Inkaustus.pl W s t ę p n i a k
ka!
Witajcie w drugim numerze naszego kwartalni-
W ODCINKACH
Minęły już trzy miesiące od numeru pierwszego. Świat nie stoi w miejscu, tak samo jak i my! Staramy się rozwijać na wielu różnych płaszczyznach, czego możecie doświadczyć już przy lekturze tego numeru. Inkaustus.pl dostał nowe szaty, tak samo i Via Appia, jednak plany rozwoju wychodzą w daleką przyszłość. Być może całkiem niedługo będzie Wam dane zapoznać się z tymi zmianami? Co znajdziecie w tym numerze? Dodaliśmy dwa nowe działy, mianowicie Shorty i Piaskownicę. W tym pierwszym znajdziecie cztery ciekawe miniatury, każda różniąca się stylem i przyjętym tematem. W drugim nasz największy debiutant tego numeru (pierwsza publikacja, gratulujemy!) - Jarosław "Turek" Turalski, prezentuje trzy wierszyki dla dzieci. Ponadto druga, lecz nie ostatnia, część opowiadania Prezent Ślubny oraz pierwsza część doskonałej Ścieżki Lilith, dwa opowiadania (w tym jedno rekomendowane przez naszych forumowych Krytyków) oraz nie mogło zabraknąć wierszy. W Pograniczach prezentujemy krótki wywiad z młodym adeptem animacji komputerowej, który ukrywa swoją osobę pod pseudonimem Robert Nowak, oraz galerię zdjęć Marty Dubiel - czyli okiem fotografa - amatora. Na koniec relacja z wydarzenia kulturalnego Polish InvadArts2, o którym wspominaliśmy w poprzednim numerze oraz ukazujący smutną rzeczywistość minifelietonik forumowego Tygryska.
Gorzkiblotnica - Prezent Ślubny cz.2......................3 Lady Lilith - Ściezka Lilith cz.1...............................11 \ OPOWIADANIA Pan Kracy - Alicja.....................................................25 Piotr Knasiecki - Hot Chocolate............................33
Czy wielki upał czy deszcz, pozostańcie z nami!
Anna Lewandowska - Polish InvadARTs w Fabryce....................................................................59 El Tigre - Ciemna Strona Postępu..........................61
Michał "Zguba" Olejarski
POEZJA
Paweł Bronicki - Twarz..........................................37 Kheira - Kochanie, to tylko efemeryda..................38 Paweł Bronicki - Pióro...........................................39 Jarosław Turalski - Jak światło..............................40 Przemysław Małacha - Nie ma w tym mieście.....41 Jarosław Turalski - Pieszczota Metafizyczna........42 Paweł Bronicki - Jak odnaleźć................................43 Jarosław Turalski - Lekcja geometrii.....................44 Piotr Knasiecki - O obrotach..................................45
SHORTY
Przemysław Małacha - Reklamy i igrzysk!, zakrzyknął lud ...........................................................46 Marcin Brzostowski - Szafa wychodzi, ja zostaję.48 Marek Jastrząb - Kraczydła....................................49 El Tigre - Naocznie...................................................50
PIASKOWNICA
Jarosław Turalski - Puszak .....................................51 Jarosław Turalski - Króliczek.................................52 Jarosław Turalski - Reniferek................................53
POGRANICZA
Michał Olejarski - Wywiad z R.Nowakiem........54 Galeria Magdy Dubiel - W obiektywie amatora..56
ZNACZEK INFORMUJĄCY, ŻE DANY
AUTOR PUBLIKUJE PO RAZ PIERWSZY
- 2 -
Via Appia
PUBLICYSTYKA
ZNACZEK INFORMUJĄCY, ŻE UTWÓR NIE BYŁ WCZEŚNIEJ PUBLIKOWANY.
Inkaustus.pl W
O d c i n k a c h
S
PREZENT ŚLUBNY CZ.2 AUTOR: GORZKIBLOTNICA
rebrny miecz wiedźmiński nie jest wykonany z czystego srebra, jak głoszą legendy. Wprawdzie metal ten skutecznie neutralizuje wszystko co pochodzi z czarnej magii, ale jest zbyt miękki. Tak wykonana klinga była by pewnie skuteczna, ale tylko do pierwszego ciosu. Brzeszczot szczerbiłby się w zetknięciu z jakąkolwiek kością potwora. Nie jest też prawdą, że miecz otacza magiczna aura, która chroni metal. Trzeba było długich lat doświadczeń by stworzyć materiał, który łączy magiczne właściwości srebra z twardością stali. Wreszcie pięć wieków temu alchemicy z południa stworzyli błękitny metal. Stop o niezwykłej wytrzymałości i właściwościach magicznych, składający się ze srebra, dwimerytu i turbinium, nazywany mirtchilem. Mniej zorientowani sądzili nawet, że jest to specjalna odmiana srebra. Receptura stopu wraz z niesłychanie skomplikowaną metodą jego otrzymywania była oczywiście jedną z pilnie strzeżonych tajemnic a umiejętność jego nielicencjonowanej produkcji, jednym z długiego szeregu powodów, dla których zarówno Kondwiramus jak i Jaszczur, byli dla Kręgu wyjątkowo niewygodni. Wiedżmin popatrzył wzdłuż błękitnego ostrza. Przeciągnął jeszcze raz po ostrzejszym od brzytwy brzeszczocie osełką i na wyrwanym z głowy włosie spróbował jego ostrości. Na dole Antoni z kimś rozmawiał, po chwili na schodach prowadzących na stryszek odezwały się kroki. Przez wąski otwór w podłodze przecisnął bary wysoki młodzian, za nim weszła drobna czarnowłosa dziewczyna. - My do was panie wiedźmin – odezwał się osiłek Jaszczur wskazał im, z braku ławy czy choćby zydla, miejsce na skrzyni ze zbożem. Sam usiadł na ramie otwartego okna, przybyli musieli patrzeć na niego pod słońce. Właściwie mógł zakończyć misję już w tej chwili. Miecz stał oparty w zasięgu ręki, uśmiechając się w smudze światła jasną klingą. - Słyszałem, że starostwo wynajęło was żebyście zlikwidowali strzygę, - ciągnął młodzian, Jaszczur potwierdził niedbałym skinieniem – Co byście po-
wiedzieli gdybym ja wam zapłacił trzy razy tyle za to, że się wyniesiecie i dacie strzydze spokój.- Jaszczur znów zrobił nieokreślony gest głową. Osiłek, który widać nie grzeszył nadmiarem intelektu znów wziął to za przyzwolenie. – No wiecie, nie musielibyście szukać strzygi po lasach. Na słowo dane kmiotkom też możecie splunąć. Weźmiecie sakiewkę i wyniesiecie się o świcie. Wy będziecie zadowoleni, ja będę zadowolony. Łatwy pieniądz to dobry pieniądz. Prawda? - Niby tak- mruknął Jaszczur uśmiechając się dość paskudnie. – Pozostają tylko dwa pytania. Po pierwsze, co ty z tego będziesz miał? Nie chcesz mi chyba wmówić, że bronisz ginących gatunków. Choć tu odpowiedź jest dość prosta. W oczach młodzieńca pojawiła się niepewność. – Po drugie, po co mam ganiać strzygę po lasach, kiedy mam ją tu, na wyciągnięcie ręki. Mężczyzna zaatakował wyciągając przed siebie nóż. Mimo niesamowitej siły był dużo za wolny. Jaszczur płynnym, niemal eleganckim ruchem wpakował mu jego własny kozik pod wątrobę. Przeciwnik zachwiał się i upadł na podłogę. W jego szeroko rozwartych jasnoniebieskich oczach, oprócz bólu, pojawiło się bezgraniczne zdumienie. Zanim zdążył dotknąć podłogi, wiedźmin trzymał już w dłoni miecz i zasłaniał się nim przed strzygą. Ta jednak nie zaatakowała. Przypadła do ciała chłopaka. Srebrna klinga zawadziła delikatnie o jej ramię co spowodowało błyskawiczną przemianę. Na wyszorowanych deskach klęczało teraz monstrum będące koszmarną wariacją na temat ciała kobiety. Twarz zyskała dwie pary krwiście czerwonych rogów, źrenice zmalały do pionowych szparek, nad dolną wargą pojawiły się szpiczaste długie kły. Wzdłuż kręgosłupa przez sukienkę wyrosły rzędy kolców. Tylko czarne włosy pozostały tak samo puszyste. Wiedźmin stanął w pozycji by wyprowadzić czyste cięcie na jej odsłoniętą szyję. Strzyga podniosła na niego oczy. Były pełne błagania. Zawahał się. Poczuł to. Coś, co różniło tę która przed nim klęczała od wszystkich strzyg, które zabił do tej pory. Nad
- 3 -
Via Appia
Inkaustus.pl W
O d c i n k a c h
GORZKIBLOTNICA - PREZENT ŚLUBNY CZ.2 całe to bagno zła, które tworzyło strzygę, wybijała się jak gwiazda gorąca iskra miłości. - Proszę, uratuj go – powiedziała bardzo powoli. Zmieniona krtań i usta uniemożliwiały poprawną artykulację. – Wiem że jesteś czarodziejem. Na schodach rozległ się tupot. Antoni zwabiony hałasem, wtłoczył swoje wielkie ciało na stryszek. Jaszczur uspokoił go gestem dłoni. Przez chwilę czuł pokusę by poddać się instynktowi. Jedno cięcie i po wszystkim. Ale wiedział również, że te oczy potwornie zmienione a jednak tak bardzo ludzkie będą w nim tkwić do końca. Przez chwilę wpatrywał się w twarz strzygi, wreszcie z westchnieniem opuścił ostrze. - Ulecz go – poprosiła jeszcze raz. – On jest niewinny. Chciał mnie ocalić. Osiłek był nieprzytomny i oddychał z trudem. Jaszczur wyszarpnął nóż po czym wsadził w ranę dwa palce. Zaskwierczało a w powietrzu rozniósł się zapach ozonu i przypalonego mięsa. Dziewczyna będąca po części kotem kończyła bandażować oparzone srebrem do żywego mięsa ramię strzygi. Ta, nadal w swej naturalnej, rogatej postaci uśmiechnęła się do niej. Jakimś cudem, mimo kłów wystających ponad dolną wargę, uśmiech nie wyszedł wcale drapieżnie. Hermiona zawiązała koniec bandaża, przygładziła go palcami i usadowiła się obok Jaszczura na sienniku. Mieszowór, nie wiedzieć czemu, przezywany powszechnie Pierdziworem, pomacał się jeszcze raz z niedowierzaniem po brzuchu tam gdzie w koszuli była dziura od noża. Na ciele nie pozostała nawet blizna. Wszyscy łącznie z Antonim wpatrywali się w Jaszczura, który kartkował pokaźnych rozmiarów księgę. Zatrzymał się na którejś stronie i czytał mrucząc półgłosem. - Wiedziałem, że gdzieś to mam – powiedział wreszcie – słuchajcie: Wbrew potocznym opiniom – przeczytał - strzygę można odczarować. Można też sprawić, aby strzyga przestała wysysać aurę i mogła odżywiać się zwyczajnie. W tym celu używa się eliksiru ochronnego. Na czas jego zażywania, strzyga pozostaje przy świadomości. - Więc w czym problem – odezwał się Mieszowor. Jaszczur westchnął odkładając księgę. - Są i to nawet dwa – powiedział – Żeby odczaro-
wać strzygę trzeba mieć tego, kto rzucił urok, a do eliksiru ochronnego potrzebna jest krew jednorożca. Hermiona bawiąca się swoim zwyczajem puszystym końcem swego ogona podniosła wzrok zaciekawiona. - Swoją drogą – dodał wiedźmin – ciekaw jestem jak w tej postaci zachowujesz pełną świadomość. Przecież to praktycznie niemożliwe - Sama nie wiem. – strzyga wzruszyła ramionami, – Kiedy poznałam Mieszowora, bardzo się bałam żeby nie zrobić mu krzywdy. Potem zauważyłam, że zaczynam pamiętać co się działo podczas metamorfozy, wreszcie mogłam nad tym na tyle panować, żeby nie atakować ludzi. Starałam się pościć jak najdłużej a kiedy przychodziła przemiana, atakowałam tylko zwierzęta. - Dobrze – Jaszczur podrapał się po głowie. – Muszę to wszystko przemyśleć. Przyjdźcie jutro pod wieczór. Monika – dodał pod adresem strzygi. – Zrób coś z sobą, tak nie możesz stąd wyjść. - Prawda – powiedziała, powietrze wokół niej zamigotało i naprzeciw wiedźmina stała ładna, niewysoka dziewczyna. Przed domem odciągnęła go na bok. Jej dłoń była chłodna i delikatna. - Jaszczur – powiedziała patrząc mu prosto w oczy – Wiem że jesteś dobrym człowiekiem. Ja nie mogę już tak żyć. Jeśli nie będzie już żadnej szansy, zabijesz mnie. Tylko proszę, tak bym nie cierpiała. Obiecujesz? Wiedźmin poczuł silny uścisk delikatnych palców. Bardzo powoli skinął głową. Jaszczur od paru minut usiłował wytłumaczyć Hermionie, na czym polega badanie za pomocą rezonansu energetycznego. Ale najwyraźniej jego gadanie nie przekonywało dziewczyny. Hermiona siedziała na brzegu swojego posłania i widać było, że się jednak boi. - Co ja się zresztą będę – powiedział wreszcie. – Sama zobacz. Zatarł ręce i powoli je rozsunął. Pomiędzy dłońmi świeciło słabym błękitem pasmo mocy. Wiedźmin kiwnął zachęcająco głową. Dziewczyna dotknęła pasma. Zabrzęczało i rozbłysło kolorami tęczy.
- 4 -
Via Appia
Inkaustus.pl W
O d c i n k a c h
GORZKIBLOTNICA - PREZENT ŚLUBNY CZ.2 - No i co? - To jest fajne – uśmiechnęła się zaskoczona. – Tylko trochę łaskocze. - No to chodź tu wreszcie uparciuchu. Ściągnęła koszulę i naga stanęła na środku komórki. Jaszczur zbliżył dłonie do jej ciała. Pasmo mocy przenikało barwiąc się na różne kolory, powietrze wypełnił cichy brzęk. Dla Wiedźmina cały świat skurczył się do rozmiaru mikrokosmosu ciała dziewczyny. Czytał w galaktykach skomplikowanych wiązań chemicznych skutki działania eliksiru utrwalone kilkoma latami burzliwego dojrzewania. Przesuwając ręce wzdłuż ciała, widział kolejne żywe, funkcjonujące organy. Sploty mięśni żył i nerwów. Hermiona zaczęła cicho chichotać. Moc łaskotała delikatnie przechodząc przez skórę. Wreszcie brzęk ustał. - Chyba będę mógł ci pomóc. Dziewczyna zastygła oszołomiona, dopadła go w dwu krokach i uścisnęła bardzo mocno. Była ciepła, pachniała wygrzanym kotem i czymś jeszcze, czego Jaszczur nie mógł sobie przypomnieć. Ale było to przyjemne. Płakała ze szczęścia na jego ramieniu, a on nieco zażenowany głaskał kocie futro na jej plecach.
- To brzmi rozsądnie – zielarz wpatrzył się w płomień kaganka. - Problem w tym, że przemiany w animaga nigdy nie przeprowadzałem. Ba, z tego co wiem nie próbował tego nikt co najmniej od stu lat. Jest to przemiana zakazana przez krąg. Poza tym, ostatnich dwóch którzy tego próbowali, rozsmarowało po wnętrzu wieży tak, że nie wiadomo było które podroby do kogo należą. A już z tego co wiem, nikt nie próbował używać na raz Neutralizatora i Wielkiej Przemiany. - Ty jednak chcesz to zrobić? - Posłuchaj Antoni. Znam bardzo silne zaklęcia ochronne, poza tym zwolnię czas, żeby można było nad wszystkim panować. To powinno się udać. Mówię ci to wszystko bo istnieje jednak odrobina ryzyka, ale z drugiej strony ona cierpi. Chciała by być normalna, podobać się, mieć przyjaciół. - Nie ma innego sposobu? - Obawiam się że nie. - Rozmawiałeś z Hermioną? - Ona tego bardzo chce. Zresztą sam wiesz. Antoni począł skubać w zamyśleniu brodę. W wieczornej ciszy słychać było jedynie pstrykanie knota w kaganku. - Przysięgniesz że zrobisz wszystko żeby nic jej - Antoni. się nie stało? Zrozum ja mam tylko ją. - Tak Jaszczur – zielarz uniósł głowę znad moźWiedźmin skinął głową. dzierza w którym ucierał jakieś zioła. - Badałem dziś Herminę. Mogę jej przywrócić Powietrze w otwartej na oścież kuźni było gorądawny wygląd. ce, Wiedźmin odlał się do kadzi z wodą, teraz stał - Posłuchaj, nie mam wiele, ale jakoś ci się odpła- od dłuższej chwili oparty o wrota. Przyglądał się cę. krytycznym okiem wysiłkom kowala. - Nie o to chodzi. Przemiany, których zamie- W zasadzie to popełniasz podstawowy błąd – rzam użyć są niebezpieczne. odezwał się, kiedy Mieszowór przestał walić zapa- Ale w jaki sposób chcesz to zrobić? Czarodzieje miętale młotem w sztabę żelaza. – Za słabo rozgrzemówili, że tych zmian nie da się już cofnąć. wasz metal. Wiem, że jesteś silny i możesz tak walić - Cofnąć się nie da, ale można spróbować je ile wlezie, ale w wyrobie powstają mikropęknięcia. obejść. - Znasz się na kowalstwie? - Jak chcesz to zrobić? – Antoni oparł łokcie na - Raczej na płatnerstwie, ale to prawie to samo. stole. Pozwól, pokażę ci. - Eliksirem przypominającym wzmocnię pamięć Wsadził sztabę do ogniska i począł dymać miekomórkową, postaram się zneutralizować działanie chem. Żelazo zrobiło się najpierw pomarańczowe, tamtego eliksiru, a na koniec przemienię ją w anima- wreszcie żółte i zaczęło pryskać iskrami. Ujął je ga. W ten sposób będzie mogła przybierać postać w kleszcze, położył na kowadle i wprawnymi, celdziewczyny, lub tego czym jest teraz, a może jak nymi uderzeniami począł kształtować lemiesz. Powszystko pójdzie wyjątkowo dobrze, także kota. wtórzył czynność kilkakrotnie wreszcie zahartował
- 5 -
Via Appia
Inkaustus.pl W
O d c i n k a c h
GORZKIBLOTNICA - PREZENT ŚLUBNY CZ.2 gotowy wyrób. - Widzisz - powiedział pokazując Mieszoworowi – Zajęło mi prawie o połowę mniej czasu. Jeśli chcesz to kiedyś nauczę cię jeszcze kilku trików. - Z miłą chęcią. - Dobra. Ale ja nie z tym. Pakuj manatki, ruszamy na Jednorożca. - Przecież one wyginęły wieki temu! - Spokojna twoja głowa. W każdym razie bądźcie rano u mnie. Obydwoje. - Jaszczur. Zaczekaj. - Tak? - Dlaczego naszczałeś do kadzi? - Nie wiesz? Żelazo hartowane w szczynie ma twardszą powierzchnię. Teren opadał coraz bardziej i robił się podmokły. Porosła mchem ziemia, uginała się i strzykała wodą. Wokół bzyczała chmara natrętnych komarów. Słabo widoczna ścieżka doprowadziła ich nad brzeg sporego bagiennego oczka. Woda była ciemna i mulista. - To złe miejsce – mruknął Mieszowór. – Jak nic są tu utopce. - Może i są – skwitował Jaszczur obserwując małą dwimerytową wskazówkę wiszącą na nici która dotąd pokazywała drogę a teraz wyczyniała dzikie harce. – Ale jest też i nasz teleport. - Gdzie? - Musi być że na wyspie. - Przecie tam nie ma żadnej wyspy – osiłek podrapał się w głowę. – Przecie, o, drugi brzeg dobrze widać. - To iluzja. Jak ci już mówiłem, teleporty to dość precyzyjne ustrojstwo, więc żeby nie dobierali się do nich różni narwańcy, chroni się je iluzją. - Chcesz mi wmówić, że tu nie ma tego śmierdzącego bajora? - Jest, a i owszem. Nawet możesz się w nim utopić – odparł spokojnie wiedźmin. – Ale jest na nim wysepka, a na niej nasz teleport. - Ktoś gadał w karczmie – odezwała się Monika – że widział gdzieś na bagnach basztę. Zaskoczyła go burza, było już ciemno, w pewnej chwili w świetle błyskawicy zobaczył kamienną budowlę, potem już nic tam nie było. - Możliwe. – Jaszczur poskrobał się za uchem. –
To musi być bardzo stara iluzja. One czasem przepuszczają przy szybkiej zmianie światła. Musimy znaleźć ścieżkę. Pewnie jest jakoś oznaczona. Wypatrujcie wszystkiego, co wyda wam się nie na miejscu. Jeśli wiedziało się czego szukać, można było zauważyć, że środek jeziora nie jest naturalny. Wprawdzie brzeg oczka był zarośnięty nieregularnie trzcinami, to już kawałek dalej mozaika malowniczo porośniętych mchem, zatopionych w moczarze pni i gałęzi powtarzała się co kilkaset kroków. Czarodziej który ją zakładał wyraźnie robił to w pośpiechu albo się nie przykładał. - Zaczekajcie. Chyba coś znalazłam – Monika wskazała na przybrzeżne trzciny. Chwiały się lekko na wietrze, ale jeśli się dokładniej przyjrzeć, niewielka kępka reagowała na podmuchy jakby o mgnienie oka wolniej. Jaszczur wszedł w kępkę i zniknął. Nie zasłoniły go trzciny. W jednej chwili był, powietrze zamigotało i w następnej była tam już tylko pustka zamglonego powietrza. - Chodźcie, jest grobla – wychylił się z za iluzji. Z zewnątrz wyglądało to tak jakby jego twarz wisiała w powietrzu nad wierzchołkami trzcin – No, co się gapicie. Monika pierwsza wstąpiła w iluzję, na chwile powietrze przed nią się zamgliło i zniknął obraz drugiego brzegu. Pojawiła się wyspa ze stojącymi na niej kamiennymi budowlami i utwardzona grobla. Las wokół moczaru zdawał się falować przesłonięty lekką, fluoryzującą niebiesko mgiełką. - No to znaleźliśmy – skwitował wiedźmin. Teleport był jednym z tych najbardziej wiekowych, które budowały istoty starsze nawet od elfów w czasach złotej ery. Wielki krąg z ociosanych odpowiednio głazów rudy dwimerytowej miał za zadanie kumulować energię, w jego centrum mieściła się wieża z czarnych bazaltowych głazów. Jej dach stanowiło zwierciadło z czystego srebra ze sterczącym ze środka emitorem z turbinium. Drugie takie samo znajdowało się w podziemiu. - Że też to się jeszcze uchowało – zdziwił się Mieszowór – przecież teraz kradną wszystko oprócz gorącego żelaza. - Jak chcesz to możesz spróbować – Jaszczur uśmiechnął się nieładnie. – Zobaczysz, co się wtedy
- 6 -
Via Appia
Inkaustus.pl W
O d c i n k a c h
GORZKIBLOTNICA - PREZENT ŚLUBNY CZ.2 stanie. Ten krąg jest tak naładowany – wskazał na głazy, po których pełzała cieniutka siateczka wyładowań, – że gdybyś zmienił, choć odrobinę położenie tych zwierciadeł, wyleciałbyś wraz z wyspą prosto do samego diabła. Wewnątrz baszty walały się naniesione przez wiatr liście i drobne gałązki, tynk odpadał ze ścian, a powietrze cuchnęło grzybem. Na środku, pod kopułą wznosiło się niewielkie podwyższenie z wyrytą pięcioramienną gwiazdą. Wstąpili na nie we trójkę, emitor nad ich głowami rozjarzył się błękitnym blaskiem, pojawiło się wrażenie jakby coś szarpnęło ich silnie do góry i wylądowali twardo na kamiennej posadzce. Znajdowali się w dużej okrągłej sali, w ścianach której było wiele prostokątnych nisz, takich jak ta z której właśnie wyszli. Na podłodze każdej oprócz pięcioramiennej gwiazdy widniały znaki w starszej mowie. Sala nie miała żadnych drzwi, a jedyne jej oświetlenie stanowił snop światła wpadający przez otwór w sklepieniu. Środek sali zajmowało kamienne podwyższenie, nad którym obracało się dziewięć zawieszonych w powietrzu, koncentrycznych kręgów ze smoliście czarnego, pokrytego skomplikowanym ornamentem metalu. Obracały się powoli, każdy we własnej płaszczyźnie, krążąc wokół stanowiącego centrum świetlistego okrucha. - Gdzie my jesteśmy – spytała Monika. - To wieża Jaskółki. – odrzekł wiedźmin. – Miejsce gdzie zbiegają się nici wszystkich teleportów, ale też jedyna brama do światów alternatywnych. - Przecież ta wieża to tylko legenda – zaoponował Mieszowór. – Nigdy jej nie znaleziono. - Bo ukryta jest nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie. Nie można jej zobaczyć od zewnątrz. Jaszczur podszedł do kamiennej konsoli ustawionej naprzeciw bramy. Były na niej wyryte znaki, sześć rzędów po sześć w każdym. Wiedźmin dotknął po kolei siedmiu. Znaki rozbłyskiwały niebiesko a kolejne kręgi ustawiały się w jednej płaszczyźnie. Jaszczur położył rękę na zarysie dłoni pod tablicą znaków, ostatnie dwa kręgi zatrzymały się nie ustawiając jednak w płaszczyźnie a świetlisty okruch eksplodował, napełniając wnętrze wrót płynnym światłem. - Chodźmy. Zanurzyli się w blasku. Chwilę trwało wrażenie
