2 minute read

PROZA

Next Article
NA KOŃCU

NA KOŃCU

MONIKA RUDY-MUŻA

Kraina z wyobraźni

Advertisement

Wjazd prowadził krętą, zieloną aleją świerków i brzóz – do krainy z wyobraźni. Alicja czuła się jak w ulubionej książce z dzieciństwa, przechodząc na drugą stronę lustra. To była druga strona lustra jej życia. Tu powinno wszystko wyglądać inaczej, odwrotnie – jak w odbiciu. Mężczyźni powinni być prawdomówni, przyjaciółki lojalne, pracownicy odpowiedzialni, a wszyscy ludzie ogólnie życzliwi. Nadzieja rosła z każdym zakrętem. Budynki na podwórku stały odwrócone plecami, jakby były obrażone. Ich zmrużone oczy wydawały się szklić trochę złośliwie, chłodne policzki ścian opływały wilgocią. Padało. Kamienna ścieżka chrzęściła niemiło, było cicho i pusto. Nikogo, nikogusio. Odpychanie. Wtedy z jakichś dziwnych, bocznych drzwi wynurzyła się niewielka postać. Brunetka w kapeluszu, nieduża, przyjemnie kobieca w kształcie, z szalem i koralami przewieszonymi na luźnej koszuli. – Dzień dobry, to pani, pani Rito? – Dzień dobry. – Ręka wyciągnęła się niedaleko od ciała. Alicja podała dłoń, pamiętając, żeby uścisk był porządny, ale nie za mocny. Z drugiej strony szybki, twardy dotyk, krótkie, głębokie spojrzenie i... zaczął się maraton. Tempo wycieczki było zawrotne. Alicja ledwie nadążała za gospodynią, która rzucała zdawkowe komentarze i unikała jej spojrzenia. – To jest budynek gospodarczy z salą biesiadną, tam na górze jest sporo miejsca do zagospodarowania. Alicja biegła, kątem oka zauważając duże okna na całą szczytową ścianę piętra. Piękny widok, ale na podziwianie nie było czasu. – Tu mam ogród ziołowy, ale teraz trochę zarośnięty – nie ma na to wszystko czasu. Odkąd tu jestem, dużo się zmieniło. To było gołe pole ze starą chatą i stodołą. Wyszły na łąkę, która pięła się pod górę – otwarta przestrzeń z przeszkodą w postaci wiaty na ognisko. – A skąd pani pochodzi? – Zdążyła zarzucić wędkę Alicja. – Ja? – Rzuciła przez plecy kobieta. – Znikąd. Alicja czuła, że w tym tempie nie zdąży nie tylko poczuć tego miejsca, ale nawet go zobaczyć, a jednocześnie zaczynała się obawiać, czy to o to chodziło. Mokre tenisówki nie pomagały. Dotarły – nie! dobiegły – do dziwnego małego budyneczku z patelniami na ścianie frontowej i Babą Jagą na dachu. – To chata wiedźmy. Miała być moim miejscem ucieczki od ludzi, a tymczasem ludzie właśnie tu najbardziej lubią być. Alicja weszła do środka i od razu poczuła ten klimat. Widziała siebie na fotelu przy żeliwnej kozie w kącie pod schodami, czytającą ulubione kryminały i podjadającą suszone jabłka. Spojrzała na żywotną właścicielkę: – Czy pani jest z zawodu wiedźmą? Kobieta podniosła wzrok i wreszcie zatrzymała go na Alicji dłużej. – Jestem, po babci. W trzecim pokoleniu – powiedziała. – Chodźmy się napić herbaty. Usiądziemy i porozmawiamy.

Kiedy weszły do domu, nie wiedziała, gdzie patrzeć najpierw. Na wszystkich ścianach wisiały obrazy, kapelusze, lampy, obrazy. Obrazy były pełne życia – kolorowe, błyszczące, fantazyjne. Czyje? Usiadły w niewielkim pokoju z kominkiem. Gospodyni przyniosła dzbanek z herbatą i kolorowe kubki. Włączyła muzykę. Cesária Évora snuła jakąś rzewną opowieść o miłości. – Pani Alicjo, jak się pani tu podoba? – Nie wiem, co powiedzieć. Tyle wrażeń. – Uśmiechała się nieśmiało. Pani Rita podeszła do komody, wyjęła z niej akcesoria i zapaliła kadzidełko. W Alicji rosła nadzieja. To by mogło być tu. Mogłoby się tu zacząć.

Graf. Simon Trewin, The Garage Press

This article is from: