Exklusiv- wydanie 82

Page 1

xmagazyn

x Cena 7,50 PLN (w tym 7% VAT)

11. 2009 ISSN 1731-6642 Indeks 246948

#82 11. 2009 7,50 PLN

Gaba

a k l u K


349,-

259,-

199,-

- 20% na cały asortyment

przy zakupie powyżej 200,- zł

*Czas trwania promocji: 05.12 - 13.12.09 w wybranych placówkach handlowych HUMANIC. Rabat nie łączy się z innymi upustami. Niemożliwa wypłata gotówkowa.

WWW.SHOEMANIC.COM Kraków-Galeria Krakowska, Bonarka, Poznań - CH Malta, King Cross Marcelin ul. Bukowska, Warszawa-CHReduta, Gdańsk-CH Matarnia, Rumia - Auchan, Koszalin CH Forum, Lódź-Manufaktura, Galeria Łódzka, Bielsko Biała-Sfera 2, Częstochowa-Galeria Jurajska, Legnica-Stop Shop ul. Szumana, Dąbrowa Górnicza-CH Pogoria, Wrocław-Galeria Dominikańska


Mystery Train W ciągu dwóch tygodni trasę z Warszawy do Poznania przejechałam pociągiem osiem razy. Art & Fashion Festival sprawił, że punkt ciężkości w moim życiu przeniósł się na chwilę z Mazowsza do Wielkopolski. Dwie godziny i pięćdziesiąt minut samotności w pociągu to prawdziwy luksus. Telefonów można nie odbierać (pod pretekstem, że traci się zasięg). Można bezkarnie czytać tabloidy (czekają na nas porzucone przez poprzednich właścicieli), jeść wafelki dodawane do herbaty (o ile to Intercity) lub cieszyć się włoską kuchnią z Warsa (podobno Piady mają już większe wzięcie niż żurek). Można przypominać sobie licealne lata, paląc po kryjomu w toalecie, albo malować się w lusterku przyklejonym do ściany przedziału, flirtując przy okazji z konduktorem. Można naraz słuchać Gaby Kulki z iPoda (Sleepwalk brzmi genialnie szczególnie nocą, szczególnie w pociągu) i malować sobie paznokcie (kolory: fuchsia lub splendeur, marek nie zdradzam, żeby nie robić product placementu). A w tle wspominać pociągowe sceny z filmu Butelki Zwrotne (erotyka podlana czeskim humorem, którego zazwyczaj nie łykam, chyba że krzyżuje się właśnie z seksem). Pociąg jest metaforą, pociąg jest tubą w czasoprzestrzeni i kiedy się do niego wsiada, od razu wsiada się też do filmu. Przestrzeń przedziału, ze swoimi bliskimi kadrami, z oknem, za którym przesuwa się krajobraz, jest idealna do filmowania. To w niej nasza mimika nabiera ciężaru: pod wpływem cudzej obserwacji nasza twarz zaczyna grać i grymasić. No i wystarczy pomylić pociągi, by wylądować w fabule montowanej bardziej nerwowo niż Speed 2. Tak, zdarzyło mi się to po raz pierwszy. Miał być, a jakże, Poznań, a wyszły z tego Katowice. Właściwie Zawiercie, w którym wylądowałam po zmroku. Padał deszcz, stałam na peronie z walizką pełną magazynów (nie polskich, co nie jest bez znaczenia, bo każdy z nich ważył po trzy kilo), za to bez papierosów, w oczekiwaniu na pociąg pośpieszny relacji Katowice – Łódź Fabryczna. Wysiadłam na stacji Łódź Widzew, skąd samochodem, z prędkością światła pomknęłam w dobrym kierunku (na szczęście nie prowadziłam). Ten film miał happy end, bo do Poznania dotarłam przed północą, a w podróży przeczytałam jeszcze nową książkę Jacka Dehnela Fotoplastikon (recenzji szukajcie w tym numerze). Kino drogi w czystej postaci. Wolność niechciana, niespodziewana. I? Zostawiam tym razem wstępniak bez puenty. Dopiszcie ją sami w jakimś nocnym pociągu. Koniecznie z kuszetkami.

1






Spis treŚci n expo >> 8 Człowiek > Piotr Dumała 10 Człowiek > Entuzjastki 12 Człowiek > Hubert Klimko-Dobrzaniecki 14 Człowiek > Alexander Skaasgard 16 Felieton > Żulczyk > Pisać dla ludzi 17 Felieton > Paulina Reiter > Miłość bez ograniczeń 18 Dobra rzecz 20 Moda 24 Łapanka > Szafiarki n excesy >> 26 Gaba Kulka > Lady Gaba 36 Ladies & Gentlemen > Izraelska suka 40 Teatr > Lupus 46 Sztuka > Kobietodruk 50 Dizajn> Język zredukowany 52 Komiks > Pesymista 56 Moda > Art&Fashion > Konstrukcja dość skomplikowana 58 Moda > Art&Fashion > Pasaże muzyki 60 Moda > Anatomia zapachu n expresje >> 64 Moda > INK 70 Moda > Ała n extrakty >> 76 Na stronie 77 Brainworms 78 Recenzje > Muzyka 80 Dobry smak 81 Dobry projekt 82 Exklusivny nawigator 84 Relacje > Art&Fashion 86 Plateaux Festiwal 88 Relaks 92 Kosmetyki 94 Zakupy 96 Nocny Patrol

n Wydawnictwo Valkea Media SA ul. Elbląska 15/17, 01-747 Warszawa tel. (0 22) 639 85 67-8, (0 22) 633 27 53, (0 22) 633 33 24, (0 22) 633 58 19 faks (0 22) 639 85 69 n Dyrektor Zarządzający Monika Stawicka – mstawicka@valkea.com n Wydawca Zuzanna Ziomecka – zziomecka@valkea.com n Redaktor Naczelna Hanna Rydlewska – hrydlewska@valkea.com n Zastępca Redaktor Naczelnej Karolina Sulej – ksulej@valkea.com n Dyrektor Artystyczny mokokolektyw – mokokolektyw@gmail.com n Moda Marcin Różyc – mrozyc@valkea.com n Muzyka Karolina Sulej n Patronaty Maja Duczyńska – mduczynska@valkea.com n Kosmetyki Zofia Kula – zkula@valkea.com n Zakupy Bartosz Kujawa­– bkujawa@valkea.com n Fotoedycja i grafika Daria Ołdak – doldak@valkea.com n Produkcja Martyna Możdrzeń – mmozdrzen@valkea.com n Korekta Jacek Bławdziewicz n Felietoniści Paulina Reiter, Jakub Żulczyk

n Współpracownicy Janek Dudzik, Paweł Eibel, Daria Hofman, Łukasz Iwasiński, Monika Brzywczy, Tomek Doksa, Anna Budyńska, Kuba Dąbrowski,Tomek Kosiński, Monika Powalisz, Krzysiek Kozanowski, Michał Kozłowski, Zuza Krajewska, Maciek Królewicz/ S$S Production, Maciek Landsberg, Szymon Małecki, Agata Michalak, Patryk Mogilnicki, Joanna Ozdobińska, Tymoteusz Piotrowski, Adam Radecki, Bartek Wieczorek, Alicja Wysocka, Anna Theiss, Joanna Kotomska n Dział Prenumeraty Krzysztof Wiliński – prenumerata@exklusiv.pl n Księgowość Elżbieta Jaszczuk – ejaszczuk@valkea.com n Projekty Specjalne Senior Manager Działu Reklamy magazynu „Aktivist” Manager ds. Projektów Kluczowych magazynu „Exklusiv” Zuzanna Partyka, tel. 501 987 389 zpartyka@valkea.com n Dział Reklamy Key Account Irena Olczak, kom.: 515 951 233 iolczak@valkea.com Key Account Ewa Dziduch edziduch@valkea.com tel.: (22) 639 85 67 w.154, kom.: 0 513 62 36 48 Key Account Milena Kostulska mkostulska@valkea.com, kom.: 0 506 10 56 61 n Projekt makiety: mokokolektyw n Druk: Zakłady Graficzne TAURUS, tel. (0 22) 783 60 00 Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych. Za treść publikowanych ogłoszeń redakcja nie odpowiada.

na okładce: Gaba Kulka foto: Magda Wunsche & Samsel stylizacja: Andrzej Sobolewski / D’vision włosy: Kacper Rączkowski / D’Vision makijaż: Kasia Rogacewicz produkcja: Martyna Możdrzeń



expo >> człowiek

Twoje filmy określane są mianem autorskich albo osobnych. Także nagroda w Gdyni była nagrodą specjalną. Filmy specjalne powinny istnieć i osobiście darzę ogromnym szacunkiem na przykład postawę i dzieło Lecha Majewskiego. Jest jedynym człowiekiem w Polsce, który wydaje mi się pokrewną duszą. Dlatego zresztą na operatora Lasu wybrałem Adama Sikorę, bo jego zdjęcia w Wojaczku mnie zachwyciły. Ale także myślenie Lecha o filmie jest mi bliskie. Film jako dzieło wizualne, do kontemplacji. Może być pokazywany w kinie, ale też w galerii czy muzeum. Ciągle jesteś w pozycji outsidera, odpowiada ci to? Odpowiada, ale też mam poczucie, że czasem męczy. To trochę tak, jakbym cały czas musiał dziwnie się ubierać albo jeść wymyślne potrawy. Z drugiej strony w kinie nie szukam tego, co typowe. Podobnie traktowałem wcześniej animację. W momencie gdy ona zajmowała się sferą żartów lub impresji, ja starałem się uczynić z niej film psychologiczny. Teraz, przy filmie fabularnym, zajmowało mnie to, jak poprowadzić narrację samym obrazem, jak przekazać upływ czasu, jak codzienność opartą na własnym doświadczeniu zamienić w historię bardziej uniwersalną. No i jak zderzyć ją z wymiarem animacji, by powstała trzecia jakość. Więc pociąga cię eksperymentowanie? Chyba tak, bo w tym jest pasja. Taka, jaką mogli mieć pierwsi twórcy kina niemego, poczucie pionierstwa. Chciałbym być ciągle pionierem, za każdym razem ruszać statkiem w nieznane. Podobało ci się kręcenie fabuły? Animacja to jest jednak zupełnie inny tryb pracy… Praca nad Lasem była wszystkim tym, co wiąże się z zaczynaniem od nowa. A więc tak samo trudna, jak radosna i fascynująca. A do tego i przede wszystkim była pracą z ludźmi w rzeczywistej przestrzeni. Bardzo dobrze się czuję, niszcząc etykietkę, którą przyklejono mi jako autorowi filmów animowanych. Z całym tym wachlarzem zwrotów, jak: mnich, benedyktyn, samotnik, pustelnik, złamana w czasie pracy noga, chodzenie do toalety na drugim piętrze (żeby się chociaż trochę poruszać), brak kontaktu ze światem, wyobraźnia, sny. Wszystko to stało się synonimem mojej pracy i mojej osoby i w końcu zaczęło mnie irytować. Praca na planie okazała się w rzeczywistości tak samo fajna jak w wyobrażeniach? Obawiałem się jej, ale przyznam, że było lepiej, niż myślałem. W trakcie kręcenia Lasu spotkalismy mieszkającego w dzikiej głuszy kowala. Narysowałem mu z grubsza, jak ma wyglądać kostur mojego bohatera w filmie. Staliśmy przed jego domem w środku lasu,

8 x magazyn #82

Piotr Dumała:

Film bardziej dla mężczyzn

tekst:

Natalia Kiliś

foto:

Paweł Eibel

Wydawało się, że osiągnął już wszystko. Zdobył wszelkie możliwe nagrody i otoczony uznaniem trafił do szacownych opracowań historii polskiej animacji. Wynalazca oryginalnej metody pracy w gipsowych płytach oraz autor takich filmów jak Łagodna czy Franz Kafka. Doszedł do punktu, w którym pomyślał, że nie ma już nic dalej. I właśnie wtedy zrealizował swój pierwszy film fabularny. Wysmakowany, poetycki Las zdobył nagrodę specjalną na tegorocznym festiwalu w Gdyni. A w twórczości Piotra Dumały otworzył zupełnie nowy etap. tło, żeby być z sobą naprawdę blisko, nie rozpraszać się. Ciemność pozwala zniknąć zbędnym szczegółom i zaświecić tylko tym, które są mi potrzebne. Niewątpliwie mam też zamiłowanie do mroku, nie umiem go wyjaśnić.

a on spojrzał do góry po drzewach, machnął siekierą w gałąź, która spadła jak rażona piorunem. Chwycił ją i obrabiał zaledwie kilkadziesiąt sekund. Zapytał: „Dobra?”. Była dokładnie taka, jaką sobie wymarzyłem. Zobaczyłem mistrza! Takie cuda i tacy ludzie zdecydowanie nie mogą się zdarzyć, kiedy pracuje się nad animacją w ciemnej piwnicy. Dlaczego zrezygnowałeś z pomysłu, by samemu zagrać? Po pierwsze, uważałem, że nie podołam, że będzie zbyt trudno grać i czuwać nad obrazem jednocześnie. Poza tym chciałem też zachować dystans. Film opowiada częściowo historię opartą na mojej relacji z ojcem. Do tego kręciliśmy w mieszkaniu, w którym naprawdę się to działo, gdzie ojciec umierał. Poczułem, że w roli aktora stracę dystans, musiałem to ujrzeć z zewnątrz. Ale też interesowało mnie zderzenie się z profesjonalnymi aktorami. Temat zainteresował ich. Są mężczyznami, a historia jest o mężczyznach. To jest w ogóle chyba film bardziej dla mężczyzn. W obsadzie nie ma kobiety. Staszek i Mariusz oprocz swego kunsztu wnieśli własne odczucie napisanej przeze mnie historii.

Las jest mroczny. Skąd u ciebie potrzeba przebywania cały czas w mroku? Lubię ciemność, bo w ciemności jest piękne światło. Tajemnica, jakiś rodzaj kameralności. Zazwyczaj ludzie gaszą świa-

Myślisz że przez to, paradoksalnie, można się wyleczyć z melancholii? Nie wiem, czy przez to, ale dla mnie ten film był bardzo leczący. Szczerze mowiąc, nie wydaje mi się wcale aż tak mroczny i smutny. Pokazuje, jak można właściwie podejść do sytuacji umierania, z którą każdy z nas musi się zmierzyć. Starałem się oczyscić go ze wszystkiego, co zbędne w obrazie, minimalizując dialogi i cięcia montażowe, realizując wreszcie cały film w czerni i bieli. Nie wiemy prawie nic o bohaterach. Wiemy tylko, że to ojciec i syn. Można to może porównać do sytuacji na psychoterapii Hellingera – ustawienia między ojcem a synem. Nad czym teraz będziesz pracował, dalej film aktorski czy powrót do animacji? To coś w rodzaju dziwnej komedii – oczywiście ze sferą mroku. Scenariusz napisałem według własnego opowiadania Ederly sprzed wielu lat, które teraz zupełnie przerobiłem. Chcę połączyć kilka gatunków: niemy horror, czeską komedię i ciepły dowcip filmów z Fernandelem... Więc co z czystą animacją? Po Lesie zrelizowałem już animowaną instalację wyświetlaną na ścianie kamienicy przy synagodze we Wrocławiu podczas festiwalu Era Nowe Horyzonty. To coś w rodzaju baletu do muzyki Balanescu. Połączyłem w nim animację na gipsie, malarswo pastelą i kompoziting 2D w komputerze. A teraz rysuję ołówkem komediowy filmik pt. Dr Charakter przedstawia, pierwszy w mojej karierze animowany film dialogowy. Głosy podkladaja m.in. Jerzy Płażewski i Jan Kobuszewski. Ujrzeć, jak animowane postaci gadają, jest dla mnie wielką frajdą, jakiej wcześniej nie dałem sobie w animacji. x


expo >> człowiek

Dlaczego zdecydowałyście się wsadzić kij w mrowisko? Aborcja to temat, który jak żaden inny wzbudza kontrowersje. Ania Zdrojewska: Mamy wrażenie, że temat ostatnio przycichł. Ale to wcale nie znaczy, że kobiety nie przerywają ciąży. Oczywiście, nadal to robią, tyle że nielegalnie. Uważamy, że obowiązująca ustawa jest zła i trzeba coś z tym zrobić, bo co roku, zgodnie z wyliczeniami organizacji pozarządowych, nielegalnie przeprowadzanych jest ponad 80 tys. aborcji. Szacunki dochodzą nawet do 200 tys.! Claudia Snochowska-Gonzalez: Ustawa naszym zdaniem wyrzuca kobiety poza nawias demokracji. Jeśli zajdą w niechcianą ciążę, muszą kluczyć w podziemiu, kombinować, przeżywać upokorzenie i strach. Chciałybyśmy, żeby nasz film spowodował poruszenie i wywołał debatę. Chcemy, żeby temat został potraktowany poważnie, a nie w formie sensacji. Ciężko było znaleźć bohaterki? Claudia Snochowska-Gonzalez: Łatwiej, niż się spodziewałyśmy. Bałyśmy się, że kobiety nie będą chciały o tym opowiadać. A tu zgłosiło się ponad 20 dziewczyn. W filmie ostatecznie wypowiada się osiem z nich. Okazało się, że było dla nich bardzo ważne, żeby o tym opowiedzieć. Niektóre przyznawały, że jesteśmy pierwszymi osobami, którym się zwierzają. Ania Zdrojewska: O wyborze bohaterek zadecydowała ich różnorodność, choć musimy zaznaczyć, że nie jest to reprezentatywny przegląd. Niektóre mają dzieci i nie czuły się na siłach mieć ich więcej, inne po usunięciu ciąży urodziły dzieci już z innym mężczyzną, są też takie, które nie planują macierzyństwa w ogóle. Zależało nam też na tym, by pokazać, jak różnie może się „to” odbywać – niektóre z naszych bohaterek dokonały zabiegu w szpitalu „po godzinach”, z anestezjologiem itd., inne w małych prywatnych gabinetach, jeszcze inne robiły to na własną rękę, używając środków farmakologicznych. Dyskusja o aborcji to często pusta wymiana argumentów najcięższego kalibru, szokowanie medycznymi szczegółami, straszenie więzieniem. Claudia Snochowska-Gonzalez: Debata o aborcji najczęściej jest jałowa. Wytaczane są argumenty ściśle ideologiczne, światopoglądowe – tu nigdy strony konfliktu nie dojdą do porozumienia. My jednak chcemy zmienić kierunek tej dyskusji. Nie debatować o tym, czy aborcja jest dobra, czy zła, tylko rozmawiać, co zrobić z tym, że tysiące kobiet co roku poddają się nielegalnym operacjom. Kobiety usuwają ciąże i żadna ustawa tego nie zmieni. Chodzi o to, by coś z tym zrobić. Prawo jest powszechnie łamane, nie odpowiada praktyce społecznej, i to nie

10 x magazyn #82

Ania Zdrojewska i Claudia Snochowska-Gonzalez: Wszyscy budujemy podziemie tekst i foto:

Sylwia Kawalerowicz

Ania i Claudia z Grupy Filmowej „Entuzjastki” zadebiutowały jako reżyserki dokumentem Podziemne państwo kobiet. Osiem kobiet opowiada w nim o tym, dlaczego zdecydowały się na aborcję i jak wyglądał zabieg, któremu nielegalnie poddaje się w Polsce co najmniej osiemdziesiąt tysięcy kobiet rocznie.

powinno mieć miejsca w państwie, które traktuje się poważnie. Wszyscy jesteśmy zresztą za to odpowiedzialni – budujemy to podziemne państwo kobiet, o którym jest nasz film, chociażby przez milczenie. Ania Zdrojewska: Spotykałyśmy się z kobietami, które deklarują, że są przeciwniczkami aborcji, ale zostały zmuszone przez życiowe okoliczności, by się jej poddać. Nam chodzi o to, by to kobieta decydowała o tym, czy jej sytuacja pozawala na urodzenie dziecka, czy nie. Tylko ona ma prawo to ocenić. Obydwie jesteście mamami – czy wasze macierzyństwo wpłynęło na to, jak podeszłyście do tematu? Ania Zdrojewska: Najbardziej wpłynęło to na długość pracy nad filmem (śmiech). Zajęło nam to dwa lata. W międzyczasie obydwie zdążyłyśmy urodzić dzieci. Większość zdjęć kręciłyśmy, kiedy byłam w widocznej ciąży. Obecność mojego wielkiego brzucha stwarzała jakąś kobiecą przestrzeń do rozmowy o ważnych sprawach. To istotne, bo tematem naszych rozmów nie było to, że nie należy mieć dzieci, tylko że dzieci powinny rodzić się chciane. Claudia Snochowska-Gonzalez: Macierzyństwo sprawiło, że moje poglądy coraz bardziej się radykalizują. Jeśli kobieta nie chce mieć dziecka, nikt nie powinien jej do tego zmuszać, bo macierzyństwo to coś, czego trzeba chcieć. I wiem o tym dlatego, że sama jestem matką.

Podziemne państwo kobiet to wasz debiut w roli reżyserek. Dlaczego zdecydowałyście się na film dokumentalny? To trudny gatunek nawet dla zawodowców. Claudia Snochowska-Gonzalez: Film pozwala pokazać to, co na papierze odwołuje się tylko do naszego rozumu, tak żeby widz poczuł emocje. Kamera rejestruje to, jak nasze bohaterki mówią, ile emocji budzą te opowieści, jesteśmy blisko ich doświadczeń. To najskuteczniejsze medium, jeśli chcemy poruszyć odbiorcę, wywołać reakcję, zmobilizować do działania. To pierwszy w Polsce film, który pokazuje kobiety opowiadające o aborcji. Nasze bohaterki uważają, że była to słuszna, choć niełatwa decyzja. Co dalej z filmem, co z Entuzjastkami? Pozostajemy entuzjastkami! Mamy już kilka pomysłów. Podziemne państwo... na pewno nie jest naszym ostatnim filmem – mamy wciąż wiele do powiedzenia (śmiech). Na razie jednak koncentrujemy się na promocji naszego debiutu. Film będzie pokazywany w wielu miastach, towarzyszyć mu będą spotkania i dyskusje. Chcemy, by obracały się wokół pytania: „Jak wyjść z podziemia?”. x


expo >> człowiek

Jak ci się pracuje w wielkim molochu wydawniczym po opisanych doświadczeniach z... Ależ w to nie wolno wierzyć! Z jednej strony to komplement, że ludzie czytają zamieszczoną na pierwszej stronie notę od autora i uznają, że to autobiografia, ale z drugiej strony przeraziłem się, że można uwierzyć! Ludzie tracą kompletnie dystans do słowa pisanego. Rozumiem też już, dlaczego taki Paulo Coelho sprzedaje tyle książek – przecież ludzie w to najnormalniej w świecie wierzą! Specjalnie nazwałem bohatera swoim imieniem, bo to stwarza wrażenie obcowania z autentycznymi wydarzeniami. Tam jest zresztą wiele rzeczy, które są prawdziwe! Tyle że w nie czytelnicy akurat nie wierzą! Np. Japończyk Hiroshi, z którym pracowałem na farmie truskawek w Anglii. Wiąże się z nim anegdota, której nie ująłem w książce, bo byłby to zbyt długi wątek, ale Hiroshi nawet przyjechał do mnie kiedyś na rowerze. Testował przerzutki, dostał pieniądze od firmy Shimano, napisał, że mnie odwiedzi na Islandii. I tak dwa lata jechał. Dojechał w końcu na wyspę i wylądował w porcie lotniczym. Zaproponowałem, że wyjadę po niego samochodem. – Co ty, człowieku, cały świat do ciebie przejechałem, to i 60 km przejadę – odpowiedział. I myśmy na niego czekali cały dzień. Pojawił się u nas z tym swoim rozwianym włosem i mówi: – Hubi, musisz stąd spadać. To nie jest kraj do życia. Bo on ten rower prowadził całe 60 km, taki wiatr był. A co najbardziej absurdalnego przeczytałeś na swój temat? (chichot) Znajomi przysyłają mi to i owo. Ostatnio ktoś zastanawiał się, po co autor się przyznawał do odsiadki w więzieniu, w dodatku za kradzież własnych książek! To rzutuje na jego karierę, do takich rzeczy nie wolno się przyznawać! (głęboki śmiech) Ktoś inny, kto mianował się krytykiem – to ciekawe, że osoba, która napisała kilkanaście recenzji, mówi o sobie per krytyk, dla mnie to jest recenzent – zasugerował się pierwszą stroną i napisał, że z tą autobiografią to chyba nie do końca prawda. Bo już np. w pierwszym rozdziale autor mówi o tym, jak się trzy razy rodził. On to odebrał jako prawdziwe wizje porodu. A tam jest wyraźnie napisane, że to moje marzenia senne! Staram się pisać prosto, już prościej nie można. W sumie to cieszy, że Rzeczy pierwsze, które mają absurdalne, wręcz malarskie rozdziały, trafiają do ludzi. Siadając do tej książki, miałem taki zamysł – sprawdzić, na ile da się nabrać publikę. Czy ty lubisz ludzi? Jasne, kocham ludzi, to najważniejsza inspiracja. Swoje książki pisywałem w różnych dekoracjach, ale to tylko dekoracje. Na pierwszym planie są ludzie, którzy moim zdaniem wszędzie są tacy sami – w warstwie zasadniczej.

12 x magazyn #82

Hubert Klimko-Dobrzaniecki: Self-Made Man tekst:

Agata Michalak

foto:

Bożydar Pająk

Hubert Klimko-Dobrzaniecki wykonywał dziesiątki zawodów, całe lata mieszkał za granicą, w tym dziesięć na Islandii, ma na koncie jeden zbiór opowiadań, dwie powieści, wspólnie wydane dwie nowele, za które nominowano go do nagrody Nike, oraz tomik poezji. Dużo i głośno się śmieje i sypie anegdotami jak z rękawa, co stanowi też o urodzie jego najnowszej publikacji – pseudoautobiografii Rzeczy pierwsze wydanej nakładem wydawnictwa Znak. cież kiedy rozmawiam o seksie z tobą, to wcale nie muszę w tobie widzieć istoty seksualnej, możemy uskutecznić wspaniałą wymianę myśli. Wydaje mi się, że seks wciąż bywa tabu. A nie powinien, bo seksualność to ważna i wspaniała sfera, którą powinno się kultywować. Bo radosne życie seksualne pozwala w pełni poczuć się człowiekiem.

A kobiety? Kobieta – człowiek, przede wszystkim. Może bardziej niż mężczyzna. Dlaczego? Z punktu widzenia biologii to osoba, która jest w stanie – nie zawsze musi, chce, ale może – nosić w sobie drugie życie. Myślę, że cały ten męski rasizm polega na tym, że faceci nie są w pełni ludźmi. Dlatego czepiają się kobiet, z zazdrości, że czegoś im brakuje. Siedziałem kiedyś z zapalonymi męskimi szowinistami i mówię do któregoś z nich: – Ty tak gadasz, bo masz kompleksy. On na to: – Przestań, bo jeszcze usłyszą. (śmiech) A jak jest z pisaniem o seksie w polskiej literaturze? U ciebie w opowiadaniu Krysuvik pojawia się styl jowialny, dużo się mówi o tym, że w polskiej literaturze i w ogóle po polsku o seksie mówi się i pisze albo wulgarnie, rubasznie, albo z użyciem terminologii medycznej. Dlaczego nie umiemy mówić o miłości fizycznej najprościej? Wydaje mi się, że do niedawna Polacy udawali, że tego nie robią, chociaż przecież każdy wie, że jest inaczej. Może to się teraz zmienia, ale seks był w Polsce na drugim planie myślowym. A prze-

Jak na tym tle wypadają Islandczycy? Mają inny dyskurs miłosny? Zafascynowało mnie, jak przeczytałam w Domu Róży, że po islandzku łechtaczka jest rodzaju męskiego... Tak, to w dosłownym tłumaczeniu „kapturek”. Akurat w Skandynawii panuje pełna wolność, nie tylko w stosunku do seksu. Mają za to inne tematy tabu. Np. Islandczycy uchodzą za liberalnych i wyzwolonych, ale bardzo nie lubią mówić o tym, że nie przyjęli do siebie transportów Żydów w czasie II wojny światowej. Po prostu odesłali dwa statki uratowanych płynące ze Szwecji. Poza tym nie bardzo chcą się przyznawać do swojej fascynacji faszyzmem. III Rzesza chciała inkorporować Islandię jako flagowy, nieskażony produkt nordyków. Kraj był biedny, Rzesza obiecywała pieniądze, wybudowała nawet jakiś sierociniec. To, że do inkorporacji nie doszło, Islandczycy mogą zawdzięczać tylko Brytyjczykom, którzy wylądowali na wyspie przed Hitlerem. Ale o tym się nie mówi. Słowem, o seksie z Islandczykiem pogadasz, o antysemityzmie nie bardzo. x Klimko-Dobrzaniecki jest jednym z autorów, obok m.in. Janusza Andermana i Agnieszki Drotkiewicz, których opowiadania znalazły się w antologii Projekt mężczyzna wydanej przez krakowskie Delikatesy. Justyna Sobolewska i Agnieszka Wolny-Hamkało zebrały literackie „kompendium” męskości, patrząc na mężczyzn uważnie, ale z przymrużeniem oka.


expo >> człowiek

Zacząłeś grać w filmach jako dziecko.Zacząłem i przestałem, mając 13 lat. Czułem się dość niekomfortowo, gdy zaczęto mnie rozpoznawać na ulicy. Zagrałem w jednym filmie, który zyskał duży rozgłos, i poczułem, że sława nie jest dla mnie. Miałem 13 lat i naprawdę nie chciałem, żeby ludzie snuli domysły na temat mojego życia prywatnego. Byłem jeszcze dzieckiem i nie wiedziałem, kim jestem ani kim będę, nie potrzebowałem nikogo obcego, żeby opowiadał o tym w moim imieniu. Porzuciłem aktorstwo na siedem lat i to było wspaniałe. Potrzebowałem normalnego życia, chodzenia do szkoły, przebywania z rówieśnikami. Służyłem w piechocie morskiej, mieszkałem przez chwilę w Anglii, nie robiąc nic konstruktywnego, pijąc w pubach. Gdy skończyłem 20 lat, pomyślałem, że jednak aktorstwo jest tym, co naprawdę chcę robić. Zmieniłem się, ludzie mnie już nie rozpoznawali, zyskałem większy dystans.

Alexander Skarsgard: wampir w klapkach

tekst:

Joanna Ozdobińska

Alexander Skarsgard uśmiecha się identycznie jak jego ojciec, szwedzki aktor Stellan Skarsgard znany m.in. z filmu Przełamując fale – oczami. Podobnie jak on, także Alexander dzieli swój czas między Amerykę i Szwecję. Jednak to Skarsgard jr został nowym symbolem seksu po obu stronach Atlantyku dzięki roli 1000-letniego wampira Erica Northmana w niezwykle popularnym serialu Czysta krew. Było mi gorąco w głowę, wszystko mnie swędziało, nie mogłem o niczym innym myśleć. Ponieważ zaczęliśmy kręcić Czystą krew zaraz po skończeniu zdjęć do Generation Kill, moje włosy miały „żołnierską” długość. Eric miał mieć długie włosy, więc jedynym rozwiązaniem była peruka. Na szczęście teraz ma nową fryzurę, nowe ciuchy, jest bardziej wyluzowany. Wiedziałem, że byłoby śmiesznie, gdyby zabił kogoś ubrany w dres i klapki.

Co takiego jest w aktorstwie, że do niego wróciłeś? Zdałem sobie sprawę, że powód, dla którego rzuciłem aktorstwo, nie miał nic wspólnego z pracą samą w sobie. Chodziło o otoczkę, która jej towarzyszy. Po studiach wróciłem do Szwecji, zagrałem w kilku filmach i znowu zaczęto się mną interesować. Tym razem odebrałem to w zupełnie inny sposób, bardziej pozytywnie, dojrzale. Wypłynąłeś w Ameryce w serialu telewizyjnym Generation Kill, który zadziałał dla ciebie jak trampolina, jeśli chodzi o karierę aktorską. Teraz znowu jesteś utożsamiany z rolą w telewizji. Co z rolami w filmach? Nie narzekam na brak propozycji. Generation Kill poza tym, że stało się przepustką do kariery, dało mi możliwość rozwinięcia skrzydeł jako aktor. Tak samo jest z Czystą krwią. W Europie, jeżeli aktor zaczyna grać w serialu, to zaczyna się mówić o końcu jego kariery. W Ameryce jest inaczej – seriale telewizyjne konkurują z filmami kinowymi, a grający w nich aktorzy są najbardziej rozpoznawanymi gwiazdami. Nie przeszkadza ci to, że musisz dzielić swoje życie między dwa kontynenty? Na razie nie. Mam moją karierę w Ameryce, ale mogę grać w szwedzkich i europejskich filmach. Problem ze szwedzkim przemysłem filmowym jest taki, że w ciągu roku powstaje niewiele moim zdaniem interesujących filmów. Mamy naprawdę dobrych reżyserów, ale jest ich mało. Gdybym miał tam zostać, to musiałbym grać w chałturach jedynie dla pieniędzy. Dla mnie najważniejsza jest jakość zespołu – reżysera, scenarzysty i pozostałych aktorów – oraz to, w jaką postać się wcielam. A na jaki kontynent muszę polecieć, to już absolutnie nie jest ważne.

