z tego inna historia. Moja osobista – opowiada. Zanim jednak cykl ułożył się A12
w opowieść o pięknie i przemocy, był po prostu zadaniem do wykonania. Dość trudnym, trzeba przyznać. No bo jak fotografować stworzenia, które mają nad nami zasadniczą przewagę. Potrafią latać. – Początki rzeczywiście nie były łatwe. Papugi fotografowałam w dwóch przestrzeniach. Najpierw w sklepie zoologicznym, w dużej klatce poprzez pręty. Czekałam, aż ptak sam usiądzie na żerdzi, i dopiero wtedy robiłam mu zdjęcie. Takie portretowanie trwało godzinami. Dlatego za drugim razem zabrałam do pomocy mojego tatę, który świetnie radzi sobie ze zwierzętami. To on łapał ptaki w garść i starał się je uspokajać, podczas gdy ja robiłam zdjęcia – opowiada Monika. Nie obyło się bez ofiar. Jedna z papug ze stresu skaleczyła sobie skrzydło, opryskując kremowe tło krwią, inna schwytana zrzuciła prawie wszystkie pióra. To właśnie te niewątpliwie przykre przypadki natchnęły artystkę, żeby nadać swojemu cyklowi nieco inny kształt. – Fotografia to dla mnie szukanie rozwiązań problemów, które każdy człowiek gdzieś tam w sobie magazynuje i ukrywa. Przy projekcie „Chelsea Girls” emocje były bardzo silne – opowiada. Cykl portretów to jednak nie tylko osobista historia, ale i rodzaj swoistego zielnika. – Robiąc portrety ptakom, skupiałam się również na barwie, fakturze i strukturze piór. To, co zafascynowało mnie w papugach, to ich różnorodność – tłumaczy Monika. Nierozłączka nierozłączce nierówna. Tak jak historia historii. „Chelsea Girls” też trzeba odczytać po swojemu. Osobiście.
LUTY 2014
A13
AKTIVIST
MAGAZYN AKCJA tworzą rodzin i mają uwstecznione żądło. Praca i samotność – mieszkańcy miast mogą się utożsamiać.
ZPT dla pszczół
Gdy podglądanie gości hotelu się znudzi, można samemu przystąpić do budowy. Na miarę własnych możliwości i owadzich potrzeb – skromny pensjonat na balkon lub kurort do ogrodu. Pomysłodawcy kampanii przygotowali obrazowe instrukcje, które można znaleźć na stronie www.greenpeace.org. Początkujący mogą zacząć od starej plastikowej butelki z obciętymi końcami – podwieszona na sznurku i wypełniona pustymi łodygami trzciny przyciągnie pierwsze owady. Powinny znaleźć drogę do nowego domu nawet na 15. piętrze w bloku. Na wzorowych ZPT-owców czeka za to wyzwanie – do budowy ogrodowego hotelu potrzebne są europalety, sporo starych desek oraz umiejętność obsługi wiertarki i młotka. Na dostępnej na stronie kampanii mapce uli jest na razie kilka, ale będzie ich przybywało. Każdy gatunek zapylaczy – a jest ich ok. 4,5 tys. – ma trochę inne preferencje. Murarka i wałczatka najlepiej poczują się w bambusowych, pustych rurkach, porobnica rozgości się w blokach z mieszanki gliny i siana, a samotna osa zabzyczy na widok drewna z wywierconymi otworami. – Aha, żeby zachęcić trzmiela, najlepiej znaleźć gniazdo myszy – żartuje Kasia.
Bee guerilla
MIASTO PSZCZÓŁ Tekst: Mariusz Mikliński
HOTEL ŻĄDŁO EKO
Miejskim ptakom postawiono ekrany akustyczne, kotom zamyka się na zimę okna do piwnic, a dla wygody wodnych gryzoni brzegi stawów wyłożono kostką. Duże miasta nie są dla małych zwierząt. Nawet owadom nie jest łatwo – trawniki strzyże się jak pola golfowe. Ostatnio jednak upomnieli się o nie miejscy aktywiści – pszczołom budują hotele. Pszczoły mają w mieście sporo obowiązków. Zioła, które hodujemy na balkonie, pomidory i ogórki z ogródków działkowych, zieleń w parkach czy czereśnie z osiedlowego bazaru – to wszystko zasługa owadów zapylających. Za tę pracę odwdzięczamy im się w nieszczególny sposób. Dzikie łąki znikają pod strzeżonymi osiedlami, a w miejskich parkach wciąż dominuje zielony minimalizm – zgodnie z ideą „ciąć, grabić, czyścić” usuwa się zbutwiałe pnie, gałęzie i liście, które mogłyby być dla nich naturalnym domem. A owad, nie mieszczuch – piłkarskiej murawy nie doceni. Żebyśmy w przyszłości nie musieli sami zajmować się zapylaniem, powstał pomysł zakładania specjalnych hoteli. – Podczas zeszłorocznej akcji „Adoptuj pszczołę” zebraliśmy fundusze na materiały. Zaangażowało się kilka tysięcy osób, dzięki którym w całej Polsce zbudujemy teraz 100 hoteli dla owadów zapylających – zdradza Kasia Jagiełło z Greenpeace, ko-
ordynatorka kampanii „Przychylmy pszczołom nieba”. Pierwsze powstały na warszawskim Polu Mokotowskim i Kępie Potockiej – konstrukcje w przeważającej części z naturalnych elementów postawiono w starannie wybranych miejscach. Pszczoła jest wymagająca – odpowiednie nasłonecznienie i osłona przed wiatrem to podstawowe wymagania przyszłego lokatora ula. – To hotele, nie ule. Są przeznaczone dla pszczół samotnic, np. murarek, które nie żyją w rojach i nie produkują miodu. Robią to, co najważniejsze. Zapylają – podkreśla Kasia. W inicjatywie chodzi o naukę odpowiedzialności i zwrócenie uwagi na rolę, jaką owady odgrywają w środowisku naturalnym. Kolejne hotele staną w 17 miastach w przestrzeni publicznej – w parkach, na skwerach, przy szkołach. W przyszłości mają mieć swoich prywatnych opiekunów. Nikomu jednak nie grozi powtórka scenariusza z filmów typu „Rój”, bowiem samotnice się nie awanturują, nie A14
Murarka, nożycówka, miesierka – a co ze zwykłą pszczołą miodną? Na świecie od kilku lat przybywa miejskich uli, które najczęściej zakładane są na tzw. zielonych dachach. Pszczoły wprowadziły się na Times Square, chwalą sobie też francuski parlament, choć zazwyczaj sprowadzane są do budynków komercyjnych – np. do banków czy hoteli. Na dachy, nie do biur zarządu. Według mapy na stronie www.urbanbees.co.uk w okolicach samego Londynu działa około 300 hodowców amatorów. W Warszawie na razie pszczoły nie są tak mile widziane. Zgodnie z rozporządzeniem administracyjnym uznaje się je za zwierzęta hodowlane, więc nie można samemu zakładać uli. – Miejski miód jest dobry, bo owady oczyszczają go z metali ciężkich. Poza tym okazuje się, że bardziej szkodą im chemiczne środki ochrony i monokulturowe sposoby uprawy roślin niż miejskie spaliny – podsumowuje Kasia. W odpowiedzi na nielogiczny zakaz rozwija się podziemie pszczelarskie. Ule powstają w ogródkach działkowych i na opuszczonych terenach, ale na tym pszczela partyzantka nie zamierza poprzestać. – Teraz pszczoły się powoli budzą, więc to najlepszy moment na przeprowadzkę. Wkrótce przeniosę je do samego centrum miasta, na dachy kilku budynków, których właścicieli udało mi się przekonać. To nielegalne, więc robię to pod osłoną nocy – zdradza plany zachowujący anonimowość pszczelarz amator, który na co dzień pracuje w jednym z warszawskich stowarzyszeń. Bzyczeć powinny zacząć już w połowie maja – m.in. na skrzyżowaniu ulic Brackiej i Żurawiej. To nie koniec dobrych informacji dla stołecznych zapylaczy. W najbliższym czasie na Bielanach powstanie pierwsza miejska łąka. Bez ciągłego strzyżenia, bez grabienia. Następnym razem, zanim więc przywitacie dziką pszczołę gazetą czy utopicie w piwie, lepiej wybudujcie jej hotel.
Witaj w klubie
Jameson Smooth Bartenders Club to inicjatywa, w ramach której młodzi, zdolni barmani, skupieni wokół marki Jameson, tworzą ciekawe miejsca i oryginalne imprezy. Spotkaliśmy się ze szczęśliwymi wybrańcami, żeby porozmawiać o ich barmańskiej pasji. Na pytanie, jak znaleźli się w tym elitarnym klubie, nikt na dobrą sprawę nie umiał nam odpowiedzieć. Wybrano ich, wypatrzono, wyłowiono z tłumu – na członkostwo w Jameson Smooth Bartenders Club trzeba sobie zasłużyć. Poznajcie tych, którym się to udało.
Kamil Szuchalski
Karol Lubasz
Krystyna Szydłowska
MEWA TOWARZYSKA, SOPOT
MEAT LOVE, WARSZAWA
KAWIARNIA NOCNA KISIELICE, POZNAŃ
Jego największą pasją jest barmaństwo flairowe, czyli pokazy efektownego przygotowywania koktajli. – Trenuję od pięciu lat, średnio osiem godzin pięć razy w tygodniu. Tysiące pobitych butelek, tysiące wyrzeczeń, rany cięte... To jest jak sport, żeby coś osiągnąć, trzeba poświęcić całe życie – zdradza.
– Nie ma nic przyjemniejszego, niż gdy koktajl, który przygotujesz, obudzi w gościu jakieś wspomnienie, uczucie, refleksję, pozwala mu się wyluzować – mówi. Karol podkreśla, że kulturę picia nadal trzeba u nas budować, jako przykład podaje whisky. – Każdy powinien pić ją tak, jak lubi, czy to z colą, czy z lodem, ale moim zadaniem jest doradzić, otworzyć na nowe możliwości i nowe smaki.
I w Kisielicach, i w programie Jamesona jest jedyną dziewczyną. Jej największą pasją jest taniec. Barmaństwo pomaga jej realizować marzenia. A poza tym po prostu sprawia przyjemność. – Ta praca wymaga mocnego charakteru, są sytuacje, kiedy trzeba tupnąć, kogoś uspokoić, komuś odmówić. Z jej obserwacji wynika, że whisky to u nas alkohol, którym się świętuje, nie upija.
Jakub Rżanek
BAR STUDIO, WARSZAWA
Daniel Juszkiewicz FOTO CAFE 102, ŁÓDŹ
Barmaństwo miało być na chwilę, na szybko. Okazało się na dłużej i na poważnie. – Doszedłem do wniosku, że upijanie ludzi to jest to, co chcę robić – żartuje. Daniel jest strasznym gadułą, więc w swojej pracy bardzo lubi to, że może ciągle gadać. I poznawać nowych ludzi. Tak zresztą poznał swoją narzeczoną – zagadnął ją zza baru...
NA LATO, WARSZAWA
Swoją przygodę z barmaństwem zaczął w wieku 17 lat. Potem pojechał do brata do Irlandii – w tamtejszych pubach zajarał się barmaństwem na dobre. Do Polski wrócił studiować technologię drewna: – Drewno towarzyszy przecież alkoholowi od początku, jest materiałem niezastępowalnym: od beczek, w których alkohole leżakują, po bar, przy którym ludzie siadają, żeby się napić. Chcę połączyć te dwie pasje: barmaństwo i wzornictwo.
Maciej Parulski Do Warszawy przyjechał studiować na wymarzonym kierunku, którym od zawsze była dla niego... logistyka. – Moi rodzice prowadzą gospodarstwo, od dziecka wielkie maszyny robiły na mnie wrażenie – zdradza. Studia skończył, ale już półtora roku temu podjął decyzję, że w życiu chce się zajmować barmaństwem. Teraz zajmuje się więc logistyką baru.
Celem spotkania Jameson Smooth Bartenders Club jest zebranie inspiracji i wiedzy potrzebnej do zaplanowania oryginalnej imprezy – najciekawszy pomysł zostanie zrealizowany z pomocą Jamesona. A15
GROLSCH
Im bliżej lata, tym więcej się dzieje. Okazji, żeby działać, jest mnóstwo. Grolsch wspiera kulturę i kreatywną ekspresję, prowokując do niezależnego myślenia. Działaj z Grolschem i nie przegap najciekawszych inicjatyw nadchodzących miesięcy!
KRAKÓW PEŁEN KUBRICKA Fragmenty scenografii, kostiumy, rekwizyty i oryginalne scenariusze, zdjęcia i fotosy z planu zdjęciowego, dokumenty, listy, plakaty, nagrody, kamery, klapsy, makiety dekoracji – to wszystko i setki innych eksponatów będziecie mogli obejrzeć na pierwszej na świecie kompleksowej wystawie poświęconej Stanleyowi Kubrickowi. Ekspozycja skoncentrowana na życiu i twórczości amerykańskiego reżysera, scenarzysty i producenta, jednego z największych twórców światowego kina, zostanie otwarta w Muzeum Narodowym w Krakowie (maj-wrzesień). Stanley Kubrick to ikona kina i mistrz ukrytych znaczeń, jego dzieła wciąż inspirują kolejne pokolenia reżyserów. Tytuły jego filmów, jak choćby „2001. Odyseja kosmiczna”, „Lśnienie”, „Oczy szeroko zamknięte”, „Full Metal Jacket”, „Spartakus” czy „Mechaniczna pomarańcza”, znają nawet ci, którzy ich nie widzieli. Wystawa zaciekawi zarówno amatorów kina, jak i znawców. Składa się na nią ponad 1000 eksponatów, uzupełniają je zmontowane fragmenty utworów muzycznych oraz wybrane sceny filmowe. To, co jednak szczególnie ciekawe, to możliwość podejrzenia kina od kuchni: wśród eksponatów znajdą się np. książki z notatkami reżysera – dociekliwy widz będzie mógł prześledzić proces twórczy. Głównym sponsorem tej wystawy jest właśnie Grolsch. Dziesięć lat temu stworzył ją Deutsches Filmmuseum z Frankfurtu we współpracy ze spadkobiercami artysty. Do
M16
tej pory prezentowana była w dziesięciu miastach, m.in. w Berlinie, Rzymie, Paryżu oraz Los Angeles. Obejrzało ją ponad milion osób. Każda miała własną specyfikę i z innej perspektywy interpretowała dorobek Stanleya Kubricka. Wyjątkowość polskiej wystawy wynika z nowatorskiej aranżacji, dzięki której widz będzie miał możliwość wyboru własnego sposobu poznania Kubricka. W tym celu organizatorzy przygotowali cztery ścieżki zwiedzania, porządkujące dokonania reżysera. Rok 2014 to dwie ważne rocznice: 15-lecie śmierci reżysera oraz 10-lecie wystawy. W związku z nimi planowany jest bogaty program towarzyszący, który współtworzą instytucje kultury oraz festiwale. Autorem scenariusza i kuratorem wystawy jest dr hab. Rafał Syska – historyk filmu, wykładowca w Instytucie Sztuk Audiowizualnych Uniwersytetu Jagiellońskiego, a za aranżację odpowiada dr hab. Tomasz Wójcik – wykładowca w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Wydarzenie powstaje przy współudziale Konsulatu Generalnego USA w Krakowie oraz Krakowskiego Biura Festiwalowego. Głównym sponsorem jest Grolsch. Kubrick w Polsce maj-wrzesień Muzeum Narodowe Kraków
GROLSCH
KULTURA PEŁNA GROSZA Wspieramkulture.pl to pierwszy polski serwis crowdfundingowy w całości poświęcony kulturze. Serwis promuje wartościowe projekty polskich twórców i buduje wyjątkową społeczność mecenasów kultury. Dzięki wspieramkulture.pl każdy może być takim mecenasem. Wystarczy wybrać projekt i dowolną kwotą wesprzeć zgłaszającego go twórcę, który w ten sposób pozyskuje środki na realizację swoich artystycznych inicjatyw. W zamian za wsparcie otrzymacie od twórcy, który zebrał planowaną kwotę i zrealizuje projekt, osobisty prezent np. autograf, dedykację, bilet wstępu, oficjalne podziękowanie czy inny niekonwencjonalny wyraz wdzięczności. Mecenasem kultury od dawna jest marka Grolsch, która w tym przypadku jest także partnerem strategicz-
nym całego projektu. Grolsch wspierać będzie finansowo najciekawsze projekty związane ze sztuką, muzyką, designem, modą, zapewniając ich twórcom aż 20% potrzebnych środków. Projekty kulturalne w serwisie wspieramkulture.pl dotyczą różnych dziedzin sztuki i są zebrane w 15 różnych kategoriach: architektura, design, projekty specjalne, film, fotografia, komiks, moda, muzyka, pisanie, rękodzieło, sztuki plastyczne, taniec, teatr i performance, nowe media. Wsparcie mogą otrzymać projekty zarówno profesjonalnych i uznanych artystów, jak i amatorów pragnących realizować swoje marzenia. Decyzja jest w waszych rękach – to od was zależy, który projekt wesprzecie finansowo, przyczyniając się do jego realizacji.
Materiał promocyjny
Foto: Metro-Goldwyn-Mayer, Warner Bros. Entertainment Inc., A. Lewandowska, M. Jakóbczyk
ZATOKA PEŁNA ARTYSTÓW Jesteś początkującym artystą? Grolsch ci ten początek ułatwi! Marka jest sponsorem organizowanego przez sopocką zatokę sztuki konkursu Supernowa. Supernowa to program skierowany do artystów poniżej 30. roku życia, którzy nie mieli więcej niż trzech wystaw indywidualnych i pięciu zbiorowych. W ten sposób Grolsch chce promować młodych ludzi u progu swojej kariery twórczej. Trwa właśnie nabór do kolejnej edycji programu. Co trzeba zrobić, aby wziąć w nim udział? Przede wszystkim należy przesłać zgłoszenie na adres: biuro.zatoka.sztuki@gmail.com. Powinny się w nim znaleźć: krótkie CV artystyczne, dokumentacja wybranych prac artystycznych, projekt opis i wystawy (malarstwo, rysunek, fotografia, grafika, instalacja). Spośród nadesłanych prac rada programowa wybierze zwycięski projekt, który zostanie zaprezentowany w przestrzeni Zatoki Sztuki w Sopocie. Miejscem ekspozycji będzie ściana w restauracji w Zatoce Sztuki o wymiarach 10 x 2,7 m, która od momentu otwarcia Zatoki pełni funkcję wystawienniczą. Artysta zostanie zaproszony do Sopotu, Zatoka Sztuki dzięki wsparciu Grolscha zapewnia nocleg, pomoc przy montażu, zwrot kosztów podróży oraz transportu prac do 500 zł brutto, organizację wernisażu wraz z poczęstunkiem, promocję projektu oraz jego dokumentację.
