Aktivist 166

Page 1

wiara

kwiecień

Warszaw a Kraków Trójmias to Łódź Poznań Wrocław Katowice

„AKTIVIST” na iPada

166/2013 Made with

karaok

ściągnij Z: APP.AKTIVIST.PL

QRHacker.c

om

vs

e



Czapki, mogliście Na raziektóre jedyna zieloność wygrac utonas w ubiegłym dookoła green screen miesiącu, nam się w RBL TV,tak gdzie wpadamy podobały, że ciężko raz w miesiącu jakobyło goście nam sie z nimi rozstać. NEWS-ów

„AKTIVIST” na iPada:

Naprawdę liczyłam na to, że kiedy będę pisać te słowa, nie będzie się do mnie szyderczo uśmiechał dobrze zmrożony śnieg zalegający na trawnikach. Podobno gęsi, które do nas leciały z ciepłych krajów, zawróciły. Nadzieja umiera. Walczymy ostatkiem sił choćby o okruch entuzjazmu, który pozwoli nam dokończyć kwietniowy numer „Aktivista”. Przy życiu trzymają nas czipsy, żelki i plany, które robimy na czasy, kiedy wreszcie będzie można wyjść z domu bez puchówki, która przyrosła nam już do grzbietu. Myślimy tylko w czasie przyszłym. Oddajemy wam w ręce magazyn, który, mam nadzieję, czytacie już przy stolikach w ogródkach i planujecie wyprawy do miejsc, które trzeba zobaczyć, zanim znikną (polecamy je w naszym Top 5), szykujecie się na wycieczkę do Chełma, by śladami ulubionych miejscówek The Phantoma odwiedzić Ducha Bielucha (serio, sprawdźcie w rubryce Moje Miasto), albo notujecie w kalendarzach, na które padają ciepłe promienie słońca, imprezy, których nie możecie ominąć. Niech stanie się ciepłość! Sylwia Kawalerowicz redaktor naczelna

Nasza okładka Ten pan na koniku to A-Trak, który wystąpi 26 kwietnia na Electronic Beats Festival w Poznaniu. Foto: Sascha Sanjar Ilustracja: Katarzyna Księżopolska (www.ksiezopolska.com)

Radio z wizją,

a my w nim.

W ka w rad żdy czwa r iowe j Czw tek o 11.3 órce 0 po tygod najlepsze lecamy nia. impr ezy

Nasz człowiek

Artur Zaborski Rocznik ’87. Redaktor serwisu Stopklatka.pl, wieczny student filmoznawstwa i krytyki literackiej. Masochista w miłości do polskiego kina. W wolnych chwilach, których coraz mniej, słucha brytyjskiego indie rocka i uczy się kolejnych słówek i reguł gramatycznych w farsi.


Ulrich Seidl

Urodzony w 1952 r. austriacki reżyser, scenarzysta i producent. Chętnie porusza tematy oznaczone metką „tabu”, czym zapracował sobie na miano prowokatora i cynika, które sam konsekwentnie odrzuca. W swoich filmach, często nazywanych „zainscenizowaną rzeczywistością”, nie wytycza granicy między dokumentem a fabułą – pracuje w naturalnych lokalizacjach, zatrudnia naturszczyków. Od lat związany jest z operatorami Wolfgangiem Thalerem i Edem Lachmanem, współautorami jego wyjątkowego stylu wizualnego.


e k e n a H ak j m e Nie jest

cje ka o l / i tk ą w seks /

” Seidla. „Wiara a h ic lr U j” a ogii „R sowana przez ych części tryl to jn s le o ie k tn ły n e tu w ty k onse h. to pod wdę o ludziac rowokacja, a k i „Nadzieja” – p ra ” p ia ra n ią ia w ta ó „W ie m n ”, o ć le T ś a „Miło styd, h kin. ekrany naszyc lą, kryją lęk i w o a b n i z re d tó o k h , c a w c w miejs właśnie adzić kamerę w ro p : a d to e twórcę m t tym razem Nie inaczej jes

Jaki jest pana stosunek do religii? To złożona kwestia, nie sposób sprowadzić jej do jednego tylko zdania. Z pewnością to temat, który nie pozostawia mnie obojętnym. Wiara i religia – z jednej strony to zjawiska, które mogą niezwykle łatwo się wypaczyć, wszak na całym świecie stają się one motorem dla ruchów militarnych i rozmaitych ekstremizmów. Ale z drugiej to coś, czego ludzkość poszukuje i potrzebuje. Myśl o Bogu zawsze do mnie powraca, z podobną regularnością jak wyrzuty sumienia. Czy „Raj...” od początku planowany był jako trylogia? Tworzenie filmu to rodzaj podróży, w którą decyduję się wybrać. Może ona trwać wiele lat. U mnie zaczyna się od scenariusza: jest on bardzo precyzyjny, choć brak w nim jakichkolwiek dialogów. Potem zaczyna się etap zdjęć, kiedy to moje oryginalne założenia są nieustannie konfrontowane z cechami lokalizacji, a także z ekipą i kolejnymi wiadomościami na temat projektu, które do mnie docierają... Szczególnie miejsce zdjęć odgrywa kluczową rolę, bo to ono nadaje filmowi unikalną atmosferę. Zawsze zanim rozpocznę realizację, spędzam długie dni, poszukując przestrzeni, które idealnie nadają się do tego konkretnego projektu. Nie jestem typem człowieka, który dokładnie wie, czego potrzebuje. Przeciwnie: wiem jedynie, czego na pewno nie chcę. Inaczej niż Michael Haneke – on jest w stanie z niespotykaną precyzją określić swój cel. Dopuszczam ewentualność, że w trakcie kręcenia okaże się, że historia, którą filmujemy, podąża w jakimś nowym kierunku, całkowicie innym od założonego. Kręcę według porządku chronologicznego, co pozwala mi śledzić rozwój wydarzeń, wiedzieć, jakie pomysły się sprawdzają, a jakie nie i czy wymagają podmiany. Nie jestem w stanie w 100% przewidzieć kierunku, w jakim zmierza film. Z pewnością kiedy rozpoczynałem pracę nad „Rajem...”, nie myślałem, że zrealizuję trylogię. Ale tak się stało. „Wiara” to druga po „Miłości” jej część. Ostatnią jest prezentowana na lutowym Berlinale „Nadzieja”. Jak udało się panu sprawić,

by ten cykl pozostał koherentny? Każdy film ma swoje odrębne wątki, rządzi się swoimi prawami. Jego kształt zależy od kombinacji poszczególnych czynników: wzajemnych relacji pomiędzy aktorami, lokacjami, sposobu zazębiania się funkcjonujących w jego obrębie historii. Za każdym razem te czynniki zderzają się, dając odmienny efekt – wpływ na to ma także ekipa, z którą się pracuje. W przypadku „Wiary” było nieco inaczej niż z „Miłością”. Różni się też reakcja publiczności – zauważyłem, że na „Wierze” widzowie więcej się śmieją. Może to dlatego, że wiarę łatwiej ośmieszyć niż miłość. A chciał pan, żeby film miał komediowe podszycie? Nie (śmiech). Odnoszę wrażenie, że bez względu na tematy, jakie porusza pan w swoich filmach, ludziom zawsze udaje się znaleźć w nich coś kontrowersyjnego. Jak pan myśli, dlaczego tak się dzieje? Przypuszczam, że to wynika z tego, że nie obawiam się pokazywania zjawisk, które są tematem tabu, rzeczy, których wolelibyśmy nie oglądać. Ale nigdy nie czynię tego bez osadzenia w konkretnym kontekście czy w oderwaniu od postaci. W innym przypadku byłaby to jedynie tania strategia szoku. To byłoby głupie i niezgodne z moimi zasadami. W „Raj: Wiara” miłość Anny Marii do Jezusa przybiera na sile, staje się coraz bardziej intensywna. Wydawało mi się naturalne, że w którymś momencie ta emocja zyska także seksualny wymiar. Być może media nazywają pana filmy kontrowersyjnymi, ponieważ patrzą na nie tak, jak Anna Maria na wiarę: redukując je tylko do warstwy przedstawienia, nie podejmując próby głębokiego zrozumienia rządzących nimi mechanizmów? Media mają to do siebie, że zawsze tropią skandal i są gotowe rozdmuchać go do niebotycznych rozmiarów. Robią to z premedytacją. Ja nie tak postrzegam rzeczywistość. Wierzę mojemu spojrzeniu, ocenie świata, ale nie jestem nigdy w stanie w pełni przewidzieć, czy dany fragment zostanie przez publiczność zinterpretowany jako skandaliczny, czy nie. Staram się jedynie używać obrazów, aby za ich pomocą móc opowiadać historię,

która ułożyła się w mojej głowie. Moja koncepcja sztuki filmowej nie zakłada dywagowania nad potencjalną reakcją widza i brania jej pod uwagę. Nigdy nie myślę o tym, zanim film trafi do kina. Muszę ufać sobie i zakładać, że to, co jest ważne i słuszne dla mnie, będzie także interesujące dla publiczności. Taki projekt jak ten wymaga skomplikowanych przygotowań. Szczególnie dlatego, że, jak już pan wspomniał, wiele scen wykluwa się na planie, wynika z interakcji – także z nie-aktorami, którzy zawsze występują w pana filmach. Nie jest tajemnicą, że na przygotowania do zdjęć poświęcam ogromnie dużo czasu. Bez względu na to, czy są to lover-boye z „Raj: Miłość”, z którymi spędziłem wiele dni, czy gorliwi katolicy z „Raj: Wiara”. Podążałem za nimi krok w krok przez całe tygodnie, towarzyszyłem im w ich próbach domokrążnej ewangelizacji przy pomocy figury Matki Bożej Wędrującej, dopytywałem, czym jest dla nich wiara i jak doszli do takiego rozumienia religijności. To najważniejszy etap całego procesu, bo moje pomysły rodzą się w wyniku spotkań z rzeczywistością. Przygotowania do roli były dla Marii (Hofstätter, grającej główną rolę – przyp. red.) niezwykle trudne. Dorastała w rodzinie ortodoksyjnych katolików i już wcześniej zmagała się z konsekwencjami takiego wychowania. Częścią mojej pracy było pomóc jej poznać i zrozumieć postać, a także pogodzić się z sytuacją, w jakiej się znalazła. Zasugerowałem nawet, by powzięła śluby milczenia na jakiś czas, w nadziei, że pozwoli jej to się zbliżyć do granej postaci. Od dawna pracuje pan z tą samą ekipą. Czy atmosfera zaufania i bliskości na planie pomaga panu w pracy? Bardzo ważna jest dla mnie praca z ludźmi, których dobrze znam i z którymi dzielę doświadczenia. Mamy wspólną przeszłość, co pozwala nam o wiele lepiej pracować razem w teraźniejszości. Rozmawiała: Anna Tatarska (Stopklatka.pl)

premiera filmu

05.04


Eryk Sarniak, lider zespołu Out of Tune

Miałem 11 lat i uzbierany hajs z kieszonkowego. Poszedłem do Digitalu – największego wtedy sklepu muzycznego w stolicy. Szukałem jakiegokolwiek albumu ukochanych Rolling Stonesów, na którym byłoby „(I Can’t Get No) Satisfaction”. Nie było wtedy mowy, żeby dostać „Out of Our Heads”, na którym ten singiel ukazał się po raz pierwszy. Znalazłem jednak „Hot Rocks”, jedną z najlepszych stonesowskich kompilacji. Oczywiście na kasecie. Słuchałem jej w kółko, tak długo, że taśma się przerwała i trzeba było ją kleić. Pamiętam nawet, że na jednej stronie przerwało się pod koniec „Play with Fire”, a na drugiej ucierpiało „Under My Thumb”. Dziś już zupełnie przestawiłem się na formaty cyfrowe. Gdy chcę kupić fizyczny nośnik, wybieram winyl.

/ S1 e it h W k c Kaseta / Ja

y t y pł j e i lk e i w domy

e. iężkie chwil c ją a w y nich ż e z hołdzie dla płytowe pr w y o p k le ja k s ie n 3 i P y kich miejsc rd Store Da dominacji M o ta h c ji c e c a R y s d a ie a z c c tr ie W wania ałym św dla kultywo ny jest na c o z d o h c b To właśnie o ia botę kwietn w trzecią so

To także święto wydawców i entuzjastów słuchania muzyki z tradycyjnego nośnika. Pierwsza edycja w 2008 r. miała jeszcze dość lokalny zasięg, ale potężnych ambasadorów. Zostali nimi bowiem członkowie Metalliki, a specjalne, limitowane wydawnictwa dostępne tylko w tym dniu przygotowali m.in. R.E.M., Vampire Weekend czy Death Cab for Cutie. W kolejnych latach rolę ambasadorów przyjęły takie gwiazdy jak Ozzy Osbourne (dwukrotnie), Josh Homme i Iggy Pop. Począwszy od 2010 r. Record Store Day stał się rozpoznawanym i celebrowanym na całym świecie wydarzeniem. Półtora tysiąca sklepów biorących w nim udział zanotowało prawie 50-procentowy wzrost sprzedaży w porównaniu z poprzednim rokiem.

Małe dają radę

Tradycyjne nośniki, jakimi są płyty CD, coraz bardziej ustępują miejsca plikom MP3, a ich sprzedaż od lat systematycznie spada. Sklepy muzyczne tracą klientów, zniechęconych wysokimi cenami i ograniczonym wyborem. HMV, fonograficzny gigant będący właścicielem 239 sklepów w samej Wielkiej Brytanii i zatrudniający ponad cztery tysiące pracowników, przeszedł kilka tygodni temu pod kuratelę specjalnego administratora, co prawdopodobnie skończy się ogłoszeniem upadłości. Już teraz sieć zamknęła kilkadziesiąt placówek, a flagowy sklep na prestiżowej londyńskiej Oxford Street, jeden z największych tego typu na świecie, straszy do połowy pustymi półkami i naklejkami przyklejanymi na płytach, które po sprzedaniu dostępnych sztuk nie będą już zamawiane. Zamknięta została też internetowa witryna marki. Fatalna sytuacja dla zbieraczy, fanów i kolekcjonerów, prawda? Nie jest jednak tak tragicznie, jakby mogło się wydawać. Przede wszystkim wciąż trwa renesans

popularności płyt winylowych. Wzgardzone i odesłane na śmietnik historii pod koniec lat 80., w XXI wieku regularnie zwiększają udział w rynku. W 2012 r. sprzedaż czarnych krążków w Stanach Zjednoczonych wzrosła o ok. 18% i wyniosła prawie pięć milionów egzemplarzy. Umacnia się też pozycja małych niezależnych sklepów, często specjalizujących się w płytach winylowych czy kasetach magnetofonowych. Takie miejsca przyciągają klientów unikalną atmosferą, świetną selekcją, niższymi cenami czy też unikalnymi wydaniami. Londyńskie Rough Trade przeżywa prawdziwy rozkwit, a do Music Exchange, zajmującego się w równym stopniu sprzedażą nowych, jak i używanych płyt, w weekend trudno w ogóle wejść!

Małgorzata Halber, dziennikarka

Za pierwsze zarobione pieniądze kupiłam box z całą dyskografią Beatlesów na winylach. To był początek lat 90., zachwycano się wciąż trwałością i pojemnością płyt CD, winyle traktowane były jako relikt przeszłości. Te moje płyty są więc liche, lekkie i cienkie, zupełnie nie takie jak kolekcja Led Zeppelin, którą udało mi się skompletować w warszawskim Heliconie. Słuchałam ich z wielkim namaszczeniem, z zapaloną świecą (serio), jeszcze chyba z adapteru Mister Hit. Teraz kupuję płyty bardzo rzadko, chyba dlatego że wychowałam się w domu, w którym było ich mnóstwo, walały się po prostu wszędzie. Obecnie podoba mi się to, że dzięki rozwojowi technologicznemu muzyka stała się jeszcze mniej materialna.

W grupie siła

Ambasadorem tegorocznej edycji Record Store Day został Jack White, według organizatorów idealna osoba do sprawowania tej funkcji. – Jack jest właścicielem sklepu muzycznego i wytwórni, artystą oraz kolekcjonerem płyt. Nie mogliśmy wybrać nikogo lepszego – mówi Michael Kurtz, jeden z fundatorów Record Store Day. Od 2012 r. na mapie RSD znajduje się też Polska. – W zeszłym roku dzięki inicjatywie wytwórni S1 Warsaw i przy wsparciu sklepu SideOne po raz pierwszy w Polsce odbyła się oficjalna edycja tego wydarzenia wspierające artystów, promotorów i dystrybutorów, bez względu na reprezentowane gatunki muzyczne. Record Store Day Warsaw 2012 spotkał się z niezwykle entuzjastycznym przyjęciem – mówi Rafał Grobel, jeden z organizatorów, i zaprasza na tegoroczną odsłonę: – Edycja 2013 będzie kolejną porcją atrakcji dla wszystkich, dla których muzyka jest naprawdę ważna. Część dzienna to targi na dziedzińcu kamienicy Jabłkowskich, gdzie przeszło 30 rodzimych wytwórni zaprezentuje wydawnictwa ze swoich katalogów, będą także koncerty i wszelkiego rodzaju

showcase’y. Z kolei część nocna to winylowy maraton dla kolekcjonerów płyt, didżejów, dziennikarzy muzycznych, promotorów i innych osób związanych ze sceną. W czasie imprezy w klubie Powiększenie 80 zaproszonych gości zaprezentuje ulubione utwory z tradycyjnego nośnika. Zgodnie z międzynarodową tradycją na tegorocznej edycji Record Store Day w Warszawie pojawi się też specjalne okolicznościowe wydawnictwo. Będzie nim reedycja kultowej pozycji z katalogu wytwórni Asfalt – „Albumu producenckiego” Emadego. Płyta w odświeżonej wersji, opatrzona logo święta sklepów płytowych, będzie miała swoją premierę 20 kwietnia. Tekst: Mateusz Adamski

record store day

20.04

warszawa

Dziedziniec kamienicy Jabłkowskich



lefon e t / o o d o Oczy / vo

atka m kła e i c ś W

Jedna z kreacji pokazanych podczas jesiennej edycji Fashion Weeku

zy w. Tajemnic ó is m ro p m bez ko nia twarzy i a w wolucję y z a k o p modową re , bez k a d is ia w z w a o n p a z Be MAD z tantów IMA duet projek

Eksperyment

Oglądając ich kolekcje – pokazywane w sekcji Off Out of Schedule na łódzkim Fashion Weeku – rzeczywiście można odnieść wrażenie, że bliżej im do teatralnego performensu niż pokazu mody. Po wybiegu w rytm transowej muzyki przechadzają się modelki z zasłoniętymi twarzami. Czuć niepokój i niesamowitą siłę. Stroje, które prezentują, mocno odbiegają od tego, co w dzisiejszych czasach nazywa się ubraniem, to raczej teatralne kostiumy, materiałowe konstrukcje, które trudno byłoby nosić na ulicy. – Nasz projekt z założenia nie jest komercyjny. To raczej sztuka dla sztuki. Większość ubrań szyjemy ręcznie. To pojedyncze, wręcz kolekcjonerskie egzemplarze. Kiedy projektujemy pod własnym nazwiskiem, musimy brać pod uwagę trendy, upodobania klienta i prawa rynku. Jako IMA MAD jesteśmy wolne od tego wszystkiego. To nie jest biznes, to modowy eksperyment – mówi moja rozmówczyni. Mimo to po tegorocznym Fashion

Weeku grupa została zaproszona na prestiżowy festiwalw Maastricht, gdzie prezentuje się offową modę. – Cieszy nas to, że projekt, który miał przynieść tylko wyzwolenie, budzi zainteresowanie klientów. To dobry znak – mówią.

Modowi rebelianci

Klient nie jest tu jednak najważniejszy. Najważniejsza jest rewolucja, bo impulsem do stworzenia marki, która w wolnym tłumaczeniu oznacza „wściekłą matkę”, była chęć obnażenia modowego światka. – IMA MAD to dla nas próba odniesienia się do tego, co dzieje się w modzie. Naszymi kolekcjami chcemy zadać kilka istotnych pytań. Przestrzeń Off Out of Schedule służy właśnie do takiej wymiany poglądów. Niestety w Polsce pokutuje przeświadczenie, że projektant to rzemieślnik, który ładnie zaprojektuje, uszyje, a potem sprzeda. My czujemy się artystami. W swoich kolekcjach poruszamy tematy, o których zwykło się nie mówić. Nasze pokazy to przedstawienia, na których opowiadamy historie – tłumaczą. Pretekstem do stworzenia pierwszego projektu była fascynacja voodoo. Podczas występu projektanci chcieli wprowadzić widownię w trans. – Część oczywiście się śmiała, ale były też osoby, które autentycznie się w to wkręciły – wspominają i dodają: – W kolejnych kolekcjach dotykamy problemu kobiet. Najpierw były to ciemiężone dziewczyny z Bliskiego Wschodu, teraz motywem przewodnim jest święta Łucja, która była jedną z pierwszych męczennic. Legenda głosi, że Łucja wydłubała sobie oczy na znak protestu. Jej akt odwagi idealnie wpisuje się w to, czym chcielibyśmy, żeby było IMA MAD – opowiadają. Projekt to jednak nie tylko rewolucyjne hasła, ale też ciężka harówka. Tym bardziej że członkowie grupy mieszkają w różnych miastach Polski. – Na co dzień każde z nas pracuje w innej estetyce. Razem się uzupełniamy. Praca nad kolekcją bywa burzliwa. Zwykle spotykamy się raz czy dwa, żeby wszystko obgadać. Potem już pracujemy na własną rękę. Te spotkania są bardzo inspirujące. Palimy setki papierosów i gadamy do białego rana. Później już tylko wisimy na telefonie, wysyłamy sobie zdjęcia i do skutku wymieniamy się pomysłami. Rewolucja rodzi się w ruchu. Tekst: Olga Święcicka

Projekt z najnowszej kolekcji IMA MAD

Foto: Piotr Kierat

O sobie mówią niechętnie. Wiadomo tylko tyle, że są młodymi projektantami, którzy niedawno skończyli szkołę. Pochodzą z różnych miast i na co dzień zajmują się pracą na własne nazwisko. Raz na pół roku łączą siły i pod szyldem IMA MAD tworzą fantastyczne kolekcje. Ilu ich jest? Odpowiedź na to pytanie też owiana jest tajemnicą. Czasem mówi się o trio, innym razem słychać o duecie. Z projektantami z IMA MAD niełatwo się dogadać. – Nie chcemy ujawniać zbyt wiele, bo to nie jest istotne. Tajemnica sprawia, że możemy pozwolić sobie na czysty przekaz. Naszym celem jest stworzenie platformy wymiany myśli między różnymi artystami. Trudno więc powiedzieć, czy jesteśmy trio czy duetem. Raczej twórczą komuną – zdradza damski głos w telefonie. Przy pierwszej kolekcji „We Come to You Father” IMA MAD współpracowali z fotografami, którzy zrobili dla nich niesamowity film. Do kolejnego projektu zaprosili scenografki teatralne i muzyka ze Słowacji, który skomponował utwory specjalnie do ich pokazu. – Zależy nam na tym, żeby IMA MAD było otwartą platformą, dzięki której spotykają się różne umysły. Pokaz mody to dla nas nie tylko ubrania, lecz także wszystko to, co dzieje się wokół – tłumaczy.

Projekt z pierwszej kolekcji „We Come to You Father”

fashionphilosophy fashion week poland

17-21.04 łódź


Na zaproszen ie marki Ball antine’s wzięliśmy ud ział w bardzo przyjemnym eksperymen cie edukacyjn Ponieważ o w ym. hisky – trunk u n a js zy bciej zyskującym u nas na popula – wiemy wcią rn ości ż niewiele, prz e d s tawiciele marki zabrali nas w miasto mogli razem , byśmy obalić kolejne mity, jakimi ten szlachetn y trunek obró sł w naszym kra ju

Obalamy (m ity o) whisk y przez przynajmniej trzy lata w specjalnie selekcjonowanych, kupowanych w Stanach Zjednoczonych beczkach po bourbonie. Zabutelkowana whisky ma już postać ostateczną, przechowywanie w szkle nie wpływa na jej starzenie. Wniosek: nie ma sensu odkładać jej na później!

Mit 3. Whisky przeznaczona jest wyłącznie dla dojrzałych

Mit 1. Każda whisky smakuje tak samo

Choć prawdą jest, że whisky to trunek szlachetny, doceniany przez ludzi o wysublimowanym guście, to różnorodność gatunków i możliwości jej serwowania są tak wielkie, że każdy znajdzie coś dla siebie. Przekonaliśmy się o tym podczas wieczornej degustacji z Konsulem, który w warszawskim klubie Regeneracja przygotował nam m.in. whisky w wersji sour (z cukrem trzcinowym i sokiem z limonki – pytajcie barmana o Ballantynę), a nieco później w Klubokawiarni serwował ją na słodko – z wermutem i likierem wiśniowym.

Nasz ulubiony ambasador – Dariusz Fabrykiewicz, ambasador marki Ballantine’s, tryskający stylowym dowcipem człowiek o uroku osobistym uderzającym do głowy z siłą (daleko nie szukając) mocnej szkockiej – oraz nowy nabytek Ballantine’s, Konsul Szkockiej, nie musieli nas długo przekonywać, że nie każda whisky smakuje tak samo. Na smak tego trunku wpływ ma wiele różnorodnych czynników: od kraju pochodzenia i klimatu regionu, przez rodzaj drewna, z jakiego zrobione są beczki, w których whisky jest starzona, aż po wodę, której używa się do słodowania jęczmienia. To wszystko ma ogromny wpływ na niepowtarzalny smak każdej partii whisky. Bo jeśli np. woda ta przepływała wcześniej przez torfowiska, to ma już swój charakterystyczny, tak ceniony przez znawców posmak, pewną twardość, którą „podzieli się” z trunkiem.

Mit 4. Whisky szkocka jest dymna i torfowa

Mit 2. Whisky dojrzewa w butelce

Mit 5. Whisky ocenia się po smaku

Dawno, dawno temu whisky była białym napojem, tak jak nasza wódka, tylko że z innego zboża. Wszystko dlatego, że nie była starzona w beczkach. Gdy okazało się, że kilka lat leżakowania w baryłkach świetnie jej robi, uznano to za warunek konieczny, aby whisky była whisky. Ballantine’s Finest dojrzewa

To tak, jakby stwierdzić, że polska muzyka jest zła. Można tak powiedzieć, choć jest to krzywdzące uogólnienie. Ponieważ aromat whisky zależny jest od tak wielu niuansów produkcyjnych, whisky z różnych regionów ma inne cechy. Ta ze szkockiego regionu Lowlands charakteryzuje się np. lekkim i słodkim smakiem, a ta z Highlands – pełnym, owocowym i pikantnym. A skąd aromat torfowy? Jeśli np. woda używana do płukania jęczmienia przepływała wcześniej przez torfowiska, to nasyci ona tym aromatem zboże. Z kolei jeśli jęczmień suszony jest torfem, a nie np. koksem, nabiera charakterystycznego dymnego posmaku. I wszystko jasne!

Niby wszyscy wiemy, że na nasze wrażenia smakowe ogromny wpływ ma zmysł powonienia, ale drobna sztuczka, do jakiej uciekł się Konsul, otworzyła nam oczy na nasze nosy. Do rozdanych nam zatyczek do nosa i małych fiolek z brązowym proszkiem

w pierwszej chwili podeszliśmy dość ostrożnie. Zaufaliśmy jednak Konsulowi, założyliśmy na nosy plastikowe szczypczyki i spróbowaliśmy zawartości fiolki. Pierwsze wrażenie: cukier. Gdy jednak zdjęliśmy zatyczki, cukier zamienił się w cynamon o bardzo intensywnym smaku. Ten prosty zabieg uświadomił nam, ile z tego, co bierzemy za smak, jest w istocie węchem. Z tą świadomością – już wszystkimi zmysłami – wzięliśmy się za smakowanie kolejnych roczników whisky. I choć chwilę wcześniej zarzekaliśmy się, że nie będziemy w stanie wyczuć różnicy, nagle okazało się, że różnorodność aromatów składających się na whisky mitem wcale nie jest!

Mit 6. Whisky serwuje się na lodzie

Można i wręcz ma to sens – tak jak dodawanie do whisky odrobiny wody. Rozcieńczając ją w ten sposób, uwalniamy bogactwo aromatów – nasz zmysł powonienia lepiej poradzi sobie z alkoholem o nieco niższym stężeniu niż w czystej whisky. Ale w żadnym wypadku serwowanie jej na lodzie nie jest świętą regułą, której złamanie świadczyłoby o naszej niewiedzy. Najważniejsza lekcja, jaką w kwestii podawania whisky dają nam szkoccy mistrzowie, brzmi: pijcie, jak chcecie, ale pijcie! Nic dodać, nic ująć.

Mit 7. Dudy to nie kobza

Ukoronowaniem naszej edukacji był występ kobziarza w tradycyjnym szkockim stroju. I tu nastąpiła podwójna niespodzianka. Nie dość, że kobziarz okazał się dudziarzem – często myli się u nas te dwa instrumenty (dla ułatwienia: kobza to instrument strunowy, rodzaj lutni, dudy natomiast wyglądają jak skrzyżowanie osła z parowozem) – to jeszcze wcale nie brzmiało to jak jęki zarzynanego kota. Dźwięk dud, podbity bitem dostarczonym przez Igora z kolektywu Last Robots, stanowił idealne dopełnienie bardzo przyjemnego i pouczającego wieczoru.

Wy też możecie poznać tajemnice whisky. Konsul Szkockiej jest do waszej dyspozycji. Weekendy z Konsulem to cykl eventów w największych miastach Polski: Poznaniu (12-14.04), Krakowie (26-28.04), Trójmieście (03-05.05) i Wrocławiu (17-19.05). Szczegóły na www.facebook.com/BallantineswPolsce


o ł g ą r k o a n i k j ła o k i M

enty z e r P / a m Oba Ziemniaki /

ajmniej bro. A przyn o d a n e c js st mie internecie je m ty a w o k ie c rę roku z bardziej ś ględu na po z ra o w c z e w b e ż ja , ła ia go Miko udowadn wę w Święte a b Secret Santa a z ą n w o ezinteres na prawie b Santa trafi właśnie do niego, w podnieceniu wyszedł

Pakuję do pudełka dwie paczki laysów, tzw. przysmak świętokrzyski, który trzeba usmażyć w oleju, pierniki i mieszankę wedlowską. Waga paczki – trochę poniżej półtora kilograma, więc wysyłka na Filipiny kosztować mnie będzie prawie 200 złotych. Biorąc pod uwagę, że mogę nie dostać niczego w zamian, ryzykuję właśnie ponad dwie stówy, wysyłając paczkę całkowicie obcemu człowiekowi. Wszystko to tylko dlatego, że uwielbiam prezenty. A że w życiu nie ma nic za darmo, ja muszę wysłać prezent komuś, aby ktoś prezent wysłał mi.

