Aktivist 186

Page 1

AKTIVIST.PL

NUMER 186, MARZEC 2015

MIASTO MODA DIZAJN MUZYKA LUDZIE WYDARZENIA

ISSN 1640-8152

CIAŁO • ROBOTY • MURY


AKTIVIST

MAGAZYN MODA

KOBO PROFESSIONAL MONO EYE SHADOW prasowany cień do powiek Cena 17,99 zł

KOBO PROFESSIONAL IDEAL VOLUME MASCARA tusz zwiększający objętość Cena 24,99 zł

Kosmetyki KOBO Prefessional dostępne wyłącznie w sieci

KOBO PROFESSIONAL MATT BRONZING & CONTOURING POWDER, TRANSPARENT MATT POWDER nowość Cena 19,99 zł

www.koboprofessional.pl A2


MARZEC 2015

EDYTORIAL MARZEC

W NUMERZE WYWIAD:

JUSTYNA SUWAŁA DEBIUTANTKA Z „BODY/CIAŁO” Rozmawiała:

Olga Święcicka

4 WYWIAD:

11

GILLES PETERSON O SWOICH ODKRYCIACH Rozmawiał:

Mateusz Mondalski SZTUKA:

DZIKUSY Z KATOWIC

TO NIE MOŻE BYĆ...

Tekst: Alek Hudzik

14 FLATBUSH ZOMBIES I INNE KONCERTY, IMPREZY, WYDARZENIA

21

aktivist.pl

numer 186, marzec 2015

miasto moda dizajn muzyka ludzie Wydarzenia

W tym miesiącu na naszej okładce goszczą Future Brown, których płyta ukazała się niedawno nakładem Sonic Records.

Czytam świetny, otwierający ten numer „Aktivista” wywiad z Justyną Suwałą, debiutującą jako aktorka w filmie „Body/ Ciało” Małgorzaty Szumowskiej, i myślę sobie, że to naprawdę niesamowite – jak bardzo ktoś może się od nas różnić. To fascynujące – podróżować przez życie dając nieść się fali wydarzeń, fascynacji, splotu przypadków. Rzucać się w nowe, inne, bo właściwie, dlaczego nie? – To nie może być takie trudne – mówi Justyna. Natomiast osoba, która pięć razy dziennie robi listę „to do”, żeby mieć poczucie, że panuje nad swoim życiem, i pracuje w tym samym miejscu od sześciu lat, a każde wyjście z zabarykadowanej dokumentnie strefy komfortu – nawet jeśli chodzi o spróbowanie nowej potrawy – okupione jest dla niej potężnym wysiłkiem woli, ogląda taką postać trochę jak przybysza z innej planety, trochę jak bohaterkę fajnego serialu. To musi być niesamowite mieć w sobie tyle otwartości i dobrze rozumianej naiwności, która sprawia, że potrafimy pomyśleć „To nie może być takie trudne”. Pasać kozy w Katmandu, opiekować się staruszką z Wietnamu, asystować magikowi, projektować ciuchy dla kotów. Jest tyle możliwości! Będę ćwiczyć. Zacznę na spokojnie. Może od „to na pewno nie jest takie straszliwie przerażające”. Ktoś znacznie mądrzejszy ode mnie powiedział kiedyś, że kluczem do sukcesu jest brak wiedzy o tym, że to, czego się podejmujemy, jest niemożliwe do wykonania. Dobra, spróbuję chorizo.

ciało • roboty • mury issn 1640-8152

Sylwia Kawalerowicz redaktorka naczelna

01_okladka_A186.indd 1

24.02.2015 14:23

A3


AKTIVIST

MAGAZYN WYWIAD

A4


MARZEC 2015

TO NIE MOŻE BYĆ TRUDNE

HAMBURGERY • CIAŁO • PŁACZ

Rozmawiała: Olga Święcicka, zdjęcia: Weronika Ławniczak/Czulosc.com

Ryzykuje, rzuca się w nieznane, a potem co najwyżej płacze. Justyna Suwała do życia podchodzi z brawurą. Chce spróbować wszystkiego. Rola w najnowszym filmie Małgorzaty Szumowskiej to kolejny eksperyment w kolekcji jej życiorysów. Aktorka, stylistka, producentka wystaw, niedoszła rzeźbiarka, barmanka, wokalistka, scenografka. Kot podobno ma siedem żyć. Wychodzi na to, że jesteś prawdziwym kociakiem, bo tych żyć masz znacznie więcej.

Tak się jakoś złożyło, że sporo przeżyłam. W październiku kończę 25 lat, ale CV mam na kilka żyć. Trudno mi nawet mój życiorys złożyć w jedną całość, bo staram się po prostu brać, co przychodzi. Spróbujmy jednak. CV zwykle zaczyna się od wykształcenia.

Wykształcenia brak. Po maturze zrobiłam sobie przerwę albo poszłam na zaoczną filozofię. Mówię „albo”, bo nigdy nie byłam na żadnych zajęciach i nie pamiętam, czy w końcu się tam dostałam, czy nie. Potem zdałam na rzeźbę na ASP, ale po niecałym roku rzuciłam szkołę. Przyjemne było rzeźbienie, ale nie studiowanie. Poza tym wcześniej zaczęłam już pracować. Gdzie?

W kawiarni. To była moja pierwsza prawdziwa praca, ale szybko zaczęła mi robić krzywdę. Smutno mi było za barem. Najpierw się cieszyłam, że poznaję nowych ludzi, uczę się przygotowywać kawę, ale szybko okazało się, że to mnie nudzi. Przestało mi to dawać cokolwiek, więc odeszłam. Musi być adrenalina, żeby ci się chciało?

Wychodzi na to, że tak. Jeśli zastanowić się, jakie miałam prace i w jakich okolicznościach je dostawałam, to zdecydowanie tak. Mój styl to rzucić się na głęboką wodę i próbować. Do momentu, kiedy czuję, że czerpię z tego doświadczenia. Potem zaczynam się denerwować i stresować, i idę dalej. Tak też było z kostiumami. To kolejny punkt w życiorysie.

Tak. Pamiętam, że podczas pierwszej sesji, którą od razu robiłam z profesjonalistami, ktoś powiedział mi: „Tylko nie mów, że robisz to pierwszy raz”. No to nie mówiłam. Było fajnie, były wyzwania, czułam, że się rozwijam. Aż doszłam do momentu, w którym odniosłam wrażenie, że przestają mi odpowiadać warunki, jakie oferowały magazyny. Kiedy kolejny raz usłyszałam „zrób sesję do portfolio”, obraziłam się i przestałam. Zajęłam się scenografią.

zamiast do szkoły poszłabym od razu do warsztatu. Wolę relację mistrz-uczeń niż nauczyciela i notatki.

Tak po prostu?

Jakoś naturalnie. Alan Kępski, z którym współpracowałam, potrzebował do swojego projektu kosmonauty ze styropianu. Nigdy nie robiłam kosmonauty. Miałam doświadczenie w rzeźbieniu. Pomyślałam, że to nie może być trudne. Spróbowałam. Zajęło mi to trzy dni. I tak płynnie poszło dalej.

Masz swojego mistrza?

Myślę, że jest nim mój stroiciel pianin, pan Bąberski. Ale to świeża sprawa i od dwóch miesięcy mnie u niego nie było, więc nie chcę o tym za bardzo opowiadać.

Znów wyzwanie i szybka piłka.

À propos piłek, to współpracuję też z kolektywem Nomuda, który robi recyklingową sztukę miejską. Ostatnio musiałam dla nich znaleźć

Musisz. To życie brzmi za ciekawie.

Mam taką urodę, że wszystko widać na mojej twarzy. Kiedy płaczę, oczy zamieniają mi się w hamburgery. i nadmuchać sto piłek. Fajnie się z nimi jechało w aucie. Lubię takie prace, gdzie trzeba coś ogarnąć, załatwić, znaleźć. Tak też było w galerii Czułość. Kiedy produkowałam wystawę Witka Orskiego, musiałam pojechać do konsorcjum stali znaleźć pręt żebrowy. Trzeba było przyciąć go pod odpowiednim kątem. Chłopcy chcieli, żeby zrobił to ślusarz. A ja stwierdziłam, że poradzę sobie sama. Pomyślałam: „To nie może być trudne”. I to jest taka moja odpowiedź na wszystko. „Nie może być trudne”. Do CV dopisuję więc „metaloplastyk”. Wychodzi na to, że robiłaś więcej, niż myślałam. A czego w związku z tym nie robiłaś? Wiedziałaś, kim nie chcesz być?

Nie chciałam siedzieć. Już w szkole miałam z tym problem. Bycie uzależnionym od biurka i ram godzin. To nie dla mnie. Ale nic w tym wyjątkowego. Wiele ludzi tak ma. Ja autodyscyplinę musiałam wyrobić w życiu sama. Jestem już w stanie wstać rano, choć na początku było trudno. Wiem, że nie mogę robić rzeczy na ostatnią chwilę, bo potem jest zbyt wiele nerwów. Nauczyłam się tego z troski o siebie. Nie ma raczej rzeczy, których nie chciałabym spróbować. Rok temu miałam pomysł, żeby pójść do technikum samochodowego. Lubię grzebać w autach i myślę, że to byłaby fajna przygoda. Rzeczy techniczne są bardzo pociągające. Choć pewnie A5

To prosta historia. Poznałam go dawno temu. Stroił przy mnie pianino i zafascynował mnie. Zobaczył, że go obserwuję i zaproponował wspólne szukanie fałszywych dźwięków. Okazało się, że mam świetny słuch i dobrze mi to idzie, więc powiedział, że jak mam ochotę, to mogę do niego przyjść. Potem jakoś wszystko się rozmyło i dopiero pod koniec zeszłego roku, po latach, odezwałam się do niego. Na pierwszym spotkaniu wyciągnął różne miarki i zaczął mnie uczyć. Powiedziałam: „Wiem, co to są miarki”, a on odpowiedział: „Ale ja nie wiem, czy ty wiesz”. To mnie nauczyło pokory. Nie zawsze warto wyskakiwać ze swoim „Wiem! Wiem!”. Do castingu w filmie Szumowskiej też miałaś takie podejście?

JUSTYNA SUWAŁA Rocznik '90. Scenografka, i producentka wystaw. Obecnie pracuje jako asystentka redaktora naczelnego magazynu „La Vie”. Współpracuje z kolektywem NO MUDA. Gra i śpiewa w zespole Norma. Rola Olgi w filmie „Body/ Ciało” Małgorzaty Szumowskiej to jej aktorski debiut.

Tak. Zresztą wszystko zaczęło się trochę poza mną, bo do facebookowego castingu zgłosiła mnie znajoma. Powiedziała mi po fakcie, że Dawid Nickel, asystent Szumowskiej, może się do mnie odezwać, bo szuka chudej dziewczyny z aktorską gębą i ona opowiedziała mu o mnie. Kilka dni później Dawid poprosił mnie o zdjęcia. To trochę stresująca sytuacja, kiedy obcy mężczyzna prosi cię o fotografie, ale wysłałam mu je. Zrobiłam je komputerową kamerką. Nie podchodziłam do tego „Jezu, chcę!”, tylko raczej „czemu nie”. Można spróbować. I jak wyglądała ta próba?

Zabawnie. Casting miałam umówiony w sobotę na 14.20. To był straszny dzień. W momencie, kiedy miałam tam jechać, rozpłakałam się. Tak strasznie. Dostałam histerii. Nie dlatego, że musiałam jechać na casting, po prostu wszystko było nie tak. Mam taką urodę, że wszystko widać na mojej twarzy. Kiedy płaczę, oczy zamieniają mi się w hamburgery, robi mi się łuna wokół ust. Wyglądam strasznie. I taka spuchnięta zostałam wypchnięta na casting.


AKTIVIST

byłam na takim haju. Przez pierwsze trzy tygodnie nie pamiętałam, jak to jest, kiedy nic nie boli. Ale też po raz pierwszy w życiu czułam, że robię coś dla siebie. Zawsze miałam z tym problem. Mogłam zaharować się dla kogoś, ale sobie odpuszczałam. Tu była dodatkowa motywacja, bo czułam, że robimy to razem. Że nie mogę ich zawieść. I chyba nie zawiodłaś. „Body/Ciało” dostało Srebrnego Niedźwiedzia za reżyserię. Jak pracowało się z Szumowską?

Świetnie. Na planie robiłam wszystko intuicyjnie. Nie uczyłam się tekstu, improwizowałam. Wcześniej wyobrażałam sobie, że aktor to osoba, która w kilka sekund jest w stanie przejść z emocji w emocję. Okazało się, że to nie takie proste, że wszystko wymaga skupienia i czasu. Że trzeba zawsze znaleźć coś w sobie i niekoniecznie musi to być prywatna trauma, ale jakiś obraz. Podobało mi się, że rano gram histerię, po południu radość, a potem jeszcze płacz. Byłam przeszczęśliwa. Jednym z tematów filmu jest ciało. Nie miałaś problemu z pokazaniem go?

Justynę można zobaczyć na wielu zdjęciach fotografów związanych z Galerią Czułość. Na stałe współpracuje z Weroniką Ławniczak i Witkiem Orskim.

Spóźniłam się pół godziny. To przypadek, że na mnie poczekali. Byłam ostatnia, jedli obiad. Weszłam na salę taka oczyszczona. Nigdy nie byłam na castingu, więc działałam intuicyjnie. Nie znałam roli, bo nie wiedziałam, że trzeba się jej nauczyć. Improwizowałam. Pamiętam, że jak wyszłam, to byłam z siebie dumna, że dałam radę. Niezależnie od tego, co z tego wyniknie. Że dojechałam, weszłam, powiedziałam. Mimo hamburgerów. Po tygodniu zadzwonili, że mam rolę. Radość?

Zdziwienie, bo dopiero wtedy dowiedziałam się, co to za rola i że wcale nie jest epizodyczna. Dowiedziałam się też, że dostanę trenerkę jogi Ewę Dąbrowską, że będę miała przez 60 dni dowożoną dietę do domu i trenera Darka Brzezińskiego, który pomoże mi schudnąć.

Dwumiesięczne przygotowania sprawiły, że czułam się osadzona w moim ciele. Nie miałam problemu, żeby biegać po planie w majtach i koszulce. Oczywiście nikt do końca nie lubi własnego ciała, ale kiedy je upubliczniam, czy to w filmie, czy na zdjęciach Weroniki Ławniczak, to fakt, że ono mi się nie podoba, nic nie zmienia. Skoro Weronika wybrała mnie, to nie będę się z nią kłócić. Po co mam się wstydzić ciała, skoro ona akurat go chce. Takiego, jakim jest. Ufam jej. Szumowskiej też od razu zaufałaś?

Nie zastanawiałam się nad tym. Dlaczego miałabym jej nie ufać? Po co miałabym się na to nakręcać? Takie rzeczy mogą tylko zepsuć przeżywanie. Ale widziałaś jej poprzednie filmy. Wiedziałaś, jakiego języka możesz się spodziewać?

Szczerze? Nie widziałam jej filmów. Kocham kino, ale jakoś nie interesowałam się współczesnymi polskimi reżyserami. Nie wiem dlaczego, ale mnie to ominęło. Gdy już wiedziałam, że u niej zagram, specjalnie nie obejrzałam jej filmów. Nie wstydzę się tego przyznać.

Musiałaś jeszcze schudnąć??!!

Nie chodziło nawet o wagę, ale o wygląd, rzeźbienie ciała. Darek na pierwszym spotkaniu powiedział mi: „Schudniesz, ale za to będziesz zdrowsza”. Do roli anorektyczki przygotowywałam się więc na opak, bo grając chorą dziewczynę, sama byłam w najlepszej formie. To prawda. Dieta, joga, siłownia. Brzmi cudownie.

Śmiałam się, że wylaszczam się na wiosnę. Że szprycha będę. Przygotowania trwały 40 dni i były naprawdę fajne. Czułam, że coś się dzieje. Że nie czekam, tylko działam. Oczywiście to była ciężka praca. Mało jadłam, więc ciągle

A jak wyglądała współpraca z Gajosem i Ostaszewską? Nie peszyło cię granie z gwiazdami?

Mieliśmy miłe relacje. Polubiliśmy się. Na planie panował pełen profesjonalizm, więc można było pozwolić sobie na luz. Nie myślałam o tym, że mnie onieśmielają, tylko że jedziemy na jednym wózku i muszę zrobić to najlepiej jak potrafię. Śmiesznie było. Gdy raz miałam niemiły dialog z panem Januszem, to potem, już po ujęciu, dla żartów przepraszałam go, że tak brzydko do niego mówiłam. Dawali mi fory i pozwalali być sobą do tego stopnia, że nawet nie wiedziałam, kiedy robię błąd. M6

Nie komentowali.

Nie, tylko czasem – jak zupełnie nie trafiłam w emocję – sugerowali mi, żeby coś zmienić. Nawet zabronili patrzeć mi w podgląd. I słusznie. Pierwszy raz zobaczyłam film w domu z chłopakiem. Jeszcze w surowej wersji. Nie mogłam na siebie patrzeć. W jednej scenie byłam tak chuda, że się sama siebie przestraszyłam. Najtrudniej było mi słuchać swojego głosu. Chłopakowi się podobało. Mówił, że naturalnie wyszło. W Berlinie, gdzie zobaczyłam film w pełnej wersji, udało mi się przebrnąć przez wszystkie sceny. No właśnie. Berlin. Jak tam na czerwonym dywanie?

To było niesamowite, uczestniczyć w czymś, do czego Gośka i Michał (Englert, operator – przyp. red.) tak długo dochodzili. To był ich wielki sukces zawodowy i osobisty. Dla mnie to kolejna przygoda. À propos przygód. Słyszałam, że twój pociąg nie dojechał do Berlina.

Zepsuł się gdzieś pod miastem. Wysiadłam na jakichś obrzeżach, gdzie otoczyli mnie pijani ludzie i bezdomne psy. Pomyślałam sobie „fajny początek”. Zaraz potem podjechało audi quatro i ktoś przywitał mnie kwiatami. To było absurdalne, ale pozwoliłam sobie to przeżyć. Głupie byłoby mówienie, że to nie jest fajne. Możliwe, że więcej w życiu mi się to nie przydarzy, więc postanowiłam się w to bawić. Zresztą organizatorzy festiwalu są wyjątkowo mili. Wiedzieli, że jestem debiutantką, i bardzo mi pomagali. Kiedy zdarzały się momenty, że nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, zawsze znajdowała się jakaś pani, która mówiła mi: „Idź tu, idź tam”. Maskotka drużyny.

Moją siłą było to, że jestem przedszkolakiem. Że nie udaję, że to jest moja codzienność. Zwyczajnie cieszyłam się, że tam jestem. Zresztą widać to na zdjęciach. Nie umiem pozować, nie próbowałam wyjść ładnie. Przeżywałam po prostu. Nie bałaś się?

Nie umiem się stresować tym, czego nie znam. Nie jesteś nerwusem?

Po przyjeździe do Berlina przez cztery godziny płakałam. Weszłam do luksusowego hotelu, w którym nie umiałam nawet zapalić światła. To był taki płacz dla płaczu. A jak już przeszło, to poczułam się super. Dobrze jest płakać. Wejść w to, nawet trochę śmiejąc się z siebie w środku. Pozwolić sobie na bezkresny szloch. Bo to w sumie nie jest takie smutne. Tylko trzeba się tym umieć pobawić. No bo, czy to nie jest zabawne płakać w luksusowym hotelu tylko dlatego, że zadebiutowało się w dobrym filmie?


LENA DUNHAM

Nie taka dziewczyna o tym, czego BOYHOOD_230x100:Layout 1

2015-02-25

16:36

Page 1

A7


AKTIVIST

MAGAZYN LUDZIE

PAN OD MURALI

SPREJ • EMERYTURA • SZTUKA

Wiesław Sokołowski podczas wernisażu w warszawskiej Kwiaciarni Grafiki.

Tekst: Mariusz Mikliński, foto: Ivona Tautkutè

Na zdjęciach kolekcjonuje prace najważniejszych przedstawicieli street artu. Zdobył podpisy takich artystów jak Swanski, ROA czy Sepe. Wie wszystko o polskiej sztuce ulicznej. Ma 67 lat i mnóstwo planów na przyszłość. Południe, warszawskie Młociny. Grupa grafficiarzy w ramach akcji „Farbą w płot” tworzy murale na jednym z murów uniwersyteckiego kampusu. Obok przejeżdża samochód, zwalnia, zatrzymuje się. Z auta wyłania się starszy mężczyzna, w prawej dłoni dzierży lustrzankę. Podchodzi blisko artystów i zaczyna robić zdjęcia. Awantury jednak żadnej nie będzie, nikt nie chowa puszek – wszyscy wiedzą, o co chodzi. To nie donos, który trafi na komendę policji, lecz dokumentacja dokonań polskich streetartowców. Za obiektywem kryje się bowiem Wiesław Sokołowski, zwany w środowisku Sokolim Okiem. Rocznik ’48, warszawiak, od kilku lat wypatruje graffiti na fasadach, w opuszczonych budynkach i na murach. Tworzy swój prywatny wizualny przewodnik po street arcie.

Street art na emeryturze

Same zdjęcia to jednak nie koniec. Gdy pan Wiesław mural upoluje, fotografię drukuje w dobrej jakości i rusza na dalsze łowy – po podpisy autorów prac. Początki kolekcji sięgają roku 2011 i akcji streetartowej „Forty/Forty” na warszawskich Fortach Bema. – Malowanie trwało kilka dni, jeździłem tam codziennie. Byli tam Nespoon, Lump ze Szczecina czy Jarema Drogowski. Rozmawiałem z nimi wszystkimi. Aż wpadłem na ten pomysł, wyciągnąłem kartę i poprosiłem o autograf – wspomina pan Wiesław. Jego słabość do sztuki zaczęła się jednak dużo wcześniej – od

przeprowadzek. Jako właściciel firmy pomagał w przewożeniu rzeczy wielu znanym artystom. Pierwszym był Franciszek Starowieyski, jeszcze w latach 70. O każdym starał się czegoś dowiedzieć, od każdego dostał coś na pamiątkę. Teraz w kolekcji street artu pana Wiesława jest ponad tysiąc podpisanych prac, twórcy polscy i zagraniczni. Jest ROA z Belgii, słynący ze swoich groteskowych zwierzaków, jest Chazme i jego oniryczne komiksowe wizje, są M-City, massmix czy Mona Tusz. Murale z Warszawy i Łodzi, ale też z Londynu czy Berlina. Każdy obrazek to osobna historia. Kilka albumów wypełnionych sygnaturami i jeden z pracami czekającymi na swoją kolej. Kogo jeszcze nie złowił? Choćby Wilhelma Sasnala. Zresztą smykałka do zbierania na tym się nie kończy. Na ścianach mieszkania pana Wiesława tłoczą się obrazy, w kącie stoi kolekcja drewnianych lasek, a na biurku – dwa komputery z tysiącami zdjęć. Pierwsza fotografia muralu? Początek lat 80., wycieczka z synem do Berlina. Dokumentowanie to sposób na życie.

Graffiti, czyli terapia

Środowisko street artu jest hermetyczne, ale pan Wiesław właściwie nigdy nie spotkał się z niechęcią. – Tylko raz mi odmówiono, ale to nie był młody człowiek, tylko profesor akademii sztuk pięknych – zdradza kolekcjoner, choć nazwisko pozostaje tajemnicą. Artyści czasem są jedynie zdziwieni, że dotarł do starych graffiti, o których A8

sami prawie zapomnieli. W opuszczonym budynku przeznaczonym do wyburzenia, starej piwnicy czy ścianie domu opieki pod Warszawą. Gdy jeszcze pozwalało na to zdrowie, pan Wiesław regularnie eksplorował niedostępne tereny w poszukiwaniu streetartowych trofeów. – W młodości ćwiczyłem gimnastykę artystyczną i trochę boksu, i to się później opłaciło – żartuje. Obecnie, mimo przewlekłej choroby płuc, o spoczynku też nie ma mowy. Pan Wiesław prawie codziennie jedzie samochodem do wyszperanych w internecie miejsc. Ma też grono pomocników. – Całą rodzinę już w to wkręciłem. Jak sam nie mogę, to wysyłam żonę, wnuka czy wnuczkę – przyznaje. Gdy coś nowego powstaje np. na wyścigach konnych na Służewie, wsiada do auta, przy murze na ul. Puławskiej zwalnia, a żona pstryka zdjęcia murali. Sieć streetartowych dokumentalistów obejmuje coraz szersze kręgi i kolejne miasta. Pan Wiesław wie, do kogo się odezwać, gdy wypatrzy coś ciekawego w Berlinie czy Londynie. I zwykle jest pierwszy. – Na emeryturze będziecie mieli tyle wolnego czasu, że będziecie równie szybcy – ironizuje i dodaje: – Chodząc, zmuszam moje płuca do pracy. To nie tylko pasja, to też terapia. Wybrane prace Wiesława Sokołowskiego można oglądać do 31 marca w Kwiaciarni Grafiki w Warszawie (ul. Smulikowskiego 6/8). Wkrótce powstanie też fanpage z jego zdjęciami.


e

www. gaga.pl LUTY 2014

czytaj gagę także w internecie! jeszcze więcej ciekawych tematów

psychologia / niemowlę / małe dziecko / starsze dziecko zdrowie / kuchnia / kultura i rozrywka / miejsca i wydarzenia

www.egaga.pl A9


AKTIVIST

MAGAZYN LUDZIE

SZCZĘŚCIE • SUCHAR • PIES

O PSIE, KTÓRY BYŁ DELFINEM Tekst: Olga Wiechnik

Maria Apoleika i Kuba Gornowicz nie byli pewni, czy chcą robić w śmiesznych obrazkach o zwierzętach. Zajęli się jednak rysowaniem komiksów o „czerstwych tekstach psich maniaków i o pieseczkowych przygodach” i założyli Psie Sucharki. Zażarło. Na początku wcale mnie to nie bawiło. Ze zdziwieniem patrzyłam, jak kolejni znajomi udostępniają na Facebooku kolejne psie sucharki. „Faktycznie suchary”, myślałam, choć doceniłam to, że w końcu psy, bo ile można o kotach. Koty są przecież nudne. Sucharki też za nudne uważałam – do czasu, gdy zobaczyłam ten o wyżle. Bo nie wiem, czy wiecie, ale oprócz wyżła jest też niżeł. I dłużeł, chudeł oraz grubeł. Rysunek z kolegami wyżła jest chyba najpopularniejszym jak dotąd psim sucharkiem (7,5 tysiąca lajków i 3,5 tysiąca udostępnień).