SOPOT PEŁEN MUZYKI Grolsch zaprasza na czwartą edycję najbardziej demokratycznego festiwalu sztuki, który odbędzie się już w czerwcu w Sopocie. Fringe to miejsce dla artystów nowej generacji, którzy ośmielają się eksperymentować z przestrzenią, stawiać wyzwania publiczności, wplatać sztukę w życie codzienne, przekraczać granice. Dla publiczności jest to miejsce spotkania z przyszłością sztuki. Fringe to pasja życia i tworzenia. Hasłem przewodnim czwartej edycji festiwalu jest „Tworzymy na krawędzi”. Głównymi przestrzeniami festiwalowymi są Zatoka Sztuki i Park Północny w Sopocie. Trwa właśnie nabór projektów artystycznych, które zostaną zaprezentowane podczas festiwalu. Formularz zgłoszeniowy znajdziecie na stronie fringe.mcka.pl. Festiwal Sopot Fringe 28-29 czerwca Zatoka Sztuki Sopot
M17
AKTIVIST
MAGAZYN MODA
Trochę jak dziewczynki, trochę jak bohaterki japońskiej kreskówki. Górecka kocha różyk i futerka Kasia sama wygląda trochę jak postać z „Czarodziejki z księżyca”
DZIEWCZYNY RULEZ
FASHION WEEK POLAND 06-10.05 ŁÓDŹ
RÓŻ • PĘPEK • PLISY
Tekst: Michał Koszek
Na dzień przed naszym spotkaniem Kasia obroniła swoją pracę w Wyższej Szkole Sztuki i Projektowania w Łodzi. Dostała piątkę z wyróżnieniem. Wcześniej studiowała w Międzynarodowej Szkole Kostiumografii i Projektowania Ubioru w Warszawie. – Zdecydowałam się na kolejne studia, bo nie czułam się pełnoprawnym projektantem. Chciałam pracować nad sobą – mówi. Kiedyś nie myślała o tym, żeby „pójść na ubiór”, po prostu miała w planach kierunek artystyczny. Zastanawiała się nad malarstwem, jednak szybko wkręciła się w projektowanie. Możliwe, że to nie koniec jej edukacyjnej ścieżki. – Potrzebuję nowych środków wyrazu i narzędzi, dlatego myślę o sztuce mediów na ASP – dodaje. Kasia lubi robić na przekór, więc i z malarstwem jest tak, że w zasadzie wcale z niego nie zrezygnowała. – Traktuję modę jak malarstwo, lubię pracować z barwą. Tworzę postać poprzez kolorystykę, a nie formę i skomplikowane kroje – tłumaczy. Do swoich projektów włączyła morze różu, stepy błękitu i całą pastelową
ferajnę. – Do mody trzeba podchodzić z dystansem. Jeśli za bardzo wsiąkniesz w ciuchy, to robi się to płytkie. Są ważniejsze rzeczy w życiu. Myślę o projektowaniu jako o środku przekazu. Chodzi o coś więcej niż o upiększanie człowieka ubraniem – komentuje. Futrzanym swetrom pod pępek, sukienkom i krótkim skórzanym lub plisowanym spódnicom, a także cukierkowym płaszczom dodaje szyku motywami kwiatowymi. Dorzuca pstrokate plecaki, chwytliwe napisy i elementy retro. Efekciarskie, ale fajne i z poczuciem humoru. – Świat jest za bardzo spięty. Ludzie powinni wyluzować i czasem sobie odpuścić – mówi. Górecka wyrasta na najjaśniejszą gwiazdę offowej sekcji wiosennego Fashion Philosophy Fashion Week Poland. Fani projektantki pewnie przeżyją szok, gdyż Kasia tym razem pokaże kolekcję w całości czarną. – Ale czerń to też kolor! – zarzeka się. – Ludzie mogą się zdziwić i pomyślą, że to nie ja. To smutna i zarazem osobista kolekcja, podyktowana niezbyt pozytywnymi emocjami – dodaje. Kolekcja nazywa się A18
„Hotaru”, od Czarodziejki z Saturna, jednej z bohaterek animowanego serialu „Sailor Moon”. W przypadku Góreckiej międzynarodowe inspiracje są na porządku dziennym. Fascynuje ją przede wszystkim kicz w wydaniu USA. Amerykanie to dla niej zabawne ofiary braku gustu. – Ich kultura nie jest ambitna, ale interesująca wizualnie, przerysowana i kolorowa – mówi. Akurat taki kicz jej odpowiada, gorzej z folklorem, tego już nie trawi. Jednak kicz jest dla niej jedynie dodatkowym elementem wyrazu. Lejtmotywem twórczości Góreckiej okazuje się bowiem dziewczyńskość. – Bo dziewczyny rządzą, proste! – słyszę, gdy pytam o nazwę poprzedniej kolekcji („Girls Rule Boys Drool” – Dziewczyny rządzą, chłopcy mówią bzdury). – Ostatnio znalazłam zdjęcie lalki Barbie ubranej w różowe ogrodniczki, które zrobiłam – wspomina. To była pierwsza rzecz uszyta przez Kasię. A czym skorupka za młodu nasiąknie...
Foto: Malwina Sulima
Katarzyna Górecka jest dziewczyńska do szpiku kości. Stawia na kolory i bawi się kiczem, ale nie przekracza granic dobrego smaku. W tym sezonie broni honoru sekcji Off na łódzkim tygodniu mody.
CITY MOMENT
MIASTO • FOTO • CHWILA
Robimy zdjęcia. Obsesyjnie, kompulsywnie, ajfonem. Jak wszyscy. Sorry. Śledźcie nas na Instagramie. Miasto widziane naszymi oczami na instagram.com/aktivist_magazyn
A19
AKTIVIST
MAGAZYN DIZAJN
CIASNE • WŁASNE • ABAŻUR
WSZĘDZIE BLISKO
Szymon Hanczar będzie uczestnikiem aktivistowej dyskusji po filmie „Mikrotopia” w ramach Planete+ Doc Film Festivalu. Specjalistą od minimalizowania przestrzeni życiowej jest nie tylko w teorii, ale i w praktyce – zasłynął jako mieszkaniec (i projektant) 13-metrowej kawalerki. Pomysł na życie czy wymóg rynku? Wszędzie ma blisko. Na antresoli znajduje się dwuosobowe wygodne łóżko (wszystkie funkcje sypialni są więc zachowane). Pod nią zmieścił zarówno łazienkę, jak i malutką kuchnię. Zamiast schodów ograniczających przestrzeń jest drabina (chowana za dnia). W pokoju stoi otwierana szafa, która służy i za garderobę, i za pomieszczenie gospodarcze. Obok biurko z krzesłem, czyli przestrzeń do pracy. Bo mieszkanie, którego szukał Szymon, miało zaspokajać podstawowe potrzeby: sen, higiena, praca. – Pomieszkiwałem w różnych miejscach, trochę u rodziny, trochę u znajomych, i doszedłem do wniosku, że do komfortowego życia bardzo niewiele mi trzeba – opowiada. Wybór małego lokum zdeterminował też mały budżet. Lepiej tak, niż z mamą do trzydziestki. Mieszkanie w wersji mini jest też dobrą alternatywą dla mieszkań „studenckich”, gdy współdzielenie przestrzeni przestaje być komfortowe. Szymon na swoją trzynastkę zdecydował się także z ciekawości – czy tak się w ogóle da. Dało się, choć doskwierał mu trochę brak przestrzeni
wypoczynkowej. Dlatego w swojej drugiej trzynastce, którą zaprojektował na prośbę sąsiada z kamienicy obok, upchnął jeszcze kanapę. Szymon mieszkał na 13 metrach przez dwa lata. Decyzję o przeprowadzce pomógł mu podjąć znajomy, który wrócił z dłuższego pobytu za granicą i szukał małego mieszkania. Znajomy, w przeciwieństwie do Szymona, nie wyprowadza życia towarzyskiego na zewnątrz. – Zrobił nawet pokaz slajdów z podróży, a gości w mieszkaniu było więcej niż metrów – opowiada Szymon, który teraz mieszka na 100 metrach. Ze skrajności w skrajność – żartuje. Szymon Hanczar jest absolwentem i wykładowcą Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Prowadzi studio zajmujące się głównie projektowaniem wnętrz mieszkalnych i wystawienniczych. W obu sprawdziłaby się np. wymyślona przez niego lampa, kształtem nawiązująca do klasycznej lampy z abażurem (choć nam kojarzy się też z komiksowym dymkiem). [Olga Wiechnik]
A20
Winylowe słodziaki Od połowy maja we wrocławskiej BWA zamieszkają designerskie ludziki, czyli małe winylowe zabawki, które stały się „płótnem” dla artystów, projektantów graficznych i twórców komiksów. Wśród dobrze nam znanych designer toysów pojawią się też świeżaki, ZŁOTY WIEK. np. odpustowo wystrojona KOLEKCJA laleczka von Chrupek czy VINYLCANVAS urocze dziwadełko Jakuba 15.05-21.06 Rebelki. Więcej szczegółów WROCŁAW na www.bwa.wroc.pl.
Fiński misiek Karhu Originals to fińska marka od prawie 100 lat specjalizująca się w produkcji obuwia i odzieży do biegania. Naszą uwagę zwróciła z dwóch powodów: uroczego miśka w logo i stojącej za nim historii. Misiek bowiem nie zawsze był miśkiem. Dawno, dawno temu był paskiem, a nawet trzema. Za dwie butelki whisky i równowartość 1600 euro Finowie z Karhu sprzedali bowiem swój zastrzeżony znak towarowy – trzy ukośne paski właśnie – niewielkiej wtedy jeszcze niemieckiej marce. Co było z nią dalej, wszyscy wiecie. A co z miśkiem? Karhu możecie kupić za pośrednictwem strony PanPablo.pl.
MAJ 2014
KALENDARIUM MAJ
Olga Święcicka (oś)
Filip Kalinowski (fika)
Mateusz Adamski (matad)
Michał Kropiński (mk)
MUST SEE
09-18.05
Kacper Peresada (kp)
Kadr z filmu „Off Road”
Rafał Rejowski (rar)
Cyryl Rozwadowski [croz]
Alek Hudzik [alek]
Iza Smelczyńska [is]
Kuba Gralik [włodek]
A POTEM PRZYSZEDŁ MAJ I wszystko nabrało zawrotnego tempa. Matury, majówka, miłość, muzyka, muzea. Maj literką „m” stoi. O ile pierwsze trzy słowa mało mnie obchodzą, bo zdałam, nie jadę i nie mam, o tyle końcóweczka jest szalenie istotna. Na nią można jeszcze mieć wpływ. Można pojechać do Krakowa na festiwal Off Plus Camera i chodzić na koncerty w ramach Off Sceny, można, a nawet trzeba (piszę „można”, bo chcę jak najwięcej wyrazów na „m”) wpaść na Free Form albo wyjechać nad morze na Streetwaves. Muzeum też można. Podczas Nocy Muzeów albo Miesiąca Fotografii w Krakowie. Można pójść na Maier do Leica Gallery. Można podziwiać modę na Fashion Weeku w Łodzi. Maj może być kinowy, no bo m.in. Planete+ Doc i Przegląd Nowego Kina Francuskiego, a może też być zupełnie majowy. „Marzenia wracającego”, „Monika się kłóci” i „Mucha w raju”. Jak nie kultura, to chociaż półsłówka na kocyku. Miłosne, maślane i mokre. Olga Święcicka K21
11. PLANETE+ DOC FILM FESTIVAL WARSZAWA, WROCŁAW
Dokumentnie Planete to najważniejszy festiwal filmowy w Warszawie. Artur Liebhart i jego ekipa nie ustają w wysiłkach, by kino dokumentalne docierało na polskie ekrany. Gdy zaczynali ponad dziesięć lat temu, wielu powątpiewało, czy takie wydarzenie może przyciągnąć nie tylko wąskie grono wielbicieli dokumentów. Ryzyko się opłaciło – przez dziewięć majowych dni sale kinowe pękają w szwach, widzowie tłoczą się w kolejkach po bilety, trudne tematy nie zniechęcają, a na spotkaniach z twórcami nieraz dochodzi do kłótni. To dzięki Planete rozpoznawalne stały się nazwiska takich twórców, jak Jørgen Leth, Michael Glawogger czy Peter Mettler. Od dwóch lat odbywa się też edycja we Wrocławiu. Podczas 11. odsłony festiwalu, oglądając filmy w kilkunastu blokach tematycznych i konkursowych, jeszcze raz przekonamy się, że dokument nie zna ograniczeń gatunkowych i formalnych. Moja lista „must-see” obejmuje ponad 20 tytułów, ale na kilka czekam szczególnie. Nostalgiczny „Paryż Rohmera” o mistrzu francuskiej Nowej Fali zestawię z frenetyczną podróżą „Atlas” ucznia Nan Goldin, Antoine’a D’Agaty. Z kolei „Uciekiniera z Nowego Jorku” o przyjacielu Jima Jarmuscha, który uciekł przed cywilizacją do pigmejskiej wioski, zestawię z dokumentem Michela Gondry’ego o Noamie Chomskym, który bez cywilizacji nie może się obyć. Do tego przyszła kosmonautka z Iranu, transseksualny mechanik na włoskiej prowincji i więzienie na Syberii. Można tak długo, ale każdy będzie miał swoją własną listę. Układajcie. [mm]
KALENDARIUM
FESTIWAL
FESTIWAL
02.05
02-11.05
Bartek Kujawski
kadr z filmu „52 Tuesdays”
CANTI ILLUMINATI FESTIVAL
7. OFF PLUS CAMERA
WROCŁAW Firlej, ul. Grabiszyńska 56
KRAKÓW
19.00
KONCERT
04.05
04-07.05.14
SLEEPMAKESWAVES
WARSZAWA Pardon, To Tu, pl. Grzybowski 12/16
GDYNIA Desdemona, ul. Abrahama 31
20-30 zł
19.00
Sezonowe granie
Kino: on, muzyka: on
Krótki, ale esencjonalny Canti Illuminati Festival już po raz drugi zagości w Firleju. Pierwsza, lutowa edycja spotkała się z takim zainteresowaniem, że nie warto było czekać do kolejnej zimy. Podczas odsłony wiosennej zaprezentowane zostaną projekty, które pozornie do siebie nie pasują: dźwiękowe kolaże Duya Geborda, słuchowisko radiowe oparte na książce Bartka Kujawskiego, karaibskie potańcówki i footworkowe walki taneczne DJ-a Ryana R, techno-eksperymenty Keteva, wiolonczelowe popisy Adama Webstera, rzeźby dźwiękowe stworzone z nagrań terenowych Roberta Curgeneva i instalacje z taśmy magnetofonowej wykonane przez czeskich artystów Jakuba i Matěja Franków. Do tego przyjemnie błądzący We Will Fail, dla którego wszystko jest muzyką. Czy czeka nas odsłona letnia, a później jesienna? Miejmy nadzieję, bo brakuje nam takich sezonowych minifestiwali. Smacznego! [is]
Off w Krakowie trzyma się mocno. W ciągu siedmiu lat Nowym Horyzontom i Warszawskiemu Festiwalowi Filmowemu wyrósł silny konkurent. Organizatorzy od lat stawiają na amerykański niezal. Spośród tytułów zza oceanu ciekawie zapowiadają się m.in. „52 Tuesdays” – dramat, do którego zdjęcia powstawały wyłącznie we wtorki – czy „She’s Lost Control” o seks-surogatce. W konkursie honoru polskiego offu będzie broniło „Hardkor disko”. Off Plus Camera to też inne sekcje: „Odkrycia” (koniecznie francuski neo noir „Bastards”) czy „Dorastając na opak” (np. w Wenezueli w nagradzanej „Złej fryzurze”). Oprócz filmów na Offie będzie też ciekawy program koncertów: mistrzowie downtempo Flunk, triphopowcy z Arms and Sleepers, synthpopowy duet The Golden Filter czy niedocenieni, eksperymentujący z folkiem i indie Alcoholic Faith Mission. Ponadto Peter Broderick, kompozytor ambientu znany głównie z występów z Efterklang, oraz IDM-owy duet Grasscut. Na przedłużoną majówkę zamiast grilla kupcie karnet. [mm/croz]
KONCERT
Między snem a jawą, w momentach „przejścia na drugą stronę” rodzą się niesztampowe pomysły. Zazwyczaj nie mamy jednak siły wstać z łóżka i je zapisać. W sopockiej Desdemonie pojawią się natomiast ci, którzy umieją przekształcić je w muzykę. Kwartet Sleepmakeswaves powstał w gorącej Australii. Dotychczas panowie z Antypodów odwiedzili Polskę dwukrotnie. Ich utwory to alternatywny rock z elementami progresywnymi, ale bez powielania schematycznych zagrywek, kiczu i zadęcia. Choć panowie nie uciekli przed monotonią, to nadrabiają wyjątkową energią na scenie. Na koncertach w transie są wszyscy: muzycy, publika, barmani i bramkarze. [kop]
05.05 WARSZAWA Hydrozagadka, ul. 11 Listopada 22
K22
20.30
25-50 zł
20 zł
Sny tworzą dźwięki
19.00
JAZZ W PARDONIE
33-40 zł
Muzyka akcji Przy pomocy 800 znaków nie sposób opisać tych trzech występów. Zanim więc spróbuję, połowę z nich zmarnuję na oczywistości – jeśli muzykę traktujesz jak coś więcej niż czasoumilacz, jazz potrafisz wyrwać z filharmonijnego konwenansu, a na koncertach twój wzrok nieubłaganie zbacza w stronę sekcji rytmicznej, to poza obręb placu Grzybowskiego w pierwszych dniach maja lepiej nie wychodź. Jeśli jest inaczej, to nigdy nie jest za późno, by zmienić zdanie. W Pardon, To Tu wystąpią wtedy bowiem jedne z najciekawszych grup na współczesnej scenie free improv – The Thing (4 i 5 maja), William Parker i Hamid Drake (6 maja) czy Switchback (7 maja). Czasami wręcz nazbyt przytulną przestrzeń klubu wypełni skandynawski chłód, afrykański gorąc i dźwięk wolny od wszelkich ograniczeń. Muzyka pełna zwrotów akcji. Rytuał wymagający uczestnictwa. Szczegóły na naszej stronie. [fika]
MAJ 2014
FESTIWAL
05.05
06.05
RECKLESS LOVE
FASHIONPHILOSOPHY FASHION WEEK POLAND
KONCERT
07.05
IMPREZA
09.05
Fot. Momi-Ko
KONCERT
WARSZAWA Proxima, ul. Żwirki i Wigury 99
19.00
59-69 zł
ŁÓDŹ
DEATH HAWKS
SPACEGHOSTPURRP
GDYNIA Desdemona, ul. Abrahama 31
KRAKÓW Pauza, ul. Floriańska 18/3
10 zł (jednorazowy), 200 zł (karnet)
20.00
30 zł
21.00
35 zł
Lamparcia gitara
Przebieranki
Orły na kwasie
Dobry duch
Znacie pojęcie guilty pleasure? To coś tak złego, że obcowanie z tym zaczyna sprawiać przyjemność. Reckless Love to właśnie taki przypadek – rockowy zespół z Finlandii, grający w stylistyce glam rodem z USA, powstał w 2001 r. jako cover band Guns N’Roses. Później chłopcy nagrali trzy płyty z własnymi kompozycjami. Poprzebierani za niegrzeczne dziewczyny młócą tak, jakby nagłośnić festiwal w Opolu za pomocą wzmacniaczy marki Marshall. Nie ma w tym absolutnie nic ponad radiowy pop zagrany na gitarach. Wokalista ma nawet uśmiech Doroty Rabczewskiej, a gitarzysta instrument w panterkę. Do tego „ułołło” i „jeejee” w każdej piosence. Ten kicz wywołuje jednak szeroki uśmiech na twarzy. Warto wspomnieć, że część fanów na koncert przebiera się w adekwatne stroje. Widoki niczym z konwentu mangi. [kop]
Dwa razy do roku dziennikarze modowi, projektanci, blogerki i gwiazdy spotykają się w Łodzi. I nie ma, że majówka. Fashion Week to największe wydarzenie modowe w Polsce. Być albo nie być każdego, kto bawi się w ciuszki. Nie inaczej będzie tym razem. Na cztery dni miasto zamieni się w kolorowy cyrk. Festiwalowe wydarzenia odbywają się w czterech sekcjach. Najważniejsza to „Designer Avenue”, czyli pokazy gwiazd – w tym roku zobaczymy chociażby Nenukko czy Michała Szulca. Najciekawsza to „Off Out of Schedule”, na której prezentują się młodzi i awangardowi. W ramach debiutów zobaczymy m.in. Zwyrd, Blot, ze znanych marek odbędą się również pokazy Pauliny Ptashnik i Momi-Ko. Poza tym w sekcji „Showroom” będzie można obejrzeć i kupić ubrania, a na wydarzeniach zatytułowanych „Let Them Know” dowiedzieć kilku rzeczy o branży modowej. Wydarzeń tyle, że można nie spać i nie jeść. Wypadałoby się jedynie przebierać. [dup]
Prawdziwa gratka dla miłośników wykręconego, psychodelicznego rocka wyrwanego wprost z mrocznych czeluści połowy lat 70. Muzycy Death Hawks mieszają klasyczny rock z bluesową gitarą, pulsującymi klawiszami, transowym basem i ekspresyjnymi partiami saksofonu. Tu i ówdzie w ich kompozycjach pojawiają się dość subtelne naleciałości folkowe czy też krautrockowe, dzięki którym całość wymyka się jednoznacznej klasyfikacji. Jeśli lubicie Tame Impala, Uknown Mortal Orchestra czy Pond, to muzyczne propozycje Death Hawks są właśnie dla was. [matad]
Pochodzący z Miami SpaceGhostPurrp (podobno coraz chętniej podpisuje się jako Purrp) to jedna z najważniejszych postaci amerykańskiego cloud rapu i założyciel Raider Klanu – kultowego raperskiego kolektywu. Młody MC często chwali się, że to właśnie jego produkcje zainspirowały A$AP Rocky’ego, o co panowie zdążyli się już pokłócić Oficjalny debiut SpaceGhosta ukazał się pod egidą 4AD, wytwórni kojarzącej się bardziej z podszytym gotykiem dream popem, a nie sfazowanym, miejskim hip-hopem. Purrp nie tylko nawija o kodeinie i wojażach po nocnych klubach, lecz także z powodzeniem produkuje, a o podkłady prosili go m.in. GZA z Wu-Tang Clanu czy Mac Miller. Na krakowskim koncercie będzie go wspomagał kumpel ze składu – Yung Simmie. [croz]
2
08.05 WARSZAWA Skwer Hoovera
ul. Krakowskie Przedmieście 60a 20.00 30 zł
Pracownik sklepu z biżuterią w Kalifornii telefonicznie zgłasza policji napad. Okazuje się, że to Michael Jackson robi zakupy w przebraniu.
2 maja 1989 r.
K23
KALENDARIUM
FESTIWAL
09-10.05 Tegoroczny Free Form Festival zapowiada się śpiewająco. Tak różnorodnego zestawu gwiazd dawno nie było w Warszawie, więc obecność jak najbardziej obowiązkowa. Jeżeli jakimś cudem wahacie się, czy iść, to poznajcie nasze FreeFormowe typy. Im odmówić się nie da.