szybkiego ruchu i znaleźli się na niewielkiej polanie. Musiał tu być wieczór, bo widnokrąg płonął jeszcze zorzami ale wokół ciemność otulała drzewa. Za nimi stał pojedynczy krąg bramy. - No to jesteśmy – powiedział Jaszczur. – Tu przeczekamy noc. - Ale gdzie to jest?– spytał Myszowór. Siedzieli ukryci za dużym wykrotem, a wokół roztaczał się pełen zieleni i cudownych zapachów rajski ogród na chwilę przed wschodem słońca. - To nie takie proste – tłumaczył Jaszczur. – Odbyliśmy podróż w czasie oraz przestrzeni i przekroczyliśmy coś, co badacze nazywają piątym wymiarem. Więc to może być równie dobrze jakiś inny wszechświat, jak i nasza ziemia, tyle że w innym odgałęzieniu czasoprzestrzeni. Tak naprawdę odległość czy wielkość nie ma znaczenia. Bramą którą tu przybyliśmy była ta mała świecąca iskierka, która wisiała pomiędzy kręgami, reszta to tylko maszyna adresująca. - Dlaczego ustawiłeś tylko siedem kręgów? – spytała Monika - Siedem znaków prowadzi zawsze do jakiegoś świata, choć jest kilka takich gdzie nie chcielibyście się zjawić. Prawidłowa kombinacja dziewięciu pozwala wyjść poza czas i przestrzeń. Podobno trafić można tam gdzie przebywa Stwórca. Problem w tym, że błąd w kombinacji otwiera przejście wprost do miejsca zwanego Inferno. Słońce wyjrzało złotym rąbkiem zza widnokręgu zalewając rajski ogród blaskiem. Pośród świergotu witających dzień ptaków, poczęły się otwierać cudownej piękności kwiaty. - Są – szepnęła Monika Z pomiędzy drzew, niespełna pięćdziesiąt kroków od wykrotu, wyszły na polanę dwa jednorożce. Podobne do pary białych koni. Porównanie to było by bardzo krzywdzące. Ich śnieżnobiałe grzywy i ogony lśniły złotawo w promieniach porannego słońca a pojedyncze rogi, wyrastające z czoła skrzyły się niczym żywy diament. Samica i samiec, piękne jak stworzenia złotej ery, pochyliły swe idealne w proporcjach szyje i poczęły skubać trawę. - Piękne – wyszeptała dziewczyna. Mieszowór pochylił się nad łożem kuszy, palce
- 7 -
Via Appia
Inkaustus.pl W
O d c i n k a c h
GORZKIBLOTNICA - PREZENT ŚLUBNY CZ.2 oparte na spuście poruszyły się kilka razy. Widać było że mocuje się z sobą. Strzyga dotknęła jego ramienia. Zrozumieli się bez słów. Mieszowór odłożył broń. - Nie chcę być winna śmierci tego stworzenia. Nie jestem tego warta – powiedziała. – Wybacz Jaszczur. - Jesteś tego pewna? – spytał Jaszczur. – Wiesz że to jedyna szansa dla ciebie. - Wiem. Ale tak nie można. Jeśli to co o nich mówią jest prawdą, one muszą istnieć. W nich musi przeżyć dobro, choćby cały świat zwariował. – Strzyga ukryła twarz w dłoniach. – One są samym dobrem, a my co? Przyszliśmy do ich raju by je zabić? Chodźmy stąd. To nie nasz świat. Poczuła delikatne, ciepłe dotknięcie na swej szyi. Spojrzała w górę nad nią pochylała swój kształtny łeb samica jednorożca. - Dlaczego? – spytała zdziwiona Monika. - Wybacz nam – usłyszała wewnątrz swej głowy miękki kobiecy głos. - To była tylko próba. - Ludzie Rzadko odwiedzają to miejsce – dołączył się drugi, tym razem ciepłym barytonem. – Chcieliśmy sprawdzić …. – samiec potrząsnął głową – nieważne. Jaszczur witaj dawno cię tu już nie było. - Witajcie przyjaciele – wiedźmin pogłaskał je po szyjach – Też się cieszę . - Bierz się do tego lancetu – w telepatycznym głosie drgał śmiech – niech mam to za sobą. - Boisz się. - A ty Byś się nie bał gdyby za chwilę miał ci upuszczać krwi taki niedowarzony medyk? - Tylko bez takich. – Jaszczur naciął skórę na nodze jednorożca do podstawionej fiolki ściekło kilka rubinowych kropel. – Tyle wystarczy. Dotknął ranki która natychmiast się zabliźniła. Jednorożce rzadko pozwalają ludziom zbliżyć się do siebie a już niepodobieństwem jest, by pozwoliły się dosiąść. A jednak. Samica postanowiła pokazać strzydze okolicę i uparła się przy tym by Monika ją dosiadła. Teraz galopowały gdzieś przed siebie. Samiec został z mężczyznami. Usiadł w taki śmieszny, bardziej koci niż koński sposób i gawędził z nimi przyjacielsko. - Co by było gdybym jednak strzelił? – spytał
w pewnej chwili Mieszowór. – Przecież mogłem któreś z nich zabić. - Możesz strzelić w tamto drzewo? – Jaszczur uśmiechnął się tajemniczo. - Jasne – Mieszowór przygotował kuszę. Brzęknęła cięciwa, Jaszczur wykonał nieznaczny ruch dłonią i strzała eksplodowała w powietrzu. - Nie mogłem pozwolić na jakiekolwiek ryzyko. To moi przyjaciele, kiedy już uparli się na tę próbę musiałem zrobić wszystko, by nie istniało żadne ryzyko. Wybacz ale rzuciłem wcześniej na twoje strzały odpowiednie zaklęcie. Krew jednorożca posiada niesamowitą moc. Neutralizuje czarną magię, nawet przedłuża życie, ale kto go zabije staje się przeklęty, zawieszony między światami nie żyje ani nie może umrzeć. To prawie inferno. Tylko one same mogą darować ten dar. Bez niego nie mógłbym pomóc Monice, a ona nie chce dłużej tak żyć. - Widzisz – odezwał się jednorożec. – Gdybyś strzelił, tak naprawdę zabiłbyś Monikę. Hermiona skrzywiła się z niesmakiem. Płyn w kociołku był zgniłozielony i cuchnął siarką. Jaszczur zdjął naczynie z ognia i przecedził jego zawartość, następnie przelał do dużej kulistej kolby, którą postawił na trójnogu nad ogniem, wreszcie całość podłączył do destylatora. Wkrótce do podstawionej zlewki zaczął kapać przejrzysty, ostro pachnący destylat. Antoni wraz z Hermioną patrzyli w skupieniu na spadające ze szklanej rurki krystaliczne krople. Jaszczur poukładał starannie odczynniki w skrzyni zaopatrzonej w liczne wyściełane sianem przegródki. We flaszkach i słoikach spoczywały tam różnego rodzaju substancje i ekstrakty. Niektóre tak cenne, że wielu czarodziejów dałoby się pokroić, byle tylko się do nich dorwać a za posiadanie przynajmniej połowy z nich można było iść na stos. Skrzynia ta, obok drugiej równie wielkiej, zawierającej porządnie spakowane sprzęty i przybory alchemiczne, stanowiła przenośne laboratorium Jaszczura. Normalnie skrzynie te zmniejszone dość prostym, acz wymagającym sporej magicznej energii zaklęciem kompresującym do rozmiarów maleńkich szkatułek spoczywały na dnie wiedźmińskiej torby, zapakowane starannie w skrawek skóry i obwiązany rzemieniem. Sąsiadowały tam z równie skompresowaną biblioteczką, zawie-
- 8 -
Via Appia
Inkaustus.pl W
O d c i n k a c h
GORZKIBLOTNICA - PREZENT ŚLUBNY CZ.2 rającą czternaście tytułów będących kompendium wiedzy magicznej. Przynajmniej trzy z nich uważane były za zaginione lub nieistniejące. Reszty dopełniała kusza, fletnia, zapasowe odzienie i inne przydatne w drodze przedmioty, jak choćby kociołek czy blaszany czajnik. Było tego dorobku naprawdę sporo i po rozkompresowaniu tworzyło to wszystko całkiem pokaźną stertę. Krople przestały spadać z rurki. Jaszczur zestawił kolbę z ognia i przyjrzał się pod światło destylatowi. - To jest eliksir ochronny? – spytała Hermiona. - Prawie. – jaszczur odstawił naczynie. – Ściśle rzecz biorąc, jest to na razie zestaw substancji biologicznych i to w większości paskudnych trucizn. Za chwilę faktycznie będzie to jednak eliksir. Najwyższa, bowiem pora na krew jednorożca. Z maleńkiej fiolki wkroplił jedną, czerwoną kroplę. Ciecz zawrzała i zalśniła rubinową poświatą w powietrzu rozniósł się zapach poziomek - No i to by było na tyle. – Jaszczur przelał eliksir do flaszki z ciemnego szkła i zakorkował szczelnie. Kilka kropli pozostałych w zlewce przelał do dzbanka z odpowiednio doprawionym mlekiem, które natychmiast stało się różowe i zaczęło pachnieć poziomkami. – To dla ciebie Hermiono. Twój przypominacz. Pij po pół kubeczka rano. Powinno się udać.
- 9 -
Via Appia
Inkaustus Patronuje
Już słychać wycie wilków... Powoli otwierają się krypty... Kto wygra wojnę toczącą się od zarania dziejów? Hordy zbierają się w Zamościu, by na tle renesansowego miasta wreszcie zakończyć swoją vendettę. Raz na zawsze. Po której stronie staniesz? Polem bitwy będzie teren II Liceum Ogólnokształcącego przy ulicy Partyzantów 68. Przewidywany czas starcia: 17-19 września 2010 roku. Nie spóźnij się... ...Inaczej ominie Cię ogólnopolski konwent fantastyki ZSzeF. w tym roku tematem przewodnim są Wampiry i Wilkołaki. Każdy konwentowicz przy akredytacji będzie miał okazję wybrać jedną ze stron konfliktu, a przez cały czas trwania konwentu będą odbywać się klimatyczne eventy w których zarówno lykantropowie jak i nieśmiertelni będą mogli zbierać specjalne punkty, co pomoże nam ostatecznie ustalić, która z tych mitycznych ras jest silniejsza. Naturalnie, przez cały czas trwania konwentu, będą odbywać się prelekcje, dyskusje, konkursy, koń-kursy, pokazy i spotkania autorskie, na chwilę obecną swoje przybycie potwierdzili: Jacek Komuda, Stefan Darda i Jakub Ćwiek. Na przybyłych czeka jeszcze wiele innych atrakcji, które obecnie pozostaną tajemnicą. Dodatkowo dla każdej osoby, która przybędzie na konwent w przebraniu otrzyma 50% zniżki na wejściówkę i będzie mogła wziąć udział w konkursie cosplayowym. Prelegenci otrzymają 50% za jeden punkt programu, a 100% za dwa. Michał 'Lolo' Zwolak
Inkaustus.pl W
ŚCIEŻKA LILITH CZ.1 AUTOR: LADY LILITH
O d c i n k a c h
się. Nie jestem zmyśloną postacią z pradawnych legend. Ja istnieję.
C
Piekło jest puste, wszystkie diabły są tutaj. Wiliam Szekspir
hodź ze mną - szepnęła, a jej głos miękko zawirował w powietrzu przepełnionym dymem kadzideł. - Tak długo mnie szukałeś, a teraz gdy stoję przed tobą nie wierzysz własnym oczom. Słyszałam twój głos, gdy co noc wzywałeś mego imienia, pragnąc bym przyszła. Spójrz, jestem tu. Tak jak tego chciałeś. Twoje modły i zakazane rytuały wzbudziły mą ciekawość. Wysoki mężczyzna o jasnozielonych oczach stał nieruchomo pośrodku czerwonego pentagramu, trzymając w dłoni zakrwawiony nóż. Strach i nadzieja mieszały się w nim, zmuszając całe ciało do drżenia. Nie spuszczając wzroku z kobiety stojącej w ciemnościach nocy, zrobił krok do przodu całkowicie oszołomiony jej niespotykanym pięknym. - Zatem chodź – powtórzyła łagodnie. - Nie bój
Przebudziła się, kiedy promienie zachodzącego słońca całkowicie znikły już za horyzontem. Znów te przeklęty sny - pomyślała, zakrywając twarz dłońmi - Nienawidzę śnić o przeszłości. Mleczna mgła otuliła dusznym płaszczem całe miasto, butnie wznoszące ku niebu ponure pomniki wysokich wieżowców i zniszczonych dachów wielkich blokowisk. Wzrok dziewczyny o rudych, długich włosach przesuwał się leniwie po brudnych ścianach pokoju, po czym zatrzymał się na wysokim lustrze. Jakby od niechcenia wzięła do ręki świecę stojącą na podłodze i jednym dmuchnięciem w knot rozpaliła płomień. W tym samym momencie tafla lustra zafalowała i z jej wnętrza wysunęła się łysa głowa czarnego Demona. Nie miał ust ani nosa, jedynie dwie pary czerwonych ślepi. Głowa chwilę sterczała nieruchomo w lustrze, a potem wsunęła do wnętrza mieszkania chude dłonie zakończone szponiastymi pazurami. – Czego chcesz? - spytała, a jej głos był niczym szum wiatru, lub szmer górskiego potoku. Czarna sylwetka wystająca z lustra poruszyła się i spojrzenie okrągłych ślepi spoczęło na dziewczynie leżącej nago pośród pościeli. – Jesteś taka piękna – odezwał się Demon. – Tak niewyobrażalnie piękna. Nie zasługujesz na życie w tej norze, w tym przeklętym mieście. Podniosła się tak miękko i płynnie, że zdawać by się mogło, że tańczy. Bez pośpiechu nasunęła na siebie czarną bieliznę i zupełnie nieskrępowana faktem, że Demon z zainteresowaniem przypatruje się jej ciału, zaczęła się ubierać. Na koniec sięgnęła pod poduszkę, pod którą ukryła srebrną katanę. Jej ostrze błysnęło krótko w świetle świecy. Nie zwracając uwagi na Czarnego Demona zaczęła czesać włosy, wpatrując się w lustro. - Choć jesteś najpiękniejsza nie masz mężczyzny, który mógłby cię zaspokoić. W tym miejscu
- 11 Via Appia
Inkaustus.pl W
O d c i n k a c h
LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1 nie ma nic, co mogłoby wyrwać się z twojego snu. Nie ma nic, co mogłabyś prawdziwie pożądać. Pewnie ci to przeszkadza. Pewnie ci to ciąży... – Milcz, jeśli nie chcesz zginąć! – To była tylko propozycja – Demon zniknął w głębi lustra, po czym znów wysunął się z niego na wysokości jej oczu – jednakże jak dla mnie bardzo kusząca propozycja, która może choć na chwilę wyrwie nas z całego tego bezsensu przeklętego miasta. – Chyba sobie kpisz! Nie masz szans! – A kto ją ma? On? Wiesz, że to niemożliwe! Błyskawicznym ruchem wbiła Demonowi ostre paznokcie w czaszkę. Chciał się cofnąć, ale nie mógł. Dziewczyna o srebrnych oczach zaciskała coraz mocniej palce na jego mózgu. Jęknął rozdzierająco wstrząsany konwulsyjnymi drgawkami. Poczuła ciepłą, galaretowatą substancję, która spływała po jej nadgarstku i roztrzaskiwała się o zakurzony parkiet mieszkania. – Precz pokrako - wyciągnęła zakrwawioną dłoń - Wynoś się stąd! Na chwilę tylko głowa Demona opadła bezwładnie na lustro, po czym jedno czerwone ślepie zwróciło się nienawistnie w stronę dziewczyny. W chwilę potem tafla lustra znów zafalowała i Demon zniknął w jego wnętrzu. Kiedy to wszystko się skończy - pomyślała - Demony z dnia na dzień robią się coraz bezczelniejsze. Nie wytrzymamy tu już długo. Koniec musi być bliski. Wyszła na klatkę schodową. Do jej nozdrzy wdarł się duszący zapach odchodów, które gęsto pokrywały betonową podłogę. Roje dużych much obsiadały je za dnia i czasami, kiedy było cicho można było słyszeć ich ponure brzęczenie. Dziewczyna patrzyła na wymalowane ordynarnymi rysunkami ściany, bezszelestnie schodząc na dół. W chwilę później znalazła się w cieniu wielkiej bramy prowadzącej na ulicę. Jej białą twarz rozświetliło mdłe światło Księżyca. Uśmiechnęła się do siebie, odgarniając czerwone włosy z oczu. Znów wyczuwała obecność kogoś, kto mógł naprowadzić ją na nowy trop. Był zupełnie niedaleko. Musiała go jak najszybciej odnaleźć. Nie zastanawiając się długo ruszyła biegiem przed siebie. Wychudzony kot o powykręcanych uszach i owrzodzonym ciele przeciął jej drogę, znikając jednak zaraz za stertą porozrzucanych śmieci. Nagle
znalazła się na małym podwórzu otoczonym ze wszystkich stron walącymi się budynkami. W powietrzu czuć było zgniliznę. Teraz jeszcze wyraźniej wyczuła niespokojne falowanie energii na jednym z opustoszałych strychów. Chwilę później biegła już wąskim przejściem w górę trzeszczących schodów. Zatrzymała się dopiero na najwyższym piętrze. Stąd nie było ucieczki. Przez dziurawy dach do środka wielkiego strychu wdzierały się pojedyncze strumienie światła, oświetlając zdewastowane meble. Dziewczyna stanęła tuż przy schodach. Do jej uszu prawie natychmiast dotarł dźwięk urywanego oddechu istoty skulonej w cieniu. - Natychmiast powiedz mi, gdzie on się ukrywa - jej głos rozdarł ciszę - Powiedz mi, gdzie on jest! - Nie wiem – usłyszała gardłowy głos – Nigdy nie widziałem go w tym mieście, Lillith. - Na pewno o nim słyszałeś, musiałeś go widzieć. Wszyscy milczycie. W końcu któryś z was musi mi go wydać! - przykucnęła na jedno kolano i przyłożyła otwartą dłoń do zakurzonej podłogi. – Przyzywam was Moce Ciemności. Zaklinam was, wspominając na waszą przysięgę. - Ja niczego nie wiem! - zawył rozdzierająco Nie wiem! Wtem jej drobne ciało otoczyły czerwone płomienie energii. Mroczna istota poruszyła się gwałtownie, łapiąc się szponiastymi łapami za głowę. – Lillith – zajęczała rozdzierająco – Lillith, Matko Demonów Nocy. Matko...! W tym samym momencie zerwała się z podłogi i ruszyła biegiem w stronę Bestii. Jej ciężkie kroki zadudniły na drewnianym parkiecie. W ostatniej chwili zatrzymała się gwałtownie przed nią z wysoko uniesioną nad głową kataną i spojrzała w zaszłe krwią ślepia Bestii. Był to jednak tylko krótki ułamek sekundy, który niczego nie mógł zmienić. Ostrze zatopiło się w ciele mrocznej istoty, która z rozdzierającym jękiem osunęła się na zakurzoną podłogę. Jeszcze chwilę stała nieruchomo nad jej ciałem, przyglądając się ciepłej krwi, rozlewającą się wielką kałużą po spróchniałych deskach. Dopiero grzmot błyskawicy zwiastującej zbliżającą się ulewę wyrwał ją z rozmyślań. Powolnym krokiem zwróciła się w stronę zgniłej kanapy, na której ciężko usiadła. Cisza w tym miejscu była tak
- 12 Via Appia
Inkaustus.pl W
O d c i n k a c h
LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1 intensywna, że jej wyostrzony słuch rejestrował nawet rozpaczliwe brzęczenie muchy, która próbowała wydostać się z pajęczyny. Już niebawem nawet ten dźwięk ustał, gdy duży pająk o włochatych odnóżach błyskawicznie dopadł swą ofiarę. Westchnęła ciężko i osunęła się na przemoknięte od deszczu oparcie. Długo siedziała nieruchomo o niczym nie myśląc. Może nie chciała myśleć, a może bała się tylko wspomnień, które wdzierały się bezlitośnie do jej umysłu, nie dając jej chwili wytchnienia. Na początku nie było niczego. Tylko Stwórca unosił się pośród nieskończonej przestrzeni poza czasem i poza wszelką materią. Aż uformował niebo i ziemię, która była pustkowiem, a nieprzenikniona ciemność i wielka cisza unosiły się nad bezmiarem wód. - Niechaj stanie się światłość! - zagrzmiał potężnie głos Stwórcy i zaraz rozbłysła wielka jasność. Tak więc rozdzielił światłość od ciemności, nazywając je dniem i nocą. - Niechaj powstanie sklepienie pośrodku wód, niech oddzieli jedne wody od drugich! - wtem wody pod sklepieniem opadły z wielkim hukiem w dół, wypełniając wielkie głębiny. Część wód jednak została ponad sklepieniem i została nazwana przez Stwórcę niebem. - Niech wody zbiorą się w jedno miejsce i niech wyłoni się spod nich suchy ląd! - z wolna wody zaczęły cofać się ku swoim korytom. Stwórca nazwał je morzem, a pozostałą powierzchnię ziemią. - Niechaj ziemia wyda zielone rośliny. Niech wyrosną trawy dające nasiona, drzewa rodzące każde według swego gatunku owoce. Słysząc zaś wszechobecny głos Stwórcy ziemia wydała z siebie trawy, drzewa i kwiaty. Zazieleniło się pustkowie, wypełniając powietrze słodkawą wonią. - Niech powstaną też ciała niebieskie, rozświetlając niebo, aby były to znaki, i pewne czasy, i dni, i lata - wtem na sklepieniu pojawiła się srebrzysta tarcza Księżyca wraz z setkami błyszczących gwiazd, zaraz obok zaś zabłysło złote Słońce. Rozdzielił je zaś Stwórca, aby większe z nich rządziło dniem, a mniejsze nocą. - Niechaj zaroją się wody istotami żywymi, a wszelkie ptactwo niech lata nad ziemią pod skle-
pieniem niebios!- w tym samym momencie wszystkie wody zaroiły się od wielkich i małych ryb, a w przestworza wzbiły się niezliczone stada kolorowych ptaków. - Bądźcie płodne i mnóżcie się, abyście zapełniały wody i niebo, a ziemia niech wyda teraz bydło, zwierzęta pełzające i dzikie każde według ich rodzajów! Widząc zaś, że wszystko to, co uczynił było dobre postanowił stworzyć człowieka. - Uczyńmy człowieka na nasz obraz - przemówił do Aniołów. - Niech będzie nam podobny. Pozwolę mu panować nad wszystkim tym, co stworzyłem. Niech włada nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem i nad całą Ziemią. Uformował więc mężczyznę z gliny, dając mu na imię Adam, kobietę zaś postanowił uczynić z pierwiastków nieczystych, nazywając ją Lillith. - Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną - błogosławił im - abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi. Daję wam wszelką roślinę przynoszącą ziarno i wszelkie drzewo, które ma owoc. One będą dla was pokarmem. Bądźcie błogosławieni, albowiem wasza jest cała Ziemia. W zamyśle Stwórcy Lillith miała stać się wierną partnerką Adama. Tą, która wraz z nim zamieszka w urodzajnym ogrodzie oraz urodzi mu liczne dzieci. Wraz z człowiekiem nigdy nie mieli się zestarzeć, nigdy nie mieli też zaznać bólu, ani śmierci. Wiedziona instynktem i pragnieniem wolności Lillith nigdy jednak nie wywiązała się z powierzonej jej roli. Adam i Lillith ciągle się bowiem kłócili. Adam nie mógł pogodzić się z myślą, że Demonica była jedyną na świecie istotą, która w żaden sposób nie chciała mu się podporządkować i przy każdej okazji wytykała mu, że została ulepiona przez Stwórcę na równi z nim. - Stwórco wszystkiego - wołał wtedy Adam - Zlituj się nade mną. Istota, którą mi dałeś nie jest posłuszna mej woli, ani nawet nie zwraca uwagi na mnie, wciąż szukając wyjścia z Ogrodu! - Lillith - męski głos rozbrzmiał w jej głowie, niczym dalekie echo. – Lillith! Przez chwilę rozglądała się wokoło, szukając te-
- 13 Via Appia
Inkaustus.pl W
O d c i n k a c h
LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1 go, kto ją wołał. Ten głos – pomyślała. – Znów ten głos. - Lillith. - Gdzie jesteś? - zerwała się z kolan i ruszyła biegiem przed siebie - Dlaczego mnie wołasz? Powiedz mi, gdzie jesteś? Nagle gęstwina Ogrodu Eden zamknęła się wokół niej, uniemożliwiając jej choćby najmniejszy ruch. Z trudem złapała oddech w skurczone strachem płuca. Mimo bólu spróbowała przedrzeć się przez kolczaste krzaki róż. Jej długie włosy zaplątały się między kolce, a po skórze popłynęły czerwone stróżki krwi. Tak bardzo nie chciała się poddać. Za wszelką cenę pragnęła go odnaleźć. Chciała wiedzieć, że istnieje naprawdę, że nie jest tylko wymysłem jej stęsknionej wolnością duszy. - Gdzie jesteś? - załkała, próbując mimo paraliżującego bólu iść dalej. – Powiedz mi, kim jesteś?
to w końcu zrozumiesz? - Wiem, że mi się uda i... - Co ci to da? - oburzył się. - Tam niczego nie ma. Odpuść sobie szukanie tej drogi. - Chcę wiedzieć, co jest poza Edenem. Chcę odchodzić stąd i wracać, kiedy tylko będę miała na to ochotę. Chciałabym sama dla siebie decydować o... - Och, przestań! Znów zaczynasz. Dlaczego nie może ci wystarczyć po prostu to, co teraz masz? Jeszcze wiele razy próbowała z nim na ten temat rozmawiać. Za każdym razem jednak tylko drwił sobie z jej marzeń. Mówił, że powinna się cieszyć tym, co ma i nie oczekiwać niczego więcej. Zniechęcona jego postawą w samotności chadzała własnymi ścieżkami, nie przejmując się przy tym ani rozgoryczonym Adamem, ani zawiedzionym Stwórcą. Myśl o tym, że poza urodzajem Ogrodu musi być coś jeszcze nie dawała jej spokoju. Każdego dnia wiele godzin spędzała na poszukiwaniu tego, co znajdowało się poza nim. Za każdym jednak razem w tajemniczy sposób traciła orientację. Wciąż na nowo wracała do miejsca, z którego rozpoczynała wędrówkę. To znów idąc uparcie w stronę zachodzącego słońca traciła z oczu horyzont, a drzewa zamykały się wokół niej, nie pozwalając jej zrobić nawet kroku. Często też wspinała się na najwyższe wzgórze w Ogrodzie, licząc że stamtąd cokolwiek zobaczy. Jednak za każdym razem gęsta mgła zasnuwała krainę, tak iż ledwo widziała dłoń przed oczami.