Kumpel Kapsla

Po gruble, chudle i reszcie wsiąknęłam w Sucharki i przeżywam teraz nad nimi codzienne rozbawienia i wzruszenia, gdyż te bardzo oszczędne pod względem graficznym rysunki niezwykle trafnie odmalowują psie zachowania i ludzkie ich interpretacje. Charakterystyczny jest też fakt, że fanpejdż dostarcza również wzruszeń gramatycznych (niektóre psy przemawiają składnią Mistrza Jody, inne seplenią, jeszcze inne mają słowotwórczy szósty zmysł). – Pierwszy rysunek powstał na długo przed założeniem strony. Był to labrador Dante, najlepszy kumpel mojego psa Kapsla, chroniący się pod Kapslem przed deszczem – wspomina Maria, właścicielka 50-kilogramowego pręgowanego bydlęcia rasy teutońskiej (mieszanka doga niemieckiego z owczarkiem niemieckim). Kuba ma z kolei Norę, 45-kilogramowego owczarka niemieckiego. Maria i Kuba znają się od roku, a tak naprawdę to od 11, bo wcześniej przez dziesięcięć lat znali się przez internet. – Nasze rysunki są całkiem klawe, a obserwacje do rzeczy, bo mamy i lubimy psy – mówi Maria. Tajemnica sukcesu Sucharków polega ich zdaniem na tym, że choć w internecie kotów jest na terabajty, a psów znacznie mniej, to w przypadku jednych i drugich oryginalnych, nieskopiowanych tresci jest tyle, co kot napłakał.

Superpieskowie

Pomysł stworzenia Psich Sucharków zrodził się 31 października 2014 r. Tego samego dnia powstał profil z charakterystycznym rysunkiem psa o pysku delfina (bo czemu nie?). – Mam superpsa, który koleguje się z innymi A10

superpsami. Patrzę codziennie na to, co oni, ci pieskowie, wyczyniają, i tak jakoś – wspomina początki Maria. Napisała do Kuby (ona mieszka teraz w Łodzi, gdzie studiuje animację, rysuje i maluje, on w Trójmieście, gdzie pracuje jako grafik). Kuba podchwycił pomysł. – Miałem za sobą jakieś dwa czy trzy fanpejdże, więc zrobienie kolejnego to nie było wielkie przedsięwzięcie, najwyżej się skasuje, pomyślałem – dodaje Kuba. Kasować nie było trzeba, bo komentarze i cyferki leciały, aż furczało. Autorką większości obrazków na stronie jest Maria, Kuba też coś czasem narysuje, ale zajmuje się przede wszystkim administrowaniem i korespondencją z fanami i kontaktami z klientami. A to, jak mówi Kuba, zajmuje sporo czasu, jeśli się chce odpowiadać ludziom w miarę po ludzku. Bo Sucharki to też biznes – można zamówić sobie portret swojego zwierzaka, można kupić koszulki z najpopularniejszymi rysunkami, można zamówić sucharkowe logo dla swojej firmy. Można sporo, a niedługo będzie można jeszcze więcej, zapowiadają, choć nie zdradzają szczegółów. – Lud tego rządał – podsumowują.

Śmiertelnie radosne

Pytam Marię i Kubę, czy nie mają wrażenia, że naszemu pokoleniu (30-latków) psy (i koty) zastępują trochę dzieci? – Jest trochę tak, że mamy niekończące się dzieciństwo – odpowiada Maria. – Ludzie mówią sobie: mam tylko 35 lat, hej, gdzie, jakie dziecko? Toż ja sam jeszcze smykiem jestem, figurki z „Gwiezdnych wojen” będzie mi psuło, zje mi te czarne ciastka z białym smarem [zakładamy, że chodzi o Oreo – przyp. red.], w sobotę rano będzie kwiczało. Chyba. Tak mi się wydaje – dodaje. Dodaje też, że pies trafił do niej trochę przez przypadek, gdyby zamiast psa przytrafiło jej się dziecko, kot lub makak, też by się nimi zaopiekowała. I pewnie o nim rysowała. Czy byłyby to rysunki równie ciekawe? Cóż, wesołe psy Grumpy Cata popularnością nie przebiją, bo są na to po prostu za radosne. Ale są też bardziej ekspresyjne, zauważa Kuba. – Ja osobiście do kotów nic nie mam, no ale kto cię tak jak pies przywita po półgodzinnym wyjściu do sklepu?


MARZEC 2015

NICZEGO NIE WYKLUCZAM

PŁYTY • BBC • JAZZ

Rozmawiał: Mateusz Mondalski

Gilles Peterson kończy w tym roku 50 lat. Jeden z najbardziej opiniotwórczych dziennikarzy muzycznych na świecie zaczął zbierać płyty jako szesnastolatek. Dziś prowadzi własną wytwórnię Brownswood i jest pomysłodawcą Worldwide Festivalu odbywającego się we francuskim Sète. Skompletowałeś imponującą kolekcję winyli z całego świata. Masz jakieś płyty z Polski?

hip-hop, house i soul. Czy jest jakaś muzyka, której byś w życiu nie zagrał?

Mam dużo polskiego jazzu, szczególnie nagrania Michała Urbaniaka i Urszuli Dudziak. Lubię wasz eksperymentalny free jazz. Takie postacie jak Dudziak wywarły na mnie duży wpływ. Mam na myśli czasy, kiedy grałem jej znany utwór „Papaja” czy jej interpretację „A Night in Tunisia” Dizzy’ego Gillespie. Oboje muzyków widziałem na festiwalu jazzowym, kiedy miałem 16 czy 17 lat. Dudziak była niezłą wariatką, ale oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu.

Raczej nie zobaczyłbyś mnie w klubie grającego thrash metal czy jakiś okropnie komercyjny pop, ale nigdy nie wiadomo. Np. kiedy słuchasz płyty Def Leppard i nagle pojawia się świetna sekcja perkusyjna, zawsze może się wydarzyć coś ciekawego. Lubię różne aspekty muzyki, nigdy niczego nie wykluczam. Czasami słyszę szkaradność, która uwypukla piękno gdzie indziej. Jako nastolatek byłem bardziej konserwatywny. Z wiekiem stałem się bardziej radykalny w tych eksperymentach.

Twój staż w branży muzycznej jest imponujący. Jak udało ci się zachować entuzjazm przez tyle lat?

Przypominasz sobie jakieś dziwne prośby podczas didżejowania?

Każdy przeżywa chwile zwątpienia, bez względu na to, czy jest trenerem piłkarskim, kardiologiem czy didżejem. Zawsze starałem się zachować wewnętrzny spokój, podchodziłem do muzyki od różnych stron – prowadzę audycję, robię wywiady, zarządzam moją wytwórnią. Tak różnorodne obowiązki pozwalają mi utrzymać w ryzach moje ego. Nie wyobrażam sobie pracy bez grania w klubach. Jedyny problem, jaki mam, to niestety to, że się starzeję. Ale póki co, naprawdę nie narzekam.

Lubię, kiedy ludzie mnie proszą, żebym zagrał na przykład „Music is the Healing Force of the Universe” Alberta Aylera. Ale zamówienia są różne – raz ktoś prosi o jakieś najntisy, innym razem o pokręcone trapy z Belgii.

Na swoich pierwszych imprezach, jeszcze w latach 80., grałeś głównie jazzowe płyty. Później pojawił się

Przewinąłeś się przez różne stacje radiowe. Kiss FM, BBC Radio 1. Teraz prowadzisz audycję w BBC Radio 6. Masz poczucie, że słuchacze idą za tobą?

Na pewno słuchacze poszli za mną w jakimś stopniu. Kiedy prowadziłem program „Worldwide” w Radio 1, miałem najgorszą możliwą porę – druga w nocy z wtorku na środę, ale słuchaczy nie brakowało. (śmiech) W BBC A11

Radio 6 skonfrontowałem się z nowymi słuchaczami. Dzisiaj pozyskanie stałych odbiorców jest dużo trudniejsze. Ten aspekt radia świetnie ilustruje zachodzącą transformację mediów – możesz świecić w jednym miejscu i być nikim gdzie indziej. Twoja kolekcja liczy podobno około 30 tysięcy płyt. Jak udaje ci się utrzymać porządek przy takiej liczbie winyli?

A, wiesz, ludzie mnie o to ciągle pytają. Prawdę mówiąc, nie liczyłem moich płyt chyba od czasu, kiedy miałem 21 lat. Na pewno jest ich całkiem sporo. Wynajmuję w tym celu pomieszczenia w trzech budynkach w Londynie. Płyty z Brazylii, jazz i soul mam całkiem dobrze uporządkowane, podobnie hip-hop, dużo gorzej z muzyką klubową, dwunastkami i całą nową elektroniką. Płyty z lat 90., tak do 1995 r., też, ale winyle z późniejszych lat to już lekki chaos. Czy są jakieś muzyczne zjawiska, które uznajesz obecnie za najciekawsze?

Najciekawsza jest dla mnie ostatnio Ameryka Południowa. Kolumbia jest niezwykła – mają ogromną tradycję wytwórni i soundsystemów. Peru jest też warte uwagi. Mala tam teraz siedzi i pracuje nad nowym albumem. To ciekawe miejsce, bo duża część tamtejszej muzyki była nieznana ze względu na restrykcyjne reżimy polityczne. Trudno też przecenić rolę wytwórni takich jak Now-Again Records (należąca do Stones Throw – przyp. red.), która promuje artystów z Zambii. Ostatnio dostałem też fantastyczny box set z jazzem z Polski z lat 19581967 wydany przez Jazz On Film Records. Przypomniał mi się jeszcze kolektyw Niewinni Czarodzieje, oni też byli super.


MOJA PARA

Pokaż mi swoje buty, a powiem ci, kim jesteś. Dwie superpary opowiadają nam o sobie, swoim stylu i pierwszej parze sneakersów Converse.

Zdjęcia: Max Zieliński

Karolina: Moda to dla mnie sposób patrzenia na kulturę. Robię to w ramach akademickich (doktorat o modzie w czasie II wojny) i zawodowych (jako dziennikarka „Wysokich Obcasów” i „Vivy Mody”). Ostatnio jednak modą zajmuję się, pisząc książkę reportażową o polskich projektantach i markach po 1990. r. Jeśli chodzi o mój osobisty styl, to codziennie jestem kimś innym. Mam ubrania jak z szafy Jessy z „Girls”, dużo ciuchów rockowych, trochę pańciowatych, trochę zupełnie infantylnych. Moje pierwsze conversy kupiłam na koncert Pidżamy Porno – sentyment do zespołu straciłam, conversy mam do dziś. Mateusz: Jakie znaczenie w moim życiu ma moda? Trochę żadne, a trochę fundamentalne. Koraliki na szyi, tatuaże na ramionach i czerwona, wełniana czapka, w której zjeździłem pół świata – można by mi przypiąć etykietkę „hipster”, ale na szczęście wiek mnie przed tym ratuje. Kupuję mało, ale starannie. Wybieram ze względu na jakość oraz to, czy czuję się w ciuchach ubrany, a nie przebrany. Lubię ciuchy wyraziste, dobrze skrojone, ikoniczne, proste. Lubię bawić się różnymi męskimi wizerunkami – rockowym, hiphopowym, retro. Jestem kapitanem jachtowym, więc często też nawiązuję do stylu marynarskiego. Pierwsza para conversów? Głębokie liceum. Oczywiście czarne. Chodziłem w nich bez przerwy, więc w końcu dokumentnie się podziurawiły. Mateusz i Karolina wrócili niedawno z rejsu przez Atlantyk, teraz jadą do Nowego Jorku, a zimą będą pływać jachtem po Bahamach albo Tajlandii. Potem zobaczą. Dużo planów – mało czasu.

Karolina Sulej i Mateusz Kubik

Poznali się w drzwiach u fryzjera. On do niej napisał, ona wysłała mu zdjęcie czupryny Kim Basinger z „9 i pół tygodnia”, dodając, że teraz wygląda właśnie tak. Jeżeli wierzycie w miłość, która zaczyna się w 15 minut – to było to.


Monika: Wybierając ciuchy, kieruję się tym, co wcześniej spodobało mi się na blogach i stronach poświęconych modzie. Praktycznie cała moja szafa jest białoczarno-szaro-dżinsowa, w zasadzie nie noszę kolorów, bo nie lubię. Wybieram proste formy – zboczenie wynikające z ukończonych studiów (architektura na Politechnice Gdańskiej). Na butach NIGDY nie oszczędzam. Kocham lata 90., inspiruję się modą z tamtych czasów. Moje pierwsze conversy przywiozła mi „z Zachodu” przyjaciółka. Miały nadruk w muchy, były czadowe i nikt wtedy takich nie miał. Teraz najbardziej lubię biało-czarne „chucki”. Mateusz: Na co dzień udaję, że ciągle mamy pierwszą połowę lat 90. i najmodniejsze na świecie są grunge’owe ciuchy. W związku z tym w mojej szafie królują dziurawe dżinsy, rozciągnięte swetry, vintage’owe t-shirty i conversy. Moją pierwszą parą conversów były białe klasyki z napisami na czubach: „love” na lewym i „hate” na prawym. Kupiłem co najmniej numer za duże, ale i tak nosiłem je w zasadzie bez przerwy. Monika i Mateusz postanowili sobie, że w 2015 r. odwiedzą jak najwięcej miejsc, w których jeszcze nie byli. Odhaczyli już Teneryfę i Belgię, wkrótce wybierają się do Portugalii. No i znów odzywa się u nich tęsknota za ukochanym Londynem.

Monika Tomaszek i Mateusz Adamski

Poznali się prawie dwa lata temu na majówce. Stanowią książkowy przykład zeswatania – przedstawili ich sobie wspólni przyjaciele, przekonani, że Mateusz i Monika są dla siebie stworzeni. Mieli rację.


AKTIVIST

MAGAZYN SZTUKA

Prace młodych polskich artystów kupicie na:

DZIKUSY

ROWER • BIŻU • KATAR W jednym z pokoi pracowni wisi flaga Kataru, Maciek, grafik i projektant, przywiózł ją z wycieczki. Daria kursuje pomiędzy Katowicami a Warszawą, gdzie projektuje książki i katalogi dla kilku instytucji kultury. Z kolei Bartek współpracuje z galerią w Krakowie i wystawia w całej Polsce. Jest jeszcze Barbara – fotografka, której zawód nie zmusza do częstych wyjazdów. Żadne z nich nie myśli jednak o wyprowadzce. W Katowicach łatwiej skoncentrować się na robocie. Tym, co ich łączy, okazuje się energia do działania – próżno bowiem szukać dla nich wspólnego artystycznego mianownika. Olbrzymią pracownię w starej kamienicy dzielą we czworo, ale co dzień wpadają tu inni artyści, kuratorzy, krytycy.

Tekst: Alek Hudzik

„Mordor” – pomyślałem, gdy po raz pierwszy szukałem adresu katowickiej pracowni grupki artystów, którzy pod jednym dachem malują, projektują, fotografują i rzeźbią w srebrze. Na ulicy stał typ w rzeźniczym fartuchu wyprawiający kożuchy, ktoś wywiesił flagę Polski dodawaną do czteropaku piwa – to przyciąga raczej żulików niż kuratorów. Trzeba mieć sporo odwagi, żeby funkcjonować Bartek na trenażerze Gdy po raz pierwszy odwiedzałem ich w pracowtu na co dzień. Jeszcze więcej, żeby zdecydować się zostać ni, Bartek Buczek siedział w lycrowych spodenw Katowicach i z tego miasta kierować swoją karierą. kach na trenażerze rowerowym, piłując kolejne Artyści z Katowic i okolic już raz próbowali zasygnalizować światu sztuki swoje istnienie. Założyli grupę Ośmiornica. Bartek Buczek wypalił sobie nawet znamię na skórze, które miało odzwierciedlać mafijny charakter formacji. Niewielu to jednak przekonało. Dziś artyści chcą zdefiniować się jeszcze raz. Pomaga im w tym Marta Lisok, kuratorka często uznawana za jedną z najważniejszych animatorek w Katowicach. Bartek Buczek i Daria Malicka znaleźli się w jej najnowszej książce „Dzikusy”, prezentującej 13 młodych

twórców z Górnego Śląska. Nazywają ich dzikusami, bo ponoć tak patrzy się na nich z perspektywy centrum. Trudno się z tym zgodzić. Artyści, których tu poznałem, to raczej introwertycy, bardzo skupieni na tym, co „tu i teraz”, na „dobrej robocie” i problemach, których nie szukają na ulicy. Nieczęsto można ich oglądać w warszawskich galeriach, chociaż pracują sumiennie. Nie myślą ani o karierze, ani o tym, żeby swoją sztuką kogoś do siebie przekonać. Co jakiś czas tworzą enigmatyczne dzieła – obrazy, kolaże, biżuterię. A14

kilometry. Potem jeszcze zestaw ćwiczeń pomagający nabrać krzepy przed sezonem i mogliśmy pogadać o… rowerach – w końcu rama jednego z jednośladów wiszących w korytarzu wygląda jak obiekt sztuki. Zresztą Bartek wykorzystywał bicykl w swoich działaniach artystycznych – np. wtedy, gdy przez całą noc krążył po katowickim rondzie obok Spodka. Ale to hiperrealistyczne, ciemne, utrzymane w monochromatycznej tonacji obrazy są jego znakiem firmowym. Często maluje znajomych, a największym komplementem, choć może zabrzmieć to banalnie, są dla niego


MARZEC 2015

opinie widzów wypowiadających ze zdziwieniem: „A to jest naprawdę namalowane?”. – Gdy ostatnio kuratorka spytała mnie o problemy malarstwa, odpowiedziałem jej, że najbardziej głowię się nad tym, jak zrobić sfumato. Miała minę, jakby pierwszy raz od czasu studiów usłyszała to słowo – śmieje się Bartek. Sfumato to gładkie przejścia między ciemnymi a jasnymi partiami obrazu, Bartek wie, jak to się robi. Biurko w pracowni mówi o nim więcej niż on sam. Graty i pozornie nieprzydatne bzdety są wszędzie, do tego szklana kaczka z hialitowego szkła. Nawet podając kawę, artysta opowiada o pochodzeniu kubka i spodka. Być może to ten natłok zainteresowań sprawia, że jego prace powstają powoli, a obrazy muszą długo dojrzewać w pracowni. Galerie nie są z tego zadowolone. I właśnie dlatego jest tutaj, w Katowicach, bo nie oczekuje, że komuś będzie się podobało to, co robi, i żadna galeria go nie popędza.

Artystka w bibliotece

Daria Malicka miała za sobą studia na filozofii, gdy zdecydowała się zdawać na Akademię Sztuk Pięknych. Być może dlatego z dużym dystansem podchodzi do kolejnych mód artystycznych, konsekwentnie eksplorując technikę kolażu, która – mogłoby się wydawać – dawno już odeszła do lamusa. Daria zwykle przesiaduje przed komputerem. Żeby zarobić, projektuje książki i katalogi wystaw. Wszelki ścinki tego, czym zajmuje się zawodowo, stają się zalążkiem jej pracy

artystycznej. Po pracowni wala się cała masa gazet i książek, przeróżnych, głównie starszych. Większość kompletnie pocięta, służy raczej za drukowany stock, z którego można dowolnie korzystać, tworząc kolaże. Na ścianach wisi ich już tyle, że można by zapraszać widzów na prywatną wystawę. Kolaże to czarno-biały konglomerat skojarzeń i współczesna kultura w pigułce. Cytaty z manierystycznych obrazów zmiksowane z fotografiami ze starych podręczników medycznych i ujęciami modelek z „Playboya” łączą się nie tylko w układankę obrazków, lecz także w opowieść świetnie odzwierciedlającą sposób naszego myślenia – grę, w której każdy przerzuca się skojarzeniami.

Maciek wychodzi z szafy

Maciek Wodniak wydaje się największym śmieszkiem grupy, choć rywalizacja z Bartkiem w tej kwestii jest zacięta. W szafie, nad którą wisi flaga Kataru, powiesił portret papieża (naszego papieża). Zresztą żarty o Papie są tu zawsze śmieszne. Szafa to sekretne miejsce w pracowni. Bardziej wyeksponowane jest tylko biurko, na którym powstaje biżuteria Melancholii – firmy Darii i Maćka. Daria projektuje, potem wysyła szkice do drukarni 3D. Maciek zajmuje się cyzelowaniem finalnych projektów, tzw. mastermodeli biżuterii ze srebra i złota inkrustowanej szlachetnymi kamieniami. Ma do tego cały zestaw przyrządów. W masce i okularach jubilera wygląda komicznie. Obraz staje się kompletny, gdy włącza A15

Kolaż autorstwa Darii Malickiej. Obraz Bartka Buczka. Biurko odzwieciedla charakter właściciela lepiej niż jego własne słowa.

wiertarkę jubilerską przypominającą o traumie borowania w gabinecie dentystycznym. W pracowni powstają koncepcje na pierścienie i łańcuchy, odlewy robione są w Gdańsku, sklep działa w internecie. Biżuteria Melancholii jest głównie srebrna, czarna i złota. Chociaż enigmatyczna symbolika znaków, kształtów i cytatów grawerowanych w złocie i kamieniach kojarzyć się może z alchemią, to mnie przywodzi na myśl przede wszystkim węgiel – złoto Górnego Śląska.

Barbara i dzikusy

Przed monitorem fotograficznego komputera Barbary spędzamy cały wieczór. Przepinamy kabel do PlayStation, a potem udajemy bokserów na wirtualnym ringu. Bartek postanawia te zapasy przenieść do świata rzeczywistego, przez co tekst piszę jedną ręką, drugą trzymając na temblaku. Barbara fotografuje, przygotowuje dokumentację obrazów Bartka i biżuterii Melancholii. Razem z Darią i Maćkiem przygotowali też publikację „Dzikusów”, która ukazać ma się na przełomie lutego i marca. Podczas mojego pobytu w Katowicach Barbara zagląda do pracowni na moment. To Bartek spędza tu najwięcej czasu. Miejsca jest dużo – obok dwóch dużych pokoi, które tworzą dwie pracownie pod jednym dachem, jest tu też miejsce do mieszkania: łazienka, korytarz wypchany rowerami, kuchnia i pokój, gdzie robi się wszystko, byleby tylko nie pracować. Ale „nie pracować” to rzadkość.


GROLSCH

Najlepsza muzyka, oscarowe kino, niezależny teatr i mistrzowie fotografii – Grolsch nie zwalnia i serwuje kolejną potężną dawkę kultury. Akcje wspierane przez „Za Grolsch kultury” niezmiennie inspirują i prowokują do myślenia i działania.

LEKCJA HISTORII I WIZJE PRZESZŁOŚCI

PRZEZ MIASTO DO SENSU ŻYCIA

OFF Festival w tym roku odbędzie się w drugi weekend sierpnia. Póki co największą i najbardziej utytułowaną gwiazdą dziesiątej edycji wydarzenia jest Patti Smith. To będzie wyjątkowy koncert, bo punkowa poetka wykona w całości swój kultowy debiut „Horses”. Wyprodukowana przez Johna Cale’a płyta od lat zajmuje miejsce w czołówkach zestawień albumów wszech czasów. Ale OFF Festival to nie tylko wspomnień czar, to również – a nawet przede wszystkim – to, co najlepsze w nowej muzyce. W Katowicach wystąpi więc duet Run the Jewels, jedno z najciekawszych zjawisk rapowej sceny ostatnich lat. Muzyką przyszłości, choć o nieco innym charakterze, parają się też Future Brown, czyli nagrywająca dla Warp supergrupa, w skład której wchodzą wszechstronnie utalentowana Fatima Al Qadiri, J-Cush oraz Asma Maroof i Daniel Pineda (tworzący kalifornijski duet Nguzunguzu). Metalowcy dostaną z kolei ponurych żniwiarzy z Sunn O))) i naszych rodzimych deathmetalowych herosów z Decapitated. Niegrzeczne dziewczynki czekają zaś na The Julie Ruin, formację dowodzoną przez Kathleen Hanna, ideolożkę sceny Riot Grrrl. Wielbicielom polskiej muzyki przypomną się m.in. Pablopavo i Ludziki, Władysław Komendarek i Jacek Sienkiewicz. A nie jesteśmy jeszcze przecież nawet na półmetku zapowiedzi!

Sambor powraca z drugą płytą. „Bruksizm” to świadomie skonstruowany muzyczny zgrzyt. Surowość nowego brzmienia, opartego głównie na elektronice i kwaśnych syntezatorach, doskonale koresponduje z przytłaczającym, introwertycznym charakterem utworów. Kompozycje płyną monotonnie lub nerwowo pulsują – w zależności od tego, czego wymaga historia. Piosenki nie puszą się ani nie przymilają. Są skomponowane w sposób nieoczywisty i zaskakujący. Sambor Kostrzewa, który do tej pory pisał tylko po angielsku, po raz pierwszy mierzy się z materią języka polskiego, tworząc teksty niepokojące i bardzo aktualne. „Bruksizm” to koncept album, słodko-gorzkie rozliczenie z wielkomiejską samotnością, lękiem i paranoją. Na płycie gościnnie pojawia się warszawski raper Osa oraz światowej sławy saksofonista jazzowy Maciej Obara. Miksem i masteringiem zajął się Michał Kupicz, który realizował m.in. zeszłoroczny debiut Króla „Nielot”. Oficjalna premiera albumu 11 marca.

07-09.08 Katowice OFF Festival

Część środków niezbędnych do wydania płyty została zgromadzona dzięki portalowi crowdfundingowemu Wspieramkulture.pl. Zbiórka przebiegła w ekspresowym tempie i przerosła oczekiwania zespołu. W ciągu niecałej doby Sambor zebrał ponad 14 tys. zł, co umożliwiło mu rozpoczęcie prac nad albumem. Stało się to w dużej mierze dzięki wsparciu marki Grolsch. www.facebook.com/sambormusic

A16


MIEJSKO-WIEJSKA BOJÓWKA Same Suki to formacja grająca kobiecą muzykę inspirowaną utworami ludowymi; muzykę kobiet, które nie boją się sięgać do źródeł, żeby śpiewać o tym, co tu i teraz. Wszystko zaczęło się od spotkania przy winie z czarnego bzu i rozmów o muzyce. Pięć różnych kobiet znalazło wspólny mianownik – muzykę źródeł i etniczne instrumenty z całego świata, na czele z suką biłgorajską, archaicznym polskim instrumentem strunowym. Chciały jednak, aby osią ich twórczości stało się niekonwencjonalne wykorzystanie tego tradycyjnego instrumentarium. Od większości zespołów folkowych różni je to, że nie ograniczają się wyłącznie do odtwarzania starych tekstów ludowych. Piszą własne – kobiece, przesycone codziennością, seksualnością, emocjami i osobistymi doświadczeniami. Stylistyką nawiązują do ludowości, ale mówią o dzisiejszym świecie i współczesnych problemach. – Często poruszamy trudne, niewygodne tematy, starając się przy tym nie oceniać i nie szufladkować. W „VillageAnce” czy „Równochuci” zastanawiamy się, ilu kochanków może mieć kobieta i czy w naszej kulturze akceptujemy kobiecą seksualność. „Siedem” opowiada o tym, że każdy z nas ma w sobie mordercę, boryka się z emocjami, których nie jest w stanie okiełznać. Co ciekawe, to właśnie ten tekst budzi największe kontrowersje, a jako jedyny na naszej płycie jest oryginalnym tekstem ludowym i pochodzi z XVI wieku. Dzięki portalowi Wspieramkulture.pl oraz wsparciu „Za Grolsch kultury” powstaje właśnie teledysk do tego utworu. Zostanie wykonany metodą animacji poklatkowej. Premierę planowana jest na początek marca. www.samesuki.pl

O CELEBRYTACH, ŻYCIU I ŚMIERCI W niedzielny wieczór najwytrzymalsi fani kina stawili się na oscarową noc w Warszawskiej Szkole Filmowej. Między szampanem, popcornem i występami The Greal Gone Tones zebrani goście trzymali kciuki za nominowany w kategorii krótki dokument film Tomka Śliwińskiego „Nasza klątwa”. Reżyser zaczął kręcić materiał z żoną Magdą, gdy dowiedział się, że ich nowo narodzony syn cierpi na rzadką, potencjalnie śmiertelną chorobę. „To, co się później z tym stało, przerosło najśmielsze oczekiwania, to jest dla mnie niesamowite”, powiedział w rozmowie z PISF. Przez całą noc „Naszą klątwę” można było oglądać w salach kinowych największej szkoły filmowej w stolicy. Maciej Ślesicki, producent filmu, oglądał na żywo galę oscarową na imprezie WSF. Choć nagrodę otrzymał „Crisis Hotline: Veterans Press 1” , to impreza trwała do piątej rano, a na wieść o tym, że „Ida” otrzymała statuetkę, publiczność zareagowała bardzo żywiołowo.

