f e s t i wa
lowe
czarne konie czerwie
Warszaw a Kraków Trójmias to Łódź Poznań Wrocław Katowice
c
168/2013
„AKTIVIST” na iPada ściągnij Z: APP.AKTIVIST.PL
Czapki, które mogliście wygrac Przesiadka na skuter wymaga u nas w ubiegłym miesiącu, tak poświęceń. Jest fajnie, ale człowiek nam się podobały, ciężko było wyglada, jakby leciał wżekosmos. namcoś. sie z nimi rozstać. Coś za
„AKTIVIST” na iPada:
Jakiś czas temu kolega wspomniał, że kiełkuje mu w głowie koncepcja festiwalu, na którym spotykałoby się znajomych bez tracenia czasu na oglądanie zespołów. Myśl warta rozważenia, zwłaszcza w obliczu ostatniego festiwalu przegadanego z ziomkami pod budką z zapiekankami. W sumie, jak się zastanowić, to ile osób, tyle pomysłów, jak by tu festiwalową formułę urozmaicić. W naszym Top 5 znajdziecie zestawienie prawdziwych dziwactw – metalowa jatka na wycieczkowcu na Karaibach albo prywatny festiwal na plaży ze zrzutką na artystów. Serio. Zdarza się jednak, że czasem chodzi o muzykę. Zwłaszcza że festiwalowi goście potrafią zaskoczyć i to często nie ci, których byśmy o to podejrzewali. Czarnym koniem majowego filmowego festiwalu Planete+ Doc stał się zespół Efterklang, który zarówno w wersji filmowej (dokument „Duch Piramidy”, polecamy bardzo-bardzo), jak i na żywo podczas koncertu totalnie zawojował nasze serca i okazał się absolutnym objawieniem. Dlatego też w czerwcowym numerze obstawiamy festiwalowe czarne konie – przeczytacie, kto zdaniem naszych autorów może zaskoczyć na zbliżających się letnich festiwalach. Zanotujcie. We wrześniu sprawdzimy, kto zgarnął zwycięski laur. Sylwia Kawalerowicz redaktor naczelna
Nasza okładka Z okładki spogląda na was SoKo, która zagra 29 czerwca na Halfway Festivalu w Białymstoku. Szczegóły sprawdźcie na www.halfwayfestival.com Reda
ają, ale nie tylko śpiew u nas Smutne roboty zynajmniej Pr ją. yta cz też czasem w redakcji.
kcyjn e spotk korytarz e ań. Z włas są scene zcza r po go ią rozma itych dzina ch.
Nasz człowiek
Kacper Sarama Uwielbia krewetki, muzykę i zdjęcia. W „Aktiviście” pojawił się półtora roku temu. Odkrył, że na skrzyżowaniu fotografii i muzyki powstają rzeczy niezwykłe. Patrząc na świat przez obiektyw, zawsze podąża za światłem, nie próbuje z nim walczyć.
a r t n o k e l Pikse a r b e r s a n ziar
/ foto g o l a n a / s o kosm
ak dlaczego jedn , m ty o i j e w wanto dnym ficznej teorii k ra g to fo kadrów jest je iu r n to a la iw u k ip u n z s a o m p rafii, pański tycznym fotog . Wybitny hisz a rt e b u tc n o F O kodzie gene alu Joan kim Fotofestiw żet, opowiada z d d u b łó ć a n ie ” m tą o ys rt wa jest art RTIST. Każdy A „I ji c k e s i c ś z go
Kiedy sonda kosmiczna Sojuz 1 odbyła swoją pierwszą misję, miał pan 12 lat. Czy w Hiszpanii rzeczywiście śledzono amerykańsko-radziecki wyścig i podbój kosmosu? Byłem jeszcze za mały, żeby ekscytować się tym na poważnie albo śledzić kosmiczne poczynania z zapartym tchem. Ale pamiętam dzień, kiedy człowiek postawił stopę na Księżycu. Mój brat przybiegł do mnie i wykrzyczał: „Joan, to cud!”. Ponad 20 lat później, już jako artysta z ugruntowanym dorobkiem, zdecydował się pan osnuć wokół wyścigu kosmicznych zbrojeń autorski projekt fotograficzny. Tak powstał „Sputnik: Odyseja Sojuz 2” opowiadający fikcyjną historię innego lotu w kosmos – w rzeczywistości bezzałogowego, w pana wersji pilotowanego przez człowieka. Jak to się dzieje, że pewien wątek siedzi w artystycznej poczekalni dwie dekady, a potem dojrzewa i wychodzi na światło dzienne? Odpowiedź jest prosta – wyciąga go z szuflady społeczny i polityczny moment. W 1990 r., kiedy zacząłem pracę nad tym projektem, pracowałem jako profesor w Art Institute w Chicago. Mieszkałem wtedy przez rok w Stanach i po raz pierwszy w życiu obserwowałem to, co komputer jest w stanie zrobić ze zdjęciem. Zrozumiałem, że to narzędzie, które za chwilę zmieni język fotografii, uczyni ją dużo bardziej dostępną. Z drugiej strony to było ledwie rok po
Joan Fontcuberta
upadku mur berliński, a w Rosji prezydentem został Gorbaczow. Miękł radziecki reżim, otwierano archiwa, pojawiła się możliwość dotarcia do wielu nieznanych wcześniej faktów. Wiedziałem, że te procesy mają wiele niewiadomych, są niejasne, że dociera do nas tylko część prawdy – to też były wiadomości zniekształcone przez propagandę. No i jeszcze dochodził do tego wyścig kosmicznych zbrojeń. W zachodnich krajach wiele mówiło się o osiągnięciach NASA. Uznałem, że podbój kosmosu może stać się kanwą opowieści o wielkiej społeczno-politycznej zmianie. I pretekstem do refleksji o samej fotografii, prawda? Tak. Tak jak w wielu innych moich projektach, głównym celem było zmierzenie się z prawdą w fotografii, podważenie jej skłonności do arbitralnego prezentowania faktów. Jednocześnie wiedziałem, że muszę po prostu opowiedzieć zajmującą historię. Nie ma fotografii bez opowiastek? Opowiadanie historii jest ogromnie ważne. Wymyśliłem więc, że przedstawię parodię tego, czym były loty w kosmos. Zacząłem konstruować tę rzeczywistość – pojechałem do Rosji, kupiłem mundury kosmonautów, zbierałem archiwalne fotografie. Na początku myślałem o tym, żeby zatrudnić aktora, ale w końcu stwierdziłem, że znacznie praktyczniejsze będzie, jeśli ja sam wcielę
Urodzony w 1955 r. Katalończyk, który przeskakuje przez zasieki i mury dzielące świat sztuki. Jako podstawowe medium wykorzystuje fotografię, ale jego zdjęcia to sztuka konceptualna, w której manipuluje się obrazami, zestawia je z klasycznym malarstwem lub stylizuje na materiały archiwalne. W cyklu „Herbarium” (1984) z kabli, pędzli do golenia i pończoch wyczarował egzotyczną roślinność, którą sfotografował tak, żeby kadry przypominały zdjęcia ze szkolnego atlasu. W „Orogenesis” (2002) zestawił zdjęcia dzikiej przyrody z obrazami m.in. Henri Rousseau, pozwalając widzowi odkryć ich niesamowite podobieństwo. Fontcuberta karierę rozpoczynał jako art director w agencji reklamowej, dziś wykłada komunikację audiowizualną w Pompeu Fabra University, a gościnnie prowadził zajęcia m.in. na Harvardzie. Jego wystawy można było oglądać w nowojorskim MoMA i Centre Georges Pompidou. W tym roku Fontcuberta został nagrodzony prestiżowym wyróżnieniem Fundacji Hasselblada. Za co? Za ponad 30-letnią pracę twórczą, w której nieustająco przygląda się fotografii jako sztuce i pyta o jej status.
się w głównego bohatera. Granie kosmonauty przed własnym aparatem było zabawne – to projekcja dziecięcego marzenia, stałem się przecież superbohaterem. A wracając do sedna – chciałem stworzyć parodię interdyscyplinarnych wystaw, takich, które spotyka się w muzeach nauki, ze zdjęciami, wycinkami z gazet, makietami rakiet. Zaczęło to przypominać raczej pracę w teatrze lub w filmie, a niekoniecznie produkcję projektu fotograficznego. Najważniejszym narzędziem w tym projekcie był komputer, dzięki któremu można było modyfikować kadry, następnie pana głowa, praca rekwizytorów i dopiero aparat. A dziś jak by pan określił zawartość fotograficznej „skrzyneczki z narzędziami”? Co sprawia, że kadry przestają być kadrami, a zaczynają być „projektem”? W tym przypadku centralnym punktem rzeczywiście była idea. Ale to zazwyczaj przychodzi stosunkowo łatwo, trudne jest natomiast zebranie pieniędzy – to też coś, o czym trzeba pamiętać, patrząc na projekty fotograficzne. „Sputnik” skończyłem dopiero sześć lat po rozpoczęciu pracy, dzięki stypendium. W „niezbędniku fotografa” znalazłyby się więc centralna idea, wiedza na temat technik fotograficznych, możliwość researchu i środki na produkcję. Oczywiście, idee są najważniejsze, ale nie można zapomnieć o tej techniczno-finansowej podszewce sztuki. Sześć lat to długo. A nie prościej było pojechać do Berlina i zrobić reportaż o upadku muru berlińskiego? Co złego jest w fotografii dokumentalnej? Dlaczego uważa pan, że to taka nuda? To nie kwestia nudy. Fotografia to historyczne narzędzie, zakorzenione w XIX-wiecznym dyskursie techniczno-naukowym. Narodziła się, żeby komunikować pewne kategorie, takie jak pamięć, fragmentaryzacja, segmentacja, porządkowanie czy archiwizowanie. Dla mnie najważniejszymi z tych historycznych kategorii są pamięć i prawda. Dagerotypy były przecież nazywane „lustrami z pamięcią”. Jaka to była prawda, której dociekały i którą „zapamiętywały” dagerotypy? Przed fotografią idealne odwzorowania rzeczywistości powstawały w oku, były więc subiektywne. Kiedy narodziła się fotografia, obrazy zaczęły powstawać w dłoni, a jeszcze ściślej – w maszynie, która była w niej
trzymana, a której działanie mogło być zmieniane dzięki różnym parametrom. Ten dystans pomiędzy naszym ciałem a maszyną wyczarował pojęcie obiektywności, ideę, że to przecież nie my widzimy obraz, ale „widzi” go aparat. Stąd tylko krok do wyobrażenia, że „fotografia mówi prawdę”. To oczywiście tylko konwencja, która nijak ma się do stanu faktycznego. Skąd więc wiemy, że fotografia nie opowiada prawdy? Aparat fotograficzny ma swoje parametry, które pozwalają osiągnąć pewien estetyczny sens – inaczej robi zdjęcia Instagram, inaczej Hasselblad. W tym punkcie lubię powoływać się na chrześcijańską kategorię grzechu pierworodnego. Fotografia też nie narodziła się niewinna, w jej kodzie genetycznym znajduje się grzech – to znaczy ukierunkowanie na to, żeby dało się nią uzyskać przekonujące przedstawienie rzeczywistości. Wierzę, że to, co wychodzi z aparatu, to nie fakty, to doświadczenia. Dziesięciu fotografów stojących przed tym samym obiektem widzi dziesięć różnych rzeczy. Więc cóż jest rzeczywistością? Jak to się dzieje, że nadal wierzymy, że fotografia jest werystycznym zapisem tego, co działo się w określonym czasie przed aparatem – to jest moje główne zainteresowanie zawodowe. Na łódzkim Fotofestiwalu jest pan gościem sekcji poświęconej młodej fotografii. Jak ocenia pan to zjawisko w kontekście swojej wiedzy
teoretycznej? Patrzy pan na cały ten tłum wrzucający zdjęcia jedzenia na Facebooka i myśli pan o autorach tych zdjęć jak o kolegach po fachu? Uważam, że teraz znajdujemy się w „czasie postfotograficznym”, w którym ciągle używamy aparatów fotograficznych i produkujemy nimi obrazy. Ale to nie fotografie! „Postfotograficzny” brzmi trochę jak postapokaliptyczny... Sposób kodowania w fotografii zmienił się w sposób dramatyczny. Piksele nie są tym samym, czym ziarna srebra. Fotografia cyfrowa umożliwia nam zapisywanie, ale nie jest systemem kodowania, tak jak analogowa fotografia. Analogowe zdjęcia ufundowane są na założeniu, że powstaje w nich jedna warstwa obrazu w jednym określonym momencie czasu. Możemy kontrolować proces zapisywania się tej jednej warstwy na kliszy filmowej – mamy do wykorzystania grę ostrością, filtrami – ale to tylko tyle, nie możemy zmienić poszczególnych elementów. Tymczasem cyfrowe obrazy to układanki wielu elementów, czyli pikseli. Poddają się one manipulacji, którą można stosować długo po wykonaniu zdjęcia. Cyfrowe obrazy to dla mnie „zapisy”, coś w rodzaju literatury wizualnej. Można je porównać do rysowania albo malowania. I to wszystko mamy wiedzieć, przyciskając spust migawki w Instagramie? Internet zmienił fotografię, wywołując nadprodukcję obrazów, stymulując cyrkulację
I ARTIST_Transcendent Amateur, Laia Abril, THINSPIRATION, Fotofestiwal 2013 (1), Transcendent Amateur, Richard Simpkin, Richard & Famous, Fotofestiwal 2013 (2), I ARTIST_Transcendent Amateur, Philip Schoutte, Serendigraphy, Fotofestiwal 2013 (3), Transcendent Amateur, Philip Schoutte, Serendigraphy, Fotofestiwal 2013 (4)
Prace z wystawy „I ARTIST. Więcej niż amator”, której kuratorem jest Fontcuberta
zdjęć. Te zjawiska prowadzą nas do obserwacji, że narzędzia, którymi fotografia posługiwała się do tej pory, są już nieważne – socjologia czy antropologia są bezbronne w odniesieniu do fotografii cyfrowej. To trochę jak z zasadami dynamiki Newtona – zasadniczo istnieją i mają się dobrze, ale w dzisiejszym świecie bardziej liczy się teoria względności i teoria kwantowa. W fotografii potrzebujemy podobnego przełomu teoretycznego, powinniśmy szukać teorii kwantowej dla nowej fotografii, tak żeby ten Instagram, Twitter, Facebook podpiąć do czegoś teoretycznego. A czy w nowej kulturze internetowej jest jeszcze miejsce na festiwale fotograficzne? Nie prościej spotkać się online? Internet jest jak lustro, które odbija, albo inaczej – podwaja nasze doświadczenie. Trochę nie wiemy, po której stronie lustra znajduje się to doświadczenie, które jest źródłowe – to doświadczenie w internecie czy w analogowej rzeczywistości? Nie powinniśmy być nostalgiczni i wymazywać internetu jako źródła doznań. Ale trzeba też zatrzymać mocne strony kultury analogowej. A fotofestiwale są jednymi z nich. Rozmawiała: Anna Theiss
fotofestiwal
06-16.06 łódź
s o a h c y z s k Wię
szary o K / m il F Opór /
oteka trzeni, dysk s go e z r p h c y wki”, jedne trialn ia s n u ie d S „ in o z p i k e a tl powido kosmosu n stycznie ez piłki – to b i k w ó Przybysz z lat. Entuzja tk h ia ic s z tn c ta e s ”, m o yku, ich filmów cji festiwalu k k u ls d o w psychiatr p ro h p c j y e z niejs j oryginaln zontach tką „najdziw ła z z najbardzie , le a n owych Hory li N r e h B ic k s s a z w c a wrocła przyjęty pod premierę n ł ia m ie z d w lipcu bę Kilkaset mieszkańców, obdrapane budynki i zamknięte kino, szyldy reklamowe w dwóch językach: Gartenzwerg/krasnale ogrodowe. W Sieniawce, małej przygranicznej wsi, w której prosperował PGR, Marcin Malaszczak (rocznik ’85) spędził dużą część dzieciństwa. Pod koniec lat 80. wraz z rodzicami wyjechał do zachodniego Berlina, ale często wracali razem w rodzinne strony. – To nie była emigracja polityczna, w Berlinie ojciec miał rodzinę, znalazł tam pracę. Gdy krążyliśmy między Niemcami a Polską, oczywiście odbywały się rutynowe kontrole graniczne, ale nie pamiętam atmosfery zagrożenia znanej z filmów. Może jednak działo się tam coś, o czym nie wiem – mówi Marcin, którego łapiemy na rozmowę, gdy jest w Cannes.
Dziecko z koszar
Podczas gdy większość młodych polskich reżyserów mierzy się z rodzinnymi traumami lub imituje język i życie nastolatków, Malaszczak postanowił ze swoją kamerą wejść do szpitala psychiatrycznego, który znajduje się na obrzeżach Sieniawki. – W czasie wojny to był obóz pracy. Później, w PRL-u, powstały tam koszary i zakład psychiatryczny. Pracowali w nim mój dziadek i ciotka, mieszkaliśmy na tym terenie, nie zaglądałem wtedy co prawda na oddział, ale samo miejsce, ludzie stamtąd stali się dla mnie ważni i bliscy – wspomina. Gdy Marcin był już na studiach reżyserskich, postanowił wrócić do korzeni. Do środka wpuszczono go bez większych problemów, choć lekarze uważnie obserwowali, jak sytuacja wpływa na pacjentów. Większość reagowała pozytywnie, część wręcz się ożywiła. – Nie chodziło tu o podglądactwo, chciałem być uczciwy, nie chowałem się za rogiem z kamerą – dodaje. „Sieniawka” nie jest jednak filmem o chorobie psychicznej – to nietypowe połączenie katastroficznego dokumentu z politycznym science fiction. Miasteczko staje się tu scenerią podróży przybysza z przyszłości (w hełmie à la Daft Punk), który jest świadkiem apokalipsy: znikania miejsc, ludzi, czasu. W filmie właściwie niepotrzebna była scenografia – po zmianie ustrojowej wszystko zaczęło w Sieniawce zamierać, zniknął PGR, a wraz z nim mieszkańcy, kino dawno
Kadr z „The End of Now”, pierwszej fabuły Malaszczaka o emigracji
popadło w ruinę. Do końca świata niepotrzebna jest wojna – sugeruje Malaszczak – wystarczy neoliberalizm. Swoje dopisała też natura. – Długo szukałem jakiegoś mocnego punktu, klamry, która zamknęłaby tę historię – mówi. I wtedy, w 2010 r., Sieniawkę i pobliską Bogatynię zniszczyła powódź. Marcin wyszedł więc ze swoim bohaterem ze szpitala. – Lubię sprzeczności, większy chaos – dopowiada. W „Sieniawce” widać, że na zewnątrz chaos jest większy niż w głowach pacjentów.
Malajski amok
Ambicje Marcina nie kończą się na filmie. W 2012 r. wraz z przyjaciółmi ze studiów, Michelem Balagué i Georgiem Tillerem, założył w Berlinie firmę producencką Mengamuk Films. Pochodząca z języka malajskiego nazwa oznacza „wściekłą, desperacką szarżę, amok”. W manifeście dostępnym na ich stronie internetowej chłopaki deklarują, że chcą rzucić wyzwanie konwencjonalnym metodom produkcji i wspierać projekty, które traktują sztukę jako narzędzie estetycznego oporu. Szykują Baader-Meinhof światka filmowego? – Nie ująłbym tego tak ostro. Chodzi o reakcję na kino hollywoodzkie, produkcje, które choć mają nieograniczone możliwości, to nie mówią niczego. Chcielibyśmy wrócić do kina czystego, wyprowadzić art house z marginesu, tak jak działo się to w latach 60. – tłumaczy Marcin i przyznaje, że nie przepada za kapitalizmem. Reguły rządzące rynkiem sprawiają, że miarą wszystkiego jest pieniądz, a energię, którą można by spożytkować twórczo, wkłada się w machinę promocyjną. Taki nonkonformizm to spore wyzwanie. – Debiutantom zawsze jest trudno, zarabiam jako operator kamery, angażuję się w różne akcje artystyczne, które przyciąga Berlin, ale póki co pomagam też trochę w... gabinecie dentystycznym – zdradza. Obecnie Marcin i jego wspólnicy szukają biura, w którym będzie mieściła się siedziba firmy. Chcą stworzyć filmowy konglomerat – dzięki różnym zleceniom, montażowi czy produkcji dźwięku, zdobędą fundusze na swoje niezależne projekty. Wszystko idzie zgodnie z planem – „Sieniawka” znalazła niedawno niemieckiego dystrybutora. Tekst: Mariusz Mikliński
Przybysz z przyszłości na poindustrialnym pustkowiu, czyli w Polsce
Powódź dopisuje epilog do „Sieniawki”
10. T-MOBILE NOWE HORYZONTY
18-28.07 WROCŁAW
polska premiera „Sieniawki”
ory w t o p / a r tu Buty / tek też. my. Artyści o lk ty ają, ie n mieli, już m a szczęście ie N n . o ić lb b A ro z y. z ż ier. Có trzeba sobie użo pienięd d u s a y z z y ją r Lubimy pap a k m h ie czasac ci, którzy n emu materiały. W e n Zwłaszcza p tę zrobić sam s o je d a o n ż tw o ła m nią ładne i ale dalej ce ys są tanie, to r e p a P . jakoś radzić Zaczęło się od butów. A w zasadzie od ich braku. Niecałą dekadę temu japoński student i graficiarz Shin Tanaka, nie mogąc sobie pozwolić na zakup wymarzonych Nike Air Force 1, postanowił zrobić je z papieru. Przygotował skomplikowany „wykrój” i skleił papierowy model. Nagle okazało się, że najki z tektury, dokładnie odwzorowujące oryginał, wzbudziły wielkie zainteresowanie w sieci – i Shin został gwiazdą. Szybko rozszerzył swoją ofertę i zaczął przygotowywać inne papierowe zabawki (modeli butów, a także różnych stworów). Co ważne, nie chciał ze swoim hobby zostać sam – szablony projektów udostępniał w sieci. Każdy, kto miał ochotę na trochę zetpetów, mógł sobie model ściągnąć, wydrukować i skleić. Ta otwartość i zaproszenie do współpracy na linii twórca-odbiorca do dzisiaj jest najważniejszą cechą artystycznego ruchu skupionego wokół paper toys, czyli papierowych zabawek, które więcej mają wspólnego z projektowaniem i designem niż z dziecięcą wycinanką.
Pies-telewizor i reszta
– W paper toys nie ma infantylności zabawek dla dzieci ani realizmu papierowych modeli statków i aut z modelarskich periodyków. Paper toys to dzieci street-artu, grafiki komputerowej i ery internetu. Odzwierciedlają trendy w projektowaniu graficznym i popkulturze – tłumaczy Grażyna Seniuk, kuratorka wystawy „Papier nie umiera nigdy”, podczas której zostanie zaprezentowanych ponad 200 paper toys. Jako Out of Paper (www. facebook.com/outofpaper.art) Grażyna wraz ze
swoim mężem Andrzejem Woźniakiem od kilku lat zbiera, skleja i projektuje papierowe zabawki. Przedstawiają ulicznych łobuzów, zakapturzonych małolatów, miejskie potwory lub dziwaczne zwierzaki. Niektóre mają nieskomplikowaną budowę, inne to przykłady zaawansowanego projektowania 3D. Gritty Shina Tanaki to paszczak chcący pożreć wszystko, co stanie na jego drodze. Żeby go zrobić, trzeba skleić kilkanaście elementów. Kultowy w środowisku The Speakerdog Bena the Illustratora to prosty w budowie, kanciasty, ale wyszczekany telewizoropies. Wzorów są setki. Można sobie skleić Andy’ego Warhola, Iron Mana, Baraca Obamę albo Nice Bunny’ego – dziwacznego królika z morderczymi skłonnościami. Paper toys mają już swoich twórców klasyków, takich jak Marshall Alexander, Brian Castleforte, Matt Hawkins, Sjors Trimbach, Ben the Illustrator czy Marko Zubak.
Papierowa demokracja
Paper toys są na świecie niemal równie popularne jak figurki urban vinyl – łączy je podobna estetyka i popkulturowe inspiracje. Często autorzy jednych zaczynają tworzyć drugie – np. znani z winylowych projektów David Horvath czy David Flores też robili swoje paper toys. Tyle tylko, że papierzaki są znacznie tańsze. – Autorzy papierowych zabawek dzielą się swoją sztuką, co czyni z paper toys najbardziej demokratyczną odmianę urban-artu. Każdy zainteresowany użytkownik internetu może stać się współtwórcą lub kolekcjonerem – tłumaczy Grażyna. Szablony (templates) większości zabawek są przez ich autorów udostępniane w sieci za darmo albo
można je kupić za dosłownie kilka dolarów. W Polsce nie są jeszcze szczególnie popularne, choć kilka lat temu na fali pierwszej fascynacji zajęło się nimi kilku artystów. Okazuje się jednak, że papierowe zainteresowania sięgają znacznie dalej w przeszłość – nasz kraj też ma swojego Tanakę i solidne papierowe tradycje. Jednym z pionierów projektowania paper toys (onegdaj zwanego papieroplastyką) był Jan Kurzątkowski, jeden z najwybitniejszych polskich projektantów XX wieku, współzałożyciel słynnej Spółdzielni Artystów „Ład”. – W latach 30. zaprojektował tuziny papierowych zabawek, a ich prototypy (Urzędnik, Ryba, Damy) znajdują się w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie – opowiada Grażyna. Obecnie w Polsce paper toys projektują m.in. duet Sklej To (www.sklejto. plwww.sklejto.pl ) i Paweł Piekarski (robotata.net), który przygotował zestaw paper toys dla łódzkiego Pan Tu Nie Stał. – Zawsze bardzo ceniłem rzemiosło, tworzenie rzeczy istniejących fizycznie i użytecznych dla innych ludzi – tłumaczy Paweł. – Papierowe zabawki uważam za prostą formę rzemiosła. Na tyle prostą, że nie zniechęca i nie jest zbyt czasochłonna na poziomie kreacji, ale też na tyle skomplikowaną, że satysfakcjonuje jej postać końcowa. Tekst: Sylwia Kawalerowicz
big book festival
22-23.06
Warszawa Wystawa „Papier nie umiera nigdy” i warsztaty paper toys są częścią Big Book Festivalu
Foto: Grażyna Seniuk
i k a z r Papie
a d o l e i b o s Zrób
/ dIy i k y t a p / ow oce
Lody, aby stać się lodami, wędrują do superturbozamrażarki, nazywanej szokówką
ego ść potrzebn ę z C i. k w ó zji. k ku i Indone y azooki i szo s b k e ją a M w z y ż je u inspirac co dzień ze Stanów, W pracy na ły z io w y z r y rzętu p ? Robią lod do pracy sp la O i ja a K ują się Czym zajm Na Lodove, bo tak nazwały swoją markę, natknęliśmy się pierwszy raz na warszawskim Urban Markecie. Dziewczyny miały tam swoje malutkie stoisko – w ciasnym przejściu w bramie do 1500 m² do Wynajęcia, gdzie targ się odbywał, łatwo je było przegapić. Trudniej było nie zauważyć ludzi z rozanielonymi minami zajadających bajecznie kolorowe lody na patyku. Lody sprzedały się w ekspresowym tempie, Kaja ledwo nadążała z wymazywaniem z tablicy smaków, które już się skończyły. Mango lassi, trio (truskawka, pomarańcza, kiwi), czarna porzeczka, ananas z chilli, liczi z maliną, malina z miętą, rabarbar, brzoskwinia, arbuz. Wszystko w 100% z owoców. Wtedy dziewczyny przygotowały 300 sztuk. Produkowały je przez tydzień. Teraz tygodniowo robią 1500 sztuk – i liczba ta wciąż rośnie.
Wsiąkanie w gastronomię
Kilka miesięcy temu Kaja Kręglicka i Aleksandra Plucińska postanowiły założyć biznes. Kaja wróciła niedawno z miesięcznych wakacji w Meksyku, gdzie pojechała po skończeniu studiów. Ola miała za sobą półroczne stypendium w Indonezji – uczyła się tam języka i pracowała w knajpie. Obie każdy dzień zaczynały od świeżych owoców: papaja, mango, awokado. Po powrocie obie miały mnóstwo energii i determinacji, żeby „coś zrobić”. Padło na lody, choć Kaja na początku wzbraniała się przed gastronomią. Coś o niej wie: od dziesięciu lat (a ma 27) pracuje w tej branży. Przeszła wszystkie możliwe szczeble, od zmywaka do stanowiska menadżerskiego. Po studiach pracę w restauracji jednak rzuciła, bo nie chciała na zawsze wsiąknąć w gastronomię. Bo gastronomia wciąga, pochłania mnóstwo czasu, trzeba się zaangażować na 150%, żeby robić to dobrze. – Ostrzegałam Olę, że to nie będzie zajęcie na „po godzinach”, że to nas wciągnie – mówi Kaja. I wciągnęło. Lody idą jak woda, dziewczyny powoli przestają nadążać z produkcją – wszystko robią same, więc myślą już o zatrudnieniu kogoś do pomocy. Na pewno bardzo pomaga doświadczenie Kai: wie, jak współpracować z kawiarniami, jak robić dostawy, jak radzić sobie z sanepidem, z potrzebnymi
certyfikatami. Bo Lodove, choć ręcznie robione, są też w pełni profesjonalne. Dziewczyny wynajmują maszyny i kuchnię od firmy cateringowej taty Kai, dzięki czemu nie muszą inwestować w lokal. Na miejscu do dyspozycji mają np. szokówkę – maszynę do mrożenia lodów działającą dużo szybciej niż zwyczajna zamrażarka. Te dwie godziny, które lody spędzają w szokówce, dziewczyny wykorzystują na przerwę w pracy: biorą psa, dziecko (Ola jest świeżo upieczoną mamą) i idą na spacer do pobliskiego parku. Jak dotąd największym logistycznym wyzwaniem było sprowadzenie ze Stanów foremek do lodów, bo nigdzie bliżej akurat takich, jak sobie wymarzyły, nie produkują.