FREE FORM FESTIVAL
CHARLI XCX 09.05
JON HOPKINS 09.05
KLAXONS 09.05
Kolejna niegrzeczna dziewucha z UK. Jej nieco szczeniacko-prowokacyjny image Essex Girl może zniechęcić, ale każdy, kto słyszał chociaż jeden singiel z jej debiutanckiej płyty „True Romance”, wie, że nie należy ulegać pierwszemu wrażeniu. Nagrany z kilkoma producentami album to bezpardonowa jazda przez wszystko, co ma do zaoferowania współczesny pop. Od dresiarskiej wulgarności spod znaku Keshy do pompatycznego romantyzmu wczesnych nagrań Mariny Diamandis Album zebrał świetne recenzje, m.in. na nieufnym przecież takim produkcjom Pitchforku. Najwyraźniej ulegli urokowi silnej osobowości wokalistki! [rar]
Kanon brytyjskiego IDM, mimo usilnych prób debiutantów, od lat pozostaje nienaruszony – jego twarzami nadal są Aphex Twin i Autechre. Wyjątkiem od tej reguły jest jednak kariera Jona Hopkinsa. 35-latek z Wibledonu zdobył nominację do Mercury Prize za swoją zeszłoroczną ambient-house’ową odyseję „Immunity”, a w jego CV znajdziemy kolaboracje m.in. z legendarnym Brianem Eno. Londyńczyk jest również utytułowanym twórcą soundtracków, a jego muzyka do filmu „Monsters” dostała mnóstwo wyróżnień. Nie wiemy, którą ze swoich twarzy Jon objawi na festiwalu, ale i tak jesteśmy podekscytowani. [croz]
Klaxons, jeden z dwóch headlinerów imprezy, to zespół, który zjadł zęby na scenie okołoklubowej. Zaczynali w epoce boomu na indie, by jako przedstawiciele tzw. new rave’u oczarować nastolatki zakochane w pastelowych barwach. Po hitowym „Golden Skans” przyszedł jednak czas posuchy. Brak przebojów, wysyp nowych idoli i plotki o tym, że na koncertach zespołu można zobaczyć Keirę Knightley, prywatnie dziewczynę jednego z muzyków. Teraz może jednak coś się zmieni, bo na drugiego czerwca zaplanowano premierę pierwszej od czterech lat płyty Klaxons. Może na Free Formie usłyszymy nowe przyszłe hity? [mk]
SIMIAN MOBILE DISCO 09.05
MØ 09.05
LA ROUX 10.05
SKALPEL 10.05
Techno to czy disco? Nie oceniamy, bo jaki jest koń, każdy widzi. Pewne jest, że Simian to współcześni geniusze, którzy jako jedni z niewielu potrafią wciąż tchnąć w parkietową zabawę odrobinę oldschoolowego artyzmu. Obstawieni ogromnymi syntezatorami, pośród plątaniny kabli urządzają porywające, narkotyczne wiksy, które przekonują nie tylko fanów tańców. O skali fenomenu może świadczyć legendarny stołeczny DJ-set zespołu, który przez wielu wciąż jest wspominany z rozrzewnieniem. [mk]
Pochodząca z Kopenhagi MØ zaczynała jako wpatrzona w Peaches pyskata 20-latka. Kleciła wówczas brudne, elektroniczne produkcje. W ciągu pięciu lat, jakie minęły od czasu jej pierwszych eksperymentów, wypracowała swój własny styl – ciągle niepokorny, ale przystępny. W tym roku wokalistka zadebiutowała albumem „No Mythologies to Follow”, na którym miesza skandynawski balearic z electro popem, hip-hopem, modnymi brzmieniami automatów perkusyjnych Rolanda i retro popem. Przy kawałkach MØ Lana Del Ray brzmi jak pozbawiona życia kukła. Korzystajcie, póki gorące! [rar]
Trochę sobie poczekaliśmy na przyjazd La Roux. Duet, który podbił listy przebojów wydanym w 2009 r. debiutanckim albumem, dociera po raz pierwszy do Warszawy. Zapewne nastąpiłoby to dużo wcześniej, gdyby nie trwające prawie dwa lata zawieszenie działalności. Obecnie Elly Jackson i Mickey O’Brien przygotowują się do wydania drugiej płyty zatytułowanej „Trouble in Paradise”. Data premiery wyznaczona jest na początek lipca, ale nowe numery już od jakiegoś czasu ogrywane są na koncertach, więc na Free Formie na pewno będziemy mogli wysłuchać premierowego materiału. [croz]
„A może jazz jest dla nich czymś więcej niż muzyką, co?” – to pytanie z filmu „Był jazz” (reż. F. Falk), którego fragmenty duet Skalpel wykorzystuje jako sample w jednym ze swoich utworów, można zadać samym muzykom. Nie ma drugiego zespołu na świecie, który by tak pielęgnował pamięć o polskim jazzie sprzed pół wieku. Marcin Cichy i Igor Pudło jednak nie stawiają generacji Krzysztofa Komedy muzycznych pomników, lecz tworzą autorskie kompozycje łączące jazz, hip-hop i brzmienia klubowe. [włodek]
WARSZAWA Soho Factory
ul. Mińska 25 140-220 zł
K24
MAJ 2014
WYSTAWA
09.05-23.06
IMPREZA
KONCERT
10.05
12.05
FESTIWAL
13.05
Blues Pills
VIVIAN MAIER „AMATORKA”
CRYSTAL CASTLES DJ SET
PETER GABRIEL
DON’T PANIC, IT’S RETRO
WARSZAWA Leica Gallery
WARSZAWA 1500 m² do Wynajęcia, ul. Solec 18
ŁÓDŹ Atlas Arena, al. Bandurskiego 7
WARSZAWA Progresja, Fort Wola 22
ul. Mysia 3
22.00
20-25 zł
20.00
wyprzedane
18.00
75-85 zł
Sixto Vivian
Pan na zamku
Szczyt szczytów
Retrorockowy sabat
Jeśli sztuka ma swojego Sixto Rodrigueza, to jest nią zdecydowanie Vivian Maier. Historia rozpoczyna się w 2007 r., gdy John Maloof kupuje na targu rupieci kilka klisz i rzuca w eter pytanie: „kto jest autorem?”. Odpowiedź wraca po kilku latach. Vivian Maier, fotografka, która od lat 50. portretowała ulicę Chicago i Nowego Jorku. Bez szkoły, bez współpracy z jakąkolwiek galerią, za to z niezwykłym wyczuciem codzienności. Ostatnio jej artystyczne tournée zahaczyło o paryskie Jeu De Paum. W maju 40 fotografii artystki zobaczymy w warszawskiej Leica Gallery. Jeśli skojarzeń z „Sugar Manem” jeszcze wam mało, to warto wspomnieć, że także w maju do kin trafi film „Szukając Vivian Maier”. [alek]
Jeśli kiedyś byliście na koncercie Crystal Castles i udało wam się oderwać wzrok od umazanej we własnej krwi i bijącej się z tłumem Alice Glass, to możliwe, że zorientowaliście się, że Crystal Castles to duet. Jego mózgiem jest tak naprawdę Ethan Kath, odpowiedzialny bez wyjątku za wszystkie, nasączone ośmiobitowym, amigowym brzmieniem podkłady. Zanim dołączyła do niego młodziutka Kanadyjka, Crystal Castles było solowym projektem zakapturzonego producenta. Razem wydali trzy płyty, tworząc modę na miks punkowej energii z pulsującą elektroniką. Do Warszawy tym razem wpadnie tylko Ethan, który pokaże swoje producenckie sztuczki. Oprócz niego na imprezie wystąpi też ODXT – gitarzysta koncertowego składu IAMX. Na drugiej sali najpewniej zagrają dźwiękowcy Patricka Wolfa. [croz]
Koleś jest takim gigantem, że zachęcanie do podróży do Łodzi jest zbędne. Zresztą i tak nie ma już biletów. Dla porządku może jednak przypomnijmy co nieco. Peter Gabriel zaczynał karierę w grupie Genesis, z której odszedł w szczytowym okresie jej popularności. Rozpoczął wówczas karierę solową, wykorzystując siłę MTV, która na okrągło puszczała jego wizjonerskie teledyski. Mimo oszałamiającego sukcesu żadnej z jego płyt nie można nazwać zagraniem pod publiczkę. „Sledgehammer”, „Solsbury Hill” czy „Don’t Give Up” to przede wszystkim doskonale napisane piosenki. Druga wizyta Gabriela w Polsce będzie częścią rocznicowej trasy, upamiętniającej 25-lecie wydania przełomowego albumu „So”. Zacieramy ręce. [matad]
Tego wieczoru w ramach minifestiwalu Don’t Panic, It’s Retro zaprezentują się cztery ekipy. Jako pierwszy wystąpi trójmiejski skład Octopussy, łączący brzmienia rock’n’rolla, stonera i bluesa z klimatem południa USA. Następnie wystąpią Spiders z Göteborga, których twórczość to mieszanka vintage’owego brzmienia, rock’n’rollowych riffów oraz melodii przywodzących na myśl Thin Lizzy. To dopiero początek atrakcji w Progresji. Pierwszą z dwóch gwiazd będzie kwartet Blues Pills. Hippisowski styl, wspaniałe spontaniczne solówki, hipnotyzujący głos wokalistki i rzadko spotykany perkusyjny groove sprawiły, że grupa w ciągu kilku miesięcy stała się prawdziwą rewelacją. Jako ostatni zaprezentuje się Blood Ceremony z Kanady, brzmiący jak demoniczny Jethro Tull albo folkowy Black Sabbath. Dla fanów mroku jazda obowiązkowa. [matad]
K25
KALENDARIUM
KONCERT
13.05
FESTIWAL
FESTIWAL
14-18.05
15.05-15.06
IMPREZA
16.05
Kronos Quartet
Dominika Gęsicka „El Pilon”
DILLON
KODY
4. MIESIĄC FOTOGRAFII
SHIFTED
KATOWICE Kinoteatr Rialto, ul. św. Jana 24
LUBLIN Centrum Kultury
KRAKÓW
WARSZAWA Nowa Jerozolima, Al. Jerozolimskie 57
20.00
39-49 zł
ul. Peowiaków 12
23.00
Rio, Berlin, Warszawa
Enigma
Poszukiwania
Techno co się zowie
„Wokalistki rezydujące w Berlinie i odwiedzające Polskę” – to powinien być oddzielny tag. Po skandynawskiej Molly przyszła pora na Dillon. Brazylijka już od lat mieszka w stolicy Niemiec i tam pod okiem Ellen Allien nagrała swój debiutancki album „This Silence Kills”. Autorytet producentki Moderat pomógł południowo -amerykańskiej damie, bo singiel „Thirteen Thirtyfive” już podbija YouTube. Jak to bywa z tymi berlińskimi diwami, Dillon gra tzw. ambitny pop. Podczas koncertów w naszym kraju będzie promować swój właśnie wydany drugi album. [mk]
Lubelskie Kody – wydarzenie poświęcone muzyce awangardowej – odsłaniają karty swojej szóstej edycji. Największą atrakcją będzie występ Thurstona Moore’a. Gitarzysta niezwykle wpływowych Sonic Youth nie będzie jednak grał swojego solowego materiału, ale razem z klarnecistą Alexem Wardem i perkusistą Adamem Gołębiowskim wykona kompozycję przygotowaną specjalnie na potrzeby festiwalu. Drugim ważnym punktem programu będzie koncert Kronos Quartet. Obchodzący w tym roku 40-lecie istnienia mistrzowie współczesnej muzyki klasycznej zinterpretują utwory z repetuaru Steve’a Reicha, Laurie Anderson czy Terry’ego Rileya. Reszta repertuaru to ciekawe spektakle muzyczne, pokazy filmów i warsztaty. [croz]
Jak maj, to długi weekend – nie ten religijno-państwowy, ale fotograficzny. Dokładnie w połowie miesiąca trzeba sobie rezerwować wolne, by pojawić się na czwartej edycji Miesiąca Fotografii. „Re:search”, tegoroczne motto festiwalu, to pojęcie bardzo ważna dla wszystkich artystów. Mistrzem poszukiwań jest Kuba Woynarowski, który podobno nie śpi wcale i po wystawie w warszawskiej BWA i przygotowaniu polskiego pawilonu na Biennale Architektury w Wenecji, teraz stworzy przestrzeń eksperymentalną „Oddźwięk”. „Re:search” to także poszukiwania młodych talentów w ramach kultowej już sekcji Show Off. A jeśli chcecie więcej, to nie będzie rozczarowań. Tegoroczny program główny jest tak bogaty, że wstyd go reklamować. Aaron Shuman – podkreślić, Walker Evans – wężykiem. [alek]
Polakom ciągle mało techno. Dlatego trudno wejść na naszą stronę i nie przeczytać przynajmniej jednej informacji o nadchodzącej imprezie, na której pojawi się „przyszła legenda”, „wschodząca gwiazda”, „kultowy producent”. Oczywiście często te określenia dawane są na wyrost, ale co jakiś czas zdarza się, że w tych słowach nie ma przesady – tak właśnie jest w wypadku Shifted. Przedstawiciel labelu Mote-Evolver ponownie przyjedzie do Polski, aby zachwycić swoim idealnym setem. Pod koniec zeszłego roku Shifted wydał swój drugi album, który chwaliłem w recenzji jako jedną z niewielu płyt techno, która jest idealna od początku do końca. Pisałem wtedy: „Takiej muzyki trzeba słuchać na żywo albo z winyla, w klubie ze świetnym nagłośnieniem”. W końcu jest okazja. [kp]
14.05 WARSZAWA Basen
ul. Konopnickiej 6 20.00 59 zł
15.05 POZNAŃ Eskulap
ul. Przybyszewskiego 39 20.00 39-49 zł
K26
MAJ 2014
Y NOW AR TOW
Pinokio
Reż. Anna Smolar 31 maja 2014 PREMIERA 1, 3, 4, 5, 6, 7 czerwca 2014 Madalińskiego 10/16 Bilety: 30-35 zł
Nancy. Wywiad Reż. Claude Bardouil 8, 9, 10, 11 maja 2014 Zachęta - Narodowa Galeria Sztuki, pl. Małachowskiego 3 Bilety: 25-40 zł
Pożar w burdelu odc. 14 Degeneracja czyli śmieci Warszawy Reż. Michał Walczak 7, 8, 9, 10 maja 2014 Madalińskiego 10/16 Bilety: 40-60 zł
Nowy Teatr Madalińskiego 10/16 22 379 33 33
www.nowyteatr.org Patroni
Partnerzy
K27
facebook.com/NowyTeatr bow@nowyteatr.org ebilet.pl bilety24.pl
Spektakl „Pinokio” dofinansowano ze środków:
KALENDARIUM
KONCERT
16.05
TRASA
THE NEIGHBOURHOOD WARSZAWA Basen, ul. Konopnickiej 6
20.00
16.05
PREZENTUJE
79-99 zł
Biało-czarni chłopcy Na scenie muzycznej pojawili się niedawno, ale już zdążyli zrobić niezły bałagan. The Neighbourhood są idealni w każdym calu. Świetne teksty, dopracowane czarno-białe teledyski i dobra muzyka. Słuchając ich debiutanckiego
krążka, trudno wskazać najlepszy utwór, choć oczywiście wyróżnia się „Sweater Weather”. Hitowa kompozycja ma już 26 milionów wyświetleń na YouTubie. Kto nie słyszał, niechaj przesłucha, a następnie zaopatrzy się w bilety – nie wiadomo, kiedy taka okazja się powtórzy. [maj]
17.05 KRAKÓW Lotnisko na Czyżynach
35-50 zł
OM UNIT POZNAŃ Projekt Lab, ul. Grochowe Łąki 5
22.00
Juke-hop-step Om Unit ma wiele twarzy – producent dubstepu, turntablista i współpracownik George Anne Muldrow, remikser jungle i fascynat juke’ów. A to i tak tylko kilka najbardziej oczywistych. Gdy pierwszy raz włączyłem jego debiutancki album,
K28
przekonałem się, że Om Unit wie, jak robić dobrą muzykę. Podczas jego kolejnych występów w Polsce możecie się spodziewać świetnej mieszanki połamanych bitów. Jeśli nigdy nie mieliście okazji zobaczyć Oma na żywo, to radzę nadrobić to czym prędzej. [kp]
17.05 WROCŁAW Puzzle, ul. Przejście Garncarskie 2
20.00
MAJ 2014
KONCERT
TRASA
16.05
17.05
AKCJA
17.05
Aleksander Gierymski „Pomarańczarka”
THE SWEET RELEASE OF DEATH WARSZAWA Chmury, ul. 11 Listopada 22
20.00
10-15 zł
Przyjdź słodka śmierci The Sweet Release of Death to jedna z najfajniejszych postpunkowych kapel, jakie pojawiły się w ostatnich miesiącach. Zespół brzmieniem nawiązuje do klasyków shoegaze’u i wspomnianego już post punku, ale niezwykła chemia między dwójką wokalistów sprawia, że ich styl najlepiej porównać do The xx grających na cmentarzu. Holenderskie trio właśnie wydało swój debiutancki album zatytułowany „Bulb”, składający się z 11 smutnych, ale porywających utworów. Nie możemy ich nie polecić. [croz]
17.05 POZNAŃ Las, ul. Wawrzyniaka 39
20.00
10 zł
18.05 Łódź Stereo Krogs, ul. Zielona 8
20.00
10 zł
15 15 maja 1970r.
MIDGE URE WARSZAWA Progresja, Fort Wola 22
18.00
EUROPEJSKA NOC MUZEÓW 2014 CAŁA POLSKA
120-140 zł
AKCJA
22.05
John Cage
AUDIO.TR WARSZAWA TR Warszawa, ul. Marszałkowska 8
19.30
wstęp wolny
Tańcząc ze łzami w oczach
Przed imprezą do muzeum
Otwórz uszy
Wieczór w Progresji zapowiada się niezwykle smakowicie, gdyż lider Utravox Midge Ure przyjedzie z pełnym składem. Co prawda nie będzie to reaktywowany niedawno kultowy zespół, ale nie wypada wybrzydzać. W latach 80. muzyk wpłynął na uformowanie się nowego gatunku – new romantic. Ze swoim zespołem nagrał takie szlagiery, jak „Dancing with Tears in My Eyes”, „Vienna”, „Lament” czy „The Voice”. Swój pierwszy solowy album „The Gift” wydał w 1985 r. – to z niego pochodzi przebój „If I Was”, który trafił na szczyty listy przebojów w Wielkiej Brytanii oraz w innych krajach Europy. W tym samym roku Midge wspólnie z Bobem Geldofem skomponował utwór „Do They Know It’s Christmas?”. Szykuje się prawdziwe greatest hits na żywo. [matad]
Europejska Noc Muzeów na dobre wpisała się w kalendarz wiosennych atrakcji. Organizowana od 2003 r., w tę jedną majową noc odciąga od telewizora nie tylko imprezowiczów, ale i zatwardziałych Januszy. W samej stolicy można zwiedzać aż 200 różnych placówek. I nie mówimy tu tylko o muzeach, bo do Sejmu od lat kolejki ustawiają się już w godzinach popołudniowych. W tym roku warto m.in. wpaść do Muzeum Kolejnictwa – być może po raz ostatni będziecie mogli tam zobaczyć słynną salonkę Bieruta. Wrocław natomiast zachęca do zgłębienia historii tamtejszej Alma Mater oraz Hali Stulecia, gdzie powstanie ekspozycja na temat wrocławskiego modernizmu. Łódź stawia tymczasem na modę. W Muzeum Włókiennictwa poznamy nie tylko historię mody polskiej w XX w., ale też tajemnice słynnych fabryk z „Ziemi obiecanej”. Do tego koncert chóru gospel w Skansenie Łódzkiej Architektury Drewnianej i pokaz starych samochodów. A noc taka krótka! [mk]
Kto bywa w stolicy, pewnie widział już nowe pociągi warszawskiego metra – takie długie i supernowoczesne. A czy kiedykolwiek wsłuchaliście się w nie? W chwili gdy pociąg jeszcze nie wjechał na stację, ale słychać go już w tunelu, można ocenić, czy za chwilę wsiądziesz do Inspiro czy do wagonu produkcji rosyjskiej. Wystarczy posłuchać. Tego typu eksperymenty lubili m.in. futuryści włoscy, którzy dźwięki otaczającego świata włączali w swoje kompozycje muzyczne. Później przyszła moda na field recordings, czyli nagrania terenowe, spacery dźwiękowe i różne próby otworzenia uszu na otoczenie. Skrajnym tego przypadkiem był „utwór” Johna Cage’a „4’33”. Dlaczego „utwór”, a nie po prostu utwór? Posłuchajcie na YouTubie albo wybierzcie się na kolejne spotkanie z cyklu Audio.TR. W zaciemnionej przestrzeni TR Warszawa doświadczycie także futurystycznych brzmień „Intonarumori” Luigiego Russolo, odgłosów nowojorskiego Parku Centralnego, paryskich ulic i wielu innych miejsc. Po tym wieczorze już nic nie będzie brzmiało tak jak kiedyś. [is]
Podczas koncertu Pink Floyd w londyńskim Hyde Parku jest tak głośno, że zdychają ryby w pobliskim jeziorze.