RODZINA WEDŁUG HI ARTU

Materiał promocyjny

WSZYSCY JESTEŚMY FOTOGRAFAMI „Wszyscy jesteśmy fotografami” to cykl spotkań skierowany do miłośników zdjęć, pomyślany jako przyjazny przewodnik po świecie współczesnej fotografii opracowany przez artystów, kuratorów, dziennikarzy, animatorów kultury i historyków sztuki. Podczas pierwszej i drugiej edycji, które odbyły się wiosną i jesienią 2014 r., spotkania poprowadzili wybitni specjaliści, praktycy i teoretycy, m.in. Bownik, Kuba Dąbrowski, Mikołaj Grynberg, Igor Omulecki czy Karol Radziszewski. Teraz przyszedł czas na trzecią edycję. Ponownie porozmawiamy na niezwykle interesujące i aktualne tematy w gronie wybitnych postaci. Wspólnie zastanowimy się nad tym, jakie znaczenie ma architektura w fotografii, czy fotografia wojenna może zmienić świat, na czym polega fenomen książek fotograficznych oraz czy można fotografować wszystkim, nawet okularami. Ostatnie spotkanie, poświęcone zdjęciom z kultowych okładek płyt, zwieńczy impreza muzyczna. Ale zanim zatańczymy, każde spotkanie tradycyjnie zakończy dyskusja. Czekamy na wszystkich miłośników fotografii. Pierwsze ze spotkań odbyło się 26 lutego w warszawskim BarzeStudio. Jego gościem był Filip Springer – reporter, fotograf, autor kilku książek poświęconych architekturze („Zaczyn. O Zofii i Oskarze Hansenach”, „Wanna z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni”). Więcej: www.facebook.com/wszyscyjestesmyfotografami

A17

Fundacja HI ART! powstała z inicjatywy dwojga aktorów: Katarzyny Czapli i Piotra Tołoczki. Zrodziła się z potrzeby niezależności i przekonania, że w dzisiejszych czasach aktor powinien być proaktywny i sam wychodzić z inicjatywą działania. Swoją działalność HI ART! rozpoczyna projektem „Rodzina”, zrealizowanym w ramach obchodów 250-lecia Teatru Publicznego w Polsce. „Rodzina” to spektakl-rytuał służący przywróceniu świetności demokracji. – W ciągu 90 minut odmienimy rzeczywistość i przyszłość świata, a przynajmniej Polski, przynajmniej waszych i naszych rodzin – deklarują twórcy. – Do prawidłowego odprawienia obrzędu potrzebować będziemy: jednego faszystę, jednego komunistę, kilku Żydów i odgłosy chłopów zza ściany – dodają. Dużo mrugających światełek, make-up i peruki. Transwestycje i trawestacje. Ból istnienia ludzi zbędnych. Wszystko w kostiumach z epoki. „Rodzina” to spektakl rozrywkowy i śmieszny. Wręcz kabaret. Ze wszech miar nowoczesny. Więcej info na fanpage’u HI ART! na Facebooku. Obsada: Izabela Dąbrowska, Katarzyna Czapla, Lech Łotocki, Piotr Tołoczko, Michał Meyer, Sebastian Stankiewicz, Paweł Koślik. Reżyseria: Agata Dyczko. Premiera 18.04 Mazowiecki Instytut Kultury ul. Elektoralna 12


AKTIVIST

MAGAZYN MODA Sukienki Julii Kalety mają podkreslać naturalne piekno kobiecego ciała. Pokaz podczas finału konkursu Diploma Selection, Praga, Czechy

CIAŁO • ZAPACH • EKO

EKSTRAKT KOBIETY Eteryczne sukienki, cieliste kolory. Modelki wyglądają, jakby były nagie, spowite jedynie w zwiewne ubrania. Kolekcja Julii Kalety była chyba najmniej ekstrawagancka ze wszystkich przedstawionych przez absolwentki Katedry Mody warszawskiej ASP. Co nie oznacza, że mniej charakterystyczna. – Ta kolekcja jest taka jak ja – przyznaje Julia.

Modę traktuje poważnie. Wzięła sobie do serca słowa jednego z wykładowców, który zwykł powtarzać, że „fashion is not a joke”. – Studia pokazały mi, że praca w branży modowej wymaga umiejętności działania na wielu płaszczyznach. Żeby wyprodukować ubranie, potrzeba szalonej logistyki i bardzo trudno jest pracować w pojedynkę – tłumaczy Julia. O tym, jak wygląda praca w zespole, młoda projektantka przekonała się podczas stażu w domu mody

Jonathana Saundersa, jednego z najbardziej znanych brytyjskich projektantów. Pracowała w sample roomie, zajmowała się krojeniem materiałów, kopiowała wykroje, sprawdzała jakość tkanin, które przychodziły z fabryki, szukała zaciągnięć, zacieków, plamek. Obserwowała przy pracy konstruktorki, które przygotowywały próbne wersje ubrań. Staż nie tylko nauczył ją, czym jest ubranie, ale też jak funkcjonuje prawdziwy świat mody. Zaszczepił w niej także wątpliwości. – Po powrocie z Londynu miałam kryzys. Przeraził mnie blichtr, rozpasany konsumpcjonizm – na świecie produkowana jest taka masa rzeczy, a moja praca będzie polegała na wytwarzaniu kolejnych. Jaki to ma sens? To mnie przytłoczyło – wspomina. Bogatsza o to doświadczenie postanowiła w świecie mody poszukać swojej drogi. – Chcę robić modę, chcę robić ubrania, bo to daje mi wielką satysfakcję, ale chciałabym robić to tak, by nikogo nie krzywdzić. Nie na akord, nie kosztem zdrowia, zgodnie ze sobą. Wkręciłam się w temat slow fashion i w tym kierunku chcę się rozwijać – tłumaczy Julia. Na razie wstrzymuje więc pracę nad własną marką i chce się uczyć. Znalazła w Berlinie studia Sustainable Fashion – jak projektować i robić modę zrównoważoną, z poszanowaniem środowiska, praw pracowników itd. Zaangażowała się też w projekt Fashion Revolution, który ma zwiększyć zainteresowanie tym, jak produkowane były nasze ubrania.

A18

Foto: Dorota Porębska, modelka: Olga/MangoModels, make up: Julia Komińczyk

Nieśmiała, delikatna, wrażliwa? Na to wygląda. – Po pokazie dyplomowym wszystkie miałyśmy wrażenie, że udało nam się wydestylować kwintesencję każdej z nas – tłumaczy Julia. Przyznaje, że przez całe studia słyszała, że jej projekty są zbyt dziewczęce. – Nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego traktowane jest to jako zarzut. W końcu udało mi się postawić na swoim i pokazać to, co chciałam. W idealnym świecie i jakimś innym wymiarze sama chciałabym takie rzeczy nosić. Nie wszyscy tak projektują – tłumaczy. Inspiracją była scena z filmu „Nic osobistego” Urszuli Antoniak. Bohaterka wkrada się do obcego domu, rozbiera się i ociera się o prześcieradła. – Zaczęłam zastanawiać się nad cielesnością, intymnym kontaktem ze skórą, zapachem kobiecego ciała. Chciałam, żeby moje ubrania działały tak jak molekularne perfumy. Same w sobie są bezwonne, potrafią jednak „wyciągnąć” zapach danej osoby. Ubrania nie powinny deformować ciała kobiety, ale wydobyć z niego to, co najpiękniejsze – tłumaczy Julia.

Copyright Designblok 2014

Tekst: Sylwia Kawalerowicz


MARZEC 2014

MÓJ WYDAWCA JEST... Tekst: Filip Kalinowski

Miesiąc temu załoga edukacyjno-rozrywkowego kolektywu Rap History Warsaw powróciła do stołecznych klubów z nowym cyklem imprez poświęconych wytwórniom, które kształtowały oblicze hip-hopu. Podczas gdy kolejne imprezy skupiać się będą na dziedzictwie takich gigantów jak Def Jam, Tommy Boy czy Loud, my pochylamy się nad maluszkami – czarnymi owcami, bez których rap nie byłby tak barwny i fascynujący.

4

MAGAZYN TOP 5

WPŁYWOWI • NIEZALEŻNI • GŁODNI

1

2

3

High Times Records

Uncle Howie Records

Zanim amerykański rząd zaprzestał bezsensownej wojny antynarkotykowej i trochę odpuścił amatorom gandzi, nowojorski magazyn „High Times” był już największym międzynarodowym źródłem informacji na temat tego, co, gdzie i jak palić. O to, czego słuchać, jak już się zapali, troszczyła się natomiast siostrzana wytwórnia zielonej gazetki. Najlepszym przykładem tego, co można znaleźć na płytach sygnowanych liściastym logo, jest składanka „T.H.C. (The Hip-Hop Collection) Vol.1”. Na 15 nieśpiesznych bitach czołówka undergroundowej sceny z obu wybrzeży (pośród których znaleźli się m.in. MF Doom, RZA, Black Moon czy The Pharcyde) sławi imię marii. I choć nie wszystkie płyty High Times Records są w całości poświęcone trawce, to wszystkich ich autorów łączy słabość do konopi. Dla tych natomiast, którym ziołolecznictwo jest bliższe niż hiphopowy sznyt, wytwórnia przygotowała stoner – nomen omen – rockową kompilację „High Volume”.

Nowojorski hardcore’owy raper znany jako Ill Bill nazwał swoją wytwórnię na cześć wujka. Howard Tannenbaum, którego postać przewija się przez całą twórczość siostrzeńca i jego brata Necro, był narkomanem. „Był”, ponieważ w marcu 2010 r. opuścił ziemski padół po latach zmagań z każdym możliwym uzależnieniem dostępnym amerykańskiej białej biedocie. Najbardziej dobitny opis jego słabości do heroiny, cracku i metaamfetaminy znalazł się w utworze „My Uncle”, natomiast wstrząsający obraz spustoszenia, jakie te substancje sieją w organizmie człowieka, trafił do klipu „I Need Drugs”. Wujek Howie nigdy jednak nie był wykorzystywany przez swoją zwichrowaną – bądź co bądź – rodzinkę. Był częścią twardej, trzymającej się razem ekipy, w której życiu często więcej jest rocka niż hip-hopu. A że „jakie życie, taki rap”, to produkcje spod szyldu UHR nie zaliczają się do wagi lekkiej.

Bomb Hip-Hop Records Niewiele fanzinów może poszczycić się tak wielką siłą oddziaływania jak założony na początku lat 90. w Bay Area magazyn hiphopowy „Bomb”. Gazetka – pisał do niej m.in. nikomu jeszcze nieznany DJ Shadow – dała początek labelowi, który kilka lat później „Rolling Stone” określił mianem „jednej z 15 niezależnych wytwórni mających znaczenie”. Nieistniejąca już dziś oficyna przyczyniła się do rozkwitu światowego zainteresowania turntablizmem, czyli graniem na adapterze jak na instrumencie, a dwie pierwsze części kompilacji „Return of the D.J.” stanowią absolutną klasykę nowoczesnej muzyki rozrywkowej. Gdyby nigdy się nie ukazały, didżeje prawdopodobnie i tak zyskaliby status gwiazd, ale to, czy – przynajmniej niektórzy z nich – są muzykami, byłoby dużo trudniejsze do udowodnienia.

5

Low Life Records Brytyjski hip-hop nie jest popularny nawet nad Tamizą. Trudno więc się dziwić, że nie interesuje się nim także reszta świata. Podczas gdy doprawiona elektroniką, grime’owa hybryda stała się głosem angielskich osiedli, bardziej klasyczny wyspiarski rap na zawsze pozostał w undergroundzie. Może właśnie z tego powodu większość głosów tamtejszych MCs niesie tak wielki ładunek emocji. Takie krążki jak „Falling Down” Jehsta czy „Voice of the Great Outdoors” duetu Task Force to jedne z najpiękniejszych przykładów podwórkowej poezji – i nie ma w tym określeniu

nawet krzty przesady czy ironii. Natomiast nagrana po 15 latach obecności na scenie debiutancka płyta Skinnymana jest bodajże najbardziej dotkliwym obrazem bezdusznych osiedlowych realiów, z jakim przyszło mi się zmierzyć. Zarówno „Council Estate of Mind”, jak i dwie wcześniej wymienione pozycje ukazały się nakładem nieistniejącej już oficyny Low Life Records, wytwórni, której w – jakże urodzajnych dla rapu – latach 90. udało się wypracować swój własny, niepowtarzalny język. Język, który niestety nie dotarł do zbyt wielu uszu nawet w samej Wielkiej Brytanii.

Fondle ‘Em Records Założony przez opiniotwórczego didżeja radiowego Roberta „Bobbito” Garcíę nowojorski label to „wytwórnia wytwórni”. Niewielka, jednoosobowa oficyna przez

A19

wielu wydawców przywoływana jest jako wzór do naśladowania. Powstałe spontanicznie Fondle ‘Em Records zamknęło się nagle, przekazując w 2001 r. pałeczkę dopiero co startującemu Definitive Jux. Przez sześć lat istnienia nie wydało nawet jednego słabego krążka, ocaliło od korporacyjnego wyzysku KMD i Juggaknots i – przede wszystkim – przedstawiło światu prawdziwego superbohatera niezależnego runku muzycznego, zamaskowanego mściciela znanego jako MF DOOM.


AKTIVIST

MAGAZYN DIZAJN

Feniątka Fenek to taki pustynny słodziak – mały lis z wielkimi oczami i ogromnymi uszami, żyjący na terenach Półwyspu Arabskiego i północnej Afryki. W naszym klimacie fenki występują tylko w postaci ręcznie robionych, porcelanowych i kamionkowych naczynek wytwarzanych pod szyldem Fenek właśnie. Może nie aż tak piękne, ale również urocze. Matkami polskich fenków są Agata i Tosia, studentki poznańskiej School of Form. [wiech]

JAJO • ROBAK • SZTUKA

CZŁOWIEK W CUKRZE

Kasztany z Węgier, pistacje z Sycylii, czekolada z Madagaskaru. A efekt z kosmosu. Albo co najmniej jak z galerii sztuki. Żeby poobcować z „haute patisserie”, odwiedziliśmy Odette, nową warszawską pracownię cukierniczą. Od ergonomii (jaki kształt powinien mieć makaron, żeby zbierał jak najwięcej sosu), po performens i sztukę. Food design to pojęcie bardzo szerokie, my zachwyciliśmy się ostatnio nim w wydaniu użytkowo-estetycznym. Użytek z nowej warszawskiej pracowni cukierniczej zrobiliśmy niezły (siedem ciastek na dwie osoby), a co do estetyki, to sami widzicie! Słodkości serwowane w Odette mają tak idealne formy, że aż nie chce się wierzyć, że wyszły spod ludzkiej ręki. Wprawdzie „czynnik ludzki” czasem zawodzi i zaburza ich kształt, ale na to nikt nie narzeka. Te mniej doskonałe formy trafiają w ręce pracowników, dostawców i znajomych. To, co trafia do pięknego, stylizowanego na lata 60. wnętrza (zaprojektowanego przez UGO Architecture), musi być idealne. Klejnoty, meble, robaki, dinozaurze jaja – ciastka, które powstają w Odette, zachwycają (i zaskakują!) formą, ale i ich treść jest niezwykła. Połączenia smaków i faktur to wynik długiej i intensywnej pracy. Krzysztof Rabek, który Odette

prowadzi razem z Katarzyną Zieniewicz i specjalistą od czekolady Piotrem Chylareckim, wysokiego cukiernictwa uczył się za granicą. – We Francji czy Niemczech w tej branży dzieje się bardzo dużo bardzo ciekawych rzeczy, czas dogonić świat – mówi, a gdy pytam, od czego zaczyna się praca nad tymi cudeńkami, dodaje: – Najpierw jest produkt, potem do niego dobieramy formę, zastanawiając się, jak za jej pomocą możemy najlepiej wyeksponować jego walory. Pracę cukierników Odette można podglądać, pracownia jest bowiem integralną częścią lokalu, oddzieloną od części konsumpcyjno-handlowej wielką szklaną ścianą. Podglądać ich można już od czwartej rano, bo właśnie wtedy zaczyna się misterne rzeźbienie w czekoladzie. W Odette wkrótce będzie można kupić niektóre półprodukty, a że pracownia organizować będzie też warsztaty, można się więc z food designem spróbować zmierzyć osobiście. [Olga Wiechnik]

A20

Gra do patrzenia „Imps” to fabularna zręcznościówka z przezabawnymi, komiksowymi dialogami i przepiękną grafiką. O grach mobilnych piszemy rzadko, ale ta (pierwsze dzieło polskiego studia developerskiego We Are Vigilantes) zachwyciła nas pięknym dizajnem. Zapatrzeni w kolejne plansze, przejmujemy kontrolę nad jednym z uroczych Impów i próbujemy złapać jak najwięcej ludzkich snów, jednocześnie mając na uwadze, że taki sam plan mają wredne Nixy. Wciąga jak cholera. Do ściągnięcia z AppStore za skromną sumkę. [matad]


MARZEC 2015

KALENDARIUM MARZEC

Olga Święcicka (oś)

Filip Kalinowski (fika)

Mateusz Adamski (matad)

Michał Kropiński (mk)

MUST SEE

21.03

Kacper Peresada (kp)

Rafał Rejowski (rar)

Cyryl Rozwadowski [croz]

Alek Hudzik [alek]

Iza Smelczyńska [is]

POP TOP

JUNGLE

Trud, mozół, krwawica. Synonimy wyrazu „pot”, które podpowiada mi internetowy słownik, to dość straszna wizja. A ja chciałam pisać o słodkim pocie. Pomiędzy łopatkami, nad górną wargą i we wnętrzu dłoni. Pocie wytańczonych imprez, wyskakanych koncertów i wychodzonych randek. W marcu, podobno, jak w garncu. Może więc uda się lekko spocić. Na tropikalnym Jungle, wyskokowym WhoMadeWho czy pląsającym Afro Kolektywie nie powinno być z tym problemu. Na liryczną Mister D. czy uroczą Julię Marcell trzeba po prostu zabrać ze sobą kogoś, kto sprawi, że zwilżą nam się dłonie. I nawet jeśli to będzie pot wstydu towarzyszący zbiorowemu odśpiewaniu „(Everything I Do) I Do It For You” na koncercie Bryana Adamsa, to i tak warto. Słone to, zdrowe to i tak przyjemnie ludzkie. Zapomnijcie więc o trudach i mozołach i dajcie się po prostu ponieść potowi. Pierwsze poty za płoty. Olga Święcicka

Kuba Gralik [włodek]

K21

WARSZAWA Basen

ul. Konopnickiej 6 21.00 79-90 zł

Będzie gorąco Na dwa koncerty do Polski przyjedzie formacja Jungle. Jej filary to Josh Lloyd-Watson (posługujący się pseudonimem „J”) i Tom McFarland (występujący jako „T”). Ich debiutancka płyta zatytułowana po prostu „Jungle” ujrzała światło dzienne w lipcu zeszłego roku i od razu zyskała rzesze fanów i uznanie krytyków (zdobyła m.in. nominację do prestiżowej Mercury Music Prize). Swoją muzykę określają jako „tropikalny funk”, głęboko osadzony w brzmieniach z lat 70. Podczas koncertów duet rozrasta się do siedmioosobowej grupy gwarantującej niezwykły show. Sprawdźcie to. [matad]

22.03 KRAKÓW Fabryka

ul. Zabłocie 23 20.00 79-90 zł


KALENDARIUM

FESTIWAL

KONCERT

„Jeżycjada”

06.03

06.03

Foto: Kasia Chmura

do 15.03

IMPREZA

MY MIESZCZANIE

RUSTIE

WARSZAWA Komuna Warszawa

WARSZAWA Miłość

ul. Lubelska 30/32 15-25 zł www.komuna.warszawa.pl

ul. Kredytowa 9 22.00 21-43 zł

Love

Dulszczyzna Na ile mieszczańskie wartości są nam bliskie? Możemy to sprawdzić podczas nadchodzącego festiwalu My Mieszczanie, który jest interdyscyplinarnym przedsięwzięciem obejmującym oprócz przedstawień teatralnych badania socjologiczne i historyczno-kulturowe. Na program wydarzenia składają się debaty i trzy spektakle, które w różny sposób podejmują temat kondycji współczesnej klasy średniej. Każde z przedstawień oparte jest na jednym z ważnych tekstów kultury dotyczących doświadczenia mieszczańskiego i proponuje jego przewrotną interpretację. Festiwal otworzy spektakl Weroniki Szczawińskiej „Tereń Badań: Jeżycjada” – znana saga Małgorzaty Musierowicz przekształcona została w brawurowy koncert rockowy. Dalej będzie jeszcze bardziej wywrotowo i niepoprawnie politycznie. Obrażają się tylko służące. [oś]

Wierzymy, że w końcu Rustie doleci do Warszawy. Ostatnio miał być na imprezie w Mieście Cypel, ale nie dotarł. Teraz Brytyjczyk ma odwiedzić nowiutką warszawską Miłość. Szkot przylatuje do Polski pół roku po premierze swojego drugiego albumu „Green Language”. Wydana w Warp Records płyta została doceniona przez ogólnoświatowe media, a singiel „Attak” z Dannym Brownem był jednym z najlepiej przyjętych kawałków 2014 r. Bądźcie gotowi na eksperymentalną mieszankę hip-hopu i elektroniki i jeden z najgorętszych live’ów, jakie możecie zobaczyć obecnie w Europie. Miłość będzie bitowa. [dup]

MISTER D. WARSZAWA Basen

ul. Konopnickiej 6 20.00 40-50 zł

Król i królowa balu Części społeczeństwa nowe wcielenie Doroty Masłowskiej nie przypadło do gustu. Jako Mister D. pisarka zamiast pióra dzierży mikrofon, nie do końca przejmując się tym, że śpiewanie nie wychodzi jej najlepiej. Dla Mistera, jak dla wodzireja, liczy się przede wszystkim dobry show. W najbliższym czasie podobno zobaczymy Masłowską jeszcze w innych

wcieleniach. Strach się bać. Na scenie tego wieczoru królować będzie również Błażej Król, który po zawieszeniu działalności duetu UL/KR nagrał solowy album „Nielot”. Podczas koncertu nie zabraknie piosenek z jego nadchodzącej płyty. I kto tu kogo supportuje?! [ach]

FESTIWAL

07.03 Theta i gamma

EXPECT DELAYS FEST 2015 WARSZAWA Progresja

Fort Wola 22 18.00 55-65 zł

Tides From Nebula

Pylony basów! Monumenty bębnów! Mgławice gitar! Tak to już jest z tym post rockiem. Nie uznaje półśrodków, nie bierze jeńców. Warszawski festiwal Expect Delays pozwoli wam doświadczyć tego rozmachu. Głównym bohaterem imprezy będzie kwartet Tides From Nebula. Trzy cenione płyty wypełnione różnymi brzmieniami – od post metalu po ambient, do tego współpraca z najlepszymi (m.in. K22

ze Zbigniewem Preisnerem i ChristerAndré Cederbergiem, producentem płyt Anathemy) i rosnące grono fanów. Tides są jedną z najmocniejszych marek europejskiego post rocka, trudno więc się dziwić, że to oni będą gwiazdą warszawskiej imprezy. Poza warszawiakami usłyszymy australijskich Sleepmakeswaves, międzynarodowy skład Skyharbor i gdańskie Spoiwo. [rar]


MARZEC 2015

KONCERT

IMPREZA

07.03

FESTIWAL

07.03

07.03

Red Trio

WŁODI

RED TRIO/GERARD LEBIK/ PIOTR DAMASIEWICZ

WARSZAWA Nie Powiem

WARSZAWA CSW Zamek Ujazdowski

ul. Nowy Świat 27 21.00 25-35 zł

ul. Jazdów 2 20.00 20 zł

Wszystko, co najlepsze

Strefa impro

Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego artyści tak chętnie świętują swoje urodziny na scenie, czyli – bądź co bądź – w pracy. Odpowiedź – w jednym z wersów ze swojej płyty – dał mi prawdziwy weteran warszawskiego środowiska hiphopowego i filar krajowego rapu Włodi. „Gdy w klubach słyszę niewymuszony aplauz, to każdy taki dzień jest dla mnie piątym marca”, nawija w utworze „T&T” reprezentant Molesty Ewenement. Znaczenie linijek z kawałka, którego tytuł – nie bez kozery – tłumaczy się jako „trud i triumf”, zrozumiałem dopiero, gdy dowiedziałem się o koncertowych urodzinach Pawła Włodkowskiego. 5 marca autor dziesiątek klasycznych zwrotek, które weszły do ulicznych słowników, przyszedł na świat. Wypadałoby więc wpaść do Nie Powiem i zaśpiewać gremialnie sto lat i podziękować za to, co od 1997 r. Włodi robi „nie dla sławy i nie dla pieniędzy”, lecz dla siebie i dla nas. [fika]

Strefa to seria koncertów, które od czterech lat odbywają się w CSW. W marcu będzie okazja do wysłuchania m.in. portugalsko-polskiej formacji łączącej free improvisation z free jazzem, tajemniczego kolektywu Faint of Heart powstałego na zgliszczach cat|sun, Warsaw Improvisers Orchestry, która słynie ze spontanicznych improwizacji, oraz eksperymentalnej elektroniki w wykonaniu Duya Geborda. Będzie szaleństwo dźwięków i mnogość rozwiązań. [oś]

STALLEY KATOWICE Megaclub

ul. Żelazna 15 21.00 35-55 zł

Do dwóch razy sztuka Stalley dał o sobie znać w 2008 r. mixtape’em „Goin’ Ape”. Od tamtej pory zdołał wypuścić kolejne cztery – wszystkie zostały świetnie przyjęte. Potwierdzeniem jakości muzyki tego brodacza z Ohio okazał się kontrakt z Maybach Music Records, wytwórnią samego Ricka Rossa. Oprócz wspólnych numerów z powyższym Stalley zdołał nagrać trochę kawałków z Currensym, Pharellem Williamsem,

2 Chainzem. To jasne sygnały – raper mierzy wysoko. W Polsce wystąpi dwukrotnie podczas trasy promującej jego debiutancki długogrający album „Ohio”. Jego rap to coś, co dobrze znamy – samochody, czapki z daszkiem, biżuteria najcięższego kalibru. Z drugiej strony Stalley jednak stroni od krzykliwości tak typowej dla 2 Chainza czy Rossa. [jaco]

13.03 ALBERTO BOCCARDI/ROGELLO SOSA/ MICROMELANCOLIE/FAINT OF HEART

19.00

20 zł

08.03

14.03

GDAŃSK B90

WARSAW IMPROVISERS ORCHESTRA

ul. Doki 1/145b 19.00 35-55 zł

20.00

20 zł

19.03 PETER KUTIN/DUY GEBORD

20.00

01

01.03.1969 r.