Pięć truskawek na jednym patyku
Spotkałyśmy się z nimi w kuchni warszawskiej Fortecy, gdzie Lodove powstają. Truskawki zostały już podgotowane, a po ostudzeniu zmielone bazooką. Dziewczyny wlewają je do foremek: dużych (100 ml) i małych – dla dzieci (60 ml). Wypełnione foremki wędrują do szokówki, najpierw tylko na chwilę, żeby masa zgęstniała na tyle, by można było w nią powtykać patyczki. Kiedyś o tym zapomniały i zmroziła się cała bezpatyczkowa partia. Trzeba było wezwać na pomoc znajomych i zjeść wszystko. Gdy patyczki są już na swoim miejscu, palety z lodami leżą w szokówce jeszcze ok. półtorej godziny. Dziennie produkują przynajmniej trzy smaki. Na jedną porcję lodów przypada mniej więcej pięć truskawek. Bardziej wydajny jest arbuz: jeden duży (ok. osiem kilogramów) to 60 lodów. Dziewczyny ciągle pracują nad nowymi smakami: prosecco z owocami. Awokado z czekoladą – ulubiony koktajl Oli z pobytu w Indonezji. Hitem okazał się rabarbar podbity truskawką. Można też samemu wymyślić smak i go zamówić – minimalne zamówienie to 30 sztuk. Lodove spotkacie na coraz popularniejszych targach z lokalnymi produktami, urban marketach i w kilku warszawskich kawiarniach (m.in. w Faworach i Moko). Można je także zamówić na imprezy albo wesela: jako czekadełko dla gości – prosecco z owocami zamiast kieliszka szampana. Tekst: Olga Wiechnik
Najpierw jednak trzeba owoce potraktować bazooką, czyli superturboblenderem
Do lekko zmrożonej masy wsadza się patyczki. Całość ponownie wędruje do szokówki
iach p e i z d ę / Wsz e l a w i t es Top 5 / F
! t s e F Jest
d , przeglą w ó p u y e a wszysc wanie lin , y y z n e w r ó p r o e im h y. P a dalszyc ją się now ych wojaż N ia . w w lo m ja a o o k iw p r t a m cie fes , a horyzon anowania endarnym ropozycji dla tych l N g p . le s w a ó ie t z n c io a y yzw nam yjnie hę p m międz to tradyc kurzanie y też troc zucając w ie r d c k m , o ie y a i iż z t w m h r s ję c e e y le r z m z C ny ój p tnic wy, a nych z wywalo łączeń lo festiwalo budują sw m o n p ie ie o n n h z t a e j oryginal ic n t s e n a ie i l a z w i k t d k s r o l e r a o s t p s jb n ga p na amy orzy ko w strefie olutny to rześwietl s m p b ie a organizat o n o w a t l o ł u O ó cej. , zam szczeg zegoś wię aloszach c k h stronach w c i a ż m ó a r pod za tańc ezowych r p którzy po im w ć szukają się wybra ie c e ż o scenami m , na które wydarzeń
1.
DunaJam
2.
Transsahara
3.
Tomorrowland
4.
Barge to Hell
5.
Hartera
Foto: www.urb-ex.pl
Istny Graal dla wszystkich wielbicieli rock’n’rolla. Odbywający się we Włoszech festiwal jest jednocześnie owiany tajemnicą i otoczony kultem. Dostanie się na niego wymaga nie tylko zdobycia specjalnego indywidualnego zaproszenia i trzymania gęby na kłódkę, ale też zrzutki na gażę artystów. Tu nie ma sponsorów, piwa z kija i zapiekanek... Gromadząca około 150 osób impreza to kilkudniowy, w 100% DIY-owy, hipisowski piknik na plaży, podczas którego na zamkniętym terenie prezentuje się czołówka współczesnego psychoniezalu. To tu Brant Bjork zagrał spontaniczny koncert w krzakach, a Carusella zaklinała zachodzące nad morzem słońce. To tu możecie poczuć opiewaną w tej chorej muzyce wolność i równocześnie zaliczyć całkiem fajny śródziemnomorski urlop.
Jeśli zaliczasz się do tych nieszczęśliwców, którym wydaje się, że są magicznymi zaklinaczami deszczu i samą swoją obecnością na festiwalu ściągają na niego klęskę ulewy, to musisz rozważyć wyjazd na Saharę! Marokańska wiksa, odbywająca się tam co roku w kwietniu, to z pewnością wydarzenie, na którym zapomnisz o pelerynce i kaloszach. W końcu nawet Beata Kozidrak śpiewała, że „nie ma, nie ma wody na pustyni”… Na Transsaharze Beatki nie znajdziesz, bo line-up usiany jest przyszłymi gwiazdami techno, trance’u i house’u. Impreza ma kameralny charakter – gromadzi maksymalnie 1000 osób. Wszystko to wśród kolorowych baldachimów, wielbłądów i miliardów ton piachu.
Belgijscy mistrzowie hedonizmu od jakiegoś czasu słyną nie tylko z frytek z majonezem, czekolady i innych używek, lecz także z bardzo bogatej, jak na tak malutki naród, oferty festiwalowej. Jedną z ostatnich zajawek w stojącym rock’n’rollem i techno kraju jest Tomorrowland. Impreza poświęcona szeroko pojętej muzyce tanecznej nie wyróżniałaby się właściwie niczym, gdyby nie jej niesamowita oprawa. Każda z kilkunastu scen (czasem jest ich nawet 20) ma oddzielną imponującą dekorację, na której tle bardzo często odbywają się miniprzedstawienia w wykonaniu przebranych za bajkowe postaci aktorów. Do tego miasteczko Dreamland z kolorowymi namiotami, Church of Love, czyli wielka przestrzeń do miłosnych zabaw, i kilka jezior. Nic dziwnego, że karnety na tegoroczną edycję sprzedały się w 35 minut.
Ci, którzy myślą, że festiwale ciężkiego grania to smród, brud i błoto, srogo zawiodą się na wieść o inicjatywie typu Barge to Hell. Imprezę tę wybraliśmy dlatego, że jednym z jej ostatnich headlinerów był nasz rodzimy celebryta Nergal – jednak szatańska Barka to tak naprawdę tylko wierzcholek góry lodowej. Ekskluzywne rejsy ogromnymi statkami wycieczkowymi w towarzystwie mniej lub bardziej znanych wykonawców metalowych to hit amerykańskiego rynku koncertowego. Kilka dni wrzasków i hałasów, a w przerwie piękne karaibskie krajobrazy, drinki z palemką i moczenie tyłka w basenie. Do tego ulubieni muzycy w roli animatorów organizujących konkursy – tak mogą wyglądać wymarzone wakacje każdego metala! Wystarczy tylko zebrać trochę kasy i rozwiązać fashionowy dylemat – jakie slipy założyć do ramoneski?!
Znów klimat śródziemnomorski. Chorwacka Hartera odbywa się w starej fabryce papieru w Rijece i na pierwszy rzut oka w sumie nie wyróżnia się niczym na tle innych melanży w poindustrialnych przestrzeniach. Zapomnijcie jednak o schemacie – dwie sale, strefa gastro i tojtoje. Tu zagospodarowany jest każdy kąt. Bezduszne mury ożywiają dekoracje wyciągnięte wprost z designerskich katalogów i albumów zaliczeniowych ASP. Fluorescencyjne graffiti, rzeźba i najdziwniejsze instalacje poukrywane w zakamarkach sprawiają, że każdą wolną chwilę zamiast na piwnej ławeczce możemy spędzić na zwiedzaniu. Zresztą, nawet samo kupowanie napojów jest tu przygodą. Na symbol Hartery wyrosła ogromna piwna fontanna ociekająca tonami (niezdatnej do spożycia) piany. Tekst: Michał Kropiński
080513-OFF_ACTIVIST_230x100_v1_o.pdf
1
5/16/13
2:47 PM
zdy ia w g / a k / muzy e l a iw t s e F
e i n o k e n r a Cz
...na festiwalowym betonie, czyli którzy z artystów występujących na tegorocznych muzycznych festiwalach – naszym zdaniem – zgarną pulę. Tych występów nie możecie przegapić!
takimi przebojami jak „I Predict a Riot”, „Oh My God” i „Ruby”, by potem zniknąć ze świecznika i zwolnić miejsce swoim ciut słynniejszym kolegom z Wysp. Nieobecność w mainstreamowych mediach nie wpłynęła jednak na spadek formy. Po ostatniej wizycie grupy w Polsce większość naszej redakcji dosłownie zbierała szczęki z ziemi. Na żywo Brytole to totalna koncertowa petarda czerpiąca z najlepszych tradycji wyspiarskiego grania. Weterani z The Who mają godnych następców. [mk] Wystąpią też: Anthrax, Enter Shikari, Atari Teenage Riot, Danko Jones, Death by Chocolate, Emir Kusturica, Uliczny Opryszek, Moskwa, Zespół Mazowsze.
określić ich mianem „obiecujących debiutantów”, gdyż mają na koncie już dwa albumy rewelacyjnie przyjęte przez krytykę. Najnowszy „Lonerism” to jedno z najlepszych wydawnictw ubiegłego roku. Czysta rockowa psychodelia czerpiąca garściami z dorobku najlepszych kapel lat 60. i 70., wspomagana znakomitym warsztatem kompozytorskim. No i te koncertowe improwizacje! Zobaczcie koniecznie, choćby kosztem Kings of Leon. [matad]
Wystąpią też: Crystal Castles, Editors, Skunk Anansie, Blur, Kings of Leon, Queens of the Stone Age, Arctic Monkeys, Modest Mouse, Animal Collective, Alt-J, Disclosure, Devendra Banhart, Kendrick Lamar, Nick Cave and the Bad Seeds i wielu innych.
Dusky
Audioriver
26-28.07 Płock
wstęp: 160-190 PLN
Tame Impala
Open’er Festival
03-06.07 Gdynia
wstęp: 189-550 PLN
Kaiser Chiefs
Przystanek Woodstock
01-03.08
Brytyjczycy z Dusky opanowali wszystkie basowe parkiety Europy. Ich kariera zaczęła się dwa lata temu i w trakcie następnych 24 miesięcy z mało rozpoznawalnego duetu stali się nową twarzą muzyki house. Ich ostatnie wydawnictwo dla Aus Music składa się z czterech idealnie skrojonych parkietowych bangerów, a track „Calling Me” jest jednym z największych hitów zeszłego roku. Kiedyś prym wśród przedstawicieli nowego house’u wiódł Julio Bashmore, potem chwilę triumfu miał Mosca, teraz to właśnie Dusky tworzy trendy w muzyce 4/4. A że Audioriver lubi trzymać rękę na pulsie, będziecie mieli szansę zobaczyć chłopaków w Płocku. JUHU! [kp]
Kostrzyn
Czy można napisać coś odkrywczego o największym i najsłynniejszych z polskich festiwali? Przez 12 lat systematycznie się rozwijał, aż wyrobił sobie w Europie naprawdę silną markę. A my co roku narzekamy na line-up, drogie bilety, kilometry do przejścia, nadgorliwą ochronę czy zmienną pogodę. Ale i tak nie opuszczamy żadnej edycji. Tam po prostu trzeba być. W tym roku oprócz wielkich gwiazd grających w najlepszych slotach nie wolno przegapić występu Australijczyków z Tame Impala. Trudno
Ten koncert to spora niespodzianka. W końcu przywykliśmy do tego, że po Odrze niesie się głównie reggae i metal. Tym razem Owsiak postawił również na brytyjską indie-precyzję. Dziesięć lat po swoim debiucie Kaiser Chiefs – jedni z liderów new rock revolution – odświeżą formułę największego europejskiego festiwalu i mają sporą szansę wyjść obronną ręką ze starcia z jego publiką. Parę lat temu bujali nawet najbardziej komercyjne stacje radiowe
Wystąpią też: Richie Hawtin, Paul Kalkbrenner, Jeff Mills, Mr. Oizo
Zbigniew Wodecki
Off Festival
02-04.08 Katowice
wstęp: 150-190 PLN
Na pierwszy rzut oka ten booking można traktować w kategorii żartu. Coś nam się jednak wydaje, że Rojek znów miał nosa i występ klasyka polskiej piosenki będzie jednym z najważniejszych punktów programu. Na Offie Zbigniew Wodecki zaprezentuje materiał ze swojego debiutu, który jest jedną z zaledwie sześciu płyt w dyskografii muzyka. Dlaczego na niego stawiamy? To właśnie on zachowuje klasę i nawet występy w telewizyjnych show nie szkodzą jego legendzie, zbudowanej w Piwnicy pod Baranami oraz Anawie. Poza tym jak można nie lubić faceta, który napisał tribute hit, o jakim marzy każde miasto, i zadedykował go niegdysiejszej stolicy nudystów, w której dziś imprezuje każdy szanujący się surfer. To w końcu jego głos kojarzy nam się z przeuroczą kreskówką o Pszczółce Mai. Nie ma opcji, będą bisy! [mk] Wystąpią też: Austra, Goat, My Bloody Valentine, Japandroids, Solange Knowles, Woods, Thee Oh Sees, Fucked Up, The Walkmen, John Talabot
Connan Mockasin
Soundrive Fest
16-17.08 Gdańsk
Dawn Day Night
Tauron Nowa Muzyka
22-25.08 Katowice
wstęp: 150 PLN Po zeszłorocznej, bardzo skromnej debiutanckiej edycji powraca Soundrive Fest – tym razem do hali Stoczni Gdańskiej. Ozdobą trójmiejskiego festiwalu będzie w tym roku Connan Mockasin. Pochodzący z Nowej Zelandii, ale mieszkający w Londynie songwriter zajmuje wysoką pozycję w zestawieniu muzycznych świrów. Swoją klasę potwierdził na zeszłorocznym Offie, gdzie wspomagała go banda hipisowskich wariatów – razem rozbujali cały namiot pokracznymi, ale też rozczulającymi transowymi melodiami (urządzili m.in. wybieg pomiędzy zgromadzoną publiką – tak, wybieg, jak na pokazie mody). Jeśli jeszcze nie zapoznaliście się z twórczością freaka z Antypodów to nie macie dużo do nadrobienia: ogarnijcie jego jedyną płytę „Please Turn Me into the Snat” (znaną pod jeszcze wdzięczniejszym tytułem – „Forever Dolphin Love”), którą wydano w należącej do Erola Alkana wytwórni Fantasy Sound. Dodatkową atrakcją może być też skład zespołu: Connana na żywo wspomaga Sam Eastgate, lider nieodżałowanych Late of the Pier. [croz] Wystąpią też: Toy, Turbowolf, 2:54, Team Ghost, Esben and the Witch, Egyptian Hip Hop
Śląski festiwal ma to do siebie, że jego program to właściwie w całości selekcja czarnych koni współczesnej muzyki. Wybierając nasz typ, wyszliśmy z założenia, że ambientów i chill wave’u lepiej się słucha, niż ogląda, dlatego z żalem odrzuciliśmy świetne MMOTHS czy nastrojowego Sohna. Takiego problemu nie mamy z londyńskim Dawn Day Night, którego bezkompromisowa muzyka i upiorny image atakuje wszystkie zmysły. Tajemniczy projekt anonimowego muzyka to mieszanina wulgarnego cocaine rapu i ordynarnego ghetto house’u z drum’n’bassem. Artysta na scenie występuje w stroju przywodzącym na myśl skrzyżowanie batmanowego Scarecrowa z kapłanem voodoo. Zapowiada się więc niezły show nie tylko dla fanów opowieści niesamowitych i kulturowych cross-overów. Dawn Day Night jest jak na razie autorem jednego wydawnictwa – EP-ki zatytułowanej po prostu „Dawn Day Night”. [rar] Wystąpią też: Matias Aguayo & Mostro Live Show, Squarepusher, Moderat, Skream, Darling Farah, Holly Herndon, Sid Le Rock, Zebra Katz
U-Roy
Ostróda Reggae Festival
09-11.08 Ostróda
wstęp: 130-430 PLN Jako że do reggae większość fanów ma podejście dość powierzchowne, nawet największe legendy gatunku są ogółowi mało znane. Powiedzieć o U-Royu, że jest jamajskim wokalistą, to tak jakby Gutenberga uznać za niemieckiego rzemieślnika. 70-letni już świadek dubowej rewolucji był jednym z pionierów toastingu – melodyjnej nawijki, bez której nie byłoby dzisiaj ani ragga, ani dancehallu, ani... hip-hopu. Artysta współpracował z takimi tuzami jak King Tubby, Lee „Scratch” Perry czy Mad Professor, zaś jego nagraniami inspirowali się m.in. Joe Strummer i Mick Jones z The Clash. A jeśli nie ufacie prasie, to posłuchajcie Pablopavo, który na riddimie Dreadsquadu co sił w płucach wyśpiewywał „bwoy, mistrzem jest U-Roy”. [fika] Wystąpią też: Busy Signal, Luciano, Groundation, Don Carlos, Iration Steppas, Dub Pistols i inni
Rodney P & Skitz
Hip-Hop Kemp
22-24.08
Hradec Králové – Czechy
wstęp: 229-479 PLN
Busy P
Burn Selector Festival
06-07.09 Warszawa
Blade, weteran brytyjskiej sceny, nawija w jednym z numerów z Markiem B, że nikt go nie zapamięta – nie dlatego, że jest słaby, ale dlatego, że jest z Anglii. I ma sporo racji, bo rap z UK kojarzony jest tylko z grime’em. A Rodney P i Skitz to klasyczny hiphopowy duet MC/producent. Ten pierwszy – z nieodłącznym jamajskim akcentem – kładł podwaliny pod wyspiarską scenę, podczas gdy ten drugi tworzył bity dla Roots Manuvy czy Taskforce, reanimując środowisko na przełomie milleniów. Wspólnie wystąpią na terenie dawnego lotniska w Hradec Králové, gdzie nie liczy się, skąd jesteś, ale jakie umiejętności prezentujesz przed mikrofonem czy adapterach, macie czy ścianie. [fika]
wstęp: 155-245 PLN Zajawka na koncert The Knife jest tak gigantyczna, że do namiotu, w którym się odbędzie, trzeba będzie przyjść trzy dni wcześniej, żeby zająć sobie – chcieliśmy napisać „przyzwoite”, ale chyba lepsze będzie słowo „jakiekolwiek” – miejsce. Dlatego my podczas tego festiwalu zamierzamy wybrać się na set Busy P. Okazja jest nie byle jaka, bo razem z założycielem Ed Banger będziemy świętować dekadę istnienia tej kultowej wytwórni. Na tę okoliczność ze sceny polecą bangery twórców zrzeszonych w labelu: Justice, Uffie, Carte Blanche, Mr. Oizo czy Sebastian. Musimy was jeszcze jakoś zachęcić? Nas na stówkę spotkacie w pierwszym rzędzie! [oz]
Wystąpią też: Kendrick Lamar, Souls of Mischief, El-P, Baauer, Shystie, Shabazz Palaces i inni
Wystąpią też: The Knife, Jessie Ware, James Blake, Breakbot, Para One, Archive
i k w ó c s j e i m e w o p y T
oznań p / o t s ia Moje M
beka ca duetu Re js ie m ie k s ne poznań czyli ulubio
Miejsca sportowe Iwona: Nie umiem żyć bez ruchu, więc interesują mnie wszystkie miejsca związane ze sportem: centrum tenisowe, w którym można się wyjątkowo wyżyć, grając w squasha lub badmintona; boisko do nogi przy szkole muzycznej – tam grywam czasem z chłopakami. Do tego jeziora Rusałka i Strzeszynek. Najlepsze tereny do przejażdżki rowerem.
Dzielnica Jeżyce Iwona: Ważna dla mnie dzielnica, bo w niej mieszkam i pracuję. Uwielbiam ją, bo jest tu wszystko – ryneczek ze stoiskami z warzywami i owocami, mnóstwo piekarni, kino Rialto, teatr, sklepy ze sprzętem gospodarstwa domowego, sklep całodobowy, jakże ważny dla ludzi, którzy mają inne poczucie czasu. Plus naprawdę piękne kamienice.
kino Muza
Kisielice Bartek: Miejsce, do którego trafiłem zaraz po przyjeździe do Poznania. Mimo upływu lat wciąż tam chodzę. Obserwuję zmiany wystroju i zmiany pokoleniowe, ale jedna rzecz się nie zmienia – zawsze czuję się tam po prostu dobrze. Iwona: To prawda. Kisielice są malutkie, więc można poczuć się tam jak na dobrej domówce. Można trafić na wspaniałe potańcówki trwające do rana i przepyszną pigwówkę. Sama ulica Taczaka, na której Kisielice się znajdują, zaczyna pulsować nowym życiem.
Kino Muza Bartek: Kojarzy mi się z pierwszymi kinami, do których chodziłem za młodu – po seansie wychodzisz na ruchliwą ulicę, zwykle jest już ciemno i odkrywasz świat na nowo.
park przed Teatrem
Wielkim
Park przed Teatrem Wielkim Bartek: Czy siedzenie na trawie, czy nocna eskapada – zawsze jestem pod wrażeniem drzew, które tam rosną. Przepiękne.
Rebeka była początkowo solowym projektem
Iwony Skwarek, która komponowała elektroniczne, minimalistyczne utwory przy użyciu keyboardu Casio. W 2010 r. zaproponowała współpracę Bartoszowi Szczęsnemu, który miał pełnić funkcję producenta, osoby katalizującej pomysły, a także kompana na scenie. Z czasem Bartek został stałym członkiem Rebeki, która przeistoczyła się w duet. Nakładem należącej do Kamp! wytwórni Brennnessel właśnie ukazała się debiutancka płyta zespołu zatytułowana „Hellada”.
Strzeszynek
mias to /
city
fot o/
chw ila
mom
Robi m Sorr y zdjęci a. y. na in Śledźcie Obsesy jn stag ram nas na I ie, kom p .com n /akti stagram ulsywnie vist_ ie. M , ajfo mag azyn iasto wid nem. Ja k zian e na wszysc y. szym i ocz ami
Foto: redakcja i przyjaciele
ent
je z n e rec
ety ż d ga / i śc o w / no The National „Trouble Will Find Me” 4AD
MUZYKA
Rozwodnieni
RZECZ
Wiew natury
Mieliśmy ostatnio w redakcji poważną różnicę zdań. Wiatrak, który nas chłodził, co chwilę wydawał z siebie straszliwy metaliczny zgrzyt. Różnica zdań dotyczyła tego, czy lepiej znosić zgrzyt, czy upał. Nadal nie osiągnęliśmy w tej kwestii konsensusu, ale coś nam się wydaje, że gdybyśmy mieli któryś z tych wiatraków, żadne dobywające się z niego dźwięki by nam nie przeszkadzały. Wrzućcie w Google „bird figurine fan”, a na pewno znajdziecie coś pięknego. [wiech]
Trochę przegapiliśmy moment, w którym The National zmienili się z czołowej kapeli sceny niezależnej w jedną z bardziej rozchwytywanych formacji rockowych, przyciągających tłumy przed główną open’erową scenę. Na szczęście zespół niespecjalnie się tym przejął i na szóstej płycie nadal robi swoje. I na tym chyba polega główny problem, ponieważ panowie z Cincinnati uparcie trzymają się wypracowanej przez lata piosenkowej konwencji i nie wychylają głów spoza swojej kompletnie przekopanej piaskownicy. „Trouble Will Find Me” jest więc wypełnione bardzo porządnymi numerami, które z pewnością poruszą tłumy na koncertach, ale wydają się zbyt wtórne w stosunku do poprzednich płyt zespołu. Brakuje im też kompozycyjnego błysku, który cechował większość piosenek z „Boxera” czy „High Violet”. Nie ma tragedii, nowy materiał pięć lat temu przyprawiłby nas pewnie o drgawki i stał się ścieżką dźwiękową do długich wieczornych letnich spacerów. Jednak teraz możemy tylko bezradnie pokiwać głową i liczyć na to, że chłopaki zorientują się, że czekaliśmy na zdecydowany krok do przodu. [Cyryl Rozwadowski]
Tylko Bóg wybacza („Only God Forgives”) reż. Nicolas Winding Refn obsada: Ryan Gosling, Kristin Scott Thomas, Vithaya Pansringarm Francja/Tajlandia/USA/Szwecja 2013, 90 min Gutek Film, 14 czerwca
FILM
Dyskoteka w macicy
Nowy film Nicolasa Windinga Refna miał być objawieniem canneńskiego festiwalu. Nagrodzony dwa lata temu za najlepszą reżyserię autor „Drive” rozpalił nadzieje na kolejne przeżycie z gatunku elektryzujących. Niektórzy twierdzą, że na obietnicach się skończyło. Rzeczywiście, „Tylko Bóg wybacza” operuje dość oczywistym kodem symbolicznym, ale pytanie brzmi raczej: co z tego? Na światowej scenie wciąż brakuje twórców, którzy potrafią równie bezkompromisowo kreować swoją wizję kina. Choć intelektualnie Refn tym razem poległ, to grzęznąc w banalnych metaforach, wciąż pozostaje wizjonerem, a jego najnowszy film – prawdziwym kinowym seansem hipnozy. Oto Amerykanin Julian prowadzi w Bangkoku szkołę tajskiego boksu. Oczywiście, jak to w mrocznym świecie Refna bywa, cały interes jest tylko przykrywką dla brudniejszych interesów. Bohater i jego brat trudnią się bowiem dilerką. Kiedy brat Juliana (wyjątkowo odrażający typ) pada ofiarą brutalnego morderstwa (a tak naprawdę zemsty za popełnioną zbrodnię), do miasta przyjeżdża matka młodych mężczyzn (genialna transformacja Kristin Scott Thomas). Chce tylko jednego: zemsty za śmierć syna. Jej wolę ma wykonać Julian. Zapłata ma być w tej samej walucie, co zbrodnia – krwi. „Tylko Bóg...” to osnuta wokół edypalnego mitu historia zaburzonych relacji matki z synem, relacji, które przekraczają wszystkie dopuszczalne granice. Pulsujący kolorowym światłem i drażniący metaliczną muzyką film zrealizowany jest w estetyce, która każe traktować go bardziej jak wizję, koszmarny sen mający źródło w podświadomości, a nie realistyczny portret rodziny. Refn jest artystą wizualnym, który przywiązuje uwagę do ujęć, kompozycji, sposobu montażu, dlatego często wraca do prezentowanych już wcześniej chwytów. W tej feerii symbolicznych kadrów, grze spojrzeń i zatrzymanych w rzeźbiarskiej pozie bohaterów drażni bardzo naskórkowe, stereotypowe podejście do psychologicznego podszycia tej opowieści i pewna jej pretensjonalność. Ale te obrazy i ten rytm sprawiają, że Refnowi można to wybaczyć. [Anna Tatarska, Stopklatka.pl]
RZECZ
Pranie oczu
Wyobraźcie sobie świat widziany przez okulary z instagramowymi filtrami. Wyobraził je sobie – i zaprojektował – niejaki Markus Gerke. Jego Instaglasses mają wbudowaną aplikację Instagram, aparat fotograficzny 5 MP, Wi-Fi i 4G, 2 GB pamięci oraz akumulator wystarczający na siedem godzin pracy. Idąc przez miasto, moglibyście zmieniać filtry, robić foty i od razu wrzucać je na Fejsa. Trochę fajne, a trochę straszne. Instaglasses pozostają jednak w sferze projektu. Może i dobrze, niech rzyganie tęczą pozostanie w sferze frazeologii. www.instaglasses.com [wiech]
Subkultury w PRL. Opór, kreacja, imitacja Mirosław Pęczak Narodowe Centrum Kultury
Metro: Last Light Xbox 360/PS3/PC Cenega Polska
KSIĄŻKA
Człowiek z hipisiarą
GRA
Nieświat
Gdy świat został zniszczony, przeżyła tylko garstka ludzi. Wśród nich znalazło się kilka tysięcy szczęściarzy, którzy gdy pierwsza bomba atomowa uderzała w ziemię, byli akurat w moskiewskim metrze. Nie mogąc wydostać się na powierzchnię, stworzyli nową społeczność żyjącą pod ruinami miasta. Brak światła, problemy ze zdobywaniem pożywienia i zmutowane monstra z powierzchni – z tym musieli się mierzyć mieszkańcy podziemnych korytarzy. Teraz jako jeden z nich rozpoczynasz polowanie na Cień – jedynego przedstawiciela rasy, która prawdopodobnie jest w stanie uratować (albo zniszczyć) ludzkość. Najmocniejszym aspektem „Metro: Last Light” jest bez wątpienia fabuła. Choć na rynku dostępnych jest mnóstwo postapokaliptycznych gier, to tutaj trudno przewidzieć, jak dalej potoczy się historia (nawet jeśli opowieść okazuje się wyraźnie linearna). Gra jest z założenia FPS-em, ale mamy w niej także dużo skradania się i zabijania z ukrycia, dzięki czemu spodoba się ona zarówno fanom „Hitmana”, jak i „Call of Duty”. Wspomnieć również warto o niepowtarzalnym klimacie. Świat, w którym wszelkie reguły zostają zawieszone – nie ma w nim policji, polityków, pieniędzy, a przede wszystkim pewności, czy człowiek dożyje następnej godziny – staje się koszmarem, który gracz poznaje od środka. Przerażające historie o zwyrodnieniu, gwałty na bezbronnych kobietach, morderstwa bez wyraźnego powodu – wszystko to dzieje się na oczach naszego protagonisty, coraz głębiej wciskając nas w fotel, nawet jeśli siedzimy sobie z piwkiem przed telewizorem. Najlepsze metro na świecie jest w Rosji. [Kacper Peresada]
Moją relację z doktorem kulturoznawstwa Mirosławem Pęczkiem najtrafniej oddaje nieobca mu na pewno opozycja „oni” – „my”, wykorzystana przez jego kolegę po fachu Richarda Hoggarta do opisu brytyjskiej klasy robotniczej. Radykalny podział powstał między nami jeszcze na przełomie wieków. My byliśmy wtedy blokersami wpatrzonymi w bohaterów filmów Pasikowskiego, ubieraliśmy się w skórzane kurtki pękawki i raczyliśmy się tanimi winami czy działkami amfetaminy, a oni wypisywali o nas w gazetach wszystkie te przed chwilą wymienione bzdury. W naszym imieniu Eldoka w dokumencie Latkowskiego pytał: „Kto mu dał tego magistra z socjologii?”, a on wraz z innymi naukowcami starał się zrozumieć nową subkulturę, która subkulturą nigdy nie była. Od rozważań nad tym, co ten termin właściwie oznacza i jak się zmienia jego znaczenie, rozpoczyna się najnowsza książka publicysty będącego dla mnie dotychczas głównie obiektem żartów. „Subkultury w PRL. Opór, kreacja, imitacja” to książka ciekawa, potrzebna i... dużo trudniejsza do zweryfikowania niż drukowane na bieżąco komentarze społeczne. Bo choć o punkach ostatnimi laty pisze się (za) dużo, a hipisi mają swojego ambasadora w osobie Kamila Sipowicza, to losy i zwyczaje bikiniarzy czy gitowców znikają powoli w otchłani dziejów. Budowane na podstawie licznych źródeł opisy gangów i bohem PRL-u pełne są barwnych cytatów i interesujących obserwacji. Skoki potrójnie szyte wypierają w nich zamszaki, śliczna grzywka zastępuje efektowne, włochate płaszcze z bazaru Różyckiego, a wybielacz Tri pozwala wkraczać w odmienne stany świadomości. I tylko jedno pozostaje przez blisko pół wieku niezmienne – ciągła inspiracja Zachodem, do którego ci bardziej rezolutni zawsze potrafili zdobyć dostęp. Na przekór „tym”, którzy tępili wszelkie przejawy odrębności. [Filip Kalinowski]
Snoop Lion „Reincarnated” Berhane Sound System/Mad Decent/Vice/ RCA/Sony
MUZYKA
Major, nie król
Cyniczny grymas pojawia się na mojej twarzy, ilekroć słyszę o wierze rapera konwertyty. Nie Jah jest bowiem przewodnikiem Snoopa, ale „sara” zwana poza Jamajką kasą, mamoną, hajsem czy flotą. Od kiedy w 1998 r. podpisał kontrakt z niecieszącą się najlepszą sławą wytwórnią No Limit, pierwszy pies hip-hopu robił już chyba wszystko – tulił się do popowych lolitek, piastował melodeklamujące dzieci i nagrywał z synami europejskich milionerów. W tzw. międzyczasie swoją ksywą sygnował każdy możliwy produkt: od pistacji, przez żele do włosów, po pornosy. Zawsze robił to jednak z wrodzonym luzem, klasą i zawadiackim sznytem. Żadna z tych cech nie pomaga mu niestety, gdy z manierą Paulo Coelho opowiada o swoim nawróceniu. Światłość Pana zeszła na niego w momencie, w którym wysiadł w Kingston z samolotu. Skrzętnie udokumentowane przez ekipę filmową trzy tygodnie spędzone na mitycznej wyspie utwierdziły zaś jego sztab marketingowo-pijarowy w tym, że pokój (nie gangsterka), miłość (nie sutenerstwo) i jedność (z jedynym powszechnie kojarzonym rastafarianinem Bobem Marleyem) są w stanie zwiększyć krąg odbiorców jego muzyki. Muzyki, do której produkcji ktoś równie sprytny co osłuchany w aktualnych trendach zatrudnił Major Lazera. Projekt Diplo, będący XXI-wieczną odsłoną dancehallowych tradycji, w łączeniu karaibskiej pulsacji ze współczesnymi, klubowymi patentami nie ma sobie równych. Gdy dodamy do tego fakt, że jamajscy artyści za pieniądze zrobią wszystko, a Snoop już od czasów g-funku czekał, aż studyjne możliwości pozwolą mu śpiewać, okaże się, że nie mogło się to nie udać. No i udało się. Buja, kołysze, zmusza łeb do kiwania, tyłek do obrotów, a usta do bezwolnego powtarzania fragmentów tekstów w najgłupszych możliwych sytuacjach. W ustach niestety pozostaje też niesmak, bo – jak słusznie zauważył Bunny Wailer – fakt, że pali się trawkę i lubi reggae nie oznacza, że jest się rastafarianinem. A międzynarodowe koncerny, reklamowe wybiegi i gościnne udziały Miley „Montany” Cyrus zupełnie nie są ital. [Filip Kalinowski]
Major Lazer „Free the Universe” Secretly Canadian
Jeśli pośród numerów z „Reincarnated” mało wam podkładów pod szpagaty z naskoku i trzęsienie tyłkiem podczas stania na głowie, w sukurs przyjdzie ten sam karaibski Major, który musztrował Snoopa. Na swoim drugim długogrającym albumie – przy wsparciu szeregów jamajskich i niezalowych gwiazd – kontynuuje on swoją batalię o supremację dancehallu na światowych parkietach. I choć czasami sięga po tak wątpliwe chwyty jak dubstepowy remiks Johnny’ego Osbourne’a, to i tak trudno mu nie salutować w tańcu. Vavamuffin „Solresol” Karrot Kommando
Jeśli nad międzynarodową obsadę, pełnometrażowe filmy dokumentalne i trójkolorowe błyskotki stawiacie szczerość, wrażliwość i sceniczne doświadczenie, powinniście zaopatrzyć się w najnowszy, czwarty krążek Vavamuffin. Warszawska reggae-banda już od dziesięciu lat gada dźwiękami kładzionymi na pięciolinię rozpiętą pomiędzy dubową głębią i dancehallową motoryką, poetyckością i chuliganerią, dobrą zabawą i tematami ważkimi. I nawet jeśli z płyty na płytę zaskakuje coraz mniej, to i tak na polskim podwórku wciąż dzierży palmę pierwszeństwa.