KALENDARIUM
FESTIWAL
23.05
KONCERT
AKCJA
23-29.05
25.05
kadr z filmu „Tomboy”
FRITZ KALKBRENNER WARSZAWA 1500 m² do Wynajęcia, ul. Solec 18
20.00
40 zł
26.05
PREZENTUJE
Fot. Kalva
IMPREZA
5. PRZEGLĄD NOWEGO KINA FRANCUSKIEGO
WZORY – WARSZAWSKIE TARGI DESIGNU
WARSZAWA kino Muranów, ul. Gen. Andersa 5
WARSZAWA Drukarnia Praska, ul. Mińska 65
12.00
SKY FERREIRA WARSZAWA Basen, ul. Konopnickiej 6
21.00
79 zł
wstęp wolny
Das Hause
Francja bez Gerarda
Dizajn, czyli po polsku
Gwiazda na niebie
Hajp na młodszego z braci Kalkbrennerów to nad Wisłą całkiem świeża sprawa, chociaż sam artysta beniaminkiem w branży nie jest. Zaczynał jako dziennikarz w MTV, a w 2003 r. Sascha Funke poprosił go o wokalne wsparcie w utworze „Forms and Shapes”. Kawałek okazał się hitem i otworzył Fritzowi drogę do kolejnych nagrań, m.in. z Alexandrem Kowalskim czy Moniką Kruse. Największym sukcesem okazał się jednak utwór „Sky and Sand”, skomponowany wraz z bratem Paulem, również didżejem i producentem muzycznym. Track znalazł się na soundtracku do „Berlin Calling”, a jego niewątpliwym atutem był marzycielski, soulowy śpiew Paula. W 2010 r. artysta zadebiutował albumem „Here Today Gone Tomorrow”. Od tamtej pory nagrał jeszcze płytę „Sick Travelin’”, a w zeszłym roku przypomniał o hiciorskiej kolaboracji, wydając reedycję „Berlin Calling”. [rar]
Co roku we Francji powstaje kilkaset filmów. Mniej niż promil z nich dociera na polskie ekrany i nie zawsze są to te najlepsze – dystrybutorzy od lat albo męczą paryskimi komedyjkami pachnącymi stęchłymi bagietkami, albo próbują coś wycisnąć z przebrzmiałej sławy Audrey Tautou czy Luca Bessona. Tę lukę stara się wypełnić Przegląd Nowego Kina Francuskiego, organizowany w kilku miastach Polski. Program niezbyt obszerny, ale selekcja zacna. W tym roku warto zobaczyć m.in. nagradzaną „Camille powtarza rok” Noémie Lvovsky o kobiecie, która przenosząc się do przeszłości, może wpłynąć na swoje dawne decyzje. Z kolei „Tomboy” to drugi film Céline Sciammy (po świetnych „Liliach wodnych”) podejmujący kwestię tożsamości płciowej. Ponadto historia („Księżna Montpensier”), moda („Yves Saint Laurent”) i Deneuve („Bettie wyrusza w drogę”). W programie znalazły się też dwa tytuły niedawno zmarłego Alaina Resnais’go, legendy Nowej Fali. Organizatorzy, chapeau bas. [mm]
Organizatorzy największych warszawskich targów designu postawili sobie za cel promocję nadwiślańskiego wzornictwa. W Drukarni Praskiej będziemy mogli zapoznać się z projektami, które powstają w polskich pracowniach i butikach kreatywnych. Wzory mają nam ułatwić dotarcie do tego świata, a designerom pomóc w znalezieniu klientów. Przestrzeń wystawowa zostanie podzielona na takie sekcje, jak ekologia, edukacja, meblarstwo, szkło i ceramika, technika, oświetlenie, food design i spa. Zwiedzający będą mieli okazję zarówno zapoznać się z realizacjami już docenionymi na innych targach, jak i zobaczyć prace zupełnie nowe. Obalmy razem mit o ekskluzywności designu! [rar]
Zeszły rok stał pod znakiem electropopowych gwiazdek, które z kręgów niezależnych przeszły do ścisłego mainstreamu. Oprócz Charli XCX czy Icona Pop, na scenę brawurowo wdarła się Sky Ferreira. 21-latka z Los Angeles przebiła się ze swoim hitowym singlem „Everything Is Embarrassing”, a zwycięską passę podtrzymała, wydając debiutancki longplay „Night Time, My Time”. W studiu pomagali jej m.in. Dev Hynes, występujący jako Blood Orange, czy Shirley Manson znana z Garbage. Ukoronowaniem sukcesów był udział młodej wokalistki w trasie koncertowej Miley Cyrus. Ferreira świadomie nie unika kontrowersji. Wystarczy spojrzeć na okładkę jej zeszłorocznego krążka albo poczytać o jej wrześniowej eskapadzie, gdy policja zatrzymała ją wraz z chłopakiem, który prowadził samochód wypełniony po brzegi substancjami odurzającymi. Czy jej warszawski występ będzie równie skandaliczny? [croz]
K30
MAJ 2014
KONCERT
29.05
TRASA
30.05
MAYHEM
PAT METHENY
WARSZAWA Proxima, ul. Żwirki i Wigury 99a
POZNAŃ Sala Ziemi MTP – pawilon 15
20.00
79-99 zł
DŻEM AKUSTYCZNIE
12 KWIETNIA
W jedności siła
Historia Mayhem, chyba najważniejszego blackmetalowego składu w dziejach gatunku, to opowieść naznaczona wieloma tragicznymi i niezwykłymi wydarzenia. Najpierw samobójstwo popełnił wokalista Dead, później zastrzelony został gitarzysta Euronymous – nie powstrzymało to jednak zespołu przed nagraniem swojego opus magnum. W 1994 r. Mayhem wydał „De Mysteriis Dom Sathanas” z gościnnym udziałem Atilli Csihara, węgierskiego wokalisty, który zaraz po nagraniu płyty opuścił grupę, by po dekadzie przerwy powrócić do niej jako frontman. Ich koncerty to misteria, na które oprócz przytłaczającej kawalkady składają się m.in. świńskie korpusy i efekty pirotechniczne. Mayhem przygotowują się właśnie do wydania pierwszego od siedmiu lat albumu i na warszawskim koncercie zapewne pochwalą się nowym materiałem. Będzie ciężko, mrocznie i intensywnie. [croz]
Ulubieniec polskich fanów jazzu przyzwyczaił nas do regularnych odwiedzin. Tym razem przejedzie nad Wisłę z nowym zespołem The Unity Group. W skład ensemblu wchodzą Chris Potter (saksofon tenorowy i sopranowy oraz klarnet), Ben Williams (akustyczny bas), Antonio Sanchez (perkusja), a także włoski multiinstrumentalista Giulio Carmassi. Muzycy zaprezentują materiał z wydanej w lutym tego roku płyty „Kin”, ciepło przyjętej przez krytyków. Album będący wielobarwnym rozwinięciem stylu z wcześniejszego krążka „Unity Band” to charakterystyczna dla Metheny’ego wyprawa dookoła świata, podczas której muzyk zbiera dźwiękowe artefakty, aby wpleść je do swoich utworów. [rar]
31.05
NIGEL KENNEDY
jaromir nohavica
the jolly boys
the national
13 maja
4 czerwca
dropkick murphys
WARSZAWA Sala Kongresowa
18 czerwca - kraków 19 czerwca - warszawa
pl. Defilad 1 19.00 100-180 zł
W SKRÓCIE
Muzyczne letnisko
GDAŃSK
24 KWIETNIA
ul. Głogowska 14 20.00 120-160 zł
Odwieczny chaos
31.05-01.06 STREEWAVES
JELONEK
Festiwal Streetwaves to weekendowa akcja miejska, która wyprowadza działania artystyczne z klubów i galerii. W nieoczywistych miejscach nieoczywiste wydarzenia. W tym roku chociażby koncerty i gry miejskie we Wrzeszczu Dolnym i muzyczny piknik w dawnym ośrodku wczasowym na Wyspie Sobieszewskiej. Organizatorzy za cel stawiają sobie wskrzeszenie klimatu dawnego letniska. Będzie więc błogo, słodko i ciekawie artystycznie. [oś]
K31
19, 20 maja
9 czerwca
AKTIVIST
NOWE MIEJSCA
Nowa królowa
Pierwszą zupą Warszawy jest od dawna wietnamska pho. Teraz po jej koronę swoje mączne rączki wyciąga nieśmiało ramen, czyli japońska krewna o chińskich korzeniach. Ramen to azjatycki street food – pszenny makaron z bulionem (z długo gotowanych kości i mięsa) i różnymi dodatkami. Ramen, z początku czarna owca wśród japońskich zup, bazujących przeważnie na zdrowszych rybach i warzywach, po II wojnie światowej zapanowała na japońskich ulicach. Na podbój polskich jak dotąd się nie odważyła (nie licząc siódmej wody po ramenie, czyli supermarketowych „chińskich zupek”). W Ramen Amen Barze, otwartym w kwietniu na rogu Kruczej i Wilczej, oprócz ramena (do wyboru: z kurczakiem, kaczką, wieprzowiną albo krewetkami) w wersji dużej i małej (choć ta duża wcale taka duża nie jest), zjeść można też zupę miso, sajgonki (12 zł), gotowane na parze pierożki dim sum (16/31 zł) czy chrupiące won tony (14). To, co w Ramenie uderza na pierwszy rzut oka, to spore pomieszanie z poplątaniem – choć trzeba przyznać, że lojalnie uprzedza o tym nie wiadomo dlaczego namalowany na ścianie Latający Potwór Spaghetti. I tak mamy tu na przykład modną, jasną boazerię i bardzo fajne, ciężkie drewniane taborety przy również fajnych drewnianych stołach, ale lada i poupychane za nią duperele wyglądają trochę jak z baru mlecznego, trochę jak z przedpokoju zagraconego mieszkania w bloku. Menu niby modnie wypisane kolorową kredą na wielkiej tablicy, ale nieczytelne i po prostu brzydkie. Nie ma się jednak co czepiać, ramen jest wszak jedzeniem szybkim i miejskim (a, co najważniejsze, smacznym), a do tego obsługa wita nas miłym gestem: każdy dostaje gratisową filiżankę zielonej herbaty, a potem nieograniczoną dolewkę. Nic to ich nie kosztuje, a wrażenie zostawia bardzo miłe. Ramen Amen w soboty otwarty jest do 3, a w niedziele od 12, ma więc szansę zdetronizować wietnamską królową pho, łaskawie kojącą co weekend stołecznego kaca. [Olga Wiechnik]
Warszawa
Videlec
ul. Grójecka 194 wt.-sb.: 11.00-22.00 ndz.-pon.: 11.00-21.00
Ramen Amen Bar
Siła prostoty
Cegła, drewno, przestrzeń, wino. Topinambur. Aha, i nazwa w duchu tych najmodniejszych. Videlec ma wszystko, by przynajmniej na jakiś czas stać się ulubioną destynacją kulinarnych blogerów, sprawdzaczy nowych miejscówek i poszukiwaczy świeżości na restauracyjnej mapie stolicy. Restauracja jest naprawdę duża (do dyspozycji gości jest m.in. solidna antresola), a wrażenie przestrzenności potęgują jeszcze wielkie przeszklone ściany wychodzące na lokalną zieloność. Część pomieszczenia została wydzielona na niewielki sklepik z winami, reszta zaś zaaranżowana luźno rozstawionymi stolikami, dzięki czemu nie musimy słuchać ploteczek opowiadanych nieopodal. Na szczęście oprócz modnego entourage’u w Videlcu jest też smacznie. Krótkie menu (dwie-trzy pozycje w każdej kategorii) skomponowane jest nowocześnie, ale bez zbytnich ekstrawagancji i kombinowania – wśród propozycji mamy najmodniejsze akcenty ostatnich sezonów – topinambura, duszonego w białym winie królika, ragoût (tu w wersji z dzika) czy risotto (w opcji z pesto) – oraz klasyki: pizzę i wybór past. Silną pozycją okazują się zupy. Choć do wyboru są tylko dwie, zdążyły już wyrobić sobie renomę wśród restauracyjnych bywalców. My przetestowaliśmy znakomity krem z topinambura – szalenie aromatyczny, z kroplą truflowej oliwy i buraczkowym czipsem (12 zł), zupę rybną zostawiając na kolejny raz. Wybierając się do Videlca z trzema przyjaciółkami, liczyłam, że uda nam się przetestować niemal wszystkie pozycje z menu i obraz oferty nowej ochockiej knajpki będzie pełny. Próżne moje nadzieje – okazało się, że byłyśmy zaskakująco jednomyślne w wyborze dań. Na aż trzech talerzach wylądowała sałatka z krewetkami (którym towarzystwa dotrzymywały awokado, mango i świeża rukola, 25 zł), na jednej zaś wiosenna z kurczakiem (24 zł). Wszystkie poprawne, satysfakcjonujące, a ta z drobiem wzbogacona o wyjątkowo smakowity sos jogurtowy. Jako przystawkę (znów jak jeden mąż) wybrałyśmy zestaw bruschett – i tu małe zaskoczenie – jedna z czterech kanapeczek dźwigała na sobie pokaźną porcję białej fasoli. Reszta – klasyk – pomidorki, pieczarki, pesto. – Widać, że szukają pomysłu na siebie – oceniła fasolowy eksperyment jedna z koleżanek. Do posiłku można zamówić wino (8-9 zł za kieliszek). Z Videlca wyszłam najedzona, do pełnej satysfakcji zabrakło tylko miłego słodkiego akcentu na koniec – miałam ogromną ochotę na wafelki migdałowe z mascarpone z truskawkami (12 zł), ale ponieważ towarzyszki się na deser nie zdecydowały, słodkości odmówiłam sobie i ja. Następnym razem umówię się z chłopakami, przetestujemy mięcho i bez skrępowania wsunę wafelki. Ha! [Sylwia Kawalerowicz]
ul. Krucza 23/31 pon.-pt. 12.00-22.00, sob. 12.00-03:00, ndz. 12.00-21.00 tel. 663 646 464
A32
MAJ 2014
MARZEC 2014
Szósta Po Południu
Five o’clock
05-07.06 PAŁAC KULTURY I NAUKI WARSZAWA
RED BULL MUSIC ACADEMY WEEKENDER WARSAW
HAUSCHKA, SHED, LADI6, PHOEBE KIDDO, MIKROMUSIC I ELTRON JOHN ZAGRAJĄ PODCZAS WARSZAWSKIEJ EDYCJI RED BULL MUSIC ACADEMY WEEKENDER
ul. Szpitalna 5 pon. 12.00-22.00 wt.-śr. 09.00-22.00 czw.-pt. 09.00-00.00 sob. 10.00-00.00 ndz. 10.00-22.00
Wyjątkowe koncerty, premierowe występy i unikalne kolaboracje – to wszystko w jeden czerwcowy weekend w Warszawie. Do grona dotychczas ogłoszonych artystów (Danny Brown, BRODKA XS, Onra, FaltyDL, Diamond Version, Jessy Lanza, Throwing Snow, Rebeka i MNSL) dołączyła właśnie kolejna grupa.
Materiał promocyjny
O ile w kwestii wina już się nauczono, że na pytanie, jakie jest wino, nie odpowiada się białe i czerwone, o tyle w przypadku herbaty obsługa nadal potrafi grać z nami w kolory. Czarna i zielona. To kawiarniana podstawa wzbogacona czasem owocówką. O gatunkach mówić nie wypada. Czarne jest czarne. Na szczęście nie dla wszystkich. Faworyzowana kawa, która ma swoich baristów, konkursy i całą sztukę ozdabiania mlekiem, musi zrozumieć, że królowa jest tylko jedna. Ta angielska na pewno ten fakt potwierdzi, więc nie ma co dyskutować. Awanturować też nie warto się z obsługą nowo otwartego tea-baru Szósta Po Południu. Herbata ma swoje rytuały i dopóki się tego nie zrozumie, nie warto po nią sięgać. To, co trzeba mieć w kawiarni, która zaprasza nas na wieczny podwieczorek, to na pewno czas. Nie bójcie się. Cierpliwość zostanie wynagrodzona. W Szóstej czekają na nas dania i koktajle przygotowane na bazie herbaty albo przynajmniej nią zainspirowane. Oprócz bogatej oferty wysoko gatunkowej herbaty napijemy się m.in. moktajli. Moimi faworytami są wędzony lapsang souchong z sokiem jabłkowym i syropem blue curaçao ozdobiony melonem i wędzoną śliwką (12 zł) oraz klasyczny earl grey doprawiony syropem lawendowym (12 zł). Są też alkoholowe drinki z herbatą, tu brawa za Sobotnią Noc, czyli jaśminową herbatę z wódką, sokiem z limonki i świeżym ananasem (22 zł). Do herbaty w zależności od kaprysu (bo podczas królewskiej herbatki kapryszenie jest w jak najlepszym tonie) można zamówić sobie panierowane liście szałwii (5 zł) albo ciasteczko (np. shortbread lawendowy albo pistacjowo-cytrynowy za 2,50 zł). Można też herbatę potraktować jako dopełnienie jedzenia. Ceny są przeciętnie warszawskie: drugie w okolicach 30 zł, zupa za 12, ale dania smaczne. Menu jest miesięczne. W maju króluje szparag. Nie na jedzenie jednak tu się chodzi, ale na kojącą herbatę i jazz. W ślicznym, modernistycznym wnętrzu znajduje się scena, na której kilka razy w miesiącu gra się na żywo. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że jak to u królowej, bywa trochę sztywno. [Olga Święcicka]
A33
Warszawską odsłonę Red Bull Music Academy Weekender rozpocznie 5 czerwca koncert Hauschki – niesamowitego kompozytora i wykonawcy, który wymyka się wszelkim gatunkowym klasyfikacjom. W gronie artystów festiwalu jest również Shed – jeden z najbardziej cenionych producentów techno, który wydawał w takich wytwórniach, jak 50Weapons Modeselektora i Ostgut Ton. Na placu Defilad usłyszymy również Ladi6 okrzykniętą „nowozelandzką odpowiedzią na Erykę Badu”. Na czerwcowych koncertach zaprezentuje się również kilku muzycznych tułaczy. Wśród nich Phoebe Kiddo, producentka z Australii, absolwentka Red Bull Music Academy w Madrycie. Na Weekenderze nie może również zabraknąć polskich akcentów – wystąpi projekt Mikromusic oraz polska ekstraklasa didżejska, czyli Eltron John. Krakowski didżej i producent, autor klubowego hymnu „Bomby”, wyrobił sobie markę wielogodzinnymi, winylowymi setami, podczas których zabierał słuchaczy w wyjątkowe muzyczne eskapady.
AKTIVIST
KALENDARIUM
FESTIWAL
MIASTO JEST NASZE Tekst: Mariusz Mikliński
MASZYNA • DZIEWCZYNA • BIT
Na Planete+ Doc Film Festivalu miasto jest znowu nasze. W tym roku w sekcji, którą „Aktivist” przygotował wraz z organizatorami najważniejszego polskiego festiwalu poświęconego dokumentowi, znajdziecie sześć filmów o tematyce miejskiej. Łączy je jedno – opowiedziane są z perspektywy ulicy. Zarówno tej zbuntowanej, zrytej rzucanymi kamieniami, jak i elitarnej, ściągającej turystów przed witryny sklepów. Nowojorskiej, kairskiej, warszawskiej. W mieście przeszłości, które oświetlały neony, i mieście przyszłości, w którym dom będzie się nosić na plecach. Zwiedzajcie.