K23

10 zł

Jim Morrison podczas koncertu w Miami zostaje aresztowany pod zarzutem publicznego obnażania się.


KALENDARIUM

KONCERT

KONCERT

07.03

11.03

Mount Kimbie

MOUNT KIMBIE/ONRA WARSZAWA Cafe Kulturalna

pl. Defilad 1 22.00 32-43 zł

Rozluźnione dźwięki Flirtini poza byciem chyba najpopularniejszym warszawskim teamem didżejskim rozpędzają się coraz bardziej w roli gospodarzy imprez. W marcu zaserwują naprawdę smakowity dwudaniowy posiłek. Ze swoim DJ-setem zadebiutuje w stolicy grupa Mount Kimbie, której muzykę recenzenci klasyfikują jako post dubstep.

Ta łatka nie mówi w zasadzie nic o stylistycznym kolażu dwóch Brytyjczyków, którzy stworzyli swoją własną niszę na scenie elektronicznej. Panowie gościli już w Polsce kilka razy, promując materiały z ostatniej, świetnej płyty „Cold Fault Less Youth”. Drugą gwiazdą imprezy będzie Onra – mistrz instrumentalnego, ciepłego w brzmieniu hip-hopu, który łączy charakterystyczny dla produkcji J Dilli flow z inspiracjami muzyką z najdalszych zakątków świata. Dobry zwiastun nadchodzącej wiosny! [croz]

11.03

BLACK LABEL SOCIETY

AFRO KOLEKTYW

GDAŃSK B90

SOPOT Mewa Towarzyska

ul. Doki 1/145b 19.00 110-130 zł

ul. Pułaskiego 15/2 20.00 20-25 zł

Goryl

Kiedy Murzyn bił w kokos

Zakk Wylde to jedna z ikon współczesnego rocka. Tytan pracy, który karierę zaczął już jako nastolatek, dołączając do grupy Ozzy’ego Osbourne’a. Dziś Zakk niczym nie przypomina chłopaczka o anielskiej twarzy. Bliżej mu do gigantycznego goryla, którego zresztą czasami udaje na scenie. Nie wiemy, czy to efekt miłości do wódki, czy spryt krajowych bookerów, ale kolos gitary przyjeżdża nad Wisłę kilka razy w roku i zawsze gromadzi pod sceną tłum długowłosych fanów spragnionych spoconego i oblanego piwem rocka. Tym razem zgrana płyta może zabrzmieć trochę bardziej świeżo. Jako support wystąpi bowiem Black Tusk. Band, który kilka lat temu zrobił prawdziwą furorę w świecie brutalnego grania. Czy uczeń przerośnie mistrza? [mk]

„Nie podajemy powodów, bo nie są dostatecznie drastyczne” – tak brzmiało jedno ze zdań pożegnalnego komunikatu na stronie Afro Kolektywu. Zanim Afrojax i jego ekipa ostatecznie wyłączą wzmacniacze, będzie okazja, by wspólnie powspominać najjaśniejsze momenty w karierze najlepszej polskiej kapeli grającej funkujący hip-hop na żywych instrumentach. Podobno na koncertach usłyszymy fragmenty wszystkich płyt z katalogu błyskotliwej formacji. Po siedmiu marcowych gigach Afro Kolektyw dokona żywota w kwietniu w warszawskiej Hydrozagadce. Pojawimy się ubrani na czarno. [croz]

12.03

12.03 POZNAŃ Meskalina, Stary Rynek 6

19.00

KRAKÓW Studio, ul. Budryka 4

19.00

110-130 zł

FESTIWAL

Jak się sprzedać?

KONFERENCJA MUZYCZNA AUDIORIVER WARSZAWA Uczelnia Łazarskiego

Adriatique

Czego sponsorzy oczekują od muzyki? Gdzie promować się w czasach „po Facebooku” i co zrobić, żeby nasza produkcja się sprzedała. W marcu po raz kolejny producenci, muzycy, dziennikarze i organizatorzy festiwali spotkają się, żeby rozmawiać, uczyć się i debatować. Wszystko pod szyldem Audioriver. Po całym dniu wymieniania doświadczeń przyjdzie czas na wymianę płynów. Na afterparty, które odbędzie w Pin-Up Studio na Nowogrodzkiej. Zagra Adratique oraz Function. [oś] K24

20-25 zł

19.03 ŁÓDŹ Łódź Kaliska, ul. Piotrkowska 102

20.00

07.03

ul. Świeradowska 43 10 zł

TRASA

20-25 zł

20.03 KRAKÓW Żaczek, al. 3 Maja 5

19

wstęp wolny

21.03 KATOWICE Katofonia, ul. Mariacka 18a

20.00

20-25 zł

22.03 WROCŁAW Szajba, ul. św. Antoniego 2-4

20.00

20-25 zł


MARZEC 2015

KONCERT

IMPREZA

13.03

TRASA

13.03

STING I PAUL SIMON

13.03

YOUANDEWAN, SEI A, KOMON

KRAKÓW Kraków Arena

WARSZAWA Cafe Kulturalna

ul. Lema 7 20.00 250-770 zł

pl. Defilad 1 22.00 15-30 zł

KONCERT

14.03

DEATH TO ALL

ASAF AVIDAN

KRAKÓW Fabryka

WARSZAWA Stodoła

ul. Zabłocie 23 20.00 90-100 zł

ul. Batorego 10 20.00 99-139 zł

Dwa w cenie jednego!

Dobry house

Symboliczny gest

Szał?

Klasyczna promocja: zapłać za jeden koncert, drugi dostaniesz gratis! W krakowskiej Arenie wspólny koncert zagrają dwie legendy rocka – Sting i Paul Simon. Twórczości obu artystów przedstawiać wręcz nie wypada, bo od kilkudziesięciu lat ich piosenki można usłyszeć w radiowych rozgłośniach. Wspólna trasa koncertowa trwa już drugi rok i cieszy się olbrzymim powodzeniem. Panowie na scenie występują zarówno razem, jak i z solowymi setami. Ponadto będzie też można usłyszeć utwory skomponowane przez Stinga w interpretacji Paula Simona. Wydarzenie, na którym trzeba się pojawić, nawet pomimo kosmicznej ceny biletów. [matad]

Aus Music to jeden z najlepszych brytyjskich labeli ostatnich lat. Każdy, kto produkuje basowe brzmienia, marzy o wydawaniu u nich. W połowie marca trójka takich szczęściarzy przyjedzie do warszawskiej Cafe Kulturalnej. Na placu Defilad pojawią się Youandewan, Komon i Sei A. Ten pierwszy nagrał jeden z najpopularniejszych kawałków końca zeszłego roku. Drugi po trzech latach postanowił odejść od dubstepu i zająć się ciepłymi house’owymi brzmieniami. Z kolei Sei A to najbardziej bangerowy przedstawiciel wytwórni, mieszający techno z melodyjnym hous’em. Jeśli chcecie posłuchać trzech wyjątkowych producentów, musicie pojawić się w Kulturalnej. [dup]

Legenda Chucka Schuldinera żyje. Trudno się dziwić, zarówno death metal, jak i cała ekstremalna muza przeżywa renesans zainteresowania. Death to All, czyli tribute band złożony z byłych członków Death, współpracowników Schuldinera i wirtuozów metalowej sceny, przyjeżdża do Polski po raz drugi. Tym razem Amerykanie w całości zaprezentują płytę „Symbolic”, której 20. rocznica wydania mija właśnie w tym roku. [rar]

Muzyka izraelska nie jest szczególnie znana w Polsce. Szkoda, bo tamtejsza scena to niesamowita mieszanka kultur. Jakoś tak wyszło, że jedną z popularniejszych w Polsce gwiazd tamtejszej sceny (może poza Balkan Beat Box) jest typowy poprockowiec Asaf Avidan, w informacjach prasowych porównywany do Janis Joplin czy Roberta Planta. Owszem, głosu młodemu Izraelczykowi nie można odmówić, ale niestety na tym kończą się wszelkie podobieństwa. Jest na pewno przyjemnie – i to powinno być wystarczającym wabikiem dla tych, którzy nie do końca umieją się zachwycić oryginalną urodą młodego muzyka. [mk]

14.03 GDAŃSK B90

ul. Doki 1 20.00 80-90 zł

15.03 WARSZAWA Progresja 230x75.pdf

1

2/23/15

4:21 PM

Fort Wola 22 18.00 95-113 zł

K25

15.03 KRAKÓW Studio

ul. Budryka 4 20.00 99-109 zł


KALENDARIUM

IMPREZA

14.03

KONCERT

TRASA

14.03

Mentalcut

19.03

kadr z filmu „Web Junkie”

RAP HISTORY WARSAW: LESSON #2 – RAP-A-LOT RECORDS

WROCŁAW Sound Depot

MARS RED SKY

WARSZAWA BarStudio

ul. Legnicka 65b 19.00 25-30 zł

pl. Defilad 1 21.00

Houston, mamy wytwórnię

Na marsa i z powrotem

Organizatorzy cyklu Rap History Warsaw już po raz kolejny zapraszają najlepszych graczy z Polski, by robili to, co potrafią najlepiej – rozpalali tłumy czarnymi rytmami. Marcowa edycja odda hołd wytwórni RapA-Lot założonej w Houston w późnych latach 80. Wydawali w niej m.in. Scarface, Slim Thug, Devin the Dude, Bun B czy Z-Ro. DJ-e Mentalcut, Anusz i Blekot zagwarantują tego wieczoru klimat luzu, nie zabraknie też g-funkowych wpływów i flow ciężkiego jak pick-upy na bezdrożach Teksasu. Odrabianie lekcji z rapu? Będę prymusem! [jaco]

Mars Red Sky to jedna z najbardziej znanych undergroundowych marek na Starym Kontynencie. Mimo braku wsparcia ze strony wielkich wytwórni francuska ekipa radzi sobie świetnie. Jeśli lubicie nawiedzone przestrzenne wokale, motoryczne gitary i wielominutowe tripy, to nie będziecie żałować. Żabojady odwiedzają nas przy każdej okazji, a pretekstem do marcowego koncertu jest premiera ich ostatniego albumu „Stranded in Arcadia”. Ten występ to właściwie obowiązkowa jazda dla wszystkich, którzy narzekają, że gitarowe koncerty w Polsce to niemal wyłącznie oferta dla odzianych w skóry małolatów i brzuchatych ojców po pięćdziesiątce. [mk]

15.03 WARSZAWA Hydrozagadka

ul. 11 Listopada 22 19.00 50-60 zł

JULIA MARCELL WARSZAWA Basen

ul. Konopnickiej 6 21.00 40-50 zł

Wunderwaffe Dzięki takim artystkom Niemcy dowiadują się, że Polacy umieją nie tylko kraść samochody, lecz także tworzyć alternatywny pop. Julia Marcell na co dzień mieszka za Odrą i jest naszą nieformalną muzyczną ambasadorką. Nie poprzestaje jednak na tym i z sukcesem podbija kolejne narody na całym świecie. Jej krucjata była wspierana przez fanów, którzy wpłacili na jej

K26

konto 50 tys. dolarów, dzięki czemu artystka mogła wydać swoją debiutancką płytę. Oby tylko Niemiec nam tego dziecięcia nie zgermanił. [ko]

20.03 KRAKÓW Rotunda

ul. Oleandry 1 20.00 40-65 zł

22.03 POZNAŃ Blue Note

ul. Kościuszki 79 20.00 40 zł


MARZEC 2015

KONCERT

19.03

FESTIWAL

KONCERT

19.03-26.03

TARGI

21.03

21.03

kadr z filmu „El Niño”

CLARK KRAKÓW Łaźnia Nowa

osiedle Szkolne 25 20.00 65 zł

15. TYDZIEŃ KINA HISZPAŃSKIEGO

DON AIREY

4. TOWARY WIOSENNE

Progresja

WARSZAWA kino Muranów

Fort Wola 22 19.00 80-93 zł

ŁÓDŹ ART_Inkubator

ul. Gen. Andersa 5 www.manana.pl

ul. Tymienieckiego 3 11.00-19.00

Zbawca IDM-u

Hiszpańska piętnastka

Mistrz klawiszy

Wiosna? Ach, to ty!

Chris Clark to jeden z tych producentów, przez których ambitni dziennikarze mają koszmary. Rezydujący obecnie w Berlinie brytyjski muzyk od niemal 15 lat tworzy płyty-kolaże wypełnione mieszanką techno, house’u i przestrzennego ambientu. Najlepszą próbką stylu podopiecznego wytwórni Warp jest jego ostatni, doskonały album „Clark”, który liczbą pomysłów przewyższa całe dyskografie wielu didżejów. Chris wpadnie do Warszawy i Krakowa, by promować swoje wydawnictwo i zapowiedzieć nadchodzącą edycję festiwalu Tauron Nowa Muzyka (sam wystąpił na nim już trzykrotnie). Możecie się spodziewać porażającego audiowizualnego show. [croz]

Żeby uciec przed marcową szarugą, można kupić bilet lotniczy lub do kina – i przez tydzień grzać się przed ekranem. Hiszpanie od lat mają bardzo solidne kino środka poruszające w gatunkowym kostiumie istotne tematy. W tym roku zobaczymy m.in. „El Niño” Daniela Monzóna, wielokrotnie nagradzany kryminał o przemytnikach, czy groteskowy komediodramat „Carmina i Amen” o kobiecie próbującej ukryć przed światem fakt, że jej mąż nie żyje. Ponadto sporo komedii, kino artystyczne i dokumenty. Będzie ciepło. [mm]

Don Airey to prawdziwy mistrz wśród rockowych klawiszowców. Podczas wieloletniej kariery przewinął się przez składy takich gigantów jak Black Sabbath, Judas Priest, Saxon, Whitesnake czy Rainbow. Od kilkunastu lat gra w Deep Purple, a że zespół chwilowo odpoczywa od koncertowania, Airey zmontował własny skład i ruszył w trasę z najlepszymi i najsłynniejszymi numerami z całej swojej przebogatej przeszłości. Koncert w Progresji to znakomita okazja, by posłuchać na żywo absolutnych rockowych klasyków. Muzycy, którzy towarzyszyć będą mistrzowi ceremonii na scenie, to Darrin Money na perkusji (Primal Scream, Gary Moore), Laurence Cottle na basie (Sabbath, Clapton), Carl Sentance na wokalu (Persian Risk, Krokus) i Simon MacBride na gitarze (Sweet Savage). Jako support wystąpi formacja Traffic Junky. [matad]

Aby przywitać wiosnę, można zrobić wiele rzeczy: otworzyć wino, utopić marzannę albo odwiedzić targi w Łodzi. W czterech przygotowanych przez organizatorów strefach znajdzie się miejsce zarówno dla odzieży i dodatków, artykułów dla dzieci (tych dorosłych też), wyposażenia dla domu, jak i regionalnych inicjatyw gastronomicznych. Wystawcy po raz kolejny pokażą, jak wiele wspaniałych rzeczy powstaje w ich pracowniach. Projektanci, stolarze, cukiernicy i wielu innych wytwórców będą cierpliwie czekać. Jeśli nie wiecie, czego wam trzeba, by przetrwać najlepszą porę roku, wszystkie odpowiedzi znajdziecie podczas Towarów. [jaco]

20.03

21-26.03 KRAKÓW Kino pod Baranami

Rynek Główny 27

WARSZAWA Basen

20-26.03

ul. Konopnickiej 6 20.00 75 zł

WROCŁAW Kino Nowe Horyzonty

ul. Kazimierza Wielkiego 19a-21

Poczuj atmosferę świetnych brzmień na żywo. Syrena Music to cykl kameralnych koncertów w wyjątkowym miejscu - warszawskim Teatrze Syrena. Na scenie zarówno gwiazdy znane, jak i te, które dla polskiej sceny dopiero się narodziły. Prezentujemy muzykę, która zaspokaja wyszukane gusta, w klimacie, który sprawia, że chce się wracać. Patroni medialni: K27


KALENDARIUM

KONCERT

22.03

KONCERT

KONCERT

24.03

25.03

THE NOTWIST

LAIBACH

WARSZAWA Proxima

KRAKÓW Fabryka

ul. Żwirki i Wigury 99a 20.00 90 zł

ul. Zabłocie 23 80-90 zł

Układy scalone

Führerzy

Niewiele jest na świecie zespołów, które w poszukiwaniu muzycznej tożsamości pokonały tak długą drogę. Twórcy The Notwist, Markus i Michael Archerowie, zaczynali swoją twórczą przygodę od hardcore’u, by po dołączeniu do grupy Martina Gretschmanna zwrócić się ku elektronice i jazzowi. Na „Neon Golden”, będącym pierwszym komercyjnym sukcesem formacji, zaproponowali intrygującą mieszankę elektroniki w modnej wówczas estetyce pops’n’clicks. W zeszłym roku wrócili ze świetnym albumem „Close to the Glass”, po czym zagrali doskonały, wciągający koncert na OFF Festivalu. Na koniec roku przygotowali fanom niespodziankę, wydając płytę „Messier Objects” z wyborem nieopublikowanej wcześniej muzyki z przedstawień teatralnych, filmów i słuchowisk. [rar]

Umiecie wymienić jakiś słoweński zespół? Jeśli tak, to pewnie jest to Laibach. Czołowy reprezentant ruchu Neue Slowenische Kunst jest znany głównie z reinterpretacji stadionowych przebojów. „Live Is Life” formacji Opus czy „One Nation” Queen ekipa zamienia w industrialne marsze, dzięki czemu teksty szlagierów zyskują dwuznaczny polityczny kontekst. To tylko jeden ze sposobów, w jakie Laibach od 35 lat dekonstruuje spuściznę europejskiej kultury. Słoweńcy bawią się współczesną muzyką, historycznymi (często totalitarnymi) aluzjami oraz industrialowym brzmieniem. I nawet jeśli muzycznie nie zawsze wychodzi z tego coś dobrego, to przesłanie kryjące się za tym niezwykle mrocznym kabaretem potrafi przyprawić o gęsią skórkę. [croz]

23.03 KRAKÓW Fabryka

LUC EX’ ASSEMBLEE WARSZAWA Pardon, To Tu

pl. Grzybowski 12/16

Od punku do avant jazzu Luc Ex to basista, który przez 20 lat wyróżniał się w holenderskim zespole The Ex. W swoim ostatnim projekcie – Luc Ex’ Assemblée – skutecznie godzi bezpośredniość punkowych kompozycji z eleganckim, bazującym na swingowej tradycji improwizowanym free-graniem. W tworzeniu tej karkołomnej koncepcji towarzyszą mu: na bębnach rewelacyjny Hamid Drake (w wolnej chwili sięgnijcie po „Outer

Spaceways Incorporated”, gdzie gra kompozycję Sun Ra razem z Vandermarkiem i McBride’em), a na saksofonach tenorowych jego krajan Ab Baars i Ingrid Laubrock. Wpadnijcie do Pardon, To Tu. Atmosfera na pewno będzie gorąca i to nie tylko ze względu na brak klimatyzacji. [kubix]

ul. Zabłocie 23 20.00 90 zł

26.03 WARSZAWA Palladium

ul. Złota 9 65-80 zł

K28


MARZEC 2015

KONCERT

25.03

TRASA

KONCERT

25.03

26.03

BOKKA

ENABLES

WARSZAWA Stodoła

WARSZAWA Dwa Osiem

ul. Batorego 10 20.00 33-60 zł

ul. Zamoyskiego 26a 20.00 25-35 zł

Tajne przez poufne

Wieczorek poetycki

Jak mawiał mistrz Hitchcock, film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi. Czy zespół Bokka kierował się tą złotą myślą, wypuszczając singiel „Town of Strangers”? Nie wiadomo. Liczy się to, jaki efekt osiągnął. Tym klimatycznym kawałkiem uwiedli niejednego słuchacza. Mówiono, że nie są z Polski, bo to taki niepolski utwór. Zagadka była utrudniona, bowiem od początku działalności muzycy ukrywali swoją tożsamość. Podobno w skład zespołu wchodzi dwóch panów (w tym jeden o pseudonimie Mystery Man) oraz pani. Mimo licznych koncertów w całej Polsce nadal nikomu nie udało się ich rozpoznać. Kto wie, może w Stodole ktoś odważy się zerwać maski. Pytanie, czy wtedy ich utwory nie stracą na smaku... [dup]

Nazwa tego zespołu zapewne niewiele mówi większości słuchaczy. Bardziej znajome wydaje się natomiast nazwisko Pete’a Simonellego, który uprawia tzw. spoken word – do wtóru gitar i perkusji deklamuje swoją poezję i prozę. Kto kiedykolwiek zawitał na slam poetycki albo pamięta krótką karierę muzyczną Michała Żebrowskiego, ten wie, na czym rzecz polega. I na pewno miło spędzi czas podczas koncertu. Simonelli jest bowiem poetą dużo lepszym od większości naszych rodzimych slamerów-wierszokletów, a jego zespół gra dużo odważniejszą muzykę niż band Żebrowskiego. Mocne gitarowe brzmienia i mocne wersy gwarantują moc muzycznolirycznych wrażeń. [ko]

TRASA

26.03

WHOMADEWHO KATOWICE Mega Club

ul. Żelazna 15 20.00 70 zł

Boys. Swoje ekstrawaganckie brzmienie zespół uzupełnia poczuciem humoru, którego przykładem są gitarowe covery „Flat Beat” Mr. Oizo i „Satisfaction” Benny’ego Benassiego. Nie miejcie więc wątpliwości: zabawa będzie przednia. [croz]

Jak nie oni, to kto? Jednym z największych zaskoczeń festiwalu Tauron Nowa Muzyka było powierzenie finałowego koncertu zespołowi WhoMadeWho. I chociaż wcześniej Duńczycy mogli być postrzegani jako drugoligowi reprezentanci electro popu, to w Katowicach dali porywający gig. Skandynawskie trio za pomocą skromnych środków tworzy wspaniały show, a jego muzykę można spokojnie porównywać do dokonań Hot Chip czy Junior

26.03 WROCŁAW Stary Klasztor

ul. Purkyniego 1 20.00 60-75 zł

27.03 WARSZAWA Basen

ul. Konopnickiej 6 21.00 65-75 zł

ARCHIVE

27.03

KRAKÓW Teatr Nowa Łaźnia, ul. Zabłocie 23

WARSZAWA Torwar, ul. Łazienkowska 6a

18.00

119-130 zł

Znów Twórcy „Again”, jednego z TYCH przebojów radiowej Trójki, przyjadą do Polski promować swój najnowszy album „Restriction”. Płyta powstała, gdy zespół promował projekt „Axiom”, specjalne muzyczno-filmowe wydarzenie, które pokazano m.in. na festiwalu Sundance. [rar]

18.00

119-130 zł

28.03 GDAŃSK B90, ul. Doki 1/145b

18.00

119-130 zł

29.03 POZNAŃ Hala nr 2 MTP, ul. Głogowska 14

18.00

119-130 zł


KALENDARIUM

KONCERT

KONCERT

27.03

IMPREZA

27.03

27.03

ALTAR OF PLAGUES

SIGHA

WARSZAWA Hydrozagadka

WARSZAWA Nowa Jerozolima

ul. 11 Listopada 22 19.00 49-60 zł

Al. Jerozolimskie 57

Seans spirytystyczny

Rób techno

Czy można się czuć oszukanym w takiej sytuacji? W 2013 r. Altar of Plagues podczas festiwalu Unsound zapowiadali, że będzie to ich ostatni wspólny koncert. Prośby od fanów okazały się jednak skuteczne, a nekrolog wypisany irlandzkiej blackmetalowej kapeli chwilowo jest nieaktualny. Grupa powróci na scenę podczas miesięcznej europejskiej trasy. Co ciekawe, panowie odmówili wszystkim festiwalom, które wysłały im zaproszenie, potępiając koniunkturalną modę na reaktywacje motywowane zazwyczaj chęcią zarobku. Muzycznie Altar of Plagues łączą black metal i mroczny drone, największy rozgłos przyniosła im ostatnia, wydana na kilka miesięcy przed rozpadem grupy płyta „Teethed Glory an Injury”. Jeśli nie udało wam się złapać ich wcześniej, to teraz będziecie mieli pierwszą i najpewniej ostatnią okazję, by to zrobić. W pogrzebowej ceremonii uczestniczyć będą także Polacy z Thaw i Niemcy z Malthusian. [croz]

Sigha to jedna z ważniejszych postaci współczesnego techno w UK. Poszukując własnego brzmienia, otarł się o ambient i wygładzony deep house, aż w końcu znalazł to, czego szukał. Teraz robi porządne, pełnoprawne techno. Jego sety to połączenie klasyki z abstrakcyjnymi pomysłami. Oprócz tłustych kawałków w tempie 4/4 (np. „Raww” i „Shake”) Sigha wyczarowuje coś, co brzmi jak transmisja radiowa z krańca galaktyki. Kosmos. Odleć i ty. [ks]

THE BREW WARSZWA Progresja

Fort Wola 22 20.00 45-57 zł

Dla starych i młodych The Brew dzielnie poczynają sobie na hardrockowej scenie już od dziesięciu lat. Trio od początku nie oglądało się na mody i z każdą kolejną płytą zyskiwało coraz szerszą grupę wielbicieli. Teraz to moda dogoniła ich. The Brew cisną bowiem klasycznego hard rocka żywcem wyjętego z lat 70., doprawionego szczyptą bluesa i znakomitym feelingiem. Wydana w ubiegłym roku płyta „Control” jest doskonałym tego przykładem. Członkowie The Brew to

25

prawdziwe zwierzęta sceniczne, wplatające w swoje kompozycje dużą dawkę nieskrępowanych improwizacji. Doskonała propozycja dla starych i młodych. [matad]

25.03.1991 r.