Joyland Stephen King Prószyński i S-ka
RZECZ
Hipster KSIĄŻKA
Lato
Znam osobę, która ma wszystkie książki Stephena Kinga. Mało tego, wszystkie je przeczytała. Chyba nigdy nie zdobyłbym się na takie poświęcenie, choć mnie również czytanie króla horroru sprawia dużą radochę. Nie doszukuję się w nim głębi, strony po prostu same się przewracają, tylna okładka jest coraz bliżej i nagle okazuje się, że już po książce. W tym przypadku było podobnie. Tytułowy Joyland to park rozrywki, trochę dziadowski, żaden z niego Disneyland, ale ciągle daje sobie radę. Główny bohater Devin Jones łapie tam wakacyjną fuchę. Lato, pogoda piękna, a Devin nieszczęśliwie zakochany. Czas płynie – jak to u Kinga, nic nie dzieje się za szybko. W trakcie czytania wyobrażamy sobie piękno tej najprostszej Ameryki, gdzie wszyscy sąsiedzi się znają, gdzie zawsze kryje się coś magicznego i mrocznego. „Joyland” czaruje, jak to często bywało w przypadku krótszych powieści Kinga. Ta książka jest drugim (tym razem udanym) podejściem pisarza do tej samej historii (pierwsza próba nosiła tytuł „Darkshine”). Jest trochę strachu, trochę miłości, trochę przyjaźni. Nic wielkiego. Ale jakoś szybko się te strony przerzuciły. [Kacper Peresada]
Tylko Bog Wybacza reklama Aktivist.indd 1
Magda, nasza pracowita jak pszczoła, cierpliwa jak owca (jest takie niderlandzkie przysłowie, serio), łagodna jak łania i zdolna jak skurwysyn graficzka zwróciła mi ostatnio uwagę, że wszystkie gadżety, jakie wybieram, są zwierzopodobne. Chyba ma rację. Ale cóż zrobić, dzieci nam się jeszcze nie najlepiej kojarzą, a hipopotam taki fajny. W dodatku pomoże wam znaleźć korek w wannie. Bo to przecież takie skomplikowane. www.gnr8.biz [wiech]
13-05-23 09:28
Bling Ring („The Bling Ring”) reż. Sofia Coppola obsada: Taissa Farmiga, Emma Watson, Katie Chung, Leslie Mann USA 2013, 90 min Forum Film, 21 czerwca
FILM
Cekinowe panienki
Filmowy styl Sofii Coppoli niektórych powala na kolana, innych irytuje, ale rzadko pozostawia widza obojętnym. Jej pastelowe wizje rozkwitającej kobiecości i poszukiwanie siebie w chaosie pędzącego świata zawsze podane są w smakowitym opakowaniu i podlane nutką melancholii. „Bling Ring” to pewien przełom w jej reżyserskiej karierze. Bo choć już w „Marii Antoninie” reżyserka bywała barokowo głośna, to dopiero teraz puszcza lejce i pozwala swoim bohaterkom – a wraz z nimi także kamerze – naprawdę zaszaleć. Film luźno oparty jest na prawdziwych wydarzeniach sprzed kilku lat, kiedy to szajka nieźle sytuowanych, atrakcyjnych nastolatek włamywała się do domów celebrytów. Ich marzeniem były sława i blichtr. Z posiadłości gwiazdek formatu Paris Hilton czy Rachel Bilson dziewczyny kradły więc to, co było dla nich namiastką luksusu – najczęściej drogie ubrania, buty, akcesoria. Kiedy sprawa wyszła na jaw, media zszokowała łatwość, z jaką młode kobiety dostawały się do domów gwiazd, oraz całkowita bezrefleksyjność przestępczyń. Najwidoczniej trudno o nią w świecie, w którym być równa się mieć. Można odnieść wrażenie, że Coppola nie do końca wie, po co przenosi tę historię na ekran. Buzujący imprezową muzyką, pełen błyskotek film stoi w rozkroku między komediową satyrą, realistycznym portretem zblazowanej młodzieży a ironiczną krytyką konsumpcyjnego społeczeństwa dbającego jedynie o wizerunek. Trudno w tej historii odnaleźć konsekwencję. Mimo że atrakcyjny i nieźle obsadzony (dla niektórych rewelacją będzie Emma Watson w roli niegrzecznej dziewczynki, innych zachwyci rozkosznie durna Leslie Mann w roli matki), „Bling Ring” pozostawia widza z podstawowym pytaniem: „po co?”. Po Coppoli spodziewałabym się ekskluzywnego oryginału, a dostałam niedrogą podróbkę. [Anna Tatarska, Stopklatka.pl]
Neon Neon „Praxis Makes Perfect” Lex Record
Daft Punk „Random Access Memories” Sony Music
MUZYKA
MUZYKA
Powracające z niebytu roboty zabijają kosmicznego ćwieka, wywołując tyle samo zachwytu co niezadowolenia. Po przedpremierowym udostępnieniu albumu do odsłuchu to drugie przybrało wśród fanów takie rozmiary, że niektórzy wycofywali się z preorderów. Cóż, sami artyści w jednym z wywiadów stwierdzili: „Ludzie będą nas po tej płycie nienawidzić”. Nie tak szybko! Całkowite odejście od house’u i parkietowych bangerów to zaskakujące, ale i interesujące posunięcie, nawet jeśli wszyscy wystraszeni lekturą „Retromanii” Simona Reynoldsa widzieć będą w „RAM” kolejny znak końca muzyki popularnej – cofającej się w czasie i tonącej w resentymentach. Disco i funk to przecież korzenie twórczości Daft Punk – takie właśnie klasyczne motywy cięli i składali w swoich najbardziej rozpoznawalnych kawałkach. A co z soundtrackiem do „Trona”? W kontekście kinematograficznych „Giorgio by Moroder” czy „Touch” ścieżka dźwiękowa do filmu Kosinskiego jawi się nie jako odskocznia, lecz logiczny etap w muzycznej ewolucji Francuzów. Wygrzebcie też z pamięci takie numery jak „Veridis Quo” czy „Nightvision”, a zobaczycie, że ciągoty do klasycyzujących motywów mieli od dawna. Na „RAM” Daft Punk są więc trochę jak dzieci – mają w rękach swoje ulubione stare klocki i próbują ułożyć wzory, które im się ciepło kojarzą. I właśnie ze wzorami jest problem, bo rzadko z tych doskonałych doprawdy elementów udaje im się złożyć naprawdę zgrabną konstrukcję. Zdarzają się numery zwyczajnie za długie, wyczerpujące swoją formułę po dwóch-trzech minutach, a trwające pięć. Albo takie, w których pomysły wydają się łączone na siłę. Nonszalancja Daft Punk wobec słuchacza sięga zenitu w „Giorgio by Moroder”, bo narracja króla disco, choć interesująca, pasuje raczej do audycji radiowej niż utworu muzycznego. Ale dla robotów chyba najważniejsze było to, by pokazać wszystkim, że potrafią czuć, a w ich metalowych trzewiach biją prawdziwe, organiczne serca. I to im się udało. [Rafał Rejowski]
Debiutancki album wspólnego projektu Gruffa Rhysa (na co dzień lidera lekko zakręconych Walijczyków z Super Furry Animals) i grzebiącego w hip-hopie producenta/didżeja Boom Bipa był świetnie zaśpiewaną i kapitalnie zaaranżowaną wycieczką w świat ejtisowej nowej fali i electro. Wydany pięć lat temu „Stainless Style” spotkał się z uznaniem słuchaczy i zyskał uznanie krytyków, czego dowodem była nominacja do prestiżowej Mercury Prize. I gdy wydawało się, że na tym koniec, panowie dość niespodziewanie znów połączyli siły i ponownie zabierają nas w nostalgiczną podróż trzy dekady wstecz. Koncept mają dość oryginalny: tematyka płyty koncentruje się wokół życia i twórczości komunistycznego włoskiego pisarza i aktywisty Giangiacomo Feltrinellego. Brzmi groźnie, ale na szczęście już od pierwszych dźwięków mamy do czynienia z uroczo cukierkowym popem, który spokojnie mógłby królować na dyskotekach Lazurowego Wybrzeża circa 1983 r., wśród pastelowych garniturów, różowych szminek i kilogramów kokainy. O ile tytułowy numer momentami zbliża się niebezpiecznie do estetyki pościelowych przytulanek George’a Michaela, o tyle już „Dr. Zhivago” urzeka nienachalną przebojowością, gitarowymi pajęczynkami (w gościnnym wykonaniu Josha Klinghoffera z RHCP) i kapitalnym wejściem bębnów, momentalnie przywodzącym na myśl „In the Air Tonight” wujka Phila Collinsa. Genialne partie saksofonu mamy z kolei w „Listen to the Rainbow”, a „Hammer Circle” jedzie na klawiszowych pasażach, które nasi rodzice momentalnie skojarzyliby z Vangelisem czy Jeanem Michelem Jarre’em. Absolutnie nie jest tu wadą brak takich ultraprzebojowych strzałów jak „I Told Her on Alderaan” z debiutu (najbliższy temu jest chyba „Dr. Zhivago”), całość nurza się raczej w mroczniejszym sosie, co podkreślają klimatyczne, nieco teatralne wstawki w tle i śpiew Rhysa. Świetna płyta, nie tylko dla tęskniących za plastikowymi latami 80. [Mateusz Adamski]
Test Voighta-Kampffa
Nostalgia bez obciachu
Grand Prix Marvano Egmont
KOMIKS
Historia bez historii
Wbrew temu, co sugeruje tytuł i okładka komiksu „Grand Prix” autorstwa Marvano, nie jest to album o wyścigach samochodowych. Oczywiście, słynne srebrne strzały, czyli bolidy skonstruowane przez Mercedesa ku chwale Hitlera i nazizmu, pojawiają się na co drugiej stronie, ale to nie one ani nawet nie ich kierowcy są prawdziwymi bohaterami. Marvano skupił się przede wszystkim na wydarzeniach historycznych. Scenariusz jest w gruncie rzeczy zbiorem faktów, za pomocą których autor stara się jak najpełniej i najwierniej oddać to, co działo się w Europie w latach 20. i 30. XX wieku. Cierpi na tym fabuła, która miejscami zamienia się w kalendarium. Marvano zapomniał, że bez postaci z krwi i kości nie ma opowieści. Oczywiście w komiksie pojawia się wielu rajdowców, poznajemy nawet epizody z ich życia, ale przez incydentalność tych wątków stają się one jedynie wypełniaczami, którymi zlepiono wydarzenia historyczne. Lektury nie ułatwiają także przeskoki czasowe i konieczność doczytywania przypisów, niezbędnych do zrozumienia rysunków. Trzeba jednak Marvano przyznać, że potrafi zestawiać fakty w taki sposób, by osiągnąć zamierzony efekt. W USA właśnie odnosi sukces powieść „Przeminęło z wiatrem” i zaczynają ukazywać się pierwsze komiksy z superbohaterami, a w Europie Hitler zajmuje kolejne kraje i zaczyna dbać o czystość aryjskiej rasy. Rajdowcy zaś wygrywają kolejne wyścigi w srebrnych strzałach, które już w latach 30. XX wieku jeździły z prędkością 380 kilometrów na godzinę. To zestawienie świetnie oddaje dramat i kuriozalność tamtych czasów, ale nie zmienia faktu, że lektura nie jest porywająca. Do pewnego stopnia rekompensują to estetyczne rysunki autora, który na potrzeby tej opowieści wybrał realistyczną, ale mocno uproszczoną kreskę. Pozycja raczej dla fanów komiksów historycznych. [Łukasz Chmielewski]
Marvano to pseudonim belgijskiego twórcy komiksów Marka van Oppena. Jest on z wykształcania architektem wnętrz, ale porzucił zawód, żeby zostać wydawcą flamandzkiego magazynu komiksowego „Kuifje”. Sławę przyniosła mu adaptacja dwóch powieści sci-fi Joego Haldemana „Wieczna wojna” i „Wieczny pokój”. Również jego komiks „Dallas Bar” powstał na podstawie prozy tego pisarza. „Grand Prix” jest drugim obok „Berlina” autorskim cyklem komiksów historycznych Marvano.
Primal Scream „More Light” EMI Music Poland
en2ak „3” U Know Me
Deerhunter „Monomania” 4AD
MUZYKA
MUZYKA
MUZYKA
Mam problem z Primal Scream. Z wyjątkiem debiutanckiej „Screamadeliki”, którą łykam w całości, w twórczości Gillespiego i spółki zawsze brakowało mi wyrazistego stylu, a kilka ostatnich płyt to w zasadzie rozpaczliwe próby nadążenia za zmieniającymi się trendami. Próby spóźnione. „More Light” to koktajl w rozmiarze XXL, w którym zmieszano tyle składników, że ma się ochotę zwymiotować w połowie i zamówić whisky z lodem. Pierwszy numer, „2013”, trwa dziewięć cholernych minut – co najmniej o sześć za długo. Gdzieś w połowie następnego, „River of Pain”, wchodzą trąby i smyki, jakby żywcem zerżnięte z najbardziej pretensjonalnych płyt Emerson, Lake & Palmer. „Culturecide” brzmi znośnie przez całe 30 sekund, by potem przerodzić się w uciążliwą rapowankę. I tak dalej i dalej... Kilka razy zastanawiałem się, jakiego patentu jeszcze tu nie ma. Ale po chwili się pojawiał... Gdy już odsłuchałem całość, prawie zatęskniłem za koszmarkami w rodzaju „Country Girl”, które przynajmniej nie powodowały przemożnej chęci rzucenia czymś ciężkim w głośniki. Idealnym podsumowaniem całości jest okładka, która spokojnie znajdzie się w pierwszej trójce najbardziej obrzydliwych w tym roku. [Mateusz Adamski]
Sezon wiosna/lato 2013 w polskiej elektronice bezapelacyjnie należy do labelu prowadzonego przez Marcina „Groha” Grośkiewicza. Po świetnym „czerwonym albumie” Kixnare’a swoją „Trójkę” wydał en2ak, a chwilę po niej ukazała się EP-ka „Crystalline” Teielte. Słuchając „3”, trudno mieć wątpliwości, dlaczego en2ak dostał się na nowojorskie warsztaty Red Bull Music Academy. Już dwa jego poprzednie albumy – „Celestial Toyroom” oraz „Minerva, Mayhem and Margaritas” – dawały pojęcie o wyobraźni i technicznych umiejętnościach młodego wrocławskiego didżeja i producenta. Najnowsza płyta to przede wszystkim rozwinięcie bitowych poszukiwań, tak wyraźnie zaznaczonych na poprzednim wydawnictwie. Brzmieniowy clash masywnych basów i syntetycznych bleepów zestawiony z rapowymi motywami znów potwierdza, że en2ak z niejednego muzycznego pieca jadł. Najbardziej ujmuje jednak sposób, w jaki maksymalnie nowoczesną i progresywną elektronikę wrocławianin osadza w pozornie mało atrakcyjnych, czasami archaicznych kontekstach. Wielowarstwowe numery, będące swoistym samplowym gradobiciem, mogą początkowo wydawać się nieco przytłaczające. Jeśli jednak dacie im czas, docenicie pełnię ich dźwiękowego bogactwa. [Michał Karpa]
Najsłabsza – nie licząc słusznie przeoczonego debiutu – pozycja w dyskografii Deerhuntera przychodzi do nas w nie tyle nieoczekiwanym, ile zaskakującym momencie. Wychodzi niecałe trzy lata od ocierającego się o perfekcję albumu „Halcyon Digest”, definiującego ulotne, niedefiniowalne brzmienie zespołu – spodziewaliśmy się więc raczej próby podążania tym zamglonym szlakiem. „Monomania” jest jednak gwałtowną stylistyczną woltą i częściowym zaprzeczeniem wcześniejszych dokonań ekipy z Atlanty. Głośne, rzężące gitary i przepuszczony przez szereg efektów wokal Bradforda Coxa, przywodzący na myśl protopunkowych guru pokroju Iggy’ego Popa, składają się na surowe i niezwykle bezpośrednie brzmienie. Nie są niestety w stanie zatuszować przewidywalnej struktury poszczególnych numerów. To, co mogłoby się być bardzo przyzwoitym debiutem garażowej noisepopowej kapeli, w przypadku Deerhuntera zwyczajnie rozczarowuje i wygląda bardziej na stylizację niż w pełni przemyślany artystyczny koncept. Czasami koszule w kwiaty i czarne peruki nie wystarczają. [Cyryl Rozwadowski]
Dziwoląg
Bleep, bit, bas
Żądza bankiera („Le Capital”) reż. Costa-Gavras obsada: Gad Elmaleh, Gabriel Byrne, Natacha Régnier Francja 2012, 113 min Against Gravity, 7 czerwca
FILM
Pieniądze to wszystko
Gdy powieść Stéphane’a Osmonta, na podstawie której powstał scenariusz filmu, trafiła w 2004 r. do księgarni, czytelnik mógł uznać ją za wizję zniekształconą w krzywym zwierciadle. Dziś wiemy, że nie przekłamywało ono obrazu rzeczywistości – autor przewidział bowiem nadchodzący kryzys. Naszym przewodnikiem obnażającym w „Żądzy bankiera” świat finansjery jest Marc Tourneuil, który niespodziewanie zostaje mianowany dyrektorem potężnego europejskiego banku inwestycyjnego. Członkowie zarządu myślą, że stanie się w ich rękach marionetką, łatwą do wymiany, jeśli nastąpi taka potrzeba. Tymczasem Marc – świadomy władzy, jaką dają pieniądze – nie zamierza nikomu ulegać. Wie, że nie będzie miał lepszej szansy, żeby nachapać się jak najwięcej. Za ekranizację książki wziął się Costa-Gavras. Kilka lat wcześniej, w „Ostrych cięciach”, reżyser ukazał zwiastuny ekonomicznej zapaści z perspektywy ofiary: śledził wówczas poczynania bezrobotnego, który w akcie desperacji postanawia zabić potencjalnych rywali do wymarzonej posady. Balansując ponownie na granicy satyry i thrillera w tonacji zupełnie serio, tym razem przygląda się winnym całego zamieszania – czyli bankierom-spekulantom. Niepozbawiona humoru finansowa intryga obfituje w trafne obserwacje (nie tylko branżowe, lecz także dotyczące ludzkiej natury) i trzyma widza w napięciu. Gorzej Costa-Gavras radzi sobie z warstwą obyczajową, przerysowując np. wątek romansu głównego bohatera. Przesłanie okazuje się pozbawione nadziei: w przestronnych biurach na najwyższych piętrach korporacyjnych wieżowców tacy jak Tourneuil, kierując się jedynie własnym interesem, wciąż podejmują decyzje, od których zbyt wiele zależy. Najpoważniejsze konsekwencje ponoszą przecież ci na niższych szczeblach oraz klienci. Wystarczy przypomnieć sobie niedawną sytuację na Cyprze. Bo chociaż „Żądza bankiera” z pozoru może wydawać się spóźniona, pasuje do naszych czasów idealnie. [Piotr Guszkowski]
Dzicz
Quasimoto „Yessir Whatever” Stones Throw
MUZYKA
Moralny garb
Ten dzień miał nigdy nie nadejść. Mało kto sądził, że Madlib, jeden z najbardziej uzdolnionych, ale równocześnie najbardziej spaczonych hiphopowych producentów, wygrzebie się ze swojego zagraconego studia i wypuści choćby jedną płytę. Pierwszy od ośmiu lat album pod szyldem Quasimoto wywołał sporo ekscytacji, ale, oczywiście, jest pewien haczyk. Duża część numerów została już wypuszczona wcześniej w postaci małonakładowych EP-ek i singli, dlatego znana jest szperaczom i pasjonatom. Trudno więc traktować „Yessir Whatever” jako pełnoprawny studyjny album, ale jego zawartość wynagradza wszystkie wątpliwości. Mimo kompilacyjnego charakteru „nowy” materiał jest zaskakująco spójny i jednorodny, stanowiąc jednocześnie doskonałe uzupełnienie dwóch wcześniejszych krążków. Madlib za pomocą swojego żółtego, obdarzonego karykaturalnie wysokim głosem awatara snuje kolejne historie pachnące gandziowym dymem i kontestuje wszelkie społeczne normy. Wszystko to jest nienagannie wyprodukowane i idealnie skrojone pod weekendowy przedpołudniowy chill. Witamy wśród żywych. [Cyryl Rozwadowski]
Richard Linklater nie jest prekursorem kina chodzonego, choć filmowcy zawsze preferowali bardziej przykuwające uwagę czynności – od biegania, przez spadanie, po leżenie, zwłaszcza nie w pojedynkę lub z trupem. Mimo to nie brakuje twórców, którzy starają się chodzenie rehabilitować:
Przed północą („Before Midnight”) reż. Richard Linklater obsada: Julie Delpy, Ethan Hawke USA 2013, 108 min Bestfilm, 28 czerwca
„Dzień noc dzień noc”, reż. Julia Loktev Terror na piechotę. Reżyserka przez półtorej godziny śledzi anonimową dziewczynę, która w plecaku trzyma prezent dla nowojorczyków – bombę. Ma być jatka i dżihad na Manhattanie, ale jest problem – ładunek nie chce wybuchnąć. Bohaterka przyspiesza kroku...
FILM
(Od)chodzenie
„Walkabout”, reż. Nicolas Roeg Kino rodzinne z Antypodów – ojciec zabiera dwoje dzieci na piknik, ale zamiast wiktuałów wyciąga broń i strzela sobie w głowę. Sieroty idą przez pustynię, szukając ratunku. Spotykają Aborygena, który też idzie. Chodzenie jako surowa szkoła życia i kurs różnic międzykulturowych.
18 lat temu Richard Linklater przedstawił sobie w pociągu Celine i Jessego. On wracał do Stanów poharatany przez byłą dziewczynę, ona planowała kultywować swoją egzaltację w Paryżu – zgodnie postanawiają spędzić jeden dzień w Wiedniu. W programie: niezobowiązujący flirt, rozmowy o seksie i przegląd zażaleń wobec eksów. 24-godzinna WNM i materiał na długie lata rozpamiętywania straconej szansy. „Przed wschodem słońca” dzięki żywym dialogom i młodym zdolnym, ładnym aktorom (Delpy tuż po „Trzech kolorach”, Hawke z „Orbitowaniem bez cukru” na koncie) pozwoliło Linklaterowi dołączyć do czołówki amerykańskiego kina niezależnego. Nic więc dziwnego, że reżyser po raz trzeci (po drodze było jeszcze „Przed zachodem słońca”) przypomina o sobie i swoich bohaterach – tym razem głównie po to, by pozbawić ich, a przy okazji widzów, złudzeń oraz zburzyć jeden z mitów filmowej popkultury lat 90. Od strony formalnej w „Przed północą” wszystko jest takie jak w dwóch poprzednich częściach. Bohaterowie snują się po ulicach – są starsi, chodzą więc wolniej, dlatego dopełnienie trylogii jest 40 minut dłuższe – a kamera rzadko błądzi po twarzach innych postaci. Częściowo improwizowane dialogi znowu płyną wartko, imponując autentyzmem, choć znajdą się i tacy, którzy stwierdzą, że mając taki staż nie da się już tak rozmawiać. Właśnie, reżyser wraz z aktorami biorącymi udział w pisaniu scenariusza postanowił urzeczywistnić to, co niemożliwe – Celine i Jesse wreszcie są parą. Młodzieńcze rojenia zastąpili jednak mieszczańską idyllą, którą reprezentują dzieci, odpowiedzialne projekty w pracy i wakacje w Grecji. W programie: wymęczony flirt, rozmowy zamiast seksu, przegląd zażaleń wobec siebie. Deziluzja w 24 godziny. Płynie z tego przewrotna nauka – wszystko kończy się tak, jak zaczęło w 1995 r., gdy Celine uciekła przed awanturującym się w przedziale małżeństwem, przysiadając się do nieznajomego. [Mariusz Mikliński]
„Hobbit 3D”, reż. Peter Jackson Piesze fantasy. Idzie hobbit, idzie reszta, przez trzy godziny – wszystko w 3D, więc i oni, i widzowie męczą się potrójnie. Sporadycznie ktoś wychodzi im naprzeciw, wtedy idą szybciej albo z powrotem – w zależności od proporcji sił. Film kończy się, gdy hobbit, reszta i widzowie dowiadują się, że będą musieli iść przez dwa kolejne odcinki. „Daft Punk’s Electroma”, reż. Thomas Bangalter, Guy-Manuel De Homem-Christo Znowu pustynia, tym razem w wydaniu quasi-science fiction. Po spalonej słońcem ziemi drepczą roboty – patrzą sobie w hełmy i bawią się pokrętłami, gdy nikt nie patrzy. O co chodzi, wiedzą tylko muzycy z Daft Punk.