Dobro w sieci

Gdy pierwszy raz Polacy usłyszeli o czymś takim jak Demotywatory, za granicą była to już pieśń wstydliwej przeszłości. Gdy u nas pojawiły się kolejne Kwejki i inne idiotyczne strony, na Zachodzie wszyscy już zdążyli zrozumieć, że debilne żarty to nuda i w internetowej interakcji potrzeba czegoś więcej. Sieć miała wrócić do swoich szlachetnych korzeni – tzn. dać użytkownikom szansę rozwoju, uczyć ich i zaskakiwać. Ludzie odczuli potrzebę, by ich związek z netem przeniósł się na kolejny poziom. Zapragnęli móc do internetu dzwonić i z nim rozmawiać, marzyli o tym, żeby ich wysłuchał, zjadł z nimi romantyczną kolację, a nie tylko opowiadał żarty i chodził na imprezy. Z przelotnego romansu chcieli zrobić stały związek z dzieckiem, małżeństwem i wspólnym mieszkaniem w planach. Choć pozory wydają się temu przeczyć, redditorzy (bo tak nazywają siebie użytkownicy reddit.com) to grupa o wiele bardziej ludzka niż jakakolwiek inna zbieranina obcych sobie osób w sieci. W ciągu kilku lat pokazali, że są szokująco dobrymi ludźmi. Dla przykładu, kilka miesięcy temu jeden z użytkowników (kivakid) założył wątek, w którym opowiedział historię umierającego na raka przyjaciela, z prośbą, czy ktoś z Reddita byłby

w stanie zdobyć dla niego niewydaną jeszcze książkę. Kilka godzin później dostał wiadomość, że lektura znajdzie się w jego rękach następnego dnia. I tak się stało. Kilka miesięcy później redditorzy wzięli udział w AMA (czyli Ask Me Anything – wywiadzie, w którym każdy może zadać pytanie np. prezydentowi Barackowi Obamie, zagadać do Thoma Yorke’a albo spytać kogoś, komu serce przestało bić na kilka minut, czy przeżył coś po śmierci) z 23-letnim, umierającym Jakiem Villanuevą, który w odpowiedzi na jedno z pytań wspomniał, że przed śmiercią chciałby wyjechać na rodzinne wakacje. Kilka godzin później na jego koncie znalazło się ponad 31 tysięcy dolarów! Wszystko to tylko potwierdziło, że Reddit jest czymś więcej niż bezmyślnie lajkującą masą, która postuje pedofilskie zdjęcia 14-latków. Reddit stał się społecznością. A że dobrzy ludzie lubią dawać, powstało Secret Santa.

Zabawa jak w 5c

Pamiętacie szkolne mikołajki? Losowało się imię kogoś z klasy i kupowało prezent, który wylosowany dostawał podczas mikołajkowej imprezy. Każdy miał nadzieję, że nie trafi mu się nauczycielka albo sam nie dostanie czegoś od ultranudnego kolegi. Secret Santa na Reddit.com działa tak samo. Jedyna różnica jest taka, że w klasie mieliście 25 osób, a tu jest 60 tysięcy całkowicie obcych sobie ludzi z każdego możliwego zakątka świata. Wystarczy zgłosić na odpowiedniej podstronie chęć udziału i system wylosuje z bazy danych wybrańca, któremu masz kupić prezent, oraz tego, kto prezent przygotuje dla ciebie. Można coś sobie zamówić albo posługując się nickiem, sprawdzić zainteresowania osoby, której mamy wysłać prezent, i dostosować go do jej preferencji. I tak np. jeden z mieszkańców słonecznej Kalifornii dostał informację, że z Milwaukee leci do niego przesyłka, która waży 20 kg. Gdy tylko usłyszał, że najcięższy prezent w historii Secret

wcześniej z pracy, aby znaleźć w wielkim pudle 20 kg ziemniaków, które wyhodował jego Mikołaj. Inna redditorka otrzymała całkiem nowego MacBook Air, a chłopiec, który zamieścił niezbyt dobre zdjęcie na swoim profilu, otrzymał portret namalowany przez legendę Reddita – użytkownika Shitty’ego Watercoloura, którego nick pochodzi od specyficznych umiejętności malowania obrazów akwarelami.

Czapki, klapki i skarpetki

Po tym, jak z roku na rok projekt Secret Santa się rozrastał, jego pomysłodawcy pomyśleli, że może to czas na rozwinięcie akcji – zamiast obdarowywać się prezentami tylko z okazji Bożego Narodzenia, można zrobić wielką wymianę międzykulturową trwającą non stop. Interesują was dziwaczne skarpetki? Nie ma problemu, szukajcie Socks Exchange na redditgifts.com. Chcecie zdobyć trochę nowych rzeczy z Pokemonami? Nie ma sprawy, proszę bardzo. Gry na Gameboya, zabawki i ubrania z całego świata związane z Pikachu mogą trafić do ciebie mniej więcej za miesiąc. Odbywa się wymiana kawy, herbaty, czapek czy nawet rzeczy nawiązujących do legendarnego Doctora Who. Jest też oczywiście perła w koronie, czyli Snack Exchange. Dla mnie, człowieka, który od lat marzy o słonych przekąskach ze Stanów, nie mogło się zdarzyć nic lepszego niż przesyłka z Chicago z Doritosami. Ja wylosowałem chłopaka z Filipin, który nie przepada za orzechami. Paczka już gotowa. Oczywiście w tego typu przedsięwzięciach istnieje ryzyko, że znajdą się naciągacze, którzy mają po prostu ochotę na darmowy prezent, a sami nigdy nic nie wyślą. Jednak nie bójcie nic. Wielu redditorów w takich sytuacjach prosi o kolejne „matchingi”, aby samemu nie dostając kolejnego prezentu, obdarować któregoś z oszukanych nieszczęśników. Tekst: Kacper Peresada



ą n k i n z m i n za , z c a zob

dla e i s o / y uin Top 5 / r

sta ialne mia r t s u d in zaczyna. zno ś c o y c t , is y z n c u ostkom rozbiórkę ś się koń p a o o n C g o i. ie n n m w d a a owc scho nied ymi wież skazany n Berlina W a ię l o s k d ł z makujące s s a e t i n y s r a m e y ia w g y n w r n a u io ij w ró em nież amb zpłc Nasze po kim (rów kiego prz lejki po h rastać be o is js a l k z ie b e o ją m p w a o n m r w y t cz ezy me łade ma powoli za icze impr t z pięcio szcze kilo yba przyk n s h je w c je o ją o c m a a y t m r z a ię p iejs ne am ak s lne! Najsłynn h czy słyn ążycie zwiedzić. T iektórzy p ieodwoła c N n a . ą ic s m n a w z iw ó e p S ch e zd dnik stołeczny w duszny m jeszcz yzje urzę a c y z r e e o d t S n o . a b a k , k , się ażyn Zachodem śpieszcie barze Gr ) le A m y i. c m ją a nie cówk już nieist nas miejs z e z r p i wybranym

1. Gazownia warszawska

Położone przy ulicy Prądzyńskiego stare zabudowania gazowni często nazywane są stołecznym Koloseum. Dwa okrągłe budynki i ukryty w krzakach nieopodal „basen” przypominają raczej jedną z lokacji w „Tomb Raiderze” niż emerytowane magazyny gazowe. Kompleks powstał jeszcze w XIX wieku. Od początku był trochę niechcianym dzieckiem miasta i borykał się ze zmianami właścicieli i koncepcji użytkowania. Wydawało się, że coś może się zmienić, kiedy Andrzej Wajda zaproponował, by swoją siedzibę miało tam Muzeum Powstania Warszawskiego. Tak się jednak nie stało i architektoniczne cudo marnieje w asyście przysypiającego w przyczepie kempingowej stróża. Do niczego nie namawiamy, ale spore dziury w murze od strony parku przy Brylowskiej skusiły niejednego poszukiwacza przygód.

2. Bydgoska parowozownia

Stolica Kujaw również ma swoją sąsiadującą z torami rotundę. Budynek parowozowni widoczny jest zaraz po wjeździe na Dworzec Główny. Wzorowana na planach podobnej budowli w Pile, przez lata była stacją naprawczą dla dumnych lokomotyw. Dziś składy rdzewieją w pobliskich krzakach, a charakterystyczne „krzyżakowe” tory zarastają mchem. W rozsypce jest również dach, który przypomina raczej ementaler i sprawdza się równie dobrze jak ten nad Stadionem Narodowym. Ze względu na groźbę zawalenia, otaczający budowlę płot i konkurencję w postaci lokalnych zbieraczy złomu – zwiedzanie tylko dla wytrawnych miejskich turystów.

3. Stocznia Gdańska

Trochę wstyd, że uwzględniamy w tym tekście to miejsce, ale rzeczywistość jest nieubłagana. Część słynnej na cały świat fabryki najpiękniejszych polskich żaglowców i kolebki „Solidarności” wkrótce przerodzić ma się w nowoczesne osiedle. Plany dotyczące tzw. Młodego Miasta sięgają jeszcze lat 90. Poza muzeami związanymi z historią tego szczególnego miejsca teren stoczni zapełnić mają centra handlowe, biurowce oraz stylizowane kamieniczki. Budowa się odwleka, co przedłuża szansę na bieganie pośród potężnych żurawi i poczucie odrobiny niesamowitego klimatu z czasów, kiedy wąsaci twardziele w szarych kapotach stwierdzili, że zmienią trochę historię świata.

4. Stara papiernia w Poznaniu

Historia tego miejsca jest trochę podobna. Położone na skrzyżowaniu Estkowskiego i Szyperskiej budynki papierni od lat popadają w ruinę. Parę lat temu pojawił się nawet pomysł zakładający przebudowę górującego nad nimi komina w minaret. Projekt upadł „ze względów kulturowych”, ale do tej pory wielu mieszkańców doszukuje się w rzucanym przez komin cieniu charakterystycznego kształtu. Teraz władze miejskie chcą zrobić porządek z tymi rozległymi terenami i dofinansować przekształcenie ich w centrum kulturalne. Kultura zawsze na propsie, ale klimat opuszczonych korytarzy i wyjącego w ich zakamarkach wiatru to równie wielka i zdecydowanie bardziej unikatowa atrakcja. Miejmy nadzieję, że pięknej poniemieckiej zabudowy nie spotka los podobnego budynku z Wrocławia.

5. Nastawnia we Wrzeszczu

To kultowe wśród trójmiejskich trainspotterów miejsce już raz uciekło spod katowskiego topora. Położona nad gdańskimi torami unikatowa nastawnia bramowa miała zostać wyburzona przy okazji remontu linii kolejowej E65 (Gdańsk – Warszawa). Prace zablokowała facebookowo-prasowa akcja miłośników industriali. W pomieszczeniu na razie rezydują tylko nietoperze, ale jest plan, żeby urządzić tam pracownię artystyczną. Pomysł nie został wciąż zrealizowany, bo na przeszkodzie stoją schody, a raczej ich brak… Nie odstrasza to jednak wielbicieli mocnych wrażeń, którzy w obawie przed zmianą decyzji władz lub samoistnym zawaleniem się budynku łapią obiektywami przejeżdżające pod stopami pociągi. Tekst: Michał Kropiński


Š2013 Tonto Films and Television Limited. All Rights Reserved.


indie / e j e g / i Nudyśc

s i s r Katha e i n o f o r k i m y prz

ki chu i rozryw ia c b o im n o yn się Karaoke – s h – zmienia yc c ją a g a m y , że do dla mało w . Okazuje się h c a z c o h ć yc na nasz ożna podejś m u k n tu a g go j ambitnie tego trudne nieco bardzie

Zaczęło się od chodzenia do podłych pubów. Oczywiście z właściwą dozą dystansu do ich klimatu i klienteli. Małgosia Halber, której urodziny przypadają na początek lutego, tuż po „blue monday”, stwierdziła rok temu, że połączy przemożną chęć pójścia na karaoke z imprezą urodzinową. Jedynym lokalem, który w tym dniu oferował taką opcję, był pub Bolek – studencki przybytek z drewnianymi ławami i piwem z kija. I tak 30 osób, które nigdy z własnej woli do Bolka by nie przyszło, spędziło ponad trzy godziny na śpiewaniu. – W Bolku było dziwnie. Są tam drewniane ławy, kafelki na parkiecie, śmierdzi żarciem i rozlanym piwskiem, a klientela doskonale wpisuje się w wystrój wnętrza. No i nie było za dużo fajnych piosenek do wyboru – wspomina tę imprezę didżejka i malarka, Zuzanna Rajewska. Z tej frustracji zrodził się pomysł na karaoke w zupełnie innym wydaniu. – Nasze zostało zorganizowane z potrzeby serca. Uważam, że ludzie są zmęczeni zabawą, która polega tylko na piciu alkoholu. Niby alternatywą jest pójście do klubu, ale potem natychmiast zaczyna się narzekanie, że muzyka nie taka, i nikomu nie chce się tańczyć – mówi Halber, która w kolejne urodziny też postanowiła zrobić karaokeparty, ale już gdzie indziej. Impreza w Eufemii, przyjaznej dla bardziej wymagających klubowiczów (żeby nie powiedzieć hipsterskiej), była skierowana do tych, którzy baliby się pójść do Bolka, a w Eufemii

spotykają co tydzień tych samych znajomych. – Wrzuciłam kiedyś na Fecabooka link do utworu Killersów z komentarzem, że śpiewam to przez cały dzień i że może byśmy zrobili indiekaraoke. Pisząc „indie”, miałam na myśli repertuar, choć Bolkowa playlista spokojnie zaspokajała nasze potrzeby. Natychmiast odezwał się do mnie Robert Kamionek związany z Niezalem Warszawskim. Zorganizował sprzęt, zaczął gromadzić muzykę – doszedł do 3500 utworów i taką playlistą dysponowaliśmy w lutym na pierwszym indiekaraoke – wspomina Gosia.

Hipsterzy, Hitler, karaoke

Pierwsza maszyna karaoke (dosłowne tłumaczenie japońskiego słowa brzmi: „pusta orkiestra”) została ponoć wynaleziona w Kobe w 1971 r. przez japońskiego perkusistę Daisuke Inoue. Karaoke bardzo szybko zawładnęło całą Azją, a w latach 80. opanowało resztę świata. Choć ten typ imprez od lat cieszy się niesłabnącą popularnością, to ma raczej negatywny PR. „Karaoke istnieje w próżni smaku” – zaczyna się jeden z artykułów analizujących fenomen tego zjawiska. Żartu na temat karaoke nie mogło np. zabraknąć w serialu „Dwie spłukane dziewczyny”. Han: – Hipsters like karaoke. Max: – Replace the word »like« with the word »Hitler« and you got three worst things in history”. Imprezy kojarzone w Polsce ze studenckim pubem i dużą rotacją utworów Dżemu zmieniają jednak oblicze – ich status przeistoczył się z „popularnego” w „modny”. Dotyczy to zresztą nie tylko wieczorków karaoke, ale wszelkiego rodzaju przejawów kultury niskiej, która jest istotną częścią żywota każdego szanującego się hipstera. Przyczyny tego stanu rzeczy wyjaśniała w swojej książce „No Logo” już pod koniec lat 90. Naomi Klein: „Teraz już pogardę dla kultury masowej wyrażało się nie poprzez jej odrzucanie, lecz całkowite poddanie się jej dyktatowi, tyle że z ironicznym uśmieszkiem na ustach. Dzieciaki oglądały »Melrose Place«, chodziły do wirujących restauracji na dania mięsno-rybne, śpiewały piosenki

Franka Sinatry w barach karaoke i sączyły drinki z palemkami w utrzymanych w hawajskim stylu tikki bars, a wszystko to było odważne i na luzie, bo, no cóż, to ONI to robili”. Jeżeli oddajesz się tego typu rozrywce z pełną świadomością faktu, jak zabawne i złe to jest, możesz przeżyć popkulturowe katharsis.

Dla beki i bez szydery

Urodzinowa impreza w Eufemii cieszyła się ogromnym zainteresowaniem, ludzie tłoczyli się w klubie i pod wejściem. – Śpiewałam „Dog Days Are Over” Florence and the Machine i oczywiście kompletnie mi nie wyszło, bo cały czas się z siebie śmiałam. Czułam jednak wsparcie przyjaciół oraz publiczności, co jest wielką siłą. To karaoke nie było konkursem w stylu „Mam talent”, w którym możesz dostać burzę oklasków albo pomidorem w twarz, ale raczej odnowieniem idei imprezy w ogóle, czyli wydarzenia polegającego na tym, że ludzie tworzą wspólnotę, zrzucają maski, okazują emocje, nie wstydzą się, rozluźniają i przeżywają coś niezwykłego, odległego od codziennej rutyny i samokontroli – wspomina dziennikarka Karolina Sulej. – Karaoke w Eufemii pozwoliło pośpiewać hipsterom – śmieje się Rajewska i dodaje, że hipsterstwo w tym przypadku polegało na cynicznym założeniu, że to, co jest wieśniackie, może być fajne, jeżeli robi się to „dla beki”. Imprezę wspomina bardzo dobrze: – Dwie szklanki wina pozwoliły mi pozbyć się tremy, zresztą była bardzo miła atmosfera i dużo znajomych. Śpiewałam solo „Down by the Water” PJ Harvey i razem z koleżankami „Spokój” Super Girl and Romantic Boys (Kostek, członek kapeli, był na sali i nie uciekł), „The Shoop Shoop Song” w wersji Cher i „Smells Like Teen Spirit” Nirvany. Strasznie żałuję, że akurat byłam na papierosie, kiedy Sylwia Zarębska z kolektywu didżejskiego Hungry Hungry Models śpiewała Gotye – śmieje się Zuza. W stolicy najwyraźniej jest zapotrzebowanie na tego typu rozrywkę, dlatego organizatorzy zapowiadają kolejną edycję. Ucywilizować karaoke starają się także właściciele Syreniego Śpiewu. Od niedawno w każdy czwartek odbywa się tam karaoke z zespołem. Każdy, kto odważy się wejść na scenę, przed występem dostaje szota, a po nim darmowego drinka. – U nas śpiewa się do muzyki granej na żywo, więc każdy ma możliwość poczuć się jak rasowy wokalista w towarzystwie pięcioosobowego składu – opowiada Igor Konefał, dyrektor artystyczny klubu. Jest to pierwsza tego typu impreza w Warszawie, pomysł od razu chwycił: – Czwartki cieszą się coraz większym powodzeniem i wieść o nich pocztą pantoflową zaczęła roznosić się po mieście – mówi


Foto: Jakubina Foto

Igor. – Po pierwszej imprezie na stronie Syreniego Śpiewu zaczęły pojawiać się podziękowania i opinie, że w końcu ktoś zrobił coś nowego, coś, czego jeszcze w Warszawie nie było. Ludzie zachowują się naprawdę super – często śpiewają na głos, jak się ktoś pomyli, zawsze są też owacje po występie. Nie ma szydery w każdym razie – dodaje.

Geje vs. konsola

Karaoke ma wiele twarzy – w Bangkoku jeżdżą karaoke taksówki, w Toronto organizowane jest karaoke dla nudystów. Z kolei w Warszawie, jeśli kogoś mierzi pub studencki, nudzi indie i przeraża cała orkiestra, może wybrać się do Galerii i pośpiewać w homoseksualnym towarzystwie. – Imprez karaoke w Galerii na pewno nie nazwałbym hipsterskimi, również ze względu na specyfikę tego miejsca. To wciąż głównie guilty pleasure, rodzaj środowiskowego folkloru, od którego niektóre kluby gejowskie wolą się odcinać. Galeria to taka brzydka siostra Utopii, której nie wyszło, choć się starała – dwie sale w piwnicy przedzielone kurtynką, bar, smutna dyskotekowa kula i rura do tańca – opowiada Mariusz Mikliński, który brał udział w takim karaoke. Sama impreza odbywa się w głównej sali – na podwyższeniu, niby-scenie, jest też lustro. Repertuar popowy: dużo polskiej muzyki i ballad, lata 90., George Michael, Agnieszka Chylińska,

która z jakiegoś powodu cieszy się popularnością wśród gejów, ale zdarza się, że ktoś zaśpiewa „Life on Mars” Davida Bowiego. Do tego nielekka konferansjerka i konkursy. – Widać, że niektórzy się przygotowują i że to nie tylko zabawa – stali wykonawcy, którzy mają grono fanów i swój repertuar, siedzą tam chyba tydzień w tydzień. Oczywiście czasem wtoczy się ktoś pijany, bełkoce i nie zna tekstu, ale nie jest to odbierane entuzjastycznie – opowiada Mariusz. Gorzej mają ci, którym brakuje śmiałości, by wyjść na scenę i zaśpiewać publicznie, ale i dla nich jest rozwiązanie. Wystarczy mieć konsolę, telewizor, płytę z grą karaoke i grupę wypróbowanych znajomych. Takie „karaoke posiadówki” są coraz modniejszym sposobem spędzania czasu: – Najtrudniej jest przełamać lody – u mnie goście zawsze najpierw narzekają, że nie potrafią śpiewać i że potrzebują dużej ilości alkoholu, by w ogóle wziąć mikrofon do ręki. Ale potem, jak już ktoś do tego mikrofonu się dorwie, to trudno go od niego oderwać! – opowiada kolejna dziennikarka, Paulina Grabska, która organizuje u siebie takie wieczory. A na koniec zagadka! Kto zorganizował pierwszą imprezę karaoke w Polsce? Odpowiedź na to pytanie idealnie wpisuje się w dyskurs „obciachowe kontra hipsterskie” – pierwszy klub w tym stylu według gminnych podań (patrz: lista wyników w Google) należał do Michała Wiśniewskiego z Ich Troje i został otwarty w 1996 r.! Muzyka zainspirowała wizyta w Singapurze, gdzie przypadkowo natknął się

on na karaoke i zamiast zwiedzać Tajlandię wszystkie wieczory przesiedział w klubie. – Zakochałem się w panującej tam atmosferze, w dreszczyku poprzedzającym każdy występ. Jakiś czas później podczas zwiedzania niemieckich sklepów, w których szukał sprzętu do studia, natrafił przypadkiem na sprzęt karaoke: „Koszty tej zabawki były horrendalnie wysokie, ale spodobało nam się połączenie rozrywki z możliwością zarobku, po drugie takiego czegoś w Polsce jeszcze nie było. I tak zamiast realizować wcześniejsze założenia przywieźliśmy ze sobą wyposażenie do karaoke wraz z ponad 200 utworami do śpiewania. Jak wróciliśmy, to wszyscy patrzyli na nas jak na nienormalnych. No i złożyliśmy wszystkie swoje wspólne oszczędności i stworzyliśmy pierwszy profesjonalny klub karaoke w Polsce”. 17 lat później imprezy karaoke stały się fajne. Tekst: Aleksandra Żmuda


e z r ut j o p a n Pałac

ero TV n e G / m iu delir / sk y d e l e T

ają arszawie, m W w ją a k z Mies bku lat, a w doro rę a p ia c ś e, M83 dwadzie .in. dla Mus m i k s y d le na te iąż czekają c W . it P n tnio czy Passio era, ale osta g g a J d o n telefo iohead ani od Rad p a ił n o w z zad

Dla M83 wysłały chomika na Księżyc, dla Passion Pit uciekiniera z korporacji wsadziły do malucha, którym podczas podmiejskiej wycieczki wymierza on sprawiedliwość, dla Muse doprowadziły naszą cywilizację do upadku, a dla Kap Bambino powołały do życia nową rasę ludziozwierzów. Julia Rogowska i Magda Załęcka jak dotąd wyreżyserowały pięć klipów na konkurs platformy Genero TV. Portal umożliwia realizowanie oficjalnych teledysków dla muzycznych gwiazd światowego formatu: od Duran Duran, przez Linkin Park, po Röyksopp. W otwartym konkursie udział może wziąć każdy, nikt nie narzuca tematu ani formy, totalna wolność artystyczna. Nadesłane klipy oceniane są przez artystów i wytwórnie. Laureaci otrzymują pięć tysięcy dolarów, ale każdy finalista zdobywa też nagrodę w postaci świadomości, że jego dzieło obejrzy ulubiony zespół. Bezcenne. Cztery ze stworzonych przez OMG It’s me (czyli Julę i Magdę właśnie) klipów przeszły do finału, a jeden zgarnął główną nagrodę i stał się oficjalnym teledyskiem formacji The Milk. Ale to nie wszystko, dziewczyny zdobyły też tytuł w kategorii Reżyser Roku i 10 tysięcy dolarów. Z tej okazji spotkaliśmy się z nimi, żeby poopowiadały nam trochę, jak to się robi. Ponieważ Julię (i jej roztargnienie) znamy nie od dziś, wcale nas nie zdziwiło, że podała nam zły adres własnego mieszkania.

Piosenka do zarzygania

Poznały się w szkole – obie studiują reżyserię. Zaczęło się od klipów dla polskich zespołów

(nominacja do Yachów). Ale przeważnie albo nie było pieniędzy, albo był już gotowy pomysł (zły), albo problem stanowiła muzyka (zła). Z pomocą przyszedł Facebook: któregoś dnia Julia razem z operatorem Adamem Mendrym trafiła na nim na informację o Genero TV i konkursie na wideo dla Kap Bambino. A że kiedyś ich bardzo lubiła, pomyślała: może by coś sieknąć? I się zaczęło. Na początku mózgiem operacji była Julia, ale – jak sama podsumowuje – mózg okazał się za mały. Razem są odważniejsze. Teledyski robią bardzo szybko. – W przypadku tych konkursowych goni deadline, najczęściej mamy cztery tygodnie. Najpierw wałkujemy piosenkę do zarzygania. Zawsze wybieramy taką, w której się zakochujemy (towarzyszy nam myśl: jak to będzie słuchać jej przez trzy dni bez przerwy podczas montażu) – opowiadają. Potem jest burza mózgów, zbieranie ekipy, często pracują ze znajomymi. Aktorów szukają „typami”, czyli rzucają wśród znajomych, że potrzebują kogoś w typie „tego Cygana z »Moulin Rouge«”. – Niesamowite, jacy wspaniali są ludzie, wszyscy znajomi bliżsi i dalsi chcą nam pomagać, dużo dobra nas spotkało – relacjonują dziewczyny. – Dzień po opublikowaniu pierwszego teledysku w sieci weszłyśmy do szkoły i nagle okazało się, że każdy go oglądał, wszystkim się strasznie podobało, ludzie chcieli wiedzieć, jak myśmy to zrobili, co, jak, gdzie i kiedy. Innymi słowy, niezły fejm poszedł – wspominają. Na ich studiach teledysk jednak nie jest ceniony, niektórzy wykładowcy pytają złośliwie, czy zamierzają w życiu robić tylko takie rzeczy. Bo to przecież tylko wideoklipy. Ale praca nad nimi bywa ciężka. Nie śpią, nie mieszkają we własnych mieszkaniach, nie robią nic innego, jest tylko teledysk. Rysowanie storyboardów, pisanie scenariusza, dokładne planowanie każdego ujęcia – w przypadku teledysku ważne jest też planowanie sekwencji pod muzykę, akcent w obrazie i w piosence musi się zgrywać. Oczywiście niezbędne są pieniądze: – Może ze dwa klipy powstały kompletnie bez budżetu, przeważnie po prostu wkładamy w to nasze własne oszczędności. Tak nagrałyśmy zwycięskie wideo dla Milk. Grają w nim znajomi, kupiłyśmy im na

ciuchach dresy, zapłaciłyśmy za benzynę i jedzenie na plan – to wszystko – zdradzają. To dość znamienne, że teledysk zrobiony bez budżetu wygrał 15 tysięcy złotych. Zwróciły nam się koszty za M83, częścią podzieliłyśmy się z ekipą, resztę zainwestowałyśmy w Muse.

Kuszenie chomika

Bo z klipem dla M83 (ich ulubionym) tanio nie było – musiały przecież wysłać chomika na Księżyc. Zwierzęta to zadanie Julii. W wakacje reżyserowała psa w filmie koleżanki. Niejaka Pusia miała skakać przez pole i robić dużo różnych rzeczy. A Pusia była takim małym wylęknionym czymś, co nie chciało robić zupełnie nic. Została więc podczas montażu wycięta, czego do dziś Julia nie może odżałować. Z chomikiem poszło już łatwiej: kuszenie jedzeniem, delikatne popychanie i jakoś sobie z rolą poradził. – Mieszkaliśmy całą ekipą w domku na odludziu, w Załubicach Starych pod Warszawą, u znajomego – opowiada Magda o pracy nad klipem dla M83. – Była tam jego mityczna babcia, którą ciągle nas straszył, nie byle jaka, bo z Ameryki: „utrzymujcie porządek, bo w każdej chwili może przyjechać”. Więc wszyscy żyliśmy w nerwach, oczekując babci, a babcia nigdy nie przyjechała – wspomina Jula. Dziewczyny przeżyły tam jeden z najgorszych dni swojego życia. Po całej nocy zdjęć Julka i operator Adam pojechali ledwo przytomni oddać sprzęt do Warszawy i w drodze powrotnej prawie zaliczyli zderzenie czołowe z tirem – tak byli zmęczeni. W tym czasie Magda z ekipą scenograficzną sprzątała domek: zrywanie tapet, demontowanie dekoracji, zacieranie śladów obecności – a zacierali starannie, ze strachu przed babcią. – A że w Załubicach Starych nie ma śmietnika, śmieci trzeba było wywieźć do Warszawy – opowiada. – A że ledwo mieściliśmy się ze wszystkim w samochodzie, worki ze śmieciami trzymaliśmy na kolanach, upchnięte po brodę. Po 48 godzinach bez snu człowiek jest bardziej wrażliwy na wszystko, o śmieciach nawet nie wspominając. Nie dotrwaliśmy więc do Warszawy, zatrzymywaliśmy się na każdym mijanym przystanku autobusowym i wyrzucaliśmy po jednym worku. Ta droga trwała wieczność – śmieje się.


