Exklusiv

Page 1

Magazyn nieprzeznaczony do rozpowszechniania publicznego – wyłącznie dla zarejestrowanych członków Klubu EXKLUSIV

#111

exKLUSIV #111

+ interior ex

urszula dudziak

wed ł ug kr a j e wskiej & wiec zork a




rozBIEG PISS I SW C TRTEĘŚP

#111

exKLUSIV

Unhappy hipsters

Ludzie na zdjęciach z bloga unhappyhipsters.com, o którym pisze w felietonie Jakub Żulczyk (str. 16), nie są szczęśliwi. Siedzą ubrani w fajne ciuchy, ale za to ze smutnymi minami, w dizajnerskich pomieszczeniach, przeglądając albumy ze sztuką współczesną. „It’s lonely in the modern world” – głosi podtytuł bloga. Czy ludzie naprawdę chcą mieszkać w świecie wyjętym z kolorowych gazet? Czy naprawdę chcą czytać i słuchać tylko o osobach znanych z telewizji? Czy ten nowy świat jest naprawdę taki wspaniały? Gdzie jest miejsce rzeczy szerzej nieznanych, ładnych inaczej, niewygodnych, nieoczywistych, chropowatych? Te pytania męczyły nas przy tworzeniu tego numeru. Nasz magazyn zawsze był trochę od czapy, wymykał się tagom, zaskakiwał. Trzymacie w rękach ostatni numer „Exklusiva” w dotychczasowym kształcie, więc bardzo się staraliśmy, żeby był jak najbardziej w poprzek. Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek usiłowali zakneblować Urszulę Dudziak (str. 20), zwyciężczyni „Top Model” Olga Kaczyńska zapozowała dla nas w schowku na szczotki (str. 70), Mike Urbaniak przeprowadził szczerą do bólu dyskusję z młodymi krytykami o tym, jak dzisiaj twórczo krytykować sztukę (str. 82), Karolina Sulej napisała o fenomenie geek cinema, który pokazuje, że nie zawsze wygrywa to, co ładne, bogate i głupie (str. 88). Mamy taką nadzieję. Na pożegnanie życzę Wam, żebyście nigdy nie obudzili się nieszczęśliwi w zbyt modnych ciuchach i zbyt dizajnerskim mieszkaniu. Do zobaczenia w nieoczywistych miejscach.

Wydawnictwo Valkea Media S.A. ul. Elbląska 15/17, 01-747 Warszawa tel. 22 639 85 67-8, 22 633 27 53, 22 633 33 24, 22 633 58 19, faks 22 639 85 69 Dyrektor Zarządzająca Monika Stawicka mstawicka@valkea.com

Wydawca agnieszka żukowska azukowska@valkea.com

P. O. Redaktor Naczelna urszula jabłońska ujablonska@valkea.com

P. O. Zastępca Redaktor Naczelnej aga kozak akozak@valkea.com

Dyrektor Artystyczna EMIlia nyka enyka@valkea.com

Sekretarz Redakcji Martyna Możdrzeń mmozdrzen@valkea.com

Fotoedycja i Grafika Daria Ołdak doldak@valkea.com

Moda Marcin Różyc mrozyc@valkea.com

Muzyka urszula jabłońska ujablonska@valkea.com Kosmetyki magdalena zawadzka mzawadzka@valkea.com Dizajn OLGA ŚWIĘCICKA Produkcja Paulina Pawłowska ppawlowska@valkea.com Dyrektor Sprzedaży Beata Miciałkiewicz bmicialkiewicz@valkea.com, tel. 608 475 603 Współpracownicy Marek Fall, Rafał Rejowski, Bartosz Sadulski, Filip Kalinowski, Olga Wiechnik, Łukasz Kasperek, Aleksandra Żmuda, Mateusz Adamski, Agata Nowicka, Łukasz Iwasiński, Monika Brzywczy, Kaja Kusztra, Dawid Ryski, Magdalena Łapińska, Tymoteusz Piotrowski, Krzysiek Kozanowski, Kamil Zacharski, Janek Zamoyski, Hania Rydlewska, Anna Bierzańska, Anna Budyńska, Agata Michalak, Patryk Mogilnicki, Witek Orski, Marek Krowiński, Robert Kuta, Adam Radecki, Alek Hudzik, Alicja Wysocka, Kuba Gralik, W P Onak, Aga Kozak, Dominika Olszyna, Kuba Dąbrowski, Agata Pospieszyńska, Yulka Wilam, Karol Grygoruk, Rafał Gruszkiewicz, Piotr Mirski, Mike Urbaniak, Stanisław Legus, Sylwia Kawalerowicz

Patronaty Maja Duczyńska mduczynska@valkea.com Felietoniści Jakub Żulczyk, KAROLINA SULEJ, Anna theiss, małgorzata rejmer Korekta Marcin Teodorczyk Stażyści Marta Małkińska, Paweł kędzierski Reklama Menedżer Działu Reklamy Milena Kostulska mkostulska@valkea.com, tel. 506 105 661 Key Account Menedżer sylwia kaska skaska@valkea.com, tel. 601 187 124 Menedżer ds. Druku i Dystrybucji Krzysztof wiliński kwilinski@valkea.com, tel. 607 058 802 Dział Prenumeraty prenumerata@exklusiv.pl Projekt makiety Jakub Pionty Jezierski www.brothersinarms.com.pl Druk Zakłady Graficzne TAURUS tel. 22 783 60 00

Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych. Za treść publikowanych ogłoszeń redakcja nie odpowiada. okładka foto: Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek asystent fotografów: Kuba Stańczyk / Studio LAS asystent oświetlenia: Bartek Stojek / Studio Bank stylizacja: Andrzej Sobolewski / D’VisionArt asystent stylisty: Edvard Mess makijaż i włosy: Karina Wacławik postprodukcja: Retouchone / retouchone.com produkcja: Paulina Pawłowska koszula Da Vinci, krawat Hugo Boss

2

exklusiv ... #111


Jeszcze bardziej exklusivnie #111

exKLUSIV m ag a z y n n R 0 4 . 2 0 1 2 9, 9 0 p l n

( w t y m 8 % vat )

#111

+ interior ex

urszula dudziak ISSN 1731-6642 INdekS 246948

wed ł ug kr a je wskiej & wiec zork a

chcemy docierać do was nie tylko w wersji

papierowej – przypominamy, że znajdziecie nas w sieci – na naszej odświeżonej i wypucowanej na błysk stronie www.exklusiv.pl. Ściągniecie nas też na swojego iPada. Nowy zestaw powiększony „Exklusiva” to dodatkowe zdjęcia, piosenki, teksty, filmy i niepowtarzalna okazja, żeby zajrzeć za kulisy powstawania exklusivnych materiałów.

kwietniowe wydanie „exklusiva”

na iPada jest dostępne dla wszystkich zainteresowanych w wieku 18+ za darmo w internetowym sklepie Apple.

nie poprzestawajcie na małym. Odwiedzajcie

www.exklusiv.pl i ściągajcie go na iPada.

EXKLUSIVA NA iPada Ściągnij stąd: app.exklusiv.pl



rozBIEG SPISCI TREŚ

#111

exKLUSIV bohater

PODKŁAD 98

Karolina Sulej

42 School Time Heroes 49

Interior Ex

Dlaczego rzuciłam Kurta Felieton 99, 101 Recenzje muzyczne

GRUBE 100

Niechęć

66

20

Ones to Watch AW 2012

Urszula Dudziak

Fantasmagoria

Jazzy Mam instrument, który powiela głos – nagrywam jedną frazę, potem drugą i tworzę głosem orkiestrę. Mam pudełko, które obniża głos o dwie oktawy oraz takie, które go „zawija”, żeby tworzył sinusoidy. Inne sprawia, że głos brzmi jakby startował jet. To jest moja kuchnia, ja tam smażę muzyczne kotlety, przyrządzam wokalne dania.