14 x magazyn #82

Skandynawowie stereotypowo uznawani są za zimnych, bardzo niedostępnych ludzi. Czy myślisz, że obsadzono cię w roli wampira Erica Northmana ze względu na te cechy? Myślę, że po części tak. To prawda, co mówisz o stereotypowym odbieraniu Skandynawów. Jednak gdy pozna się ich bliżej, natychmiast zmienia się o nich zdanie – są bardzo ciepli, opiekuńczy. Szczególnie Szwedzi mają kilka warstw, przez które trzeba się przebić, żeby ich dobrze poznać. Jedyna „szwedzka” rzecz, na jaką producenci mi pozwolili, to wrzucenie kilku zdań po szwedzku, które brzmiałyby egzotycznie i niezrozumiale. Eric przeraża, ale ma również w sobie coś śmiesznego. Weźmy chociażby scenę z włosami z drugiego sezonu Czystej krwi. Najzabawniejsze w tej scenie jest właśnie to, że Eric podchodzi do swoich włosów przesadnie poważnie. Naprawdę martwi się, że krew zabitego przez niego przed chwilą człowieka zniszczy mu włosy właśnie farbowane przez jego „asystentkę”. Gdybym zagrał to jako żart, nawet zdradził się jednym uśmiechem, to ta scena nie byłaby wcale taka śmieszna. Czyli długie włosy odeszły na zawsze? Jakie jeszcze zmiany zaszły w Ericu? Na szczęście! Nawet nie wiesz, ile czasu zajmowało zakładanie i przyklejanie peruki, i jak jej nienawidziłem.

Czy myślisz, że taki serial jak Czysta krew może wykroczyć ze swoim przesłaniem poza czystą rozrywkę? Oczywiście, że tak. Czysta krew oferuje bardzo przystępną mieszankę rozrywki i ciekawej historii z morałem. Może prowokować do przemyśleń bez wygłaszania zbędnych kazań, ale poprzez pokazywanie przez fikcję pewnych zjawisk, które można odnieść do naszej współczesności. Wampiry, zmiennokształtni i inne baśniowe stwory są przenośnią dla problemów z uprzedzeniem rasowym i brakiem tolerancji we współczesnych społeczeństwach. Gdyby na świecie rzeczywiście żyły wampiry, które chciałby się ujawnić i zostać członkami ludzkiego społeczeństwa, uważasz, że powinny to zrobić w Ameryce czy w Szwecji? Radziłbym im, żeby dokonały swojego „coming outu” w Szwecji (śmiech). Przede wszystkim mamy znaczniej mniej słonecznych dni w ciągu roku, temperatura jest niższa, a poza tym tolerancja jest u nas na bardzo wysokim poziomie, więc przyjmiemy wszystkie stwory z otwartymi ramionami. Gdybyś mógł przywrócić do życia jedną osobę, żeby mogła ożyć jako wampir, kto by to był? Myślę, że wybrałbym moją babcię. Podejrzewam, że byłaby naprawdę świetnym wampirem. Zawsze się wszystkimi zajmowała, była niezwykle opiekuńcza i ciepła. Chciałbym, żeby żyła wiecznie. x Premiera drugiego sezonu Czystej krwi w HBO 28 listopada






expo >> felieton

PISAĆ DLA LUDZI Piszę trzecią książkę. I czwartą. Jednocześnie. I jest ciężko, na tyle ciężko, że zastanawiam się, czy nie byłoby łatwiej rzucić tego wszystkiego w diabły, iść do agencji na copy za ciepłą piąJakub Żulczyk, teczkę, dorobić gdzieś artykulikami i nie pogopisarz, publicysta i dziennikarz nić tego wszystkiego w diabły. Nie mogę, bo (nie tylko muzyczny), autor głotrzeba napisać trzecią i czwartą książkę, bo wisi śnej książki Zrób mi jakąś krzywnade mną bicz podpisanych glejtów – i tak dę... czyli wszystkie gry video są w koło Macieju. Gdy pisałem pierwszą książkę, o miłości i jeszcze głośniejszej pchała mnie do przodu ekscytacja tym, że będzie ona wydrukowana i wydana. powieści Radio Armageddon. Gdy pisałem drugą książkę, pchała mnie Współpracuje między innymi do przodu ekscytacja tym, że będzie lepsza z „Dziennikem” i „Lampą” od pierwszej. Teraz odczuwam raczej codzienne hamowanie, tarcia, bo musi być zdecydowanie lepiej od poprzednich. A do tego człowiek ma taką chętkę, prośbę do opatrzności, aby ktoś polubił to, co wypłodzi. Aby, generalnie, ludziom się podobało. To nie jest koniecznie tożsame ze sprzedażą. Najbardziej łechczącymi komplementami są dla mnie „wciągające”, „dobrze napisane”, „polubiłem tego bohatera”. To są dla mnie cechy dobrego U nas masowy zespół to Feel, na Zachodzie pisania. Dobrego pisania dla ludzi – Coldplay. U nas masowa literatura to Janusz – bo pisze się przecież albo dla ludzi, Wiśniewski, na Zachodzie – taki James albo do folderu z napisem „Szuflada”. Patterson. U nas masowy film to Nie płacz, No właśnie – pisanie dla ludzi. Michał kochanie, na Zachodzie – Piraci z Karaibów. Witkowski ostatnio ogłosił przy okaU nas masowy serial to Teraz albo nigdy, zji swojej nowej książki, że teraz będzie na Zachodzie – Dr. House pisał dla ludzi, dając jednocześnie do zrozumienia, że swoje poprzednie książki pisał dla samego siebie. Były Jacykowa tekst: Jakub Żulczyk zrozumiał jednak tę ideę dosyć pokraczilustracja: Tymoteusz Piotrowski nie, zakładając, że ludzie obecnie tak naprawdę jedyne, co chcą poczytać, to Pudelka we wszelkiej formie, także zremiksowanego, podgotowanego w rzygowej zupie ze średnio czytelnymi fotografiami z codzienności. Moim zdaniem, jak ktoś sięga po książki, to raczej po to, aby odpocząć od nowych cycków Moniki Richardson i niedogolonego łona Anny Muchy, bo jest to tematyka męcząca sama w sobie. A wiem, co mówię, bo przez rok zajmowałem się nią zawodowo, szlachtując celebrytów na łamach „Dziennika”. Pisanie dla ludzi moim zdaniem zakłada zupełnie coś innego. Pisanie dla ludzi to wymyślanie historii, które owi ludzie mogą odnieść do swojego życia, przełożyć na własne doświadczenie i znaleźć jakieś rozwiązanie dla swoich własnych bolączek. To sprawianie, że ludzie nie

16 x magazyn #81

czują się sami. W wersji ohydnie populistycznej robi to Janusz Wiśniewski, ale robią to również Michael Cunningham, Richard Yates, Milan Kundera i wielu innych pisarzy, co najmniej dobrych. Pisanie dla ludzi to również wymyślanie historii, które są po prostu rozrywką, eskapizmem, które wciągają, pobudzają emocjonalnie, wprawiają w stan zasłuchania. To robią lub robili King, Rowling, Gaiman, Ellroy, Coben, Akunin, Mendoza, a u nas chociażby Sapkowski i Krajewski – pisarze również co najmniej dobrzy. Tak rozumiem pisanie dla ludzi. I powiem wam z głębi serduszka, że też bym tak chciał. Powiem wam, że chyba tylko Polska jest tak popieprzonym krajem, że owo tworzenie czegoś dla ludzi jest kojarzone z jakąś wymiotną chałturą dla baranów o pojemności intelektualnej kieliszka do wódki. U nas masowy zespół to Feel, na Zachodzie – Coldplay. U nas masowa literatura to Janusz Wiśniewski, na Zachodzie – taki James Patterson. U nas masowy film to Nie płacz, kochanie, na Zachodzie – Piraci z Karaibów. U nas masowy serial to Teraz albo nigdy, na Zachodzie – Dr. House. Polscy fabrykanci kultury masowej produkują szybko rzucany na rynek, uszyty ze ścinek półprodukt, przez co kodują w świadomości co bardziej wyrobionych odbiorców, że kultura masowa jest be, a to, co mało znane i niezależne, jest fajne. Powodują, że w ustach przelansowanego pisarzyka słowa „będę pisał dla ludzi” brzmią jak wstrząsająco odważna deklaracja w rodzaju „a teraz oddam powieść składającą się z samych liter o”, a nie najzwyczajniejsze stwierdzenie w ustach pisarza pod słońcem. Bo koniec końców, zawsze pisze się dla innych ludzi. Był jeden literat w historii świata, który porwał się na złamanie tej zasady, nazywał się James Joyce, a efektem zostało kilkaset stron zapisu logorei człowieka z wyciętym językiem, którą zrobieni w bambuko literaturoznawcy biorą do dzisiaj za literacki kamień z Rosetty. Mowa, oczywiście, o Finnegans Wake. Nie ma nic złego w pisaniu dla ludzi. Tylko że jeśli jest się człowiekiem, który stara się mieć kręgosłup i standardy, jest to bardzo, bardzo trudne. x


expo >> felieton

Miłość bez ograniczeń Tak zaczyna się film Nowszy model (którego tytuł, jak to u nas bywa, został nieadekwatnie przetłumaczony, bo oryginalny tytuł to Rebound, co oznacza odskok, i właśnie to robi główna bohaterka, w którą Paulina Reiter, wcieliła się Catherine Zeta Jones). Sandy ma czterz zawodu redaktorka dzieści lat, dwoje dzieci, gównianego męża, które„Wysokich Obcasów” (autorka go postanawia rzucić, rozwodzi się i przenosi do między innymi recenzji Nowego Jorku, by zacząć nowe życie. Musi zacząć w rubryce Hit i Kit), pracować, więc wynajmuje nianię, a właściwie niaz pochodzenia łodzianka, nia, chłopaka, który pracuje w kawiarni na dole, pod z wieku trzydziestka, mieszkaniem, które wynajmuje, i tak się składa, że z pasji pożeraczka kultury ten chłopak jest bardzo miłym, atrakcyjnym facetem, w objawach wysokich z wyższym wykształceniem, ale bez parcia na kariei niskich rę, z parą totalnie dominujących rodziców, którzy mu wypominają, że skończył studia, a wydaje kawę, z byłą żoną Francuzką, która wrobiła go w małżeństwo tylko po to, żeby dostać zieloną kartę, po czym porzuciła dla faceta, którego przedstawiała jako brata. Uff. No to znamy głównych bohaterów. Aha. Zapomniałam napisać, że ten chłopak ma 24 lata. Miłości, sympatii jest dziś na świecie tak Jak każdy już się domyślił, między Zetą mało, że głupotą byłoby się przed nią a tym chłopakiem wywiązuje się romans, powstrzymywać, nawet jeśli wszyscy który zaczyna się właśnie jako tytułowy dookoła twierdzą, że to się nie może udać. odskok (zalecany przez przyjaciółkę Zety, Może. Gdy towar jest tak reglamentowany żeby się otrząsnąć po zdradzie i posmakojak uczucia, należy się na niego rzucać wać życia w niezobowiązujący sposób), ale rozwija się w coś więcej. No i wtedy pojawia tekst: Paulina Reiter się „niby-problem” wieku. „Niby-problem”, bo ilustracja: Agata Nowicka czy naprawdę ktokolwiek serio może powiedzieć, że to jest problem, że starsza kobieta spotyka się z młodszym chłopakiem? Że wiek może być jakąkolwiek przeszkodą? Nie jest to problem i któż mógłby wiedzieć to lepiej ode mnie? Mój narzeczony jest młodszy, chłopak mojej jednej przyjaciółki jest młodszy, mąż innej też młodszy. No, może nie o 15 lat, ale i tak dość dużo. I co z tego? Że będziemy miały zmarszczki przed nimi? No to co? Inny film – najnowszy Woody Allen – Whatever Works, który nie ma jeszcze polskiego tytułu (wejdzie do polskich kin na wiosnę przyszłego roku), odwraca sytuację. Tu do starego, neurotycznego, kulejącego, zrzędliwego nowojorskiego staruszka wprowadza się młodziutka, głupiutka, śliczniutka dziewczyna, która uciekła z prowincji, bo już nie mogła wytrzymać tamtego życia, a w NY nie ma gdzie mieszkać. Wprowadza się i się zakochuje. Wszyscy mówią im, że to nie ma sensu, bo wszystko ich dzieli. A im jest dobrze. Co więcej – żeby nie zdradzić za dużo fabuły – wszyscy ci, którzy odra-

dzają im ten związek, wkrótce wplątują się w najdziwniejsze romanse – ultrakatoliczka wiąże się z dwoma posthipisami, ultrakonserwatysta zakochuje się w barze w pewnym panu. Puenta może być tylko jedna: miłości – co tam miłości, sympatii! – jest dziś na świecie tak mało, że głupotą byłoby się przed nią powstrzymywać, nawet jeśli wszyscy dookoła twierdzą, że to się nie może udać. Może. Gdy towar jest tak reglamentowany jak uczucia, należy się na niego rzucać. Dlatego nie dziwi mnie związek mojej przyjaciółki z dużo starszym facetem, nie dziwi związek „królowej imprez” z naukowcem, intelektualistą, nie dziwi kolega (a nawet kilku), który do tej pory spotykał się z kobietami, a nagle związał się z mężczyzną. I kobiety, które były nieszczęśliwe z mężem, a nagle ożyły w ramionach innej kobiety. Nie dziwi nawet miłość ultralewaczki do ultraprawicowca. Cud miłości! Ot co. Bierzmy, co podleci. Cokolwiek działa. Jeśli tylko dwie (trzy?) osoby mają na to ochotę. PS Obawiam się, że po tym manifeście przyzwalającym wszystkim na miłość muszę – kosztem spójności felietonu – dodać, że taką swobodą nie powinny się kierować osoby mające w związku dzieci. Na was (na nas!) spoczywa większa odpowiedzialność i trzeba myśleć nie tylko o własnym szczęściu, ale też o cudzej krzywdzie. Hm. No, to już nie brzmi tak przyjemnie, co? PS 2 Ta zasada nie dotyczy też, oczywiście, Romana Polańskiego i innych osób, które chciałyby uprawiać seks z młodocianymi. To chyba jasne. PS 3 Wydaje mi się, że film Allena jest swoistym usprawiedliwieniem jego związku z adoptowaną córką i muszę przyznać, że mój umysł jeszcze chyba nie jest bardzo otwarty, bo jakoś trudno mi zaakceptować tę sytuację, choć, jak widać, staruszek jest szczęśliwy i jego córkożona też. PS 4 Zapomniałam napisać, że film Nowszy model nie jest arcydziełem kinematografii, lecz komedią romantyczną, chyba głównie dla czterdziestoletnich kobiet. Natomiast Allena może, jak zwykle, obejrzeć z przyjemnością każdy.

Nowszy model Bart Freundlich Whatever Works Woody Allen x

17


expo >> dobra rzecz

Blask Gwiazd

Gwiazdy nie tylko muszą nosić modę, gwiazdy muszą ją również tworzyć. I nie chodzi mi tu tylko o kolekcje Madonny, Kylie, Kate Moss czy Victorii Beckham. Chodzi również o samych dizajnerów. To oni są dziś bohaterami kronik towarzyskich, ulubieńcami ludu spragnionego gwiazd

Marcin Różyc redaktor mody

ilustracja: Magdalena Łapińska

Pollini

18 x magazyn #82

Bally

Żyjemy w erze gwiazd. Gwiazdy tańczą, śpiewające barwy. Najbardziej spektakularne projekją, wypowiadają się już niemal w każdej sprawie ty kreatora porównywane są do upierzenia egzoi krytykują wszytko, co się da. Gwiazdy odkrytycznych ptaków. W sezonie wiosennym pokazał wają nowe gwiazdy, a potem te nowe szukapierwszą kolekcję stworzoną specjalnie dla włoją przyszłych gwiazd, i tak w kółko. W gazetach skiego Pollini. W zimowej kolekcji jednym i w telewizji oglądamy gwiazdy uwiecznione na z wiodących motywów jest nadruk przypominazakupach, na wakacjach, na siłowni i w domu jący fantazyjny rokokowy ornament zwany rocapublicznym. Podziwiamy ich rezydencje i śledziille, który naśladuje muszle, małżowinę uszną my romanse. Moda też bezwzględnie potrzebulub grzywę morskich fal. Ważną częścią kolekcji je gwiazd. Gwiazdy nie tylko muszą nosić modę, są również buty zaprojektowane przez jednego gwiazdy muszą ją również tworzyć. I nie chodzi z najgorętszych młodych projektantów obuwia mi tu tylko o kolekcje Madonny, Kylie, Kate Moss Nicholasa Kirkwooda. Kolejna firma z modowym czy Victorii Beckham. Chodzi również celebsem na czele to szwajcarski Bally, którego o samych dizajnerów. To oni są dziś bohaterabutik od jakiegoś czasu jest gwiazdą warszawmi kronik towarzyskich, ulubieńcami ludu spraskiej ulicy Nowy Świat. Marka zaczygnionego gwiazd. Wielkie gwiazdy mody nała ponad 150 lat temu, podobprzejmują również wielkie domy mody. nie jak Pollini, od projektowaNajbardziej znane przykłady to choćby nia butów. Dziś w historyczMarc Jacobs za sterami Louis Vuitton, nym domu rodziny Bally w o którego chudnięciu, tyciu i romanmiejscowości Schönenwerd sach nieraz było głośno, czy inny w Szwajcarii znajduje się bohater światowego plotkowania Karl Muzeum Butów, jedno z najLagerfeld, kreator Chanel. Z podobną lepszych na świecie (polepraktyką mamy do czynienia w przycam!). Z czasem pod znaPollini padku dwóch ekskluzywnych marek kiem Bally zaczęła powstapopularnych w Polsce – Bally i Pollini. Obie wać pełna kolekcja ready to wear. firmy postawiły na talenty sławnych dizajnerów, Od dwóch lat głównym projektantem którzy co prawda stronią od skandali, są jedmarki jest Brian Atwood, były model z przednak bohaterami kronik towarzyskich i magazymieść Chicago, a także eksstażysta Gianniego nów mody. Versace. Atwood po ośmiu latach terminowania Salony Pollini znajdziecie m.in.: w Poznaniu w imperium Versacego i studiach w nowojorskiej w Starym Browarze, w Krakowie na Rynku Fashion Institute of Technology założył własną Głównym oraz w Warszawie i Gdyni w CH Klif. markę butów i akcesoriów, którą pokochały holPollini – kiedyś kojarzony wyłącznie z butami lywoodzkie gwiazdy. Projektant słynie – od jakiegoś czasu wypuszcza na rynek również z bajecznie wysokich szpilek odkrywających kolekcję ubrań, z początku pomijaną przez krystopy i butów na czerwony dywan. Lubi ozdobtyków. Jednak odkąd głównym kreatorem marki ne detale, takie jak węzły i paski oplatające nogę, jest Jonathan Saunders, ubrania Pollini są nowopawie pióra, koraliki oraz świecidełka. Zimowa czesne i zaskakujące. Saunders to Szkot z urokolekcja dla Bally to kwiatowe wzory, motywy dzenia, gwiazda londyńskiego światka mody leopardzie i koronkowe tkaniny, które pokrywai jeden z jego symboli. Cechy charakterystyczją nawet stopy. Wyszło na to, że tej zimy zamiast ne jego projektów to geometryczne formy i wyrasłońca ogrzeje nas blask gwiazd. Taki już nasz ziste kolory. Lubi mocne czerwienie i połyskulos, że jesteśmy na nie skazani. x



expo >> moda

tekst: marcin różyc, hanna rydlewska

Będą nas bawić modą PlatformM.pl to platforma mody skierowana do zainteresowanych nią Polaków. Wszystkich tych, którzy chcą wiedzieć, co aktualnie w modzie się dzieje, szczególnie w tym mniej oficjalnym obiegu. – Owszem, będziemy pisali o sławnych projektantach i markach, ale częściej zobaczycie na PlatformM.pl mniej znane, ale zawsze twórcze i kreatywne projekty, które powstają poza głównym nurtem – mówi W P Onak, założyciel i pomysłodawca projektu. Internetowy magazyn składa się z dwóch części. Do pierwszej trafią sesje fotograficzne, filmy oraz teksty o modzie. Drugą część stanowi blog z newsami ze świata mody, głównie tego londyńskiego i polskiego. Na stronie znajdziecie również informacje o tym, co trzeba zrobić, żeby stać się częścią tego świata, czyli gdzie iść na studia i w jakich konkursach wziąć udział. Przeczytacie także, jak zorganizować fajną imprezę modową czy własny pokaz. Wszystko po to, by ułatwić młodym, zdolnym polskim projektantom drogę do kariery. – Chcielibyśmy, żeby kreatywność prezentowanych prac była naszą wizytówką. Chcemy udowodnić, że młodzi zdolni mogą publikować swoją twórczość, komentować to, co dzieje się na świecie, i rozmawiać ze sobą. Pokażemy, że wcale nie trzeba wielkich produkcji i ogromnych budżetów, aby stworzyć coś fajnego, że modą można się po prostu bawić – dodaje W P Onak. Projektem kieruje właśnie W P Onak, twórca zdjęć i filmów mody z Londynu, oraz Kaja Wrzeszcz, projektantka i stylistka, aktualnie działająca w Warszawie. Biorą w nim udział również Marcin Różyc, nasz szef działu mody, i Magda Bryk, stylistka współpracująca z brytyjskimi magazynami. Wierzymy w ich sukces! (hr) www.platformm.pl

20 x magazyn #82

Fragment stroju sfotografowany przez W P Onak podczas MA London College of Fashion 2008, foto: W P Onak


Skrzydła rosną Ufff. Wreszcie coś nowego! W Warszawie otwarto właśnie concept store Blind. Sklep założyły Magda Naumowicz i Ewa Nogalska, dziewczyny na co dzień związane z modą i branżą PR. To zupełnie nowe miejsce na mapie stolicy, nie tylko dlatego, że dopiero co powstało. W butiku znajdziecie ubrania polskich projektantów, których rzeczy dotychczas trudno było kupić. I tak w Blind dostępna jest damska kolekcja Gavroche autorstwa Peggy Pawlowski inspirowana postacią małego łobuza Gavroche z powieści Victora Hugo, a także kolekcja Phantas Magoria duetu Grzywnowicz & Wegiel stworzona pod wpływem muzyki legendarnego zespołu Republika. Są tu także ubrania świetnie zapowiadającej się dizajnerki Jagody Piekarskiej, dla której punktem wyjścia w projektowaniu jest architektura. W Blind dostępna jest również biżuteria Kariny Królak, naszym zdaniem jednej z najzdolniejszych polskich projektantek precjozów. Całość dopełnia ekskluzywna kolekcja adidasa – adidas originals – a także ubrania znanej duńskiej projektantki Malene Birger, której zimowa kolekcja powstała pod wpływem twórczości Karla Lagerfelda i klasycznego stylu Coco Chanel. Częścią concept store’u jest również kawiarnia z pyszną kawą i wypiekami. Słodkości przyprawią o zawrót głowy nie tylko smakoszy, ale również estetów. A wtajemniczeni mogą wpadać do Blinda na śniadania z kulinarną niespodzianką. Architektura Blinda utrzymana jest w konwencji minimalistycznej. Białe ściany, oldskulowe białe żyrandole i białe meble przełamuje różowe logo nad wejściem i kolorowe fotografie wiszące wewnątrz. Bardzo się cieszymy, że w końcu w stolicy jest miejsce, w którym można kupić rzeczy młodych zdolnych. Życzymy powodzenia i czekamy na następnych odważnych, którzy postawią na coś świeżego i polskiego. Rosną nam skrzydła, kiedy wiemy, że obok nas żyją jacyś utalentowani! (mr)

21


excesy expo >>>> moda x

Z perspektywy projektantki „Podobna trochę do człowieka, który na pierwszy rzut oka mało ciekawy, z wyglądu nieatrakcyjny, przy bliższym poznaniu zyskuje...”. Tak o swoim mieście w przewodniku po Łodzi MC Łódź napisała Małgorzata Czudak, autorka i pomysłodawczyni publikacji. Trudno się z tym nie zgodzić. Być możne pewien rodzaj społecznego marazmu panujący w Łodzi powoduje, że jest to miasto „na pierwszy rzut oka mało ciekawe”. Jednak moim zdaniem Łódź to jedno z najpiękniejszych miast tej części Europy i można się zakochać w nim od pierwszego wejrzenia. Kolejne punkty przewodnika, czyli opisy architektoniczno-kulturalnych fenomenów Łodzi, to już informacje w pełni prawdziwe. Z Subiektywnego przewodnika po Łodzi (podtytuł publikacji) wyłania się postindustrialne, secesyjne miasto z perspektywami na przyszłość. Miasto imponujących kamienic, pełnych przepychu eklektycznych pałaców, które pozostawili po sobie bogaci Niemcy i Żydzi. Miasto gigantycznych, starych fabryk, w których są dziś lofty, eleganckie hotele i sklepy. Metropolia z Akademią Sztuk Pięknych i Filmówką o międzynarodowej sławie, a także z kilkoma świetnymi muzeami i galeriami. Jest tu m.in. najstarsza w Europie kolekcja sztuki nowoczesnej i chyba najnowocześniejsze muzeum w Polsce – Ms2, jest fenomenalne Muzeum Włókiennictwa z dziełami sztuki, które zostały uszyte, oraz Muzeum Kinematografii w dawnej rezydencji króla bawełny Karola Scheiblera, działa również galeria Atlas Sztuki, czyli jedna z najlepszych prywatnych galerii w kraju, która mieści się w zrujnowanej synagodze, a założona została przez współwłaściciela Grupy Atlas produkującej m.in. kleje, zaprawy i tynki. Łódź z MC Łódź to również miasto barów, kawiarni, klubów i niezłych restauracji. Miasto prężnie się rozwijające. Tak wygląda Łódź widziana z perspektywy projektantki mody, bo Małgorzata Czudak robi modę i jest częścią grupy dizajnerów działających pod szyldem MMC Studio Design. Przewodnika szukajcie w ekskluzywnych punktach Łodzi, gdyż nie będzie go można, niestety, nigdzie kupić. Łódź rządzi! (mr)

Specjalnie dla was najbardziej smakowite radiowe cytaty 3 PM – trzy pliki muzyki, które musisz mieć na swoim iPodzie: John Mayer Who Says Yello Part Love Parov Stelar Coco Chilli ZET Poleca: Chilli ZET Classics: Little Jimmy Scott Holding Back The Years. „Little” Jimmy Scott urodził się w 1925 roku, a nagrywa i koncertuje do dziś. Wyjątkowy album to autorskie interpretacje znanych standardów: Elvisa Costello, Johna Lennona czy Bryana Ferry’ego. Płyta to zestawienie klasycznego repertuaru artysty i popowych piosenek autorstwa m.in.

22 x magazyn #82

Prince’a, Johna Lennona czy Micka Hucknalla - do którego nagrania Jimmy Scott zabrał się z entuzjazmem debiutanta i umiejętnościami wytrawnego artysty, dzięki brawurowemu, pełnemu pasji i euforii wykonaniu przypomina o jego możliwościach wokalnych oraz niepowtarzalności jego frazowania. Polska wersja albumu zawiera dodatkowy utwór How Can I Go On Without You. Chilli ZET Podpowiada: Helmut Newton Sumo. W berlińskiej fundacji imienia Helmuta Newtona otwarto wystawę, gdzie można podziwiać zdjęcia z kultowego albumu mistrza. Sumo to największy, najdroższy i jeden z najbardziej snobistycznych albumów ze zdjęciami. Książka, która waży 30 kilogramów, liczy 480 stron i 400 zdjęć mody, była sprzedawana wraz ze specjalnym stolikiem zaprojektowanym przez Philippe’a Starcka. Album w tym roku obchodzi dziesiąte urodziny. Album miesiąca: Nastaw się na Chill Out Vol. 3 - na dwóch płytach m.in.: Sade Bullet Proof Soul Feist One Evening Bent Beautiful Otherness Sia Soon Well Be Found Hattler So Low Koop Waltz For Koop Masha Qrella Don’t Stop The Dance


Portret kapelusznika

Nobuki Hizume to japoński projektant i stylista. Dotychczas pracował głównie nad kostiumami do musicali, przedstawień teatralnych i filmów. Niebawem rozpoczyna pracę w atelier Christiana Lacroix. Słynie z projektowania niezwykłych kapeluszy. Niektóre jego nakrycia głowy rozmachem przypominają projekty Philipa Treacy’ego. Przemek Sobocki to ilustrator mody, który studiował projektowanie wnętrz na wrocławskiej ASP. Dziś mieszka w Tokio. Za swoją pierwszą publikację w „125 Magazine” został nagrodzony prestiżową Victoria & Albert Museum Illustration Award. Publikował m.in. w koreańskiej edycji „Harper’s Bazaar”, japońskich „Nylon”, „Dazed & Confused” oraz „Numéro Tokyo”. A Maciej Kucia to polski fotograf, który również mieszka i pracuje w Tokio. Kucia zajmuje się głównie reklamą i sesjami mody. Całą trójkę połączyła wystawa w tokijskiej galerii Plsmis, na której Hizume pokazał wiosenno-letnią kolekcję kapeluszy na przyszły rok. To pierwsza prezentacja autorskiej marki dizajnera. Maciek i Przemek stworzyli specjalnie na tę okazję ilustrowaną fotografię-portret, którą pokazano w galerii obok kapeluszy. Radzimy wam uważnie śledzić poczynania chłopaków, bo Kucia i Sobocki to polskie nazwiska na światowej scenie. (mr) www.nobukihizume.com www.sobocki.com www.photo1.myskena.com

Marzenia Anny Anna Pitchouguina urodziła się w Rosji, a konkretnie w mieście Niżny Nowogród, skąd pochodzi m.in. znany pisarz Maksymilian Gorki i top modelka Natalia Vodianova. Marzeniem Anny, jak sama przyznaje, jest kariera w „fashion world”. Przez jakiś czas mieszkała w Gdyni. Studiowała projektowanie ubioru na ASP w Łodzi i w warszawskiej Międzynarodowej Szkole Kostiumografii i Projektowania Ubioru. Studiowała również ekonomię na Uniwersytecie Łódzkim. Aktualnie mieszka w Nowym Jorku, gdzie odbywa staż u Dereka Lama i rozwija markę pod własnym nazwiskiem. Zrealizowała właśnie multiartystyczny projekt Dreamers by Pitchouguina, który z założenia ma wywołać jak najwięcej doznań estetycznych. Podczas eventu w galerii Monkey Town na nowojorskim Williamsburgu na czterech ścianach wyświetlano sesje zdjęciowe z ubraniami Pitchouguiny i rysunki brytyjskiego studia graficznego Wall01. Całości towarzyszył występ duetu Hank & Cupcakes, który tworzy surowy pop-rock z elementami elektroniki. To artystyczne wydarzenie było jednocześnie pokazem kolekcji Dreamers Anny Pitchouguiny. – Początkiem wszystkich moich kolekcji są emocje. W przypadku Dreamers odwołuję się do stanu, w który wprowadziła mnie atmosfera Nowego Jorku i to, że poznałam tu tylu kreatywnych ludzi. Kolekcja to pomieszanie stanu senności i rozmarzenia z ogromną chęcią do działania oraz energią – opowiada projektantka. Dominujące kolory to stonowane indygo, granaty, brązy i beże, a także szarości i pastele. Ubrania uszyte są z jedwabi, szyfonów i spandexów. Kolekcja o lekko vintage’owym charakterze składa się z niezwykle kobiecych ubrań konstruowanych najczęściej na bazie formy tank topu. Następnym przystankiem projektu Dreamers by Pitchouguina ma być Polska. Czekamy ze zniecierpliwieniem! (mr) www.pitchouguina.com foto: Borys Makary makijaż: Jarrett Brandon modelka: Deona Pinkerton

23


>> expo >> łapanka

W zeszłym numerze zapowiadaliśmy konkurs na „różową” stylizację odbywający się z okazji Marszu Różowej Wstążki. Teraz przedstawiamy laureatów. Za najlepszą stylizację uznaliśmy dzieło Agnieszki marek. Autorką zdjęcia jest Weronika herrman. pozowała małgorzata s.