Odznaki Polsatu

Jeden z najprzyjemniejszych etapów pracy nad klipem to dokumentacja. – Wstajemy wcześnie rano i chodzimy na spacery. I to jest absolutnie wspaniałe – rozpływa się Magda. – W przypadku klipu dla Muse potrzebowaliśmy sporo bardzo specyficznych lokalizacji, w scenariuszu były i złomowisko, i opuszczony pociąg, i pałac. Łaziłyśmy po terenach kolejowych, bo potrzebowałyśmy jakiegoś postapokaliptycznego krajobrazu: trochę złomu, jakieś resztki po cywilizacji z przeszłości, czyli wypisz, wymaluj nasze torowiska. Opuszczony pociąg znalazłyśmy przypadkiem w Olszynce Grochowskiej. Wydawało nam się, że skoro stoi za ogrodzeniem PKP, to możemy tam sobie bez problemu wejść. Nasz kierownik produkcji wyprowadził nas z błędu, ale nie było już czasu, żeby zdobyć pozwolenie. Gdy robi się klipy z tak krótkimi deadline’ami, na wiele rzeczy nie ma czasu – przyznają dziewczyny. Jula podczas zdjęć bardzo się denerwowała, była przekonana, że zaraz przyjedzie policja i ich stamtąd wyrzuci, a że nie miały innej lokalizacji (ani czasu na jej znalezienie), to byłby koniec. No i miała rację, ale tuż przed policją przyjechała ekipa Polsatu kręcić program o kolei w Polsce. – Policjanci spytali ich o pozwolenie na filmowanie, oni pokazali im swoje odznaki Polsatu i policja sobie pojechała – zdradza Julia. Z kolei w poszukiwaniu złomowiska dziewczyny obdzwoniły wszelkie dostępne miejsca tego rodzaju. To, które zgodziło się je przyjąć, okazało się złomowiskiem celebryckim

(bo i Kinga Rusin tu była, i taki jeden znany dziennikarz, i taki inny równie znany pan z telewizji – opowiadał jeden z pracowników). Na szczęście ceny nie były celebryckie – pozwolono im kręcić za kosz słodyczy. Trudniej było z pałacem. W ostatnim momencie wysypała im się lokalizacja. Główny gmach Politechniki Warszawskiej był już dogadany z działem promocji, ale zwyciężyła biurokracja. Jak to często bywa, rozbiło się o panią Wiesię. – A tam siedzą ze trzy panie Wiesie, każda miała inną trwałą, inny odcień perłowego lakieru na paznokciach, każda chciała więcej pieniędzy – podsumowuje Magda. Dziewczyny pojechały więc szukać innego pałacu, na pojutrze. Scenariusz przewidywał wielkie, bogate wnętrze – miejsce, które jako jedyne ostało się po zagładzie cywilizacji. W ostatnim momencie, nie robiąc żadnych problemów, przyjęło je Muzeum Geologiczne. Wszyscy byli bardzo mili i pomocni – nie tak jak w przepięknym gmachu Ufficio Primo, gdzie pani w kostiumie Prady – dowiedziawszy się, jakim dysponują budżetem – patrząc gdzieś ponad ich głowami, odprawiła je w taki sposób, że liczyć mogły co najwyżej na poszczucie psami.

O jezu, jak my jemy!

Etap zdjęciowy to ciągłe gaszenie pożarów. Podczas pracy nad klipem dla Passion Pit zepsuł się samochód, w drodze powrotnej z planu stanął na środku Wisłostrady. – Był jeszcze maluch, który pojawia się w filmiku, ale mieliśmy też masę sprzętu, kilku aktorów i jeszcze jeden dzień zdjęciowy przed sobą. Zawzięliśmy się i spakowaliśmy do malucha:

wrzuciliśmy sprzęt na dach, zawiesiliśmy z przodu dyskotekową kulę, dwumetrowemu aktorowi upchnęliśmy kolana pod brodą i dojechaliśmy. Ludzie na nasz widok umierali ze śmiechu, ale wszystko się udało – wspominają. Podczas kręcenia jest też dużo stresu. Julka najpierw się denerwuje, a po zdjęciach odreagowuje śmiechem. Magda natomiast dusi nerwy, a jak już jest po wszystkim, siada w kącie i płacze. – No i jemy. O jezu, jak my jemy! Podczas ostatniej produkcji pobiłyśmy chyba rekord stężenia zupki chińskiej w ludzkiej wątrobie. Na planie nigdy nie ma na nic czasu, więc zamiast jedzenia jest rzucanie się na jedzenie. Bo nigdy nie wiadomo, kiedy będzie następna okazja – żartuje Magda. W gaszeniu pożarów pomaga im też fakt, że świetnie się nawzajem wyczuwają: – Mamy jakiś czujnik, przekaz energii jest bardzo płynny. Jak jedna jest zdenerwowana, druga zamienia się w oazę spokoju, gdy jedna przeżywa kryzys, druga ma przypływ energii. Ostatnio pierwszy raz od miesiąca poszły do kina. Na dwa seanse naraz, żeby nadrobić. Magda ryczała na „Sugar Manie”, Jula ryczała na „Hitchcocku”. Wymiana emocjonalna. Zdjęcia trwają zwykle trzy-cztery dni, potem montaż i postprodukcja – najmniej przyjemne etapy. Zmęczenie materiału i materiałem, czasu jest już zwykle bardzo mało, a widzi się same błędy. Nerwówka, zero spania, dużo kłótni. – Z jakiegoś powodu nagle nawet korekcja koloru budzi ogromne kontrowersje i wywołuje zażarte spory – opowiada Jula. W końcu, po miesiącu bardzo intensywnej pracy, teledysk jest gotowy. I co? Miłość nie zawsze przychodzi od razu. Pierwszy tydzień po oddaniu projektu to otrząsanie się. Drugi tydzień to już delirium i szukanie nowego pomysłu. Bo to wciąga. Tekst: Ola Wiechnik

-

Europejska Stolica Kultury

ROCK-A-ROLLA

WWW.ROCK-A-ROLL A .COM

MAMY TWÓJ BILET.


ełm Ch / o iast Moje M

ha c lu e i B ha c u Du e Phantoma h T i k w ó c js ie mie ne chełmsk io b lu u li y z c

Górka Chełmska

Chełm jest typowym małym miastem, centrum spotkań stanowią tu supermarkety, second-handy oraz „deptak”. Gdy cztery lata temu przeniosłem się do Warszawy, Chełm stał się moją idyllą. Do poruszania się po nim nie jest potrzebny dobowy bilet ZTM, wystarczą wygodne buty. Jednym z takich spacerowych miejsc jest wzniesienie w samym centrum miasta z Bazyliką Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. W niedzielę jeden z głównych punktów sakralnych Chełma, przez resztę tygodnia, szczególnie wiosną – popularny spot licealistów. Panorama miasta widoczna z górki sprzyja refleksjom, zakochanym i spożywającym lokalne piwo Magnus.

Górka Chełmska

Zalew Żółtańce

Ukończona stosunkowo niedawno ścieżka rowerowa z centrum miasta prowadzi do odświeżonego zalewu we wsi Żółtańce (oddalonej od Górki o ok. 7 km). Większość trasy prowadzi przez łąki na południowych obrzeżach miasta. Sielanka z kościołami Chełma w tle, łabędzie i brak bazy turystycznej. Spragnionych masowego konsumpcjonizmu i klimatu polskich kurortów odsyłam w stronę Włodawy i Jeziora Białego we wsi Okuninka (ok. 40 km na północ).

Kumowa Dolina

Położony na wzgórzach las na zachodnich krańcach miasta. Bardzo niejednoznaczne miejsce z odgłosami z pobliskiej strzelnicy sportowej w tle. Przyjeżdżają tu zwolennicy sportów ekstremalnych, działkowcy, amatorzy spacerów. Znajduje się tu amfiteatr, wyciągi narciarskie, dzika kopalnia piasku, nadajnik RTV. To także historyczne miejsce egzekucji przedstawicieli inteligencji z okolic Chełma i Krasnegostawu. Chełmski eskapizm.

zalew Żółtańce

Cementownia Chełm

W mieście ma status miejsca mitycznego. Na początku lat 60. przepowiadano jej 10-procentowy udział w krajowej produkcji cementu. Każdy mieszkaniec jest jakoś z cementownią związany – przez rodzinę czy sąsiada (wciąż tam pracującego lub zwolnionego w latach 90.). Lśniąca, industrialna konstrukcja wbiła się w krajobraz tak samo jak Bazylika NNMP.

Foto: Anja Pietsch

The Phantom – muzyk, didżej

i producent. Gdy wykreował swój alias The Phantom, zyskał rozgłos w całej Europie. Dość powiedzieć, że występował m.in. w legendarnym Social Club w Paryżu, a jego tracki w BBC1 grał m.in. Lunice. Ma na koncie remiks przygotowany dla Kitsuné Records. Aktualnie pracuje nad swoim pierwszym pełnoprawnym albumem.

Podziemia Kredowe

Jest to miejsce wyłącznie turystyczne, ale warte wspomnienia. Punkt obowiązkowy dla przyjezdnych i uczniów lokalnych podstawówek. Niecodzienny, na skalę światową, olbrzymi kompleks kredowych korytarzy pod miastem (w latach 60. zapadła się część głównej ulicy) oraz źródło wizerunku Ducha Bielucha. Jeśli ktoś z was wpadł w dziale z nabiałem w popłoch na widok serka marki Bieluch z wizerunkiem postaci z prześcieradłem na głowie, to wyjaśnieniem są legendy związane z chełmskimi podziemiami.

Kumowa Dolina


miast o/

city

fot o/

chw ila

mom

Robi m Chce y zdjęci a. cie p odzie Obsesyj n lić si ę sw ie, komp oimi u ? Śli lsywnie jcie j , e na ajfonem citym . ome Jak wszy nt@a s ktivis cy. Sorry . t.pl

Foto: redakcja i przyjaciele

ent


je z n e rec

ety ż d ga / i śc o w / no

Bartosz Fisz Waglewski „Warszafka płonie” Biuro Literackie

KSIĄŻKA

Między rymem a rytmem

RZECZ

Psia kość

Skoro moda na planszówki kwitnie, podobnie jak na domowe wypieki sprzedawane w knajpach, czemu by tego nie połączyć? Kolejny etap to domowej roboty gry. Łatwizna. Tak przynajmniej twierdzi autorka psiego domina, widocznego na załączonym obrazku. Ta niezbyt może pasjonująca gra sporo zyskuje, gdy kropki zamieni się piesiulkami. Szczegóły poznacie tu: reramble.wordpress.com. [wiech]

„Korzystam z języka tak, jak mój brat używa samplera” – deklaruje Fisz. Jego teksty to jedne z bardziej poetyckich, czasem dziwacznych, czasem buntowniczych, a czasem wzruszających słów w polskiej muzyce. I chyba właśnie one, jak żadne inne, nadają się do tego, by traktować je jak poezję. Pozostają aktualne bez względu na to, kiedy po nie sięgniemy, bo dotyczą ludzkiej kondycji, a nie chwilowej newsowej rzeczywistości. Teraz można do nich powrócić i przyjrzeć im się z bliska – zostały właśnie wydane w serii „33. piosenki na papierze”. Trudno powiedzieć, czy powinny funkcjonować sauté – bez warstwy muzycznej. Sam Fisz cytowany w posłowiu do tego tomiku (będącym miksem wypowiedzi Waglewskiego z różnych wywiadów) wspomina, że „nie wierzy w tekst przed muzyką”. Z zarysu historii, którą ma w głowie, tworzy opowieść dopiero wtedy, gdy dostanie bit. I to między rymem a rytmem muszą zmieścić się wers i sens. Trudno jednak zaprzeczać, że książkowa forma i inny sposób obcowania z tekstem pozwala docenić wirtuozerię niektórych Fiszowych sformułowań, które mogą umykać, kiedy słuchamy płyt. [Sylwia Kawalerowicz]

PANACEUM („Side Effects”) reż. Steven Soderbergh obsada: Rooney Mara, Jude Law, Channing Tatum, Catherine Zeta-Jones USA 2013, 106 min Monolith Films, 19 kwietnia

FILM

Jaka to choroba?

Emily Taylor ma depresję – rozpędzonym autem wjeżdża wprost w ścianę parkingu. Sytuacja jest poważna, gdyż nawet to, że dziewczyna dzieli małżeńską sypialnię z Channingiem Tatumem i chadza na bankiety u nowojorskiej finansjery, okazuje się niewystarczającym antidotum. Wypisujący kolejne recepty psychiatra w osobie Jude’a Lawa, choć przecież mógłby uzdrawiać samym spojrzeniem, również bezradnie rozkłada ręce. Jedyna (chemiczna) nadzieja w nowym antydepresancie, którym z ekranów telewizorów zalecają się uśmiechnięte panie. Szczęśliwa pigułka zaczyna działać, jest tylko jeden feler: Emily, lunatykując, gotuje po nocach jajka i snuje się niczym zjawa z japońskich horrorów. A to dopiero początek. „Panaceum” to – jak deklaruje reżyser – jego pożegnanie, pewnie nie ostatnie, z kinem i po seansie znajdą się tacy, którzy uznają tę decyzję za słuszną. Po krótkim epizodzie maniakalnym w „Magic Mike’u” Soderbergh za sprawą scenarzysty Scotta Z. Burnsa (razem niedawno uśmiercili pół globu w „Contagion”) ulega bardziej ponurym nastrojom. Doktor Steven stawia jednoznaczną diagnozę: ogniskiem choroby jest kryzys ekonomiczny, który i jednostki, i całe instytucje skłania do brudzenia sobie rączek. Jeszcze niedawno czarne charaktery mąciły w podobnych filmach dla czystej frajdy, zysk był tylko dodatkiem, teraz z trudem wiążą koniec z końcem. Mieszkają na pudłach w apartamentach, z których muszą się wynieść, odsiadują wyroki za finansowe przekręty, łączą fuchy, by utrzymać stan posiadania. Nieco staroświecka formuła „Panaceum”, powoli odkrywającego karty thrillera z teorią spiskową w tle, budzi sympatię: nikt nie jest nieskazitelny, tylko alibi może być tu dobre. Niepotrzebnie jedynie Soderbergh wprowadza wątki osobiste w rozstrzygnięciu intrygi – w końcu bezinteresowne, napędzane chciwością zło wypada na ekranie szlachetniej niż emocjonalne animozje. [Mariusz Mikliński]

RZECZ

Śpiew paproci

Czasami nie trzeba być ładnym, ciekawym ani tanim, żeby stać się obiektem zachwytów. Dla jasności – piszemy teraz o przedmiotach, a nie ludziach. Śpiewające wazoniki, produkowane przez krakowskie Diploo Studio, do tanich nie należą (ok. 100 PLN za sztukę), nie są też specjalnie piękne, ale mają w sobie to coś. Co wam zresztą będziemy truć. Oddajmy głos wazonom. [wiech]


Wydanie nowej płyty jest idealną okazją do przypomnienia wcześniejszych sukcesów Bowiego. Dla tych, którym najbardziej kanoniczne pozycje z dyskografii Brytyjczyka już nie wystarczają, wybraliśmy trzy mniej znane, ale równie godne uwagi krążki. „Lodger” (1979) Ostatnia część trylogii berlińskiej, często niesłusznie niedoceniana. „Lodger” nie posiada wprawdzie charakterystycznej dwudzielnej struktury „Low” i „Heroes”, jest raczej syntezą tych przeciwstawnych części. Bowie umieścił tutaj jedne ze swoich najbardziej osobliwych kompozycji, które potwierdziły jego status prawdziwego wizjonera. Do inspiracji tym albumem przyznali się ostatnio chłopcy z Yeasayera i faktycznie coś jest na rzeczy.

David Bowie „The Next Day” Sony Music

MUZYKA

Dzień sądu

Liczba znaków, która pozwalałaby chociaż streścić drogę Davida Bowiego prowadzącą do wydania „The Next Day”, kilkudziesięciokrotnie przekracza limit przewidziany na tę recenzję, a określenia pokroju „legendarny” czy „kultowy” wydają się zwyczajnie zbyt wyświechtane, by ich w tym przypadku używać. Najbezpieczniej jest więc nazywać Bowiego po prostu muzykiem lub artystą – słowami, w kontekście których nazwisko Davida Jonesa stało się archetypem. Wydanie pierwszej od dziesięciu lat płyty Brytyjczyka jest niezwykłym wydarzeniem, nie tylko ze względu na element zaskoczenia (nadzieję na nową płytę straciliśmy już kilka lat temu), ale też przez brak punktu odniesienia. Jaką miarą mierzyć ten powrót? Sam odsłuch daje momentalnie odpowiedź na to pytanie. Bowie nie życzy sobie taryfy ulgowej ze względu na wiek. Zaprezentował zestaw 14 różnorodnych numerów, które tworzą swoiste greatest hits, tyle że złożone z niepublikowanych wcześniej piosenek. Utwory te są jednocześnie idealnym przekrojem dokonań artysty. Ziggy Stardust, Thin White Duke, The Dame i wszystkie pozostałe wcielenia Bowiego trzymają się za ręce i tańczą pod dyktando muzyka, który tym razem bez grama makijażu na twarzy, z widocznymi zmarszczkami, spokojnie patrzy przed siebie. „The Next Day” nie przynosi rewolucji, ale skutecznie umacnia fundamenty pomnika, który należał się Davidowi Bowiemu już wiele lat temu. [Cyryl Rozwadowski]

„Scary Monsters (and Super Creeps)” (1980) To całkowicie osobna historia, bufor między rewolucyjną berlińską trylogią a otwartym atakiem na główny nurt w postaci „Let’s Dance”. Album zawierający m.in. „Ashes to Ashes” to w rzeczywistości zestaw świetnych, różnorodnych kompozycji, które niesłusznie pozostają w cieniu bardziej znanych kawałków. Posłuchajcie chociażby „Teenage Wildlife”, żeby zrozumieć, o co nam chodzi. „Black Tie, White Noise” (1993) Zdecydowanie największa zagadka w dyskografii Bowiego. To drugi (po „Tonight”) album, który został kompletnie zmieszany z błotem, zarówno przez krytyków, jak i fanów. Z dzisiejszej perspektywy „Black Tie, White Noise” jawi się jednak jako bardzo przemyślane dzieło ukrywające się pod popową fasadą. Wiedzione pulsującym basem Nile’a Rodgersa z Chic i zaskakujące dźwięcznymi dzwonami piosenki naprawdę porywają, a my nadal drapiemy się po głowie.

Tomb Raider PC/Xbox 360/PS3 Cenega Polska

Ill Bill „The Grimy Awards” Fat Beats

GRA

Młoda panna

Kiedyś to było. Żeby obejrzeć nagie kobiety, trzeba było podkradać kasety VHS tacie albo prosić obcego menela, by kupił ci „Wampa” w kiosku. Nie było Redtube’a, Pornhuba, w ogóle niewiele było. Tylko erotyki po 23 w piątki i internet o szybkości 52 kbps. W ciągu ostatnich lat wszystko się zmieniło. Jedna rzecz jest jednak stała: nadal jaram się Larą Croft. Komputerowa panna ma lat 17 i w swoim życiu przechodziła już różne fazy – były średnio duże piersi, były bardzo duże piersi, były wielkie piersi, były trzy piksele zamiast twarzy, było osiem, a teraz, jezu, miliardy pięknych malutkich pikseli. Choć od premiery pierwszej gry „Tomb Raider” minęło niemalże 20 lat, to właśnie w najnowszej jej edycji Lara jest najmłodsza. Istnieje bardzo ładne słowo, które ten fenomen wyjaśnia: prequel. Najnowszy tytuł z serii „TR” śledzi pierwszą poważną wyprawę archeologiczną Lary, a ta oczywiście przeradza się w konkretną chryję. Po raz pierwszy zabijemy człowieka, będziemy walczyć o życie w opuszczonej puszczy, strzelać z łuków do wilków, oprawiać zabite jelenie i odkrywać dawno zaginione budynki, w których znajdziemy drogocenne skarby sprzed setek albo i tysięcy lat. Mimo że moja miłość do Lary zawsze skupiała się na jej ciele, a nie na samej grze, to w marcu roku 2013 to się zmieniło. „Tomb Raider” ma potencjał, by stać się jedną z najważniejszych premier sezonu. Świetna grafika, wciągająca historia i ukochana bohaterka pozwoliły mi zapomnieć o troskach na dobrych kilka godzin. I pierwszy raz od dawna, nawet po przejściu głównego wątku gry, dalej eksplorowałem mapę, bo a nuż znajdę jeszcze coś fajnego. Powalczę z kimś większym i będę bawił się co niemiara. Chyba dziś po powrocie do domu znów odpalę „Tomb Raidera”. [Kacper Peresada]

MUZYKA

Prze-moc

Ill Bill nie jest typem gościa, który staje przed oczami na hasło „raper”. Ten pochodzący z biednej żydowskiej rodziny nowojorczyk dorastał przy akompaniamencie ciężkich, gitarowych riffów i potępieńczych jęków licznych w familii narkomanów. Brat Ill Billa nie bez kozery nosi przydomek Necro, a jego label (Uncle Howie Records) swoją nazwę wziął od imienia wujka, którego historia uzależnień niedawno zakończyła się śmiercią. Młody William Braunstein wzbierającą w nim agresję i gniew postanowił wylać do wtóru dudniących, boom-bapowych bębnów, a nie podwójnej stopy. Z krwi, potu i heroinowych łez ściekających po igłach strzykawek wyekstraktował jedne z najbardziej dotkliwych wersów w historii hip-hopu. Nienawiść do systemu, społeczeństwa i rządzących nim zasad od przełomu mileniów manifestował w takich składach jak Non Phixion czy La Coka Nostra, a o swoich metalowych korzeniach przypominał, współpracując z Maxem Cavalerą i nagrywając mikstape „Black Metal”. Przez lata zdążył też zyskać status, którego zazdroszczą mu całe zastępy „modelowych” raperów, śniących po nocach o bitach od Pete’a Rocka, Large Professora i DJ-a Premiera. W ich ustach jednak relacje z amerykańskich ścieków nie brzmiałyby tak wiarygodnie, teorie powszechnie uznawane za spiskowe budziłyby co najwyżej uśmiech politowania, a nazwisko Paula Baloffa mogłoby się znaleźć jedynie jako wyszukany w Google rym do „fuck off” albo „kałasznikow”. [Filip Kalinowski]


RZECZ

Stabilnie mobilne Suede „Bloodsports” Warner Music

MUZYKA

Zmartwychwstanie

Znacie ten nagły niepokój ogarniający kogoś, kto niedawno zmienił fryzurę i właśnie złapał swoje odbicie w mijanej szybie? Teraz możecie to mieć na co dzień, nie niszcząc włosów. Sposobem na to jest zmieniająca kształt półka (tego się nie spodziewaliście, co?). Metodą na wywołanie tego przyjemnego w gruncie rzeczy niepokoju może być mebel projektu Nataszy Harry-Frischkorn, zbudowany z 4-milimetrowych drewnianych deseczek spiętych stalowymi klamrami. W zależności od tego, jak powplatamy w nie książki, półka przybierać może różne kształty. Nieraz więc mijając ją, złapiecie kątem oka obcy szczegół w znajomej sylwetce. Dreszczyk emocji gwarantowany. www.cargocollective.com [wiech]

Nie lubię muzycznych powrotów – zazwyczaj źle się kończą. Nie mam nic przeciwko reaktywacjom na trasę i graniu klasycznego repertuaru – dla wielu fanów takie występy po latach to jedyna okazja, żeby zobaczyć ulubiony zespół na żywo. Gorzej z nowymi nagraniami. Tematu nie udźwignęli choćby pokoleniowi rówieśnicy ekipy Bretta Andersona: wydany cztery lata temu album (nomen omen) „Fourth” The Verve był udany tylko w połowie, zaś trzy nowe utwory Blur z zeszłego roku to kompletna klęska. Na tle tych doświadczeń Doktora Frankensteina „Bloodsports” to wręcz unikat – spójny, przebojowy, nagrany z tą samą pewnością co „Head Music” sprzed 14 lat, a jednak od niego lepszy. Kawałki, które możecie zanucić po paru przesłuchaniach, zadziorna gitara Oakesa (ależ on przytył…), szemrzący klawisz Codlinga (ciągle prawdziwy przystojniak!) i wciąż tak samo mocny, ale marzycielski głos Bretta – składniki mikstury buzują jak kiedyś, ale napar ma zdecydowanie dojrzalszy bukiet. „Nie nagramy nic, dopóki nie będziemy pewni, że jesteśmy na to gotowi” – zarzekał się dwa lata temu Anderson, a ja bardzo chciałem mu wierzyć. Nie nabrał mnie, ja nie nabieram was. Warto było czekać na ich powrót. [Rafal Rejowski]

Justin jest tylko jeden

Ale twarzy ma wiele. Co jedna, to zabawniejsza, bardziej błyskotliwa, po prostu piękniejsza. Oto kilka naszych ulubionych zagrywek Justina. Oczywiście lista jego popisów nie zamyka się w poniższym wyborze Zofii, ale te trzy zobaczcie koniecznie: Justin tańczy u Beyoncé – i robi to świetnie. Na szpilkach, w czarnym body, w towarzystwie dwóch nieobcych fanom Justina kolegów. Biedna Beyoncé, nienawykła do pozostawania w czyimś cieniu, z urokiem swojej nowej tancerki nie ma szans.

Justin Timberlake „The 20/20 Experience” Universal

MUZYKA Justin jako tofu – w skeczu dla „Saturday Night Live” przebrany za wielkie tofu wdaje się w dyskusję z człowiekiem kiełbasą, a jako argumentów używa przeróbek muzycznych hitów, m.in. Billy’ego Idola czy Rihanny („we found love in a meatless place”). Doskonałe! Justin jako Bon Iver – znowu „SNL” i znowu Beyoncé. Tym razem Justin (Timberlake) odwiedza młodą mamę jako Justin (Vernon) i śpiewa dziecku kołysankę. Bezcenne. Sam parodiowany zachwycał się nie tylko wykonaniem, lecz także tym, że Timberlake’owi z łysiną dużo lepiej niż jemu. Justin i Lonely Island – czyli crème de la crème. Zawsze gdy okazuje się, że świat jest jednak zły, ludzie głupi, a pogoda brzydka, puszczamy sobie „Mother Lover”, „Dick in a Box” albo „3-Way”. Justin w kreszowym dresie przywraca wiarę w to, że żyjemy na najlepszym z możliwych światów. Szczególnie że nawet, gdy robi sobie jaja, to są to jaja na wysokim muzycznym poziomie.