Mount Kimbie „Cold Spring Fault Less Youth” Warp
Queens of the Stone Age „...Like Clockwork” Matador
MUZYKA
MUZYKA
Mount Kimbie jest jednym z moich ulubionych zespołów. Ich płyta królowała na mojej mp3 przez ponad rok, a występ ekipy na after party Nowej Muzyki dwa lata temu to wciąż jeden z najlepszych koncertów, jakie widziałem w życiu. Dlatego podchodząc do ich drugiego albumu, byłem pełen obaw, czy duet Brytyjczyków dał sobie radę. Nie jest łatwo, gdy zawiesiło się poprzeczkę tak wysoko jak Dom i Kai, a do tego kazało się czekać fanom na nowe wydawnictwo niemal 36 miesięcy. Zdążyłem już przesłuchać „Cold Spring Fault Less Youth” ośmiokrotnie. Wybaczam im, mimo że to, co usłyszycie na tym albumie, to całkowicie nowe Mount Kimbie. Muzyka na drugim wydawnictwie wydaje się o wiele bardziej akustyczna, jakby powstała raczej w świecie zespołów z gitarami niż producentów z laptopami. Numer nagrany we współpracy z King Krule pokazuje, że gdyby Pete Doherty nie był heroinistą i trafił na odpowiednich ludzi, to jeszcze ktoś by się nim przejmował. Pierwszy singiel „Made to Stray” to taneczny banger, a otwierający płytę „Home Recording” jest po prostu przepiękny. Druga płyta Mount Kimbie to szósta rano po imprezie, słońce wschodzi powoli, ale już jest ciepło. Siadacie w parku, aby dać odpocząć nogom po godzinach tańca. Podnosicie głowę i rozkoszujecie się idealną pogodą, a wszystko to w pastelowych kolorach charakterystycznych dla indiefilmów. Druga płyta Mount Kimbie to noc, wracacie po ciężkim dniu do domu, ale wolicie pochodzić po okolicy, żeby nie musieć jeszcze zdejmować słuchawek z uszu. Ta płyta to zwolniony kadr z filmu, w którym uśmiechnięta tańcząca dziewczyna patrzy z radością i miłością na swojego chłopaka. Ta płyta jest szczęśliwa. [Kacper Peresada]
Ależ był hajp! Internet zakipiał, co rzadko się zdarza w czasach ogólnego przesytu sensacyjnymi nowościami. Seksowne nastolatki i wydziarani 20-latkowie czekali na ten album jak na sąsiada, który wyskoczył samochodem na zakupy do Amsterdamu i wracając, esemesował: „Będzie się działo”. Josh i kompania nie tylko mieli wydać pierwszy od sześciu lat album, ale jeszcze na deser zagrać w Polsce. Dla tych, którzy w czasach „R” na stojaka wchodzili pod stół, „QotSA 2013” stało się wydarzeniem porównywalnym z wizytą kosmitów nad Wisłą. Sęk w tym, że podczas tego czekania coś się zmieniło. Nie chodzi tylko o to, że zamiast ganiać po scenie z gołymi tyłkami i przez trzy godziny improwizować jak dzicy, grzecznie hedlajnują każdy fest świata. Ten zespół nigdy nikomu się nie kłaniał i wciąż robi swoje. Jednak królestwo dla tego, kto na nowej płycie nie tylko wyłapie w chórkach Eltona Johna, ale w ogóle skuma, z czym to się je. Poruszamy się znanymi i wielokrotnie wydeptanymi ścieżkami, ale za rogiem nie czai się już wilk z białymi kłami. Znikły ciemne wilgotne korytarze, ucichły jęki spanikowanych owiec. Brak tu strachu, ekscytacji, szarpiących ciało dreszczy i dzikich fantazji z tanich erotyków. Brak tu właściwie jakichkolwiek elementów gry, w którą tak brutalnie grał z nami Homme przez ostatnie kilkanaście lat. Zostało kilka niezłych piosenek, jeden bardzo mocny banger i tyle. No, ale dopóki nie ma obciachu, to niektórym wolno wszystko. [Michał Kropiński]
Wszystko w jednym
Kac of the stoned age
Taka piękna katastrofa („It’s a Disaster”) reż. Todd Berger obsada: Julia Stiles, America Ferrera, David Cross USA 2012, 88 min M2 Films, 7 czerwca
FILM
Brunchostrofa
Między kameralną psychofarsą a katastroficznym science fiction. Trochę Allena, trochę Kinga. Pomysł prosty i efektowny, budżet niski, bo wyższego nie potrzeba, wykon satysfakcjonujący. Jest apokaliptycznie jak w „Melancholii” i zabawniej niż w „Rzezi”. W duecie z Davidem Crossem nawet Julia Stiles da się lubić – aktorka ma niezłą passę, a stężenie niezalu w „Takiej pięknej katastrofie” jest większe niż w „Poradniku pozytywnego myślenia”. To żarcik-etiudka rozciągnięta do pełnego metrażu: zombie movie bez zombie. Są za to przerysowani bohaterowie – mniej lub bardziej ustawieni życiowo Kalifornijczycy pod czterdziechę. Nie ma tu wiele akcji, promieniowanie zabija jedynie na zewnątrz, gdyż oklejenie drzwi i okien zapewnia względne bezpieczeństwo, a dostęp do mediów w domu miejskich rozbitków jest ograniczony (przez chwilę działa tylko radio). Wszystko spoczywa więc na barkach postaci: cztery pary (piąta ginie na ganku – nie należy spóźniać się na przyjęcia), czyli osiem silnia kombinacji relacji międzyludzkich. Łatwo zgadnąć, że ktoś się z kimś kiedyś przespał, ktoś z kimś się chce przespać teraz, jeden związek się zaczyna, drugi kończy. Co w perspektywie końca świata nie ma w sumie większego znaczenia. Szkoda, że przy konstruowaniu i tak almodóvarowsko przaśnych postaci reżyser-scenarzysta nie zdecydował się popłynąć troszkę dalej. Ten niedosyt rekompensuje świetna scena końcowa: „Are we doing it or what”? [Łukasz Figielski]
RZECZ
Butla w ciup
Fajnie, jak coś jest ładne. Fajnie, jak coś jest praktyczne. A jak coś jest ładne i praktyczne, to już w ogóle najfajniej. Tak jest w przypadku zakrętki z ptaszkiem. Ładne – ok, ale co w tym praktycznego? A to, że dziubek ptaszyny jest klipsem, za pomocą którego możecie przypiąć butelkę do plecaka lub ramy roweru czy po prostu wygodnie nieść w ręku. www.monkeybusiness.co.il [wiech]
Country to ciężka sprawa. Ten gatunek jest nadęty jak piersi Dolly Parton, poprawny jak fryzura Brada Paisleya i szalony jak dziunie z Dixie Chicks. Wśród wąsów i wyprasowanych koszul da się jednak znaleźć prawdziwych zawadiaków, którzy nawet na twarzy samego Billy’ego the Kida wywołaliby uśmiech. The Matinée, „We Swore We’d See the Sunrise” Ekipa z Vancouver wysoko stawia poprzeczkę. Ich płyta to dowód na to, że nawet w zalesionej Kanadzie da się klecić hiciory rodem ze słonecznych prerii Południa. Albumem wyprodukowanym z rozmachem Timbalanda przystojniaki odważnie celują w szerszą publikę. Choć chwilami jest słodziutko jak w tłusty czwartek, to panowie z Mumford and Sons wciąż królują wśród wypucowanych kowbojów. Kill Country, „Dust in Wire” Panowie trochę smucą, ale robią to z taką klasą i dawką testosteronu, że jeśli tylko ich fanki dożyją czasów, gdy staną się porządnymi milfami, to prorokujemy im koncert w Mrągowie w okolicach 2035 r. Na razie debiutują doskonałym albumem, który świetnie łączy delikatną indiefolkową melancholię z lekko szorstkim „drwalowskim” romantyzmem. Brody w modzie, liczymy zatem, że Artur Rojek przeczyta te słowa i Kill Country przed Mazurami zaprezentuje się na Śląsku. King Gizzard and the Lizard Wizard, „Eyes Like the Sky” Ten album to właściwie e-book z genialną oprawą muzyczną. Tradycyjne wokale zastępuje historia chłopaka walczącego w wojnie secesyjnej, czytana przez występującego gościnnie wokalistę zespołu The Dingoes. Całość przywodzi na myśl klasykę powojennych westernów – muzyka w stylu Ennio Morricone, niski głos lektora i iście hollywoodzki rozmach. Jazda dla wytrawnych słuchaczy, ale też genialna ciekawostka.
Georgiana Starlington „Paper Moon” Hozac Records
MUZYKA
Papierowy księżyc z nieba spadł
Dla takich płyt nie rezygnuję z używania internetu. Jak w najpiękniejszej bajce 2.0 na debiut nowojorczyków trafiłem przez kompletny przypadek, przeglądając randomowo blogi muzyczne. Odpaliłem Bandcampa i wsiąkłem. Kolejny muzyczny owoc z Wielkiej Jabłoni to nie królujący na Bronksie rap czy ekskluzywny jazz z Manhattanu, ale eksportowane gdzieś z dalekiego Południa soczyste country. Wiem, wiem, w Polsce ten gatunek kojarzy się raczej z mazurskim festiwalem i błazenadami spod znaku Michała Lonstara, ale „Paper Moon” jest przy nich jak mecze Euro, które nawet największego Janusza wciągną w piłkoszał. To dźwięki tak przystępne, że aż idealne dla neofitów. Kowbojskie patenty mieszają się z popowymi melodiami i dużą dawką mroku, wywołującego skojarzenia z takimi tuzami alt country i nowej psychodelii jak choćby Spindrift. Tu nie ma przebaczenia. Dosiadamy mustanga i niczym Django cwałujemy przez prerię i zabite dechami ghost towns. Naszym przewodnikiem jest kolejna rock’n’rollowa małżeńska para, którą fani undergroundu mogli poznać podczas zeszłorocznych koncertów K-Holes w Polsce. Julie i Jack Hiles nie planują chyba misji ewangelistów, jednak całkiem sprawnie klecą piosenki, które pomimo undergroundowego charakteru tego projektu bronią się lepiej niż przeboje Beyoncé. No właśnie… dla takich płyt nie rezygnuję z internetu. [Michał Kropiński]
V/A „Fabric 69: Sandwell District” Fabric
Bombino „Nomad” Nonesuch Records
MUZYKA
MUZYKA
Większości kompilacji, składanek i miksów nie warto poświęcać nawet słowa. Jedyną ideą stojącą za ich publikacją jest zwykle chęć zarobku, a format ogólnodostępnych, gotowych soundtracków pod domówkę, chillout czy grilla upośledza jeszcze – wystarczająco już rozleniwionych – niedzielnych słuchaczy muzyki. Wyjątkami od tej smutnej reguły są zbiorcze reedycje trudno dostępnych singli, antologie szerzej nieznanych dźwiękowych trendów, a także autorskie selekcje ludzi, którzy w studiach sięgają nie tylko po pieprz i wanilię. 69. odsłona jednej z najbardziej zasłużonych klubowych serii wydawniczych pasuje do każdej z tych kategorii. Odpowiedzialni za jej miks są Function i Regis, którzy przy wsparciu Silent Servanta i Female’a współtworzą owiany tajemnicą kolektyw Sandwell District. Nie ścigają się z kolegami ze sceny w tym, kto ma więcej niesłyszanych jeszcze przez nikogo świeżynek. Spajając ze sobą nowsze i starsze utwory Laurenta Garniera, Carla Craiga, Untolda czy Raime’a, prezentują swoją od lat konsekwentnie pielęgnowaną wizję techno – daleką od hedonistycznego blichtru estetykę brzmienia czarnego jak smoła i transowego jak modlitewne koronki. Estetykę, która przez ostatnią dekadę zawędrowała z czeluści piwnicznych rave’ów na pierwsze strony muzycznych portali i szczyty list bookerskich zapotrzebowań nawet takich molochów jak londyński klub Fabric. Czy mroczną rytmikę, łączącą w tańcu fanów elektroniki, industrialu, dubu, noise’u, post punku czy nawet metalu, czeka taka sama kariera, jaką zrobił dubstep po premierze zmiksowanej przez Rusko i Caspę kompilacji „FabricLive.37” – czas pokaże. W dobie kryzysowych przekazów medialnych hołdujących doktrynie szoku nie jest to na pewno niemożliwe. [Filip Kalinowski]
Gdzieś na pograniczu Mali, Nigru i Algierii żyje sobie taki malutki naród, w którym rządzą kobiety, a zasłaniający twarze faceci od wieków cieszą się sławą jednych z najlepszych wojowników. Świat zwrócił uwagę na walczących o niepodległość Tuaregów podczas francuskiej interwencji w regionie, ale ci, którzy choć trochę interesują się muzyką, od dawna wiedzą, że ich atrybut to nie tylko zakurzony kałach, ale też gitara. Coś musi być na rzeczy z tą pustynią, bo tuarescy muzycy poza ludowymi fristajlami nagrywanymi przy ognisku najczęściej sięgają po gitarową psychodelię. Najjaśniejszą gwiazdą świecącą nad piaskami Sahary jest od niedawna Omar „Bombino” Moctar. Kojarzony w undergroundzie muzyk wypłynął na szersze wody dzięki pomocy Dana z Black Keys – to właśnie on wykorzystał swoje możliwości i zaprosił Bombino do studia. Tak powstała genialna płyta, która brzmi jakby na sprzęcie pozostawionym po sesji „El Camino” zagrali zawodnicy z innego wymiaru. Są na niej momenty, gdy trudno załapać, o co chodzi, a jedynym łącznikiem z rzeczywistością wydają się klawisze charczące jak w „Lonely Boy”. Przy odrobinie dobrej woli możemy jednak odjechać na jedną z fajniejszych wiks roku. Wśród pokręconych gitar i rytualnych zaśpiewów kryją się przebojowość i słońce, które praży jeszcze bardziej niż to kalifornijskie. Ten album mocno podkreśla rozstrzał między zachodnią i afrykańską tradycją muzyczną, jednak jeśli twierdzicie, że muzyka się kończy i nie ma czego słuchać, to remedium znajdziecie na Czarnym Lądzie. W końcu ponoć stamtąd pochodzimy. [Michał Kropiński]
Ciemno wszędzie
Synowie pustyni
RZECZ
Pijany jak słoń
Ok, nie ma takiego powiedzenia, ale jest coś, co łączy alkohol i słonie. Nie tylko zresztą słonie, ale też pingwiny, renifery i psy. Co to takiego? Proste: południowokoreańska marka Conte bleu, która wyprodukowała stojaki na wino w kształcie zwierząt. Są tak piękne, że bez wahania powierzylibyśmy im całe wino świata. www.yankodesign.com [wiech]
Michał Figurski o RBL.TV Michał Figurski, dyrektor programowy RBL. TV, dziennikarz muzyczny, producent radiowo-telewizyjny, od wielu lat związany z rynkiem muzycznym. W kwietniu w RBL.TV zaszły duże zmiany. Czym zostały podyktowane? Dla niektórych pojawienie się hip-hopu w RBL. TV było sporym szokiem. Ja natomiast uważam, że akurat hip-hop i rock swobodnie koegzystują w obrębie jednego formatu muzycznego. Chcemy poszerzać ofertę muzyczną i programową, nie ograniczając się do jednego gatunku, który w dodatku z uwagi na dzisiejsze uwarunkowania techniczne jest często nieemisyjny. Czy można mówić o drugiej fali hip-hopu w Polsce? Hip-hop rzeczywiście przeżywa kolejny okres prosperity i nie można tego zjawiska lekceważyć. To cała kultura, styl bycia, przejawiający się w wielu innych dziedzinach, takich jak sztuka, moda, taniec itd. To zjawisko kulturowe na olbrzymią skalę, które z niewiadomych przyczyn media kompletnie ignorują. Jednym z wyjątków jest RBL.TV. Dwie duże osobowości polskiej sceny hiphopowej prowadzą nowe programy. Dlaczego wybór padł właśnie na tych artystów? Pragniemy być wiarygodni i fachowi, tym bardziej że odbiorcy hip-hopu są wyczuleni na komercyjne próby wykorzystania jego popularności. To oczywiste, że chcąc dotrzeć do środowiska osób związanych z daną subkulturą, należy posłużyć się autorytetem jej przedstawicieli. Taką osobą bez wątpienia jest Wojtek „Sokół” Sosnowski, prowadzący w RBL.TV wraz z Jakubem Żulczykiem, autorski talk show zatytułowany „Serio?”. Drugą postacią jest Pezet, który wraz z Rafałem Groblem w programie „Muzyka Nowoczesna” prezentuje kompendium wiedzy na temat współczesnego hip-hopu oraz inspirujących go gatunków. Jakie są plany na najbliższą przyszłość kanału RBL.TV? Przede wszystkim działania promocyjne związane z nowymi pozycjami w ramówce. Oprócz Sokoła i Pezeta w naszej ekipie pojawiła się piękna i zdolna Natalia Jakuła, która prowadzi dwa nowe programy: hiphopowe notowanie „HH20”, zawierające zarówno nowe przeboje, jak i klasyki hip-hopu, oraz program „RBL News”, prezentujący nowości muzyczne. Przygotowujemy się również do akcji letniej. I mamy już kilka interesujących koncepcji jesiennej ramówki, ale na razie niech pozostaną one niespodzianką dla naszych wiernych widzów.
Vienio „Profil pokoleń vol. 1” Step
MUZYKA
Ku przyszłości
Fani krajowego hip-hopu, którzy nie kojarzyli, skąd wziął się podział na stronę ciemną i jasną, czym była Enigma i z jakiego składu wywodzi się Pyskaty (nie, nie ze Skazanych na Sukcezz), do niedawna jeszcze mnie zaskakiwali. Od kiedy przeczytałem następujący komentarz, nie dziwi mnie już nic: „Przyznam się – mam 16 lat i słucham rapu od czwartego roku życia...”, dalej było o Guralu i gimbach, nie dość, że z ironią, to jeszcze składnie i do rzeczy. Dorosło nam zatem pokolenie wychowane na rapie i nie był to wcale rap „pierwszej fali”. Zakładając, że ich rodzice buntowali się przeciwko swoim rodzicom, puszczając wyłącznie kocią muzykę, na którą składają się jedynie rytm i gadanina, najmłodsza generacja ma niewielkie szanse poznać płytotekę dziadków. Ja np. z Sośnicką i Połomskim nie spotykam się za często, a do Ciechowskiego czy Sztywnego Pala Azji, którzy lecieli w domu, od kiedy tylko pamiętam, stosunek mam raczej ambiwalentny. I w tym momencie do akcji wkracza Vienio. Częściej widziany w kapturze niż skórze, łysy, ale nie nastroszony, weteran hiphopowej sceny jest załogantem z krwi i kości. Swoją wieloletnią słabość do gitarowych riffów i buntowniczych wrzasków przekuł właśnie w album. Jego reinterpretacje niezależnych hymnów czasów transformacji – nagrywane często wraz z autorami pierwowzorów – są... bardzo rapowe. Zimny sznyt oryginałów, bujająca produkcja Pereła i styl Vienia, który opiera się nie tylko na charakterystycznej barwie głosu i skandowanym flow, lecz także na największej liczbie częstochowskich rymów w polskim rapie. Jednak podobnie jak w punkowych przyśpiewkach nie o techniczną ekwilibrystykę, ale o przekaz i cel w tym przypadku chodzi. Przekaz, który przez ostatnie ćwierć wieku nie stracił nic na aktualności, i cel, do którego dążyć powinny wszystkie pokolenia. Bo jak swego czasu śpiewał Janerka: „Pytania są wciąż takie same, na przykład dlaczego jest źle? (…) Pytania są wciąż takie śmieszne, na przykład dlaczego by nie?” [Filip Kalinowski]
Dziewczyna z szafy reż. Bodo Kox obsada: Wojciech Mecwaldowski, Magdalena Różańska, Piotr Głowacki Polska 2012, 90 min Kino Świat, 14 czerwca
FILM
Znaleźć wyjście z szafy
„Wyjść z szafy” to określenie, które w środowisku homoseksualnym oznacza przyznanie się przed otoczeniem do swojej orientacji. Chociaż w kinowym debiucie Bodo Koxa seksualność odgrywa dużą rolę, to nie ją obnażają bohaterowie. Wyjście z szafy oznacza tutaj bowiem stanięcie twarzą w twarz z rzeczywistością, przed którą ucieka się w świat fantazji. Najłatwiej ma w tej historii Tomek (kapitalny Wojciech Mecwaldowski), obciążony zespołem sawanta outsider – jego już nic nie obchodzi, pogrążony we własnych myślach, dawno odleciał z planety Ziemia. Zazdrości mu tego Kwiatkowska, okrutna sąsiadka, która niepełnosprawnego mężczyznę obrzuca obelgami. Po Tomku to spływa. Kobieta próbuje więc posunąć się dalej, sadzając go przed telewizorem, co wywołuje u chorego napady psychozy. Są jeszcze Jacek, brat Tomka, i tytułowa dziewczyna z szafy, Magda (debiutantka Magdalena Różańska). Pierwszy zapożyczył swoją wizję życia z taniej gazety. Ma być normalnie: związek, praca, seks, kolacje z winem. Kolejność dowolna. Ale jak budować normalny świat z „nienormalnym” bratem u boku? Z kolei Magda najłatwiej dogaduje się właśnie z Tomkiem. Swój dialog prowadzą w onomatopeicznym esperanto – języku, który rozumieją tylko oni, nikt z „normalnego” świata. Bodo Kox filmowe uniwersum stworzył w duchu surrealizmu, w czym pomogły mu świetne zdjęcia Arkadiusza Tomiaka i oryginalna scenografia. Ale ta wyimaginowana kraina nie ma w sobie nic z idylli – to tylko powłoka, oszustwo podobne do narkotycznego tripu. Mimo to schronieni w niej bohaterowie tylko pozornie są do nas niepodobni. Uwięzieni w swoich wewnętrznych światach, trafnie odzwierciedlają zagubienie współczesnego człowieka. Tę szafę trzeba otworzyć. Może znajdziecie na ekranie podpowiedź, jak wyjść ze swojej? [Artur Zaborski/Stopklatka.pl]
Hatti Vatti „Algebra” Nowe Nagrania
Colin Stetson „New History Warfare Vol. 3: To See More Light” Constellation Records
YAST „YAST” Adrian Recordings
MUZYKA
Spokój w rozgardiaszu
Polscy artyści potrafią zgrabnie inkorporować do swej muzyki arabskie motywy, unikając przy tym tandety. Przykłady? Kipiące energią numery Masala Soundsystem albo bliskowschodnie peregrynacje r33lc4sha. Do grona arabskich eksploratorów dołączył Hatti Vatti, którego uważni obserwatorzy znają nie tylko z solowych projektów – łączących dubową pulsację z szeroko pojętymi elektronicznymi łamańcami – lecz także z punkowego Gówna, w którym „gra na wieśle”. „Algebra” jest efektem długich podróży artysty po Bliskim Wschodzie i Północnej Afryce. Oszczędny, kruchy szkielet albumu zbudowany został z rytmicznych struktur minimal techno i głębokiego tła, a spoiwem i zarazem głównym bohaterem całości jest sugestywny materiał pochodzący z field recordingu. Absolutnym numerem jeden okazuje się na „Algebrze” kompozycja oznaczona cyfrą cztery, w której zapętlona, melodeklamowana fraza płynie na zmieniających amplitudę falach, potęgujących intensywność sonicznych doznań. Piotr Kaliński wie, gdzie podkręcić obroty. Trafia w punkt, gdy zwalnia tempo. Odnajduje ukojenie tam, gdzie wydaje się to niemożliwe – pośród arabskiego gwaru codziennego życia. [Michał Karpa]
MUZYKA
MUZYKA
Bon Iver i Arcade Fire ostatnio nie koncertują, a że żaden z tuzów nie potrzebował na swojej nowej płycie partii saksofonu, Colin Stetson znów miał chwilę wolnego, aby nagrać coś solo. Chociaż trzecia część „New History Warfare” nie przynosi tak wielkiego zaskoczenia jak dwie poprzednie, to rozwijana przez Amerykanina umiejętność tworzenia wielowarstwowych utworów jedynie za pomocą płuc i instrumentu nadal robi wielkie wrażenie. Podtytuł „To See More Light” idealnie pasuje do zawartości krążka: jest to najlżejsza z dotychczasowych płyt Stetsona (duża w tym zasługa kilku numerów z wokalnym udziałem Justina Vernona). Nie oznacza to oczywiście, że Stetson nagle zaczął tworzyć przeboje. Wciąż mamy do czynienia z niesamowitą mieszanką free jazzu, drone’ów, muzyki współczesnej oraz dźwięków, których wytwarzanie zdaje się wykraczać poza fizyczne możliwości człowieka. Jeśli więc po usłyszeniu słowa „saksofonista” wciąż przed oczami staje wam Kenny G i Robert Janowski, Stetson skutecznie to zmieni. [Krzysztof Kowalczyk]
To jedna z tych rzeczy, które przyjemnie jest znaleźć na półce w małym fanowskim sklepie płytowym w jednej z modnych europejskich dzielnic. Co się dziwić, YAST pochodzą z Malmö, a wszyscy wiemy, że Skandynawia jest cool, również w przenośni. Ta zupełnie przeciętniacka ekipa – wyglądająca, jakby przed chwilą ktoś wywalił ich z imprezy na skłocie prosto w chłodne objęcia poranka – już dorobiła się etykietki jednej z najfajniejszych nowych szwedzkich kapel. I właśnie ta zupełna nieokreśloność słowa „fajny” najlepiej definiuje YAST – pilnych uczniów dreampopowych mistrzów Kitchen of Distinction czy gitarowych wrażliwców z The House of Love. Brudasy z Malmö zaskakują romantyczną refleksją, ujmują bezgraniczną naiwnością i brakiem spiny. Ich debiut brzmi jak muzyczna odpowiedź na niezbyt gorące lato w Skandynawii. A może soundtrack do niespiesznej ucieczki od życia? Niezobowiązujących znajomości, kacowych poranków na plaży, błogiego marnotrawienia cennego czasu? Nie wiem. Ale jest dobrze, otwórzmy piwo. [Rafał Rejowski]
Sax & War
Wrażliwy jak wiking
g n u s m a S a z s a r p a Z . h c a n i z d o raz o g o p nić! Dlateg ie m k z i to n łych. a r dzieci? Po cznie doros łą ją Koper y ta w s a o z d s e a zapr awsz . najlepsze z 20 czerwca ki Kopernik u szystko, co KARA – już I entrum Na C IA , k N te D r O a R Dlaczego w w estępczość słem: ZB ybrany cz a h w 19.00). Prz d w z. o d , o p u g , c 3 m iej więcej 1 ią e 0 s raz erwca 2 m iero od mn w mie cz ty p o 0 – d (2 r le ra A ó a . z k w dziejó h krajach Zbrodnia i taki wiec i od zarania : w kolejnyc e śc ł ln o ó a k zk n o d o w cj lu Najbliższy e u ć je trowan arzyszy y instyt
k Foto: Barte
Warzecha
materiał
promocyjny
tow skoncen ała ram ła wspiera a z nią zysk sem zaczę wydarzenie wiły a o lk e a n cz ln a w z ó t st gia , g e e la w jn 0 cz tó 0 2 tema y policy , toksykolo ór to sz ę do wyboru a, balistyka ołano służb je Każdy wiecz cj w w tu a o o n d p ir to, y ra są sp o p a p a In w ro . ły g u yn E medyc rzenia powsta adnienia ietną tyloskopia, gra w skoja auki, które innego zag k św n a a i k n i D sung” k zi . Ta u d a . m a e k k a n u zi S a że d o n w i ksią nowych Zaprasza dejście d h . o lu ic p ie ch tk e a w w n ró z o k zi a d rd tytuły filmó k w o a and po g , jak dział to tylko kil gram, niest o poważnie . „Kopernik żna wziąć u kowych: ykę zarówn ciekawy pro wystaw mo ać zbrodnie st yw w m li ry zr a ie n in yk ro w m za ch y d ry b łania ć na k za zwie wnych dzia ładach, , by spojrze zabawę. Po h) interakty , grach, wyk daje okazję yc ch w la to k . o u a ta b k in k o ie e niem ów, sp (10-30-m netarium N e la przymruże kcjach film p i z je że ro k p , Ta . ch ch n ta iąza rnik ie: warszta i i koncerta na żywo, zw Nauki Kope W program z ekspertam w Centrum okazy nieba p ta i. e ys chologiem cj ln w k a sy a p cj ie spotkaniach tr e n ro a ystkich .in. z neu - zwiedza sz otowuje sp m w yg i, ze rz m p a ć ć a rt ta a e ik 25 i Teatru entow z eksp skorzys Kopern go Chłodna ru. Można u eksperym - warsztaty e o st w cz ro io ie p d i e w o p ą m łm k o a ó żn yjaci Klubu K z tematy a b kilka. Mo awiać z prz - spektakl NCYK rać jedną lu ry” autorstw ki i porozm lność o zy u w a m ć anego KLA łn a brodni i ka e Można wyb w p o „Z ch iz j u je e w sł n zu o ro a ią p p w w o o o Im lb b anim iku o ch. A owe, m.in. na wystawa le w Kopern ar, grup wego - pokazy film h. Singli i p a. Jak zwyk in yc w w ci a e k ce zi tu pamięcio e p d ci m przy la ytuje ich tko? Dla enia portre umały sc ys rz k D o e a sz k tr tw w i ta io to ii P p o co oru yć, kog losko matu wiecz ć chcą zobacz ztaty dakty wyboru. Dla szlakiem te y mają chę - miniwars ców, którzy ch rz a zi d tó w k ro ta , , h ys h h yc w yc yc tn rosł owa po znajom dla bezdzie orów dla do - gra teren lanetarium rniku, ale i – czyli wiecz w a só ecjalne w p jt w tym Kope ze le sp u a M zy e . a Id ie k . o ę yn wina p k d l (do godz. d n n o ą ra np. w L rzy lampce ernik.org.p p je p i u o ie n k .k o ym w js cj w na nietypow w k o że n w id rd fu sety d .15. Wtedy stronie standa owodzeniem od godz. 18 upienia na tkowe ozycję poza k a zy o d sp o D re k . p d e – od lat z p zł ją im zą 5 o 2 ys iu sw warz w dn Bilety: ją wówczas a iedzania to zy). Odbiór . udostępnia żliwości zw dniu impre ng” także m o w su m 0 a m .0 ty w kasach , a 5 S ia 1 ile a b rc otwa . Zaprasz 00 kże kupić 2 ch ta 1 a n a d zi a godzinami żn d n o o o g p m będzie opernik po ór przybyło atrakcje. „K item. Na pierwszy wiecz h ć się szansę sta osób!
