Rafał Kalinowski

Page 1

Tadeusz Żychiewicz

Rafał Kalinowski Wydawnictwo Karmelitów Bosych



Tadeusz Żychiewicz

Rafał Kalinowski

Wydawnictwo Karmelitów Bosych


© Copyright by Wydawnictwo Karmelitów Bosych Kraków 2007 Wydanie II Projekt okładki, design & dtp: Paweł Matyjewicz Fotografie: © Archiwum Wydawnictwa Imprimi potest: o. Albert Wach OCD, prowincjał Kraków, 17.12.2007 r., nr 627/2007 Wydawnictwo Karmelitów Bosych 31-222 Kraków, ul. Z. Glogera 5 tel.: (0-12) 416-85-00, (0-12) 416-85-01 fax: (0-12) 416-85-02 Zapraszamy do Księgarni Internetowej www.wkb.krakow.pl www.karmel.pl e-mail: wydawnictwo@wkb.krakow.pl wydawnictwo@karmel.pl

ISBN 978-83-7305-285-7


SZTABSKAPITAN



P

an Andrzej Kalinowski przechowywał w szufladzie biurka pisane świadectwa niegdysiejszej drobnoziemiańskiej przeszłości rodziny – z czasów, gdy dziadowie byli jeszcze właścicielami dwóch wiosek w ziemi grodzińskiej: Kalinowa i Kalinówki. Nawiasem rzekłszy, Kalinowskich było zatrzęsienie, w samym Wilnie parę rodzin o tym nazwisku, zupełnie ze sobą niespokrewnionych: gdzie tylko była jakaś Kalina, Kalinów albo Kalinówka, tam byli też i Kalinowscy, nie zawsze z tego samego pnia – od rodzin z koligacjami magnacko-hetmańskimi aż po zaściankowo-szlacheckie. A nawet i człek siermiężny z jakiegoś Kalinowa, jeśli zdołał wyrwać się z poddaństwa, jakże inaczej miał się pisać? Pan Andrzej miał klejnot szlachecki, lecz jego ziemiaństwo należało już do przeszłości rodzinnej. On sam był bowiem profesorem gimnazjum wileńskiego, dość skromnie uposażonym państwową pensyjką. Ożenił się z Józefą Polańską z Mińszczyzny,


10

która wszakże umarła mu po trzyletnim zaledwie pożyciu, zostawiając dwóch synów: Wiktora i Józefa. Drugą jego żoną za dyspensą papieską została siostra zmarłej, Wiktoria; odbił ją początkującemu literatowi, który nazywał się Józef Ignacy Kraszewski. Co zapewne nie było zbyt trudne, jako że Wiktoria z Kalinowskim znali się i lubili od dawna, i ona to po śmierci siostry od razu zajęła się sierotami (młodszy był zupełnym niemowlęciem); ponadto, prawdę rzekłszy, pan Kraszewski był podówczas większym jeszcze golcem niż pan Kalinowski, bądź co bądź na państwowej posadzie, gdzie pensja co miesiąc regularnie. Przybyła zatem następna trójka dziatek: Emilia, Karol i Gabriel. Gdy po latach dziesięciu umarła panu Andrzejowi także i Wiktoria, po dwuletniej żałobie ożenił się w 1847 po raz trzeci, tym razem z Zofią, córką hr. Wawrzyńca Puttkamera i Marii Wereszczakówny, niegdysiejszej romantycznej miłości Adama Mickiewicza. Stać go już było na hrabskie koneksje, gdyż został profesorem, a potem dyrektorem dość elitarnego wileńskiego Instytutu Szlacheckiego. Coś z aury matczynej przeszło na pannę Zofię (o czym wspominają wprost jej synowie), była to bowiem osóbka z pozoru krucha, nadzwyczaj uczuciowa, romantycznie rozmarzona, równie (bardziej jeszcze niż pan Andrzej) pobożna, jak i z temperamentem. Przybyło zatem czworo jeszcze dziatek: Maria, Aleksander, Monika i Jerzy. Gdy rodził się najmłodszy Kalinowski – syn najstarszy