Kim jesteś? Sobą. Studentką i fotoedytorem Co masz na sobie? Kapelusz GC, kurtka All Saints, spódnica Zara, buty Vagabond Róż czy żur? Żuri W staniku czy bez? Zdecydowanie w

>>

>>

Aife Kim jesteś? Dziewczyną z gwiazdką na szyi i rzemykiem na nadgarstku Co masz na sobie? Plecionkę, frędzle, kratę i rajstopy w kwiaty Róż czy żur? Obecnie róż, wstążeczkowy róż W staniku czy bez? No make-up, no bra

>>

Małgorzata S.

Kim jesteś? Sobą Co masz na sobie? Piżamę i tygrysowe pantofle Róż czy żur? Różowy żurek z uszkami W staniku czy bez? Zależy kiedy

24 x magazyn #82

Emilia Piotrowska

Villk Kim jesteś? Villkiem Co masz na sobie? Słodkości – od rajstopek po szpik kości Róż czy żur? Róż zdecydowanie, żur, gdy chodzi o wcinanie W staniku czy bez? Jeden pies


>> Karolina Słota Kim jesteś? Maturzystką opętaną modą, wariacjami i fotografią Co masz na sobie? Męska dżinsowa koszula – secondhand, T-shirt – Top Shop, spódnica bombka – od przyjaciółki, ażurowe rajstopy – Calzedonia, buty i torebka – vintage, ażurowe rękawiczki i złoty naszyjnik – spadek po latach młodości mamy Róż czy żur? Róż, szczególnie na policzkach W staniku czy bez? Zależy kiedy...

>>

>> Candypoli Kim jesteś? Jestem Candice Co masz na sobie? Zarowy zestaw Rock Princess, a na szyi mojego Amazing Horse! Róż czy żur? Od najmłodszych lat róż W staniku czy bez? W staniku, ale wolałabym bez ;)

Super-karo Kim jesteś? Fascynatką mody i psychologii Co masz na sobie? Garnitur Davida Bowie Róż czy żur? Róż, ale jako miłośniczka dobrej kuchni nie pogardzę żurem W staniku czy bez? Oczywiście w. Koniecznie wyszywany różowymi cekinami

Po Marszu

W sobotę 10 października odbył się w Warszawie jedenasty Marsz Różowej Wstążki, w którym wzięło udział ponad 1500 uczestników, nie tylko ze stolicy. Trasa przebiegająca przez Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście zamieniła się w różową rzekę składającą się z osób, który chciały w ten sposób okazać wsparcie dla amazonek. Bezpośrednio po marszu na placu Zamkowym odbyła się impreza finałowa, na której pojawiło się ponad 10 tys. osób. Miasteczko Różowej Wstążki odwiedziły młodsze kobiety, które przyprowadziły ze sobą mamy, babcie i znajomych. Realnie rośnie szansa, że statystyki dotyczące raka piersi będą w Polsce coraz lepsze. Portrety, które fotografowie Tomek Sikora, Wojtek Wieteska i Kuba Dąbrowski wykonali uczestnikom Marszu, już niedługo będzie można zobaczyć na stronie www.marszrozowejwstazki.pl

25


excesy >> gaba kulka

Lady

gaba

„Gabą być, ach, Gabą być” mogłyby zaśpiewać w chórze polskie wokalistki, trawestując znaną piosenkę Maryli Rodowicz. Jesteśmy świadkami narodzin gwiazdy. Nie celebrytki, o której będziemy mogli przeczytać głównie na portalach plotkarskich, ale prawdziwej artystki, która nie będzie znana z tego, że jest znana, ale ze względu na swój talent. Kilka lat zajęło Gabie dostanie się do polskiej pop-świadomości. Kilka lat muzycznych poszukiwań, eksperymentów, projektów. Właśnie wydaje płyę Sleepwalk, w duecie z Konradem Kuczem. Spodziewajcie się niespodziewanego. Gaba Kulka. tekst: Karolina Sulej foto: Magda Wunsche & Samsel

26 x magazyn #82


27


suknia:

omme des Garรงons / RS1 C ul. Koszykowa 24, Warszawa stanik: Chantal Thomass / Horn&More ul. Koszykowa 1, Warszawa gorset: Maldoror

28 x magazyn #82


W jednej z piosenek na Sleepwalk zapraszasz do „a little chat about the meaning of life”. Jeden z twoich ulubionych pisarzy Douglas Adams napisał kiedyś, że odpowiedzią na wszystkie pytania o życie, a także wszechświat i całą resztę jest liczba 42. Tym samym wyśmiał sens wszelkich tzw. pytań egzystencjalnych. Wydaje mi się, że odpowiedzi na takie pytania nie powinny być poważne. Uważam, że odpowiedzi niepoważne mają w sobie więcej prawdy. Są to rzeczy strasznie ważne, natomiast nie są to poważne rzeczy. Obierając się z warstwy skostniałości i takiego bardzo sierioznego podejścia do tych tematów, jesteśmy o krok bliżej do ich rozwiązania. Mówiąc o podejściu poważnym, mam na myśli takie, które traktuje się poważnie. Osoba poważna to taka, która z powagą traktuje samą siebie. A to zawsze oddala nas od odpowiedzi na nurtujące nas kwestie, bo bardziej zajmujemy się sobą niż tymi kwestami. Jeśli zaś podchodzimy do czegoś z pewną dozą absurdu, śmiania się z siebie w danej sytuacji, to wtedy jesteśmy bliżej harmonii ze światem. Świat potrafi być absurdalny i sposób jego tłumaczenia też musi nosić takie cechy. Udaje ci się zachowywać dystans? Czasem tak. Nie jest to taki dystans, który jakkolwiek chroni od przeżywania burzliwych emocji, ale uważam, że mimo wszystko, jeśli człowiek spojrzy czasem na rzeczy w skali kosmicznej, to jest zwyczajnie szczęśliwszy. Wierzę bardzo w takie podejście, które nie przywiązuje wielkiej wagi do wyjątkowości rodzaju ludzkiego. Chodzi mi o to, że te poważne systemy zwykle cechuje postrzeganie człowieka jako czegoś najwyższego i wyjątkowego na skalę wszechświata. Tak, jesteśmy całkiem nieźli (śmiech), ale równie absurdalni, co wszystko inne. Myślę, że akceptując to, z lżejszym sercem będziemy w stanie żyć i przetwarzać rzeczywistość. Bliski ci jest nie tylko światopogląd Douglasa Adamsa, ale też jego najlepszego kumpla... Richarda Dawkinsa, który Douglasowi dedykował swoje książki. Samolubny gen bardzo wiele wyklarował mi, jeśli chodzi o czysto fizyczne konstrukcje świata. Jak jesteśmy młodzi, uczymy się konstruować świat na bazie czynników bardziej fantastycznych i mitologicznych. To jest cenne, bo rozwija wyobraźnię. Natomiast kiedy te elementy przestają wystarczać, nie myślimy o tym, żeby je zastąpić konkretem, który oprócz tego, że wyjaśnia absolutnie powierzchowną rzeczywistość dookoła nas, daje jakąś zasadę. Człowiek myśli o świecie nie tylko jako o otaczających go obiektach, ale też procesach. Dawkins podsunął mi zasadę, która wydała mi się niezwykle elegancka, prosta, a jednocześnie o niemożliwym wręcz potencjale różnorodności. Neodarwinizm i wszystko, co z niego wynika, jest cudowną regulacją i większość mojego myślenia znalazła w nim odzwierciedlenie. Wydał mi się tak trzeźwy i inteligentny. Do tego pozostawia miejsce na wyobraźnię. Nauka nie jest czymś, co mamy brać na wiarę. Chociaż naukowcy rozmawiają często o rzeczach, których nie jesteśmy w stanie pojąć. Jest ciągła weryfikacja, nie ma dogmatu. To jest właśnie podejście, które mi odpowiada – czujne, praktyczne, które nie kłamie, że jest czymś więcej, niż jest. Jestem za materializmem, który moim zdaniem wcale nas nie ogranicza emocjonalnie. A zgadzasz się z jego poglądami na temat religii, które wyraził w Bogu urojonym? Że religia to niebezpieczna bujda? Tak. To bardzo budujące, że jest ktoś, kto w tak prosty, soczysty sposób mówi o rzeczach, o których i tak myślimy. Dobrze mieć taki megafon w postaci Richarda Dawkinsa. Wszystko, czego człowiek potrzebuje, jest w jego mózgu, i jest to dla mnie bardzo romantyczna idea, ponieważ tam się dzieją bardzo fajne rzeczy (śmiech). I nie zdarza ci się po prostu w coś uwierzyć? Branie czegoś na wiarę można rozumieć dwojako. Ktoś mówi: „Mogę ci to wytłumaczyć, natomiast na tym poziomie matematyki czy chemii będzie to dla ciebie zbyt skomplikowane”. I musisz to wziąć na wiarę, bo nie masz pewnej wiedzy. Ale ktoś może też powiedzieć: „Ja ci tego nie wytłumaczę, bo tego się w ogóle nie tłumaczy”. Wtedy to

29


sukienka:

Ania Kuczyńska Chantal Thomass / Horn&More ul. Koszykowa 1 Warszawa buty: Bally pończochy:

Nie widzę materializmu jako jakiejś czarnej rozpaczy – jest dla mnie dozą pozytywnego myślenia, poczucia osadzenia w sobie

30 x magazyn #82


31


jest aksjomat, który musisz wziąć na wiarę, bo musisz. Była taka świetna kreskówka internetowa z patyczaków o różnicy między normalną logiką a logiką religijną. Jeden ludzik mówił: „I has a baseball”, drugi mówił: „Prove it!”, tamten pokazywał i ten drugi mówił: „A rzeczywiście”. W następnym przykładzie ludzik mówi: „I has a baseball”, drugi: „Prove it!”, a tamten pierwszy, wściekły: „Nie możesz mi udowodnić, że nie mam!” (śmiech). Logika religijna. Da się stworzyć moralność bez jakiejś wyższej instancji kontrolującej? Uważam, że moralność znajduje tylko odzwierciedlenie w rytuałach, prawach, a jest w istocie integralną cechą społeczną. Jest użyteczna. Nie wydaje mi się, żeby ateizacja mogła zaszkodzić moralności świata, sądzę, że wręcz przeciwnie. Wrażenie, że gorzej nam idzie z moralnością niż kiedyś, wynika z nadmiaru, głównie złych, informacji, którymi jesteśmy bombardowani. Ja jestem optymistką. Moim zdaniem jesteśmy na jak najlepszej drodze do oczyszczenia sobie mózgu z niepotrzebnych naleciałości. Moralność motywowana religijnie jest straszliwie śliska. Jestem dobry, bo? Ostatnio przyjaciel przypomniał mi akt skruchy, który recytowaliśmy w dzieciństwie:„Ach, żałuję za me złości jedynie dla twej miłości, bądź miłościw mnie grzesznemu, dla ciebie odpuszczam bliźniemu”. Dla ciebie? Nie dla siebie? Nie dla niego? Chcę się przypodobać Bogu, więc odpuszczam bliźniemu. „Przypodobać Bogu” też nie brzmi dobrze... Tak! Takie lizusostwo. A nie czujesz się czasem zagubiona, nie mając takiego religijnego pionu? Nie widzę materializmu jako jakiejś czarnej rozpaczy – „Jezus Maria, nic nie ma, worek trupów, koniec świata”. Jest dla mnie dozą pozytywnego myślenia, poczucia osadzenia w sobie. To, łącznie nawet z pewnym nihilizmem, daje mi poczucie sensowności. W tym chaosie jest siła. A nie przeraża cię natłok informacji, obrazów, które nas nieustannie osaczają? Uważam, że zdecydowanie nie jest to projektowane na odbiór człowieka. Nie posunęliśmy się na tyle ewolucyjnie, żeby móc gromadzić takie ilości danych. Ale jakoś sobie z tym radzimy. Odcinamy kanały. A skąd wiesz, który kanał odrzucić? Sądzę, że ludzie wokół ciebie tworzą twoją konstrukcję moralną. To nie jest tak, że człowiek jako ta samotna wyspa jest bombardowany propozycjami norm, społecznymi układami. Ma filtr. Tym filtrem jest jego mózg i doświadczenie, a potem najbliższe otoczenie, ludzie, na których mu zależy, którzy o niego dbają. Altruizm. To taka karta przetargowa, taki paszport. Przez dobroć wiesz, kto tak naprawdę jest twoim „plemieniem”. Poprzez tych ludzi patrzysz na rzeczywistość. To, że każdy z nas nie staje się szaleńcem po czterdziestu latach życia, to nie jest przypadek. Kultura działa na podobnej zasadzie co biologia? Jest taka książka Maszyna memowa, która teorie genetyki Dawkinsa przenosi na teren myśli. Autorka, Susan Blackmore, usiłuje rozkminić, jak powstaje jaźń. Pisze, że jesteśmy niejako nosicielami swoich umysłów. Jesteśmy konglomeratami memów, które nie służą temu, żeby było nam dobrze, ale temu, żeby się rozprzestrzenić, jak geny. Na tej samej zasadzie działa piosenka, która wpada ci w ucho. Ona jest tam po to, żebyś ją zanucił i żeby ktoś obok zaczął ją też nucić. Na zasadzie wirusa. Idee są w ten sposób konstruowane, żeby się rozprzestrzeniały. Na przykład jakie są najpopularniejsze religie? Religie nawracające. Mem nawracania połączony z memem religii – bomba. Trendy to taki objaw ewolucji idei. A ty, na co się chwytasz? Wszystko to, o czym w tej chwili mówię, jest chwytaniem się. 70 procent osób z podobnym zapleczem społeczno-kulturowo-finansowym mogłoby dokonać wyborów takich jak ja, miałoby identyczne pomysły, ponieważ one pasują, odzwierciedlają nasz sposób życia, myślenia, moment historyczny. Nie mam ambicji, aby odkryć Amerykę. Nie czujesz się wyjątkowa? Ależ czuję się, ale na takiej zasadzie, że mam wyjątkowo dużo szczęścia,dużo rzeczy mi się udaje i jestem zadowolona z siebie i ze

32 x magazyn #82

swojego życia w wielu aspektach. Ale to, o czym rozmawiamy, to popularne idee, nieoryginalne – ale są to też idee, które podnoszą jakość naszego życia. Nie szukam na siłę czegoś, czego nikt inny nie pomyślał. A jakie są twoje poglądy polityczne? Chyba lewicowe, chociaż w tym kraju trudno powiedzieć, co właściwie znaczy „lewicowy”. Ale jeśli lewactwo zakłada uśmiechnięty materializm, to tak. Nie potrzebuję w stu procentach identyfikować się z ruchem politycznym czy społecznym, żeby działać. Dla mnie najlepsze są zmiany, które są spokojnym, metodycznym dzianiem się od wewnątrz. Do nich wystarczy mi moja mała, skondensowana grupa wsparcia. Na skalę paru osób dzieją się naprawdę niesamowite rzeczy, rewolucyjne. A w większej grupie od razu pojawia się niebezpieczna czasem przynależność. Myślę na przykład, jakie jest podejście do organizowania się, jeśli chodzi o ruchy gejowskie. Wielu moich przyjaciół ich unika, bo czuje, że ich prywatność jest dużo bardziej skomplikowana i nie da się jej sprowadzić do politycznego statutu. Ruchy społeczne są potrzebne i dobre, ale czasem można w nich zgubić swoją indywidualność. A jak powstała piosenka Propaganda? Piszesz tam: „Propaganda tell me please, why the colors on the flags don't ever bleed”. Była bezpośrednio zainspirowana książką Cena honoru napisaną przez dwójkę Amerykanów o polskich lotnikach w bitwie o Anglię. Chciałabyś pisać więcej podobnych protest songów czy raczej teksty bardziej intymne? Ale to bardzo intymna piosenka. Iskra potrzebna do stworzenia tekstu powstaje z tego, że czymś się przejmuję – może to być coś bardzo osobistego, może nie być, ale zawsze pochodzi z najintymniejszych emocji. Love Me z tej samej płyty też jest piosenką o polityce, bliźniaczą do Propagandy. Bodybags, która wchodzi na reedycję Out, też jest taka. Wracam teraz do problemu manipulacji politycznej, gdzieś tam we mnie siedzi ten temat, pewnie także ze względu na to, że dorastałam w PRL-u, kiedy głównym zadaniem państwa było opanowywanie głów. Ale mówi się, że te głowy lepiej się miały, kiedy waliły w mur. Powstawała lepsza muzyka, sztuka, literatura… Nie sądzę. Pokutuje taki pogląd, bo zbyt długo byliśmy pod jarzmem i uczyniliśmy z tego cnotę. To najgorszy rodzaj polskiego romantyzmu. To nadal mit polskiego Chrystusa, który z potępieńczym zaangażowaniem zdobywa wolność. Dokładnie tak, jak pisała Maria Janion. Kiedy mówimy, że za komuny było lepiej, patrzymy na 50 lat. A teraz minęło raptem 20. Nie wpadałabym w panikę. À propos Marii Janion, na feminizm się łapiesz? Jestem bardzo zaangażowana w prawa kobiet, bo to moje prawa. Trzeba być zaangażowanym we wszystko, co nas dotyczy. A nasz feminizm nie musi nowych terenów odkrywać, bo u nas prawie nic nie ma. Jest dramatycznie. Ale musi być lepiej. Jest tyle niezależnych kobiet, które sobie świetnie radzą. Samo to musi odnieść skutek. Już pomijając ideologie, to są przecież fakty. Rzeczywistość należy przebić faktem. Czujesz się bezpieczna jako kobieta, tu w Polsce? Jeśli chodzi o kwestie związane z życiem intymnym, z życiem rodzinnym, to nóż się w kieszeni otwiera, kiedy zdajesz sobie sprawę z tego, jakie osoby decydują o tym na przykład, jak masz rodzić, czy masz rodzić, z kim możesz wychowywać dzieci... To cię przeraża? Straszą mnie rzeczy, które ingerują w ciało. Mam taką atawistyczną empatię cielesną. W sztuce też – pokazywanie rzeczy okrutnych bardzo na mnie działa. Oczywiście jeśli nie jest to konwencja komediowa, bo bardzo lubię Płytkie groby i inne takie. Ale przerażają mnie rzeczy, które naruszają świętość ciała. Mam duże poczucie osadzenia we własnym ciele, dlatego łatwo działa na mnie groza, która jest skierowana na cielesną integralność. Nawet jak oglądam horrory, to ten mój strach się włącza. Każda obrzydliwość mnie straszy. Jak widać posokę, flaki, to ja wysiadam. Nie jestem osobą, która je popcorn i się śmieje. Podskakuję na krześle. Jestem marzeniem każdego reżysera, bo wszystko kupuję.


sweter: Ania ponczo:

Co to znaczy, że czujesz się osadzona we własnym ciele? Lubię je. To nie znaczy, że uważam, że jakaś jego część jest ładna, druga brzydka lub gdzieś pośrodku tej skali, ale traktuję je jako dość dobry wehikuł. Czuję się z nim przyjaźnie związana. Odczuwam je czasem jako inną osobę. Staram się o nie dbać, żeby służyło mi dobrze. A jak o nie dbasz? Staram się dbać o całokształt. Wszyscy jesteśmy z takiego pokolenia, które nauczyło się wszystko analizować. Jesteśmy straumatyzowani nawet samym patrzeniem w siebie. Jak wyglądam, jak się zachowuję, czy jestem wystarczająco dobra? Nie chcę tak na siebie patrzeć. Moja ulubioną książką jest zbiór opowiadań Mirandy July, która obnaża nasze dziwactwa, neurozy, zagubienia, jej bohaterowie plączą się, błądzą. To ciekawsze niż budowanie swojego wyidealizowanego obrazu. Jest w tym współczucie. Dlaczego wszyscy nagle potrzebujemy terapii? Nasze pokolenie nie zna definicji dorosłości, ponieważ poprzednia się zdewaluowała, a nie ma nowej. Nie wchodzimy w magicznie pojmowaną dorosłość – kiedyś były pewne ryty, przez które trzeba było przejść, kolejne narzucone role społeczne, teraz nie wiemy, kiedy mamy przestać być dziećmi. Moi rodzice dali mi pojęcie, na czym polega odpowiedzialność – nie opierali tego na konkretnych faktach, ale wpajali zasady współżycia z ludźmi, takiej przyzwoitości. To jest dla mnie miernikiem dojrzałości, to mnie trzyma w kupie. Kiedyś w wywiadzie powiedziałaś, że jesteś „spokojna i mieszczańska”. Jestem. Przecież to, o czym rozmawiamy, to filozofia kanapowa, te książki i filmy, tam jest trochę wysmakowania, ale umówmy się, to nie jest sztuka przez wielkie S. Przyswajam rzeczy, które są do przyswojenia przez everymana. Nie czuję, żeby mój gust był wyszukany. Lubię rzeczy, które sprawiają, że moje życie ma lepszą jakość. Nie ma nic złego w szukaniu przyjemności w życiu. Nie ma, ale jest to mieszczańskie – rozumiane jako przeciwstawione bohemiarskiemu. Nie ma we

Kuczyńska ris van Assche / Flash K ul. Mokotowska 26, Warszawa

mnie awangardy, mentalności, która stoi wspak społeczeństwu w celu indywidualnego rozwoju. Lubię się rozwijać, ale nie jestem z niczym na bakier. Postrzegam siebie jako spokojną jednostkę. A co byś sprzedała za święty spokój? Nie wiem, ale na pewno byłabym skłonna coś wartościowego oddać. Spokój jest ważny. Czasem jest „za dużo tego dobrego”. Nawet jeśli oznacza to powiedzenie, że „nic mnie to nie obchodzi”, „nie rusza mnie to”, „niech to przegapię, dzisiaj jestem nudna”, warto czasem zostać w domu. Tęsknisz czasem za takim dziecięcym rodzajem spokoju? W dzieciństwie rzeczy były proste, ale mieliśmy rozbuchaną wyobraźnię, nieobarczoną doświadczeniem. Doświadczeniem na zasadzie powtarzalności życia. Jeśli patrzysz na chmurę jako dorosły, to już tak naprawdę nie widzisz, bo to jest twoja 22 142. chmura. Dopiero kiedy wyłączysz myślenie, jest szansa, że zobaczysz, że to jest absolutnie niepowtarzalna, nigdy przez ciebie wcześniej niewidziana chmura. Warto się czasem wyłączyć i odbierać rzeczy na nowo. To strasznie trudne, bo myślimy cały czas wciąż o tym samym (śmiech). Ale dobrze jest być otwartym na zaskakujące rozwiązania. Jeśli ma się wielkie szczęście, to zdarza się czasem taka rzecz, która burzy ustalony porządek. To są momenty objawienia. Należy być przygotowanym na bycie zaskoczonym. Nawet negatywnie. Trudno jest przeskoczyć swoje doświadczenie i swoje „o, tak będzie zawsze”, „zawsze się spierdoli”. W dzisiejszych czasach mało osób docenia optymizm, nawet chorobliwy. A bycie optymistą nie oznacza głupoty, która każe ci wierzyć, że wszystko pójdzie po twojej myśli, ale to, że nie zamykasz się w myśleniu odwrotnym. Nawyki są po to, żeby chronić się przed zranieniem… Im więcej razy dostaliśmy po dupie... „Tym wyższe są ściany, w których śpimy”, wracamy do kolejnej mojej piosenki. Ale te cykle można przerwać. Nagle reagujesz na coś inaczej niż zwykle i świat wywraca się na drugą stronę, wszystko się zmienia. Coś klika, zaskakuje. I to jest właśnie to. x

33


34 x magazyn #82


Stylizacja: Andrzej Sobolewski / D’Vision; Asystentka stylisty: Zosia Kula; Make-up: Kasia Rogacewicz; Włosy: Kacper Rączkowski / D’Vision; Produkcja: Martyna Możdrzeń; Modele: Maxim, Michał, Damian / AMQ Models; Janusz Mazur, Bartłomiej Pałubicki, Tomasz Bulik, Irek Malek, Maciej Majzner; Podziękowania dla pana Pawła Chrościckiego i pani Marty Sztobryn za udostępnienie swojego domu jako przestrzeni do sesji. Podziękowania dla pana Andrzeja Skoczenia za udostępnienie mikrofonu ze statywem na potrzeby sesji. Podziękowania dla PHOTOPRODUCTION (www.photoproduction.pl) za udostępnienie sprzętu oraz dla Filipa i Kasi za pomoc podczas sesji. Serdeczne podziękowania dla wszystkich modeli, którzy zgodzili się na wzięcie udziału w sesji, zarówno tych profesjonalnych (AMQ Models), jak i amatorów. Podziękowania dla Kryolan City Warszawa – Artykuły charakteryzatorskie dla filmu, teatru, telewizji; ul. Piękna 58; otwarte: pon.-pt. 10-18, sob. 11-14; tel. 22 621 74 45. Podziękowania dla pana Mikołaja Pałosza i pana Piotra Rodowicza za udostępnienie futerałów na instrumenty na potrzeby sesji. Podziękowania dla restauracji Skafander (ul. Miodowa 1 w Warszawie) za zapewnienie cateringu.

Kucz/Kulka Sleepwalk Jazzboy

Gaba jest wyznawczynią poglądu, że im mniej ma się czasu, tym więcej można zrobić. Mogłaby dodać: im mniej ma się czasu, tym więcej można zrobić, i to zrobić jeszcze lepiej. Obwoływana po dziesięciu latach na scenie objawieniem polskiej sceny muzycznej, po wydaniu płyty Hat, Rabbit zdążyła już wystąpić w Sopocie, odebrać trójkowego Mateusza, zagrać na Open'erze i OFF-ie oraz dorobić się własnego programu w radiu Euro. Zamiast pożyć koncertowo-promocyjnym życiem „odkrycia roku”, Gabie jednak nieustannie spieszy się do czegoś nowego, bo woli dokonywać odkryć niż „odkryciem” być. Nowy projekt Gaby to duet z Konradem Kuczem, zakochanym w Brianie Eno muzycznym erudytą, który od 20 lat jest związany ze sceną minimal-ambient i muzyką filmową. Ze zderzenia klasycznego, kształconego głosu Gaby z mniej turnauowym niż na poprzedniej płycie, bardziej nowoczesnym, eklektycznym instrumentarium powstał album o sile rażenia dużo większej niż nagłaśniane dokonania „dziewczyn z fortepaniem” w rodzaju A Fine Frenzy. Jego nastroje przepływają sinusoidalnie od wyciszonych kołysanek jak Electric Sheep, niepokojących kompozycji jak International Man of Misery, przez pogodne, bardzo piosenkowe Got a Song, aż po rozbujane, euforyczne (i najlepsze na płycie) Your Drum. Sleepwalkiem Gaba udowadnia, że jeszcze kilka miesięcy i żadna polska wokalistka nie będzie mogła się z nią mierzyć.

sweter: Ania ponczo:

Kuczyńska ris van Assche / Flash K ul. Mokotowska 26, Warszawa 35


excesy >> wielga

36 x magazyn #82


izraelska suka ladies&gentleman

JEST FILIGRANOWA I NIEPOZORNA, ALE PRZEZ IZRAEL PRZESZŁA JAK BULDOŻER. TRZY OSTATNIE LATA SPĘDZIŁA W SAMOLOTACH NA TRASIE WARSZAWA – TEL AWIW, PRZYGOTOWUJĄC I KOORDYNUJĄC ROK POLSKI NA TYM TRUDNYM I FASCYNUJĄCYM SKRAWKU ZIEMI. SUKCES BYŁ OSZAŁAMIAJĄCY. ROK UZNANO ZA NAJBARDZIEJ UDANĄ PROMOCJĘ POLSKIEJ KULTURY ZA GRANICĄ OD LAT. JEST JEDNĄ Z NAJLEPSZYCH MENEDŻEREK KULTURY W POLSCE Z NIEWYCZERPALNYM ŹRÓDŁEM ENERGII I DLATEGO PRZYGOTOWUJE JUŻ KOLEJNE UDERZENIE. TYM RAZEM NA POLSKIEJ ZIEMI. KATARZYNA WIELGA. tekst:

Mike Urbaniak Witek Orski

foto:

Całował cię po rękach? Kto? Minister kultury. Nie. A dyplom chociaż dał? Tak, i wszystkim nam bardzo podziękował za ciężką pracę i nowatorskie podejście do sprawy. Dlaczego akurat tobie powierzono koordynację Roku Polskiego w Izraelu? Mam teorię, że ówczesny dyrektor Instytutu Adama Mickiewicza Bogdan Słoński miał mnie już dość i chciał się mnie pozbyć, wysyłając gdzieś daleko. A poważnie, to może przeważyło to, że nie mam dzieci, więc można mnie wysłać na długo za granicę. Miałaś wcześniej jakieś doświadczenia z Izraelczykami? Żadnych. Wcześniej zajmowałam się Austrią, Francją, Niemcami. Izraelem się specjalnie nie interesowałam. Ale jak szef prosi, to się nie odmawia. Wyjazd co prawda zawisł na włosku, bo wybuchła wtedy druga wojna libańska i nie wiedzieliśmy, co robić – jechać, nie jechać. W końcu jednak spakowałam walizkę i poleciałam na trzy miesiące na badania terenowe. Wylądowałam w Tel Awiwie 29 września 2006 roku w środku nocy. Osoba, która miała mnie odebrać, nie pojawiła się, niestety, na lotnisku. Wzięłam więc taksówkę i pojechałam pod jedyny adres, jaki znałam, czyli do Instytutu Polskiego w Tel Awiwie. Tam jednak nikogo nie było. Miałam jeszcze numer telefonu znajomej teatrolożki. Zadzwoniłam do niej, bo wiedziałam, że nie śpi. Zawsze pisała do mnie mejle nad ranem. Dzwonię i mówię: „Słuchaj, jestem w Tel Awiwie. Jest 5 rano. Mam 40-kilogramową walizkę. Nie mam gdzie się podziać. Ratuj!”. To był mój początek. Od czego zaczęłaś rekonesans? Na początku miałam w notesie nazwiska kilku ludzi z dużych instytucji narodowych, z którymi chciałam się spotkać. A potem to już była prawdziwa lawina. Każda osoba, z którą się spotykałam, dawała mi kontakty do następnych. Miałam pięć-sześć rozmów dziennie, robiłam notatki i zastanawiałam się, kogo przysłać do Polski na wizyty studyjne. Po co te wizyty? Przyjęliśmy zasadę, że nie będziemy narzucać Izraelczykom programu. Chcieliśmy, by przyjechali do Polski, sami powęszyli w kulturze

i wybrali to, co ich zdaniem warto pokazać, co zainteresuje tamtejszą widownię. Te wyjazdy studyjne były zindywidualizowane. Izraelczycy mają pewne stereotypy na temat Polaków i byłoby nam je trudno przełamywać, gdyby podróżowali w grupach, bo tylko by je sobie wzmacniali. A jak reagowali na twoje zaproszenia do Polski? Kiedy w 2006 roku szłam do nich na spotkania i mówiłam, że planujemy kulturalne działania polsko-izraelskie na rok 2008 i 2009, to oni pukali się w głowę i mówili, że nawet nie wiedzą, czy w 2008 roku ich kraj będzie istniał. Byli zszokowani planowaniem z tak dużym wyprzedzeniem. To jest kraj o gigantycznym poczuciu tymczasowości, bo w każdej chwili może wybuchnąć kolejna wojna i nie wiadomo, jak się skończy. Każde pokolenie ma swoją dużą wojnę, a w międzyczasie są jeszcze mniejsze. Uzmysłowiłam to sobie dopiero tam na miejscu. Co jeszcze uzmysłowiłaś sobie w Izraelu? Że większość ludzi zajmujących się kulturą, dyrektorzy teatrów i galerii, nic nie wie o Polsce, a dokładniej – o współczesnej polskiej kulturze. Szokujące dla mnie było to, że kurator jednego z głównych muzeów nie wiedział, kto to jest Wilhelm Sasnal. Dla nich sztuka to Nowy Jork, Paryż, Londyn. Do Warszawy nie przyjeżdżają. Ale muszę przyznać, że 99 procent osób chciało przyjechać do Polski, chciało się zaangażować, było nastawionych pozytywnie. A 1 procent? Dyrektor jednej z dużych fundacji powiedział mi, że Polska jest dla niego czarną dziurą na mapie Europy i on nie będzie uczestniczył w oczyszczaniu naszego sumienia. Nie rozumiałam, jak on mógł mi coś takiego powiedzieć. Nie mówię już nawet o względach grzecznościowych. W Polsce nikt by czegoś takiego nie powiedział, nawet gdyby tak myślał. A w Izraelu mówi się prosto w oczy. Dyrektor należał do Drugiego Pokolenia – dzieci, których rodzice przeżyli Holocaust. Są obciążeni ogromną traumą. Starałam się zrozumieć jego zachowanie, choć od ludzi kultury wymaga się większej otwartości. Nie miał problemu z jeżdżeniem na festiwale do Berlina, a miał problem z przyjazdem do Warszawy. Pojechałaś nieprzygotowana? Nie przerobiłaś przed wyjazdem bardzo trudnych relacji polsko-żydowskich? Zamierzałam podejść do sprawy bez przesądów i stereotypów obciążających relacje polsko-żydowskie.