70

Olga Kaczyńska Modelina

ROZBIEG

16

6

Człowiek

DROBNE

102

Filip Springer Odrapane

103 Recenzje książkowe

Jakub Żulczyk

Martwe podwórka Felieton

Marta Syrwid

Od niechęci jeszcze nikt nie umarł

76

18

Viviane Sassen

Czarna magia

Małgorzata Rejmer Siekiera Andrei A. Felieton

104

Przemek Dzienis Perfekcjonista

WYBIEG 8

Alrick Brown Człowiek

10

Judyta Fibiger Człowiek

12

Ira Sachs

Człowiek

82

30

Dyskusja o krytyce Krytykanci

Marcin Różyc Wideomoda Felieton

105

Anna Theiss

Na przodku Felieton 106 Kosmetyki

31, 33 Info

88

Geek Cinema

32 Ilustracja

Zemsta frajerów

36 Fire&Spices

Milan Fashion Week

108 Relaks 112 Nocny Patrol

94

Szara strefa

4

exklusiv ... #111



rozBIEG

tekst:

człok wie

Karolina Sulej

Okru cieństwo

Marta Syrwid Trzy lata temu ukazała się jej powieść Zaplecze, którą sprzedawano między innymi pod hasłem „dziennik anorektyczki”. Kilka miesięcy temu powinna ukazać się jej nowa książka. Wydawnictwo jednak wciąż wstrzymuje druk, choć tytuł brzmi bardzo luksusowo: Bogactwo.

Twoja książka jest nieustannie obecna w zapowiedziach wydawniczych. Moją książkę możesz kupić w księgarni internetowej Lideria, chociaż nie istnieje na papierze. Data premiery była wyznaczona na październik ubiegłego roku, jednak od tej pory jedyny dowód istnienia powieści to kolejne zapowiedzi wydawnicze. Dwa tygodnie przed premierą otrzymałam informację, że wydawnictwo stwierdziło, że książka się nie ukaże, jeżeli nie zmienię znacznie jej objętości i konstrukcji. Dodam, że rozmawiamy o książce, która została już zredagowana i zaakceptowana przez obie strony. Sytuacja jest patowa – mogę albo się podporządkować, albo nie wydać książki. Jestem z tego tekstu bardzo zadowolona, lecz jest to powieść formalnie i treściowo wymagająca. Być może wydawnictwo marzy o książce, którą łatwo otagować. Ja z kolei niczego bardziej się nie obawiam.

Jakiego tagu dla powieści obawiasz się najbardziej? Na pewno byłabym zrozpaczona, gdyby ktoś zredukował to, co chcę powiedzieć Bogactwem do epitetu rodem z „Faktu” – typu „gwałt na randce”. Wyrządziłam Pat więcej krzywd niż Klarze, bohaterce Zaplecza. Nie byłam jednak okrutna bez powodu. Chciałam pokazać, na jak wiele sposobów można źle traktować kobietę. Bo w tej książce nie chodzi tylko o jeden gwałt. Jest wiele gwałtów drobniejszych, równie skutecznych, których cała reszta bohaterów zdaje się nie zauważać. Na pewno też nie chciałabym, żeby Bogactwo zostało wepchnięte do szufladki „literatura feministyczna”, chociaż wiem, że moja powieść spełnia wszelkie wymogi, żeby zostać tak nazwana – bohaterką jest skrzywdzoną kobietą, która mści się na mężczyznach. Ale przecież na sobie również. Tak – zgadzam się z Pat, że należało im się, bo ją skrzywdzili. Ale nie zgadzam się, żeby był to jedyny sens mojej książki.

foto:

Jakub Cuman

zarówno przy czytaniu, jak i pisaniu. Bogactwo pisałam odcinkami. Powieść składa się modułów, z których jak z puzzli układasz obraz całości. Możesz czytać je po kolei, możesz iść według numerów, które zostały im przyporządkowane. W pewnym momencie pracy nad tekstem moja zaprzyjaźniona redaktorka zapytała: „A dlaczego piszesz w ten sposób?”. Robiłam to intuicyjnie, więc przeczytałam raz jeszcze napisane odcinki i doszłam do wniosku, że Bogactwo jest przede wszystkim o pamiętaniu. Dlatego musi być tak fragmentaryczne, nieposkładane, migawkowe. Odcinki są przekalkowaniem działania pamięci, która wyciąga esencję, wycierając całą resztę. Pamiętamy wrażenia, zatrzymane w obrazach, smaki, zapachy. Zbieramy je i łączymy ze sobą, ale nigdy nie osiągniemy spójności. Moja książka jest mentalną mapą. Jest też przerobionym na literaturę piękną programem interwencyjnym typu Uwaga. A raczej krytyką tego typu show. Moja bohaterka boi się, że to, co jej się przytrafiło, zostało nagrane. Dostaje paranoi, że wszyscy wiedzą i zastanawia się, jaka będzie ich reakcja. I to jest jej największy problem – nie to, że ktoś zrobił jej krzywdę, tylko to, jak to będzie odebrane. Medialny popyt na tego typu sensacyjne historie spowodował, że ciężar przesunął się z tragedii na obraz tragedii. Stąd konwencja reality show w Bogactwie. Reality show, który wymyśla sobie Pat, doprowadza ją do szaleństwa. Ma wrażenie, że musi pozbyć się wszystkich, którzy coś o niej wiedzą. Musi zatrzeć ślady po utracie „bogactwa”. Czym jest „bogactwo”, które odebrano Pat, kiedy została zgwałcona? Wtedy odebrano jej jego największą część, jednak odbierano je też wcześniej – za każdym razem, kiedy działa się jej krzywda. „Bogactwo” to dobra pamięć, dobre wspomnienia, maszyna z pięknymi obrazkami, melodyjkami, skarbami z dzieciństwa. Nosimy je w sobie jak drogocenny mechanizm, który napędza do życia, zwykle go nawet nie zauważamy. Jego blask mogą zauważyć jednak inni i wykraść nam nasze dobra. W dzisiejszym świecie cudze „bogactwa” to bardzo chodliwy towar. Każdy chce uszczknąć trochę dla siebie, zużyć i wyrzucić. Nasz prywatna pamięć jest narażona na to, że zaraz znajdzie się dla niej widownia. Dopiero, kiedy ktoś nam ją wyszarpie, czujemy, jak bardzo była ważna. To jest bogactwo nieodnawialne. I gdy ktoś nas z niego ograbi, zostajemy tylko z miejscem po nim. Z traumą, dziurą.

Medialny popyt na sensacyjne historie spowodował, że ciężar przesunął się z tragedii na obraz tragedii.

Język Bogactwa jest wręcz barokowy. Początkowo nadałam książce tytuł Bogactwo wyłącznie dlatego, że chciałam napisać powieść, która będzie składać się w większości z rzeczowników, w której nie będzie wielu wydarzeń, do których są potrzebne czasowniki, raczej obrazy, opisy rzeczy. Fabułę zawęziłam do minimum. Sama nie czytam książek po to, żeby przeczytać jakąś historię. Moją ulubioną powieścią jest Wojna LeClézio. Nie ma tam prawie żadnej fabuły, samo piękno pisarskiej formy wystarcza, żeby się wzruszyć. Forma, praca słów, potoczystość tekstu, jego melodia, niebanalne skojarzenia – to dla mnie najważniejsze

6

Exklusiv ... #111

Bogactwo kojarzy mi się też z dziewictwem. Bo to jest niewinność i świeżość. Takie dziewictwo niewinnego podejścia do świata, naiwnej wiary, że wszystko się ułoży, a ludzie są dobrzy, albo przynajmniej, że nie są źli. Czujesz, że masz życie przed sobą i mnóstwo możliwości. Najważniejsze w niewinności jest to, że wiąże się z nią poczucie wolności. Pat, która traci swoją niewinność, traci też wolność. Staje się Pat, Którą Ktoś Zgwałcił Na Randce, nie może już być nikim innym. Jej historia zostaje otagowana. Może zostać obejrzana na YouTube kilka tysięcy razy, a potem zostanie zapomniana. Nikt nie będzie pamiętał o Pat. EX

Podziękowania dla Pawła Dunina-Wąsowicza za udostępnienie futra

Jak powstawała twoja powieść? Mieszkałam w 19-metrowej kawalerce w Krakowie i raczej stamtąd nie wychodziłam, bo nie miałam większych obowiązków i ochoty widzieć ludzi. Siedziałam w bluzie z kapturem pod kołdrą. Po pierwsze dlatego, że było mi zimno w niedogrzanej

kamienicy, po drugie dlatego, że polubiłam takie bunkrowanie się przy pisaniu. Okleiłam ścianę nad biurkiem wszystkim, co przyszło mi do głowy w związku z książką. Trochę opętańcza praca, ale sprawiała mi szaloną przyjemność.


rozBIEG

tekst:

człok wie

Anna Tatarska

Kropla krwi na wa gę złota

Alrick Brown Urodził się w 1979 roku w Kingston. Absolwent Rutgers University i NYU Tisch School of Arts. Służył w Korpusie Pokoju na Wybrzeżu Kości Słoniowej. W swoich filmach opowiada historie, które inaczej nie ujrzałyby światła dziennego. Wielokrotnie nagradzany za krótki metraż. Kinyarwanda to pełnometrażowy debiut, który zdobył nagrodę publiczności w Sundance i pokazywany będzie na VII Festiwalu Afrykamera w Warszawie.