Elegancik

Na początku ustalmy fakt – Justin jest tylko jeden, bez względu na to, co twierdzi twoja młodsza siostra. Po drugie – ten koleś to złote dziecko muzyki popularnej, jeden z najzdolniejszych artystów ostatnich lat, który nawet jako śpiewające tofu wypada lepiej niż większość współczesnych wokalistów. Nic więc dziwnego, że oczekiwania związane z płytą, na którą kazał czekać sześć długich lat, były ogromne. Być może dlatego trudno ją jednoznacznie ocenić. Z jednej strony to po prostu bardzo dobry album – przepięknie wyprodukowany i brzmiący szalenie elegancko – którego słucha się z dużą przyjemnością. Justin bez zbytniej czołobitności składa hołd klasykom nowoczesnego soulu z Prince’em na czele i udowadnia, że Timbaland potrafi wyprodukować coś, co nie jest kupą – choć zdążyliśmy już o tym zapomnieć. Z drugiej – z „The 20/20 Experience” jest jakiś trudny do uchwycenia problem. Może mamy wobec Justina zbyt wygórowane oczekiwania? Ale czegoś tu brakuje. Płyta jest trochę jak ekskluzywny żigolak. Sprawia ci przyjemność, prawi czułe słówka, komplementy, patrzy w oczy, przy tym wygląda nienagannie i maniery ma prima sort. A jednak po spotkaniu gdzieś na dnie duszy czujesz niespełnienie i masz wrażenie, że wszystko jest trochę zbyt gładkie. Nie wiem, czy brakuje w tym dystansu, poczucia humoru czy przymrużenia oka, które pozwoliłoby wziąć w nawias niektóre teksty. Choć z każdym odsłuchem jest lepiej (omijam tylko koszmarne „Mirrors” – refren Justin podkradł chyba Katie Perry), ale wciąż nie wiem, czy bardziej mnie nie kręci Justin jako śpiewające tofu niż w tych odprasowanych garniturkach. [Sylwia Kawalerowicz]


Trzy hasła klucze do trzech najlepszych filmów Harmony’ego Korine’a: Spring Breakers reż. Harmony Korine obsada: James Franco, Vanessa Hudgens, Selena Gomez, Ashley Benson USA 2012, 93 min ITI Cinema, 5 kwietnia

FILM

Pocztówki z wakacji

Harmony Korine, cudowny bękart kina niezależnego, oswaja mainstream w typowy dla siebie sposób. Jeszcze niedawno znęcał się nad kotami (debiutanckie „Skrawki”) i ze śmietników czynił obiekty romantycznych uniesień („Trash Humpers”), a teraz w towarzystwie księżniczek z Disney Channel przemierza bezdroża Florydy, by skonać na imprezie życia. Zapełnia kadry mokrymi ciałami wijącymi się w ścisku, mnoży seksualne aluzje za pomocą sorbetów i atrap pistoletów, a Selenę Gomez zamiast w szkolny mundurek ubiera we fluorescencyjne bikini i kominiarkę – wszystko po to, by widzom znowu przyśnił się american nightmare. Fabułka jest pretekstowa: cztery dziewczęta, które różnią się od siebie długością odrostów, nie mając kasy na wiosenny wypad, napadają na bar szybkiej obsługi. Zaopatrzone w odpowiedni budżet, pędzą do nadmorskiego kurortu, gdzie czekają na nie chłopaki, wódka, słońce i muzyka – okoliczności niezbędne do podjęcia ważnych życiowych decyzji. Alkoholowo-imprezowe tournée wieńczy spotkanie z lokalnym raperem i dilerem narkotyków, Alienem, który zaimponuje im kolekcją hawajskich koszul. Osnową „Spring Breakers” oczywiście jest pastisz – reżyser czerpie z języka popkultury, którego ambasadorkami, a jednocześnie zakładniczkami, są obsadzone w głównych rolach gwiazdki, i wybiera z niego to, co najbardziej nieznośne. Teledyskowe wstawki z plątaniną kończyn i piersi podrygujących do kawałków Skrillexa dopełniają na ekranie purpurowe zachody słońca, sekwencje rodem z komputerowych strzelanek i dialogi zasłyszane w reality show. Nad całością zaś unosi się duch wrażliwości Britney Spears (z okresu sprzed odwyku). Do filmu Korine’a z uporem przyczepia się łatkę satyry obnażającej głupotę współczesnej rozrywki – tyle że jeśli koniecznie ma to być „Funny Games” doby Disney Channel, to okazuje się, że twórcy krążą wokół oczywistości. „Spring Breakers” broni się natomiast jako rasowe guilty pleasure – uwodzące campowymi kadrami i przesadą, ale też zaskakująco asekuranckie, skoro wszystko jest tu zrobione głównie dla żartu. [Mariusz Mikliński]

Szatan – „Kocham norweski black metal, najbardziej niekomercyjną i ekstremalną muzykę świata” – wspomina Korine w filmie dokumentalnym „Until the Light Takes Us”, po czym przebrany za kościotrupa wykonuje dziwny taniec przy opętańczych dźwiękach skandynawskich ekstremistów. Choć w debiutanckich „Skrawkach” nie płoną kościoły, a kości z czaszek dawnych przyjaciół nie służą za biżuterię, to jest to jeden z niewielu filmów, w których wykorzystanie utworów grupy Burzum mogłoby spotkać się z aprobatą samego Varga Vikernesa. Dogma ’95 – Spisując swoje artystyczne credo, Lars von Trier i Thomas Vinterberg nie mogli podejrzewać, że za szósty film zrealizowany według reguł ich manifestu odpowiedzialny będzie ledwie 25-letni Amerykanin, który pierwsze reżyserskie szlify zdobywał w kinach studyjnych, a nie na uniwersytecie. Brudny, nakręcony kamerą MiniDV „Julien Donkey-Boy” to jeden z najciekawszych przykładów zastosowania „dekalogu” Duńczyków, a jednocześnie ważny punkt na drodze artystycznej Harmony’ego Korine’a. VHS – Utyskujący na sztampowość kina Korine ukochał ekranowy brud, zanim blogowe dzieci Nan Goldin zaczęły dyktować „lifestyle’ową” estetykę. W 2009 r. – dobie VHS-owych klipów i coraz bardziej ekstremalnych reality shows – nakręcił „Trash Humpers”. Zarejestrowany w całości na wielokrotnie nagrywanych i kasowanych taśmach wideo wyimek z życia podstarzałych miłośników niewyszukanego humoru i seksu ze śmieciami stanowi najbardziej ekstremalny etap twórczości Amerykanina. Zewnętrzna i wewnętrzna brzydota bohaterów, idąca w parze ze szpetotą obrazu, więcej niż o podobnych im odmieńcach mówi właśnie o Stanach Zjednoczonych. [Filip Kalinowski]


Atoms for Peace „Amok” XL Recordings

Dadub „You Are Eternity” Stroboscopic Artefacts

Inc. „No World” 4AD

MUZYKA

MUZYKA

MUZYKA

Właściwie ta recenzja mogłaby zamknąć się w dwóch słowach: Thom Yorke. Ale przecież równie dobrze mógłbym napisać „Godrich” czy też „Flea”, bo każdy z nich jest marką samą w sobie. Jeśli jednak patrzeć na „Amok” tylko przez pryzmat nazwisk, to można się trochę rozczarować – nie ma tu niczego, czego nie moglibyśmy się spodziewać po projekcie wokalisty Radiohead. Yorke wraz z resztą ekipy stworzył świetny album, ale nie wysunął się nawet na milimetr poza obręb właściwego dla siebie stylu. Gdy jednak odrzucimy wszystkie związane z nim oczekiwania, płyta okazuje się po prostu zbiorem znakomitych piosenek. Znajdziemy tutaj wysmakowane melodie, wymyślną, nieoczywistą rytmikę i świetnie wyprodukowaną elektronikę. Mówiąc krótko, „Amok” zawiera prawie wszystko, za co kochamy Thoma. Cichym bohaterem albumu jest Flea – jego partie basu nadają każdemu kawałkowi fantastyczny puls. Tak czy inaczej, to cholernie równa płyta. [Krzysztof Kowalczyk]

Moda na czerpanie inspiracji z r’n’b, soulu i pochodnych nie ustaje. Ale o ile do tej pory to alternatywa interpretowała te gatunki na swoim podwórku, o tyle teraz mamy do czynienia z migracją w drugą stronę – zespół mający mainstreamowy rodowód przeszedł do niezalu. Bracia Andrew i Daniel Aged, czyli Inc., nagrywali i koncertowali prawie z każdym: Eltonem Johnem, Cee Lo Greenem czy Pharrellem. Nic więc dziwnego, że ich debiutanckie „No World” jest takie dobre. Tutaj wszystko się zgadza, każdy kawałek jest potencjalnym przebojem i dam sobie rękę uciąć, że ta delikatna perkusja, bujające, wręcz zmysłowe gitary i perfekcyjne wokale na żywo brzmią jeszcze lepiej. Szkoda tylko, że chłopaki nie zdecydowały się wnieść do całości więcej surowości i chłodu, odczuwalnego choćby w kawałku „Black Wings”. Już widzę oczami wyobraźni wszystkie festiwalowe miłości, które rodzą się podczas ich koncertów. [Krzysztof Kowalczyk]

Debiutancki krążek studyjnych magików z włoskiego projektu Dadub rozpoczyna się cytatem z Feli Kutiego: „Muzyka jest darem duchów, a ci, którzy nie obchodzą się z nią właściwie, umrą młodo”. Daniele Antezza i Giovanni Conti raczej nie muszą się bać o swoją przyszłość. Choć może ich coś czasem pobolewać w duszy. Skąpana w ambientowych szmerach i dubowych pogłosach techniczna motoryka „You Are Eternity” pełna jest drugoplanowych smaczków i dźwiękowej precyzji. Widm, zjaw i mar nie obchodzi jednak ani czystość tonów, ani ich tło historyczno-społeczne. Duchy trzymają się z dala od fizyki, a preferowanego przez nie metapoziomu nie ma w tych 12 kompozycjach zbyt wiele. Podniosłość i opresyjna wręcz narracyjność produkcji duetu bliższa jest hollywoodzkim ścieżkom dźwiękowym niż tradycjom Kinga Tubby’ego i Lee „Scratcha” Perry’ego. Jamajscy pionierzy wiedzieli bowiem, że zbytnia dokładność i pedantyczne wręcz rugowanie błędów blokuje drogę mistyce. Ową mądrość posiedli również Moritz von Oswald, Burnt Friedman, Shackleton czy – wydający w tej samej oficynie – Lucy. Panowie współtworzący Dadub mogą natomiast spodziewać się nawiedzin. [Filip Kalinowski]

Ile Thoma w atomie?

Pościelówy dla alternatywy Pedanteria

Raj: wiara („Paradies: Glaube”) reż. Ulrich Seidl obsada: Maria Hofstätter, Nabil Saleh, Rene Rupnik Austria/Niemcy/Francja 2012, 113 min Against Gravity, 5 kwietnia

FILM

Bezbożna wiara

Miłość to konstytutywny składnik katolicyzmu. Ale co się dzieje, kiedy miłość bliźniego zmienia się w obsesję nawrócenia za wszelką cenę? Kiedy misjonarska potrzeba krzewienia wiary staje się dewocyjną konkwistą? I co, jeśli Bóg ma twarz pięknego Jezusa utrwaloną na pastelowym obrazku, a uczucie do niego przybiera wymiar zmysłowy? To tylko kilka z wielu pytań, które zadaje Ulrich Seidl, badając tajemnicę wiary. Anna Maria (świetna Hofstätter) to podręcznikowa dewotka, która afekt do Najwyższego wyraża na wiele sposobów – np. regularnie się samobiczuje i pielgrzymuje na kolanach wokół dywanika. Wierzy, że jej wyznanie jest nadrzędne, dlatego cały swój urlop przeznacza na podróżowanie po wiedeńskich przedmieściach z wielką figurą Maryi Panny. Jej celem jest „chrystianizowanie niewiernych” – niemówiących po niemiecku i niezainteresowanych konwersją imigrantów. Zrealizowana w typowym dla Austriaka naturalistycznym stylu „Wiara” to nie tyle analiza religijności, ile opowieść o herezji, w jaką może się przekształcić przesadnie dogmatycznie interpretowana i zbyt intensywna miłość do Boga. To film, który punktuje zamiłowanie do religijnej powierzchowności – uroczystych rytuałów, obrazków i gestów, za którymi przy entym powtórzeniu nie kryje się już nic. W tym niezwykle celnym studium chorób toczących współczesny świat mieszają się groteska, strach i chore pożądanie. Przy głębszym wejrzeniu zamiast spodziewanej kontrowersji otrzymamy smutny portret duchowej pustki i czysto ludzkiej samotności, którą ukoić może jedynie kiczowaty wizerunek wiecznie uśmiechniętego Jezusa ze zmiętej pocztówki. [Anna Tatarska, Stopklatka.pl]


Depeche Mode „Delta Machine” Sony Music Polska

Osobna sprawa to oprawa graficzna. Nie wiem, ile pan Corbijn bierze od DM kasy, ale stworzone przez niego projekty okładek trzech ostatnich płyt są warte maksymalnie 19,99 PLN. Ze znakiem jakości Tesco.

MUZYKA

Star Mode

Z Depeche Mode jest jak z „Gwiezdnymi wojnami”. Gdyby na rynku ukazało się puste pudełko firmowane tą nazwą, fani i tak by je kupili. Powiedzmy to głośno: ostatni naprawdę dobry album DM to „Ultra”, wydana ponad 15 lat temu. „Exciter” był średnio udanym zbiorem lounge’owych kołysanek, „Playing the Angel” płytą tak miałką i złą, że lepiej to przemilczeć, a „Sounds of the Universe” mimo kilku naprawdę świetnych momentów („In Chains”!) szybko wyleciał z pamięci. Nie zmienia to jednak faktu, że trasa trójki z Basildon wyprzedała się na pniu kilka miesięcy przed wypuszczeniem choćby jednego singla, a nadzieje wiązane z „Delta Machine” były ogromne. Tym razem Gore i spółka ograniczyli nieco rolę gitar, co mnie akurat cieszy, bo najchętniej wracam do stricte elektronicznych numerów DM. Sporo tutaj sympatycznych retrodźwięków, przywołujących miłe skojarzenia z połową lat 80., ale i tak to płyta nierówna. Otwierający „Welcome to My World” kusi podobieństwem do świetnego „Higher Love” z „Devotionala”, ale już następujący po nim „Angel” niestety sprawia, że z radością witam kolejny na liście „Heaven” – singiel, który też niczym przecież nie porywa. „Secret to the End” zaczyna się niczym „Rush”, by potem przejść w jeden z lepszych fragmentów płyty. „My Little Universe” jest spoko przez całe 30 sekund. I tak dalej, i tak dalej… Bardzo fajnie wypadają pławiące się w syntetycznym sosie „Soft Touch/Raw Nerve” i „Should Be Higher” oraz lekko bluesowy „Goodbye”. To nie jest zła płyta. Ale raczej nie podbije serca nikogo, kto nie nosił albo nie marzył o noszeniu białych spodni, skóry i lotniska na głowie. [Mateusz Adamski]

Chłepcąc ciekły hel – historia yassu Sebastian Rerak Stowarzyszenie A KuKu Sztuka

KSIĄŻKA

Filozoficzna historia yassowa

Potop. Tak można określić sytuację w muzycznym segmencie rynku książki. Biografie Davida Bowiego, Iggy’ego Popa, pakiet tomów poświęconych The Rolling Stones, wspomnienia Roberta Brylewskiego czy antologia radzieckiego i rosyjskiego undergroundu autorstwa Konstantego Usenki – to tylko mała część publikacji, jakie w ostatnich miesiącach trafiły w ręce czytelników. Do tego grona dołącza obszerna (ponad 550 stron) rozprawa poświęcona yassowi, czyli – że posłużę się słowami Pawła „Końja” Konnaka – „podziemnemu fenomenowi, który wniósł świeżą energię do wszechświata sarmackiej alternatywy”. Sebastian Rerak, kulturoznawca i dziennikarz muzyczny, pracował nad książką półtora roku. Przeprowadził wywiady z ponad 50 osobami, ukazując ewolucję yassowej sceny z perspektywy zarówno „ojców założycieli” (m.in. Jerzy Mazzoll, Ryszard „Tymon” Tymański, Mikołaj Trzaska), jak i postaci luźno z nią związanych (m.in. Tomasz Stańko, Macio Moretti czy wspomniany „Końjo”). Historię zrodzonego w Polsce gatunku, którego głównymi ośrodkami były Trójmiasto i Bydgoszcz, autor zrelacjonował przez pryzmat muzycznych, ale i osobistych losów konkretnych artystów. Szczegółowa kronika yassu spisana została żywym, publicystycznym językiem, oddającym ducha gatunku łączącego w sobie punkową energię, szaleństwo improwizacji i nerw jazzowej awangardy. M.in. dlatego nie można traktować jej w kategoriach zwykłej monografii, ale raczej – jako rzecze Tymon – opowieści „filozoficzno-lifestyle’owej”. Zaczytacie się. [Michał Karpa]


Kavinsky „OutRun” Universal Music

Iceage „You’re Nothing” Matador

MUZYKA

MUZYKA

RZECZ

Przeczytałem gdzieś, że „OutRun” to koncept album: historia kierowcy, który rozbija swoje ferrari testarossa i jako zombie zaczyna produkować muzykę elektroniczną. Nie wiem, co bierze Kavinsky, ale w swoich pomysłach jest bardzo konsekwentny – wątek samochodowy to w pewnym sensie lejtmotyw jego nagrań. Mainstream zainteresował się nim, gdy jego utwór „Nightcall” trafił na ścieżkę dźwiękową filmu „Drive”. Teraz długo oczekiwany debiutancki krążek Francuz zatytułował na cześć popularnej pecetowej wyścigówki. Zostawmy jednak całą „teoretyczną podbudowę”, o muzykę wszak tu idzie, a na tym polu Kavinsky nie zawodzi. Ramy brzmieniowe „OutRun” wyznaczają soundtracki oldschoolowych gier komputerowych, ale także czytelne nawiązania do francuskiego house’u, space disco czy współczesnego przesterowanego electro, zadającego ciosy z rockową siłą. Spod tej euforycznej mieszanki przebija jednak melancholijna tęsknota za bezpowrotnie minionymi czasami, będąca największym atutem całego wydawnictwa. Wsłuchajcie się, też was ruszy. [Michał Karpa]

Muzyczna sinusoida znowu zmierza w kierunku swojego dolnego grzbietu i po kilkuletniej hegemonii syntezatorowego popu czeka nas najpewniej powtórna eksplozja gitarowych sensacji. Jednak nie warto się oglądać na wyjątkowo wtórne okładkowe propozycje „NME” i podobnych periodyków. Chłodny gitarowy front przychodzi ze Skandynawii, m.in. za sprawą młodziaków z Iceage, i pewnie wywoła niejedną burzę. Duńczycy wracają z drugim albumem, który przedłuża szlaki przetarte na debiucie i czerpie w równym stopniu z punk rocka, no wave’u czy post punku (ale tego w wykonaniu wczesnego Killing Joke czy Birthday Party, a nie Editors lub White Lies). Brzmienie kwartetu jest brudne i duszne, a długość piosenek oscyluje wokół dwóch i pół minuty. Pozornie wtórna forma zyskała nowe życie dzięki bezpretensjonalności i szczerości Eliasa Bendera Rønnenfelta, lidera grupy, oraz zaskakująco hitowemu songwritingowi, który wnosi dużo świeżości w pozornie ciężkie brzmienie. Wyblakłe emocjonalnie piosenki Iceage okazują się podnosić na duchu i stanowią idealną ścieżkę dźwiękową dla dogorywającej zimy. [Cyryl Rozwadowski]

Czyli stolik bibliofilski. Albo półka do picia kawy. Ewentualnie drabina do czytania. Grupa designerska Raw Edges zaprojektowała stolik, który jest jednocześnie biblioteczką z blatem tworzonym z grzbietów książek. Funkcjonalne, oryginalne, ładne. Książki mają przewiew, a my mamy je pod ręką. Czego chcieć więcej? www.raw-edges.com [wiech]

Electrozombie

Nowa era

The Flaming Lips „The Terror” Warner Music Poland

Bibliolik

O.S.T.R. & Hades „HAOS” Asfalt

MUZYKA

MUZYKA

Koncerty przypominające bardziej pokazy cyrkowe, piosenka trwająca dobę, pendrive zatopiony w żelowej czaszce, kolaboracja z Ke$hą, występy w reklamach. Lista barwnych aktywności The Flaming Lips wydłużała się w nieskończoność, skutecznie spychając muzykę na drugi plan. Pierwsze od ponad trzech lat tradycyjne wydawnictwo budzi więc uzasadnioną podejrzliwość. Wszystkie obawy nikną jednak już przy pierwszym utworze. „The Terror” to w zasadzie perfekcyjny krążek, choć to zdecydowanie pyrrusowe zwycięstwo. Tytani psychodelii spłodzili dzieło wyjątkowo mało spektakularne, bazujące na emocjonalnym zmęczeniu, uczuciu niepewności i zagubienia, zainspirowane narkotykowymi problemami multiinstrumentalisty i filaru formacji, Stevena Drozda, oraz jego próbami ponownego odnalezienia się w świecie. Mimo to nowy longplay nie jest tak depresyjny, jak może się wydawać. Przez szpary szarej, wyblakłej skorupy przedzierają się promienie słońca, przysłowiowe „jeszcze będzie dobrze”. The Flaming Lips stworzyli album, który jako całość jest wyjątkowo jednolity i konsekwentny muzycznie. Opierający się na ambientowych plamach i bezlitosnej marszowej perkusji, wkraczający miejscami w krautrockową rytmikę, „The Terror” to zamach na tron, z którego powoli ustępuje Radiohead. W dodatku to zamach niezwykle udany. [Cyryl Rozwadowski]

Takie płyty zostają w głowie na zawsze. Jeśli tylko trafią na odpowiedni moment czyjegoś życia. Zwykle są to czasy nastoletnie – pierwsze krążki słuchane na repeacie, pierwsze koncerty, na które ma się nadzieję wejść bez dowodu, pierwsze koszulki z insygniami zespołu, za który można zginąć, a na pewno dostać po mordzie i... być z tego dumnym. Mimowolnie zapamiętywane teksty, wersy, którymi komentuje się z kumplami rzeczywistość, sample i bębny stanowiące podkład pod chwile burzy i naporu. Ja mam „Skandal” i „Chleb powszedni”, a ci, którzy pełnoletność osiągną dopiero za chwilę, będą mieć „HAOS”. Spontanicznie utworzony wspólny projekt Ostrego i Hadesa ma predyspozycje, by stać się płytą pokoleniową. Jest szczery i bezkompromisowy, agresywny w swym przekazie, a jednocześnie przystępny w wyrazie, pełen miłości do starego hip-hopu i pogardy dla (wiecznie) aktualnego braku wartości. Oparte często na znanych próbkach bity Ostrego, Drumlinaza i holenderskiego duetu Killing Skills bujają łbem, po którym raperzy nie tłuką łopatą moralizatorstwa i demagogii. Luźno obchodzące się z tematami numerów linijki łodzianina i warszawiaka między przechwałkami i ulicznymi spostrzeżeniami nienachalnie przemycają zasady, których trzymanie się pozwala sięgać wyżej, niż nakazuje psychologia tłumu. Z uśmiechem na japie ruszam więc karkiem w takt tych stóp i werbli, bo wiem, że za kilka lat jakiś producent in spe nawiąże do tej płyty i wzbudzi w kimś takie same uczucia, jak we mnie podkład do „Sugar Haze”. Ja wiem, że tak będzie. [Filip Kalinowski]

Z popiołów

Każde pokolenie...


fot. Kinga Wasilewska

Imagine reż. Andrzej Jakimowski obsada: Alexandra Maria Lara, Edward Hogg, David Atrakchi Polska/Portugalia/Francja 2012, 105 min Kino Świat, 12 kwietnia

FILM

Otwórz oczy

Historia wydaje się znana: charyzmatyczny instruktor orientacji przestrzennej, stosując niekonwencjonalne, budzące kontrowersje wśród przełożonych metody, próbuje nauczyć samodzielności pacjentów lizbońskiej kliniki dla ociemniałych. Wbrew pozorom „Imagine” nie jest jedynie kolejną wariacją na temat dobrze znanego motywu fabularnego. Reżyser Andrzej Jakimowski nie byłby sobą, gdyby raz jeszcze nie odnalazł – a przynajmniej nie próbował odnaleźć – elementów metafizyki w prozie codzienności. Wspomniany już bohater, Ian, sam także nie widzi. Stara się przekonać swoich podopiecznych, że skoro nie mogą polegać na wzroku, powinni zawierzyć sile pozostałych, wyczulonych zmysłów, co pomogłoby im w uniezależnieniu się od innych. W dużym skrócie chodzi więc o to, by zobaczyć świat oczami wyobraźni. Jakimowski rozwinął tę koncepcję w warstwie formalnej i wraz z operatorem Adamem Bajerskim odnalazł właściwy sposób na pokazanie wręcz niemożliwego – tego, jak niewidomi postrzegają rzeczywistość. Czyni to bardzo precyzyjnie: stawia na fragmentaryczność obrazu i rezygnuje z planów ogólnych, skupiając obiektyw kamery na twarzach bohaterów zmagających się ze swoją niepełnosprawnością lub na ich stopach niepewnie badających grunt przy pierwszych samodzielnych krokach. Ta wybiórczość percepcji ma tu szersze znaczenie, bo chociaż widz dostrzega więcej niż oni, to i tak zostaje pozbawiony wielu istotnych informacji, co wywołuje napięcie. Osiągnięty w ten sposób efekt dopełniają poetyckie kadry – jakby prześwietlone intensywnie operującym portugalskim słońcem – które wprowadzają do filmu coś magicznego. Do tego dochodzi jeszcze dźwięk – w „Imagine” to bardzo istotne źródło wiedzy o otaczającej rzeczywistości. Dzięki tym składnikom opowieść o sile wyobraźni i przezwyciężaniu własnych ograniczeń, jaką snuje na ekranie Jakimowski, sprawia wrażenie niemal kompletnej. [Piotr Guszkowski]

Spotkania z Marcinem Różycem, autorem „Nowej mody polskiej”, odbędą się 10 kwietnia w poznańskiej księgarni Bookarest i 25 maja w krakowskim MOCAK-u. Szczegóły na www.40000malarzy.pl.

Nowa moda polska Marcin Różyc 40 000 Malarzy ORGANIZAT A ORZY

KSIĄŻKA

Momenty i memento

Wiecie, co dziś robi Arkadius? Mieszka w Brazylii i zajmuje się sztuką, której nie musi sprzedawać. Wiecie, jak o „modny look” dbano w obozach koncentracyjnych? Wiązano chustki na głowie na określone sposoby, zależące głównie od narodowości. Ufff… Tytuł „Nowa moda polska” sugeruje, że najnowsza publikacja artowego wydawnictwa 40 000 Malarzy to klasyczne opracowanie na temat przemysłu fatałaszków, ale nie dajmy się zwieść. Z systematyczną, historyzującą narracją całość ma mało wspólnego. Zawartość książki Marcina Różyca przypomina włoski program telewizyjny: tu chodzą słonie, tam śpiewają strażacy, półnagie modelki wdzięczą się do kamery, a my nie możemy oderwać od całości wzroku. Bo to ciekawe i trafia w punkt, diagnozując nasze rozbiegane i wielowątkowe czasy. „Nowa moda polska” składa się z wielu impresyjnych modułów – Różyc analizuje osie miast, wokół których pączkują butiki projektantów, pisze o fashion weekach, ale też bierze pod lupę styl poszczególnych artystów. Całość doprawia kilkoma ultraciekawymi rozmowami z twórcami i teoretykami mody. Wiele pracy należy tu do czytelnika, który musi połączyć kropki między tymi tekstami, by złożyć obraz najnowszej polskiej mody. Będzie nagroda – kawał solidnej wiedzy, mnóstwo danych i ciekawostek. Oraz świetne zdjęcia, które sprawiają, że w oku kręci się łezka – w końcu oglądamy to, czym jaraliśmy się przez ostatnią dekadę. To już (sprytnie opowiedziana) historia. [Anna Theiss]

Wystawa fotograficzna organizowana przez FashionPhilosophy Fashion W w.fashionweek.pl

P RTNER STRATEGICZNY PA A

P RTNERZY PA

PATRONI A MEDIALNI

SPONSOR


Foto: Anna Matuszna / Dziedzic Pruski

Sokół a i Żulczyk n .TV L antenie RB „Serio?” to autorski program Wojtka „Sokoła” Sosnowskiego i Kuby Żulczyka – już od kwietnia fani hip-hopu i dobrej muzyki undergroundowej będą mogli go oglądać na antenie stacji RBL.TV. O tym, czego możecie się spodziewać, opowie Kuba Żulczyk.

O czym będzie wasz program? „Serio?” ma być programem, w którym razem z naszymi gośćmi rozmawiamy o hip-hopie i polskim rynku muzycznym. Piętnujemy to, co niefajne, i chwalimy to, co dobre. Analizujemy zjawiska, roztrząsamy problemy, nabijamy się z tego, z czego trzeba się nabijać, aby nie zwariować. W polskich mediach brakuje debaty o hip-hopie i polskiej muzyce w ogóle. Debaty, która byłaby prowadzona profesjonalnie, przez ludzi, którzy mają o tym pojęcie. Hip-hop jest obecny w Polsce od niemal 20 lat i wystarczy już chyba mówienia o nim jak o egzotycznej i niezrozumiałej modzie. O muzyce warto rozmawiać serio. Oczywiście, razem z kolegą Wojciechem nie umiemy być kompletnie poważni przez dłuższy czas, więc nie spodziewałbym się po programie muzycznej wersji „Tomasz Lis na żywo”. Czyje klipy będzie można zobaczyć? Z tego, co wiem, przygotowaliście dla widzów dużo dobrej muzy. Od klasyki polskiego i zagranicznego hip-hopu po undergroundowe nowości. W „Serio?” pojawi się to, co najbardziej wartościowe w muzyce hiphopowej, i nie tylko. Jeśli ktoś słuchał naszej audycji w Roxy, mniej więcej już wie, czego może się po nas spodziewać: zarówno nowych, najciekawszych raperów z USA, jak Joey Bada$$, Gunplay czy Roc Marciano, naszych faworytów i klasyków, jak Nas, Nine, Shyne, Bootcamp Cliq, Mobb Deep. Plus to, co naszym zdaniem najciekawsze na polskiej scenie. Na pewno będziemy wychodzić poza hip-hop, bo przecież nie tylko nim się interesujemy. W takim razie na koniec powiedz jeszcze, co będzie można zobaczyć w pierwszym odcinku? Będziemy rozmawiać o powrocie polskiego hip-hopu do mediów i posłuchamy dobrej muzyki. Nasi goście niech na razie pozostaną tajemnicą, ale uwierz mi, że dla każdego widza choć trochę zainteresowanego polskim hip-hopem będzie to bardzo ciekawy zestaw osobistości. Rozmawiał: Marcin Bąkiewicz PREMIERA „Serio?” w rbl.tv 11.04 (czwartek), godz. 18.00 POWTÓRKI w każdą niedzielę, godz.14.00, i środę, godz. 13.00 RBL.TV możesz oglądać m.in. w: CYFRA+ (kanał 157), platforma n (kanał 141), UPC (kanał 771), Cyfrowy Polsat (dostrajanie ręczne), Toya (kanał 731), Multimedia (kanał 563), Vectra (kanał 611), SGT (kanał 308), Promax (kanał 308), Elsat (kanał 43)

Autechre „Exai” Warp

MUZYKA

Bleep tape

Termin bit tape (oznaczający nagrywane przez lata na kasetach zbiory aktualnych dokonań różnych producentów) od początku swojego istnienia wpisany jest w kulturę hiphopową. Pamiętając soniczne burze przetaczające się przez Vivę Zwei, dyskografię Autechre z cyrylicą na okładkach płyt, które nabyłem na Stadionie X-lecia, oraz pierwszy występ formacji, na który wybrałem się do berlińskiej Marii, przez lata bagatelizowałem grafficiarsko-breakdance’owe korzenie duetu. Dziś, kiedy duża część elektronicznej sceny, zamiast ciągle ubierać house’owe tempa w nowe ciuchy, zapędza się w rejony metalicznych oddźwięków i rytmicznej ekwilibrystyki, te hiphopowe korzenie przedzierają się powoli przez zasieki zgrzytów, trzasków i warkotu. Obecny na scenie od końca lat 80., kształtujący klasyczne brzmienie Warp Records duet z Rochdale dawno już wyrósł z udowadniania komukolwiek czegokolwiek. Podczas gdy kolejne pokolenia odnajdują w nagraniach Roba Browna i Seana Bootha ścieżkę dźwiękową przyszłości, ich starzy fani narzekają na to, że nowsze dokonania nie rewolucjonizują już muzyki. „Exai” – za długie na pojedyncze krążki, idealnie przystosowane do czasów internetu i cyfrowej dystrybucji plików – nie zmieni podejścia ani tych pierwszych, ani drugich. 17 nowych utworów, ulokowanych gdzieś w pół drogi między osobliwym, postindustrialnym klubem, w którym rozgrywało się „Quaristice”, a melancholijnym bezmiarem kosmosu służącym za scenerię „Oversteps”, składa się na specyficzny bit tape. Pełen odwołań do audialnej schedy przełomu wieków tour de force grupy, która swoje inspiracje zawsze potrafiła odrzeć do kości i poskładać w zupełnie inny sposób. Podobnie jak soul czy funk pobrzmiewający w podkładach pod pierwsze zwrotki raperów, tak w kompozycjach Autechre czuć electro, acid czy trance, ale każdy z tych tropów niknie w zderzeniu z niekojarzącym się zwykle z danym gatunkiem nowym elementem. Studyjna precyzja, jaką wypracowali sobie przez lata, wyniosła bowiem ich pierwotne, grafficiarsko-breakdance’owe założenia na niebotyczne wyżyny czystości i gęstości dźwięku. [Filip Kalinowski]