K30

Madonna pojawia się na gali rozdania Oscarów w towarzystwie Michaela Jacksona. Plotki o ich związku zostają szybko zdementowane.


MARZEC 2015

KUP BILET NA WWW.STODOLA.PL

BILETY: KASA KLUBU STODOŁA - warszawa, UL. BATOREGO 10

ufo

4 marca - warszawa 6 marca - kraków

kazik na żywo ostatni koncert na mieście

6 marca

maria peszek

8 marca

kult unplugged

12, 20 marca - warszawa 13 marca - wrocław 21 marca - gdańsk 22 marca - poznań 23 marca - toruń 25 marca - zabrze 26 marca - łódź 7 kwietnia - lublin 17 kwietnia - kielce

asaf avidan with band

14 marca - warszawa 15 marca - kraków

DEVIN TOWNSEND PROJECT

16 marca

SCOTT BRADLEE & POSTMODERN JUKEBOX 18 marca marek dyjak

19 marca

natalia przybysz

22 marca

bokka

25 marca

dżem akustycznie

26 marca

renata przemyk

29 marca

curly heads sorry boys

9 kwietnia OPEN stage

lady pank kari

K31

10 kwietnia 11 kwietnia

OPEN stage

12 kwietnia

ibrahim maalouf

16 kwietnia

ub40’s

23 kwietnia

john mayall

30 października - wrocław


KALENDARIUM

IMPREZA

28.03

TARGI

KONCERT

28.03

28-29.03

Stand High Patrol

DUP CLUB

MUSTACHE YARD SALE SILESIA EDITION

SOPOT Sfinks700

KATOWICE Spodek

ul. Mamuszki 1 22.00 25-30 zł

al. Korfantego 35 12.00

Niskie zawieszenie

Wąsy wciąż modne

Ci, którzy dubstep kojarzą ze Skrillexem, mają do odrobienia kilka lekcji. Na przekór temu, co wtłacza nam krajowy system edukacji, nauka nie zawsze musi być męką. W tym konkretnym przypadku może być wręcz przyjemna jak masaż i rozwijająca jak medytacja. Wykłady z historii jamajskich i brytyjskich brzmień soundsystemowych odbywać się bowiem będą na potężnych głośnikach ekipy Pandadread, a w gronie prelegentów na pierwszej imprezie zapowiadanego cyklu Dub Club znajdą się tak znamienite osobistości jak francuscy stepperzy z załogi Stand High Patrol, założyciel wytwórni Moonshine Records Mack, a także selektorzy i didżeje Aleksander, Radar i Kjub. Pośród przedmiotów objaśnianych tego wieczoru nie zabraknie więc ani reggae’owych, korzennych rytmów, ani angielskich, digitalowych pulsacji, ani głębokich, dubstepowych mantr. [fika]

Targi Mustache zaczęły się od licealnej zajawki. Obecnie to najbardziej rozpoznawalne wydarzenie modowe w Polsce i gigantyczny sklep internetowy. Polscy i zagraniczni projektanci, ograniczone nakłady, lokalny charakter i zapał niespotykany w sieciówkach. Targi jak dotąd odbywały się tylko w Warszawie, ale w marcu organizatorzy po raz pierwszy ubiorą także Katowice. W Spodku przez dwa dni rezydować będą projektanci każdej części garderoby – od skarpetek po... drewniane muszki. Róbcie wolne na marcowy weekend i odwiedźcie Mustache, nawet jeśli muszka z drewna to dla was zbyt sztywna stylówa. [jaco]

KONCERT

31.03 FLATBUSH ZOMBIES & THE UNDERACHIEVERS WARSZAWA Proxima

ul. Żwirki i Wigury 99a 19.00 79-90 zł

BRYAN ADAMS GDAŃSK Ergo Arena

pl. Dwóch Miast 1 20.00 199-299 zł

Kanadyjski dinozaur W marcu czeka was sentymentalny powrót do rockowej przeszłości – w Gdańsku pojawi się klasyk poprzednich dekad, Bryan Adams. Trudno sobie wyobrazić faceta, który jest „mniej cool” niż Kanadyjczyk. Wychodzi na scenę w czarnym podkoszulku z odrapaną gitarą i przez półtorej godziny bez mizdrzenia się do publiczności wyśpiewuje zachrypniętym głosem hity, które wciąż rozgrzewają naszych rodziców. Chociaż „Summer of 69”, „Heaven”,

„Best of Me” czy „All for Love” (nagrany w killerskim zestawie ze Stingiem i Rodem Stewartem!) znają wszyscy, to chyba mało kto przyzna się, że jeszcze tego słucha. No, chyba że chodzi o nieśmiertelne „(Everything I Do) I Do It for You”, jeden z muzycznych symboli lat 90. Koncert jest częścią dużej trasy z okazji 30-lecia obecności Adamsa na scenie. Kupcie mamom bilet na Dzień Kobiet i ruszajcie powspominać. [matad]

Fuzja Nie wiemy, co unosi się w powietrzu brooklińskiego osiedla Flatbush, ale musi być to jakiś unikatowy pierwiastek sądząc po jej muzycznych reprezentantach, dwóch hiphopowych kolektywach – The Underachievers i Flatbush ZOMBiES. Obie grupy (kolejno: duet oraz trio) do spółki z Joeyem Bada$$em są odpowiedzialne za nowy rozdział w dziejach rapowej sceny Wschodniego Wybrzeża. The Underachievers mają na koncie debiutancki album wydany w zeszłym roku nakładem słynącej z intrygujących propozycji K32

wytwórni Brainfeeder. Z kolei Flatbush ZOMBiES mogą się pochwalić mixtape’ami, które otworzyły drzwi dla psychodelicznego rapu przepalonych nowojorskich młodziaków. Cała piątka nagrała w zeszłym roku wspólną EP-kę pod szyldem Clockwork Indigo i to właśnie ten materiał usłyszycie na ich pierwszych polskich występach. W ramach supportu wystąpią nasi nocnomarkowi artyści roku – uliczni zawadiacy z PRO8L3M-u. [croz]


MARZEC 2015

K33


AKTIVIST

NOWE MIEJSCA

Pierwsze plony

Wykiełkowała jeszcze przed nadejściem wiosny. I to z ziarna rzuconego na niezbyt urodzajną ziemię. Plac Konfederacji na warszawskich Starych Bielanach to co prawda urokliwe miejsce – niskie, przedwojenne kamienice, jedne z ostatnich w stolicy gazowe latarnie, brukowane uliczki – ale gastronomia jak dotąd się tu nie przyjęła. Chemia, weterynarz, krzyżyk lub maryjka? „Proszę bardzo”. Kawa lub herbata? „Nie tędy droga”. Zapowiedzią nieśmiałych zmian było Cafe de la Poste, którego właściciel, rodowity Francuz, rok temu zaczął zapuszczać tu korzenie, a fakt, że sam przypieka cukier na serwowanym crème brûlée, przysporzył mu grono lokalnych fanów. Teraz nieopodal wyrosła też Roślina. Ziele na kraterze? W sobotnie popołudnie w środku jednak gwarno jak w ulu – cztery osoby za małym kontuarem, tłumek gości. W karcie, jak sugeruje nazwa lokalu, nie uświadczymy braci mniejszych. Ma być wegetariańsko i wegańsko – są więc zestawy śniadaniowe, np. z wegepasztetem (10-13 zł), szpaler kanapek (10 zł), wypieki, w tym muffiny z mlekiem migdałowym, wyselekcjonowane kawy (espresso – 5 zł, flat white – 10 zł), dripy i aeropressy. Pozornie nic oryginalnego, ale warto pochylić się nad szczegółami – cheddarowi w bułce towarzyszą m.in. pomarańcza i kiszona kapusta, a ser pleśniowy idzie w parze z powidłami jagodowymi i szpinakiem. I nic się tu nie gryzie. Głównym owocem myśli kulinarnej w Roślinie jest jednak burger z pestek dyni i grochu (14 zł). Solidny kotlet, dobrze przyprawiony, choć zbyt skory do wędrówek po talerzu, gruba chrupiąca buła, pikle i świeże warzywa – ulubiony warzywex z Krowyżywej zyskał poważnego konkurenta. Roślina to kolejny dowód, że okolica placu Konfederacji powoli przeobraża się z miejsca codziennych maratonów do metra w miejsce spotkań. Mam też nadzieję, że to dopiero pierwsze roślinne plony – z kaszy, pestek i wszystkiego, co oferuje kuchnia wegetariańska, mogą wyrosnąć nie tylko burgery i kanapki. [Mariusz Mikliński]

Warszawa

Między Ustami

ul. Mokotowska 33/35 pon. 10.00-23.00 wt.-czw. 08.00-00.00 pt. 08.00-03.00 sob. 10.00-03.00 niedz. 10.00-23.00 tel. 530 323 325

Roślina

Komplet

Między Ustami Tapas & Craft Bartending to nowy lokal Marty Rut, współwłaścicielki Sto900, knajpki zamkniętej wraz ze zburzeniem (dokonującym się akurat w momencie pisania tego tekstu) budynku, który dzieliła z 1500 m2 do Wynajęcia. Między Ustami otwierało się i docierało dość długo, ale na efekty warto było czekać. Wrażenie robi już samo dwupoziomowe wnętrze: góra dość ciemna, trochę barowa, trochę salonowa, dół zalany światłem, zastawiony długimi stołami, przy których w niedzielę odbywają się Sunday Roasty, czyli swojskie obiady organizowane na tej samej zasadzie, co powszechne już brunche (z których, BTW, zasłużenie słynęło Sto900). Na pierwszy roastowy ogień poszedł rosół z kaczki, włoska kapusta, lane kluski, szynka wieprzowa, pieczone warzywa i puree ziemniaczane z koperkiem. Taki dobierany obiad przy wspólnym stole można (z)jeść w Między Ustami od 12.00 do 16.00. Na co dzień natomiast jest mniej swojsko, dominują bowiem dania raczej kombinowane. Zamówiłyśmy dwa zestawy tapasów, wegetariański (30 zł) i rybny (40 zł). Na nasz stół wjechały liczne talerze, których zawartość zaskakiwała kształtem, fakturą i smakiem. Ponieważ opisy w menu skonstruowane są tu zgodnie z nową, nieco irytującą modą (uniemożliwiającą przewidzenie konsystencji i stanu skupienia danego składnika), na którą narzekaliśmy już w poprzednim numerze, trochę nam zajęło, zanim nazwy dopasowałyśmy do dań. Nadal nie mamy pewności, czy śledź/śliwka/jabłko/szalotka to przypadkiem nie był jednak pstrąg/szpinak/pomarańcza/kawior. Ma to też oczywiście swoje zalety, jedzenie było bowiem trochę jak rozwiązywanie zagadek. Całą tę dość wybuchową mieszankę (bo i bryndza, i kasztany, i przegrzebek, i anchois, i lebne) podlałyśmy bardzo smacznymi śniadaniowymi koktajlami (w Między Ustami zjecie też śniadania, dania główne i desery): jabłko/siemię lniane/mleko/orzech włoski/miód oraz jarmuż/korzeń selera naciowego/natka pietruszki/sok pomarańczowy (po 16 zł), ale pewnie lepiej by się komponowały te alkoholowe, których w menu nie brakuje – Między Ustami to bowiem programowo także „Craft Bartending”. Jak bardzo craft jest tu bartending, przekonamy się z chęcią następnym razem. [Olga Wiechnik]

ul. Schroegera 80 codziennie 09.00-21.00

A34


MAJ 2014

MARZEC 2015

Słodkość na blokowisku

Silne postanowienie noworoczne – nie jem słodyczy. Szybko wprowadzam korektę. Nie jem słodyczy, których sama nie kupię. Bo sprezentowane, poczęstowane, podkradzione się nie liczą, prawda? A najbardziej nie liczą się te zjedzone w ramach służbowych obowiązków. Tych jakby nie było. Bo to praca. Hym? Rozglądając się więc za nowymi miejscami, o których warto napisać, zupełnie przypadkiem trafiałam wyłącznie na informacje o nowych cukierenkach. I tak, w chłodne lutowe dni, gnana recenzenckim obowiązkiem chodziłam do miejsc, w których prawdopodobnie nigdy w innych okolicznościach bym się nie pojawiła. Przystanek numer jeden: Kabaty. To tutaj swoje podwoje otworzyło So Sweet Project – marka, która funkcjonowała już na rynku jako dostawca fikuśnych tortów i innych słodkości. Teraz przyszedł czas na własny lokal, a właściwie lokalik – dwa stoliki, dwie lodówki, ekspres do kawy. Nie wiem, o co chodzi, ale większość tego typu miejsc, jeśli nie są to siermiężne relikty poprzedniej epoki, wygląda, jakby miała rezydować w nich Barbie. W So Sweet też wszystko jest takie rozkoszne – kolorowe słomki, białe szafeczki, no i radosne muffinki. Jakiś taki infantylizm uciążliwy. Duch tych wszystkich urodzinowych tortów dla trzylatków z świnką Pepą z lukru. Ja rozumiem, że konwencja, ale czy to obowiązkowe? Przejdźmy jednak do meritum, bo o ciastka tu chodzi. W So Sweet codziennie można trafić na coś innego. Trzeba być czujnym, bo często popołudniami niewiele zostaje. My przetestowałyśmy wszystko, co akurat było (oprócz muffinków) – sernikobrownie, brownie z masłem orzechowym, ciasto marchewkowe z orzechami i kremem, deser w słoiczku z brownie i mascarpone oraz minibezę z mascarpone. Wszystko – łup – kamieniem na żołądek – ciężkie, bardzo słodkie, poprawne, ale raczej mało finezyjne. Zbawieniem były truskawki w słoiczku, bo stanowiły jakąkolwiek przeciwwagę dla dość topornej reszty. Bardzo brakowało czegoś lekkiego, co mogłoby stać się alternatywą dla duetu – marchewkowe vs. brownie. Przystanek drugi: Miasteczko Wilanów. Cukierenka Słodki Drań. Jedna lodówka, trzy stoliki i kanapa, takie same tekturowe kubki z nastemplowanym logo. Spokojnie możecie darować sobie jabłecznik – mimo że wierzchnia warstwa z orzechów jest ekstra, jabłkowe nadzienie okazuje się twarde i rozczarowuje. Nie zamawiajcie niczego o nazwie „rafaello” – nie ma po co. Skupcie się na jednym – beza z marakują. Weźcie dwa kawałki. Trzy. To jest jedna z najpyszniejszych rzeczy, jakie jadłam. Nie za twarda beza, nie za słodki krem i rozkoszne strzały orzeźwienia trafiającym od czasu do czasu w nasze podniebienie miąższem marakui. Cudowne! Ale wciąż było mi mało. Gdzież jakaś cukiernia dla tych, którzy lubią ciastka, ale mają alergię na słoiczki przewiązane sznureczkiem? W końcu znalazłam. Ostatnim przystankiem mojej cukierniczej odysei stała się Odette. Cukiernia dla dorosłych. Wszystko na poważnie, ciastka wyglądające jak dzieła sztuki, ani jednej kolorowej słomki. Nietypowe formy i oryginalne smaki. Inna liga. Dlatego o ciastkach z Odette poczytajcie w rubryce Dizajn. [Sylwia Kawalerowicz]

So Sweet Project

Exhausted / Wyczerpani Reżyseria, choreografia: Claude Bardouil 13-15 marca 2015 Bilety: 35-50 zł

Szklana menażeria Spektakl gościnny Teatru im. Jana Kochanowskiego w Opolu Reżyseria: Jacek Poniedziałek 20-21 marca 2015 Bilety: 35-50 zł

Pinokio Reżyseria: Anna Smolar Spektakl dla dzieci od 5-go roku życia 10-12, 14-19 kwietnia 2015 Bilety: 30-35 zł

So Sweet Project ul. Wąwozowa 4 lok. H2

Koniec

Słodki Drań

Reżyseria: Krzysztof Warlikowski 24-26 kwietnia 2015 Bilety: 35-65 zł

Rezerwacje: 22 379 33 33 facebook.com/NowyTeatr

bow@nowyteatr.org ebilet.pl bilety24.pl

www.nowyteatr.org Patroni

Słodki Drań ul. Sarmacka 10 lok. UB

A35

Dofinansowano ze środków:


AKTIVIST

MOJE MIASTO

GDAŃSK

LAS I PRÓBY

Ulubione gdańskie miejscówki lidera Trupy Trupa

Teatr Leśny

GRZEGORZ KWIATKOWSKI

Dolina Radości

Fot. Artur Andrzej (CC0 1.0)

Trójmiejski zespół Trupa Trupa tworzą Grzegorz Kwiatkowski (drugi od lewej), Tomek Pawluczuk, Wojtek Juchniewicz i Rafał Wojczal. Zespół ma na koncie EP-kę z 2010 r., longplay wydany w czerwcu 2011 r. oraz drugi longplay wydany w 2013 r. Grali na OFF Festivalu, Ars Cameralis, Open'erze oraz Soundrivie. W marcu ukaże się trzecia płyta zespołu zatytułowana „Headache”. Album zostanie wydany przez angielski label Blue Tapes and X-Ray Records.

Jedna z pozostałości niemieckiej myśli kulturalno-technicznej. Przed wojną odbywały się tutaj koncerty operowe, na które przychodziło niemieckie mieszczaństwo. To jedno z moich ulubionych miejsc spotkań towarzyskich – jest pusto i z dala od zgiełku miasta. Położony w środku lasu teatr na mikrośrodkowoeuropejską, pokraczną skalę jest spełnieniem marzeń bohatera filmu Herzoga, Briana Sweeneya Fitzgeralda, który chciał wybudować operę w środku dżungli.

Nowa synagoga

Jedyna w Gdańsku w pełni ocalała synagoga, w której zarejestrowaliśmy płytę „++”. Nagrywaliśmy ją bardzo długo – od grudnia 2012 do marca 2013 r. – i mocno się z tym miejscem związaliśmy. Niedawno daliśmy tutaj również koncert na rzecz odbudowy dachu synagogi i może to dobry moment, aby zasygnalizować, że to miejsce potrzebuje finansowej pomocy.

Dolina Radości w Gdańsku-Oliwie

Położona w gdańskiej Oliwie i co najważniejsze, również w głębi lasu. To taka Dolina Kościeliska, tyle że na północy Polski. Ważni są dla mnie dwaj symboliczni patroni tego miejsca. Patroni herzogowscy, warto dodać. Pierwszy to przedwojenny leśnik Danz, który pośród drzew iglastych posadził brzozy układające się w napis: DANZ 1896. Po prostu zrobił swój ogromny autograf, widoczny częściowo do dzisiaj. Drugim patronem jest skoczek narciarski Ernst Becker-Lee, który skakał na skoczni narciarskiej w Dolinie tak daleko (postać przypominająca Waltera Steinera), że aż się tu zabił.

Zakład psychiatryczny Srebrzysko

Przedwojenny, istniejący do dzisiaj zakład psychiatryczny zlokalizowany blisko lasu i cmentarza Srebrzysko. To miejsce ciekawe z dwóch powodów. Po pierwsze, to świetny teren spacerowy, a po drugie mieści się tam Dwór Srebrniki, w którym przez wiele lat mieszkał Joseph von Eichendorff, jeden z trzech największych poetów niemieckiego romantyzmu. Warto dodać, że w ramach nazistowskiej akcji T4 większość pacjentów szpitala została wywieziona do Saksonii i zagazowana. Warto również dodać, że miejsce, w którym mieszkał Eichendorff, jest obecnie wystawione na sprzedaż, zrujnowane i zagrzybiałe. Wstyd!

Zakład psychiatryczny

Reduta Miś

Sala prób Trupy Trupa – Reduta Miś

Sala prób zespołów Trupa Trupa i Gówno, usytuowana w Dolnym Mieście w Gdańsku. Nasze dawne miejsce prób mieściło się w byłej fabryce amunicji, czyli w dużym ceglanym przedwojennym obiekcie na obrzeżach miasta. Wymyśliliśmy tam i zarejestrowaliśmy demo płyty „++”, którą wydaliśmy w 2013 r. Niedawno wyczytałem, że na terenie Dolnego Miasta w XIV wieku znajdowały się błota. I pasuje mi to do tego miejsca. Warunki w sali były opłakane, raz było za zimno, raz za gorąco. A36


CITY MOMENT

MIASTO • FOTO • CHWILA

Robimy zdjęcia. Obsesyjnie, kompulsywnie, ajfonem. Jak wszyscy. Sorry. Śledźcie nas na Instagramie. Miasto widziane naszymi oczami na instagram.com/aktivist_magazyn

A37


AKTIVIST

MAGAZYN KUCHNIA

Tapas Gastrobar

Warszawa

SANDWICZE „STAREJ SZKOŁY”

Pierwsze danie główne i pierwsze rozczarowanie. Szkoła serwowania tej kanapki musi tu chyba faktycznie być bardzo stara, bo z wpadką tego kalibru dawno się nie spotkaliśmy w generalnie trzymających poziom stołecznych knajpach. Kanapka z tuńczykiem, majonezem i czipsami z kukurydzy (15 zł) okazała się najordynarniejszą hotdogową bułą okraszoną solonymi czipsami. Rozumiemy czipsy (wytłumaczono nam, że te z kukurydzy znajdują się – w postaci rozdrobnionej – w tuńczykowej brei), ale ta bułka? Na pytanie, czym dyktowany był wybór pieczywa, odpowiedziano nam, że to „taka nasza innowacja”. Odradzamy więc innowacyjność. Wolimy świeże pieczywo.

Zbiorowe żywienie Jedzenie interpersonalne to nasza specjalność – wiadomo, z cudzego talerza smakuje najlepiej. Dlatego bardzo lubimy miejsca, które dzieleniu talerzy sprzyjają. A do takich na pewno należy Tapas Gastrobar. Wszak idea tapasów na tym głównie polega – zamawiasz dużo różności i zmieniasz talerze jak rękawiczki. W tej restauracji, prowadzonej przez Hiszpana i karmiącej ręką hiszpańskiej szefowej kuchni, wybór tapasów jest spory. My zdecydowaliśmy się na talarki chorizo duszone w białym winie (15 zł), chrupiące krokieciki z beszamelem (12 zł), smażone kawałki bakłażana z mlekiem i miodem, talerz hiszpańskiej szynki Gran Reserva (19 zł), smażone narybki (16 zł) i patatas bravas, czyli smażone w głębokim oleju (choć na nasz ząb trochę za mało chrupkie) ziemniaki z pysznym pikantnym pomidorowym sosem. Zwyciężył bakłażan (dlatego obok podajemy na niego przepis), ale tuż za nim było pyszne, ociekające tłustym winnym sosem chorizo (hiszpańska kuchnia do najlżejszych nie należy, ale w dużej mierze na tym przecież polega jej urok). W Gastrobarze warto podnieść choć na chwilę głowę znad talerza i rozejrzeć się po wnętrzu, w którym uwagę przykuwają przede wszystkim piękne kolorowe kafle. Można też zawiesić oko na odwiedzających lokal Hiszpanach i Hiszpankach, co chyba najlepiej świadczy o autentyczności tutejszej kuchni. Oprócz tapasów spróbowaliśmy też kilku dań głównych oraz pysznych churrosów, czyli czegoś najlepszego, co – oprócz sjesty – Hiszpania dała światu. Ale wracać tam będziemy raczej dla tapasów.

POLICZEK WOŁOWY Z PARMENTIER BAKŁAŻANOWE PALUSZKI

SKŁADNIKI: • 1 bakłażan (około 9 paluszków) • mąka • olej uniwersalny • sól • 30 ml miodu gryczanego

To ponoć przebój tego miejsca. Dość fantazyjnie podany policzek faktycznie rozpływał się w ustach (mmmm), a parmentier (ziemniaczane purée) polane mięsnym sosem tworzyło smaczną papkę. Trudną jednak do przyswojenia dla osób wrażliwych na półpłynną konsystencję jedzenia. 36 zł

Bakłażan obieramy i kroimy w paluszki. Marynujemy go w mleku przez dwie godziny. Następnie obtaczamy w mące i smażymy na głębokim oleju około 4-5 minut. Posypujemy solą. Nakładamy na talerz i polewamy miodem. Jemy! CHURROS

Tapas Gastrobar ul. Grzybowska 63

Czyli „wypiek w formie prętu o przekroju gwiazdy”, jak precyzyjnie opisuje ten pyszny tłuściutki słodycz Wikipedia. W kwestii deserów Gastrobar pozwala mierzyć zamiary na siły, bo churrosy można zamawiać na sztuki (po 1,50 zł). Do tego słój robionej na miejscu czekolady i jesteśmy ugotowani.

Zjadły, opisały i sfotografowały: Ola Wiechnik i Sylwia Kawalerowicz A38


MARZEC 2015

2

PROMO

4 1

3

Podano do łóżka! 6

7

5

Za rękę i do ręki. W marcu nie ma czasu do stracenia, więc je się w biegu. Loki [1], czyli warzywo na patyku, które od niedawna można dostać w lokalu przy Pl. Konstytucji, to idealny pomysł na spacerową przekąskę. Zdrowe, chrupiące i wygodne w jedzeniu.

Poranny posiłek jest najważniejszy – zapewnia nam energię na cały dzień. Można to porównać do rozpalania w piecu – im wcześniej po wstaniu z łóżka zjemy, czyli napalimy w organizmie, tym więcej będziemy mieć energii i szybciej rozbuchamy metabolizm. Zapewnią nam to proponowane w menu WARS śniadania: jajecznica czy granola.

Podobnie jak czekolada w tubce [2] firmy Meia Duzia. Słodko robi się też od lizaków. A jak już będzie za słodko, można schować je do eleganckiego, drewnianego pokrowca [3] dostępnego na sweetd-life.com. Potrzebujecie złamać smak? Sięgnijcie po popcorn ze SnobPop [4]. Produkowany przez kukurydzianych entuzjastów spod Chrzanowa, zaskoczy niejednego kinowego wyjadacza wytrawnym smakiem soli z karmelem czy orzechów w miodzie. Nadal słodko? No to hop na rybkę. Sardynki od Jose Gourmet [5] nie tylko pięknie wyglądają, ale też świetnie smakują. Na koniec spaceru zrelaksujcie się nowym napojem Chill [6], który robiony jest na bazie szyszek chmielu i ma przyjemnie cierpki, pigwowy smak. Zadowoleni? To możecie się przytulić. Jak solniczka z pieprzniczką z Manufaktury Porcelany [7].