Sztuka i rewolucja („Art War”) reż. Marco Wilms Niemcy 2013, 90 min
Sztuka, która odzyskuje siłę sprawczą. Zdjęcia, które stają się deklaracją wolności. Ściany, które mówią więcej niż kamienie. Niemiecki reżyser przez dwa lata towarzyszył grupie egipskich artystów – grafficiarzy, perfor-
merów i muzyków – uczestniczących w wydarzeniach Arabskiej Wiosny, od obalenia Mubaraka w 2011 r. po starcia z przejmującymi władzę islamistami. Kamera asystuje im, gdy ścierają się z nacjonalistami, obecna jest przy porywach entuzjazmu na placu Tahrir, śledzi ich pod osłoną nocy, kiedy w obawie przed służbami porządkowymi zamalowują kolejne ściany. W „Sztuce i rewolucji” miejsce artystów jest nie w galeriach, lecz w samym centrum wydarzeń – na ulicy. Ich prace okazują się oskarżeniem, a nawet listem gończym – skuteczniejszym od likwidowanych blogów czy mediów zacierających niewygodne fakty. Mury krzyczą – o upokorzonej przez żołnierzy Samirze Ibrahim czy o nastoletnich ofiarach starć z wojskiem. To dzięki nim przestrzeń publiczna przekształca się w miejsce dialogu, który nie mógłby się odbyć w cztery oczy. Trzymający rękę na pulsie film Marco Wilmsa do niedawna oglądałoby się jako relację z odległego piekła, w którym sztuka musi stać się polityką, ale wydarzenia z Ukrainy czynią ją znacznie bliższą. Póki co polskie ściany wciąż mogą milczeć. A34
Europa w 8 bitach („Europe in 8 Bits”) reż. Javier Polo Hiszpania 2013, 76 min
Wysłużony Game Boy jako instrument muzyczny? Impreza przy topornych, zmiksownaych dźwiękach z „Super Mario” i „Contry”? Commodore 64 przerobione na keyboard? Społeczność producentów muzyki ośmiobitowej łączy nie tylko tęsknota za przełomem lat 80. i 90. – atmosferą szkolnych giełd komputerowych, zgrzytliwym dźwiękiem wgrywania gier na Atari czy zmaltretowanym Pegasusem. W ujęciu Javiera Polo nie jest to tylko kolejna sentymentalna moda, lecz próba przekroczenia kręgu mainstreamowej konsumpcji i ograniczeń, które narzucają producenci sprzętów elektronicznych. Podstawową ideą przyświecającą tej kontrkulturowej archeologii okazują się DIY i dobra zabawa. Reżyser odtwarza historię całej sceny – od nagrywania w latach 80. demówek do gier, przez konkursy lo-fi i portal zrzeszający twórców muzyki ośmiobitowej Micromusic.com, po odbywający się od 2006 r. Blip Festival w Nowym Jorku. W filmie podglądamy spadkobierców Lwa Termena, którzy na bazarach i złomowiskach poszukują nowych elementów do swoich konstrukcji, dowiadujemy się, jak przerobić Game Boya na sekwencer. Z tych scen i historii powstaje obraz alternatywnej kultury, która ma energię punkowej kontestacji sprzed dekad.
MAJ 2014
bilne mieszkania, wpisuje się w nurt nowego minimalizmu – jej „zielone” realizacje są szansą dla tych, którzy nie chcą żyć z hipoteką. Inne propozycje są bardziej futurystyczne: od nowoczesnej społeczności jaskiniowej z dostępem do internetu, przez zainspirowaną igloo przenośną kapsułę, po sukienkę-namiot, która pozwala mieszkać tam, gdzie się jest. Część z tych modeli może budzić uśmiech na twarzy, a wizja współczesnego nomadyzmu i mieszkania w dużej bańce mydlanej nie wszystkim przypadnie do gustu. Wszystkie stanowią jednak cenny wkład w zmianę naszego myślenia: z „większe jest lepsze” na „mniejsze jest mądrzejsze”. Neon („Neon”) reż. Eric Bednarski Polska 2014, 52 min
Nie tylko o nostalgii za minioną epoką mówi również Eric Bednarski w swoim przygotowywanym przez lata dokumencie o warszawskich neonach. Stare reklamy świetlne stają się w nim symbolem porządku w miejskiej ikonosferze. Ponura, socrealistyczna przestrzeń publiczna PRL-u, rozświetlona nocą neonowymi światłami, niespodziewanie udowadnia swoją wyższość nad współczesną samowolką sankcjonowaną przez wolny rynek – nad miastem, które oślepione jest bannerami. Zestawione ze sobą obrazy Marszałkowskiej oraz Ściany Wschodniej – z lat 60. i obecnych – nie pozostawiają wątpliwości, że nie chodzi tu tylko o modę na retro. Forma i finezja vs. płachta i dioda. Żart i anegdota vs. kontent i cycki. Reżyserowi udało się uchwycić moment, w którym to, co podczas transformacji pochopnie zostało uznane za relikt przeszłości, okazało się cenne i godne ocalenia. Bednarski sekunduje Paulinie Ołowskiej, malarce i aktywistce, starającej się o powrót słynnej „Siatkarki” na plac Konstytucji, uczestniczy w otwarciu Muzeum Neonów na Pradze, rejestruje kolejne demontaże i zniknięcia. „Neon” nie zaskoczy wielbicieli świetlnych reklam. Choć skierowany jest raczej do zagranicznego widza, sprawdza się jako kolejne przypomnienie o tym, co Warszawa traci.
kich wywrotowych hasłach padających z ekranu zadowoleni klienci nowojorskiego domu towarowego Bergdorf Goodman mogą budzić podejrzliwość. Wnętrza luksusowego sklepu, którego potęgę na początku XX wieku zbudował niespełna 30-letni Erwin Goodman, pojawiły się m.in. w „Śniadaniu u Tiffany’ego”. Elisabeth Taylor i inne gwiazdy spędzały tu całe tygodnie, lansując kolejne mody. Nieliczni spełniali na Piątej Alei swoje marzenia, by reszta mogła marzyć o wzniesieniu na ten poziom życia. „Rozrzućcie...” to jeszcze jedna odsłona amerykańskiego snu, którego beneficjenci odcinają się od świata za drzwiami świątyni luksusu. Bywalcom Bergdorfu reżyser filmu przygląda się jednak bez ironii, którą zapowiada sam tytuł. Siła modowego imperium przez dekady opierała się na ostrej selekcji – tych, którzy zasługują na bilet wstępu, i tych, którzy odsyłani są do swoich pracowni. Miele nie analizuje tego fenomenu. Przed kamerą przetacza się jedynie korowód wybrańców, m.in. Marc Jacobs, Christian Louboutin czy Oscar de la Renta i kilka postaci, które mają cenne przesłanie do świata: „Tak, tak, ja też tu kupuję”.
DEBATY Punkówa („The Punk Singer”) reż. Sini Anderson USA 2013, 80 min
Miasto jest nie tylko chłopaków m.in. dzięki Kathleen Hanna. Na początku lat 90. amerykańska wokalistka i aktywistka zmieniła alternatywną scenę muzyczną, stając się jedną z ikon ruchu „riot grrrl” i ważną reprezentantką trzeciej fali feminizmu. To ona wraz ze swoimi towarzyszkami broni nadała znaczenie hasłu „girl power”, zanim zdyskredytowały go popowe hostessy ze Spice Girls. W swoim bandzie Bikini Kill śpiewała – choć bardziej pasuje tu słowo: krzyczała – o sprawach, które inni woleli przemilczeć: o wykorzystywaniu seksualnym, przemocy wobec kobiet, wykluczeniu. Sprzeciwiała się seksualizacji wizerunku nastolatek, nie bała się przyznać, że w wieku 15 lat poddała się aborcji. Dokument Anderson naświetla ciekawy moment w historii (nie tylko muzyki) – gdy, jak niektórym mogło się wydawać, amerykańskie dziewczyny nie miały już o co i z czym walczyć. „Pankówa” udowadnia, że feminizm i bunt nie są martwe.
W ramach aktivistowej sekcji „Miasto jest nasze” odbędą się także dwie specjalne debaty! „Życie w wersji mini” po filmie „Мikrotopia” 9 maja, piątek, 18.00 kino Iluzjon, Warszawa W debacie wezmą udział: Nina Woroniecka – autorka pracy „Nomada – niezbędne minimum”, za którą dostała nagrodę w konkursie Мake Me, Szymon Hanczar – projektant przestrzeni mieszkalnej liczącej 13 m²; Anna Lorens – architektka, współwłaścicielka studia projektowego Lorens&Lorens oraz Jakub Szczęsny – architekt związany z grupą projektową Centrala, autor projektu Dom Kereta, mieszczącego się w 152-centymetrowej szczelinie między blokami. Będziemy rozmawiać o tym, czy mniej znaczy lepiej? Czy małe zaprojektować łatwiej czy trudniej? Czy minimalizm to sposób na lepsze życie i patent na rozwiązanie problemów populacyjnych rozrastającego się świata?
„Wojna na murach” po filmie „Sztuka i rewolucja” 15 maja, czwartek, 18.00 kino Iluzjon, Warszawa Mikrotopia („Microtopia”) reż. Jesper Wachtmeister Szwecja 2013, 52 min
Polska ma długą tradycję walczącej sztuki ulicy. O tym, czy taka walka jest skuteczna, z kim dzisiaj walczy się na murach i czy szablon może wywołać rewolucję, porozmawiamy z artystami i aktywistami. W debacie
O tych, którzy nie marzą o strzeżonych osiedlach i nisko oprocentowanych kredytach. Szwedzki dokument portretuje grupę twórców – architektów, wizjonerów, współczesnych eremitów – którzy szukają mieszkaniowej alternatywy, póki jest to przywilejem, a nie koniecznością. Makrowizje spełniają w mikrodomach. Dla brytyjskiego artysty Richarda Sowy jego unoszący się na wodzie dom-wyspa, zbudowany w 70% z odpadów u wybrzeży Meksyku, to forma ekopostawy – donioślejszej od zgniatania butelek. Z kolei Jennifer Siegel, która przekształca stare kontenery dostawcze w mo-
udział wezmą reżyser filmu Marco Wilms, Cezary Hunkiewicz – wiceprezes Zarządu Europejskiej Fundacji Kultury Miejskiej, socjolog, aktywnie uczestniczący
Rozrzućcie moje prochy nad świątynią mody („Scatter My Ashes at Bergdorf's”) reż. Matthew Miele USA 2013, 89 min
w rozwoju sztuki niezależnej oraz Mateusz Мiesto Ściechowski – artysta i aktywista związany z polską sceną streetartową i grafficiarską, współtwórca [v]iura – pierwszej streetartowej galerii w Polsce, producent wykonawczy albumu „Graffiti Goes East”.
Na tle pozostałych filmów dokument Matthew Miele’a jest jak wyrzut sumienia. Po ulicznych starciach i wszystA35
AKTIVIST
MOJE MIASTO
WARSZAWA
URODZONY BIEGACZ
Ulubione biegowe miejscówki Norbulla
Do biegania podchodzę bardzo intuicyjnie i zdroworozsądkowo. Mam 40 lat i nie jestem sportowcem, tylko muzykiem. Mam rodzinę, dzieci, pracę zawodową i szereg innych obowiązków, więc muszę układać wszystkie te puzzle tak, by móc trenować. Bieganie sportowe przeplatam „kursami” do celu. Często biegnę do klubu lub z powrotem albo na zakupy do Hali Mirowskiej. I choć jest to niekiedy cwał kozicy górskiej, bo muszę cały czas się rozglądać, czy nie chce mnie upolować jakiś samochód czy rower, to w ten sposób łączę przyjemne z pożytecznym. Moją ulubioną trasą – tak jak pewnie większości warszawskich biegaczy – jest jednak praski brzeg Wisły, tzw. dzika ścieżka. Druga to kurs na Ursynów kończący się na Kopie Cwila. To taka moja filmowa podróż. Zawsze kojarzy mi się z wyprawą Hobbita wchodzącego na samotną górę – w momentach kryzysowych wyobrażam sobie, że gonią mnie orki, a na szczycie elfy grają na fujarkach. Warszawa zawsze wydawała mi się nieprzyjemna do chodzenia, poszarpana i trudna do przemieszczenia się z jednego miejsca w drugie. Jednak od kiedy zacząłem biegać, wszystko wydaje mi się łatwiejsze i bliższe. Nie tylko jeśli chodzi o dystanse, również bliższe człowiekowi.
Kopa Cwila
Przebieg po pięciolinii
Któregoś dnia zdałem sobie sprawę, że biegnąc, czuję się podobnie jak wtedy, kiedy gram. Jest to pewien rodzaj transu, a że kontrabas jest dużym, ciężkim instrumentem, w którym struny mają kilkukilogramowy naciąg, to granie na nim też wiąże się z nie lada wysiłkiem. Uderzyło mnie to, że terminologia w obu tych „dyscyplinach” jest taka sama – interwały, rytmy, tempo, przebiegi. Z wszystkich tych spostrzeżeń zrodziła się chęć połączenia moich pasji i niemalże od razu dwa projekty. W zespole Biegli, z którym zagraliśmy już kilka koncertów i powoli kończymy pracę nad płytą, staramy się oddać emocje towarzyszące biegaczowi pokonującemu kolejne wzniesienie na długiej, trudnej trasie – podwyższone tętno i pęd krwi w żyłach. Jest to dosyć skomplikowana rytmicznie muzyka rozpisana na dwie perkusje, pianino i kontrabas. Nie sprawdzi się raczej jako ścieżka dźwiękowa pod treningi. W tym celu pracuję z didżejem Martinezem nad moim wymarzonym soundtrackiem do biegania – czymś, co będzie ezoteryczne i zmysłowe, a równocześnie będzie miało odpowiednie tempo i puls.
NORBERT „NORBULLO” KUBACZ
Przez lata trenowałem kickboxing, w którym nad wytrzymałością pracuje się m.in. biegając i co ważne – robi się to boso. W ten sposób wyrobiłem technikę, która była dla mnie czymś naturalnym. Z czasem uświadomiłem sobie, że to jednak specyficzny sposób biegania i zacząłem zgłębiać temat. Tak trafiłem na książkę „Urodzeni biegacze”, historię indiańskiego plemienia Tarahumara, które zamiast walczyć jak Apacze, uciekało przed białym najeźdźcą. W książce znalazłem definicję biegania naturalnego – polegającego na poszukiwaniu harmonii i uważnym stawianiu stóp; na znajdowaniu w tym radości, a nie dawaniu sobie wycisku. To pewnego rodzaju medytacja, która ma cię otwierać, a nie stawiać przed tobą kolejne wyzwania. Założyłem stronę na Facebooku „Biegam naturalnie”, gdzie promuję takie podejście. Pomagam ludziom przypomnieć sobie ten stary sposób biegania, układam im plany treningowe i razem pokonujemy trasy przystosowane do ich możliwości.
Foto: Łucja Sokołowska
Biegam naturalnie
Kontrabasista, kompozytor, muzyk samouk. Powoływał do życia zespoły, uczestniczył w wielu projektach (Primitivo, Tupika, Bauagan Mistrzów, Volno, Biegli). Biega od 2009 r. Któregoś dnia poszedł na spacer ze swoim psem – bulterierem Gitkiem – na Pole Mokotowskie. Była zima i zaczął padać śnieg. Pies oszalał – biegał, gryzł śnieg, a on się zastanawiał, dlaczego też się tak nie cieszy. – Zacząłem biec i wygłupiać się razem z psem, ale po kilkuset metrach nie mogłem złapać tchu. Trochę mnie to przeraziło, więc zadzwoniłem do kolegi, który biegał w maratonach, i spytałem go, czy nie ma dla mnie jakichś wskazówek. Przysłał mi plan treningowy Jerzego Skarżyńskiego. Na start poszedł od razu plan początkowy – od 0 do 10 km. Po trzech miesiącach udało mi się go zrealizować i od tamtej pory stawiam sobie coraz większe wyzwania – wspomina. W marcu zajął 338. miejsce w warszawskim półmaratonie, w którym udział wzięło 11,5 tys. ludzi, z czego większość to sportowcy, a on głównie jest jednak „muzykiem i melanżownikiem”. Kolejnym jego celem jest Bieg Rzeźnika, podczas którego trzeba pokonać 80 km prowadzących czerwonym szlakiem przez całe Bieszczady – z Komańczy do Ustrzyk Dolnych.
A36
BrOdKa XS daNNy BrOwN / dam-FuNK JeSSy laNza / KamP! miKrOmuSic NiewidzialNa NerKa Na ŻywO PiNK Freud PlayS autechre ONra / reBeKa the mOritz vON OSwald triO Feat. tONy alleN & maX lOderBauer i wielu iNNych
5–7 czerwca, PKiN Bilety Na www.redBull.Pl/weeKeNder Sponsor
Partnerzy
AKTIVIST
MAGAZYN KUCHNIA
Warszawa Powiśle Warszawa
SAŁATKI
Pierwszy i najlepszy strzał. Spróbowałyśmy obu: z wędzoną makrelą, bobem, jabłkiem i ziemniakami (15 zł) oraz z serem koneckim, gotowanym jajkiem, burakiem i suszonymi morelami (12 zł). Obie ze świeżym szpinakiem i koperkiem. Obie pyszne. Zwłaszcza ta pasta z makreli! Świeże, chrupiące, dobrze dobrane składniki. Niby proste, ale nie wszystkim wychodzi. Im wyszło.
Tymbaliki zamiast topinambura
Na pierwszy rzut oka nie bardzo się to klei. Te pierogi, pyzy i nóżki w galarecie. Warszawa Powiśle to kolebka „hipsterstwa” w każdym możliwym sensie tego już dawno pozbawionego sensu słowa – zarówno w takim, jaki w głowie mają aspirujący do bycia fajnymi panowie z banku czy panie z agencji reklamowych, wciskające chłopaka z longboardem do każdej możliwej reklamy, jak i w rozumieniu rasowych mieszczuchów, którzy swoje ulubione miejsca wybierają niezależnie od tego, czy są one modne, czy nie. Włodarze Powiśla z wszechobecnych burgerów wycofali się już dawno, wcześniej przez jakiś czas serwowali całkiem niezłą pizzę, teraz stawiają na kuchnię warszawską. Tradycyjną, prostą, w wersji raczej na szybko, ale zdecydowanie na poważnie. Autorem karty jest Tadeusz Müller (Aioli, MOMU), który do Powiśla wprowadził m.in. tymbaliki (galaretka drobiowa), sałatkę kartoflaną, pieczoną szynkę, pasztet i kluchy w postaci pierogów i pyz (w wersji mięsnej i szpinakowej). W lepieniu pierogów pomaga zaprzyjaźniona babcia Basia. Dzieło jej wprawnych rąk zjeść można w tygodniu do północy, a w weekendy tak długo, jak długo czynne jest Warszawa Powiśle, które na okoliczność pierogów przeszło remont kuchni. Po chwilowym zastanowieniu się i głębszym wgryzieniu stwierdzamy, że ta warszawska powiślańska kuchnia całkiem nam się podoba (do gustu niespecjalnie nam przypadła tylko kwaśna śmietana, którą z marszu polewane są kluchy). Zwłaszcza że w stolicy jest wciąż bardziej egzotyczna nie tylko od burgerów, ale nawet od topinambura.
WARSZAWA POWIŚLE ul. Kruczkowskiego 3b
Zjadły, sfotografowały i opisały: Olga Wiechnik i Olga Święcicka
PYZY Z MIĘSEM
DESKA PRZEKĄSEK
CIASTO: • 1 kg surowych ziemniaków • 750 g ugotowanych ziemniaków • 40 g mąki ziemniaczanej • 40 g mąki pszennej • 20 g soli • 1 jajo
A na niej: pieczona szynka (peklowana wcześniej przez tydzień), marynowany ser, pasztet, sałatka ziemniaczana, ogórek kiszony, grzyby marynowane i pieczywko (27 zł). Dużo i smacznie. Pod piwko, pod wódeczkę, na wieczór. A jak komuś mało, to porcją pyz, choć z pozoru niewielką, można się skutecznie zapchać na dłużej. Przynajmniej do deseru.
FARSZ: • 250 g mięsa gotowanego (wołowego i wieprzowego) • 1 cebula • 2 ząbki czosnku • majeranek, sól, pieprz (i inne przyprawy wg uznania) Surowe ziemniaki trzemy na drobnej tarce i wyciskamy z nich wodę przez gazę (nie wylewamy jej). Ugotowane ziemniaki mielimy. Wszystkie składniki mieszamy razem z osadem z wyciśniętej z ziemniaków wody. Cebulę siekamy drobno z czosnkiem i szklimy na oleju. Zmielone mięso mieszamy ze wszystkimi składnikami, przyprawiamy. Z masy ziemniaczanej i farszu formujemy pyzy wielkości cytryny. Gotujemy je w osolonej wodzie. Podajemy z masłem lub śmietaną. A38
LODY NA PATYKU
A na deser lody. Lody na patyku. Wcześniej pod tą nazwą funkcjonowała kawiarnia na pobliskiej ulicy Lipowej. Wówczas lody na patyku były nieco przyciężkie, mleczne, w czekoladowych polewach. Może i ładne (misie i inne mordki), ale szczerze mówiąc, niespecjalnie smaczne. Teraz, w nowej, owocowej odsłonie, są dużo lepsze. Nadal nie dorównują pionierskim na warszawskim rynku Lodovym, ale na te o smaku mango na pewno się jeszcze nieraz skusimy.