Pochodzisz z Jamajki, dorastałeś w New Jersey. Skąd pomysł, by nakręcić film w Rwandzie? Joshua Rodd, mój przyjaciel z czasów Korpusu Pokoju i koproducent filmu, poznał mnie kilka lat temu z producentem Ishmaelem Ntihabose. Jakiś czas później Ishmael poprosił mnie o konsultację projektu, na który dostał środki od Komisji Europejskiej. Polecieliśmy do Rwandy i rozpoczęliśmy pracę. Pierwotnie film miał opowiadać o księdzu szukającym schronienia w meczecie i wspólnie z tamtejszym imamem pomagającym ofiarom ludobójstwa z 1994 roku. Pomysł nie był jednak dopracowany, nie starczyłoby nań budżetu. Zaproponowałem Ishmaelowi zmianę – mieliśmy włączyć do scenariusza zasłyszane od ocalonych historie. Podjęliśmy to wyzwanie – po kilku tygodniach byliśmy gotowi do zdjęć.

Czy trudno było przekonać ludzi do wzięcia udziału w zdjęciach? Nie bali się ponownie wchodzić do tej samej krwawej rzeki? Rwanda to kraina utkana z historii ludzi dotkniętych tragedią. Z pomocą Ishmaela i Joshuy wybrałem z zasłyszanych opowieści sześć, które były najbardziej pouczające, inspirujące i wiarygodne. Czułem, że dzięki nim widownia zrozumie, co stało się w 1994 roku. Zdjęcia były katarktycznym doświadczeniem dla całej ekipy. Czasami trauma powracała, musieliśmy odpocząć, uspokoić się. Czy kompletując obsadę, braliście pod uwagę stereotypowe różnice wyglądu między Tutsi i Hutu? Tak, ale staraliśmy się delikatnie podejść do tej kwestii. Rwandyjczycy na pewno potrafią wyłapać to w filmie, jednak przede wszystkim wybieraliśmy aktorów dobrych, a nie reprezentujących dany kanon urody. Opowiedz o pracy nad filmem. Pracowaliśmy na starannie przygotowanym scenariuszu, w filmie nie ma improwizacji. Strona wizualna to efekt mojej ścisłej współpracy z operatorem Dannym Vecchione, który pięknie uchwycił melodię mojej opowieści. Filmował zwykle z ręki, albo ze zwykłego statywu. Ograniczenia przekuliśmy w atuty – realistyczny styl dopełniał historię, pasował do naturalnej gry aktorskiej. Stąd bierze się wrażenie dokumentalizmu. Muzyka natomiast od początku miała być zamaszysta, hollywoodzka z ducha. Razem z kompozytorem Johnem Jenningsem Boydem chcieliśmy, by widownia wiedziała, że to nie jest film offowy. Mieli czuć i pamiętać tę muzykę. Grozę tamtych dni przywołują też obecne w filmie propagandowe audycje radiowe. Radio i w ogóle media były narzędziem propagandy, która doprowadziła do ludobójstwa. Być może bez nich nic by się nie stało. Zależało mi, by pojawiły się w filmie, więc spiker rwandyjskiego radia nagrał dla nas oparte na oryginalnych fragmentach materiały.

Pokazywanie przemocy znieczula widownię i odbiera stertom ciał na ekranie człowieczeństwo, a my chcieliśmy je Rwandyjczykom zwrócić.

Było wiele filmów na temat ludobójstwa w Rwandzie: Czasem w kwietniu Raoula Pecka, Hotel Rwanda Terry'ego George'a czy Przebaczamy Laury Waters Hinson. Chciałeś mówić na ten temat inaczej? Więcej? To były ważne, poruszające filmy, które zwróciły oczy świata na te wydarzenia. Misja Kinyarwandy była inna – nie kreować bohaterów i ofiar, a pokazać złożoność zagadnienia. Chcieliśmy słuchać ludzkich głosów, nie epatując okrucieństwem – każda kropla krwi była dla nas cenna, każde życie na wagę złota. Na zgliszczach tragedii znaleźliśmy promyk nadziei. Zależało nam także na przybliżeniu ludziom rwandyjskiej kultury, którą inne filmy pomijały. Przecież to ona definiuje ten wspaniały naród bardziej niż tragedia, jakiej doświadczył.

Zaskakuje, że w filmie o ludobójstwie właściwie nie ma przemocy. Pokazywanie przemocy jest po prostu drogie, a nasz budżet był niewielki. Poza tym znieczula widownię i odbiera stertom ciał na ekranie człowieczeństwo, a my chcieliśmy je Rwandyjczykom zwrócić. Pozostaję wierny naukom Alfreda Hitchcocka – umysł i wyobraźnia mają siłę o wiele większą niż graficznie ukazany seks czy przemoc.

Kinyarwanda to język, którym mówią wszyscy Rwandyjczycy, bez względu na przynależność etniczną. Nigdy wcześniej nie słyszałem o tym „wspólnym gruncie” wszystkich grup, wydało mi się to fascynujące. Za przyzwoleniem Ishmaela nazwałem tak nasz film – by również widzowie się o tym dowiedzieli. Chciałem też symbolicznie zjednoczyć mieszkańców Rwandy.

Większość aktorów to amatorzy. To była strategia czy konieczność? Trafiliśmy na wspaniałego specjalistę od castingu Simona Rwema, który znalazł nam wykonawców, a amerykańskie aktorki Cassandra Freeman i Kena Anae Onyenjekwe pracowały z nimi nad rolami. Większość z aktorów wcześniej tylko statystowała, ale łączył ich emocjonalny stosunek do naszej historii, której doświadczyli na własnej skórze.

8

Exklusiv ... #111

Poruszany przez ciebie wątek roli muzułmanów w konflikcie nie był wcześniej szerzej dyskutowany. Kiedy Ishmael opowiedział mi o tym po raz pierwszy, byłem zaskoczony. W Rwandzie relacje między chrześcijanami i muzułmanami nie są tak napięte jak w innych krajach. W filmie mówię, że zabójcy i wybawiciele byli po obu stronach. Moją ideologią jest szacunek dla wszystkich religii. Problem nie leży po stronie Boga, tylko ludzkich działań.

Publiczność w Sundance przyznała filmowi swoją nagrodę. Jakie będą dalsze losy Kinyarwandy? Kiedy tworzę film, staram się najpierw znaleźć cel, rdzeń, serce – i na tym budować świat przedstawiony. Liczę, że dzięki takiej strategii mój przekaz dotrze do widzów, dotknie ich. Mam nadzieję, że wyjdą z kina pełni nadziei, bo zobaczą, że nawet pośród takiej tragedii można znaleźć okruchy czegoś pięknego. Wybaczenie, prawda, zgoda to kluczowe hasła przyświecające losom rwandyjskiego narodu. To także ważne składniki filmu. Mam nadzieję, że widzowie będą potrafili przełożyć uchwyconą w filmie umiejętność przebaczania na swoją codzienność. EX


KAZAR EXcLUSIVe FASHION SHOES Fenomenalny miks awangardy i miejskiego szyku. Kazar rozzuchwala najbardziej wymagających trendsetterów. Wywołuje rewolucję w garderobie i ustabilizowanym wyobrażeniu o trendach. Wprowadza nieschematyczne połączenia kolorów, materiałów i faktur. Misja marki – nowa, nietuzinkowa moda dla współczesnych, aktywnych kobiet i mężczyzn. Mocny, ekskluzywny efekt murowany!