Cydrowy grzaniec

Od ziarenka do bochenka Wszystko zaczęło się od projektu społecznego, który miał zachęcić ludzi mieszkających na wsi, a konkretnie na pograniczu polsko-czeskim w Sudetach, do pieczenia chleba. W przeciwieństwie do miasta, gdzie wypiekanie jest teraz bardzo modne, na wsi ta tradycja zanika. Chleb na zakwasie zastępowany jest zwykłym, sklepowym bochenkiem, któremu daleko do domowego wypieku. Katarzyna Kędzior, z zawodu projektantka, z wyboru mieszkanka małej wioski w Sudetach, postanowiła zawalczyć o wiejski chleb i stworzyła Domową Piekarnię, czyli zestaw „pierwszej

pomocy” dla piekarza amatora. W pięknym, płóciennym woreczku kryją się dwa rodzaje mąki pochodzącej od lokalnego dostawcy, dodatki w postaci ziaren słonecznika i dyni, naturalny zakwas, ścierka z przepisem – instrukcja postępowania oraz formy do pieczenia. Pomysł, podobnie jak chleb od Kasi, świetnie wyrósł i dalej się rozrasta. Domowa Piekarnia nie jest więc już tylko dla mieszkańców wsi, ale dla każdego, kto chce pobawić się w piekarza. Zestaw można kupić na stronie domowapiekarnia.com.

A39

• • • • • • • •

1 litr np. Cydru Lubelskiego Jabłko na Miodzie 2 pomarańcze (pokrojone w plasterki) 1 jabłko (pokrojone w plasterki, pół do dekoracji) 4 goździki 4 gwiazdki anyżu gwiazdkowego szczypta imbiru laska cynamonu (lub pół łyżeczki) pół łyżki miodu

Do rondelka wlewamy cydr i dodajemy plastry pomarańczy i jabłka, goździki, gwiazdki anyżu, szczyptę imbiru, laskę cynamonu i miód. Całość podgrzewamy na małym ogniu, żeby nie doprowadzić do wrzenia. Przelewamy do naczynia, dekorujemy plastrami jabłka i pomarańczy. Grzaniec z cydru będzie się dobrze prezentował w wysokiej szklance z grubego szkła.


AKTIVIST

MAGAZYN FILM

„Chappie”, nowy film Neilla Blomkampa, wchodzi do polskich kin 13 marca.

ROBOTA WRE

CYBORGI • DROIDY • MECHY

Tekst: Filip Kalinowski, współpraca: Michał Kropiński, Mariusz Mikliński, Rafał Rejowski

Pierwsze roboty w historii (pop)kultury znaleźć można już w antycznej mitologii pośród bezdusznych, metalowych pomocników Hefajstosa. Słowa „robot” użył jednak po raz pierwszy dopiero Karel Čapek w latach 20. zeszłego wieku. Od tamtej pory pracujący zwykle na trzy zmiany blaszani pomocnicy człowieka rozpanoszyli się na kartach książek i komiksów, ekranach kin i telewizorów. Gdy Chappie – kolejny niewolniczo wykorzystywany android – buntuje się przeciwko swoim ciemiężcom w najnowszym filmie Neilla Blomkampa, my przypominamy jego stalowych braci, kilka sióstr i ich kilku mięsnych popleczników. Od A do Z. Omijając oczywistości.

A40

A

JAK ADOLF

Polska wczesnych lat 80. otrzymała robota na miarę swoich możliwości – to zacinający się Adolf, owoc eksperymentów i niezdrowej naukowej ciekawości Ambrożego z „Akademii pana Kleksa”. Z ulizaną grzywką i ozdobionym czerwonymi diodami bębnem pralki w miejscu serca sieje zgorszenie wśród posłusznych, tresowanych uczniów akademii. Nie mówi „dziękuję”, bije i dewastuje – nadaje się tylko do anihilacji. Ot, pedagogika doby PRL-u. [mm]

B

JAK BIG DOG

Bohater jednego z najbardziej niepokojących filmików na YouTubie, w którym uporczywe mechaniczne bzyczenie towarzyszy scenom


MARZEC 2014

znęcania się nad dziwnie zwierzęcym, czworonożnym robotem. Owe obrazy kopania i wpuszczania na lód czy rumowisko mają jednak uświadomić widzowi, jak skomplikowaną i genialną konstrukcją jest wynalazek Boston Dynamics. Wielki Pies, mogący służyć za tragarza ładunku w miejscach nieodstępnych dla pojazdów cztero- czy dwukołowych, jest równie niezawodny jak niepokojący.

C

JAK CHRIS CUNNINGHAM

Największy miłośnik robotów z pierwszego pokolenia twórców autorskich teledysków, do których zaliczają się też Gondry, Jonze, Romanek czy Fincher. Twórca mechanicznej Björk z klipu „All Is Full of Love”, cyfrowego owada z „Second Bad Vilbel” Autechre czy futurystycznych projektów do filmowej adaptacji „Sędziego Dredda” i – nigdy niezrealizowanej – „Sztucznej inteligencji” Stanleya Kubricka. Choć wydawało się, że spośród reżyserów „generacji MTV” to on z największą swadą wybiegał w przyszłość, do dziś nie nakręcił swojego pełnometrażowego debiutu.

D

JAK DAIMOS

Ważący 150 ton 45-metrowy robot bitewny sterowany przez ludzkiego pilota Kazuyę Ryūzakiego. Jego przygody pod koniec zeszłego millenium transmitowała niezapomniana stacja Polonia 1. Oprócz miłosnych rozterek koszykarza Gigiego, sportowych wyzwań piłkarza Tsubasy i brutalnych pojedynków wrestlera znanego jako Tygrysia Maska to właśnie perypetie generała Daimosa były głównym powodem tego, że polskie podwórka połowy lat 90. pustoszały popołudniami, a wieczorami rozbrzmiewały odgłosami transformacji w roboty.

E

JAK ELECTROMA

Znany z animowanych teledysków science fiction duet muzyczny w 2006 r. spróbował swoich sił w fabule. Thomas Bangalter i Guy-Manuel de Homem-Christo śledzą dwa roboty przedzierające się przez kalifornijskie pustynne bezdroża – najpierw w ferrari z rejestracją „HUMAN”, później pieszo. Cel? Taki sam jak wszystkich smutnych robotów. Zostać człowiekiem. [mm]

F

JAK FORBIDDEN PLANET

Duży, niezgrabny i dziś już nie tak sławny robot Robby to pierwsza prawdziwa mechaniczna gwiazda kina. Wiadomo, była przed nim choćby Maria z filmu Langa, ale to figurką Robby�ego bawiły się setki amerykańskich dzieciaków po premierze

„Zakazanej planety” pod koniec lat 50. W tej superprodukcji sci-fi z młodym i jędrnym wówczas Leslie Nielsenem robot jest pierwszym emisariuszem Nieznanego. Później okazuje się jednak swojskim lokajem naukowca-dziwaka, potrafiącym w swoich metalowych trzewiach zsyntetyzować pączki na śniadanie czy butelkę wyśmienitej whisky. Nie dajcie się więc nabrać ikonicznym dziś plakatom „Zakazanej planety”, stawiającym go w jednym rzędzie z kinowymi potworami tamtych czasów, bo Robby to stuprocentowy kumpel. [rar]

G

JAK GORT

Pierwsza wersja filmu „Dzień, w którym zatrzymała się ziemia” to prawdziwy klasyk science fiction lat 50. Na ziemię z misją specjalną przybywa Klaatu. Jego „ochroniarzem” jest gigantyczny robot Gort. Maszyna nie ma oczu, a zamiast tego dysponuje tajemniczym laserowym promieniem, który w sekundę jest w stanie uporać się z każdym zagrożeniem. Stalowy kolos przypomina raczej milczącego rycerza, ale niezależnie od tego to on zainspirował wizerunek humanoida, który królował w popkulturze przez kolejnych dwadzieścia lat. [mk]

H

JAK HAMMERSTEIN

Szerszej publiczności znany z filmu „Sędzia Dredd” robot wojskowy stworzony na potrzeby XXI-wiecznych wojen, które toczone są pod płaszczykiem walki o demokrację, a tak naprawdę mają zapewnić zwycięzcom dostęp do ropy. Takie cele jednemu ze swoich licznych komiksowych dzieci wyznaczył jeszcze w latach 70. genialny brytyjski scenarzysta Pat Mills, twórca „ABC Warriors” i „Sláine’a”. Współtworzony przez niego kultowy magazyn „2000AD” przyczynił się do prawdziwej rewolucji na angielskim rynku historii obrazkowych. I o ile erudycyjne opowieści Alana Moore’a czy oniryczne światy Neila Gaimana cieszą się dziś zasłużoną popularnością, o tyle brutalny, antysystemowy język Millsa wciąż nie został w pełni doceniony.

I

JAK INTERGALLACTIC

Kto nie widział tego klipu nie wie co to prawdziwa zadyma. Panowie z nieodżałowanego Beastie Boys zainspirowani japońskimi historiami Jaianto Robo stworzyli swoją wersje dalekowschodniego hitu o walkach gigantów. Z tą drobną różnicą, że ich tekturowy robot zachowuje się jak po kielichu i ma spore problemy w starciu z gigantyczną meduzą. Z drugiej strony kto zachowywałby się normalnie gdyby w jego głowie siedzieli muzycy tego słynnego tria? [mk]

A41

J

JAK JEFF MILLS

Jeden z największych praktyków i teoretyków techno od samego początku swojej kariery wykraczał myślą poza obręb rodzinnego Detroit. I choć już w produkcjach jego macierzystego składu Underground Resistance można znaleźć futurologiczne tropy, to dopiero solowe dokonania „Człowieka jutra” mogą służyć za dźwiękowy odpowiednik klasycznego science fiction. Soundtrack stworzony do „Metropolis” Fritza Langa czy EP-ka „The Good Robot” to tylko najbardziej ewidentne przykłady zainteresowań artysty, dla którego muzyka elektroniczna stanowi tak samo ważną gałąź ludzkiego rozwoju, jak mechanika czy cybernetyka.

K

JAK KRÓTKIE SPIĘCIE

Dziś już zapomniany hit pirackich wypożyczalni wideo przełomu lat 80. i 90. Militarny robot imieniem Numer 5 po terapii wstrząsowej – trafiony przez błyskawicę – buntuje się przeciwko przypisanej mu roli. Od likwidacji wrogich jednostek i pacyfikacji wiosek woli mieszczańskie wygody – czytanie książek, fitness i gotowanie. Familijny pacyfizm u zmierzchu zimnej wojny. [mm]

L

JAK LOUIE

Przypominający ekstrawagancką farelkę, retro-futurystyczny robot z do cna seventisowego filmu „Silent Running”. Jeden z trzech mechanicznych kompanów skazanego na samotność opiekuna kosmicznego ogrodu botanicznego, jego lekarz i partner do gry w karty. Okaże się on równie pomocny, gdy człowiekowi przyjdzie się zmierzyć z bezduszną machiną – tym razem nie elektrycznym mordercą, ale systemem, który w głębokim poważaniu ma ekologię i dobro natury.

M

JAK MARVIN THE PARANOID

Wielka głowa, wielkie zmartwienia. Ale przede wszystkim wielki umysł – zniewolony w blaszanej puszce mechanicznego ciała i w tej większej – statku kosmicznym showmana Zaphoda Beeblebroxa. Marvin, depresyjny robot (tak, dobry trop, „Paranoid Android”!) z „Autostopem przez galaktykę”, przesyconej wyspiarskim, absurdalnym humorem powieści Douglasa Adamsa sfilmowanej 11 lat temu, podróżuje ze swoim panem, nie mogąc pogodzić się z rolą pokładowego majtka. Obdarzony człowieczą inteligencją i osobowością, zmuszany do najgorszej roboty i niedoceniony, rozpacza nad swoim podłym losem tyleż zabawnie, co boleśnie znajomo. Bo czyż jest coś bardziej ludzkiego niż zmaganie się z przekleństwem samoświadomości i niespełnienia? [rar]


AKTIVIST

N

JAK NOŻYCORĘKI, EDWARD

Wyglądający jak psychofan gotyckiego rocka, rozemocjonowany Pinokio schyłku XX wieku przyczynił się do ugruntowania pozycji Tima Burtona jako prawdziwego indywidualisty hollywoodzkiego kina. Rola tytułowego robota stanowi kamień węgielny kariery Johnny’ego Deppa, a jego cielesna niekompletność stała się inspiracją do jednej z najbardziej absurdalnych pornoprzeróbek w historii różowego biznesu.

O

JAK OLIVAW R. DANEEL

Humanoidalny automat opisywany przez amerykańskiego pisarza science fiction i profesora biochemii Isaaca Asimova działał zgodnie z ukutymi przez naukowca w latach 40. prawami, które regulowały stosunki pomiędzy ludźmi a myślącymi maszynami: 1. Robot nie może skrzywdzić człowieka ani przez zaniechanie działania dopuścić, aby człowiek doznał krzywdy. 2. Robot musi być posłuszny rozkazom człowieka, chyba że stoją one w sprzeczności z Pierwszym Prawem. 3. Robot musi chronić sam siebie, jeśli tylko nie stoi to w sprzeczności z Pierwszym lub Drugim Prawem. Późniejsi twórcy szybko tę etykę wrzucili między bajki i podążyli drogą dużo bardziej rozrywkowego bezprawia.

P

JAK PLEO

Zielony dinozaur PLEO wygląda, jakby wykluł się z jajka niespodzianki. Niewiele zabawek naszpikowanych jest jednak taką ilością elektroniki jak wynalazek Caleba Chunga, twórcy robopluszaków Furby. Kamery, mikrofony, czujniki ruchu, procesory i dalmierze podczerwone to tylko część organów mechanicznego kamarazaura, którym należy się opiekować z nadzieją, że – zgodnie z tym, co zapowiada producent – na podstawie doświadczeń i bodźców wykształci on swoją własną niepowtarzalną „osobowość”.

R

JAK ROBOCHŁOPIEC

Jeden z dwóch mechanicznych bohaterów komiksu Franka Millera i Geoffa Darrowa. Do spółki z wielkim robotem znanym jako Big Guy broni on Tokio przed inwazją gigantycznych, zmutowanych gadów. Scenariusz autora takich klasyków jak „Sin City” czy „300” bawi się formą patetycznych filmowych superprodukcji z lat 70. Pedantyczna, hiperszczegółowa kreska designera matrixowskiej trylogii pozwala nad każdą planszą spędzić więcej czasu niż na niejednym fantastycznonaukowym blockbusterze.

S

JAK SURVIVAL RESEARCH LABORATORIES

Powstały u schyłku lat 70. amerykański kolektyw artystyczno-mechaniczny działający na obrzeżach sztuki performance’u, muzycznego eksperymentu i zaawansowanej robotyki. Wystawiane przez SRL spektakle – choć biorą w nich udział jedynie kilkutonowe, ziejące ogniem ruchome maszyny – podejmują tematy seksualności, płci, rytuału czy światowej sytuacji społeczno-politycznej.

T

JAK TIK-TOK

Krótka powieść Johna Sladeka podważyła na początku lat 80. zapoczątkowany przez Isaaca Asimova paradygmat myślenia o robocie jako o niewolniku człowieka. Imiennik mechanicznego humanoida z krainy Oz nie buntuje się przeciwko swoim panom, ale z nihilizmem przypisywanym zwykle najgorszym jednostkom ludzkim brnie do celu po trupach. Gdy w końcu buduje swoją fortunę na prywatyzacji służby zdrowia i zostaje wybrany wiceprezydentem Stanów Zjednoczonych, trudno nie zastanowić się nad tym, dlaczego w dyskusji wokół sztucznej inteligencji nie rozpatruje się artystycznych czy też destrukcyjnych ciągot potencjalnie samoświadomych maszyn.

U

JAK URAN

W Stanach przemianowana na mniej radioaktywną Astro Girl, bohaterka kultowego cyklu Osamu Tezuki, który w Japonii nosi tytuł „Potężny Atom”, a reszcie świata znany jest jako „Astro Boy”. Naiwna chłopczyca o ogromnej sile jest wzorcową mangową bohaterką, ale sam cykl komiksów i animacji, w których występowała, nieraz wykraczał poza sztampę futurystycznych bajeczek dla dzieci i mierzył się z tematami śmierci, odrzucenia czy… wojny w Wietnamie.

W

JAK WESTWORLD

Niezapomniany Yul Brynner, zbyt rzadko obsadzany w innych rolach niż imigranci i orientalni watażkowie, rolą robota dał inspirację przyszłym pokoleniom Terminatorów. Jego maszynowy kowboj z „Westworld” skończył swoją zmianę w futurystycznym parku rozrywki, wpakowując kulę w serce jednego ze zwiedzających. Przeszedł tym samym do historii kina jako jedyny naprawdę zimnokrwisty rewolwerowiec na całym celuloidowym Dzikim Zachodzie.

A42

V

JAK VOLTRON

Amerykańsko-japoński serial animowany opowiadający o grupie robotów-tygrysów, które w sytuacjach zagrożenia planety łączyły się w gigantycznego mecha. W Polsce nie cieszył się tak wielką popularnością jak żelazny kanon z Polonii 1. W Stanach remake oryginalnej anime dla wielu seventisowych dzieciaków jest jednak pozycją kultową. O tym, że stanowił również część popkulturowej diety członków Wu-Tang Clanu, można się przekonać, słuchając ich debiutanckiego albumu.

Y

JAK YATTAMISTRZ

Japońskie seriale anime z Polonii 1 to fetysz pokolenia dzisiejszych trzydziestokilkulatków. Oprócz gwiazd futbolu i karzełków mających hopla na punkcie dziewczęcej bielizny było tam jeszcze jedno kuriozum. Historia zmagań złej bandy Drombo oraz Yattamanów. Walka wyglądała zawsze mniej więcej tak samo, ale odbywała się przy użyciu specjalnie skonstruowanych robotów. Drombo budowali za każdym razem nowe mechanizmy, a Yattamani dysponowali z grubsza stałą flotą maszyn – niezbyt inteligentnych, ale autonomicznych na tyle, żeby strzelać wedle uznania, produkować mniejsze automaty i gadać ze swoimi białkowymi właścicielami. Najdziwniejszy w tej menażerii wydawał się chyba Yatta-mistrz, który był robotem-zawodnikiem sumo. [rar]

Z

JAK Z-MACHINES

Japońscy inżynierowie, odpowiedzialni za powstanie pierwszego w historii prawdziwego metalowego zespołu, postanowili zbudować roboty zdolne zagrać to, czego człowiek nie potrafi. Kiedy wydawało się już, że 78-palczasty gitarzysta i 22-ręki bębniarz będą się marnować, grając (niezbyt) progresywnego rocka, ich potencjał zdecydował się wykorzystać Squarepusher. Producent napisał dla automatów muzykę mającą nieść emocje, a nie tylko prezentować skalę ich nadludzkich zdolności.

Ż

JAK ŻONY ZE STEPFORD

O ile najbardziej znaną książkę Iry Levina, „Dziecko Rosemary”, można odczytywać jako metaforę depresji ciążowej czy też lęku przed macierzyństwem, o tyle „Żony ze Stepford” są gorzką satyrą na wszystkie męskie fantazmaty dotyczące kobiety idealnej. Dwukrotnie ekranizowana powieść o idyllicznym miasteczku zasiedlanym przez piękne i zadbane, a jednocześnie posłuszne i niczego niewymagające zautomatyzowane panie domu sprawiła, że jej tytuł – jako synonim kury domowej – wszedł w Stanach do powszechnego użytku.


A43


MASZAP

MUZYKA FILM KSIĄŻKA KOMIKS

MASZAP MARZEC

MUZYKA Willis Earl Beal „Noctunes” HxC Recordings

RZECZ

Soul 2.0 Trochę się obraziłem na Cheta Fakera po jego warszawskim koncercie. Cały hype związany z fenomenalnym „Built on Glass” wyparował w okamgnieniu. Odechciało mi się słuchania soulowych mruczanek utkanych na oszczędnych bitach i kompletnie zwątpiłem w to, że ten szlachetny gatunek umie się odnaleźć w XXI wieku. Ale na szczęście ciągle łapię się na prosty trik z ocenianiem płyty po okładce. „Noctunes” to jednak nie tylko ładna okładka, ale przede wszystkim kilka bardzo zgrabnych i klimatycznych piosenek. Wszystko załatwia fenomenalny, ciepły głos Willisa. Isaac Hayes i Barry White nie dorobili się może konkurenta, ale z pewnością mają niezłego spadkobiercę. Kogoś, kto w epoce barokowej produkcji spod znaku iMaca za milion dołków potrafi wystartować z płytą opartą prawie wyłącznie na wokalach. Podkłady ograniczają się tu właściwie do niezbędnego minimum, które (z całym szacunkiem) byłby w stanie skomponować uczeń drugiej klasy szkoły muzycznej. Jakiś syntezator, bit maszyna, tyle. Całą przestrzeń wypełnia ten cholerny, magiczny głos. To on buduje dramaturgię, tworzy groove, sprawia, że po plecach przebiega ciepło, nawet gdy na zewnątrz pada śnieg i panuje mróz. Nie da się od niego uwolnić, nie da się nawet zasnąć. Pomimo kołysankowej konwencji jest w tej muzyce coś niepokojącego i apokaliptycznego, co decyduje o tym, że nie jest to jedynie zestaw hipsterskich pościelówek. [Michał Kropiński]

Bogate wnętrze Nie szata graficzna zdobi pieniądz, ale projekt banknotów węgierskiej artystki jest chyba najpiękniejszym, jakie widzieliśmy. Barbary Bernát proponuje ozdobić euro wizerunkami zwierząt z jednej strony i związanych z nimi w jakiś sposób roślin z drugiej. Ale bajer tak naprawdę polega na tym, że w promieniach UV zwierzątka pokazują swoją bogate wnętrze. [wiech] M44


MARZEC 2015

FILM

MUZYKA

„Ciało/Body” reż. Małgorzata Szumowska

Twin Shadow „Eclipse” Warner Music Poland

Uwierz w ducha

Jeszcze bliżej popu

Anoreksja i kontakty ze zmarłymi, duchy na blokowisku i zmaganie się ze śmiercią najbliższej osoby – po przeczytaniu zarysu fabuły ostatniego filmu Szumowskiej można dojść do wniosku, że reżyserka zasiliła szeregi sekty. Albo przeszła na newage'ową stronę mocy. Tymczasem nie tylko zbudowała z tych pozornie wykluczających się elementów inteligentny scenariusz, lecz także nakręciła swój najbardziej spełniony obraz od czasu „33 scen z życia”. „Ciało/ Body” opowiada historię trzech osób, które w odmienny sposób radzą sobie ze stratą. Tłumiący emocje prokurator po śmierci żony szuka ratunku w alkoholu i cynizmie. W autodestrukcji konkuruje z nim jego córka anorektyczka – po kolejnej próbie samobójczej Olga trafia do ośrodka pod opiekę niekonwencjonalnej terapeutki Anny. Kobieta wkrótce zacznie utrzymywać, że kontaktuje się z matką dziewczyny. Ciało vs. dusza, racjonalizm kontra duchowość – opozycja, która już wielokrotnie bohaterom polskich filmów kazała długo wpatrywać się w dal w poszukiwaniu

KSIĄŻKA

tego, co „większe od materii”. Jednak dla Szumowskiej to tylko punkt wyjścia, reżyserka ogrywa karkołomną, tak lubianą przez polskich twórców metafizykę rodem z późnych filmów Kieślowskiego. Podsuwa widzowi naiwne pytanie „czy jest coś więcej?”, by w końcu przekornie je unieważnić – istotniejsze okazuje się bowiem to, co przyziemne, choćby banalna próba nawiązania kontaktu z córką. Jednocześnie Polka nie ośmiesza postawy terapeutki – szanuje wolność bohaterów w radzeniu sobie z tym uporczywym życiem. Jej czarna ezokomedia ma też największą zaletę „33 scen...” – chyba nikt inny w polskim kinie nie ma takiej śmiałości w ukazywaniu śmieszności tego, co tragiczne, komedii w dramacie, szyderstwa rzeczywistości, które uczy dystansu. Lub wiary w duchy. [Mariusz Mikliński] obsada: Janusz Gajos, Maja Ostaszewska, Justyna Suwała Polska 2015, 90 min, Kino Świat, 6 marca

Charlie LeDuff „Detroit. Sekcja zwłok Ameryki” Czarne

Miasto ruin Wśród reporterów łatwo wyróżnić dwa typy – kryjących się w cieniu, wnikliwych obserwatorów zdarzeń i pierwszoplanowych bohaterów akcji, którzy jedną ręką trzymając dyktafon, drugą osłaniają ranne dziecko. Charlie LeDuff należy do tej drugiej grupy. Jest niemal jak Spider Jerusalem z komiksu „Transmetropolitan” – wozi pistolet w schowku, koresponduje ze Schwarzeneggerem. Reporter, który – jak to sam ujmuje – „buduje wieżę ze słów”. Autokreacja i pretensjonalność zderzają się w jego pisaniu z wręcz ekshibicjonistyczną niekiedy emocjonalnością, obcą większości dziennikarzy. Staje się to nie tylko zrozumiałe, ale i akceptowalne, kiedy uświadomimy sobie, że losy jego pokiereszowanej rodziny nierozerwalnie wiążą się z historią jego rodzinnego M45

Mam problem z tym albumem. Z jednej strony to logiczna kontynuacja płyty „Confess” z 2012 r. – jeszcze przejrzystsze brzmienie, jeszcze bardziej rozbuchana produkcja i jeszcze większe nagromadzenie przebojowych, chwytliwych i „radiowych” numerów. Z drugiej zaś trochę tęsknię za bardziej intymnym i kameralnym klimatem debiutanckiego „Forget”. „Eclipse” to praktycznie same singlowe pewniaki, świetnie wyprodukowane i zaśpiewane w odpowiednio żarliwy i forsowny sposób. Kilka z nich na pewno zawalczy na listach przebojów, bo to po prostu ultraprzebojowe piosenki. Gdzieś niestety rozpłynął się ten klimat, który czynił twórczość George�a Lewisa Juniora tak wyjątkową i chwytającą za serce. Koniecznie jednak przekonajcie się na własnych uszach, jak daleko na muzycznej mapie ten album leży od debiutu. Czas pokaże, czy Twin Shadow zabrnął w ślepy zaułek, czy ma pomysł na ciąg dalszy. [Mateusz Adamski]

miasta. Detroit, po czasach świetności przemysłu samochodowego, gdy miasto zamieszkiwały blisko dwa miliony ludzi, dziś w ogromnej części składa się z pustostanów, a liczbę jego mieszkańców szacuje się na 700 tysięcy. „Detroit znajduje się w tak opłakanym stanie, jakby ktoś złapał je za włosy i przewłóczył po schodach trzy piętra w dół”. To światowa stolica morderstw, amerykański przyczółek tarć rasowych, miasto, którego wypisaną na sztandarze dewizą jest „Speramus Meliora; Resurget Cineribus”. „Miejmy nadzieję na lepsze jutro, które z popiołów powstanie”. Każda związana z nim biografia, każda znajdująca się w nim ulica, każdy metr ziemi, na której je wybudowano, każdy metr powietrza, który się nad nim znajduje, kipi znaczeniami. Trudno mieć więc pretensje do LeDuffa, że korzysta często z wielkich słów. Wracając na stare śmieci, od początku przecież szykował się na wojnę. A „ilu znasz korespondentów wojennych, którzy byli w Detroit?”. [Filip Kalinowski]