Ogród Eden był pełen urodzajnych drzew, najróżniejszych zwierząt i rajskich ptaków, których melodyjny śpiew niósł się dniem i nocą po całej okolicy. Słodkawa woń tysięcy kwiatów wypełniała krystalicznie czyste powietrze. W rzekach roiło się od ryb, a na drzewach nigdy nie brakowało soczystych owoców. Wszystkie zwierzęta żyły ze sobą w zgodzie. Tygrysy wylegiwały się obok jeleni. Małe lwiątka beztrosko bawiły się z młodymi wilkami. Setki kolorowych motyli tańczyło na wietrze. Szum strumyków kołysał do snu młode antylopy i sarny. Adam, ulubieniec Stwórcy, dumnie spacerował pośród bujnych krzewów, kwiecistych kobierców i ogromnych drzew, nadając zwierzętom nazwy i do- – Przestań już szukać - Adam wpatrywał się glądając ich młode potomstwo. Uwielbiał godzina- w nią ze złością. – Nigdy mnie nie rozumiałeś - opuściła głowę. mi wylegiwać się w Słońcu, zajadając się przy tym – Mam już dość tych twoich zachcianek, tego jagodami. Nigdy nie chciał też niczego więcej niż już miał. Na Ogrodzie zaczynał i kończył się jego ca- całego szukania! Stwórca stworzył tylko ten Ogród i poza nim nie ma już nic. Zrozum to wreszcie. ły świat. – Słyszę, że ktoś mnie woła. Ktoś wzywa moje - Znowu mnie zostawiasz? - Adam przeciągnął imię. Muszę dowiedzieć się kto mnie szuka... – Bzdura! - przerwał jej. – To tylko wiatr w kosię leniwie – Lepiej chodź ze mną do wodospadu. narach drzew, albo szum wody w strumyku. Poza Popływamy trochę. - Nie mam ochoty – Lillith przyglądała mu się nami nie ma nikogo innego na świecie. – Nieprawda, ja wiem... Ja czuję, że tam ktoś przez dłuższą chwilę. – Pomóż mi znaleźć wyjście. O nic cię nigdy nie prosiłam, ale pomóż mi znaleźć jeszcze musi być. – Głupie gadanie. Marnujesz tylko czas. Przez wyjście z Ogrodu. - Szukałaś już tyle razy. To nie ma sensu! Kiedy tyle dni szukałaś wyjścia z Ogrodu i jeszcze ci się ta
- 14 Via Appia
Inkaustus.pl W
O d c i n k a c h
LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1 sztuka nie udała. Wystarczy! – Adam – Lillith spojrzała na niego wzrokiem, od którego przeszedł go nagły dreszcz po plecach. – Poza Ogrodem Eden musi być coś jeszcze. To niemożliwe, żeby głos, który słyszę wzywał mnie na próżno. Nie raz starała się wytłumaczyć Adamowi, dlaczego pragnie poznać to, co jest poza Ogrodem, nigdy nie było mu dane jej jednak zrozumieć. Dziwił się niezmiernie. Jak mogła chcieć opuścić te cudowne miejsce, w którym niczego im nie brakowało? Mieli wszystko. Czystą wodę w strumieniach, dorodne jagody, grzyby i owoce, schronienie przed deszczem i mnóstwo zwierząt, którymi mogli się opiekować. Lillith to nie wystarczało. Coś gnało ją przed siebie. Nakazywało szukać wyjścia. Im bardziej jednak szukała, tym częściej gubiła drogę, stając na polanie pośrodku Edenu. Dlaczego wciąż szukam? - pomyślała, wspinając się na najwyższe wzgórze Ogrodu Eden – Już tyle razy próbowałam znaleźć wyjście, dlaczego wciąż na nowo próbuję? Skąd ten głos w mojej głowie, który wzywa mego imienia? Dlaczego Adam nie słyszy jak nocą budzę się z krzykiem? Dlaczego nie widzi jak bardzo jestem nieszczęśliwa, nie umiejąc znaleźć sobie tu miejsca? Ten głos w mojej głowie, dlaczego mnie wciąż woła? Wydaje mi się znajomy. Ten głos wydaje mi się być taki bliski... Nad ich głowami rozciągało się bezchmurne, czyste niebo. Drzewa szumiały na lekkim wietrze, który niósł ze sobą kolorowe płatki kwiatów. Oboje leżeli przy ognisku pod wielką jabłonią, której gałęzie uginały się pod ciężarem owoców. Adam nie potrafił jednak zasnąć. Nerwowo przewracał się z boku na bok, nie umiejąc zasnąć. W końcu nie wytrzymał. – Lillith... Śpisz? - spytał, pochylając się nad nią. Zanim pojęła, co się dzieje Adam przysunął się bliżej i przygniótł ją do ziemi. Bezradnie zacisnęła dłonie na jego ramionach, próbując się uwolnić. – Co robisz? - wykrzyknęła pełna przerażenia. – Lillith, tak długo już jesteśmy razem… Ja... Muszę cię w końcu posiąść. – Co ty... - zdusił jej szept namiętnym pocałun-
kiem. Szarpnęła się, odwracając głowę w bok. Ciało wygięło się w łuk, stawiając mu opór. Z całych sił próbowała go od siebie odepchnąć, ale był od niej znacznie silniejszy. – Puszczaj! Natychmiast mnie zostaw. – Ależ Lillith – szeptał Adam, całując jej szyję. – Już dłużej nie wytrzymam. Zostałaś stworzona tylko dla mnie. Pozwól mi cię posiąść. – Zostaw mnie. Zostaw! – Nie sprzeciwiaj mi się. Przecież jesteś moja. Wtedy poczuła jego rozgorączkowaną dłoń między udami. Zesztywniała od zimna jego palców. Przerażone serce stanęło na chwilę w piersi. Jak on mógł? Jak mógł przypuszczać, że ona tego chce? – Nie dotykaj mnie... - wyjąkała, załamującym się głosem. – Jesteś moja. Tylko moja, Lillith. – Nie dotykaj mnie! - krzyknęła, unosząc przerażone oczy ku rozgwieżdżonemu niebu. W tym samym momencie nie mająca ani wyraźnego początku ani końca ciemność zamknęła ją w szczelnym kokonie. Było w niej coś znajomego. Jak to możliwe, że znała już tą ciemność? Oszołomiona obezwładniającym bezruchem przymknęła załzawione powieki. Cała drżała, nie umiejąc się uspokoić. – Czekałem na ciebie – usłyszała głos. – Czas nadszedł, abyś poznała Moc, która w tobie drzemie. Nie bój się. Ona ci pomoże odnaleźć twą własną drogę, a kiedy nadejdzie czas zrozumiesz sens cierpienia. Niespodziewanie znów znalazła się w swoim ciele. Teraz jeszcze dobitniej czuła rozgorączkowane dłonie Adama na swojej skórze. Jego gwałtowny, zachłanny pocałunek nie pozwalał jej wykrzyczeć słów sprzeciwu. Bezsilnie szarpała się pod nim, przecinając paznokciami jego skórę, gryząc jego wargi i język. Siłą rozchylił uda dziewczyny, by ją posiąść. Dlaczego musiała wrócić? Dlaczego nie mogła zostać w tej cichej otchłani pełnej nieprzeniknionej ciemności, gdzie czuła się bezpiecznie? Coś głęboko w jej wnętrzu nagle drgnęło potężnie. Pod powiekami rozbłysnął szkarłatny płomień, niczym bijące serce, który z każdą chwilą pulsował z coraz większą mocą. Gwałtownie otworzyła oczy,
- 15 Via Appia
Inkaustus.pl W
O d c i n k a c h
LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1 łapiąc łapczywie powietrze w płuca. Chciała odepchnąć od siebie Adama, uderzać w niego pięściami i nogami, ale resztki sił opuściły ją, nie pozwalając jej wyrwać się z żelaznego uścisku mężczyzny. Lubieżnie całował jej sutki, usta, brzuch. Myślała, że dłużej nie zniesie już tego upokorzenia. – Proszę, nie pozwól mu… Obroń mnie - zaszlochała. Niespodziewanie przetoczyła się przez nią ogromna fala szkarłatnej energii. Przez chwilę zatrzymała się pośrodku jej czoła, by potem wybuchnąć ogromnym płomieniem, który odrzucił Adama daleko od niej. Kiedy zdała sobie sprawę z tego, co się stało, Adam wciąż jeszcze leżał nieprzytomny. Chciała się podnieść i uciec, ale drżała tak mocno, że ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Leżała więc nieruchomo, pośród kołyszącej się na wietrze trawy i wpatrywała się szeroko otwartymi oczami w niebo. Szukała tam usprawiedliwienia dla tego, co stało się przed chwilą, jednakże nie przyszła stamtąd żadna odpowiedź. Nie wydarzył się żaden cud, żaden z Aniołów nie przyszedł do niej, by ją przytulić i pocieszyć. Była sama. Zupełnie sama. W tą pogodną noc, kiedy miliardy gwiazd rozjaśniały czerń nieba, zrodził się w jej sercu sprzeciw. To właśnie w tą noc Lillith przeklęła Stwórcę za to, że wysłał ją do Adama. O świcie opuściła Rajski Ogród. Po raz pierwszy jasny promień wschodzącego słońca wskazywał jej drogę. Po raz pierwszy nie stało się nic, co po raz kolejny mogłoby przeszkodzić dziewczynie w opuszczeniu Edenu. Obolała i opuchnięta udała się na tułaczkę po jałowej krainie pełnej kamienistych pustyń, martwych strumieni i ciągłego strachu o życie. Delikatne stopy szybko pokryły się krwawiącymi wrzodami. Każdy krok sprawiał ból. Od palącego słońca, przed którym nie znalazła schronienia, skóra schodziła z jej ciała całymi płatami. Zaropiałe powieki otwierała tylko z wielkim trudem po nocy, w której nie dane jej było zasnąć. Mimo to szła dalej, myśląc tylko o tym, by jak najdalej uciec od Adama. Nie odwróciła się ani razu, aby w jej pamięci nie mógł wyryć się obraz zielonego Ogrodu Eden. Nie chciała pamiętać. Chciała zapomnieć. Przez wiele dni rozpaczliwie próbowała wymazać z pamięci myśl o Adamie. Przekonała się jednak, że są takie
wspomnienia, których nie da się puścić w niepamięć. Zostawały w człowieku niczym nieruchome głazy. Twarde, niezaprzeczalnie trwałe, wciąż na nowo przypominające o tym, co się wydarzyło. Z tymi wspomnieniami musiała nauczyć się żyć. Miały bowiem towarzyszyć jej przez wiele nieprzespanych nocy i dni. Niekończąca się pustynia rozciągała się ze wszystkich stron. Ciasno zamykała wokół niej rozpalone słońcem ramiona. Otaczały ją tylko rozgrzane kamienie i piach. Setki razy potykała się i upadała pod pręgierzem piekącego słońca i pośród podmuchów zimnego wiatru nocy. Nie zdawała sobie nawet sprawy jak bardzo zmizerniała. Nieprzytomnie patrzyła na obdarte do krwi stopy i podrapane ręce. W jej głowie nie było żadnych myśli poza tą jedną, by iść jak najdalej to było tylko możliwe. Uciec tak daleko, by nikt już nie mógł wyrządzić jej krzywdy. Nie mogę się poddać – myślała gorączkowo, podnosząc się z kolan. – Nie mogę tak po prostu zawrócić i błagać Adama o przebaczenie. Ach, jak to boli. Moje stopy pokrywają pęcherze. Moje dłonie tak bardzo krwawią. Nawet nie wiem jak długo już idę. Zapomniałam jak smakuje jedzenie, jak dobra potrafi być zimna woda. Nie mogę się poddać. Nie mogę przestać iść. Wszystko poszłoby na marne. Wtedy głos, który słyszałam, wołałby mnie na próżno. Ale dlaczego teraz? Dlaczego teraz go nie słyszę? Łzy popłynęły po jej policzkach, kiedy znów straciła równowagę i opadła na rozgrzany piach pustyni. – Dlaczego już mnie nie wołasz? - jęknęła rozdzierająco. – Czy już nie jestem ci potrzebna? Leżała skulona w kłębek na wielkim kamieniu. Płakała. Łzy spływały cienkimi strużkami na zaciśnięte pięści. – Nie mogę się poddać – szeptała z trudem. – Nie mogę tu zostać. Nie mogę. – Lepiej żebyś umarła. Oszczędź sobie cierpienia. W jasnym błysku światła pojawił się nagle przy niej wielki Anioł o potężnych skrzydłach i białych, lśniących szatach. Uśmiechnął się lekceważąco. Zadrżała, próbując się unieść. Ciało jednak skostniało
- 16 Via Appia
Inkaustus.pl W
O d c i n k a c h
LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1 z bólu. Nie mogła się ruszyć. Nie mogła uciec. – Nic nie jesteś warta – mówił Anioł, klękając. – Jesteś niczym. Dotknął pięści dziewczyny, zamykając na niej chłodną dłoń. Jego uścisk stawał się coraz mocniejszy. Jęknęła cicho, nie odrywając od niego oczu. Pęcherze pękały pod naporem jego siły. Z wolna w pokaleczone mięso zaczęły się wrzynać paznokcie. – Po prostu nieudany eksperyment Stwórcy – roześmiał się, zaciskając jeszcze mocniej dłoń, aż krew wypłynęła spomiędzy palców – Lepiej tu zostań, a słońce zmieni twe ciało w proch. – Nie poddam się. – Jeszcze nie masz dość? – uniósł czerwoną od krwi rękę. – Jeszcze mało ci cierpienia? – Chcę żyć – z trudem wypowiadała kolejne słowa, czując jak z bólu traci świadomość – Ja chcę żyć! – Nie lepiej ci było w Edenie? Miałaś wszystko. Zmarnowałaś to, co dał ci mój Pan. Teraz popatrz na siebie. Jesteś taka nędzna. Przestań już walczyć. Nadludzkim wysiłkiem woli usiadła przed nim, podpierając się dłońmi o kamień. Mimo paraliżującego bólu oczy Lillith niezmiennie były pełne dumy i determinacji. – Odejdź już. W przeciwieństwie do ciebie ja jestem wolna. – Ty niewdzięczna…! Gwałtownie podniósł na nią rękę, ale zanim zdążył choćby się zamachnąć zniknął tak niespodziewanie jak się pojawił. Odetchnęła nierówno, powoli układając się na gorącym kamieniu. Niedługo zajdzie słońce. Miała nadzieję, że może dzisiejsza noc w końcu przyniesie jej choć na chwilę ukojenie. Minęło wiele długich dni od spotkania z Aniołem. Każdy z nich wydawał się ciągnąć w nieskończoność. Z trudem dawała sobie radę w nieprzyjaznym otoczeniu. Z początku nie umiała znaleźć dla siebie jedzenia. Później szukała czegoś, by ochronić się przed zimnem, które jej nieprzerwanie dokuczało. Wszystkie dni były do siebie podobne. Choć przepełniało je nieludzkie zmęczenie i cierpienie siła woli Lillith i chęć życia były większe od najgorszego upału, od najgorszego bólu i najgorszych łez. Nie poddała się ani sobie, ani Stwórcy.