Norka zagłady Tomasz Samojlik Kultura Gniewu 2013

KOMIKS

Ryjówka kontra norka

Ryjówka jest najmniejszym polskim ssakiem. Te zwierzaczki mają tak szybką przemianę materii, że muszą praktycznie cały czas jeść. Ryjówka malutka waży około trzech gramów i dziennie zjada dwa razy tyle. W ślinie rzęsorka (krewniaka ryjówki) jest jad, a większość ryjówek ma czerwone zęby. Barwę nadają im związki żelaza, które są konieczne, bo przy tak intensywnym żerowaniu stworzonka te pościerałyby sobie zęby i umarły z głodu. Na zimę potrafią się skurczyć, żeby ograniczyć przemianę materii. Jestem taki mądry, bo czytam komiksy dla dzieci Tomasza Samojlika – doktora biologii, pracującego w Zakładzie Badań Ssaków PAN w Białowieży, gdzie zajmuje się on interdyscyplinarnymi badaniami historii wpływu człowieka na środowisko przyrodnicze Puszczy Białowieskiej. Po godzinach tworzy zaś komiksy dla młodszego odbiorcy. Do tej pory ukazały się świetny „Ostatni żubr” (niedługo będzie wznowienie w kolorze!), „Ryjówka przeznaczenia”, a ostatnio kontynuacja tego albumu zatytułowana „Norka zagłady”. Nawet jeśli czasy „Poczytaj mi, mamo” masz dawno za sobą (albo nie wiesz, o co chodzi, bo jesteś za młody), to i tak „Norka...” jest komiksem dla ciebie. Samojlik umie połączyć fachową, akademicką wiedzę z wartką akcją i ciekawą fabułą. Nie ma przynudzania, jest za to zabawa – tym lepsza, że autor potrafi być dowcipny w niewymuszony sposób. W dolinie ryjówek pojawia się norka amerykańska, która chce przejąć władzę nad terenem. Jej ludzie, gronostaj i łasica, zaczynają terroryzować okolicę. Ryjówki muszą się bronić. Komiks naprawdę wciąga, a historia wcale nie jest naiwna. Samojlik bardzo zgrabnie i efektownie powplatał w przygodowo-sensacyjną fabułę wiedzę biologiczną. Norka amerykańska to przecież gatunek obcy, który świetnie się jednak zaaklimatyzował w Europie i wypiera rodzime gatunki. Taka właśnie walka o ojczyznę stała się kanwą dla opowieści o przyjaźni, miłości, przeznaczeniu i tym, że mały może więcej (musi jednak myśleć i zebrać ekipę, przyda się też trochę szczęścia). Całość jest sprawnie narysowana izakomponowana na planszach, choć sama kreska Samojlika sprawia wrażenie nieco zbyt topornej i przydałoby się jej więcej polotu – który wyróżnia jego pierwszy komiksie o żubrze. Jedyne, co mi tak naprawdę przeszkadzało w tym albumie, to fragmenty fabuły, w których bohaterowie się zakochiwali i całowali. Zupełnie to niepotrzebne – ani historii, ani dzieciom. [Łukasz Chmielewski]


How To Destroy Angels „Welcome Oblivion” Sony Music

Cosmin TRG „Gordian” 50 Weapons

MUZYKA

MUZYKA

Wykorzystując chwilowy przestój w obozie Nine Inch Nails, Trent Reznor postanowił pokazać się światu z nieco innej strony i wraz z małżonką Mariqueen Maandig powołał do życia How to Destroy Angels. „Welcome Oblivion” to pierwsze pełnowymiarowe dzieło projektu. Pierwsze i, co tu dużo ukrywać, mocno rozczarowujące. Reznor zajął się programowaniem i wydobywaniem industrialnych, przyjemnie znajomych dla ucha dźwięków, natomiast mikrofon oddał w ręce Maandig. Nie jestem przekonany, czy to była dobra decyzja. Kompozycje nużą zamiast wciągać, a monotonny, jednostajny głos wokalistki wcale nie ułatwia odbioru. Wydaje się, że na tle tych podkładów o wiele lepiej odnalazłby się ktoś, kto potrafi porządnie wrzasnąć. Wyobrażacie sobie kolaboracje na linii Reznor – Alice Glass? Bardzo brakuje tu urozmaiceń, bo sporo numerów ma potencjał na coś więcej niż tylko industrialną kołysankę („The Wake-Up”, „On the Wing”). Trent pilnie śledzi trendy i udanie kopiuje brzmienia podsłuchane u Purity Ring, Buriala czy Gold Pandy, ale czy od artysty o TAKIM statusie i z TAKIM doświadczeniem nie powinniśmy wymagać więcej? „Welcome Oblivion” to nie jest rzecz dla fanów Gwoździ. No chyba że dla tych najbardziej zagorzałych, którzy muszą mieć na półce absolutnie wszystko, w czym maczał palce Reznor. Pozostali muszą uzbroić się w cierpliwość. Przecież już wkrótce jego macierzysta grupa ma wznowić działalność. [Mateusz Adamski]

Jeszcze pięć lat temu hasło „Cosmin TRG” kojarzyło się z klubem przepełnionym basem i kilkoma typami lekko machającymi głowami w rytm dubstepu. Niesamowite, jak wiele może się zmienić w muzyce klubowej w tak krótkim czasie. Rumuński producent, który swoim kawałkom nadawał na wskroś dubowe tytuły, jak „Oi! Killa!”, trzy lata temu odkrył swoją prawdziwą miłość – techno. Dlatego gdy przeniósł się do Berlina, wiadome było, że muzyka artysty nabierze kolorów. Jego drugi longplay daje nam to, co w Cosminie najlepsze. Nie ma tutaj irytujących warehouse’owych rzeźni, nie ma powtarzalnych deepowych smutów, jest jedyna w swoim rodzaju twórczość ulubionego Rumuna Europy. Pierwszy utwór na płycie nosi tytuł „New Structures for Loving” i to właśnie te słowa idealnie opisują całość. Cosmin tworzy muzyczne rzeźby, wielkie bezkształtne masy, z których kawałek po kawałku odrzuca niepotrzebne części, aby ostatecznie wszystko wyglądało tak, jak zaplanował na samym początku. Nie jest to najprostszy w odbiorze album – krzywi się i wybija słuchacza z rytmu, rozkojarza go,ale jednocześnie jest przepełniona genialnymi melodiami i idealnie dopasowanymi brzmieniami. Dopiero kwiecień, a mamy już kandydata na płytę roku. [Kacper Peresada]

Industrialne kołysanki

Dom na kółkach („Mobile Home”) reż. François Pirot obsada: Arthur Dupont, Guillaume Gouix Belgia/Francja/Luksemburg 2012, 95 min Imago Films, 12 kwietnia

FILM

Stacjonarne kino drogi

Kamperem na pobliską plantację choinek i z powrotem. Zaplanowana palcem na mapie (myszką w Google Earth) wielka włóczęga (przez Litwę, Petersburg i Grenlandię na Islandię, potem Sardynia) – wbrew woli rodziców, ale za ich pieniądze – nie przebiega zgodnie z planem. „Dom na kółkach” to stacjonarne kino drogi łamane na europejskie kino kumpelskie, w oddali wisi zaś wątek gejowski (obaj twarzowi aktorzy mają adekwatne role w emploi). Plus heteroseks i gitara. Niekryty brak ambicji pary bohaterów – 30-letnich wypierdków społecznych – jak i całego filmu jest dość uroczy, co jednak trudno uznać za wystarczający powód do zakupu biletu (za 15 zł można polecieć Ryanem do Budapesztu z przesiadką w Sztokholmie). Porównaj: „Kumple” (Norwegia), „Lapońska odyseja” (Finlandia), „Parking królów” (Islandia), „Kuzyni” (Hiszpania), „Kac Wawa” (żartuję) i parę innych pociesznych małych komedii z naszego kontynentu, których nie mogę sobie przypomnieć, bo i nie ma powodu, by pamiętać. „Dom...” nie prześwietla kondycji dzisiejszego mężczyzny wkraczającego w wiek dorosły, nie jest metaforą społecznego zacofania rozpieszczonego Beneluksu ani szkodliwego wpływu wstrzymywania homoseksualizmu na umysł, nie krzyczy: „W twoją twarz, hollywoodzki pomiocie, Juddzie Apatow”. Sugeruję zaczekać, aż pojawi się na iPlex.pl. Zresztą możecie nie mieć innego wyboru, bo tour de Pologne kopii filmu po kinach studyjnych nie zapowiada się imponująco: Zielona Góra, Katowice, aż do Tarnowskich Gór i Dąbrowy Górniczej; z aktivistowych miast zaliczy Kraków, Warszawę, Łódź i Poznań. [Łukasz Figielski]

Ulubiony Rumun Europy

Kino LGBT to nie tylko ładne chłopaki i rozterki hipsterów. Będzie można się o tym przekonać podczas czwartej edycji LGBT Film Festivalu, który w drugiej połowie kwietnia odbędzie się w sześciu miastach Polski (info w kalendarium). Omawiamy trzy najciekawsze filmy z programu: „Jak przetrwać zarazę”, reż. David France Lata 80., epidemia AIDS zbiera żniwo w Stanach. Laboratoria opieszale testują leki, prawne restrykcje wszystko opóźniają, a prezydent gra w golfa. Grupa aktywistów zakażonych wirusem HIV postanawia przyśpieszyć procedury, wychodząc na ulice. Kolejni bohaterowie powoli schodzą z pola bitwy – dokument France’a, wykorzystujący unikalne materiały archiwalne, pozwala sobie na patos w słusznej sprawie. „Interior. Leather Bar”, reż. James Franco, Travis Mathews James Franco, rzecznik mniejszości seksualnych w Hollywood, w dokumentalizowanej fabule „Interior” wraca do „Misji specjalnej” Williama Friedkina, filmu z lat 80. w którym Al Pacino wcielił się w rolę policjanta ścigającego mordercę homoseksualistów. Duet reżyserów odtwarza ostatecznie usunięte z obrazu sceny z klubu BDSM i każąc heteroseksualnym aktorom grać gejów, bada wciąż pokutujące w środowisku filmowym uprzedzenia. „How Are You”, reż. Jannik Splidsboel Michael Elmgreen i Ingar Dragset to duet duńskich artystów, którzy byli ze sobą związani także w życiu prywatnym. „Jesteś komunistą, byłeś z Żydówką, nic dziwnego, że jesteś gejem” – słyszy jeden z nich od mamusi. Splidsboel śledzi ich wspólną drogę: od niszowych performensów uznawanych przez krytyków za pornografię do wyróżnienia na 53. Biennale w Wenecji. [Mariusz Mikliński]


PROMO

Reebok Pump Omni Lite Premiera Pumpów Omni Lite za nami! Najnowsza reedycja kultowego buta jest już dostępna w polskich sklepach. Gumowa gruszka ciśnieniomierza, wentyl rowerowy i torebka z kroplówką. Te trzy, pozornie niepowiązane ze sobą w żaden sposób przedmioty zainspirowały w 1989 r. inżynierów Reeboka do stworzenia prototypowej pary butów wykorzystującej system PUMP. Ponad dwie dekady później PUMPY tryumfalnie powracają, wywołując euforię wśród miłośników klasycznego obuwia. W okresie największej świetności NBA kultowe PUMPY pojawiały się na najważniejszych meczach sezonu. Technologia, która została zastosowana w rewolucyjnym modelu Reeboka, przypadła do gustu wielu gwiazdom koszykówki. Teraz kolejne pokolenie ma szansę poznać możliwości, jakie dają PUMPY. Buty dostępne są ekskluzywnie w warszawskim sklepie Kicks (ul. Chmielna 21). www.kicks.com.pl

PROMO

Liczy się design

Słuchawek Spitfire nie kupicie w supermarkecie ze sprzętem RTV ani w audiofilskich studiach – prędzej znajdziecie je w sklepie z designerskimi ciuchami. Ale najwygodniej będzie kupić je za pośrednictwem internetowych sklepów: www.elektrycznapomarancza.pl, www.sluchaweczki.com i www.decibel.com.pl. Bardziej niż do iPhone’a wzornictwem pasują do włoskiego skutera. Marka stawia nacisk na design, nie zaniedbując przy tym brzmienia. Cena modeli z różnorodnych kolekcji to ok. 200 zł.

PROMO

Agyness Deyn dla DR. MARTENS

Tej wiosny dwie brytyjskie ikony połączyły siły. Modelka i ikona mody Agyness Deyn już po raz drugi stworzyła własną kolekcję kultowego obuwia Dr. Martens. W tym sezonie Agyness zaprojektowała sandały i czółenka z grubej skóry, z charakterystyczną dla martensów masywną podeszwą. Inspiracją były Harajuku Girls z Tokyo, grupa społeczna znana ze swojego osobliwego stylu, inspirowanego subkulturą punkowców i gotów. Jesteście gotowi na wiosnę w stylu Dr. Martens?!

WWW.Q U I N T I N . PL


PROMO

Unite all Originals

PROMO

Rower w miejskim tempie

Adidas Originals wystartował z nową, światową kampanią Unite all Originals

Z myślą o tych, którzy lubią mknąć przez miasto w żwawszym tempie, marka KROSS wprowadziła nową kategorię rowerów: KROSS URBAN Nie będziemy wam tu opowiadać oczywistości. Wyższość roweru nad komunikacją miejską jest jasna: rower nie popycha, nie poci się, nie spóźnia, nie awanturuje się. I dojedzie tam, gdzie chcecie, wtedy, kiedy chcecie. I zdrowsi będziecie, i szczęśliwsi. Problem może być tylko jeden – jeśli bardziej niż na majestatycznym i niespiesznym poruszaniu się po mieście zależy wam na sprawnym przemieszczaniu się po nim, to jak dotąd nie mieliście zbyt wielkiego wyboru. Teraz macie nową kategorię rowerów: KROSS URBAN. Największe atuty prezentowanego powyżej roweru KROSS Seto (1999 PLN) to lekka aluminiowa rama o optymalnym kszałcie idealnym do warunków miejskich (gwarantuje wygodę i łatwe manewrowanie), niezawodna przerzutka tylna Shimano Alivio z 24 biegami, a także znakomite hamulce tarczowe i wygodne siodełko. Seto jest jednym z trzech rowerów KROSSA w kategorii Urban, pozostałe to Iznai i Flex (rower składany), świetnie nadające się dla każdego, kto chce szybko, wygodnie i bezpiecznie przemieszczać się po mieście. www.kross.pl

Sercem akcji jest narzędzie adidas collider, dostępne pod adresem www.adidas.com/originals. Collider to aplikacja internetowa, pozwalająca każdemu zanurzyć się w świecie oryginalnych projektów, w ramach których międzynarodowi artyści reprezentujący różne dziedziny sztuki zderzają ze sobą swoje pomysły, tworzą wspólne kolaże, aby wykreować coś zaskakującego i wyjątkowego. – Adidas collider to innowacyjne narzędzie prezentujące różne formy oryginalności: od działań producentów muzycznych i projektantów, przez artystów „cyfrowych”, po rzeźbiarzy – komentuje Hermann Deininger, szef marketingu marki Adidas. Unite all Originals to początek nowego doświadczenia w przestrzeni wirtualnej, to kreatywna współpraca wybranych artystów z różnych dziedzin sztuki. Efekty tych spotkań będą regularnie pokazywane na stronie www.adidas.com/originals Pierwsza produkcja w ramach Unite all Originals, czyli film wyreżyserowany i wyprodukowany przez francuskiego artystę SoMę, pokazuje didżeja i producenta A-Traka podczas pracy nad nową wersją swojego singla „Landline” wzbogacanego ambientowymi dźwiękami.

Każdy ma swój czas... ...daj chwilę Pacjentka Hospicjum

Podaruj

KRS 0000128039

Fundacja Hospicjum Onkologiczne św. Krzysztofa, tel. 22 643-57-08

www.fho.org.pl


l sty / hy c u i c

Foto: Celeste Król, Adam Sztokinier, Robert Ligiewicz

jl .pl itsta vist i t r k st moda@a

a/ mod

d o k Dres

zonych iast wychud m a z ie z d lu kie Prawdziwi kroje i mięk ie k js ie m , iągu modelek Warsaw w c in e d a M k is łającą materiały. R prężnie dzia ię s ło ta s u k dę wiernych n zaledwie ro a b łą a c ło howa e to marką i wyc mieją się, ż ś ie n y z rc ó m” fanów. Tw zy z kapture lu b j re a z s „ pokolenie

W showroomie, który w marcu otworzył swoje podwoje w starej kamienicy w centrum Warszawy, wszystko jest trochę na opak. Wygodny pokój z poduchami do siedzenia został zaaranżowany... na suficie. – To dlatego, że dziewczyny są trochę szalone – tłumaczy twórca projektu wnętrza Piotr Płoski ze studia Smallna. I dodaje, że w Risky Shopie musi być trochę... risky. We wnętrzu uwagę zwraca też sięgający sufitu miękki słup z melanżowej tkaniny. To przymierzalnia. Fascynację szarą dresówką widać zresztą na każdym kroku – melanżowym materiałem pokryte są ściany przedpokoju, wielkie płachty szarej tkaniny zastępują drzwi, dresowe ciuchy wiszą na efektownych powyginanych rurkach, w szare miękkości opatuleni są także wszyscy pracownicy, z Klarą i Antoniną, twórczyniami Riska, na czele. Dziewczyny na pomysł zrobienia marki ciuchów inspirowanych szarą bluzą z kapturem wpadły niecałe dwa lata temu. – Nigdy nie byłyśmy specjalnie sportowym typem, ale kiedy zrobiłyśmy rachunek sumienia, okazało się, że tym, co i my, i każdy z naszych znajomych ma w szafie, jest właśnie szara bluza z kapturem – tłumaczy Antonina. Zaczęły od kilkunastu modeli. Do asortymentu kolejno dołączały bluzy, marynarki, sukienki (hitem jest riskierka – melanżowa wersja szmizjerki i baldresówa – długa dresowa spódnica), ciuchy dla facetów, dzieci i psów, pokrowce na laptopy, pościel. Okazało się, że szare ciuchy sprzedają się jak świeże bułeczki. Większość nowości powstawała z inspiracji uwagami

klientek, które domagały się ubrań dla swoich najbliższych. – Same byłyśmy w szoku, jak ten pomysł chwycił – przyznaje Antonina. Do dzisiaj są blisko ze swoimi fanami – utrzymują z nimi ciągły kontakt na Fejsie, reagują na ich opinie. To ich przyjaciele i znajomi promują ciuchy w lookbookach i filmikach, a na metce dołączonej do każdej rzeczy znaleźć można fotkę osoby, która te ciuchy naprawdę nosi. Prawdziwi ludzie, a nie modelki – to dla twórczyń marki bardzo ważne. Dzisiaj Risk Made in Warsaw to sprawnie działające przedsiębiorstwo. Dziewczyny mają w ofercie ponad 100 modeli ubrań, produkują większość swoich materiałów na zamówienie, współpracują z sześcioma szwalniami. – Dresówka przenosi w strefę wygody, sprawia, że człowiek czuje się nieskrępowany, ale równocześnie nasze kroje są eleganckie, wieczorowe. Takie połączenie wymagało znalezienia bardzo sprawnych współpracowników – konstruktorki i krawcowej szyjącej modele, a także szwalni, która zrozumie nasze potrzeby i będzie miała odpowiedni sprzęt – tłumaczy Klara. Tym, co stanowi o sukcesie ich ubrań, wydaje się uniwersalność. Klara i Antonina mają bardzo różne figury. Jabłko i gruszka – śmieją się. Jednak każdy ciuch, który sygnują logo Riska, musi pasować na nie obydwie. Dziewczyny potrafią uszyć 12 prototypów, które same noszą i udoskonalają tak długo, aż nowa rzecz idealnie leży na jednej i drugiej. – Te ciuchy dobrze leżą na każdej osobie – zapewniają. Tekst: Sylwia Kawalerowicz

Antonina i Klara odpowiadają na nasze pytania:

„Breakfast at Tiffany’s” czy „Breakfast Club”? Zdecydowanie „Tiffany” – chociażby dla tej jednej sceny, kiedy Audrey jest w dresowej bluzie. Czynsz czy ubrania? Nasze czynsze są sponsorowane przez nasze ciuchy, więc zdecydowanie ubrania. Koleżanki czy koledzy? Jak w „Beverly Hills 90210” – lubimy, jak jest płciowa równowaga i stali bohaterowie. Bifor czy after? Jako że Risky Shop jest czynny w teorii do 20, a w praktyce zwykle nie wychodzimy przed północą, to mamy właściwie codziennie bardzo przyjemny wieczorny bifor, a o poranku after. Zwykle omija nas środek. Gosling czy Fassbender? Jest nas dwie, to bierzemy obydwu. Chciałybyśmy, żeby nasze ciuchy założył/-a... Najbardziej byśmy chciały, żeby Risk był dla szarej bluzy z kapturem tym, czym Adidas jest dla… adidasów. Same nigdy nie założymy..., że coś się nie uda.


e asz n st e j o miast

KWIECIEŃ

Warszawa Kraków Trójmias to Łódź Poznań Wrocław Katowice

JEST K JEST IM ONSUL PREZA! !!

166/2013 Made with

QRHacker.co

m

AKTIVIST na iPada jest dostępny dla wszystkich zainteresowanych w wieku 18+ za darmo w internetowym sklepie Apple.

: Z ij n g ią c ś a d a iP A N A T AKTIVIS

IPAD.AKTIVIST.PL


e i r o hist nne kuche

4

Pod koniec marca, w samym środku zimy, postanowiliśmy sprawdzić, czy w walce z arktyczną depresją nie pomógłby nam klimat śródziemnomorski. Odwiedziliśmy więc działającą od lutego warszawską restaurację Montenegro. Jak łatwo się domyślić, serwuje ona kuchnię czarnogórską. Wskazywała na to nie tylko nazwa, lecz także grupka Czarnogórców przy barze. Na tym niestety czarnogórski klimat się kończył, bowiem restauracji na razie brakuje spójnego pomysłu na wystrój. Niedociągnięcia w designie w pięć sekund nadrobił jednak kucharz, pan Slobodan, który swoją dobrą energią i niewymuszonym urokiem zaczarował nas, gdy tylko wyłonił się z kuchni, żeby podać nam przepis na zupę. • Pieczony ziemniak z kajmakiem Tak, pieczony ziemniak to nasza ulubiona przystawka, danie główne, a czasem nawet deser. I tak, kajmak idealnie do niego pasuje. Bo cały bajer polega na tym, że kajmak w kuchni bałkańskiej to nie ta kleista, absurdalnie słodka maź, lecz przepyszny słony ser o maślanej konsystencji. I tym serem Montenegro zdobyło nasze serca. • Kalmary grillowane w całości No i znowu robaki. Ta część naszej delegacji, której nie przeszkadza specyficzna konsystencja robaków morza, będąca ich niezmienną właściwością, niezależną od sposobu przyrządzenia, zachwycała się tym daniem. Kalmary wyciągały do nas z czosnkowej okrasy łapki, są specjalnością restauracji, warto więc się z nimi zapoznać. Będzie was to kosztowało 35 PLN. • Pljeskavica gurmańska Czyli bryzol, czyli kotlet z siekanego mięsa (80% wołowiny i 20% wieprzowiny, ale można zamówić też wersję czysto wołową). I tu ponownie kluczowa była konsystencja, zaskakująco sprężyste mięso od razu przypadło nam do gustu. Pljeskavicy spróbowaliśmy w dwóch wersjach: z bezbłędnym kajmakiem i na ostro. Obie świetne. Szkoda tylko, że towarzyszące im ziemniaczki były z mrożonki. 30 PLN

2

1

2

7

5

3

Wbrew zdrowemu rozsądkowi i pogodzie za oknem szykujemy się na pikniki. Do koszyczka pakujemy nowości – polską yerbatę (naturalną lemoniadę na bazie yerba mate) z piękną minimalistyczną etykietką (1), różowiastą, ekskluzywną Vodę Collagen – źródlaną wodę z dodatkiem kolagenu, wzbogaconą subtelnym smakiem owocu granatu (2), żelki Frugo, które wreszcie można dostać w wersji miks – czyli różne smaki w jednej paczce (3). Dorzucamy jeszcze serowe chrupko-chipsy (w dodatku bezglutenowe) (Marks&Spencer, 4) i czipsy Lays o smaku... no właśnie, jakim? (5), mobilizujące nas do wysiłku i wystawiające na próbę nasze kubki smakowe. Ten, kto zgadnie, czym smakują czipsy, zgarnie nagrody (szczegóły na www.lays.pl). .

Zupa gulaszowa Przepis autorstwa Slobodana Doringera, szefa kuchni Montenegro

Sprawa jest dość prosta: mięso wołowe (tajemnica tkwi w łopatce) dusimy razem z warzywami (standardowy zestaw włoszczyznowy) ok. 1,5 godziny. Zalewamy bulionem, dodajemy paprykę, kminek, dusimy jeszcze trochę i na koniec dolewamy czerwone wino. Zupę zgodnie z polskim gustem można wzbogacić ziemniaczkami. A że przepis wygląda na prosty, warto dorzucić jeszcze deser: przepyszne ciasto ze śliwką. Suszone śliwki posypujemy cukrem pudrem, zawijamy w ciasto filo, kroimy na kawałki (jeden kawałek to jedna śliwka) i pieczemy ok. 20 minut w temperaturze 200ºC. Gorące ciasto zalewamy zimnym syropem (pół na pół woda z cukrem). Zjedli, sfotografowali i spisali: Sylwia Kawalerowicz, Ola Wiechnik i Cyryl Rozwadowski kuchnia@valkea.com


JESZCZE BARDZIEJ EXKLUSIVNIE CHCEMY DOCIERAĆ DO WAS NIE TYLKO W WERSJI PAPIEROWEJ #122

– przypominamy, że znajdziecie nas w sieci – na odświeżonej i wypucowanej na błysk stronie WWW.EXKLUSIV.PL. Ściągniecie nas też na swojego iPada.

MAGA ZYN NR 03.2013 9 , 9 0 P L N ( W T Y M 8 % VAT )

Nowy lepszy Exklusiv to dodatkowe zdjęcia, piosenki, teksty, filmy i niepowtarzalna okazja, żeby zajrzeć za kulisy powstawania ekskluzywnych materiałów. NIE POPRZESTAWAJCIE NA MAŁYM.

Odwiedzajcie www.exklusiv.pl i ściągajcie nas na iPada.

MARZEC 2013

dla wszystkich zainteresowanych w wieku 18+ za darmo w internetowym sklepie Apple.

ISSN 1731-6642 INDEKS 246948

„EXKLUSIV” NA IPADA jest dostępny

NASZE WARIATKI FURTAK AMIRIAN NOWICKA STANKIEWICZ w obiekt y wie OLG I M A JROWSKIEJ

EXKLUSIVA NA IPADA ŚCIĄGNIJ STĄD: IPAD.EXKLUSIV.PL

Aktivist_1'2_FCP_poziom.pdf 1 2013-03-28 16:01:21


kwiecień Kacper (kp)

must be / must see

MIASTA NOCĄ Po tym, jak ledwo się pozbieraliśmy miesiąc temu po przerażającej liczbie genialnych bukingów, promotorzy stwierdzili, że wykończą nas jeszcze bardziej. Kwiecień ani trochę nie odbiega poziomem od poprzednich 31 dni, ba, prawdopodobnie wnosi naszą muzyczną, klubową i kulturalną scenę na poziom wyżej. Dość wspomnieć, że w pierwszym pełnym miesiącu wiosny zobaczymy w klubach Disclosure, Setha Troxlera, Addison Groove czy panów z duetu Pan-Pot. Dorzućmy do tego koncerty takich muzyków jak Riverside, Inc. czy Lapalux. Połączmy to z premierami baletowymi, kinowymi Afrykamerami czy Off Camerą, dopchajmy to wszystko teatralnym „Darkroomem” czy Migrującym Teatrem, po czym pogódźmy się z tym, że już nie mamy czasu na jedzenie, pracę ani sen. Polska światową stolicą kultury. Poleca redakcja

Filip (fika)

Alek (alek)

Mateusz (matad)

06.04

Disclosure

Warszawa 1500 m² do Wynajęcia ul. Solec 18 start: 22.00 • wstęp: 60 PL

N

e i tak piosenek, al rloysucreiemają na koncie ledwcao tułyzin ia Guy ac Br Odk e. ci m świe Disc oją kluby na

Ola (oz)

fachu sw zapełniają kolegów po awie z łatwością ją większość 21. W Warsz y za sz yd ar st w st t, za 18 la y, w tym a yt m pł i Howard i j ie ac ck br an młodszy z ącej debiut metryką – z nadchodz ją materiał se”. [croz] oi N zaprezentu te hi ch” czy „W hitowe „Lat

Julia (jul)

Buraki w Katowicach Rafał (rar)

Kuba (włodek)

W dniach 19-28 kwietnia Katowice ożyją za sprawą Katowice Street Art Festivalu. Podczas dziewięciu dni w różnych lokalizacjach tej raczej smutnej metropolii swoje prace pokażą uznani światowi i polscy artyści uliczni, m.in. Mobstr, Spy, Mudwig, Eltono, Truth i Pikaso. Warto też zwrócić uwagę na muzyczny początek eventu, a mianowicie występ Buraka Som Sistema w Hipnozie. Żywiołowi Portugalczycy specjalizujący się w kuduro (czyli miksie elektroniki z muzyką wywodzącą się z Afryki) mieli już okazję gościć w Polsce, ale tym razem jako Branko zaprezentują swoje drugie oblicze i staną za deckami. Jedno jest pewne – to będzie dzika zabawa, więc serdecznie polecamy! [oz]

Cyryl (croz)

Michał (mk)

Lucyna (lucy)

Branko

19-28.04

KATOWICE tartfestival.pl www.katowicestree

Katowice Street Art Fetsival


zakochajm y się

Gdy ostatn io jeden z na szych współ Imany w W pracownikó arszawie, pr ww zez miesiąc Wybaczylib nie chciał pr yszedł z koncertu yśmy mu, gd zestać o ni yb tego, bądź y jakoś bard m mówić. co bądź, za zie j się przykł cneg adał do opis stwierdzeni a: „JA JĄ KO o wydarzenia, ale on og u CH ra przegapcie niczał się do ! [kp] Pozosta AM!”. Jest okazja się za ko Ziemi MTP łe Koncert chać, więc · ul. Głogow nie y: • 16.04 ska · Poznań • 17.04 · Gd · Sala ynia · Hala 14 · start: 20.00 · wstęp : 120-180 PL Sportowo Górskiego 8 · st N -Widowiskowa Sala Kongr art: 20.00 · wstęp: 120· ul. Kazim 180 PLN • esowa · pl ierza 18.04 · Wars . Defilad 1 · start: 20.0 zawa · 0 · wstęp: 90 -180 PLN

razy modam modowym Do ośmiuweek jest najważniejszy

Łódzki fashion wydarzeniem w naszym kraju. Fashioniści z całej Polski i garstka zagranicznych redaktorów przez kilka dni będą walczyć z blogerkami i celebrytami o miejsca w pierwszym rzędzie na mainstreamowych pokazach Designer Avenue i awangardowych Off Out of Schedule. Na wybiegu pojawią się kolekcje m.in. MMC Studio, Nenukko, Wioli Wołczyńskiej, Łukasza Jemioła, Thunder Blond oraz Herzlich Willkommen. FashionPhilosophy to także strefa Showroom, gdzie można kupić ubrania i dodatki bezpośrednio od projektantów, wystawa „Young Fashion Photographers Now”. [lucy]