MASZAP

FILM

MUZYKA

Noel Gallagher „Chasing Yesterday” Warner Music Poland

„Dumni i wściekli” („Pride”) reż. Matthew Warchus

Starszy trzyma formę

Tęczowy węgiel

Na spektakularną reaktywację nieodżałowanych Oasis musimy jeszcze poczekać – bo że do takowej prędzej czy później dojdzie, nie mam wątpliwości. Na szczęście Noel po raz kolejny daje radę, przywołując jednocześnie echa swojej macierzystej formacji. Wystarczy pięć pierwszych sekund piosenki „Riverman”, by z uśmiechem na ustach wspominać najlepsze momenty z dyskografii tuzów britpopu. Tej gitary nie da się podrobić! Singlowy „In the Heat of the Moment” akurat nie oddaje obrazu całości, irytując infantylnymi zaśpiewami i ogólną koślawością. Za to pięknie buja „The Girl with X-Ray Eyes”, utwór, który znakomicie sprawdziłby się w repertuarze... Blur! Warto też zatrzymać się dłużej nad zamykającym płytę kolejnym singlem „Ballad of the Mighty I”, z gościnnym udziałem Johnny�ego Marra. „Chasing Yesterday” potwierdza znakomitą formę Noela, który doskonale poradził sobie w roli solowego artysty. Czego nie można powiedzieć o Liamie... [Mateusz Adamski]

„Dumni i wściekli” trafiają do dystrybucji w Polsce w ciekawym okresie. Film opowiadający o społeczności LGBTQ, która w latach 80. XX wieku w Wielkiej Brytanii wyraziła swoje poparcie dla strajkujących górników, idealnie koresponduje z ostatnimi wydarzeniami w naszym kraju. Nic tak nie jednoczy jak wspólny wróg. Wiedzą o tym szykanowani homoseksualiści, którzy szukając własnej drogi do emancypacji, próbują zjednoczyć się przeciwko polityce Margaret Thatcher z konserwatystami na co dzień parającymi się wydobyciem węgla w kopalniach. W obrazie Matthew Warchusa autentyczna historia zostaje przepuszczona przez gatunkowy filtr komedii. Problemy, które rodzą się po poznaniu gejów i lesbijek z mieszkańcami górniczych miasteczek, udaje się szybko rozwiązać. Postaci w filmowym uniwersum są zaś wyłącznie pozytywne. Nie ma wśród nich radykałów, maruderów ani ludzi tak przywiązanych do swoich poglądów, żeby nie można było ich sprowadzić na nową drogę. Jednak mimo uproszczeń „Dumni i wściekli”

wykonują istotną pracę społeczną, zwalczając uprzedzenia. Sprawdzają się też jako filmowa rozrywka. Zasługa w tym dobrych aktorów (możemy tu zobaczyć gwiazdy brytyjskiego kina pokroju Imeldy Staunton, Billa Nighy’ego czy George’a MacKaya) i lekkiego scenariusza, który zajmująco opowiada historię. Twórcy przy użyciu dowcipnych, inteligentnych dialogów nie boją się łamać stereotypów („A czym wy właściwie się żywicie?” – usłyszą w filmie młode lesbijki), ale robią to w na tyle bezpieczny sposób, by nie urazić ani tych, którzy stereotypowo myślą, ani tych, którzy padają ofiarą stereotypowego myślenia. Tym samym seans tego filmu może skłonić do przewartościowania poglądów zarówno nieprzychylnych mniejszościom konserwatystów, jak i niechętnych tym drugim liberałów. Ciekawe tylko, czy projekcje „Dumnych i wściekłych” będą w stanie zjednoczyć środowiska LGBTQ i strajkujących rolników i górników w Polsce. [Artur Zaborski] obsada: Billy Nighy, Imelda Staunton, Dominic West, Paddy Considine Wielka Brytania 2014, 120 min Gutek Film, 6 marca

Beat Spacek „Modern Streets” Ninja Tune

MUZYKA

Duch w maszynie Wszystko dziś jest „post-”. Warto więc może przedefiniować pokaźną część haseł w słownikach i porzucić anachroniczny przedrostek. Zanim jednak to nastąpi, najnowsze wcielenie Steve’a Spaceka z czystym sumieniem mogę nazwać postsoulowym. Bo jeśli rozkochani w stylistyce retro piosenkarze pokroju Jill Scott czy Johna Legenda zarezerwowali dla siebie termin „neo soul”, to wyprodukowany głównie przy użyciu iPhone’owych i iPadowych aplikacji, na wskroś współczesny album Brytyjczyka może być tylko „po-”. Od pierwszych taktów zwichniętego jamajskiego riddimu „Sleng Teng” aż po ostatnie dźwięki przeefektowanej cyfrowej gitary wokalista i producent, noszący nazwisko White, przedziera się przez syntetyczny świat bitów i basu, aby tchnąć w niego duszę. Artysta znany ze współpracy z tak różnymi muzykami jak Johnny Marr, J Dilla i Mark M46

Pritchard od lat wypatruje przyszłości gatunku, który – poza pojedynczymi chlubnymi wyjątkami – dawno już ciepło sypialni ceni wyżej niż chłód ulic. Podczas gdy większość soulistów nie pamięta, skąd wywodzi się ich forma ekspresji, Steve wciąż inspiracji szuka w mieście. A że wychował się w Londynie, spektrum wpływów jest równie szerokie, jak bogata i rozległa jest historia wyspiarskich soundsystemów. Post(!)punkowa, stylistyczna dezynwoltura do spółki z klubową motoryką i dubowym, eksperymentalnym zacięciem składają się na instrumentalny, rozkolebany rdzeń płyty, wokół którego krąży hipnotyzujący, kruchy głos Spaceka. Maksymalistyczny i intymny zarazem jest jego soul. I nie ma co dodawać żadnych przedrostków, bo to nie Beat wyprzedza swoje czasy – to większość stawki zatrzymała się dekady temu. [Filip Kalinowski]


MARZEC 2015

MUZYKA

MUZYKA

MUZYKA

The Pop Group „Citizen Zombie” Freaks R Us

The Charlatans „Nature” BMG

Drake „If You’re Reading This It’s Too Late” Wydawnictwo własne

Dobrze zakonserwowani

Po potopie

Jęczybuła

Truizmem będzie stwierdzenie, że The Pop Group wybrali sobie przewrotną nazwę. Chociaż pod nowave’owym bałaganem, który zespół robił na przełomie lat 70. i 80., da się odnaleźć solidne piosenkowe fundamenty, to ta niezwykle zaangażowana politycznie grupa nigdy nie celowała w szczyty list przebojów. W tym kontekście ironiczne wydaje się więc postscriptum, które Brytyjczycy dopisali do swojej twórczości po niemal 35 latach wymownej ciszy. Do wyprodukowania najnowszej płyty został bowiem zatrudniony Paul Epworth (znany ze współpracy m.in. z Coldplay czy Florence and the Machine). Obsadzenie studyjnego magika było trafnym posunięciem – próżno by szukać równie ciekawego przykładu odświeżenia starej konwencji. The Pop Group nadal doskonale mieszają fascynacje funkiem, dubem, punk rockiem i free jazzem, a wokalista jest w lepszej formie niż ponad trzy dekady temu. Podstawową wadą „Citizen Zombie” jest natomiast miałkość społecznych obserwacji. Być może stateczni bristolczycy nie mają się już przeciw czemu buntować, ale po zespole, którego drugi album nosił tytuł „For How Much Longer Do We Tolerate Mass Murder?”, można było się spodziewać mocniejszego przekazu. [Cyryl Rozwadowski]

Ponad 11 lat temu w miesięczniku „Zine” popełniłem artykuł o The Charlatans. Napisałem tam m.in., że to dzielny zespół, który po kłopotach i tragediach potrafił stanąć na nogi, ba, wspiąć się na wyżyny możliwości. Tak było w roku 1997, kiedy grupa powróciła z doskonałą płytą „Tellin’ Stories”, mimo że ciążyło nad nią odium napadu na sklep, w który wmieszany był keyboardzista Rob Collins. Ostatecznie ekipę pognębiła śmierć tego muzyka w wypadku samochodowym. Nie przypuszczałem nawet, że dramatyczna historia powtórzy się – i to ze wszystkimi skutkami. Dwa lata temu na zespół spadł bowiem kolejny cios – zmarł chorujący na guza mózgu perkusista Jon Brookes. Jakimś cudem po tej tragedii i dość mizernych pod względem artystycznym ostatnich dziesięciu latach Charlatans jednak nagrali kolejny album – klejnot w koronie ich kariery. „Nature” to płyta raczej niewesoła, trochę melancholijna, ale przecież chwytliwa, podbita jak za dawnych czasów tanecznymi rytmami, ładnie podkolorowana wintydżowymi elektrycznymi organami. Muzycznie dojrzała, mądra, świadoma. Trochę na przekór czasom, w jakich powstała, ale też na wskroś współczesna. Taka, jaką (wyobrażam sobie) można, a nawet należałoby zamknąć karierę. Ale to nie jest przecież zespół, który szybko składa broń, prawda? [Rafał Rejowski]

Drake właśnie zrobił „Beyoncé”, czyli wydał płytę bez uprzedzenia. „If You’re Reading This It’s Too Late” pod względem produkcji jest najlepszym wydawnictwem rapera. Downbeatowe brzmienie i interesująca melodyka idealnie współgra z głosem wokalisty i z tekstami. Muzyk na nowej płycie jest przepełniony ambiwalencją. Nawet gdy nawija o tym, że jeśli umrze, to umrze jako legenda, nie brzmi to jak typowa przechwałka. Drizzy przez 17 utworów o zerowej parkietowej bangerowości nawija intymnie i melancholijnie. Dzięki temu stworzył płytę, która przykuwa uwagę na długo. Kanadyjczyk opowiada o sławie z perspektywy kogoś, kto nie jest zadowolony z życia, i chociaż wielu jego jęczenie wyda się irytujące, to mnie interesuje. Człowiek, który non stop udaje „prawdziwego” rapera, nagle otwarcie mówi o tym, że nic go tak nie męczy, jak konieczność ciągłego udowadniania ludziom, iż zasługuje na szacunek. Z drugiej strony facet ma świadomość, że jego płyty powinny przemawiać za niego, ale nadal czuje się niedowartościowany – robi to w bardziej twórczy sposób niż Kanye West, który wrzeszczy o byciu Bogiem. Jeśli trend wydawania płyt niespodzianek się utrzyma, to pozostaje mieć nadzieję, że kolejne poziomem nie odstawały od tego, co zaprezentowali Drake i pani Knowles. [Kacper Peresada]

„Nie taka dziewczyna” Lena Dunham Czarne

ważniejszy, choć osoby, które oglądają serial w oryginalnej wersji językowej, będą zgrzytać zębami. Czego jednak nie robi się dla Leny. Czyta się dalej. Niestety życie to nie film. Historie Leny są w większości nudne i potwierdzają tezę, którą autorka sama zresztą stawia we wstępie – przekonanie, że akurat twoja historia jest warta opowiedzenia, wymaga ogromnej odwagi. Historie o diecie, o czatowaniu z chłopakiem i o obozie dla dziewcząt moim zdaniem warte opowiedzenia nie są. Tym bardziej że opowiedziane są w bałaganiarskim stylu, który sprawia, że nie wiemy, czy bohaterka w danym momencie jest nastolatką, kobietą czy dzieckiem. A to jednak ważna informacja. Ważniejsza niż porady, które wypunktowane są w książce. W efekcie otrzymujemy coś między pamiętniczkiem a poradniczkiem. Szkoda, że autorka zdecydowała się na taką formę, bo gubią się w niej treści ważne i mądre, jak np. rozdział o seksualności czy o byciu kobietą sukcesu w Hollywood. Między obrazkami, śmiesznymi cytatami i wulgaryzmami gubi się dojrzałość, której oczekiwałam od „nie takiej dziewczyny”. [Olga Święcicka]

KSIĄŻKA

Zaburzenia formy „Mam 20 lat i nienawidzę siebie”. Tak zaczyna się wyczekiwana przez fanów serialu „Dziewczyny” autobiograficzna książka Leny Dunham. Książka, za którą niepokorna reżyserka o równie niepokornych kształtach zainkasowała okrągłe jak jej brzuszek trzy miliony dolarów. Ale nie o pieniądzach. Ja mam 28 lat i kocham szczerość, z jaką Lena opowiada o dziewczyńskim świecie. W serialu wychodzi jej to brawurowo, w książce, która jest rozwinięciem myśli z ekranu, wypada trochę gorzej. Denerwuje przede wszystkim język. Chaotyczny i infantylny. Książka wydaje się źle przetłumaczona. Wskazywałby na to tytuł, bo „Not That Kind of Girl” znaczy coś innego niż dosłowne „Nie taka dziewczyna”. Zostawmy jednak język, bo on nie jest tu najM47


MASZAP

MUZYKA

MUZYKA

of Montreal „Aureate Gloom” Polyvinyl

Trupa Trupa „Headache” Wydawnictwo Niezależne

Wyblakłe barwy

Martwa bryza

Kiedy trzy lata temu w swojej pierwszej aktivistowej recenzji pisałem o „Paralytic Stalks” of Montreal, nie miałem pojęcia, że ta postmodernistyczna popowa odyseja będzie zwiastunem tak poważnych zmian w historii ekstrawaganckiej trupy. Lider zespołu Kevin Barnes nie tylko rozstał się z żoną, będącą przez lata adresatką jego lirycznych wynurzeń, ale także wykopał z zespołu wszystkich swoich długoletnich współpracowników i zatrudnił zupełnie nową ekipę. Rezultatem tych roszad było „Lousy with Sylvianbriar” – urocza i dość błyskotliwa wycieczka w odmęty alternatywnego country. Najnowszy album jeszcze bardziej oddala zespół od upstrzonej brokatem, krzykliwej mieszanki indie popu i funku, która przyniosła mu popularność. „Aureate Gloom” to płyta stricte gitarowa, ale jej muzyczny konserwatyzm jest pozorny. Diabeł tkwi w szczegółach, a konkretnie ukrywa się w niezwykle gorzkich i niepozbawionych fantazji

tekstach Barnesa oraz jego sugerującej fizyczne i psychiczne wyczerpanie manierze wokalnej. Amerykanin nie porzuca jednak dotychczasowych inspiracji, tu także – jak na każdej wcześniejszej płycie – słychać Beatlesów, Bowiego czy Prince’a, ale tym razem z sadystyczną radością wsadza im drzazgi pod paznokcie i łamie na kole. Pozornie brzydkie piosenki okazują się pełne kompozycyjnej błyskotliwości, a nielinearna struktura chroni je przed banałem i wtórnością. „Aureate Gloom” nie przekona fanów fluorescencyjnych dźwiękowych fajerwerków, do których zdążyło nas of Montreal przyzwyczaić, ale będzie niezłym punktem startowym dla nowicjuszy chcących zmierzyć się z ogromną dyskografią formacji. Tym drugim polecam też film dokumentujący ekscesy jednego z ciekawszych songwriterów ostatnich lat – rewelacyjny „The Past Is a Grotesque Animal”. [Cyryl Rozwadowski]

Nowe idzie od morza. No, nie tak zupełnie może nowe, w końcu nominowaliśmy Trupę dwa lata temu do Nocnych Marek, ale „Headache” to kolejny ożywczy (na przekór nazwie i tekstom tej trójmiejskiej ekipy) powiew. Precz poszły hałaśliwe piosenki, przyszedł niepokój, trans i psychodeliczne mantry i strachy jak w jakimś crimsonowskim „Starless”. Wciągają słuchacza, nie puszczają, dopóki nie zjawi się ta znana już z utworów Trupy beatlesowska piosenkowość, liryzm oraz trochę popsute (w stylu Pavement) melodie. Mądrze ułożona tracklista dawkuje emocje, daje oddech, ale wciąga w mroczne odmęty. „Headache” to zwarte, przemyślane i dojrzałe dzieło. Nie będę pisać „dobra polska płyta tego roku”, bo tu nie jest potrzebna taryfa ulgowa. To klasa międzynarodowa. Już wyglądam trasy i letnich festiwali, bo materiał z „Headache” zapowiada się na koncertową petardę. Byle nie przy dziennym świetle! [Rafał Rejowski]

Jeff Mills „Woman in the Moon” Axis

MUZYKA

Kamera-listyka Jeff Mills, przedstawiciel drugiego pokolenia detroickiego techno, współzałożyciel kolektywu Underground Resistance, producent i didżej, którego zasługi dla rozwoju elektroniki trudno spamiętać (a co dopiero opisać), zawsze na równi z praktyką cenił sobie teorię. Jego futurologiczne inklinacje, ciągłą gonitwę za postępem i spotrzegawczość, dzięki której widzi przyszłość muzyki, techniki i cywilizacji, świetnie udało się uchwycić Jacqueline Caux w jej zeszłorocznym filmie „Man From Tomorrow”. O tym, że autora hymnicznego „The Bells” bardziej jednak niż dokumentalistyka interesuje kino fantastyczno-naukowe, mogliśmy się przekonać już w 2000 r., kiedy udźwiękowił klasyczne „Metropolis” z lat 20. ubiegłego wieku. Jego syntetyczny, lecz żywy, współczesny, acz nostalgiczny soundtrack pasował do wizyjnego obrazu Fritza Langa lepiej niż oryginalne kompozycje. Od M48

kiedy więc w 2011 r. Mills po raz pierwszy zaprezentował swoją wersję „Kobiety na Księżycu”, wyczekiwałem jej krajowej projekcji lub wydania CD. Pierwsze się nie wydarzyło, drugie – trzypłytowe i ściśle limitowane wydawnictwo – wykupiono w mgnieniu oka. Korzystając jednak z dobrodziejstw nowych technologii, cieszę się już 135 minutami muzyki, które staram się zmiksować ze 162-minutowym obrazem. Pierwsze w historii kina odliczanie do zera poprzedza start pierwszej w historii kina rakiety wielostopniowej, którą leci pierwsza w historii kina astronautka, bohaterka dzieła uważanego za pierwszy w historii kina poważny film fantastyczno-naukowy. Kameralna, jednocześnie doniosła i mroczna muzyka Jeffa Millsa byłaby natomiast ostatnią rzeczą, którą odważyłbym się zmienić w mojej własnej, domowej wersji „Kobiety na Księżycu”. [Filip Kalinowski]


MARZEC 2015

FILM GRA

„To właśnie seks” („Little Death”) reż. Josh Lawson

Figle figlarzy Gdyby nie dowodzący tą rubryką redaktor malkontent MM, stwierdziłbym z całym przekonaniem, że „To właśnie seks” musi się podobać. Polski tytuł nie kłamie (oryginalny „The Little Death” odwołuje się do poetyckiego idiomu oznaczającego orgazm), jest seks – allenowski, czyli słowa zamiast cycków, gładkie 30-letnie pary, żaden kinky stuff. Jest z urzędu efektowna konstrukcja epizodyczna – historie spleciono zgrabnie, choć najprzyjemniejsza jest wieńcząca film konwersacja głuchoniemego chłopaka z babką z sekslinii, możliwa dzięki skajpowej pośredniczce (głuchy telefon par excellence). Pozostałe wątki są nieco mniej wydumane i łatwiejsze do opisania. Maeve chciałaby zostać ostro sponiewierana, najlepiej zgwałcona. Dan wkręca się w odgrywanie ról, realizując niespełnione ambicje aktorskie (w tej roli debiutujący reżyser i doświadczony aktor Josh Lawson). Rowena, którą dobija łóżkowa rutyna, odkrywa, że kręci ją płacz

partnera – ta seksherezja zwie się dakryfilia. Phil ma gderającą żonę, którą lubi brać na śpiocha, to somnofilia. Po spokojnym przedmieściu Sidney – tak, obraz australijski, to kolejny atut – kręci się jeszcze uprzejmy przestępca seksualny, zobligowany sądowo do poinformowania nowych sąsiadów o swej przeszłości kryminalnej. Wszystko raczej grzeczne niż grzeszne, postaci i sytuacje bardziej groteskowe niż życiowe, płytkie, nie głębokie. Bo to drobnomieszczańsko-hipsterska komedia, nie oscarowy dramat ani zaangażowany dokument. Wśród recenzenckich odniesień najczęściej pojawia się „To właśnie miłość” – kilka par, lekka forma. Ponieważ fabularnie obie produkcje niewiele mają wspólnego (na szczęście żadnych świąt tu nie ma, nawet jakby były – to chyba w bikini), a sam lepszego porównania nie znajduję, dochodzę ku swemu zaskoczeniu do szokującego stwierdzenia. Takiego filmu jeszcze nie było. [Łukasz Figielski] obsada: Josh Lawson, Damon Herriman, Kate Mulvany Australia 2014, 95 min M2 Films, 13 marca

„Dying Light” Techland

Nie wychodź po zmroku Historia nie zachwyca – ot, typowa opowieść o świecie opanowanym przez nieumarłych, przygotowana jednak w bardzo poprawny sposób. Dobre dialogi, całkiem fajny protagonista i konieczność podejmowania decyzji budzących moralne rozterki. To, co najbardziej wyróżnia „DL” spośród setek gier o chodzących trupach, to zróżnicowanie ich zachowania w ciągu dnia i po zmroku. Za dnia jesteś łowcą, po zmroku zamieniasz się w zwierzynę. Moim największym problemem z tą grą jest jej polska wersja językowa. Niestety voice acting zalatuje taniochą i kłuje w uszy, co z kolei psuje rozgrywkę. „Dying Light” to wielki sandboks, który oprócz głównej historii daje nam tonę zadań pobocznych, dzięki czemu po kilku godzinach grania możecie nadal być na samym początku historii. Gdyby nie fakt, że za kilka miesięcy do sprzedaży trafi trzeci „Wiedźmin”, stwierdziłbym: oto najlepsza polska gra tego roku. [Kacper Peresada]

Michał Lewicki „Ton” Project Mooncircle

MUZYKA

Złoty środek Niespełna dwa lat temu przeprowadziłem wywiad z młodym producentem muzycznym posługującym się pseudonimami Maed i Deam. Na pytanie, czy przystępując do nagrań, wie od razu, pod jakim aliasem je wyda, bez chwili wahania odpowiedział, że oczywiście, że to zupełnie odmienne światy, a jego instrumentalno-hiphopowe „ja” nie spotyka się z wcieleniem elektronicznym, klubowym. Później gadaliśmy już prawie tylko o sprzęcie, oprogramowaniu i pracy nad dźwiękiem. Dziś Michał Lewicki – przy wsparciu niemieckiej wytwórni Project Mooncircle – oddaje w ręce słuchaczy pierwszy krążek sygnowany nie żadnym kryptonimem, ale własnym imieniem i nazwiskiem. Swój obecny „Ton” odnalazł bowiem na przecięciu dwóch szlaków, które przemierzał wcześniej w poszukiwaniu perfekcyjnego bitu. Obie te ścieżki zbiegły się ze sobą w studiu, gdzie software i hardware M49

egzystują w symbiozie, a element przypadku – podobnie jak w życiu – człowiek próbuje jak najlepiej wykorzystać. Zainspirowany matematycznymi formułami, przy pomocy których ludzkość stara się wytłumaczyć prostotę, proporcje i piękno drzemiące w przyrodzie, Lewicki ogranicza paletę wykorzystywanych barw, a jednocześnie poszerza estetyczne spektrum swoich zainteresowań. Stawia na mniejszą liczbę środków, by pilniej prześledzić zależności zachodzące pomiędzy nimi. Daje wybrzmieć pojedynczym tonom, drobiazgowo przygotowuje przestrzeń pod zabudowę, dba o to, by rozklekotana struktura nie rozpadła się na wietrze. Dogląda, poprawia i pielęgnuje. Efektem tych badań jest jedna z najlepszych płyt w katalogu zasłużonej berlińskiej oficyny. „Ton” to eksperyment, który uda się za każdym razem, gdy ktoś odpali ten krążek w domu czy klubie. [Filip Kalinowski]


MASZAP

FILM KOMIKS

„Sils Maria” („Clouds of Sils Maria”) reż. Olivier Assayas

Wszystko o Marii Sils Maria – miejscowość w szwajcarskiej dolinie Engadyna. Po dnie wąskiej doliny czołga się tajemnicza chmura w kształcie węża. Ten widok inspirował Arnolda Fancka, pioniera filmów górskich, i filozofa Fryderyka Nietzschego. I tam akcję swojego pierwszego anglojęzycznego filmu osadził Olivier Assayas, jedna z twarzy współczesnego francuskiego kina niezależnego. „Sils Maria” fabularnie przypomina nieco klasyczne „Wszystko o Ewie” Josepha L. Mankiewicza, klimatem ciąży zaś w stronę Bergmana. Gęsta, ale niepozbawiona luzu, błyskotliwa opowieść o konfrontacji różnych wcieleń kobiecości. O wyzwaniu i odwadze zmiany. Maria Enders (Binoche) jest u szczytu aktorskiej kariery, gdy dostaje ofertę roli w sztuce, która 20 lat wcześniej uczyniła z niej gwiazdę. Jako debiutantka wcielała się w rolę Sigrid, młodej bohaterki doprowadzającej swoją przełożoną Helenę do samobójstwa. Teraz ma zagrać tę drugą. Artystka zaszywa

się w Sils Maria, gdzie w towarzystwie swojej asystentki Valentine (Stewart) mocuje się ze scenariuszem i własnymi wątpliwościami. Rola Sigrid przypadła bowiem młodej gwiazdce Hollywood (Moretz), złotemu dziecku celebryckiej epoki mediów społecznościowych i tabloidów, której Maria nie zna i nie rozumie. Valentine próbuje przerzucić kładkę między nową rzeczywistością a budującą coraz wyższy mur pracodawczynią i przyjaciółką. Symbiotyczna, podszyta fascynacją relacja kobiet zostaje wystawiona na próbę. Powstał film tajemniczy, ulotny jak mgła – i znacznie bardziej oryginalny niż to porównanie. Kunszt Binoche jest znany, ale także Stewart (nagrodzona za swoją rolę Cezarem – francuskim Oscarem – jako pierwsza w historii Amerykanka) pod batutą Assayasa wyzwala się z pancerza grymasów i gestów, po prostu lśni. „Sils Maria” to misternie utkany film o kobietach, czasie i dojrzewaniu, opowiedziany z wyczuciem psychologa i biglem magika. Nie tylko dla kobiet. [Anna Tatarska] obsada: Juliette Binoche, Kristen Stewart, Chloë Grace Moretz, Lars Eidinger Francja 2014, 124 min, Gutek Film, 20 marca