37


Dyrektor jednej z dużych fundacji powiedział mi, że Polska jest dla niego czarną dziurą na mapie Europy i on nie będzie uczestniczył w oczyszczaniu naszego sumienia Poza tym przyznaję, że te relacje nigdy mnie jakoś specjalnie nie zajmowały. Robiłam inne rzeczy. Chciałam zabrać się za Izrael jak za każdy inny kraj, a nie jak za żydowski kraj, i wydaje mi się, że to mi bardzo pomogło tam na miejscu. Izraelczycy nie mieli poczucia, że przyjechałam do nich z jakimiś przekonaniami, uprzedzeniami, szablonami, w które będę chciała ich wtłoczyć. Moim założeniem było nie traktować Izraela wyjątkowo, a to, że Izrael jest wyjątkowy, dotarło do mnie potem. Nawiasem mówiąc, dyrektor fundacji, który tak bardzo wzbraniał się przed przyjazdem do Polski, w końcu zmienił zdanie. Podobny problem miałam z dyrektorem filmoteki w Jerozolimie. Był bardzo oporny. Chyba trochę się obawiał. Namawiałam go przez dwa miesiące, ale w końcu się udało. Przyjechał na festiwal Camerimage do Łodzi. Kiedy wrócił do Izraela, przyznał, że to był jeden z najbardziej udanych zawodowych wyjazdów w jego życiu. Większą satysfakcję sprawia przekonanie kogoś, kto jest sceptycznie nastawiony lub zdecydowanie nie chce przyjechać. Relacje polsko-żydowskie to stąpanie po cienkim lodzie. To prawda. Nie jest łatwo. Wynika to z wielu czynników. Mocno upraszczając, można powiedzieć, że przez setki lat byliśmy blisko siebie, a to bardzo boli, kiedy zdradza cię sąsiad. Bardziej, niż gdy zdradzi cię obcy. Do tego dochodzi długi okres braku stosunków dyplomatycznych i podziału na wrogie bloki polityczne. Braki w edukacji po obu stronach. No i w obu Amerykach mamy mamy taką Polonię, jaką mamy. A to zaledwie czubek góry lodowej. Ale problemy były też zupełnie współczesne. Środowiska tak zwanej kultury niezależnej miały kłopot z tym, że realizowany przez nas program był rządowy. Początkowo obawiali się wejścia w jakiś kanał propagandowy. Bali się, że zafundujecie im wycieczkę w stylu „jaka Polska jest cudowna”? Mniej więcej. Ale my nie chcieliśmy uprawiać żadnej propagandy ani zamiatać czegokolwiek pod dywan. Z ludźmi kultury to nie przejdzie. Gdybyśmy cukrowali własną historię, nie byłoby szansy na prawdziwe polsko-izraelskie spotkanie. Jakie polskie nazwiska znają Izraelczycy? Jarzyna, Warlikowski, Lupa, Wajda, Kieślowski. Izraelscy ludzie kultury kojarzą też Althamera i Żmijewskiego, ale dla nich te wszystkie polskie nazwiska są wyjęte z szerszego kontekstu. Kojarzą je, ale nie potrafią ich wpasować w większy obraz kulturalny. A kogo lub co wypatrzyli podczas pobytów w Polsce? Generalnie poszli mocno w kulturę niezależną, niemainstreamową. Wpadła im na przykład w oko młoda Ania Molska, która nie jest jakoś powszechnie znana nawet w Polsce. Koprodukcję spektaklu Tykocin – Bat Yam reżyserował ze strony polskiej Michał Zadara, którego styl robienia spektakli jest zupełnie inny od izraelskiej tradycji scenicznej. Dużym ryzykiem podjętym przez Izraelczyków było wykonanie Pieśni o nocy Karola Szymanowskiego na bardzo przecież komercyjnym Festiwalu Izraela. Nie Chopin, ale Szymanowski. Wybory były więc często nieoczywiste, a recenzje fenomenalne. Jak po Madame Butterfly w reżyserii Mariusza Trelińskiego w Operze Izraelskiej. Widownia oszalała! Robiliście coś w Autonomii Palestyńskiej? Oczywiście. Ważne było to, żeby nie traktować Autonomii jak części Izraela, bo to byłoby niesprawiedliwe dla Palestyńczyków. Nie było więc tak, że pokazywaliśmy coś w Izraelu i przy okazji wieźliśmy to do Autonomii. Palestyńczykom występy gościnne nie są tak potrzebne jak wyjazdy studyjne

38 x magazyn #82

do Europy, robienie projektów na miejscu, warsztaty i edukacja. Wspólne robienie projektów jest dość ryzykowne. Były jakieś awantury? Jasne, nieraz. Ale to może być bardzo twórcze. Kiedy polscy i izraelscy komiksiarze byli z wizytą u grupy Twożywo w Warszawie, strasznie się pokłócili o to, kto jest bardziej winny: Polacy mordowania Żydów czy Żydzi Palestyńczyków. Dzwoni moja komórka. Jeden z Izraelczyków mocno nakręcony mówi: „Musisz tu natychmiast przyjechać!”. Akurat byłam w Polsce. Wsiadłam do taksówki i pojechałam do nich. Mediowałam przez dwie godziny, jak w konflikcie bliskowschodnim. Z dzisiejszej perspektywy cieszę się, że do tego doszło, bo dzięki temu ich wspólny komiks Kompot nie jest nudny. Kiedy widziałam ich ostatnio razem w Tel Awiwie, to się wzruszyłam. Dzięki temu doświadczeniu stali się przyjaciółmi, wysyłają sobie zdjęcia swoich dzieciaków, są w kontakcie. Czujesz się dumną mamą? Raczej dumną akuszerką. Bardzo dumną. Ale stałam się podobno monotematyczna. Ostatnio mój przyjaciel po kilkuna-


stu minutach rozmowy powiedział: „Możemy przestać rozmawiać o Izraelczykach i Palestyńczykach?”. To przestańmy. Przygotowujesz teraz program kulturalny na czas polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Jakie są plany? Mogę teraz powiedzieć o jednym projekcie, nad którym pracujemy w Narodowym Instytucie Audiowizualnym. To Europejski Kongres Kultury, który będzie zorganizowany podczas polskiej prezydencji w UE w drugiej połowie 2011 roku. Kongres ma przybliżyć debatę o europejskości, która toczy się u nas i w innych krajach, wyznaczać jej nowe kierunki, ale jednocześnie pokazać siłę i potencjał organizacji pozarządowych, tej oddolnej mozolnej pracy, która tworzy krajobraz kulturalny Unii. Dlatego planujemy coś, co roboczo nazywamy festiwalem społeczno-kulturalnym. Z mojego punktu widzenia ważne jest zaproszenie do współpracy w tych przedsięwzięciach Ukrainy i Turcji. To są plany na rok 2011, ale ty już myślisz też o 2012. Zostałam poproszona o przygotowanie programu na Międzynarodowy Festiwal Teatralny „Malta” w Poznaniu, którego przewodnim tematem będzie Bliski Wschód.

Wróciłam właśnie z biennale w Stambule, gdzie zaczęłam węszyć. Zamierzam skoncentrować się na krajach, które były częścią imperium ottomańskiego. Fascynuje mnie ten region, ale bardzo pilnuję, by nie popaść w romantyczny orientalizm. Przenikanie się religii i kultur potrafi być bardzo złudne. À propos tego przenikania. Jechałaś do Izraela, którego nie znałaś i którym się specjalnie nie interesowałaś, a teraz nosisz na szyi i gwiazdę Dawida, i wizerunek Mekki. To prezenty, które dostałam zupełnie niezależnie. Noszenie ich razem to trochę taka prowokacja dla wtajemniczonych. Ale muszę przyznać, że uwielbiam Izrael i Palestynę, ze wszystkimi ich wadami. To był niesamowity czas w moim życiu. Dużo się nauczyłam, na przykład pokazywania paluchem. Zwrócił mi na to uwagę dobrze wychowany kolega, mówiąc: „Kasia, nie pokazuje się palcem”. A w Izraelu się pokazuje! Przywiozłam sobie stamtąd do Polski izraelską sukę. Ma na imię Layla, adoptowałam ją ze schroniska. Teraz biedulka trochę przymarza, ale powoli się przyzwyczaja do Polski. Ja też. x

39


excesy >> lupa

lupus

Reżyser teatralny. W tym określeniu zawiera się wszystko inne, co moglibyśmy powiedzieć na temat Krystiana Lupy. Jego rysunki także przynależą do świata teatru, chociaż są mocno odrealnione. Ten obok był dla nas punktem wyjścia do rozmowy o intymnych przestrzeniach Lupy. Także o tym, jak aktorzy szukają w nich dla siebie miejsca – czasem na oślep, po zwierzęcemu, instynktownie. Czy w Personie. Marilyn została przekroczona pewna granica? Dokąd zaprowadzi nas Simone Weil, kolejna część tryptyku, nad którą Lupa pracuje właśnie w warszawskim Teatrze Dramatycznym? tekst:

Hanna Rydlewska i Adam Radecki Paweł Eibel rysunek: Krystian Lupa foto:

Adam Radecki: Jesteśmy ciekawi, jak wygląda pański pokój. Kiedy ogląda się rysunek pana autorstwa zatytułowany Mój pokój na Żytniej… Już nie mieszkam na Żytniej. Teraz mam inny pokój. AR: Proszę nam jednak coś o nim opowiedzieć. Tamten pokój był nawiedzany przez rozmaite demony. Na przykład kiedyś w sylwestra – a mieszkanie mieściło się na dziewiątym piętrze – podczas mojej wariackiej, prawie paranoicznej pracy nad scenariuszem Miasta snu według Kubina (to ważne, bo u niego szaleją takie demony), po północy w pokoju pojawił się świetlisty trójkąt, który zmierzał w stronę otwartego okna. W ostatniej chwili zamknąłem okno i trójkąt pozostał w pokoju. Inaczej musiałbym polecieć za nim.

40 x magazyn #82


41


Aktor czuje jakiś brak z mojej strony, kiedy siedzę cicho Hanna Rydlewska: A pokój, w którym pan obecnie mieszka? Jest spokojniejszy. Choć poprzednia właścicielka mieszkania zostawiła po kątach różne dziwne fluidy. Czasem podejrzewam, że siada na szukanych właśnie przedmiotach i one znikają, pojawiając się po wielu godzinach w zupełnie innym miejscu. AR: Podczas prób do Wymazywania mieszkał pan na terenie Teatru Dramatycznego w Warszawie, w Pałacu Kultury, w Loży Stalina. Co tam się działo? Tak, mieszkałem w Loży Stalina, to miejsce z fatalną energią. W tym pokoju nie można zupełnie spać. Stoją tam nadal oryginalne meble przygotowane przez radzieckich artystów na niedoszły przyjazd Stalina, na przykład fotele z kaczkami, przy każdym fotelu dwie kaczki, co dziś wydaje się jakieś… prorocze. HR: Co dla pana buduje intymność w przestrzeni? To zależy, co się widzi i czego się szuka w danym momencie. Na przykład… Do pokoju często sprowadza się innych ludzi, więc stroi się go i nastraja pod nich. Komponuje się wizerunek, który się potem gościom puszcza jak muzykę. AR: Wydaje się, że pan komponuje pokój ewidentnie pod siebie. (Chwila namysłu) Szczerze powiedziawszy, to nie. Gdybym mógł go urządzić od początku, zrobiłbym to zupełnie inaczej. Te wszystkie sprzęty, które się pozbierały w ciągu życia… Na przykład dwie szafy biblioteczne, które ojciec zdobył z niezwykłym trudem i był z nich ogromnie dumny. Wszystkie te graty same kreują przestrzeń, którą zamieszkuję. Moi przyjaciele i dalsi bliscy, myśląc, że jestem fetyszystą przedmiotów, obdarzają mnie nieskończoną liczbą magicznych prezentów mających osobliwe siły przekazu. Przecież nie wyrzucę tych wszystkich rzeczy. HR: Jaki prezent pan ostatnio otrzymał? Ostatnio dostałem róg ze srebra, na którym siedzi nagi chłopiec. Jest to róg obfitości, który z czasem oczywiście przywłaszczyła była właścicielka mojego mieszkania (śmiech). Wracając jeszcze do poprzedniego wątku, to pokój się stwarza niejako sam. Ja bym sobie wymarzył pustą przestrzeń, w której jest ułożony tylko materac, po książki chodziłoby się gdzie indziej, na ścianach nic by nie wisiało… Ale oczywiście w zupełności zgadzam się z tym, że pokój jest przedłużeniem nas samych i dzieje się tak, że czasem zawiaduje nim jakaś inna wola, która nie jest do końca moja. I tak jest może lepiej. AR: I nagle taki pokój, przepełniony przedmiotami, staje się czymś na wzór loży świata. Tak. My też jesteśmy przepełnieni motywami, choć może nie życzylibyśmy sobie tego. Można powiedzieć, że przedmioty są jakimiś wieściami, są innymi ludźmi. Przedmioty, które były w domu moich rodziców, gdzieś tych rodziców w sobie przechowują. Jest taka szafka w biurku, która nosi niezatarty zapach ojca. Nie chodzi o to, żeby cały czas wąchać ojca (śmiech), ale czasami, gdy ktoś siedzi na tapczanie, można mu zaproponować, żeby powąchał mojego ojca… HR: Pytamy tak uparcie o przedmioty i pomieszczenia, ponieważ gdy się prześledzi pańskie scenografie, wychodzi na jaw, że są łudząco podobne do pokoi. Są – w mikroskali – światem wybebeszonym na lewą stronę. Rzeczy też są aktorami – mniej ruchliwymi, ale cierpliwymi, czekającymi uparcie i wampirycznie. Czekającymi na sytuację, na ludzi, z którymi stworzą upragnioną konstelację. To oczywiście sugestie patrzącego, ulegającego magii… Nagle spotykam się z nimi, z przedmiotami i popadam w zadziwienie. Łyżka – arcydzieło, wynik długotrwałej funkcji – nagle cię zachwyci, podczas kiedy natrętne wytwory dizajnera nie nadają się do użytku.

42 x magazyn #82

AR: Na przykład mieszkania urządzone w guście Jugendstill nie nadają się do zamieszkania, przerażają. Monstra! Choć… chyba teraz już nie fascynuję się tak przedmiotami. AR: Oglądając pana ostatni spektakl Persona. Marilyn, nie odniosłem takiego wrażenia. Widzi pan, te stoły, powiązane ze sobą w jeden jakiś… jakbyśmy przetworzyli dosłownie nasze snute przy nich fantazje na stworzoną postać i rzucili ją na te stoły jak przyniesione do domu ciuchy, gdzieś kupione, gdzieś znalezione – bezdomna, szukająca ucieleśnienia postać może tu rozłożyć swoje kołdry i poduszki, swoje graty potrzebne do istnienia, i żyć na nich i spać – traktując je (to swoje życie) jak jakąś laboratoryjną materię, którą się kładzie na stół, żeby dokładnie ją zbadać. HR: Pierwszy raz oglądaliśmy Marilyn z balkonu, siedząc tuż za panem… Coś takiego! HR: I obserwowaliśmy pana dość histeryczną gestykulację. Wsłuchiwaliśmy się w przerażające odgłosy, które pan wydawał. Mające jednak swój określony rytm. Czy to jest część pańskiej strategii? Na cudzych spektaklach też to robię, to spontaniczna odpowiedź ciała na coś ekstremalnie zwierzęcego, co płynie chwilami od aktorów. I nie jest to, jak myślą niektórzy, kod instrukcji dla aktorów. Choć… Raz powiedziałem aktorom we Wrocławiu, że gdy będę uważał, że mówią za cicho, będę mówił „ttttt”, i ten odgłos należał do jakiejś sfery zwierzęcej. Aktor czuje jakiś brak z mojej strony, kiedy siedzę cicho. Wiem bardzo dobrze, że kiedy z widza wydostanie się coś niewyartykułowanego, kiedy dojdzie do głosu ta sfera pierwotna, to aktorzy natychmiast dostają porcję magicznej, zupełnie pierwotnej energii, która być może w kreowaniu autonomicznego teatralnego kosmosu jest najważniejsza. Dla aktora niezbędne są zabiegi rytualizujące, dające mu życiodajny rytm i odwagę, pozwalające mu albo zapomnieć o widzu i samym sobie aktorze, albo odbierać widza i myśleć o widzu inaczej – prowokacyjnie, performersko. HR: A jeżeli rytm przychodzi z zewnątrz i jest obcy dla aktora? Nigdy nie atakuję aktora rytmem obcym! Zawsze odrzucam muzykę, która choć piękna i wspaniała, niesie ze sobą coś niwelującego dla naturalnego rytmu spektaklu. Aby być kompletnym odbiorcą, należy się w pełni poddać rytmowi scenicznego zdarzenia. Wówczas człowiek ma prawo do tego, by stać się wariatem, budzi się w nim takie kubinowskie zwierzę. AR: Wydaje się, że te podstawowe prawdy ciała, o których rozmawiamy, szczególnie wyraźnie dochodzą do głosu w tekstach, na których pan pracuje. Musil, Broch, ale przede wszystkim Bernhard, którego cała twórczość utrzymana jest w rytmie oddechu histeryka. Absolutnie! To jest rytm ciała. Można powiedzieć, że w monologiście Bernharda czuje się żyjące zwierzę. Sztuki Bernharda są pozbawione znaków przestankowych – myślę, że bał się tych znaków, natomiast jego znakami jest oddech. I nie wiem, jak można tego nie zrozumieć. To przecież zupełnie naturalne. AR: Dyskutujemy o ciele, to porozmawiajmy o gwałcie. Wróćmy do Marilyn i do odtwórczyni tytułowej roli Sandry Korzeniak. Wyszedłem z tego spektaklu mocno poruszony, ponieważ miałem nieodparte poczucie, ze na żywym człowieku został dokonany gwałt, zostały przekroczone granice autonomii aktora. Jest pan gwałcicielem? To dziwne, bo w stosunku do Marilyn często spotykam się z takimi zarzutami. I zastanawiam się, skąd one się biorą. W naszej pracy aktorka nie została zmuszona


43


do niczego… Choćby na przykład, jak przypuszcza się dość powszechnie, do nagości – to raczej była wewnętrzna potrzeba wchodzącej w postać aktorki. Sam ze zdziwieniem patrzyłem na próbach, że jest coraz bardziej naga. Nigdy też nie zaatakowałem jej wyobrażeniem, potrzebą takiej nagości, ten atak przyszedł raczej ze strony tego, co tkwi tajemniczo w samym micie, gdzieś ukryte jest w jej filmach, sesjach zdjęciowych z Marilyn Monroe, której seksualizm był niepokojąco eksplozywny, ekshibicjonistyczny. To w wyobraźni Sandry rodziła się potrzeba nagości… Być może podobny gwałt tkwi w sytuacjach dialogowych, w monologach na granicy intymnych wyznań, w temperaturze i drastyczności sfer relacji, w które staczaliśmy się po prostu, trochę jak w narkotyczny sen… Podczas prób aktorzy ani razu nie zgłosili sprzeciwu wobec naszej metody pracy. HR: Dla mnie ten filmowy element spektaklu, w którym Sandra krzyczy, że już nie może, nie potrafi być Marilyn, był zupełnie wstrząsający. To był moment, w którym przestałam rozróżniać cierpienie Marilyn, która nie umiała być Gruszeńką, od cierpienia Sandry, która nie potrafiła być Monroe. Zdradzę kulisy sytuacji, podczas której powstał ten zapis. To była improwizacja. Można powiedzieć, że gwałt tkwi często w metodzie improwizacyjnej i ten gwałt zadają sobie wzajemnie aktorzy, przystępując do

44 x magazyn #82

improwizacji z bardzo ekstremalnymi wyobrażeniami o sobie. Aktorzy niekiedy nie czują sfery bezpieczeństwa drugiego człowieka. W życiu się to samoistnie zdarza, że pewnej sfery nie możemy przekroczyć, ponieważ druga osoba ma siłę obronną, którą my wyczuwamy. Aktor musi być taką bestią, którą te niebezpieczne rejony bardziej fascynują, niż odrzucają. Jeżeli kogoś to przeraża, to niech sprzedaje książki albo niech zostanie krytykiem. Kończąc, ten monolog jest spontanicznym monologiem Sandry. Improwizacje były robione zawsze w ten sposób, że aktorzy przed kamerą pozostawali sami, ja nigdy nie byłem obecny. Kiedy skończyła się bardzo drapieżna i tocząca się na granicy improwizacja Marilyn & Paula, Sandra trwała dalej w temacie, w czymś, co ją gnębiło, a kamera szła dalej. Próbowała się dobić wewnętrznej przyczyny, dlaczego w swoim wyobrażeniu o Marilyn i jej relacjach z otoczeniem została w jakiejś mierze zgwałcona… Kiedy powiedziałem, że to jest nagrane, Sandra odpowiedziała: super. AR: Wydaje mi się, że pan uchyla się od ciosu. Wyrażając swoją wątpliwość, odnoszę się do relacji aktor – widz. Ponieważ zarówno pan, jak i Sandra jesteście przygotowani na podobną dawkę histerii, was to nie boli, bo na to są obliczone wasze poszukiwania. Natomiast niebezpieczny jest tutaj dla mnie moment, w którym pan podejmuje decyzję,


mnie zupełnie powaliły słowa mojej przyjaciółki Lidii Wilk, która – kiedy jej powiedziałem, że robię spektakl o Marilyn – odpowiedziała, że jestem do niej podobny. We mnie taki potencjał tkwi od dziecka i to nie są wspomnienia, ale pewien podobny wzorzec, jakaś wspólna rodnia. Wszystko zaczęło się od Warhola: bardzo ponętna przygoda, jaką przeżyłem przy robieniu Factory 2, nakazała mi szukać dalej. HR: Teraz pracuje pan nad kolejną częścią Tryptyku, po Marilyn czas na Simone Weil. Obecnie, o czym mówimy, głównym tematem pana zainteresowań jest problem i fenomen osobowości. Jak te „badania” przeniesie pan na historię Simone? W przypadku Simone idę trochę dalej, to znaczy opowiadam o Elżbiecie Vogler, bohaterce Persony Bergmana, która po 30 latach milczenia na powrót poszukuje siebie, zaczyna znowu grać. Młody reżyser, z którym się związała, proponuje jej rolę Simone Weil, którą uważa za niebezpieczną, z wielu względów. Weil jest niezwykle ciekawą postacią. Podsumowując, jest to opowieść o postaci, która się w aktorce rodzi, niezależnie od woli samej aktorki, bo ona ostatecznie odmawia zagrania tej postaci i wtedy postać w niej eksploduje. AR: Jaka bajkę pamięta pan z dzieciństwa? Chyba najmocniej przeżyłem książkę Andersena z bajkami, którą dostałem w chorobie. Lubiłem takie pokraczne bajki, na przykład o rodzinie ślimaczej, która żyła na polu łopianów i była bezdzietna, więc zaadoptowała ślimaka bez skorupy. A potem opowiadała mu, że czeka ich wspaniała przyszłość, a mianowicie że zostaną złapani, ugotowani i złożeni na srebrnym półmisku (śmiech). AR: To wesoło. Tak. No i tak zjadają te łopiany w oczekiwaniu na świetlistą przyszłość. Uważam, że jest to superbajka. Natomiast największe wrażenie robiła na mnie bajka o dzikich łabędziach, dwóch braciach przemienionych w ptaki.

że zostanie to włączone do spektaklu – tym samym bardzo narażając widza, który przecież w żaden sposób nie może się przed tym obronić. Rozumiem. Sam niejednokrotnie jako widz byłem oburzony pewnego rodzaju wampiryzmem autora. Na przykład wyobrażam sobie film von Triera i myślę sobie: „Spieprzaj z tym wymuszaniem wzruszenia!”. Moja wyobraźnia w tym momencie funkcjonuje dość stereotypowo, tj. mam do czynienia z jednym wampirem i jego ofiarą, w tym przypadku Björk. Faktem jest, jeśli mówimy o Tańcząc w ciemnościach, że von Trier za tanio wszedł w rejon cierpienia i nim po prostu epatował. Dla niego ważniejszy był efekt niż sam proces. Natomiast uważam, że danie krwi w mieściło się w normie humanistycznej, a nie mogę zrobić nic więcej, niż odnieść się do mojego sumienia. Widz może się z tym nie zgodzić i z pewnością tego nie zlekceważę, natomiast nie mogę z tym dyskutować. Nie interesuje mnie efekt, w którym tanio sprzedam cierpienie. AR: Cena była chyba wysoka, bo mam wrażenie, że postać Marilyn jest przepełniona panem, że Marilyn Monroe to pan i że to pana cierpienie. A to bardzo ciekawe! W młodości byłem zupełnie wariackim jej fanem, obłąkańczym wielbicielem. A w takiej postawie kryje się zawsze element identyfikacji. W tej pracy odrodziła się jakaś jej nieuświadomiona część. Kiedyś

AR: To są bajki, które pan sobie niejako sam serwował. A jakie historie były panu opowiadane? Właśnie w tym rzecz, że moja matka nie była najlepsza w opowiadaniu bajek. I te bajki były tworzone na potrzeby chwili, kiedy chorowałem. Kiedy miałem jakieś cztery lata, przeniosłem się wraz z moimi rodzicami, którzy byli nauczycielami, do szkoły i rodzice zaczęli tam hodować zwierzęta. Były kury, mieliśmy owieczkę. I ja tymi kurkami byłem zafascynowany, więc matka opowiadała mi bajki o przygodach tych kurek. Fabuła była z grubsza taka: król Krybus – kogut karmazyn, jego żona Karmazynka, wraz z córką, kurką z rasy Leghorn – Ślepiczką, niewidzącą na jedno oko, ale zapamiętałą nioską, jadą do Ameryki. AR: Zupełnie jak Immanuel Kant u Bernharda i w pańskim spektaklu. Tak. No i w tej Ameryce przeżywają najrozmaitsze przygody. Hm… Cytat z Kanta: „Kant wiezie do Ameryki rozum, Ameryka przywróci mu wzrok”. Ciekawe, jak było z tym rozumem i wzrokiem w odniesieniu do moich bohaterów… AR: A jak jest z pańskim wzrokiem i zwierciadłem? Kiedy ostatni raz spoglądał pan w lustro? Nieustannie spoglądam w lustro. Ta obawa przed spoglądaniem w lustro to jest lęk młodych ludzi. Człowiek, kiedy zaczyna tracić młodość, zaczyna tworzyć jakieś pół psychiczne, pół fizyczne produkty – niby dowody młodości. Kiedy patrzę na swoje zdjęcia z młodości, to bardzo mi się to nie podoba. Wolę obecny wyraz swojej twarzy, jestem z nią pogodzony. x

45


excesy >> sztuka

kobietodruk

Piękna BB, która udaje kobietę wyzwoloną. Polonia reklamująca obligacje. Zdeformowana prostytutka, aktoreczka teatru Moulin Rouge widziana oczami kalekiego mistrza. Kobieta w służbie komunizmu, bez płci, bez osobowości. Te i wiele innych kobiet wydrukowano niegdyś na plakacie. Teraz zostały zebrane na wystawie w warszawskim Muzeum Plakatu. tekst:

Marcin Różyc

Co to jest płeć? Jak powstaje? Kiedy i co na nią wpływa? To pytania, które zajmują naukowców od wieków. Mimo to jej definicja coraz bardziej się rozmywa, a płci okazuje się być coraz więcej. Dziś płeć zwykle rozróżniana jest na biologiczną i kulturową, choć i tę najprostszą bipolarność trudno jest obronić, zwłaszcza kiedy dojdziemy do wniosku, że podział w obrębie biologii nie jest wolny od wpływów kultury. Kultura podsuwa nam coraz to nowe instrumenty, dzięki którym możemy podważać płeć wedle życzenia. Dlatego przyjmijmy, że interesuje nas bliżej nieokreślona kategoria zwana kobiecością. Gdy zgodzimy się, że płeć w mniejszym lub większym stopniu warunkują czynniki kulturowe, polityczne i społeczne, wtedy wydaje się oczywiste, że kobiecość nie może być jedna, bo konstruują ją liczne konteksty i formy nacisku. Nie wiadomo też dokładnie, kiedy to, co damskie, staje się męskie, a kiedy np. obojnacze. Udowadnia to choćby trwająca właśnie w Muzeum Plakatu w Warszawie wystawa ...i druk stworzył kobietę. Znalazły się na niej plakaty z całego świata, które prezentują wizerunek kobiety od XIX wieku po dzień dzisiejszy. Na wystawie można się przekonać, że wyobrażenia kobiet w sztuce powstają pod wpływem wielu czynników. Są obrazy stwarzane przez męskie spojrzenie, które chce postrzegać kobietę jako seksowny, piękny przedmiot poddany męskiej dominacji. Są również wizerunki ukształtowane przez ideologię konsumpcji, popkulturę, a także takie, które krytykują konsumpcjonistyczne podejście do ciała i czynią je podległe np. polityce. Każdy z plakatów charakteryzuje pewna przesadna ekspresyjność związana z próbą stworzenia prostego przekazu, bo taka jest przecież funkcja plakatu, który nie służy zadumie, ma wywołać szybką reakcję, a czasem szok. Jednak kiedy zagłębić się w każdą z prac z osobna, okazuje się, że ten kawałek papieru stworzony z myślą o szybkiej i prostej komunikacji zawiera jakąś niebywałą, często tragiczną historię... No właśnie, czy tylko kobiecość? Oto kilka losowo wybranych kobiet i kontekstów, które je stworzyły.

BB wydęła bezwstydnie usta i podkreśliła przesadnie oczy, by nadać im czarownej głębi. Świat ją kochał i jej nienawidził. Kochał ją za jej piękno, za życie, które prowadziła, i role, które grała. Nienawidził za wyuzdanie, za to, że bez opamiętania sypiała z mężczyznami, a czasem nawet kobietami, za to, że nosiła bikini i eksponowała piersi 46 x magazyn #82


Voulez vous danser (plakat filmowy) autor nieznany, Offset barwny, 1959 ofiara męskiej dominacji czy wyzwolony kociak,

który za nic ma zasady? brigitte bardot u szczytu swej popularności

Emploi kobiety seksualnie wyzwolonej Brigitte Bardot to obok Marilyn Monroe największa ikona XX-wiecznego kina. Symbol seksu, symbol mody, uosobienie zmysłowości. Ikona kulturalnej rewolucji. Twarz młodej, wyzwolonej, bogacącej się Francji przełomu lat 50. i 60., czasu jazzowych klubów przy Saint-Germain-des-Prés i szalonych wakacji w Saint Tropez. BB to wykreowany przez popkulturę i męskie spojrzenie kociak, dziecko o zwierzęcym potencjale. To ona przyczyniła się do spopularyzowania mini. To ona odkryła biust i wypromowała bardotkę – stanik, który zamiast zasłaniać, tylko podtrzymywał. BB wydęła bezwstydnie usta i podkreśliła przesadnie oczy, by nadać im czarownej głębi. Świat ją kochał i jej nienawidził. Kochał ją za jej piękno, za życie, które prowadziła, i role, które grała. Nienawidził za wyuzdanie, za to, że bez opamiętania sypiała z mężczyznami, a czasem nawet kobietami, za to, że nosiła bikini i eksponowała piersi. Za to, że nie zawahała się usunąć ciąży, w czasach kiedy aborcja we Francji była ciężkim przestępstwem. BB miała też specyficzne podejście do miłości. Publicznie zdradzała i była zdradzana, biła i była wielokrotnie bita. Dla wielu stała się uosobieniem szatana. W 1959 roku, kiedy powstawał film „Czy chciałby pan ze mną zatańczyć”, z którego pochodzi reprodukowany plakat, zaszła w ciążę. Tym razem postanowiła urodzić. Jednak wówczas młode aktorki przed popisaniem kontraktu obowiązkowo przechodziły test ciążowy. Test polegał na wstrzyknięciu w ciało królicy moczu kobiety podejrzanej o ciążę. Kiedy mocz pochodził od aktorki przy nadziei, jajniki królicy ulegały podrażnieniu i zwierzę chorowało, czasem umierało, a gdy królica przeżyła, po kilku tygodniach nadawała się do kolejnego testu. BB do próby podłożyła mocz babki i dostała rolę w filmie. Ocalona królica zamieszkała zaś u niej w domu. Bardot to również jedna z pierwszych ofiar paparazzi. Paparazzi, którzy obnażyli wyidealizowany, cukierkowy świat pierwszych globalnych celebrities, pokazali cudowną BB w sytuacjach dotychczas niedostępnych dla oczu publiczności. Sfotografowali np., jak leży w szpitalu po jednej z prób samobójczych. Od tego momentu, czyli od około 1959 r., zawód gwiazdy zmieni się na zawsze. Uważa się że Brigitte Bardot stworzyła emploi kobiety seksualnie wyzwolonej, ale czy rzeczywiście? Wyzwoliła kobiety czy uczyniła je jeszcze bardziej podległymi męskiemu spojrzeniu, dla którego odsłaniała piersi, udawała dziewczynkę, wydymała usta? Dziś jej styl powraca w kolekcjach wielkich projektantów, takich jak Jean-Paul Gaultier czy Yves Saint Laurent. Modna jest znowu uroda à la BB. Top modelki, takie jak choćby Lara Stone czy Georgia May Jagger, jak Bardot noszą rozchełstane blondfryzury, zabawnie wydymają usta, a między przednimi zębami mają słodką przerwę. Prawdziwa Brigitte Bardot ma dziś 75 lat i poświęciła się ochronie praw zwierząt.