#111 ... exklusiv

9


rozBIEG

tekst:

Marta Małkińska

człok wie

Modowe miraże

Judyta Fibiger Zawodowo i prywatnie – reżyserka, scenarzystka, producentka. Autorka książki Swego nie znacie... czyli Polska oczami obcokrajowców. Swoje filmy chce pokazywać raczej w polskich miasteczkach niż w Cannes. Na tegorocznym Warsaw Fashion Film Festival premierę miał jej film Political Dress – dokument o modowych rebeliantach w PRL-u.

foto:

Piotr Mank

Basia Hoff „Elle” widziała jedynie raz na jakiś czas. Ale jeśli komuś udało się takiego „Vogue'a” zdobyć, to było wielkie święto. Dzielono się nim, pożyczano, spotykano, by wspólnie przeglądać. Polki miały bardzo dobry gust – to im zostało z przedwojennych lat. One po prostu wiedziały, co jest stylowe. Peerelowskie ulice były wybiegami mody? Na pewno warszawski Nowy Świat był wybiegiem. Jeśli spojrzymy na różne filmy czy kroniki z tamtych lat, to widać, że dziewczyny bardzo się starały, każda miała szpilki. Ale to było bardzo naturalne, pełne gracji. Teraz moda stała się kreacją. Wtedy po prostu chciano dobrze wyglądać. Czy jest szansa na powrót ówczesnej mody? Kolekcje pani Basi Hoff śmiało mogłyby zrobić konkurencję nie tylko sieciówkom, ale także bardziej ekskluzywnym domom towarowym. Pani Basia szła jak burza za trendami. Gdy w kinach pokazywano Pożegnanie z Afryką, ona ekspresowo stworzyła kolekcję inspirowaną safari – zielenie, khaki, cętki.

Peerelowska moda była szarym mirażem? Moda na pewno była mirażem, ale ten miraż nie był szary. Szarość chciano ludziom narzucić, a moda była zbitkiem różnych pomysłów, jak się z niej wyzwolić.

Kim dla ówczesnych fashionistów była Kora – barwnym ptakiem czy szczytem bezguścia? Nie wiem, czy w tamtych czasach istniał ktoś taki, jak fashionista. Ludzie interesowali się modą bardzo instynktownie, nie nazywali siebie fashionistami. Kora natomiast była jednym z rajskich ptaków, który za wszelką cenę próbował przeciwstawić się peerelowskiej rzeczywistości. Chciała nawet dokonać samospalenia na krakowskich Plantach – to miała być jej osobista forma sprzeciwu wobec świata, który wydawał się jej przytłaczający. Dlatego też nie chcę jednoznacznie stwierdzać, czy wizerunek Kory ocierał się o kicz. Na pewno był wtedy bardzo trendy.

Political Dress nie jest filmem o modzie. O czym więc nakręciła pani dokument? Political Dress nie jest historią mody w PRL-u. To jest film o peerelowskich buntownikach. O osobach, które poprzez modę chciały zmieniać świat. Dlatego w Political Dress pojawia się Barbara Hulanicki, która stworzyła największą rewolucję modową lat 60., otwierając sklep Biba. Cały Londyn oszalał, te wszystkie młode dziewczyny, które do tej pory nie miały się gdzie się ubrać, nagle odnalazły swój styl. Barbara Hulanicki zrobiła w Anglii to samo, co Barbara Hoff w Polsce. Dlatego też zależy mi na tym, aby film Political Dress dotarł do młodych ludzi, którzy niewiele pamiętają z tamtych czasów, ale interesują się modą. Dostaję mnóstwo ciepłych maili od młodzieży z pytaniem, czy mogę w ich mieście pokazać Political Dress. Bardzo chętnie! Mój dokument nie jest filmem dla towarzystw modowych, ale dla zwykłych osób interesujących się modą.

Ten, kto nosi kolorowe ciuchy, może głosić wywrotowe idee.

Jak prezentowali się modni ludzie na różnych etapach PRL-u? Bycie ekstrawaganckim albo wyróżnienie się było bardzo trudne. Zdobycie różowej spódnicy albo żółtego golfu graniczyło niemalże z cudem. Trzeba było mieć ciotkę w Ameryce albo doskonałą krawcową. Zaciekawił mnie fakt, że po wojnie eleganccy ludzie byli źle widziani. W komunistycznej Polsce elegancję negowano, bo była przedwojenna. Późnej narodził się bunt związany z różnymi falami wybuchów młodzieżowych. Zaczęła liczyć się kreatywność. Dziewczyna, która chciała pokazać, że ma mroczną duszę, farbowała koronki na czarno. Wyrażała siebie. A jak wyglądał dobrze ubrany mężczyzna? Od razu przychodzi mi na myśl Leopold Tyrmand, posądzany często o bycie bikiniarzem. On zawsze miał świetnie skrojony garnitur, białą koszulę, ładny krawat i wypastowane buty. Kiepski wygląd był oznaką ideowej czystości? Zdecydowanie! Szarość była bardzo pożądana. W późniejszych latach, gdy pojawił się styl hipisowski, władza zaczęła bacznie przyglądać się osobom, które wyglądały inaczej. Traktowano je jak zagrożenie. Sądzono, że

ten, kto nosi kolorowe ciuchy, na pewno ma też pstro w głowie, może głosić wywrotowe idee. Tapir, włosy prasowane żelazkiem albo stawiane na białko. Jak jeszcze w tamtych czasach się upiększano? Pamiętam, że krótkie włosy utrwalało się za pomocą piwa. Moja mama nauczyła mnie robienia hipisowskich spódnic. Brała jasną, długą spódnicę, obwiązywała nitkami i wrzucała ją do olbrzymiego garnka z ciemną farbą. Po wysuszeniu powstawały psychodeliczne koła. Szycie było popularne, czy stawiano raczej na gotowe ubrania z Hofflandu albo dżinsy spod lady z Pewexu? Szycie było sprawą podstawową. Każda kobieta niezależnie od statusu materialnego miała krawcową. To najczęściej była ciocia, babcia, mama koleżanki. Szyto masowo. Dlatego tak ważne były zachodnie żurnale, które przemycano z zagranicy. W nich były różne wzory, wykroje. Dla ówczesnych kobiet wykrój to była mapa nieba. Z niego można było zrobić sobie niepowtarzalną sukienkę. „Burda”, „Przekrój”, „Przyjaciółka”... Skąd jeszcze czerpano modowe inspiracje? Na pewno z filmów i zagranicznej prasy. Tylko że zdobycie zachodnich magazynów było bardzo trudne. Nawet projektantka

10

Exklusiv ... #111

A co pani sądzi o fotografii mody w PRL-u? To jest temat na osobny film. Mieliśmy wielkich wirtuozów jak Tadeusz Rolke czy Wojciech Plewiński, fotografujący dla „Przekroju”, albo Tomek Sikora, który w latach 70. jako pierwszy zaczął robić „niepozowane” zdjęcia modelek i psychodeliczne sesje z dziwnymi ubraniami. Co ważne, na ówczesnych fotografiach nie retuszowano modelek komputerowo. To były najczęściej zwykłe dziewczyny, które zakładały swoje sukienki, miały lekki makijaż. I właśnie taką naturalność prezentowały okładki „Przekroju”. Czym jest moda dla pani? Jak mówi w Political Dress Ania Kuczyńska: „Sposobem wyrażania siebie”. Chcę, aby moja moda była eklektyczna. Bardzo lubię kombinować. A czy w dzisiejszych czasach ubiór może być deklaracją polityczną? Oczywiście, że tak. Szczególnie w krajach, w których obywatele przeciwstawiają się rządowi. Jeszcze parę miesięcy temu widziałam na Ukrainie manifestujących ludzi w pomarańczowych szalikach i t-shirtach. EX


tekst:

Marta Małkińska

acqua for life Aqua, Wasser, voda, vatten – brzmi poetycko, ale rzeczywistość nie jest taka różowa. Blisko 900 milionów ludzi nie ma dostępu do wody pitnej. Nie zgadzajcie się na to i jak najszybciej przyłączcie się do akcji „Acqua for Life”. Woda należy się każdemu!