Nie zawróciła, nie błagała też o wybaczenie. Deszcz spływał z nieba zimnymi strumieniami. Bezlitośnie smagał poparzone ciało, spłukując z niej skorupę kurzu i piachu. Posklejane potem włosy opadały na jej plecy i twarz. Zgarbiona i na chwiejnych nogach upadła, potykając się o kamień. Załkała bezgłośnie, widząc jak spod zaciśniętych pięści wypływa krew, mieszając się z deszczem. Wtem do jej uszu dotarł dziwny szum, którego nie znała. Serce drgnęło gwałtownie i zaczęło mocno uderzać w pierś. Zastygła w bezruchu. Całą sobą chłonęła nieznane odgłosy. W pierwszej chwili myślała, że znów uległa swoim własnym złudzeniom, ale jednostajny huk nie ustawał. Im bardziej się w niego wsłuchiwała, tym bardziej był wyraźny. Resztką sił podniosła się z kolan i drżąc z zimna podeszła do kamiennego urwiska. W dole potężne morskie fale rozbijały się o skałę. Zimny wiatr otoczył jej spalone słońcem ciało. Srebrzysta tarcza Księżyca odbijała się na tafli morskiej wody, skrząc się i błyszcząc. Zanosząc się szlochem opadła bezsilnie na kolana. Dopiero teraz poczuła jak długo już szła bez chwili wytchnienia. Była tak bardzo zmęczona, tak bardzo. Przebudziła się w lodowato zimnej jaskini nad brzegiem morza. Powoli otworzyła spuchnięte oczy. Zaraz je jednak przymknęła rażona ostrym światłem rozpalonego ogniska. Chwilę leżała nieruchomo. W otępieniu wsłuchiwała się w huk morskich fal. Ich jednostajny miarowy szum wlewał w jej serce spokój. Nagle ktoś wszedł do wnętrza jaskini. Jego kroki odbiły się echem o wysokie, kamienne ściany. Powietrze delikatnie zawirowało, niosąc ze sobą zapach zapadającej dopiero nocy. Mimo starań nie dostrzegła nikogo, gdyż światło ogniska nieszczęśliwie przysłoniło jej widok. Pełna niepokoju leżała ze wzrokiem utkwionym w ciemnościach, które kryły w sobie czyjąś obecność. Chwila bezradnego oczekiwania zawisła w powietrzu przepełnionym odgłosem jej ciężkiego oddechu. – Nie lękaj się - usłyszała męski, głęboki głos. – Nic ci z mej strony nie grozi. Zwą mnie Samael. Witaj Lillith, pierwsza kobieto. W tym samym momencie zza płomieni wyłoniła
- 17 Via Appia
Inkaustus.pl W
O d c i n k a c h
LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1 się wysoka sylwetka mężczyzny o czarnych włosach opadających na szerokie ramiona. Miał dwie pary anielskich skrzydeł, a ubrany był w czarny całun. Jego twarz była męska i zniewalająco piękna. Z trudem usiadła na posłaniu, opierając wychudzone plecy o zimny kamień jaskini. – Bądź pozdrowiony, Samaelu – odpowiedziała słabym głosem, patrząc jak dorzuca gałęzie do ognia. - Z głębi serca dziękuję ci za twą pomoc. – Nie mogłem już dłużej patrzeć na twe cierpienie. Jesteś tak wielce wyjątkowa, a w twoim ciele tkwi tak wielka siła i moc iż nie mogłem dłużej pozostać obojętnym na twój los. Obserwowałem cię przez bardzo długi czas. – Jak to możliwe? Nigdy nie widziałam cię w Ogrodzie. Przez chwilę przypatrywał się jej zapadniętym policzkom, owrzodzonym dłoniom i poczerniałej skórze, która płatami zwisała z ramion i pleców Lillith. -! Byłem przy tobie, kiedy jeszcze przy Adamie zasypiałaś niespokojnym snem i za każdym razem kiedy szukałaś wyjścia z Edenu. Wiem jak często płakałaś i jak często wspinałaś się na najwyższe drzewa, by zobaczyć! czy istnieje coś poza Ogrodem. Zawsze wtedy byłem przy tobie. – Więc dlaczego się nie pokazałeś? Dlaczego nie przyszedłeś do mnie? – Nie mogłem. To ty musiałaś zdecydować się na opuszczenie Ogrodu. Sama dla siebie musiałaś podjąć tą decyzję. Gdybym zrobił to za ciebie znienawidziłabyś mnie. – Samaelu, przez całe moje życie pragnęłam wolności. Nie chciałam być! zamknięta w tej klatce, w której nie musieliśmy się o nic troszczyć, ani niczego obawiać. Całe życie tak bardzo chciałam, żeby ktoś wtedy był przy mnie i powiedział, że robię słusznie. Dlaczego nie przyszedłeś? – Wiedziałem, że podejmiesz właściwą decyzję. Miałem dużo czasu, by cię poznać! Gdybym to ja namówił cię do opuszczenia Edenu, umarłabyś na pustyni. – Przecież pomógłbyś mi gdybyś widział, że umieram. Prawda? Pomógłbyś mi? – Moja mała Lillith – uśmiechnął się miękko. – Jeszcze nie wszystko rozumiesz. Jednak uwierz mi, że musiało się tak stać. Choć było mi niezmiernie
ciężko musiałem czekać, aż sama do mnie przyjdziesz. Inaczej nie odnalazłabyś w sobie tyle siły, by żyć! . Lillith wpatrywała się w niego dłuższą chwilę. W jej głowie kotłowały się niewypowiedziane nigdy myśli o tęsknocie, pragnieniu wolności, żalu do Adama i odrazy dla idealnego Ogrodu, w którym Stwórca kazał im żyć. Utkwiła wzrok w czarnych od zeschniętej krwi dłoniach. – Czy to cena, którą muszę zapłacić? - zapytała bezradnie, wyciągając w jego kierunku ręce. – Czy mój ból, łzy i blizny to wszystko? Westchnął ciężko, zaciskając bezwiednie pięści. Co mógł jej powiedzieć? Jak pocieszyć? Jak wzmocnić? Przecież ledwo mówiła ze zmęczenia. Jej ciało tak wychudzone i zniszczone przez morderczą wędrówkę przez pustynię całe drżało. Jak mógł powiedzieć, że jeszcze nie raz zapłacze i nie raz zapyta o sens swojego cierpienia? Powoli przysunął się do niej, otaczając zmarznięte ciało dziewczyny swoim ciężkim całunem. – Musisz wiedzieć, że jesteśmy jedynymi istotami na tym świecie, które sprzeciwiły się Stwórcy. Mamy tylko siebie. Od kiedy pierwszy raz zobaczyłem cię płaczącą w Ogrodzie wiedziałem, że połączyło nas przeznaczenie. Wiedziałem, że staniesz się moją odwieczną towarzyszką. Cokolwiek się wydarzy, już nigdy więcej nie będziesz sama. – Teraz kiedy to mówisz wszystko wydaje się takie proste. Wiesz znacznie więcej ode mnie. Więc musisz wiedzieć też, co nas czeka. Prawda? – Upadek ludzkości już nastąpił - odparł, wpatrując się w ogień. – My nie jesteśmy ludźmi, jednakże przyczyniliśmy się do tego, przez co będą nas przeklinać wszystkie pokolenia dzieci Adama. Osądzą nas niesprawiedliwie, bowiem taka jest wola Stwórcy. Nie zaznamy spokoju, ani nigdy nie będzie nam dane prawdziwie żyć wśród ludzi. – A może gdybym wtedy pozwoliła Adamowi się posiąść byłabym nadal w Ogrodzie? Może tak byłoby lepiej? – Wybrałaś jedyną słuszną drogę. Nie byłoby rozwiązaniem, gdybyś mu uległa i ulegała za każdym następnym razem. Ta droga prowadziłaby donikąd. Przecież nigdy nie czułaś się dobrze w Edenie. – Cokolwiek się wydarzy nie chcę tam już wra-
- 18 Via Appia
Inkaustus.pl W
O d c i n k a c h
LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1 cać. Nigdy więcej! Chwila ciszy przeciągała się w nieskończoność. Lillith wpatrywała się bezmyślnie w wysokie płomienie ogniska. Było jej tak dobrze przy nim. Nie musiała już szukać, w jej sercu nie było już niepokoju ani tęsknoty. Zupełnie jakby znalazła tego, którego przez tyle długich dni i nocy szukała. - Czy ty też się sprzeciwiłeś, Samaelu? - spojrzała na niego niepewnie, zaskoczona tym, że miała odwagę zapytać go o to. – Byłem jednym z najważniejszych Aniołów. Powstałem z blasku samego Stwórcy. On zaś rozkazał mi oddać cześć Adamowi, istocie powstałej z ziemskiego prochu! - Samael mówił spokojnie, jednakże w jego głosie wyczuwała długo tłumiony żal. – Nie uczyniłem tego, o co mnie prosił. Nie mogłem aż tak się poniżyć. Moje nieposłuszeństwo ściągnęło na mnie oczywiście gniew Stwórcy. Zazdrościłem też Adamowi jego pozycji w Ogrodzie. Wiedziałem bowiem, że spłodzi wielki Ród, który zawładnie całą Ziemią – urwał na chwilę, przewracając drewno długim kijem w rozżarzonym węglu – Kiedy odeszłaś, Stwórca stworzył Adamowi drugą niewiastę. Tym jednak razem uczynił ją mu niepodważalnie podległą i wierną, gdyż stworzył ją z samego żebra Adama. Nadano jej imię Ewa. Jest piękna niczym najpiękniejszy kwiat, jednakże nawet ona nie jest w stanie dorównać tobie pięknością. Ty bowiem jesteś po stokroć piękniejsza od niej – Samael uśmiechnął się miękko, widząc jej szczere zdziwienie – Chciałem się zemścić na Adamie. Pragnąłem wyrządzić mu wielki ból i posiadłem Ewę. Poczęło się w niej życie. Święte dla ciebie i dla mnie, bowiem dziecko, które nosi w swoim łonie Ewa, stanie się Ojcem wielkiego Rodu. Ten zaś rozpleni się po całej Ziemi, zabijając synów Adama. Ty również staniesz się Matką wielu mrocznych istot, albowiem twoje łono jest płodne, a twoje ciało tętni życiem. Ponieważ nie jadłaś owocu z Drzewa Poznania Dobra i Zła jesteś naznaczona długowiecznością. Tak więc jak i ja będziesz istnieć tak długo, jak długo istnieć będzie ten świat. – Czyli wiesz o wszystkim, Samaelu? Wiesz o tym, co stało się w Ogrodzie? - spytała drżącym głosem. – Wiem – odparł, wyciągając kijem z węgli dwie dymiące bulwy, a potem podał jedną z nich Lillith –
Jedz. To cię wzmocni. Szłaś bardzo długo. – Prawie nic nie pamiętam z tego, co wtedy się ze mną działo. Miałam tylko jedno pragnienie. Uciec od nich, jak najdalej uciec od Ogrodu. Rozumiesz to, Samaelu? – A czy ty mnie rozumiesz? - odpowiedział jej pytaniem na pytanie. Popatrzyła na niego dużymi oczami o srebrzystym kolorze, po czym spuszczając wzrok kiwnęła potakująco głową. Znów uśmiechnął się do niej, czule dotykając jej policzka. – Jeśli zrobimy wszystko co w naszej mocy to uda nam się przeciwstawić Stwórcy. Gdyż nawet on może się pomylić, a my jesteśmy tego dowodem... Nie miała nawet siły, by wstać i wyjść z nim z jaskini, więc wziął ją na ręce i wyszedł na ciepłe słońce późnego popołudnia. Oparła mu na piersi głowę i przymknęła powieki. Było jej tak dobrze, gdy był w pobliżu. Czuła się bezpieczna i spokojna. Wiedziała, że on nie da jej zrobić krzywdy. Tymczasem Samael schodził z nią w dół wybrzeża, aż w końcu znaleźli się na kamienistej plaży muskanej delikatnie błękitnymi falami morza. Uśmiechnął się do niej uspokajająco, kiedy zaczął wchodzić do wody. Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy fale sięgały mu pasa. Ostrożnie zanurzył w wodzie wychudzone ciało Lillith. W pierwszej chwili zesztywniała. Woda jednak była ciepła i przyjemna. Znów spojrzała na niego niepewnie, zdając się całkowicie na jego łaskę. – Nie musisz się obawiać – mówił – Zaopiekuję się tobą. Musisz wrócić do pełni sił. Pustynia wycisnęła na tobie swoje piętno. Posmutniała, a spod jej powiek popłynęły łzy. – Już nie musisz płakać. Teraz ja jestem z tobą. – Spójrz tylko na mnie – załkała, wyciągając z wody owrzodzone dłonie. – Jestem odpychająca. – Nie – przerwał jej. – Dla mnie jesteś i będziesz zawsze najpiękniejsza. Kilka dni później Lillith czuła się już na tyle dobrze, że sama siadała na wielkim kamieniu zatopionym do połowy w morskiej wodzie. Uczyła się obmywać swoje obolałe ciało, myć twarz i włosy. Długie dni spędzała na zrywaniu z siebie poczerniałych płatów skóry. Samael nie odstępował jej ani na
- 19 Via Appia
Inkaustus.pl W
O d c i n k a c h
LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1 krok. Wciąż czuwał, by niczego jej nie brakowało. Porozumiewali się niemal bez słów, kiedy razem kąpali się w morzu, lub zbierali naniesione przez fale drewno. Czasami Lillith ze zdumieniem odkrywała, że biorąc ją na ramiona Samael był dziwnie poruszony. Myślała jednak, że martwi się jej ciałem tak bardzo chudym i wynędzniałym do granic możliwości. Nie mogła przecież nawet przypuszczać jak wielkim już wtedy uczuciem obdarzył ją Upadły Anioł. Czasami wiele godzin bezskutecznie szukał dla nich czegoś do zjedzenia. Nieraz wystawiał się wtedy na zimne deszcze i gwałtowne sztormy nad brzegiem morza. Czuł się za nią odpowiedzialny. Była przecież taka niewinna i bezbronna. Musiał wykorzystać dany mu czas. Nie było go zbyt wiele, lecz robił wszystko co było w jego mocy, by dodać jej choć trochę swojej wiary i nadziei w lepszą przyszłość. Nie chciał bowiem, by całe ich cierpienie poszło na marne. Nie chciał znów zostać sam. Dobrze znał strach przed samotnością. Już poznał gorzki smak chwili, w której samotność wydziera z serca ostatnią nadzieję. Wystarczyło spojrzeć w jej oczy, by wiedział, że choćby cały świat potępił ich za to, co zrobili, choćby wszyscy odwrócili się od nich, on nigdy nie będzie żałował. Dla niej było warto. Dla niej zrobiłby wszystko. – Zamknij oczy. Oboje siedzieli na wielkiej polanie. Wokół nie było niczego poza szarą ziemią i kilkoma kamieniami. Noc była cicha i spokojna. Samael usiadł tuż za nią, obejmując jej biodra ramionami. Lekko opierał się klatką piersiową o jej plecy. Oddychał głęboko i spokojnie tak długo aż podchwyciła jego rytm oddechu. – Wsłuchaj się – szepnął jej do ucha. – Wsłuchaj się w Księżyc. – To niemożliwe – uśmiechnęła się, ale zaraz spoważniała. Znów zamknęła oczy i odetchnęła głębiej. Z wolna zapadała się w ciemność. Otaczała ją ze wszystkich stron. Wiedziała, że Księżyc w pełni świeci nad nimi, ale nie potrafiła spod przymkniętych powiek dostrzec jego światła. Samael już nic nie mówił. Jego spokojny oddech i falowanie jego klatki piersiowej wprowadziło ją w błogi stan między snem, a jawą.
Skupiała się na srebrzystych promieniach Księżyca. Myślała o tym jak oświetlał jej drogę przez pustynię w najciemniejsze noce. Przypominała sobie jego światło. Próbowała je znów poczuć na swoim pooranym ranami ciele. Był jej towarzyszem, kiedy traciła nadzieję. Był spowiednikiem, kiedy płakała z bezsilności. Poznała każdy jego szczegół. Obserwowała jak rośnie i jak maleje. Cieszyła się, kiedy był w pełni. Niezmiennie zataczał krąg na nieboskłonie, tak samo niezmiennie jak ona wciąż na nowo podejmowała się wędrówki przez pustynię. Wtem pod jej powiekami rozbłysło jasne, srebrzyste światło. Z niedowierzaniem przypatrywała się jak na początku niewielkie szare smugi, a potem już przebłyski światła przedostają się pod powieki. W końcu bez otwierania oczu zobaczyła nad nimi Księżyc w pełni. Ze zdwojoną siłą poczuła jak lekkie promienie muskają jej ciało. Jak otaczają ją, spływają po niej, wlewając się w rany. Bezwiednie wyciągnęła do niego otwarte dłonie. Zastygła tak, odchylając do tyłu głowę i opierając ją na ramieniu Samaela. Po raz pierwszy czuła jego delikatną, chłodną siłę i jego wpływ cichy choć niezmiennie mocny na wszystko, co żyło. Pozwalała przelewać się jego mocy przez siebie jak przez puste naczynie. Przyjemny chłód otoczył ją ze wszystkich stron. Nareszcie dostrzegła srebrne nici energii, które oplatały jej ciało. Nagle poderwała się z ziemi i nie otwierając oczu zaczęła wirować w tańcu. Tańcu delikatnym i ulotnym. Nuciła jakąś melodię, choć sama nie wiedziała skąd pojawiła się w jej głowie. Samael przypatrywał się temu z zachwytem. Czerwone, długie włosy Lillith unosiły się na wietrze. Choć wciąż była jeszcze bardzo chuda każdy jej ruch był pełen elegancji i zwiewności. Nitki srebrnej energii wirowały razem z nią. Chwytała je ulotnie w dłonie, to znów puszczała, by ze zdwojoną siłą na nowo wpłynęły w jej ciało. Uczyła się je odnajdywać. Chciała je poznać i zrozumieć. Uśmiechnął się do siebie. Srebrne nici iskrzyły się i błyszczały. Wypełniły sobą powietrze, otaczając ją w kokonie chłodnej Mocy. A ona wciąż tańczyła, śpiewając swoją pieśń. Mógłby tak patrzeć na nią całymi godzinami. Nigdy nie miałby dość. W końcu westchnął ciężko. Przytłaczała go myśl, że jednak nigdy nie będzie mu
- 20 Via Appia
Inkaustus.pl W
O d c i n k a c h
LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1 to dane. – Nie chcę – mówiła. – Proszę, nie każ mi tego robić. Nienawidzę słońca. – Ach, Lillith – uśmiechnął się, kiedy następnego dnia w samo południe wyszli na skraj urwiska. – Zaufaj mi. – Ufam ci, ale to nie zmienia niczego w tym, że go nienawidzę. Tyle się przez nie wycierpiałam. – Chcę ci coś udowodnić. Usiądź. Zamknij oczy i spróbuj wsłuchać się w to, co chce ci przekazać. Odetchnęła nierówno. Słońce nad nimi było w samym zenicie. W dole głośno huczało morze. Miarowo, potężnie i nieustannie. Zapach słonej wody wypełnił jej nozdrza. W tym czasie Samael usiadł za nią. Otoczył jej brzuch ramionami i oparł brodę na ramieniu. – Posłuchaj tylko – szepnął – Nie zamykaj się na to, co chce ci dać. Miała mieszane uczucia. Długo walczyła ze swoją niechęcią i strachem. Zbyt dobrze pamiętała jak niemiłosiernie paliło jej skórę. Godzinami wędrowała przecież pod jego rozpaloną tarczą. Jego promienie wwiercały się w nią, wysysając z niej wodę i życie. Rozgrzewały kamienie, po których musiała iść. Bezlitośnie zdzierały z niej skórę, by odkryte rany na nowo przypiec ostrym gorącem. Już od godziny cały czas na nowo podejmowała się otwarcia na jego światło. Samael czekał cierpliwie. Jego głęboki oddech dawał jej oparcie, kiedy traciła nadzieję, że kiedykolwiek pokona w sobie urazę. Nienawidzę cię – myślała. – Nienawidzę za każdy dzień pod twoim pręgierzem, za każdą łzę, która wyschła na moim policzku. Nienawidzę! Jedyne co mi dajesz to cierpienie i ból. Tylko tyle mi dajesz. Słońce ogrzewało ich ciała. Pot spływał po nich strumieniami, jednak ani Lillith ani Samael nie chcieli przerwać rytuału. On już dawno stracił rachubę czasu. Nie wiedział czy jest już późno i ile już tak siedzą nad brzegiem. Fale uderzały o kamienie z ogłuszającym hukiem. Tylko one przerywały ciszę. Lillith zaś wciąż walczyła ze sobą. Czuł jak jej mięśnie co rusz napinają się to znów rozluźniają. Rozumiał jak wielką trudność sprawia otwarcie się na słońce. Dopiero kiedy tarcza słońca powoli zaczęła się
schylać ku horyzontowi, wyczuł w niej jakąś zmianę. Nareszcie oddech Lillith zlał się z jego własnym oddechem. Miała zamknięte oczy. Twarz skierowaną w stronę ciepłych promieni. Czuła je na sobie. Sprawiały, że przez jej ciało przebiegały dreszcze i bolesne mrowienie. To one były przyczyną bólu. Zabierały wodę po deszczu. Zabierały cień. Niemiłosiernie przypiekały jej ciało przez cały czas wędrówki. Przez każdy dzień, każdą godzinę. Odetchnęła głębiej. Nagle pod jej powiekami rozbłysło złote, ciepłe światło. Znów powoli, a potem coraz mocniej błyszczało złotymi promieniami. Na chwilę zamarła niepewna tego co nastąpi. To słońce mnie zniszczyło, ale ono również dało mi wielką siłę – pomyślała. – Mimo że spaliło moje ciało, mimo że odebrało mi piękno, zmusiło mnie żebym szła dalej. Jego piekące promienie nie pozwalały mi się zatrzymać. Jego gorąca siła nie pozwalała mi zwątpić w to, że muszę iść dalej. Zniszczyło we mnie strach przed śmiercią, ponieważ co dzień byłam wystawiona na nieludzkie cierpienie i na śmierć wśród jego gorących promieni. Ono dało mi siłę… To właśnie ono dało mi siłę. Spod zamkniętych powiek popłynęły nagle łzy. W tym samym momencie poczuła jak potężna eksplozja złotego światła otacza ją ze wszystkich stron. Nie było to jednak światło, które do tej pory postrzegała jako niszczycielskie. Było to światło cieple i pełne żywej energii. Uniosła ufnie ręce w stronę skrzącej się ogniem tarczy, a wtedy nitki Mocy otoczyły ją. Pochwyciła je w sobie, czując ich płonącą siłę. Odnawiały w niej życie. Były zupełnie inne od chłodnego, spokojnego światła Księżyca. Wznosiły się i opadały. Płonęły żywym ogniem i gasły, by skrzyć się złotym blaskiem. Wciąż na nowo budziły się do życia. Oplatały ją, zamykając w sobie schorowane ciało i niszcząc jego martwe komórki. Płaty sczerniałej skóry same opadały na ciepłe kamienie. Spod nich wyłaniała się zaś kredowobiała twarz, ramiona, uda. Czuła ciepły blask promieni słonecznych. Czuła ich energię i moc. W końcu nie wytrzymała. Zerwała się z ziemi i ruszyła do dzikiego, nieokrzesanego tańca. Z jej gardła wyrywała się głośna pieśń. Okrzyki niosły się echem po kamienistej krainie. Raz po raz wirowała wokół własnej osi, zlewając się ze złotymi nićmi energii. Splatała je
- 21 Via Appia
Inkaustus.pl W
O d c i n k a c h
LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1 w potężne strumienie, przeskakiwała nad nimi, oplatała je wokół niego, by zaraz potem na nowo porwać ze sobą. Promienie słoneczne iskrzyły się ogniem, nie czyniąc jej krzywdy. Falowały w rytm jej ruchów. Unosiły ją w lekkich podskokach nad ziemię. Oplatały nogi i ręce. Lillith zaś śpiewała. Głośno, coraz głośniej. Jej stopy uderzały o ziemię, dłonie gwałtownie unosiły się i opadały. Spod zamkniętych powiek płynęły łzy. Był z niej taki dumny. Dobrze wiedział jak ciężko jej musiało być. Nareszcie zrozumiała, że słońce nie tylko odbiera, ale także daje życie. Wspólnie z nią spędzał całe dnie na długich wędrówkach nad brzegiem morza i po okolicznych wzgórzach. Wieczorami przesiadywali zaś w jaskini przy ognisku, dyskutując o tym co przeżyli minionego dnia. Rozumiał Lillith, a ona rozumiała jego jak nikt inny dotąd tego nie uczynił. Uwielbiał z nią rozmawiać, ale równie dobrze cały dzień mogli siedzieć na plaży, wpatrując się w morze i nie mówiąc przy tym ani słowa. Było mu po prostu dobrze. Wystarczyło mu widzieć, jak z każdym kolejnym dniem odzyskuje siły. Każdy nowy dzień sprawiał, że stawała się coraz piękniejsza. Jej oczy zaś nigdy nie przestawały się do niego uśmiechać. Choć czasem czuł w Lillith smutek, jak tylko spoglądała na niego od razu promieniała spokojem. Wtedy klękał przy niej i tulił ją do siebie. Wchłaniał jej ciepło i dotyk każdą komórką swojego ciała. Chciał ją czuć, nauczyć się jej na pamięć. Nigdy nie zapomnieć jej oczu, uśmiechu, delikatnego głosu. Chciał wiedzieć, że jest prawdziwie przy nim. Za każdym razem na nowo bał się, że może być tylko urojeniem jego stęsknionej duszy. Wtedy dłonie same się do niej wyciągały, by zamknąć ją w mocnym uścisku. Dopiero wtenczas czuł się spokojniejszy i wiedział, że ona czuje podobnie. Wiele dni tak minęło od ich pierwszego spotkania. Wiele godzin spędzili na wspólnych rozmowach i kąpielach w morzu. Każdego wieczora kładli się wspólnie do snu i każdego ranka słońce budziło ich o świcie. Czasem, kiedy Lillith nie mogła zasnąć przypatrywała się Samaelowi, dziękując wszystkim Mocom świata, że mogła go spotkać. Dzięki niemu uwierzyła, że dokonała dobrego wyboru.
Trzymał ją za rękę, kiedy wspinali się w górę urwiska. Od czasu do czasu patrzył na nią z podziwem. Skóra Lillith stała się kredowobiała. Nieskazitelnie czysta. Niczym biały kamień. Codziennie też trochę bardziej odzyskiwała swoją dawną piękność. Był szczęśliwy. Cieszył się każdym jej uśmiechem, każdym słowem. Stała mu się tak bliska. Taką wielką przyjemność dawał mu jej dotyk. Spokój, który stał się jego udziałem, był mu tak bardzo potrzebny po tym wszystkim, co przeszedł. Uścisnął mocniej jej dłoń, gdy niespodziewanie zerwał się mocny wiatr. Szarpnął ich czarnymi całunami, niosąc ze sobą suche liście drzew. Oboje przystanęli zaskoczeni. – Liście? – wyjąkała, wyciągając do nich dłonie. – Tutaj? Przypatrywał się im w milczeniu. Kiedy jeden z niesionych na wietrze liść otarł się o jego twarz przeszedł go gwałtowny dreszcz. – To zły znak – mruknął, prowadząc ją wąską ścieżką. – Co to znaczy Samaelu? Co się stało? – Nie ma już Edenu. Raj przestał istnieć. - To niemożliwe! – krzyknęła. - Jak miejsce tak pilnie strzeżone przez Stwórcę mogło tak po prostu przestać istnieć? Samael spochmurniał. Szedł przed siebie, wpatrując się w ścieżkę i nic nie mówił. – A co z Adamem i Ewą? Co ze zwierzętami? dopytywała się jakby znał odpowiedzi na jej pytania. Nie odpowiedział. Dopiero kiedy stanęli przy wejściu do jaskini, popatrzył na nią i mogłaby przysiąc, że miał w oczach łzy. On, który nie znał strachu. On, który nigdy nie pozwalał sobie na cień zwątpienia. Płakał? Impulsywnie wtuliła się czarny całun mężczyzny, obejmując go mocno ramionami. Chwilę stał nieruchomo nic nie mówiąc. Poczuła tylko jak jego ciepłe łzy spływają jej na włosy. – Samaelu – szepnęła – Samaelu... Długo nie był w stanie nic odpowiedzieć. Walczył z płaczem, zdając sobie sprawę, że dzień ich rozstania właśnie nadszedł. Kiedy wreszcie się uspokoił usiadł z nią przy wejściu do jaskini, jak to czynił już wiele razy wcześniej. Popatrzyła na niego niepewnie. – Wieść o tym, że odmówiłem oddawania czci
- 22 Via Appia
Inkaustus.pl W
O d c i n k a c h
LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1 Adamowi rozniosła się szybko po całym Niebie – zaczął z trudem – Wielu moich przyjaciół i Aniołów z innych poziomów Nieba zgadzało się ze mną, że my stworzenia z czystej światłości, nie powinniśmy kłaniać się ludziom. Było nas coraz więcej. Próbowaliśmy rozmawiać z innymi. Powiedzieliśmy im o naszych wątpliwościach. Nikt nie chciał jednak słuchać. W końcu wybuchła wielka wojna w Niebie. Zginęło wielu. Wśród nich było zbyt wielu moich przyjaciół. Codziennie widzę ich twarze i słyszę ich krzyk. Nie chcę, by ich śmierć poszła na marne. Nie mogę pozwolić, by wszystko, o co walczyliśmy poszło w zapomnienie. Lillith patrzyła na niego bez słowa. Znała tą historię. Wiele razy opowiadał o szczegółach buntu, a później o samej wojnie. Wiedziała, że zbuntowani Aniołowie zostali przegnani na zawsze z Nieba. Nigdy też nie mieli już do niego wrócić. Dlaczego jednak teraz o tym mówił? Zaniepokojona odszukała jego dłoni i uścisnęła ją mocno. Samael uśmiechnął się słabo. – Już wiesz, że przegraliśmy. Ponieśliśmy klęskę, która była zapłatą za naszą dumę i honor. Kiedy ty przemierzałaś pustynię, my toczyliśmy śmiertelny bój. Teraz nie mamy się gdzie podziać. Na Ziemi nie ma bowiem dla nas miejsca. Stwórca skutecznie przeklął nasze imiona. Dlatego też moi towarzysze stworzyli nowe miejsce. Nowy wymiar. Nazwaliśmy je Drugim Piekłem. Tam odbudujemy to, co straciliśmy. – Co chcesz mi przez to powiedzieć? – szukała jego wzroku, ale odwrócił twarz. – Drugie Piekło jest niezwykle niebezpieczne. My sami z ledwością kiełznamy oszalałe Energie, które wytrąciliśmy z równowagi. Twoje ciało nie wytrzymałoby nawet chwili, gdybym cię tam zabrał. – Samaelu! Szloch wstrząsnął jej ciałem. Jak to możliwe? Jak to możliwe, że on miał ją opuścić? Nie! Nie pozwoli mu na to. – Zrobię wszystko tylko mnie nie opuszczaj – klęknęła przed nim, z nisko opuszczoną głową. – Błagam cię. Wpatrywał się w nią oczami pełnymi smutku. Nie mógł patrzeć na jej paniczny strach przed kolejną próbą samotności. Tak bardzo chciał zostać. Najlepiej zapomniałby o wszystkich zobowiązaniach
i żył z nią w tej ciszy ich dwóch nieśmiertelnych dusz. Jego czas się jednak skończył. Nie mógł zostać przy niej już ani chwili dłużej. Cierpiał razem z nią. Może nawet cierpiał bardziej niż ona… Przyciągnął Lillith do siebie. Zamknął ją w swoich silnych ramionach, kryjąc pod wielkimi skrzydłami przed zimnym wiatrem wiejącym od morza. Objęła ramionami jego brzuch. Choć przez chwilę jeszcze chciała poczuć się tak bezpieczna jakby nigdy nie mieli się rozstać. – Nie odchodź – zaklinała go załamującym się głosem – Nie odchodź. – Muszę, Lillith. Muszę być z Upadłymi Aniołami, które tułają się po tym świecie i płodzą dzieci z córami Adama. – Zabierz mnie więc ze sobą. Czy mogę iść z tobą? – Nawet nie wiesz jak chętnie bym to uczynił, jednakże tam gdzie się udaję świat jest jeszcze młody i niestabilny. Nie możesz tam pójść ze mną, dopóki nie przygotuję miejsca dla ciebie. Musisz poczekać, Lillith. Wiem, że mnie zrozumiesz. – Nie chcę zostać znów sama, Samaelu. Nie zniosę tego po raz drugi. - załkała rozpaczliwie i mężczyzna poczuł ciepłe łzy na swoim całunie. – Nie zostaniesz sama. Mój syn, Kain, przybędzie do ciebie i nauczysz go wszystkiego, czego ja cię nauczyłem. Oboje staniecie się Prarodzicami Rasy Przedwiecznych, którzy pewnego dnia będą królować nad światem. Zostaną z tobą przez jakiś czas także Mewet i Reszew, dopóty nie poznasz swojej prawdziwej Mocy. ! ! ! Mówisz o Mocy, która uratowała mnie przed Adamem? – Kiedy ją poznasz nie będziesz już się bała. Staniesz się silna i zdecydowana, bowiem odkryjesz w sobie boski pierwiastek. Ja i ty, jesteśmy ucieleśnieniem ogromnej Mocy Mroku. Ponieważ zaś Kain jest moim synem posiada w sobie tą samą Moc, lecz nie potrafi nią władać. Naucz go tego proszę, a kiedy wszystko będzie gotowe wrócę po was. – Nie chcę... Nie chcę, Samaelu. Uniósł ją w ramionach. – Jestem z tobą, Lillith – mówił, idąc do jaskini. – Będę z tobą aż po koniec świata. Moc, która się w tobie przebudzi, pozwoli ci uwierzyć w siebie.