MAJ 2014
CYDROWA WIOSNA
6 RZECZY, KTÓRE WARTO WIEDZIEĆ O CYDRZE Nazwa „cydr” (fr. cidre, ang. cider, hiszp. sidra) pochodzi z łaciny. W Niemczech cydr nazywa się Apfelwein lub Most. W Polsce alkohol ten nazywano tradycyjnie jabłecznikiem. Najbardziej musujące są cydry francuskie, hiszpańskie najczęściej nie mają gazu. Polskie cydry maja natomiast największą zawartość jabłek. Największym producentem cydru jest Wielka Brytania. Produkcja skupia się na południowym zachodzie kraju – w Kornwalii, Devon, Somerset i Herefordshire. Cydr jest też tradycyjnym produktem regionów północnej Francji – Normandii i Bretanii – oraz północnej Hiszpanii – Asturii i Kraju Basków. Rodzimy cydr jest coraz popularniejszy. Znakomicie sprawdza się jako towarzysz wiosennych pikników
Polska jabłkiem stoi (jesteśmy trzecim na świecie producentem tych owoców!), dlatego trudno się dziwić, że cydr szybko zdobywa u nas popularność, zwłaszcza na wiosnę i latem. To z jednej strony jeden z najmodniejszych napojów tego lata, a z drugiej – trunek o solidnym rodowodzie. Najpopularniejszym rodzimym napojem tego typu, produkowanym na dużą skalę jest Cydr Lubelski. Powstaje prosto z jabłka bez dodatku
koncentratu czy sztucznych aromatów. By przygotować litr napoju, trzeba zebrać aż 1,2 kilograma owoców! Cydr Lubelski jest w pełni naturalny ma lekki, słodkokwaśny, wyrazisty smak. Jest mocno orzeźwiający, lżejszy od piwa czy wina, świetnie nadaje się więc na miejskie pikniki. Można serwować go solo bądź z lodem w wysokich szklankach. Podczas piknikowania świetnie sprawdzi się pity z klasycznej butelki ze słomką. A39
Pierwsze cydry robiono w drugim tysiącleciu p.n.e. w Chinach i Egipcie. Produkcję cydru w szczegółach opisał już Pliniusz Starszy w „Historii naturalnej” (I wiek n.e.), a wielkimi znawcami cydru byli Celtowie. W Polsce cydr jest znany co najmniej od XVI wieku, ale dopiero dzisiaj zyskuje popularność na większą skalę, głównie za sprawą Cydru Lubelskiego. Cydr sprawdza się przy każdej okazji. Jego serwowanie nie rządzi się tak rygorystycznymi prawami jak np. podawanie wina. Jest nowczesny, na luzie. Każdy pije go kiedy i jak chce.
MASZAP
MUZYKA FILM KSIĄŻKA KOMIKS
MASZAP MAJ
MUZYKA
Freddie Gibbs & Madlib „Piñata” Madlib Invazion
Czarny Jekyll, czarny Hyde
RZECZ
Na mieście W Atenach nie spotkacie zbyt wielu ludzi wylegujących się na trawie z jedzonkiem, kawką albo przyjaciółmi. Głównie dlatego, że w Atenach nie bardzo jest gdzie się na trawce wylegiwać. To miasto bardziej niż inne składa się z betonu. Tak przynajmniej twierdzą Katerina Grigoropoulou i Evi Sougkara, designerki działające pod szyldem Future Perfect, które betonu użyły do zrobienia podstawek pod kubki. Ich coastery z miastem łączy nie tylko beton – wyżłobione są na nich fragmenty map poszczególnych miast: jak dotąd oprócz Aten powstał Mediolan i Sztokholm. Wchodzimy w to!
Indianę od Kalifornii dzieli prawie 3000 kilometrów. Równie odległa wydaje się twórczość Freddiego Gibbsa i Madliba. Nieodrodni synowie swojej ojczystej ziemi – do niedawna będącego amerykańską stolicą morderstw, postindustrialnego Gary i tonącego w oparach medycznej marihuany, nabrzeżnego Oxnard – kilka lat temu postanowili nagrać wspólny album. Pomysł, który był równie absurdalny, jak wypełnienie dziecięcej zabawki kokainą (pierwotny tytuł krążka brzmi „Cocaine Piñata”), okazał się strzałem w dziesiątkę. Z dwulufowego obrzyna nabitego śrutem, gwoździami i innym żelastwem. Gangsta Gibbs, kojarzony wcześniej z siermiężnymi, midwestowymi cykaczami, dźwiga często nierówne, brudne, surowe bity Otisa Jacksona Juniora z gracją Pudziana wyciskającego na ławeczce 100 kilo. Rozkochany w blaxploitation i grindhouse’owej pulpie Madlib odkrył natomiast we Freddiem współczesną wersję Bumpy’ego Johnsona – bezlitosnego władcy nowojorskiego półświatka lat 50. i 60. Crack wrze więc na gazie, skąpo ubrane dziewczęta polerują broń palną, a szczelnie zaciągnięte żaluzje chronią przed wścibskimi spojrzeniami tajniaków. Mniej lub bardziej znane funkowe sample ociekają groove’em, smyczki pogłębiają filmowy klimat opowieści, a bujające „żywe” bębny zmuszają do ciągłego przytakiwania słowom MC. Freddie wyrasta na jednego z bardziej charyzmatycznych graczy na scenie, Madlib bierze oddech świeżego powietrza, zaś jeden z licznych gości, Raekwon, przypomina, kto wcześniej nagrał równie obrazowy i klimatyczny album. „Only Built 4 Cuban Linx”, wydany w 1995 r. klasyczny debiut reprezentanta Wu-Tang Clanu, właśnie doczekał się godnego następcy. [Filip Kalinowski]
M40
MAJ 2014
M41
MASZAP
MUZYKA
FILM Szukając Vivian Maier („Finding Vivian Maier”) reż. John Maloof, Charlie Siskel
Artystka nieobecna Vivian Maier zrobiła kilkadziesiąt tysięcy zdjęć. Nieliczni, którzy ją pamiętają, w tej niedostępnej kobiecie nie widzieli jednak artystki. W pamięci zapisała im się jako samotniczka maszerująca żołnierskim krokiem po Nowym Jorku i Chicago. Była dla nich złą nianią, która szwendała się z podopiecznymi po dzielnicach biedoty, podejrzliwą neurotyczką z francuskim akcentem, oschłą w obyciu dziewczyną w za dużych ubraniach z innej epoki. Ale na pewno nie godną uwagi fotografką. Wszystko zmieniło się za sprawą (bardzo filmowego) zbiegu okoliczności – w 2007 r. John Maloof, nowojorski kolekcjoner i historyk, na aukcji staroci kupił pudło klisz ze zdjęciami. Po wywołaniu kilku uświadomił sobie, że ma do czynienia z czymś wyjątkowym. Nieznana kobieta wypracowała swój własny dojrzały styl, łączący uliczny autentyzm Roberta Franka z bliskim Diane Arbus zamiłowaniem do tego, co groteskowe. Na temat Maier internet
KOMIKS
milczał. Maloof więc ruszył z kamerą śladem jej tajemnicy – przeczesywał pchle targi, wertował książki telefoniczne, dzwonił po ludziach. „Szukając Vivian Maier” w oczywisty sposób kojarzy się z „Sugar Manem”, ale od filmu o Rodriguezie wydaje się uczciwszy i mniej obliczony na efekt. Reżyser nie przemilcza niewygodnych faktów, a szukając klucza do jej historii, stara się uniknąć klisz kina biograficznego. Vivian i tak co rusz mu się wymyka – nie tylko gdy niefrasobliwie zmienia litery w swoim podpisie (bawi się wizerunkiem czy nie chce być rozpoznana?). Z filmowego śledztwa wynika bowiem, że nie była ani kolejną ofiarą systemu, który przeoczył lub odrzucił wielki talent, ani jego dumną kontestatorką, wycofującą się z oficjalnego obiegu kultury. Co ciekawe, ci, którzy przez całe życie ignorowali hobby dziwnej niani, zaskakująco dobrze pamiętają szczegóły sprzed lat. Przed kamerę lgną chętniej niż ona sama? Po seansie Vivian Maier wciąż jednak jest fascynującą zagadką – i za to mogłaby być wdzięczna bardziej niż za filmowe łzy dawnych podopiecznych. [Mariusz Mikliński] USA 2013, 83 min Gutek Film, 9 maja
Batman. Śmierć rodziny sc. Scott Snyder i in.; rys. Greg Capullo i in. Egmont
Morduje, by być blisko Joker powraca. Tym razem jednak będzie inaczej. Rok to mnóstwo czasu, żeby zaplanować coś przerażającego. Będzie naprawdę boleć, a strach nabierze nowego znaczenia. Scott Snyder mistrzowsko zaplanował intrygę „Śmierci rodziny”. Historia jest zamknięta i można ją czytać niezależnie, ale znajomość poprzednich dwóch tomów pozwala docenić misterność układanki, jaką stworzył scenarzysta. W szaleństwie Jokera jest metoda. Przemoc i przestępstwa to tylko sposób, by zbliżyć się do Batmana. Snyder bardzo ciekawie redefiniuje relacje między nimi. Ta archetypiczna para przeciwników uosabiająca uniwersalną walkę dobra ze złem została pokazana jako chory związek. Komiksiarz przedstawia ich relację pełną współuzależnienia. W dodatku niektóre sceny, M42
John Frusciante „Enclosure” Universal Music Polska
Prog pop dla koneserów 11. solowy album byłego gitarzysty Red Hot Chili Peppers nie przynosi radykalnych stylistycznych zmian – oczywiście pod warunkiem, że jest się zaznajomionym z pokręconą twórczością tego wybitnego muzyka. Na płycie przeważają kompozycje z dość melodyjnym śpiewem ukrytym głęboko pod warstwą elektronicznych szaleństw. Pojawiają się skojarzenia z twórczością Thoma Yorke’a – solową, spod szyldu Atoms for Peace – i bardziej eksperymentalnymi wycieczkami Radiohead. Co ciekawe, na całej płycie gitarowe solówki słychać zaledwie w kilku momentach. Prawdziwą perłą jest na tym albumie przepiękna kompozycja „Fanfare”. Jedna z tych, które aż chce się zapętlić i słuchać w nieskończoność. Żeby nie było zbyt różowo, taki „Run” sprawia wrażenie niedokończonego szkicu, a niektóre bardziej kakofoniczne fragmenty mogą zwyczajnie drażnić. Nie psuje to jednak ogólnego dobrego wrażenia. [Mateusz Adamski]
np. tańca osób przebranych za Batmana i Jokera, mogą sugerować nieuświadomiony aspekt seksualny. Rysunki są bardzo sprawne i efektowne, plansze ciekawe i dynamicznie zakomponowane. Realistyczna kreska Grega Capullo nie jest specjalnie oryginalna, ale pod względem warsztatowym nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Efekt psują trochę cyfrowe kolory, które w każdym komiksie wyglądają tak samo. Ale to nie to jest głównym problemem tego komiksu. Po pierwsze, Snyder nagromadził tak dużo przemocy i okrucieństwa, że czytelnik robi się na nie w pewnym momencie obojętny. Trudno też czasem znaleźć dla nich uzasadnienie. Po drugie, komiks jest przegadany: nacisk został położony na narrację z offu, która napędza fabułę. Po trzecie punkt kulminacyjny zawodzi. Wolta jest oczywiście uzasadniona i zgrabnie wygrana w zakończeniu, ale to rozwiązanie okazuje się jedynie hollywoodzkim kompromisem. „Batman” to nie „Gra o tron”, gdzie nie trzeba patyczkować się z bohaterami. Szkoda. Okładka jest za to genialna. [Łukasz Chmielewski]
MAJ 2014
MUZYKA
MUZYKA
Perfect Pussy „Say Yes to Love” Captured Tracks
Vienio „Etos 2” Respekt
Szczerość zawsze w cenie
Hip-hop homo sapiens
Perfect Pussy to noise’owy odpowiednik kultowego Spinal Tap, tylko bez prześmiewczej otoczki. Powstali w 2012 r. na potrzeby filmu „Adult World”, na tę okazję nawet napisali kilka numerów. Okazało się, że ten fikcyjny zespół ma rację bytu nie tylko na srebrnym ekranie. Perfect Pussy z pozoru niczym się nie wyróżniają: ot, hardcore punk podlany dużą dawką noise’u i nieczytelnością lo-fi. Można by rzec, że młócka, jakich wiele. Jednak tym, co ich wyróżnia, jest wokalistka Meredith Graves. Jej śpiew, a raczej krzyk, ma w sobie tak potężną siłę rażenia, że choć trudno zrozumieć poszczególne słowa piosenek, to i tak czujemy intensywność zawartych w nich uczuć. Na debiutanckim „Say Yes to Love” nie ma jednak gniewu czy agresji, jest raczej chęć wyrzucenia z siebie złych przeżyć i skierowania się ku czemuś lepszemu, co zresztą sugeruje sam tytuł. A nie od dziś wiadomo, że szczerość i hałas w muzyce to dobrana para. [Krzysztof Kowalczyk]
„Rap jest tym, co robisz, a hip-hop tym, czym żyjesz” – ten cytat z KRS-One’a przez lata nieco się zestarzał. Do niewielu przedstawicieli krajowego środowiska pasuje on jednak tak bardzo jak do Vienia. Dla tego weterana warszawskiej sceny nawijanie i robienie bitów to tylko elementy większej całości. Monolitu, na który składają się wszelkie przejawy ulicznej (kontr)kultury, krajowe i amerykańskie tradycje muzyczne, a także otwartość, pokora i ciągły rozwój. Z dumą niosąc ten etos, Piotr Więcławski od ponad 18 lat dba o dobre imię ruchu, którego pionierem jest na naszym podwórku. Po krążku, na którym oddał hołd polskiej alternatywie lat 80., przyszedł więc czas, by wrócić na osiedla. Do spółki z Mesem wspominać ich dawny wygląd, z Romkiem z THS Kliki turlać się po nich na deskorolce, a z Tekiem z klasycznego, nowojorskiego składu Smif-N-Wessun przemierzać betonową dżunglę karawaną. Z Zeusem czy Mr. Bormanem demaskować społeczne patologie, z Sokołem pielęgnować radość two-
KSIĄŻKA
Jeff VanderMeer „Unicestwienie” Znak
Szybkie ruchy gałki ocznej Instant classic, chciałoby się rzec. Jedna z głośniejszych premier ostatnich miesięcy w światku science fiction skłoni fanów gatunku do refleksji i zażartych dyskusji, ale – na co liczę – ma też szansę zaistnieć w świadomości odbiorców innej literatury. I to nie tylko przez oczywiste odwołania do Lema („Solaris”) czy Strugackich („Piknik na skraju drogi”). Anomalna strefa X, pełna dzikiej przyrody, wypierająca człowieka i jego cywilizację, istnieje Gdzieś-Na-Świecie. Kolejne wyprawy mające ją zbadać giną, zazwyczaj same przynosząc sobie zagładę – jakby owo miejsce bawiło się umysłami ludzi, zsyłając wizje i wyzwalając najgorsze instynkty. To już 11., złożona wyłącznie z kobiet misja mierząca się z Nieznanym. O jej dziejach opowiada uczestniczka, Biolożka, która zgodziM43
rzenia muzyki, a wspólnie z Biszem, Miuoshem i Cheebą wychwalać dobra sztuk wszelakich. Za każdym razem z werwą i fasonem, na bujających, boom-bapowych bitach Pereła i The Returners. Do bitów bowiem reprezentant Molesty zawsze miał ucho, podobnie jak skłonność do spraszania na swoje albumy zastępów gości, którzy dają mu w zamian celne zwrotki. O tym natomiast, że Vienio ma głos jak dzwon i charyzmę gwiazdy (punk) rocka, a nie hip-hopu, nie trzeba nawet wspominać. On przecież tego wszystkiego nie robi, on tym żyje. [Filip Kalinowski]
ła się na udział w ekspedycji, by rozwikłać zagadkową śmierć męża – członka jednej z wcześniejszych wypraw. „Unicestwienie” to trochę hołd, a trochę wyrafinowana kpina z klasyki hard SF. Widać to w bezosobowych nazwach określających jedynie rolę uczestniczek misji czy w stylu narracji Biolożki, opowiadającej przecież o osobistej tragedii w rzeczowy, wręcz pozbawiony emocji sposób. Łącząc taki język z surrealistyczną jak marzenie senne rzeczywistością, VanderMeer wywołuje w czytelniku dyskomfort. Autor, wzorem Lovecrafta, nie daje odpowiedzi na mnożące się pytania (co spowodowało/powoduje anomalię? Jaka jest jej natura? Czy wszystkim dziwactwom strefy X można przypisać jakiś wspólny mianownik, skoro ich manifestacje są tak różne? Kto wysyła kolejne ekspedycje na pewną, wydawałoby się, śmierć i jaki naprawdę jest ich cel? Co wie Psycholożka i dlaczego hipnotyzuje członkinie wyprawy?). „Unicestwienie” magnetyzuje i odpycha, a przede wszystkim prowokuje i drażni wyobraźnię, wzbudzając lęk przed Tajemnicą. I szacunek do niej. [Rafał Rejowski]
MASZAP
FILM
Tom („Tom à la Ferme”) reż. Xavier Dolan
Horror (na) wsi Xavier Dolan zmienił nie tylko fryzurę. W swoim czwartym filmie po raz pierwszy sięgnął też po cudzy tekst – popularną sztukę teatralną Michela Marca Boucharda „Tom à la Ferme”. Napisany na jej podstawie scenariusz wystrzega się wad poprzednich dokonań Kanadyjczyka. Jest gęsty niczym błoto wypełniające kadry i nie pozostawia zbyt wiele miejsca dla eterycznych, teledyskowych wypełniaczy, w których Dolan tak lubił celebrować swoją urodę i chmurne spojrzenie. W „Tomie” aktor i reżyser opuszcza przyjazne środowisko kawiarni i domówek, by trafić do świata rodem z najgorszych koszmarów gejahipstera – na wieś. Tytułowy bohater wybiera się na pogrzeb swojego długoletniego partnera. O ich związku na miejscu nikt nic nie wie – matka despotka dziwi się, że nie przyjechała narzeczona syna, o której tyle słyszała, a barczysty brat łypie spode łba. Tom wpada w rodzinne sidła, a kolejne próby ucieczki przypłaci nowymi siniaka-
mi. Młody reżyser świetnie wyczuwa prawidła rządzące kinem gatunków – jest tu i rodzinna tajemnica wywiedziona wprost z kioskowych powieścideł, i wdzięczna atmosfera domowego piekiełka, którą można zaimpregnować pchnięciem nożem. Znane z tysięcy filmów grono freaków, z których każdy chętnie poszerzy kolekcję grzechów na sumieniu, podaje tę historię ze zdrową ironią, nieunieważniającą jednak rosnącego napięcia. Xavier Dolan gładko odnajduje się też w roli ofiary psychopatycznego Pierre’a-Yves’a Cardinala. W ich zmieniającej odcienie, sadystycznej relacji łączą się fascynacja przemocą, chęć uwiedzenia i potrzeba bliskości. Mniej autoerotyki, więcej scenariusza – to klucz do pierwszego po obiecującym debiucie udanego filmu 25-latka, który nie potrzebuje już taryfy ulgowej ze względu na swój wiek. [Mariusz Mikliński]
obsada: Xavier Dolan, Pierre-Yves Cardinal, Lise Roy Francja/Kanada 2013, 95 min Spectator, 16 maja
Echa Seattle MUZYKA
Cloud Nothings „Here and Nowhere Else” Carpark Records
M44
Cloud Nothings pędzą jak burza. Dylan Baldi, lider i założyciel zespołu, postanowił pójść za ciosem i zanim jeszcze opadł kurz po znakomicie przyjętym „Attack on Memory”, nagrał nową płytę. Po „Here and Nowhere Else” słychać zresztą, że zespół jeszcze nie zdążył ochłonąć po festiwalowym rajdzie dookoła świata. Jednocześnie to dzięki temu album ma intensywność i wyrazistość, która zazwyczaj jest typowa tylko dla płyt koncertowych. Każdy numer gna na złamanie karku, Baldi zdziera sobie gardło w kolejnych refrenach, a przestojów nie uświadczymy nawet przez chwilę. Ale jak na Cloud Nothings przystało, pomimo hałasu gitar i nieokiełznania sekcji rytmicznej każdy utwór nadal ma w sobie niezgłębione pokłady popowej przebojowości, a Baldi wciąż powala szczerością. Jeśli o jakiejkolwiek grupie w ostatnich latach można powiedzieć, że powraca do grunge’u, to jest nią Cloud Nothings. Chwytliwymi piosenkami i gitarowym jazgotem wzmocniają swoją autentyczność. [Krzysztof Kowalczyk]
MAJ 2014
FILM
Teoria wszystkiego („The Zero Theorem”) reż. Terry Gilliam