pana Andrzeja miał już lat dwadzieścia trzy. Duża rozpiętość, lecz i gromadka spora. Tak się więc złożyło, że urodzony 1 września 1835 Józef Kalinowski, znany raczej pod swoim zakonnym imieniem Rafał, rodzonej swej matki nie pamiętał wcale (bo i jaka może być pamięć oseska?), za matkę prawdziwą uważał drugą żonę swego ojca i opłakiwał ją szczerze, gdy (miał wtedy lat dziesięć) zmarła mu. Do trzeciej żony ojca mówił wprawdzie „mamo” (w listach: „droga mamo”), lecz miało to już odcień zgoła inny. Była od niego starsza metryką zaledwie o siedem lat, usposobieniem zaś niezniszczalnie młoda; nawet jej najmłodszy, ledwie wyrósłszy z krótkich portek, mawiał: „ach, jak młodo mama sądzi!”. Ponadto dla dość ścisłej umysłowości Józefa romantyzm Zofii z Puttkamerów zasługiwał raczej na serdeczną, przyjazną opiekuńczość niż synowskie poddanie. On sam romantykiem nie był. Przynajmniej nie był nim w guście epoki; uwaga o tyle istotna, że istnieje także i taka dziwna rzecz, jak romantyzm inżynierów, ale o tym już na innym miejscu. Dowodzą niektórzy, że pani Zofia wywarła wielki wpływ wychowawczy na Józefa Kalinowskiego. Nie wydaje się to możliwe choćby z tej podstawowej racji, że widywali się i przebywali razem tylko z okazji niedziel, Świąt Bożego Narodzenia oraz Wielkanocy. A stało się tak dlatego, ponieważ dwaj najstarsi

11


12

synowie pana Andrzeja wychowywali się w Instytucie Szlacheckim, który był zakładem zamkniętym, a wakacje spędzali u dziadków Polańskich. Trudno więc mówić o bezpośrednim i bardziej intensywnym wpływie wychowawczym pani Zofii na dwóch najstarszych chłopców. Chyba, że bierze się pod uwagę okres późniejszy, już po powstaniu i deportacji. Okazało się wówczas, że pod pozorami kruchości i mgiełką romantycznego rozmarzenia kryje pani Zofia żelazną wytrwałość, rozum, inicjatywę i energię, a Józef potrafił to docenić i uznać. Zmienił się potem w jego oczach obraz pani Zofii i rzeczywiście zwierzał się jej w listach ze spraw, o których nikomu innemu nie mówił. Ale to było potem. Gdy pod koniec wieku zaczęło być głośno o o. Rafale Kalinowskim, naturalną koleją rzeczy świadomość społeczna skłonna była otoczyć aureolą wszystko, co miało z nim kontakt; także ów Instytut Szlachecki w Wilnie, założony w 1834 w budynkach zlikwidowanego kolegium pijarów przy ul. Św. Ducha, naprzeciw zamienionego na więzienie polityczne klasztoru dominikanów. Lecz współczesne mu świadectwa epoki nie mają wysokiego mniemania o Instytucie Szlacheckim, zaś jego wychowanek Jakub Gieysztor, starszy nieco kolega, kuzyn, przyjaciel i kompan Józefa Kalinowskiego, miał Instytut wprost za wylęgarnię nygusów. „Instytut Szlachecki – pisał – zakład


zamknięty, tylko dla bogatych dostępny, już w założeniu swoim miał za cel zbieranie śmietanki prowincji, która częściej łacniej by się do szumowin porównać mogła. Urządzenie było co do materialnych potrzeb i wygód bez zarzutu. Dzieci miały wszelkie wygody, stół dobry, odzież przyzwoitą, przywileje nadane zakładowi, sama nazwa szlacheckiego już go wyróżniała. Niektóre przedmioty wykładano po francusku; wszystko pochlebiało próżności rodziców. Oddawali tedy synków, już doskonale popsutych, do tego właśnie zakładu, sądząc, że to jest najodpowiedniejsze ich stanowisku. Główna więc wina była rodziców, którzy dawali złe początki, a wymagali od Instytutu, czego niejednokrotnie mieliśmy dowody, pobłażliwości i wygód”. Zaś sam późniejszy o. Rafał doda: „Pod względem religijnym nic nam nie brakowało, chyba tylko naszej dobrej woli”. Co wszakże w jego wypadku nie byłe kwestią wychowania domowego i złych wpływów: Józef Kalinowski długo miał kłopoty ze swoją wiarą i religijnością. Jeżeli nawet Jakub Gieysztor przesadza nieco w swym krytycyzmie, to i tak trudno czynić z Instytutu samą tylko świetlistość. Czemuż tedy oddano tam obu młodych Kalinowskich? Z powodów zapewne praktycznych: dzieci w domu sporo, a pan Andrzej był w Instytucie profesorem i wychowawcą, praktycznie też i dyrektorem nawet przed oficjalnym objęciem tej funk-

13


cji (gdyż poprzednik jego w dyrektorstwie, zruszczony Niemiec Haller, nie interesował się zbytnio Instytutem) – i mógł mieć synów stale na oku i pod specjalną opieką w trybie codziennym. Chłopcy zresztą nie sprawiali kłopotów, porządne były chłopaki i z dobrymi początkami domowymi.