Imany

15.04

Wrocław Eter go 19 ic.pl rza Wielkie w.goodmus PLN • ww ul. Kazimie wstęp: 110 • 0 .0 20 t: star

czeni? nauczy fajnych rzeczy małą NiedouMusic Academy

Red Bull grupę wybrańców. Na szczęście nauki są pobierane przez twórców muzyki elektronicznej u twórców muzyki elektronicznej, dlatego jest też okazja na przerwy w wersji klubowej. Z pijaństwem, dużą ilością basu i szaleństwem w wykonaniu m.in.: Roski, Addison Groove, Tesseli, Randomer, Benjiego B i grupy polskich reprezentantów. Ale będzie fajnie! [kp]

17-21.04

Fashion W eek Poland

ŁÓDŹ Łódzka Specjal na Stre ul. Tymie fa Ekonom nieckiego 22/24 iczna www.fash ionweek. pl

20.04 Addison

Groove

19-20.04

WROCŁAW www.redbu ll.pl

RBMA Ba ss Camp

Kup pan płytę

ł Warszawac kamienicy Jab ie Dziedzin lna 21 ul. Chmie wolny 0 • wstęp start: 12.0

Record Store Da y wszedł na sta łe do amerykańs kalendarza jak kiego o święto niezal eżnych sklepów z okazji którego płytowych, wydaje się mnós two limitowanyc przeróżnych na h edycji grań. To dopiero druga edycja teg ale specjalne pu o eventu w Polsc blikacje zapow e, iedziały już tak U Know Me czy ie ofi cyny jak Asfalt, Lado ABC. Na aft erze w Powięks z 50 zaproszon zen ych muzyków i iu każdy dziennikarzy pu ulubiony album ści swój jeden jed . [croz] yny

kowskich

Record y Store Da


kwiecień Przegląd filmów klasy B

04-27.04

Wrocław Kino Nowe Horyzonty ul. Kazimierza Wielkiego 19a-21 www.moicoenjoy.pl

Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).

do 14.04

2. Festiwal Kinomuzeum

Warszawa Muzeum Sztuki Nowoczesnej ul. Pańska 3 www.artmuseum.pl

Przegląd Filmy klasy B są kultowe wśród każdej grupy wiekowej. Wielkie krokodyle walczące z gigantycznymi rekinami, duże sztuczne piersi, Chuck Norris i horrory odgrzewane co pięć lat z coraz większą ilością sztucznej krwi! Kochamy filmy, które są be! [kp]

Wini

05.04

Warszawa Kosmos Kosmos ul. Koszykowa 55 wstęp: 20-25 PLN • start: 20.00 KONCERT Występy na żywo Winiego zdarzają się rzadziej niż 30-milionowa kumulacja w Lotto. Reprezentant szczecińskiego Stoprocent Records jest zdecydowanie najbardziej barwną osobowością polskiego rapu. To jego pierwszy występ w stolicy, który na pewno na długo zapisze się w koncertowych annałach. [croz]

Sid Le Rock

06.04

Poznań Modena ul. Kraszewskiego 21 start: 22.00 • wstęp: 20-25 PLN IMPREZA Sid Le Rock – przedstawiciel Kompaktu, jednej z najważniejszych wytwórni elektronicznych na świecie – obudzi z powrotem do życia dawne zakłady odzieżowe Modena. Obok niego pojawią się m.in. Hali czy Jamie Kidd. A za oprawę graficzną odpowiadać będzie .wju. [kp]

Nobunny

08.04

kadr z filmu „Goodbye Mister Christie”

FESTIWAL

Od punku do cycków

W połowie marca w Muzeum Sztuki Nowoczesnej ruszyła druga edycja festiwalu Kinomuzeum, który składa się z kilkunastu wydarzeń: premierowych seansów, dyskusji z artystami oraz wykładów na temat kina eksperymentalnego. Na kwiecień przypada m.in. przegląd undergroundowych produkcji filmowca, fotografa i poety Richarda Kerna, a także pokazy „Hail the New Puritans” – świetnego dokumentu o choreografie Michaelu Clarku, który w latach 80. w swoich produkcjach jako jeden z pierwszych wykorzystywał elementy punku i glam rocka – oraz „Film IST. A Girl & a Gun” Gustava Deutscha, kolażu scen z filmów niemych, który udowadnia, że w kinie zawsze chodziło o penisy, cycki i mordowanie. Ponadto wykłady o Antoninie Artaudzie i – dla wytrwałych – maraton „Twin Peaks”. Jeszcze by się przydały do siedzenia wersalki z Emilki, które niedawno z niej przepędzono. [mm]

do 20.04 WARSZAWA Galeria Kolonie ul. Bracka 23 m. 52 www.galeriakolonie.pl

Norman Leto

03.04

Warszawa 1500 m² do Wynajęcia ul. Solec 18 start: 21.00 • wstęp: 30-40 PLN

Dragonette

Warszawa Cafe Kulturalna pl. Defilad 1 start: 22.00 • wstęp: 20-30 PLN KONCERT Nobunny to typ, który przebiera się za królika. Może nie do końca. Zakłada maskę królika. Nie wiemy, czy nazywa się Nobunny, ponieważ myśli, że jego fani to idioci i nie połapią się, że on (SPOILER ALERT) tak naprawdę nie jest królikiem. Jednak jest songwriterem głównie. Ale my skupiliśmy się na fotach z maską królika. [kp]

Steve Lukather

09.04

WARSZAWA progresja ul. Kaliskiego 15a start: 20.00 • wstęp: 90-100 PLN KONCERT Niezapomniana gitara w Toto („Africa”, „Rosanna”, te sprawy…), uznany muzyk sesyjny (zagrał na ponad 800 albumach) oraz ceniony artysta solowy, który podczas długoletniej kariery umiejętnie łączył pop rock z progiem, jazzem i funkiem. Pięciokrotny laureat nagrody Grammy przyjedzie do Polski w ramach trasy promującej krążek „Transition”. [matad]

praca Normana Leto

WYSTAWA

KONCERT

Nie tak dawno Oskar Dawicki przygotował w Poznaniu wystawę zapowiadającą film „Performer”. Teraz po ten sam chwyt sięga Norman Leto, który w warszawskiej galerii Kolonie otworzy ekspozycję „Kujon”. Prolog do pełnego metrażu pt. „Foton” to nie tylko prezentacja najlepszych zdjęć z planu i trailera. Tak jak przy poprzednim filmie Norman Leto uzupełnił swój projekt realizacjami niefilmowymi – tym razem postawił na abstrakcyjne obrazy. Trzeba pamiętać, że dla Normana Leto rzeźba i obraz nie są czystymi abstrakcjami, lecz para-matematycznym wzorem, dzięki któremu można obliczyć sprawy nieobliczalne. Obliczeń będzie sporo, bo Kujon, bohater filmu „Foton”, jest naukowcem. Aby poznać jego losy, musimy poczekać jeszcze kilka miesięcy. Teraz możemy zapoznać się z próbką tego, co czeka nas na wielkim ekranie. [alek]

Wypłynęli w 2007 r. na fali popularności electro – pamiętacie choćby hicior „Fixin to Thrill”? Charakterystyczny wokal Martiny Sorbary i umiejętność pisania mocnych, tanecznych numerów sprawiły, że za Kanadyjczykami szaleje nawet Japonia, gdzie bez problemu wyprzedają sale koncertowe. Mieszkając to w Londynie, to w Rio, w którym akurat toczyła się mała wojna między gangami narkotykowymi a policją, Dragonette przygotowali materiał na swój wydany w zeszłym roku trzeci album „Bodyparts”. Płyta, promowana chwytliwymi singlami „Live in This City”, „Let It Go” i tegorocznym „Run Run Run”, dotarła do 17. miejsca na amerykańskiej liście przebojów US Dance. W Polsce wystąpią w stołecznym klubie 1500 m² do Wynajęcia. [rar]

Sztuka bezużyteczna

Strzały w Rio


patronaty

05.04

Poznań Eskulap ul. Przybyszewskiego 36 start: 19.30 • wstęp: 50-60 PLN

Riverside

05.04

POZNAŃ SQ ul. Półwiejska 42 start: 22.00 • wstęp: 20-29 PLN

Pan-Pot

TRASA

Rzeka złota

„O kurde, Riverside gra za 26 ojro!” – taka była moja reakcja, kiedy przeglądałem ostatnio koncertową ofertę stolicy naszych zachodnich sąsiadów. Wiedziałem, że progrockowi panowie są znani za granicą, ale szczerze powiedziawszy, nie zdawałem sobie sprawy z tego, że na półce cenowej swobodnie rywalizują z gwiazdami światowego formatu. Sukcesy rodaków na obczyźnie zawsze krzepią, szczególnie jeśli chodzi o muzykę gitarową. Kilka dni po wspomnianym koncercie w Berlinie Riverside zacznie krajową część trasy „New Generation Tour”. Pomyślcie, że ten jedyny raz to wy możecie poczuć się fajniejsi i powiedzieć koledze z Erasmusa: „Tak, pamiętam, jak kiedyś grywali za dyszkę!”. [mk] Pozostałe koncerty: • 07.04 · Wrocław · Eter · ul. Kazimierza Wielkiego 19 · start: 19.30 · wstęp: 50-60 PLN • 11.04 · Katowice · Mega Club · ul. Żelazna 9 · start: 19.30 · wstęp: 50-60 PLN • 13.04 · Kraków · Studio · ul. Budryka 4 · start: 19.30 · wstęp: 50-60 PLN • 14.04 · Warszawa · Progresja · ul. Kaliskiego 15a · start: 19.30 · wstęp: 50-60 PLN • 21.04 · Gdańsk · Parlament · ul. św. Ducha 2 · start: 19.30 · wstęp: 50-60 PLN

05.04-01.06

Wrocław Galeria Dizajn ul. Świdnicka 2-4 start: 19.00 • www.szafapolska.pl

IMPREZA

Runą mury

Niemiecki duet powraca do Polski po krótkiej przerwie, ale nikt nie ma chyba zamiaru narzekać na zbyt częste odwiedziny panów Tassilo Ippenbergera i Thomasa Benedixa. Dwóch didżejów, niemal od zawsze związanych z kultowym w niektórych kręgach labelem Mobilee, pokaże wam, na czym tak naprawdę polega berlińskie granie. Możecie się po nich spodziewać wszystkiego. sześciogodzinny miks najlepszych brzmień naszych zachodnich sąsiadów zamiast wyliczonego co do sekundy 90-minutowego seta? To nie jest niemożliwe. Jeśli mieliście okazję kiedykolwiek zobaczyć Pan-Pot na żywo – nie musimy was przekonywać. A jeśli nie – to na co czekacie? Bukujcie bilety i zacznijcie odliczać nerwowo dni. [kp]

Szafa polska

neon „Moda polska” na wrocławskim rynku

WYSTAWA

Prawie jak w Met

Polska moda żyje i ma się dobrze! Co sezon pojawiają się nowi projektanci, a starzy tworzą coraz lepsze kolekcje. Najlepsze modele z ostatnich dwóch dekad zaprezentowane zostaną na wystawie celebrującej polski design „Szafa polska”. Manekiny dumnie będą prezentować dzieła m.in.: Joanny Startek, Gosi Baczyńskiej, Ani Kuczyńskiej i Hyakintha. W tle zabłyśnie oryginalny neon „Moda polska” z 1956 r., a zwiedzający będą mogli kupić zaprojektowaną specjalnie na tę okazję kolekcję Maldorora. Nie jest to jeszcze wystawa jak w Metropolitan Museum of Art, ale kierunek jest właściwy. [lucy]


kwiecień Chris Liebing

13.04

Warszawa 1500 m² do wynajęcia ul. Solec 18/20 start: 22.00 • wstęp: 40 PLN

Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).

06.04-01.06

Warszawa galeria Propaganda ul. Foksal 11 m. 1

Jarema Drogowski

IMPREZA Techno wraca w wielkim stylu. Tym razem w postaci jednego z najważniejszych twórców taktu 4/4. Chris Liebing stanie za konsoletą na co najmniej cztery godziny i zmieni wasze postrzeganie tego gatunku. [dub]

Migrating

14.04

Warszawa Studio Teatralne KOŁO ul. Mińska 25 (na terenie Soho Factory) start: 17.00 i 20.00 • wstęp: 15 PLN TEATR Na warsztaty w ramach „Teatru migrującego” zaproszono grupy z Włoch, Francji i Szwecji. Wszyscy zaangażowani do projektu artyści podejmą temat praw człowieka i problemów imigrantów, porównując ich sytuację w europejskich państwach. Zwieńczeniem współpracy będzie interaktywny spektakl „Koniec Titanica” zrealizowany pod okiem włoskiego reżysera Pietra Floridii. Wystąpi w nim grupa aktorów-amatorów z 15 krajów. Podobno Europa już się skończyła i oni chcą to udowodnić. [is]

Hugo Race

17.04

WYSTAWA

Nie dymaj orła!

Jarema Drogowski dał o sobie znać jako utalentowany streetowiec, biegający po ulicach nie z puszką farby, ale z wielkoformatowymi vlepkami – reprodukcjami zdjęć, które rozklejał w Warszawie i Nowym Jorku. Jakiś czas temu ulicę zamienił jednak na galerię i wyszło mu to na dobre. Jego najnowsza wystawa „Kto ty jesteś” bierze na warsztat godło Polski – orła, który ponoć jest jastrzębiem. Z godła już nieraz robiono sobie żarty: Tymon Tymański za swoją piosenkę „Dymać orła białego” doczekał się nawet procesu sądowego. Dla jednych jest ono świętością, dla innych – zakurzoną, wiszącą nad drzwiami klasy tabliczką, do której ukradkiem strzelają znudzeni uczniowie. Jarema Drogowski pokazuje, że narodowy symbol ma swoje walory estetyczne. Artysta podkreśla, że nie jest to kolejny dowcip, lecz poważna refleksja nad naszym stosunkiem do tego świętego-wydymanego kraju. [alek]

Warszawa Spółdzielnia cdq ul. Burakowska 12 start: 20.00 • wstęp: 35-40 PLN TRASA Hugo Race zasilał szeregi pierwszego składu The Bad Seeds Nicka Cave’a, ale szybko porzucił zespół i zaczął nagrywać na własną rękę. Zarówno fizycznie, jak i muzycznie Australijczyk należy do tej samej rasy co Tom Waits czy Mark Lanegan. [croz] Pozostałe koncerty: • 19.04 · Chorzów · MDK Batory · ul. Stefana Batorego 6 · start: 18.00 · wstęp: 40 PLN • 21.04 · Poznań · Meskalina · Stary Rynek 6 · start: 21.00 · wstęp: 40-60 PLN

06.04

Katowice Galeria Szyb Wilson ul. Oswobodzenia 1 wstęp wolny • www.swagshow.pl

Swag Show Silesia vol. 2

07-14.04

Warszawa kino Praha ul. Jagiellońska 26 www.wiosnafilmow.pl

19. Festiwal Filmowy Wiosna Filmów

Mano Le Tough

19.04

Warszawa 1500 m² do wynajęcia ul. Solec 18/20 start: 22.00 • wstęp: 20-25 PLN IMPREZA Płaczę morzem łez, że nasze kalendarium ma tak mało miejsca, bo impreza z kimś takim jak Mano Le Tough zasługuje na o wiele dłuższą informację. Warsaw Calling po raz kolejny potwierdza swój świetny gust muzyczny, zapraszając na imprezę producenta, który niedługo będzie rządził sceną elektroniczną. [kp]

oOoOO

19.04

gdańsk buffet ul. Doki 1 start: 21.00

TRASA Witch house’y ciąglę żyją, chociaż mogą już nie być łicz hałsami, a np. tumblrwave’em. Do Polski przyjeżdża jedna z najważniejszych twarzy tego gatunku. oOoOO (czytaj: ooooo) będzie mieszał mroczny pop z hiphopowym samplingiem.[kp] Pozostałe imprezy: • 20.04 · Warszawa · Cafe Kulturalna · pl. Defilad 1 · start: 22.00

kadr z filmu „Pieta”

FESTIWAL W.E.N.A.

AKCJA

So much swag

Kwiecień zapowiada się bardzo modowo. W Łodzi fashion week, a w Katowicach Swag Show Silesia. Na największych w tej części Polski targach spotkają się miłośnicy mody, sportu i muzyki, by wydać ciężko zarobione złotówki na ubrania i dodatki od polskich streetwearowych marek. Będzie można też odwiedzić fryzjera i zrobić sobie dziarę, a wieczorem zaprezentować swój nowy look na after party w Mega Clubie, gdzie gwiazdą wieczoru będzie W.E.N.A. Patrząc na listę wystawców Swag Show, jesteśmy pewni, że wyjdziecie stamtąd z koszulką. [lucy]

Pierwsza wiosna filmowa

Nie ma szczęście ten festiwal. Kapitał zbijał przez lata w Kazimierzu nad Wisłą, później zabłąkał się w Toruniu, aż wreszcie wyeksmitowano go do stolicy – a każda przeprowadzka oznaczała utratę prestiżu. W 2012 r. Lato Filmów próbowało nawet wmówić widzom, że najcieplejsza pora roku jest w kwietniu. Na szczęście teraz organizatorzy rozwiązali problem z nomenklaturą i znaleźli przystań w kinie Praha. Zmieniła się też formuła całego wydarzenia. Zamiast konkursu na najlepszy scenariusz z dość przypadkową selekcją filmów – nowe sekcje Zwycięzcy i Najlepsi Reżyserzy Międzynarodowych Festiwali, Odkrycia. W sumie prawie 70 produkcji, w tym dwa tytuły, o które zabiegały inne, wydawałoby się ważniejsze wydarzenia filmowego w Polsce: zwycięzca festiwalu w Wenecji, koreańska „Pieta” Kim Ki-duka (na otwarcie) i laureat ostatniego Berlinale, rumuńska „Pozycja dziecka” Calina Petera Netzera (na zamknięcie). Jedno pozostaje niezmienne – bilety tańsze od (prawie) wszystkiego, po siedem złotych. [mm]


patronaty

premiera: 07.04

Warszawa Teatr Wielki – Opera Narodowa pl. Teatralny 1 start: 19.00 • www.teatrwielki.pl

Lady Sarashina OPERA

Lady opera

Pamiętacie szkolne wycieczki do opery? Paradoksalnie, zamiast zaszczepić w nas pasję do kultury wyższej zniechęciły nas i teatry do dzisiaj omijamy szerokimm łukiem. Bo ile można udawać, że „Wesele Figara” pozwala przeżyć katharsis, a postać Carmen ciągle pobudza wyobraźnię dorastających nastolatków. Na szczęście te czasy minęły i opery zaczynają prezentować nowsze utwory. Dowodem tego jest cykl „Terytoria”, w ramach którego wystawione zostaną najważniejsze dzieła muzyki współczesnej w interpretacji młodego pokolenie artystów polskich i światowych. Nie zabraknie także nazwisk, które mogą pochwalić się już sporym uznaniem, jak np. Péter Eötvös. Jego opera „Lady Sarashina” to historia oparta na dziennikach anonimowej japońskiej damy, ubrana w dźwięki, które wyznawcy Bacha mogą uznać za szatańskie. Sprawdźcie sami, czy taka wizja opery wam odpowiada. [is]

07.04

Bloodgroup

POZNAŃ Pod Minogą ul. Nowowiejskiego 8 start: 20.00 • wstęp: 30-35 PLN • www.pwevents.pl

08.04

Warszawa Fonobar ul. Wawelska 5 start: 20.00 • wstęp: 35-45 PLN

Witch Mountain

TRASA

Krwiście

Europejska trasa Islandczyków z Bloodgroup będzie miała aż cztery przystanki w Polsce. Publiczność w Poznaniu, Trójmieście, Warszawie i Krakowie przekona się, jak wypada na żywo nowy, trzeci już album grupy – „Tracing Echoes”. Formacja Bloodgroup już w 2011 r. była porównywana jednocześnie do The Knife i CSS, a krytycy wróżyli jej karierę na miarę The xx. Takiego zamieszania jeszcze nie narobiła, mimo to zyskała miano jednego z najciekawszych bandów z wyspy gejzerów. Mieszanka elektroniki, muzyki tanecznej, electro i popu zapewniła zespołowi wstęp na największe i najważniejsze światowe festiwale, jak SXSW w Teksasie, CMJ w Nowym Jorku czy duńskie Roskilde. [matad] Pozostałe koncerty: • 08.04 · SOPOT · Sfinks700 · al. Mamuszki 1 · start: 20.00 · wstęp: 30-35 PLN • 09.04 · WARSZAWA · Basen · ul. Konopnickiej 6 · start: 20.00 · wstęp: 35-45 PLN • 10.04 · KRAKÓW · Forty Kleparz · ul. Kamienna 2-4 · start: 19.00 · wstęp: 30-40 PLN

KONCERT

Kaszel wiedźmy

Dzieje się ostatnio w tym naszym krajowym stonerze! Nominowani do Nocnych Marków organizatorzy Days ot the Ceremony nie spoczywają na laurach i poza swoją flagową imprezą ściągają nad Wisłę absolutnie wszystko, co najlepsze w tym gatunku muzyki. Tym razem do stolicy zawitają ekipy Witch Mountain i Cough. Jeśli nie lubicie takiego grania, to te nazwy i tak was nie przekonają. Jeśli czujecie, o co chodzi w wyznawaniu rogatego pana i ekstatycznych pląsach na łące, to jesteście w domu. Nie będziemy namawiać, bo i tak wiemy, że chętni się znajdą, a my możemy tylko przyklasnąć i z radością stwierdzić, że jeden z najfajniejszych gatunków współczesnego gitarowego grania ma się u nas dobrze. Może w końcu nadejście wiosny nie będzie oznaczało jedynie inwazji piwnego juwenaliowego rocka? [mk]


kwiecień

Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).

FYH Records

10.04

19.04

Warszawa Kosmos Kosmos ul. Koszykowa 55 start: 20.30 • wstęp: 15 PLN

The Spouds

Warszawa Proxima ul. Żwirki i Wigury 99a start: 19.00 • wstęp: 59-69 PLN

Trail of Dead

10.04

GDAŃSK Parlament ul. św. Ducha 2 start: 20.00 • wstęp: 75-85 PLN

Korpiklaani

KONCERT Record Store Day to świeża zajawka mająca pokazać dzieciakom, że kiedyś muzyki słuchało się nie tylko z komputera i telefonu. W Polsce temat się jeszcze nie przyjął, więc tym bardziej cieszy oddolna inicjatywa FYH Records, którzy na dzień przed oficjalnym terminem tegorocznego święta zaprezentują to, co w ich zbiorach najlepsze. Poza występami The Spouds, Little White Lies i Karate Free Stylers będą kasety, płyty i gadżety! [mk]

UZ

19.04

Warszawa Basen ul. M. Konopnickiej 6 start: 22.00 • wstęp: 15-35 PLN Impreza O, patrzcie: kolejny gość w masce. I ma też czarną szmatę na twarzy. I ma pistolety w logotypie, i to złote. To musi być coś świeżego. Jakaś nowa gwiazda. Przyszłość muzyki, oj tak, oj tak, to trapy. A wiecie, kto ostatnio grał seta didżejskiego złożonego z samych trapów? Taylor Swift. A Taylor Swift jest super, nie to, co jakiś UZ. Wolałbym posłuchać Taylor. [kp]

TRASA

Po śladach do celu

..And You Will Know Us by the Trail of Dead, bo tak naprawdę nazywa się ta formacja (co u każdego dziennikarza wywołuje ból głowy), wraca do Polski po sześciu latach od poprzedniego, pamiętnego występu w Hard Rock Cafe. Amerykanie zdążyli od tego czasu wydać trzy albumy, z czego najbardziej godny uwagi jest ostatni – „Lost Songs” – będący powrotem do korzeni zespołu, a równocześnie ekstraktem z jej artrockowego, nasączonego posthardcore’owym sznytem grania. Teksańczycy zbliżyli się dzięki tej płycie do perfekcji swojego opus magnum – wydanego w 2002 r. „Source Tags and Codes”, które namieszało nie tylko w zestawieniach rocznych, ale i w podsumowaniach całej dekady. Teraz Trail of Dead zagrają u nas dwa koncerty i przypomną, dlaczego oczy całego indierockowego światka były w pewnym momencie zwrócone właśnie na nich. [croz] Pozostałe koncerty: • 11.04 · Wrocław · Firlej · ul. Grabiszyńska 56 · start: 19.00 · wstęp: 59-69 PLN

10.04

Warszawa Cafe Kulturalna pl. Defilad 1 start: 21.00 • wstęp: 30-40 PLN

TRASA

Wódka, tequila, browar, gleba!

Korpiklaani to produkt idealnie skrojony na polski rynek. Najtęższe głowy marketingowe nie wykombinowałyby podobnej mieszanki heavy metalu, folku, mitologicznego żartu i ludycznej przaśności. Finowie lubią lasy, Finowie lubią alkohol, Finowie lubią tańce, Finowie lubią fantastykę. Swoje piosenki nazywają „Vodka”, „Tequila”, „Let’s Drink” czy „Beer Beer”. Takie same pasje ma większość polskich fanów ciężkich brzmień, zatem wszystko się zgadza. Grupa koncertuje u nas co roku, headlinując m.in. Przystanek Woodstock czy Heidenfest. Tym razem wpada na kilka suto zakrapianych imprezek, które mają promować ich ósmy studyjny album zatytułowany „Manala”. [mk] Pozostałe koncerty: • 11.04 · WROCŁAW · Alibi · ul. Grunwaldzka 67 · start: 20.00 · wstęp: 75-85 PLN • 12.04 · KRAKÓW · Kwadrat · ul. Skarżyńskiego 1 · start: 20.00 · wstęp: 75-85 PLN • 13.04 · WARSZAWA · Progresja · ul. Kaliskiego 15a · start: 18.00 · wstęp: 75-85 PLN

Konono No. 1

KONCERT

Dyskoteka z Czarnego Lądu

Dwa lata temu na Off Festivalu Konono No. 1 rozkręciło wiksę, która przebiła chyba nawet wyczyny Omara Souleymana. Afrykańska ekipa pokazała festiwalowiczom, że kontynent, z którego pochodzi, to wciąż nieodkryty ląd. No bo kto z nas pomyślałby, że grupa debiutująca w czasach, kiedy po ziemi chodzili jeszcze wszyscy Beatlesi, może złoić tyłki mocnej reprezentacji przehipsteryzowanych didżejów, a ich fanów zmusić do iście woodstockowych tańców w deszczu i błocie. Tym razem kolektyw z Kinszasy w ramach rozgrzewki przed kolejnym Offem zaprezentuje się w solidnych komunistycznych murach, które nawet w najgorszą pogodę zapewniają komfortowe warunki do dzikich pląsów. Wiosna w pełni, słońce w głośniku, więc chyba możecie zaryzykować i wziąć sandały na zmianę. Tylko, na Boga, zdejmijcie skarpety!!! [mk]


www.go-ahead.pl

patronaty

ZAPRASZA

TURBOWEEKEND

10-14.04 WARSZAWA www.afrykamera.pl

11, 12.04

Afrykamera

support: Uniqplan

Darkroom

Warszawa Och-Teatr ul. Grójecka 65 start: 19.30 • wstęp: 30-50 PLN • www.ochteatr.com.pl

Foto: Robert Jaworski

20 kwietnia - ProXiMa / warszawa 21 kwietnia - eSkULaP / PoznaŃ 22 kwietnia - aLiBi / wRoCŁaw

kadr z filmu „Madame Tyson”

FESTIWAL

Filmy z oddali

Afrykamera to jedno z najciekawszych wydarzeń filmowych w Warszawie. Jego organizatorzy od kilku lat stawiają sobie za cel przełamanie stereotypu, że Afryka jest kinową pustynią. Produkcje afrykańskie, mimo że nie odbiegają od zachodnich standardów, na polskich festiwalach często giną w natłoku tytułów europejskich czy amerykańskich. Oprócz najnowszych obrazów na Afrykamerze można zobaczyć dzieła klasyków oraz zdobywców nagród na festiwalach w Cannes, Berlinie czy Toronto. Pokazom towarzyszyć będą wykłady i prelekcje, które pomogą lepiej zrozumieć to, jak elementy kulturowe wpływają na sposób budowania napięcia czy konstruowania opowieści (np. odmienna koncepcja czasu). Na otwarcie „Madame Tyson” – polski dokument o senegalskich zapaśnikach i ich menadżerce. [jul] Pozostałe IMPREZY: • 19-22.04 · Gdańsk · Kino Kameralne · ul. Długa 57 • 23-29.04 · Poznań · Kino Muza · ul. św. Marcina 30 · Kino Rialto · ul. Dąbrowskiego 38 • 23-29.04 · Kraków · Kino Pod Baranami · Rynek Główny 27 • 24-27.05 · Wrocław · Dolnośląskie Centrum Filmowe · ul. Piłsudskiego 64a • 01-03.06 · Białystok · Kino Forum · ul. Legionowa 5 • 06-08.07 · Katowice · Kinoteatr Rialto · ul. św. Jana 24

11.04

Warszawa Eufemia ul. Krakowskie Przedmieście 5 start: 21.00 • wstęp: 15PLN

Child Bite

TEATR

Ciemny pokój, w którym wszyscy się pieprzą

Żądne sukcesu małżeństwo, stały bywalec gejowskich klubów i konserwatywny dziadek Stanisław, który wyrywa „moherki” – ten kwartet egzotyczny to bohaterowie sztuki „Darkroom” w reżyserii Przemysława Wojcieszka. Przeniesiony w polskie realia spektakl jest adaptacją książki Rujany Jeger. Nie ma sensu silić się na opis sztuki, gdy najlepiej charakteryzują ją słowa jednego z bohaterów: „Darkroom to mroczny labirynt, w którym nie wiadomo, jak się poruszać. I nigdy nie wiadomo, na co można trafić, kto i w jaki sposób cię wydyma, ani też kogo ty wydymasz i jak…”. Bez cenzury i momentami przerysowany, by sprowokować do myślenia. Jakiś czas temu znalazł się w repertuarze teatru Polonia, teraz w odświeżonej wersji można go zobaczyć w Och-Teatrze. Nie lękajcie się. Idźcie zobaczyć. [is]

12.04

WARSZAWA Willa na Barskiej ul. Barska 29 start: 22.00 • wstęp: 20 PLN

Inigo Kennedy i MPIA3

the deep dark woods 23 kwietnia - Hydrozagadka / warszawa 24 kwietnia - Pod Minogą / PoznaŃ

15 MaJa - PaLLadiUM / warszawa

BRETON

IMPREZA KONCERT

Detroit punk city

Detroit przez wiele lat nie było uważane za miasto rock’n’rolla. Kiss śpiewali swoje, a Eminem rapował swoje. Wątpliwości trochę rozwiał Jack White, ale jeden nerd z gitarą sceny nie tworzy. Motoryzacyjna metropolia zaznacza się jednak coraz mocniej na amerykańskiej scenie gitarowego łojenia. Kolejną ekipą znad jeziora Erie, która odwiedzi Warszawę, będzie Child Bite. Kwartet niestety nie gra miłych dla ucha pioseneczek i wbrew swoim postrockowym tagom na Last.fm tłucze wściekłego i połamanego punka. Jako support wystąpi Czerw Narodu. [mk]

Techno technu techno przytechnia

O techno piszemy na mniej więcej co trzeciej stronie naszego magazynu. W zeszłym miesiącu gdzie nie spojrzałeś, tam techno, w tym miesiącu podobnie. Nie da się inaczej, skoro gatunek ten wraca do sił i ponownie przejmuje kluby w Polsce (i nie tylko). Zresztą zapowiadany tu event świadczy o tym, że nie tylko kluby, ale i inne przestrzenie dostają się pod władanie muzyki spod znaku cztery na cztery. Podczas 30. urodzin dwóch promotorów z kolektywu Głębokie Pasmo pojawią się dwaj istotni twórcy brytyjskiej „kick and drum”. Inigo Kennedy to człowiek, który ma na koncie ponad 100 (!!!) wydawnictw, które sam wyprodukował lub współtworzył. Z kolei Truss od dwóch lat występuje pod pseudonimem MPIA3, a jego zeszłoroczne tracki zostały uznane m.in. przez Surgeona czy Blawana za jedne z najlepszych kawałków roku 2012. W Willi na Brackiej będziemy szaleć do 14 rano – w końcu trzeba to techno zrobić jak w Berlinie. [kp]

18 MaJa - Hydrozagadka / warszawa 19 MaJa - MeSkaLina / Pozna Ń

crystal fighters

11 listopada - stodoła / WarszaWa 12 listopada - studio / KraKóW

W Y B O R C Z A . P L

Jeśli chcesz otrzymywać bieżące informacje o koncertach, to zarejestruj się w naszym newsletterze na stronie www.go-ahead.pl

Bilety: go-ahead.pl, ebilet.pl, eventim.pl oraz ticketpro.pl


marzec

Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).