47


Jane Avril, Jardin de Paris Henri Toulouse-Lautrec 1893, litografia barwna jane avril to słynna francuska tan-

cerka kankan. córka alkoholicz-

ki, która znęcała się nad małą jane. zanim trafiła na scenę, leczyła się psychiatrycznie

Deformacja w cieniu czerwonego wiatraka Urodził się z krótkimi nóżkami, które kontrastowały z nieproporcjonalnym męskim tułowiem. Jego kości nie potrafiły się zrastać, dlatego po złamaniu najpierw jednej, potem drugiej kości udowej został praktycznie unieruchomiony. Był malutki, trzęsła mu się głowa, a z nienaturalnie wydętych ust leciała nieustannie ślina. Miał przesadnie grube wargi, szerokie nozdrza i powykręcane kończyny. Przewlekle chorował na kiłę. Tak wyglądał Henri Toulouse-Lautrec, król paryskiej dzielnicy artystów Montmartre w okresie jej największej świetności, czyli w drugiej połowie XIX wieku. Wszytko przez to, że był dzieckiem pary kuzynów. Kazirodcze związki były niegdyś częstym zjawiskiem w kręgach arystokratycznych. Ród, z którego pochodził, niegdyś równy był statusem królom Francji. Kazirodcze związki powodowały straszliwe choroby u dzieci, zapewniały jednak zachowanie majątków w obrębie najważniejszych nazwisk i czystość krwi. Henri Toulouse-Lautrec mimo wad przejawiał niezwykłe zdolności. Z rodzinnego majątku wyjechał do Paryża, gdzie uczył się malarstwa na École des Beaux-Arts. Dzięki wyjątkowemu poczuciu humoru, inteligencji, życzliwości, niespotykanemu talentowi i pomimo brzydoty szybko stał się częścią paryskiej bohemy, która nocami żyła w cieniu czerwonego wiatraka przy placu Pigalle. Henri Toulouse-Lautrec noce spędzał w teatrach, burdelach, kawiarniach i spelunach. Przez jakiś czas ponoć mieszkał nawet w domu publicznym razem z ukochaną prostytutką. Ojciec znienawidził ułomnego syna za jego rozpustę, nienawidził go również za to, że został artystą, bo to przecież plama na honorze szacownego rodu. Wydziedziczył syna, którego po kryjomu wspierała finansowo matka. Wydaje się, że specyficzna życiowa sytuacja Henri Toulouse-Lautreca wpłynęła na to, co przedstawiał na obrazach i plakatach. Postaci z dzieł Lautreca mają zniekształcone twarze, podłe spojrzenia, nieproporcjonalne, jakby naznaczone kalectwem ciała. Bohaterki plakatów Toulouse-Lautreca to kobiety, których zawód polega na tworzeniu teatralnej lub życiowej fikcji, to aktorki podrzędnych teatrzyków, tancerki rewiowe, komediantki, wreszcie prostytutki. Ci zdeformowani ludzie tworzą świat, który ma okłamywać, dawać złudzenie piękna, radości, zabawy. Ma cieszyć, wywoływać zapomnienie i stwarzać piękniejszą, lepszą rzeczywistość. Lautrec poprzez portretowanie zniekształceń i zaburzeń obnaża kłamstwo i nieszczęście świata. Obnażane zostają również kobiety, które wszystkie są w pewien sposób zdeformowane.

48 x magazyn #82

„na histerię”

Postaci z dzieł Lautreca mają zniekształcone twarze, podłe spojrzenia, nieproporcjonalne, jakby naznaczone kalectwem ciała. Bohaterki plakatów Toulouse-Lautreca to kobiety, których zawód polega na tworzeniu teatralnej lub życiowej fikcji, to aktorki podrzędnych teatrzyków, tancerki rewiowe, komediantki, wreszcie prostytutki. Ci zdeformowani ludzie tworzą świat, który ma okłamywać, dawać złudzenie piękna, radości, zabawy


Ojczyzna wzywa was Bogdan Nowakowski 1918, litografia barwna

Pozdrawiamy kobiety pracujące dla pokoju i rozkwitu ojczyzny Wojciech Fangor, Jerzy Tchórzewski 1953, offset brawny

Ciała w służbie komunizmu Olbrzymki – tak nazwała bohaterki sztuki socrealistycznej Ewa Toniak w swojej książce Olbrzymki. Kobiety i socrealizm, w której podejmuje problem wizerunku polskiej kobiety ery komunizmu. I rzeczywiście tuż po wojnie powstawała w Polsce sztuka, która wykreowała kobietę giganta o umięśnionym, zdrowym ciele i ogromnych, zniszczonych fizyczną pracą dłoniach. Kobieta w socrealizmie została przede wszystkim oderotyzowana, przestała być obiektem, na który patrzy pożądający jej mężczyzna, i została wyzwolona z dotychczasowych ograniczeń zawodowych, ale tylko w ramach służby państwu. Jej zmaskulinizowane ciało urosło i straciło niemal całkowicie cechy płciowe. Obrazy i plakaty wypełniły się przedstawieniami mocarnych murarek, traktorzystek i rolniczek. Ich ubiór nie wiele odbiegał od ubioru mężczyzn, chyba że był akurat strojem ludowym. Kobieta z socrealistycznego plakatu kreowana jest na nieugiętą pracownicę huty, kombinatu czy zakładu budowlanego. Bohaterki socrealistycznej sztuki kuchnię zamieniły na kielnię, a buduar na teren budowy. Nie ma tu szpilek, torebek, nie ma fryzur i pomalowanych paznokci. Postaciom brak indywidualizacji. Kobiety stały się pracującą masą, zniewoliła je ideologia państwa totalitarnego. W kobiecie robotnicy wykreowanej na potrzeby Polski Ludowej nie było ani seksu, ani indywidualności. Tytuł: Polonia obligacja Polityczną władzę w Europie od wieków dzierżyli niemal wyłącznie mężczyźni. Jednak personifikacje miast, boginie i symbole narodów są od zawsze utożsamiane z postacią kobiety. W XVI wieku Polonię, czyli personifikację Polski, przedstawiano zwykle jako silną, ukoronowaną kobietę w towarzystwie orła białego, czasem w otoczeniu władców świeckich i duchownych. Podobne alegoryczne przedstawienia państw pojawiały się w innych mocarstwach Europy. W XVII wieku, wraz z nastaniem rewolucji francuskiej, z narodem utożsamiono Boginię Wolności. Można by przywołać choćby słynny obraz Wolność wiodąca lud na barykady Eugène Delacroix. Bardzo szybko wolność stała się symbolem społeczeństwa żyjącego w ustroju wolnym, czyli republikańskim. Personifikacja wolności stała się jednocześnie symbolem narodu. W Polsce sytuacja była bardziej skomplikowana, z racji kontekstu politycznego. Utrata niepodległości,

Chcesz mieć takie buraki cukrowe, daj ziemi wapno Lucjan Jagodziński 1954, offset barwny

a później zakończone klęską powstania styczniowe i listopadowe sprawiły, że personifikacja Polski zaczęła śmierdzieć trupem. Symbolem narodu stała się kobieta umierająca bądź już martwa. Tę figurę można łączyć z popularnym wówczas mesjanizmem, czyli wiarą w zbawczą siłę narodu polskiego, który wyzwoli w przyszłości świat, a żeby to uczynić, musi oddać życie. Umierająca Polonia przypomina postać Chrystusa na krzyżu, który oddał życie dla zbawienia ludzkości. Na wystawie mamy jednak do czynienia z plakatem ery odrodzenia, który powstał po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku. Słabe państwo, złożone tak naprawdę z trzech oddzielnych pod względem administracyjnym, a nawet kulturowym bytów państwowych, znowu przyjmuje za swój symbol silną, potężną kobietę. Polonia z plakatu przypomina nieco symbol Ameryki – Statuę Wolności – lub figurę wolności znaną ze wspomnianego już obrazu Delacroix. Tyle że zamiast podartych szat nosi zbroję przekrytą biało-czerwoną flagą z godłem Polski, a jej uroda kojarzy się z postacią prasłowiańskiej wojowniczki. Polonia nie prowadzi ludu na barykady. Polonia zachęca do kupna obligacji państwowych. Książki, z których korzystałem, pisząc tekst: Ewa Toniak Olbrzymki. Kobiety i socrealizm, Korporacja Ha!art, Kraków 2008 Wiesław Juszczak Postimpresjoniści, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1985 Maria Janion Kobiety i duch inności, Sic!, Warszawa Maria Janion Niesamowita Słowiańszczyzna, Wydawnictwo Literackie, Warszawa 2006 Judith Butler Uwikłani w płeć, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2008 Magdalena Środa Brigitte Bardot, www.nunda.home.pl/magda

49


excesy >> hickmann

Język zredukowany Profesor Fons Hickmann. Do tego nadzwyczajny. W sensie stanowiska, ale przede wszystkim dorobku. Posiadacz dwóch dyplomów – z fotografii i komunikacji projektowej oraz teorii mediów. Wykłada w Wiedniu na tamtejszej Akademii Sztuk Stosowanych. Wraz z Gesine Grotrian-Steinweg stoi na czele studia projektowego m23 zatrudniającego projektantów z Niemiec, Austrii i ze Szwajcarii. Wspólnie zdobyli szereg prestiżowych nagród na międzynarodowych konkursach projektowych, m.in. Red Dot Award, TDC Excellence Award, Art Directors Club i wielu innych. Dzięki pracy wielu osób trudno jednoznacznie określić styl m23 – jest to z pewnością mieszanina minimalizmu, humoru i nowoczesności. tekst:

Kamil Antosiewicz

Będąc zarówno teoretykiem, jak i praktykiem, Hickmann chętnie sięga w pracy projektowej do konceptualnych rozwiązań, hołdując powszechnie wyznawanej, lecz nieczęsto wcielanej w życie maksymie, że dizajn jest w stanie zmienić rzeczywistość. Jego projekty są nie tylko estetyczne, lecz także subwersywne. Czy będzie to identyfikacja wizualna dla muzeum Mercedesa, czy plakaty dla Amnesty International, przekornie flirtują z naszymi oczekiwaniami względem grafiki użytkowej. Zawsze oszczędne i nieprzeładowane detalami, projekty Hickmanna pełne są politycznych i kulturowych odniesień, korzystają w równej mierze z języka propagandy i mediów, co kultury DIY. Choć bywają frywolne, blisko im do zdyscyplinowanej szwajcarskiej szkoły projektowania. Widać to dobrze w publikowanym obok cyklu prac będących wariacjami na temat schematów sieci metra. Hop do metra Chyba każdy projektant na widok mapy warszawskiego metra doznałby palpitacji serca. No dobra, mamy zaledwie jedną linię, ale gdyby postawić turystę przed mapą przygotowaną przez spółkę Metro Warszawskie, potrzebowałby minuty do namysłu. Nieczytelna mapa upstrzona jest ikonami banku – zapewne sponsora identyfikacji wizualnej – jakby były to kolejne stacje bądź niesłychanie ważne dla korzystających z transportu miejskiego punkty. Mapa ta nie ma nic wspólnego ani z systemem komunikacji na peronach (akurat dość udanym), ani tym wewnątrz wagonów (niezbyt udanym), tak jakby każdą naklejkę, każdy szyld i znak informacyjny projektowała inna osoba. Ów chaos znakomicie kontrastuje z prezentowanymi obok pracami Hickmanna. Inspirowane mapami metra grafiki redukują podziemną sieć komunikacyjną kilku metropolii do przecinających się linii, podziemnych skrzyżowań. Odbija się w nich ukryta topografia miasta, które wchodzi z metrem w sprzężenie zwrotne. Stacje metra skupiają na sobie wielkomiejską energię,

50 x magazyn #82

Moskwa

są kanałami, wokół których zachodzi redystrybucja pieniędzy, i wyznaczają wektory rozwoju. Transport podziemny niczym kret dociera do terenów bardziej zaludnionych, stymulując ich rozwój. W cyklu tym uwypukla się oś zainteresowań Hickmanna, którego pasjonuje komunikowanie masowe i szukanie uniwersalnych form kontaktu z odbiorcą. Choć w sieci naszego metra, podobnie jak w rzadkiej sieci autostrad, nie ma na razie ani jednego skrzyżowania, większość z nas bez trudu skojarzy te kilka łamanych linii z miejską przestrzenią. Język ten stanowi esencję graficznego projektowania – zredukowany do maksimum przekaz, pozbawiony jakichkolwiek ozdobników, który jednak żyje własnym życiem.


Pekin

Gdy myślisz o uniwersalnych kodach porozumiewania, jakie jest twoje pierwsze skojarzenie? Język mówiony? Muzyka? Piktogramy? Mowa niewerbalna? Języki, podobnie jak i kody, powstały po to, by je rozumiano. Przyświeca im prosta zasada: im bardziej uniwersalny kod, tym więcej ludzi będzie w stanie go zrozumieć. Z wielu powodów istnieją liczne silne „grupy interesu”, które posługują się jednolitą formą komunikacji. Po pierwsze, z powodów komercyjnych, ponieważ w ten sposób łatwiej im dystrybuować produkty. Im więcej ludzi jest „dostrojonych” do komercyjnej komunikacji, tym mniej istnieje różnic regionalnych i tym mniej trzeba tworzyć produktów uwzględniających te różnice. Oszczędza się dzięki temu czas i pieniądze. Poza tym dystrybucja produktów jest łatwiejsza i bezpośrednia, przynajmniej gdy weźmie się pod uwagę logistykę. Kontrola bądź stworzenie uniwersalnego kodu oznacza także władzę. Korzyści są identyczne – tempo i zasięg dystrybucji z wykorzystaniem mediów nadających na tych samych falach. Grupy, które są wyłączone z posługiwania się określonymi kodami i mediami, zmuszone są dostosować się do nich, by uczestniczyć w podziale władzy. Trend jest więc oczywisty – wcześniej czy później komunikacja stanie się uniwersalna.

Nowy Jork

Jakie przeszkody stoją przed tobą jako projektantem grafiki, gdy masz zakomunikować coś przy pomocą obrazu szerszej publiczności? Czy fizyczny dystans pomiędzy tobą a odbiorcą/klientem odgrywa ważną rolę (wyobraźmy sobie, że masz zaprojektować coś na rynek w Togo czy Indonezji)? Często zastanawiam się czy istnieją jeszcze regionalne estetyki w naszym zglobalizowanym świecie i czy ktokolwiek o nie się troszczy. Ale szczerze mówiąc, nieważne pod jaką szerokością geograficzną się znajduję, gdy włączam telewizor w pokoju hotelowym, zawsze leci ten sam program. Czy sądzisz więc, że grafika użytkowa dojdzie do punktu, w którym będzie zrozumiała przez wszystkich – stanie się uniwersalnym językiem? Oczywiście. Weźmy choćby okropną galę rozdania Oscarów, wielkie wydarzenia sportowe albo ceremonię zaprzysiężenia prezydenta Stanów Zjednoczonych. Kluczowe w nich jest to, aby opierały się o kody wizualne, które będą zrozumiałe wszędzie na ziemi. George Bush czy Barack Obama chcą być prezydentami całego świata, nie tylko USA.

Inspirowane mapami metra grafiki redukują podziemną sieć komunikacyjną kilku metropolii do przecinających się linii, podziemnych skrzyżowań

W jakich okolicznościach powstał twój cykl prac wykorzystujący schematy sieci metra z całego świata? Od lat kolekcjonuję mapy metra z miast, które odwiedzam. Ich zredukowanie do prostej grafiki uzmysławia, że wszystkie metropolie budowano w podobny sposób. Ma to konsekwencje w orientacji przestrzennej w danym mieście i zrębach życia społecznego. Odarłeś te mapy ze wszystkich ozdobników, zostawiając jedynie surowe formy: linie i kolory. Co jest tak pociągającego w tym redukcjonizmie? To, że mamy stopy w niebie, a głowę pod ziemią. Jakie przejawy masowej wizualnej komunikacji są dla ciebie inspiracją w pracy? Na ostatniej stronie książki Touch Me There publikuję trzy rozkładówki z ulotkami agencji towarzyskich, które znalazłem w Tokio, Londynie i Warszawie. Ta kolekcja również podnosi kwestię, czy istnieje uniwersalna komunikacja wizualna. Wygląda na to, że tak. x

51


excesy >> komiks

52 x magazyn #82


Pesymista Pochodzi z małego miasteczka w Nadrenii Północnej-Westfalii, ma holenderskich przodków, jest synem industrialnego krajobrazu Zagłębia Ruhry, w który dobrze wpisała się polska górnicza mniejszość. Ludzie są tam bezpośredni, ale swoją szczerość przełamują humorem. Zupełnie jak on sam – Hendrik Dorgathen, rysownik, artysta, VJ, autor wydanego niedawno w Polsce Spacedoga oraz niezliczonych ilustracji i animacji. Ojciec dwójki dzieci i profesor na Kunsthochschule w Kassel. ilustracje: archiwum

rozmawiała: Agata Michalak Hendrika Dorgathena, fragmenty Spacedoga dzięki uprzejmości wydawnictwa Ladida Books

Dlaczego minęło tyle czasu, nim pana komiks ukazał się w Polsce? Pierwsze wydanie Spacedoga datowane jest na rok 1993. Rzeczywiście, Spacedog ma już 16 lat. Istnieje wiele powodów – m.in. to, że ten typ komiksów nie był wówczas popularny. Komiks kojarzył się głównie z paskami na końcach gazet typu Peanuts. Formy sztuki, w których chodziło głównie o wyrażenie siebie, a nie o zarabianie pieniędzy, mało kogo wówczas interesowały. W Niemczech to zaczęło się właściwie dopiero z moim pokoleniem, zaczęliśmy odnosić pierwsze sukcesy. Ale wyżyć się z tego nie da. Długo zarabiałem na ilustracjach, komiksy pozostawały moim prywatnym hobby. Kiedy miałem wystarczająco dużo zleceń jako ilustrator, mogłem pozwolić sobie na to, żeby zająć się na boku rozwijaniem dłuższej historii. Poza tym od pięciu lat wykładam na akademii w Kassel, co oznacza, że mogłem zrezygnować z pobocznych zajęć i mogę właściwie robić, co mi się podoba.

inna. Wydają własne książki, robią teledyski, strony internetowe, storyboardy.

Czy dziś studenci są inni niż ci, z którymi pan był na uniwersytecie? Największa różnica jest taka, że to pokolenie od kołyski obcuje z bardzo silną kulturą wizualną. Mnie w ich wieku zdarzało się jechać aż do Paryża, by zdobyć interesującą książkę albo obejrzeć konkretny obraz. Oczywiście wraz z pojawieniem się internetu i masy małych wydawnictw, które specjalizują się w tego rodzaju alternatywie, wszystko się zmieniło. Moi studenci zaczynają z tak dużo wyższego poziomu niż my, że nie ma sensu się porównywać. I umieją też znacznie więcej od nas. Poza tym, ponieważ nowe media stały się obiektem zainteresowania uniwersytetów, młodym oferuje się kompletnie inne wykształcenie. Kiedy sam ubiegałem się o przyjęcie na akademię, byłem pierwszym przyjętym kandydatem z komiksem w portfolio. Dziś spośród osób, które chciałyby w przyszłości zajmować się komiksem i ilustracją, mniej więcej jedna trzecia zgłasza się już z własnymi historiami! Na akademii widać też jeszcze jedną zmianę: linie podziału między poszczególnymi dziedzinami – zarówno w sztukach pięknych, jak i w sztuce użytkowej – stały się bardziej płynne. Mam studentów, którzy jednocześnie rysują i zajmują się nowymi mediami. Wśród dzisiejszych wykładowców też jest wielu, którzy sami tak pracują lub też tę interdyscyplinarność wspierają. A w każdym razie z nią nie walczą. Również sytuacja absolwentów po ukończeniu szkoły jest całkiem

Czy taka pozycja to szansa, bo nie daje się pan zaszufladkować, czy utrudnienie? Tak naprawdę to wiąże się z pieniędzmi. Na wiele moich projektów zdecydowałem się ze względów finansowych. Z drugiej jednak strony to pasjonujące, bo jeśli ma się pewną renomę, co roku dostaje się projekty z zupełnie nieznanych sobie dziedzin. Ostatnio np. poproszono mnie o przygotowanie scenografii do opery. Miałem z tym niezły zgryz, bo nigdy wcześniej tego nie robiłem i nie wiedziałem, jak się do tego zabrać. Ale to właśnie czyni zlecenie interesującym. Nienawidzę monotonii, myślę, że właśnie dlatego zostałem rysownikiem. I także dlatego, iż już jako dziecko zorientowałem się, że kiedy widzą cię zajętego rysunkami w kącie, zostawiają cię w spokoju. Tak naprawdę nic nie umiem robić dobrze, próbuję wszystkiego po trochu. Wielu moich studentów jest z natury znacznie bardziej uzdolnionych artystycznie ode mnie – moje rysunki nie są akademicko dobre. Ale znam się na swojej robocie, umiem opowiadać własnym rytmem moje historyjki. Choć pracę traktuję bardzo rygorystycznie, bawię się przy niej znakomicie. Mam już ponad pięćdziesiątkę i mnóstwo znajomych, których praca nuży, głęboko niezadowolonych z przebiegu swoich karier. U mnie jest wręcz przeciwnie, no i czerpię dużą radość z obserwowania talentów, które wspieram od lat i które zaczynają powoli grać w tej samej lidze.

Czy taki człowiek renesansu jak pan – ktoś, kto z jednej strony współpracuje ze Smithsonian Institution w Waszyngtonie, a z drugiej sprzedaje książki na targach komiksów – nie jest solą w oku kulturowych purystów? Oczywiście. W pewnym sensie siedzę okrakiem pomiędzy tymi dwiema dziedzinami. Dla osób skupionych tylko na jednej będę zawsze outsiderem. Komiksiarze widzą we mnie raczej artystę, ludzie sztuki mają mnie za komiksiarza, inni – za ilustratora. To zależy, z jakiej działalności mnie znają. Nie nazwałbym się człowiekiem renesansu, bo dla mnie związek pomiędzy sztuką a komiksem istniał naturalnie od zawsze. Nigdy nie dokonywałem tego podziału, a od kiedy pojawiły się komputery osobiste, mogę tym łatwiej, siedząc w domu, połączyć te różne sfery w jedno.

53


Wydaje mi się, że jest pan raczej czarnowidzem. Czy od czasu ukazania się Spacedoga ten pesymistyczny ogląd świata pogłębił się, czy rozjaśnił? Jestem raczej pesymistą. Wystarczy spojrzeć na moją najnowszą książkę. Przygląda się pan światu ze strachem? Tak, w końcu mam dwoje dzieci. Świat coraz bardziej się rozpada, grozi nam katastrofa klimatyczna, a życie polityczne się destabilizuje. Co prawda żyjemy w epoce, kiedy Europa nie pierze się już po mordach, ale mam też za pośrednictwem akademii doświadczenie z niemieckim systemem edukacji i obawiam się, że podejmuje się bardzo dużo złych decyzji. Widzę biurokrację, a także to, jak wiele pieniędzy się marnuje, co w połączeniu z wynikami ostatnich wyborów w Niemczech nie napawa mnie akurat optymizmem. Nie wyobrażałem sobie, że FDP zwycięży. Wbrew mojemu zwyczajowi nie głosowałem na Zielonych, ale z litości oddałem dwa głosy SPD, co nic nie dało [w wyborach do Bundestagu wyborca oddaje dwa głosy – na bezpośredniego kandydata ze swojego okręgu wyborczego oraz na konkretną partię]. Rzeczywiście, SPD nigdy nie była tak słaba. To kompletne wariactwo! Znam masę ludzi, którzy strategicznie głosowali po raz kolejny na SPD – dla mnie, po Schröderze, w sumie nie do przyjęcia – ale cóż z tego. Moim zdaniem zarówno w SPD, jak i u Zielonych wiek członków jest znacznie zawyżony. Taka Partia Piratów dostała 2 proc. głosów – to byli przecież potencjalni wyborcy Zielonych! Tyle że ten moment Zieloni przespali. Jak patrzę na naszą lokalną reprezentację, wiem dlaczego – przy nich czuję się młodzieniaszkiem. Coraz częściej, obserwując europejskie życie polityczne, myślimy: To nie może być prawda! Takich jak wasi Kaczyńscy jest wszędzie pełno. I im głupsi są ludzie, im mniej czytają i im więcej oglądają telewizji, tym częściej będziemy mieli do czynienia z takimi wynikami wyborów. Tyle że w Spacedogu widzi pan pewne wyjście awaryjne – poszukiwanie osobistego szczęścia. No tak, ale to też w zasadzie pesymistyczny koniec – Spacedog wycofuje się w prywatność i zarzuca swoje cele polityczne. To mechanizm, który ratuje życie w bardzo różnych okolicznościach, nieważne jak bardzo przerażających – nawet w kacetach byli przecież artyści! To zaleta tworzenia – nam w zasadzie nigdy nie można odebrać wszystkiego. Dlatego współczuję tym pozbawionym artystycznych zdolności, dzięki którym mogliby się realizować, i sądzę, że ten sposób wyrażania siebie będzie odgrywał coraz większą rolę. Oho, chyba popadłem w zbyt optymistyczne tony! (śmiech) Czy pana dzieci rozumieją świat idei obecny w pana książkach? Absolutnie! Podczas mojej ostatniej wystawy oboje byli najlepiej wykwalifikowanymi przewodnikami (śmiech). Mam pracownię w domu, więc dzieci są przyzwyczajone do obcowania ze sztuką, a także do zadawania pytań. Mojej dziewięcioletniej córce objaśniam też np. kwestie seksualne, jeśli takie pojawiają się w moich pracach. Nie podzielam poglądu wielu rodziców, że pewne rzeczy trzeba przed dziećmi ukrywać. One zazwyczaj rozumieją znacznie więcej, niż nam się wydaje. Moi przyjaciele często zaśmiewali się do łez, kiedy najlepiej, jak potrafiłem, tłumaczyłem mojemu synowi, dziś 18-letniemu, każdą kwestię. Uważali mnie za wariata. Ale to procentuje. Dużo też rysowałem z dzieciakami. Nawiasem mówiąc, jedną z największych ludzkich tragedii jest to, że w okolicy szóstego-siódmego roku życia człowiek przestaje patrzeć bezkrytycznie na swoją twórczość, zaczyna porównywać się z innymi. Ja swoim dzieciom pokazywałem wtedy Dubuffeta i innych artystów, którzy też nie potrafili rysować, a odnieśli sukces (śmiech).

54 x magazyn #82

Jak oddziela pan zatem życie zawodowe od prywatnego? Nie oddzielam. Mieszkamy w starej fabryce, którą już kilka razy odremontowaliśmy. Z reguły mamy w domu przynajmniej jednego gościa i moje dzieci totalnie na tym skorzystały. Mój syn świetnie mówi po angielsku, poznał w swoim życiu wielu ciekawych, a nawet dziwacznych ludzi, ma bardzo szerokie zainteresowania i w przeciwieństwie do swoich rodziców świetnie radzi sobie w szkole, także w matematyce czy naukach przyrodniczych. Z drugiej strony wykazuje się wielką wrażliwością na kulturę i sztukę, co ma związek z tym, że zwyczajnie co wieczór zasiadał do kolacji z jakimś interesującym człowiekiem. Gdybym pracował w agencji reklamowej, być może oddzielałbym pracę od życia osobistego. A czy Spacedog miał jakiś rzeczywisty prototyp? Nie, to czysty wymysł, boję się psów. Choć wiele osób myśli, że jestem ich wielbicielem. Bo wykazał się pan sporą znajomością psiej psychologii! Jeśli już, jestem raczej kociarzem. Do powstania Spacedoga doszło przez przypadek. Tego pieska wymyśliłem i rysowałem wielokrotnie wcześniej – jako swoisty wypełniacz luk. Pojawiał się w moich pracach, np. siusiał w rogu obrazka, i w którymś momencie przyjaciele zwrócili na niego uwagę i zaczęli się dopytywać, co to za postać. Miałem wówczas w planie stworzenie wspólnego dzieła z pewnym amerykańskim twórcą, który w pewnym momencie utknął – nie mógł wymyślić kolejnych odcinków. Wtedy pomyślałem, że zajmę się tym pieskiem. Zacząłem się zastanawiać, gdzie mógłby mieszkać, i tak powstała pierwsza strona. Mieszka na wsi, gdzie nic się nie dzieje, dokąd mógłby się wybrać? Do miasta. Jak się tam dostaje? Pociągiem. I tak jedno pociągnęło za sobą drugie. Kiedy miałem już gotowych dziesięć stron, zauważyłem, że ludzie bardzo silnie na niego reagują. Skończyłem tę historię w nowym roku – była to jednocześnie moja praca dyplomowa. Czyli nie miał jej pan od razu gotowej w głowie? Nie, w zasadzie zrobiłem to kompletnie na odwrót. Zawsze mówię studentom: Zanim doprowadzicie historię do końca i zainwestujecie w nią czas, musicie wiedzieć, jak ją spuentować. Sam złamałem swoją zasadę. Hendrik Dorgathen – rocznik ‘57, artysta, autor m.in. komiksów Spacedog (1993) i Spore (2000), ilustracji do gazet (m.in. do artykułów Francisa Fukuyamy, Neila Postmana i Samuela Huntingtona w „Süddeutsche Zeitung”), a także animacji (w tym dla Smithsonian Institution w Waszyngtonie) oraz rysunków na użytek filmu Wesa Andersona pt. Podwodne życie ze Steve’em Zissou (2003). Często współpracuje z Hollywood, użyczając ilustracji i grafik w charakterze elementów scenografii (m.in. w powstającym właśnie filmie Jodie Foster The Beaver z Melem Gibsonem).


EXKLUSIVA

KUP  W PRENUMERACIE

Przygotowaliśmy dla Was atrakcyjną ofertę prenumeraty. Wasz ulubiony magazyn co miesiąc z dostawą do domu. W tym miesiącu na pierwszych 10 szczęśliwców czeka wyjątkowa nagroda:

najnowsza płyta duetu AIR

Prenumerata w Polsce

Nasze nagrody:

11 wydań pocztą za 60.00 PLN – 3 numery gratis! 6 wydań pocztą za 37,50 PLN – 1 numer gratis! Numery archiwalne 1 egz. za 15,00 PLN + koszt wysyłki

Jak zamówić prenumeratę?

Wystarczą dwa proste ruchy! 1. Podając swoje imię i nazwisko w tytule przelewu, wyślij pieniądze na konto: PL 71 1090 1014 0000 0001 0494 6059 2. Wyślij mejlem lub faksem swoje imię, nazwisko, adres wysyłki, nazwę prenumeraty oraz numer telefonu na adres: prenumerata@exklusiv.pl, faks: 0048 22 639 85 69 Air Love 2

Kup Exklusiva na mieście Wybrane salony prasowe: Empik, Traffic Club, Inmedio / Relay, Garmond, Transpress oraz GLM

65 x magazyn #81


excesy >> moda

Tekst zwyciężczyni naszych warsztatów Fashion Writing

Konstrukcja dość skomplikowana Początkujący projektant w trakcie realizacji swoich pomysłów często nie zastanawia się, czy to, co narysował na papierze, ożyje w rzeczywistości. Czy będzie oddychać, mówić, poruszać się – mówi Monika Jakubiak, która w tym roku poprowadziła warsztaty Fashion Design odbywające się podczas III edycji Art & Fashion Festival w Poznaniu. tekst: foto:

Gabriela Czerkiewicz Anna Zielińska i Katarzyna Zeller

Monika Jakubiak w trakcie prowadzenia warsztatów zawsze ma jeden cel – chce, aby młodzi ludzie doświadczyli czegoś, czego nie da im żadna szkoła projektowania w Polsce. Projektant nie musi być konstruktorem, ale musi znać podstawy konstrukcji. Nie chodzi tutaj o skrojenie idealnego gorsetu, raczej o stawianie pytań o formę i wspólne poszukiwanie odpowiedzi. Monika zaczyna zazwyczaj od pokazania paru technik i konsekwentnie zwraca uwagę na każdy detal, na każde cięcie. Potrafi dwa dni dyskutować z uczestnikami, aby uzyskać odpowiedni balans, harmonię. Jeśli pojawia się dysharmonia, to ona też musi z czegoś wynikać. Warsztaty są wyzwaniem. Pomimo wieloletniego doświadczenia Monika za każdym razem boi się, że nie będzie mogła znaleźć wspólnego języka z grupą, że nie będzie wiedziała, jak pracować z ludźmi, nie zrozumie ich wizji, rzeczywistości, w której się poruszają. Jednak w ciągu zaledwie kilku dni potrafi otworzyć umysły uczestników. Obserwując ich podczas pracy, wyłapuje ich potencjał, ale także braki w warsztacie. Uczy konkretyzować pomysły, pytać, próbować, działać. Dzięki temu wytwarza się niesamowita energia twórcza, a towarzyszący temu stres i emocje pozytywnie motywują do działania. Wspólna pasja łączy młodych ludzi o różnych osobowościach, o których można powiedzieć jedno – na pewno chcą się rozwijać. Rozmawiając z nimi, śmiało mogę zaryzykować stwierdzenie, że te dziesięć dni warsztatów Fashion Design w Starym Browarze daje im więcej niż rok na uczelni.