FESTIWALO
WE
CZARNE KONIE CZERWIEC
Warszawa Kraków Trójmiasto Łódź Poznań Wrocław Katowice
168/2013
„AKTIVIST” na iPada ŚCIĄGNIJ Z: APP.AKTIVIST.PL
5/24/13 8:58 PM
nych miejscach w Warszawie, wa no cjo lek se wy w du kła na y rz 120 tys. egzempla ie oraz Katowicach, ow ak Kr , cie ieś ójm Tr u, wi cła ro Krakowie, Poznaniu, W rsji na ipad.aktivist.pl we w az or .pl ist tiv ak w. ww na e w wersji onlin 01_okladka_A168.indd 1
Polub nas! MagAktivist
Posłuchaj nas! aktivist_magazyn
Obserwuj! aktivist_magazyn
MIASTO JEST NASZE
l sty / hy c u i c
l j a t ist.pl s t i v r akti t @ a s mod
a/ mod
Lena i marika odpowiadają na nasze pytania: „Breakfast at Tiffany’s” czy „Breakfast Club”? „Breakfast at Tiffany’s” w wersji na jachcie przy wschodzie słońca. Czynsz czy ubrania? Ubrania. Jak się dobrze wygląda, to na czynsz też się znajdzie. Koleżanki czy koledzy? Koleżanki – czysta przyjaźń damsko-męska nie istnieje... Bifor czy after? Bifor – jest szansa poznać kogoś i mieć później czyste sumienie. Gosling czy Fassbender? Fassbender, nie rozumiemy fenomenu Goslinga. Chciałybyśmy, żeby nasze ciuchy założyła... Gwen Stefani – esencja stylu i talentu. Same nigdy nie założymy... białych kozaczków.
Mulholland made in Poland
Lena i Marika, twórczynie marki Mulholland Life, swoimi projektami podbiły już spory kawałek świata, ale nadal walczą o rodzimy rynek. Zaczęły w Nowym Jorku, gdzie wspólnie z fotografką Anną Blodą stworzyły serię zdjęć. Skupiała się ona nie na blichtrze i światłach reflektorów, lecz mieście – takim, jakie widzą je mieszkańcy. Trochę brudne, multikulturowe, dalekie od perfekcji i reklamowego wymuskania, ale niezwykle pasjonujące i prawdziwe. Po kilkumiesięcznym pobycie w Stanach projektantki przeniosły się na Majorkę, gdzie szybko zdobyły popularność, a ich ubrania trafiły na półki tamtejszych butików. Sukces wśród klubowych bywalców sprawił, że pojechały na Ibizę. Na liście krajów, w których ciuchy Mulholland są dostępne, Polska jest na szarym końcu. – Może to dlatego, że często nas nie ma w kraju i nie mamy tu osoby, która zaopiekowałaby się marką podczas naszej nieobecności – zastanawia się Lena. – Jesteśmy młodym brandem, działamy od roku, więc jeszcze wszystko przed nami. Ten optymizm widać też w najnowszej kolekcji „I am so excited for all the good things to come”. Dominuje w niej biel połączona z nadrukami w soczystych barwach oraz oversizowe formy zestawione z geometrycznymi krojami luźno układającymi się na ciele. Filozofią marki jest tworzenie wygodnych ubrań dających się połączyć z dziennymi i imprezowymi lookami. [lucy]
Razem z PanPablo.pl rozdajemy najmodniejsze buty tego lata! Native shoes zostały stworzone przez byłego skateboardera, który marzył o tym, by prowadzić własny interes, pracować w swojej sypialni i chodzić do biura z uśmiechem na twarzy. Tak powstały kolorowe trampki Native, zrobione z pianki EVA, która świetnie amortyzuje podłoże. Mają dziurki, zapewniające przepływ powietrza, są antybakteryjne i łatwe w czyszczeniu. A do tego ultralekkie i wegańskie (czyli do ich produkcji nie wykorzystano żadnych zwierzęcych pochodnych). Nativy są inspirowane klasycznymi wzorami trampek, mokasynów i espadryli.
PROMO
Alicia Keys po raz kolejny dla Reebok Classic
Jako nastolatka Alicia Keys uwielbiała miejski styl butów Freestyle Hi, którym nadała własną nazwę – „54’11” – zaczerpniętą od ich standardowej ceny (54,11 dolarów). Teraz Reebok Classic dał jej możliwość spełnienia młodzieńczych marzeń i przeniesienia na klasyki Reeboka własnych pomysłów. – To, co mnie najbardziej zainspirowało, to trasa koncertowa, nowa płyta i wszystko, co obecnie dzieje się w moim życiu. Kreatywność daje nieskończone możliwości, uwielbiam to uczucie, kiedy mogę wyrazić siebie w nowej formie artystycznej działalności – komentuje Alicia. Świeże, autorskie spojrzenie artystki sprawiło, że tradycyjne projekty sneakersów zyskały nowe oblicze. Dzięki zastosowaniu koturnów niezobowiązujący styl Freestyle nabrał cech seksownego looku scenicznego. Ekskluzywna kolekcja Alicii Keys dostępna jest u nas w Warszawie (Reebok Arkadia, Worldbox), Gdańsku (Worldbox), Wrocławiu (Pasaż Grunwaldzki), Katowicach (Silesia), Zielonej Górze (Focus) oraz w Olsztynie (Olimp). Dowiedz się więcej na: facebook.com/reebokclassics
Mamy dla was damski model Jericho oraz męski Howard. Jeśli chcecie, by trafiły w wasze ręce, musicie odpowiedzieć na pytanie (w zależności od tego, który model chcecie dostać): Ile dziurek mają Jericho lub ile dziurek mają Howardy? Na odpowiedzi czekamy do 10 czerwca pod adresem: konkursy@aktivist.pl PanPablo.pl to internetowy, autorski sklep z butami i akcesoriami. Twórcy marki tłumaczą: Interesują nas buty wyjątkowe – z ciekawą tradycją, ekologiczne, wegańskie – albo takie, które niosą za sobą jakąś ideę – wspieranie lokalnego przemysłu, nowatorstwo w podejściu do projektowania czy ochronę środowiska. Wciąż szukamy takich butów i sprowadzamy je do naszego sklepu. Pan Pablo to także marka odpowiedzialna społecznie – twórcy organizują akcje charytatywne wspierające lokalne stowarzyszenia i fundacje.
Regulamin konkursu dostępny jest w siedzibie redakcji przy ul. Ebląskiej 15/17 w Warszawie.
Nowy album
Nowy album
1.577
At GlADE
Myslovitz
Po dwóch latach przerwy jeden z najwa˝niejszych zespołów na polskiej scenie rockowej wraca z nowym albumem. Płyta jest połàczeniem rozpoznawalnego stylu Myslovitz, pełnego energetycznych brzmieƒ z cz´sto zaskakujàcymi rozwiàzaniami aran˝acyjnymi. Jedna z najbardziej oczekiwanych premier tego roku.
FisMoll Debiutancka płyta młodego polskiego songwritera FisMollA, to dojrzała i niezwykle nastrojowa muzyka indie na Êwiatowym poziomie. Masteringiem albumu zaj´ła si´ sama Mandy Parnell, odpowiedzialna za brzmienie płyt m.in. Björk, sigur Rós, Roisin Murphy, little Dragon, Depeche Mode. sam FisMoll, wymieniany przez dziennikarzy i słuchaczy jednym tchem obok Bon ivera i Bena Howarda, to objawienie na polskiej scenie muzycznej - artysta dojrzały, naturalny i ju˝ na starcie kompletny.
e i r o t his nne kuche
1
W tym miesiącu odwiedziliśmy warszawskie Aïoli. Wcześniej w lokalu przy ulicy Świętokrzyskiej smętnie dogorywała Pizza Marzano, teraz jest tam gwarno i pełno. Jedzenie i interakcja między ludźmi są w knajpie najważniejsze – mówi właściciel. Niby rzecz oczywista, ale w Aïoli potraktowana serio. Duży nacisk kładzie się bowiem tu na ergonomię jedzenia: bagietki zamiast zajmować połowę stołu, piętrzą się ładnie na szpikulcu, frytki – zamiast stygnąć na talerzu – grzeją się spokojnie w doniczce (!). Nawet pizza zmienia kształt, żeby było nam wygodniej. Ale zanim o pizzy, zacznijmy od przystawek. • Kofta mezze Przystawka idealna. Kawałki grillowanego halloumi z czterema pastami: baba ganoush (z bakłażana z dodatkiem sezamu, czosnku, cytryny i oliwy), ajwar (z pieczonej papryki z przyprawami) i taramas (z siekanych oliwek, anchois, suszonych pomidorów, pieczonego czosnku i bałkańskich przypraw) oraz hummus, który w Aïoli przyrządzany jest z kuminem. (29 PLN) • Krewetki w cydrze Na maśle, podlane wytrawnym cydrem i podane z mieszanką trzech rodzajów świeżych ziół, krewetki prezentowały się bardzo okazale. I równie dobrze smakowały. Do towarzystwa miały kawałki pysznych, niegąbczastych kalmarów. Przystawki w Aïoli do najtańszych nie należą, ale są warte swojej ceny. (34 PLN) • Pizza W Aïoli wyróżnia się przede wszystkim kształtem. Jej jajowatość nie jest dziełem przypadku czy nieudolności kucharza, a starannie przemyślanym pomysłem. Jajowate pizze łatwiej mieszczą się na drewnianych tacach (na których są w Aïoli serwowane) i na stołach. A co na pizzy? My wybraliśmy taką z papryką, czerwoną cebulą, chorizo i rukolą. Ciasto pieczone jest ze specjalnie opracowanej na potrzeby Aïoli mieszanki mąk. Całość bardzo smaczna. Nic dziwnego, skoro w kuchni kręci się aż sześciu kucharzy dbających o to, aby żadne półprodukty nie miały dostępu do naszych talerzy. (26,90 PLN)
4
5 3 2
Kontynuujemy przygodę z polskimi przetworami. Dzisiaj przedstawiamy wam pyszną marmolado-czekoladę produkowaną przez warszawską knajpkę Gryzę i połykam (1.), mus malinowy i miód z czarnymi truflami od Fimaro (2.) oraz domowe zupy przygotowywane przez Homemade (3), do wyboru jest pomidorowa, krem z pora i z brokułów. Nie dość, że wszystko pyszne, to jeszcze w pięknie zaprojektowanych opakowaniach. Skoro mowa o świetnej oprawie graficznej, zawsze na wysokości zadania staje Marks & Spencer. Co prawda pełnoziarniste ciasteczka (w ślicznym pudełku) wyglądają trochę jak sprasowane trociny, ale braki w urodzie nadrabiają walorami zdrowotnymi (4.). A na koniec kawowy kopniak od Magnum – Black ma intensywny smak espresso zamknięty w kremowym waniliowym lodzie otoczonym chrupiącą warstwą gorzkiej czekolady (5.).
Sos aïoli
Przepis podaje szef kuchni Aïoli Piotr Trendlak Blendujemy: dwa jajka, dwie łyżki stołowe octu, pół łyżeczki musztardy (najlepiej rosyjskiej), szczyptę soli, półtora ząbka czosnku. Do zmiksowanej masy dodajemy powoli 100 ml oleju, a potem 50 ml oliwy. Z tak przyrządzoną bazą można eksperymentować: w Aïoli podawane jest m.in. aïoli estragonowe, groszkowe, mango i chilli. Serwuje się je do burgerów i frytek – zamiast keczupu. My sosu spróbowaliśmy jako dodatku do kanapki z dorszem, szpinakiem i pęczakiem oraz do wspomnianych frytek (które przygotowywane są z krojonych na miejscu całych ziemniaków). Zjedli, sfotografowali i opisali: Sylwia Kawalerowicz, Olga Wiechnik i Mariusz Mikliński
czerwiec Kacper (kp)
must be / must see
MIASTA NOCĄ Wakacje. Staramy się skupić na ciężkiej pracy selekcjonowania najciekawszych wydarzeń w całej Polsce, ale tak strasznie nam się nie chce. Najchętniej cały dzień przesiedzielibyśmy w parku. Pojechali do Krakowa na Portishead i ruszyli na Maltę, aby wypocząć nad jeziorem. Wcześniej obejrzelibyśmy sztukę podczas ArtBoom i posłuchali muzyki na LDZ Festivalu. Pojechalibyśmy śladem Bonobo do trzech miast naszego pięknego kraju, a następnie po raz pierwszy w życiu zobaczyli Paula McCartneya. A potem znów byśmy siedzieli w parku, chłonąc promienie słoneczne i planując wizytę na wystawie Marka Rothko czy partię bike polo. Wakacje.
Filip (fika)
Alek (alek)
Mateusz (matad)
02.06
Warszawa Torwar ul. Łazienkow ska 6a start: 19.00 • wstęp: bile ty
Lana Del Re y wyprzedane
• www.go-a
head.pl
La, la, la, na!
Ola (oz)
Można ją kochać lub nienawidzić, ale trudno jej (lub jej producentom) odmówić talentu do pisania przebojów. Gangsterska księżniczka poza wciąganiem koksu i ostrzeniem pazurków całkiem nieźle śpiewa. Udowodniła to na kameralnym koncercie jesienią zeszłego roku. Byliśmy, sprawdziliśmy i wiemy, że wbrew youtubowym „dowodom” wypada genialnie! [mk]
Julia (jul)
Rafał (rar)
Kuba (włodek)
Cyryl (croz)
Michał (mk)
Poleca redakcja
22.06
Sinead O’Connor
Wrocław Wyspa Słodowa 70-130 PLN start: 18.00 • wstęp:
Lucyna (lucy)
Iza (is)
O’Love
Artystka miała wystąpić podczas zeszłorocznej edycji WrocLove Festivalu, ale wówczas koncert został odwołany z powodów osobistych. Irlandka uważana była niegdyś za jedną z najbardziej kontrowersyjnych wokalistek na świecie. Etap skandali dawno ma już jednak za sobą, można skupić się na tym, co najważniejsze. Powalającym głosie i nieśmiertelnych hitach z „Nothing Compares 2U” na czele. [matad]
Chora spra wa
Jesteście fa nami zgryźl iwego Dokt Regenta z ora House’ „Czarnej Żm a lub Księci ii”? To lepiej i odpalcie ul a zostańcie w ubione DVD. domu Hu siedział w Sa gh Laurie bę li Kongreso dzie w tym wej i wykon covery blue cz asie ywał mało sowych i lo kreatywne unge’owych Może powie standardów coś zabawne . go w przerw kawałkami. ie między Może. [croz]
nigdy Teraz albo facet to legenda. Jeden z niewielu
Co tu pisać? Ten zagranicznych muzyków, których nazwisko w Polsce zna każdy. Geniusz melodii, mistrz romantyzmu i jeden z tych czterech szczęściarzy, którzy stworzyli najbardziej szlachetny popowy produkt w dziejach. Więcej o koncercie piszemy w dalszej części kalendarium. [matad]
ie
06.06
Hugh Laur
a Warszaw gresowa Sala Kon -ahead.pl 1 N • www.go pl. Defilad : 180-350 PL ęp st w • 0 start: 20.0
22.06
Paul McC a
Warsza wa Stadion Narodo wy al. Ponia tow start: 17.0 skiego 1 0 • wstęp : 165-1100 P
rtney
LN • ww
w.livenatio
n.pl
erz Bristor.lschm reaktywowali się po ośmiu latach niebytu,
Kiedy w 2005 chyba nikt nie przypuszczał, że ich współpraca potrwa aż tak długo. A jednak. Współtwórcy trip-hopu mają się nieźle i wciąż cyzelują kompozycje na swój czwarty, zapowiadany od pięciu lat studyjny album. Jego fragmenty na pewno pojawią się podczas krakowskiego koncertu, będącego rozgrzewką przed festiwalem Sacrum Profanum. [rar]
30.06 25.06
Portishea d
Kraków Hala Ocyno ul. Ujastek wni ArcelorMitta 1 l Poland start: 20.0 0 • wstęp : 134-199 PLN • ww w.sacru
mprofanum
.com
Poznań Miejski Stadion rska 5/7 PLN ul. Bułga : 159-449 0 • wstęp start: 20.0
ys Alicia Ke Fajna dziewczy na
W Alicii Keys jes t coś imponując ego. Mamy bowie do czynienia z pio m senkarką, która będąc wielką gwiazdą, nie mu si zgrywać tande ciary wypinające tyłek, nie zalicz j a się też do zm anierowanych, balladowych sza rych myszek. W dodatku nagrywa porządną muzyk ę. Jeśli chcecie zobaczyć, jak zn złoty środek we aleźć współczesnym po pie, wpadnijcie do Poznania. [cr oz]
czerwiec
patronaty
do 15.06
I Love Rolki
01-02.06
Warszawa Galeria Leto ul. Mińska 25 www.leto.pl
Warszawa Stadion Narodowy al. ks. J. Poniatowskiego 1 www.iloverolki.pl
Gorilla Goes Bananas
od 01.06
KRAKÓW / WARSZAWA wstęp wolny www.facebook.com/kinoperla
AKCJA Czerwiec zaczyna się naszym ulubionym świętem. I chociaż niektórzy w naszej redakcji już nie są dziećmi i muszą wręczać prezenty swoim pociechom, to w duchu w ogóle nie czują się dorosłymi. Z okazji Dnia Dziecka warto więc wybrać się na Stadion Narodowy i nauczyć się jeździć na rolkach. W końcu wszyscy je kochamy. [kp]
Fotofestiwal
06-16.06
Łódź www.fotofestiwal.com
FESTIWAL W czasach, gdy każdy ma profil na Instagramie i dopiero co kupionego Canona, warto pochylić się nad pracą ludzi, którzy fotografii poświęcili swoje życie, a nie ciężko zarobione pieniądze swoich rodziców. Łódź jest bardzo fotogeniczna, więc czy może być lepsze miasto na Fotofestiwal? [kp]
Asteroid
07.06
Warszawa Fonobar ul. Wawelska 5 start: 20.00 • wstęp: 25 PLN TRASA Örebro to takie maleńkie szwedzkie miasteczko, które w ostatnich latach stało się zagłębiem gitarowego grania. Asteroid to jeden z najprzyjemniejszych zespołów z tamtych stron. Chłopaki wiedzą, co to prawdziwy rock’n’roll – do tego stopnia, że podczas ostatniej wizyty w Polsce ich koncerty przeradzały się w spontaniczne jam session z supportującymi zespołami. Wierzymy, że teraz będzie podobnie! [mk] POZOSTAŁE KONCERTY: • 08.06 · Gdynia · Desdemona · ul. Antoniego Abrahama 37 · start: 19.30 · wstęp: 25 PLN
akcja WYSTAWA
Goryle jedzą wszystkich
My mamy Janka Kozę i Marka Raczkowskiego, a Holendrzy mają Goryle. Gorilla to grupa grafików, która od 2006 r. rozsiewa swój małpi humor w holenderskich dziennikach i galeriach. Tym razem zawitają jednak do Polski, by zjeść banany w warszawskiej galerii Leto. Ich akcje nawet w tolerancyjnej Holandii wywołują zamęt. Najbardziej obrywa im się za nieustanną walkę z poprawnością polityczną. A to podśmiewają się z kolejnych absurdów serwowanych przez włodarzy Unii Europejskiej, a to zestawią burkę z kusym bikini, a to bezlitośnie obśmieją kolejną aferę w Kościele (no, wiadomo jaką aferę). Gorilla komentują wszystko i nic im nie umknie, bo projektują w ekspresowym tempie. [alek]
03.06
Lublin Kampus UMCS ul. L. Waryńskiego 12
Red Bull Tour Bus
Filmowe perły
Fani kina nie zawiodą się, odwiedzając tegoroczną, trzecią już edycję plenerowego Kina Perła. Ogromna różnorodność tematyczna zadowoli wszystkich – począwszy od miłośników komedii, przez osoby lubiące produkcje klasy B i horrory, po wielbicieli eksperymentów czy soft erotyków. Organizatorzy, ułatwiając nam wybór, każdy dzień zadedykowali innemu gatunkowi. W tym roku obejrzymy m.in. filmy Quentina Tarantino, Kevina Smitha, Todda Solondza i wielu innych świetnych twórców. Spośród aktivistowych miast wydarzenie ruszy w Warszawie i Krakowie. Kino Perła to nie tylko filmy – pokazom towarzyszyć będą także koncerty i performensy. Projekcje zaczynają się o godzinie 20.00. Ruszajcie w plener. [dom]
03-07.06
John Cameron Mitchell Warszawa Iluzjon Filmoteki Narodowej przedstawia ul. Narbutta 50a www.nowyteatr.org
Vege Grill
08.06
Warszawa Eufemia ul. Krakowskie Przedmieście 5 start: 20.00 • wstęp: 5 PLN
Setting the Woods on Fire
AKCJA Słońce, leżaki, wódka, grill – te typowe wakacyjne atrakcje dostępne są w pakiecie tylko dla prenumeratorów „Działkowca”. Jeśli nie macie kluczy do daczy ciotki Krysi, musicie przyjść do Eufemii! Tam podczas Vege Grilla zjecie bakłażana, posiedzicie na leżaczku, a do tańca zagrają wam m.in. Brooks Was Here, Rachael i Setting the Woods on Fire. [dub]
Papa Roach
10.06
Kraków KWADRAT ul. Budryka 4 start: 19.00 • wstęp: 100-120 PLN TRASA Nie przyjeżdżali, a teraz grają u nas co roku. Schemat przerabiany przez większość kapel, które powoli tracą popularność na Zachodzie. Obstawiamy jednak, że w naszym oldschoolowym kraju znajdzie się spora rzesza chcących znów zaryczeć „Cut My Life Into Pieces”! [mk] POZOSTAŁE KONCERTY: • 11.06 · Poznań · Eskulap · ul. Przybyszewskiego 39 · start: 19.00 · wstęp: 100-120 PLN
kadr z teledysku „Ostatni track” kadr z filmu „Shortbus”
TRASA
Hip-hop żyje
Red Bull Tour Bus ponownie rusza w trasę. Na dachu autobusu w ośmiu miastach Polski wystąpi Pezet wspierany przez Auera, producenta jego „Ostatniego tracka”, i DJ-a Pandę. Pezet, który zebrał sporo hejtów za różnego rodzaju muzyczne romanse z dubstepem, ma zamiar pokazać, że opinia innych go nie interesuje oraz że jest genialnym artystą, gdy od publiczności dzieli go jedynie mikrofon trzymany w dłoni. [kp] POZOSTAŁE KONCERTY: • 06.06 · Białystok · Centrum Kultury Niezależnej · ul. Węglowa 8/10 • 07.06 · Olsztyn · Starówka • 10.06 · Poznań · Plac Mickiewicza • 13.06 · Gdańsk · Akademiki Politechniki Gdańskiej • 18.06 · Częstochowa · Plac Biegańskiego • 20.06 · Łódź · Off Piotrkowska · ul. Piotrkowska 138/140 • 23.06 · Wrocław · Wake Park · ul. Kosmonautów 1 Na wszystkie wydarzenia wstęp wolny. Start wszystkich koncertów o 20.00
PRZEGLĄD
Trochę porno, trochę Maryja
Jeśli ktoś kiedyś podejmie się napisania biografii ikony kina queer, Johna Camerona Mitchella, to pewnie zacznie od tego, że amerykański aktor zadebiutował w wieku 11 lat w szkolnych jasełkach. Niby nie ma w tym nic nadzwyczajnego (może poza faktem, że grał wtedy Maryję), ale skłonność do przekraczania konwenansów została mu do dzisiaj. W końcu otwarcie mówi o swoim gejostwie i tworzy filmy na pograniczu pornografii. Ostatnio o Mitchellu przypomniał Krzysztof Warlikowski, nawiązując w sztuce „Kabaret warszawski” do głośnego filmu „Shortbus”. Nowy Teatr poszedł o krok dalej i w czerwcu proponuje nam retrospektywę filmów Amerykanina. Program przeglądu rozszerzony zostanie również o inne dzieła – specjalnie na tę okazję poproszono samego Mitchella o wybranie kilku tytułów wchodzących w polemikę z najnowszym spektaklem Warlikowskiego. Wielbiciele kina LGBT będą zachwyceni. [is]
04-05.06
Impact Fest
Warszawa Lotnisko Bemowo www.impactfest.pl
05-09.06
11. Gdańsk DocFilm Festival
GDAŃSK kino Neptun • kino kameralne ul. Długa 57 www.gdanskdocfilm.pl
30 Seconds to Mars
FESTIWAL
Takie tam
kadr z filmu „All for the Good and Nosovice”
Zdaje się, że Impact Fest na stałe zagościł na mapie stołecznych festiwali. Tegoroczna, druga edycja została przesunięta z końca lipca na początek czerwca i zwiastuje mocną stylistyczną woltę. Pierwszy dzień wydarzenia, sprofilowany bardziej metalowo, uświetni występ Rammstein. Niemieccy wymiatacze przywiozą do Warszawy swój spektakularny show obfitujący w takie atrakcje, jak gigantyczne dildo czy miotacze ognia. Mocno zapowiadają się też występy legendarnego thrashmetalowego Slayera, heavymetalowych przebierańców z Ghost czy sludge’owego Mastodona. Drugi dzień będzie należał zdecydowanie do głównego nurtu. Fanki w wieku premenstruacyjnym zabawiać będzie mający już cztery dychy na karku Jared Leto razem z 30 Seconds to Mars, buntownicze popowe Paramore oraz garść sucharów ze Stereophonics i IAMX na czele. Tak, mamy mieszane uczucia. [croz]
06.06-01.09
Warszawa Muzeum Narodowe Al. Jerozolimskie 3 www.mnw.art.pl
Mark Rothko
festiwal
Godność w Gdańsku
Gdańsk za sprawą wydarzeń z Sierpnia 80 jest postrzegany jako miasto walki o godność i prawa człowieka. Nieprzypadkowo to właśnie tutaj odbywa się już po raz 11. międzynarodowy festiwal filmów dokumentalnych skupiający się w szczególności na sytuacji człowieka w miejscu pracy. Zaprezentowanych zostanie ponad 300 filmów z 44 krajów, które zakwalifikowały się do konkursu o statuetkę „Brama Wolności”. Ponadto odbędą się pokazy filmów muzycznych – Classic Rock Evening, na które wstęp będzie wolny. [dom]
06-13.06
Warszawa Dziedziniec ASP ul. Krakowskie Przedmieście 5
Akademia Otwarta
06-09.06 Kraków www.greenzoofestival.pl
Green Zoo Festival
„Fantazja w metrze”
WYSTAWA
Smutny facet
Muzycy mają swój klub „27”, a Mark Rothko mógłby dołączyć do malarskiego klubu „67” (gdyby takowy istniał). I chociaż śmierć legendy malarstwa w podeszłym wieku nie jest wielką sensacją, to biografia tego artysty zdaje się bardziej dramatyczna niż życie niejednego sławnego młodego-martwego. O Rothko wiemy naprawdę wiele: gdzie podciął sobie żyły w przeddzień wernisażu w Houston Chapel oraz że uwielbiał delikatne pędzle z miękkiego włosia. W Polsce jednak nigdy nie mieliśmy okazji oglądać prac malarza w ramach tak dużej wystawy jak ta przygotowana przez Muzeum Narodowe w Warszawie. Wielkoformatowe, minimalistyczne dzieła Rothko trzeba oglądać na żywo, powoli i najlepiej w samotności (a jak wiemy, o tę w polskich muzeach nietrudno). Zdaje się, że mamy warunki idealne do medytacji pod smutnymi płachtami jednokolorowych obrazów. [alek] National Gallery of Art, Waszyngton, dar The Mark Rothko Foundation, Inc. 1986.43.130. Copyright © 1998 Kate Rothko Prizel i Christopher Rothko. Fot. dzięki uprzejmości National Gallery of Art, Waszyngton
Très.B
DVA
AKCJA
FESTIWAL
Sztuka i muzyka, studenci i normalni ludzie, artystyczni ludzie i muzyczni studenci wymieszają się na początku czerwca na terenie warszawskiego ASP. Będziecie mogli podziwiać koncerty, brać udział w happeningach i nie rozumieć performace’ów. Wszystko to pod patronatem warszawskich uczelni artystycznych. Będą aktorzy z AT i grajkowie z UMFC i Très.B. [kp]
To już trzecia edycja wyjątkowego festiwalu, jakim jest Green Zoo. Impreza wymyślona przez nagrodzony Nocnym Markiem kolektyw Front Row Heroes szybko wpisała się w imprezowy krajobraz Krakowa. Nie ma w tym jednak nic dziwnego. Poszukiwanie najświeższych zajawek muzycznych to o wiele przyjemniejsza forma spędzania weekendów niż zaleganie pod parasolem w cuchnącym ogródku piwnym. Tegoroczna wizyta w Zielonym Zoo upłynie pod znakiem korespondencyjnego pojedynku Polska vs. Świat. Zagraniczniaków reprezentować będą m.in. Johnny Foreigner, DVA i Playlounge, a Polskę – Kaseciarz, Piotr Kurek i Patric the Pan. Rozpiętość gatunkowa od folkowych smętów, przez nieposkromione improwizacje, po dziki post hardcore. Całość rozegra się na scenach aż sześciu klubów, w tym Bomby, Rozrywki 3 i Pięknego Psa. A wszystko to w ramach jednego karnetu. Fajnie, prawda? [mk]
SZTUCZKI
Weekend w zoo
czerwiec Maria Minerva
11.06
Warszawa Cafe Kulturalna pl. Defilad 1 start: 22:00 • wstęp: 20 PLN
07.06-21.06 Kraków www.artboomfestival.pl
5. ArtBoom Festival
KONCERT Księżniczka niezależnego, rozpuszczonego w kwasowym roztworze popu, Maria Minerva, wpadnie na jeden koncert do Polski. Artystka uświetni urodziny Distorted Animals. Koniecznie sprawdźcie zeszłoroczny longplay „Will Happiness Find Me?” – mieszkająca w Londynie Estonka rozpuści wasze mózgi, a nogi zapędzi na parkiet. [croz]
Midnite Kush
14.06
Sopot Sfinks700 ul. Mamuszki 1 start: 22.00 • wstęp: 10-15 PLN IMPREZA Są trapy i są trapy. Midnite Kush to trapy te lepsze, te fajniejsze, te bardziej przemyślane. Duet ten oprócz puszczania najbardziej zbasowanych tracków na świecie szaleje w stylistyce, którą najlepiej określić mianem „muzyki tanecznej”. Dancehall, dubstep, house i garage zmiksowane w jednym genialnym secie. Tego możecie się spodziewać w Trójmieście. [kp]
„Local Circumstances”, Boris Oicherman
Festiwal
8bit
Miasto niczym Pacman wchłania wszystko, co wokół. Jeszcze sto lat temu Podgórze żyło własnym życiem, dziś jest częścią Krakowa, i to wcale nie na peryferiach. Dzielnica ta stanie się bohaterem piątego ArtBoom Festivalu. W tym roku będzie spokojnie, nie przyjedzie Jenny Holzer, zabraknie filmów Ai Weiweia. Dostaniemy za to porcję solidnej pracy w mieście, z której słynie krakowskie wydarzenie. Na podgórzu swoje architektoniczno-dźwiękowe eksperymenty uskuteczni Katarzyna Krakowiak, a z Ukrainy przyjedzie, zresztą jak co roku, Vova Vorotniov. O niebagatelny wpływ kultury na rozwój miasta zapyta Bogna Świątkowska podczas dwudniowej debaty dotyczącej sztuki w przestrzeni publicznej. Tak więc jeśli zaśpicie na Miesiąc Fotografii lub zabalujecie tam trochę bardziej i obudzicie się w Krakowie dopiero w pierwszym tygodniu czerwca, to w tramwaj i na Podgórze. [alek]
07.06
Łódź Atlas Arena al. ks. W. Bandurskiego 7 start: 18.00 • bilety wyprzedane • www.livenation.pl
Eric Clapton
KONCERT