- 23 Via Appia
Inkaustus.pl W
O d c i n k a c h
LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1 Nie wolno ci się jednak poddać. Inaczej wszystko poszłoby na marne. Wszystko byłoby stracone i Stwórca zwycięży. – Samaelu – wyszeptała, gdy kładł ją na posłaniu. – Śpij teraz. Cała przemarzłaś. A ja wrócę po jedzenie. – Zostań – szepnęła mu do ucha, kiedy się nad nią pochylał – Proszę zostań. – Nie mogę, to niebezpieczne – jego dłonie zacisnęły się w pięści, kiedy poczuł jej kobiecy zapach i miękkość jej jedwabistych włosów – Nie chcę ci zrobić krzywdy. Zrozum, Lillith. Jego głos zabrzmiał tak rozdzierająco, że sama się go przestraszyła. Opuściła dłonie, siadając na posłaniu. Samael klęczał przed nią z twarzą pobladłą z wysiłku. – Wybacz, nie chciałam – szepnęła, zakrywając się długimi włosami, lecz w tym samym momencie Samael przytulił ją znów do siebie. Czuł przez cienki materiał swojego czarnego całunu jej ciepło i drżenie mięśni. Widział tlące się w oczach pożądanie, lecz jeśli się mylił, jeśli ona tego nie chciała? Przecież nic o tym nie wiedziała. Nie mógł jej tego zrobić. Po prostu nie mógł. Lillith drżała coraz mocniej, czując jego dłonie bezwiednie ślizgające się po plecach. Pragnęła więcej tej nieznanej rozkoszy, która wlewała się w jej ciało. - Samaelu. - Nie powinienem, Lillith – szepnął zduszonym głosem. – Nie powinienem. - Kiedy ja ciebie pragnę. Potrzebuję cię, Samaelu. Moje ciało... Ono płonie - jęknęła, tuląc się do niego, jakby u niego szukała schronienia - Ja cała płonę! Wtedy poczuła, że jego usta całują jej zapłakaną twarz, później ześlizgują się na jej duże, pełne wargi. Ten delikatny pocałunek był zupełnie inny od nachalnego i brutalnego pocałunku Adama. Nie chciała jednak teraz myśleć o tym, co stało się w Edenie. Teraz jest tylko ona i Samael. Tylko oni. Mężczyzna nie mógł już dłużej czekać. Nie potrafił opanować nagle uwolnionego pragnienia. Jego silna dłoń gładziła delikatnie jej brzuch i okrągłe piersi. Ich podniecenie rosło z każdą minutą i nic i nikt nie był w stanie ich teraz powstrzymać. Samael zastygł na chwilę, kiedy jej drżące dłonie
zsunęły z jego ciała czarny całun. Pod rozpalonymi dłońmi wyczuwała jego napięte mięśnie. Był piękny. Prawdziwie piękny. Przytuliła się do niego, by poczuć jego ciepło. – Lillith – jęknął cicho, całując jej szyję – Lillith. Wsunęła wąskie palce w jego czarne włosy i uśmiechnęła się do niego, kiedy delikatnie rozchylał jej kolana. Jego dłoń chwilę krążyła wokół jej najczulszego punktu i gładziła delikatnie uda, zanim zanurzyła się w jej wnętrzu. Z gardła dziewczyny wydarł się krótki krzyk rozkoszy. Nie był w stanie już nic powiedzieć. Jego umysł podporządkował się zupełnie nieokiełznanej żądzy ciała. Przycisnął ją mocniej do swojej piersi. Kiedy po raz pierwszy wsunął się w nią miała wrażenie, że skona z bólu. Nie wiedząc co robi ugryzła go w ramię, by stłumić krzyk, który wyrywał się z jej gardła. W chwili przerażenia chciała uciec, odsunąć się od niego, ale było za późno. Samael nie wypuściłby ją za nic w świecie. Teraz mogła już tylko zacisnąć mocno powieki i pozwolić mu brać i dawać. Tylko dla niego zrobiłaby wszystko. Tak bardzo chciała, by był z nią. Tak bardzo pragnęła jego bliskości i opieki. Tej nocy nawet o tym nie wiedząc już na zawsze oddała mu nie tylko ciało, ale i serce.
- 24 Via Appia
Inkaustus.pl O p o w i a d a n i a
D
ALICJA AUTOR: PAN KRACY
awid nie pamiętał kiedy ostatnio był taki zły. Zły i zmęczony. Był poniedziałek, dwudziesty-trzeci listopada 2009, a on był na nogach od szesnastu godzin, z czego trzynaście spędził w pracy. W sumie taki dzień nie różnił się zbytnio od innych, tyle tylko, że Dawid pobalował przez weekend, i czuł się okropnie. Już w biurze prawie zasypiał na stojąco, a im później, tym było jeszcze gorzej. No i do tego ta polska zima. Po prostu super, budzisz się o szóstej rano i jest ciemno, jedziesz do pracy i jest ciemno, wychodzisz o trzeciej po południu i już jest ciemno… Po prostu super dzień na bycie wykończonym po weekendzie. No i jeszcze ta wizyta u Walczaka. I tak nic z tego nie wyjdzie, a trzeba było się tłuc ponad dwieście kilometrów, pomyślał ponuro Dawid. I po co? Koleś przejrzał ofertę, pogadał przy kieliszku koniaku o tym jakie ma zajebiste koneksje na mieście i odpuścił sobie. Rzeczywiście, opłacało się jechać dwieście kilometrów do klienta. Równie dobrze mógłby dostać ofertę mailem, potem bym do niego zadzwonił, on poopowiadałby mi bajki jaki to on jest ustawiony na mieście, ja bym przysnął przy słuchawce, a pajac i tak by sobie odpuścił, snuł dalej. Dobrze wiedział że sam się nakręca, ale był tak zdeterminowany by poużalać się nad sobą, że wcale mu to nie przeszkadzało. Bo i kto inny mógłby się nad nim użalić? Patrycja wciąż jeszcze była obrażona za ostatnią popijawę. Niby jak mógł przestać pić w połowie imprezy? I tak wszyscy mieli go za pantoflarza i mięczaka. Pamiętaj, jutro idziesz do pracy, będziesz cały dzień żałował. Jak masz słabą głowę to lepiej przestań - powiedziała. Na głos. Przy jego kumplach. No to jak miał przestać? Dobrze wiedział że ona ma rację, ale jego męska duma nie pozwoliła mu na posłuchanie jej. W końcu musiał pokazać im kto w tym związku ma jaja. A teraz jeszcze ta wizyta u Walczaka… Nienawidził gdy Patrycja miała rację w takich sprawach. No bo w sumie to jej wina, gdyby się nie
odezwała to on sam przestałby pić. Przynajmniej wyszło by na to że to jego decyzja, a tak to musiał udowodnić że to on decyduje. Dawid nie był już zły – był wściekły. Na siebie, na Patrycję i na Walczaka. Przez tą cholerną trójcę był teraz w trasie. Na drodze ciemno, wszędzie wioski bez jednej działającej latarni, światła miał zachlapane, a wycieraczki dawno powinien zmienić. Padał deszcz, a one nic nie zbierały, a jedynie rozmazywały wszystko na szybie. Patrycha już czas jakiś temu męczyła go żeby je wymienił. Cholera, czy ona zawsze musi mieć rację? I jeszcze ta głupia piosenka. Jej ulubiona. Głupawy tekst do głupawej muzyki. Cholera, muszę to gówno przełączyć, przecedził przez zęby - albo chociaż przyciszyć, bo jeszcze jedna zwro… ŁUP. Kątem oka zauważył że coś przeleciało nad maską. - O kurwa, o ja pierdole, kurwa, co to było! – krzyknął odrywając wzrok od pokręteł i przełączników radia. Momentalnie wcisnął hamulec. Samochód zapiszczał i zaczął ślizgać się na mokrej od deszczu drodze, by wreszcie zatrzymać się na jej środku. O kurwa potrąciłem coś… kogoś… coś… przemknęło mu przez głowę. Na pewno jakieś zwierzę. Nie kot ani pies, bo poczułbym pod kołami. Coś większego, pomyślał gorączkowo. Może zając wyskoczył i akurat uderzyłem go gdy był w górze, więc przeleciał mi nad maską. Tylko ten kształt który widział kontem oka… Myśli przelatywały mu przez głowę z prędkością światła. Za duże jak na zająca, pomyślał, chociaż przez te szyby i tak nic nie widać. Cholerne wycieraczki… Na pewno zając, tylko tak przeleciał że wydawał się większy… Dawid zamknął oczy próbując uspokoić oddech i rozpędzone serce. Zapomniana jeszcze przed
- 25 Via Appia
Inkaustus.pl O p o w i a d a n i a
PAN KRACY - ALICJA chwilą piosenka rozbrzmiała mu na nowo w uszach. Zamknij się, kurwa! - krzyknął uderzając pięścią w radio. Trafił w przycisk zwalniający panel. Panel spadł gdzieś pod fotel pasażera, ale przynajmniej radio przestało grać. Jedynym dźwiękiem był tylko deszcz bębniący o dach i nerwowy, świszczący oddech Dawida. I serce. Dudniło mu w uszach. Cały samochód zdawał się drgać w rytm uderzeń jego serca. Kurwa, teraz dostanę zawału bo potrąciłem jakiegoś jebanego zająca, przemknęło mu przez głowę. Zaśmiał się nerwowo. Dobra, wdech nosem, wydech ustami. Długi wdech, długi wydech. Czyste powietrze do środka, brudne powietrze na zewnątrz. Powoli oddech wracał mu do normy, wraz z uspokajającym się pulsem. Dawid otworzył oczy. Był już spokojniejszy, ale wielkość tego co przeleciało mu nad maską nie dawała mu spokoju. Odpiął pas. Wziął leżącą na tylnym siedzeniu kurtkę z kapturem i naciągnął ją na siebie. Zajebiście, pomyślał wychodząc na deszcz. Wiatr momentalnie dmuchnął mu w twarz zwiewając z głowy kaptur. Naciągnął go spowrotem na głowę i podszedł spojrzeć na maskę. Przykucnął przed samochodem. Reflektor od strony pasażera był zbity, ale lampa nadal świeciła. Zderzak i maska były lekko wgięte. Dawid odetchnął z ulgą. To nie mogło być nic ciężkiego… A już na pewno nie jakiś pijany debil, - bąknął pod nosem. - Głupie zające. Tylko wydatki przez nie… - podniósł się i jego wzrok padł na ulicę za samochodem. Jego bijące jeszcze przed chwilą jak oszalałe serce zamarło na co najmniej dwa uderzenia. Na środku drogi leżał ciemny kształt przypominający kupę szmat. Oddech uwiązł mu w gardle. Przez chwilę wydawało mu się że płuca zapadły mu się do środka i już nigdy nie będzie mógł zaczerpnąć kolejnego oddechu. Stanął jak osłupiały, jednak jego oczy nie były skierowane na nieruchomy kształt ledwo majaczący się w ciemnościach. Jakieś 2 metry za samochodem leżał skąpany w blasku tylnich świateł dziecięcy kozak. Dawid stał przez chwilę nie mogąc się ruszyć. Cholera, co teraz, pomyślał. Nie mogę zadzwonić na policję. Nie dość że jechałem ponad 150 km/h, to jeszcze ten cholerny koniak u Walczaka. Debil.
Widział przecież że przyjechałem samochodem, po jaką cholerę mnie częstował. I po cholerę ja to gówno piłem. Jakby mi wczoraj było mało. Fakt, pomogło na kaca… Tak, zajebiście mi pomogło. Zwłaszcza teraz. Rozejrzał się dookoła. Pusto. Wyjechał już kawałek poza ostatnią wieś, więc nie było okna przez które jakiś ciekawski wyglądałby zastanawiając się dlaczego samochód hamował z piskiem. Bo i kto chciałby wyjść w taką pogodę, i to po ciemku na takiej drodze. Co za dureń chciałby wyjść w taką pogodę, pomyślał. Albo wysłać gdzieś dziecko. Skąd się biorą tacy rodzice. Debile. Ja nigdy nie pozwoliłbym dzieciakowi włóczyć się po nocy i jeszcze w taką pogodę. Pozwalają na to dzieciakom, a potem żaden nie chce wziąć na siebie winy gdy coś się stanie, pomyślał ze złością. A może nic się nie stało… może jest tylko ogłuszony, zaświtało mu w głowie. Muszę sprawdzić. Nogi miał jak z waty, ale jakimś cudem udało mu się zrobić dwa kroki w kierunku leżącego na drodze kształtu. Wygląda zupełnie jak kupa szmat, pomyślał zdumiony. Kurwa, a może któryś z wieśniaków postawił na drodze worek z ciuchami a ja w ten worek uderzyłem!, pomyślał z powracającą nadzieją. Te debile są do tego zdolni. Nie chcieli wyrzucać, bo płacą za wywóz śmieci, to postawili na drodze. Dlatego na samochodzie nie ma prawie żadnych śladów. A w worku były pewnie buty, ja w nie uderzyłem, więc się wysypały. Ale ze mnie dureń, pomyślał z rodzącym się na twarzy uśmiechem. Rodząca się na nowo nadzieja sprawiła że aż podbiegł do nieruchomego kształtu na drodze. Jezu, pewnie do połowy osiwiałem przez jakichś jebanych wieśniaków. No pewnie że to co przez moment widziałem przed szybą to worek z ciuchami. Wystarczy wymienić lampę, a blachę na masce da się pewnie wypchnąć i nawet obędzie się bez malowania, pomyślał podchodząc coraz bliżej. Tylko zderzak zostanie do zrobienia, ale z takim zderzakiem można bez problemu jeździć, bo nawet aż tak bardzo… Kształt powoli zaczął nabierać formy. Minął leżący na drodze but – stary kozak firmy Relax – że ktoś jeszcze coś takiego trzyma... Nim podszedł bliżej, w oczy rzuciła mu się różowa plama. Podszedł dalej, lecz teraz już wolniej. Jego mózg pracował na
- 26 Via Appia
Inkaustus.pl O p o w i a d a n i a
PAN KRACY - ALICJA pełnych obrotach próbując dopasować to co widzi do znanych mu przedmiotów. Za każdym razem wynik był jednak taki sam. Z nieruchomej bezkształtnej bryły wystawała mała dziecięca stopa. Dawid niemal czuł jak krew powoli zamarza mu w żyłach. Jednak nie worek… Stał już nad samym ciałem. Rzeczywiście, z daleka można było pomylić je z workiem z ubraniami. Dziecko leżało na boku, tyłem do samochodu, całkiem przykryte płaszczem. Kaptur opadł mu na głowę zasłaniając ją. Jedna noga musiała być podkulona, przez co nie było jej widać. Druga była wyprostowana ledwo co wystając spod długiego wełnianego płaszcza. Na stopie była tylko różowa skarpetka. Przypomniały mu się wszystkie opowieści o wypadkach drogowych o jakich słyszał, a zwłaszcza jeden fakt, który przewijał się przez większość z nich. Jeśli potrącony wyskoczył z butów, na sto procent było już po nim. Przeżywali ludzie z najgorszymi obrażeniami, ale gdy ktoś wyskoczył z butów nie było szans. Dawid podszedł do ciała i trącając je nogą przewrócił je na plecy. Spod kaptura spojrzały na niego niebieskie oczy okolone wypływającymi spod kaptura złotymi lokami. Dziewczynka leżała nieruchomo. Na jej twarzy nie było widać żadnych ran i gdyby nie strużka krwi sącząca się z nosa i kącika ust, można by było pomyśleć że nic jej nie jest. Dawid przykucnął nad dziewczynką. - Hej, - powiedział cicho potrząsając ją za ramię. - Hej, wstawaj, słyszysz mnie? – zapytał drżącym głosem. Głowa dziewczynki przechyliła się na bok odsłaniając ukrytą pod kapturem burzę loków. Z ucha także sączyła się stróżka krwi zlepiając ze sobą jej włosy i barwiąc je na rudo. Szalona myśl przemknęła mu przez głowę, Patrycja ma włosy takiego koloru… Rdzawo-rude… Krwawo-rude… Krew z ucha – kolejny przypadek z opowieści o wypadkach oznaczający pewną śmierć. No i oczy. Otwarte i nieruchome i tak niebieskie, wpatrujące się w nocne deszczowe niebo. „Jezu, co ja zrobiłem,” jęknął Dawid. Muszę stąd uciec, pomyślał. Rozejrzał się nerwowo. Wokół nadal nikogo nie było. Wstał i podbiegł do samochodu. Pojadę, bo tak naprawdę to nic takiego się nie wydarzyło. Tylko mi się przywidziało. Nikt nie ma takich niebieskich oczu. To fizycznie niemożliwe. To wszystko mi się
przywidziało. Wsiadł i już miał wrzucić jedynkę gdy nagle pomyślał o Walczaku. Jutro policja znajdzie ciało dziewczynki i rozpocznie dochodzenie. Ten debil Walczak na pewno się dowie o wypadku i z pewnością wskaże na Dawida. Gliny przyjdą obejrzeć samochód i po nim. Co za bagno… Ale co zrobić? Nagle naszło go olśnienie. Zabierze ciało do lasu, to tylko trochę nie po drodze, i tam zostawi. Przykryje je gałęziami, trawą, mchem, czymkolwiek. Zanim ją znajdą minie trochę czasu, las jest nie po drodze, więc jeśli nikt go nie zauważy, będzie mógł się wyprzeć że w ogóle był w lesie. Genialne, pomyślał. Zanim zarejestrują zaginięcie minie co najmniej kilka dni. Potem następne kilka zanim ktoś znajdzie ciało. Jeśli w ogóle ktoś znajdzie ciało. W końcu jest zima, a przy tej temperaturze deszcz zaraz zmieni się w śnieg i przykryje wszystkie ślady. Do tego czasu naprawię samochód – w sumie nic takiego się nie stało – nawet ślady nie wskazują na to że kogoś potrąciłem, snuł dalej. Na dobrą sprawę mogę zgłosić to do firmy ubezpieczeniowej i dostać za to kasę z polisy AC. Napiszę że ktoś cofał i uderzył w mój samochód na parkingu koło firmy Walczaka, będę podwójnie kryty. Plan wydawał się bez zarzutu. Dawid włączył wsteczny i podjechał do leżącego ciała. Cholera, będę ją musiał wrzucić na tylnie siedzenie, pomyślał. W bagażniku leżą próbki które wziąłem dla Walczaka. Wyszedł z samochodu, otworzył tylnie drzwi i podszedł do dziewczynki. Leżała teraz na wznak, a deszcz zmył z jej twarzy strużki krwi. Schylił się po nią i zauważył że jej oczy były zamknięte. Dziwne, pomyślał, zawsze czytałem że na oczy kładzie się monety, albo coś ciężkiego, żeby powieki się nie otwierały. Kiedyś czytał nawet, że zmarłym zszywało się powieki, żeby nie otwierali oczu. Ale może to był jakiś horror. Zresztą nie jestem ekspertem od umarlaków, pomyślał. Z drugiej strony jak ktoś zasypia albo traci przytomność to oczy mu się zamykają, a nie otwierają. To pewnie jakiś odruch bezwarunkowy. Ostrożnie podniósł ciało dziewczynki. Nie ważyła więcej niż 10 kilo. Pewnie dlatego nie narobiła zbyt wiele szkód, pomyślał. Płaszcz dziewczynki nie był zbyt mokry, mimo że deszcz padał przez cały
- 27 Via Appia
Inkaustus.pl O p o w i a d a n i a
PAN KRACY - ALICJA czas. Musiała niedawno wyjść na dwór, stwierdził. I bardzo dobrze, więcej czasu minie nim ktoś zauważy że jej nie ma. Włożył ciało dziewczynki na tylnie siedzenie i położył je na boku. Zgasił światło pod dachem. W słabym świetle padającym od deski rozdzielczej wydawać się mogło że dziewczynka śpi. Wsiadł do samochodu i ruszył. Spojrzał jeszcze w tylnie lusterko i natychmiast zahamował. Na drodze leżał kozak. Cholera, prawie o nim zapomniał. Przez głupi kozak cały plan wziąłby w łeb. Wyszedł na ulicę, podbiegł do buta, podniósł go i wrzucił na podłogę samochodu przy tylnim siedzeniu, na którym leżała dziewczynka. - Teraz już chyba pomyślałem o wszystkim, - mruknął do siebie rozglądając się ostatni raz po drodze. Wsiadł i ponownie ruszył. To dziwne, ale czuł się lepiej. Dużo lepiej. W sumie to przepełniała go euforia. Nie czuł już zmęczenia z poprzedniego weekendu. Opuściła go nawet ta delikatna mgiełka jaka zdawała się osnuwać mu mózg po tym jak napił się koniaku u Walczaka. Nawet z przerażenia, które poczuł po wypadku nic nie zostało. Czuł się z siebie dumny, z tego jaki jest sprytny i jak sprawnie w tak krótkim czasie poradził sobie z problemem, z którym większość ludzi nie poradziłaby sobie w ogóle. Większość tych frajerów pewnie popłakałaby się, albo wezwałaby policję i poszła siedzieć za spowodowanie śmiertelnego wypadku, pomyślał z zadowoleniem. Patrycja pewnie też tylko by się popłakała. Ciekawe na ile przydałyby się jej w takiej sytuacji te jej dobre rady. Czuł się znakomicie. Mógłby nawet znieść jej głupią piosenkę. A właśnie, pomyślał, gdzie jakaś muzyka? Spojrzał na radio bez panelu. No tak, trochę go poniosło z tym radiem. Schylił się by podnieść panel z podłogi. Gdzie ten cholerny…, pomyślał macając po podłodze. W końcu jego ręka natrafiła na panel. Podniósł głowę by wsunąć panel na miejsce i zobaczył stojący na poboczu radiowóz. Przed radiowozem stał policjant machając czerwoną latarką. O cholera, pomyślał Dawid. To koniec. Jezu, co robić?, pomyślał gorączkowo zatrzymując się na poboczu. Powiem że ona tak leżała i właśnie zabieram ją do szpitala. Tylko że w tym kierunku nie ma żadnego szpitala. No i gliniarz spyta mnie czemu nie za-
