Rozdział 1
MIŁUJĘ BOGA, KTÓRY MNIE MIŁUJE
Zanim nasza modlitwa stanie się spotkaniem z Bogiem, przez dłuższy czas będzie jedynie poszukiwaniem Go. Jednakże jakkolwiek by nie było, zawsze stawia nas ona przed Nim, w Jego spojrzeniu, otwiera nas na Jego głos. Maleńki robaczek zbliża się, staje przed Nieskończonym… po to, aby rozmawiać. Tak jak kiedyś, w niepokalanych czasach przed grzechem pierwszych ludzi, kiedy to Bóg i Adam, w całkowitej samotności, w ciszy wieczoru wyznawali sobie swą wzajemną miłość. Jeśli każda rozmowa zakłada uświadomienie sobie, kim są rozmówcy, to tym bardziej modlitwa powinna być miejscem, w którym stajemy się tym, kim jesteśmy: „na obraz i podobieństwo Boże!”. „Zaczynając modlitwę – pisze święta Teresa – zacznijcie ją rozmyślaniem, kto jest Ten, do którego mówić macie, a w ciągu modlitwy myślcie i pamiętajcie, kto jest Ten, z którym rozmawiacie…” (D 22, 7).
7
BÓG ŻYWY, KTÓRY MNIE ZNA Aby oddawać się modlitwie, trzeba wierzyć, że Bóg nie jest na nią obojętny. Modlitwa, w czasie której rozkoszujemy się zjednoczeniem albo też usychamy z powodu długiego oczekiwania, nie miałaby żadnego sensu, gdyby w ten czy inny sposób nie dosięgała Kogoś, kto na nią czeka. Modlić się, to wiedzieć, że Bóg żywy jest u kresu drogi, zna nas, widzi nas, kocha każdego z nas. Tak jak Pasterz, który zna swe owce i daje za nie swe życie (J 10, 14–15). Tak jak Ojciec, który „dostrzega z daleka” swego marnotrawnego syna (Łk 15, 20). „Pan patrzy z nieba, Widzi wszystkich synów ludzkich. Spogląda z miejsca, gdzie przebywa, Na wszystkich mieszkańców ziemi; On, który ukształtował każdemu z nich serce, On, który zważa na wszystkie ich czyny” (Ps 33, 13–15).
Daleko bardziej niż samotna kontemplacja poety, filozofa czy też buddysty, modlitwa jest przyjacielskim obcowaniem, miłosnym spotkaniem z Tym, który jako Jedyny może nadać sens tajemnicy naszej egzystencji. Czy bylibyśmy w stanie żyć bez ukierunkowania całego naszego życia na Tego, od którego je otrzymaliśmy? Przecież właśnie On jest Życiem. Czy płynącą rzekę można oddzielić od jej źródła? Camus powie: „Potrzebuję księżyca lub szczęścia, lub nieśmiertelności, czegoś, co może byłoby szaleństwem, lecz co nie pochodziłoby z tego świata…” (Kaligula).
Malraux nie potrafi odpowiedzieć na pytanie: „Co zrobić z duszą, jeśli nie ma ani Boga, ani Chrystusa?” (Dola człowiecza).
8
A Jean Paul Sartre, bardziej nieugięty: „Bóg mnie nie widzi, nie słyszy; Bóg mnie nie zna… Radość, łzy radości: Alleluja… Nie ma już Nieba, nie ma już Piekła: została sama Ziemia” (Diabeł i Pan Bóg).