Clapton jest bogiem
Myślisz o gitarze i widzisz Claptona. Jeden z tytanów muzyki rockowej, co roku klasyfikowany w czołówkach wszelkiego rodzaju plebiscytów na najważniejszych i najbardziej wpływowych gitarzystów. Zaczynał w 1963 r., kładąc podwaliny pod brytyjskie r’n’b w grupie The Yardbirds (grali w niej też Jimmy Page i Jeff Beck, więc słabo nie było). Gdy się znudził, dołączył do Johna Mayalla i jego Bluesbreakers, z którymi praktycznie wymyślił blues rocka. Mało? Ok, jedziemy dalej. Cream – pierwsza supergrupa i pierwsze prawdziwe „power trio”. Istnieli dwa lata, natłukli w tym czasie kilkanaście absolutnych klasyków, a mury brytyjskich kamienic zaczęły być wtedy ozdabiane napisami „Clapton Is God”. Potem był Blind Faith – kolejna supergrupa, której debiutancki koncert obejrzała skromna publiczność w sile stu tysięcy osób. Mniej więcej w tym okresie John Lennon zaproponował mu zastąpienie Harrisona w Beatlesach, Eric odmówił (ale za to odbił Harrisonowi żonę) i sformował Derek and the Dominos. Wiecie, „Layla” i te sprawy. Pozostaje jeszcze działalność pod własnym nazwiskiem. Wymienię tylko „Cocaine”, „Wonderful Tonight”, „Tears in Heaven” czy „My Father’s Eyes”. Koncert w Łodzi to przystanek podczas prawdopodobnie ostatniej trasy koncertowej muzyka. Aha, biletów od dawna nie ma. Jeszcze jakieś pytania? [matad]
ZAPRASZA
07.06
Warszawa Palladium ul. Złota 9 start: 19.00 • wstęp: 129-150 PLN • www.go-ahead.pl
JASON MRAZ
A$AP Rocky
21.08. PALLADIUM / WARSZAWA
THE BOXER REBELLION 21.09. POD MINOGĄ / POZNAŃ 22.09. HYDROZAGADKA / WARSZAWA
MACKLEMORE & RYAN LEWIS
KONCERT
24.09. TORWAR / WARSZAWA
Haj$ się zgadza
WOW, A$AP ROCKY W POLSCE! Z TEJ OKAZJI WSZYSTKIE WIADOMOŚCI NA FACEBOOKOWYM WYDARZENIU BĘDĄ PISANE CAPS LOCKIEM, A BILETY NA KONCERT BĘDĄ SPRZEDAWANE Z DRUGIEJ RĘKI PO TRZY RAZY WYŻSZEJ CENIE. Tak, dobrze czytacie, ten alternatywny świat naprawdę istnieje, a ludzie, którzy go zamieszkują, skutecznie zniechęcają nas do pójścia na ten występ. To naprawdę przygnębiające, że ktoś taki jak Rocky, według większości periodyków najlepiej ubrany mężczyzna roku 2012, zagra w o wiele za małym Palladium. Jeśli jeszcze nie wiecie, co najpewniej stracicie, posłuchajcie debiutanckiego mikstape’u A$AP-a. Przekonacie się, że pewnie część z tych numerów już poznaliście, a następnie sprawdźcie tegoroczne „Long.Live.A$AP” i módlcie się o przychylność organizatorów festiwali. [croz]
AMANDA PALMER
08-09.06
Instalakcje
Warszawa Nowy Teatr, Hala warsztatowa ul. Madalińskiego 10/16 www.nowyteatr.org
08-09.06
Łódź Bajkonur ul. Piłsudskiego 135
& THE GRAND THEFT ORCHESTRA
LDZ Music Festival
05.11. PROXIMA / WARSZAWA 06.11. STUDIO / KRAKÓW
HURTS
Foto: bajerski.org
07.11. TORWAR / WARSZAWA
Generation Kill
kIRk
FESTIWAL
Festiwal
Pamiętacie ubiegłoroczną akcję w Królikarni, w ramach której 111 rowerzystów wykonywało utwór „Bryza” Mauricia Kagela? Jeśli nie, to żałujcie, bo było fajnie. Teraz możecie nadrobić zaległości, bo festiwal muzyczny Instalakcje będzie kontynuowany. Symfonii rowerowej już nie usłyszymy, a wydarzenie z wytwornego ogrodu pałacu Królikarni przenosi się do mrocznej poindustrialnej przestrzeni MPO, gdzie pod wodzą Wojtka Blecharza będziecie mogli wykonać jeden z najbardziej szalonych utworów Johna Cage’a na kaktusy i inne rośliny. W programie również sekcje zwłok instrumentów czy muzyka młodego performera Johannesa Kreidlera skomponowana na podstawie wykresów giełdowych. Eksperymenty, innowacje, paradoksy i schizofrenia – witajcie w świecie muzyki współczesnej. [is]
Przestrzeń WI-MA, czyli strefa działań alternatywnych w łódzkich pofabrycznych budowlach, to doskonały przykład tego, że poprzemysłową powierzchnię niekoniecznie trzeba przerabiać na galerię handlową czy lofty. To w takich wnętrzach odbędzie się druga edycja LDZ Music Festivalu – wydarzenia skupiającego się na dokonaniach polskiej sceny niezależnej. Oprócz koncertów odbędą się panel dyskusyjny i targi małych wytwórni (m.in. Bocian Records, MIK Musik, Sangoplasmo Records, Few Quiet People). Wśród artystów znaleźli się Michał Biela, Demolka, Stara Rzeka + Rafał Iwański i Piotr Kurek. „Prawdziwie hipsterski line-up – prawie niczego nie znam. Dlatego chętnie poznam!” – komentuje na oficjalnej stronie wydarzenia Bartosz Bożydar Bartłomiej. A wy „weźmiecie udział”? [is]
Trochę inna muzyka
Małe jest piękne
CRYSTAL FIGHTERS 11.11. STODOŁA / WARSZAWA 12.11. STUDIO / KRAKÓW
JAKE BUGG
30.11. PALLADIUM / WARSZAWA W Y B O R C Z A . P L
Jeśli chcesz otrzymywać bieżące informacje o koncertach, to zarejestruj się w naszym newsletterze na stronie www.go-ahead.pl
Bilety: go-ahead.pl, ebilet.pl, eventim.pl oraz ticketpro.pl
maj Majówka
01-04.05
Warszawa Super Salon ul. Mińska 14/1 www.8hbooks.com
Sigha
08.06
Warszawa Cząstki Elementarne ul. Przeskok 2 start: 22.00 • wstęp: 10-15 PLN
AKCJA Zrobić książkę w 96 godzin – spore wyzwanie. 12 uczestników podczas warsztatów selfpublishingowych, organizowanych przez 8hbooks, ma za zadanie stworzyć 12 publikacji. Wydawnictwo, które samo nazywa się latającą biblioteką, pokaże, że kultura druku nawet w internetowej rzeczywistości ma się dobrze. Sprawdźcie, na warsztatach i na wernisażu po nich. [alek]
Asymmetry Festival 5.0
02-04.05
Wrocław Hala Stulecia ul. Wystawowa 1 www.asymmetryfestival.pl
FESTIWAL Piąta edycja Asymmetry będzie wyjątkowa nie tylko ze względu na symboliczny numer. Przeprowadzkę do Hali Stulecia zaakcentują takie tuzy ciężkiego grania jak Melvins, Mayhem, Agalloch i Vader. Równie ciekawie zapowiadają się występy Kilimanjaro Darkjazz Ensemble i IconAclass. Już pastujemy nasze glany. [croz]
Modestep
03.05
Gdańsk Centrum Stocznia Gdańska ul. Wałowa 27a start: 21.30 • wstęp: 65-69 PLN www.illegalbreaks.com TRASA Drodzy promotorzy. Wyzywam was. Zabukujcie Modestep jeszcze pięć razy w tym roku. Czuję głęboko w trzewiach, że brakuje ich na koncertowej mapie Polski. Tylko trzy występy? Nie postaraliście się. To łącznie da nam niecałe dziesięć imprez z nimi jako headlinerami w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Nie staracie się. Foreign Beggars grali w tym samym czasie 14 razy, Modestep nie mogą być gorsi! [kp] Pozostałe koncerty: • 04.05 · Łódź · Wytwórnia · ul. Łąkowa 29 · start: 21.00 · wstęp: 65-69 PLN • 05.05 · Warszawa · Basen · ul. Marii Konopnickiej 6 · start: 21.00 · wstęp: 65-69 PLN
IMPREZA
Drum and Kick
Ostatnie techno przed wakacjami, którego opuścić nie wypada. Chociaż pewnie już przesiadujecie w parku, pijąc piwo, słuchając funkowych tracków i wygrzewając się w słońcu, to powinniście zrobić kilka kroków do Cząstek Elementarnych. Tym razem zagra Sigha, którego zeszłoroczny album „Living with Ghost” był jednym z najciekawszych wydawnictw 2012 r. Jego techno to nie tylko warehouse’owe rżnięcie, to także przemyślane produkcje głęboko zanurzone w klimacie Hotflush Records. Sety didżejskie Sighi są mieszanką zarówno tego, co najlepsze w rytmie 4/4, jak i melodyjnych garażowych brzmień (jednak ciągle oscylujących wokół 130 bpm). Oprócz niego pojawią się najważniejsi promotorzy techno w Polsce – przedstawiciele Technosoul i BTS. Nie można przegapić! [kp]
09.06
Hush Warsaw
Warszawa Stadion Narodowy al. ks. J. Poniatowskiego 1 start: 11.00 • wstęp wolny • www.hushwarsaw.com
Steve Vai
Wrocław Hala Stulecia ul. Wystawowa 1 start: 20.00 • wstęp: 160-300 PLN
KONCERT
Szybciej, wyżej, mocniej
Pendragon
08.05
Poznań Blue Note ul. Kościuszki 76/78 start: 20.00 • wstęp: 80-100 PLN www.metalmind.com.pl TRASA Kiedy na początku lat 80. kontrreformacja fanów Pink Floyd i Yes próbowała posprzątać postpunkowe pobojowisko, członkowie Pendragon stali w awangardzie razem z Marillion i I.Q. Największe sukcesy przyniosły im
12.06
annalawska.com
AKCJA
Polska moda rośnie w siłę
Pamiętacie czasy, kiedy okolice Stadionu X-lecia okupowali drobni sklepikarze, a w weekendy pół Warszawy przyjeżdżało zaopatrzyć się w przeróżne dobra? Dzięki organizatorom Hush Warsaw ubrania i dodatki znowu zagoszczą na stadionie. Tym razem nie będą to podróbki z fabryki na Tajwanie, ale moda stworzona przez polskich projektantów. Na liście ponad 170 wystawców znajdują się m.in.: Kas Kryst, Jakub Pieczarkowski, Ptaszek, Herzlich Willkommen, Kamil Sobczyk oraz faworyci redakcji – Wearso Organic. Ponadto Ania Kuczyńska, Mozcau oraz est by eS. [lucy]
Niektórzy, żeby wyleczyć się ze swoich męskich kompleksów, kupują wypasiony samochód, inni zapisują się na kurs walki w klatce, a ci z bardziej artystyczną duszą dniami i nocami ćwiczą nudne wprawki na gitarze. Patronem tych ostatnich jest często Steve Vai – uczeń innego szybkograjka, Joego Satrianiego, do granic absurdu doprowadził umiejętność skakania palcami po gryfie. Skale, szarpanie za tremolo i nieodłączny Ibanez z „rączką” to znaki rozpoznawcze hardrockowego idola lat 90. Czas płynie, a Vai wciąż potrząsa lśniącą czupryną i z zawadiackim uśmiechem nastolatka zaklina tych, którzy swoją gitarową edukację zakończyli na riffie do „Smoke on the Water”. Trochę nie kumamy, o co w tym chodzi, ale jeśli ktoś lubi łzawe solówki i myśli, że gitara to dyscyplina olimpijska, to nie mógł lepiej trafić. [mk]
14.06
Bonobo
Warszawa Palladium ul. Złota 9 start: 20.00 • wstęp: 125-160 PLN • www.automatik.pl
14.06
DMX Krew
Warszawa Jerozolima Al. Jerozolimskie 57 start: 22.00
14.06
James Zabiela
Sopot Scena al. F. Mamuszki 2 start: 21.00 • wstęp: 25 PLN
TRASA
IMPREZA
Polacy uwielbiają Ninja Tune, kiedyś widziałem nawet typa z wydziaranym logo tego labelu. Nie powinno zatem dziwić, że jedna z flagowych postaci tej kultowej wytwórni czuje się nad Wisłą jak w domu i wpada tu podczas każdej trasy. Tym razem Bonobo odwiedzi trzy miasta w ramach promocji swojego ostatniego albumu „The North Borders”. Co ważne, przyjedzie z pełnym składem koncertowym i innymi niespodziankami. Odwdzięczmy się zatem tradycyjną polską gościnnością. Chleb i sól wystarczą? [mk] Pozostałe koncerty: • 15.06 · Kraków · Studio · ul. Witolda Budryka 4 · start: 20.00 · wstęp: 115 PLN • 16.05 · Poznań · Eskulap · ul. St. Przybyszewskiego 39 · start: 20.00 · wstęp: 110 PLN
Wiemy, że dobry house nie jest zły. Trzeba się więc radować, że ktoś ten dobry house chce bukować, zwłaszcza na samym początku wakacji w słonecznym Sopocie. 14 czerwca w klubie Scena pojawi się jeden z najbardziej rozchwytywanych twórców house’owych – James Zabiela. Jego mentorem był Sasha, który wziął go pod swoje skrzydła. Od tego czasu Brytyjczyk zwiedził cały świat, grając i pokazując, na czym polega dobra muzyka klubowa. Zabiela na koncie ma oficjalne remiksy dla Röyksopp i Depeche Mode. Jeśli macie ochote na wakacyjne tańce jak w Hiszpanii, wiecie, gdzie powinniście trafić. [kp]
Małpi biznes
14.06
Semafor Combo
Warszawa CSW ul. Jazdów 2 start: 20.00 • www.csw.art.pl
Polska Ibiza IMPREZA
NIE RAP
DMX Krew na scenie muzycznej jest już od 20 lat. Jego pierwsze oficjalne wydawnictwo trafiło do słuchaczy dzięki holenderskiej wytwórnii DAP w 1994 r. i od razu przyciągnęło wzrok legendarnego Aphex Twina. To właśnie w Rephlex, wytwórni należącej do Aphexa, DMX wydał swój debiutancki longplay zatytułowany „Sound of the Street”. Muzyki Brytyjczyka nie da się zaszufladkować. Oldschoolowe electro wymieszane z synth popem i techno tworzonym na starym analogowym sprzęcie tworzy niepowtarzalny styl DMX-a. My już zacieramy ręce na myśl o genialnym livie muzyka. [kp]
15-25.06 Katowice www.apart.art.pl
19. Międzynarodowy Festiwal Sztuk Performatywnych „A Part”
Koncert
Combo Jazz
Trudno dzisiaj o dobry polski jazz. Muzycy albo uciekają w stronę pop jazziku, albo wkraczają w rejony niezrozumiałe dla siebie, nie mówiąc już o publiczności wstydzącej się przyznać, że z koncertu niewiele zrozumiała. Bo co niby jest pięknego w nieustannym powtarzaniu kilku dźwięków na krzyż przez półtorej godziny? Na szczęście jest grupa muzyków (i wnioskując po nazwie, również miłośników kolei wąskotorowych), która bawiąc się jazzowym instrumentarium i analogowymi brzmieniami, nagrała longplay nawiązujący do najlepszych momentów polskiego jazzu lat 60. Semafor Combo, bo o nich mowa, tworzą artyści znani z projektów Baaba, Pink Freud, Muzykoterapia czy Trylobit. Efektem tej kolaboracji jest zapis sesji uwieczniony na limitowanej edycji płyt winylowych. Momentami żartobliwe utwory przechodzą w balladowe melodie z improwizacjami w najlepszym wykonaniu. Jeśli nie odziedziczyliście adaptera po tacie hipisie, to wybierzcie się do CSW, gdzie Semafor Combo zagra na żywo „Amfibię sentymentalną” i „Walczyk stabilizacyjny”. [is]
„Kracht baladiez”, Gerardo Sanz
FESTIWAL
Razem
Przegląd najciekawszych zjawisk artystycznych z pogranicza sztuk performatywnych i wizualnych. Zaprezentują się teatry rodzime, francuskie i czeskie. Ich spektakle odbiegają od tradycyjnych sztuk widowiskowych. Zobaczymy przedstawienia bez słów, pantomimę, interaktywne projekty i sztuki plenerowe. O tym, jak przekraczać kolejne granice w sztuce, dowiemy się na katowickim festiwalu. [is]
czerwiec Pixel Heaven
15-16.06
Tokimonsta
14.06
Warszawa Spółdzielnia CDQ ul. Burakowska 12 www.pixelheaven.pl
Katowice Jazz Club Hipnoza pl. Sejmu Śląskiego 2 wstęp: 15-20 PLN
AKCJA
Retroraj
IMPREZA Azjatycka królowa hiphopowych brzmień wraca do Polski, aby pokazać, że dobry rap nie samym Flying Lotusem stoi. Będzie bajkowo. [kp] POZOSTAŁE IMPREZY: • 15.06 · Warszawa · Miasto Cypel · ul. Zaruskiego 6 · start: 21.00
Uważacie, że relaksy to najmodniejsze zimowe obuwie? Odpalacie sobie „Magnum” lub „Zagubionego w czasie” na kasetach wideo zamiast śledzić „Grę o tron” lub „Breaking Bad”? Wolicie Bombermana od Lary Croft? W takim razie wiemy, gdzie was pokierować. Za sprawą pierwszej edycji Pixel Heaven warszawska Spółdzielnia CDQ na jeden weekend zmieni się w jaskinię dla miłośników szeroko pojętych retrorozrywek. Na wszystkich przybyłych będą czekały rzędy konsol ZX Spectrum, Commodore 64, NES czy Atari wszelkich gabarytów. Wytrwali śmiałkowie będą mogli się zmierzyć w szeregu turniejów, zarówno gier wideo, tradycyjnych flipperów, jak i w grze w kapsle na specjalnym torze przygotowanym przez Red Bulla. Przyjemnym dodatkiem będą panele z twórcami niezależnych gier. Jako zwieńczenie sobotniego wieczoru – koncerty chiptune’owych wykonawców uzupełnione pokazami demówek oldschoolowych gier. Mamy nadzieję, że z kija zamiast piwa poleci oranżada. [croz]
Music of the Future
14.06
Warszawa 500 od 1500 ul. Wioślarska 13 • start: 22.00 IMPREZA Z okazji drugich urodzin Music of the Future organizatorzy wraz z Ponton Records postanowili stworzyć wyjątkową kompilację dobrej, polskiej muzyki elektronicznej. Na płycie znalazło się 13 artystów, którzy nagrali kilka dobrych klubowych bangerów. Część z nich już w połowie czerwca pojawi się w całkiem nowej plenerowej miejscówce. Będzie house, będzie techno, będą trapy, będzie muzyka przyszłości. [dub]
John Roberts
15.06
Warszawa 500 od 1500 ul. Wioślarska 13 start: 22.00 • wstęp:15-20 PLN IMPREZA Set It Off powraca w wielkim stylu. Projekt francuskiego didżeja Pierre’a LX-a tym razem zaprosił do współpracy Johna Robertsa, mistrza deepowego house’u, który w Warszawie zagra live. Czeka was więc nie lada gratka, maszyny, bassline’y i tańce do białego rana. [kp]
16.06 Warszawa
Czytamy gdzie indziej
17-22.06 Wrocław www.ispa.org
27. Kongres Sztuk Performatywnych ISPA
Play More Festival
15.06
Wrocław DCC Rakietowa ul. Rakietowa 39 start: 20:00
DJ Fresh
Festiwal Dziesięć godzin i 25 wykonawców światowego formatu na ponad 100 m². Można? Wrocław pokazuje, że można. Dla fanów drum’n’bassu i dubstepu rusza pierwsza edycja Play More Festival. Organizatorzy od razu wysoko zawiesili poprzeczkę. Po występach brytyjskich, polskich, jamajskich i rosyjskich wykonawców dla uczestników zagra DJ Fresh – jeden z najpopularniejszych brytyjskich basowych producentów. [maj]
Adidas Ride the Sky
16.06 Katowice
akcja Lubimy oglądać sporty ekstremalne. Wiadomo, zaczeło się od Tony’ego na komputerze, ale potem były też gry, w których śmigałeś na BMX-ie. Wyskakiwałeś na hopce wysokości budynku i robiłeś trick za osiem milionów punktów. Jednak po co komu gra, skoro można zobaczyć prawdziwych ludzi robiących akrobacje na rowerze dziesięć metrów nad ziemią? [kp]
AKCJA
Książki na wietrze
Wszyscy kochają Powiśle. Zielono, ludzie z wózkami, w dobrą pogodę można nawet znieść wszechobecnych studentów. Można podejść nad Wisłę albo ruszyć do Centrum. Wszystko blisko. Tylko czy znamy tak naprawdę tę dzielnicę? Czy po prostu przez nią przechodzimy zaaferowani celem: knajpą, restauracją czy miejscem na popijawę. Organizatorzy piątej edycji „Czytamy gdzie indziej” sprawią, że inaczej spojrzycie na swoją ulubioną dzielnicę. Aktorzy warszawskich scen teatralnych odczytają dzieła literatury europejskiej w nietypowych zakamarkach Powiśla. Wydarzenie dla dorosłych i dla dzieci. [kp]
FESTIWAL
Numer dwa jeden
Podczas gdy jedni w Katowicach będą oglądać performensy (festiwal A Part), inni będą o nich rozmawiać we Wrocławiu podczas 27. Kongresu Sztuk Performatywnych ISPA. Uczestnicy dowiedzą się m.in., jak zarządzać kulturą, tworzyć sieć kontaktów i realizować artystyczny program marzeń, mając do dyspozycji mały budżet. Wszystko podane przez światowej sławy specjalistów. Jeśli macie zamiar dorobić się na kulturze, musicie tam być i posłuchać, co mądrzy ludzi mają do powiedzenia. Może przy okazji spotkacie bogatego mecenasa sztuki i wepchniecie mu swój biznesplan. [is]
18.06
Gogol Bordello
Warszawa Stodoła ul. Batorego 10 start: 19.00 • wstęp: 90-110 PLN
18.06
Green Day
Projekt P
Łódź Atlas Arena al. Bandurskiego 7 start: 19.00 • wstęp: 137-207 PLN • www.alterart.pl
KONCERT
Dzień, który dał nam punk
Strach pomyśleć, że ci trzej panowie karierę koncertową w naszym kraju zaczynali serią występów na skłotach. Teraz nie te czasy i żeby zobaczyć zespół reklamujący się jako największy punkowy band świata, należy pofatygować się do największej hali widowiskowej w kraju. Trochę nas bawi ta cała napinka, ale chłopcy z Green Day najwyraźniej uwierzyli, że nagrywając rzekomy koncept album i kilka czerstwych hitów, wkroczyli od razu do panteonu panczurskich gwiazdorów. Jednak do Strummera i Ramones wciąż im daleko, oni z pewnością nie dissowaliby się ze słodziutką Best Coast podczas wspólnych koncertów w Stanach. Best Coast do Łodzi nie dotrze, zatem nas też tam raczej nie zobaczycie. Oi! [mk]
TRASA
Burdel na kółkach
Multikulturowa impreza z bezpretensjonalnym punkowo-cygańskim przytupem. Członkowie kapeli Gogol Bordello wywodzą się z tak odległych muzycznie światów, jak Ukraina, Izrael, Etiopia, Szkocja czy Ekwador. Mimo to połączyła ich miłość do nomadycznego życia, a przede wszystkim do punk rocka. Liderem kapeli jest pochodzący z Ukrainy Eugene Hütz, który uciekł na Zachód z powodu wybuchu reaktora w Czarnobylu. Wokalista z charakterystycznymi wąsami jest energetycznym wulkanem, podobnie zresztą jak jego koledzy i koleżanki. Podczas koncertu w warszawskiej Stodole w 2011 r. bisowali ponad 30 minut. Teraz zaprezentują numery z najnowszej płyty„Pura Vida Conspiracy”. [włodek] Pozostałe koncerty: • 19.05 · Wrocław · Eter · ul. Kazimierza Wielkiego 19 · start: 20.00 · wstęp: 90-130 PLN
19.06
Converge
Warszawa Progresja ul. Kaliskiego 15a start: 18.00 • wstęp: 69-80 PLN
Festiwal 24.05-17.07 21-22.06NowoBrzmienia Wrocław Puzzle ul. Przejście Garncarskie 2 www.nowobrzmienia.pl
Ikonika
FESTIWAL KONCERT
Granie z głową
Metal to dla was ewidentna śpiewka przeszłości, a jedyne skojarzenia z tym gatunkiem to długie, przetłuszczone włosy, jabol kupiony przez kolegę w Żabce, znoszona skórzana kurtka i długie noce spędzone nad planszowymi RPG-ami? Chyba znaleźliśmy dla was właściwy adres. Converge to dziecko Kurta Ballou i Jacoba Bannona, które chłopaki powołali do życia w 1990 r. Trudno opisać ich muzykę, ponieważ w każdym utworze potrafią zmienić styl, co udowodnili świetną zeszłoroczną płytą „All We Love We Leave Behind” oraz szaleńczym, zdecydowanie za krótkim występem na ostatnim Off Festivalu. Na tę wybuchową mieszankę składają się elementy ekstremalnego metalu czy post hardcore’u, a także niesamowita charyzma lidera, Jacoba Bannona (prywatnie wykładowcy uniwersyteckiego). Dajcie się rozerwać \na strzępy! [croz]
Nienajnowsze
Pomimo swojej nazwy wrocławski Festiwal NowoBrzmienia nigdy nie był w stanie przedstawić „nowych brzmień”. Oczywiście artyści, którzy pojawiali się na Śląsku, byli zazwyczaj przedstawicielami nowej szkoły klubowych rytmów z Wysp Brytyjskich, ale raczej nigdy nie były to premierowe występy. W tym roku... niewiele się zmieniło. Każdy z headlinerów grał w naszym kraju co najmniej trzy razy. Ale w sumie co z tego, skoro to świetna muzyka. Pierwszego dnia w Puzzlach pojawi się królowa dubstepu, która dubstepu już nie robi – Ikonika. Didżejka obecnie o wiele bardziej kojarzy się z brzmieniem Night Slugs, więc możecie spodziewać się dobrego bassowego setu z samplowanymi wokalami. Obok niej zagra Young Montana, którego na pewno kojarzą fani nowego hip-hopu. Dzień później pojawi się legendarny już Kuedo, wcześniej znany jako Jamie Vex’d z... Vex’d. Oprócz tej trójki zagrają również przedstawiciele naszej ojczyzny, m.in. Klaves, The Phantom czy Gathaspar. [kp]
Warszawa Lokal 30 ul. Wilcza 29a/12
Filip Berendt
czerwiec
22-23.06
Katie Melua
16.06
Warszawa www.bigbookfestival.pl
Warszawa Sala Kongresowa PkiN pl. Defilad 1 start: 19:00 • wstęp: 200-600 PLN www.rak.tosieleczy.pl Koncert Była zawsze blisko muzyki, ale nigdy nie wiązała znią przyszłości. Na szczęście los (a raczej Mike Batt) sprawił, że Katie Melua przestała marzyć o karierze polityka i na poważnie zajęła się komponowaniem. Dla niedoinformowanych: wokalistka została ambasadorką kampanii społecznej „Rak. To się leczy!” i w ramach tej akcji wystąpi w Warszawie. Całkowity dochód ze sprzedaży cegiełek zostanie przeznaczony na walkę z rakiem. [maj]
21-23.06
Audiojack
FESTIWAL Muzyka nie zna granic. Dlatego dobre festiwale znajdziecie w Krakowie, Warszawie, Wrocławiu, no i w... Tychach. Organizatorzy kolejnej edycji Próby Dźwięku oprócz twórców takich jak Audiojack czy Jan Blomqvist zaprosili też najciekawszych polskich producentów. Warto zwiedzić nowe miasto z dobrym soundtrackiem w tle. [kp]
Paul McCartney
Warszawa Stadion Narodowy al. Poniatowskiego 1 start: 17.00 • wstęp: 165-1100 PLN • www.livenation.pl
FESTIWAL
Dane o stanie polskiego czytelnictwa porażają. Statystyczny obywatel naszego kraju ma ponoć problem ze skupieniem się na dłuższym tekście. Z drugiej strony w metrze czy tramwaju widuje się tłumy osób z książkami, gazetami i e-czytnikami. Czytanie to szlachetny sport, dlatego kibicujemy nowej inicjatywie, jaką jest Big Book Festival. Podczas dwóch czerwcowych dni stolica zostanie przekazana tym, którzy nad gapienie się w ekran przedkładają zachwyt różnymi formami literackimi. Będą kryminały, Mrożek, zabawy z papierem i ustalanie chlubnych czytelniczych rekordów. Organizatorzy zapowiadają ponad 50 wydarzeń oraz udział (również wirtualny) kilkudziesięciu gości z kraju i zagranicy. Piszemy się na to! A o wystawie paper toys, towarzyszącej festiwalowi, piszemy w pierwszej części magazynu. [mk]
Cudawianki
22.06
Gdynia www.cudawianki.eu
22.06
Papier nie umiera nigdy
Próba Dźwięku
Tychy Browar Obywatelski ul. Browarowa 7 www.probadzwiekufestiwal.pl
Big Book Festival
KONCERT
Teraz albo nigdy
Co tu pisać? Ten facet to legenda. Jest jednym z niewielu zagranicznych muzyków, których nazwisko w Polsce zna każdy – od pani Janki ze Społem w Grudziądzu po podwórkowych pijaczków. Choć często nie kojarzymy jego solowych przebojów (no może poza „Wings”) to w głowach nas wszystkich funkcjonuje on jako Beatles. Geniusz melodii, mistrz romantyzmu i jeden z czterech szczęściarzy, którzy stworzyli najszlachetniejszy popowy produkt w dziejach. Bez tego ten koncert mógłby być tylko kolejnym AOR-owym show staruszka ciułającego na emeryturę. Tak jednak nie jest. Spotkanie z Sir Paulem to jak dotknięcie kawałka historii. Tym bardziej że szlachectwo zobowiązuje i poza małą wpadką z panią Mills muzyk nigdy nie narobił sobie wstydu. Szacunek jest, nowe nagrania trzymają bardzo wysoki poziom, więc będzie o czym opowiadać wnukom. [mk]
AYO
FESTIWAL Pogoda za oknem cudowna – najlepiej rozkoszować się nią nad morzem. Kolejną odsłonę Cudówwianek uświetni występ artystów naprawdę fajnych, takich jak AYO czy Julia Marcell. Będzie też L.U.C., któremu nigdy mało występów opłacanych przez podatników. [kp]
22.06
The Artists
Warszawa www.zacheta.art.pl
25.06
Bon Jovi
Gdańsk PGE Arena ul. Pokoleń Lechii Gdańsk 1 start: 18.00 • wstęp: 99-1490 PLN • www.imprezyprestige.com
Y’akoto
22.06
KONCERT
Bon jour Bon Jovi
Warszawa Palladium ul. Złota 9 start: 19.00 • wstęp: 85-130 PLN www.goodmusic.com.pl KONCERT Y’akoto, porównywana do Amy Winehouse czy Lauryn Hill, ma plan podbić serca polskich fanów. Niemiecka wokalistka z Afryką we krwi śpiewa ładnie, wygląda świetnie i ma szansę stać się kolejną ulubienicą słuchaczy z naszego kraju. [kp]
Mariza
23.06
WrocŁaw Hala Orbita ul. Wejherowska 34 start: 20.00 • wstęp: 50-200 PLN KONCERT Mariza, która często porównywana jest do Amalii Rodrigues (królowej muzyki fado), już 28 czerwca wystąpi we wrocławskiej Hali Orbita. Pierwszy album artystki pokrył się poczwórną platyną. Jej muzyka to pełna pasji mieszanina: od smutku, przez zazdrość, aż do żalu. Według krążących opinii koncerty Marizy elektryzują, brutalnie wydobywając z człowieka najgłębiej ukryte uczucia. Wstyd przegapić. [maj]
AKCJA
Co ja słucham?