dzwoniłem po karetkę. Kurwa, co robić, panikował. Może poczekam aż podejdzie a potem odjadę zanim się zorientuje. Ale on na pewno będzie mnie ścigał, a jak nie, to zapamięta numery. Mam przesrane, pomyślał zrezygnowany. Policjant podszedł i zapukał w okno zapaloną latarką. Dawid opuścił szybę. - Dobry wieczór, starszy aspirant Wawrzyniak, komenda powiatowa policji w Kraśniku. Kontrola drogowa. Proszę przygotować prawo jazdy i dowód rejestracyjny. Dawid odruchowo chciał sięgnąć na tylnie siedzenie by wyjąć dokumenty z kurtki, gdy przypomniał sobie że ma ją na sobie. Policjant zauważył jego ruch i skierował światło latarki na tylnie siedzenie. - Córka zasnęła? - zapytał. - Tak - odpowiedział Dawid czując jak wraca mu nadzieja. - Wracamy z daleka a jest już późno, no i zasnęło biedactwo. Chyba jest przeziębiona i ma gorączkę. Chryste, żeby tylko nic nie zauważył, błagał w myślach Dawid. Policjant zgasił latarkę. - Sam mam taką małą w domu, nawet podobna. Dawidowi ciarki przebiegły po plecach. Chryste, żeby się tylko nie okazało, że to jego córka, bo wtedy to już zupełnie mam przesrane. - Też jest przeziębiona i strasznie marudzi. Nie powinien pan jej wozić jak jest przeziębiona. Jak przeziębi się przeziębienie, to można nabawić się zapalenia płuc. Osiem? - zapytał nagle. - Co? - spytał zaskoczony Dawid - Osiem lat? Na tyle wygląda. - A, tak, osiem. Byliśmy u jej babci. Na weekend. Ona daleko mieszka, więc wracamy dopiero teraz, a Alicja jeszcze chora, więc do szkoły i tak by nie poszła… - A co pan taki mokry? - spytał policjant. Cholera, nabrał podejrzeń, Dawid pomyślał przerażony. - A, musiałem zrobić sobie małą przerwę, wie pan, odcedzić kartofelki, - brnął dalej. Policjant popatrzył na niego przez całą wieczność. - Dobra, jedź już pan i zawieź tego dzieciaka do domu, bo naprawdę ją pan przeziębisz, - powiedział
- 28 Via Appia
Inkaustus.pl O p o w i a d a n i a
PAN KRACY - ALICJA w końcu. – Dobranoc – rzucił salutując. - Dobranoc, - odpowiedział Dawid. Teraz to już naprawdę będę musiał odcedzić kartofle, pomyślał ruszając. Ale to już jak dojadę do lasu. Byleby jak najdalej od tego wścibskiego gliniarza. Z drugiej strony co za debil z tego gliniarza, pomyślał z przekąsem. Mógłbym tu wieźć cały samochód trupów a on by się nawet nie zorientował. - Taka ta nasza policja, - wymamrotał z sarkazmem. Heh, nie mają szans z kimś tak opanowanym jak ja, pomyślał z dumą. Rozegrałem to po mistrzowsku. Ta bajka o babci i o przeziębieniu, i jeszcze wymyśliłem na poczekaniu imię. Ciekawe, czy to ja jestem taki sprytny, czy on taki głupi… Chyba jednak to ja jestem sprytny. Włączył radio i odetchnął głęboko. Będzie dobrze. Dzięki jego opanowaniu i sprytowi wszystko będzie dobrze. Spotkała go sytuacja stresowa, a on sam poradził sobie znakomicie. Bez niczyjej pomocy, bez bezużytecznych rad Patrycji. Sam jestem panem swojego losu, pomyślał, i kształtuję ten los perfekcyjnie. Z głośników radia poleciało „Last Christmas”. Dawid zaczął pogwizdywać do taktu piosenki, a nawet zamruczał razem z George’m Michael’em refren. Na tylnim siedzeniu nieruchomo leżała chwilowo zapomniana martwa dziewczynka. Gdy dojeżdżał do lasu, zmęczenie znów zaczęło dawać o sobie znać. Bycie geniuszem jest jednak męczące, pomyślał. Cała adrenalina ze mnie zeszła i dopiero jestem padnięty, stwierdził. Jechał powoli rozglądając się za jakąś boczną ścieżką prowadzącą w głąb lasu. Po drugiej stronie zobaczył zjazd na parking leśny. W sumie tak samo dobre miejsce jak każde inne. Nawet lepsze, pomyślał, bo jest gdzie zawrócić, no i utwardzone podłoże. Same plusy, że też wcześniej na to nie wpadł. No tak, ale wpadł gdy zobaczył. Umiem na bieżąco kontrolować sytuację i wykorzystywać nadarzające się okazje, uśmiechnął się z samozadowoleniem. O tej porze i przy takiej pogodzie parking był całkowicie pusty. Dawid stanął i zgasił silnik. Deszcz przestał padać, ale na zewnątrz wciąż było zimno jak cholera. Przeszedł przez parking i wszedł wgłąb lasu. Tutaj temperatura była już trochę wyższa, głównie dlatego że nie wiał ten przenikliwy wiatr. Dawid przeszedł się kawałek szukając dobrego miejsca na ukrycie ciała. Coś wystarczająco daleko żeby
od razu ktoś nie znalazł, a wystarczająco blisko żebym nie zgubił się chodząc jak wariat po nocy w lesie, pomyślał. Po kilku minutach znalazł idealne miejsce. Małe zagłębienie, obok którego leżały świeżo ścięte gałęzie. Zagłębienie wydawało się idealne, a gałęzie mogły posłużyć do zamaskowania ciała. Jedynym mankamentem było to, że tuż obok zagłębienia rosła brzoza którą jakiś czas temu musiał złamać wiatr. Mimo złamania z pnia nadal wyrastały gałęzie z listkami i pewnie dlatego zostawiono ją w spokoju. Była to chyba jedyna brzoza w okolicy i stanowiła dość dobry punkt orientacyjny. Miał nadzieję że nie jest to jakieś popularne miejsce schadzek miejscowych dzieciaków, jakieś „chodź, spotkamy się przy złamanej brzozie,” zaśmiał się sam do siebie. Nieważne, teraz i tak jest za zimno na schadzki. Gdy wracał do samochodu przez głowę przebiegła mu szalona myśl – a co jeśli jej nie będzie w samochodzie… A co jeśli wstała i… - Przestań! - zbeształ sam siebie. Do tej pory działałeś jak dobrze naoliwiona maszyna a teraz co, sam się nastraszysz i spanikujesz? Podszedł do samochodu i spojrzał przez okno. Ciało dziewczynki leżało tak jak je zostawił. Bo i jak niby inaczej miało leżeć, zaśmiał się nerwowo. Pochylił się, podniósł ciało i wyciągnął je z samochodu. Rozejrzał się wokoło i podążył w kierunku brzozy. Zauważył ją od razu, teraz gdy już wiedział czego szuka. Podszedł do zagłębienia i wrzucił do niego ciało. Wpasowało się tam idealnie. Jak gdyby właśnie do tego było stworzone, pomyślał. Podszedł do leżącej obok kupy gałęzi i podniósł kilka by przykryć nimi ciało. Odwrócił się i zauważył że dziewczynka patrzy się na niego swoimi niebieskimi oczami. Gałęzie wypadły mu z ręki. Przez chwilę stał tak znieruchomiały wpatrując się w dziewczynkę, która zdawała się patrzeć na niego. Jej niebieskie oczy patrzyły na niego z niemym wyrzutem, spoglądając jakoby w głąb jego duszy. Czuł się jak zahipnotyzowany. Pomyślał że jeśli nie przerwie tej wymiany spojrzeń, zostanie tu na zawsze, pod złamaną brzozą, dopóki ktoś nie znajdzie go stojącego nieruchomo nad ciałem martwej dziewczynki… Ta myśl sprawiła że otrząsnął się. Cholera, pomyślał, to przez to zmęczenie. Przecież ona upadła na plecy gdy wrzuciłem ją do tego dołu i od uderze-
- 29 Via Appia
Inkaustus.pl O p o w i a d a n i a
PAN KRACY - ALICJA nia otworzyły się jej oczy. Teraz to już na pewno osiwiałem, pomyślał. Podniósł gałęzie i rzucił je na ciało dziewczynki. - Pom… pomocy, - dobiegł go cichy szept. Zatrzymał się. - Pomóż mi, - odezwała się z dołu dziewczynka. Serce Dawida zabiło tak mocno, że aż zdziwił się że nie połamało mu żeber. Mam omamy, pomyślał. Halucynacje słuchowe. Spojrzał na gałęzie. Spomiędzy nich spojrzały na niego najbardziej niebieskie oczy na świecie. Powieki mrugnęły. Dziewczynka żyła. - Pomóż, nie mogę ruszyć nogami ani rękami, powiedziała. Żyje… Co teraz?, pomyślał Z jednej strony ucieszył się że jej nie zabił, z drugiej strony trochę żałował. Przyzwyczaił się do myśli że jest martwa. Miał już szczegółowo obmyślony plan co z nią zrobić. Odsunął od siebie myśl że może być sprawcą czegokolwiek. Był czysty… do momentu gdy ta się nie odezwała. Teraz cały plan legł w gruzach. Teraz znów był sprawcą. Teraz znów czekały go konsekwencje. Nawet nie łudził się, że gdyby zawiózł ją teraz do szpitala i zostawił pod drzwiami to rozwiązałoby to sprawę. Lekarze znaleźliby ją i udzielili jej pomocy, ale co z tego jeśli jest sparaliżowana. No i przecież może mówić, a widziała jak przykrywał ją w lesie gałęziami. Jak niby ma się z tego wytłumaczyć? Chciał ją ogrzać? Nie mówiąc już o tym że zawiadomiliby policję, a tamten wścibski glina miałby go jak na widelcu. O wiele mniej problemów sprawiała gdy była martwa. Dawid odgarnął z dziewczynki leżące na niej gałęzie. Dziecko zaczęło płakać. Dawid rozejrzał się szukając jakiejś grubej gałęzi. Znalazł ją prawie od razu. Tylko czy jestem w stanie to zrobić? Potrącić głupiego dzieciaka biegnącego pod samochód to jedno. To, to już zupełnie inna sprawa. Czy mam jaja żeby naprawdę ją zabić? Żeby ze sprawcy wypadku stać się mordercą… ?
stało, to przecież może dojść do siebie za parę godzin. Nie jest aż tak zimno żeby zamarzła. Obudzi się i zacznie krzyczeć, ktoś ją usłyszy i wszystko pójdzie w cholerę. Niby kto i po co miałby zimą zatrzymywać się na parkingu leśnym, ale jak to mówił Murphy jeśli coś może pójść nie tak to na pewno pójdzie. Znając moje szczęście, pomyślał, to zatrzyma się tutaj na szczanie autobus wiozący policjantów… Gałąź drugi raz opadła na głowę dziewczynki z głuchym dźwiękiem, a potem jeszcze raz, tak dla pewności. Starał się nie patrzeć na to co pozostało z twarzy dziewczynki. Odrzucił gałąź i od razu tego pożałował. Cholera, odciski palców, przeleciało mu przez głowę. Czy można je pobrać z takiej gałęzi? Chyba nie, musiała by mieć gładką powierzchnię. No i pada deszcz, to pewnie odciski jeśli w ogóle by tam były. Żałował że zostawił rękawiczki w samochodzie. Miałby większą pewność że nie zostawił żadnych śladów, a poza tym nie ubrudziłby sobie rąk od tej cholernej gałęzi. No i ręce powoli zaczynały mu sztywnieć z zimna. Przyrzucił ciało jeszcze kilkoma gałęziami. W panującym mroku było już niewidoczne, ale stwierdził, że nawet w dzień trudno byłoby dopatrzeć się czegoś dziwnego w leżącej pod złamaną brzoza kupą obciętych z niej gałęzi. Byłby pewnie zadowolony ze swojej roboty, gdyby nie obrzydzenie które czuł. Nie do siebie – do dziewczynki. Do tego do czego zmusiła go swoją głupotą. - Sama jesteś sobie winna – rzucił na odchodne do kupy gałęzi. Taka jest kara za zmuszanie porządnych ludzi do desperackich czynów. Paradoksalnie, poczuł się dobrze jak tylko to powiedział. W końcu wymierzył głupiemu dzieciakowi zasłużoną karę. Ludzie powinni mu być wdzięczni. W końcu jak tak wybiegła mu przed samochód, to równie dobrze wybiegała w przeszłości przed inne. Może nawet ktoś wleciał przez nią do rowu, próbując ją ominąć. Teraz już nie spowoduje żadnego wypadku, pomyślał. Nie narazi nikogo na niebezpieczeństwo. Wsiadł do samochodu i włączył silnik. Nie wiedział ile czasu zajęło mu ukrycie dziewczynki i jej… Ale czy mam jaja żeby wrzucić całe swoje życie i pozbycie się problemu, pomyślał szybko, ale temdo kosza… ? peratura w samochodzie zdążyła już znacznie spaść. Włączył ogrzewanie na maksimum. Jego skórzane Oczy zamknęła już po jednym uderzeniu, ale mo- rękawiczki leżały na wylocie wentylatora i mimo że gła tylko stracić przytomność, a jeśli właśnie tak się w samochodzie było już zimno, one jeszcze były
- 30 Via Appia
Inkaustus.pl O p o w i a d a n i a
PAN KRACY - ALICJA ciepłe. Włożył je na ręce, zapalił światła i ruszył. Muszę zatrzymać się na jakiejś stacji benzynowej i wymyć ręce, pomyślał. Patrycja wie że jestem u klienta, więc nie będzie zdziwiona moim późnym powrotem, ale brudne ręce trudniej będzie wytłumaczyć. Całe szczęście że w lesie nie było błota, a tylko sam mech i liście. Pada, to buty są mokre, pomyślał z uśmiechem. Mały postój na jakimś Orlenie, może ta ich kawa, mycie rąk i wreszcie do domu. -… pomóż…- dobiegł go cichy głos z tyłu samochodu. Włosy na głowie i rękach stanęły mu dęba. Spojrzał w tylnie lusterko. Samochód był pusty. Wariuję, pomyślał, przez tego głupiego bachora zwariowałem. -… pomóż… - usłyszał i poczuł na ramieniu dotyk małej zimnej dłoni. Odwrócił się gwałtownie, ale tylna kanapa samochodu nadal pozostawała pusta. Wzrok jego padł na podłogę. Kozak. Widocznie kątem oka zauważył ten głupi kozak, a jego podświadomość wybrała omamy słuchowe i dotykowe żeby mu o tym uświadomić. Odwrócił się w kierunku jazdy akurat w ostatniej chwili by zauważyć, że przez swoją gimnastykę w samochodzie zjechał na lewy pas a od stojącego tam drzewa dzieli go co najwyżej dwadzieścia centymetrów. Leżał w domu w łóżku, wykąpany i nagi pod kołdrą. Czekał aż Patrycja skończy brać prysznic i przyjdzie do łóżka. Wychodząc z sypialni zgasiła światło i wzięła ze sobą koszulę nocną, tę czarną z futerkiem z otworami na piersi. Tę z delikatnego przezroczystego materiału, który nawet nie sięgał jej do pasa. Leżał zastanawiając się jak to dzisiaj zrobią. Wreszcie Patrycja stanęła w drzwiach sypialni pukając rytmicznie w szybę drzwi. Oczy miała zamknięte, a na jej twarzy malował się uwodzicielski uśmiech. - Przefarbowałaś włosy na blond?- spytał nagle dostrzegając że jej włosy nie są już rude. Spojrzał na jej łono. – Tam też się przefarbowałaś? – zdziwił się widząc wąski blond pasek. Patrycja sięgnęła ręką do włącznika światła. Oczy oślepił mu blask jak gdyby stadionowe reflektory zaświeciły mu prosto w oczy. Zanim zabłysło światło, zdążył zobaczyć że jej oczy były niebieskie. Zupełnie jak… Pukanie stało się natarczywe. - Panie, panie, ży-
jesz pan? – Dawid otworzył oczy i natychmiast je zamknął pod naporem światła padającego mu prosto w oczy i wwiercającego się prosto w mózg. Przypomniał sobie gdzie jest. Dziwne, że nic go nie bolało, czuł się tylko senny. Chyba nic mi nie jest, pomyślał. Pukanie nie ustawało. – Panie, drzwi masz pan zamknięte, nie mogę panu pomóc – usłyszał jak gdyby spod wody. Jezu, pomyślał, czemu nie dadzą mi się wyspać. Wstanę to otworzę. Ogromnym wysiłkiem otworzył oczy. Światło zniknęło. Uniósł delikatnie głowę i zobaczył dziurę w przedniej szybie. Od dziury ciągnęły się czerwone rozmazane plamy, a w jej krawędziach zobaczył kępki włosów. Światło, które jeszcze przed chwilą świeciło mu w oczy okazało się latarką. Przy samochodzie stał policjant, ten który zatrzymał go wcześniej. - Odsuń się pan od szyby, to ją stłukę – krzyknął policjant. – Słyszysz pan? Odsuń się od szyby. Dawid nie miał już siły utrzymywać głowy w górze. Opuścił ją i zobaczył leżący na kolanach kozak. Skąd ten but, pomyślał, ale czuł że nie ma siły się nad tym zastanawiać. Było mu trochę zimno, ale zaczęło go ogarniać miłe ciepło. Boczna szyba pękła a na kolana posypały mu się kawałki szyby. Dawid uchylił powieki i spojrzał z ukosa. Policjant włożył rękę do samochodu i otworzył drzwi. Gdy jego ręka zbliżyła się by zwolnić zacisk pasa bezpieczeństwa zatrzymała się nagle. Policjant podniósł leżący na kolanach Dawida kozak. - Twoja córka… gdzie jest twoja córka?- usłyszał jak z oddali. Jaka córka, pomyślał, przecież nie mam dzieci. - Gdzie jest ta dziewczynka? – krzyczał policjant. Dawid przypomniał sobie o dziewczynce. – Parking… - wymamrotał. – Złamana brzoza… - Jaki parking? Jaka brzoza? - W lesie… załamana brzoza… - W lesie? Coś ty zrobił człowieku? Coś ty zrobił! Dawid usłyszał oddalające się kroki. – Centrala, tu 027. Potrzebuję karetki, wypadek na drodze…. Słowa policjanta powoli odpływały w dal. Zimno też odpływało. W końcu było ciemno, cicho, ciepło i spokojnie. Poczuł w swojej dłoni małą cie-
- 31 Via Appia
Inkaustus.pl O p o w i a d a n i a
PAN KRACY - ALICJA plutką dłoń. Spojrzał w bok. Z ciemności wyłoniła się uśmiechnięta twarz dziewczynki. - Dziękuję, - powiedziała, a z twarzy jej znikł uśmiech. - Czemu jesteś smutna? – zapytał Dawid. - Ty mi pomogłeś, a ja muszę cię zostawić. Ja już muszę odejść, a ty zostaniesz tutaj na wieki – odpowiedziała. - Pomogłem? – zdziwił się. – Jak to na wieki? – dodał zdziwiony. - Żegnaj – odparła dziewczynka rozpływając się jak poranna mgła. Dawid rozejrzał się. Stał przy drodze przy rozbitym samochodzie. Kawałek dalej stał radiowóz, w którym siedział policjant mówiący coś nerwowo przez radiostację. Było mu przeraźliwie zimno i był przemoczony. Wsiądę do radiowozu i trochę się ogrzeję, pomyślał. Zrobił kilka kroków w kierunku radiowozu, gdy nagle świat mignął jak gdyby ktoś zrobił zdjęcie. Potrząsnął głową i zorientował się że nadal stoi przy samochodzie. Nadal było mu zimno i nadal był przemoczony. - Na wieki… - zabrzmiało mu w uszach.
przyczyną śmierci były obrażenia głowy jakich doznała ofiara. Spekuluje się, że sprawą zajmie się tak zwany zespół „Archiwum X” badający niewyjaśnione zbrodnie sprzed lat…
Głos Kraśnika 24-11-2009 Do śmiertelnego wypadku doszło wczoraj w nocy na trasie Lublin – Ożarów. W okolicach Kraśnika kierujący samochodem osobowym marki Opel Astra stracił panowanie nad kierownicą i uderzył w stojące przy przeciwległym pasie ruchu drzewo… Kurier Lubliński 30-11-2009 „Zagadka sprzed trzydziestu lat rozwiązana” Po ponad trzydziestu latach udało się rozwiązać zagadkę zaginięcia mieszkanki Pułankowic, 10 letniej Alicji F. Dziecko wyszło z domu i ślad po nim zaginął. Policja po przeanalizowaniu kilku tropów w tej sprawie umorzyła śledztwo. Zagadkę rozwiązał funkcjonariusz Robert Wawrzyniak, który w zeszłym tygodniu - dokładnie trzydzieści dwa lata po zaginięciu - odkrył zwłoki dziecka. Prawdopodobną
- 32 Via Appia
Inkaustus.pl O p o w i a d a n i a
P
HOTAUTORCHOCOLATE : PIOTR KNASIECKI
rzedpołudnie było leniwe. Choć trattoria funkcjonowała już od prawie trzech godzin, Roberto nie sięgnął dotąd jeszcze po zatknięty za fartuchem skórzany portfel, by wydać komuś resztę. Nie zdradzę wam zbyt wielkiej tajemnicy jeśli powiem, że najchętniej nie wydawałby jej wcale – jego widlasta ósemka pochłaniała galony benzyny w tempie, którego pozazdrościłby nawet miejscowy pijaczyna Billy. Odkąd Wuj George wdał się w irackie tarapaty, paliwo drożało z dnia na dzień i nie było temu widać końca. Przyjdzie chyba uznać, że czasy, gdy napiwki wystarczały na codzienne balangi trwające do rana, papierosy, kolorowe rozkładówki, nawet na butelkę Jacka Danielsa co sobotę, minęły bezpowrotnie. W ogóle cała ta dzielnica zeszła na psy! Klasa średnia (powie mi ktoś, co to jest za cholera? Ta średnia klasa? Czy ktoś w ogóle o niej słyszał?!) A więc klasa średnia, o ile kiedyś pomieszkiwała tutaj, przeniosła się gdzieś w okolice Piątej Alei, pozostawiając opustoszałe mieszkania takim jak on, potomek włoskich emigrantów. Ledwie wiązał teraz koniec z końcem! Chociaż okoliczne kamienice pokryło niewybredne graffiti, czynsz wcale nie zmalał. Co dwa tygodnie płacił za tę zatęchłą budę tyle, że starczyłoby na nowiutkie, tuningowane felgi do jego Mustanga, a prawdopodobnie nawet na opony do nich. Takie, jakie wypatrzył gdzieś za szybą, rozpłaszczając na niej nochal, jakby fasada sklepu z ogumieniem była witryną cukierni, a on małym Roberto w krótkich portkach, wiecznie zasmarkanym i śliniącym się na widok panettone. Hmmm... Pirelli Zero Rosso... Kiedyś w końcu sprawi je sobie i będzie palił gumę odjeżdżając stąd z piskiem po zamknięciu knajpy. Odjeżdżając tam, gdzie jeszcze nie ma mazgajów na ścianach i obwieszonych tombakiem latynosów.
ruchem dłoni zgarnął miedziaki ze stolika. Blat wykonany był ze świetnie wypolerowanej Białej Marianny i zgarnianie z niego bilonu przypominało sztuczkę ekwilibrysty. Miał już życzyć w duchu temu skąpcowi, by wypita kawa nie pozwoliła mu najbliższej nocy zasnąć, gdy napotkał jego spojrzenie. Niech to szlag! Facet nie spał już chyba od tygodnia! Przekrwione białka rozbieganych oczu nasuwały skojarzenia rodem z taniego horroru. - Widział pan to? Przeglądał pan już te gówniane gazety?! – mężczyzna po pięćdziesiątce prawie na niego nakrzyczał. Dopiero teraz Roberto spostrzegł, że ze stojaka na prasę zniknęło wszystko. Pomięte, poskładane niedbale dzienniki piętrzyły się na pustym krześle obok, jakby to tam właśnie miały swoje miejsce. - Świr. Trafił mi się kolejny popapraniec i to już z samego rana – pomyślał. Wzmógł czujność. Postanowił, że tym razem nie da z siebie zrobić popychadła jak przed Bożym Narodzeniem i wyniesie gnojka razem z drzwiami! Nie pozwoli, by jakiś sfrustrowany onanista obrażał go w jego własnym lokalu. I to za jedyne dwa pięćdziesiąt. - Ani, kurwa, słowa! Nawet wzmianki! A jak sekretarz obrony zmieni krawat, idzie to na pierwsze strony! Nic nie napisali! Powiedz pan, czy oni pozamieniali się na głowy z własnymi wackami?!