„Przychodzi i mówi: chcę nauczyć się nowych rzeczy”* Idalia Mantas jest uczestniczką warsztatów trzeci rok z rzędu nie bez powodu. Co roku doznaje tej samej mieszanki zdenerwowania i ekscytacji. Warsztaty Fashion dają jej energię do pracy na cały następny rok. Szyciem zajęła się trochę z przymusu, bo mama kazała jej iść do szkoły odzieżowej. Teraz dojrzewa do bycia projektantką. Przełamuje bariery, otwiera się na nowe sposoby myślenia, eksperymentuje. Praca pod presją i ograniczenia czasowe działają na nią mobilizująco. Pod okiem Moniki wyżywa się konstrukcyjnie – z jednej strony jest zwolenniczką idealnej symetrii, z drugiej zniekształca sylwetkę z profilu. Wizjonerka, osobowość i potencjał do stworzenia własnej marki.

56 x magazyn #82

„Sposób, w jaki mówi, ma sens” Kamil Kuitkowski to typ szołmena. Lubi skupiać na sobie uwagę i chętnie odpowiada na każde zadane pytanie. Słucha się tego z ciekawością. Potrafi ubrać w słowa swoje pomysły. Potwierdza to Monika, której nie podobało się portfolio Kamila, ale sposób, w jaki opowiada o jego zawartości, uważa za bardzo dobry. Kamil do pracy podchodzi emocjonalnie, nie ogranicza się w formach ekspresji. Próbuje różnych rzeczy i jeszcze nie wie, czy na pewno chce być projektantem. „Robert marzy, żeby być YSL” Robert Karger ma wizję, że piękne kobiety noszą jego piękne ubrania. Projekt, który realizuje podczas warsztatów, jest czystą konstrukcją i ma nadzieję, że podoła jego realizacji. W pomysłach jest oszczędny i powściągliwy. Brakuje mu warsztatu, z czego doskonale zdaje sobie sprawę. Przed tegoroczną edycją Fashion Design dla polepszenia umiejętności zrobił jeszcze kurs konstrukcji ubioru. Podobnie jak Idalia jest tu po raz trzeci, dzięki temu szybciej wchodzi w rytm warsztatów i przestawia się na charakterystyczny styl pracy Moniki. Ma permanentne wrażenie, że robi za mało, że odpoczywa, a mógłby pracować więcej.

Monika Jakubiak ma 39 lat i już jako mała dziewczynka bawiła się w modę. Wyjechała do Wielkiej Brytanii, tam ukończyła Central Saint Martins College of Art & Design w Londynie. Branżę zna od podszewki. Pracowała dla najlepszych: Husseina Chalayana, Vivienne Westwood, Markusa Lupfera. Ma wiedzę, doświadczenie i chce się nimi dzielić. Wraz z Agnieszką Tarasiuk zorganizowała projekt Suknia baronowej – warsztaty dla dziewcząt ze wsi Hieronimowo. Aktualnie mieszka w Warszawie i m.in. jest członkiem ekipy pracującej nad otwarciem katedry mody przy warszawskiej ASP


„Jak odpuścił sobie »ja wiem wszystko najlepiej«, to zaczęło mu iść” Jacob Birge jest projektantem mody i producentem muzycznym. Profilem nie pasuje do założeń warsztatów. Nie chce współpracować, konsultować, słuchać rad. Nie lubi być częścią zespołu. Powiedział mi, że tworząc w centrum handlowym, czuje się trochę jak małpka w zoo. Odcina się od grupy i gapiów, wkładając do uszu słuchawki. Jest zdeterminowany i nie uznaje kompromisów. Dokładnie wie, jak ma wyglądać jego projekt, i konsekwentnie go realizuje. „Przestań gadać do mnie, tylko weź i to zrób” Kasia Cielętkowska przyniosła Monice teczkę rysunków, na których nie było konkretnych szkiców. Styl Kasi jest bardzo charakterystyczny i pozwala na mnogość interpretacji. Kasia rozpuszcza różne kolory i bawi się tym, że na papierze barwy łączą się ze sobą, przenikają, tworząc bliżej nieokreślone formy. Pierwszego dnia Kasia próbowała wyjaśnić grupie swój pomysł na projekt. Pod koniec drugiego dnia przyszła i przyznała się, że nie jest w stanie przełożyć rysunku na realną formę. Bariera w końcu pękła i Kasia zaczęła konstruować sylwetkę opartą w całości na jednej bardzo prostej technice krawieckiej, gdzie linia jest konsekwentna, przemyślana, nie ma w niej żadnej przypadkowości. x *Śródtytuły są cytatami z Moniki Jakubiak

Warszaty Fashion Design to jeden z kluczowych elementów Art & Fashion Festival, który rokrocznie odbywa się w Starym Browarze w Poznaniu (III edycja właśnie się zakończyła). Skierowane są do młodych twórców, którzy chcą doskonalić swoje umiejętności kroju i szycia pod okiem doświadczonej prowadzącej Moniki Jakubiak. W tym roku dziesięciu wybranych w drodze konkursu uczestników przez dziesięć dni w otwartej przestrzeni Starego Browaru miało za zadanie urzeczywistniać swoją wizję. Tematem wyjściowym była muzyka. Nagrodą dla najbardziej zaangażowanego studenta warsztatów był tygodniowy kurs letni w Central Saint Martins College of Art & Design w Londynie. Trafiła do Agaty Buckiej

57


excesy >> moda

Pasaże muzyki Tekst wyróżnionej uczestniczki warsztatów Fashion Writing

Miało być prosto. Muzyka jako punkt wyjścia do szybkich skojarzeń. Lata 70. i hipisi. Radiohead i tiszert. Coś, co miało być niewinnym pretekstem, okazało się więcej niż inspiracją. tekst:

Agata Zborowska Uczestnicy warsztatów Fashion Design

szkice:

Jaki jest związek między człowiekiem a docierającymi do niego dźwiękami? Czy jest to niezależna kompozycja, nad którą nie mamy kontroli, czy też to my po części jesteśmy jej twórcami? Te i podobne pytania musieli zadać sobie uczestnicy warsztatu Fashion Design, który odbył się w ramach poznańskiego Art & Fashion Festival. Tematem przewodnim była „muzyka i jej wpływ na kulturę, w której funkcjonujemy”. Aby dostać się na warsztaty, przyszli uczestnicy musieli przygotować teczkę składającą się z prac inspirowanych muzyką. Związek sztuki i mody jest zagadnieniem znanym, ale jak przedstawić przenikanie się mody i muzyki? Przed uczestnikami warsztatu stanęło nie lada zadanie. John Cage uważał że „muzyka to dźwięki, dźwięki dające się słyszeć wokół nas bez względu na to, czy jesteśmy w sali koncertowej, czy też poza nią”. Podobną zasadą kierowała się prowadząca warsztaty Monika Jakubiak. Inspiracją dla uczestników miała być cała fonosfera: „dźwięki lasu, łąki, parku, miejskie szumy i zlepki rozmów, gwar silników samochodowych, odgłosy radia, kawiarni...”. Źródeł pomysłów było bardzo wiele. Miasto vs natura Jedną z najważniejszych inspiracji były dźwięki związane z przestrzenią miasta. Wyraźna fascynacja ideą Miasto, Masa, Maszyna (3xM) jest obecna w co najmniej dwóch projektach. Industrial Sound to pomysł Roberta Kargera. „Moja wizja kobiety to kobieta, która chce się wtopić w industrialny krajobraz i w jego dźwięki, które wykorzystuje się na przykład w muzyce elektronicznej”. Szybkie dźwięki muzyki powtarzają się w formie wyraźnych krawędzi ubioru. Sylwetka nawiązuje do postaci metalowego robota. Inną logiką rządzi się projekt Kamila Kuitkowskiego: „Zauważyłem, jak bardzo jesteśmy atakowani przez zewnętrzne bodźce. Multum dźwięków, ludzi, obrazów. Wszystko jest równoznacznie intensywne. Ale wszystko się w tym rozmywa i w efekcie trudno rozróżnić jeden dominujący obraz”. Dlatego Kamil starał się znaleźć optyczną dominantę. Jego projekty ubrań wyłaniają się z rozmytego, chaotycznego tła. Dzięki graficznym elementom i czarno-białej kolorystyce stroje silnie skupiają na sobie uwagę. W opozycji do tych projektów stoją prace nawiązujące do dźwięków natury. Wydaje się, że ta inspiracja bardziej pociąga kobiety. Świadczą o tym projekty Gosi Komskiej i Idalii Mantas. Dla nich obu prawdziwy potencjał kryje się w naturze. Jest ona typem arche, od którego wszystko ma swój początek. Sposób, w jaki poszukują inspiracji, wiele mówi o tym, jakimi są osobami w ogóle. Duża dawka japońskich filmów, w których natura odgrywa bardzo

58 x magazyn #82

istotną rolę, skłoniła Gosię do wyjazdu w góry. Efektem tej podróży jest kolekcja „delikatna, spokojna, w której wszystko płynie i powiewa”. Z kolei Idalia wyszła od elementów, z których składa się muzyka. Jak sama przyznaje, ma umysł analityczny i zamiłowanie do perfekcji technicznej przy konstruowaniu ubrań. W jej projekcie widać przede wszystkim dynamikę i napięcie osiągnięte poprzez użycie opływowych kształtów i kierunków skierowanych ukośnie względem ciała. Mocny bit Ciekawym aspektem warsztatów Fashion Design jest przestrzeń, w której przyszło pracować młodym projektantom. Tą przestrzenią jest galeria handlowa – Stary Browar. Wszyscy zgodnie powtarzają, że jest ona trudna i każdy musi ją oswoić na swój sposób. Ważna była również „muzyka” centrum handlowego, na którą składa się szum rozmów, stukot obcasów, szelest materiałów i odgłosy pochodzące z restauracji, kawiarni. Jak ocenia jeden z uczestników Robert Kuta: „Przepływ ludzi w tym miejscu jest niesamowity, i to doskonale współgra z tematem przewodnim tych warsztatów. Muzyka wokół nas płynie, tylko nikt jej nie rejestruje”. Permanentny szum przeważającej większości uczestników bardzo przeszkadza. Utrudnia skupienie się, powoduje zmęczenie. Jak sobie z tym radzą? Powszechnym widokiem są słuchawki na uszach. Muzyka pozwala im odciąć się od hałasu dochodzącego z zewnątrz. Poszukują w niej „mocnego bitu”, który nada rytm ich pracy. Najczęściej jest to muzyka elektroniczna, rzadziej rock czy pop. Wielka cisza Temat nie miał znaczenia. Był tylko pretekstem. Miał pomóc uczestnikom warsztatów w myśleniu o modzie. Modzie zakotwiczonej w kontekście społeczno-kulturowym. Muzyka towarzyszyła im przy pracy nad teczkami aplikacyjnymi, ale również w trakcie całych warsztatów. Pomysły nie były produktem końcowym, lecz raczej poszukiwaniem. Towarzyszyły im wszechobecne bodźce dźwiękowe. Dla jednych denerwujące i męczące – skrzętnie zagłuszane muzyką płynącą z mp3. Dla drugich stanowiły nieodłączny składnik twórczego myślenia. A może dźwięki wcale nie są potrzebne? Kompozycje głuchego Beethovena są najlepszym tego przykładem. Pytanie, jak mógłby wyglądać i czy w ogóle byłby możliwy warsztat Fashion Design pozbawiony muzyki. Czy cisza byłaby równie inspirująca? Pomyślmy przez 4’33’. x


59

Idalia Mantas Robert Karger


excesy >> polge

60 x magazyn #82


anatomia zapachu Nosa nie można wyćwiczyć jak mięśni na siłowni. Trzeba go tylko mądrze używać: wąchać świadomie, z premedytacją wdychać świat – twierdzi Jacques Polge, Apollinaire perfumiarstwa, który od lat stoi na straży legendarnych zapachów Chanel i wciąż kreuje nowe, szybko zyskujące status kultowych. To on odpowiada za kolejne inkarnacje No. 5, na przykład za najmłodszą w rodzinie Eau PremiÈre. Jego dziełem są także między innymi: Coco Chanel, Coco Mademoiselle czy Allure Homme. Jak nikt na świecie, zna zasady „gramatyki stylu” Gabrielle Chanel. W słynącym z perfumiarskich tradycji Grasse udzielił mi szybkiej lekcji. rozmawiała: foto:

Hanna Rydlewska Robert Krupiński, materiały prasowe

Na pole jaśminu trzeba się wybrać o świcie. Kwiaty rozwijają się w nocy, a dzienne światło stopniowo je zamyka. Plantacja, którą odwiedziłam przed wywiadem z Jacques’em Polge’em, to od lat własność tej samej rodziny. Piaszczysta droga oddziela zagony jaśminu od pola róży majowej. W fluorescencyjnych kozakach z logo Chanel przedzierałam się przez pachnące krzaki, a nestor rodu opowiadał mi o niuansach hodowli kwiatów. Asystowałam też przy ważeniu całodziennych zbiorów – rekordzistka w ciągu kilku godzin zebrała aż 7 kilogramów kwiatów jaśminu. Około południa, kiedy na polu zaczęło operować słońce, przenieśliśmy się do pobliskiej fabryczki. To tam trafiają zebrane kwiaty, które gotuje się następnie w olbrzymich kotłach i wyciska z nich cenny ekstrakt zapachowy. Produkt finalny przypomina toffi i jest przechowywany w niewielkich puszkach. Objaśnienie zachodzących wokół kwiatów procesów chemicznych nie rozwiązuje jednak zagadki powodzenia perfum przygotowywanych z tego „toffi”, między innymi Chanel No. 5. To już nie chemia, ale alchemia. Główny alchemik marki Jacques Polge czekał już na mnie w namiocie rozstawionym tuż obok kwiatowego pola. Po parysku szykowny, w kapeluszu typu panama i okularach przeciwsłonecznych, opowiedział mi o tym, czym jest kreowanie perfum. Po angielsku, ale z uroczym francuskim akcentem. Wiem o pana uwielbieniu dla poezji. Porównał pan kiedyś kreowanie perfum do pisania wierszy. Zapach, który jest poezją – co to dla pana oznacza? Perfumy są dla mnie rodzajem języka, w którym nie ma słów ani obrazów. W tym sensie są zatem formą poetycką. Powiedziałem kiedyś dokładnie, że perfumy mogą być poezją mody. Relacja pomiędzy zapachem a modą jest skomplikowana, ale głęboka, szczególnie w ujęciu Chanel. Na przykład zapach Chanel No. 5 był fragmentem wizji Mademoiselle, integralnym elementem jej projektów. W sposób nieuchwytny, trochę magiczny czy abstrakcyjny. Stąd skojarzenie z poezją.

Poezja, którą pan kocha? Cóż, czytam jej tak dużo, że ciężko byłoby mi wskazać ulubionego autora. To może inaczej: kogo pan ostatnio czyta? Rilkego. Znowu do niego wróciłem. W jednym z wywiadów powiedział pan także, że każda marka ma swoją płeć. A Chanel jest oczywiście kobietą, jednak w specyficzny sposób, według subiektywnej interpretacji Mademoiselle. Jakiej? Chanel to prawdopodobnie jedyna taka marka mody, która nie kreuje mody męskiej. Dlatego nazwisko Chanel ma w stu procentach kobiece konotacje. Kiedy kreuje się perfumy dla kobiety, jednym z pytań, z którym trzeba się zmierzyć, jest: Ile męskości należy w takich perfumach uchwycić, ile pierwiastka męskiego do nich dodać, żeby ich kobiecość wybrzmiała jeszcze mocniej? Męskie nuty mają eksponować wyłącznie damski charakter zapachu. Inne pytanie, z którym pan jako strażnik tradycji Chanel mierzy się ciągle, brzmi: Jak tworzyć nowoczesne zapachy, które w wyraźny sposób nawiązują jednak do przeszłości? Nigdy nie działa się w pustce. Przy tworzeniu perfum nie można „tworzyć z niczego”. W każdym zapachu jest nawiązanie do tego, co już było. Zmieniają się same aranżacje. Cała sztuka polega na takim zinterpretowaniu klasyki, takim wykorzystaniu klasycznych elementów, żeby wypadły one świeżo. Eau Première to najmłodsze wcielenie No. 5. Jaka jest podstawowa różnica pomiędzy tymi zapachami? Stworzyłem Eau Premiere, ponieważ spotkałem wiele kobiet, które mówiły mi, że ubóstwiają No. 5, że podoba im się cała filozofia marki, ale – mimo to – że to nie jest zapach dla nich.

61


Dlaczego? Nie mam pojęcia (śmiech). Zapewne ma to związek z poezją, o której rozmawialiśmy na początku. Eau Première to współczesny poemat dla tych kobiet, które z jakiejś przyczyny nie czuły, że No. 5 do nich pasuje. W kilku słowach powiedziałbym, że jest świeży, młody, bardziej przezroczysty. Nowoczesny? Tak, chociaż byłbym ostrożny z etykietkami. Nie chciałbym, żebyśmy doszli do konkluzji, że No. 5 nie jest nowoczesnym zapachem. Trzeba pamiętać o kontekście, w którym ten zapach został stworzony. To była totalna rewolucja! Mogę co najwyżej przyznać, że Eau Première nosi się łatwiej niż No. 5. Czy coś się zmieniło w procesie produkcji? Podobno w formule wymyślonej przez Ernesta Beaux tysiąc kwiatów jaśminu składało się na 30 mililitrów ekstraktów. Jednym z powodów, dla których dzisiaj tutaj jesteśmy, jest chęć utrzymania formuły w niezmienionej postaci, ochrony przed zmianami, z powodu których perfumy mogłyby stracić swoją jakość. Wierzy pan, że każdy zapach jest powiązany z konkretnym miejscem, że powinien przenosić nas w przestrzeni. W jaką podróż zabiera nas Eau Première? Kiedy wącha się nowy zapach, od razu można powiedzieć, dokąd on nas prowadzi. To bardzo osobiste doznanie. Nie zawsze musi się zgadzać z tym, co miał na myśli kreator tego zapachu. Nie do wszystkich miejsc chce się wejść, mimo że trop zapachowy właśnie do nich zmierza. Coco prowadzi nas aż do Wenecji. Z Eau Première, podobnie jak z No. 5, jest się w Paryżu. W jakiej dzielnicy? Z Eau Première? Zdecydowanie Saint-Germain-des-Prés. Niezbyt daleko od placu Vendome, od Rue Cambon. W przypadku serii Les Exclusifs inspirował się pan z kolei miejscami ważnymi dla Mademoiselle, meblami, dodatkami, podróżami, które jakoś na nią wpłynęły, prawda? Niezupełnie (śmiech). Każdy zapach z serii miał osobną ideę. Dostałem nazwy, których jednak nie przyporządkowano konkretnie. Dopasowałem gotowe nazwy do zapachów, musiałem zdecydować, który zapach pasuje do którego słowa lub wyrażenia. Same nazwy wpisują się w ducha Chanel, nawiązują do tradycji, którą zapoczątkowała Mademoiselle, a więc i do jej życia. W maksymalny sposób – 31 Rue Cambon, nazwa perfum z serii Les Exclusifs, to też magiczny adres od 1921 roku przypisany Gabrielle Chanel. Chciałabym, żeby wyjaśnił nam pan, czym jest haute parfumerie. Jeśli zapachy z popularnych drogerii to prêt-à-porter perfumiarstwa, to czym jest dzisiaj perfumiarstwo z najwyższej półki? Nie przepadam za określeniem haute parfumerie. Termin haute couture egzystuje i bardzo dobrze. W przypadku perfum wydaje mi się to przesadą. Nie ma czegoś takiego jak haute parfumerie. Są tylko dobre perfumy i złe perfumy.

62 x magazyn #82

Jednak ten termin także funkcjonuje, jest stosowany nawet „w branży”. Co to pani zdaniem oznacza? Chodzi zdaje się o zapach, który jest spersonalizowany, który jest skrojony na miarę. Nie jest wytworem masowej produkcji. Dobrze, znam określenie haute parfumerie, ale go nie lubię. Jedynym kryterium podziału powinna być siła zapachu. No. 5 to genialne perfumy i nie chcę się zastanawiać, jak powinno się je zaklasyfikować. Pięć to była szczęśliwa liczba Gabrielle Chanel. Pan też ma swój magiczny kod? Nie mam, chociaż myślę, że piątka nie jest zła (śmiech). A wie pan, dlaczego akurat piątka była ważna dla Mademoiselle? Miało to związek z astrologią, ze znakami zodiaku. Jednak nazwa No. 5 wzięła się z przypadku – to był akurat piąty zapach do wyboru. To, że była to przy okazji jej szczęśliwa liczba, stało się dodatkowym argumentem. Sama nazwa perfum była niezwykła – nigdy wcześniej nie nadawano zapachom abstrakcyjnych „imion”. A Mademoiselle miała wiele magicznych liczb: 19, 22... Była bardzo uduchowiona. No. 5 to mistyczny wręcz zapach, dlatego nie ma się co dziwić, że obrasta w legendy. Dzisiaj ciężko już powiedzieć, co jest prawdą, a co mitem. Dorastał pan na południu Francji, otoczony polami jaśminu. Jakoś to na pana wpłynęło? W czasach mojej młodości wszystko wyglądało inaczej, lepiej. W powietrzu unosił się wtedy oszałamiający zapach jaśminu. Kiedy jechało się z Grasse do Cannes i zatrzymywało na chwilę na stacji benzynowej, żeby zatankować, właściciel takiej stacji potrafił wręczyć klientowi kwiaty zerwane przed chwilą. Ta kultura już zanika. Skąd te zmiany? Przemysł funkcjonuje inaczej. Rocznie produkujemy tutaj 20 ton kwiatów jaśminu. W złotych czasach, pięćdziesiąt lat temu, na południu Francji ta liczba była dziesięciokrotnie wyższa. Z jakichś względów ludzie sprzedali swoją ziemię, która poszła pod budowę. Koszty pracy są tutaj wyższe niż w innych krajach. Masowa turystyka opanowała ten region. Hodowla jaśminu na dużą skalę przeniosła się do Egiptu oraz Indii. Wielka produkcja róż to Turcja oraz Bułgaria. Tym bardziej trzeba pielęgnować stare francuskie tradycje, wspierać rodzinne plantacje kwiatów. Z taką właśnie współpracujemy jako Chanel. Obawiam się, że gdybyśmy przestali używać jaśminu do produkcji perfum, tutejsze plantacje także by się zamknęły. Mam nadzieję, że to nigdy nie nastąpi! To teraz czas na filmową historię. Kojarzy pan oczywiście film Pachnidło Toma Tykwera na podstawie powieści Patricka Süskinda, który opowiada o młodym mężczyźnie opanowanym obsesją na punkcie wymyślenia idealnego zapachu. Widział go pan? Tak, ale nie podobał mi się za bardzo. Oprócz ostatniej sceny, w której wszyscy są nago (śmiech). Zdecydowanie wolę książkę. Preferuję pracę własnej wyobraźni.


Czy to prawda, że Tom Tykwer uczył się tutaj, w Grasse, sztuki robienia perfum? Być może. Wiem na sto procent, że tak właśnie robił autor książki. Ale sam osobiście nie poznałem żadnego z nich. To pytanie poboczne – czy uważa pan, że No. 5 jest zapachem idealnym? Czy w ogóle można mówić o perfekcyjnym zapachu? Można być blisko ideału, ale przecież ten ideał cały czas się zmienia. Spodziewałam się, że tak pan powie. Właściwie trochę pana prowokuję. Ideał, perfekcja – to w perfumiarstwie nie istnieje. Powiedzieć o jakimś zapachu, że jest dobry, jest dla niego największym komplementem. Czy to pani zdaniem za mało? Tam, gdzie do głosu dochodzi gust, nasz prywatny smak, tam właśnie kończą się definicje.

aż takie emocje? Powodów jest wiele. Po pierwsze, to były pierwsze perfumy, które były sygnowane przez projektantkę. W dawnych czasach perfumiarstwo i krawiectwo działały osobno. Współcześnie większość perfum na świecie jest sygnowana przez domy mody. Po drugie, sam zapach jest niezwykły. Nieoczywisty, nie tak intensywnie kwiatowy jak zapachy retro. Kształt butelki, bardzo nowoczesny i minimalistyczny – to także odegrało swoją rolę. Jakość tych perfum, ich „praca” z ludzką skórą. Zawsze powtarzam, że to gramatyka stylu Mademoiselle Chanel. Marilyn Monroe też przyczyniła się do podsycenia legendy zapachu. To ona powiedziała, że uwielbia spać wyłącznie w kilku kroplach No. 5. Jeśli pan miałby powiedzieć, w jakich perfumach położyłby się do łóżka? Wolałbym położyć się do niego z Marilyn Monroe (śmiech). A ona mogłaby pachnieć, jak zwykle, Chanel No. 5. x

W takim razie skąd cały mit No. 5, dlaczego to zapach, który wzbudza

63


excesy >> moda

64 x magazyn #81


65


66 x magazyn #82


67


68 x magazyn #82


69


excesy >> moda

Ała foto: Agata Pośpieszyńska stylizacja: Maja Naskrętska

70 x magazyn #81


futro:

własność stylisty Top Shop broszka: Mango bransoleta fioletowa: Zielony Kot bransoleta w panterkę: Monton rajstopy: H&M buty:

71


koszula: kwiaty:

72 x magazyn #82

własność stylisty zielony kot


futro:

H&M Top Shop pasek: River Island podkolan贸wki: Calzedonia buty: H&M sukienka:

73


74 x magazyn #81


futro:

H&M własność stylisty bransoletki: Bijou Brigitte koszula:

makijaż i włosy:

Rafał Żurek Angelika Barańska, Patrycja S. / www.division.pl Podziękowania dla Studia Pin-up ul. Nowogrodzka 84/86, Warszawa

modelki:

75


>> UROK RETRO

extrakty >> na stronie

Boski urok dekadencji

tekst: Hanna Rydlewska

>> KSIĄŻKA MIESIĄCA

Historia w obrazkach

Prosty pomysł i piękne wykonanie. Jacek Dehnel na targach staroci wytropił stare fotografie. I one stały się dla niego bazą, punktem wyjścia do snucia opowieści, które wykraczają daleko poza wyeksponowane w książce kadry. Plama barwna na kliszy, okruch, grymas na czyjejś twarzy, układ sfotografowanych osób, adnotacja napisana piórem bezspośrednio na zdjęciu – to tropy, które Dehnel skwapliwie podejmuje. Jest trochę detektywem, trochę psychologiem. Bohaterowie opisanych fotografii zazwyczaj starannie stylizowali się przed sesją, tak, by objawić się światu w określony sposób. Dehnel z lubością wyłapuje odstępstwa, niedoskonałości. Tam, gdzie odpadają dekoracje, zaczyna się właściwy Fotoplastikon. Niektóre zdjęcia same w sobie są genialne. Długo można by się wpatrywać w ową galerię typów ludzkich. Czy raczej galerię osobliwości. Są tu rodzinne portrety, pocztówki z wakacji, ale także foto-dokumentacje chorób, wypadków, życiowych nieszczęść. Warto zwrócić uwagę na detale: modne stroje z epoki (więszkość zdjęć pochodzi z początku poprzedniego wieku), elementy architektury, retro liternictwo. Dehnel nie tylko napisał ciekawą książkę, ale też stał się kuratorem niezłej wystawy fotografii. Jedna z nich zainspirowała mnie nawet do wyboru Próchna na Retro Miesiąca. Niejaki Piotr Ostrowski, student malarstwa, który padł ofiarą nieszczęśliwej miłości, dał się sfotografować, a w dodatku napisał śliczny młodopolski poemat. Dehnel podsumował to tak: Evviva l’Arte w trójpaku. Przeczytajcie to koniecznie. Całość. Jacek Dehnel, Fotoplastikon, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2009

>>Antologia

opracowana przez Justynę Sobolewską i Agnieszkę Wolny-Hamkało Projekt Mężczyzna

To jedna z tych książek, do których mam skrajnie emocjonalny stosunek. I chociaż dzisiaj widzę jej śmieszność, jej młodopolski ciężar, młodzieńczą egzaltację, to jednak wracam do niej ze wzruszeniem. Borowski i Hertenstein, cudowni bohemiarze, zagubieni we Wszechświecie i we własnych uczuciach, byli bohaterami mojej bajki. Z teraźniejszej perspektywy odczuwam też dziwną bliskość z Jelskym, dziennikarzem, który bezskutecznie usiłuje ze swoim rzemiosłem wniknąć do świata sztuki. Oczywiście lektury Próchna nie polecam wszystkim. Sam język – bogaty w stylizacje, aforyzmy, cytaty, metafory – może drażnić wielbicieli literackiego minimalizmu. „Tam u tylnej kulisy, gdzie zwieszają się ciężkie , syte słońcem liście palm i kielichy orchidei, tam, w chłodzie cienia, leży kobieta, do śniadej piersi pęki kruczych włosów ciśnie i wzdycha głęboko”. To tylko próbka przepychu tej książki. U Berenta jest wszystko: kierz, chuć i namiętnica. W bezimiennym mieście bawi się cyganeria XX wieku. W oparach opium i absyntu toczą się miłosne dramaty, dyskusje o teatrze, sztuce oraz śmierci. Czy to kicz, czy to kamp, nie mi o tym rozstrzygać. Próchno radziłabym smakować bez takich kulturowych obciążeń. Jednym haustem i bez popijania. Co najwyżej z odrobiną rozgrzanego cukru. Wacław Berent, Próchno, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1971

W kraju?...Młodzi poeci piszą nowe wiersze, starzy krytycy pieszczą się starymi wierszami. Tyle w ruchu społecznym. Wacław Berent

wydawnictwo delikatesy i Centrum Kultury Zamek, Kraków-Wrocław 2009

Inauguracja działalności wydawnictwa, którym kieruje Martyna Sztaba, poprzednia szefowa Korporacji Ha!art. Ciekawy projekt, w którym dwie panie zebrały sporo opowiadań na temat panów. Prawdziwą perełką jest otwierające opowiadanie Mirona Białoszewskiego, ale nie bagatelizujcie też młodych autorów! Tym razem natłok propozycji nie oznacza chaosu. Antologia nie jest dziełem przypadku, to widać słychać i czuć.

Coetzee Ciemny kraj

>>Tadeusz

Gadacz Historia Filozofii XX wieku. Nurty. Tom 2

Wydawnictwo Znak, Kraków 2009

>>J.M.

>>Grzegorz

Wydawnictwo Znak, Kraków 2009

wydawnictwo

Genialne. Nie wiem, co mogłabym więcej napisać. Skoro już muszę, to wyjaśnię, że to debiut jednego z moich ulubionych autorów, opublikowany u nas po latach. Szczególnie pierwsza część rozpala mój umysł. Strumień świadomości amerykańskiego analityka rządowego, który bada wojnę w Wietnamie, to skomplikowane studium obsesji jednostki na tle szaleństwa społeczeństwa. A także rodzinna wiwisekcja, bo rodzina to świat w pigułce. Z tego Coetzee się narodził i w tym jest najlepszy.

Rzetelny esej. Nasycony informacjami, logicznie prowadzony wywód na temat historii Birmy, jednego z najbardziej tajemniczych zakątków Dalekiego Wschodu. Wątki dotyczące religii autor zgrabnie przeplata z politycznymi i kulturalnymi newsami. Dodatkowym atutem są zdjęcia, także autorstwa Grzegorza Torzeckiego. Szkoda tylko, że w książce tak mało jest samego autora. Może klasyczny reportaż byłby bardziej wciągający?