W

oda to źródło życia. Na biologii uczą, że stanowi 65% naszego ciała. Na geografii, że pokrywa 80% powierzchni Ziemi, mało kto jednak wie, że tylko 3% to woda słodka, zdatna do picia. Niestety, 2,6 miliarda osób nie ma możliwości korzystania z urządzeń sanitarnych zaopatrzonych w wodę, a każdego dnia na choroby spowodowane przez jej zanieczyszczenie umiera cztery tysiące dzieci. W 2011 roku Giorgio Armani we współpracy z Green Cross International (proekologiczną organizacją założoną przez Michaiła Gorbaczowa) zobowiązał się do wybudowania sieci systemów wodnych w Afryce. I tak powstała kampania „Acqua for Life”. W pierwszej edycji dostarczyła 27 tysiącom mieszkańców Ghany ponad 43 miliony litrów wody (z czego trzy miliony dzięki Facebookowi). Ile litrów zgromadzi w tym roku? To zależy tylko od was!

Rysunkowe „dziękuję” dzieci z Ghany

Akcja „Acqua for Life” opiera się na prostych zasadach – jeden flakon z edycji limitowanej zapachu Acqua di Gio dla niego albo Acqua di Gioia dla niej oznacza 100 litrów wody pitnej dla dzieci w Ghanie i Boliwii. Polubienie facebookowego profilu kampanii przekazuje dzieciom dodatkowe 50 litrów.

Pomóc mogą też modowi entuzjaści, bowiem rysunkowe „dziękuję” za pierwszą edycję „Acqua for Life” stało się inspiracją do stworzenia limitowanej edycji koszulek. Tiszerty dostępne są w wybranych butikach Emporio Armani, a 30% dochodu z ich sprzedaży zostanie przeznaczone na cele charytatywne. Było o biologii, było o geografii. Teraz przyszedł czas na trochę historii. W 1992 roku ONZ ogłosiło 22 marca Światowym Dniem Wody, natomiast w 2010 roku dostęp do czystej wody uznano prawem każdego człowieka. W roku 2012 celem akcji „Acqua for Life” jest zebranie dodatkowych 40 milionów litrów wody pitnej dla dzieci. Na Facebooku kampanię wsparło już 300.000 osób. Dołączajcie do nich tłumnie. Akcja zbierania wody trwa do czerwca. Każda kropla jest na wagę złota! EX FACEBOOK.COM/ACQUAFORLIFE

#111 ... exklusiv

11


rozBIEG

tekst:

człok wie

Anna Tatarska

Tarcie

Ira Sachs Nowojorski reżyser filmowy, aktywista i mentor. Pomysłodawca i kurator projektów Queer/Art/Film i Queer/Art/Mentorship. Jak sam mówi, wszystkie jego filmy są autobiograficzne, nawet historia Rosjanki mieszkającej w Memphis. W nagrodzonym na festiwalu Berlinae Keep the Lights On Sachs opowiada o rozpadzie miłosnej relacji i o seksualności wdrukowanej w codzienność równie naturalnie, co poranna kawa.

Reżyserzy często zdają się gonić za spektakularnymi momentami, chwilami intensywnego istnienia. Twój film dotyka raczej tego, co pomiędzy. Zabawne, bo ze wszystkich moich filmów to w Keep the Lights On jest najwięcej klasycznie rozumianej akcji. Ale rzeczywiście, frapują mnie szczeliny istnienia, chwile nie-bycia. Ten film jest jak kolaż fotografii, wizerunków, momentów, których wzajemne tarcie generuje emocjonalną parę. Na pewnym poziomie czyta się go jak pamiętnik, zbiór wspomnień. Zawsze czułem, że jedną z metod wzbogacania filmów jest wprowadzanie do nich elementów otaczającego mnie świata, więc także ten projekt zrodził się w ważnym dla mnie momencie. W 2007 roku zakończyłem trwającą 10 lat relację. To stało się tak nagle – po prostu przyszedł ten dzień, tak samo, jak kiedyś inny, w którym wszystko się zaczęło. A między nimi był cały ten czas, historia, na której chciałem się skupić. W tym filmie pytam: „Ile z siebie chcemy oddać innym?”.

foto:

Film Press Plus

waniu. Podczas gdy relacja bohaterów się rozpada, oni sami odnajdują siebie. Seks jest częścią tej emocjonalnej podróży, tak jak każdego związku. Za każdym razem, kiedy pojawia się w filmie, popycha historię w jakimś kierunku, coś znaczy. Inaczej stałby się obcym elementem, nadużyciem. Obsadzam aktorów, którzy dobrze czują się w swoim ciele. Duże znaczenie ma także praca kamery. Bardzo inspirujący był dla nas w tym względzie dokument Jacka Hazana o Davidzie Hockney'u A Bigger Splash z 1973 roku – piękny, fascynujący film. Nie pokazujemy penetracji czy penisów we wzwodzie, ale każde zetknięcie się ciał jest potencjalnie erotyczne. Ustawienie kamery decyduje o tym, czy scena wyraża to, co autor miał na myśli. Czy przyglądasz się pracy innych twórców? Inni autorzy i ich dzieła są dla mnie wskazówkami przy tworzeniu każdego filmu; wraz z operatorem budujemy bazę odniesień i wybieramy najważniejsze. To nie imitacja, a edukacja. Przy Forty Shades of Blue wzorem był Ken Loach, w przypadku Keep the Lights On – Maurice Pialat (Pod słońcem szatana). Specjalne miejsce zajmowała Pasja Godarda, pełna portretowych ujęć twarzy. Jak ważną postacią jest dla ciebie muzyk Arthur Russel? Arthura odkryłem, oglądając poświęcony jemu i jego muzyce dokument Wild Combination. Z jego utworów skomponowana jest ścieżka dźwiękowa do mojego filmu. Zmarł na AIDS w 1992 roku. Za życia nieustannie zmagał się z przeciwnościami losu, zarówno zawodowo, jak i prywatnie, a mimo to tworzył najpiękniejsze rzeczy. Czy nie na tym polega bycie artystą? Obecnie pracuję nad filmem fabularnym o Arthurze, który będzie skupiał się na jego długoletniej relacji z Tomem Lee. Tym razem będzie to prawdziwa historia miłosna o tym, jak miłość potrafi być dla artysty nie tylko cierniem, ale i najprawdziwszym darem.

Mój były miał tylko jedną prośbę – żeby grający go aktor był atrakcyjny!

Jak twój były partner zareagował na informację o filmie zainspirowanym waszą relacją? Nie był to dla niego problem, zgłosił tylko kilka drobnych uwag do scenariusza. Znał mnie jako artystę, szanował to, co robię. Poza tym film Keep the Lights On, oparty na naszej historii, opowiada jednak o czymś innym – o relacji pomiędzy fikcyjnymi bohaterami granymi przez Thure Lindhardta i Zacka Bootha. Mój były miał właściwie tylko jedną prośbę – żeby grający Paula aktor był atrakcyjny! Udało ci się ją spełnić. Trudno było znaleźć aktorów, którzy nie baliby się tych ról? Dobrych – bardzo trudno. Nie dziwi fakt, że w głównej roli obsadziłem aktora spoza USA. My, Amerykanie, niestety jesteśmy purytanami. Najpierw obsadziłem rolę Paula (Zachary Booth), z Erikiem był problem. A potem pewien duński scenarzysta polecił mi Thure'a Lindhardta i układanka stała się kompletna. Jednocześnie w momencie, w którym głównym bohaterem został blondwłosy Duńczyk, film ostatecznie wyskoczył z autobiograficznej szufladki.