14

Józef Kalinowski ukończył Instytut summa cum laude, ze złotym medalem, otrzymując patent dojrzałości; był pilny i bardzo zdolny, więc może nawet nie zaważyło na ocenie dyrektorstwo ojca. Co dalej? Uniwersytetu w Wilnie już nie było, na wyjazd za granicę brakło pieniędzy, pozostawał do wyboru Petersburg, Moskwa, Kijów, Dorpat. Pan Andrzej wciąż cichutko marzył o ziemi; zaproponował najstarszym synom Instytut Agronomiczny w Hory-Horkach koło Orszy. Wiktor zgodził się z ochotą, a Józef – aby nie czynić ojcu przykrości. Wyjeżdżali obaj z Wilna. Co zostawało pod powiekami poza słońcem wakacji? Pięćdziesiąt lat później notował o. Rafał: „Jeszcze dzisiaj stoi mi przed oczami wóz olbrzymi z platformą na wierzchu: stali na niej osądzeni z katem, który miał na rusztowaniu łamać nad ich głowami szablę jako znak odebrania praw dawniej zwanego stanu rycerskiego. Cały ten ponury pochód z tym przerażającym wozem ciągnął wzdłuż ulicy Św. Ducha przed oknami naszymi, z których, acz dzieci, już z gorzkim uczuciem na władze rządowe, a razem z głęboką


trwogą i drżeniem spoglądaliśmy”. Pozostała też pamięć przedziwnych inicjatyw któregoś z kacyków administracji carskiej, kiedy ulicami Wilna pędzono w konwoju z wielkim lamentem małe dzieci żydowskie, aby gdzieś w głębi rosyjskiego kraju wychować je w prawosławiu. W kościele pomisjonarskim koszary, pojezuicki kościół św. Kazimierza zamieniony w cerkiew prawosławną, w klasztorach więzienia, unicka cerkiew św. Trójcy też administracyjnie przeniesiona w prawosławie. A na pożegnanie wizyta cara Mikołaja I w Instytucie Szlacheckim: na świadectwo na świadectwo miłości, przywiązania oraz uświadomienia politycznego należało wykuć na pamięć imiona, dane osobowe, godności, rangi i tytuły wszystkich członków Domu Cesarskiego. Absolwenci Instytutu mieli przywilej otrzymywania szlif oficerskich zaledwie po sześciu miesiącach, jeśli zgłosili się do wojska, i – pod tym samym warunkiem – zapewniono też świadectwo dojrzałości tym, którzy z powodu nieuctwa nie mieli nadziei na pomyślne zdanie egzaminów. Zgłosiło się kilkunastu. I poszli w rozsypkę po zapadłych garnizonach. Koło Orszy mieszkał przyjaciel ojca, pułkownik inżynierii Henryk Nitosławski, zarazem właściciel ziemski majątku Nitosławszczyzna. Kalinowski spóźnił się do Instytutu Agronomicznego o jeden dzień, podania zostały odrzucone, zaczym pan pułkownik Nitosławski posiedział u dyrektora godzin parę

15


przy kielichu i sprawę załatwił, zaś odtąd co roku otrzymywał dyrektor bekę smakowitej ryby, sielawy, delikatesowo pluskającej w stawach Nitosławszczyzny. Nigdzie indziej w okolicy sielawy nie było.

16

Warunki w Hory-Horkach były trudne, mieszkanie trzeba było wynająć w miasteczku u Żydów, zakład był o wiorstę, młodzież łatwo się rozpijała i wałkoniła. Polacy starali się trzymać razem w kupie, lecz trudno było. Czynny był w Horkach kościół katolicki, lecz księża tak przykładni, wzorowi i cnotliwi, że nie w smak był im bliższy kontakt z młodzieżą nie nazbyt wzorową i cnotliwą. Wykładowcami byli głównie świeżo naturalizowani Niemcy, przeflancowani z Dorpatu: ludzie fachowi, akuratni i poczciwi, lecz w sposób raczej wątpliwy władający językiem rosyjskim. Gdy przybył wizytator z Petersburga, zrobiła się awantura, gdyż petersburski dygnitarz nie zrozumiał z wykładu nic. Wszelako młodzież także rosyjska, lubiła swoich Szwabów: wstał tedy jeden i drugi z oświadczeniem, że nawykli i świetnie rozumieją ten piekielny język, gdzie niemieckie słowa miały rosyjskie końcówki albo na odwrót (a że rozumieli, jako żywo – nieprawda). Józef zdobywał nowe doświadczenia. Serdecznie polubił miejscową ludność wiejską pod Orszą: były to Białorusy ciche, łagodne i dobre, że do rany przyłóż, ubodzy i szarzy jak jesien-