Syny „Orient” Latarnia

MUZYKA

Piernik WSR W kraju, w którym rząd dusz sprawują rapowi ortodoksi, a jedynym akceptowanym odszczepieńcem jest medialny błazen chodzący na postronku dotacji, Synom będzie trudno, oj, będzie. Mimo eksperymentalnej proweniencji swoich twórców jest to bowiem projekt czystej hiphopowej krwi. Nie są post- czy avant-, jak chcieliby zaczadzeni niezależnością miłośnicy wcześniejszych nagrań Roberta Piernikowskiego i Przemysława Jankowiaka, znanego lepiej jako Etamski. Nie są też wystarczająco sztywniutcy, by wpisać się we wzorce akceptowane przez środowisko rapowe. Właściwie wszyscy rodzimi MCs wrażliwość starli na betonowych płytach osiedli, a nawet kiedy przyznają się do słabości, nie wykraczają poza swoją comfort zone. Nie przystoi im wyznać, że się boją, że nie dają niekiedy rady, że jest im żal. Starszemu z Synów, kontrolującemu mikrofon reprezentantowi Napszykłat, żadne M50

„Parker. Firma” Darwyn Cooke Taurus Media

Strzelając do mafii Efektowna wizualnie komiksowa adaptacja bestsellerowej powieści Richarda Starka o złodzieju i zabójcy. Akcja toczy się w latach 60. XX wieku. Parker podpadł mafii, ale jest na tyle twardy i bezwzględny, że to nie on ma problem – to on nim jest dla innych. Główny bohater jest socjopatą, żyje z rozbojów, nie waha się nacisnąć cyngiel. Choć kobiety traktuje przedmiotowo, ma u nich powodzenie. Jest klasycznym złym. Mrok i chaos, jaki ze sobą niesie, jest pociągający, czytelnik szybko zaczyna mu kibicować. Napady, pościgi, piękne i niebezpieczne kobiety, sprzedajni kumple – cały ten świat został przez Cooka rewelacyjnie zobrazowany. Rysunki utrzymane w stylistyce retro są wręcz olśniewające. Klimatu typowego dla kryminałów noir dodaje operowanie wyłącznie czernią i granatem. „Parker. Firma” to druga odsłona przygód tytułowego kryminalisty. Śmiało można ją czytać bez znajomości pierwszej części, ale po „Łowcę” też warto sięgnąć. [Łukasz Chmielewski]

uczucia nie są obce, jednak werwa i sznyt, z jakimi odnajduje się w najbardziej dosłownych, naszpikowanych wulgaryzmami hitach, zdaje się dowodzić, że to na scenie eksperymentalnej musiał spinać się bardziej niż w rapie. Jego prymitywistyczne teksty tchną entuzjazmem, swojskością i – najzwyczajniejszą na świecie – fajnością hiphopu z lat 90. od którego to czasu Piernik nie miał chyba z tym gatunkiem zbyt wiele do czynienia. Szorstką, surową energię schyłku zeszłego wieku udało się również oddać w bitach Jankowiakowi podpisującemu się dziś aliasem 1988. W szumiących taśmą, brudnych, acz bujających produkcjach młodszego z Synów można się oczywiście doszukać jego dawniejszych poszukiwań w bezkresie kosmicznego lo-fi. Jednak można tu znaleźć więcej punktów wspólnych z rapowym podziemiem niż z freejazzowym światkiem. I choć wielu, gdy usłyszy folklorystyczną manierę Piernikowskiego, zarzuci grupie fałsz, to niech się nie zdziwią, gdy dostaną kamieniem w postaci hitu. Od zarania hip-hopu jedną z najważniejszych jego maksym było przecież „keep it real”, a nawet kreacja – o ile ma działać – musi być prawdziwa i konsekwentna. [Filip Kalinowski]


MARZEC 2015

FILM

„Sąsiady” reż. Grzegorz Królikiewicz

Przejść przez mur W polskim kinie nie ma chyba reżysera, który miałby więcej wrogów. Nawet mistrz Zanussi – przekonany o tym, że jest wykluczony przez spiskującą lewacką branżę – dryfuje w środowisku z większą wprawą. Grzegorz Królikiewicz, wizjoner nierozumiany przez krytyków, decydentom PRL-u naraził się już swoim debiutem fabularnym „Na wylot” z 1972 r. Władzom nie podobała się ta rekonstrukcja zbrodni dokonanej w latach 30. – nie oceniała bohaterów, a ekspresjonistyczny język filmu był nieczytelny dla szeregowego przedstawiciela inteligencji pracującej. Królikiewicz nie znalazł sobie też miejsca w nowej rzeczywistości po 1989 r. Od 1993 r., gdy premierę miał „Przypadek Pekosińskiego”, musiał się zadowolić rolą pedagoga. Milczenie przerwał dopiero po 20 latach, i to jedynie dzięki wsparciu innego niepokornego polskiego kina – Łukasza Barczyka. Portretując w „Sąsiadach” mieszkańców zdewastowanej łódzkiej kamienicy, reżyser wraca

do swojego ulubionego bohatera. To odtrącony everyman, człowiek nikt, który oscyluje między rezygnacją a próbą przekroczenia swoich ograniczeń. Jest tu więc bezrobotny próbujący przedostać się przez wąską szczelinę między murami kamienic, jest mąż, który zdobywa szacunek sąsiadów, bijąc żonę, są ksiądz-kulturysta i prostytutka, którzy znajdują nić porozumienia – w końcu obojgu trzeba płacić. Złożona z epizodów historia nie służy jednak empatyzowaniu z biedą czy społecznej diagnozie, Królikiewicz zawsze odcinał się od „małego realizmu”, kina kupującego widza załzawionymi oczami głodnych dzieci. „Sąsiady” więcej mają wspólnego z sztuką krytyczną czy politycznym teatrem Bertolta Brechta. Na rzeczywistość reżyser każe patrzeć bez filtru litości, ujmując ją w poetykę sennego koszmaru. Choć to jeden z najbardziej oryginalnych polskich filmów ostatnich lat, z ostatniego festiwalu w Gdyni wrócił bez żadnej nagrody. Królikiewiczowi, tak jak jego bohaterom, jeszcze raz nie udało się przebić przez mur przyzwyczajeń i ograniczeń. [Mariusz Mikliński] obsada: Marek Dyjak, Jacek Poniedziałek, Katarzyna Herman, Polska 2014, 90 min, Kino Świat, 20 marca

MUZYKA

Mondo Drag „Mondo Drag” Wydanie własne

Brakujące ogniwo? Stwierdzenie, że to dobry album, będzie banałem nie mniejszym niż to, że rock’n’roll żyje, a internet jest genial-

ny, bo pozwala odkrywać takie cuda. Cuda, które zaczarują każdego, kto wychował się na muzie swojego starego. Znacie to? Can, Iron Butterfly, Lucifer’s Friend. Jeśli tak, to pewnie słuchaliście już tyle razy, że robi wam się równie niedobrze, jak na myśl o krupniku z podstawówkowej stołówki. Ale jest jeszcze jeden akord. Brakujące ogniwo. Inkarnacja hipisa, który odstawił gitarę w kąt, postanowił zostać bodhisattwą psych rocka i odrodził się w Oakland w duszach chłopaków z Mondo Drag. Ich drugi album powstawał w bólach ciągłych roszad w składach Mondo Drag, Blues Pills i Radio Moscow. To jednak nie ma znaczenia – w kilka sekund po naciśnięciu „play” zaczynają się dziać ważniejsze rzeczy. Gitarowa jazda w „The Dawn”, rozmazana przestrzeń w „Plumajilla” czy elektroniczne „Shifting Sands”. Same sukcesy. Aż niemożliwe, że wypracowane przez długowłosych młokosów w jakimś rozsypującym się garażu. Pieprzyć Grammy, duże festiwale i goldies-oldies dla starych dziadów. Tu wydarzyło się coś większego. Powstała płyta, którą najzwyczajniej w świecie ktoś zapomniał nagrać 40 lat temu. [Michał Kropiński] M51


MASZAP

FILM

MUZYKA

Future Brown „Future Brown” Sonic Records

„Violet” reż. Bas Devos

Geografia przyszłości

Śmierć i chłopiec

Future Brown to supergrupa założona przez luminarzy współczesnej sceny basowej – Fatimę Al Qadiri, duet Nguzunguzu oraz J-Cusha. Elektroniczny kombinat na swoim debiutanckim albumie prezentuje nasyconą etnicznym pierwiastkiem muzykę z różnych zakątków świata, przepuszczoną przez pryzmat futurystycznej, wiedzionej trapowym rytmem i błyszczącymi dźwiękami syntezatorowej elektroniki. W swoich chromowanym kotle Future Brown mieszają r’n’b, grime, dancehall, rap oraz latynoski pop, a wśród przewodników wycieczki po gatunkach są m.in. Kelela oraz (współpracująca z Diplo) Maluca. Debiut kwartetu jest świetnym odzwierciedleniem nocnego życia egzotycznych metropolii, ale jako album nie sprawdza się już tak dobrze i wydaje się bardziej katalogiem modnych brzmień dla didżejów. Więcej tu misji niż wizji, ale w ostatecznym rozrachunku zarzut ten nie jest specjalnie obciążający, bo Future Brown „bawią i uczą”. [Cyryl Rozwadowski]

Pełnometrażowy debiut belgijskiego reżysera i pisarza Basa Devosa reprezentuje nurt slow cinema. Najważniejsza jest tu esencja kina, czyli obraz. Przedstawiona historia jest bardzo prosta – w centrum handlowym na oczach 15-letniego Jessego zostaje zabity jego najlepszy przyjaciel. Początkową scenę morderstwa obserwujemy za pośrednictwem kamer monitoringu, co nadaje tej śmierci dwuznaczności – banalizuje ją, a zarazem czyni boleśnie realną. Przez resztę filmu obserwujemy sceny z życia chłopaka, które nagle uległo radykalnej odmianie. Konieczność zmagania się z traumą po stracie bliskiej osoby to niejedyne wyzwanie, jakie przed nim stanęło. Musi także dać odpór rówieśnikom wypominającym mu tragiczne zajście. Obserwujemy wycofywanie się chłopca, którego w sposób mniej lub bardziej zawoalowany obwinia się o to, że nie zapobiegł tragedii, a nawet o to, że sam w niej nie ucierpiał. Siłą tego filmu są niezwykłe, powolne, pełne artyzmu ujęcia.

KSIĄŻKA

„Uprawa roślin południowych metodą Miczurina” Weronika Murek Wydawnictwo Czarne

Kompot z maku 25-letnia Weronika Murek w debiutanckim zbiorze opowiadań wykreowała świat, w którym motywy znane z ludowych podań i legend przeplatają się ze zgrzebną, zwyczajną rzeczywistością. Akcja rozgrywa się głównie w Polsce, czyli nigdzie. Zmarli przebywają tu obok żywych, granica między ziemią a zaświatami jest płynna. Odprawiane są obrzędy dziadów, ale dziadów współczesnych, pozbawionych aury niezwykłości. W odczarowanym świecie, gdzie nie ma miejsca na metafizykę, pałętające się po świecie upiory nikogo nie obchodzą. Walczą o uwagę, ale ich głos ginie w zgiełku codzienności. Widać to najwyraźniej w otwierającym książkę najdłuższym opowiadaniu, w którym główna bohaterka Maria „o tym, że nie żyje, dowiedziała się jako ostatnia”. Śledzi M52

Dzięki nim jazda dzieci na BMX-ach lub ich zabawy na boisku stają się metaforycznymi obrazami wykluczenia, człowieka osamotnionego w obliczu największego dramatu. Dialogi są tu ograniczone do minimum, sporo za to jest eksperymentów z dźwiękiem, który czasem zupełnie zanika, a kiedy indziej przeradza się w kakofonię. W „Violet” nie uświadczymy bezkompromisowości słynnych „Dzieciaków”, film wydaje się też wtórny w porównaniu z dokonaniami Gusa van Santa, przede wszystkim jego „Słoniem” i „Paranoid Park”. Należy jednak docenić spójną wizję reżysera, wspartego talentem doświadczonego autora zdjęć Nicolasa Karakatsanisa. Przed seansem trzeba jedynie się wyspać i wypić dwie kawy, bo to rzecz dla widzów o mocnych powiekach. [Karol Owczarek] obsada: Cesar De Sutter, Raf Walschaerts, Mira Helmer Belgia/Holandia 2014, 85 min Alter Ego Pictures, 27 marca

losy swojego ciała, które musiała opuścić i próbuje odzyskać swoją podmiotowość. Bez skutku – wędrówka jej ducha kończy się w niebie u boku Matki Boskiej, z którą przyjdzie jej dziergać Jezusowe skarpetki. W prozie Murek nie tylko zmarli walczą o uwagę – mamy tu m.in. teatrzyk odgrywany przez obsługę przedszkola, historię kosmonauty w puchowej czapce, a także widowiskowe sceny z prac polowych prowadzonych przez osoby zwolnione z zakładu psychiatrycznego. Mimo nagromadzenia dziwactw i ekscesów autorka stawia na język prosty i dosadny. Akcja wyłania się głównie z niekończących się dialogów, w których widmowi bohaterowie toczą spory o sprawy ostateczne i pietruszkę. Nie jest łatwo odnaleźć się w tym świecie szaleństwa, chaosu i rozpadu, bo nic tu nie przystaje do siebie – ani postaci do otoczenia, ani stylistyka do poruszanych wątków, ani tytuł książki do jej treści. Miłośnicy wszelkiej maści poradników, nie tylko tych dotyczących ogrodnictwa, mogą poczuć się zawiedzeni. [Karol Owczarek]


Kindness

Freestyle Hi Girls 2015 Premiera Reebok Freestyle Hi w 1982 r., odmieniła oblicze miejskiej mody. Na początku lat osiemdziesiątych pojęcie „damskich sneakersów" właściwie nie istniało. Kobiety szukające sportowych butów musiały zadowolić się mniejszymi odpowiednikami męskich modeli. Zmiany przyszły wraz z modą na aerobik i zdrowy styl życia, kiedy nieznana wówczas firma Reebok zaprezentowała Freestyle Hi – buty projektowane z myślą o ćwiczących kobietach. Śnieżnobiałe tenisówki od razu stały się przebojem. Z salek treningowych przeniosły się do klubów i na ulice. Ponad trzy dekady później kolejne wersje Reebok Frestyle Hi wciąż wyznaczają trendy. W nadchodzącym sezonie modele w nowej kolorystyce (żółty, różowy, fioletowy i zielony) będą promowane przez dotychczasowe ambasadorki: Kamilę Szczawińską i Olę Kowal.

Electric Wire Hustle

Kuba Sojka

Kobo Professional Ideal Volume Mascara Nowość od KOBO Professional pozwola na perfekcyjne rozdzielenie rzęs i zwiększa ich objętości dzięki modelującej silikonowej szczoteczce. Dzięki elastycznej formule tusz Ideal Volume Mascara nie kruszy się i nie rozmazuje. Zawiera aktywne składniki pielęgnacyjne i regenerujące strukturę rzęs: proteiny pszeniczne, hydrolizat keratyny, D-pantenol i wosk Carnauba. Kosmetyki marki KOBO Professional dostępnie są wyłącznie w sklepach Drogerii Natura. www.drogerienatura.pl, www.koboprofessional.pl

Red Bull Thre3style 2015 w Polsce! Trwają światowe zawody dla didżejów – ogólnopolski finał, który wyłoni polskiego reprezentanta na międzynarodowe starcie finałowe w Tokio odbędzie się już 14 marca w poznańskim Eskulapie. Gościnnie wystąpi ubiegłoroczny zwycięzca: ESKEI83. Zawody powróciły do Polski po trzech latach – wtedy w 2012 r. triumfował DJ Kostek. W tym roku spośród wszystkich zgłoszeń eliminacyjnych (na które składał się 15-minutowy set zawierający co najmniej trzy gatunki muzyczne) jury wybrało 12 najlepszych: 69BEATS, BEZ KSYWY, LEQ, BTR, DAAZ, KOSTEK, FUNKTION, UTER ONE, OZ, PAC1, AZEE oraz ZIMNA ŁAPA. Na zwycięzcę czeka tytuł najlepszego polskiego party rockera, awans do światowych finałów w Tokio. Więcej informacji o zawodach: www.redbull.pl/thre3style

Stalley

The Very Polish Cuts Out

KOLEJNI ARTYŚCI RED BULL MUSIC ACADEMY WEEKENDER WARSAW

16-18.04 Warszawa PKiN pl. Defilad

STALLEY, MIC OSTAP, DANIEL DRUMZ, MR. KRIME, MUMDANCE + NOVELIST, ELECTRIC WIRE HUSTLE, WE DRAW A ORAZ KUBA SOJKA DOŁĄCZAJĄ DO GRONA ARTYSTÓW RED BULL MUSIC ACADEMY WEEKENDER WARSAW. CO WIĘCEJ, DO ATRAKCJI FESTIWALU DOŁĄCZA RECORD STORE DAY! Stołeczny festiwal Red Bull Music Academy Weekender Warsaw powiększa się o bezpłatną część dzienną w sobotę 18 kwietnia! W ramach zaplanowanych wydarzeń odbędą bezpłatne wykłady z inspirującymi postaciami z branży muzycznej oraz organizowane przez warszawską wytwórnię S1 Warsaw oficjalne obchody Record Store Day – święta sklepów płytowych i niezależnych wytwórni muzycznych. Rośnie także lista artystów, których będzie można usłyszeć na festiwalu. Do programu dołączają Kindness – niezwykły solowy projekt z USA osadzony w nowosoulowej estetyce, Ptaki – rodzimy duet producencko-didżejski podbijający międzynarodową scenę oraz The Very Polish Cut Outs – wydawcy reedycji polskich utworów z lat 70. i 80. w nowych aranżacjach utrzymanych w estetyce disco. Oprócz obiecującej twarzy amerykańskiego rapu – Stalleya na festiwalu wystąpią rodzimi przedstawiciele sceny: Mic Ostap oraz Daniel Drumz, który z perkusyjnym akompaniamentem Mr. Krime’a zaprezentuje materiał z debiutanckiego albumu „Untold Stories”. Mumdance to z kolei energiczny brytyjski producent związany z takimi wytwórniami jak Unknown to the Unknown czy XL Recordings, odkryty przez Diplo, od lat związany ze sceną grime i basową. Duet Electric Wire Hustle reprezentuje unikatowe podejście do współczesnej muzyki soul. W czasie trzech dni festiwalu na pięciu scenach zaprezentuje się ponad 30 artystów. Na Red Bull Music Academy Weekender Warsaw poza koncertami, niezwykłymi live-actami i porywającymi setami nie zabraknie dodatkowych atrakcji. Karnety 3-dniowe, 2-dniowe oraz 1-dniowe na poszczególne dni festiwalowe dostępne są w sprzedaży internetowej i stacjonarnych punktach sieci Eventim. Dodatkowo przygotowana została specjalna oferta dla uczestników programu Red Bull MOBILE Collect w postaci eksluzwnych opcji wstępu na festiwal. Więcej informacji na temat festiwalu znajduje się na stronie: www.redbull.pl/weekender


AKTIVIST

TYLNE WYJŚCIE REDAKTOR NACZELNA Sylwia Kawalerowicz skawalerowicz@valkea.com

Czyli redakcyjny hype (a czasem hejt) park. Piszemy o tym, co nas jara, jarało lub będzie jarać. Nie ograniczamy się – wiadomo bowiem, że im dziwniej, tym dziwniej, oraz że najlepsze rzeczy znajduje się dlatego, że ktoś ze znajomych znalazł je przed nami.

1

ZASTĘPCA RED. NACZ. Olga Wiechnik owiechnik@valkea.com

1 Kłody recyklingu

Na przekór aktualnie panującym trendom – a właściwie mając je w głębokim poważaniu – wciąż piję alkohol. I wielu moich znajomych również. Czasem gołdę, czasem łychę, czasem wino, ale głównie piwo. Aż żal byłoby go nie pić, takie dobre się zrobiło ostatnimi laty. Żeby wypić rozgazowanego ciepłego szczocha, trzeba się naprawdę postarać. No więc sprawdzam, testuję, smakuję i się upijam, tfu!, upajam się. Kupuję wszędzie, gdzie popadnie, bo już nawet w najgorszych spelunach i w pobliskim nocnym, wokół którego koczują lokalni Indianie, można dostać porządnego stouta czy koźlaka. Kumple wpadają z siatami i radami, gdzie akurat pojawił się świetny limitowany lager, a do którego sklepu udać się po tanie trapistowskie piwka. I znów sprawdzamy, testujemy, smakujemy i się up…ajamy, a ja raz na jakiś czas zbieram te kilka butelek, pakuję do lnianej ekologicznej torby i ruszam na wyprawę. Znalezienie sklepu, który przyjmie je ode mnie, graniczy bowiem z cudem. A jak wół stoi napisane na etykiecie – butelka z kaucją. Czyli można zwrócić. Ludzie zza kontuarów albo namawiają mnie do kolekcjonowania paragonów, albo zanim jeszcze zobaczą etykietę, twierdzą, że nie sprzedają takiego piwa, albo – w trosce o trzeźwość narodu zapewne – nie przyjmują więcej niż trzech butelek. Czasem z irytacją, czasem z uśmiechem, czasem z prawdziwym żalem w głosie odmawiają przyjęcia szkła kolorowego, nawet gdy rezygnuję z należnych mi 35 groszy kaucji. No i kolażuję po dzielnicy z tymi butelkami, aż w końcu spotykam jakiegoś żulika, który nawet niespecjalnie się cieszy, kiedy wręczam mu te kilka złotych w towarze. Może też nie wie, gdzie go oddać i choć chciałby być bio, eko i organic, to nie może, bo świat – a konkretnie jego mokotowski, warszawski wycinek – mu kłody pod nogi rzuca. [Filip Kalinowski]

2 W dziesiątkę

2

Dziesięć cali to format winyla dużo rzadszy niż najbardziej powszechne siódemki i dwunastki. Dziesiąte urodziny krajowego sklepu z winylami to jednak fenomen jeszcze rzadszy, a jeśli dodamy do tego fakt, że sklep ten zajmuje się głównie nowymi płytami, to nie pozostaje nam nic innego, jak… świętować. Kiedy dekadę temu Wojtek z Piotrkiem zamknęli pionierski w tej branży przybytek, Record Head Shop, pierwszy z nich przeniósł się na dziedziniec kamienicy Jabłkowskich, gdzie od tamtej pory funkcjonuje Side One. To miejsce, które nie zamyka się na żadne gatunki ani formaty. I choć można tu znaleźć i wydane w drugim obiegu kompaktowe mixtape’y, i używane winylowe siódemki, to ulubionym medium Wojtka jest pachnący nowością, dwunastocalowy singiel. Nie dziwi więc fakt, że to właśnie trzy dopiero co wytłoczone dwunastki będą stanowić główną atrakcję jubileuszu. Na płytach, zapakowanych w ręcznie składane sitodrukowane pudełka, znajdą się specjalnie na tę okazję przygotowane utwory czołówki krajowej sceny klubowej – od house’owego editu Michała Urbaniaka autorstwa SLG, przez techniczne poszukiwania Jacka Sienkiewicza, aż po bitowe konstrukcje Galusa. Całość uzupełni zin dokumentujący historię sklepu. Ale czy przedsięwzięcie dojdzie do skutku, zależy od powodzenia akcji crowdfundingowej, która właśnie startuje na Polakpotrafi.pl. Zamawiajcie więc swoje kopie, dopóki jeszcze są, bo nawet jeśli zakupy zwykle robicie w internecie, to lokalne sklepy z płytami należy wspierać tak jak osiedlowe warzywniaki. W końcu kiedy Empik wreszcie padnie, a przesyłka z Amazona nie wyrobi się przed urodzinami najbliższych, to właśnie Wojtek może uratować wam skórę. A za kilkadziesiąt lat, kiedy te okolicznościowe wydania będą warte fortunę, też może pomyślicie ciepło o Side One. Oby dalej wtedy istniał. [Filip Kalinowski]

REDAKTORKA MIEJSKA (WYDARZENIA) Olga Święcicka oswiecicka@valkea.com REDAKTORZY Film: Mariusz Mikliński Muzyka: Filip Kalinowski MARKETING MANAGER, PATRONATY Michał Rakowski mrakowski@valkea.com DYREKTOR ARTYSTYCZNA Magdalena Wurst mwurst@valkea.com REDAKTOR WWW Kacper Peresada kperesada@valkea.com KOREKTA Mariusz Mikliński Informacje o wydarzeniach prosimy zgłaszać przez formularz na stronie: aktivist.pl/zglos-informacje WSPÓŁPRACOWNICY Mateusz Adamski Kuba Armata Piotr Bartoszek Łukasz Chmielewski Jakub Gralik Aleksander Hudzik Urszula Jabłońska Michał Kropiński Rafał Rejowski Cyryl Rozwadowski Iza Smelczyńska Karolina Sulej Anna Tatarska Maciek Tomaszewski Artur Zaborski Karol Owczarek

PROJEKT GRAFICZNY MAGAZYNU Magdalena Piwowar DYREKTOR FINANSOWA Beata Krawczak REKLAMA Ewa Dziduch, tel. 664 728 597 edziduch@valkea.com Milena Kostulska, tel. 506 105 661 mkostulska@valkea.com Monika Barchwic, tel. 506 019 953 mbarchwic@valkea.com DYSTRYBUCJA Krzysztof Wiliński kwilinski@valkea.com

DRUK Elanders Polska Sp. z o.o.

3 Kultura remiksu

3

„Ktoś” miejskie puzzle rozsypał, a następnie układankę poskładał do kupy, raczej instynktownie. Niby wszystko wygląda dobrze, płotek trzyma pion, lecz umieszczone na nim treści w żaden sposób nie przypominają nam obrazka z pudełka. Czy „ktoś” zdaje sobie sprawę z tego, że nieświadomie współtworzy nowe pojęcie w sztuce współczesnej, czyli tajemniczy postwandalizm? Właśnie takie przejawy twórczej nieświadomości podobają nam się najbardziej. Czy spotkaliście kiedyś na swojej ścieżce rowerowej zdekonstruowane symbole? To właśnie „ktoś”, po raz kolejny, w nieprzewidywalny sposób zremiksował napotkaną rzeczywistość, wytrącając nas z miejskiego rutyniarstwa. Jak dobrze, że ten „ktoś” jest z nami! [vlep[v]net]

A54

VALKEA MEDIA S.A. ul. Elbląska 15/17 01-747 Warszawa tel.: 022 257 75 00, faks: 022 257 75 99 REDAKCJA NIE ZWRACA MATERIAŁÓW NIEZAMÓWIONYCH. ZA TREŚĆ PUBLIKOWANYCH OGŁOSZEŃ REDAKCJA NIE ODPOWIADA.


A55


AKTIVIST

MAGAZYN MODA

A56


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.