Jedną z właściwości pamięci jest wybiórczość – z czasem zacierają się wspomnienia wydarzeń mniej przyjemnych, bolesnych. Zdaje się, że tylko umiejętność zapominania czyni trwanie relacji Erica i Paula możliwym. Tak właśnie jest. Współpraca ze scenarzystą Mauricio Zachariasem pozwoliła stworzyć kunsztownie utkany z odpowiednich dramaturgicznych składników scenariusz, inny nie miałby racji bytu w przypadku filmu, którego akcja rozgrywa się na przestrzeni dziesięciu lat. To zapewnia publiczności komfort. Ludzie czują, że historia nie jest po prostu przekazywana na gorąco, a opowiadana. Dlaczego zdecydowałeś się na współpracę z Thimiosem Bakatakisem, greckim operatorem, który pracował m.in. przy filmach Kieł i Attenberg? W Kle zachwyciło mnie wrażenie intymności kreowane przez kamerę i pełne wyczucia oświetlenie. Kadry miały w sobie piękno, współgrały z emocjami bohaterów. Poza tym Thimios nie boi się nagiego ciała – to dla niego po prostu obiekt, który oświetla i fotografuje. Ta neutralność cechuje także mój film, w którym seks i seksualność są integralnymi składnikami codziennego życia. W filmie wielokrotnie widzimy dość bezpośrednie sceny zbliżeń. Mimo że nie upiększasz fizjologii, to ani na chwilę nie gubisz subtelności, nie stajesz się zbyt dosłowny. Keep the Lights On to opowieść o budowaniu życia, dojrze-

12

Exklusiv ... #111

Masz wspaniałych współpracowników, a oprócz reżyserii zajmujesz się także nauczaniem. Jaki wpływ mają na ciebie ludzie z twojego otoczenia? Staram się słuchać, by potem podejmować samodzielne decyzje. Nigdy nie uciekam przed opiniami innych, uważam je za konieczną w procesie podejmowania decyzji stymulację. Bycie reżyserem polega między innymi na zdolności do współpracy, czasami przypomina casting. Moich studentów traktuję jak kolegów z branży, staram się niczego im nie narzucać, zachęcam, by kwestionowali autorytety. Przebywanie pośród ludzi z innego pokolenia otwiera mi oczy na nowe metody pracy, inspiruje. To dzięki nim pomyślałem: „Nie będę czekał trzy lata na finansowanie z Hollywood!” i w pół roku zrobiłem film, o którym właśnie rozmawiamy. Czy jest w filmie jakiś wyjątkowy moment, który budzi w tobie wspomnienia? Mam z tym materiałem bardzo intymną relację, ale mam także do niego dystans. Czasami bywało zabawnie, jak wówczas, gdy obserwowałem sceny, które w prawdziwym życiu były koszmarem. To było jak déjà vu, które jednak mogłem w dowolnym momencie zatrzymać. EX


tekst:

Marta Małkińska

La Dolce Vita Kolekcja SIMPLE CP wiosna-lato 2012 wywołała u mnie dużo filmowych skojarzeń. Lidia Kalita, projektantka Simple Creative Products: Czasem zdarza mi się poszukiwać inspiracji w kinie, jednak tą kolekcją nie nawiązuję wprost do żadnego z filmów. Za to podczas powstawania nowej kolekcji – jesień-zima 2012/13 śledziłam serial Mildred Pierce ze świetną rolą Kate Winslet. Tak samo jak losy bohaterów interesowały mnie świetnie zaprojektowane kostiumy. Nie mogłam od nich oderwać oczu! Bardzo dobrze oddają klimat późnych lat trzydziestych, który bardzo lubię w modzie. Kolekcja jesień-zima 2012/13 nie nawiązuje wprost do tamtego okresu, jednak ja także postawiłam na bardzo kobiece kroje podkreślające sylwetkę i detale vintage, które się obronią we współczesnych fasonach. Twarzą SIMPLE CP została Jac. Czy przy jej boku widziałaby pani eleganckiego Colina Firtha, zawadiackiego Johnny'ego Deppa, a może posągowego Marlona Brando? Wiosna i lato to chyba czas na odrobinę szaleństwa – towarzystwo Johnny'ego Deppa wydaje mi się najbardziej odpowiednie. Chętnie widziałabym go też przy moim boku! Wygląda na to, że w zaprojektowanych przez panią „małej białej” albo pięknej brzoskwiniowej tunice można dać się porwać Gorączce sobotniej nocy. Cała limitowana kolekcja DRESS PARTY to sukienki koktajlowe na duże i małe wyjścia. Stworzone wyłącznie z myślą o tym, by w nich błyszczeć na letnich przyjęciach. Skonstruowane w sposób, który nie wyklucza szaleństwa Gorączki sobotniej nocy. Idąc filmowym tropem – w Nagim instynkcie Sharon Stone odkryła przed światem swoje obłędne nogi. Które części ciała eksponujemy w szczególności tego lata? Staram się unikać dosłowności w swoich projektach i dawkować zmysłowość kobiety. Każda część ciała eksponowana jest w ten sposób, by zaciekawić i podkreślić delikatnie walory sylwetki. Jeśli miałabym wymienić części ciała bardziej przeze mnie ujawniane wiosną czy latem 2012, to będą to ramiona i plecy.

Aktorka i mistrzyni stylu Isabella Rossellini kocha aksamit. Który materiał podbił pani serce? W tym sezonie – zdecydowanie jedwab. Dużą część kolekcji uszyłam z naturalnego jedwabiu w mocnych, soczystych kolorach: purpura, zieleń limonki, turkus. Tematem wiodącym kolekcji jest sukienka. Chciałam, żeby była trójwymiarowa, pełna ruchu, poruszająca się w rytmie kroków. Posłużyłam się właśnie jedwabiem, który powoduje, że noszona sukienka „ożywia się”. Moją drugą wielką miłością jest skóra. Króciutkie szorty, pikowana spódnica, płaszcz o kroju trencza i motocyklowa kurtka, a wszystko z miękkiej skóry, to miks nowoczesności, elegancji i zadziornego rocka. W kolekcji jesień-zima 2012/13 powrócę jeszcze do swojej dawnej fascynacji, a mianowicie wełny z bardzo szlachetnym rodowodem. Będą w niej mieszanki wełny suri alpaca i kaszmiru, z których utkane zostały tkaniny o bardzo ciekawej fakturze. Czyli najlepszymi przyjaciółmi kobiet niekoniecznie są diamenty. Może to być również piękna tkanina? Szykowne ubranie? Piosenka śpiewana przez Marilyn Monroe ma dla mnie raczej smutny wydźwięk, bo wierzę, że kobiety nie potrzebują diamentów, by poczuć się pewnie. Jednak prawdą jest, że kobiety lubią otaczać się pięknymi rzeczami. Sama mam słabość do pięknych przedmiotów, posiadam stale powiększającą się kolekcję torebek. Nie wszystkie z nich noszę, niektóre kupuję po to, by je po prostu mieć, móc czasem na nie spojrzeć i poczuć satysfakcję kolekcjonera. Czy istnieje jakiś słynny światowy festiwal filmowy, który uważa pani za pokaz najbardziej widowiskowych kreacji? Jest coś takiego w klimacie Cannes, co sprawia, że właśnie tam kreacje z czerwonego dywanu prezentują się najlepiej. Miasto samo w sobie jest bardzo eleganckie i ekskluzywne. Choć przyznam się, że mnie jako projektantkę na równi z wieczorowymi kreacjami interesuje moda codzienna. Staram się, by w kolekcji pojawiały się propozycje na wieczór, ale duży nacisk kładę na ubrania noszone na co dzień – do pracy, na spotkania biznesowe, ale także stroje mniej formalne, weekendowe. #111 ... exklusiv