76 x magazyn #82

Torzecki Królowie i generałowie

Albatros, Warszawa 2009

Kontynuacja monumentalnego dzieła profesora Gadacza. W drugiej odsłonie: neokantyzm, filozofia egzystencji, filozofia dialogu. Nie będę wam ściemniać: póki co, podczytuję sobie fragmenty, całość zostawiam sobie na później. Nie będę zatem oceniać (zresztą i tak nie mam kompetencji merytorycznych), mogę tylko powiedzieć, że mam duży szacunek i do autora, i do projektu. Wiem, że niektórym nie podoba się, że profesor pisze „jak dla gawiedzi”. Jako potencjalna przedstawicielka gawiedzi, profesorowi za to dziękuję.


extrakty >> brain worms tekst: Karolina Sulej

>> Bite me Wampiry są wszędzie. Czy to „Bravo Girl”, czy sesja zdjęciowa w „Vivie”, czy artykuł w „Filmie”, czy też praca roczna studentki antropologii zafascynowanej Marią Janion i zakochanej w Alexandrze Skarsgardzie. Od kilku już lat Ann Rice przeprowadza inicjację w życie seksualne kolejnych generacji nastolatek, przedstawiając im coraz to nowych wampirzych dandysów. Mamy także wampiry jako walczącą o swoje prawa mniejszość w serialu True Blood. Mówi się, że ta słodko-gorzka amerykańska rapsodia stanowi metaforę dla dziejów antysemityzmu, homofobii i uprzedzeń rasowych. Kły na sztandary. W końcu jest film Zmierzch z Robertem Pattinsonem w roli wampira Edwarda – ikony pokolenia emo, obiektu westchnień każdej 16-latki. Bella – jego „ludzka” ukochana – jest przecież zwykłą dziewczyną, więc może by tak i ja? Wampiry rozprzestrzeniły się ze Słowiańszczyzny na cały świat i opanowały popkulturę. Goci – najwięksi wyznawcy kultu nieumarłych – zostali zmuszeni dziejową koniecznością do oddania swoich idoli w ręce ludu. Wampiry dokonały mainstreamingu. Już nie chcemy być ludźmi. To nudne. Goci musieli także pogodzić się z tym, że muzyka do filmów o wampirach przestała mieć charakter tylko i wyłącznie „gotycki”. Wampiry słuchają hardcore’u, popu, rocka, new wave’u, post punku, rockabilly i bluesa. Muzycy nie chcą okazać lekceważenia nowym celebrytom i chętnie użyczają swoich kompozycji do wampirzych filmów i seriali. Ze wszystkich ścieżek dźwiękowych ja szczególnie cenię sobie cztery płyty: ze względów sentymentalnych piosenki z Buffy the Vampire Slayer, ze względów trudnych dla mnie teraz do wyjaśnienia OST Queen of the Damned (prawda jest taka, że byłam beznadziejnie zakochana w odtwórcy głównej roli Stuarcie Townsendzie), ze względu na moją wiecznotrwałą miłość do lat 80. The Lost Boys Soundtrack i w końcu za amerykańskiego rock’n’rolla – True Blood. Premiera Queen of the Damned przypadła akurat na kilka chwil popularności muzyki, którą można z grubsza określić jako new

metal. Disturbed, Linkin Park, Korn, Dry Cell, Static-X, Marylin Mason i Papa Roach napisali piosenki specjalnie dla kolejnej odsłony burzliwego życia po życiu wampira Lestata. W warstwie lirycznej dominują niezbyt odkrywcze konstatacje na temat wampirzej kondycji w rodzaju „You see I cannot be forsaken, because I’m not the only one, we walk amongst you feeding, raping, must we hide from everyone?”(Forsaken) czy też: „The hunger inside given to me, makes me what I am, always it is calling me, for the blood of man”(Reedemer). Buffy the Vampire Slayer to z kolei kwintesencja lat 90. – piosenki od Sasa do Lasa, od cukierkowego pop-rocka I Quit Hepburn (nie jestem w stanie oglądać teledysku dłużej niż przez minutę) przez nieprawdopodobnie smętne It Doesn’t Matter Allison Krauss & Union Station (mogłaby to śpiewać chyba tylko dogorywająca na słońcu wampirzyca) aż po fenomenalne Tempatation Waits nieodżałowanego Garbage. „When I’m not sure what I’m living for, when I’m not sure who I am” – śpiewa Shirley, zastanawiając się na swoim statusem ontologicznym. The Lost Boys miało premierę, kiedy miałam dwa latka. Mimo toporności pomysłu – grasujący gang wampirów motocyklistów – to jedna z najlepszych wariacji na temat kolei losu krwiopijcy. Przede wszystkim z uwagi na klimat. A każda piosenka, która go buduje, to istny cymes. INXS z Jimmym Barnesem, Roger Daltrey, Echo And The Bunnymen (z coverem The Doors), Gerard McMann, Tim Cappello, Mummy Calls. Last but not least – True Blood. Standardy rocka, country i bluesa wydobyte spod ziemi (sic!) . Muzyka znawców amerykańskiej (i wampirzej) duszy. Żałuję jedynie, że nie starczyło miejsca dla Chrisa Issaaka. Opening do Bad Things Jace’a Everetta rozpoczynający serial jest jednym z najlepszych teledysków, jakie zdarzyło mi się oglądać. „When you came in the air went out. And every shadow filled up with doubt. I don’t know who you think you are, but before the night is through, I wanna do bad things with you”. x

77


extrakty >> muzyka

Jack-O & The Tennessee Tearjerkers Disco Outlaw

Domino Records Opinie na temat muzyki Wild Beast od wydania pierwszej płyty były bardzo podzielone. Potencjał Brytyjczyków był ewidentny, ale na wydawanych epkach Wild Beast, Esprit de Corbs, All Men i płycie Limbo, Panto czegoś ciągle było mało. Po pięciu latach w końcu znaleźli brakujący element, a my w rezultacie mamy świetny album Two Dancers. Trudno określić, w czym można by upatrywać przemiany. Może nowe środowisko na nich wpłynęło? Nauczyli się na własnych błędach? A może się po prostu zakochali? Tak, to pewnie to ostatnie, bo Two Dancers to kompleks sensualnych, neoromantycznych dźwięków zbudowanych na emocjach. Napięcie budują także wokale, które w przypadku tej produkcji po raz kolejny udowadniają progres grupy. Już w singlu Hootings & Howling Tom Flemming i Hayden Thorpem pokazują, jak należy stopniować doznania, by po pierwszym przesłuchaniu pozostawić niedosyt. W tym drugim zresztą zaczynam dostrzegać dorastającego Bretta Andersona, ale te pochlebne rokowania będzie musiał jeszcze potwierdzić na kolejnych płytach. Są gitary, fajne wokale, historie zranionych kochanków oraz trochę muzycznych trendów, które wprowadzają w taneczny nastrój. Jest dobra płyta indierockowa. Yes, indie rock is not dead! Dominika Olszyna

Goner Records Jack Yaber, znany szerzej światu jako Jack Oblivian, był współzałożycielem The Oblivians – każda współczesna kapela łapiąca się pod etykietkę lofigaragepunksurf musiała dogłębnie zapoznać się z ich dyskografią. A od jakiegoś czasu działa on solowo z towarzyszeniem zespołu The Tennessee Tearjerkers. Najnowszy album zatytułowany jest Disco Outlaw. Jack Yaber im jest starszy, tym lepszy. Niczym whisky albo burbon, chociaż w jego przypadku chyba najlepszym trunkiem/porównaniem byłby moonshine – amerykański bimber pędzony w lasach Tennessee, skąd zgodnie z nazwą towarzyszącego mu zespołu pochodzi. Doskonale wie, jak stworzyć mieszankę chwytliwych refrenów, zapadających w pamięć melodii i sprytnych rozwiązań gitarowych. Efektem jest świetny rockowy album, na którym mieszają się jego fascynacje: blues, rock and roll, americana, a nawet punk. Najdłuższy na płycie numer – Blood Bank Blues – brzmi niczym nagranie Toma Waitsa, z kolei Switchablade Comb to świetny kawałek rockabilly. W warstwie lirycznej, mimo że wszystko oscyluje wokół rock’n’rollowych toposów, to jednak jest zdecydowanie dalekie od banału. Puste konto w banku, ukochana gitara zastawiona w lombardzie, obraz pecha i frustracji nasycony humorem i bezlitosnym cynizmem. Gdzieś przeczytałem kiedyś określenie hillbilly existentialism – nieprzetłumaczalne na polski, ale świetnie pasujące do twórczości Jacka-O. Tak samo jak butelka moonshine whisky prosto z lasów Tennessee. Łukasz Kasperek

Stones Throw/Sonic Wygląda jak student informatyki albo astronomii na jakimś prestiżowym uniwerku, więc aparycją raczej nie zyskałby popularności oraz hordy groupies. Musiał więc ten zamieszkały w Los Angeles 30-latek wpaść na jakiś inny pomysł, żeby zainteresowało się nim te kilkadziesiąt tysięcy fanów, dla których jest sensacją 2009 roku. Po pierwsze, wypuścił singiel Just Ain't Gonna Work Out, który wytłoczono na winylu w kształcie serduszka. Kawałek chwycił, a klip, w którym owo serce było motywem przewodnim, podbił sieć. Jakoś ruszyło. Najważniejsze, że bez szkody dla wspaniałej muzyki, bo Mayor jest fantastycznym wokalistą oraz producentem i tekściarzem. Rozkochanym w starym soulu, który zaadaptował na swoją potrzebę w imponującym stylu – bez ozdobników, prosto, uroczo i po prostu pięknie. Tym sposobem biały nerd ukradł czarnym braciom soulowy debiut roku. Andrzej Cała

The Almighty Defenders

Pearl Jam

Tede

Vice Records Jakiś czas temu hitem blogów muzycznych był news o tym, jak The Black Lips zostali wydaleni z Indii. Narozrabiali na którymś z koncertów subkontynetalnej trasy i w eskorcie policji musieli opuścić kraj. Chcąc odreagować, zatrzymali się na chwilę w Berlinie u swojego dobrego znajomego Kinga Khana. Ten z kolei wezwał jeszcze Marka Sultana, towarzysza ze swojego pobocznego projektu King Khan & The BBQ Show. Rozkręciła się niezła impreza. Z pewnością dużo pili, wszak Niemcy znane są powszechnie z dobrego piwa i sznapsa. Z pewnością sporo palili, chłopcy z Black Lips słyną bowiem ze swego upodobania do narkotyków. Z całą pewnością też dużo wspólnie jamowali. Efektem tej libacji jest nowa supergrupa The Almighty Defenders. 11 kawałków znajdujących się na tym krążku to przeprawa przez historię amerykańskiej muzyki. Otwierający płytę kapitalny All My Loving to najprawdziwszy surowy, korzenny gospel. Dalej słychać echa afroamerykańskich Spirituals, mamy też blues i soul. Z kolei 30 Seconds Air Blast i Death Cult Soup n’ Salad to łącznie trzyminutowe garażowe szaleństwo w stylu dokonań The Fugs. Całość zamyka The Great Defender, pięciominutowe dziwaczne, mistyczne kazanie. Atmosfera niczym na tajemnym obrządku sekty religijnej z bezludnych regionów Apallachów. Transowa muzyka i opętańczy wokal. Alleluja, bracia i siostry! Oto nadeszli Wielcy Obrońcy! Chwalcie Pana! Amen! Łukasz Kasperek

Universal Music Group Ten nowy Pearl Jam jest z tej samej półki, co kurczak słodko-ostry u Chińczyka niedaleko mojego kwadratu. Z tą znaczącą różnicą, że kurczak jest naprawdę dobry. Słowo daję, że nie jest to z mojej strony żaden oportunizm czy owczy pęd. Koledzy pukali się w głowę, gdy mówiłem, że lubię Riot Act. Niewymuszone Into The Wild Veddera uważam za jego najlepszą rzecz od 1991 roku... czyli generalnie nie sugeruję, że oni starzeją się z obciachem. Nie zmienia to faktu, że dziewiąty album Pearl Jam (podobnie jak poprzedni) dowodzi poważnej twórczej zadyszki. Autoplagiatowanie i odtwórstwo można by jeszcze wybaczyć, ale wszechogarniającą nudę już nie. Znośne riffy Got Some, The Fixer i Johnny Guitar to za mało, żeby wybudzić się z odsłuchowego letargu. Jak ktoś twierdzi, że stary człowiek nie może – niech posłucha Dinosaur Jr. A jeśli ktoś twierdzi, że poza „czadem” są przecież jeszcze „wolne”, to ja już nic nie poradzę. Marek Fall

Wielkie Joł Kto inny mógł porwać się na tak karkołomny projekt? Tede ledwo powrócił z nowym WFD, a już pod własną ksywką wydaje „kontynuację” kultowego Notesu. Zamysł był następujący – 7 czerwca razem z Sir Michem przystępują do nagrywania materiału na płytę mającą powstać do 33. urodzin rapera. Siłą rozpędu TDF w półtora miesiąca zrobił dwupłytowy album, a o postępach w pracy jesteśmy informowani z tracku na track. Ten ciekawy zabieg daje wgląd za kulisy eksperymentu. Konkrety – Tede jest mistrzem mojego świata. Szósty album wbrew tytułowi bardziej kojarzy mi się ze S.P.O.R.T. Tede jest tu bezczelnym obserwatorem-komentatorem uzbrojonym w morderczy, zróżnicowany flow, za pomocą którego podaje konkretny, tematyczny rap, a także porządne „nawijki o nawijce”. Note2 trzeba akceptować z całym dobrodziejstwem inwentarza (braki dostatecznej selekcji, nie zawsze udane żarty, banalne śpiewane refreny, legitymizowanie postaci Mroza), ale warto, bo każda premiera Granieckiego pachnie klasyką. A podobno o Jayu mówią już, że jest amerykańskim Tedzikiem. Marek Fall

Wild Beast Two Dancers

S/T

78 x magazyn #82

Backspacer

Mayer Hawthorne

A Strange Arrangement

Note2


WarsawCityRockers wybierają single: Editors

In This Light And On This Evening

Basement Jaxx Scars

XL Basement Jaxx mają niebywały talent do klecenia klubowych klasyków – napomopwanych parkietową energią, a zarazem niepozbawionych walorów uniwersalnego popowego przeboju. Nowa płyta nie dorównuje zapewne najlepszym w dorobku duetu dziełom – Rooty czy Kish Kash – niemniej jednak trzyma fason. To wciąż kalejdoskop barw i klimatów – są tu swobodne, pełne producenckiej ekwilibrystyki wariacje wokół electro, house'u, techno, dancehallu, funku, grime'u. Mimo tego przepychu muzyka nie traci potoczystości. Obok hitów pewniaków z Raindrops i Saga na czele mamy utwory mniej chwytliwe, ale intrygujące mnóstwem smaczków, a nieliczne mielizny nie psują smaku całości. Blasku albumowi dodają zacni goście, m.in.: Santigold, Amp Fiddler, Lightspeed Champion czy też sama Yoko Ono. Jednak nawet bez nich panowie daliby radę! Łukasz Iwasiński

Rough Trade Trzecia płyta jest podobno tą najtrudniejszą. Bo o ile jeszcze drugi LP można sprzedać na fali popularności debiutu, o tyle przy pozycji numer trzy trzeba już bardziej się postarać i zaskoczyć fanów. Editors zaczynali jako naśladowcy Joy Division, potem zapragnęli zostać drugimi Coldplay, a teraz otrzymujemy ichniejszą wersję New Order czy też wczesnego Killing Joke. W skrócie, ich najnowszy album brzmi tak, jakby chłopcy po usłyszeniu ostatniego dzieła The Horrors (notujcie: Primary Colours – jedna z najlepszych tegorocznych płyt) usiedli i nagrali materiał od nowa. Coldplayowski fortepian ustąpił miejsca zimnym syntezatorom, a liczba przebojowych refrenów została zredukowana do minimum. Nie dajcie się nabrać na singiel Papillon – to bez wątpienia wypadek przy pracy. Prawdziwa siła albumu tkwi w takich kompozycjach jak Raw Meat = Blood Drool, która to jest prawdopodobnie najlepszą rzeczą, jaką Thomas Smith i spółka kiedykolwiek nagrali. Ciekawe, czy fani/fanki zakochane w maślanych oczach wokalisty zaakceptują stylistyczną woltę zespołu. No i czekamy na odpowiedź Interpolu. Mateusz Adamski

Morrissey

Dirty Projectors

Polydor Steven Patrick Morrissey nie próżnuje w wypuszczaniu na rynek coraz to nowych wydawnictw. Po zastoju sprzed dziesięciu lat nie ma śladu, a fani nie mogą narzekać na tempo powiększania się kolekcji. Swords to zebrane w całość B-side'y singli z ostatnich płyt (od You Are The Quarry w górę). Jeśli ktoś nie zaprzątał sobie głowy kupowaniem różnych wersji tego samego singla, to teraz może nadrobić zaległości i wysłuchać tego, co Mozz poukrywał na różnych wersjach swoich „małych płytek”. A są to często prawdziwe perełki, które spokojnie mogłyby zastąpić najsłabsze momenty któregoś z ostatnich LP. Chociażby Ganglord czy My Dearest Love, które potwierdzają, że Morrissey poniżej ustalonego, wysokiego poziomu nie schodzi. Dostajemy też znakomity Drive-In Saturday pierwotnie zaśpiewany przez Davida Bowiego czy Human Being. Polskich fanów ucieszy zapewne, że limitowana wersja albumu wzbogacona będzie o dodatkowy krążek zawierający osiem utworów zarejestrowanych podczas lipcowego koncertu artysty w warszawskiej Stodole. Kto był i stał ściśnięty w pierwszych rzędach, na pewno kupi. Reszta powinna. Mateusz Adamski

Domino Dowodzący projektem Dirty Projectors Dave Longstreth to jedna z najbłyskotliwszych postaci we współczesnym muzycznym światku. Ten absolwent Yale należy do najbardziej wyrazistych głosów na coraz bardziej zatłoczonej, pełnej najróżniejszej maści pseudowrażliwców, niby-intelektualistów i innych pozerów czy hochsztaplerów freakowej scenie. Wcześniejsze, zdecydowanie bardziej hermetyczne eksperymenty na bazie avant-folku, lo-fi i szeroko pojętego post rocka skazywały zespół na funkcjonowanie w głębokim podziemiu. Bitte Orca ma szansę trafić do szerszego grona co bardziej otwartych słuchaczy. Grupę przygarnęła wytwórnia Domino, a jej rozedrgane, mathpsycho-folkowe piosenki nabrały swoiście popowej ogłady i soulowej zmysłowości, nie zatracając jednak swego frapującego ekscentryzmu. Objawienie na miarę Animal Collective! Łukasz Iwasiński

Swords

Bitte Orca

Tijuana Panthers – Creature/Girls Gone Wild 7” Debiut Tijuana Panthers został wydany metodą DIY. Pochodzą z Long Beach w Kalifornii i jest to wyraźnie słyszalne w ich muzyce. Surf rock miesza się z punkiem w stylu The Buzzcocks. Owocem tej mieszanki są niezwykle przebojowe i taneczne numery. Szkoda, że nie wydali jak do tej pory nic więcej, bo dawno nie słyszałem tak bezczelnie wpadającego w ucho refrenu jak „I’m just a creature! Creature! Creature of the night!".

Crusaders of Love – She’s a Rebel 7”; Die Slaughterhaus Crusaders of Love nazywają się i grają, jakby czas zatrzymał się w latach 60. Mimo iż pochodzą z Francji, to brzmieniowo bliżej im jest do amerykańskiej sceny Northweast US Garage niż do ckliwego frankofońskiego ye-ye. Psychodeliczny garaż rodem ze składanek Nuggets. Tytułowy kawałek to świetny imprezowy banger! Moim zdaniem Crusaders to najlepszy towar eksportowy znad Sekwany obok serów pleśniowych i wina.

Best Coast – Sun Was High (So Was I ); wkrótce – Art Fag Recordings Kolejny projekt lo-fi założycielki Pocahaunted. Tym razem nie ma mrocznych klimatów, psychodelicznych aranżacji ani noise’u, jest za to tamburyn, gitarowy szum i popowa prostota. Ciekaw jestem dalszych działań B.C. (takie są inicjały artystki). Rzadko kiedy udaje mi się upolować tak bardzo zrelaksowany numer. Słońce jest w zenicie i pali nasze głowy. Hipsterskie dwie i pół minuty. Pageants – Forbidden Delicious; sample copy Epka tego australijskiego bandu ukazała się w czerwcu i wciąż jest świetna. Numery brzmią, jakby były nagrane podczas potańcówki w liceum. Oldschoolowe garażowe piosenki o surfowym klimacie, dobre tunesy i dobra atmosfera. Drink The World!

WARSAW CITY ROCKERS – kolektyw didżejski od lat bezkompromisowo prezentujący na stołecznych parkietach wszystko to, co w muzyce gitarowej najlepsze, począwszy od jej zarania aż po dzień jutrzejszy! Punk rock/ now wave/new wave/no wave/ fuck wave/60s garage/trash/surf/ whatever pur

79


excesy >> dobry projekt tekst: Olga Krzemińska

Bo dizajn jest dla ludzi

Świat wokół nas wypełniony jest dizajnem, wszystko zostało przez kogoś zaprojektowane i tym samym inspiruje i wzbogaca naszą codzienność. Droga, jaką pokonuje idea, aby przybrać postać materialną, jest jednak długa. O roli wzornictwa i jego związkach z biznesem opowie projektant słupków Finisterre i ławek Chicago Joan Gaspar podczas II edycji Projektu Dizajn – już 19 listopada w Krakowie i 20 listopada w Warszawie. Aby wziąć udział w spotkaniu, należy wypełnić formularz rejestracyjny na stronie www.projektdizajn.pl.

Polski folk z polskim dizajnem

W poznańskiej Starej Drukarni podczas Światowych Dni Innowacji odbył się wernisaż wystawy prac finałowych konkursu na „Pamiątkę z Polski”, czyli funkcjonalny przedmiot inspirowany folklorem, który mógłby pełnić funkcję prezentu w relacjach międzynarodowych. Impreza odbyła się w ramach projektu Nowy Folk Design mającego na celu rozwój i promocję polskiego dizajnu poprzez włączenie doświadczenia przedstawicieli ginących zawodów do współczesnego wzornictwa. Mecenat nad akcją objęła firma Meble Vox, a autorem całego pomysłu i zarazem fundatorem nagród był Pro Design. Uczestnicy jeszcze przed ogłoszeniem konkursu brali udział w wykładach i warsztatach na tematy związane z folklorem, które miały za zadanie zainspirować ich prace i zapoznać ich z nowymi technikami. Jury pod honorowym przewodnictwem Li Edelkoort wyróżniło cztery propozycje, biorąc pod uwagę między innymi czytelność koncepcji i atrakcyjność rynkową. Zwycięski projekt zainspirowany został szczególnym rodzajem haftu – to snutki golińskie charakterystyczne dla regionu południowej Wielkopolski. W rytmie folk Aleksandry Szymańskiej łączy nowoczesność użytkowych kabli z tradycją i delikatnością koronki, która w naturalny sposób wypełnia przestrzeń pomiędzy słuchawkami. Drugą nagrodę otrzymał Talerzyk Aleksandry Mireckiej, trzecią – Jakubki Kariny Marusińskiej. Specjalne wyróżnienie przyznano KukuRyczce Rozalii Lenartowicz i Zuzanny Wachowiak. Nas zainteresowała także propozycja Marzeny Rusiłowicz – inspirowany formą wiejskiej chaty Chlebak w stylu new folk udekorowany nadrukami przedstawiającymi motywy tkackie z Podlasia.

Moda na płytki

Od JAZZ, idealnego dla dużych, wielkomiejskich powierzchni, poprzez motywy zwierzęce w kolekcji METALIC, aż do inspirowanej weneckim barokiem VALENTINY o bogatej fakturze – nowa kolekcja płytek Opoczno zaspokoi nawet najbardziej wymagające i zróżnicowane gusta. Obecny od 125 lat na polskim rynku producent płytek z każdą nową kolekcją inspiruje wystrój wielu polskich kuchni i łazienek w sposób, który przyniósł już liczne krajowe i międzynarodowe nagrody. Tym razem główne motywy przewijające się w kolekcji zarówno ściennej, jak i podłogowej to kwiaty, Afryka i barok, chociaż wielbiciele minimalizmu także znajdą tam coś dla siebie. NATURALE zamieni twoją łazienkę w kojący, tropikalny las tylko krok od wrzawy miasta. Inspirowana stylem lat 60. FLOWER każdego ranka zarazi optymizmem i zachwyci pięknym, mieniącym się motywem. Projektanci Opoczna z uwagą śledzą trendy obowiązujące w innych dziedzinach wzornictwa i przenoszą je do swych projektów. Złoto, marmur i wężowa skóra to ich odpowiedź na nowości ze świata mody.

80 x magazyn #82


excesy >> dobry smak tekst: Olga Krzemińska

Guzik do kawy

Bliźniacy od kuchni

Bracia bliźniacy Antony i Richard Joseph każdego potrafią zachęcić do gotowania. Ich założona w 2003 roku firma Joseph Joseph to lider na światowym rynku stylowych i funkcjonalnych akcesoriów kuchennych. Umiejętne połączenie rodzinnych tradycji oraz dwoch osobowości – Antony’ego, dizajnera z dyplomem Central St Martins, i Richarda, który ukończył Cambridge, przyniosło ich londyńskiemu studiu światową popularność i sprawiło, że ich produkty można teraz znaleźć na kuchennych półkach w ponad 30 krajach świata. Joseph Joseph to składane durszlaki i tarki, antypoślizgowe deski do krojenia, podstawki z hartowanego szkła i pojemniki do przechowywania – wszystko zaprojektowane tak, że aż szkoda schować do szafki. Ich projekty łączące formę i funkcjonalność powstały z myślą o ograniczonej przestrzeni współczesnych kuchni. Myślenie tego typu przyniosło firmie Grand Prix na Tokyo Gift Show czy też prestiżową nagrodę Red Dot Design za ich najnowszy projekt – składany zestaw akcesoriów Nest. Ciągle jednak najlepiej sprzedającym się produktem jest składająca się po naciśnięciu rączki deska Chop2Pot, którą możemy ostatnio oglądać w wielu programach kulinarnych.

Prestiżowe targi akcesoriów domowych i dizajnu Formland zaprzeczają powszechnemu przekonaniu, że skandynawski dizajn ogranicza się tylko do Ikei. Podczas jesiennej edycji targów nagrodą Formland Design Award za funkcjonalność oraz harmonię formy wyróżniony został Handpresso Wild – innowacyjny ekspres do kawy o futurystycznym kształcie. To już trzecia nagroda za dizajn dla tego produktu, który dostępny jest na rynku dopiero od dwóch lat. Doceniło go między innymi muzeum Cité des Sciences w Paryżu, gdzie był on wystawiony przez trzy miesiące. Wzornictwo to jednak nie wszystko. Handpresso Wild to przede wszystkim ekspres do kawy, który bez prądu, lecz pod ciśnieniem 16 barów zaparzy kawę w każdych warunkach. Niewielkie rozmiary i lekkość urządzenia sprawiają, że z łatwością można zabrać je ze sobą wszędzie i, nawet daleko od cywilizacji, delektować się idealnym, aromatycznym espresso z gęstą cremą za naciśnięciem jednego przycisku.

Imperium rumu

W malowniczo położonej Destileria La Galarza w Meksyku, najstarszej działającej destylarni rumu BACARDI na świecie, wyprodukowano jedynie 7 500 skrzynek BACARDI Superior w limitowanej edycji „1909”.Ma ona upamiętnić spopularyzowanie koktajlu BACARDI Daiquiri poza granicami Kuby oraz podkreślić jego wpływ na kulturę serwowania drinków na całym świecie Jednym z pionierów sztuki miksowania drinków był inżynier górnictwa Jennings Stockton Cox, który w roku 1898 połączył rum BACARDI Superior ze świeżo wyciśniętym sokiem z limonek i cukrem, tworząc w ten sposób orzeźwiający koktajl, którym mógł się delektować po dniu ciężkiej pracy w kopalniach miedzi w Daiquiri, na Kubie. Jednak koktajl BACARDI Daiquiri nigdy nie stałby się fenomenem na skalę światową, gdyby nie doszło do spotkania pomiędzy Coxem a oficerem amerykańskiej marynarki, Lucjuszem W. Johnsonem, który w 1910 roku dotarł na Kubę. Podczas tego spotkania Coxa poczęstował go drinkiem, który wywarł na nim takie wrażenie, że opuszczając wyspę zabrał ze sobą na statek imponujący zapas rumu Bacardi. Kontynuując podróż po świecie, gdziekolwiek się pojawiał, częstował rumem Bacardi i przekazywał barmanom recepturę nowego koktajlu. Bacardi Superior w limitowanej edycji „1909” jest uhonorowaniem wieloletnich starań o zachowanie tej właśnie niezmienionej receptury, tak aby drink z Bacardi smakował nam tak samo jak kiedyś amerykańskiemu oficerowi. 81


excesy >> nawigator

Exklusivny nawigator W tym miesiącu Nawigator wskazuje, gdzie możemy potańczyć między dziełami sztuki, gdzie wyspać się jak Japończycy, u kogo szukać intelektualnej stymulacji i kto może niebanalnie odpicować nam mieszkanie. opracowanie: foto:

Pimp your room

Olga Krzemińska materiały prasowe

Po sukcesie Artofwall, pierwszego polskiego sklepu internetowego oferującego naklejki i szablony ścienne, Joanna Szachowska-Tarkowska, projektantka i właścicielka, stworzyła Glamstore i Glamstore Elite. Na Mokotowie oraz przez internet interiorowy showroom, sklep i studio oferuje profesjonalną poradę dekoratorską oraz prezentuje szeroki wybór naklejek ściennych na miarę, akcesoriów oświetleniowych i dekoracyjnych oraz niebanalnych prezentów. Glamstore promuje eklektyzm – tutaj chodzi nie tyle o sam design, ile o zestawianie inspirujących przedmiotów. Na ścianach niby-pęknięte lustra, obok srebrna świnka ze skrzydłami, lampki-klatki dla ptaków i pogniecione kubeczki imitujące jednorazowe, ale z porcelany. 100 procent humoru, 100 procent inspiracji. Glamstore Elite ul. Marconich 3, Warszawa www.glamstore-elite.com.pl

82 x magazyn #82


69 sposobów na relaks

W Dorotowie na trasie Warszawa – Olsztyn znajduje się oaza spokoju i sztuki współczesnej. Malowniczo położony hotel Galery 69 oferuje wiele możliwości wypoczynku aktywnego (kursy bojerowe, skiring i curling) oraz biernego – w salonie wellness z panoramicznym widokiem na Jezioro Wulpińskie lub w samym hotelu, podziwiając wystrój wnętrz. Bo hotel Galery 69 to też oryginalny showroom, gdzie można zamówić meble oraz kompleksowe aranżacje wnętrz, kupić obraz lub rzeźbę. Goście mają możliwość obejrzeć prace Jana Pruskiego i Roberta Listwana oraz spotkać innych artystów, których wernisaże i koncerty organizowane są w Dorotowie. Hotel Galery 69, Dorotowo 38

U politycznych

Sen w kapsułce

Oczyszczająca powietrze ściana zieleni, kolektory słoneczne służące do ogrzewania wody, odzyskiwanie ciepła oraz segregacja i przetwarzanie odpadów – to wszystko znajdą goście pierwszego w Polsce ekohostelu. Żoliborski Wilson Hostel oprócz ekologicznych nowinek i typowego dla europejskiego hostelu wyposażenia ma w swojej ofercie także zaczerpnięte rodem z Japonii kapsuły sypialne, które za niewielką opłatą można wynająć na doby lub godziny. Jeszcze mało popularne w Europie kapsuły przypominające kuszetki w wagonach sypialnych są tańszą alternatywą dla standardowych pokoi oraz zapewniają większą prywatność, wentylację i ciszę.