12.04

Warszawa Basen ul. Konopnickiej 6 start: 19.00 • wstęp: 49-60 PLN

Inc.

KONCERT

Rodzinny interes

Inc. tworzą bracia Andrew i Daniel Aged – jeszcze do niedawna znani jako Teen Inc., którzy pod tym szyldem wydali EP-kę oraz kilka świetnie zapowiadających się singli. Rodzeństwo z Los Angeles to prawdziwi zawodowcy, wcześniej grali u boku takich wymiataczy jak Beck, Raphael Saadiq czy Cee Lo Green. Lata zdobywania muzycznych szlifów zwieńczyli w tym roku wydaniem „No World” – pełnoprawnego debiutu wypuszczonego pod skrzydłami legendarnego 4AD. Inc. tworzą kameralną odmianę r’n’b, przywodzącą na myśl wolniejsze kompozycje Junior Boys czy Toro Y Moi. Pełne podskórnego ciepła i intymności piosenki z minimalistycznymi podkładami okazały się kluczem do serc krajowych recenzentów. Wiele niezależnych portali już wskazało album duetu jako pewniaka do ścisłej czołówki zestawień roku. Do grudnia jednak jeszcze daleko, w międzyczasie będziecie mieli okazję zatopić się w tych zmysłowych dźwiękach w Basenie. [croz]

12-21.04 KRAkÓW www.offpluscamera.com

6. Off Plus Camera

kadr z filmu „Jackie Brown”

FESTIWAL

Bywalcy dużych festiwali filmowych dzielą się na dwie grupy – tych, którzy jeżdżą do Wrocławia na Nowe Horyzonty, i tych, którzy wolą krakowską Off Plus Camerę. Gdzieś słyszałem, że ci drudzy naprawdę istnieją. Ale bez żartów – Off zawsze ma coś ciekawego do zaoferowania. W konkursie Wytyczanie Drogi wśród kolejnych kopii komediodramatów z Sundance na pewno znajdzie się kilka godnych uwagi tytułów. Sporo dobrego kryje się też zawsze w sekcji Nadrabianie Zaległości, prezentującej filmy, które z jakichś powodów nie zainteresowały polskich dystrybutorów. Poza tym organizatorzy przygotowali cykle tematyczne – Black America Cinema, Oblicza Kryzysu i Kino spod Ciemnej Gwiazdy – i pomyśleli o scenie muzycznej. Wystąpią na niej m.in.: Jono McCleery, SoundQ, Teddy Jr. i Adre’n’Alin. [mm]


Koniec 13.04

WARSZAWA Cząstki Elementarne ul. Przeskok 2 start: 22.00

Untold

13.04

WARSZAWA spółdzielnia CDQ ul. Burakowska 12 start: 20.00 • wstęp: 20 PLN

Elvis Deluxe

19 kwietnia 2013, 19.00 20, 21 kwietnia 2013, 17.00 ATM Studio, Wał Miedzeszyński 384

Reżyseria:

Krzysztof Warlikowski

Występują:

Stanisława Celińska, Magdalena Cielecka, Ewa Dałkowska, Małgorzata Hajewska-Krzysztofik / Anna Radwan-Gancarczyk, Wojciech Kalarus, Marek Kalita, Zygmunt Malanowicz, Maja Ostaszewska, Piotr Polak, Jacek Poniedziałek, Magdalena Popławska, Maciej Stuhr

trasa

IMPREZA

Elvis żyje!

Niedopowiedziane

Czy wiecie, że wytwórnia należąca do Untolda wydała pierwszą EP-kę Jamesa Blake’a? OK, a teraz przejdźmy do rzeczy, które nie mają na celu przyciągnięcie potencjalnych fanów Jamesa na występ pana U. A ten ostatni w końcu nie potrzebuje podpinania się pod cudze sukcesy, bo sam jest jedną z najważniejszych postaci na brytyjskiej scenie muzyki elektronicznej. Zaczął w 2008 r. EP-ką wydaną w Hessle Audio i od razu zyskał uznanie zarówno krytyki, jak i didżejów na całym świecie Ostatnie dwa lata Jack Dunning (bo tak naprawdę nazywa się ten artysta) coraz mocniej eksploruje rejony techno. Nie powiela jednak utartych schematów, nie lubi miażdżącego żebra rżnięcia pił mechanicznych w zamkniętej fabryce. W jego produkcjach nadal słychać miłość do starego grime’u i fascynację drum’n’bassem. Co by nie gadać, Untold to muzyka przyszłości. Chodźcie! [dub]

13.04

Aż trudno uwierzyć, że mija już dziesięć lat od czasu, gdy stołeczna załoga Elvis Deluxe zaczęła przeszczepiać na nasz grunt najlepsze wzorce stoner rocka. Chłopaki wzorują się na takich grupach jak Afraid of That Day, Coalition czy kultowy Houk. Ich wydany w 2007 r. debiut „Lazy” został ciepło przyjęty, a twórczość Elvisa porównywana była do dokonań klasyków gatunku: Fu Manchu, Kyuss czy Queens of the Stone Age. Pozycję grupy ugruntował album „Favourite State of Mind” z 2011 r., na którym muzycy przemycili elementy klasycznego hard rocka czy nawet glamu. W CDQ odbędzie się wyjątkowa impreza urodzinowa połączona z premierą najnowszej, trzeciej już płyty grupy, „The Story So Far”, nagranej dla wytwórni Metal Mind Records. Oprócz jubilatów zagra reaktywowane po sześciu latach Oregano Chino oraz Natural High. Po koncertach o zabawę zadbają DJ St Michal oraz DJ Bigos. [matad] Pozostałe koncerty: • 20.04 · kraków · kawiarnia naukowa · ul. Szeroka 10 · start: 20.00 · wstęp: 15 PLN

3. Konferencja Muzyczna Audioriver

Wrocław Biblioteka Uniwersytetu Wrocławskiego ul. Joliot-Curie 12 start: 11.00 (after party: 22.00) • www.audioriver.pl

AKCJA

Audioriver jest kobietą

Zanim rozbijemy namiot na płockiej plaży, w butach poczujemy piasek, a na scenie pojawią się gwiazdy alternatywnej elektroniki, warto na jeden dzień wybrać się do Wrocławia. To kolejne miasto po Warszawie i Poznaniu, w którym odbędzie się Konferencja Muzyczna Audioriver. Wydarzenie jest częścią projektu „Rynek niezależny”, umożliwiającego osobom mniej lub bardziej związanym z branżą poznać tajemnice backstage’u świata muzycznego. W ramach konferencji odbędą się dwie debaty, wykład i warsztat. Jedna z dyskusji dotyczyć będzie roli kobiet na scenie elektronicznej – podobno stanowią one tylko 10% wszystkich wykonawców na światowych festiwalach. Znajdzie się też coś dla zainteresowanych pozyskiwaniem funduszy unijnych. Po części oficjalnej przyjdzie czas na after party, którego gwiazdą będzie oczywiście kobieta. Audioriver bawi, uczy i wychowuje! [is]

NOWY TEATR Nowy Targ 6, 13, 20, 27 kwietnia 2013, 9.00 – 15.00 Nowy Teatr, Hala warsztatowa, ul. Madalińskiego 10/16 Czy nie tęsknicie za smakiem prawdziwych warzyw i owoców, innych niż te sprzedawane w wielkich sieciach handlowych? Nowy Targ to wyjątkowa cykliczna impreza, dzięki której zrobicie smakowite zakupy u lokalnych, małych producentów, również tych certyfikowanych ekologicznie. W programie Targu także muzyka, warsztaty, gry i zabawy rodzinne oraz zdrowe potrawy serwowane na miejscu! Partner:

MyEcolife

Patronat:

Partnerzy:

Lotte

Nowy Teatr jest Miejską Instytucją Kultury

Nowy Teatr, ul. Madalińskiego 10/16, www.nowyteatr.org t: 22 379 33 33 / bow@nowyteatr.org / www.bilety24.pl / www.ebilet.pl


marzec

Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).

14.04

WARSZAWA Pardon To Tu pl. Grzybowski 12 start: 20.00 • wstęp: 25-35 PLN

A Hawk and a Hacksaw

KONCERT

Jastrząb i piła

Informacja o tym koncercie zelektryzowała polskich fanów muzyki okołofolkowej tak bardzo, że niektórzy z nich od razu okrzyknęli go mianem wydarzenia roku. A Hawk and the Hacksaw przyjeżdżają do nas w ramach promocji swojego dwupłytowego albumu „You Have Already Gone to the Other World”. Płyta ta to efekt trasy koncertowej, podczas której zespół na żywo grał muzykę do filmu „Cienie zapomnianych przodków” Siergieja Paradżanowa. Przearanżowany soundtrack wyprodukowany przez Johna Dietericha z Deerhoof okazał się prawdziwym hitem, na nowo odkrywającym dla szerszej publiczności muzyczne tradycje Europy Wschodniej i Karpat. Zatem raz na zawsze zapomnijcie „Hej, sokoły”! [mk]

19.04-15.05 WARSZAWA V9 ul. Hoża 9

Konsumpcjokultyzm

18-21.04

Ligatura

Poznań www.ligatura.eu

FESTIWAL

Historie w obrazkach

Komiksy są sztuką – czy ktoś tego chce. czy nie. Ich odbiorcy mają od trzech do 99 lat, są chudzi i grubi, mają żony, dzieci, mężów, są samotni, lubią gry komputerowe, nie lubią gier – odbiorcy komiksów to po prostu ludzie. Ligatura pomoże wam to zrozumieć. Coroczne poznańskie wydarzenie nie tylko zbliża nas do świata komiksu, ale daje też szansę na karierę uczestnikom Ligatura Pitchingu. Maksymalnie 18 artystów dostanie po pięć minut, by używając wszelkich dostępnych środków, opowiedzieć o swoim pomyśle na komiks. Chociaż organizatorzy niczego nie obiecują, uczestników wysłuchają wydawcy z całego świata. A nuż, któryś z pomysłów będzie tak dobry, że trafi za kilka miesięcy do waszych domów w postaci pięknie wydrukowanego dzieła? Oby! [kp]

20.04

Ellie Goulding

Warszawa Stodoła ul. Stefana Batorego 10 start: 18.30 • wstęp: 95-110 PLN • www.goodmusic.pl

WYSTAWA

Człowiek musi jeść

Lubicie wpierdalać? Kto by nie lubił, konsumujemy wszystko, aż nam się uszy trzęsą, a ponoć wciąż daleko nam do Zachodu, o USA nie wspominając. Ale nasz konsumpcjonizm, choć finansowo nieracjonalny, nie ma w sobie nic z teatralnej magii. Idziemy do sklepu, wydajemy ponad stan, wracamy bez pieniędzy, ale za to szczęśliwsi. Inaczej to wygląda na Dalekim Wschodzie, co do dziś widać na lokalnych straganach. Tam zakupy to teatr, gdzie aktorem może być każdy – zbijający cenę klient i zachwalający bubel sprzedawca. O tym właśnie zderzeniu naszego i obcego konsumpcjonizmu opowiada wystawa „Konsumpcjokultyzm” Szuma w galerii V9. Artysta przygotuje ołtarze wykonane przy użyciu druku soczewkowego (takie 3D, zanim powstało 3D) oraz pokaże film ukazujący sprzedaż ołtarzyków. Szum po prostu wybrał się na bazarek i przebrany w złote szaty zaczął swoimi dewocjonaliami handlować, trochę jak przekupa, trochę jak arabski wezyr. Efekt musi być komiczny. [alek]

KONCERT

Ciemna strona popu

Jest taka? Wiadomo, że jest. A piosenki Ellie Goulding są tego najlepszym przykładem. Śpiewane dziewczęcym, czasem załamującym się głosem niosą emocjonalny ciężar, który przemawia niekoniecznie tylko do nastolatek. Oblekane nowoczesną elektroniką kawałki młodziutkiej Angielki wyróżniają się tanecznymi bitami i nośnym groove’em. To wszystko sprawia, że słuchają jej zarówno fani niezalu, jak i bezrefleksyjni zjadacze radiowego chłamu. Okrzyknięta w Stanach „boginią electro”, Ellie wpisała się nawet do brukowcowych annałów za sprawą romansu z mesjaszem dubstepu, Skrillexem. Ale nie, już z nim nie jest. Chłopaki, może to szansa dla was. [rar]


premiera: 20.04

Warszawa Teatr Wielki – Opera Narodowa pl. Teatralny 1 start: 19.00 • www.teatrwielki.pl

Qudsja Zaher

OPERA

Życie po życiu

Teoretycznie dzieło Pawła Szymańskiego „Qudsja Zaher” powinniśmy byli zobaczyć kilka lat temu. Niestety partytura opery leżała długo w szufladzie. Gdy w końcu wyjęto ją z dyrektorskiego biurka, planowana na czerwiec 2010 r. premiera przedstawienia została odwołana ze względu na „poczucie odpowiedzialności za poziom artystyczny spektaklu”. Kolejne podejście w tym sezonie. Libretto Macieja J. Drygasa, wyjęte jakby z filmów science fiction, opowiada o Afgance, która odkrywa, że jej los związany jest z kobietą żyjącą tysiąc lat wcześniej. Historia ta w połączeniu ze współczesną muzyką Szymańskiego na pewno nie będzie nudna. No chyba że w ogóle jej nie będzie, bo „poczucie odpowiedzialności” kolejny raz wszystko zepsuje. [is]

24-28.04 Warszawa Kino Muranów ul. Gen. Andersa 5 www.jewishmotifes.org.pl

9. Żydowskie Motywy

kadr z filmu „Batman at the Checkpoint”

FESTIWAL

Aj Kino

Po raz dziewiąty w kinie Muranów odbędzie się Międzynarodowy Festiwal Filmowy „Żydowskie Motywy”. Tradycyjnie w ramach konkursu będzie można zobaczyć 40 filmów żydowskich z całego świata, podzielonych na sekcje dokumentu, fabuły i filmu eksperymentalnego. Jak co roku motywy będą bardzo różne: historyczne i dzisiejsze, muzyczne lub wojenne, prywatne i uniwersalne. Gościem honorowym tegorocznego festiwalu będzie wybitny polski pisarz, autor wielu scenariuszy filmowych oraz reżyser – Józef Hen, którego twórczość również zobaczymy w Muranowie. Wstęp na wszystkie projekcje jest bezpłatny. [jul]


kwiecień

Imprezy, koncerty, wydarzenia. Mamy wszystkie (na www.aktivist.pl). Polecamy najlepsze (tu).

24.04

4. LGBT Film Festival

19-25.04

Warszawa Kinoteka pl. Defilad 1

kadr z filmu „Cloudburst”

FESTIWAL Próbuję wymyślić coś ciekawego do zapowiedzi czwartej edycji największego w Polsce przeglądu filmowego poświęconego mniejszościom seksualnym, ale w głowie mam jedno: sejmową patronkę środowisk LGBT Krystynę Pawłowicz i kilka użytych przez nią czułych epitetów. Jestem jałowy. Na festiwalu pojawią się lesbijki, geje, biseksualiści i transi – poprzednie odsłony świadczą o tym, że nie tylko na ekranie. Hetero też mile widziani. Zapowiedzi najciekawszych filmów znajdziecie w Mush Upie. [mm] POZOSTAŁE TERMINY: • 19-25.04 · Wrocław · kino Nowe Horyzonty · ul. Kazimierza Wielkiego 19a-21 • 19-25.04 · Gdańsk · Żak · ul. Grunwaldzka 195-197 • 19-25.04 · Poznań · kino Malta · ul. św. Marcina 80-82 • 21-28.04 · Łódź · MS Cafe Muzeum Sztuki · ul. Więckowskiego 36 • 22-28.04 · Katowice · kino Kosmos · ul. Sokolska 66

Fińskie silent disco

26-27.04

Warszawa Centrum Sztuki Fort Sokolnickiego ul Stefana Czarnieckiego 51

promo

Akcja Słyszeliście kiedyś o imprezie, która cytuje w swoim opisie Nietzschego? Nie? No to właśnie o niej czytacie. Z okazji nadchodzącego fińskiego święta Vappu będziecie mogli potańczyć w ciszy na silent disco i pooglądać filmy z kraju Janne Ahonena. [kp]

Klub Giant

27.04 Warszawa Agrykola

promo

AKCJA Klub Giant integruje ludzi z rowerową pasją. Pod koniec kwietnia jego pomysłodawcy przygotują wraz z ZDM inaugurację Skandia Maraton Lang Team 2013. To „wielkie rowerowe święto” wszystkim zajawkowiczom rowerów da szansę na wymianę poglądów i doświadczeń, a może nawet na nawiązanie nowych przyjaźni!

Warszawa Progresja ul. Sylwestra Kaliskiego 15a start: 18.00 • wstęp: 89-99 PLN

Meshuggah

26.04

Poznań Hala Numer 2 Międzynarodowych Targów Poznańskich ul. Głogowska 14 start: 20.00 • wstęp: 50-70 PLN

Electronic Beats Festival

Modeselektor

TRASA

FESTIWAL

Pisanie równań różniczkowych przy użyciu gitar i ekstremalnych podziałów rytmicznych to nie tylko domena Tool czy Porcupine Tree – metalowcy, szczególnie ci ze sceny death, zawsze byli w tym dobrzy. Szwedzi z Meshuggah mają z nimi wszystkimi sporo wspólnego, ale ich muzyka jest na tyle nowatorska, że na jej określenie wymyślono nową nazwę: djent. Jak wpływowy i interesujący to band, niech świadczy choćby miejsce w rankingu „10 Most Important Hard and Heavy Bands” ogłoszonego przez magazyn „Rolling Stone” czy też występ przed hipsterskim tlumem na Offie w zeszłym roku. Po ciepłym przyjęciu na festiwalu czas więc na progmetalowy klabing. [rar] Pozostałe koncerty: • 25.04 · Kraków · Kwadrat · ul. Skarżyńskiego 1 · start: 19.00 · wstęp: 89-100 PLN

Polska edycja Electronic Beats Festivalu z roku na rok ma się coraz lepiej. Organizowany w różnych miastach (Warszawa, Gdańsk) event gościł wcześniej Groove Armadę, Wileya i Zolę Jesus, Jamesa Blake’a, Squarepushera i Jazzanovę. Tegoroczna edycja odbędzie się w stolicy Wielkopolski, a line-up zapowiada się wyśmienicie. Pierwsza z gwiazd to wirtuoz gramofonu i czempion wśród didżejów – A-Trak – który w 2011 r. wylądował na okładce prestiżowego magazynu „Billboard”. Kanadyjczyk dał się poznać jako twórca doskonałych remiksów kawałków Yeah Yeah Yeahs, Justice, Kanyego Westa czy The Rapture. Z kolei Berlińczycy z Modeselektor (drugi headliner) mieli już kilka okazji, by udowodnić, że na scenie klubowej są duetem wyjątkowym – kto w październiku oglądał transmisję z Electronic Beats Festivalu w Zagrzebiu, ten wie, ile są warci. Mieszanka, którą znajdziecie na ich albumie „Monkeytown”, to przepis na muzyczną bombę. [rar]

Najlepsi w wadze ciężkiej

26.04

Warszawa Basen ul. Konopnickiej 6 start: 21.00 wstęp: 20-25 PLN

Todd Terje

Nie do po(bicia)

26.04

Warszawa 1500 m²do Wynajęcia ul. Solec 18 start: 22.00

Seth Troxler

IMPreZA Bezpieczne dachowanie w ŠKODA

AUTOLAB ŠKODA AUTOLAB to pierwsze w Polsce centrum bezpieczeństwa, które od 01.03 do 30.06 będzie można odwiedzić na placu przy Centrum Handlowym M1 w Czeladzi. Dzięki interaktywnym, ruchomym instalacjom będzie można na żywo doświadczyć sposobów funkcjonowania najnowocześniejszych systemów bezpieczeństwa współczesnych aut. Więcej na: www.skodaautolab.pl

IMPREZA

Disco z fiordów

Przez lata norweska scena space disco była zmonopolizowana przez Lindstrøm i Prinsa Thomasa. Ostatnie miesiące wyłoniły jednak godnego dla nich konkurenta. Todd Terje, bo o nim mowa, w zeszłym roku podbił wszystkie parkiety świata przebojem „Inspector Norse”. 32-letni wąsacz nie jest gryzipiórkiem i świetne single wydaje już od lat. Ponadto to pierwszorzędny remikser – brał na warsztat kawałki zarówno Hot Chip, jak i Chrisa Rea, a w zeszłym roku odświeżył „Love Is the Drug” z repertuaru Roxy Music, pracując w studiu z liderem zespołu, Bryanem Ferrym. Już w kwietniu Todd sprowadzi nam do stolicy prawdziwe upalne lato. [croz]

Żar

Finał polskiej edycji Burn Studios Residency będzie wyjątkowo spektakularny. W 1500 m² do Wynajęcia nie tylko wyłoniony zostanie szczęśliwiec, który poleci na Ibizę, by pod okiem mistrzów szlifować producenckie i didżejskie zdolności, lecz także zaprezentują się prawdziwi muzyczni giganci. Gwiazdorski duet otwiera Seth Troxler – zeszłoroczny triumfator rankingu poważanego portalu Resident Advisor, który uznał Amerykanina za najlepszego didżeja na całej kuli ziemskiej. Drugą gwiazdą wieczoru będzie Carl Craig, zdecydowanie starszy stażem reprezentant Detroit to ikona klasycznego techno i jeden z najbardziej cenionych producentów. Jego zeszłoroczny występ na Audioriverze często był wymieniany wśród najlepszych. Gościem specjalnym będzie Adam Zasada, zeszłoroczny zwycięzca konkursu i rezydent klubu Cafe Mambo Ibiza. [croz]


patronaty

26.04

Kraków Pauza ul. Floriańska 18 start: 22.00 • wstęp: 15-25 PLN

Lapalux

28.04

WARSZAWA Progresja ul. Kaliskiego 15a start: 18.00 • wstęp: 50-60 PLN

Witchcraft

trasa

Czarna Msza TRASA

Luksusowy hip-hop

Stuart Howard aka Lapalux to obecnie jedna z kluczowych postaci na scenie new beats/experimental hip-hop. Od czasu wydania w 2011 r. pierwszej EP-ki Lapalux zrobił olbrzymie postępy i zdobył fanów na całym świecie. Nie bez powodu zainteresował się nim Flying Lotus i przygarnął pod brainfeederowskie skrzydła. To właśnie w tej wytwórni ukazały się cztery ostatnie EP-ki artysty, a z końcem marca planowana jest również premiera jego pierwszego długogrającego albumu, „Nostalchic”. [jack] Pozostałe IMPREZY: • 27.04 · Poznań · Pawilon Nowa Gazownia · ul. Ewangelicka 1 · start: 22.00 · wstęp: 15-25 PLN

02.05-04.05

Wrocław Hala Stulecia ul. Wystawowa 1 www.asymmetryfestival.pl

Prawdziwie czarna msza szykuje się pod koniec kwietnia. Danie główne to pochodzący ze Szwecji Witchcraft, w połowie poprzedniej dekady zasłużony w krzewieniu doom i stoner rocka nie tylko w skandynawskich duszach. Formacja zawiesiła działalność pięć lat temu, ale w ubiegłym roku wróciła z doskonałym albumem „Legend”, który poróżnił fanów. Powód? Krążek zawierał trochę lżejsze kompozycje. Lżej nie znaczy jednak gorzej, wciąż nie ma tutaj mowy o popowej popelinie, a hardrockowych czy wręcz southernrockowych naleciałości słucha się wybornie. Po wydaniu „Legend” liczba wielbicieli grupy znacznie wzrosła, więc chłopcy mogą być spokojni o gorące przyjęcie. Podobnie jak występujący tego samego dnia Orchid z Kalifornii, którego muzycy postawili sobie za cel kontynuowanie chlubnej tradycji hardrockowego i doommetalowego grania z wczesnych lat działalności Black Sabbath. Wszystkie ich wydawnictwa z sukcesem przenoszą styl przełomu lat 60. i 70. do XXI wieku. Jako support zagra także szwedzki Free Fall, w którego twórczości słychać echa Led Zeppelin czy The Stooges. [matad] Pozostałe koncerty: • 29.04 · kraków · lizard king · ul. św. Tomasza 11A · start: 20.00 · wstęp: 50-60 PLN

Asymmetry

Melvins

festiwal

Po drugiej stronie lustra

Piąta edycja Asymmetry zapowiada się naprawdę wyjątkowo. Jubileuszowa odsłona festiwalu odbędzie się w spektakularnych wnętrzach wrocławskiej Hali Stulecia. Głównymi gwiazdami będą Amerykanie z Melvins, którzy zagrają jako trio z byłym basistą Mr. Bungle, Trevorem Dunnem, i będą promowali zeszłoroczną płytę „Freak Puke”. Drugi headliner to Norwegowie z Mayhem, jednej z najważniejszych i obecnie najbardziej kontrowersyjnych formacji blackmetalowych. Niezwykle ciekawie zapowiadają się też występy uprawiających black metal w różnych odmianach Agalloch oraz Cult of Luna czy łączących jazz, dark ambient i awangardę Kilimanjaro Darkjazz Ensemble i Shining. Na festiwal powrócą ponadto postmetalowcy z Amenra, którzy poprzednio zagrali dwa świetnie przyjęte koncerty, oraz Włosi z Ufomammut, mieszający sludge ze stonerem i psychodelią. Gitarową hegemonię przełamie MC Dälek i jego odwołujący się do klasyki hip-hopu projekt IconAclass. Będzie ciężko, będzie dobrze. [croz]


assu b z obó

szy ziej więc cie rd a b m y T y. uzyczn jowym przemysł m ującym kra w c ie rę b ia o w c ją ić a c wia, d o stra nt show łatw Camp zawita do Wrocła zawodowców le ta h c y n a iąg Bass ziwych W erze nac ic Academy kiem prawd s o u d M o p ll ł u e B d y d z cie skr fakt, że Re na rozwinię ę s n a z s m artysto

Red Bull Music Academy funkcjonuje

od 1998 r. i przez półtorej dekady swojego istnienia wędrowała po całym globie: od Nowego Jorku po Kapsztad, od Berlina po São Paulo. Za każdym razem zbierała grupę obiecujących producentów, didżejów, instrumentalistów oraz wokalistów, dając im szansę obcowania z prawdziwymi tuzami muzyki, którzy prowadzili wspólne warsztaty. Na kanapie Akademii zasiadały takie gwiazdy jak Erykah Badu czy M.I.A., legendy hip-hopu DJ Premier i MF Doom, uznani producenci pokroju Bengi czy A-Traka, ale też mniej spodziewane postaci, jak np. Steve Reich, Trevor Horn czy Christian Fennesz. Sam ten zestaw nazwisk pokazuje, że organizatorzy nie stawiają żadnych barier gatunkowych i dają swoim podopiecznym całkowitą swobodę wyrazu, odsączoną z marketingowej kalkulacji i pogoni za komercyjnym sukcesem. Zaproszeni goście nie ograniczają się jednak do zdradzania technicznych detali tworzonej przez siebie muzyki, lecz często

19.04

Red Bull Music Academy Session – Benji B Kino Nowe Horyzonty

ul. Kazimierza Wielkiego 19a-21 start: 17.00 wstęp wolny

Benji B Puzzle

ul. Przejście Garncarskie 2 start: 22.00 wstęp: 10-15 PLN

opowiadają też o ciekawych kontekstach, inspiracjach i emocjach, które ich napędzają, oraz ważnych wydarzeniach w ich życiu. W trakcie tych infosesji zgromadzona publiczność może swobodnie zadawać pytania i dyskutować z artystami, a same konferencje często trwają dłużej niż dwie godziny. W tym roku we Wrocławiu odbędzie się druga polska edycja tego projektu – Red Bull Music Academy Bass Camp. Podczas imprezy 12 wybranych kandydatów będzie szlifowało swoje umiejętności pod okiem profesjonalistów. W stolicy Dolnego Śląska będzie więc wyjątkowo kameralnie. Wśród uczestników znaleźli się Tom Encore, Deam, Tom Bednarczyk, Galus, Marek Pędziwiatr, Du:it, Adrianna Styrcz z zespołu Lody, Maciek Biegański, Roux Spana, Czarny z HIFI Bandy, Iwona Skwarek z duetu Rebeka oraz Patryk Niedziela. Obozowi szkoleniowemu będzie przewodził Benji B – producent i didżej,

20.04

Red Bull Music Academy Session – Kasia Nosowska Kino Nowe Horyzonty

ul. Kazimierza Wielkiego 19a-21 start: 16.00 wstęp wolny

Red Bull Music Academy Session – Roska Kino Nowe Horyzonty

ul. Kazimierza Wielkiego 19a-21 start: 17.30 wstęp wolny

speaker BBC Radio 1, który w swoich audycjach wypromował już dziesiątki bitmakerów. Benji weźmie też udział w jednej z infosesji. Na innych panelach będzie można posłuchać m.in. Roski, jednego z czołowych przedstawicieli UK funky, czy Katarzyny Nosowskiej, która opowie o swoich wieloletnich doświadczeniach scenicznych. Każdy będzie mógł poczuć twórczą atmosferę Bass Campu podczas otwartych warsztatów m.in. o produkcji muzyki klubowej, syntezatorach czy kontrolerach MIDI. Nauka na Bass Campie nie ograniczy się wyłącznie do słuchania wykładów. Uczestnicy przez cztery dni będą pracowali nad swoimi utworami z Envee’em i An On Bast, a chrzest bojowy przejdą podczas dwudniowej imprezy. Zagrają na niej u boku takich wymiataczy jak Addison Groove, Randomer, Tessela czy wspomnieni już Roska i Benji B. Szczególy na: www.redbull.pl/basscamp.pl

Roska, Tessela, Addison Groove, Randomer Browar Mieszczański

ul. Hubska 44 start: 22.00 wstęp: 30-40 PLN


Mąka i woda

Jak pizza w wodzie

Czyli doskonale. Nie będziemy się bawić w budowanie suspensu i od razu przejdziemy do sedna. Polecamy! Mąka i Woda, schowana na tyłach Nowego Światu, serwuje same pyszności. Przynajmniej my trafiliśmy bezbłędnie: cztery na cztery. Do żadnego z zamówionych przez nas dań nie mieliśmy zastrzeżeń. Mąka i Woda to knajpka bazująca na tradycji włoskiej – ale wbrew powszechnej praktyce nie poprzestaje na PR-owych frazesach. Dania przygotowywane są z włoskich produktów, a pizza wypiekana jest w piecu opalanym wyłącznie drewnem – i faktycznie w niczym nie przypomina pizzy po polsku. Jest skromna, lekka i chrupiąca. I naprawdę przepyszna. Podawana w dwóch wersjach kolorystycznych (z tradycyjnym czerwonym sosem albo sosem białym, na bazie śmietany) w cenach od 22 do 30 PLN. A jej wersja deserowa – saltimbocca con nutella (9/16 PLN) – to czyste szczęście. Przed deserem była oczywiście przystawka: frico to specyficzna mieszanka cebuli, ziemniaków i łagodnego włoskiego sera montasio w postaci pieczonego placuszka, ozdobionego wykwintnie czerwoną kapustą. I pisząc „specyficzna”, mamy na myśli „przepyszna”. Coś między nadzieniem do ruskich pierogów, plackiem ziemniaczanym i pulchnym racuszkiem. W Mące i Wodzie zjeść można także pasty (18-24 PLN) i sałatki. My spróbowaliśmy Di Bufali, czyli prostej mieszanki buraków, mozzarelli, żółtej marchewki i świeżej bazylii (21 PLN), i nie zawiedliśmy się. Do sałatek zamówić można ciepły chlebek i mamy już pełnię szczęścia. A jeśli ktoś do jedzeniowego orgazmu potrzebuje gry wstępnej, to Mąka i Woda również stanie na wysokości zadania: i wystrój gustowny, acz bezpretensjonalny, i obsługa miła, ale nie narzucająca się. Do tego papierowe podkładki pod talerze z nie najbrzydszym komiksem i satysfakcja gwarantowana. [Ola Wiechnik]

nowe miejs Warszawa ca

ul. Chmielna 13a godziny otwarcia: pon.-sob. 17.00-22.00, ndz. 12.00-19.00.