13

Prywatnie Lidia Kalita preferuje elegancję czy gustowną swobodę? Na co dzień stawiam na swobodę, jednak nie ma w tym niczego przypadkowego. Mój strój to zawsze zamknięty projekt, mówiący wiele o nastroju i oczekiwaniach wobec nadchodzącego dnia. Jako „Mistrzyni Stylu XX-lecia” czuje się pani modowym wzorem do naśladowania? Tytuł „Mistrzyni Stylu XX-lecia” brzmi

bardzo poważnie, jednak nie stawiam siebie jako wzorca do naśladowania. Zamiast tego proponuję swoje kolekcje. Styl SIMPLE to moja rekomendacja, a nie sztywna propozycja. Tworzę swoje projekty dla kobiet, które lubią się bawić modą i kreatywnie podchodzą do swojego wizerunku. To z myślą o nich kreślę projekty kolejnych kolekcji. Czy zgodziłaby się pani z Sophią Loren, że kiedy kobieta jest szczęśliwa, jest także i piękna? Zdecydowanie! Pytaniem pozostaje tylko, jak wprawić się w ten stan. Dla mnie źródłem szczęścia są moi bliscy, którzy są dla mnie wsparciem i inspiracją do tego, by codziennie wstawać rano z energią. Dzięki nim czuję się piękna. EX


rozBIEG Łapa nka

foto:

Kamil Zacharski

What keeps them walking Na co dzień tworzą grafikę, wideo, fotografują, ale przede wszystkim są twórcami własnego życia. Każdego dnia o krok dalej. Nie ścigają się z innymi, bo wiedzą, że najważniejsze to wygrywać z samym sobą. Niesie ich pasja. Udało nam się ich zatrzymać na chwilę, ale tylko w obiektywie. Jeśli też podążasz za swoją pasją, wejdź na: www.facebook.com /HouseOfWalkers.

Michał Dąbrowski, grafik

Kim jestem? się chyba zmienia. Chciałbym żeby moja ścieżka życiowa była jak filmy z lat osiemdziesiątych, ale chyba jest bardziej jak filmy z lat dziewięćdziesiątych. Nie przejmuję się celem aż tak bardzo, ale wiem co to jest konsekwencja w większości przypadków jest zaprzeczeniem siedzenia na youtube'ie przez osiem godzin. Czy mierzę daleko czy wysoko? Nigdy nie byłem pewien różnicy.

Kuba Bujas, fotograf, twórca wideo, kolektyw „Kosmos”

Edgar Bąk, grafik

Kim jestem? Czasem dobrym samarytaninem. Ale na razie tworzę Kosmos Studio: wideo-obsługę planety Ziemia. Moja droga życiowa? Dowiem się tego pewnie dopiero w następnym odcinku. Tu gdzie jestem znalazłem się trochę przypadkiem, trochę specjalnie, bo konsekwencja to dla mnie przede wszystkim chcieć wstać rano, a nie musieć wstać rano.

Kim jestem? Najłatwiej to opisać linkiem: www. edgarbak.info. Rządzi mną uporządkowany chaos. Chciałbym dużo próbować, dużo się uczyć i zamóc robić to co kocham. Sposób na konsekwentne dążenie do celu? Kochać, słuchać, wstawać wcześnie. Mierzę daleko.

14

Exklusiv ... #111


P r z e s z k o dy s ą P o t o, b y j e P o k o n y wa ć. „Moja droga do sukcesu była pełna niespodziewanych trudności. Gdy poważnie przeciąłem sobie trzy palce lewej dłoni, myślałem, że stracę narzędzie pracy na zawsze. Wiedziałem jednak, że moja droga artystyczna nie może się skończyć w tym miejscu. Dzięki uporowi i odrobinie szczęścia, wszystko skończyło się dobrze. Lubię, gdy jest trudno. Wtedy satysfakcja z każdego kroku naprzód staje się nieporównywalnie większa”.

Tomek Rygalik, projektant i architekt członek kLubu house of WaLkers

sięgnij po 5000 zł na rozwój swojej pasji

/ #85 ... Exklusiv

15


rozBIEG

ilustracja:

Tymoteusz Piotrowski

FELIE TON

Jakub Żulczyk Pisarz, publicysta, dziennikarz, ostatnio didżej. Pisał dla dziesiątków pism, od „Playboya” po „Tygodnik Powszechny”. Napisał powieści Zrób mi jakąś krzywdę, Radio Armageddon i Instytut. Dużo gada i pali. Prowadzi bloga jakubzulczyk. ownlog.com.

z każdym przeżytym

triki na deskorolkach, grały w cykuty lub w nogę, obecnie wiatr przerzuca samotne siatki z supermarketów. Ja, jako gówniarz, akurat nie byłem zbyt dobry w sportach zespołowych, ale podpisuję się pod tym kawałkiem obiema rękami – za czasów moich i Vienia było zupełnie inaczej. Dorastaliśmy w pewnym poczuciu wspólnoty, a przygoda czekała za każdym rogiem. Dzisiejszy świat wypłukał z nas to poczucie. Zdałem sobie z tego sprawę niecałe dwa lata temu na wakacyjnym wyjeździe do Albanii, siedząc w nocy na ławce tirańskiego blokowiska, pijąc piwo i obserwując chmary rzeczywiście żyjących ludzi – mieszkańców tego miejsca; ludzi w każdym wieku, obojga płci, przemieszczających się pomiędzy ławkami, bawiących, jedzących grillowaną kukurydzę, robiących interesy, plotkujących, rozmawiających. Jak na polskim podwórku dwadzieścia lat temu. Na portalu Natemat.pl Hania Rydlewska poleca w swoim tekście blog fotograficzny unhappyhipsters.com – kolekcję z pozoru niewinnych stock photos, na których ze zdjęć modnych, wielkomiejskich ludzi w sterylnych, dizajnerskich pomieszczeniach bije niewysłowione poczucie smutku i alienacji. Łatwo czytać ten zbiór zdjęć jako krytykę współczesnego Zachodu, ale, jak na moje oko, przebija z nich coś jeszcze – to narracja o pojmowanej w zachodni sposób dorosłości, wpychającej nas w dębowo-pleksiglasowe klatki. Milczące rodziny siedzą przy robionych na zamówienie drewnianych stołach albo w milczeniu leżą na wygodnych szezlongach, oglądając albumy ze sztuką współczesną. Zdjęcia są chłodne jak kadry z Michaela Manna i równie wesołe, co Requiem puszczone nocą w pustym kościele. Każdy z tych bohaterów, trzydziestoparoletnich, zadbanych, wymuskanych, wpatrując się w swój komputer Apple, być może zdaje sobie sprawę, że jego analogowa młodość jest już dawno za nim, a jakiś czas temu miał miejsce pierwszy dzień reszty jego życia. Zakwaszona smutkiem fala wspomnień wypełnia urządzone ze smakiem lofty po sam sufit. Gdzieś, parę ulic dalej, zapewne są podwórka, na których nikt się już nie bawi. EX

Martwe podwór ka

rokiem w człowieku ubywa życia, a przybywa nostalgii. Gdy piszę te słowa, do trzydziestki brakuje mi jeszcze roku i paru miesięcy, ale już wchodzę powoli w stan, w którym byle co powoduje, że w głowie rozlewa mi się zakwaszona smutkiem fala wspomnień; byle co – zapach w powietrzu, usłyszany na drugim planie dźwięk jakiegoś utworu, lekkie skrzypnięcie w rzeczywistości, powidok. Siedzę dzień w dzień przybity do komputera, mogę się ewentualnie powiercić, ale nie przynosi to żadnej ulgi. Wywalam tekst za tekstem, kawałek prozy za kawałkiem prozy, zza laptopa pulsuje nieubłagane zielone oko routera, życie ogniskuje się na linii edytor tekstu – przeglądarka internetowa – kuchnia, w której bulgocze dzbanek z kolejną kawą. W momentach takiego życiowego uziemienia patrzę na swoją przeszłość jak na wielki pojemnik pełen cudownej magmy, w którym bulgoczą i przelewają się zakochania, upicia, świeże powietrze, incydenty z policją, oparzenia od szklanych lufek i autostop. Oczywiście, ten kontrast powoduje smutek i podejrzenia, że człowiekowi nic w życiu już się nie przydarzy, co nie zmienia faktu, że człowiek tę przeszłość miał i była ona momentami gówniarska, momentami dzika, a – co najważniejsze – bardzo często analogowa, namacalna, żywa i brudna tym brudem, który świeżo uprane przez mamę spodnie łapią po wylądowaniu płaskim plackiem w kałuży błota. To śmieszne, że kulturowo-technologiczny pociąg rozpędził się za naszego życia tak bardzo, że dwudziestoośmioletni człowiek mówiąc o swoich szczenięcych latach, brzmi jak siedzący na werandzie dziadek. Jednak nawet gdybym już jutro miał odejść z tego świata, wiem, że miałem w życiu trochę zabawy, i ta zabawa niekoniecznie ograniczała się do przemysłowego oglądania głupawych obrazków na Kwejk.pl czy studiowania życia znajomych na Facebooku. Jednym z najbardziej wzruszających i trafnych kawałków ostatnich paru lat były Nowe bloki Vienia i Hadesa – prosta konstatacja faktu, że tam, gdzie dwadzieścia lat temu tłumy umorusanych dzieciaków dusiły