Gilliam w kryzysie Jeśli coś jest do wszystkiego, to jest do niczego – przekonywała kilkanaście lat temu miła starsza pani w chwytliwej reklamie. Najwyraźniej zapomniał o tym Terry Gilliam, który tym razem spróbował objąć całą współczesność. Na szczęście jego film nie jest całkiem do niczego. Oglądając „Teorię wszystkiego”, cisną się na usta pytania: gdzie się podział humor byłego członka grupy Monty Pythona? Gdzie są ironia, wdzięk i humor, za pomocą których walczył z okrutnym, zbiurokratyzowanym światem? Twórca przechodzi wyraźny kryzys. W jego filmie, który co prawda wybiega kilkadziesiąt wieków naprzód, odbijają się najważniejsze problemy dnia dzisiejszego. „Teorię wszystkiego” da się czytać jako lewicową agitkę, która w sposób zbyt dosłowny i powierzchowny punktuje kapitalistyczny wyzysk, zatracenie się w pracy i nieumiejętność nawiązywania relacji międzyludzkich w dobie internetu. Można też spojrzeć na film jako na prostodusz-
ną przestrogę przed kierunkiem, który obrał nasz świat: bezsensowną pogonią za danymi, wzorami i matematyką, naiwną próbą oparcia sensu istnienia na liczbach i równaniach (główny bohater próbuje dowieść tytułowej teorii, według której wszystko zmierza do zera). Można wreszcie doszukiwać się tu alegorii ludzkiego wynaturzenia, wystąpienia przeciwko ewolucji, która miała prowadzić nas swoimi ścieżkami, ale wkładający nos w nieswoje sprawy człowiek zdecydował się zapanować i nad nią. Choć być może to po prostu obraz choroby psychicznej? Niezależnie od interpretacji, wciąż trudno jest czytać Gilliama zupełnie na serio. Odarty z ironii i humoru film spotkał się z atakiem ze strony krytyki. „Teoria...” odstaje poziomem od uznanych dzieł reżysera. To wciąż intrygujące kino, ale jednak ciężkiego kalibru i bez pointy. Gilliam chce powiedzieć wiele, ale najwyraźniej brakuje mu słów. [Artur Zaborski/stopklatka.pl]
obsada: Christoph Waltz, Matt Damon, Tilda Swinton, Ben Whishaw USA/Rumunia 2013, 107 min Gutek Film, 23 maja
Po co drążyć MUZYKA
The Afghan Whigs „Do to the Beast” Rockers Publishing
NOWA PŁYTA TEGO TYPA MESA JUŻ W SKLEPACH
16 lat, jakie dzielą poprzedni album The Afghan Whigs i recenzowany tu „Do to the Beast”, to cała epoka. Zmieniły się mody, ale Greg Dulli z kolegami ciągle brzmią, jakby tworzyli w latach 90. Mimo że z oryginalnego składu oprócz Dullego pozostał jedynie basista, od pierwszych dźwięków mamy do czynienia ze starym dobrym Afghan Whigs. Wokalista cedzi słowa przez gardło, kiedy trzeba, zawodowo ryknie, kiedy indziej szepcze zmysłowo. Gitary rzężą jak powinny, sekcja rytmiczna nie pozostaje w tyle, a i na jakość kompozycji nie można narzekać. Tu i ówdzie muzycy przemycają trochę innowacji, np. singiel „Algiers” ma w sobie coś ze ścieżki dźwiękowej do westernów Sergia Leone. Ale nie oszukujmy się, to propozycja głównie dla oddanych fanów. Sceptycy mogliby zapytać, czy to na pewno jest album Afghan Whigs, czy po prostu kolejny projekt Grega Dullego, dla polepszenia sprzedaży opatrzony kultową marką. Słucha się tego znakomicie, więc po co drążyć. [Mateusz Adamski] M45
PROSTO XV
PŁYTA DOSTĘPNA W SKLEPACH MUZYCZNYCH I NA WWW.PROSTO.PL
MASZAP
Nagroda FIPRESCI MFF Wenecja
FILM
Wilgotne miejsca („Feuchtgebiete”) reż. David Wnendt
Anus mundi PATRONI MEDIALNI
David Wnendt nie lubi grzecznych dziewczyn. Po głośnym debiucie „Combat Girls. Krew i honor”, w którym sondował środowisko neonazistek, postanowił sportretować kolejną przedstawicielkę młodego pokolenia. Głównej bohaterce „Wilgotnych miejsc” też jest nie po drodze ze społecznymi normami – z tym że myśli ma raczej kosmate niż brunatne, a od heilujących, sterydowych wnusiów Hitlera woli słodkich skejtów. Zamiast „Bóg, honor, ojczyzna” – „Fun, hemoroidy i fizjologia”. Nastolatkę ciągnie bowiem do tego, co lepkie i z chorobotwórczym potencjałem, co z ciała wycieka i podśmierduje, słowem – wszystkiego, przed czym higieniczna mamunia, głowa kościoła pod wezwaniem Domestosa, od dziecka ją przestrzegała. No i – o czym nie wypadałoby wspominać, gdyby nie było kluczowe dla fabuły – Helen ma żylaki odbytu. Nie czytałem powieści Charlotte Roche, na podstawie której powstał film Wnendta, ale jeśli jest to wierna ekranizacja, to trudno zrozumieć, dlaczego
MUZYKA
Michał Biela, bez tytułu Wydawnictwo własne
Skrzynia skarbów Michałowi Bieli, znanemu z zespołów Kristen i Ścianka, w końcu udało się zakończyć pracę nad przekładanym M46
książka wywołała tyle kontrowersji. „Wilgotne miejsca” są kolejną historią inicjacyjną o zagubionej dziewczynie, która po omacku (czyt. w szaletach i na dyskotekach) szuka swojego miejsca. Co prawda opowiedzianą z perspektywy dolnych partii ciała, ale zaskakująco poczciwą, ugrzecznioną i optymistyczną. Ekscesy ślicznej Helen – trochę zabawne, trochę obrzydliwe – reżyser bierze w cudzysłów za pomocą komiksowej stylistyki, nasyconych barw i teledyskowego montażu. Na ekranie brud i płyny ustrojowe, ale wymogi konwencji jednak zobowiązują. Nastoletnią rebelię Wnendt oczyszcza więc z ryzykownego pierwiastka ideologicznego, redukując ją wyłącznie do sprzeciwu wobec moralnego nieuporządkowania rodziców. Ciało głównej bohaterki może i śmiało eksponuje, ale pozostawia czyste, choć wokół ruja (ojca) i neuroza (matki). Jak bowiem przystało na tego typu bajki o dorastaniu, z ducha konserwatywne i prawomyślne, Helen musi czekać na tego jedynego. Ot, przez hemoroidy do serca. [Mariusz Mikliński] obsada: Carla Juri, Meret Becker, Axel Milberg Niemcy 2013, 109 min, Against Gravity, 30 maja
już kilka razy pierwszym albumem. Na płytę składa się osiem prostych kompozycji z pogranicza americany i folku, skomponowanych na gitarę i głos. Najważniejszym instrumentem jest tu właśnie głos Bieli – rozmarzony, momentami przypominający Vincenta Gallo (w utworze „Oh Little Darling”), przenosi słuchacza w inny wymiar. Natomiast dziewczyny z Enchanted Hunters i Karolina Rec, które gościnnie go wspierają, „otrzepują” kompozycje Michała z tak lubianego przez niego brzmieniowego kurzu. Krążek wydany chałupniczo w limitowanym nakładzie będzie można nabyć wyłącznie na koncertach. Warto więc śledzić uliczne i cyfrowe afisze, by nie żałować później, że nie ma się tego albumu w kolekcji. Albumu, bo choć trwa tylko 24 minuty, to nie nazwałbym go EP-ką. Biela przekazał na nim dokładnie tyle, ile trzeba na solowym debiucie. Z nadzieją zatem patrzę na dalsze losy Michała, który dumnie kroczy po tytuł najlepszego songwritera w Polsce. Koronę z głowy może mu zdjąć już tylko Adam Repucha. [Wojciech Krasowski]
MAJ 2014
MUZYKA
FILM Todd Terje „It’s Album Time!” Olsen
Seks, narkotyki i podatki („Spies & Glistrup”) reż. Christoffer Boe
Czas przeszły
Danish Hustle, czyli hajs i haj
To dziwna tendencja, ale najlepsi w przenoszeniu na europejski grunt balearycznych motywów i letniej atmosfery są Skandynawowie. Do Świętej Trójcy disco z Północy wbił się jakiś czas temu Todd Terje (pozostała dwójka to oczywiście Lindstrøm i Prins Thomas). Dwa lata po pamiętnym utworze „Inspector Norse” wąsaty Duńczyk w końcu objawił światu swój debiutancki longplay. Terje z cyrkową precyzją żongluje historią muzyki, mieszając soczyste disco na modłę Giorgio Morodera z yachtrockowym brzmieniem „popu dla dorosłych” lat 70. i 80. Kulminacją tej strategii jest kolaboracja z Brianem Ferrym, który z dużym wdziękiem porywa się na wykonanie „Johnny and Mary” Roberta Palmera. W całej tej muzycznej maskaradzie sporo jest wyczucia i audiofilskiej erudycji, ale Terje miesza porządki nazbyt chętnie i w rezultacie jego podróż po kurortach wypoczynkowych okazuje się niespójna. Casting na album lata pozostaje nadal otwarty. [Cyryl Rozwadowski]
Sprzedawany jako duńska odpowiedź na „American Hustle” film można równie łatwo pożenić z innym przebojem tegorocznych Oscarów – „Wilkiem z Wall Street”. Jest to więc oparta na kolorkach z epoki (lata 60.-80.), ale i na faktach słodka historia ekscentrycznego cwaniaka, który znajduje rynkową niszę (biuro podróży, pierwsze loty pasażerskie), a zdobyte pieniądze z chamską fantazją przewala na gorzałę i dziwki. Oryginalny, nieco mniej seksowny (narkotykowy i podatkowy) tytuł brzmi „Spies & Glistrup”, bo to również opowieść o męskiej przyjaźni, standardowo zbudowanej na kontrastach. Drugi z bohaterów jest bardzo kreatywnym księgowym, typem lekko autystycznym i mocno rodzinnym, dla niego rozwój biznesu stanowi ideologiczną grę z fiskusem. Gdy z czasem odpływa w politykę, jego szef stawia na mistykę. Wewnętrzne i zewnętrzne przemiany Spiesa – jak na porządnego biznesmena bitnika przystało – są przykrywką dla potrzeby bycia na ciągłym haju. Pod
MUZYKA
Ten Typ Mes „Trzeba było zostać dresiarzem” Alkopoligamia
„Żeby jakiś pismak puszczał pawia na rap…” Z polską muzyką jest trochę tak jak z polską piłką. Wszyscy się zachwycają, ale jak co do czego przychodzi, to okazuje się, że król jest nagi. Wydawałoby się, że chlubnym wyjątkiem jest polski rap. Mam jednak wrażenie, że szacunek wyznawany na każdym polskim murze, od Służewca po nadmorskie kurorty, przekłada się głównie na zalew gimbusów w brandowanych bluzach za 300 złotych. Oni pewnie nie pamiętają czasów, kiedy w szeleszczących ciuchach startował Mes. A właśnie od tego swój najnowszy album zaczyna Ten Typ. Za „Trzeba było zostać dresiarzem” stoi jednak coś więcej niż dowcip. Mes wali prosto w mordę, wspominając, jak to było w czasach, gdy prawie mieszkał w studiu, a na jego kolanach siedziała Doda. Cofając się do roku 2002, a chwilami nawet wcześniej, jak Woody Allen opowiada nam historyjki, które, wydawałoby się, wszyscy znamy. M47
owłosioną niczym Yeti powłoką mieszka wieczny cham. Spięta klamrą czasową fabuła na początku wchodzi ciężko, a gdy widzowi i chłopakom robi się fajnie, reguły filmowej konwencji nakazują wprowadzić odpowiednie przesłanie. Jak ja tego nie lubię! Wbrew zasadom nie da się jednak polubić żadnego z protagonistów, co trochę utrudnia odbiór. W amerykańskich filmach ci „dobrzy źli” są jakoś milsi i ładniejsi... O ile nieco zawodzi porzucający artystyczną manierę reżyser Christoffer Boe („Rekonstrukcja”, „Wszystko będzie dobrze”), o tyle zwraca uwagę Nicolas Bro. Bro to ulubiony aktor Boe. Ostatnio widziany w jedynce „Nimfomanki” jako czuły F, tu błyszczy jako Glistrup, nie tylko sztuczną łysiną. Na plus też zdjęcia. No i są cycki. Oraz prącie w starciu z niedźwiedziem. Film wchodzi do kin w dobrym momencie, w mediach wciąż mówią o ZUS i OFE, wszyscy jesteśmy świeżo po walce z PIT-ami. Można obejrzeć w poszukiwaniu inspiracji do przyszłorocznych podatkowych obejść. [Łukasz Figielski] obsada: Pilou Asbæk, Nicolas Bro, Jesper Christensen Dania 2013, 110 min Aurora Films, 9 maja
Czyżby? A może to jednak konfabulacja? Od dawna zastanawiam się, czy życie w naszym kraju to kiepski dramat czy może doskonała komedia. Po tych kilkunastu numerach skłaniam się ku temu drugiemu. Mes to nie gnojek nawijający o społeczniakach, tylko prawdziwy kronikarz polskiej współczesności. Trochę mi nie pasuje to określenie, bo ostatnimi czasy głosem pokolenia lubi się obwoływać co trzecia publikująca osoba. Ale w przypadku Mesa jest jeszcze jedna bardzo ważna sprawa. Ten koleś umie się uderzyć w pierś, wyśmiać samego siebie i pozwolić nam samodzielnie dopowiedzieć zakończenie po wybrzmieniu ostatniego bitu. Brawa za chyba pierwszy piosenkowy hołd dla tak niedocenianych Januszy. Pan z napojem „Kac Vegas” w przedziale pociągu będzie od tej pory budzić we mnie dużo przyjemniejsze emocje. Bo taki już jest ten kraj i trzeba go chyba po prostu chłonąć. A jego muzyka? Januszy mamy na razie więcej niż dobrych płyt, ale na szczęście ta świetna produkcja próbuje wyrównać siły. [Michał Kropiński]
MASZAP
KSIĄŻKA
MUZYKA
Swans „To Be Kind” Young God/Mute
Stara dobra ekstaza Co prawda obszerne fragmenty „To Be Kind” zostały już opublikowane na ostatnim koncertowym wydawnictwie Swans, ale to tutaj zyskują ostateczną formę i brzmią jeszcze ciekawiej. Dostajemy dwie godziny muzyki wymykającej się jakimkolwiek kategoryzacjom, co staje się wizytówką reaktywowanego kilka lat temu zespołu. Jest transowo i rytualnie – to liderowi grupy zawsze wychodziło najlepiej – ale aura albumu wydaje się spokojniejsza od tej z „Proroka”. Dzikość została ucywilizowana i zamknięta w przemyślanych aranżacjach. Nie znaczy to jednak, że krążek można nazwać bardziej przystępnym. „Naszym głównym celem jest ekstaza”, przyznał w jednym z wywiadów Michael Gira i nie sposób się z nim nie zgodzić, kiedy słuchamy trwającej 34 minuty kompozycji „Bring the Sun/Toussaint L’Ouverture”. To bodajże najlepsza rzecz, jaką Swansom udało się kiedykolwiek stworzyć, przy czym to nie koniec zaskoczeń, które przynosi „To Be Kind”. Niespodzianką jest nawet lista gości – pojawia się i wychwalana przez Davida Byrne’a St. Vincent, i najnowszy członek King Crimson, Bill Rieflin. Władca marionetek, szaman i wizjoner stojący na czele Łabędzi udowadnia, że jest w życiowej formie. Kolejny majstersztyk. [Wojciech Krasowski]
Johnny Cash, „Cash. Autobiografia” Wydawnictwo Czarne
Pisz, Johnny, pisz Wyboista droga, która zaprowadziła Faceta w Czerni na szczyt i z powrotem (kilka razy), to temat na doskonały film. Film, który zresztą powstał. Teraz w nasze ręce trafia autobiografia artysty – kawał fascynującej lektury. Johnny snuje gawędę o swoim wyboistym życiu z perspektywy człowieka pogodzonego z losem, wdzięcznego za proste rzeczy i za każdy kolejny dzień. Duża część książki to gloryfikacja amerykańskiego Południa. Cash z rozrzewnieniem wspomina trudne dzieciństwo spędzone na błotnistej farmie w Arkansas, katorżniczą pracę przy zbieraniu bawełny czy też tragiczną śmierć brata. Opisuje swoją karierę w wojsku, gdzie prowadził nasłuch sowieckich częstotliwości i jako pierwszy przechwycił wiadomość o śmierci Stalina. Jeśli chodzi o jego muzykę, to brak tu szczegółowych opisów poszczególnych nagrań. Są raczej luźne zapis przemyśleń starego, zmęczonego artysty. Doskonale czyta się o kulisach pierwszych sesji dla Sun Records, pierwszych spotkaniach z Elvisem
Presleyem czy Royem Orbisonem. Narkotykowe odloty Casha przeszły do legendy, ale autor nie opisuje zbyt szczegółowo swoich szaleństw, bo, jak słusznie zauważa, na ten temat wszystko zostało już powiedziane. Skupia się raczej na trudach wychodzenia z nałogu i trwania w trzeźwości. Oczywiście kilka ekscesów się tu znajdzie i aż dziw bierze, że muzyk, który przepuścił przez swój organizm praktycznie całą tablicę Mendelejewa, najbliżej śmierci był podczas spotkania ze... strusiem. Książkę czyta się szybko i przyjemnie, nużyć może tylko trochę zbyt szczegółowe zagłębianie się w życiorysy znajomych i krewnych, np. całej rodziny żony, June Carter. Warto dodać, że książka ukazała się w Serii Amerykańskiej wydawnictwa Czarne, w ramach której ukazały się także dzieła m.in. Patti Smith, Jacka Kerouaca czy Allena Ginsberga. Wszystkie godne polecenia. [Mateusz Adamski]
Dieter Meier „Out of Chaos” Staatsakt
wręcz niecierpliwością wyczekiwać tego randez-vous. Wyprodukowany przez drugiego z „Żółtków”, Borisa Blanka, easylisteningowy krążek piosenkarki Malii nie wróżył nic dobrego. Prawdziwy zawód przyniosło jednak odpalenie „Out of Chaos”. Oż kurwa, szansony, stary będzie wniebowzięty. Nic to, nie poddaję się, w końcu Residentsom też niedaleko do wodewilu, a Nick Cave potrafi czasem zaciągnąć jakby klub z kabaretem pomylił. Pierwsza syntetyczna partia łamie wreszcie strukturę płyty, dubowy pogłos pogłębia barowe płycizny, a znany ze swojej niczym nieskrępowanej kreatywności Dieter Meier z szelmowskim uśmiechem na ustach puszcza po raz kolejny oko do słuchacza. I choć charyzmy i pomysłowości odmówić mu nie można, to nie daje mi spokoju przeczucie, że właśnie taki, jaki jest na tym albumie, chciałby być zapamiętany na wieki. Ja tymczasem do niektórych numerów z jego późnego solo jeszcze pewnie wrócę, ale wspominać będę „You Gotta Say Yes to Another Excess” i ciarki, gdy po raz pierwszy usłyszałem „Oh Yeah”. [Filip Kalinowski]
Wodewil
MUZYKA
Dobrze pamiętam moment, w którym po raz pierwszy usłyszałem zespół Yello. Kosmiczny dźwięk, który dopiero kilka lat później połączyłem z istnieniem dziwnych maszyn zwanych syntezatorami, w mig przykuł uwagę i... zadecydował pewnie o reszcie mojego życia. Do niektórych płyt mojego ojca przekonałem się dopiero, gdy minął mi młodzieńczy bunt, poezji śpiewanej i wszelkiej maści bardów nie znoszę po dziś dzień, natomiast z dwójką zwariowanych Szwajcarów polubiliśmy się od pierwszego usłyszenia. Od tamtej pory muzyka rozwijała się w zastraszającym tempie, a Dieter Meier i Boris Blank tkwili w miejscu lub stawiali niemrawe kroczki na dyskotekowych parkietach. Stara miłość nigdy jednak nie rdzewieje, a pogłoski o tym, że pierwszy z tych panów pracuje nad solowym debiutem, kazały mi z nastoletnią M48
MAJ 2014
MUZYKA
Aloe Blacc „Lift Your Spirit” Universal Music Polska
Muzyczka „Wake Me Up” dla jednych był najbardziej hitowym nagraniem roku (pierwsze miejsce na listach przebojów w ponad stu krajach), a dla innych numerem najbardziej irytującym. Owoc współpracy DJ-a Avicii z Aloem Blackiem atakowano z każdej strony i choć nagranie nie jest już pierwszej świeżości, to nie uciekniemy od niego i teraz. Jego akustyczna wersja otwiera bowiem nowy album Egberta Nathaniela Dawkinsa III, znanego lepiej jako Aloe Blacc. Trzeci solowy krążek wokalisty nie zaskakuje. To wciąż ta sama przebojowa mieszanka soulu i popu, która przyniosła artyście rozgłos. Wśród zamieszczonych tu numerów spokojnie można doszukać się następcy „I Need a Dollar” – faworytem wydaje się chyba singiel „The Man”, któremu namieszał już na listach przebojów. Do brzmienia i produkcji całości nie można mieć żadnych zastrzeżeń – w końcu odpowiadają za nie Rock Mafia, DJ Khalil (znany m.in. ze współpracy z Eminemem) i półbóg we własnej osobie: Pharrell Williams. Większość utworów jednak wpada jednym uchem i wypada drugim, grzęzną gdzieś na przyjaznych radiu mieliznach. [Mateusz Adamski]