W czerwcu festiwal piosenki przenosi się do Zachęty. No może nie konkretnie w jej mury, ale pod kuratorskie auspicje. Jak nietrudno się domyślić, Zachęta zaprosi na scenę swoich ludzi: artystów trochę mniej estradowych. Nie znaczy to jednak, że grozi nam festiwal zupełnie przypadkowy. Będą Wojtek Bąkowski i Anna Zaradny, czyli ulubieńcy muzyczno-artystycznej koterii, coś jak Maria Peszek, bez której festiwal muzyki nie byłby festiwalem. Będzie scena Youth i srogie debiutantki z Cipedrapskuad oraz czarny koń – występ Adama Witkowskiego, lidera zespołu Gówno, i Konrada Smoleńskiego, który po powrocie z Wenecji znów zarzuci na szyję gitarę-rakietę BNNT. Żeby w tym muzycznym tyglu było trochę „wizualnego”, Igor Krenz stworzy oprawę graficzną kilku występów. Informacji szukajcie na stronie Zachęty. [alek]
Pudel metal to symbol obciachu lat 80., a ekipa Jona Bon Jovi jest jedną z tych, które najlepiej wpisywały się w ten straszliwy etos. Jednak fortuna kołem się toczy: nie dość, że Jon starał się nadążyć za modą (chyba zaczął prostować włosy), to jeszcze doczekał się takich czasów, kiedy na jego lajkrowe pantalony, gołą klatę i klawiszowy metal patrzymy z sympatią. Tymczasem stacje radiowe katują hicior „Because We Can”, odwracając uwagę tych, którzy mogliby Bon Joviemu nie wybaczyć czasów „Living on the Prayer”. Zatem dla każdego coś miłego – może dlatego koncerty Amerykanów cieszą się takim powodzeniem, przebijając popularnością AC/DC czy Metallicę. A wydawałoby się, że dzisiejsi rodzice mogliby zabrać swoje dzieci, balony i hot dogi na każdy z powyższych koncertów… [rar]
25.06
CocoRosie
Wrocław Eter ul. Kazimierza Wielkiego 19 start: 20.00 • wstęp: 95 -110 PLN • www.automatik.pl
Enter Music Festival
TRASA
Coco Coco, Rosie spoko
Siostry Casady, muzyczne kameleony niezalu, swoją karierę zaczynały od nagrywania dźwięków zabawek w łazience, aż w końcu dotarły w rejony mrocznego hip-hopu. A może to jest po prostu folk? Nie zmienia to jednak faktu, że CocoRosie to jedno z najfajniejszych i najbardziej oryginalnych zjawisk współczesnej muzyki, a ich koncerty przypominają pierwotne misteria ku czci tajemnych mocy. Jazda na trzy głosy (beatbox, śpiew operowy i rapsy) wypada tak świetnie, że dajemy siostrzyczkom prawo do gwiazdorzenia i zrozumiemy, jeśli znowu spóźnią się godzinę na swój show. To jeden z must see tego roku i tyle w temacie! [mk] Pozostałe koncerty: • 26.06 · Warszawa · Basen · ul. Konopnickiej 6 · start: 20.00 · wstęp: 99-115 PLN
25.06
Sigur Rós
Warszawa park Sowińskiego start: 19.00 • wstęp: 179 PLN • www.alterart.pl
KONCERT
Ciepły śnieg
Niewiele kapel ma w Polsce tak ugruntowaną pozycję jak islandzki kwartet. I chociaż niezbyt zmienili się od czasów wydanego w 1999 r. „Agaetis Byrjun”, to wciąż są w stanie zaczarować słuchaczy potężnym, eterycznym brzmieniem anielskich wokali Jonsiego i umiejętnością budowania atmosfery. Każdy ich występ to doznanie wyjątkowe – wierzymy więc, że ten tegoroczny również zapadnie nam w pamięci na długie pochmurne dni. [rar]
King Diamond
8,9 czerwca 2013, cały dzień
maj
Nowy Teatr, Hala warsztatowa, Madalińskiego 10/16
Instalakcje. Festiwal Muzyczny
25.06
Druga edycja festiwalu instalacji muzycznych pod opieką kuratorską Wojtka Blecharza i Pawła Mykietyna.
KONCERT
jednak lata 90. wraz z docenionymi płytami „The World” czy „Window of Life”. Jak przedstawiciele drugiej fali art rocka odnajdują się w tej nowej, progmetalowej rzeczywistości, będziemy mogli się przekonać podczas koncertów w Poznaniu i Warszawie. [rar] Pozostałe koncerty: • 09.05 · Warszawa · Proxima · ul. Żwirki i Wigury 99a · start: 19.00 · wstęp: 80-100 PLN
1NOWY 1.05
Instalacje: Parachute JohnYouth Cage, Sivan Cohen
Elias, Johannes Kreidler, Marianthi PapalexandriKraków Alexandri, Stefan Prins & Prozak pl. Dominikański Nadar 6 Ensemble, Jagoda start: 22.00 Szmytka, Zimoun
TEATR
KONCERT W kwietniu panowie z Parachute Youth mieli pojawić się na czterech koncertach w Polsce. W związku z tym, że dostali propozycję od FFF, zrezygnowali z tej małej trasy na rzecz koncertu w Warszawie. Mieszkańcy Krakowa jednak nie muszą się dołować, ponieważ chłopcy dzień później pojawią się w Prozaku i pokażą, jak to się robi w Australii. [kp]
15, 16, 17 czerwca 2013, 19.00 Nowy Teatr, Hala warsztatowa, Madalińskiego 10/16
Łódź Atlas Arena al. ks. W. Bandurskiego 7 start: 21.00 • wstęp: 196-326 PLN • www.ars.com.pl
Kto nie zna takich hitów jak „Africa”, „Hold The Line” czy „Rosanna”? Stoi za nimi grupa Toto, która wystąpi w Łodzi w ramach wielkiej światowej trasy koncertowej z okazji 35. rocznicy działalności. Zespół powstał w drugiej połowie lat 70., ale jego członkowie nigdy nie byli zainteresowani szalejącą wówczas punkową rewoltą. Od początku kariery umiejętnie łączyli elementy popu, rocka, soulu, funku i jazzu. Szczyt popularności Toto przypadł na lata 80., kiedy to za sprawą oszałamiającego sukcesu płyty „Toto IV” grupa stała się w naszym kraju kultowa. Trzy dekady później, po kilkudziesięciu milionach sprzedanych płyt i kilkanastu zmianach w składzie, formacja dowodzona nieprzerwanie przez gitarzystę Steve’a Lukathera po raz drugi zagra dla polskiej publiczności. I sądząc po tempie znikania biletów, wciąż ma rzesze fanów. [matad]
14-15.05 JUWENALIA Ależ szaleństwo!
Obsada: To Hadouken. OniAleksandra będą skakali, Poplawska,
Gallery 2013, 20.00 20, 21, Poznań 22, 23 czerwca Weekend
Nowy Teatr, Hala warsztatowa, Madalińskiego 10/16
16-19.05
Napalm Death
Warszawa Progresja ul. Kaliskiego 15a start: 18:00 • wstęp: 70-100 PLN
KONCERT
Dobicie
Hasło „after party” kojarzy nam się z dobijaniem drinkami i pokracznymi tańcami w godzinach wczesnoporannych. Tymczasem organizatorzy odbywającego się w Jaworznie Metalfestu, podczas którego wystąpią m.in. Helloween, Accept czy Dillinger Escape Plan, dobiją nas dużo skuteczniej. W warszawskiej Progresji zaprezentują się dwa zagraniczne składy naprawdę dużego kalibru. Do Polski po długiej przerwie wrócą Brytyjczycy z Napalm Death – jednej z najbardziej zasłużonych i najciekawszych kapel sceny grindcore’owej. Panowie zdążyli się zapisać w historii muzyki, nagrywając najkrótszą – jednosekundową – piosenkę na świecie (wersja na żywo jest, jak to czasem bywa, wydłużona przynajmniej o połowę), ale niezależnie od długości numerów Napalm Death zawsze wymiatają równo. Razem z nimi wystąpią też legendy amerykańskiej thrashmetalowej sceny: wywodzący się z San Francisco Testament, który nie załapał się wprawdzie do słynnej Wielkiej Czwórki, ale niewiele mu brakuje, by to osiągnąć. Szykujemy się na śmierć. [croz]
Tekst:Kraków Hanoch Levin Kampus Uniwersytetu Ekonomicznego Adaptacja, reżyseria, ul. Rakowicka 27 scegografia: Marek Kalita www.juwenaliauek.pl
Marek Kalita, Jacek Poniedziałek, Piotr Polak, Wenanty Nosul
26.06
Afryka
Hadouken Ichś Fiszer
biegali, rzucali się w tłum, grali piosenki nawet. Strasznie głośno. Będzie super. W końcu mieli ten jeden fajny utwór cztery lata temu. I... mieli chyba jeszcze jakieś inne utwory? I akcenty wszyscy mają brytyjskie! No i to nie wszystko, co pojawi się na Juwenaliach – będą również The Subways, O.S.T.R., Muchy i Kamp! I jeszcze wielu. [kp]
TOTO
28-30.06
Kraków plac przed stadionem Wisły ul. Reymonta 22 www.ehbpc.org
European Hardcourt Bike Polo Championship
Poznań www.poznangalleryweekend.pl
Nancy. Wywiad
AKCJA Galerie wyparowują z Poznania jak etanol z krwi po weekendzie. Stolica głuszy mniejsze ośrodki artystyczne, Reżyseria, choreografia: ale w Poznaniu nie załamują rąk. Na modłę europejskiego weekendu galerii otwierają swój Gallery Weekend Poznań. 19 instytucji, prywatnych i Obsada: państwowych, zaprosi na noc ze sztuką. Nie wszystkie galerie podniosły rękawice, paru placówek brakuje, ale jeśli szukacie alternatywy dla tłocznej nocy w muzeum, to właśnie ją znaleźliście. [alek]
Claude Bardouil
Magdalena Popławska, Claude Bardouil
Od czerwca zapraszamy SBTRKT do kawiarni
17.05
Patronat:
Warszawa Miasto Cypel ul. Zaruskiego 6 start: 21.00 • wstęp: 25-30 PLN
iMPREZA Miasto Cypel budzi się na nowo do życia, a swoją działalność jedna z fajniejszych plenerowych miejscówek w Warszawie zainauguruje z przytupem. „Miłość. Wiosna. Lato. Nienawiść” – tak zaczyna się opis wydarzenia, które odbędzie się tam 17 maja. W ramach wielkiego otwarcia na terenie letniej Koprodukcja: Partner: Sfinansowano ze środków:Koreless z live’em i miejscówki zagrają SBTRKT z DJ-setem, przedstawiciel Friendly Fires, które będzie puszczał płyty. [oz]
www.nowyteatr.org / t: 22 379 33 33 Dope D.O.D. bow@nowyteatr.org / www.ebilet.pl
AKCJA
Kraków doceniony
Dobra wiadomość dla entuzjastów bike polo. Już niedługo będziecie mieli okazję obserwować rozgrywki 60 zespołów, walczących o najważniejsze trofeum tej dyscypliny w Europie. Był Londyn, była Genewa, Barcelona i Paryż. Czas na Kraków. Polska (o dziwo!) nie została wybrana jako ostatnia na gospodarza European Hardcourt Bike Polo Championship – wszystko za sprawą zgranej paczki ludzi ze Stowarzyszenia Bike Polo Club Kraków. Jeszcze nie tak dawno, bo w zeszłym roku, organizowali oni 3. Mistrzostwa Polski. Dziś ich wysiłek został doceniony, a oni sami rzuceni na głęboką wodę. Nikt z nas nie wątpi, że dadzą sobie radę. Całemu wydarzeniu towarzyszyć będą koncerty, pokazy filmowe oraz inne atrakcje. Wstęp za free, a wakacje za pasem. Proponuję więc przestać marudzić, że nic się nie dzieje, i wesprzeć naszych. My kibicujemy i trzymamy kciuki! [maj]
28-30.06
Halfway
Białystok www.halfwayfestival.com
28.06
Kraftwerk
Poznań Stara Gazownia ul. Grobla 15 start: 20.00 • wstęp: 220 PLN • www.malta-festival.pl
Anna von Hausswolff
FESTIWAL
Na skróty
Białostocki Halfway to największy polski festiwal poświęcony wyłącznie songwritingowi, nie zawsze w akustycznej odsłonie. Oficjalne hasło wydarzenia brzmi „W połowie drogi”, ale patrząc na tegoroczny line-up, możemy spokojnie stwierdzić, że organizatorzy w swoich staraniach o wysoki poziom są już blisko wyznaczonego celu. Główną atrakcją tegorocznej edycji będzie występ Emiliany Torrini, islandzkiej wokalistki, która ma w naszym kraju wiernych fanów, od kilku dobrych lat czekających na jej powrót. Ciekawie zapowiada się pierwszy polski koncert wąsaczy z Local Natives, którzy łączą w swoich piosenkach wrażliwość z rytmicznym brzmieniem i nie popadają przy tym w sztampę. Ponadto pojawią się także okupująca niegdyś wiele facebookowych tablic Francuzka SoKo (to ona patrzy na was z naszej okładki), urocza Szwedka Anna von Hausswolff, Islandka Sóley, znana z grupy Seabear, i garść dzielnych rodaków. [croz]
28.06
Spoek
Warszawa Miasto Cypel ul. Zaruskiego 6 start: 21.00
KONCERT
Przyszłość przeszłości
Streszczenie historii Kraftwerk w kilkuset znakach? Życzę powodzenia. Trudno nie utonąć w banałach, opisując zespół o takim znaczeniu dla rozwoju muzyki, ale czujemy się w obowiązku napisać, że bez tego składu przynajmniej połowa waszych ulubionych kapel nigdy by nie powstała. Niemieccy pionierzy w przeciwieństwie do wielu kolegów po fachu nie stali się zasuszonymi emerytami, którzy czekają na skierowanie na turnus w Dolinie Charlotty. Po kilkudziesięciu latach każdy album z ich bogatej dyskografii nadal brzmi niesamowicie świeżo – i to chyba największy fenomen tej grupy. Koncert w Poznaniu nie będzie jednak zwykłą lekcją klasyki. Niemcy nadal patrzą w daleką przyszłość, a ich występy to imponujące, futurystyczne pokazy, co udowodnili niedawną kilkunastodniową obecnością w londyńskim Tate Modern. [croz]
26-30.06 Transkaukazja 30.06 Warszawa www.transkaukazja.pl
KONCERT
akcja
M.I.A. zapoczątkowała parę lat temu trend na łączenie popu i etno z nowoczesną produkcją, po czym szybko zatonęła w morzu lepszych i gorszych naśladowców. Podobny rodowód ma nasz czerwcowy bohater, Spoek Mathambo, który dzięki swojej charyzmie jednak wyprzedza cały peleton. Afrofuturystycznego brzmienia Spoeka mogliśmy skosztować na katowickiej Nowej Muzyce w 2011 r. – Południowoafrykańczyk porwał wówczas do tańca absolutnie wszystkich, którzy zgromadzili się przed malutką sceną umieszczoną na dachu autobusu. W tym roku 25-latek nagrał nowy, bujający album „Father Creeper”. Do Warszawy zawita ze swoją małżonką – żywiołową Gnucci. Z pewnością zawładną Cyplem, który wydaje się idealnym miejscem dla ich futurystycznego szamanizmu. [croz]
Transkaukazja to międzynarodowy projekt artystyczny inspirowany współczesnym Kaukazem. Zafascynowana tym regionem Fundacja Inna Przestrzeń w dziesięciu krajach pokaże, czym jest współczesna Armenia, Azerbejdżan czy Gruzja. W Warszawie wydarzenie odbędzie się pod koniec czerwca i rozpocznie się panelem „Panslav(e)izm”. 29 czerwca warszawiacy będą mogli posłuchać takich zespołów jak gruzińskie 33A, polskie Vołosi czy nigeryjskie Ifi Ude. [kp]
Electroszaman
DALEKO OBOK
Neurosis
Warszawa Palladium ul. Złota 9 start: 19.00 • wstęp: 100-120 PLN www.knockoutprod.net
KONCERT
Zabójcze umysły
Mało jest tak interesujących metalowych składów jak Neurosis. Amerykanie inspirowali setki kapel zarówno z postmetalowego, jak i sludge’owego podwórka, równocześnie zawieszając poprzeczkę tak wysoko, że mało komu udało się ją chociaż musnąć. Złowieszcze i niezwykle mocne brzmienie składu łączy elementy doom metalu, progresywnych brzmień, a także dark ambientu czy folku. Dowodzona przez Scotta Kelly’ego ekipa od lat jest też w niesamowicie dobrej formie – w zasadzie za każdą płytę zgarnia zasłużone oklaski. Najbardziej poważane nadal jest „Through Silver in Blood”, ale zeszłoroczne „Honor Found in Decay” też gwarantuje miażdżący występ. [croz]
Bread Bar
Do poprawki
Uwielbiamy śniadania. Moda na wypiekanie pieczywa w knajpkach i serwowanie świeżutkich bułeczek jest jedną z najlepszych rzeczy, jakie przytrafiły się miastu od lat. Dlatego każde nowe miejsce tego typu witamy z entuzjazmem. Bread Bar na Oleandrów ma jeszcze tę zaletę, że mieści się... na Oleandrów – uliczce bardzo przez nas lubianej, kameralnej, spokojnej i powoli awansującej do rangi knajpkowego zagłębia. Miejsce robi wspaniałe wrażenie – oszczędne wnętrze, piękne wysokie drewniane stoły, designerskie lampy, słowem – klasa. W kącie piec, w którym wypiekane są chlebki. Zamówiliśmy duży koszyk pieczywa (12 PLN, miks wszystkich dostępnych chlebów), małą deskę serów, oraz jajko w kokilce (10 PLN, ze szpinakiem i bekonem, którego nie było, więc zamieniono go na szynkę parmeńską). Deska serów, kiedy wjechała na stół, wzbudziła niestety szyderczy chichot mojego towarzysza – na małej deseczce ułożone były cztery gatunki sera (po dwa kawałeczki każdy) – jak na porcję za 17 złotych zdecydowanie mało satysfakcjonujące, choć sery były smaczne. Pieczywo bez szału – honor zestawu ratował jeszcze ciepły przepyszny chleb z figami i orzechami. Wersja z papryczką była trochę za ostra, a ta z oliwkami nieco bez wyrazu, ale wszystko raczej smaczne. Wrażenie jednak zepsuła zamówiona na deser bułeczka z cynamonem (3 PLN), która była po prostu czerstwa. Jak na piekarnię – najgorsze możliwe faux pas. Podsumowując, miejsce dopiero się rozkręca, ma spory potencjał, kompozycje i pomysły smakowe idą we właściwą stronę, ale na razie trochę rozczarowuje – przede wszystkim stosunkiem cen do wielkości serwowanych porcji. Może gdyby na miejscu pracowało mniej osób – podczas naszego pobytu w niedzielny poranek za ladą tej małej knajpki przewijało się pięć osób – można byłoby lekko obniżyć ceny. [Sylwia Kawalerowicz] ul. Oleandrów 8 godziny otwarcia: pon.-ndz. 09.00-23.00
Bydło i powidło
Mięso. Próba kolejna
Wbrew pozorom nie jest tak trudno zrobić idealnego steka. Po pierwsze: staranny wybór mięsa, po drugie: dobra sól, po trzecie: dobry grill. Po spełnieniu tych trzech podstawowych warunków powinniście dostać genialny kawał mięsa (oczywiście najlepiej krwisty). Prostoty tego dania świadomi są właściciele Bydła i powidła – pierwszego prawdziwie mięsnego przybytku w Warszawie. Warto też wspomnieć o designerskim wnętrzu restauracji – prostoty białych ścian i szkła nie da się nie docenić, zwłaszcza gdy zapach mięsa unosi się w powietrzu. W Bydle sprawdziliśmy dwa dania: burgera, który w ogóle nas nie interesował (bo ile można jechać na tym jednym pomyśle?), i rib-eye’a, który miał zdecydować czy „Beef Restaurant” to właściwy podtytuł dla bydlaka. Hamburger był bardzo dobry, bułki fajne, chociaż troszeńkę za bardzo przypieczone. Frytki domowej roboty – na propsie. Podobnie przygotowywany na miejscu coleslaw. Po burgerze przyszedł czas na chwilę prawdy. Rib-eye wyglądał dobrze, pachniał dobrze i krwawił dobrze. W słoiczku obok (dodatki do dań podawane są w małych (i większych) słoikach) szpinak i jakieś powidło. A smak mięsa? Bardzo dobry. Nie zmienił mojego życia, nie doprowadził mnie do płaczu z podniecenia. To był bardzo dobry stek, w typowej (dla Polski) wysokiej cenie, podany w ładny, ale niepotrzebnie odciągający uwagę od sedna sprawy sposób. Może zabrzmię jak mięsny purysta, ale świat byłby lepszy, gdyby zamiast silić się na atrakcyjne zaprezentowanie jedzenia, restauratorzy skupili się na przyrządzeniu idealnego steka. Mięso, sól, osiem minut na grillu. [Kacper Peresada] ul. Kolejowa 47 godziny otwarcia: pon.-ndz. 13.00-22.00, tel. 22 400 48 44
Momu.Gastrobar
Parówka w mackach ośmiornicy
Miejsca takie jak Momu są stolicy potrzebne: lokali, w których po 22 można coś zjeść, wciąż jest u nas stanowczo za mało (śmierdzących kebabów w odrapanych budach na zaliczamy ani do kategorii jedzenie ani do kategorii lokale). A Momu czynne jest codziennie do drugiej w nocy. Gastrobar, czyli połączenie baru i gastronomii, oferuje pełen zestaw: od śniadań, przez brancze-lancze-obiady, po spory wybór przekąsek, którymi Momu ma przyciągać nie tylko za dnia, ale też – w pakiecie z muzyką i drinkami – po godzinach otwarcia większości knajp. Do Momu robiliśmy więc dwa podejścia. Nocne i dzienne. To pierwsze było nieco mniej udane: mamy wrażenie, że imprezowa atmosfera tworzona jest kosztem funkcjonalności (kelnerka trzy razy prosiła nas o powtórzenie zamówienia, bo z powodu głośnej muzyki nie słyszała, co mówimy). Za drugim razem usiedliśmy „w ogródku”, czyli na chodniku przy ulicy Wierzbowej. Miła obsługa, straszliwie wymiętolone menu – patent ze zwykłymi drukowanymi kartkami papieru jest bardzo ok, ale mogliby je czasem wymieniać (drukując nowe, a nie kserując stare poplamione). Wybraliśmy z niego zestaw przekąsek (spośród 11 propozycji można wybrać cztery – za 28 PLN – albo sześć – 40 PLN): krokieciki z dorsza (pyszne), onion rings z sosem chili (bardzo dobre), halloumi z gruszką (wporzo), kalmary z fetą i pieczoną papryką (niezłe). Wszystko to bajerancko podane w szklaneczkach, z sosami na dnie. Za danie główne w dzień naszej wizyty robił łosoś na szparagach z chłodnikiem truskawkowo-miętowym. Wszystko bardzo smaczne. Ale gwiazdą Momu nie mają być przystawki, nie drinki (w karcie spory wybór zarówno koktajli alkoholowych jak i bezalkoholowych), nie dania główne. Gwiazdą Momu mają być hot dogi. Nie byle jakie – jeśli bardzo jesteście przywiązani do tradycyjnej parówki w bułce z keczupem i musztardą, Ikei Momu nie pobije – w karcie są trzy wersje: jalapeño, flamenco (z ośmiornicą) i polski (10 PLN każdy, albo trzy za 28 PLN). My zdecydowaliśmy się na polskiego: biała kiełbasa, żurawina, drożdżowa bułka. Interesujące, choć niełatwe doświadczenie. Bardzo miło w Momu zaskoczył nas zwyczaj niemal w Polsce niespotykany: darmowy poczęstunek. Najpierw dostaliśmy do spróbowania mus arbuzowo-miętowy, a na pożegnanie po truskawce w czekoladzie i kawałku tarty z czerwonym pieprzem (dobre!). Miło. [Ola Wiechnik] ul. Wierzbowa 11 godziny otwarcia: pon.-ndz. 09.00-02.00, tel. 506 100 001, www.momu.pl
Równonoc
Dobry wieczór
Warszawa nie śpi. A przynajmniej usilnie próbuje, bo niektórzy lokatorzy i strażnicy miejscy próbują jej palcem wskazać drogę do sypialni. Na szczęście na posterunku stoją kolejni restauratorzy, którzy dbają o komfort imprezowych głodomorów. Jeśli więc na klubowym szlaku poczujecie ssanie w żołądku, to na stołecznej mapie macie kolejną atrakcyjną alternatywę dla kebaba czy belgijskich frytek, w dodatku w świetnie położonym punkcie. Na Chmielnej z otwartymi ramionami przywita was Równonoc. Położona blisko Nowego Światu knajpa jest sprofilowana głównie przekąskowo i na razie nie oferuje pełnoprawnych zestawów obiadowych (a może to nasz apetyt okazał się zbyt duży), ale wszystko, czego posmakowaliśmy, było na naprawdę wysokim poziomie. Lokal odwiedziliśmy za dnia, nie udało nam się więc zobaczyć w akcji głównej sali, która podobno świetnie sprawdza się jako parkiet. Wnętrze jest na tyle przyjemne, że z chęcią do niego wrócimy po zmroku. Mocnym punktem menu są bagietki na ciepło z dodatkami (10-15 PLN). Od dość tradycyjnych, takich jak pasta z cieciorki i szpinaku czy z czarnych oliwek i sera z suszonymi pomidorami, przez warianty z łososiem i kaparami czy mielonym mięsem, po prawdziwie hitowe połączenie – krewetki i daktyle. Brzmi dziwnie, ale smakuje naprawdę nieźle. Na rozgrzewkę możecie też wciągnąć krem z groszku z grzankami (10 PLN), który jest zaskakująco pikantny i mocno rozgrzewający, a potem spróbować którejś z sałatek, obie w bardzo interesujących wersjach: z grillowanym oscypkiem lub z ośmiornicą (18 PLN). My skosztowaliśmy drugiej opcji, która wypadła zdecydowanie na plus. Wieczorem do piwa lub wódki możecie też zamówić tatara (10 PLN) lub jamajskiego pieroga, mięsnego lub wege (także za dychę). Równonoc serwuje naprawdę porządne przekąski i będziemy do niej regularnie wpadali. Niezależnie od pory dnia. [Cyryl Rozwadowski] ul. Chmielna 5 godziny otwarcia: ndz.-czw. 12.00-03.00, pt.-sob. 12.00-05.00, tel. 787 982 242
ŁOŚKA CLUB
Spać, nie jeść