Już na początku listopada oficjalne otwarcie centrum kultury Nowy Wspaniały Świat – nowego miejsca na mapie Śródmieścia, gdzie rano można wpaść na kawę, po południu na wykład, a wieczorem potańczyć. Ten ośrodek wymiany myśli, dyskusji, prezentacji i projekt ożywa powoli, zmienia się stopniowo, co odzwierciedla jego wnętrze. Parter to główne miejsce wydarzeń artystycznych, znajduje się tam księgarnia i pokryta freskami Grupy Twożywo kawiarnia kulturalna z prawdopodobnie najdłuższym barem w Warszawie. Na piętrze działa REDakcja „Krytyki Politycznej” oraz ogólnodostępny, otwarty Uniwersytet Krytyczny, gdzie cykliczne seminaria i konserwatoria prowadzą wybitni polscy i zagraniczni intelektualiści. Krytyka Polityczna, Nowy Świat 63

Wilson Hostel Felińskiego 37, Warszawa

83


extrakty >> plateaux festival

Synestezja Jaki festiwal dorobił się trzeciego miejsca w rankingu najciekawszych listopadowych imprez jak świat długi i szeroki? O jakim wydarzeniu w superlatywach rozpisywał się opiniotwórczy „XLR8R”? Nad pierwszą edycją jakiego corocznego spotkania muzyków i artystów wizualnych Frank Bretschneider czy Keep Adding nie dawali rady słowami wyrazić zdziwienia i zachwytu? Podpowiem, że Sonar odbywa się w czerwcu, w Stanach w elektronicznej działce zdarzają się co najwyżej większe koncerty, a na wyjazdy do Azji, Afryki czy Ameryki Południowej ze względu na ceny biletów namawiać nie będziemy. Przestańcie więc obdzwaniać znajomych, zamknijcie wyszukiwarki i skierujcie swe oczy w stronę Torunia i Bydgoszczy. tekst:

Filip Kalinowski foto: materiały prasowe

Pomijając jednodniowe wydarzenia, które chrzci się inaczej niż koncertami jedynie ze względów marketingowych, i wielkie eventy, na których każdy znajdzie coś dla siebie, największy sukces odnoszą imprezy sprofilowane. Jeśli nie uniknie się tłumów, lepiej, by tłumy te dzieliły nasze pasje i zainteresowania. Siłą Ostródy czy reaktywowanej w Katowicach Nowej Muzyki jest właśnie koncepcja. Ktoś powie: nawet najszersze gatunkowe ramy jednak ograniczają. A gdyby te ograniczenia jeszcze uściślić? Festiwal muzyczny czy filmowy to tylko techniczne określenia. Festiwal audiowizualny to idea. Festiwal form audiowizualnych Plateaux narodził się w zeszłym roku pomiędzy Toruniem a Bydgoszczą. Powstał z dźwiękowej ciekawości i zamiłowania do intrygujących form wizualnych. Promotor i muzyk Krzysztof Bober znany też jako Esmonitesso wraz z niewielką grupą bliskich znajomych zaproponował publiczności line-up, jakiego w nadwiślańskim kraju jeszcze nie było. Na scenach Muzeum Sztuki Współczesnej, eNeRDe i Mózgu wystąpili między innymi Alva Noto, Luomo czy Burt Friedman i Jaki Liebezeit. Ramię w ramię z nimi światło na ekrany rzucali Ran Slavin, Lillevan czy Jeffers Egan. Koncerty, live acty, panele dyskusyjne i pokazy podczas trzech dni trwania festiwalu angażowały wszystkie zmysły uczestników. Blisko

86 x magazyn #82

dwa tysiące miłośników dźwiękowych eksperymentów i wizualnych szaleństw odwiedziło ten zakątek Polski. Wieść poszła w świat. Maszyna ruszyła. Pierwszą edycję ciężko będzie przebić. Tegoroczny line-up nie pozostawia jednak wątpliwości co do poziomu artystycznego Plateaux. Każda minuta występu eksperymentującego z brzmieniem Christiana Fennesza dla miłośników muzycznej awangardy jest przyczynkiem do analiz i interpretacji. Każda stopa i werbel w futurystyczno-funkowych live actach Akufena i Sutekha staje się powodem do rytmicznych ruchów. Zobaczymy także m.in. showcase przygotowany przez obchodzącą właśnie dziesięciolecie istnienia wytwórnię Ghostly International oraz efekty współpracy pochodzącego z Niemiec Tilmana Ehrhorna ze „świecącym” Polakiem Geometrią czy krajowego kIRku ze światowej sławy specem od wizualizacji Jeffersem Eganem. Międzynarodowa, międzygatunkowa obsada oprowadzać będzie po ścieżkach, na które muzyka dopiero wkracza.


Tomasz Bednarczyk to młody artysta pochodzący z Wrocławia. Wypromowany przez australijską wytwórnię ROOM40 oraz opiniotwórczy magazyn „The Wire” jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych za granicą polskich muzyków alternatywnych. Jego ostatni album Let’s Make Better Mistakes Tomorrow został wydany w USA przez kultową wytwórnię 12k. Nejmano to pseudonim artystyczny laptopowego gitarzysty z Trójmiasta Macieja Nejmana, jednego z twórców nowo powstałego labelu Few Quiet People. Nejmano koncertuje dopiero dwa lata, zdążył już jednak wystąpić na jednej scenie z takimi tuzami jak Frank Bretschneider czy Burnt Friedman. Jego solowy album właśnie ukazał się w FQP. Obaj wystąpiliście podczas pierwszej edycji Plateaux Festival, prezentując swoje solowe dokonania. Od niedawna pracujecie razem, czego owocem jest kompozycja For stworzona dla labelu FQP. Czy to zapowiedź nadchodzącej płyty? Nejmano:Utwór, który razem nagraliśmy, rodził się w atmosferze pełnego luzu i spontanu – było w tym dużo pozytywnej energii. For powstał więc bardzo szybko, a jego efekt jest zadowalający. Myślę więc, że to nie koniec wspólnych działań. Tomasz Bednarczyk: Tak jak powiedział Maciek, praca nad utworem For była spontaniczna i czysto przypadkowa. Efekt przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania i myślę, że jeszcze coś razem nagramy. Informacja o potwierdzeniu którego z artystów występujących na tegorocznej edycji festiwalu Plateaux wywarła na was największe wrażenie? TB: Wszyscy artyści są godni uwagi, ale najbardziej ucieszyła mnie informacja na temat występu The Sight Below. Jego ostatnie wydawnictwo powala, a tutaj dodatkowo pojawi się w towarzystwie Simona Scotta, tak jak to miało miejsce podczas tegorocznego Sonaru. Zapowiada się świetny koncert. N: Zdecydowanie Christian Fennesz –pomimo że tego artystę można ostatnio usłyszeć w Polsce stosunkowo często, to za każdym razem wiadomość o jego występie niezmiernie cieszy. Jeśli dodamy fakt, że wystąpi u boku genialnego Lillevana, to tylko dodatkowo punktuje. To zdecydowanie największe gwiazdy tego festiwalu. Nie mogę się także doczekać występów moich przyjaciół z wytwórni FQP.

Plateaux Festival nie był waszym pierwszym dużym festiwalem w karierze. Czym zatem Plateaux różni się od pozostałych imprez? Co najbardziej utkwiło wam w pamięci? TB: Pierwsza edycja Plateaux była zjawiskowa ze względu na miejsce oraz wyjątkowy line-up. Alva Noto, Tim Hecker czy Delay na jednej imprezie to wysoko zawieszona poprzeczka, którą pokonać nie będzie łatwo. Podobała mi się także przyjacielska atmosfera. Mam na myśli to, że nie było tam przypadkowych słuchaczy. N: Na pewno Xerrox (Alva Noto) i atmosfera podczas nocnych koncertów w klubie eNeRDe. Każdy festiwal ma swoją specyfikę, swój niepowtarzalny klimat – zaskoczyło mnie to, że na Plateaux ten klimat wytworzył się już po pierwszych występach, a przecież przed nami dopiero druga edycja. Myślę, że Plateaux z roku na rok będzie rosnąć w siłę. Jakieś specjalne życzenia odnośnie do edycji Plateaux 2010? TB: Moje typy to Stephan Mathieu oraz Vincent Gallo. N: Ja poproszę Eluvium, Belong i warsztaty z czarnej magii.

PLATEAUX FESTIVAL 2009 19-22.11 Toruń / Bydgoszcz

Line- up: Akufen [CA], Bodycode [US], Byetone [DE], Chris Herbert [UK], Claudio Sinatti [IT], Deaf Center [NO], Ezekiel Honig [US], Fennesz [AT], Geometria [PL], Glitterbug [IL/DE], in. [PL], Jeffers Egan [US], Joshue Ott [US], kIRk [PL], Lawrence English [AU], Lillevan [DE], Lusine [US], M. Kraśnicka [PL], Mahnik [PL], Makino Takashi [JP], Mao [PL], Mooryc [PL], Morgan Packard [US], Rafael Anton Irisarri [US], Ronni Shendar [IL], rsp trio [PL], Simon Scott [UK], SND [UK], Stendek [PL], Sutekh [US], Svarte Greiner [NO], The Sight Below [US], Tilman Ehrhorn [DE], Tropajn [PL] Lokalizacje: CT Park / Bydgoska 3, Toruń APK / Królowej Jadwigi 14, Bydgoszcz TabuBar / Zbożowy Rynek 6, Bydgoszcz Mózg / Gdańska 10, Bydgoszcz Bilety: 25 zł/czwartek, 45 zł/piątek-niedziela, 125 zł/karnet (cztery dni), 15 zł/niedziela – afterparty www.plateauxfestival.pl

87


extrakty >> relaks opracowanie: Adam Czerwień

SÓL ZIEMI CZARNEJ Już nie węglem i stalą, ale ambitną muzyką Śląsk stoi. Górnicza brać, miast fedrować urobek, odkrywa kolejne pokłady muzycznej wrażliwości. Po mysłowickim OFF-ie i katowickiej Nowej Muzyce czas na Ars Cameralis. Klasyka i nowoczesność w księżycowym pejzażu górniczych hałd – to recepta na świetny festiwal już po raz 18. Wśród wielu zaproszonych gości wytłuszczoną czcionką m.in. formacja Grizzly Bear, chłopcy z Brooklynu, sprawcy jednej z najbardziej uznanych płyt 2009 Veckatimest, oraz świetny Anthony Bird, multiinstrumentalista ze znaczącym nazwiskiem (ma ogromne kompetencje w gwizdaniu) zaliczany do New Weird America, czyli amerykańskiej odmiany psychodelicznego neofolku. Pojawi się też legenda indie rocka Yo La Tengo ze swoimi Popular Songs. Husband/ wife duo + James McNew (bass) słynie ze świetnego kontaktu z publicznością. Brytyjskie nowe brzmienia z Bristolu w osobie Matta Elliotta. Wsłuchajcie się w pobrzmiewającą u niego folk-Słowiańszczyznę. Plastycznie wrażliwi nie mogą przegapić wystawy litografii Davida Lyncha. Niszowo, ambitnie, po ślonsku.

ŻABA W KAMERZE Czerwone dywany, światła jupiterów, największe nazwiska świata filmu i Złote Żaby po deszczu braw. Powiew wielkiego świata wydmie łódzki żagiel. Rusza największy i najbardziej znany festiwal autorów zdjęć filmowych Plus Camerimage. 17. edycję jak poprzednie wypełnią konkursy filmów i przeglądy dokonań najzdolniejszych adoratorów X muzy. Wśród festiwalowych gości niekwestionowane sławy. Nagrody za całokształt twórczości odbiorą: Volker Schlöndorff, autor niezapomnianych adaptacji światowej literatury, zdobywca Oscara (Blaszany bębenek), oraz niezrównany Dante Spinotti, autor zdjęć do takich dzieł jak Łowca, Ostatni Mohikanin czy Tajemnice Los Angeles. W gronie nagradzanych znajdzie się też Polak, wybitny scenograf, którego wizje współokreśliły kształt polskiego i światowego kina – Allan Starski. Ten laureat Oscara (Lista Schindlera) współpracował z najlepszymi: Wajdą, Kieślowskim, Holland, Polańskim, Spielbergiem. W ramach festiwalu obok przeglądów twórczości nagradzanych artystów zobaczymy też retrospekcje kinematografii islandzkiej i greckiej. Marzenie kinomaniaka.

6-30 listopada, Katowice, Chorzów, Sosnowiec, Pszczyna, Bytom. Organizator: Ars Cameralis Silesiae Superioris. Bilety: 110-15 zł.

28 listopada – 5 grudnia, Łódź, Teatr Wielki. Organizator: Fundacja Tumult. Bilety: pojedynczy – 20 zł; karnet jednodniowy – 80 zł.

88 x magazyn #82

JESZCZE KSIĄŻKA NIE ZGINĘŁA! Mistrzowie pióra, opowiadacze historii, filozofowie, reporterzy, fikcjotwórcy, pisarze zaangażowani i eksperymentatorzy. Skala: światowa. Miejsce: Kraków. Po raz pierwszy, ale już z rozmachem. Międzynarodowy Festiwal Literatury. W zamyśle miejsce wymiany literackich doświadczeń, konfrontacji kulturalnych tradycji i odmiennych wrażliwości . Na początek tuzy pióra z Europy i jej obrzeży. Z zimnej Skandynawii autor powieści opartych na szczegółowych badaniach historycznych Per Olov Enquist, ważna figura kultury szwedzkiej od lat 60. Z paryskiego bruku dwóch laureatów Nagrody Goncourtów – Pascal Quignard oraz Afgańczyk tworzący we Francji Atiq Rahimi. Polskie podwórko literackie reprezentować będą m.in. Chwin, Bieńczyk, Czapliński. Obok spotkań z zaproszonymi gośćmi i paneli dyskusyjnych pokazy filmowe, a tu m.in. adaptacja Piątej zimy magnetyzera Enquista, Ziemia i popioły – film wyreżyserowany przez Rahimiego na podstawie własnej powieści (nagroda specjalna w Cannes) – czy Wszystkie poranki świata, których punktem wyjścia była powieść Quignarda. 3-7 listopada, Kraków. Organizatorzy: Krakowskie Biuro Festiwalowe, Fundacja „Tygodnika Powszechnego”. Bilety: na wybrane spotkania z autorami bezpłatne wejściówki do odbioru w Sieci Informacji Miejskiej w Krakowie; koncert inauguracyjny – 30-50 zł.

PLOTKA STAŁA SIĘ CIAŁEM Ain’t no place like Poland! Po takiej deklaracji nie mogło być wątpliwości, że to, co najpierw było plotką, przerodzi się w pewność. Gossip znowu w Polsce! Kto nie zdążył zobaczyć ich na Open’erze, niech w żadnym razie nie przegapi koncertu w warszawskim Palladium. Talent dużego formatu zamknięty w umykającej showbiznesowym standardom sylwetce charyzmatycznej Beth Ditto rozbłyśnie feerią punkrockowo-disco-soulowych brzmień, których w takim natężeniu próżno szukać u innych. Gejzer żywiołu, wyzwolona Beth z wokalem w rozmiarze XXL, razem z kolegami z zespołu zaprezentuje materiał ze świetnej płyty Music for Men wyprodukowanej przez samego Ricka Rubina (współpracował z Beastie Boys, Metallicą, Johnnym Cashem). Wulkaniczna erupcja muzycznej energii i gwarancja imprezy w dużym stylu. 21 listopada, Warszawa, klub Palladium, start godz. 20. Organizator: Go Ahead. Bilety: 125 zł.


cyfrowy KUJAWIAK Druga edycja audiowizualnego duetu Torunia i Bydgoszczy. Plateaux Festival 2009. Obraz i dźwięk jako środki artystycznej ekspresji, wzrok i słuch jako zmysł XXI wieku. Line up festiwalu nie boi się porównań z najbardziej renomowanymi wydarzeniami tego typu w Europie. Najciekawsi artyści multimedialni, sztuka audiowizualna, filmy eksperymentalne i duża dawka muzyki electro. Na festiwalowej scenie silna germańska reprezentacja: Fennesz, muzyczno-elektroniczny eksport znad modrego Dunaju, w kooperacji z niemieckim VJ-em Lillevanem; Tilman Ehrhorn, muzyk o wielu twarzach, w Polsce w wydaniu „syntetycznym”, czy minimalistyczny Glitterbug. Muzyczne i geograficzne antypody to znak rozpoznawczy Lawrence’a English. Pojawi się też elektroniczny minimal duetu z Wysp SND i norweski Deaf Center, którego ambientowe brzmienia niosą ze sobą „lynchowski” ładunek niedopowiedzenia. Wyrafinowane delikatesy dla oka i ucha. 19-22 listopada, Toruń, Bydgoszcz. Organizator: Fundacja Plateaux. Bilety: czwartek – 25 zł; piątek-niedziela – 45 zł; karnet czterodniowy – 125 zł.

AKCJA W LABORATORIUM Teatr, taniec, sztuki wizualne. Styk, przecięcie, wspólny obszar. Synergia sztuk podczas 16. edycji Międzynarodowych Spotkań Sztuki Akcji „Rozdroże 2009”. Bohaterami artyści sąsiedzi – Czesi i Słowacy – oraz reprezentacja warszawska. Kryterium wyboru zaproszonych gości: inspiracje twórczością Jerzego Grotowskiego. Ogłoszony przez UNESCO rok tego tytana myśli teatralnej XX w. stał się okazją do konfrontacji, dziesięć lat po śmierci mistrza, jego spuścizny z twórczością młodego pokolenia. A w programie: jeden z najciekawszych czeskich projektów teatralnych, praskie Studio Teatralne Farma v Jeskyni łączące w swoich spektaklach ekspresję fizyczną, taniec i śpiew. Również spod Hradczan przyjedzie świetna grupa tańca nowoczesnego DOT 504 z nagrodzonym w Edynburgu spektaklem 100 Wounded Tears (tylko dla dorosłych). Nie do przegapienia perfomance Tomasa Rullera, jednego z kamieni węgielnych czeskiej kultury niezależnej. Dyskusje, spotkania z publicznością, wymiana doświadczeń. Teatr uczestnictwa à la Grotowski. Dla wtajemniczonych i żądnych inicjacji. 2-14 listopada, Warszawa, Laboratorium CSW. Organizator: Centrum Sztuki Współczesnej. Bilety na wybrane spektakle 15-30 zł.

FILMOWY BAJKONUR Sukcesom rosyjskiej kosmonautyki nie ma końca. Już trzeci sputnik na warszawskim nieboskłonie. Tegoroczny program badań kosmicznych zakłada m.in. retrospekcję galaktycznej twórczości Andrieja Tarkowskiego. Oprócz dzieł sztandarów – Solaris, Zwierciadło, Rublow – filmy o samym twórcy, spotkania z rodziną i najbliższymi przyjaciółmi mistrza. Po przerwie na czaj przegląd Chagalla rosyjskiej kinematografii Wasilija Szukszyna. Pisarz, poeta, reżyser, przedstawiciel nurtu poetycko-ludowego, w którego filmach jest „coś z amatora, Celnika Rousseau, Nikifora”. Pomnik – trwalszy niż ze spiżu – wystawił sobie ukończoną dwa lata przed przedwczesną śmiercią Kaliną czerwoną. Układ planetarny uzupełnią nazwiska Pawła Łungina, Bakura Bakuradzego czy Wiery Storożewej. Organizatorzy potwierdzili też obecność Tlenu w kosmicznej przestrzeni festiwalu. Ten świetny, wielokrotnie nagradzany film Iwana Wyrypajewa polska publiczność uznała za najlepszy film festiwalu Era Nowe Horyzonty. Dla rusofilów, słowiańskich dusz i miłośników dobrego kina. 6-15 listopada, Warszawa, kino Kultura, Kinoteka. 13-26 listopada, repliki Festiwalu w 24 miastach Polski. Organizator: Fundacja Wspieram. Bilety: przedsprzedaż 14 zł; bilet normalny 16 zł; karnet 10 biletów na wybrane filmy 130 zł; 20 biletów na wybrane filmy 240 zł.

ANNUS MIRABILIS 1989 Zerwana żelazna kurtyna, upadek muru berlińskiego, koniec zimnej wojny. Przyspieszenie historii i ogłoszony przez Fukuyamę jej heglowski koniec. 20 lat po upadku komunizmu sięgamy do filmowych świadectw tamtych wydarzeń. 70 doskonałych dokumentów. Większość po raz pierwszy w Polsce. Mistrzowie gatunku, świetne debiuty. Szeroka środkowoeuropejska perspektywa. Tegoroczna edycja festiwalu Sztuka Dokumentu przybliży zarejestrowane na taśmie filmowej świadectwa upadku komunizmu nie tylko w Niemczech czy Polsce. Zobaczymy m.in. 600-kilometrowy żywy łańcuch 2 mln mieszkańców Litwy, Łotwy i Estonii, śpiewającą rewolucję Estończyków czy sensacyjną historię walki Ceauşescu z radiem Wolna Europa, do której dyktator wynajął jednego z najgroźniejszych terrorystów świata Carlosa „Szakala”. Nie do pominięcia dokument dwóch indywidualności artystycznych – Farockiego i Ujicy – Wideogramy pewnej rewolucji, zapis rewolucyjnych wydarzeń w Bukareszcie i refleksja nad samym nośnikiem, jakim jest kamera. W trakcie festiwalu spotkania z twórcami, uczestnikami przełomowych wydarzeń. Dla wyznających zasadę: historia magistra vitae. 17-30 listopada, Warszawa, Kultura, Rejs, Dom Spotkań z Historią, klub Kamieniołomy. Organizatorzy: Przyszłość Mediów, Arkana Studio, PISF.

89


extrakty >> kosmetyki

Włosów cud

Hipisowski hymn znów aktualny. Gimme a head with hair, long beautiful hair, shining, gleaming, streaming, flaxen, waxen. My hair like Jesus wore it, Hallelujah I adore it! opracowanie: Zofia Kula

Prolab Subrina RECEPT Kosmetyki na najczęstsze dolegliwości włosów: przetłuszczanie, wypadanie i łupież. Nie tylko zapobiegają chorobom, ale rozwiązują również problemy skóry głowy. Sięgajcie po nie przy pierwszych objawach. Zwłaszcza że cena niewielka.

Specjalistyczne produkty z właściwościami leczniczymi. Największa oferta przygotowana jest dla osób z problemem wypadania włosów, ale jest też propozycja szamponu skutecznie zapobiegającemu łupieżowi. Stosujcie tylko w ekstremalnych przypadkach! Lotion przeciwko wypadaniu włosów (ampułki) 5x10 ml 60 zł Szampon przeciwko wypadaniu włosów 200 ml 24,90 zł

Syoss Nutrition Oil Care

Szampon przeciwłupieżowy odświeżający skórę głowy Fresh 13,90 zł Ampułki przeciw wypadaniu włosów Intensive Plus 44,90 zł Kuracja do włosów przetłuszczających się Intensive 20,90 zł

Zestaw do pielęgnacji długich włosów. Odpowiednia kompozycja olejków chroni końcówki i zapobiega ich łamaniu się. To luksusowa propozycja dostępna nie tylko w salonach fryzjerskich, do tego w naprawdę kuszącej cenie. Szampon 500 ml 19 zł Balsam 500 ml 19 zł

Acanthe / Rene Furterer Rewolucyjne produkty dla osób, które natura obdarzyła kręconymi włosami. Trzy preparaty zawierające składniki skręcające włos w sprężynę i doskonale nawilżające. A wszystko dzięki sokom z liści akantu, o których zaletach wiedzieli już starożytni. Wiekowa receptura została unowocześniona i uzupełniona o wyciąg z awokado. Szampon 150 ml 80 zł Maska 150 ml 105 zł Serum bez spłukiwania 100 ml 108 zł

92 x magazyn #82

Vitamin Shampoo / Vouge International Bomba owocowa w postaci szamponów i odżywek. Siedem rodzajów owoców, których witaminy zregenerują nawet bardzo zniszczone włosy. Oczywiście najlepszy rezultat osiągniemy, stosując jednocześnie szampon i odżywkę o tych samych właściwościach. Ciekawy dizajn i wspaniały zapach. Do nabycia wyłącznie w sklepach Sephora. Szampon i odżywka 59 zł


Guerlain Świąteczny makijaż Guerlain nawiązuje do historii marki, kiedy to w 1853 roku została mianowana „dostawcą perfum Jej Wysokości Cesarzowej Eugenii”. Żeby upamiętnić to wydarzenie, powstała limitowana edycja kosmetyków na iście królewskim poziomie. Są to najwyższej jakości produkty w stylistyce nawiązującej do XIX-wiecznego buduaru. Jednym z przykładów jest Eclat Imperial, puder zamknięty we flakonie, ozdobiony koronkowym ornamentem. W każdej torebce będzie prawdziwym klejnotem. Kolejną perełką jest pomadka Rouge G. Jej opakowanie zostało zaprojektowane przez słynnego już jubilera Lorenza Baumera. Kultowy dizajn dodatkowo ozdobiony jest czarnym, szlachetnym kamieniem, dzięki czemu staje się jeszcze bardziej wyrafinowanym dodatkiem. Meteoryty w kulkach Météorites Perles Impériales 207 zł Błyszczyk do ust KissKiss Gloss 118 zł Opalizujący puder z atomizerem Éclat Impérial 330 zł

Crazy Horse Paris

Viva glamour!

Nie musimy wyglądać tak szaro jak pogoda za oknem. Zwłaszcza zimą warto dodać sobie trochę koloru. Wybór kosmetyków do makijażu coraz większy

Crazy Horse to słynne paryskie tancerki kabaretowe. Jeżeli ktoś ich nie kojarzy, to chociaż powinien znać Ditę von Teese, która jest jedną z nich. W nawiązaniu do ich fetyszowo-pinupowej stylistyki powstała limitowana kolekcja kosmetyków do makijażu. Jedną z ich zalet jest soczysta kolorystyka, lecz to, co sprawia, że są naprawdę wyjątkowe, to surrealistyczny dizajn nawiązujący do twórczości Salvadora Dali. To fantastyczny zbiór gadżetów, a dla miłośniczek tematu zakup obowiązkowy. Paleta do makijazu Crazy Horse 95 zł Wibrująca minikaczuszka 75 zł Tylko w sklepach SEPHORA

fafkulce

Ma Dame Rose’N’Roll /Jean-Paul Gaultier Mac Z okazji świąt pojawi się ciekawa propozycja marki Mac. Dla miłośniczek make-upu przygotowane zostaną w wygodnych kosmetyczkach zestawy pędzli i kosmetyków do makijażu oczu i ust. Wybór w kolorach i rozmiarach dowolny. Druga nowość to kompakty z różami, cieniami i błyszczykami w wygodnych pudełkach z zabawnymi bąbelkami niczym komiks w „New Yorkerze”. Kosmetyczka na kosmetyki do oczu 145 zł Kosmetyczka z produktami do ust 225 zł Szminka 76 zł Tusz Pro Lash Coal Black 62 zł Cienie do powiek 170 zł

Wszyscy na pewno pamiętają zeszłoroczne pop-rockowe billboardy Ma Dame, na których widniała ekscentryczna modelka Agyness Deyn. Minął rok, a zapach ten wciąż cieszy się wielkim powodzeniem. Mistrz Jean z okazji pierwszych urodzin wydał reedycję w limitowanym, kolekcjonerskim wydaniu i zlecił Martinowi Solveigowi stworzenie na ich cześć odpowiedniego hymnu. Tak powstała piosenka Boys & Girls – duet Martina z kanadyjską piosenkarką z grupy Dragonette. Obejrzyjcie klip nakręcony w niesamowitym domu Gaultier i poczujcie na nowo lata 80. www.ma-dame.com M a Dame w wydaniu Rose’N’Roll 50 ml 305 zł

93


extrakty >> zakupy

Każdy Avedonem

Diana F+ CMYK czasy migawki: światło dzienne, Bulb rozmiar zdjęć: 5,2x5,2 cm, 4,2x4,2 cm, seria panoramicznych zdjęć o wym. 4,6x4,6 cm możliwość zamontowania nasadki do fotografii otworkowej wymiary: 12,5x9,5x7,6 cm

Niczym stereotypowi japońscy turyści nauczyliśmy się zamrażać każdy nasz fragment życia – do niedawna na kliszy, teraz w plikach jpg. Fotografowanie stało się modne. W MMS-ach, na Facebooku, w prywatnych albumach. Wszyscy jesteśmy reporterami naszej codzienności. A technika? Jak zwykle podaje nam pomocną dłoń. Wybór aparatów jest przeogromny. Od tych w telefonach, które towarzyszą nam przez cały dzień, przez cyfrówki, które są tak cienkie, że zmieszczą się w mikroskopijnej kopertówce, po aparaty lomo dla alternatywnych i skomplikowane lustrzanki dla profesjonalistów. opracowanie: Bartosz Kujawa

Sony 230 matryca: 10,8 MP wyświetlacz LCD: 2,7’’ zapis filmów: nie karty pamięci: MSD, MSPD, SD/HC 94 x magazyn #82

Sony Ericsson Satio kamera 12,1 MP zoom cyfrowy: 12x autofokus wykrywanie twarzy wykrywanie uśmiechu

Casio Exilim EX-Z450 matryca: 12,39 MP zoom optyczny: 4x wyświetlacz LCD: 3’’ zapis filmów: tak karty pamięci: SD/HC


Panasonic Lumix matryca: 13,1 MP wyświetlacz LCD: 3’’ zapis filmów: tak karty pamięci: SD/HC

Pentax K-m matryca: 10,75 MP wyświetlacz LCD: 2,7’’ zapis filmów: nie karty pamięci: SD/HC

Samsung WB1000 matryca: 12,4 MP zoom optyczny: 5x wyświetlacz LCD: 3’’ zapis filmów: tak karty pamięci: SD/HC, MMC+

Instax MINI rozmiar zdjęcia: 46x62 mm, drukują się od razu

95


Nocny patrol

Let’s face it Kwestionariusza Pivota ciąg dalszy: Co cię nakręca twórczo, duchowo albo emocjonalnie? Co cię odrzuca? Piszącą te słowa ostatnio nakręca serial True Blood oraz jej praca magisterska. Odrzuca ją jej praca magisterska i widok swojej twarzy w lustrze o poranku (a właściwie wieczorem też).

96 x magazyn #82

Adam Świerzewicz Nakręca mnie spotykanie nietuzinkowych osób, nieoczekiwane przygody i dobre zdarzenia. Odrzuca szarość na ulicach, buractwo i tzw. mentalny dres. Agata Piłka Nakręcają mnie: nastrojowa muzyka, pierwsze płatki śniegu, jesienne liście opadające w słoneczne i pachnące popołudnie, oczy ukochanego, smak pierwszego pocałunku, rozgwieżdżone niebo. Odrzucają mnie brzydkie zapachy, zgrzyty i widok ludzi grzebiących w śmietnikach. Norbullo Kontrabacz Człowiek mnie nakręca, człowiek mnie odrzuca. Agata Siwek Nakręca capoeira, ludzie z pasją, muzyka, odrzuca moja uczelnia, wyścig szczurów. Artur Wiśniewski Odrzucają mnie słowa: dizajn, dyskurs, synergia. Paulina Skrzymowska Nakręca: praca, ludzie, soundtrack z Dirty Dancing, podróże, odrzuca: histeria, nerwy, remonty, urzędy. London Derry Nakręca: ludzie, dźwięk, obraz, zwycięstwa i zjawisko ściany. Odrzuca: remonty, urzędy, panika, brak dystansu, że coś jest w trendzie, powaga, prostactwo i głupota. Małgorzata Zygier Podpisuję się obiema rękami pod tekstem Norbullo Kontrabacza. Olaf Zmit Nakręca mnie mitologia, psychologia i literatura, nakręca mnie architektura i fajny design, nakręca mnie seks, nakręca mnie ból, nakręca mnie miłość... Odrzuca mnie świat ludzi bienpensant, świat według Bundych, miernota, odrzucają mnie problemy skórne, kolor seledynowy, absolutna cisza, zamknięte drzwi. Klara Kopcinska Nakręca woda, słońce, tzw. kontakt z drugim człowiekiem i, jak to Norwid ujął, piękno (bo piękno na to jest, by zachwycało do pracy. Praca – by się zmartwychwstało). Odrzuca: zimna woda w kranie, ludzie lansujący się cudzym kosztem, głupota i chamstwo, dewastacja otoczenia przez deweloperów.

Magda Wichrowska N: mój mąż. O: zapach z 3. piętra. Małgorzata Wójcicka Ptak nakręcacz. Michal Kozlowski Mickiewicz / jedno i drugie. Katarzyna Sokół Mnie nakręca ulica, to, co się dzieje: ruch, kolory, ludzie; imprezy, na których patrzysz, jak ludzie tańczą, niby ten sam rytm, a każdy porusza się inaczej. Odrzuca? Przesadne uwielbienie siebie, wygórowane ego. Martyna Majsterek Dobry film / nudny film. Magda Klaman Twórczo i duchowo nakręca mnie wanna oraz kołysanie autobusu (uwielbiam), emocjonalnie kłótnie, odrzuca mnie nuda i stagnacja. Piotr Skurzyński Nakręca mnie życie seksualne glonów morskich, a odrzuca wąskomózgowie części polskiego środowiska naukowego. Maciek Wolański Nakręca seks, straight edge i Vonnegut. Odrzucają ludzie, którzy o innych mówią „plebeje”. Krzysztof Bosak Duchowo najlepiej to nakręca msza święta, a emocjonalnie obejrzenie wieczornych dyskusji w TVN24 :)) Maciej Tyszecki Krzyś, czy ten magazyn jest dla Ciebie? Wyspowiadaj się szybko, że oglądałeś gazetę nie dla grzecznych wszechpolaków. Katarzyna Pudly Pudłowska Myślę, że Krzysztof posłużył się ironią. Maciej Tyszecki A Krzyś, pytanie: ciebie nakręca Kościół czy ojciec dyrektor? Krzysztof Bosak To chyba nie miejsce na takie elukubracje. Małe sprostowanie z mojej strony: LPR tylko do 13.06.08. Pozdrawiam.




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.