Modlitwa jest milczącą odpowiedzią na niepewności przykrywające wiele lęków. Prowadzi do królestwa, które na pewno nie jest z tego świata, które nie jest ani księżycem, ani szaleństwem. Prowadzi do królestwa rzeczy niewidzialnych, do prawdziwych rzeczywistości. Modlitwa łączy dusze z ich boskim źródłem, od którego nie mogą się odciąć, nie umierając przy tym z wyczerpania (Iluż ludzi żyje bez własnej duszy!). Modlitwa zbliża mnie do mojego Boga żywego, który mnie widzi, słyszy i zna mnie… Alleluja… Nie ma tylko samej Ziemi… W życiu całkowicie zachwianym przypływem materializmu bardzo szybko zapomina się, że jest jednak w nas odrobina duszy, zaciera się pamięć o Bogu, jeśli zabraknie modlitwy, która przywracałaby równowagę. Modlitwa odrzuca widzenie w kondycji ludzkiej jedynie jakiegoś ważnego elementu uniwersalnego mechanizmu. Ona jest, jeśli można tak powiedzieć, odrzuceniem życia martwego. Niezależnie od tego, czy coś odczuwam, czy też nie, modlitwa wiedzie mnie od razu dalej niż najbardziej odległe gwiazdy, do których kiedykolwiek dotrze kosmonauta, do centrum Nieskończonego, do serca mojego Ojca. TAJEMNICZY BÓG, KTÓREGO ADORUJĘ W tym spotkaniu Bóg nie umniejsza się w tym, Kim jest, ani my nie stajemy się mniej ludźmi. Bezmiar dzieli nas i łączy zarazem. 9
Wystarczy powiedzieć, że Bóg jest Nieskończony. Nieskończony… Niezgłębiona tajemnica, która na zawsze pozostanie poza zasięgiem naszych najbardziej wzniosłych idei, „ponad wszelkim, choćby najwyższym, poznaniem i smakiem!” (DGK II, 4, 4). Wszystko jest niczym wobec Niego. Nie możemy nawet powiedzieć, że jesteśmy w Nim, niby kropla wody wrzucona w ocean. Bóg nieogarniony, Bóg wiekuisty, Ten, który JEST… Na modlitwie Bóg stopniowo odsłania okrywającą Go zasłonę, wtedy duszę przytłacza bezsilność. Jednak jest szczęśliwa, ponieważ pomimo tych smutnych oznak, czuje się zanurzona w prawdzie, w pokoju danym przez prawdę. Bóg stopniowo zrywa ziemskie więzy, zwyczaje umysłu, metody starego człowieka. Wznosi ku sobie, przebóstwia, oczyszcza spojrzenie, przysposabia do siebie. Poczucie wielkiej nędzy wstrząsa wtedy duszą. Cóż za zubożenie! Tyle świateł zgasło, minęła cała gorliwość. Pustka, pokusa pustki… Właśnie wtedy następuje chwila boskiego ubogacania. Nie odczuwamy tego, ponieważ to bogactwo bardzo różni się od innych! Bóg przestaje być zagadnieniem do omówienia na poziomie naszych ograniczonych możliwości; jest tajemnicą do adorowania z zamkniętymi oczyma. Wtedy jesteśmy bliżej prawdy niż gdy sądziliśmy, że coś z tego rozumiemy. Tak jak Mojżesz wchodził w obłok, aby zobaczyć Boga, tak modlitwa wprowadza nas w głębię ciemnej nocy, którą jest dla nas Światłość. Wtedy wszystko pragnie się wyciszyć i pozostaje nam jedynie milczący język miłości. „O głębokości bogactw, mądrości i wiedzy Boga! Jakże niezbadane są Jego wyroki i nie do wyśledzenia Jego drogi!” (Rz 11, 33).
10
Modlitwa jest przyjacielskim obcowaniem, miłosnym spotkaniem z Tym, który jako Jedyny może nadać sens tajemnicy naszej egzystencji.
BÓG CAŁKIEM BLISKI, KTÓREGO WIDZĘ Oto Bóg rozbił swój namiot wśród nas. Oto Niewidzialny ukazał się naszym cielesnym oczom, pozwolił się miłować naszym sercom z ciała. Przyszedł wrzucić ziarna bóstwa w ziemię dusz. „Jestem Chlebem… Jestem Drogą… Jestem Bramą…” (por. J 6, 51; 14, 6; 10, 7). Można bardzo szybko o tym zapomnieć, gdy modlitwę ogarniają ciemności, a wszelkie rozważanie sprawia trudności. Można nawet pomyśleć, że patrzenie na człowieczeństwo Chrystusa, Jego słowa i gesty, zaszkodziłoby ciszy czystszej kontemplacji. Święta Teresa doświadczyła tej pokusy: „Och, Panie mojej duszy! Boże mój, Jezu Chryste ukrzyżowany! Za każdym razem, gdy przypomnę sobie to przekonanie, napełnia mnie to udręką… Czy to możliwe, Panie mój, że choćby przez jedną godzinę mieściło mi się w głowie, że Ty miałbyś mi przeszkadzać dla większego dobra?” (Ż 22). „Ten sposób modlitwy polegający na trwaniu w towarzystwie Zbawiciela przynosi pożytek wszystkim stanom” (Ż 12). „Tak dobrego przyjaciela nigdy nie powinnaś odstępować” (D 26, 1).