Ze zdjęć modnych, wielkomiejskich ludzi w sterylnych, dizajnerskich pomieszczeniach bije niewysłowione poczucie smutku i alienacji.

16

Exklusiv ... #111


Dołącz do nas na


ilustracja:

rozBIEG

Dawid Ryski

i podpleśniałego gotycyzmu, który niewiele ma wspólnego z klimatem Draculi Coppoli. Nawet scena przejścia bohatera do świata duchów pośród lśnień i blasków bardziej pasowałaby do reklamy środków wybielających. Wprawdzie film liczy sobie lat ponad dwadzieścia, wprawdzie jest produkcją mainstreamową i konwencjonalną, ale dziw bierze, że w tym przypadku język filmowy nie tyle się zestarzał, co zdechł. U Arnold nie ma gotyku, ale jest brutalizm i naturalizm, który zahacza o efekciarstwo – szkliste oczy martwych królików, powieszone szczenięta podrygujące w konwulsjach, owca z poderżniętym gardłem w kałuży brunatnej krwi. Arnold wybrała surowość i prostotę na przekór patosowi powieści i jej zwrotom akcji. Znacznie skróciła książkową historię, ograniczyła scenografię i zrezygnowała z muzyki. Kultową powieść Arnold przepisuje bezkompromisowo: nasyca okrucieństwem, rozciąga w nieskończoność sekwencje dwuznacznych dziecięcych zabaw, nie stroni od pokazywania nagiego ciała – nie Katarzyny, lecz Heathcliffa. Zło jest tu metaforyczne i dosłowne, szczególnie dotkliwe w scenach torturowania zwierząt. Arnold pokazuje nie tylko, jak łatwo jest zarazić się złem i przekazywać je dalej – sugeruje, że jest ono wpisane w naturę człowieka, a mit o dziecięcej niewinności to bajka. W filmowych Wichrowych wzgórzach zło jest jak deszcz, przed którym nie ma się gdzie schronić. Ekscytuję się tym filmem, jakbym przypadkiem obejrzała arcydzieło. Tak się jednak nie stało, ponieważ adaptacja Arnold pęka w drugiej połowie na inny film, jakąś kostiumową sztampę, jałową i bezbarwną, w której kukły miotają się w konwulsyjnych podrygach. Dorosła Katarzyna jest paniusiowatą histeryczką, jej ukochany Heathcliff to człowiek bez właściwości, a trzeciego do trójkąta, wymoczkowatego Edgara, zapamiętałam tylko dlatego, że paradował w efektownych kalesonach. Konfrontacje i palpitacje tej trójki to tylko wzbijanie kurzu po kątach starej chałupy. Nie wiem, co się działo z Arnold, gdy kręcono drugą część, może razem z producentem rozliczała catering, ale różnica między wysmakowaną pierwszą częścią a szkicem drugiej sprawia, że efekt końcowy rozczarowuje. Fuzja dwóch wrażliwości, Brontë i Arnold, czyni jednak z Wichrowych wzgórz film uwierający. Nie jest to już opowieść o namiętności i egoizmie, który zabija miłość, ale o wykluczeniu, sadystycznych fascynacjach i zwierzęcości tkwiącej w człowieku. Koniec końców każdy jest tu ofiarą – i królik, który wpada we wnyki, i człowiek, który miota się pośród pustki wrzosowisk. Wichrowe wzgórza zostawiają w głowie powidok jak ciemną akwarelę. Emily Brontë była niezłą twardzielką, pisząc w wiktoriańskich czasach książkę, w której główni bohaterowie są gorsi od samego diabła. Andrea Arnold też nie idzie na kompromisy, za nic mając pokazywanie melodramatycznych uniesień, montując piekielne obrazki, jakby rąbała drewno. Prawdziwie finezyjny drwal. EX

FELIE TON

Małgorzata Rejmer Rocznik ’85. kiedy dowiedziałam się, Skończyła kulturozże kolejną adaptację Winawstwo na UW, chrowych wzgórz nakręciła a potem napisała Andrea Arnold, przed książkę Toksymia oczami stanęły mi dwie o tym, że na postacie: dziewczynka z Fish Grochowie jest Tank, sikająca na dywan brudno. Pracuje w domu kochanka swojej nad reportażami matki, i kobieta z debiuo Rumunii i drugą tanckiego Red Road, która powieścią. Ogląda po śmierci męża i dziecka amerykańskie seriazasypia w łóżku, obejmując le, czyta rumuńskie brukowce i pisze sce- urny z ich prochami. Lubię nariusze. W wolnych artystyczną bezwzględność Arnold i czułość, z jaką chwilach jeździ po wiedzie swoich bohaterów krajach, w których w przepaść. ludzie mają gorzej Wichrowe niż w Polsce.

Siekiera Andrei A.

W filmowych „Wichrowych wzgórzach” zło jest jak deszcz, przed którym nie ma się gdzie schronić.

wzgórza w interpretacji Arnold są najpiękniejszym piekłem, jakie można sobie wyobrazić. Ciężar skłębionych chmur, pustka wrzosowisk, ziemia nasączona deszczem, ciemność, wilgoć, zgnilizna – film Arnold to alternatywny przewodnik po północnej Anglii, gdzie przestrzeń wydaje się odpychająca i obojętna, piękna i sroga jednocześnie. Film jest bardzo sensualny, a prawdziwym majstersztykiem jest scena, w której młody Heathcliff jedzie konno tuż przy Katarzynie, obserwuje jej włosy jak rdzawy płomień i dotyka skóry konia. Brzmi jak kicz bezwstydny, ale pozwala zrozumieć, skąd wzięła się obsesja Heathcliffa na jej punkcie. Katarzyna to czysta zmysłowość – zaróżowiona skóra, ciało zanurzone w błocie, dzikość podszyta pragnieniem i sadyzmem, wreszcie czułość, której Heathcliff nie zazna od nikogo innego. W filmie nie jest on Cyganem, lecz Murzynem – znajdą skazaną na wyklęcie. Młodzi bohaterowie Wichrowych wzgórz jeszcze są niewinni, a już zepsuci, gra, którą prowadzą, więcej ma w sobie wyrachowania niż dziecięcej beztroski. U Arnold, tak jak w książce Emily Brontë, kochać to znaczy przede wszystkim ranić i cierpieć. Miłość jest nie tylko kojąca, ale także wampiryczna, co pokazywane jest dosłownie, kiedy Katarzyna wylizuje nabiegłe krwią rany zmaltretowanego Heathcliffa. Podoba mi to się odmitologizowanie dzieciństwa, tym bardziej, gdy porównuję film Arnold z jedną z najsłynniejszych ekranizacji książki Brontë, nakręconą przez Petera Kosminsky’ego, w której Juliette Binoche i Ralph Fiennes grają duże dzieci okutane falbanami. Film z 1992 roku to już ramotka z niezborną podwójną klamrą narracyjną, dużo tu łopatologii

18

Exklusiv ... #111



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.