KROWARZYWA

Inwazja burgerów trwa. Jak to w Warszawie bywa, po powstaniu jednego baru ze slowfoodowymi kanapkami od razu wyrośli jego mniej lub bardziej smaczni naśladowcy – i bardzo dobrze, jedynie krowom trochę smutno. W sukurs zwierzakom i wegetarianom, którzy tęskno patrzą na hamburgery, idą właściciele nowego miejsca z wegeburgerami. Knajpka ulokowała się na Hożej, tuż przy ponurej kawiarni jednej ze stacji telewizyjnych. Wnętrze jest funkcjonalne (dopóki na tych kilku metrach kwadratowych nie zaroi się od wygłodnialców) i proste – namalowane na ścianach białe wzorki, siedzisko z poduszkami w witrynie, kilka krzeseł i bar. Na tapecie pięć buł o wdzięcznie polskich nazwach: jaglanex (12 PLN), cieciorex (13 PLN), tofex, warzywex i seitanex (po 15 PLN). Przedstawienia wymaga ten ostatni – seitan, zwany chińskim mięsem, to czysty gluten uzyskany z mąki pszennej, który po odpowiedniej obróbce i przyprawieniu przypomina w smaku mięso. Zdecydowanym liderem okazał się warzywex – nieco bałamutny, bo w przeciwieństwie do innych pozycji nie mami żadnym niby-kotletem. Dostaliśmy za to pyszne grillowane warzywa – burak, słodka pietruszka, seler i coraz modniejszy topinambur – w chrupkiej bułce z czarnym sezamem (albo przypalonym białym, i tak dobra). Seitan był lekko słonawy i miękki, dobrze komponował się ze słodkim korniszonem, papryką i sosem pomidorowym. Trochę rozczarowały jedynie cieciorka i jaglana – nieco zbyt kleiste, żołądki na pewno zapełniają, ale kubki smakowe pozostawiają w uśpieniu. Burgery podobno podawane są na jadalnych talerzach – mój wyglądał na tekturowy, więc wylądował w koszu. Następnym razem, po warzyweksie, zostawię sobie go na deser. [Mariusz Mikliński] ul. Hoża 42 godziny otwarcia: pon.-ndz. 11.00-23.00

A Nóż

Burgery na Różanej

Ekipa ze Spokojnej przypuszcza szturm na Mokotów. Właściciele specjalizującej się w pizzach knajpki z Powązek postanowili rozszerzyć działalność i spróbować sił w innych kulinarnych konkurencjach, m.in. w jakże modnej ostatnio dziedzinie burgerowej. W zagubionym nieco w plątaninie małych uliczek na tyłach al. Niepodległości A Nożu (dużo drewna, common table, wygodne sofy) serwują jednak nie tylko wołowinę, lecz także śniadania (22 PLN, do 12.00), pasty i pizze. W menu można też znaleźć intrygujące przystawki (matias holenderski na plastrach pieczonych ziemniaków, czy krewetki z patelni, 19-22 PLN), wyciskane soki owocowo-warzywne i desery. My przetestowaliśmy burgery, resztę zostawiając sobie na kolejny raz. Wypróbowaliśmy tradycyjną wersję z wołowiny oraz burgera wege (25 PLN). Mięsożerca był bardzo zadowolony, chwalił jakość wołowiny i odpowiednie doprawienie kotleta. Wersja wege zawierała przyprawionego „na hindusko” solidnego placucha z soczewicy. Niezłego, choć lekko mdłego – na szczęście serwowanego w towarzystwie cebulki i ogórka, które nadawały mu ostrości. Rozczarowała tylko bułka – choć doszły nas słuchy, że właściciele bardzo dbają o jakość pieczywa, była sucha, tekturowa i zupełnie bez charakteru. Do kanapki podawane są domowe frytki z ziemniaków (spoko) lub z... pietruszki – nie tylko intrygujące, ale i smaczne, lekko słodkawe, mocno aromatyczne. Plus za pomysł. Absolutnym mistrzostwem okazało się za to brownie, które brownie nie jest, ale jest przepyszne – gęste, czekoladowe, wzmocnione orzechami, musem malinowo-miętowym i rewelacyjnym kremem z mascarpone, którego receptury nikt nie chciał nam zdradzić – może i słusznie, bo jedlibyśmy go kilogramami. Rewelacja. Knajpa dopiero się rozkręca, właściciele są otwarci na sugestie, wciąż pracując nad doskonaleniem menu – będziemy tu wracać! [Sylwia Kawalerowicz] ul. Różana 30 godziny otwarcia: pon.-ndz. 09.00-23.00

Foto: Krzysztof Bożek

Bałamutny warzywex


Gesaf

Gesaffelstein i Br odinski

felste in

DJ Shadow

Pogłos / gira / wioska

Metafizyczny g wizdek

To jeszcze nie b ył ten miesiąc. Mieliśmy nadzi rozprostujemy eję, że w końcu wiecznie przyku rczone na mrozi imprezowe skrz e mięśnie i rozw ydła. Tymczase iniemy m w marcu mró tylko trzy razy. z tak naprawdę Na koncercie S o dpuścił wansów, stopio wyznawców Mic ny żarliwością se haela Giry, podcz rc as nieskażoneg rock’n’rollowej o nadęciem fest wioski, czyli wys iwalu tępu The Darkn ulubionych kra ess, oraz za spra waciarzy Polak wą ów – Theo i Ada ma z Hurts Tekst: Chmielewski, Kalinowski, Mikliński, Rejowski Foto: Drybień, Murawski

Choć całkiem nieźle poradził też sobie Pezet w Stodole: bilety zostały wyprzedane, a w klubie pojawiło się około dwóch tysięcy osób, które śpiewały każdy kawałek. Pezet zagrał z Małolatem, gościnnie na scenie pojawili się Focus i Ten Typ Mes. To nie był jednak klasyczny koncert rapowy. Już dawno Pezet deklarował, że nie zamierza występować w składzie: raper, hypeman i didżej, bo chce grać z zespołem. W Stodole towarzyszyli mu perkusista i basista. Utwory zostały oczywiście przearanżowane na żywe instrumenty. Efekt był rewelacyjny, ze sceny biła energia. Wystarczyły perkusja i bas, żeby z nudnego puszczania podkładów zrobić koncert o temperamencie rockowo-punkowym. Dzięki temu nawet pretensjonalne bity Sidneya Polaka z ostatniego krążka nie męczyły uszu. Pezet zagrał swoje największe hity, była laska ostra jak tabasko i supergirl, była czysta wódka, cały stół w ogórkach i palenie papierosa przy kawie nad ranem. Pezet kazał też wyłączyć światło, żeby ludzie wyciągnęli komórki i zapalniczki. A oni to zrobili. I stała się jasność. Jasność stała się również na koncercie Swans. Skierowane w tłum, jaskrawe światła podniosły jeszcze temperaturę w Stodole, gdy gęste od dźwięku, naelektryzowane powietrze przeszył przejmujący do szpiku kości gwizd. Skąpani w blasku reflektorów ludzie zatykali uszy palcami lub

dociskali wcześniej już włożone stopery i zwitki chusteczek. Gitarowy ryk uginał kolana, serce

próbowało nadążyć za bębnami, pociągły, wysoki ton wwiercał się w ciało. I w tym właśnie pisku metalowego gwizdka, trzymanego przez Thora Harrisa w zębach, skupiła się cała – jednocześnie druzgocząca i oczyszczająca – potęga Swans. Najlepszego koncertowego składu świata, przywracającego wiarę w moc stalowych strun i sens zespołowych reaktywacji, ponadmuzycznego tworu Michaela Giry. Dziecko szympansa z Afryki – jak z uśmiechem na ustach przedstawił się na końcu dwuipółgodzinnego rytuału odprawiający go szaman – nie szuka w dźwięku melodii ani harmonii, szuka rytmu, prawdy i kontaktu z trudną do zdefiniowania metafizyką, z którą łączność utrudnia nam kultura i porządek. Szuka ciągłości, szuka wyzwań. Nieważne są instrumenty, na których gra sekstet, nieważne są nazwy kompozycji i to, skąd one pochodzą, nieważne jest nawet buczące, warczące i nijak niezdolne oddać pełni brzmienia Swansów nagłośnienie Stodoły. Istotny był tylko dźwięk, którego kolejne fale odbieraliśmy nie tylko uszami, ale i całym ciałem. Istotna była głośność, czas trwania i nieustanne zmaganie się z niedoskonałością materii. Ten niepozorny gwizdek, w który co sił w płucach dmuchał przypominający berserka multiinstrumentalista, najlepiej oddawał zacięcie, wytrwałość i toczoną pod dyktando Giry walkę ze

zmęczeniem i słabością. Gwizdek bowiem idealnie wygrywa ciągłość ludzkiego oddechu, w jego świście słychać i wyczerpanie, i zadyszkę, i desperację. Gdy już jednak gwizdał, z łatwością przebijał się nawet przez najgęstszą i najpotężniejszą ścianę gitarowych dronów, basowego dudnienia i łomotu bębnów. Wzbijał się ponad to, co wypracowane i przepróbowane. Kiedy mu się to udawało, dźwięk był albo dotkliwy i nieprzyjemny, albo niepokojący jak śmiech panującego nad swoim instrumentem Christopha Hahna, albo czysty i radosny jak taniec wycieńczonego dwoma godzinami grania Michaela Giry – bijącego się po twarzy i plującego na siebie w trakcie koncertów, blisko 60-letniego faceta, którego życie w niczym nie przypominało sielanki, a który w tym tańcu był piękny i jasny. Podobnie zresztą jak całe współczesne wcielenie Swans – zespołu, którego konsekwencja i nieustępliwość w poszukiwaniu brzmieniowego absolutu doprowadziła do najgłębszych pokładów potęgi drzemiącej w… nich samych. Dla zdrowej równowagi część z nas wybrała się jednak tego wieczoru nie do Stodoły na Swans, tylko do Palladium, gdzie odbywał się radosny, nieskażony nadęciem festiwal rock’n’rollowej wioski, czyli występ The Darkness. Brytyjski kwartet czasy kompozytorskiej świetności zdaje się mieć za sobą – wszak od wypełnionego po brzegi hitami, wydanego dziesięć lat temu „Permission to Land” nie udało im się nagrać nic równie atrakcyjnego. Na szczęście koncerty to ciągle żywioł Justina Hawkinsa i jego załogi. Dawno nie byliśmy na tak fajnym, wesołym koncercie. Nie „świetnym”, nie „powalającym”, tylko właśnie „fajnym”. „Ciemność” na żywo, zabawa konwencją, pastisz tradycyjnego rockowego cyrku, który przybrawszy karykaturalne rozmiary w latach 80., przez długi czas omijany był szerokim łukiem jako synonim wszystkiego, co najgorsze w muzyce popularnej. Oczywiście, wcześniej mieliśmy glam. Kto w tych ciemnych latach umiał złapać dystans?


ow

d DJ Sha

Queen? Czy Kiss robili to na serio czy dla draki? Czy Smokie zdają sobie sprawę z rozmiarów swojej żeny? W sobotę to naprawdę nie było ważne. The Darkness, w pełni świadomi spadkobiercy tradycji Spinal Tap i nieokiełznanego, absurdalnego angielskiego humoru, połączyli w Palladium tych, którzy taką estetykę traktują serio, i tych, dla których to megafrajda na metapoziomie. Gołe klaty, operowanie gitarami niczym gigantycznymi dildosami, kopulacje ze wzmacniaczami, kręcenie tyłeczkiem, falset i solówki grane na plecach. Jazda „na barana” na ochroniarzu. Mam wymieniać dalej? Do tego masa hiciorów z „Get Your Hands Off My Woman” i „I Believe in a Thing Called Love” na czele, a wszystko to zagrane z lekkością wirtuozów i luzem najbardziej zgranej ekipy świata. Niech wracają do nas, i to szybko – wszyscy potrzebujemy odrobiny dystansu. W ten sam, długi i mroźny piątkowy wieczór udaliśmy się także do 1500 m² do Wynajęcia, z którego wnętrza buchały kłęby pary. Simian Mobile Disco – niegdysiejsi mesjasze electro, którzy nie tylko przynieśli na indieparkiety bangery, ale i pomogli się otworzyć na elektronikę Beth Ditto – ściągnęli głodną producenckiego majstersztyku publikę. Produkcja produkcją, jednak DJ set SMD to przede wszystkim intensywna, niesamowicie głośna ulewa bitów, która w niczym nie przypomina ich studyjnych dzieł. Może dlatego wciągnęła w swe czeluście

Hurts

tylko najbardziej wytrwałych, z wyglądu najbardziej zaprawionych w tego typu bojach zawodników. Nas, przywykłych do ciut bardziej subtelnych dźwięków, zwyczajnie przytłoczyła i zmęczyła. Ale przecież to nie pierwsza sytuacja, kiedy set didżejski nie zbliża się nawet klimatem do tego, do czego artysta przyzwyczaił nas na płytach, a ta odmienność niekoniecznie jest atrakcyjna. Ale czasem warto być pewnym, że następnym razem nic się nie straci, nie? Stracili za to ci, którzy nie dostali się na wyprzedany koncert Hurts. Uwielbiamy ich głównie za świetne single i niezłą pierwszą płytę, ale ostatnie, inspirowane chyba Nine Inch Nails i industrialnymi ciągotami Depeche Mode dokonania nie wydają nam się najszczęśliwszym kierunkiem – smakują jak masło z domieszką piasku. Nie polemizujemy jednak z faktem, że zgrzytliwe, elektroniczne mroki mogą być dla wielu słowiańskich serc jak balsam. Wyobrażacie sobie, co by się stało, gdyby ktoś wpadł na pomysł zaproszenia ich razem z ekipą Martina Gore’a? Niemcy zresztą już to wykminili i Hurts następnego dnia po występie u nas pojechali na taki właśnie show do Berlina. Ale zazdrościć im nie będziemy, bo to my jesteśmy ukochaną publicznością Theo i Adama. „It’s good to be back, Warsaw”, przywitali się, a odpowiedział im potężny wrzask wiernego tłumu, który, jak się okazało, znał każdy refren i którego większość mogłaby się dorobić

Hurts

majątku w hurstowym wydaniu „Jaka to melodia” – szybkość, z jaką publika odgadywała i witała wybuchami radości kolejne kawałki, zaskakiwała chyba samych artystów. Od początku posypały się petardy, bo chyba trudno wyobrazić sobie bardziej wybuchowe otwarcie niż „Miracle” i „Wonderful Life”. Oprócz hitów ze sceny poleciały też kwiaty, i to w takich ilościach, że zastanawialiśmy się, czy zespół obrabował wszystkie kwiaciarnie w okolicy. Efektowną całość dopełniała genialna produkcja – proste, ale idealnie zsynchronizowane z muzyką światła i dźwięk ostry jak żyletka. Jeśli więc dotychczasowe występy Hurts przegapiliście, polecamy naocznie przekonać się o popularności kapeli w Polsce – następna okazja już w listopadzie, a organizator zabukował tym razem wielki Torwar. Bardzo rozważnie. W ostatni weekend marca dwudziestostopniowe mrozy nie powstrzymały nas przed sprawdzeniem nowego wydarzenia muzycznego w Hydrozagadce. Nazwa Unknown Festivalu była chyba prorocza – w środku pustawo, wokół scenki kilkadziesiąt osób, które najwyraźniej nie bały się odmrożeń. Trafiliśmy w sam środek występu duetu Rebeka. Para całkiem dobrze sobie radziła, było kameralnie, a wokalistka między utworami ucinała sobie dłuższe pogawędki z publiką. Jedna sugestia – Iwono S., nie śpiewaj kawałków The Knife.


tylne wyjście będzie jarać. b lu ło ra ja , ra as ja my o tym, co n psze rzeczy e e z jl a is P n . e ż rk z a p ra ) o jt j, he ie niej, tym dziwn hype (a czasem iw y z jn d y c im k a e d ż , re m li y ie Cz ow ię – wiadomo b przed nami s je y ł z m a la z a ic n n z h ra g yc jom Nie o , że ktoś ze zna o g te la d ię s je znajdu

O psie, który grał w koszykówkę

Adoptuj mnie, Andy

Jakieś dziesięć lat temu mój przesiadujący w Anglii kumpel przysłał mi paczkę z winylami. Między single Roots Manuvy i EP-ki Autechre włożył CD-R-a opisanego popularnym wówczas tagopodobnym pismem: Andy Votel – Music to Watch Girls Cry – Dopalaj i odpalaj. Palący entuzjazm Patryka został wywołany przez 80-minutowy miks, w którym obok psychodelicznych perełek z Niemiec, Francji, Włoch i Anglii znajdowały się utwory Marka Grechuty, SBB i Krzysztofa Komedy. Miłość od pierwszego odsłuchu trwa do dzisiaj, a każde kolejne nagranie, kompilacja i set Andy’ego Votela, brytyjskiego kolekcjonera płyt, muzyka, wydawcy i grafika, podsyca jeszcze mój afekt. Ogółowi znany z kolażu, który przygotował na okładkę płyty „Have You Fed the Fish?” Badly Drawn Boya, Andrew Shallcross (bo tak brzmi prawdziwe nazwisko Votela) jest chodzącą encyklopedią artystów, nurtów i utworów, o których większość zwykłych śmiertelników nie ma bladego pojęcia. Ten muzyczny archeolog jeździ po świecie w poszukiwaniu sklepów z winylami, szpera w ich najbardziej zakurzonych zakamarkach, a potem – na nasze szczęście – chętnie dzieli się swoimi znaleziskami. W założonym przez siebie labelu Finders Keepers wydaje irański pop, tureckiego prog rocka i włoskie ścieżki dźwiękowe do filmów giallo. W swoje miksy i produkcje wplata cytaty z czechosłowackich i brazylijskich instrumentalistów, a nazwy projektów, takie jak „Komedahead”, „Lenica” czy „Kleksploitation”, powinny wam uświadomić, który europejski kraj Votel odwiedza szczególnie często. Słuchajcie więc wszystkiego, w czym Andy maczał swoje brudne paluchy, bo każde z tych nagrań będzie lepszą lekcją muzyki niż wszystkie godziny poświęcone grze na flecie i śpiewaniu „Ognia daj lampie mej” w polskich podstawówkach, gimnazjach i liceach. [Filip Kalinowski]

Statek miłości

Odkąd pamiętam, wizja załogowej misji na Marsa ciągle pozostawała w perspektywie +/-20 lat. Ja już kajtkiem nie jestem, a w tej kwestii niewiele się zmieniło – według ostatnich wypowiedzi Białego Domu NASA ma wysłać ludzi na Czerwoną Planetę „w latach 30.” tego wieku. Tak było do dzisiaj, a w zasadzie nie do dzisiaj, lecz do 27 lutego, kiedy to Dennis Tito, jeden z najbogatszych ludzi na świecie i pierwszy kosmiczny turysta, przedstawił na konferencji prasowej program swojej fundacji Inspiration Mars na załogowy lot do Marsa i z powrotem, który ma się odbyć już za pięć lat. To dobra wiadomość dla wszystkich romantyków gwiezdnych przestrzeni – w kwestiach wypraw możemy liczyć już nie tylko na agencje rządowe supermocarstw (takie jak NASA czy Roskosmos), ale ina mniejszych graczy (jak Szwajcarska Agencja 3S) czy wreszcie prywatne firmy. To, co podkreśla się we wszystkich komentarzach do rewelacji Inspiration Mars, to ryzyko, jakie bierze na siebie Tito. Ryzyko, na którego podjęcie NASA – nawet jeśli ma kasę – najwyraźniej nie stać. Pomysł Tito i jego naukowców nie jest wcale tak szalony, jak na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać. Już sam fakt, że załoga nie wyląduje na naszym kosmicznym sąsiedzie, tylko obleci go dookoła, odejmuje trochę zmartwień. Paliwo będzie potrzebne tylko do rozpędzenia pojazdu i niewielkich korekt manewrów, bo statek wróci dzięki sile grawitacji Marsa, który wyrzuci go jak kamień z procy w kierunku Ziemi. Również inaczej niż NASA Tito planuje, by w wyprawie brały udział dwie osoby, a nie sześć – to trzy razy mniej zaopatrzenia! Polecieć ma para, bo Inspiration Mars ma przede wszystkim wymiar symboliczny – nie chodzi tu o badania, tylko o zwykłą, ludzką chęć pokonania jeszcze jednej nieprzekraczalnej dotąd granicy. Jak wam się podoba taka romantyczna wizja? [Rafał Rejowski]

Osiem lat temu, około godziny 13.00 w niedzielę, na Polsacie leciał jeden z najgłupszych filmów w historii świata. Opowiadał o psie, który grał w koszykówkę. Był to jeden z tych obrazów, w których drużyna patałachów w końcu zmienia się pod wpływem trenera (ew. nowego zawodnika) i odnosi zarówno punktowe, jak i moralne zwycięstwo nad przeciwnikiem. W tym dziele nowym zawodnikiem był pies. Oczywiście zdarzały się filmy o małpach grających w bejsbol, ale małpy mają kciuki przeciwstawne i faktycznie mogą złapać piłkę. Psy nie mogą dryblować, nie mogą podawać, nie mogą kozłować. Oprócz, oczywiście, Buddy’ego – bohatera wspomnianego filmu, najlepszego rzucającego za trzy w historii koszykówki. Możecie się zastanawiać, dlaczego w ogóle o tym piszę, przecież to tylko jeden głupi film. I mielibyście rację, gdyby nie drobny fakt, że ma on 11 sequeli. Najpierw Buddy (pies) zostaje odnaleziony przez smutnego, kiepskiego z WF-u chłopca, który odkrywa, że ten golden retriever jest czworonożnym odpowiednikiem Michaela Jordana. W następnej części Buddy wygrywa dla szkolnej ligi mistrzostwa w futbolu amerykańskim. Część trzecia pokazuje go jako mistrza w piłce nożnej (gra w drużynie z kobiecą reprezentacją USA i broni karnego po tym, jak bramkarka zostaje kontuzjowana w ostatniej minucie meczu), aby dwa lata później stać się genialnym bejsbolistą. Listę sportowych przygód Buddy’ego kończy jego występ w szkolnych rozgrywkach siatkówki. Potem jest jeszcze weselej. Pamiętajmy, Buddy to pies na baby, więc w filmie z 2006 r. pojawia się jego potomstwo. Ba, gra ono nawet główne role. Szczeniaki przez przypadek trafiają na Alaskę. Odwiedzają Muzeum Kosmosu i wchodzą na pokład statku kosmicznego, pomagają Świętemu Mikołajowi rozdać prezenty, przeżywają przygodę w stylu Indiany Jonesa oraz ratują przyjaciół w trakcie Halloween. I mówią. Pies gra w piłkę, szczeniaki mówią. Aaaaa, i to nie koniec! Są jeszcze dwa filmy z serii „Air Bud” (bo tak to wszystko się nazywa)! „Santa Paws”, cz. 1 i 2 – o psie, który został Świętym Mikołajem, spin-offy czwartej części historii o szczeniakach. Czy ja nazwałem te filmy najgłupszymi? To są najlepsze filmy w historii kinematografii! [Kacper Peresada]

REDAKCJA NIE ZWRACA MATERIAŁÓW NIEZAMÓWIONYCH. ZA TREŚĆ PUBLIKOWANYCH OGŁOSZEŃ REDAKCJA NIE ODPOWIADA.

Warszawa

warszawa@aktivist.pl

redaktor naczelna

Sylwia Kawalerowicz skawalerowicz@valkea.com

zastępca redaktor naczelnej Ola Wiechnik owiechnik@valkea.com

redaktor miejski (wydarzenia)

menedżer ds. promocji i informacji miejskiej Maja Duczyńska majka@aktivist.pl

dział graficzny

Magda Wurst mwurst@valkea.com

fotoedycja / grafika

Kacper Peresada kperesada@valkea.com

Daria Ołdak doldak@valkea.com

redaktorzy

Mariusz Mikliński

Film: Mariusz Mikliński Muzyka: Filip Kalinowski

korekta

Kraków

krakow@aktivist.pl

Łódź

lodz@aktivist.pl

Poznań

poznan@aktivist.pl

Trójmiasto

trojmiasto@aktivist.pl

Reklama

Współpracownicy Mateusz Adamski Piotr Bartoszek Andrzej Cała Łukasz Chmielewski Jakub Gralik Piotr Guszkowski Aleksander Hudzik Łukasz Iwasiński Urszula Jabłońska Michał Karpa Michał Kropiński Paweł Lachowicz Agata Michalak

Rafał Rejowski Julia Rogowska Cyryl Rozwadowski Lucyna Seremak Iza Smelczyńska Karolina Sulej Anna Tatarska Maciek Tomaszewski Aleksandra Żmuda

Ewa Dziduch, tel. 664 728 597 edziduch@valkea.com Anna Pawliczek apawliczek@valkea.com Dział Sprzedaży Lokalnej

Valkea Media S.A. 01-747 Warszawa ul. Elbląska 15/17

tel.: 022 639 85 67-68 022 633 27 53 022 633 58 19 faks: 022 639 85 69

Karolina Janowska kjanowska@valkea.com Druk Elanders Polska Sp. z o.o.

Wrocław

wroclaw@aktivist.pl

Zgłoszenia imprez do kalendarza do 15. dnia miesiąca!

Projekt graficzny magazynu Magdalena Piwowar

Dystrybucja 4Business Logistic

Dyrektor Zarządzająca Monika Stawicka mstawicka@valkea.com

Dział Finansowy

Elżbieta Jaszczuk ejaszczuk@valkea.com

Dystrybucja

Krzysztof Wiliński kwilinski@valkea.com


SZUKA MŁODYCH TALENTÓW!

Kategorie: grafika\ ILUSTRACJA fotografia DESIGN video

WYGRAJ:

STAŻE U NAJLEPSZYCH TABLETY MARKI WACOM

Regulamin konkursu dostępny na

www.exklusiv.pl

KONKURS TRWA:

OD 15 MARCA DO 31 MAJA 2013

TEMAT KONKURSU:

PRIZE2013 Debiuty. Odkrycia. Talenty.

EXKLUSIV PRIZE: WARSZAWA Miasto kochane przez jej mieszkańców i znienawidzone przez resztę Polaków. Stolica biznesu, polityki, kultury. Jak wy widzicie Warszawę? W tym roku hasło konkursu Exklusiv Prize to „Warszawa“.Pokażcie, jakie to miasto budzi w was emocje, co was w nim denerwuje, a co chcielibyście w nim zmienić. Liczymy na waszą kreatywność, wyobraźnię, poczucie humoru i ironię.

ORGANIZATORZ:

PARTNERZY:

Uwaga! Żeby się nimi wykazać, wcale nie musicie być warszawiakami. Wystarczy, że wykonacie prace w jednej z powyższych kategorii. Prace oceni jury pod kierownictwem redaktora naczelnego Tomasza Kina, wyniki zostaną ogłoszone podczas gali 21 czerwca.

PATRONI MEDIALNI:



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.