ne niebo, niespiesznie i śpiewnie mówiący własnym swoim językiem w pół drogi do polskiego, niedawni unici, ukazem wpędzeni w ramy urzędowego prawosławia nierzadko pod bagnetami żandarmerii. Gdzie jak gdzie, ale w wiejskiej chałupie białoruskiej polski szlachcic Kalinowski czuł się domowo i bardzo rychło nauczył się, że, wszedłszy, powitać trzeba najpierw ikony w kącie izby, a potem dopiero gospodarza, bo taki obyczaj. W jakiś dziwny sposób imponowali mu. Po półtorarocznych studiach nieśmiało przedłożył ojcu prośbę o zgodę na zmianę zawodu. Agronomia żadną miarą nie była jego zamiłowaniem. Miał umysł matematyka, pociągały go nauki ścisłe, miał naiwną zgoła cześć dla spraw technicznych i – jak zobaczymy – upatrywał w nich coś w rodzaju zbawienia świata. Ojciec wyraził zgodę, choć nie bez wewnętrznej trwogi. Fachowcy z tego działu byli w Rosji bardzo poszukiwani i bardzo dobrze płatni, jednakowoż tylko w głębi Cesarstwa była dla nich praca. Polacy żadną miarą nie byli tam dyskryminowani, dochrapywali się łatwo wysokich nawet stanowisk (podobnie, jak w administracji i w wojsku), jednakże rzuceni pojedynczo w rosyjskie morze, rychło tonęli. Można było z pamięci wyliczyć wiele nazwisk bardzo wybitnych w swym zawodzie i na wysokich stanowiskach Polaków, którym po latach zostało z polskości niewiele więcej poza nazwiskiem.

17


Spis treści

Sztabskapitan . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

5

Sybirak . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

37

Zakonnik . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

67


NOWOŚĆ!

„Niech ta synteza słowa i obrazu przeniesie nas w krainę duchowej ojczyzny Naszego Świętego”. o. Albert St. Wach OCD Prowincjał Krakowskiej Prowincji Karmelitów Bosych

Wydawnictwo Karmelitów Bosych prezentuje bogato ilustrowany album przedstawiający życie i kult świętego Rafała Kalinowskiego. Do albumu jest dołączony w prezencie biograficzny film dokumentalny o Świętym Rafale na płycie DVD. Księgarnia internetowa: www.wkb.krakow.pl Wydawnictwo Karmelitów Bosych • 31-222 Kraków • ul. Z. Glogera 5 tel.: (0-12) 416-85-00, fax: (0-12) 416-85-02 • e-mail: wydawnictwo@wkb.krakow.pl


„Tadeusz Żychiewicz – znałem go osobiście z czasów mego pasterzowania w Kościele krakowskim. Szeroko znany i zasłużony pisarz i publicysta katolicki. [...] Pamiętamy go najpierw jako autora Poczty Ojca Malachiasza, gdzie w sposób jasny i kompetentny wyjaśniał czytelnikom zawiłe nieraz kwestie teologiczne; później jako autora medytacji biblijnych, umiejącego wydobyć z tekstów Pisma Świętego wiele nowych znaczeń; i wreszcie jako eseistę, który w swej twórczości – rzecz znamienna – często sięgał do tematów hagiograficznych. Swym pisarstwem zmuszał do refleksji i do stawiania sobie pytań”. Sługa Boży Jan Paweł II Szlachetność i prawość, łzy, tęsknota i modlitwa, miłość i ofiara – nietuzinkowe życie Rafała Kalinowskiego mogłoby zapełnić karty wielu tomów. Tadeuszowi Żychiewiczowi udało się w tej niewielkiej książeczce ukazać całą wielkość świętego karmelity. Opowieść biograficzną pióra znakomitego pisarza, teologa i publicysty dopełnia oratorium Prosta historia świętego człowieka w wykonaniu muzyków związanych z krakowskim Karmelem. Naszemu Wydawnictwu nie pozostaje więc nic innego, jak wyrazić nadzieję, że książka i płyta będą dla naszych Czytelników dobrą duchową strawą dla ucha i ducha.

Książka z płytą CD audio

www.wkb.krakow.pl


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.