Św. Jan od Krzyża powie także: „Po pierwsze: trzeba mieć ciągłe pragnienie naśladowania we wszystkim Chrystusa, starając się upodobnić życie swoje do Jego życia, nad którym często trzeba rozmyślać, by je umieć naśladować i zachowywać się
12
we wszystkich okolicznościach tak, jak On by się zachowywał” (DGK I, 13, 3). „Droga do Boga… opiera się na jednej niezbędnej rzeczy, to jest na umiejętności prawdziwego zaparcia się siebie tak co do zmysłów, jak i co do ducha, na cierpieniu dla Chrystusa i unicestwieniu się we wszystkim.… Postęp bowiem to nic innego jak tylko naśladowanie Chrystusa… Nikt nie przychodzi do Ojca, jeno przez Niego…” (DGK II, 7, 8).
Nie można w to wątpić, skoro Chrystus przyjął naszą ludzką naturę tylko po to, aby nam przekazać swoją własną. Nazywa nas przyjaciółmi. Więcej, swoimi członkami! Jak latorośle złączone z winnym krzewem, tak my przyjmujemy Jego życie, a nasze wznosi się ku Niemu. On oddaje się nam jako pokarm, aby razem z nami urzeczywistnić najściślejsze zjednoczenie, jakie można sobie wyobrazić. Przyszedł nas uzdrowić, mówić do nas, prowadzić nas, porwać nas ze sobą. „Przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem. Znacie drogę, dokąd Ja idę” (J 14, 3–4). „Nadchodzi godzina, kiedy już nie będę wam mówił w przypowieściach, ale całkiem otwarcie oznajmię wam o Ojcu” (J 16, 25). „Ojcze, chcę, aby także ci, których Mi dałeś, byli ze Mną tam, gdzie Ja jestem, aby widzieli chwałę moją, którą Mi dałeś” (J 17, 24).
Nigdy nie powinniśmy udawać się na modlitwę, zwłaszcza w początkowym okresie – a początki bywają długie! – nie mając przy sobie Ewangelii lub jakiejś dobrej książki
13
o Chrystusie. Nie po to, aby przymuszać się do rozważania jakiegoś fragmentu, lecz by mieć przy sobie najpewniejszy środek, dzięki któremu nie będziemy na próżno się błąkać, gdy Bóg sam nie zapewnia skupienia się w Jego obecności. Mała Teresa zwierza się nam, że w czasie swych ubogich modlitw karmiła się „nade wszystko” Ewangelią. „Uobecnić Chrystusa i pozwolić Mu żyć w sobie jest najwyższym stopniem doskonałości. Zjednoczeni z Jezusem, zatopieni w Nim, jesteśmy u kresu naszego wspinania się i już na naszym miejscu w wieczności” (Eugeniusz Maria od Dzieciątka Jezus OCD). „W Nim wszystkie skarby mądrości i wiedzy są ukryte” (Kol 2, 3).
W ten sposób modlitwa zatrzymuje nas przy Bogu żywym, nieskończenie dalekim, a jednak tak bliskim. Tego nie nauczymy się z książek. Jedynie osobiste doświadczenie, nawet gdy okoliczności sprawiają, że jest ono krótkie, może rozbudzić poczucie Boga. Nikt nie będzie mógł się temu przeciwstawić. Julian Green mówił: „Jakich by nie użyto argumentów przeciwko chrześcijaństwu, jest coś, czemu nie da się w żaden sposób zaprzeczyć… «Przemówiłeś do mnie i usłyszałem Twój głos»” (Dziennik).
„Oto jestem”, mówi modlitwa. Oto dusza w niewidzialnej dłoni Boga. In manus tuas Domine… Usłyszała głos swego Zbawcy, nie było innych argumentów, ofiarowała siebie i czeka. To jego miłość, to jego Męka. Modlitwa jest dziełem miłości. Miłuję Boga, który mnie miłuje…