Zaczynało być ciekawie. Zlustrował amatora latte z odrobiną cykorii i z ulgą stwierdził, że jego ocena zaczyna ewoluować. Ten gostek miał niewątpliwie jakiś problem, nie był to jednak problem o podłożu psychicznym. I chyba obejdzie się - Rachunek? Facet pod oknem płacił tylko za poranną latte. bez wyciągania bejsbola spod barowej lady... KilkuDwa pięćdziesiąt. Odliczone co do centa, to chyba dniowy zarost i przekrwione z braku snu oczy zasugerowały go chyba przedwcześnie. Na co dzień, jasne, nie? Roberto, wcale tym nie zdziwiony, wprawnym mając do czynienia z prawdziwą menażerią ludz-
- 33 Via Appia
Inkaustus.pl O p o w i a d a n i a
PIOTR KNASIECKI - HOT CHOCOLATE go stycznia. - No więc, kurwa, właśnie! A w żadnej z tych pierdolonych gazet nie wspominają nawet o tym! A ludzie? Czy oni mają naprawdę wszystkich w dupie?! Roberto przecisnął się za bar i pociągnął za spust umieszczonego tuż pod młynkiem do kawy dozownika. Po chwili wybrał najcięższy ubijak i zaczął prasować miarkę Illy w naparzaczu, jakby znęcał się nad swoim zaprzysięgłym wrogiem. Poczuł, jak drobne krople potu występują mu na czole. Ojciec, świeć Panie nad jego duszą, nauczył go parzyć kawę i tę sztukę Roberto opanował do perfekcji. Po chwili wąska strużka aromatycznego naparu pociekła le- No przecież to się, kurwa, może dzisiaj zda- niwie do mikroskopijnej filiżanki. Trwało to pół wieczności, kawa jednak była perfekcyjna. Gdy porzyć! Ocknął się błyskawicznie. Z czymkolwiek ma tu dał ją bluźniącemu poganiaczowi mułów, wsypany do niej cukier długo utrzymywał się na spienionej do czynienia, da sobie radę. To pewne. - Wybaczy pan – zaczął z pozoru nieśmiało- co powierzchni kremowego naparu, nim zatonął wreszcie. się może zdarzyć dzisiaj? Spod mankietu koszuli (Dolce Gabbana, albo in- Dziękuję. Bardzo dziękuję. Chyba mi tego włany cazzo, warta pewnie z siedem stówek) błysnęła bransoleta złotego Rolexa. To zmieniało obraz rze- śnie trzeba... I proszę mi wybaczyć moje zachowanie. Jestem czy. Jego posiadacz albo tu zabłądził, albo szukał schronienia. Tacy jak on od dawna unikali tego bardzo wzburzony. - Trzeba być ślepcem, by tego nie zauważyć, kwartału ulic jak kot prysznica. I pewnie, gdy już się nieco uspokoi, przestanie kląć tak siarczyście. Role- proszę pana... – odparł uprzejmie. Znów zaczynał lubić tego gościa na swój sposób. xy odmierzały czas tak samo precyzyjnie, jak ich podróbki z Tajwanu, ich właściciele jednak nie przeW ogóle lubił ludzi artykułujących swoje emoklinali w co drugim słowie. Roberto w każdym razie cje. tak ich sobie wyobrażał. Nawet jeśli efekt bywał tak fatalny. - Którego dzisiaj mamy? – spytał przeciwnik wrę- Jestem profesorem astrofizyki. Ma pan pojęczania napiwków. - Dwudziestego dziewiątego. A dlaczego pan py- cie? Roberto nie miał o tym pojęcia. Umiał za to znata? komicie parzyć kawę. Póki co mu to wystarczało. - A miesiąc, kurwa? Jaki mamy miesiąc?! - W październiku dokonałem znaczącego odI pomyśleć, że jeszcze przed chwilą zaczął do niego odczuwać namiastkę sympatii. Babcia Francesca krycia. I to był początek moich kłopotów, również prała go po pysku mokrą ścierką ilekroć nie przeże- finansowych. Extra. Trafił się wreszcie jakiś barwny typ! Facet gnał się nad talerzem spaghetti. A za każde brzydkie słowo klęczał pod ścianą na niełuskanym grochu. zdobi nadgarstek złotym Rolexem i przynudza, że dopadła go bieda. A on musi zaPrzez całą godzinę. płacić kolejny czynsz. I to już pojutrze. I musiał w tym czasie klepać jakiś pacierz. A był już wtedy całkiem dużym chłopcem... - Słyszał pan kiedykolwiek o NEO? - No jasne! Nawet polubiłem tego kolesia! - Styczeń, proszę pana. Dwudziestego dziewiątekich typów, na ogół klasyfikował swych gości dość precyzyjnie, z rzadka tylko będąc w tym celu zmuszonym do wdawania się z nimi w rozmowę; tu jednak wypróbowane instrumenty zawiodły. Spojrzenie upiornych oczu było nad wyraz przytomne i trzeźwe, a ubranie pochodziło z butików na Broadway’u, do których on sam nigdy nawet nie ośmielił się zajrzeć. Za cenę samej tylko marynarki sprawiłby sobie te wymarzone, niskoprofilowe opony, o których myślał cały ranek. Rozmarzył się. Prawie poczuł w nozdrzach swąd palonej gumy.
- 34 Via Appia
Inkaustus.pl O p o w i a d a n i a
PIOTR KNASIECKI - HOT CHOCOLATE - Nie. Nie chodzi mi o „Matrix” i żadnego z grających w tym filmie aktorów. NEO to inaczej Near Earth Objects. Obiekty Bliskie Ziemi. Niebezpiecznie bliskie... - Rozumiem. Tym się pan zajmuje? – pytając, poczuł że zna odpowiedź. - Owszem. Kataloguję nowe, wykreślam z rejestrów te, które nie pojawią się już nigdy i śledzę pozostałe. Moim narzędziem pracy jest potężny radioteleskop i jeszcze potężniejsze komputery. Spokojne zajęcie, idealne dla tych, którzy nie lubią użerać się w pracy z całą armią różnej maści psychopatów. Roberto zrozumiał autoironiczną dygresję i uśmiechnął się kącikiem ust. Musiał jednak przyznać, że przestał już odczuwać obawę. Zastąpiła ją ciekawość, chwilami granicząca z zafrapowaniem. Zrzucił na podłogę stertę gazet zaściełających wolne krzesło i usadowił się na nim. Gdy miał niespełna dziesięć lat przeczytał książkę Juliusza Verne o podróży na srebrny glob i odtąd wszystko, co pozaziemskie, przez jakiś czas fascynowało go niezmiernie. Nikt niestety nie wytłumaczył mu pojęcia Science Fiction, na czym ucierpiała babcia i jego stosunek do wpajanej mu przez nią religii. Wizja Nieba z przeczytanej książki zbyt mocno odbiegała od tej babcinej. Choć wkrótce potem pojął, że odmalowana przez pisarza koncepcja kosmosu jest wykraczającą poza ówczesną wiedzę fikcją, a nie wspomnieniem z podróży, nigdy już nie zbliżył się do tej starej, dobrodusznej kobiety na powrót (w sensie emocjonalnym). Jakby to ona oszukała go, nie zaś dziewiętnastowieczny pisarz... Nie czekała na to zbliżenie niestety. Zgasła w jego dziesiąte urodziny. - Czy jest ich sporo? – spytał, wcale nie przez grzeczność. Temat zaintrygował go i chociaż nie miał jeszcze całej kwoty czynszu, chwalił sobie, że nikt akurat teraz nie zapragnął nowej porcji tiramisu. - O tak! Całkiem sporo i dotąd cieszyło mnie to bardzo. Wyglądało na to, że nieprędko zabraknie
mi na chleb! – odparł spytany, w chwilę po tym, jak podniósł do ust filiżankę z aromatycznym espresso. Jego oczy nagle pojaśniały. Porządnie przyrządzona kawa naprawdę czyni cuda! Na szczęście nie przywraca do życia umarłych. Nie bez ubawu Roberto wyobraził sobie, jak przy jego marmurowym barze, na wysokich barowych stołkach kołyszą się sączący cappuccino zombie. - Wiele tam zwyczajnych śmieci, które obserwujemy nie w trosce o losy naszej cywilizacji, lecz z myślą o planowaniu orbit satelitów telekomunikacyjnych. I, oczywiście, wojskowych. To cholernie drogie zabawki... - A co zagraża Ziemi? - Ziemi zagraża rachunek prawdopodobieństwa. Wielkie Wymieranie zdarzyło się już w jej historii kilkakrotnie, nikt nie obiecywał że się nie powtórzy. Nie obawiamy się jednak tak naprawdę kolosów tej wielkości, co sprawca zagłady wielkich gadów. Sen z oczu spędzają nam drobiazgi, które jak dotąd umknęły naszej uwadze. - Pańskie październikowe odkrycie to taki właśnie okruch? - W skali kosmicznej – tak. Jednak kolizja z bryłą o średnicy jednej trzeciej mili mogłaby zmieść pod dywan całe to cholerne miasto! - Dlaczego przypisuje mu pan swoje tarapaty finansowe? Myślałem, że na odkrywcę czeka raczej premia, niż ubóstwo... -Żartuje pan? Straciłem prawie wszystko! Nie śledzi pan sytuacji na giełdach? Oszczędności całego mojego życia poszły się pieprzyć! W ciągu niespełna tygodnia! - Przepraszam, ale co ten kawałek skały może mieć wspólnego z NASDAQ?! - Aż za wiele, mój synu. Garstka cwaniaków upiekła niezłą pieczeń. Ci naprawdę wielcy, idąc za ich wskazówkami, wyprzedali kluczowe pakiety akcji, zamieniając obligacje na kruszec. Ma pan pojęcie jaka jest dzisiaj cena uncji złota? A papiery wartościowe wzięły w łeb. Mam je sprzedać teraz, gdy warte są jedną czwartą? To dorobek trzech po-
- 35 Via Appia
Inkaustus.pl O p o w i a d a n i a
PIOTR KNASIECKI - HOT CHOCOLATE Przeznaczenie. koleń! - Nadal nie pojmuję... – Nie udawał wcale. Meandry giełdy były mu całkowicie obce. - Zabrali mi tę sprawę. Pozwolili zajmować się setką innych, ale tę mi zabrali. Przyjechali czarnymi lincolnami w czarnych garniturach, zupełnie jak wyjęci z tego pańskiego filmu! Niech pies ich wszystkich trąca! -Dlaczego nie wolno się już panu tym zajmować?? - To było w połowie stycznia. Nasze maleństwo, nazwijmy je 2007 TU24 od daty odkrycia, miało drobną kolizję z innym kosmicznym śmieciem. Nie ucierpiało, ale zaczęło zachowywać się w sposób odbiegający od przewidywań i obliczeń. Również moich. - To znaczy? -Zmieniło trajektorię. Miało minąć Ziemię w odległości jednego i czterech dziesiątych dystansu dzielącego ją od jej księżyca. Dzisiaj. - A po zmianie kursu? - Nie wiem. Zabrali mi tę sprawę, już mówiłem. A te pierdolone gazety aż do dzisiaj milczą! - Niech się pan uspokoi. Niepotrzebnie kojarzy pan krach na giełdzie z tym kawałkiem żużla... Roberto wyjrzał przez taflę okiennego szkła. Dostrzegł jak kulawy Enzo ze sklepu z owocami morza kuśtyka przez wymalowaną na asfalcie zebrę. Jak co dzień o tej porze wtoczy tu za chwilę swoje wielkie cielsko, ledwie mieszcząc je w dwuskrzydłowych drzwiach. Enzo uwielbiał, gdy na jego ulubionym miejscu czekała na niego filiżanka gorącej czekolady i poranne wydanie New York Times’a. Roberto znał upodobania swoich gości, dzięki czemu ciągle jakoś radził sobie z czynszem. Przerwał więc rozmowę i przecisnął się za bar. W wysokim rondlu z nierdzewnej stali zaczął spieniać świeże, pełnotłuste mleko. Szczodrym gestem dosypał jeszcze trochę czekoladowych wiórków. I jeszcze trochę, po chwili. Miała to być najlepsza czekolada, jaką w swoim życiu wypił ten pocieszny, niemiłosiernie otłuszczony kuternoga. Miała być też zarazem ostatnią. Nad Wschodnie Wybrzeże, wlokąc za sobą warkocz pomniejszych okruchów, nadciągało właśnie
- 36 Via Appia
Inkaustus.pl
TWARZ AUTOR: PAWEŁ B RONICKI
P o e z j a
Wychyla się tam, zza rogu Twarz zmęczona i owalna, Która pierwszą jest po Bogu, Bo wciąż taka nierealna. Ona daje wszak nadzieję, Smutek niszczy beznamietny, Czy się jutro zapodzieje Znów ubrana w strój odświętny?! Myśli dziwnych plątaninę Uskutecznia w głowie, żeby Troski, kiedy już przeminę Mogły przestać żyć z potrzeby. Z taką twarzą mi do twarzy Bo jest mojej tam odbiciem Jakże chciałbym, by obnażyć Potrafiła podłe życie. Teraz, kiedy się uśmiecha Czy to losu śmiech przekory, Czy też może nowa cecha, Która uczyć chce pokory?!
- 37 Via Appia
Inkaustus.pl P o e z j a
KOCHANIE, TO TYLKO EFEMERYDA AUTOR: KHEIRA
patrz parują z metafor betonowe domki matowieją szyby późną prozą szare dni tak jaskrawe że... spuść wzrok kanapa nie jest w kształcie serca wiem uprawiamy sport seks czasem miłość... w plastikowych kubeczkach wylewa się zielenią na obojętne parapety może zdąży nim uschnie na niedzielny rosół i cztery krzesła przy stole
- 38 Via Appia
Inkaustus.pl
PIÓRO AUTOR: PAWEŁ B RONICKI
P o e z j a
Kiedy weźmiesz w palce pióro, By napisać oświadczenie Czas połączy się z naturą I nadejdzie pokrzepienie. Kiedy wlejesz do zbiorniczka Ciecz od wspomnień lekko rdzawą Może zgaśnie zapalniczka I zamieni się z buławą?! Kiedy wyjmiesz wreszcie skówkę Żeby dać snom podwaliny Może życie da gotówkę By odkupić wszystkie winy?! Gdy trzymając w palcach drżących Będziesz znów do chrztu gotowy Może z oczu wciąż łzawiacych Iskra przebłysk zrodzi nowy?! Kiedy wreszcie w myśl konceptu Zaczniesz tworzyć dzieło życia Może zrodzi się wśród szeptu Nowa jakość do zdobycia?! Ale kiedy ze stalówki Kropla ścieknie już ostatnia Zgasną wtedy serc żarówki, I świat znów okryje matnia.
- 39 Via Appia
Inkaustus.pl
JAK ŚWIATŁO AUTOR: JAROSŁAW "TUREK" TURALSKI
P o e z j a
Blady jak światło w ciszy poranka przebiega drżąco przez lubieżny cień po chwili pędzi gorącą nutą i w mezzoforte siłą rodzi się Nieznośnie długo tłumi jej echo aby pozostać tu gdzie rosną bzy w wodzie jeziora na akwamaryn już nie narzeka że to kolor zły Bezgłośnym śmiechem budzi do życia i bezboleśnie wykorzenia lęk
Jarosław Turalski. Urodzony 22 listopada w Końskich. Od września 2009 mieszka w Kielcach. Interesuje się muzyką (jazz, rock, klasyka - jest melomanem i audiofilem), literaturą (wszystko co dobre, bardzo lubi SF) oraz dobrym, nieszablonowym filmem. Lubi ludzi, którzy mają jakąś pasję i potrafią znaleźć czas by ją realizować. Przepada za zwierzakami, a sam opiekuje się kotką Fridą, znalezioną na przystanku MPK. Dla miłości potrafi rzucić wszystko i zacząć od nowa.
pasmem miłości oplata ludzi później odchodzi nie wiadomo gdzie.
- 40 Via Appia
Inkaustus.pl P o e z j a
NIE MA W TYM MIEŚCIE... AUTOR: PRZEMYSŁAW MAŁACHA Nie ma w tym mieście miejsc jak dno oceanu, gdzie tajemnica jest ciężka i kusząca, faktura powietrza tłumi oddech, a dusza z człowiekiem na ramieniu szeptem spowiada się ze zbyt szybko utraconego dzieciństwa. Nie ma w tym mieście miłosnych wyznań forte unisono, wszystko sprowadza się do przykrótkich spódniczek, przewoskowanych masek i hermetycznych kawalerek solo, piano, silencio. Nie ma w tym mieście ludzi po prawdzie. W wiecznych nadgodzinach przedświtu czarne ptaki tańczą w ustach kościołów. Wyniosłe manekiny na cierpliwych wystawach, niemo witają nowy, martwy dzień.
- 41 Via Appia
Inkaustus.pl P o e z j a
PIESZCZOTA METAFIZYCZNA AUTOR: JAROSŁAW "TUREK" TURALSKI Ręce niewidzialne wyciągam do ciebie te w prośbie miłości modlitwie i gniewie Czy czujesz na rękach na ustach na łonie że gładzą cię ciągle i pieszczą me dłonie Wiatr włosy rozwiewa za uchem łaskocze a po kręgosłupie przebiegają dreszcze co myślisz gdy ciało wyprężasz lubieżnie a oczy wciąż szepczą trwaj pieszczoto - jeszcze.
- 42 Via Appia
Inkaustus.pl P o e z j a
JAK ODNALEŹĆ AUTOR: PAWEŁ B RONICKI Jak odnaleźć pokrzepienie Zatracone w słów powodzi, Aby móc nowym marzeniem Skute serce rozpogodzić?! Jak odzyskać zwiędły czas Utracony już na starcie I zamienić zimny głaz W Asa na ostatniej karcie?! Jak zakończyć lot koszący I się wznieść znów na wyżyny, Gdy nadziei cień parzący, Z wiary za to - dym spaliny?! Jak nauczyć się spojrzenia, Które będzie drogowskazem I uczyni, że się zmieniać Już nie będzie myśl w odrazę?! Jak dokonać, żeby treści Przyswajane przez te lata Zamiast zmieniać w smak boleści Wiedzę niosły z nas dla świata? Jak zamienić podłe słowa W proste i szczere owacje Aby dumę swą zachować I odnaleźć własne racje?! Czy naprawdę najpierw szlochać Trzeba, że tak ciężko przeżyć, Aby mocno zacząć kochać I na serio w to uwierzyć?!
- 43 Via Appia
Inkaustus.pl P o e z j a
LEKCJA GEOMETRII AUTOR: JAROSŁAW "TUREK" TURALSKI Dwie połowy są nierówne nie pomaga geometria dusza na dwie pękła również cóż do rzeczy ma symetria Usta chłoną, węzły chłoną oczy chłoną, uszy chłoną wszystko żywe albo martwe Tylko taka jest symetria Tylko taka geometria Mózgi: białe, szare, czarne! Nie porazi widok myszy ona leży nic nie czuje zamroczona dawką ciszy gdzieś w przestworza ulatuje Będzie tęcza, ale szara i kobieta, chociaż stara wszystko żywe albo martwe Ona czuje, jeśli czuje Kim się czuje, kogo czuje Mózgi: białe, szare, czarne? Dawca życia, siewca śmierci On najstarszą geometrią bo nauczył swoje dzieci co prawdziwą jest symetrią.
- 44 Via Appia
Inkaustus.pl P o e z j a
OAUTOR OBROTACH : PIOTR KNASIECKI Już od pierwszego dnia Stworzenia Wszystko się kręci wokół siebie Kurz w tkniętej blaskiem smudze cienia I gwiazdy na sklepionym niebie Wiruje każdy stan skupienia W ziarnach atomów ciągły obrót Od totalnego zakręcenia Chciałby ucieczkę znaleźć człowiek Lecz nie da rady gdyż na powrót Od rana kręci mu się w głowie Wiruje wszechświat od niechcenia Kręci się biznes gdyś obrotny Czasem zastygam ze zdumienia Gdy w skroniach dudni puls dwukrotny Że Pan Bóg oparł plan zbawienia Na ruchach posuwisto-zwrotnych
- 45 Via Appia
Inkaustus.pl S h o r t y
REKLAMY I IGRZYSK!, ZAKRZYKNĄŁ LUD
B
AUTOR: PRZEMYSŁAW MAŁACHA
iegł przez rozgrzane lampami plazmowymi ulice. Był 23 sierpnia. Dawniej to słońce, nie lampy, nagrzewało w sierpniu ulice. Nie pamiętał tamtych czasów. Wspomnienia ginęły w chmurze pyłów i gazów, przesłaniających niebo. 23 sierpnia, godziny szczytu. Przepychał się przez tłum. Potrącał przechodniów i maszyny do spowiedzi, a to go spowalniało. A przecież musiał na czas dotrzeć do celu, musiał! Jeśli mu się to nie uda… Wolał nawet nie myśleć, co się wtedy stanie. I tak miał szczęście, że udało mu się zgubić wszystkich Łowców. Wpadł na wysoką blondynkę, która wyszła z mijanego właśnie solarium. Kobieta przewróciła się,
a on poleciał na nią. Dosłownie, nie w przenośni – nie cierpiał plastiku, różu i silikonu. - Co pan…? – zaczęła i urwała w pół zdania, kiedy spojrzała w jego oczy. Czy aż taka wyzierała z nich determinacja? Warknął coś niezrozumiale w odpowiedzi, zerwał się na nogi i pobiegł dalej, nie oglądając się za siebie. Skręcił w jakiś boczny, niezatłoczony zaułek i przystanął na chwilę. Musnął dło-
nią małą tabliczkę wszczepioną za uchem. Wyświetlił przed oczami holo mapy tego okręgu i chwilę je studiował. W końcu ruszył dalej. Przeskoczył przez mur, którym kończył się zaułek, po czym puścił się wąskimi i pustymi uliczkami, mając w pamięci trasę, którą sobie przed chwilą wyznaczył. Po niecałych dziesięciu minutach intensywnego biegu dotarł do celu. Wszedł do starej, odrapanej budki telefonicznej i podniósł słuchawkę. Przyłożył ją do ucha i przez krótką chwilę, kilka sekund zaledwie, wsłuchiwał się w jednostajny sygnał. Uspokajał myśli. W końcu wykręcił numer. Znał go na pamięć. - Halo? – usłyszał metaliczny, zdeformowany głos. - To ja – powiedział. – Jestem. Zdążyłem. - Nie. Spóźniłeś się minutę i czternaście sekund. - Ale mój comdev...- zaczął. - Twój comdev nie ma tu nic do rzeczy – przerwał głos. – Spóźniłeś się. Możesz to sprawdzić po programie, mamy dokładne nagranie, przecież wiesz. Mężczyzna opuścił głowę, ale nadal trzymał słuchawkę przy uchu. Czasem… czasem organizatorzy bywali łaskawi… - Mamy jednak dla ciebie propozycję. Oto warunki: twoja córka traci teraz tylko prawą dłoń, zamiast życia. Podwajamy stawkę. W puli jest teraz do wygrania... uwaga… sto tysięcy! Ale jest jeden warunek. Jako dodatkowego zakładnika bierzemy twoją żonę. A celem będzie tym razem uruchomienie syreny alarmowej na okręcie zadokowanym w porcie i strzeżonym przez oddział wojska. Mają rozkazy zastrzelić każdego, kto będzie chciał się wedrzeć na pokład. Zasady takie jak zwykle - jeśli nie podołasz, zakładnicy tracą
- 46 Via Appia
Inkaustus.pl S h o r t y
PRZEMYSŁAW MAŁACHA - REKLAMY I IGRZYSK!, ZAKRZYKNĄŁ LUD życie. Jak zawsze, dzięki naszym sponsorom - bo wszyscy wiemy, jak drogie są dziś te usługi - zapewniamy żywego spowiednika i ostatnią posługę. Decyzja należy do ciebie. Przypominam, że wszystko, co mówimy, leci na żywo. Oglądają cię miliony holowidzów! Nie wytrzymał. Rozpłakał się. Taka szansa! Znowu opuścił słuchawkę. Uniósł głowę i błagalnie spojrzał w wypukłe oko jednej z wszechobecnych kamer CCTV. Nie wiedział, co ma zrobić, łzy ciekły mu po twarzy. Tak bardzo chciał ten nowy, stucalowy model holowizora 3D! Wypruwając sobie żyły w, o ironio, fabryce holoekranów, nigdy nie będzie mógł sobie na niego pozwolić. Z drugiej strony szkoda mu było żony, w końcu byli razem całe trzy lata... Tyle samo miała ich córka, jej było mu jeszcze bardziej szkoda. Czytał gdzieś, że kiedyś małżeństwa trwały po czterdzieści, pięćdziesiąt lat! Jakoś nie chciało mu się w to wierzyć. Bił się z myślami i te walkę widać było na jego twarzy. W końcu ponownie przyłożył słuchawkę do ucha. - Nie wiem, sam nie wiem czy się zdecydować – powiedział drżącym głosem. Chwilę milczał. Czy warto dodatkowo ryzykować życie żony? Był rozerwany wewnętrznie. Reklamy tego holowizora wyglądały rewelacyjnie! W końcu odezwał się. - Chcę wykorzystać ostatnie kolo ratunkowe. Poproszę o pomoc publiczność. Zapadła cisza. Po chwili w całym Mieście miliony gardeł spragnionych rozrywki zawyło w jednogłośnej aprobacie.
NEWS Z RADOŚCIĄ INFORMUJEMY, ŻE FORUM INKAUSTUS. PL ZOSTAŁO MIANOWANE
ZŁOTYM FORUM MIESIĄCA
W EDYCJI CZERWIEC- LIPIEC 2010 KONKURSU ORGANIZOWANEGO PRZEZ STRONĘ MYBB SITE. PL!
- 47 Via Appia
Inkaustus.pl S h o r t y
SZAFA WYCHODZI, JA ZOSTAJĘ AUTOR: MARCIN B RZOSTOWSKI
G
dy nie mam z kim pogadać, to rozmawiam z rzeczami. Tematy mamy różne, a i dyskusja potrafi być ciekawa. Najbardziej lubię kredens, który przeszedł niejedno i wie o życiu tyle, że nigdy nie wiem, co powie. Czasami wtrąci coś lampa i bywa zabawnie. Są jednak sprzęty, z którymi ciężko złapać kontakt. Na przykład z krzesłem gadka zawsze wychodziła mi krzywo. Tak samo jest z obrazem, do którego można mówić godzinami i nie usłyszy człowiek w zamian złamanego słowa. Natomiast szafa... Ta to ma gadane! Skrzypi na wszystkie strony, ale jest zupełnie do rzeczy. Zdarzają się jednak dni, gdy stroi fochy i ciężko z nią wytrzymać. Tak było wczoraj, gdy wybierałem się na randkę. Na Arlecie zależało mi od dawna i postanowiłem wyglądać zabójczo. Stanąłem więc przed szafą i zagaiłem: - To co mam włożyć? - Garnitur. - No, co ty? - Przynajmniej będziesz wyglądał jak człowiek. - Garnitur to obciach. Założę sweterek. - Który? - W paseczki. - Po moim trupie! - zaskrzypiała szafa. - Nic z tego! Podszedłem do szafy, przekręciłem klucz, ale nie chciała się otworzyć. Dlatego z całą surowością, na jaką było mnie stać, powiedziałem: - Daj mi sweterek. - Nie. - Nie żartuj. - Nic z tego! Podrapałem się w czerep, spojrzałem na zegarek i zrozumiałem, że do spotkania pozostał kwadrans. W końcu nie wytrzymałem i krzyknąłem: - Oddawaj sweterek! - Nie. - Nie rżnij księżniczki, bo nie jesteś gdańska! - Cham! - padło w odpowiedzi. - Wychodzę!
- 48 Via Appia
Inkaustus.pl S h o r t y
P
KRACZYDŁA AUTOR: MAREK JASTRZĄB
1. rzeptaszenie stało się ciałem; na dzień dzisiejszy jest nas dziesięć, no, może dwaopowiadały się za nieskrępowanym znoszeniem dzieścia miliardów z hakiem i całym pogłowiem obijamy się na drzewach. Na- jaj, tomiast na dzień wczorajszy było nas, średnio li2. cząc, ze dwa razy mniej. zawzięły się na nas złośliwie postanawiając przePoprzednio nie mogliśmy swobodnie drzeć mordy, bo każdy ptaszek miał swoją prywatną gałąź, ko- kształcić się w liczebniejsze stado i zajęły się nanar z podsłuchem przebranym za dzięcioła. Teraz, uczaniem śpiewu. jak wszyscy, mamy sublokatorów. Im kto szybciej zawodzi, tym prędzej wywrzeszczy sobie większą substancję odpoczynkową, tego co rychlej przenoszą aż pod koronę drzewa, gdzie przewidziano dla namolnych większe metraże, znośne warunki, istne raje. Z czasem i dla nich wprowadzono szlaban na kłapanie dziobem. Kto został przyłapany na lamentowaniu bez zezwolenia i pytlował na dziko, tracił prawo do stałego zasiedlania gałęzi. Z punktu dostawał skierowanie do bajora na zadupiu i tam, do upadłego, mógł zajmować się roszczeniami. Niewielu więc było chętnych do oficjalnego kręcenia dziobem. Ten, co pomstował po cichu i na pół gwizdka, bez uprzedzenia zostawał odgórnie doceniony i mógł dopraszać się podciągnięcia pod ulgowy przepis gwarantujący możliwość zasiedlenia całego drzewa. Wtedy wywyższał się na swojej powierzchni, puszył się, szarogęsił i kokosił ze swoją metrażową pomyślnością, aż wszystkich przestrzennie upośledzonych za mocno kłuło to w oczy i nie było wyjścia: musieliśmy przywołać go do porządku i, dla przykładu, walić go w cztery litery, by nabył ogłady. A cały ten galimatias z zagęszczeniem powstał z powodu wron; wrony od zamierzchłych czasów żyły w opozycji do logiki:
- 49 Via Appia
Inkaustus.pl S h o r t y
C
NAOCZNIE AUTOR: EL TIGRE
o roku, na jesień, jechaliśmy nad jezioro. Rodzice potrzebowali odrobinę odpoczynku od natłoku miasta. Uwielbiałem: pakować się, składać ubrania i ręczniki a także samą trasę samochodem. Siostra zawsze nagrywała płytę z popularnymi piosenkami, do których wymyślaliśmy swoje własne, oryginalne teksty. Dzięki temu podróż nie zdawała się wcale długa. Na miejscu, zaraz po wrzuceniu bagażu przez próg, musieliśmy pobiec przywitać się z huśtawką na gałęzi drzewa i cegłówkami ułożonymi w stół do grania w wojnę. Ojciec powtarzał zawsze, żebyśmy nie odpływali za daleko. Tego razu jednak czuliśmy się już dostatecznie dorośli, by wykroczyć poza obszar mielizny. Wyciągnęliśmy więc tratwę, do tej pory skrzętnie schowaną w krzakach. Po zreperowaniu kilku spróchniałych wiązań, położyliśmy ją na wodzie. Odrzuciliśmy wesoło trampki, niczym birety na zakończeniu studiów. Kiedy tafla na mieliźnie przestała być już przejrzysta, rozpostarły się przed nami połacie błękitu. To był niesamowity widok. Zaczęliśmy wiosłować jeszcze bardziej zacięcie. Po chwili wpłynęliśmy na wody ciemne niczym czeluście piekielne… I nagle uderzyła nas fala powieki.
- 50 Via Appia
Inkaustus.pl P i a s k o w n i c a
PUSZAK AUTOR: JAROSŁAW "TUREK" TURALSKI Mały puszaczek nad rzeką futerko czesał wytrwale Wstał wcześnie rano i szyszką włosy szczotkował z zapałem I był już piękny puszysty koło południa - nie wcześniej Lecz wiatr mu zmierzwił futerko puszak to przeżył boleśnie Więc od południa znów czesał aż szyszka w łapkach trzeszczała Wieczorem skończył lecz burza znowu mu włoski rozwiała.
- 51 Via Appia
Inkaustus.pl P i a s k o w n i c a
KRÓLICZEK AUTOR: JAROSŁAW "TUREK" TURALSKI Kim króliczki małe są a kim nie są chociaż śpią co na wiosnę gada deszcz i gdzie jesteś jeśli chcesz Zieleń groszku cieszy mnie i króliczka w jego śnie elektryczny płynie prąd dokąd idę a nie skąd Czy króliczek przerwie sen gdy zaśpiewam refren ten: „Uszka jak dwa strączki masz czy mi chociaż jedno dasz ?”
- 52 Via Appia
Inkaustus.pl P i a s k o w n i c a
RENIFEREK AUTOR: JAROSŁAW "TUREK" TURALSKI Reniferek malutki miał czerwone futerko matce rzekł w świat wyruszam i powrócę nieprędko Tuż na leśnej polanie spotkał młodą ośliczkę żuła trawę pomału wyglądała prześlicznie więc zakochał się nagle i swój rozum gdzieś zgubił wiedząc raczej niewiele czule do niej przemówił Słuchaj piękna sarenko nie namyślaj się długo pasujemy do siebie czy zostaniesz mą lubą? Renie mój ty zabawny jesteś jeszcze zbyt młody ale osioł jest z ciebie dałeś tego dowody Wracaj prędko do mamy nie zawracaj mi głowy dość mam ciebie głuptasku koniec naszej rozmowy.
- 53 Via Appia
Inkaustus.pl P o g r a n i c z
ANIMATOR WYWIAD MICHAŁA OLEJARSKIEGO Z ROBERTEM NOWAKIEM
a
Przedmowa: Pod pseudonimem Robert Nowak 2. Dlaczego poszedłeś w kierunku animacji? ukrywa się absolwent studiów technicznych, na których wyspecjalizował się w grafice i animacji komW pewnym sensie animacja komputerowa to puterowej. Zgodził się on dać odpowiedzi na kilka dziedzina filmu, gdzie aktorami są wykorzystywane pytań. Może przekona to kogoś do obrania podob- przez animatora wirtualne "kukiełki". Dzięki temu nej ścieżki? każdy ma okazje opowiedzieć całkiem nieprawdopodobne historie na pozór nie mające nic wspólne1. Opowiedz, proszę, jak się zaczęły Twoje po- go z rzeczywistością. Przekazywać własne myśli, czątki z grafiką komputerową? wizje, bawić i szokować, czego zresztą próbują ludzie na całym świecie. Wszystko miało swój początek przy grach komputerowych, ze szczególnym nastawieniem na gry 3. Czym się inspirujesz przy swoich pracach? FPP (gry z perspektywy pierwszej osoby - dop. redakcja). Następnym milowym krokem była chęć Przede wszystkim filmem, ponieważ obraz ma tworzenia lokacji dla tych ulubionych - Unreal To- dla ludzi najpotężniejszą siłę przekazu i inspiracji. urnament, Quake 3 i Return do Castle Wolfenstein. Oczywiście w tym celu zapoznaję się z produkcjami zarówno animowanymi jak i fabularymi. Nie ważne Później spróbowałem swoich sił w krótkich ma- dla mnie, jak stary jest ten film, czy z jakiego zakątchinimach (gatunek animacji tworzonej na silniku ka świata pochodzi. Staram się jedynie omijać szewybranej gry). Mój wybór padł na engine Return to rokim łukiem wszelkie "megaprodukcje" rodem castle Wolfenstein, dzięki czemu poznałem pro- z Hollywoodu. gram 3DsMax i zacząłem stawiać pierwsze kroki w tym właśnie programie.
- 54 Via Appia
Inkaustus.pl P o g r a n i c z a
AUTOREK - JAKIŚ TAKIŚ TYTUŁ Chomet. Na dzień dzisiejszy jest autorem ledwie dwóch filmów, krótko i długo-metrażowego, a mimo to uważam jego prace za genialne połączenie oryginalnego designu postaci, ciekawej historii i humoru. Już niedługo ukaże się najnowsze dzieło francuskiego mistrza - 'The Illusionist', tym razem historia oparta będzie na scenariuszu samego Jacques'a Tati. Nie mogę się już doczekać kiedy będę mógł zawiesić na niej oko.
6. Czy uważasz, że czeka Cię łatwa przy4. Możesz opisać nam na czym polega praca szłość jako animatora? W Polsce? Na świecie? animatora? Animacja komputerowa cały czas się rozwija na Sposobów animacji są dziesiątki, a z kolejnymi latami rozwoju przychodzą kolejne. Różni animato- świecie. Oczywiście największy rozpęd w tym kierzy pracują całkiem innymi metodam, i posługują runku jest w USA. gdzie przemysł ten jest w chwili się zupełnie innymi narzędziami. Tym narzędziem obecnej niezwykle konkurencyjny. W Polsce nie może być najzwyklejszy ołówek w animacji tradycjy- ma jeszcze wielu animatorów, co pozwala mi mieć nej, poprzez plastelinę przy robieniu filmu stop-mo- nadzieje na znalezienie pracy w niedalekiej przytion aż po przechwytywanie i czyszczenie szłości. W zawodzie tym, jak w wielu innych, szczeMotionCapture, która polega na zgrywaniu ruchów gólnie związanymi z przemysłem IT, trzeba się ciała żywego człowieka przy pomocy specjalistycz- nieustannie rozwijać, poznawać technologie i aktualizować z prędkością światła wykorzystywane nej aparatury. oprogramowanie. to satysfakcja z 'dawania życia' wirtual5. Posiadasz swoich idoli w świecie animacji? nymMimo postaciom i imitacji świata jest na tyle duża, że Moim niedoścignionym wzorem jest Sylvain warto próbować sił w tej dziedzinie.
Inkaustus.pl P o g r a n i c z
W OBIEKTYWIE AMATORA GALERIA: MARTA D UBIEL
a
- 56 Via Appia
Inkaustus.pl P o g r a n i c z a
GAERIA - MARTA D UBIEL Sposób życia... Ludzie mają wiele różnorakich talentów. Jedni poruszają nasze serca śpiewem inni oczarowują malarstwem, jeszcze inni lepią z plasteliny pieski i kotki, a Marta fotografuje. Przy czym nie traktuje tego z jakąkolwiek dozą niezwykłości, a wręcz przeciwnie. W obecnych czasach to raczej normalność, bowiem wejście fotografii w świat cyfrowy pozwolił robić zdjęcia wszystkim. Warto jednak wspomnieć, że „posiadanie lustrzanki nie uczyni z nas prawdziwego fotografa, tylko posiadacza lustrzanki”. Kim w takim razie jest Marta: posiadaczem, czy już fotografem? Autorka galerii ma zaledwie dwadzieścia lat, a fotografuje od pięciu. Studiuje socjologię reklamy i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Imprezuje, gra w siatkówkę, jeżdzi na rowerze i uwielbia objadać się lodami.
- 57 Via Appia
Inkaustus.pl P o g r a n i c z
GAERIA - MARTA D UBIEL Gdy tylko ma wolną chwilę, bierze aparat i rusza w świat. Kocha to, wkładając w fotografowanie całe serce. Większość wykonanych przez Martę fotografii to zdjęcia robione "przy okazji", podczas wyjazdów czy wakacji. Uwielbia chodzić po górach prawie tak samo jak robić zdjęcia, więc obie te pasje idealnie się ze uzupełniają. Wielu ludzi pyta, czy nie chciała iść do technikum fotograficznego, studiować na ASP, ale zdecydowanie temu zaprzecza. Fotografia to dla niej sposób wyrażenia siebie, własnych pragnień i potrzeby ekspresji. Zarabianie na życie? Przymus? Stres z powodu terminów? To nie dla Marty. Woli robić to z uśmiechem na twarzy, wtedy kiedy ma ochotę, robiąc to starannie. Jest amatorem. Nie wstydzi się tego, co nie znaczy, że nie chce być coraz lepsza. Jej pragnieniem jest dojście do perfekcji, co za tym idzie poczuć się spełnioną.
a
WIĘCEJ ZDJĘĆ MARTY MOŻECIE ZNALEŹĆ POD ADRESEM: HTTP://TRUSKAWKOVA. DIGART. PL/
- 58 Via Appia
P u b l i c y s t y k a
Inkaustus.pl
POLISH INVADARTS W FABRYCE
AUTOR: ANNA LEWANDOWSKA, ZRÓDŁO: WWW. LEEDS-MANCHESTER. PL
C
zy Polak w Wielkiej Brytanii jest tylko robolem? Otóż po pierwsze tak, po drugie nie. Tak, bo emigracja post-2004 twórczo żyć potrafi i to udowadnia; nie, bo skutecznie obala stereotyp Polaka tylko i wyłącznie robola. W sobotę 12 czerwca w Polskim Ośrodku w Leeds odbyła się wystawa pod nazwą Fabryka Pozytywnych Emocji. Była to druga impreza kolektywu artystycznego Polish InvadARTs, który zainicjował swoją działalność w listopadzie 2008 roku. Wystawa spotkała się z niemałym zainteresowaniem, przyciągając w fabryczne podwoje różnorodne grono zwiedzających – dorosłych, dzieci, świeckich i duchownych, przyjaciół przyjaciół i znajomych. InvadARTsom udało się również zainteresować sobą media i stowarzyszenia kulturalne. Fabrykę odwiedziła telewizja internetowa tvpl.tv, radio Humber, portal internetowy londynek.net oraz przedstawicielka Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego w Londynie. W wystawie wzięli udział fotografowie: Radek Ja-
nicki, Karol Wyszyński i Paweł Łuszkiewicz oraz fotografki: Dorota Kordecka, Asia Pawlak i Ola Giżewska, która oprócz fotografii pokazała również swoje grafiki i animacje. Irek Tankpetrol prezentował street art, Dorota Kmiecik plakaty i wlepki, Justyna Kmiecik grafiki transferowane następnie na tkaninę. Paulina Łuszkiewicz body painiting, Norbert Stachurski malarstwo, Przemek Małacha literaturę, Paweł Godlewski animację, Agata Szmytka i Magda Drobnik pokazały wyroby z filcu, Ewa Piechota biżuterię z kamieni szlachetnych. Zwiedzający Fabrykę, mogli zakupić wystawiane prace. Wejście na wystawę umożliwiały fabryczne karty wstępu, nabywane i stemplowane na miejscu. InavdARTsi, tak jak na fabrykę przystało, ubrani byli w robocze fartuchy i nie tylko prezentowali swoje prace, ale także pokazywali proces twórczy, próbując zaangażować zwiedzających. Ola tworzyła z dziećmi rysunki, Paulina wykańczała swoje srebrno-złote dzieło na żywej modelce, a także malowała twarze dzieci, Magda z Agatą pokazały, jak z wełny ufilcowac szal. Irek tworzył na miejscu grafitti. Karol i Radek w srebrnej izolatce realizowali interaktywny projekt fotograficzny, z którego powstanie seria animownaych gifow przedstawiajacych zmiany w emocjach, poddanych eksperymentowi osób. W kąciku literackim można było m.in. dopisać dalszy ciąg do rozpoczętego opowiadania. Podczas wystawy, prezentowane były animacje poklatkowe zrealizowane przez Olę, pt. Circles i Kres-kówka, z muzyką Radka. O godzinie 22:00 swój pokaz miała animacja Pawła pt. Peter and the Wolves, która
- 59 Via Appia
P u b l i c y s t y k a
Inkaustus.pl
ANNA LEWANDOWSKA - POLISH INVADARTS W FABRYCE była jednocześnie jego pracą dyplomowa. Warto wspomnieć, że Paweł, tegoroczny absolwent Multimedia Desing na Universytecie Huddersfield, zdobył za nią pierwszą nagrodę przyznawaną przez niezależnego egzaminatora, dyrektora artystycznego firmy Roxter Games. Po godzinie 22:00 i pięciu minutach dla fotoreporterów, rozpoczęło się after party z muzyka minimal, DnB i house tworzone wspólnie przez DJ Bonn’a, Pj’a, Nair’a i Slug’a. Dla InvadARTsów Fabryka była niemałym przeżyciem. Impreza tworzona po godzinach, nocami, często do białego rana była dla nich testem osobowości, charakterów i umiejętności nie tylko organizacyjnych, ale też kompromisu. Pozostaje mieć nadzieję, że InvadARTsom wystarczy weny, odwagi i entuzjazmu do dalszych przejawów pracy twórczej, a także chęci dzielenia się z szerszą publicznością pozytywnymi emocjami, które Fabryka miała na celu wygenerować.
Grupa Polish InvadARTs chciałaby podziękować wszystkim sponsorom, dzięki którym realizacja wystawy była możliwa. Dziękujemy również patronom medialnym, którzy pomogli nam nagłośnić wydarzenie; a także wszystkim osobom z grupy wsparcia technicznego, bez których nie powstałyby chociażby ścianki wystawowe. Dziękujemy także Kasi i jej pomocnikom, którzy podczas trwania wystawy prowadzili kawiarenkę
- 60 Via Appia
INFORMACJA Z RADOŚCIĄ INFORMUJEMY, ŻE WYSTAWA KULTURALNA
POLISH INVADARTS II BYŁA OBJĘTA PATRONATEM MEDIALNYM ZE STRONY FORUM
INKAUSTUS. PL
P u b l i c y s t y k a
Inkaustus.pl
CIEMNA STRONA POSTĘPU AUTOR: EL TIGRE
T
ak sobie właśnie lecą w tle The Streets. Wpadłem na chwilę w tym zalatanym moim życiu, żeby generalnie tym nielicznym, którzy tu jeszcze wpadają, powiedzieć, że w tym wszystkim jednak ważniejsze jest szaleństwo, a nie przyczyna. Nikt już dziś się nie zastanawia nad tym, dlaczego coś jest, albo dlaczego ktoś zrobił coś, albo powiedział, albo co się stało, że doszło do tego, że coś się stało... Dziś jest, bo jest i finał. Rozważań w tej kwestii niewiele i raczej nie zanosi się na zmianę w tej materii. I nie wynika to raczej ze znieczulicy, jaka obecnie panuje w ludziach. To raczej z rozkwitu egoizmu, który w dobie internetu i załatwiania wszystkiego przez komórkę święci swoje złote lata. Po raz kolejny dochodzę do wniosku, że teleportowali mnie do tej epoki z jakiejś innej, wcześniejsze. Ale, jak to mawiają, nigdy nie jest za późno... póki się nie ma skostniałej psychiki i dwustu tomów śmiesznych zasad, zawsze jest możliwość przejścia 'na ciemną stronę mocy'. Jeśli wszystkie dobre uczynki, które do tej pory zgromadziłem, były błędem (a wszystko na to wskazuje) to jedyną drogą ma być brnięcie w tej obłudzie? I tu wracamy do tego o czym pisałem na początku - nikt nie zastanawia się nad tym 'dlaczego?' ponieważ jego decyzje są tego pozbawione. W pośpiechu życia większość zatraca umiejętność zastanawiania się i dociekania. Już nie tylko 'prawdy', ale także 'możliwości zrównoważenia swojej dotychczasowej bezmyślności'. Myślenie o tym, co będzie za x lat i co trzeba w tym celu zrobić przyćmiewa im 'dzisiaj' i 'jutro'. Tak traci się osobowość. Ludzie bez osobowości nie interesują się innymi i na odwrót. Inni nie interesują się ludźmi bez osobowości. Powstaje obłuda 'spędzania czasu'... i masowa hipokryzja. Przykro mi jak to widzę, bo mamy takie piękne lato i Peugeot'y mają teraz takie piękne oczy, a najpiękniejsze z tego wszystkiego jest to, że w skrajnym zmęczeniu, po kilku godzinach marudzenia i wkurwiony z powodu braku opalenizny, ale jednak potrafię to docenić.
- 61 Via Appia
Inkaustus.pl K o n i e
NIESTETY TO CO DOBRE, SZYBKO SIĘ KOŃCZY. Wszystkim autorom i autorkom serdecznie dziękujemy za możliwość publikacji ich utworów. Tylko dzięki Wam jesteśmy w stanie się rozwijać!
c
Jesteś osobą kreatywną? Kochasz wszelakiego rodzaju literaturę, zarówno prozę, jak i poezję? Pragniesz poznać opinię o swoich utworach, bez złosliwosci i obrazliwych komentarzy?
Stała Redakcja: Artur "Kot" Białacki Michał "Zguba" Olejarski Przemek "Rootsrat" Małacha
Chcesz poprawiać swój warsztat pisarski w przyjaznym gronie? Lubisz poznawac nowych, ciekawych ludzi i jednostki bardziej szalone?
Asysta:
Jezeli na którekolwiek pytanie mozesz odpowiedziec "tak", to z radością zapraszamy na forum literackie:
El Tigre Sileana
INKAUSTUS.PL PRZYJDŹ. POCZYTAJ. POZOSTAŃ
Kontakt
FORUMINKAUSTUS@ GMAIL. COM
Do zobaczenia w następnym numerze ;)
- 62 Via Appia