Na Bemowie głównie się śpi – wiem, bo robię to tu od prawie 30 lat. Można też iść na spacer tropem osiedlowych trzepaków, które nigdzie indziej nie są tak liczne, lub wzdłuż nowej estakady ekranów akustycznych. Zobaczyć disco-fontannę na starym lotnisku, na lokalnym bazarku ubrać się w butiku „Paryż w Warszawie”, pościgać z wózkami na Forcie Bema lub iść spać. Można też coś zjeść – np. chińczyka jak z początku lat 90. – albo przynajmniej próbować. W ten schemat wpisuje się nowo otwarta knajpka Łośka, która stadem czerwonych parasoli reklamowych ożywia jeszcze nieobrandowaną, okoliczną zieleń. W środku na niewielkiej przestrzeni bar i kilka stolików, cegły plus drewno, nawet swojsko, za to w łazience jak w domu – ręcznik frotté zamiast papierowego. Rowerowe skojarzenia, które nasuwa nazwa, okazują się niezbyt nietrafne. Na zewnątrz polbruk, szerokie ławy i Jon Bon Jovi. Trochę jak w Mielnie, tylko ceny stołeczne – burger zje wam 16 PLN, do zestawu z frytkami potrzebna będzie jeszcze czwórka. Menu solidne: krowa, świnia i kurczak w sałacie, naleśniku lub burgerze. Biorę krowę w bule. Nie ma, „dopiero jedzie”. Nie czekam, biorę świnię – i to duża pomyłka. Wieprzowina jest bardzo tłusta i gąbczasta, niełatwo pogryźć, szybkie przełykanie wskazane, do tego sałata lodowa, roszponka i sos jogurtowo-czosnkowy. Pomidor czy ogórek też pewnie „dopiero jadą”. Z kolei bułka miękka i pulchna, jak spulchniacz przykazał. Trochę horror, trochę przygoda na wakacjach. Ale nie ma co się pastwić – Łośka na pewno będzie miała swoje zasługi w animowaniu lokalnego życia piwno-biesiadnego. Ja na Bemowie od jedzenia nadal wolę jednak spać. [Mariusz Mikliński] ul. Stanisława Kilińskiego 20 godziny otwarcia: pon.-ndz. 10.00-20.00
nowe miejs Wars ca zawa
Appar at
The Residents
Pogłos / rela cja /
Azealia Banks
Było miło wiksa
Strasznie się cz łowiek musi na chodzić za tą ro nasiedzieć, na k zrywką. W kinie oncercie nastać, na imprezie nask wy, ale my po m akać. Nie wiem aju jesteśmy wyk y, jak ończeni. A to do piero rozgrzew ka! Tekst: Hudzik, Kalinowski, Kropiński, Panek, Rejowski, Rozwadowski, Wiechnik Foto: Bajerski, Bartoszek
Maj zaczęliśmy festiwalowo, bo od wrocławskiego Asymmetry. Zmierzając w stronę parku Szczytnickiego, nie łudziliśmy się, że zastępy ciemnej strony mocy zapełnią całą Halę Stulecia, ale nie podejrzewaliśmy też, że piąta edycja Asymmetry może się odbyć w centrum konferencyjnym. Nawet przez myśl nam nie przeszło, że festiwal tak spójny i konsekwentny w zgłębianiu audialnego mroku może po roku obecności w idealnie dopasowanym, odpowiednio industrialnym i zasyfionym Browarze Mieszczańskim wrócić do emdekowych standardów znanych z Firleja. Na szatana! – ani w szkole, ani w biurze nie da się odczuwać nic innego poza stresem i wyobcowaniem. Bezładne kudły, czarne ciuchy i bluźniercze symbole w sterylnych przestrzeniach Wrocławskiego Centrum Kongresowego przywodziły na myśl obrazki z klipów Avril Lavigne. Nawet nawalić się jak w czarnych czasach podstawówki w świetle jarzeniówek, podświetlanych fontann i restauracyjnych świec jakoś tak nie wypadało. I tak krążyliśmy przez dwa dni festiwalu między salą siedzącą i stojącą, przemierzając zastawione merchandise’em i gastronomią urzędowe foyer. Narzekaliśmy na niemożność wniesienia piwa pod sceny, łączyliśmy się w bólu po śmierci Jeffa i... było bardzo miło. Bo muzyka grała, deszcz nie padał, a brać festiwalowa była zwykle uśmiechnięta, entuzjastyczna i nader często zagraniczna. Dobrze na tym powinni wyjść wszyscy rodzimi muzycy, którzy wypadli świetnie w mniejszej sali. Napędzany syntezatorowym jazgotem futurystyczno-rytualny hip-hop Napszykłat w wyniku kilkuletniej ewolucji wyrósł na trudny do umiejscowienia na muzycznej mapie świata samoistny twór, napędzany wrażliwością Roberta Piernikowskiego i precyzją
Marka Karolczyka. Natomiast BNNT z występu na występ coraz ciekawiej rozplanowuje przestrzenie przed bombardowaniem dźwiękiem i po nim, a szamańska gra Daniela Szweda, w piątkowy wieczór występującego również z Woodym Alienem, pozwala grubą krechą oddzielić duet od galeryjnego chłodu, z którego Konrad Smoleński wyniósł swoją pierwszą bombę. Napięcia i strukturalnego zamysłu zabrakło niestety artyście, na którego koncert w czwartkowy wieczór czekaliśmy najbardziej. Balázs Pándi, z gracją poruszający się między różnymi stylistykami, to niebezpiecznie zbliżający się do bariery dźwięku stachanowiec perkusji – za każdym razem, gdy siada do garów, robi wrażenie. Podczas solowego popisu bardziej zwracała uwagę jego wytrzymałość niż zmysł kompozytorski. Z żalem więc opuszczaliśmy Wrocław przed jego sobotnim występem z Metallic Taste of Blood. Zanim jednak ruszyliśmy w stronę domu, zaliczyliśmy jeszcze występy IconAclass, czyli nowego projektu MC Däleka, i okrojonego składu The Kilimanjaro Darkjazz Ensemble. Will Brooks, z wprawą płynąc po klasycznych nowojorskich bitach, dowiódł, że jest dobrym raperem. Niestety równie dobrych czy nawet lepszych są na scenie setki – bez odlanych z cementu i smoły, przytłaczających produkcji Oktopusa raczej nie przyćmi ich swoim blaskiem. Z kolei holenderski kolektyw nieustannie pławi się w mroku, od lat odmalowując za pomocą palety dronów, trzasków i nieśpiesznych rytmów kadry wprost z neoekspresjonistycznych obrazów grozy. Wzruszające melancholijnymi partiami głosu i puzonu, kojące gęstym szumem i... ciut nudzące monotonią. O monotonii nie można mówić w kontekście koncertu Rara Avis feat. Ken Vandermark w warszawskim
Pardon, To Tu. Muzycy pojawili się na scenie po półgodzinnym opóźnieniu. Pianino, kontrabas, dwa saksofony i stół z magnetofonem szpulowym oraz laptopem. Perkusja? Nie ma! Z uwagi na lokalizację klubu i sąsiedztwo bloków okna i drzwi zostały pozamykane. Atmosfera dosłownie i w przenośni zaczęła robić się gorąca. Panowie improwizowali, prowadzili dialogi pomiędzy instrumentami i doskonale się bawili. Pierwsze dźwięki mogły nasunąć skojarzenia z kakofonią. Nic bardziej mylnego. Każdy z muzyków prezentował ciekawy styl gry, emocje rysowały im się na twarzach. Temperatura w środku rosła wraz z napięciem budowanym przez Kena Vandermarka i jego dwa saksofony. Młodsi koledzy nie odstawali od niego umiejętnościami. Naszą sympatię zdobył szczególnie SEC. Organiczną muzykę ciekawie dopełniał trzaskami i szumami. Pianista grał też na zestawie dodatkowych instrumentów. Widać było, że artyści mają pomysł na całość. Po koncercie impreza przeniosła się przed lokal. Kto chciał, mógł porozmawiać z bohaterami wieczoru na świeżym powietrzu. Oby więcej takich inicjatyw w środku tygodnia! Następnego dnia poszliśmy na How to Dress Well do stołecznego 1500 m² do Wynajęcia. Ukrywający się pod tym pseudonimem Tom Krell zaczął od swojego najbardziej znanego utworu „Cold Nites”. Bujał, usypiał, rozrzewniał, rozgrzewał od środka. I gadał z publicznością, roztaczając urok uśmiechniętego, otwartego wrażliwca, który szczerze dzieli się swoimi emocjami. How to Dress Well na żywo to właściwie występ jednego aktora – Tom stał pośrodku sceny zalewany nie tylko rozmytymi plamami wizuali, ale przede wszystkim ambientowymi podkładami snującymi się pod jego wokalem. Artysta korzystał z dwóch mikrofonów – drugi z nich, mocno spogłosowany, dodawał ciepłych tonów do delikatnych, ale natarczywych mantr Toma. Wokalistę wspomagał dodatkowy muzyk odpalający bity, klawisze i w zasadzie wszystko inne. No i grający na skrzypcach,
Planete+ Doc
które były jedynym „żywym” instrumentem. To zresztą podstawowy minus, bo jednak kilku gości kręcących się z instrumentami po scenie robi lepsze wrażenie, nie mówiąc o soczystości brzmienia prawdziwej sekcji. Znów dały o sobie znać niedostatki nagłośnienia. Baty należą się też samej publiczności, która rozmowami zagłuszała cichsze fragmenty. Ludzie, po co przychodzicie na koncert artysty, jeśli się nim nie interesujecie? Barmani zaś powinni dostać gruby opieprz za kompletny brak nawet nie wyobraźni, lecz zwykłego wyczucia chwili – z baru doskonale widać i słychać, co dzieje się na scenie, i naprawdę można poczekać z przestawianiem skrzynek pełnych butelek na lepszy moment. A mogło być najpiękniej… Pięknie było na The Residents w Basenie, choć właściwie nie jesteśmy pewni, gdzie tak naprawdę byliśmy. Podobno miał tam wystąpić jakiś zespół, nam udało się jednak zarejestrować
transmisję z alternatywnego wszechświata. The Residents zawitali do Warszawy po raz pierwszy od pięciu lat i przywieźli ze sobą swój jubileuszowy show przygotowany na 40-lecie (sic!) grupy. O ile w poprzednich latach występowali nawet w kilkunastoosobowym składzie, o tyle tym razem enigmatyczną grupę reprezentowały jedynie trzy osoby: gitarzysta, muzyk odpowiedzialny za wszelkiej maści elektronikę i efekty dźwiękowe oraz przyciągający całą uwagę lider – przebrany za starca gawędziarz, przeprowadzający widzów przez trwającą ponad cztery dekady historię formacji. Wszystko wzbogacone bożonarodzeniowymi dekoracjami. To jednak muzyka stanowiła oś wydarzeń tego wieczoru. Psychodeliczna, pełna absurdów i zagadek, ale przede wszystkim niezmiennie interesująca – przez niemal dwie godziny The Residents prezentowali destylat swojej bogatej dyskografii, a jednocześnie dzielili się przy tym unikalnym podejściem do świata i jego ciemnych zakamarków. Pomimo niemal bezustannego puszczania oka do publiki Residentsom udało się wyrazić przygnębiający aspekt swojej twórczości, refleksje na temat starości i przekraczania granicy szaleństwa. Po koncercie musieliśmy zabezpieczyć mózgi, żeby kompletnie nie wylały się nam nosem i uszami. Jakby tego było mało, jednocześnie odbywał się Free Form Festival. Tegoroczna edycja była chyba najbardziej udaną w historii festiwalu. Pod względem frekwencyjnym na pewno. I śmiemy twierdzić, że nie jest to zasługa pięknej Azealii i smutnego Woodkida, ale wiosny. Przeniesienie
The xx
wydarzenia na maj okazało się strzałem w dziesiątkę: nie trzeba było marznąć (wiosenny deszczyk w porównaniu ze śniegiem, któremu zdarzało się witać festiwalowiczów, to sama przyjemność). Ale do rzeczy. Niemal jednocześnie z FFF zaczęło się święto filmów dokumentalnych Planete+ Doc, dlatego też musieliśmy dzielić czas między kina a pofabryczne hale (oby więcej takich problemów!). Na Free Form dotarliśmy więc na samą końcówkę Parachute Youth – po wypełnionej po brzegi sali wnosimy, że się podobało (wtedy jeszcze nie padało). Po ich występie poszliśmy na Apparata, który na scenie rozgościł się chwilę po 23. Sasha Ring przyjechał z kilkoma muzykami, a oprócz elektroniki brzmienie budowały gitara i skrzypce. Nie było tu śladu oszczędnego techno znanego z jego solowych setów klubowych – wielką industrialną przestrzeń wypełniły przetaczające się z różną częstotliwością ambientowe fale i miażdżące ciśnieniem basy, z rzadka ustępujące miejsca wyłaniającemu się z tej kipieli szkieletowi bitów. Godzinny set Ringa po raz kolejny udowodnił, że jest on godnym spadkobiercą krautrockowej tradycji. Jego starsi już wujkowie z Kraftwerk i Tangerine Dream mogą spać spokojnie. Drugiego dnia festiwalu przywitał nas deszcz. Szyby jednej z hal Soho Factory trzeszczały – najlepszy znak, że gwiazdy wieczoru są już na scenie. Woodkid krzyczał „You’re the best audience ever” i trudno się było nie zgodzić, skoro nastoletnie piski wtórowały każdemu słowu wokalisty. Nawet monumentalne chórki połączone z wizualizacjami i prawdziwymi dęciakami wypadały nieźle, a przynajmniej nie tak komicznie jak na płycie. Mogło się podobać, chociaż po czwartej piosence miało się wrażenie, że ten kawałek to już chyba leciał... Tak czy inaczej, trzeba przyznać, że koncert porażał dźwiękową precyzją oraz rewelacyjnie dobranym i zaaranżowanym oświetleniem. Bezlitosne, białe promienie cięły powietrze nad głowami artystów i publiczności. Warto wspomnieć o znakomitym nagłośnieniu – to bez wątpienia jeden z najlepiej nagłośnionych koncertów, na jakich byliśmy. Ale to nie Woodkid był tego dnia daniem głównym, lecz Azealia Banks. Chociaż artystka ma buńczuczny image, to na scenie pojawiła się jak grzeczny uczniak: trzy minuty przed dzwonkiem (tj. przed planową 01.00). Za mikrofonem robiła to, co umie najlepiej, kręciła tyłkiem w kusym stroju, a do tego rapowała. I to rapowała dobrze. Bez zadyszki, bez pauzy, utrzymywała wysoką temperaturę przez 40 minut z okładem. Azealia musiała odśpiewać cały swój repertuar, by uzbierał się z tego materiał na pół godziny. Dodatkowo upchała remiks harlem shake, ale kogo to obchodzi, skoro większość czatowała na „212”. Azealio, wpadnij do nas jeszcze!
A na wspomnianym festiwalu filmów dokumentalnych Planete+ Doc działo się dużo, nie tylko w sferze obrazu – kolektywne ciało redakcyjne obejrzało w sumie kilkadziesiąt filmów (dzięki, Against Gravity!) – ale też słowa. Mieliśmy w tym swój czynny udział, bo oprócz aktivistowej sekcji filmowej „Miasto jest nasze” przeprowadziliśmy także dwie pofilmowe debaty: po „Disco-rewolucji” z brytyjskim didżejem Billem Brewsterem rozmawialiśmy o tym, jak to właściwie było z tym całym disco, a z Michałem Grudą z łódzkiej fundacji Topografie dyskutowaliśmy o podobieństwach między pustoszejącym Detroit i wyludnioną Łodzią. Dyskusja rozgorzała na dobre, gdy okazało się, że wśród publiczności jest wykładowca Politechniki mieszkający wiele lat w Detroit. Wzbogacona o dodatkowy (bardzo ciekawy) głos, rozmowa potoczyła się wartko i momentami nawet dość burzliwie. Z kolei wyprawa na The xx była dla nas sporą atrakcją także ze względu na miejsce, w którym koncert się odbywał. W hali, w której zazwyczaj na gitarach łoją metalowcy, a po pyskach okładają się wojownicy MMA, mieli zagrać najdelikatniejsi przedstawiciele współczesnego niezalu. To się nie miało prawa udać! Zastanawialiśmy się, jak ich ostatni album obroni się w miejscu, gdzie łzy wyciska raczej heroiczna sportowa walka rodem z „Rydwanów ognia”. A tu niespodzianka! Okazało się, że nieśmiałe trio wykorzystało przyciężką konstrukcję Torwaru lepiej niż wielu klasyków prog rocka. Znane z nagrań mroczne dźwięki na żywo okazały się malutkimi promyczkami rozświetlającymi i ogrzewającymi bezduszną ciemną przestrzeń. W rozbudzeniu wyobraźni pomagały też dziesiątki reflektorów, które oślepiały niczym słońce. Ci z nas, którzy dotąd niespecjalnie cenili ten zespół, po koncercie musieli kompletnie zrewidować swoje opinie. Synth-gotyckie The xx nie zamuliło balladowymi jękami, wprost przeciwnie – porwało nas niesamowicie ciepłymi, wręcz wakacyjnymi wersjami swoich klasyków. „VCR”, „Crystalized” czy „Angels” zabrzmiały jak najpiękniejsze hymny o szczęśliwej miłości, których minimalizm tylko podkreślił ich genialność (pomogło też świetne nagłośnienie!). „PUT YOUR HANDS UP IN THE AIR!”, „JUMP, JUMP, JUMP!”, „TO THE LEFT! TO THE RIGHT!”. Tak, najbardziej chamska impreza na świecie dotarła do Warszawy za sprawą Major Lazera. Szczelnie wypełniona sala przywitała nas skwarem godnym jamajskiej plaży. Letnia atmosfera utrzymała się do końca wieczoru – tancerki stające na głowie, tony konfetti, największy harlem shake na świecie, Diplo w plastikowej kuli niesiony na rękach publiczności, cała sala zdejmująca koszulki w tym samym momencie. Wszystko to tworzyło jarmark cudów, który skutecznie odwrócił naszą uwagę od tego, że muzyczna część występu ograniczała się do playlisty puszczonej z przysłowiowego Winampa. Od korzennego reggae, przez Snoop Dogga, do Skrillexa. Nieważne, co leciało z głośników, bawiliśmy się doskonale przez całe 90 minut i wytoczyliśmy się z Palladium, wypociwszy wcześniej cysternę potu. Zero intelektualnej napinki, czysta radość i chęć zabawy.
tylne wyjście będzie jarać. b lu ło ra ja , ra as ja my o tym, co n psze rzeczy e e z jl a is P n . e ż rk z a p ra ) o jt j, he ie niej, tym dziwn hype (a czasem iw y z jn d y c im k a e d ż , re m li y ie Cz ow ię – wiadomo b przed nami s je y ł z m a la z a ic n n z h ra g yc jom Nie o , że ktoś ze zna o g te la d ię s je znajdu
Neapol, mamy problem
Zrobić psu loda
Ha, ha. Boki zrywać. Zapomnijcie o imprezach tylko przy wódce i narkotykach. To szalenie passé. Teraz trzeba gotować albo przynajmniej jeść. Ważne, żeby nie byle co. Modne są robaki i krowie ogony. Sorry. O jedzeniu modnie jest rozmawiać, w towarzystwie zawsze zapunktujemy, chwaląc się przygotowaniem wegańskiego chorizo z czarnym tagliatelle w sosie koprowym z musztardową nutą. Jeśli brakuje wam atrakcji, zjedliście już robaki, wołowe ogony i wiecie, że burgery się przejadły, a modne zaraz będą hot dogi z glonami, to mamy informację, która zrobi wam dzień. Zwłaszcza jeśli macie psa. Do nas też powoli dociera już dość popularna na Zachodzie moda na lody dla psów. Lodziarnie dla czworonogów działają m.in. we włoskim Clusone oraz Londynie. Na polski grunt psie lody chce przeszczepić właściciel lodziarni Limoni. Najpierw nauczył warszawiaków wcinać ze smakiem lody buraczkowe, koperkowe, oscypkowe czy pomidorowe, teraz chce wkupić się w łaski psów. Sam ma trzy, które, jak zapewnia, uwielbiają lody, więc wie, co będzie piesiulkom najbardziej smakowało. Smaki też będą trzy – kurczakowy, łososiowy oraz bananowy, bo podobno psy właśnie ten ostatni lubią najbardziej. Lody będą robione z tych samych składników, co lody dla ludzi, ale będą przygotowane na bazie ryżu, a nie mleka. Psie lody zadebiutują na początku czerwca. Jakby co, zawsze możecie podjeść z psiej miski. I pochwalić się znajomym. [Sylwia Kawalerowicz]
Prezenciary
Człowiek uczy się na błędach, a tak naprawdę wcale nie. Co miesiąc przypominamy sobie o tej stronie w ostatnim dniu składu i w popłochu zaczynamy zastanawiać się, czym się aktualnie jaramy. Czasu niewiele, zmęczenie wytężoną pracą daje o sobie znać w postaci bardzo głupich pomysłów bądź ich braku. Zwykle na tym etapie zaczynamy zakładać sobie różne rzeczy na głowę, niezależnie od tego, czy takie jest ich przeznaczenie. Podejrzewam, że podświadomie próbujemy w ten sposób wspomóc działanie mózgu. Raczej nie działa. Ale i tak to robimy. Zwykle świetnie nadają się do tego różne bezużyteczne pijarowe gadżety, które przychodzą wraz z informacją o nowym dezodorancie albo konferencji prasowej. Wata, różowe nitki, sztuczne kwiaty, skórzany mieszek, szczypce do grilla. Podczas tego składu chodziliśmy często w kartonowej daftpunkowej masce, która akurat jest dowodem na to, że można wyprodukować fajny, bardzo praktyczny (praktycznie idealny do wszystkiego) gadżet promocyjny. À propos fajnych gadżetów, świetnie spisała się też agencja zajmująca się promocją audiobooka „Karaluchy" Jo Nesbø (zaproszenie na konferencję na zdjęciu powyżej). Daliśmy się nabrać. Były krzyki i rzucanie kopertą. Chcemy więcej takich akcji – zamiast wyrzucać kasę na kompletnie bezużyteczne gadżety typu miniaturowy dywan albo metalowe pudło pełne piór, przyślijcie nam jedzenie. Albo coś śmiesznego. Albo drogie luksusowe kosmetyki. Będziemy się jarać. [Ola Wiechnik]
Jeśli byliście kiedyś w jednym z muzeów nauki czy też obserwatorium, np. tym londyńskim, z pewnością pamiętacie dostępne w sklepie z pamiątkami małe srebrne paczuszki z rysunkiem astronauty i obiecująco brzmiącym napisem „cosmic food”. To przygotowywane na wzór jedzenia zabieranego w kosmiczne wyprawy liofilizowane porcje np. lodów truskawkowych. Liofilizowane, czyli w niskiej temperaturze i pod ciśnieniem pozbawiane wody. Chodzi o to, żeby możliwie najwydajniej zmniejszyć ciężar wynoszonego na orbitę ładunku, bo każdy zaoszczędzony kilogram to tysiące dolarów mniej! Wodę dodaje się tuż przed spożyciem, często z obiegu zamkniętego (gulp!). Dla NASA oszczędności to sprawa kluczowa – konserwatywni senatorzy z lubością przecież uprzykrzają życie naukowcom, przycinając kasę na wszystkim, tylko nie na zbrojeniach. Dlatego Amerykańska Agencja Kosmiczna zleciła ostatnio opracowanie drukarki 3D do…jedzenia! Grant na rozwinięcie pomysłu wynoszący 125 tys. dolarów i pół roku na opracowanie urządzenia dostała firma Systems and Materials Research. Software – czyli, krótko mówiąc, przepisy – obejmuje na razie tylko czekoladę. Składniki w postaci proszku znajdują się w specjalnych kartridżach, a ich okres przydatności do spożycia wynosi aż 30 lat – to wystarczająco długo, by dolecieć i wrócić np. z Europy, lodowego księżyca Jowisza, nie mówiąc o Marsie . Teraz naukowcy pracują nad produkcją pizzy. Sprzęt drukuje najpierw ciasto, pieczone w czasie, kiedy przyrządzany jest sos ze sproszkowanych pomidorów, wody i oleju. Ostatni krok to niezidentyfikowana warstwa protein, która ma udawać ser i składniki, a pozyskana może być dosłownie ze wszystkiego, np. ze znanych z wysokiej zawartości białka insektów. Nie brzmi to wszystko zbyt smacznie, ale to przecież pierwsze kroki. Poza tym kto, jarając się wyprawą na Marsa, myślałby o takich drobiazgach, jak mielone robale z wodą z własnych siuśków? Jadłbym. [Rafał Rejowski]
REDAKCJA NIE ZWRACA MATERIAŁÓW NIEZAMÓWIONYCH. ZA TREŚĆ PUBLIKOWANYCH OGŁOSZEŃ REDAKCJA NIE ODPOWIADA.
Warszawa
warszawa@aktivist.pl
redaktor naczelna
Sylwia Kawalerowicz skawalerowicz@valkea.com
zastępca redaktor naczelnej Ola Wiechnik owiechnik@valkea.com
redaktor miejski (wydarzenia)
menedżer ds. promocji i informacji miejskiej
krakow@aktivist.pl
Majka Duczyńska mduczynska@valkea.com
Łódź
dział graficzny
Poznań
Magda Wurst mwurst@valkea.com
fotoedycja / grafika
Kacper Peresada kperesada@valkea.com
Daria Ołdak doldak@valkea.com
redaktorzy
Mariusz Mikliński
Film: Mariusz Mikliński Muzyka: Filip Kalinowski
Kraków
korekta
lodz@aktivist.pl poznan@aktivist.pl
Trójmiasto
trojmiasto@aktivist.pl
Reklama
Współpracownicy Mateusz Adamski Piotr Bartoszek Andrzej Cała Łukasz Chmielewski Jakub Gralik Piotr Guszkowski Aleksander Hudzik Łukasz Iwasiński Urszula Jabłońska Michał Karpa Michał Kropiński Paweł Lachowicz Agata Michalak
Rafał Rejowski Julia Rogowska Cyryl Rozwadowski Lucyna Seremak Iza Smelczyńska Karolina Sulej Olga Święcicka Anna Tatarska Maciek Tomaszewski Aleksandra Żmuda
Ewa Dziduch, tel. 664 728 597 edziduch@valkea.com Anna Pawliczek, tel. 607 688 292 apawliczek@valkea.com
Valkea Media S.A. 01-747 Warszawa ul. Elbląska 15/17
tel.: 022 639 85 67-68 022 633 27 53 022 633 58 19 faks: 022 639 85 69
Druk Elanders Polska Sp. z o.o.
Wrocław
wroclaw@aktivist.pl
Zgłoszenia imprez do kalendarza do 15. dnia miesiąca!
Projekt graficzny magazynu Magdalena Piwowar
Dystrybucja 4Business Logistic
Dyrektor Zarządzająca Monika Stawicka mstawicka@valkea.com
Dział Finansowy
Elżbieta Jaszczuk ejaszczuk@valkea.com
Dystrybucja
Krzysztof Wiliński kwilinski@valkea.com