FILM Obywatel roku („Kraftidioten”) reż. Hans Petter Moland
Biała śmierć Krytycy już zdążyli obwołać „Obywatela roku” norweskim „Fargo”. Rzeczywiście, w obu filmach ważną rolę grają śnieg, krew i ironiczny humor. Ale czarna komedia Hansa Pettera Molanda to nie żadna podróbka, a jedna z najciekawszych propozycji pierwszego półrocza 2014 r. Na dalekiej norweskiej prowincji mieszka Nils (Stellan Skarsgårrd) – skromny operator pługa śnieżnego i wzorowy mąż i ojciec niedawno został wybrany w swojej mieścinie Obywatelem Roku. Kiedy jego syn padnie ofiarą narkotykowego kartelu, mężczyzna poprzysięgnie zemstę i odkryje swoje brutalne alter ego. Pierwsza konfrontacja uruchomi lawinę zabójstw. Nils okaże się mordercą nie tylko bezwzględnym, ale i niezwykle pomysłowym, unieszkodliwiając kolejnych wrogów z finezją godną szefa ekskluzywnej masarni. Zabójcze instynkty poprowadzą bohatera przed oblicze lokalnych mafiosów: neurotycznego weganina „Hrabiego” i sentymentalnego bossa
M49
serbskiej szajki, „Papę”. Moland swoją rozbrajającą makabreskę snuje z niezwykłym, niekiedy rynsztokowym humorem, dzięki czemu „Obywatel roku” to jeden z najzabawniejszych filmów ostatnich lat. Jednocześnie nie jest to śmiech lekki i bezrefleksyjny: każdy jego wybuch wiąże się z poczuciem dyskomfortu, wynikającym z rosnącej stopniowo świadomości wagi wydarzeń. Dialogi pełne są znaczeń i odwołań, scenografia humorystycznie znacząca, a oko reżysera – wrażliwe na społeczne i kulturowe absurdy codzienności – bezlitośnie obnaża głupotę jego krajan i rasy ludzkiej w ogóle. Z kolei grający ledwie kilkoma mięśniami twarzy ascetyczny Skarsgård rozświetla ekran swoją lakoniczną obecnością. Kto by pomyślał, że pługi śnieżne mają taki komediowy potencjał? [Anna Tatarska]
obsada: Stellan Skarsgård, Kristofer Hivju, Bruno Ganz Norwegia 2014, 116 min M2 Films, 16 maja
MASZAP
MUZYKA
MUZYKA
MUZYKA
Junior Stress „Sound Systemowej Sceny Syn” Karrot Kommando
Kelis „Food” Ninja Tune
Future Islands „Singles” 4AD
Dobre wychowanie
Dożarta
Największe przeboje
LSM to lubelska spółdzielnia mieszkaniowa, wielkie blokowisko na wschodniej ścianie Polski – miejsce powstania krajowego soundsystemu, który ten skrótowiec rozwinął na swój własny sposób. Love Sen-C Music od 1989 r. testuje przepustowość niskotonowych głośników wszędzie, gdzie się tylko pojawi, wychowując w ten sposób całe pokolenia młodszych reggaemanów. Junior Stress, nawijacz znany ze składów Geto Blasta czy Dancehall Masak-Rah, jest potomkiem jednego z selektorów słynnej ekipy. Od małego przyszły wokalista wiedział więc, że miłość, sens i muzyka to zasady sprawcze świata. Szybko zorientował się, jak ważny jest szacunek do tradycji i na jak chwiejnych fundamentach zbudowano otaczający nas Babilon. W pełni świadomy tego, że jedyny dobry system to soundsystem, składa mu hołd na swoim najnowszym, trzecim krążku. Wraca na nim do stylistyki, w której czuje się najlepiej, czyli do zawadiackiego nawijania pod produkcje, w których reggae’owa pulsacja zyskuje dubową głębię i hiphopowy sznyt. Bo choć młody Stress wyprowadził się jakiś czas temu na wieś, to muzyka miejska wciąż gra mu w duszy. Wielkopańskie zwyczaje i państwowe nadużycia płoną na stosie melodyjnych wersów, a głowa buja się do rytmu. W jego wypadku dobre wychowanie nie opierało się bowiem na rugowaniu wszelkich objawów luzu i bezczelności. Junior to wciąż – jak w jednym z numerów nawija gościnnie Vienio – z podwórka urwis. [Filip Kalinowski]
W ostatnich latach Kelis trochę zniknęła z naszych radarów, przypominając o sobie jedynie albumem „Flesh Tone” z 2010 r., utrzymanym w klimatach dyskoteki z Radiem Eska. Było to trochę dziwne, bo na przełomie wieków pochodząca z Nowego Jorku artystka z pomocą The Neptunes dokonała minirewolucji w r’n’b, wsiadając do statku kosmicznego Star Trek i zabierając tę muzykę hen daleko. Teraz przybrała barwy Ninja Tune i cofnęła się do czasów, gdy nie było r’n’b, tylko rhythm and blues. Wolta tyleż zaskakująca, co udana. „Food” to album kapitalnie zaśpiewany, z ambitnymi piosenkami dla bardziej wyrobionych fanów czarnych brzmień, no i przede wszystkim bezbłędnie wyprodukowany przez Dave’a Siteka z TV on the Radio. To właśnie dzięki niemu płytę porównuje się często do kapitalnych dokonań Janelle Monáe. Kelis zaproponowała nam syty, obfity posiłek, mieszając funk, soul i bluesa, doprawiając to tekstami niepozbawionymi polotu, szczerości, refleksji. Warto przyjąć jej zaproszenie, bez obaw o zgagę czy mdłości. [Andrzej Cała]
Ironiczny tytuł nowej płyty Future Islands nie jest aż tak ironiczny – to jak do tej pory najbardziej przystępny album tria z Baltimore. Nie znaczy to jednak, że jest całkiem lekko, łatwo i przyjemnie, bo ładunek ekspresji, a nawet patosu w wokalnych popisach Samuela T. Herringa raczej nie pozwoli zespołowi zaistnieć w komercyjnych rozgłośniach. Przywodzący na myśl to zadumanego Blixę Bargelda, to znów progrockowych wokalistów lat 80., lider Future Islands jest ewenementem w czasach, kiedy cynizm nie pozwala śpiewakom na zbytnie wczuwanie się w rolę, a szczytem niezalowej ekspresji wydaje się soulowy falsecik smutnego hipstera. Nie dziwi więc, że występ u Lettermana z singlowym „Seasons (Waiting on You)” odbił się szerokim echem w muzycznym światku, przygotowując idealny grunt pod wydanie „Singles”. Bo manierę Pana Śledzia można lubić lub się na nią zżymać, jednak trudno pozostać na niego i jego zaangażowanie obojętnym. Jeśli dołożymy do tego dość zróżnicowane kompozycje, kapitalne melodie i wyraziste rytmy, do których noga sama chodzi, to dostajemy nieco dziwaczny, ale wciągający album, od którego trudno się uwolnić. Muzyka z charakterem dla wkurwionych na rzeczywistość romantyków. [Rafał Rejowski]
M50
MAJ 2014
M51
MASZAP
GRA
MUZYKA
Liars „Mess” Mute
Nie to samo
The Elder Scrolls Online PC/Mac
„Skyrim” w sieci MMORPG (Massively multiplayer online role-playing game – przyp. red.) to typ gier trudny do oceny nawet po kilkudziesięciu godzinach spędzonych przed monitorem. Jaka jest ich prawdziwa wartość, okazuje się tak naprawdę kilka (a nawet kilkanaście) miesięcy po premierze – czy wciąż można wejść na serwery pełne graczy, czy raczej można już tylko samotnie przemierzać online’owy świat. „The Elder Scrolls Online” na pierwszy (i drugi, i trzeci) rzut oka wydaje się hitem. Akcja toczy się 200 lat po wydarzeniach z „Oblivionu” i 800 lat przed „Skyrimem”. Grę zaczynamy oczywiście od stworzenia własnej postaci. Wybieramy jedną z dziesięciu ras, nadajemy jej odpowiednio fantastyczne imię i ruszamy na podbój świata. W ciągu następnych kilkudziesięciu godzin naszym celem będzie osiągnięcie 50 poziomu doświadczenia i kopanie tyłków wszystkim napotkanym potworom i ludziom należącym do wrogich frakcji. To właśnie walka
jest największym atutem tego tytułu. W porównaniu z innymi produkcjami „ESO” wymaga od nas trochę więcej sprytu i taktyki, w związku z czym sprawia też o wiele więcej satysfakcji. Kolejną mocną stroną jest Tamriel, czyli świat gry – niemalże przeludniony, dzięki czemu co chwila spotykamy NPC-ów, mających dla nas jakąś ciekawą fuchę. Jeśli szukacie nowej jakości w grach MMO, to tutaj jej nie znajdziecie. „ESO” to po prostu bardzo dobry tytuł, który ma szansę stać się jednym z czołowych online’owych klikaczy na świecie (jeżeli, jak obstawiam, przejdzie do modelu free2play). Choć nigdy nie ciągnęło mnie do „World of Warcraft”, w „League of Legends” nagminnie spuszczano mi łomot, a „DotA” to dla mnie czarna magia, to jednak spędziłem dobrych kilkadziesiąt godzin, ucząc się, jak to się robi online. I dorosłem chyba do stworzenia własnej postaci. I nawet jestem podekscytowany odkrywaniem tego świata na nowo. Ach, jak człowiek zmienia się z wiekiem. [Kacper Peresada]
MUZYKA
Merkabah „Moloch” Instant Classic
Dla miłośników
M52
Liars to jeden z niewielu rockowych zespołów ostatniej dekady, którego stylistyczne wolty są nieprzewidywalne. Panowie zaczynali od surowego post punku spod znaku Gang of Four, przetwarzali najbardziej radykalne dokonania nowej fali (a nawet industrialu) na doskonałej płycie „They Were Wrong, So We Drowned”, a na kolejnych krążkach flirtowali z najróżniejszymi odmianami psychodelii. Nowy album to z kolei najbardziej taneczna pozycja w ich dorobku. Muzycy wyciągają brzmienia z elektronicznego lamusa – stary house, electro, chłodne klimaty EBM (Electro Body Music), jak i specyficzny mroczny synth pop – nadając całości własny zdezelowany charakter i psychodeliczny sznyt. Niestety, efekt nie zachwyca. Doskonale pamiętam dewastującą moc transowej pulsacji i dzikich neoplemiennych polirytmii, rzężącego samplera i gitarowych dysonansów, charyzmę szalejącego, błaznującego wokalisty Angusa Andrew – czyli widowisko, jakie Liars zgotowali gościom warszawskiego Jazzgotu w 2004 r. Dziś to zupełnie inny zespół. Plus za to, że nie stoją w miejscu, wciąż ewoluują, ale trochę szkoda tej dawnej dzikiej, nieokiełznanej energii. [Łukasz Iwasiński]
„Moloch”, trzeci (po koncertowym „Lyonesse” oraz „A Lament for the Lamb”) album warszawskiego kwintetu Merkabah, to zbiór wielowątkowych, swobodnie rozwijanych utworów łączących ciężkiego rocka, psychodelię i jazzujący saksofon. Taka formuła nie jest już wybitnie nowatorska, ale przez swój otwarty charakter daje artystom szansę wykazania się własną inwencją – co członkowie Merkabaha z powodzeniem czynią. Zarazem grozi ona popadnięciem w nużące rzeźbienie, powielające grzechy prog rocka. I niestety w tę pułapkę panowie też czasem wpadają. Chwilami niebezpiecznie zbliżają się również do koturnowego metalu. Mniej pompatyczności i większa spójność wyszłaby płycie na zdrowie. Jednak mimo tych zastrzeżeń trzeba przyznać, że to solidna, w wielu momentach wciągająca, intensywna muzyka, po którą śmiało mogą sięgnąć zarówno miłośnicy poszukującego, progresywnego (post) metalu, jak i amatorzy cięższego avant jazzu. [Łukasz Iwasiński]
MAJ 2014
Mleczko na zapalniczkach BIC MUZYKA
Zapalniczki BIC z rysunkami Andrzeja Mleczki
Abdulla Rashim „Unanimity” Northern Electronics
Czysta muzyka
Reebok Classic Znów łączy uliczną modę z miejską muzyką W wiosenno-letniej kolekcji Reebok Classic znalazły się nowe warianty takich modeli, jak PUMP czy Classic Leather. Coraz bardziej poszerza się też grono muzycznych ambasadorów marki – do teamu miłośników klasyki dołączył właśnie raper Zeus. Kiedy łodzianin zapisywał kartki w zeszytach swoimi pierwszymi tekstami, PUMP-y były obiektem westchnień na osiedlach całej Polski. Teraz te same modele można bez problemu znaleźć na sklepowych półkach. Poza PUMP-ami Zeus upodobał sobie również buty stanowiące właściwie esencję Reebok Classic, czyli model Classic Leather – to najprawdziwsza uliczna elegancja doceniana przez kilka pokoleń, która nie straciła ani trochę ze swojej świeżości.
M53
Zapalniczki BIC gwarantują 3000 identycznych płomieni od pierwszego do ostatniego odpalenia. To się nie zmienia – zmienia się natomiast ich design. Każda zapalniczka z nowej limitowanej edycji BIC zaskakuje nowymi rysunkami Andrzeja Mleczki. Warto zgromadzić je wszystkie. Zapalniczki z komiksami znanego rysownika do sprzedaży trafiły w kwietniu. Cena rekomendowana: 3,99 zł
Materiał promocyjny
Dla każdego elektronicznego artysty decyzja o wydaniu debiutanckiego longplaya jest trudna. Przyzwyczajeni do formatu EP-ek i singli, często potykają się na próbach stworzenia projektu, który zamiast dwóch czy czterech utworów składa się z dziesięciu. Abdulla Rashim po trzech latach wydawniczej kariery poczuł, że przyszedł czas na coś większego. „Unanimity” zaczyna się powtarzalną i typową dla tego typu tworów ambientową strukturą, która ma nas przygotować na to, co nastąpi w dalszej części. Minimalistyczne perkusje, otoczone ścianami zmiennych szumów, wywołują w słuchaczu niepokój. „Unanimity” z początku wydawała mi się płytą nudną i trochę wtórną. Jednak po chwili minimalizm tych produkcji odkryłem na nowo i dostrzegłem w nim pewną świeżość. Repetytywność w elektronice jest czymś oczywistym, ale niektórzy twórcy umieją wznieść się przy jej pomocy na wyżyny sztuki. Theo Parrish porównał kiedyś nagrywanie muzyki do rzeźbienia: ważny jest nie ten początkowy kawałek kamienia, ale to, czy umiesz odjąć z niego wystarczająco wiele, aby zyskał odpowiedni kształt. Rashim odziera swoje produkcje z niepotrzebnego ciała, rezygnuje z cycków i wyrzeźbionych mięśni brzucha, pozostawiając samą duszę. [Kacper Peresada]
AKTIVIST
TYLNE WYJŚCIE REDAKTOR NACZELNA Sylwia Kawalerowicz skawalerowicz@valkea.com
Czyli redakcyjny hype (a czasem hejt) park. Piszemy o tym, co nas jara, jarało lub będzie jarać. Nie ograniczamy się – wiadomo bowiem, że im dziwniej, tym dziwniej, oraz że najlepsze rzeczy znajduje się dlatego, że ktoś ze znajomych znalazł je przed nami. 1 Koniec food pornu?
1
Jeśli przerzucicie kilka stron wstecz, znajdziecie recenzje najciekawszych nowo otwartych knajp. Czasy rozpływania się nad kulinarnymi wspaniałościami mogą się jednak powoli kończyć. Wszystko za sprawą Soylent – dzieła kilku młodych Amerykanów, którzy doszli do wniosku, że nie mają czasu ani ochoty bawić się w jedzenie, i wspólnymi siłami, a przede wszystkim dzięki pomocy ponad 20 tysięcy darczyńców, opracowali nowatorski substytut tradycyjnego posiłku. Soylent – nazwa zainspirowana filmem z lat 70. „Zielona pożywka” (ang. „Soylent Green”) – to shake z najbardziej potrzebnymi dla organizmu elementami. Do każdej porcji należy dodać dwie kapsułki zawierające tłuszcze, które nie dają się skompresować do postaci proszku. Produkt ma być dostępny w różnych wersjach odpowiadających indywidualnym potrzebom organizmu. Twórcy wymieniają jego liczne zalety, w tym ograniczenie produkcji odpadów czy przede wszystkim znaczną oszczędność czasu i pieniędzy (jedna porcja kosztuje około trzech dolarów). Ta pożywka przypominająca wyglądem niezbyt apetyczny budyń może się kojarzyć z suplementami, którymi faszerują się pakerzy próbujący zamienić swoje ciało w napompowaną mielonkę. Trudno się jednak nie zgodzić, że sam koncept wydaje się co najmniej intrygujący. Siorb, siorb. [Cyryl Rozwadowski]
2 Szanowni Państwo, przed śmiercią źle się czułem
2
Co wspólnego mają ze sobą zespoły Genesis i Papa Dance? Anna Jurksztowicz i dinozaury rocka z Yes? Odpowiedź brzmi: Manhattan. Kilku polskich muzyków działających w niezależnej wytwórni Draw Records postanowiło zabić niezależnemu środowisku ćwieka, nagrywając (pod szyldem Manhattan właśnie) 18-minutową kompozycję łączącą estetyczne skrajności. W rozbudowanej, wielowątkowej formie, z którą eksperymentowali progrockowi giganci w utworach „Supper’s Ready” (Genesis) czy „Close to the Edge” (Yes), ekipa z Manhattanu zawarła elementy radośnie przaśnego synth popu, jazz-popowe łamańce akordów i indierockową energię. „Szanowni Państwo, przed śmiercią źle się czułem” to trochę więc niż wizytówka labelu, który skupia wokół siebie muzyków o dużej erudycji i podobnej wrażliwości, pochodzących z dwóch pokoleń – zarówno tych, którzy przecierali niezalowe szlaki przed dziesięcioma laty (TCIOF, Afrokolektyw), jak i debiutantów pokroju Sorii Morii, Crab Invasion czy Armando Suzette. To, co jest w tym najciekawsze, to oddźwięk, jaki może mieć to przewrotne nagranie. Czy hermetyczne, pełne kompleksów środowisko artrockowe będzie umiało docenić błyskotliwy cross-over? Czy fani niezalu, którzy od kilku ładnych lat zgłębiają meandry ejtistowej estetyki, z podobną odwagą przyjrzą się muzyce przez wielu uważanej za niestrawną? Czy wreszcie jest jeszcze w nas – zblazowanych nieraz zjadaczach popkultury – gotowość, aby rozmawiać o muzyce i szczerze się nią fascynować? Tego dowiecie się w następnym odcinku. Albo nie. [Rafał Rejowski]
ZASTĘPCA RED. NACZ. Olga Wiechnik owiechnik@valkea.com REDAKTORKA MIEJSKA (WYDARZENIA) Olga Święcicka oswiecicka@valkea.com REDAKTORZY Film: Mariusz Mikliński Muzyka: Filip Kalinowski MARKETING MANAGER PATRONATY Michał Rakowski mrakowski@valkea.com DYREKTOR ARTYSTYCZNA Magdalena Wurst mwurst@valkea.com REDAKTOR WWW Kacper Peresada kperesada@valkea.com KOREKTA Mariusz Mikliński Informacje o wydarzeniach prosimy zgłaszać przez formularz na stronie: aktivist.pl/zglos-informacje WSPÓŁPRACOWNICY Mateusz Adamski Kuba Armata Piotr Bartoszek Łukasz Chmielewski Jakub Gralik Piotr Guszkowski Aleksander Hudzik Łukasz Iwasiński Urszula Jabłońska Michał Karpa Michał Kropiński Paweł Lachowicz Rafał Rejowski Cyryl Rozwadowski Iza Smelczyńska Karolina Sulej Anna Tatarska Maciek Tomaszewski Artur Zaborski Aleksandra Żmuda PROJEKT GRAFICZNY MAGAZYNU Magdalena Piwowar DYREKTOR FINANSOWA Beata Krawczak REKLAMA Ewa Dziduch, tel. 664 728 597 edziduch@valkea.com Milena Kostulska, tel. 506 105 661 mkostulska@valkea.com Monika Barchwic, tel. 506 019 953 mbarchwic@valkea.com DYSTRYBUCJA Krzysztof Wiliński kwilinski@valkea.com
DYSTRYBUCJA 4Business Logistic DRUK Elanders Polska Sp. z o.o.
VALKEA MEDIA S.A. ul. Elbląska 15/17 01-747 Warszawa tel.: 022 257 75 00, faks: 022 257 75 99 REDAKCJA NIE ZWRACA MATERIAŁÓW NIEZAMÓWIONYCH. ZA TREŚĆ PUBLIKOWANYCH OGŁOSZEŃ REDAKCJA NIE ODPOWIADA.
A54
AKTIVIST
MAGAZYN MODA
A56